|| klasa VII || Różdżka: 11 cali, cis, włókno ze smoczego serca || Bogin: ogień || Patronus: lis || nowy rok, nowe możliwości || będę już miła i mniej aspołeczna, obiecuję || depresja || schizofrenia || bo palenie uspokaja || życie jest zbyt trudne || tak, uwielbiam zaczepiać ludzi i mówić im, że spadną ze schodów || spokojna i opanowana || nie radzi sobie z emocjami, które tłumiła przez sześć lat || rysowanie odpręża || bo w głowie mi już tylko nauka || chce spróbować wszystkiego, co ominęło ją do tej pory || jedna próba samobójcza za sobą || Wróżbiarstwo, Zaklęcia i uroki, Zielarstwo, OPCM, ONMS ||
Od małego
wiedziałam, że jestem inna. W moim przekonaniu byłam wyjątkowa.
Uważałam siebie jako panią świata. Wiem, że to śmieszne i źle
o mnie świadczy, ale nie przejmowałam się tym. Ludzie zawsze
patrzyli na mnie z góry. Traktowali mnie jako małą dziewczynkę,
która nic nie wie o świecie. Byli w błędzie. Nie można oceniać
książki po okładce, a przynajmniej nikt nie powinien oceniać tak
mnie.
Ludzie nigdy mnie nie
rozumieli. Ci którzy mieli okazję mnie poznać wyrobili sobie ocenę
o mojej osobie. Dla niektórych zawsze byłam, jestem i będę
wariatką, która nie zasługuje na nic więcej niż spojrzenie z
ukosa. Myślą, że nie widzę tych spojrzeń i szeptów za plecami.
W oczach niektórych z nich widzę strach. Boją się tego, że
zobaczę coś czego nie będą chcieli usłyszeć, ale nie będą
mogli odwlec tego co nieuniknione. Wokół mnie nie ma nikogo. Mogę
pomarzyć o głębszych relacjach z kimkolwiek, gdyż w każdej
chwili mogę powiedzieć coś, czego nie powinnam była mówić.
Ludzie szybko się zniechęcają, gdy nie jesteś taka sama jak oni.
Odrzucają cię, uważają za dziwaczkę, która plecie trzy po trzy.
Ludzkie życie już od
samego początku jest zaplanowane. My nie wiemy jak mają się
potoczyć nasze dzieje. Nie wiemy czy wychodząc dziś wieczorem na
kolacje nie spadniemy ze schodów, gdy pogrążeni w rozmowie
zapomnimy o podniesieniu nogi i skręcimy sobie kark, albo że
zaatakuje nas jakieś dziwne stworzenie w lesie a potem dźgnie nas
pazurem prosto w brzuch, zostawiając nas przerażonych na środku
pustkowia. Czasem się tak zdarza i my nie mamy na to najmniejszego
wpływu. Smutne jest to, że nie możemy decydować o tym jak mamy
przeżyć nasze życie, tak aby móc umrzeć szczęśliwym i
spełnionym. Oczywiście, że niektórym się to udaje i na łożu
śmierci czekają z uśmiechem, aż ogarnie ich wieczny sen.
Większości się to jednak nie udaje. Życie to tak naprawdę pasmo
niewiadomych. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, co zrobić aby było
dobrze. Czasami wystarczy drobnostka. Wyobraź to sobie. Stoisz na
rozstaju dróg. Skręcasz w lewo i dostajesz kijem prosto w głowę,
przez co twoja czaszka staje się płaska a ciebie czeka śmierć..
Skręcasz w prawo a zostajesz milionerem, bo wpadłeś na odpowiednią
kombinację cyfr i liczb, która dała ci wygraną na loterii.
Pytaniem jest tylko, w którą stronę masz skręcić? Na to pytanie
mój drogi, nie ma już odpowiedzi. Musisz podjąć to ryzyko i
zdecydować sam. Bez ryzyka nie ma zabawy. Co jeśli na świecie są
osoby, które wiedzą w którą stronę mają iść? Nie mówię tu o
tych wszystkich wróżkach i pseudo-jasnowidzach, którym zależy
tylko na zbieraniu pieniędzy. Takim nie powinno się ufać. Ja
jestem inna. Ja widzę przyszłość, nie zawsze, ale potrafię ją
dostrzec. Prawdziwą przyszłość, nie taką wyczytaną z kart. To
przychodziło nagle i nieraz w najmniej oczekiwanych momentach.
Po Hogwarcie spaceruję
sama. Po tych sześciu latach zaczęłam się już do tego
przyzwyczajać. W zupełności wystarcza mi swoja obecność. W sumie
to nie jestem pewna jak czułabym się, gdyby był ktoś, kto stałby
u mego boku. Nie, nie byłabym skrępowana, ale obawiałabym się, że
stracę i tą osobę. Wolę się nie angażować, by później nie
zostać zranioną i samotną.
