Fac fideli sis Fidelis.
Bądź wierny temu, kto
tobie wierny.
Wilgotne,
przesycone zapachem śniegu powietrze sprawiło, że Mulciber poczuł się dziwnie
senny i nieskory do działania. Głodny i zmarznięty miał już powoli dość
czekania na swoją kolej, choć decyzję o opuszczeniu kręgu skutecznie blokował
mu strach przed niewątpliwą karą. Lękliwie uniósł wzrok na wyłaniającą się z
mgły dłoń z czarnego antracytu, wzbijającą się ponad starożytne, na wpół
przegniłe nagrobki sięgające jeszcze czasów pierwszych osadników szkockich
Orkad. Kamienny krąg, który otaczał miejsce zebrania, emanował złowrogą aurą,
zaś nagrobki, raz po raz pojawiające się w przebłyskach pełnego księżyca,
dodatkowo potęgowały smętne wrażenie. Podczas tej rytualnej nocy miało się
wrażenie, że z zapomnianych dołów wspólnych mogił powstaną na ostatni bój
bezimienni wojownicy, dzierżąc stępione, śmiercionośne narzędzia swego krwawego
rzemiosła. Czarny tron Czarnego Pana pasował do tej scenerii, górując nad
cmentarzyskiem niczym kieł rozszalałej bestii, na tle rozgwieżdżonego,
północnego nieba. Will na ten widok ze świstem wypuścił powietrze z płuc,
walcząc z przeraźliwym bólem, którym od czasu naznaczenia pulsowało mu ramię. W
chciałoby się powiedzieć jedynym wolnym od tatuaży miejscu na ramionach
Ślizgona pojawił się ten najważniejszy, najdroższy a jednocześnie najbardziej
ciążący. Znamię całkowitego ofiarowania idei. Symbol odwiecznej służby. Mroczny
Znak.
W
oddali, po stronie czynnych Śmierciożerców, gdzieś w tłumie nieruchomych
postaci stał jego ojciec. Człowiek, któremu zawdzięczał ten ogromny zaszczyt.
Ciekawe czy czuł teraz dumę? Czy w jego oczach pojawił się błysk prawdziwego,
ojcowskiego zadowolenia, gdy jego jedyny syn klękał u stopni nieoszlifowanego
tronu, z godnością wyciągając rękę, aby otrzymać dar od Największego z
żyjących? Will wielokrotnie zastanawiał się nad możliwą reakcją ojca. W
ciemności nocy snuł ułudne scenariusze, tkając nierealne sceny z życia, w
którym istnieje coś więcej niż tylko odpowiednie wychowanie i klasa. W głębi
nawet żałował, że nie może przekroczyć cmentarzyska i, ignorując spojrzenia
pozbawionych wyrazu masek, zapytać o to wprost. Nigdy nie będzie mógł tego
zrobić, uświadomił sobie gorzko, ponosząc zmęczone, ale dumne spojrzenie.
Nigdy.
Ceremonia nie
trwała długo, ze względu na okoliczności, w których przyszło spotkać się
Śmierciożercom. Gdy tylko ostatni z pretendentów otrzymał znak z przeciwległej
części podwórza zbliżyły się do Czarnego Tronu trzy postacie, powodując, że
zarówno senność, jak i niezdecydowanie wyparowały Willowi z głowy. Pomimo masek
skrywających twarze chłopak wiedział, z kim ma do czynienia. Dla Aurorów, szlam
oraz niewtajemniczonych maski Śmierciożerców były identyczne, jedynie
towarzysze służby potrafili dostrzec subtelne szczegóły, które je różniły. A
trzeba powiedzieć, że każda maska była inna. Po kształcie otworów na oczy,
grymasie ust oraz ornamentom można było celnie zgadywać. Czarny Pan wezwał pod
swój tron trzech najbardziej zaufanych spośród popleczników. Od teraz rytuał
przeradzał się w zebranie generałów, co oznaczało, że ani Mulciber, ani reszta
rekrutów nie była już potrzebna. Stojący obok Evan Rosier nie wydawał się skory
do udzielenia im dalszych instrukcji, dlatego to Terry Nott, jeden ze
‘świeżaków’, zabrał głos.
- Jak wygląda sytuacja? Myślisz,
że możemy wracać? – Zapytał Rosiera bez dalszych wstępów, spoglądając na Śmierciożercę,
który, pomimo osłony, promieniał entuzjazmem. – Już prawie świta a my musimy
jeszcze wrócić do dormitorium.
- Zebranie rozpoczęło się przed
chwilą. Miej więcej wiary, Nott, albo szybko twoje zwłoki dołączą do wspólnej
mogiły.
Gdyby
nie ponura aura Mulciber zaśmiałby się słysząc taką odpowiedź. Czy Terry
wierzył, że Rosier oddeleguje ich od tak? Nikt przy zdrowych zmysłach by tego
nie zrobił, a co dopiero Rosier! Chłopak szturchnął Notta, zwracając na siebie
jego uwagę, a następnie niemal niezauważalnie stuknął w szklaną osłonkę zegarka.
