30 lipca 2014

I always hear "punch me in the face" when you're speaking, but it's usually subtext


Hamish John Cox

mugolak?/włos jednorożca, 11 cali, cyprys/nie lubimy mioteł/ Pan-Nie-Ma-Mnie/ książki zamiast przyjaciół?/ kochamy konie, pegazami nie pogardzimy /zawsze wiedzieliśmy, że umiemy czarować/ Londyn, Londyn, Londyn! / śmierć śmierciożercom/ codziennie coś słodkiego/ nie lubimy swojego pierwszego imienia/ Hamish umarł, niech żyje John/ V rok / Hufflepuff/ kot imieniem Elf/ bogina nie znamy/ patronus chwilowo mgiełką - uczymy się/ Opieka nad magicznymi stworzeniami / transmutacja/ obrona przed czarną magią/ lizus/

Tego pamiętnego dnia deszcz dudnił o dach. John siedział w swoim pokoju i czytał powieść detektywistyczną. Kufer miał już spakowany, kot przeciągał się na jego łóżku, różdżka leżała tuż obok... Chłopak musiał tylko przetrwać tych kilkanaście godzin by potem ujrzeć wymarzoną szkołę. Jednak zegar się zawziął i jakby stanął w miejscu. Strony książki zdawały się nie mieć końca, a jego nogi jakby nie potrafiły przestać podrygiwać nerwowo. Do małego pokoiku weszła kobieta. Uśmiechnęła się do chłopca i pogładziła jego włosy.
- Mój mały czarodziej.
- Zawsze mówiłem, że potrafię czarować. Nawet mam czarnego kota.
- To bardziej pasuje do czarownicy. 
- Trudno.
Kobieta posłała mu jeszcze jeden uśmiech i ruszyła ku drzwiom. Zatrzymała się w progu i odwróciła do chłopca. Na jej twarzy widać było zamyślenie.
- Jadę do sklepu. Coś ci kupić Johnny? 
- Nie trzeba. 
- Kocham cię synku.
- Nie mów tak, bo pomyślę, że się ze mną żegnasz. Wtedy nie wypuszczę cię z domu, bo będę się bał, że odchodzisz na dłużej. 
- Wystarczyłoby "ja też". Ciekawej lektury czarodzieju. 
- Ja ciebie też.


Stoi przed tobąPokazuje ci list z dziwną pieczęcią. Pierwszy raz od śmierci twojego męża jest szczęśliwy. Lubisz nazywać go synem, ale znalazłaś go pod drzwiami. On już od dawna o tym wie, ale nie przeszkadza mu to w nazywaniu cię mamą. Zawsze powtarzał, że umie czarować, śmiałaś się. Przygarnął czarnego kota, bo mówił, że jest on kojarzony z magią, nazywałaś go czarownicą. Wtedy myślałaś, że to kolejne dziwactwo, nowa zabawa. Jednak czarowanie to co innego niż powieści kryminalne, jeździectwo i piractwo. Oczywiście tamte hobby nie poszły w zapomnienie. Uśmiechasz się. Cóż innego możesz zrobić? Jego oczy świecą się tak radośnie. Mierzwisz jego blond włosy i obiecujesz, że udacie się na te magiczne zakupy. Wiesz, że jeszcze sama w to nie wierzysz. Jakaś łza wymyka się z twojego oka. Patrzy na ciebie i nie rozumie. Cieszysz się. Tak dawno się nie cieszyłaś. On też nie. Zastanawiasz się, co powie twoja prawdziwa córka, gdy dowie się o liście Johna. Spodziewasz się ogromnych pokładów zazdrości. Mówisz jeszcze, że go kochasz i całujesz w czoło. Jest taki odważny.


Stoi przed tobą.Nie wierzysz w jego słowa. Śmiejesz się. Twój przyszywany młodszy braciszek miałby być czarodziejem? Ale nagle przypominasz sobie dziwne momenty ze swojego życia związane właśnie z nim. Wypełnia cię dziwne uczucie. O dziwo nie zazdrość. Już się nie śmiejesz, bardzo spoważniałaś. Twój młodszy braciszek, którego wbrew jego woli ciągałaś w niebezpieczne miejsca i którego zmuszałaś do łamania zasad rodziców. Widzisz jak się cieszy, o dziwo ty też się cieszysz. Posyłasz mu uśmiech i mierzwisz jego blond czuprynę. Zawsze był od ciebie niższy i to ci dawało przewagę, ale teraz on nauczy się czarować. A co jak zechce się odgryźć za wszystkie lata wykorzystywania go? Musisz wykorzystać ostatnie chwile wyższości. Używasz jego pierwszego imienia. Czerwieni się jak burak i zaczyna cię okładać pięściami. Jednak robi to tak żeby cię nie skrzywdzić. W końcu jesteś jego siostrą. W dodatku starszą.


Stoi przed tobą.Zawsze był twoim przyjacielem i oparciem. Zawsze wyciągał cię z najgorszych kłopotów. Teraz uważa, że umie czarować. Wierzysz w to od razu. Zawsze był inny. Odstawał. Nie zmieniało to jednak faktu, że potrafił poświęcić dla ciebie wszystko. Wzięłaś to za miłość. Głupia. Zniweczyłaś wiele lat wyznając mu swoje uczucie. Przestałaś z nim rozmawiać, gdy wyznał, że dla niego to tylko przyjaźń. Teraz przyszedł. Przeprosił, choć to była twoja wina i wyznał prawdę. Niby zawsze żartował, że potrafi czarować, ale teraz mówi na serio. Pokazuje ci swój list. Wierzysz i zagryzasz wargę. Masz go nie widzieć przez cały rok. Tak długo milczałaś, a teraz on ma wyjechać. Zaczynasz płakać. Nie chcesz by tak po prostu wyjechał. Rzucasz się mu na szyję i przepraszasz. Prosisz by nie zapomniał. Dajesz mu swój wisiorek. Obiecujesz dozgonną przyjaźń.



John Cox? Znam go. Jest z Hufflepuffu. To bystrzacha. Rzadko się odzywa, chyba że na lekcji. Często siedzi w bibliotece, ale z tego co wiem, to się tam nie uczy. Czyta mugolskie książki detektywistyczne. Taki psychofan Sherlocka Holmesa. W szkole już niejeden słyszał o jego "śledztwach". Pfff.... Według mnie niczego prawdziwego nie dowiódł. Mówią, że on się nie pcha do kłopotów, że to inni go wciągają w swoje zabawy. Jakby nie potrafił odmówić. Nie żeby dał się wykorzystywać. Jeśli chcesz czegoś od niego żądać, to dobrze to przemyśl. Słyszałem o kilku bijatykach z jego udziałem. Prawda, nie zdarzało się to często. Woli być "niewidzialny". Na moje to trzeba być zdrowo stukniętym, żeby unikać ludzi. Jest dziwny. Ale tak między nami, to dobry facet. Znaczy można na nim polegać. Sam mówi, że brak mu odwagi. Nie wierz mu. Byłem kiedyś w poważnych kłopotach. Nie będę o tym opowiadał. To co zrobił było niebezpieczne, ale była to jedyna szansa by mnie ratować. Wcześniej z niego kpiłem, a on uratował mi życie. Jest odważny. Bardzo. Co nie zmienia faktu, że za nim nie przepadam. Pytasz o jego status krwi? Wyznał mi kiedyś, że sam nie wie. Znaczy jest podrzutkiem. Jego mugolska rodzina znalazła go pod drzwiami. Ale i tak, gdy się go spyta, to odpowie, że jest mugolakiem. W końcu o magii dowiedział się dopiero, gdy dostał list. Wcześniej żył tylko z mugolami. Jego rodzina? Ma starszą siostrę, jeśli można tak powiedzieć. Matka jest ponoć jakimś tam mugolskim uzdrowicielem. On mówi na to "lekarz". Ojca miał. Ten się zamordował. Depresja, czy coś takiego. Co jeszcze wiem o Johnie? Lubi konie i wszystkie ich magiczne wersje. Widzi testrale, nie wiem czyjej śmierci był świadkiem. Ma czarnego kota. Jest nieśmiały, choć ma ciekawą osobowość. Niski blondyn o niebieskich oczach, taki typowy. Inteligentny, odważny, pomysłowy, bystry i po prostu mądry. To uciążliwe jeśli sie z nim dłużej przebywa. Kiedyś miał bzika na punkcie piratów. Nie lubi latać na miotle. Dziwak, nieprawdaż? Mówił mi kiedyś, że zamierza się podjąć jakiegoś mugolskiego zawodu. Pisarstwa albo aktorstwa. Aż mnie ciarki z obrzydzenia przechodzą. No, stwierdził że ewentualnie zostanie dziennikarzem jakiejś magicznej gazety. Taaa..... Może wysłać go tak do redakcji "Czarownicy"? Byłaby jazda, zwłaszcza że on wolałby pisać o przestępstwach i tym podobnych. Trzeba na niego uważać. Jeszcze chłopaczyna zostanie detektywem. Szczerze mu to odradzam.



________________________________________________________
Hej! To znowu ja! Jeśli ktoś nie kojarzy, to prowadzę jeszcze pozytywniejszego pana -> Jack Bizarre
Tym razem postać bardziej podobna z charakteru do tej, co siedzi przed monitorem ;)
Chętna na wszelkie wątki. Szukam dla Johnny'ego najlepszego przyjaciela.
Wizerunek - William Moseley 
Cytat w tytule z serialu "Sherlock"
Mistrzu Gry witamy!

113 komentarzy:

  1. [Samotnik jak Denna. Fajnie, że kolejny Puchon :D Powodzenia.]

    Denna

    OdpowiedzUsuń
  2. [Nie no, dlaczego, dlaczego mi to cały czas robicie. Kolejna postać z którą mogłabym wątkować z Noelle :cc
    Kochanie Ty moje, witać się z Tobą nie muszę, a jeżeli coś z kimś to wiesz gdzie szukać ;)]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jackowa z nową, uroczą postacią i to jeszcze z Peterem z Narnii XD
    Nie powiem, ciekawie! :D]
    Mikael

    OdpowiedzUsuń
  4. [Z przyjemnością :3 Jak wymyślimy coś ciekawego, to zacznę. Więc albo tu, albo na gg. Zapraszam ;)]

    Denna

    OdpowiedzUsuń
  5. [Narnia zawitała do Hogwartu :D Witać Cię nie trzeba, życzyć aklimatyzacji też nie... Może powodzenie z nową postacią się przyda :p]

    Drew

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witam serdecznie drugą postać :D bardzo fajny Puchaś wyszedł, i te wzmianki o Sherlocku :3 tylko ta ideologia "śmierć śmierciożercom" brzmi strasznie ;<]
    Ian/Marcel

    OdpowiedzUsuń
  7. [O matko, Jackie! Cóż to za cudowna postać (do tego Narnia!). No i Puchaś. :3
    Czytałam tę kartę i zastanawiałam się jakim cudem on nie jest w Ravenclawie. xD Potem stwierdziłam, że pewnie miał jak Hermiona – tiara stwierdziła, że bardziej nadaje się na Puchona.
    W takim razie powodzenia z nową postacią! :)]

    Elsa i Yseult

    OdpowiedzUsuń
  8. [Hm, pijąc do wypowiedzi Yss, to Tiara miała trochę kłopot Johna gdzieś przydzielić, ale jest i się cieszymy :>
    Z kolei pijąc do wypowiedzi Drusiowej, to zgadzam się z nią w stu procentach - powodzenia i wytrwałości z drugą postacią! :D]
    Lucek/Dżo

    OdpowiedzUsuń
  9. [Tyle Sherlocka ♥ A Hamish... ekhem, John, taki podobny do Karen, to może wątek? c;]
    Karen

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Witam kolegę z jednego domu c: Życzę mało kapryśnego weńca i brawo biję za Willa - od widoku jego twarzy całe dzieciństwo mi się przypomina. Notka także ciekawie poprowadzona, gdyby chęci były - zapraszam do siebie, wątek długi, wątek krótki, wątek żaden, ale powiązanie - dla każdego coś miłego :D ]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Nie pogardzę wątkiem, nie pogardzę też pomysłem na wątek :D]
    Mikael

    OdpowiedzUsuń
  12. [Raczej Ty tu jesteś kopalnią pomysłów, więc liczę na Ciebie :D wybierz sobie któregoś pana i coś wspólnie wykombinujemy :) też mi jej szkoda, tym bardziej że miała taki ładny wątek z Jack'iem, ale za późno już niestety]
    Ian i Marcel

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Nie wiem czemu, ale widzę go w roli prowadzącego dochodzenie na temat Jace'a Malfoy'a bo ten okropny Ślizgon ma dużo mrocznych tajemnic :D ]
    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  14. Koniec lekcji był najmniej lubiany przez Puchonkę, to właśnie wtedy większość uczniów, wychodząc z sali lekcyjnych pędziła przed siebie, nie zważając na ludzi wokół tylko po to, by jak najszybciej znaleźć się na błoniach. Przynajmniej dopóki było ciepło, mogli sobie na to pozwolić. Wtedy nawet i Marshall korzystała z spokoju i cichy, która automatyczna nastawała. Oh, ależ to było przyjemne! Gorzej jak pogoda akurat uległa drastycznej zmianie, wtedy wszyscy zostawali na korytarzach szkoły i nawet zatyczki do uszu nie pomagały, w przeczytaniu na spokojnie książki. Mimo, iż miała małą grupkę znajomych, to nie spędzała z nimi każdej wolnej chwili. Dla innych, na pewno nie była widoczna wśród ludzi, z reguły chodziła swoimi ścieżkami, z boczku by nie rzucać się w oczy. Gdzieś w głębi została samotnikiem, może to nie było zdrowe, ale było i nie dało się tego od tak zmienić. Co najważniejsze, nie bardzo nad tym wszystkim rozpaczała.
    Tak było i dziś, wyszła akurat z ostatniej transmutacji obładowana grubymi księgami, raczej nie zamierzała ich czytać od deski do deski, jednak pozory jednak trzeba zachować. Zajęcia były dziś bardzo niełaskawe, profesorzy w raz z nadejściem nowego roku, stali się bardzo hm nadęci. Pytania, ćwiczenia, testy, a na samym końcu wypracowanie na dwie rolki pergaminu. Naprawdę miała już wszystkiego dość, a idąc przez przepełniony korytarz, co raz była popychana, czy szturchana – dolewało goryczy do czary. Przegięciem największym, byli starsi gryfoni, którzy idąc i szturchając się wzajemnie nie zauważyli idącej obok Denny. Nie była wysoka, ani wysportowana czy dobrze zbudowana. Dlatego, gdy gryfon na nią wpadł ta poleciała, nie umiejąc złapać równowagi na blondyna siedzącego na jednym z parapetów. Na merlina co za gnojki! Książka chłopaka poszkodowanego wypadła mu z rąk, prosto przez otwartego okna! Zaś wszystkie książki Puchonki, rozsypały się kaskadą po posadzce. Wrzątek zaczął się jej wylewać z uszu, gdy zagotowała się ze złości. Wstała szybko, ponieważ jeszcze przed chwilą prawie leżała na biednym chłopaku.
    - Żeby was Dwurożec dopadł! – krzyknęła do nich, przez co usłyszała głupie „Przepraszamy słoneczko” w odpowiedzi. Jej złość wzrosła podwójnie, jednak odetchnęła trzy razy zaciskając mocno pięści. Czasem Gryfoni naprawdę byli gorsi, od najgorszych ślizgonów. Dopiero wtedy przypomniała sobie o jeszcze bardziej poszkodowanym koledze. Odwróciła się w jego stronę – Nic Ci się stało? Przepraszam, to wina tych idiotów – zaczęła zbierać swoje rozrzucone podręczniki, dopiero wtedy przypominając sobie o książce chłopaka – Na merlina, przepraszam jeszcze raz! Da się uratować jeszcze tą książkę? – spytała ze skruchą, kładąc swoje podręczniki na parapecie i rozglądając się za własnością chłopaka.
    [Coś tu nawymyślałam i o, jest :)]

    Denna

    OdpowiedzUsuń
  15. [tak sobie pomyślałam, że mam pusto pod kartą, a akurat John jest na głównej, więc hej, przyszłam się przywitać, cześć :)
    i jeszcze chciałabym wątek, o, ale zupełnie nie wiem jaki :C]

    //Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
  16. [Piotrek jak FC! Jak fajnie! :D My się już znamy, więc tylko życzę fajnych wątków! :D]

    Eva/Bastian

    OdpowiedzUsuń
  17. [Zawsze można zrobić coś w stylu śledztwa polegającego na tym, iż kilkoro uczniów zostanie napadniętych, ukąszonych przez jakiegoś nieznanego stwora czy coś podobnego, a Marcel jako przyszły pan Uzdrowiciel będzie chciał się dowiedzieć o co chodzi, no i ta dwójka [akcja niczym u Johnlocka] będzie musiała znaleźć sprawę etc :D]
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  18. [możesz być tak miła i zacząć? :3]

    OdpowiedzUsuń
  19. Piątkowe popołudnie jak zwykle niemiłosiernie się dłużyło, powodując tym samym iż pewien znudzony do granic możliwości Krukon o mały włos nie zasnął w tej wyjątkowo cichej bibliotece, mrużąc powieki i co jakiś czas omiatając niewidzącym spojrzeniem całą przestrzeń. Ze swoich obowiązków Prefekta Naczelnego wywiązał się już kilka godzin temu, zwieńczając je skrupulatnie przeprowadzonym patrolem i wlepieniem aż dwóch szlabanów. Po tak nużącym dniu pragnął jedynie oderwać się od tej szarej, szkolnej monotonii i po raz pierwszy od niepamiętnych czasów całkowicie oddać się odrobinie szaleństwa, które w jego przypadku polegało na przemknięciu się do działu Ksiąg Zakazanych i zabraniu stamtąd którejś z grubych tomiszczy opisujących najdziwniejsze przypadki czarodziejskiej medycyny. Wstawał właśnie z krzesła i nie patrząc przed siebie ruszył do przodu, sekundy później lądując na ziemi i klnąc pod nosem. — Czyś ty do reszty oszalał?! — wykrzyczał, ignorując rozzłoszczoną panią Pince i resztę zaciekawionej uczniowskiej grupy. Krukon z wyższością spojrzał na rozentuzjazmowanego ucznia domu Helgi Hufflepuff, którego wybryki powoli przechodziły już do historii. Lorenz już nie raz dał wciągnąć się w jego detektywistyczną zabawę, zachęcany obiecankami przeżycia niezapomnianej przygody i poznania kolejnych dobrze zapowiadających się łamaczy szkolnego regulaminu. Marcel czuł się wtedy jak powieściowy doktor Watson, który dzielnie kroczył u boku swojego Sherlocka, starając się uratować świat przed krwiożercą bestią — samym Moriarty'm we własnej osobie. Ich wrogami publicznymi numer jeden byli oczywiście buntowniczo nastawieni uczniowie, aczkolwiek sama perspektywa doświadczenia czegoś takiego na własnej skórze, zdaniem Marcela była niezwykle kusząca. — Tajemnicze ukąszenia, powiadasz? — wyrzucił na jednym wydechu, zapominając o tym, że przecież powinien być na niego zły. Na ich koncie nie figurowała jeszcze zagadka na tle medycznym, której aspekty były dla Krukona tymi najbardziej podniecającymi i ciekawymi, a co za tym szło, chłopak chciał jak najprędzej poznać każdy, nawet najmniejszy szczegół. — Opowiadaj! Co to za ukąszenia? — ponaglił, wyswobadzając rękę z jego uścisku. — Tylko błagam, wyjdźmy stąd! — dodał, wskazując gestem na wyjście z biblioteki.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  20. Patrzyła z uwagą na chłopaka, był taki poniekąd nieśmiały i wyobcowany, trochę przypominał ją samą. Dlatego też od razu wiedziała, że nie zostawi go samego w tej chwili. Znała bibliotekarkę i wiedziała co ta robi uczniom, którzy zapodziali gdzieś jej książki. Oj była to wtedy sroga kara. Dodatkowo nie musiała zerkać na szatę chłopaka, od razu poznała że to Puchon z V roku. Miała dużo czasu, by przyjrzeć się swoim kolegom i koleżanką. Poznawała każdą twarz i lokalizowała jej dom bez zastanowienia. No dobra, z imionami było już gorzej.
    - W pewnym sensie i moja, mogłam im pokazać, gdzie raki zimują – powiedziała zimno – Teraz zostaliśmy z tym sami – przywołała na twarz lekki, pogodny uśmiech. Wyjęła spod szaty swoją różdżkę i wycelowała w książkę, mrucząc: Accio książka. Jednak ta nie ruszyła się ani o milimetr. Westchnęła ze smutkiem. W tym wypadku, nie pomogą im czary musieli działać sami.
    - Dobrze się składała, że z reguły nie mam nic ważnego do roboty. Tu nas czeka sporo pracy – znów skierowała wzrok na chłopaka, chowając magiczny „patyk”. Wystawiła małą dłoń w jego kierunku – W ogóle jestem Denna – przedstawiła się, licząc na to, że chłopak zrobi to samo. Nie umiała sobie przypomnieć za żadne skarby.
    Jej burza mózgów nie trwała zbyt długo, Marshall mimo tego iż była bystra i naprawdę inteligenta, bardzo często wpadała na bardzo głupie i nieprzemyślane pomysły. Już w głowie świtał jej plan, jak idzie powoli po stromym dachu – Nie mamy wyboru trzeba tam wejść – odparła nie myśląc zbyt długo. Prawdopodobnie ona ze swoją gracją smoka kolczastego, spadłaby po dwóch pierwszych krokach.

