Josephine Teodora Hawkins
Ravenclaw || VI rok
urodzona 26 kwietnia 1960 roku || Portree, wyspa Skye, Szkocja
różdżka z drewna grabowego || 8 1/2 cala || pióro dirikraka
zielarstwo || historia magii || szachy czrodziejów
półkrwi || jedna z dwóch
fajerwerki || fretka
OGÓŁY
córka z pierwszego małżeństwa || nazwisko po ojcu
zawsze na drugim miejscu || odepchnięta przez rodzinę
niewysoka || chorobliwie chuda || szatynka || zielone oczy
dworek w Portree || mnóstwo pieniędzy || marzy o prawdziwej miłości i idealnym chłopaku
SZCZEGÓŁY
piękny uśmiech || rzadko na twarzy
śpiewa || zbyt nieśmiała na szkolny chór
nałogowa fanka quidditcha || Chluba Portree
woli Pokój Życzeń i bibliotekę od korytarzy || unika ludzi
kociara || posiadaczka czarnego kota imieniem Sherlock
fanka powieści sir Artura Conan Doyle’a || uwielbia mugolskie kryminały
Jeśli jeszcze jej nie kojarzysz, to znaczy tylko, że dobrze gra swoją rolę. Tak, ona nie chce być zauważona. W sumie to rzadko pojawia się na korytarzu. Woli siedzieć w Pokoju Życzeń, bibliotece, czy kuchni. Znają ją tylko skrzaty domowe, nawet nie wszyscy nauczyciele mogą wskazać, która to jest. Nie znaczy to, że źle się uczy. Chorobliwa ambicja sprawia, że musi mieć najlepsze stopnie. Nie, to nawet nie ambicja. To po prostu chęć pokazania rodzinie, że jest coś warta.
Chcesz ją poznać?
[Odautorsko:
Dzień dobry wieczór oto ja i Jo.
Mam nadzieję, że ją zaakceptujecie, a nawet pomożecie wyjść na korytarz.
Cóż, nadzieja matką głupich.
Oddaję głos do studia,
C.
PS. Cytat w tytule pochodzi z książki Rafała Kosika.
PS 2. Wizerunku użyczyła Lucy Hale
PS 3. Dedykowane Onomatopei, która jara się tą postacią jak głupia <3]
[Taaaak się niecierpliwiłam i Ty to wiesz <3 ZACZYNAMY OD POCZĄTKU, WIESZ?]
OdpowiedzUsuń[A tak bardziej po ludzku, to w końcu jest moja ukochana Jo z którą pożądam wątku i te sprawy, ale aktualnie nie ma głowy do wymyślania. Napiszę Ci na fb, bo to będzie tak zawiłe, żeby nikt się nie połapał w tym, nawet Ty <3]
Usuń[Witam cieplutko w naszych skromnych progach w imieniu Administracji! :) Schludna i ładna karta! Mamy nadzieję, że się tutaj szybko zadomowisz ^^]
OdpowiedzUsuńŻyczę wiatru w żaglach weny!
Bastian White/Eva Reeve
[Administracja wita również i ze strony mojej skromnej osoby :) Życzę ci miłego wątkowania i wytrwałości na naszym wspaniałym blogu :))]
OdpowiedzUsuńKristel Scriven
[Urzekająca karta, aż przyjemnie się czyta, naprawdę :) Jo wydaje się niejednoznaczną, ciekawą postacią. Miłego wątkowania w naszej hogwarckiej społeczności!]
OdpowiedzUsuńDrew Burrymore
[ Dobry dzień :) Pasuje mi do zielarstwa.
OdpowiedzUsuńMiłego wątkowania życzę! ;]
M. MacDonald
[ Chętnie :D Powiem szczerze, że bym sobie pogrzebała w ziemi i pobawiła się egzotycznymi roślinkami. Przydałyby się Mary do eliksirów... ]
OdpowiedzUsuńM. MacDonald
[Chętna i autorka i Jack'ie ^^ Ostatnio nie miałam czasu, więc tak jakby cię przeoczyłam, ale jestem i mam nadzieję, że dobrze będzie się nam wątkowało ^^ Masz jakiś pomysł? Ja chwilowo nie, ale już czuję, że wena wraca ;) ]
OdpowiedzUsuńJack
[Witam, witam, karta urocza :) I Lucy też urocza.
OdpowiedzUsuńTeż kocham RABa, gdyby dobrze mi szło z męskimi postaciami to najpewniej bym go przejęła, ale mi dobrze z nimi nie idzie, to zrobiłam sobie damską wersję. I jeszcze zastanawiam się jak Rif go Regulusa upodobnić.
A może by coś wykombinować z tym śpiewem? Np. Jo siedziała na błoniach, tuż przy zakazanym lesie i śpiewała, myśląc, że pozostanie nie zauważona, a Rif, która postanowiła zostać trochę po dodatkowych zajęciach i ją zauważyła? Albo spotkanie w kuchni! Albo sama nie wiem... Brak mi weny...]
Rewiekka
[mówisz quidditch..... może podczas meczu Jo oberwała by tłuczkiem, a on... nie...
OdpowiedzUsuńmoże tak - znicz podleciałby niewiarygodnie blisko niej, albo nawet chował za nią czy coś? I to Jack, by to zauważył, a ten drugi nie? wiem do bani xD Może jeszcze coś wymyślę... Jeśli wcześniej ty wpadniesz na jakiś pomysł to daj znać ;) ]
[ Nawet bardzo mi pasuje :D Co do pomyłki, nie ma sprawy ;)]
OdpowiedzUsuńMary
[ Mogłabyś? Zrób klimat, porozwalaj trochę ziemi a ja wpadnę jak burza :D]
OdpowiedzUsuńMary
[Bardzo chciałabym jakiejś relacji między postaciami i chyba mam nawet jakąś konkretniejszą wizję, chociaż ona nie do końca współgra z Twoimi propozycjami. Mam nadzieję, że to Ci nie robi problemu :) Masz może gg? Tam łatwiej byłoby wszystko omówić, bo nasz wątek zazębiałby się z innymi, a to dłuższa historia xD]
OdpowiedzUsuńDrew
[No ja nazwisko Gwenny uwielbiam! *-* Hahaha. :D
OdpowiedzUsuńMi się wydaje, że one obie bardzo by się polubiły. :D Mają sporo podobieństw itd. ;) No i ja osobiście b. lubię Lucy! :)]
[Bez gg na tym blogu nie przetrwasz! XD Hahaha, wiem, co mówię, bo kiedy dołączyłam tu jakieś 3 tygodnie temu, też gg nie miałam i wydawało mi się, że do szczęścia mi nie jest absolutnie potrzebne. A teraz spędzam na nim pół dnia na omawianiu wątków i tego, co się ogólnie na bloga dzieje. Także daję Ci kopa, zakładaj! :D
OdpowiedzUsuńCo do Drew, strasznie mi miło słyszeć taki komplement, zwłaszcza, że sama darzę go podobnymi uczuciami *skromność* XDD P.S. Jego imię wymawia się "Dru" i jest nieodmienne. Ale ja i tak mówię "Druś" ;D]
Drew
Przez siedem długich lat spędzonych w Hogwarcie, Mary nauczyła się kilku pożytecznych rzeczy, które pomogły jej zdobywać to, czego chciała. Jedną z nich był przyjazny stosunek do nauczycieli, którzy, niczym grube, rozpieszczone koty, łasiły się po każdą, najmniejszą nawet pochwałę.
OdpowiedzUsuńOch, profesor Sprout, wygląda pani dziś niezwykle kwitnąco! Profesorze Slughorn, jaka piękna kamizelka. Do twarzy pani w tych okularach, profesor McGonnagal.
MacDonald, mimo iż przydzielona nie bez powodu do Gryffindoru, miała w sobie także cechy, które klasyfikowałyby ją na pełnoprawną Ślizgonkę. Dążyła do celu, zazwyczaj nie bardzo przejmując się konsekwencjami, stawiała na własne wybory i była cholernie ambitna. Czasami nawet zbyt ambitna.
Odesłana przez nauczycielkę zielarstwa do szklarni numer trzy w poszukiwaniu kilku składników, starannie zapisanych na zwoju pergaminu, który ściskała w dłoni, niezbędnych blondynce do eliksiru, stanęła w jej drzwiach, ponieważ w środku już ktoś był. Ktoś, kogo Mary nigdy wcześniej nie widziała tak dokładnie jak w tamtej chwili, a kto wydał jej się wtedy bardzo interesujący.
- Nie każdy wychodzi zwycięsko z walki z wnokopieńką - odparła, uśmiechając się delikatnie. Rozbawiło ją zachowanie brunetki, choć w stanie, w jakim zostawiła ją zbuntowana roślina nie było nic śmiesznego.
- Czy mogę opatrzyć ci rany po bitwie? - spytała, choć nie czekając nawet na odpowiedź chwyciła za różdżkę, przełożoną przez pasek i kilkoma zwinnymi ruchami oczyściła dziewczynie twarz, naprawiła szatę i zagoiła rozcięcia na jej skórze.
Mary
[Fajny pomysł ^^ Zgadzam się całkowicie i oczywiście że kobieciarz xD Zaczniesz? :3 ]
OdpowiedzUsuńJack
[Dziękuję za przywitanie.
OdpowiedzUsuńProblem z wizerunkiem miałam straszny. Nikt nie pasował do mojej wizji Catherine i dopiero ta anonimowa pani w pełni mi pasowała. A swoją drogą to... uwielbiam Lucy <3
Mam ochotę na wątek. Są w jednym domu, nawet na jednym roku, więc z pewnością dzielą dormitorium. Wypadałoby jednak wymyślić coś więcej...]
Catherine Greene
[Jasne :)]
OdpowiedzUsuńCatherine Greene
Śnieg lśnił w słońcu, a Jack nie zamierzał marnować takiej okazji na spacerek do Hogsmeade. Na błoniach śnieg przybierał najróżniejsze formy w kreatywnych, magicznych dłoniach. Chłopak z uśmiechem poprawił swój zielony szal i ulepiwszy pierwsza śnieżkę zaatakował znajomego. Jeszcze chwila i był cały mokry, to też zrezygnował z bitwy i udał się ścieżką do miasta. W oczy rzuciła mu się cicha dziewczyna podążająca w odosobnieniu środkiem drogi. Na jego usta wpełznął ślizgoński uśmiech, a śnieg sam wskoczył do rąk, by przemienić się w śnieżkę. Dziewczyna wydała mu się całkiem ładna. W takim razie śnieżka miała być pretekstem do rozmowy. Pierwsza przeszyła powietrze i trafiła nieznajomą. Miała niebieski szal - Krukonka. Kolejne dwie śnieżki powaliły mieszkankę Ravenclawu w zaspę. Wstała i otrząsnąwszy się zmierzyła go wzrokiem. Miała "groźną" minę, która rozśmieszyłaby i zagorzałego ponuraka (chodzi o człowieka ;) ). Jack podrzucił w dłoni śnieżkę i czekał na jej słowny atak.
OdpowiedzUsuń- Wiesz, że Eskimosi mają ponad dwadzieścia określeń na śnieg? - wypaliła bez namysłu czarownica - Ciebie określiliby jako stopniałego szarego wymoczka.
- Stopniały szary wymoczek? Raczej wątpię. Ale mniejsza z tym. Jestem Jack, a ty... - chłopak wygiął się by spojrzeć jej w oczy - ciemnooka?
Dziewczyna uniosła pytająco brwi, jej mina nadal była śmiesznie "groźna".
- No, jak brzmi twoje imię ślicznotko? - powtórzył z błyskiem piwnych oczu.
[ biedna.. dwa razy pisać to samo ;c ale za to fajnie ci wyszło ;) z moim gorzej xD ]
[Kot Sherlock mnie zabił. Od razu skojarzył mi się BC. ;) Dzięki za powitanie, a co do wątku - Will nie za bardzo przepada za quidditchem, ale na mecze chodzi. Może przypadek sprawiłby, że siedliby obok na trybunach podczas neutralnego meczu?]
OdpowiedzUsuń[ Ahah. Dobry pomysł. W sumie z obsesją Gabriela sam bałby się czy czegoś sobie nie zrobił ;) Ale byłby zbyt nieśmiały by to wyznać Xd. Wiem, że ze mnie zły człowiek, ale czy mogłabyś zacząć? Mi za chwilę kończy się czas na neta i będę miała go dopiero za godzinę, więc zacząć teraz nie dam rady. Jeśli nie zaczniesz, to napisz ;).]
OdpowiedzUsuńGłupek. Głupek. Głupek. Tak łatwo dał się sprowokować. Impulsywna natura, wziąwszy górę nad zdroworozsądkową oceną sytuacji, sprawiła, że zachował się jak niezrównoważony dzieciak, w dodatku ma oczach całej drużyny, która powinna go mieć za uosobienie spokoju oraz umiejętnie trzymanych nerwach na wodzy. A to wszystko z winy Bastiana. Drew nie mógł się zdecydować, na kogo był bardziej zły - na niego czy na siebie.
OdpowiedzUsuńW myślach jednak rzucanie ciągu wyszukanych obelg przychodziło mu zdecydowanie łatwiej pod adresem kapitana.
Pokonawszy - zwieńczoną spiralą znienawidzony schodów - drogę z boiska na zamkową Wieżę, wpadł poirytowany do Pokoju Wspólnego Krukonów z nadzieją na uspokojenie zszarganych nerwów. Przekraczając próg, potrącił ramieniem osobę zmierzającą najwyraźniej w przeciwnym kierunku. Na końcu języka miał już cięty komentarz,w którego skład z pewnością nie wchodziły słowa skruszonych przeprosin, jednak zanim zdążył wyartykułować go na głos, spod plątaniny ciemnych kosmyków opadających na twarz dziewczyny, wyłonił się ten promieniujący szczerością i ciepłem uśmiech, który zawsze wpływał na Drew w zadziwiająco kojący sposób.
Jo. Jak dobrze czasem dla odmiany, w tym gąszczu "wielkich indywidualności", spotkać osobę życzliwą, która za swój życiowy cel nie uznaje doprowadzania cię na skraj furii i której kąciki ust unoszą się ku górze nie tylko w celu zaakcentowania użytego sarkazmu czy złośliwej ironii, ale najczęściej po prostu z czystej sympatii.
- Hej. - Drew przywitał się pogodnie, choć próby uzewnętrznienia spowodowanej nieoczekiwanym spotkaniem radości poprzez mimikę nie zakończyły się stuprocentowym sukcesem. - Przepraszam, nie zauważyłem cię, ukatrupianie w myślach pewnej osoby chyba za bardzo mnie pochłonęło. W ogóle mam podły nastrój. Musisz mi wybaczyć, ale, rozumiesz, jeśli staniesz na drodze naszemu Bastusiowi, to on naprawdę zatroszczy się o to, żeby uprzykrzyć ci życie. Cholera, tak mnie urządził...
Przez pierwszą sekujnę po komentarzu brunetki Mary stała jak spetryfikowana z tym dziwnym wyrazem zdziwienia na twarzy. Później, też zaledwie przez chwilę, zagotowało się w niej jak w kociołku na lekcji eliksirów.
OdpowiedzUsuńJak ona śmie! - wrzeszczał głosik w głowie MacDonald.
Wzięła głęboki oddech.
- Profesor Sprout przysłała mnie do ciebie. Szukam kilku z tych roślin - mówiąc to, wyciągnęła pomięty w zbielałej pięści pergamin przed siebie, zatrzymując dłoń jakąś stopę przed dziewczyną.
- Profesor powiedziała, że jesteś w stanie pomóc mi je znaleźć. Potrzebuję ich dla profesora Slughorna na popołudniowe zajęcia.
Starała się, żeby jej głos brzmiał neutralnie. Skoro za przyjacielskie zachowanie została prawie opluta kwasem, Mary nie chciała ryzykować. Musiała jednak zdobyć dla Ślimaka te rośliny takim czy innym sposobem. Miała jedynie nadzieję, że uda jej się to zrobić przed zmrokiem i przy okazji nie polec, przygnieciona stosem ziemi i dzikich wnykopieniek.
Mary
Cóż otóż Gabriel należał również do obu tych grup. Wszystkie te księgi, ich zapach i wygląd sprawiały, że czuł się nie tylko spokojnie… Wśród nich czuł głód wiedzy i ciekawości. Zawsze gdy wchodził do Hogwarckiej biblioteki nie mógł oderwać się od kolejnych grubych tomiszczy, bardzo często materiałem wykraczającym poza materiał jego klasy. Chyba właśnie dlatego młody Krukon był uważany za bardzo ambitną jednostkę.
OdpowiedzUsuńDziś miał przyjść tylko po to, by odrobić prace domowe jednak… Jak zwykle skończyło się na tym, że szukając potrzebnych mu do lekcji informacji trafił na zalążek informacji o bitwie, o której oczywiście w podręczniku nie miał nic napisane ciekawego. Chyba właśnie dlatego znalazł się w rzadko uczęszczanym dziale biblioteki (uznawanym oczywiście za najnudniejszy no bo w końcu to Historia Magii!) cały czas pochłonięty lekturą tomiszcza, które chwycił ostatnio. Był pochłonięty nim tak bardzo, że nawet nie zauważył dziewczyny, przyzwyczajony do zwyczajowej tu pustki… I jak zwykle takie coś musiało skończyć się źle.
Początkowo nawet nie zauważył, że opasła Księga buntów i powstań spadła mu na nogę. Co prawda poczuł, iż coś na nogę mu wylądowało, jednak odczuł to jako szturchnięcie. I to bezbolesne… Dopiero gdy dziewczyna zareagowała tak gwałtownie zrozumiał, że to powinno go zdecydowanie zaboleć i chyba to go trochę zdezorientowało, no i trochę spłoszyło.
- Nie… nie trzeba. C…chyba nic się nie stało.- powiedział cicho, widocznie nieśmiało. Walczył ze sobą samym by nie zacząć panikować, że coś mu się zrobiło… Na razie wygrywał tę walkę
[ Mój to dopiero jest kiczowaty ;).]
Po śmierci Abigail miał wrażenie, że jego własne życie straciło sens. Kontrolę nad egzystencją Georgijewa powoli przejmowała depresja, wszystkie czynności wykonywał machinalnie, zobojętniał na wszystko. Zamknął się w sobie, przestał wychodzić gdziekolwiek. Noce, zamiast w dormitorium, wolał spędzać na Wieży Astronomicznej, miejscu gdzie mógł być odizolowany od innych uczniów Hogwartu, tolerując jedynie obecność duchów. Miał wrażenie, że tam jest bliżej Niej.
OdpowiedzUsuńWtedy spotkał Josephine Hawkins, Krukonkę ze swojego roku. Jak to możliwe, że wcześniej nie zamienili ani słowa? Jo była najbliższą sercu Benjamina osobą, mógł powiedzieć jej wszystko. Obarczył ją swoją winą, zdradzając jej swój sekret. Poniekąd uczynił z dziewczyny współwinną swojej zbrodni. Jo przyjęła tę wiadomość ze stoickim spokojem. Bał się, że go znienawidzi, ale dzięki temu stała się mu jeszcze bliższa. Kochał ją, tak jak nigdy nikogo innego.
Czuł się też winny. Tak cholernie tęsknił za Abigail, zadręczał się myśleniem o niej. Krzywdził tym samym Jo, która nie mogła znieść myśli, że jej Benjamin kochał „przed nią” kogoś innego.
Związek Hawkins i Georgijewa nie był IDEALNY. Nie było takiego dnia, żeby nie kłócili się o najmniejszą choćby drobnostkę. Benjamin był cholernie zazdrosny o Jo. Ale, kurwa, nie wyobrażał sobie życia bez niej.