- Mamy czas. W końcu zdążysz
jeszcze zaprosić Alice na ten paskudny Bal Walentynowy. Nie znam nikogo, kto
chociaż próbowałby… - nie zdołał dokończyć zdania, ponieważ przerwał mu niezbyt
głośny, lecz wyraźny głos Czarnego Pana. Mulciber momentalnie umilkł, nie
dokańczając żartu. Biedna Alice Wiggins musiała poczekać.
- Rudolfie, zabierz proszę,
naszych nowych przyjaciół z powrotem do szkoły. Wiem, że mają na głowie zbyt
wiele zajęć, aby zadręczać ich młode umysły brzemieniem, którego przez jeszcze
jakiś czas, nie będą w stanie unieść.
Jedno z
zakapturzonych widm skłoniło się zręcznie, a następnie występując z kręgu dało
znak Rosierowi, aby popchnął grupę ‘świeżaków’ w stronę skalistej plaży, z
którą sąsiadował starożytny krąg. Kiedy dowodzenie nad grupą przejął Lestrange,
zaś głosy toczącej się nieopodal debaty umilkły Nott nachylił się nad Willem,
korzystając z przewagi we wzroście, a następnie wysyczał jadowicie.
- Myślę, że Mary MacDonald nie
musi czuć się zagrożona podczas walentynkowego balu. W końcu cała szkoła już
huczy od plotek, że zostawiłeś biedną Ellę Flint dla tej na wpół szlamowatej
gryfonki z niewyparzonym języ…
Mulciber
nie miał pojęcia, kiedy jego dłoń ześlizgnęła się ze szczęki Terryego z
trzaskiem łamiąc mu nos. Trysnęła krew, stojący obok Avery zaklął szpetnie,
Carrow pobladł anemicznie, zaś Lestrange pokiwał głową, niemal równocześnie
wcelowując kraniec różdżki w twarz Prefekta Slytherinu. To wszystko stało się
tak szybko, że do Mulcibera z opóźnieniem dotarło, co się właśnie stało.
- Jeżeli ta cała Mary MacDonald
sprawia, że nie potraficie zachować się godnie to znaczy, że jej martwe truchło
powinno uświetnić obchody szkolnej potańcówki, nie sądzicie, chłopcy? Jestem
pewien, że Bella z radością zajmie się tą małą jędzą, gdy tylko uda jej się
zająć miejsce waszej ukochanej profesorki z numerologii. Już prawie zapomniała
jak wygląda Hogwart. Czas odświeżyć stare wspomnienia…
Na Salazara! Na Salazara! Na Salazara!
Mulciber
opadł na łóżko oddychając ciężko. Bolała go ręka, w głowie kłębiło mu się od
myśli a na dodatek jedna z najgorszych mend (cytując Ojca) w szeregach Czarnej
Armii właśnie zagroziła (a te groźby należało traktować poważnie), że Mary
stanie się krzywda. I to w dniu, w którym mieli oficjalnie wystąpić jako… Nie
był w stanie nawet o tym myśleć. Jak on mógł popełnić taki błąd? Na wszystkie
uroki, gdzie podział się jego spokój i wyrachowanie? Czyżby Carrow miał rację i
rozmiękł jak klucha pod wpływem znajomości z Mary? Nie… To nie mogła być
prawda. Czarny Pan pochwalił go za zaangażowanie, przydzielił go do oddziału
uderzeniowego, obdarzył zaufaniem. Chłopak odgarnął z czoła spocone włosy, a
następnie spojrzał na siedzących po obu jego stronach Averyego i Carrowa.
- Chyba wdupiłem chłopaki.
Wyłożyłem się jak amator.
Amycus
smętnie pokiwał głową.
- Może powinieneś no wiesz…
Powiedzieć jej. W końcu został niecały tydzień. Może wolałaby wrócić do
rodziny, spróbować się ukryć, no wiesz…
Mulciber
zazgrzytał zębami.
- Masz rację… - Wyszeptał
spokojniej niż sądził, że zdoła. – Muszę spojrzeć jej w oczy, chociaż wiem, że…
wiem, że jestem ostatnią osobą, która powinna jej to powiedzieć.
- Żartujesz Will? To nie twoja
wina, że Nott to trylobita z mózgiem przeżartym przez robaki a Lestrange… Nie
musicie wracać na poranną transmutację. Zdołamy jakoś wytłumaczyć waszą
nieobecność.
- Dzięki za wszystko, Amek.
Jesteś w porządku.
Carrow
prychnął cicho, ale nie zaprzeczył. Chyba nie wierzył, że ktoś taki jak
Mulciber mógł powiedzieć coś miłego. Cóż. Will był niemniej zaskoczony.
Świtało,
kiedy strzępek pergaminu ze starannie zapisaną wiadomością wleciał do Wieży
Gryffindoru. Magia znała swoje drogi, dlatego pomimo zaklętych okien i drzwi,
malutki samolocik zdołał, niesiony magicznym wiatrem, wylądować na poduszce
Mary MacDonald. W liście było tylko jedno zdanie. „Musimy pogadać. WM”
Promienie
wschodzącego słońca padały przez okno prosto na twarz i włosy Mary MacDonald,
która, pomimo wielkich chęci, nie potrafiła zignorować ich, obrócić się na
drugi bo i na powrót pogrążyć w sennych odmętach. Całą noc miała złe
przeczucia, które nie pozwalały jej spokojnie spać, tkwiła więc w tym stanie
półsnu - półjawy za nic nie potrafiąc się mu przeciwstawić.
