Człowiek jest obrazem malowanym przez wiele dłoni. Jednak Bastian, choć daleko mu do opinii dzieła sztuki, stanowi abstrakcję kreowaną rękami mistrzów. Mawiają, że ludzie mają nieskończenie wiele natur - zbyt wiele by móc je wszystkie zrozumieć, zbyt wiele by je wszystkie nazwać. Poprawnie opisać Bastiana, to jak podjąć się interpretacji kształtu chmury. Przez każdego postrzegany jest inaczej, a nawet najlepsza półprawda wyciągnięta spomiędzy wierszy, zawsze będzie jedynie połową prawdy. Człowieka nie da się podsumować punkt po punkcie, jest zbyt skomplikowany, wykracza daleko poza wszystkie litery wszystkich alfabetów. Ukazując jedną naturę, pomija się drugą. Ale można pokazać Bastiana takim, jakim go widzą oczy mistrzów, choć ich wzrok też jest zamglony ludzką nieidealnością. Można skupić się na tej konkretnej części prawdy o Bastianie. Wszak lepiej poznać jego ułamek, niż nie poznać go wcale.
alfabet łajdaka dwadzieścia trzy ma litery
A jak Bastian Altruista
Co mogę o nim powiedzieć? Polubiłam go. Jako pierwszy zgodził się mi pomóc i nauczyć latać, co – biorąc pod uwagę mój całkowity brak umiejętności w tej dziedzinie – przyniosło, może nie spektakularną, ale jednak, poprawę. Elsa
Po spinach, które miały miejsce, gdy się rozstaliśmy w piątej klasie, przyszedł czas na rozejm i pomimo balowej afery, a może właśnie dzięki balowej aferze, zrozumiałam że jest on dżentelmenem, który śmiało stanie w twojej obronie. Kristel
B jak Bożyszcze Nastolatek
Bastian, ach Bastian. Widzę go jak idzie, swoim specyficznym, kaczkowatym krokiem przez hogwarcki korytarz i w głowie kołacze mi jedna myśl: drań. Jo
White? Znam go głównie z treningów quidditcha i czasem mam wielką ochotę rzucić na niego klątwę w Klubie Pojedynków. Mam dość wysłuchiwania jego ciągłych narzekań. Lepiej niech ktoś go sprowadzi na ziemię, zanim uzna, że jest bogiem w ludzkim ciele. Yseult (która sama nie pogardziłaby stanowiskiem kapitana)
C jak Co on robi w Ravenclawie?!
Bastian White? Odkąd tylko go poznałam, dziwię się, że trafił do Ravenclawu. Zawsze myślałam, że tamtejsi ludzie całe dnie spędzają nad książkami, ale od każdej reguły są wyjątki i Bastian jest jednym z nich. Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się ujrzeć go w bibliotece zwykle przepełnionej sumiennymi Krukonami. Elsa
Wcześniej zastanawiałam się, jak taka osoba jak on mogła trafić do Ravenclaw'u. Jednakże widząc pracę Bastka nad odwetem dla Ślizgonów jestem w stanie stwierdzić, że trafił do odpowiedniego domu. Mądrość jest jedną z jego lepszych cech, pomijając fakt, iż czasami zaćmiewa ją głupota. Chantelle
D jak Dobry pod każdym względem
Mogę powiedzieć o tym samozwańczym pogromcy młodzieńczych serc i postrachu biednych, oskarżonych o bycie gejem uczniów - wszyscy wiemy o kogo chodzi - wiele, jednak niewiele może dostać się do publicznej wiadomości. Chociaż prawdopodobnie PEWNA SPRAWA nie umknęła niczyjej uwadze... Kategorycznie odmawiam odpowiedzi na pytanie, czy jest dobry. Kristel
E jak Doskonały eksponat pokazowy
Gdyby kiedykolwiek przyszło mi wyjaśniać jakiemuś średnio inteligentnemu indywiduum złożony termin "przerostu formy nad treścią", zamiast zagłębiać się w zawiłe definicje, załatwiłbym sprawę jednym, obrazowym przykładem. Bastian White - eksponat A! Równie bezproblemowo wyglądałaby kwestia "rozdmuchanego ego", "próżności", "horrendalnie zawyżonego poczucia własnej wartości" oraz zatrzęsienia innych zwrotów i wyrażeń o podobnym zakresie znaczeniowym. Tak, w powyższych kilku przypadkach znajomość z Bastianem okazałaby się istny błogosławieństwem. Drew
F jak Filch wymięka
W przeciwieństwie do wszystkich pozostałych, kiedy to sama jego obecność - nierozerwalnie związana z nadętym uśmieszkiem i arcyirytującymi, bufonowatymi "mądrościami" wygłaszanymi na każdym kroku - potrafi dać się we znaki bardziej niż wrzask mandragory i nużące tyrady Filcha razem wzięte. Drew
Kto sprawia, że korytarze na długi okres czasu zalewają się bagnem, z którym nawet ktoś taki jak Filch nie potrafi się rozprawić? Bastian, który podczas swojej kariery prefekta myślał, że obejmuje go immunitet. Filch to kretyn, taki sam jak White, więc nie ma co się dziwić. Marcel
G jak Generalnie problemem jest tylko Drew
I choć normalnie szalałabym na jego punkcie (no dobra, bez przesady; widziałaś w końcu Benjamina), to przez jego specyficzne podejście do życia i ludzi mam jedynie ochotę złapać go za gardło i udusić. W sumie chodzi tutaj właściwie o jego zatargi z Drew, bo przecież JAK MOŻNA NIE LUBIĆ TAK WSPANIAŁEGO DRUSIA? Jo
H jak W tej umowie tkwi haczyk
Pewnie wszyscy spodziewają się, że będę wychwalała Bastka co niemiara. Tutaj powinnam wspomnieć jak bardzo jest czuły i troskliwy, a życie z nim przypomina bajkę. Niestety nie do końca to tak wygląda. Znam White'a dostatecznie długo, żeby nie być zaślepiona tym co aktualnie nas łączy i mimo że jest świetnym kumplem, zdaje sobie sprawę z tego, że również kwalifikuje się pod miano niezłego „dupka”. Millie
I jak Ideał każdej dziewczyny
Nigdy nie był święty i na pewno taki nie będzie. Uparty, wszechwiedzący, zawzięty, można by wymieniać tak długo. Kiepsko odnajduje się w związkach, a jednak się stara, co świadczy o tym, że posiada też zalety, które nie każdy dostrzega. Potrafi być uroczy - jeśli tylko mu się chce - zawsze walczy o to w co wierzy - nawet jeśli nie zawsze ma rację - no i genialnie gra w Quidditcha. Powiedziałabym jeszcze o kilku innych, ale szczerze powiedziawszy, to nie twój pieprzony interes. Znam za to jeden przymiotnik, który idealnie go opisuje – bastianowy. Millie
J jak Jeszcze Piotruś Pan
Bastian White to niezwykle upierdliwy chłopak. Lecz muszę stwierdzić że polubiłam jego arogancką naturę, lecz jego samego? Nigdy w życiu. Po pierwsze: to jakiś rozpieszczony bachor. Po drugie: nie ma szacunku do innych. Po trzecie: To po prostu Bastian White! Choi
Bastian to infantylny kapitan drużyny Quidditcha Ravenclawu, tyle o nim słyszałem. Ben
K jak Kapitan marzeń
Gdyby Bastek wykazywał się na tyle silną wolą, by nasze prywatne porachunki zostawiać poza granicami stadionu i nie wyładowywać swoich frustracji na Bogu ducha winnych zawodnikach, do definicji, które zobrazować można jego osobą, mógłbym ostatecznie dołączyć jeszcze "dobrego kapitana". Trzeba przyznać, że zebrał drużynę do kupy i do tej pory z zadziwiająco pozytywnym skutkiem udaje mu się utrzymać ją w ryzach. Jednak by rzeczywistość doścignęła jego wyobrażenie o własnej wspaniałości... Nie, to się nigdy nie uda. Drew
L jak Lubi być głaskany za uszkami
Cóż, Bastian jest dobrym kumplem. Nie mów mu tego, że go wychwalam, bo jego ego łatwo osiąga apogeum, ale według mnie jest on – ledwo przejdzie mi przez gardło, ale to jednak prawda – inteligentny, a czasem i zabawny. Kristel
To dobry chłopak. Chantelle
M jak Bastian Męczennik
Los pokarał mnie towarzystwem Bastka niemal na każdej płaszczyźnie hogwarckiej egzystencji. Ten sam rocznik, ten sam dom, to samo dormitorium, ta sama drużyna Quidditcha... Jedyne, co w niewielkim stopniu może wynagrodzić męczarnię tak częstego przebywania z Kapitanem Bastusiem w odległości mniejszej niż dziesięć metrów, to świadomość, że on męczy się w tym układzie równie mocno, co ja. Czasem może nawet mocniej, choć chwile słabości natychmiast usiłuje zakamuflować karykaturalną maską mającego wszystko gdzieś ważniaka. Drew
N jak Bastian Narwaniec
W większości rozsiewa pozytywne fluidy i jest duszą towarzystwa, chyba że jakimś cudem zakwalifikujesz się do drużyny Quidditcha Ravenclawu – wtedy poznasz jego prawdziwe oblicze. Stajesz się jego bezosobowym podwładnym, który winien zginąć za każdą źle przeprowadzoną akcję. Słyszałam, że Bastian próbował nawet zamontować w szatni gilotynę i musiał interweniować sam dyrektor. Sama widzisz, jest narwany. Caroline
O jak Obligatoryjny element otoczenia
Bastian jest bardzo specyficzną osobą, której wszędzie pełno. Caroline
Hogwart bez irytowania tej kupki nieszczęść byłby zwyczajnie w świecie monotonny. Mikael
Daj spokój, ten człowiek prześladuje mnie od siedemnastu lat. Przez długi czas spaliśmy nawet w jednej kołysce i był to dla mnie najszczęśliwszy okres z nim. Głównie dlatego, że wcale go nie pamiętam. Eva
P jak Prefekt Roku
Bastian White, czyli mój pożal się Merlinie współlokator, z którym od prawie siedmiu lat - na swoje nieszczęście - dzielę jedno i to samo dormitorium. Chyba cały Hogwart pamięta spektakularną karierę Prefekta Bastiana, która trwała AŻ dwa tygodnie. Co jak co, ale do księgi rekordów Guinessa pasowałby on idealnie, czego nie można powiedzieć o odpowiedzialnym stanowisku powierzanym przez starego Dumbledore'a. Marcel
R jak Różni się od dziewczyn tylko jednym
Gdybym posiadała co innego między nogami z pewnością byłabym Bastianem White'm. Obydwoje mamy durne pomysły, choć to ja oczywiście wpadam na te lepsze. Krukoni górą tak w ogóle! Polly
S jak Tak sympatyczny, że gniew sam ulatuje
Na początku go lubiłam, nawet bardzo ale po tym co zrobił przez dłuższy czas miałam ochotę najzwyczajniej go udusić. Obecnie? Sama nie wiem, po prostu ciężko się na niego gniewać. Ivette