Umówili się w Pokoju Życzeń. To właśnie Jo pokazała mu te miejsce. Co prawda najwięcej czasu nadal spędzał na Wieży, ale to właśnie Pokój Przychodź-Wychodź był najczęstszym miejscem spotkań tej dwójki.
Pokój wyglądał… zwyczajnie. Jak zwykły dom, na obrzeżach miasta. Benjamin wiedział dlaczego, ale w życiu nie przyznał by się do tego, a tym bardziej przed Jo. Marzył o zwyczajnym domu pełnym ciepła i miłości. Tego, czego w życiu prawie nie doświadczał.
Dziewczyna jak zwykle się spóźniła. Postarał się nie zwracać uwagi na ten drobny fakt, ale wytrąciła go tym z równowagi.
Podszedł do niej i złożył delikatny pocałunek na jej drobnych, malinowych wargach. Pozwoliła mu na to, ale nie zrobiła tego samego, patrząc na niego wyczekująco.
- Jo. Hej – powiedział z uśmiechem. Tylko przy niej był do tego zdolny.
Miał jej do powiedzenia coś bardzo ważnego, ale wolał nie zaczynać z grubej rury.
[MAM NADZIEJĘ, ŻE ZROBI CI SIĘ ŻAL BENIA, ŻE JO TAK GO TRAKTUJE, BO ON W KOŃCU JEST BIEDNYM DZIECKIEM. KROPKA.
A tak poza tym, to zauważyłam tę różnicę we (wcześniejszym) charakterze Benia i Jo. Jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że do siebie ZUPEŁNIE nie pasują x D
To ma prawie całą stronę w Wordzie, wowowowowow, mój najdłuższy „odpis” chyba ;* ^^]
[Sorry za opóźnienie, ale miałam ciężkie ostatnich kilka dni. Zabarwienie relacji jest mi obojętne, wyjdzie w praniu.]
OdpowiedzUsuńMecze Puchonów zawsze sprawiały, że Will zapominał o swoim typowym ślizgońskim, niezbyt przyjaznym charakterze i stawał się nieco bardziej ‘otwartym’ na świat. Jego spojrzenie nie było tak nienawistne, gesty wyuczone i sztywne, zaś uśmiech pełen kpiny i pogardy. W trakcie takich ‘neutralnych’ sparingów, kiedy drużyna Ślizgonów spokojnie przyglądała się walce z trybun Will wyciągał ze szkolnej torby zużyte omniokulary i – korzystając z możliwości magicznych technologii –podziwiał widowisko, od czasu do czasu ukrywając tęskne spojrzenia na tarczę zegarka. Co jak co, ale Mulciber nie był fanatykiem quidditcha, choć swego czasu kibicował norweskim Kaniom. Tym razem mecz był jednak na tyle ciekawy, że Ślizgon zgiął w pół wyświechtany egzemplarz miesięcznika dla młodych astronomów „Światłomrok” i – zupełnie zauroczony popisową akcją jednego z zawodników drużyny Borsuka – kilkakrotnie zetknął ze sobą dłonie, oklaskując w ten sposób drużynę najmniej docenionego z domów. Chłopak nie przejmował się wcale tym, że okupuje jeden z sektorów, w którym populacja Ślizgonów była na wymarciu ani, że w pobliżu nie ma żadnego z nich. Byłoby oczywiście o wiele bardziej strawnym, gdyby w chwili podobnego zagrania dało się podyskutować w sobie znanym gronie, ale w Hogwarcie nie należało wymagać zbyt wiele, zwłaszcza, jeśli jest się na ostatnim roku. Mulciber oddelegował więc wzrokiem puchońskiego zawodnika, który wykazał się niebywałym talentem a następnie ponownie rozwinął gazetę.
[I ja witam cieplutko! O, jak pojawi się pan to i nawet go sama zaczepię, choć może i dla Jo coś by się w moim repertuarze znalazło :) Stworzyłam taką magiczną zakładkę u siebie pod kartą z pomysłami na wątek, może zajrzysz tam i ocenisz, czy coś będzie pasowało do Hanki i Jo, a jeśli nie to ja cierpliwie poczekam i jak pojawi się pewny Pan to wtedy zakombinujemy!]
OdpowiedzUsuńHannah
Dziewczyna nie była najwyraźniej zadowolona. Potrafiła się odgryźć. Widocznie nie trafił na osobę lubiącą takie żarty. Mimo wszystko odezwał się w nim cicho honor, którego Jack miał za swoje zadanie słuchać.
OdpowiedzUsuń- Przepraszam - powiedział idąc za dziewczyną - Nie chciałem cię przewrócić, to miał być tylko niewinny żart.
Dziewczyna raziła go spojrzeniem i ruszyła dalej.
- No wybacz już - powiedział łapiąc ja za ramię - Może zamiast piwa kremowego i kawy zaproponuję coś jeszcze? Może najpierw coś na rozgrzanie, a potem sklep ze słodyczami? Wybierzesz co chcesz.
Spróbował ją wyprzedzić i teraz szedł tuz obok i patrzył jej w twarz. Natomiast na jego malowała się skrucha i cień żalu.
- Przyznaję się jestem dureń i idiota, który najpierw działa potem myśli. Masz rację jestem stopniałym szarym wymoczkiem - zatrzymał się i uniósł ręce w geście poddania.
Dziewczyna zatrzymała się i obejrzała na niego.
- Przepraszam. Nie wiem czy to coś zmieni, ale.... - wziął dwie garści śniegu i wrzucił sobie za kołnierz.
Wzdrygnął się, gdy zimny śnieg musnął jego skórę.
- Jesteśmy kwita? - spojrzał na dziewczynę - Oczywiście jeśli wliczyć kawę, piwo kremowe i wielką paczkę słodyczy dla ciebie. To jak?
[Matko, długo mnie na blogu nie było i sie zastanawiam, czy jeszcze pamiętasz o wątku z Rif :D Tak czy inaczej zaczynam. I tak, Rif wie, gdzie jest wejście do kuchni, a śpiew może ją od tak zainteresować :)]
OdpowiedzUsuńRewiekka leżała w dormiturium na swoim łóżku i czytała. W jej rękach znalazła się jedna, z przechowywanych przez jej rodziców książek po rosyjsku, i, co najlepsze, był to Władca Pierścieni, jedna z jej ulubionych książek, które mogłaby czytywać godzinami.
Poczuła jak burczy jej w brzuchu. Nie zjadła śniadania, bo mocno zaspała i musiała szybko iść na transmutację, co niekoniecznie jej się podobało, jednak po godzinie głód przeszedł, ale zjawiła się senność, dlatego, gdy zajęcia się skończyły Rif ruszyła do dormitorium, by się położyć.
Nie potrafiła wytrzymać bezczynności, ochota na sen przeszła tak szybko, jak się pojawiła. Dziewczyna wyjęła książkę, z zamiarem przeczytania choć jednego rozdziału, lecz lekturę przerwał jej pojawiający się po raz kolejny tego dnia, nieprzyjemny ból brzucha.
Wstała z westchnieniem z łóżka i przeciągnęła się lekko. W pośpiechy wepchnęła na stopy buty i wyszła z pokoju wspólnego. Zawsze uważała, że największą zaletą bycia Puchonem jest fakt, że wejście do pokoju wspólnego znajdowało się parę kroków od wejścia do kuchni, o którym wiedział każdy mieszkaniec domu Heleny.
Podeszła do obrazu z misą owoców i połaskotała gruszkę. W jednej chwili obraz zmienił się w drewniane drzwi, które Rif z uśmiechem otworzyła.
Gdy tylko przekroczyła próg, otoczyła ją spora grupa skrzatów domowych, jej dobrych znajomych, bo dla panny Bielajew wyprawy do kuchni były normą.
Uśmiechnęła się delikatnie do jednego z nich, który podał jej kawałek ciasta.
Rewiekka
Mary była świadoma tego, że brunetka nie chce jej w tamtym miejscu, o czym łaskawa była przypominać MacDonald na każdym kroku. Gryfonka postanowiła więc się dziewczynie nie narzucać.
OdpowiedzUsuńPoszła za nią wgłąb cieplarni, zbyt zafascynowana żyjącymi tam roślinami by mieć się na baczności. Mimo iż Mary wciąż uczęszczała na zajęcia z zielarstwa, mając nadzieję zdać je dobrze na owutemach, zbliżających się wielkimi krokami, jeszcze nigdy nie była w tamtym miejscu.
Przyglądała się właśnie kolorowym doniczkom, których mieszkanki grały w łapki długimi liśćmi, kiedy poczuła smagnięcie na odsłoniętym przedramieniu. Krzyknęła, zaskoczona.
Miała wrażenie, że traci władzę nad ręką, którą musiała podtrzymywać, by ta nie zwisała niczym sflaczały balon przy jej boku.
Cholerna tektantula!
Mary doskonale wiedziała, jak działa jad tej krnąbrnej sadzonki. Zacisnęła zęby, zła.
- Jeśli ci to nie przeszkadza, wolałabym, żebyś zaniosła te rośliny do profesora Slughorna. To pilna sprawa. Powiedz mu, że przysyła cię Mary MacDonald. Ja dam sobie radę.
Nie czekając na jej reakcję, Gryfonka obróciła się na pięcie i wymaszerowała ze szklarni, zagryzając wargi.
Walnęła zaciśniętą pięścią zdrowej ręki w zamkowy mur, co tylko spowodowało więcej szkody.
Ile razy można lądować w Skrzydle Szpitalnym?
Mary
- Hej, Drusiu. - Gdyby to zdrobnienie padło z ust kogokolwiek innego, Drew zapewne już wdrażałby w życie plan okrutnej zemsty. Ale Jo to wyjątkowy przypadek. Za tyle lat nieustającego wsparcia, podczas meczy, treningów czy też na pozostałych płaszczyznach pogmatwanego, hogwarckiego życia, przysługiwało jej nieme przyzwolenie na używanie tego dziecinnego, kompromitującego "Drusia", oczywiście, pod warunkiem, że rozmowa nie docierała do uszu niepożądanych osób trzecich. - Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć?
OdpowiedzUsuń- Jasne, Jo. Nigdy nie dałaś mi najmniejszych powodów, bym mógł w to wątpić. - uśmiechnął się łagodnie - Tylko nie wiem, czy jest sens zanudzać cię popieprzonymi sprzeczkami z boiska ze mną i panem "jestem kapitanem, więc wolno mi wszystko" w rolach głównych.
Jo przechyliła głowę wymownie w bok i uniosła brwi, pod którymi bystre oczy aż błyszczały z ciekawości. Oczywiście. Jak w ogóle mógł przypuszczać, że Krukonka przepuści sznasę na usłyszenie - z pierwszej ręki - najświeższych, pikantnych nowinek z quidditchowego półświatka, zanim reszta szkoły będzie miała możliwość przeczytania o nich na pierwszych stronach Hogwarts Shore.
- Okej, żartowałem, oczywiście, że jest sens. Ty i ten twój zdziwaczały, quidditchowy "głód wiedzy". - Roześmiał się ciepło, lecz przywołanie w pamięci obrazów z dzisiejszej sytuacji z boiska sprawiło, że dobry nastrój, wynikający z towarzystwa Jo, ulotnił się równie szybko, co powietrze z przedziurawionego balonu. - W wielkim skrócie, kapitan Bastuś wstał z łóżka najwyraźniej lewą nogą i wydałem mu się idealnym materiałem na wyładowanie wszelkich frustracji. Fakt, spóźniłem się trochę, ale to przecież nie powód, żeby sadzać mnie od razu na ławce rezerwowych! Zwłaszcza, że grzecznie przyznałem, że nawaliłem. Czasem jego bezkarne panoszenie się doprowadza mnie do szału. Dobra, jest kapitanem i to naprawdę niezłym, trzeba przyznać. Rozumiem, że ma potrzebę dowartościowania się i podkreślenia swojej wyższości poprzez rozdawanie wszytkim naokoło "karnych" pompek, dodatkowych okrążeń, urozmaicanie treningów niewybrednymi wyzwiskami itepe, itede... Pewnie sam bym korzystał z tych przywilejów na jego miejscu, władza zmienia człowieka... Ale dzisiaj posunął się za da-le-ko. - zaakcentował dosadnie każdą sylabę, gestykulując żywo - Nie dość, że wywalił mnie tymczasowo z drużyny na zbity pysk, rozwścieczył i sprowokował do wypowiedzenia słów, które nigdy nie powinny opuścić bezpiecznej strefy bezkarnych myśli, to jeszcze z jego winy pismaki zrobią ze mnie pewnie podłą świnię. Stanął nie tam, gdzie trzeba, w wyniku nagromadzenia niesprzyjających okoliczności oberwał miotłą po jajach i może sobie zgrywać bezbronną ofiarę, co niewątpliwie będzie mu bardzo na rękę. - Drew wziął głęboki oddech i przyciszył ton, który mimowolnie podniósł się o kilka zbędnych decybeli. - Wiesz co, Jo? Gdyby od Bastiana nie zależało moje "być albo nie być" w drużynie, pewnie poprosiłbym cię o pomoc w obmyślaniu niebanalnej, bolesnej zemsty, przy czym oboje mielibyśmy niezłą frajdę. - Jednocześnie uśmiechnęli się na samą myśl o wspomnianej ewentualności, przywołując z pamięci podobne sytuacje z przeszłości, kiedy to tworzyli wspólny, odporny na wszelkie ataki, front przeciwko jednemu wrogowi. - Ale, niesety, mam związane ręce.
- Musimy porozmawiać – zadrżał, gdy usłyszał te słowa Josephine . - Ben, to naprawdę ważne.
OdpowiedzUsuńPrzekrzywił głowę, czekając na to, co musiała mu zakomunikować Jo. Z jej miny wnioskował, że nie było to nic przyjemnego, w stylu zaproszenia na bal.
- Ostatnio spędzamy ze sobą coraz mniej czasu, zauważyłeś? A nawet jeśli jesteśmy razem, to nie mamy żadnych tematów do rozmów. Nigdzie nie wychodzimy, na korytarzu udajemy, że się nie znamy. Ben, powiedz, czy tobie to odpowiada? - Głos Josephine zaczynał niebezpiecznie drżeć. - Mnie zdecydowanie nie. Uważam, że powinniśmy od siebie odpocząć. Może tydzień, może dłużej. Dajmy sobie czas na przemyślenie wszystkiego i wtedy zdecydujmy, czy chcemy do siebie wrócić.
Nie dotarła do niego ta informacja. Była jak… powtórka z przeszłości. Przeszłości, której Benjamin nie chciał pamiętać, wymazać z życiorysu.
Nawet nie spostrzegł, jak wypadł z Pokoju Życzeń, nie zważając na (byłą?) dziewczynę. Wiele razy już dawali sobie do zrozumienia, że nienawidzą się wzajemnie i nie chcą siebie widzieć, ale nigdy w sposób tak dosadny, jak zrobiła to Jo przed chwilą.
Słyszał swoje imię wołane przez dziewczynę, ale nie zważał na to. Parł przed siebie, potrącając uczniów i nauczycieli. Wstydził się swojej reakcji, ale wiedział, że w takich sytuacjach bywał gwałtowny. Nie chciał zranić Josephine swoim zachowaniem.
Poczuł czyjeś ręce splatające się na jego ramieniu. Wyrwał się z tego uścisku, patrząc na Josephine pustym wzrokiem.
- Co ci się stało? – wyszeptała szatynka. - Ben, odpowiedz, proszę.
Nie odpowiedział. Utkwił w niej beznamiętne spojrzenie.
- Ben! Odezwij się do mnie, do cholery! Ostatnio zachowujesz się jak jakiś… psychopatyczny morde… - zamilkła, a w jej oczach zobaczył bezgraniczne przerażenie.
Wiedział, co chciała powiedzieć. Nie czuł złości, bardziej rozczarowanie. Widział w łzy zbierające się dziewczynie pod powiekami. Zaczynała żałować swoich słów, ale postanowił wykorzystać to przeciwko niej.
- Jo. Miałaś… Miałaś to zachować dla siebie – mówił wolno, jak do pięcioletniego dziecka. Samo patrzenie na Krukonkę sprawiało mu w tamtej chwili niewysłowioną przykrość. Czuł się, jakby rozmawiał z kimś obcym.
Josephine poruszała ustami, nie będąc w stanie złożyć zdania. Benjamin zdał sobie sprawę, że uczniowie znajdujący się na korytarzu wytężają słuch, a rozmowy wokół nich zamierają. Zadrżał na myśl, że mogliby domyślić się jego sekretu, nieopatrznie wypowiedzianego na głos przez dziewczynę.
Chwycił ją za ramię, ciągnąc w stronę bardziej ustronnego miejsca. Czuł na sobie na wzrok wielu zaintrygowanych osób.
- Teraz dopiero musimy porozmawiać, Jo – warknął.
Na zawsze Twój,
Benjamin xD
[Uuu, Drew się tutaj pakuje, widzę, w niezłe bagno xD]
Usuń[Skoro masz pomysł na powiązanie, to chyba nie ma co kombinować. :)]
OdpowiedzUsuń[Tak się zastanawiałam z kim wątek - Lucasem czy Jo i sama nie wiem, ale piszę tu. Najbardziej mnie zastanawia czy Jo odzyska pamięć po balu i czy zapamiętała, że Elsa z Jackiem polała ją wodą... bo z tego dałoby się coś pociągnąć :) Jak na razie będę śledziła wasz wątek balowy (Hanki i Lucasa też :3) i zobaczy się co dalej]
OdpowiedzUsuńElsa
[Jej charakter i zainteresowania idealnie pasują do wizerunku Lucy Hale. Dzięki temu ta postac jest tak bardzo autentyczna. :D]
OdpowiedzUsuńChloe/Greta
[Dziękuje :D zasługa przepięknej Palvin <3 To może skombinujemy jakiś wątek ? :>]
OdpowiedzUsuńChloe/Greta
[To teraz tak – u Slughorna nie wiem co się stanie, więc tego nie opisuję, ale za to pozwalam sobie na stwierdzenie, że Ben nadal jest przekonany co do uczucia łączącego Drusia i Jo ^^]
OdpowiedzUsuńWiatr smagał go po twarzy, ale równie dobrze Benjamin mógł to potraktować jak policzek od losu, od Jo i od samego siebie.
Nie chcę żebyś cierpiał, ale muszę to wszystko przemyśleć. Przemyśleć... Czy cię kocham.
Patrzył na Krukonkę jak na idiotkę, szeroko otwartymi oczami. Chciał jej nigdy nie poznać, nie cierpieć. I żeby ona nie cierpiała. Przez niego i jego głupie zachowanie.
Przemyśleć, czy warto wstawać każdego dnia, czy warto zwlekać się z łóżka, ciesząc się jakąkolwiek inną perspektywą niż dziewięciu lekcji i sterty zadań domowych, czy warto wyjść do ludzi, zamiast siedzieć na Wieży Astronomicznej. Czy warto oddychać, czy warto się uśmiechać, czy warto… żyć. Żył dla niej. Przemyśleć czy cię kocham.
Benjamin nie wymagał od niej deklaracji na piśmie o uczuciu i natychmiastowego stanięcia na ślubnym kobiercu, ale to go przerosło.
- Wiesz, Jo… - szepnął. – Faktycznie, lepiej to przemyśl. Jak już się upewnisz w swoich uczuciach względem mnie, to…
Nie dokończył. Po prostu odszedł, zostawiając brunetkę, drżącą z zimna i emocji na szkolnym dziedzińcu. Nie miał okazji widzieć łez spływających po jej zaczerwienionych policzkach. Sam z trudem powstrzymywał się od płaczu.
