27 stycznia 2014

Stara karta.


Wielu żywych zasłużyło na śmierć, a cza­sem umierają ci, którzy zasłużyli na życie. Pot­ra­fisz im je za­pew­nić? Nie sądź i nie uśmier­caj tak pochopnie.

Nie można już w Tobie poznać tego wesołego, świadomego własnej aparycji chłopaka, chociaż cienie pod oczami, których parę miesięcy temu jeszcze nie było, nie odejmują Ci nic z Twojej przystojności. Gdzie zniknął uśmiech? Gdzie iskierki tańczące w oczach? Gdzie radość z pędzenia z zawrotną prędkością na nowym Zamiataczu, którego dostałeś od ojca w prezencie, z jego sklepu? Gdzie się podział Benjamin Georgijew, bo to, co jest teraz, to z pewnością nie może być on.
Tęsknisz za Bułgarią, za nieco chłodnymi w obyciu Bułgarami, za mieszkaniem w jej stolicy, Sofii i całkowitą anonimowością i bezosobowością jaką Ci dawała. W zamian dostałeś Londyn, a potem małe szkockie miasteczko, Aberfeldy i co, i co Ci z tego przyszło? Śliczne oczy i blond pukle, w których od razu się zakochałeś, chociaż miałeś zaledwie parę latek i fatalny akcent, a uczucie rosło i rosło, a potem zostało przerwane i nic, nic nie jest już w stanie Ci go przywrócić, a cierpisz przez własną głupotę, głupotę i propagację ideologii Czarnego Pana, ślepe jej oddanie i przekonanie o jej słuszności. Jesteś mordercą, bestią w ludzkim ciele, zbrodniarzem i nie ma Cię już wcale, odeszłeś razem z nią, bo to Ty ją zabiłeś. Zielone światło, zielone jak barwa Twoich szat, Twoich oczu, Twój ulubiony kolor. To Ty ją zabiłeś i już nawet Ognista nie daje tej samej możliwości zapomnienia co dawniej. 

Nieus­tająca zmien­ność poglądów, wy­powie­dzi, intencji,
uda­wad­nianie nieis­tnieja­cej dos­ko­nałości,
po­gar­da dla świata, od­biera­nie odrębności,
to ta­kie dro­biaz­gi, psujące nie tyl­ko między­ludzkie relacje.

Benjamin Nikołaj Georgijew, prawie siedemnaście lat krytykowania szlam, mugoli i mugolaków, i chwalenia się czystością własnej krwi i bułgarskim pochodzeniem (już nie) plus sześć noszenia na piersi zielono-srebrnego godła przedstawiającego węża, pięć trenowania quidditcha pod okiem szkolnego trenera (już nie), cztery potajemnego wymykania się z kolegami na Ognistą Whiskey do Hogsmeade (już nie), trzy chlubienia się patronusem w postaci wilka (już nie) i trzy uciekania przed zamaskowaną osobą, którą jest on sam, dwa zabiegania o względy blondwłosej Gryfonki (już nie) i rok możliwości tytułowania się tym, który miał odwagę zrezygnować z nadania mu miana poplecznika Czarnego Pana, ale też mordercy, spędzone na Wieży Astronomicznej w towarzystwie starej przyjaciółki, Ognistej. 



______________________________________________________________
[klik] [klik]
gg (walić śmiało): 49781502
cytaty: no name, Królowa Matka, Tolkien
wizerunek: najcudowniejszy (nie zawsze) Lachowski
kolejna, czwarta już karta dziecka mordu, z której jestem w miarę zadowolona
dziecko mordu żyje własnym życiem, nie odpowiadam za niego i jego postępowanie xd

183 komentarze:

  1. [Widzę, że panna Onomatopeja zastosowała moją metodę wybierania różdżki ;)
    Nie no, kocham Benia mocno, już się proszę o wątek, jaki, to się jeszcze zobaczy <3]
    Jo Hawkins

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ojej. Mimo iż Pan jest mordercą, lubię go. Aicha też go polubi, sęk w tym, że on może nie polubić jej, bo w końcu jest z mugolskiej rodziny. Ale to nic. Mimo wszystko proponuję wątek. Masz już może jakiś pomysł wstępny czy podrzucić Ci swój? ;)]

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Smutny Ci wyszedł ten bardzo, ale na swój sposób urokliwy. Mary też często przesiaduje w Wieży Astronomicznej, a raczej na jej dachu. Mogliby się czasami spotkać. ]

    M. MacDonald

    OdpowiedzUsuń
  4. [Postać urzekająca i historia również i jeśli zrobi mi się luźniej pod kartami, to byłoby fajnie zacząć wątek. A odnośnie wątków męsko-męskich, to wierz mi, całe życie myślałam, że to nie mój konik, a jak tylko zaczęłam Bastianem wątkować z facetami, to się okazało, że jest o duuuużo zabawniej ^^]

    Eva/Bastian

    OdpowiedzUsuń
  5. [Bardzo intrygująca postać, no i muszę przyznać, że zdjęcie jest świetne. Pomysłów niestety mi chwilowo brak, ale jak coś byś znalazła, to zapraszam ;)]

    Millie/James

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witam na blogu :)
    Historia przypomina mi trochę tą Lily i Severusa, oczywiście pomijając to morderstwo ;) Niestety nie mam pomysłów na wątek.]

    Kristel

    OdpowiedzUsuń
  7. [... i zepchnie ją z dachu :D A tak na serio, to Mary nie narzucałaby się mu tak bardzo, ale na ten przykład, mogłaby spróbować coś zagadać, wyczarować mu koc, żeby nie zamarzł, albo coś w ten gust. Tak w granicach, żeby jej jednak nie zwalił z tego dachu.
    Mogliby się też kojarzyć, bo dziadkowie Mary, nie do końca popierający małżeństwo jej rodziców, mogliby znać się z rodziną Bena i Ci, jako dzieci, mogli się ze sobą bawić kiedyś coś. ]

    Mary

    OdpowiedzUsuń
  8. [Jasne, że mam, inaczej bym się nie odzywała. ;) Ben nie musi wiedzieć, że Aicha jest mugolaczką. Powiedzmy, że kiedyś, jako miłośniczka astronomii, dostała od profesora upoważnienie na wychodzenie w nocy na wieżę astronomiczną w ramach zadań dodatkowych czy coś takiego. Pewnego razu natknie się na Bena. Trochę się zdziwi, ale postanowi robić swoje, w końcu nie wyda, że chłopak siedzi nieregulaminowo na wieży astronomicznej, to nie w jej typie. Tak będzie kilka razy, a Aicha się nim zaintryguje, będzie na niego zerkać i próbować go rozgryźć. Ponieważ jest inteligentna, czasami niektórzy mówią, że potrafi "czytać w myślach", no i interesuje się psychologią, zrozumie, że musiał stracić coś, na czym bardzo mu zależało. W końcu postanowi się do niego odezwać, a on, być może, ją odrzuci. Powie mu jakieś mądre słowa, które zastanowią Bena i odejdzie, ale zjawiać się będzie cały czas, nie zwracając na niego uwagi. I co ty na to, aby Ben się do niej sam odezwał? Wtedy zaczną rozmowę. Może nawet przyjaźń, może i Aicha będzie potrafiła ukoić ból po stracie jego miłości. Może będzie mu ją przypominała, nie wiem. Ale będą blisko - aż do czasu, gdy chłopak dowie się, że Bell jest mugolaczką, a zadawanie się z mugolakami jest wbrew Ślizgońskim zasadom. Może będzie jak z Lily i Severusem - kiedyś nazwie ją szlamą. Tylko że Aicha nie jest jak Lily, potrafi wybaczyć, ale zaufanie dość ciężko odzyskać. Nie wiem, zależy, czy Ci się ten pomysł podoba. Więc co Ty na to?]

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  9. [Przywitam się, zaproszę do wątku, bo karta mnie oczarowała i pod koniec smutno mi się zrobiło.
    Jeśli mam być szczera to opcja z wypłakiwaniem się brzmi ciekawie, tylko Rif jest w 3/4 mugolaczką, czyli be i fuj dla każdego ślizgona. Ale co ja będę proponowac, zapraszam pod swoją kartę, jeśli chęci są oczywiście :)]

    Rewiekka

    OdpowiedzUsuń
  10. [ No to ja mogę, bo się cały czas wszystkim wymiguję i kiedyś będę musiała to zrobić...;/ Raczej podeślę to jeszcze dziś. :)]

    Mary

    OdpowiedzUsuń
  11. [ witam witam i tak bardzo sie cieszę widząc taką postać!
    sądzę, ze Chan wręcz doskonale go zrozumie poniewaz na sumieniu ma dokladnie to samo. Więc myślę ze Chan moglaby zainteresować sie jego zachowaniem i na przykład któregoś razu pójść za chłopakiem do wieży.
    co myślisz? :) ]

    Chantelle Hogarth

    OdpowiedzUsuń
  12. Świat czarodziei czystej krwii był mały i jakże ściśle zamknięty, o czym Mary MacDonald przekonywała się na nowo każdego dnia.
    Sama będąc gdzieś pośrodku, znoszona przez jedną i drugą ze stron, choć nie do końca akceptowana w gronie członków starych rodów, miała okazję przyglądać się tej dziwnej, bardziej formalnej niż realnej koegzystencji, która odbywała się na szkolnych korytarzach.
    Dlatego uciekała. Uciekała w miejsca, gdzie nie musiała znosić podziałów, docinek i przekleństw, obijających się o uszy wszystkich, tylko nie nauczycieli.
    Słyszałaś, że ta szlama, jakjejtam, spotyka się po nocach z synem Szefa Departamentu Tajemnic? Niech się mój ojciec o tym dowie i ten stary zgred będzie skończony!
    Nic więc dziwnego, że dach wieży astronomicznej wydawał się MacDonald bardziej przytulnym miejscem niż większość komnat w Hogwarcie.
    Zazwyczaj przesiadywała tam sama. Mogła wtedy rozmyślać, czytać książki czy po prostu siedzieć i wgapiać się w gwiazdy, jeśli niebo było wystarczająco bezchmurne.
    Ale jednego z chłodniejszych wieczorów, gdy wdrapała się na sam szczyt schodów, prowadzących do wieży, zauważyła, że nie jest w niej sama.
    Rozpoznała półprofil chłopaka, siedzącego w świetle księżyca, choć nie była sobie w stanie przypomnieć, jak ma na imię. Wiedziała natomiast, że spotkała go jeszcze przed przyjazdem do Hogwartu, możliwe że na jednym z przyjęć, które organizowała jej babka. Zawsze pełno tam było dzieci magicznych arystokratów, które później mijały ją na korytarzach nawet bez słowa.
    - Cześć - powiedziała nieśmiało, możliwe nawet, że za cicho, podnosząc do góry rękę, by pokiwać nią na powitanie, choć i ten gest wyszedł jej bardzo niepewnie. Odrobinę zbyt nerwowo.

    Mary

    OdpowiedzUsuń
  13. [Tak sobie myślę, może końcówkę by zostawić, ale początek troszkę zmienić. Bo widzisz, Millie raczej nie trzyma się z dziewczynami (wychowana z trzema braćmi i te sprawy, ploteczki i wzdychanie do facetów ją najzwyczajniej nudzą), więc może zrobić by z niej jakąś tam kuzynkę Abigail. Nie trzymały się jakoś specjalnie razem, ale jak się spotkały, to pogadały no i oczywiście Walker nie obeszłaby jej śmierć, bo w końcu jakoś ją tam znała i były spokrewnione. Co ty na to?]

    Millie

    OdpowiedzUsuń
  14. [Halo, dogadajmy się w sprawie tego ich romansu i piszmy ten wątek, bo to będzie megawyrąbiste <3]
    Jo Hawkins

    OdpowiedzUsuń
  15. [Byłabym wdzięczna, gdybyś dała radę to zrobić, bo mam troszkę do ogarnięcia jeszcze, a jak nie to postaram się zacząć jakoś pod wieczór albo jutro...]

    Millie

    OdpowiedzUsuń
  16. [Myślę, że warto zacząć od momentu, aż Aicha się odezwała do Bena :) Potem jakoś tak pominiemy kolejne spotkania, kiedy się nie odzywali, aż w końcu Ben odezwie się do Aichy.]

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  17. [Pomysł akceptuję,a teraz napiszę trochę o Chan :)
    Nie wiem czy czytałaś nową kartę, trochę tam dopisałam, ale nieważne. Wraz z Chantelle urodziła się jej siostra bliźniaczka, młodsza o 10min. Kiedy Griet (bliźniaczka) dostała swoją różdżkę zaczęła bardzo interesować się czarną magią. Nawet do takiego stopnia, że rodzice zabronili jej uczęszczania do Hogwartu. I tak Griet została w domu, uznana za chorą umysłowo. W czasie kiedy Chan się uczyła, to jej siostra uciekła z domu. Po V roku gdy wróciła do domu, nie zastała tam swoich rodziców i okazało się, że to Griet trzyma ich niewoli. Chantelle również złapała i tak przez półtora miesiąca Griet ją torturowała Zaklęciem Cruciatus. W końcu któregoś dnia się postawiła i próbowała pokonać Griet, tyle że Chan nie miała swojej różdżki, wiec użyła różdżki siostry. Była na nią tak zła za to jak traktowała rodziców, że myślała tylko o tym by zemścić się na niej. A że magia niewerbalna działa jak działa, to Griet zginęła na miejscu.
    No to tyle w sumie :D
    To co, mam zacząć?]

    Chantelle Hogath

    OdpowiedzUsuń
  18. [nie patrz na moje piękne błędy, pisałam na szybko nie widząc wcześniejszych słów ;_;]

    OdpowiedzUsuń
  19. Był tam każdej nocy, gdy wspinała się na wieżę astronomiczną. Za każdym razem, gdy spisywała z nieba gwiazdy i rysowała między nimi linie, łącząc je w kolejne gwiazdozbiory. Czuła jego spojrzenie na swoim karku, ale nigdy nie odważyła się jakoś do niego odezwać. Był tam od samego początku. W zasadzie od zawsze. Na początku czuła się nieswojo. Poniekąd też wiedziała, że jest on tam nielegalnie. Powinien być w sypialni. Odpychał ją też fakt, że był Ślizgonem. Czuła się nieswojo w ich towarzystwie. Tak, jakby na czole wypisane miała „szlama”, a każdy z nich miał zaraz obrzucić ją tym haniebnym przezwiskiem. Jednak wraz z upływem czasu oswoiła się ze świadomością, że nie jest sama. On też jej nie przeszkadzał. Dlatego nie zwracała na niego uwagi.
    Do jakiegoś czasu. Zastanawiało ją, dlaczego wybrał sobie właśnie wieżę astronomiczną. Czy wchodził tam dlatego, że chciał samotności? Czy aby popatrzeć w gwiazdy? Z jakiego powodu trafił więc do Slytherinu? Ach… tak… Każdy przecież się zmienia. Każdy startuje od zera i to okoliczności, w jakich się wychowa, pokazują mu drogę, którą ma podążać. On musiał przeżyć coś, z czym chce pobyć w samotności bądź nie może sobie poradzić. Żałowała, że nie potrafi czytać w myślach. A może nawet i nie chce? Czy tak nie jest… lepiej?
    Ta noc była zimna. Na szyi miała złoto-czerwony, szczelnie zawinięty szal, a na ramionach spoczywała gruba peleryna, która dodała jej odrobinę ciepła. Zwinęła mapę i teraz pozostało jej tylko schować sprzęt. Zerknęła na nieznajomego jej nadal Ślizgona dość niepewnie. I po raz pierwszy, gdy ich spojrzenia się spotkały, nie odwróciła wzroku. Uśmiechnął się do niej. Jego uśmiech był… ładny. Coś ją w nim ujęło. Zostawiła rzeczy na miejscu i sama dość niepewnie podeszła do chłopaka. Przysiadła naprzeciw niego, przez chwilę jeszcze na niego patrząc. Uśmiechała się do niego w ten sposób, który miał powiedzieć, że Aicha nie ma złych zamiarów. Wręcz przeciwnie.
    - Nieczęsto podczas tych kilku lat, podczas których tutaj przychodzę, znajduję na wieży tak wytrwałych czarodziejów we wpatrywaniu się w niebo… - powiedziała cicho, spuszczając na chwilę wzrok. Może było to i dość kiepskie zaczęcie znajomości, ale… cóż, lepsze to niż nic. Chyba. Prawda?

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  20. - Tak, dziś jest niezwykle piękne - odpowiedziała, nadal trochę zmieszana. Nie wiedziała, co powinna zrobić, gdzie podziać ręce, na czym skupić wzrok. Odejść czy zostać?
    Podeszła do chłopaka powoli, jakby sprawdzając, czy z każdym jej kolejnym krokiem on nadal tam siedzi, czy nie spłoszyła go przez przypadek.
    Mary MacDonald bywała bezmyślna, co łączyło się chyba z przynależnością do Gryffindoru. W tym całym splendorze chwały, odwagi i poświęcenia zdrowy rozsądek zdawał się gdzieś gubić. Niknąć. Słabo przemyślała swoje zagranie, zdała sobie z tego sprawę, gdy przysiadła obok bruneta zachowawszy oczywiście bezpieczną i przyzwoitą odległość. Nie powinna się mu była narzucać. Tyle że... Był taki smutny.
    Sposób, w jaki przyglądał się niebu, jego opuszczone barki i wyraz twarzy promieniowały czymś, co poruszyło serce Mary. Miała przeogromną chęć sprawienia, że zrobi się trochę weselszy, odrobinę mniej... pusty.
    - Wydaje mi się, że poznaliśmy się kiedyś. Jeszcze przed Hogwartem. Wyglądasz bardzo znajomo - powiedziała, mimowolnie jeszcze bardziej ściszając głos. Teraz, kiedy była bliżej, mogła sobie na to pozwolić, i tak by ją usłyszał.

    Mary

    OdpowiedzUsuń
  21. [Jak najbardziej jestem za takim powiązaniem, najlepiej zawsze łączyć kilka wątków na raz i komplikować relacje naszych postaci ;) Tylko myślę, że zaczęłybyśmy troszkę później, kiedy sytuacja między Jo i Drew się rozwinie :)]

    Drew

    OdpowiedzUsuń
  22. Po ścianie echem odbijał się cichy dźwięk szurania nogami o schody. Był on rytmiczny i oddzielony tymi samymi odstępami czasu. W końcu głos ustał, a odezwały się stare drewniane drzwi. Zaskrzypiały raz jeszcze roznosząc dźwięk za sobą. W Chantelle zawiał chłodny zimowy wiatr. Na szczęście dzisiaj nie było tak zimno, więc dlatego dziewczyna zdecydowała się na przyjście na Wieże Astronomiczną. Chan spojrzała do góry przyglądając się granatowej, a prawie czarnej przestrzeni uczepionej nad nią. Gdzieniegdzie pobłyskiwały białe plamki, tworząc tym samym gwiazdozbiory. Blondynka doskonale potrafiła je nazwać, w końcu całkiem lubiła astronomię. Powoli podeszła do kamiennego zakończenia wieży, które zabezpieczało przed wypadnięciem. Oparła się rękoma o barierkę i dalej oglądała gwiazdy. Niezbyt często tu przychodziła. Jej ulubionym miejscem od zawsze była sowiarnia. Jednak zdarzało się, że Chan ogarniały takie wyrzuty sumienia, że nawet animagia nie pomagała. Wtedy przychodziła tutaj zastanawiając się przy tym dlaczego tak musiało wyjść.
    Wciąż pamięta ten niefortunny moment, kiedy złapała leżącą na podłodze różdżkę swej siostry. Griet była bezbronna, nie było żadnej innej magiczej rzeczy w tym samym pomieszczeniu. Chan chciała jedynie ją czegoś nauczyć, by chociaż żałowała za to, co zrobiła ich rodzicom. Magia niewerbalna to jednak potężna moc. Wystarczyła jedna zaplątana we wszystkie inne myśl, by z różdżki błysnęło zielone światło. I mimo tego, że tak spełniła się przepowiednia i nie miała innego wyjścia, to jednak dziewczyna czuła się winna.
    Chan spuściła głowę patrząc na swoje dłonie które pocierała jedną o drugą. Wtedy za sobą usłyszała szurnięcie butem o podłogę pełną piasku. Nie zlękła się, a jedynie skierowała wzrok w stronę źródła dźwięku.

    OdpowiedzUsuń
  23. [Cześć i czołem :) Są chęci na wątek z Catherine?]

    Catherine Greene

    OdpowiedzUsuń
  24. Cholerna bezsenność nie dawała jej spokoju od niecałego tygodnia. Jej mózg wciąż pracował na najwyższych obrotach, analizując w kółko każde wydarzenie ostatniego czasu, każdy najmniejszy szczegół, szukając nowej wskazówki, która mogłaby doprowadzić ją do zaginionego brata. Teorie, które przychodziły jej do głowy, był tak mocno pokręcone, że aż sama sobie się dziwiła, że mogła jej wymyślić. Mimo wszystko, nie była w stanie zasnąć, dlatego postanowiła zrobić sobie spacer po Hogwarcie, tym bardziej, że dormitorium wydawało jej się okropnie klaustrofobiczne. Przemykała korytarzami, kompletnie nie zważając na to, że może ją złapać Filch lub jakiś nauczyciel, rozkoszując się wszechobecną ciszą i ciemnością. Rzadko kiedy lubiła spokój, ale zważając na ostatnie rozdrażnienie, mogła wreszcie go docenić.
    Gdyby nie jej wyostrzone (i wymęczone) zmysły, pewnie nie dostrzegłaby w porę wątłego światła (najprawdopodobniej wydobywającego się z różdżki) w końcu korytarza. Machinalnie otworzyła pierwsze lepsze drzwi, których klamkę udało jej się wymacać, po czym nie oglądając sie za siebie, wsunęła się do środka, a drzwi się za nią zatrzasnęły. Miała tylko nadzieję, że dźwięk nie zwrócił uwagi patrolu, a nawet jeśli, to że zwalą to na Irytka.
    Gdy usłyszała swoje imię, niemal podskoczyła ze strachu. Zamrugała kilkukrotnie, żeby poprawić sobie ostrość widzenia, po tym zabiegu była w stanie dostrzec ciemną sylwetkę. Zajęło jej dłuższą chwilę zorientowanie się, kto siedzi w starej klasie do transmutacji (jak zdążyła wywnioskować po szybkim rekonesansie), Ben... Chłopak, który zdecydowanie przeżywał ciężkie chwile, Millie mogła śmiało stwierdzić, że jego życie jest niemal tak popieprzone jak jej... o ile nie bardziej.
    Widząc, że okno jest otwarte, jej serce niemal podskoczyło z radości. Podeszła bliżej, po czym wyciągnęła paczkę papierosów z kieszeni, wetknęła jednego do ust i podpaliła. Uzależnienie od mugolskiego tytoniu, w tych czasach chyba nie powinna się z tym obnosić. Tyle, że Walker miała to dokumentnie gdzieś.
    Przycupnęła na ławce i zwróciła się w stronę bruneta.
    - Palisz? - Co jej szkodziło? Może towarzystwo, a na dodatek takie, które nie jest wtajemniczone w jej sytuacje, wyjdzie jej na dobre w tym nocnym marazmie? Nawet jeśli mieli jedynie milczeć, chociaż miała przeczucie, że to się tak nie skończy.

    [wybacz to cos, ale pisanie wątków z mózgiem zlansowanym sesją jest co najmniej dziwne -.-]

    Millie

    OdpowiedzUsuń
  25. [No to się odzywaj na gg :) Czekam.]

    Catherine Greene

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie była osobą rodzinną. Nigdy. Matkę miała z głowy, bo ta w ogóle córką się nie zajmowała i Catherine niejednokrotnie odniosła wrażenie, że Melissa Greene żałuje decyzji, że kiedykolwiek zdecydowała się na zakładanie rodziny. Ojciec tymczasem był zdecydowanie zbyt opiekuńczy i wciąż traktował swą jedyną latorośl niczym pięciolatkę, co frustrowało ją bardziej niż brak zainteresowanie za strony matki. Nic więc dziwnego, że dziewczyna raczej za nimi nie przepadała, nie wspominając już o jej uczuciach odnośnie reszty rodziny, która doprowadzała ją do szału jeszcze bardziej, zjeżdżając do domu w każde święta i wakacje, i zachwycając się, jak to ona wyrosła, jaka to jest ładna, cudowna i inteligentna. Mogło człowieka od tego wszystkiego zemdlić.
    Benjamina tolerowała. Tylko i wyłącznie. Nie łączyły ich nigdy żadne ciepłe uczucie, od kiedy w wieku trzech lat dosypała mu piasku do zupy. Chociaż czuła, że nawet gdyby tego nie zrobiła, i tak by się nie dogadali. Na szczęście, ona trafiła do Ravenclowu, on do Slytherinu i nie musieli spędzać za sobą zbyt wiele czasu. Jedynie w wakacje i święta, bo z dwojga złego wolała już siedzieć z nim niż z którąś z wiecznie gadających od rzeczy ciotek.
    Mimo wszystko, a może mimowolnie, znała go lepiej, niż sama by tego chciała. Chyba właśnie dlatego jako jedyna zauważyła, że ostatnio jest coś nie tak. Obserwowała go już od paru tygodni i coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że z jej kuzynem dzieje się coś niedobrego. Może i nie ceniła sobie rodziny zanadto, co nie zmieniała faktu, kiedy komuś, kogo znała od dzieciństwa działa się jakakolwiek krzywda. Nie była tak skończoną egoistką, za jaką chciała się uważać. Właściwie daleko było jej do zapatrzonej w siebie smarkuli, która widzi tylko czubek własnego nosa.
    Naprawdę go nie śledziła. Aż tak zdesperowana nie była. Kiedy jednak zauważyła, że Benajmin skręca w zupełnie inny korytarza niż powinien, bo przecież planowo mieli teraz razem transmutację, poszła za nim. Ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i obowiązkowością. Szła za nim aż do starej klasy, w której zajęcia miała tylko jeden raz i to tylko dlatego, że tam było miejsce na ułożenie dostatecznej ilości poduszek, aby nikomu nie stała się krzywda. Stanęła przy delikatnie uchylonych drzwiach, przyglądając się poczynaniom chłopaka, mrużąc przy tym lekko jasnoniebieskie oczęta.

    Catherine Greene

    OdpowiedzUsuń
  27. Czuła się dziwnie, gdy tak się w nią wpatrywał. Wcześniej nie zwracał na nią najmniejszej uwagi a teraz jedno wzruszenie ramion sprawiło, że nie odrywał od Mary wzroku. Czy zrobiła coś głupiego? Coś, czego nie powinna?
    W tak dobrze sobie znanym odruchu założyła pasmo włosów za ucho, po raz kolejny uświadamiając sobie, że powinna je skrócić. Były już zdecydowanie za długie.
    - Mary - odparła, starając się opanować wyraz twarzy, to dziwne rozbieganie oczu i speszony uśmiech.
    Oparła głowę o mur za sobą, mając nadzieję, że jego chłód i wilgoć w czymkolwiek pomogą. Zebraniu myśli, uspokojeniu się, przestaniu zachowywać jak Puchonka z trzeciego roku, co czasem się Mary zdarzało.
    - Często tu przesiadujesz? - zagadnęła, tym razem głośniej, mocniej akcentując słowa, nie pozwalając sobie na szept. Przecież gdyby mu się narzucała, powiedziałby jej o tym. Kazałby sobie iść. I poszłaby bez cienia zawahania.
    - Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.