Może któregoś razu trafiłam jako ofiara jego jakże świetnych zabaw, jednak nawet mimo tego polubiłam Bastiana. Chantelle
T jak W jego przypadku wszystko jest twarzowe
Myślę, że do twarzy byłoby mu w fiolecie i bez dwóch jedynek. Mikael
U jak Właściciel uśmiechu anioła
Mimo tego nie da się go nie lubić, bo na sam widok tego uśmiechu sam masz ochotę się uśmiechać. Caroline
Trudności w życiu mieć nie będzie, zwłaszcza, że jednym uśmiechem potrafi załatwić każdą sprawę. Elsa
W jak Bastian Wojownik
Jeżeli mam być szczery, to jest w stanie wojny z właściwymi osobami, jeżeli wiesz, o co mi chodzi. Ben
Nie chciałabym mu podpaść. Elsa
Bastian? Uhu, Bastuś, mój niedościgniony, trochę niezrównoważony psychicznie rywal! Mikael
Nie przepuści żadnej okazji, żeby skomplikować mi życie, jednak jakiekolwiek roszczenia z mojej strony zakrawałyby w tym miejscu o hipokryzję. Drew
Poznałam historię jego drugiego imienia i uszłam z życiem. Nikt już nie będzie miał tyle szczęścia. Eva
Y jak Yyyyy lepiej pomińmy ten punkt
Jego miotła mogłaby zrobić światu przysługę, i zwalić jego wygórowane ego spektakularnie na trybuny. No wiesz, najlepiej z głośnym BUUUUUUM. Może w nagrodę za jego ciężką pracę byłbym tak uprzejmy i pofatygowałbym swoje szacowne cztery litery do Skrzydła Szpitalnego, ale jak powszechnie wiadomo głupi to ma zawsze szczęście. Mikael
Z jak Bastian niezwykle zainteresowany życiem innych ludzi
Bywa wścibski, kiedy chce się czegoś dowiedzieć albo mu się nudzi. Caroline
Basti to taki niezniszczalny karaluch, który niezłomnie będzie wiercił dziurę w brzuchu, nie ważne ile razy go zdzielisz butem. Eva
zebrała i opracowała Gryzelda Pumpkin
Bastian White
30 kwiecień 1960 — zazwyczaj dormitorium, sezonowo malownicze northwood — krew niczym spirytus — nie wie co robi w ravenclawie — już nie kapitan, a tylko nadworny ścigacz w drużynie quidditcha — jedenaście cali, średnio giętka, dąb, pióra gryfa — chroniony przez bielika, śmiertelnie przerażony osami — zawsze spłaca swoje długi — ma zwinne paluszki; jest pianistą, ale podoba mu się twój tok myślenia — drugie imię największym sekretem — duma rodziców, utrapienie całej reszty świata
rzucam wyzwanie Mistrzowi gry
Dylan Forsberg ▪ 8806340 ▪ poprzednia karta
Dylan Forsberg ▪ 8806340 ▪ poprzednia karta
Jeśli ktoś nie wie za co dziękuję, polecam kliknąć w tę piękną okładkę bastianowego abecadła. Hit wszystkich podstawówek! A więc *werble* wielkie podziękowania należą się wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej karty! Bez Was Basti nie byłby tym, kim jest. Jesteśmy Waszymi dłużnikami i pamiętajcie, że nie tylko Lannisterowie spłacają swoje długi. Ostatnio mam tendencję do tworzenia dziwnych kart (no... bardziej rzucania dziwnymi pomysłami, inni pracują za mnie XD), ale gdyby ktoś chciał się poczytać więcej o Bastusiu (informacji, nie hejtów!) do dyspozycji jest jego stara karta. Na pociechę powiem, że zainstalowałam tam nowe foteczki. A jeśli chcecie dołożyć swoją cegiełkę do tej karty, z hejtami i żalami na mojego Usia zapraszam na gadu!
[Ach, och, jaka wspaniała karta! *zachwyt* Szkoda tylko, że nie jest Twojego autorstwa! Przepraszam, musiałam to wytknąć, ale usprawiedliwiam to swoją tymczasową rudą wredną naturą.
OdpowiedzUsuńBo w końcu jak nie Bastek to kto? :D]
obrażany przez infantylnego, głupiego kapitana drużyny quidditcha Krukonów
Ben
[Karta jest świetna, ale to już Ci mówiłam <3 Wątku chcę, ale najpierw się opublikować muszę xD]
OdpowiedzUsuńMillie
[Bardzo pomysłowa karta! :D]
OdpowiedzUsuńAnka
[miłość taka ogromna! no prawie gdyby tylko Iv nie była przyrzeczona Drusiowi <3]
OdpowiedzUsuńIv
[No ja myślę! Drusiu to w tym przypadku przeszkoda nie do przeskoczenia :p]
Usuń[Bierz ją, ogierze. Masz przyzwolenie Bastiego.]
Usuń[Ładnie to rozegrałaś :D]
OdpowiedzUsuń[No cóż, literka G wymiata, nie ma co.]
OdpowiedzUsuń[Nie sposób się nie zgodzić, Jo! *sztama*]
Usuń[ Cóż za tytuł. Akurat zaczęłam czytać "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a" i aż dziwne, ale bardzo przyjemnie mi się ją czyta. Nowa karta jest bardzo fajna, ale już Ci to napisali, więc ja nie muszę :) ]
OdpowiedzUsuńMelissa/Audrey
[ Co to za "L"? Chyba jakaś kaczka drukarska - powinno być "L jak Loczek". ]
OdpowiedzUsuńMeza
[Taki tam prawie brat bliźniak Polly <3]
OdpowiedzUsuńPolly / prawie Blondie xd
[bardzo fajnie wyszła ta Bastusiowa karta :D]
OdpowiedzUsuńMarcel, Ian
[Bastian, Basti, Kapitan Bastuś <3 No i nareszcie prawda ujrzała światło dzienne. Cóż mogę rzec - jesteśmy genialni! Prawie na równi z Bastianem; choć moje Drusiowe alter ego zdziela mnie za to ostatnie stwierdzenie w łeb ;D]
OdpowiedzUsuńKsiężniczka Drew
[Bardzo ładna ta nowa karta. :D]
OdpowiedzUsuń[ Wszyscy wiedzą, że genialna :D Tylko Jace chyba go formalnie 'nie zna' :D ]
OdpowiedzUsuńMalfoy
[Genialna karta. Więcej słów nie trzeba :3 ]
OdpowiedzUsuńIrytek postanowił nie czekać aż Bastian White wstanie by móc uraczyć go żartem. Kiedy tylko ukradł metalowe wiadro woźnemu wiedział co z nim zrobi – napełnienie go wodą z ubikacji nie byłoby tak urocze gdyby wcześniej nie powrzucał tam tuzina par brudnych, ślizgońskich skarpetek pachnących jak szwajcarski ser w południe. Jeszcze zanim słonko wstało, Irytek wleciał do chłopięcego dormitorium i spoglądał na śliniącego się we śnie chłopaka.
OdpowiedzUsuń- Bastuś! Wstawaj, taki śmierdzący dzionek!
CHLUST!
Eh, Irytku żarty z wodą z ubikacji zostaw sobie na jednego niewinnego Ślizgona, nie musisz mu jeszcze skarpetek zabierać :/
UsuńBendżi
[Jakąś szantę może z morskich łopowieści i hej ha, kolejkę nalej! Możemy ich wepchnąć w komponowanie muzyki z jakiejś superważnej okazji, połączenie takich charakterów może być ciekawe. Trzeba tylko jakoś to mocniej zarysować, jak masz jakiś pomysł to śmiało, a jak nie to ja się z tym prześpię i rzucę mądrzejszą propozycją ;)]
OdpowiedzUsuńArabella
[Kuzynka? Chętnie i może być. Jestem całkowicie za. Ojciec Styx musiałby być bratem matki Bastiana. Lubię rodzinne powiązania i wątki. Może urodziny jakiegoś seniora rodu i wszyscy się zjeżdżają życzyć mu kolejnych stu lat?
OdpowiedzUsuńNo i z tego co wiem Macmillan pisze się z drugim m małym.]
Styx Macmillan
[ W zakładce Harem Bastiana masz z dużym m. Oczywiście mogę zacząć chyba że tylko chcesz ustalić powiązanie, a wątek kiedy indziej. Nic nie stoi na przeszkodzie.]
OdpowiedzUsuńStyx Macmillan
[Ene Due, Kije Żmije...niech będzie, piszę pod Bastianem, takie ma ładne imię :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie za powitanie, w linkach wszystko dobrze przepisane, więc nie ma się co martwić :D
Skoro już tu piszę, to oczywiście grzechem byłoby nie zapytać czy jest chęć(a może przy okazji i pomysł) na jakiś wątek?]
Silia
To nie tak, że Drew przekroczył próg zapuszczonego magazynu z gotowym planem okrutnej - choć zasłużonej! - prywatnej zemsty, która swoją drogą byłaby najwygodniejsza zemstą, jakiej w życiu dokonał. Ów plan narastał stopniowo, właściwie poza udziałem jego świadomości, czyhając na odpowiedni moment do samoistnego wprowadzenia się w życie. Gdyby Bastian złamał się, tak, jak od niego powszechnie w tym pomieszczeniu oczekiwano, Drew, zaspokoiwszy podstawowe pragnienie, prawdopodobnie dołożyłby do wykonania karnego zadania swoją uczciwą cegiełkę. Jednak niedopuszczalny brak współpracy w prowadzeniu płomienistej wymiany zdań ze strony potencjalnego eks-kapitana doprowadził do zepchnięcia z lewego ramienia Drew niematerialnego aniołka i zastąpienia go równie niematerialnym, acz o wiele bardziej przekonującym, diabełkiem, który natychmiastowo stworzył z diabełkiem z ramienia prawego nieznoszący sprzeciwu, demoniczny tandem. Podczas gdy Bastian dwoił się i troił, tandem, niczym czołowi przedstawiciele renomowanej firmy marketingowej, z coraz bardziej widocznym skutkiem, przekonywał Drew do nieskomplikowanego planu zawierającego się w jednym, kuszący punkcie: „Walnij się na ziemię i nie rób nic.” Bastian się na ciebie wypiął? Zrób to samo! Niech żyje Hammurabi!
OdpowiedzUsuńMijały bezkształtne godziny. Rozgoryczony, wściekły na Bastiana i omamiony mocami piekielnymi Drew z umiarkowanego wysilania się płynnie przeszedł do absolutnego nicnierobienia, które wkrótce osiągnęło najwyższy stopień zaawansowania i - za sprawą zrujnowania pielęgnowanego od kilku godzin regału - przekształciło się w robienie nawet mniej niż nic. Symfonia aprobujących, pełnych uznania szeptów wypływająca z ust demonicznego tandemu skutecznie zagłuszała potencjalne wątpliwości natury moralnej, pozwalając Drew rozkoszować się widokiem zachrzaniającego Bastiana z wyrazem błogiego zadowolenia na twarzy.
Jednostronną sielankę przerwało irracjonalnie zaskakujące pojawienie się Dumbledore’a, którego postać jakby rzuciła na harcujące na ramionach Drew diabełki cień niepokoju.
– Ho ho, panowie, sprzątaliście, czy graliście tu w szachy czarodziejów? – Łup. Taszczony przez Bastiana worek z ziemią wylądował na podłodze, zdobiąc ją swoją zawartością.
– To JUŻ?! - Oczy White’a zaszły czystym przerażeniem, gdy ostatnie ziarnka piasku w klepsydrze udowodniły, iż jego pytanie miało charakter czysto retoryczny.
