Bastek
The lights go out and I can't be saved
Tides that I tried to swim against
Have brought me down upon my knees
Oh I beg, I beg and plead
Młody White pojawił się na tym świecie w akompaniamencie donośnego wycia trzydziestego kwietnia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku w pod-londyńskiej posiadłości jako owoc związku czarodziei czystej krwi w rodzinie o bogatym rodowodzie. Sam Bastek był dzieckiem nadzwyczaj uroczym, ale pod tą grzeczną skorupką, krył się prawdziwy diabełek, co nasiliło się wraz z odkryciem magicznych zdolności. Rodzice usiłowali zapanować nad jego buńczuczną naturą, chcąc zrobić z niego panicza. Nie udało się, chociaż Bastek nie chce im tego powiedzieć, odgrywając w domu narzuconą rolę. Jaki jednak jest White, kiedy wychodzi poza horyzont spojrzenia swoich rodzicieli?
Rozdział pierwszy
Bastian to osoba, która jest wszędzie i nigdzie zarazem. W jednej chwili się pojawia, w drugiej znika i pojawia gdzie indziej. Co złego, to nie on. Nie oskarżaj go o nic, ani nie podejrzewaj, nie próbuj zwalać winy, bo wymiga od wszystkiego. Od szlabanu, kary, układania książek w bibliotece i czyszczenia pucharów w Izbie Pamięci. Do niczego go nie zmusisz, możesz mu tylko coś zaproponować, a on albo wspaniałomyślnie na to przystanie, albo Cię pogoni, najpewniej widłami oraz pochodnią. Zazwyczaj nie ma go tam, gdzie jest potrzebny, więc jeśli masz do niego interes, musisz poczekać cierpliwie na łut szczęścia. Chyba, że jesteś osobą, do której się przyczepił, w takim razie uciekaj gdzie pieprz rośnie, bo jak Bastek się przyczepi, to odczepić mu się nie będzie łatwo. Odwrotu nie będzie, więc zmykaj. To osoba obdarzona wielkim urokiem osobistym, naturą figlarza, która zawsze o swoje pragnienia walczy do grobowej deski. Uparciuch z niego niesamowity, ale najpierw musi zacząć mu zależeć, a to inna sprawa. Ceni sobie niezależność i chce być panem swojego życia, dlatego nienawidzi, kiedy mu się coś narzuca, zawsze chce mieć ostatnie słowo, nawet, jeśli tym słowem miałoby być cześć. Bastian nienawidzi zaciągać długów. Bynajmniej nie chodzi tutaj o pieniądze. Chodzi o długi wdzięczności. Jeśli jakiś ma, robi wszystko, aby jak najszybciej go spłacić. Wiąże się to z jego dumą, bo lepiej nie wchodzić mu w drogę, jeśli zostanie urażona. Popędliwy w słowach. Najpierw mówi, potem myśli, chociaż to drugie nie zawsze. Jest bardzo spontaniczny i zazwyczaj idzie na żywioł. Siła perswazji to jego drugie imię, a charyzma to trzecie i chyba tylko w ten sposób daje sobie radę. To kompletny hipochondryk – zwykłe przeziębienie wyolbrzymi, odpowiednio wybarwi i będzie miał historię o nieuleczalnej chorobie, łamiącej serca najtwardszym z dam. Jest jaki jest i się raczej nie zmieni, a na pewno nie pod wpływem byle kogo.
Jaki jest Bastian – każdy widzi. Wszak nie da się go pomylić z nikim innym. Blond włosy, których ścinanie ostatnio zaniedbał, nie tylko się trochę kręcą, ale diabelnie kręcą też dziewczyny. Brązowe oczy, przypominające czasem karmel, a czasem płynną czekoladę nigdy nie kłamią, a uśmiech i powstające przy tym niewinne dołeczki w policzkach kruszą mury wokół niewieścich serc. Tak, Bastian jest cholernie przystojnym młodym mężczyzną i nie waha się to wykorzystywać. Również w starciach z Madame Pince, która chyba jako jedyna mimo wszystko pozostawała nieubłagana wobec jego wdzięków i komplementów, kiedy oddawał jej poplamioną książkę. Nie jest zdecydowanie potężnej budowy, ma metr osiemdziesiąt pięć. Jego sylwetka nie jest ani przesadnie chuda, ani gruba, tylko szczupła, o długich nogach i smukłych palcach u dłoni. Był wielkim chucherkiem przez większość życia, dlatego w wakacje z piątej na szóstą klasę poważnie się za siebie wziął, przybrał trochę ciałka i przekuł go w mięśnie, delikatnie zarysowane pod materiałami koszulek.
White jest osobą, która szybko się nudzi i zostaje tylko przy tych zajęciach, które dostarczają mu odpowiednich emocji. Między innymi przy Quidditch’u. Zainteresowanie tym sportem wykazywał już we wczesnym dzieciństwie, więc pisane mu było wylądować w drużynie Ravenclaw’u. Bastian uwielbia zwierzęta, do Hogwartu przybył z puchaczem – Ginger, ale panicznie boi się owadów, a konkretnie os – jest uczulony na ich jad i zaliczył w dzieciństwie kilka poważnych reakcji alergicznych, dlatego wystrzega się ich jak ognia. Jako osoba tak podatna na tę toksynę, po kilku ukąszeniach w nieodpowiednich miejscach może umrzeć. Dlatego też Bogin przyjmuje postać małej, brzęczącej osy. Bastuś w piątej klasie został prefektem swojego domu i był chyba jedyną osobą w historii szkoły, która po dwóch tygodniach z hukiem straciła tę posadę. Matka Bastiana od dziecka przywiązywała uwagę do jego edukacji muzycznej, przez co zaowocowało to jego płynną grą na fortepianie oraz gitarze. Jeśli chodzi o jego uczniowską karierę, to nie ma się czym zbytnio chwalić. Bastian naprawdę ciężko pracuje, ale… tylko nad stwarzaniem pozorów. Między innymi dlatego dorobił się tej dwutygodniowej prefektury. Po SUM-ach, z których część (między innymi historię magii i wróżbiarstwo) zdał tylko dzięki pomocy uprzejmych koleżanek z domu, wybrał kontynuowanie transmutacji, obrony przed czarną magią, zielarstwa, eliksirów, opieki nad magicznymi zwierzętami, zaklęć oraz astronomii. Jak to mówią: zdolny, ale leniwy Bastek na każdą wzmiankę o swoim domu parska śmiechem. On naprawdę nie ma pojęcia, jak trafił do Ravenclawu. Nie jest ani obowiązkowy, ani sumienny, rajcują go tylko zajęcia praktyczne, bo na lekcjach teoretycznych walczy z zamykającymi się powiekami (okrutny z niego śpioch). Gdyby nie jego stała towarzyszka o imieniu Cholerne Szczęście, przez większość życia sterczał by pod kołatką prowadzącą do Pokoju Wspólnego Krukonów, bo tak, to zawsze się trafi ktoś, z kim przemknie do wieży swojego „domu”. Jednak tiara zdecydowała, a Bastek – trochę kombinując, trochę improwizując odnajduje się w kruczym świecie. Mało kto o tym wie, ale Bastian, będąc członkiem rodu o bogatej tradycji, posiada drugie imię, jednak przez całe swoje życie nie zdradził go nikomu i jest to jego najpilniej strzeżona tajemnica.
Bastian
White
30 kwiecień 1960, Northwood, Anglia
Rok VI | Ravenclaw
Orzeł Bielik | Osa
Ścigający | Kapitan drużyny Quidditcha
członek klubu pojedynków i eliksirów
dąb, 11 cali, pióro Gryfa, średnio giętka
Cytat: Coldplay - Clocks
Gif: Alex Watson
Moje gadu gadu w celu ustalenia wszystkiego co tam chcecie: 8806340
[Matko święta... zakochałam się w tej karcie! *pokłony* Byłabym zaszczycona gdyby znaleźć jakiś sposób na wątek albo jakieś powiązania między nim a Melissą :D ]
OdpowiedzUsuń[ Cześć, coś Ci mówiłam i dalej jest to aktualne, dziękuję, pozdrawiam]
OdpowiedzUsuńChantelle Hogarth
[kolejna świetna karta w Twoim wykonaniu *.* a pan świetny]
OdpowiedzUsuńTamsin
[To powinna być pierwsza postać, której autora mogę powitać na blogu, no ale cóż… Ciebie witać nie trzeba, muszę jeszcze poczekać xD.
OdpowiedzUsuńNie dość, że na widok pierwszego zdjęcia serce zaczęło mi bić trzy razy szybciej, to jeszcze kryje się pod nim taka fajna, charakterystyczna osobistość :D Wątki męsko-męskie to nie moja specjalność, ale tutaj mamy związek kapitan - niesubordynowany członek drużyny, także myślę, że nie możemy tego zmarnować i wykombinujemy razem coś ciekawego :D]
Drew
[ ZAZNACZAM, JESTEM PO POLSKIM, NIE MYŚLĘ
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że jeżeli Bastian szybko się nudzi, to trzeba coś zrobić z Chantelle. Ewentualnie można coś pokombinować z transmutacją.
Teraz tak myślę nad tym, dlaczego mieliby się znać. Wiesz co, może kiedyś Bastek mógł zrobić na złość Chan. Dziewczyna miałaby do niego uraz, a mógłby znowu spróbować coś jej zrobić.
niemyślęniemyślęniemyślęniemyślęniemyślęniemyślę
co sądzisz?]
Chantelle Hogarth
[Hej :) Baaardzo podoba mi się Twoja postać (wygląd, opis, zainteresowania, charakter itd] i jeśli sama byś chciała, chętnie zaczęłabym z tobą wątek. Niestety jeszcze konkretnego pomysłu nie mam, ale znalazłam pare rzeczy, które mogłyby być punktem zaczepienia :) :
OdpowiedzUsuńPo pierwsze Bastek jest utalentowany muzycznie, gra na instrumentach, natomiast Lizz ma talent wokalny. Po drugie on jest nonkonformistą, a ona wręcz przeciwnie (podobno przeciwieństwa się przyciągają :> no ale nieważne, hahah). Po trzecie Ravenclaw jest domem w którym powinna znaleźć się Lizz, ale w nim nie jest (jeśli będziesz miała czas, przeczytaj moją kartę :)) Po czwarte Lizz kręci quidditch, chociaż sama nie gra :D Po piąte są w tym samym wieku, chociaż nie wiem czy to jest takie strasznie istotne, i po szóste: jej ulubionymi przedmiotami są eliksiry i transmutacja, a tym samym interesuje się Bastek :)
Może jeśli jeszcze przeczytasz moją kartę + ten komentarz, wpadniesz na jakiś wątek, albo jego część. Możemy razem się zastanowić :) Zapraszam!
Lizz Rogue
[Przepraszam za to, ale po prostu nie byłam w stanie się za nic zabrać w ostatnich dniach, a że nasze ustalenia mi pasowały to nic nie pisałam, bo chciałam od razu zacząć. Niestety (w każdym wypadku, nie tylko Twoim), wgapiałam się w puste pole do komentarza, wiedziałam co chcę napisać, ale kompletnie nie wychodziło i w końcu wkurzona stwierdzałam, że zabiorę się za to raz a porządnie jak ogarnę uczelnię. No i jestem dziś gotowa wreszcie coś ogarnąć i mam nadzieję, że nic mnie nie rozproszy, a już na pewno nie żadni znajomi wpadający do pokoju z tekstem 'zbieraj się jest melanż'.
OdpowiedzUsuńUff... ale się rozpisałam. Co do wątku Tamsin i Bastiana, to bardzo chętnie. Jakiś pomysł? Jak nie to ja zaraz wysilę swój przemęczony mózg i może akurat coś kreatywnego wymyślę, o!]