Jednak czy kiedykolwiek
ktoś zastanawiał się jak to jest, móc widzieć przyszłość?
Zapewne nie bo i po co. Lepiej żyć tu i teraz, tak mówią. Gówno
prawda. Widzenie przyszłości jest niesamowite, ale jeśli robisz to
z własnej i nieprzymuszonej woli. Ja tak nie mogę. Z każdą
kolejną minutą w mojej głowie pojawia się kilkanaście zdarzeń,
które mogą się wydarzyć. No właśnie, mogą. Przyszłość jest
plastyczna i zależy od tego co zrobisz w danej chwili. To ludzie
decydują o tym jak będzie wyglądać ich życie, nawet jeśli o tym
nie wiedzą. To że widzę jak w mojej wizji umierasz nie znaczy, że
gdy zjesz na śniadanie coś innego niż miałeś zjeść, to
przyszłość się nie zmieni.
FC: Emma Roberts
Zapraszamy Mistrza Gry. Wątki, wątki i jeszcze raz wątki (nie pogardzimy powiązaniami, które w końcu zacznę uzupełniać).
Cześć.
Pani nr. 2 - Audrey
Poprzednia karta
Uwielbiał patrzeć w oczy Melissy. Tak samo jak uwielbiał latać na miotle po boisku, jak kochał mieszać przy coraz to nowszych eliksirach, jak umiłował sobie grę na scenie i równie mocno co ubóstwiał wszelkie latające, opierzone bądź nie, stwory. W tamtej chwili wiedział, że do długiej listy kochanych przez niego rzeczy może dodać jej oczy. Gotów był twierdzić, że całodzienne wpatrywanie się w nie wcale by go nie znużyło. Tak jak „rozmowy” z ptakami, hipogryfami i innymi posiadaczami skrzydeł. Prawdą było, choć nie każdy miał tego świadomość, że w jakiś tajemniczy sposób chłopak potrafi porozumieć się ze wszystkimi zwierzętami, które przejawiają skłonności do wzbijania się w powietrze. On sam nie wiedział, dlaczego te słuchają go, jeśli je o coś poprosi i mocno oddziałują na jego emocje. Pozostawało to dla niego nierozwikłaną zagadką, którą bardzo pragnął zgłębić. Jednakże podziw dla oczu dziewczyny był w tamtej chwili ważniejszy, więc Jack prędko wrócił do zgubionego wątku myśli.
OdpowiedzUsuńRatowanie twojej godności, to czysta przyjemność... o pani – przy ostatnich dwóch słowach skłonił się teatralnie, ale w dalszym ciągu nie puszczał dłoni swojej anielicy.
Bo właśnie z aniołem najłatwiej było mu ją porównać. Choć może nie był katolikiem, w końcu jako czarodziejowi ciężko by mu było przypisać moce magiczne szatanowi, ale jego matka w dzieciństwie wiele mu opowiadała na temat tej wiary. Najbardziej w pamięci zapisały mu się anioły, które matka opisywała mu jako piękne, młode kobiety otulone nieziemską bielą. Ich oczy były hipnotyzujące, aczkolwiek one nie wykorzystywały ich do swoich celów. Aniołami byli też mężczyźni, ale o tych mały Bizarre nigdy nie chciał słuchać i gnębił swą rodzicielkę, by powróciła do opowieści o anielicach. Dzięki temu teraz mógł z cała pewnością siebie nazwać Lisse jedną z nich. Choć ktoś znający więcej szczegółów obcej dla chłopca religii wyśmiałby go i skarcił, albo po prostu nazwał zakochanym. Ślizgon wyparłby się takich emocji, to oczywiste, aczkolwiek w głębi serca marzył o prawdziwym uczuciu, którym mógłby kogoś obdarzyć i którym sam zostałby obdarzony.
Nawet nie zauważył, kiedy dzień zaczął chylić się ku końcowi, a mury pociemniały. Zbyt dobrze czuł się w towarzystwie tej uroczej Krukonki, by czas miał jakiekolwiek znaczenie. Zresztą miejsce też, bo on sam nie od razu zorientował się, w której części zamku aktualnie są, gdy powróciła do niego świadomość otoczenia.
- Ja ciebie też – odparł od razu, bez namysły, gdy tylko dziewczę zamilkło.
