15 stycznia 2014

Lubisz mnie, bo jestem łajdakiem, a w Twoim życiu było ich niewielu.

Bastek

The lights go out and I can't be saved
Tides that I tried to swim against
Have brought me down upon my knees
Oh I beg, I beg and plead



Młody White pojawił się na tym świecie w akompaniamencie donośnego wycia trzydziestego kwietnia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku w pod-londyńskiej posiadłości jako owoc związku czarodziei czystej krwi w rodzinie o bogatym rodowodzie. Sam Bastek był dzieckiem nadzwyczaj uroczym, ale pod tą grzeczną skorupką, krył się prawdziwy diabełek, co nasiliło się wraz z odkryciem magicznych zdolności. Rodzice usiłowali zapanować nad jego buńczuczną naturą, chcąc zrobić z niego panicza. Nie udało się, chociaż Bastek nie chce im tego powiedzieć, odgrywając w domu narzuconą rolę. Jaki jednak jest White, kiedy wychodzi poza horyzont spojrzenia swoich rodzicieli?



Rozdział pierwszy





Bastian White
30 kwiecień 1960, Northwood, Anglia

Rok VI | Ravenclaw | Duma rodziców
Patronus: Orzeł Bielik |Bogin: Osa
Ścigający | Kapitan drużyny Quidditcha
członek klubu pojedynków i eliksirów
dąb, 11 cali, pióro Gryfa, średnio giętka


94 komentarze:

  1. Spojrzała na ślimaki, to na Bastiana, to znowu na ślimaki.
    - Poczekaj jeszcze chwilę- rzuciła przez ramię, wydobywając kolejne partie śluzu.
    Kątem oka rozejrzała się po sali, co chwila zatrzymując wzrok na jakiejś dziewczynie. Wszystkie tylko siedziały. Dosłownie. Żadna nawet nie tknęła ślimaków, czy fasolek, pomijając jedną, może dwie typowe kujonki z jej domu, jednak one to zupełnie inna kwestia. Całą brudną robotę wykonywali panowie, którzy, o ironio, w większości wyciskali z tych mięczaków śluz w taki sposób, że po kilku nieudolnych próbach zamiast w słoiku, smar pokrywał większą część ławki, wraz z szatą oraz niektórymi częściami ciała uczniów.
    Mimowolnie skrzywiła się na ten widok. Fakt faktem, gdyby mogła też ograniczyłaby się do pokrojenia fasolek i mieszania składników, jak większość jej rówieśniczek, ale co począć, gdy partner z ławki nie wykazywał zbyt dużej inicjatywy d pomocy, ciągle błądząc w chmurach. Ciekawiło ją o czym może myśleć taki Bastian. O sporcie, dziewczynach, może nowej miotle lub kolejnym wypadzie do Hogsmeade- w sumie mogła ławo sprawdzić, jednak nie specjalnie śpieszyło jej się do nawiązywaniu kontaktu. Prawda była taka, ze jej konwersacje z dumnymi posiadaczami chromosomu Y ograniczały się jedynie do przelotnych cześć, czy wymianą zdań na temat kolejnego eseju z jakiegoś przedmiotu, czasami skutkująca krótkim nawiązaniem do pogody lub rzucaniem jakiś żartów. Tak, jej życie towarzyskie nie było zbyt ciekawe.
    - Możesz już wrzucać- powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy, gdy udało jej się wrzucić cały śluz do garnka, uprzednio mieszając wywar kilka krotnie.
    Zadowolona z siebie wytarła dłonie w ścierkę, leżącą na brzegu ławki, po czym z tryumfalnym uśmiechem na twarzy, który rzekomo dodawał jej uroku, jednak to pewnie tylko przez kąt padania promieni słonecznych, chwyciła książkę z przepisem, ostatni raz sprawdzając wszystkie składniki .
    - Gotowe- rzekła, gdy chłopak dodał fasolki do kotła.
    Spojrzała na zegarek. Jeszcze tylko dziesięć minut. Westchnęła cicho spoglądając na zamyślonego Bastiana.

    Carrie

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ahahah poznaję Cię bardzo dobrze:).
    A więc... Może ochota/pomysł na wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ok... W takim razie proponuje kilka opcji: od bardziej lagodnych typu biblioteka, błonie, mecz Quiddicha, jakaś lekcja... Po wspólne odbywanie kary... Jakąś kradzież? Wspólne psikusy... Właściwe pomyslow są setki, zależy od tego jakie watki autor bohatera najbardziej lubi? :)]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć ;)
    To taka stara karta, na innym blogu niestety nie dostała takiego uznania, jak tutaj, ale miło mi słyszeć te wszystkie słowa pochwały! Lubię, jak ludzie łechcą moje - i tak nico wyrośnięte - ego.

    Znać się muszą. W końcu są w jednym domu, na jednym roku - chcąc nie chcąc musieli się jakoś ze sobą zetknąć, nie? Tylko w jaki sposób mogliby się zapamiętać?

    Myślę, że Lamia, jako dwunasto-trzynastolatka mogła być skrycie zauroczona jego blond loczkami, z pewnością nie byłaby w tym odosobniona. Jednak jej nieśmiałość spowodowała, że ani razu nie odważyła się choćby usiąść obok niego podczas śniadania. Czas mijał, a jej zauroczenie zwyczajnie prysnęło, szczególnie, że Bastian nie mógł opędzić się od adoratorek, które według Lamii, były zwyczajnie żałosne, choć i tego osądu na głos nie wypowiedziała nigdy.
    Ventus zapisała się do klubu eliksirów, powiedzmy, dopiero na początku tego roku szkolnego, gdyż wreszcie stwierdziła, że może jej się to w życiu przydać. W dalszej części widzę to tak:

    Była straszliwie zmęczona dzisiejszym dniem, bo w końcu chodzenie z głową w chmurach jest niezwykle wykańczającym zajęciem. Pragnęła jedynie na chwilkę zamknąć oczy. Zdrzemnąć się choćby przez pięć minut. Jednak wytrwale, z upartością prawdziwego Krukona, szła na spotkanie klubu eliksirów. Nie była przygotowana. W głowie wciąż huczało jej od nieistotnych myśli.
    Weszli do sali. Momentalnie uderzył ją zapach, jakim przez wiele lat warzenia eliksirów, przeszło to miejsce. Poczuła, że jeżeli zaraz nie usiądzie, straci panowanie nad własnym ciałem i osunie się na ziemię niczym szmaciana lalka. Podeszła do pierwszego krzesła i osunęła się na nim, łapczywie łapiąc kolejne hausty powietrza. Nim doszła do siebie, minęło kilka chwil. Ona jednak nie siedziała przy swojej ławce. Chciała wstać i zmienić miejsce, jednak nie mogła podźwignąć się na własnych nogach. Siedziała więc niczym zaklęta i nawet nie spostrzegła, kiedy ktoś usiadł obok niej i wyjął pergamin. Gdy jednak w końcu dostrzegła chłopaka, ocknęła się i w przypływie adrenaliny raptownie wyprostowała, a kiedy chciała ułożyć swoje dłonie na udach, trąciła ręką kałamarz, którzy przeturlał się po stoliku i finalnie spadł na nogi blondyna.
    W pierwszej chwili po prostu spojrzeli na siebie, by sekundę później gwałtownie się podnieść. On zaczął krzyczeć, ona się broniła. Nie zwracali uwagi na to, że profesor Slughorn zdążył wejść do klasy wypełnionej uczniami. Po prostu krzyczeli jedno przed drugie, nie dostrzegając otoczenia.
    Nic więc dziwnego, że zostali wpierw obdarzeni lawiną zdziwionych, nieco drwiących spojrzeń, a następnie wyproszeni z sali. Pod drzwiami, które chłopak zamknął z łoskotem, spojrzeli po sobie posępnym wzrokiem, odwrócili się na pięcie i ruszyli w przeciwnych kierunkach...

    Tak miej więcej widzę ich relację ;)
    Jeśli zaś chodzi o sam wątek, obecnie nie mam pomysłu, ale jeśli na coś wpadnę, z pewnością dam znać. W końcu nie mogą w nieskończoność się unikać.

    Lamia.

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Proponuje... rozmowę! Ha, rozmowa jest dobra na wszystko.
    Hmm... Może zeby zacząć jakis wątek opowiedz trochę o Twojej postaci? :)
    I o sobie mozesz też przy okazji... :)]

    OdpowiedzUsuń
  6. Black zmarszczył czarne brwi i ponownie rzucił okiem na szczątki miotły, które trzymał w rękach wskazany przez White'a chłopak. Regulus wiedział, że Ślizgoni mają złą opinię w szkole i wszystko co złe było od razu przypisywane im, ale żeby aż tak? Dom Węża cenił sobie honor równie mocno co więzy krwi i czystość rodu, więc wątpił, ażeby ktokolwiek z jego drużyny zniżył się do tak haniebnego czynu jak zniszczenie mioteł przeciwnej drużyny. Zbyt długo i zbyt ciężko przygotowywali się do tego decydującego meczu. Dla pewności jednak omiótł spojrzeniem chłopaków ze swojej drużyny i nie dostrzegł w ich oczach nic, co wskazywałoby, że któryś z nich zrobił to, o co ich oskarżano. Nawet Parker wyglądał na zaskoczonego tą sytuacją, co dało się zauważyć nawet pomimo ogólnej wściekłości wypisanej na jego twarzy. Regulus ponownie spojrzał na kapitana Krukonów.
    - Macie jakieś dowody na naszą winę poza domysłami? - spytał całkiem racjonalnie, ale w jego tonie i sposobie wypowiedzenia tych słów dało się wyczuć groźbę, że jeśli oskarżyli ich bezpodstawnie nie zostanie im to popuszczone płazem. Ślizgonów nie brukało się z błotem na zasadzie, że to oni zawsze są tymi złymi. - Bo jeśli to nie to radzę poszukać innych kozłów ofiarnych i kupić nowe miotły. Byłoby szkoda, gdybyście oddali walkowerem sobotni mecz. Naprawdę chcieliśmy skopać wam tyłki i chłopcy już nie mogli się doczekać waszych błagań o litość.

    RAB

    OdpowiedzUsuń
  7. [Zajęło mi to sporo czasu, ale w końcu jestem na siłach, by odpisać XD]

    Elias pomyślał, że Bastian najwyraźniej musiał dowartościować się aplauzem kolegów z drużyny, które przyniosło by mu poniżenie drużyny Hufflepuffu, przez niezbyt udaną ironię. Elias może bardziej wziąłby sobie do serca słowa kuzyna, gdyby drużyna Puchonów była złożona z samych, nie mogących sobie poradzić z grą oferm – a przecież każdy doskonale wiedział, że tak nie było. Liczne treningi się opłaciły, przyniosły ponadprzeciętne dla przedstawicieli domu Eliasa, efekty. Był dumny ze swych zawodników, a oni byli wdzięczni mu za umiarkowaną surowość i umiejętność wyprowadzenia ich na prostą, aż w końcu w górę, ku zwycięstwu. Obiektywny widz, mógłby wręcz rzec, że Krukoni i Puchoni są sobie równi, lecz Elias był odmiennego zdania. Nigdy nie przyznałby się do bycia gorszym, bądź tak samo dobrym, jak jego kuzyn, kiedy istniała opcja mianowania siebie lepszym.
    Oddalił się od White’a, lecz nagle usłyszał jego podniesiony głos i zamarł.
    - W takim razie trenuj, braciszku, bo jest ci to najwidoczniej potrzebne, jednak nie zapomnij, abyś tym razem nie próbował się dowartościować i napisał mamusi w liście prawdę o porażce! Byłaby zawiedziona kolejnym kłamstewkiem – wykrzyczał Bastian.
    Czy jego matka była na tyle głupia, by dzielić się takimi informacjami z matką chłopaka? Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że Bastian wiedział o tym hańbiącym jego dumę kłamstwie. Czuł się upokorzony, zacisnął pięść i przegryzł wewnętrzną stronę wargi. Matka dopytywała go o quidditcha coraz częściej, czując że to jedyny aspekt życia jej syna, z którego może być dumna i naokoło się nim chwalić. A on sam chciał wyjść na mistrza w tej dziedzinie, osobę o ponadprzeciętnym talencie, a także czarodzieja, który obecnie wprowadza puchońską drużynę w czasy jej największej świetności. Więc co miał odpowiedzieć na jej pytanie, dotyczące wyniku ostatniego meczu? Że przegrał? Nie było mowy.
    Koledzy patrzyli na niego z rozdziawionymi ustami, co dostrzegł kątem swego oka. Gotowało się w nim, jego głowa wręcz wrzała z ogarniającej go aż po krańce uszu złości. Próbował sobie coś przypomnieć, coś, co mógłby wykorzystać przeciwko kuzynowi… Tak! Miał prawdziwego asa w rękawie.
    - Hej, Bastian – odwrócił się pospiesznie na pięcie. – Mamy dosyć wczesną porę, myślę że ty i twoja drużyna chętnie wrócili by do swoich łóżek. Chyba mi nie powiesz, że nie tęsknisz za swoich pluszowym przyjacielem? – Uśmiechnął się szeroko, obnażając zęby. Czyż to nie Kristel wyjawiła mu sekret Bastiana jeszcze rok temu, w przypływie złości po ich rozstaniu? Nie pamiętał dokładnie. Ale już wtedy wiedział, że tą informację będzie musiał zachować dla siebie na sytuację awaryjną, która właśnie nastąpiła.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pokiwała głową, z ulgą stwierdzając, że chyba nie jest mu aż tak nieznajoma, skoro nawet zapamiętał jej imię. Na jej twarzy cały czas gościł ten sam, szeroki uśmiech. Nie potrafiła wyobrazić sobie samej siebie bez tego charakterystycznego wykrzywienia ust.
    Odeszła trochę na bok, jakby spodziewała się, że ktoś jeszcze mógłby usłyszeć ich rozmowę, a tego zdecydowanie by nie chciała. Wystarczyło, że swoimi umiejętnościami w kierunku quidditcha zasłynęła w całym Hufflepuffie, większej sławy jej do szczęścia nie było potrzeba.
    - Mam trochę dziwne pytanie - zaczęła niepewnie. - A właściwie prośbę. Nie mam pojęcia do kogo więcej mogłabym się zwrócić, bo na ludzi z własnego domu liczyć nie mogę i pomyślałam sobie...
    Cholera, cholera, cholera! Przecież on cię wyśmieje! Uciekaj, póki jeszcze możesz, Elso!
    - Nie zdziwię się, jeśli odmówisz, bo... szukam kogoś, kto mógłby nauczyć mnie latać na miotle.
    Umilkła, czekając na śmiech, którego się spodziewała. Nie sądziła, by Bastian wysłuchiwał takich próśb na co dzień, zwłaszcza od dziewczyn z innych domów. Sam pomysł wydawał jej się w tamtym momencie absurdalny i najzwyczajniej w świecie głupi. Ale było za późno, nie mogła teraz tak po prostu powiedzieć "Cześć" i sobie pójść, jakby nic się nie stało.
    Zaczęłaś tę głupią rozmowę, to ją skończ, pomyślała. Nawet jeśli się nie zgodzi - trudno, próbowałaś. Znajdziesz kogoś innego, może ktoś zechce ci pomóc; jeśli nie, będziesz musiała sobie radzić sama.
    Stała, ściskając dłonie i czekając na odpowiedź chłopaka.

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  9. [ Dobry wieczór. Ja też przebrnęłam przez kartę, ale zamiast spodziewanego pomysłu.... po prostu czuję się onieśmielona. Nim, lekkością, z jaką napisałaś mu ów jakże zacny profil, no wszystkim. A ten harem mnie po prostu.... dobra, już się uspokajam. :D Oczywiście, ze chcę wątek. Tylko musimy coś wykombinować. Najlepiej razem. I jutr- jak sobie życzysz. :D]

    Kay

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Lepiej żeby się nie znali - budowanie relacji od podstaw jest znacznie ciekawsze. W jaki sposób się mogą poznać?
    W bibliotece, na zajęciach - może trochę to nudne?
    Może połączyć ich jakaś wspólna przygoda, chęć znalezienia i poznania rzeczy, której świat jeszcze nie poznał albo która jest tylko legendą?
    Nie wiem, pomysłów szczerze mówiąc brak.]

    OdpowiedzUsuń
  11. Przed tym jak się w tobie zakochałem.
    Miała wrażenie, jakby ktoś wylał na nią wiadro lodowatej wody. Nagle jakby wróciła jej percepcja, bo ciało przeszedł zimny dreszcz, tyle że zarazem miała wrażenie, jakby serce jej w piersi urosło, jakby cała reszta stała się kompletnie nieważna. Na te kilka sekund, gdy to zdanie odbijał się echem w jej głowie, zapomniała, dlaczego była zła i zdruzgotana, dlaczego stała na mrozie wypalając niemal swój cały zapas papierosów na ten miesiąc. Spojrzała na niego, po raz pierwszy od czasu kłótni. Jak dawno to było? Ile czasu minęło od wyjścia z Wielkiej Sali? Millie nie miała zielonego pojęcia.
    Kiedy przejechała wzrokiem po jego twarzy, której wyraz trudno jej było określić jedynie w świetle gwiazd, systematycznie przenosiła go od seksownych ust, normalnie wygiętych w nonszalanckim uśmiechu, przez prosty nos, aż do czekoladowych tęczówek (których kolor przywołała z pamięci), na które opadała niesforna, przydługa grzywka, miała po prostu ochotę wtulić się w niego i odpowiedzieć, że ona czuje tak samo. Nie wiedziała, jak mogło jej zabrać tak wiele czasu zrozumienie, że pomiędzy nimi jest coś więcej niż przyjaźń, niż cholerny układ, od którego wszystko się zaczęło. Jak mogła wcześniej nie zauważać tego, co widziało większość uczennic Hogwartu, dlaczego tylko przewracała oczami na każdą wzmiankę rówieśniczek o jego silnych ramionach, które chciałoby się mieć oplecione wokół talii. Teraz Walker też zaczynała odczuwać ścisk żołądka za każdym razem, gdy widziała blondyna, gdy poczuła na sobie jego spojrzenie.
    Miała ochotę mu to wszystko powiedzieć, przede wszystkim Millie chciała przyznać, że ona czuje to samo, a cała reszta nie ma znaczenia, ale nie potrafiła. Jakaś cholerna część jej umysłu zdawała się blokować aparat mowy i filtrować słowa, które przechodziły przez jej usta.
    - Trzeba było mi powiedzieć. - Wydusiła w końcu. - Chociażby wtedy, kiedy rozmawialiśmy o Nebrasce. Albo w jakimkolwiek innym terminie. - Na jej rękach pojawiła się gęsia skórka, a przez ciało przeszedł dreszcz. Uczucie otępienia powoli znikało. Mimowolnie objęła ramiona dłońmi, pocierając delikatnie zmarzniętą skórę. - Kolejny powód do nielubienia bali, idealne podłoże do scen rodem z antycznych dramatów.