Szczerze mówiąc, stawiacie mnie w arcykłopotliwej sytuacji. - Dumbledore rozejrzał się bezradnie po magazynie, któremu do stanu wymaganej czystości sporo jeszcze brakowało. - Zdając sobie sprawę z waszego zdeterminowania i serca do quidditcha, takiej wersji zdarzeń praktycznie nie przyjmowałem do wiadomości.
Wywinie się. Bastian jak zwykle się wywinie, pomyślał Drew z irytacją wzbogaconą jednak o mikroskopijną odrobinę… Nie! To nie mogła być przecież ulga.
- Rozczarowaliście mnie, panowie. Nie chciałbym wzbudzać w was poczucia winy… Chociaż nie. W sumie, chciałbym. Zawiedliście na całej linii! Mnie, siebie nawzajem, kolegów z drużyny, kibiców… - Dumbledore westchnął, nerwowo gładząc się po brodzie i Drew momentalnie stracił przekonanie, co do swojej wcześniejszego osądu. - Moim celem naprawdę nie było pozbawienie Krukonów dwóch czołowych zawodników. Jednak słowo się rzekło i nie zamierzam ryzykować swojego autorytetu dla osób, które nawet na jedną dobę nie potrafią zażegnać prywatnych konfliktów w imię osiągnięcia wspólnego celu. Panie Burrymore, panie White, na okres trzech tygodni zostajecie zawieszeni w prawach zawodników, bez możliwości ubiegania się o wcześniejsze zniesienie kary. A pan, panie White…
O żesz w mordę.
...dodatkowo traci stanowisko kapitana drużyny. Naprawdę wielka szkoda.
Zapadła głucha cisza poziomem napięcia równająca się z ciszą po straceniu skazanego na gilotynie. Diabełki na ramionach Drew, otrząsnowszy się z pierwszego szoku, nieśmiało zaczęły otwierać pierwsze opakowanie konfetti, jednak jego wyrzucanie w powietrze wypadło wyjątkowo mizernie.
- Czyli oficjalnie zostaliśmy bez kapitana? - zapytał Drew oniemiały, jakby zastąpienie tyranizującego bezbronnych zwodników Bastiana jakąś o wiele bardziej pożądaną, wyrozumiałą personą nie kwalifikowało się na razie w jego mniemaniu do kategorii rzeczy wykonalnych.
Usuń- Radziłbym niezwłocznie wybrać nowego, gdyż drużyna bez kapitana po prostu nie funkcjonuje. Wśród wielu sensownych kandydatur najbardziej liczyłem na pana, Panie Burrymore, ale udowodnił pan dziś, że nie jest skory do przełknięcia dumy i poświęceń, a jest to nieodzowne w przypadku pełnienia tej funkcji. No i nie wpłynęłoby to dobrze na waszą relację, panowie.
Drew przełknął gulę, która, nie wiadomo kiedy, zdążyła utworzyć się w jego gardle.
Właśnie pozbawił Bastiana nierozerwalnej, najbardziej absorbującej, a być może najcenniejszej części jego egzystencji. Zadał najdotkliwszy z możliwych ciosów, nawet się przy tym nie zasapawszy. Wygrał to za mało powiedziane. Dokonał doszczętnego zmiażdżenia swojego przeciwnika, bez skrupułów wgniatając go w posadzkę. Bastian Pokonany. Bastian Zwyciężony. Bastian Rozłożony na Deskach.
Wiedział, że ta chwila kiedyś nadejdzie. Tyle że w wyobrażeniach zawsze towarzyszyły jej większe fajerwerki.
[STAŁO SIĘ o.O]
Co prawda, może nie było to do końca czyste ani honorowe zagranie (kolejny dowód na to, że Meza nigdy nie powinien znaleźć się w Gryffindorze), ale jakże sprytne! Po pierwsze, nie trzeba było się zanadto wysilać nad robieniem uników oraz wymyślaniem takich zaklęć, by wygrać pojedynek widowiskowo, po drugie - dało się wreszcie zrobić z niewinnego Loczka okropnego brutala i wroga wszystkich naiwnych (i jakże przy tym słodkich) Puchonek, które otaczały zwartym wianuszkiem pseudoposzkodowanego... poza tym, także dzięki Bastianowi, Carlos mógł powstać z podłogi jako bohater. Obolały, zbity, ale z wciąż nienaruszoną fryzurą i mocno napęczniałym ego.
OdpowiedzUsuńKiedy White bił się z jakąś losową dziewuchą, Latynos podniósł się z pozycji leżącej do siadu, a następnie zaczął sobie rozmasowywać głowę z lekkim grymasem bólu.
- No, moje panie - zaczął bohaterskim tonem, uśmiechając się do nich promiennie (ale z nutą wysiłku, jakby przykrywając wyrazem twarzy obrażenia zadane mu przed chwilą). Ujął dłoń tej "Matki Tereski", która wcześniej głaskała go po głowie, a potem rozejrzał się po wszystkich zaniepokojonych twarzach. - Kiedy przeciwnik mnie wzywa, nie mogę odmówić. Nie z byle powodu trafiłem do Gryffindoru!
Dookoła rozległy się westchnięcia podziwu zmieszane z jękami zawiedzionych pielęgniarek, które pewnie chętnie zajęłyby się Mezą dużo lepiej, niż do tej pory. Musiał sobie jednak odmówić tej przyjemności, gdyż nie widział możliwości, by pozwolić jakiemuś Krukonowi publicznie stawiać pod znakiem zapytania honor ucznia domu Godryka.
- A ty, słoneczko, nie nazywaj mnie już więcej "Carli".
Dziewczyna spłonęła rumieńcem, ale nie odpowiedziała nic. Za to Carlos już stał obok Loczka, który zresztą chyba nie myślał teraz zbyt logicznie.
- Pomyśl, Bastuś - zaczął cicho, nachyliwszy się nad uchem kolegi. - Jak teraz wygram, będą wiwatować, że zemściłem się na brutalu, jak przegram - i tak się mną odpowiednio zajmą. Przecież wygrałeś, gwiazdo wieczoru! Zresztą, po co ci aprobata tych dziewcząt, skoro masz swoją Millie?
To prawda; niezależnie od tego, jaki będzie końcowy wynik walki, i tak wszystko wyjdzie na korzyść Mezy. W zasadzie, lepiej opłacałoby mu się wygrać, jeszcze po drodze dając się poszkodować niewinnym zaklęciem. Postanowił wciąż kontynuować swoją ofensywę, która polegała ni mniej, ni więcej na dzikim tańcu stworzonym przez ruchy tak, by żaden urok nie drasnął chociażby milimetra ubrania. Taka taktyka była niezwykle męcząca, ale gdy przy tym Argentyńczyk od niechcenia machał różdżką, wszystko wyglądało bardzo efektownie.
Przecież taka już domena Carlosa Mezy - jeżeli masz już coś robić, rób to widowiskowo!
[Mroczna tajemnica nie wyklucza bycia uroczym. :) Drużyna? Nie, to zupełnie nie dla niego. Musiałby mieć jakiś powód, motywację.. ale cóż, on tam się w takie rzeczy nie angażuje. ]
OdpowiedzUsuńJason
[Myślę, że on już wiele razy komuś przywalił. ale cóż, co poradzić? No nie lubi się chlopak angażować. Chyba, że coś lub ktoś go skusi! ]
OdpowiedzUsuńJason
[Byłam. Miałam postać Puchona, który zwał się Heathcliff, z wizerunkiem Dane'a DeHaana. Teraz mam Cathy :D Mocna inspiracja Wichrowym wzgórzami. Tak podejrzewałam, że to Anais, ale lenistwo nie pozwalało mi wyszukać przez grafikę google. I jeśli nie cierpisz na nadmiar wątków u Bastiana, to on jest moim wyborem ;>
OdpowiedzUsuńDejm, na śmierć zapomniałam o tym punkcie. Moja wina!]
Cathy
Czy miałeś kiedykolwiek w sobie nagłą, pozbawioną znajomej motywacji potrzebę odnalezienia się gdziekolwiek? Gdziekolwiek, byleby nie tutaj? Przeszyła Cię, zawładnęłam Tobą i musisz się poddać. Daleko, daleko stąd. Z domu, którego nie czujesz. Od dawna. Błądzenie po świecie zawsze zdawało mu się bardziej bezpieczne niż przebywanie w domu i tkwienie w jednym miejscu.
OdpowiedzUsuńCzy tak będzie i teraz, kiedy wypowiadał przypadkowe słowa, kuląc się w ciasnym kominku? Zapatrzony był jedynie w swój sprytnie zamaskowany magiczny nóż i różdżkę, bez której każdy czarodziej czuć mógł się całkiem bezbronny. Nie znał celu, nie wiedział, dokąd los zaniesie go tym razem i jakim nowym wyzwaniom podda. Chciał tylko szybko i przypadkowo zmienić otoczenie. Tylko. A może aż? Dla niektórych pewnie tak było, ale nie dla niego. Uciekał, kiedy chciał i wracał, kiedy każdy spodziewał się tego najmniej. Cały Jason.
Nieprzyjemny proszek w dłoni, trzask, błysk i... bum. Jeszcze przed chwilą błądził w niezidentyfikowanej przestrzeni, ciesząc się, że mdłości związane z taką podróżą od lat już go nie nawiedzają, a już po chwili poczuł grunt pod nogami. Dlaczego więc bum? Zanim nogi dotknęły podłogi, on dotknął jakiegoś ciepłego obiektu, a potem razem z nim przeleciał chyba przez całe pomieszczenie. Na końcu uderzył się o coś w głowę i padł. Nie zarejestrował z tego zajścia zbyt wiele. Nie dostrzegł prania, jakie wzbiło się w powietrze, ani też tego, że połowa jego ciała leży na kimś, kto pewnie też nie za miło wspominać będzie ten wypadek. Jasonowi wyraźnie zakręciło się w głowie i syknął cicho, zastanawiając się, co się dzieje. Gdy zaś otworzył lekko oczy, zaraz je zamknął z głośnym jękiem. Wygląda na to, że nabroił. Cóż, chyba nic nowego.
Tylko skąd, do licha, ten kwiatowy zapach... prania?
Jason
Dla większości uczniów wakacje to czas zrzucenia czarnych szat szkolnych, wieszania krawatów z barwą domu w szafie i zapominanie o rygorystycznych (lub mniej) zasadach panujących w Hogwarcie. Mimo ciążącego widma wojny z Sami – Wiecie – Kim, młodzież nie zamierzała rezygnować z wakacji na łonie natury, głośnych dyskotek do białego rana i beztroskich uśmiechów. Wielu z nich przyświecała myśl, że to mogą być ostatnie radosne wakacje, w głowach wielu tkwiła obawa, że może ostatni raz w takim gronie lub dla nich ostatni raz w ogóle. Jedni imprezowali, drudzy jednak szykowali się do owutemów i, co bardziej stresujące, urodzin seniora rodu.
OdpowiedzUsuńStyx nigdy nie lubiła się stroić, jednak na tę okazję przygotowała swoją najlepszą szatę wyjściową, z cienkiego jedwabiu, chłodzącego rozpalone słońcem ciało. Już nachylając się by pocałować dziadka Kwiryniusza, siedzącego u szczytu stołu, w oba policzki i życząc mu wszystkiego najlepszego z okazji siedemdziesiątych piątych urodzin, zorientowała się, że nie był to dobry wybór. Ubranie ograniczało ruchy, choć wyglądało dostojnie i elegancko z półrękawkiem, rozkloszowaną spódnicą, dekoltem w łódkę i sznurem pereł na szyi.