Nie było mu głupio i nie czuł się zażenowany. Przeciwnie – wypełniło go rozkoszne przeczucie, że może nie będzie już zdany na wieczne poznawanie nowych ludzi, że może w końcu ktoś zatrzyma się przy jego zwariowanym boku i nie zapomni, gdy jego wariactwa przekroczą wszelkie granice. No może nie wszelkie, ale wiele z nich. Dawno bowiem nie słyszał tych dwóch słów, które siłą, wedle jego mniemania dorównywały zupełnie innym wyznaniom.
- I to bardziej, niż możesz sobie wyobrazić – zapewnił i delikatnie ścisnął jej dłoń w swojej.
Tym samym próbował dać jej do zrozumienia, że nie zatrzymał ręki w miejscu nieświadomie. Przekazywał, że zostawił ją tam jak najbardziej celowo i chwilowo nie zamierzał zabrać. Najlepiej do czasu, gdy ich rozłąka będzie nieunikniona.
[Nie ma sprawy, co do improwizacji. Ja tez kompletnie nie wiedziałam, gdzie mieliby sie znajdować ;)]
Jack
[Emmy nie lubię, przez to, jak traktuje mojego Evusia, ale na wątek zawsze jestem chętna ^ ^ Teddy nigdy nie palił papierosów, nie lubi ich i tego całego dymu, więc może w jakiś sposób "oduczyć" Melissę tego brzydkiego nałogu.]
OdpowiedzUsuńTeddy Weasley
[Wpadłam na pewien pomysł, choć może jest on okrutny, wydaje mi się, że to dobra idea. Teddy zazwyczaj mówi, co mu ślina przyniesie na język, dopiero potem dostrzega konsekwencje swoich czynów. Mógłby zażartować z osób w depresji albo coś w tym rodzaju, ona by to usłyszała i wtedy mogłaby mu zrobić "jazdę", a potem odpalić papierosa. Przez co on poczułby się dziwnie, przeprosi ją i nakłoni do porzucenia palenia. I z czasem ona się odzwyczai.]
OdpowiedzUsuńTeddy
[Kto ma zacząć?]
OdpowiedzUsuńTeddy
[To ja zacznę, ale albo w nocy albo jutro.]
OdpowiedzUsuńTeddy
Prawdę mówiąc, Marcel nie miał ani grama koncepcji na to, co takiego mogłaby zrobić Melissa, aby raz na zawsze zapamiętać, iż łamanie zasad regulaminu nigdy nie kończy się książkowym happy endem. Z początku rozmyślał nad tym, aby zlecić jej wyjątkowo skrupulatne przeszukiwanie ściółki, by dzięki temu wyłapać choćby skrawek rzuconego tam opakowania po czekoladowych żabach, bądź innej rzeczy, która nie powinna zanieczyszczać terenów porośniętego mchem gąszczu. Marcel przez swoje dość częste wizyty w tamtym miejscu zdawał sobie jednak sprawę, iż uczniowie w drodze powrotnej z Hogsmeade, nagminnie pozostawiali po sobie niespodzianki w postaci szkodliwych dla tamtejszych stworzeń odpadów, aczkolwiek miał również świadomość, iż całe to zadanie zajęłoby im przynajmniej cały długi dzień, a nie mógł pozwolić sobie na tak wielkie marnotrawstwo. Pragnął jak najprędzej znaleźć się w pokoju wspólnym Ravenclawu i w spokoju wykonać całą listę zaplanowanych na dzisiaj zadań, niżeli włóczyć się po lesie w towarzystwie nieprzewidywalnej blondynki.
OdpowiedzUsuń— Niedługo się dowiesz — odpowiedział, uciszając ją gestem ręki. Żwawym krokiem ruszył prosto przed siebie, zatrzymując się dopiero po przekroczeniu granicy między lasem, a zielonymi terenami szkolnych błoni. Ze znudzeniem omiótł wzrokiem dobrze znaną sobie przestrzeń, spoglądając po konarach wysokich sosen, świerków i reszty gęsto rosnących tutaj iglaków. Zakazany las jak to zwykle bywało, na wskroś przesiąknięty był martwą ciszą, przez którą od czasu do czasu przebijało się jedynie ciche pohukiwanie sów, czy dochodzący z daleka tętent kopyt centaurów. Ta atmosfera nie wprawiała chłopaka w stan zaniepokojenia, wręcz przeciwnie: bezruch i kojąca dla uszu cisza z wolna zaczynała go uspokajać, co w takich okolicznościach było wręcz zbawienne, zarówno dla samego siebie, jak i dla towarzyszącej mu Melissy.
— Może znajdź kilka rosnących tutaj gatunków roślin, połączymy przyjemne z pożytecznym — odrzekł z wymuszonym uśmiechem, zabierając się za dokładne wytłumaczenie przebiegu szlabanu. — Chyba po sześciu latach nauki eliksirów rozpoznasz te, które można by wykorzystać przy warzeniu wywaru — kontynuował, patrząc na nią z jawną wyższością. — A poza tym, Slughorn się ucieszy, jeśli przyniosę mu nową porcję ingrediencji — zakończył, krzyżując ręce na torsie i dając jej niewerbalny sygnał, by wykonała pierwszy krok i zajęła się wyznaczonym zadaniem.
