+18
Rozdział 1.
Stąpając po niepewnym gruncie
Dotąd blade niebo całe zakryte zostało burzowymi chmurami, które nadeszły znad Atlantyku i zakłóciły spokój paryskich przedmieści głośnymi grzmotami piorunów. Kto mógł, chował się szybko pod taras i zamykał szczelnie okna.
Zza tiulowej firanki wychylała się postać Gabrielle Foucault, która niespokojnym wzrokiem obserwowała zbliżające się chmury. Zbyt mocna ulewa mogła zniszczyć jej dopiero co zasadzone pelargonie, a spędziła cały ranek na przygotowywaniu ziemi pod kwiaty i większość popołudnia na ich sadzeniu. Gabrielle nie lubiła dwóch rzeczy: zwracania się do niej per pani i niszczenia jej pracy. Jeśli burza urwie choć jeden płatek z kwiatów, osobiście wytoczy jej wojnę.
– Gabrielle? – Czyjś głos wyrwał ją z obmyślania planu przeciwko ulewie. Kobieta odwróciła się od okna i spojrzała pytająco córkę. Blanche wdała się w swoją matkę. Odziedziczyła po niej nie tylko władczy charakter i zainteresowanie nauką, ale też jasne białe włosy, granatowe oczy, szczupłą sylwetkę oraz uroczo pyzate policzki. Rysy starszej z pań były jednak bardziej kobiece, a spojrzenie o wiele dojrzalsze. W tym momencie pozbawione też lęku, który krył się w oczach Ślizgonki. Przedłużającą się ciszę pierwsza przerwała Gabrielle.
– O co chodzi, Blanko? – spytała, zdrabniając niewybrednie imię swojej córki. Jak każda matka miała zdolność do wyczuwania niepokoi swoich latorośli i gdy pojawiał się w ich życiu jakiś problem, ona pierwsza to zauważała. Blanche była tak podenerwowana, że nawet nie skrzywiła się na dźwięk zdrobnienia. Zastukała palcami w blat wyspy kuchennej.
– Louise jest na górze – poinformowała matkę. Gabrielle westchnęła ciężko. A zatem o to chodziło.
– W takim razie idź i ją wyproś. Nie może tu być, gdy przyjadą Ravenowie. – Głos kobiety był twardy i nieznoszący sprzeciwu.
– Powiedziałaś jej? – Ton odrobinę zelżał, choć nadal pozostawał surowy. Być może i postawiła dobro rodu ponad szczęście córki, ale nie oznaczało to, że nie przejmowało jej złamane serce Blanche. Dziewczyna pokręciła głową, co Gabrielle skwitowała kwaśnym uśmiechem. – Zatem to jest najlepszy i ostatni moment, żeby dowiedziała się o tym od ciebie. – To powiedziawszy, kobieta odwróciła się z powrotem w stronę okna, klnąc siarczyście, gdy z grubych chmur runęła ulewa.
Kiedy córka wyszła z kuchni, nalała sobie kieliszek wiśniowej nalewki i wypiła ją, oblizując usta ze smakiem. W tym roku wyszła im wyborna.
Każdy krok do sypialni na piętrze był dla białogłowej schodkiem do piekła. Zabawne w tym wszystkim było jedynie to, że niebo znajdował się na parterze, w kuchni, przy matce, a piekło na piętrze, w pokoju, gdzie spała Louise. Otworzyła drzwi niemalże bezdźwięcznie.
W dużym małżeńskim łóżku, cała splątana w pościeli, spała jasnowłosa dziewczyna. Jej blada skóra zlewała się z białym prześcieradłem i tylko pomalowane na czerwony odcień paznokcie wyróżniały się filuternie. Spomiędzy warg Louise wydobył się cichy pomruk.
– Będziesz tak stać? – spytała unosząc się na łokciach i pozwalając, żeby prześcieradło zsunęło się z niej, odsłaniając piersi. Wyglądała niewinnie i słodko, a przy tym ponętnie. Foucault poczuła, jak serce podskakuje jej do gardła; cokolwiek chciała powiedzieć, nie miało już znaczenia.
