Od wywyższania Gryfonów, Kretynizmu Puchonów i od Wiedzy-O-Własnej-Wszechwiedzy Krukonów, CHROŃ NAS SLYTHERINIE!
JACE MALFOY
slytherin , czysta jak łza krew , arystokrata
4 styczeń , siedemnastolatek , vii klasa
bezuczuciowy , śmierciożerca , czarna magia
pies , bogin - własna śmierć , patronus - wilk
Wszystko wydaje się takie proste, kiedy
jesteś dzieckiem. Rodzice na każdym kroku podejmują za ciebie decyzje, które
kształtują twoje życie. Jeśli trafisz w dobre ręce zostajesz szanowanym czarodziejem
z wieloma predyspozycjami na przyszłość. Jednak w końcu nadchodzi czas, kiedy
wolisz samemu decydować o wszystkim nie zważając na dobre rady rodzicieli. Podobno
oni zawsze chcieli dla ciebie jak najlepiej, ale to się nie liczy.
Nie potrafiłeś posłuchać, kiedy mówili,
że nie ma miłości, jedynie wielki skład bezsensownych hormonów działających na
ciebie niemalże odurzająco. Nie zwracałeś uwagi, kiedy radzili nie wchodzić na
wysokie drzewo, co skończyło się złamaną nogą. Kiedy miałeś ochotę pobiegać po
wielkim podwórzu bez koszulki w srogą zimę zrobiłeś to bez najmniejszych
problemów. Musiałeś liczyć się z konsekwencjami w postaci zapalenia płuc. Ludzie,
którzy pokochali ciebie od pierwszego wejrzenia wcale się nie liczyli i nie
brałeś pod uwagę tego, że pewnego dnia może ich zabraknąć.
Teraz, kiedy wszystko się zmieniło,
musisz polegać wyłącznie na sobie. Wierzyłeś, że może akurat wszystkie wpojone
zasady nie są prawdziwe. Próbowałeś żyć jak każdy inny normalny nastolatek, ale
przecież nim nie jesteś i nie możesz brnąć przez sadzawkę zwaną życiem w ten
jakże śmieszny sposób. Nie jest ci
pisane zakochać się w dziewczynie i spotykać się z nią po kryjomu uciekając w
środku nocy z dormitorium. Nie możesz spokojnie uczyć się Eliksirów czy
Transmutacji. Śmiech i beztroskie rozmowy z przyjaciółmi nie wchodzą w grę.
Musisz przecież zająć się sprawami Czarnego Pana i nie zaprzątać sobie głowy
tymi bezsensownymi chwilami, które przecież budują dzieciństwo. Jesteś
przeznaczony do większych czynów i to jest ważne. Musisz patrzeć na wszystkich
z góry, bo przecież nie każdy urodził się we wpływowej, arystokrackiej
rodzinie. Ludzkie życie nie jest wcale skarbem, jedynie krótkim filmem, który i
tak musi się kiedyś skończyć. Nieważne w jaki sposób i kiedy. Dlatego nauczono
cię patrzeć pustym wzrokiem i nie myśleć, kiedy rzucasz Avadę Kedavrę. Ludzie
otaczający cię ze wszystkich stron pragną twojego uznania lub chociażby twoich
magnetycznych, wiele skrywających oczu wbitych w ich zwykłe postaci. Ty za to
wydajesz się mieć wszystko gdzieś i wolisz schować się w dormitorium z kilkoma
księgami z działu „Ksiąg Zakazanych” o tematyce Czarnomagicznej i paczką mugolskich papierosów. Wyłączyłeś
swoje uczucia, bo nie są ci potrzebne. Bo bez nich żyje się łatwiej, chociaż
wcale nie można nazwać w ten sposób twojego życia.
Od autorki:
Będę zmieniała tą kartę aż wyjdzie mi w końcu coś z czego będę zadowolona.
Twarzy użyczył Alex Pettyfer ♥
Wyznaję zasadę: Ja wymyślam - Ty zaczynasz, Ty wymyślasz - Ja zaczynam.
Klikać w zdjęcie i teksty pisane pochyłą kursywą bo ta piosenka bardzo pasuje mi do spojrzenia Jacka na gifie :D
Witaj Mistrzu Gry w naszych skromnych progach
[O nie, nie. Gdyby ktokolwiek mógł się z nim umówić, to byłabym to ja ;) Jakieś specjalne prawa chyba mi się należą, skoro go stworzyłam. Dziękuję za pochwałę.
OdpowiedzUsuńJedyne co przychodzi mi do głowy, to żeby coś na tle Czarnego Pana zrobić. Charles jest bardzo zafascynowany tym wszystkim i niesamowicie go w tamtą stronę ciągnie, ale też tak samo przerażony. Zresztą trudno się dziwić, jest tylko dzieciakiem. Jace mógłby się o tym dowiedzieć i wziąć go na jakąś rozmowę czy coś. Nie wiem, nie wiem. Z bólem mi idzie myślenie w tym przypadku.]
Charles Renwick
[Witam ! Alex w Endless love jest wspaniały! Ogółem uwielbiam go :) A Jace to hmm...niegrzeczny chłopiec? A która dziewczyna takiego nie pragnie :)]
OdpowiedzUsuńMaisie
[Charles raczej nie starałby się nikogo szukać, a tym bardziej nie po to aby porozmawiać, bo, jak już mówiłam, za bardzo się boi. Ale gdyby podejrzewał, że Jace jest śmierciożercą, to na pewno mógłby się gapić ;)]
OdpowiedzUsuńCharles Renwick
[Hello. ;) Z marnego doświadczenia wiem, że wątki męsko-męskie dobrze się sprzedają, jeśli są w nim elementy slash. :D
OdpowiedzUsuńCo do wątku z moim chłopaczkiem i twoim, nie przychodzi mi nic twórczego do głowy. Mogą się razem solidaryzować przy paczce fajek w Sowiarni i się drażnić. Takam jestem twórcza ;)]
Mikael
[Gryzelda w karcie Eff ma już miesiąc, więc jakby nie było – wypełniam obietnicę wtryniania ją wszędzie, gdzie się da.]
OdpowiedzUsuńEva jeszcze przed momentem była wielce ukontentowana perspektywą wakacji w stosownym oddaleniu od jej dotychczasowego świata – deszczowego i posępnego, pełnego ludzi i miejsc, od których chciałaby odpocząć. Tak jak Hogwartu z ostatnimi czasy zbyt zimnymi dla niej ścianami, by mogła się w nich czuć dobrze. Jedyną kotwicą, która łączyłaby ją wciąż z domowym ogniskiem w Dolinie Godryka byłaby jej matka, tak zajęta, że na córkę nie zwróciłaby po prostu uwagi.
Pojawienie się kolejnego znajomego elementu w jej planie, było dla niej niemiłym zaskoczeniem, ale – patrząc na to pozytywnej strony – skoro z Jace’m Malfoy’em nie utrzymywała absolutnie żadnego kontaktu, nie musiała go utrzymywać tutaj. Toteż z wystudiowanym, obojętnym wyrazem twarzy obserwowała grupowe powitanie już kompletnej delegacji.
Nawet nie przyszło jej do głowy, by skupić uwagę na swojej matce, a gdyby to zrobiła z pewnością nie uszłoby jej uwadze nienaturalne napięcie mięśni i zmarszczone czoło kobiety, jakby przeżywała migrenę stulecia, a nie wchodziła w swój żywioł. Nie trwało to może nawet sekundy, bo w tym samym momencie do grupki podeszła młoda kobieta o oliwkowej cerze i burzy ciemnych loków, która uśmiechała się szeroko do zgromadzonych.
- Przedstawiciele brytyjskiego Ministerstwa Magii? – upewniła się, obrzucając wszystkich zaciekawionym spojrzeniem. – Nazywam się Juanita Marisol Angeles Dominguez de la Rosa Estebez i odpowiadam za to, aby państwa pobyt w naszym kraju przebiegł pomyślnie - to mówiąc, pstryknęła palcami, a wszystkie walizki zniknęły, trafiając, jak później wyjaśniła koordynatorka, do luksusowego hotelu dla mugoli, prowadzonego przez magiczny personel.
Eva, stosując się do kolejnych punktów planu dnia, powinna udać się w stronę sal kongresowych, gdzie pracownicy Ministerstwa poznają kolejne rzesze ludzi, z którymi przyjdzie im współpracować w tym miesiącu, ale prawdę mówiąc od kiedy tylko dowiedziała się o wyjeździe, tworzyła w głowie listę celów do zrealizowania i – w przeciwieństwie do kilkudziesięciu wizyt na plaży oraz zobaczenia w Barcelonie każdego miejsca, które tego zobaczenia było godne – lista ta bynajmniej nie przewidywała szwędania się po budynku Magicznego Kongresu. Toteż, wybłagawszy pozwolenie na udanie się do kwater mieszkalnych, odebrała od Juanity karteczkę z adresem do wymówienia.
Zanim jednak udała się w stronę kominka, usłyszała za sobą głos koordynatorki:
- A może pójdziesz z tą dziewczyną, młodzieńcze? Wiem z doświadczenia, że nasza praca może się wydać młodzieży bardzo nudna – zaproponowała, zwracając się do Jace’a i jego ojca, którego Reeve nie znała nawet z imienia. Przystanęła od niechcenia czekając na odpowiedź.
[O, o, coś właśnie takiego. Zaczęłabym, ale to chyba trochę bez sensu, skoro to Jace podchodzi?]
OdpowiedzUsuńCharles Renwick
[Hellu. Ta biologia to tak przypadkiem, Blanche jej wymagała. Jestem raczej z tych, co biologii nie przyswajają (a przed chemią uciekają). XD Co do propozycji wątku, to ma niewiele. Jakoś mi się nic na szybko nie kojarzy. Jeśli jednak Ty coś wymyślisz, to z chęcią zacznę ;]
OdpowiedzUsuńLou.
[Podglądacz!
OdpowiedzUsuńHmm... Chyba będę miała jeden wątek ze śmierciożercą, ale jeśli wymyślimy coś odjechanego, chętnie skuszę się na drugi. :D Wolisz coś w szkole czy poza nią?]
Jill
[ No cześć, cześć :D Ty wymyślasz, ja zaczynam? ]
OdpowiedzUsuń[ Na zawiłe powiązania się piszę, ale nie mam pomysłu, jeśli mnie naprowadzisz, to pokombinuję :) ]
OdpowiedzUsuńAudrey
W pierwszej chwili, kiedy go ujrzała, nie poczuła nic.
OdpowiedzUsuńPotem długo, zdecydowanie zbyt długo zastanawiała się, czemu tak się stało. Nie powinna poczuć motyli w brzuchu? Albo złości z tego rodzaju, który pozwala na złapanie za różdżkę i wycelowanie jej w gardło przeciwnika bez wahania?
Kiedy minął pierwszy szok, Caroline zaczęła zwracać uwagę na szczegóły. Na muśniętą południowym słońcem skórę Jace’a. Na mięśnie, wyraźnie rysujące się pod cienkim materiałem koszuli. Na kpiący uśmiech, czający się w kącikach ust chłopaka. Na włosy, wypłowiałe z powodu świecącego przez cały czas mocnego słońca.
Na koszulę z długimi rękawami, mającą zasłonić to, co powinno zostać ukryte.
Na dziewczynę, brzydką, bezpłciową u jego boku.
- Co za spotkanie – ton głosu Setha wyraźnie wskazywał na to, że nie cieszy się z widoku Jace’a. Caroline nawet nie chciała wiedzieć, skąd się znają, choć odpowiedź nasuwała się sama i jarzyła mocno jak neony w Las Vegas. Wyjątkowo zgadzała się z ojcem, przynajmniej w tej kwestii. Ten urlop miał służyć poprawie relacji, a obecność Jace’a im obojgu z pewnością w tym nie pomoże.
Carol oderwała wzrok od wyglądającej na znudzoną dziewczynę. Z zadowoleniem uświadomiła sobie, że przynajmniej w tej prozaicznej kwestii jaką jest wygląd zdecydowanie nad nią góruje. Prawdopodobnie przewyższała ją przynajmniej o półtorej głowy, poza tym zęby nieznajomej wyglądały, jakby nigdy nie zaznały odpowiedniej pielęgnacji.
Nie żeby Montrose nagle zaczęła zwracać uwagę na wygląd.
Jace wyraźnie ją ignorował, więc dziewczyna postanowiła zastosować tę samą technikę względem niego. Wstała, poprawiając zsuwający się z jej ramienia szlafrok. Odgarnęła z twarzy pozlepiane w strąki włosy, kierując pytające spojrzenie w stronę ojca.
- Idę poszukać jakiegoś sklepu, muszę kupić wodę. Mam ci coś przynieść? Dla naszych gości też mogę coś wziąć. – Sama się sobie dziwiła swobodzie i optymizmowi, z jakimi wypowiedziała te słowa. Zabrzmiała, jakby wygrała majątek na loterii.
Przez cały czas starannie unikała patrzenia na Malfoy’a. Nie miała zamiaru okazywać słabości, nie teraz, nie przy nim. Przy nich. Mimo to sama obecność chłopaka powodowała bolesny skurcz w brzuchu, wywoływała zbyt dużo negatywnych emocji. Myślała, że już jej to przeszło. Nie będzie przez niego płakać. Nie po raz kolejny, nie da się tak upokorzyć.
Chociaż z innej strony patrząc, dała się upokorzyć już w chwili kiedy przyszła do ojca w prośbą o zawieszenie broni.
[ Mi tam obojętnie jak daleko mogą zajść, wiesz nie lubię się narzucać zbytnio, więc może zobaczymy jak potoczy się wątek. Możemy zacząć od zwykłej przyjaźni, ale u Audrey jest taka sprawa, że ona miała zostać Śmierciożercą, ale zwiała z zebrania inicjacyjnego, więc pozostali się tak trochę zdenerwowali. Ogólnie moja Miller miała kiepskie ostatnie dwa miesiące, bo najpierw ojciec ją torturował a potem to zebranie a teraz okazało się, że jej tatuś zniknął. Możemy zrobić tak, że stosunek Jace'a do Miller się zmienił właśnie po tym jak zwiała z zebrania i on się o tym dowiedział, a skoro on jest zagorzałym Śmierciożercą to odczułby to jako zdradę i trochę by ją nękał.
OdpowiedzUsuńO tak, morderstwo może być jak najbardziej. Tylko teraz pytanie kto zabije kogo? ]
Audrey
[ Pomysł na karty ma każdy i są faktycznie wspaniałe, ale z wątkami już ciężej! :D Mam nadzieję, że u Ciebie to nie problem, hm? ]
OdpowiedzUsuńMeza
[ Nie pamiętam, czy odpisałam - odpisałam? Bo jak nie, to mogę odpisać :D Chyba że nie chcesz już wątku? ]
OdpowiedzUsuńJames
[Ona zasłużyła, niech on się nie krępuje :C A teraz niszczenie życia tajm, Carol tak naprawdę wygląda tak , bo to w końcu lata 80: http://retro.pewex.pl//uimages/services/pewex/i18n/pl_PL/201307/1374475431_by_Zoja_500.jpg]
OdpowiedzUsuńPiasek był cudownie ciepły, więc Carol zdjęła klapki, by poczuć pod stopami drobne ziarenka. Włosi uśmiechali się do niej, bladej Angielki nie rozumiejącej ani słowa w ich języku, a ona odwzajemniała ten gest, chociaż nadal się w niej kotłowało po spotkaniu z osobą, której raczej nie chciała by spotkać, zanim nie będzie gotowa. Czyli w wolnym tłumaczeniu - nigdy.
Wiedziała, jak dużo zawdzięczała Jace’owi i że jej własne zachowanie zakrawa o absurd, ale nie umiała się przełamać. Była niewdzięczna, ale Jace zostawił w jej sercu ranę, która nadal się nie zagoiła. Oraz sprawiała wrażenie, jakby wdała się tam najgorsza z możliwych infekcji – zazdrość.
Kiedy chłopak ją dogonił, Caroline instynktownie przyspieszyła kroku. Starała się odsunąć na jak największą możliwą odległość od Malfoy’a, ale wąski chodnik uniemożliwiał jej ten manewr. Na dźwięk jego głosu coś się w Montose złamało, stała się pozbawioną uczuć skorupą. Powstrzymała chęć przytrzymania się barierki, która oddzielała ją od ulicy, chociaż w głowie niemożliwie jej się zakręciło. Zbyt skupiła się na sobie, by poprawnie zinterpretować słowa Jace’a, zresztą przerwane wesołym szczekaniem.
Barry wesoło zamerdał ogonem na widok swojego pana. Dziewczyna odniosła wrażenie, że gdyby mógł mówić, zalałby Jace’a potokiem słów, ale same mądre oczy zwierzęcia dobitnie świadczyły o jego radości. Kiedy Jace podniósł się z ziemi, przygnieciony pięćdziesięcioma kilo czystego szczęścia, Barry zaczął obwąchiwać skraj letniej sukienki Carol, którą wcześniej narzuciła na mokry jeszcze strój kąpielowy. Cofnęła się lekko, z trudem powstrzymując się od uśmiechu. Barry’ego spotkała w najgorszą noc swojego życia, a zwierzak zdołał przekazać jej wtedy odrobinę swojego optymizmu, dawał szansę na szczęśliwy koniec tej sytuacji.
Paradoksalnie, tamta noc mogła być też najlepszą. Jeżeli pominąć fakt, że rozpoczęła serię niefortunnych zdarzeń z Carol i Jace’m roli głównej.
Barry znudził się jednostajnym głaskaniem przez Jace’a i wbiegł na ulicę, wprost pod koła rozpędzonych aut. Widocznie w paru po drugiej stronie dostrzegł coś godnego uwagi, coś niedostrzegalnego dla ich ludzkich umysłów.
Nie myśląc nad tym, co robi, Carol pobiegła w ślad za psem.
W tamtej chwili żywiła do niego o wiele cieplejsze uczucia niż dla pary stojącej niedaleko niej.