Marcel
Nienawidził palaczy. Nienawidził osób, które robiły z siebie ofiarę i żałośnie domagały się wsparcie, podczas gdy same sobie zgotowały tak marny los. Głęboko wierzył, że cokolwiek dzieje się w życiu zależy tylko i wyłącznie od podejścia człowieka i tego, jakie cele sobie wyznaczył i oczywiście, czy do nich dąży, chociażby po trupach.
OdpowiedzUsuńSiedział wraz z małą grupą Gryfonów na błoniach pod ogromnym dębem, co jakiś czas rzucając jakimś żartem, by nieco rozbawić towarzystwo. To była jego specjalność - żarty, dowcipy, psikusy, figle, jakkolwiek tego nie nazwać. Więc kiedy kolejny raz wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem, uśmiechnął się do siebie w duszy, zadowolony. Postanowił pójść o krok dalej i użyć wrodzonej umiejętności czarnego humoru.
- A wiecie co jest lepsze - bycie emo, czy kalectwo? Nic, ponieważ bycie emo jest kalectwem! - zawołał z sarkastycznym uśmiechem przylepionym do ust.
Śmiech.
- Dlaczego emo mają tak wiele wrogów? - kontynuował.
- Dlaczego? - spytała niska Gryfonka.
- Wystarczy na nich spojrzeć!
Śmiech, znów.
- Co mówisz do emo, by się rozpłakał? Cokolwiek.
Towarzystwo ponownie wybuchnęło złośliwym chichotem.
Teddy
Ucieszyła go jej reakcja. W jej towarzystwie czuł się naprawdę dobrze, choć za razem jakoś inaczej. A jednak mimo wszystko, obawiał się, że zrobi coś nie tak i nigdy więcej jej nie zobaczy, to była jedyna wada całej tej, wcale nie długotrwałej, znajomości – obawa czająca się gdzieś w sercu, że ona może zniknąć z jego życia. W tamtej chwili Ślizgon wiedział, że będzie się starał być jej bohaterem, obrońcą. Tak bardzo mu zależało, by nigdy nie spotkało ja nic złego, a znał ją od nie dawna. Kompletnie nie potrafił znaleźć się w tej zabójczej mieszance uczuć.
OdpowiedzUsuńWiedział że jest późno, że za parę chwili świat przykryje granatowa pościel, a ktoś tam w górze zapali tysiące lampek. Lubił noc, choć tym razem wcale nie radowała go myśl, że właśnie się zbliża, że zapada zmrok. Stało się zupełnie na odwrót, bo Jack poczuł dziwne ukłucie w piersi, a jego oczy błysnęły na sekundę, a zaraz potem przygasły i chłopak nie mógł nic na to poradzić.
Na szczęście zaraz uratowała go propozycja Lissy, której za nic w świecie nie mógłby odrzucić. Tym bardziej, że nie miał żadnych własnych planów, a jeśli by je miał, to z chęcią by je porzucił. Dla Melissy.
- Z chęcią dotrzymam ci towarzystwa – rzekł z szerokim uśmiechem.
Nie wiedział jak się pożegnać. Delikatnie przygryzł wargę, potarł jedną dłonią o drugą i przestąpił z nogi na nogę. Od innych po prostu się odwracał, od niej nie potrafił. Długo bił się z myślami, by zdecydować, że nic ponad trzy słowa z siebie nie wykrztusi.
- Do widzenia, Melisso.
*
Dziwnym trafem nie potrafił zasnąć. W łóżku przewracał się z boku na bok, dalej bezskutecznie zamykając oczy. Jednak musiał otwierać je po paru sekundach, bo miał wrażenie, że słyszy głos, kroki, że czuje czyjąś obecność. Dopiero, gdy pod zamkniętymi powiekami zobaczył dziewczęcy uśmiech, mignęły mu blond włosy i zaświeciły cudne oczy Lissy, oddał się w objęcia snu.