Podczas uroczystego deseru, pojęła, że ta sukienka to koszmarny błąd. Po zjedzeniu kilku kęsów puddingu czuła, że zaraz będzie musiała udać się w ustronne miejsce, a materiał nie pozwalał na głębsze oddechy. Mimo to uśmiechała się urocza, prawie nie odzywając się. Nie miała do kogo mówić. Po jej lewej stronie siedziała matka, uczesana identycznie jak Styx, we francuskiego koka* z tą różnicą, że Styx wpięła w niego długą zapinkę w kształcie pnącego bluszczu. Kobieta pochłonięta rozmową z jubilatem i mężem, nie zwracała uwagi na milczącą córkę, która siedziała jakby połknęła kij. Nie zwracał na nią uwagi również najbliższy kuzyn, Bastian White, siedzący po prawej stronie dziewczyny.
Akurat jemu nie miała tego za złe. Choć należeli do tych samych domów i rodzin, niewiele mieli ze sobą wspólnego. Co więcej, wytworzyła się między nimi sztuczna wrogość, stworzona przez rodziców. Gregor i Madelaine konkurowali ze sobą poprzez dzieci, mówiąc swojemu ojcu co też ich latorośl wspaniałego nie uczyniła.
Dziewczyna w ogóle nie przepadała za przyjęciami, spotkaniami z większą ilością ludzi niż czterech. Cóż, można powiedzieć, że Styx była zawsze tolerancyjna: nienawidziła wszystkich po równo. Chadzała tylko na finałowy mecz Quiddicha, jedynie pod warunkiem, że grał Ravenclaw, podczas bali i dyskotek uważała za obowiązek pilnowania uczniów, a jej największym wrogiem (oprócz koszmaru Trolla z Eliksirów) był dotyk innych ludzi. Nie znosiła kontaktu fizycznego i ograniczała go do minimum.
Każde rodzinne spotkanie koniec końców miało moment, w którym państwo Macmillanowie i White’owie dyskutowali zawzięcie czyje dziecko jest bardziej utalentowane. Oczywiście odbywało się wszystko kulturalnie i elegancko, jednak nadal miało nutkę wrogości.
- Czy wiesz, ojcze, że Styx otrzymała pisemną pochwałę od dyrektora za nienaganne zachowanie przez cały rok szkolny? – odezwał się Gregor Macmillan, przepłukując gardło lekkim, letnim winem. Choć Bastian i Styx byli już dorośli, tak samo jak reszta młodzieży nadal uczęszczającej do Hogwartu, a już nie siedzącej przy stoliku dla dzieci, dostali do kieliszków lemoniady, nie alkoholu.
Styx wyprostowała się dumnie na krześle, mimo niewygodnej szaty i uniosła wysoko podbródek. Jej spojrzenie, rzucone w stronę matki Bastiana mówiło jasno Przebij to, ciociuniu. Choć niepewna w stosunkach międzyludzkich, sama w siebie wierzyła aż za bardzo i była dumna w swoje umiejętności.
Styx Macmillan
[*Francuski kok, gdybyś nie wiedziała http://www.dominican-republic-live.com/upload/french-bun-04.jpg ]
Meza po swoim upadku z jednego metra wyglądał nawet lepiej, niż gdy wbiegał zdyszany do sali, gdzie przeprowadzano pojedynki. Gdy tylko przegarnął jakoś włosy do tyłu i przestał leżeć jak jakiś zakalec, nie wydawał się już taki nieudany (i poszkodowany). Mimo wszystko odczuwał przykry skutek upadku, bo dolna część pleców bolała go niesamowicie przez pierwsze kilkanaście minut i był pewien, iż wyjdzie mu tam spory siniec, jednak ty się kompletnie nie przejmował. Pewnie dlatego, że wszystkie Puchonki piszczały i skakały - ich największy idol okazał się być na tyle odważny, żeby móc się poświęcić i nie przynieść wstydu Gryffindorowi. Szkoda tylko, że niektóre chciały pomagać mu wstać; on tylko zmierzył niektóre - zbyt pomocne - niezbyt przyjemnym spojrzeniem, ale poza tym nie ukarał ich w żaden sposób. Po prostu wyswobodził się ze wszystkich zanadto troskliwych rączek i wszedł z powrotem na podest.
OdpowiedzUsuńLepszy aerobik, niż stanie jak pień i wyrzucanie z jednego kawałka drewna jakichś kompletnie nieprzydatnych uroków. Meza postanowił - zresztą, jak zwykle - dać piękny pokaz swoich tanecznych oraz magicznych umiejętności naraz. Każda wiązka światła wysłana w jego kierunku przez Bastiana stanowiła swoistego rodzaju kłodę, którą należało skrupulatnie ominąć (prawie jak w życiu). Dlatego też Carlos wykonywał mnóstwo niemalże niekontrolowanych ruchów, międzyczasie wymyślając jakieś totalnie bezużyteczne uroki. Jak widać, jeden zadziałał i Latynosowi udało się w końcu trafić w całym ferworze w to nieruchome drzewo.
Na całe szczęście, Meza nie oberwał od Bastka ponownie, bo wtedy okazałby się skończonym przegranym. Co prawda, dziewczęta i tak by go obskoczyły, ale honor miałby naruszony. W taki sposób wygrał podwójnie - a z drugiej strony szkoda było mu trochę przeciwnika. Dobrze, że tylko trochę; w końcu tamten sam się domagał.
Zaczął kłaniać się dookoła, a nawet pomachał wielce zniesmaczonym Krukonom, którzy najchętniej pewnie strzeliliby w wygranego okrutnym urokiem.
- Koniec tej szopki, panie Meza! - krzyknął wreszcie nauczyciel, przebijając się przez tłum, po czym wywołał następną parę do stoczenia walki. Carlos za to podszedł do rozchichotanych Puchonek, uspokoił je nieco, jednej wypisał autograf, a następnie wygonił je z sali, obiecawszy wcześniej, że dołączy do nich na kolacji i będą świętować wielkie zwycięstwo. Sam za to prędko znalazł się przy pokonanym rywalu - w końcu wcale nie stronił od towarzystwa Loczka. Ot, czasem tylko dał się zirytować tej upierdliwości Ravenclawu.
- Biedny Bastuś - westchnął teatralnie, machnąwszy różdżką, by więzy na nogach i rękach ustąpiły. - Mówiłem, żebyś się nie pchał z powrotem na podest. - Wyciągnął rękę do towarzysza, by pomóc mu się podnieść z podłogi. - A teraz co? Idziesz z nami świętować? Niektóre Puchonki są tak nierozgarnięte, że może nie zobaczą twoich loczków...
Zarechotał cicho z uciechy. Dogryzanie fryzurze Bastiana nigdy mu się nie znudzi, przenigdy.
Mikuś prychnął jak rozjuszony kocur, gdy Batsuś przedstawił się w samym superlatywach, zasłaniając się przed wszystkim swoją wymiotnością! Ejże! Rasac miał mu zamiar zaraz uwodnić, kto zasługuje na czystą Ognistą bez dodatku konserwantów i całonocne posiedzenie w toalecie! Zamachnął dziarsko ręką i zarechotał jak wariat, wdrapując się z nietypową jak na alkoholika gracją na stary, wysłużony parapet. Cóż z tego, że musiał się asekurować ramieniem White’a, aby nie wypaść przez okno!
OdpowiedzUsuń— Połamania no tych eeeee…. skrzydełek, Bastusiu! — Wyszczerzył się złowieszczo, jednym chaotycznym ruchem różdżki wysyłając chłopaczka na nocne łowy w akompaniamencie gromkich oklasków, niezrozumiałych okrzyków i wdzięcznego pohukiwania sów. W końcu nie pisał się na żadne zasady fair play czy inne dyrdymałki. Jego mózg był zbyt chłonny, aby wypluć z siebie chociażby gram ludzkiej życzliwości. Sam dosiadł swojej-nieswojej, whatever, miotły i odbił się od trzonu drżąc się w niebogłosy „juuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuhuuuuuuuuuuuuu!!!!!!!!”, o mały włos nie konfrontując się jedną z hogwardzkich wież. I troszeczkę, tak odrobinkę pożałował nie uwagi, bo ni stąd ni zowąd w jego stronę jak pocisk wyrzucony z pistoletu wystrzelił czerwony snop światła, który jeszcze bardziej zmierzwił mu misternie rozwaloną fryzurę o milimetry wymijając się z jego niewzruszoną osobą.
— Cze-trzerwony to kolor boha…aterów, Bastianku — ryknął, wbijając spojrzenie w coś co z góry prezentowało się jak niekształty ziemniak. — A maaaaaasz, ślepaku! — Wymierzył w niego swoimi magicznym patyczkiem, traktując drętwotą jakieś bogu winne drzewko. — A MASZ! A MASZ! A MASZ! — Zamachał się energicznie, rzucając na oślep różnorakimi zaklęciami, które wpadły mu do tego pustego łba. — PUUUUUDŁO! — krzyknął triumfalnie, gdy bastusiowe zaklęcie o centymetr wyminęło się z jego ramieniem, sprawnie rozprawiając się z przeszkodą w postaci ściany.
bohater Mikuś
[O ile dobrze pamiętam, a moja pamięć ostatnio szwankuje, moi wątkowicze się wykruszyli, ja byłam większym leniem niż teraz, trwały matury...? Albo matury dopiero dobiegły końca, a mój mózg nie pracował (hihi, jakby teraz to robił :D). Nikt mnie nie olał, więc nie podzielam niektórych opinii spod postu organizacyjnego. Spokojna głowa, jeśli o czymś takim pomyślałaś!
OdpowiedzUsuńPrzy okazji może ją uczyć jak stać się pełnoprawną czarownicą? Cathy nadal miewa problem z regułami, czy trikami, quidditcha, a jako że jest to ulubiony sport w magicznym świecie, pewnie męczyłaby Bastiana, by jej wszystko tłumaczył. Jak niektórym dziewczynom tłumaczy się czym jest spalony w piłce nożnej :D Milion razy te same wyjaśnienia, a zawsze szybko z głowy wyleci. Oczywiście, z uwagi na jego gorszy nastrój, zapanowałaby nad swoją żądzą wiedzy ;> Zawsze, skoro zrobił się z niego taki gbur, w pewnym momencie mógłby rzucić coś nieprzyjemnego.
Czy w świecie czarodziejów istnieją jakieś kolonie/obozy/turnusy?]
Cathy
Nie sypiała ostatnio za dobrze. Długo nie potrafiła zasnąć, a gdy już się jej udało, budziła się zalana potem. Wszystko w jej życiu aktualnie się waliło i zostawiało to na niej ślady. Jak dla Millie to chyba lepiej by było, gdyby wakacje nie nadeszły, a ona mogła ciągnąć swoją skrzętnie ułożoną Hogwarcką sielankę, która w sumie nie była aż tak bardzo sielankowa. Okej, wiązała się ze sporą ilością zawirowań, które jednak miały się nijak w porównaniu do tego, co działo się poza murami szkoły. Szczerze powiedziawszy tęskniła nawet za kłótniami z Bastianem. Już nie raz miała ochotę do niego napisać, ale w ostatniej chwili zawsze jej dłoń wisiała bezczynnie nad kartą papieru ze ściśniętym w doń piórem. W końcu oboje chcieli od siebie odpocząć, zobaczyć jak to będzie, kiedy nie będą spędzać ze sobą niemal każdej wolnej chwili. Dlatego też się powstrzymywała, skoro on dawał radę, Millie nie mogła być gorsza.