    OdpowiedzUsuń
  12. W momencie, w którym młody Black spojrzał w kierunku swojej drużyny było już pewne, że będzie stał w ich obronie, a mając świadomość, iż wina nie leżała po ich stronie tym zacieklej zamierzał walczyć o dobre imię Ślizgonów. Włożył ręce do kieszeni i spojrzał na Bastiana równie kpiącym spojrzeniem, odpowiadając dokładnie tym samym tonem co Krukon.
    – Bo liczyłem na to, że jacyś durnie rozpieprzą w pył wasze miotły i w ten sposób wygramy sobotni mecz. – Regulus wydawał się irytująco spokojny, ale w środku niego zawrzało, gdy tylko usłyszał oskarżenie o niedopełnienie obowiązków kapitana. Oczywiście, że zamknął schowek, szatnie i zadbał o zabezpieczenie stadionu. –To Hogwart, tu nawet pierwszoklasista zna zaklęcie alohomory, White – dodał już bez kpiny, a głosem raczej zmęczonym, który sugerował, że ta rozmowa nie ma dla niego najmniejszego sensu i nie przykłada uwagi do problemu Krukonów. Bo to był ich problem, że ktoś zniszczył ich miotły i Ślizgonom nic do tego, skoro jedyną podstawą oskarżenia był fakt, iż to Dom Węża jako ostatni miał trening.
    – Jeśli nie zamierzacie przedstawić nam dowodu to wybaczcie, ale będziemy się zbierać – to mówiąc odwrócił się obcesowo, co było wyraźnym znakiem, że dla niego rozmowa jest skończona. Złapał jeszcze za łokieć Parkera, dając pałkarzowi znak, że będzie chciał z nim porozmawiać. Musiał się upewnić czy broni ich dla zasady, czy dlatego, że faktycznie są niewinni.

    RAB

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Myślę, że pomysł jest co najmniej genialny :). Czy mogłabym prosić o zaczęcie?
    Jeśli nie to ja postaram się coś naskrobać :D]

    OdpowiedzUsuń
  14. Millie w przeciwieństwie do Bastiana nie była przekonana o swojej atrakcyjności. Nie, nie było to też tak, że siedziała przed lustrem użalając się nad sobą, po prostu zgrabnie omijała ten temat przy okazji swoich rozmyślań. Nigdy nie potrzebowała czuć się piękną, właściwie to do czasu tego balu, bo czyż nie wybierała sukienki z nadzieją na przypodobanie się pewnemu facetowi? Dokładnie temu, który stał teraz przed nią, taksując ją spojrzeniem, temu, który chwilę wcześniej przyznał, że się niej zakochał. Wciąż nie do końca mogła uwierzyć, że to stwierdzenie padło z jego ust i nie potrafiła zaufać swoim zmysłom, które przecież mogły zafundować jej swego rodzaju złudzenie. W końcu to był cholernie ciężki dzień, czuła się jakby co najmniej przebiegła maraton, po drodze upadając kilka razy.
    - Nie sądziłem, że jesteśmy typem przyjaciół od wymieniania się doświadczeniami łóżkowymi.
    Prychnęła krótko słysząc to zdanie, jednak równocześnie kąciki jej ust uniosły się nieznacznie. Oczywiście, że pamiętała te słowa.
    - Dupek. - Skwitowała krótko. Nie miała zamiaru go urazić, było to raczej żartobliwe i chodziło tylko o to, że używanie jej własnych słów przeciwko niej było bezczelne, ale jakże typowe dla Bastka, który miał w zwyczaju wygrywać każdą potyczkę.
    Zaciągnęła się ostatni raz papierosem i wyrzuciła niedopałek, cały czas słuchając o uważnie. Co prawda jej zdanie na temat tego, czy powinien jej się był przyznać miało się zgoła inaczej, ale czy warto było to ciągnąć? Nie sądziła. I tak by nic w ten sposób nie ugrała, a zachowywanie się jak zazdrosna panienka, z których zawsze się nabijała, było jej nie w smak. Właściwie to szatynce zrobiło się nawet głupio za to, jak emocjonalnie zareagowała podczas tego chorego przedstawienia, w którego środku mimowolnie się znalazła. Jedyna rzecz, która wciąż ją bolała, to to, że White wolał najpierw wygarnąć Blackowi zranienie Kristel, a dopiero potem miał zamiar rozmawiać z Millie. Ale czy to naprawdę było aż takie istotne?
    Pospiesznie podjęła decyzję w tym temacie, zresztą nigdy nie miała w zwyczaju długo się zastanawiać, była raczej człowiekiem czynu. Odbiła się od ściany, o którą jeszcze chwilę wcześniej się opierała i zrobiła krok w stronę Bastka, przy okazji odsuwając niesforne kosmyki włosów z oczu.
    - Ja też... się w tobie zakochałam. - Serce waliło jej jak młot, nie miała zamiaru tego mówić, bo jeszcze kilka godzin temu nie była pewna, czy jej uczucia są aż tak silne, ale teraz... teraz miała tą pewność, więc czemu miała się obawiać tego wyznania? Wyciągnęła rękę w stronę chłopaka, by spleść swoje zimne palce z jego, zdecydowanie cieplejszymi. - Dlatego nie chcę tego spieprzyć. A jak na razie wychodzi, jak wychodzi. - Wbiła uważne spojrzenie w jego czekoladowe tęczówki, szukając w nich jakiejś podpowiedzi, że jeszcze nie do końca zrobiła z siebie zazdrosną idiotkę.

    OdpowiedzUsuń
  15. [Przepraszam za to, "niewiadomo co" ale już musiałam odpisać xD Słabe riposty, ale nieważne]

    - Och, ależ oczywiście, Liaś. A skoro już jesteśmy w temacie, wciąż nosisz żałobę po Generale Pluszowym? Pamiętam jak cała rodzina błagała cię, abyś przestał trzymać w pokoju jego zmaltretowane ciało. To musiał być dla ciebie wstrząs, jak się z tym uporałeś? – Bastian zbliżył się ku niemu, stawiając kilka kroków naprzód. Elias roześmiał się krótko, co przypominało przesycone pogardą prychnięcie i również zbliżył się do Krukona o kilka stóp.
    - Skoro już zebrało się nam na wspomnienia, drogi kuzynie, to może łaskawie trzymaj się kontekstu – uśmiechnął się do niego sztucznie, a w jego oczach zabłysły ogniki złości. – Ja w przeciwieństwie do ciebie tą całą „żałobę” przeżywałem lata temu, kiedy byłem dzieckiem, teraz nawet nie pamiętam imienia jakiegoś tam miśka – kłamał. Doskonale pamiętał swoją zabawkę z dzieciństwa, która przy wielu eksperymentach z zaklęciami, uległa rozszarpaniu na strzępy i już nic nie dało się zrobić, by przywrócić jej pierwotną postać. Elias nie był jeszcze takim dzieckiem, kiedy to się stało, bo w końcu miał dwanaście lat, jednakże szlochał po swoim najlepszym przyjacielu i nie ukrywał swojej rozpaczy przez pewien okres czasu. Teraz jednak, w towarzystwie Bastiana, starał się utrzymywać na twarzy maskę obojętności. – Ale ty najwidoczniej nie masz z tym problemu, no wiesz, z zapamiętaniem który miś ma jaką nazwę. Lalkami też się bawisz Bastian? Mówisz do nich, zwierzasz się z sekretów? – Zbliżył się do chłopaka na tyle, że ich twarze dzielił niewielki dystans. - Naprawdę nie wiem, czego się po tobie spodziewać, blondyneczko.

    OdpowiedzUsuń
  16. Bastian założył ręce na piersiach. W tej pozie zapewne miał wyglądać groźnie, ale brak miotły i własnego qudditchowego stroju, z którym zazwyczaj w swoich myślach Caroline chłopaka utożsamiała, sprawiał że wydawał jej się jakby mniej… Przerażający. To złe słowo, żeby określić White’a, ale nie umiała tego zdefiniować inaczej.
    - To miał być komplement, tak? W takim razie dziękuję – powiedziała nieco ironicznie.
    Normalnie taka nie była, szczególnie w stosunku do osób, które lubiła i mimo wszystko traktowała jak bardzo dobrych znajomych. Normalnie. Teraz wyjątkowo jej się śpieszyło, za jakieś piętnaście minut musiała być w pracy. Sama droga na krańce Hogsmeade, do „Czary Mary” miała jej zająć ponad dziesięć minut, a Bastian idący za nią krok w krok tylko spowalniał dziewczynę.
    Wykonała nieokreślony gest ręką. Miał on wyrażać zapewne zniecierpliwienie oraz irytację.
    Granice czarodziejskiej wioski niebezpiecznie się zbliżały, a Krukon ciągle jej towarzyszył. Widziała ciekawość pomieszaną z irytacją malującą się oczach Bastiana.
    - Słuchaj, Bastek… Obiecuję się poprawić. Wiem że daję ciała, ale quidditch to dla mnie jeden z najważniejszych aspektów życia i nie zamierzam tak po prostu odpuszczać. Obiecuję, że się poprawię – powtórzyła.
    To co Montrose mówiła, było najszczerszą prawdą, płynącą prosto z serca. Nie zamierzała dalej pozwolić formie bezpowrotnie odpływać. I dopięłaby swego, nawet jeżeli miałoby to oznaczać gryzienie murawy boiska i życie przez tydzień o chlebie i wodzie.
    Jednak White nadal postanowił jej towarzyszyć, co mocno ją zdenerwowało.
    Skręciła w boczną uliczkę, kiedy już dotarli do Hogsmeade. Liczyła na to, że Bastian nigdy na niej nie był, w końcu znajdowały się tu wyłącznie domy mieszkalne, żadnych sklepów. Bardzo mało prawdopodobne, by chciał się tu zagłębiać z własnej woli bez większej potrzeby. Ale wiedziała, że w przypadku Krukona zakładanie czegokolwiek było mocno wątpliwe i w najlepszym przypadku mogło okazać się wierutną bzdurą.
    Kluczyła jeszcze przez chwilę po takich bocznych uliczkach. Kiedy w końcu White nie zdecydował się opuścić jej, stanęła w miejscu, taksując chłopaka zniecierpliwionym spojrzeniem.
    - O co ci chodzi? – zapytała zjadliwie.
    Była zbyt oschła, chociaż w duchu bardzo ją to bolała. Jednak nie uśmiechała się Caroline perspektywa przyprowadzania kapitana pod sam nos swojej szefowej, a także jednoczesne pokazanie blondynowi, gdzie pracuje – że pracuje. Odgarnęła włosy do tyłu. Kilka minut spóźnienia było niczym w stosunku do konieczności spławienia chłopaka, który najwidoczniej za punkt honoru postawił sobie bycie jej aniołem stróżem.

    OdpowiedzUsuń
  17. [Witam. Może jakiś wątek? Widzę że oboje lubią Quiddicha, więc może by o to zahaczyć... Miałbyś jakiś pomysł, czy wolisz żebym, to ja zaczęła?]

    ~Emily Braithwaite

    OdpowiedzUsuń
  18. [ Pozwolisz, że wybiorę pana? Nie żebym miała coś przeciwko panią ^^
    Jakoś tak tę kartę pierwszą znalazłam :)
    Ale, ale...Eva'e też już mam! huhuhu
    To jak chcesz, to może ogarnę obie postaci :3, ale nie obiecuję, więc lepiej jedną.

    Do Bastiana mam pomysł taki, że mógłby spotkać Fleur na korytarzu, kiedy ciężko opierałaby się o ścianę w ataku arytmii, albo po prostu na eliksirach :) Znaczy lekcja grupowa krukoni i puchoni. No i Bastek albo by ją wyśmiał za nieudolność w tej dziedzinie, albo jej pomógł w zależności, czy byłby w dobrym czy też nie humorku :)

    A do Eva'e...Jest komentatorką. Może Fleur siedziałaby obok niej na meczu, w czasie którego coś by się stało, no i obie dziewczyny zostałyby powalone przez np. spadającego z miotły pałkarza XD]

    Fleur Houx

    OdpowiedzUsuń
  19. [Dziękuję za powitanie, ale z propozycji wątku na razie nie skorzystam. Zobaczę jak mi inni odpowiedzą i wtedy się zgłoszę bądź nie :) ]

    Marina B.

    OdpowiedzUsuń
  20. [Halo, przyszłam po wątek, żeby nie było, że pomijam tak fantastyczne postaci :3
    Co prawda wraz z Drusiową zarzuciłyśmy wątek o wyrzuceniu Burrymore'a z drużyny, aczkolwiek zaczęłyśmy inny, w który też da się wplątać Bastka. Mianowicie chodzi o Bal, na którym wszystkim trochę puściły nerwy. Mam taki pomysł, że możnaby to też podciągnąć pod zemstę, w sensie, że Jo jest wściekła na Bastiana (Benia też, ale to inna historia) za takie potraktowanie jej Drusia (tylko przyjaciela, nie myśl sobie! XD). Jak coś mogę zacząć, bo nawet mam pomysł, wena ostatnio przyszła i siedzi, ot co :D A w razie czego - wiesz, gdzie mnie znaleźć.]

    Hawkins/Roy

    OdpowiedzUsuń
  21. [ Witam serdecznie i bardzo dziękuję za powitanie :) Na wątek zawsze jestem chętna, ale u mnie z wymyślaniem kiepsko. Jeśli miałabyś jakiś pomysł to ja bardzo chętnie zacznę :)]


    Marlene

    OdpowiedzUsuń
  22. [Dziękuję za poprawienie :) Jakiś pomysł na wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  23. [Jeżeli nie będziesz zła (a na pewno nie :D), to pozwolisz mi, że jutro coś wymyślę? Ewentualnie jeśli coś do jutra Ci wpadnie do głowy- pisz. :)]

    OdpowiedzUsuń
  24. Marlenka zawsze miała pecha. Czasami zastanawiała się, czy przypadkiem nie przyciąga kłopotów jak magnes. No bo, jak inaczej wytłumaczyć fakt, że gdzie tylko się pojawiała to ktoś robił coś takiego, że zaliczyła razem z nim szlaban? Jak nic to było jakieś cholerne fatum.
    McKinnon zrozumiałaby jeszcze, gdyby dostała szlaban, z którymś z Huncwotów. Dajmy na to z Remusem. Może udałoby jej się wtedy do niego zbliżyć,ale Bastian White? Chłopak był chyba największym arogantem, egoistą i bucem, jakiego w życiu widziała. I jeszcze, przez kilka godzin miała go znosić podczas czyszczenia nocników w Skrzydle Szpitalnym. No po prostu, żyć nie umierać. Jakby nie miała nic ciekawszego do roboty.
    Wszystko było by dobrze, i pewnie obeszłoby się bez szlabanu, gdyby Marlenka, tego pamiętnego dnia nie zeszła na dół do lochów po to, by porozmawiać z profesorem Slughornem o swoim ostatnim wypracowaniu na temat właściwości kamienia księżycowego. Akurat wtedy temu całemu White'owi zachciało się obrzucać kotkę woźnego łajnobombami, a dziewczyna żeby przypadkiem nie dostać tym śmierdzącym czymś w twarz, stanęła za chłopakiem i wszystkiemu się przyglądała.
    Właśnie wtedy, w polu widzenia Gryfonki pojawił się Mistrz Eliksirów i dostrzegłszy ją za plecami Bastiana stwierdził, że dziewczyna jest współwinna. Zabrał oboje do swojego gabinetu i przez bite pięć minut patrzył na McKinnon nieodgadnionym wzrokiem.
    - Nigdy bym nie pomyślał, Marlene, że tak pilna i zdolna uczennica jak ty, lubuje się w takich wybrykach jakie wykonał dla nas przed chwilą pan White. - Powiedział po chwili śmiertelnie poważnym głosem. - Skoro tak bardzo przepada pani za towarzystwem pana Bastiana, będzie miała pani okazję do spędzenia z nim większej ilości czasu. Mianowicie, dziś, a także jutro przez cały wieczór, lub tak długo, jak długo będzie potrzebowała was pani Pomfrey, będziecie czyścić nocniki w Skrzydle Szpitalnym. - Oznajmił w końcu, uśmiechając się smutno do Marlene.
    - Ale...panie profesorze..ja – zaczęła, chcąc się wytłumaczyć.
    - Dość, McKinnon. Punkt dwudziesta macie się stawić w Skrzydle Szpitalnym. - Profesor zakończył ich spotkanie skinieniem dłoni.

    Nienawidzę go! Nienawidzę go! - Idąc w stronę skrzydła szpitalnego, Marlenka w kółko powtarzała w myślach te słowa. Już ona pokaże temu White'owi co o nim myśli.
    Kiedy tego wieczora, przy kolacji oznajmiła przyjaciołom, że ma szlaban, wszyscy byli w szoku. Marlenka, zawsze była tą najbardziej odpowiedzialną z całego ich grona. Miła, sympatyczna. Nigdy nie chowała do nikogo urazy. Była lubiana, jednak jej dotychczasowe życie zaczynało ją trochę męczyć. Pomagała Rogaczowi w zdobyciu Lily. Evans, chciała żeby pomagała jej w zadaniach domowych i w sprawach chłopców. Remus, jak na złość nie chciał zostawać z nią sam na sam.
    Jej dzień, zawsze wyglądał tak samo. Nigdy nie zrobiła niczego nieobliczalnego. Nigdy nie podejmowała spontanicznych decyzji. Wszystko musiała przemyśleć i zaplanować. Miała już tego wszystkiego dość, ale nie wiedziała jak ma odmienić swój los.
    Kiedy pojawiła się w Skrzydle Szpitalnym, Bastian już tam był. Marlenka, zmierzyła chłopaka wzrokiem i bez słowa wzięła się za czyszczenie nocników. Oczywiście, musieli robić to w sposób całkowicie pozbawiony magii.
    McKinnon, czuła, że zbyt długo nie będzie wstanie utrzymać swej złości na wodzy. Spojrzała na towarzyszącego jej Krukona, znad czyszczonego rzez siebie nocnika.
    - Pewnie jesteś zadowolony z tego, że zniszczyłeś mi cały wieczór, White? - Zapytała go, wkładając w swoje pytanie tyle jadu ile była wstanie.
    [Jest trochę krócej niż miało być, ale jeszcze się rozkręcę.]