Ze wstaniem nie miał już problemu, bo choć myśl o zajęciach go przytłaczała, to jedno wspomnienie planów na popołudnie postawiło go na nogi. Chciał jak najszybciej przebrnąć przez „te nudną” część dnia, by znów móc poczuć te dziwną mieszankę u boku Krukonki. Czas jednak rządzi się swoimi prawami i gdy bardzo pragniemy, by płynął szybciej, on zatrzymuje się w miejscu. Jack miał wrażenie, że samo śniadanie odbyło się z kilkugodzinnym opóźnieniem, bo w wielkiej Sali zajął miejsce jako pierwszy i czekać musiał niesłychanie długo. Siedział dosłownie jak na szpilkach, dopóki pomieszczenie się nie zapełniło, a on nie odnalazł spojrzeniem swojego celu przy stole mieszkańców Ravenclawu. Jedzenie zdawało się być zbędą częścią posiłku, bo Ślizgon na talerz nie nałożył sobie nic, nieświadomie gapiąc się w jedno miejsce.
- Jack – ktoś szturchnął go w ramię – Chłopie żyjesz jeszcze? Jesteś jakiś osowiały?
Ciemnooki potrząsnął głową, a jego włosy zapłonęły czerwienią, bo to one rumieniły się miast policzków. Chłopak uśmiechnął się głupio i przywrócił brunatny kolor swojej ozdobie głowy.
- Zamyśliłem się – wyjaśnił.
- Ty? - upewnił się siedzący obok niego Ślizgon i posłał Bizarre'owi krzywe spojrzenie – Tak bez wygłupów, śpiewów i tym podobnych? Martwię się o ciebie – zażartował na koniec i wrócił z nosem do swojego talerza.
Jack jednak nie uważał całego zajścia za śmieszne, choć zawsze mu było do śmiechu. Ten dzień wyjątkowo go męczył swoją długością i drażnił powolnością mijanych sekund. Chłopak zaczął się nawet zastanawiać, czy zawsze jest tak, że zegary działają nam na przekór.
Na szczęście wreszcie nastąpiła wyczekiwana przez niego chwila i mógł stanąć na błoniach, tuż przy wyjściu z Zamku i czekać na Melissę. Tu, dzięki niech będą Merlinowi, nie musiał zagrzewać miejsca, bo wtem ukazała mu się sylwetka dziewczęcia, którego tak wypatrywały jego oczy. Ślizgon podskoczył wysoko i energicznie zamachał ręką, zwracając tym samym uwagę nie tylko Lissy, ale też sporej ilości innych uczniów. Tamci jednak mało go obchodzili i nie przejmował się ich skrzywionymi minami, bo już po chwili przedzierał się w pobliże Krukonki. Po kilku sekundach przepychania się stanął u jej boku z szerokim uśmiechem na twarzy i wyjątkowo żarzącymi się oczyma.
Usuń- No to witaj! - wykrzyknął rozentuzjazmowany - Kierunek Hogsmeade?
[ Wiii! Mamy jako taki wyznaczony cel xD Wybacz, przeskoki w czasie, nawet tak maleńkie, jakoś mi nie wychodzą :/ A pożegnać ich to już kompletnie nie potrafiłam. Teraz wystarczy tylko urozmaicić im życie i coś pomieszać :3 ]
Jack
Kiwnął z aprobatą głową, bo i on był głodny. Teraz, po nie zjedzonym śniadaniu, zaczynało burczeć mu w brzuchu, a kiszki grały słynnego marsza. Natomiast wizja zjedzenia czegoś nie w Hogwarcie była zachęcająca, tym bardziej, że Jack nie często miał okazję wyjść z kimś na jedzenie.
OdpowiedzUsuń- No to chodźmy – powiedział dziarsko i ruszył z Melissą po boku przed siebie.
Jako że nie był to jeszcze weekend, do Hogsmeade zdążało niewielu. Prawdę powiedziawszy natknęli się tylko na jakichś piątoroczniaków biegnących w stronę miasteczka i gromadkę chichoczących dziewcząt wracających z niego. Najprawdopodobniej ci, którzy chcieli załatwić coś w wiosce, byli już na miejscu. Chłopakowi nie śpieszyło by się wcale, gdyby choć trochę zjadł podczas śniadania, a nawet później. On jednak nie uznawał pożywiania się za szczególnie ważne i zwykle po południu wykradał kilka kromek chleba z kuchni. Dopiero tego dnia zdał sobie sprawę, że głód nie jest wymysłem ludzkiego umysłu, a realną męką. Dosłownie go skręcało.
- Lissa, chodź że no – powiedział podskakując w miejscu.