    Denna

    OdpowiedzUsuń
  21. Marcel słuchał wywodu kolegi z wypiekami na policzkach, łapczywie pochłaniając każde jego słowo. Dopiero teraz zrozumiał jakie znaczenie ma cała ta niewyjaśniona jeszcze zagadka. Wcześniej Krukon zakładał, że prawdopodobnie cała ta akcja jest tylko i wyłącznie kolejnym żartem serwowanym mu przez Johna, a aktualnie nabrał niemalże całkowitej pewności, iż kroi się za tym jakiś większy spisek. Rzeczywiście, w Zamku nie było takiej dwójki jak on i jego towarzysz. Marcelowi pasowała rola doktora Watsona, którego szczerze podziwiał, nie tylko za jego medyczną wiedzę ale przede wszystkim profesjonalne podejście do niebezpiecznych kwestii każdego detektywa. — Napad na Gryfonów? — powtórzył, gdy szli przez zalane słońcem błonia. Nie mógł pojąć, dlaczego ktoś — lub co gorsza coś — uwzięło się na uczniów Domu Lwa, wybierając akurat ich na swoje potencjalne ofiary. W końcu w Zamku były jeszcze trzy Domy, a wśród nich egzystowały najróżniejsze persony, które także mogłyby paść porażone piekielnym żądłem nieznanego sprawcy. Pytanie tylko, kto to zrobił? — Zwierze możemy wykluczyć na wstępie — powiedział, obracając głowę i kątem oka spoglądając na młodszego kolegę. — Chyba, że ten stwór ma alergie na czerwień. To by tłumaczyło ataki na Gryfonów — wyjaśnił, chociaż oczywiście takie stwierdzenie było czystym absurdem. Bez słowa szedł jednak dalej, by kilka minut później stanąć już obok dwóch obandażowanych dziewcząt, które kojarzył jedynie z widzenia. Obie wyglądały na pozór zwyczajnie i niewinnie, co utwierdziło go w przekonaniu, iż ich oprawca nie miał żadnego powodu do zemsty czy innego tego typu odwetu. — Opowiedzcie mi proszę, co wydarzyło się tamtego dnia, w czasie napadu — odezwał się, patrząc na nie badawczym i skupionym wzrokiem. — Mój kolega, Sherl... znaczy John opowiadał mi o ukąszeniu. Widzieliście może, kto to zrobił? — zapytał z nadzieją, iż Gryfonki podadzą mu przynajmniej jeden szczegół z tamtego feralnego dnia.
    Marcel

    [ja też, SH zawsze spoko :D]

    OdpowiedzUsuń
  22. Krukon uśmiechnął się szeroko gdy usłyszał przydomek, którym właśnie zatytułował go John. Doktor Marcel — jego skromnym zdaniem brzmiało wyjątkowo reprezentacyjnie i godnie, na co zresztą zasłużył sobie miesiącami żmudnej i ciężkiej pracy. Chłopak w ciszy przyglądał się znajomo wyglądającym ukąszeniom, jednakże w tej oto minucie nie czuł się na siłach, by przyporządkować je do danej nazwy czy gatunku któregoś ze znanych mu magicznych zwierząt. — Eh, jedynie co przychodzi mi do głowy — zaczął w czasie, w którym we czwórkę kroczyli już w stronę korytarza — To jad żądlibąka — wyjaśnił, patrząc po twarzach zebranych uczniów. Owady te jednak wywodziły się z Australii i mało prawdopodobne, by zawędrowały aż po bramy Zamku. Chociaż... Lorenz zaczął gorączkowo przypominać sobie wszystko to czego dowiedział się z tych kilku odwiedzin w Szpitalnym Skrzydle, czy w Klinice Świętego Munga, gdzie także dane mu było przebywać. — Właściwie to daj mi tę książkę, Holmes'ie — zażądał, wyciągając rękę po gruby wolumin. Przekartkował całą jej zawartość, by po jakimś czasie krzyknąć triumfalnie, unosząc wzrok i recytując im zapisane pochyłym pismem zdania: "Mały owad, który jest wyjątkowo szybki i trudny do złapania. Lata z tak dużą prędkością, że nawet czarodziejom sprawia trudność dostrzeżenie go w powietrzu." — zakończył, zamykając księgę z tak dużym impetem, iż z jej okładki buchnęły kłęby popielatego kurzu. — To by wyjaśniało, dlaczego nic nie zauważyłyście —mruknął pod nosem, okrążając swoich towarzyszy i zaglądając w każdy kąt miejsca, w którym doszło do ataku. Marcel nie łudził się jednak, aby to było kluczem do rozwiązania zagadki. Wszystko ewidentnie szło zbyt łatwo i szybko, by jego przypuszczenia okazały się prawdziwe. — Zaczekajcie tutaj, miłe panie — zwrócił się w stronę Gryfonek, przybierając pozę profesjonalisty, po czym zacisnął dłoń na nadgarstku Puchona i popchnął go na przeciwległy koniec korytarza. — Słuchaj co jeszcze widniało w opisie żądlibąka — wyszeptał, przysuwając się jak najbliżej niego — Owady te używane są do produkcji musów-świstusów, hurtowo sprzedawanych w Miodowym Królestwie. A co jeśli mamy tutaj do czynienia z nielegalnym wyrobem słodyczy i pokątnym handlem? — dodał, wychylając głowę i nerwowo spoglądając przed siebie.
    Marcel

    [jakoś się to rozwiąże :D + niezłe tempo, już myślałam, że dzisiaj będę na czysto, a tu chwila moment i odpis]

    OdpowiedzUsuń
  23. Zmarszczyła lekko czoło, nie bardzo rozumiejąc blondyna. Dopiero, gry wgramolił się na parapet, a potem od razu wystawił za nie nogi. Denna pobladła. Byli na najniższymi piętrze, jednak mimo to z dachu do ziemi sięgały ze 3 metry. Chłopak spadając mógłby zrobić sobie krzywdę, nawet szlaban nie był tak przerażający. Dodatkowo to właśnie ona wpadła na ten głupi pomysł, więc byłaby to wyłącznie jej wina. Szczególnie, że i ona przyczyniła się do wyrzucenia tej książki. No na Merlina, wyrwała by tym Gryfonom nogi z czterech liter. Przez chwilę nawet zastanowiła się, czy przypadkiem nie umyślnie nie wykorzystała swoich zdolności, przecież do tego on służył, by każda część populacji mężczyzn robiła to, na co ona miała ochotę. Jednak już dawno zapanowała nad swoją naturą i starała się nie nadużywać swoich umiejętności, przede wszystkim chciała być postrzegana i oceniana jako Denna, szesnastoletnia czarownica z Hufflepuffu. Uh!
    - Nie, John lepiej wracaj! – syknęła do chłopaka, nie mniej przerażona. Odwróciła się analizując korytarz, był pusty totalnie pusty! Wracając wzrokiem na towarzysza (szalonego dodatkowo), zauważyła iż był parę kroków dalej.
    - Jeszcze zrobisz sobie krzywdę, a to tylko książka. Wezmę winę na siebie – mówiła błagalnie w jego kierunku. Tak zdecydowanie, była gotowa obronić chłopaka, wziąć gniew i szlaban bibliotekarki. Niż mieć na sumieniu tego uprzejmego puchona, który zdecydowanie wykazał się odwagą. Nie uszło to jej uwadze, było to imponujące. Prawdopodobnie sama Denna wlazła bym tam, tylko dlatego by nikt nie miał jej nic za złe. Wolała być niewidoczna, ze spłaconymi długami.

    Denna

    OdpowiedzUsuń
  24. [Hmm... to może wspólne śledztwo? Ewentualnie spotkanie w bibliotece, na błoniach, jakiś wspólny arcywróg w stylu Moriarty'ego? To moje propozycje, jak coś masz to wal śmiało c:]

    Karen

    OdpowiedzUsuń
  25. Nawet nie wiedziała co mógł czuć chłopak, wiedziała tylko to, że była śmiertelnie przerażona stojąc tak daleko od całej tej sytuacji. Stała i nic nie robiła, rozglądając się co jakiś czas po korytarzu. Faktycznie młody Puchon i tak się już narażał, nie musiał jeszcze za to wszystko płacić szlabanem. Denna taka nie była. Potrafiła walczyć o swojego, ale przeważnie bała się ryzyka, dlatego wolała go unikać jak ognia. Może i była tchórzem, nigdy by nie zaprzeczyła iż jest inaczej, była i już.
    Co wtedy, gdy mu się poślizgnie noga? Co ona wtedy zrobi, przecież nie umiała żadnych zaklęć unoszących prócz Wirgardium Leviosa, ale nie dałaby rady unieść tym zaklęciem zdrowego, dorosłego chłopaka. Czasem ledwo unosiła lekkie piórko. Będzie wtedy bezradna. Jej przerażenie wzrosło sto krotnie, serce zaczęło szybciej bić, a ręce były mokre od potu. Bierz tą, książkę i wracaj, ty uparty Puchonie – jej wnętrze krzyczało.
    Chłopak podniósł ostrożnie książkę, widać było jak niepewnie zerka w stronę okna. Teraz czekała go ta sama droga, jednak tym razem lekko pod górkę. Denna trzymała mocno kciuki, za to by wrócił ostrożnie i bez szkód. Troszkę to trwało, jak stawiał krok za kroczkiem. Mimo to udało mu się wejść na górę, przywitała go głucha cisza.
    Denna stała jak skamieniała parę metrów od okna, z oczami przepełnionymi żalem. Wyraźnie go przepraszała. Jednak za co? Za niedopilnowanie? Ale czy z jednej strony, nawet gdyby zawołała „uwaga, nauczyciel!”, czy chłopak zdążył by przybiec na czas, kompletnie nie zauważony?
    - Może pan mi wyjaśni, co to miało znaczyć? – spytała z grobową miną profesor McGonagall, która stała od razu za dziewczyną, założyła gniewnie ręce na biodra, czekając na wyjaśnienia chłopaka.
    Denna

    OdpowiedzUsuń
  26. Teoria Johna Holmes'a Coxa wydawała mu się wyjątkowo trafna. Prawdopodobne było, aby ktoś sprowadził do Zamku owady żądlibąka, które ku jego nieszczęściu uciekły, siejąc chaos i żądląc wszystkich dookoła. Jednakże w dalszym ciągu ich zagadka pozostawała w trybie rozwiązywania. Marcel już wcześniej pomyślał, iż ataki na Gryfonów mógł przeprowadzić któryś z uczniów Domu Węża. Chłopak już nie raz przekonał się na własnej skórze o ich sprycie i bezwzględności, a poza tym znał hogwarckie realia. Gryffindor od wieków toczył wojny ze Slytherinem i raczej nie zanosiło się, aby ten stan rzeczy uległ poprawie. — Dowiedzieć się o czystości krwi ofiar? — powtórzył, patrząc na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Gdyby rzeczywiście chodziło tutaj o rasowe potyczki, wątpił, żeby ofiarami stawały się tylko i wyłącznie osoby z Gryffindoru. W końcu sam Marcel pochodził z rodziny typowo mugolskiej, a co za tym szło, nigdy nie był mile widziany w pobliżu któregokolwiek ze Ślizgonów. — Nie wykluczone, ale nie uważasz Sherlocku, że wtedy skutki byłyby bardziej poważne? Ofiarom nic się nie stało, oczywiście z medycznego punktu — dodał cicho — A one zachowują się podejrzanie — pisnął, wskazując na dwie dziewczyny, które ewidentnie miały coś na sumieniu. — Idziemy! — zawyrokował, na powrót zmierzając obok uczennic z Domu Lwa. — Możecie opowiedzieć nam o waszych relacjach ze Ślizgonami? — zapytał, wlepiając w nie podejrzliwe spojrzenie, zamaskowane profesjonalizmem i udawaną troską. — Oczywiście pytamy tylko i wyłącznie prewencyjnie musimy wybadać każdy szczegół tej podejrzanej sprawy — wyjaśnił, niecierpliwie oczekując na ich odpowiedź.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  27. [Mnie się podoba c: To kto zaczyna? c:]

    Karen

    OdpowiedzUsuń
  28. [ Jak to?! Jak to kolejny? Myślałam, że będę jedynym. A tu psikus! Chęci na wątek są ogromne, ale mi zawsze ciężko coś skombinować i zawsze trwa to od tydzień za długo. ]

    OdpowiedzUsuń
  29. Niecierpliwie czekał, aż którakolwiek z dziewczyn odpowie na zadane przez Johna pytanie, naprowadzając ich tym samym na poszlakę pomagającą im rozwiązać tę dziwną zagadkę. Może i Gryfonki rzeczywiście nie pałały nienawiścią do owych reprezentantów Domu Salazara, jednak podejście uczniów wrogiego domu nie musiało identyczne i odwzajemnione. — Nie rozmawiałyśmy od dłuższego czasu z żadnym Ślizgonem — odezwała się pierwsza z ofiar, wcześniej obracając głowę i niepewnie spoglądając na swoją towarzyszkę. Marcel mógł się założyć, że ta ostentacyjnie mrugnęła do niej jednym okiem, prawie niezauważalnie w negujący sposób kręcąc głową. — Tak, nie mamy z nimi kontaktu — przytaknęła druga, mówiąc to wszystko lekko spiętym i wystraszonym tonem głosu. Krukon coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, iż dziewczyny nie są z nimi całkowicie szczere. Prawdą było, iż nie był on doświadczonym detektywem, a jedynie podrzędnym pomocnikiem Puchońskiej wersji Sherlocka Holmesa, aczkolwiek nawet na jego oko sprawa ta śmierdziała z daleka, a spiski, intrygi i knucia wyczuwalne były w samym powietrzu. — I co zrobimy z tym fantem? — zapytał cicho, przysuwając się bliżej Johna. W głębi duszy liczył na jego inwencję: był gotów odepchnąć od siebie swoją własną niespełniona ambicję i potrzebę pokazania światu swoich umiejętności, byle tylko sfinalizować sprawę ataków. Sprawę, która zapewne spędzi mu sen z powiek do czasu, w którym każdy aspekt nie zostanie wyjaśniony. — Joooohn! — wykrzyczał, gdy z drugiego końca feralnego korytarza do jego uszu doszły jęki połączone z cichym popiskiwaniem i serią trzasków. — Chyba mamy kolejny napad! — dodał z przejęciem, puszczając się biegiem w tamtym kierunku. Czuł, że lada moment uda mu się nakryć winowajce na gorącym uczynku i uratować splamiony honor wszystkich Gryfonów. Chyba, że tym razem to nie Gryfon padł atakiem żądła...
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  30. Denna zerkała raz na Panią profesor, a raz na chłopaka, który pod wzrokiem nauczycielki kurczył się co raz bardziej. Na razie nauczycielka nie skupiała na niej uwagi, jednak zdawała sobie sprawę, iż prędzej czy później się nasłucha na swój temat. McGonagall pod tym względem była zawzięta i spoczęłaby dopóki nie natarła komuś uszu. W każdym bądź razie należało im się, chłopak mógł zginąć, a ona nic pod tym względem nie zrobiła. Na merlina, przecież to była tylko książka!
    - Po co mnie przepraszasz, dziękuj losowi, że dalej żyjesz! – zawołała do Johna – Zawiodłam się na tobie Panie Cox – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Dennie tak zrobiło się żal chłopaka, że aż przez chwilę przeszła ją myśl, by uchronić go przed tym ciosem. Jednak było za późno, mogła myśleć przed tą totalną głupotą, która uczyniła. Gdy Marshall ganiała się w myślach, pani profesor spojrzała na nią swoimi lodowatymi oczami – Nad Panienką Marshall również, jak mogłaś mu na to pozwolić. Choć, może to była twoja sprawka? Nawrzucałaś coś temu biednemu chłopcu do głowy? – analizowała ją wzrokiem. Pod Denna nogi się ugięły, jak ona mogła jej tak powiedzieć. Resztkami silnej woli walczyła ze sobą, by nie wybuchnąć w kierunku Minerwy McGonagall. Nie potrafiła słuchać takich perfidnych oszczerstw na swój temat, nie mogła znieść iż jedna z jej ulubionych nauczycielek, mogła w ogóle tak o niej pomyśleć. Te głupie stereotypy. Przecież Denna Marshall zdobywała wszystko urodą i zdolnością. Zacisnęła usta w cienką linie, jakby miało to powstrzymać ją od mówienia. I skierowała wzrok na chłopaka, który dopiero teraz podniósł na nie wzrok.
    - Tak – szepnęła i gdy nauczycielka spojrzała na nią spode łba, poczuła się pewniej. Tak mogła złagodzić karę chłopaka przynajmniej, w tak minimalnym stopniu. Kiwnęła parę razy głową, jakby dzięki temu gestowi miała poprzeć swoje słowa – Tak to moja sprawka, byłam ciekawa… Czy on to zrobi – powiedziała niepewnie. Wokół nich zaczęły zbierać się grupki uczniów, tłumy gapiów którzy byli głodni jakiejkolwiek afery. Denna zdenerwowała się jeszcze bardziej, nie chciała by na nią patrzeli, ani słuchali. Już słyszała w głowie te plotki, te wszystkie kłamstwa jakie będą na jej temat krążyć po szkole. Spojrzała na nauczycielkę, która zrobiła się znów czerwona ze złości.
    - Myślałam, że nie jesteś aż tak głupia dziewczyno – auć – Będę musiała Cię ukarać, przykro mi – dodała, choć po jej tonie i mimice, nie była wyczuwalna ani krzta żalu.

    Denna naiwny bohater

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Coś sobie wybiorę i pokombinuję z wszystkim :) dzięki za podrzucenie pomysłu. ]
    Andy Brennan

    OdpowiedzUsuń
  32. Była gotowa na nadchodzący atak, dodatkowo było jej bardzo przykro, że Mcgonagall mogła tak w ogóle pomyśleć. Jednak teraz było już za późno na smutki, przecież się przyznała, musiała wziąć każde oskarżenia na przysłowiową klatę. Dopiero wtedy chłopak odezwał się cicho, nie wymagała od niego by ją bronił, nawet jeśli to co mówił było prawdą. Nie po to narażała swoje imię, by po chwili wystraszona kulić ogon i czekać na ratunek z jego strony. Jednak, gdy odezwał się dalej zrobiło jej się miło. W końcu obronił ją przed tymi wszystkimi ludźmi, którzy szeptali sobie coś na ucho. Przecież ona tak nienawidziła być w centrum uwagi, nie chciała by ludzie o niej mówili, by mówili do niej. Dlatego jej imię na ustach każdego z uczniów, nie było jej najskrytszym marzeniem.
    Gdy nauczycielka odezwała się znowu, mówiąc o wyłudzonym przez chłopaka heroizmie. Nie wytrzymała i parsknęła cichym chichotem. Po prostu już nie umiała wytrzymać. To jej sprawka iż chłopak nabrał odwagi by cokolwiek powiedzieć? No po prostu kpina!
    - Przepraszam Pani profesor za mój wybuch – odpowiedziała grzecznie, zaczynając panować nad wydobywającym się z niej śmiechem – Jednak aż takich czarów, to ja chyba nie potrafię – rzuciła od niechcenia, machając przy ty ręką. Powiedziała to, bo już tak miała. Jak coś wpadło jej do głowy, za nim pomyślała już wypadało jej to z ust. I chyba przelała gorycze do czary, bo twarz profesorki stężała jeszcze bardziej.
    - Zbiera się wam na żarty Marshall? – spytała sceptycznie, po czym zamachnęła się ręką w stronę schodów – Za mną! Ja już tobie znajdę odpowiednią karę i kto wie, może odpowiesz za to przy dyrektorze! – Denna spochmurniała. Chyba każdy z uczniów miał dystans i szacunek do wielkiego Dumbledore. Nie była gotowa na takie podejście.
    - Ale Pani profesor… - jęknęła głośno. Jednak już była ciągnięta przez nauczycielkę przez korytarz w stronę schodów. Nie zdążyła nawet spojrzeć na chłopaka, a McGonagall stanęła jak wryta. Odwróciła się na pięcie patrząc na chłopaka.
    - John ty też choć, znajdziemy Ci zajęcie – odparła pochmurnie.