***
(trzy tygodnie później)
Josephine dzisiaj śniła mu się. Znowu. Nie rozmawiali od czasu owej sławetnej kłótni u Slughorna, ale codziennie o niej myślał. Codziennie zastanawiał się, jakby to było, gdyby nie wtrącił się między nią a Drew podczas niedawnego Balu Walentynkowego - może i żyłby w kłamstwie, ale Jo byłaby szczęśliwa, a on cieszyłby się jej szczęściem. Poczuwał się do winy, ale nie mógł wybaczyć Jo. Nie powiedziała mu…
I wtedy ją zobaczył. Cholera, zawsze musi go znajdować w najmniej oczekiwanym momentach? Szła na kolejną lekcję, trzymając w ręce podręcznik do historii magii. Gdyby się bliżej przyjrzał, zauważyłby drżące dłonie Krukonki, podkrążone z niewyspania oczy i nieco rozczochrane oczy. Wyglądała na nieco nieprzytomną. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie prezentuje wiele lepiej od dziewczyny. Przechodził przez to samo piekło… Rozstania? Nie chciał, żeby to był już definitywny koniec. Wiele razy się kłócili, ale ta sprzeczka sprawiła, że między Georgijewam a Hawkind wyrósł jakiś niewidzialny mur, bariera której nie byli w stanie sforsować. Miał ochotę pocałować ją w te drobne wargi, zobaczyć uśmiech na tych ukochanych przez siebie ustach, poczuć jej rękę wplecioną w swoje włosy. Po prostu usłyszeć jej głos.
Spotkanie nieuchronnie się zbliżało, Krukonka była coraz bliżej. Zatrzyma go? Porozmawiają choć przez tę krótką chwilę, zanim dzwonek nakaże im udać się na lekcje? Czy wyminie go, nadal wściekła… Miała do tego prawo.
Ale cholera, tak bardzo chciał wierzyć, że ona tez tęskni. Że go zaczepi. Że wyjaśnią sobie wszystko, a on będzie mógł się do niej w końcu przytulić.
[ Dobry wieczór ;) Cieszę się, że karta jest miła w odbiorze, ale to w całości zasługa Effy, która bardzo dzielnie zadbała o to, aby karta była właśnie taka ;)
OdpowiedzUsuńOch, nazwisko Hawkins. Lubię to nazwisko. Mam do niego słabość ^^
Jestem bardzo chętna (borze zielony, kiedy ja nie byłam chętna o.o). ale proszę, abyś w pierwszej kolejności wybrała postać, bo ja jak zwykle nie potrafię się zdecydować ^^ ' ]
Rosier
[ Pokemony są fajne. Manga jest fajna. Anime to szmira. :D
OdpowiedzUsuńOdpowiadają mi wszystkie pomysły. Kocham pomysły innych :D Tak swoją drogą, zmieniłaś coś w karcie, czy mi się tylko wydaje? ^^
Śmiało mogą być nawet kuzynostwem od strony matki Rosiera, bo przecież posiadamy szczątkowe informacje o jego rodzinie, a podejrzewam, że mama Jo wywodzi się z arystokracji, w końcu wyznaje ideologię Voldemorta ;)
Nie mam nic przeciwko spontanicznym wątkom, są całkiem spoko ;P
Tak. Dokładnie. Nie wiem jak, dlatego proszę o wszelkie wskazówki i zacznę ;) 31562810 tu masz moje gygy, jakbyś chciała coś szczegółowiej ustalić ;) ]
Rosier
Nadal był zdezorientowany całą tą sytuacją. Na tyle, że gdy dziewczyna powiedziała by za nią szedł nawet nie poruszył się z miejsca… Dodatkowym powodem było to, że już dzisiaj był dwa razy w Skrzydle Szpitalnym z „fałszywymi alarmami” i nie chciał by inni patrzyli na niego jak na dziwaka. Kiedy ta zniknęła z horyzontu westchnął cicho i chwilę zaczął się uspokajać i już miał zamiar ruszyć się, by skryć w odleglejszych zakątkach biblioteki i wtedy ona wróciła. Gabi westchnął słabo.
OdpowiedzUsuń- W ogóle mnie nie boli.- wymamrotał pod nosem i dla potwierdzenia podskoczył kilka razy mimo iż w myślach wyzywał się od głupców i debili, od idiotów totalnych.- I nikogo nie wołaj. Naprawdę wszystko jest w porządku…- czerwienił się coraz bardziej, gdy jego nieśmiałość dawała o sobie tak donośnie znać.
- G… Gabriel.- przedstawił się ściskając niepewnie jej dłoń, swoją lodowatą ręką… Zmarzła mu trochę i tyle. I choć powinien odczuwać w niej nieprzyjemne, bolesne kłucie, nie czuł nic.
[Wybacz, za brak odpisów, ale neta nie miałam a z komórki to mi się nie zbyt miło pisało mi się (trzy razy zaczynałam i mi się kasowało nie wiem jakim cudem ;(.)]
Uśmiechnął się szeroko i potrząsnął delikatnie jej ręką.
OdpowiedzUsuńZawsze uważał, że działa pochopnie i bez zastanowienia. Wiedział, że to odstrasza i zniechęca ludzi. Jednak zawsze dążył do ugodowego zakończenia zajścia, a jeśli się dało to nawet przyjaznego. To też, gdy Josephine się w końcu zgodziła niemal podskoczył ze szczęścia. Nie umiał sobie darować, gdy ludzie obrażeni i oburzeni zostawiali go sam na sam z sumieniem, które gryzło go jak diabli. Taki mały robal, o którym przypominał sobie dopiero po fakcie. Najpierw działa, potem myśli, choć od lat próbuje to zmienić.
Z uśmiechem i lżejszym sumieniem zaprowadził ją do jednej z "kawiarenek", czy jak to tam zwał. Złożył zamówienie dla nich obojga i wysunął jej krzesło, gdy siadała. Musiał jej jakoś wynagrodzić swój głupi żart.
- Pewnie powinienem zacząć rozmowę? - uśmiechnął się niepewnie - Szczerze powiem, że rzadko mam z tym problem - przeczesał włosy palcami - a to jest jeden z tych rzadkich momentów - uśmiechnął się głupkowato do dziewczyny.
zwykle gadał jak najęty o byle czym. Jednak teraz nie chcał palnąć czegoś głupiego i jej urazić. Postanowił sie kontrolować. Wiedział jak trudne jest to zadanie, ale nie odstraszało go to. Nie mógł zrobić czegoś głupiego.
[Nic nie szkodzi. Dobrze cię rozumiem :) Grunt że stopniały szary wymoczek kontratakuje xD ]
Wystarczyło jedno spojrzenie Jo skierowane wprost na niego, by uświadomił sobie, jak bardzo za tęskni. W tamtym momencie dusza Benjamina rozleciała się na tysiące kawałków, niezależnie jak bardzo w ostatnich tygodniach starał się skleić ją w całość. Był całkowicie bezbronny, coś w Ślizgonie pękło, stało się bezpowrotne…
OdpowiedzUsuńMoże i Jo miała wątpliwości. On nie miał żadnych.
Bez słowa opuścił swoich towarzyszy i pognał w ślad za oddalającą się dziewczyną. Stracił Krukonkę z oczu w tłumie spieszących na lekcje uczniów, ale bez większego namysłu wiedział, gdzie się udała. Był tego pewny w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. Tam, gdzie wszystko się zaczęło i gdzie też się miało zakończyć.
Chłopak zatrzymał się na siódmym piętrze, lekko dysząc. Stracił swoją dawną formę odkąd zawiesił regularne treningi quidditcha, ale nadal był wysportowany i dobiegnięcie tutaj nie stanowiło dla Georgijewa większego problemu. Słyszał dzwonek oznajmiający, że lekcja się zaczęła i powinien udać się na transmutację, ale nie dbał o to. Transmutacja przeciwko sprawie, która miała zaważyć na jego przyszłości… Trudny wybór, pomyślał brunet nieco ironicznie.
Chcę znaleźć się tam, gdzie nikt nie przychodzi.
Życzenie było dość niesprecyzowane, więc nie miał pewności czy Pokój Życzeń je spełni. Tym bardziej, jeżeli w jego wnętrzu znajdowała się aktualnie Josephine… Ale jeżeli tak było, zapewne chciała być teraz sama, z daleka od wszystkich… Czy dla Jo Ben, jej były? chłopak, zaliczał się zaledwie do tych wszystkich?
Prawie zaczął krzyczeć z radości, gdy ukazały się drzwi. Z duszą na ramieniu nacisnął na klamkę i znalazł się w doskonale znanym sobie pomieszczeniu. Był jego współtwórcą, nadał mu wygląd domu, ciepłego i emanującego prawdziwie rodzinną atmosferą, domu którego nigdy nie miał, a którego odnalazł w innych osobach… Którego systematycznie obracał w proch swoimi uczynkami, zachowaniem w ostatnim czasie. Przelotnie zauważył, że kwiaty – tulipany, niegdyś żółte – teraz stały przekwitłe na stole. Szybko odwrócił od nich wzrok, szukając osoby, którą najbardziej chciał ujrzeć – ale nie dzięki magii Pokoju Życzeń, a jej własnemu rodzajowi magii, jaki zdawała się stworzyć na jego prośbę. Wydarzenia minionych dni sprawiły, że owa magia zniknęła, znikła, nie chciała się ukazać, bynajmniej nie dla Benjamina. Jego zadaniem było niedopuszczenie do tego, by ten proces stał się bezpowrotny.
Nie zauważył jej w pierwszej chwili. Dziewczyna siedziała skulona w kącie pomieszczenia. Nie wiedział, czy płacze, twarz schowała w dłoniach, jednak spazmatyczne dreszcze, jakie wstrząsały regularnie jej drobnymi ramionami były bardzo wymownym znakiem.
Jo nigdy nie płakała w jego obecności. Benjaminowi, owszem zdarzyło się parę razy, ale nie czuł z tego powodu wstydu czy zakłopotania. Wręcz przeciwnie, cieszył się że może sobie na to pozwolić przy brunetce.
Natychmiast znalazł się przy niej, obserwując dziewczynę bacznie, wzrokiem pochłaniając każdy centymetr kwadratowy jej ciała. Była piękna, nawet z zapuchniętymi oczami.
- Nie chcę, żebyś przeze mnie płakała, Jo – powiedział cicho. Zwykłe „hej, co słychać” zabrzmiałoby w tej sytuacji śmiesznie. – Nie wiem czy sobie przemyślałaś czy… Czy mnie kochasz, ale wiesz co?
UsuńMiał wrażenie, że wielka kula utkwiła mu w gardle. Odchrząknął cicho, by mów mówić dalej.
- Ja myślałem nad tym sporo, zwłaszcza po balu. I nawet jeżeli uważasz inaczej, ja… Ja cię kocham. Jestem tego stuprocentowo pewny.
W Pokoju Życzeń zapadła taka cisza, że mógł słyszeć własne przyspieszone bicie serca; jego rytm idealnie współgrał z tentem Krukonki. Tulipany w wazonie stały się jakby bardziej wesołe.
[ Nie przejmuj się :D
OdpowiedzUsuńZacznę, oczywiście, jak ogarnę tyłek i odpiszę całej reszcie, bo trochę się tego uzbierało ;)
A okoliczności mi się jak najbardziej podobają, pomijając fakt, że Rosier nie jest jeszcze Śmierciożercą, ale wyznaje ich zasady :D No i jeszcze przydałoby się ugadać z autorką Bena, co Ben mówił o Jo, gdy byli w separacji, bo nie chcę ingerować w słowa Georgiewa i w ogóle :D ]
Rosier
Jeśli imprezę zwalającą z nóg, uniemożliwiającą zwleczenie się z łóżka następnego poranka uważa się za dziko udaną, to jak nazwać tę, po której nie masz ochoty (ani pozwolenia lekarskiego) rozstawać się z łóżkiem przez calutki tydzień?
OdpowiedzUsuńSiedem dni w zaciszu skrzydła szpitalnego, które Benjamin z drobną, acz nieocenioną pomocą Bastiana, zafundował Drew po Walentynkowej Masakrze, Krukon przyjął z wdzięcznością jako czas upragnionego, zasłużonego odpoczynku i wytchnienia. Odpoczynku od nadmiaru prozaicznych, szkolnych obowiązków, komentarzy zagorzałych pseudoentuzjastów paringu Burrymore - Darkfitch, ataków niezrównoważnego emocjonalnie psychopaty, którego jakimś cudem Jo upodobała sobie na swojego życiowego partnera, impertynenckiego tonu Bastiana mającego podnieść dyrdymały padające z jego ust do rangi spraw co najmniej wagi państwowej; słowem - całego zgiełku hogwarckiego półświatka, który ostatnimi czasy wyjątkowo dotkliwie dawał mu się we znaki.
Długie godziny spędzane, z braku ciekawszego zajęcia, na wygniataniu sterylnej pościeli i pogrążaniu się w oceanie własnych myśli, okazały się jednak wciąż zbyt krótkie, by Drew zdołał ułożyć wydarzenia z minionego balu w spójną, a przede wszystkim logiczną całość mogącą w racjonalny sposób wyjaśnić, dlaczego, na Merlina, teoretycznie przyjemna i absolutnie niegroźna potańcówka skończyła się dla niego trzema połamanymi żebrami, sinikiem barwiącym pół twarzy na - jak na razie - piękny odcień głębokiej purpury oraz niepokojącymi "zamgleniami" w pamięci. Niepojęte, jak ogromną, niemożliwą do zatrzymania lawinę zdarzeń ciągnących za sobą opłakane konsekwencje wywołał jeden, opatrznie zinterpretowany gest, który wykonał w kierunku przyjaciółki. (Wyłącznie przyjaciółki. Wbij to sobie w ten zakuty łeb, Georgijew!)
Przez cały tydzień przymusowego, lekarskiego zwolnienia głowę Drew zaprzątało powracające uporczywie niczym bumerang zmartwieniem, czy Jo aby na pewno powróciła do dawnego stanu - równego poziomem normalności przynajmniej temu tuż sprzed wkroczenia na salę balową, choć, niestety, nie mógł powiedzieć, że była wtedy w szczytowej formie - i w jakim stopniu udało jej się odtworzyć bieg wydarzeń z feralnego wieczoru, kiedy za sprawą nieszczęśliwie rzuconego zaklęcia stała się skazaną na zdrowy rozsądek (tudzież jego brak) pozostałych uczestników przedstawienia marionetką. W skrzydle szpitalnym ani razu nie urozmaiciła mu czasu swoją obecnością, co - mimo tłumaczeń, że na pewno również potrzebuje czasu na regenerację sił - stanowiło podstawę do pogłębienia obaw. Co dziwniejsze, przez pierwsze dni po uzyskaniu wypisu, Drew odnosił niepokojące wrażenie, że Hawkins za wszelką cenę pragnie uniknąć ich konfrontacji, zbywając go zdawkowymi powitaniami rzucanymi w biegu oraz wymienianymi na lekcjach szczątkowymi, pseudozdaniowymi zwrotami imitującymi jedynie marne strzępki konwersacji.
Bolało. Szczególnie, że nie miał pojęcia, czym zapracował na tak nagłe, niespodziewane ochłodzenie stosunków. Przecież od walentynek nic się nie zmieniło. Dobra, może nie tak absolutnie nic, bo w końcu ze "zwykłych przyjaciół" awansowali na "przyjaciół, którzy całowali się na środku Wielkiek Sali, stając się główną atrakcją balu oraz gwiazdami pierwszych stron The Hogwarts Shore", ale przecież nie powinno to w żaden negatywny sposób rzutować na, zdawałoby się, trwałą, czystoprzyjacielską relację. Skoro pocałunek stanowił owoc chaotycznego splotu irracjonalnych zbiegów okoliczności, a nie głębszego uczucia... Bo o żadnym uczuciu wykraczającym poza definicję przyjaźni - to Drew wiedział na pewno - nie było mowy.
Przynajmniej z jego strony.
Przerwanie przez Jo okresu "cichych dni" z gwałtownością równą jego zapoczątkowaniu, Drew przyjął z wyraźnym uczuciem lekkości towarzyszącym uwolnieniu skrępowanego wnętrza od ciążącej, niczym kamień, niepewności oraz emocjonalnej ambiwalencji.
UsuńZszedłszy schodami prowadzącymi z Dormitorium do Pokoju Wspólnego, Krukonka najwyraźniej nieodparcie zapragnęła towarzystwa Drew, bowiem podeszła i rozpoczęła rozmowę, jakby wyrzucając z pamięci i ignorując wydłużający się dotychczas w zastraszjącym tempie odcinek czasu, kiedy ich drogi boleśnie rozmijały się zarządzeniem złośliwego "przypadku", czyli czyniąc to, co zrobić powinna już wieki temu.
- Cześć, Drusiu. – Dobrze, chyba nie nagrabiła sobie jeszcze aż tyle, by nie mógł wybaczyć jej tego zdrobnienia. – Jak czuje się nasza śliwka w kompocie? Już nic cię nie boli? Zobaczysz, jak tylko dorwę Georgijewa, odpłacę mu za wszystko, co się stało. Bastian też nie będzie miał lekko. Czytałeś może najnowszy numer Hogwart's Shore? - wystrzeliła salwą pytań, ledwo nadążając oddzielać je znakami przestankowymi i zdradzając tym samym przed Drew swoje zdenerwowanie, które stopniowo, podstępnymi falami zaczęło mu się udzielać.
- Wow, wow. Po ilości nagromadzonych komunikatów wnioskuję, że brakowało ci mnie tak samo mocno, jak mi ciebie. - podniósł wzrok zmuszając ich spojrzenia do pierwszego od wielu dni dłuższego, bezpośredniego kontaktu, uśmiechając się niepewnie - To może po kolei: jest lepiej, dzięki, aczkolwiek nadal utożsamiam się w pełni ze śliwką w kompocie. Ale jeśli zaprosisz mnie na finałową scenę przedstawienia pt. "Mścicielka Josephine", w której duet Benjamin i Bastian błaga cię o litość, to myślę, że mój stan ulegnie definitywnemu polepszenie. - poszerzył uśmiech, starając się odzyskać swobodę, która przecież w towarzystwie Jo zawsze pojawiała się samoistnie - Czego dotyczyło kolejne pytanie? A, tak! Hogwart's Shore. Jasne, że czytałem. Czytam wszystkie artykuły, których wspaniałomyślni Delatorzy czynią mnie główną gwiazdą. W tym przypadku, właściwie "nas". - prychnął rozbawiony wspomnieniem żałosnych wypocin ostatniego, specjalnego numeru szkolnego szmatławca - Ale pewnie nawet, gdyby nasz piękny artykuł jakimś cudem umknął mojej uwadze, już inni zadbaliby o to, aby mnie należycie doinformować. Daliśmy niezły popis, trzeba przyznać. Wiesz, gdybym wybrał się na ten bal z jakąkolwiek inną dziewczyną, miałbym po prostu kolejny, szary, pozbawiony emocji wieczór walentynkowy do kolekcji. A tobie, Jo, udało się sprawić, że nie zapomnę go do końca życia.
[Dawaj, ciśniemy te dwuznaczności, ciśniemy! XD]
- Nie musiałam się zastanawiać – wyszeptała Jo, cała drżąc. – Jak… Jak tylko odszedłeś, wiedziałam że źle zrobiłam. Nie chciałam żeby to zabrzmiało w ten sposób, ale… Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile dla mnie znaczysz. Nie przeżyłabym, gdyby coś ci się stało, rozumiesz?
OdpowiedzUsuńJej wyczekujący, błagający wzrok był dla Benjamina wystarczającym znakiem, że Jo żałuje. Nie uznawał się za speca od mowy ludzkiego ciała, jednak cała postawa dziewczyny świadczyła dobitnie o jej skrusze. Zapragnął wziąć ją w swoje ramiona i ukryć przed całym cholernym światem, była jego… I tylko jego. Nawet ten pieprzony dupek, Burrymore i wydarzenia jakie zaszły pomiędzy nim a Krukonką na tamtym balu i Bóg wie kiedy, nie były w tamtej chwili istotnie. Liczyła się tylko Josephine i to, co do niego mówiła. Napawał się pięknem jej głosu, tonem przeznaczonym wyłącznie dla niego. Miał ochotę się wtrącić, ale przeczuwał, że brunetka nie skończyła jeszcze mówić. Że najważniejsze dopiero nastąpi.