[No a więc najszybszym powiązaniem byłby quidditch, jeżeli lubimy najprostsze rozwiązania ;p
OdpowiedzUsuńNie lubi długów... U Mel raczej nie mógłby żadnego zaciągnąć ;c
Ale te unikanie kar.. Melcia jest prefektką, myślisz, że dałoby się jakoś to powiązać?
Oprócz tego oboje mają patronusy ptaki <3
Hm... jakieś marne te mije pomysły, może masz coś ciekawego do zaproponowania? :D ]
[Pomysł bardzo mi się podoba! :) Jedyne co bym zmieniła, to prośbę o po prostu stworzenie melodii do jej piosenki, którą sama napisała, a nie do akompaniowania, bo nie wiem gdzie byśmy to akompaniowanie wcisnęli w hogwarcie. Lizz raczej nie ma żadnych występów ani nic. Robi to tylko dla własnej przyjemności. Po za tym trochę później, gdy Bastian i Lizz już się lepiej poznają, mogłybyśmy coś wykombinować z nauką Lizz grania na którymś z tych instrumentów :)
OdpowiedzUsuńA tak jeszcze prywatnie hahah, grasz naprawdę na tych instrumentach? :D ]
Lizz Rogue
[dfkjhqpoiuwqrbdavbkakgud nawet nie wiesz jak bardzo kocham tę piosenkę ♥♥♥ Założę się, że masz twittera i jesteś Lovatic, albo przynajmniej fanką demi :) Jeśli nie to sorry :D Dobra, ale my tu nie o Demi, tylko o wątku :) A więc- zaczynam. Postaram się to zrobić jak najlepie]
OdpowiedzUsuńOd miesiąca próbowałam znaleźć osobę w szkole, która sprawnie posługuje się jakimś instrumentem. Napisałam tekst piosenki, który myślę, że jest całkiem niezły. Jeśli jednak jej nie zaśpiewam, a nie mogę sama w głowie wymyślić do niej melodii, zwariuję. ,,Chcę śpiewać!'' krzyczał często mój umysł, a ja z bezradności obracałam się w łóżku z boku na bok próbując zasnąć.
Pewnego dnia stojąć w grupce zaprzyjaźnionych krukonek, jedna poruszyła temat niejakiego Bastiana White'a z jej domu. Opowiadała o nim z uwielbieniem, jaki to on jest przystojny i utalentowany. Chyba się biedaczka zauroczyła. Nie skupiałam się zbytnio na naszej nieważnej rozmowy, ale obudziłam się gdy zaczęła coś paplać o tym jak słyszała, gdy ów chłopak grał na gitarze. Kazałam jej powtórzyć jak się nazywa i do której klasy chodzi. Słysząc od niej wszystkie potrzebne informacje, zapaliła się we mnie iskierka nadziei.
***
Siedziałam na tych zasranych trybunach podczas kiedy odbywał się trening quiddicha krukonów od dwóch godzin i aż trzęsłam się z zimna. Co prawda jestem wielką fanką tego sportu, ale niestety antyfanką zimy. "Jak oni mogą ćwiczyć w takich warunkach?'' myślałam opatulając się własnymi ramionami i podkulając nogi. Po jakimś czasie, szczęśliwa, zauważyłam, że trening się skończył, więc szybko zbiegłam na dół boiska (?). Wszyscy zawodnicy szli w stronę szatni, więc przed nią stanęłam oczekując nieznanego mi Bastiana. Nie wiedziałam jak wygląda, ale udało mi się dowiedzieć, że gra w drużynie Ravenclawu. U zbliżającego się chłopaka o wspaniałej sylwetce i pięknej twarzy zauważyłam charakterystyczną plakietkę na szacie, którą noszą kapitanowie drużyn. Uważałam, że ludzie robiący COŚ i ładniejsi, są więcej warci ode mnie, więc podchodząc do niego miałam trochę niepewny i nieśmiały wyraz twarzy.
-Um... hej- przywitałam się zagradzając Ci drogę i patrząc na ciebie z dołu. Byłam niższa. -Znasz Bastiana... White'a? Gra w tej drużynie?- spytałam wstydliwie. Moje policzki oblał jeszcze większy rumieniec, chociaż nie wiem czy to możliwe, bo ta mroźna pogoda już zdążyła wymalowa na mojej twarzy różowy pąs.
[omg eva przeszłaś samą siebie *-*]
OdpowiedzUsuń[Haha to prawda, na tacy xD ]
OdpowiedzUsuńPara unosiła się w całej łazience. Stanęła przed zaparowanym lustrem, nieco niezdarnie wiążąc włosy w kok. Kilka pasem od razu wymknęło się spod kontroli, na co westchnęła cicho. Już po chwili szła korytarzem pospiesznym krokiem. Zbliżała się cisza nocna i jej dyżur, a chciała jeszcze wskoczyć do dormitorium. Mijała kolejne zbroje i posągi, śledzona wzrokiem postaci z obrazów. Lubiła wieczorne spacery. Gdziekolwiek by się nie odbywały. Hogwart miał magiczną atmosferę, coś tajemniczego i podniecającego. Mimowolnie wyostrzone zmysły wychwytywały każdy dźwięk. Kiedy usłyszała odległe śmiechy, zadrżała. Jej patrol jeszcze się nie zaczął, ale do ciszy nocnej zostało mało czasu. Już po chwili jej oczom ukazała się grupka osób. Jeżeli dobrze policzyła było ich sześcioro. Każde z miotłą w ręku. Nie spodobało jej się to. Kiedy się zbliżyli dojrzała ślady błota na krukońskicha szatach do quidditcha i usłyszała rozmowy, jakie zazwyczaj słyszy się po treningach. Sześć osób. Brakowało jednej. Szybko przeleciała wzrokiem po twarzach, zastanawiając się, kogo może brakować w drużynie. Już po chwili przypomniała sobie niesfornego kapitana Krukonów - Bastiana White'a. Zanim jednak zaczęła myśleć, gdzie gracze mogli zgubić blondyna, palnęła im krótki wykład o lataniu w takich warunkach i odesłała do dormitoriów, machając przed ich oczami odznaką. Oddalili się dość szybko, już ciszej, dzięki czemu mogła skupić myśli na kapitanie ich drużyny.
Zrezygnowała z wizyty w dormitorium, by odnaleźć chłopaka i uświadomić go o niebezpieczeństwach i karach, jakie mogą go spotkać. Zdenerwowanym krokiem - bo oni mogli się przecież pozabijać przy takiej pogodzie! - przemierzyła korytarz i już po chwili wypadła na błonia. Silny wiatr rozwiał resztki jej fryzury, przenikając przez jej płaszcz i wywołując dreszcze. To głupota lataw takich warunkach!
Chcąc zmarznąć jak najmniej drogę dzielącą ją od boiska do quidditcha, na którym według jej domysłów mogła znaleźć kapitana Krukonów, pokonała szybkim biegiem. Nie musiała szukać długo, za co dziękowała w duszy komu popadło. Zauważyła blond czuprynę pochyloną nad jakimiś notatkami. Domyślała się, że może planować jakieś strategie lub wypisywać zalety każdego z zawodników. Westchnęła tylko i zaraz ruszyła prosto do niego, zaciskając pięści z niedowierzania, że Krukon mógł wpaść na coś tak nieodpowiedzialnego.
Do tej pory Kristel była prawdziwie zakochana jedynie (a może aż) dwa razy. Mając czternaście lat, pod koniec klasy czwartej w starszym o rok puchonie, z którym była cztery miesiące; oraz w klasie piątej – w krukonie. Zbliżał się wtedy marzec, a ona postanowiła zacząć swoją przygodę ze związkiem na nowo, a tym razem jej partnerem miał zostać Bastian White. Teraz, gdy Kristel patrzy wstecz jedynie żal jest jej samej siebie, swojej głupoty i infantylności. Tłumaczyła sobie, że na trzy miesiące musiała stracić oczy. Tak, to było jedyne rozsądne wyjaśnienie koszmaru zwanego Bastian. Myśląc o nim, Kristel nasuwały się na myśl jedynie ich kłótnie, spory, sytuacje które ciężko było przełknąć. Mimo iż zdawała sobie sprawę, że ten krótki związek obfitował również w te przyjemne chwile, to nie potrafiła się sama przed sobą do tego przyznać. Ich relacja nie zakończył się pokojowo, do tej pory nie zamienili ze sobą chociażby jednego słowa, wypowiedzianego bez wrogiego nastawienia. Patrzyli na siebie chłodno, unikali pracy w parach na lekcji. Ogółem się unikali.
OdpowiedzUsuńTym samym Kristel z pewnością nie mogła być zadowolona tym, co pewnego dnia jej się przytrafiło. Wracała korytarzem Hogwartu, bardzo późno w nocy, do swojego dormitorium. Zaczytana w książkę podążała cichym ale szybkim krokiem drogą, którą znała na pamięć. W pewnym momencie z korytarza po lewej wypadła na dziewczynę osoba, w dodatku tak niespodziewanie, że krukonka krzyknęła przerażona, a książka wypadła jej z rąk. Leżała na podłodze, tuż obok chłopaka który zakrył jej usta jedną ręką i wyszeptał, by się zamknęła. Wtedy zobaczyła jego twarz. Chciała ugryźć mu palec, ale powstrzymała się. Jej były chłopak – Bastian White. Od razu nastawiła się bojowo i szybko odrzuciła jego rękę w bok.
- Po jaką cholerę ty masz oczy, skoro nie potrafisz dostrzec, że ktoś idzie? – Szeptała nerwowo, podnosząc się z podłogi. Nawet nie zaczekała na jego wyjaśnienia. Szybkim krokiem podążyła w stronę pokoju wspólnego, by tylko się od niego oddalić. Zapomniała nawet o swojej książce.
Przez całą drogę układała sobie w głowie mowę o jego nieodpowiedzialności i głupocie, planowała sposób ukarania. Wszystkie plany jednak wzięły w łeb po kilku jego słowach.
OdpowiedzUsuńCzuła gorąco na policzkach. Wiedziała, że one ją zdradzą. Mimowolnie jej wzrok spoczął zbyt długą chwilę na torsie chłopaka, zaraz jednak opamiętała się na tyle, by spojrzeć mu w oczy. Szybko wywiało jej z głowy wszelkie myśli o beznadziejnych pomysłach chłopaka.
Próbując się skupić, skrzyżowała ręce na piersiach i przybrała bojową pozę, wysuwając lekko dolną wargę przed górną. Chciała wyglądać poważnie, jak na prefekta przystało. Zamiast tego jednak dostrzegła tylko iskierki rozbawienia w oczach chłopaka, co podziałało na nią trzeźwiąco.
- Mam lepsze pytanie. Co by było gdyby któryś z twoich zawodników przez twoje głupie pomysły powiedzmy spadł z miotły? Albo uderzył w coś. N uważasz, że trochę zbyt niebezbiecznie na latanie o takiej porze? No i w taką pogodę? - wypaliła, czując dumę przy każdym wyrzuconym z siebie słowem.
Moje usta uformowaly się w małe "o". Ponieważ na mojej twarzy nie było już miejsca na rumience, pomyślałam że może jeszcze moje włosy zabarwią się ze wstydu na czerwono. Głupia.
OdpowiedzUsuń-Ee...-zacielam się nie wiedząc co powiedzieć, ale pomyślałam że warto byłoby się przedstawić.
-Lizz- przedstawiłem się, niechętnie podając prawie że zamrozoną dłoń wyujmując ją wcześniej z kieszeni. Było zimno. Zbyt zimno.
-Ją... Słyszałam że podobno grasz na pianinie i gitarze...-zaczęłam konkretniej- to prawda?- zapytałam, a z moich fioletowych, rozchylonych ust wydobyła się para.
Chrząknęłam pewniej, zadowolona przygotowując się do zadania ci pytania.
OdpowiedzUsuń-Chodzi o to, że... mógłbyś skomponować dla mnie piosenkę? A w sumie melodię do mojego tekstu- wypaliłam w końcu. Czasami moja nieśmiałość, sama doprowadzała mnie do szału i często zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak.