    [Bo ona czasem jest urocza, więc postanowiłam to wykorzystać :D]
    Denna

    OdpowiedzUsuń
  33. Krukon chyba jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuł się aż tak zdezorientowany. W jednej chwili przytrzymywał mdlejącą w jego ramionach — co dziwne — Ślizgonkę, by moment później patrzeć na tracącego przytomność Johna, który także padł ofiarą tajemniczego stworzenia. Niestety nie zdążył ani do niego dobiec, ani zobaczyć co takiego ukąsiło go aż dwukrotnie. Usłyszał jedynie jak ten upada z trzaskiem na podłogę, podzielając losy Gryfonek, Krukonki i co najważniejsze — Ślizgonki. Napad na uczennice Domu Węża zanegował jego dotychczasowe teorie dotyczące tego, iż sprawcą musi być któryś ze Ślizgonów. Można było zarzucić im dosłownie wszystko oprócz tego, że skrzywdziliby żadnego ze swoich. Co prawda byli oni wrednymi, podstępnymi jadowitymi żmijami, ale od zawsze trzymali się razem. W końcu mieli świadomość tego, że inne domy nie darzą ich sympatią, a co za tym szło, solidaryzowali się w swoim malutkim, lojalnym kręgu.
    — Joooooohn — wyjęczał, klękając obok niego, w międzyczasie przytrzymując nieprzytomną dziewczynę. — Nie rób mi tego, rozumiesz?! Masz żyć i doprowadzić śledztwo do końca! Sherlocku, ocknij się! — stęknął, klepiąc go otwartą dłonią po policzku. Jego ostatnia nadzieja odeszła, pozostawiając go z niczym. Odeszła, zabierając ze sobą tajemnicę, którą najprawdopodobniej zdołała rozwiązać, nie dzieląc się nią z nikim. Nawet ze swoim doktorem Lorenz'em, który jak zagubione dziecko stał na środku korytarza, spoglądając na dwie biedne, pozbawione świadomości ofiary. Resztkami świadomości zmusił się do wyciągnięcia różdżki, mrucząc pod nosem zaklęcie wprawiające Puchona w stan permanentnej lewitacji. Z trudem podźwignął wciąż będąca na granicy życia i śmierci Ślizgonkę i jak rasowy przewodnik poprowadził tę otępiałą dwójkę prosto do Szpitalnego Skrzydła. — Masz się obudzić, rozumiesz? — powiedział jakiś czas później, gdy z niecierpliwością wyczekiwał przy łóżku Coxa. — Daalej, masz mi natychmiast wszystko wyjaśnić! — ponaglił, chociaż wiedział, że zanim jad zniknie z żył ofiary, musi minąć przynajmniej kilka godzin niezmąconego niczym snu.
    Marcel

    [to możesz mnie trochę oświecić i powiedzieć co planujesz :D pisząc to czułam się jak Watson stojący nad "umarłym" Sherlockiem, który właśnie skoczył z dachu ;<]

    OdpowiedzUsuń
  34. Siedzenie w Skrzydle Szpitalnym zaczynało go nudzić, chociaż jak na przyszłego Uzdrowiciela przystało, powinien być w siódmym niebie. Niechętnie stwierdził jednak, iż siedzenie przy łóżku nieprzytomnego chłopaka na nic się w tym momencie zda, toteż bez słowa opuścił pomieszczenie, by w spokoju poczekać aż Puchon dojdzie do siebie. Krukon postanowił także odroczyć śledztwo do czasu, aż John raczy zaszczycić go szczegółami, na które najprawdopodobniej wpadł tuż przed feralnym ukąszeniem. W pojedynkę jego szanse na powodzenie były na straconej pozycji, a bezowocne główkowanie było tylko i wyłącznie stratą czasu. Późnym wieczorem, zaraz po spatrolowaniu korytarzy i odbębnieniu wszystkich obowiązków Prefekta Naczelnego, raz jeszcze żwawym krokiem ruszył do Szpitala z nadzieją, iż Cox odzyskał już utraconą świadomość. — No nareszcie się obudziłeś! — westchnął z ulgą, gdy jego oczy dostrzegły towarzysza w pełni sprawności. Nie mógł doczekać się poznania tej teorii, którą tak bardzo chciał podzielić się z nim Puchoński detektyw. Czuł jak adrenalina powoli przepływa przez jego żyły, jakby wyczuwając zbliżającą się przygodę. Przez jego plecy przeszedł jeden krótki dreszczyk, zwiastujący rychły wybuch buzującego podniecenia. Wlepił zaciekawione spojrzenie w Johna, na siłę ciągnąc go w stronę wyjścia, by następnie na nowo stanąć na miejscu zbrodni. — Opowiesz mi wreszcie o co chodzi? — ponaglił, nerwowo tupiąc nogami — Wiesz już, kto napadł na tamte Gryfonki? I Ślizgonkę? Iiii na ciebie?! — wyliczył, przywołując w pamięci twarze ofiar.
    Marcel

    [nauczyciel? to ciekawie się zapowiada XD]

    OdpowiedzUsuń
  35. Osoby nie były istotne? W sumie sam Marcel doszedł do identycznego wniosku zaraz po ataku na ową Ślizgonkę. Uśmiechnął się jednak lekko, gdy John potwierdził jego wcześniejszą teorię odnośnie przemytnika żądlibąków, wykorzystującego go do zarobienia nielegalnych galeonów. Krukon z szokowaną miną spoglądał na pewnego siebie chłopaka, który skomplikowanym ruchem różdżki odkrył przed nimi schowane za ceglanym murem wejście do małego pomieszczenia, zapewne byłego centrum dochodzeniowym anonimowego przestępcy. Marcel powstrzymał się przed szerokim otwarciem buzi w geście szczerego zdziwienia, aczkolwiek gdyby tylko mógł, jego szczęka już dawno opadłaby na sam dół. — Skąd ty... jaaaak? — wychrypiał, patrząc na niego z nieskrywanym uznaniem. Musiał przyznać, że Puchon zdecydowanie urósł w jego oczach, a jego miano hogwarckiego detektywa w tym oto momencie przyjęło range godną profesjonalnego Sherlocka Holmesa. — Dobra, idę w lewo — oznajmił, obracając się na pięcie i kierując się w wyznaczoną stronę. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało aż nadto normalnie, jakby sprawca przewinienia opróżnił wcześniej calutki kantorek, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. — Przydałaby się lupa i gumowe rękawiczki — mruknął sam do siebie, wysilając wzrok i skupiając się na dokładnych oględzinach terenu. — John! Chyba coś mam! — wykrzyczał jakiś czas później, gdy z trzaskiem otworzył starą, zakurzoną szafę i wyjął z niej pomiętą rolkę pergaminu. — Widzisz? To zamówienia na słodycze — oznajmił, śledząc wzrokiem wypunktowaną listę składników. — O nie... -— jęknął, kładąc palec na jednej z linijek — Zamówienie na pięć skrzynek musów-świstusów, wysyłka do Miodowego Królestwa przewidywana na jutrzejsze popołudnie... Co z tym robimy? — zapytał, kręcąc głową. — Może to jedyna okazja by go złapać... — dodał z entuzjazmem, oczami wyobraźni widząc samego siebie, dumnego i zadowolonego ze swojego osobistego zwycięstwa.
    Marcel

    [a tak btw. to mam zgodę na 3 postać i Ari wraca niebawem, więc może coś z Jackiem się pomyśli znowu :D]

    OdpowiedzUsuń
  36. [ Bardzo dziękuję za powitanie. :)]

    Syriusz

    OdpowiedzUsuń
  37. Nauczyciel? Po tym komunikacie rzeczywiście szczęka Krukona wyszła na bliskie spotkanie z podłogą. Marcel w życiu nie spodziewałby się — ba, nawet nie przeszłoby mu to przez myśl — że jakikolwiek z profesorów zniżyłby się do ataku na niewinnych uczniów tylko po to, aby wzbogacić się na nielegalnym handlu słodyczami. Marcel może w swoich przekonaniach był niezwykle naiwny i łatwowierny, jednak odkąd pamiętał, od nauczycieli spodziewał się czerpać autorytet i brać przykład godnego postępowania, a nie tego w jaki sposób skrzywdzić kolejnych uczniów. Chłopak nie miał najmniejszego zamiaru sprzeczać się jednak z Johnem, któremu mimo wszystko wierzył na słowo. W końcu to on był tutaj głównym dowodzącym i skoro uparcie brnął przy swoich racjach, to w istocie musiał je mieć. — Załóżmy, że rzeczywiście to któryś z nauczycieli — odezwał się, w międzyczasie spoglądając przez ramię Puchona na niepełną zapisaną w książce wiadomość. Na poszlakę, która mogła stać się kluczem do rozwiązania ich zagadki, jednak poprzez wyblakły atrament żadne z nich nie było w stanie odczytać wskazówki ratującej życie następnym ofiarom. — Ale w dalszym ciągu nie wiemy który, a chyba nie zamierzasz przepytywać ich wszystkich — kontynuował, drapiąc się po brodzie — Wiesz Sherlocku, zawsze możemy iść do Dumbledore'a, ale... — wyjąkał, urywając i wlepiając w niego to samo zszokowane spojrzenie. Oczywiście, że mogli pobiec do dyrektora i poskarżyć mu się ze wszystkiego co jak dotąd udało im się wynaleźć. Ale czy tak postąpiłby prawdziwy detektyw? Zrzucając obowiązki na wyższe organy władzy, kapitulując i dając za wygraną? Na pewno nie. — Chyba, że sprawimy sobie jutro wycieczkę do wioski — oznajmił, uśmiechając się lekko pod nosem. — Tylko wtedy go złapiemy! Poza tym możemy to tylko sprawdzić, a przyłapać go w Zamku. Zawsze lepiej wiedzieć z kim ma się do czynienia, prawda? — zapytał w nadziei, że udało mu się przemówić mu do rozsądku.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  38. [Bo ja bardzo uprzejmy chłopak jestem. ;D
    Wish ma w sobie coś ze zgrywusa i mógłby któregoś razu przyjść do Johna i naopowiadać mu jakichś głupot. Queshire jest dość przekonujący, więc młodszy Puchon mógłby mu zaufać i rozpocząć śledztwo. Wynik okaże się zaskakujący dla Wisha, bo okaże się, że ofiara jego żartu rzeczywiście wywęszyła coś podejrzanego... To zarys skreślony na szybko, jeśli w to wchodzisz, domyślę szczegóły.]

    ~ Wish Queshire

    OdpowiedzUsuń
  39. Do czego może być zdolny człowiek, który w jednej chwili traci wszystko nad czym pracował długimi tygodniami? Kiedy jego plany nagle trafia szlag, dodatkowo przysypując go stosem problemów? Kimkolwiek był ich główny podejrzany, jedno było pewne: za nic w świecie nie wybaczyłby dwójce uczniów, którzy wścibili nosy w nie swoje sprawy, w konsekwencji przekreślając jego szanse na wielkie bogactwo. Jeśli winnym rzeczywiście był jeden z profesorów to zarówno sam Marcel jak i John mieli wyjątkowo dużo do stracenia. Starszy i bardziej doświadczony życiowo mężczyzna paradoksalnie miał nad nimi niezaprzeczalną przewagę, a co za tym szlo, całe grono pedagogiczne opowiedziałoby się po jego stronie, mając za nic dowody podtykane im pod nosy przez nic nieznaczącego Puchona i Krukona. Marcel obawiał się, że rządny zemsty nauczyciel odbierze mu to, na co harował miesiącami ciężkich starań: odznakę Prefekta Naczelnego. Nie potrafił wyobrazić sobie tego, że sam wielki Albus Dumbledore wyśmiałby jego dziecinne zabawy w detektywa, brutalnie zabierając mu jego skarb i zostawiając go z niczym. Czy rzeczywiście warto było aż tak ryzykować? — Dobrze, chodźmy zatem — mruknął zrezygnowany, podejmując szybką, męską decyzję. Wolał teraz opuścić mury Zamku, niż dalej gorączkowo zastanawiać się nad słusznością swoich racji. Cena była wysoka, lecz chyba warto było chociażby spróbować... Chłopak bez słowa ruszył po schodach, kierując się prosto do bramy Zamku, wychodząc na zielone błonia, które aktualnie pokrywały się szarymi kolorami wieczora. — To co, kierunek Miodowe Królestwo? — zapytał, przyśpieszając kroku, by przypadkiem ich umykające sylwetki nie wpadły w oko czujnemu Argusowi Filchowi. — Najpierw porozmawiamy ze sprzedawcami. Czuję, że oni także są zamieszani w ten szemrany biznes... — mruknął, zwalniając i zrównując się krokiem z Johnem. Jeśli tylko anonimowy profesor sprzedawał swoje wyroby po nie wygórowanej cenie, to jaki sprzedawca nie skorzystałby z takiej okazji? Marcel mógł założyć się o prawie wszystko co posiadał, że gdyby wykazali się jeszcze większym sprytem, sklepowa ekspedientka wyznałaby im każdy sekret, o który tylko ją zapytają. Był pewny, że pozornie błahe pytanie o ich dostawce nie wyda jej się ani trochę podejrzane, jeśli tylko zadadzą je z odpowiednim profesjonalnym podejściem.
    Marcel

    [jednak udało się jeszcze odpisać :D dobranoc^^]

    OdpowiedzUsuń
  40. [Nawet gdybym napisał Ci to jeszcze w nocy, to i tak nie liczyłbym na rozpoczęcie. ;D
    W Hogwarcie jest pewien uczeń, który nazywa się Wayne Dale i poza tym niewiele o nim wiadomo. Chłopak jest bardzo skryty i niezwykle mało towarzyski, ot, przykład kogoś skrajnie introwertycznego. Uczniom z jego roku trudno byłoby jednak przegapić coś związanego z Wayne’em – dziwnie nikły potencjał magiczny. Dale po sumach kontynuuje te przedmioty, które nie są pierwszym skojarzeniem ze słowem „magia”. Historia Magii, eliksiry, zielarstwo, astronomia i tak dalej. Przygodę z tymi bardziej praktycznymi, jak transmutacja czy zaklęcia, zakończył po piątym roku. Jednak przez pierwsze lata były to zajęcia obowiązkowe, więc jego rówieśnicy mogli obserwować, jak kiepsko sobie z tym radzi.
    Pewnego dnia znudzony Wish napotka Johna i opowiada mu o Waynie Dale’u. Wmawia, że chłopak jest charłakiem/mugolem i do Hogwartu trafił wskutek brzydkich postępowań jego rodziców oraz dyrekcji. Oczywiście jest to bzdura, ale w Waynie naprawdę jest coś podejrzanego, więc John mógłby się tym zainteresować i wykryć coś rzeczywiście dziwnego. Sam fakt, że niezwykle trudno dowiedzieć się cokolwiek o rodzicach Dale’a może być ciekawy. John może donieść więc Wishowi, że jakimś cudem zdobyte papiery Dale’a są prawie puste, a to może rozbudzić ciekawość. A ciekawość to pierwszy krok do zaczęcia grzebania w pochodzeniu Wayne’a. :D]

    ~ Wish Queshire

    OdpowiedzUsuń
  41. [No przecież nie są złe te pomysły! :D
    Choć ta druga mi osobiście chyba bardziej by pasowała. Pytanie tylko, czy się znali wcześniej, czy nie, hm?]

    //Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
  42. [Dobra, masz mnie! Pogubiłam się po zmienieniu karty i ciężko mi się było odnaleźć, ale już odpisuję! Przyznam, że mi się marzy wątek w Zakazanym Lesie, a mianowicie – polowanie na jednorożca razem z Elsą! Oczywiście tylko po to, by go trochę poobserwować, ale skoro John tak lubi konie... :D
    Tylko nie mam pojęcia, kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach mogliby się poznać, żeby jedno drugiemu taką wyprawę zaproponowało...]

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  43. Denna Marshall nie powiedziałaby, że jest czyjąkolwiek bohaterką. Prędzej była wspierającą i naprawdę dobrą koleżanką. Potrafiła być bardzo groźna, jak wściekły pudel, była też czasem zaborcza i naprawdę nie usłuchliwa. Jednak była dobrym mieszanym dzieckiem, które doceniało dobre gesty. Szczególnie te kierowane, do szczerych i dobrych ludzi – takim człowiekiem był John. Mimo, iż od pięciu lat mijali się w pokoju, wcale ze sobą nie rozmawiając. Czuła, że musi mu pomóc. Tak naprawdę, gdyby nie byli tacy sami: zamknięci w sobie, nie lęgnący do ludzi – już dawno spotkali by się, w o wiele milszym klimacie. Może była naiwna, ale wierzyła, że dobro wraca. Niezależnie z której strony. Ciągle była ciągnięta przez panią profesor, jednak skierowała w kierunku chłopaka ciepły wzrok, gdy tylko usłyszała jak się odzywa. Uśmiechnęła się lekko.
    - Musiał być ten pierwszy raz – szepnęła w jego kierunku. Jednak od razu została uciszona przez nauczycielkę. Dlatego tylko wywróciła oczami i skierowała wzrok na schody. Może i jej pokerowa twarz, nie pokazywała emocji, jakby totalnie nie przejmowała się tym co ją czeka. Prawda była jednak inna. Bardzo się przejmowała, czy na tym heroizmie nie ucierpiała zbyt bardzo. W końcu była jedną z tych grzecznych, ciągle przygotowanych i uprzejmych dziewczynek.
    Nauczycielka zatrzymała się przed jednym z gabinetów, weszła do środka, upominając wcześniej młodych o braku możliwości ucieczki. „I tak was znajdę” – dodała na od chodne. Wyszła po dwudziestu sekundach z parą kluczy, które swobodnie zwisały jej zawieszone na palcu. Poszli od razu za nią. Denna odczuła wielki komfort, gdy mogła iść o własnych siłach, a nie prowadzona jak jeden z gorszych rabusiów.
    - Myślałam nad tym, by wysłać was do Pana Filcha, ale stwierdziłam iż jednak już za dużo dostał w kość z takimi jak wy – stwierdziła ospale, kierując wzrok wprost na Denne. No tak ona ta zła i najgorsza. – Dlatego znalazłam o wiele ciekawsze zajęcie dla was. Tak was panie John, nauczy się pan nie zadawać z nieodpowiednim towarzystwem – auć. Denna rzuciła szybkie spojrzenie w stronę chłopaka. Otworzyła szeroki składzik na samym końcu korytarza na drugim piętrze. I wyjęła z nich dwa wiadra, szczotki, ścierki i inne środki czystości.
    - Wysprzątacie każdą łazienkę w zamku – odparła zadowolona – Aha i minus dwadzieścia punktów dla Puchonów.

    zniesmaczona Denna

    OdpowiedzUsuń
  44. [No niestety nie mam żadnego pomysłu jak na tę chwilę.]

    Nelly

    OdpowiedzUsuń
  45. [Jak na razie niestety nie mam żadnych :/]

    Nelly

    OdpowiedzUsuń
  46. Sprzątanie toalet, z których korzystało większość uczniów, nie było nawet jej marzeniem. Ba, mogłaby przysiąc, że takie zajęcie było jednym z jej koszmarów! Co wtedy, jeżeli ktoś ich na tym przyłapie, przecież będą wskazywani palcem do końca swojego życia w szkole. Nie żeby się tym szczególnie przejmowała, ale przezwisko „babcia klozetowa” było ponurą wizją, na dalsze dni. Marta zaś była jedną z większych pleciug w zamku, dlatego mogli się spodziewać, iż plotki na ich temat będą krążyć po szkole przez najbliższy tydzień. Dodatkowo jej wycia i głupie dogadywania na pewno będą im towarzyszyć przez całe sprzątanie.
    Wzięła tyle, ile tylko mogła udźwignąć gadżetów do sprzątania i zaśmiała się na słowa chłopaka, tak szczerze. W końcu rozbawił ją tym, naprawdę prostym pomysłem. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że przecież to zwykłe zaklęcie może sprzątać, a oni mogli wtedy stać i bezczynnie obserwować.
    - „Chłoszczyć” zrobiłoby wszystko za nas – stwierdziła z zadowoleniem – I nie powiedziała nic na temat, że nie możemy z tego korzystać – szepnęła do chłopaka, po czym uśmiechnęła się zawadiacko. Tak to zdecydowanie poprawiało jej humor na dłuższą metę, nawet wtedy gdy czekało ją sprzątanie tylu niesmacznych miejsc. Ah ile by dała za to, żeby schować się teraz w jakimś ciemnym kącie i nie wychodzić. Miała tylko nadzieje, że ich pomysł wypali, może i znalazła zaklęcia na wodę czy środki czystości, ale to nie zmieniało faktu, że czyścić musieliby własnoręcznie.
    Uśmiechnęła się szeroko widząc postawę chłopaka, był taki waleczny i odważny z tą miotłą, że aż na sercu poczuła ciepło. Naprawdę był sympatycznym i uczciwym chłopakiem, dlatego nie żałowała ani przez chwilę, że mu pomogła. Od tak, była pewna swego i zadowolona z tego co zrobiła.
    Obeszli prawie każdą łazienkę na drugim piętrze, gdzie zostawiła ich nauczycielka. Ciągle nie przejęci korzystając z zaklęcia sprzątającego, siedzieli pod ścianą i czekając na koniec. Denna zadawała chłopakowi prze różne pytania na temat książki od której to wszystko się zaczęło, na które on mimo wszystko odpowiadałam. Stanęli przy schodach prowadzących, albo na pierwsze piętro, albo na wyższe trzecie. Denna skierowała na niego wzrok.
    - Idziemy na pierwsze piętro? – spytała z lekkim bólem i tak będą musieli tam dojść prędzej czy później, w końcu zostało im sporo tych pięter, na których znajdywały się łazienki. Im szybciej zaliczą Martę, tym szybciej będą mieli z nią spokój

    Denna

    OdpowiedzUsuń
  47. [Witam. ;D Bernie nigdy nie uczył się języka niemieckiego, bo ojciec nie pozwalał. Jeśli kiedyś na coś wpadnę, od razu wpadnę pod kartę.]