    Mary

    OdpowiedzUsuń
  28. [Witam! Mogę przywitać się raz jeszcze, bo tym razem przychodzę z inną postacią :)
    Także Noelle jest niezwykle pozytywną osobą. Jest też wszędzie, więc każdy ją zna i tak pomyślałam, że Ben któregoś razu mógłby po prostu się na nią zdenerwować za ten bijący optymizm. Więc byłby powód dla którego mogliby mieć małe zatargi. W sumie nie wiem do czego mogłoby to prowadzić ale jakoś strasznie podoba mi się ten kontrast pomiędzy nimi :D]

    Noelle Westley

    OdpowiedzUsuń
  29. [Mam wizję co do wątku balowego dla Benka, Jo i Drew. Co Ty na to, żeby bal przypadł akurat na okres jakiejś kłótni między Jo i Benkiem, Jo wybrałaby się na tańce z Drew, jako przyjaciele, chociaż "jako przyjaciele" do Benka by nie docierało. I tutaj wkracza zazdrość, zazdrość to szerokie pole do popisu ;) Może nawet jakaś bójka? Xd]

    OdpowiedzUsuń
  30. Mimo że Benjamin mówił dużo o tym, jak bardzo fascynująca jest astronomia i o tym, że wieża jest taka… magiczna, Aicha jakoś nie była przekonana co do jego słów. Po prostu widać było po jego oczach, że wcale nie o to chodzi. Ale co miała robić? Drążyć temat? Może jakoś sekretnie podpyta… jakoś później…
    Chłopak zbliżał się ku niej, a ona poczuła się nagle dość… dziwnie. Jakby była nieco skrępowana tą bliskością. Zresztą, nic dziwnego, jak na początek znajomości byli bardzo blisko siebie… Usprawiedliwić mogło to tylko fakt, że było zimno. Bardzo. A drugie trzydzieści sześć stopni obok jednak coś dawało.
    - Aicha – odpowiedziała mu, uśmiechając się do niego lekko. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho i spojrzała na księżyc. Noc jeszcze trochę potrwa. A ona musi wracać, jeśli chce się wyspać. – Bywam tutaj już jednak trochę czasu. Rozumiem, że swoją pasję do astronomii obudziłeś dopiero w tym roku szkolnym? – zapytała, unosząc brew ku górze. To było… nie tak dyskretne pytanie, jak planowała zadać, ale jednak się starała. Gorzej, jak nic z tego nie wyjdzie…


    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  31. [ A dziękuję bardzo, bo przyznam się szczerze, że trochę się obawiałam reakcji na nią, bo jest dość krótka i na dodatek wizerunek, który sobie wybrałam, też ostatnio wzbudza kontrowersje... :D ale jest mi bardzo miło, że się spodobała :3 ja muszę przyznać, że bardzo intryguje mnie postać Bena i chętnie bym zaproponowała wątek, ale podejrzewam, że moja Ronnie spogląda na niego dość podejrzliwym okiem :D ]

    Veronica

    OdpowiedzUsuń
  32. Ciemnowłosy chłopak stał chwilę przypatrując się Chan. W końcu odwróciła wzrok ponownie spoglądając na gwiazdy. Wtedy usłyszała jak zmierza ku niej, a chwilę później staje tuż obok. Był tak blisko, że nawet stykali się ramionami. Blondynka wzdrygnęła się, nie lubiła zbytnio towarzystwa w takich chwilach, a towarzystwa jakiegokolwiek Ślizgona tym bardziej.
    - Nieczęsto spotykam ludzi, którzy przychodzą tutaj z własnej woli - odezwał się pierwszy, co zwróciło uwagę Chantel. Przekręciła głowę w jego kierunku. Chłopak robił dokładnie to samo, co ona. Przyglądał się granatowej otchłani, do której jest niesamowicie daleko fizycznie, ale nie umysłowo.
    - Bo nie często spotyka się ludzi, którzy mają coś na sumieniu - powiedziała marszcząc brwi. Coś w tym chłopaku przypominało jej siebie. Nie wiedziała dokładnie co, ale miała przeczucie że właśnie to coś niewybaczalnego.
    Wtedy przeniósł wzrok na nią i wyciągnął ku niej rękę. Przedstawił się i czekał na jej reakcję. Benajamin raczej nie spodziewał się tego, co zrobiła. Nie podała mu swojej dłoni. Jedynie delikatnie złapała jego rękę i odłożyła na barierkę. Zrobiła to tylko dlatego, by nie ignorować jego gestu, ale i zarazem trzymać go na dystans, który stosowała do każdego.
    - Chantelle - rzekła krótko ponownie wracając wzrokiem do małych świecących kropek na niebie.
    - Nie martw się, nie bywam tu często - zaczęła układając sobie pewien schemat w głowie. Skoro chłopak mówi, że rzadko spotyka takich ludzi jak ona, najprawdopodobniej sam przebywa tutaj dosyć dużo - Martwisz się że zabiorę ci trochę miejsca na wieży? - prychnęła cicho z ciekawością znowu spoglądając na Ben'a.

    OdpowiedzUsuń
  33. [A dziękuję :3 Tutaj za to muszę pochwalić postać, bardzo mi się podoba!
    I na wątek przystanę z wieelką chęcią! Zerknęłam w powiązania i rzuciło mi się w oczy, że Benjamin (kocham to imię <3) zdradza czasami Jo, więc może któregoś razu zdradziłby ją z Jasmine? Zanim to się stało mogli naprawdę dobrze się dogadywać, ale owego dnia oboje mogli być na skraju złości/załamania i tak jakoś wyszło, że do czegoś między nimi doszło. I nie wiem, udawaliby teraz, że nic się nie stało i dalej się przyjaźnili czy jak to widzisz? :D]

    Jasmine Alderman

    OdpowiedzUsuń
  34. Josephine stała przed lustrem w swoim dormitorium i przymierzała którąś z kolei sukienkę. Zawsze miała problem z wyborem ubrań, a im bardziej ważne było wyjście, tym bardziej przejmowała się strojem. Tym razem okazja była bardzo wyjątkowa.
    Umówiła się z Benjaminem na trzecią w Pokoju życzeń. To było jego ulubione miejsce na spotkania. Poza Wieżą Astronomiczną, nigdzie nie spędzał tyle czasu. Oczywiście, to ona go tam zaprowadziła i pokazała jak wszystko dział. Nie zmieniało to jednak faktu, że Benjamin pokochał Pokój Przychodź-Wychodź prawie tak, jak swoją miotłę.
    Dochodziło już pięć po trzeciej, a panna Hawkins nadal nie opuściła Zachodniej Wieży. W końcu zreflektowała się, po przypadkowym spojrzeniu na zegarek i wypadła na kręcone schody prowadzące do Pokoju Wspólnego w akurat przymierzanej sukience. Po chwili szła juz korytarzem, a płaskie obcasy jej balerinek cicho wystukiwały rytm kroków o posadzkę - raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa...
    Przed Pokojem Życzeń stanęła kwadrans po trzeciej. Szybkim krokiem przeszła trzy razy wzdłuż ściany, myśląc o miejscu spotkania. Za trzecim razem pojawiły się drzwi.
    Czarownica podeszła do nich i nacisnęła klamkę. Benjamin był już w środku, wskazywał na to wystrój Pokoju. Ciepłe kolory na ścianach, wygodne meble dookoła oraz unoszący się w powietrzu zapach pieczonego ciasta przypominały Josephine dom, prawdziwą, rodzinną oazę.
    Georgijew już na nią czekał. Gdy tylko przekroczyła próg, podszedł do niej i pocałował delikatnie n apowitanie. Nie odwzajemniła pocałunku, nagle czubki jej butów stały się o wiele ciekawsze od twarzy Ślizgona.
    - Musimy porozmawiać - prawie wyszeptała. - Ben, to naprawdę ważne.
    Chłopak skinął głową, dając jej znak, by zaczynała.
    - Ostatnio spędzamy ze sobą coraz mniej czasu, zauważyłeś? A nawet jeśli jesteśmy razem, to nie mamy żadnych tematów do rozmów. Nigdzie nie wychodzimy, na korytarzu udajemy, że się nie znamy. Ben, powiedz, czy tobie to odpowiada? - Głos Josephine zaczynał niebezpiecznie drżeć. - No mnie zdecydowanie nie. Uważam, że powinniśmy od siebie odpocząć. Może tydzień, może dłużej. Dajmy sobie czas na przemyślenie wszystkiego i wtedy zdecydujmy, czy chcemy do siebie wrócić.
    Gdy skońćzyła mówić, uniosła głowę i spojrzała na Georgijewa. Stał nieruchomo, wpatrując się szklistym wzrokiem w przestrzeń.
    - Ben? - Jej słowa wyrwały go z odrętwienia. Spojrzał na nią, jakby była kimś obcym i ruszył w stronę wyjścia.
    Potrącił ją, przechodząc obok, ale nawet tego nie zauważył. Jo wybiegła za nim.
    - Ben, czekaj!
    Georgijew przemierzał teraz szkolny korytarz, nie zatrzymując się ani na chwilę. Roztrącał idących z naprzeciwka ludzi, a ci odprowadzali go zdumionym wzrokiem. Szedł szybko, trudno było za nim nadążyć. Krukonka złapała go dopiero przy schodach do lochów.
    - Co ci się stało? - wyszeptała. - Ben, odpowiedz, proszę.

    [UDŁĄW SIĘ ;*]

    OdpowiedzUsuń
  35. [Miałam napisać już dawno, ale jak to ja miałam a potem a to czasu nie było, a to zapominałam. Ale w końcu oto jestem ;p Na początku - karta jest taka prosta a tak dużo daje... podoba mi się ;3 Tak sobie myślę, że skoro moja Melissa lubi nocne spacery, jest prefektką i tak dalej możnaby jakoś skombinować między nimi wątek, co myślisz? Zapraszam pod moją kartę ;) ]

    Melissa Cupper

    OdpowiedzUsuń
  36. [Witam w klubie, przez chorobę wena mi całkiem siadła. ;3 Ale myślę, że możemy zrobić tak: Lucrezia bardzo nie lubi osób, które się nad sobą użalają, a może sądzić, że to właśnie robi Benjamin, stroniąc od towarzystwa. Może go przez to uważać za czarną owcę Ślizgonów czy tam jeszcze gorzej, ale mimo wszystko będzie świadoma, że Ben ją w jakiś sposób pociąga - oczywiście w ten fizyczny. I tu będzie drobny problem. Jak natomiast Ben reagowałby na Lucrezię - tego nie wiem. Nic lepszego na chwilę obecną mi nie przychodzi do głowy :<]

    Lucrezia Shafiq

    OdpowiedzUsuń
  37. Uśmiechnęła się, rozbawiona jego pytaniem.
    - Nie należę do szukających, raczej bliżej mi do zniczy - powiedziała, jak zwykle trochę zbyt zagmatwanie. - Szczególnie ostatnio.
    Jeszcze raz rzuciła mu ukradkowe spojrzenie, starając się przypasować jego twarz do tych, które zachowała w pamięci, oznaczonych etykietą Dzieciństwo . Wiedziała, że tam powinna szukać.
    - Pytałam, bo też często tu przychodzę. Tyle że siadam odrobinę wyżej - odparła, posyłając znaczące spojrzenie na sufit. - I, jak już wspominałam, nie widziałam cię wcześniej. Chociaż, nie powiem, sztukę kamuflażu to ty masz całkiem nieźle opanowaną. Udzielasz może korepetycji? - zaśmiała się.
    Czuła się... swobodniej, co potwierdzało uczucie rozluźnienia w mięśniach ramion i karku. Nawet nie wiedziała, że były napięte.

    Mary

    OdpowiedzUsuń
  38. [Miło przeczytać taką opinię. ;D
    Po pierwszym czytaniu nic mi do głowy nie wpadło, inne domy i klasy nie pomagają. Tobie świta już jakiś pomysł czy trzeba będzie pogrzebać głębiej?]

    OdpowiedzUsuń
  39. [Wszystko pasuje. Co do konkretów — może June, jak już sobie przypomni o istnieniu kolegi ze Slytherinu, postanowi go jakoś zabawić? Na pewno zauważy, że Ben jest teraz ponury i skądś dowie się, że lubi przesiadywać na Wieży Astronomicznej. Którejś nocy June także tam przyjdzie, trzymając pod pachą miotły i zaproponuje nocny przelot. Jak to się dalej potoczy — byśmy zobaczyli.
    Mam zacząć według tego czy lepiej poszukać czegoś innego?]

    OdpowiedzUsuń
  40. [Hm nie wiem czy Mel by się na coś takiego zdobyła xD Tym bardziej że Ben jest Ślizgonem *intensywnie myśli* Chociaż w sumie... Może w akcie desperacji by coś takiego zrobiła xD
    Czyli co, cofamy w przeszłość? O ile lat...? ;p ]

    Mel

    OdpowiedzUsuń
  41. [Aww dziękuję za miłe słowa. Gdyby Kate miała trochę więcej uczuć pewnie by się zarumieniła.
    Do wątku jestem bardzo chętna ale rzeczywiście w życiu Benka ostatnio dzieje się bardzo dużo i chyba lepiej dać mu odpocząć.
    Niemniej jednak jeśli będziesz chciała jakiegoś powiązania albo stwierdzisz, że najwyższy czas by zamieszać trochę w relacjach Benjamina to zapraszam :) ]

    Kate

    OdpowiedzUsuń
  42. Starsze roczniki miały to do siebie, że często albo nie zauważały pierwszorocznych, albo — kiedy już jakiś znalazł się w polu widzenia starszaka — narzekały na to, że ci młodsi to tylko przeszkadzać umieją. Czasami dziewczyny zachwycały się dziecięcą urodą jakiegoś nowego ucznia, ale zazwyczaj działo się tak, że najmłodsi szukać pomocy mogli u siebie nawzajem, u prefektów i profesorów, inni uczniowie twierdzili, że nie mają czasu na takie głupoty. June nie była wcieleniem dobra, hogwarcką siostrą miłosierdzia, więc również nie rwała się do pomocy komuś, kogo nie znała. Ale kiedy była na początku drugiej klasy, pamiętała jeszcze, jak to było, kiedy ona rok temu przyjechała do zamku. W dużym budynku łatwo można było się pogubić, ona sama zabłądziła kilkukrotnie. Poza tym w jedenastoletnim Benjaminie G. było coś ujmującego, więc dziewczyna chętnie pokazała mu Hogwart.
    Wielkie, często niebezpieczne wydarzenia cementują przyjaźń, ale te błahe mogą ją rozpocząć. Co prawda June nie wiedziała, czy relację, która ją łączyła z Benem, można było nazwać przyjaźnią, ale na pewno były to koleżeńskie stosunki. Szczerze lubiła tego Ślizgona i wydawało jej się, że i on żywi do niej podobne uczucia. Raczej nie myślała (właściwie to nigdy się nad tym nie zastanawiała), że będzie to znajomość na całe życie, że będą spotykali się jako staruszkowie i prowadzili długie dysputy, ale nie sądziła, że kontakt tak szybko się tak urwie. Wydawało jej się, że póki oboje będą w Hogwarcie, będą ze sobą normalnie rozmawiali. Najwidoczniej myliła się.
    Ludzie się zmieniają. Siedemnastoletnia June była innym człowiekiem niż tamta Krukona z drugiej klasy, którą poznał Benjamin, ale to było naturalne. Zmiana, która zaszła w Ślizgonie, niekoniecznie wydawała się już taka oczywista. Czy to z tego powodu przestali się kolegować? Trudno było powiedzieć, ale zerwanie kontaktów było prawdopodobnie winą obojga. Prawdą było też to, że przez różnice wieku (niby rok to nic, ale jednak... coś), a więc inne klasy, a do tego inne domy, poruszali się w nieco innych kręgach, co zacieśnianiu więzów nie pomagało.
    June czasem było brak Benjamina, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że jakoś niewymownie za nim tęskniła. Miała innych znajomych, inne sprawy, więc w życiu nie nudziła się zbytnio. Czasem tylko czuła ukłucie żalu, kiedy mijała na korytarzu znajomego Ślizgona. Ben jednak nie szukał kontaktu z nią, a więc i ona nic w tym kierunku nie robiła.
    Aż do drugiego półrocza jej ostatniej klasy. To był impuls. Wieczorem siedziała w Pokoju Wspólnym Ravenclawu i czytała magazyn sportowy. Właśnie natrafiła na zdjęcie obecnie najpopularniejszego obrońcy quidditchowego, który uśmiechał się zadziornie, wiatr targał jego ciemne włosy, a on siedział pewnie na miotle. Wtedy pomyślała o Benjaminie i o tym, jak wspólnie latali na miotłach po szkolnych błoniach. Nie myśląc wiele, skoczyła do schowka na miotły i wydostała swoją oraz drugą, należącą do kolegi z domu — oczywiście zapytawszy i uzyskawszy od niego wcześniej zgodę. Wolałaby zabrać ze sobą sprzęt Benjamina, ale do tego dostępu nie miała.
    Słyszała od kogoś, że Ślizgon uwielbia teraz przesiadywać na Wieży Astronomicznej. Nigdy do tej pory nie sprawdzała tych plotek, więc nie wiedziała, czy to prawda. Miała nadzieję, że tak, bo nie wiedziała w jakim innym miejscu miałaby go szukać. Zaraz się okaże, czy spotka go, czy też nie.
    Z obawą otworzyła drzwi i odetchnęła z ulgą. Był tam. Pewnie weszła do pomieszczenia i zawołała:
    — Cześć, Ben. Przepraszam za spóźnienie, ale już jestem. To jak, gdzie lecimy?
    Jakby się umówili na spotkanie, jakby nie było przerwy w ich znajomości.

    June Earnshaw

    OdpowiedzUsuń
  43. [Tak, to całkiem dobry pomysł :) (a imię Noelle odmienia się że "Noel zabrakłoby Bena" ;) ) to chyba znowu zacznę? :D ]

    Noelle

    OdpowiedzUsuń
  44. Uśmiech. Gest tak drobny, a odebrany może zostać nawet w dwojaki sposób. U Chan dawno go nie widziano. Ostatni raz zawitał pod koniec piątego roku. Potem już była tylko cisza i opanowanie.
    Tym jednak została obdarowana przez Bena. Uśmiech na jego twarzy był zupełnie jak promyk słońca w centrum burzy. Był czymś niespodziewanym.
    - Och, nie - zaczął całkiem przyjaźnie - Wieża jest duża i prawdę mówiąc nieczęsto miewam tutaj towarzystwo... Szczególnie tak intrygujące towarzystwo.
    Ben przysunął się bliżej, o ile było to jeszcze możliwe. Jednak dla Chantelle o wiele za blisko. Dlatego też zgrabnie obróciła się wykonując mały i subtelny unik. Zupełnie jak ucieczka przed nieznanym. Okręciła się tuż za nim, by zaraz pojawić się z drugiej strony Bena z tym, że z odległością wyznaczoną przez dziewczynę.
    Mogłaby w tej chwili go pożegnać i odejść. Mieć chłopaka z głowy i nie wdawać się w niepotrzebne relacje. Coś jednak kazało Chan tam zostać. Coś co tak bardzo łączyło ją ze Ślizgonem, o wiele mocniej niż z kimś innym. To była pewnego rodzaju niewidzialna nić, którą czuła i nie do końca rozumiała.
    Swój swego zawsze pozna - to ją właśnie martwiło. Prawda, którą może odkryć ktoś obcy, choć ona sama chciała ją schować nawet przed sobą.
    - Nieczęsto - powtórzyła Chan zamyślając się na chwilę. Patrzyła gdzieś przed siebie, ale tak naprawdę błądziła po swoich myślach. - Mogę być pewna Benjamin, że takiej osoby jak my już nie znajdziemy w Hogwarcie, a uwierz mi szczerze też bym tego nie chciała. - przyznała się spuszczając wzrok. Nie chciałaby zebrać grupy uczniów mających na sumieniu czyjąś duszę. Tak jak ona i najprawdopodobniej Ben. W tej chwili zbyt mocno czuła, że popełnili w życiu ten sam błąd.

    OdpowiedzUsuń
  45. [Witam,
    przyznam, że nie rozumiem zachwytu nad Lawrence, dla mnie ona na kolana nie powala. Cieszy mnie jednak, że mogę zachwycić czyjeś oczka tym wizerunkiem.
    W karcie masz, iż Benjamina tajemnicę zmiany zna jedna osoba. To ktoś konkretny? Przyznam bowiem, że Ellen to dobra osoba na sumienie i dobrą radę. Jeśli ta funkcja jest już zajęta to poszukam innego powiazania.]

    Ellen Kendall

    OdpowiedzUsuń
  46. Kiedy weszła na Wieżę Astronomiczną, nie przejmowała się tym, że być może Benjamin nie życzy sobie jej lub w ogóle kogokolwiek obecności, że chciałby być sam. Wiedziała, że jeśli by tak było, chłopak by ją odprawił, a przynajmniej tak sądziła, bo przecież Ślizgon jakiego znała nie był słabym, nieasertywnym człowiekiem życiowo nieporadnym. Nie brała pod uwagę, że w tym względzie mógł się zmienić. Ponadto była tak pewna siebie, że nie myślała, że dawny znajomy mógłby nie chcieć towarzystwa. Ta pewność siebie towarzyszyła jej przy mówieniu, ale kiedy wypowiedziała już ostatnie słowo, pojawiło się ziarnko zawahania. Przecież nie miała pojęcia, jak on na to zareaguje.
    Poczuła się lepiej, gdy wypowiedział jej imię. Czyli kojarzył ją, co było ważne, bo większa szansa, że zgodzi się na lot z kimś znajomym niż nieznajomym. Poza tym skoro ją tak nazywał, a nie jakimś inwektywem, chyba nie był na nią zły. Z czego się, oczywiście, cieszyła, bo nie uważała, żeby ktokolwiek powinien być na nią zły. Co innego jeśli ona na kogoś, taką możliwość dopuszczała, sobie samej zezwalała na więcej. Przynajmniej w pewnych aspektach, bo w innych podchodziła bardzo krytycznie.
    Rzuciła Ślizgonowi miotłę należącą do jej kolegi z domu. Domyślała się, że Ben wolałby swój sprzęt, ona też by tak wolała w odwrotnej sytuacji, ale niestety tego zapewnić mu nie mogła. Miała nadzieję jednak, że to nie stanie na przeszkodzie do wspólnego lotu. I w tym przypadku okazało się, że nadzieja wcale matką głupich nie jest, przynajmniej nie tylko, bo następne słowa chłopaka świadczyły o tym, że do pomysłu June podchodzi entuzjastycznie. Uśmiechnęła się szeroko i już wiedziała, gdzie chce lecieć.
    — Chcesz poczuć, jak lodowate jest jezioro zimą? — zapytała.
    Nie zamierzała zanurzać się całkowicie, to byłoby szaleństwo, ale co innego jeśli chodzi o przelot nad jeziorem i muśnięcie tafli nagimi stopami. June zsunęła z nóg obuwie, skarpetek zdejmować nie musiała, bo najzwyczajniej w świecie ich nie założyła.
    — Zdejmuj buciory, mam nadzieję, że zapach nas nie zabije, i skarpetki — poleciła z uśmiechem i podeszła do okna, by je otworzyć.

    OdpowiedzUsuń
  47. Uwierzyłaby w jego słowa, gdyby nie zdradziło go to wzdrygnięcie, które nie zgadzało się z całokształtem. Nie według podręczników, które w swoim dormitorium tak długo wertowała, aż prawie wykuła się ich wszystkich na pamięć. Psychologia jednak była jej konikiem. Uwielbiała ją. To była magia, którą poznać mogli także mugole – a raczej, głównie mugole skupiali się na jej odkrywaniu. Ktoś kiedyś widział czarodzieja z książką do mowy ciała? Raczej nie.
    - Rozumiem… - powiedziała cicho, w końcu przenosząc wzrok na niebo. Uśmiechnęła się kącikiem ust, gdy do jej głowy wpadł drobny pomysł. Nie, wcale nie zamierzała go sprawdzać. – Astronomia wymaga wiele cierpliwości, ale nie jest wcale taka zła. Chętnie ci pomogę w nauce. Nie jestem może mistrzem, ale… - Podniosła rękę i palcem wskazała na jasny punkt na niebie. – Wiesz może, co to za gwiazda?

    Aicha Bell

    [Spokojnie, dopiero się wątek w końcu rozkręca ;) Trzeba będzie zakończyć niedługo z przytupem tą pogawędkę na wieży. Myślę, że w tym albo następnym odpisie będzie dobrze. Liczę, że to zrobisz ;)]

    OdpowiedzUsuń
  48. [ Uuu postawiłaś wysoko poprzeczkę :D
    Wątek trochę trudny ale strasznie ciekawy! Myślę, że Kate będzie w stanie udzielić Benkowi kilku 'porad' w temacie czarnej magii. No a przynajmniej mam taką nadzieję (; ]

    Kate

    OdpowiedzUsuń
  49. [ jak Benjamina najdzie ochota na jakiś wątek z Arianą to zapraszam z propozycjami pod kartę (: ]

    OdpowiedzUsuń
  50. [ Jeżeli miałabym zacząć to musiałabym znać nieco więcej szczegółów bo nie chcę zepsuć Ci koncepcji :)
    I jeśli chcesz to przecież możemy poczekać aż poukładasz sobie wszystko. Wątek nie ucieknie :) ]

    OdpowiedzUsuń
  51. [Moje słabe oczy nie dostrzegły odnośników do powiązań i historii, wybacz. Nadrobiłam już zaległości, wiem w czym rzecz, więc zaczynam. Mam nadzieję, że jest dobrze – w razie czego krzycz, ale głośno. Uszy też mam do wymiany.]

    Dla Ellen Kendall nie było rzeczy niemożliwych, a jedynie prace długoterminowe. Nie widziała zatem problemu w tym, że przez większość nocy sprowadzała do Pokoi Wspólnych i wlepiała szlabany wszystkim pijanym uczniom, których spotkała na swojej drodze. To musiała być impreza na bardzo dużą skalę, skoro wyciągnęła Krukona ze zbroi i próbowała wyperswadować Ślizgonowi, że nie jest w obrazie Grubej Damy. Część balujących po prostu szwendała się po korytarzach, niektórzy pijani leżeli na schodach, ale te dwa przypadki szczególnie zapadły jej w pamięć. Gdy w końcu miała pewność, że wszyscy wylądowali w swoich domach pożegnała prefekta ze swojego roku i udała się do Łazienki Prefektów licząc, że będzie miała swoją chwilę wytchnienia. Jakie było zatem jej zdziwienie, gdy natrafiła na Benjamina Georgijewa częściowo zanurzonego w wodzie z butelką ognistej whiskey obok siebie i kompletnie pijanego. Co więcej był to już etap, w którym nie miała siły donośnym głosem oznajmić, że odejmuje Slytherinowi tyle a tyle punktów, bo myśl, że musi wytaszczyć chłopaka z wody i zaprowadzić do Lochów sama w sobie ją przytłoczyła. Jednym słowem: opadły jej ramiona. Czy gdyby ten raz w roku dali Prefektom trochę luzu w nocy świat by się zawalił?
    – Georgijew, wyłaź stamtąd – odezwała się podchodząc na brzeg ogromnej wanny i wyjmując mu z dłoni butelkę z alkoholem. Przeklęła w myślach fakt, że nie wzięła różdżki. Wyciągnięcie siedemnastolatka w przemoczonych ubraniach i dotaszczenie go do lochów będzie nie lada wyczynem, jeśli chłopak sam się nie otrząśnie.

    Ellen Kendall

    OdpowiedzUsuń
  52. I już miała odejść, kiedy usłyszała jedno słowo.
    - Obiecaj. - Przekręciła się całym ciałem, z zaciekawieniem spojrzała mu w oczy. Pewnie znowu jej wzrok przeszywał na wskroś, zupełnie jakby patrzyła człowiekowi w duszę. Niewątpliwie tak właśnie było, bo czuła że patrzy na swoją duszę.
    - Obiecaj, że jeszcze ze sobą porozmawiamy. W ten weekend jest wyjście do Hogsmeade. Pójdziesz ze mną. Porozmawiamy - mówił szybko, jakby chciał ją zatrzymać w tym miejscu.
    - Mam to uznać za nakaz? - zapytała przechylając głowę. Jednak co miała do stracenia? Czy ktoś tak bliski jej mentalności, mógł zrobić coś złego Chan?
    - Myślę, że mamy dużo czasu, na wyjaśnienie sobie kilku spraw - zaczęła przechodząc wzrokiem z jednego oka Ben'a na drugie. - Ale obiecuję. - Kiwnęła lekko głową nie spuszczając go z uwagi. Wykonała kilka kroków do tyłu i w końcu odwróciła się, podążając ku wyjściu.

    [Przecież możemy pisać dalej! :D Chan bez problemu go znajdzie idącego do Hogseade, w końcu jest sową. Możemy uznać, że jeżeli pojawia się znikąd, jak na tym balu, to nagle może pojawić się obok idącego samotnie Ben'a :) co o tym myślisz?]

