Uśmiechałam
się do samej siebie. Walentynki. Miło jest czasem wiedzieć, że ma się kogoś, do
kogo można wysłać kartę z życzeniami i zdawać sobie sprawę, że taki prezent się
mu spodoba.
Patrząc należący przede mną list, nie mogłam przestać się uśmiechać. To było takie słodkie...
Droga
Yseult!
Tak dawno
cię nie widziałem! Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam tej rozłąki - każdy dzień
bez ciebie, twojego wspaniałego uśmiechu, wesołego błysku w oczach, to dzień
stracony. Każda minuta, każda godzina dłuży się niemiłosiernie; pragnę cię
znowu zobaczyć.
Wiem, że już
to słyszałaś z moich ust niejednokrotnie, ale powtórzę - kocham cię. Kocham
cię, kocham cię, kocham cię i nigdy nie przestanę cię kochać. Nie wyobrażam
sobie swojego świata bez ciebie - dla mnie istniejesz tylko ty.
Wracaj
szybko, moje słońce!
Greg
Czytałam
ten list co najmniej dziesięć razy, każda linijka wbiła mi się w pamięć. Kocha mnie, przemknęło mi przez myśl. On naprawdę mnie kocha.
Nie
wiem, czy zasługuję na takie szczęście.
Spojrzałam
na przygotowaną przez siebie kopertę, już leżącą na moich kolanach i czekającą
na udanie się do odbiorcy. Nigdy nie szło mi dobrze wyrażanie własnych uczuć,
ale w ten list włożyłam całe swe serce, wiedząc, że czegokolwiek bym nie
napisała, jakkolwiek bym się nie wygłupiła, on będzie wiedział. I będzie
czekał, aż wrócę do domu, będzie czekał ile będzie trzeba. Ja też będę czekała.
Gdzie podziała się ta cholerna
sowa?, pomyślałam niecierpliwie, wbijając wzrok w okno.
Przypomniał mi się jeden z ostatnich dni wakacji, gdy siedziałam w swoim pokoju
w takiej właśnie pozycji, myśli miałam ponure jednak z innego powodu. Znów
odbyłam nieprzyjemną rozmowę z ojcem na temat moich "znajomości".
– Jesteś czarownicą czystej krwi! – powtórzył po raz setny. –
Jesteś arystokratką! Powinnaś być dumna ze swoich korzeni, szczycić się własnym
pochodzeniem, a ty zadajesz się z takim śmieciem!
Skrzywiłam
się delikatnie. Oblega, mimo iż nie skierowana we mnie, bolała. Bolała, gdyż
mowa było o jednej z niewielu osób, na których mi naprawdę zależało.
– Czyli mam chodzić po mieście i traktować wszystkich
cruciatusem tylko dlatego, że ja jestem czarownicą a oni nie? – spytałam z niedowierzaniem. – To żałosne! Zachowywać się jakbyśmy byli lepsi, mimo że
wcale nie jesteśmy! Oni są takimi samymi ludźmi jak my! Niektórzy są pewnie
lepsi od ciebie!
To
ostatnie zdanie samo wyszło z mych ust i gdybym potrafiła, na pewno bym je
zatrzymała. Ale nie potrafiłam.
Twarz
ojca zrobiła się czerwona - doskonale wiedziałam, że popełniłam błąd, mówiąc
to, co powiedziałam. Jednak życie toczy się dalej, nie płaczmy nad rozlanym
mlekiem.
– Jeszcze raz – wysyczał – powiesz coś takiego, a pożałujesz, że kiedykolwiek przyszłaś
na świat.
Uniosłam
brwi. Przyzwyczaiłam się do takich gróźb, byłam też gotowa przyjąć najgorszą
nawet karę, o ile on będzie bezpieczny – o ile ojciec wreszcie zostawi go w
spokoju.
Chyba
zauważył jakąś zmianę na mojej twarzy, bo odwrócił się do mnie plecami, wzrok
utkwił w oknie.
– Zabiję go – powiedział
powoli, a ja wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu – przepełnionego nienawiścią i niesamowitą pewnością siebie.
– Jeszcze raz się z nim spotkasz, a
przysięgam, że go zabiję.
Cała
krew odpłynęła mi z twarzy, dłonie niezauważalnie zaczęły drżeć.
