12 marca 2014

"Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość." - F.S Fitzgerald


The moment's already passed...



Noc była niedopieszczona w szczegółach, lecz wieczór powoli ustępował jej miejsca, umieszczając na niebie pierwszą gwiazdę i odsłaniając równocześnie ciemne chmury, by na tle wchodzącego w granat firmamentu zajaśniał kulisty księżyc. Krystalicznie biały śnieg oświetlał błonia Hogwartu, a mroźne powietrze przeszywało je w namacalny sposób. Nie powoływało do życia wichury, nie potęgowało ostrości zamieci, przeważnie występującej w okresie tego miesiąca – mroźnego lutego, tworzącego dla człowieka warunki wręcz spartańskie, szczególnie gdy słońce chowało się za horyzontem. Krajobraz otaczający szkołę nabrał swego rodzaju stonowania i spokoju, upraszając uczniów o pozostawienie go nietykalnym i błogim dla oka i ucha, przynajmniej przez czas trwania tylko jednej nocy i jednego dnia. Tyle potrzebowała szkoła, by na chwile przystanąć i zwolnić w biegu, by odetchnąć i przez moment rozkochać się w ciszy wielkich przestrzeni. A przede wszystkim uczniowie potrzebowali spowolnić rytm swojej pracy i skupić się na sobie, otoczeniu najbliższych i na rozbłyskających w kominku płomieniach żarliwego ognia, na który zerkali w trakcie upajania się literaturą nowoczesną i tą, ze stronicami pokrytymi warstwami nieznośnego dla nosa kurzu. Taki ten dzień się wydawał – spokojny i przyjemny, subtelnie relaksujący. Niektórzy odczuwali rodzinną atmosferę, a inni przeszywającą serca swoją wrażliwością, błogą melancholie. Jednakże ten dzień był o tyle niezwykły, że nic chaotycznego i wybijającego go z rytmu nie zdarzyło się w obrębie placówki, jaką był Hogwart. Należało to do rzadkości w okresie poświątecznym. Właściwie się nie zdarzało, pozostając mitem w skali prawdopodobieństwa, groszem odnalezionym na dnie oceanu, białym krukiem na tle czerni całego schematu.


Słodka nuta tajemniczności.


A Kristel Scriven siedziała. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami, opierając swoją blond czuprynę o zagłówek łóżka, przerzucając kartki i lustrując wzrokiem szykowne kreacje i modele fryzur, z których tylko nieliczne pozostawały w dniu dzisiejszym modowymi wyznacznikami. Matka prenumerowała Czarownice dla siebie i córki, mimo że dziewczyna czasem tylko zerkała, co kryje się za grubą okładką przedstawiającą twarz, a czasem i ciało pięknej kobiety, wielokroć przystrajanej niczym choinka bożonarodzeniowa, w bardzo błyszczącą biżuterie. Raz w tygodniu mogła zaszczycić ją sowa, trzymająca w łapkach paczuszkę z kolejnym egzemplarzem, który Kristel ze spokojem oddawała w ręce koleżanek z dormitorium, a następnie selekcjonowała na specjalnie wydzielonej dla tego magazynu półce, gdzie wzrastał z każdym tygodniem stosik nieużytkowanego papieru. A teraz chciała zabić nudę. Pogapić się bezsensownie w coś materialnego, by znów nie przyłapano jej na wpatrywaniu się w nieokreślony punkt pokoju, w stanie całkowitego pogrążenia się w swoich myślach i wydawaniu się przerażającą dla poukładanych współlokatorek.



                         A zależało jej na tym, by pozostawać normalną, uśmiechniętą dziewczyną.