    Marlenka

    OdpowiedzUsuń
  25. [ Nie ma sprawy ;) Poczekam na początek, tym czasem ogarnę wątki ^^]

    Fleur Houx

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie wielu wie, a i tak większa część z "jaśnie oświeconych" dawno już zapomniała, jak można zranić; nie czynem lecz słowem, kogoś, komu na słowach najbardziej zależy.
    Może to najgłupszy tor, w jaki wpaść mogły myśli dziewczyny, której największym problemem nie był chłopak, który nie zwracał na nią uwagi, ani kiepskie oceny w szkole, czy niezrozumienie rodziców. Dziewczyny, której od dziecka wpajano lojalność zasadom - czasem wręcz okropnie dyskryminującym i głupim, segregującym na dobrych złych i lepszych
    Fleur miała tendencje do rozmyślań na tematy dość skomplikowane i w większości nie tyczące się jej osobiście. Może to przez to, że przez dłuższy okres czasu zamiast rozmawiać z kimś, rozmawiała ze sobą, lub z lwem, którego przywoływała jako patronusa.
    Jak nie o wojnach między bielą, a czernią, umiejscowieniem szarości i istnieniem pomiędzy tym wszystkim jaskrawszych kolorów, to o pojęciu słowa, jako czynniku wywołującym niemal fizyczny ból u osób wrażliwych.
    Szła właśnie...sama nie wiedziała dokąd i w jakim celu. Może do dormitorium, Wielkiej Sali, bądź biblioteki? Jakoś nie kierowała myślą swoich kroków, których było coraz więcej.
    Dzień był dziś ciepły. Powinna wraz z wszystkimi innymi udać się na błonie. Rozkoszować słońcem...miesiącami bliżej wakacji. Ale co z tymi wakacjami? Gdzie je spędzi? U rodziców we Francji, czy u babci w Anglii? Generacji zamkniętej na wszystko co kolorowe, czy tej otwartej na ciepło, jakiego także Fleur potrzebowała w sobie. Bo ostatnio czuła się zimna i pusta, jak Muza, która nie może wypełnić sobą, swojego Geniusza.
    Puchonka dziś nie spodziewałaby się kilku rzeczy. W tym ataku arytmii tak silnego, że gdy nastąpił, uznała go za zaklęcie paraliżujące.
    Niekompatybilność uderzeń tak ważnego narządu jak serce jest bolesna...Kiedy czujesz krew rozsadzającą ci żyły i tętnice, a jednocześnie paraliż każdego mięśnia ruchowego. Serce bije szybciej niż kiedykolwiek powinno, wprawiając w odrętwienie.
    Oparła się o ścianę plecami, chwilowo nie zdolna by po niej zjechać i usiąść. Czuła się słabsza niż kiedykolwiek...Nawet nie do końca zarejestrowała ruch w korytarzu, a potem bliskość chłopaka, którego znała, ale nie mogła sobie przypomnieć.
    Wsłuchała się w jego słowa.
    - Nie mogę...To bardzo boli... - szepnęła. Chyba tylko na to w tej chwili bło ją stać.

    Fleur Houx

    OdpowiedzUsuń
  27. Życie Marlene zawsze było schematyczne i poukładane. Dziewczyna potrafiła rozplanować swój plan do tego stopnia, że nawet wyjście do toalety miało w nim określony czas. Nigdy nie była spontaniczna ani tym bardziej nie żyła chwilą. Nie lubiła niczego, co zaburzałoby jej ustalony rytm, a każda rzecz wypadająca z planu, wprawiała ją w dekoncentrację i rozdrażnienie.
    Choć McKinnon starała się urozmaicać swój czas, to jednak rzadko kiedy udawało robić jej się coś, co nie wymagało rozplanowania i organizacji. Ba! Marlene, nawet spotkania z Huncwotami ustalała na kilka dni przed, a kiedy coś szło nie po jej myśli tupała nóżką i obrażona na cały świat zamykała się w dormitorium.
    Zanim blondynka zaczęła spotykać się z Ianem, niemal cały swój wolny czas spędzała w szkolnej bibliotece otoczona stosami starych, zakurzonych ksiąg, które tak namiętnie uwielbiała czytać.
    Dla postronnego obserwatora, nasza Gryfonka musiała być przeraźliwie nudną osóbką, jednak ona nie zwracała na to uwagi. Mało obchodziła ją opinia innych na jej temat, a szkolne zasady był dla niej świętością. Kiedy było trzeba, studziła zapędy Huncwotów, którzy – jak powszechnie było wiadomo – mieli tysiące pomysłów na minutę, a każdy z nich był jeszcze bardziej oryginalny od drugiego.

    Jeśli Slughorn myślał, że Marlene będzie mu wdzięczna za ten szlaban, którego swoją drogą w ogóle nie powinna dostać, to grubo się mylił. Wszystkiemu winien był ten przeklęty White, który z głupim uśmieszkiem na ustach szorował nocniki.
    Blondynka musiała przyznać, że miał w tym wprawę. Pewnie pojawiał się tutaj za każdym razem, kiedy coś przeskrobał.
    Usłyszawszy odpowiedź Bastiana, Gryfonka zazgrzytała głośno zębami i wróciła do czyszczenia swojego nocnika, szorując go tak mocno, jakby to on był winien za jej pobyt tutaj.
    - Myślisz, że jesteś zabawny?- Zapytała ze złością, całkowicie zapominając o tym, że miała się do niego odzywać. - To ty powinieneś tu dziś siedzieć, nie ja. To wszystko przez ciebie!- Z donośnym trzaskiem odstawiła czysty nocnik kawałek dalej, jakby dla podkreślenia własnych słów.
    Marlene żałowała, że zatrzymała się na tym durnym korytarzu żeby popatrzeć jak Blake rzuca tymi łajnobombami. Gdyby poszła od razu do Slughorna, siedziała by pewnie teraz z Ianem nad jeziorem, a nie w tym śmierdzącym pomieszczeniu.
    - Jeśli chcesz wiedzieć, nie siedzę cały czas z nosem w książkach. Miałam swoje plany, a przez ciebie muszę siedzieć tutaj. - Dodała jeszcze, odwracając się do chłopaka plecami.



    Marlenka

    OdpowiedzUsuń
  28. Kiedy Bastian zgodził się jej pomóc, ulga, którą poczuła, musiała być doakonale widoczna na jej twarzy. Odetchnęła głęboko, ogromny kamień spadł jej z serca. Chwilę wcześniej czuła się, jakby właśnie rozgrywała się wielka bitwa i zaledwie jeden ruch miał zaważyć o jej życiu bądź śmierci. To było niesamowicie głupie i Elsa zdawała sobie z tego sprawę, ale musiała nauczyć się latać, musiała...
    ... bo zamierzała pokazać pewnemu Gryfonowi, że nie jest kompletnym beztalenciem w tym kierunku.
    Uśmiechnęła się szeroko, z wdzięcznością. Jeszcze nigdy nie zdażyło jej się prosić kogoś o taką przysługę, bo wszyscy zazwyczaj uciekali po jej spojrzeniu rzuconemu w stronę miotły. To było dla niej coś nowego i jedyną rzeczą, jakiej pragnęła, to nie zbłaźnić się już na pierwszym treningu. Co było bardzo prawdopodobnym scenariuszem.
    - Dziękuję - powiedziała i z trudem powstrzymała się przed rzuceniem się Bastianowi na szyję. Zaśmiała się cicho.
    - Uwierz mi, że gorzej już być nie może. Kilka osób dało mi niekoniecznie w delikatny sposób do zrozumienia, że jestem przypadkiem peznadziejnym...
    Zdała sobie sprawę, że nie brzmi to zbyt zachęcająco, dlatego zaraz machnęła lekceważąco ręką.
    - Ale nigdy w życiu nie wysłałam nikogo do skrzydła szpitalnego, tylko ja mam tam zarezerowane stałe miejsce...
    Uśmiechała się, chociaż czuła, że się pogrąża. Jakby nie było Bastian raczej nie przyzwyczaił się doowarzystwa wiecznie spadających z mioteł osób, a ona nie chciała go do siebie zrażać. Naprawdę potrzebowała pomocy, nie zmarnowałaby takiej szansy na wzbicie się w przestworza i przelecenie tych kilkuset metrów bez większych problemów.
    - No taaaaaaaak... - szepnęła do siebie. - Nie ma to jak dobra reklama.

    OdpowiedzUsuń
  29. Znowu się uśmiechnęła, chociaż z całej siły starała się tego nie robić. Te jej ciągłe uśmiechy niektórych strasznie irytowały, ale Elsa nie mogła poradzić nic na fakt, że jest raczej pozytywnie nastawiona do życia.
    - Jak zobaczysz mnie na miotle, zmienisz zdanie - zaśmiała się. Przez te wszystkie lata nauczyła się żartować z własnej niezdarności i nie przejmować się zbytnio złośliwymi komentarzami, kierowanymi w jej stronę. Nie było to łatwe, ale dzielnie znosiła panoszących się po Hogwarcie Ślizgonów, tak samo dzielnie, jak przyjmowała żarty Jamesa Pottera, gdy w pierwszej klasie "chwalił" jej umiejętności latania.
    - Tak, jak najbardziej mi pasuje - powiedziała. - Toooo... do zobaczenia jutro.
    Pożegnała go kolejnym uśmiechem (przestań, Elly, przestań!) i odeszła.
    ***
    Nie chciało jej się wstawać. Była leniem i o niczym tak nie marzyła, jak spaniu sobie do co najmniej dziesiątej, ale wiedziała, że jest to dzisiaj niemożliwe. Umówiła się z Bastianem Whitem na lekcję latania o siódmej rano. Siódmej! Sama nie była pewna, czy przypadkiem się nie upiła poprzedniego dnia, skoro zgodziła się na tak szaloną dla niej porę jej pierwszego w życiu treningu.
    Niechętnie zwlokła się z łóżka, starając się zbytnio nie hałasować, by nie obudzić koleżanek, ale przez przypadek z całej siły walnęła się o kufer.
    - Cholera! - warknęła głośno i zaraz rozejrzała się po dormitorium. Na szczęścia żadna z dziewczyn nie zwróciła na nią uwagi.
    Wciągnęła na siebie w miarę wygodne szaty i weszła na korytarz. Z pokoju wspólnego do sali wyjściowej miała do pokonania kilka kroków, a i tak zdołała raz się wywalić i kilka razy wpaść na zbroje.
    Bastian już na nią czekał i Elsa miała jedynie nadzieję, że się nie spóźniła.
    - Dzień dobry - powiedziała, ziewając głośno i delikatnie uśmiechnęła się do Krukona. - Idziemy?
    Była śpiąca i miała nadzieję, że chłodne poranne powietrze wystarczająco ją rozbudzi. Nie chciała już na pierwszej lekcji wysłać kogoś do skrzydła szpitalnego. A będąc w takim stanie, w jakim była, był to - niestety - bardzo prawdopodobny scenariusz.
    Ot, takie urozmaicenie poranka.
    Nic nowego.

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  30. Biec. A liczyła, że będzie miała okazję się przespacerować.
    Co prawda powietrze troszkę ją rozbudziło, ale i tak Puchonka musiała użyć całej siły swojej woli, by zmusić zmęczone kończyny do szybszego ruchu. Ale jej się udało i była z tego wyczynu dumna. Zawsze zastanawiało ją jakim cudem te wszystkie dziewczyny mogą wstawać o szóstej rano i biegać, by zachować piękną figurę. Ona miała lepszy sposób - jeść ile tylko się dało, bo ostatnimi czasy spożywała tysiąc razy większe posiłki, a z dnia na dzień była coraz szczuplejsza. Zakładała, że wychodzi z okresu dojrzewania i w końcu będzie miała ten swój wymarzony płaski brzuch. Tymczasem jej motto życiowe z "Witaj każdy dzień uśmiechem" zmieniło się na "Gdy ci smutno, gdy ci źle, idź do kuchni, nażryj się!".
    Bastian przyspieszył, tym samym zmuszając Elly do zwiększenia tępa. Puchonka zrobiła to bardzo niechętnie, i tak zostawała już lekko w tyle za Bastkiem, który najwidoczniej przyzwyczajony był do takich porannych wypadów.
    - Ile razy w tygodniu tak biegasz? - spytała, gdy tylko rozbudziła się na tyle, by sklecić w miarę sensowne zdanie i nie potknąć się o własne nogi jednocześnie. Bo - jak powtarzała Isleen - Elsa nie należała do osób tak wybitnie uzdolnionych, by robić kilka rzeczy na raz.
    Może to nie był dobry pomysł?
    Była optymistką, ale ten poranny bieg wyssał z niej wszystkie siły witalne. Nie lubiła biegać, nie miała dobrej kondycji, po paru metrach już nie mogła dalej, ale przełknęła ślinę i starała się być dzielna. Jak Gryfonka, zaśmiała się w myślach.
    Gdzie ten stadion?
    Z ust wyrwał jej się cichutki jęk protestu, gdy Bastian znowu przyspieszył. Chciał ją zamordować na początek, czy co?!
    Dasz radę, Elly, dasz radę!
    Bo czego się nie robi, by stać się lepszym w oczach pewnego Huncwota...

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  31. Kiedy doznawała takich ataków w większości przypadków była sama. Nie okazywała słabości, z doświadczenia, że ludzie nie zwykli myśleć racjonalnie w wypadkach zagrożenia życia osoby, którą mogą znać. Czasami wręcz ostentacyjnie udawali, że nic się nie dzieje, Fleur nie cierpi, udaje, albo ma coś z głową.
    Ale gdyby tylko wiedzieli i czuli to, co czarownica mogła poczuć będąc pod nieprzyjemnym wpływem własnej cielesnej słabości...Zmieniliby o niej zdanie. A przynajmniej tak o tym myślała.
    Ból paraliżował każdy dosłownie receptor czuciowy, oddech dziewczyny był zbyt szybki, by dostarczał organizmowi odpowiedniej ilości tlenu i dobrze napowietrzał krew, którą czuła w uszach. Pulsujące żyły zdawały się odcinać od rąk. Niebieskie, czasem dziwacznie granatowe.
    Nic nie równało się takiemu strachowi, przed ostatnim uderzeniem własnego zaniepokojonego serca.
    Fleur z trudem odgradzała swoje myśli i uczucia od tego, co mówił do niej chłopak.
    Z trudem widziała jego twarz co jakiś czas zamykając oczy i modląc się cicho, by to się już skończyło.
    Zrozumiała, że ma być cicho, więc była cicha. Wzięła oddech, który dopiero po czasie zdawał się coś zmienić w jej organizmie.
    Rozluźnienie się było cięższe. Zwłaszcza jeśli nie zdawałeś sobie sprawy, czy twoje mięśnie są napięte, czy jednak już rozluźnione. Ale Fleur dała radę, asekurowana przez Bastiana, osunąć się na ziemię i usiąść.
    Jej szatę zabarwił tynk, ale to było chyba najmniej ważne. W końcu otworzyła oczy na dłużej, skupiając ich uwagę na czarodzieju.
    - Cześć White. - rzuciła, siląc się na coś na kształt uśmiechu.

    F.H

    OdpowiedzUsuń

  32. Bastian niewyobrażalnie irytował McKinnon. Jego buta i pewność siebie niesamowicie działały jej na nerwy i po jakimś czasie dziewczyna stwierdziła, że ma ochotę na to, by rzucić w niego jednym z nocników.
    Na pewno wyglądałoby to całkiem ciekawie i śmiesznie, ale blondynka wiedziała, że później, po całym zajściu, będą ją zżerały wyrzuty sumienia.
    Marlene odkąd tylko pamiętała, przejmowała się tym, co myślą o niej ludzie. Nie chciała nikogo ranić, co bardzo często odbijało się na niej samej. W efekcie, była słaba psychicznie. Nie potrafiła być asertywna, więc manipulowanie nią i jej uczuciami było niezwykle proste.
    - Nie możesz mi odpuścić, prawda? - Zapytała po chwili ciszy. - Masz zamiar częstować mnie porcją swoich złośliwości żebym pod koniec tego szlabanu zwariowała? Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym cię teraz uderzyć, więc lepiej uważaj na to co mówisz, White.
    Marlenka była rozżalona i było to doskonale widać na jej twarzyczce. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego to właśnie ją spotykało wszystko co złe.
    A tak bardzo chciała spotkać się dziś z Ianem, a zamiast tego była zamknięta w królestwie pani Pomfrey, chyba z najmniej lubianą przez siebie osobą w szkole.
    McKinnon nie znała osobiście Bastiana, lecz mimo to nie darzyła go żadnymi cieplejszymi uczuciami.
    - Od kiedy to interesuje cię moje życie? - Nie potrafiła zrozumieć, co go to obchodzi. - Piszesz o mnie książkę? Jeśli tak, to pomiń ten rozdział. Miałam się spotkać z Blake'm, jeśli cię to interesuje, a książki i moim przyjaciele już dawno poszły w odstawkę. Zajmij się lepiej swoim kółkiem wzajemnej adoracji. - Odparowała.
    Słysząc ostatnie słowa chłopaka, Marlene głośno zazgrzytała zębami ze złości. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ten arogancki dupek uwziął się właśnie na nią. Może chciał jej przeprowadzić swoistego rodzaju terapię psychologiczną, mającą na celu pokazanie jej w jak patowej sytuacji była?
    Jeśli tak, to spóźnił się o kilkanaście miesięcy.
    Blondynka doskonale wiedziała jak wygląda jej życie. Wiedziała, że jej przyjaciele potrzebują jej, kiedy tylko mają do niej jakąś sprawę. Jednak to było jej życie, a White'owi nic do tego.
    - Och, i mówi to zapatrzony w siebie arogancki dupek, który nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa?- Zapytała ze złością, czyszcząc trzymany w ręce nocnik. - Zajmij się może swoją pracą, a mnie zostaw w spokoju. To moje życie, moi przyjaciele i moja sprawa co z tym wszystkim robię. Myślisz, że jesteś tak genialną osobą, która wie wszystko o wszystkich? Mylisz się, Bastainie. Jesteś nic nie wartym Krukonem, którego nie obchodzą uczucia innych. Tyle w tym temacie. - Dodała jeszcze.
    Marlene, nawet nie zauważyła, że użyła w swojej wypowiedzi imienia chłopaka, zamiast jego nazwiska. Była zbyt wzburzona jego słowami, by racjonalnie myśleć.
    Nie chodziło o to, że blondynka nie lubiła White'a. Po prostu drażnili ją ludzie nie zajmujący się nikim prócz samych siebie, którzy dodatkowo uwielbiali wtrącać się w życie innych, bo nie mieli swojego własnego.
    Dziewczyna czyściła swoją część nocników, przelewając na pracę całą swoją złość i irytację, która tego wieczora wypełniała jej serce.