OdpowiedzUsuńChyba jedynym światełkiem w tym bezkresnym tunelu monotonii była wizja odwiedzin u Godrica. Może i nie skakała z radości na wyjazd do Australii, ale z drugiej strony wiązało się to choć z odrobiną pozytywnych emocji. Kto wie, może wreszcie będzie w stanie zająć czymś myśli na tyle, by przestać przejmować się wszystkimi dookoła?
Nic więc dziwnego, że gdy podczas jednego ze snów, których I tak nie zapamięta, usłyszała swoje imię, jakby gdzieś z oddali, odgoniła od siebie ten głos, żeby kontynuować odpoczynek. Gdy jednak sytuacja powtórzyła się, a do tego w sposób tak niemiłosiernie denerwujący sposób, nie była w stanie już dłużej zostawać w stanie snu. Otworzyła oczy I zamrugała kilkukrotnie, żeby przyzwyczaić wzrok do światła. Gdy tylko obraz przestał jej się rozmazywać, zdała sobie sprawę, że pochyla się nad nią Bastian, który wydawał się być w danej chwili nad wyraz z siebie zadowolony.
- Cześć. Co tu robisz? - Spytała wciąż lekko zachrypniętym głosem.
- Przemyślałem sobie wszystko i postanowiłem przekuć naszą starą spontaniczność w coś niezapomnianego, tak dla odmiany po naszych kłótniach. Zabieram cię na wakacje.
Podciągnęła się do pozycji siedzącej I oparła o wezgłowie łóżka. Millie zdawała sobie sprawę z tego, że musiała wyglądać okropnie, rozczochrane włosy, podkrążone oczy, to zdecydowanie nie był wymarzony scenariusz Walker na spotkanie po tak długiej rozłące. Mało dyskretnie przygładziła więc swoją fryzurę.
- Mam tylko nadzieję, że mówimy o jakiejś bezludnej, tropikalnej wyspie z plażą I dostępem do oceanu. Ewentualnie zadowolę się też Sycylią. - Posłała mu lekki uśmiech I wygramoliła się z łóżka.
Cieszyła się, że złamał umowę. Egzystencja bez Bastiana wydawała się być pusta, tym bardziej, że jeszcze zanim zostali parą, byli po prostu przyjaciółmi.
Obciągnęła trochę T-Shirt ze zdjęciem I nazwą jakiegoś mugolskiego zespołu (tak, sypiała w nim, żeby zrobić na złość matce) I ruszyła w kierunku szafy, po drodze chwytając plecak wiszący na oparciu krzesła.
[Zaświtało mi, by ich na coś takiego wysłać. Cathy pojechałaby z własnej nieprzymuszonej woli, a Bastiana ktoś mógł zmusić. Sam się raczej nie zmusi? ;D Można ich gdzieś zapodziać, czymś nastraszyć, taka szkoła życia! Chyba że masz inny pomysł na miejsce wątku.]
OdpowiedzUsuńCathy
[A zatem przybywam! W związku z Turniejem może zostać zlecone skomponowanie utworu dla reprezentacji, który ładnie mogłoby się zgrać z zawołaniem drużyny i towarzyszyłby jej podczas samego turnieju i w momencie wygrania przez Hogwart elfickiej nagrody ;) Problem polegałby na tym, że zarówno Bastian, jak i Arabella mieliby zupełnie różne pomysły na to dzieło usilnie będą próbowali napisać coś, co trzymałoby się kupy]
OdpowiedzUsuńArabella
[Świetna ta karta, swoją drogą brakuje tu jakiś obelg Lenarda, hahaha]
OdpowiedzUsuńChantelle & Lenard
[Mogę przyjąć, że zapragnęła większej integracji z czarodziejami (większej niż zwykle?) i ruszyła na przygodę, nie wiedząc, że przyjdzie jej zgubić się z Bastianem. Czyli od razu zaczynamy od zgubienia się w lesie? Czy to dopiero później? No i, trzeba wymyślić, dlaczego odeszli od obozu... Mieli znaleźć zaginionego obozowicza, który jak się później okaże, schował się gdzieś dla zabawy i wrócił pół godziny później :D
OdpowiedzUsuńZacznę, jeśli tylko zdążysz mi dzisiaj/niedługo odpisać ;>]
Cathy
[ Trochę słodyczy nie zaszkodzi. Cześć :)]
OdpowiedzUsuńDenna
[Chcę bardzo wątek ale nie mam pomysłu, za to zacznę]
OdpowiedzUsuńStanley
[Heej. Wąteczek z Rose?]
OdpowiedzUsuńRose Nott
Nie chodziło o to, że Meza w jakikolwiek sposób litował się nad Bastianem (w końcu wyznawał tę sławetną zasadę bros before hoes i nie przeceniał swoich podbojów nad kolegów) czy pragnął go dodatkowo upokorzyć. Zwyczajnie chciał się pozbyć połowy swoich Puchonek, gdyż nie miał w planie tworzenia całego haremu - a chociaż White już takowy posiadał i nawet Carlos stanowił jego część, to osobny, całkiem damski wianuszek skumulowany wokół byłego kapitana drużyny Ravenclawu pewnie by mu nie zaszkodził. Może by się chłopak trochę oderwał od tych wszystkich innych zawirowań życiowych, miłosnych czy innych, rozluźnił i przestał być takim małym wrzodem, co za wszelką cenę chciał dokończyć pojedynek, w ogóle nie myśląc nad konsekwencjami swoich decyzji.
OdpowiedzUsuń- Jestem Bastian "Niewinna Pięknotka" White, zamiast iść na imprezę, wolę samotnie zająć się moimi ślicznymi włoskami - zaczął wyć wysokim głosikiem, przechadzając się wokół Krukona. Zatrzymał się na chwilę, by pooglądać nowy, nudny pojedynek, w którym ktoś stosował zaklęcie rozbrajające z niezbyt dobrym efektem. - Dobij go, cieniasie! Nie umiesz rzucić zwykłego rozbrajającego?! - ryknął tak, że kilka osób się odwróciło, a Meza zbył ich tylko szerokim uśmiechem i skinięciem głową. - No, Loczku, zbieraj się. Właściwie to nie pytałem czy idziesz, po prostu idziesz. Za chwilę nikt nie będzie pamiętał o tej naszej walce. Może dam ci pogłaskać moje koty...
Tak, to zdecydowanie był najlepszy argument z dotychczasowo wymienionych. Carlos, jako wyjątkowo zazdrosny właściciel, nie zawsze dawał swoim zwierzątkom bawić się, z kim popadło. Co prawda, wypuszczał je czasem na błonia w lecie, gdy uczniowie siedzieli tam z furą kanapek, a on sam nie miał za bardzo pieniędzy na wykupienie dwóch worów kociego jedzenia - wszyscy najczęściej dokarmiali słodkie, puchate czworonogi, nie bacząc na ich diabelską duszę - jednakże następowało to tylko w ramach wyjątku.
Obejrzał się jeszcze na drzwi, kontrolując, czy jakieś Puchonki zostały jeszcze w sali. Słyszał ich stłumione chichoty, ale okazało się, że to ich dłonie przytknięte do ust tamowały śmiech; dlatego wydawało się, jakby stały za drzwiami.
- Moje panie - zaczął łagodnie, postępując krok do przodu. - Dlaczego nie pójdziecie do skrzatów po jakieś dobre jedzenie? Na pewno macie z nimi dobre stosunki. W końcu jesteście takie miłe i troskliwe - uśmiechnął się do nich szeroko, a one niemalże natychmiastowo wybiegły, szczebiocząc coś o tym, że przyniosą najlepsze smakołyki. - Do pokoju wspólnego Gryfonów, Loczku!
I już pchał White'a w stronę drzwi, które prędko otworzył, poczekał, aż obydwie nogi Bastka przestąpią próg, a następnie zamknął i zaczął kierować Krukona w stronę wieży Gryffindoru, dźgając go palcem w plecy.
[ Bastek nie na wyboru, idzie na bibę. ]
[Czeeść. Czy to jest ten słynny Bastian White, czy tylko zbieżność nazwisk? ;D]
OdpowiedzUsuńKris
[A to nie szkodzi, ja tu właściwie jestem po wątki, a nie żeby urządzać sobie pogaduszki autorskie, hehe.]
OdpowiedzUsuńKris
[To nie zaproponujesz mi wątku? c:]
OdpowiedzUsuńKris
[Szpoko, nie będę długo beczeć]
OdpowiedzUsuńKris
Połowę życia, właściwie większą jego część, Cathy Casillas spędziła na nieustannej podróży rozklekotanym samochodem ojca. Rodzic uwielbiał wolność płynącą z bycia w trasie, a jego córka innego schematu nie zaznała. Przynajmniej do czasu aż trawiła do Hogwartu i poznała swoich rówieśników. Chociaż była to szkoła dla tych specjalnych jednostek ludzkich, obdarzonych magicznymi zdolnościami, to jednak w kwestii rodziny niewiele różnili się od zwykłych mugoli. Wakacje stanowiły pewien oddzielny rozdział — jeśli przez ileś lat jesteś w ciągłej trasie, tak naprawdę (poza szkockim domkiem matki) nie masz stałego miejsca zamieszkania, wychodzi więc iż przez dwa miesiące, oddzielające jeden rok szkolny od drugiego, niekoniecznie wiesz, co ze sobą konkretnego zrobić. Ojciec nadal koncertuje, matka nadal spotyka coraz nowszych mężczyzn i niespecjalnie chciałaby mieć na głowie swoją siedemnastoletnią córkę. Cathy oczywiście pierwszy miesiąc spędziła w Hiszpanii, wraz z Diego Casillasem, ale na następne kilka tygodni zaplanowała sobie powrót do Wielkiej Brytanii.
OdpowiedzUsuńJako dziecko, o obozach, tych mugolskich, słyszała jedynie z czyichś opowieści. Wiedziała, że taka forma wakacyjnej rozrywki istnieje, jest często przez młodych wybierana, lecz nigdy na nic podobnego nie wyjechała. Nie chciała, nie było dostatecznych środków, powody miała różne. Dwa lata temu, za namową koleżanki z domu, wybrała się na czarodziejską wersję. Rozbiegane dzieci, biegający za nimi opiekunowie, sprzęt leżący w różnych miejscach, czasem wiszący w powietrzu bądź specjalnie rozrzucany przez poniektórych obozowiczów. Względny chaos i brak organizacji ze strony właścicieli placówki. Cathy dostrzegła w tym coś nowego; coś, czego we wczesnych fazach dzieciństwa bardzo jej brakowało. Hogwart pozwalał rozwijać zdolności, jednakowoż posiadając szereg dosyć surowych zasad. Na obozie dla czarodziejów takowe zasady były tylko umowne, jak się szybko okazało.
