Josephine Jo Hawkins
Dla leniwych
|| Ravenclaw || VII klasa || półkrwi || urodzona 26 kwietnia || Portree, wyspa Skye || Szkocja || różdżka z drewna grabowego, 8 i ½ cala, z piórem dirikraka od Jimmy’ego Kiddela || kontynuuje: eliksiry, zaklęcia, historię magii, runy, transmutację astronomię, zielarstwo, obronę przed czarną magią i numerologię || pozalekcyjnie: zielarstwo, szachy, historia magii, runy || przyszła łamaczka uroków || kocha, nie kocha… || za mało szczęśliwych wspomnień, za mało || nie zostaniesz śmierciożercą, Ben || kot Sherlock || mugolskie powieści pod łóżkiem || gorsza niż młodsza siostra || matka poszła w tango z mugolem || tylko ja mogę mówić Druś || żyjmy i dajmy żyć mugolom || Czarny Pan? Chyba podziękuję || kuzyn chce ją nawrócić || nie dla balów ||
Dla wszystkich
Metr sześćdziesiąt dwa ironii i cynizmu o zielonych oczach i ujmującym uśmiechu. Czarny humor to dla niej chleb powszedni. Stara się być optymistyczną pesymistką, ale wychodzi jak wychodzi. Ostatnią cechą, jaką chciałaby w sobie zauważyć jest spontaniczność, co na szczęście się nie przydarza. Dumna jak mało kto, choć gdy się pomyli to otwarcie potrafi przyznać się do błędu. Daleko jej do chodzącej encyklopedii, jednak wie wszystko o wojnach goblinów w XVII wieku. Pasjonuje ją historia magii i wszystko, co z nią związane. Co prawda nie jest wszechstronnie uzdolniona, ale ma potencjał i Tiara Przydziału to zauważyła.Nigdy nie była oczkiem w głowie swojej matki i ojczyma, zawsze porównywano ją do młodszej siostry, Gabrielle. Nie podobają jej się poglądy polityczne rodziny, ale nie protestuje zbyt głośno, bo liczy, że po ukończeniu Hogwartu wyprowadzi się hen daleko wraz z Benjaminem. Nie pozwala się prowadzić za rączkę, tak, jak to robi Gabe i może dlatego nie jest idealną córką. Okres buntu już jej przeszedł, ale dalej, gdy ma do wyboru zrobić na przekór rodzicom, a postąpić zgodnie z ich wolą, wybierze pierwszą opcję.W Hogwarcie nie ma zbyt wielu bliskich znajomych, więc towarzystwa najczęściej dotrzymuje jej kot. Kiedyś miała w zwyczaju przesiadywać godzinami w kuchni, ale odkąd poznała Georgijewa jakoś się to zmieniło. Powiernikiem jej sekretów jest Drew. Jeśli spytasz go o cokolwiek na temat Jo, z pewnością zna odpowiedź. Hawkins ma na pieńku z jedną Gryfonką, ale o co poszło, to pewnie sama nie pamięta. Ważne jest to, że ona i Jamie się nie znoszą.Planowanie jest jednym z jej hobby, zawsze ma przy sobie rozpiskę bieżącego dnia i konsekwentnie ją wypełnia. To samo ma zamiar zrobić w przyszłości. Jej aspiracją jest ukończenie Hogwartu z ocenami z wszystkich przedmiotów przynajmniej na poziomie Powyżej Oczekiwań, a następnie zdobycie pracy u Gringotta. Co prawda nie dąży do celu po trupach, ale ma wzniosłe ideały i wierzy, że skwapliwie je wypełniając, da radę zajść daleko.
Dla ciekawskich
|| pamięć prawie fotograficzna || zerwane zaręczyny || sekret || dosiadała miotły raz i spadła || przepada za pieprznymi diabełkami || widzi testrale || nie mów do mnie Josephine! || całowała się z najlepszym przyjacielem, dwa razy || kocha śnieg || jak była mała, to ugryzł ją psidwak || oswoiła tentakulę i nazwała ją Eleonora || kropla na sen, kropla na uspokojenie || siostra w Slytherinie || potrafi wymienić wszystkie rodzaje nieuczciwych zagrań w quidditchu || do boju Chluba! || nie jada śniadań || Wieża Astronomiczna || pochłania książki jak miętowe ropuchy || postrzelajmy stawami w palcach || arystokratka od siedmiu boleści ||
ODAUTORSKO:
Kartę sponsorowali:
kody html Efci,
Lucy Hale,
Cześć!
kontakt: 49783915
Szukam chętnych do przejęcia prawie narzeczonego, siostry i kuzynka Jo.
weźcie się za nich, wątki dorzucam w gratisie!
weźcie się za nich, wątki dorzucam w gratisie!
[Najważniejszy i tak jest adres strony! TAM KRYJE SIĘ PRAWDA! <3]
OdpowiedzUsuńBastuś
[Nie jada śniadań i nie pije mleka, dlatego taka mała jest. Ben i tak ją kocha.]
OdpowiedzUsuń[Wspaniałość tytułu powala na kolana. <3 Nad podtytułem jeszcze bym trochę popracowała, ale z racji późniejszych, wszechobecnych nawiązań do Drusia, jestem w stanie przymknąć oko na to drobne niedociągnięcie. ^^
OdpowiedzUsuńMiłość spytała przyjaźń:
- Po co Ty istniejesz, skoro ja już jestem?
Przyjaźń odpowiedziała:
- Istnieję po to, by zostawiać uśmiech tam, gdzie Ty zostawiasz łzy.