    Marlenka

    OdpowiedzUsuń
  33. Jak zapewne większość z nas miała - lub będzie miała - okazję przekonać się na własnej skórze, kapryśny los dyrygujący marionetkami na scenie teatru mundi niewątpliwie lubuje się w podsuwaniu człowiekowi na tacy niepodważalnych, stuprocentowo pewnych założeń, po to tylko, by za chwilę z dziką satysfakcją obserwować, jak owa naiwna, ludzka pewność rozpada się w pył niczym zamek z piasku potraktowany sztormową falą.
    Poobijany, zagryzający zęby z bólu Drew był święcie przekonany, że, po zobaczeniu - i doświadczeniu - jak niewinny, trochę kiczowaty, szkolny Bal Walentynkowy za sprawą jednego, opatrznie odczytanego gestu przeistacza się w scenę krwawej jatki, nic nie jest w stanie go już dziś zadziwić. Kiedy jednak do gabinetu, wypełnionego po brzegi prowodytorami, ofiarami oraz przypadkowymi uczestnikami balowego galimatiasu, z półmiskiem babeczek w dłoniach wparadował Dumbledore, wywołując nazwiska "White" i "Burrymore", w głowie Drew rozpoczęła się galopada myśli, które w postaci graficznej najlepiej zwizualizowałby wielki, pulsujący znak zapytania.
    - Udawałem się właśnie do swojego gabinetu i pomyślałem, że być może panowie White i Burrymore mogliby mi towarzyszyć, będziesz miał coś przeciwko? - Dumbledore uprzejmie zwrócił się do Slughorna, w międzyczasie racząc babeczką rozchichotaną Jo.
    - Oczywiście, Albusie, są cali twoi. - Horacy machnął tylko ręką, raczej niespecjalnie zmartwiony, że ubędzie mu głów do zmycia. - White, z łaski swojej, pomóż Burrymorowi wstać, bo zdaje się, że chłopaczyna wciąż nie wie, co się wokół niego dzieje.
    Przerwana przybyciem dyrektora, kwiecista połajanka wygłaszana pod adresem Benjamina trwała już wystarczająco długo, by Drew zdążył otrząsnąć się z pourazowego szoku. Mimo to nie potrafił odmówić sobie skorzystania z kuszącej, roztoczonej przed nim nieświadomie przez Slughorna, szansy, by poddać małej próbie sławetną siłę mięśni i koordynację ruchową Bastiana, który z entuzjazmem zdecydowanie niedorównującym poziomowi swojego ego zbierał się właśnie do wykonania nauczycielskiego polecenia. Wkładając w utrzymanie pionowej pozycji znacznie mniej starań niż byłby w stanie, Drew zawisł swym ciężarem na barkach ulubionego współokatora, ze skrywaną, rozbawioną satysfakcją obserwując, jak ten, krokiem oszołomionego patelnią misia pandy, wytacza się na korytarz za Dumbledorem, a następnie z dość mizernym skutkiem usiłuje sprostać narzuconemu tempu.
    Z każdym metrem przybliżającym ich do gabinetu dyrektora rozbawienie Drew ustępowało jednak narastającemu napięciu związanemu z ogromną niewiadomą, jaka miała rozegrać się za zamkniętymi drzwiami. Dlaczego spośród całej, patchworkowej zbieraniny uczniów zaproszonych na dywanik do Slughorna, dyrektor obdarzył tym wątpliwym wyróżnieniem nierutynowej pogadanki w sześcioro oczu właśnie jego i White'a? Wygłoszona prze Dumbledore'a moralizatorska kwestia z pewnością nie podsuwała odpowiedzi, do której Drew zapałałby dzikim entuzjazmem, zanim jednak zdążył dogłębniej rozważyć, co może kryć w sobie pojęcie "zasady współżycia z kolegami", z półmroku korytarza wyłonił się monumentalny gargulec, który swym kamiennym spojrzeniem zdawał się lustrować niecodziennych gości z mieszaniną dezaprobaty i współczucia. Wypowiedziane ustami dyrektora hasło uruchomiło skomplikowany mechanizm odsłaniania spiralnych schodów. Ukończywszy wspinaczkę, która niewątpliwie o największą zadyszkę przyprawiła Bastiana, cała trójka przestąpiła próg wypełnionego ciepłym światłem gabinetu.
    - Panie White, panie Burrymore, proszę się rozgościć - rzekł Dumbledore nieadekwatnie pogodnym tonem, stawiając na biurku półmisek z babeczkami i zajmując obity skórą fotel, który nadał mu wyglądu dobrotliwego, acz nieprzejednanego sędziego spoglądającego karcąco na ławę oskarżonych obsadzoną Drew i Bastianem. - Może ciasteczko na miły początek rozmowy? - Nie przejąwszy się specjalnie wybąkaną kulturalnie odmową uczniów, sam wgryzł się w kusząco puszystego muffina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Panie profesorze, proszę nie mieć mi za złe, że przerywam, ale właściwie w jakim celu nas pan tutaj wezwał? - Nieznośność oczekiwania, potęgowana chęcią uwolnienia się od bólu za sprawą eliksirów oferowanych przez Skrzydło Szpitalne, zmusiła Drew do zadania ponaglającego pytania.
      - Sukcesy krukońskiej drużyny, których obaj jesteście istotną częścią, naprawdę budzą mój niekłamany podziw - niespodziewanie zaczął Dumbledore, po chwili robiąc pauzę na niewielki kęs babeczki. - Zasada niefaworyzowania żadnego z Domów stanowi dla mnie, oczywiście, absolutną świętość, jednak, ufając waszej dyskrecji, chyba mogę zdradzić, że od pewnego czasu stare, dyrektorskie serce kibica jakoś częściej ma ochotę przywdziać brązowo-błękitny szalik. Dzięki waszemu ostatniemu zwycięstwu nad Ślizgonami profesor Slughorn jest mi nawet winny butelkę miodu pitnego. - Zaśmiał się bezgłośnie, odkładając muffina na talerzyk, który magicznie zmaterializował się na biurku. - Dlatego też pragnę oddać wam przysługę. Obserwując wasze poczynania poza meczami, doszedłem do wniosku, że poważna lekcja współdziałania na rzecz obupólnego dobra na pewno by wam nie zaszkodziła. A że dziś sami stworzyliście wymarzone okoliczności, aby ten zamysł wprowadzić w życie, to, rozumie się, nie mogłem z nich nie skorzystać.
      Drew, początkowo mile połechtanemu słowami dyrektora, teraz coraz mniej podobał się kierunek, w którym nieubłaganie zmierzał wygłaszany wykład. Jasne , już widział oczyma wyobraźni, jak Bastian cały pali się do nawiązania z nim współpracy, której definicja bezsprzecznie wykluczała panoszenie się, wydawanie rozkazów oraz podkreślanie swojej pseudowyższości na każdym kroku.
      - Jesteście ciekawi, co dla was zaplanowałem? - Dumbledore kontynuował, w przeciwieństwie do dwójki skazańców widocznie podekscytowany perspektywą wprowadzenia ich w szczegóły. - Jak tylko pan Burrymore odzyska formę w Skrzydle Szpitalnym, co, miejmy nadzieję, nastąpi jak najszybciej, zgłosicie się do mnie w celu wyrażenia gotowości do wykonania zadania. Wspólnego zadania, które ukończycie w wyznaczonym terminie jedynie dzięki dobrej organizacji pracy, złączeniu sił i wzajemnej pomocy.
      - W wyznaczonym terminie?
      - Otóż to, panie Burrymore. Ograniczony czas będzie wyznacznikiem stopnia przyswojenia lekcji. Taki mały, wredny haczyk, od którego zależy, czy zdołacie moją przysługę wykorzystać, czy też nadacie jej charakter zbędnego szlabanu. Jeśli bowiem uwiniecie się na czas, z przyjemnością puszczę wasze uczestnictwo w balowym, niechlubnym akcie agresji w niepamięć. W przeciwnym przypadku zmuszony jednak będę wyciągnąć należyte konsekwencje. A zawieszenie dwóch, czołowych zawodników krukońskiej drużyny oraz utrata pozycji kapitana przez pana White'a raczej nie leżą w interesie żadnego z nas, prawda?
      Drew omal nie zachłysnął się zbyt gwałtownie wciągniętym powietrzem, co, bynajmniej, nie stanowiło reakcji na wspomnienie o jego potencjalnym zawieszeniu w prawach zawodnika.
      Utrata pozycji kapitana przez pana White'a.
      I nagle absurdalna wizja palącego się do nawiązania współpracy Bastiana stała się kusicielsko, obiecująco wyrazista.

      Usuń
  34. Gdy poczuła uścisk jego ramion, również odetchnęła z ulgą. Czyli, że nie wyszła na taką kompletną idiotkę, czego niemiłosiernie się bała. Ale nie tylko tego się bała, w końcu rejony do których zmierzali były Millie kompletnie obce. Niezbadane tereny, do których do tej pory nie dotarła, w większości ze swojej winy. Wiecznie uciekała przed zobowiązaniami, bała się przywiązania i zależności innej niż przyjaźń czy więzy krwi. Owszem, miała facetów, ale nigdy nie tworzyli czegokolwiek co chociaż w najmniejszym stopniu przypominałoby związek. Zazwyczaj opierało się to na zabawie i chwilowej fascynacji, które kończyły się równie szybko jak pojawiały. Tyle, że w tym wypadku nie ma łatwego odwrotu, odcięcia wszystkiego, gdyby coś nie wypaliło. Podjęli cholerne ryzyko, a teraz nie będą mogli zrobić kroku w tył. Bo to co było przed układem już nie istnieje. Zatarli niewidzialną granicę i nie będą w stanie jej odbudować choćby niewiadomo jak bardzo próbowali. Pytanie brzmi, czy było warto? W tej chwili Millie pewnie bez wahania odpowiedziałaby, że tak. W końcu dopiero co doszła do tego, że zrodziły się w niej głębsze uczucia względem White'a, a co najważniejsze, nie tylko ona odczuwa w ten sposób.
    Puściła jego dłoń, żeby spleść palce za jego plecami. Wtuliła twarz w szyję blondyna, wtykając nos w zagłębienie jego szyi. Niemal natychmiast dotarł do niej intensywny zapach perfum, które zdecydowanie leżały w guście szatynki. W połączeniu z bliskością Bastiana, dawało to mieszankę odurzającą. Kolejna anomalia, która wyzwoliła się przy White'cie. Za każdym razem czuła się jak pijana. Miała wrażenie, że nie do końca kontroluje wszystkie swoje odruchy, tak było i tym razem. Po kilku minutach milczenia, odsunęła się nieznacznie. Zadarła głowę do góry, odrzucając włosy do tyłu i przejechała wzrokiem po jego twarzy ukrytej w półmroku. Wyglądał cholernie seksownie z płatkami śniegu osiadającymi na jego przydługich, zmierzwionych włosach, w które jak zwykle miała ochotę zanurzyć palce. Wciąż nie potrafiła wytłumaczyć, jak mogła wcześniej nie zauważać atrakcyjności Bastka, a może podświadomie ignorowała tę wiedzę? Tyle, że jeszcze jakiś czas temu podśmiewała się z ogólnego zainteresowania płci pięknej jego osobą. A teraz? Teraz zdawało się ją to stresować. Mógł mieć każdą.
    Jeśli chodzi o to, czy myślała, że był zdolny do zdrady, cóż... chyba nie. Tyle, że z Kristel sprawa miała się inaczej. Bastian dzielił z blondynką, najwyraźniej niedokończoną, historię. Plus Krukonka była ucieleśnieniem tego wszystkiego, czego pragną faceci. Zgrabna, seksowna, zaczepna ale i urocza. Jak tu nie czuć się niekomfortowo, gdy padało jej imię i do tego w takiej sytuacji?
    Oparła dłonie na jego klatce piersiowej i wspięła się na palce, po czym delikatnie musnęła jego usta. Dopiero gdy oddał pieszczotę, z cichym jękiem pogłębiła pieszczotę i przylgnęła mocniej do ciała blondyna. Jego bliskość działała na nią elektryzująco, pobudzała każdą komórkę, przyspieszała tętno. Doprowadzała ją do stanu, w którym nie znajdowała się nigdy wcześniej. I pomyśleć, że gdyby jakiś czas temu ktoś jej powiedział, że będzie pragnęła Bastiana, wyśmiałaby mu się prosto w twarz.
    Przygryzła delikatnie między zęby jego dolną wargę, by possać ją przez kilka sekund, po czym po prostu się odsunąć.
    - Nigdy nie sądziłam, że jestem typem zazdrośnicy. - Rzuciła ni to z rozbawieniem, ni z zażenowaniem. - A tu proszę, taka niespodzianka.

    OdpowiedzUsuń
  35. [Ochotę mam ogromną! Bardzo mnie się Bastian podoba.]

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  36. [Chwalę za Coldplay i pierwsze zdjęcie *,*
    A ja wszystkie pokłady weny przeniosłam na pracę maturalną, bo przecież jeszcze jej nie napisałam, eh. Ale jak tylko przyjdzie mi coś do głowy, postaram się odezwać :)]

    Antoinette

    OdpowiedzUsuń
  37. [Kurczaki, myślałam i myślałam, ale nie wiem jak ich powiązać, w którą stronę iść z ich relacją.]

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  38. [To może Bastian, jako że wspólny dom :) 50343127 - mam :)]

    50343127

    OdpowiedzUsuń
  39. Pięć nocy, litry spożytych eliksirów uzdrawiających i dwa zarośnięte żebra później decyzja o wypuszczeniu Drew ze Skrzydła Szpitalnego zdawała się ostateczna i nieodwołalna. Dzięki osobistemu urokowi oraz nieodkrytym wcześniej zdolnościom aktorskopodobnym Krukonowi udało się rozciągnąć okres swojej oficjalnej rekonwalescencji do niemal tygodnia, który traktował jako niewątpliwie zasłużony i wyczekiwany urlop od wyjątkowo niecodziennych, w jego przypadku, problemów życia codziennego. Coraz częstsze przyłapywanie na notorycznym opuszczaniu łóżka w końcu skłoniło jednak pielęgniarkę do wyprawienia niereformowalnego pacjenta do własnego dormitorium. Dalsze podkoloryzowanie faktów o niezmiennie opłakanym stanie zdrowia mogło skończyć się już chyba tylko wypchnięciem za drzwi siłą, toteż, oszczędziwszy sobie bezcelowych starań, Drew przygotował się do bezzwłocznej ewakuacji ze szpitlanego azylu.
    Wniknąwszy z powrotem w tłum hogwarckiej społeczności napełniającej korytarz bełkotliwym gwarem rozmów, z zaskoczeniem stwierdził, że Bal Walentynkowy nie pozostawił już po sobie żadnych znaczących śladów. Sam nie potrafił stwierdzić, jakich właściwie zmian oczekiwał, jednak jego podświadomość od paru dni żywiła się przekonaniem, że ów niewiarygodny ciąg wydarzeń nie może, ot tak, po prostu rozmyć sie pośród nawału przyziemnych, szkolnych obowiązków i bez echa przejść w sferę ogólnego zapomnienia. Tymczasem, pomijając niedobitki przekazywanych jeszcze niekiedy ostentacyjnym szeptem balowych ploteczek, hogwarcka rzeczywistość zdawała się funkcjonować zgodnie ze swoim dawnym, unormowanym rytmem. Dla przytłaczającej większości uczniów okolicznościowa, kiczowata potańcówka pozostała jedynie okolicznościową, kiczowatą potańcówką - niewyszukaną formą urozmaicenia szkolnej monotonii. Każda, najmniejsza cząstka Drew buntowała się więc na samą myśl, że to właśnie on musiał znaleźć się w przeklętym, wybrakowanym odsetku, dla którego bal okazał się feralnym początkiem nieprzewidzianych komplikacji.
    I że w dodatku jego osobista, największa komplikacja jak zwykle musiała irytować wszystkich wokół swoim bezczelnie przemądrzałym uśmiechem, panoszyć za trzech i reagować na imię Bastian.
    Perspektywę wymyślnego szlabanu w tak nieudanym towarzystwie oraz potencjalnego, ponownego zawieszenia w prawach zawodnika w pewnym stopniu rekompensował jedynie fakt, że jeśli stwierdzić, iż ugrzązł po pas w prawdziwym bagnie, to White tkwił w nim po samiutką szyję. Bez możliwości samodzielnego wyjścia na powierzchnię. Zdany na jego dobrą wolę, której pokłady na dźwięk słowa "Bastian" zazwyczaj, dziwnym trafem, natychmiast kurczyły się do rozmiarów ziarenka maku.
    Nie żeby ta świadomość sprawiała mu jakąkolwiek satysfakcję.
    Usiłując odtworzyć w głowie denerwującoo zagadkową rozmowę z gabinetu Dumbledore'a sprzed tygodnia, Drew, nie wiedząc kiedy, dotarł do Wieży Ravenclawu. Zdecydowanym ruchem pchnął drzwi dormitorium, torując sobie drogę do przestronnego pomieszczenia, którego niezmącony spokój i harmonijną pustkę zakłócała tylko jedna, uwalona na łóżku sylwetka.
    Bastian "Komplikacja" White.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Lepszego komitetu powitalnego chyba nie mogłem sobie wymarzyć - rzucił Drew z przekąsem, uznając, że zwykłe "dzień dobry" byłoby w tym przypadku zdecydowanie nie na miejscu. - Uprzedzając pytanie, które z pewnością nie dawało ci spać po nocach i czai się teraz na końcu twojego języka: dzięki, czuję się już lepiej. Wystarczająco dobrze, żeby jak najszybciej zapoznać się z ofertą Dumbledore'a, która rzekomo może uratować nam tyłki. A właściwie, głównie tobie. No chyba, że masz w tej chwili jakieś inne priorytety, w co jednak raczej wątpię. - Wkładając ręce do kieszeni jeansów, oparł się o ścianę i posłał Bastianowi wpół ironiczne, wpół wyzywające spojrzenie. - Swoją drogą, to zabawne, nie sądzisz? Raz ulegasz pokusie dokopania osobie, która nie respektuje twoich kapitańskich poleceń i już nigdy więcej możesz nie mieć przyjemności jakiegokolwiek wypowiedzieć. Bezczelność losu bije nas obu na głowę. - Prychnął pod nosem, mimowolnie wyginając usta w niedowierzającym uśmiechu. - Więc jak? Kierunek gabinet dyrektora?