    Bernie Garza

    OdpowiedzUsuń
  48. Marcel nie spodziewał się, że jego kompan gotów był do aż takich poświęceń i musiał przyznać, że naprawdę mu to zaimponowało. On oczywiście nie pozwoliłby, aby Puchon wziął całą winę na siebie, ryzykując kolejnymi latami spędzonymi w Zamku. Poza tym szczerze wątpił, żeby nauczyciel okazał się aż tak surowy, by karać dwójkę zwykłych uczniów, nie mając ku temu powodów. Jedyną rzeczą jaką mógł im zarzucić to nocne włóczenie się po Hogsmeade, za co rzecz jasna nie groziło dyscyplinarne wydalenie ze szkoły. — Daj już spokój, Johnie — powiedział, siląc się na lekki uśmiech. Wolał w tym momencie nie zawracać głowy zarówno sobie jak i Puchonowi, żeby ich wspólna uwaga skupiona była tylko i wyłącznie na śledztwie. Dopóki wszystko było pod kontrolą, nie mieli powodów do niepotrzebnych zamartwień i spekulacji. — A teraz drogi detektywie, pora rozpocząć prawdziwą przygodę — odrzekł z entuzjazmem, zacierając ręce i uśmiechając się od ucha do ucha. Omiótł wzrokiem całą znajomą wioskę, ciesząc się, że o tej porze uliczki świeciły pustką. Jedynie palące się latarnie oświetlały rozprzestrzeniający się przed nimi plac i co poniektóre sklepowe witryny, w których sprzedawcy szykowali się do zamknięcia. Lorenz nacisnął na klamkę Miodowego Królestwa, żwawo wchodząc do środka i natychmiastowo podchodząc do długiej lady. Przybrał minę prawdziwego konesera słodyczy, który ze swoją wrodzoną wybrednością nie potrafi zdecydować się na żaden zakup. — Johnie, na co masz ochotę? — zapytał, ostentacyjnie podnosząc głos. Przejechał palcem po szklanej tubie z czekoladowymi żabami, zwracając na siebie uwagę starszej ekspedientki. — Słyszałem, że tutejsze musy-świstusy są wyjątkowo smaczne — kontynuował swój monolog, wlepiając znaczące spojrzenie w kolegę. — Ale osobiście przed ich zakupem musiałbym poznać listę składników — odrzekł, przenosząc wzrok na kolejne magiczne słodycze — Ciekawe, kto produkuje takie cuda... — zakończył, przystając w miejscu i z tryumfem spoglądając na stojącego obok Johna.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  49. Sobotnie popołudnia zawsze były dobrą okazją do znalezienia jakichś naiwniaczków. Zazwyczaj Wish proponował takim różne substancje, które określał jako nielegalne, ale za to dające różne profity (świetne schizy, nauka szybciej ci wejdzie do głowy, będzie szybszy, wyprzystojniejesz i tak dalej) albo proponował grę w karty na galeony. Był na tyle sprawny w takich karciankach, że większości dałby radę, grając czysto. A jeśli ten sposób zawodził, zawsze zostawały drobne oszustwa, które bardzo lubił. Czasem kantował tylko dla zabawy, bo wiedział, że bez tego również by zwyciężył.
    Pierwsza sobota w nowym roku szkolnym nie wygoniła jednak na hogwarckie korytarze różnych łatwowiernych uczniów. Albo tych, którzy byli zdesperowani. Wishowi nudziło się, więc łaził bez celu bez zamku, pogwizdując przez zęby jakąś melodyjkę. Uwielbiał ten zlepek dźwięków – każdy w nim słyszał interpretację zupełnie różnych kawałków muzycznych, a prawda była taka, że Queshire niczego nie naśladował. Po prostu bezładnie gwizdał sobie.
    W takim momencie natknął się na Johna Coxa. Oficjalnie się nie znali, nikt ich sobie nie przedstawił. W końcu Cox był młodszy, ale nie był ani Gryfonem, ani jakąś uroczą panienką, więc… Ale Wish trochę słyszał o tym Puchonie. Ponoć jakiś detektyw. Być może był nawet niezły w tym, co robił, ale Queshire i tak nazywał to śmieszną zabawą znudzonego piętnastolatka. Postanowił trochę zakpić z tego chłopaka.
    Kiedy się zbliżył, nie zdążył nawet nic powiedzieć, bo John sam zasypał go słowami. Wish skrzywił się dziwnie, nie bardzo wiedząc, czy powinien zaśmiać się, czy zachować powagę.
    – Co ty, dlaczego tak dziwnie gadasz? – zapytał, podśmiechując ze sposobu wyrażania się Johna. – Znasz Wayne’a Dale’a? – Wish zadał drugie pytanie zanim jeszcze Cox zdążył odpowiedzieć na pierwsze.

    ~ Wish Queshire
    [Krócej, dłużej? Jak coś nie w porządku, to krzycz. ;D]

    OdpowiedzUsuń
  50. [ Jak wymyka się do Zakazanego Lasu? Jak rozmawia przyciszonym głosem z innym podejrzanym Ślizgonem? Coś w ten deseń XD ]
    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  51. Spojrzała w kierunku chłopaka, gdy wypowiedział cicho te parę słów. Nie bardzo rozumiała co miał na myśli. Kto znał Jęczącą Martę, wiedział o tym, że jej ulubione zajęciem był ciągły płacz i marudzenie. Czasem nawet dało się z nią dogadać, jednak wcale nie było to takie łatwe jak mogłoby się wydawać. Marta była strasznie „ciężkim” duchem. Większość słów przekręcała, strasznie skarżyła i na dodatek jej ciekawość naprawdę prowadziła do piekła! Właśnie miała mu odpowiedzieć o tym, że Marta jest największym wyjcem jakiego na oczy wiedział, gdy ta niespodziewanie pojawiła się przed ich nosami. Denna odskoczyła do tyłu z nie małą palpitacją serca. Jak ona nie znosiła, gdy Marta to robiła. Jednak właśnie tak bezczelnie witał się duch, z każdą istotą która pojawiła się w łazience na pierwszym piętrze. Hm, to właśnie dlatego miała tak mało gości.
    - Marto, kiedyś zejdę tu na zawał i będę musiała zamieszkać razem z tobą – zagroziła jej palcem, po czym położyła wszystkie rupiecie pod umywalkami. Zostawiając samego, przestraszonego Johna pod czujnym spojrzeniem Marty, która na dodatek osaczała go swoją bliską obecnością – Tak przyszliśmy posprzątać. Teraz już daj nam spokój, chyba że chcesz pomóc – dodała wskazując na rządek kabin. Marta zawyła głośno, w ni to śmiechu czy płaczu.
    - Nikt Cię tu nie zapraszał – zająknęła głośno, po czym podfrunęła pod najwyższe okno, nad którym przycupnęła – To ja was poobserwuje, zobaczę czy robicie to dobrze – dodała. Denna przewróciła oczami, ciekawe po raz który dzisiejszego dnia. Skierowała wzrok na Johna i posłała mu lekki uśmiech. Musiał się ogarnąć, bo skończą te łazienki jutro na porę obiadową. Akurat gdy o tym pomyślała, poczuła lekkie ssanie w żołądku. Wyciągnęła różdżkę z spod szaty i skierowała ją na wiadra, mopy czy ścierki.
    - Chłosz… - nie zdążyła dokończyć, bo z gardła ducha wydobył się głęboki, przerażający i głośny wrzask. Przestraszona skierowała na nią wzrok, a ręką z różdżką w środku opadła lekko.
    - Nie, nie, nie nieeeeeeeeeee! – zawyła znowu – Nie możecie sprzątać czarami! Musicie ręcznie! – wołała głośno.
    - Ale Marto, jak ty sobie to wyobrażasz. Bądź cicho i pozwól nam pracować! – syknęła w jej kierunku Puchonka. Piorunowała ją niebieskim spojrzeniem.
    - Nieee, ja wiem, że to wasza kara bachory! – warknęła, znów w piorunującym tempie pojawiając się obok nich – Powiem komu trzeba, gdy zrobicie to, tak jak nie powinniście! – uśmiechnęła się szyderczo, po czym nucąc po cichu jakąś nieznaną dla Denny melodią, znów wleciała na parapet. Denna skierowała wzrok na Johna i dosłownie zrobiła skrzywdzoną minę. Znów skierowała trzęsącą się rękę w stronę wiader – Aguamenti – mruknęła cicho, a wiadro napełniło się wodą.

    Niezadowolona Denna

    OdpowiedzUsuń
  52. [Chęć na wątek jest, oczywiście, ale z pomysłami zawsze u mnie kiepsko, więc może mnie poratujesz i coś wymyślisz?:)]
    Lux

    OdpowiedzUsuń
  53. [Emmeline jest dość nieśmiała, więc John mógłby ją dodatkowo zawstydzać swoją osobą, mimo że z niego też żaden pewniak siebie, noale. Mimo to, wspólne jedzenie żab byłoby fajne. Przynajmniej ktoś odciągałby ją od książek na krótką chwilę. I wywoływał częściej uśmiech na smutnej buzi. Jeśli masz jeszcze jakiś pomysł na ich znajomość, pisz, a ja z chęcią zacznę wątek :)]

    Emmeline

    OdpowiedzUsuń
  54. [ Puchaś jakoś bardziej mnie urzekł, a za każdy pomysł dam się pokroić, serio. Mój mózg po prostu umarł, czy coś.]
    Andromeda Dowling

    OdpowiedzUsuń
  55. [ Hm, wpadło mi w oko to z dachem, ale wątpię by tak głupio zaryzykowałaby własnym życiem, prędzej poszłaby po jakiegoś nauczyciela co by go ściągnąć. Inaczej by było gdyby na przykład wlazła tam za swoim krnąbrnym kotem, a różdżkę zostawiłaby w swojej torbie, którą odrzuciła przed wspinaczką co by jej nie ciążyła i wtedy przypadkiem mogłaby się na niego natknąć, czy coś. Jak myślisz?]
    Andromeda Dowling

    OdpowiedzUsuń
  56. Emma stała z założonymi po bokach rękami na środku dziedzińca, wznosząc błagalny wzrok ku niebu, aby ten mały psotnik w końcu się znalazł. Już drugi raz w ciągu tygodnia wybrał się na przechadzkę bez pozwolenia. Naturalnie, rozumiała, że koty uwielbiają chodzić własnymi ścieżkami i najprawdopodobniej w głębokim poważaniu mają swoich zamartwiających się na śmierć właścicieli, ale z drugiej strony jak miała być spokojna, kiedy nie wiedziała czy jej pupil jeszcze żyje, czy też może kona torturowany przez większego od siebie drapieżnika? Tak, tak, zapewne znowu przesadza. Powinna się wyluzować. Na przykład powrócić do poprzednich zajęć albo przeczytać ciekawą książkę o zaklęciach. W sumie na jedno wychodzi, bo czyta cały dzień. Co z tego, że są wakacje? Gdy wiedzie się nieciekawy żywot Emmeline Guthrie, każda chwila jest dobra, aby chwycić za jakąkolwiek lekturę, choćby się miało usnąć po pierwszej stronie. A potem oślepnąć. Przed kilkoma dniami wyciągnęła nawet z kufra jeszcze niezapisany pamiętnik, który dostała od matki, ale stwierdziła, że głupotą byłoby marnować kartki, bo przecież zapisałaby co najwyżej cztery zdania.
    Z cichym westchnieniem opadła na schodki i wzrokiem poczęła świdrować mijających ją ludzi. Bycie ignorowaną miało czasami swoje plusy: nikt nie narzucał ci swojego towarzystwa. Ale na tym te plusy się kończyły. Może gdyby była mniej nie śmiała, poprosiłaby na przykład kogoś w odnalezieniu Midnight?
    To okazało się jednak zbędne, ponieważ przypadkiem nakierowując wzrok na pewnego blondyna, idącego z naprzeciwka, dostrzegła w jego dłoniach drobne ciałko obleczone czarnym futerkiem. Kotek nie był szczególnie zadowolony z nowej sytuacji, ale kiedy dostrzegł z daleka swoją panią, przekrzywił łepek. Emma momentalnie poderwała się na nogi. No tak, wybawcą okazał się John Cox. Rok młodszy Puchon.
    Pomachała do niego nieśmiało ręką, aby podszedł - Chyba masz moją zgubę - uśmiechnęła się kącikiem ust i skinęła podbródkiem na zwierzaka - W zamian mogę zaoferować ci czekoladową żabę! Nie powiesz mi chyba, że nie jest to uczciwa wymiana?

    [Mam nadzieje, że taki początek może być :3]

    OdpowiedzUsuń
  57. Bała się niewielu rzeczy, mimo, że mogła sprawiać wrażenie strachliwej. W końcu była niewysoka, drobna i nie odzywała się zbyt wiele. Z pewnością nie bała się ciemności. Ba, nawet ją lubiła. Często nocami nie spała i czytała, pisała lub po prostu leżała na łóżku i myślała. Noc miała w sobie coś ciekawego i tajemniczego, co zawsze ją pociągało. Wakacyjne wieczory zawsze były ciepłe, więc Lux stwierdziła, że dziś wybierze się na spacer. Musiała bardzo szybko wymknąć się z dormitorium, aby nikt nie zauważył jej zniknięcia, dlatego też wyszła stamtąd w piżamie. Korytarzami i tajnymi przejściami szybko i nie robiąc hałasu wymknęła się na zewnątrz. Błonia były ciche i spokojne. Lux usiadła gdzieś w trawie. Wzięła ze sobą notatnik, było jednak zbyt ciemno, żeby cokolwiek zapisać. Siedziała więc tylko, napawając się samotnością i niczym niezmąconym spokojem. Z zamyślenia wyrwały ją szelesty trawy gdzieś w pobliżu. Nie odwróciła się jednak, stwierdzając, że to pewnie kot albo inne zwierze. W końcu kto o tej porze wybrałby się na taką przechadzkę?

    [Długo nie pisałam na blogach, więc może być koślawo, ale mam nadzieję, że odpowiada :)
    Lux]

    OdpowiedzUsuń
  58. Emmeline nauczyła się w życiu, że jeśli warto na kimkolwiek polegać, to tylko na sobie, dlatego przeważnie próbowała samodzielnie rozwiązywać wszelkie problemy. A poza tym chyba nigdy nie miała wystarczającej śmiałości, żeby się do kogoś zwrócić po pomoc; bała się, że zostanie olana, skrytykowana, wytknięta palcami. W zasadzie wyobrażała sobie tylko same czarne scenariusze. Dopiero w przypadku zaginięcia Midnight planowała podniesienie alarmu, gdyby ten nie pojawił się w przeciągu następnego dnia. Na szczęście jednak kotek się znalazł. Mała czarna kulka trafiła prosto w jej ręce i momentalnie przytuliła się do klatki piersiowej, mrucząc cicho z zadowoleniem. Szatynka mimowolnie parsknęła śmiechem, po czym nagle umilkła i posłała chłopakowi lekko zawstydzone spojrzenie. Natychmiast bez słowa usiadła z powrotem na schodkach i poklepała wolne miejsce obok, mając nadzieje, że jej intencje zostaną właściwie odczytane. Chciała, żeby po prostu sobie usiadł. W końcu należała mu się ta czekoladowa żaba, nawet jeśli nie zrobił tego w pełni bezinteresownie..
    - Mały potwór. To już drugi raz w tym tygodniu - rzuciła całkowicie niezobowiązująco, sięgając do kieszeni, w której na wszelki wypadek zawsze nosiła garstkę słodyczy, i w której nigdy nie mogło zabraknąć ulubionych smakołyków. Wydobyła dwa opakowania, z czego jedno podała blondynowi - A tak na poważnie - zerknęła na niego z zaciekawieniem - Jak mogę ci się odwdzięczyć? Mam nadzieje, że Midnight nie zostawił żadnych bolesnych śladów swoimi pazurkami? To wyjątkowo krnąbrny kot, musiałam źle go wychować - wzruszyła ramionami z rozbawieniem, ale nagle znieruchomiała i marszcząc brwi, wskazała palcem na cieniutką kreseczkę na nadgarstku chłopaka - Czekaj, zajmę się tym.

    OdpowiedzUsuń
  59. Gdy ktoś na nią wpadł, kompletnie się przestraszyła. Została przecież staranowana w środku nocy, gdy nie spodziewała się nikogo spotkać. W pierwszej chwili chciała zacząć krzyczeć na tego, kto przerwał jej spokój, jednak jego przeprosiny ją uspokoiły. Ucieszyła się również, że ta osoba nie była prefektem. Chciała jednak poznać jego tożsamość, w końcu niekiedy spotyka się ludzi w takich okolicznościach. Przyjrzała się chłopakowi uważnie. Nie miała zbyt wielu znajomych w Hogwarcie, ale go akurat rozpoznała z twarzy. To był chyba Puchon z tego samego roku, co ona. Postanowiła nie gniewać się na niego, nie krzyczeć i może znaleźć sobie kompana na ten wieczór.
    -Nie, nic się nie stało. I wybaczam, też nie myślałam, że kogoś tu spotkam. Spytałabym, co robisz tutaj o tej porze, ale wtedy musiałabym się sama tłumaczyć.
    Uśmiechnęła się do niego, niezbyt szeroko, jednak dość przyjaźnie.

    [Lux]

    OdpowiedzUsuń
  60. Marcel uśmiechnął się pod nosem, gdy Puchon zrozumiał zamiary jego misternej gry. Niestety ku jego wielkiemu rozczarowaniu ekspedientka nie mogła — albo nie chciała — udzielić im żadnej odpowiedzi. Krukon wzruszył jedynie ramionami, raz jeszcze omiatając wzrokiem cały sklep, po czym bez słowa ruszył do wyjścia, po drodze pchając za ramię zaabsorbowanego czymś Johna. Rzucił szybkie do widzenia i zniknął za drzwiami, na powrót znajdując się na ciemnej alejce wioski. W duchu żałował, że dał się wyciągnąć z murów Zamku. Ich wspólne przedsięwzięcie zakończyło się spektakularną porażką i brakiem jakichkolwiek informacji. Chłopak przystanął jednak jak sparaliżowany, gdy przez jego głowę przeleciał urywek monologu sprzedawczyni, który wcześniej wydawał mu się mało znaczący, a aktualnie wnosił dość sporo do tej i tak już skomplikowanej sprawy.
    To moja córka załatwia te sprawy.
    A co jeśli...? — Johnie! Mamy to! — wykrzyczał, uśmiechając się szeroko i podnosząc przy tym rękę w geście zwycięstwa. Że wcześniej o tym nie pomyślał... Każdy z elementów układanki pasował do siebie idealnie, nie zostawiając śladów na spekulacje i domysły. Marcel posiadał już stu procentową pewność co to świeżo odnalezionej poszlaki, aczkolwiek dalej nie poznał najważniejszego: nazwisk. Musiał jednak podzielić się z towarzyszem swoją opinią i tym samym usłyszeć co takiego ma do powiedzenia głowa ich śledztwa: John Holmes Cox. Otworzył usta, wyrzucając z nich potok mało składnych zdań, w chaotyczny sposób nakreślając mu uknutą teorię. — A co jeśli nasz "nauczyciel" jednak jest niewinny? — mruknął, unosząc prawą brew. — Powiedzmy, że rzeczywiście handluje on żądlibąkami, by zarobić dodatkowe galeony, ale po co miałby atakować uczniów? — zapytał retorycznie, nie dając mu szans na odpowiedź, gdyż natychmiast zalał go nową falą wyjaśnień. — Moim zdaniem to córka ekspedientki ucząca się w Hogwarcie wykrada matce owady, z niewiadomych przyczyn robiąc w Zamku spustoszenie — zakończył dramatycznym tonem głosu, wlepiając w Johna zniecierpliwione spojrzenie.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  61. Szkolny detektyw? Trochę wstyd, ale nigdy o tym nie słyszała. Za nic jednak nie przyznałaby się do swojej niewiedzy. I tak już jest uważana za odludka. Postanowiła grać tajemniczą i udawać, że tak naprawdę nie obchodzi jej, co chłopak robi na Błoniach. Jego uśmiech jednak ją zmiękczył. W końcu był niebrzydki, a ona, mimo swoich niechęci do towarzystwa, trochę bała się siedzieć w nocy sama. Ostatnim zdaniem podbił jej serce. Uśmiechnęła się do niego już o wiele szerzej i postanowiła rozpocząć z nim rozmowę i uścisnęła jego rękę.
    -Dla takich widoków mogłabym być nawet prefektem, żeby wymykać się bez żadnych konsekwencji. Kilka razy mnie już tu złapali. Chciałam zacząć siedzieć w zamku, ale tu jest niepowtarzalny klimat. A na imię mam Lux.