Prawda, że piękne? ;D
Druś
[Wydało się, JoJo, już tego nie ukryjesz. XD]
OdpowiedzUsuńMikael
Najpiękniejszych, najbardziej godnych zapamiętania chwil nie sposób zaplanować. One zawsze zjawiają się niepostrzeżenie, według własnego ornamentując szarą rzeczywistość, gdy najmniej się tego spodziewamy. Drew z pewnością nie przypuszczał, że jedna, płynąca z serca deklaracja opatrzona odpowiednim gestem może zmienić drażniący każdą komórkę jego ciała stan lęku i niepewności właśnie w jedną z takich chwil. Odpowiedź na pytanie, dlaczego nie mógł stracić Jo, jawiła mu się teraz w jeszcze ostrzejszych barwach; praktycznie rażących po oczach swoim intensywnym nasyceniem. Z Jo wszystko stawało się prostsze. Podczas gdy dziewięćdziesiąt dziewięć procent społeczeństwa cechowała nieujarzmiona tendencja do rozpaczliwego komplikowania nawet najbardziej nieistotnych spraw, ona zaliczała się do bezcennej, jednoprocentowej mniejszości, której sama obecność nasuwała rozwiązania najpoważniejszych problemów. Była jego ostoją. Antidotum na smutek. Przeciwwagą dla wszelkich trosk i niepowodzeń, bez której świat zapewne pociągnąłby go już dawno na dno przepaści sfrustrowanego rozżalenia.
OdpowiedzUsuńTo było tak banalnie i naturalnie proste. Wystarczyło, że siedzieli we dwoje pod atramentowym niebem, obdarowując się wzajemnie upragnioną obecnością, by powietrze wokół nich nasyciło się niekłamanym szczęściem. I nieważne, że ostatnimi czasy opłacali je bólem, połamanymi żebrami, dziurami w pamięci i łzami. Liczyło się tu i teraz. Bo obecnie nawet za spazmatycznym szlochem Jo kryły się oczyszczające, pozytywne emocje; Drew doskonale to wiedział.
Uspokajającym gestem gładząc dziewczynę po plecach, spojrzał w bezkres nocnego nieboskłonu. Wiatr wzmógł się niespodziewanie, przykrywając jednolity granat ciemniejszymi połaciami chmur, z których, nim się obejrzeli, lunęła ściana deszczu. Nie mając najwyraźniej zamiaru siedzieć na podtopionej trawie, Jo podniosła się błyskawicznie, odskakując od przyjaciela. Jednak nim zdążyła osiągnąć w pełni wyprostowana pozycję, grawitacja z pomocą śliskiej powierzchni ponownie ściągnęły ją na ziemię - tym razem rozciągniętą jak długą i zanoszącą się histerycznym śmiechem.
- Drew, na górze ktoś chyba nie czuje się dobrze - wydusiła, wskazując palcem w niebo.
Przewracając oczami i kręcąc głową z dobrotliwym politowaniem, Krukon zawtórował brunetce oczyszczającym śmiechem. Wyciągnął rękę, lecz Jo, zamiast wykorzystać ją w celu powrotu do postawy pionowej, postanowiła ściągnąć go całego do siebie. Chwyciwszy dłoń Drew, szarpnęła mocno, fundując mu niespodziewane lądowanie w świeżo utworzonej kałuży błota.
- Już po tobie! - zagroził, siląc się na powagę, choć w rzeczywistości na wypowiedzenie tych trzech słów ledwie zdołał wygospodarować odpowiednią ilość czasu między kolejnymi spazmami śmiechu.
Podpierając się na łokciach, podniósł się do pozycji półleżącej, po czym, błyskawicznie obmyśliwszy plan zasłużonej zemsty, przygwoździł Jo do ziemi swoim ciałem. Klęknowszy okrakiem nad talią dziewczyny, mimo narastających pisków i protestów, przejechał dłońmi po jej twarzy, pilnując, by żaden dostępny fragment skóry nie pozostał nieubłocony. Uwieńczywszy dzieła, z powrotem położył się na ziemi obok Jo, nie przejmując się i tak całkowicie przemoczonymi już ubraniami, które łapczywie pochłonęły kolejną dawkę wody. Wziął głęboki oddech, gdyż w płucach powoli zaczynało brakować mu już powietrza.
- Tam na górze - zaczął, wskazując palcem pionowo w przestrzeń i walcząc z zalewającymi jego usta kaskadami deszczu - pewnie wszyscy płaczą ze śmiechu, widząc, jak nieporadnie próbujemy ratować coś, co właściwie nie miało powodów się zepsuć.
Zacisnął powieki, pozwalając strugom deszczu zmyć z niego resztki niepewności, o której raz na zawsze pragnął zapomnieć.
[Dżo i Druś nawet taplanie się w błocie potrafią uczynić tak cholernie uroczym ^^]
Ile lat już się znają? Czternaście? Szesnaście? Portii wydaje się jakby z Jo znały się już od zawsze. Nie pamięta dnia kiedy ją poznała, ani czy w ogóle taki dzień wystąpił w jej życiu. Nigdy o tym nie rozmyślała, bo i po co skoro ich przyjaźń nie przetrwała? Było i minęło. Portia traktowała ją jak siostrę, kogoś kto był dla niej ważniejszy nawet niż rodzice, którzy z góry narzucali jej swoje poglądy. Dobrały się do siebie. Obie pokrzywdzone przez rodziców, w tym jedna bardziej od drugiej. Panna Grant od zawsze jej współczuła. Chyba właśnie dlatego nigdy nie chciała mieć rodzeństwa. Bała się, że zostałaby tym gorszym dzieckiem. Dziwiła się przyjaciółce, że jeszcze nie uciekła z domu.
OdpowiedzUsuńWakacje. Ich Portia nienawidziła najbardziej na świecie. Owszem wracała wtedy do swojego wujka, którego kochała ponad życie, jednak równało się to ze spędzaniem czasu z jego okropną żoną i ich synem, za którymi nie przepadała. Nigdy nie jadała razem z nimi, bo po co ma się denerwować? Powiedziała wujkowi co jej się w nich nie podoba a on to uszanował, za co jeszcze bardziej go pokochała. Co roku w tym okresie przynajmniej raz dziennie słyszy jaka to ona jest beznadziejna, nieuczciwa, okropna, brzydka i głupia. Tym razem miało być nieco inaczej i Portia sama nie wiedziała, czy lepiej czy gorzej. Kiedy tylko znalazła się w domu, oznajmiono jej, że tegoroczne wakacje (a przynajmniej część) spędzą u Hawkinsów. Wujek wziął ją nawet na bok i zaczął coś mówić, o tym jaka to ona biedna i że dobrze jej zrobią wakacje w towarzystwie przyjaciółki. Co miała zrobić w takiej sytuacji? Mogła się tylko uśmiechnąć, grzecznie podziękować i zacząć pakować walizki.