    Chantelle Hogarth

    OdpowiedzUsuń
  53. Gdy zauważyła znajome błyski, Mary poczuła, jak każda komórka jej ciała przełącza się na tryb gotowości. Napięły jej się mięśnie, oddech przyspieszył a serce rozpoczęło głośny, szalony rytm.
    Poderwała się na równe nogi i gdyby nie fakt, że mocno zaparła się ramionami, pewnie wyleciałaby przez szerokie, strzeliste okno wieży astronomicznej. Wychyliła się mocniej, mając za oparcie jedynie zimne kamienie, zupełnie nie przejmując się wysokością, była zbyt zajęta bacznym obserwowaniem błoni, walczeniem z ciemnością, która kryła zakapturzone postacie.
    Była pewna, że to nie uczniowie, nie normalni uczniowie, którzy o tamtej porze powinni już dawno leżeć w swoich wygodnych łóżkach. A nawet gdyby nie, na pewno nie wystawialiby się na widok publiczny.
    Czuła jak żołądek podchodzi jej do gardła a krew szumi w uszach. Nie mogła dostrzec walczących, nie potrafiła rozpoznać czy jest wśród nich ten, o którego martwiła się tak bardzo.
    Nie myśląc wiele, MacDonald obróciła się na pięcie i ruszyła biegiem w dół schodów, chcąc jak najszybciej dostać się na błonia.

    [ Lubię akcję ;]

    Mary

    OdpowiedzUsuń
  54. [Jako, że postacie cholernie podobne, to może jakiś wątek ? :D]
    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  55. Nie chciała wypowiadać tych słów tak dobitnie, nie chciała go zranić. Kochała Bena, cholrenie kochała, ale była to miłość trudna - zarówno do pojęcia, jak i do wykonania. A ona obecnie potrzebowała księcia z bajki, który przytuli ją i powie, że wszystko będzie dobrze, zamiast samemu prosić o wsparcie.
    Jednak to, że za nim pobiegła było instynktowne. Złapała go na korytarzu i spojrzała w oczy. To, co zobaczyło, było gorsze niż pustka, niż obojętność, jaką mógł ją obdarzyć.
    Zobaczyła ból.
    - Ben! Odezwij się do mnie, do cholery! Ostatnio zachowujesz się jak jakiś… psychopatyczny morde…
    Zamilkła. Dotarło do niej, co właśnie powiedziała, choć wcale nie miała takiego zamiaru. Poczuła jak łzy napływają jej do oczu, chciała coś powiedzieć, ale z otwartych ust nie wydobył się żaden głos, jakby niewidzialny ktoś rzucił na nią czar wyciszenia.
    Poczuła, jak Benjamin ciągnie ją gdzieś, pewnie samemu jeszcze nie wiedząc, gdzie. Przepychali się przez multum uczniów, idąc zupełnie pod prąd, byle dalej od całeo zbiegowiska, które widziało ich kłótnię. Zbiegli po schodach, w końcu wyszli na dziedziniec.
    Jo poczuła, jak marznie, smagana podmuchami wiatru. Chciała zaprotestować, ale Ben przystanął i spojrzał na nią.
    - Nie chciałam, przepraszam. - Spuściła głowę, nie mogąc znieść jego wzroku. - Ale to najszczersza prawda. Nie jesteś sobą.
    Sobą... Czyli kim?
    Jej Benjamin potrafił się śmiać, pomimo tego, że ciążyła na nim wina. Jej Benjamin potrafił być czuły, pogładzić ją po policzku i pocieszyć. Jej Benjamin wtrącał się w jej życie, ale tylko w takim stopniu, w jakim chciał, żeby ona wtrącała się w jego życie. A ten obecny?
    Ten Ślizgon spędzał więcej czasu na Wieży Astronomicznej niż wtedy, gdy na początku sam zmagał się z dramatem śmierci Abigail. Ten Ślizgon był opryskliwy i nie zwracał na nią uwagi. Ten Ślizgon potrafił jednego wieczoru powiedzieć, że ją kocha, a potem całować się z pierwszą lepszą Puchonką, byleby wzbudzić w niej zazdrość.
    - Nie chcę żebyś cierpiał, ale muszę to wszystko przemyśleć. Przemyśleć... Czy cię kocham.

    [Buahahahahaha, dramatyczne zakończenie na propsie ;3]

    OdpowiedzUsuń
  56. [A więc czekam z niecierpliwością :D]
    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  57. Zimny wiatr, cisza i spokój. To te rzeczy cechowały lot pod postacią sowy. Chan przemierzała właśnie drogę do Hogsmeade, która trwała wieki. Dla blondynki każda droga takową się wydawała jeżeli kiedykolwiek przebyła ją jako animag. Przyglądała się uczniom pomiędzy drzewami, a w jej uwagę padła czarna, samotna kropka. Zupełnie tak wyglądałaby z góry, jeżeli to Chan szłaby do wioski. Zaciekawiona zniżyła lot i usiadła na jednym z drzew. Widziała co rusz truchtającego chłopaka, w którym dziewczyna rozpoznała Ben'a. Gdyby była pod postacią ludzką, westchnęłaby i pokręciła głową, jednak jedynie huknęła roznosząc echo na połowę lasu. Kiedy Ślizgon przeszedł obok niej zerwała się z gałęzi i zaczęła lecieć tuż za nim. Upewniona, że nikt z uczniów w tej chwili ich nie widzi, zmieniła swą postać. Po śniegu rozległy się dodatkowe kroki, których chłopak zdawał się nie słyszeć. Chan przyśpieszyła kroku dorównując je do kroków chłopaka. Jednak kiedy pojawiła się tuż przy nim on nadal nie reagował. Postanowiła iść dalej przy nim i poczekać, aż łaskawie wyjdzie ze swojego świata i postanowi ją zauważyć.
    W końcu nagle odwrócił głowę spoglądając jak na zjawę. I gdyby nie to, że Chan zdążyła pociągnąć go mocno za rękaw, najprawdopodobniej wpadłby na wielką zaspę śniegu. Pokręciła głową i wsadziła ręce do kieszeni peleryny.
    - Jeszcze trochę, to będę zastępowała ci tu matkę - prychnęła przekręcając wzrok na drogą przed nimi.
    - Mam się przyzwyczaić do tego, że się spóźniasz?

    OdpowiedzUsuń
  58. [Hej! Ochota na wątek? Może Carmen wpadłaby na Benjamina na Wieży Astronomicznej? :)]
    Carmen Green

    OdpowiedzUsuń
  59. Zauważyła to zaciśnięcie ust, co ją zadowoliło. Jednak chłopak na coś reagował tak, jak się tego spodziewała.
    - Chantelle, moja matka wychowała mnie na wspaniałego człowieka, nie widzisz? Zapewne bardzo by się zmartwiła, gdybym ją poinformował, że znalazłem dla niej zastępstwo. - powiedział spokojnie, a to tylko jeszcze bardziej ją usatysfakcjonowało.
    - Benjaminie, sądzę jednak, że byłaby też bardzo zadowolona gdyby dowiedziała się, iż jest ktoś kto dba o ciebie wtedy, gdy ona tego nie może - odpowiedziała zupełnie w tym samym tonie, co chłopak.
    Potem milczał, zupełnie tak jakby czekał na jej pytanie. Jednak nie miała zamiaru owego, wyczekiwanego przez niego zadawać. W pewnym stopniu rozumiała, że nie chce rozmawiać na temat Balu Walentynkowego.
    - Bardzo ucierpiałeś? - zapytała nieśmiało. Mimo tego zrozumienia, chciała zapytać się o jego samopoczucie. Traktowała go jak bliskiego brata, którego nigdy nie miała. I wolałaby mieć jego, a nie Griet. Spuściła wzrok, po tym jak przyznała się w myślach do tego faktu, ale taka była prawda.
    - Może to dziwnie zabrzmi, ale zaczynam martwić się o ciebie, jak o samą siebie.

    OdpowiedzUsuń
  60. [jak na tą chwilę też nie mam konkretnej koncepcji co do wątku. Jeśli tylko coś wymyślę to dam znać :)]

    Ariana

    OdpowiedzUsuń
  61. [Dziękuję za mile słowa :).
    Chęć na wątek? ]

    OdpowiedzUsuń
  62. [Wowowowowow. Jakbym miała wypisywać superlatywy, to by mi to dużo zajęło, więc ograniczę się do lakonicznego: uszanownako za kartę i historię. Szkoda, że nie można zrobić drobnego maczku, ale jeśli drugie imię jest odojcowskie powinno brzmieć Nikołajewicz, ale to tylko moje spaczenie na punkcie rusków <3 W każdym razie zgłaszam się tutaj, bo chyba odnośnie Caroline nie mam pomysłu (chyba że jakieś epickie awantury, bo panie mają mocne charaktery, tak myślę, a Penny nie lubi aktorek ;3). Koniecznie coś chcę z Benem, tyle że trzeba ustalić jaka relacja będzie go łączyła z Penny - w końcu ona ma doświadczenie w stosunkach z lodowatymi facetami ;D I bardzo dziękuję za miłe słowa.]


    Penny S.

    OdpowiedzUsuń
  63. [Ojej, dzięki *_____________*
    Moje gg jest dla Ciebie i Bena otwarte: 7765869.]

    Penny S.

    OdpowiedzUsuń
  64. - Co było minęło... Jasne, że ucierpiałem. Czasem mam ochotę wyć i drapać sobie pazurami po twarzy, tak się nienawidzę. Ale wiesz, muszę być dobrej myśli. Bo chyba zwariuję. - To co mówił, było dla niej smutne. Szczególnie dlatego, że miał z kim być szczęśliwy. Razem z Jo tworzy piękną, lecz burzliwą parę.
    - Nie dam ci - szturchnęła go lekko łokciem. Patrzyła jednak na drogę tuż przed sobą.
    Dlaczego tak ostatnio zaczęła go bronić i powstrzymywać przed wszystkimi głupimi pomysłami? Nie wiedziała. Możliwe że sama chciała dla siebie kogoś takiego. Może wtedy nie bałaby się przebywać z ludźmi bojąc się oto, że znowu wyczaruje zielone światło. Ben był zupełnie jak jej męskim odpowiednikiem. Chciała chociaż spróbować jego uchronić przed wszystkimi głupotami, jakie i ona mogłaby popełnić.
    Przeniosła w końcu wzrok na niego. Zmarszczyła brwi widząc uśmiech na jego ustach.
    - I czego się szczerzysz? - zapytała.
    Niby tak bardzo podobni, a tak bardzo różni. Nie potrafiła określić ich obojga, ale gdyby Ben zastąpiłby jej Griet, gdyby był dla niej jak prawdziwy brat, możliwe, że byłaby jedną z najszczęśliwszych osób w świecie magicznym. Bo czy nie szczęściem jest mieć kogoś kto rozumie Cię lepiej niż inni?

    OdpowiedzUsuń
  65. [ Ja w sumie wyobrażałam sobie go jako blondynkę, ale to podlega pod rozkminy kan vs rzeczywistość, a rzeczywistość bywa bolesna ;P
    Nie wiem, którą postać wybrać, bo znów obie postacie przypadły mi do gustu, więc bardzo proszę, abyś ty wybrała i wtedy postaram się ruszyć swoje szare komórki, aby wyprodukować jakiś sensowny pomysł :D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  66. [ Oczywiście, że mam ochotę, aby poprowadzić wątek męsko-męski. Niestraszne mi żadne wątki, chyba, chociaż może nie powinnam tak mówić, bo jeszcze coś wykraczę ;) Evan jest pewnie zdolny do wielu rzeczy, o których nawet sam nie ma pojęcia. W końcu to głupie i młode jeszcze :D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  67. [ Proponowałabym ustalić tylko relację, czyli: przyjaźń, romans, wrogość, a jak się określisz to ja wątek mogę zacząć - zawsze jakiś pomysł jest w zanadrzu :)]

    OdpowiedzUsuń
  68. Nie odpowiedział jej, dlatego też Chan zajęła się sobą. Z każdym krokiem w jej głowie tworzyło się coraz więcej wątpliwości i obaw. To wszystko z bojaźni przed powiedzeniem prawdy. Nie to, że przed sędzią, resztą świata magicznego, ale przed osobą, która powinna zrozumieć. Powinna - tego właśnie bała się Chantelle, że Ben nie zrozumie i odejdzie z całą jej historią.
    Teraz dopiero zdała sobie sprawę z tego, że wszystkiego się obawia. Szczególnie przywołania tych wspomnień, które chce w sobie zatrzeć.
    - Dasz się zaprosić na kremowe piwo? - pytanie wyrwało ją z transu. Spojrzała więc na chłopaka, który bacznie się jej przyglądał.
    Nie twierdziła, że Trzy Miotły to dobre miejsce na takie rozmowy. Bo nie tylko ona miała się tam zwierzyć, tego samego oczekiwała od Ben'a. Gdyby ktoś usłyszał ich rozmowę, nie byłoby za ciekawie. W końcu oboje ukrywają wcale niemałą rzecz, ale ogromną, straszną. Obawy, obawy...
    - Może być i kremowe piwo - westchnęła spuszczając wzrok. Może jak usiądą gdzieś w kącie, będzie lepiej. Tak, gdzieś na uboczu, na końcu sali. Na szarym końcu, gdzie nikt nie patrzy.
    Przez myśl przeszła jej ucieczka, ale nie wypadało tego zrobić. Obiecała. Przygryzła wargę ze zdenerwowania i na chwilę zamknęła oczy. Zaczynała zbyt dużo myśleć. Zdecydowanie.
    - Ben - złapała go za ramię powodując, że się zatrzymał. Nie potrafiła wytłumaczyć, to co w tej chwili zrobiła. To impuls dla uspokojenia jej obaw przed tym, co zaraz miała mu powiedzieć. Sama chciała być pewna, że on zrobił to samo, co ona. Po prostu chciała być pewna.
    Patrzyła na niego wzrokiem innym. Z jakimś uczuciem. Coś jak współczucie, a zrozumienie pomieszane ze smutkiem. Nawet użyła zdrobnienia jego imienia, a robiła to tylko w sytuacjach, kiedy się nie pilnowała.
    - Ben, jak się czułeś potem? Po zaklęciu? - poprawiła się. Wiedziała, że to trudny temat, ale miała nadzieję, że chłopak ma tyle ufności do niej, co ona do niego.

    OdpowiedzUsuń
  69. [ Łączę się z Benem w bólu. Moja siostra ma dar budzenia mnie, gdy zbiera się na studia i nigdy nie mogę później znów zasnąć. xd
    Optymistycznie załóżmy, że jest weekend i tak dalej. Georgijew budzi się przez mojego głupiego chłopaczka. Grozi, że go zabije, celuje do niego różdżką, klnie na niego, krzyczy, co tylko chcesz. No, a wiedząc, że Rosier nie jest przyjacielem zimny, w ramach rekompensaty zmusza go do tego, aby poszedł z nim do Hogsemeade, bo chce żeby potowarzyszył mu przy kieliszku, przecież ileż można samotnie się upijać na Wieży Astronomicznej. Oczywiście incognito, bo uczniom nie wolno tam łazić, kiedy im się żywnie podoba (chyba :D). No to poszli. Może Georgijew za dużo wypije. Kogoś czymś niechcący obleje. Poawanturuje się. No i wpadną w tarapaty. ;)
    Nie mam innego pomysłu. Ten jest banalny. Bardzo. ;)

    Wybaczam. Popełnianie błędów to przywieli ludzkości. :D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  70. [No to zaczynam wątek z Beniem :3]

    Zimno utrzymywało się w opuszkach palców, a na skórze ramion pojawiły się małe, liczne wybrzuszenia, zwane ciarkami, które powoli przebiegały do odsłoniętego karku, a następnie udały się prostą drogą do krzyża dziewczyny. Nie czuła również namiastki ciepła w swoich dolnych kończynach, a cały chłód skumulował się w palcach stóp, które teraz nerwowo zaciskała. Mocniej owinęła się kołdrą, przyciskając znajdujące się pod nią nogi do swojego tułowia. Im bardziej próbowała się rozgrzać, tym częściej przeszywały ją zimne dreszcze. Z impetem odrzuciła od siebie przykrycie i aż zadrżała z chwilą, gdy jej nagie kończyny zderzyły się ze świeżym powietrzem, nie ogrzewanym chociażby w minimalnym stopniu przez ciepłą narzutę. W Hogwarcie grzali, jak dawniej, chociaż jej własne ciało mogło z tym faktem polemizować – w końcu od paru dni drżało w nocy, niczym wystawione na znajdujące się za oknem zamiecie. Wstała więc szybko, z rękami założonymi o siebie i zesztywniałymi palcami pocierała o osłonięte rękawami ramiona. I chociaż miała długie spodnie od piżamy oraz długą koszulkę, potrzebowała wyciągnąć swój ciepły sweter i nałożyć na nogi grube, wełniane skarpety. Właściwie pora była wczesna – godzina dwudziesta druga. Jedna z dziewczyn czytała książkę, druga spała a reszta współlokatorek jeszcze nie pojawiła się w dormitorium. Kristel od pół godziny szamotała się w łóżku, próbując zmusić się do snu. Chodziła kłaść się wcześnie, lecz nigdy nie zasypiała od razu. Zazwyczaj po paru godzinach nieudolnych prób oddalenia się do świata snu, wstawała na nogi i potajemnie udawała się w różne miejsca. Najbliższy był pokój wspólny, w którym zaszywała się, by poczytać książkę, na której słowach ostatecznie nie potrafiła się skupić. Istniała również Wieża Astronomiczna – miejsce, które o tej porze roku powinno było być wystawione na mrozy i szaleńcze wichury, lecz za sprawą magii pozostawało stosunkowo tak samo ciepłe, jak inne pomieszczenia, a śnieg znajdujący się dookoła Hogwartu nie mógł się tutaj wedrzeć. Kristel myślała właśnie o tym miejscu. Ściągnęła dół piżamy i z zimna zagryzła wewnętrzną stronę policzka, po czym ubrała szybko czarne, luźne spodnie. Trzeba się rozgrzać, pomyślała i chwyciła różdżkę, znajdującą się na pobliskim regale. Stuknęła nią dwa razy szybko i trzy razy wolno o dno swojej szafy. Półka rozsunęła się i ukazała ciemną przepaść, do której Kristel włożyła rękę aż po łokieć i wyciągnęła z niej szklaną butelkę, z bursztynowym cieczą w środku. Powtórzyła na szafie formułę i rozpoczęła proces trucia swojego organizmu w bardzo przyjemny w skutkach sposób, ponieważ od razu oblała ją fala wewnętrznego ciepła. Jedna czwarta płynu zniknęła w ekspresowym tempie, nawet nie wywołując w niej niegdyś dobrze znanych mdłości. Wyprostowała nogi i chwyciła swoją, znajdującą się w pobliżu, kuferkową czarną torbę, do której włożyła Ognistą. Przed wyjściem wzmocniła zacisk gumki na roztarganym do tej pory kucyku i przetarła zaspane oczy. Niezauważenie znalazła się na Wieży, a następnie podeszła do chroniących przed niechcianym upadkiem z dużej wysokości barierek. Wyciągnęła alkohol i upiła spory łyk, by po chwili osunąć się na pobliską ścianę, obejmując mocno rękami wciśnięte do jej klatki piersiowej nogi.
    Czuła się bardzo samotna.

    Kristel

    OdpowiedzUsuń
  71. Ben nawet nie spojrzał jej w oczy, a powiedział coś, co w ogóle ją nie usatysfakcjonowało. Co z tego, że wiedziała jako to jest? Każdy jest inny i każdy ma swoje własne reakcje. Cóż więc Chan po tym zdaniu? I nawet otworzyła usta, ale przerwał jej jego głos.
    - Wtedy... - zaczął i już wiedziała, że ciężko będzie mu to powiedzieć. Jednak odetchnął i ciągnął dalej. - Wtedy, zaraz po rzuceniu klątwy, chyba nie docierało do mnie tak zupełnie co zrobiłem. To było takie... Nierealne. Nigdy bym nie podejrzewał, że jestem zdolny do czegoś tak strasznie przenikniętego złem... Chyba ciągle to do mnie nie dociera. Wróć. Dotarło już dawno... Boże, czasem mam wrażenie że lepiej by było gdybym się nie urodził. - ostatnie zdanie powiedział tak bardzo cicho, ale usłyszała. Chłopak ruszył powoli przed siebie, a ona nadal stała wmurowana w ziemię. To było tak, jakby słyszała własne myśli w cudzych ustach. W końcu opamiętała się i podbiegła do niego. Miała wielką ochotę przytulić go, potrzeć jego ramię, cokolwiek. Tyle że wiedziała, że na niewiele się to zda. Dlatego jedynie popatrzyła na niego chwilkę i spuściła wzrok.
    Kiedy do niej dotarło, że zabiła?
    Tego samego dnia, gdy rodzice wraz z nią wrócili do domu. Wtedy po prostu uciekła do lasu na terenie ich posiadłości. Może uciekła to złe słowo, bo Chan ciągnęła swoje nogi za sobą. W jakiś sposób dotarła w sam środek wszystkich drzew i nie wytrzymała. Powyrywała kilka z korzeniami, zgarnęła na stos i rozpaliła ogień. Wtedy nagle wybuchło ognisko, a języki płomieni sięgały ponad korony ostałych jeszcze drzew. Jak już dokonała tego wszystkiego, upadła na kolana i rozpłakała się. Z całej swojej bezsilności, wiedzy, co zrobiła i że nie da się tego naprawić.
    Tamtego dnia zakorzeniła się w niej ta sama myśl, którą wypowiedział Ben. Czasem mam wrażenie że lepiej by było gdybym się nie urodził.
    Kiedy przekroczyli tablicę witającą w wiosce zdziwiła się. Chłopak zaczął iść w inną stronę niż przypuszczała. Po chwili jednak zrozumiała, że idą do innej gospody. Słyszała, że takowa jest, ale nigdy w niej nie była. Napis nad wejściem głosił "Pod Świńskim Łbem" na co dziewczyna trochę zmarszczyła brwi. W końcu kiedy znaleźli się w środku, niewiele myśląc Chantelle zauważyła dosyć oddalone puste miejsce. Toteż nie patrząc na Ben'a po prostu się oddaliła. Usiadła na jednym z krzeseł i oparła się o ścianę obok. Z każda minutą obawiała się momentu, w którym to ona będzie musiała się otworzyć.

    OdpowiedzUsuń
  72. Nie było czasu na oddech, na przejmowanie się bólem w niewyćwiczonych mięśniach, na uspokojenie rozszalałego serca. Nie było czasu na nic. Liczył się tylko dystans, który dzielił ją od błoni.
    Mary poczuła, jak ktoś znacznie większy łapie ją za ramiona, odgradza, nie pozwala dalej biec. Chciała krzyczeć ze wściekłości. Walić pięściami. Tupać jak mała dziewczynka.
    Jak on mógł!? Jak śmiał !? Za kogo się uważa!?
    Słyszała, jak coś do niej mówi, jak ze złością wymawia jej imię ale to także nie miało znaczenia. Trochę więcej bólu w ramionach, trochę więcej przeszkód.
    Uwolniła się spod jego zaciśniętych palców i korzystając z tego, że nadal prowadził swój wywód, uciekła. Była na tyle niska, że bez problemu go wyminęła, na tyle zwinna, że nie zauważył, że nie musnęła go nawet.
    Biegła dalej. Dystans się zmniejszał.
    MacDonald wypadła na błonia, a zimne, noce powietrze uderzyło ją w twarz, wycisnęło łzy z błękitnych oczu. Na to także nie zwróciła uwagi.
    Patrzyła na sylwetki walczących, którzy jej nie zauważali, a serce waliło jeszcze mocniej niż wtedy, kiedy biegła.
    Nie ma go
    Poczuła ulgę. Nie było go, był bezpieczny, całkowicie bezpieczny.


    Mary

    OdpowiedzUsuń
  73. [Ponieważ już sporo czasu minęło od Twojego ostatniego odpisu, a mojej odpowiedzi nadal nie ma, więc mam pytanie - czy nadal jesteś zainteresowana wątkiem?]

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  74. [ no to faktycznie niezłe bagienko, ale z drugiej strony może być ciekawiej xD
    pomysł jak najbardziej mi się podoba ;) mogę zacząć, ale jutro, o ile ci pasuje ^^ ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  75. [ Tsa. Mówiłam, że zacznę 2, a zaczęłam dzień później. Wybacz. Czas mnie znów wyrolował ]

    Rosier znów się obudził przed piątą. To nie była żadna nowość, a raczej rytuał, ale mimo tego odczuwał frustrację tym, że nie potrafił zdiagnozować źródła tego przyzwyczajenia i skutecznie go wyeliminować. Był zmuszony zaakceptować tę tendencję.
    Zamknął oczy, zanurzając twarz w poduszce, aby spróbować zasnąć. Ale skapitulował niemalże od razu. Ten zabieg nie miał nawet najmniejszego sensu. Raz obudzony nie potrafił zasnąć. Z myślą, że odeśpi to na wyjątkowo nudnej lekcji, usiadł na łóżku, przecierając oczy.
    Dormitorium było pochłonięte przez ciemność. Niby zima, niby w tracie tej pory roku dzień wcześniej zostaje zdominowany przez mrok, ale fakty mówiły same za siebie — w Slytherinie można było pocieszyć się tylko i wyłącznie sztucznym światłem. Okna w ogóle nie spełniłby swojej roli, biorąc pod uwagę fakt, że ta część zamku była stworzona głęboko w ziemi, a jej jedne sąsiedztwo stanowiło jeziora. Zimne. Brudne. Na samą myśli Evan został gęsiej skórki.
    Czasem w przypływie irytacji odnosił wrażenie, że niejaki Salazar Slytherin nie został obdarzony przez naturę zamysłem artystycznym i talentem architektonicznym. Ciemna nora zabita dechami. Klata. Więzienie. Lochy.
    Zabrał różdżkę, którą trzymał pod poduszką i cichym lumos sprawił, że końcówka magicznego przedmiotu została strawiona przez niebieską poświatę. Zwlekł się z łóżka i wzdrygnął się, gdy jego pięty przeżyły spotkanie pierwszego stopnia z pogodą. Zimna. Przerażająca zimna.
    Trochę na oślep, trochę na pamięć szedł w stronę łazienki. Był zbyt rozespany, zbyt rozkojarzony, aby dobrze kontaktować. Nawet się nie zdziwił, gdy potknął się o coś, przy okazji trącając łokciem inną rzecz na ziemie, kiedy asekurował się dłońmi by nie upaść.
    — Na Morganę, kto śmiał położyć cokolwiek na środku pokoju? — warknął pod nosem.
    Huk był na tyle głośny, że kogoś musiał wyrwać ze snu. Ale Rosier nie przejmował się takim błahostkami. Nie dbał o ciszę. Bardziej interesowało go własne zdrowie. Ponowił swój manewr.

