13 lutego 2014

Wiara, nadzieja i . . .


Fac fideli sis Fidelis.
Bądź wierny temu, kto tobie wierny.


Wilgotne, przesycone zapachem śniegu powietrze sprawiło, że Mulciber poczuł się dziwnie senny i nieskory do działania. Głodny i zmarznięty miał już powoli dość czekania na swoją kolej, choć decyzję o opuszczeniu kręgu skutecznie blokował mu strach przed niewątpliwą karą. Lękliwie uniósł wzrok na wyłaniającą się z mgły dłoń z czarnego antracytu, wzbijającą się ponad starożytne, na wpół przegniłe nagrobki sięgające jeszcze czasów pierwszych osadników szkockich Orkad. Kamienny krąg, który otaczał miejsce zebrania, emanował złowrogą aurą, zaś nagrobki, raz po raz pojawiające się w przebłyskach pełnego księżyca, dodatkowo potęgowały smętne wrażenie. Podczas tej rytualnej nocy miało się wrażenie, że z zapomnianych dołów wspólnych mogił powstaną na ostatni bój bezimienni wojownicy, dzierżąc stępione, śmiercionośne narzędzia swego krwawego rzemiosła. Czarny tron Czarnego Pana pasował do tej scenerii, górując nad cmentarzyskiem niczym kieł rozszalałej bestii, na tle rozgwieżdżonego, północnego nieba. Will na ten widok ze świstem wypuścił powietrze z płuc, walcząc z przeraźliwym bólem, którym od czasu naznaczenia pulsowało mu ramię. W chciałoby się powiedzieć jedynym wolnym od tatuaży miejscu na ramionach Ślizgona pojawił się ten najważniejszy, najdroższy a jednocześnie najbardziej ciążący. Znamię całkowitego ofiarowania idei. Symbol odwiecznej służby. Mroczny Znak.
            W oddali, po stronie czynnych Śmierciożerców, gdzieś w tłumie nieruchomych postaci stał jego ojciec. Człowiek, któremu zawdzięczał ten ogromny zaszczyt. Ciekawe czy czuł teraz dumę? Czy w jego oczach pojawił się błysk prawdziwego, ojcowskiego zadowolenia, gdy jego jedyny syn klękał u stopni nieoszlifowanego tronu, z godnością wyciągając rękę, aby otrzymać dar od Największego z żyjących? Will wielokrotnie zastanawiał się nad możliwą reakcją ojca. W ciemności nocy snuł ułudne scenariusze, tkając nierealne sceny z życia, w którym istnieje coś więcej niż tylko odpowiednie wychowanie i klasa. W głębi nawet żałował, że nie może przekroczyć cmentarzyska i, ignorując spojrzenia pozbawionych wyrazu masek, zapytać o to wprost. Nigdy nie będzie mógł tego zrobić, uświadomił sobie gorzko, ponosząc zmęczone, ale dumne spojrzenie. Nigdy.
Ceremonia nie trwała długo, ze względu na okoliczności, w których przyszło spotkać się Śmierciożercom. Gdy tylko ostatni z pretendentów otrzymał znak z przeciwległej części podwórza zbliżyły się do Czarnego Tronu trzy postacie, powodując, że zarówno senność, jak i niezdecydowanie wyparowały Willowi z głowy. Pomimo masek skrywających twarze chłopak wiedział, z kim ma do czynienia. Dla Aurorów, szlam oraz niewtajemniczonych maski Śmierciożerców były identyczne, jedynie towarzysze służby potrafili dostrzec subtelne szczegóły, które je różniły. A trzeba powiedzieć, że każda maska była inna. Po kształcie otworów na oczy, grymasie ust oraz ornamentom można było celnie zgadywać. Czarny Pan wezwał pod swój tron trzech najbardziej zaufanych spośród popleczników. Od teraz rytuał przeradzał się w zebranie generałów, co oznaczało, że ani Mulciber, ani reszta rekrutów nie była już potrzebna. Stojący obok Evan Rosier nie wydawał się skory do udzielenia im dalszych instrukcji, dlatego to Terry Nott, jeden ze ‘świeżaków’, zabrał głos.
- Jak wygląda sytuacja? Myślisz, że możemy wracać? – Zapytał Rosiera bez dalszych wstępów, spoglądając na Śmierciożercę, który, pomimo osłony, promieniał entuzjazmem. – Już prawie świta a my musimy jeszcze wrócić do dormitorium.  
- Zebranie rozpoczęło się przed chwilą. Miej więcej wiary, Nott, albo szybko twoje zwłoki dołączą do wspólnej mogiły.
            Gdyby nie ponura aura Mulciber zaśmiałby się słysząc taką odpowiedź. Czy Terry wierzył, że Rosier oddeleguje ich od tak? Nikt przy zdrowych zmysłach by tego nie zrobił, a co dopiero Rosier! Chłopak szturchnął Notta, zwracając na siebie jego uwagę, a następnie niemal niezauważalnie stuknął w szklaną osłonkę zegarka.
- Mamy czas. W końcu zdążysz jeszcze zaprosić Alice na ten paskudny Bal Walentynowy. Nie znam nikogo, kto chociaż próbowałby… - nie zdołał dokończyć zdania, ponieważ przerwał mu niezbyt głośny, lecz wyraźny głos Czarnego Pana. Mulciber momentalnie umilkł, nie dokańczając żartu. Biedna Alice Wiggins musiała poczekać.
- Rudolfie, zabierz proszę, naszych nowych przyjaciół z powrotem do szkoły. Wiem, że mają na głowie zbyt wiele zajęć, aby zadręczać ich młode umysły brzemieniem, którego przez jeszcze jakiś czas, nie będą w stanie unieść.
Jedno z zakapturzonych widm skłoniło się zręcznie, a następnie występując z kręgu dało znak Rosierowi, aby popchnął grupę ‘świeżaków’ w stronę skalistej plaży, z którą sąsiadował starożytny krąg. Kiedy dowodzenie nad grupą przejął Lestrange, zaś głosy toczącej się nieopodal debaty umilkły Nott nachylił się nad Willem, korzystając z przewagi we wzroście, a następnie wysyczał jadowicie.
- Myślę, że Mary MacDonald nie musi czuć się zagrożona podczas walentynkowego balu. W końcu cała szkoła już huczy od plotek, że zostawiłeś biedną Ellę Flint dla tej na wpół szlamowatej gryfonki z niewyparzonym języ…
            Mulciber nie miał pojęcia, kiedy jego dłoń ześlizgnęła się ze szczęki Terryego z trzaskiem łamiąc mu nos. Trysnęła krew, stojący obok Avery zaklął szpetnie, Carrow pobladł anemicznie, zaś Lestrange pokiwał głową, niemal równocześnie wcelowując kraniec różdżki w twarz Prefekta Slytherinu. To wszystko stało się tak szybko, że do Mulcibera z opóźnieniem dotarło, co się właśnie stało.
- Jeżeli ta cała Mary MacDonald sprawia, że nie potraficie zachować się godnie to znaczy, że jej martwe truchło powinno uświetnić obchody szkolnej potańcówki, nie sądzicie, chłopcy? Jestem pewien, że Bella z radością zajmie się tą małą jędzą, gdy tylko uda jej się zająć miejsce waszej ukochanej profesorki z numerologii. Już prawie zapomniała jak wygląda Hogwart. Czas odświeżyć stare wspomnienia…
           