Minęło już kilka dni odkąd są u Hawkinsów. Ile razy Portia rozmawiała z Jo? Może raz, może dwa. Każdy dzień wyglądał tak samo. Każdy zajmował się swoimi sprawami, nikt nawet nie śmiał spytać Grant czy się jej podoba. Przy posiłkach zazwyczaj rozmawiali tylko dorośli o sprawach dotyczących Sam-Wiesz-Kogo. Siostra Jo czasami rozmawiała z Oliverem, jednak nikt nie zauważył, że dwie osoby, dla których rzecz biorąc zorganizowano to spotkanie, siedzą i nie rozmawiają ze sobą w ogóle. W końcu jednak Grant nie mogła wytrzymać, kiedy jej macocha na całą jadalnię wygłaszała swoją opinię, z którą oczywiście Portia się nie zgadzała. Brunetka odłożyła sztućce zgodnie z zasadami savoir-vivre i zwróciła się do Jo, tak żeby wszyscy usłyszeli
- Trochę tu duszno. Przejdziemy się? - To jak się czuła, mówiąc do niej nie dałoby się opisać żadnymi słowami. Było jej chyba... Głupio?
Rasac zabalował, a żeby tego wszystkiego było mało skończyło mu się wyposażenie w postaci papierosów i dziś, jak na złość, był bez życia. Ledwo zwlekł się z łóżka, przypominając sobie o przerażające perspektywie szlabanu, który miał dopełnić po dwudziestej w ciemnych, wilgotnych lochach.
OdpowiedzUsuńSnuł się jak widomo, od ściany do ściany, za piątym razem trafiając na właściwe ruchome stopnie, które zaprowadziły go wprost przed oblicze Wielkiej, zapełnionej chichotami, rozmowami i śmiechami, Sali. Znalazł pierwsze lepsze wolne miejsce i padł bez namysłu, pogrążając się w krótkotrwałej drzemce.
Słysząc znajomy głos tuż nad swoim uchem, pod jego ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Początkowo chciał zapobiegawczo udawać zbyt pogrążonego we śnie z nadzieją, że urocza Krukona odpuści i zatroszczy się w przypływie dobroci o siebie. Ale po chwili znudziło mu się czekanie na ten wątpliwy cud i wykazując się swoją mENską tudzież gryfońską odwagą, postanowił zainteresować się panną Hawkins.
— Powinienem — przyznał jej rację, podnosząc niechętnie ociężałą głowę, aby zauważyć nad sobą JoJo, która krążyła nad nim jak sęp-drapieżca, z niebezpiecznym błyskiem w oku.
Zaczepiała go w każdej chwili, czy to przed treningiem, czy to po treningu, czy to przed lekcją, czy to po lekcji, czy to na śniadaniu, obiedzie i kolacji, chyba nawet w pewnym momencie zaoferowała mu pomoc w postaci korepetycji, ale Mikael zmył się pod pretekstem potrzeby fizjologicznej za nim zdążyła skończyć jedno zdanie, a zacząć drugie.
Westchnął głęboko, mrużąc oczy przed upierdliwymi promieniami słońca. Nie miał wątpliwość, że za postawą dziewczyny kryło się coś głębszego, spisek wszech czasów, mający na zadanie zmotywować go do bycia kujonem roku. Nie doczekanie!
— Za chwilę zabiorę się za konsumpcje — zgodził się z pokorą, chociaż wiedział, że panna Hawkins nie była zaoferowana jego dietą, a bardziej interesowało ją to, co zdążył przyswoić sobie na obroną przed czarną magią. A Mikuś był zbyt zajęty nocnym romansem z Ognistą przed wesoło trzeszczącym kominkiem i chyba, chociaż za dobrze tego nie pamiętał, książka z zaklęciami skonfrontowała się z językami ognia, gdy sfrustrowany nie potrafił znaleźć zagadnienia omawianego parę dni wcześniej przez nauczyciela.
— Tylko spójrz. — Zgarnął na swój talerz kawałek pieczywa i włożył sobie czerstwy chleb do ust. — Bardzo dobry. Też powinnaś spróbować. — Przesunął się, robiąc jej troszkę miejsca przy swojej prawicy. — McGonagall cię wynajęła, prawda? — zagadnął, smarując kromkę dżemem.
[Nie wiem, jeszcze do tego nie doszłam. Ale na pewno na historię magii i obronę przed czarną magią, optymistycznie zakładam, że na mugoloznastwo (coby nie trzeba było za bardzo wysilać szarych komórek) i… i… uh… zaklęcia? XD]
Mikael
[Cześć. Też się cieszę, że wróciłem. :)]
OdpowiedzUsuńWidząc jak Krukonka się denerwuje, Max powoli się uspokajała, chociaż ciężko było zachować jej całkowity spokój, co więcej, było to niemożliwe, przy jej temperamencie i charakterze. Widziała w jej oczach przerażenie, nieważne jak spokojną mogłaby udawać. W oczach zawsze było wszystko widać. Ponoć oczy są zwierciadłem duszy i brązowe tęczówki Jo, doskonale obrazowały niepokój, który dziewczyna czuła. Słysząc jednak słowa, które wypływały z jej ust, Maxine oburzyła się. Jak ona mogła tak pomyśleć? - Gryfonka w myślach zadawała sobie to pytanie, ale nie mogła doszukać się odpowiedzi, nieważne jak bardzo by chciała.
OdpowiedzUsuń- Żartujesz, prawda? - podniosła głos, nawet nie kryjąc złości i oburzenia.
Miałaby jej wysyłać takie liściki tylko dlatego, że tamta ją zostawiła? Pokręciła głową z niedowierzaniem. To był chyba żart, w dodatku kiepski. Widząc jednak, że dziewczyna jest kłębkiem nerwów, nie powiedziała nic więcej, mimo że na usta cisnęło się jej milion słów.