    OdpowiedzUsuń
  62. Krukon wybałuszył oczy, nie mogąc uwierzyć w słowa wypowiedziane przez Johna, które nie miały jednak nic wspólnego z negacją jego własnej teorii. Jak on mógł w ogóle pomyśleć, że spokojnie wróci do bezpiecznego Zamku, zostawiając go samego na pastwę losu? I to w ciemnej wiosce, w której na każdym czekać mogły najliczniejsze niebezpieczeństwa, nad którymi nawet tak wytrawny detektyw nie byłby w stanie zapanować. Istny absurd. Marcel jako czarodziej starszy zarówno doświadczeniem jak i wiekiem, czuł się w obowiązku aby zapewnić bezpieczeństwo młodszemu kompanowi. Poza tym był Prefektem Naczelnym, który ślubował przed samym Albusem Dumbledorem, że dzień w dzień i noc w noc stać będzie na straży porządku i spokoju innych uczniów Hogwartu. Może i John chciał zachować się szlachetnie, jednak ta propozycja była skrajną głupotą i dowodem nieodpowiedzialności. Od początku tej nierozwikłanej zagadki siedzieli w tym razem i nawet perspektywa kłopotów nie odwiodłaby Lorenza od zmiany zdania. — Ty mi lepiej powiedz mądralo gdzie spędzimy noc — odrzekł, patrząc na niego z lekkim rozżaleniem. — Ja się stąd nie ruszam — dopowiedział, krzyżując ręce na torsie. — A z samego rana będziemy pierwszymi klientami Miodowego Królestwa i rozwiążemy tę zagadkę, Sherlocku — kontynuował, już nieco mniej obrażonym tonem głosu. Do nadejścia poranka dzieliły ich jednak długie godziny, dzięki którym w spokoju mogli opracować szczegółowy plan działania, oczywiście jeśli tylko znajdą ustronne miejsce do odbycia tajnej narady. — W Trzech Miotłach powinien być teraz spokój — oznajmił, przypominając sobie o miejscu, w którym pracował już od kilku miesięcy. Dobrze znał tamtejszych stałych bywalców, właściciela oraz pozostałą część załogi, z którymi zdążył się już zżyć i szczerze wątpił, by komukolwiek z nich przeszkadzała jego obecność, nawet o tak później porze. Żwawym krokiem ruszył więc w kierunku baru, wskazując gestem, by Cox poszedł za jego przykładem.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  63. Spojrzała na niego z zaciekawieniem i w tym momencie ucieszyła się, że akurat dziś zdecydowała się na te wyjście. John ją zaintrygował. Wprawdzie zawsze wiedziała, że Puchoni są pokręceni, jednak wiele z nich było fajtłapami i ofiarami losu czy zupełnymi kujonami. On wydał jej się całkiem ciekawy, a nieśmiałość dla niej nie była żadnym problemem.
    -Taa, rozmawianie ze wszystkimi i jeszcze spotkania prefektów, fuj. W dodatku każdy cię zna!- po tych słowach skrzywiła się i zaśmiała. - Sama też nie przepadam za rozmawianiem czy poznawaniem innych ludzi, więc ciesz się, że jeszcze nie uciekłam.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  64. [Dziękuję bardzo za pochwałę. A o wątek może kiedyś się zgłoszę, ale na razie nie mogę znaleźć oparcia do pisania. Właściwie nie wiem też, czemu piszę akurat tutaj, skoro prędzej Jack znalazłby jakąś nić porozumienia z Claybournem wedle zasady "Przeciwieństwa się przyciągają". Z drugiej strony... to chyba nie może odwoływać się do kobieciarza, jakim niewątpliwie jest Jack.]

    E. CLAYBOURNE

    OdpowiedzUsuń
  65. [pozwolisz, że sobie podsumuję.
    John sobie gdzieś siedzi, biedny i poszkodowany, a Lily ma zbyt dobre serduszko (akurat) i się przyczepi, żeby sprawdzić, co mu jest, tak?
    mam zacząć?]

    //Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
  66. - Arnold, Arnie chodź do mamusi, przecież wiesz, że nic ci się nie stanie. No chodź ty głupi sierściuchu…- jeśli na świecie istniał choć jeden kot, który był w stanie zrozumieć wszelki sens słów, w tym i obelg, to był to właśnie Arnold. O tym, że powinna język trzymać za zębami wiedziała w momencie, gdy ten prychnął i w pełnym agresji geście machnął łapą wyposażoną w długie pazury, a następnie odwrócił się i krokiem pełnym niezrozumiałej przy jego gabarytach gracji począł się wspinać na wyższe kondygnacje dachu. Mogła jedynie jęknąć głośno i jeszcze raz, niemalże przesłodzonym głosem zawołać kota, przepraszając go przy tym gorąco. W normalnej sytuacji zapewne machnęłaby ręką. Odkąd kupiła tego futrzaka na Pokątnej musiała pogodzić się z tym, że chadza on własnymi ścieżkami, samodzielnie steruje swoim życiem. Szlajał się szkolnymi korytarzami, pozwalał by dokarmiali go inni, najczęściej pierwszaki wpadające w zachwyt nad czymś tak ogromnym i dumnym, sypiał na jej łóżku i chyba całkowicie je sobie przywłaszczył, bo często przez rozpychanie z jego strony musiała spać na podłodze. Jednak kiedy zapłakała, młoda Puchonka przyszła do niej mówiąc, że Arnold niemal rozdrapał jej sówkę, musiała obiecać, że będzie go pilnować. Upewniała się więc, że wychodząc z dormitorium kocur pozostanie w środku i nie wymknie się przez okno. Zdemolowane wnętrze i podrapane dłonie nie były niczym szczególnym w porównaniu do bezpieczeństwa, które zapewniła w ten sposób innym zwierzętom. Jednak Arnoldowi szybko zaczęło przeszkadzać sytuacja w jakiej się znalazł i niemal codziennie podejmował próby wydostania się z środka, jednak aż do dnia dzisiejszego kończyły się one jedynie głośny zawodzeniem zza drzwi, które zamknięto mu przed nosem.
    A teraz Andromeda z przerażeniem spoglądała w górę, wpatrywała się w kocura, który od czasu do czasu przystawał i oglądał się na nią jakby rzucając jej wyzwanie, aż wreszcie biorąc głęboki wdech zdjęła ciężką torbę z ramienia, oparła ją o ścianę i zupełnie zapominając o istneniu zmyślnego patka zwanego różdżką, zaczęła wspinać się na górę z mocno zaciśniętymi powiekami. O lęku wysokości dowiedziała się w pierwszej klasie, gdy dosiadając miotły wzbiła się w powietrze i poczuła jak paraliżuje ją strach. Pamiętała moment, gdy kurczowo zacisnęła drobne dłonie, zamknęła oczy i zamarła nieświadomie coraz bardziej wzbijając się w powietrze. Interwencja nauczyciela była konieczna, a gdy wreszcie zielona na buzi Dowling dotknęła stopami ziemi obiecała, że już nigdy nie wsiądzie na miotłę. A teraz o zgrozo dobrowolnie wdrapywała się na dach chcąc pochwycić swojego grubego kota, nie zastanawiając się nawet przez jedną sekundę jak wróci z powrotem na ziemię. O tym, że tej kwestii powinna była poświęcić więcej czasu uzmysłowiła sobie, gdy uchyliła powieki i mimowolnie spojrzała w dół. Cichy pisk wyrwał się z jej piersi, a każda część jej ciała zaczęła niespokojnie, intensywnie dygotać. Jedyne co mogła zrobić to nieśpiesznie przesunąć się w stronę miejsca, które wydało jej się bezpieczne, by po prostu usiąść i czekać na pomoc i dopiero po chwili dostrzegła, że nie jest jedyną osobą, która postanowiła pozwiedzać te rejony.
    - Och..- to jedyne co było w stanie wyrwać się z jej usty, gdy dostrzegła przed sobą Puchona, wyraźnie przerażonego do tego samego stopnia co ona.
    Andromeda Dowling

    OdpowiedzUsuń
  67. W pierwszej chwili się spłoszyła. Automatycznie pomyślała sobie, że się z niej nabija. Tak wpływała na nią wrodzona nerwica i lekka społeczna paranoja. Już chciała na niego fuknąć i coś mu wygarnąć, ale wyraz jego oczu znów ją uspokoił. Wydało jej się to niezwykle dziwne i nienaturalne- w końcu w ogóle go nie znała. Może to noc, sytuacja, a może to on wpłynęły na to, że chciała mu się wygadać i chociaż trochę się przed nim otworzyć.
    - Gdybym powiedziała, że nie, pewnie i tak byś mi nie uwierzył. Więc tak, uciekłam. Nawet kilka razy- uśmiechnęła się do niego, tym razem już całkiem szczerze i szeroko. - A to, że nigdy nie uciekłeś, chyba dobrze o tobie świadczy.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  68. Nagle poczuła się dziwnie. Wcale nie w negatywnym sensie, po prostu nie spodziewała się takiego obrotu spraw. W końcu wyszła tylko na spacer. Nie spodziewała się spotkać kogoś, kto wywoła w niej silniejsze uczucia, inne niż gniew czy niechęć. Lux poczuła do tego niepozornego Puchona autentyczną sympatię, co było do niej naprawdę niepodobne.
    - Tchórzliwość to nic złego. Każdy inaczej radzi sobie z problemami. Najlepiej byłoby wcale ich nie mieć, ale życie pisze dla nas dziwne scenariusze. Sam pewnie o tym wiesz.
    Czuła, że John dużo przeżył. Jak i ona. Nie spostrzegła się, ale bezwiednie poklepała go po ramieniu w geście otuchy. Szybko cofnęła rękę i natychmiastowo na jej twarzy pojawił się rumieniec. Rozumiała wszystko- rozmowę, zwierzenia, ale ten gest był naprawdę nie w jej, przynajmniej codziennym, stylu. Nie skomentowała tego i siedziała w milczeniu, mając nadzieję, że John nie weźmie jej za świruskę.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  69. Poczuła się trochę zagubiona, gdy dotychczas tak cichy i nieśmiały John, postawił jej warunek. Nigdy nie słuchała się mężczyzn, jedynym wyjątkiem był dyrektor i jej ojciec. Nie słuchała szczególnie wtedy, gdy coś jej narzucali. Marshall po prostu nie umiała znieść myśli, że od tak po prostu, to na chłopaka spadną wszystkie te kabiny. Jednak jego ton i to jak spojrzał jej w oczy, pod czas ich przygody nie zdarzało się to zbyt często – naprawdę, spowodowało tylko tyle, że mogła pokiwać lekko głową bez zaprzeczenia mu. Patrzała smętnym wzrokiem, jak bierze pełne wiadro i idzie w stronę kabin. Może poczuwał się do tego, przez to jak go dziś obroniła przed profesor McGonagall? Jednak gdyby broniła go bardziej skutecznie, nie musiałby właśnie czyścić kibli w łazience Wrzeszczącej WREDNEJ Marty. Może i kabiny tutaj, nie były szczególnie brudne, bo wszyscy woleli tą łazienkę omijać wielkim łukiem.
    Sama czasem przeklinała się za to wielkie, pomocne serce. Nabyty w domu nawyk uprzejmości dla dobrych ludzi, czasem dawał jej w kość. Mimo to, pierwszy raz zdarzyło jej się stanąć w obronie kogoś, kogo tak naprawdę nie znała. Chyba właśnie dlatego wolała być samotnikiem, bo jej uprzejmość i chęć niesienia pomocy biednym, skończył by się dla niej tak, że większość dnia spędzałaby na czyiś szlabanach. Hm, albo po prostu kruchość chłopaka była tak wyjątkowa, że nie pozwoliła jej odejść, gdy najbardziej potrzebował jej towarzystwa. I ona to wiedziała. Uśmiechnęła się lekko i biorąc wielką i spłowiałą gąbkę, która sama się pieniła, zaczęła szorować zżółknięte już umywalki. Nawet nie chciała wiedzieć dlaczego są żółte, o nie! Słyszała jak Marta dogryza chłopakowi i jak ten w końcu zadaje jej pytanie, za które dostał długą, nieprzyjemną ciszę. Potem w pomieszczeniu Johna zapanowała nie przyjemna cisza. Denna sama zastanawiała się, czy wszystko w porządku i miała ochotę zadać mu masę pytań. Jednak, gdy usłyszała dźwięk wody i szorowania, stwierdziła że może chłopak po prostu chce posiedzieć w ciszy.
    Dopiero, gdy wyszedł z pierwszej kabiny, Denna znieruchomiała z gąbka na trzeciej umywalce i skierowała na niego wzrok. Automatycznie uśmiechnęła się do niego szerzej.
    - Wszystko w porządku John? – spytała grzecznie – W każdej chwili możemy się zamienić, bo Marta spokoju raczej Ci nie da.
    - Jest strasznie upierdliwa – szepnęła do niego, jednak przez całą łazienkę, więc to było wręcz pewne, iż duch to usłyszy. Marta wyjrzała za kabiny i spojrzała na nią wilkiem, na co Denna zaśmiała się lekko.
    - Myślałam, że zdajesz sobie z tego sprawę – stwierdziła wzruszając ramionami, znów zaczęła szorować gąbką.

    Denna

    OdpowiedzUsuń
  70. Ucieszyła się, że nie zareagował na jej gest negatywnie. Wiedziała, że oboje trochę smęcą, ale sprzyjała ku temu sytuacja, no i ona miała do tego powody. Zaczął ją zastanawiać powód jego smutku. Stwierdziła jednak, że pytanie o to byłoby naprawdę nie na miejscu. Poza tym sama wiedziała, jak nieprzyjemne czasem potrafi być wyciąganie na wierzch tak trudnych spraw. Ona też nie miała zamiaru powiedzieć mu o swoich problemach, bo prędzej czy później naprawdę by uciekł. Chciała jednak coś mu o sobie powiedzieć i nawet może się zwierzyć.
    - Niektórych się nie da. Wiesz pewnie sam, że nie wszystko da się naprawić. A samemu ciężko niektóre rzeczy przeżyć.
    Po wyrzuceniu siebie z tych słów poczuła, że do oczu zaczęły napływać jej łzy. Zdenerwowała się, bo nie miała zamiaru pokazywać przed nim aż takiej słabości. Odwróciła więc głowę i szybkim ruchem wytarła oczy.
    - Przepraszam, trochę mnie poniosło.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  71. W końcu przyszedł czas, kiedy Jace musiał wykonać powierzone mu zadanie. Pewna Gryfonka przechowywała w swojej szafce nocnej list od ojca, który był Aurorem. Malfoy nie zagłębiał się w szczegóły. W jego życiu idea Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz pasowała idealnie i tego miał zamiar się trzymać. Nawet nie próbował gdybać, jak każdy normalny człowiek.
    To zazwyczaj siedemnastoletni Ślizgon otrzymywał zadania do wykonania w Hogwarcie. Chociaż Regulus także często mu pomagał i vice versa. Kilku Śmierciożerców w murach szkoły wystarczyło całkowicie. Był oczywiście świadom tego, że wiele osób w tym większość mieszkańców domu węża domyślało się o ich podwójnym życiu, jednak o nich się nie martwił. Gorszą sprawą byłoby, gdyby zorientował się ktoś postronny, nauczyciel bądź inny uczeń. Dlatego, kiedy w grę wchodziło jakiekolwiek zadanie związane z Czarnym Panem uważał podwójnie na każdy swój ruch tak, aby nic się nie wydało.
    Śmiadanie przebiegało całkiem spokojnie. Siedział wraz z grupką swoich kolegów i w spokoju jadł swój posiłek. Rozmawiał o dzisiejszych lekcjach, na które musiał się udać, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Do Pokoju Wspólnego Gryfonów dostanie się wieczorem, ale najpierw musi znaleźć ofiarę, która go tam wprowadzi.
    Po jakimś czasie, kiedy Wielka Sala powoli pustoszała a uczniowie udawali się na lekcje Malfoy i jego koledzy wyszli razem z resztą czarodziejów. Jace pożegnał się ze znajomymi i podbiegł do Gryfonki z czwartego roku. Tak jak był przekonany fakt, że zwrócił na nią swoją uwagę sprawił, że dziewczyna całkowicie zapomniała o otaczającym ją świecie i bez problemu zgodziła się na popołudni spacer po błoniach. Uśmiechnął się nazbyt słodko do dziewczyny i odszedł kierując się w stronę klasy od Eliksirów.
    Temu przedmiotowi poświęcał większość swojego wolnego czasu, więc nie miał zamiaru opuścić żadnej lekcji. Kiedy już wchodził do Lochów poczuł na sobie kogoś ciekawski wzrok. Odwrócił się momentalnie, jednak nikogo nie ujrzał. Coś mu tutaj nie pasowało i musiał dowiedzieć się co.
    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  72. Nie chciała żalu czy współczucia, więc automatycznie w jej głowie zapaliła się czerwona, ostrzegawcza lampka. Mimo tego jednak za dużo przed nim odkryła, żeby teraz się z tego wycofać.
    - Fakt, każdy potrzebuje wsparcia, ale mi jest ciężko kogoś znaleźć, tak o, do pogadania. Mam ciężki charakter. Uwierz mi na słowo.
    Uśmiechnęła się lekko, żeby trochę załagodzić charakter swojej wypowiedzi. Nie chciała, żeby się do niej zniechęcił, po prostu lepiej by było dla niego, gdyby wiedział, z kim miał do czynienia.
    - Ale może nie jest jednak ze mną tak źle, skoro z tobą rozmawiam.
    Z biegiem czasu robiło się coraz zimniej. Lux była ubrana dość skąpo, więc na jej ciele pojawiła się gęsia skórka i zaczęła się trząść z zimna. Nie przyznała się do tego jednak, chociaż widziała, że John miał na sobie cieplejsze ubranie. Bała się, że prośba o pożyczenie części garderoby to za dużo jak na pierwsze spotkanie.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  73. Nie oczekiwała takiego gestu od niego, ale zrobiło jej się bardzo miło. Może warto czasem schować swoje uprzedzenia do kieszeni i korzystać z chwili, zwłaszcza tak miłej.
    - Dzięki. Może przestańmy rozmawiać o takich rzeczach, bo źle sobie o mnie pomyślisz. Opowiedz mi może coś o sobie. Coś wesołego. Masz może jakieś zainteresowania, talenty, cokolwiek?
    Uśmiechnęła się do niego, już całkiem sympatycznie, dając mu znać, że trudne tematy trochę ją przyłączyły, ale chce podtrzymywać rozmowę. Nawet po takich wyznaniach, co prawda mało konkretnych, ale zawsze, czuła się przy nim swobodnie i nie była spięta. Działał na nią dziwnie, lecz bardzo pozytywnie.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  74. Po słowach Johna nie uznała go za dziwaka. Wbrew przeciwnie, jego marzenia nawet ją rozczuliły. Ona już dawno temu przestała mieć jakiekolwiek cele, marzenia czy złudzenia. Nie było to wcale przesadne stwierdzenie, naprawdę nigdy nie myślała o swojej przyszłości, nawet w sferze wyłącznie przypuszczającej. John jednak przypomniał jej, że marzenia ma każdy, niezależnie od ilości problemów czy stanu psychicznego.
    - Nie jesteś dziwakiem. Może zabrzmiało to troszkę dziecinnie, ale i tak to słodkie.
    Zaśmiała się sympatycznie i przez chwilę w milczeniu zastanawiała się, co ona mogłaby mu o sobie powiedzieć. Że już nie ma marzeń? Stwierdziła, że to jednak przemilczy i porozmawia o tym, co ich łączyło.
    - A pisać sama piszę. Od małego. Kiedyś układałam wiersze, opowiadania, piosenki, a pierwszą powieść napisałam dwa lata temu, sagę o czarodziejskim rodzie. Było to romansidło i nie mam pojęcia, skąd mi do głowy przyszły takie pomysły. Nawet teraz wstyd by mi było czytać opisy niektórych... sytuacji.
    Na wspomnienie o tej książce zachichotała i znów się zarumieniła, mając nadzieję, że nie zrozumie, o jakie sytuacje jej chodzi.
    - Teraz też piszę, pomaga mi to jakoś odciąć się od wszystkiego. Łatwiej prowadzi się życie kogoś wymyślonego, niż swoje własne. No i rozwijam wyobraźnię.