- Ben, ja… Przepraszam. Tylko tyle miałam ci do powiedzenia na korytarzu, tylko tyle mam teraz.
Ślizgon przyciągnął ją do siebie, tak blisko jak to było możliwe. Mocną dziewczynę przytulił, nie chcąc nic mówić. Miał wrażenie, że jego kolejne słowa mogą zabrzmieć płaczliwie, a tego nie chciał. Jednak to, co miał do powiedzenia Josephine było zbyt ważne, żeby odwlekać to na dalszy plan.
Spojrzał Krukonce prosto w oczy. Gdzieś za nią stał drewniany stół, a na nim wazon z pięknymi, żółtymi tulipanami. Nie przypominał sobie, żeby widział je wchodząc do Pokoju Przychodź-Wychodź. Zmarszczył z konsternacją brwi, przenosząc ponownie spojrzenie na zarumienioną z emocji twarz dziewczyny. Była przy nim taka drobna… A na tych drobnych ramionach spoczywał ciężar utrzymania sekretu Benjamina… Do diabła z tym! Nie kochał ją za to, kochał ją… Po postu, kochał ją. Josephine była dla Benjamina ucieleśnieniem ideału, miała prawie wszystkie cechy, jakie chłopak najbardziej cenił w innych.
- Dlaczego to zawsze tak wygląda, Jo? – Zapytał, przekrzywiając głowę. – Jesteśmy tak cholernie głupi.
Ujrzał zdziwienie odmalowujące się na jej twarzy. Zdziwienie pomieszane z pewną dozą aprobaty dla jego słów.
- Rozmawiałem z paroma mądrymi osobami i dzięki nim widzę, jak dziecinnie się zachowujemy. Dlaczego musimy się tak ranić? Przecież to nie ma sensu. Miłość ma pomagać przechodzić przez problemy, a nie je tworzyć.
Nie czekając na reakcję Josephine na to wyznanie, mocno objął ją w pasie, uniósł jak pan młody swoją wybrankę i zaniósł na kanapę. Usadził dziewczynę na zdezelowanym meblu, z którego gdzieniegdzie wychodziły sprężyny, a jednocześnie nadawał pomieszczeniu swojski… Rodzinny klimat. Pokój bardzo się zmienił od chwili, gdy Ben wpadł do niego jak burza. Teraz każdy przedmiot w nim był jakby radośniejszy, weselszy.
Z dwóch krokach znalazł się przy stole, a zaraz był już z powrotem przy Krukonce, trzymając w dłoniach żółte kwiatki. Nawet ich kolor był tak optymistyczny. Pamiętał, że dał je brunetce kiedyś, dawno temu, z jakiejś podniosłej okazji. Był to nieco powtarzalny gest, ale okazja zupełnie inna.
- Josephine Hawkins… Wybaczysz mi? – prawie wyszeptał, klękając przed osłupiałą dziewczyną. Wolną ręką chwycił jej dłoń w swoją, patrząc po raz kolejny w oczy dziewczyny z niecierpliwością.
[Jak przyjdziesz ze szkoły to sobie odpowiedz na pytanie: czy lepiej żebym i ja poszła do szkoły na BEZUŻYTECZNY wos, czy żebym tworzyła dramy tylko dla Ciebie? No co jest lepsze? <3]
*mocno, u innych
Usuń[Asdfghjklasdfghjkl, to jest tak cholernie piękne i urocze, że nawet tego "pieprzonego dupka, Burrymore'a" jestem w stanie wybaczyć xD <333]
Usuń[Pieprzony dupek Burrymore to akurat jedna z najlepszych części odpisu! Tu nie ma co wybaczać, tu trzeba tylko gratulować XD
UsuńNo i w ogóle to przez cały odpis powtarzałam jak jakiś świr pod nosem "o boże boże boże boże boże boże boże boże(...)" co dowodzi tego jak boski jest ten odpis XD]
[Pierwsze koty za płoty, zaczynamy :D Właściwie zmotywowałaś mnie do tego, aby w końcu ruszyć dupsko i zacząć działać coś w sprawie naszego wątku, ale z góry przepraszam za jakość.]
OdpowiedzUsuńPostanowił jak najszybciej ulotnić się z zatłoczonego Pokoju Wspólnego, nie mając najmniejszej ochoty igrać z rozszarpanymi na strzępy uczuciami Georgijewa, który dla odmiany znów postanowił zaprzyjaźnić się z butelką ognistej, rozpamiętując na nowo niezapomniany bal. Rosier zdecydowanie wolał, gdy Ślizgon nie afiszował się wszem i wobec ze swoją namiętną „miłością” i zaciskał z nią więzi w zaciszu Wieży Astronomicznej; przynajmniej nie koncentrował wokół siebie poszukiwaczy pikantnych plotek, których było aż po pęczki w szanowanym domu węża. Właściwie pijany Ben stawał się utrapieniem dopiero wtedy, gdy jego filozoficzne (pijackie) rozważania zaczęły poruszać temat pewnej uroczej dziewczyny zamieszkującej jedną z najwyższych hogwardzkich wież, z którą raz się schodził, raz rozstawał. Do zwariowania jeden krok.
Evan nie należał do osób przesadnie uczuciowych, dlatego nie mógł pojąć jak funkcjonował ich płomienny związek i nie miał też najmniejszej ochoty wysłuchiwać przekleństw obrażających Jo, których Georgijew prędzej czy później pożałuje. A to „prędzej”, przynajmniej według Rosiera, nadejdzie w zastraszająco szybkim tempie, za nim obydwoje zdążą się pozbierać po kolejnym burzliwym rozstaniu.
Żeby było zabawniej, obiektem uczuć Bena była kuzynka Rosiera, co dodawało smaczka całej sytuacji, bo mimo że ich rodzinne relacje nigdy nie bazowały na nierozerwalnej więzi, krew go zalewała, gdy jego przyjaciel wyrażał się o niej w nieocenzurowany sposób, bagatelizując ich rodzinne więzi.
Evan, podróżując po odmętach szkolnych korytarzy, myślał tylko o tym, aby znaleźć się jak najdalej od zimnych, pozbawionych okien lochów. I tak przez swoją samolubną zachciankę znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem. Poniekąd sam się o to prosił, przychodząc bez szczególnego powodu do zakurzonej biblioteki, która od niepamiętnych lat stanowiła sanktuarium dla spragnionych wiedzy Krukonów. Ale skąd, na brodę Merlina, miał wiedzieć, że natknie się w niej na pannę Hawkins odbywającą romans z opasłym tomiskiem? Fakt, że była sama jak palec, potęgował je irytacje. Oczywiście mógł jej to złośliwie wytknąć, ale nie chciał do reszty grzebać swojej wiary na w miarę spokojne popołudnie, które i tak stało pod wielkim znakiem zapytania. Zamiast tego postanowił zastanowić się jak wybrnąć z tej konfrontacji obronną ręką. Oczywiście myśl o ewakuacji szybko narodziła się w jego głowie, drążąc w nim nadzieje na szczęśliwe zakończenie. Ale zgodnie z teorią: nadzieja matką głupich, został zmuszony na spojrzeniu prawdzie w oczy; jak na złość całego świata jego ukochana kuzyna w tamtym momencie postanowiła przestać koncertować swoją uwagę na porywającej lekturze i skupić na nim swoje spojrzenie.
— Cześć, Josephine — przywitał się, przywołując na twarz grymas pozornego szczęścia płynącego z tego rodzinnego spotkania; uśmiechnął się delikatnie, mając nadal w pamięci arsenał obelg serwowanych przez przyjaciela.
Rosier
[Nie, nie, nie. Żaden Finnick, dla mnie pozostanie Ryszardem. Na wątek zawsze jestem chętny, lecz jak na czas obecny nie mam żadnego pomysłu.
OdpowiedzUsuńRAB. ]
[Benek i Jo, jeżeli chodzi o ten odpis:
OdpowiedzUsuńhttp://data3.whicdn.com/images/68047590/large.jpg ]
- Kocham cię, Benjaminie Georgijewie. I nic ani nikt tego nie zmieni, obiecuję.
Kocham cię, kocham cię. kocham cię. Jedna krótka fraza, wypowiedziana przez Jo, którą mógłby powtarzać w nieskończoność, jak mantrę, jak w gorączce, całkowicie zatracony w miłości do tej drobnej szatynki, którą darzył najpiękniejszym uczuciem na świecie. I mimo wszystko, całej swojej burzliwej przeszłości, był pewien, że odczuwa je po raz pierwszy.
Był zakochany.
W tamtym momencie Benjamin czuł się jak naćpany. Naćpany własnym szczęściem, takim jakiego jeszcze w życiu nie doświadczył. Uśmiech mimowolnie wykwitł na ustach chłopaka. Pierwszy raz od... Miesięcy. Odgarnął zabłąkany kosmyk z twarzy dziewczyny, upajając się jej widokiem.
Po długiej chwili, w której jednym spojrzeniem przekazywali sobie wszystkie bóle, wątpliwości, niepewności ostatniego czasu. Ślizgon wyzbył się ich całkowicie.
Kiedy patrzył na drobne usta Jospehine, drżące pod wpływem emocji, jej szkliste oczy, drobne ręce zacieśniające się na jego bluzie, zagarniające o wiele więcej materiału niż powinny, włosy w całkowitym nieładzie czuł, że jest w stanie poświęcić wszystko dla Josephine Hawkins.
Zawładnęła jego sercem, myślami, emocjami, czynami.
Więc jego serce, myśli, emocje i czyny powinny być idealnie dostosowane do oczekiwań Krukonki.
Chwycił ręce brunetki, podciągając ją w górę. Stanęli naprzeciwko siebie w nieprzyzwoicie bliskiej odległości, prawie wszystkie części ich ciała stykały się ze sobą, a ich usta dzieliły jedynie milimetry.
Nie pocałował jej jednak.
Położył ręce na talii dziewczyny, uśmiechając się tajemniczo.
Uśmiechał się tylko w obecności tej dziewczyny. Jego, tylko jego.
- Nie ukrywam, że nie umiem tańczyć, Jo - zaśmiał się, a w jego oczach zatańczyły wesołe ogniki. - Wyszedłem z wprawy.
Okręcił ją wokół własnej osi, obserwując jak spódniczka w szkocką kratę, w barwach Rawenclawu, wiruje wokół Josephine. Ujął jej dłoń w swoją, drugą nadal pozostawiając na talii Krukonki.
Po chwili milczenia dodał.
- Może właśnie dlatego nie chciałem pójść z tobą na bal, jestem beznadziejnym tancerzem – powiedział, próbując zachować powagę.
Nie grała żadna muzyka, ale wystarczyła jedna myśl Benjamina, by na środku pomieszczenia pojawił się nagle mugolski gramofon, a delikatne tony wypełniły Pokój Życzeń. Chłopak nie znał się na muzyce, ale rozpoznał jej przynależność do klasyki. Mimowolnie wzdrygnął się.
- Nie uważasz, że mamy do nadrobienia taniec? Co prawda to nie bal w Wielkiej Sali, a walentynki były już spory szmat czasu od dzisiaj, ale to nie ma znaczenia. Przynajmniej dla mnie nie ma – dodał, składając pierwszy od wielu tygodni pocałunek na ustach dziewczyny. Jeden Merlin wie, jak za nią tęsknił!
- Co mam teraz zrobić? – powiedział, kiedy kolejny raz Josephine wykonała piruet. Georgijew miał wrażenie, że stoi jak kłoda [KŁODA, nie mogłam się powstrzymać xd], nie wiedząc co należy czynić.
[Porwanie walnę w kolejnym odpisie, jeny, jaki on będzie musiał być dłuuuuugi :o
Na razie niech się cieszą. Jeszcze.]
[Lucas jest cudowny, ale Jo wygląda na tak uroczą i słodką osóbkę, że ozłocę Cię za pomysł na wątek z nią. I zacznę, oczywiście! c:]
OdpowiedzUsuńFynn
[Chluba Portree to latające gumochłony! Jasne, że się o to pożrą, szczególnie, że najmniejsze wspomnienie o Quidditchu wywołuje u Fynna niezdrowy błysk w oczach. Przyjacielsko pożrą, mam na myśli. Ok, to zaczynam!]
OdpowiedzUsuńTo był ponury, szary dzień, zresztą jeden z wielu tego ponurego, szarego tygodnia. Fynn czuł się, jakby pogoda wyzuwała kolor nie tylko z zazwyczaj pięknych błoni, ale i jego samego. Marniał od samego patrzenia na deszcz za oknem, kolejną przeszkodę w urządzaniu treningów Quidditcha. Cała szkoła zdawała się przygaszona, niemal zamulona, więc gdy w końcu pojawiła się perspektywa wyjścia do Hogsmeade, ludzie zareagowali dość niemrawo. Fynn jednak jak uskrzydlony biegł do bram, potem niecierpliwie mruczał, by jechać szybciej, byle dalej od Hogwartu. I nieważne, że padało (paskudna, wiosenna plucha!), i nic, że kałuże wypełnione dziwnie połyskującą breją moczyły nogi po kolana. Zbawienność wyjścia do Hogsmeade opierała się na zerwaniu choć na kilka godzin nużącej, hogwarckiej rutyny. Nawet w magicznej szkole człowiek w końcu zaczyna się nudzić.
Z hukiem wpadłszy do Trzech Mioteł, odgarnął mokre włosy z oczu, by rozejrzeć się za jakąś znajomą twarzą. Znajomych nie było, za to jedna niebrzydka siedziała przy barze, a obok niej pusty stołek wołał o tyłek do wygrzania. Fynn długo się nie wahał, tylko strząsnął jeszcze krople wody z kurtki z emblematami Nietoperzy z Ballycastle, po czym przysiadł się, pytając z tym swoim paskudnym, twardym akcentem:
- Wolne? - Po czym uśmiechnął się słodko i zamówił kufel kremowego piwa. - Przy okazji, jestem Fynn.
[Dziękuję bardzo :) Jestem chętna na wątek jak najbardziej ale najpierw może ustalimy powiązanie? O ile masz obecnie czas na dodatkowy wątek :) Jeden dom, jedna sypialnia, znać się muszą !]
OdpowiedzUsuńAmélie Charpentier
Amélie Charpentier
[Czemu nie, pomysł jest dobry :D Tylko zastanawiam się gdzie by tu jakiś wątek umiejscowić, hmm tak po prostu dormitorium?]
OdpowiedzUsuńAmélie Charpentier
Pozwolił dziewczynie obrócić się po raz kolejny wokół własnej osi, cały czas pochłaniając ją wzrokiem, jakby to było ostatnie ich spotkanie.
OdpowiedzUsuń- Wystarczy, że pozwolisz mi poprowadzić, to może się nie przewrócimy – powiedziała z udawaną ironią Krukonka.
Benjamin zaśmiał się na te słowa, przyciągając Josephine do siebie. Mocno ją przytulił.
- Wtedy na pewno się przewrócimy.
Ślizgonowi wydawało się, że w oczach brunetki dostrzegł irytację, jednak to wrażenie szybko minęło. Miał pewność, że radość którą sam odczuwał udzielała się jej. Na ustach chłopaka pojawił się szeroki uśmiech.
- Kocham cię, Jo – powtórzył. Nie wiedział ile razy powiedział już te dwa słowa dzisiejszego wieczoru, ale mógłby powtarzać je w nieskończoność. – Kocham cię.
dwa dni później
Było bardzo słonecznie. Tak pięknej soboty żaden z uczniów Hogwartu nie pamiętał od zeszłego roku. Benjamin wystawił twarz do słońca, chcąc łapać ciepłe promienie na swojej bladej skórze. W powietrzu czuć było wiosnę, zmoczoną deszczem ziemię, rozkwitające na skraju Zakazanego Lasu rośliny, pielęgnowane przez szkolnego gajowego.
Dzień wyjść do Hogsmeade przypadał w zeszłym tygodniu, jednakże nie stanowiło to dla Benjamina większego problemu. Umówił się z Jo na piętnastą. Miał pewność, że dziewczyna przyjdzie, mimo iż zapewne odczuwała wyrzuty sumienia z powodu łamania regulaminu. Mimo wszystko… Ben wiedział, że na jego prośbę zdecyduję się to zrobić.
Czekał przed drzwiami, z nerwów chodząc w kółko. Nagle otworzyły się, a z wewnątrz wyszła niska, drobna brunetka. Na widok Josephine serce Ślizgona zabiło mocniej. Wyglądała… Przepięknie. Włosy związała w luźnego warkocza, przerzucając go na prawą stronę. Z uszu zwisały dziewczynie złote kolczyki. Mieniły się we wiosennym słońcu, rzucając refleksy na twarz Krukonki.
Wystawił jej usłużnie ramie, jak prawdziwy gentelman. Uśmiechnął się przy tym szarmancko, lustrując wzrokiem sylwetkę brunetki.
- Gotowa na przygodę?
Jego pytanie miało być zaczepne. Benjamin nie spodziewał się, że wydarzenie jakie miał przynieść kolejne godziny, były zupełnym przeciwieństwem tego, co sam zaplanował.
[Zaczynam więc :D]
OdpowiedzUsuńSłoneczna niedziela. Amelie niezwykle szczęśliwa z bliżej nieznanych powodów maszerowała raźno z biblioteki w kierunku dormitorium Krukonów.
W ramionach tuliła opasłe tomiszcze związane z Historią Magii, jako że wspólnie ze swoją współlokatorką miały przygotować, w mniemaniu Amelie interesujący referat na temat "Akademia Magii Beauxbatons - niegdyś i obecnie". Dziewczyna była wręcz zachwycona faktem, że ma taką ogromną wiedzę na ten konkretny temat. Przejęta wkroczyła do Pokoju wspólnego Krukonów, po czym rozłożyła na największym stoliku przy dwóch wygodnych kanapach pióra, pergaminy oraz książki. Podciągnęła rękawy w swojej jedwabnej bluzce i uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze, poprawiając misternie spięty warkocz przypominający koronę.
-Witaj Jo - powiedziała pogodnie. - To co zabieramy się do pracy? :)
[Nic specjalnego, nie jestem zbyt zadowolona, ale może jakieś ładnie się rozwinie :)]
Amélie Charpentier
[ Witam serdecznie i bardzo dziękuję za powitanie :)
OdpowiedzUsuńLunek to też mój ulubiony Huncwot, bo taki inny od reszty jest :)
Wątek bardzo chętnie, wolę te damsko - męskie, więc może spróbujemy z Jo :)]
Luniek
[ Hm, pomysł mówisz... Remus to raczej taka chodząca tajemnica. Nikt, poza Huncwotami, niczego o nim nie wie, więc może Jo będzie miała ochotę wyciągnąć od niego parę sekretów. Spróbować się z nim zaprzyjaźnić, czy coś.]
OdpowiedzUsuńLuniek
Na pytanie zadane przez Josephine Benjamin mimowolnie skrzywił się, nieco obawiając się jej reakcji na to, co miał dziewczynie zakomunikować. Pokręcił wolno głową, wbijając nieco speszone spojrzenie w Krukonkę. Ta tylko zaśmiała się. Chłopak podejrzewał, że takiego obrotu spraw panna Hawkins się spodziewała, w głowie układając milion możliwości na wspólne spędzenie czasu w wiosce. Na wypadek, gdyby on zawiódł. Znowu.