[Eh, przynajmniej wiem, że w życiu nie mam brać się za romanse, jeżeli chcę zostać pisarką. *marzenia*]
[Mam jeden pomysł, ale pewnie jest głupi jak Anka i mnie pogonisz. :D I wpadłam na to głównie dlatego, bo jestem sentymentalna, a w Pettyferze to się w czasach gimbazy kochałam, że hej! :D
OdpowiedzUsuńA więc: załóżmy, że jakoś w czwartej klasie Annie była bardziej naiwna niż teraz, a jeszcze do tego bardziej nieśmiała to w ogóle, tylko zmienić ją w sowę i kupka nieszczęścia gotowa. Zakochała się jak głupia w Malfoyu i pisała takie serduszka na pergaminach albo dopasowywała jego nazwisko do swojego imienia i na Walentynki podrzuciła mu karteczkę, ale ją złapał na gorącym uczynku i spławił brutalnie, że aż jej się echem sok dyniowy z pierwszej uczty odbił.
I ona nigdy nie chowa urazy, ale jak patrzy na niego, to serce boli. I teraz po trzech latach Jace wkracza na scenę i chciałabym coś niebezpiecznego, bo w końcu jest śmierciożercą - niech on wykorzysta jej naiwność i to, że ma błędne mniemanie o ludzkości i poprosi ją o przysługę – bo mu potrzebna taka ofiara losu – nie przejmując się tym, że teoretycznie i praktycznie nie powinien.
Uff, to się naprodukowałam. :D What u think?]
Anka
[No właśnie w tym momencie mój superaśny pomysł się urywa. :D Bo ja tam nie wiem co śmierciożercy robią, przekazują sobie niebezpieczne rzeczy? Albo co? Coś jak Katie z tym naszyjnikiem, ale mniej... żeby mi Anka w Mungu nie wylądowała.
OdpowiedzUsuńKurde, nie wiem, geniusz ze mnie, nie ma co. :D]
Anka
[Dzięki, wena zawsze się przyda! A postać jest zasługą wyłącznie Effy, ja tylko dołożyłam swoje trzy grosze i wybrałam zdjęcie.
OdpowiedzUsuńTo co, może mała drama na boisku? Coś czuję, że gdyby Jace przypadkowo znokautował Gwen na miotle to z jej strony nie skończyłoby się na zwykłej wymianie zdań. Można jeszcze dodać, że nie lubią się od pierwszej klasy, jako czystokrwisty Ślizgon Malfoy mógł Gwen na początku dokuczać i śmiać się z jej mugolskiej rodziny, ale potem role by się odwróciły, dziewczyna przy każdej możliwej okazji dawałaby mu odczuć, że jest żałosnym, nic nie wartym dupkiem. Także gdyby po małej sprzeczce razem trafili do Skrzydła Szpitalnego i w dodatku dostali łóżka obok siebie to mogłoby być ciekawie.]
Gwen
[Dzisiaj nie mam weny na (długie ) odpisy, wybacz z góry!]
OdpowiedzUsuńTo że Ślizgon wybierze hotel, a nie zabawę w dyplomatę z bandą lekko zdziadziałych dorosłych było do przewidzenia, więc Reeve mogła jedynie wzruszyć ramionami i wejść do wysokiego kominka. Gardło zaczęło drapać ją od popiołu, kiedy rzucała pod siebie proszek Fiuu. Nazwę hotelu wymówiła dość koślawo, ale wystarczająco poprawnie, bowiem pierwsze co rzuciło jej się w oczy po „wylądowaniu”, to wielkie logo pokrywające się z bazgrołem na wciąż kurczowo trzymanej przez nią w dłoni karteluszce.
Eva w hotelach zazwyczaj nie bywała, co najwyżej przy okazji jakichś grubszych wakacji całą rodzinką, co akurat również nie zdarzało się za często. Ani Nicholas, ani Nora nie byli typem urlopowicza. W końcu jak tu wyjechać choćby na dzień, skoro w pracy tyle było do zrobienia? Dlatego Eva została nauczona podróżowania na własną rękę i to po miejscach bez wątpienia dzikszych, niż kurort w ogromnym mieście. A owy kurort… cóż, prawdopodobnie nikt nie byłby w stanie nie docenić tej ogromnej, bogato wyposażonej we wszelkie dobra przestrzeni. Hotel, ze wszystkimi lustrami i przeszklonymi światłami był jedną wielką pochwałą światła. Eva cieszyła się, że trafiła tu w tak pogodny dzień.
Hol wypełniony był ludźmi, więc razem z Jace’m w jednej chwili wtopili się tłum, praktycznie bez kiwnięcia palcem. Reeve nie miała pojęcia w którą stronę iść, co zrobić, więc papierosa przyjęła bez zastanowienia, kierując się za chłopakiem na taras. Nieprzyjemnie było wychodzić z klimatyzowanego pomieszczenia w prawdziwy skwar, uderzenie gorąca było niewyobrażalne, ale niczego innego nie mogła spodziewać się po tej porze roku i tym równoleżniku. Za to widok rozciągający się na całą Barcelonę i morze rekompensował temperaturę z nawiązką. Było idealnie.
Nie bardzo wiedziała co mogłaby powiedzieć, więc nic nie mówiła, delektując się chwilą i próbując manipulować dymem, aby przybrał pożądany przez nią kształt obręczy. Nie miała jednak do tego wystarczającego talentu, więc odpuściła.
- Idę poszukać swoich bagaży – powiedziała w końcu, zostawiając pet w popielniczce przy najbliższym stoliku. – I pokoju – zwróciła się w stronę chłopaka. – No i czegoś do zjedzenia. Pewnie mają tu dobre jedzenie. Idziesz?
Łzy Jace’a nie były najbardziej zaskakującym aspektem tego zdarzenia, ale prawie.
OdpowiedzUsuńCaroline nie widziała, czy zwierzaka potrącił jakiś samochód, czy Barry sam wpakował się pod koła jednego z niewielu sunących po asfalcie aut, ale z dużej rany na jego boku sączyła się w zastraszającym tempie ciemnoczerwona krew o metalicznym zapachu. Chłopak wyprzedził ją o kilka sekund w tym swoistym wyścigu do rannego psa, a teraz klęczał na jedni, zamykając w silnym uścisku swojego konającego pupila. Dziewczyna z premedytacją unikała patrzenia na jego twarz, ale kiedy to w końcu zrobiła, zaskoczył ją widok łez toczących się wolno po bladych policzkach Malfoy’a. Do tej pory nigdy nie widziała Ślizgona płaczącego.
Takie rzeczy nie działy się normalnie.
Dziewczyna położyła rękę na jego ramieniu, ostrożnie, nie chcąc niczego prowokować, jedynie przekazać mu, że jest obok niego. I że również cierpi. Przyklęknęła obok chłopaka na ziemi, podnosząc wzrok na zdenerwowanych Włochów [w poprzednim odpisie pisałaś o Hiszpanach, teraz to koryguję ;)], którzy powychodzili ze swoich aut, ciekawi tego, co tarasowało im wolną drogę. Siląc się do spokojny ton wydukała po angielsku:
- Już go stąd zabieramy. – Po chwili namysłu dodała – Czy jest tu może jakiś lekarz?
Łudziła się, że choćby jedna z obecnych osób umie posługiwać się jej językiem ojczystym i przełoży jej słowa na włoski. Iskierka nadziei zatliła się w jej sercu, ale była bardzo nikła. Niemal niezauważalna.
Ponownie przeniosła spojrzenie na chłopaka, którego cała uwaga skoncentrowała się na Barry’m.
- Jace, posłuchaj mnie. Musimy go stąd zabrać. Chodź – powiedziała cicho. – Słyszysz? Musimy to zrobić.
Nie wiedziała, czy zrozumiał sens jej słów. Łzy nadal znaczyły nowe trasy na jego twarzy, z której odpłynęła cała krew, sprawiając że chłopak był o wiele bledszy niż zazwyczaj. Caroline dostrzegała cierpienie w jego oczach – oddałaby wszystko, żeby ta sytuacja nigdy nie miała miejsca, żeby Jace dał sobie z nią spokój i nie postanowił udać się wtedy za nią do sklepu. Przygryzła wargę aż do krwi.
Zanurzyła palce w splątanej, ciemnoczerwonej od krwi sierści Barry’ego.
- Hej kochany. Zabierzemy cię stąd teraz, dobrze? Będzie bolało, ale wszystko będzie dobrze. Obiecuję. – Przy ostatnim słowie odważyła się spojrzeć w nieprzeniknione oczy chłopaka. Kierowała je również do niego.
Nawet nie zauważyła, w którym momencie oddaliła się od nich zażenowana Millie.
[Jestem chętna ale z pomysłem kiepsko kiepsko ;c]
OdpowiedzUsuńIv/Leo
[Tak mi się przypadkiem zobaczyło, żeś online, więc postanowiłam wpaść i zapytać, czy znalazłaby się chęć na wątek? :D]
OdpowiedzUsuń[Dziękuję za powitanie:) Nazwa miejscowości nie jest tak trudna do wymówienia, choć wiem, że może wyglądać nieco strasznie :D
OdpowiedzUsuńChciałam nam wymyślić jakiś wątek, ale jakoś ostatnio kiepsko mi to idzie -.-
Jeżeli masz jakiś pomysł i chęć to wiedz, że chętnie zacznę :)]
Silia
[No, no, idealny Puchaś do dręczenia, co panie Wężyku? :D
OdpowiedzUsuńZa powitanie dziękuję. :)]
[ Coś podrzucę jak tylko wymyślę coś dla Blanche (pyzy) ponieważ wiszę ciągle jej z pomysłem (o Effy już nie wspomnę). Ps. Nie "dałabyś" tylko "dałbyś" :p ]
OdpowiedzUsuńRegulus.
[A cześć, cześć ^^ Wątek zawsze bardzo chętnie, więc coś pomyślę i dam znać, w sumie znajdzie się kilka punktów zaczepienia :)]
OdpowiedzUsuńMillie
[Dzięki za powitanie. I och, och, dlaczego wszyscy chcą mi psuć moją perfekcyjną dziewuszkę? Może Malfoyowie wyjadą do jakiegoś kurortu czarodziejskiego lub po prostu dzieciaki i dziwnym trafem będzie tam też Styx, siedząca na plaży. Wszyscy w strojach kąpielowych, a dziewczyna w sukience, jak zwykle ciasna kitka i kapelusz. I czyta.
OdpowiedzUsuńPod koniec roku odebrała Malfoyowi kilka punktów, więc teraz może jej się naprzykrzać.
I jak?]
Styx Macmallin
[No Malfoy też niczego sobie! Aj tam, może i się Mafloy zachwycać razem z Tobą. Myślę, że się nie pogniewam! ]
OdpowiedzUsuńJason
[Oj tam! Autorytet?! Myślałam, że to by w nim krew zagotowało i uraziło jego pełną testosteronu męską dumę. :P ]
OdpowiedzUsuńJason
[PLL rządzi, uwielbiam :D
OdpowiedzUsuńA tak nawiasem mówiąc to świetny ten Twój Malfoy *-*]
W porządku, to było do przewidzenia.
OdpowiedzUsuńEva była typem osoby, która przez dłuższy czas mogła mieć na uwadze każdy aspekt problemu i nie dać się zaskoczyć niczym, dzięki przemyślanemu działaniu, ale jak przychodziło co do czego, to zawsze przez palce umykał jej jeden malutki szczególik, który niedługo później okazywał się barierą nie do przeskoczenia.
Trafiła bez przewodnika do kraju, którego językiem nie potrafiła się posługiwać.
Nie ulegało wątpliwości, że Jace myślał sobie dokładnie to samo co ona, z roztargnieniem wodząc spojrzeniem po osobach znajdujących się w atrium. Oczywiście oboje mogli poczekać na ekipę z ministerstwa, ale zdaniem Reeve nie wchodziło to w grę – nie miała zamiaru wyjść przed ludźmi na idiotkę, która nie potrafi dać sobie rady w recepcji.
Pytanie brzmi, jak z tą recepcją nawiązać wspólny język, jeśli tego języka się nie znało, a zabawa w mima nie wchodziła w grę?
W końcu zatrzymała przechodzącą pracownicę w zielonym uniformie, z pewną dozą nieśmiałości mówiąc:
- Excuse me, do you…
- W czym mogę pomóc? – Ta odezwała się niemal natychmiastowo, wprawiając Reeve i pewnie jej towarzysza, chociaż nie widziała jego twarzy, w osłupienie.
- Mówi pani po angielsku? – wypaliła bez namysłu, a dopiero chwilę po tym nagle zapragnęła strzelić sobie w twarz, przecież znajdowali się w Merlin jeden wie ilu gwiazdkowym hotelu, prawdopodobnie tutaj śniadanie można było zawołać po włosku, masażystę po chińsku, albo zwyzywać pokojówkę-złodziejkę językiem afrykańskiego plemienia Kowakowo, a ona pewnie by zrozumiała, a razem z Jace’m martwili się, czy dogadają się po angielsku…
- Oczywiście, co mogę dla państwa zrobić?
- Yhm – Eva oczyściła gardło – szukamy pokoi zarezerwowanych na nazwisko Reeve i – zerknęła na Ślizgona – Malfoy. Z tego co wiem, to trafiły tam już nasze bagaże.
Pracownica pokiwała głową i przeprosiła ich na minutę, udając się do recepcji w celu sprawdzenia numerów pokoi. Dopiero wtedy powietrze uszło z Evy a ona sama mogła parsknąć niewymuszonym śmiechem.
Wszyscy uczniowie Hogwartu, bez względu na dom, do którego przydzieliła ich Tiara, czy z jakiej rodziny pochodzili, z pewnością byliby zgodni w jednym — zamek krył w sobie mnóstwo sekretów tylko czekających na to, aż ktoś natrafi na ich ślad. Była legenda o tajemniczej Komnacie, były plotki o dziwnym pokoju spełniającym każde życzenie, ktoś nawet twierdził, że profesor Binns nie został duchem przez własną nieuwagę...
OdpowiedzUsuńAurora sporą część czasu przeznaczonego na patrolowanie korytarzy "marnowała" na obserwowanie wszystkiego dookoła — nieważne, czy chodziło o cudowne krzyżowo-żebrowe sklepienia, czy gotyckie okna bez szyb, które zimą nie chroniły przed śniegiem i biały puch często zalegał na parapetach, odpowiadała na zaczepki portretów (tylko Sir Cadogana zaczęła ignorować, nazywanie jej "białogłową" stało się potwornie irytujące) a czasem chowała się za rogiem, słysząc zbereźne przyśpiewki Irytka. Wszystko to niezmiernie ją fascynowało, nawet jeśli z zewnątrz mogła wyglądać na znudzoną pokonywaniem tego samego odcinka po raz enty.
Oczywiście nie zaniedbywała obowiązków prefekta. Szczególne wieczorami skupiała się na tym, aby żaden uczeń się jej nie wyślizgnął, bo nie znosiła łamania regulaminu. Udaremniała nocne schadzki, odbierała punkty za kombinowanie (na przykład wtedy, kiedy przyłapała Huncwotów majstrujących przy posągu jednookiej wiedźmy) albo dawała szlabany, gdy ktoś za bardzo podskakiwał. I tacy się zdarzali, jakby sądzili, że wystraszą ją groźby od trzynastolatków!
Sobotni dyżur był naprawdę nudny, uczniowie chyba pochowali się w swoich dormitoriach, bo minęły już prawie dwie godziny a ona nie widziała nikogo. Nie licząc innego prefekta, którego minęła na klatce schodowej, ale jego nie mogła przecież ukarać.
Coś zaczęło się dziać dopiero przy łazience prefektów. Z początku nic nie wyglądało podejrzanie, ale kiedy Boyle zamierzała wejść w następny korytarz, drzwi łazienki skrzypnęły i wyszedł z nich bardzo zadowolony Jace Malfoy.
— Jace! Wiesz, że nie wolno ci tu być o tej porze? — zapytała głośno, idąc w jego kierunku. Będąc dostatecznie blisko, zatrzymała się i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, chcąc wyglądać groźnie.
[Usteczka usteczkami, Jace zapewne i tak nie pałałby do Cathy sympatią. Za bardzo mugolska, choć teoretycznie czystej krwi! ;<]
OdpowiedzUsuńCathy
Podczas śniadania otrzymała list… Ale nie była niczyim synem, a nawet jej ojciec nie pisał tak drętwych wiadomości. Nie chcąc być nie w porządku, od razu po posiłku pobiegła na wieżę, w której mieszkały sowy, w tym jej puchacz, Pan Darcy i naskrobała zgrabnym i dość drobnym charakterem pisma jedno zdanie:
OdpowiedzUsuńMiłych Wakacji
S. M.
Zapomniała o liście, choć mimowolnie przeczytała go prawie całego. W takich momentach żałowała umiejętności szybkiego czytania, bowiem każdy tekst na który natrafiła wzrokiem od razu zostawał przeczytany, czego czasem wolałaby nie robić. Gdyby mogła odprzeczytać niektóre rzeczy, chętnie by to zrobiła, tak jak odsłyszałaby jęki pary uczniów, która migdaliła się w schowku na miotły i odzobaczyłaby stan ich ubrań, czy raczej ich częściowy brak. Nie mogła jednak nie przeczytać tekstu, myśląc że jest do niej, więc orientowała się w problemach niejakiego J.M.
Jakież było jej zdziwienie, gdy otrzymała następnego ranka odpowiedź. Mając jednak wystarczająco dużo zajęć, dopiero wieczorem, siedząc w dormitorium w koszuli nocnej i wilgotnymi włosami ściśniętymi luźnym koczku, wzięła arkusz pergaminu, podkładkę w postaci podręcznika do Historii Magii i napisała odpowiedź, prawie brudząc pościel na łóżku atramentem. Prawie, ponieważ perfekcyjna Styx Macmillan ma zbyt dobrze zaścielone łóżko, by cokolwiek się wywróciło.
Tajemniczy J.M.
Nawet pomimo tego, jak odbierasz ten wyjazd, życzę Ci miłych wakacji, gdyż sama w Hiszpanii byłam dwa razy (w tym momencie dowiaduje się pan o mej płci, tak jestem kobietą) i za każdym razem urzekła mnie w różnoraki sposób. Polecam jednak zabrać wygodne obuwie i ubrania, ponieważ wchodzenie pod górkę i z górki, pod górkę i z górki itd. Itd. jest bardzo uciążliwe i wymaga kondycji.