Podążali właśnie ścieżką w miarę spokojnym krokiem, kiedy Jack'a dopadła kolejna fala głodu. Złapał więc dziewczynę za rękaw i pociągnął za sobą. Spokojny marsz zmienił się w trucht w stronę Hogsmeade. Było jednak coś jeszcze, co zachęciło go do podjęcia biegu. Odkąd wyruszyli spod murów Zamku chłopakowi towarzyszyło przeczucie, że ktoś ich obserwuje. Co jakiś czas odwracał się przez ramię i szukał podejrzanej postaci. Czasem widział oddaloną od nich sporo sylwetkę jakiegoś mężczyzny podążającego w stronę wioski. Dopadało go wtedy dziwne wrażenie, że powinni zainteresować sie jego osobą, a adrenalina zaczęła rozpływać się po jego ciele, o czym świadczyły co chwila zmieniające sie włosy. Jack co prawda potrafił panować nad swoją metamorfomagią, ale jeśli górę w nim brało jakieś silne uczucie, którego był świadom, jego włosy szalały. Więc obserwując zmiany na jego głowie, można się było domyślić, co chłopak czuje. Dla Melissy była to jedyna możliwość, by zorientować się w jego przeczuciach, bo Ślizgon postanowił nie zaprzątać jej głowy bezpodstawnymi przypuszczeniami. Na szczęście wkrótce na horyzoncie ukazały się sylwetki pierwszych budynków i mogli przystanąć. Ciemnooki obawiał się, że mógł podirytować swoją towarzyszkę, zmuszając ja do biegu, dlatego też zatrzymał się z niejaką ulgą. Puścił jej rękaw, położył dłonie na udach i pochylił sie delikatnie. Złapał kilka większych oddechów i spojrzał z boku na blondynkę.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zła o ten trucht. Od rana nic nie jadłem, a na samo wspomnienie o jedzeniu moje kiszki zaczęły wygrywać swego marsza – poinformował ją z przepraszającym uśmiechem – Ale już jesteśmy! - dodał z entuzjazmem i wyprostował się.
Wtem nabrał przemożnej ochoty powiedzieć jej o ciemnej postaci, która zdawała podążać ich tropem, gdy dostrzegł pod pierwszym domem postać ubrana na czarno z kapturem zarzuconym na głowę. Tajemnicza persona ewidentnie spoglądała w ich stronę, więc włosy Ślizgona z długich, jasno brązowych zmieniły się w krótsze i zdecydowanie ciemniejsze.
- Ruszmy się stąd – poprosił ściszonym głosem i oczyma wskazał na zakapturzonego osobnika.
Zaraz też ruszył do przodu, nie oddalając się od dziewczyny na krok. O siebie nie bał się nigdy, a każda kolejna opresja, z której wychodził bez szwanku lub z jakimikolwiek urazami utwierdzała go w przekonaniu, że nic bardzo złego stać ise nei może. Jednak jeśli miał o bok siebie kogokolwiek, to zachował te szczątki racjonalizmu, który nie pozwalał mu wychylać sie niebezpieczeństwom na przeciw. W towarzystwie Melissy zdał sobie sprawę z tego, że jeśli naraziłby ją na jakąkolwiek krzywdę przez własną głupotę, to nigdy by sobie tego nie darował. Dlatego też starał się kontrolować obecność tajemniczego człowieka, który nadal trwał an swym miejscu, śledząc ich jedynie wzrokiem. Jack był pewien, że jest to ten sam mężczyzna, którego zostawili za sobą po wspólnym truchcie.
Usuń- Mam wrażenie, że ten gość się na nas gapi – szepnął do ucha Melissie.
[ Wprowadziłam tego tajemniczego pana myśląc o Śmierciożercach, którzy obserwują Lissę x3 ]
Jack
[Aaaaa, czemu nie? :D ugadajmy się, będzie zabawa!
OdpowiedzUsuń(Piszę tu, bo mnie ciągnie do Mel)]
Sky
[ Wątek musi być, obowiązkowo! Ale musimy wymyślić coś znacznie ciekawszego od smoków :D ]
OdpowiedzUsuńJacuś
[No i właśnie ta ślepota to taki dodatek ode mnie dla Helen <3 Bo z tego co czytałam, to od achromatopsji się nie ślepnie... No a tak to przynajmniej jest jeszcze ciekawiej! Uwieeeelbiam Emmę więc przyszłam do Melissy :>]
OdpowiedzUsuńHelen
[Ja w sumie dopiero dwa odcinki AHS obejrzałam(a jest to chyba spowodowane strachem przed następnymi :o) ale zaczęłam właśnie przez to, że Emma tam będzie :D W sumie to wolałabym chyba wspólnie pomyśleć, bo na razie nie mam zbyt wielu pomysłów :<]
OdpowiedzUsuńHelenka
[ Z ogromną chęcią! Jakieś szczególne pomysły?]
OdpowiedzUsuń[ Pomysł jest bardzo w porządku, ale może go trochę podkoloryzujemy? Są przyjaciółmi w chwili obecnej, dzielą się ze sobą wszystkim i to bardzo intymna relacja, jednak kiedyś nie było tak kolorowo. Co powiesz na to, że Luke był dawno temu w niej zakochany, napisał do niej miłosny list, który gdzieś się zawieruszył i dopiero teraz nagle mogłaby go odnaleźć? W zależności od tego, co ona by do niego czuła, można byłoby wymyślić ciąg dalszy. No, ale chodzi o taki punkt, od którego możemy zacząć czyli znalezienie listu. Hm?]