-Wiem, że to trochę nietypowe i dziwne... Tym bardziej, że nawet dobrze się nie znamy- zaczęłam się tłumaczyć, już z lekkim uśmiechem. Starałam się sprawić wrażenie sympatycznej-... ale po prostu bardzo tego potrzebuję. Jeśli nie masz na to ochoty... rozumiem, ale gdybyś mógł, to jeszcze kiedyś o tym pomyśl...- zakończyłam, patrząc na ciebie niepewnym wzrokiem. Aż serce zaczęło mi szybciej bić w oczekiwaniu na twoją, bardzo dla mnie ważną, odpowiedź.
Gdyby nie poczucie obowiązku i uporczywie zbliżająca się do pełnej godziny wskazówka, pewnie zaraz wybiegłaby z piskiem, rumianymi policzkami, rozwianym włosem i dopadła swoich przyjaciółek, by im wszystko wypiszczeć z podniecenia. Tym razem jednak jako prefektka Puchonów musiała zrobić coś innego. Twardo stała w miejscu, mierząc go wzrokiem, ignorując uporczywe palenie na policzkach i uścisk w żołądku.
OdpowiedzUsuń- Skoro to był ich pomysł, to co ty tu robisz? Za minutę zaczyna się cisza nocna, co oznacza, że bez wyraźnego pozwolenia nie powinno być cię poza Pokojem Wspólnym. A jesteś tutaj - powiedziała dobitnie, mimowolnie podziwiając jego plecy.
Stała, czekając na jego reakcję. Włosy uciekły jej spod gumki, falami opływając twarz. Zagryzła wargę lekko kiwając głową, jakby w ten sposób zapewniając się, że robi jak powinna. Kolana jej drżały. Oczy uparcie, chciwie wodziły po ciele chłopaka.
- Wiesz, na co mogłeś ich narazić? Co jeśli któremuś podczas tego idiotycznego ślepego quidditcha coś by się stało? Odpowiadałbyś za to. Dodatkowo straciłbyś zawodnika. To chyba powinno uświadomić ci głupotę tej... gry - powiedziała ciszej, mniej pewnie. Wciąż jednak twardo stała w miejscu i próbując dodać sobie otuchy, nawijała kosmyk włosów na palec.
[Pierwszy pomysł - OH GODS! Trzymajcie mnie <3 Jesteś mistrzem ;3 Relacja z Evą - jak najbardziej za :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że pierwszy wątek może wyjść dość ciekawie ;3 Zaczęłabyś?]
Alex.
Ach, tak. Do listy życiowych porażek musi jeszcze dopisać nieudolne grzebanie w rzeczach Krukońskich sportowców i narobienie hałasu zapewne na pół boiska. Jak nie trzy czwarte.
OdpowiedzUsuńPodniósł stojak, o który opierały się miotły i pospiesznym tempem zaczął zbierać części strojów. Właśnie podnosił rękawice bramkarza, kiedy ktoś ze zgrzytem otworzył masywne, niebieski drzwi. Alex w ostatniej chwili wskoczył za jedną z wiszących nieopodal szat i zakrył twarz trzymanymi właśnie rękawicami.
Do pomieszczenia wkroczył kapitan drużyny. Tego mu własnie brakowało. Cholerne szczęście Puchońskiego nieudacznika. Żeby jeszcze tylko znalazł sobie lepszą kryjówkę.
- Przecież cię widzę.
Głos nastolatka był przenikający, jakby odbijał się echem po zapełnionym ekwipunkiem schowku. Po plecach Alexa przebiegły dreszcze.
Bastian White. Tak. To on od zawsze napawał go strachem, ale i jednocześnie podziwem. Był silny i pewny siebie. Nigdy nie zrobił niczego głupiego (przynajmniej nie nieumyślnie). Każdy jego ruch był zaplanowany do ostatniej chwili. Wszystkie niedociągnięcia maskował z niewiarygodną precyzją. Lepszego przywódcy dla drużyny Quidditcha nie dało się znaleźć. Nie dziwić, że sportowcy domu Kruka odnosili takie sukcesy.
Alex bezradnie wysunął się zza stojaka i odrzucił rękawice na bok. Na jego widok na ustach kapitana zagościł drwiący uśmieszek, który po chwili jednak zniknął zastąpiony surową i władczą postawą. I jak tu go nie kochać?
- Ja... Nie chciałem - wypalił.
Co innego mógł powiedzieć w danej sytuacji? Czuł, że pewność siebie go opuszcza, więc postanowił zmienić taktykę na skromnego, nieszkodliwego dzieciaka, która zwykle maskowała wszystkie jego przewinienia.
- Drzwi były otwarte... - mruknął, ściągając wargi w pokornym geście.
Alex.
Alex kompletnie nie wiedział, co się właśnie stało.
OdpowiedzUsuńW jednej chwili grzebał w rzeczach Krukonów w celach samemu sobie nieznanych, w drugiej chował się za wieszakiem, w trzeciej udawał skruszonego, a teraz został zaproszony na boisko przez samego Bastiana White’a. To po prostu musiał być żart.
Odchrząknął znacząco, czując jak jego pewność siebie powraca i uśmiechnął się sam do siebie, marszcząc brwi w geście mówiącym: „Serio mam się na to nabrać?”. Następnie naciągnął na siebie Krukoński strój i powlókł się za kapitanem na boisko.
Dostrzegł go, opartego o miotłę i patrzącego w jego stronę wyczekująco. Chłopak podszedł do niego, przeczesując ręką włosy i uniósł jedną brew pytająco.
- Okej, to z której strony są ukryte kamery? Muszę wiedzieć, gdzie się uśmiechnąć. No wiesz, prawy profil mam lepszy .
Nie spodziewał się konkretnej odpowiedzi i takowej też nie otrzymał. Wymijające mruknięcie Bastiana, dodatkowo potwierdziło jego podejrzenia, że coś jest nie tak. Ale w końcu ile razy ktoś pozwolił mu bezkarnie i świadomie wsiąść na miotłę?
Przyjął najstarszy model Komety jaki w życiu widział w swoje ręce i zacisnął wargi, nadal niepewny jak powinien się zachować. Widząc skupienie na twarzy Krukona, który najwidoczniej nie wiedział jak zabrać się za takiego Quidditchowego nieudacznika, roześmiał się pod nosem i pokręcił głową.
- Wielu próbowało.
[A dziękuję :) Nie wiem, kim jest chłopak z tyłu xd ]
OdpowiedzUsuńZaskoczona ściągnęłam brwi, widząc jak szybko podejmujesz się współpracy. Uśmiechnęłam się do ciebie promiennie, poprawiając torbę zawieszoną przez ramię. Poświęciłam mnóstwo czasu na szukanie jakiegoś muzyka w Hogwarcie. Obleciałam cały chór, ale nikt taki do niego nie należał. Bastian chyba nie zdawał sobie sprawy, jak wielką robi mi przysługę.
-Naprawdę nie wiem jak ci się odwdzięczę- powiedziałam szczerze, patrząc na ciebie z sympatią.
-Tak... tak, mam- mruknęłam, gdy zapytałeś się o tekst i poczłapałam szybko za tobą w stronę ciepłej szatni.
-Wiesz, chciałabym, żeby melodia była dosyć spokojna, ale przejmująca i pełna emocji... Oczywiście nie chcę wymagać zbyt dużo- uprzedziłam szybko drapiąc się po karku i marszcząc lekko brwi. Szybko wyciągnęłam trzęsącymi się jeszcze z zimna rękami tekst z torebki i podałam Ci go, biorąc głęboki oddech. Jeszcze nikomu nie pokazywałam moich tekstów, a już na pewno nie tego. Czułam, że ten jest wyjątkowy. Popatrzyłam przez chwilę w twoje oczy, które już analizowały moje wypociny, próbując doszukać się w nich jakichkolwiek odczuć.
Jego determinacja przerosła samego siebie. Nie czekając na jakiekolwiek instrukcje od razu wskoczył na miotłę i uśmiechnął się do Bastiana.
OdpowiedzUsuń- Z lataniem nie jest tak źle. Gorzej jeśli idzie o lądowanie.
Wzbił się w powietrze pozostawiając kapitana z uwagą, która zapewne wcale nie dodała mu otuchy.
Kometa telepała się na wszystkie strony, a witki odpadały. Rączka drżała przy każdym jego najdrobniejszym ruchu, niezależnie od tego jak bardzo starał się to opanować. Skręcił w ostatniej chwili mało nie rozbijając się o trybuny i ponowił manewr, tym razem trochę pewniej, przy kolejnej możliwości.
„On zrobi ze mnie gracza” – powiedział sobie w myślach i o dziwo od razu zmotywował się jeszcze bardziej.
Przy kolejnym okrążeniu boiska, nachylił się ku trzonkowi zwiększając prędkość. Nie znał powodów dla których Bastian miałby mu pomagać. Nie miał bladego pojęcia skąd pojawił się u niego ten nagły, szalony pomysł, gdyż sam nigdy by na niego wpadł. Podczas lotu skupił się na tyle, by niczego sobie nie złamać i wylądował w bardzo efektowny sposób, omal nie przelatując przez miotłę do przodu, ale jednak stał na nogach, mimo ciągle drżącej mu w rękach Komety, tylko z lekka się chwiejąc.
Zszedł z miotły cały zarumieniony od wiatru i zapewne z nerwów, ale wolał zrzucić to na karb tego pierwszego. Obrzucił krótkim spojrzeniem miotłę i skrzywił się.
- Widzisz? Gracza ze mnie nie zrobisz, nawet Kometa się mnie boi.
Uśmiechnął się smutno, kiedy trzęsący się przedmiot w końcu się uspokoił. Uniósł wzrok szukając nieprzeniknionego spojrzenia Bastiana, które o dziwo skupione było na nim z niesamowitą uwagą i nie było w nim widać cienia rozbawienia.
Gdy zacząłeś cytować kawałek tekstu, obawiałam się, że popatrzysz na mnie pytając ''co to za gówno?'', ale zamiast tego doszukałam się w twoich oczach nuty uznania, po czym jeszcze usłyszałam:
OdpowiedzUsuń-Naprawdę dobry pomysł- powiedziałeś, a ja z ulgą uśmiechnęłam się do ciebie-Też mi się tak wydaje- stwierdziłam, po czym szybko się reflektując podziękowałam oblewając się rumieńcem.
-Okej, poczekam- zapewniłam i gdy oddaliłeś się, schowałam kartkę zapełnionego pergaminu do torebki i usiadłam na ławeczce z boku ściany przyglądając się różnym sportowym sprzętom.
Twoja szafka mieściła się prawie że na początku całego rzędu, więc z miejsca na którym siedziałam miałam na ciebie idealny widok, podczas gdy ty się przebierałeś. Nie potrafiłam odwrócić wzroku, kiedy ukazał się twój tors. Byłeś dobrze zbudowany, prawdopodobnie przez Quidditcha. Byłeś szczupły, a barki razem z ramionami stopniowo rozszerzały się ku górze. Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie podobasz mi się z wyglądu. Lubiłam takie ciała. W ogóle lubiłam chłopców, uprawiających ten sport. Nawet mój były był pałkarzem w drużynie Slytherinu, ale to nie było nic poważnego. W końcu się ubrałeś, a ja odwróciłam wzrok.
OdpowiedzUsuń- Chyba będziemy musieli się włamać do sali chórzystów- powiedziałeś podchodząc do mnie, na co ja wstałam i podrapałam się po karku zastanawiając się nad twoimi słowami.
-No okej, damy radę- zapewniłam z promiennym uśmiechem.
-Nie znam tego zaklęcia- powiedziałam zerkając na ciebie.