Do jakiego regionu ze swoim panem ojcem jedziecie? Wybacz mą zuchwałość, jednak jestem ciekawa, czy szlaki mojej przeszłości skrzyżują się z drogami Twojej przyszłości.
Poza tym znam mnóstwo ciekawych historii i miejsc do zobaczenia. Hiszpania obfituje w miejsca, gdzie jeszcze przyjemniej jest pić wino, tańczyć i kochać kobiety. Nawet zimą panuje gorąca atmosfera, zwłaszcza na południu, a oliwki nie smakują tak wspaniale nawet w Grecji. Przede wszystkim ludzie mają w sobie magię, nie chce się od nich oderwać, od gulgoczącego potoku słów wypowiadanego za głośno po szepty kochanków skrytych w cieniu pięknego patio, wśród akacji, lawendy i szumu fontanny.
Cieszę się, że mogłam pomóc w dostarczeniu listu.
S.M.
PS
Inicjał od nazwiska mamy ten sam, wygląda jakbyśmy byli rodzeństwem.
List wysłała dopiero rano, przed lekcjami. Nie zamierzała łamać regulaminu tuż przed końcem wakacji tylko dla jakiegoś chłoptasia, którego zupełnie nie znała, a któremu chciała umilić tylko nieprzyjemny pobyt wiadomościami, które sama wyszperała, jako mól książkowy i kujon, w różnych przewodnikach i książkach rozszerzających rozszerzoną Historię Magii.
Styx Macmillan
[Oczywiście, że chcę! Omówimy co i jak na gg?]
OdpowiedzUsuń[Równie miło się witam :3]
OdpowiedzUsuńDenna
OdpowiedzUsuń- Witaj, Malfoy, podły pomiocie Slytherina. Gdybyś był łaskaw oddać to, co ukradłeś, ma wdzięczność nie znałaby granic - zawarczał James, siląc się nieudolnie na uprzejmy ton i obojętny wyraz twarzy. Miał ochotę złapać go za chabety i trząść tak długo, aż mapa nie upadnie na posadzkę. Gdzieś miał konsekwencje tej domniemanej napaści. Prawdziwe konsekwencje pojawiłyby się dopiero, kiedy pozostali Huncwoci dowiedzieli by się, do czego Rogacz w swej nieskończonej głupocie doprowadził. Tyle że tak nigdy nie miało się stać. Nie mogło, ponieważ miał odzyskać mapę w przeciągu paru chwil, czuł to głęboko w kościach.
- Jak sam sprytnie zauważyłeś, to moja domniemana rzecz więc nie powinna cię nawet interesować. Nie masz jakiś pierwszaków do gnębienia czy dziewiczej krwi do wypicia?
[ Tak jakoś tamten wątek nam się urwał, nowy też nie powstał, więc znów przysuwam tu z pytaniem o chęci ^^ To jak? Wątek?]
OdpowiedzUsuńJack
[Cześć. Dziękuję, miałam niemałe problemy z dobraniem wizerunku dla Krysi. Może jakiś wątek?c:]
OdpowiedzUsuńKris
[Aaaa! Pettyfer! *.* Już cię kocham. Uwielbiam tego faceta, dla mnie jest uosobieniem atrakcyjności, zjadłabym go, gdybym mogła <3
OdpowiedzUsuńCzeeść. Rose pewnie będzie się go bać. A jej przerażenie możemy spotęgować niespodziewanym spotkaniem na hogwartowym korytarzu w środku nocy ;3]
Rose Nott
[Jeśli Rose i jej słabe nerwy to przeżyją, to ona go zabije. Albo się popłacze. Kto zaczyna?]
OdpowiedzUsuńRose
[Nie mam nic przeciwko temu, żeby moja Kris przyczepiła się do Jace'a niczym Pansy do Dracona i doprowadziła go do białej gorączki swoim gadulstwem :D Mógłby na nią wybuchnąć, że za nim chodzi, mógłby chcieć ją w coś przetrasmutować, a wszystko dlatego, że kiedyś tam się nawet przyjaźnili, a teraz nie mogą, bo wiadomo. Pasuje Ci taki pomysł? :D]
OdpowiedzUsuńKris
Nie było problemem pozyskać od Krychy przebaczenie, ale warunkiem tego była przede wszystkim skrucha. Nie musiała być ona wcale szczera, wystarczyło rzucone od niechcenia przepraszam, a dobrodusznej Puchonce miękło serce. Od zawsze miała na uwadze fakt, że skoro jej zdarza się wyrządzać małe krzywdy innym (na przykład poprzez nie zawsze śmieszne kawały), to także ona powinna puszczać niektóre rzeczy w niepamięć. Niektóre, to znaczy właściwie wszystkie. Nigdy nie dotarły do niej przeprosiny Malfoya za nazwanie jej buraczanym walijskim łebkiem, ale mimo wszystko wierzyła, że sześć lat tolerowania siebie nawzajem i takiej właściwie trochę przyjaźni, nie poszło w las i dalej coś znaczyło. Wierzyła, że Jace nie ugnie się pod ciężarem oczekiwań rodziców i nie zakończy ich znajomości, "bo mama tak każe". Myliła się, ale tego nie zauważała.
OdpowiedzUsuńWcale nie odniosła wrażenia, że Jace cały dzień się przed nią chowa. Po prostu uznała, że Ślizgon akurat w ten piątek ma wiele ważnych sprawunków do załatwienia, że na pewno spotkają się na uczcie w Wielkiej Sali i pomacha mu energicznie tak, że znowu (tak jak na śniadaniu) wpakuje sobie łokieć do owsianki. Całe popołudnie szukała ofiar, które byłyby w stanie znieść suchość żartu, który wpadł jej do głowy na transmutacji, no i już chyba wszyscy go słyszeli, tylko nie Malfoy, który zaginął w tajemniczych okolicznościach. Jakiś jego lalusiowaty kolega wzruszył chamsko ramionami, nie udzielając Puchonce żadnych konkretnych informacji na temat miejsca pobytu Jace'a, a ona w końcu zwiesiła głowę i poddała się książce "Gatunki smoków w Wielkiej Brytanii i Irlandii". Był to przede wszystkim pięknie zachowany atlas, który swoimi ilustracjami wprawił zapaloną czytelniczkę w zachwyt i odebrał jej poczucie czasu. Nim się spostrzegła, słońce nad Zakazanym Lasem zaszło, a nawet siedząc przy oknie, nie potrafiła odróżnić zielonego walijskiego od irlandzkiego dwunożnego. Za to z pewnością rozpoznała Malfoya, przechadzającego się błoniami, jak gdyby nigdy nic. Od razu schowała księgę, popędziła do wyjścia i omal nie wpadła na Ślizgona.
– Hej, Czejs, gdzie byłeś? – spytała uprzejmie, a za chwilę wyskoczyła z czymś lepszym: – Wiesz co się stanie jak rzucisz na gobelin Tarantallegrę? HOP-GOBELIN!
I wybuchła wielkim, szalonym śmiechem, zanosząc się nim tak, że pewnie zwróciła na siebie uwagę kilku uczniów, schodzących się właśnie na kolację. Posłała mu zaraz najpocieszniejszy uśmiech na jaki było jej stać, mówiący "nie jestem buraczanym łbem, prawda?". W życiu się czymś takim nie czuła.
[Spoko, tylko chciej mi odpisać, co.]
Kris
[*Na jaki było ją stać, lel.]
Usuń[Pozwoliłam sobie wziąć zaczęcie z innego wątku, który zaczęłam w podobnych okolicznościach. Przepraszam, wiem że tak jest brzydko, że nie można i w ogóle, ale siedziałam nad nim pół godziny w wordzie i jestem nim zadowolona na tyle, że nie chcę, by był jednorazowego użytku, tylko przynajmniej dwu-, zgoda?]
OdpowiedzUsuńRose panicznie bała się ciemności, a mimo to na korytarzowe obchody wybierała się właśnie wtedy, kiedy było najciemniej – nocą. Lubiła się nad sobą znęcać, czy co? Nie wiedziała już sama. Za każdym razem te jej „wycieczki” kończyły się coraz „lepiej”. Ciekawe, co będzie tym razem.
Zerwała się w środku nocy do pozycji siedząc ej, dysząc bardzo szybko i płytko, przerażona tym, co ostatnio widziała. Nienawidziła koszmarów, chyba nikt ich nie lubił. Jej serce biło teraz w zastraszająco szybkim tempie, krew szumiała w uszach, nadal miała wrażenie, że… mniejsza z tym. Wzięła kilka głębokich, wolnych wdechów, wykonując jeszcze wolniejsze wydechy. Nawet policzyła do dziesięciu. Trzeba się uspokoić. Bez paniki, Rose. To był tylko sen. Durny, najdurniejszy w świecie koszmar.
Lewa stopa dziewczyny dotknęła zimnej podłogi. Wzdrygnęła się. Naprawdę, chcesz uciekać z łóżka? Z tego wygodnego, mięciutkiego, cieplutkiego łóżeczka? Do lewej dołączyła także i prawa stopa: krasnalek już stał na ziemi. Puchonka nieporadnie odgarnęła niesforne włosy z twarzy, które jak zawsze plątały się wokół jej głowy w artystycznym nieładzie. Założyła swój błękitny szlafrok w białe grochy, szczelnie się nim opatuliła i zawiązała dwa razy. No, można iść. Skradając się jak stary, kulawy kocur, wymknęła się z dormitorium, a potem z pokoju wspólnego. Szlafrok miał kaptur w równie babskim wzorku, więc naciągnęła go na głowę. Różdżkę ściskała w dłoni, w pogotowiu. Ponoć Hogwart to jedno z najbezpieczniejszych miejsc, ale i tak lepej dmuchać na zimne, co Rose właśnie czyniła. Nigdy nie wiadomo, na kogo się natkniesz: na któregoś z profesorów, prefektów, Flicha, albo, co najgorsze: jego kotkę? A może sam Irytek ją znajdzie i podniesie wrzask? Po ostatniej przygodzie z farbą, już sama nie wiedziała, czy darzy go bardziej nienawiścią, czy strachem. Zapewne, gdyby tylko mogła, zrobiłaby mu coś niedobrego.
Chichot, który w pewnym momencie usłyszała, zmroził ją tak dogłębnie, że przez chwilę nie mogła drgnąć, ani ruszyć się z miejsca. Oczywiście szła po omacku, więc była ślepa jak kret. Lumos. Ze światełkiem uniesionym na wysokości jej twarzy, rozejrzała się wokół siebie uważnie, powoli. Gdy dostrzegła w mroku zarys sylwetki, czy raczej płaszcza z naciągniętym na głowę kapturem, w który była odziana, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Poczuła, jak jej mały, bijący narząd zaczął rozpaczliwie obijać się o miękkie żebra, najwyraźniej próbując je wyłamać lub chociażby przecisnąć się pomiędzy nimi.
- D-dementor…- jęknęła tylko.
Odwróciła się i puściła biegiem. Albo przynajmniej zrobiłaby to, gdyby szlafrok nie wplątał się pomiędzy jej nogi i nie upadł na ziemię razem ze swoją zawartością w postaci półtorametrowej Puchonki.
śmiertelnie przerażona Rose
[Hej hej :D No, jak widać można. Więc może wątek z panną perfekcyjną?;)]
OdpowiedzUsuńJasmin
[Witam witam! Ja lubię bardzo, bardzo, język łatwy i logiczny. Ja mam plan co do Arabelli i muszę się bezczelnie przyznać, że Malfoy by mi się przydał ;) Müllerowie od dawien dawna wykazują zapędy ideologiczne w stronę Czarnego Pana, może by tak Malfoyowie zapragnęli rozeznać się i zaproponować współpracę? Rodzice spotkaliby się w którejś z rezydencji, okazałoby się, że dzieciaki się znają? Nie wiem jak by do Arabelli podchodził Jace, mógłby uważać, że nadaje się do wdrożenia jej w szeregi Czarnego Pana, ponieważ nikt nie będzie podejrzewał tak niezauważalnej i niemal przeźroczystej panny, albo wręcz przeciwnie, będzie na nie, ze względu na dość słaby charakter Ślizgonki i będzie mu musiała udowodnić parę rzeczy, co Ty na to? :)]
OdpowiedzUsuńArabella
Działania Effy rzadko kiedy zakrawały o skrajny idiotyzm, ale kiedy już tak było, rzadko kiedy ktoś dawał jej o tym zapomnieć. Tym razem jednak była ukontentowana faktem, że świadkiem tego umysłowego zaćmienia nie była matka, tylko Malfoy, który również mu uległ, przez co mogła liczyć na pełną dyskrecję, a nie sformułowanie opowiadanej tysiąc razy na rok anegdotki, jak zrobiłaby to jej rodzicielka. Jednakże spojrzenie, jakim została obdarzona przez Jace’a świadczyło o tym, że jego zdaniem powinna zwiesić głowę i ubrać wór pokutny, ponieważ przez chwilę zwątpiła w wystudiowaną maskę perfekcyjności chłopaka, zakładając, że też jest w stanie popełnić błąd.
OdpowiedzUsuńCóż, najwidoczniej zapomniała, że Ślizgon na wakacjach, to wciąż Ślizgon – chciała powiedzieć, lecz pracownica w zielonym mundurku wróciła do nich, dzierżąc w wypielęgnowanych dłoniach dwa kluczyki, z czego – gwoli zasady, iż damy mają zawsze pierwszeństwo – ten drugi przypadł jej.
Jakby czytając w myślach swojemu towarzyszowi mimo woli, rozejrzała się po atrium i skupiła wzrok na windzie obleganej przez ogromne stado turystów z torbami i walizkami, jakby w hotelu nie było tabunu boy’ów hotelowych zatrudnionych głównie po to, by te bagaże nosić. Reeve oszacowała, że winda musiałaby zrobić może trzy kursy zanim udałoby jej się do niej wcisnąć, więc z góry odpuściła sobie czekanie i przeraźliwie głodna ruszyła w stronę schodów, dopiero dziesięć metrów dalej zatrzymując się i oglądając na wciąż stojącego Malfoya.
- No chodź, trochę nadprogramowych schodów nie nadwyręży twoich arystokratycznych nóżek – powiedziała w stronę chłopaka i zaczęła wspinać się na kolejne stopnie dzielące ją od upragnionego trzeciego piętra. Nie był to praktycznie żaden wysiłek dla kogoś, kto przez większość poranków biegał, dlatego już po chwili Reeve była na górze i przetrząsała korytarze w poszukiwaniu odpowiednich drzwi.
W końcu takowe znalazła i zanim przekręciła kluczyk, zerknęła jeszcze na Jace’a, po czym przestąpiła próg.
Wnętrze było klimatyczne, chociaż kompletnie nie w jej guście. Cały hotel urządzony był w stylu dziewiętnastowiecznego pałacu, ale akurat w pokoju Effy dawało to dość tandetny efekt. Reeve zamierzała jednak spędzać tu tylko noce (choć pewnie i to nie zawsze), więc postanowiła nie kontemplować dłużej wystroju, a skupić się na walizce – odszukała w niej paczkę papierosów i udała się na taras, zaciekawiona widokiem, który oferować mogło, niestety tylko trzecie piętro. Ale taras był zajęty.
[Mam nadzieję, że sądzisz tak tylko i wyłącznie przez zdjęcie, bo ona nie miała być słodka :D W pierwotnej wersji była ślizgonką, której lepiej jest nie wchodzić w drogę, potem była uroczą i uczynną krukonką, aż w końcu została gryfonią kupą, bo w sumie nie wiem jaka ona dokładnie jest - chyba muszę nad tym popracować :D]
OdpowiedzUsuńPortia
To wcale nie tak, że Kris specjalnie wybierała jeden dzień w tygodniu na męczenie Malfoya swoją obecnością. To nie był tylko ten jeden piątek, ale w inne dni także, przy nadarzającej się okazji spotkania go, zawsze dzieliła się z nim jakimiś średnio śmiesznymi anegdotami na temat zwierząt, bądź jedzenia. Nie zawsze była przekonana co do tego, czy zrozumiał, czy się podobało, ale była sobą – Krychą Bagman – która nie zraża się byle porażkami, zwłaszcza Ślizgon nie mógłby mieć większego wpływu na jej wspaniały humor. Była nie do zgaszenia, nie do złamania, łzy były rzadkością – taki typ. Nawet wielokrotnie przez niego olewana w dość ewidentny i chamski sposób, była pewna, że to tylko taka jego gra, przed kumplami, żeby nie wyjść na frajera, który przyjaźni się z Puchonką. Jednak tym razem nigdzie nie było innych Ślizgonów, wcale nie musiał czegokolwiek grać, a jednak ignorował ją w najlepsze. Czym się oczywiście wcale nie zraziła, jednak trochę wyciszyła. Troszeczkę.
OdpowiedzUsuń– Wiesz, że gdzieś na świecie jest taki okaz żmii, która musi stale mieć coś w otworze gębowym, inaczej zaczyna zżerać własną paszczę? – zagaiła wesoło. Nie chciała Jace'a zasypywać nazwami, ale sama dobrze wiedziała, że żmija ta nazywa się "Żwaczka Barbaryjska" i jest zdecydowanie niemagicznym stworzeniem, a takie zapewne chłopaka nie obchodzą. Zresztą, jego pewnie mało co obchodzi teraz, kiedy wyjątkowo musi troszczyć się przede wszystkim o swój własny nos. Być może, że zawsze tak było, od kiedy się znali – ona gadała, a on udawał, że słucha, albo nawet z udawaniem się nie fatygował – tylko Kris jakoś zawsze była na to ślepa. – Jest bardzo trudna do utrzymania w niewoli. Pamiętasz, jak wysłałam ci pocztówkę w wakacje dwa lata temu, kiedy byłam w Peru? Mam ładną Wielką peruwiańską księgę małych peruwiańskich żmij, chciałbyś ją ze mną kiedyś przejrzeć? Czejs?