OdpowiedzUsuń[ Z chęcią zacznę, ale musisz zagwarantować mi, że Luke nie dostanie kosza:)))]
OdpowiedzUsuńNie mogę czekać. Ktoś kiedyś powiedział mi, że odpowiednie momenty nigdy nie nadchodzą. Cóż, może miał rację.
OdpowiedzUsuńKiedyś był młody, beznadziejnie zakochany, a przyszłość nie rokowała zbyt dobrze. Może gdyby przemyślał słuszność swej decyzji, teraz nie wbijałby zażenowanego spojrzenia w ścianę, próbując uniknąć jej wzroku. Dwuletni list ciążył mu w dłoni, pomięty i nieco pożółkły. Nie chodziło o sam fakt, że istnieje i trzeba wynaleźć odpowiednie wytłumaczenie. Chodziło o coś zgoła innego.
Pamiętał, jakby to było wczoraj, gdy marzył o światowej karierze poety i każdego dnia zapisywał zgrabnym pismem rzędy liter. A kiedy mijała go na korytarzu, uśmiechając się w ten perfekcyjny sposób, wiedział, że to jej poświęci kilka najświeższych wierszy. Ale podziwianie w ciszy nie było zarezerwowane dla ludzi jego pokroju. On pragnął akcji, ruchu i wymagających pracy działań. Więc pewnego dnia spędził parę godzin w bibliotece, kontemplując jej piękno i zamykając je w dwóch prostych słowach.
Pewnie nie wiesz, ile znaczy dla mnie sama Twoja obecność. To tak, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch, a siła jego uderzenia zwaliła mnie z nóg. Czuję to za każdym razem, gdy Cię widzę. Nie ma idealnych ludzi, wiem. Ale Ty wydajesz się być idealna akurat dla mnie.
- Pytasz, co to jest? - mruknął niemrawo, drapiąc się po platynowej głowie - właściwie, widzę to na oczy pierwszy raz. Spójrz na ten podpis. Sądzisz, że podpisałbym się w sposób sugerujący, że jestem prawie analfabetą?
To była zima, parę dni przed jego urodzinami, a to miał być mały urodzinowy prezent. Świadomość, że nareszcie dowie się, że gdzieś na tym świecie jest ktoś, kto mógłby uchylić jej nieba. Oczywiście, tylko w przenośni. Usta bolały go od wiecznego uśmiechania się do własnych myśli, gdy podrzucił jej list, powstrzymując się, żeby nie krzyczeć z radości.
Ale dni, które potem nadeszły, całkowicie wyleczyły go z tak starannie pielęgnowanego uczucia. Nie tego oczekiwał. Nie tego się spodziewał. Po tym wszystkim, po każdym wyważonym i dopieszczonym słowie, nic się nie zmieniło. Traktowała go jak zazwyczaj, być może udając, że jego wyznania nie miały większego znaczenia. To bolało. Po raz pierwszy w życiu poczuł, że kochać kogoś znaczy odnieść klęskę, poddać się miłości znaczy przegrać. I za każdym razem, gdy na nią spojrzał, myślał o tym, że jej obojętność spłynęła prosto do jego serca.
Jesteśmy znajomymi, kumplami, najlepszymi przyjaciółmi. Jesteśmy słodcy, naiwni i piekielnie inteligentni. A chociaż nigdy nie chcesz wywróżyć mi przyszłości, zawsze wybaczam Ci ten mały defekt. Wiesz dlaczego? Bo sądzę, że moja obecność sprawia, że Twoje wizje nie działają tylko z jednego powodu. Nie chcą odbierać Ci szczęścia, gdy dowiesz się, że jestem Twoją jedyną prawdziwą miłością.
A potem, potem niewiele miało już znaczenie. Zawiedziony, przez pewien czas przygaszony, raz na zawsze porzucił pisanie. Przypomniało mu o niej, a przecież próbował zapomnieć. Odmawiał spotkań, zbywał ją ważnymi spotkaniami i nie śmiał się z jej żartów tak radośnie jak przedtem. Potrzebował czasu i ukojenia. Wtedy właśnie odnalazł fortepian, który sprawił, że znów stali się sobie bliscy.
Jednak nigdy nie zapomniał, jak go zawiodła.