            Na Salazara! Na Salazara! Na Salazara!
            Mulciber opadł na łóżko oddychając ciężko. Bolała go ręka, w głowie kłębiło mu się od myśli a na dodatek jedna z najgorszych mend (cytując Ojca) w szeregach Czarnej Armii właśnie zagroziła (a te groźby należało traktować poważnie), że Mary stanie się krzywda. I to w dniu, w którym mieli oficjalnie wystąpić jako… Nie był w stanie nawet o tym myśleć. Jak on mógł popełnić taki błąd? Na wszystkie uroki, gdzie podział się jego spokój i wyrachowanie? Czyżby Carrow miał rację i rozmiękł jak klucha pod wpływem znajomości z Mary? Nie… To nie mogła być prawda. Czarny Pan pochwalił go za zaangażowanie, przydzielił go do oddziału uderzeniowego, obdarzył zaufaniem. Chłopak odgarnął z czoła spocone włosy, a następnie spojrzał na siedzących po obu jego stronach Averyego i Carrowa.
- Chyba wdupiłem chłopaki. Wyłożyłem się jak amator.
            Amycus smętnie pokiwał głową.
- Może powinieneś no wiesz… Powiedzieć jej. W końcu został niecały tydzień. Może wolałaby wrócić do rodziny, spróbować się ukryć, no wiesz…
            Mulciber zazgrzytał zębami.
- Masz rację… - Wyszeptał spokojniej niż sądził, że zdoła. – Muszę spojrzeć jej w oczy, chociaż wiem, że… wiem, że jestem ostatnią osobą, która powinna jej to powiedzieć.
- Żartujesz Will? To nie twoja wina, że Nott to trylobita z mózgiem przeżartym przez robaki a Lestrange… Nie musicie wracać na poranną transmutację. Zdołamy jakoś wytłumaczyć waszą nieobecność.
- Dzięki za wszystko, Amek. Jesteś w porządku.
            Carrow prychnął cicho, ale nie zaprzeczył. Chyba nie wierzył, że ktoś taki jak Mulciber mógł powiedzieć coś miłego. Cóż. Will był niemniej zaskoczony.