W tym roku zamierzała jechać w ramach wolontariatu. Teoretycznie, jakieś drobne pieniądze powinna zarobić, ale były to niewielkie sumy, dlatego sprawy obozu nie traktowała jak dorywczej pracy. Ot, dwa tygodnie gdzieś na łonie natury, na terenie chronionym przez oczami zwykłych mugolskich dzieci sąsiedniego obozowiska. Na liście znajdowało się parę znajomych nazwisk ze szkoły, dwie osoby pracowały na tych samych zasadach, co ona i poza latającym budyniem w stołówce, przez pierwsze trzy dni nic poważnego nie miało miejsca. Czwartego zaplanowano zabawę dla najmłodszych, a Cathy jedynie połowicznie znała jej zasady. Obozowicze poniżej siedemnastego roku życia, nie mogli używać magii poza murami swoich szkół, więc rozbiegali się w różnych kierunkach, wołali coś za sobą nawzajem, wskazywali drzewa, brali miotły i... ciężko określić, czy chodziło o odszukanie zawodnika, naprowadzenie przeciwnika na niewłaściwe miejsce albo ilość zmyślonych punktów. Grunt, że po niecałych dwóch godzinach brakowało jednego dziecka. Małego Jeremy'ego. Chłopiec był wyjątkowy piegowaty, roześmiany i na głowie nosił kolorową czapkę, z logo jednej z drużyn quidditcha.
Na personel spadł obowiązek odnalezienia piegowatego rudzielca, jeszcze przed zachodem słońca. Cathy wzięła różdżkę w dłoń, w myślach dziękując opaczności za skończenie siedemnastu lat i możliwość użycia podstawowych formułek w razie jakichkolwiek kłopotów. Do czarownic wybitnych nie należała, ale potrafiła wykuć się obronnych zaklęć. Niektóre całkiem dobrze jej wychodziły!
— Wiesz, jak wygląda ten mały? Jest chyba rudy... — dziewczyna zerknęła niepewnie na Bastiana, który miał pomóc w przeszukiwaniu lasu. Nie spodziewano się, by chłopiec odszedł daleko. — Pewnie ukrył się na którymś drzewie i nie chce zejść.
Związała ciemne włosy w koński ogon i weszła do lasu. Szkoda, że zaklęcie accio nie działało na dzieci. Poszukiwania poszyłyby znacznie szybciej, gdyż skończyłyby się w mgnieniu oka. Nawet wyszeptała pod nosem ciche accio Jeremy, na żaden efekt nie licząc. I słusznie.
Cathy
[Wybacz zwłokę! Rozpoczęcia nie są moją mocną stroną :D]
Wiedział od dawna, że Loczka pochłonęła choroba psychiczna, ale nie sądził, że jego stan był aż tak krytycznie zaawansowany, bo Mikuś, nawet po pijaku, nie byłby w stanie zmusić się do takiego taniego podrywu jakim uraczył go niesamowicie wylewny Bastuś w swojej całej… tym razem wolał przemilczeć domniemaną zajebistość kolegi. O tu proszę, Krukon bez krępacji — dosłownie i przenośni! — ujechał jego plecy, obejmując go w pasie jak rasowy malestator,wykrzykując do uszu jakieś nieocenzurowane słówka.
OdpowiedzUsuńCzyżby White’a ogarnęła czarna rozpacz po utarcie swojego rzemiosła? Aż taki szczyt desperacji wywołał u niego Drew, gdy zdradził ich mENską „przyjaźni”, wygryzając go ze stanowiska kapitana? A może sięgnął dna dopiero, kiedy cieplutką posadkę zagarnęła zabójczo piękna Ivette? Złość. Zazdrość. Rozczarowanie. No cóż, to wyjaśniałoby jego stan poddepresyjny i próbę zaprzyjaźnienia się z mikaelową ognistą dziewczyną, ale to… to co teraz wyprawiał było NIEDOPOMYŚLENIA!
— O. KURWA — zaklął z wrażenie, gdy jego prywatna i skąpa zamiataczka, nie mogąc wytrzymać ciężaru bastiankowego tyłka, runęła na dół. Nawet ciężki, zalkoholizowany mózg Rasaca był na tyle sprawny, aby wychwycić wiszącą w powietrzu zagładę.
BYŁ ZA MŁODY, ABY UMIERAĆ. Nie zdążył nawet ukraść rodzicom zabytkowej butelki weselnego wina, a przecież w głowie obmyślał chytry i niesamowicie sprytny plan jak tego dokonać! BA! Nawet nie włamał się do barku z bajecznie drogimi trunkami! Całe życie przed nim. Tyle wspaniałego alkoholu do pochłonięcia!
— BASTUŚ. TY. CHOLORO. ZRÓB. SKOK. NA. BANDŻI. — Potraktował go ramieniem w bok, trzymając się mocno trzonka. Whisky w jego żyłach na czas ogarnęła sytuację i pod wpływem adrenaliny ulotniła się w świetle chwały i sławy, w końcu zrobiło już swoje.
— NIEEEEEEEEEE CHCĘ UMIERAĆ! — ryknął na całe gardło, ale na jakiekolwiek słowne protesty było za późne. Bastuś nie był skłonny do samobójczego skoku w czarną otchłań nocy. Tchórz! Tchórz! ORZEŁ BEZ SKRZYDEŁ!
BAAAAAAAAADUUUUUUUUM! Dźwięk rozbitego szkła. Macki krwiożerczych roślinek. Potworny ból wszystkich koniczyn, zarówno dolnych i górnych. Łzy. Zgrzytanie zębami. Zaliczenie bolesnego upadku. I jeszcze więcej bólu. A potem zabójcza cisza, upamiętniająca śmierć odważnego Mikusia i tchórzliwego Bastianka. Żałoba narodowa gotowa!
STRASZNE RZECZY DZIEJĄ SIĘ W TYM HOGWARCIE!
[przepraszam za błędy!]
Mikuś nieżywy
Powiadają, że gdy życie daje ci lemoniadę, trzeba wycisnąć z niej cytryny. Czy coś w ten deseń.
OdpowiedzUsuńA Karen nie miała zamiaru zmarnować swojej lemoniady, która wylała się przez drzwi Wielkiej Sali w postaci sporej grupy młodych czarodziejów, próbujących uwolnić się od chochlików kornwalijskich.
Zaczęło się to pewnego zwyczajnego poranka, kiedy to wstała jak zwykle, ubrała się jak zwykle, ogarnęła jak zwykle, spakowała jak zwykle… wróć! Nie jak zwykle, ponieważ wstała godzinę później, a wszystkie te czynności musiała wykonać cztery razy szybciej, by móc zdążyć zjeść cokolwiek.
Dlatego zdziwiło ją, gdy zbiegając po schodach, w jej stronę pędziło „stado” uczniów odpędzających się od potwornie irytujących stworzonek.
By uniknąć staranowania, Puchonka przycisnęła się do ściany, czekając aż wszyscy znikną na ruchomych schodach.
Odwróciła głowę i dostrzegła rok starszego Krukona. Jak mu tam... Benedykt, Barnabas, Barney…
Bastian, właśnie!
Wtem, w jej głowie zaświeciła się mała żaróweczka.
-Trzeba przywdziać deerstalkera!
[Dobra, w końcu jest. Nie wiem, czy warto było czekać, ale jest.]
Karen
[Hej, hej. Dziękuje ślicznie za powitanie. Widzę, że wątków masz w nadmiarze, ale gdybyś miała jakieś luzy, to zapraszam!]
OdpowiedzUsuńJasmin
[Ach to w takim razie może i być dla szkoły, zapętliłam się i myślałam, że turniej pozablogowy można wykorzystać jakoś w wątku, ale właściwie dla mnie nie ma znaczenia za bardzo, a pomysł żeby mieli na to czas w wakacje jest git. Mam zacząć, czy poczekać aż będziesz miała chwilę wytchnienia? :)]
OdpowiedzUsuńArabella
Ciemność. Dookoła przerażająca, przytłaczająca, budząca wszelakie obawy ciemność, która roztaczała przed nim mglistą wizję, że jego życie się dokonało. Szedł na oślep, asekurując się chropowatą powierzchnią ściany, która niemiłosiernie wrzynała się w jego ręce.
OdpowiedzUsuńNa mikusiowych ustach pojawiła się karykatura uśmiechu, która zwiastowała rychłe wybawienie. Przeciskając się przez wąską szczelinę, patrzył przed siebie, aby przez przypadek nie zgubić migotliwego światełka na końcu, jak mu się wydawało, długiego, zbyt długiego tunelu. W przypływie nagłego napadu energii, przybierał mocniej nogami, zmuszając się do truchtu. Wyciągnął rękę przed siebie i zacisnął ją na powietrzu, jakby w nadziei, że uchwyci ten wątły snop światła i wtedy to się stało…
— AUUUUUUUUUĆ! — zawył jak zwierzę prowadzone na rzęź, gdy ból, rozprowadzający się po jego komórkach z prędkością światła, zaatakował z monstrualną siłą, nie mając zamiaru ustąpić nawet na ułamek sekundy.
Zacisnął mocno zęby na dolnej wardze, aby powstrzymać kolejny, niekontrolowany ryk, który chciał wypełznąć niczym jadowity wąż z jego gardła, budząc do życia wszystkie lęki i fobie.
— Gdzie ja jestem? Gdzie ja… — urwał, gdy ktoś z całej siły przycisnął mu do warg jakieś niezidentyfikowane naczynie.
— Pij. — Wyprute z emocji żądanie sprawiło, że natychmiast zaschło mu w gardle. Wychłeptał łapczywie zawartość pojemnika, krzywiąc się przy tym jak dwulatek, któremu na siłę dano do zjedzenia znienawidzoną kaszkę.
— A fuuuu. — Nigdy nie pił czegoś tak ohydnego, coś co smakowało jak miód pitny, ognista whisky, piwo kremowe i najtańsze mugolskie winno zmieszane w jedno combo. Z wrażenia otworzył oczy, sztyletując buntowniczym spojrzeniem pielęgniarkę i jej niebywały mord w oczach.
Uh, dlaczego jak na złość nie pamiętał, co wydarzyło się wczorajszej (?) nocy? No może oprócz uroczego Bastusia, próbującego zauroczyć jego ognistą dziewczynę, również uroczą, warto dodać.
skonfundowany Mikuś
[Bardzo, bardzo dziękuję za powitanie :)]
OdpowiedzUsuńCharlie Hatcher
Szczęśliwa Cathy! Wielokrotnie narzekała na swoją matkę, a raczej jej dosyć głupie pomysły, ale jednak rodzicielka nie zmuszała córki do wyjazdu na mugolskie obozy wojskowe... Niewątpliwie, w oczach prawie-ojczyma, potrzebowała jakiejś porządnej szkoły życia, coby przetrwać po zakończeniu Hogwartu. Niemniej, mężczyzna mógł sobie gadać, narzekać, matka stanęła po stronie Cath. Ten jeden raz. Miała jeszcze całe dziesięć miesięcy, by podjąć decyzję odnośnie swojej czarodziejskiej kariery. Od miesiąca zastanawiała się nawet, czy życie wśród mugoli — jakby powrót do korzeni — nie będzie czasem lepszym dla niej wyjściem. Obóz dla czarownic i czarodziejów powinien trochę pomóc w podjęciu tej jakże trudnej decyzji.