    Lux

    OdpowiedzUsuń
  75. Zauważyła jego rumieniec i uśmiechnęła się. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo brakowało jej w kontaktach z ludźmi takiej czystej, naturalnej swobody.
    - Masz rację, ale z drugiej strony, zobacz. Gdybym mogła sterować swoim życiem, to pewnie nawet byśmy się nie poznali, bo nie wpadłabym na pomysł, żeby dziś akurat kogoś poznać.
    Znów powiedziała coś szybciej niż pomyślała. Może John mógł to potraktować jako nachalny flirt, czy coś w tym stylu. Nie obchodziło ją to jednak, bo i tak w tej sytuacji miała niewiele do stracenia, a dużo do zyskania. Poza tym mówiła prawdę. I skoro już powiedziała "a", to czas powiedzieć "be".
    - No i chyba gdybym cię dziś nie poznała, to miałabym czego żałować,
    Uśmiechnęła się pod nosem, nie patrząc jednak na niego. Mówienie mówieniem, ale kontakt wzrokowy ciężko jej znieść, nawet z nim.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  76. Z jakiegoś powodu John skojarzył mu się ze szczeniakiem. Takim psem, który potrafi szybko zasmucić się z powodu niezadowolenia swojego właściciela, żeby za chwilę zacząć radośnie szczekać, bo coś go rozweseliło. Prawdopodobnie to porównanie było dla Puchona dość krzywdzące, ale Wish nie dbał o to, tym bardziej, że nie podzielił się tym spostrzeżeniem głośno. W duchu jednak uśmiechnął się, widząc reakcję młodszego kolegi. I, co zaskoczyło go samego, poczuł małe ukłucie zazdrości.
    Nie znał Johna, a i tak umiał zauważyć, że chłopak naprawdę interesuje się wszelkiego rodzaju zagadkami, że w tym przypadku wyświechtane wyrażenie, jakim jest po prostu tym żyje, odpowiada rzeczywistości. Raz na jakiś czas Wish odczuwał coś podobnego. Zaczynał czymś się interesować i przez krótki czas naprawdę nie widział świata poza swoją pasją. Potem przechodziło mu to, jak ręką odjął. Nie wiedział, z czego to wynika. Czasami myślał, że od siedemnastu lat czegoś poszukuje i wciąż tego czegoś nie odnalazł, ale kiedyś to znajdzie. Innymi chwilami sądził, że po prostu to jest jego spaczenie. Że jest krótkodystansowcem, człowiekiem ze słomianym zapałem, i że nic nigdy tego nie zmieni.
    Niewiele osób uważa, że sam fakt głębokiego zainteresowania czymś jest wystarczającym powodem do dumy. Mówi się, że punkt siedzenia zależy od punktu widzenia, a Queshire ze swojej perspektywy zauważał, że wszelka stabilność, nawet jeśli chodzi o hobby, jest godna podziwu. Nie wyraził go jednak na głos.
    – Nie znasz? – zapytał zamiast tego i przekrzywił głowę, jak zwierzę, które słuchało muzyki. – Oj, chłopie, musisz się jeszcze wiele nauczyć.
    Zrobił, a przynajmniej postarał się, pouczającą minę i chwycił Coxa za ramię, a wolną rękę wyciągnął i wskazał przestrzeń, tym samym dając znak, aby się przeszli.
    – Widzisz, młody, Wayne Dale to bardzo ciekawa postać. – Wish nie mógł się powstrzymać przed protekcjonalnym wypowiedzeniem słowa młody. – Jesteśmy w Hogwarcie. W Szkole Magii i Czarodziejstwa. Każdy z nas powinien umieć wyczyniać różne ciekawe rzeczy z różdżką i zaklęciami. Ja to umiem, nawet ty na pewno również. Wayne z kolei… Cóż, przez pięć lat miałem wspólnie z nim wiele praktycznych zajęć. Zaklęcia, transmutacja, obrona przed czarną magią, wiadomo. Nigdy nie zobaczyłem, a musisz wiedzieć, że jestem spostrzegawczy, aby Dale wykonał chociaż jedno zaklęcie prawidłowo. Ba!, żeby jeszcze zamiast coś przywołać sprawił, aby, dla przykładu, coś czy ktoś wybuchł. Ale nie. Wszystko wokół niego było spokojne, bo… bo nic się nie działo. Do tego dochodzi coś jeszcze. Dale uparcie izoluje się od wszelkich ludzi, nie ma nawet jednego przyjaciela, mało tego, on z innymi rozmawia jedynie wtedy, kiedy sytuacja go zmusza. Wiesz: przepraszam, chciałbym przejść. Albo: mógłbyś podać mi dzbanek soku dyniowego? No, Cox, niektórzy twierdzą, że jesteś inteligentny. Więc powiedz mi, czy to wydaje ci się normalne?

    ~ Wish Queshire
    [Hje, to od razu zaznaczę, abyś ewentualnych złośliwości nie brała do siebie. I jeśli na przykład Wish nazwie go pogardliwie małym detektywikiem, to nie dlatego że ja tak uważam. Że Cox dedukcję zna tylko z nazwy. Skoro Ty kreujesz swoją postać na ucznia, który już teraz ma ogromne predyspozycję na zostanie w przyszłości genialnym detektywem, to ja to szanuję. Ale Wish swoje wie, więc może gadać głupoty. :D
    Na gifie jest Tom Schilling, ale nie wiem, czy znajdziesz z nim coś odpowiedniego. Na zdjęciach czy animacjach raczej wygląda na albo zbyt starego na siedemnastolatka, albo niepasującego do Hogwartu (grał w wielu filmach wojennych), albo jest blondynem, a Wish to bardziej szatyn.]

    OdpowiedzUsuń
  77. Zastanowiła się nad jego słowami, myśląc intensywnie i marszcząc przy tym czoło. W końcu miał rację. Zgadzała się z nim w stu procentach i czuła, że mają ze sobą naprawdę wiele wspólnego. Chętnie przesiedziałyby z nim do rana, siedząc na trawie i rozmyślając o wszystkim co ważne i nie, ale niestety powoli zaczynało świtać, a w końcu ktoś w ich domach musiał zauważyć ich nieobecność. Wstała więc z trawy i otrzepała ubranie.
    - Chyba musimy się zbierać. Chętnie bym porozmawiała, ale sam widzisz... A na siódme piętro czeka mnie długa droga.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  78. W gospodzie pod Trzema Miotłami jak zwykle o tej porze było dość hałaśliwie, a prawie każdy stolik zajmowany był przez podpitych już klientów. Marcel wielokrotnie pracował na nocne zmiany, toteż nie zdziwił się ani trochę, widząc tu aż takie dzikie tłumy. Sądził jednak, że dla kogoś nieobeznanego w temacie — na przykład Johna — widok tylu ludzi spędzających długie godziny przed kuflem piwa, musiał być niemałym zaskoczeniem. Krukon poprowadził jednak swojego towarzysza w stronę lady, gdzie za zakrętem znajdował się doskonale ukryty stolik z przystawionymi dwoma krzesłami. Momentalnie opadł na jedno z nich, opierając się łokciami o blat układając głowę na imitujących poduszkę rękach. Całodzienne śledztwo, nierozwiązane zagadki i wyprawa do wioski trochę go wyczerpała, aczkolwiek nie miał zamiaru się teraz poddawać i odpaść w przedbiegach. Musiał zachować trzeźwość umysłu i mimo trudów wytrwać do rana, aby rześki i zwarty czekać przed drzwiami Miodowego Królestwa i niepostrzeżenie wypatrzeć tajemniczego dostawce nielegalnego towaru. — Napijesz się czegoś? — zapytał siedzącego naprzeciwko Puchona i nie czekając na odpowiedź kiwnął palcem w kierunku znajomego barmana, który z uśmiechem podszedł do nich, na wstępie pytając czego sobie życzą. — Dwa kremowe piwa —odpowiedział, wyciągając z kieszeni srebrne sykle. Po chwili trzymał już w dłoni zakorkowaną butelkę, wlewając zawartość pienistego napoju do dużego kufla, tym samym sugerując Johnowi aby poszedł za jego przykładem. — Okey, lepiej pomyślmy nad planem b — odrzekł. Powoli przełknął pierwszy łyk karmelowego piwa, rozglądając się po wnętrzu jego stanowiska pracy. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tu nad wyraz normalnie, aczkolwiek mimo wszystko wolał zaczerpnąć opinii eksperta: nieposkromionego Holmesa. — Jak myślisz, możemy tu bezpiecznie obgadać co zrobimy jutro rano? — szepnął, nieznacznie wychylając się w kierunku kolegi.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  79. Cieszyła się, że ją odprowadził, bo samotna wędrówka byłaby średnio przyjemna. A z nim przy boku wszystko było jakoś weselsze. Szli w milczeniu, ale bardzo miło jej się milczało przy nim. Trochę się zdziwiła, gdy spytał, czy może ją odprowadzić dalej, bo to w końcu całkiem spory dystans, ale oczywiście się ucieszyła.
    - Pewnie. Szkoda, że nie jesteś Krukonem, albo ja Puchonką.
    Uśmiechnęła się do niego wesoło. Pamiętała o bluzie i z grzeczności planowała mu ją oddać przed wejściem do pokoju wspólnego Krukonów, ale miała też nadzieję, że się o nią nie upomni. Chciała mieć jakiś pretekst do porozmawiania z nim znów.
    - W ogóle to jak myślisz, czemu jesteś akurat Puchonem, a nie na przykład Krukonem czy Gryfonem? Pasujesz mi właśnie do Ravenclawu.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  80. [Dziękuję za powitanie :)
    Czy taka urocza ta Rose koniec końców będzie to nie wiem, ale będziemy się starać ;)]
    Rosemary

    OdpowiedzUsuń
  81. [To cieszę się, że gif się podoba :D
    A może by tak jakiś wątek im skubnąć?]
    Rosemary

    OdpowiedzUsuń
  82. [No tak myślałam nad jakimś wątkiem, czy powiązaniem i coś mi ciężko idzie. Właściwie tylko same banały w mojej głowie, więc chyba jednak poczekam na Twoje pomysły, ewentualnie może sama na coś wpadnę do wieczora :)]
    Rosemary

    OdpowiedzUsuń
  83. [ Skoro kogoś przypomina to znak, że jest w miarę realna, więc to jeden z największych komplementów. Cześć :D ]
    Suzanne C.

    OdpowiedzUsuń
  84. Lekcje ciągnęły mu się w nieskończoność. Spędził je na rozmyślaniu nad swoim planem, który okazał się całkiem inteligentny i na wysokim poziomie. Wyszedł wreszcie z klasy szukając wzrokiem swojego kolegi. Jego zapas ognistej skończył się wraz z popijawą w Pokoju Wspólnym po feralnej przegranie z Puchonami, która swoją drogą była bez dwóch zdań ustawiona. Musiał zdobyć butelkę alkoholu i należycie zająć się swoją nową koleżanką, żeby nie przeszkadzała mu podczas przeszukiwania Gryfońskiego dormitorium.
    Jakiś zwykły Ślizgon ośmielił się znów odezwać do niego. Słyszał, że podobno chce się wkupić w ich paczkę, jednak nie miał najmniejszych szans. Zignorował go i przyspieszył kroku. W końcu znalazł swojego kolegę wzrokiem i podbiegł do niego uśmiechając się przepraszająco do Ślizgonki, z którą właśnie szedł objęty. Była to zapewne jego kolejna zdobycz. Stwierdził w głębi myśli, że brakuje mu tamtego okresu czasu, kiedy wszystko było proste i mógł zająć się w spokoju swoim zawodem kobieciarza.
    Odrzucił te myśli i spytał się go o alkohol. Z ulgą przyjął do wiadomości fakt, że posiada jeszcze jedną butelkę na czarną godzinę, ale zważywszy na okoliczności jest mu w stanie ją podarować. Każdy z nich przejmował się zadaniami do wykonania powierzonymi przez Czarnego Pana. Ruszył więc z kolegą do lochów. Nie zwracali uwagi na to, że bez dwóch zdań ktoś ich obserwuje. Zawsze wszystkie wzroki były kierowane w stronę znanych Ślizgonów, więc nie było w tym nic dziwnego. I to był jego największy błąd. Rozmawiali sobie beztrosko o poprzedniej imprezie i śmiali się przypominając jakie głupoty wygadywali.
    Po chwili wyszedł w Pokoju Wspólnego ze skurzaną torbą zawieszoną na ramieniu. Musiał przecież gdzieś schować butelkę alkoholu. Wyszedł na błonia i od razu odpalił papierosa czując błogą wolność. Wyszukał wzrokiem czternastoletnią Gryfonkę i poszedł do niej skupiając całą swoją uwagę na niej. Udawał, że nie widzi grupki jej koleżanek siedzących kilkanaście metrów od nich i obserwujących ich z uśmiechami na twarzach. Jak te dziewczynki go irytowały.
    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  85. [No nie będę Ciebie przecież bardziej wykorzystywać ;d To przechodzimy rozumiem do... czerwca? Może lada dzień ruszy sprzedaż biletów?
    Pozwolę sobie już zacząć, jeśli nie masz nic przeciwko :)]

    Cóż tak właściwie były dzisiejsze zajęcia, no czym? Właściwie można powiedzieć, że dla Rose nie miało większego znaczenia czy siedzi w szkolnej ławce, czy w dormitorium. Wszędzie byłaby z całą pewnością tak samo nieprzytomna. Nic więc dziwnego, że po trzecim pytaniu, na które nie umiała udzielić odpowiedzi, profesor wyrzucił ją z zajęć zielarstwa. A nie dość, że zbliżały się wakacje, to jeszcze mistrzostwa w quidditchu! I jak tu człowiek ma się skupić na czymkolwiek?!
    Wściekła, klnąca pod nosem, Rosemary zmierzała w stronę zamkowych murów w nadziei, że jednak pogoda nie zechce spłatać jej figla i nie nastąpi nagłe oberwanie chmury. Biednemu to zawsze wiatr w oczy, a kłody pod nogi.
    Jakimś cudem jednak udało jej się dotrzeć do zamkowego przedsionka, gdzie natychmiast powinien porwać ją tłum uczniów. Powinien. Bo wszyscy normalni siedzieli teraz na zajęciach. Obrała więc jedyny, sensowny kierunek - Wielka Sala. Skoro i tak zbliżała się pora obiadu, to czemu by nie skorzystać.
    Gdyby Rosemary Nielsen była chociaż trochę rozgarnięta, pewnie by dostrzegła idącego w jej stronę chłopaka. Jednakże to do Rose niepodobne, więc wpadła na niego, o mały włos się nie przewracają.

    Rosemary

    OdpowiedzUsuń
  86. Zaczęła się zastanawiać i nad jego pytaniem i nad odpowiedzią. Faktycznie, wydawało się, że John idealnie pasuje do Hufflepuffu. Nie znała go jednak zbyt dobrze i wolała nie oceniać, ani nie tworzyć sobie o nim żadnej opinii.
    - W sumie to masz rację, pasujesz do Hufflepuffu. Chociaż zawsze kojarzyli mi się oni z fajtłapami. Ale chyba muszę zmienić zdanie.
    Uśmiechnęła się do niego wesoło. Nie chciała go urazić, po prostu miło było poznać kogoś, kto pozwala na zburzenie dotychczasowych stereotypów.
    - Ja sama często się nad tym zastanawiałam, w końcu to mówi dużo o naszym charakterze. Do Gryffindoru chyba nie pasuję, nie jestem aż taka... dobra, ani też odważna. Mój ojciec jest wściekły za to, że nie jestem w Slytherinie. Zerwałam z rodzinną tradycją. Tam też chyba nie pasuje, brak mi ich tupetu. W sumie w Hufflepuffie też mogłabym być. Do Ravenclawu nie pasuje tylko dlatego, że nie lubię się uczyć- znów się uśmiechnęła. Zbliżali się już do celu ich wędrówki, mimo tego ciężko jej było kończyć rozmowę.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  87. [Armady mogą być? ;d]

    W pierwszej chwili miała ochotę głośno zakląć, później zacząć krzyczeć, ale koniec końców się powstrzymała. Po pierwsze znajdowała się w miejscu publicznym, a po drugie: w sumie to była w równym stopniu też jej wina. Gdyby z łaski swojej raczyła patrzeć, gdzie idzie zamiast bujać w obłokach, pewnie wcale by do tego nie doszło. Opanowała się więc, doprowadziła do porządku i uśmiechnęła do chłopaka. Właściwie to zaprezentowała chyba najpiękniejszy z uśmiechów, jakimi dysponowała.
    - Nic ci nie jest? - Zapytała, zerkając na przypinkę, którą chłopak trzymał w dłoni. - No coś ty! Też im kibicujesz?!
    Oczywiście większość uczniów żyła zbliżającym się wydarzeniem, ale jakoś Rosemary póki co nie miała z kim o tym porozmawiać. Może dlatego, iż w gruncie rzeczy nie miała zbyt wielu przyjaciół, którzy by ją wysłuchali? Najważniejsze, że może wreszcie będzie mogła się wygadać. A jak nie, to trudno. Przecież nie będzie płakać.

    Rosemary

    OdpowiedzUsuń
  88. Zmiana tematu na bardziej neutralny, wydawała się najlepszą alternatywą, jaką w tej chwili mógł wysunąć John. W zatłoczonych Trzech Miotłach może i panował pozorny spokój, jednak żaden z nich nie posiadał tej stu procentowej pewności odnośnie podsłuchu czy tajnego, śledzącego ich szpiega. Poza tym sam Marcel nie miał już wystarczająco dużo siły na snucie nowych planów złapania intryganta z maską profesora. Wolał pójść za radą kolegi i zająć myśli czymś zupełnie odmiennym od misji, którą mieli wypełnić już z samego rana. Wcześniej — jako profesjonalny pomocnik detektywa — preferował wypunktowanie od a do z szczegółowego toku postępowania, jednak aktualnie podpisywał się pod planem b: albo ściślej rzecz biorąc, brakiem planu. Spontaniczne akcje zazwyczaj nie wpisywały się w naturę Marcela, lecz musiał nieco nagiąć swoje żelazne zasady i tym samym poświęcić się dla pełnego powodzenia misji. — Dobrze, kolego — zaczął, chwytając w dłonie kufel z kremowym piwem i powoli wypijając solidne dwa łyki. — To o czym porozmawiamy? — mruknął konspiracyjnie, co chwila rozglądając się po hałaśliwym barze. Jak dotąd ich konwersacje obracały się głównie w tematach śledztwa, dziwnych zjawisk omiatających swym zasięgiem mury Zamku, lub ewentualnie omawiali kwestię szlabanu, gdy to Puchon przesadził ze swoim zbytnim entuzjazmem. Lorenz nie potrafił w tym momencie znaleźć dość ciekawego tematu, który odwiódłby ich oboje od zaśnięcia z głową opartą o blat stołu.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  89. Myślała o tym samym, więc nie miała zamiaru mu odmawiać. Chętnie spędziłaby z nim więcej czasu, ale niestety, każdy z nas ma jakieś ograniczenie. I tak mogli się cieszyć, że nikt ich nie przyłapał, bo czekałby ich ogromny szlaban. Było jej też niezwykle miło, że miał o niej tak dobre zdanie. Nie znała samej siebie ani trochę, ale miała nadzieję, że nigdy go nie zawiedzie. Był na to za dobry.
    - Dzięki, miło mi. No i pewnie, jeśli dasz radę ze mną wytrzymać, to możemy się spotkać.
    Uśmiechnęła się i patrzyła na niego przez chwilę, po czym go przytuliła. Nie wiedziała zbytnio czemu, po prostu nie chciała, żeby już sobie szedł.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  90. [Zacznę, zacznę. Ale to po powrocie z urlopu już :)]

    //Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
  91. [ Ty tutaj? Może spotkanie w mugolskiej części świata?
    (John wyjdziesz za mnie?) ]

    Mayonnaise Moore

    OdpowiedzUsuń
  92. [ proponuję antykwariat :) chętnie też zacznę!
    (jej! Zgodził się! Będziemy razem sherlockować!)
    - Może tak.. bo pisałaś, że masz do obsadzenia.. ten, tego, no.. dziewczynę, czy coś... to może by tak... ale jeśli nie chcesz to zrozumiem... Znaczy... może Majonez jako.. no wiesz - mamrocze pod nosem, wbiajając wzrok w podłogę. ]

    Mayonnaise Moore

    OdpowiedzUsuń
  93. Myślała o nim całą noc. Chyba po raz pierwszy jej bezsenność nie była indukowana czynnikami takimi jak książki czy pisanie. Nie, tym razem nie mogła spać przez emocje. Mimo strasznego ucisku gdzieś w okolicach klatki piersiowej czuła się szczęśliwa. Nie wiedziała, co z tego będzie, ale nie mogła doczekać się ranka. Całą noc spędziła na rozmyślaniu i przewalaniu się z jednego boku łóżka na drugi. Gdy w końcu zaświtało, ruszyła do sowiarni. Nie dlatego, że oczekiwała jakiegoś prezentu, po prostu lubiła tam siedzieć, tak samo, jak na błoniach. A w wakacje, zwłaszcza rano było tam niezwykle cicho i spokojnie. Zauważyła jednak, że jej sowa trzyma coś w dziobie. List! Szybko go otworzyła, mając w duchu nadzieję, że ojciec o niej pamięta. Niestety, to na pewno nie było jego pismo. Po przeczytaniu listu serce zabiło jej szybciej. Było to wyznanie uczuć. Romantycznych. Coś o tym, że jest atrakcyjna. Oczywiście, podpisane "Cichy Wielbiciel". Nie zastanawiała się nad tym długo, jednak schowała list do kieszeni. Bądź co bądź, podniosło ją to na duchu. Z uśmiechem na twarzy poszła w kierunku pokoju wspólnego Puchonów, aby szukać Johna. Zobaczyła jego blond czuprynę już z daleka i pomachała do niego, zmierzając w jego stronę.