– Nie – szepnęłam, nie
potrafiłam tego powstrzymać. – Nie!
W
moich oczach widać było całe przerażenie, jakie odczuwałam.
– Błagam, nie rób tego!
Nagle
zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy
błagam ojca o cokolwiek, że
po raz pierwszy byłam gotowa poświęcić całą swoją dumę, by go uratować.
– Ojcze –
powiedziałam cicho, starając się, by głos mi nie drżał. – Proszę, nie rób tego.
Poczułam łzy napływające pod powieki, sylwetka ojca
rozmazała się.
– Yseult. – Wzdrygnęłam się, słysząc jego chłodny ton. – Nie
zmienię zdania. Przestaniesz spotykać się z tym chłopakiem, albo poniesiesz
karę.
– To dlaczego to jego chcesz ukarać, a nie mnie? – spytałam,
rozpaczliwie uczepiając się ostatniej z możliwych opcji. Nie chciałam, by on
cierpiał przeze mnie, nie chciałam nie chciałam nie chciałam.
Ojciec powoli odwrócił się w moją stronę, patrzył na mnie
beznamiętnie.
– Bo wiem, że to cię zaboli najbardziej – powiedział. – Bo
wiem, że to najgorsza kara, która może cie spotkać. Bo wiem, że do tego nie
dopuścisz, niezależnie od ceny. Bo pozwoliłaś zapanować nad sobą głupiemu
uczuciu, zauroczeniu, które odebrało ci zdolność logicznego myślenia. Nie tego
spodziewałem się po Krukonce.
Skuliłam się delikatnie, kiedy zorientowałam się, że każde
jego słowo zgodne jest z prawdą. W jednej chwili zorientowałam się, że bez
wahania rzuciłabym się w ogień, o ile miałoby to pomóc Gregory'emu; byłam gotowa
dla niego cierpieć, umrzeć, zrezygnować ze wszystkiego – nawet ze szczęścia.
– Pozwól mi się z nim pożegnać. – Zdziwiłam się, słysząc swój
cichy szept przepełniony bólem. Ojciec spojrzał na mnie, zaskoczony, przez
chwilę przyglądał się mojej mokrej od łez twarzy; w jego oczach dostrzegłam
niesmak. Skinął jednak głową na zgodę.
Biegiem ruszyłam do drzwi i wybiegłam na dwór. Nawet nie
myślałam gdzie idę, nogi niosły mnie same. Przed oczami miałam Gregora,
bladego, z pustym wzrokiem, leżącego przede mną na ziemi, bez życia. Nie
miałam zamiaru dopuścić do takie sytuacji, nie pozwoliłabym mu umrzeć z mojej
winy.
Zatrzymałam się dopiero przy niewielkim jeziorku, gdzie
często spotykałam się z Gregiem. Na szczęście nie musiałam długo na niego
czekać, jeszcze poprzedniego dnia ustaliłam, że właśnie przy tym jeziorze się
spotkamy.
– Yseult! – usłyszałam jak mnie woła, odwróciłam się i na
jedną króciutką chwilę bicie mojego serca stanęło. Wyglądał tak pięknie! Oczy
błyszczały mu wesoło, gdy na mnie patrzył, włosy rozwiał mu wiatr… spuściłam
wzrok.
– Yss! – W jego głosie dało się wyczuć niepokój; chwilę
później stał już przy mnie, obejmował i czule głaskał po głowie. Miałam ochotę
wtulić się w niego, wciągać jego zapach, wypłakać się w jego ramię… kiedy
przypomniałam sobie słowa ojca: Zabiję
go.
I po raz pierwszy.
W życiu.
Odepchnęłam go…
... mimo że moje ciało tak bardzo potrzebowało jego ciepła.
– Yseult. – Jego oczy wypełniał ból, wciąż widać w nich było
zaskoczenie, gdy odsunęłam się od niego.
Moje serce nie potrafiło znieść tego bólu. Odwróciłam głowę.
– Yseult – zaczął głosem drżącym od emocji – błagam,
powiedz, że nic ci się nie stało.
Chciałam powiedzieć tak. Tak tak tak tak tak, nic mi nie
jest, wszystko dobrze, czuję się świetnie, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie
głosu. Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak to powiedzieć…
– On chce cię skrzywdzić – oznajmiłam głucho. – Powiedział,
że jeśli nie przestanę się z tobą spotykać, skrzywdzi cię. A ja nie chcę, by
cie skrzywdził.
