12 lutego 2014

Od wywyższania Gryfonów, Kretynizmu Puchonów i od Wiedzy-O-Własnej-Wszechwiedzy Krukonów, CHROŃ NAS SLYTHERINIE!

Niewątpliwie go znasz. Każdy wie kim jest ten blondyn stojący na korytarzu, uśmiechający się do czasu do czasu i kiwający beznamiętnie głową. Z chęcią go obserwujesz bo musisz przyznać, że mimo jego idealnej gry aktorskiej łatwo go przejrzeć. Jego rozmówcy nie potrafią dostrzec, że Ślizgon wcale ich nie słucha. Same jego towarzystwo wystarcza im, żeby mogli czuć się pewni siebie i lubiani. Jace od dziecka potrafił przyciągać do siebie ludzi jak magnes, mimo że wcale mu na tym nie zależało. Nie lubił przebywać sam, chociaż zawsze pragnął chwili wytchnienia. Stwarzał na swojej drodze życiowej same przeciwności, ale nigdy nie narzekał na brak czegokolwiek. Rozpieszczony arystokrata, który został wyuczony bycia zimnym draniem. Nie pomyślałbyś nawet jak bardzo jest odważny i lubiący dążyć do celu po trupach. Nigdy nie wyobrażałbyś sobie nawet, że na jego lewej ręce od czasu do czasu porusza się mroczny znak Czarnego Pana i że z zimną krwią potrafi zabijać. Nie łatwo wzbudzić w nim jakiekolwiek uczucia. Jeśli już się to komuś uda Jace potrafi być oddany i niezmiernie opiekuńczy. Próbuje za wszelką cenę ukryć fakt, że nawet on - zimny dupek nie bojący się praktycznie niczego również posiada serce i duszę.


J a c e  M a l f o y
Ślizgon, VI klasa.
wierzący we własne ideały, egocentryczny dupek ; najmłodszy ulubieniec Czarnego Pana



Od autorki:
Będę zmieniała tą kartę aż wyjdzie mi w końcu coś z czego będę zadowolona. 
Twarzy użyczył Alex Pettyfer ♥
Wyznaję zasadę: Ja wymyślam - Ty zaczynasz, Ty wymyślasz - Ja zaczynam.
KARTA JACE'A OSIĄGNĘŁA 200 KOMENTARZY. STARA KARTA ZNAJDUJE SIĘ TUTAJ.

196 komentarzy:

  1. [to widze że Ci trochę namieszałam ... chociaż tam nie ma nic o tym, że to Jace, więc Ianowi mogło się to wydawać XD albo biegłby za nim Filch, wrzeszcząc dlaczego wymknął się z Zamku o północy, a Malfoy pojawiłby się tam później (: zależy co chciałaś napisać]

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  2. [Owszem, Babi, Trzy metry nad niebem i tyle szczęścia.
    Może być coś zawiłego, stare zakochanie, nowa znajomość, pojedynek na miotłach/wspólny trening, cokolwiek.]

    Ivette Velverde

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Nic nie szkodzi, ten mankament nie wpływa jakoś szczególnie dotkliwie na wątek ;) ]

    Gryfoni ze Ślizgonami walczyli z reguły o wszystko, nie przejmując się jakiej wagi jest problem. Mogli się kłócić od świtu do zmierzchu o każdą najdrobniejszą drobnostkę, nawet jeśli mieliby świadomość, że ów kłótnia jest pozbawiona jakiegokolwiek sensu i szkoda na nią zachodu.
    Jim był sztampowym Gryfonem, który miał w krwi dokuczenie przede wszystkim Ślizgonom, a Malfoy zabrał mapę, mapę, która była owocem ich wieloletniej pracy, okupowanym wieloma nieprzespanymi nocami i nadal nie mieli pewności czy aby na pewno odkryli wszystkie sekrety Hogwartu. Zamek skrywał tyle sekretów, że Rogacz śmiał wątpić, że życie na niego by im nie starczyło.
    — A gdybym powiedział, że za trzydzieści minut ten papier rozsadzi ci kieszeni i kilka ważnych fragmentów twojego ciała, to coś by zmieniło? — zapytał Potter, pozwalając sobie na szczyptę złośliwość. — Mówię ci przecież, że to niezwykły pergamin. To wyjątkowo perfidny pergamin. Wytnie ci taki numer, że głowa mała i po co ci to?

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  4. [Mącenie jest wtedy, kiedy trzymasz wypitą do połowy szklankę ognistej i widzisz jak do pomieszczenia wchodzi twój niegdysiejszy obiekt uczuć w sukience według najnowszej mody, z rozwianym włosem i kokieteryjnym uśmiechem. Wtedy jest mącenie w głowie. Zwłaszcza gdy ten uśmiech skieruje w Twoją stronę i zapyta o taniec, gdy zaczyna się wolna muzyka.]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Powiem szczerze, że od dawna myślę nad możliwością wąciszcza. Bo Jackie taki znienawidzony przez Ślizgonów, a nie ma sie kto nad nim pastwić. Zaś z wątku z Jacem mogłoby wyjść coś ciekawego :) Jeśli masz ochotę to ja czekam ^^ Na mnie można się wyżyć xD ]
    Jack Bizarre

    OdpowiedzUsuń
  6. Słońce raziło w oczy, a duchota w Wielkiej Sali była nie do zniesienia. Ponaciągane kołnierzyki i ciężkie oddechy świadczyły o niezadowoleniu większości obecnych. Tylko przy stole Ślizgonów, na miejscu zajmowanym stale przez Jack'a rozbrzmiewał śmiech i wesołe tony rozmaitych piosenek. Chłopak nie był zdolny do spochmurnienia przez słońce, czy atmosferę w sali. Wszystko to przeobrażał w plusy. Gdy skończył się repertuar ułożony w jego głowie, Jack wpadł na głupi i niestosowny pomysł.
    - Zabawa w "kim jestem" - wykrzyknął do siedzących w koło znajomych twarzy.
    Uwielbiał pokazywać charakterystyczne postacie szkoły w ośmieszający je sposób, do tego jego metamorfomagia uniemożliwiała pudła ze strony zgadujących. Na pierwszy ogień wziął Filcha. Jego towarzysze zaśmiali się głośno, mimo że duchota ledwie im na to pozwoliła. Następnie chłopak wstał od stołu i przeszedł się kawałek naśladując chód profesor McGonagall. I znów rozbrzmiał przytłumiony śmiech, a czerwone twarze jego znajomych jeszcze bardziej spurpurowiały. Dał im chwilę na złapanie oddechu i upatrzył sobie kolejną ofiarę. Jakąś Krukonkę. Kolejna salwa śmiechu, a Bizarre uśmiechnął sie szeroko.
    - To teraz może ktoś bliższy naszemu stołu? - zaproponował i zawiesił oko na blondynie siedzącym nieopodal. Zmusił swoje włosy do przybrania złocistej barwy i odpowiedniego ukształtowania. Uśmiechnął się cynicznie i podszedł do jednej ze swoich koleżanek.
    - Ej mała - powiedział nienaturalnie zgrubionym głosem, a kilka głów zakręciło się odradzając mu wykonanie swego zamiaru - Założysz się, że - kawałek dalej, przy jego "ofierze" poruszyło się niespokojnie kilka osób i wskazało Jack'a palcem - zaciągnę cię do swojej sypialni w mniej niż pięć minut?
    - Malfoy - powiedział ktoś na przeciw Bizarra.
    Zabrzmiało to raczej ostrzegawczo, a nie radośnie. Zaś mówiący swoimi oczyma pokazywał dezorientację, lekkie przerażenie i ciekawość. Jak większość Ślizgonów, ów obserwator, mógł bez problemu patrzeć na krzywkę Jack'a. Ten obrócił się na pięcie, a gdy zobaczył Malfoy'a, uśmiech wcale mu nie zrzedł. Włosy wróciły do swojego naturalnego koloru i kształtu, a ich właściciel posyłał szerokie uśmiechy ku blondynowi.
    - Co jest Jace? - spytał nie tracąc werwy, jakby na prawdę nie wiedział, co mu grozi.

    [Tak więc zaczęłam i mam nadzieję, że nie jest najgorzej :) A! I jeśli źle odmieniłam, czy coś w tym guście to mi powiedz, bo doprawdy nie wiedziałam jak to odmienić xD]

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Witam serdecznie :) Niech się kochają tak:) Eoin potrzebuje kumpla żeby jego ekscesy i wszystko inne było super ekstra :)]

    Eoin

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Hm, może organizacja jakiejś nielegalnej imprezy; zakład, że Eoin ma poderwać dziewczynę wybraną przez Jace'a albo obrzucanie z dachu łajnobombami ludzi wychodzących ze szkoły na błonia. Jakoś jestem wyprana z pomysłów, wybacz. ]

    Eoin

    OdpowiedzUsuń
  9. Z chęcią skuszę się na jakiś wątek :)

    Charlotte Varien

    OdpowiedzUsuń
  10. Otworzyła gwałtownie oczy mimo że słońce momentalnie zaczęło kuć i oślepiać. Zmarszczyła nieco nos a usta wygięły się w paskudnym grymasie kiedy poczuła zapach palonego tytoniu. Jace nie miał pojęcia, że pod tą opanowaną i marmurową powłoką kryje się rozżalony gniew gotów się ujawnić jeśli zajdzie jej za skórę. Wyciągnęła bladą dłoń i wyciągnęła z jego ust papieros by móc zgasić go pień ściętego konaru a resztki wyrzucić w świeżą trawę.
    - Nic dziwnego, że nie rozumiesz. - powiedziała na powrót zamykając oczy. Jak on ją irytował!
    - Jesteś egocentrykiem, widzisz tylko swoje zalety. - dopowiedziała po chwili. Policzki nieco się zaróżowiły od słońca, czuła przyjemne ciepło właśnie w tym miejscu. Nie rozumiała zachwytu otoczenia jego osobą, tak samo jak nie rozumiała ubóstwiania Jamesa Pottera. Oboje, i ślizgon i gryfon mogli stanąć razem do konkursu o puchar narcyza – problem tkwił w tym, że oboje mieli w nim wyrównane szanse. Wianuszek rozchichotanych dziewczyn przysiadł niedaleko na trawie. Będą mieli co potem opowiadać, choć Adrasteja miała nadzieję, że nie stanie się obiektem plotek. Jeszcze tylko brakowało jej do puszki pandory zazdrosnych i mszczących się ślizgonek!
    - A ja nie rozumiem czemuś się mnie uczepił jak gumochłon.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ivette Valverde20 marca 2014 20:41


    Hiszpania ma wiele bogactw naturalnych, między innymi srebro, ołów, złoża węgla kamiennego i rudy cyny. Kraj ten posiada także wiele wybitnych postaci jak Miguel de Cervantes, Salvador Dali czy Francisco Goya. Jednakże największym ich osiągnięciem jest niewątpliwie osoba Ivette Valverde.
    Wzrost oszacowany na sto siedemdziesiąt dwa centymetry, waga około pięćdziesięciu kilo. Sylwetka wysportowana, wyrzeźbiona wielogodzinnymi treningami. Karnacja nietypowa dla Hiszpańskich terenów, jednakże odznaczająca się ciekawym odcieniem, który znawcy określiliby jako kawa z mlekiem. Oczy piwne, nad wyraz ciemne, niemalże czarne. Włosy średniej długości, brązowe, połyskujące, lekko zafalowane. Mocno zarysowane kości policzkowe, wąska twarz, nieco za długi nos oraz blizna na czole, będąca śladem po morderczych treningach w drugiej klasie i pierwszym spotkaniu trzeciego stopnia z tłuczkiem, który trafił w wyżej wymienione miejsce.
    Inteligencja bardzo dobrze rozwinięta jak na Krukonkę przystało. Noty z SUMów równie wybitne co jej postawa na zajęciach i zaangażowanie w naukę. Bardziej kocha tylko Quidditch, któremu oddaje się bez reszty, choć trzeba przyznać, że miała skok w bok ze względu na OWUTEMy. Szybko jednak wróciła do męża, w uzgodnieniu z nim pozostając w ciągłym kontakcie z kochankiem.
    Rodzinne koligacje wymagają wiele do życzenia i pozostają w nie najlepszych wymiarach. Matka zmarła gdy dziewczyna była dzieckiem, wiecznie zapracowany ojciec spędzał dni i tygodnie w Ministerstwie, dopiero na krótko przed jedenastymi urodzinami córki sprowadził ją do Anglii. Brak zainteresowania ze strony rodziny sprawił, że w Hogwarcie na trzecim miejscu kręgu jej zainteresowań uplasowała się adoracja, jaką otoczyli ją mężczyźni. Wysocy, niscy, chudzi, grubi. Inteligentni, głupi, rozważni, infantylni. Ślizgoni, Krukoni, Gryfoni i... Reszta. Nie miała znaczenia, póki sprawiali, że czuła się lepsza. I zawsze znalazł się ktoś, kto potrafił wykrzesać z niej więcej dobra.
    Malfoy do tych osób nie należał. Ivette wątpiła, żeby wykrzesywał z ludzi dobro i była raczej skłonna uznać, że to z niego trzeba by było wyciąć to, co najlepsze i zakonserwować, póki jeszcze istniało. Sklasyfikowała go do typowych Ślizgonów, ale trzeba było przyznać – potrafił kobietę wprawić w zachwyt swoją osobą i sprawić, ażeby poczuła się najważniejszą osobą pośród innych dam. Tego wieczora, gdy weszła do lochów, gdzie odbywała się jedna z nielegalnych imprez pierwszą postacią, którą zobaczyła był właśnie Jace Malfoy. Nie czekała długo i pochwyciwszy dwie szklanki whiskey skierowała się w jego stronę, podając mu jedną ze szklanek. Była Ivette Valverde w pełnej krasie. W szykownej sukience w grubą, czarno-białą kratę, obcisłą i nieco krótszą, niż w standardowym wymiarze sprzedawana była w sklepie. Na szyi perły, włosy spięte w koka. Chciała onieśmielać, odrzucać spojrzenia i być. Ostatnio bytu jej brakowało.

    OdpowiedzUsuń
  12. [ No więc bardzo fajnego pana stworzyłaś, podoba mi się. Ale sądzę, że łatwiej będzie mi poprowadzić wątek z nową pacynką, Isis, jak tylko adminki ją zaakceptują. Mam nadzieję, że jeszcze dzisiaj wieczorem :> ]

    Erin

    OdpowiedzUsuń
  13. Ian odwrócił się raptownie a jego oczom ukazał się Filch.
    Tego się kompletnie nie spodziewał .. był niemal w stu procentach pewien, że to Malfoy namyślił się i postanowił mu pomóc.
    Chłopak nie miał teraz ani siły ani czasu by wdawać się z tym charłakiem w jakąśkolwiek dyskusję. Za kilka minut miało zacząć się jego pierwsze w życiu spotkanie śmierciożerców, w którym grał będzie kluczową rolę.
    - Zamknij się - mruknął i skierował różdżkę, wypowiadając krótko formułę zaklęcia:
    - drętwota!
    Zapewne zapłaci za to srogim szlabanem, może nawet wizytą na dywaniku u dyrektora, ale nie obchodziło go to.
    Były ważniejsze sprawy.
    Zdecydowanym krokiem i z wysoko podniesioną głową wkroczył do lasu.
    Rozejrzał się nerwowo w poszukiwaniu jakiegoś śladu prowadzącego go do śmierciożerców.
    Przystanął na pozbawionej drzew polanie i podwinął rękaw szaty, odsłaniając swoje lewe przedramię.
    Z nerwami napiętymi do granic możliwości czekał na przybycie Malfoya i Voldemorta we własnej osobie ..

    IAN BLAKE

    [ nic się nie stało :) ]

    OdpowiedzUsuń
  14. Ivette Valverde20 marca 2014 22:46

    Gdy już usiadła obok niego, założyła nogę na nogę eksponując zgrabne udo i oparła się jednym łokciem o podłokietnik. Jego pytanie okraszone zostało dość długim, przeciągającym się milczeniem tylko po to, żeby po upiciu drobnego łyku ze szklanki whiskey dość oschłym tonem powiedziała:
    – Nie – i w tym słowie nie było ani trochę kłamstwa. Odstawiła szklaneczkę na stoliczek obok fotela i przesunęła kciukiem po linii kości policzkowej. – Jednakże liczę, że rano będzie ktoś za kim będę mogła tęsknić – dodała znaczącym tonem wypowiedzi, po czym odwróciła na moment wzrok w stronę tańczących. Celowy zabieg, który miał wzbudzić odrobinę zazdrości, ale też wybadać czy w myślach Jace'a znajduje się choć trochę zainteresowania jej osobą. Wróciła spojrzeniem do Ślizgona i uśmiechnęła się delikatnie.
    – Byłam zaskoczona odbierając zaproszenie na imprezę – przyznała szczerze – Nie sądziłam, że jeszcze o mnie pamiętasz i że zasługuję, ażeby znaleźć się w tak doborowym towarzystwie Ślizgonów w ich własnym Pokoju Wspólnym. – Słodziła i komplementowała, co nie było znowu wymuszonym tikiem, a naturalnym odruchem. W końcu Ivette miała w sobie tyle samo dobra co zła i nie uchodziła za osobę niemiłą w obyciu. Wręcz przeciwnie.

    OdpowiedzUsuń
  15. Siedzenie w dormitorium z dziewczynami, których głównym tematem byli przystojni puchoni, napuszeni krukoni, wściekli ślizgoni i Bóg jeden wie co jeszcze nie należało do najprzyjemniejszych czynności, jakim Fleur chętnie się oddawała.
    Wolała już zabrać swoją różdżkę, włożyć szatę i wyjść do salonu wspólnego niż dalej tam tkwić.
    Ale salon był pusty i mimo błogosławionej ciszy, Houx nie mogła znaleźć w nim nic więcej, oprócz własnej samotności, której nie znosiła od jakiegoś już czasu.
    Znała jedną czy dwie osoby, które byłyby na tyle uprzejme, by z nią porozmawiać, ale nie o tej porze...
    Ale czy Fleur chciała rozmów? Chyba nie. Chciała by coś się działo, miała nieodparte wrażenie, że chwilami stoi w miejscu, zamiast ruszyć z czymkolwiek. Aurorem nie zostaje się tylko dzięki dobrym ocenom - choć to dużo pomaga.
    Co też strzeliło puchonce przestrzegającej zasad, by dziś w nocy wszystkie je złamała? Tego nie wiedział nikt i chyba ona sama też nie.
    Zanim się spostrzegła wkradała się do lochów, tam, gdzie mieściło się dormitorium ślizgonów.
    Parę zaklęć, kilka podstępów i trochę zmarnowanego czasu na poszukiwanie odpowiednich drzwi.
    Kiedy jednak je znalazła i zapukała, uśmiechnęła się do blondyna nieco rumiana na twarzy.
    Oparła się niby nonszalancko o framugę drzwi.
    - Stoję sobie. Narażona na przyłapanie przez prefektów. Patrzę ci w oczy i pytam...Chcesz złamać parę zasad? - w jej głowie brzmiało to dużo lepiej.

    [Jeśli słabo, to wielkie PRZEPRASZAM! ;_;]

    Fleur Houx

    OdpowiedzUsuń
  16. Jack przemyślał chwilę pytanie, rzucone mu z oczywistą nienawiścią, następnie uśmiechnął się szeroko. Jego białe zęby prosiły się o wybicie.
    - Bezproblemowo, psze pana - zachichotał.
    Nie przeszkadzał mu fakt, że Malfoy postanowił podnieść go kilka centymetrów w górę. Miast przejmować się tym, zamachał delikatnie nogami. Nic nie było w stanie zepsuć jego nastroju. Tyle razy słyszał już pogróżki, wyzwiska, że straciło to większe znaczenie. Może kiedyś sie tym przejmie, może kiedyś sie załamie, ale to na pewno nie był jeszcze ten dzień.
    Jego znajomi zdawali się udawać, ze jedzą cokolwiek ze stołu, ale Jack'owi nie umknął fakt, że bawi i przeraża ich ta sytuacja. Ślizgoni jakoś dziwnie cieszyli się z czyjejś krzywdy, czego on nie potrafił zrozumieć. Zawsze uważał, że trafił do domu węża zupełnym przypadkiem, a może drogą eliminacji? Jak nie Gryfindor, nie Hufflepuff, nie Ravenclaw to Slytherin.
    Obecna sytuacja też go nie dziwiła. Była na porządku dziennym. Do tego chłopak zauważył, że Jace musi mieć jeden z gorszych dni. Blondyn piorunował go wzrokiem i nie rozluźniał uścisku. Jack przeczuwał, że zaraz może dostać w twarz, mimo to ciągle się uśmiechał.
    - Coś cię dziś ugryzło panie Malfoy? Wyglądasz gorzej niż zazwyczaj. W sensie humoru, rzecz jasna - zachichotał chłopak.
    Wbrew pozorom nie był głupi czy odważny. Inni wiedzieli, że takich sytuacji się nie prowokuje, że są niebezpieczne. On tego nie wiedział. Nie miał poczucia niebezpieczeństwa. Nowo poznani ludzie wybałuszali na to oczy i kręcili zawsze głowami.
    - Może postawisz mnie na ziemi? - zaproponował po chwili - Nogi mi cierpną, a i tobie musi nie być za lekko. Nie jestem najlżejszy i najniższy, co? - po raz kolejny wyszczerzył zęby, a obserwatorzy byli pewni, że za chwilę straci ze dwa.

    [Nie jest tak źle, mi się podobało :) ]
    Bizarre

    OdpowiedzUsuń
  17. – Czy będąc sceptycznie nastawiona przyszłabym do ciebie ze szklanką whiskey? – zapytała nie bez powodu uznając za zabawne oskarżenie tego typu. Ivette uznała, że Malfoy może sam sobie odpowiedzieć na to pytanie i opróżniła do połowy szklankę, krzywiąc się na gorzki posmak w ustach. Właściwie to nie lubiła tego rodzaju alkoholu i należała do niskiej warstwy społecznej, która lubowała się w zwykłym piwie. Jednakże kobieta wyglądała lepiej trzymając w dłoni szklaneczkę whiskey, niż jasnego pełnego, więc od czasu do czasu Valverde poświęcała się, po drugiej szklance nie czując nawet różnicy w tym, co piła.
    – Słyszałam, że masz dziewczynę – wyrzuciła mu bombę wprost pod nogi ciekawa jak zareaguje. Nie zamierzała flirtować z mężczyzną, który już kogoś miał ani też nie przykładała ręki do rozpadów czyjegoś związku, zatem reakcja chłopaka miała być decyzyjna dla Ivette i rozstrzygnąć o jej planach na wieczór i towarzystwie, w którym go spędzi.

    Ivette Valverde

    OdpowiedzUsuń
  18. [ Nie marudź:) Mi się podoba :)]

    Eoin, nigdy nie pozwalał na to, by jakikolwiek człowiek zbliżył się do niego dostatecznie blisko, by mógł nazwać go swoim przyjacielem. Marks, stronił od cieplejszych relacji, bo kiedy w grę wchodziły uczucia, człowiek się zmieniał i nic już nie było takie jak kiedyś. Ślizgon zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Sam to przeżył i teraz był niezwykle ostrożny.
    Nikogo nie kochał, nikogo nie lubił na tyle, by móc nazwać go swym przyjacielem, jednak w Hogwarcie, wśród szarej masy uczniów, znalazła się jedna osoba, która zasługiwała na miano naczelnego kumpla i osoby numer jeden w życiu Eoina. Jace Malfoy .
    Marks, nigdy by nie sądził, że spotka w tej dziurze, kogoś kto tak bardzo byłby do niego podobny. Z charakteru, rzecz jasna, bo od podobieństwa zewnętrznego miał brata bliźniaka. Egon niby był taki sam, ale charakterologicznie, bracia różnili się diametralnie. Dla Eoina nie było dobra i zła, tylko władza i potęga, do której dążył po trupach, zaś jego młodszy o minutę brat. Widział wszędzie tylko dobro i zło. Ech, i jak ktoś taki był w Slythernie? Cholera wie.
    Ślizgon nasz, w przeciwieństwie do swojego blondwłosego kumpla lubił wtorki, ale tylko dla tego, że były bliżej weekendu niż poniedziałki – najbardziej znienawidzone przez niego dni w tygodniu.
    To właśnie tego wtorkowego popołudnia, gdy stali w najdalszym zakątku szkolnych błoni, zaciągając się papierosem, Jace rzucił Eoinowi wyzwanie. Malfoy doskonale wiedział, że Marks, przyjmie jego wyzwanie. A jeśli jeszcze w grę wchodziło podrywanie dziewczyn, ciemnowłosy Ślizgon nie miał sobie równych.
    - Woli blondynów? Weź już sobie nie dodawaj . - Z kpiarskim uśmiechem na ustach, Eoin spojrzał na przyjaciela. - Urozmaićmy nieco ten zakład. Dziesięć galeonów, że do końca dnia dziewczyna mnie pocałuje. Wchodzisz? - Zapytał, Jace'a pewny swego zwycięstwa.


    Eoin

    OdpowiedzUsuń
  19. Na Godryka! James miał taką ochotę walnąć Malfoy’a prosto w plecy oszołamiaczem, że tylko resztki zdrowego rozsądku go powstrzymały do tego czynu. To było tak mało gryfońskie, że aż zastanawiał się, dlaczego w ogóle o tym pomyślał.
    — Nie wybuchnie? — Rogacz uniósł brew w akcie zdziwienia. Jesu, przecież to logiczne, że Ślizgona nie przekona ten mało ambitny argument. Stanął w drzwiach, torując Jace’owi drogę, chociaż szczerze powiedziawszy Malfoy swoimi potężnym ciałem prezentował się o niebo lepiej od Potter, który nie dbał o takie drobnostki jak poranne ćwiczenia i inne głupstwa. W głowie miał tylko quidditch, a jego trening wytrzymałości ograniczał się do biegania po korytarzach ewentualnie uganianiem się za Evans.
    — A chcesz się przekonać? — zapytał zdesperowany Jim, przeczesując kolejny raz w włosy. O jego głowę obijała się tylko jedna informacja: „odzyskać mapę za wszelką cenę!”. — To mi go oddaj i ci pokaże na co go stać — podsunął szybko. O tej porze naprawdę miał problem z logicznym myśleniem i wymyślaniem sensownych argumentów, a jak na złość Malfoy był bystry. Czemu tej mapy nie mógł odnaleźć jakiś bez mózg z jego domu, który dałby się przekupić wypracowaniem, nawet takim napisanym „na odwal się” i byle jak? Pech, po prostu pech w najczystszej postaci wtargnął do życia Pottera, a wszystko zaczęło się od tego feralnego dnia w Pokoju Życzeń.

    James

    OdpowiedzUsuń
  20. Oczywiście, że wiedziała. Było niewiele danych, o których nie miała choć minimalnego pojęcia. Co do osoby Jace’a nie można mieć przecież wątpliwości. Poza tym rody czystej krwi żyły w swoim małym, hermetycznym świadku, a ci pomniejsi zachłannie szukali dostępu do wielkich i bogatych.
    – Oh, biedaku. – Teatralnie skomentowała jego przymus chodzenia na takie imprezy, wywracając oczami – Ja na całe szczęście nie mam takich problemów. Może jednak na nieszczęście. Miałabym więcej okazji spotykać wpływowych ludzi. – Czy Marina poszłaby do łóżka z Malfoyem w zamian za zdobycie władzy? Oczywiście, że tak. Dla niej kwestia dziewictwa była prosta: skoro zamążpójście w jej przypadku będzie transakcją, to dlaczego nie sprzedać tego „honorowego” kawałka błony za coś wspanialszego niż małżeństwo, za władzę? Dla Mariny miłość była tylko i wyłączenie efektem wywołanym przez odpowiednie hormony (Marina zaopatrywała się w książki dotyczące mugolskiej edukacji. Rachunek różniczkowy i wzór na bombę atomową miała w jednym paluszku).
    Gdyby nie była Krukonką, należałaby do domu węża, każdy to wiedział. Nauka była środkiem do zdobycia władzy, była jej źródłem. Krajami wiele razy władały szare eminencje. Ludzie pełni wiedzy, potrafiący ją wykorzystać władali państwami i prowadzili je, stojąc w cieniu, tuż za królem. Idealnie nadawała się na kogoś takiego. Mimo swej perfekcji, niepozorna i niewyróżniająca się. Jedynie ten nos, leciutko garbaty, jakby arystokratyczny, nadający jej twarzy królewskiego profilu.
    – Cóż tak rozbawiło pana, panie Malfoy? – zapytała z błyskiem w oku.

