The moment's already passed...
Noc była niedopieszczona w szczegółach, lecz wieczór powoli
ustępował jej miejsca, umieszczając na niebie pierwszą gwiazdę i odsłaniając
równocześnie ciemne chmury, by na tle wchodzącego w granat firmamentu zajaśniał
kulisty księżyc. Krystalicznie biały śnieg oświetlał błonia Hogwartu, a mroźne
powietrze przeszywało je w namacalny sposób. Nie powoływało do życia wichury,
nie potęgowało ostrości zamieci, przeważnie występującej w okresie tego
miesiąca – mroźnego lutego, tworzącego dla człowieka warunki wręcz spartańskie,
szczególnie gdy słońce chowało się za horyzontem. Krajobraz otaczający szkołę
nabrał swego rodzaju stonowania i spokoju, upraszając uczniów o pozostawienie
go nietykalnym i błogim dla oka i ucha, przynajmniej przez czas trwania tylko
jednej nocy i jednego dnia. Tyle potrzebowała szkoła, by na chwile przystanąć i
zwolnić w biegu, by odetchnąć i przez moment rozkochać się w ciszy wielkich
przestrzeni. A przede wszystkim uczniowie potrzebowali spowolnić rytm swojej
pracy i skupić się na sobie, otoczeniu najbliższych i na rozbłyskających w
kominku płomieniach żarliwego ognia, na który zerkali w trakcie upajania się
literaturą nowoczesną i tą, ze stronicami pokrytymi warstwami nieznośnego dla
nosa kurzu. Taki ten dzień się wydawał – spokojny i przyjemny, subtelnie relaksujący.
Niektórzy odczuwali rodzinną atmosferę, a inni przeszywającą serca swoją
wrażliwością, błogą melancholie. Jednakże ten dzień był o tyle niezwykły, że
nic chaotycznego i wybijającego go z rytmu nie zdarzyło się w obrębie placówki,
jaką był Hogwart. Należało to do rzadkości w okresie poświątecznym. Właściwie
się nie zdarzało, pozostając mitem w skali prawdopodobieństwa, groszem
odnalezionym na dnie oceanu, białym krukiem na tle czerni całego schematu.
Słodka nuta tajemniczności.
A Kristel Scriven siedziała. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami, opierając swoją
blond czuprynę o zagłówek łóżka, przerzucając kartki i lustrując wzrokiem
szykowne kreacje i modele fryzur, z których tylko nieliczne pozostawały w dniu dzisiejszym modowymi wyznacznikami. Matka
prenumerowała Czarownice dla siebie i córki, mimo że dziewczyna czasem tylko
zerkała, co kryje się za grubą okładką przedstawiającą twarz, a czasem i ciało
pięknej kobiety, wielokroć przystrajanej niczym choinka bożonarodzeniowa, w
bardzo błyszczącą biżuterie. Raz w tygodniu mogła zaszczycić ją sowa,
trzymająca w łapkach paczuszkę z kolejnym egzemplarzem, który Kristel ze spokojem
oddawała w ręce koleżanek z dormitorium, a następnie selekcjonowała na
specjalnie wydzielonej dla tego magazynu półce, gdzie wzrastał z każdym
tygodniem stosik nieużytkowanego papieru. A teraz chciała zabić nudę. Pogapić
się bezsensownie w coś materialnego, by znów nie przyłapano jej na wpatrywaniu
się w nieokreślony punkt pokoju, w stanie całkowitego pogrążenia się w swoich
myślach i wydawaniu się przerażającą dla poukładanych współlokatorek.
A zależało jej na tym, by pozostawać normalną, uśmiechniętą dziewczyną.