Mój głos wyprany był ze wszelkich emocji, mimo iż w środku
cała drżałam. Wiedziałam, co należało zrobić – odwrócić się i odejść, nie
patrzeć w tył, zostawić wszystko i wszystkich, porzucić to głupie uczucie i
marzenie o miłości.
i jeszcze jeden, coraz bardziej oddalając się od jedynej
prawdziwej miłości mojego nędznego życia.
– Yss – Zastygłam w miejscu, czując, jak zaczynam drżeć na
całym ciele, a każda komórka krzyczy: Uciekaj,
póki możesz, uciekaj, zostaw go, nie pozwól go skrzywdzić! Uciekaj tak szybko,
jakby gonił cię najgorszy z twoich koszmarów. Uciekaj od niego, od tego uczucia tak, by nigdy cię nie znaleźli.
Ale ja nie uciekłam. Stałam w miejscu niezdolna do
najmniejszego nawet ruchu. Trwałam.
– Yseult, spójrz na mnie, proszę. – Usłyszałam jego głos,
poczułam jego dłonie na swoich ramionach. Obrócił mnie, uniósł delikatnie
brodę, bym popatrzyła mu w oczy. Te piękne, ciemne oczy, tak wypełnione bólem.
– Nie uciekaj przede mną. – Jego szept był tak cichy, że
równie dobrze mógłby być wytworem mojej wyobraźni. I może nim był…
– Nie obchodzi mnie, co zrobi twój ojciec – powiedział, a ja
zaczęłam się zastanawiać, skąd wiedział, że to o niego chodzi. – Nie pozwolę mu
decydować o twoim życiu, Yss. Jeśli będę musiał, poczekam aż skończysz szkołę i
wyprowadzisz się z domu. Boże, przeczekam nawet wieczność, jeśli będzie taka
potrzeba, ale nie licz, że wypuszczę cie tak łatwo.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy znalazłam się w jego
ramionach, kiedy zapomniałam o wszystkich rzuconych dzisiaj groźbach, a
wszystkiemu winny był on. Jego dłonie wodziły po moich ramionach w górę i w
dół, moja skóra płonęła pod jego dotykiem, bicie serca przyspieszało, a oddech
stawał się płytki.
Uciekaj!,
krzyczało coś we mnie. Uciekaj, nim
doprowadzisz jego i siebie do śmierci!
Ale nie potrafiłam uciec.
– Zbyt bardzo mi na tobie zależy, Yseult Ducie. Chciałbym
byś byłą moja na zawsze.
Zamieram, widząc w jego dłoniach niewielkie, obite w skórę
pudełeczko. W jedwabną poduszeczkę wetknięty był maleńki, złoty pierścionek z
niewielkim, niebieskim oczkiem.
To było za dużo dla mojego słabego już serca.
Poczułam łzy na swojej twarzy, łzy niedowierzania i
szczęścia. W przeciwieństwie do moich koleżanek nigdy nie wyobrażałam sobie,
jak będą wyglądać moje zaręczyny. Nie marzyłam o przystojnym księciu z bajki,
klęczącym przede mną na jakimś klifie i w świetle zachodzącego słońca
wyznającego mi miłość i ofiarującego pierścionek. Nie wyobrażałam sobie, jak
będzie brzmieć miłosny wiersz, który usłyszę z jego ust. Dla mnie zaręczyny
zawsze były tylko faktem. Odkąd skończyłam pięć lat byłam zaręczona, jak się
później dowiedziałam, z jednym z Malfoyów. Kiedy dowiedziałam się, kim jest mój
wybranek, zaczęłam głośno protestować, on też. Zaręczyny zerwano. I już szukano mi nowego. Nie było klifu, nie było zachodu
słońca, nie było wiersza miłosnego. Po prostu fakt, który ojciec oznajmia ci
przy obiedzie. Nic ciekawego czy romantycznego.
Gdybym teraz miała możliwość wybrania księcia z bajki i
miłosnego poematu, nigdy nie zamieniłabym tej chwili na najromantyczniejsze
nawet zaręczyny.
Sięgnęłam po pierścionek, dłoń mi drżała, gdy Greg zakładał
mi go na palec.