    Marina E. Bulstrode

    OdpowiedzUsuń

  21. W tym jednym momencie Malfoy skupił na sobie całe zainteresowanie Ivette. Dostrzegła jego speszenie, pomimo że szybko ukrył je pod maską cynizmu, a brawurowe zakrztuszenie się napojem nie było bynajmniej zamierzoną zagrywką. Przełożyła szklankę do lewej dłoni i wyciągnęła rękę w jego stronę. Palcami złapała jego podbródek i uniosła ku sobie, delikatnie się uśmiechając do własnych myśli. To było całkiem miłe, że ktoś potrafił znaleźć osobę, na której mu zależało i cieszyć się tym uczuciem.
    – Dość ciekawa reakcja jak na złe informacje – odparła po długiej chwili milczenia, puszczając go i podpierając się na ramieniu. Dopiła do końca zawartość szklanki i zaczepiła jednego z pierwszorocznych, który akurat przechodził obok niej, żeby przyniósł jej kufel piwa.
    – Widzisz, Jace – zaczęła – mnie nie interesują te całe cielesne akty, które wy, mężczyźni nazywacie seksem czy też obowiązkiem kobiet wobec was. Mnie interesuje to uczucie, która sprawia, że ludzie potrafią stać się kimś innym tylko po to, żeby zadowolić drugą stronę. To intrygujące zjawisko, nie sądzisz? Powstało o tym wiele baśni, legend, idei. O „miłości” i tego jak się ją je. - Ivette sama nie była pewna do czego dąży tym wywodem. Zebrało jej się na inteligentną rozmowę, można powiedzieć, że myślała na głos, wciągając w to Malfoy'a. – W gronie wszystkich tu zebranych osób jedna połowa należy do ciebie, druga do mnie. Obie te grupy zrobiłyby wiele, żebyśmy na nie spojrzeli, obdarowali choć jednym słowem. To miłość, uwielbienie? Być może, ale seks z którymkolwiek z nich byłby nudny, pozbawiony werwy, emocji. To byłby akt cielesny. Nie chcę cielesnych aktów, nie chcę uprawiać seksu, chcę się kochać. A ty?

    [Rozumiem :) ]

    OdpowiedzUsuń
  22. Malfoy wywlekł go poza Wielką Salę. Każdy normalny człowiek, a nawet taki lekko szurnięty, który umiałby zgrywać kozaka przy innych i śmiać się temu blondynowi w twarz, bez świadków po prostu by wymiękł. Jednak buzi Jack'a uśmiech nie opuścił. Ten chłopak nie próbował nawet niczego udowodnić. On po prostu nie widział zagrożenia. Bo i co mogło się stać? Mógł zostać pobity? Skopany? Oberwać urokiem? Z wszystkiego da się wykaraskać. Dlatego też, jak sie można było spodziewać, oberwał. Oberwał tak, że wywrócił się na podłogę. Ślizgon potrząsnął głową dla przywrócenia orientacji i poprawiając swój nos, który strzyknął nieprzyjemnie, uśmiechnął sie do napastnika.
    - Jeszcze raz zrobisz coś podobnego, a skończy się to znacznie gorzej - mruknął tamten.
    Chłopak miał ochotę spytać jak, ale na korytarz wkroczyła właśnie profesor McGonagall w otoczeniu ciekawskich gapiów. Jack uśmiechnął się też do nich. Odebranie punktów Slytherinowi ani trochę go nie zabolało, nie czuł więzi z domem węża i nie obchodził go puchar domów. Jeśli zdobędzie go Slytherin, to na pewno nie ja - powtarzał. Kara też nie była dotkliwa. Towarzystwo Malfoy'a wcale mu nie przeszkadzało.
    - Na początek standardowo wypolerujecie puchary i odznaki. Potem poinstruuje was pan Filch, z którym się jeszcze skontaktuje.
    Jack skinął głową na znak, że rozumie. Następnie przeniósł wzrok na Jace'a. Ten najwyraźniej miał coś przeciw wspólnej karze. Bizarre wstał z podłogi, z której nie podniósł się nawet rozmawiając z nauczycielką. Strzepnął z siebie bród, który przywarł do jego szaty i z nie mniej szerokim uśmiechem co w sali pomaszerował za Malfoy'em. Jedyną różnicą jaką można było dostrzec w Jack'u był nos, który mimo nastawienia przez właściciela, wyglądał nietypowo.
    - To jesteśmy kwita? - rzucił chłopak z radością w głosie - Masz niezły cios - dodał i zrównał się z Jacem.
    Zdawał sobie doskonale sprawę, że tamten nie będzie chciał ciągnąć rozmowy, ale nie wiedział jak bardzo go to drażni.

    Bizarre

    OdpowiedzUsuń

  23. Coś w wyrazie twarzy Ivette mówiło, że jego odpowiedź jej nie zadowoliła.
    – Szkoda – odparła, nie ciągnąc dłużej tego tematu i nie odkrywając więcej kart. Jej ostatnie pytanie było na tyle dwuznaczne, że myślała, iż Jace wyłapie tę sugestię. Skoro jednak odparł przecząco zachowanie dziewczyny diametralnie się zmieniło. Usiadła prosto i sięgnęła po kufel z piwem przyniesiony przez pierwszoroczniaka. Valverde nie marzyła o wielkiej miłości i hucznie ogłoszonym związku, ale o paru dniach wzajemnej koegzystencji i kilku nocach przyjemności. Jako kobieta potrzebowała wokół seksu otoczki delikatności, uczucia. Nie tylko miejsca.
    Sięgnąwszy po kufel wypiła kilka głębokich łyków, żeby zebrać myśli w jedną całość i znaleźć temat zamienny, który nie zahaczałby już o tematykę seksu.
    – Zatem – urwała rozglądając się po Pokoju Wspólnym – Świętujemy coś konkretnego? – spytała mało zręcznie zmieniając temat.


    Ivette Valverde

    OdpowiedzUsuń

  24. Powoli odwróciła głowę w jego stronę, słuchając z uwagą słów, które skierował w jej stronę i w duchu odnosząc zwycięstwo, że był w stanie wypowiedzieć się tak szczerze. Na twarzy Ivette nie mógł nie zagościć uśmiech, którego adresatem był tylko i wyłącznie Ślizgon.
    – Siedzę tu z tobą z tego samego powodu co ty siedzisz ze mną – odparła tylko częściowo zgadzając się z jego zdaniem – oboje wiemy, że wszyscy ci, którzy zabiegają o naszą uwagę są tylko szarą, nic nieznaczącą masą. Jednakże nie nazwałabym powodu mojego siedzenia tutaj wyzwaniem i nie dlatego, że jesteś łatwy. Siedzę tu, bo tak jak ty cenię w ludziach ich wartość i to, co mają do zaoferowania. Nie potrzebni mi faceci w moim towarzystwie, potrzebny mi mężczyzna, a ty spełniasz wszystkie jego cechy. – zagrała w myśl zasad fair play odkrywając praktycznie wszystkie swoje karty i w duchu oczekując, że on zrobi tak samo. Mimo to spodziewała się, że Jace może się tak nie zachować. To nie było w jego stylu.

    OdpowiedzUsuń

  25. To był całkiem standardowy powód – zmiana miejsca na bardziej zaciszne ze względu na zbyt duże natężenie hałasu. Niemniej Ivette z przyjemnością wstała korzystając z pomocnej dłoni Jace'a i gdy ten nie puścił jej dłoni poczuła ogromne zadowolenie. Szli przez środek Pokoju Wspólnego ręka w rękę, co znaczyło dla plotkarzy wszelkiej maści, że coś między nimi jest, natomiast dla niej oznaczało to, iż tego wieczoru nie spędzi samotnie. Na sercu zrobiło jej się cieplej i przyjemniej.
    - Masz na myśli jakieś konkretne miejsce? - spytała niemalże od razu, gdy jeszcze przedzierali się przez tłum tańczących. Jej palce oplotły jego dłoń nieco zgrabniej i ten gest wywołał na jej lekki uśmiech, a w oczach pojawił się wesoły ognik. Trudno byłoby powiedzieć, że jest głęboko zakochana w Malfoy'u, ale pociągał ją i miał wszystko, co według niej potrzebne było na materiał mężczyzny. Dużo ich łączyło, niewiele dzieliło.

    OdpowiedzUsuń
  26. Rozrywka.
    Dla każdego to słowo znaczyło coś całkiem innego - i właśnie to było w nim piękne. Jedno słowo, tysiące znaczeń, a przecież każdy ma na myśli to samo - dobrą zabawę. Ale dla każdego dobra zabawa oznaczała coś innego - jedni zadowalali się paroma książkami, inni woleli wylać coś komuś na głowę, jeszcze inni ubóstwiali wyzywanie ludzi w ich mniemaniu gorszych od siebie. Dla niej rozrywką było latanie na miotle; dla Jace'a Malfoya - wysadzenie jakiegoś kociołka z eliksirem.
    A myślałam, że już więcej rzeczy nie może nas różnić. Najwidoczniej się myliłam.
    - Nie możesz po prostu... - urwała, by zastanowić się, co jeszcze prócz wysadzania kociołków może być rozrywką dla tego Ślizgona. - ... poznęcać się nad jakimiś pierwszoroczniakami? Bo to chyba jest dla ciebie rozrywką.
    To nawet nie było pytanie, Yseult miała niemal stu procentową pewność, że Jace tak właśnie myśli; mimo to wbiła w niego uważne spojrzenie swoich zielonych oczu.
    Wrzuciła kilka składników do kociołka.
    - Lepiej polataj sobie na miotle i nie psuj nikomu dobrego humoru... - w myślach dodała "zwłaszcza mnie".
    - O! - uśmiechnęła się do samej siebie, gdy eliksir osiągnął jasnozielony kolor, opisywany w podręczniku. - Chyba nie jest ze mną aż tak źle - szepnęła do samej siebie.

    Yseult

    OdpowiedzUsuń
  27. Odwrócił głowę i spojrzał prosto na stojącego obok Malfoya.
    Nie miał dużo czasu na zebranie myśli i przeanalizowanie treści jego przestrogi, choć nie ukrywał, że bardzo go zaintrygowała.
    Dlaczego miałby nie wspominać o ojcu?
    Przecież był tutaj tylko i wyłącznie z jego powodu ..
    Tylko po to by ocalić mu życie zgodził się zasilić szeregi śmierciożerców.
    - Czemu nie? Jace, muszę wiedzieć czy wszystko z nim w porządku .. chce się dowiedzieć kiedy go wypuszczą! Nie będę siedział cicho ..
    Rzucił prowokujące spojrzenie w kierunku blondyna, lecz nie dane było mu usłyszeć z jego ust jakiejkolwiek odpowiedzi.
    Poczuł jak jego Mroczny Znak zaczyna palić go żywym ogniem ..
    W tym samym momencie na polanie rozgległ się huk, oznaczający tylko jedno - teleportację.
    Z kłębowiska kurzu powoli zaczynały wyłaniać się wysokie, ciemne postacie.
    - Pan Blake, przyszedł pan .. nie spodziewałem się po panu takiej odwagi - największa z nich wysunęła się na przód. Czarny kaptur skutecznie maskował jej tożsamość, lecz głos przypominający syk węża i iskrzące w ciemności oczy były rozpoznawalne zawsze, w każdej sytuacji. .. Voldemort.
    Czarny Pan podszedł do Jace'a, kiwając mu porozumiewawczo głową.
    Pierwsze spotkanie właśnie się rozpoczęło ..

    IAN BLAKE

    [mi naprawdę się nie śpieszy z odpisami, nie masz za co przepraszać XD]

    OdpowiedzUsuń
  28. [Rudowłosa nie umarła, ale moja wena owszem. Ale już się odrodziła i mam nadzieję, że ma przed sobą długie życie :D A Jace zaraz trafi do powiązań, jak tylko wszystkie wątki ogarnę]

    Całkiem nieźle, Ducie. Jeszcze trochę i może Slughorn w końcu zwróci na ciebie uwagę.
    Yseult od lat zamierzała pokazać nauczycielowi ile jest warta jej wiedza, że wcale nie jest gorsza od tych jego "pupilków", że potrafi przygotować porządny eliksir, za który na egzaminach dostałaby co najmniej powyżej oczekiwań. Miała nadzieję, że tym razem jej się to uda, że w końcu bez niczyjej pomocy wybije się ponad resztę uczniów. Nie zależało jej na dołączeniu do klubu Ślimaka, ale liczyła na dobrą ocenę. Mimo wszystko była ambitna.
    - Może poeksperymentujemy? - te słowa Jace'a ją przeraziły. Dosłownie. Wszystko nagle zwolniło i Yseult patrzyła na rękę chłopaka trzymającą niezidentyfikowany przez Krukonkę składnik, który niebezpiecznie zbliżał się do kociołka z jej idealnym eliksirem. Jej eliksirem na 'wybitny'.
    Nie mogła mu na to pozwolić.
    Nie teraz, kiedy była tak blisko osiągnięcia... no właściwie czego? Sama nie wiedziała, ale nie chciała pozwolić, nie, nie miała zamiaru pozwolić Malfoyowi zepsuć jej pracy.
    Ale nie zdążyła.
    Poczuła, że robi się czerwona, a dłonie same zaciskają w pięści.
    Zabiję go!

    Yseult

    OdpowiedzUsuń
  29. Spełnił jej prośbę. Caroline nie mogła uwierzyć, że zdecydował się tak zaufać osobie, która… Z pewnością nie nazwała by się w tamtej chwili silną. I gotową. Gotową na przyjęcie do świadomości tak straszliwego brzemienia Jace’a. Poczuła łzy pod powiekami, gdy spojrzała na twarz chłopaka, na której wyraźnie odpijały się wszystkie trudny dnia dzisiejszego. Od wydarzeń na dachu gospody do chwili obecnej zdarzyło się tak wiele… Z trudem pojmowała wszystkie wydarzenia. Lek powoli zaczynał ją usypiać, ale dziewczyna dzielnie stawiała opór jego kojącemu działaniu. Teraz liczył się tylko Jace.
    Mogła umrzeć za niego.
    Przeraziła się, że była w stanie wysnuć tak absurdalne wnioski, w chwilach największej słabości, chora i przerażona, ale mimo wszystko wiedziała, że to prawda. Nie chciała, aby na miejscu blondyna siedział teraz ktoś inny jak kolega ze szkolej drużyny quidditcha, współlokatorka z dormitorium czy nawet… Jej matka. Gdyby żyła.
    Drżącymi palcami ujęła ciepłą dłoń Malfoy’a. Jeszcze raz spojrzała mu w oczy, chcąc ujrzeć w nich aprobatę dla własnych czynów…
    Podwinęła rękaw koszuli, a serce dziewczyny momentalnie zamarło. Tatuaż, przedstawiający węża wysuwającego się z otwartych szczęk czaszki, tak znajomy i jednocześnie tak znienawidzony przez Caroline, widniał na przedramieniu chłopaka. Blondynka łudziła się, że to wytwór jej majaków, ale okrutna świadomość prawdziwości tego faktu uderzyła w nią niczym powiew lodowatego powietrza. Zamrugała oczami, wbijając niedowierzające, błagalne spojrzenie w chłopaka.
    - To... – zdążyła wyszeptać, zanim lek całkowicie ją uśpił, pozwalając na chwilowe oderwanie się od rzeczywistości.
    …nie może być prawdą. Powiedz, że to nie jest prawda, do jasnej cholery! Dalsze słowa zamarły jej na wpół otwartych ustach.
    Ciąg wydarzeń, jakie rozegrały się tamtej nocy został przerwany. A życie po przebudzeniu miało być już zupełnie inne, jakby te wszystkie rzeczy były tylko snem. Koszmarem, zawierającym w sobie tak mało realizmu, a będącego nasyconym różnorodną mieszaniną uczuć… Gdyby musiała przejść przez to ponownie… Nie zawahałaby się z decyzją nawet przez sekundę.
    W ostatnim przypływie świadomości, dziewczyna chwyciła Jace’a za rękę. Zanim zupełnie odpłynęła, zdążyła ścisnąć ją na tyle mocno, na ile pozwalały jej na to podłamane siły i zdrowie. Chciała tym gestem przekazać blondynowi, że mimo wszystko jest przy nim, niezależnie od jego zafascynowania Czarnym Panem. Nie wiedziała jedynie, czy zrozumiał ten przekaz…
    ~*~
    Od grudniowych wydarzeń minęły trzy miesiące, a Caroline widziała Jace’a. zaledwie parę razy. Dzięki magicznemu lekarstwu pani Pomfrey bardzo szybko doszła do siebie, chociaż z bólem serca okłamała pielęgniarkę co do przyczyn swojego odmrożenia. Kiedy się obudziła, Malfoy’a już nie było przy jej łóżku. Czy on był tylko jej chorym sen? Wytworem jej skażonej nienawiścią do śmierciożerczych ideologii umysłu? Sztuczka własnego ojca, żeby w końcu go zaakceptowała? Faktem jednak stało się cierpienie dziewczyny. Po raz kolejny płakała. Przez niego. Nienawidziła się za to okazywanie słabości, choćby przed samą sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz po wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego Caroline miała ochotę skoczyć z Wieży Astronomicznej. To o wiele skuteczniej wyjaśniłoby jej problemy, niż nieustanne zamęczanie się domysłami w stylu: ”czy to była prawda?; co by było, gdyby…?”.
      Quidditch stał się jej prawdziwym wybawieniem. Podczas treningu mogła skupić się wyłącznie na swoim ciele, koordynowaniu jego ruchów, by były idealnie zgrane z miotłą, nie było czasu na takie użalanie się nad sobą. Pokonywała opór powietrza, pędząc na bramkę i zdobywając kolejne gole, odczuwając dumę z własnych, coraz lepszych, osiągnięć. Zbliżał się kolejny mecz, więc z formą trafiła idealnie. Ciężkie treningi dodatkowo zwiększały i tak już wysokie możliwości Krukonki.
      Znów uciekasz od problemów, Caroline? To takie dla ciebie typowe, dziecinko…
      Ale nawet ta ostoja spokoju miała zostać dziewczynie odebrana. Z nieustępliwością wymalowaną na twarzy, próbując wyzbyć się wszystkich myśli z głowy, wymaszerowała na boisko, z kaflem pod pachą i idealnie wyczyszczoną miotłą w ręce. Związała długie włosy w ciasną kitkę. Postanowiła odbyć samotny trening, aby móc dokładnie przeanalizować wszystkie swoje błędy, na jakie ostatnio zwrócił jej uwagę kapitan. Chciała je wyeliminować. Dążyła do perfekcji.
      Dziwnym zrządzeniem okoliczności, Jace Malfoy doszedł do tego samego wniosku.
      Kiedy tylko ujrzała jego zmierzwione blond włosy, jakby wrosła w ziemię. Od paru miesięcy jednocześnie pragnęła zamienić z nim jedno słowo, zapewnić o swoich dobrych intencjach, jednocześnie bojąc się tego spotkania jak cholera. I oto miało nadejść, tak po prostu, bez żadnego uprzedzenia? Poczuła wstępujący na policzki rumieniec, zdecydowanie nie chciała pokazywać się nikomu w nieco znoszonym, starym stroju, których używała wyłącznie podczas takich okazji. Ostatnimi czasy zdarzały się one o wiele częściej niż kiedykolwiek wcześniej.
      Przez chwilę myślała nawet o ucieczce z tamtego miejsca gdzie pieprz rośnie. Po krótkiej sekundzie podniosła podbródek nieco wyżej, skrzętnie unikając patrzenia w stronę Ślizgona. Zauważył ją? Był sam? Caroline skarciła się w duchu. Zdecydowanie zbyt wiele myśli mu poświęcasz.
      Przyszła tu w konkretnym celu, którego zamierzała dopiąć. Mimo wszystko.

      [Pisane do piosenki: ”Can’t remember to forget you”, tak bardzo pasującą do uczuć Karola xd]

      Usuń
  30. [ Hej:) Mam pomysł na wątek naszych postaci, o ile będziesz miała na niego ochotę :)
    Otóż, Marlenka od pewnego czasu spotyka się z Ianem, który obawia się, że pewnego dnia śmierciożercy dowiedzą się o niej i wykorzystają do tego, by zmusić Blake'a do posłuszeństwa.
    Pomyślałam więc, że Jace jakimś cudem dowiedziałby się o Marlence i chciał ją zaszantażować czy też wykorzystać w innym celu właśnie z powodu Iana.]

    Marlene

    OdpowiedzUsuń
  31. — Ale nie chcesz się przekonać, zaufaj mi. — Potter znów zaczął głosić swoje racje. Nie było wyjścia, musiał zabrać od Malfoy’owi swoją własnością, jeśli nawet miałoby to oznaczyć, że straciłby swoją gryfońską naturę. Mapa była warta wszystkiego. — No bo chyba nie chcesz, Jace, aby przyległa do ciebie ksywka „złodziejaszek Malfoy”, prawda? — zapytał, siląc się na złośliwość.
    Właściwie zrobiłby wszystko, żeby tylko Jace oddał mu ten kawałek pergaminu. Byłby nawet skłonny opuścić mecz, chociaż z ciężkim sercem. Złapałby nawet kontuzje, aby być bardziej przekonujący, dlaczego nie bierze w nim udziału, gdyby miał gwarancje, że mapa do niego wróci w jednym kawałku i nikt nie dowie się o jej zwartości i zastosowaniu. Dlaczego ten Malfoy był uparty i robił wszystko na przekór wszystkim?

    James

    OdpowiedzUsuń
  32. - Ze mną? Nie tak? - zrobił pauzę i przemyślał chwilę te słowa - Nic - żachnął się robiąc jedną ze swoich min.
    Drugie pytanie Malfoy'a sprawiło jednak, że znów wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Na ten temat mógł się z przyjemnością wypowiedzieć. Kochał nie absurdalne pytania.
    - A czegoż w tym się bać? Sam ból nie jest straszny. Nawet śmierć... Śmierć to wielka przygoda - powiedział pewien swego - Nie boję się bólu, bo to... tak na prawdę sprawia komuś radość - pokręcił głową, gdy uświadomił sobie swoje rozumowanie - Jak widzę uśmiech na ustach oprawcy to sam też się uśmiecham. Nie ważne jak boli. Nie żebym zaraz przepadał za bólem. To zło konieczne. Pomyśl jaka anarchia by zapanowała, gdyby nie było bólu. Zresztą myślę, że i ty nie boisz się samego bólu. Może tego co ze sobą niesie. Urażonej dumy? Radości przeciwnika? Ja dumę mam inną, więc się o to nie martwię, a o radości wroga już napomknąłem - uśmiechnął się szeroko do Jace'a - Myślę że rozumiesz, chodź nie koniecznie to przyznasz. A jeśli nie rozumiesz, to kiedyś zrozumiesz. To już nie moja sprawa .
    Jack bał się zupełnie innych rzeczy. Nie martwił się o siebie, o to czego nie będzie mógł robić gdy stanie się to czy tamto. Bardziej troszczył się o przyjaciół i.... co jest wręcz absurdem, o wrogów. Dopóki mógł, był przyjaźnie nastawiony nawet do ludzi, którzy szczerze go nienawidzili. Jeśli jednak już musiał, to nie poddawał się łatwo.

    [Wiem jak to absurdalnie brzmi i załamuję się nad ideologią Jack'a xD I jestem szczerze ciekawa reakcji pana M. ^^ Wybacz, ale mi odbija xD]

    Bizarre

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Otóż relację proponuję następującą - przyjaźń od dawien dawna. Oboje wydają mi się do siebie bardzo, bardzo podobni z charakteru i podejścia, pochodzenia, no i łączy ich Quidditch. Jak brat i siostra - od najmłodszych lat. Myślałam też o klasycznym friends with benefits od czasu do czasu, ale widzę, że namnożyło ci się wątków miłosnych :D Pozostaje sam wątek. Jakieś pomysły? Myślałam nad tym, by Isis zaproponowała Jace'owi wprowadzenie jej w szeregi Czarnego Pana. Potem zobaczymy, jak to się ułoży. Co sądzisz? ]

    OdpowiedzUsuń
  34. - No witam. – Caroline zamarła na dźwięk głosu chłopka, przepełnionego dziwną obojętnością i rezerwą dla jej osoby. Powoli odwróciła się, by stanąć z nim twarzą w twarz.
    Chłodne przywitanie nie mogło przygotować Krukonki na kolejne słowa Jace’a.
    - Słyszałem, że zabawiasz się z tym… - Jace zrobił efektowną przerwę, udając że zastanawia się nad odpowiednim imieniem.– Drew? – powiedział, a to jedno słowo nagle urosło do ragi najcięższego grzechu, niewybaczalnego wykroczenia. – Ten Krukon z zapędami pedalskimi – dodał Jace z pogardą.
    Słowa Ślizgona okrutnie ją raniły. Dlaczego wtedy odszedł? Nie dał sobie, nam szansy? Minęła długa chwila, nim dziewczyna była w stanie zebrać myśli i wygłosić konstruktywną opinię. Zanim była w stanie zrobić cokolwiek, poza wbijaniem beznamiętnego spojrzenia w rozmówcę. Zahaczyła wzrokiem o twarz Jace’a, jego wiecznie zmierzwione włosy, pełne cynizmu oczy, wygięte w sarkastycznym uśmiechu usta. Za wszelką cenę starała się nie patrzeć na ręce blondyna skrzyżowane na piersiach. To mogłoby być dla chłopaka wystarczającym bodźcem, by wpadł w furię, że postanowił zdradzić swój największy sekret takiej osobie. Dziewczynie której najprawdopodobniej nienawidził najbardziej w świecie. Przełknęła ślinę, w głowie jej zawirowało. Caroline ponownie miała ochotę uciec z tamtego miejsca.
    - Nie nazywaj go tak – Montrose odparła niezbyt głośno, spuszczając wzrok. – Proszę – dodała jeszcze ciszej.
    Zacieśniła uchwyt na miotle, bojąc się że w każdej chwili może stracić kontrolę nad sobą. Jace był dla niej zagadką, której nienawidziła równie mocno jak samej siebie. Ale jednocześnie wiedziała, że – pomimo tych okropnych trzech miesięcy, które rozdzieliły tę dwójkę, wskazując na prawie niemożliwe ponowne odnalezienie się – nadal była pewna, że w razie potrzeby oddałaby za Jace’a Malofy’a życie.
    Kiedy dowiedziała się, że znalazł sobie kogoś, straciła chęć do życia. Stała się bierną istotą, wegetującą, warzywem. Potem, kiedy powoli zaczynała dochodzić do siebie, stało się. Los postawił na drodze Krukonki chłopaka tak bliskiego jej sercu, któremu miała ochotę rzucić się w objęcia i błagać o wybaczenie dla własnej głupoty i próżności.
    Ale nic już nie było takie samo jak wcześniej. Nie była pewna swoich uczuć względem Drew, ale wiedziała jedno – u jego boku czekałoby szczęśliwe życie. Mimo całej tej zaplątanej sytuacji pomiędzy nią a Krukonem, Druś był w stanie wywołać uśmiech na jej pozaznaczanej śladami łez twarzy, mówiąc choćby jedno słowo, zrozumiałe tylko dla niej. Będące jak szyfr, do którego klucz miała włącznie Caroline.
    A Jace… Też kogoś miał. Myśl o tym sprawiała, że serce dziewczyny rozpadało się na tysiące drobnych kawałków, które przez ostatnie tygodnie tak pieczołowicie składała w jedną całość. Jedno pełne pogardy spojrzenie Jace’a było w stanie zniszczyć cały jej świat.
    - Słyszałam, że sam nie żyjesz w celibacie, więc nie masz prawa mi niczego zarzucać, Malfoy – warknęła oschle, chociaż te słowa były kompletnym zaprzeczeniem jej myśli i uczuć.
    Miała ochotę płakać, ale nie zdobyła by się na to – już nie – w obecności Jace’a.
    Czemu to wszystko musi być tak cholernie pogmatwane?!
    Nie jest, Caroline. Po prostu ty uwielbiasz wszystko komplikować.
    Nie czekając na reakcję chłopaka, Krukonka przerzuciła nogę przez miotłę i wzbiła się w powietrze. Nie mógł zabronić jej trenować. Mógł odejść i puścić wszystko w zapomnienie, ale… To byłoby sprzeczne z charakterem.
    Uświadomiła sobie, że zależy jej na opinii Malfoy’a. Mimo wszystko, nadal bardzo dużo dla Caroline znaczył. Świadomość swojego uzależnienia od myśli chłopaka była potwornym brzemieniem, ale też… Nieco ucieszyła się z tego powodu. Gdyby miała być jego służką, zgodziła by się bez dwóch zdań. Nawet chłodna akceptacja jest lepsza od potwornego bólu zadawanego przez obojętność…
    Otarła samotną łzę, spływającym po jej zarumienionym z emocji i wiatru chłostającego po twarzy policzku.