      [THE BOYS ARE BACK! ;D]

      Usuń
  40. Caroline nie musiała długo czekać na odpowiedź Bastiana, który całym swoim jestestwem dawał wyraźne znaki. że nie zamierza dziewczynie odpuścić.
    Wiedziała, że sprawy drużyny Krukonów miały najwyższy priorytet, zarówno w oczach chłopaka jak i jej, jednak - na gacie samego czcigodnego Merlina! - w tamtej chwili tylko cienka granica dzieliła ją od utraty panowania nad sobą.
    - Towarzyszę ci, bo jestem ciekawy czym się zajmujesz, że jest to obecnie sprawa dla ciebie priorytetowa. Więc jak? Idziemy? Nie wiem, pewnie ci się spieszysz czy coś, poza tym jest zimno.
    Na ustach Krukona pojawił się uśmiech dobitnie świadczący o jego samozadowoleniu.
    Caroline zdecydowanie nie miała do niego cierpliwości. Do nikogo nie miała cierpliwości. Nie w tamtej chwili. Zlustrowała spojrzeniem lekceważącą postawę Bastiana, na którego ustach rozciągał się beztroski uśmiech. W innych okolicznościach uznałaby, że jest całkiem zabawny. Chłopak wzbudzał w blondynce ochotę chwycenia go za rękę i zaciągnięcia do Pokoju Wspólnego Ravenclawu, po czym przykazania najbardziej odpowiedzialnemu z Krukonów opieki nad nim. Wyglądał jak nieporadny, nieco wyrośnięty przedszkolak, który potrzebował zajęcia. Widocznie w jego mniemaniu dręczenie Caroline musiało być bardzo zabawne, idealne do zapełnienia sobie nadmiar wolnego czasu. Powstrzymała z wielkim trudem wcielenie tego pomysłu w życie, ograniczając się jedynie do przepełnionego irytacją westchnienia.
    Carol chciała być zła na Bastiana, ale największy problem z chłopakiem był taki, że na niego nie można było się długo gniewać. Dziewczyna darzyła go wyłącznie pozytywnymi uczuciami, więc widząc go w takiej sytuacji, w takiej postawie, blondynka tym bardziej nie mogła opanować uśmiechu pojawiającego się na jej spierzchniętych od zimna ustach.
    Co ma być to będzie.
    Ruszyła dalej przed siebie, nawet nie próbując zagadywać Bastka. Dotrzymujący Krukonce towarzystwa kapitan ciekawie rozglądał się po mijanych budynkach, jakby widział je pierwszy raz w życiu. A przynajmniej takie wrażenie odnosiła Montrose.
    Od pubu dzieliły ją zaledwie dwie uliczki. Nagle gwałtownie skręciła w przeciwnym kierunku, cudem unikając zderzenia czołowego z idącym tuż za jej plecami chłopakiem. Z przepraszającym uśmiechem wyminęła go, podchodząc do pierwszych lepszych drzwi. Z duszą na ramieniu nacisnęła na metalową, oblodzoną klamkę. Krukonka nawet przez chwile nie zerknęła na Bastiana, który prawdopodobnie zdążył się już pojawić centralnie za nią. Blondynka nie chciała pokazywać, że zupełnie nie wie co robić. Najważniejsze, to wydawać się pewnym siebie. Uniosła wyżej podbródek. Serce prawie wyskoczyło dziewczynie z piersi, kiedy drzwi się otworzyły. Nie zważając na konwenanse i na opinie właścicieli owej posesji, weszła do budynku, po raz pierwszy oglądając się na White'a. Modliła się w duchu, aby połknął przynętę.
    - Nadal zamierzasz tam tak stać? - zapytała Caroline, marszcząc brwi.

    [Możesz zabić za zwłokę, jakość i długość :>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>> ]

    OdpowiedzUsuń
  41. [ Bastian? Ten Bastian ze starego Hogwart2022? :o Jestem w wielkim szoku! ]


    Lena Howard

    OdpowiedzUsuń
  42. [Dziękuje bardzo ! Jeśli o wątek chodzi to dla Polly widzę coś z Bastianem :) Mam nawet pomysł na wątek- obydwoje coś tam nabroją i nie będą chcieli dać się przyłapać i w końcu wylądują w kozie tak po raz pierwszy. Chyba że masz inne pomysły ? ]

    Polly

    OdpowiedzUsuń
  43. [Hahaha, całkiem niezła historia :D Nie miałam pojęcia, że to taka zawiła sytuacja. W każdym razie bardzo lubiłam poprzedniego Bastiana, więc i z obecnym chciałabym mieć jakieś powiązanie. Czy masz może jakiś pomysł? Ja mogłabym zacząć wątek, ale jakoś nie wiem, na czym mógłby polegać. :) Pozdrawiam ]

    Lena Howard

    OdpowiedzUsuń
  44. [Wierze Ci, bo to musiało nie być przyjemne. Jakkolwiek ja sie bardzo ciesze, że taką postać stworzyłaś :D moja poprzednia bohaterka to Marina Yaxley. Ślizginka. Zawsze lubiłam złe dziewczynki ;)
    Tak, mam. 12510007. Możemy się tam skontaktować. Dla mnie też jest to wygodniejsze ;) ]

    Lena

    OdpowiedzUsuń
  45. Pomyślałby kto, że najgorszym dniem w życiu Leny mogło być nie dostanie tego, czego bardzo chciała. Otóż nie. Ów moment wydawał się być jej największym, sennym koszmarem, o którym nigdy nawet nie myślała.
    Jak zwykle zjawiła się w Gabinecie Dyrektora o umówionej wcześniej porze i została skierowana na miejsce swojego patrolu. Gdy usłyszała "Trzecie piętro i schody" nie wiedziała jeszcze, że tak wiele się wydarzy. Wprost przeciwnie- cieszyła się, wiedząc, że tam zazwyczaj niewiele się dzieje.
    Myliła się i przekonała się o tym już dwie godziny później, kiedy to idąc spokojnie korytarzem, radośnie nucąc pod nosem usłyszaną wcześniej piosenkę nad jej głową wybuchł tuzin łajnobomb. W pierwszej chwili nie była do końca pewna, co się stało. Wiedziała tylko, że cała jest umazana w czymś bardzo ohydnie śmierdzącym i lepkim. Chwilę później, kiedy orientując się w sytuacji zaczęła głośno krzyczeć z odrazą, znikąd pojawił się worek z pierzem, którym po chwili została obrzucona. Już w tej chwili wyglądała w najlepszym wypadku jak kurczak, a furia i niedowierzanie całkowicie ją zastopowały. Nie mogła nawet wydać z siebie głosu. Jakby tego było mało nagle wokół niej zaczęły pojawiać się kolorowe iskry, więc kuląc się, ukryła się za starą zbroją rycerską. Och, wspominałam już, że to był najgorszy moment jej życia? Nie, nie... Nie to było jednak najgorsze. Przekonała się o tym widząc, jak znajoma postać próbuje przemknąć niezauważona za rogiem. I jakkolwiek wściekła była dotąd, teraz po prostu wybuchnęła czystą, nieopanowaną furią.
    - WHITE! TY PIER*OLONY SU*INSYNU! - krzyknęła, wyskakując zza swojej metalowej tarczy i nie zwracając uwagi na latające wokół niej kolorowe fajerwerki, pognała w kierunku słaniającego się na nogach ze śmiechu Bastiana.
    - Pożałujesz tego, cholerny dupku!


    [ Chyba na nic lepszego mnie nie stać... Tak bardzo mi przykro. WYBACZ! ]


    Lena Howard

    OdpowiedzUsuń
  46. Kiedy tak patrząc na rechoczącego i zanoszącego się kolejnymi salwami śmiechu Bastiana, wyobrażała sobie, jak kiedyś jej głównym celem mogło być uwiedzenie go... po prostu nie mogła uwierzyć, że mogła być tak zauroczona. Owszem, młody przedstawiciel rodu White'ów był bardzo przystojnym chłopcem, ale nie miał w sobie nic, co mogło by ją zainteresować. Zauważyła to oczywiście po czasie i dziękowała swojej ponadprzeciętnej inteligencji, iż w porę się zorientowała, jaki z niego typ. Naturalnie on nadal myślał, że dał jej kosza... otóż nie. Pannie Howard nie można dać kosza. Jej się po prostu nie odmawia. Tak samo nie robi się tego typu rzeczy, by zwrócić na siebie jej jakże cenną uwagę. Oczywiście pierwszą myślą, jaka jej wpadła do głowy było krótkie, ale bardzo "urocze" w skutkach zaklęcie niewybaczalne, ale w porę uzmysłowiła sobie, iż obiecała rodzinie nie zabić nikogo. Poza tym była w Hogwarcie. Za to nie tylko wylatuje się ze szkoły, ale też zamyka w Azkabanie, wśród tych, jak mawiają, okropnych, wysysających duszę Dementorów. Czego, jak czego, ale tego akurat ona osobiście nie miała zamiaru sprawdzać.
    Wzięła więc trzy głębokie oddechy, nie mogąc zmusić się do opuszczenia różdżki. Jej piękny przyrząd magiczny posiadał jednak tak dużą moc, że przez chwilę wydało jej się, jakby starał się powiedzieć "No dalej, użyj mnie! Tak tylko na chwilę. No, dalej. Mały Cruciatus nikomu nie zaszkodził". Było to co najmniej dziwne, biorąc pod uwagę, jak dobrze bawił się Bastian. Miała naprawdę wielką ochotę rzucić zaklęcie i pewnie by to zrobiła, tak wielce upokorzona, kiedy to zza rogu wyłoniła się wyposażona w grube szkła okularów twarz Trelawney. Jej oczy były wielkie jak galeony, sztucznie powiększone przez "denka od słoików", które nosiła na nosie.
    Kiedy jej zwykle rozmarzony, cichy głosik nagle stał się donośny i twardy, łatwo było można zauważyć zdziwienie tym faktem obu uczniów, sterczących teraz, wpatrując się w siebie nawzajem.
    Lena, prychając głośno, opuściła wreszcie różdżkę, tym samym strzepując z siebie kilka piórek, teraz unoszących się w powietrzu i gładko opadających na zimną, kamienną podłogę, szczelnie zabrudzoną łajnobombami.
    Młoda Ślizgonka za największą głupotę na świecie uważała właśnie posadę Trelawney i te jej całe wróżbiarstwo. Uważała, wychowywana w przesyconym czarną magią domu, że jest to zwykłe lanie wody i nie ma w tym nic z magii. Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo. Nie dziwna była więc jej reakcja na widok nauczycielki. Ściślej mówiąc dla Leny nie była ona wcale nauczycielką, a zwykłą oszustką wałęsającą się po Zamku, ot co.
    - Nie jest to Pani interes, pani Profesor - rzekła z nie ukrywaną odrazą, idealnie podkreślając niechęć w ostatnim słowie.
    Sybilla wrzasnęła, znowu przybierając pozę "natchnionej posiadaczki Wewnętrznego Oka". Szybko znalazła się obok White'a i łapiąc go za przegub lewej dłoni, odwróciła się w stronę Leny.
    - Podejdź tu! - pisnęła, najwyraźniej nie mając ochoty na spacer w łajnie. Zręcznie zignorowała fakt, iż Lena przed chwilą dała jej do zrozumienia, iż po prostu ma się wynosić.
    Dziewczyna, która sama miała już dość sterczenia w śmierdzącym bagnie, zbliżyła się, uważając, by się przez przypadek nie poślizgnąć.
    - Dziecko! - wrzasnęła, najwyraźniej dopiero zauważając, w jakim stanie jest Lena. Szybko wyciągnęła łóżdźkę i rzucając proste "Aquamenti", zmyła z niej dobrą zabawę Bastiana. Była to jedyna rzecz, za którą Lena miała być jej wdzięczna.
    - A teraz oboje wstawać i idziemy do Gabinetu profesora Dumbledora! - wrzasnęła, a jej głos został zagłuszony przez ostatnie wybuchające właśnie małe fajerwerki.

    OdpowiedzUsuń
  47. [Piszę tutaj, bo Kruczki, to może się coś znajdzie. :3 Ale co, to nie mam pojęcia, więc może lepiej wspólnymi siłami. xD]

    Isabella Meliflua

    OdpowiedzUsuń
  48. [Dobry wieczór. Może są chęci na jakiś wąteczek z moją Azjatką?:)]

    OdpowiedzUsuń
  49. [ Dzień dobry. WATEK DAJ ! < ROBIE MAŚLANE OCZY I SLINIE SIE JAK NA CIASTKO > ! ]

    Melancolie

    OdpowiedzUsuń
  50. Za drzwiami Skrzydła Szpitalnego, w trudnych chwilach, gdy środki przeciwbólowe kończyły bezlitośnie swe zbawienne działanie, Drew najzwyczajniej w świecie nachodziła chęć wycia z bólu, przed czym powstrzymywało go jedynie postanowienie zachowania resztek sponiewieranej w balowej bójce, męskiej dumy. Obecna postawa Bastiana była mu jednak w stanie w sekundę wynagrodzić wszelkie cierpienia i trudy procesu rekonwalescencji. Widok White'a przełykającego, niczym gorzką pigułkę, cisnącą mu się z pewnością na usta ripostę i w męczarniach próbującego zachować względną potulność działał w przypadku Drew skuteczniej niż podwójna dawka Eliksiru Uzdrawiającego, zapewniając mu gwałtowną poprawę samopoczucia.
    - Hola, hola, Śliweczko. Swoje cenne, układane przez calutki tydzień w pocie czoła i nadludzkim wysiłku komentarze zachowaj sobie na lepszy moment do prezentacji. - Spod werbalnej warstwy wypowiedzianych przez Bastiana słów wyzierała wręcz bezsilna wściekłość powodowana niemożnością nadania im upragnionej, znacznie bardziej kąśliwej i bezpardonowej formy. Drew doskonale znał to uczucie. Przymus trzymanie języka za zębami, przy jednoczesnym przyjmowaniu ciosów i beznadziejnych próbach zachowania przy tym twarzy należał do jednych z najcięższych, najbardziej wyczerpujących egzaminów silnej woli, przez jaki dane mu było kiedykolwiek przejść. Rola podpuszczającego egzaminatora zapowiadała się znacznie przyjemniej.
    - Wiesz co? W sumie racja. Będą lepsze momenty. Na przykład wtedy, gdy sekundy uciekające wraz z twoją nadzieją na zachowanie fuchy kapitana podgrzeją trochę atmosferę. - Z pobłażliwym uśmieszkiem na twarzy zmierzył wzrokiem Bastiana, który zdążył już dotrzeć do drzwi dormitorium. - Szczęście, że przed nami cały, wspólny szlaban, bo przez tydzień bezczynnego leżenia w łóżku rzeczywiście dość sporo mi się tych wyszukanych komentarzy nazbierało. A ten, jak zauważyłeś, "nadludzki wysiłek" nie może przecież pójść na marne, czyż nie?
    Wygłosiwszy swój mini-monolog, po którym nie doczekał już nawet pół słowa odpowiedzi, Drew podążył za zawzięcie milczącym Bastianem w kierunku gabinetu Dumbledore'a. Może jednak zbliżający się nieuchronnie szlaban nie będzie taką czystą mordęgą, jakiej się spodziewał? Przynajmniej dla niego. Bo co do tego, że drugi, znacznie bardziej zagrożony współskazaniec, Bastian W., nieustannie trząsł portkami z nerwów potęgowanych poczuciem zależności od niekoniecznie przychylnej mu osoby, nie miał najmniejszych wątpliwości. Prawda, delikatnie (bardzo delikatnie!) mówiąc, nigdy nie udało im się znaleźć wspólnego języka. Lata słownych, pozasłownych oraz całkiem dosłownych, krwawych pojedynków pogłębiały praktycznie nieodwracalnie wzajemną niechęć i potrzebę rywalizacji. Jednak w głębi duszy, w najodleglejszej jej części, która balansuje właściwie na granicy nikłej egzystencji i nieistnienia, części,  której sekretów nie wydobyłby na światło dzienne żaden cruciatus , Drew nie potrafił wyobrazić sobie, aby ktokolwiek mógł zastąpić White'a w konsekwentnym pchaniu drużyny Krukonów ku kolejnym zwycięstwom. Mógł teraz jednym kiwnięciem palca - a właściwie nawet brakiem owego kiwnięcia - pozbawić Bastiana najcenniejszego, co w życiu miał, dokonując całkowitej degradacji swojego odwiecznego rywala. Jednakże pokusa osobistego tryumfu nie była tym razem w stanie przysłonić ogólnego dobra drużyny, zasad moralnych oraz haniebnej podłości, jaką wykazałby się, celowo zawalając przygotowane przez Dumbledore'a zadanie, przy czym w dodatku sam nie uniknąłby nieprzyjemnych konsekwencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świadomy powyższych czynników, rozważywszy wszystkie "za" i "przeciw", Drew przekraczał próg ukrytego za gargulcem gabinetu z postanowieniem jak najszybszego, pomyślnego wydostania się z tego bagna bez konieczności ponoszenia kolejnych, zbędnych ofiar. Jeśli jednak niebiosa zsyłały mu wyjątkową, być może niepowtarzalną, szansę bezkarnego napsucia Bastianowi w międzyczasie odrobiny krwi, to grzechem byłoby z niej nie skorzystać.
      - Witam, witam, panowie! Zechcecie usiąść? - Pomieszczenie wypełnił, jak zwykle emanujący ciepłym spokojem, głos Dumbledore'a wychylającego się zza regału z książkami. - O, Panie Burrymore, widzę, że wygląda Pan o wiele lepiej, jak się czujesz?
      - Dziękuję, panie profesorze. Jak widać, prawie w pełni sił. Na pewno na tyle, by podjąc się przygotowanego dla nas - Posłał Bastianowi znaczące spojrzenie. - zadania ostatniej szansy.
      Z White'a Drew przeniósł wzrok na stojącą dumnie na biurku dyrektora wielką klepsydrę, której obecności nie przypominał sobie ze swoich kilku wcześniejszych wizyt w gabinecie.
      - To świetnie. Panowie, nie trzymam was już dłużej w niepewności. - Radosny ton Dumbledore'a nie pozwalał pozbyć się wrażenia, iż nietypowy sposób dyscyplinowania dwóch niepokornych uczniów, oprócz obowiązku, stanowił dla niego po części formę niebanalnej rozrywki. - Dwanaście godzin i, mam nadzieję, puścimy w niepamięć cały ten feralny zbieg okoliczności, z którego wy dodatkowo wyjdziecie bogatsi o cenną lekcję. O tak, będziecie mieli, co wspominać po latach. - Zaśmiał się bezgłośnie, lecz zaraz spoważniał, jakby przywołując się do porządku. - Dwanaście godzin, właśnie tyle dostajecie na wykonanie swojego, jak to pan Burrymore ładnie określił, zadania ostatniej szansy. Profesor Sprout bardzo się ucieszyła, że znalazłem kogoś, kto wysprząta na błysk jej magazyny, bo sama, jak przyznała, nie robiła tam porządków od lat.
      To tyle? Sprzątanie magazynów? Drew przyjął wytyczne dotyczące szlabanu z mieszaniną ulgi i zdziwienia. Co prawda, nie miał okazji gościć w zielarskich magazynach gdzieś od drugiej klasy, lecz zadanie bynajmniej nie brzmiało specjalnie złowieszczo, ryzykownie, ani też obrzydliwie. Spodziewał się czegoś o wiele gorszego, a wizja Bastiana uwijającego się w pocie czoła, jak pracowita mróweczka, z miotełką do kurzu i w artystycznie przewiązanej na głowie chusteczce odgoniła resztki podłego nastroju.
      - Czyli, podsumowując: dwanaście godzin, magazyny i wy, jako sprawnie funkcjonująca ekipa sprzątająca. Znaczy... chciałem powiedzieć: drużyna. - Dumbledore zdecydowanie zbyt dobrze się bawił. - Na czas szlabanu rekwiruję wasze różdżki, żadnych czarów. To chyba oczywista sprawa. Wszelkie potrzebne sprzęty znajdziecie w u profesor Sprout. Cóż, pozostaje mi już tylko życzyć wam powodzenia, ewentualnie połamania nóg, byle nie swoich nawzajem. Widzimy się za dwanaście godzin dokładnie od... teraz. - Zdecydowanym ruchem, acz nie bez wysiłku, przekręcił umiejscowioną na blacie klepsydrę, w której ziarenka piasku, szeleszcząc cicho, zaczęły znaczyć umykające sekundy. - Idźcie. I pamiętajcie: praca zespołowa.