OdpowiedzUsuńŚlizgon poczuł się mile zaskoczony, kiedy Jo zachowała się w sposób, jaki nigdy by nie podejrzewał w jej wypadku. Tym razem to na twarzy Georgijewa wykwitł pełen radości uśmiech. Puścił się w pogoń za uciekającą dziewczyną. Była od niego zdecydowanie mniejsza i drobniejsza, jednakże zawieszenie regularnych treningów przez Ben’a widocznie odbijało się na formie chłopaka. Nie poddawał się jednak, biegnąc w ślad za uciekającą brunetką.
Wprost nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Właściwie nierealne wydawało się brunetowi, żeby Josephine Hawkins – najdoskonalsza osóbka chodząca po świecie, bijąca go na głowę swoją inteligencją, a jednocześnie robiąca to z tak niewymuszonym wdziękiem, że jej ofiary nawet nie orientowały się w umysłowej wyższości tej drobnej Krukonki – była jego.
Kochał ją. Była kwintesencją jego egzystencji, idealnym dopełnieniem własnego życia, jego drugą połówką… Zaryzykowałby nawet stwierdzenie, że… Że nie potrafiłby żyć bez jej nieustannej obecności (czy to w rzeczywistości, czy nawet w świecie myśli i wyobrażeń), niekiedy irytującej i denerwującej, ale jednak nieodzownej. Ukochanej.
Nie miał zamiaru nawet komukolwiek oddawać Jo, uosobienia jego szczęścia.
Zwolnił na chwilę, wiedziony dziwnym przeczuciem bycia obserwowanym. Dreszcz mimowolnego przerażenie przebiegł po plecach chłopaka. Gwałtownie się obrócił i zlustrował budynki stojące po obu stronach ulicy. Odgarnął wpadające do oczu nieco przydługie kosmyki. Georgijew nie zauważył niczego podejrzanego, co mogłoby powodować jego niepokój. Mimo to… Postanowił zachować czujność. Coś było nie tak, jak powinno.
Jego uwagę przykuła panująca od paru minut cisza. Ben zdał sobie sprawę, że od dłuższej chwili nie słyszał śmiechu Jo, jej coraz bardziej oddalających się szybkim tempem kroków.
- Jo? – zawołał Ślizgon.
Poczuł, że ogarnia go panika. Nakazał sobie samemu wewnętrzny spokój. W porywie emocji na pewno nie zrobiłby niczego mądrego, o pożytecznym nie wspominając.
Ponownie ruszył przed siebie. Chłopak natężył wszystkie swoje zmysły, szukając jakichkolwiek śladów po uprzedniej obecności dziewczyny. Raz po raz pokrzykiwał jej imię, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Jak na złość, nie napotkał żadnego z mieszkańców Hogsmeade. To wzbudziło jeszcze większe przerażenie Benjamina.
A potem, nagle i niespodziewanie, usłyszał głos Josephine. Był tak wypełniony strachem i bezradnością, że z trudem powstrzymał się od uronienia łez. Cały drżał.
- Ben? BEN?!
- Jo!
Teraz już biegł, a odgłos stukania podeszew na bruku był doskonale słyszalny w całej wiosce. Brzmiały jak wystrzały armatnie. Przynajmniej takie wrażenie odnosił Benjamin.
Chłopak wpadł jak burza na polankę. Był już na niej kiedyś i zdecydowanie nie mógł zaliczyć tamtego dnia do udanych. Przełknął ślinę, próbując uspokoić oddech. Gorączkowo rozejrzał się w poszukiwaniu Josephine, jednak nigdzie nie mógł jej dostrzec. Benjamin był pewien, że słyszał jej głos dochodzący właśnie z tego miejsca!
Z wściekłości miał ochotę rzucić najbliżej leżącym przedmiotem, byle dalej, byle przysporzył więcej zniszczenia i chaosu. W jego głowie rozgrywała się istna galopada myśli.
Gdzie ona jest, gdzie ona może być, do choler?!
- JO! JOSEPHINE! – załamany głos Ślizgona potoczył się echem po polance.
Wciągnął powietrze do płuc. Całe szczęście gdzieś się ulotniło, zostawiając po sobie jedynie pustkę i przerażenie. Jedna z najważniejszych osób w jego życiu, jeżeli nie najważniejsza, została… Porwana, zamordowana, zgwałcona, zabita? Może Jo leży teraz gdzieś w Zakazanym Lesie, a z jej boku, ust wypływa czerwona posoka, brudząc wszystko wokoło? Jej oczy są martwe, pozbawione uczuć, a…
UsuńNIE MOŻESZ TAK MYSLEŚ.
Podniósł oczu ku idealnie czystemu niebu, bez choćby jednej chmurki.
Wiedział. Wiedział. To była jego wina. JEGO WINA.
Wstał z ziemi, na którą osunął się bezwładnie przed chwilą. Otrzepał spodnie z liści, nadal wpatrując się w niebo. Miał pewność, gdzie znajduje się teraz Jo. Jeżeli jego podejrzenia miały okazać się prawdą… Wolał nawet sobie tego nie wyobrażać. Benjamin skierował swój krok w stronę Wrzeszczącej Chaty, bojąc się co może zastać w jej wnętrzu. Albo nie zastać.
[pół godziny z pięciominutowym hakiem ^^ ]
[Aria. <3
OdpowiedzUsuńTak poza tym, to CICHOSZA, wcale nie podobna do Spence, haha :C
Tak, chcę jakieś ładne powiązanie z nią!]
Cynthia
[O jeny, to oglądaj dalej, bo będzie się działo, oj, zdecydowanie!
OdpowiedzUsuńPoza tym Emily jest lesbijką, a Spence jest z Tobym. :D
Chyba odpowiada mi bardziej drugi pomysł.
A co do tajemnicy to może być ciężko bardzo. XD
Cynthia użyła kiedyś zaklęcia niewybaczalnego, o czym póki co wie tylko Ian(plus, dowiedział się przypadkiem), więc może Jojo była przy tym? I teraz Cynth dostaje tajemnicze wiadomości, anonimy, ktoś jej grozi że wszystko się wyda czy coś w tym stylu?
Odpowiada ci to, czy nie bardzo?]
Cynthia
[ PLL wszędzie <3 Ja jak najbardziej jestem za tym pomysłem przyjaźni, ale przyjaźń z Leslie nie jest niestety łatwa :D Masz może jakiś konkretny pomysł co do ich relacji...?
OdpowiedzUsuńLeslie Jacobs ]
[Sześćdziesiąty dziewiąty komentarz, biczo <3 ]
OdpowiedzUsuń[ Oooo, Hogwarckie Kłamczuchy, jakie to piękne! <3 :D Mi pasuje, to szantażowanie jest jak najbardziej w stylu Leslie :D No to co, kto coś zacznie? :) ]
OdpowiedzUsuńLeslie
[Cześć. c;
OdpowiedzUsuńWięc jaki to pomysł?]
[ No to ja mogę zaczekać, bo jakoś tak mam jeszcze kilka wątków do zaczęcia... ;)
OdpowiedzUsuńLeslie ]
W Trzech miotłach było duszno, tłoczno i zdecydowanie zbyt głośno jak na oazę wśród przepełnionego błotem Hogsmeade, ale Fynn nie tracił pogody ducha. Piwo (podane niemal natychmiast mimo sporego ruchu) smakowało mu, w końcu czuł się ciepło i miło, przez ułamek sekundy myślał nawet, że nic nie zmąci jego cudownego dnia wolności, szczęścia wśród mokrych od potu i deszczu czarodziei upojonych pijackim szczęściem. A przynajmniej było tak, nim niezwykle urocza rozmówczyni nie zaniosła się kpiącym śmiechem, choć – zdaniem Fynna – zupełnie nie dał jej ku temu powodu. Z tym, że on nigdy specjalnie nie rozumiał dziewczyn, w ogóle ludzi. Czepiali się pierdół, obrażali właściwie o nic, bawiły ich nieśmieszne rzeczy, wzgardzali zaś ciekawymi. Gryfon zasadniczo lubił przebywanie w towarzystwie, jednak czasem odnosił wrażenie, że sympatia ta była zupełnie bezzasadna.
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej chłopak przez chwilę siedział cicho, analizując zasłyszane rewelacje. Co prawda spiął się już wraz z pierwszym przesiąkniętym sarkazmem słowem, lecz nie chciał palnąć jakiejś głupoty już na początku rozmowy. Przecież nie miałby się gdzie przesiąść, gdyby dziewczyna okazała się zbyt agresywna, a już teraz – używając napuszonego określenia płeć piękna – wydała mu się raczej dziwna. Nie żeby Bernstorff miał coś do dziwnych ludzi, ale…
- Ee… - zająknął się, szukając słów dalekich od cisnących się na usta obelg. Lubił Nietoperze, lubił Gacka i lubił kremowe piwo, a wciąż bezimiennej z jego perspektywy czarownicy udało się obrazić każde z nich w jednej krótkiej wypowiedzi. Gratulacje dla tej pani! – Jestem pewien, że Gacek Stodolak byłby wartościowym kompanem rozmowy i może nawet postawiłby nam po piwie, gdyby się tu zjawił. A przynajmniej mnie. – To rzekłszy (szybko i nerwowo), wziął dwa łyki piwa i znowu poczuł się trochę lepiej. Nie mógł się jednak powstrzymać przed dodaniem lekko zabarwionym kpiną tonem: - Pochlebiasz mi, ale nie jestem aż tak egozentrisch, by zakładać, że każdy napotkany Hogwartczyk zna moje nazwisko, nawet jeśli należy do płci pięknej.
Fynn
Niezręczne napięcie pomiędzy Drew i Jo rozrastało się niczym balon z gumy do żucia, którego, wbrew prawom logiki, żadne z nich nie potrafiło przebić. Oboje pragnęli pozbyć się denerwującego skrępowania, jednak usilne próby rozładowania atmosfery kończyły się jedynie wtłoczeniem do balonu kolejnej porcji powietrza niepowodującej nadal jego pęknięcia. Drew zaczął zastanawiać się, na ile takich prób starczy mu jeszcze tlenu w płucach.
OdpowiedzUsuńNieświadomy niecodziennych okoliczności, niegrzeszący błyskotliwością, postronny obserwator z pewnością nie dostrzegłby w zaistniałej wymianie zdań nic niepokojącego - ot, dwójka przyjaciół dzieląca się w żartobliwym tonie wrażeniami ze wspólnie spędzonego balu. (Fakt, iż treść owych wrażeń sama w sobie stanowiła ewenement na skalę światową, to już inna sprawa.) Jednak Drew podświadomie wyczuwał, że jakiś czynnik nie pozwala mu czerpać z rozmowy swobodnej przyjemności, zmuszając do posłusznego odgrywania źle wyreżyserowanej roli. A może to maska przywdziana przez Jo narzucała przyjęcie takiej postawy? Jeśli to była maska... Istniała przecież również możliwość, że Hawkins zachowywała się zupełnie naturalnie, a on sam, wyprowadzony z równowagi balowymi wydarzeniami, których Jo po części była nieświadomą prowokatorką, doszukiwał się w jej zachowaniu niestworzonych rzeczy.
W całym tym irracjonalnym, emocjonalnym chaosie wątpliwości nie ulegała tylko jedna kwestia: tegoroczne walentynki zostały przypieczętowane pocałunkiem, który w ogóle nie powinien mieć miejsca. Ale skoro mleko się już rozlało, a cofnięcie czasu nie wchodziło w grę, muszą potraktować sprawę z należytym dystansem, aby feralny zbieg okoliczności nie pozostawił na ich przyjaźni trwałej skazy.
Bo żadne z nich nie oczekiwało niczego więcej, prawda?
- Chciałabym powiedzieć to samo - Usłyszał pozornie beztroski głos Jo. – ale tak jakoś wyszło, że nie mogę.
Minęło kilka sekund, nim Drew otrząsnął się z osłupienia, uświadamiając sobie, że słowa przyjaciółki nie mogły odnosić się do sformułowanej jedynie w jego myślach rozterki. Odetchnął z ulgą, obśmiewając w duchu wywołany własnym gapiostwem fałszywy alarm.
- A na spektakl zapraszam serdecznie, bilety już w sprzedaży. Jedynie pięć sykli od osoby. Zapewniam, że cały zysk pójdzie na cele dobroczynne, jak na przykład karmienie śliwek w kompocie słodyczami. - Z radością zarejestrował, że Jo uderza w sarkastyczno-żartobliwy ton, który stanowił typowy dla nich kod komunikacyjny.
Tak, zdecydowanie, problemy i nieporozumienia najlepiej oswajać przecież poprzez obrócenie ich w żart.
- Pięć sykli? To rzeczywiście okazyjna cena - skomentował, odbijając piłeczkę i z udawanym przekonaniem kiwając głową. - Wiesz, szkoda, że nie wpadliśmy na pomysł sprzedawania biletów podczas przedstawienia, które odstawiliśmy na balu. Zbilibyśmy fortunę! - Parsknął śmiechem, wizualizując sobie w myślach tłumy żądnych sensacji uczniów gotowych zapłacić za obejrzenie sceny ich pocałunku każdą cenę. - Emocje i zwroty akcji na najwyższym poziomie. Widownia szalała. No... może z drobnymi wyjątkami. - Którym na imię Benjamin, na przykład. - Żałuj, że tego nie pamiętasz, Jo. Znamy się już szmat czasu, a ja nawet bym nie przypuszczał, że z taką łatwością możesz ściągnąć na siebie uwagę całej sali. No i... - Posłał jej figlarne spojrzenie, przez które jakby zapomniał przemyśleć znaczenie wypowiadanych słów. - Nie chwaliłaś się nigdy, że tak dobrze całujesz.
[Ech, Drusiu dziwnym przyjacielem jest XDDD]
[Jakoż długo mnie nie było, to czuję się w obowiązku spytać czy kontynuujemy wątek, czy piszemy nowy? :) ]
OdpowiedzUsuńJack
Wiedziony rozpaczliwym wołaniem Jo dotarł na tę polankę. Stracił wszelkie nadzieję na odnalezienie dziewczyn. Stracił nadzieję, że to paskudny żart, który mógłby wyrządzić mu jeden z kolegów. Ale teraz, kiedy nagle dwójka mężczyzn, trzymających w dłoniach maski śmierciożerców, wkroczyła na polanę, a pośrodku nich… Josephine… Nie odczuł ulgi. Benjamin był przerażony.
OdpowiedzUsuńNie poznawał śmierciożercy, który trzymał w żelaznym uścisku Josephine, ale mężczyznę o nieco przydługich włosach i nieco kwadratowej twarzy rozpoznał od razu. Wyszczerzył się do Benjamina szyderczo. Dał znak swojemu kompanowi, który z równie podłą miną zaczął szeptać coś do ucha Jo, niedosłyszalnego dla chłopaka z tej odległości. Wyraz jej twarzy z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej przerażony. A Ben jej przerażenie odpierał jak własne. Stali od siebie zaledwie paręnaście metrów, które nagle urosły do rangi ogromnej przeszkody, wręcz nie do pokonania.
- Kogo my tu mamy? – zapytał ten ze Śmierciożerców, którego Ślizgon rozpoznawał, Richard. – Nie pamiętasz mnie? Na pewno? Nie pamiętasz swojego mentora, Benjaminie Georgijewie?
Zaschło mu w ustach.
Oczywiście, że go pamiętał. Richard jawił mu się dawniej jako bezsprzeczny autorytet. Wykonywał każdy jego rozkaz, każde polecenie, każdą prośbę. Dopóki ten nie kazał mu zabić człowieka. Po tym… Po tym zmieniło się całe jego życie. Potem zrezygnował z możliwości przynależności do grona popleczników Czarnego Pana. Potem…
Potem stał się mordercą.
W świetle takiej a nie innej przeszłości konieczność uratowania życia Josephine wydawała mu się obowiązkiem, nawet jeżeli miało go to kosztować utratę własnego.
Jo była najważniejsza. Georgijew nie wyobrażał sobie życia bez niej.
Dziwił się, że w tym drobnym ciele, w tych chłodnych, niekiedy wyniosłych oczach, idealnym nosie, kryje się tyle współczucia dla niego. Dziwił się, że kryje się w nim taka siła, na jaką sam w życiu by się nie zdobył.
Nic dziwnego, że udało jej się zawładnąć jego sercem.
Richard uśmiechnął się ponownie, podchodząc do nadal klęczącego Benjamina. Zachował jednak odpowiedni dystans, rzucając chłopakowi spojrzenie pełne wzgardy.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Ben - zadrżał, gdy usłyszał swoje imię, zdrobnione, wypowiedziane przez mężczyznę. – Nie ładnie, nie wiesz że to niegrzecznie ignorować tak kogoś? Karą za niesubordynację…
Skinął na towarzysza, który mimo swojej tuszy w imponującym tempie wyciągnął zza pazuchy różdżkę, wymierzając ją w trzymaną przez siebie dziewczynę. Wypowiedział zaklęcie głośno, dobitnie, tak aby Benjamin mógł doskonale usłyszeć, jaką klątwę rzuca na brunetkę. Cruciatus.
Miał ochotę wyć razem z Josephine. Błyskawicznie poderwał się z ziemi, chcąc rzucić się na oprawcę Krukonki, wydrapać mu oczy, zająć jej miejsce, odesłać w bezpieczne miejsce, cokolwiek byleby odwrócić uwagę śmierciożerców od dziewczyny… Nie zauważył samotnej łzy, spływającej po jego policzku.
[Nie wiem, czemu się tak zrobiło :( Ale to jeden ciąg jest.]
Usuńna zawsze Twoja, Beniosława
Richard zastąpił mu drogę. Szyderczy uśmiech zastąpiła wyniosła obojętność, wymalowana w oczach mężczyzny.
OdpowiedzUsuń- Może to nauczy cię zasad dobrego zachowania, Ben.
- Zostaw ją – powiedział Ślizgon ze złością, wbijając wściekłe spojrzenie w oprawców.
Tym byli. Oprawcami. Wrogami. Bezwzględnymi sadystami, którym zadawanie bólu sprawiało radość.
- Próbujesz zgrywać bohatera, co Georgijew? – Nie uszło uwadze Bena, że Richard przestał zwracać się do niego zdrobniale, a zaczął po nazwisku.
Ben bał się. Bał się ich, oprawców, bał się tego co mogli zrobić Jo, jemu, wszystkim ludziom dookoła. Bał się siebie, że może ponownie stracić panowanie nad sobą… Ponownie stać się mordercą. Bał się, że będzie patrzył na śmierć Jo. Jego własna śmierć, niebezpieczeństwo w jakim się znalazł, zeszły na drugi plan.
Jo chyba łkała na ziemi. Ten drugi śmierciożerca przestał w końcu torturować dziewczynę, ale jego głośny, pełen rozbawienia śmiech zagłuszał wszystkie inne dźwięki.
– Nie zamierzamy jej zostawiać – zwrócił się do Benjamina Richard. - Co prawda naszym zadaniem nie było łapanie rozhisteryzowanych szesnastolatek, ale myślę, że jeżeli dostarczymy Czarnemu Panu dziewczynę tego, którego znienawidził – nie myśl sobie, że strata ciebie w jego szeregach go boli, o nie… Jesteś po prostu irytującą muchą, którą trzeba zwalczyć.
Dlaczego ją? Dlaczego nie mnie? Dobrze wiedział, dlaczego. Utracił już wiele osób, na których mu zależało, a odebranie mu najważniejszej osoby w życiu, Jo, byłoby ostatnim czynnikiem, który przyczyniłby się do kompletnego załamania Ślizgona. Czarny Pan gustował w wyrafinowanych torturach, mentalnych kataklizmach, jakie mógł zostawiać w umysłach swoich ofiar. Zabicie Benjamina, choć rozwiązałoby kłopot, nie byłoby wystarczającą zemstą za jego zbrodnie.