– Muszę... – urwała w pół zdania, bo żadna sensowna wymówka nie przychodziła jej do głowy, a Louise patrzyła na nią pytająco. W końcu westchnęła, odrzuciła kołdrę, ukazując całość swojego idealnego ciała i założyła czarne figi, co wprawiło Blanche w cichy jęk bólu. Stanęła za plecami Lou i położyła dłoń na jej biodrze, przyciskając dziewczynę do siebie. – Mamy kilka niedokończonych spraw – wyszeptała, owiewając ją gorącym oddechem. Drugą rękę mocno zacisnęła na jej piersi, zębami podgryzła kark. Chciała, by różne części ciała przyjaciółki w tym samym momencie zaczęły odczuwać na przemian ból i przyjemność. Odrzuciła na bok wszelkie troski wraz z chwilą, w której pociągnęła Louise za włosy, zmuszając do klęknięcia i stopą popchnęła ją na twardą podłogę.
– Blanche – Louise zawyła cicho, gdy uderzyła nadgarstkami o ziemię, ale białogłowa uciszyła ją pocałunkiem, a zaraz potem Wagner poczuła jej dłoń w swoich majtkach i wprawne palce, którymi podrażniła najczulszy punkt ciała, momentalnie wprowadzając ją w podniecenie. Z jednej strony była wściekła za takie potraktowanie i nie miała żadnej ochoty na seks, lecz z drugiej poczuła się całkowicie zniewolona; podatna na zabiegi Blanche, nie umiała się sprzeciwić. – Blan... Ouch – jęknęła głośniej niż powinna, wciągając powietrze głęboko do ust. Przyjaciółka weszła w nią niespodziewanie i brutalnie, długimi paznokciami zahaczając o delikatną skórę i sprawiając tym ból, ale ból cholernie przyjemny. Złapała się ręką za ramę łóżka i zaparła piętami na zgiętych kolanach po czym wyprostowała je szybko, odsuwając się od Blanche z impetem i przerywając tę chwilę namiętności. Usiadła, ścisnęła kolana i warknęła:
– Co ty do cholery wyprawiasz? – Rzuciła dziewczynie wściekłe spojrzenie. Foucault wydawała się nieobecna, obojętna, trochę poirytowana. Wstała i rzuciła Louise jej własne ubrania.
– Gabrielle nalegała, żebyś się stąd wyniosła przed przyjazdem Ravenów – oznajmiła zszokowanej przyjaciółce. Odwróciła się do niej tyłem, chcąc zebrać się w garść i uniknąć pokazania, że coś jest nie tak. Wolała, żeby Louise uznała to za jedno z wielu niezrozumiałych zachowań, które były przy Foucault codziennością. Irracjonalne, nierzadko bezsensowne.
Louise, nawet gdyby chciała, nie wiedziała, co powiedzieć. Ze złością zebrała swoje rzeczy i opuściła pokój niemalże całkowicie naga, mijając po drodze Barthélemy'ego rozochoconego tym widokiem. Wykonał w jej stronę obelżywy gest, a ona żałowała, że nie ma przy sobie różdżki, żeby móc się na nim zemścić.
– Louise. – U stóp schodów stała pani domu. Jej twarz nie wyrażała niczego, ale mięśnie miała napięte i dziewczynie słusznie wydawało się, że jest niezadowolona. Wskazała na drzwi po swojej prawej stronie: – Tam jest łazienka, ubierz się i opuść dom tylnymi drzwiami, proszę. Goście właśnie przyjechali. Barthélemy, przekaż siostrze, żeby zeszła na dół. – Chłopak przytaknął i posłusznie skierował się do sypialni Blanche, wchodząc do środka bez pukania, co spotkało się z jej głośnym niezadowoleniem. Gabrielle omiotła spojrzeniem stojącą przed nią Louise, która niezręcznie zakrywała się ubraniami, i odwróciła się na pięcie. Sprzeciwu nie znosiła i lepiej byłoby dla Wagner, gdyby natychmiast wykonała polecenie. Rodzina Foucaultów należała do bardzo tolerancyjnych, ale Louise odnosiła wrażenie, że coś się szykuje i każdy w tym domu jest dziś poddenerwowany.