Gadała jak najęta, ale na słowotok akurat nie mogła nic poradzić. Poza tym, chyba każdy rozgarnięty człowiek chciałby rejestrować choć część z tego, co dziewczyna mówiła, bo, choć była to wiedza prawdziwie nieużyteczna, Puchonka znała wiele ciekawostek, które nierzadko przydawały się w towarzystwie. Może gdyby Malfoy nie był takim bucem i trochę posłuchał, albo chociaż na chwilę przypomniał sobie, że nie rozmawia z byle kim, bo z kimś, kto wiedział o nim naprawdę dużo (swoją drogą, vice versa)... Możliwe, że wówczas obecność Kris nie byłaby dla niego taka uciążliwa. Zwłaszcza, że do wniosku, iż dziewczyna jest w nim totalnie zakochana, doszedł dopiero, kiedy postanowił zacząć wstydzić się ich znajomości. Poza tym, chciał czy nie – ich rodzice bardzo dobrze się znali. Pani Bagman na pewno nie odpuściłaby znajomości z takim rodem jak Malfoyowie. Na pewno nie, kiedy czuło się nadchodzące zło.
[Nie ma sprawy, luzik]
Kris
[No ja mam nadzieję! Na początku miałam w karcie tyyyyysiąc innych zdjęć (jak zwykle) i siostra pomagała mi wybrać to jedno jedyne :P Jakieś propozycje co do wątku?]
OdpowiedzUsuńPortia
[ Aja chyba wiem, dlaczego go tak widzisz xD Pomysł świetny, tylko musisz mi podsunąć co dokładnie Puchaś mógłby okryć, żeby nagle nie było jakiś fałszywych znalezisk. Znaczy John może coś źle zinterpretować, ale przydałoby mi się kilka rzeczy, które mógłby odkryć. Jeśłi mnie rozumiesz :> Wtedy jak najchętniej zacznę ^^]
OdpowiedzUsuńJohn/Jack
Akurat jeśli chodziło o pocztówki, które wysyłała Kris, nie było w nich nic nadzwyczajnego i wcale nie oznaczało to od razu, że dziewczyna czuje coś głębokiego do adresata. Lubiła pisać listy, zwłaszcza te z podróży, ponieważ zwykle miała w nich wiele ciekawego do powiedzenia tak jak wtedy, kiedy spędziła tydzień z bratem i jego przyjaciółmi w Grecji i urządziła badania nad tamtejszymi mantykorami. Nigdy nie odniosła wrażenia, że zanudza Malfoya swoimi opowieściami, bo właściwie przy okazji opowiadania każdej historii była prawdziwie podekscytowana, że może podzielić się tak fascynującą informacją jak, na przykład, sto sposobów na zwabienie i nakarmienie greckiego gryfa.
OdpowiedzUsuńTo było na pewno przesadnie powiedziane, że Jace nie wie, co to żmija, skoro wie, co to wąż (w końcu jeden był na herbie domu założonego przez Salazara Slytherina). Poza tym, w świecie magicznym zdarzały się przypadki fantastycznych, czarodziejskich żmij, a istniała teoria, że słynny wąż morski to samica, w dodatku jadowita żmija.
– A co robiłeś cały dzień? Wszędzie cię szukałam – spytała, nagle zmartwiona, jakby ktoś musiał mieć naprawdę dobry powód, aby od rana jej unikać. Faktycznie, mogła mieć wiele ciekawego do powiedzenia, ale nie wszyscy interesowali się tym samym i nie każdy był posiadaczem prawdziwie anielskiej cierpliwości, która pozwoliłaby mu na aktywną dyskusję z taką gadułą jak ona. – Masz nos czymś ubrudzony.
Wskazała na czubek swojego nosa, aby pokazać mu gdzie dokładnie znajduje się wspomniana plama, jakby od atramentu. Może Malfoy miał niedawno styczność z Atramentową Kijanką i dlatego był zbyt zajęty, aby mogli się spotkać?
Kris
W życiu już tak bywa, że nigdy nic nie będzie idealne w stu procentach – na każdym poletku znajdzie się ten jeden drobny szczegół, który uwiera człowieka niczym kamyczek w bucie. Żeby nie przesadzać, wspólny balkon (jakkolwiek Eva uważała, że nie rzutowało to dobrze na ocenę hotelu) nie był powodem, dla którego Reeve sądziła, że podczas tych wakacji coś będzie ją bardzo uwierało. Prędzej miała poczucie, że już wcześniej nastąpiło coś, co jest tym przysłowiowym pierwszym kamyczkiem strąconym ze szczytu marzeń, najmniejszym kołem zębatym machiny, która wygeneruje ogromną lawinę. Kiedy podchodziła do Jace’a, opartego o ładnie wyrzeźbioną balustradę, nie mogła się nie zastanawiać nad tym co przeoczyła, ale widok rozciągający się naokoło skutecznie przesłonił jej tę sferę myśli.
OdpowiedzUsuńBarcelona wyglądała magicznie, głównie przez klimat, jaki roztaczała. Eva jako artystka nie postrzegała świata tak, jak postrzegali to inni. Widziała nieregularny układ uliczek oddzielonych od siebie starymi budynkami, pomalowanymi na dziesiątki różnych kolorów, widziała pokryte zielenią dachy, pnącza wspinające się po ścianach w górę i nie mogła nie zachwycać się sposobem, w jaki to miasto absorbowało światło kończącego się poranka. Effy wychwyciła już całe mnóstwo miejsc, które chciałaby odwiedzić, a wciąż pozostawały te, których nie była w stanie zobaczyć z trzeciego piętra budynku. Basen pod nimi zaczął interesować ją jakby mniej, o ile w ogóle wcześniej miał chociaż cień jej uwagi. Reeve nie chciała spędzać wolnego czasu – a zapowiadało się, że będzie miała go bardzo wiele – w obrębie hotelu, którego nazwy już nie pamiętała, mimo że widziała ją już dziesiątki razy – zamieszczoną w postaci emblematów na drzwiach, dywanach, pracowniczych uniformach, poduszkach i wszędzie tam, gdzie sięga wzrok klienteli.
- Masz rację. – Przypomniała sobie o istnieniu Malfoya koło niej, ale nie zdążyła nic więcej powiedzieć, gdyż rozległo się pukanie do drzwi i sama nie była pewna, czyje one były. Odpuściła jednak punkt, kiedy oboje będą się na siebie oglądać i pierwsza ruszyła w głąb pokoju. Nie pomyliła się sądząc, że za drzwiami zastanie matkę.
- Zbieraj się, kotku. Wszyscy zostaliśmy zaproszeni na przymusowy obiad i, uprzedzając twoje narzekania, w domyśle przymusowy dla ciebie.
[damn, ja kompletnie nie wiem co dalej, zgadajmy się jakoś na gg, albo kontynuujmy moją chorą wizję rodzinnego obiadku i odwalmy tam jakąś pełną żaluzji i iluzji scenę miłosną]
Chociaż Boyle ogólnie nie przepadała za przebywaniem wśród kolegów z domu, Jace Malfoy w sposób szczególny działał jej na nerwy. Jego zachowywanie się tak, jakby był co najmniej nowym właścicielem szkoły i rzadkie wyglądanie poza czubek własnego nosa sprawiały, że Aurora miała ochotę trochę mu tego nochala utrzeć. Nie mogła jednak tego zrobić ze względu na ojca, który pragnął utrzymywać dobre stosunki z innymi szlacheckimi rodzinami ze względu na interesy, a jako że Malfoyowie należeli do zamożniejszych rodzin, na znajomości z nimi szczególnie Victorowi zależało.
OdpowiedzUsuń— Zdajesz sobie sprawę, że nie mam oporów przed odejmowaniem punktów własnemu domowi? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, przyjmując podobny sarkastyczny ton.
Nie miała zamiaru pozwolić się sprowokować. Jace mógł sobie zgrywać największego dupka na świecie i pławić się w uwielbieniu młodszych Ślizgonek, ale ona sama dawno wyrosła z uważania go za bożyszcze. Bo trzeba to przyznać, do czwartej klasy sam wydźwięk jego nazwiska sprawiał, że czuła motyle w brzuchu, co spowodowane było nie tylko jego ogólną prezencją, ale też samym faktem, że był czystej krwi — w końcu tata zawsze jej powtarzał, że tylko na takich chłopców powinna zwracać uwagę, a jako czternastolatka jeszcze uważała słowa ojca za niemal święte.
Jednak odkąd dostała odznakę prefekta i przyszło jej się zmierzyć z obowiązkami na tym stanowisku, dostrzegła, że Jace wcale nie jest taki kryształowy. Podobną nauczkę dostała od przedstawicieli innych domów, w ogóle bycie prefektem otwierało oczy, szczerze mówiąc. Uczniowie przestali być tylko uczniami, a zaczynało się ich traktować jak potencjalnych przestępców, każdy nastolatek znajdujący się w miejscu, w którym być nie powinien, stawał się podejrzany.
Na szczęście nie popadła jeszcze w paranoję, jak Filch.
— Marsz do pokoju wspólnego. Jeśli zrobisz to teraz, to udam, że nie widziałam tych trzech skrzynek Ognistej za kanapą w salonie. — Zmrużyła lekko oczy.
Nie znosiła alkoholu, nie znosiła whisky, nie znosiła łamania zasad i przeświadczenia, że cwaniactwo jest zaletą.
[No siema. :D]
OdpowiedzUsuńF. Huckleberry
[Kiedyś w końcu przychodzi i taki moment ;p
OdpowiedzUsuńWątek?]
Nelly
Dopiero wtedy, gdy mamy za dużo czasu, zdajemy sobie sprawę jak bardzo bark nam zajęć. Coś takiego potrafi potwornie doskwierać. Zwłaszcza komuś, kto przywykł do przeżyć i życia w ciągłym biegu. Takim kimś był John, który właśnie siedział na ziemi w korytarzu przy Wielkiej Sali. Podpierał ścianę i skrzętnie zapisywał uwagi w skórzanym dzienniku. Nuda zaczęła doskwierać mu tak bardzo, że upatrzył sobie podejrzanego i postanowił zająć się jego osobą. Kogo mógłby na wstępie oskarżać o podłe czyny Puchon o blond czuprynie? Pierwsza narzucająca się myśl to "Ślizgona". Tak też właśnie było. Chłopak od dawna podejrzewał Malfoya o kręcenie i zamieszanie w dziwne intrygi. Jednak nigdy wcześniej nie doskwierał mu taki brak zajęć, by mógł się zająć tym osobnikiem, na którego póki co nic nie miał. Gdy uczniowie przestali do niego przychodzi, jak to bywało, gdy nadchodziły dni wolne, postanowił zbadać poczynania Jace'a.
OdpowiedzUsuńOsobiście był już po śniadaniu i miał chwilę czasu, nim arystokrata opuści Wielką Salę. Rozgościł sie więc na korytarzu i zapisywał swoje plany. Tego dnia postanowił śledzić Ślizgona. Na wstępie zdawał sobie sprawę, że może to się wiązać z wielogodzinnym czekaniem i nużącą obserwacją, ale jako hogwardzki detektyw przywykł do tego. Jednak było coś jeszcze. Jeśli miał poznać mroczne sekrety blond arystokraty i zdobyć jakieś na to dowody, to musiał skrzętnie sie tego trzymać i w razie potrzeby złamać regulamin. Tym także nie przejął sie za bardzo. Już nie raz popełnił różnorakie wykroczenia dla dobra sprawy i koniec końców wychodził na plus. Czasem nawet udało mu sie wywinąć z kary, o ile sprawa, którą rozwiązał była warta przebaczenia ze strony profesorów. W każdym bądź razie był gotowy na poświęcenia.
Wtem grupka Ślizgonów opuściła Wielką Salę, a wśród nich był cel Puchona. Wstał więc po cichu i otrzepał się z kurzu. Nim ruszył za grupą, odczekał jeszcze chwilę. Nie mógł pozwolić się przyłapać, bo naraziłby się jeszcze na gniew Ślizgona. Na samą myśl o pięściach Malfoya przechodziły go ciarki. Nie ważne czy wyobrażał je sobie na swojej twarzy, czy podnoszące go za ubranie do góry. Obie opcje napawały go grozą. A jednak wbrew wszystkiemu co mówił i myślał, podjął się i tego ryzyka. Mimo to, nie zamierzał zmienić zdania na temat swojej odwagi. John uważał siebie za tchórza i nie prędko miało się to zmienić.
[Mam nadzieję, że nie zawiodłam ;) Zaczynamy śledztwo! ]
John
[O, to miło, wątek z Malfoyem to zawsze jakiś prestiż! Masz może jakiś pomysł, czy mam kombinować? :D]
OdpowiedzUsuńC. Walpole
[Myślę, że Andromeda nie miałaby nic przeciwko by użyć swoich małych piąstek jeśli on obraziłby ją, czy kogoś z jej przyjaciół. Pewnie nie spodziewał się, że ta niziutka osóbka zwali go z nóg i zacznie okłada i wątpię też by i on ją uderzył, a zamiast tego prędzej widzę jak wrzeszczy by ją ktoś zabrał i osłania buźkę rękoma. Pewnie żaden z Gryfonów nie kwapiłby się by ją odciągnąć, co ostatecznie mogłoby się skończyć pojawieniem nauczyciela i szlabanem. Tu myślę, że ów szlaban oboje mogliby zarobić żeby wątek jakoś dalej pociągnąć. Co o tym myślisz?]
OdpowiedzUsuńAndromeda Dowling
JUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuń[ Ty kojarzysz June ze zdjęcia, ja Jace'a z imienia i nazwiska. ;D Cześć! ]
[Witam. Nie wiem, gdzie tam mojej młodej Lux pchać się do Malfoya, ale z jej wybuchowym charakterem mogłoby być wesoło. Masz może ochotę na wątek?]
OdpowiedzUsuńLux
[O to ja mam pomysł (jako że wpadłam na niego o późnej porze, nie musisz brać go na poważnie...) Skoro Jace ma psa, a Portia kota, to jego piesek kochany mógłby zaczaić się gdzieś na sierściucha Grant i próbowałby się z nim 'pobawić'. Oboje byliby niedaleko więc jakoś tam by zareagowali. Ona sądziłaby, że to jego pies jest zły, a on że jej kocur (oczywiście kot Portii raczej byłby tym złym, bo on aspołeczny jest), a jako że jeszcze jest toczona otwarta wojna pomiędzy gryfonami a ślizgonami, to mogliby łazić po okolicy szukając świadków, żeby potwierdzić czyja wina. No i jakby już się okazało, że kota Portii to mogłaby coś tam zrobić w zadośćuczynieniu. Jak już pisałam - ten pomysł narodził się zbyt późno jak na mój mózg więc... No, napisz co o tym myślisz :)]
OdpowiedzUsuńPortia
[Oczywiście, bardzo w jej stylu :D Proszę o szczegóły, jak można.]
OdpowiedzUsuńLux
[Rośniemy w siłę to raczej dewiza Tyrellów z Wysogrodów. Przy antymugolskim Hugh Hufflepuff może co najwyżej tracić na zdrowiu psychicznym Puchonów i zdobywać podczas rozgrywek Quidditcha trochę punktów.]
OdpowiedzUsuńHugh Whatt
- Jace, Jace, Jace. Ja mam nadzieję, że się stawisz na meczu. Bo będziesz miał szlaban w postaci codziennych ćwiczeń.
OdpowiedzUsuńLenard
[I dobrze by było, gdybym miała do Ciebie jakiś kontakt, ale to tak tylko wtrącam i posłuchaj Lenarda, bo będzie zły :D Bo mamy mały problem i nie mamy ani szukającego, ani jednego pałkarza. Więc bądź, bo Hiszpan się zemści :C]
[Również witam! :) Co do tych kart, to chyba dobrze, że nowych autorów przybywa? Muszę przyznać, że po ponad półrocznej przerwie od blogosfery jestem zaskoczona miłą atmosferą Hogwartu. Witanie każdej nowej postaci to dopiero wyczyn!
OdpowiedzUsuńCzytając kartę Jace, doszłam do wniosku, że skoro są takimi przeciwieństwami razem z Emmeline, fajnie byłoby pomyśleć o wątku :)]
Emmeline
[ Mam nadzieje, że ujdzie. Wybacz za pokierowanie nim, ale po długim myśleniu tylko kwestia listu wpadła mi do głowy]
OdpowiedzUsuńByła już na ostatnim schodku, gdy odgłos pękającego materiału dotarł do jej uszu, a towarzyszyło mu nagłe zniknięcie ciężaru, który przez cały ten czas opierał się na jej ramieniu, delikatnie przechylając sylwetkę na prawą stronę. Zaraz potem ujrzała jak zawartość torby, naręcze książek, pióra i rolki pergaminów w dość teatralny sposób spadają ze schodów, a kałamarz wypełniony atramentem zmieniającym kolor rozbija się i brudzi jej buty, które kilka godzin temu z takim zacięciem czyściła z wszechobecnego błota. Przez krótką chwilę, z nieco komiczną miną, spoglądała na swoją torbę, której spód rozdarł się i umożliwił wszelkim przedmiotom ucieczkę i zwiedzanie szkolnych korytarzy, a potem z jej ust wyrywało się głośne przekleństwo, które rozniosło się echem wśród grubych murów, aż wreszcie zniknęło w nicości. Już dawno powinna być na zaklęciach, ale zamiast tego kopnęła to co zostało z kałamarza i mrucząc pod nosem zaczęła schodzić w dół co chwilę schylając się by zebrać swoje rzeczy i przycisnąć je z niemałą siłą do piersi.