      Usuń
  51. Bastian wystrzelił z gabinetu dyrektora z taką prędkością, iż Drew był pod niemałym wrażeniem, że nie potknął się gdzieś po drodze o własne nogi. Komuś tutaj cholernie zależy - odnotował w myślach z niekłamaną satysfakcją, starając się dorównać kroku swojemu współskazańcowi i nie dać się zostawić dziesięć metrów w tyle. Mimo znikomego zapału, co do porywającej perspektywy grzebania się w ziemi i różnego rodzaju zieleninach przez pół doby, uznał, że delektowanie się dramatem Bastiana niewątpliwie przyniesie więcej przyjemności w bezpośrednim z nim kontakcie, niż z drugiego końca korytarza.
    - Spodziewałem się, że da nam coś gorszego - odezwał się White po dłuższej chwili milczenia, podzielając wyraźnie niewypowiedziane dotychczas zdanie Drew.
    Na Merlina, do czego to doszło, żeby musieli dzielić nawet takie samo zdanie.
    - Fakt. Żałuję trochę, że nie będziesz mógł popisać się czymś bardziej imponującym, no ale w ostateczności ze ścierką w jednej, a miotełką do kurzu w drugiej dłoni powinno być ci całkiem do twarzy - odparł Burrymore z teatralnym przekonaniem w głosie, uznając, że ilość czasu pozbawionego jakichkolwiek komentarzy, którym pozwolił dotychczas rozkoszować się Bastianowi i tak świadczy już o jego niewyobrażalnej wręcz wspaniałomyślności i pobłażliwości. Skoro zadanie okazało się tak prozaiczne, a White wydawał się gotowy na wszytko, by tylko zachować przywilej terroryzowania krukońskich zawodników z wygodnej pozycji kapitana, Drew powinien wyjść z tego bagna, nawet specjalnie się przy tym nie namęczywszy. Jeśli dodatkowo wziąć pod uwagę możliwość bezkarnego motywowania drugiej strony niewybrednymi docinkami, to przeciw takiej koncepcji szlabanu wyjątkowo nie miał nawet najmniejszego "ale".
    Zazwyczaj kapryśne schody, jakby również zobowiązne przez Dumbledore'a do pracy zespołowej , zaskakująco potulnie wiodły ich prosto do ubabranego ziemią królestwa profesor Sprout, która, najwyraźniej poinformowana odpowiednio wcześnie, wyczekiwała już przybycia swojej darmowej ekipy sprzątającej . Wygłosiwszy parę niekoniecznie motywujących uwag, rozwarła drzwi szklarni, zaganiając Kruknów do środka. I wtedy wszystko stało się jasne. Pełna optymizmu wizja Drew, obejmująca dwanaście bezstresowych godzin spędzonych na leniwym pławieniu się w obserwacjach desperackich starań Bastiana, w obliczu ujrzanego chwastowo-kompostowo- i-Bóg-wie-jakiego-jeszcze burdelu, prysła szybciej niż bańka mydlana. Dumbledore to jednak przebiegła menda. Jak Drew w ogóle choć na sekundę mógł zapomnieć, że pod tą zewnętrzną maską dobrotliwego staruszka kryje się umysł prawdziwego geniusza? Wszystko przemyślał, wszystko miał zaplanowane w najdrobniejszym szczególe, a on i Bastian tak łatwo dali się zwieść mylącym pozorom. Gdyby nie fakt, że prędzej dosiadłby Akromantuli, niż splamił swój honor jakimkolwiek śladem wdzięczności dla Bastiana, Drew byłby nawet w tym momencie gotów podziękować White'owi, przez którego quidditchowe zawieszenie nie było dla niego pierwszyzną, gdyż widmo surowych konsekwencji niewykonania zadania stało się nagle o wiele mniej potencjalne niż dotychczas szacował.
    - Kochaniutki - profesor Sprout złapała między palce rąbek jego koszulki, kręcąc głową z dezaprobatą - nie dość, że jasna, to z takiego nędznego materiału. Później będzie się nadawała tylko na szmaty!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Doprawdy? - mruknął Drew półgłosem w w ironicznej odpowiedzi, którą nauczycielka, na szczęście, puściła mimo uszu, zajmując się już materializowaniem za pomocą różdżki całej masy potrzebnego sprzętu.
      - No, to chyba wszystko - oznajmiła usatysfakcjonowana, wręczając Drew dwie pary gumowych rękawic, rulon foliowych worków na śmieci i przeżarty rdzą sekator, a następnie resztą swoich skarbów obdarowując Bastiana. - Do roboty, skarbeczki. Jeśli będziecie mieli z czymś problem, to... niestety musicie poradzić sobie z nim sami. Miłej pracy! - Rzuciła na odchodnym, po czym ulotniła się ze szklarni, niedbale zatrzaskując za sobą drzwi.
      Zostali tylko we dwóch. Ze świadomością, że ten anormalny stan rzeczy ulegnie zmianie nie prędzej niż za dwanaście godzin.
      - Dobra, odwołuję to, co wcześniej mówiłem. Jednak będziesz miał dość szerokie pole do popisu - skwitował Drew, prychając pod nosem i bezskutecznie próbując ogarnąć wzrokiem bezkresną plątaninę podejrzanych pędów, uschniętych liści oraz chwastów wyrastających w najmniej pożądanych miejscach, przemieszanych z gospodarczymi sprzętami, o których zastosowaniu nie miał bladego pojęcia. - To co? Proponuję ustalić podział pracy proporcjonalnie do aktualnego stopnia desperacji każdego z nas. Czyli: ja zajmę się, powiedzmy... tym regałem - Uderzył otwartą dłonią w bok prowizorycznej, drewnianej konstrukcji, z której szczytu pod wpływem wywołanych drgań spadł na ziemię stos zakurzonych torebek z nasionami. - a ty, tak mniej więcej, całą resztą. Rozstawianiem ludzi po kątach zajmujesz się na pełen etat, więc doprowadzenie do porządku kilku niewinnych roślinek, które nawet nie mogą ci odpyskować, nie powinno stanowić dla ciebie większego problemu, nie? - Z ironicznym uśmieszkiem na ustach cisnął parę gumowych rękawic prosto w brzuch Bastiana, po czym nieśpiesznie zaczął nakładać swoje.
      Mimo zachowania niezmąconej, beztrosko bezczelnej postawy, w szczęśliwe zakończenie tego całego galimatiasu jakoś trudno mu było jak na razie uwierzyć.

      Usuń
  52. [a dziękuje :) właśnie tak pomyślałam, że brakuje nam tu prawdziwych, bezuczuciowych śmierciożerców. Co do wątku mam taki pomysł, że może Bastian (bo nie wyobrażam sobie w tej roli Evy) wyprowadziłby Julie z równowagi, a tak potraktowałaby go prawie zaklęciem czarnomagicznym, który mógłby znać tylko jakiś członek bandy Voldzia XD no, a ona nie chce się ujawniać z tym kim jest, a on zacznie się czegoś domyślać i nie będzie chciał dać jej spokoju. Co ty na to ?]

    Julie Smith

    OdpowiedzUsuń
  53. [oj Julie nie jest aż taką wiedźmą :D i raczej nie marnowałaby czasu na podkładanie nóg Bastianowi, więc nie zrobiła tego, a on niesłusznie by ją oskarżył, czego panna Smith nienawidzi.]
    Julie nie miała zamiaru wpadać dziś w żadne interakcje ze szczeniackimi uczniami Hogwartu, których głównym źródłem rozrywki był quidditch, a najważniejszym tematem, kto, z kim oraz gdzie. Nie rozumiała ogólnego szumu wokół spraw tak błahych i nic nieznaczących w świecie prawdziwych zasad i norm. Kroczyła dumnie korytarzem, nie racząc obdarzyć kogokolwiek spojrzeniem, gdy nagle właściwie u jej stóp zmaterializowała się wyciągnięta plackiem postać. Tę blond czuprynę rozpoznałaby wszędzie - niewątpliwie Bastian White. Kapitan drużyny Krukonów. Zaśmiała się ironicznie na widok jego upadku. Chłopak jednak szybko powstał i spojrzał na nią z wyrzutem.
    - Ojejku, sądziłem, że nie jesteś już takim dzieciuchem, żeby zniżać się do poziomu czerpania wątpliwej przyjemności z podstawienia komuś nogi, ale, jak widać, myliłem się. Proponuję spakować manatki i wrócić pod opiekę niani. – obdarzył ją ironicznym uśmiechem.
    Poprawiła swoje błyszczące włosy. Jej prawa brew delikatnie się uniosła, a pełne usta rozchyliły.
    -Widzę, że Twoje ego powoli przerasta domniemaną inteligencję-parsknęła spoglądając na niego z wyższością pomimo 20-centymetrowej różnicy ich wzrostów. – Nie wiem, czy zdołałeś to pojąć White – zaakcentowała jego nazwisko z goryczą. – ale jakoś nie szczególnie bawią mnie takie przepychani, a biorąc pod uwagę to, że raczej nie miałabym ochoty choćby Cię dotknąć to jednak Twój upadek został spowodowany brakiem prawidłowej koordynacji ruchowej Twoich kończyn. – syknęła, wykrzywiając usta w pogardliwym uśmiechu. Przerzuciła blond kosmyki przez ramię, po czym dodała z całą kąśliwością przeznaczoną na takie oto chwilę.
    -Po za tym…Czy to ja czerpię wątpliwą przyjemność – powtórzyła jego słowa uśmiechając się wyniośle. – z dręczenia woźnego z okrucieństwem typowym dla pięciolatka? – szturchnęła go wskazującym palcem w klatkę piersiową i dumnie uniosła głowę.

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  54. Niedzielny wieczór. Wszystko przygotowane i dopracowane w najmniejszym detalu. W głowie Polly rozbrzmiewał dźwięk piosenki jednego z mugolskich zespołów – „We are The Champions”, a bujna wyobraźnia wytwarzała obrazy jej samej w panteonie największych osobistości – Hogwarckich arcymistrzy żartowniczego kunsztu oraz przyszłe pokolenia wymawiające jej nazwisko z największym szacunkiem i należytą czcią. Tak to właśnie ona tworzy piękną przyszłość nowym dręczycielom Filcha. Uśmiechnęła się zawadiacko sama do siebie krocząc ku przeznaczonemu miejscu. Kiedy tydzień temu zakładała się z Bastionem Whitem o to, kto dokona największej rozróby w dziejach Hogwartu miała pewne wątpliwości, które w przeciągu pół godziny zdołała unicestwić ognista whisky, jak zwykle towarzysząca im podczas wszelkich rozmów. Z kieszeni jeansów wyciągnęła wymermoloną karteczkę z powykreślanymi punktami działania. Został jeden. Zwabić Filcha. (Oczywiście po za „Wygrzewać się w świetle swej chwały i łaskawie pozwolić Bastkowi do siebie dołączyć.”).Popędziła na parter w kierunku gabinetu zrzędliwego woźnego Hogwartu. Ciche mruknięcie zza rogu uświadomiło dziewczynie, że Filch wraz z panią Norris patroluje korytarz.
    - Aquamenti…-szepnęła, a z koniuszka jej różdżki popłynął strumyczek wody powoli opadający na posadzkę. Usłyszała zbliżające się kroki, więc nie tracąc czasu powoli powędrowała ku zaplanowanemu miejscu wciąż puszczając wodę z różdżki. Reakcja woźnego była niemal natychmiastowa. Zaczął przeraźliwie jęczeć, że ktoś ośmielił się zalać cały hol, poczym zaczął podążać w kierunku jego źródła wraz ze swoim zwierzakiem umiejscowionym w jego ramionach. Polly zrobiła trzy głębokie wdechy poczym bezpiecznie zaczaiła się przy regale na trzecim piętrze. Jak na razie wszystko szło idealnie. Z małego pojemniczka, przymocowanego do sufitu miał spaść deszcz proszku całkowitej ciemności, jeśli tylko ktoś wpadnie na, rozciągniętą na całej szerokości korytarza, linkę. Następnie stary regał miał się przewrócić uwalniając w ten sposób pokaźne stadko chochlików kornwalijskich, zamkniętych w jednej z jego szafek. Wątpliwa bystrość Filcha gwarantowała niemal całkowity sukces jej planu. Tak się jednak nie stało. Polly usłyszała jedynie wielki huk, kilka wystrzałów, a jej oczy zostały potraktowane dużą dawką pyłu. Odwróciła się w kierunku źródła usłyszanej katastrofy, słysząc krótkie przekleństwo wydobywające się z ust tak dobrze jej znanych – Bastian White. Jej oczom ukazał się niemal w całości zdewastowany korytarz, pośrodku którego stał przerażony woźny, odwrócony w ich kierunku i całkowicie zszokowany zaistniałą przed paroma sekundami sytuacją. Wiedziała, że trzeba działać szybko, a jej niezawodna intuicja podpowiadała, że ucieczka to jedyne logiczne rozwiązanie. Chwyciła dłoń chłopaka i rzuciła się w kierunku najbliższego schowka na szczotki. Wepchnęła tam White, który tak jak i ona był całkowicie przerażony tym, czego w skutek nieporozumienia dokonali.
    -White coś my zrobili?! – Jęknęła, przypominając sobie widok korytarza wciąż niszczonego przez paskudne, latające stworki. –Ty pieprzony idioto, czemu dzisiaj?! – Wrzasnęła z irytacji, ale także absolutnej bezsilności i niczym 5-latka zaczęła uderzać z całych sił z jego klatkę piersiową.

    [mam nadzieję, że nie zawaliłam.]
    Polly

    OdpowiedzUsuń

  55. Istniały trzy opcje. Bastian albo nie rozumiał beznadziei swojej sytuacji, albo zużył już wszystkie pokłady cierpliwości, co nie wróżyłoby mu dobrze na przyszłość, jako że przetrwali do tej pory zaledwie piętnaście z siedmiuset dwudziestu minut swojego przymusowego towarzystwa, albo jego rozdmuchana do granic możliwości duma oraz poczucie wyższości przyćmiły swym oślepiającym blaskiem zdrowy rozsądek, a nawet instynkt samozachowawczy. Drew nie potrafił inaczej wyjaśnić faktu, że White, obierający dotychczas taktykę milczenia, zaciskania zębów i zachowywania anormalnej w ich przypadku normalności, pozwolił sobie na tak typowy dla niego - nieocenzurowany pozorem zachowania poprawnych stosunków podczas pracy - charakter wypowiedzi.
    - Nie sądziłem, że kiedykolwiek mógłbym być zadowolony z tego, że coś z tobą dzielę, ale w tym przypadku akurat nie będę oponował, bo to - przypominam ci, w razie gdybyś zdążył zapomnieć - praca zespołowa . - Bastian oświecił Drew irytująco pewnym tonem, łapiąc w międzyczasie pędzące w jego stronę rękawice. - W quidditchu jakoś nieszczególnie idzie ci integracja z drużyną, więc może tutaj zrobisz coś jak należy.
    - Obawiam się, że twój tok rozumowania opiera się na całkowicie błędnym założeniu... - zaczął Drew, nie zamierzając odmawiać sobie przyjemności zgaszenia Bastiana złożoną ripostą, jednak ten, wyznaczywszy dłonią linię przez środek pomieszczenia, zdążył wejściu mu jeszcze w słowo.
    – Biorę lewą stronę, ty prawą. Doceń, że masz mniej roślinek. Zauważyłem, że masz drobne problemy z koegzystowaniem z żywymi organizmami, więc powinno ci to być na rękę.
    Tak, zwłaszcza jeden arogancki organizm jest w tej koegzystencji wyjątkowo problematyczny.
    - Łaskawco. Zanim padnę ci do stóp w wyrazie wdzięczności, pozwól, że dokończę to, co tak bezczelnie mi przerwałeś. Muszę cię zmartwić, ale twoja wielce optymistyczna wizja, zakładająca, że teraz wykażę się większą chęcią integracji niż w quidditchu, przeczy wszelkim prawom logiki. Widzisz, w czasie meczów, pewnie wbrew twojej opinii, naprawdę zależy mi na wspólnym sukcesie. Natomiast w naszym obecnym przypadku możliwość pozbawienia cię opaski kapitana działa na mnie, łagodnie rzecz ujmując... niezbyt motywująco - stwierdził beztrosko, wzruszając ramionami, jakby było to jedno z najoczywistszych, niepodważalnych praw natury, na którego zmianę nie ma najmniejszego wpływu. - Czy ci się to podoba, czy nie, nie jesteśmy na treningu za twojej - stojącej obecnie pod sporym znakiem zapytania - kapitańskiej kadencji i to nie ty stawiasz dzisiaj warunki. Dzisiaj, mój drogi, uwijasz się za dwóch, a w międzyczasie trzymasz kciuki, żeby pokusa tak dziecinnie prostego udupienia cię na dobre nie okazała się dla mnie zbyt silna - skwitował ociekającym zjadliwą słodyczą tonem. Wciągnąwszy rękawice na dłonie i rozłożywszy pokaźnych rozmiarów czarny worek na śmieci skierował się w stronę wytypowanego wcześniej przez siebie, chybotliwego regału, którego półki uginały się pod ciężarem ogromnych, w znacznej części poroztrzaskiwanych, donic. Zanim jednak pierwsza partia ceramicznych skorup wylądowała na dnie folii, Drew obrócił się raz jeszcze i, nie rezygnując z karykaturalnej życzliwości w głosie, rzucił przez ramię:
    - Swoją drogą, przestawienie się z wydawania poleceń na ich potulne wykonywanie musi być nieźle upodlające, co? Zachowawcze oswojenie się z nową rolą powinno oszczędzić ci później głębokiej traumy, także nie ma za co. - Uśmiechnął się przymilnie.
    Nie zamierzał pozwolić Bastianowi choć na chwilę zapomnieć o dotkliwych konsekwencjach porażki i odzyskać względny komfort psychiczny. Nawet jeśli zakrawało to już o niehonorowe kopanie leżącego - White latami starań zapracował sobie u niego na szczególne traktowanie , w którym nie obowiązywały żadne utarte normy czy zasady.