    [ Nie wiedziałam jakie wątki lubisz — długie czy średnie, więc nie pogrzeszyłam długościom. Nie chciałam cię męczyć marną jakością moich wypocin. Za błędy przepraszam. ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  76. [Z tego, co się orientuję, to Ben jest już zajęty, a i wątek z Aichą i z Lucrezią miały się opierać na pewnym rodzaju miłości. Ale ja jestem ogółem za kontynuacją wątku z Aichą, a z Lucrezią - jak już Ty będziesz chciała ;)]

    Aicha Bell | Lucrezia Shafiq

    OdpowiedzUsuń
  77. Kristel słyszała kroki, jednak w tamtym momencie jej umysł nie dopuszczał do wiadomości, że ktoś znajduje się przy niej, a mógł być to każdy – nawet nauczyciel. Głowę miała opartą o kolana, a w ręce butelkę Ognistej Whisky, przez co nie nabierała na atrakcyjności w oczach pedagoga. Ignorowała nagłaśniający się dźwięk stawianych kroków, aż w końcu ktoś delikatnie odebrał z jej ręki szkło w połowie wypełnione alkoholem. Dziewczyna podniosła ciężko wzrok, a oczy miała czerwone, podkrążone i zamglone, jednakże odpowiednie receptory starały się działać w pełni swych sił i dotarło do niej, że pewien blondyn właśnie wyrzucił przez barierki wieży jej dzienną racje żywnościową.
    - Tak będzie lepiej dla ciebie, Kristel. Już wystarczająco się tym zatrułaś, nie uważasz? – Powiedział, a ona po chwili myślenia zaczęła łączyć ze sobą fakty i skojarzyła chłopaka. Pamiętała go jeszcze z balu, z wydarzenia, o którym usilnie próbowała zapomnieć od czasu jego rozegrania się w Wielkiej Sali. Wykrzywiła kąciki swych ust w słodkim, nieszczerym uśmiechu.
    - Mogę? – Wskazał miejsce obok dziewczyny, lecz ta zignorowała jego pytanie.
    - Hej, Ben – zwróciła się do niego, przeciągając samogłoski. – Ben, prawda? – Wskazała go palcem, mrużąc oczy, by lepiej przyjrzeć się chłopakowi, jak przypuszczała, wychowankowi Slytherinu. – Tak, to ty – uśmiechnęła się prawym kącikiem ust, przechylając lekko głowę. Dziewczynie zdawało się, że jej klatka piersiowa ogrzewana jest przez buchające wewnątrz płomienie żywego ognia. Nie była trzeźwa, a każda minuta, w której alkohol plugawo mordował jej szare komórki, potęgowała jej niedowład i sprawiała, że wszystkie myśli, które wypada powiedzieć zostały wymazane z łatwością, z jaką gumka marze delikatne nakreślenia ołówka; i zostały tylko te, w pełni pozbawione sensu i logiki. Nic nie jadła. Pusty żołądek zdecydowanie nie działał na korzyść idei szybkiego wytrzeźwienia i przejścia przez alkoholowy mętlik, powstały w jej chaotycznych myślach. – Więc, Ben… - Zaczęła, uśmiechając się szeroko, lecz sztucznie i wpatrując się w sylwetkę młodzieńca. – Przyszedłeś tu na szybki numerek? Oh – uderzyła otwartą dłonią w czoło. – Po co ja w ogóle pytam. W końcu kto nie chciałby spróbować, jak to jest z gwiazdą wśród dziwek, panie i panowie… – rozłożyła szeroko ręce – Kristel Scriven! – Roześmiała się, ukrywając głowę w kolanach. Złapała się za brzuch, który zaczął ją boleć, gdy wyrażała swoje rozbawienie. Gdy oderwała twarz od złączonych nóg, przetarła szybko palcem łzę w jej lewym oku, która była mieszanką rozpaczy i histerycznego, czarnego humoru. – A powracając do twojego pytania, to musze cię niestety skory… skorygować, bo to żadne trucie się tylko to, co przed chwilą pofrunęło, jest moim słodkim eliksirem dobrego humoru i pełnego szczęścia. Widzisz? – podłożyła dłonie pod brodę i przechyliła lekko głowę. – Jestem cholernie szczęśliwa. Mógłbyś spróbować, ale zrobiło plask – Przybiła wierzchem prawej dłoni o lewą, jakby chcąc mu zademonstrować sposób, w jaki butelka roztrzaskała się o ziemie. – No i oczywiście, że możesz się przysiąść skoro najpierw wolisz zamienić słówko a potem mnie bzykać – uśmiechnęła się, lecz tym razem wyglądała wyjątkowo blado. Przez cały czas swojej wypowiedzi mówiła bardzo niewyraźnie. Kąciki ust drżały jej, jakby smutek ostatkiem sił próbował przebić się przez barierę wytworzonej przez dziewczyny maski dobrego humoru. Każde jej słowo, sarkazm którym dysponowała w ilościach hurtowych, wwiercało w jej serce sztylet i sprawiało, że czuła się, jak nic nie warty kawałek szmaty. Dobijała leżącego, lecz to właśnie ona była zarówno konającym, jak i oprawcą.
    W tamtej chwili potrzebowała jedynie kogoś, kto by ją pocieszył. Porozmawiał. Przytulił. I powiedział, że wszystko będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Przepraszam za Kris, ale tak to już jest, gdy alkohol wyżre ci mózg :c]

      Usuń
  78. Co noc śnisz ten sam koszmar.
    Widok rozpościerający się z Wieży Astronomicznej zapiera ci dech w piersiach. Podchodzisz bliżej, chcąc mu się przyjrzeć. Obok ciebie znikąd pojawia się chłopak. Wysoki, ciemnowłosy, przystojny. Spełnienie marzeń każdej dziewczyny. Ale ciebie jego pojawienie się napawa lękiem.
    Uśmiecha się do ciebie promiennie, jednak ty pod tą maską wesołości wyraźnie widzisz przemykający cień bólu.
    Dobrze wiesz, że jesteś jego powodem. powodem tego cierpienia, znoszonego tak dzielnie, tak doskonale ukrywanego.
    Chcesz coś powiedzieć, ale słowa więzną ci w gardle. Chłopak podchodzi bliżej, nadal z tym nienaturalnym uśmiechem na twarzy. Zamykasz oczy, nie chcąc patrzeć na jego ból, coraz bardziej uwydatniający się w jego minie.
    - Przemyślałaś już? Wiesz wszystko?

    Jego cichy głos, pozornie tak spokojny, ale naprawdę drżący z emocji wypełnia ci głowę, kłując od wewnątrz twoją czaszkę. Widzisz jak unosi różdżkę, wypowiadając zaklęcie, którego tak się boisz. Błyska zielone światło.
    ~*~
    Pierwsze promienie słońca odtańczyły swój radosny taniec na policzkach szatynki, skulonej na brzegu łóżka. Otworzyła oczy, jakby miała nastawiony wewnątrz siebie budzik, reagujący na światło. Od Balu Walentynkowego nauczyła się wstawać wcześniej niż jej współlokatorki, chcąc uniknąć pytań, czemu nie idzie na śniadanie. Szybko zebrała swoje rzeczy i poszła się przebrać, uważając, by nie spojrzeć w lustro. Nie chciała widzieć tego, co odbijała ta szklana tafla, tak bezlitośnie szczera wobec każdego, kto w nią popatrzy.
    Bo Jospehine doskonale wiedziała co tam zobaczy i z pewnością nie była to ona.
    Za każdym razem przez trzy tygodnie od Balu Walentynkowego, gdy tylko widziała swoje odbicie, zastanawiała się, kto to jest. Zmatowiałe włosy otaczały wychudłą twarz. Podkrążone oczy utraciły dawne iskierki i blask, zamiast tego wpatrując się tępo w przestrzeń. Chude ramiona jakby się przygarbiły, czyniąc ich właścicielkę jeszcze mniejszą, niż była w rzeczywistości. Wystające żebra można było niemal policzyć, bez potrzeby wciągania brzucha.
    Szybko zarzuciła na siebie szkolny mundurek, starając się jak najmiej spoglądać w lustro. Zeszła cicho do Pokoju Wspólnego i udała się do klasy, w której odbywała się pierwsza lekcja. Cisza tam panująca, była dla niej ukojeniem. Odkąd nie rozmawiała z Benjaminem, każde słowo, które wypowiadała było bez znaczenia, dlatego unikała miejsc, w których musiała konwersować ze szkolnymi znajomymi.
    Sala powoli zapełniała się uczniami, którzy tak jak ona wcześniej wstali, lub po prostu chcieli zająć inne niż zwykle miejsce. O dziewiątej profesor McGonagall weszła do klasy, rozpoczynając lekcję.
    Po półtorej godziny udręki, jaką była dla Josephine transmutacja, wyszła z klasy z ulgą, ale dźwigając stos podręczników i dodatkową rolkę pergaminu na zadanie, którą otrzymała za "zbyt małe skupienie na zadanym zaklęciu".
    Idąc zatłoczonym korytarzem co i rusz ktoś ją potrącał, ale była zbyt pogrążona we własnych myślach, by to zauważyć. W końcu, gdy prawie wpadł na nią jakiś trzecioroczny Puchon, podniosła wzrok. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, był Benjamin, otoczony grupką kolegów, dowcipkujący i błyskający śnieżnobiałymi zębami w tym jego idealnie zawadiackim uśmiechu. Krukonka jak sparaliżowana, nie mogąc się ruszyć z miejsca. W tej chwili chciała być gdziekolwiek indziej, byleby nie musieć patrzeć na Bena, tak bliskiego i dalekiego jednocześnie. Poczuła jak łzy napływają jej do oczu.
    Nie rozpłaczę się, nie teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzięła głęboki wdech i ruszyła w stronę grupki Ślizgonów. Nie była pewna tego, co robi, ale zbyt długo unikała tej konfrontacji. Tęskniła za Benem, cholernie tęskniła. Chciała znów móc wtulić się w jego ramię, poczuć zapach jego perfum, jego bliskość, ciepło. Chciała, by złożyła na jej ustach ten pocałunek, tak delikatny i namiętny zarazem, by powiedział, że ją kocha i uśmiechnął się do niej tym rozbrajającym dziecinnym uśmiechem, tak przez nią kochanym.
      Chwiejnym krokiem dotarła do okna. Poczuła jak robi jej się słabo na myśl o tym, że musi jako pierwsza się odezwać. Wszystko, co poukładała sobie w głowie, co miała mu powiedzieć, nagle runęło, jak zniszczony podmuchem wiatru domek z kart. Drżącymi palcami dotknęła jego ramienia, zmuszając go, by na nią spojrzał. Uśmiech zastygł na jego twarzy, gdy zobaczył, kto chce z nim rozmawiać.
      - Ben... - wyszeptała i zamilkła, nie wiedząc, co może jeszcze powiedzieć.
      Dopiero teraz dotarło do niej, jaka była głupia, myśląc, że ten "wzajemny odpoczynek" polepszy ich stosunki! Teraz było tylko gorzej.
      Nie potrafiła nic zrobić. Nie potrafiła wyciągnąć ręki, by dotknąć jego policzka, choć tak bardzo tego pragnęła. Nie potrafiła objąć go, choć tak bardzo potrzebowała tego uścisku. W końcu, po chwili patrzenia sobie w oczy - te piękne, brązowe oczy Ślizgona, które rozświetlały się tysiącami iskierek, gdy się uśmiechał - odwróciła się i odbiegła, nie wiedząc, gdzie się kieruje.
      Nie widziała juz skonsternowanej miny Benjamina, odprowadzającego ją wzrokiem, nie widziała zdziwionych spojrzeń uczniów, których potrącała, biegnąc korytarzem. Przyspieszyła, nie chcąc, by wszyscy oglądali jej łzy. Przycisnęła mocniej podręczniki do piersi.
      W końcu zatrzymała się, na korytarzu siódmego piętra. Na tym korytarzu, gdzie wszystko się zaczęło. Przeszła trzy razy wzdłuż pustej ściany, powtarzając w myślach jedno zdanie, jak mantrę.
      Chcę uciec przed wszystkimi.
      Drzwi, które zmaterializowały się znikąd, wyglądały jak wejście do kuchni wiejskiego domku. Nacisnęła klamkę i przkroczyła próg. Wewnątrz zalegał zapach pieczonego ciasta, kóry kojarzył jej się z Benjaminem. Poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. Usiadła pod ścianą, nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
      Dlaczego nie mogę być szczęśliwa?

      Kocham Cię,
      Jo


      [Miał być dokładniejszy opis pokoju, ale późna pora :P
      GOŃ JĄ, BEN!]

      Usuń
  79. Chantelle przyglądała się dłoniom chłopaka, w których zamknięta była jej własna. Nie spodziewała się takiego zachowania po Ben'ie. Sama starała się trzymać ludzi na dystans. Jednak nie zabrała ręki. Skóra zaczęła robić się ciepła, a to było całkiem przyjemne. Ten gest był tak życzliwy, że Chan uznała go za jeden z najładniejszych, jak do tej pory.
    Przez chwilę miała wrażenie, że się rozpłacze. Tak po prostu dla ulżenia sobie. Dawno tego nie robiła, co było błędem. Czasami dawała upust swoim emocjom. Wtedy wybuchała, najczęściej wściekła, jeżeli coś ją zdenerwowało. Tym razem czuła, że popadnie w rozpacz. Odetchnęła głęboko.
    - Prawdę mówiąc, nikomu jeszcze tego nie opowiadałam - zmarszczyła brwi dalej trzymając wzrok w jednym punkcie. Nawet nie miała z kim porozmawiać. Jej rodzice byli świadkami morderstwa, a z resztą znajomych zerwała kontakty. Dla ich dobra, jak to zwykła sobie myśleć.
    - Nie wiem, od czego zacząć - zamyśliła się na chwilę. W jej głowie wszystkie te wydarzenia wyglądały zupełnie jak film. Właśnie dziewczyna włączyła przewijanie do tyłu. Przed oczami widziała tylko urywki zdarzeń, czasami nawet nielogicznie ułożonych. - Wyobrażasz sobie drugą mnie? - zapytała nagle przenosząc na niego wzrok. - Tak z wyglądu? Taką identyczną? - przekrzywiła głowę czekając na odpowiedź. Ben powoli pokiwał, a wtedy dziewczyna spuściła wzrok. - Była podobna tylko z wyglądu.
    Nie wiedziała, czy zrozumiał, że mówi o siostrze bliźniaczce. Trudno było jednak powiedzieć jej wprost: tak, zabiłam własną siostrę.
    Jak długo będzie uciekała przed prawdą? Nawet sama nie była w stanie pojąć, że właśnie to robi. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie, jako morderczyni. Tej, która użyje Zaklęcia Niewybaczalnego na własnej rodzinie. Dalej żyła z przekonaniem, że nie powinna mieć do czynienia z czarną magią, nie Gryfonka.
    Obiegła wzrokiem całą salę. Nikt nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. I dobrze. Nie potrzebowali wraz ze Ślizgonem żadnego interesanta. Oddaliła swoją rękę, by wraz z drugą objąć kufelek piwa kremowego. Chan przyglądała się chwilę piance na wierzchu płynu. Byłoby jej o wiele łatwiej, gdyby chłopak zaczął pytać. Nie potrafiła w tej chwili ułożyć wszystkich swoich wspomnień w jeden ciąg. W jej głowie latały, jako zupełnie oddzielne części jej życia.
    Blondynka cichutko wypuściła powietrze i przystawiła napój do ust.

    OdpowiedzUsuń
  80. [Mówisz że jej nie polubi? E tam... Emily lubi wyzwania.]

    Ludzie w stanie upojenia alkoholowego zachowują się w różny sposób. Niektórzy są agresywni, inni zaczynają się rozbierać, jeszcze inni są śpiący. Emily natomiast się śmiała jeszcze bardziej niż zazwyczaj i tańczyła. O tak... Emily kochała tańczyć po pijaku.
    Właśnie wracała z bardzo nieudanej imprezy u Puchonów, ale i mocno zakrapianej alkoholem.
    Dlaczego nieudanej? Bo jej najlepszy przyjaciel, Will, którego przez sześć lat broniła przed Ślizgonami wyzywającymi go od Szlam powiedział jej że ją kocha. Najgorsze jednak było to że Emily nie odwzajemniała jego uczucia, a to oznaczało powolny koniec jej przyjaźni. Nie chciała być sama. To był jej największy lęk.
    Płakała, jednak w tym samym czasie się śmiała. Śmiała się ze swojej głupoty. Jak mogła tego wcześniej nie zauważyć? Przecież okazywał jej to na każdym kroku.
    Emily tanecznym, pełnym piruetów krokiem zagubiła się w lochach. Nie miała pojęcia gdzie jest, ani jak stąd dostać się do wieży Gryffingdoru.
    Wtedy w nikłym świetle ujrzała postać wysokiego, przystojnego mężczyzny o ciemnych włosach.
    - O! - zaśmiała się dziewczyna. - Ktoś ty?
    - Benjamin Georgijew? - odparł chłodno chłopak jak widać zdziwiony widokiem Gryfonki.
    - Benek! - wykrzyknęła radośnie klaszcząc w dłonie. Emily znała go przecież dobrze, bo to głównie przed nim broniła Williama, ale teraz gdy cały jej świat wirował nic nie było oczywiste.
    Podeszła do niego chwiejnym krokiem objęła jego szyję rękoma, a głowę ułożyła na ramieniu zdziwionego chłopaka.
    - Jak dobrze widzieć znajomy pyszczek - wymruczała mu do ucha. - Zgubiłam się wiesz? - dodała rozżalona.


    ~ Emily

    OdpowiedzUsuń
  81. Emily przestała odczuwać dystans do wcześniej znienawidzonego Ślizgona, czuła się w tym stanie prawie tak jakby był jej przyjacielem.
    - Ale nie dosłownie. Duchowo, Benuś... Duchowo - wyszeptała całkiem serio. Obciachowe, przesłodzone ksywki były bardzo w jej stylu, ale w takiej sytuacji normalnie by się nimi nie posługiwała.
    - On mnie kocha, wiesz? Kocha mnie, a ja gdy mnie pocałował czułam się jakbym całowała brata.... Miałeś rację już lata temu... On jest... Nie dla mnie. Przypomnij mi... Czemu cię nie słuchałam? - spytała, a łzy znów zaczęły jej spływać po policzkach.

    OdpowiedzUsuń
  82. Evan szybko rozpoznał właściciela zaspanego głosu, który zdecydowanie nie stanowił wybitnego zagrożenia dla jego życia. Mimowolnie odetchnął z ulgą, przemieszczając się w obranym przez siebie kierunku.
    Rzecz jasna nie posiadał żadnych dobrych argumentów, które mogłyby skutecznie uzasadnić zaserwowaną przez niego pobudkę. A godzina piąta nie sprzyjała jego szarym komórką i nie służyła zbyt dobrze przetwarzaniom informacji, dlatego skomentował słowa Bena krótkim, ale jakże wymownym komentarzem: "przecież nikt nie zabronił ci spać" i bez kolejnych niespodzianek przedostał się wreszcie do solidnie wyglądających drzwi.
    Poczuł, że coś przecięło powietrze i upadło tuż obok jego prawej pięty. Mimowolnie po linii jego kręgosłupa powędrował zimny dreszcz. Odsunął się zapobiegawczo w obawie, że Benjamin postanowił jednak poćwiczyć na nim arsenał zmyślnych klątw. W końcu Georgijewa stać było na wiele i bez zwątpienia potrafił wykazać się swoim bezkonkurencyjnym refleksem, ale widocznie dziś nie był w formie, co rokowało doskonale na przyszłości Rosiera. Cóż. Nie dało się ukryć, że w tym momencie stanowił doskonały cel na atak ze zaskoczenia, bo nie był przygotowany na to, że ktoś byłby na tyle uprzejmy, aby z samego rana bawić się w niepohamowane napady agresji i desperacji. Chociaż zapewne sam nie wykazałby się przesadną empatią, gdyby któryś z jego współlokatorów (albo jakakolwiek inna istota żywa) wyrwałby go z snu wbrew jego woli.
    Uśmiechnął się dobrudusznie, gdy oświetlił sobie końcem różdżki kawałek podłogi i zlokalizował najbliższej siebie białą, niewinnie wyglądającą poduszkę. Musiał przyznać, że Ben wykorzystał bardzo subtelna broń masowego rażenia. Podniósł ją ostrożnie i odrzucił w bliżej nieokreślony kierunek z niklą nadzieją, że nie trafi nikogo niepowałanego prosto w twarz, a jego życiowy pech sprzyjał takiemu szczęściu.
    - Nox - wyszeptał do swojego magicznego patyka na powrót pogrążając dormitoroum w egipskich ciemnościach. Lumos był zbyt łatwym celem na atak ze zaskoczenia.
    Odnalazł poomacku klamkę obowiązkowo w kształcie węża i szarpnął za nią, zapominając, że powinien bardziej zadbać o ciszę.
    - No nie - jęknął odurzony smrodem niesprzyjającym oddychaniu. - Nawet tu musicie kopcić jak pociąg do Hogwartu - skomentował z niechęcią, wdychając do płuc nieprzyjemny odór. Skrzywił się dotknięty odruchami wymiotnymi.
    Dym papierosowy był najgorszym, ale - o dziwo! - również naskuteczniejszym sposobem na to, aby Rosier w końcu odnalazł kontakt z rzeczywistością i zaczął przestrzegać zasady dobrego wychowania.

    [ Wybaczam i nawet się nie waż odpisywać dużej, bo dopadną mnie kompleksy. ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  83. [Lucrezii już nie mam, więc problem is solved. ;) A z Aichą kontynuujemy stary, więc jak będę miała chwilkę, to odpiszę, bo chyba moja kolej.]

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  84. [ Przystaję na twój pomysł, gdyż mi się podoba i jest oryginalny...A rozwijając, Fleur może coś podejrzewać i zaczaić się na Bena przy błoniach, kiedy będzie sam...I coś tam zacznie napomykać...
    Tylko proszę...Pomóż mi dobry człowieku i zacznij, bym mogła się wkręcić ponownie w fabułę ;__;]

    Fleur Houx

    OdpowiedzUsuń
  85. Aicha przez moment milczała, patrząc na niego jakoś tak… dziwnie. Sama by nie potrafiła określić, co miało wyrażać to spojrzenie. Miała mieszane uczucia co do chłopaka. Wiedziała, że coś ukrywa i nie chce przed nią tego ujawnić. Zresztą, czemu się dziwić? Była dla niego obcą osobą. Choć widzieli się tyle razy, nigdy ze sobą nie rozmawiali. Aż do dzisiaj. A i dzisiaj nie wyszło im to szczególnie dobrze.
    Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. Ale wewnątrz siebie tego uśmiechu nie było. Zastanawiała się, co się stało z nim, że przychodzi tu tak często. Tak długo.
    - Dobranoc, Benjamin. Jeśli nie uciekniesz z wieży po tej rozmowie i wrócisz, na pewno się spotkamy – wzruszyła ramionami. Bell odwróciła się powoli, żeby wrócić do swojego sprzętu astronomicznego. Wiedziała, że chłopak jest jeszcze na tyle blisko, by ją usłyszeć.
    - Czasami dobrze jest zaryzykować i zaufać komuś, kto wyciąga pomocną dłoń.
    *
    Kilka nocy z rzędu Aichy nie było na wieży. Chodziła tam w końcu tylko ze względów naukowych, nie dla własnego widzimisię. Ale wciąż nie mogła odpędzić o siebie myśli o tym Ślizgonie. Był intrygujący. I skrywał coś okropnego… Była tego pewna. Życie Aichy też niegdyś nie było łatwe – w końcu przez jedno totalne głupstwo straciła wszystkich swoich przyjaciół. Od tamtej pory postanowiła być ostrożniejsza, jeśli chodzi o dobór partnerów i… nie wybrała nikogo. Tak jest bezpieczniej. Ale to, co przeżywał Benjamin, musiało być o wiele poważniejsze.
    W końcu nadszedł dzień, kiedy Aicha zabrała ze sobą kilka niezbędnych sprzętów i weszła na wieżę. Miała zaobserwować podobnież dzisiaj ciekawe zjawisko – tak mówiła pani profesor, nie wyjawiając, o co chodziło. Cóż, czasem tak bywa. Rozłożyła swoje rzeczy i czekała na określoną godzinę, kiedy to miała zacząć obserwować niebo. Była pewna, że zacznie nieco wcześniej przez swoją wrodzoną niecierpliwość, ale chwilowo jeszcze może bezczynnie posiedzieć. Otuliła się szczelniej zimowym płaszczem. Tym razem nie zamierzała marznąć.

    Bell/Evans

    OdpowiedzUsuń
  86. [Dziękuję za powitanie. Może jakiś ciekawy wątek pomiędzy nimi? Bo to dziecko ciemności podoba mi się i to bardzo. Chętnie bym powąciła coś bardziej szalonego. Może z powodu braku nominacji na jakiegokolwiek prefekta, Marina załamie się, w padnie w deprechę i będzie chciała wyjść z doła. Postanowi zostawić gdzieś karteczkę z godziną i miejscem. Twoja postać ją znajdzie i postanowi przyjść. A potem się uchleją pędzonym nielegalnie bimbrem. Co Ty na to? ]

    Marina B.

    OdpowiedzUsuń
  87. [ Znam to z autopsji. Moje włosy w realu są również długie i kręcone, nie da się ich okiełznać. Do wyglądu rasowej czarownicy brakuje mi pieprzyka i miotły. Dzięki za powitanie, masz może ochotę na wątek? Dziś sypię pomysłami jak z rękawa. ]

    OdpowiedzUsuń
  88. [ Bądź mym bohaterem! ]

    Kołysała się lekko na wietrze.
    Czuła jak niesforne kosmyki włosów muskają skórę jej twarzy, jak promienie słoneczne rozgrzewają przyjemnie ciało, jak wiatr szumi w uszach zagłuszając radosne okrzyki reszty świata. Stała na starym drewnianym pomoście jeziora, tuż na krawędzi. Czubki butów nie dotykały już spróchniałych desek.
    Reszta świata, czyli uczniowie czarodziejskiej szkoły zostali wybawieni na błonia pięknym, słonecznym dniem. Wyglądało na to, że zima ustąpiła na dobre wiośnie. Trawa zaczęła przebijać się przez ziemię a drzewa nabrały zielonych pączków. Roześmiane twarze, śmiechy i bieganie, ktoś najwyraźniej porwał kafla do zabawy, spacery za rączkę i figlarne zaloty podlotków- wszystko to było za nią, w dosłownym sensie i w przenośni. Miała przysłonięte oczy powiekami ozdobionymi wachlarzem ciemnych i ciężkich rzęs.
    Myślami odpłynęła, zatracając się w owej czynności na dobre.
    Mała chwila przyjemności między zajęciami, nieco spokoju i ten chłodny wiatr powodujący spięcia na jej rozgrzanej skórze. Szatę miała rozpiętą, falowała jak chorągiew złowrogiego statku a rękawy podwinięte były pod same łokcie. Jej blada cera w promieniach słonecznych wyglądała dziwnie nienaturalnie acz intrygująco.
    Pragnęła wszelkimi sposobami odłączyć się od rzeczywistości, od rzeczywistości od której chciała uciec. I udało jej się. Zatopiona w wspomnieniach z dzieciństwa stała się bezwładną kukłą. Zapomniała o pomoście i jeziorze, że naturalny oddech świata wiejący w jej plecy popycha ją do przodu.
    Orzeźwiająca i lodowata woda uderzyła ją z znienacka. Adra nawet nie zdążyła złapać oddechu i otworzyć oczu, ni krzyknąć na pomoc kiedy tafla jeziora się załamała. Słyszała tylko szum i bicie własnego serca, które wariowało w klatce piersiowej a jej ciało podjęło walkę z paraliżującym zimnem, dreszczem i strachem. Zapomniała, że umie pływać. Czuła jak jej ciążąca wina pociąga ją na dno jeziora, a może za bardzo dramatyzowała. Brak tchu zmusił ją do szamotania, na marne. Gumochłon prędzej by wypłynął na powierzchnie. Coś zaplątało się o jej nogę.