- Flitwick mnie zabije..- wymruczała cichutko pod nosem podnosząc pergamin, przez który przebijał się temat wypracowania, które miała oddać dzisiaj nauczycielowi zaklęć, jak zawsze z niemałym opóźnieniem. Andromeda Dowling była bowiem tego typu osobą, która zawsze musi się spóźniać. Nieważne jak wcześnie wyszła, jak wszystko dokładnie zaplanowała to i tak zawsze przychodziła spóźniona. Po tylu latach nauczyciele przywykli do widoku zdyszanej Gryfonki, która wbiegała do klasy przynajmniej pięć minut po rozpoczęciu lekcji i przestali już nawet karać ją zabraniem punktów, czy szlabanami, wiedząc, że w żaden sposób nie wyplewią z niej tej okropnej cechy. Dziś jednak była pewna, że nauczyciel Zaklęć jej nie podaruje. Była już spóźniona pięć minut, a nim zbierze to wszystko i trafi do sali minie kolejne dziesięć. Na chwilę zamarła pochylając się by podnieść książkę, zastanawiając się nad tym czy w ogóle powinna iść dzisiaj na lekcje, lecz wreszcie potrząsnęła głową i powróciła do zbierania wszystkich swoich przedmiotów, które po chwili nie mieściły jej się w rękach. Dopiero po kolejnej minucie przypomniała sobie o różdżce, która bezpiecznie spoczywała w kieszeni jej szaty i uderzyła się otwartą dłonią w czoło, wypuszczając tym samym ze swych objęć kilka wcześniej zebranych przedmiotów. Nie tylko była spóźniona, ale i bezmyślna, za co teraz gorliwie przeklinała samą siebie w myślach. Jednym zaklęciem naprawiła pęknięty spód torby i zaczęła wpychać w nią wszystkie książki i inne przedmioty w wyraźnym pośpiechu. Była pewna, że zebrała wszystko, tak samo jak tego, że na korytarzu nie ma nikogo. Szamotając się z materiałem nie słyszała bowiem kroków stawianych przez kilka osób, ani tego, że jedna z nich schyla się po kawałek papieru zapisany ściśniętym, drobnym pismem. List od ojca, przez który była spóźniona, bo odczuła potrzebę pilnego odpisania, spoczywał teraz w dłoniach jednego ze Ślizgonów, który po chwili zaczął czytać go głośno sprawiając sobie i swoim towarzyszom wyraźną uciechę. Brunetka zamarła, zdawało jej się, że głos ów znajduje się tylko w jej głowie, jednak donośny śmiech po chwili rozwiał wszelkie jej złudzenia. List ten pełen był dziwnych, słodkich ksywek i przydomków, które rozśmieszyłyby każdego, kto by go przeczytał, lecz dla niej były one codziennością. Nie zorientowała się kiedy po prostu wstała z kolan i zaczęła schodzić po schodach z dłońmi zaciśniętymi z całych sił w pięści. Żaden ze Ślizgonów nie zwrócił na nią uwagi, zajęci głośnym wyśmiewaniem fragmentów, nie przepuszczając okazji by dokuczyć komuś z domu lwa, który w chory sposób wręcz znienawidzili. Brak uwagi okazał się jednak ich największym błędem. Andromeda nie słynęła z uległości i nie miała zamiaru pozwolić by tak po prostu z niej drwili. Dlatego też rozpędziła się, by następnie powalić na ziemię czytającego i zacząć okładać go swoimi drobnymi piąstkami,w których spoczywała niemała siła.
Nikt nie zareagował, wszyscy byli zapewne tak wstrząśnięci widokiem tej niziutkiej dziewczyny powalającej na ziemię rosłego mężczyznę i w szalej zadającej mu liczne uderzenia. Dopiero po chwili spojrzała na twarz leżącej pod nią osoby, rozpoznając go niemal od razu, a gdy tylko przeniosła wzrok na jego oczy zamarła. Jej ręka zawisła nad jego twarzą, a ona sama nie była w stanie choćby ruszyć się o milimetr. Dopiero pojedyncza łza, która niespodziewanie spłynęła po jej policzku i wylądowała na jego twarzy, przywróciła ją do życia na tyle by opuścić rękę i zagryźć dolną wargę.
UsuńAndromeda Dowling
[Hmm... To może spróbujmy i w razie co jeszcze potem ustalimy co dalej? Trochę on może potrwać, może Jace w związku z tym zadośćuczynieniem zażądałby, żeby gdzieś z nim poszła, czy coś... Chociaż wiem, że może to nie wypalić jako że gryfonka i ślizgon... Ja niestety więcej nie mam pomysłów, więc albo to, albo jakiś standard, typu jedno wpada na drugie... Chyba że ty masz jakiś pomysł.]
OdpowiedzUsuńPortia
[Moje ulubione zdanie w całej karcie!
OdpowiedzUsuńZa to ty masz mnie za imię Malfoya, mam same dobre skojarzenia z Jace'm <3 I ogólnie wyczuwam jakąś fajną relację, ale jeszcze nie wiem, co mi dokładnie chodzi po głowie. Muszę pomyśleć. :D]
Inso
[ Ona byłaby trudna do "zjednoczenia" bo dla niej Ślizgon czy Gryfon to jedna cholera, bo człowiek :D Choć ja bardzo się cieszę, że mogłam zawitać ze Ślizgonką, bo zawsze mnie ciągnęło do domu Węża (obraziłam się na Pottermore jak mnie umieściło u Puchasiów, pf)
OdpowiedzUsuńDziękuje ślicznie, bardzo się cieszę, że się podoba :D]
Pandora Crowley
[Bardzo mi pasuje pierwszy wariant, lubię takie zawiłe wątki :D Chcesz, żebym zaczęła, czy zlitujesz się nade mną i ty zaczniesz?:)]
OdpowiedzUsuńLux
[Slytherinie. Nie stawia się tam apostrofu, robi się to jedynie gdy słowo kończy się na samogłoskę.]
OdpowiedzUsuńMycroft Stonewood
[No nie wiem. Ortografy tak bardzo niszczą sens zdania, że chyba będziesz musiała mi to przeliterować. Najlepiej drukowanymi. A potem możemy pomyśleć jak zniszczyć Hugh. Krążą pogłoski, że nie lubi się go teraz za bardzo w Slytherinie.]
OdpowiedzUsuńMycroft Stonewood
[Ja słyszałem, że głupota może latać, ale nie wiem ile w tym prawdy.
OdpowiedzUsuńNie wiem, gdzie przeczytałaś, że się obruszam, bo ja, tak dla pewności, przeczytałem swój komentarz jeszcze raz i wciąż jestem święcie przekonany, że jest w nim propozycja wymyślenia destrukcji Hugh przez Jace'a i Mycrofta.]
Mycroft Stonewood
Nie należała do arystokracji, to jej ojciec do niej należał. Walpole z racji swojego pochodzenia była już na zawsze skazana na pewnego rodzaju banicję, ale nie wywoływało to w niej żadnych większych emocji. Pochodzenie, dla niej, było kwestią drugorzędną. A i niektóre komentarze i złośliwe spojrzenia na podobnych spotkania, zbywała pełnym pożałowania uniesieniem brwi. Czarodzieje pod wieloma względami byli nacją niezwykle upośledzoną. Jej, jednej z nielicznych, udało się tego uniknąć i nie czuła nachalnej potrzeby udowadniania tego drugiej stronie. Właściwie była jej zupełnie obojętna, tak jak ta cała batalia o wyższości czystości krwi. Znała sporo czarodziejów, które były sto razy lepsze w magii od dzieciaków z rodzin czystokrwistych, więc i tutaj mogłaby się tylko zaśmiać ze szczerą pogardą. Jednak towarzyszyła ojcu, na jego wyraźną prośbę. Od wielu lat głośno myślał o tym, że Call pójdzie w jego ślady i po Hogwarcie będzie starać się o pracę w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Myślała o tym, oczywiście. Wolałaby jednak wcześniej poświęcić jeszcze trochę czasu na edukację. Hogwart to dla niej za mało.
OdpowiedzUsuńSączyła właśnie jakiś słaby alkohol, rozmawiając ze znajomym ojca na temat jego pomysłu nowej ustawy, która przesunęłaby nieco w dół wiek czarodziejów mogących posługiwać się magią poza szkołą, gdy ktoś rzucił hasło tej zabawy. Znała ją, chociaż nigdy nie brała udziału. Tym razem jednak wolała uciec od bezsensownych dywagacji staruszka, który wykazywał wyraźnie monotematyczną postawę do świata, więc przeprosiła go grzecznie i wymigała się właśnie samą grą. Co jej szkodzi? A jeśli Walpole się w coś angażuje, to zawsze jest to na sto procent.
Na podobnych przyjęciach bardzo często widziała paru uczniów ze swojej szkoły, jednak z nimi nigdy nie rozmawiała. Oni pewnie nie chcieli, a ona była pewna, że są zbyt głupi, żeby ją sobą w ogóle zainteresować. Zobaczyła oczywiście także Malfoya, zawsze rzucał się w oczy, w szkole także. Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek w ogóle ze sobą rozmawiali. No cóż, nieistotne.
Szybko przebiegła wzrokiem karteczkę ze swoją rolą. Skrzywiła się tylko na sekundę, bo bycie pokojówką nigdy nie należało do jej życiowych aspiracji. Jednak poszła za słowami gospodarza i zareagowała tak, jak miała zareagować. Wyszła na środek, wydając z siebie okrzyk przerażenia, który to miał być początkiem wszystkiego. Aktorka z niej żadna, ale chyba nie chodzi w tym wypadku o zdolności recytowania tekstu, bardziej o improwizację.
- Panie Palton – zwróciła się do Malfoya, pamiętając o jego wymyślonym na dzisiaj nazwisku – taka tragedia. – Słowa śmiesznie kontrastowały z pozbawionym emocji głosem, którego nie mogła się wyzbyć. Nie była morderczynią w grze, ale właściwie zaczęła w niej wzrastać ciekawość, kto mógłby nim być. Mąż zamordowanej świetnie się nadawał, bo najwyraźniej jej nie kochał, przecież mieli romans. – Kto pana zdaniem mógł zrobić coś tak strasznego? – Nie wypleniła z głosu podejrzliwości i nutki krukońskiej ciekawości. Pewnie zaraz wciągnie się w to zupełnie.
C. Walpole
Uważnie przyglądał się Ślizgonowi, który pożegnał znajomych z Domu i podszedł do Gryfonki. Jak przewidywał John, z czwartego roku. Dziewczyna wydawała się świata nie widzieć poza Malfoyem stojącym przed nią. Po chwili rozmowa się skończyła, a John przyparł do ściany, by nie zostać zauważonym. Podejrzany skierował się do Lochów, a potem do sali eliksirów. Już wiedział, że będzie to będzie długi dzień, który tak na prawdę zacznie się dla niego popołudniu, gdy lekcje się skończą. Na westchnienie pozwolił sobie dopiero, gdy Jace zniknął za drzwiami, wtedy sam podreptał do zgoła innej sali...
OdpowiedzUsuńNie bez powodu wybrał właśnie ten dzień. Lekcji miał stosunkowo niewiele, a i pomiędzy nimi czasu dość, by sprawdzać czy obrany przez niego na cel Ślizgon nie ucieka z lekcji. Ten jednak, wręcz ku zdumieniu blondyna, grzecznie siedział na wszystkich zajęciach. Może i było to irracjonalne, ale John postanowił uznać to za podejrzane i oczy zalśniły mu mocniej, gdy wysnuł teorię, że ten dzień może mieć dla Malofya większe znaczenie. Przed końcem zajęć podejrzanego stał już pod drzwiami odpowiedniej sali. Zasłonił twarz notesem, gdy uczniowie zaczęli wysypywać się na korytarz. Starał się być niewidoczny, a z jego doświadczeniem i szczerą nieśmiałością, wychodziło mu to wręcz idealnie. Sekundy dłużyły się mu, gdy w podnieceniu rozglądał się za blond czupryną i tak dobrze znanymi u rysami arystokraty. Coś mu podpowiadało, że to idealny dzień na śledztwo i nie obędzie się bez cennego znaleziska.
Wtem go ujrzał. Z ociąganiem opuszczał pomieszczenie i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu kogoś. Wtem inny Ślizgon potrącił go w ramię i krzyknął coś rozradowany. Było to jakieś pozdrowienie, na które niebieskooki nie zwrócił uwagi. Jace zdawał się nie przejmować znajomym z Domu i ruszył przed siebie. John domyślał się, że niebawem znów ujrzy Gryfonkę z czwartego roku. Ciekaw był czego też Ślizgon od niej chciał, miał nadzieję że czegoś więcej niż zaciągnięcia do łóżka. Zresztą nie sądził by arystokrata interesował się czternastolatką i to z Gryfindoru, ale nie mógł niczego wykluczyć, bo przecież pewnie i takie przypadki się zdarzały. Przez chwilę nawet pozazdrościł Malfoyowi zainteresowania płci pięknej. Szybko jednak wyzbył sie tego odczucia, by nie blokowało mu racjonalnego myślenia.
John
Niezmiernie denerwowało ją podejście uczniów, którzy bez mrugnięcia okiem łamali zasady, a później mieli wielkie pretensje do prefektów, że ci ośmielili się ich ukarać. Między uczniami z odznakami a tymi bez zapewne nie byłoby niewypowiedzianej wojny, gdyby strona ignorująca zasady umiała okazywać trochę pokory albo — bądźmy szczerzy — lepiej się pilnowała i nie dawała przyłapać. Niektóre żarty można było puścić płazem, inne nie, a Boyle jakoś tak niefortunnie trafiała na tych delikwentów, którzy aż prosili się o szlaban.
OdpowiedzUsuńMalfoy był jednym nich. Gdyby nie ten uśmieszek i zgrywanie cwaniaka, mogłaby się trochę z nim podroczyć, ale koniec końców nie odjęłaby by nawet pół punktu. Jej też przecież zależało na tym, żeby Slytherin wygrał Puchar Domów, ale — niestety lub stety — bycie prefektem plasowało się dużo wyżej na liście jej priorytetów.
Oburzyła się trochę, kiedy uciszył ją w taki sposób, bo bardzo tego nie lubiła. Kiedy jednak zorientowała się, co słyszy, złość jej minęła, ustępując miejsca zwyczajnej ciekawości. Głos Filcha poznała od razu, a zidentyfikowanie drugiego też nie było trudne, bo Boyle często miała z nim do czynienia.
— To bibliotekarka — szepnęła zdumiona, dalej nasłuchując. Gestem dała Malfoyowi do zrozumienia, żeby podeszli trochę bliżej miejsca, z którego dochodziła rozmowa. A działo się to w korytarzu prostopadłym to tego, w którym znajdowała się łazienka prefektów.
Aurora wychyliła ostrożnie głowę, przytrzymując włosy, aby przypadkiem jej nie zdradziły. Gdy zobaczyła panią Pince, całą w pąsach, przyciskającą jakąś książkę do płaskiej piersi, a tuż obok niej wyjątkowo łagodnego Filcha, z Panią Norris na rękach, Ślizgonka ledwo powstrzymała śmiech.
— Musisz to zobaczyć — dodała po chwili najciszej jak mogła i wycofała się, aby i Jace mógł zerknąć na to niezwykłe zjawisko. Zupełnie wyleciało jej z głowy, że powinna być dla niego teraz surowa...
[ Witam, witam :> Jak znajde jakis pomysl na watek to wpadne :> ]
OdpowiedzUsuń[Nie wiem, czy jest to powód do współczucia, ale w imieniu Starli dziękuję za jego wyrazy. :P]
OdpowiedzUsuńStarla
Czy było piękniejsze uczucie niż błogi spokój, który mógł zapewnić sen? Odpowiedz jest prosta. Oczywiście, że nie ma. Któż nie lubiłby spać na wygodnym łóżku i w ciepłej pościeli. W pokoju dormitorium Audrey panowała jedna, najważniejsza zasada, której złamanie było surowo karane zepchnięciem na sam koniec łazienkowej kolejki. Nie wolno było mówić głośno dopóty, dopóki każda ze współlokatorek nie zwlekła się z łóżka. Zasadę tę można było łamać tylko w nagłych i najpilniejszych wypadkach. Więc, jeśli na podłodze nie było krwawych śladów, które trzeba zetrzeć zanim w pokoju zjawi się któryś z nauczycieli, lub gdy inna siostra-współlokatorka nie jest w rozsypce i nie potrzebuje pilnej pomocy, to dla dobra swojego i całego domu nie należało nikogo budzić na siłę.
OdpowiedzUsuńMiller nie należała do rannych ptaszków i zazwyczaj wstawała jako ostatnia lub druga od końca. Nie stroiła się zbyt długo, więc nie musiała przeznaczać dużej ilości czasu na szykowanie. Dziewczyna nigdy nie przesadzała z dbaniem o swój wygląd, bo było jej dobrze nawet w rozciągniętym swetrze.
Tego dnia, śnił jej się dość interesujący sen, który został przerwany szybkim ściągnięciem kołdry. Momentalnie dziewczynę zalała fala potwornego zimna. Nienawidziła tego. W pierwszej chwili była przekonana, że kołdra została ściągnięta przez psa, który spał na podłodze, ale gdy tylko Audrey wymacała ciepłą sierść zwierzaka, była przekonana, że Hekate nie brała udziału w jej pobudce. Rozejrzała się niepewnie po pokoju. Wszystkie dziewczyny leżały na łóżkach i, z zaspanymi minami, patrzyły na blondynkę. Potem wzrok Audrey zatrzymał się na blondynie.
– Jace, wiesz która jest godzina – powiedziała z wyrzutem. Dopiero po chwili dotarło do nie, że chłopak nie wpadałby do jej dormitorium, gdyby nie miał ważnego powodu. Od razu rozgryzła o co może chodzić, więc wstała z łóżka bardzo szybko i podniosła z podłogi kilka ubrań, które zamierzała założyć. Podobno człowiek tuż po przebudzeniu, przez pierwsze kilka minut, zachowuje się jakby miał półtora promila we krwi. Zapewne to prawda, bo Audrey ledwo dotarła do drzwi łazienki. Musiała skupić się bardzo mocno, aby nie wejść w drzwi.
Po chwili była już gotowa.
– Idziemy? – spytała upinając włosy w kok.
Audrey
[Dziękuję za powitanie, cieszę się, że gif się podoba :)
OdpowiedzUsuńA może chęć na jakiś wątek, czy coś jest?]
Rosemary
[ Przeczytałam wszystkie wersje karty i obecna jest najlepsza, więc dobry wybór, aby ją zmienić :D
OdpowiedzUsuńI cześć, cześć. ]
Suzanne C.