OdpowiedzUsuńWidząc jednak gromadki dzieci, biegające w różne strony, płaczące bez wyraźnego powodu, tworzące forty, rzucające czym popadnie, doszła do wniosku, że dwa tygodnie do przyjemnych zapewne nie zaliczy. Zaginiony dzieciaczek był niskim, chuderlawym chłopaczkiem. Casillas pamiętała o wspomnianej przez Bastiana zielonej czapce. Kojarzyła imię, licząc po cichu, iż po kilku głośnych zawołaniach na skraju lasu, rudzielec zechce wyjść z ukrycia i wrócić do swoich rówieśników. Cathy odczuwała zmęczenie jako konsekwencję biegania za nieznośnymi pociechami czarodziejów. Przez calutki dzień. Wszyscy instruktorzy, opiekunowie, czy wolontariusze, wieczorem marzyli o wygodnym łóżku i śnie.
— Miejmy nadzieję, że zapodział gdzieś czapeczkę. Płomienne włosy łatwiej dostrzec w gęstwinie krzaków. — Stwierdziła, rozglądając się wokoło. White wyglądał tak samo niepewnie, jak i ona. Skoro żadne nie wiedziało, w którą stronę należało pójść, to raczej kiepsko prezentowały się ich szanse na szybki powrót do obozu. Gdyby nie poczucie odpowiedzialności za młode życie, Cathy natychmiast schowałaby różdżkę i pomaszerowała prostu do pokoju.
— Jeśli nagle wypełzną jakieś pająki albo nadlecą chochliki kornwalijskie, zacznę uciekać! — ostrzegła chłopaka z miną bardzo poważną. Istniała niewielka szansa na spotkanie bogina w TYM lesie, co nieco o nim czytała, trzeba w końcu poznać swego wroga, więc mniej-więcej orientowała się na jakich terenach najczęściej występują. Z jej ust wypłynęło ciche ała!, gdy komar urządził sobie krótką ucztę na przedramieniu.
Wypowiedziała zaklęcie lumos, bowiem słońce zaczęło schodzić za horyzont. Mała ilość promieni słonecznych, mogących oświetlić wytyczoną ścieżkę, tylko pogarszała sprawę. Cath spojrzała na Bastiana z czymś, co przypominało niemą prośbę. To on był tutaj mężczyzną! To on powinien prowadzić ekspedycję. Przynajmniej w teorii. Casillas chwilę później sama wybrała drogę, prawdopodobnie niewłaściwą. Zawsze słabo orientowała się w terenie.
— Chyba po zmroku nie jest tutaj tak strasznie, jak w Zakazanym Lesie...? — mruknęła z przestrachem w głosie, od razu przyśpieszając kroku. Zaczęła wołać chłopca po imieniu, odczuwając tę złudną nadzieję, iż dobrze trafiła. Najwyżej zmusi Bastiana do wdrapania na któreś z drzew i przyjrzenia stamtąd okolicy.
[Nawet nie narzekam na to wyżej.]
Cathy
JUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuń[ Tak, June była Krukonką, ale tym razem Tiara zdecydowała inaczej. Bo, nie ma co ukrywać, Earnshaw jest tak wspaniałą i nieszablonową postacią, że nie daje się zamknąć w żadne ramy, więc raz ląduje tu, raz tam. ;D Tak już całkiem poważnie, to zawsze uważałam podział na domy za dość umowny (w końcu byli głupi Krukoni, niesprytni Ślizgoni i tchórzliwi Gryfoni) i pewnie protestowałabym jedynie wtedy, kiedy ktoś postanowiłby przydzielić ją do Slytherinu.
Zmiana jest jeszcze taka, że tym razem June i Bastian są równolatkami. Nie masz już przypadkiem za wielu wątków, czy jeszcze jakoś się wcisnę?;D ]
JUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuń[ To zależy, czego oczekujesz i czy Bastian kontynuuje wciąż zielarstwo. Jeśli tak, to mam jakiś pomysł. Profesor podzieliłaby uczniów na pary, June wylądowałaby z Bastianem. Każdemu przydzieliła projekt, z pozoru banalny, choć wykonanie okazało się dość skomplikowane. Otóż każda dwójka dostała jakieś nasionko i zadaniem jest je zasadzić, wyhodować (zadbać o prawidłowy wzrost przy tym) i oczywiście dowiedzieć się, co to za roślina. Najgorsze jest jednak to, że to projekt na wakacje. Myślę, że June i Bastian mieli ważniejsze rzeczy do roboty niż hodować jakieś zielsko i je sobie nawzajem przesyłać, aby każdy coś wykonał, a także dzielić się informacjami. Bez sensu.
Przez dwa miesiące pewnie o tym nie myśleli, ale kiedy rozpoczął się wrzesień... Można założyć, że do oddania obiektu do oceny mają jeszcze tydzień lub dwa. To nie jest wystarczająco wiele czasu na wyrośnięcie rośliny, więc trzeba znaleźć jakiś sposób, aby przyspieszyć ten proces. Tylko jaki? W gruncie rzeczy może wyjść z tego komedia pomyłek. ]
Meza nie odpowiedział nic na życiową radę Bastiana (chociaż korciło go bardzo, by to zrobić, ograniczył się jedynie do przedrzeźniania kolegi za jego plecami za pomocą mimiki, skądinąd bardzo trafnej). Wolał skupić się na pchaniu Krukona w stronę pokoju wspólnego Gryffindoru, możliwe jak najszybciej, by ten nie miał możliwości ucieczki. Na całe szczęście, cała operacja zakończyła się sukcesem i Carlos pękał z dumy, gdy obydwaj znaleźli się przed portretem Grubej Damy. Szepnął jej hasło, a gdy ta z niechęcią wpuściła kolejnego ucznia nie ze swojego domu do środka, wysłał jej z ręki pocałunek. Zawsze działało - chichotała jak dwudziestolatka. Zniesmaczone cmoknięcie od razu odeszło w niepamięć.
OdpowiedzUsuńBył zaskoczony śmiałością White'a. Sam nie chciałby się tak pakować komuś do dormitorium, jedynie do salonu danego domu mógłby swobodnie wkroczyć. Najwyraźniej ta wątpliwej jakości chluba Ravenclawu była na tyle ośmielona w stosunku do Mezy, że nie miała oporów przed wpychaniem się do jego pokoju bez większych ceregieli. Akurat lokum Latynosa nie prezentowało się jakoś szczególnie; przez dużą liczbę łóżek całe pomieszczenie stanowiło trochę zbyt ciasną sypialnię, a żaden z Gryfonów nie miał ani trochę prywatności. Gdzieniegdzie leżały jakieś ubrania, a obok łóżka Mikaela - butelka po alkoholu, która już dawno miała być schowana. Niestety, w znalezieniu większej powierzchni dla siebie nawet magia nie pomagała, chociaż nienaturalnie powiększone pokoje sprawowały się znakomicie.
- Nie słyszałeś, co im powiedziałem? - spytał tak, jakby kolega wykazał się co najmniej nadzwyczajną głupotą. - Przypomnę ci: poleciłem im przynieść jedzenie. Gdzie? Do pokoju wspólnego Gryffindoru. To chyba oczywiste, że mnie znajdą, Bastianku - uśmiechnął się, gdy skończył już swoje logiczne wywody. Nie wiedział, konieczne było uświadamianie towarzysza, aczkolwiek nie mógł się powstrzymać przed taką małą złośliwością.
Od razu, gdy tylko na horyzoncie kotów pojawił się ich właściciel, zaczęły cicho i przeciągle miauczeć. Po całym dniu nieobecności Mezy najwidoczniej się za nim stęskniły (albo zgłodniały, co wydawało się bardziej prawdopodobne). Zaczęły niecierpliwie krążyć wokół nóg nowo przybyłych, a ich ogony wyglądały jak mugolskie anteny telewizyjne. Carlos schylił się, by porwać jednego, bardziej przyjaznego, na ręce, a następnie wystawić go w stronę Krukona.
- Trzymaj, pobaw się z nim. W końcu ci to obiecałem - podsunął pyszczek zwierzęcia pod sam nos rozmówcy, by następnie wyjrzeć zza jego głowy i zorientować się, czy wszystko było w porządku. Niektórzy koledzy ze szkolnej ławy reagowali kichaniem, skrzywioną miną albo odepchnięciem. - Ten cię polubi, z drugim mógłbyś mieć problem. A jak się już pogłaskacie, to pójdziemy na dół.
Usiadł na jednym z łóżek; po chwili jakby opadł z sił i runął na plecy, ręce wyciągając za krawędź materaca, a nogami wciąż dotykając podłogi.
[Zdałam sobie z tego sprawę już po opublikowaniu karty, ale z moim syndromem Anki to pewnie i tak bym się pogubiła w komentarzach, wolałam sobie nową strzelić. :D]
OdpowiedzUsuńAnka
Mikeal, przeciwieństwie do jego uroczego kolegi z Ravenclawu, nie był skory do takiego entuzjastycznego powitania. Czuł się tak, jakby jego ciało zostało zaatakowane przez tysiące sztyletów, cal po calu rozcinających jego skórę. Do niesamowitego, wręcz nieludzkiego bólu dochodził nieprzyzwoity ból głowy, który odbijał się rykoszetem od jeden ściany czaszki do drugiej, utrzymując go w przekonaniu, że na jednym kieliszku Ognistej się nie skończyło.
OdpowiedzUsuń— K-kartki — wystękał przez zaciśnięte w wąską linie usta, wzdrygając się, gdy przez jego ciało przeszły dodatkowe spazmy bólu, niefortunnie rozprowadzające się po każdym mięśniu w ciele. Nie miał wątpliwości, że pierwszy raz od dawna był jedną nogą w grobie, dlatego chciał spełnić swój obowiązek i…
— C-chceeeem kartki — mruknął cichutko, ledwo sącząc słowa przez zaciśnięte zęby. Poderwał się na łokciach, ale od razu pożałował, zaatakowany przez kolejną, końską dawkę rwącego na strzępy jego ciało bólu.
Zrobił w myślach szybki rachunek sumienia, coby się przekonać za co został tak pokarany, ale żadna poważna zbrodnia nie przychodziła mu do głowy, pomijając oczywiście zaległości w odrabianiu zadań domowych i graniu na nerwach wszystkim dookoła. Westchnął cierpiętniczo, upadając gwałtownie na poduszkę.
— Kartki — ponaglił stojącą nad nim kobietę, która nie wykrzesała z siebie ani odrobiny litości nad uczniami w kryzysowej sytuacji życia albo śmierci. — P-proszę — wystękał, posyłając jej błagalne spojrzenie.
— Macie odpoczywać — oświadczyła, prychając pod nosem jak rozjuszony kot. — O-d-p-o-c-z-y-w-a-ć — przeliterowała i obróciła się do cierpiącego katuszę Rasaca plecami, demonstrując swoje oburzenie. — Na głupoty przyjdzie czas później.
— Ale… ale… — Mikuś starał się na wszelkie sposoby odnaleźć jakiekolwiek kreatywne słowa, które podkreśliłyby powagę sytuacji i pobrzmiewające przez nie racje. — Chcę spisać testament. Tego pani nie może mi zabronić, o — powiedziała wojowniczo i gdyby tylko był w stanie stanąć o własnych siłach, pewnie nie wahałby się ani sekundę dużej i pokazałby jej na czym dokładnie polega gryfońska determinacja, a teraz mógł liczyć zaledwie na jej litość i łaskę.
— Testament? — Kobieta w geście politowania uniosła brwi. — Nie zasłużyliście na znieczulenie, a co dopiero testament — odparła i wróciła do swoich przykrych obowiązków, zostawiając dwóch rozbitków na pastwę cierpienia.