    OdpowiedzUsuń
  35. Szła obok niego w całkowitym milczeniu, składając wszelkie wątpliwości i kołaczące się po głowie myśli w jedną, luźno sklecioną całość. Sytuacja wymknęła jej się spod kontroli, Ivette już nie była pewna powodu, dla którego podeszła tego wieczora do Jace'a Malfoya. Czy to był zwykły impuls, czy celowe działanie? Czy chciała czegoś więcej, czy też może tylko tak jej się wydawało? Ścisnęła jego dłoń, policzkiem pocierając się o jego ramię i zamykając oczy na moment po tym, gdy stanęli obok ławeczki ustawionej pośrodku jeziora. Valverde miała ogromny problem z zaakceptowaniem rzeczywistości.
    Stała tu, w jednym z najpiękniejszych i najbardziej romantycznych miejsc w jakie trafiła przez całe swoje życie, w towarzystwie chłopaka, który nie miał wielkiego serca pełnego miłości, ale potrafił sprawić, żeby kobieta czuła się najwspanialsza na świecie. Potrafił też odrzucić i zranić i Krukonka poważnie zastanawiała się nad tym, czy ryzyko zaplątania się w uczucie jest dobrym pomysłem. Bo – nie było tu co ukrywać – należała do kobiet uczuciowych i mogła dać łatwo się omotać komuś takiemu jak Jace.
    – Zaskoczyłeś mnie – przyznała otwierając oczy, wysuwając dłoń z uścisku i siadając na ławeczce uważnym spojrzeniem taksując okolicę i podziwiając cudowny widok. Na więcej słów zabrakło jej kontroli. Ciało odmawiało posłuszeństwa, gdy umysł szalał zawładnięty huraganem emocji i burzą mieszanych uczuć.

    Ivette Valverde

    OdpowiedzUsuń

  36. — Nie, Malfoy, nie możesz sam przekonać się na co stać ten pergamin, bo tak się ładnie składa, że ma swojego właściciela, który — jak pewnie zdążyłeś zauważyć — chce go odzyskać — wyrzucił z siebie James, dając wyraźnie do zrozumienia, że chwila „przesadnej” życzliwości prysła i czas przejść do konkretów.
    Nie miał zamiaru odpuścić. Ta mapa była jego skarbem, a skoro nie mógł chronić cennych dla siebie rzeczy, co był w stanie zrobić?
    — Tak, brawo, jestem pod wrażeniem twojej dedukcji — pochwalił go ironicznie Potter, ciągnąć tę nużącą zabawę dalej. — Ja jestem właścicielem pergaminu, który właśnie spoczywa w twojej kieszeni, więc oddaj go po dobroci za nim użyje siły i sam go sobie zabiorę.

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  37. Powietrze na tej wysokości znacznie się wychłodziło. Caroline oderwała jedną rękę od miotły, pocierając ramiona, by choć trochę podnieść ciepłotę własnego ciała. Krukonka zatrzymała się gdzieś na wysokości piątego piętra, uświadamiając sobie, że zostawiła na ziemi kafel. Ale powrót na twardy grunt oznaczałby ponowne spotkanie Jace’a. Dziewczyna nie była pewna, czy nie rozkleiłaby się zupełnie pod wpływem kolejnej uszczypliwej uwagi z ust Ślizgona. Jego słowa raniły sprawiały o wiele większy ból, niż przechodzona parę miesięcy temu hipotermia.
    Wtedy Jace był z nią. Nie przeciwko niej.
    Miała ochotę przeczesać ręką włosy, by nie siedzieć bezczynnie, ale uprzednie związanie ich w kitkę, skutecznie uniemożliwiało taką czynność. Bezradnie okręciła się wokół własnej osi, nerwowo wypatrując chłopaka. Chciała, błagała w myślach, że może mimo wszystko… Może mimo wszystko są w stanie normalnie porozmawiać?
    Dostrzegła nadlatującego chłopaka wystarczająco wcześnie, by otrzeć łzy spływające strumieniami po policzkach. Jednak zapuchnięte oczy zdradzały ją. Zdobyła się na obojętną minę, chociaż cała jej dusza krzyczała, że nie może Jace’a tak od siebie odtrącać! Nie może!
    - Caroline… - ton chłodu blondyna uległ diametralnie zmianie. Nie był już tak bezwzględnie oschły. Chłopak nie patrzył w oczy Caroline, wbijając spojrzenie w odległy horyzont. Cała jego postawa świadczyła o wyjątkowym zdeterminowaniu chłopaka.
    - Wiesz czemu zostawiłem Cię wtedy w Skrzydle Szpitalnym? – spytał, ale nie dał Montrose możliwości odpowiedzi, zalewając blondynkę potokiem słów. – Dowiedziałaś się kim naprawdę jestem. Byłaś przekonana, że widziałem śmierć nie raz. Sam zabijałem i torturowałem kobiety, mężczyzn a nawet dzieci – zawiesił się na chwilę.
    Ale znów nie mogła zaoponować, Jace znów okazał się być szybszy.
    - Unikałem Cię tak bardzo długi czas, bo chciałem byś o mnie zapomniała. – Nie mogła uwierzyć w jego słowa. Jak mógł kiedykolwiek sądzić, że Caroline jest w stanie zapomnieć o chłopcu z sercem bijącym w rytmie idealnie zgodnym z jej własnym? – Nie wiem co bym zrobił, gdyby cokolwiek Ci się stało, a nic innego nie czekało Cię przy moim boku. Kurwa… Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że jestem takim egoistycznym idiotą. – Zakończył swój wywód, w końcu patrząc prosto w jej oczy.
    Otworzyła szerzej oczy. Zmusiła swoją miotłę, by podleciała w kierunku chłopca, kajającego się przed nią. Pozwoliła łzom swobodnie spływać po jej bladej twarzy.
    Gdyby nie to, że opoje znajdowali się na miotłach, o wiele zbyt wysoko nad ziemią, Krukonka rzuciłaby się Jace’owi w ramiona, chowając się przed całym światem. W tamtym momencie chciała być jego i tylko jego. Nie myślała o konsekwencjach, okropnych skutkach. Nie czuła wyrzutów sumienia z powodu takich myśli, bo była to… Prawda.
    Tak długo przed nią uciekałaś, dziecko. Czas zaakceptować rzeczywistość taką, jaką jest naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Jasie Malfoy’u – zaczęła Caroline drżącym ze wzruszenia głosem. Odchrząknęła, chcąc pozbyć się uciążliwej guli z gardła, niepozwalającej mówić normalnie.
      Jak mogła pozwolić na to, że on musiał się zadręczać? Z jej powodu? Co prawda był śmierciożercą. Może i miał tę drugą stronę medalu, ale każdy z nas ją ma, prawda? Jej zadaniem nie miało być wpędzanie Ślizgona w niewyobrażalne poczucie winy, ale pomóc mu odnaleźć się w tej całej sytuacji. Po prostu być przy nim.
      Czy było to możliwe? Nie wiedziała, czy byłaby w stanie długo wpierać go na takiej drodze życia. Ale mogła odwrócić jej bieg, sprawić, że nawet dla chłopca mordercy zaświta jasne światełko w ciemnym, wilgotnym tunelu. Sprawić, że na umęczonej twarzy będzie gościł prawdziwy uśmiech, a nie maska cynizmu i arogancji.
      Miłość bywa trudna i okrutna, ale zawsze wynagradza trudy. Nie obchodziła ją nagroda za cierpienie. Mogła cierpieć największe katusze świata – jeżeli tylko Jace mógł stać się dzięki temu szczęśliwy.
      - Jak możesz mówić, że jesteś egoistycznym dupkiem? Jak, po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłeś? Skoro w stosunku do mnie potrafisz być taki dobry, to czemu nie możesz okazać tego innym? Jesteś tak przeraźliwie dobry, do cholery. Poświęcasz swoje dobro dla mnie! – zawołała z pasją, chwiejąc się na miotle. Wiatr targał włosy dziewczyny. – Ale wiesz co? W dupie mam swoje dobro, Jace…
      Przełknęła ślinę, czując w ustach słony smak łez. Zmysły dziewczyny jakby się wyostrzyły, widziała wyraźnie każdy szczegół twarzy blondyna. Czuła jego ukochany zapach. Pragnęła tylko, żeby on czuł się dobrze. Do cholery z jej bezpieczeństwem!
      - Jace, ja…- znów odchrząknęła.
      Powoli zapadał zmierzch, ostanie promienie zachodzącego słońca rzucały złociste refleksy na wyludnione błonia. Wody jeziora błyszczały wesoło, poruszane lekkim wiatrem, podobnie jak drzewa w Zakazanym Lesie. Hogwart był gdzieś za jej plecami.
      - Ja oddałabym życie za ciebie, wiesz głuptasie? – powiedziała już nie cicho, ale z pełnym przekonaniem dla własnych słów.
      Pogubiła się zupełnie w swoich uczuciach, oszalała? Poczuła ulgę, że w końcu otworzyła się przed drugą osobą z najgłębiej skrywanych (przez długie miesiące!) emocji, tych od których pragnęła się odgrodzić najbardziej. W tamtym momencie jej uczucie do Jace’a było najpiękniejszym, co w Życki czuła, miała wrażenie że daje jej taką siłę, że byłaby zdolna latać nawet bez miotły.

      [Jestem z tego dumna, nieskromnie mówiąc, ale…
      SOWDJW2DJIJCIWASDFNGASDJ *.*]

      Usuń
    2. [Teraz, jak widzę błędy, to moje samozadowolenie drastycznie maleje...
      *oboje, w życiu]

      Usuń
  38. [ Jak tylko coś wymyślę to się zgłoszę do którejś z twoich postaci :) ]

    OdpowiedzUsuń
  39. Kiedy chłopak rozpuścił jej włosy, wiatr momentalnie zaczął bawić się w splatanie ich w najdziwniejsze fryzury, przysłaniające Caroline widok, ale nie oponowała. Szczerze mówiąc, w fali wszystkich wydarzeń ten szczegół wydawał się być tak nieistotny, że po prostu zignorowała fakt wpadających do oczu blond kosmyków. Podniosła rękę, chcąc odgarnąć je z twarzy. Jednocześnie obserwowała Jace’a, na twarzy którego w przeciągu zaledwie kilku sekund ukazała się cała gama sprzecznych emocji. Wyrzucił na ziemię niedopałek. Przez krótką chwilę obserwowała lot gasnącego papierosa na ziemię, ale już po chwili przeniosła zdezorientowane spojrzenie na Ślizgona.
    Blondyn znalazł się w jednej chwili zbyt blisko dziewczyny, by można nazwać tę odległość bezpieczną, jeżeli chodzi o zasady quidditcha i przyzwoitą, jeżeli chodzi o moralność. Wpatrywała się w twarz Ślizgona z niemym uwielbieniem, chłonąć każdy jej szczegół i próbując zapamiętać jego mimikę, gesty, odruchy. Zauważyła, że bawi się on własnymi rękoma, jakby nie wiedząc co z nimi uczynić.
    Ale Jace doskonale wiedział, co ma zrobić.
    Caroline poczuła zacieśniający się uchwyt na swojej talii, ale znów nie sprzeciwiła się. Przeciwnie, poddała się woli Malfoy’a, dając przesadzić się na jego miotłę. Nie dbała o to, co stanie się z jej własną, w końcu to tyko materialna rzecz. Zdążyła zarejestrować, że upada ona z zawrotną prędkością w kierunku ziemi, ale nic nie mogła na to poradzić. Była uwięziona, zdana na łaskę i niełaskę chłopaka. Spojrzała prosto w jego piękne oczy.
    W głowie Montrose panowała zupełna pustka, jakby ktoś zresetował wszystkie uczucia, wspomnienia, emocje dziewczyny. Przez jeden drobny ułamek sekundy poczuła ogarniające wątpliwości. Nie zapomniała o Drew. Co on powie na takie zachowanie?! Co ona będzie musiała powiedzieć Krukonowi? Ale z drugiej strony wszystko uzależnione było od Jace’a.
    Jeżeli postanowi dać im, im razem, nie osobno szansę…
    Uśmiechnęła się promiennie mając przed oczyma duszy taką perspektywę. Był to piękny uśmiech, wyrażający pełnię odczuć Krukonki.
    Czy mogła nazwać swoją relację z Jace’m prawdziwą miłością? Czy była zdolna poświęcić dla chłopak wszystko, własne szczęście i bezpieczeństwo włączywszy, spokojne życie, całą swoją przyszłość, plany, nawet tożsamość, jeżeli zajdzie taka potrzeba?
    Czuła że… Tak, owszem była zdolna.
    Blondyn uniósł lekko podbródek Caroline, przez chwilę zwyczajnie napawając się jej widokiem, chłonąc każdą centymetr kwadratowy ciała dziewczyny.
    A potem stało się nieuniknione.
    Kiedy ciepłe usta chłopaka zetknęły się z jej wargami, poczuła jak w brzuchu znika potworny ciężar, zastępowany przez niespodziewaną lekkość, osławionymi motylami.
    Nadal miała wątpliwości, ale nie potrafiła powiedzieć stanowczego stop, nie. Tak bardzo pragnęła zostać na zawsze tylko własnością Jace’a, że…
    …pobiegłaby dookoła świata, byleby tylko być jego….
    …zjadłaby truciznę, byleby tylko być jego….
    …odcięła się od rodziny, przyjaciół, zamknięta w jakimś klasztorze, byleby tylko być jego…
    Umarłaby, żeby tylko być jego

    Jego. Na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wplotła palce w przydługie włosy blondyna, przysuwając się do niego na tyle blisko, na ile było to możliwe. Ich języki tańczyły, splecione razem, pełne namiętności i wzbudzające niezaspokojone pragnienie większej bliskości tej drugiej osoby. Każda komórka ciała czarownicy była wypełniona uczuciem do tego złego chłopca. Chciała stać się z nim jednością, niezakłócana przez wojny i terror na tym padole łez, na którym mieli nieszczęście się urodzić.
      Gdyby nie to, że siedzieli na miotle, posunęłaby się jeszcze dalej, ale musiała uważać, by nie spali oboje na twardy grunt paręnaście stóp pod ich dyndającymi w powietrzu nogami. Poza tym miała wrażenie, że są doskonale widoczni z każdego okna Hogwartu, a nie mogła pozwolić, by wiedza o tym wydarzeniu wyszła na jaw. Nie teraz.
      Oderwała się od całującego zachłannie chłopaka, szepcząc mu do ucha.
      - Może najpierw zejdziemy z miotły, a… - Nie było dane blondynce skończyć, gdyż gwałtowne szarpnięcie miotły w dół spowodowało, że musiała zacisnąć kurczowo palce na bluzie chłopaka, nie chcąc spaść i połamać sobie wszystkich kości.
      Lądownie nie było miękkie, oboje nie zdołali utrzymać się na nogach, więc Caroline znalazła się pod Jace’m, przygniatającym ja całym swoim jestestwem. Miotła potoczyła się gdzieś w bok.
      Zaśmiała się, próbując wstać, ale jej próby spełzły na niczym. Nadal tkwiła pod Ślizgonem.
      Zdana na jego łaskę i niełaskę.

      [Musiałam na to odpisać. Od razu, póki miałam koncepcję, także ten…
      Sama oceń :>]

      Usuń
  40. [W sumie to pomysł mi się podoba :3 Zaczniesz czy jednak ja mam coś naskrobać?]

    Lily Evans

    OdpowiedzUsuń
  41. [Masz rację, każdy Hogwart potrzebuje swojego Malfoy'a! Tak a propos pomysłów Jace mógłby okazjonalnie wyśmiewać akcent i umiejętności sportowe Fynna, przez co ten wpadałby w dziką furię i próbował zrobić z niego tatar. Albo też Fynn przyłapałby Jace'a w lochach jak się bawi czarną magią i spróbowałby się z ciekawości przyłączyć. To zresztą też mogłoby skończyć się bijatyką. ;) W sumie nie wiem, ale mogłabym zrobić z tego jakąś agresywną, mega negatywną relację. Tak że pluliby na swój widok. :o No, to ten... I dziękuję bardzo <3]

    Fynn

    OdpowiedzUsuń
  42. Poczuła jak robi się czerwona na twarzy, a w oczach pojawia się żądza mordu.
    Cała gęsta i zgniłozielona maź nakwidoczniej stwierdziła, że życie w kociołku jest zbyt nudne i postanowiła wybrać się na wycieczkę. I wylądować na twarzy pewnej rudowłosej Krukonki, która i tak miała już dość wrażeń jak na jeden dzień.
    W jednej chwili zerwała się na równe nogi, jej oczy strzelały piorunami w stronę pewnego bezczelnego Ślizgona.
    - MALFOY! - wrzasnęła, nim się powstrzymała. A ten jak gdyby nigdy nic zaczął się śmiać, a pochwili dołączyła do niego reszta klasy. Yseult z trudem powstrzymała się przed zaciśnięciem swoich zręcznych palców na szyi Jace'a.. Może na rezygnację z tego przeuroczego pomysłu miało wpływ nagłe zjawienie się profesora Slughorna przy ich stole.
    - Co to się dzieje?
    Yseult z trudem wkrzywiła usta w uśmiechu. Wyjęła różdżkę i błyskawicznie pozbyła się kleistej mazi.
    - Nic panie profesorze - odpowiedziała słodko. - Po prostu Malfoy stwierdził, że mu się nudzi i uznał, że wysadzenie czyjejś pracy to świetny pomysł.
    Jakimś cudem głos nie drżał jej z emocji. Sama nie wiedziała jak jej się udało zachować ten pozorny spokój, bo w środku cała gotowała się ze złości.
    Już ona się zemści.

    Yseult

    OdpowiedzUsuń
  43. [Ja bym się pokusiła o coś z Jace'm. ;) Z Nadią na pewno byłoby wesoło, i z jajem i smokiem, ale tu może być ciekawiej. ;)]

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  44. [Są jeszcze jakieś chęci na wątek, jako że powróciłam z urlopu? :)]

    OdpowiedzUsuń
  45. [Ja tez już dokładnie nie wiem jak to było i z wątkiem i z powiązaniami, więc coś zupełnie nowego jest chyba najlepszym pomysłem ;) Masz jakiś pomysł na ciekawe powiązanie? To byłby punkt zaczepny do ciekawego wątku :)]
    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  46. [To ja postaram się coś jutro wymyślić, bo dziś już nie mam siły ;]
    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  47. [Skrzętne ukrywanie to nic dla ciekawskich Gryfonów, na przykładzie Huncwotów i "Świętej Trójcy" widzimy, że te głąby potrafią się wszędzie wepchnąć. ;) Zacznę ogólniej i potem jakoś do tych ciekawostek dojdziemy, ok?]

    Wieczorną porą posiłki ciągnęły się Fynnowi w nieskończoność. Nie był jakimś szczególnym łasuchem, a gapienie się na innych – całych upaćkanych i śmiejących się z na wpół zmielonym jedzeniem w ustach – szybko mogło się znudzić. Albo obrzydzić, zależnie od osoby. Dlatego też zwykle jako jeden z pierwszych opuszczał Wielką Salę, z reguły sam i ze skwaszoną miną. To była ta pora dnia, kiedy przypominał sobie, ile jeszcze prac domowych powinien odrobić na kolejny dzień, a na które nie ma ochoty nawet zerknąć. Nigdy nie prosił innych o pisanie za niego wypracowań, to była chyba kwestia pokręconego poczucia obowiązku i swoistego honoru, które nie pozwalały mu migać się od Trolli. Na testach z kolei nie miał absolutnie żadnych oporów przed ściąganiem. Prawdopodobnie to jakiś wadliwy gen.
    W każdym razie i tego dnia wstał pierwszy od czerwono-złotego stołu, przeciągnął się i ruszył żwawym krokiem w stronę wyjścia, trzymając kurczowo w dłoniach kilka kanapek z masłem orzechowym. Tak na wszelki wypadek, jakby zgłodniał w nocy.
    Uchylił wrota z typowym sobie impetem, nie zwracając uwagi na to, czy ktoś krył się za nimi. Zazwyczaj udawało mu się wejść lub wyjść z hukiem, zwracając na siebie i swój zawadiacki uśmiech uwagę wszystkich w zasięgu wzroku, czasem jednak coś szło nie tak jak trzeba i Fynn wychodził na totalną łamagę. Tak było i tym razem; gdy tylko Gryfon szarpnął za klamkę, napotkał silny opór i zaskoczony wypuścił z dłoni zawiniątka. Trzy stworzone z miłością kanapki wylądowały na ślizgońskiej szacie. Gorzej, na malfoyowej szacie, teraz już nie tak czystej i ładnej.
    – Jak łazisz, debilu… – warknął Bernstorff, wbijając wściekły wzrok na swoją niedoszłą ucztę. I co, teraz miał tak po prostu wracać na salę i robić sobie nowe? Niedoczekanie! Prędzej zaklęciem zmusiłby Jace’a do przygotowania mu przekąski niżby sam wrócił i od nowa rozsmarowywał to cholerne masło na razowych kromkach. Jego ulubionych razowych kromkach!

    Fynn

    OdpowiedzUsuń
  48. [Dzień dobry :) Faktycznie, mała Nettie wplątała się w wasz masterwątek :> I dzięki temu można tutaj coś wykombinować. Tak sobie myślałam, Malfoy zapewne jak na Ślizgona jest dość bystry, więc może zauważy, że Nettie potajemnie wzdycha do swojej przyjaciółki Carol? I dzięki temu będzie miał pannę Pamberton w garści i będzie mógł z nią wyczyniać co chce, bo ta zrobi wszystko, aby Malfoy się nikomu nie wygadał :D]

    Antoinette

    OdpowiedzUsuń
  49. [Postaram się zacząć, choć sama mam do nauki historię i wos '-' Tylko podrzuć mi jakiś pomysł na wątek, bo nie wiem co Malfoy mógłby chcieć od Nettie :<]

    Antoinette

    OdpowiedzUsuń
  50. [Myślę, że jednak Robcio lepiej dogada się z Malfoyem (mniejsza różnica wieku c:). Może być tak typowo, jak to Gryfon i Ślizgon: niezbyt się lubią, Malfoy tyra Svenssona, że stał się cipką, po czym bach, lądują na wspólnym szlabanie, czy coś takiego. Wiem, z polotem, przepraszam.]
    Robert Svensson

    OdpowiedzUsuń
  51. [Chloe nie znosi szydzenia ze słabszych i bezbronnych bez powodów, a Jace jak widzę lubi tego typu 'zajęcia'. Dodatkowo Chloe jest czarownicą półkrwi. Więc może Jace będzie dokuczał jakiemuś puchonowi, bądź mugolakowi, a Chloe mu przeszkodzi ? :> Jeśli możesz zacznij :)]

    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  52. [Emma jest mugolaczką, więc... Na pozytywną relacje raczej nie ma co liczyć. ;)]

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  53. Jack patrzył z uśmiechem na reakcję Malfoy'a. Ten jednak nic nie odpowiedział. Tak po prostu zabrał się do polerowania pucharów. Jakby kompletnie ignorował Jack'a. Temu kompletnie to się nie spodobało, więc postanowił, że podejmie kolejną próbę rozmowy.
    - Często tu trafiasz? - spojrzał na blondyna z uśmiechem i chwycił pierwszy z brzegu puchar - Pewnie tak, co? Według mnie to nie jest jakaś straszliwa kara. Ot pucowanie odznak i pucharów. Nie sądzisz?
    Jack'owi nie robiło różnicy z kim musiał odbębnić szlaban. Robił to z uśmiechem i starał sie jak mógł umilić drugiej osobie ten czas. Jednak Jace najwidoczniej nie chciał skorzystać z tego "daru". Bizarre nigdy nie dopuszczał do siebie takiej możliwości. Nie zważał też na to jak długo zajmie mu paplanie do ściany. Ważne, by "ten drugi" w końcu się odezwał. A przecież nikt nie może milczeć w towarzystwie Jack'a. W każdym bądź razie on był o tym przeświadczony.

    [ Nic nie szkodzi. Mam podobnie xD ]
    Jack

    OdpowiedzUsuń
  54. [Oh, pomysł jak najbardziej mi odpowiada. Niezmiernie jednak ucieszyłoby mnie, gdybyś zaczęła (nie chcę zepsuć ewentualnej wizji). Czy jest to możliwe? (:]
    Robert Svensson

    OdpowiedzUsuń
  55. Noc. Oczywistym stało się dla duchów Hogwartu, że szanowna panienka Chloe Lemaire wykorzystuje tę porę doby inaczej niż przeciętni uczniowie. Większość spała, bądź uczyła się, niektórzy łamali wszelkie możliwe punkty regulaminu szkolnego, a ona po prostu snuła się po korytarzu, ponieważ nienawidziła spać. Nie była żadnym człowiekiem renesansu, który potrzebuje niewiele snu dla całkowitego zregenerowania sił. Każde jej przeniesienie się w krainę podświadomości, kończył się niesamowitym, pulsującym bólem czaszki oraz tym samym sennym koszmarem, który towarzyszył jej już od dobrych kilkunastu miesięcy. Wlokła się z gracją (o ile to w ogóle możliwe) w kierunku wieży astronomicznej, chcąc wypalić swego ostatniego papierosa, gdy nagle usłyszała dobrze jej znany, kpiący głos. Podeszła w stronę biblioteki szukając jego źródła. Ostrożnie otworzyła drzwi i gdy ujrzała przed sobą Jace'a Malfoya nakazującego coś niskiemu, przerażonemu chłopczykowi weszła do środka z niezwykłą pewnością i chłodno spojrzała na blondyna.
    -Do dormitorium..-syknęła stanowczo w kierunku nieznanego chłopca. Pośpiesznie spakował swoje rzeczy i wciąż patrząc z przerażeniem w kierunku Malfoy'a uciekł z biblioteki.

    Chloe
    [Nie myślę o tej porze :c]

    OdpowiedzUsuń
  56. [O, świetnie. Malfoy ją pewnie gnębił i niejednokrotnie doprowadzał do płaczu, a ona się nim troskliwie, bez słowa zajmie. :>
    Zacznę jutro!]

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  57. Jace z lubością wpatrywał się w twarz Caroline. Gdyby był kimś innym, Caroline z pewnością zarumieniłaby się pod wpływem tej bliskości i wzroku. Ale był Jace’m Malfoy’em. Człowiekiem, któremu Krukonka była w stanie wybaczyć… Wszystko.
    W końcu blondyn zdecydował się wstać, uprzednio delikatnie całując ją w czoło, a cała magia chwili pękła niczym bańka mydlana.
    - Przepraszam, naprawdę nie wiem czemu to zrobiłem. – Jace spuścił wzrok. – Na Merlina…
    Nie masz za co przepraszać”, cisnęło jej się na usta. Wiedziała jednak, że to nie byłaby prawda. Cały misternie budowany przez ostatnie miesiące świat Montrose runął w tamtym momencie jak domek z kart.
    Przeczuwała, że Malfoy chce wygłosić kolejne przemówienie. Zgodziłaby się na to, nawet tylko po to, by posłuchać głosu, pod wpływem którego zdawała się rozpływać. Montrose przeczuwała jednak, że to co ma do powiedzenia może być bolesne – dla niej, a przede wszystkim dla niego samego.
    Myliła się.
    Miała ochotę wtulić się w silne ramiona Ślizgona, zapomnieć o bożym świecie. Chcę być jego, jego, jego. Na zawsze..
    Pozwoliła mu mówić. Mimo wszystko.
    - To takie dziwne, że moje szczęście zależy od kogoś innego. – Obserwowała chłopaka. Wydawał się jej być speszony, więc odwróciła wzrok. Jace Malfoy speszony? Czy kiedykolwiek ktoś widział go w takim stanie? Spod maski cynizmu i egoizmu specjalnie dla dziewczyny wyłoniła się ta dobra strona Ślizgona. Sama myśl o tym wywoływała o Caroline nieokreślone wariacje w brzuchu. Raz miała wrażenie, że przewróci się od nadmiaru emocji, raz prawie nie czuła przyciągania ziemskiego – dosłownie mogła latać. Znów zawiesiła spojrzenie na Jasie. Jej serce waliło z taką mocą, że obawiała się, czy nie wyskoczy jej z piersi.
    –To znaczy… - w końcu skrzyżował swoje spojrzenie z jej. Na twarzy chłopaka odmalowała się determinacja, widoczna gołym okiem. Caroline nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymuje oddech, dopóki jej płuca nie zaalarmowały o potrzebie dostarczenia do organizmu świeżego powietrza. -… że Cię kocham?
    Świat zwolnił dla Caroline Montrose. Miała siedemnaście lat, a w tamtym momencie czuła się jak podczas pierwszej randki, lata temu. Przyjemnie ciepło rozlało się po całym wnętrzu dziewczyny. Kocham cię, kocham cię, kocham cię. Mimo pytającego tonu chłopaka, Montrose po prostu wiedziała, że nie jest to pytanie. Po prostu.
    [ -To super, ja ciebie nie – odparła. Nie no, to taka wolna dygresja autorki, która przeprasza że cała szatańska intryga na ten odpis została zburzona przez brak czasu :( Naprawię to innym razem! Na razie rozkoszujmy się tą sielankową atmosferą. ]
    Wpatrywała się w oczy chłopaka zaledwie parę sekund, ale równie dobrze mogłaby być to cała wieczność. Kochała jego wiecznie zmierzwione włosy, śliczną barwę oczu, przekrzywioną w pytającym geście głowę. Pod bluzą wszystkie mięśnie Jace’a były napięte, a przynajmniej takie wrażenie odnosiła Caroline.
    Odetchnęła głęboko. W kilku krokach znalazła się przy Ślizgonie. W głowie kreowały się dziewczynie tysiące pytań, ale nie wypowiedziała żadnego z nich. Prawdopodobnie już nigdy w życiu nie miała.
    Oparła ramiona na jego bluzie, wtulając twarz w tors chłopaka. Ostatkiem woli walczyła, by się nie rozpłakać.
    Chciała zapewnić Jace’a o swojej bezwzględnej miłości i oddaniu. Nawet pomimo faktu, że być wierny ideologii Czarnego Pana… Pomimo wszystkim trudnością, jakie los stawiał im na drodze.
    Kocham cię. pomyślała, zaciskając palce na materiale.
    Zdecydowanie powinna coś zrobić – teraz był jej ruch.
    - Jace… To… To jest sen, prawda? – powiedziała zachrypniętym głosem.
    Zbyt piękny, aby był prawdziwy.