Przyglądała się fantastycznym sukniom z wzorami kwiatów i szerokim materiałowym spodniom, od których biła fantazja kolorów. „Mama nigdy by się tak nie ubrała” – było pierwszą myślą, która nasunęła jej się do głowy, po przestudiowaniu kartek z widniejącymi na nich słonecznymi motywami ubrań. W nawyk weszło jej rozmyślanie o tym, co matka uważała za modne i godne uwagi. Zaczęły ją wręcz te myśli, w których porównywała swój gust do gustu Violet Scriven, irytować. Tak jakby nie potrafiła mieć własnego zdania. Matka zawsze mówiła jej, co powinna nosić, jak powinna się zachowywać, co wypada, a co nie. Na początku Kristel traktowała te nakazy jako cenne porady, a teraz zwykła określać je mianem „pieprzenia o niczym”. Przeszła na kolejną stronę, po czym wykrzywiła lekko usta w grymasie znużenia i odłożyła na bok wrześniowe wydanie, zbyt zirytowana wywiadem pewnej czarownicy, dla której moda i uroda stały na piedestale wszystkich wartości, wręcz przewyższały inne o głowę. „A potem się dziwić, że mężczyźni nie biorą nas na poważnie”. Osunęła się na poduszkę, wkładając pod nią rękę; zamknęła oczy. I chociaż usilnie do tego dążyła, w jej głowie nie zdążył wytworzyć się obraz, charakterystyczny dla głębokiego snu, gdyż prace nad tym przedsięwzięciem w mózgu dziewczyny zaburzyły natarczywe szepty należące do dziewcząt, które nagle znalazły się obok baldachimu jej łóżka.


- Obudź ją 
- Ty to zrób
- No szturchnij ją tylko…

- Słyszę was – wychrypiała ledwo słyszalnie, wciąż nie otwierając oczu i nie zmieniając swojego położenia. Dźwięk jej głosu musiał jednak dotrzeć do uszu dziewcząt, gdyż szepty ucichły, a na ich miejsce wstawiły się piskliwe soprany.
- Wstań Kristel, Dumbledore… - Zacięła się.



Dumbledore?



– Wyjdź proszę na korytarz, on tam czeka – powiedziała szybko, ciężko przełykając ślinę i popatrując nieśmiałym wzrokiem na resztę Krukonek.  
Kristel zmarszczyła brwi, a oczy miała nieznacznie otwarte. Podniosła się ospale i przeciągnęła. I chociaż wyglądała na wypraną z emocji, to jednak była ciekawa. Cholernie ciekawa, czego chciał od niej stary dyrektor.






Czuję pustkę. Naprawdę, nie czuje nic. W tej chwili jestem, jak autystyczne dziecko, którego dotyk może wyprowadzić z równowagi. Niech nikt mnie nie dotyka, bo mogę wybuchnąć histerycznym śmiechem. To by było absurdalne, ale zdaję mi się, że tylko takie zachowanie, absurdalne i niedorzeczne, jest w tej chwili na miejscu. Jestem jak pole minowe. Bo… Czy ja dobrze słyszę? Wciąż nie jestem pewna, czy siedzę tutaj, w tym pięknym gabinecie otoczonym regałami książek, na tym wysokim, obłożonym aksamitnym materiałem krześle i czy moja ręka leży bezwładnie na tych dębowych, masywnych podłokietnikach. I czy naprawdę właśnie, dosłownie przed chwilą, usłyszałam te słowa. Obok mnie siedzi Dante, ale również się nie odzywa. Cisza twa wiecznie, rzeczywiście zdaje mi się, że jestem jak postać namalowana na obrazie, z którego już nigdy się nie wyrwę. Na takim mugolskim obrazie, który podobno się nie rusza. I ja trwam w bezruchu. Dyrektor odchrząkuje i dodaje coś swoim głębokim głosem, ale tylko jego melodia pobrzękuje mi w uszach, z kolei znaczenie tych wypowiedzianych, urywanych sformułowań ujętych w zdania, gdzieś mi umknęło. Nie słucham, bo wciąż odtwarzam na nowo jego wcześniejsze słowa i próbuję wybudzić w sobie jakąkolwiek emocje. Czy powinnam teraz płakać? Właściwie, to tak. Powinnam zrobić cokolwiek. Mogłabym się nawet zdenerwować. Wybuchnąć tym śmiechem. Myślę, że Dumbledore oczekuje jakiejkolwiek reakcji, bylebyśmy tylko nie wpatrywali się w niego w tej sposób – w przeraźliwym zamroczeniu. Oczy zaczynają mnie piec, a obraz rozmywa się, jakbym powoli traciła wzrok. W końcu odkrywam, że to łzy wprowadzają mnie w tą niedołężność; ospale odwracam głowę w swoją prawą stronę, by móc spojrzeć na młodszego brata. Możliwe, że jego oczy również szklą się, jak i moje, ale nie mogę być tego pewna z powodu tego nieznośnego zamglenia. A ponieważ nie mam odwagi wpatrywać się w niego dłużej, również nie podołam w spełnieniu obowiązku starszej siostry, bo zwyczajnie nie dam rady potrzymać go w tej chwili za dłoń i powiedzieć, że razem przez przejdziemy przez tą masakrę. Sparaliżowało mnie.
„Kristel” – słyszę swoje imię powtórzone dwa razy i szybkim ruchem przecieram wierzchem dłoni krople łez, którym tym samym nie pozwalam wypłynąć. Mój własny ruch zaskakuje mnie, jakby kończyny mojego ciała nie tworzyły jedności  z mózgiem, w którym powstają te rozlewne myśli.
- Panie dyrektorze – zaczynam, nie patrząc mu w oczy. Mój głos nie należy do mnie, jest chropowaty i muszę odchrząknąć, by móc mówić dalej. Jednakże nie wiem, co mogę wyrazić, skoro żadne pytania i sformułowania nie przychodzą mi do głowy. Chciałabym, żeby potwierdził realność tej sytuacji, bo wciąż niedowierzam, że wstałam z łóżka. Nagle postać mężczyzny o burzy czarnych włosów na głowie jawi mi się oczami wyobraźni. – Gdzie jest nasz ojciec?
- Przeniósł się do waszego mieszkania w Londynie, o ile dobrze mi wiadomo – odparł starzec pobłażliwym tonem.
- Jest bezpieczny? – Odparłam z zaskakującą żywiołowością. Albus Dumbledore spojrzał na mnie z niepokojem.
- To nie jest odpowiednie pytanie, panno Scriven, nie sugeruje chyba pani… - przerwałam mu w tym miejscu. Złość zalała moje płuca, początkowo nieznacznie je muskając, jednak z każdym kolejnym wypowiadanym słowem, nabierając potężniejszych kształtów.
- Tak. Sugeruję. Nie jestem głupia – zacisnęłam dłoń w pięść, nie zważając na strużkę łez, wyrabiających sobie drogę na moim policzku. Pojawiła się tak nagle, a po chwili musnęła moje usta swym słonym smakiem.