            Świtało, kiedy strzępek pergaminu ze starannie zapisaną wiadomością wleciał do Wieży Gryffindoru. Magia znała swoje drogi, dlatego pomimo zaklętych okien i drzwi, malutki samolocik zdołał, niesiony magicznym wiatrem, wylądować na poduszce Mary MacDonald. W liście było tylko jedno zdanie. „Musimy pogadać. WM”

Promienie wschodzącego słońca padały przez okno prosto na twarz i włosy Mary MacDonald, która, pomimo wielkich chęci, nie potrafiła zignorować ich, obrócić się na drugi bo i na powrót pogrążyć w sennych odmętach. Całą noc miała złe przeczucia, które nie pozwalały jej spokojnie spać, tkwiła więc w tym stanie półsnu - półjawy za nic nie potrafiąc się mu przeciwstawić.
Otworzyła oczy szerzej, zaintrygowana ruchem, który zarejestrowała spod półprzymkniętych powiek. Mały papierowy samolocik wylądował tuż przy jej policzku.
MacDonald usiadła pewnie i porwała go w dłonie, skutecznie się budząc. Przebiegła wzrokiem po tekście kilka razy, chcąc mieć pewność, że to nie tylko senne omamy po czym wyskoczyła z łóżka wprost na zimną podłogę, ledwo widoczną pod stosem dziewczęcych ubrań i akcesoriów.
Wsunęła na stopy pierwsze lepsze buty a przez głowę przeciągnęła granatowy sweter, zasłaniając górę od piżamy i wyszła z dormitorium szybkim krokiem.
Myślała, że będzie musiała szukać Willa po zamku, zajrzeć do sowiarni, Pokoju Wspólnego Ślizgonów, podczas gdy on stał spokojnie tuż obok ramy obrazu Grubej Damy. Mary uśmiechnęła się do niego, czując, jak przyjemne ciepło rozchodzi się jej po żołądku. Dopiero po chwili zauważyła nietęgą minę chłopaka.

- Nie wiem jak ci to powiedzieć Mary. Naprawdę nie wiem. - Pokiwał głową, walcząc z przerażającą myślą, że za moment dziewczyna go znienawidzi. – Właśnie wróciłem ze spotkania z Sama-Wiesz-Kim. Zresztą mówiłem ci, ale wbrew przewidywaniom nie wszystko poszło dobrze. Jestem takim kretynem, na Salazara, takim kretynem! – Przeczesał palcami włosy, walcząc z narastającą hiperwentylacją. – A teraz Lestrange chce cię zabić! Powiedział, że zawiśniesz podczas balu! Nie wiem jak to odkręcić! Nie mam pojęcia jak…
            Zachłysnął się powietrzem, przygryzając równocześnie wargi. Na ustach poczuł słony smak, lecz nie była to krew, ale pierwsze łzy od bardzo, bardzo dawna.

[Tja. Z Willa człowiek z krwi i kości. Jak widać trochę się boi, podejmuje złe decyzje, ostatecznie płacze. Możecie się nabijać, ale to najbardziej ludzka postać, jaką kiedykolwiek stworzyłam. (Rozpiera mnie duma!) Bardzo dziękuję Autorce MaryMacDonald, która pomogła mi przy pisaniu notki (końcówka szczególnie ;). Tysiąc uścisków z antracytowej krainy na południu. AWM ;]

8 komentarzy:

  1. [ Niezła kabała. Przeczytałem i jestem pełen podziwu za koncept :) Duży plus za polot. Szybko i przyjemnie się czyta, właśnie tak powinno się pisać. ]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Naprawdę - czapki z głów. *.* Trzyma w napięciu od pierwszego wersu do ostatniej kropki, majstersztyk.]

    Drew

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Moja teoria z hukiem się sprawdza. Uwielbiam czytać to, co piszesz, a całość opowiadania prezentuje się jeszcze lepiej niż jego fragmenty :) Ja też jestem dumna - trochę mojej nędznej pisaniny się nawet załapało.
    To teraz pora na... jak to było?... "koko dżambo"? ;]

    Mary

    OdpowiedzUsuń
  4. [I tym sposobem Ślizgoni dogonili Puchonów w Pucharze Domów, a przez chwilę było tak pięknie. :<
    A tak naprawdę to bardzo dobre opowiadanie, będę czekać na kontynuację. :)]

    OdpowiedzUsuń
  5. [I w ogóle, to muszę jeszcze powiedzieć, że na balowym soundtracku miała się znaleźć piosenka "A little party never killed nobody", ale wobec wyżej opisanych okoliczności będzie to chyba niewskazane. :DDD]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na balu to się będzie działo - to z MM możemy obiecać już dziś. ;)

      Usuń