Nie miała zamiaru marnować swojego czasu? Ależ proszę bardzo, niech sobie idzie i dalej udaje, że nic się nie stało. Max sama sobie poradzi z anonimowym dręczycielem. Znajdzie śmierciożerce, który dokonał tamtej zbrodni... Plan szalony i niemożliwy do spełnienia, prawda?
Kątem oka obserwowała jak Jo oddala się w stronę zamku i ku jej zdziwieniu po chwili zobaczyła sowę, która do niej przyleciała.
- Czyżbyś dostała list? - spytała ze słyszalną satysfakcją w głosie. Nie było się z czego cieszyć, jednak miała nadzieję, że Krukonce zrobi się głupio, iż oskarżyła ją bezpodstawnie.
Podeszła do niej, stając z nią 'twarzą w twarz' i unosząc obie brwi ku górze.
- Pokażesz mi, czy to zbyt prywatne? - spytała, wyraźnie podkreślając ostatnie słowo.
Nie dostając odpowiedzi wzięła list od Jo i przeczytała jego treść na głos, akcentując każde słowo.
- Kłamczuchy w komplecie? Pora zacząć grę. Nieźle.. - mruknęła pod nosem. To wcale jej się nie podobało. Gryfonka miała coraz większe obawy co do konsekwencji tego co zobaczyła.
Co jeśli na listach się nie skończy? Max sądziła, że nic gorszego od tych anonimów jej nie spotka, jednak w tej chwili bardzo się myliła.
Tak, myliła się, chyba pierwszy raz w jej życiu.
[ Dzięki za przywitanie :p To mój pierwszy puchon! Zawsze byłam u Salazara a raz się tylko zdarzyło że byłam w Ravenclaw. Nabywam doświadczenia! ]
OdpowiedzUsuńWstała z krzesła i bez pozwolenia ze strony starszych skierowała się w stronę drzwi. Sama nie wiedziała, czy chce iść na spacer, czy może rzeczywiście zrobiła to tylko dlatego, żeby stamtąd wyjść. Coś jednak jej podpowiadało, że może rzeczywiście rozmowa z dawną przyjaciółką dobrze jej zrobi? Co z tego, że nie kontaktowały się tyle lat. Tym bardziej będą miały o czym rozmawiać! Portia jednak nadal miała za złe Jo, że dziewczyna w żaden sposób się nią nie zainteresowała po śmierci jej rodziców. Wtedy potrzebowała jej najbardziej i to dlatego postanowiła zerwać kontakt. Może i postąpiła głupio i egoistycznie kończąc wszystko przez taką drobnostkę?
OdpowiedzUsuńKiedy doszły do holu nie umiała wybrać czy skierować się do drzwi wyjściowych czy na górę do swojego pokoju. Kiedy Jo zatrzymała ją w duchu dziękowała, że ma tych kilka chwil dłużej na zadecydowanie. Szczerze powiedziawszy poczuła się dziwnie smutna kiedy usłyszała jej słowa. Poczuła w jej głosie jak dużo się zmieniło od tamtego czasu.
- Nie chcę reszty wakacji spędzić na patrzeniu się w sufit. Mamy dosyć dużo do nadrobienia, prawda? Do końca wakacji powinnyśmy się uwinąć. – Była z siebie szczerze dumna, że powiedziała to wszystko z lekkim uśmiechem na ustach. Była z siebie dumna, że w końcu przestała uciekać przed nieuniknionym. Otworzyła na oścież drzwi na zewnątrz i pokazała Jo ręką, żeby szła przodem. Kiedy były małe zazwyczaj chodziły na plażę, albo do dosyć dużej groty tuż obok niej, jednak Portia nigdy nie pamiętała drogi do niej, a tym bardziej teraz po prawie trzech latach. – Do groty? – zapytała i miała nadzieję, że Jo się zgodzi.
Portia
— A płaci ci chociaż dobrze? — zapytał, zerkając na Józkę z wyraźnym rozbawieniem, mimo iż dobrze znał odpowiedź na to pytanie i nie oczekiwał od niej ani zaprzeczenia, ani wątpliwego potwierdzenia. McGongall wymagała bezinteresowności na każdym kroku, a już zwłaszcza wtedy, gdy sama angażowała do czegoś uczniów, uważając, że spełnienie jej próśb to zaszczyt. Rasac już dawno przestał słuchać nagonek opiekunki domu, chroniąc swoje uszy przed jej kazaniami niewidzialnym zatyczkami, które gwarantowały zbawienną separacje od każdego konfliktu.
OdpowiedzUsuń— Namówienie mnie do czegokolwiek jest z reguły przeprawą przez niemożliwie — odparł skromnie, nalewając koleżance z Raveclawu soku dyniowego.
Rasac, jak na urodzonego optymistę przystało, szczerze wątpił w negocjatorskie umiejętności panny Hawkins, chociaż paradoksalnie przekonanie do czegoś Mikaela nie było trudne, mając odpowiednie środki i dobrą strategię, ale nie miał zamiaru podsuwać jej żadnych pomysłów, bo jeszcze, nie daj boże, wykorzysta jego słowa przeciwko niemu i będzie zmuszony wysilić swoje szare komórki, a to byłoby równoznaczne z morderstwem.
— Jesteś pewna, że nie przeceniłaś swoich możliwości? — Powierzchowna uprzejmości została znokautowana przez zdradliwe złośliwą nutkę igrającą z tonem jego głosu.
Zmierzył Józefinę badawczym spojrzeniem, coby się upewnić, że śliczna koleżanka nie miała jakiegoś wyjątkowo wrednego asa w rękawie i wybił zęby w swoje skromne śniadanie, które mimo wszystko nie było tak pociągające jak wczorajsza Ognista. No ale to lepsza opcja niż romans z książką do OPCM czy też kolejna, niesłuszna zresztą naganna za spóźnienie się na pierwszą lekcje. Bo nikt, NIKT bez wyjątku nie potrafił zrozumieć, że Mikael przeciskał się przez klasy jak kot (w końcu był urodzonym lwem, dumom swojego domu!) i nigdy nie potrzebował spadochronu, ani tym bardziej dodatkowej motywacji.