Jego bystre, niebieskie oczy uważnie śledziły każdy ruch Malfoya. Nie był przy tym nierozważny, czy nieostrożny. Przeciwnie - kontrolował każdy swój ruch i za wszelką cenę zachowywał niepozorność. Ślizgon wedle niego pozostawał w błogiej nieświadomości bycia obserwowanym i Johna radował ten fakt. Lepiej nie być zmuszonym do konfrontacji z tym arystokrata o słusznej reputacji brutala. Wtem śledzony zaczepił jakiegoś kolegę z Domu, który aktualnie zajęty był obściskiwaniem jakiejś rozradowanej Ślizgonki. Wymiana zdań nie trwała długo i wtem cała trójka ruszyła ku Pokojowi Wspólnemu. Puchon jeszcze chwilę stał w miejscu i tylko obserwował. Za podejrzanym ruszył dopiero, gdy ten zniknął za zakrętem. Jednakże z pola widzenia stracił go dosłownie na sekundę, bo po chwili i on był za zakrętem. Nieuniknione jednak było stracenie przez Johna na chwilę orientacji w ruchach Malfoya. Musiał bezczynnie czekać, aż tamten zechce opuścić bezpiecznie i niedostępne dla Puchona pomieszczenia. Niebieskooki pocieszał się faktem, że przy wejściu nie był sam i mógł się niepostrzeżenie wtopić w grupkę rozmawiających uczniaków, ci nie zwrócili uwagi na to, że stanął tuż obok.
OdpowiedzUsuńWtem Jace opuścił Pokój Wspólny, a mieszkanek Domu Helgi od razu dostrzegł zmianę. Na jednym z ramion Ślizgona zawieszona była skórzana torba. Zagniecenia na niej widoczne sugerowały chłopakowi, że zawiera jakąś butelkę. Były to jednak gdybania, które John porzucił, by ruszyć za swym celem na błonia. Tam dostrzegł Gryfonkę, która dla spotkania ze Ślizgonem opuściła chichoczące koleżanki. Wokół Malfoya unosił się już dym papierosowy, gdy dziewczę poprawiając fryzurę, zbliżyło się do niego. Puchon miał ochotę puknąć się w czoło widząc jej nieostrożność. Teraz miał powody zakładać, że w torbie delikwenta znajduje się butelka. W dodatku nie byle jaka butelka, bo butelka z alkoholem. Mogło to oznaczać tylko jedno, a w każdym razie na tę kartę postawił samozwańczy detektyw - to nie miały być zwykłe amory. Jace był przygotowany i najwyraźniej ułożył już sobie dokładny plan, bo nawet chwili nie wahał się przed wybraniem kierunku. Czternastolatka pomachała znajomym na odchodne i z ekscytacja ruszyła za arystokratą. Puchon westchnął ciężko i pokręciwszy głową z dezaprobatą ruszył przed siebie. Najpierw jednak zmienił zawiązanie szalika, ułożenie szaty i pozorną lekturę. Dziennika wylądował za pazuchą, a w jego dłoni ułożyła się "Historia magii". Musiał być ostrożny i doskonale o tym wiedział przygotowując się do tego dnia.
John
[Cześć. Aww Rachael i Malfoy urodzili się tego samego dnia roku. No Ślizgoni są wspaniali <3 jakiś pomysł na wątek ? ]
OdpowiedzUsuńrachael
[ No ja mam w głowie dwie opcje...
OdpowiedzUsuń#1 Ich matki się zaprzyjaźniły i znają się od dzieciństwa, muszą znosić że rodzicielki widzą od zawsze w nich małżeństwo, a w szkole są dobrymi znajomymi, nawet może przyjaciółmi, coś takiego.
#2 Nie wiedzą że urodzili się tego samego dnia w tym samym szpitalu i w szkole mają takie relacje typu Malfoy? Kojarzę. do czasu jak pod koniec wakacji ich matki postanowiły zorganizować jakiś wspólny wyjazd do jakiegoś kurortu etc. no i oni, Rachael najpewniej z wielką niechęcią, zaciągnięta przez matkę, by się tam spotkali i dowiedzieli o tym. Coś takiego. ]
[nie wiem, czy się gdzieś pogubiłam, ale chciałam spytać, czy wyrażasz dalszą chęć na stworzenie naszego wątku no i jakby co mogę zacząć :)]
OdpowiedzUsuńLux
Nie wiedziała co sprawiło, że nagle zaprzestała tego ataku, że zamarła w połowie uderzenia choć przecież z całych sił pragnęła zmyć ten pewny siebie uśmieszek z jego twarzy. Pragnęła sprawić, że ją popamięta i nigdy więcej nie odważy się zakpić z niej w tak okrutny sposób. Malfoy nie mógł wiedzieć jak ważna była dla niej relacja z ojcem i że każda próba przedstawienia jej w złym świetle działała na nią niczym czerwona płachta na byka. Dzielnie niczym lew broniła wszystkich ważnych dla siebie wartości, a już z całą pewnością swojej ubogiej w członków rodziny. Jedyne czego mogła być pewna w swoim życiu to tego, że ojciec zawsze będzie na nią czekał z szeroko otwartymi ramionami, nie mogła więc pozwolić komuś na zepsucie tego wyobrażenia. Szukała więc w sobie siły i woli na to by dokończyć cios i tym samym całkowicie ukazać swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Czerwony ślad na jego twarzy za jakiś czas przemieniający się w przyjemny dla oka siniak, z całą pewnością choć odrobinę poprawiłyby jej humor po takim upokorzeniu. I już właśnie miała się zamachnąć, już właśnie miała uderzyć, wkładając w to całą swoją siłę, gdy podobnie jak on usłyszała pośpieszne kroki I znowu zamarła zupełnie nie wiedząc co robić i nie spodziewając się, że leżący pod nią chłopak wykaże się zdrowym rozsądkiem i podrywając się do góry pociągnie ją za sobą. Prędzej spodziewałaby się tego, że w ramach odwetu zostawi ją na korytarzu na pastwę woźnego, w swojej głowie niemal słyszała ten wyniosły śmiech i czuła na sobie to pełne kpiny spojrzenie, którego nie powstydziłby się żaden wychowanek Domu Węża. Dlatego nie potrafiła ukryć zdziwienia, gdy pociągnął ją w stronę jednej z sal. W ostatniej chwili chwyciła swoją torbę, która pozostawiona na korytarzu zapewne zmusiłaby Filtcha do gorliwych poszukiwań, a gdy tylko znaleźli się wewnątrz pomieszczenia mocno przycisnęła ją do piersi i odsunęła się od niego o kilka, niewielkich kroków. Długie, ciemne włosy wymsknęły z prowizorycznej opaski utworzonej za pomocą bandany i opadły na jej twarz, musnęły lekko zarumienione od wysiłku policzki i spłynęły po pośpiesznie unoszącej się piersi, drżącej pod wpływem prób skupionych na zaczerpnięciu do płuc odrobiny powietrza. Milczała. Tkwiła w jakimś stanie dziwnego zawieszenia, wiele słów cisnęło jej się na usta lecz żadne nie chciało ich tak po prostu opuścić. Dopiero słowa wypowiedziane przez chłopaka sprowadziły ją z powrotem na ziemię. Przez krótką chwilę wpatrywała się w niego jakby nie rozumiała dopiero co wypowiedzianych słów, a zaraz potem odrzuciła torbę na jedną z ławek i ponownie tego dnia zacisnęła drobne dłonie w pięści.
OdpowiedzUsuń- Ty perfidny, podły….TY! - wrzasnęła nie mogąc zdobyć się na żadne inne słowo, choć jeszcze przed chwilą miała ich tak dużo. Szybko znalazła się przy nim, oskarżycielsko wbijając długi, nieco krzywy palec w sam środek jego torsu, zaś głowę nieco zadarła do góry by móc lepiej go widzieć. Ostatecznie powstrzymała się przed stanięciem na palach, jak robiła zazwyczaj by lepiej widzieć oczy rozmówcy, głównie przez fakt, że genetycznie poskąpiono jej wzrostu - Oddaj mi list, albo dopiero narobię takich szkód, że ta twoja żałosna banda półgłówków cię nie pozna! - cała drżała pod wpływem wszystkich tych emocji, jednocześnie unikając spojrzenia w jego oczy, w obawie, że w dziwny sposób ich widok znowu zdoła ją zmiękczyć.
Andromeda Dowling
[Uznajmy więc, że ten ktoś zwinął pamiętnik, Lux zauważyła że go nie ma i przyjdzie z tym do Jace'a. Jestem za tym, żeby próbowała go zdobyć, ale no reakcja Malfoya zależy od Ciebie :)]
OdpowiedzUsuńNaprawdę wierzyła, że spisanie swoich myśli na papier jej pomoże. Zaczęła od pamiętnika, ale po tygodniu rzucała go w kąt. Jej życie było zbyt nudne na prowadzenie pamiętnika, a jej przemyślenia zbyt ciężkie i skomplikowane, żeby móc je przelać na papier. Stwierdziła więc, że napisze opowiadanie. Początkowo chciała pisać o czymś kompletnie abstrakcyjnym, może nawet czymś skierowanym typowo w stronę dzieci, albo coś mugolskiego. Gdzieś jednak usłyszała, że najlepiej pisze się o osobach, które się zna, których zachowanie można obserwować, nie znając jednak zbyt dobrze, aby pozostawić wyobraźni pole do popisu. Przez kilka dni szukała więc ofiary. Wszyscy wydawali jej się jednak zbyt nudni, aby zostać bohaterami powieści. Podczas wspólnego obiadu wpadła na genialny pomysł. Długo obserwowała stół Ślizgonów. Większość z nich była po prostu Ślizgońska, wredna i tyle. Jedna jednak postać przykuwała uwagę wszystkich. Dziewczyny chciały go, a chłopacy pragnęli być nim. Malfoy. Oczywiście, był niesamowicie przystojny, ale atrakcyjnych chłopaków w około było wielu. On był inny, miał w sobie coś wręcz elektryzującego. Nie interesował jej jednak jako obiekt uczuć- była realistką i stwierdziła, że jest poza jej możliwościami. Może kiedyś... Odrzuciła jednak te myśli, skupiając się na nim jako bohaterze. Myślała o nim dzień i noc, wymyślając mu od nowa całą historię i psychikę. Śledziła też biednego Ślizgona, aby dowiedzieć się, z kim się spotyka, jak chodzi, jaką ma mimikę... Oczywiście do głosu doszła też jej kobieca część charakteru i do książki wplotła wątki romantyczne, czasem bardzo... zaawansowane. Jej dzieło było już prawie skończone. Zamierzała je zakopać lub zostawić w domu rodzinnym. Gdyby kiedyś komuś to wpadło w ręce... Pewnego wtorkowego ranka jej najskrytsze obawy się spełniły. Książka zniknęła. Szukała jej wszędzie, w całym dormitorium, Pokoju Wspólnym i całym Hogwarcie. Idąc na zajęcia, już wiedziała co się dzieje. Wszyscy uczniowie z zielonym znaczkiem na szacie na jej widok uśmiechali się znacząco. Momentalnie oblała się zimnym potem i przestała myśleć. Była zbyt przerażona, na wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Wprawdzie nigdy nie była zbytnio lubiana, jednak ujawnienie tego to jej towarzyska śmierć. Tracąc głowę, postanowiła szukać Malfoya. Gotowa była oddać wszystko, żeby jakoś to odkręcił. W końcu zauważyła go na korytarzu. Już, już chciała się odezwać, gdy jednak usłyszała śmiech jego kolegów, zamarła w miejscu i czekała, co on powie. Chciała uciec, jednak i nogi, i mózg odmówiły jej posłuszeństwa.
Lux
[Nic nie szkodzi, to było nawet konieczne.]
OdpowiedzUsuńGdyby nie powtarzane na każdym kroku w stronę restauracji słowo przymusowy, Reeve dałaby nogę z hotelu już w chwili, kiedy przestąpiła z matką progi części jadalnej i nie zobaczyła tam całej delegacji, a malutki stolik na środku, a przy nim jedynie duet Malfoyów. Wymówka, którą wtedy Eleonore odpowiedziała na pytające spojrzenie córki, musiała wystarczyć dziewczynie na czas obiadu, który zręcznie uciekał wszystkim znanym określeniom, a dawał się zamknąć tylko w klamrę opatrzoną przymiotnikiem „dziwny”. Na tyle, że przez godzinę beztroskich wspominek i chichotów, Eva zajmowała się dłubaniem w talerzu i maskowaniem wszystkich badawczych spojrzeń przerywanych jedynie grymasami zniesmaczenia. Ta sytuacja była dla Effy precedensem – nigdy, nigdy, przenigdy nie widziała swojej sztywnej matki tak towarzyskiej, żartującej sobie z Malfoyem, jakby tylko to robiła całe życie, a nie - kolokwialnie mówiąc - z kijem w dupie dyrygowała światem Reevów.
Nie odnajdywała się w tej sytuacji, podobnie jak Jace. Jeszcze chwilę po tym jak wstała z krzesła, słyszała cichy protest matki i aprobatę Gabriela, ale zignorowała to i odeszła od stołu, kierując się w stronę wyjścia, zapewniając starym znajomym prywatność, której prawdopodobnie bardzo potrzebowali.
Ledwo wyszła za róg, a już usłyszała wypowiedziane ostrym tonem pytanie, na które sama bardzo chciałaby poznać odpowiedź.
- Zabawne, że pytasz – parsknęła, zakładając ręce na klatkę piersiową. Minimalnie odchyliła plecy do tyłu i wyjrzała przez szybę w drzwiach dokładnie w momencie, kiedy Nora odrzuciła głowę do tyłu ze śmiechu. Na twarz Evy wstąpił grymas. - Wydaje mi się, że nie znam tamtej rozchichotanej nastolatki, która siedzi i jak gdyby nigdy nic wspomina całe swoje życie o którym nie wiedziałam z bardzo znajomym nieznajomym, a ty? – zadała pytanie retoryczne, oddalając się od drzwi w stronę wyjścia z hotelu, jednocześnie oglądając się za siebie w stronę młodego Malfoya.
Jej skonfundowanie spowodowane całkowicie nieoczekiwanymi okolicznościami, ustąpiło irytacji – czuła się, jakby jadła obiad z obcą osobą. Jej matka zawsze była skryta – rzadko kiedy opowiadała o swojej przeszłości, ograniczała się jedynie do tego, co działo się w domu. Jednocześnie praca była jej konikiem, a Reeve znała tam wszystkich. Nigdzie na znanej jej wersji życiorysu Nory nie było miejsca dla Malfoya. Nic, kompletne zero powiązań, punktów zaczepienia, haczyków, kruczków, czegokolwiek, co mogłoby wyjaśnić nagłe pojawienie się starego przyjaciela. Na tym obrazku zawsze była tylko rodzina i znajomi z pracy, którymi Eleonore i tak gardziła. Które zacienione miejsce jej umknęło?
- Czegoś nam nie powiedzieli – odezwała się w końcu, kiedy owiało ich ciepłe, barcelońskie powietrze, któremu daleko było do świeżości, specjalnie pomijając użycie takiego wyrażenia jak mam wrażenie, uważam, że. – Moja matka nie utrzymywała kontaktu z nikim, nie jest stworzona do tego, by z kimś się kolegować.
Eva
[Hej, Jacuś :c
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie jest za późno by przyjść błagać o wybaczenie :( Ona z tego Uzbekistanu dla niego wróciła (nie licząc faktu, że żaden wyjazd nie miał miejsca, bo Carol nie ma już tego wrednego ojca śmierciojada) :( ]
Na zawsze Jacka,
Karolek
Nie mogła się już doczekać, aż w końcu opuszczą jej dormitorium. Nie trwało to długo. Bardzo szybko znaleźli się w pokoju wspólnym a po chwili wychodzili już z lochów. Serce biło jej jak szalone a ręce drżały z podniecenia. Coś się kroiło i nie było to czymś zwykłym, w końcu bez powodu nie obudzono by jej o piątej rano. O dziwo była w dobrym humorze, pomimo tego że spała tylko pięć godzin. Uczniowie, którzy również postanowili wcześniej wstać, co zdarzało się wyjątkowo rzadko, przyglądali się Ślizgonom, gdy ci w pośpiechu opuszczali lochy. Wszyscy posyłali im pełne ciekawości spojrzenia i szeptali między sobą po kątach. Dziewczyna nawet nie zdążyła zareagować, bo w mgnieniu oka znalazła się poza murami zamku.
OdpowiedzUsuńŚwieże powietrze sprawiło, że poczuła się jeszcze lepiej. Orzeźwiło ją to i postawiło na nogi lepiej niż kawa. Pogoda dopisywała. Słońce, które niedawno wzeszło, świeciło nad horyzontem sprawiając że ziemia powoli się ogrzewała a wszystkie zwierzęta budziły się ze snów. Jednak pomimo tego, że było pięknie i spokojnie, to Miller i tak nie chciała się przyzwyczajać do tego widoku, bo wolała się wyspać.
Wyprawa do Zakazanego Lasu o tej porze wcale nie była przyjemna. Rosa na trawie spowodowała, że nogawki spodni Miller stały się mokre, a buty zaczęły się ślizgać po zielonej powierzchni, przez co Audrey, pomimo pośpiechu, musiała bardzo ostrożnie stawiać każdy krok, aby nie wywrócić się. Zrozumiała, dlaczego miała być cicho. Starała się uspokoić oddech. Była już prawie pewna, co się święci, więc jej podekscytowanie sięgnęło zenitu.
W chwili w której znaleźli się pod terrarium ze smoczym jajem, Audrey z zadowoleniem spostrzegła, że ich znalezisko, w paru miejscach, jest popękane. Nareszcie nadszedł czas na wyklucie gada. Czekali na to bardzo długo. Miller nie mogła się już doczekać aż będzie mogła zobaczyć pierwszego, w swoim życiu, smoka. Za sprawą Jace'a szklana pokrywa zniknęła. Po chwili z jednego pęknięcia wyłoniło się skrzydło, a po ciele Audrey przebiegł przyjemny dreszcz. Ukucnęła obok chłopaka i przyglądała się całemu wydarzeniu. Po kilku minutach, spod skorupki wyłoniła się mała, gadzia główka.