OdpowiedzUsuń-To znaczy wiem oczywiście, że ono istnieje, ale po prostu nie znam jego formułki- wyjaśniłam próbując się uśmiechnąć. Jak na złość, śnieg wiał nam prosto w twarz. Płatki puchu zaczepiały się o moje rzęsy, co utrudniało mi widzenie, więc ciągle musiałam ocierać je, też całą w śniegu rękawiczką lewej dłoni.
-Was pewnie tego uczą na treningach, w szkole nie muszą, nie?- spytałam uśmiechając się lekko mimo zmarzniętych warg.
- Dla zawodnika istnieje tylko omijanie.
OdpowiedzUsuńSłowa Bastiana odbijały się echem po jego umyśle. Kolory zeszły mu już z twarzy, natomiast niepewność i wiara w to, że to wszystko żart, ustąpiły miejsca niesamowitemu skupieniu. Nieświadomie zagryzł wargę wchłaniając całą wiedzę, którą przekazywał mu chłopak, a kiedy skończył pokiwał wolno głową. Może i to był żart. Może kapitan robił to tylko po to, by nakręcić dobry materiał na podsumowanie jego wszystkich lat w tej szkole. Ale w końcu to był ostatni rok. Jego ostatnia szansa, by udowodnić, że nie jest takim ofermą za jakiego większa część szkoły go uważa. I nawet jeżeli to wszystko miało go tylko upokorzyć, to te słowa miały w sobie coś więcej niż tylko dobre uwagi i postanowił je sobie zapamiętać.
- Naprawdę chcesz mi pomóc?
Zmarszczył czoło. Nie był głupim Puchonem, mimo że dzieciaki z jego domu bardzo rzadko były brane na poważnie. Nienawidził tego przeświadczenia. Tak samo jak nienawidził bycia wystawianym na pośmiewisko. Ukrywał to skrzętnie, zapatrzony w technikę graczy Quidditcha i to na niej zwykł się skupiać. Wydawało się to jego podstawowym problemem. Odpowiedni kąt nachylenia, korkociąg w powietrzu, technika przechwytu kafla. Tymczasem rzeczywistość okazywała się zupełnie inna.
- Dobra. Zgadzam się. ZRÓB ze mnie przyzwoitego zawodnika.
Wypuścił z płuc powietrze i założył ręce na piersi, mrużąc lekko oczy. Kącik jego ust drgnął ponownie, lecz tym razem było to oznaką szczerej satysfakcji i zadowolenia. Bastian zmierzył go od stóp do głów jakby oceniał ile czasu zajmie mu przerobienie ofiary w gracza, ale definitywnie był bardzo zdeterminowany. To było widać.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Po jej umyśle głucho odbijały się poszczególne słowa chłopaka. Z rozwartymi szeroko oczami, rumieńcami na policzkach i otwartą ze zdziwienia buzią przypominała rybkę. Po chwili opamiętała się, zamknęła usta i znów przybrała pozę á la idealny prefekt.
OdpowiedzUsuń- Nie mam zamiaru brać udziału w czymś takim - burknęła. - Kiedyś to się źle skończy.
Pokręciła głową, wzdychając cicho. Nie mogła uwierzyć, że takie słowa płyną z ust Krukona.
- Co do strategii... Nie jestem kapitanem i nie znam się na tym. A uwieść - głos jej zadrżał. - Raczej bym nie zdołała - głs jej zadrżał. - Przyszłam tu z czystego poczucia obowiązku - dodała pewnie, twardo się w niego wpatrując. - Cisza nocna wybiła. Chyba powinnam zaprowadzić cię do opiekuna twojego domu.
Chan stanęła przed wyjściowymi drzwiami z Hogwartu. Zawinęła ściślej żółto-czerwony szalik wokół szyi i wyszła na zewnątrz. Szybkim krokiem przemierzała ledwie odśnieżoną ścieżkę. Niestety śnieg padał prawie co drugi dzień, więc nie nadążano ze sprzątnięciem opadów. W końcu dziewczyna dotarła do sowiarni i szybko zatrzasnęła drzwi za sobą. Wypuściła powietrze z ust i zaczęła się rozpinać. Powoli zaczęła wchodzić po schodach nasłuchując, czy może ktokolwiek przebywa teraz na górze. Nic jednak nie sugerowało czyjejś obecności. Spokojna otworzyła następne drzwi. Sowy zahukały radośnie na jej widok, jak to miały w zwyczaju robić. Niektóre jednak były podrażnione. Zmartwiona tym faktem ruszyła w ich stronę, by chociaż trochę złagodzić je głaskaniem. Kiedy przechodziła przez środek, nagle coś wybuchło powodując niezwykłe zamieszanie. Wszystkie ptaki zaczęła nagle wzbijać się i uciekać. Chan zasłoniła głowę i tak wiele nie było widać przez biały dym unoszący się wokół. Gdy hałas ucichł dziewczyna powoli zaczęła odsłaniać oczy. Przed nią pojawił się ogromny bałagan, a w żadnym rzędzie nie było sów. Chantelle zaczęła się rozglądać z niedowierzaniem patrząc na to, co się stało. W końcu wyjęła różdżkę i rzuciła na siebie zaklęcie Chłoszczyść, ponieważ cała była w słomie. Spojrzała na pobrudzone pomieszczenie, zastanawiając się, co za idiota mógł zrobić coś takiego.
OdpowiedzUsuńPopołudniowe herbatki z Poppy przynajmniej raz w tygodniu, stały się już niemal tradycją. Tamsin właściwie zaczęła odwiedzać pielęgniarkę w Skrzydle Szpitalnym, gdy w piątej klasie potrzebowała schować się gdzieś przed docinkami. O tak, Tami nie zawsze była taka jak teraz, a piętnaście kilo nadwyżki i okulary raczej nie pomagają w kontaktach międzyludzkich. Tyle, że wyszło jej to na dobre, mogła się zacząć uczuć przdatnych rzeczy jeszcze przed SUMami. No i Pomfre była na prawdę miła. Może trochę zakręcona i zbytnio rozproszona swoim "sekretnym" romansem, ale bardzo przyjazna. Tak więc, gdy tego dnia dostała sowę i próbowała wcisnąć szatynce kit o jakiejś ważnej sprawie profesor McGonagall, Clayworth machnęła ręką i kazała jej wyjść. Bo przecież szkoda marnować szansę na romans z przystojny profesorem OPCM, prawda? Poppy nie była jedyną zapatrzoną w niego, bo połowa dziewcząt w Hogwarcie śliniła się na jego widok.
OdpowiedzUsuńTamsin właśnie dopijała herbatę, gdy drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się gwałtownie i wpadło przez nie trzech Krukonów w strojach do Qudditcha, którzy nieśli kolejnego. Wiedziała, że nie ma sensu wsyłać po pielęgniarkę, bo ona będzie potrafiła sobie z tym poradzić. Z tego co wywnioskowała z szybkiej wymiany zdań z graczami, Bastian (tak, doskonale wiedziała kto to i to nie tylko dlatego, że był kapitanem przeciwnej drużyny) spadł z miotły zaraz po ciosie tłuczkiem w klatkę piersiową. Metodą Poppy, na chama, wprosiła jego towarzyszy i podeszła do chłopaka, który wyglądał strasznie ale najwyraźniej wciąz był w miarę przytomny.
Gdy tylko na niego spojrzała, to szczerze powiedziawszy miała ochotę czymś w niego uderzyć. Ta Tami, która nie potrafiła skrzywdzić zwierzęcia, chciała, żeby Bastian cierpiał jeszcze bardziej. Skarciła się w myślach i odgoniła urazę i próbowała zachowywać się profesjonalnie. Pochyliła się nad chłopakiem, jednym sprawnym ruchem podniosła jego sweter i przejechała palcami po klatce piersiowej i żebrach, kilka z nich było połamanych. Nie patrząc już więcej na niego ruszyła w kierunku szafeczki z eliksirami, wybrała odpowiedni, po czym wróciła do niego.
- Masz połamane żebra, nic takiego. Wypijesz ten eliksir i po jutrze stąd wyjdziesz jak nowo narodzony. - Rzuciła najsympatyczniejszym tonem na jaki było ją stać.
Tamsin
Chantelle uważnie przyjrzała się swojej pelerynie. Wszystko, co było na niej zniknęło, ale bałagan wokół nadal panował. Już miała rzucić zaklęcie, kiedy usłyszała, że ktoś wszedł do pomieszczenia. Odwróciła się spoglądając na przybysza. Prychnęła widząc, kto się zjawił.
OdpowiedzUsuńPan Bastian White. Chłopak o blond włosach i brązowych oczach. Była jedną z wielu, której Bastian się podobał. Zawsze jednak tłumiła to w sobie, gdy przechodziła gdzieś obok niego. Jej nastawienie jednak zmieniło się, kiedy w ostatnim roku wywinął jej numer. Fajerwerki w torbie. Wysoce zabawny kawał.
- Jakoś się nie dziwię, że własnie ciebie tu widzę - stwierdziła mierząc go wzrokiem, po czym rozłożyła ręce pokazując cały bałagan wokół nie. - Proszę, przyjrzyj się swojemu d z i e ł u - zaznaczyła ostatnie słowo i okręciła się. - Ja na twoim miejscu byłabym przesadnie dumna. - Chan udawał, że mówiła z wielkim przejęciem. Następnie szybkim krokiem podeszła do niego i stuknęła różdżką w jego klatkę piersiową. Nie chciała rzucić żadnego zaklęcia, ale po prostu zwrócić jego uwagę. - Jesteś skończonym idiotą Bastian.
[niej* i udawała* za szybko pisałam xd]
UsuńPowstrzymała się przed przewróceniem oczami, gdy usłyszała pytanie o swoje kompetencje. Och, ten koleś działał na nią jak płachta na byka i chyba kompletnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Tyle, że Tamsin przywykła już do hamowania swoich emocji w sytuacjach kryzysowych, dlatego po dyskretnym głębokim wdechu spojrzała na niego, po czym odłożyła fiolkę na stolik nocny.
OdpowiedzUsuń- Nie chcesz pić? Okej, poczekajmy na Poppy. - Wzruszyła ramionami i usiadła na łóżku obok, zakładając przy tym nogę na nogę. Nie mogła go zmusić do wzięcia lekarstwa, nie miała do tego KOMPETENCJI, a jak się tu wzięła i skąd wie co mu podać to historia, w którą nie miała zamiaru wtajemniczać Bastiana. Nie chciał jej pomocy, jego prawo. Właściwie to była tu po części nielegalnie. Dumbledore o wszystkim wiedział, ale nie była pewna, czy aby wyszło na ten temat kiedyś jakiekolwiek oficjalne pozwolenie. Podejrzewała, że funkcjonowało to raczej na zasadzie ustnej umowy pomiędzy dyrektorem a szkolną pielęgniarką - Ostrzegam tylko, że nie wiem ile jej zejdzie, bo podobno załatwia coś z McGonagall. - Cholera! Po kolejnym spojrzeniu na niego od razu jej się zrobiło głupio! Czasem nienawidziła tego, że tak bardzo przejmuje się ludźmi, nawet tymi których nie lubi. - Eliksiru przeciwbólowego też nie chcesz? Boisz się, że cię specjalnie otruję, czy że trenowałam wcześniej tylko na królikach? - Jeśli by nie odmówił, miała zamiar podać mu eliksir i przenieść się do przeciwległej części pomieszczenia, podkraść Poppy jakieś wielce naciągane romansidło i posiedzieć z nim w ręce do czasu, aż pielęgniarka się pojawi, żeby wreszcie doprowadzić Bastiana do porządku, a jeśli odmówi, zrobi to samo bez części o eliksirze. Proste jak budowa cepa.
Tamsin
He, żart czy dobry kawał?
OdpowiedzUsuńPatrzył na kapitana w osłupieniu jakby właśnie ktoś kazał mu stanąć na głowie i zjeść ciasto, kręcąc się jednocześnie. Ale mina Bastiana ani trochę nie wskazywała na to, że liczy na popisy cyrkowe. Jego głos był stanowczy, a postawa dodawała jakiegoś powera Alexowi. Po raz kolejny w myślach przyznał słuszność temu, kto mianował go „dowódcą”.