    OdpowiedzUsuń
  89. Siedziała samotnie w Pokoju Życzeń, tępo wpatrując się w kuchenne drzwi. Przyjdzie, nie przyjdzie? Czy naprawdę była aż tak głupia, myśląc, że Benjamin będzie chciał ją gonić? Ją, która naruszyła wszelkie zasady etyki podczas kłótni sprzed balu, ją, która powiedziała, że musi przemyśleć czy go kocha, ją, która nie potrafiła przeprosić za swoje słowa i zachowanie?
    Bo wtedy na dziedzińcu zachowała się po prostu perfidnie.
    Każde słowo, które wypowiedziała do niego sprawiało jej teraz nieznośny ból, rozsadzając od środka głowę. Jak więc musiał się czuć Ślizgon, skoro to do niego były skierowane te raniące zdania?
    Schowała głowę w ramionach, pozwalając, by włosy zakryły jej twarz. Czuła, jak łzy spływają po jej policzkach, znacząc swoją trasę mokrymi śladami, czuła jak jej ciałem wstrząsa spazmatyczny szloch, czuła, jak histeryczny płacz rozrywa ją od środka.
    A jednocześnie, z każdą łzą, skapującą na podłogę było jej lepiej. Jakby wszystkie żale i troski wypływały z niej razem z tymi strumyczkami, zostawiając tylko pustkę, o wiele przyjemniejszą od tamtego ścisku. Utraciła już nadzieję, że drzwi Pokoju Przychodź-Wychodź otworzą się, wpuszczając do środka Benjamina i sprawiając, że wszystko skończy się jak w bajkach – romantycznym pocałunkiem oprawionym napisem i żyli długo i szczęśliwie.
    A jednak po chwili coś skrzypnęło.
    Tym razem była pewna, że to Benjamin. Kto inny wszedłby tutaj z taką łatwością, jednocześnie nie zmieniając scenerii Pokoju? Nie uniosła głowy, nie chcąc, by zobaczył, że płacze. Mimo to, nadal cała trzęsła się od nadmiaru skumulowanych wewnątrz siebie emocji, co musiało dać Ślizgonowi do myślenia. Usłyszała jak kieruje swoje kroki w jej stronę, a po chwili klęka tuż przed nią. Czuła zapach jego perfum, czuła jego oddech na swoich dłoniach, kurczowo obejmujących kolana, czuła jego bliskość, po prostu czuła, że to on.
    Ujął jej twarz w dłonie, zmuszając, by na niego spojrzała. Zamrugała parę razy zapuchniętymi powiekami, nadal nie wierząc, że są tak blisko siebie. Przez chwilę patrzeli sobie w oczy, napawając się swoim widokiem. Kosmyk włosów opadł jej na czoło. Niepewnym ruchem ręki, chłopak odgarnął go za jej ucho. Zauważyła, że otwiera usta, ale nie zrozumiała, co mówił. Upajała się dźwiękiem jego głosu, tak słodkim i przyjemnym dla ucha, kryjącym w sobie tyle różnych uczuć, które tylko ona mogła odszyfrować. Dopiero ostatnie słowa rozbrzmiały w jej głowie głośno i wyraźnie, wypełniając cały jej umysł.
    Ja cię kocham.
    Czy kiedykolwiek usłyszała to wyznanie od kogokolwiek innego? Czy kiedykolwiek jej matka, ojczym, siostra, powiedzieli, że ją kochają? Czy kiedykolwiek ona była na tyle pewna swoich uczuć, że otwarcie mogła powiedzieć kocham cię?
    Poczuła jak Benjamin delikatnie przesuwa dłonią po jej policzku, ustawiając ją tak, że obejmował całą jej twarz, od podbródka aż po łuk brwiowy. Zawsze śmieszyło ją to, że jest taka drobna.
    Ale tym razem jego dotyk sprawiał, że była jak sparaliżowana. Czuła ciepło, rozlewające się po jej ciele, napływające do każdej komórki jej organizmu, wypełniające ją radosnym uniesieniem. Ben, jej Ben, znów był przy niej. Znów patrzył w jej oczy, znów się do niej uśmiechał. Powoli zdobyła się na odwzajemnienie tego uśmiechu. I choć nadal nie była pewna tego, co robi, tego czy nie zniszczy na nowo wybudowanego fundamentu uczucia, wyciągnęła rękę i położyła na jego dłoni.
    - Nie musiałam się zastanawiać – wyszeptała. – Jak… Jak tylko odszedłeś, wiedziałam, że źle zrobiłam. Nie chciałam, żeby to zabrzmiało w ten sposób, ale… Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile dla mnie znaczysz. Nie przeżyłabym, gdyby coś ci się stało, rozumiesz?
    Znów spojrzała w jego oczy, doszukując się w nich choćby cienia poparcia dla tego, co mówiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ben, ja… Przepraszam. Tylko tyle miałam ci do powiedzenia na korytarzu, tylko tyle mam teraz.
      Nie oczekiwała owacji na stojąco za to, co zrobiła. Ale gdy tylko skończyła mówić, przez witrażowe okna do Pokoju wpadło jakby więcej promieni słonecznych, a stojące w wazonie żółte tulipany – dostała je od Benjamina wieki temu – powróciły do stanu sprzed przekwitania. Niby nic nie znaczący szczegół, a zwróciła na niego taką uwagę.

      Będę już Twoja na zawsze,
      Jo.


      [asdfghkjkl, to nie jest normalne, że odpisuję Ci w ten sam dzień (tę samą noc?) ;-;]

      Usuń
  90. Evan miał wrażenie, że Ben zmiażdżył mu stopę. Ból był nie z tej ziemi. Tylko cudem powstrzymał się od tego, aby nie rzucić w przyjaciela jakimś zmyślnym zaklęciem, do których teraz w ogóle nie miał głowy. Nad ranem nic do niego nie docierało. Swoją poranną egzystencje opierał na ulotnym przekonaniu, że bezproduktywne leżenie w łóżku w niczym nie pomoże, ale prawda była tak, że odniósłby ten sam efekt, gdyby w nim leżał, wbijając nieprzytomnie spojrzenie w ciemny sufit i czekając ze zegarkiem w ręce na świt.
    Po chwili pozbył się grymasu bólu z twarzy, rzucając nieprzyjazne spojrzenie Georgijowi, który śmiał wątpić w istnienie jego taktu. Przecież dobrze wiedział, że Rosier o tej godzinie miał naprawdę wyjątkowe problemy z kontaktowaniem ze światem i łączeniem faktów w jedną całość.
    — Przestań się obrażać tylko o to, że cię obudziłem — burknął, zaciskając mocno dłoń na klamce. — Przecież i tak musiałbyś prędzej czy później wstać, więc bez różnicy, kiedy to nastąpiło — odparł, otwierając drzwi gwałtownym szarpnięciem.
    Wparował do łazienki, starając się za wszelką cenę nie wdychać nieprzyjemnych oparów.
    — Rób co chcesz, wszystko mi jedno — podsumował w końcu, podchodząc do umywalki. — Tylko nic do mnie nie mów, tu nie ma czym oddychać.
    Odkręcił kurek z zimną wodą i przemył twarz. Ona zawsze działa kojąco na jego nieprzytomności i budziła go powoli do życia.

    [ Nie przejmuj się długością, nie ma żadnego znaczenia, liczy się jakość, ot co. Tak samo z tempem odpisywania, nigdzie mi się nie śpieszy ;) Jeśli źle odmieniłam nazwisko Bena, to najmocniej przepraszam, mam nawet problem z jego wymówieniem, a co dopiero odmianą ^^’ ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  91. [ Witam serdecznie i bardzo dziękuję za powitanie. :) Także jest mi przykro, że wątku mieć nie będziemy, ale cierpliwie poczekam do momentu, kiedy będziesz miała trochę czasu na wątek ze mną :)]

    Marlene

    OdpowiedzUsuń
  92. [Ano, witam :) jakies pomysly na watek? jestem w stanie zaczac, ale totalnie nie wiem jak^^]

    OdpowiedzUsuń
  93. Przeraźliwy szum, powstały jakby w centrum jej głowy i warstewka zamglenia, nałożona na jej oczy, sprawiały że Kristel zatraciła zdolność logicznego rozumowania, z resztą jakiegokolwiek rozumowania, które nie sprawiało, że w postrzeganiu osób trzecich wyglądała jak zapita idiotka. Rzeczywiście pechem było spotkanie na Wieży Astronomicznej Benjamina. Nie chciała, by ktokolwiek ją tutaj zobaczył, w tym stanie sama nie potrafiłaby ze sobą wytrzymać, na szczęście nie myślała trzeźwo, było jej wszystko jedno i jedynie w małym stopniu resztki podświadomości sprawiały, że irytowała samą siebie. Chociaż tyle. Bo przez to właśnie mogła czuć wstyd. Wstyd, który spotęgowały słowa chłopaka, wstyd przebijający się do jej świadomości, ale wciąż na nowo zagłuszany przez ten natrętny szum w głowie. „Zasłużyłem na wieczny celibat” przebiło jej się przez uszy. Musiała wyglądać na wyjątkowo zainteresowaną, bo rzeczywiście, w pewnym stopniu ciekawiła ją historia Ślizgona. A już szczególnie po aferze na balu walentynkowym, gdzie dostrzegła go w momencie, gdy okładał pięściami biednego Drew. Przez otumanione myśli przemknęło jej pytanie, czego ich nie rozdzieliła, ale w odpowiedzi jej pamięć wygrzebała na upartego wspomnienie, że wystarczyła sama obecność dziewczyny, by mogła wylądować na dywaniku u Slughorna. Nie żywiła do Bena, generalnie, ani krzty urazy, szczególnie że szybko wyszła z gabinetu profesora, po uświadomieniu mu, że jest niewinna, a jej obecność przy tej grupie była przypadkowa. Może za szybko, bo nie doczekała się wyjaśnień, a była zainteresowana sprawą, która wyciągnęła ją z balu i nie pozwalała cieszyć się nim przez krótką chwilę, zanim doszło do prawdziwej destrukcji. Chciała go o to zapytać, jednak nie zrobiła tego od razu; język jej się plątał, a transport informacji do jej mózgu również opóźnił reakcje dziewczyny.
    Chłopak odezwał się pierwszy, a z tego, co zrozumiała, podważył jej sarkastyczne stwierdzenie, dotyczące jej szczęśliwego stanu.
    - Geniusz – parsknęła cicho i bełkotliwie. Przegryzła wewnętrzną część dolnej wargi, nie potrafiąc zdobyć się na chociażby skąpe i nikłe podniesienie dwóch kącików ust.
    - Co się dzieje z tobą, że doprowadzasz się do takiego stanu? Z doświadczenia wiem, że powód nie może być błahy – odparł Ben i zaśmiał się cierpko.
    Sama chciałabym wiedzieć…
    - Takie moje hobby – wychrypiała z autoironią. – Bycie niesta… Niestabilną emocjonalnie i czekania aż ktoś przyjdzie mnie taką zobaczyć – puściła do niego oko ze smutnym uśmiechem na ustach. Milczała przez chwilę, ze spuszczonym wzrokiem, jednak ciekawość w końcu pozwoliła jej na przerwanie tej głuchej ciszy. – Powiedz mi, ty jesteś z Josephine, tak? Ale… ona poszła na bal z Drew – usilnie starała się łączyć ze sobą fakty. – Więc byłeś zazdrosny i go pobiłeś, no nie? – zmarszczyła brwi. – Zazdrość – prychnęła. – Ona zawsze wszystko psuje – powiedziała bardziej do siebie, niż do chłopaka i westchnęła bezsilnie.

    OdpowiedzUsuń
  94. [Napisałam do Ciebie na GG]

    Ivette Velverde

    OdpowiedzUsuń
  95. [ Ale oni ze sobą w sumie kręcą nie mając o tym bladego pojęcia, bo ich relacje są strasznie ułomne emocjonalnie i w ogóle trudno to nawet w jakiś sensowny sposób nazwać ;) Dlatego nie wiem, o czym mógłby wiedzieć/nie wiedzieć Ben xD ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  96. [ A myślałam, że to będzie dla Bena normalka - bycie bohaterem. Cieszę się, że coś innego wymyśliłam dla nich. I dziękuję, ale wydaje mi się, że piszę poniżej przeciętnej :d ]

    Poczuła jak tysiące mroźnych igiełek wbijają się w jej skórę. Mroźna toń, której promienie słoneczne nie dały radę rozgrzać powoli zaciskała niewidzialne łapska na dziewczynie. Ból wzmagał się z każdą chwilą i stawał się nie do zniesienia. Szamotała się, uwięziona pod kruchym lodem, zaplątana nogą o żywe wodorosty rosnące dziko pod drewnianym pomostem. Jasne światło załamywało się w wodzie. Próbowała jeszcze krzyknąć, ale nie miała już głosu. Coraz głębiej się zanurzała w jeziorze. Woda się wzburzyła ponownie, szum wszystko zagłuszał. W półprzymkniętych oczach dostrzegła jedynie ciemny zarys, płynący w mroźnym odmęcie. Nałykała się wody walcząc o przetrwanie, w brzuchu wybuch jej pożar podsycany adrenaliną i strachem. Poczuła szarpnięcie i wnet ujrzała sienie na powrót jako dziecko, jak we śnie.
    Mała dziewczynka w podskokach opuszcza podwyższenie zostawiając za sobą Tiarę Przydziału i kieruję się w stronę stołu wychowanków Horacego Slughona. I oto nagle znajduję się na wieży astronomicznej, z rumieńcami i wypiekami a Riley bawi się jej skręconym i aksamitnym puklem. W tym momencie widzi ciemny las i ludzki cień perytona i ponownie ból rozsadza jej głowę, jak za pierwszym razem gdy ją uderzył kopytem.
    Poczuła powrót świadomości i ujrzała nad sobą zamazaną sylwetkę. Myślała, że płuca wypluję kiedy dopadł ją kaszel a z ust wylewała się woda. Czekała ją kolejna walka – tym razem o oddech. Zdawało jej się, że ktoś ją podtrzymuje jej głowę kiedy skulona próbowała coś powiedzieć, ale bez skutku. Sina, drżąca i osłabiona, próbowała się podnieść, ale poczuła, że nie ma sił. Dreszcz opanował jej ciało a wzrok w końcu się wyostrzył. Musiała minąć chwila ciągnąca się w nieskończoność, zanim uświadomiła sobie co się zdarzyło. Tłum przerażonych uczniów po którym przeszedł szmer, krzyk z oddali, oślepiające promienie słoneczne i równie zziębnięty i mokry chłopak obok niej na moście. Tak zatraciła się we własnych myślach, że musiała wpaść do wody.
    Utonęła by.
    Już by jej nie było, gdyby ktoś jej nie pomógł.
    Owym kimś był ślizgon, z którym Adrasteja ograniczyła swoją znajomość do minimum ; lakoniczne odpowiedzi i pytania raz na miesiąc, zero spojrzeń i udawanie, że się nie widzą. Przymykała oczy na jego nocne harce i libacje z alkoholem. Dla niego była nikim ważnym, a jednak ją uratował.
    Przyglądając się mu dużymi jak spodki oczyma, które miały barwę nieba. Lustrowała go nader spokojnie, łykając gwałtownie powietrze, oddech jej świszczał. Włosy przykleiły się do jej twarzy wyglądem przypominając czarne, martwe węże. Chciała podziękować, ale słowa uwiozły jej w gardle.
    - Szybko, okryjcie się!
    Zapatrzona w Benjamina nawet nie zauważyła kiedy zbliżyli się do nich profesorowie. Zostali owinięci płaszczem a ciepło wełny powoli rozgrzewało. Nawet nie zareagowała, kiedy zaciągano ich do skrzydła szpitalnego. Zanim odwróciła się przy pomocy jednego z profesorów wymruczała :
    - Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  97. [Uznałam, że Benio będzie przeszczęśliwy, jeśli jego setnym komentującym zostanie Druś ;DDD]

    OdpowiedzUsuń
  98. [ A mogę mieć i wątek w Benem, mi to różniczy nie robi xd. Tylko daj jakiś konkretny pomysł. A ja w nagrodę nawet zacznę!]

    ~Crowdean Colonel

    OdpowiedzUsuń
  99. Fleur wymykała się często. Trudno uwierzyć po tym, jak przykładną uczennicą było i jak wiele oczu potrafiła zwodzić swoją dziewczęcą niewinnością i wystudiowaną głupotą. Nie była głupia. Po za tym, że księgi magiczne nie miały przed nią tajemnic, a jej pamięć przerażała nawet tę blond włosom francuzkę, Fleur potrafiła widzieć więcej niż czarownice i czarodzieje, którzy zatrzymywali się na tak zwanym "pierwszym wrażeniu".
    Może to był jej indywidualny talent, może po prostu wdała się w matkę, której mimo wielu prób Fleur, nigdy nie dało się oszukać.
    Teraz, stojąc na obrzeżu Zakazanego Lasu, z wyciągniętą różdżką, dziewczyna ćwiczyła jedyne zaklęcie, jakie sprawiało jej nieopisaną radość.
    Wywoływała swojego patronusa, w myślach odtwarzając jedną - i chyba jedyną - najszczęśliwszą myśl.
    Wielki, błękitny lew wystrzelił z jej różdżki zaraz po tym, gdy szepnęła
    Potężne, magiczne ciało stanęło na ziemi, potrząsając grzywą. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, lecz kiedy tylko usłyszała liście i gałązki, pękające pod czyimiś stopami, natychmiast odwołała lwa i schowała różdżkę.
    Odwróciła się, by ujrzeć gdzieś między drzewami majaczącą sylwetkę chłopaka, który jak nikt wzbudzał jej podejrzenia i czujność.
    Benjamin...Oczywiście Ślizgon.

    [Jeśli coś jest nie tak to mów od razu. I dzięki że zaczęłaś :> ;__;]

    Fleur Houx

    OdpowiedzUsuń
  100. - Sama do końca nie wiem, ale mama mówiła mi, że już wtedy była chora psychicznie - skrzywiła się na wspomnienie ich wspólnego powrotu z ulicy Pokątnej. Pamięta tą dziwną rządzę użycia różdżki i to jeszcze u dziecka. Potem w jakiś niewyjaśniony sposób zdobyła książkę o czarnej magii i zaczęła ją studiować. Niezwykle dokładnie. - rodzice nie pozwolili jej tu przyjechać. Zamknęli Griet w domu na siłę - powiedziała już ciszej.
    Możliwe, że to był własnie ten błąd, który spowodował teraźniejszą sytuację.
    - Nie widywałam jej praktycznie. W czasie szkoły nie miałam jak, a w trakcie wakacji wybywałam z domu by rysować - wzruszyła ramionami. Nigdy nikomu nie opowiadała tak dokładnie o swojej historii. Ona była zamknięta na klucz w wielkiej skrzyni, a klucza strzegła maska obojętności, która bezustannie widniała na twarzy Chan. Mimo tego, że zanim słowo wyszło z jej ust po drodze podrażniając krtań, to następnie czuła się lepiej. Lżej. Zupełnie tak, jakby każde zdanie było wypadającym kamykiem z jej duszy.
    Złapała za kufelek, z którego upiła dosyć sporą część pozostałej cieczy. Próbowała ułożyć sobie historyjkę do opowiedzenia. Żeby zawierała jak najwięcej szczegółów, by nie pominąć żadnego ważnego momentu.
    Ben wszystkiego uważnie słuchał, ale wiedziała, że zaraz jej historia zmieni bieg i trafi na te ostatnie chwile życia Griet. Te wydarzenia były dziwne, więc nie wiedziała, jak chłopak je przyjmie.
    - W czasie naszego piątego roku moja siostra uciekła z domu i przepadła jak w kamień w wodę. Przynajmniej tak napisał mi ojciec w liście - przerwała zastanawiając się nad treścią listu. Nic jednak nie wskazywało na to, by jej tata kłamał. - Mój nauczyciel plastyki, u którego pobierałam lekcje od pierwszego roku odbiera mnie z peronu i dowozi do domu. Potem już sobie sama radzę. I żeby te dwie informacje miały ze sobą związek, to chcę ci wyjaśnić, że kiedy przeszłam próg byłam zupełnie sama. Okazało się, że moi rodzice też zniknęli nie zostawiając żadnej wiadomości.
    Chantelle popatrzyła na twarz Ślizgona chcąc przyjrzeć jego reakcji. Naprawdę tą historią nie chciała go do siebie zrazić. Chciała podzielić się czymś, czego nikt nie znał w takich szczegółach.
    - Chodziłam po tym ogromnym domu, wchodząc do każdego pokoju chcąc znaleźć ich gdzieś - przeniosła wzrok gdzieś w górę, zupełnie tak jakby wyobrażała sobie, że ponownie przechodzi wszystkie te korytarze. - I w tym wielkim budynku nie miałam szans z jakimś obcym mężczyzną, który mnie złapał i przeteleportował do jakiegoś zrujnowanego zamku. Może był to śmierciożerca, nie wiem. Wiem, że Griet była jedną z nich - jej ramiona znowu podniosły się i opadły. Nie obchodziło ją to, że jej siostra miała taki bliski kontakt z czarną magią. Mogła być nawet równa Voldemortowi, byle zostawiła ich rodziców w spokoju. Chan prychnęła obracając kubkiem na stole.
    - Jakie to śmieszne, że byłyśmy bliźniaczkami, a byłyśmy tak inne - zapatrzyła się w kubek, ale zaraz ocknięta, wyprostowała się siedząc teraz bez oparcia.

    OdpowiedzUsuń
  101. Po wypowiedzeniu swojej kwestii wbiła w Benjamina błagalne spojrzenie. Niby wiedziała, że zachowała się jak skończona kretynka, wtedy, na dziedzińcu, ale liczyło się tylko to, co było teraz.
    Carpe diem.
    Miała olbrzymią ochotę wtulić się w jego tors, położyć głowę na jego barku, nabrać w nozdrza tyle powietrza, zmieszanego z zapachem jego perfum, ile tylko zdoła, by wiedzieć, że to wszystko nie jest kolejnym nocnym koszmarem, który skończy się tak jak zawsze.
    Błysk zielonego światła i ciemność.
    Ale chwila trwała i trwała, jakby nie miała najmniejszego zamiaru się skończyć. W końcu, po minucie, może dwóch, Ben przyciągnął ją do siebie i schował w ramionach, jakby nie chcąc już puścić. Przez moment zapomniała o oddychaniu, tak bardzo wystraszyła ją i uradowała jednocześnie ta gwałtowna reakcja.
    Merlinie, niech to się nie kończy.
    Całe jej jestestwo walczyło ze sobą, by ulec Benjaminowi i oddać się rozkoszy tego uścisku, by jak najdłużej móc tulić się do tego jedynego, najwspanialszego człowieka na świecie. Gdyby ktoś spytał teraz Josephine, jak się nazywa albo gdzie się znajduje, najprawdopodobniej nie potrafiłaby odpowiedzieć. Ale była pewna jednego: nieważne, ile kłótni jeszcze przed nimi, ona nie pozwoli, by coś zniszczyło ich wzajemne relacje. Liczył się tylko Benjamin i to, że kochała go całym swoim malutkim serduszkiem, dając z siebie wszystko co mogła i jeszcze więcej.
    Gdy w końcu odsunęli się od siebie i Ślizgon spojrzał w jej oczy poczuła, jak coś w jej wnętrzu topnieje, ustępując miejsca tak wychwalanym przez zakochanych motylom w brzuchu. Jego brązowe oczy, w pięknym czekoladowym odcieniu, były teraz dla niej całym światem, nie liczyło się nic poza nimi. Nie było Pokoju Życzeń, nie było stolika z tulipanami, nie było wojny z Czarnym Panem, był tylko on, jej Ben.
    - Dlaczego to zawsze tak wygląda, Jo? – Chłopak przekrzywił głowę, zadając pytanie. W tej chwili wyglądał tak rozczulająco, że Jo miała ochotę pocałować go prosto w usta, nie zważając na to czy jej wybacza, czy nie. – Jesteśmy tak cholernie głupi. Rozmawiałem z paroma mądrymi osobami i dzięki nim widzę, jak dziecinnie się zachowujemy. Dlaczego musimy się tak ranić? Przecież to nie ma sensu. Miłość ma pomagać przechodzić przez problemy, a nie je tworzyć.
    Gdy wypowiedział te słowa, odniosła dziwne wrażenie, że coś w niej pękło. Jakby jakieś niewidzialne kajdany opadły z jej serca, czyniąc je na powrót wolnym i zdolnym do kochania, przywracając jej oddech i trzeźwe spojrzenie na świat. Chociaż z pewnością nie myślała trzeźwo, jej zachowanie przypominało raczej stan lekkiego upojenia alkoholowego, ale najbardziej liczło się to, że wybaczył
    Wybaczył.
    Zapomniał dawne winy, pozwolił, by wróciła do niego, jak syn marnotrawny, by mogła być przy nim, dzielić jego smutki i radości. Pozwolił jej poznać się lepiej, niż znał sam siebie, odrzucił swoją maskę zimnej obojętności, pokazując prawdziwego Benjamina. Bo prawdziwy Benjamin był czuły i kochający, potrafił przyznać się do błędu, umiał pocieszyć, doradzić i choć czasami robił to w sposób nieco uszczypliwy, ona wiedziała, że zawsze może na niego liczyć.
    Chciała mu odpowiedzieć, ale zanim zdołała wykrztusić z siebie choć słowo, jej ukochany uniósł ją i jak na mugolskich komediach romantycznych - których notabene pozostawała wierną fanką - obrócił dookoła własnej osi. Dźwięczny śmiech Krukonki wypełnił Pokój Przychodź-Wychodź, sprawiając, że znów stał się weselszy. Chłopak posadził Jo na zniszczonej kanapie, starając się, by nie zahaczyła o żadną z wystających sprężyn.. Gdy klęknął przed nią, uprzednio łapiąc w dłoń bukiet żółtych tulipanów, oczy zaszły jej łzami.
    Nie do końca słyszała, co mówił, słowa docierały do niej jakby przytłumione; widziała jednak jak porusza ustami i spogląda na nią prosząco. Znowu poczuła, że na jej policzkach powstają mokre ślady, ale tym razem płakała ze szczęścia. Nie wiedząc nawet co mówi, wyszeptała ciche "tak" i uklękła koło niego.
    - Czy kiedykolwiek uważałeś, że ci nie wybaczę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwilę patrzyła na niego, znów napawając się pięknem jego oczu, wodząc wzrokiem po idealnie wyrzeźbionych kościach policzkowych i wysokim czole. Niewiele myśląc, ujęła jego twarz w dłonie i przysunęła do siebie, by zetknęli się czołami.
      - Kocham cię, Benjaminie Georgijewie. I nic ani nikt tego nie zmieni, obiecuję.

      Jo

      Usuń
  102. [Czyli ich relacje nie byłyby zbyt pozytywne, ale tym lepiej :D
    Ben mógłby mu zazdrościć właśnie tych rzeczy, starać się uprzykrzyć mu życie, coś w tym stylu by się pociągnęło.

    A co do wątku z Karolem to jak najbardziej byłabym chętna.
    Jakoś wolę wątki damsko męskie, tylko jeszcze kwestia relacji jakie miałby by ich łączyć i w jakiej sytuacji mieli by się poznać]

    IAN

    OdpowiedzUsuń
  103. [ okej, wątek z Benjaminem oczywiście poprowadzisz tak jak Ty to widzisz,
    Ian się dostosuje XD
    a Karolka spokojnie zdążymy ustalić :) ]

    IAN

    OdpowiedzUsuń
  104. — Ben, przecież nikt nie kazał się wstawać, możesz śmiało przespać całe życie — odparł Rosier z dezaprobatą, przyglądając się w odbiciu lustrzanym Benjaminowi, który wyglądał jak jeniec zesłany na Sybir albo ofiara niezbyt przemyślanej, czarnomagicznej klątwy.
    Evan nie był na tyle empatyczny, aby zrozumieć „ale”, które wyrzucał z siebie Ślizgon (do wcześniejszych pobudek już powinien być przyzwyczajony), mógł tylko snuć luźny, niekoniecznie zgodny z prawdą wniosek, że przyczyną jego „samobójczych” myśli i nad wyraz złego samopoczucia mogło być kolejne rozstanie z Hawkins i afera balowa. Tak bardzo nie rozumiał ich stanu emocjonalnego, że aż miał ochotę im wygarnąć ich kretyńskie zachowanie, ale rozsądek szybko odwlekał od niego tą chęć. Bo, zgodnie z tym co udało mu się już dawno zaobserwować, po kilku tygodniach znów do siebie wrócą, tylko po to, aby znów coś spieprzyć.
    — No i zaręczam, że śmierć nie sprawi, że poczujesz się lepiej — dodał. Zabicie przyjaciela było ostatnią rzeczą, którą chciał zrobić w tej chwili i tu już nawet nie chodziło o sam kodeks moralny, który wyznawał i o perspektywę spędzenia dożywocia w Azkabanie, a chyba o sam fakt, że nie był na tyle miły, aby spełnić te życzenie i wysłać go za światy.