Przyglądała się fantastycznym sukniom z wzorami kwiatów i szerokim materiałowym
spodniom, od których biła fantazja kolorów. „Mama nigdy by się tak nie ubrała” –
było pierwszą myślą, która nasunęła jej się do głowy, po przestudiowaniu kartek
z widniejącymi na nich słonecznymi motywami ubrań. W nawyk weszło jej rozmyślanie o tym, co
matka uważała za modne i godne uwagi. Zaczęły ją wręcz te myśli, w których
porównywała swój gust do gustu Violet Scriven, irytować. Tak jakby nie
potrafiła mieć własnego zdania. Matka zawsze mówiła jej, co powinna nosić,
jak powinna się zachowywać, co wypada, a co nie. Na początku Kristel traktowała
te nakazy jako cenne porady, a teraz zwykła określać je mianem „pieprzenia o
niczym”. Przeszła na kolejną stronę, po czym wykrzywiła lekko usta w grymasie
znużenia i odłożyła na bok wrześniowe wydanie, zbyt zirytowana wywiadem pewnej
czarownicy, dla której moda i uroda stały na piedestale wszystkich wartości,
wręcz przewyższały inne o głowę. „A potem się dziwić, że mężczyźni
nie biorą nas na poważnie”. Osunęła się na poduszkę, wkładając pod nią rękę;
zamknęła oczy. I chociaż usilnie do tego dążyła, w jej głowie nie zdążył
wytworzyć się obraz, charakterystyczny dla głębokiego snu, gdyż prace nad tym przedsięwzięciem w mózgu
dziewczyny zaburzyły natarczywe szepty należące do dziewcząt, które nagle
znalazły się obok baldachimu jej łóżka.
- Obudź ją
- Ty to zrób- No szturchnij ją tylko…
- Słyszę was – wychrypiała ledwo słyszalnie, wciąż nie otwierając oczu i nie
zmieniając swojego położenia. Dźwięk jej głosu musiał jednak dotrzeć do uszu
dziewcząt, gdyż szepty ucichły, a na ich miejsce wstawiły się piskliwe soprany.
- Wstań Kristel, Dumbledore… - Zacięła się.
Dumbledore?
– Wyjdź proszę na korytarz, on tam czeka – powiedziała szybko, ciężko przełykając
ślinę i popatrując nieśmiałym wzrokiem na resztę Krukonek.
Kristel zmarszczyła brwi, a oczy miała nieznacznie otwarte. Podniosła się
ospale i przeciągnęła. I chociaż wyglądała na wypraną z emocji, to jednak była
ciekawa. Cholernie ciekawa, czego chciał od niej stary dyrektor.
♣
Czuję pustkę. Naprawdę, nie czuje nic. W tej chwili jestem,
jak autystyczne dziecko, którego dotyk może wyprowadzić z równowagi. Niech nikt
mnie nie dotyka, bo mogę wybuchnąć histerycznym śmiechem. To by było
absurdalne, ale zdaję mi się, że tylko takie zachowanie, absurdalne i
niedorzeczne, jest w tej chwili na miejscu. Jestem jak pole minowe. Bo… Czy ja
dobrze słyszę? Wciąż nie jestem pewna, czy siedzę tutaj, w tym pięknym gabinecie
otoczonym regałami książek, na tym wysokim, obłożonym aksamitnym materiałem
krześle i czy moja ręka leży bezwładnie na tych dębowych, masywnych podłokietnikach.
I czy naprawdę właśnie, dosłownie przed chwilą, usłyszałam te słowa. Obok mnie
siedzi Dante, ale również się nie odzywa. Cisza twa wiecznie, rzeczywiście
zdaje mi się, że jestem jak postać namalowana na obrazie, z którego już nigdy
się nie wyrwę. Na takim mugolskim obrazie, który podobno się nie rusza. I ja
trwam w bezruchu. Dyrektor odchrząkuje i dodaje coś swoim głębokim głosem, ale
tylko jego melodia pobrzękuje mi w uszach, z kolei znaczenie tych wypowiedzianych,
urywanych sformułowań ujętych w zdania, gdzieś mi umknęło. Nie słucham, bo
wciąż odtwarzam na nowo jego wcześniejsze słowa i próbuję wybudzić w sobie
jakąkolwiek emocje. Czy powinnam teraz płakać? Właściwie, to tak. Powinnam
zrobić cokolwiek. Mogłabym się nawet zdenerwować. Wybuchnąć tym śmiechem. Myślę,
że Dumbledore oczekuje jakiejkolwiek reakcji, bylebyśmy tylko nie wpatrywali
się w niego w tej sposób – w przeraźliwym zamroczeniu. Oczy zaczynają mnie
piec, a obraz rozmywa się, jakbym powoli traciła wzrok. W końcu odkrywam, że to
łzy wprowadzają mnie w tą niedołężność; ospale odwracam głowę w swoją prawą
stronę, by móc spojrzeć na młodszego brata. Możliwe, że jego oczy również szklą
się, jak i moje, ale nie mogę być tego pewna z powodu tego nieznośnego
zamglenia. A ponieważ nie mam odwagi wpatrywać się w niego dłużej, również nie podołam
w spełnieniu obowiązku starszej siostry, bo zwyczajnie nie dam rady potrzymać
go w tej chwili za dłoń i powiedzieć, że razem przez przejdziemy przez tą
masakrę. Sparaliżowało mnie.