Barthélemy oparł się o ścianę przy drzwiach, drwiąco spoglądając na siostrę. Widząc na korytarzu niemalże całkowicie roznegliżowaną Louise, która mamrotała pod nosem ciche przekleństwa, mógł wywnioskować, że dziewczyny o coś się pokłóciły i musiało to być coś naprawdę dużego, skoro nawet wiecznie tolerująca wybryki jego siostry Wagner straciła swój spokój. Jednakże, w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, Blanche zachowywała się, jakby nic nie zaszło. Spokojnie przeglądała zawartość swojej szafy, wybierając odpowiednią na ten wieczór sukienkę. W końcu wychyliła się zza jej drzwiczek.
– Louise już poszła? – spytała, ale on tylko wzruszył ostentacyjnie ramionami. Nie jego to interes, choć rozbawiły go te podchody. Dziewczyny najwyraźniej chciały uniknąć przypadkowego spotkania na korytarzu. – Dam ci popatrzeć – spróbowała go przekupić, choć wolałaby wykopać chłopaka ze swojego pokoju. Podziałało. Młody Ślizgon wyszczerzył zęby i otworzył lekko drzwi rozglądając się po korytarzu. Światło w łazience było zgaszone, na piętrze panowała cisza.
– Poszła już – poinformował siostrę. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał w jej stronę. Blanche ściągnęła koszulę oraz spódniczkę i przebrała się w elegancką czarną sukienkę z odkrytymi ramionami, sięgającą przed kolano. – Chciałem zobaczyć cycki! – krzyknął, niezadowolony z faktu, że dziewczyna uwinęła się tak szybko i nie odsłoniła więcej ciała. Zignorowała go, dobrała do sukienki delikatne perły i założyła czółenka. Różdżkę schowała do niewielkiej kopertówki ozdabianej koralowymi dodatkami. Brata minęła bez cienia zainteresowania, ale kiedy złapał ją za łokieć, nie omieszkała uderzyć go otwartą dłonią w twarz, pozostawiając na jego policzku czerwony ślad odciśniętej dłoni.
– To za gapienie się na Lou – powiedziała. – A teraz spieprzaj stąd, zanim poprawię z drugiej strony.
– Suka – wycedził przez zaciśnięte zęby, ale gdy uniosła rękę do drugiego uderzenia, czmychnął do swojego pokoju. Blanche poprawiła zmięty dół sukienki i zeszła po schodach do korytarza w momencie, w którym jej ojciec wymieniał uścisk dłoni z Aidanem Ravenem. Mężczyzna ten był wicekanclerzem brytyjskiego Ministerstwa Magii i głową rodziny. Nie pochodził ze starego rodu i nie niósł za sobą żadnych tradycji, ale rodzice Blanche byli pod wrażeniem tego, jak piął się po szczeblach kariery i jak wiele osiągnął, zaczynając od zera. Zwiastowali mu wiele lat chwały i dużo osiągnięć, bo był cwany i potrafił dobrze kombinować. Ze słów Gabrielle wynikało, że ich syn jest taki sam, lecz Blanche miała nieco inną opinię. Chłopak rok temu ukończył Hogwart i tyle na dzień dzisiejszy było jego osiągnięciem. Pracę w Ministerstwie załatwił mu ojciec, zaś jego zadanie polegało na awansowaniu na wyższe stanowisko. Dotąd tego nie uczynił, jednakże wszyscy postanowili dać mu jeszcze czas. Thomas Raven, przez wszystkich zwany Tomorrow, bo każdą czynność odkładał na jutro.