    [pozwoliłam sobie kontynuować wątek :)]

    OdpowiedzUsuń
  94. Była to jedna z tych nocy, kiedy ani nie chciała, ani nie mogła zasnąć. Zwykle wtedy zwijała się w kłębek w łóżku i, oświetlając różdżką mrok pomieszczenia, czytała ukochane powieści. Teraz jednak uznała, że lepiej będzie posiedzieć przy kominku, niż marznąć z dormitorium. Owinęła się w koc, wzięła swoją ulubioną książkę Agathy Christie (Co prawda jeszcze jej nie skończyła, ale i tak wiedziała, że będzie to jej ulubiona.), i zeszła do Pokoju Wspólnego; fioletowy koc w banany sunął za nią po podłodze.
    Sądziła, że na dole nie zastanie nikogo, jednak myliła się. Stojąc na ostatnich stopniach dostrzegła kudłatą czuprynę; właściciel czupryny siedział na kanapie, pogrążony w lekturze. Najprawdopodobniej nie zauważył jej wejścia. Podeszła jak najciszej się dało i, zerkając ponad ramieniem chłopaka, szepnęła:
    - Morderstwo na polu golfowym? Jedna z moich ulubionych.

    Karen

    OdpowiedzUsuń
  95. [ zaklepuję sobie miejsce :) żeby nie było, mam gotowy tekst, wprowadzam tylko poprawki kosmetyczne ]

    Mayonnaise Moore

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mayonnaise stała na środku zalanej słońcem ulicy i była szczęśliwa. Bycie szczęśliwą trwało wprawdzie odkąd tylko pamiętała, ale teraz osiągnęło swoje apogeum.
      Wyciągnęła twarz ku słońcu i uśmiechnęła się szeroko.
      I, I wish you could swim, like the dolphins, like dolphins can swim, zanuciła pod nosem, po raz kolejny sięgając do kieszeni za dużych spodni. Ostrożnie wyjęła z niej kilka miedzianych monet - powód swojej euforii - i westchnęła cicho z radością, kiedy poczuła chłód metalu. Dla pewności przeliczyła wszystkie swoje oszczędności jeszcze raz, mając nadzieję, ze niczego nie zgubiła. Kiedy po kilku nieudanych próbach, doliczyła się wreszcie ośmiu funtów, odetchnęła z ulgą, a na jej twarz wypłynął szeroki uśmiech. Dalej nie mogła w to uwierzyć - w dłoni trzymała właśnie osiem funtów. Zacisnęła mocniej palce na oszczędnościach, bojąc się, że nagle znikną i już nigdy więcej ich nie zobaczy. Na wszelki wypadek przyjrzała się uważnie pensówkom, chcąc zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy, szczegół - od faktury i koloru, przez wizerunek królowej Elżbiety, który widniał na awersie, po ich wagę czy zapach.
      Były cudowne.
      Kto by pomyślał, ze samo trzymanie ich w dłoni sprawi jej taką przyjemność. Mimo że całkowicie zgadzała się z przeczytaną w jakiejś książce tezą - "to nie bogactwo sprawia, ze jesteś szczęśliwy, ale to szczęście sprawia, ze jesteś naprawę bogaty" - nie umiała powstrzymać radości jaka ogarniała ją na widok pieniędzy, które zbierała przez ostatnie dwanaście miesięcy. Każdy znaleziony czy zaoszczędzony pens odkładała do skarbonki, by spełnić swoje marzenie i wreszcie kupić egzemplarz książki, na którą polowała od dłuższego czasu.
      Ostrożnie włożyła monety z powrotem do kieszeni, po czym wzięła głęboki oddech i popchnęła drzwi, za którymi znajdował się antykwariat Sempere i Synowie. Wciągnęła powietrze nosem, rozkoszując się zapachem, który nie zmienił się zbytnio od jej ostatniej wizyty. Wciąż czuć było aromat starych książek i czegoś, czego nie potrafiła do końca zdefiniować. Woń mądrości?
      Posłała szeroki uśmiech siedzącemu za ladą staruszkowi, po czym, starając się nie przewrócić stojących na ziemi stosów książek, przemknęła w stronę regału, na którym jeszcze w zeszłe wakacje widziała egzemplarz Cienia Wiatru, autorstwa Juliana Caraxa.
      Bez trudu odnalazła ją na półce i uśmiechnęła się na widok znajomego grzbietu książki. Nareszcie. Ściągnęła pozycję z półki i z czułością pogłaskała ją po okładce.
      Spojrzała na naklejkę z ceną, by upewnić się, czy koszt książki nie wzrósł od jej ostatniej wizyty. Na widok widniejących tam liczb z trudem powstrzymała się przed podskoczeniem z radości.
      Sześć funtów zniknęło, zastąpione przez trzy. Uśmiechnęła się, o ile w ogóle było to możliwe, jeszcze szerzej niż do tej pory.
      Yesterday, all my troubles seemed so far away..., zanuciła cicho.
      Przycisnęła powieść do piersi i wesoło podskakując ruszyła w kierunku kasy, po drodze przyglądając się grzbietom książek stojących na półkach książek.
      Zajęta szukaniem czegoś, co ją zainteresuje, nie zauważyła siedzącego na ziemi chłopaka i z całej siły wyskoczyła na jego nogi.
      - O bogowie! - krzyknęła, kiedy tylko zdała sobie sprawę z tego co zrobiła. Szybko z niego zeszła i kucnęła na ziemi obok. - Tak strasznie Cię przepraszam. Nie miałam pojęcia, że tu siedzisz. Naprawdę. Nie chciałam, to wszystko przez te książki... Za dużo ich... Wszystko w porządku? Może pojechać z Tobą do Mun... tfu!.. do szpitala?

      Usuń
    2. Pierwsza piosenka: "Heroes", David Bowie
      Druga piosenka: "Yesterday", The Beatles

      [ Po raz pierwszy w historii forumowania przekroczyłam limit znaków O.O
      Nie mam pojęcia ile kosztują książki w Anglii, a Internaty nie chcą mi powiedzieć, dlatego szczelam :D
      mam pytanie: Majonez odwzajemnia JUŻ uczucia Johna czy JESZCZE nie? A może jeszcze się nie znają?
      Bardzo tragicznie? Nie umiem się przestawić na czas przeszły (zbyt długo pisałam w teraźniejszym) i wszystko mi dziwnie brzmi. Za wszystkie błędy bardzo przepraszam!
      Udanej końcówki wakacji :)
      (jeśli jesteś w Polsce, to naprawdę współczuję Ci pogody - to słoneczko, takie łaskawe w tym roku!) ]

      niepewna uczuć, Mayonnasie

      Usuń
  96. Uznawszy, że wystarczająco się długo spacerowali, Wish zatrzymał się gwałtownie i pociągnął kompana za koszulkę, dając znak, żeby ten również stanął. Spojrzał z rozbawieniem na piątoklasistę, w którym z każdą kolejną chwilą poziom entuzjazmu niebezpiecznie wzrastał. Przez umysł Queshire’a przemknęła myśl, że w gruncie rzeczy John Cox prezentuje brzydką cechę – jest tak zaślepiony swoim detektywistycznym zacięciem, że cieszy się z każdej sprawy, nawet jeśli jej rozwiązanie mogłoby kogoś skrzywdzić. Tak jak teraz Wayne’a Dale’a. Ciekawe, czy cieszyłby się, że ktoś zginął – w końcu wtedy mógłby zająć się poszukiwaniami mordercy. Być może chłopak nie myślał o tym w takich kategoriach, prawdopodobnie nie, ale Wish nie wnikał. Wiedział tylko tyle, że jeśli nastąpi zarodniowa posucha, on nie będzie nikogo mordował, ale zapewnić Johnowi jakieś zajęcie.
    – Chyba tak – odparł na pytania o zajęcia, które nie wymagały magii. – Na pewno chodzi na astronomię, numerologię i eliksiry, być może na coś jeszcze, ale nie wiem. Nie jestem psycholem, nie mam jego planu lekcji.
    To prawda, Queshire nigdy nie przyglądał się bliżej Dale’owi. Wszystko to, co o nim wiedział, było wynikiem sześciu lat, w trakcie których stykali się w różnych okolicznościach. I chociaż ich spotkania były wynikiem jedynie odgórnych zasad – wspólne zajęcia i te sprawy – a ani Wish, ani Wayne nigdy nie zawierali bliższych kontaktów, to i tak mimochodem dowiadywało się kilku rzeczy o drugim człowieku.
    Gryfon nie był nastawiony do Wayne’a negatywnie, a to, czy drugi uczeń zasługuje na naukę w Hogwarcie, nie spędzało mu snu z powiek. Właściwie nigdy dłużej się nad tym nie zastanawiał, ale trzeba było przyznać, że to wszystko było ciekawe. Nie zmyślił tego, ale mówił na żywioł, bo wcześniej nie planował zgłoszenia się do Coxa i opowiedzeniu mu o pewnym siódmoklasiście. Skoro jednak tak się stało, nie żałował. Tak naprawdę wątpił, aby cokolwiek w papierach Wayne’a się nie zgadzało. Tak już bywa, że niektórzy mają większy, a inni mniejszy potencjał magiczny, ale każdy, kto wylądował w szkole magii i czarodziejstwa, musi mieć choć minimalną zdolność. Zresztą, w innym przypadku nie mógłby mieć różdżki. Wszakże to różdżka wybiera czarodzieja, nie odwrotnie, więc ten magiczny artefakt na pewno nie uaktywniłby się w obecności mugola.
    Ale John Cox przynajmniej będzie miał trochę rozrywki i zagwozdkę do rozwiązania.
    – To wszystko – powiedział Wish, klepnął młodszego kolegę po ramieniu, odwrócił się i zaczął iść, pogwizdując.

    ~ Wish Queshire
    [W zasadzie to nie przepraszałem, ale wyjaśniłem pewną sprawę. ;P Różne rzeczy się widziało i słyszało, więc czasem lepiej dmuchać na zimne.]

    OdpowiedzUsuń
  97. Może było to dziwne, ale ucieszyła się, gdy chłopak oznajmił, iż ta cisza była tak naprawdę strasznie uciążliwa. Przede wszystkim dlatego, że sama należała do gadatliwych, mimo iż czasem nie miała na kim tego wykorzystać, ponieważ większość swojego czasu spędzała samotnie. Jednak był jeszcze jeden bardzo istotny powód jej zadowolenia. Wraz z Johnem nie znali się osobiście, to Denna miała w przyzwyczajeniu obserwowanie ludzi, tego jacy są, co robią i jak się zachowują w różnych sytuacjach. Dlatego doskonale wiedziała, iż John stronił od innych ludzi, dokładnie jak Marshall. Więc właśnie to sprawiło jej tyle radości, że mimo wszystko, to właśnie przy niej John rezygnuje z milczenia.
    - Też myślę, że milczenie w zaistniałej, przede wszystkim mało komfortowej sytuacji, jest bardzo męczące – odpowiedziała w przestrzeń, nie przestając ani na chwilę szorować brudnej umywalki. Kara była straszna, naprawdę, raczej nie chciałaby jej znów powtarzać nawet w tym samym towarzystwie. Jednak miło jej się pracowało z Puchonem. Uśmiechnęła pod nosem, gdy chłopak zawodził na temat pecha w stosunku do drzwiczek. Szorowała akurat ostatnią umywalkę, a wtedy usłyszała głośny huk i śmiech Marty. Pierwsze co pomyślała to, to że duch znów dokucza chłopakowi, dlatego odwróciła się z impetem i szykując brudną gąbkę, by (miała nadzieje) celnie rzucić w zjawę.
    Jednak, gdy zobaczyła leżące na ziemi drzwiczki i w pewnym sensie zrozpaczony wyraz twarzy kolegi, nie mogąc się powstrzymać, po prostu wybuchła głośnym, jednak serdecznym śmiechem. Cały komizm sytuacji powalił ją totalnie i mimo wszystko, nie mogła przestać się śmiać. Chłopak sam wykrakał sobie to zdarzenie. Rzuciła gąbkę na ziemie i złapała się za uciskający brzuch. W kącikach jej oczu pojawiły się małe, przejrzyste kropelki.
    - John ty jesteś naprawdę pechowym stworzeniem, szczególnie dnia dzisiejszego – zawołała powoli panując nad przyśpieszonym oddechem i tamując, wylewający się z ust śmiech. Mimo to rozbawiona podeszła do niego, za jego prośbą. Poklepała go lekko w ramię, gdy ten schylał się po zepsute drzwiczki. Po czym pomogła mu, dając wskazówki w ułożeniu drzwi.
    Zdecydowanie ta kara nie była taka zła.
    - Może Ci pomogę szczególnie, że skończyłam już te umywalki – wskazała na nie ponuro palcem, po czym uśmiechnęła się lekko wzięła swoje „przyrządy do pracy” i ruszyła w kierunku dwóch ostatnich kabin. Kończyła akurat wycierać ostatni sedes, ciągle wytykając w żartobliwy sposób te drzwi, gdy do łazienki weszła profesor McGonagall. Bez słowa przeszła się po wszystkich łazienkach i zajrzała do kabin, w których siedziała jeszcze ta dwójka.
    - Widzę, że ręczna robota, bardzo się cieszę – powiedziała znużonym głosem – Mam nadzieję, ze rozumienie, iż kara musi być karą, a nie odpoczynkiem.
    - Pani prrrofesor – zawyła Marta przeciągle – To właśnie ja im kazałam, bo te parszywe lenie chciały użyć Chłoszczyć! – podleciała znowu bardzo blisko Johna, co Denna zauważyła, że ten lekko się spiął. Chyba źle reagował na obecność duchów. McGonagall spojrzała na nich zimnymi oczami, po czym skinęła lekko głową – Dochodzi siódma, więc musicie iść teraz na kolację. Jutro dokończycie po zajęciach swoją karę – odparła, po czym machnięciem ręki kazała im opuścić pomieszczenie. Już siódma? Tylko te słowa krążyły w głowie Denny, której czas naprawdę szybko zleciał, a chyba nie zrobili nawet połowy. Choć łazienka jęczącej Marty zdecydowanie należała do najgorszych.

    [Przepraszam, że dopiero teraz i, że w takim beznadziejnym stanie. Jednak urlop robi swoje. Teraz czekam na Ciebie po urlopie! :)]
    Denna Marshall

    OdpowiedzUsuń
  98. — Moje plany na wakacje? — powtórzył, wypijając kolejny solidny łyk kremowego piwa. Być może do końca roku szkolnego pozostało już tylko i wyłącznie kilka krótkich tygodni, jednakże Marcel nie miał bladego pojęcia, co takiego pocznie podczas dwóch miesięcy laby i odpoczynku.
    Początkowo planował odwiedzić swoją ojczyznę, aczkolwiek po namyśle stwierdził, iż wycieczka do Berlina nie byłaby dobrym pomysłem, zważywszy na wszystkie zaistniałe okoliczności. Ostatni raz Krukon odwiedzał te niemieckie zakamarki całe lata temu, gdy żył jeszcze w błogiej nieświadomości co do swoich magicznych umiejętności. W tamtych czasach był on tylko i wyłącznie zwykłym dzieciakiem, nie mającym nawet znikomej wiedzy na temat magicznych aspektów czarodziejskiego świata. Mimo wszystko wolał nie mieszać przeszłości z barwną i momentami dziwną teraźniejszością, by na wszelki wypadek zapobiec niechcianym konfliktom i uporczywie wracającym wspomnieniom z mugolskiego życia w jednej z biedniejszych dzielnic.
    — Wiesz, jeszcze nie myślałem nad tym co będę robił — odrzekł, pomijając kwestię prawdopodobnego wyjazdu. — A ty, drogi Sherlocku? Pewnie szykują się wakacje obfite w nowe śledztwa — dodał z uśmiechem, w międzyczasie obracając się przez ramię i od niechcenia wodząc wzrokiem po cichej knajpie Trzech Mioteł. Przetarł oczy zaciśniętymi w pięści dłońmi, starając się zachować tak bardzo potrzebną trzeźwość umysłu i wyeliminować zachciankę dotyczącą powrotu do Zamku i wygodnego ułożenia się w swoim własnym łóżku. Zdawał sobie sprawę z wagi sytuacji, której chcąc-nie chcąc nie mógł zignorować. Musiał jakimś cudem dotrwać do rana, by w pełni sił ruszyć na spotkanie z anonimowym profesorem i tym samym raz na zawsze zakończyć jego widowiskową karierę nielegalnego handlarza groźnym towarem. Tylko i wyłącznie dominująca nad nim ciekawość i żądza sprawdzenia się trzymały go na nogach i dodawały otuchy w miejscu, w którym od czasu do czasu pracował jako jeden z kelnerów. Marcel z niezwykłym utęsknieniem wyczekiwał wschodu słońca i definitywnego rozwiązania zagadki, poprzez którą niewinni uczniowie narażeni zostali na przykre w skutkach konsekwencje.
    — Może opowiesz mi jakąś historię ze swoich wcześniejszych śledztw? — zapytał, spoglądając na niego z nadzieją. Nie liczył oczywiście na wydarzenia godne niestrudzonego doktora Watsona, który w pojedynkę przemierzał błotniste moczary w poszukiwaniu morderczego psa prześladującego poważaną rodzinę Baskervillów, jednakże szczerze wątpił, by w dorobku Johna Coxa nie znalazła się żadna mrożąca krew w żyłach opowiastka.
    Marcel

    [nareszcie odpisałam^^ urlop urlopem, ale wybacz zwłokę]

    OdpowiedzUsuń
  99. [Twoja zmora i miłość z piratów nie mogła się powstrzymać, aby Cię dopaść. Wybacz. xD Jak potrzebujesz pani do amorów to wiesz, Carmen zawsze chętna. ;p]

    Carmen Watson

    OdpowiedzUsuń
  100. Lekką lekturką na relaks na pewno nie było grube tomiszcze o transmutacji, ale dla Lily Evans mimo wszystko wpasowywało się w to określenie. Znalazła książkę w bibliotece całkiem przypadkiem, zainteresowała ją, nie widziała więc przeciwwskazań, żeby sobie poczytać, choć nie miała takiego przymusu. Chciała tak naprawdę przez chwilę być sama, a książka była dobrym wyjaśnieniem na wszystko.
    Zamierzała skorzystać jeszcze z dobrej pogody, z tego, że było ciepło. Nie chciała siedzieć w zimnej i całkowicie cichej bibliotece, wolała wyjść na zewnątrz. Bo w pokoju wspólnym zupełnie nie dałoby się oczytać, tam wiecznie ktoś czegoś chciał, trzeba było z kimś rozmawiać, odpowiadać na pytania. Błonia były o tyle bezpieczne, że jeśli nie spotka nikogo znajomego, to będzie miała zagwarantowany spokój.
    Zmierzała zresztą już z tą grubą książką pod pachą ku swojemu ulubionemu drzewku, aby się pod nim ulokować, dziwnym trafem jednak miejsce na trawce pod nim było już zajęte. Lily zdecydowanie nie miała teraz ochoty na towarzystwo, a ktoś siedzący obok zapewne tylko by ja rozpraszał. Samą swoją obecnością, nie trzeba by nawet było niczego do niej mówić.
    Podeszła jeszcze bliżej, mimo wszystko, i wtedy dopiero mogła dokładnie dojrzeć, kto taki zdecydował się zająć jej miejsce. Wszystkie wcześniejsze myśli wyparowały jej z głowy, kiedy zorientowała się, kto tam siedzie i ze coś ewidentnie jest nie tak.
    - John! – teraz już dosłownie podbiegła.- W co się tym razem wpakowałeś? - z rozpędu dosłownie opadła obok niego na trawę.