Wybudzona z letargu nagle zaczynam sobie wszystko uświadamiać i słowa dyrektora nabierają na znaczeniu. Moja matka miała problemy z różdżką, która po małym wypadku w pracy zaczęła sprawiać kłopoty, rzucając niechciane zaklęcia,  a nawet wydając z siebie iskry. Miała iść z nią do naprawy, jednakże tego samego dnia, w trakcie odprawiania porannych rytuałów, różdżka zaiskrzyła się na tyle, że podłożyła ogień, który podpalił jeden z materiałów i szybko rozprzestrzenił się po całym pokoju. Violet próbowała go ugasić, jednakże spekuluje się, że mogła zakrztusić się dymem, lub uderzyć głową o coś twardego, gdyż zemdlała. Ojca nie było w domu, wyszedł jak zwykle wcześniej. Skrzaty domowe po czasie zorientowały się, że wybuchł pożar, próbowały ugasić płomienie, jednakże ogień tlił się niemiłosiernie i szybko zajął połowę posiadłości. Podobno pomoc przybyła, gdy pozostały jedynie ruiny. I martwe, zwęglone ciało matki. Violet Scriven nie żyła.



Nie wierzę w to. Nie wierzę, że był to przypadek.



 I nagle złość ustępuje, jednakże w jej miejsce nie wstawia się smutek, lecz przerażenie. Tak, boję się. Tak cholernie, jak nigdy dotąd. W Hogwarcie jestem bezpieczna, wmawiam sobie, lecz przypominam sobie twarze typów, kręcących się po korytarzach szkoły, którzy wyglądają, jakby na skinienie głowy mogli zabić mnie z zimną krwią. Wiem, dlaczego moja matka zginęła. Bo przeszkodziła temu, przed którym ludzie drżą z strachu, a tajemnica w końcu wyszła na jaw. Niech dyrektor to potwierdzi. Niech nie każe żyć mi w niepewności i ciągłym lęku. Czuję, jak wiruje mi w głowie. Jeżeli teraz wstanę z krzesła, mogę zemdleć. A nie chcę wypaść na słabą. 



Nie mogę być słaba.