[Uch, są na siebie skazani :D]
Mikael
Wakacje zdawały się płynąć własnym, niezależnym rytmem, wymazując z pamięci uczniów regułki, od których wykucia na pamięć zależało zdanie do kolejnej klasy albo zaliczenie sprawdzianu. Pogoda nie rozpieszczała, ale angielskie dzieci nie zważały na ten drobny mankament i całe dnie spędzały na dworze. Benjamin widział je w drodze do domu państwa Hawkins [kiedy jechał swoją karetą, zaprzęgniętą w dwa śnieżnobiałe rumaki czystej krwi (xd), ser].
OdpowiedzUsuńOd tamtej poru upłynęło już sporo czasu, na wyspie życie toczyło się swoim własnym rytmem. Jedynym wyznacznikiem czasu był sporych rozmiarów zegar ścienny, który co rusz stawał i nie można było ufać jego dokładności. Ślizgon miał co prawda zegarek na rękę, ale zapominał zazwyczaj rano zapomniał o założeniu go.
Cieszył się z możliwości spędzenia trochę czasu sam na sam w obecności Jo, która wyspę znała jak własną kieszeń i każdego dnia odkrywała przed chłopakiem nowe jej wspaniałości.
Tamtego dnia postanowili jednak zostać w domu. Rozwaleni na werandzie, głównie milczeli, stykając się dłońmi, od czasu do czasu rzucając urywkowe zdania.
- Wiesz, Jo – zaczął Ben, odwracając się w kierunku dziewczyny – Tak sobie właśnie wyobrażam życie w przyszłości. Cisza, spokój, gromadka wnucząt biegających wokół mnie…
Zaśmiał się z niedorzeczności tej aluzji, która w ogarniętym wojną świecie nie miała racji bytu.
- Cieszę się, że jesteś przy mnie. – Ścisnął mocniej jej dłoń, podkreślając tym samym swoje słowa.
[Ja wciąż go nie lubię, chociaż myślałam o nim jako o Huncwocie od stycznia (tyle czasu się zabierać do podjęcia postaci...). Podziwiam ludzi, którzy lubią Glizdka ;p On zdecydowanie nie jest do lubienia xD]
OdpowiedzUsuńGlizduś
[ Dziękuję za powitanie.:-) Zabawa na pewno będzie przednia.:-) ]
OdpowiedzUsuńNathan
[Cóż, wszędzie musi być ktoś wiecznie głodny, którego priorytety zaczynają i kończą się na jedzeniu. :D
OdpowiedzUsuńCześć!]
Ted
[No to chodź, będą razem symulować! :D]
OdpowiedzUsuńAlastair
[Hah, takie pocieszenie. :D]
OdpowiedzUsuńStarla
[Dobziu. Pomysł mi pasuje, acz muszę jeszcze dokładnie obmyślić jakiej on drużynie będzie kibicował. :D]
OdpowiedzUsuńAlastair
OdpowiedzUsuńChłodne krople deszczu spływały po twarzy Drew wartkimi strumieniami, tworząc wokół jego głowy rozrastającą się w błyskawicznym tempie kałużę. Nasiąknięty wodą materiał ubrań przywarł mu do skóry, a oklapnięte włosy kleiły się do czoła, jednak jak nigdy wcześniej czuł, że ulewa ma na niego równie zbawienne działanie, co na wysuszoną bezwzględnymi promieniami słońca roślinę. Deszcz przyniósł jednocześnie upragnione odcięcie od trwającego tygodniami okresu podstępnych wątpliwości i zapoczątkowanie ponownego rozkwitu relacji Drew i Jo, teraz chyba nawet jeszcze silniejszej. Niczym znak zesłany prosto z niebios [danke, Miszczu ;)], stanowił metaforyczną granicę między kolejnymi etapami ich przyjaźni, zwiastując nowy początek, dlatego też Drew bez oporów, a nawet z wewnętrzną radością wypełniając każdą komórkę przemoczonego ciała, poddawał się jego jednostajnemu działaniu.
Niespodziewanie proces osiągania wewnętrznej równowagi został zakłócony z głośnym plaśnięciem przez lądującą z impetem na twarzy Drew gęstą maź - nie bez przyczyny zapachem i konsystencją przypominającą błoto. Burrymore kilkoma chaotycznymi ruchami pośpiesznie starł substancję z powiek, umożliwiając sobie otwarcie oczu. Ujrzane plecy uciekającej Jo natychmiast postawiły ją w świetle ostatecznych podejrzeń. Kierowany żądzą sprawiedliwości Drew poderwał się z ziemi i pognał za usiłującą wywinąć się od odpowiedzialności, nieokazującą ani krzty skruchy winowajczynią.
- Drew Burrymore to totalny palant, ale uwielbiam go za to, jakim jest przyjacielem! – usłyszał po chwili entuzjastyczny okrzyk Krukonki, lecz, pomimo że po całym jego ciele momentalnie rozlało się przyjemne ciepło, nie zaprzestał pościgu.
Wręcz przeciwnie. Wykorzystał minutę, w której Jo zużyła pokłady tlenu na zdzieranie sobie gardła - kosztem efektywności biegu - i, zmusiwszy mięśnie do nadludzkiej pracy, dopadł ją w swoje ręce. Złapał dziewczynę w pasie, wytracając prędkość obojga, jednak zrobił to tak niefortunnie, że po chwili znów runęli na mokrą ziemię w plątaninie rąk i nóg.