– Blanche, miło, że do nas dołączyłaś – rozległ się przesłodzony pisk Gabrielle, która wyciągnęła dłoń w stronę córki i ponagliła jej zejście na dół. – A to jest właśnie nasza ukochana córeczka. Blanche została w te wakacje Prefektem Naczelnym – pochwaliła się. Ravenowie przytaknęli z grzecznością i uśmiechnęli się. Dorośli wymienili pomiędzy sobą jeszcze kilka uprzejmości, nim Foucaultowie zaprosili ich do salonu na kieliszek koniaku, pozostawiając dwoje młodych samych sobie i zachęcając ich do poznania siebie nawzajem.
Białogłowa zmierzyła swojego towarzysza od stóp do głów. Był modnie ubrany, miał na sobie czarny frak i białą koszulę z idealnie podpiętą muszką. Wyglądał w tym bardzo dobrze i dziewczyna roześmiała się na myśl, że gdyby interesowali ją mężczyźni, bez wątpienia zwróciłaby na niego uwagę, idąc ulicą.
Rozdział 2
Za zamkniętymi drzwiami
Thomas miał dobrą sylwetkę. Nie mogła natomiast powiedzieć, żeby powaliły ją jego idealnie ułożone i zaczesane do tyłu włosy albo opalona skóra bez żadnych wyprysków czy wypieków. Był nienaturalnie gładki. Miał czarne włosy, piwne oczy, szerokie usta i trochę za duży nos. Nazwanie go przystojnym było jak najbardziej na miejscu, ale gdyby nie egzotyczny typ urody, większość dziewczyn prawdopodobnie nawet by na niego nie spojrzała. Osiemnastolatek sięgnął do kieszeni, skąd wyjął czerwone puzdereczko i wyciągnął rękę w jej stronę. Kierował się dumą, która nie pozwalała mu klęknąć przed dopiero co poznaną kobietą i poprosić ją o rękę oraz zbyt wielką niechęcią do tego zaaranżowanego małżeństwa, żeby włożyć w tę chwilę więcej zaangażowania.
– Proszę. – Podał jej pudełeczko, a ona otworzyła je bez pośpiechu. Dobrze, że nie mieli oficjalnych zaręczyn i mogli ominąć tysiąc udawanych uśmiechów, pisków radości i przymusowy pocałunek, którym przypieczętowaliby narzeczeństwo. Pierścionek był śliczny, z białego złota i z niedużym, choć jak na zaręczynowy pierścionek pokaźnego rozmiaru rubinem. Wątpiła, żeby była to rodowa pamiątka, raczej niedawny zakup u jubilera; ale ktoś, kto wyboru dokonał, znał się na rzeczy i miał dobry gust. Blanche przywołała na twarz najbardziej szczery uśmiech i wsunęła pierścionek na palec.
– Matka martwiła się, czy ci się spodoba, odwiedziła każdego możliwego jubilera w kraju, żeby wybrać odpowiedni. – A zatem matka. Foucault zapamiętała tę informację i powstrzymała swoiście szyderczy uśmiech. Kobiecie najwyraźniej zależało na tym małżeństwie, skoro wykosztowała się na tak drogi pierścionek, a przy tym musiała wiedzieć, że Foucaultowie należą do rodów wyjątkowo wybrednych i hermetycznych. Wbicie się w jeden z nich nie jest łatwe, jak i sprostanie ich oczekiwaniom.
– Podoba mi się – odparła. Po tych słowach nastała niezręczna cisza. Oboje pierwszy raz znajdowali się w takiej sytuacji i nie wiedzieli, jak się zachować. Blanche splotła dłonie i mało brakowało, a zaczęłaby nerwowo strzelać palcami. Z opresji uratowała ją matka, która nieoczekiwanie weszła do korytarza.