W głowie miałam jeden wielki mętlik. Patrzyłam z
niedowierzaniem na pierścionek, nie wierząc we własne szczęście. Mężczyzna.
Którego kochałam. Oświadczył mi się!
Przecież miałaś odejść, kobieto!, głos w mojej głowie starał przywołać mnie do porządku. On go zabije! Miałaś usunąć się z drogi, ukryć się w cieniu! Miałaś go uratować...!
Zignorowałam ten głos. Zignorowałam wszystko. Chciałam tylko zatrzymać Grega przy sobie... Czy to naprawdę tak wiele..?
Poczułam jego dłonie na swojej twarzy; pozwoliliśmy chwili
trwać, stojąc tak i stykając się czołami. Gdybym mogła, zatrzymałabym czas,
sprawiła, że ten moment nigdy by się nie skończył.
– Kocham cię, Yss – powiedział Greg z czułością, czułam na
swoich ustach jego ciepły oddech; serce biło mi tak mocno, że bałam się, że
zaraz wyskoczy mi z piersi.
Poczułam jego wargi na swoich, ciepłe i miękkie, wplotłam
palce w jego włosy. Nie istniało nic, prócz jego ust, jego rąk, którymi
obejmował mnie w talii. Całował mnie tak, jakby cały świat miał się zaraz
skończyć, a on chciał poznać smak życia. Całował mnie, całował całował całował…
A ja płonęłam. Płonęłam płonęłam płonęłam, płomienie
otaczały mnie ze wszystkich stron, zataczały koła, nic nie było w stanie ich
ugasić.
Jego ręce badały moje ciało, poznawały każdą, najmniejszą
nawet krzywiznę.
Patrzył mi prosto w oczy.
– Kocham cię – powtórzył. Przymknęłam na chwilę powieki.
– Nigdy cię nie opuszczę – szepnęłam, by ponownie utonąć w
jego ramionach.
Zaśmiałam się gorzko, odpychając od siebie wspomnienie. Od
tamtego czasu spotykałam się z Gregiem w tajemnicy przed światem, nikomu nie
powiedziałam też, że jestem z nim zaręczona. To był mój mały sekret, którym nie
chciałam się z nikim dzielić. Do czasu. Bo przecież zakazany owoc smakuje najlepiej.
Stukanie w szybę skutecznie odwróciło moja uwagę od
wspomnień zaprzątających moją głowę. Podbiegłam do okna i wpuściłam do pokoju
wielką, ciemną sowę, z listem i gazetą przywiązanymi do nóżki. Przełknęłam
ślinę. To była sowa mojego ojca.
Rzuciłam się na list, odwiązałam go od nóżki ptaka, który
zaraz odleciał przez otwarte okno.
Szybko zamknęłam je, bo powoli zaczynało mi się robić zimno; skórę
pokryła gęsia skórka.
Sięgnęłam po gazetę, ze zdumieniem stwierdziłam, że to prasa
mugolska. Zmarszczyłam brwi, nie widziałam powodu, dla którego ojciec miałby mi
wysyłać mugolskie czasopisma, którymi przecież gardził.
Zerknęłam na pierwszą stronę, w oczy rzucił mi się wielki
nagłówek:
Zmarszczka pomiędzy moimi brwiami pogłębiła się nieznacznie.
Sięgnęłam po list, rozerwałam kopertę i spojrzałam na
pergamin pokryty drobnym, pochyłym pismem, które należało do mojego ojca.
Powoli zaczęłam czytać.
Droga Yseult!
Żałuję, iż nie
zechciałaś wrócić do domu na święta, ale rozumiem cię doskonale – jak byłem na
ostatnim roku w Hogwarcie, również nie miałem czasu na odpoczynek. OWUTEMy
zbliżają się coraz bardziej i nauczyciele wymagają coraz więcej, i więcej… i w
końcu człowiek całe dnie spędza pochylony nad księgami, ucząc się wszystkiego,
co mogłoby pojawić się na egzaminach.
Jako twój ojciec czuję
się zobowiązany do poinformowania cię o tym fakcie. Zawsze chciałem dla ciebie
jak najlepiej, dbałem, byś w przyszłości miała godne i szczęśliwe życie.