„Kristel” – słyszę swoje imię powtórzone dwa razy i szybkim ruchem przecieram
wierzchem dłoni krople łez, którym tym samym nie pozwalam wypłynąć. Mój własny
ruch zaskakuje mnie, jakby kończyny mojego ciała nie tworzyły jedności z mózgiem, w którym powstają te rozlewne
myśli.
- Panie dyrektorze – zaczynam, nie patrząc mu w oczy. Mój głos nie należy do
mnie, jest chropowaty i muszę odchrząknąć, by móc mówić dalej. Jednakże nie
wiem, co mogę wyrazić, skoro żadne pytania i sformułowania nie przychodzą mi do
głowy. Chciałabym, żeby potwierdził realność tej sytuacji, bo wciąż niedowierzam,
że wstałam z łóżka. Nagle postać mężczyzny o burzy czarnych włosów na głowie jawi
mi się oczami wyobraźni. – Gdzie jest nasz ojciec?
- Przeniósł się do waszego mieszkania w Londynie, o ile dobrze mi wiadomo –
odparł starzec pobłażliwym tonem.
- Jest bezpieczny? – Odparłam z zaskakującą żywiołowością. Albus Dumbledore
spojrzał na mnie z niepokojem.
- To nie jest odpowiednie pytanie, panno Scriven, nie sugeruje chyba pani… -
przerwałam mu w tym miejscu. Złość zalała moje płuca, początkowo nieznacznie je
muskając, jednak z każdym kolejnym wypowiadanym słowem, nabierając potężniejszych
kształtów.
- Tak. Sugeruję. Nie jestem głupia – zacisnęłam dłoń w pięść, nie zważając na
strużkę łez, wyrabiających sobie drogę na moim policzku. Pojawiła się tak nagle,
a po chwili musnęła moje usta swym słonym smakiem.
Wybudzona z letargu nagle zaczynam sobie wszystko uświadamiać i słowa dyrektora
nabierają na znaczeniu. Moja matka miała problemy z różdżką, która po małym
wypadku w pracy zaczęła sprawiać kłopoty, rzucając niechciane zaklęcia, a nawet wydając z siebie iskry. Miała iść z
nią do naprawy, jednakże tego samego dnia, w trakcie odprawiania porannych rytuałów,
różdżka zaiskrzyła się na tyle, że podłożyła ogień, który podpalił jeden z
materiałów i szybko rozprzestrzenił się po całym pokoju. Violet próbowała go
ugasić, jednakże spekuluje się, że mogła zakrztusić się dymem, lub uderzyć głową
o coś twardego, gdyż zemdlała. Ojca nie było w domu, wyszedł jak zwykle
wcześniej. Skrzaty domowe po czasie zorientowały się, że wybuchł pożar,
próbowały ugasić płomienie, jednakże ogień tlił się niemiłosiernie i szybko
zajął połowę posiadłości. Podobno pomoc przybyła, gdy pozostały jedynie ruiny. I
martwe, zwęglone ciało matki. Violet Scriven nie żyła.
Nie wierzę w to. Nie wierzę, że był to przypadek.
I nagle złość ustępuje, jednakże w jej miejsce nie wstawia się smutek, lecz
przerażenie. Tak, boję się. Tak cholernie, jak nigdy dotąd. W Hogwarcie jestem
bezpieczna, wmawiam sobie, lecz przypominam sobie twarze typów, kręcących się
po korytarzach szkoły, którzy wyglądają, jakby na skinienie głowy mogli zabić mnie
z zimną krwią. Wiem, dlaczego moja matka zginęła. Bo przeszkodziła temu, przed
którym ludzie drżą z strachu, a tajemnica w końcu wyszła na jaw. Niech
dyrektor to potwierdzi. Niech nie każe żyć mi w niepewności i ciągłym lęku.
Czuję, jak wiruje mi w głowie. Jeżeli teraz wstanę z krzesła, mogę zemdleć. A nie
chcę wypaść na słabą.
Nie mogę być słaba.