- Idziemy, Flavius – rzucił Richard.
Wszystko zdarzyło się tak nagle, że nie zdążył nawet zrobić wdechu. Flavius, ponownie chwytając omdlewającą Jo, zniknął w głuchym trzaskiem. Richard spojrzał na odchodnym na swojego niedoszłego wychowanka; zanim teleportował się w ślad za towarzyszem, powiedział:
- Będziemy czekać na ciebie, Ben. Lepiej się pośpiesz, po on też pewnie będzie chciał poznać twoją uroczą towarzyszkę… I ciebie, o ile odważysz się po nią przyjść.
I zniknął, zostawiając Benjamina samego na polanie.
A on nie przejmował się już tym, że łzy spływają obficie po jego policzkach.
[To był prezent specjalnie dla Ciebie, ale trochę późno go odpakowałaś :<
OdpowiedzUsuńMyślę, że Jo i Nate powinni się kolegować (wiadomo - ten sam dom i klasa), a wątek mógłby się opierać na tym, że dziewczyna przyjaźni się z Drew, z którym Nathan dzieli dormitorium. Przyszłaby, na przykład, coś mu oddać/o coś spytać/powiedzieć coś bardzo ważnego, ale by go nie zastała. Byłby za to Nate bawiący się jakimś nowym, trudnym do sklasyfikowania wynalazkiem ojca, który zazwyczaj używa swojego syna jako królika doświadczalnego; Jo mogłaby się tym zainteresować i razem próbowaliby rozkminić, do czego "to coś" może służyć :3
Na razie tylko tyle mogę zaoferować :D]
[Szczerze mówiąc to rozmawiałam wczoraj z innymi autorkami i próbowałyśmy wpleść mojego Evana w wątki starego Evana i... nie miało to szans powodzenia. Ale zawsze możemy spróbować, więc czekam na więcej szczegółów od Ciebie :)]
OdpowiedzUsuń[Rosie zniknęła z bloga dość dawno temu, jej miejsce zastąpił Puchon, którego też tu już nie ma, no ale ostatecznie jest Syriusz^^ I dziękuje bardzo :) ale w każdym razie wątek zawsze można jakiś skleić, chociaż powiem, że liczę na Twoje pomysły :D]
OdpowiedzUsuńSyriusz/Ian
[Myślę, że jak najbardziej możemy brnąć w temat spotkania w Hogsmeade. Ja się w ogóle ciesze, że ktoś jeszcze tu żyje, bo jakoś dziwnie wszystkie moje wątki ucichły i doprosić się nie mogę ich kontynuacji. Dlatego też całym sercem jestem za!]
OdpowiedzUsuńJack
[Okej, z początku podchodziłam do wątku sceptycznie, ale w sumie podoba mi się Twój pomysł. Więc tak, matka Jo będzie siostrą ojca Evana (jako że jego matka jest Francuzką i tam właśnie mieszka cała jej rodzina), a oni spędzają ze sobą zawsze wakacje, często Boże Narodzenie itp, itd :) Więc (nie zaczynaj zdania od więc - widzisz, taka sama ze mnie polonistka jak z Ciebie :D) skoro dałaś pomysł to ja postaram się to jakoś zacząć, ale musisz dać mi godzinkę (ewentualnie dwie, trzy) i jak tylko skończę sprzątać to siadam i zabieram się do pisania :)]
OdpowiedzUsuń[koleżeńskie relacje pasują, ale wątpię żeby Jo udało się wyciągnąć z Syriusza jakieś informacje odnośnie Lunatyka... jak nie wpadnę na jakiś inny pomysł to zacznę ten w najbliższym wolnym czasie :)]
OdpowiedzUsuńSyriusz
[Odpiszę najpierw tu, bo wątek z Luc mi pasuje, a do Jo mam pytanie. Coś mi się o uszy obiło, że Jo jest z Benjaminem. Nie wiem, czy nadal tak jest. W każdym razie Isabella jest jego dalszą krewną i dogadują się w miarę dobrze ;p Myślisz, że takie relacje mogłyby jednak przejść?]
OdpowiedzUsuńIsabella Meliflua
Wnętrze kawiarenki, owszem, było osobliwe. Jack jednak przywykł do takiego wystroju. Zresztą pewnie już kiedyś tu się stołował, a skoro tego nie pamiętał, to nie mogło być aż tak źle. Josephine szybko zareagowała na jego ostrożność, która najwyraźniej wzięła za onieśmielenie. W sumie chłopak nie wiedział czego oczekuje od tego spotkania. Najpewniej nawiązania nowej, trwałej znajomości. Jo wydawała się naprawdę miłą osóbką. Nie była też obrażalska, co udowodniła na przykładzie głupiego dowcipu Ślizgona. Choć może dowcip to za wiele powiedziane. Zaczepki. To już bliższe prawdy. Bizarre już tak miał, że zaczepiał ładne dziewczyny. Coś go zawsze korciło i pchało do działania. Dlatego też nie można powiedzieć, że którakolwiek z tych zaczepionych by go nie pamiętała. Czy został zapamiętany pozytywni, czy negatywnie to już inna kwestia.
OdpowiedzUsuńJednak chłopak nie musiał długo kłopotać się rozmową. Uratowała go kelnerka, która przyniosła im dwie szklanki wywaru z tykwobulwy. Niestety nic innego w karcie nie mieli. Potem wszystko poszło z górki. Wystarczyło, ze jego towarzyszka uniosła napój do ust. Chwilę potem Jack z iście szarmanckim wyrazem twarzy, poddał się oczyszczaniu z wyplutego na niego napoju. Pech chciał, że Jo straszliwie się przy tym zamotała i wylała na niego drugą szklankę. Chłopak tylko się zaśmiał i starł resztki nieprzyjemnej mazi z twarzy.
- Nic sie nie stało. Teraz jesteśmy kwita, nieprawdaż? A to - uniósł jedną z pustych szklanek - był wywar z tykwobulwy. Osobiście też za nim nie przepadam, ale ty ujęłaś to zdecydowanie lepiej. Idealne podsumowanie smaku tej obleśnej mazi.
Dla kogoś, kto nie zna tego Ślizgona, mogłoby się wydać dziwne, że nie brak mu humoru nawet wtedy, kiedy cały lepi się od wywaru z tykwobulwy. Jednak ci, którzy go znają machnęli by tylko ręką i dodali, że to jeszcze nic, że to jest stosunkowo normalne w jego przypadku.
- Podasz mi te chusteczki? Okropnie sie czuje - wstał i wzdrygnął się - To zdecydowanie jedno z nieprzyjemniejszych doświadczeń. Teraz raz na zawsze zapamiętam, że w tym lokalu nie warto pić - mrugnął do swojej towarzyszki.
Jej przepraszający wyraz twarzy sprawił, że Jack'owi zrobiło sie dziwnie przyjemnie. Dziewczyna wydała mu się teraz uroczą, potulną pięciolatka, która właśnie coś przeskrobała. A przecież to ta sama dziewczyna, która tak dzielnie dobierała odpowiednie wyzwisko dla kogoś takiego jak on. Zdecydowanie nie mógł pojąć tego połączenia w jednym człowieku. Dlatego też uśmiechnął się szeroko i podał jej rękę, która jeszcze lepka była od niewytartego napoju.
- Chyba lepiej zrobimy jeśli zaraz opuścimy ten lokal i poszukamy odpowiedniejszego miejsca. Jakiegoś, gdzie serwują normalne trunki i gdzie znajdzie się dość czysta toaleta, bym mógł to z siebie zmyć. Chyba że wolisz tu zostać i posłać mnie do tego ciemnego pomieszczenia - wskazał ręką na drewniane, spróchniałe drzwi, na których widniał napis "toaleta" - w którym za pewne kryją się stwory gorsze od górskich trolli.
[Wybacz jakoś tego tekstu, ale jakoś nie wiedział jak się za to zabrać xP Ale plucie było idealnym pomysłem :3]
Bizarre
[Krótko, ale mam nadzieję, że w miarę konkretnie. Możemy się umówić, że Rosier będzie ją ZAWSZE nazywał pełnym imieniem? Tak mi to pasuje do jego wrednego charakterku]
OdpowiedzUsuńSkupienie się na nauce Historii Magii zdawało się być dzisiaj jeszcze trudniejsze niż zazwyczaj, toteż Evan uniósł głowę znad książki z nadzieją, że w pobliżu będzie cokolwiek bardziej interesującego niż leżący przed nim podręcznik. Niemalże od razu dostrzegł siedzącą w kącie i trajkoczącą z koleżanką Josephine, jego kuzynkę, którą zna niemal odkąd się urodziła. Ta mała, krnąbrna istota była jego największą rozrywką podczas rodzinnych spotkań, kiedy to oboje na zmianę doprowadzali się do szału swoimi poglądami i uporem, jaki przejawiali w ich postrzeganiu.
Zgniótł leżącą obok książki kartkę, wycelował, i – jak przystało na najlepszego ścigającego drużyny – trafił dokładnie w jej czoło. Oh, tak. Dzisiaj zdecydowanie prosił się o zaczepkę. Kątem oka zerknął na bibliotekarkę i kiedy nie zobaczył jej za biurkiem, nachylił się w stronę Hawkins i syknął:
-No rusz tyłek, Josephine, nie będę tu siedział aż do śmierci!
[Pomysł na kartę ciekawy, niemniej mam uwagę do słów "bynajmniej czule". Bynajmniej to partykuła wzmacniająca zaprzeczenie, nie zaś samo zaprzeczenie dlatego musi się pojawić przy słowie nie. Poprawna wersja powinna zatem brzmieć "bynajmniej nie czule".
OdpowiedzUsuńOchotę na wątek mam zawsze, jednakże wątpię, ażeby samo wspólne zainteresowanie do tej samej tematyki książek mogło być fundamentem wątku. No, chyba, że chcesz każdą fabułę opierać na pożyczaniu sobie książek, wtedy nie widzę problemu.]
Blanche Foucault
[Dobrze się składa, bo zawsze miałam sporo szczęścia. :D]
OdpowiedzUsuńJean
[Przyszłam po jakiś wątek, skoro wiem gdzie szukać ^^ Pomysły? ;)]
OdpowiedzUsuńTheo
[Zawsze lubiłam Puchonów, więc wybór domu dla mojej postaci był bardzo prosty. Leach nie spełnia kryteriów typowego ucznia tego domu, ale przecież ludzie są różni, nawet czarodzieje. Cześć! Dziękuję za powitanie :D]
OdpowiedzUsuńHeathcliff
[To teraz może ustalmy, z jakiego powodu miałyby sobie zaleźć za skórę. ;p Jakieś pomysły?]
OdpowiedzUsuńIsabella
Jaskrawe promienie słoneczne oświetliły całe gryfońskie dormitorium sprawiając, iż Syriusz ochoczo poderwał się z łóżka - co w jego przypadku zdarzało się niezwykle rzadko - przy okazji budząc z głębokiego snu Rogacza i Luniaka. Jak na czerwcowy poranek pogoda była wręcz wymarzona do całodziennych wędrówek po szkolnych zakamarkach lub do najzwyklejszego w świecie wylegiwania się na błoniach. Z uśmiechem stwierdził, iż do wymarzonej wolności dzielą go jedynie dwie godziny spędzone w jednej z cieplarni. Przedmiot wykładany przez profesor Sprout nie należał do jego ulubionych, ale z całą pewnością wolał marnować czas na doglądaniu roślin niż na biernych siedzeniu na transmutacji i wysłuchiwaniu ciągłych uwag surowej McGonagall. Po skończonym śniadaniu w Wielkiej Sali, Łapa gotów był opuścić mury zamku i odwiedzić cieplarnię, toteż bez słowa skargi wyszedł na zalane słońcem zielone tereny szkoły. Lekcje zielarstwa szóstoklasiści z Gryffindoru zazwyczaj dzielili z Krukonami, choć nawet w ich towarzystwie wszystkich uczniów była zaledwie garstka.
OdpowiedzUsuń- Najwidoczniej nikt nie podziela naszej miłości do roślin - pomyślał, wchodząc do prawie pustego szklanego pomieszczenia. Profesor Sprout zjawiła się dosłownie dwie minuty po nim, witając wszystkich zebranych szerokim uśmiechem i informując, iż na dzisiejszych zajęciach zajmą się jakąś wyjątkowo nudną i mało atrakcyjną rośliną.
- Podzielę was na pary - odrzekła w czasie, w którym uczniowie wkładali na dłonie ochronne rękawice - Jedna osoba zajmie się przecinaniem tych korzeni - dodała, wskazując głową na zalegające w drewnianych skrzyniach gałęzie - a druga wsadzi to co z nich zostanie do donicy i zasypie ziemią - podsumowała i obróciła głowę, omiatając wzrokiem twarze uczniów.
- Syriusz, ty będziesz pracował razem z Josephine, pomyślmy nad resztą...
I odeszła, instruując pozostałych i przydzielając ich do odpowiednich grup.
- Witaj, Jo - powiedział ze szczerym uśmiechem, podchodząc do miejsca zajmowanego przez brunetkę. Z Hawkins nie znali się nie wiadomo jak długo i dobrze - ot, zwykła znajomość zapoczątkowana właśnie lekcjami zielarstwa - ale można było rzecz, iż ich relacje były poprawne i przepełnione wzajemną sympatią. - Jak leci? - zagadnął, biorąc do ręki mały srebrny nożyk i leniwie zabierając się do krojenia grubego korzenia.
Syriusz
Zapraszamy Cię do wzięcia udziału w ankiecie, która pomoże nam ocenić dotychczasową działalność bloga.
OdpowiedzUsuńLink do ankiety
Administracja
Jeśli rodzice kiedykolwiek chcieli, aby Isabella znalazła się w szkole, w której nie znajdzie nikogo znajomego, na pewno nie powinni posyłać jej do Hogwartu. Na szczęście było im to wszystko jedno – dziecko czystej krwi potrzebowało przecież odpowiedniego wykształcenia, a właśnie ta szkoła była uznawana za jedną z najlepszych w Europie. Zaraz obok Beauxbatons i Durmstrangu, do których absolutnie nie było im po drodze.
OdpowiedzUsuńNie mogła ukrywać, że Benjamin był dla niej siódmą wodą po kisielu. Jakim cudem więc ich rodziny spotykały się, gdy Ben i Bella były jeszcze małymi berbeciami, które szarpały się o jakąś głupią zabawkę? Sama tego nie potrafiła zrozumieć, jak bardzo jej rodzina była pod tym względem dziwna. Pod KAŻDYM w sumie była dziwna. Chyba przestanie się nad tym zastanawiać i po prostu zaakceptuje ten fakt. Chociaż do nie leży w Krukońskiej naturze.
Odnaleźli się w szkole dopiero po latach, ale i tak się lubili. Jedno polegało na drugim, drugie na pierwszym, i tak dalej. Tylko gorzej, że Isabella nie zawsze wszystko o nim wiedziała. Nawet nie wiedziała, że czegoś nie wiedziała! To jest w tym wszystkim najlepsze.
Był długo przybity, ale w jego życiu pojawiła się dziewczyna, o którą Bella nawet nie wypytywała. Zastanawiała się przez moment, czy nie jest czasem zazdrosna – w końcu któraś z hogwarckich panienek zabiera jej stałego towarzysza. Czy aby na pewno to jest w porządku? I będzie nadal tak, jak było?
Okazało się, że i owszem. Mimo wszystko często się spotykali i chodzili wspólnie korytarzami, byleby tylko ze sobą porozmawiać i wymienić się informacjami. Nawet nie pomyślała, że pewnej osóbce może się to nie spodobać.
[Wybacz, że takie głupie, ale nie miałam na nie konkretnego pomysłu. ._.]
Isabella Meliflua
Mam rozumieć, że będziemy razem pracować, tak?
OdpowiedzUsuńŁapa machinalnie przewrócił oczami i odsunął się od niej o nic nieznaczący milimetr. Ton jej głosu nie zapowiadał przyjacielskiej pogawędki, toteż z góry postanowił się wycofać i najlepiej zniknąć z zasięgu jej wzroku. Szklarnia dysponowała stosem noży - tych zazwyczaj używanych do przecinania grubych kor drzew, czy cienkich korzeni roślin - i wolał jednak nie dać dziewczynie sposobności do użycia któregokolwiek z nich do celu innego niż sugerować mogło ich przeznaczenie. - Chyba Sprout wyraziła się jasno. Ale jeśli nie zrozumiałaś to tak, będziemy pracować razem.
Być może Gryfon także nie powinien się aż tak niepotrzebnie unosić i najzwyczajniej w świecie zlikwidować złośliwości Josephine. W końcu każdemu mógł przydarzyć się gorszy dzień, a wiadomo, iż rzadko kiedy myśli się wtedy o zachowaniu uprzejmości w stosunku do prawie że obcych uczniów Gryffindoru. Syriuszowi nie dane było jednak dłużej przeanalizować tej sytuacji, gdyż surowy głos tęgiej nauczycielki, którego echo rozchodziło się po szklanych ścianach, nakazał natychmiastowe rozpoczęcie pracy. Zgodnie z instrukcjami zabrał się za przycinanie korzeni fruwokwiatu, a to co z nich zostało machinalnie podawał do Jo. Czynność ta była tak niezwykle monotonna i nużąca, że chłopak z trudem opanowywał ziewanie. Zajęcia, które składały się tylko i wyłącznie z jednej i tej samej czynności, z całą pewnością nie pasowały do wybuchowego temperamentu Blacka.
Na szczęście lekcja minęła szybciej niż się tego spodziewał. Już po upływie niecałej półtorej godziny donice zapełnione były ziemią, z pomiędzy której leniwie wybijały się nowe zielone listki. - To tyle na dzisiaj. Możecie zebrać swoje rzeczy.
Syriusz z ulgą zabrał się za pakowanie szkolnej torby i ruszył do przodu, hamując kilka kroków dalej, gdyż najwyraźniej profesor Sprout miała im do powiedzenia coś jeszcze. Niechętnie zawrócił i na powrót stanął obok Krukonki, niecierpliwiąc się i z napięciem czekając na to oficjalne zakończenie szkolnego dnia. - Przeczytajcie jeszcze rozdział 10 z Tysiąca magicznych ziół i grzybów oraz sporządźcie krótkie streszczenie. Teraz możecie znikać. - dodała i machnięciem ręki wypędziła ich z cieplarni.
Syriuszowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Od razy wyszedł z cieplarni, wchodząc za wciąż zalane słońcem błonia. W dalszym ciągu zżerała go jednak ciekawość: zastanawiał się, co takiego musiało się stać, by ta zazwyczaj miła i przyjazna dla otoczenia Hawkins straciła swoje pozytywne uosobienie. - Hej, Jo! - krzyknął, gdy brunetka wyłoniła się z progu szklarni. - Wszystko gra? Nigdy nie odzywałaś się do nikogo w taki sposób.
I spojrzał na nią zachęcającym wzrokiem, mając nadzieję, iż teraz ta nie spławi go byle jakim wytłumaczeniem i nie odeśle tam skąd przyszedł.
Syriusz
Obrócenie całej, wybitnie niezręcznej, balowej sytuacji w żart było chyba najlepszym pomysłem, na jaki Drew mógł wpaść w obecnym stanie nieprzyjemnego skołowania, który fundowały mu własne, galopujące bez odrobiny kontroli myśli i nowo narodzone wątpliwości. Zwłaszcza, że przełożenie trafnej koncepcji na rzeczywistość udało się o wiele bardziej przekonująco i bezproblemowo, niż śmiałby przypuszczać. Swobodnie wypowiadanymi słowami o delikatnie ironicznym zabarwieniu i naturalnym, przełamującym napięcie śmiechem zdołał przekonać samego siebie, że jego relacje z Jo nie zostały naruszone w nawet najmniejszym stopniu i nadal, tak jak dawniej potrafi z wzajemnością cieszyć się towarzystwem dziewczyny.