    //Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
  101. Chłopak przez chwilę milczał, przyglądając jej się badawczo. Z każdą sekundą serce biło jej co raz mocniej i głośniej, a ona wpadała w coraz większą panikę. Co jeśli coś mu się naprawdę stało?
    Była częstą bywalczynią Skrzydła Szpitalnego, z własnej winy zresztą - kto to widział, żeby umieszczać stopnie, progi, przeszkody w takich miejscach? - i na samą myśl o dobrowolnym pojawieniu się w tym, lub podobnym do niego miejscu, miała ciarki na plecach. Ta biel, przestrzeń i zapach była co najmniej przerażająca. Sadystyczne uśmiech lekarzy dopełniały obrazu sali tortur.
    - Nic się nie stało. Do szpitala jechać nie muszę, a na pewno nie do Munga - powiedział w końcu chłopak, uśmiechając się i mrugając do niej. Kiedy usłyszała jego słowa, kamień spadł jej z serca.
    - To dobrze. - Odetchnęła z ulgą, bezwiednie gładząc "Cień Wiatru" po okładce. - Bałam się, że coś Ci się stanie. Chyba nie przeżyłabym jeszcze jednej wizyty w szpitalu!
    Dopiero po chwili, kiedy "przetrawiła" do końca słowa chłopaka i początkowa euforia, wywołana wiadomością o jego dobrym samopoczuciu, minęła zdała sobie sprawę z tego co powiedział. Mung? Czyli jednak...
    Uśmiechnęła się szeroko i przyjrzała mu się uważnie, mrużąc oczy. Blond czupryna, błękitne oczy. Przechyliła głowę na bok. Blond czupryna i niebieskie oczy!
    - O, to ty Sherlocku. Znaczy Johnie. - Uśmiechnęła się szeroko, siadając koło niego na ziemi. - Powinieneś częściej podnosić głowę znad książek. Masz takie ładne oczy. I uśmiech.
    Nie robiąc sobie nic z jego (zdziwionej?) miny, usadowiła się wygodnie tuż obok niego i oparła o regał z książkami. Przymknęła oczy, a na jej twarz wypłynął błogi uśmiech.
    - Miło spotkać kogoś ze szkoły. Nie sądziłam, że ktokolwiek oprócz mnie wychodzi z domu w wakacje, ale miałam nadzieję, że w końcu kogoś spotkam. Zdecydowanie mam dosyć rodzeństwa. A ty? Masz siostrę, prawda? - spytała i nie czekając na jego odpowiedź kontynuowała - Zazdroszczę Ci. Mam samych braci. To prawdziwy koszmar.
    Przyjrzała mu się uważnie.
    - Co czytasz? - spytała nagle. - Nie, nie, nie! Nie mów mi. Daj mi chwilę! Poczekaj - zmrużyła oczy, udając, że się zastanawia. Odpowiedź była przecież oczywista. - Już wiem! "Przygody Sherlocka Holmesa".
    Roześmiała się, przyglądając mu się badawczo.
    - Czy to Ci się nigdy nie znudzi?

    [ Przepraszam, że Majonez tak dużo mówi, ale takie trajkotanie to część jej charakteru i dodaje jej uroku (mam nadzieję!). Nie musicie z Johnem na wszystko odpowiadać.
    Zakochany Cox jest przeuroczy i chyba sama się w nim zakocham (obrazi się jeśli równocześnie będę się spotykać z młodym Remusem?).
    Błędów nie zauważyłam (chociaż nie jestem zbyt spostrzegawcza), więc pewnie ich nie ma.
    Ja też w byłam Polsce, ale jeszcze w lipcu, więc mieliśmy ładną pogodę. Bardzo ładną. (może nie powinnam była tego pisać, bo teraz czuję się wrednie -.- )
    Dalej szukam gifa, jak znajdę podam link. Może wyślę swoje zdjęcie, bo bardzo długo nie czesałam włosów i mam straszne kołtuny, do złudzenia przypominające dredy ;) Jak ja to rozczeszę?
    Na wszelki wypadek życzę (jeśli idziesz, oczywiście) powodzenia w szkole i żeby ten rok nie był taki straszny. To już :( ]

    taka tam, jeszcze nie zdecydowana, Mayonnaise

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Merlinie, treść z nawiasu kwadratowego prawie tak samo długa jak odpis! Przepraszam :( (i za to, że odpowiedź jest taka krótka, i za to, że "wiadomość" ode mnie jest taka długa) ]

      Usuń
  102. Wish nie zostawił żadnych instrukcji Johnowi nie przez przypadek. No, dobrze, właściwie ta sytuacja niosła w sobie jakieś znamiona przypadku, ale to nie było tak, że Queshire zapomniał. W rzeczywistości w ogóle o tym nie pomyślał. W końcu nie planował powiedzieć tego wszystkiego Coxowi, zadziałał pod wpływem impulsu. Sam więc nie wiedział, czego oczekuje od Puchona. Chciał tylko pobudzić jego ciekawość, sprawić, aby chłopak zainteresował się tą sprawą, a co konkretnie miałby zrobić – o to Queshire już nie dbał.

    W kilka dni później zapomniał o całym tym incydencie. W końcu miał całkiem dużo zajęć. Queshire nie próżnował. Częściowo robił to, co każdego roku, czyli chodził po Hogwarcie celem poznawania nowych ludzi, których mógłby wykorzystywać do kilku swoich spraw. Najwięcej zabawy było chyba z pierwszoroczniakami, którzy ekscytowali się samym tym, że ktoś z siódmego roku chce z nimi porozmawiać. Byli naiwni i nieco przestraszeni, więc kiedy zadziałało się odpowiednio, można było sprawić, że taki jedenastolatek gotów był zrobić naprawdę wiele dla Wisha. Więc chłopak z tego korzystał tak długo, póki nie zaczynało mu się to nudzić. Potem przestawał już odzywać się do takich dzieciaków, a jeśli oni go szukali, zbywał ich krótkimi słowami.
    Oprócz tego bawił się w ten czy inny sposób ze swoimi rówieśnikami, korzystał z ostatnich dni dobrej pogody i wiele czasu spędzał na błoniach. Poza tym nauka była ważna na Queshire’a. Nie był tępakiem, trzeba było przyznać, że na inteligencję narzekać nie mógł. Poza tym to, co wpajali w niego rodzice, pozostało i chociaż Wish zmieniał się i nie zachowywał się tak, jak w mugolskim świecie, to gdzieś w nim istniała chęć bycia najlepszym. Oczywiście, że nie był najlepszym uczniem i nie ubolewał szczególnie z tego powodu, ale nie mógł sobie pozwolić na bycie miernotą. I chociaż często olewał sobie ten czy inny przedmiot, czasem dostawał złą ocenę za nieodrobienie pracy domowej, a innym razem zawalał test, do którego się nie uczył, to zwykle kończył z dobrą oceną semestralną czy całoroczną. Bo poza chwilami lenistwa, miał też mnóstwo chwil nauki. Przysiadał na podręcznikami tak często, a że był nie w ciemię bity, to często treści wchodziły mu do głowy łatwo.
    A teraz był już w siódmej klasie i wiedział, że ten czas zleci niesamowicie szybko. Ani się obejrzy, a już będą czekały go owutemy. Dlatego starał się uczyć w miarę na bieżąco i od czasu do czasu powtórzyć materiał z poprzednich lat. Nic dziwnego, że myśli o Johnie Coxie i jego śledztwie szybko wywietrzały z głowy Wisha. Z kolei o Waynie Dale’u pomyślał tylko wtedy, kiedy jego przyjaciółka – która z Wayne’em utrzymywała względnie (tylko względnie, bo Dale w końcu nikogo do siebie nie dopuszczał) dobre kontakty – poinformowała go, że ktoś zaatakował Wayne’a. Wish przez chwilę nad tym podumał, a potem machnął dłonią i wrócił do swoich spraw. W końcu to nie jego interes.
    Gdyby dowiedział się, że to Cox rzucił urok na Dale’a, ponieważ Puchon naprawdę bawił się w śledztwo, pewnie Wish poczułby się dziwnie. W końcu on podrzucił cały ten pomysł z węszeniem wokół Wayne’a, a więc pośrednio odpowiadał za ten atak. Ale równie było prawdopodobne to, że po sekundzie wzruszyłby ramionami. Nie chciał krzywdy Wayne’a, ale w końcu nie jest odpowiedzialny za to, co robi Cox, a poza tym ma ważniejsze sprawy na głowie.
    Na przykład test. Z transmutacji. McGonagall zapowiedziała, że to będzie coś w stylu owutema, a nawet trudniejsze. Wiele osób więc uczyło się, w tym i Wish. Siedział w Pokoju Wspólnym wspólnie z June, która go przepytywała i waliła w głowę podręcznikiem za każdym razem, gdy źle odpowiedział. Uczyli się od kilku godzin, więc Queshire’owi powoli zaczęło się wszystko mieszać, a czaszka trochę rozbolała od ciosów, więc postanowił zrobić przerwę.
    – Idę się przejść – poinformował i opuścił Pokój Wspólny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamierzał iść do kuchni. Położenie kuchni w Hogwarcie było chyba tajemnicą poliszynela. Wish dowiedział się o tym na trzecim roku – powiedział mu o tym znajomy Puchon. On z kolei wiedział, bo… Cóż, chyba wszyscy uczniowie Hufflepuffu wiedzieli, w końcu ich Pokój Wspólny znajdował się niedaleko obrazu z owocami.
      Jednak Wish nie dotarł nawet do schodów, kiedy zauważył Johna Coxa. Ach, tak. Śledztwo. Wykrzywił usta w uśmiechu.
      – Co jest, mały? – rzucił, nawet się nie zatrzymawszy. Szedł dalej, trzymając ręce w kieszeni.

      ~ Wish Queshire

      Usuń
  103. Z uśmiechem wysłuchał opowieści Johna, która może i nie była rodem wyjęta z któregoś znanego mu kultowego horroru, jednakże z całą pewnością posiadała ciekawą fabułę i nieoczekiwany zwrot akcji. Duch, który okazał się być niepoprawnym, w dodatku żywym romantykiem piszącym miłosne listy, zdaniem Marcela stanowił idealny początek dla kariery młodego detektywa. Jego własna ścieżka tropiciela zagadek miała rozpocząć się dopiero za kilka godzin, lecz zadanie mające na celu złapanie na gorącym uczynku nielegalnego sprzedawcy słodyczy i tym samym oprawcy kilkorga uczniów, wydawała się być godnym startem dla przyszłego pomocnika detektywa.
    — Doprawdy interesująca przygoda, drogi Sherlocku — odrzekł, popijając kolejny już łyk kremowego piwa. Wytarł pokryte pianą usta, rozciągając się na mało wygodnym krześle i na powrót spoglądając na siedzącego naprzeciwko kompana.
    — Jednak czuję, że nasza jutrzejsza przygoda będzie o wiele bardziej pasjonująca — dodał z nieskrywanym entuzjazmem, spowodowanym rychłym wyjściem na jaw wszystkich sekretów sprzedawczyni Miodowego Królestwa, jej córki i nauczyciela, który w ich oczach przybrał miano potencjalnego kryminalisty.
    Następne godziny ciągnęły się wyjątkowo mozolnie, a Marcel co rusz walczył z coraz to bardziej ociężałymi powiekami i ochotą pójścia spać. Raz nawet zdarzyło mu się na dłuższą chwilę zamknąć oczy, aby minuty później nerwowo poderwać sie w miejscu i omieść zaspanym wzrokiem całą pustą już salę gospody Pod Trzema Miotłami. Ku jego radości poranne słońce dość szybko wzbiło się ponad brudne szyby, rozświetlając ponure wnętrze i wprawiając Krukona w stan pełnej gotowości.
    — Idziemy Johnie! Pora iść! — krzyknął mu do ucha i bez słowa ruszył w kierunku drzwi, wychylając się zza ich progu. Główna alejka Hogsmeade o tak wczesnej porze w dalszym ciągu była nienaturalnie pusta: Lorenz gdzieś w oddali zarejestrował jedynie poruszającą się sylwetkę tej samej kobiety, która kilkanaście godzin temu składała im lakoniczne wyjaśnienia, nieświadomie podsuwając pod ich wścibskie nosy jedną kluczową informację.
    — Ekspedientka właśnie zmierza otwierać sklep — poinformował, obracając się przed ramię. — A wiesz co to oznacza? — dopytał, nie licząc na nazbyt oczywistą odpowiedź. — Założę się, że dostawa towaru i nowa porcja musów-świstusów przybędzie tutaj lada chwila — oznajmił, zacierając ręce i przygotowując się do rozpoczęcia ich super tajnej i niebezpiecznej misji.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  104. John wyglądał uroczo, kiedy tak się czerwienił, stwierdziła już po niecałych dwóch minutach od rozpoczecia rozmowy, obawiając się o czym będzie myślała za jakiś czas, kiedy konwersacja dobiegnie końca.
    - W Hufflepuffie, jeśli nie w całej szkole, jesteś znany ze swoich śledztw, więc porównanie nasuwa się samo - stwierdziła. - I do tego ta fascynacja kryminałami.
    Spojrzała na niego kątem oka. Rumieniec, który wykwitł na jego twarzy, kiedy powiedziała, że ma ładny uśmiech, powoli bladł.
    - I nie ma sprawy. Ten komplement, to przecież prawda. - Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała mu prosto w oczy. - Starsza siostra? Wszystko jest fajniejsze od sześciu braci. To koszmar. Na chwilę obecną mam przynajmniej jednego na zbyciu. - Pomyślała o Jacobie, czwartym w kolejności bracie, który za życiowy cel uznał uprzykszanie życia innym. - Chociaż - zawiesiła na chwilę głos, próbując wyobrazić sobie wakacje bez niego - tęskniłabym za tymi jego złośliwymi uwagami i nieśmiesznymi żarcikami. Cytuję, "W czym najlepsi są czarodzieje? W wydułbywaniu oczu innym!". To chyba aluzja do różdżek i tego, że kiedyś prawie wydułbałam mamie oko. - Pokręciła z niedowierzaniem głową. - Cóż, nie byłam wtedy zbyt zgrabna. Co rusz się o coś potykałam. Szczerze mówiąc, dalej się o coś potykam.
    Przypomniała sobie rzeczy, przez które ostatnimi czasy się wywróciła i skrzywiła, na samą myśl o nabitych przez nie siniakach. Bezwiednie pogładziła się po łokciu, na którym znajdował się wielka, fioletowa śliwa - efekt biegania z rozwiązanymi sznurówkami.
    Spojrzała na kryminał, który trzymał chłopak w dłoni.
    - Na Twoim miejscu znałabym tą książkę na pamięć. Sama mam bzika na kilku innych powieści, ale chyba nie aż tak. Za bardzo lubię zaczynać nowe historie, by zbyt długo zajmować się jedną i tą samą. Oczywiście mam klika, do których lubię wracać, ale i tak nic nie równa się z poznawaniem nowych bohaterów.
    Spojrzała na trzymany w dłoniach egzemplarz "Cienia Wiatru". To dzieło było chyba jedyną powieścią, która zdołała tak ją zaciekawić i zatrzymać na dłużej.
    - Z tą najradośniejszą istotą mówisz poważnie? - Cała się rozpromieniła. - Nawet nie wiesz jak miło mi to słyszeć. Myślałam, że ludzie uważają mnie za wariatkę. I masz rację, jestem mugolaczką i dużo siedzę w bibliotece. Koleżanki z dormitorium niezbyt za mną przepadają. Szkoda, ja bardzo je lubię. I dziękuję, za komplement. Cieszę się, że ci się podobają. Moje oczy, znaczy. - Uśmiechnęła się do niego szeroko, mając nadzieję, że przestanie ciągle patrzeć na swoje dłonie. Co w nich było takiego ciekawego? - Mam na ich punkcie bzika. W domu trzymam cały album zdjęć oczu, może kiedyś ci pokażę, albo sam się w nim znajdziesz.
    Zamilkła, zawstydzona zarówno złożoną właśnie przez siebie propozycją, jak i ilością słów jakie z siebie wyrzuciła w ciągu niecałej minuty. Bezwiednie przeczesała dredy, mając nadzieję, że nie odstraszyła chłopaka swoim trajkotaniem.
    Posłała mu badawcze spojrzenie. Dalej uparcie wpatrywał się w swoje dłonie, nic nie mówiąc i nie oponując. Odważyła się więc kontynuować.
    - Moje imię? - skrzywiła się, nerwowo rozglądając się po antykwariacie i szukając czegoś co ją natchnie, pozwalając zmienić temat na dogodniejszy.
    W końcu zrezygnowała, ponownie się odzywając:
    - Nazywam się... - przełknęła ślinę - ...tylko błagam, nie śmiej się. Nazywam się.... - zaczęła, ale znowu nie dokończyła. Merlinie, jak nie znosiła swojego imienia. - Mayonnaise - wymamrotała w końcu, patrząc gdzieś w bok.


    zauroczony (czy to już?) Majonez

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ to dobrze, że to jej trajkotanie wam nie przeszkadza, bo będzie mówiła jeszcze więcej i więcej i więcej. Straszna z niej gaduła :)
      Ja, z punktu widzenia chłopców nie umiem zbytnio pisać, ale tworzenie postaci-przyszłych mężów mam opanowane do perfekcji ;)
      O goście ^^ mnie jakoś nikt nie kocha i nie chcę mnie odwiedzać, ale w sumie nie dziwię się, sama ledwo ze sobą wytrzymuję!
      Mimo wszystko, pogoda nas w tym roku nie rozpieszcza. A szkoda, bo miałam opalić się przed szkołą (lipcowa opalenizna już ode mnie uciekła).
      O bogowie, 3 gimnazjum o.O nie musisz się bać! Mnie to czeka za rok, ale ja już się "wyboję za wszystkie czasy", że dla Ciebie i innych nie starczy strachu.
      Rozczesywanie włosów -_-
      Jak mam nie przepraszać? Nie umiem inaczej!
      A właśnie, mogłam ostrzec na początku wątku: Ostatni raz byłam "zakochana" (pomijając niezdrową fascynację bohaterami z książek i filmów) w przedszkolu i wtedy, obiekt mojej "miłości", Bartek uciekał gdzie pieprz rośnie na mój widok, więc nie do końca wiem jak to opisywać -_- a opisom z książek niezbyt wierzę. To takie, trochę nierzeczywiste (?)
      Dziękuję, mi też się z Tobą mile pisze :)
      P.S. W jakim domu jesteś? ]

      Usuń
    2. [ Link:

      http://giphy.com/gifs/13akNh9SaahZG8

      Szukałam radosnego gifa, na którym nie byłoby widać twarzy dziewczyny, ale nie ma zbyt dużego wyboru, dlatego musisz zadowolić się tym. Na razie nie znalazłam niczego lepszego :(
      Jak wrażenia po pierwszym dniu szkoły? ]

      Mayonnaise Moore

      Usuń
  105. Widząc go, uśmiechała się już z daleka. Fajnie czasem poznać kogoś, kto choć trochę cię rozumie. A akurat tego dnia potrzebowała rozmowy i może pocieszenia. Wszyscy wokół byli zakochani, szczęśliwi, weseli... Aż jej się chciało rzygać. Nie była z tych, co się nad sobą rozczulają, po prostu czuła... rozczarowanie. I w pewnym stopniu pustkę. Stwierdziła jednak, że nie pokaże po sobie niczego. Nie chciała, żeby ktoś się nad nią litował, czy też coś w tym stylu.
    - Hej! Mam coś dla Ciebie- sięgnęła do zawieszonej na ramieniu opasłej torby i wyjęła z niej babeczkę, ładnie udekorowaną lukrem.
    - Z likierem.- zachichotała i wyjęła drugą dla siebie. - I lepiej nie pytaj, skąd mam. Co robisz teraz? Poszedłbyś ze mną do sowiarni? Miała przyjść dla mnie paczka od mamy.

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  106. Widząc jego reakcję, przestała się tak szeroko uśmiechać. Czasem może zbyt szybko się entuzjazmowała. Tak jak on ugryzła babeczkę. Mocno było ją czuć czekoladą. Było to coś na kształt brownie, w dodatku z czekoladowym likierem. W milczeniu żuła babeczkę i czekała, aż on coś powie, niepewna, czy będzie miała o czym z nim rozmawiać. W końcu niedawno dużo sobie powiedzieli. Gdy jednak się odezwał, odetchnęła z ulgą.
    - Sama nie wiem. Mówiła o jakimś szaliku no i skarpetach. I kocu, który sama zrobiłam w te wakacje na drutach. No i pewnie list.
    Ostatnie słowo wymamrotała ciszej, z pewną dozą złości. Wiedziała, co znajdzie w tym liście. Gorące pozdrowienia od mamy i chłodne wyrzuty od ojca. Znowu się dowie, jaką jest złą córką i czemuż to nie dostała się do Slytherinu. Westchnęła cicho, starając się jednak, aby nie pokazać po sobie, że coś ją zdenerwowało.


    Lux

    OdpowiedzUsuń