- Mówię serio, Willis, wciąż nie wiem, na jaką pozycję najlepiej się nadasz, a poza tym, to że już mniej więcej wiemy, gdzie jest twój problem, nie znaczy, że nie powinieneś zadbać o formę fizyczną.
Tak jest, kapitanie.
Siedemnastolatek niechętnie położył się na ziemi i oparł na wyciągniętych dłoniach, rozpoczynając wykonywanie wskazanej mu czynności.
- Ile?
Kiedy zerknął na White’a doskonale wiedział, że ten tak łatwo mu nie odpuści. I na pewno dołoży wszelkich starań do tego, by w wiadomy sposób „poprawić” jego kondycję i sprawność nie oszczędzając go ani trochę. Na usta wstąpił mu łobuzerski uśmieszek.
* * *
Na dodatek padał deszcz.
Kiedy Alex skończył pompki czekały go jeszcze biegi wokół boiska. Dobiegł do kapitana zmęczony i zaróżowiony na twarzy, ale widocznie zadowolony. Czuł się komicznie w sytuacji, w której młodszy uczeń wydawał mu rozkazy, w szczególności, że po części sam tego chciał. I nie mógł tego w żaden sposób ukryć.
Uśmiechnął się od ucha do ucha, wzruszając lekko ramionami, jakby chciał powiedzieć „drobnostka”, mimo że oboje doskonale zdawali sobie sprawę, iż owe ćwiczenia do „drobnostek” się nie wliczały.
- To co teraz? – uniósł brew w zadziornym geście, przyglądając się Bastianowi w zaciekawieniu.
Błoto plątało kosmyki jego włosów, a serce waliło w piersi jak opętane. Wieczór zbliżał się nieubłaganie i każdy inny na miejscu Puchona chciałby już uciekać do zamku. Niestety nie Alex. Chłopak po raz pierwszy od dłuższego czasu, czuł, że naprawdę żyje.
Zabiję mojego wujka za nie wylogowanie się z maila x.x
UsuńTak czy tak - to ja xD
Kiedy chłopak podziękował, przy okazji jąkając się coś uspokoiło Chantelle. Jej twarz zobojętniała i wyprostowała się.
OdpowiedzUsuń- Chociaż do tego możesz się przyznać - powiedziała oschle i odwróciła się od niego. Znowu rozejrzała się po sowiarni, a następnie rzuciła zaklęciem. Wszystko zaczęło się uporządkowywać, aż w końcu słoma trafiła na swoje poprzednie miejsce. Zrezygnowana zachowaniem Bastiana podeszła do okna. Starała się znaleźć gdziekolwiek jakąś latającą sowę, ale całe jej pragnienie uleciało. Przeniosła wzrok na chłopaka, który dalej stał w tym samym miejscu. Chyba powoli docierało do niego, co się stało.
- Nawet nie wiesz, jak chętnie zamieniłabym cię w tej chwili w puchar na wodę - mówiąc to skrzyżowała ręce na piersi, ale zaraz pomachała różdżką w jego stronę - A dobrze wiesz, że potrafię.
Naprawdę nie miała siły zrozumieć tego, po co to zrobił. Najbardziej szkoda było jej tych wszystkich sów. To jednak tylko małe zwierzęta, a nie tak bardzo odporni na wszystko ludzie. Na przykład taki Bastian. W ogóle nie reagował na to, co Chan do niego mówiła. Podeszła raz jeszcze i spojrzała trochę zmartwiona w jego oczy.
- Coś dociera do ciebie?
Okej, musiała przyznać, że jak patrzyła tak na chłopaka, który ledwo trzymał się na nogach, zrobiło jej się głupio za to, że chowa urazę. Bo nie powinna prawda? Jaki będzie z niej medyk w takim wypadku? Tak, właśnie nastała pierwsza w jej życiu chwila zwątpienia w to, czy nadaje się do obranego kierunku. Po raz kolejny Bastian sprawia, że Tamson czuje się fatalnie. Chyba weszło mu to w krew, chociaż raczej nie zdawał sobie z tego sprawy. No ale trochę winy szatynki też w tym było, bo w końcu zamiast odpuścić Bastkowi po tych wszystkich odebranych kaflach na meczu Quidditcha, kiedy to mogła mu pokazać przysłowiowego 'fucka', wyżyć się i jeszcze przyczynić sie do wygranej Gryffindoru, to wciąż odczuwała urazę.
OdpowiedzUsuńPrychnęła słysząc owo 'PANI DOKTOR', jednak podeszła do niego i najostrożniej jak umiała, przerzuciła sobie jego ramię przez szyję, a swoją dłonią objęła go delikatnie w pasie. Miała nadzieję, że utrzyma jego ciężar, gdy puści obramowanie łóżka.
- Uwierz mi, nie chcę robić nic więcej poza tym co konieczne. - Oznajmiła i zaczęła iść w stronę łóżka, kierując przy tym Bastianem. Tak jak się spodziewała, był cholernie ciężki i pewnie gdyby nie dodatkowe treningi Qudditcha, które zarządził ich kapitan, ugięła by się pod jego ciałem i oboje wylądowaliby na podłodze.
Zajęło im to dobre kilka minut, ale w końcu udało się go położyć na najbliższym wolnym materacu, natomiast Tami już chciała wziąć fiolkę ze stolika, ale otworzyły się drzwi, a za nimi ukazała się Poppy.
- Widzę, że wróciłam w samą porę! Już się zajmuję poszkodowanym! - I jak zwykle w ułamku sekundy znalazła się przy łóżku pacjenta, żeby dokonać szybkich oględzin. Tak jest, panienka Clayworth nie musiała odzywać się ani słowem, bo ona wszystko już wiedziała. Przelotne spojrzenie na fiolkę w ręce Gryfonki, po czym z uśmiechem ją od niej zabrała i zwróciła się w stronę Bastiana. - Pij. Tami, będzie z ciebie swietny uzdrowciel. - Puściła oczko do szatynki,a ta skinęła głową i ruszyła w kierunku kąta, gdzie siedziała wcześniej, oddychając jeszcze ciężko. Tak, to był niezły trening kondycyjny.
Chan spojrzała niepewnie na Bastiana. Przygryzła wargę i odwróciła się. Nie potrafiła być na niego zła, szczególnie po tym, jak teraz starał się wszystko wyjaśnić. Ba, nawet uspokoić.
OdpowiedzUsuńNagle brązowa płomykówka przyleciała siadając na jednym z wielu pustych miejsc. Blondynka była prawie pewna, że była ona dopiero co wysłana z listem i nie wiedziała, co się stało. Chantelle westchnęła i włożyła ręce do kieszeni. Zgarbiła się trochę, chowając przy tym pół twarzy w szaliku. Teraz nawet zrobiło jej się trochę głupio. Może miała do niego uraz, za tamte pamiętne fajerwerki w torbie. Tym razem jednak nie szykował nic na nią, ani na sowy.
- Na co ci była ta bomba? - zapytała widząc jego zawiedziony wzrok. Najwyraźniej to, co zrobił było dla niego ważne, a ona niefortunnie zniszczyła wynalazek Bastiana.
O tak, nie ma co ukrywać, że była zadowolona, gdy dokonany przez nią wybór eliksiru został zaakceptowany i jeszcze na dodatek pochwalony. Udowodniła tym, że zna sie na rzeczy, a do tego, miała nadzieję, że chociaż trochę utarła mu nosa.
OdpowiedzUsuńOdetchnęła z ulgą, gdy Poppy przejęła zajmowanie się Bastianem, zresztą chłopak szybko zasnął i Tamsin już totalnie nie musiała się nim przejmować, podejrzewała, że pośpi przynajmniej kilka godzin o ile nie całą noc. Zajęła swoje poprzednie miejsce przy stoliku, a po chwili dołączyła do niej Pomfrey z dwoma filiżankami herbaty. Właściwie poza tym jednym przypadkiem w Skrzydle Szpitalnym panował zaskakujący spokój. Miały więc czas na dość bezsensowne pogaduszki, trochę ploteczek, których o dziwo Poppy była spragniona, a także ciekawostek wyczytanych w Proroku. Nie ruszały natomiast poważnych tematów, zresztą każdy kto tylko mógł, uciekał od rozmów o Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
- Dzięki za pochwałę moich zdolności, ale dziś sama sobie udowodniłam, że muszę jeszcze poważnie przemyśleć to czy nadaję się do tej pracy. - Westchneła krótko i zaczęła obracać pustą filiżankę.
- O czym ty mówisz? Przecież dałaś radę. - Lekko się zarumieniła czując na sobie karcące spojrzenie. Aż wstyd było się przyznawać, no ale z kim ma o tym pogadać jak nie z Poppy?
- No niby tak... ale szczerze powiedziawszy nie miałam ochoty mu pomagać. Właściwie chciałam go jeszcze mocniej poturbować, gdy tylko go zobaczyłam. - Z zażenowaniem przejechała palcami po włosach, a widząc nieme pytania w jej wzroku postanowiła kontynuować. - Początkiem piątej klasy Bastian wyciął mi okropny numer i jakoś nie mogę przestać chować o to urazy. A powinnam przecież schować dumę do kieszeni i bezinteresownie mu pomóc.
Rozmiar klasy nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia. Była tego samego rozmiaru co każda sala lekcyjna (no może prócz tej, gdzie odbywało się znienawidzone przeze mnie wróżbiarstwo). Sale te robiły wrażenie tylko na początku, po przybyciu do Hogwartu. Jednak gdy wchodzi się samotnie z tylko jednym towarzyszem do obszernej sali, pełnej instrumentów i starych gramofonów, odczuwa się to inaczej. Taka jakby magiczna cisza, zakłócana prawie niesłyszalnym bzykaniem owadów. To nawet dodawało uroku.
OdpowiedzUsuńByłam w tu pierwszy raz, więc zaczarowana przeszłam się, oglądając te wszystkie rozmaite instrumenty i portrety zmarłych już, czarodziejskich muzyków renesansu, baroku, romantyzmu... Na samym końcu, na małym podeście (pomieszczenie przypominało trochę aulę) stał elegancki, ale stary, piękny fortepian. Jego czerń lśniła, mimo okrywającego kurzu.
-Ładnie tu- ruknęłam jakby do siebie, chociaż ty też to słyszałeś.
-Długo grasz na fortepianie?- spytałam zaciekawiona odwracając się w twoją stronę.
Równocześnie spojrzały na siebie z Poppy, gdy z ust Bastiana wyrwało się głośne przekleństwo. Obie najwyraźniej pomyślały o tym samym, eliksir musiał zacząć działać i chłopak się obudził, a przynajmniej Tami miała nadzieję, że dopiero wtedy. Odrzucała od siebie świadomość, że mógł usłyszeć cokolwiek z jej wyznania, bo po prostu się tego obawiała. Chociaż tak właściwie, to dlaczego się nim przejmowała? Był tylko jedną z wielu ryb w stawie, a do tego okropnie irytującą i napuszoną. Okej, może i przystojną, ale na niej sama uroda nigdy nie robiła wrażenia. Piękno przemija, zostaje cała reszta.
OdpowiedzUsuńGdy pielęgniarka już miała zamiar się podnieść, szatynka skinęła na nią głową, dając znak, że ona się tym zajmie. Jeśli ma przestać w siebie wątpić, musi zacząć być profesjonalna i przełamać swoje uprzedzenia. W końcu zależało jej na zostaniu medykiem bardziej niż na czymkolwiek innym, prawda? Tak więc życie osobiste swoją drogą, a kariera swoją.
Wstała z krzesła i podeszła do łóżka Krukona pewnym krokiem, po drodze zahaczyła o szafkę z zapasem eliksirów i wyjęła z niej ten uśmierzający ból.