Audrey
Wiedziała, że tocząc walkę z samą sobą daje mu satysfakcję. Na własne oczy mógł zobaczyć, że była tylko słabą dziewczynką, która na siłę próbuje być kimś innym, która wmawia sobie, że jest na tyle wytrzymała, na tyle silna, by podołać wszelkim przeciwnościom. Tym czasem przegrywała z własnym zdrowym rozsądkiem i sumieniem. Widziała jak świetnie się bawi, podczas gdy ona toczyła ogromną kłótnię z jakimś natrętnym głosikiem w swojej głowie, który natychmiast kazał jej się uspokoić. Jakby to było takie proste. A ona przecież tylko chciała odzyskać ten list, namiastkę relacji z ojcem, za którym tak bardzo tęskniła i który nie pisał tak często jak Andromeda by chciała. Kolekcjonowała z uporem każdy kawałek papieru zapisany jego drobnym, nierównym pismem, wyobrażała sobie jak mrużył oczy, przejeżdżał końcem języka po popękanych wargach i zgniatał kolejną kartkę papieru, twierdząc, że nie przelał w słowa wystarczająco wiele . Ten świstek, który teraz spoczywał w jego kieszeni, znaczył dla niej więcej niż cokolwiek innego na świecie. Był świadectwem jej domu, jej stałego miejsca w świecie, jej bezpieczeństwa.
OdpowiedzUsuńMocniej wbiła długie paznokcie w swoją delikatną skórę, czuła jak ta umyka pod ich naporem, jak pęka i wypełnia się ciepłymi kroplami krwi. Nie przejęła się tym jednak, wolała mierzyć go tym swoich spojrzeniem, które mówiło, że nie odpuści dopóki nie dostanie swojej własności z powrotem do swych rąk. Nie przejmowała się tym, że woźny może wrócić i usłyszeć jej wrzaski, nie martwiła się wizją szlabanu, choć głównie dlatego, że doskonale wiedziała, że i tak dostanie go od Flitwicka, który tym razem z całą pewnością jej nie odpuści. Myśl o każdej kolejnej minucie powiększającej jej spóźnienie doprowadzała ją do wrzenia od na siłę tłumionej złości. Nie dawała mu dość do słowa przez cały czas używając to nowych , obraźliwych epitetów, które zdawały się go nie ruszać. Jakby całkowicie uodpornił się na opinie innych ludzi, co sprawiało, że miała ochotę wrzasnąć wyraźnie zirytowana.
- Co? - zmarszczyła lekko brwi słysząc jego słowa i nawet nie zdążyła zareagować w żaden sposób, gdy chwycił jej podbródek i zmusił do spojrzenia w te szare, zimne oczy. Dlaczego miała wrażenie, że za ich sprawą przeszywa jej duszę na wskroś? Dociera do jej wszelkich zakamarków, obnaża ją i wystawia na pośmiewisko. Zadrżała lekko, przygryzła wargę i dopiero po dłuższej chwili szarpnęła głową i odwróciła wzrok - Chyba masz zbyt duże mniemanie o sobie, Malfoy - syknęła cicho cofając się przy tym o krok, w nadziei, że w takiej odległości będzie bezpieczna, jeśli blondyn w jakikolwiek sposób mógł jej zagrozić. Co się stało z tą odważną, butną Gryfonką? Dlaczego nagle stała się przy nim małą dziewczynką, zdaną na łaskę innych?
Przewróciła oczami słysząc jego słowa. Dlaczego zawsze wszyscy zakładali, że nie jest w stanie tego zrobić, że jest tak dobrą istotką, że nie skrzywdzi nawet muchy.
- Ostrzegałam…- wymruczała cicho pod nosem, a w następnej sekundzie ot tak po prostu go spoliczkowała, wkładając w to znacznie mniej siły niż by chciała, co i ją samą wyraźnie zaskoczyło. Chciała przecież żeby go zabolało, żeby przez kilka następnych godzin, jak i nie dni, odczuwał cenę konfrontacji z nią, a teraz szczerze wątpiła by czerwony ślad na jego policzku malował się tam wystarczająco długo - List, Misiaczku - powiedziała przesłodzonym tonem głosu i wyciągnęła rękę w jego stronę, która przyjemnie pulsowała od niedawno wykonanego uderzenia.
Andromeda Dowling
[Dziękuję za powitanie. ;3 Jako że autorzy jakoś nie pokochali Carmen, a ja mam tylko jeden wątek, rzucę jakimś pomysłem. Jak się nie spodoba, to trudno. Jace i Carmen są poniekąd podobni, ponieważ oboje kpią sobie z miłości. Rozkochaj, wykorzystaj i wyrzuć. Ale to wszystko głównie przez to, że Car rosła na nienawiści matki względem ojca i jakoś tak nie pojęła tego uczucia. Myślę, że mogliby chociażby na podstawie podobizny charakterów się zaprzyjaźnić. A jako że Carmen jest mistrzynią kochania się w tych, którzy są obojętni na nią, można by dodać taki element. Nie wiem, co o tym myślisz?]
OdpowiedzUsuńCarmen
[Wiem jak to jest z wątkami, Carmen nie jest moją pierwszą postacią na tym blogu. ;) No właśnie, coś musiałoby ich połączyć w przeszłości... Tylko nie mam pojęcia, co. Ponadto Carmen raczej nie byłaby zbyt dobrze kojarzona, w końcu jej ojcem jest mugol, więc musiałaby się przepchnąć łokciami przez stereotypy. Ale patrząc po jej charakterze, pewnie by to zrobiła. Jakbyś wpadła, co Carmen mogłaby zrobić kiedyśtam, że Jace jej zaufał, to bym chętnie zaczęła. ;)
OdpowiedzUsuńA jak nie, to myślimy dalej, może razem jakoś do tego dojdziemy.
A poza tym pewnie jakoś by sobie poradziła z tą pechową miłością, twarda z niej dziewczyna ;p]
Carmen
[No nie wiem... Violante i Carmen to cała rodzina Watsonów w sumie, a Violante była prawie czystej krwi, ale jest wychowanką Gryffindora. Chociaż w zasadzie... Miałabym pomysł, ale to pomieszane z poplątanym i nie jestem pewna, czy się na to zgodzisz. Napisałabyś na gg? Tam bym wszystko wyjaśniła.]
OdpowiedzUsuńCarmen
[Witam również. :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam kartę Jace'a i rozbawił mnie szczególnie jeden fragment — niby taki arystokrata i wróg szlam, a pali mugolskie papierosy!]
Sybilla
Moja mała księżniczko!
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo, że znalazłaś czas, aby napisać do swojej mamy. Mieliśmy ostatnio sporo pracy przy ostatnim artykule do Czarownicy i znalezienie czasu, aby Ci odpisać, było dla mnie nie lada wyczynem. Mam nadzieję, że trzymasz się tam dobrze i wszyscy są dla Ciebie mili. Wciąż nie wyzbyłam się tego okropnego Gryfońskiego uprzedzenia do Slytherinu, ale skoro tam się odnalazłaś – cieszę się. Życzę Ci powodzenia w uczeniu się do SUMów, są coraz bliżej. Pamiętaj, że to pierwsza furtka, aby być tym, kim chcesz. Twoje marzenia przede wszystkim!
Odkąd Twój ojciec mnie zostawił z Tobą w ciąży nie miałam z nim kontaktu, więc nie miałam pojęcia o tym, że miał romans. Szczerze mówiąc – nie obchodzi mnie to. Powinien cierpieć tak samo jak my, córeczko, za to, że zostawił nas w potrzebie. Zaciekawiło mnie jednak, że ten romans miał z żoną tego Malfoya. Czystokrwista czarownica z szanowanego rodu i mugol? Toż to skandal! Jaka szkoda, że nie pracuję w Proroku Codziennym, zarobiłabym potwornie dużo pieniędzy! Może kupiłabym Ci w końcu dobrą miotłę, żebyś nauczyła się latać? Z tego, co pamiętam, całkiem nieźle szło Ci na lekcjach w pierwszej klasie. Najbardziej z tego wszystkiego szkoda mi dziecka, ale czego można było spodziewać się po starym Malfoyu? Przecież to hańba. Podobno służy Czarnemu Panu, więc to jeszcze gorzej. Podobno, cóż, nie jestem pewna.
Nie powinnaś w każdym razie rozmawiać ze swoim ojcem. Nie pamiętasz już, że Damien Phillips potwornie nas zranił? Zostawił nas, kiedy obie potrzebowałyśmy go najbardziej. Jest najgorszym mugolem ze wszystkich. Powinno się go zlikwidować. Mam nadzieję, że nie będziesz szukała z nim już drogi kontaktu. Pamiętaj, że możesz na mnie polegać, gdybyś potrzebowała pomocy czy rady. Pisz często i ucz się pilnie!
Całusy,
Mama
P.S. Ten cały Arkady Mitchell był całkiem porządnym chłopakiem. Czemu go zostawiłaś? Wyglądaliście na naprawdę szczęśliwych.
Carmen zaśmiała się cicho, gdy przeczytała ostatnie słowa listu matki. Rzuciła go na zielono-srebrną narzutę przykrywającą pościel i spojrzała w górę, na baldachim w tych samych barwach. Dlaczego go rzuciła?
Bo był nudny, odparłaby bez wahania, z bezczelnym uśmiechem na ustach. Dopiero po latach zrozumiała słowa Ollivandera, gdy zjawiła się w jego sklepie, by kupić swoją pierwszą różdżkę.
- Jedenaście i trzy czwarte cala. Twarda. Rdzeń z pióra feniksa. Sykomora – mężczyzna wypowiadał słowa, których absolutnie wtedy nie rozumiała. – Sykomora nie lubi się nudzić – Carmen uniosła wtedy brwi w zdumieniu, jak można mówić o kawałku drewna jak o organizmie żywym. – Najlepiej dogaduje się z właścicielami, którzy wciąż działają i dostarczają jej emocji. Wtedy uwalnia z siebie największą moc – mówił. Carmen wzięła swoją różdżkę i spojrzała na nią krzywo. Dostała najgłupszą i najgorszą, jaką tylko mogła mieć, myślała wtedy. Myliła się. Sykomora wiedziała, kogo wybiera. Mimo że w Hogwarcie nie było zbyt wielu okazji, aby dostarczyć różdżce rozrywki.
Nie wiedziała, ile tak leżała. Kilka minut? Może godzinę? Albo więcej? Czas nie miał tego wieczoru znaczenia. Carmen miała małą siostrę, przyrodnią, ale zawsze. A teraz nie żyła. Zabita przez dorosłą osobę. Jak można skierować różdżkę w stronę bezbronnego stworzenia i wypowiedzieć dwa śmiertelne słowa? Jak? Odwróciła głowę w bok.
Nawet u matki nie znalazła pocieszenia. Świat jej nie rozumiał, a ona sama musiała poradzić sobie z ciężarem na swoim sercu. To zabawne… Nawet nie widziała tego dziecka, a i tak było jej go szkoda. Zamknęła oczy. Ciekawe, jak miała na imię? Ciekawe jak wyglądała. Jakie życie by wiodła. Do jakiego domu trafiła. Może byłaby geniuszem? Nowym Mistrzem Quidditcha? Może dzieciaki wymieniałyby się kartami z Czekoladowych Żab z jej podobizną i wygrawerowanym nazwiskiem pod spodem?
To nie miało teraz znaczenia. Była martwa. Zimna. Nie czas żałować róż.
UsuńPowoli podniosła się do siadu. A jednak nie mogła odrzucić przygnębienia, które spadło na nią jak grom z jasnego nieba z chwilą, gdy dowiedziała się o tej tragedii.
Wstała, aby skierować swoje kroki w stronę drzwi prowadzących do Pokoju Wspólnego.
Na świecie była tylko jedna osoba, która mogła ją zrozumieć.
Schodziła powoli po stopniach, stawiając kroki uważnie, aby nie spaść przez przyćmienie swojego umysłu.
To jego matka wydała na świat dziecko jej ojca. I jego ojciec odebrał temu niewinnemu stworzeniu życie. On także nie czuł się z tym dobrze. I siedział zawsze przy tym samym stole w Wielkiej Sali. Chadzał po tym samym Pokoju Wspólnym. Także był Ślizgonem. On by ją zrozumiał.
- Jace – odezwała się cicho. Jej głos lekko drżał od emocji. Od strachu, czy jej nie odgoni, czy nie wyśmieje. Carmen potrafiła być naprawdę dobra. Gdy tylko tego chciała.
Westchnęła cicho. Widziała burzę jasnych włosów charakterystycznych dla rodu Malfoyów. Chłopak siedział w fotelu, a ona wiedziała, że nie było z nim dobrze. Nie usłyszała żadnego słowa z jego ust, które świadczyłoby o tym, że nie chce towarzystwa dziewczyny. Przysunęła obitą w czarną skórę pufę i przysiadła obok chłopaka. Reszta Ślizgonów trzymała się na uboczu, jakby wyczuwali, że coś jest nie tak. A może już wiedzieli? Tylko czasem zerkali w przeciwną stronę, aby skontrolować sytuację.
Była potwornie niepewna tego, co powinna w takiej sytuacji powiedzieć. Pocieszyć go? Jak? To zajęcie dobre dla wielkodusznych Puchonek, nie dla niej. Westchnęła cicho i odwróciła głowę.
- Nie wiem, jak się pociesza. Ale jestem pewna, że nie tego teraz potrzebujesz. Nie słów, że będzie dobrze. Tylko zrozumienia. Więc chciałam ci powiedzieć… że rozumiem, co teraz czujesz. Bo to wszystko stało się przez mojego ojca. Niegdyś żył z moją matką, ale porzucił ją, gdy była w ciąży ze mną, mówiąc, że nie chce żyć z szaleńcem. Czy jakoś tak… - westchnęła. – Wiem, pewnie niepotrzebnie ci to mówię. Chcę tylko, abyś wiedział, że gdybyś potrzebował… kogoś… to jest osoba, która cię rozumie. To wszystko – odparła i zaczęła już powoli się podnosić. To nie było to, co chciała mu przekazać. Ale nie miała pojęcia, jak powinna zareagować w danej sytuacji. Teraz potrzebowała kogoś obok. A tak się składało, że nie mogła liczyć na nikogo. Tylko na samą siebie.
A może jednak młody Malfoy nie okaże się w tej sytuacji aż tak zły?
Carmen
[A dziękuję i dziękuję, Twój pan również super, dlatego ja także nie wzgardzę wątkiem, ale nie mam pomysłów :c]
OdpowiedzUsuńRaisa Aristowa
Andromeda nigdy nie kryła jak trudno jest jej zapanować nad własnymi emocjami. Już od najwcześniejszych lat nie była w stanie powściągnąć emocji, które aż do przesady przejmowały kontrolę nad jej życiem. Wszelkie problemy bez namysły próbowała rozwiązać za pomocą pięści. Na nic słowa, próby porozumienia, Dowling w sytuacjach stresowych, pełnych złości czy rozgoryczenia całkowicie zapomniała o słuchaniu zdrowego rozsądku, który doradzał pokojowe rozwiązywanie wszelkich konfliktów. W ten sposób sprawiła, że mało kto potrafił brać ją na poważnie. Nikt nie potrafił postrzegać jej jako osobę niemal dorosłą, a jedynie dziecko, które robi wszystko na siłę. Zasłynęła w szkole ze swojego butnego, nieodpowiedzialnego, momentami chłopięcego usposobienia. O tym jak wiele prawdy jest w tych pogłoskach udowodniła w momencie spoliczkowania Malfoy`a, który o dziwo przyjął to z zadziwiającym spokojem. Po Ślizgonie spodziewała się nieco gorszej, nieco bardziej wrogiej reakcji. A on jedynie patrzył i niebezpiecznie zmniejszał odległość między nimi, co sprawiło, że nieświadomie wstrzymała oddech. Przez kilka sekund liczyła na atak z jego strony, zastanawiała się czy odda jej w ten sam sposób, czy może posłuży się jakąś wymyślną klątwą, której skutki będą ciągnęły się za nią jeszcze długo. I znowu ją zaskoczył jedynie mówiąc
OdpowiedzUsuń- Ja…- urwała próbując przełknąć ogromną gulę, która nagle pojawiła jej się w gardle i stanęła na przeszkodzie słowom. Wyciągnęła jedynie rękę po list, która zatrzymała się w połowie drogi. Czy nie tego właśnie teraz od niej oczekiwał? Nie miała ochoty dawać mu satysfakcji. Opuściła rękę i zacisnęła usta w wąską linię obserwując go swoimi ciemnymi oczami. Nie mówiła nic, nie odpowiadała na zaczepki, choć zapewne właśnie tego się spodziewał. Jedynie patrzyła, lekko zbita z tropu i rozmyślająca nad tym co ma zrobić, podczas gdy on wygodnie rozsiadł się na ławce i wyciągnął fajki. Lekko zmarszczyła nos, gdy ujrzała stróżkę dymu, która uleciała z jego ust. Dlaczego zawiesiłaś wzrok właśnie na tym miejscu? Odezwał się jakiś kpiący głosik w jej głowie, który doprowadził do tego, że zalała ją nagła fala paniki. Spuściła z niego wzrok by rozejrzeć się energicznie. Miała dwie drogi ucieczki ; okno albo drzwi.
Przygryzając do krwi dolną wargę już wiedziała co robić. Machnęła ręką na to, że posiada jej list i z zawrotną szybkością pognała w stronę drzwi. Chwyciła za klamkę i szarpnęła, nie uskakując w porę przed nimi, przez co solidne drewno zderzyło się z jej nosem. Mrugała przez chwilę wyraźnie zamroczona, jednak po zaledwie kilku sekundach biegiem opuściła salę, nie zważając na to, że z miejsca zderzenia zaczyna sączyć się stróżka krwi, która brudzi jej szatę, rano założoną w wyraźnym pośpiechu. I już zbiegała po omacku zbiegała ze schodów i już zaczynała się cieszyć, że jest daleko od tej krępującej sytuacji, która zapewne nie da jej spokoju przez kilka następnych dni, gdy nagle jej noga zapadła się w jeden z fałszywych stopni, o którym Dowling na własne nieszczęście zapomniała. Przeklęła głośno i z całych sił szarpnęła nogą. Pomogło, uwolniła nią, lecz przy tym zapomniała o zachowaniu równowagi. Nagle stopnie pojawiły się wyjątkowo blisko jej twarzy.
Andromeda Dowling
[A za cóż to biedny Jace ma dość w głowę?!