- Myślisz, że dam ci się udobruchać jednym, marnym komplemetnem? Po czymś takim? - Drew podniósł się na kolana i nie do końca skutecznie powstrzymując śmiech, wskazał palcem na swoją ubłoconą twarz. - Zapomnij! Masz teraz dwa sposoby odpokutowania swojego nieodpowiedzialnego zachowania. Albo oznajmisz wszystkim w Pokoju Wspólnym, że "Drew Burrymore to najcudowniejszy i najprzystojniejszy facet, jaki kiedykolwiek umazał cię błotem", albo... - Zawiesił głos, robiąc efektowną pauzę. - ...nie wymyjesz błota ze swoich pięknych włosów przez co najmniej tydzień.
Przycisnął nadgarstki Jo do ziemi, tuż nad jej głową, rozciągając usta w iście szatańskim uśmiechu.
- Wybieraj. Jako najlepszy przyjaciel doradzałbym ci tą pierwszą opcję. Zwłaszcza, że, jeśli nie chcemy uwieńczyć tej pięknej chwili spektakularnym szlabanem, powinniśmy chyba powoli wracać do zamku. - Rozejrzał się po podtopionych Błoniach, teraz spowitych już całkowitą ciemnością. - I jeszcze jedno, Jo. Ja ciebie też. Uwielbiam.
[ Bo Evan i Anka to ogień i woda, chociaż z jednej matki wyszli w odstępie siedmiu minut. :)
OdpowiedzUsuńA wątek, zawsze i wszędzie. :)]
Evan
[Troche spóźnione to pseudopowitanie XD]
OdpowiedzUsuńMonty nigdy nie czuł potrzeby bycia w związku, nie uganiał się za koleżankami i nie chodził na randki. Kiedy jego koledzy z dormitorium opowiadali o swoich dziewczynach lub o tych, które chcieliby zdobyć, on tylko się przysłuchiwał, zgrabnie wymigując się od pytań z serii: "A co z tobą, Monty? Masz kogoś na oku?". Miał, ale nie zamierzał z nikim się tym dzielić, tym bardziej, że sam przed sobą się do końca nie przyznał do tej nadprogramowej sympatii.
OdpowiedzUsuńOn nie widział w tym problemu, ale najwyraźniej Josephine, koleżanka z domu, nie mogła przeboleć jego samotności (choć on pewnie określiłby to "wolnością). Na początku szóstej klasy uznała, że znajdzie mu partnerkę i nie przyjmowała do wiadomości faktu, iż on wcale nie jest zainteresowany swatami. Odmowy przez pierwszych kilka tygodni były uprzejme, acz stanowcze, lecz po krótkim czasie zdarzało mu się uderzać w mniej miłe tony, bo szybko miał dosyć łażenia na ustawiane randki.
Żadna z dziewczyn wybranych przez Hawkins mu się nie podobała. Nie chodziło o kwestię urody, wszystkie były dość ładne, raczej o ich charakter i inteligencję. Norrington bowiem należał do tych nudziarzy, którzy nie szukali ukochanej do ozdoby czy wzbudzania zazdrości wśród kolegów, a raczej partnerki w dosłownym znaczeniu — kogoś, z kim będzie mógł dzielić sukcesy i porażki, z kim znajdzie wspólny język. Cóż, nie ma co się oszukiwać, że przy tym miło byłoby mieć na co popatrzeć, ale od lat obserwował własnych rodziców i widział, że nie trzeba być Adonisem i Afrodytą, aby tworzyć dobry związek.
Na dwa tygodnie przed końcem roku, kiedy wszyscy byli już po egzaminach, Joesphine znów uderzyła. Podobno jakaś Gryfonka od dawna była zainteresowana Norringtonem i chciała się z nim spotkać w Trzech Miotłach, ale on niezbyt miał na to ochotę, głównie przez jej przesadne zafascynowanie quidditchem oraz Huncwotami. Były to dwa czynniki absolutnie skreślające ją na starcie, nawet gdyby w innych sprawach też miała sporo do powiedzenia.
Wiedział jednak, że odmowa nic nie da, więc unikał Hawkins, by nie mogła podać mu konkretów. W końcu gdyby udało mu się zbywać koleżankę przez okres dostatecznie długi, by randka już nie miała sensu, miałby spokój. Większość czasu spędzał więc albo w najdalszych zakątkach biblioteki, albo na najmniejszym dziedzińcu, gdzie pojawiało się mało uczniów, pewnie głównie ze względu na to, że na ów dziedziniec wychodziło okno kanciapy woźnego.
Jak dotąd wszystko szło gładko i prawie uwierzył, że tak zostanie już do zakończenia szkoły...
[Haha, to haj fajf! :D Cóż, on nieskalany, to i ziemniaki takie muszą być. Cześć!]
OdpowiedzUsuńBenedict
Nigdy nie rozumiała, gdy ktoś narzekał na swoją bezsenność. Nie potrafiła pojąć, jak można nie spać całą noc. Przecież w końcu człowiek się męczy. Albo głowa zaczyna boleć, albo oczy łzawią, albo robi się komuś przeraźliwie słabo i mdło. To były tylko niektóre z oznak dawanych przez organizm Carmen, że najwyższa pora kłaść się do swojego łóżka o zielono-srebrnych zasłonach, schować się pod ciepłą kołdrą przed wszystkimi potworami czekającymi w każdym zakątku zamku. Każdym oprócz dormitorium, które było najbezpieczniejszym miejscem na tej całej planecie.
OdpowiedzUsuńAż dziwne, że taka dziewczyna jak ona miała takie wyobrażenia. Ojciec pewnie by się z tego śmiał. Gdyby wiedział, że ma córkę.
Skrzywiła się lekko. Myśl o Damienie Phillipsie nie należała do najprzyjemniejszych. Nie tak dawno temu zobaczyła go wraz z prawie idealnie szczęśliwą rodziną. Miał u boku piękną, prostą i zupełnie niemagiczną kobietę. Takie same były ich malutkie dzieci. Tym razem pewnie trzymał łapy przy sobie aż do ślubu, bo może kolejna panienka oznajmiłaby, że jest czarownicą. W końcu świat jest mały. A my i tak do końca go nie znamy.