Nie mogę pozwolić sobie na słabości i na strach. Jestem tchórzem – nie, byłam
tchórzem. Mam ochotę wrzeszczeć i okładać pięściami wszystko, co się rusza, a
także przedmioty i samą siebie.
Powoli gubię się w swoim uczuciach. Ojciec siedzi w Londynie, zapewne otoczony
czarodziejami, którzy w razie ataku są gotowi go obronić. A ja jestem zdana na siebie i muszę bronić
własnej skóry. Pozostawiam swoje serce zlodowaciałe, umysł bystrzejszy, a
zmysły wyostrzone. Nie mam czasu na żałobę. Teraz dla szkoły nie jestem już
dziwką Scriven, bo wszyscy zaczną mi współczuć i się nade mną litować. Nie
potrzebuję tego, próbuję to sobie teraz wmówić. Ale moje serce
rozdarte jest na małe kawałeczki, gardło mnie drapie, gdyż wstrzymuję się od
płaczu.
- Jedyną rzeczą, której wam teraz potrzeba, jest odpoczynek. Nauczyciele
wiedzą, że mają was nie przemęczać. Pewnie w głowie układacie sobie wiele
scenariuszy tego, co tak naprawdę mogło być powodem, dla którego ogień
rozprzestrzenił się i zabił waszą matkę. Żadnej rzeczy nie możemy być pewni w
stu procentach, jednakże w stanie roztrzęsienia i szoku, rozmyślanie o tym nie
przyniesie wam żadnych korzyści. Nie jest pani głupia, panno Scriven, dlatego
myślę, że mądrze się pani zachowa w trakcie przeżywania żałoby. Jeszcze raz
chcę złożyć wam swoje kondolencje.
Przegryzam wewnętrzną stronę policzka. To jest mój nerwowy tik, który posiada
również i Dante. Po chwili nie ma nas w gabinecie, a po wyjściu na korytarz,
rozdzielamy się. Nie czuję, że muszę go przytulić. Trudno jest mi myśleć o
drugiej osobie, gdy przed oczami widzę twarz matki, a w uszach wybrzmiewa mi
jej donośny śmiech. Jest niemal tak realny, że powoli dopada mnie przeświadczenie, że matka znajduje się tuż za moimi plecami. Udaję się w stronę Pokoju Wspólnego, próbując odgonić od siebie jej obraz, a Dante skręca na prawo w inny korytarz i
znika z mojego pola widzenia.
Jestem sama w swoim dormitorium. Na łóżku rozwalają się czasopisma, a ja wpadam
w histerię. Rwę je w szale rozpaczy i rzucam w okoliczne przedmioty. Padam
ociężała na łóżko i zwijam się w kłębek, przytulając swoją twarz do poduszki i
łkając. Krzyczę, lecz poduszka tłumi mój głos. Dziś mogę pozwolić sobie na
słabość. Jutro chcę obudzić się silna, jak nigdy dotąd. Zasypiam z tą nadzieją.
Chcę być innym człowiekiem.
[Podziwiam osoby, które oprócz pisania wątków, znajdują wystarczającą ilość czasu, weny i determinacji, żeby wstawiać tutaj tak dopracowane, pokaźne objętościowo posty :) Pięknie oddałaś emocje Kristel po otrzymaniu wiadomości o śmierci matki, czuć taką "niebanalną" rozpacz - zdecydowanie moja ulubiona część.]
OdpowiedzUsuńDrew
[Oddałaś uczucia Kristel bardzo realnie... Sama prawdopodobnie bym się tak zachowała na wieść, że moja mama nie żyje...
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Drusiowa szczerzę podziwiam, że znalazłaś czas na napisanie notki fabularnej (co prawda mam takową w planach, ale nie wiem kiedy je urzeczywistnię) i to w dodatki tak dopracowanej, długiej i ciekawej, i... realnej. Czyta się przyjemnie i szybko, więc tym bardziej wielbię, że nie zrobiłaś z tego tak zwanych ciepłych kluch.]
Georgijew/Montrose
[ Bardzo ładnie napisany rozdział. Nie mogę się zdecydować, co bardziej mnie ujęło - opis uczuć Kris, czy sam początek utrzymany w magicznym klimacie ;) Nic tylko pozazdrościć warsztatu ^^ Mam nadzieję, że z biegiem czasu pokusisz się o kolejną notkę fabularną ;) ]
OdpowiedzUsuń