Nie mogę pozwolić sobie na słabości i na strach. Jestem tchórzem – nie, byłam tchórzem. Mam ochotę wrzeszczeć i okładać pięściami wszystko, co się rusza, a także przedmioty i samą siebie.
 Powoli gubię się w swoim uczuciach. Ojciec siedzi w Londynie, zapewne otoczony czarodziejami, którzy w razie ataku są gotowi go obronić. A ja jestem zdana na siebie i muszę bronić własnej skóry. Pozostawiam swoje serce zlodowaciałe, umysł bystrzejszy, a zmysły wyostrzone. Nie mam czasu na żałobę. Teraz dla szkoły nie jestem już dziwką Scriven, bo wszyscy zaczną mi współczuć i się nade mną litować. Nie potrzebuję tego, próbuję to sobie teraz wmówić. Ale moje serce rozdarte jest na małe kawałeczki, gardło mnie drapie, gdyż wstrzymuję się od płaczu.

 - Jedyną rzeczą, której wam teraz potrzeba, jest odpoczynek. Nauczyciele wiedzą, że mają was nie przemęczać. Pewnie w głowie układacie sobie wiele scenariuszy tego, co tak naprawdę mogło być powodem, dla którego ogień rozprzestrzenił się i zabił waszą matkę. Żadnej rzeczy nie możemy być pewni w stu procentach, jednakże w stanie roztrzęsienia i szoku, rozmyślanie o tym nie przyniesie wam żadnych korzyści. Nie jest pani głupia, panno Scriven, dlatego myślę, że mądrze się pani zachowa w trakcie przeżywania żałoby. Jeszcze raz chcę złożyć wam swoje kondolencje.

 Przegryzam wewnętrzną stronę policzka. To jest mój nerwowy tik, który posiada również i Dante. Po chwili nie ma nas w gabinecie, a po wyjściu na korytarz, rozdzielamy się. Nie czuję, że muszę go przytulić. Trudno jest mi myśleć o drugiej osobie, gdy przed oczami widzę twarz matki, a w uszach wybrzmiewa mi jej donośny śmiech. Jest niemal tak realny, że powoli dopada mnie przeświadczenie, że matka znajduje się tuż za moimi plecami. Udaję się w stronę Pokoju Wspólnego, próbując odgonić od siebie jej obraz, a Dante skręca na prawo w inny korytarz i znika z mojego pola widzenia.
Jestem sama w swoim dormitorium. Na łóżku rozwalają się czasopisma, a ja wpadam w histerię. Rwę je w szale rozpaczy i rzucam w okoliczne przedmioty. Padam ociężała na łóżko i zwijam się w kłębek, przytulając swoją twarz do poduszki i łkając. Krzyczę, lecz poduszka tłumi mój głos. Dziś mogę pozwolić sobie na słabość. Jutro chcę obudzić się silna, jak nigdy dotąd. Zasypiam z tą nadzieją.


Chcę być innym człowiekiem.


3 komentarze:

  1. [Podziwiam osoby, które oprócz pisania wątków, znajdują wystarczającą ilość czasu, weny i determinacji, żeby wstawiać tutaj tak dopracowane, pokaźne objętościowo posty :) Pięknie oddałaś emocje Kristel po otrzymaniu wiadomości o śmierci matki, czuć taką "niebanalną" rozpacz - zdecydowanie moja ulubiona część.]

    Drew

    OdpowiedzUsuń
  2. [Oddałaś uczucia Kristel bardzo realnie... Sama prawdopodobnie bym się tak zachowała na wieść, że moja mama nie żyje...
    Podobnie jak Drusiowa szczerzę podziwiam, że znalazłaś czas na napisanie notki fabularnej (co prawda mam takową w planach, ale nie wiem kiedy je urzeczywistnię) i to w dodatki tak dopracowanej, długiej i ciekawej, i... realnej. Czyta się przyjemnie i szybko, więc tym bardziej wielbię, że nie zrobiłaś z tego tak zwanych ciepłych kluch.]

    Georgijew/Montrose

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Bardzo ładnie napisany rozdział. Nie mogę się zdecydować, co bardziej mnie ujęło - opis uczuć Kris, czy sam początek utrzymany w magicznym klimacie ;) Nic tylko pozazdrościć warsztatu ^^ Mam nadzieję, że z biegiem czasu pokusisz się o kolejną notkę fabularną ;) ]

    OdpowiedzUsuń