    [Fuj. Beznadzieja. Wybacz :< ]

    OdpowiedzUsuń
  58. – Arroganter Schwachkopf… – syknął ciszej Fynn, unosząc rozognione spojrzenie ku twarzy Jace’a. Nie wiedział, kiedy, jak i dlaczego w jego dłoni również pojawiła się różdżka, jak gdyby podążając za własnym instynktem przetrwania sama z siebie chciała pogrozić Malfoy’owi. O ile cokolwiek w ogóle mogło wzbudzić strach tego buca.
    Kanapki znikły, jakby nigdy nie istniały. Gryfon nigdy wcześniej nie przypuszczał, że mógłby wściec się o taką głupotę, jednak gdy pomyślał o ostatnim kwadransie zmarnowanym na smarowaniu chleba i kolejnym, jaki prawdopodobnie będzie musiał na to samo przeznaczyć, krew zagotowała mu się w żyłach. Może nawet nie chodziło o feralne kanapki, ale twarz, szatę, różdżkę; słowem o tego jedynego ucznia w szkole, na którego sam widok Fynn czuł się gorzej. Skąd ta antypatia się wzięła, już nie pamiętał lub pamiętać zwyczajnie nie chciał. Prawdopodobnie przyjęcie Malfoya jako wroga publicznego numer jeden wydało mu się prostsze niż rozwiązanie spornej kwestii, może jednak to atmosfera, jaką wytwarzał wokół siebie Jace przyprawiała Gryfona o ciarki. W tamtej chwili nic go nie obchodziła przerażająca sława Ślizgona, za nic miał jego pamiętliwość i słowniczek brutalnych klątw w głowie, Bernstorff tylko jedno wiedział na pewno – ten bufon strasznie go wkurzał. Racjonalne myślenie jest dla cieniasów!
    – Masz jeszcze plamkę koło kieszonki, może zawołam skrzata, żeby ci ją wytarł? – spytał najpoważniejszym głosem, na jaki mógł się zdobyć, w oczywisty sposób kpiąc ze Ślizgona. Tylko przy ostatnich słowach różdżka wydała kilka ostrzegawczych iskierek w ramach małego gestu gotowości bojowej. Z tym, że Fynn również nie zamierzał się z nikim bić na oczach całego Hogwartu, po nic mu były kolejne szlabany i tak ciągle cierpiał na ich nadmiar.

    Fynn

    OdpowiedzUsuń
  59. [Dziękuje bardzo :) Chętna jestem oczywiście na wątek jak i ambitne powiązanie.]

    Amélie Charpentier

    OdpowiedzUsuń
  60. [Mogłoby być tak, że znają się już spoza Hogwartu, jako że oboje przynależą do rodów czarodziejów czystej krwi. Poza rodzicami Amelie wszyscy z Charpentierów służą Czarnemu Panu i są bardzo zaangażowani w tępienie mugoli i szlam.]

    Amélie Charpentier

    OdpowiedzUsuń
  61. "Być doskonałą", gdyby doskonałość była utożsamiona z tworzeniem na swym ciele tatuaży, takie oto motto zapewne znalazłoby się na drobnej twarzyczce Amelie. Na środku czoła, pogrubioną czcionką, na całe szczęście dla dziewczyny, nie było. "Jesteś piękna i inteligentna ale musisz to w sobie rozwijać, jeśli nie chcesz by przepadło." - często słyszała to zdanie od swego ukochanego ojca i często do niego wracała w chwilach słabości, takich jak ta dzisiejsza. Po doskonałych policzkach Amelie, spływały doskonałe łzy. A w jej doskonałej głowie pojawiło się mnóstwo doskonałych, smutnych myśli. Była samotna, pomimo tego jak bardzo starała się być najlepsza, wciąż nikt nie potrafił jej polubić, pokochać lub po prostu nad nią czuwać, bo ona pragnie troski, miłości i zrozumienia, chce być doskonała, ale cóż to wszystko do czego doszła jest przy tym ogromnym bólu, który paraliżował nawet jej doskonały umysł.
    Było późno, ciemna noc zawitała na sklepieniu bezchmurnego nieba. Dziewczyna leżała zwinięta w kłębek w swoim łóżku kwiląc i nie mogąc poradzić sobie ze swoją największą słabością. Wstała nie mogąc znieść przygniatającego jej wrażliwe serce bólu. Kilka jej współlokatorek smacznie spało, pozostałe zapewne przebywały w innych częściach zamku. Amelie po cichu poszła do łazienki, chcąc oczyścić swoje myśli ciepłym prysznicem. Nie pomogło. Rozczesała mokre włosy i przywdziała na chude ciałko białą, zwiewną sukienkę na ramiączka. Opuściła dormitorium, robiła to niezwykle rzadko po tz. ciszy nocnej, jednak dziś nie była w stanie wymyślić innego sposobu na jej dolegliwość. Szła bez celu po korytarzu, czując coraz to więcej spływających łez na swojej twarzy. Nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić, gdzie się udać, ani czy jest jakikolwiek sens w tym co robi. Po prostu szła, na swoich doskonałych, gołych nogach.

    [Nic specjalnego, ale myślę,że można to jakoś odpowiednio rozwinąć i będzie to pasowało do Twojej koncepcji "młodszej siostrzyczki", która mi się bardzo podoba.]

    Amelie Charpentier

    OdpowiedzUsuń
  62. -Oh, Jace...-szepnęła, a na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Otarła wierzchem dłoni mokre policzki i spuściła wzrok na swoje gołe nogi. Na jej alabastrowych policzkach zakwitł rumieniec. Wstydziła się tej chwili słabości, nawet przed chłopakiem, którego znała od zawsze i który i ją znał na wylot. Był młodym mężczyzną, którego kochała jak własnego brata, choć takowego nie posiadała. Nie wiedząc, co powinna uczynić po prostu wtuliła się w tors blondyna i rozpoczęła na nowo swoje, ciche kwilenie.
    -Tak się cieszę, że tu jesteś...-powiedziała, sprawiając, że koszulka Malfoy'a stała się wilgotna od jej łez. To co powiedziała, było szczerą prawdą, był jedyną osobą w całym Hogwarcie, dla której znaczyła równie wiele, co on dla niej.
    -Nie chce być samotna. - jęknęła. - W tych wszystkich książkach piszą o tak wielu uczuciach, których ja w wieku 17-lat nigdy nie miałam okazji przeżyć..- załkała drżąc całą powierzchnią, drobnego ciała.
    -Nie zostawiaj mnie teraz Jace, proszę...- wspięła się na palce i spojrzała w jego oczy, w taki sposób jaki dziecko patrzy na swojego ojca, bądź matkę w obliczu zagrożenia.

    Amelie Charpentier

    OdpowiedzUsuń
  63. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. [Witam ślicznie. :)
      Twój pomysł jest świetny, bardzo mi się spodobał.
      Rozumiem, że mam zacząć?]

      Cynthia Denaith

      Usuń
  64. Był to jeden z kolejnych balów w którym uczestniczyła Cynthia i jeden z bardziej wystawnych. Właściwie, nie znosiła takich uroczystości i zazwyczaj była ciągnięta na nie siłą. Zupełnie inaczej było z jej siostrzyczką Charlotte, która do każdego się wdzięczyła i była przyklejona do swojego chłopaka. Rodzina Denaith była bardzo zamożna i szanowana wśród czarodziei, słynęli z czystej krwi. Tak czy inaczej, zawsze brali udział w takich przyjęciach.
    Cynthia ubrana była w błękitną sukienkę, wiązaną na szyi i odsłaniającą jej ładne plecy. Nad prawą łopatką widniał mały, uroczy pieprzyk. Jej włosy poskręcane były w spirale.
    Znudzona całą uroczystością wyszła na taras, by uciec od tańców, od tych ludzi, a w szczególności od swojej siostrzyczki. Oparła się łokciami o balustradę, wzięła głębszy wdech. Niespodziewanie usłyszała za sobą męski, znany jej głos. Odwróciła się nieco gwałtownie, a kosmyki włosów opadły na jej nagie ramiona.
    - O, hej. Nie tańczysz z Charlotte? - uniosła ku górze swoje brwi.
    Zlustrowała chłopaka wzrokiem i w myślach przyznała, że jej siostra była szczęściarą. Uśmiechnęła się nieco kwaśno.
    Prawie zawsze było tak, że podobali jej się faceci jej siostry, co z pewnością było okropne, prawda? Chociaż, były spokrewnione, więc może obie miały po prostu dobry gust? Pokręciła przecząco głową do własnych myśli i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wgapia się w niego, a jej kwaśny uśmiech zastąpił ten słodki i kuszący.

    [Mam nadzieję, że to ci będzie odpowiadało:)]

    Cynthia

    OdpowiedzUsuń
  65. Caroline prychnęła cicho na słowa chłopaka, jednocześnie unosząc wyzywająco głowę. Nie chciała pozwolić mu skończyć mówić. Te słowa bolały, wręcz zostawiały na bladej skórze dziewczyny widoczne blizny. Trudno było jej ich słuchać. Mimo to… Wiedziała, że to prawda, więc nieco spuściła wzrok, by po chwili ponownie przenieść go na wyrażającą zatroskanie twarz Jace’a. Patrzyła prostu w jego oczy, pełne zakłopotania… I ukrytej, głęboko ukrytej radości. Uśmiechnęła się smutno, pozwalając mu kontynuować.
    Może i nie powinni być razem. To spowodowałoby morze wylanych łez, nieważne przez którą stronę i z jakiego powodu. Wiedziała, że Drew prawdopodobnie by ją w takim wypadku znienawidził… Ale czy ona nie miała do tego prawa po jego ostatnich wyznaniach? [czytaj: wybiegam z tym wątkiem w przyszłość, bo czysto teoretycznie Karol nie wie o wahaniach orientacyjnych Drusia, ale co tam xd] Krukona poczuła łzy gwałtownie gromadzące się pod jej powiekami, ale starła je szybkim ruchem dłoni. Nie mogła płakać, nie mogła okazać słabości, nie przy nim. Nie mogła. Przerzuciła już kompletnie potargane przez wiatr blond włosy na jedną stronę, żałując że zapodziała gdzieś gumkę.
    - Oddałbym życie za Twoje szczęście… Nasze szczęście.
    Smutny uśmiech przekształcił się w prawdziwy. Nie umiała go powstrzymać, słysząc wyznanie Ślizgona. Ten chwycił ją za rękę, ściskając lekko. Odwzajemniła gest.
    - Ale nie wiem czy w tym wypadku to wystarczy.
    Uprzedni uśmiech zamarł jej na ustach. Gapiła się na chłopaka, czując się jakby ktoś mocno walnął ją w brzuch. Po chwili dziewczyna odchrząknęła lekko, przenosząc spojrzenie na trybuny znajdujące się za rozmówcą.
    Montrose nie miała pojęcia co ma myśleć. Z jednej strony cholernie chciała przytulić się do ciepłego torsu blondyna. Jego zapach bezsprzecznie kojarzył się Caroline z bezpieczeństwem, nie mogła nic na to poradzić, mimo całej tej wiedzy co do jego przynależności do sługusów Czarnego Pana. Których bała się najbardziej w świecie i nienawidziła najbardziej w świecie zarazem.
    Wykonała nerwowy gest ręką, jednocześnie lekko kręcąc głową. Przez jedną, krótką sekundę pomyślała o Drusiu – jej wesołym Drusiu, który mimo wszystkich jej wad zawsze starał się po prostu dziewczynę zrozumieć i pocieszyć, jeżeli zajdzie taka potrzeba. W żadnej mierze nie traktowała relacji z Krukonem jako pociechy po zagmatwanej, odrzuconej miłości do Jace’a, jednak wiedziała, och, jak dobrze wiedziała, że swoje uczucie do młodego Malfoy’a zawsze - zawsze - będzie stawiała ponad wszystko inne. Bolało, wymagało poświęcenia, ale jakby uskrzydlało blondynkę, dając jej siłę do pokonywania coraz to nowych trudności. Wynikających z powodu związku? z Jace’m, wywoływanych przez jej ojca, szkołę, pracę, czy po prostu błahostek, zaburzających harmonię życia codziennego. Bała się myśleć, że cokolwiek złego mogłoby spotkać chłopaka. Stanęłaby za nim murem, gdyby zaszła taka potrzeba. Zawsze stała.
    Spojrzała na ich splecione dłonie. Jej wiecznie zimne i delikatne, jego ciepłe pomimo panującego chłodu, okrywające jej własne. Wspięła się na place, chcąc choć trochę przyrównać mu wzrostem. Caroline nie zaliczała się do niskich, ale przy Jasie wyglądała jak liliput.
    - Och, po prostu się zamknij – wyszeptała wprost do ucha Ślizgona.
    Zazwyczaj to chłopak był inicjatorem, ale to nie przeszkodziło Caroline w zarzuceniu dłoni na jego szyję. Oparła czołem o czoło Malfoy’a, nadal patrząc wprost w jego oczy.
    - To słodko, że tak się o mnie troszczysz, ale nie potrzebuję opieki. Od paru dni jestem pełnoletnia i sama mogę o sobie decydować – prawie warknęła, a kąciki ust dziewczyny powędrowały leciutko w górę. Cieszyła się, że nie okazuje swoich wewnętrznych rozterek. Chciała pokazać blondynowi, że jest pewna. Pewna swoich uczuć względem niego. Bo była.
    Nawet jeżeli miała tego żałować.
    - Kocham cię.
    I tylko ciebie, Jace. Nikogo innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przytknęła drżące wargi do jego ciepłych ust. Ręce ponownie wplotła w blond włosy Ślizgona. Prawie uniosła się na ziemię. Nie zdziwiłaby się, gdyby nagle mogła latać, choćby tylko z powodu motyl, które nagle ożyły w jej brzuchu, wariując jakby chciały wydostać się na zewnątrz.

      [Borze sosnowy, znów błagam o wybaczenie za zwłokę. Od dzisiaj faworyzuję związek Jace’a i Carol, choćby nie wiem co. Oni muszą być razem! Muszą.<3]
      Montrose

      Usuń
  66. Lustrowała uważnym spojrzeniem Malfoya i zastanawiała się czy tylko ubzdurała sobie, że on patrzy na nią w TEN sposób. Chyba wiadomo o co chodzi? Patrzy na nią jak na dziewczynę, która mu się podoba. Jej wzrok nie odrywał się od jego twarzy. Rozmyślała co by się stało, gdyby go pocałowała. Oj, niezła afera by się z tego zrobiła. Ona nie miała prawa nawet go przytulić, objąć, bo Charlotte rozszarpałaby ją na maleńkie kawałeczki. Zaśmiała się pod nosem, patrząc na swoją siostrunię.
    - Urwijmy się stąd. - zaproponowała, co było zbyt szalonym pomysłem i zupełnie nie w stylu Cynthii, która zawsze miała wszystko zaplanowane od A do Z. Tym razem rzuciła propozycje spontanicznie i to niezbyt mądrą.
    Uśmiechnęła się do niego szeroko, ukazując swoje białe ząbki.
    Unosząc brwi ku górze, czekała na jego reakcje, odpowiedź. Miała nadzieję, że on się zgodzi, mimo iż to było ryzykowne. I nieodpowiedzialne. A panna Denaith nigdy nie postępowała w taki sposób. Co się z nią działo...
    - Więc jak będzie? Szybka decyzja. Albo idziesz ze mną, albo zostajesz z NAJDROŻSZĄ Charlotte i umierasz z nudów. - rzuciła z wymownym uśmiechem, a o siostrze mówiła w sposób ironiczny.
    Na pierwszy rzut oka widać było, że dziewczyny się nie cierpiały i rywalizowały ze sobą. Czy on był częścią tej gry? Nie wiadomo, ale... Cynthia miała do niego pewną słabość. Spojrzała mu w oczy i to spojrzenie... było długie.
    - Chodź. - szepnęła mu do ucha i kusząco przesunęła swoją dłonią po jego, na chwilę splatając ich palce razem. Zagryzła wargę i wyszła z tarasu.

    Cynthia

    OdpowiedzUsuń
  67. [ Mam taki pomysł, ale nie wiem, czy jest dobry: bo wiesz, Leslie tak lubi brudne sekrety, że aż grzechem byłoby, gdyby ona takowego nie miała. Może sam Jace będzie jej sekretem - nie wiem, kiedyś tam coś między nimi (mogło to być nawet totalnie niezobowiązujące, jedna wspólna noc czy coś) było, ale Leslie nie chce, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział.
    Leslie Jacobs ]

    OdpowiedzUsuń
  68. [ Bardzo spodobała mi się propozycja na wątek jeśli możesz to zacznij ]

    Ian Withmore

    OdpowiedzUsuń
  69. — Wcale tak nie uważam, Malfoy, ja po prostu to wiem — odparł, mierząc go zajadłym spojrzeniem. Och, jaką on miał ochotę wyciągnąć teraz różdżkę i potraktować Malfoy’a paroma zaklęciami. Tak łatwo nie pokona Jace, nie miał ku temu żadnych wątpliwości. Na pewno paprykował te wszystkie czary-mary spod złej gwiazdy, z którymi Jim nie chciał mieć nic wspólnego. W końcu był Ślizgonem. Pochodził z rodzinny, która od lat należała do najbardziej zapalonych zwolenników Sam-Wiesz-Kogo, a więc i on był potencjalnym kandydatem, aby trafić w ich szeregi. — No dalej, Malfoy — oświadczył, zadzierając głowę do góry.

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  70. [Hejka!
    Zaraz coś się wymyśli! Początkowo miałam pomysł jakiegoś romansu, coś tam, nikt nie wie itp, ale patrzę w komentarze i twój Malfoy jest już w `związku`, jeśli mogę tak to ująć :D
    Więc może pójdziemy w drugą stronę?]

    OdpowiedzUsuń
  71. [ No to może zrobimy taką jakby retrospekcję czy coś takiego, w sensie zaczniemy zaraz po tej nocy. A dopiero później przejdziemy do teraźniejszości :) Zaczniesz? ]
    Leslie

    OdpowiedzUsuń
  72. Obudziła się w nie swoim łóżku, w nie swoim dormitorium, obok Jace'a. Szczerze? Była przerażona. Wiedziała, że nie powinna w ogóle się do niego zbliżać, żeby sobie nie zszargać reputacji. No, tak się skutecznie trzymała od niego z daleka, że wylądowała z nim w jednym łóżku i tak się jakoś niefortunnie złożyło, że się z nim przespała. Nie planowała tego! Była pijana i chyba zbyt napalona, by zwracać uwagę na tożsamość swojego towarzysza. Gdy tylko otworzyła oczy, z jej ust omal nie wyrwał się totalnie dziewczyński pisk. Leslie Jacobs nie daje się przelecieć byle jakiemu facetowi. A już na pewno nie takiemu, który może chcieć wykorzystać ten fakt przeciwko niej.
    Uciekła z dormitorium Jace'a tak szybko, że ten nie zdążył nawet otworzyć jednego oka. Nie miała zamiaru się z nim konfrontować bez ubrań. Chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że on jej nie odpuści. Mogła mieć tylko nadzieję, że jemu tak samo bardzo zależy na tym, by nikt nie dowiedział się o ich wspólnej nocy. Hm, łudziła się, by jakoś rozjaśnić sytuację, która wydawała się beznadziejna. Jace'a nie obchodziło, kto się o tym dowie - on i tak miał już opinię kogoś, kto regularnie przyjmuje w swoim dormitorium dziewczyny.
    Siedziała właśnie na jednej z kanap w Pokoju Wspólnym i obserwowała ledwo żywych Ślizgonów, gdy miękki materiał kanapy ugiął się pod ciężarem jej nocnego towarzysza. Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
    - Ja... A tak właściwie, to... - jąkała się, wpatrując się w niego. - Pierdol się, Malfoy. - wymamrotała, spuszczając głowę.

    Leslie

    OdpowiedzUsuń
  73. [heeeej.
    trudno jest wybrać, więc napisałam pod obiema kartami :)
    i też mam nadzieję, że to będzie już ostatnia Lily :)
    trudno będzie tutaj wymyślić jakieś powiązanie albo choćby wątek z racji traktowania ludzi z mugolskich rodzin przez Jace'a jako ludzi niższej kategorii. chyba, że jakimś cudem Evans by mu dogryzła w taki sposób, że nabrałby odrobiny szacunku...?]

    //Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
  74. [coś jakby "próby przeciągnięcia na swoją stronę"? cokolwiek to znaczy :D
    ewentualnie "trzeba zaliczyć, jak każdą".]

    //Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
  75. Robiła się coraz bardziej wściekła, słuchając jego sarkastycznej paplaniny. Malfoy sprawdzał jej granice - chciał wiedzieć, jak daleko się posunie, by przekonać go do milczenia. Ale Leslie nie miała najmniejszego zamiaru padać przed nim na kolana i błagać go o litość - plotki były jej bronią i jeśli ktoś próbował wykorzystać ją przeciwko niej samej, to zawsze miała jakiegoś asa w rękawie. Tym razem go nie masz - podpowiedział jej jakiś upierdliwy głosik w głowie, ale odrzuciła go od siebie. Nie mogła pozwolić Malfoyowi na zabawianie się jej kosztem.
    - Jesteś zwykłym dziwkarzem, Malfoy. - wymruczała mu do ucha głosem ociekającym jadem. - I nie masz powodów do obaw, w przeciwieństwie do mnie, tylko dlatego, że wszyscy to wiedzą. - założyła ręce na pierś i odwróciła się w drugą stronę, sygnalizując mu, że rozmowa jest skończona.
    Nie mogła mu pokazać, jak bardzo jej zależy na tym, by nikt nie dowiedział się o nocy, którą spędziła w jego łóżku. Badał granice, ale ona nie miała zamiaru pozwolić mu ich znaleźć.

    Leslie

    OdpowiedzUsuń
  76. [ Dzień dobry :) Wydaje mi się, że konfrontacja Jace'a z Alice może być ciekawa. Wydaje mi się nawet, że mogli nie znosić się od zamierzchłych czasów, od pierwszego spotkania w pociągu do Hogwartu i teraz na każdym kroku ostro się ścierają. Jedno z takich starć mogłybyśmy rozegrać. Na przykład Alice stanęłaby w obronie kogoś, na kim Jace postanowiłby rozładować swoje emocje? ]

    Alice

    OdpowiedzUsuń
  77. W głowie Caroline zapanowała zupełna pustka.
    Zazwyczaj, kiedy doznajemy czegoś, co przywołuje najszczęśliwsze wspomnienia z przeszłości lub po prostu dobrze się kojarzy, w naszej głowie momentalnie pojawia się feeria barw, tańczących w rytm najpiękniejszych piosenek. Dosłownie mamy ochotę uśmiechać się do wszystkiego, choćby tym czymś miał okazać się parapet okienny albo stojący na nim uschnięty kwiatek w doniczce. Chcemy swoim uśmiechem przekazać tę radość innym, dosłownie każdemu. W głowie Caroline panowała właśnie tego rodzaju pustka, mieszająca się tańczącymi taniec zwycięstwa wielokolorowymi, wyimaginowanymi ludzikami, w pełni podzielającymi entuzjazm Krukonki.
    Kiedy Malfoy odwzajemnił jej pocałunek, poczuła się jak najszczęśliwsza osoba na świecie. Ciepłe palce Jace’a zacisnęły się na talii dziewczyny, unosząc ją lekko do góry i minimalizując ostatnią dzielącą ich przestrzeń. Musiała wręcz stanąć na palcach, ale wkrótce przestała zważać na konwenanse i przytrzymała lekko ramiona chłopaka, po czym oplotła go nogami w talii. Chłopak dzielnie ustał na własnych nogach, nie przewracając się, co wywołało u niej jeszcze większy uśmiech.
    Jej Jace Malfoy.
    W tamtej chwili wszystkie złe zdarzenia z przeszłości przestały się liczyć. Caroline nie zważała na nic, co mogło zakłócić jej idealizm chłopaka. Mimo jego poparcia dla Czarnego Pana, mimo wielu uzależnień, w tym od towarzystwa pięknych kobiet, które same w sobie były dla osób zaledwie zauroczonych Jace’m, a było ich od groma, okrutnie raniące, nie miała żadnych wątpliwości. Kochała go takim, jakim był. Może kiedyś mogła wątpić, kiedyś mogła się bać tego uczucia, ale to też się nie liczyło. Wiedziała, chociaż pewnie miała przez to okropnie cierpieć, że to nie stanowi dla niej – i dla niego – przeszkody nie do pokonania.
    Położyła chłodne palce prawej dłoni na twarzy Ślizgona, a lewą nadal trzymając na ramieniu chłopaka. Potargane przez zimny wiatr włosy Caroline zdawały się odgradzać ich od reszty świata, stanowiły swoistego rodzaju kurtynę. Nic i nikt nie miał prawa zakłócać tej pełnej intymności chwili, która należała tylko do Jace’a i Caroline.
    Blondynka nie wiedziała, czy ciemność która nagle zapanowała przed jej oczyma jest wynikiem jakiejś przedziwnej choroby, czy może przymknięcia oczu.
    Nie miała zamiaru tego przerywać, ale słaba, uzależniona od tak wielu – zbyt wielu – czynników natura ludzka dała o sobie znać. Powoli brakowało jej powietrza, chociaż nie miałaby nic przeciwko temu, aby umrzeć tu, przy Jasie, będąc w pełni jego. Należała tylko do niego, a ta myśl kołatała się w otępiałym umyśle dziewczyny, mimowolnie poprawiając jej i tak wyśmienity nastrój.
    Na jedną krótką chwilę oderwali się od siebie. Montrose zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Płuca ją paliły. Serca obojga biły zdecydowanie zbyt szybko, niemal na granicy normy. Promienisty uśmiech wykwitł na usta Caroline. Patrzyła na idealną, bladą twarz Jace’a; ich usta dzieliły jedynie ułamki milimetrów, z czego skwapliwie skorzystała, ponownie stykając ich wargi razem. Górowała nad nim wzrostem, ale czuła się mała, niezwykle mała i zależna do tego chłopca. Jej chłopca. Chłopca, który trzymał ją w ramionach i pozwalał jej znajdować się na górze, ale podejrzewała, że prędko to się zmieni.
    Gdzieś na drugi plan zostały zepchnięte obawy przed tym, co ma ten temat do powiedzenia Drew, co ma do tego wszystkiego jej własne bezpieczeństwo, jej cały system wartości. Wszystko to była w stanie zniwelować i zrewolucjonizować dla Jace’a. Była. I tak zrobi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś w oddali usłyszała trzask grzmotu. Powietrze było na wskroś przesiąknięte zapachem zbliżającej się rzewnej ulewy, a drzewa w Zakazanym Lesie powiewały pod wpływem coraz mocniej ochładzających się powiewów. Krukonka nawet nie zauważyła kiedy Słońce schowało się za ciężkimi, burzowymi chmurami. Była tylko ona, on i boisko do quidditcha. Nie martwiła się, że ktoś może się tam pojawić. Nie przy takiej pogodzie.
      Pierwsza kropla spadła na nos Jace’a. Caroline starła ją rękawem, lekko się uśmiechając i całując Ślizgona w czubek nosa.

      [Zróbmy z tego pocałunek na deszczu, oł jes! <3]

      Usuń
  78. [A może okaże się, że Cass została właśnie obiecana Jace'owi. Oni by się o tym dowiedzieli np. przez list, w którym ich rodzice piszą, że jest planowany ich ślub. Będzie straszne zamieszanie, będą się kłócić itp. i w tedy się wyjawi to, że ona tak naprawdę nie chce wstąpić w szeregi Voldemorta i że nie wieży w to, że czysta krew jest najważniejsza. Jak chcesz to potem mogą odwołać ślub a oni się zaprzyjaźnią. Co o tym sądzisz?]