Przewróciła się na drugi bok, szeleszcząc przy tym pościelą. Reszta Ślizgonek już spała. Przez niedokładnie zasłonięte okno wdzierały się srebrne promienie księżyca. Nigdy nie zwracała na niego za bardzo uwagi. A jednak tej nocy bardzo jej przeszkadzał – tak jak wszystko wkoło. Nawet dziwny kąt pod którym rzuciła różdżkę na szafkę nocną był zadziwiająco irytujący.
Westchnęła głęboko, nie kryjąc zdenerwowania swoim stanem. Jak to możliwe, że nie mogła zasnąć? To przecież wbrew naturze! No dalej, Carmen. Nawet tak łatwej czynności nie umiesz wykonać? Zacisnęła powieki i zagryzła dolną wargę, naciągnąwszy uprzednio pościel na głowę.
No, śpij już! Jedna owca. Druga owca. Trzeci baran, czwarty imbecyl, koń, żyrafa, hipopotam, słoń, dinozaur, śpij już, głupi mózgu!
Odrzuciła kołdrę. Od razu ogarnął ją przeraźliwy chłód. Zaczęła szczękać zębami i nerwowo sięgnęła po rzucony byle jak sweter, który naciągnęła zaraz na siebie. Potem skarpetki i długie spodnie. Odetchnęła z ulgą. O wiele lepiej. Przejechała szczotką kilka razy po włosach. Nie ma sensu ich jakoś dziwnie upinać. I tak nikt nie będzie widział. Sięgnęła jeszcze po różdżkę, po czym wyszła z dormitorium, a potem z gustownie urządzonego pokoju wspólnego.
Zamek, a w szczególności lochy, był paskudnie przerażający. Przełknęła nerwowo ślinę. Oświetlając sobie drogę różdżką, wyszła na parter. Minęła bezszelestnie Wielką Salę i weszła powoli na piętro. Spacer nocny był jedynym lekiem na bezsenność, jaki przyszedł jej do głowy. Najwidoczniej uzdrowicielem nie będzie, bo nie działał. Czuła się jeszcze bardziej pobudzona niż w momencie, gdy leżała w łóżku i próbowała zasnąć.
A w dodatku ta ciemność… Carmen przeraźliwie bała się ciemności – a raczej tego, co się w niej kryło. Ciemność była sojusznikiem wszystkiego, co złe. Demonów, duchów, potworów, Śmierciożerców, niebezpieczeństw… Bała się, a jednak wiedziona ciekawością wciąż brnęła przed siebie.
Jesteś po prostu cholerną masochistką, Carmen - powiedziała jej pewnego wieczoru jedna ze Ślizgonek. To była Noc Duchów, a one dla klimatu przed snem opowiadały sobie jakieś dziwne historyjki. Carmen wtedy zaprzeczyła. No bo przecież była odważna, a w dodatku tak zainteresowana! Co z tego, że gniotła w żelaznym uścisku dwie poduszki na raz. To nie powód, aby mówić o strachu!
Podskoczyła lekko i wydała z siebie zduszony krzyk. Zakryła sobie zaraz usta dłonią, ale i tak dźwięk odbił się echem od murów zamku. Nie to zaprzątało jednak teraz jej myśli. Na piętrze, na którym niedawno się znalazła, usłyszała dziwną, drażniącą uszy muzykę. Hogwart był dziwnym miejscem, ale nie słyszała, aby były tutaj instrumenty, które same zaczynały zgodnie grać!
UsuńZanim zdążyła uspokoić swoje zszargane strachem nerwy, usłyszała zbliżające się kroki. Idiotko - skarciła się w myślach - przecież jest środek nocy, a ty włóczysz się po zamku! W panice ruszyła przed siebie i schowała się za rogiem, gasząc wcześniej światło. Zaczynała się powoli cofać. To na pewno był nauczyciel. To na pewno skończy się szlabanem. Jeśli wcześniej jej coś nie zje. Albo nie zabije dla własnej satysfakcji. Jesteś głupia, Carmen. Potwornie głupia. A w dodatku tchórzliwa.
Carmen
Oddychała głęboko. Uspokajała powoli oddech, chociaż wszechogarniająca ciemność wcale jej nie pomagała. Wchodziła za róg tyłem, aby starać się przynajmniej wyłapać, czy ktoś nadchodzi. Błysk światła, stukot obcasów czy coś. Ale słyszała tylko przeraźliwą muzykę. Przełknęła ślinę raz jeszcze, odetchnęła głęboko i cofnęła się.
OdpowiedzUsuńSpokojnie. To tylko muzyka. Nie ma tutaj nikogo oprócz ciebie, zbroi, obrazów, roju nauczycieli i prefektów oraz… duchów… Chociaż była przyzwyczajona do nich za dnia, nie wiedziała, jak wyglądały w nocy. A jeśli perłowo białe zjawy zmieniały się wtedy w najgorsze koszmary senne? Co, jeśli w nocy zmieniały zdanie i chciały krzywdzić włóczących się po korytarzach uczniów?
Zacisnęła powieki. Jakikolwiek miały zamiar, tutaj żadnego nie było. Więc spokojnie, Carmen… zaraz wrócisz do łóżka i wszystko będzie jak dawniej. Tylko spokojnie…
Z jej gardła wyrwał się wrzask, który odbił się echem od murów zamku. Wpadła na kogoś. Stała jak sparaliżowana tyłem, bojąc się odwrócić. Nie była w końcu odważną osobą. Tym bardziej nie była gotowa na śmierć czy szlaban! Złapała powoli za różdżkę i odwróciła się nagle, gotowa zaatakować. Ale miast krwiożerczej bestii zauważyła na podłodze… dziewczynę?
Odetchnęła głęboko, jakby z ulgą i opuściła różdżkę. Zaraz jednak przybrała oburzony wyraz twarzy.
- Co ty tutaj robisz, na brodę Merlina? – zadała najgłupsze pytanie jakie mogło być. – Powinnaś być dawno w łóżku! - Dokładnie jak ty, Carmen. - Jeśli któryś z nauczycieli cię…
Zamilkła. Słyszała przyspieszone kroki, które zmierzały dokładnie w to miejsce. I nie należały one do jednej osoby… Było ich co najmniej trzech. Każdy nadchodził z innej strony.