– Kochani, chodźcie na obiad – zaprosiła ich. Puściła Thomasa pierwszego; chłopak wyglądał, jakby mu ulżyło, że nie musi być już z nią sam na sam w korytarzu i szybkim krokiem udał się we wskazaną stronę, znikając za rogiem. Nim weszły do salonu, Gabrielle dotknęła lekko ramienia córki i wskazując na pierścionek szepnęła:
– Nie rekompensuje niczego. – Kobieta westchnęła i zatrzymała córkę w progu.
– Kochanie, wszystko zależy od ciebie – powiedziała – jeśli odpowiednio się ustawisz, będziesz mogła sypiać z kim chcesz i kochać kogo chcesz. Wszystko jest w twoich rękach, więc zaciśnij zęby i zrób co trzeba. Teraz tylko od ciebie zależy jak to się potoczy. – Z tymi słowami puściła dziewczynę i weszła do salonu z wesołym uśmiechem. Blanche zamknęła na moment oczy, wzięła głęboki wdech i z duszą na ramieniu wkroczyła do paszczy lwa.
Podczas posiłku Blanche skrupulatnie unikała niepewnego wzroku Verony Raven, która co rusz spoglądała to na białowłosą, to na pierścionek, jakby chcąc się upewnić, że dokonała dobrego zakupu. Już sam fakt, że młoda Foucualt weszła do salonu z pierścionkiem na palcu, wiele znaczył, jednakże nie przesądzało to o sprawie. Jedyna Verona zdawała sobie sprawę, jak wymagające i tradycyjne są stare czarodziejskie rody, jej mąż i syn zachowywali się, jakby złapali Pana Boga za nogi, co dało im przeświadczenie, że mogą wszystko. Dotychczas Foucuaultowie pobłażali im w tym, ale nie było wątpliwości, przynajmniej dla nich, że po przypieczętowaniu małżeństwa ślubem sytuacja diametralnie się zmieni i uprzejmości przejdą w transakcje.
Blanche poczuła, jak ktoś kopie ją pod stołem, więc uniosła wzrok znad swojej potrawki, napotykając znaczące spojrzenie swojej matki. Stłumiła westchnienie i wyprostowała się, odkładając na ten moment widelec.
– Prześliczny pierścionek, pani Raven – zwróciła się do kobiety. – Cieszę się, że to właśnie pani dokonała zakupu, bo był to bardzo dobry wybór. – Swoje słowa potwierdziła uśmiechem, na widok którego kobieta rozpromieniła się. Jeden punkt dla niej. – Powiedz mi, Blanche – odezwał się głos z drugiej strony i dziewczyna z zainteresowaniem powędrowała wzrokiem w stronę Aidana Ravena.
– Co planujesz po skończeniu szkoły?
– Zostanę stażystą w Świętym Mungu, a potem obejmę dowództwo nad szpitalem. – Nie musiała zastanawiać się nad odpowiedzią. Dobrze wiedziała, co chce robić w życiu i nie było takiej siły, która mogłaby ją powstrzymać. Poza tym była to jedyna legalna praca, jaką mogłaby się zająć, a każdy złoczyńca potrzebował przykrywki.
– Masz ambitne plany – zauważył mężczyzna, co Blanche skwitowała uśmiechem.
– Ja nie mam planów – zaprzeczyła. – Ja mam cele i zawsze je zdobywam.
– Dążysz do celu po trupach?
– Choćby to byli przyjaciele. – Tych słów nie wypowiedziała już białogłowa, a Barthélemy, który przyszedł do kuchni po przekąski. Miał na sobie jedynie wytarte spodnie od dresu. Matka z ojcem speszyli się, ku rozbawieniu Blanki.
– To Barthélemy – przedstawili syna. – Nie jesteś u Benjamina? – zapytała matka, zręcznie kłamiąc i wymyślając na poczekaniu wymówkę dla faktu, że chłopak nie siedzi z nimi przy stole. Prawda była taka, że znając jego możliwości, przekupili go, ażeby spędził ten czas u siebie w pokoju, byleby tylko nie przeszkadzał i nie narobił problemów. Chłopak wyszczerzył zęby.