    Cass

    OdpowiedzUsuń
  79. [Zaraz się zaszczele, trzeci raz już piszę. xd
    Więc gdy byli mali rodzina Malfoy'ów mogła przybyć do Grace, a dziewczynka zaczęła opowiadać mu historie o mugolach, a ten ją wyśmiał. Ta mogła nie czuć do niego przez to sympatii, lecz w IV klasie zauważyła że jest całkiem uroczy i zapragnęła go mieć dla siebie. :D Szybko z tego zrezygnowała, ale może ją jeszcze jakoś ciągnąć do Malfoy'a.]

    Grace.

    OdpowiedzUsuń
  80. [Najpierw nie mogłam znaleźć Nadii, więc przyczaiłam się tutaj. Ale już mam jej kartę w drugiej zakładce i zaraz ją przeczytam, może też coś mi się uda wymyślić. :3 Jace to dość ciężki przypadek dla Belli. Mówisz, że szanuje takich podobnych do niego. Isa jest całkiem podobna, jeśli chodzi o czystość krwi i bogatych, wpływowych rodziców, ale są oni neutralnie raczej nastawieni do Czarnego Pana. Ani ich to świerzbi, ani parzy. Rozumiesz.
    Dlatego ich stosunek byłby dość... dziwny. Bo Isabella nie jest zbyt ufna, ale lepiej rozmawia jej się z chłopakami. Myślę, że przez wzgląd na jej pochodzenie Jace mógłby nawet być skłonny do rozmowy z nią, do jakiegoś zarysu znajomości. Mógłby też być ciekawy, dlaczego rodzina Meliflua nie popiera Czarnego Pana i może zaprezentować jej potęgę, jaka płynie ze służby jemu. Nie wiem. Jeśli masz lepszy pomysł, to zapraszam do prezentacji :>]

    Isabella Meliflua

    OdpowiedzUsuń
  81. [ Jace jest niesamowity! Czuję, że gdyby On i Lena się poznali- Hogwart małby niezły problem z ich ogarnięciem. To jak, robimy z nich najlepszych kumpli? :D Ja tak to widzę. Zadzierają ze sobą, wyzywają od dupków, ale tak naprawdę się uwielbiają.
    Btw. Jace to niezłe ciacho!
    Pozdrawiam :) ]

    Lena Howard

    OdpowiedzUsuń
  82. Cassandra właśnie wyszła z łazienki w samym szlafroku, gdy zauważyła rodzinną sowę - Arona. Zdziwiona podeszła odebrać list. To już drugi raz w tym tygodniu kiedy dostaje list od rodziców. Może kolejne spotkanie Śmierciożerców? Otworzyła list i zaczęła czytać, a jej oczy z kolejnym zdaniem robiły się coraz większe:
    "Córko,
    Jak zapewne pamiętasz rozmawialiśmy niedawno o twoim ślubie. Chcemy ci z radością przekazać, że ustalona jest już data. Państwo Malfoy chcieli, by wasz ślub odbył się niezwłocznie. Po wielu przemyśleniach odbędzie się on już w tym roku, a dokładniej w przerwie świątecznej. Gdy przyjedziesz na święta będziesz mieć dużo czasu na dobranie sukienki. Zaproszenia są już wysłane. Możesz oczywiście zaprosić jakiś znajomych ze szkoły, ale pamiętaj nie chcemy na tym ślubie żadnych szlam czy zdrajców krwi. Jeśli nastąpią jakieś zmiany ty lub Jace zostaniecie o nich powiadomieni w listach.
    Rodzice"
    Szybko wybiegła z pokoju zakładając tylko na gołe nogi puchate kapcie. Musiałą go jak najszybciej znaleźć. Musiała się dowiedzieć czy on o wszystkim wiedział, a jeśli tak to czemu jej do diabła o niczym nie powiedział? Stanęła przed jego drzwiami i zapukała. Gdy po paru minutach nikt nie otworzył drzwi zdenerwowała się jeszcze mocniej.
    - Malfoy! Malfoy, słyszysz?! Otwieraj! - waliła w drzwi jak oszalała, a gdy w końcu się otworzyły wpadła do pokoju i zaczęła się wydzierać jeszcze bardziej:
    - Malfoy czy ty o wszystkim wiedziałeś?! Ja nie chcę za ciebie wychodzić!
    - To jakiś żart! - złapała się za głowę i wzięła dwa dwa głębokie wdechy, po czym spojrzała na niego. Jednak dopiero teraz zdała sobie, że jest tylko w szlafroku, mimowolnie się zarumieniła.
    - Wiedziałeś o wszystkim?

    [Cass jest trochę paranoiczką (: ]

    OdpowiedzUsuń
  83. [ a co Ty na to, zeby Jace wpadl na Lene, kiedy ta wlasnie bedzie w trakcie wrzeszczenia na jakiegos pietwszorocznego gryfonka z bezsensownie blachego powodu? W koncu jest pania prefekt. :D od tego mozna zaczac, a watek sam sie rozwinie. :D

    btw. Lene tworzylam w oparciu o siebie, takze chyba jestesmy podobne :D ]

    Lena Howard

    OdpowiedzUsuń
  84. - Tak... Do twoich rodziców - mruknęła już spokojnie
    Jednak uwaga o ty, że przeraża ją ślub z nim wcale jej nie poprawiła humoru, wręcz przeciwnie.
    - Wiesz ja w porównaniu do ciebie chcę ślubu z miłości, a nie przymusu. Chcę tą sprawę załatwić już dziś. Pójdę się ogarnąć i za chwilę widzimy się w Pokoju Wspólnym. - oznajmiła i wyszła.
    Nie mogła uwierzyć, że rodzice robili jej coś takiego. Ojciec był do tego zdolny, ale matka? Nie dość, że zmuszają ją do służenia Czarnemu Panu to jeszcze małżeństwa z tym narcyzem. Weszła do pokoju, przebrała się w wygodne ciuchy i poszła do PW, gdzie czekał już na nią Jace.
    Miała nadzieję, ze dyrektor zrozumie ich sytuację i pozwoli im skorzystać z kominka.
    Podeszła do blondyna i szepnęła do niego cicho, żeby nikt nie usłyszał:
    - Twoi rodzice będą skorzy do negocjacji?

    Cass

    OdpowiedzUsuń
  85. Właśnie wybierała się do sowiarni, by listownie złożyć zamówienie na papierosy, kiedy to słodki, malutki, rozpędzony Gryfonik wpadł na nią, zapewne uciekając przed jakimś starszym dowcipnisiem.
    Wcale nie była na niego zła... ona była najzwyczajniej w świecie wściekła! Chęć mordu miała zapewne wypisaną na twarzy, bo chłopczyk natychmiast skamieniał, a po chwili zalał się łzami. Nie szczędziła mu soczystych przymiotników i nie zwracała uwagi na to, jak bardzo jest przestraszony. Jedyne, o czym myślała, to wyładowanie się. I tak by się stało, gdyby ktoś jej nie przerwał. Ktoś? Och, On na pewno nie był zwykłym "ktosiem". Jace był największym dupkiem, jaki chodził po ziemi, ale mimo jego wszystkich niezwykle denerwujących cech Lena go szczerze uwielbiała.
    Pewnie dlatego nie zaczęła się wściekać i na niego, kiedy to przyczynił się do tego, że jej mały worek treningowy zwiał.
    - Perfekcyjna jak zawsze... - powiedziała, również się uśmiechając i podchodząc do niego.
    Zarzuciła swoje blond włosy na plecy i wyprostowała się jak struna.
    - Nie przywitasz się ze swoją ulubioną Leną, mordko? No dalej, nie mamy już jedenastu lat - rzekła roześmiana, wysuwając w jego stronę lewy policzek.
    Od razu przypomniała sobie o sprawie, jaką do niego miała i ucieszyła się, że nie musi już go szukać.
    - Słuchaj, blondasiu. Mam nadzieję, że słyszałeś o dzisiejszej imprezie w Pokoju Życzeń? Ten śmieszny puchon przysłał mi oficjalne zaproszenie, żebym tylko się zjawiła - powiedziała z drwiną. - To co, korzystamy z okazji, czy robimy coś swojego?

    OdpowiedzUsuń
  86. Jako, że znieważył ją, kiedy nie dał jej całusa, którego oczekiwała, sama pochyliła się i mu go dała. No tak: "Jeśli Ci czegoś nie dadzą, sama to sobie weź". Jakże ona była samolubna...
    - Wydaje mi się, że oni się po prostu Ciebie boją, Jace - rzekła, próbując nie wybuchnąć śmiechem. - No wiesz, ostatnio popisałeś się przed wszystkimi obrażając tą ciamajdę - dodała.
    Wysunęła z paczki jednego papierosa i odpalając ją, zaciągnęła się dymem. Rozkosznie było znów go poczuć, tym bardziej, że tego dnia nie zapaliła ani razu.
    - Jak zwykle ratujesz mi dupe, pyszczku - powiedziała. Miała to być oczywiście forma podziękowania. - Te sprytne papierosy zawsze mi w jakiś okropnie tajemniczy sposób znikają... - oświadczyła wymijająco. - Może powinnam ograniczyć? - zastanowiła się na głos.
    Oczywiście było to do tego stopnia nierealne i zabawne, że oboje wybuchnęli śmiechem.
    - Wiesz, podoba mi się ten pomysł - rzekła, słysząc o zabawianiu się kosztem Puchonów. - W końcu dla nich to prestiż a dla nas darmowy alkohol i brak zainteresowania stratami, których pewnie narobimy całe mnóstwo.



    [ A ja uwielbiam Jace'a! I nie, nie kłamię :D ]
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  87. ["W razie chęci" - oto jestem
    "W razie pomysłów" - trochę mniej, ale też jestem. :D]

    OdpowiedzUsuń
  88. [Witam witam i od razu przechodzę do rzeczy. Tworząc postać Kathleen rozmyślałam po części nad wątkami i zdecydowałam, że koniecznie potrzebuje ona Ślizgona z krwi i kości, z którym będzie toczyć wojny od pierwszego ujrzenia w wagonie pociągu. Będą sie nie znosić, przewracać oczami, gdy spotkają sie wzrokiem i co chwila docinać. W celu ustalenia szczegółów wątku możesz się zgłosić do mnie na gg 47691444 - jesteś zainteresowana? :D]

    Kathleen Kelmeckis / Kristel

    OdpowiedzUsuń
  89. Kocham cię. Kocham cię.
    Kocham cię tak mocno, że aż boli.
    Carol słuchała z rozkoszą, jak Jace, z początku z trudem, potem z większą łatwością, jakby był coraz bardziej pewny swoich uczuć, odpowiada jej tym samym. Dwa słowa. Dziewięć liter. Zaledwie jednak sekunda, potrzebna do ich wymówienia. Nieprawdopodobne, ile mogą zmienić w życiu człowieka. Ktoś inny uznałby je za słabość, manifest uległości, ale… W końcu każdy z nas ma naturę ludzką, upadło, grzeszną, niegodną nazywania chlubną, niejednokrotnie wprawiającą w zawstydzenie i zgorzknienie, jednak… Dla takich chwil warto żyć.
    Kocham cię.
    Kocham cię i na zawszę będę Twoja.
    Mogła powtarzać te dwa słowa jak mantrę. Były najpiękniejszą muzyką dla uszu Caroline. Z nieba lunął rzęsisty deszcz, mocząc wszystko i wszystkich dookoła. Włosy pozlepiały się dziewczynie w strąki, a pole widoczności ograniczyło do zaledwie pary metrów, co zazwyczaj wprawiało ją w atak paniki. Teraz nie miało znaczenia. Stał przed nią najprawdziwszy Jace - co więcej, stał pewnie, obejmował ją i nie miał zamiaru opuszczać. Czuła się przy Ślizgonie bezpieczna, a co najważniejsze – tak cholernie szczęśliwa…
    Zakochana.
    W końcu jednak lejący z nieba deszcz dał o sobie znać, w postaci mięknącego podłoża pod ich stopami, przemokniętymi na wskroś ubraniami, odgłosem kropel uderzających z głośnym hukiem w ziemię. Zmysły dziewczyny, uprzednio jakby otumanione, nagle odzyskały sprawność. Jej organizm przypomniał sobie odbytą niespełna parę tygodni temu chorobę i głośno alarmował, aby nie dopuścić do jej nawrotu. Pociągnęła nosem, zaczynając drżeć. Jace musiał to dostrzec, bo powoli opuścił ją na ziemię, chwytając za rękę.
    - Chodź bo tutaj zamarzniesz.
    Pociągnął blondynkę w kierunku szatni. Pobiegła w ślad za blondynem, próbując dotrzymać mu kroku, co bardzo utrudniała różnica w ich wzroście. Mimo to wpadli do pomieszczenia niemal idealnie w tym samym momencie.
    Montrose skrzyżowała swoje spojrzenie ze spojrzeniem magnetyzujących oczu Ślizgona. Na jego twarzy, podobnie jak na jej własnej, gościł szeroki uśmiech.
    Jak przez mgłę Krukonka zdała sobie sprawę, że znajdują się w szatni Slytheriunu. Jej rzeczy zostały w pomieszczeniu przeznaczonym dla mieszkańców domu Roweny Ravenclaw. Carol postanowiła nie zawracać sobie tym głowy. Zauważyła, że Jace szczęka zębami nie mniej niż ona sama.
    Przytknęła lekko swoje wargi do jego ust, ale tym razem już po chwili oderwała się od blondyna. Obrzuciła uważnym spojrzeniem pokój, w którym się znajdowali, by już po chwili w kilku susach znaleźć się przy leżącej bezwładnie na podłodze suchej bluzie. Dziewczyna miała pewność, że należy ona do Malfoy’a. Sama nosiła ją jeszcze parę miesięcy temu.
    - Masz, przebierz się – rzuciła, wracając do chłopaka. – Nie chcę, żebyś się rozchorował, bo kto mnie wtedy obroni? – zażartowała, a jednocześnie rzuciła mu ubranie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Usiadła obok niego, sama pozbywając się przemokniętej do cna szaty sportowej, zostając we względnie suchym podkoszulku, ściśle przylegającym do ciała Caroline. Wolała zapobiegać chorobie, niż ponownie przechodzić przez koszmar hipotermii. Kiedy jej naga skóra zetknęła się przypadkowo ze skórą Jace’a, blondynka zadrżała mimowolnie. Ale nie ze strachu czy zimna.

      [Błagam, opisz jak on zdejmuję tę bluzę, szatę, czy kij wie co, bo chcę jeszcze o tatuażu śmierciojadów napisać, o ile mi pozwolisz :3]

      Usuń
  90. Sam Svensson nie był zbyt rad, że musiał poświęcać czas, w teorii dedykowany wypoczywaniu, na naukę. Nie podobało mu się przede wszystkim to, że musiał znosić towarzystwo nadętego panicza Malfoya, tak ubóstwianego przez Pana Svenssona. Gdyby mógł to swojego cholernego bękarta by pewnie chętnie wymienił. Robert co wtorek słuchał peanów na temat Jace'a i marzył jedynie o tym, żeby umrzeć w tym wygodnym skórzanym fotelu jego prywatnego samochodu. Swoją droga, po co im, czarodziejom samochód? Robert nie rozumiał, dlaczego jego rodzina, tak negatywnie nastawiona do mugoli, chętnie wykorzystywała ich środek transportu.
    Przekroczył próg pokoju, w którym odbywały się zajęcia i skinął niechętnie głową w kierunku chłopca siedzącego już w fotelu. Zajął swoje miejsce i westchnął cicho, czekając na nauczyciela.

    [Przepraszam, że tak późno odpisuję]
    Svensson

    OdpowiedzUsuń
  91. [Toć ona jest miła, bardzo. XD
    Jakieś pomysły na wątek są? Albo jakieś zawiłe powiązanie?]

    OdpowiedzUsuń
  92. [hm, może być i tak :D ]
    Ciężko było stwierdzić, czy Sophie miała jakiś przyjaciół. Oczywiście, co jakiś czas kręciły się dookoła niej jakieś persony, czasem nawet z własnej woli. Bardziej jednak od głębszych uczyć garnęła ich do nich ciekawość, a może współczucie. Ale generalnie ludzie nie chcieli z nią wchodzić w bliższe interakcje, ze strachu czy też ze zwykłej awersji - w końcu ona była wariatką . Wszyscy o tym wiedzieli.
    Krukonów przerażała, trochę się jej wstydzili. Gryfoni nie rozumieli. Puchasie byli mili, bo zawsze tacy byli. Ślizgonie chcieli mieć z nią jak najmniej wspólnego, bo zazwyczaj to oni skrywali w środku najwięcej. A Sophie prędzej czy później wyciągała to na światło dzienne, obnażała prawdę przed nimi samymi. Z tego powodu nie chcieli się do niej zbliżać.
    Ale oczywiście zawsze znajdą się tacy, którzy lubią działać pod prąd. Jak Jace Malfoy, na przykład. Nigdy nie podchodził do niej publicznie, w miejscach, gdzie ktoś mógł ich zobaczyć. Nigdy nie przyznawał się na głos, że w jakikolwiek sposób doprowadził do bliższego poznania von Hellenberg. Nie wypadało niszczyć sobie reputacji.
    Ale nie unikał wariatki . Wręcz przeciwnie.
    - Wiedziałam, że przyjdziesz - powiedziała spokojnym głosem, gdy tylko rozległy się kroki na schodach prowadzących do Wieży Astronomicznej i w przejściu stanął wysoki blondyn. Siedziała na ziemi w nocnej koszuli, przed sobą miała talerz, na którym sortowała żelki zgodnie z ich kolorem.
    - Może karalucha? - spytała wskazując na talerz. - Weź zielonego, bo mi nie pasuje.

    OdpowiedzUsuń
  93. Caroline obserwowała w milczeniu poczynania Jace’a. Nadal trzymał w ręku bluzę, jaką dla niego znalazła, ale coś wstrzymywało chłopaka przed ubraniem jej. Widziała, że cały się trzęsie. Mimo to… Domyślała się przyczyny. Beztroski nastrój zniknął w mgnieniu oka.
    W końcu blondyn podszedł do Krukonki, podając jej suchą bluzę, znalezioną pospiesznie dla niej. Uśmiechnęła się. Z wdzięcznością przeciągnęła podane ubranie przez głowę. Przyjemna fala ciepła rozeszła się po skostniałym ciele blondynki. Odgarnęła zwichrzone włosy do tyłu, jednocześnie krzyżując ręce na piersiach.
    Ślizgon, po krótkim wahaniu, poszedł w jej ślady i ściągnął przemoczoną do cna szatę. Wstrzymała oddech.
    Widok Jace’a… Och, Jace był idealny w każdym, nawet najdrobniejszym calu. Nie dziwiła się tabunowi fanek Ślizgona, piszczących na każdy jego widok. Nietrudno było się nim zauroczyć, Montorse musiała przyznać to z ręką na sercu.
    Mokre włosy opadały na blade, blade jak całe ciało, czoło chłopaka. Carol przesunęła wzrokiem z twarzy Malfoy’a nieco niżej. Poczuła rumieńce palące jej policzki. Jace mięśnie brzucha miał wyrobione przez lata ciężkiej pracy fizycznej, która procentowała w całkiem zauważalny sposób – i bardzo podniecający, zdaniem Montrose. Skarciła samą siebie w myślach.
    - Jest jakiś symbol, kształt, postać… Cokolwiek, co odzwierciedlałoby ciebie? – zapytał nagle. Uwielbiała, kiedy patrzył na nią w taki sposób – jakby nieco niepewny reakcji blondynki, jakby zawstydzony własnymi słowami. Ale w głębi duszy dokładnie wiedział, co robi. To wprawiało Carol w konsternację. Dla uściślenia – przyjemną konsternację.
    Wstała z ławki, opuszczając ręce przy bokach. Krukonka zawiesiła wzrok na klatce piersiowej chłopaka, ale jej uwagi nie zaprzątała jego idealna muskulatura, a co innego. Całe ciało Jace’a pokrywała sieć tatuaży, stanowiącą jedną całość – niezrozumiałą dla dziewczyny. Musiały przedstawiać jego życie, jednak ona nie była w stanie nic z nich wyczytać. Ogarnęło ją dziwne uczucie – prawie nic nie wiedziała o chłopcu, któremu postanowiła podarować swoje serce.
    No cóż, znaczenie przynajmniej jednego z tatuaży była w stanie bardzo dobrze zinterpretować.
    Wąż wysuwający się z otwartych ust upiornej czaski. Znak przynależności do śmierciożerców.
    Znała go zbyt dobrze. Taki sam widniał na lewym przedramieniu ojca Krukonki. Nienawidziła go za to.
    Uderzył ją stoicki spokój, z jakim przyjęła fakt istnienia identycznego u Jace’a. Mimo że był ucieleśnieniem najgorszych koszmarów Caroline. Od zawsze bała się czegoś podobnego – a teraz, proszę! Nie chciała bać się Ślizgona. Nie mogła. Nie potrafiła.
    Ufała mu. Bezgranicznie.
    Jakby się dobrze zastanowić, nie był to może fakt, który miał zapewnić jej bezpieczeństwo. Nad tym się nie zastanawiała. Nie miała zamiaru.
    - Nie. Nie wiem – odpowiedziała cicho, dotykając krzyża wytatuowanego na piersi chłopaka. Patrzyła się na niego jak zahipnotyzowana. Przeniosła dłoń na prawy biceps Ślizgona. Widniał na nim jakiś napis, ale nie była w stanie go odczytać. Uwaga Krukonki była zbyt rozproszona.
    - Chyba jestem zbyt biedna, żeby posiadać cokolwiek, co mogłoby być moim odzwierciedleniem. – Nie powiedziała tego, bo liczyła na współczucie. Chciała podzielić się z nim swoim życiem.
    Bzdura. Gdyby chciała, mogłaby opływać w luksusy. Wiązało się to jednak z powrotem na łaskę ojca, a na to Carol nie przystałaby już nigdy w życiu. Wolała zarabiać sama, jako kelnerka w podrzędnym barze – przynajmniej była niezależna. Gdzieś z tyłu głowy kołatała jej okrutna myśl, czy może wiązanie się z Jace’m nie jest tym, przed czym tak uciekała – przed brakiem wolności. Powiązaniem, w jakikolwiek sposób, z poplecznikami Czarnego Pana. Na razie wolała skupić się na czymś innym. Tatuaże blondyna były idealnym pretekstem; naprawdę ją fascynowały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Czemu chciałeś uwiecznić akurat krzyż? – zapytała.
      Zrobiło jej się ciepło na sercu. Skoro wcześniej pytał się on o takie rzeczy, to znaczy, że miał zamiar wytatuować sobie na ciele coś związanego z nią – aby już nigdy nie zapomnieć. Aby już zawsze wspomnienie o blondwłosej dziewczynie było razem z nim. Do końca życia. Pokrzepiona tą myślą, odważyła się spojrzeć prosto w oczy Ślizgona. Ręką nadal wodziła po jego torsie, zatrzymując się przy każdym tatuażu.
      - Są wspaniałe. Tatuaże – dodała dla wyjaśnienia. – Pasują do ciebie.
      Zmusiła usta do wygięcia w uśmiechu.

      [Nie wiedziałam, jakie on ma te tatuaże, to opisałam takie jak ma Alex. Jak coś źle, to krzycz ;D ]

      Usuń
  94. OWUTEMy zbliżały się wielkimi krokami, jak przypominali siódmoklasistom wszyscy nauczyciele i Heaven już powoli zaczynała dostawać świra od tych ciągłych kursów biblioteka – któryś z profesorskich gabinetów. Była pewna, że od dźwigania tych wszystkich książek na pewno nabawiła się jakiegoś skrzywienia kręgosłupa, czy tam innego ustrojstwa, no a w każdym razie jeśli nie książki, to te niewygodne krzesła na pewno odcisną piętno na jej zdrowiu fizycznym. O psychicznym już przestała myśleć, dawno już uznając, że jest trochę szurnięta, i że z biegiem lat ten stan zacznie się tylko pogłębiać.
    Po pospiesznie zjedzonym obiedzie wypadła z Wielkiej Sali tocząc wokoło lekko nieprzytomnym wzrokiem – według swojego planu powtórek miała dzisiaj jeszcze do przerobienia parę tematów z transmutacji ludzkiej, musiała przeczytać prawie sto stron swoich notatek z czarodziejskich stowarzyszeń z drugiej połowy czternastego wieku i zerknąć chociaż do azjatyckich roślin mięsożernych. Świadomość, że ma na to tylko jedno popołudnie przyprawiała ją o mdłości – już i tak była w tyle, bardzo w tyle i gdyby miała na to czas, to plułaby sobie w brodę, dlaczego nie zaczęła tego wszystkiego wcześniej.
    Kiedy poczuła, że czyjaś ręka zaciska się wokół jej przegubu podskoczyła wystraszona wypuszczając z ramion kilka ciężkich tomów o metamorfomagach. Była pewna, że to Jean, więc już otworzyła usta, by powiedzieć mu, co sądzi o głupim zaskakiwaniu jej w tak trudnym dla niej okresie, ale kiedy się odwróciła, nie zobaczyła wcale Jeana. Zobaczyła wysokiego blondyna, z zieloną tarczą przyszytą do szkolnej szaty; co więcej, z ów blondynem nigdy nie zamieniła ani słowa, nie dziwnym więc było, że jej oczy rozwarły się szeroko, kiedy pozwolił sobie na taką poufałość, a chwilę później zaczął się do niej zwracać tak, jakby znali się od lat.
    - Jaka Windy? – bąknęła nieco zdezorientowana próbując wyszarpnąć rękę z jego uścisku – Nie jestem żadną Windy.

    OdpowiedzUsuń

  95. - Puść mnie! – prychnęła i ostatecznie wyswobodziła swój nadgarstek spomiędzy zakleszczonych na nim palców chłopaka. Wciąż nieznanego, gwoli ścisłości. Przez chwilę przyglądała mu się tak, jakby chciała wykryć w jego twarzy coś, co sugerowałoby, że jest pod wpływem jakiegoś eliksiru, na przykład esencji szaleństwa, czy innego wywaru powodującego halucynacje. Ale wyglądało na to, że chłopak zupełnie trzeźwo myśli – pozostawała więc opcja, że z jakichś bliżej nieznanych jej powodów po prostu sobie z niej żartuję, ale sekundę później naszła ją refleksja, że może faktycznie za tym wszystkim stoi Jean i teraz jak idiota rechocze w jakiejś wnęce. Ponownie więc się rozejrzała w nadziei, że go wypatrzy, ale niestety – nie dostrzegła ani kawałeczka postaci jej najlepszego (i jedynego) przyjaciela
    - Powiedziałam już, że nie jestem żadną Windy. – powtórzyła nieco ostrzejszym i bardziej pewnym siebie tonem – Jestem Heaven Langdon i nie mam pojęcia, czego ode mnie chcesz. – i wraz z tymi słowami ukucnęła, by pozbierać swoje książki. Kiedy już na nowo trzymała równy stos w swoich ramionach, obrzuciła chłopaka jeszcze jednym przeciągłym spojrzeniem i cofnęła się o krok.
    - A teraz wybacz, nie mam czasu na głupoty. Możesz mu ode mnie powiedzieć, że jest durny jak zardzewiały kociołek, czy coś w tym stylu. – i z zamiarem odejścia odwróciła się na pięcie.

    OdpowiedzUsuń
  96. [ Odpuszczamy poprzedni wątek całkowicie, czy zaczynamy nowy? ]


    Lena Howard

    OdpowiedzUsuń
  97. [ Czyżbym została pominięta? Jeśli nie chcesz kontynuować wątku, to napisz :) ]
    Leslie Jacobs

    OdpowiedzUsuń
  98. Znowu się do niego odwróciła, z twarzą wykrzywioną w grymasie gniewu. Nienawidziła, gdy świat obracał się przeciwko niej. Lubiła mieć wszystko pod kontrolą i panować nad swoim życiem - po nocy spędzonej w łóżku Malfoya było wręcz przeciwnie. Czuła, że traci panowanie, że okruchy prawdy przesypują jej się między palcami niczym piasek. A ona nie lubiła prawdy, szczególnie, jeśli dotyczyła ona jej samej. Wolała doprawiać prawdę stekami kłamstw, które ubarwiały rzeczywistość i czyniły życie ciekawszym.
    - Racja, kocham plotki. - odparła, uśmiechając się cynicznie. - Ale czy to nie jest tak, że plotka to zawsze mit, w którym jest jedynie ziarenko prawdy? To ja się znam na plotkach, nie ty, Malfoy.
    Rozpaczliwie próbowała przejąć wygraną pozycję w tej grze, którą najwyraźniej prowadził z nią Jace. Wiedział, że fakt, iż przespała się z nim pod wpływem alkoholu, może bardzo zaszkodzić jej reputacji - bo przecież Leslie Jacobs nie jest dziwką. Ona tylko demaskuje dziwki. A on? Nie miał nic do stracenia.