    [Co dokładnie ci się nie podoba? ;) W ogóle stwierdzam, że powinnyśmy jakoś przyspieszyć z tym wątkiem czy coś ]
    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  105. Podkład

    Gdy tylko powiedziała Benjaminowi to, co leżało jej na sercu od tak dawna, poczuła w swoim wnętrzu przyjemne ciepło, mniej więcej w okolicy serca. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak długo zwlekała z tym wyznaniem, jak wiele niepewności miała i jak bardzo chciała powiedzieć swojemu ukochanemu, wszystko, co do niego czuje.
    Swojemu ukochanemu.
    Te dwa wyrazy, połączone w całość, zespawane niewidzialnymi spoinami uczucia, były dla niej najpiękniejszym zdaniem świata. Spoglądając na Ślizgona, wiedziała, że jest mu w stanie oddać wszystko, że chce być z nim już do końca życia, budzić się codziennie rano koło niego, patrzeć, jak się starzeje i w końcu zestarzeć się razem z nim.
    Przez krótką chwilą, zdającą ciągnąć się w nieskończoność, spoglądali sobie w oczy. Jo znów zauważyła, jak piękną barwę mają tęczówki Georgijewa, znów zwróciła uwagę na te iskierki wesołości, które zawsze pojawiały się w jego źrenicach, gdy była obok, znów zatraciła się s jego spojrzeniu, nie chcąc myśleć o niczym innym niż o swoim ukochanym
    W końcu Ben przerwał ich kontakt wzrokowy, wstając i podciągając za sobą dziewczynę. Krukonka poczuła ciepło bijące od jego ciała, gdy stanęła naprzeciw niego, poczuła dłonie Benjamina na swojej talii i przyśpieszone bicie serca, które zdawało się wyrywać w stronę Ślizgona, powtarzając bez przerwy Kocham Cię, kocham Cię, kocham Cię.
    Gdy Ben powiedział, że nie umie tańczyć, omal nie wybuchła śmiechem. Naprawdę chciał... tańczyć? Obróciła się dookoła własnej osi, inicjując pierwsze kroki i spojrzała na niego z wyczekiwaniem. Ustawił się w pozycji wyjściowej, pozostawiając jedną rękę na jej talii, a drugą wsuwając w jej dłoń. Nie chcąc pozostawać mu dłużną, Jo położyła swoją wolną dłoń na jego ramieniu.
    Nagle w Pokoju Życzeń rozbrzmiała muzyka. Czarownica rozejrzała się w poszukiwaniu źródła dźwięku, ale cichy głos Benjamina sprawił, że niemal natychmiast o tym zapomniała.
    - Nie uważasz, że mamy do nadrobienia taniec? Co prawda to nie bal w Wielkiej Sali, a walentynki były już spory szmat czasu od dzisiaj, ale to nie ma znaczenia. Przynajmniej dla mnie nie ma.
    Delikatny pocałunek, będący niczym muśnięcie skrzydeł motyla, wystarczył, by Jo znów się rozkleiła. W kącikach jej oczu zebrały się łzy, a wargi zaczęły niekontrolowanie drgać, ale dziewczyna całą siłą woli powstrzymała się od płaczu i wykonała kolejny piruet.
    - Co mam teraz zrobić?
    Bezradność, widoczna w minie Ślizgona była naprawdę rozczulająca. Wyglądał jak psiak, któremu zabawka wturlała się pod komodę i który za nic w świecie nie potrafił jej wyciągnąć. Krukonka zaśmiała się, wdzięcznie i pociągnęła Bena za sobą. Jedna myśl wystarczyła, by muzyka zmieniła się z klasycznej na coś bardziej współczesnego [patrz: podkład]. Położyła obydwie ręce na ramionach Georgijewa i przysunęła się jeszcze bliżej, choć wydawało się to niemal niemożliwe.
    - Wystarczy, że pozwolisz mi poprowadzić, to może się nie przewrócimy.
    Stanęła na palcach, by dosięgnąć jego ust. Zawsze czuła się niska przy Benie, ale teraz wydawało się, że jest jeszcze drobniejsza niż w rzeczywistości i każdy nieopatrzny ruch chłopaka może ją zgnieść. W końcu udało jej się pocałować Ślizgona. Muzyka grała, oni tańczyli, ale dla Jo było najważniejsze jedno.
    Jej Ben był z nią, a ona nie miała zamiaru pozwolić, by kiedykolwiek ją opuścił.

    Jo

    OdpowiedzUsuń
  106. [ XD. Crow mógłby go dodatkowo odprowadzać w celu zakładu ze swym przyjacielem. czyli coś w stylu:
    -Nie dasz rady odprowadzić ślizgona w jednym kawałku do skrzydła szpitalnego.
    - ZAKŁAD?
    było by to moim zdaniem też takie ciekawe doprowadzenie do ich sytuacji^^. i teraz to najgorsze pytanie ever: Kto zaczyna?]

    OdpowiedzUsuń
  107. Aicha była z minuty na minutę coraz bardziej niecierpliwa. Nie lubiła niespodzianek, bo niespodzianki łączyły się z tajemnicami i czekaniem. Ona nienawidziła czekać. Dlatego, jeśli nie umiała zacząć się czymś innym, była naprawdę potworną marudą dla swojego towarzysza. Na szczęście jeszcze żadnego nie znalazła, więc… No trudno.
    Drgnęła, gdy usłyszała głos za sobą i odwróciła gwałtownie głowę. Patrzyła na Benjamina jak na jakąś zjawę, albo kogoś dziwnego. Nie sądziła, że on się do niej odezwie. Po tym, jak uciął ostatnio ich rozmowę? W życiu! Uniosła jednak kącik ust ku górze w geście niezbyt zgrabnego uśmiechu.
    - Coś w tym rodzaju – odparła cicho, zerkając kątem oka znów na niebo. – Podobno dzisiaj ma być na niebie coś ciekawego.
    Znów obróciła się od niego i patrzyła dalej na sklepienie. Przez moment milczała, aż w końcu, z cichym westchnięciem, powiedziała:
    - Nie sądziłam, że będziesz chciał jeszcze ze mną rozmawiać.

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  108. [Dziękuję uprzejmie! :)
    Ja bym bardzo chciała wątek z tym panem.]

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  109. [To czekam na jakieś konkrety :D wątek z Carolem będę mogła zacząć jak dowiem się co i jak :) ]

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  110. [haha :D Również się witam, są jakieś chęci na wątek ?]

    Amélie Charpentier

    OdpowiedzUsuń
  111. W zamyśleniu bawiła się naczyniem, dopiero głos Ben'a wyrwał ją z jej świata. Kiedy ona podniosła wzrok, chłopak go spuścił. Słysząc w jaki sposób wypowiadał słowa utwierdził ją tylko w przekonaniu, że oczy zaszły mu łzami. Nie rozumiała czemu. Jednak zmarszczyła brwi i popatrzyła na niego ze zmartwieniem. Nie chciała go doprowadzić do takiego stanu. Chciała tylko podzielić się swoim największym sekretem i to w jak najlepszych szczegółach.
    - Wszystkie słowa wychodzące z serca są szczere Ben, niezależnie od tego jakby zabrzmiały - odpowiedziała ze smutkiem, widząc a jakim stanie jest Ślizgon. Miała wielką ochotę, jakoś go pocieszyć. Cokolwiek, ale nie miała pojęcia, jak to zrobić. Może bała się przekroczyć barierę, która ich dzieliła. Taka niewidzialna, powstrzymując ją przed gestami jakie mogłaby wykonać w stosunku do niego.
    W końcu odchrząknął i spojrzał w jej oczy. Chociaż nie wyrażały zupełnie nic, to pobłyskiwał w tym słabym świetle, jakie padało przez zabrudzone okna.
    Czy ktoś miał prawo oceniać wartość człowieka? Chyba wyłącznie sam o sobie. Zabijając człowieka skazuje się swoją duszę na wieczne potępienie. Tego świata i tego po śmierci, jeżeli takowy istnieje. Nie ma lepszego powodu do morderstwa czy gorszego. Śmierć to śmierć i nikt nie powinien o niej decydować niż ona sama. Bo ona wiedziała kiedy się zjawić i w jakim momencie.
    Daj mi chwilę. I wiedziała, że jest źle. Nawet wykonała jakiś ruch w jego stronę, ale nie widział go. Odszedł od stołu przewracając butelkę, z której wylały się resztki płynu. Reakcja Chan była natychmiastowa. Różdżka. Ona pomagała w każdej chwili, a przynajmniej takie miała zadanie. W tym momencie przydatna, w wakacje zupełnie przeklęta. Piwo zanim zdążyło wylać się na podłogę zastygło w powietrzu, a zaraz zniknęło zupełnie. Jakieś czyszczące zaklęcie, wytworzyło się w myślach blondynki. Westchnęła patrząc na Benjamina. Tak bardzo chciała mu pomóc. We wszystkim, czym tylko mogła. Tymczasem wprowadziła go w stan pewnego smutku, spowodowany nieznanym Chantelle powodem. Może to jej historia, a może powiedziała coś niestosowanego. Może jego była całkiem inna.

    OdpowiedzUsuń
  112. Dzień dobry, jak zwykle przed przyłączeniem do bloga i jak widzę WIELKIE, CZERWONE ACHTUNG, to czytam i oglądam. I jako, że od dawna chcę mieć infantylnego, wesołego pana, zgłaszam się od razu!
    Jeśli tylko może rzucać czasem bardzo nieśmieszne, odrobinę rasistowskie żarty o Latynoamerykanach, to go biorę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [O borze, jak ja Cię kocham <3
      Oczywiście, że może rzucać, łotewa, ważne żeby infantylny był. Po prostu skaczę ze szczęścia <3 ]

      Usuń
    2. Haha, infantylny będzie na pewno : D Hm, jeszcze tylko skontroluję: pasuje Ci ktoś, kto tańczy do mugolskiego disco, podstawia ludziom nogi, krzyczy do wiatraka (tłumacząc się, że bada drgania fal dźwiękowych w zależności od prędkości śmigieł) i ogólnie sieje zamęt wszędzie?

      Usuń
    3. [Nie mam jakiejś konkretnie określonej wizji Carlosa, zostawiłam to do oddolnej inicjatywy, więc tak!
      Ja tylko potrzebuję kogoś, komu sama obecność Benia sprawiłaby, że uśmiech rzednie i ogólnie jest źle i najgorzej. No, jak tak na to teraz patrzę, to musiałby być ktoś, kto jednak ma jakie takie pojęcie o świecie. W takim sensie, że ogarnia dużo tematów na raz, jest dobrze poinformowany i tym podobne... c; ]

      Usuń
  113. Ja nie przeżyję, bo lubię Benia i jego Ognistą, ale dobra :<
    Carlos pewnie będzie zodiakalnymi Bliźniętami, czyli taką... wielką, nieogarniętą encyklopedią, która wie wszystkiego po trochu i lubi się popisywać. Styknie tak?
    Jeszcze jedno pytanie: mogłabyś mi dokładniej nakreślić relację Benio-Carlos? Bo to w sumie najważniejsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Masz może gg? Albo podaj mi swój email. Tam by się wszystko łatwiej wyjaśniało :)
      Tylko aktualnie muszę wziąć się z troki i pouczyć się przed jutrzejszą geografią, a że relacja zahacza o wyjaśnianie zawiłego życia Benia, to nie byłabym w stanie teraz tego opisać. Ogólnie to panowałaby między nimi taka chłodna znajomość, a w pewnym momencie Carlos odkrywa zatajaną ambicję Benia, o której dosłownie nikt nie wie. Potem oczywiście Ben go nienawidzi, grozi, chce zabić (nie tak dosłownie xd), jednak po pewnym czasie okazje się, że Carlos to jedyna osoba która może mu pomóc, jeżeli nie chce, żeby info o tym co robi dotarło do większego grona osób.]

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  114. [ To już z Carlosem jestem, jakby co. Trafił do Gryffindoru, taki cwaniak, zamorduję się :< ]

    OdpowiedzUsuń
  115. [ Już się nie mogę doczekać, yay!
    Tak w ogóle, KONIECZNIE muszę zmienić mu zdjęcie na bardziej rozrywkowe :D ]

    OdpowiedzUsuń
  116. Wszystkie wyjścia z Benjaminem miały to do siebie, że Jo spędzała przed lustrem cały poranek, przebierając się, czesząc i dobierając akcesoria odpowiednie do stroju, tylko po to, by przed samym spotkaniem założyć na siebie najbardziej rozciągnięty sweter, jaki tylko znalazła w kufrze i cieszyć się do końca dnia swobodą, jaką dawało jej to ubranie. Tego dnia nie było inaczej. Od samego rana biegała między walizką a szklaną taflą zwierciadła, co dla jej współlokatorek musiało być co najmniej uciążliwe. Tym razem było jednak zdecydowanie gorzej niż zwykle.
    Żadna sukienka, spódniczka, bluzka, para spodni ani żaden żakiet nie wydawały jej się odpowiednio eleganckie i wygodne zarazem, by móc pokazać się swojemu ukochanemu. Chciała wywrzeć na nim jak największe wrażenie, by zrekompensować się za prawie miesiąc „cichych dni”, jednocześnie dając mu do zrozumienia, że tak piękna czuje się tylko przy nim, bo to on jest jej brakującą połówką, jej omegą, dopasowującą się do alfy, jej ying, idealnie współgrającym z yang. Ale skończyło się jak zawsze, czyli narzuciła na siebie po prostu co wygodniejsze ubrania i w biegu zaplatając włosy, zbiegła po kręconych schodach wieży do Pokoju Wspólnego. Nie rzuciła nawet słowem do siedzącego przed kominkiem Drew, tylko przebiegła przez grono Krukonów, spokojnie grających w eksplodującego durnia na dywanie i wypadła na korytarz, niczym błyskawica, przecinająca granotowoczarne niebo w czasie burzy. Huk zamykanych drzwi przypominał grzmot, rozlegający się po jej uderzeniu, a tupot jej stóp ciche kapanie kropel deszczu. Przebiegła przez cały zamek, nie zatrzymując się ani na chwilę, bo wszystko, każda najmniejsza komórka jej ciała rwała się do tego, by być przy Benjaminie, by wtulić się w jego ramię i poczuć znów jego bliskość, tak jak dwa dni temu w Pokoju Wspólnym.
    Dopiero przed samymi drzwiami wyjściowymi ogarnęły ją niepewności. Dzień wyjść do Hogsmeade przypadał tydzień temu, wątpliwym wydawało się być to, że Ślizgon załatwił cokolwiek u dyrektora, pozwalającego opuścić im teren szkoły, zwłaszcza po wydarzeniach na balu. Stała przed olbrzymimi wrotami i skubała koniec warkocza, wpatrując się w klamkę, umiejscowioną idealnie na wysokości jej oczu.
    Raz kozie śmierć.
    Chłodny metal ustąpił delikatnie pod naciskiem jej dłoni, a drzwi otworzyły się ze zgrzytem, ukazując piękno marcowego popołudnia. Tak pięknej soboty chyba dawno nie było. Złote promienie słońca rozlewały swój blask na szkolnych błoniach, nasycając barwą każdą roślinę, na jaką padły. Jezioro połyskiwało leniwie, mieniąc się wszystkimi odcieniami błękitu, turkusu, szmaragdu i srebra, co w połączeniu z szumiącymi na krańcu zbiornika trzcinami dawało zniewalający efekt. Nieliczne chmurki przypominały wypasające się na błękitnym niebie owieczki, gonione przez niecierpliwego pasterza – wiatr – który pędził je aż za horyzont i jeszcze dalej.
    Jo wciągnęła w płuca haust świeżego powietrza i rozejrzała się dookoła. Na zewnętrznym dziedzińcu stał Benjamin, jejBenjamin, który czekał tylko na nią, tak uroczo onieśmielony ze spuszczoną w dół głową. Jakby unosząc się dobre parę cali nad ziemią, podbiegła do niego i zarzuciła mu ręce na ramiona, w geście powitania. Dopiero wtedy poczuła, że to wszystko, co zdarzyło się w Pokoju Przychodź-Wychodź nie było snem i naprawdę pogodziła się ze swoim ukochanym. Chłopak wyciągnął w jej stronę ramię i niczym prawdziwy gentleman uśmiechnął się, ukłonił, a następnie zapytał:
    - Gotowa na przygodę?
    Krukonka ochoczo pokiwała głową, czując, jak na jej policzki wpływają rumieńce ekscytacji tym, co chłopak dla niej przygotował. Zamiast wsunąć swoją dłoń pod jego rękę, splotła swoje palce z jego i ruszyli w stronę wyjścia ze szkoły.
    Nie mogła uwierzyć, że znów byli razem, tak blisko siebie, zupełnie jakby nic nigdy między nimi nie zaszło. Powstrzymała się od wtulenia w ramię chłopaka, poprzestając jedynie na mocniejszym ściśnięciu jego dłoni i spojrzała na Benjamina, napawając się jego pięknem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obserwowała idealnie ułożone włosy, które wiatr czesał, niczym niewidzialny fryzjer: stroszył, przylizywał, opuszczał całe pasma na oczy chłopaka, by po chwili zgarnąć wszystkie do tyłu. Patrzyła na jego pięknie wyrzeźbioną twarz, z uroczo wystającymi kośćmi policzkowymi, które uwydatniały się, gdy chłopak zaciskał w skupieniu lub złości zęby. Podziwiała wydatne, wysokie czoło, blade i dumne, jak sam Georgijew, pod którym kryła się niezliczona gama myśli, uczuć i emocji, przeżywanych przez niego przez te wszystkie lata, z nią czy bez niej u boku. Kolejny raz zatrzymała się na dłużej przy jego oczach; tych pięknych oczach, o ciemnoczekoladowyh tęczówkach, w których zawsze przy niej igrały iskierki radości, a oprócz tego wyzierała z nich głęboko zakodowana w umyśle Ślizgona inteligencja, którą popisywał się na lekcjach, gdy miał lepszy dzień, tych pięknych oczach, które nieraz spłynęły przy niej potokiem łez, będących pokutą za popełnione grzechy.
      Josephine wciągnęła głęboko w nozdrza zapach jego perfum, który zmieszany z rześkim, wczesnowiosennym powietrzem i mokrą ziemią, tworzącą drogę do Hogsmeade, tworzył idealną mieszanką, którą mogłaby wąchać i wąchać bez końca, aż do utraty tchu; mogłaby się nią naćpać, jak jakaś narkomanka, zatracić w tej uczcie dla zmysłu węchu, mogłaby oddać wszystko, byleby ten zapach już zawsze jej towarzyszył.
      Nagle poczuła nieodpartą chęć wtulenia się w chłopaka i rozpłynięcia się w jego ramionach, żeby tylko nie zostać już samą na tym padole łez, zwanym potocznie światem. W tym momencie, Jo czuła, że oprócz Benjamina nie ma na świecie tak naprawdę nikogo, kto by ją rozumiał, nikogo, kto mógłby jej dać tak bezwarunkową miłość, ciepło i poczucie bezpieczeństwa, liczył się tylko on, jej ukochany.
      Doszli właśnie na mały ryneczek wioski i czarodziej zatrzymał się nagle, powodując, że myśli Krukonki wróciły na ziemię. Przez chwilę stali w całkowitym bezruchu, trzymając się za rękę i spoglądali sobie w oczy. Tym jednym spojrzeniem, zastępującym tysiąc słów, przekazali sobie wszystko, co siedziało im w głowach od tak dawna, a czego bali się wypowiedzieć, nie wiedząc, jak przyoblec to w słowa.
      W końcu Jo poczuła się w obowiązku przerwać tę ciszę, choć zupełnie im nie ciążyła. Wręcz przeciwnie; była miłą odmianą od gwaru szkolnych korytarzy, krzyków w Pokojach Wspólnych i hałasu w Wielkiej Sali, miłą odmianą od tego, że wreszcie nie musieli nic mówić, tłumacząc swoje postępowanie. Uśmiechnęła się ciepło do Benjamina i powiedziała:
      - Przyznaj się, nic nie przygotowałeś, prawda?
      Chłopak parsknął tylko śmiechem i pokręcił głową. Uwielbiała ten odgłos, mogłaby go słuchać godzinami, jak zaciętej płyty.
      - W takim razie pozwól, że ja coś wymyślę.
      Podeszła bliżej i stanęła na palcach, sięgając ust Ślizgona. Delikatny pocałunek, będący niczym muśnięcie skrzydeł motyla wystarczył, by zapiekły ją wargi, a serce przyspieszyło, wybijając swój rytm dwa razy szybciej niż zwykle.
      - Złap mnie, jeśli potrafisz.
      Niczym mała dziewczynka, odbiegła w stronę jednej z wąskich uliczek między zabudowaniami wioski. Schowała się za ścianą niskiego domku, próbując uspokoić zziajany oddech i słysząc roześmianego Georgijewa, który krzyczał do niej, że ma natychmiast wracać. Wychyliła się tylko, spoglądając na chłopaka i pomachała mu, a następnie zaczęła kluczyć między mieszkaniami, bawiąc się z nim w berka.
      Kroki czarodzieja nieubłaganie zbliżały się, a ona nie chciała być złapana. Wolała spędzić wieczność wśród chatek w Hogsmeade, będąc goniącą przez Benjamina, niż wrócić do nudnej codzienności, w której zupełnie nic się nie działo. Wybuchając śmiechem, skręciła gwałtownie i wypadła na nieznaną jej dotąd polanę. Obróciła się w stronę wioski, patrząc, czy chłopak przypadkiem nie zauważył, jak go przechytrzyła. Dopiero głos za jej plecami sprawił, że zauważyła jeszcze czyjąś obecność.

      Usuń
    2. - No, no, co to za ślicznotka? – Spływający jadem dźwięk sprawił, że Jo przebiegły po plecach dreszcze. Kojarzył jej się z najgorszymi koszmarami, w których Ben wstępował w szeregi zwolenników Czarnego Pana i zostawiał ją zupełnie samą. Pełna najgorszych przeczuć odwróciła się i zachłysnęła chłodnym powietrzem.
      Tuż przed nią stały dwie wysokie postaci, ubrane w kompletne czarne szaty z kapturami naciągniętymi na twarze. Obydwie trzymały w wyciągniętych dłoniach różdżki i niepokojąco dużymi, acz powolnymi krokami zbliżały się do dziewczyny.
      - Nie bój się, nic ci nie zrobimy – zasyczała jedna z nich. – a przynajmniej postaramy się, jeśli będziesz grzeczną dziewczynką.
      Fala strachu zalała umysł Krukonki. W tym momencie pragnęła tylko, żeby Ben jak najszybciej ją znalazł i uwolnił od tych przerażających upiorów. Chciała znaleźć się jak najdalej stąd.
      - Ben? – powiedziała niepewnie, pozwalając swojemu głosy zadrżeć niebezpiecznie i cofnęła się parę kroków do tyłu. – Ben?!
      Ostatnie słowo wykrzyczała rozdzierająco. Szybciej, szybciej, zanim mnie dopadną.

      Usuń
  117. [Ej, ej, ty zamiast śmiać się z bogina mojej Cynthii lepiej zaproponuj jakiś fajny wątek, albo powiązanie :D]

    Cynthia

    OdpowiedzUsuń
  118. [Ojej, serio? xD Czemu tak?
    Hm, jeśli chcesz to zacznij wątek, bo ja nie mam pojęcia jak to zacząć. :c]

    Cynthia

    OdpowiedzUsuń
  119. (jakieś chęci na wątek ? :>)

    Chloe Lemaire

    OdpowiedzUsuń
  120. Zakapturzona postać zbliżała się do niej powoli, a ona stała jak słup soli, jakby jej nogi wrosły w ziemię, zapuszczając korzenie niczym drzewo, które na wiosnę budzi się do życia po zimowym śnie pod śnieżną pierzynką. Tylko że to drzewo miało wkrótce zostać ścięte.
    Jo miała przy sobie różdżkę. Mogła w każdej chwili wyciągnąć ją z kieszeni płaszcza i rzucić w nieznajomego jakimkolwiek urokiem. Tylko, na Merlina, dlaczego nic nie przychodziło jej do głowy? Żadna formuła, żaden czar nie chciał się wychylić z szeregu zaklęć, schowanych w najciemniejszych zakamarkach umysłu Krukonki, który był podobno tak genialny, że sama Rowena Ravenclaw zechciała jej w swoim Domu. Przybliżająca się ciemna sylwetka coraz bardziej niepokoiła czarownicę. W jej głowie przeplatało się ze sobą tysiące różnych myśli, tworząc istną pajęczynę impulsów nerwowych, próbujących pobudzić do ruchu najmniejszą część jej ciała.
    W końcu śmierciożerca znalazł się na tyle blisko, by móc spojrzeć jej w oczy. Widziała jak ich białka błyskają spod kaptura, widziała krzywe zęby, migające między wargami, gdy formułował kolejne słowa i wreszcie widziała jego szyderczy uśmiech, gdy patrzył na nią, napawając się jej strachem.
    - Spokojnie złotko, trzęsiesz się, jakbyś miała dreszcze. – Kwaśny oddech mężczyzny owionął jej twarz. – Przecież nie zrobimy ci nic złego, już to mówiłem.
    Josephine wstrzymała oddech, gdy nachylił się jeszcze bliżej, ujmując trzema palcami jej podbródek i oglądając ją, jakby była ciekawym eksponatem w muzeum. Wszystko, co robił, budziło w niej wstręt i obrzydzenie, miała ochotę jedynie splunąć mu pod nogi i uciec, ale nie miała dokąd.
    Ben, proszę, pospiesz się
    - Patrz, Richard, czyż nie jest idealna? – Śmierciożerca odwrócił się do swojego kolegi. – Taka młoda i piękna. Czarny Pan sowicie nas wynagrodzi, gdy mu ją dostarczymy.
    - Tak, tak, Flavius, ale przestań się nad nią rozczulać i pospiesz się, zanim ktoś tutaj przyjdzie. Jej wrzask z pewnością było słychać na trzy mile stąd.
    Mężczyzna nazwany Richardem widocznie nie czuł się pewnie na odsłoniętej polance, na której każdy mógł go zobaczyć. Rozglądał się niepewnie na boki, jakby oczekiwał, że w każdej chwili z krzaków może wyskoczyć ten tajemniczy Ben, wzywany przez dziewczynę. Jednak sama Jo nie była tego taka pewna. Zgubiła Ślizgona gdzieś w labiryncie krętych uliczek podczas gry w berka, więc wątpliwym wydawało się to, że usłyszał jej rozpaczliwe wołanie o pomoc. Chciała jeszcze raz krzyknąć, ale gdy tylko otworzyła usta, Flavius przyskoczył do niej i zakrył jej twarz ręką.
    - Nie będziemy robić niepotrzebnego hałasu, rybko – wyszeptał jej do ucha, szczerząc się obleśnie. – Nie potrzebujemy widowni, to nie przedstawienie teatralne.
    Popchnął ją do przodu, nadal uniemożliwiając wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku, ale po chwili odskoczył z wrzaskiem. Sycząc i parskając, dmuchał na dłoń, z której ciekł strumień szkarłatnej cieczy, niczym krwawy wodospad, zdobiąc czerwonymi plamami zieleniącą się na polanie trawę.
    - Co ci się stało? – rzucił jego wyraźnie zaniepokojony towarzysz. W dwóch krokach znalazł się przy Flaviusie, i spojrzał na niego badawczo.
    - Ta mała suka mnie ugryzła. Patrz, ja krwawię!
    Richard wywrócił oczyma i odwrócił się w stronę lasu.
    - Nie panikuj, ona chyba nie jest jadowita. Lepiej przypilnuj, żeby nie uciekła, bo Czarny Pan nie będzie zadowolony, jeśli usłyszy, że znów nawaliłeś.
    Wściekły śmierciożerca zmierzył kolegę spojrzeniem i mamrocząc pod nosem niecenzuralne słowa, złapał Jo za nadgarstek. Z kieszeni płaszcza wyciągnął różdżkę i przyłożył jej ją do gardła.
    - Tym razem uważaj, kotku, bo nie będę już taki miły – wysyczał.
    Cała trójka ruszyła w stronę ciemnej ściany lasu, w której śmierciożercy mogli rozpłynąć się, jak dwa cienie w mroku ulicy. Krukonka zdawała sobie sprawę, z tego, w jakim niebezpieczeństwie się znalazła, ale nie miała zamiaru pogarszać swojej sytuacji, jeszcze bardziej irytując i tak wkurzonego Flaviusa. Zamiast tego zajęła się wyobrażaniem sobie, na ile sposobów można pozbyć się tego paskudnego uśmieszku z jego twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeden: zanurzając jego głowy w Wywarze Żywej Śmierci. Dwa: stratowanie go przez wściekłego hipogryfa. Trzy: wrzucając go do wielkiej doniczki, pełnej diabelskich sideł. Cztery: rzucając na niego porządnego Jęzlepa, który uniemożliwiłby mu zwracanie się do niej per złotko, rybko i kotku. Pięć…
      Doszli już do pierwszych drzew, będących granicą między ostatnimi kolorowymi połaciami łąki, a ciemnym lasem. Jo cała ta sytuacja kojarzyła się z podrzędnym kryminałem, w którym główna bohaterka zostaje uprowadzona przez złych bandytów, a w ostatniej chwili ratuje ją przystojny młodzieniec, najlepiej posiadający czarny pas w karate i innych sztukach walki. Odwróciła głowę, rzucając ostatnie spojrzenie na polanę, ale nie zauważyła nic, oprócz wylotu wąskiej uliczki. Gdyby tylko nie zdecydowała się na wbiegnięcie w nią…
      Flavius szarpnął nią mocniej, gdy zapatrzyła się za siebie. Ten mężczyzna zdecydowanie był typem człowieka, który nie ma zbyt wiele cierpliwości i zbyt szybko zmienia swoje nastawienie do innych, chociażby do niej. Najpierw słodził jej, jakby świata poza nią nie widział, a teraz obchodził się z nią wręcz brutalnie, tylko dlatego, że w desperackim akcie samoobrony postanowiła ugryźć go w rękę. Spuściła spojrzenie na swoje stopy, które poruszały się w tym samym tempie, co nogi idącego przed nią śmierciożercy. Ciche westchnienie wydobyło się spomiędzy jej warg. Dlaczego, na Merlina, gdy wszystko zdawało się być idealne, musiało pojawić się coś, które zawsze spieprzyć ten ład?
      Nagle Richard zatrzymał się, powodując, że Jo razem z Flaviusem wpadli na niego, jak dwie kostki domina, przewracające się na następną. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie i wytężając wzrok, spojrzał w prześwit między drzewami, na polankę. Czarownica podążyła jego wzrokiem; niemal zachłysnęła się, widząc, kto właśnie wpadł na wolną przestrzeń między lasem a wioską.
      To, jak Benjamin rozglądał się wokół siebie, próbując ją odnaleźć byłoby naprawdę rozczulające, gdyby nie to, że Jo stała między dwoma śmierciożercami i nie wiedziała, który z nich jest bardziej niebezpieczny. To, jak krzyczał, próbując przywołać ją do siebie za pomocą jej imienia zamiast formuły zaklęcia, byłoby rzeczą możliwą do spełnienia, gdyby nie to, że Richard przystawił jej do gardła różdżkę i warcząc Ani mi się waż powstrzymał ją od wybiegnięcia do Bena. To, jak osunął się na kolana, słabnąc, pewnie na myśl o tym, co się z nią działo, złamałoby jej serce, gdyby nie łomotało ono jak szalone w jej piersi, walcząc ze strachem, podstępnie wkradającym się do jej umysłu.
      Co ja mam do cholery zrobić?
      Wydawało się, że Jo jest teraz w innym świecie, otoczona przez własne myśli i emocje, zupełnie bezbronna i niemal naga, w towarzystwie tych dwóch mężczyzn. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero głos Flaviusa:
      - Rick, czy to nie jest ten młody..? Jak mu było… Gergorojew? Wiesz, ten, który stchórzył przed samym nadaniem mu Znaku.
      Serce podskoczyło Jo do gardła. Oni… Znali Bena? Wiedzieli, kim jest? Benjamin miał wstąpić w szeregi Lorda Voldemorta?
      - Tak, to zdecydowanie on. – Richard przeciągał sylaby, jakby rozkoszując się każdym słowem. – Czyżby to był twój kochaś? Jego tak rozpaczliwie wołałaś?
      Hawkins czuła się, jakby właśnie w nią strzelił piorun. Galopada myśli przetaczała się przez jej umysł, siejąc spustoszenie o nie zostawiając niczego, prócz pojedynczych, urywanych słów, łączących się w całość, jedno, straszne zdanie.
      Ben prawie został śmierciożercą.
      - Och, to byłoby bardzo przykre, gdybyśmy sprawili mu niespodziankę naszą obecnością.
      Ton głosu mężczyzny wystarczył, by Jo zorientowała się, co chce zrobić. Bez oporu pozwoliła się popchnąć w stronę polany, na której stał Ślizgon, powtarzając w myślach jak mantrę Tylko nie próbuj mnie ratować, nie próbuj, nie próbuj, nie próbuj.
      Gdy Flavius szturchnął ją po raz ostatni wypadła na zalaną słońcem łąkę, z trudem powstrzymując płacz. Benjamin zdążył już podnieść się z klęczek i teraz zmierzał w stronę majaczącej w oddali Wrzeszczącej Chaty. Z trudem wydobyła z siebie głos.
      - Ben! Tu jestem!