- Wypij to. - Wcisnęła mu do ręki fiolkę wypełnioną złocistym, gęstym płynem. - Wciąż będziesz odczuwał dyskomfort związany z wracaniem żeber na swoje miejsce, ale ból ustąpi. - Wytłumaczyła, tak jak powinna była to zrobić potencjalnemu pacjentowi. Dodatkowo doszła do tego, że chyba jednak potrafi panować nad emocjami, a już na pewno po jakimś czasie, bo była miła. Pozostawało nauczenie się tej umiejętności w sytuacjach kryzysowych, ale chcieć, to móc, prawda?
Buzia sama się cieszyła widząc kogoś takiego jak ty, sprawnie posługującego się fortepianem. Oparłam się o instrument wpatrując się w ciebie z lekkim uśmiechem i ze ściśniętymi w piąstki rękami przy ustach, na których miałam naciągnięty ciepły sweter. Twoje rozgrzewające się place gnały po klawiaturze odtwarzając piękne melodie, a twarz pozostawała w idealnym skupieniu i spokoju.
OdpowiedzUsuń-- Więc nie masz żadnego pomysłu na melodię?- spytałeś nagle na co ja rozkojarzona oderwałam wzrok od twojej twarzy.
-To znaczy...- zaczęłam- często sobie podśpiewuję, wymyślając różne melodię i może mam pomysł na...- zmarszczyłam brwi- pierwsze linijki tekstu?- westchnęłam.
-Chociaż w sumie często melodia powtarza się w zwrotkach co ileś linijek, więc gdyby to się nadawało to było by tego więcej...- powiedziałam.
-Ale ja nie znam się zbytnio na muzyce i komponowaniu, więc... nie jestem przekonana- mruknęłam.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Słyszała wiele o jego sprycie i inteligencji. Jako skromna Puchoneczka nie mogła się poszczycić aż tak sprawnym umysłem, więc jedyne co mogła teraz zrobić to skrzyżowanie ramion na piersi i obrzucenie go zdenerwowanym wzrokiem. W skupieniu rozważała wszelkie opcje. Te drzwi muszą się jakoś otworzyć przed prefektem. Co jeśli zauważyłabym ucznia na błoniach...? Albo takiego Bastiana na boisku? Nerwowo zagryzła wargę, po czym westchnęła, rozkładając ramiona.
OdpowiedzUsuń- Proszę bardzo. Dopiąłeś swego. Udowodniłeś, jaki ze mnie prefekt - skrzywiła się. - Więc jak niby miałeś zamiar dostać się do zamku, Panie-Wiem-Wszystko-Najlepiej? Skoro o tym wiedziałeś...
Nie mogła uwierzyć, że nie ma sposobu, by prefekt mógł swobodnie wyjść i wejść do zamku po rozpoczęciu ciszy nocnej. Jakoś przecież powinna mieć możliwość sprawdzenia błoni. Chociaż niepokojące pogłoski o Sami-Wiecie-Kim zaostrzyły rygor dotyczący bezpieczeństwa...
[Końcówka a fe ;/ ]
[sorry za wklejenie tego pod Eve haha]
OdpowiedzUsuńHistoria magii! Zagadka naprawdę dotyczyła właśnie tego przedmiotu, jakby wcześniej odgadła z kim Kristel będzie mieć do czynienia , jeśli wcześniej nie zdąży pod swoje łóżko. Zazwyczaj te zagadki były idealne dla bystrego, logicznie myślącego czarodzieja. Kristel odgadywała je na logikę, nie musiała grzebać w pamięci, by odnaleźć jeden z dawno przerabianych rozdziałów historii magii – przedmiotu, którego nie tolerowała, nienawidziła, nie mogła wykrzesać z siebie chociaż odrobinę zainteresowania tą właśnie dziedziną. Ale próbowała. Usilnie próbowała przypomnieć sobie, który z dyrektorów Hogwartu miał charakterystyczny czerwony nos w kształcie pomidora. Nazwisk wszystkich osób zarządzających tą szkołą uczyła się już lata temu, tak samo jak ich atrybutów, czy też znaków charakterystycznych… "i tych wszystkich innych cholernych pierdół".
Chodziła nerwowo z punktu a do punktu b. Słyszała kroki Bastiana, które z każdą minioną sekundą stawały się wyraźniejsze.
- Co, Krukoneczko, kołatka nie wpuściła?
I oczywiście, gdy już w końcu znalazł się przy niej musiał pokazać, jak to jest być najbardziej irytującym mężczyzną w świecie czarodziejów. I pewnie też z mugolskim światku. Ugh.. jak on beznadziejnie przeciągał te samogłoski. Wpatrując się w podłogę, próbowała się skupić, ale nie pozwalała jej na to obecność Bastiana. W końcu spojrzała na niego. Trzymał w ręce różdżkę, z której wydobywało się światło, ładnie podkreślające jego wyraziste rysy twarzy. Uśmiechał się na tyle szarmancko, że przynajmniej połowa złości ulotniła się z Kristel.
- Wiesz może jaki dyrektor Hogwartu miał charakterystyczny czerwony nos?
Niechętnie zadała to pytanie. Przecież on wiedział, jak mała jest jej wiedza na ten temat. Teraz będzie mieć okazje się wykazać, mogła się założyć, że nawet nie będzie ukrywał swojej satysfakcji.
Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna, niż Kris przypuszczała. Bastian zmieszany nie mógł znaleźć odpowiedzi na zadane przez nią pytanie.
Oboje utknęli przed pokojem wspólnym. Oboje… zdani na siebie.
Kris
Kiedy Bastian opowiadał o niebieskich włosach podniosła jedną brew. Nawet jego szeroki uśmiech nie zmienił zdania Chan. Uznała to za dosyć żenujący tekst, ale mniejsza z tym. Chłopak miał teraz problem. Mógł zawieść swoich wspólników. Kiedy zadał pytanie o wybuch, dziewczyna pokiwała głową. Bastian zebrał plastikowe szczątki pudełka, a zaraz potem podszedł do niej. Wręczył jej mały flakonik.
OdpowiedzUsuń- Odkręć i powąchaj, ale nie zaciągaj się mocno. Wywoła dokładnie taki zapach, którego nienawidzisz, o którym na samą myśl dostaniesz wstrząsów żołądka.
Chantelle zmarszczyła brwi. Jakoś nie za specjalnie miała na to ochotę. Jednak czego dusza domu Gryffindoru nie zrobi? Odkręciła koreczek i podstawiła pod nos, ale nie tak blisko, jak ostrzegał chłopak. Kiedy nabrała powietrza, jakiś nieprzyjemny zapach wdarł się w jej nozdrza. Był on tak duszący, że zaczęła kasłać. Szybko zakryła buteleczkę i wyciągnęła rękę w stronę Bastiana.
- Weź to ode mnie - powiedziała skrzywiona. Nie potrafiła zdefiniować odoru, który poczuła, ale nie była zainteresowana nazwą. - Jakie szczęście, że tego nie dodałeś - zakryła nos rękawami pocierając lekko, jakby miało to pomóc w pozbyciu się zapachu.
- Trochę ryzykowne to załatwianie produktów na bombę, czyż nie? - zapytała. Przez głowę nawet przeszła jej myśl, że w ramach pomocy mogła załatwić to i owo dla chłopaka.
-Spróbuj zaśpiewać początkowe wersy, a ja postaram się w głowie wymyślić już jakiś podkład-powiedziałeś i uśmiechnąłeś się promiennie jakby zachęcając mnie, abym zaczęła. Zacisnęłam usta w wąską linię. Nie lubiłam przed kimś śpiewać i nigdy tego nie robiłam, ale właśnie na tym miałą polegać część naszej współpracy. Wiedziałam, że muszę się trochę otworzyć, bo bez tego ani rusz dalej. Chrząknęłam rozluźniając gardło i napięte wargi. Po szybkim przypomnieniu sobie melodii, otworzyłam usta, z których po chwili wypłynęły melodyjnie pierwsze wersy piosenki:
OdpowiedzUsuń-This is the story, that I have never told. I gotta get this off my chest to let it go. I need to take back the light inside you stole...- zaśpiewałam, na pewno pewniej niż zawsze mówię. Popatrzyłam na ciebie znowu chrząkając.
-I jak?
Proste. Jak budowa cepa. Jeśli ktokolwiek tak naprawdę wie z czego składa się cep.
OdpowiedzUsuńA Alex nie wiedział.
Nie wiedział też jak można z taką swobodą siedzieć na cienkim chyboczącym się patyku. Jak można ustawić nogi w odpowiednim kącie nie mając przy sobie gigantycznego kątomierza. Nie potrafił rozróżnić skurczu od akcji czy rozkurczu od reakcji (albo na odwrót). Nie rozumiał na czym polegała ta znacząca różnica, którą tak doskonale widział swoim okiem Bastian.
Westchnął zrezygnowany po raz kolejny rozluźniając nogi tak, że zwisając, dotykały mu ziemi.
- Nie dam rady.
Wzrok kapitana przeszył go na wylot, jakby wwiercał się prosto do jego umysłu. Czego on oczekiwał? Że w jednej chwili zrobi z Alexa wybitnego gracza, nauczy go jak nurkować, a może jeszcze stać w locie na jednej ręce? W takiej pozycji nie raz znalazł się już nasz kochany ciamajda, kiedy to zsuwał się z miotły podczas naborów. Z jedną tylko znaczącą różnicą - on wisiał.
- Nie potrafię. Nie wiem, czemu w ogóle się za to braliśmy.
Pomysł od początku był nierealny, a szanse na jego spełnienie wynosiły zero. Jeśli nie minus jeden. Mimo wszystkich straconych chęci, wewnętrzna determinacja nie pozwalała Alexowi poprzestać. Oczyścił umysł ze wszystkich myśli, co do tej pory nie udało mu się ani razu lub kończyło na myśleniu: „Nie myśl o niczym, nie myśl o niczym”. Fizycznie czuł się przegrany i to samo szeptała mu jego podświadomość. Ciało jednak samo ułożyło się w odpowiedniej pozycji czekając na kolejny, zapewne niezbyt pozytywny werdykt. Tym razem z ust Bastiana wydobyła się mgiełka pary, ale Puchon nie wiedział czy to było oznaką skrajnej irytacji czy może raczej gestem zadowolenia. Chłód panujący dookoła nie wywarł na Willisie większego wrażenia. Emanował gorącem, które zdawało rozchodzić się po całym układzie krążenia, kiedy wzrok znawcy ślizgał się po jego ciele. [Nope, nie wybuchłam tu śmiechem sama „nie wiem z jakiego powodu” xD]
I'm gonna kill somebody!! >.<
UsuńJeśli jeszcze raz nie wylogują mi się z maila rozszarpię na strzępy xD
[Czesc! No i wyszlo szydlo z worka - jestem zauroczona Bastkiem, a zwlaszcza tym, ze chlopaczyna radzi sobie z fortepianem! Rajcuja mnie muzycy i tyle. Choc uprzedzam, ze watek z Effey marzy mi sie rowniez bo to niezwykle ciekawa osobowosc, troszke podobna do mojej Rose. Masz jakis pomysl co do relacji Bastian - Burke? :)]
OdpowiedzUsuńRosemary Burke
[ Wybacz mi brak polskich znakow. Aktualnie korzystam z telefonu]
UsuńJaskrawe promienie zimowego słońca wdarły się do dormitorium chłopców niczym nieproszony intruz, padając prosto na twarz Drew i zmuszając go do podniesienia powiek. Krukon przetarł oczy, po czym spojrzał na ścienny zegar, z którego wskazówek jednoznacznie wynikało, że powinien w tym momencie brać udział w trwającym od prawie pół godziny treningu quidditcha. Jakoś specjalnie się tym nie przejął. W przeciwieństwie do większości zawodników, nie potrzebował żmudnych ćwiczeń, aby utrzymać doskonałą formę. Podczas meczu po prostu wchodził na boisko, zapominał o bożym świecie i dawał z siebie wszystko, za każdym razem bez trudu osiągając rezultaty, na które inni pracować musieli całymi latami. Szkolne rozgrywki quidditcha to był jego żywioł. Buzująca adrenalina, budzący się w nim instynkt drapieżcy, ilekroć kafel zbliżał się do obręczy; rozpierająca duma, gdy po każdej skutecznej, brawurowej interwencji, wśród wiwatów publiczności celebrował swoje małe zwycięstwo. Treningom, niestety, nie towarzyszyły już takie emocje, dlatego w nadmiarze uznawał je za stratę czasu. Biorąc jednak pod uwagę, że opuścił poprzednie dwa (co kapitan z pewnoscią zanotował skrupulatnie w pamięci), postanowił dziś zaszczycić drużynę swoją obecnością, chociażby dla samej przyjemności polatania na miotle.