    [ Nic się nie stało ;) ]
    Leslie

    OdpowiedzUsuń
  99. [Również witam :) Cieszę się, że moja postać widocznie jednak nie wyszła wcale najgorzej :P Chęci oczywiście są, tylko pomysłu mi brak obecnie -,- ]

    OdpowiedzUsuń
  100. [Przepraszam za zwłokę ale w ostatnim czasie nie miałam czasu na jakikolwiek odpoczynek :c]
    To do Pokoju Życzeń zawsze przynosił ją Jace, zawsze stwarzał siłą woli ten sam przytulny wystrój i sadzał na sofie. Siedzieli parę minut w milczeniu przenikając myślami w głąb ciszy, która wbrew pozorom nie stwarzała niepotrzebnych eksplozji, niepotrzebnych słów i histerii. Dawała spokój, który był punktem zaczepnym dla ich wspólnej relacji. Przysunęła się do chłopaka, chłonąc zapach jego skóry, znajomy i kojarzący się z samymi dobrymi chwilami. Na jej policzkach zakwitł rumieniec wstydu, że okazała słabość przez taką błahą sprawę.
    -Cieszę się, że Cie mam Jace...-szepnęła. - Jesteś jedyną osobą w tym ogromnym zamku na którą mogę liczyć, wiesz? -wyjąkała bojąc się dosłownie przez ułamek sekundy reakcji chłopaka.

    Amelie

    OdpowiedzUsuń
  101. Spotkania Jace'a i Sophie odbyły się już wystarczającą ilość razy, by chłopak miał jakąś wiedzę na temat choroby Krukonki. Wiadomo, że raz bywało lepiej, raz gorzej. Czasem Sophie potrafiła być niesłychanie energiczna, mówiła dużo i zupełnie od rzeczy, z prędkością tak dużą, że plątały jej się słowa i musiała wziąć głęboki oddech, by się nie udusić. Innym razem nie mówiła prawie nic, tylko patrzyła na Ślizgona swoimi ogromnymi oczami, od czasu do czasu rzucając zdawkowe słowa, wyrażenia, pytania, które brzmiały jak stwierdzenia i żadnych odpowiedzi. Czasem zdarzało się nawet, że zupełnie nie było z nią kontaktu. Jednak pomimo nabytej wiedzy opartej na spektrum przypadku wcale nie było tak łatwo w pierwszej chwili ocenić, który ze stanów się trafił.
    Odsunęła od siebie talerz i uśmiechnęła się z zadowoleniem, gdy Jace wykazał się swego rodzaju uprzejmością zjadając zieloną żelkę. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je wątłymi ramionami.
    - Papierosy zabijają - powiedziała pozbawionym emocji głosem i wyciągnęła w jego stronę dłoń. - Poproszę małą dawkę śmierci, której spożywania nie trzeba konsultować z lekarzem lub farmaceutą, a przynajmniej jeszcze nie teraz.
    Przechyliła głowę na bok patrząc z wyczekiwaniem na Ślizgona.
    - Jeśli masz zapalniczkę lub ogień, to również bardzo chętnie skorzystam - dodała. - Pan od zaklęć nie będzie zachwycony, jeśli obudzę go w nocy.
    Sophie nie mogła mieć przy sobie różdżki więc poza zajęciami przedmiot ów spoczywał w szufladzie w biurku opiekuna Ravenclaw. Przez większość czasu Sophie była więc zupełnie bezbronna i na taką właśnie wyglądała. Wydawać by się mogło, że byle co może wyrządzić jej krzywdę, nawet swetry, które nosiła wydawały się być zbyt ciężkie.
    - Miałeś ciężki dzień - stwierdziła. Rzadko pytała. Bardzo rzadko. Spytana kiedyś o to, dlaczego tak się dzieje odpowiedziała tak, jakby to była najbardziej oczywista rzec na świecie: "- Nie szukam odpowiedzi, które już znam, to dlaczego mam pytać?".

    OdpowiedzUsuń
  102. [Dziękuje bardzo! Niesamowicie miło czyta się jak komuś podoba się moje dzieło, któremu bądź co bądź troszkę czasu poświęciłam. Polly jest szlamą - najprawdopodobniej, a Jace śmierciożercą. To jest odrobinę konfliktowe, jednakże Polly jest osobą, która ma głównie przyjaciół płci męskiej, więc może coś w tym kierunku ?]
    Polly/Chloe

    OdpowiedzUsuń
  103. Myślała, że już się pozbyła tego natręta, ale kiedy zagrodził jej drogę zrozumiała, że chyba jednak pomyliła. Jej oczy zwęziły się niebezpiecznie, a ręka machinalnie przesunęła się w kierunku wewnętrznej kieszeni szkolnej szaty, ale nim zdążyła wyjąć różdżkę, tamten chłopak pochwycił ją za przegub i bezceremonialnie wepchnął do najbliższej wolnej klasy. Chyba tylko szok, jakiego doznała, że w ogóle się na to odważył uchronił go od jakiejś celnie wymierzonej klątwy, w których Heaven wyjątkowo dobrze się czuła. Jak sięgała pamięcią, jeszcze nikt nie zachował się wobec niej tak bezczelnie i po chamsku; ale ta nagła fala gniewu i oburzenia, jaka ją ogarnęła musiała chociaż w niewielkim stopniu ustąpić lękowi, kiedy Ślizgom zatrzasnął za nimi drzwi.
    - Jak śmiesz! – warknęła, kiedy stos książek wymknął się z jej ramion na najbliższą wolną ławkę, a dłoń tym razem już się zacisnęła na różdżce, jeszcze nie wycelowanej w niego, ale gotowej w każdej chwili to uczynić.
    Tamten jednak sprawiał wrażenie, jakby jej ostry ton i spojrzenie jasno mówiące, że zaraz zaatakuje wcale nie zrobiło na nim wrażenia. Oparł się o ścianę z taką miną, jakby wpychanie dziewczyn do pustych klas było dla niego czymś zwykłym, czymś normalnym, a może nawet i pewną rutyną.
    To, że tak się zachowywał nie wstrząsnęło jednak nią tak bardzo, jak pytanie, które potem od niego usłyszała.
    Czy była nad morzem…?
    Rozchyliła lekko usta, chcąc powiedzieć coś w stylu „słucham?” albo „co, proszę?”, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jej gardła.
    Matko jedyna. To jakiś wariat. Jakiś szaleniec. – pomyślała – I dupek. – dodała w duchu spostrzegając, jak chłopak odpala papierosa.
    - Tak, raz w życiu – rzuciła zezując to na niego, to na drzwi. W tamtej chwili przyszło jej bowiem do głowy, że jeśli on faktycznie ma coś z głową… nie może tak po prostu zaatakować chorego umysłowo człowieka. Najbezpieczniej będzie go jakoś unieszkodliwić, a potem pobiec po pielęgniarkę, profesora, kogokolwiek…
    - Chcę stąd wyjść. I nie chcę z tobą rozmawiać. – stwierdziła nieco spokojniejszym i chłodniejszym tonem, jakby wcale nie czuła swojego serca obijającego się o żebra – I nie jestem żadną Windy.

    OdpowiedzUsuń
  104. Świat rozkwitał, a wraz z nim rozkwitała Polly. Pogoda zdecydowanie sprzyjała pannie Connery, kroczącej dumnie korytarzem i zachłannie wdychającej wonny zapach białych kwiatów bzu. Słońce w totalnej ekstazie oświecało z całych sił soczysty kolor błoń. Wiosna budziła we wszystkich stan permanentnego zauroczenia, które z góry jest skazane na niespełnienie. Nieważne. Nawet tak ulotne uczucia potrafią otwierać oczy na coś więcej po za własnym nosem. Wracając do Polly, która w pełni szczęścia zachowywała się odrobinę tak jakby była w stanie upojenia alkoholowego, postanowiła wykorzystać to wszechogarniające spełnienie do niecnych czynów. Jakież nieszczęście miał stary, poczciwy Filch, że ujrzała go samotnie szwędającego się po korytarzu. Nie mogła przecież od tak pozostawić go w stanie błogiego spokoju. Z uśmiechem na ustach pognała w jego kierunku zachodząc go od tyłu. Woźny do najbystrzejszych niestety nie należał toteż dziewczynie bez problemu udało się przykleić puszka pigmejskiego do jego karłowatego nochala. Oszołomiony czarodziej począł przeraźliwie wrzeszczeć i miotać się na wszelkie strony. Wykorzystują swoją przewagę, którą dało jej zaskoczenie dziewczę zaczęło uciekać co pieprz rośnie w bliżej nieokreślonym kierunku. Pech chciał, że nie znalazła się na korytarzu sama. W odległym kącie tuż przy składziku na szczotki ujrzała wysoką postać o jasnych włosach. Jace. Przeszło przez jej głowę tworząc milion sprzecznych informacji. Bez dłuższego zastanowienia pędem wpakowała siebie jak i jego do ciasnego pomieszczenia. Nie mogło być świadków, a teraz chłopak nieświadomie stał się wspólnikiem zbrodni. Zaśmiała się dźwięcznie na widok jego osłupiałej miny i podała rękę. Słyszała o nim wcześniej co nie co, ale w naturze owej dziewczyny nie było szufladkować i oceniać ludzi po pozarach.
    -Polly.- dodała krótko, przegarniając za ucho potargane włosy, w kolorze płynnego miodu.
    -Ale teraz błagam bądź cicho…-szepnęła, nasłuchując zbliżających się kroków i postękiwań woźnego.
    [Trochę inaczej ale mam nadzieje nie najgorzej. :)]

    Polly/Chloe

    OdpowiedzUsuń
  105. ]Co do wątku jestem za. Pomysł jak najbardziej mi się spodobał. Nie długo zacznę :)]

    Ian Withmore

    OdpowiedzUsuń
  106. Ian jak co dzień wieczorem spoczywał na starej kanapie z lampką dobrego wina i z książką w ręce. Oderwał na chwilę wzrok od lektury i głośno westchnął. Rozejrzał się po pomieszczeniu i wstał z kanapy. Upił ostatni łyk trunku i odłożył książkę na miejsce, po czym lekko się przeciągnął i wyszedł ze swojego gabinetu. Lubił przechadzać się po korytarzach Hogwartu, które w godzinach wieczornych były wolne od chmar roześmianych uczniów. Przysiadł na jednym z parapetów i zaczął wyglądać na błonia, gdy nagle usłyszał podniesiony głoś Flicha. Zaśmiał się pod nosem i podążył za dźwiękiem.
    -I, po co te nerwy?-zapytał, gdy zobaczył jak mężczyzna trzyma za ubranie jednego z uczniów i porządnie prawi mu kazanie.
    -Nie wtrącaj się Withmore-warknął niezadowolony.
    -Puść go. Nie wiem, co zrobił, ale każdy zasługuje na drugą szansę-powiedział hardo i oparł się o zimną marmurową ścianę zamku.
    -Ten smarkacz zdeptał moją kotkę i testował na niej zaklęcia!-syknął zirytowany Flich i spiorunował ucznia wzrokiem.
    -Nie dziwie mu się-zaczął Ian z uśmieszkiem na twarzy. Gdybyś jej pilnował nie doszło, by do tego a twoja kotka jest wszędobylska i sama włazi pod nogi, a zaklęcia na pewno byłyby odwracalne-powiedział i skrzyżował ręce na piersi. Flich zaklną pod nosem i puścił chłopaka.
    -Za godzinę w moim gabinecie-zwrócił się do chłopaka i tak po prostu odszedł.

    OdpowiedzUsuń
  107. Zaśmiała się, widząc frustrację w oczach Jace'a. Ona sama znała dokładnie jego humorki i była pewna, że to, jak Puchoni potraktowali młodego panicza Malfoya, nie skończy się dla nich najlepiej. Wsunęła więc papierosa do swoich idealnie obrysowanych szminką ust i zaciągnęła się dymem.
    - Jace... za kogo ty mnie uważasz, co? - skomentowała. - Wiesz dobrze, że jestem fachowcem w tej dziedzinie. Zostaw to mnie, a dostaniesz to, co będziesz chciał.
    Zgasiła fajkę i odwróciła do chłopaka. Papieros widocznie działał na niego odprężająco.
    - Chodź ze mną do sowiarni - powiedziała, robiąc kilka kroków przed siebie. - Wyślę to cholerne zamówienie i będziemy mogli się zbierać.
    W głowie już układała plan pod tytułem: "Jak perfekcyjnie zniszczyć imprezę tych nieznośnych szczeniaków?". Miała w kieszeni jak zwykle kilka niezawodnych pomysłów, ale tym razem obiecała sobie, że będzie to coś absolutnie wyjątkowego. Numer z cyklu takich, których się nie zapomina przez lata.
    Wspinając się po schodach już długo zanim znaleźli się w sowiarni, słyszeli pohukiwania i trzepotanie skrzydeł.
    - Destiny? - wezwała swoją sowę, która po chwili przycupnęła na skraju parapetu. Przywiązała do jej nóżki zawiniątko i kartką i woreczkiem z pieniędzmi i kiedy już miała się odwrócić i odejść, wielka, czarna sowa wleciała przez otwarte okno, uderzając wprost w lewy bok Leny. dziobem i pazurami rozdarła jej niezbyt gruby sweter, przy okazji głęboko raniąc skórę. Z długiej na conajmniej dziesięć centymetrów rany momentalnie zacząła sączyć się krew, plamiąc przy tym jej ulubione jeansy.
    Oszołomiona, błędnym wzrokiem spojrzała w stronę odwróconego od niej chłopaka.
    - J.. Jace? - szepnęła, prawie mdlejąc. - Krew.

    OdpowiedzUsuń
  108. [Cześć! Póki co jej choroba dopiero się deeelikatnie rozwija, zobaczymy co z tego wyjdzie. Przyszłam do Twojego Malfoya i hmm, chciałabym coś, ale chyba nie mam pomysłów, za bardzo :(]

    OdpowiedzUsuń
  109. Kiedy tylko kroki Filcha ucichły Polly zaśmiała się krystalicznym, dźwięcznym głosem, po chwili uświadamiając sobie, że wciąż siedzi zamknięta z chłopakiem, którego właściwie nie znała. Odwróciła się w jego kierunku i wciąż uśmiechając się przegarnęła miodowe włosy oczekując na jakąś reakcje. W dość ekspresowym tempie przyjrzała się swojemu towarzyszowi. Był przystojny. Blond włosy, ładne rysy twarzy i widoczne mięśnie zarysowujące się pod koszulką. Jednak dla dziewczyny takiej jak Polly sam nadzwyczajny wygląd nie wystarczał. Miłość była dla niej czymś niezwykle cennym i bardzo rzadkim, przez całe swoje życie kochała dwie osoby – Sophie oraz Basha i obydwie straciła. Pewnie niejedna nieszczęsna dusza po takich zawodach i nie oszukujmy się cierpieniu zaprzestałaby poszukiwań drugiej połówki, ale nie Polly. Może to za sprawą syndromu porzuconego dziecka, lub czegoś w tym stylu.
    -Przedstawisz się? –zapytała nagląco, a uśmiech nie znikał z jej ust.

    Polly

    OdpowiedzUsuń
  110. [Jakoż długo mnie nie było, to czuję się w obowiązku spytać czy kontynuujemy wątek, czy piszemy nowy? :) ]
    Jack

    OdpowiedzUsuń
  111. Heaven uniosła brwi dzielnie starając się przybrać wyraz twarzy sugerujący uprzejme zdziwienie, ale wyszedł jej tylko jakiś krzywy grymas.
    - Nie zrobisz mi nic złego? – powtórzyła z silną ironią w głosie - Śmiem jednak wątpić co do czystości twoich intencji, wiesz? – postąpiła naprzód parę kroków próbując nie wdychać dymu papierosowego – Zaczepiasz mnie na korytarzu, a potem wpychasz do tej klasy i zadajesz dziwne pytania. Pomijając fakt, że cię nie znam. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale tak nie zachowują się normalni ludzie. – wypowiedziała to wszystko bardzo szybko i zirytowała się widząc, że tamten chłopak w ogóle zdawał się jej nie słuchać. W sumie, miało to i dobrą stronę, bo chwilowo zapomniała o swoim niepokoju, ale ów niepokój wrócił, kiedy Ślizgom zaczął się przechadzać tam i z powrotem po klasie, tuż przed nią.
    - Była uderzająco podobna... Nie. Ona wyglądała tak jak ty. Nic dziwnego, że cię z nią pomyliłem.
    W Heaven coś drgnęło, ale nie dała tego po sobie poznać zagłuszając szybko tę pierwszą i zupełnie absurdalną – warto dodać - myśl podszeptem zdrowego rozsądku.
    - Podobno każdy ma swojego sobowtóra. – stwierdziła dość obojętnym tonem, obdarzając go przeciągłym spojrzeniem – No i skoro minął już prawie rok… skąd pewność, że taka jestem do niej podobna? Kim w ogóle jest ta cała Windy…? – to pytanie również zabrzmiało tak, jakby zadawała je sama sobie.

    OdpowiedzUsuń
  112. Carol zdała sobie sprawę z tego, że rozchyliła usta w wyrazie niemego braku akceptacji. Szybko je zamknęła, ale nie odwróciła wzroku od twarzy chłopaka.
    Nie umiała powiedzieć, jakie emocje widnieją w oczach Jace’a.
    Skrucha? Wstyd? Zażenowanie? Smutek?
    Czy może tylko chłodną, przerażającą obojętność?
    - Oh, Jace – westchnęła. Nie chciała, żeby to tak zabrzmiało. Jakby… Z rezygnacją.
    Krukonka miała mieszane odczucia. Jace… Jej Jace Malfoy troszczył się o nią, a w jego twarzy, jego postawie było coś takiego, że pomimo całej tej otoczki Caroline czuła się przy blondynie pewna. Bezpieczna. Nie wierzyła, żeby ten sam człowiek, który z taką zapalczywością walczył o jej życie, uratował je… Nie wierzyła, żeby ten sam człowiek był zdolny do takiej obojętności wobec jawnej przemocy. Wobec morderstwa
    Skoro tak postąpił w stosunku do własnej siostry… Czy nie postąpiłby tak w stosunku do niej? Jeżeli ktoś by mu kazał? Czy byłby tak samo obojętny, jeżeli jeden z popleczników Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać wycelowałby w nią różdżkę, czekając tylko aby móc rzucić jedno z Zaklęć Niewybaczalnych?
    Poczuła łzy gromadzące się pod powiekami. Mrugnęła parę razy by je odgonić, zakładając blond kosmyki za uszy. Zorientowała się, że nadal przyciska rękę do klatki piersiowej Ślizgona. W miejscu, w którym wytatuowany był krzyż. Piękny, będący dziełem sztuki, a jednocześnie o tak mrocznej genezie…
    Jak…
    Jak sam Jace.
    Carol poczuła, że te wszystkie emocje, jakich doznała po wyznaniu chłopaka – złość, niedowierzanie, smutek – mijają. Zostało tylko współczucie. W końcu nie mogła winić kogoś za to, jakich ma rodziców. Uśmiechnęła się krzywo, wspominając własnego ojca, zapitego sługusa Czarnego Pana, który nie interesowałby się córką, gdyby nie zasiłek jaki za jej posiadanie wpływał na jego konto. Chwyciła rękę chłopaka. Wydawał jej się taki… Bezbronny. Obnażył przed nią najgorszą część swojej osobowości. Mogła – nie musiała – go takim zaakceptować. Lub odrzucić.
    Ale czuła, czuła że jej serce należy do Jace’a, bez względu na to, jaki on jest. Wybrała go, nie została zmuszona, by kochać akurat Ślizgona. Wybrała go.
    Przytuliła się do ciepłego torsu chłopaka. Pachniał… Znajomo, bezpieczeństwem. Zapamiętała ten zapach. Kojarzył się z najlepszym, co mogło ją w życiu spotkać i niwelował wszystkie zło, jakiego w przeszłości dziewczyna doświadczyła.
    Głowa Carol znalazła się akurat na wysokości serca chłopaka. Wsłuchiwała się w jego jednostajny, choć nieco przyspieszony rytm. Westchnęła cicho.
    - To nie ma znaczenia. Przynajmniej nie teraz – wyszeptała, ściskając nadal trzymaną dłoń blondyna. – Nie zmienimy naszej przeszłości. Liczy się przyszłość. A teraz jesteś już mój – dodała, uśmiechając się lekko.

    [Co powiesz na przedstawienie Karolka rodzicom Jace’a? Wiem, że z tego żartowałyśmy, ale po głębszym zastanowieniu…. To niegłupi pomysł, naprawdę! ;) I wątek mogłybyśmy jakoś rozwinąć ;)
    Poza tym, scena z tatuażami, jak w mojej ukochanej Niezgodnej <3 ]

    OdpowiedzUsuń
  113. [A dziękuje, rzeczywiście przyjaźń bardzo by pasowała. Jeśli masz jakieś konkretne pomysły na wątek to zapraszam na gg - 50579829 :)]

    Leoś

    OdpowiedzUsuń
  114. [Coś nowego. Niech pomyślę. Powiedzmy, ze Jack akurat wrócił z przymusowego wyjazdu i taszcząc walizkę, zmierza do dormitorium. Jace mógłby mu "przypadkiem" wywrócić tą walizę, gdzieś wyrzucić, albo cokolwiek innego. Do tego Jackie, tak myślę, mógłby być trochę przygnębiony i zabrałby się za naprawianie szkód bez słowa komentarza i z ciężkim westchnieniem. Reakcja Malfoya zależałaby już od Ciebie.
    Albo mogli by na siebie wpaść na jakiejś imprezie, Jackie potrąciłby Jace'a, wylał drinka, czy coś.
    Lub, powiedzmy, Jack znalazłby coś należącego do Malfoya i szukał właściciela, wpierw ukrywszy znalezisko. Okazałoby się, że to Jace jest właścicielem, któremu zależy na odzyskaniu zguby. Jack kazałby mu poprosić, a ten nie chciałby się do tego zniżyć.
    Albo nie wiem, co xP Wena wyparowała. Za to ogarnął mnie smutek, że mój serial się kończy :c Wybacz xP]
    Jack

    OdpowiedzUsuń
  115. [ Z Malfoy'em mogliby się nawet polubić, mają podobne ideały. ]

    Melancolie

    OdpowiedzUsuń
  116. [Hej hej. No, chociaż raz mi ta karta wyszła. :D Więc, jakieś pomysły?]
    Violet

    OdpowiedzUsuń
  117. [Więc, więc... On jest śmierciożercą, tak? Więc moglibyśmy zrobić tak, że ich ojcowie mogliby się znać. Moglibyśmy to jakoś powiązać, tylko póki co nie wiem jak, ale.. myślę, myślę. :3
    Albo po prostu jego wąż ją ukąsi i wyląduje w skrzydle szpitalnym, czy coś :(
    Ps. Skoro Jace to Pan Popularny to muszą się znać :D]
    Violet

    OdpowiedzUsuń
  118. [Moje pomysły gdzieś mi uciekły, ale jakby coś się zrodziło w tej główce to dam znać xd]
    Violet

    OdpowiedzUsuń
  119. Prychnęła pogardliwie pod nosem na tę jawną bezczelność i już, już miała mu powiedzieć, co o tym wszystkim sądzi, kiedy tamten chłopak po prostu wyszedł. Wyszedł nie tłumacząc niczego, nie mówiąc nawet, jak się nazywa.
    Pięknie. Po prostu pięknie.
    I po co zaciągał ją do tej klasy? Po co opowiadał bzdury o jakiejś Windy? Czemu w ogóle tak długo zwlekała z zostawieniem go tutaj, albo strzeleniem w niego jakimś urokiem…?
    ***
    Przez kolejne kilka dni była dość zajęta przygotowywaniem się do bliskich już owutemów, ale skłamałaby, jeśli nawet sobie próbowałaby wmówić, że jej myśli w tamtych dniach koncentrowały się na nauce. Prawda była bowiem zgoła inna – od chwili tej idiotycznej pseudo rozmowy w jednej z opuszczonych klas jej myśli mimowolnie uciekały ku tamtemu chłopakowi i ku temu, co mówił. O tej Windy. Tak bardzo podobnej do niej.
    Jean jednak zapierał się rękami i nogami mówiąc, że nie ma z tym nic wspólnego – co więcej, kiedy Heaven mu to wszystko opowiedziała dość chętnie brał udział w dyskusji na temat tego, o co mogło chodzić Ślizgonowi.
    - No wiesz, jeśli to był żart, to z tego, co mówisz jest bardzo dobrym aktorem…. Szkoda, że nic więcej o nim nie wiem. – stwierdził przy kolacji, podsuwając jej talerz z kanapkami – Ale zawsze istnieje opcja, że ma coś z głową. Bo po co niby miał to wszystko gadać, zaciągać tę do tej klasy – tu spojrzał na nią surowo – W ogóle to nie mogę uwierzyć, że pozwoliłaś na takie coś…
    - Przecież już mówiłam, że mnie zaskoczył! Tobie się coś takiego przydarzyło?! Chociaż raz w życiu?! Nie! No właśnie, mnie też nie!
    ***
    Równo tydzień po tej rozmowie Heaven miała już dosyć. Teraz myśli o tej chorej sytuacji towarzyszyły jej niemal cały czas zupełnie już utrudniając nie tylko naukę, ale w ogóle koncentrację na rzeczywistości. Raz czy dwa przyłapywała się na tym, że wspomina Hope, o której przecież przestała myśleć dobre kilka lat temu chcąc zagłuszyć ból po tym, jak ją po prostu zostawiła. Pewnie dlatego więc była gotowa zrobić coś, co w ogóle stało w sprzeczności z jej zdrowym rozsądkiem.
    W połowie kolacji wyszła z Wielkiej Sali odprowadzana zdziwionym spojrzeniem Jeana. Nie poszła jednak do swojego dormitorium, jak przebąkiwała, ale skręciła boczny korytarz, z którego zwykle wychodzili Ślizgoni. Po zejściu po długich schodach do zimnego i wilgotnego lochu zaczaiła się w jakiejś wnęce obok kilkunastu rzeźb sławnych wychowanków Slytherina. Ukryta w cieniu wielkiego posągu Merlina stała jakieś kilkanaście minut, dopóki w lochu nie zaczęły pojawiać się mniejsze i większe grupki uczniów przepychające się ku kawałkowi nagiej ściany, która otwierała się na hasło „wężowy język” wpuszczając ich do środka. Szczęśliwie się złożyło, że tamten chłopak był ostatni i zanim zdążył przekroczyć próg. Heaven wycelowała w niego różdżką.
    - Silencio!
    I złapała go za nadgarstek wciągając we wnękę.

    [O, widzę, że pozmieniałaś trochę w karcie :D]

    OdpowiedzUsuń
  120. [Cześć. ;) Mam chyba nawet pomysł na jakiś wątek, ale nie jestem pewna czy będzie Ci odpowiadał.]

    OdpowiedzUsuń
  121. [Za to tu też odpiszę, bo jest Malfoy, a puchonka i ślizgon... to powinno być ciekawe]

    Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  122. [ Miło słyszeć :) Ja również z miłą chęcią zerkam na kartę - Alex to moja wielka młodzieńcza miłość, która, niestety, nie została nigdy skonsumowana. A szkoda :D
    Odnośnie sztuki - tworzymy coś? ]

    James Potter/ Mary MacDonald

    OdpowiedzUsuń
  123. [Coś mi w głowie świta (wena wraca z dłuuuuuugich wakacji), ale nie wiem, czy coś takiego będzie ci odpowiadać. I na ile będzie to zgodne z charakterem twojej postaci. Może, jeszcze zanim Jace wpakował się w to całe śmierciożerstwo, w jakiś sposób się przyjaźnili/kumplowali/etc., potem urwał im się kontakt, a teraz w jakiś sposób go odzyskują, ale nie na takich zasadach, jak to było kiedyś? Nieco chłodno, wrogo, czy coś w tym stylu, ale wciąż dużo rozmawiają? Nie wiem, czy do końca jasno to wyraziłam, bo tak naprawdę nie wiem jak to napisać :D]

    Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  124. [ A przedstawisz mi sytuację z poprzednimi Jamesami? :)]

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  125. [O, no to widzę, że się rozumiemy :) Mogłabym prosić o zaczęcie? Chyba, że ja mam to zrobić, ale to pewnie potrwa kilka dni...]

    Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  126. [ No tutaj to ja wątku chyba nie odmówię. Masz jakiś pomysł, czy myślimy?
    No i ten wizerunek <3 ]
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  127. [To jakieś pomysły ? :D]

    Iv/Leoś

    OdpowiedzUsuń
  128. [ Eh, Malfoyowo-Potterowa nienawiść to tylko zmyła jest :D A kanonu to ja się ściśle trzymam tylko w przypadku Huncwotów, bo są fajowi, i Evans, bom romantyczna dusza jest i lubię czasem love story skrobnąć. W każdym razie, powiązanie, które miałyście, jak najbardziej mi pasuje. Pozostaje tylko pytanie, co chcemy zmajstrować :D]

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  129. [ Audrey matka smoka :3 Mi pasuje, zaraz zacznę :) ]
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  130. Zazwyczaj spacery, które Audrey odbywa nie są za ciekawe. Głównym ich powodem jest chęć zaczerpnięcia świeżego powietrza, odpoczynku i niechęci do większości osób w Zamku. Ulubionym miejscem do odwiedzin jest Zakazany Las. Co prawda, dziewczyna nie miała jeszcze okazji spotkać żadnego stworzonka tam żyjącego. Nie przeszkadzało jej to jednak, by i dzisiejszego dnia wybrać się tam. Spacerowała i oddychała spokojnie. Po pewnym czasie zaszła na polanę, na której nie była już od dłuższego czasu. Zdjęła swoją szatę, na której następnie usiadła. Rozejrzała się dookoła i w pewnej chwili jej uwagę przykuł dziwny przedmiot. Miller niechętnie wstała i podeszła bliżej. Niechęć bardzo szybko przemieniła się w ciekawość, a następnie w euforię. Dziewczyna bez zastanowienia zabrała znalezisko i swoje rzeczy i wybiegła z Lasu. Najszybciej jak tylko mogła znalazła się na korytarzu, a po chwili była już w pokoju wspólnym Slytherinu. Tajemniczy przedmiot miała zawinięty w szatę, więc była w samej sukience. Przyciągała wzrok, nie tylko tym, że sukienka była krótka, ale i tym, że miała popsutą od biegu fryzurę co nie zdarzało się za często. W końcu znalezienie jaja smoka jest chyba wystarczającym powodem aby biec. Audrey nie była jednak głupia i wiedziała, że musi komuś o tym powiedzieć. Wiedziała nawet komu. W tłumie przy ścianie szybko odnalazła upragnioną osobę. Chłopak otoczony był przez grono kilku innych Ślizgonów, ale to nie przeszkodziło dziewczynie aby ta na chama wepchała się do środka i za łokieć wyciągnęła Malfoya, którego następnie zaprowadziła do swojego pokoju. Delikatnie położyła zawiniątko na jednym z łóżek i odwróciła się do blondyna, który spoglądał na nią pytającym wzrokiem.
    – Nie uwierzysz co znalazłam – powiedziała uśmiechając się szeroko.
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  131. [ Mógłby go wtajemniczyć, ale nie tak po prostu... Do tego potrzebna byłaby jakaś umowa, coś w rodzaju wymiany. Musieliby złożyć sobie propozycje nie do odrzucenia :D To jest w końcu Mapa Huncwotów, nie książeczka z rankingiem dziewczyn xD.]

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  132. [Mam pomysł ! Ale trzeba go dopracować na gg ! :D]

    Iv/Leoś

    OdpowiedzUsuń
  133. [A ja z pewnością nie odmówię wątku ze Ślizgonem z prawdziwego zdarzenia, bo mam do wszystkich Malfoyów ogromną słabość. :> Rysuje mi się w głowie pomysł z przyjaźnią ich rodzin, w końcu Rooseveltovie to dość znani śmierciożercy, którzy kiedy Nastia była jeszcze mała próbowali zaprzyjaźnić ją z potomkami innych czystokrwistych czarodziejów. W dzieciństwie ona i Jace mogli się lubić, odnaleźć wspólny język i porozumienie. Tutaj rodzi się moje pytanie: co zrobił Malfoy, kiedy Nastia trafiła do Hufflepuffu, czy nadal mają ze sobą kontakt czy może za namową rodziców wyparł się jej tak jak zrobili bracia dziewczyny?]

    Nastia R.

    OdpowiedzUsuń
  134. [oo miło mi bardzo <3 są jakieś konkretne pomysły? na pewno coś związanego z Czarnym Panem ! :D]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  135. [cóż 1976 czyli w trakcie I wojny czarodziejów, może coś związanego z wykradzeniem jakiegoś ważnego przedmiotu z gabinetu Dumbledore'a np. wspomnienia z ich pierwszego spotkania w sierocińcu. Co ty na to ?]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  136. [Ślizgon jak się patrzy!
    Wena jest, więc się zgłaszam, ale kompletnie nie wiem, jaki by tu wątek wykombinować...]

    OdpowiedzUsuń
  137. [Nie ładnie tak podglądać.. ;) Wyróżnia się? Czym?
    Wątek zawsze, szczególnie, że Jace był jedną z pierwszych osób jakie tu zauważyłam. No nie wiem... Mogli by się spotkać w Zakazanym Lesie. O, mogliby razem karę odbyć - jak w Kamieniu Filozoficznym!]

    Sebastian Banewood

    OdpowiedzUsuń
  138. [Witam, witam! Bardzo się cieszę i jest mi niezmiernie miło :) Jesteśmy z Ethel dość elastyczne, więc myślę, że nie będzie problemu z wymyślaniem wątku, czy powiązań. Nie wiem, czy do zalążku pomysłu przydadzą się dodatkowe informacje, ale podzielę się jedną, dość istotną. Ethel ma duży talent wróżbiarski, miewa sny i wizje, co w pewnym momencie prawdopodobnie wyjdzie na jaw. I oby nie znalazła się wtedy w nieodpowiednim towarzystwie ;)]

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  139. [Super! Ogólnie nie jest to informacja wszem i wobec znana, więc fajnie by było gdyby Malfoy mógł podsłuchać fragment rozmowy Ethel z nauczycielem, a Puchonka spotkałaby się z bagatelizowaniem problemu i odesłaniem z kwitkiem. Czyli zacząłby się interesować jej talentem i chciałby sobie z niego zrobić użytek? Mi się podoba!]

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  140. [Zgadzam się, też jakoś nigdy nie miałam pasjonującego wątku męsko-męskiego, ale.. No właśnie. Przejrzałam kartę Malfoya i... Razem z Evanem mają tak dużo wspólnego, że wstyd byłoby nie poprowadzić chociaż jednego, krótkiego wątku. No bo wiesz, nie dość że Ślizgoni i to w tym samym wieku (=wspólne dormitorium), Klub Ślimaka, Śmierciożercy, myślę że warto zastanowić się nad wątkiem. Tylko nie takim na odwal, tylko czymś naprawdę ciekawym, może jakimś spiskiem? Razem mogliby zaplanować coś, co pokazałoby mieszkańcom Hogsmeade, że powinni bać się Czarnego Pana.. Coś w tym stylu. Ale jeśli odmówisz to całkowicie rozumiem :)]

    OdpowiedzUsuń
  141. [Jasne, jak najbardziej, będę cierpliwie czekała :) To napiszę na gg wieczorkiem jak już sobie je zainstaluje, bo korzystałam na razie z tego online, ale widzę, że praktycznie wszyscy tutaj korzystają z gg więc powinnam je mieć :)]

    OdpowiedzUsuń
  142. [Jakżebym mogła odpuścić sobie wątek z Malfoyem! Urzekł mnie szczególnie "wierszyk" z początku karty, przeuroczy. :D Masz może jakieś pomysły czy wolisz raczej zaczynać?]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  143. [Ja zawsze cierpię na nadmiar weny. Rzadko jednak trafiają się osoby, z którymi można ją rozładować w ciekawy sposób. ]

    Blanche Foucault

    OdpowiedzUsuń
  144. [Szalony pomysł, mówisz? To co ty na to, że do uszu Voldemorta doszła fałszywa informacja, że ojciec Aurory może mieć całkiem ciekawe rzeczy do powiedzenia, ale z racji tego, że dom Brownów jest chroniony Zaklęciem Fideliusa, nie ma szans na to, aby mężczyznę przechwycić, więc Czarny Pan wpadł na inny pomysł - Jace miał przyprowadzić (siłą lub nie, jak już wolisz, w końcu to na tyle urokliwy młodzieniec, że Brown na pewno zgodziłaby się na "przechadzkę"... Naiwna) Aurorę, aby ta zdradziła miejsce, w którym mieści się jej dom. A wiadomo, Voldi do najdelikatniejszych nie należy, więc byłoby ciekawie.]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  145. Dziękuję <3. A z tymi kobitkami to może być ciężko, bo Runi jest cholernym arogantem, a przy tym wszystkim – łamaczem serc. Jeśli jednak Cię to nie przeraża, nie widzę przeciwwskazań, możesz stworzyć mu jakąś pannę, która będzie za nim biegać. Nie mówię, że ślepo i zawsze, ale... wielbicielek nigdy za wiele. Co się tyczy natomiast chłopców: muszą się przyjaźnić. Co więcej – będą razem nielegalnie pić. Dlatego pozwolę sobie zacząć.
    Istniało przekonanie, że miejsce przy zamkniętych drzwiach na trzecim piętrze okupują wyłącznie prymusi. Nadgorliwe panny z masą pergaminów wysypujących się z rąk lub młodzi panowie wiecznie chowający się za grubą książką. Idąc tym tokiem myślenia, co bardziej szanujący się czarodziej nie powinien pojawiać się w tym miejscu sam. Jeszcze zostałby posądzony o bycie kujonem, a tej łatki pozbywało się znacznie ciężej, niż złej reputacji. Kimże byłby jednak Rúni, gdyby nie przełamał tej głupiej w jego mniemaniu teorii?
    Siedząc na małych, zimnych schodkach, ani myślał o powtarzaniu materiału z zajęć. Cenił sobie tę miejscówkę za brak hałasu i niepowołanych gości. Nawet jeśli takowi się pojawiali (co zdarzało się rzadko), z łatwością radził sobie ze spławianiem intruzów. Takim oto sposobem zwykle pozwalał tu sobie na pełne rozluźnienie. Popijał w ciszy Ognistą Whisky, napawając się spokojem, jakiego nigdy nie mógł zaznać w Pokoju Wspólnym. Przede wszystkim jednak zadowalało go to, że żaden byle donosiciel nie zagrozi jego nienagannej sławie dobrego ucznia. W końcu, jak powszechnie wiadomo, Baardssonowie nie upijają się. W Hogwardzie chłoną niezbędne nauki, dopiero poza nim pozwalając sobie na przyćmienie umysłu porządną dawką procentów. Tak przynajmniej donosiły oficjalne zeznania świadków. Co niektórzy wiedzieli, że jest to totalną bujdą.
    Właśnie wznosił butelkę do ust, gdy za plecami usłyszał drobne poruszenie. Niechętnie zrezygnował z upragnionego łyku. Opuścił trunek, opierając dno szkiełka na udzie. Dopiero wtedy zerknął za ramię, mrużąc nieco oczy by przy niewyraźnym świetle pochodni rozpoznać postać, kroczącą przez korytarz.
    — No wreszcie, Jace. Ile można czekać? — mruknął niejako zniecierpliwiony, a zamiast powitać go zwykłym „Cześć”, podał mu butelkę Whisky.

    R. Baardsson

    OdpowiedzUsuń
  146. [Oki, czekam :) Jeśli puścimy wodze wyobraźni i dobrze się nam będzie pisało to można nawet jakąś mroczną notkę kiedyś machnąć ;)]

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  147. [ Hej :D To w końcu która z nas jedzie z tym zaczynaniem, bo się chyba trochę pogubiłam.]

    James

    OdpowiedzUsuń
  148. [No dobrze, ale zacznę później lub jutro, bo i mnie opuściła wena na zaczynanie... :<
    Jak mam rozpocząć? W sensie, Jace zaprosił ją na "spacerek" po Zakazanym Lesie i napisać, że ona idzie się tam z nim spotkać, czy zdecydował się ją zaskoczyć i, na przykład, oszołomić gdzieś na błoniach?]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  149. [Ale ze mnie gapa tysiąclecia. :DDD Tak czekałam na przydział do domu, że z wrażenia nie napisałam o nim w karcie.
    Puchonka, oczywiście, jakżeby inaczej!
    Chęci są, a co do pomysłów? Ładny on, to pewnie kiedyś, w okolicach czwartej klasy, Cassy wodziła za nim wzrokiem, ale że Ślizgon i dupek, to teraz go hejtuje.]

    Cassy

    OdpowiedzUsuń
  150. Zdarzały się momenty, a miały one miejsce przynajmniej siedem razy w tygodniu, gdy James Potter działał nierozważnie. Pozwalał sobie na kawały, które później skutkowały szlabanami lub nie pilnował magicznego pergaminu, stworzonego razem z przyjaciółmi. Co tam, najwyżej jakiś buc ze Slytherinu go zabierze i nie będzie chciał oddać, a on już nigdy nie będzie mógł spojrzeć przyjaciołom w oczy. Czym tu się przejmować?
    Potter, podczas swojej szybkiej wędrówki szkolnymi korytarzami, rozważał wiele możliwych opcji ataku i perswazji. Mógł przywalić Malfoyowi między oczy, skonfundować go lub zastraszyć. Żadna inna akcja nie przyniosłaby oczekiwanych rezultatów, a mianowicie - nie pomogłaby Rogasiowi w odzyskaniu Mapy Huncwotów. A była to mapa warta wszelkiego zachodu. Pokazywała położenie wszystkich tajnych przejść i niektórych pułapek, które można było napotkać w zamku, a także pozwalała na śledzenie szkolnych kolegów i, co najważniejsze, nauczycieli. Ta opcja niezwykle przydawała się w wypadkach, kiedy to komuś, najczęściej Peterowi, zaczęło w środku nocy burczeć w brzuchu, i całe dormitorium nie mogło przez niego spać.
    James używał jej też do innych rzeczy, mniej... praktycznych. Potrafił przyglądać się dwóm atramentowym stópkom, opisanym nazwiskiem Lily Evans godzinami i nie miał najmniejszego zamiaru z tego rezygnować. Na pewno nie na rzecz Jace'a Malfoya i jego kieszonkowych zapędów.
    - Chciałbym otrzymać to, co moje - odparł, nie pokuszając się nawet o słowo wstępu. Patrzył na Ślizgona swoim najbardziej poważnym spojrzeniem, którego używał najczęściej na boisku quidditcha i modlił się w duchu, by to zadziałało.

    [ Wybacz jakość. No i, też mam nadzieję na coś super :)]

    James

    OdpowiedzUsuń
  151. [O, niech on doprowadzi Sagę do płaczu! :D W jej wypadku nie jest to wcale takie trudne, a ja lubię jak ktoś się nad nią znęca, więc wszyscy powinni być zadowoleni ^^ Malfoy może też być jednym z naczelnych dręczycieli Sagi.]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  152. [Mam nadzieję, że nadzwyczajny pomysł pojawi się w nocy, tudzież jutro, tak długo nie blogowałam, ze weny mi braknie :<
    Bardzo dziękuję za miłe powitanie. Malfoy jest świetny!]

    Marnie

    OdpowiedzUsuń
  153. [A mnie się bardzo podoba Twoja karta i chciałabym jakiś wątek, o.]

    Sharlotte

    OdpowiedzUsuń
  154. [On jest dupkiem, tak? Ona jest niewinną cnotką. Cośz tego dobrego mogłoby wyjść :3]

    Sharlotte

    OdpowiedzUsuń
  155. [Wpadłam z propozycją wątku. Kiedyś chyba jakiś mieli, ale już nie pamiętam kto komu nie odpisał, więc proponuję inny. Oczywiście Jace i Emily się nienawidzą. Emily broni Szlami słabeuszy, a Jace ich gnębi, Emily jest Gryffonką, a Jace Ślizgonem. Chyba wszystko jasne i oczywiste. Jednak proponuję żeby Emily po jakiejś ich kolejnej sprzeczce na temat moralności i tolerancji poszła za Jacem do Zakazanego Lasu. Tak z czystej ciekawości żeby sprawdzić gdzie on tak łazi i wpakowałaby się na zebranie Śmierciożerców, gdzie zobaczyłaby swojego ojczyma i tak dalej... Ogólnie na taki tragiczny wątek mam ochotę.]

    Emily Braithwaite

    OdpowiedzUsuń
  156. [W sumie mogę zacząć. Muszę znowu wpaść w wir. ;) Dawno mnie nie było.]

    OdpowiedzUsuń

  157. Dupek! Dupek! Dupek! Merlinie i Godyku! Co za dupek!

    Korytarze były już puste, a wszędzie naokoło ciemno i cicho. Słychać było tylko odgłos kroków idącej przez korytarz wyraźnie wściekłej Gryfonki. Jej rude loki trzepotały w szybkim dynamicznym kroku, a jej twarz jak rzadko nie była uśmiechnięta. Emily była wściekła. Co mogło wywołać taką wściekłość u tej zwykle łagodnej i miłej dziewczyny?

    Jace Malfoy, ot co!

    Chyba tylko on potrafił doprowadzić ją do takiego stanu. Był chyba jedyną osobą, którą tak bardzo nienawidziła i której nie umiałaby uwierzyć w zmianę, a była naprawdę wyrozumiała. Potrafiła wybaczyć wszystko, każdemu, jednak jak tylko widziała tego dupka aż nią trzepało ze złości.
    Dziś przebił samego siebie. Emily nie rozumiała co takiego złego zrobiła mu ta biedna Puchonka. Była mugolakiem, no i co z tego? To przecież jeszcze dziecko. Już tak nisko upadł żeby męczyć małe dziewczynki z pierwszego roku?

    Biedactwo....

    Płakała jeszcze długo po tym jak Emily rozbroiła z zaskoczenia Malfoya, powiedziała mu co na ten temat myśli i zabrała ją do jej dormitorium. Biedne dziecko nie rozumiało dlaczego ktoś może jej tak nienawidzić wcale jej nie znając.

    Emily właśnie wracała stamtąd. Dopiero po godzinie udało jej się ją uśpić. Była już zmęczona, ale przed pójściem spać chciała się jeszcze wybrać do Dyrektora. To się ciągnęło za długo. Nie obchodziło jej to że już niedługo koniec roku. On musiał przestać! Jeśli ona nie mogła go powstrzymać, a inni umywali ręce żeby nie mieć problemów to niech ich dyrektor się popisze.

    Wtedy nie wiedzieć czemu coś ją podkusiło żeby spojrzeć za okno. Zobaczyła go. Te jego platynowe kłaki rzucały się w oczy z daleka, mimo iż ubrany był na czarno. Szedł w stronę Zakazanego Lasu. Emily wiedziała że nie powinna... Powinna pójść do dyrektora puki go niema. Wtedy dodatkowo wyjdzie na tego złego. W końcu złamał zasady.

    Ale gdzie on może iść o tej porze ? Znowu jakaś dziewczyna? Ale dlaczego do Zakazanego Lasu? W zamku są bezpieczniejsze miejsca. Czemu Zakazany Las? Hmmmm.... Myśl, Emily. Jak pójdziesz teraz do dyrektora to Malfoy będzie miał przekichane, ale ty też, bo oberwie ci się od Alana... On się lubi z Malfoyami... Ale! Ale jak pójdziesz za nim i przyłapiesz go na czymś nieodpowiednim, będziesz mieć na niego haka.

    Emily zdecydowanie druga opcja bardziej przypadła do gustu. Nie ucierpi w niej nikt poza oczywiście Malfoyem, ale ucierpi jedynie jego duma, więc wszystko humanitarnie.

    Pomknęła jak strzała w stronę bocznego wyjścia z zamku, które niedawno odkryły z Noelle. Miała szczęście. Nie spotkała nawet Pani Norris.

    Dogoniła go trochę i podążała teraz w bezpiecznej odległości za Malfoyem. Była tak cicho jak to tylko możliwe. Zawsze umiała się skradać. Przydawało się to głównie jak w Święto Duchów straszyli się nawzajem. Ona zawsze nastraszyła najwięcej osób. Jej przyjaciółka, Noelle mówiła o niej: "Zwinna, cicha i przebiegła. Jak lisica! Jednak patronusy są odzwierciedleniem duszy. Nath, zawyj, wilku ty nasz!"

    Gdzie on, do cholery, idzie.., zastanawiała się zaniepokojona Emily idąc dalej i dalej w głąb lasu za Malfoyem.


    Emily

    OdpowiedzUsuń
  158. [Dzień dobry! :) Mam od razu pytanie - wymyślamy jakiś wątek między Elly i Jacem czy wolisz poczekać na pojawienie się Rudej? :D]

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  159. [Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć! :D Marzy mi się jakaś demolka i psucie psychiki mojej Yseult. Albo coś szalonego czy głupiego. I już piszę, na co wpadłam. :)
    Mój pierwszy pomysł to jedynie żart, bo coś takiego nigdy nie miałoby miejsca, ale przed chwilą wyobraziłam sobie kłócącą się kimś Yss, która wypycha tego kogoś z wieży astronomicznej, a jako że Jace znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, to właśnie jgo osądzają. Ten pomysł jest do zmienienia, bardziej chodziło mi o osądzanie jednego o coś, co zrobiło drugie, ale dzisiaj mam wenę na krwawe wątki i dlatego pojawił się trup. xD
    Kolejny pomysł to że Jace mógł mieć coś wspólnego ze śmierią ukochanego Yseult i ta, gdy przez przypadek się o tym dowiaduje, postanawia się zemścić.
    Kolejny pomysł jest mocno do rozwinięcia. Jakaś intryga, nikomu nieznany zabójca, krążący po Hogwarcie i na tyle sprytny, że nikt nie potrafi go znaleźć. I teraz moja wyobraźnia postanowiła pójść na całość - Yseult i Jace, nie wiem jakim sposobem razem, znajdują list od owego zabójcy, który pragnie otrzymania czegoś, co ma jedno z nich. Tu dochodzi groźba zabicia kogoś ważnego dla obu (np. Carola :) i dlatego razem postanawiają odnaleźć tego kogoś i go zabić/oddać władzom.
    Mój ostatni pomysł to wspólne zadanie z eliksirów. Yseult i Jace mają razem wykonać jakiś eliksir, do którego potrzeba jakiegoś rzadkiego składnika. Jako że w szkole tego czegoś nie ma, postanawiają wybrać się w głąb Zakazanego lasu, by to zdobyć. Najlepiej żeby było to coś z jakiegoś płochliwego zwierzęcia, żeby było ciekawiej.
    Tyle moich pomysłów. Możesz się śmiać. :D]

    Yseult

    OdpowiedzUsuń
  160. [Nie wnikałam w relacje Jace-Carol, więc ci zaufam i odpuszczę. ;) Jak najbardziej jestem za i cieszę się, że coś z tej mojej paplaniny zostanie wykorzystane. I jeszcze bardziej się cieszę, że nie tylko ja pragnę mrocznych wątków i ludzi wylatujących z wież. :D
    To teraz pozostaje jedynie nazwać jakoś naszą ofiarę i ustalić, kto zaczyna. Co do zaczynania, oferuję swe usługi, ale wtedy dopiero jutro bym coś naskrobała. Co do nazywania ofiary - może Ralph? Albo Rafael (Nadal ;p)... Albo w ogóle Boromir, bo Władca Pierścieni tak bardzo. :3 Wiem, że gadam trochę bez sensu, ale już późno i jak zwykle zaczyna mi odwalać. xD]

    Yseult

    OdpowiedzUsuń
  161. [Si, miał być wątek, a że akurat postanowiłam dzisiaj cały wieczór odpisywać to postaram się coś zacząć niedługo :3]

    Evan Rosier

    OdpowiedzUsuń
  162. Yseult lubiła czasem wybrać się na wieżę astronomiczną i spojrzeć na świat z góry. Lubiła, gdy wiatr smagał jej twarz i rozwiewał płpmiennorude włosy na wszystkie strony. Lubiła popatrzeć w te wszystkie jasne punciki, które ludzi nazwali gwiazdami. Najbardziej jednakz tego wszystkiego lubiła spokój, który panował w tym miejscu, bardziej magicznym niż inne części Hogwartu. Oczywiście magię dało się tam wyczuć jedynie w środku nocy, gdy wszyscy inni spali, a świat rozświetlał jedynie tajemniczy blask księżyca.
    Tej nocy miała ochotę spojrzeć w krystalicznie czyste niebo i pozachwycać się nad wspaniałością otaczającego ją świata i geniuszem Matki Natury. Gdy tylko jej koleżanki z dormitorium posnęły (czego Yseult nie mogła być w sru procentach pewna), Krukonka włożyna buty na stopy i najciszej jak tylko potrafiła opuściła dormitorium. Różdżkę wzięła na wszelki wypadek, gdyby musiała się bronić przed panią Norris czy samym woźnym, Filtchem.
    Cichym aczkolwiek szybkim lrokiem ruszyła korytarzem. Chciała jak najszybciej dotrzeć na wieżę, omijając przy tym wszelkie patrole i chroniąc się przed ciekawskimi spojrzeniami.
    Wbiegała już po schodach, gdy nagle zwolniła speszona. Z daleka słyszała jakiś męski głos i odgłosy szamotaniny. Przełknęła ślinę i powoli, uważając, by nie wydać najcichszego nawet dźwięku, przemieżyła ostatnie stopnie. Stanęła jak wryta.
    Ostatnim, na co było jej dane spojrzeć, to wykrzywiona w strachu twarz jej dobrego znajomego, Raphaela Parkera. Raphaela Parkera, którego właśnie zrzucono z wieży.

    [Jak coś, to Raphael był prefektem naczelnym i robił obchód. :)]
    Yseult

    OdpowiedzUsuń
  163. Jakoś po prostu nie mógł znieść lata w Hogwarcie. Te ciągłe upały męczyły go, kiedy był zamknięty w zamku, zawalony książkami i nie mógł nawet ściągnąć koszulki, bo po prostu go to krępowało. Był świadomy swojej atrakcyjności i umięśnienia, ale jakoś nie uważał tego za powód do przechwalania się, czy do ściągania na siebie spojrzeń dziewczyn. Po prostu nie wydawało mu się to właściwe wśród grona ludzi, których w większości ledwo znał.
    Tego popołudnia postanowił porzucić książki w cholerę rozłożyć się na łóżku w dormitorium, w którym na szczęście było przyjemnie chłodno. Ot, takie zalety życia w lochach. Rozkoszował się przyjemną ciszą, która dudniła w jego uszach i z przymkniętymi powiekami odtwarzał w myślach swoje wakacyjne plany. W końcu w wakacje miał ciężko pracować nad zaklęciami, których niekoniecznie będzie miał możliwość nauczenia się w szkole. Które mogą być wręcz zakazane. Sprawiało mu to ogromną przyjemność, więc kiedy drzwi dormitorium trzasnęły nagle o ścianę, a ktoś wpadł do środka jak burza, Evan pomyślał, że czas przetestować któreś z zaklęć Niewybaczalnych. I to na pewno nie będzie Imperius.
    -Chryste, Jace, zachowuj się, kurwa, jak człowiek i otwieraj drzwi normalnie, a nie kopniakiem – warknął, siadając na łóżku i piorunując przyjaciela wzrokiem. Już nieraz niemal się nie pozabijali z powodu różnicy charakterów, ale zawsze jakoś wychodzili z tego jako przyjaciele, więc była szansa, że jednak nie rozsadzą szkoły we wzajemnej nienawiści, jak się to zapowiadało już w pierwszej klasie. Z resztą, to Jace był jego towarzyszem w walce, którą Śmierciożercy mieli niedługo stoczyć z mugolakami, więc złość jakoś szybko po nim spłynęła. Odgarnął włosy z czoła, a jego rysy złagodniały.
    -Skończyły Ci się laski do wyrywania, że przychodzisz do dormitorium o tak wczesnej porze? – zapytał, uśmiechając się złośliwie.


    [Kulawe to to no ale jest!]

    OdpowiedzUsuń
  164. Cicha jak mysz, zwinna jak kot, przebiegła jak lis.., powtarzała sobie Emily w duchu zaczynając się bać coraz bardziej idąc w głąb lasu za Malfoyem.
    Rozumiała nie rozumiejąc nic. Wiedziała, że coś jest nie tak... Widziała jaki jest spięty, choć nacodzień mu się to raczej nie zdarzało. Czuła że powinna zawrócić, ale nie mogła. Ciekawość wzięła górę. Chciała wiedzieć. Chciała znać jego choćby najmroczniejszą tajemnicę.
    "Ta ciekawość kiedyś cię zgubi..." - mówił często Alan z podłym uśmiechem na twarzy. Nienawidziła go chyba jak nikogo, ale trzeba było przyznać że jej ojczym ten jeden raz miał rację.
    Emily czuła jak drżą jej ręce. Nastrój niepokoju udzielał jej się od jej towarzysza.
    Cholerna empatia.
    Nagle... Moment, chwila nieuwagi... Jedna, mała gałązka.
    Trzask!
    Gryfonka omal nie podskoczyła. Wydawało jej się jakby trzask rozległ się na cały las.
    Malfoy spiął się jeszcze bardziej i natychmiast dobył różdżki. Emma szybko schowała się za drzewo.
    Na szczęście wystarczająco szybko. Nie zauważył jej. Jednak teraz szedł szybciej i nasłuchiwał.
    Serce kołatało jej tak mocno iż była pewna, że on je słyszy. Szła jak najciszej mogła.
    Udało się.
    Po chwili dotarli na miejsce. Była nim spora polana i niewielki domek, właściwie budka, taka jak dla myśliwych. Emily nie miała pojęcia po co Malfoy tu przyszedł. Stał na polanie bez ruchu. Jednak nagle ludzie zaczęli się tu aportować.
    Emily poznawała twarze niektórych. Znajomi jej ojczyma. Była zaskoczona kiedy pojawił się także i on sam, przerażający jak zwykle, ubrany na czarno. Wszyscy byli ubrani na czarno... Każdy był z innej bajki, jednak skinali sobie głową jakby się znali.
    - Witaj, chłopcze - Alan ku zdziwieniu Emily przywitał się uściskiem dłoni z Malfoyem.
    Co tu się dzieje? Skąd oni się znają? Co to za ludzie?, pytała siebie samą Emily nie potrafiąc nijak odpowiedzieć sobie na to pytanie.
    Wtedy jeden z mężczyzn którego zapamiętała jako znajomego ojca podniósł lewą rękę żeby odgarnąć długie włosy i Emily zobaczyła to.
    Mroczny znak.
    Nagle wszystko stało się jasne.
    Gryfonka omal nie pisnęła przerażona swoim odkryciem.
    Więc Malfoy i Alan... Oni są....