- Cholera – syknęła. I na tym skończyła się jej aktywność. Stała jak cielę, nie mając pojęcia, co zrobić. To, że wcześniej krzyknęła, było najgłupszą rzeczą ze wszystkich gaf jakie popełniła w życiu. Patrzyła we wszystkie trzy strony po kolei, jakby mając w duchu nadzieję, że jednak ktoś zmieni kierunek bądź się rozmyśli.
Carmen
— Nic z tych rzeczy, Józio, bo widzisz — uśmiechnął się, przemawiając do soku z dyni, który właśnie miał zamiar unieszkodliwić w swoich ustach — w większości przypadków jestem ich pomysłodawcą — dokończył z nieskrywaną dumą. — A co to za zabawa wymyślić i nie uczestniczyć w swoimi zawiłym planie zagłady ludzkości? Żaden — zapewnił z nieskrywanym rozbawieniem, uważając osobiście, że jakiekolwiek plany zapanowaniem nad ludzkością były nie tyle co głupie, a nawet naiwne, więc z tym zachodu niż przyjemności, ale teraz ten fakt nie stanowił dla niego żadnej wartości, liczyło się tylko i wyłącznie spławienie pięknej Krukonki i oddelegowanie jej jak najdalej od Rasaca, który nie miał zamiaru pozwolić nauce przejąć kontroli nad jego rozumem. Ten dreszczyk emocji, kiedy oddawało się wszystkie prace na ostatnią chwilę był zbyt silny, żebym z nim walczyć jakimkolwiek sprawdzonymi metodami.
OdpowiedzUsuń— Nie chciałbym nie próbować poddawać ich próbie — poprawił ją szybko nieprzyzwoicie zainteresowany jej aluzyjną groźbą, która wydawała mu się doskonałą rozrywką na czerwcowe dni. Szanował jej silny charakter, hardą postawą i niezłomnego ducha walki o swoje przekonania, ale nie mógł pokazać jej nawet skrawka słabości, zdając sobie doskonale sprawę, że dziewczyna będzie potrafiła to wykorzystać i przekształcić na swoją korzyć. W zamian za to nie rezygnował z półuśmiechu błąkającego się na ustach i unikania jej bystrych, iście krukońskich oczu, który prześwietlały go na wskroś niczym rentgen.
— Pamiętam i już płaczę — zapewnił, choć perspektywa wspólnych zajęć dodawała mu tylko wiary w to, że Hawkins na upartego będzie dążyć do celu, ale różnica pomiędzy nim a nią była olbrzymia, nie tylko pod względem humanitarnym, ale też pod względem pojmowania. Obydwoje kroczyli inną ścieżką, dlatego też Mikael nie mógł pozwolić sobie na żaden błąd w swoich kalkulacjach i dopuścić do dominacji Józefiny, która cechowała się nadmiernymi, nieludzkimi wręcz pokładami cierpliwości. — Ale nie przejmuj się, już zadbałem o nowy zapas chusteczek, więc nie będziesz musiała walczyć z kałużą łez — zapewnił ją takim tonem, jakby powinna mu za to dziękować na kolanach i co wieczór oddawać hołd, ale wcale tego od niej nie wymagał. — W tym momencie powinnaś pochwalić moje zaangażowanie i pomyśleć „z pewnością nie spóźni się na OPCM-y!”. Tak, tak, wiem, że przemawia przeze mnie zbyt wielki optymizm.
[Ja się tam cieszę, to Mikuś ma trochę przechlapane :D]
Myślała, że to już koniec, a cała jej nocna przygoda, zresztą pierwsza w karierze, zakończy się soczystym szlabanem polegającym na czyszczeniu nocników. Albo na innej rzeczy, którą powinien zająć się raczej woźny czy, jakby to powiedział ktoś z czysto krwistego i poważanego rodu, służba bądź skrzaty domowe. Swoją drogą te małe, paskudne stworzonka bardziej się nadawały do takich zajęć niż ludzie.
OdpowiedzUsuńZmrużyła oczy, odprowadzając Josephine wzrokiem. Chciała ją tutaj zostawić? I gdzie ucieknie? Nie, szła za spokojnie, jakby wiedziała, że jest już na wygranej pozycji. Więc co u licha ta dziewczyna wyprawiała? Chciała ją o to spytać, ale zaraz zrozumiała. Mogłaby rzucić się jej na szyję i wykrzyknąć, że jest genialna, ale nie była raczej entuzjastyczną Gryfoneczką czy sentymentalną Puchonką. Stała dalej jak lama, aż Krukonka wciągnęła ją za sobą.
Ściana „zamknęła się” automatycznie za nimi. Chyba za to kochała ten zamek – było tutaj tyle ukrytych przejść i schowków, że aż była zdumiona, że wystarczyła jedynie czwórka średniowiecznych czarodziejów, aby tego wszystkiego dokonać. Przez moment starała się jakoś, przynajmniej częściowo, zrobić większą przestrzeń, ale skończyło się to wszystko na niczym, więc zrezygnowała.
Przestała zupełnie się ruszać, gdy usłyszała za ścianą trzy głosy. McGonagall, którą tolerowała głównie dlatego, że była zdolną czarownicą i umiała sensownie nauczyć – poza tym jej nie znosiła. Slughorna, który ciągle zapominał, jak się nazywa. I kogoś innego – zapewnie jakiegoś prefekta. Rozmawiali ze sobą jeszcze przez chwilę o zasłyszanych gdzieś w pobliżu hałasach. Stwierdzili, że jednak stanie w miejscu mądre nie jest, skoro po szkole grasują uczniowie, którzy dawno powinni być już w łóżkach. I rozeszli się – każde w swoją stronę.
Potem spojrzała na Josephine wyczekująco. W końcu jakoś musiały stąd wyjść i rozejść się jak najszybciej do pokojów wspólnych.
- Często chodzisz w środku nocy po szkole? – zapytała, sama siebie dziwiąc, że chce nawiązać w ogóle konwersację.
Carmen