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo, że Clara się tak spodobała. Wnioskuję więc, że jakiś ciekawy wątek uda nam się rozwinąć. Jakiekolwiek masz życzenia, sugestie, pomysły, co do Clary - pisz śmiało! Postaram się jutro odezwać, ale nie obiecuję, bo właśnie złapała mnie gorączka i nie wiem, co to będzie jutro.]
Clara
[*ma dostać w głowę - tak miało, oczywiście, być w pierwszym zdaniu.]
UsuńCzasami lepiej, że nie potrafiła czytać w myślach innych osób. Chociaż była to potężna umiejętność, to jednak dla takich osób jak Carmen mogłaby się okazać potworną zmorą. Nie chciała wiedzieć, co w danej chwili myśli osoba, której poświęca swój czas. Zapewne zaraz zaniosłaby się wrzaskiem bądź wybuchła w jeden ze swoich nieprzewidywalnych i nieznośnych sposobów. Carmen była dziwną osobą. Choleryczką – przede wszystkim.
OdpowiedzUsuńOsobiście nie czuła się winna tego, co się stało. Ojciec odciął się od niej jeszcze przed tym nim, przyszła na świat. Przez większość czasu nawet nie miał pojęcia, że ma córkę ze swoją dawną narzeczoną! Nie mogła świadczyć za czyny swojego ojca. Był przecież osobą dorosłą, chociaż, zdaniem Carmen, zachowywał się jak dupek. Irytujące. Co widziała w nim Violante Watson? I co potem zobaczyła również Denisse Malfoy? Musiała nie popierać Czarnego Pana, skoro w ogóle zwróciła uwagę na mugola.
A zresztą, co ją to obchodzi? Było, minęło. Teraz jest tylko smutek po śmierci dziecka.
Szkoda. Naprawdę szkoda było tego małego, niczemu niewinnego dziecka. Gabriel Malfoy mógł ukarać swoją niewierną żonę czy nawet głupiego Damiena Phillipsa! Ale za co ucierpiała mała dziewczynka? Gdyby tylko dowiedziała się wcześniej…
To co? Co byś zrobiła, Carmen? Zabrała ją tutaj, do dormitorium Ślizgonek?
Za dużo myśli. Za dużo wrażeń. Musi od tego odpocząć, ochłonąć. Zrobić coś, co ją odpręża. Gnębienie młodszych czy mniej zadbanych uczniów niespecjalnie dawało jej przyjemność. Chociaż w zasadzie zastanawiała się, jakim cudem Severus Snape znalazł się w Slytherinie, skoro daje sobą tak pomiatać czwórce, a w zasadzie głównie dwójce, tych kretynów. Fakt, kręci się wokół „stowarzyszenia młodych Śmierciożerców”, lubi czarną magię, nazwał kiedyś podobno swoją przyjaciółkę szlamą (podobno do tej pory mu nie wybaczyła), ale czy to wystarczy? W sumie mniejsza z nim i tymi jego tłustymi problemami. Ona miała swoje.
Gdy szła powoli w stronę schodów wiodących do dormitoriów, odwróciła się na moment przez ramię, bo zdawało jej się, że coś się za nią poruszyło. Nie myliła się. Jace Malfoy wstał z miejsca z zamiarem opuszczenia Pokoju Wspólnego. Uśmiechnęła się krzywo. Niech idzie. W końcu nie potrzebuje towarzystwa tak plugawego towarzystwa dziewczyny, której ojciec jest mugolem – a w dodatku kochankiem jego matki.
To śmieszne, jaki ten świat jest mały.
Zmieniła zdanie. Odwróciła się całkiem i również wyszła z Pokoju Wspólnego do lochów. Zimnych, ciemnych i obskurnych. Jak Salazar Slytherin mógł czuć się dobrze w takim miejscu?
Nie szła za Malfoyem. Przynajmniej nie umyślnie. Chciała się po prostu przejść. Ochłonąć.
Carmen
[ Tim będzie nienawidzić Malfoya za jego piękną blond czuprynę :C ]
OdpowiedzUsuńTimothy B.
[Cóóóóż... Clara Jace'owi nadałaby się chyba tylko do gnębienia, co?]
OdpowiedzUsuńClara
[Obecnie to ja mam tylko gorączkę. :C
OdpowiedzUsuńA przegenialny to jakiego typu? Żebym się nie zbłaźniła.]
Clara
[To byłby nasz pierwszy wątek, więc zgadzam się z przyjemnością, pomimo że wrzesień zbliża się wielkimi krokami. A Alejandra hipnotyzuje, sama muszę przyznać : D. Więc masz może pomysł na powiązanie, lub sam wątek?]
OdpowiedzUsuńSol
Cały czas, jaki Caroline poświęciła na zapomnienie o Jasie, stracił ważność z chwilą, kiedy bezwładne ciało chłopaka uderzyło w boisko od quidditcha.
OdpowiedzUsuńDziewczyna zerwała się ze swojego miejsca na trybunach, pędząc ku boisku. Drużyna Slytherinu otoczyła ciasnym kręgiem zawodnika, wymieniając szeptem uwagi. Zauważyła ich zaniepokojone spojrzenia już z daleka, nie mogła powstrzymać narastającej irytacji. Ciekawe, czy na jej twarzy odbijał się ten strach, który niemal palił ją od środka. Caroline nie widziała, co spowodowało wypadek Jace’a, ale jako gracz mogła domyślać się, co było jego przyczyną. Tłuczek? Wyjątkowo brutalny faul? Zaklęcie?
- Co tak stoicie, debile! – wyrwało się z jej gardła niemal bezwiednie. – Niech ktoś sprowadzi pomoc!
Panikowała.
Dobiegła do nieprzytomnego chłopaka w parę minut, które dla samej Carol rozciągnęły się do skali godzin, odprowadzana zdumionymi spojrzeniami zgromadzonych na trybunach uczniów i nauczycieli.
Typowa dla Anglii pogoda nie rozpieszczała. Na horyzoncie pojawiły się chmury, zwiastujące rychłe załamanie pogody. Montrose spojrzała w górę, na niebo, zaciskając usta. Wytrzymaj jeszcze tylko parę sekund, proszę…
Gardło ściskał je strach, ale zdołała przemówić.
- Hej. Wszystko będzie dobrze.
Złapała za rękę chłopaka. Znała dokładnie jej ciepło, kształt… Z trudem odepchnęła od siebie wszystkie przytłaczające wspomnienia, całą uwagę poświęcając Malfoy’owi.
- Wyjdziesz z tego, rozumiesz? Musisz – wyszeptała.
Pierwsza kropla deszczu spadła z nieba, wprost na policzek Ślizgona, ale ten zupełnie nie zareagował. Wyczuwała puls, więc nie doszło do najgorszego, ale ciągle nie wstawał. Nie wstawał i nie mówił, że to wszystko ukartowane, z tym swoim nieodłącznym ironicznym uśmieszkiem. Pierdolonym uśmieszkiem. Wstawaj!, Caroline chciała krzyczeć, ale głos odmówił jej posłuszeństwa.
Przeciągły gwizdek oznajmił, że mecz Gryffindoru przeciwko Slytherinowi ma trwać dalej. Jace’a natomiast zabrano do Skrzydła Szpitalnego. A Carol podążała krok w krok za pielęgniarką, a potem, kiedy ta nie widziała, położyła głowę obok jackowej [musiałam] poduszki. Wiedziona nagłym impulsem pocałowała go delikatnie w policzek [K(arol) jak Katniss], a jej policzki lekko się zaczerwieniły. Dziękowała Bogu, że nikt nie może jej zobaczyć. Skrzydło, jeżeli nie liczyć Jace’a, było puste. Zniknęła dopiero wtedy, kiedy zaczęły napływać zainteresowane zdrowiem chłopaka tłumy. Dopiero po meczu. Odtąd przychodziła codziennie, podczas którejś z lekcji, modląc się, by w końcu ujrzeć oczy chłopaka.
- Obudził się.
Carol podskoczyła, przy okazji wylewając mleko na stół. Zaskoczył ją głos tuż przy jej uchu.
- Jezu, wystraszyłeś mnie, Harmony… – zaczęła, ale wyraz twarzy przyrodniego brata nie pozostawiał złudzeń. Dotarło do niej znaczenie jego słów.
Gdyby nie pobiegła na złamanie karku do Skrzydła, zapewne by ją zastanowiło, czemu Harmony w ogóle interesował się stanem zdrowia Jace’a.
No właśnie. Gdyby.
Do tej pory nigdy nie zwróciła uwagi na to, jak Jace pięknie się uśmiecha. Carol śmiejącego się Jace’a widziała zaledwie parę razy w życiu. Nie był to uśmiech zdolny rozświetlić pokój albo dać innym nadzieję, gdy ta znika, był bardziej intymny, przeznaczony tylko dla niej… Zakręciło się jej w głowie.
- Ja… Jace… - zaczęła, ale plątał jej się język. Postanowiła na razie ograniczyć się do podstawowych pytań. – Jak się czujesz?
Samotna łza żłobiła trasę na policzku Krukonki. Miała ochotę rozpłakać się, dając upust uldze.
* jej własne policzki
Usuń[Olaboga, mam wymyślić coś, czego sama nie ogarniam? To dopiero wyzwanie!
OdpowiedzUsuńNajprościej byłoby po prostu zacząć, pójść na żywioł, zobaczyć, co się wyklaruje. Wtedy na pewno byśmy nie ogarnęły. :D
Ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie.]
Clara
Zaczynała mieć wrażenie, że nawet Malfoy nie chce jej towarzystwa. Że, chociaż cierpi tak samo bądź podobnie, wcale jej nie rozumie. Ba, nawet nie chce rozumieć. Może myśli, że to poniekąd jej wina? Że to przechodzi genami, tak jak cechy wyglądu? Ale nie mogła upilnować Damiena, aby nie zrobił jakichś głupot. Poza tym z pewnością był to jednorazowy wyskok. Gdyby tylko dowiedział się, że Denisse jest czarownicą, uciekłby jak najszybciej z podkulonym ogonem od tej „wariatki”. Tak jak to było z Violante.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, jak babcia Ester mogła być tak okrutna, aby nazwać swoją najmłodszą córkę imieniem, które znaczy kobieta łamiąca obietnice. Czyżby to też zobowiązywało do czegoś? Violante też nie nazwała swojej córki Carmen bez powodu. Też miała oczekiwania co do niej. A ona idealnie je spełniała. Właśnie dlatego była jej „małą księżniczką”.
Gdy tylko wyszła na korytarz, ogarnął ją przerażający mrok. Wzdrygnęła się porządnie i natychmiast złapała za różdżkę, szepcząc Lumos. Carmen bała się ciemności. A raczej swojej wyobraźni, która bez krzty światła wymyślała przeróżne scenariusze, zjawy i stwory, które tylko czekały na życie, krew czy coś innego jeszcze.
Zatrzymała się nagle, bo usłyszała jakąś rozmowę. A raczej jeden głos mówiący rozkazującym tonem. Stamtąd też dobiegała strużka światła. Prefekt? Nauczyciel? Nie była pewna. Ale ostatnie, czego teraz chciała, to spotkanie się właśnie z takim okrutnikiem. Pracowała ciężko na ostatnie dwadzieścia punktów dla Slytherinu i nie chciała bezmyślnie ich stracić.
Jednak to prawda, że to, na co zapracuje się samemu, szanuje się bardziej niż to, co się dostaje ot tak.
Prefekt podniósł głos na ucznia. Carmen zagryzła wargę i rozejrzała się, bo może ktoś zajdzie ją od tyłu, z zaskoczenia. Filch? Albo jego paskudna kotka? Rozpoczął swoją pracę tutaj kilka lat temu, może trzy czy cztery?, więc był okropnie nadgorliwy. Nic dziwnego, że większość uczniów go nie znosiła. On po prostu nienawidził młodych czarodziejów i starał się uprzykrzać im życie na każdy możliwy sposób. W tym jednym aspekcie była w stanie przychylnie spojrzeć na Huncwotów, którzy odpłacali mu się wiecznie pięknym za nadobne. Ale tylko w tym jednym.
Usłyszała oddalające się kroki i gasnące światło. Prefekt już odszedł, a portret obok zaczynał być coraz bardziej zbulwersowany tym, że jakaś włóczęga nie daje mu spać. Przyspieszyła więc kroku, rozglądając się na boki. Zachciało jej się spaceru. Powinna zawrócić. To jej wcale nie pomaga.
Pisnęła cicho, gdy o coś, bądź raczej kogoś, się potknęła i wylądowała na ziemi. Sięgnęła automatycznie za różdżkę i obróciła się natychmiast – jednak przed nią stał nie kto inny jak Jace Malfoy, z którym nie tak dawno usiłowała porozmawiać.
Jaki los potrafi być… przewrotny.
Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust i w dodatku dość nieszczerze.
- Podobno nikt nie lubi być samotny – stwierdziła i uniosła brwi, widząc, jak ten przetrzepuje kieszenie. Rozejrzała się dokoła i chwyciła za paczkę tytoniu. – Tego szukasz? – i bezceremonialnie rzuciła nią wprost w Malfoya.
Carmen
W pierwszej chwili w niej zawrzało. Nie wiedziała sama, co czuje. Z jednej strony było jej wstyd. Okropnie wstyd. Co ona sobie myślała? Pisać o nim? Jeśli już podjęła się tak kontrowersyjnej postaci, mogła przynajmniej postarać się o lepsze ukrycie swoich wypocin. Zdenerwowana była też na Malfoya, ale rozumiała go. Niestety. Z jeszcze jednej strony czuła w środku coś, co trochę rozjaśniało całą sprawę- nutkę przygody czy też wyzwania. Podniosła więc dumnie głowę i starała się wyglądać na opanowaną, chociaż w środku była roztrzęsiona i spanikowana.
OdpowiedzUsuń- To fikcja literacka. Przepraszam, że tak wyszło, ale bądź co bądź jesteś... interesującą postacią.
Starała się jak najlepiej wyważyć słowa, aby delikatnie wycofać się z zaistniałej sytuacji i zarazem pokazać, że wcale a wcale się go nie boi. Po chwili dodała, uśmiechając się do niego jednym kącikiem ust
- A poza tym i tak to nie mogłoby się spełnić. Póki co, jeszcze jestem nielegalna.
Po raz pierwszy w swoim życiu, Audrey widziała narodziny smoka. Nie wykluczała, że był to ostatni raz, bo takie szczęście nie zdarzało się często. Posiadanie takiego gada biło wszystko inne na głowę. Jednak była to przyjemność, która niosła za sobą dużą odpowiedzialność. Miała tylko nadzieję, że nie przysporzy im to kłopotów, ani że nikt ich nie nakryje. Fioletowe, gadzie oczka wędrowały po okolicy i zatrzymywały się raz na Audrey a raz na Malfoy'u.
OdpowiedzUsuńStworzenie było cudowne. Czarne łuski lśniły pod wpływem promieni słonecznych a fioletowe oczy przeczesywały okolicę. Dziewczyna odsunęła się lekko, gdy gad zionął ogniem. Takiego widowiska nie spodziewała się zobaczyć od razu. Spodobało jej się to i miała nadzieję, że matkowanie tego potwornego gada nie będzie złe, albo przynajmniej nie zostanie zjedzona.
Spojrzała na książkę, którą trzymał Jace. Była otwarta na stronie, gdzie znajdował się ruszający wizerunek czarnego smoka. Kojarzyła nazwę tego smoka i wiedziała, że nie należał do tych spokojniejszych, a wręcz przeciwnie, co nie było dobrą wiadomością. Co prawda informacja, że pożywia się drobną zwierzyna, była troszkę pocieszająca, ale dziewczyna pomimo tego, że cieszyła się jak głupia z możliwości obcowania z takim fantastycznym stworzeniem jakim jest smok, to jednocześnie obawiała się trochę tego, co może się stać, gdy smoczysko podrośnie.
– A to samiec czy samica – spytała. No przy wyborze imienia warto wziąć pod uwagę płeć, więc trzeba to sprawdzić. Miller była jednak niezbyt obeznana ze smoczą anatomią, więc sama nie mogła określić czy gad to on, czy ona.
– Sprawdź to jakoś – powiedziała patrząc na Malfoy'a – Nie ma nic na temat płci w tej książce? – spytała biorąc lekturę w ręce i zaczęła szukać informacji.
Audrey
[W sumie faktycznie trochę przypomina. Cieszę się bardzo! ;) Tylko czy Jace też tak by pokochał Jude? ;p]
OdpowiedzUsuńJudith
[Trudno. :< Pocieszę się wątkiem z Carmen.]
OdpowiedzUsuńJudith
Nazywam się Luca Matteo, to były jedne z najlepszych wakacji w moim życiu, ponieważ odzyskałem żonę w ciągu kilku godzin. Zanim do niego zadzwoniłem, przeczytałem kilka dobrych opinii o doktorze Udamie, ale nie wiedziałem, czy wszystkie te historie są prawdziwe, dopóki nie odzyskałem żony. Po tym, jak odzyskałem żonę, z pomocą dr Udama nauczyłem się dzielić moim świadectwem ze wszystkimi na tej stronie, że dr Udama jest naprawdę potężnym czarodziejem, który odbudowuje każdy zerwany związek lub małżeństwo zaklęciem miłosnym w ciągu kilku godzin. Skontaktuj się z dr Udamą na WhatsApp: (+27 65 897 8226) lub wyślij e-mail na adres (udamaada@gmail.com), a później podziękuj mi..
OdpowiedzUsuńPOST Z WDZIĘCZNOŚCIĄ, KTÓRY MUSISZ PRZECZYTAĆ.
OdpowiedzUsuńNazywam się Florence Hooper, jestem świadkiem dobrej pracy i uczciwości dr Ogundele. Jeśli potrzebujesz pomocy, aby odzyskać swojego kochanka, odbudować zerwany związek? Skontaktuj się z dr Ogundele. Ten człowiek jest uczciwy i potężny. Jego czat WhatsApp, czat Viber lub telegram: +27638836445. Możesz mu też podziękować ode mnie, przywrócił mi męża po 5 latach rozłąki. Ten człowiek przyniósł pokój w moim małżeństwie, a jego zaklęcia są nieszkodliwe.