    [Taki tam Dyktator Drew XD
    P.S. I już jakby nic się nie stało :p]

    OdpowiedzUsuń
  56. Gdyby nie fakt szczególnej sympatii, jaką Carol miała dla Bastiana, najchętniej zepchnęłaby go ze schodów prosto na bruk. Stanowiłoby to niezłe podsumowanie w kwestii rozumienia przez chłopaka drobnych aluzji. No cóż, delikatny może i nie był za grosz, ale skuteczności nie można było mu odmówić.
    Wnętrze domu nie zachęcało – Carol zaczęła podejrzewać, że jej wybór padł na niezamieszkaną posiadłość, której stan dobitnie wskazywał na trwające już dłuższy okres niszczenie. Przeklęła się w duchu – doskonale wiedziała, jak zazwyczaj wygląda dom usytuowany w tej okolicy Hogsmeade, ale teraz było już za późno na zmianę decyzji.
    Krukonka odważnie przekroczyła próg przedsionka, odpychającego w całej swojej okazałości. Salon, który znajdował się za drzwiami, nie wyglądał wiele lepiej. Okna zbito deskami – jak mogła tego nie zauważyć? Dywan był zupełnie wyleniały, a kolory zupełnie wyblakły – podobnie jak na wszystkich meblach w tym pomieszczeniu. Kątem oka dziewczyna dostrzegła pod ścianą, na którą nałożona została tapeta w florystyczne motywy, plastikowe worki, wypełnione bliżej niezidentyfikowaną zawartością. Montorse stwierdziła, że w żadnym wypadku nie chce bliżej poznawać ich zawartości. Wydawało jej się, że słyszała jakieś głosy, jakby wycie nawiedzonego kota, a w powietrzu unosił się duszący zapach zgnilizny, tak mocny, że blondynka dostała trwającego parę minut napad kaszlu.
    Czuła zupełnie zaskoczone spojrzenie Bastiana na swoich wygiętych plecach, ale nie przejmowała się nim chwilowo. Carol uważała, że sam postanowił się w to wpakować – nie mówiąc już o bezpodstawnym śledzeniu jej osoby. Była zła, ale tez nieco rozbawiona absurdalnością całej tej sytuacji, której White był poniekąd prowodyrem.
    Uspokoiła się na tyle, by móc mówić.
    - Wiesz, chyba pomyliłam budynki. – Głos Krukonki ociekał ironią, ale też dało się w nim wyczuć odrobinę rozbawienia. Sama dziwiła się lekkości, z jaką wymówiła te słowa. – Może wyjdziemy stąd na zewnątrz i…
    Przerwała, zaniepokojona dziwnymi odgłosami dochodzącymi z pomieszczenia obok. Może to wyobraźnia płatała jej figle, ale wyraźnie się nasiliły odkąd weszli do wnętrza tej szeregówki razem z Bastianem. Kierowana ciekawością, Carol ruszyła w tamtym kierunku.

    [Chyba nieco zmieniłam koncepcję ogólna na wątek, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że Carol ciekawskie dziecię jest :> ]
    Montrose

    OdpowiedzUsuń
  57. [Hejo ;) Zgłaszam chęci na wątek z Bastianem, ale nie mam pomysłu. Jakbyś na coś może wpadła, to zapraszam pod kartę ;)]

    OdpowiedzUsuń
  58. trochę nieaktualny ten harem

    OdpowiedzUsuń
  59. [Nie chcę nic mówić, ale jestem tu dzięki tobie (tt - aokagakuro) więc jesteś mi winna wątek...]

    Sebastian Banewood

    OdpowiedzUsuń
  60. [Cześć! Nieskromnie powiem, że ze zdjęciem trafiłam idealnie, chyba nie istnieje odpowiedniejszy wizerunek dla kogoś takiego, jak Leach. Wiadomo, nie każdy jest tym wrednym mięśniakiem, ale Heath lubi generalizować i wszystkich mierzy tą samą miarą.

    Niedobrzy ludzie, zmuszają mnie do wyboru pomiędzy dwiema dobrymi postaciami ;> Bastian nie wygląda na kogoś, kto dokuczałby Leachowi, są też na tym roku, choć w innych domach. Niech się znają. Może, ze względu na jego liczny harem, White spróbuje pomóc nieporadnemu Heathcliffowi? O nic go otwarcie nie poprosi, bo to dzikus. :D Mogę myśleć dalej.]

    Leach

    OdpowiedzUsuń
  61. [O matko, jaki on piękny, nie możemy z Cassy wzroku oderwać!!!
    Z wrażenia nie przychodzi mi nic innego do głowy.]

    Cassy

    OdpowiedzUsuń
  62. [Dziękuję bardzo za miłe słowa! ;)]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  63. [Och, wiesz, ja należę do osób zawsze chętnych, ale tak długo nie byłam na żadnym blogu, że trochę mi weny braknie. Ogólnie mogłabym się postarać coś wymyślić tak później jakoś tudzież jutro...I dziękuję za powitanie!]

    Marnie

    OdpowiedzUsuń
  64. Ze względu na brak w szklarni jakiegokolwiek urządzenia odmierzającego czas, Drew nie był w stanie precyzyjnie określić, jak długo tkwią już z Bastianem w swoim towarzystwie, jednak ufając własnej umiejętności szacowania, obstawiał, że upływające w ślimaczym tempie minuty musiały zbliżać się powoli do wypełnienia pierwszej z dwudziestu czterech godzin. Godziny, podczas której uczynili w kierunku doprowadzenia magazynu do stanu używalności minimalne, acz dostrzegalne postępy - oczywiście, głównie za sprawą Bastiana poruszającego się tak furiacko, jak gdyby nieustannie zmuszony był unikać bombardującej go armii wściekłych tłuczków. Odmówienie Drew przykładania się do zadania również zakrawałoby w tej chwili o krzywdzącą niesprawiedliwość, jeśli tylko wziąć drobną poprawkę na fakt, iż jego definicji "przykładania się do pracy" z pewnością nie cechował skrajny restrykcjonizm.
    Pozytywny bilans godziny umiarkowanie efektywnego działania w perspektywie Drew zakłócało jedynie uporczywe milczenie Bastiana, który od ich powitalnej wymiany zdań najwyraźniej powziął postanowienie, że prędzej zadławi się przełykanymi łzami goryczy niż zaszczyci swego oprawcę choćby jednym oczyszczająco bezczelnym słowem, zdając sobie sprawę, iż może stanowić ono jednocześnie ostatni gwóźdź do jego kapitańskiej trumny. Przez pierwsze dwa kwadranse owo milczenie brzmiało w uszach Drew jak najpiękniejsza, najpodnioślejsza melodia tryumfalnego marszu. Z rozmachem operując przyrdzewiałym sekatorem, gratulował sobie w myślach doprowadzenia Bastiana do beznadziejnie opłakanego stanu tak niewielkim nakładem sił.
    Bastian z miną zdesperowanego cierpiętnika zamiast swego typowego uśmieszku wyższości na twarzy. Bastian zredukowany z uprzywilejowanej pozycji kapitana do roli sprzątaczki odwalającej bez słowa sprzeciwu całą czarną robotę. Bastian bezsilnie zagryzający zęby i wystawiony, niczym ruchoma tarcza, na ostrzał bezlitosnych docinków. Bastian zdany na łaskę lub niełaskę Drew.
    Poezja. I to wygrywana w takt wspomnianego tryumfalnego marszu.

    Jednak z biegiem czasu, gdy fanfary w głowie Drew już nieco przycichły, a kolejne, dziwnie puste minuty pozbawione urozmaicenia w postaci iskrzącej konwersacji zaczęły dłużyć się niemiłosiernie, uparta cisza z oznaki małego zwycięstwa stopniowo przemieniała się w drażniące, niewykorzystywane pole do popisu, które przecież nie mogło pozostać jałowym do samego końca szlabanu. Co to, to nie!
    - Wiesz, Basti, nie przypuszczałem, że parę zdań gorzkiej prawdy będzie w stanie tak skutecznie pozbawić cię języka w gębie. Gdybym wiedział, że cały struchlały zamkniesz się w sobie, być może, przez wzgląd na naszą długoletnią znajomość, postarałbym się ubrać drażliwą kwestię utraty twojej ukochanej posadki kapitana w nieco delikatniejsze słowa - zagaił beztrosko, ściągając z górnej półki regału stertę ubabranych zaschniętą ziemią, ceramicznych doniczek. - Swoją drogą, bardzo doceniam, że postanowiłeś z taką gorliwością wziąć sobie moje dobre rady do serca. Kiedy trzęsąc portkami ze strachu, chowasz swoje wielkie ego do kieszeni i potulnie jak baranek przystępujesz do wykonywania poleceń, nasza współpraca układa się o niebo lepiej, zauważyłeś? - Doniczki, jedna po drugiej, bezpiecznie wylądowały na podłodze. - Robienie za pachołka idzie ci tak wybitnie, że zaczynam przypuszczać, iż kapitanując w drużynie, kompletnie minąłeś się z powołaniem. Kto wie, może wbrew pozorom jeden zawalony szlaban otworzy przed tobą szereg nowych, bardziej odpowiednich możliwości? - Obdarzył Bastiana ironicznie niewinnym uśmiechem, w który wargi rozciągały mu się dzisiaj z nadzwyczajną łatwością. - Trzeba szukać pozytywów, nie?

    OdpowiedzUsuń
  65. [Jeżeli jutro mi genialny pomysł do głowy nie wpadnie, to coś razem pokombinujemy! :D]

    Marnie

    OdpowiedzUsuń
  66. [Mój powrót był kwestią czasu i ty to przewidziałaś! :D Tak, drugie imię to taka oznaka świerzości, może lepiej mi się będzie nowe wątki wymyślać.
    Jak najbardziej możemy kontynuować ten nasz stary wątek, ale chcę jeszcze napisać coś, bo inaczej nie da mi to spokoju. Może Elsa mogłaby dziwnym trafem spotkać Bastiana w bibliotece i ten byłby świadkiem, jak Elly chrzani któreś zaklęcie i podpala regał? :D To tylko jeden z moich głupich pomysłów, spokojnie!]

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  67. [Jak na razie zaproponowałam kilka wątków i wszystkie zaczynam. xD Nie licząc jednego z Carolem. Ale jak się ucieka, to później człowiek płaci i zaczynać musi. Dobrze, że przynajmniej to lubię. ;)
    Zacznę, zacznę, niech ci będzie. Także stawiam cię na końcu kolejki tych do zaczęcia, musisz uzbroić się w cierpliwość. :D]

    Elly

    OdpowiedzUsuń
  68. [ Oczywiście jestem chętna na wątek :)
    Pozdrawiam, Soo :3 ]

    OdpowiedzUsuń
  69. Soo wbiegła po schodach za szajką ślizgonów, zostawiając za sobą loch. Pewnym krokiem przemierzali parter w poszukiwaniu ofiary, w ich mniemaniu śmiesznych żartów. Dziewczyny wcale nie śmieszyło wieszanie pierwszoroczniaków do góry nogami, czy przemienianie ich głów w dynie. Miała wręcz do siebie żal, przecież jest prefektem, PREFEKTEM!
    - Chodźmy na I piętro - powiedział Frost do grupy.
    Soo i reszta zrobili to co ten, w mniemaniu 16-latki, barani łeb rozkazał.
    Gdy dotarli, tam gdzie mieli, zobaczyli małą grupkę pierwszoroczniaków.
    Frost od razu zabrał się do roboty. W przeciągu dwóch sekund, dzieciaki lewitowały nad nami. Wszyscy zaczęli się śmiać, więc Soo także zaczęła przymuszenie chichotać. Gdyby inni dobrze ją znali, wiedzieliby że dziewczyna kłamie. W tym momencie brunetka chciałaby się rozpłakać, przecież jest taka głupia! Udaje kogoś kim nie jest.
    - Mamusie nie nauczyły, że te korytarze należą do arystokracji? - mówi Frost. - W takim razie trzeba was przenieść gdzieś indziej, gdzie nie będziecie brudzić nam posadzek.
    - O, a może dla odmiany ty się stąd wyniesiesz, Frost? - Bastian White wyszedł zza zakrętu, przełamując zaklęcie lewitacji i opuszczając dzieci na podłogę.
    - Bo co mi zrobisz? - odrzekł chłopak. To był błąd. W przeciągu zaledwie sekundy znajdował się głową w dół. Cała szajka wybuchnęła śmiechem, prócz Soo, która nawet się nie uśmiechnęła, co było u niej typowe. A co do grupy, to przykład fałszywych przyjaciół.

    OdpowiedzUsuń
  70. Te słowa odrobinę ukuły serce Soo. White zdecydowanie miał rację. Ale co brunetka miała zrobić? To Frost zawsze wszystkich dręczył, dziewczyna się tylko i wyłącznie przyglądała. Zawsze stała w cieniu, nie wychodziła przed szereg. Może by się odrobinę zmieniła?
    - Nie miałam innego wyjścia - wymsknęło się Soo. Bastian się uśmiechnął - Co się tak szczerzysz idioto?
    Zarzuciłam włosy do tyłu.
    - Sio stąd! - obdarzyłam go morderczym spojrzeniem. White nie ruszył się z miejsca - Jeśli mówię sio, to SIO!

    OdpowiedzUsuń
  71. - Bądź już cicho, ok? Wkurzasz mnie - Soo założyła ręce na piersi. - I dobrze ci radzę, pilnuj swoich spraw. - brunetka przyjrzała się chłopakowi.
    Blond włosy starannie ułożone - debil
    Brązowe oczy - jeszcze większy debil
    Dołeczki w policzkach - największy debil.
    - Nie lubię ludzi. - wyjaśniła niechętnie dziewczyna. - Nie mam nawet przyjaciela. - znów się do tego przyznała. Zagryzła dolną wargę, odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę schodów. Co ten dupek sobie myśli? Soo usiadła na pierwszym stopniu i zaczęła rozmyślać nad tym co się wydarzyło. W końcu to nie jej wina! Gdyby wiedział jak jest na prawdę to miałby inne podejście. Mogłam wtedy iść z Frostem i resztą. Ale nie! Cholernie głupia Soo musiała zostać. Wyjęła różdżkę zza pasa.
    - Lumo - szepnęła a przedni koniec różdżki zaczął świecić. - Finite - zgasło. Brunetka miała nadzieję że Bastiana już tam nie będzie, lecz myliła się. Stał oparty o ścianę z uśmieszkiem na ustach.

    OdpowiedzUsuń
  72. [W takim razie na pewno się dogadamy :3 Twój Bastian też jest fajny, nawet bardzo! Więc, masz jakiś pomysł na wątek, bądź powiązanie między naszymi postaciami? czy ja mam myśleć?
    Jeśli chodzi o postać do przejęcia, to tak, mam w planach dodanie jej tam, ale muszę bardziej ją dopracować, o!]

    OdpowiedzUsuń
  73. [Bastian jest cudny! <3 Wymyślę wątek i nawet go zacznę jeśli zaproponujesz jakieś powiązanie. :)]

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  74. [Waszej zajebistości nie da się objąć słowami. :D
    A wątek chcę, czemu nie! I może tym razem z Bastkiem, bo jeszcze z nim nie miałam i ubolewam. Chociaż do Effy mu bliżej. ;)]
    Mikael

    OdpowiedzUsuń
  75. — Bastuś! — Wyszczerzył się od ucha do ucha, eksponując rząd równych, białych ząbków i migusiem pobiegł do chłopaka (nie mógł przecież zrezygnować z takiej okazji!), zabawiającego się w najlepsze sam na sam ze kieliszkiem Ognistej. Ależ to był przykry widok! Kto by pomyślał, że TEN White opija w samotności triumf swojego domu, który w pocie czoła zgarnął Puchar. No doprawdy szczyt desperacji, chamstwa i… Mikaelowi aż z wrażenia zabrakło epitetów.
    — Pokonała nas kropla Ognistej? — zaciekawił się z rodzoną złośliwością, choć bynajmniej nie White miał problem z nadmierną ilością alkoholu tylko on sam. Zaciskając zęby na filtrze od papierosa i balansując pomiędzy rozradowanymi uczniami, mało brakowało, a straciłby cały swój urok osobisty w postaci głupkowatego uśmieszku, który teraz widniał na jego ustach, spektakularnie zaliczając spotkanie pierwszego stopnia z hogwardzkim, wiekowym kamieniem. Ale oczywiście nigdy by się do tego nie przyznał. A jakże! Nie mógł przecież zaryzykować uszczerbku na swojej dumie prawdziwego i rzetelnego lwa, pogromcy mitów o nieszkodliwości używek!
    Objął wzorkiem zmordowanego życiem White, wydmuchując dym wprost w jego nawiedzoną przez melancholię aparycję.
    — No weź! — Szturchnął go ramieniem w bok. — Tuż to taniec i zabawa! Szalalala. — zaśmiał się. — Zgaduję, że twoja słaba główka odmówi posłuszeństwa po trzech kieliszkach! — Złapał w palce szklaneczkę, którą Bastian próbował od dłuższego czasu zahipnotyzować swoimi wielkimi jak spodki oczątkami i wpił ją duszkiem do dna. — Buuuum, 1 do 0 dla mnie. Wchodzisz w to?
    To nie tak, że nie lubił Bastiana White. Bardzo lubił. Hogwart bez drażnienia tej chodzącej zajebistości nie byłyby taki sam.
    podpity Mikuś