      Usuń
    2. Jej krzyk musiał być dla chłopaka wielką ulgą, ale ona czuła się paskudnie, zwabiając go w pułapkę, zastawioną przez śmierciożerców. Patrzyła ze łzami w oczach na czarodzieja, biegnącego w jej kierunku z miłością w oczach, radością z faktu, że jest cała i zdrowa. Już-już miał wziąć ją w ramiona, przytulić do siebie, gdy z lasu wyłoniła się postać Richarda i stanęła obok niej, kładąc rękę na ramieniu dziewczyny.
      - Kogo my tu mamy? – zapytał, nasycając jadem każde słowo. Szok, jaki odmalował się na twarzy chłopaka był zachętą dla śmierciożercy do kontynuowania swojego wywodu. – Nie pamiętasz mnie? Na pewno? Nie pamiętasz swojego mentora, Benjaminie Georgijewie?
      Jo poczuła, jak łzy ciekną po jej twarzy. Ben, jej Ben został tak potwornie potraktowany. Czuła się, jakby sama wymierzyła mu ten cios, sama uderzyła go w najczulsze miejsce, będąc przynętą.
      Dlaczego to wszystko musiało się zdarzyć?

      [I have no idea what I’m doing, rly ;-;
      53 słowa więcej niż ostatnio ;-;]

      Usuń
  121. [czyli jak najbardziej dobra data urodzin! :))))]

    Frank

    OdpowiedzUsuń
  122. [Nie ma co się obrażać, tylko myśl nad wątkiem. Nie wiem jeszcze czy z Beniem czy Karolem. Ale musi być! :D]

    OdpowiedzUsuń
  123. [Cześć.:D Wszyscy, których znam jej nienawidzą. A ja uważam, że ten jej głos dochodzący jakby z zaświatów jest czarujący.
    Wybrałam sobie Bena, bo jakoś tak bardziej do mnie przemawia.... a może to kwestia tego, że jego karta wydaje mi się jakaś... głębsza(?) od Montrose...? Nie wiem. Wymyślmy coś razem, jeśli chcesz, bo tak nie wiem, na jakim polu mogę się poruszać.]

    OdpowiedzUsuń
  124. [Wybacz, nie robię tego celowo. xD Skoro już się przywitaliśmy, to jakiś pomysł na wątek, którąkolwiek postacią z Bellą?]

    Isabella Meliflua

    OdpowiedzUsuń
  125. [Nie fochaj się, Ben. Przepraszam, przepraszam. Jak mogę ci wynagrodzić brak najlepszej przyjaciółki? :D]

    OdpowiedzUsuń
  126. [Pragnę odpisać całym swym sercem, lecz za Kris wezmę się po egzaminach, ona wymaga ode mnie poświęcenia większej ilości czasu - w każdym razie jesteś pierwsza w kolejce ;) A co do wątku z Kath, to sama nie wiem, czy nadawałaby się do namieszania w jego życiu, bo nawet nie wiem, o jakiego typu zamieszanie chodzi. Ale jak coś, to ja jestem zawsze chętna na wszelakie komplikacje ^^]

    OdpowiedzUsuń
  127. Nie było nic piękniejszego, niż przechadzki po pustym zamku późnym wieczorem. Większość uczniów siedziała już w pokojach wspólnych lub nawet w dormitoriach, zajmując się w ostatniej chwili zadaniem domowym na następny dzień, imprezując i robiąc wszystko, byle tylko się niczego nie nauczyć. Meza często bawił się razem z nimi, jednak dziś postanowił zrobić comiesięczny ogląd zamku, by sprawić, czy aby żadne jego odkryte ostatnio tajemne przejście się nie zawaliło, czy ta karteczka z wyznaniem miłosnym dla jednej smutnej Puchonki, co ją ostatnio włożył pomiędzy mury, wciąż tam tkwiła i czy ogólnie wszystko było w porządku. Gdyby coś - nie daj Boże - zwróciło uwagę Latynosa, najprawdopodobniej wściubiłby tam swój ciekawski nos najszybciej, jakby się tylko dało.
    Oczywiście ubrany w proste, mugolskie jeansy i koszulkę, bez szaty, przemierzał jeden z korytarzy znajdujący się na niższych kondygnacjach zamku. Sprawdził, czy wszystko było w porządku, jednak zobaczył maleńką, słabą strużkę światła wydobywającą się spod jednych drzwi. Nie zarejestrował wcześniej nigdy nikogo, kto by tam przebywał o tej porze, postanowił więc zbadać, co się działo w tajemniczej komnacie.
    Najpierw podszedł do dziurki od klucza, by wiedzieć, co go czeka, gdy już wejdzie do środka (bo na pewno to zrobi, choćby miał oberwać). Meza nie rozważał nawet tego, że mógł się tam znajdować ktoś groźny - polegał na tym, czego się nauczył, na własnej zręczności i szybkości reakcji. Ryzykował właściwie wszystkim, byle tylko zaspokoić swoją ciekawość; ale kto go mógł powstrzymać? Nikt. W każdym razie - nie dostrzegł niczego prócz tego wątłego światełka, unoszącego się gdzieś w górze. Lekko przekręcił klamkę, a gdy ta nie ustąpiła, wysyczał cichutko zaklęcie otwierające. Na szczęście - nic nie trzasnęło, a drzwi uchyliły się bezgłośnie, dobrze naoliwione wcześniej przez zgrzybiałego woźnego, co by nikt nie słyszał, jak nadchodził, gdy chciał kogoś przyłapać na gorącym uczynku. To przydawało się bardzo Carlosowi, dlatego też czasem dziękował za to rozwścieczonemu Filchowi.
    Wsadził głowę za framugę tylko na tyle, by móc dostrzec, co się wyczyniało w środku. Widział jakąś postać, pochyloną nad kociołkiem, słaby dym i stół. Poza tym niezbyt pięknie pachniało; Meza zmarszczył nos, ale nie wycofał się, wręcz przeciwnie - wkroczył do środka, skradając się za plecami mężczyzny. Tak, bo to był ewidentnie jakiś facet, a może nawet... uczeń. Zdecydowanie uczeń. Tylko też bez szaty. I chyba Carlos nawet go kojarzył.
    - Ej stary, to nie wygląda dobrze - powiedział cicho, gdy zbliżył się na tyle, by sięgnąć wzrokiem do kociołka. Znał tę miksturę choćby z podręczników, które czytał kiedyś w domu, w Argentynie; tam pozwalano mu zajmować się wszystkimi rodzajami magii, dlatego też nie zamykano żadnych książek w dziale zakazanym, jak w tym idiotycznym Hogwarcie. - Beznadziejnie to warzysz. Żaden zmarły nie będzie chciał z tego wyskoczyć, bo śmierdzi jak ta lala.
    Nie chodziło nawet o to, że wiedział, jaki to eliksir i do czego służył. Przecież Meza nie znał takiego pojęcia jak strach, bo jego mózg nie uznawał niczego za zagrożenie. No, prawie niczego.

    OdpowiedzUsuń
  128. [Cześć :)
    Ja tak sobie myślę, że może Mi jest troszeczkę za ostra no ale już sama nie wiem czy powinnam coś w niej zmienić czy nie XD
    Może jakiś wątek, albo powiązanie?]

    OdpowiedzUsuń
  129. [No cóż, nie będę ukrywała, że jeszcze nigdy nie miałam wątku z niechęcią - takiego, który by się jakoś bardziej rozwinął, naturalnie, ale może nadszedł czas na jeszcze jedną próbę...? :D]

    OdpowiedzUsuń
  130. [o. dziękuję bardzo, miło przeczytać słowa pochwały od kogoś, kto (bazując na tym co przeczytałam - karcie, powiązaniach, historii), ma całkiem ciekawy i dobry styl pisania ;) Może jakiś pomysł na wątek/powiązanie (choć z powiązaniami może być trudno)/miejsce spotkania? ;)]

    OdpowiedzUsuń
  131. - Nie szkodzi - odpowiedziała spokojnie, kiedy już Ben wrócił na swoje miejsce. Krzywiła się lekko słysząc strzykające palce. Nie lubiła tego dźwięku. Och, jak bardzo.
    Role się zamieniły. Teraz to Ślizgon opowiadał o swojej historii, o tej kartotece winy, którą ma się w głowie. Nie przerwała ani razu. W spokoju wysłuchiwała każdego zdania, a w jej głowie tworzyły się obrazy. Zebrane wszystkie razem wyświetlały się jak film, a narratorem był głos Benjamina.
    Z ciemności wyłoniła się dwójka dzieci. Chłopczyk z dziewczynką. Biegali gdzieś, bawili się, a wszystko to robili razem. Razem wszędzie, gdziekolwiek. I to dwoje niewinnych stworzeń swoją beztroskością barwiły wszystko wokół siebie na kolory tęczy. Nawet i więcej, można by rzec, że sama Chantelle nie była w stanie nazwać wszystkich barw, które widziała w swojej wyobraźni.
    Puff... Siwy dym. Znowu ta sama dwójka wyłoniła się z kłębów. Dym pochodził z lokomotywy. Chan znała tą doskonale. Pociąg do Hogwartu. Para tak bardzo szczęśliwych dzieci, że jadą do magicznej szkoły, że przed nimi otwiera się zupełnie nowa droga. Nowa przygoda. I tu też idą razem, wchodzą razem, siedzą razem. Razem.
    Tylko w tych uśmiechach Chan widziała coś innego. Nieświadomość. Żadne z nich tak bardzo nie zdawało sobie sprawy z tego, co ta nowa ścieżka w życiu przyniesie. A nawet, że jedna z tych dwóch ścieżek kończy się wielką przepaścią. Gryfonka powoli domyślała się, iż ta uśmiechnięta jedenastoletnia dziewczynka kroczy właśnie tą krótszą.
    "Gryffindor!" "Slytherin!" I tu, ten głos starej, poniszczonej czapki zburzył Chan barwny świat. Świat, w którym nie liczyły się podziały, a relacje. Tak łatwo było zgadnąć, że z dnia na dzień nowy Ślizgon będzie się zmieniał.
    Już nie są razem.
    Potem blondynka widziała zmianę w oczach chłopaka. Szósty rok. Ostatni.
    Widziała miłość, porzucenie, śmierciożerców i wspomniany bal sylwestrowy. Żal, kłótnię i nienawiść. A całą tą tasiemkę zamykał błysk zielonego światła. Wtedy wszystko ucichło, a w uszach słychać było tylko wysoki, ciągły dźwięk.
    Już nie są razem.
    Ben podniósł wzrok na blondynkę, ale ona w zupełności nie wiedziała, co powiedzieć. To była tak niezwykła historia, niestety z tak strasznym zakończeniem. Miała jakieś wrażenie, że chłopak obawiał się, że ją do siebie zniechęci tym, co zrobił.
    - Miłość to potężne uczucie - powiedziała w zamyśleniu. Bo jak bardzo Ben musiał kochać Abigail, że tak bardzo znienawidził ją za to, że go odrzuciła. - Przykro mi - nie patrzyła na to, jak to zabrzmi. Mówiła to, co miała w sercu, a wszystko mówiła szczerze. Było jej przykro z kilku powodów. Z wyrzutów sumienia Ślizgona, z śmierci dziewczyny i z pogubienia się Ben'a.
    - Ale teraz masz Jo, pamiętaj o tym - ożywiła się ze swojego zamyślenia Chan. Ona za to nie miała nikogo, chociaż wsparcie było najważniejszym elementem, przynajmniej według niej.
    - To dziwne spotkać w takim miejscu jak Hogwart osobę, która ma na sumieniu dokładnie to samo.

    [Nie jestem w formie, przepraszam :c]

    OdpowiedzUsuń
  132. [Ben ma własne LABORATORIUM TORTUR? XD Dlaczego o tym nie wiedziałam? :D
    Wchodzę w to. Ben taki groźny, wow! :D]

    Jean

    OdpowiedzUsuń
  133. [Może coś bardziej konkretnego... szkoda tylko, że są w różnych klasach, bo miałam zamiar zacząć od jakiegoś incydentu na lekcji, no ale...]

    OdpowiedzUsuń
  134. [Ależ jestem jak najbardziej za, można umieścić dwa w jednym. ;p Tylko jakie by tu wsadzić pokrewieństwo? Standardowe: kuzyn/kuzynka? Czy jakaś córka matki babki psa siostry kota i tak dalej? ;p]

    Isabella

    OdpowiedzUsuń
  135. [W porządku. Może coś z transmutacji? Np. transmutacja ludzka? To sięrobi chyba w szóstej klasie. Jak coś, to mogę zacząć, ale nie dziś :D Chyba, że Ben na transmutację nie chodzi...]

    OdpowiedzUsuń
  136. [Okej. Mogę zacząć, ale bardzo prosiłabym, abyś podała jakieś konkretne okoliczności. Także ten... ładnie proszę ;)]

    Jean

    OdpowiedzUsuń
  137. [ Cholibka, jakie cudowne imię <3 Od zawsze byłam w nim zakochana, no i oczywiście dobił mnie ten Lachowski. Chyba nie może nie być wątku! Masz ochotę coś skleić? Jakieś powiązania?

    Pozdrawiam
    Lena Howard ]

    OdpowiedzUsuń
  138. [To może zacznijmy od relacji ? Widziałam w twojej zakładce "Powiązania", że poszukujesz kilku osób zgłaszam swoją Chloe bądź moją nową postać - Polly na ochotnika. Żadna z nich śmierciożercą nie jest więc to odpada, członek rodziny raczej też, jak Chloe jest w połowie francuską, a w drugiej włoszką, a Polly została porzucona. Więc może wybierz którą postać wolisz i którą z poszukiwanych relacji. Dodam, że Polly ma wizerunek Barbary Palvin i szukając gifów z nią natknęłam się na takie z Francisko :)]

    Chloe/Polly

    OdpowiedzUsuń
  139. [W sumie połączenie idealne bo ona woli słuchać właśnie. Pomysł w ogólnym zarysie mi się bardzo podoba! :) To co zaczniesz ? ^^]

    Polly/Chloe

    OdpowiedzUsuń
  140. [Musiałam nie doczytać :> Dobrze podoba mi się zaraz coś naskrobie, tylko taka drobna uwaga - Polly nie wie na 100%, czy jest mugolaczką, ponieważ została porzucona. Jednak , jako że nie lubi mówić o sobie, a w dodatku Ben miał uprzedzenia do takowych osób rzeczywiście mogła mu nie powiedzieć o swoich przypuszczeniach. Zaraz coś zacznę :)]
    Polly

    OdpowiedzUsuń
  141. Przeszłość boli. Wspomnienia bolą. Najgłębiej sięgają w ludzkie jestestwo, by przynosić permanentną radość bądź niewyobrażalne cierpienie. Wszystko to, co przeszłe składa się na teraźniejszość, tworząc od podstaw nieprzerwany łańcuch ludzkich zmagań ze złem oraz dobrem.
    To, co wydarzyło się w życiu dziewczyny było głównie usłane cierpieniem i ciągłą próbą odnalezienia siebie i swojego prywatnego szczęścia w tym pięknym świcie. Nie dramatyzuje. Od zawsze coś traciła, a gdy zyskiwała jakąś marną rekompensatę zwykle była jej w smutnych okolicznościach odbierana. Nie narzekała. Nigdy. Od zawsze jednak przerażały ją okoliczności swoich narodzin i lodowata noc, w której bezduszna matka jest w stanie porzucić swoje bezbronne dziecko na pastwę losu. Wiedziała nie wiele na temat swej rodzicielki, jednak według skromnego śledztwa szanownego dyrektora Hogwartu była zwykłą mugolską kelnerką, mającą niewiele ponad 20 lat podczas porodu. Polly nigdy nie pragnęła jej odnaleźć. Uszanowała jej decyzję i trzymała się z dala od swojej przykrej przeszłości.
    Było słoneczne południe, gdy wraz ze swym dziwnie bliskim towarzyszem przekraczali próg Pubu pod Trzema Miotłami, w zaskakującą dobrych humorach. Zamówili dwa kremowe piwa poczym zasiedli do jednego ze stolików. Od pewnego czasu w Polly rosło przeświadczenie, że Ben jest jedną z niewielu osób, jakie zna, a może nawet jedyną, która potrafi przywrócić jej żałosne serduszko do stanu normalności. Niegdyś uważała go za kogoś, z kim mogłaby spędzić resztę życia, pomimo słabej zażyłości kochała go, albo tak jej się zdawało. Syndrom porzuconego dziecka, czy coś w tym stylu. Teraz była jednak pewna, że jest dla niej przyjacielem, mimo że za wiele mu o sobie nie mówiła. Dziś był ten przełomowy moment. Chwila, w której osoba tak jak jej bliska może ją na zawsze opuścić. Wzięła głęboki oddech.
    -Ben.- Szepnęła spuszczając wzrok. –Pamiętasz jak mówiłam Ci kiedyś o mojej szanownej mamusi?- chłopak przyglądał jej się z zainteresowaniem. –Hmm, wiem, że dla ciebie ma znaczenie pewna kwestia. Hmm...O której nie wiesz… – ręce zaczęły jej drżeć. – Prawdopodobnie jestem szlamą. – syknęła patrząc chłopakowi prosto w oczy i czekając na jakąś właściwą reakcję. Na próżno. Wnet w pomieszczeniu zaczęło pojawiać się mnóstwo zamaskowanych postaci. Wyglądali przerażająco. Polly chwyciła chłopaka za rękę i drżąc ze strachu stanęła za jego plecami. Próbowała wyciągnąć różdżkę, przypomnieć sobie jakieś najprostsze zaklęcie, ale na nic się to nie zdało. Przeciągnęła go w odległy kąt sali, błagając w myślach, Boga? By przeżyli.
    [Jestem niezadowolona, liczę, że to jakoś ładnie się rozwinie.]

    Polly

    OdpowiedzUsuń

  142. Jean wzdrygnął się, czując jak po jego ciele powędrował nieprzyjemny dreszcz i aż miał ochotę zazgrzytać zębami ze złości. Piątek trzynastego. Najgorszy dzień w jego życiu. Już na „dzień dobry” żałował, że dał się Heaven namówić na śniadanie. To był zły pomysł. BARDZO zły pomysł. I nie miał wątpliwości, że na starożytnych runach ukatrupi ją wzorkiem.
    Nie powinien dziś w ogóle wychodzić z łóżka. Po pierwsze: zgubił aparat (i to nieważne, że potem go odnalazł); po drugie nie mógł sobie poradzić z poplątanymi sznurówkami i musiał poratować różdżką; po trzecie złapał go deszcz, gdy postanowił pooddychać świeżym powietrzem; po czwarte własna sowa potraktowała go ostrymi jak brzytwy pazurami; po piąte nie wiele brakowało, a straciłby zęby, gdy potknął się o wystający stopień; po szóste na śmierć zapomniał, że dziś był piątek i ruchome schody spłatały mu takiego figla, że koniec końców sam nie wiedział, gdzie się znajduje; po siódme zarobił szlaban u Flitwicka, gdy podpalił mu, rzecz jasna niechcący, włosy testując nowe zaklęcie i właściwie mógł wymieniać te wszystkie nieszczęścia w kółko, ale miarka się przebrała, gdy czarny kot zaszedł mu drogę. Instynktownie złapał za różdżkę (oczywiście nie po to, aby magią przegonić kota, ale żeby odpędzić od siebie pecha) i… i, robiąc zamach, o mały włos nie wydłubał magicznym kijem oka jakiemuś Ślizgonowi, który akurat tamtędy przechodzi, pojawiającej w najmniej odpowiednim momencie.
    — Sacreblue — wyszeptał dramatycznie, zwijając się szybko z miejsca zbrodni; w końcu nie chciał być powiązany z jakimś terrorystycznym czynem, a nie dość, że Ślizgoni mieli kiepskie wyczucie czasu i posiadali specyficzne podejście do życia, to jeszcze ani za grosz talentu do interpretacji zdarzeń


    [trochę słabo, ale na nic więcej mnie nie stać, niestety :<]

    Jean

    OdpowiedzUsuń
  143. [Moze warto cos takiego wstawic :) ja chętnie popatrzę ;D Sky jest niesamowita. W każdej swojej karcie wykorzystywalam jej podobiznę. Śliczna dziewczyna *.* Lena i Twój Ben bardzo by do siebie pasowali. Przynajmniej ja tak uwazam. Oboje maja w sobie cos wspanialego. Moze ustalisz jakieś konkretne powiazania? Ja moglabym zacząć watek :)


    Lena Howard

    OdpowiedzUsuń
  144. Uśmiechnęła się.
    Naprawdę się uśmiechnęła!
    Delikatnie, słabo i z lekką dozą ostrożności, ale jednak. Subtelnie wygięła kąciki warg do góry tworząc mały łuk. Sytuacja trwała nie dłużej niż sekundę, może dwie. Krople wody spływające jej po twarzy zmyły uśmiech pozostawiając po sobie ten znany wszystkim wyraz twarzy, mieszanina tajemnicy z melancholią.
    Profesor Slughorn oszołomiony równie mocno co tłum gapiów, nie wiedział co począć z rękoma. Machał nimi bezmyślnie na lewo, to na prawo, łapał się z głowę mamrocząc przy tym niezrozumiale aż w końcu złapał drobną dziewczynę za ramiona okryte wełnianą płachtą. Panna Rhamnusia nie protestowała, pozwoliła pomóc sobie w utrzymaniu równowagi, jej ciało było pozbawione jakiejkolwiek gracji, mało brakowało a by się potknęła o własne nogi. Niezgrabna i przemoczona została zasypana gradem pytań, podobnie zresztą jak Georgijew, którego dopadła nauczycielka transmutacji. W oczach profesorów można było zaobserwować błyski paniki. Została odwrócona i lekko pchnięta w stronę zamku. Burza loków zamieniła się w czarne strąki oblepiające jej twarz, ginęły w ciemnym materiale szaty. Szara cera i sine usta upodobniły ją do topielicy. Doświadczyła na sobie bardzo dziwnego zjawiska – wszystko dookoła niej toczyło się w zastraszającym tempie a ona sama poruszała się (przynajmniej takie miała wrażenie) jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie spowalniające. Trzęsąc się z zimna, nadal otumaniona tym co się zdarzyła i z pomocą opiekuna domu doszła do zamku, nie odzywając się ani słowem. Za nią podążał ślizgon w obstawie drugiego pedagoga, który uparł się na wizytę ich obojga w skrzydle szpitalnym, tłumacząc, że lepiej dmuchać na zimne.
    Adrasteja trwała w milczącym stanie przez długi spacer korytarzem. Z każdym krokiem co raz bardziej świadoma tego co się zdarzyło – coś w środku niej zaczęło drżeć ze strachu na samo wspomnienie lodowatego wstrząsu. Gorącą falą uczucie rozprzestrzeniło się po jej drobnym ciele w zastraszającym tempie docierając aż po koniuszki palców, które mocno zaciśnięte u dłoni w piąstki, zdrętwiały. Pomimo wewnętrznego żaru traumy, pani prefekt było zimno. Horacy Slughorn chyba wyczuł jej drżenie, opatulił ją szczelniej wełnianym płaszczem. Przy zakrętach ukradkiem spoglądała na Benjamina, jak gdyby chciała się upewnić czy naprawdę ją uratował. Była dla niego obcą osobą, jednak rozumiała, że to była tylko sekunda i szybka reakcja by rzucić się na pomoc. Uświadomiła sobie jak bardzo mylna była jej opinia o Georgijewie, zawsze uważała, że dba o swoje cztery litery. Był jedną z ostatnich osób na liście do której udałaby się w razie potrzeby uzyskania jakiegokolwiek wsparcia. A przecież nic już nie miało jej zaskoczyć.
    Nieprzyjemny zapach wyrwał ją z głębokiego zamyślenia a zaraz po przekroczeniu progu zapanował chaos w skrzydle szpitalnym. Pielęgniarka zaalarmowana głośnym krzykiem profesora od eliksirów, zerwała się na równe nogi i w podskokach dopadła do podopiecznych Wielkiego Ślimaka, który wraz z nauczycielką próbował zrelacjonować wypadek, który miał miejsce nad jeziorem. Kiedy w końcu wszystko zostało wyjaśnione, Adra została wepchnięta za jeden z parawanów by mogła przebrać się w coś suchego. Dziękowała Salazarowi, że nikt nie zwrócił uwagi na jej płonące czerwienią policzki, czuła się skrępowana rozbierać i ubierać w obecności nauczycieli, nawet jeśli wiedziała, że za parawanem nikt nie będzie jej podglądał. Benjamin musiał przebierać się niedaleko. Starała się nałożyć czystą ubrania w ekspresowym tempie. Adrasteja usiadła na łóżku naprzeciwko chłopaka kiedy wręczone zostały im kubki z bulgoczącą substancją, przypominającą smarki trolla pomieszane z … nieważne, Stea nie chciała myśleć z czym jeszcze jej się to kojarzyło, dostatecznie zrobiło jej się niedobrze od samego zapachu.
    - Smacznego. - mruknęła pod nosem tak by tylko on mógł to usłyszeć. - Jak nie zostaniemy otruci a jelita nam się nie skręcą od tych pyszności, to możesz powiesz mi dlaczego to zrobiłeś?