– Zmieniłem plany – powiedział i chciał coś jeszcze dodać, ale surowy wzrok ojca zmusił go do opuszczenia salonu. Wycofał się więc z paczką chrupek pod ręką. – Państwo wybaczą zamieszanie – dodał jeszcze, kłaniając się teatralnie na pożegnanie. Blanche stłumiła śmiech. Po raz pierwszy bezstresowe wychowanie odbiło się rodzicom na żołądku. Atmosfera przy stole zagęściła się, ale już po chwili ktoś zmienił temat, sprowadzając rozmowę na zupełnie inny tor. Reszta wieczoru minęła we względnym spokoju.
Gdy się żegnali, Thomas pozwolił sobie na grzecznościowy pocałunek w policzek, co wywołało falę zadowolenia i zachwytu z ust matek. Obserwując tę sytuację z boku, mogłaby się roześmiać, ale będąc w samym centrum wydarzeń, musiała udawać, że jest jej to na rękę i bawi się świetnie. Dopiero kiedy zamknęły się za nimi drzwi, odetchnęła z ulgą. Wtedy jakby wszyscy, ojciec, matka i ona wypuścili z siebie powietrze, wzdychając ciężko. Pożegnała ich jedynie chłodnym „dobranoc”, pod którym kryć się mogła tylko groźba śmierci. Konflikt pomiędzy nimi nie przestał istnieć.
Rozdział 3.
Zabiłem go
Z Thomasem Blanche spotykała się regularnie od końca wakacji po samo Boże Narodzenie. Pierwszy raz od początku nauki w Hogwarcie wróciła na święta do domu. Stosunki pomiędzy nią a Louise były bardzo napięte i toksyczne. Jedna nie opuszczała drugiej, kłóciły się więcej, niż przez wszystkie wcześniejsze lata znajomości i kochały mocniej, jakby czuły, że kończy im się czas.
Wigilię zorganizowano u nich, ale pani Raven uparła się, żeby pomóc w przygotowaniach, więc Foucaultowie ulokowali ich w swoim pokoju gościnnym. Thomasa zaś umieszczono w sypialni, w której kiedyś mieszkał starszy brat Blanche, vis a vis jej drzwi. Spotykali się w łazience niemal każdego ranka, gdy szczotkowała zęby. Pierwszego dnia wycofał się speszony, drugiego myli zęby ramię przy ramieniu, trzeciego wszedł już bez pukania. Ślizgonka wydawała się go lubić, ale napawała ją obrzydzeniem myśl o ślubie, którego termin wyznaczono na początek czerwca. Uważała to za beznadziejną datę, jednak nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Święta upłynęły w przyjemnej atmosferze. Do domu Foucaultów zjechali się wszyscy bracia Blanche, ściągnięci jej zaręczynami. Głośno jej z tego powodu dokuczali, ale w duchu każdy żałował Thomasa, który nieświadomy tego, z kim ma do czynienia, zaczął traktować dziewczynę jak swoją prawdziwą narzeczoną, a nie taką, którą wybrali i zmusili do ślubu rodzice. Całował ją, nie tylko ukradkiem, łapał za rękę, czasami przesunął dłonią po jej pośladkach. Podczas wieczerzy wigilijnej ośmielił się nawet włożyć rękę pod jej spódniczkę. Blanche znosiła to dzielnie, ku zadowoleniu matki. Ojciec udawał, że nic nie widzi, choć każdy inny amant w takiej sytuacji już dawno dostałby Avadą za dotykanie jego córki. Nawet Louise miała pod tym względem niewiele przywilejów.