OdpowiedzUsuńKwadrans później wzbijał się już w powietrze. Jak gdyby nigdy nic dołączył do pozostałych trenujących Krukonów, witając się zdawkowo, na co otrzymał w odpowiedzi kilka radosno-pokpiewających okrzyków typu: "Patrzcie wszyscy, przybył nasz gość specjalny!". Zabierał się właśnie do krótkiej rozgrzewki, kiedy u jego boku niespodziewanie pojawił się Bastian. Wyhamował z opóźnieniem, które - Drew dałby sobie rękę uciąć - nie wynikało ze zwykłego zagapienia, za to spowodowało lekkie zderzenie mioteł mogące doprowadzić mniej doświadczonych graczy nawet do upadku.
"Oho, przeczuwam niezły ochrzan. Ktoś tu wstał dzisiaj lewą nogą."
[Hihi, aż mi się buzia sama szczerzy na ten wątek ;D Wybacz, że dopiero teraz się za niego zabrałam.]
Kiedy chłopak odpowiadał jej na pytanie, do pomieszczenia wleciała sowa. Chantelle doskonale ją pamiętała, w końcu była jedną z jej ulubionych. Ptak okrążył wolną przestrzeń, a następnie usiadł na ramieniu Bastiana. Blondynka nabrała powietrza i zacisnęła usta. Czyżby była to sowa chłopaka?
OdpowiedzUsuńGdy zaczął ją głaskać, dziewczyna jeszcze bardziej przekonywała się, że faktycznie może być to jego zwierzak. W tej myśli utwierdziły ją nawet słowa, które zabrzmiały z ust kolegi.
- No, poznajcie się. Chantelle, to Ginger, Ginger, to Chantelle - kiedy Chan zorientowała się, że nie oddycha wypuściła powietrze. Podeszła do sowy i pogładziła pióra wokół głowy.
- Można powiedzieć, że się znamy - stwierdziła, gdy Ginger zahukała przyjaźnie - może nie z imienia, ale ładnie ją nazwałeś - dokończyła przenosząc wzrok na chłopaka. Cofnęła się trochę, czując że stoi za blisko. Znowu włożyła ręce w kieszenie. Chciała mu jakoś pomóc w budowaniu tej bomby, w końcu też nie pałała specjalną przyjaźnią do Ślizgonów.
- Może załatwić ci coś? - spytała nieśmiało, nawet nie zastanawiając się nad wypowiedzianym pytaniem - w sensie do tej bomby - mówiąc to kiwnęła w stronę schowanej buteleczki, po czym spojrzała na swoje buty, którymi kreśliła linie na podłodze - bo prawdę mówiąc trochę mi głupio za ten wybuch.
[Bardzo ładnie, bardzo ładnie! Miałam takie coś w moim łebku, że Rose będzie tak po cichaczu przyglądać się grze Bastancjusza, i w końcu, któregoś zostanie na tym przyłapana. Może być ciekawie, a co do ich relacji, to też nie jestem pewna. Może być tak, że moja Rose może skrycie podkochiwać się w Bastku ze wzgląd na jego muzyczny talent no i ogólnie całokształt, aczkolwiek nie przyzna się do tego od razu. Co Ty na to? Dawaj, dawaj]
OdpowiedzUsuńPatrzył na Bastiana ze zmarszczonym czołem. Miał rację. W szczególności, jeśli szło o „zamordowanie we śnie”, ale Alex miał się o tym przekonać znacznie później. Do tej pory słowa Bastiana przynosiły mu tylko znikomą wizję, tego co miało nadejść. Równie dobrze mógł zsiąść z miotły, pobiec do Trelawney po szklaną kulę, popatrzyć w nią przez chwilę i sprawdzić czy to wszystko, co robi ma jakikolwiek sens. Ale nie. Wtedy jego marzenia o Quidditchu ległyby w gruzach. Wtedy wszystko, przez co do tej pory przeszedł poszłoby na stracenie. Nie mógł tego tak zostawić.
OdpowiedzUsuńOczyścił umysł ze wszystkich myśli, czując płynącą w swoich żyłach determinację i odruchowo pochylił się lekko nad trzonkiem miotły wzlatując w górę. Wiatr dudnił mu w uszach, przypominając jakąś dziwnie znajomą piosenkę.
Muzyka. Na tym właśnie skupił się kiedy leciał. Wszedł w pierwszy zakręt bezproblemowo, na drugim drżąc pod wpływem nieodpowiedniego chwytu, ale poprawił go zaraz prowadzony kuszącymi dźwiękami. Do jego uszu doszedł dźwięk skrzeczenia sów [nie wiem, co robią sowy. Załóżmy, że skrzeczą xD] i śmiechy z Wielkiej Sali. Absurdalne? Dodatkowo w tamtej chwili dałby sobie głowę uciąć, że ktoś wywrócił się na drugiej piętrze, a Hagrid rozpalił wlaśnie ogień w kominku.
Nie wiedzieć kiedy – wylądował. Stał na ziemi tak zdezorientowany jakby dopiero co odbył bezbolesną teleportację. Niemożliwe.
Spojrzał w kierunku kapitana jeszcze bardziej zdziwiony niż dziecko, kiedy okazuje się, że Święty Mikołaj to tylko bajki i bujdy, a elfy to tak naprawdę rodzice. Bardzo często robiący również szopkę, przebierając się za wspomnianego już wcześniej czerwonego grubasa. [Kocham głupie przemyślenia <3 xD] W spojrzeniu Drew nie mógł wyczytać nic szczególnego, ale samo to, że nie połamał nóg podczas lądowania i nie drżał jak po godzinnym siedzeniu w fotelu masującym, było dla niego ogromnym sukcesem.
Przekrzywił głowę w bok i niezależnie od opinii, która miała go zaraz spotkać uśmiechnął się odsłaniając zęby.
- Dobra. Jest jeszcze coś, co muszę wiedzieć przed dalszymi treningami… Dlaczego mi pomagasz?
Cassandra zaraz po zakończeniu zajęć z profesor McGonagall, które od zawsze uwielbiała, przemierzała korytarze szkoły by dotrzeć do Wielkiej Sali na posiłek. Gdy weszła do pomieszczenia nie było w nim jeszcze większości uczniów. Pochłonięta wymienianiem się wrażeniami z koleżankami po kolejnej lekcji transmutacji nie zauważyła gdy sala zaczęła się zapełniać młodymi czarodziejami.
OdpowiedzUsuńW pewnej chwili poczuła, że ktoś na nią wpadł. Stało się to tak niespodziewanie, że Cassie nie zdążyła złapać równowagi i z hukiem oboje wylądowali na ziemi.
Chłopak szybko podniósł się z podłogi i wyciągną rękę by jej pomóc. Gdy tylko Cassandra usłyszała głos młodego czarodzieja, który zaczął ją przepraszać,
od razu wiedziała kto to jest. Bastian White!
Widząc jego uśmiech i słysząc słowa "...taki mi przykro..." a chwilę później " A tak właściwie... to wcale nie!" Krew w jej żyłach się zagotowała.
Przez jej głowę zaczęło przewijać się milion myśli, wszystkie dotyczyły zemsty i chęci odegrana się na nim za to co jej zrobił. Nie wiadomo kiedy na stołach pojawiło się jedzenie. Cassie nie myśląc o tym co robi wzięła do ręki jedną z babeczek z kremem i rzuciła nią w byłego chłopaka.
- Jak możesz być takim idiotą! - słowa bez żadnej kontroli zaczęły wydobywać się z jej ust.- Co Ty sobie wyobrażasz, że niby kim jesteś?
[Czym trudniej, tym ciekawiej, także nie ma najmniejszego problemu z charakterkiem Plastusia. Nie mówię, że z Rose będzie łatwiej. O tym przekonamy się w przebiegu naszego wątku :3 No cóż, zaczynam. ]
OdpowiedzUsuńKoczowniczy tryb życia całkowicie jej odpowiadał. Lubiła spacerować po Hogwarcie, nieświadoma tego, co mogłoby ją za chwilę spotkać. Zastanawiała się, ile robiła mil, robiąc sobie spacery codziennie po tym ogromnym zamczysku.
Mijała portrety słynnych czarodziejów, przeszła przez niezwykle irytujące schody, które działały jej na nerwy jak nic innego. A gdyby się gdzieś spieszyła? Albo na przykład spóźniła się na transmutację, przez co zarobiłaby kolejny szlaban?
Postanowiła o tym nie myśleć, lecz w pewnym momencie w ogóle przestała myśleć, gdy zatrzymała się przy chóralnej sali.
Znała ten głos, jak mogłaby nie znać tego głosu? Słyszała go niemal codziennie i to za często. Stanowczo za często. Podeszła bliżej i przyłożyła swoje ucho do drzwi.
- Bastian White - mruknęła do siebie, całkowicie zapominając o rzeczywistości. Postanowiła lekko uchylić drzwi, i podglądnąć zdolnego Krukona. Nieco bezczelne zagranie - owszem, ale nie mogła się powstrzymać, słysząc dźwięki gitary, które tak kochała.
Jej oczom ukazał się On. Blondyn, który tak często nawiedzał jej głowę. Siedział na jednej z ławek i grał na gitarze tak niemożliwie dobrze. Chłopak jednak przestał grać, a ona w ostatniej chwili zorientowała się, że stała dokładnie naprzeciwko niego.
Chciała uciec i wysłać do wydarzenie w zapomnienie, jednak wydawać się by mogło, że chłopak do niej przemówił, co spowodowało u niej nagły wzrost ciśnienia.
[W sumie to nie mam co odpisywać... Mam napisać jak idziemy do Sali Głównej? Bez sensu, albo po prostu moja wyobraźnia nie jest tak wielka, żebym wymyśliła coś ciekawego w pójściu na kolację XD to może od razu zaczniesz już z tymi kilkoma dniami później? :)) ]
OdpowiedzUsuńWychodząc z sali od transmutacji myślałam o tym jak bardzo głodna jestem i że teraz czeka na mnie długa przerwa i Sala Główna wypełniona masą jedzenia. Potem jeszcze tylko eliksiry i koniec zajęć.
OdpowiedzUsuńJednak moje myśli skręciły całkiem na inny tor czując na swoim ramieniu uścisk, a potem widząc twoją twarz. Zacząłeś coś mówić machając przed moją twarzą kilkoma zapełnionymi przez nuty kartkami.
-Mam to. Skończyłem.- dopiero po chwili doszły do mnie te słowa. Moje usta uformowały się w małe ''o'', a a popatrzyłam na ciebie w totalnym szoku.
-Już? Żartujesz- stwierdziłam zaskoczona, ale wyrywając ci szybko z ręki nuty i przeglądając je, uśmiechnęłam się szeroko i promiennie, podnosząc na ciebie wzrok.
-Świetnie!
Podekscytowana rzuciłam ci się na ramiona mówiąc ''dziękuję'', ale szybko cofnęłam ruch, myśląc, że mogło to być trochę niezręczne. Zarumieniłam się, mimo to nadal się uśmiechając.