    OdpowiedzUsuń
  145. Isabella sama była zdziwiona, jak wielu znajomych z rodzinnych spotkań przewijało się po szkolnych korytarzach Hogwartu. Jednak większość z nich jej nawet nie pamiętała i mijali ją z obojętnością. Ta obojętność zmalała, gdy Bella zrobiła się poniekąd „sławna” – ba, nawet jej własny brat zaczął się nią interesować, o czym sama nie wiedziała, jak powinna myśleć. Może najlepiej wcale – byłoby jej o wiele wygodniej.
    Rodzina Meliflua (bo rodem nie można było tego jeszcze nazwać) nie utrzymywała zazwyczaj żadnych kontaktów z dalszymi krewnymi – dlaczego wyjątkiem byli Georgijewowie? Mogłaby pytać wszystkich po kolei, ale zapewne albo nikt by jej nie chciał odpowiedzieć, albo nie umiał. Dlatego po prostu przyjęła to do wiadomości i tyle. Z Benjaminem znała się już od maleńkości – bawili się w końcu kiedyś razem, jako że byli w podobnym wieku i na podobnym poziomie. Czasami dogadywali się lepiej, czasem gorzej, jak to dzieci. W każdym razie radość była wielka, gdy Bella dowiedziała się, że ma w tym wielkim zamku kogoś, kogo zna jeszcze z zewnątrz. Zapewne między innymi stąd wzięło się to dobre nastawienie do Bena, o którym tak naprawdę nie wiedziała za wiele. Ale przynajmniej miała z kim porozmawiać.
    Nie miała zielonego pojęcia, jak to się stało, że w Wielkiej Sali nie było nikogo z nauczycieli, którzy zawsze umieli zapanować nad otoczeniem. Nie miała pojęcia, o co poszło i kto zaczął oraz dlaczego dołączyła się do tego cała szkoła (a przynajmniej pół). Isabella była wtedy zaczytana, gdy coś śmignęło jej koło ucha i trafiło z plaskiem w ścianę. Obejrzała się i zmrużyła oczy, ale nie zdążyła ocenić sytuacji, a nawet tego, co to było, bo coś znów leciało w jej stronę. Zanurkowała więc pod stół, gdzie chwilowo wydawało jej się być bezpiecznie. Wielką Salę ogarnął chaos, a ona nie wiedziała, co robić. Wyszła po drugiej stronie i, chyląc głowę, starała się przemykać między uczniami tak, aby czymś czasem nie oberwać. Co, swoją drogą, do łatwych zajęć nie należało.

    [Mah, zachwycona nie jestem. :<]
    Isabella Meliflua

    OdpowiedzUsuń
  146. [ Dziecko mordu? Nie odpowiadasz za postępowanie? Pjona. Napiszmy coś ! ]

    Melancolie

    OdpowiedzUsuń
  147. [ Melancolie nie tyka się alkoholu a pan Jean lubi Ognistą. Melancolie nienawidzi wieży astronomicznej, a on lubi. Zrobmy coś z tym. Mam taki pomysł, żeby przykładowo byli razem w grupie i musieli coś napisać, a on chce tylko siedzieć w wieży i przyjdzie w stanie nieważkości ! A TO NA JUTRO TY NIEODPOWIEDZIALNY MŁODZIEŃCZE ! A czy lubią czy nie lubia pozostawiam Tobie, chce się dostosować.]

    Melancolie

    OdpowiedzUsuń
  148. [Ok, niskich lotów, bo dawno nie pisałam na Krysi. I 1,5 miesiąca temu był twój odpis, więc możesz mi nawet wywalić ją przez barierkę, nie obrażę się xD I przepraszam, że to zajęło tak długooo. Jak obiecywałam - pierwszy w kolejce jest Benio]

    - To zamknięty temat. Josephine nie… Nie liczy się już dla mnie
    Podobno alkohol odseparowuje negatywne emocje od spożywającego, w końcu taki ma dać efekt; etykietka przyklejona do szklanej butelki powinna mieć wymalowane wielkimi literami „znieczulacz: podawać na głębokie rany wewnętrzne”. Zatracenie się w nieprzyjemnej dla gardła cieczy nie ma za zadanie wywołać uśmiechu, spowodowanego jej dobrym smakiem. Ma za zadanie wywołać uśmiech spowodowany pustką i nieświadomością, chwilowym upustem, chwilowym zniesieniem ze swych obolałych pleców ciężkiego krzyża problemów – a problemami były uczucia. Uczuć było wiele, emocje były tym, co ludzi od wielu wieków niszczyło. Kristel poczuła, jak smutek muska ją od środka na słowa Benjamina, ponieważ były one przykre również dla niej samej, jako że paradoksalnie odnajdywała się teraz w sytuacji ów Josephine, jakkolwiek ona nie wyglądała w rzeczywistości. Czuła też odrobinę złości, a to uczucie skierowane z kolei było do wszystkich mężczyzn, osobników czasem tak bardzo niemyślących, że poprzez swoją głupotę sprawiających niewinnym i zbyt delikatnym istotkom, zwanych kobietami, niebywałą przykrość. Jak ona mogła się dla niego już nie liczyć? Może i go dobrze nie znała, jednak teraz miała ochotę potrząsnąć Ślizgonem mocno, zadając to absurdalne pytanie.
    Jednak nie zrobiła w tym kierunku nic; wertowała wzrokiem nieokreślony punkt zaczepienia jej oka z wyrazem zobojętnienia i pewnego zamyślenia.
    A ty, Kristel? Słyszałem że na balu z twojego powodu doszło do połamania setek, jak nie tysięcy serc… Co mi na ten temat powiesz?
    Można było się zakładać, że naturalną reakcją blondynki będzie wymierzone prosto w policzek Benjamina uderzenie z otwartej dłoni, bądź podniesienie się i odejście obrażonym w inne miejsce, z dala od źródła tych bredni i insynuacji. Dziewczyna zamiast wykonania jednej z obu czynności, po prostu, może z zaskoczeniem dla niej samej, wzruszyła ramionami, przegryzając dolną wargę i odchylając głowę do tyłu. Wysoki, strzelisty sufit - tylko o nim myślała przez pierwszą chwilę od rozpłynięcia się w czasoprzestrzeni słów Bena.
    Ja… Przepraszam. Zapomnijmy o tym, nic nie powiedziałem. Żartowałem.
    - Nie. Nie żartowałeś – zwróciła swoją głowę w jego stronę. – Nigdy się nie żartuje. Gdy coś się mówi. Mówi bez zas-zastanowienia. To wtedy jest prawdą – zacisnęła mocno oczy. – Cholerną prawdą – westchnęła. – Trudno. Może ludzie powinny się przyzwyczaić. Może taka już… już jestem. Łamię wszystkim serca. Mojego nikt nie łamie prawda? W końcu jestem jakąś pieprzoną masz-szyną. Albo mam serce z…z lodu. Wszyscy mi coś zarzućcie. Może naprawdę taka już jestem. Jestem nie do lubienia. Do zazdroszczenia – owszem. Do kochania – o-owszem. A potem do wytykania palcami za to, że się po prostu chce być szczęśliwym. A-albo… Albo jakoś ogarnąć swoje ż-życie. A jak się za coś, no za coś zabieram, to wszystko się sypie. Wytknijcie mi to i tamto, bo zawsze byłam taka idealna. Wy nie byliście, więc… więc nic od was nie wymagano. A teraz proszę – potyka mi się noga i od razu rzucacie w moją stronę kamień.

    OdpowiedzUsuń
  149. [Pasował mi ten gif ostatni idealnie do osobowości Leosia. A co do relacji przyjaciółmi powinni być jak najbardziej, ale nie mam jakiś ciekawych pomysłów na wątek, może napisz na gg: 50579829, razem zawsze łatwiej coś wymyślić :>]
    Leoś

    OdpowiedzUsuń
  150. Spóźnienie, spóźnieniem spóźnienie pogania, czyli jak opisać aktualny dzień pana Crowdeana Colonela. Jeśli dziś może się gdzieś spóźnić, na pewno to zrobi. Właśnie dlatego biegł, ledwo wyrabiając się na zakrętach, ślizgając się tam gdzie to możliwe, cudem ratując się od wywrotek i wpadek ma innych ludzi (i potworów, patrząc na to że filchowe zwierze wlazło mu pod nogi pięć razy, jakby chciało go wplątać jeszcze w szlaban to dziecię szatana… albo jego sługi najbliższego). To spóźnienie było jednak najgorsze ze względu iż właśnie spóźniał się na trening Quidditcha – gorsze by było chyba spóźnienie się na szlaban do McGonagall albo wejście na czystą podłogę Filcha.
    Gdy jednak wbiegł na boisko zatrzymał się jak wryty widząc jego znajomych otaczających Ślizgona w niezbyt dobrym stanie, przebywającego swymi pośladkami na ziemi.
    „-NO NIE. Nie wierzę, że ominęła mnie TAKA akcja!”- wrzeszczał na siebie w myślach, machając reszcie członków drużyny. Kiedy pan kapitan Potter spojrzał na niego wiedział, że ma przechlapane.
    - Colonel, spóźniłeś się. Za karę idziesz odprowadzić go do Skrzydła Szpitalnego.- gdy usłyszał swój wyrok spojrzał na niego błagalnie.
    - No ale…- próbował się jakoś wytłumaczyć, ale jednak zrezygnował, wiedząc że wcale mu to nie pomorze. Podszedł do „Przybranego-Syna-Samego-Wielkiego-Slytherina” i brutalnie wręcz podciągnął go do góry, opierając go na siebie. Już wiedział, że ta podróż będzie niebyt ciekawa dla niego.

    [Nie powinnam raczej się z tego cieszyć ale: Yaaay, zaczynam wątek po całym, równym miesiącu! Mam nadzieje, że jeszcze chcesz ze mną wątek. Wiem, że jakość mojego odpisu jest porażająca, więc za to przepraszam]

    OdpowiedzUsuń
  151. Wyciągnął dłoń i lekko zamieszał palcem w kociołku, co poskutkowało tylko cichym syknięciem i pozostawieniem czerwonego, piekącego śladu na skórze. Czasem Carlos, zamiast myśleć nad konsekwencjami swoich czynów, po prostu robił, co tylko mu przyszło akurat do głowy; dlatego też często chodził poparzony, lekko poraniony, choć większość drobnych skaleczeń potrafił jakoś szybko wyleczyć zaklęciem bez potrzeby pójścia do pielęgniarki. Tym razem musiało się bez tego obejść - w końcu czarownica nie była ostatnią idiotką i na pewno rozpoznałaby, skąd wzięło się podobne znamię. Dlatego też Meza szybko strząsnął resztkę żrącej cieczy z opuszka i podmuchał lekko, mając nadzieję, że wszystko szybko zniknie, a potem oparł się biodrem o stół, patrząc z wyższością na tego przebrzydłego Ślizgona (swoją drogą, wyglądało to trochę śmiesznie, jako że Latynos urósł trochę mniej, niż Georgijew).
    Ale co oni wiedzieli o czarnej magii, ci tutejsi? Nic!
    - A myślisz, że ci powiem, kochasiu? - prychnął niczym jeden ze swoich kotów, równocześnie machając dłonią jak rozkapryszona panienka. Co on sobie wyobrażał, ten pseudomistrz od eliksirów? Myślał, że cokolwiek dobrze uwarzy? Był w błędzie, bo takie skomplikowane mikstury wymagały pary bardzo wprawnych rąk - ewentualnie dwóch średnio wprawnych. - Zwłaszcza, że celujesz we mnie różdżką... to raczej zmniejsza twoje szanse. - Uniósł brwi w geście dezaprobaty, a ton zmienił na skrajnie pogardliwy. Zero pomyślunku w tym paniczu - Slytherin nie byłby dumny z takiego wychowanka, na pewno. Tak samo Gryffindor nie pyszniłby się Mezą, ciągle wplątanym w najróżniejsze nieczyste afery, płatającym bardzo brzydkie figle czy tchórzącym przed boginem, jednak to już inna sprawa.
    Wyciągnął dłoń i zanim Benio się obejrzał, jego różdżka już była w palcach Carlosa; zaczęła jednak się buntować, dlatego też Latynos wypuścił ją natychmiast na stolik. Zaczął kręcić trochę nadgarstkiem, jakby coś nagle mu się stało.
    - O proszę, ona też taka agresywna!
    Zwykle nie potrzebował wyciągać swojej drewnianej broni, by całkowicie zdezorientować przeciwnika. Miał w sobie na tyle sprytu, szybkości i inteligencji, by oszołomić różnymi mugolskimi sposobami; biedni czarodzieje nie wiedzieli zwykle, co się działo. Tak samo teraz, element zaskoczenia podziałał znakomicie i zanim Ben wyciągnął dłoń po swoją własność, Carlos już blokował mu drogę.
    - A tak właściwie, to po co ci ten eliksir? - zbliżył swój nos niebezpiecznie blisko twarzy rozmówcy, naruszając pewnie tym samym jego sferę intymną. Cóż, bywało i tak. - Chcesz przywołać matkę? Żonę? Kochankę? Kochanka? Psa? Chomika, co ci zaginął nabity na wystający gwóźdź od kanapy? No, sam tego nie zrobisz, bo to czarne... no... czarna maź... po prostu nie - pokręcił głową ze smutną miną, po czym odsunął się i ostatecznie położył różdżkę tak, by znalazła się poza zasięgiem ramion Georgijewa. Nikt tu walczyć nie będzie, nie ma opcji. Dziś Gryfon nie miał zbyt bojowego nastroju. - Wiesz, lepiej zostaw tę gałązkę. Plotki się szybko rozchodzą... mieszanie takich soczków na terenie szkoły raczej nikomu na dobre by nie wyszło. Jak uważasz?

    OdpowiedzUsuń
  152. [ Czy Pan Benek chce kontynuować wątek z Panią Marysią? :)]

    MacDonald

    OdpowiedzUsuń
  153. [ A dziękuję, sama się w nie wgapiam jak durna, to co tu nie dać :D Jak już mi odpowiesz na Marysiowe pytanie to zaproponuję którejś z Twoich postaci wątek xD]

    James Potter/ Mary MacDonald

    OdpowiedzUsuń
  154. [ Tak, to nowa, dobra karta :) Co do nowego wątku jestem jak najbardziej za. I jako że Ty ostatnio miałaś odpisywać, zwalę na Ciebie zaczęcie :D Nie musi być nic wyszukanego. ]

    Mary

    OdpowiedzUsuń
  155. [Ja tu przyszłam kartę pochwalić i zdjęcie Benka, cudownie ci to wszystko wyszło :D]

    OdpowiedzUsuń
  156. [Dziękuje :) Mam taki pomysły, że Julie stanie się poszukiwaną przez Ciebie dręczycielką dla Bena, jako że jest związana z Czarnym Panem]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  157. [ Dziękuję, długo się tego zdjęcia naszukałam, ale widzę że było warto. Twoje wizerunki też są świetne :) Jak coś to zapraszam do siebie :) ]
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  158. [Przyszłam tu, bo, przyznam bez bicia, wątki męsko-damskie lepiej mi wychodzą. I jak dawno nie widziałam Lachowskiego na grupowcach! :D Zauważyłam malutki błąd w karcie - "odeszłeś" zamiast "odszedłeś". ;)
    W poszukiwanych powiązaniach widzę, że Ben potrzebuje przyjaciółko, więc może...? Wiem, że przyjaźń z Puchonką byłaby upokarzająca dla każdego Ślizgona, niemniej możemy zrobić to na zasadzie przyjaźni listownej, w której żadne z nich nie będzie wiedziało, z kim tak naprawdę pisze. :D Co ty na to? A zacząć to wszystko mogłoby się nawet od tego, że Ben zgubiłby gdzieś jakąś kartkę, na którą wylał całą gorycz, Aurora ją znalazła i odesłała mu wraz z paroma słowami od siebie.
    A wątek miałby oczywiście formę epistolarną. :)]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  159. Stała jak sparaliżowana, czując żelazny uścisk Richarda na swoim ramieniu. Nie mogła już nic zrobić. Nic, poza patrzeniem na drżącego Bena, który w tym momencie wydawał się jej najdelikatniejszą osobą na świecie. A ci dwaj sadyści właśnie zamierzali go skrzywdzić.
    Do tego momentu Jo nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardo Ben jest dla niej ważny. Nigdy nie myślała o tym, ile razem przeżyli, jak często po prostu boczyli się na siebie, ile wzlotów i upadków miał już ich związek. Do tej pory Ślizgom po prostu był z nią, a to wystarczało by czuła się w końcu bezpiecznie, by czuła, że w końcu ma swoje miejsce na ziemi, by mogła odnaleźć swój sens życia.
    Chciała, cholernie chciała wyrwać się z uścisku śmierciożercy, ale wtedy zginęliby oboje. Klątwa zostałaby rzucona w mgnieniu oka i po chwili na polanie leżałyby tylko dwa trzymające się za ręce trupy z otwartymi, pustymi oczami, niegdyś patrzącymi na siebie z tak wielką miłością.
    - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Ben. – Jo miała ochotę spoliczkować tego mężczyznę za zdrobnienie imienia jej Benjamina. W dodatku za tak sarkastyczne zdrobnienie. – Nieładnie, nie wiesz że to niegrzecznie ignorować tak kogoś? Karą za niesubordynację…
    W pierwszej chwili pomyślała, że to w jej ukochanego wcelowana będzie klątwa. A potem nie czuła już nic oprócz porażającego bólu, który wypalał jej wnętrzności. Bólu, który uniemożliwiał nawet krzyk, który przyniósłby choć cząstkową ulg w tym cierpieniu. Tak, to była zdecydowanie taktyka śmierciożerców. Zadawanie cierpienia innym, nie ofierze. Patrzenie jak najważniejsze dla niej osoby są poddawane wyrafinowanym torturom, co dogłębnie niszczyło umysł i pozbawiało możliwości jasnego myślenia.
    Krukonka zwinęła się w kłębek na ziemi i leżała pośród kiełkujących traw, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Nagle do jej uszu doszedł strzep rozmowy Georgijewa i Richarda.
    - Może to nauczy cię zasad dobrego zachowania, Ben?
    Jej cierpienie było… karą dla Benjamina?
    - Zostaw ją. – Chłodny ton głosu chłopaka na chwilę umożliwił jej zaczerpnięcie powietrza. A może to po prostu Flavius przestał ją torturować? Sama nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Świat stał się zlepkiem kolorowych plam, które zmieniały kształty i położenie ilekroć obracała głowę. Przypominało to trochę mugolski kalejdoskop, którym uwielbiała się bawić, gdy była dzieckiem.
    - Próbujesz zgrywać bohatera, co Georgijew?
    Jo załkała cicho. Teraz, gdy nie była już poddawana działaniu klątwy mogła poruszyć każdą częścią ciała i uciec w labirynt uliczek. Niemal czuła, jak ciemne przesmyki wyciągają do niej swoje lepkie, mroczne ręce i wołają Chodź, z nami będzie ci lepiej. Nie będziesz już cierpieć, chodź, chodź. Na końcu jednej z dróg pojawiło się jasne światło. Zupełnie jakby ktoś w końcu usłyszał, że coś niepokojącego dzieje się na polanie i postanowił ruszyć jej na pomoc. A może…
    Czy tak wygląda umieranie?
    – Nie zamierzamy jej zostawiać.
    Richard przemówił znowu, sprowadzając czarownicę na ziemię. Krukonka ostatnimi przejawami świadomości chwytała się jego słów, nie chcąc znów wrócić w mrok tamtych uliczek, nie chcąc zobaczyć tamtego światełka na ich końcu.
    - Co prawda naszym zadaniem nie było łapanie rozhisteryzowanych szesnastolatek, ale myślę, że jeżeli dostarczymy Czarnemu Panu dziewczynę tego, którego znienawidził…
    Znienawidził… Bena? Dla niej to było nie do pojęcia.
    Jak można było nienawidzić Bena, tego uroczego Bena, który był po prostu dużym dzieckiem zagubionym w brutalnym świecie? Jak można było nienawidzić Bena, nakładającego na co dzień maskę nieczułego twardziela, który przy niej rozklejał się jak dziecko, czyniąc sobie wyrzuty sumienia?
    Ona go kochała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak samo, jak wyznała mu miłość w Pokoju Wspólnym, tak samo teraz, gotowa była mu ją wyznać, dając się zabić zamiast niego. Doskonale zdawała sobie sprawę, ile wart był dla niej Ślizgon, dobrze wiedziała, e darzy go najpotężniejszym i najpiękniejszy, ludzkim uczuciem na świecie. I wiedziała, że on też kocha ją tak samo mocno, jeśli nie mocniej i gotów jest dla niej zrobić wszystko.
      - Nie myśl sobie, że strata ciebie w jego szeregach go boli, o nie… - ciągnął Richard, leniwie przedłużając samogłoski. – Jesteś po prostu irytującą muchą, którą trzeba zwalczyć. Idziemy, Flavius.
      Ostatnie słowa śmierciożerca skierował do swojego kompana. Wszystko potoczyło się zupełnie nagle – w jednej chwili Jo leżała niemal bez ducha na ziemi, w następnej cuchnący mężczyzna przerzucał ją przez ramię, jakby była szmacianą lalką w teatrze kukiełkowym, a nie żywą i czującą istotą. No, może prawie żywą.
      Flavius deportował się z głośnym trzaskiem, a razem z nim Josephine – ledwo żywa, i nie do końca świadoma tego, co się z nią dzieje. Parę sekund później, które dla półprzytomnej czarownicy były niekończącymi się godzinami podróży przez czasoprzestrzeń, śmierciożerca zrzucił ją z pleców na coś twardego. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła, był samotny klawisz fortepianu, porzucony na podłodze tuż przed nią.
      ***
      Jo obudziły jakieś głosy. W pierwszej chwili pomyślała, że to jej współlokatorki już wstały i witają dzień jak zawsze – porannymi ploteczkami. Jednak zamiast czerwonego poblasku, płynącego zazwyczaj od kotar jej łóżka, w pomieszczeniu panował półmrok, a gdy Krukonka otworzyła oczy, mogła niemal policzyć unoszące się przed nimi drobinki kurzu. W tym samym momencie zdała sobie sprawę, że leży na podłodze, a nie na miękkim materacu, a głosy, które ją obudziły z pewnością nie należały do szesnastolatek.
      Zapach stęchlizny unoszący się w powietrzu także nie budził w niej dobrych przeczuć. Spróbowała się unieść na jednym ramieniu, ale gdy tylko włożyła zbyt dużo siły w oparcie się o podłogę ostry ból przeszył jej trzewia. Jęk, który wydobył się chwilę później spomiędzy jej warg był nieunikniony. Natychmiast głosy umilkły, a zamiast nich rozległy się kroki i skrzypienie desek.
      - No proszę, proszę, któż to się obudził? – Czyjś kwaśny oddech owionął twarz dziewczyny. – Nasza śpiąca królewna postanowiła nie czekać na pocałunek księcia? Nieładnie, nieładnie…
      Twarz mężczyzny, który się nad nią nachylał była jakby znajoma. Jak przez mgłę, Jo przypomniała sobie wydarzenia minionych paru godzin.
      - Ty… Ty mnie porwałeś! – zawołała Hawkins, odpełzając na czworakach pod ścianę, byle dalej od śmierciożercy.
      - A ty się dałaś porwać.
      - Ben… On jeszcze po mnie przyjdzie, zobaczysz!
      - Oj, złotko, nie byłbym tego taki pewien. – Richard wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nie mówię, że coś mu zrobiłem, choć uwierz mi, chciałbym, ale wątpię, żeby nas znalazł. Jesteśmy kawał drogi stamtąd, a on nie może się teleportować.
      Jo poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. On miał rację. Benjamin z pewnością nie wiedział, gdzie znajduje się kryjówka porywaczy, a ona nie miała jak mu tej informacji przekazać. Trzask zamykanych drzwi oznajmił jej, że Richard wyszedł, zostawiając dziewczynę samą w pokoju. Samotna kropelka spłynęła po jej brudnym policzku, żłobiąc na nim trasę dla kolejnych słonych strumyczków.
      Ben, proszę, znajdź mnie.

      [</3]

      Usuń
  160. [Możemy zacząć już od kolejnego listu. Ewentualnie krótko streścić, jak się ich przyjaźń rozpoczęła, ale bez większego zagłębiania się w szczegóły, bo to te listy mają być główną formą przekazu. :D]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  161. Mary MacDonald była niczym zjawa w Hogwarcie od dnia, kiedy po raz pierwszy przekroczyła jego próg. I nie chodzi tu o to, że nie posiadała przyjaciół, czy była osobą dogłębnie znienawidzoną. Mary po prostu pojawiała się nagle i tak samo szybko znikała, nie zostawiając po sobie żadnych widocznych, przynajmniej dla ludzkiego oka, śladów. Rzadko kiedy bywała na wspólnych posiłkach, a przerwy spędzała w bibliotece bądź też w starym, zapleśniałym hangarze, stojącym nad szkolnym jeziorem, do którego nikt nie zaglądał. Mogła tam w spokoju czytać i warzyć eliksiry, które uwielbiała od zawsze, a w ostatnich tygodniach szkoły szczególnie. Wiązała z nimi przyszłość, i choć raz się na tym zabiegu sparzyła, czego dowodem był zaręczynowy pierścionek zawieszony na szyi, postanowiła spróbować jeszcze raz.
    Tamtego dnia coś, a konkretnej bardzo donośne burczenie w brzuchu, zmusiło pannę MacDonald do zejścia na śniadanie, na którym nie pokazywała się już od dłuższego czasu, czego dowodem były wystające kolana i łokcie. Usiadła przy stole Gryfonów i grzebała widelcem w talerzu, od czasu do czasu wkładając coś do ust, gdy przypomniała sobie, po co właściwie tam przyszła. Przez większość czasu chodziły jej po głowie ingrediencje, których nie mogła zdobyć uczciwą drogą, więc najpewniej była zmuszona do współpracy z jednym ze szkolnych przemytników.
    Zbierała się właśnie do wyjścia, gdy ktoś znacznie większy i bardziej masywny zatoczył się na nią i nic nie mogła poradzić na upadek, który nastąpił kilka sekund później. Nie bolało bardzo, ale pozostawiło Mary w lekkim otępieniu.
    - Ben - stwierdziła słabym, trochę nieobecnym głosem, gdy chłopak odwrócił się tak, że mogła dostrzec jego twarz. - Cześć.

    OdpowiedzUsuń
  162. [Cieszę się, że Cię przekonuje - to znaczy, że postać jest wystarczająco dobra by przysonić Twoją niechęć do imienia. Mam nadzieję, że nikt go nie ma, bo jak przeglądałam niektóre karty to moje ukochane buźki były już zajęte, a to mi pasowało, bo to miał być Krukon :c Nie musisz żebrać, i tak prędzej czy później bym sama przyszła :D Ciężko było mi zdecydować, ale chyba mam słabość do Ślizgonów... Jeśli masz jakiś pomysł to mów i zacznę, a jak nie to pisz - pomyślę.]

    Sebastian Banewood

    OdpowiedzUsuń
  163. [Nie musisz błagać o wątek, bo jeśli tylko chcesz, to go zostaniesz ;) Pytanie tylko z kim: Beniem czy Karolkiem? I ważniejsze - jesteś w posiadaniu jakiegoś pomysłu? :D]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  164. [Dzień dobry :3 Z wielką chęcią wątek, powiązanie, cokolwiek! I tak mi się widzi wieczorek na Wieży Astronomicznej, coś w stylu "Bad day, huh?" i wspólne zapijanie smutków, rozmowy o życiu, jakieś takie fafa rafa, co o tym sądzisz?]

    OdpowiedzUsuń
  165. Blanche Foucault12 czerwca 2014 22:52

    [Pomysł jest naprawdę ciekawy, ale cholernie ciężki w realizacji. Pomimo upływu kilku dni wciąż nie wiem jak ten problem rozwiązać. Jeśli wiesz jak pociągnąć temat w klimatach kryminału, wątku detektywistycznego to jestem ciekawa rozwiązania. Piszę się na to.]

    OdpowiedzUsuń
  166. [ Dziękuję bardzo za powitanie :) Tak również jestem fanką Igrzysk :)
    Przy okazji wpadłam się spytać czy może jest chęć na wątek z którąś z twoich postaci c: ]

    OdpowiedzUsuń