Otworzyła
oczy szerzej, zaintrygowana ruchem, który zarejestrowała spod półprzymkniętych
powiek. Mały papierowy samolocik wylądował tuż przy jej policzku.
MacDonald usiadła pewnie i porwała go w dłonie, skutecznie się budząc. Przebiegła wzrokiem po tekście kilka razy, chcąc mieć pewność, że to nie tylko senne omamy po czym wyskoczyła z łóżka wprost na zimną podłogę, ledwo widoczną pod stosem dziewczęcych ubrań i akcesoriów.
MacDonald usiadła pewnie i porwała go w dłonie, skutecznie się budząc. Przebiegła wzrokiem po tekście kilka razy, chcąc mieć pewność, że to nie tylko senne omamy po czym wyskoczyła z łóżka wprost na zimną podłogę, ledwo widoczną pod stosem dziewczęcych ubrań i akcesoriów.
Wsunęła na
stopy pierwsze lepsze buty a przez głowę przeciągnęła granatowy sweter,
zasłaniając górę od piżamy i wyszła z dormitorium szybkim krokiem.
Myślała, że będzie musiała szukać Willa po zamku, zajrzeć do sowiarni, Pokoju Wspólnego Ślizgonów, podczas gdy on stał spokojnie tuż obok ramy obrazu Grubej Damy. Mary uśmiechnęła się do niego, czując, jak przyjemne ciepło rozchodzi się jej po żołądku. Dopiero po chwili zauważyła nietęgą minę chłopaka.
Myślała, że będzie musiała szukać Willa po zamku, zajrzeć do sowiarni, Pokoju Wspólnego Ślizgonów, podczas gdy on stał spokojnie tuż obok ramy obrazu Grubej Damy. Mary uśmiechnęła się do niego, czując, jak przyjemne ciepło rozchodzi się jej po żołądku. Dopiero po chwili zauważyła nietęgą minę chłopaka.
- Nie wiem jak ci to powiedzieć
Mary. Naprawdę nie wiem. - Pokiwał głową, walcząc z przerażającą myślą, że za
moment dziewczyna go znienawidzi. – Właśnie wróciłem ze spotkania z
Sama-Wiesz-Kim. Zresztą mówiłem ci, ale wbrew przewidywaniom nie wszystko
poszło dobrze. Jestem takim kretynem, na Salazara, takim kretynem! – Przeczesał
palcami włosy, walcząc z narastającą hiperwentylacją. – A teraz Lestrange chce
cię zabić! Powiedział, że zawiśniesz podczas balu! Nie wiem jak to odkręcić!
Nie mam pojęcia jak…
Zachłysnął
się powietrzem, przygryzając równocześnie wargi. Na ustach poczuł słony smak,
lecz nie była to krew, ale pierwsze łzy od bardzo, bardzo dawna.
[Tja. Z Willa człowiek z krwi i
kości. Jak widać trochę się boi, podejmuje złe decyzje, ostatecznie płacze.
Możecie się nabijać, ale to najbardziej ludzka postać, jaką kiedykolwiek
stworzyłam. (Rozpiera mnie duma!) Bardzo dziękuję Autorce MaryMacDonald, która pomogła mi przy
pisaniu notki (końcówka szczególnie ;). Tysiąc uścisków z antracytowej krainy na południu. AWM ;]
[ Niezła kabała. Przeczytałem i jestem pełen podziwu za koncept :) Duży plus za polot. Szybko i przyjemnie się czyta, właśnie tak powinno się pisać. ]
OdpowiedzUsuń[Rewelacja, padam do stóp.]
OdpowiedzUsuń[Naprawdę - czapki z głów. *.* Trzyma w napięciu od pierwszego wersu do ostatniej kropki, majstersztyk.]
OdpowiedzUsuńDrew
[ Moja teoria z hukiem się sprawdza. Uwielbiam czytać to, co piszesz, a całość opowiadania prezentuje się jeszcze lepiej niż jego fragmenty :) Ja też jestem dumna - trochę mojej nędznej pisaniny się nawet załapało.
OdpowiedzUsuńTo teraz pora na... jak to było?... "koko dżambo"? ;]
Mary
Yes! ;)
OdpowiedzUsuń[I tym sposobem Ślizgoni dogonili Puchonów w Pucharze Domów, a przez chwilę było tak pięknie. :<
OdpowiedzUsuńA tak naprawdę to bardzo dobre opowiadanie, będę czekać na kontynuację. :)]
[I w ogóle, to muszę jeszcze powiedzieć, że na balowym soundtracku miała się znaleźć piosenka "A little party never killed nobody", ale wobec wyżej opisanych okoliczności będzie to chyba niewskazane. :DDD]
OdpowiedzUsuńNa balu to się będzie działo - to z MM możemy obiecać już dziś. ;)
Usuń