Mikael w ramach rekompensaty za ignorowanie swojego towarzysza broń, rzucił mu ukradkowe spojrzenie, wykrzywiając usta w grymasie, który powinien wyglądać jak uśmiech, przy czym „powinien” pełniło kluczową funkcje.
— Nawet piekło przejąłby nas z większym szacunkiem. — Pociągnął nosem, aby pokreślić swoją życiową tragedię.
Nie miał już żadnych wątpliwości, szkolna pielęgniarka była pomiotem szatana, złem wcielonym, mścicielką czyhającą na zdrowie uczniów. Na stos z nią!
Mikael
[Dziękujemy bardzo za przyjazne powitanie.]
OdpowiedzUsuńAverill Linwood
[Dziękuję za przywitanie i witam. ]
OdpowiedzUsuńrachael
[ Czy mogłybyśmy (Majonez i ja) zacząć bez ustalania? Tak kompletnie w ciemno?
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie się uśmiechamy -> :-D ]
[ Przepraszam, ciągle to robię (przez przypadek, oczywiście). Obiecuję jednak poprawę! ]
OdpowiedzUsuńMayonnaise Moore
Oczy były jej prawdziwym konikiem i interesowała się nimi właściwie od zawsze. Zbierała zaś, jeszcze dłużej. Mogłaby godzinami opowiadać o swojej kolekcji - o kolorach tęczówek, kształtach źrenic czy długości rzęs; o wszystkim co ich dotyczyło. Od dawna jednak, bo aż od początku wakacji, w jej albumie nie pojawiło się żadne nowe zdjęcie i powoli zaczynała odczuwać coś, co jej straszy brat nazywał głódem oczu, jakkolwiek dziwnie to brzmiało.
OdpowiedzUsuńMusiała zapolować.
Dzień, który wybrała na poszukiwanie nowych okazów był wprost do tego stworzony - słońce zmobilizowało członków magicznej społeczności do opuszczenia swoich domostw i teraz nic nie chroniło ich przed atakiem ze strony panny Moore.
Dziewczynie nie dopisywało jednak szczęście. Po kilku godzinach poszukiwań udało jej się zdobyć tylko jedną fotografię. Z żalem stwierdziła, że ludzie robią się coraz bardziej nieufni i podenerwowani i nie było to spowodowane rosnącą temperaturę. Chodziło o wojnę.
Kiedy po raz kolejny została przez kogoś przeklęta i musiała ratować się ucieczką, doszła do wniosku, że to może jednak nie ten dzień i nie to miejsce.
Zrezygnowana skierowała swoje kroki w kierunku Dziurawego Kotła, by tam poszukać szczęścia. Może w chłodnym wnętrzu baru, bez obecności coraz bardziej uciążliwego słońca, ludzie staną się bardziej pogodni i skorzy do współpracy.
Pomieszczenie było bardzo zatłoczone - większość czarodzieji szukała w nim schronienia przed upałem - miała więc w czym wybierać.
Rozejrzała się po pubie szukając osoby, która byłaby odpowiednia. Na jej twarz wpłynął jeszcze szerszy, jeśli w ogóle było to możliwe, uśmiech niż zazwyczaj. Prawie od razu zauważyła kogoś kogo jeszcze nie miała w swojej kolekcji, a był jej potrzebny. Ba!, niezbędny.
Nabrała powietrza i zawołała, próbując przekrzyczeć panujący w pomieszczeniu gwar:
- White. Bastian White. Zaczekaj. - Nieczekajac na odpowiedź chłopaka, lekko kulejąc, ruszyła w kierunku rzucającej się w oczy, blond czupryny.
- Potrzebuję Twojej pomocy - wypaliła, kiedy tylko koło niego stanęła. Mocniej scisnęła trzymany w dłoniach aparat fotograficzny.
[ Już :) Jeszcze raz przepraszam, za tą pomyłkę.
trochę dziwne, ale co mam poradzić? Majonez mnie nie słucha!
Za błędy bardzo przepraszam, to wszystko wina tego nieuka :) ]
[ Dzięki za znalezienie, mój tumblr szaleje i nie mogę nic wyszukać. Co prawda gdzieś w odmętach internetu wynalazłam to zdjęcie, ale laptop mi się zawiesił i mi przepadło, więc musiałam znaleźć zastępcze.
OdpowiedzUsuńChciałaym tu jakiś wątek, ale moja głowa nie jest przeznaczona do wymyślania, chyba że Ty podrzucisz chociaż zarys, to wtedy ja postaram się coś obmyślić. ]
Magenta
Wielka Sala była niemalże pusta. Zdemolowane pomieszczenie ukazywało prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Potłuczone naczynia, porozrzucane jedzenie, poszarpany jeden z gobelinów. Cała sala znajdowała się w opłakanym stanie. A wśród tej scenerii, samotnie, przy stole siedział Bastian White, przegryzający grzankę. Karen podeszła do niego energicznym krokiem, świecąc po oczach różdżką. Niestety, zaklęcie Lumos nie zastąpi jarzeniówki. Przysiadła na krawędzi stołu, odsuwając rozbite talerze.
OdpowiedzUsuń- No więc, gdzie byłeś w godzinach około szóstej - siódmej rano dnia dzisiejszego? - zapytała Puchonka, starając się brzmieć jak najbardziej profesjonalnie. Odłożyła różdżkę, wyjmując notes. Pióro trzymała tuż przy kartce, gotowa do pisania. Miała zamiar jako pierwsza dotrzeć do sedna tej sprawy, a przed nią - jak sądziła – właśnie znajdował się najbardziej prawdopodobny winowajca.
Karen-Proszę-Nie-Zabijajcie-Mnie-Za-Taką-Częstotliwość-Odpisów
[Ja ci wisiałam wątek, czyż nie? :D To przychodzę z poprzednim, starym, trochę zmodyfikowanym pomysłem, o ile nadal masz chęć powątkować z Elly. Skoro ona jest teraz prefektem, to pomyślałam, że paru pierwszoroczniaków (najprawdopodobniej ze Slytherinu) chciałoby jej dopiec i zdemolować pół biblioteki w taki sposób, by podejrzenia padły na Elsę. Np. zapaliliby zegał, przy którym stała, a Bastek byłby na tyle miły, że pomógłby jej to ogarnąć (albo i by stał z boku i przyglądał jej marnym próbom okiełznania płomieni, jak wolisz ;p).]
OdpowiedzUsuńElsa
[Wymyślimy, wymyślimy. :D Wprawdzie znowu zbiera mi się mnóstwo wątków, ale Bastusia zawsze gdzieś wcisnę!]
OdpowiedzUsuńMonty
[Jego nie da się lubić. :D Dziękuję bardzo, na pewno taka będzie!]
OdpowiedzUsuńBenedict
[Cześć!
OdpowiedzUsuńU mnie moje dwukropki są dobrze, widocznie zależy od rozdzielczości. :<
A tak w ogóle to fajna karta. Chciałabym wątek, nie umiem myśleć, proszę o pomoc. :<]
Wilette Turner
[Ech, jak tak dalej pójdzie, to w moim wypadku te słowa mogą okazać się prorocze. :D]
OdpowiedzUsuńWyobraźnia Bastiana musiała być naprawdę bardzo skąpa. Większość ludzi normalnie potrafiła zrozumieć tok rozumowania Mezy, tylko biedny White zawsze miał z tym wielki problem. Być może to kwestia przyzwyczajenia i Krukon zdecydowanie za mało spędzał czasu na imprezach w pokoju wspólnym Gryffindoru oraz z samym Latynosem? Istniała także możliwość, że wszyscy zwyczajnie zdążyli się pogodzić z pokręconym, południowym dedukowaniem niektórych spraw, nie doszukiwali się w tym sensu, a ten dociekliwy kolega akurat próbował nadać znaczenie niektórym zdaniom Carlosa.
OdpowiedzUsuńWestchnął głęboko, zirytowany postawą gościa. Nie dosyć, że wpakował mu się na siłę do pokoju, to miał jeszcze czelność wybrzydzać i obrażać gospodarza! Kto mu robił wodę z mózgu? Chyba on sam sobie, bo na pewno nie porządny uczeń domu o czerwono-złotym godle. W dodatku biedny kotek odczuwał traumę po spotkaniu z grubiańskimi łapami Bastka i musiał zrelaksować się w doświadczonych w głaskaniu rękach właściciela. Zanim Carlos jeszcze w ogóle zaszczycił towarzysza spojrzeniem, pobawił się z futrzakiem, którego później odstawił gdzieś blisko misek.
Znowu napełnionych whiskey. Szlag by trafił tego Michała, idiota poił swoje zwierzęta alkoholem. Jak siebie. Dlatego miały takie zlasowane spojrzenie, zupełnie jak Rasac.
- On wszystko wlewa swojemu głupiemu kocurowi. - Machnął różdżką, by zmienić jakoś bursztynowy trunek w wodę. Podszedł do swojego łóżka, a gdy zobaczył tam wspomnianego potwora, krzyknął na niego "Psik!", by następnie zwyczajnie zepchnąć obrzydliwe stworzenie ze swojej narzuty. Rozległo się przeraźliwe miauknięcie, fuknięcie, a obok Bastka przebiegła najeżona szczota. Jeszcze tego brakowało, żeby kot Mikaela stołował się nie na swoim miejscu! A gdzie niby spałyby ukochane, zadbane, piękne i grzeczne pupilki Mezy? Może na podłodze? - Co za cwel... poza tym, nie wiem, czy rozumiesz, ale jest tak głupi, że nie wpadłby na podobny pomysł - powiedział na wzmiankę o butelkach ukrytych w książkach, obficie przy tym gestykulując. Na słowa "jest tak głupi" złożył z lewej strony siebie ręce, a potem oderwał prawą dłoń i zatoczył nią wielki półokrąg niczym tęczę obrazującą ogrom głupoty współlokatora. - Ale ja mam, nie przejmuj się! Puchonki są za niewinne, żeby pić, hehe, ja je poję... ta. Jedzenie skombinują, Basteczku... e... ciasteczku. He, he.
I tak sobie rechotał nad własną kryjówką z whiskey, znajdującą się oczywiście w odpowiednim miejscu pod materacem. Oczywiście Rasac znał tę skrytkę, ale najczęściej wybierał z niej słodycze, bo tak naprawdę bał się Carlosa jak nikogo innego. Poza tym, Latynos i tak już czuł się mocno zmęczony po słuchaniu o problemach miłosnych [jak tam cholera? :P] kolegi, zwłaszcza, że dużo osób huczało o dzikich romansach Fina. A na domiar złego, ten postanowił sobie wziąć nieco zbyt ryzykowną kąpiel i uczynić Mezę bohaterem.
Wyciągnął dwie spore butelki alkoholu, a następnie wcisnął je Bastkowi ze słowami:
- Czynię cię wodzirejem imprezy! IDŹ I BAW SIĘ, DREWNIAKU! - Klepnął go w plecy tak, że pewnie White prawie wypluł płuca.
[ exactly ]
[Jakąkolwiek postać tu miałam, zawsze Bastian mnie przerażał. Pora wziąć byka za rogi i zaproponować wątek. Co Ty na to?]
OdpowiedzUsuńCarmen
[Moja wena ostatnio nie jest na chodzie, stąd też brak odpisu.]
OdpowiedzUsuń[Nie, nie, to ja Cię gdzieś zapodziałam. I tak miałaś nieokreślony urlop! Jutro może nadrobię :D]
OdpowiedzUsuńCathy