Dbałem, byś trawiła do najlepszej ze szkół magii, znalazłem ci idealnego kandydata na męża. Starałem się zarobić tyle,
byś i ty nie musiała bać się, co przyniesie kolejny dzień, byś mogła żyć w
dostatku, jako poważana przez całe magiczne społeczeństwo czarownica. Jedyne,
na czym mi zależało, to żebyś wyrosła na piękną i mądrą młodą damę, którą się
stałaś.
Niepotrzebnie
narzekałem, że trafiłaś do Ravenclawu – powinienem być naprawdę dumny, że Tiara
przydzieliła cię do domu samej Roweny, najmądrzejszej czarownicy wszechczasów.
Czy miałem na co narzekać? Twoim korzeniom nikt nie zaprzeczy, a Tiara tylko
pokazała mi, ze moja córka to niezwykle inteligentna kobieta, która na pewno
poradzi sobie w dorosłym życiu.
To twoja matka
otworzyła mi oczy – uświadomiła mi, że to po mnie odziedziczyłaś charakter,
chęć wyróżnienia się, upór i buntowniczość. Tak samo jak ty kiedyś starałem się
pokazać rodzicom, że nie jestem taki, jak oni, że mam własne opinie, że
wszystko zrobię po swojemu i wyjdzie mi to na lepsze. Byłem buntownikiem,
wszystko robiłem na przekór ich woli – i teraz nareszcie rozumiem, czemu
zachowujesz się tak, a nie inaczej.
Yseult, jesteś już na
tyle dojrzała, że wierzę, iż w przyszłości dokonasz odpowiednich wyborów. Nie o
tym jednak chciałem ci napisać. Kilka dni temu Czarny Pan chcąc sprawdzić
lojalność części swoich popleczników, wysłał kilku nowych w naszych szeregach z
misją do Londynu. Młodzi i głupi, chcąc zaimponować największemu czarownikowi w
historii świata, spalili dużą część obrzeży miasta. Ofiary były głównie wśród
mugoli, w tym tych wskazanych przez Sama-wiesz-kogo.
Mam nadzieję, że to
pomoże ci wyrwać się z okowów przeszłości i zacząć nowe życie – z rozkazu
Czarnego Pana rodzina Larthów została zamordowana, w tym młody Gregory Larth.
Myślę, że powinnaś się tego dowiedzieć od własnego ojca, niż obcych. Ten
chłopak był niepotrzebnym ciężarem na twoich barkach, nie pozwalał ci odejść i
zostawić wspomnień za sobą.Liczę, że gdy wrócisz, wreszcie będziemy prawdziwą rodziną.
Twój ojciec
Theodred
Poczułam, jak całe powietrze uchodzi mi z płuc, jakby ktoś z
całej siły uderzył mnie w brzuch. List wyleciał mi z dłoni, upadł na ziemię, a
moje oczy powiększyły się. Powoli trawiłam informacje. Gregory Larth… nie żyje?
Poczułam jak spadam, straciłam grunt pod nogami, spadałam w
ciemność coraz szybciej i szybciej, by rozbić się na kawałki na dnie przepaści.
W jednej chwili z radością skakałam z klifu do morza, igrając z losem, w
następnej to samo morze pochłonęło mnie, całą swoją mocą wepchnęło pod powierzchnię.
Czułam się, jakbym oddychała przez cieniutką słomkę, płuca płonęły z braku
tlenu. Machałam rękami i nogami, by wydostać się na powierzchnię, rozpaczliwie
wziąć gwałtowny haust powietrza, ale woda była bezlitosna; targała moimi
włosami, darła ubranie. Tonęłam, powierzchnia oddalała się coraz bardziej i
bardziej…
Ciemność otaczała mnie ze wszystkich stron, bezkresna i
cicha. Tonęłam w rozpaczy, we własnych łzach; sama, własnymi rękami jeszcze
bardziej wpychałam się pod powierzchnię wody. Moja wina moja wina moja wina…
I ciemność zamknęła się nade mną.
_______________________________
Wszyscy ostatnio o śmierci piszą, to i ja coś naskrobałam. Takie ponure tematy na tym blogu... Ale niedługo napiszę coś wesołego. A przynajmniej mam taki plan...
Miało być ładnie, ale wyszło jak zwykle. Czyli nie wyszło.
Ale trudno.