    OdpowiedzUsuń
  76. — Bastianku, Bastianku… — Mikael zacmokał, z wyraźnym rozradowaniem kontemplując twarz kruczka, który miał niewątpliwie szczęście, że wyczucie czasu jego ukochanego, najwspanialszego (aż brakowało epitetów!) Gryfona działo bez zarzutu. Od razu nabrał koloru do walki o pierwszeństwo do zmasakrowania najbliższej toalety! Ale czego nie robi się w duchu dobrej zabawy, wybitnej muzyki — chyba disco — i smrodu papierosów. Wszystko, dosłownie i przenośnie.
    — Włóż to więcej… no nie wiem… majestatu, o — oświadczył, zabierając z blatu całą butelkę, która aż do niego krzyczała „weź mnie!”. Nawet najwspanialsza symfonia Beethovena nie działa tak zbawienie na jego zmysły; skapitulował, poddając się całkowicie jej woli. Bez zbędnych ceregieli zacisnął usta na szklanej krawędzi, żłopiąc z niej parę porządnych łyków. — Eee… trylion do dwóch….? — Uniósł sugestywnie brew i w dobie dobrego smaku i wysoko pojętej kultury nalał do bastionowej szklaneczki kolejną dawkę procentów, nie omieszkając przy tym rozlać połowę zawartości butelki i skwitować to głośnym, idiotycznym śmiechem.
    Och, Bastuś okazał się właściwym wyborem jego dzisiejszych jazd. Nikt nie dostarczał mu tyle radości jak ten pan odziany w barwy swojego domu. Ale miał też biedak pecha! Na trafił na weterana. O tuż to! Mihael Rasac był niedoścignionym chlorem.
    — Nudy! Nuuuudy! Nuuuuuuuuuuuuuuuuuuudy! — zawyrokował. — Uatrakcyjnimy naszą zabawę, Bastuś! — wykrzyczał niemalże błagalnie, ciągnąc go za rękaw i całkowicie przez przypadek lokując na swoich zapijaczonych wrzaskach zaciekawione spojrzenia uczniów zaoferowanych dziką zabawą.
    zalany Mikuś

    OdpowiedzUsuń
  77. [Wątki męsko-damskie wychodzą mi zdecydowanie lepiej, więc przyszłam do Bastka. I nie wiem, skąd, ale skądś kojarzę "Bastiana White'a"...
    Jak zobaczyłam to zdjęcie, to od razu się w nim zakochałam. :D
    Co do wątku, to możemy albo pójść w stronę quidditcha, albo pomyśleć nad czymś zupełnie innym. Od razu przyznam, że wolałabym podrzucić pomysł, bo z zaczynaniem u mnie jest różnie... :<]

    Jill

    OdpowiedzUsuń
  78. [Nie wnikam, dziś mam lenia na słuchanie i dopiero dopijam kawę. :D
    Hej, a może wątek poza szkołą? W końcu są wakacje! Mogliby wpaść na siebie na Pokątnej, na przykład w tym sklepie z miotłami. Wprawdzie poza meczami nie mieli zbytnio okazji do rozmowy, ale przecież są z jednej szkoły, mimo wszystko się znają.
    Iii... Może mały zwiad śmierciożerców? Szukaliby szlam i nie wiem, jak u Bastka z altruizmem, ale White mógłby w przypływie adrenaliny wypalić, że Jill to jego kuzynka i żeby ten czy tamten Yaxley się odwalił. :D Nie musiałoby pójść tak łatwo, przecież Voldi na bank ma jakieś "procedury", ale tym lepiej!
    Jeśli pomysł ci się spodoba, to może zacznijmy jak się spotkają przy miotłach, aby trochę przeciągnąć akcję?]

    Jill

    OdpowiedzUsuń
  79. [O, dla mnie bomba. :D Pod wieczór to nawet lepiej, bo chyba około szesnastej wychodzę i wracam późno, więc spokojnie sobie pisz. :)]

    Jill

    OdpowiedzUsuń
  80. [Ahoj, kapitanie tego statku! Przybywam za wątkiem! Tutaj chyba będzie łatwiej coś zacząć, w sensie: wątek z Bastianem łatwiejszy od wątku z Evą do poprowadzenia będzie, bo Lou to aspołeczny trochę człek jest. Może coś z quidditchem, albo tak, że Bastek i Louise poznali się przez drużynę... Albo Lou go wpuści do dormitorium... Albo kiedyś mu w czymś pomogła i teraz ma u niej ów dług wdzięczności, który chce jak najszybciej spłacić... Jestem niewyspana, kreatywność mnie opuszcza.
    I czemu wszyscy chcą czytać mój i Blanche wątek? ;]

    Lou.

    OdpowiedzUsuń
  81. - Odczep się - powiedziała mu Soo nieco już zirytowana. Chłopak tylko się zaśmiał. Obeszła go po czym wyciągnęła różdżkę zza pasa. - Mam tutaj taki jeden przedmiot i nie zawaham się go użyć. A z resztą. Wystarczy odjąć parę punktów. I już.
    Zaśmiałam się ironiczne, widząc minę chłopaka.
    - Nie zapominaj że nadal jestem prefektem i to że nie potrafię sobie por... - Soo w porę nie dokończyła. - Znaczy się...... nieważne. Mówię ci to ostatni raz. Odczep się. - dziewczyna machnęła mu włosami przed twarzą, po czym jak gdyby nigdy nic odeszła sobie powolnym krokiem.

    OdpowiedzUsuń
  82. [ Jaki mógłby być gorszy koszmar? Chyba tylko Stallone w obcisłych spodniach.
    O ile dobrze pamiętam, Meza nie miał z Tobą wątku - pakujesz się w to czy masz dosyć rozrywki w życiu? :D ]

    OdpowiedzUsuń
  83. [ Skoro Bastian jest w klubie pojedynków, to Mezę też tam można wrzucić. Wiesz, trafią razem do pary, ostro się będą naparzać, nagle Carlos da się trafić i zacznie zwijać jak Christiano Ronaldo na boisku :D Wszystkie laski podbiegną, co się stało, Carlos, oborze, taki dzielny, Bastek taki niedobry... ]

    OdpowiedzUsuń
  84. — Hłehłehłe. — Złapał się z brzuch, szukając jakiegokolwiek dostępu do świeżego powietrza, który ulotniło się z jego organizmu w trymiga. Aż miał ochotę poturlać się po podłodze, aby rozładować wzbierając się w nim emocje i przy okazji spełnić się w roli szmaty do podłogi.
    Bastianek wyglądał wręcz komicznie, jak nieudany wybryk jego wyobraźni. Ale coś mu mówiło, że nie jest wyimaginowanym potworkiem, a krukońskim hipisem, który z braku laku przedawkował Ognistą i ostro zakumplował się z uliczną awangardą. Do szczęście brakowało mu tylko drewnianej, obowiązkowo zakurzonej gitary i dredów, ewentualnie wianuszka ze stokrotek! Mikuś w przypływie dobrej woli chciał mu to wszystko wyczarować, ale język mu się plątał i w ogóle nie był w humorze by eksperymentować z wyglądem zalanego w trupy White’a, coby czegoś nie spieprzyć i nie popsuć sobie radosnej wizji. Zresztą wszystko jedno! Teraz był zbyt pijany, aby rozkminiać wszelkie absurdy gromadzące się pod kopułą. Jedyne na co było go stać, to strzelanie spektakularnego facepalma.
    — Ło jesu, Bastusiu, krzywdzisz moją psychikę! — zakomunikował, dzielnie trzymając się na nogach, mimo iż ten wyczyn graniczył z prawdziwym i niezaprzeczalnym cudem. Ale był Gryfonm, więc musiał być dzielny przed duże "D". Dla poprawy własnej samooceny, oparł się ramieniem o blat, asekurując się przed malowniczym upadkiem. — Nieeee, nieeeeeeeeeeee, stanowczo nie chcę na to patrzyć! — Zakrył rękami oczy, wyjąc jak zarzynane zwierzę, chociaż nie omieszkał zerkać przed palce na głupkowaty wyraz twarzy Bastianka. — TA ZNIEWAGA MIOTEŁ WYMAGA! — zawyrokował. — MIOTEŁ i… iiiiiiiii…. różdżek, of course, no i chyba wyścigu na śmierć i życie!
    Zadarł głowę do góry, niesamowicie zadowolony ze swojego nowatorskiego geniuszu. Jutro upomnij się o awans na pierwszą stronę „Proroka Codziennego”, a teraz… teraz musiał wygrać za wszelką cenę!
    Mikael

    OdpowiedzUsuń
  85. [Dziękuję! <3 Faktycznie długie to twoje zet wu było. :D]

    OdpowiedzUsuń
  86. [Trzymam Cię za słowo! :D]

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  87. Bastian należał do rzadkiego typu osób, o których Drew mógłby rozprawiać godzinami, nie zająknowszy się przy tym ani jednym pozytywnym słowem. Egocentryzm potęgowany irracjonalnym poczuciem wyższości, nadmierna skłonność do moralizowania, przerost ambicji, ośli upór... Materiału z powodzeniem wystarczyłoby na co najmniej dwustostronicową książkę. Jednak spośród niepochlebnie obszernej listy Bastkowych przywar żadna nie doprowadzała Drew do takiego szału, jak zaskakujące przebłyski zdolność trzymania nerwów na wodzy i zachowania przez White'a pozornej obojętności w chwilach, gdy wnętrze Drew wypalała żądza wyprowadzenia go z rownowagi. Nie znosił, gdy na podatny grunt rzucał garść iskier, a Bastian zamiast wzniecić autodestrukcyjne płomienie, tłamsił je w zarodku chlustem zimnego opanowania. Tym razem jednak ze względu na swoją korzystniejszą sytuację Drew miał w zanadrzu całe krocie iskier, opanowanie Bastiana zdawało się chwiać niestabilnie, a rzeczony grunt stopniem łatwopalności dorównywał afrykańskim stepom w okresie suszy. Zostaniesz dzisiaj podopalaczem, Basti. Czy tego chcesz, czy nie.
    - Tak sądzisz? - O tak, jestem tego bardziej niż pewien, pomyślał Drew z zacięciem, dopiero po chwili orientując się, że głos Bastiana nie był jedynie wytworem jego znużonej wyobraźni. - O wiele łatwiej było mi się skupić na pozytywach, kiedy nie słyszałem Twojego wybitnie irytującego głosu. Naprawdę. Wystarczyło mi, że wszędzie indziej wtrącasz swoje zupełnie zbędne komentarze. Tutaj nie są potrzebne - uciął Bastian, otrzepując rękawice z ziemi. - A teraz wybacz, ale idę tam, gdzie nikt desperacko nie zabiega o atencję ludzi pracy. - Zgarnąwszy swój nieodłączny od kilku godzin sekator, pośpiesznie usunął się z obszaru zagrożonego dalszą niewygodną konwersacją.
    Łamał się. Drew poczynił tę obserwację z niemałą dozą satysfakcji, wodząc wzrokiem za umorusanym ziemią Bastianem rozgaszczającym się w odległym kącie magazynu. Jasne, unik jest najprostszą formą obrony, jednak Drew wyjątkowo nie pochlebiał dzisiaj prostym rozwiązaniom, a na potrzebę chwili stał się nawet ich zagorzałym przeciwnikiem. Oceniwszy błyskawicznie, iż jego żałosny regał, bez względu na włożoną w niego ilość zabiegów renowacyjnych, mniej żałosny już być nie zamierza, chwycił gumowe rękawice i zajął nowe stanowisko pracy, znacznie zmniejszając dzielący go od Bastiana dystans, który jego ulubiony współskazaniec tak rozpaczliwie starał się uzyskać.
    - Przykro mi poinformować cię, że wbrew temu, co myślisz, nie posiadasz wyłączności na zbędne, irytujące komentarze - orzekł rzeczowym tonem, badając nieufnie czerwone łodygi Jadowitej Tentakuli i usiłując przypomnieć sobie, w jaki sposób owo niewiniątko może dokonać uszczerbku na jego zdrowiu. - Na szumny tytuł "człowieka pracy" również nie masz wyłączności. W razie gdybyś nie zauważył, haruję tutaj równie ciężko, co ty, z tą drobną różnicą, że ratuję nie własny, a głównie twój nieodpowiedzialny tyłek, Basti. Urozmaicająca czas rozmowa nie jest chyba zbyt wygórowaną rekompensatą za ogrom łaskawości, jakim cię obdarzam. - Drew żachnął się z oburzeniem. Doskonale zdawał sobie sprawę z drobnych ubarwień i nieścisłości przewijających się przez wygłoszoną właśnie bez zająknięcia wypowiedź. Jednak dopóki służyły szczytnemu celowi zdarcia z Bastiana maski fałszywej obojętności, nie odczuwał z ich powodu poważniejszych wyrzutów sumienia.
    Grunt przygotowany.
    Iskry rzucone.
    Odpalaj, Basti!.

    [Mam nadzieję, że ewentualne niedociągnięcia pozostaną niezauważone w ogólnym amoku szczęścia i radości wywołanego powrotem Usiów :D]

    OdpowiedzUsuń
  88. Jak na złość, tego dnia Carlosowi los podkładał kłody pod nogi. Nie dosyć, że spóźnił się na transmutację i McGonagall ukarała swojego wychowanka ujemnymi punktami oraz okropnym spojrzeniem, to jeszcze gdzieś zniknęły mu trzy galeony (a miał za nie kupić mały zapas kremowego piwa dla niego i Mikaela do dormitorium). Poza tym nikt mu dzisiaj nie sprzyjał, a co najgorsze - nie udało mu się załatwić niczego, co sobie zaplanował na ten dzień. Tuż po obiedzie postanowił więc udać się do dormitorium i zwyczajnie uciąć sobie drzemkę, która miała wynagrodzić mu wszystkie poranne niepowodzenia. Zapomniał jednak, że zamiast na zajęcia, powinien udać się do Klubu pojedynków (do którego zapisał się po to, by wypełnić sobie czymś agresywnym jedyne wolne popołudnie w tygodniu). Oczywiście, nie obudził się na czas, a gdy już zwlókł się z łóżka i w miarę doprowadził do porządku - był spóźniony dziesięć minut.
    Pognał biegiem w stronę sali, gdzie odbywało się cotygodniowe spotkanie, by wparować do niej z impetem i okrzykiem:
    - Ja walczę!
    Nie miał nawet zamiaru dać szansy nauczycielowi na skomentowanie tego zachowania, tylko odetchnął głęboko, przegarnął włosy do tyłu, a następnie wkroczył na podest naprzeciwko Bastiana. Wiedział, że mógłby wygrać ten pojedynek lub chociaż przeprowadzić go widowiskowo; problem tkwił w tym, że niespecjalnie chciało mu się wysilać. Przyszedł tu tylko po to, żeby się pokazać, a nie po to, żeby wysilać się w walkach. Musiał tylko szybko wymyślić sposób, coby spaść z podestu w jakiś wyjątkowo spektakularny sposób.
    Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu kogoś, komu mógłby pomachać z podwyższenia. Najpierw rzucił szeroki uśmiech kolegom z dormitorium, a potem koleżankom mieszkającym w pokojach niedaleko Wielkiej Sali. Te zaczęły szeptać między sobą, pewnie na temat tego, kto dziś zwycięży. Oczywiście - Carlos już to wiedział.
    Jak przystało na przykładnego czarodzieja, najpierw podszedł i uścisnął dłoń Bastka, by potem z chytrym uśmiechem zacząć pojedynek. Przez cały czas stawiał bardziej na defensywę niż ofensywę: unikał wszelkich uroków, wykonując dziki taniec na scenie, czasem rzucił jakieś zaklęcie z tarczą. Wyglądał jak atakowana przez niedźwiedzia sarenka - aż do momentu, gdy zwyczajnie dał się trafić. Widocznie rozjuszył White'a na tyle, by ten zastosował nieco mocniejszy chwyt, który miałby powalić w końcu Mezę na ziemię. I tak się stało.
    Sęk w tym, że wiwatowali tylko niektórzy Krukoni. A wszystkie Puchonki pobiegły natychmiast do Carlosa, by sprawdzić, czy nic mu się nie stało.

    [ Całe szczęście, że w końcu ten komentarz dotarł. A już miało być, że mi długo nie odpisujesz!
    Biedny Bastek, nikt mu nie bije braw :D ]

    OdpowiedzUsuń
  89. Oczy były jej prawdziwym konikiem i interesowała się nimi właściwie od zawsze. Zbierała zaś, jeszcze dłużej. Mogłaby godzinami opowiadać o swojej kolekcji - o kolorach tęczówek, kształtach źrenic czy długości rzęs; o wszystkim co ich dotyczyło. Od dawna jednak, bo aż od początku wakacji, w jej albumie nie pojawiło się żadne nowe zdjęcie i powoli zaczynała odczuwać coś, co jej straszy brat nazywał głódem oczu, jakkolwiek dziwnie to brzmiało.
    Musiała zapolować.
    Dzień, który wybrała na poszukiwanie nowych okazów był wprost do tego stworzony - słońce zmobilizowało członków magicznej społeczności do opuszczenia swoich domostw i teraz nic nie chroniło ich przed atakiem ze strony panny Moore.
    Dziewczynie nie dopisywało jednak szczęście. Po kilku godzinach poszukiwań udało jej się zdobyć tylko jedną fotografię. Z żalem stwierdziła, że ludzie robią się coraz bardziej nieufni i podenerwowani i nie było to spowodowane rosnącą temperaturę. Chodziło o wojnę.
    Kiedy po raz kolejny została przez kogoś przeklęta i musiała ratować się ucieczką, doszła do wniosku, że to może jednak nie ten dzień i nie to miejsce.
    Zrezygnowana skierowała swoje kroki w kierunku Dziurawego Kotła, gdzie jeszsze do tej pory nie była, by tam poszukać szczęścia. Może w chłodnym wnętrzu baru, bez obecności coraz bardziej uciążliwego słońca, ludzie staną się bardziej pogodni i skorzy do współpracy.
    Pomieszczenie było zatłoczone - widać większość czarodzieji szukała w nim schronienia przed upałem - miała więc w czym wybierać.
    Rozejrzała się po pubie szukając osoby, która byłaby odpowiednia. Na jej twarz wpłynął jeszcze szerszy, jeśli w ogóle było to możliwe, uśmiech niż zazwyczaj. Prawie od razu zauważyła kogoś kogo jeszcze nie miała w swojej kolekcji, a był jej potrzebny. Ba!, niezbędny.
    Nabrała powietrza i zawołała, próbując przekrzyczeć panujący w pomieszczeniu gwar:
    - White. Bastian White. Zaczekaj. - Nieczekajac na odpowiedź chłopaka, lekko kulejąc, ruszyła w kierunku rzucającej się w oczy, blond czupryny.
    - Potrzebuję Twojej pomocy - wypaliła, kiedy tylko koło niego stanęła. Mocniej scisnęła trzymany w dłoniach aparat fotograficzny.

    [ trochę dziwne, ale co mam poradzić? Majonez mnie nie słucha!
    Za wszystkie błędy bardzo przepraszam, to wszystko wina tego nieuka :) ]

    OdpowiedzUsuń