Jesteś dla mnie wszystkim. To przyjemność móc z Tobą rozmawiać i przypadkowo łapać Cię za rękę. Wiem, że niczego nie zauważyłaś, ale teraz nie mam już nic do ukrycia. Kocham Cię. Moja miłość do Ciebie nie pozwala mi swobodnie oddychać.
[ Podwójne kiedyś na początku spędza mi sen z powiek, wybacz. Nienawidzę popełniać takich niedopatrzeń.]
Usuń[ Nie chcę być zarozumiała, bo kompletnie nie jestem osobą tego typu, ale nie myślałaś o tym, żeby wprowadzić do swoich odpisów trochę więcej wewnętrznych rozważań, uczuć, jakichkolwiek dygresji? Sucha akcja nie sprawdza się dobrze i nie pozwala w tym wypadku mi na odpowiednią odpowiedź, bo nie mam pojęcia, co twoja postać myśli. No i popracuj trochę nad konstrukcją, ogólnym sensem i będzie coraz lepiej, zobaczysz :) Ile już siedzisz na grupowcach?]
OdpowiedzUsuńNie spodziewał się, że tak szybko ulegnie i przestanie zadręczać go dociekliwymi pytaniami. Na jej miejscu zagroziłby sobie nawet śmiercią, byleby tylko dowiedzieć się dlaczego, kiedy, jak i gdzie. Wzruszył ramionami i spróbował się uśmiechnąć, ale usta odmówiły mu posłuszeństwa, wydobywając na światło dzienne jedynie marną imitację uśmiechu.
Auć. Już zapomniał, jakie to uczucie, gdy obojętność paraliżuje ciało i głucho rozbija się o czaszkę. Naprawdę tylko tyle? Naprawdę nie ma już nic więcej, prócz cierpkiego przytaknięcia? Czy nie zależy jej, by dowiedzieć się, o co chodzi?
W tej szkole jest przecież tylko jeden Luke Way. Nie ma nikogo innego o podobnych inicjałach, nikogo o podobnym charakterze pisma. Więc dlaczego mimo dowodu trzymanego w dłoni była w stanie po prostu to zlekceważyć? Dlaczego jest ślepa na wszystko, co ma dla niego głębszy sens?
- Listy miłosne są przecież takie romantyczne - burknął cicho, przesuwając po niej wzrokiem - nigdy nie wiesz, co w nich będzie i jak powinno się na to zareagować.
Jednak złość nie leżała w jego naturze, a gniew ulatniał się po parku sekundach. Był nieszkodliwy w swoim chorym świecie, w którym żadna kłótnia ani najmniejsza sprzeczka nie miały prawa bytu. Czasem chciał powygarniać ludziom, co leży mu na sercu. Krzyknąć, że nimi gardzi i użyć wiązanki przekleństw, które wprawiłaby ich w oszołomienie. Ale nie potrafił. Nie potrafił nawet zatajać w swoim sercu nienawiści i karmić się dzień po dniu.
Po minucie się zreflektował, zranieni przyjaciele nie powinni bowiem urządzać scen, gdy w grę wchodzi miłość. Przecież to tylko złamane serce. Można to zbagatelizować. Dwa lata to kawał czasu, żeby zamknąć rany i pozwolić sklepić się bliznom.
– A wie pan, co jest najlepsze w złamanym sercu? Tak naprawdę można je złamać tylko raz. Reszta to ledwie zadrapania.
- Wyliczyłem sobie, że przynajmniej do wieczora utniemy sobie przemiłą pogawędkę na temat tego tajemniczego listu, ale skoro możemy ominąć ten podpunkt, to jestem do twojej dyspozycji. Czas start, zrób ze mną, co zechcesz.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń[Nie potrafił nawet zatajać w swoim sercu nienawiści i karmić się NIĄ dzień po dniu.]
Usuń[(chyba oślepłam, bo nie widzę nigdzie postaci, która nazywa się Hayden, więc musisz mi wybaczyć, że spamuję Ci tu)
OdpowiedzUsuńDzięki bardzo za zaproszenie, niestety zmuszona jestem odmówić (a nie lubię odchodzić bez pożegnania, zwłaszcza że dostałam od Ciebie tak miły komentarz). Na wątek oczywiście miałabym chęć, ale żenująca postawa Dyrekcji trochę wytrąciła mnie z równowagi - ja rozumiem, nie chcieć się wdawać w pyskówki z autorami, ale usuwać komentarze spod karty administracji? Serio?
Dla mnie Syriusz i tak już pozostanie Stymestem, więc łączę się z Tobą w miłości do Asha i jego tatuaży oraz życzę miłego blogowania - pozdrawiam cieplutko i do zobaczenia, mam nadzieję, na jakimś innym blogu z nieco bardziej przyjazną atmosferą :)]
Każdy ma swoje demony....
OdpowiedzUsuń