W noc sylwestrową wybrali się na spacer wzdłuż alejek ich zadbanego ogrodu. Po obu stronach mieli dwumetrowe tuje, równo przycięte w prostopadłościany. Z domu wydobywała się muzyka, która wzmagała romantyczną atmosferę. W pewnym momencie Thomas puścił jej dłoń i oplótł ją w pasie, przyciągając do siebie. Blanche nie zdążyła nawet nabrać powietrza, bo pocałował ją niespodziewanie, z pożądaniem wpijając się w jej usta. Dziewczyna zamknęła oczy, odliczając w myślach i czekając, aż chłopak się o niej odsunie. W głowie przemykała jej obietnica, że doprowadzi do tego małżeństwa, choćby się waliło, i tylko to przyrzeczenie chroniło chłopaka przed natychmiastową śmiercią. Poczuła, jak jego wargi schodzą na jej szyję, i musiała się powstrzymać przed odsunięciem go od siebie. Thomas wsunął dłoń pomiędzy uda Blanche, gładząc je i ściskając lekko.
– Thomas. – W głosie dziewczyny dało się wyczuć niezadowolenie. Zignorował ją jednak. – Thomas – powtórzyła, więc zaprzestał pocałunków i popatrzył na nią poirytowany. Ugryzła się w język, musiała delikatnie wyperswadować mu lubieżne myśli z głowy. – Nie chciałabym...
– Chyba nie jesteś dziewicą? – przerwał jej w połowie zdania, całkowicie zbijając ją z tropu. Spojrzała na niego zaskoczona i odrobinę speszona, bo, bądź co bądź, jeśli odjąć wszystkie noce z Louise to jedynym, kogo mogła doliczyć do listy partnerów, był Dorrow.
– Nie, ale... – nie zdążyła dokończyć, bo chłopak rzucił tylko „nie histeryzuj” i ponownie przyciągnął ją do siebie, tym razem obracając plecami i rozpinając zamek sukienki, żeby rozebrać ją do bielizny. Puścił ją tylko po to, żeby ściągnąć swoje spodnie, a ona w tej jednej chwili modliła się o jakiś znak. Przerwać to i zaryzykować, że dojdzie do zerwania zaręczyn? Albo że będą darli ze sobą koty, przez co trudniej będzie go potem spacyfikować i pokazać, kto rzeczywiście ma władzę? Blanche za wszelką cenę nie chciała się znaleźć na celowniku, ażeby miewać okazje do intymnych spotkań z Wagner.
Owiał ją swoim gorącym oddechem, przyciskając mocno do siebie, a ona poczuła jak na nia napiera. Zacisnęła mocno powieki. Była bliska płaczu, co nie zdarzyło jej się od wielu lat. Pierwszy raz poczuła też, że zdradza Louise i zrozumiała, czym dokładnie jest dla niej miłość. Silna, męska dłoń zaciskała się na jej piersi, druga zrywała z niej majtki. Reszta potoczyła się szybko.
Usłyszała jedynie głuche uderzenie i Thomas przewrócił ją na ziemię, przygniatając swoim ciężarem. Przekręciła się na plecy, zrzucając go z siebie.
– Jesteś cała? – Blanche już dawno nie widziała Louise tak pewnej siebie i zdecydowanej. Teraz, gdy tak stała z uniesioną łopatą, wyglądała naprawdę groźnie. Kiwnęła głową, wciąż roztrzęsiona, ale kucnęła na ziemi, sprawdzając puls chłopaka. – Nie żyje? – W głosie Wagner pojawiło się zdenerwowanie. Blanche ponownie przytaknęła. – Co teraz? – Lou zadała kolejne pytanie, coraz bardziej wystraszona, jakby dopiero teraz doszło do niej, że zabiła człowieka. Blanche wstała z kucek i ucałowała spanikowaną dziewczynę tak, jak nigdy wcześniej jej nie całowała.
– Co teraz będzie? – Louise ponowiła pytanie, na co białogłowa po prostu się roześmiała.
– Na pewno nie ślub. Na pewno nie.
Gray, za zbetowanie.
Persowi, za Louise.
Koncernom, za nikotynę.
Kto rozgryzie, gdzie i jaka znajduje się tu zagadka dostanie wątek.