OdpowiedzUsuńChwilę później brutalnie uświadomiono mu jednak, że przekonanie to swą trwałością dorównywnywało domkowi z kart budowanemu na świeżym powietrzu w wietrzny, dżdżysty dzień. Odzyskaną tymczasowo równowagę, Drew utracił natychmiast po tym, jak Jo, zapewne całkowicie nieświadomie, uderzyła w jego czuły punkt. Czuły punkt, którego istnienie samo w sobie, nieujawniające się przed Balem w tak dokuczliwej skali, powinno stanowić powód do niepokoju.
- Nie musiałam, myślałam, że o tym wiesz. W końcu tyle razy widziałeś jak całuję się z Benjaminem. - Trafiony. Drew poczuł, jak wzbiera w nim złość, której, mimo świadomości jej irracjonalności, nie potrafił należycie stłamsić. Reszta wypowiedzi Jo zlała się w mdły bełkoty stanowiący jedynie tło dla wyrytego w pamięci Burrymore'a pulsującą czcionką wspomnieniu o Benjaminie. - W dodatku wątpię, żeby ten jeden pocałunek różnił się od innych wymian śliny z przedstawicielkami płci przeciwnej. A co do zwracania uwagi, to myślałam, że lepiej mnie znasz, Burrymore. - Jo sięgnęła po leżące na stoliku między nimi kociołkowe pieguski i wpakowała sobie jednego do ust. - Z kolei ja nie przypuszczałam, że tak dobrze wyglądasz w garniturze. No i tańczysz, bo z tego co pamiętam to tańczyliśmy razem?
- Wiesz, Jo - żartobliwy ton prawie całkowicie wyparował z głosu Drew zastąpiony poirytowaną troską - oglądanie to nie to samo, co doświadczenia praktyczne. Poza tym, kiedy Banjamin pojawia się gdzieś w twoim pobliżu, jakoś zazwyczaj wolę odwrócić wzrok niż czekać w napięciu, w którym momencie sprawi ci przykrość. - Mimowolnie zacisnął palce w pięść. - Zgadza się, tańczyliśmy razem. I z pewnością wspominałbym to z wielką przyjemnością, gdyby nie fakt, że zamiast rzucić się w wir zabawy, wypłakiwałaś na moim ramieniu łzy, których on był przyczyną. To też pamiętasz?
Balowe wspomnienia przybrały w głowie Drew niebezpiecznie rzeczywistą, wyraźną formę. Wróciły obrazy, wróciły drażniące dźwięki zawodzenia utalentowanego inaczej wokalisty, wróciły emocje. Emocje, a wraz z nimi wściekłość skierowana przeciw Georgijewowi oraz poczucie konieczności ochrony kruchej, czasem zbyt bezgarnicznie ufającej ludziom - a dla niego znaczącej tak wiele - Jo.
- Skoro jesteście razem i macie stworzyć silną, nierozerwalną więź, powinnaś zawsze móc znaleźć w Benjaminie oparcie - kontynuował, wziąwszy wcześniej parę głębszych wdechów. - Ale, niestety, coraz częściej odnoszę wrażenie, że jemu nie zależy na tobie chociaż w połowie tak bardzo, jak mnie - zakończył gorzko, spoglądając w ciemniejące tęczówki Jo z nadzieją, że dziewczyna zrozumie intencję, w jakiej wyrzucał z siebie te, zapewne niełatwe dla niej do przełknięcia, słowa.
Bo przecież chciał ją tylko chronić.
[I co z tym naszym wątkiem? ^_^]
OdpowiedzUsuńZdanie „nie mów do mnie Josephine” słyszał w swoim życiu prawdopodobnie częściej niż „mam na imię Evan”, ale z drugiej strony, nie przedstawiał się w ten sposób zbyt często. Rozwalił się wygodniej na krześle, wydymając usta w wyrazie kompletnego znudzenia, równocześnie przeczesując swoją bujną czuprynę prawą ręką. Niektóre zwyczaje nigdy nie zostają porzucone. Zlustrował kuzynkę uważnym wzrokiem, na chwilę zatrzymując go na logu domu Roveny Ravenclaw. Jak to możliwe, że są spokrewnieni? Nie miał pojęcia. Jej mama była jego ulubioną ciotką, więc może po prostu Jo została adoptowana? Chociaż wtedy nienawiść jej matki do niej byłaby głęboko nielogiczna. W takim razie to po prostu geny jej ojca, ale Czarny Pan na pewno mógłby zrobić wyjątek dla mieszańca. Gdyby się za nią wstawił. Evan był o tym przekonany. Poza tym nie była brzydka, jakiś Ślizgon na pewno mógłby się nią zainteresować, mogłaby wyjść dobrze za mąż, co zwiększyło by jej wartość i niemal wymazało tą skazę, jaką jest jej ojciec. Pozostawał jeszcze tylko jeden istotny problem, który Evan mógł rozwiązać jedynie poprzez przyklejenie jej języka do podniebienia do końca życia.
OdpowiedzUsuńWestchnął z niezadowoleniem, z resztą jak zwykle kiedy myślał o zapędach Josephine. Była po prostu niereformowalna, ale to nie oznaczało, że nie będzie próbował. Był w końcu typem walczącym, nieuznającym porażki za opcję.
-Zastanawiałem się co planujesz na wakacje, Josephine – powiedział ze słodkim uśmiechem na ustach, kompletnie ignorując jej prośbę. Poklepał krzesło obok siebie i zabrał nogi, by mogła tam usiąść. Podręcznik od Historii Magii już dawno poszedł w zapomnienie, balansując na granicy stołu i walcząc o to, by Ślizgon nie zrzucił go jednym ruchem na podłogę. – Mam nadzieję, że mnie odwiedzisz, może w naszej posiadłości, tej na południu Francji?
Ta była jego ulubioną, ale w końcu mieli ich wiele.
[Proszę nie bij, że tak długo mi to zajęło :(]
W jednej chwili Benjamin wpatrywał się w piękne oczy Josephine – nawet nieludzki strach wykrzywiający jej twarz nie był w stanie odjąć dziewczynie nic z jej urody.
OdpowiedzUsuńW drugiej całe pojęcie stabilizacji Bena uległo natychmiastowej destrukcji, niemal idealnie zsynchronizowanej z momentem, w którym Jo zniknęła razem z dwójką porywaczy.
Chłopak zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech już od dłuższej chwili, a jego płuca powoli zaczynają dopominać się o nową porcję tlenu. Poczuł zawroty głowy tak silne, że o mało nie upadł na polanę. Jo. To jedno imię kołatało się w jego otępiałej głowie. Ona… Oni…
Wiedział, do czego zdolni są poplecznicy Czarnego Pana. Sam, na własnej skórze tego doświadczył; miał pojęcie, do czego się posuną, byleby tylko osiągnąć zamierzony wcześniej cel. Wątpił, aby ktokolwiek z grona śmierciożerców w ogóle wiedział o jego związku z Hawkins, ale nie uległo wątpliwości, że dziewczyna znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Przytrzymał się gałęzi najbliższego drzewa, aby nie upaść.
Ben się martwił. O tak, tak cholernie się martwił…. Obraz przerażonej twarzy Krukonki co rusz stawał mu przed oczyma. Jej mina, niema prośba: ”Znajdź mnie…”, to wszystko napawało go nie mniejszym strachem, niż ten, który musiała odczuwać Josephine. Zabrzmi to zbyt altruistycznie jak na Benjamina – wątpił, aby w większości przypadków był zdolny do takiego poświęcenia – ale w tamtej chwili martwił się o dziewczynę bardziej niż o niebezpieczeństwo, jakie nagle zaczęło zagrażać jemu własnemu życiu.
Znajdzie ją.
Musi ją znaleźć.
Jeżeli nie…
Wolał nawet nie wizualizować sobie takiej wizji. Nie mógł do nie dopuścić.
Jedynym logicznym miejscem, gdzie w okolicach Hogsmeade można kogoś uwięzić, była Wrzeszcząca Chata.
Dlaczego? Mało osób zdrowych na umyśle postanowiłoby odwiedzić te miejsce z własnej, nieprzymuszonej woli, nie tylko z powodu ustawicznych niezidentyfikowanych odgłosów, jakie dochodziły właśnie stamtąd, ale też z powodu wielu niepokojących plotek, krążących na temat tego starego budynku. Sama wioska wydawała się zbyt zaludniona, by wieść o porwaniu nie rozeszłaby się tam zbyt szybko, by kogokolwiek… ukryć. W okolicy Hogsmeade mało było opuszczonych, gnijących w oczach miejsc, ale pod tym względem Wrzeszcząca Chata zdecydowanie przodowała. Do tego dochodziły słowa Richarda (jakby się nad tym dłużej zastanowić, to imię idealnie pasowało do opryszkowatej natury śmierciożercy), który zapowiedział, że będą czekać, cokolwiek to miało znaczyć.
Właśnie dlatego Benjamin od dobrych paru minut biegł w kierunku Chaty, nie zatrzymując się ani na chwilę. Miał nadzieję, że właśnie tam śmierciożercy postanowili zabrać Josephine. Georgijew drżał na samą myśl, że może się mylić.
Wtedy…
Strach Ślizgona nie zmalał nawet odrobinę w miarę przybliżania się do celu tej niezamierzonej wędrówki; wręcz przeciwnie, kumulował się i był doskonale odczuwalny w postaci fizycznych dolegliwości. Wzrok chłopaka się pogorszył. Oddychał ciężko, a nogi miał jak z ołowiu [inspirowałam się Świrkiem i jego: kiedy się stresuję…., wiesz, spotkania i te sprawy xd], ale mimo to nie poddawał się. Musiał dotrzeć do Jo przed…
Zwolnił przed ogrodzeniem, nieufnym wzrokiem lustrując smutny budynek. Nie wahając się długo, prześliznął się pod poprzeczką płotu i podbiegł do spróchniałych drzwi. Wytężył słuch, starając się wyłapać odgłosy ludzkiej obecności. Kompletnie zapomniał o swojej różdżce. Wstrzymując oddech, pchnął drzwi budynku i wkroczył do jego wnętrza.
Pierwszym, co rzuciło się chłopakowi w oczy, była słaba poświata dochodząca z piętra. Potem do jego nozdrzy dotarł smród zgnilizny. Cieszył się, że jest tak ciemno i uniemożliwia to mu zobaczenie wystroju pomieszczenia, w którym się znalazł. Wątpił, czy w takim wypadku zdołałby zachować opanowanie. Ruszył w kierunku światła. Wydawało mu się… Wydawało, że słyszy głos Jo. Ale równie dobrze mogła to być tylko mara…
UsuńZa to różdżka wbijająca się w jego plecy z nieprawdopodobną siłą, zadziwiającą jak na tak wątłego śmierciożercę, z pewnością nie mogła być tylko marą.
- No to się doigrałeś – wesoło zaświergotał przy jego uchu Richard.
[ </3
101 komentarz! ;D ]
[racja, ta rasa jest piękna :3 znając mnie to i tak pewnie nie znajdę żadnego pomysłu na wątek, więc jeśli coś Ci wpadnie do głowy to pisz na gg, ustalimy wszystko :D]
OdpowiedzUsuńMarcel
[Ale mimo wszystko powiedziałaś! *bije po uszkach* :D
OdpowiedzUsuń*bierze glinę i lepi* Jestem dobrej myśli. Zarzucisz czymś? Moja wazelina zrzekła się myślenia :D]
Mikael
[Ejże! To Rasac zazwyczaj czerpał satysfakcje z zatruwania ludziom życia. No ale w drodze wyjątku może przekazać tę pałeczkę Józce ;)]
OdpowiedzUsuńMikael
[Ojojoj, mi również miło zobaczyć znajomą osóbkę! :D]
OdpowiedzUsuńWśród całego oceanu rożnego typu rozmów - obok luźnych pogawędek, formalnych grzeczności czy zaskakujących zwierzeń - istnieją konwersacje, w których każde słowo wbija szpilkę w serce zarówno słuchacza, jak i osoby mówiącej. Owe ukłucia są tym dotkliwsze, im bardziej obie strony zdają sobie sprawę z prawdziwości wypowiadanych zdań. I właśnie w tym kierunku w zastraszającym tempie zmierzała rozmowa Jo i Drew.
OdpowiedzUsuńOstre słowa wylały się z Drew niekontrolowanym strumieniem, pozostawiając teraz po sobie dziwną suchość w ustach narastającą z każdą sekundą oczekiwania na odpowiedź dziewczyny. Sam nie wiedział, czy więcej bólu sprawi mu werbalne uderzenie w czuły punkt Jo i potencjalne zranienie jej - choć wcale nie miał tego na celu - czy przyjęcie nadchodzącego niewątpliwie, gwałtownego ataku, który zamierzał znieść pokornie, odpokutowując impulsywny wylew nadmiernej szczerości. Obawiał się ciosu Jo. Obawiał się, że wzajemnie sprowokują się do przekroczenia cienkiej granicy bezpieczeństwa i wypowiedzenia słów, których mimo największego żalu i skruchy nie będą potrafili już nigdy zatrzeć. Obawiał się usłyszeć zraniony, pełen wyrzutu głos Jo, jednak z drugiej strony, jej milczenie wcale nie napawało go uczuciem ulgi. Wręcz przeciwnie. Przywodziło na myśl ciszę przed zatapiającym łodzie sztormem lub ciągnącą się w nieskończoność utajnioną naradę sędziowską tuż przed wydaniem wyroku skazującego. Wyroku, który wprawił Drew w takie osłupienie, że w pierwszej chwili, mimo świadomości niesłuszności zastosowanego rozstrzygnięcia sprawy, nie był w stanie nawet krzyknąć „sprzeciw!”.
Poczuł na swoich ustach nacisk warg Jo - tak znajomych i tak obcych jednocześnie - do którego dołączył zaraz dotyk błądzącej między kosmykami jego włosów dłoni. W żołądku Drew rozlała się fala niezdefiniowanego ciepła, które natychmiast rozprzestrzeniło się po całym organizmie, barwiąc policzki na czerwono i wprawiając bijące dotychczas miarowo serce w rozszalały pęd. Prawie się zapomniał. Wiedziony niekontrolowanym, instynktownym pierwiastkiem swojej natury był o włos od odrzucenia wszelkich powstrzymujących go czynników zewnętrznych i oddania się egoistycznej przyjemności pocałunku. Zszokowana cisza, w jakiej pogrążył się Pokój Wspólny uderzyła go jednak, niczym gałąź Bijącej Wierzby, dopuszczając do głosu zamroczony jęk zdrowego rozsądku. Jeśli pozwolisz sobie teraz na chwilę zapomnienia, zniszczysz wszystko, co razem z Jo wypracowaliście. Wszystko, co was łączy. Czy to ci naprawdę nie wystarcza?
Odepchnął Jo gwałtownym ruchem, wkładając w niego chyba odrobinę zbyt dużo siły, gdyż dziewczyna cofnęła się o kilka kroków.
- Jo, co ty wyprawiasz? - wykrztusił, sam zaskoczony, że wszystkie targające nim emocje zdołał zamknąć w drżącym półszepcie. - Chyba źle mnie zrozumiałaś. Zależy mi na tobie, jak na nikim innym, ale… - Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Może lepiej skończmy tę rozmowę.
Gnieciony ciężarem rozdartego spojrzenia Jo i rozlegających się powoli gwizdów, Drew raptownie skierował swoje kroki w stronę wyjścia. Nim zdążył się zorientować, nogi poniosły go na Błonia, zalewane właśnie nieśmiałym blaskiem zachodzącego słońca. Usiadł pod drzewem, bezskutecznie próbując okiełznać szumiący w głowie natłok myśli.
Czyli jednak był naiwny, wierząc w istnienie przyjaźni damsko-męskiej.
[Moja biedna Iv :c nie no będzie ciekawiej nawet jeśli :D Na wątki jestem chętna oczywiście ale pomysłów brak ;c]
OdpowiedzUsuńIv/ Leo w szkicach
[Hej, dziękuję za przywitanie!
OdpowiedzUsuńCóż, jakby byli zbyt podobni byłoby to troszkę nudne :)
Oczywiście piszę się na wątek. Napisałam pod kartą Josephine bo pierwszą ja znalazłam w tym ogromnym spisie postaci, ale jak chcesz możemy też pomyśleć nad wątkiem u Lucasa.
Jakie ci pasują? Jakieś luźne spotkanie, pogadanka? Znajomość od nowa czy jakaś trochu już kontynuowana?]
Sören
[Yup, Iluzja. Po prostu strasznie lubię ten fragment, jest taki... Tajemniczy. *Z serii próbuję się tłumaczyć, ale nie wychodzi* XD]
OdpowiedzUsuńLouis Delacour
Przez trzy dni Irytek terroryzował młodszych uczniów Hogwartu robiąc sobie jedynie krótkie przerwy by zdobyć nową amunicję. Rzucał wszystkim co mu w ręce wpadło, począwszy od skradzionych książek, kulek maczanych w atramencie, zaczarowanymi samolotami próbującymi wydziobać oko po skórki od chleba, zgniłe kawałki dyni niewykorzystane do soku. Właśnie pozostał mu ostatni kawałek pomarańczowej papki, która miejscami już zmieniła kolor na zielonkawych – zapach był nieziemski, o ile oczywiście było się duchem, dla ludzkiego nosa odór był nie do wytrzymania.
OdpowiedzUsuń- Dżozefa!
Kiedy zobaczył dziewczynę schodzącą właśnie po schodach, nie mógł się powstrzymać. Nadleciał cały w skowronkach i z wielką przyjemnością rozprowadził gnijące warzywo na jej ciemnych włosach. Rechotał przy tym jak głupi walcząc na "łapki" z rozwścieczoną dziewczyną.
- Chłopacy będą do ciebie lecieć jak much na ....
Nie dokończył biedak ponieważ musiał zmyć się z piętra.
[Przydałoby mi się napisać wątek z jakąś dziewczyną, więc skoro jest propozycja to chętnie. Może Twoja postać podsłucha jak Styx śpiewa pod prysznicem i będzie pytać dlaczego nie bierze nigdy solo w chórze?
OdpowiedzUsuńZ tym Styksem masz rację. Jak tylko będę miała dostęp do komputera to to zmienię ]
Styx Macmillan
[Okej, piszmy wątek! :)]
OdpowiedzUsuń[Czeeść! Dziękuje pięknie za przywitanie :) Sama nie wiedziałam pod którą kartą napisać, bo i Jo i Lucas są świetni, ale widząc Arię... chcę wątek. <3 Więc jak, może wymyślimy coś fajnego?]
OdpowiedzUsuń[Hmm... możeeee zróbmy z nich jakichś bliższych znajomych, np. trzymali się dość blisko w 2-3 klasie, potem to się trochę rozmyło, ale nikt nie miał do nikogo o to żalu, do tej pory czasami się spotkają, czy pogadają na korytarzu. Piję do tego, że jak się bardziej friendowali, to Dennis mógł obiecać Jo, że ją kiedyś zabierze w jakieś super miejsce, nad jakieś jezioro czy coś. I ona możne nagle zapragnąć wypełnienia obietnicy. Możemy to umiejscowić pod koniec poprzedniego roku szkolnego, żeby pogoda pasowała. Co sądzisz?]