    [Lekko chaotycznie. Wybacz]

    OdpowiedzUsuń
  165. [ Przepraszam za całokształt mojego marnego odpisu :) ]

    Cieszyła się ze swojego znaleziska. Gdyby mogła położyłaby je gdzieś, gdzie każdy mógłby je zobaczyć. Mogła powiedzieć, że to jajo należało już do niej. Zdążyła już to sobie wmówić i zdołałaby wmówić to każdemu, kto nie chciałby się z tym zgodzić.
    – Byłam na spacerze i znalazłam. Mam szczęście i tyle – powiedziała.
    Uśmiechnęła się. Nie często udało jej się wzbudzić zainteresowanie czymkolwiek. Chcąc nie chcąc, smocze jajo było największą sensacją w życiu. Miller mogła chwalić się, że to ona znalazła to jajo a nie ktoś inny. Szybko jednak przestała się uśmiechać. W jej małej, blond główce zrodził się bowiem poważny problem. Mianowicie, smoczątko nie będzie siedzieć w skorupce w nieskończoność. Kiedyś się wykluje i co wtedy. Nie będzie mogło mieszkać w pokoju, w którym oprócz Audrey i Hekate, mieszkały również inne dziewczyny, które zapewne nie ucieszyłyby się na widok gada ziejącego ogniem. Co ona z nim teraz zrobi? Nie chciała go odnieść, ale nie mogła zostawić znaleziska w pokoju, przynajmniej na długo.
    – Teraz lepiej powiedz mi co z tym zrobimy, chyba że nie chcesz brać w tym udziału. Nie nalegam i nie zmuszam – ogłosiła spoglądając Jace'owi prosto w oczy. Tylko jemy miała zamiar o tym powiedzieć, bo uważał, że to właśnie on się do tego nadaje. Potrzebowała osoby, która będzie w stanie utrzymać to wszystko w tajemnicy. Nie chciała aby jutrzejszego dnia wszyscy uczniowie o tym gadali. Zależało jej również i na tym aby jej wspólnik miał stalowe nerwy i nie wymiękł, gdy coś pójdzie nie tak. Hodowla smoków była przecież zakazana. Nic dziwnego, skoro smoki w Klasyfikacji Ministerstwa Magii otrzymały kategorię XXXXX.
    Audrey niespecjalnie znała się na smokach. Na lekcjach z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, też nie uważała, bo sądziła, że wiedza ta nie jest jej potrzebna. Jak widać, myliła się. Jej wiedza na temat tych istot ograniczała się tylko do tego, że są niebezpieczne i zioną ogniem, co nie było zbyt pomocne.
    Dziewczyna zaczęła rozważać to, czy nie powinna odnieść jaja tam skąd je wzięła. Niestety wyglądało na to, że smoczyca porzuciła młode. Miller nie chciała mieć na sumieniu smoka.
    – Nadal nie mogę uwierzyć, że mam smoka – dobry humor znów wrócił i lekki uśmieszek ozdobił twarz panny Miller. Dziewczyna była ciekawa co pomyślałby sobie jej ojciec, gdyby zobaczył ją ze smokiem. – Pomyśleć, że gdybym tam nie poszła to to jajo mogło by wpaść w niepowołane ręce – rzekła i usiadła na łóżku.
    Dziewczyna nie była głupia. Zaraz po tym, gdy usiadła, okryła jajo kołdrą i kocem, tak aby choć w pewnym stopniu dostarczyć ciepła. Logiczne było to, że nienarodzonego jeszcze smoka trzeba było ogrzać, ale temperatura samicy była dużo razy większa niż temperatura człowieka. Położyła dłoń na wybrzuszeniu koca, pod którym znajdowało się jajo i spojrzała na kominek. W pewnym momencie wpadła na dziwny pomysł, który wydawał jej się całkiem logiczny, ale co ona mogła o tym wiedzieć. Postanowiła, że włoży znalezisko do ognia i poczeka, aż smoczek się wykluje.
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  166. [Włosów też zazdroszczę panience na zdjęciu :< Ale jeszcze trochę i będę takie mieć! Tylko ciemne. Witam i kłaniam się, karta bardzo ciekawie skonstruowana. Na razie pomysłu brak ale u mnie bardzo szybko się jakieś pojawiają :) ]

    OdpowiedzUsuń
  167. Emily siedziała schowana w krzakach i patrzyła starając się nawet prawie nie oddychać. Była cała sparaliżowana strachem. Wypełniał ja całą i sprawiał, że nawet jakby chciała to nie mogłaby się ruszyć. Widziała coraz to nowych... ludzi.
    Nie używała słowa na "ś" nawet w myślach. Chciała myśleć, że to tylko jeden facet miał mroczny znak. Jej ojczym, owszem nie był dobrym człowiekiem, ale nawet jej matka nie popierała poglądów Voldemorta. Chciała wierzyć że nie zrobiłby czegoś takiego. Może i Emily nienawidził równie mocno jak ona jego, ale jej matkę przecież kochał!
    Pojawili się też rodzice Jace'a. Równie piękni z zewnątrz i zepsuci w środku jak on sam. Zawsze zimni. Zawsze poważni. Zawsze ukrywający uczucia. Jednak jego matka... Była taka chwila, kiedy spojrzała na Jace'a z troską. Emily przez chwilę myślała że jej się przywidziało, ale potem spojrzała tak jeszcze raz i kolejny.
    Z Jacem także nie było wszystko w porządku. Starał się wyglądać na pewnego siebie, ale Emily go znała. Widziała że się denerwuje. Może i nawet boi. To że go nie lubiła nie znaczyło że go nie znała. W końcu znali się sześć lat. To szmat czasu. Wystarczająco żeby odróżnić, czy ktoś udaje że się nie boi czy faktycznie jest. Pewności nabrała gdy spojrzał za siebie wyczuwając najwidoczniej jej obecność. Patrzył wprost na nią, a w jego oczach tliła się niepewność, może i nawet panika. Wyglądało na to że obawia się i nie jest pewny czy chce tu być.
    Wtedy pojawił się On.
    Emily przestała oddychać, a on patrzył. Patrzył na nią cały czas tymi swoimi przerażającymi, wężowymi oczami. Jego blade usta delikatnie zadrżały jakby w geście rozbawienia. Widział ją. Emily czuła, że ją widział. Nie mogła jednak uciec, bo zaraz by ją złapali. Było ich więcej i byli bezwzględnymi mordercami.
    Czarny Pan specjalnie podczas spotkania mówił o brudnej krwi i o mugolach. Mówił o planowanych atakach, lecz nie podawał istotnych szczegółów. Jedynie mówił o tym że szlamy zginął. Wszystkie, bez wyjątków.
    Kiedy skończył rozmowę, a właściwie monolog przerywany raportami i przytakiwaniem spojrzał na nią znowu. Patrzył jej w oczy, przechylił głowę, a jego usta znów zadrżały.
    Widział że się go bała?
    - Mam nadzieję że cię zbytnio nie przestraszyłem, moja mała, słodka Emily... - wysyczał z niemałym rozbawieniem.
    Smierciożercy spojrzeli po sobie w szoku. Rozległy się szepty.
    Avery, Mulciber ruszyli natychmiast tam gdzie ich patrzył i pochwycili przerażoną dziewczynę, która do końca łudziła się że może Czarny Pan jej nie zobaczył, może tylko jej się wydawało...
    - Puuuść! - krzyczała. - Puśćcie mnie natychmiast! - Wyrywała się i rzucała. Czuła jak łzy napływają jej do oczu, lecz powstrzymała je nie chcąc dać mu satysfakcji. jak umierać to z wysoko podniesioną głową.
    - Spełnijcie jej prośbę, tylko niech wreszcie umilknie.
    Oboje mężczyźni puścili ją rzucając pod kolana swojego przywódcy.
    - Tak się właśnie kończy Gryfońska ciekawość i brawura - oznajmił Lord Voldemort.
    - Panie... - odezwał się Alan. - Wybacz jej. To jeszcze dziecko.
    - Nie, mój drogi Alanie... To już nie dziecko! - Mężczyzna wyglądał na zdenerwowanego. - Ja rozumiem pieprzenie się z jej matką, ale ta nie będzie twoja.
    Emily wcale nie rozumiała o co chodzi. Czuła ból w ramionach w miejscach, w których mężczyźni ją trzymali.
    - Ktoś jeszcze ma ochotę się wstawić za tą brudną szlamą? - syknął mężczyzna. - To świetnie - dodał nie czekając na odpowiedź. - Jace, czyń honory... - dodał już łagodnie jak zwykle.
    Do Emily nie dotarł od razu sens jego słów. Spojrzała na Ślizgona i dopiero gdy zobaczyła oczy jego matki, które nagle gwałtownie się rozszerzyły zrozumiała.


    OdpowiedzUsuń
  168. [Faktycznie, wybacz mi. Postaram się to nadrobić w najbliższym czasie :D Przy okazji - nowe focie? :D]

    Heaven

    OdpowiedzUsuń
  169. Blanche Foucault18 czerwca 2014 22:04

    [A który konkretnie? Trzy wersje były, zawęź do jednej, żebyśmy mogły ustalić szczegóły :) ]

    OdpowiedzUsuń
  170. – Mówiąc „ja” mam na myśli „my”, to chyba oczywiste – powiedziała patrząc na jajo. Ona sama nie lubiła się niczym dzielić, więc przejście do liczby mnogiej nie będzie łatwe, jednakże dla takiej sprawy mogła się poświęcić.
    Nie zdziwiła się, gdy chłopak powiedział, że może udostępnić terrarium swojego węża, które znajdowało się u niego w pokoju. Nie spodobał jej się ten pomysł, ale trzymanie smoczyska w kominku też nie było zbyt dobre, w końcu lepiej żeby znaleźli gada u Jace'a niż u niej. Niestety nie chciała też go oddawać, w końcu smok to smok i taka okazja nie trafia się za często.
    Doskonale wiedziała, kogo prosi o pomoc. Nie chciała mówić o tym nikomu innemu, tylko tej jednej, konkretnej osobie. Miała powody aby tak postąpić, no i dziwnym trafem ufała mu. Zaskoczyło ją tylko to, że Malfoy tak szybko stał się głową operacji „Wychować gada”. Nie miała ochoty jednak kłócić się już na samym początku.
    – Świetnie, ale co zrobisz, gdy Poczwara wykluje się w nocy i współlokatorzy zauważą, że dekoracja nie jest dekoracją? – spytała. W końcu nie można przewidzieć zachowań innych ludzi w obliczu takiej sprawy. Pobudki mogą być różne – strach, zazdrość, chęć sprowadzenia na kogoś strasznych kłopotów. Smoki były niebezpieczne, każdy o tym wiedział, a trzymanie i ich hodowla były niedozwolone.
    – Prędzej umrę niż pozwolę ci, zabrać go do ciebie – powiedziała szybko. To było pewne, że nie pozwoli odebrać sobie smoka. Może się palić i świat może się rozpadać a ona i tak nie spuści z gada swoich oczu. – Jestem ciekawa jaka to rasa. – powiedziała przyglądając się jaju. Osobiście nie za bardzo interesowała się smokami i znała tylko jedną rasę tych istot – Spiżobrzucha Ukraińskiego, o którym mówił jej ojciec, ale szczerze wątpiła, że to właśnie jego jajo znalazła. W jej głowie roiło się tyle przeróżnych pytań, ale nie chciała ich zadawać od razu. Może jutro albo za kilka godzin. Przeszło jej nawet przez myśl, żeby odnieść jajo tam skąd je wzięła, ale szybko odegnała ten pomysł.
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  171. Blanche Foucault20 czerwca 2014 21:40

    [Nie mam gg. Możemy skontaktować się poprzez e-mail: czytadela@gmail.com ]

    OdpowiedzUsuń
  172. [ Cześć, dziękuję za powitanie :) Mam dwa pomysły na wątek, ale nie wiem który ci się spodoba (o ile w ogóle któryś ci się spodoba).
    Pomysł pierwszy polega na pozytywnej relacji pomiędzy nimi. Może Prim mogłaby być jedną z tych osób, które wzbudzają w nim uczucia. Np. Primrose uwielbiałaby robić Malfoyowi (nie wiem czy dobrze odmieniłam) różne kawały, ale on i tak nie zwracałby na nie większej uwagi, bo traktowałby Everdeen jak młodszą siostrę.
    Pomysł drugi natomiast to kompletne przeciwieństwo tego wyżej. Skoro Jace to najmłodszy ulubieniec Czarnego Pana to może by to wykorzystać? Nie mam kompletnego pomysłu, ale można coś z tego wymyślić.
    Niedawno odeszłam z innego bloga i trochę weny mi brak, wiec wybacz, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy :) ]

    Primrose

    OdpowiedzUsuń
  173. Caroline Montrose nie chciała brzmieć jak desperatka, ale musiała przyznać się przed pedagogiem, że tak, owszem, miała myśli samobójcze. Zresztą, bądźmy ze sobą szczerzy – po zmianach w wyglądzie dziewczyny można było łatwo dostrzec, że coś uległo zmianie, zdecydowanie na gorsze. Zaczerwienionych oczu i sinej od płaczu buzi nie dostaje się od tak, po prostu. Trzeba na to zapracować! Wracając do tematu.
    To coś nazywało się Jace Malfoy i zupełnie niewzruszenie paradowało po szkolnych korytarzach od ładnego miesiąca z całkiem urodziwą Ślizgonką u boku.
    Z początku Montrose starała się wyjaśnić chłopakowi, co tak naprawdę zaszło w Hogsmeade, ale ten wyraźnie nie miał zamiaru jej słuchać. Za każdym razem, kiedy zbliżała się do Jace’a, ten ostentacyjnie wymijał dziewczynę, nie zaszczycając jej choćby spojrzeniem. W głębi duszy wiedziała, że może i na takie zachowanie zasługuje, ale wrodzona duma nie pozwalała Carol tak łatwo przebaczyć Malfoy’owi jego pychę i arogancję. Szybko dała sobie spokój z bieganiem po zamku za Malfoy’em, starając się naprawić własne relacje z Drew. Nie nazwałaby jej tą dawną zażyłością, jaka ich łączyła, ale ich wzajemne stosunki były przynajmniej poprawne. I tego postanowiła się trzymać. Każdy uśmiech, każdy żart Drew, miłe słowo pozwalały jej choć na chwilę zapomnieć, że chłopak prawdopodobnie nigdy już jej nie zaufa. Dawał jej siłę do dalszego, normalnego życia. Tak jak dawniej.
    Czego nie mogła powiedzieć o Jasie.
    Co prawda Krukonka już wcześniej widywała go z ciemnowłosą piątoklasistką u boku, ale nie zwracała na to większej uwagi. Znała charakter Jace’a i zdawała sobie sprawę, że blondyn robi to, aby pokazać jej jak bardzo mało go dziewczyna obchodzi. Albo obchodziła. W sumie bez różnicy.
    Co innego zobaczyć tę samą piątoklasistkę i Jace’a złączonych w namiętnym pocałunku na szkolnym dziedzińcu. Zbliżał się koniec roku szkolnego i jak widać, Ślizgon każdą wolną chwilę, a było ich naprawę sporo, postanowił wykorzystać na czułe pożegnania ze swoją obecną... Dziewczyną? Zdaniem Carol, wyglądała jak typowa snobka, w dodatku niezwykle smarkata. Dotychczas nie sądziła, że Malfoy ma tak fatalny gust.
    Zazwyczaj przechodziła obok takich scen obojętnie, ale całą siłą woli powstrzymywała płacz. Montrose zasłużyła sobie na karę, ale Jace za punkt honoru objął sobie doprowadzenie jej do skrajnej histerii. Do tej pory doskonale się mu to udawało. Ku swojemu własnemu zdziwieniu, nie czuła smutku na ten widok. Była po prostu wściekła.
    Podeszła do całkowicie zabsorbowanej sobą pary, tak by znaleźć się w zasięgu ich słuchu i wcale nie ściszonym tonem zapytała:
    - Fatalnie całuje, prawda? Potrafi się przyssać jak… - zabrakło jej słowa, więc wykonała dłonią dość sugestywny gest, mający pokazać ogrom owego przyssawania. – Prawda… Millie, tak?
    Carol siliła się na ironiczny ton, ale oczy Krukonki pozostawały bez wyrazu.

    [Dajmy im pocierpieć <3]

    OdpowiedzUsuń

  174. Jak widać trafił swój na swego. Audrey, tak samo jak i Jace, nie zamierzała odpuścić. Zaczęła się zastanawiać czy dobrze zrobiła, mówiąc Malfoy'owi i jaju, no ale emocje i podekscytowanie zrobiły swoje i dziewczyna nie zastanawiała się nad tym wszystkim. Spojrzała na chłopaka. Zignorowała fakt, że blondyn zaczął palić u niej w pokoju.
    Dziewczyna nie miała najmniejszego zamiaru pozbywać się jaja. Tylko głupiec by to zrobił a Miller, pomimo tego, że być może na takiego wyglądała, to nim nie była. Jasnym było to, że dziewczyna nie miała pomysłu na to co zrobić ze smokiem. Zabrała go pod wpływem impulsu. Nie siedziała w lesie i nie obmyślała szczegółowego planu, co będzie dalej z tym fantem robić, tylko zgarnęła to cholerne jajo. Wymyślanie planów od tak, po paru minutach przyglądania się jaju wydawało jej się niedojrzałe i lekkomyślne. Jej gdybania o rasę smoka, nie były głupie. W końcu każda rasa jest inna i potrzebuje innych warunków. No ale skoro Jace chce sam decydować o losach znaleziska, to niech sam sobie znajdzie takie jajo.
    – Dobra – powiedziała sięgając po jajo i przyciskając je do brzucha. Po chwili podniosłą się. – chętnie zaniosę ten skarb do Filch'a. – zerknęła na blondyna. Wcale nie chciała tego robić, ale teraz straciła pewność, że Malfoy nie przygarnie sobie gada na własność. Ona sama by tak zrobiła a tak jej się przynajmniej wydaje.
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  175. [Asdfghjkl! Na co czekałaś?! Działajmy! 8806340]

    OdpowiedzUsuń
  176. [No wiesz, nie ma podstaw do zachowania optymizmu po tym co się stało, ale powody są znacznie rozleglejsze, co mam nadzieję wyjdzie w notce.
    Jako że usunęłam poprzednią kartę całkowicie, nie myśląc nawet o wątkach, które miałam pod nią (trzeba być mną, albo jak to uwielbiają mówić mi znajomi - to jest rude, tego umysły nie ogarniesz), proponuję zacząć nowy wącisz, adekwatniejszy do czasu wakacji na blogu i charakterku Karola. Może ich spikniemy na jakichś wakacjach, gdzie Karol będzie z ojcem-śmierciojadem? Nie wiem, w ramach rekompensaty za czekanie pozaczynam wszystko, nawet dzisiaj, nawet tej chwili, tylko muszę mieć okoliczności :( ]

    na zawsze Jacka,
    Karol

    OdpowiedzUsuń
  177. [Ale on fajny jest, ej! Musimy wymyślić jakąś fajną relację między nimi, obowiązkowo ;)]

    OdpowiedzUsuń
  178. W jednej chwili Carol obserwowała grzbiety bałwanów morskich, rozbijających się o nawis skalny, na którym stała, by po upływie paru zapierających dech w piersiach sekund… Skoczyć.
    Słona woda od razu dostała się do nieosłoniętych uszu i nosa dziewczyny, a prąd morski rozpoczął zabawę jej blond kosmykami. Carol po chwili wahania zdecydowała się otworzyć oczy. Niemal natychmiast zaczęły ją szczypać, ale widok wynagradzał jej tę niedogodność – lazurowa woda otaczało wszystko, nie wyłączając jej samej, tworząc piękne morskie krajobrazy. Obok lewego ucha blondynki przepłynęła kolorowa rybka, ale ta nie zwróciła na to uwagi.
    Niestety, potrzeby organizmu zmusiły Caroline do wypłynięcia na powierzchnię. Zaczęła płynąć w kierunku plaży, ale niczym dziecko ciągle rozglądała się na boki.
    Po raz pierwszy udało jej się zupełnie spuścić z tonu i najzwyczajniej w świecie zacząć cieszyć się wakacjami. Włochy były piękne o tej porze roku – położone z dala od Rzymu miasteczka nie cieszyły się aż taką popularnością, więc nie były aż tak zatłoczone jak stolica, a mimo to równie cudowne. Powietrze pachniało lawendą i bazylią, nieznajomi ludzie życzliwie uśmiechali się do siebie na ulicach, letnie sukienki w kolorach świeżych owoców idealnie podkreślały nowo nabytą opaleniznę. Mimo to Carol nie potrafiła cieszyć się z wakacji – aż do tej chwili.
    Wiatr zaczął smagać jej mokrą skórę, kiedy wyszła na piasek. Odwracając się plecami do morza, zwróciła się ku czekającemu na nią ojcu. Jego mina nie wyrażała wiele emocji, ale obserwował Caroline z uwagą. Podał jej ręcznik, ciągle milcząc. Jego córka nie miała zamiaru przerywać ciszy, więc tylko skierowała się ku leżakom, gdzie wcześniej zostawili rzeczy. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że przez ten cały czas wstrzymywała oddech. Dziewczyna poczuła, że palą ją policzki, ale była zdeterminowana nie pokazywać nic ojcu.
    Relacja dziewczyny z Sethem Montrose nadal była bardzo krucha. Bała się, że nieodpowiednim słowem, gestem możne wywołać u niego reakcję łańcuchową, prowadzącą w ostateczności do wybuchu.
    A może nie.
    Może właśnie dzięki słowu uda się nawiązać z Seth’em kontakt.
    - Skąd masz pieniądze na ten wyjazd? – zapytała go bez cienia skrępowania, odgarniając z twarzy pozlepiane w strąki włosy. – Obrabowałeś bank?
    Mężczyzna w końcu zdobył się na słaby uśmiech. Na jego wychudzonej twarzy odbiły się lata zmęczenia i trwania w ustawicznej gotowości na wezwanie. Wyglądem zupełnie nie przypominał córki, ale w rzeczywistości niewiele ich od siebie różniło. Dlatego Caroline postanowiła mu zaufać.
    Starała się.
    Wakacje we Włoszech były idealną okazją do takiej próby, dlatego postanowiła się na nie zgodzić. I nie żałowała tej decyzji – z dala od deszczowej Anglii miała czas, by poukładać sobie wszystko w głowie i nauczyć się chodzić z podniesioną głową. Nikt nie mógł jej tego odebrać, nawet w świetle wydarzeń, jakie rozegrały się przed końcem roku szkolnego. Włochy były dobrym miejscem, by zapomnieć o przeszłości i zacząć budować przyszłość.

    [Co on będzie robił we Włoszech ze swoją dziewczyną - pozostawiam do Twojej inwencji :p ]
    nadal na zawsze Jacka, chociaż starająca się o nim zapomnieć,
    Karol

    OdpowiedzUsuń
  179. Niemal machinalnie i nader niespodziewanie, w chwili kiedy Eleonore Reeve sięgnęła po nieśmiertelny argument „Będzie fajnie!”, Eva poczuła się przekonana. Wszak okazji towarzyszenia starszej sekretarz Biura Brytyjskiego Przedstawiciela Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów w jej jakże ważnej delegacji nie otrzymuje się ot tak – być może nie brzmi to tak porywająco, jak brzmieć w uszach przeciętnego nastolatka powinno, ale w tamtej chwili, kiedy wśród wszystkich możliwych opcji na spędzenie lata słowo „dom” przewijało się aż za często, kontrastujące z nim frazy „Hiszpania”, „miesiąc”, „plaża” odruchowo przywoływały na myśl uczucie rozgrzanego piasku pod stopami, promieni słonecznych leniwie muskających nagą skórę tych wszystkich przystojniaków, ciepłej niczym zupa wody i sprawiały, że wybór stał się nagle zatrważająco prosty.
    Plany Effy na wakacje były całkowicie inne, jeśli dotychczasowy brak planów można było nazwać jakimś planem. Szczęśliwie więc, nieograniczonej koniecznością odwoływania wakacyjnych spotkań (co najwyżej zmuszonej do przeproszenia kanapy za zostawienie jej na pastwę losu), Effy pozostawało tylko spakować walizkę (a ile z tym było problemów!) i stawić się z matką w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie w wielkim atrium Ministerstwa Magii.
    - Tak właściwie, to kto jeszcze obok ciebie składa się na tę „delegację”? – Eva utworzyła nawias z palców przy słowie delegacja, rozglądając się po olbrzymim holu, tego poranka wypełnionego ludźmi po same brzegi, którzy przelewali się w tę i z powrotem ze wszystkich kominków we wszystkie kominki, tworząc chór, przez który głos dziewczyny ledwo się przebił. Eleonore jednak, kierowana doświadczeniem, zdawała się idealnie odnajdywać w nowej dla młodej Reeve rzeczywistości, bo momentalnie obrała trajektorię na kominek, który był chyba najmniej oblegany.
    - Przede wszystkim ludzie z mojego departamentu: Sijana Georgijew, Marcel Blackthorn, Gryzelda Pumpkin [borze, co ja piszę XD Gryzia Dynia], ale także inne osoby odpowiedzialne za projekt, z którym występujemy do Magicznego Kongresu, nie miałam czasu się przyjrzeć wszystkim listom, sama wiesz jakie miałam urwanie głowy. – Effy pokiwała głową z wystudiowanym wyrazem twarzy. Nora złapała ją za rękę i przyspieszyła, ciągnąc na przód kolejki.
    - Congreso de Hadas, pamiętaj! I nie wymawiaj „h” – powiedziała, wyraźnie akcentując każde słowo, zanim zniknęła w kominku. Reeve odczekała chwilę, zanim weszła w ślad za nią i wymówiła starannie hiszpański odpowiednik tamtejszego ministerstwa, dając się wciągnąć w nieprzyjemny wir szmaragdowych płomieni.
    Kiedy wygramoliła się z kominka, w którym wylądowała na kolanach brudząc spodnie popiołem, pierwsze co zobaczyła, to błękit nieba nad sobą. Nora opowiadała jej wcześniej, że Kongres różni się tym od Ministerstwa, że umieszczony jest w całości na powierzchni, w ogromnym wieżowcu, którego jakimś cudem udało się ukryć w całości przed Mugolami, a kominki rozmieszczone są na najwyższym piętrze-tarasie.
    Effy nie zdążyła się zachłysnąć widokami, które zaoferowano jej na samym początku, bo została przywołana przez matkę stojącą koło windy z bliżej nieznanymi jej ludźmi; zapewne pierwszymi przybyłymi z londyńskiego Ministerstwa. Eva nie dostrzegła wśród nich nikogo w jej wieku, co oznaczało, że szczęśliwie chyba tylko Nora wpadła na pomysł zabrania córki do pracy – będącej równie dobrze miesięczną samowolką w mugolskiej części pięknej Barcelony, a nie okazją do spędzenia czasu z matką. Reeve zdawała sobie sprawę z tego, że ograniczona sztywnymi ramami wytworzonymi przez psychikę pracoholiczki Nora nie znajdzie nawet minuty na to by zażyć niczym lekarstwa cudownego życia z dala od domu. Nie, żeby ubolewała nad tym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - O, i o to przybyli! – powiedziała któraś z czarownic w średnim wieku, a Eva powiodła wzrokiem za palcem, który wycelowała w rząd kominków.
      Mimo faktu, że i Nora, i Eva nie dzieliły tej samej krwi, gdyby ktoś w tej chwili zrobiłby im zdjęcie, Effy uchodziłaby za nieodrodną córkę swojej matki, z tym samym uważnym spojrzeniem i wyrazem twarzy – szczęką opadniętą do samej ziemi.

      [Beka z zakończenia, beka z tego wątku, nie wiem jak mi wyszło, ale jakoś się wdrożę XD

      Boshe, a tak chciałam się zmieścić w jednym komentarzu :C]

      Usuń
  180. [Fróuuuciłam ;3 Kontynuujemy nasz wątek, zaczynamy nowy, czy dajemy sobie spokój? :D]

    OdpowiedzUsuń