OdpowiedzUsuńJosephine znała tylko z widzenia, wiedziała tylko jak brunetka się nazywa, oraz że jest na szóstym roku nauki w Hogwarcie, to był szósty rok, prawda? Tak czy inaczej, nie miała okazji nawet porozmawiać z Krukonką. Wszystko się zmieniło tego feralnego dnia, gdy obie były w Hogsmeade. Nie wybrały się tam razem, wtedy nawet nie kojarzyły się ze szkoły. Każda z nich pojawiła się tam przypadkowo, a jednak były świadkiem tego samego zdarzenia. Morderstwo. Śmierciożerca. Na samą myśl o tym zdarzeniu Maxine cała drżała, robiło jej się na przemian zimno i gorąco. Bo jak można zapomnieć o takim czymś? Bycie świadkiem takiej podłości z pewnością zostawia ślad na psychice. Wciąż miała przed oczami wykrzywiona grymasem bólu twarz kobiety, niewiele starszej od niej. Była w tak wielkim szoku, że złapała mocno stojącą obok niej dziewczynę za rękę i wybiegła z nią z niebezpiecznej uliczki. Zasapana zatrzymała się i w milczeniu obserwowała swoją równieśniczkę. Nie miała pojęcia co o tym myśleć. Jej oczy, które zawsze błyszczały radośnie, teraz były napełnione głębokim przerażeniem. [...]
OdpowiedzUsuńJakiś czas po tym wydarzeniu zaczęła dostawać anonimowe wiadomości, podpisane literką 'A'.
Nie rozumiała sensu tych wiadomości, jednak jedno było pewna, one sprawiały że krew buzowała w jej żyłach, napawały ją lękiem i przerażeniem. Nie rozumiała, dlaczego ktoś jest tak okrutny by dręczyć jej niespokojne sumienie. Bo owszem, po tamtym wypadku, miała okropne wyrzuty sumienia, mimo iż nie mogła nic zrobić. Część tegorocznych wakacji spędzała w Hogwarcie. Wracając do swojego pokoju, znalazła na poduszkę białą karteczkę z anonimem. Rozpoczyna się sezon na kłamczuchy, a ja zaczynam polowanie.
Max w najmniejszym stopniu nie rozumiała przesłania tej wiadomości. Przecież ona nie kłamała, nigdy. Najwyraźniej anonimowy dręczyciel miał inne zdani na ten temat. Wcześniejsza wiadomość jedynie utwierdzała ją w przekonaniu, że chodzi o morderstwo, którego była świadkiem.
Postanowiła się dowiedzieć czy tylko ona dostaje takie nieprzyjemne anonimy. Nie czekając wzięła karteczkę i ruszyła do pokoju wspólnego Krukonów. Szła powoli, zadręczona myślami i wątpliwościami. Czuła, że w jej życiu rosną komplikacje, a to stanowczo się jej nie podobało. I tak jej życie było skomplikowane. Sama narobiła sobie milion kłopotów, ale to już było przegięcie. Wiedziała, że mogą spotkać ją za to konsekwencje.
Zaciskając usta, przyspieszyła kroku. Po chwili niczym burza wpadła do pokoju wspólnego. Zastała kilka Krukonek rozmawiających ze sobą, w ich towarzystwie była Jo. Pomachała do niej żwawo, subtelnie dając sygnał, żeby podeszła do niej. Najlepiej, gdyby Max wyciągnęła ją na błonia.
Koniecznie musiała porozmawiać z nią o tym co się wydarzyło.
- Heej, Jo! - zawołała energicznie, uśmiechając się szeroko. Ten uśmiech idealnie chował wszystkie zmartwienia, jakie miała w tym momencie.
[a cześć, cześć xD zaproponowałabym jakiś wątek, ale przy tym master wąciszu teraz, ciężko będzie coś ustalić w czasie i przestrzeni, łącznie z relacjami. No chyba, że jesteś innego zdania :)]
OdpowiedzUsuńMillie
Ah te wakacje, tyle wolnego czasu, który można spożytkować w tak przeróżny sposób. Tyle można przeczytać książek i artykułów, można ciągle kopać w ogrodzie. Przeganiać złośliwe gnomy, czy przesadzać dyptam i tykwobulwy. Tak zdecydowanie mogłaby siedzieć w ogrodzie pół dnia, gdyby nie ojciec, który ciągle wisząc nad nią marudził, że ma gdzieś wyjść, czy coś zrobić. Dziś wygonił ją na Pokątną. Szli wolnym krokiem, przez ruchliwą ulice z różnymi tobołami, zakupiła nawet już połowę książek na następny rok.
OdpowiedzUsuńGdy ojca zagadał kolega z pracy, Denna odeszła umawiając się z nim przy Miodowym Królestwie za godzinę. Tak kawa! Duża, słodka kawa, to jest to na co ma teraz ochotę. Weszła do kawiarni, rozglądając się dookoła. O dziwo panował bardzo duży ruch. Dużo ludzi - zjeżyła się lekko. Podchodząc do blatu, gdzie obsługiwał duży, naprawdę wielki, włochaty kelner zamówiła kawę i znów skierowała wzrok po sali. Prawie każdy stolik był zajęty, czemu nie zauważyła tego wcześniej?
Przy jednym z stolików zauważyła siedzącą, bodajże o rok starszą Krukonkę. Tak zdecydowanie ją kojarzyła, chyba z zielarstwa. Na pewno, często podpowiadały sobie rożne rzeczy. Hmm, a co jej tam. Ruszyła w jej stronę. Stanęła nad nią, z dosyć posępnym uśmiechem. Dziewczyna spojrzała na nią uważnie, widać było, że intensywnie myśli nad tym skąd zna Denne. - Jo, prawda? - spytała - Czy mogę się do Ciebie dosiąść?
Tak zdecydowanie ojciec powinien być z niej dumny. Nie ucieka do ludzi, a nawet sama wychodzi z inicjatywą. Ba, była z siebie dumna.
Denna
[Dziękuję :) Cóż to pewnie przez imię :> od razu zapytam; wątek jakiś ciekawy?]
OdpowiedzUsuń//tobajas
[O no Witam! Mnie pani bardzo przypadła do gustu i oczywiście wątek. Mam pomysł, w sumie taki luźny, że mogliby spotykać się na partyjkę szachów co mogłoby doprowadzić do koleżeństwa przez co mogliby wylewać sobie swoje żale na świat i takie tam różne co ty na to? ]
OdpowiedzUsuńStanley
[Wczorajszy mecz, rozumiem. Bedzie nieprzyjemnie, grrr ^.^]
OdpowiedzUsuń//tobajas
[ O, dziękuję <3 Ja zjawiam się jednak u Dżozefy, jakoś tak mi przypadła go gustu z tym swoim świetnym imieniem. Zmieszczę się tu czy za bardzo Cię zasypują wątkami? ]
OdpowiedzUsuńFrancesca Howell
Maxine była na twarzy papierowo blada. Nigdy nie sądziła, że ktoś mógł ją nękać i dręczyć poprzez owe wiadomości. Pierwszy raz w swoim życiu była przerażona i nie wiedziała co może zrobić. Uśmiechnęła się sztucznie i nieco niepewnie do Krukonki. Wzięła kilka głębszych wdechów i skupiła swoje myśli. Wdech, wydech, wdech i wydech... Dziewczyna nie mogła uspokoić narastającego niepokoju. Skrzywiła się.
OdpowiedzUsuń- Josephine, tak? Mówią na ciebie Jo... - wyszeptała, przykładając dłoń do swojej szyi. Miała zadbane dłonie i długie paznokcie. Odetchnęła.
Po chwili odezwała się już nieco pewniejszym głosem.
- Pamiętasz mnie, prawda? Musisz mnie pamiętać. Nigdy się nie przedstawiłyśmy sobie, nie było ku temu okazji... Jestem Maxine. Maxine McPhail. - wyciągnęła ku niej drżącą i chłodną dłoń. - Musimy porozmawiać. To ważne, bardzo ważne. To sprawa życia i śmierci. - dziewczyna uważnie akcentowała każde słowo.
Bała się, że ktoś może je usłyszeć dlatego ton jej głosu był cichszy niż zazwyczaj. Znowu zagryzła wargę, robiła to zawsze gdy się denerwowała.
- Chodźmy na.. błonia? Dobrze? Masz teraz czas? Chodź ze mną. To ważne. - mamrotała cicho, ale wyraźnie.
Wiedziała, że musi porozmawiać z nią o tym co się stało. Może ona również dostawała anonimowe wiadomości? Musiały odkryć, kto je pisał i co miał na celu. Max chciała się dowiedzieć, czy w owym zaułku był ktoś jeszcze. Jeśli tak, to dlaczego one nie zauważyły tego czarodzieja? Albo, może ten śmierciożerca wysyła takie anonimy? Na samą myśl o nim, po jej ciele przeszły niepokojące dreszcze i robiło jej się zimno.
Jo milczała, a McPhail nie mogła znieść tego milczenia. Chciała żeby dziewczyna się w końcu odezwała i porozmawiała z nią.
Czekała na jej decyzje, wpatrując się w nią przenikliwie. Odetchnęła głęboko, mrużąc delikatnie swoje oczy.
Dorwę cię, kłamczucho i odpowiesz za swoje czyny
Hogsmeade ci tego nie wybaczy
Takie wiadomości dostawała Max. Cały czas ich tekst krążył po jej głowie. Cały czas się zadręczała. Miała nawet koszmary nocne, które nie pozwalały jej spokojnie spać. Chciała to zakończyć i dowiedzieć się, kogo stać na taką podłość.
[Cieszę się, że cieszysz się, że Grono pedagogiczne się powiększa^^]
OdpowiedzUsuńCrow&Rick
Przez twarz Gryfonki przeplatała się gama emocji, od strachu i niepokoju po śmiertelne przerażenie, obawę, smutek i . Zazwyczaj była pełna energii, wesoła, wszędzie było jej pełno. Tym razem podchodziła bardzo energicznie do... histeryzowania. Była w kropce i nie wiedziała w którą stronę ma pójść, które rozwiązanie będzie najlepsze dla niej. Dla niej i dla Josephine, o ile jej koleżanka również otrzymywała te mrożące krew w żyłach wiadomości. Chociaż, z jej stoickiego spokoju nie można byłoby powiedzieć, że przeżywa to samo co Max. Z drugiej strony, każdy w sytuacjach stresowych reaguje inaczej i przeżywa wszystko inaczej. Gryfonka czuła się zagubiona w całej tej sytuacji i nie wiedziała co ma myśleć o tym wszystkim. To było za wiele. Nawet dla niej.
OdpowiedzUsuńCzym prędzej pospieszyła w stronę błoni, ciągnąc Krukonkę za sobą. Kiedy wreszcie doszły na miejsce, wzięła kilka głębszych wdechów. Słysząc jej kłamstwo, o tym, że nic nie pamięta, spojrzała na nią z widocznym wyrzutem i żalem. Jak mogła tak kłamać?
- Przestań, po prostu przestań. Doskonale wiesz co zaszło. Doskonale pamiętasz każdy szczegół. To wciąż cię dręczy, tak samo jak mnie. Nie umiesz o tym zapomnieć, bo o tym zapomnieć się nie da. - gwałtownie gestykulowała rękami. - Jeśli wysyłasz bądź dostajesz takie coś, to się przyznaj.. - wcisnęła w jej dłoń pogniecioną karteczkę. W swoim pokoju miała ich pełno, więcej niż by chciała.
Ze zdenerwowaniem spoglądała jak dziewczyna czyta wiadomość zapisaną na małej karteczce drobnym drukiem. Uważnie obserwowała wyraz jej twarzy, mimikę i emocje, które obrazowała jej twarz. Jo była niesamowicie skryta i Max nie miała pojęcia co czuję ani co myśli o tym wszystkim.
- Powiedz coś, byle prawdę. Powiedz co o tym myślisz, Hawkins. Albo Hogsmeade się na tobie zemści. - wymamrotała, niechętnie cytując tekst jednej z wiadomości. Znała je już na pamieć. Bardziej przerażały ją owe wiadomości, niż sam fakt, że była świadkiem morderstwa.
Skinęła głową pogłębiając swój uśmiech. Nie zdziwiła się za bardzo zdezorientowaniem krukonki, w końcu rzadko co wychylała się do ludzi. Ciężko by było, gdyby zapamiętywali jej imię, po paru zamienionych z nią słów, albo wtedy gdy przemyka ukradkiem przez korytarz. No niestety, nie ma tak łatwo.
OdpowiedzUsuń- Tak - odpowiedziała wtórując gestowi - Może troszkę to potrwało, ale mimo to się udało - no tak, cieszyła się, że mogła podarować sobie tłumaczenie skąd się znają. Miała wielką ochotę rzucić hasłem typu, iż tak szybko się starzeje bądź brzydnie, jednak stwierdziła, że podaruje sobie te suche żarty. Większość rozmów między dziewczynami, polegała na "szybkich wymianach zdań" na temat lekcji. Pomału.
- Tata poprosił mnie, żebym zrobiła tu zakupy - westchnęła, jeżeli w ogóle "poprosił" było dobrym słowem, które określało godzinne marudzenie ojca, iż ma się gdzieś ruszyć - Dlatego od razu zakupiłam rzeczy potrzebne na wrzesień - dodała w głębi zadowolona, wskazując na torbę, którą położyła u nóg stołu.
- Co ciekawego czytasz? - spytała wskazując na książkę, którą dziewczyna trzymała przed sobą. Tak zdecydowanie, literatura była jednym z jej ulubionych tematów. Odprężyła się lekko, gdy kelner przyniósł jej wymyślną, różową kawę. Upiła łyk, hm, malinowa? Rozpłynęła się pod tym wyjątkowym smakiem.
[Ja chyba nie dałabym rady pisać takiej kartoteki wszystkich znanych przeze mnie osób... Niestety ale jestem leniem, który woli siedzieć na blogach niż spisywać znajomych :D Dziękuję za życzenia i również życzę weny, jednak pytam o wątek - jest chęć/pomysły?]
OdpowiedzUsuńPortia
Drew miał nadzieję, że chwila samotności na tonących w półmroku błoniach, tak jak zazwyczaj, podziała na niego kojąco, uspokajając szalejące w głowie kaskady myśli. Jakże beznadziejnie się pomylił. Nic nie było jak zazwyczaj. Zapierający zwykle dech w piersiach ogrom przestrzeni, teraz wydawał się przygnębiająco pusty i bez wyrazu. Pojedyncze drzewo, o którego pień opierał plecy, zamiast zachwycać swym majestatem, przypominało zmarniałego pustelnika usychającego z tęsknoty za jakimikolwiek towarzystwem. Cisza, choć przeplatana szelestem traw i łagodnym szumem wód jeziora, przerażała swoją oziębłością.
OdpowiedzUsuńDomyślał się, dlaczego wybrana świadomie, chwilowa izolacja od zgiełku Hogwartu budziła w nim tak zaskakująco negatywne odczucia. Bał się. Bał się, że taki stan, za sprawą splotu kilku nieprzewidzianych złośliwości losu, przeistoczy się w jego codzienność. Że zostanie sam. Bo zburzenie budowanego latami, cegiełka po cegiełce, muru przyjaźni z Jo było jednoznaczne z najgorszą formą samotności - nieakceptowalną, nieblaknącą, atakującą na nowo wraz z każdym minięciem się na korytarzu, każdym niepewnym "cześć" i każdą niezręczną, zdawkową rozmową. Nie chciał tego. Tylko nie dostrzegał drogi, która przeprowadziłaby ich oboje bezpiecznie przez cały emocjonalny bezwład, jaki w okamgnieniu wywołała, zdawałoby się niegroźna, zignorowana iskra.
Drew nie miał pojęcia, jak długo dotrzymywał towarzystwa samotnemu drzewu. Pędzące w różnorakich kierunkach myśli skutecznie zaburzały poczucie czasu, a z braku jakichkolwiek trafniejszych koncepcji, nie śpieszyło mu się specjalnie z powrotem do zamku. Zmierzch zdążył zlać się już niepostrzeżenie w jednolitą ciemność, gdy na horyzoncie zamajaczyła drobna postać. Nie musiała nawet podchodzić na tyle blisko, by mógł zobaczyć jej twarz. Wzrost, sylwetka, sposób chodzenia - wszystkie te często umykające u innych osób szczegóły u Jo Drew znał na pamięć.
Hawkins zachowała asekuracyjną odległość, jakby zbyt bliski kontakt mógł sprowadzić na nich kolejną lawinę komplikujących wszytko zdarzeń.
- Drew, dziękuję ci - wykrztusiła drżącym głosem, na którego dźwięk, Krukon musiał zagryźć wargi, by przypadkiem nie rozsypać się bardziej, niż by sobie tego życzył.
- Dziękujesz? - wyszeptał z niedowierzaniem po chwili napiętego milczenia. - Bardziej widziałem się w roli dukającego nieskładne przeprosiny niż odbierającego podziękowania. - Wiatr zatańczył wśród liści nad ich głowami. - Chociaż przepraszałbym cię tylko za zbyt brutalne odepchnięcie. Nic więcej. Rozumiesz, Jo?
Spojrzał w twarz dziewczynie i choć powłoka ciemności uniemożliwiała dokładne odczytanie jej wyrazu, podświadomie czuł, że Jo znajduje się obecnie w równie opłakanym stanie, co on.
- Chodź tutaj - poprosił, skinąwszy dłonią w zachęcającym geście.
I po chwili, gdy razem, ramię w ramię, siedzieli na zroszonej rosą trawie, wdychając wilgotny zapach nocy, świat momentalnie zbliżył się do odzyskania utraconego wcześniej porządku. Nieobjęta wzrokiem przestrzeń znów zaczęła zapierać dech w piersiach, korona wiekowego drzewa znów zachwycała swą dumną rozłożystością, a cisza melodyjnym spokojem.
- Nie chcę cię stracić, Jo. - Drew objął ramieniem trzęsącą się nieznacznia, skuloną sylwetkę dziewczyny. - Tylko... Po prostu nie wiem, co zrobić, żeby temu zapobiec.
[Ja przepraszam, ale moje feels... Asdfghjkl *.*]
Dla obojga przyjaciół, upajających się słodką chwilą w zwykłym, niewinnym przyjacielskimuścisku, niebo postanowiło przyszykować niespodziankę w postaci gigantycznej, nadchodzącej z północy, burej chmury. Tego, co miało nastąpić, nie poprzedziły oznaki w postaci pojedynczych, sporadycznie spadających na głowę kropli. Nagle i niespodziewanie dwójkę ów przyjaciół zaatakowała tafla wody w postaci mocno uderzającego o każdą napotkaną przeszkodę, deszczu.
UsuńJuż po przelotnym spojrzeniu na ciemny firmament można było wywnioskować, że ulewa nie poprzestanie na kilkunastu minutach trwania.
Ha! High five Mistrzu Gry!
UsuńBeniowa, wyjdź.
Usuń[Hmm.. Nie przychodzi mi nic wymyślnego do głowy, ale tak sobie myślę, że może obie znałyby się z dzieciństwa. Matka Jo poszła potem w tango z czystokrwistym czarodziejem, tak? To może ich rodziny byłyby zaprzyjaźnione i Portii od dziecka jej rodzice mówili jaka to siostra Jo jest cudowna i że powinny się zaprzyjaźnić, a ona jak na złość zaprzyjaźniła się z 'tą gorszą'? Potem po przybyciu do Hogwartu trafiły do dwóch różnych domów, Portia by znalazła nowe koleżanki i przestałyby ze sobą przebywać tak jak kiedyś, ewentualnie jakieś rodzinne przyjęcia, ale potem w czwartej klasie kiedy Portia straciła rodziców, kompletnie przestałyby rozmawiać i witać się ze sobą. A teraz. Teraz którejś mogłoby się po prostu coś wysypać z torby czy coś :)]
OdpowiedzUsuńPortia
[Aj nie doczytałam z tym wakacyjnym wątkiem :p Dobra to może niech będzie tak jak napisałam, ale może niech rodzice Jo będą przeświadczeni, że obie nadal utrzymują jakiś kontakt i każą jej zaprosić Jo na wakacje, żeby pokazać jej że się nie odwrócili od niej czy coś...]
Usuń