-Przepraszam, ale...- zaczęłam machając sobie ręką przed twarzą- Po prostu bardzo się cieszę- dokończyłam znowu szeroko się uśmiechając.
-Jesteś teraz wolny?
Widziała, że się jej przygląda, zresztą ciężko było nie zauważyć jak mierzy szatynkę wzrokiem usilnie się nad czymś zastanawiając. Od razu doszła do wniosku, że musiał usłyszeć jej rozmowę z Poppy i wcale jej się to nie podobało, właściwie to miała ochotę wyjść jak najszybciej ze Skrzydła Szpitalnego i zaszyć się w swoim dormitorium z książką w dłoni.
OdpowiedzUsuńNie była szczególnie zaskoczona słysząc pytanie Bastiana. Jedyną ciekawostką było to, że jej nie pamiętał. Ona ma do niego tyle żalu, a on nawet jej nie kojarzy! Ale z drugiej strony, czemu Tamsin się dziwiła? W końcu Krukon to typ człowieka, którego nie obchodzi nic poza czubkiem własnego nosa, no i może jeszcze Quidditchem. Podejrzewała, ba nawet wiedziała, że wielu uczniów ucierpiało w wyniku jego numerów, chociaż była niemal pewna, że były to 'żarty' różnego pokroju.
- Jak widać, nic godnego zapamiętania. - Rzuciła, zanim zdążyła się ugryźć w język, za co klęła w myślach.
Wzięła od niego opróżnioną fiolkę i odłożyła na tackę leżącą na stoliku nocnym. Westchnęła krótko i przeczesała włosy palcami, znów zaczynała się zachowywać nieprofesjonalnie. Jasna cholera!
- Przepraszam. To było dawno i jest kompletnie nieważne. - Oznajmiła przepraszającym tonem, równocześnie powtarzając sobie w myślach zdanie '-Postępujesz słusznie Tamsin.'.
[Jest dobrze :) Mam nadzieję, że podołam XD]
OdpowiedzUsuńByło jej strasznie głupio, że podsłuchiwała, wcześniej nie pytając o pozwolenie, bo przecież mogła grzecznie zapytać czy mogłaby. Zgodziłby się czy też nie - trudno. Odeszłaby wtedy i może nawet oboje zapomnieliby o tej peszącej sytuacji. Czuła, jak jej wiecznie bladą twarz pokrywają czerwone rumieńce. Stała w miejscu, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć. Nie mogłaby po prostu odejść, bez słowa? Nie, nie mogłaby, bo wtedy byłaby wzięta za większą dziwaczkę niż była dotychczas, a tego nie chciała.
Pytanie Bastiana automatycznie sprowadziło ją na ziemię. Miał taki dobitny głos.
- Właściwie tylko przechodziłam - wzruszyła ramionami, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu. - Nie można ukryć, że grasz całkiem dobrze. - dodała, co było oczywiście prawdą.
Nie wiedziała jak zareaguje. Chciała o tym zapomnieć choć w sumie była to banalna sytuacja, a ona po prostu za bardzo to wszystko przeżywała. Powód był prosty - co innego, gdyby na miejscu Bastiana był zwykły chłopak, a według Rosemary, White nie był takim sobie, zwykłym chłopakiem, co ani trochę nie polepszało sytuacji, w której się aktualnie znalazła.
- Przepraszam - powiedziało, co nie było ani trochę łatwe. Z miną zbitego psa, czekała na reakcję chłopaka, który od pewnego czasu sprawiał, że jej serce robiło więcej uderzeń, niż powinno. Ale cicho! Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć, nikt!
[Moja Rosemary naprawdę bardzo lubi Lily i podziwia jej talent do eliksirów :D Jesteś naszą PIERSZO FANKO! Tylko czekam, aż poprosisz mnie lub Evansównę o autograf!
OdpowiedzUsuńHahahah. No ja mam nadzieję, że nie zdradzisz, bo inaczej czekałaby Cię surowa kara, Bastusiu - Plastusiu (krnąbrna ta ksywka)
- Szkody moim bębenkom? - upewniła się Rose, pozwalając sobie na lekki uśmiech - Wręcz przeciwnie - dodała cicho.
Dokładnie przyglądnęła się chłopakowi, który jednak chyba nie był na nią zły. Kamień spadł z jej serce. Nie chciałaby mieć u niego przerąbane, zwłaszcza u tego chłopaka.
Usłyszawszy jego kolejne pytanie, zdała sobie sprawę jak żenujące było jej wcześniejsze zachowanie.
- Za co cię przepraszam? Chociażby za to, że skradałam się jak psychopatka i nie raczyłam poinformować o swojej obecności - chciała zacząć się śmiać ze swojej beznadziejnej sytuacji, której się znalazła. Kwestią czasu było to, jak z jej ust wydobył się chichot, a z oczu poleciały łzy.
- Nie dość, że psychopatka to jeszcze wariatka i wracając do twojego wokalu do śpiewasz cholernie dobrze! - czyżby nie za dużo powiedziała?
[Boże, moja składnia woła o pomstę do nieba!]
Usuń[ale ładną wersję znalazłaś :o nauczę się tego kiedyś XD a bastian ma jakieś niemęskie dłonie hahah/ a tak w ogóle to nie zrozumiałam dobrze. on teraz śpiewał grając?]
OdpowiedzUsuńGdy zasiadłeś przy fortepianie, ja również przystawiłam sobie stołek obok ciebie, ale nie za blisko, żeby cię nie rozpraszać ani nie przeszkadzać. Zacząłeś grać. Pierwsze nuty melodii zgadzały się z wcześniej wymyślonymi przeze mnie w głowie. Ładnie je uformowałeś. Gdy płynnie przeszedłeś do kolejnej części zaczęłam wsłuchiwać się z większą uwagą, wpatrując się w twoje palce biegające delikatnie po klawiszach instrumentu. Piosenka z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej przejmująca i robiła wrażenie, aż w końcu doszedłeś do refrenu. Szczęka mi opadła. To naprawdę było coś przepięknego. Popatrzyłam na ciebie. Znowu byłeś cały skupiony. Widać było, że starałeś się i wczułeś tworząc to cudo. Zaczęłam w myślach podkładać do melodii słowa. Brzmiało to nadzwyczaj dobrze, wspaniale wręcz można powiedzieć.
Gdy w końcu skończyłeś grać, osunąłeś dłonie od klawiatury i popatrzyłeś na mnie jakby niepewnym wzrokiem.
-I jak?
-Ja... to jest przepiękne, cudowne... i naprawdę brak mi słów.i...- zaczęłam się jąkać - dziękuję- powiedziałam patrząc na ciebie takim wzrokiem, jakbym zaraz miała się rozpłakać. Wzruszyłam się, ale powstrzymywałam się od płaczu
[Dobra, wracam na ziemie! Lubie takie szalone akcje ohohohohoho. XD]
OdpowiedzUsuńNo tak - przeciez nawet sie nie przedstawila, co bylo w jej mniemaniu niewybaczalne ale nie zamierzala ponownie przepraszac.
Chlopak przedstawil kwj sie grzecznie, choc nie musial bo doskonale znala jego godnoscs, jednakze podala mu dlon.
-Rosemary, pogromcy mugolakow - to mial byc zart ale jak zabrzmial. Nie wiedziala.
[btw. Rowniez przepraszam za wielkosc ale urzeduje na telefonie a latwo nie jest xD]
[Przeczytałam kartę parę razy i nie przyszło mi do głowy nic, co mogłoby połączyć nasze postacie w wątku. Jedyne co mi się nasunęło - to to, że Jasmine wyszła sobie polatać na miotle, a Bastek to przyuważył i był zaskoczony, ze lata tak dobrze, a nie gra w quidditcha, czy coś... ale naciągane to strasznie.]
OdpowiedzUsuń[ AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! TO BYŁO TAKIE SŁODKIE <3 Masz łeb, dziewczyno! Przesłuchałam sobie tej piosenki, przeczytałam tekst i strasznie mi się spodobała, zwłaszcza dlatego, że jest o nijakiej Rosemary. Teraz będzie mi się kojarzyć z tym blogiem i Bastusiem XDD]
OdpowiedzUsuńDziewczyna przysłuchiwała się tekstowi piosenki z ogromną uwagą i mimowolnie, z każdym słowem jej uśmiech stawał się coraz szerszy. Piosenka była spokojna, a przyjemne i delikatne dźwięki gitary, pieściły jej uszy. Mało co nie drgnęła, kiedy dosłyszała się wzmianki o jej oczach i włosach. To było naprawdę miłe. Bardzo miłe i pomimo tego, że w sali było odrobinę chłodno, ciało Roemary wypełniło przyjemne ciepło.
Musiała jednak wrócić na ziemię, bo jeszcze jedna jakaś nieodpowiednia reakcja z jej strony,a mogłoby być niezręcznie. Gdy Bastian skończył grać i odłożył gitarę na bok, Rose zaczęła klaskać.
- Mam nadzieję, że się podobało, bo na następny koncert zacznę sprzedawać bilety - powiedział, z miną cwaniaczka.
Rosemary zachichotała.
- Chyba się nie wypłacę na tych koncertach. - oznajmiła głosem pełnym podziwu - To było dobre, Bastianie. Ta piosenka mi się bardzo spodobała, i weź to do siebie, bo nie codziennie można usłyszeć coś takiego od Ślizgonki - dodała.
Mogłaby tu tak stać i stać. Pomyślała nawet, żeby zaśpiewał jeszcze raz ale to chyba za dużo, jak na pierwszy dzień ich oficjalnej znajomości, choć bardzo by chciała usłyszeć jego głos po raz kolejny i generalnie to ciągle mogłaby go słuchać.
- Od jak dawna grasz? Bo wychodzi ci to cholernie dobrze!
Jej serce rosło i rosło, i wydawać by się mogło, że za chwilę wyskoczy z jej piersi.
Batianie White! Obyś tak szybko mnie nie rozszyfrował!, pomyślała.
Zimno.
OdpowiedzUsuńPrzeraźliwie zimno. Tak, że z trudem porusza się kończynami, rumieńce na policzkach przyjmują kolor dojrzałej wiśni, a para wydobywająca się przy każdym oddechu spomiędzy spierzchniętych warg przysłania pole widzenia. Nie darzyła obecnej pory roku szczególną sympatią, chociaż, z drugiej strony, gdy najwytrwalsi z wytrwałych postanawiali nie wytykać nosa poza mury zamku, ona z iście gryfońskim uporem przywdziewała śniegowce, wypychała kieszenie chusteczkami i staczała kolejną bitwę z zamarzniętym śniegiem oraz mroźnym wiatrem w poszukiwaniu chwili ukojenia. Nie przepadała za dużymi skupiskami ludzi, a było to najdelikatniejsze określenie sytuacji w Pokoju Wspólnym Gryfonów podczas zimowych miesięcy, jakie przychodziło jej do głowy.
Na miejsce, to jest tyły chatki Hagrida, przybyła z dużym zapasem czasowym, coby zaoszczędzić sobie wątpliwej przyjemności odezwania się w towarzystwie Bastiana jako pierwsza. Najprawdopodobniej przesadzała; najprawdopodobniej zrobiła z siebie idiotkę nie w samym punkcie kulminacyjnym pocałunku, tylko zaraz potem, uciekając z miejsca zdarzenia oraz każdego innego, w którym później Go dostrzegła.
Miała być szkłem. Neutralnym, surowym, twardym szkłem. Minimum emocji. W ich przypadku zadziałał jednak efekt domina - czas mijał, a jej wewnętrzna paranoja przypominała pęczniejącą bańkę mydlaną, która miała pęknąć...
Teraz.
Wraz z Jego skrzypiącymi krokami, gdy zaczynała notować trzęsącą się dłonią wygląd i zachowanie kołkogonków ograniczonych prowizoryczną zagrodą, którymi mieli się opiekować przez najbliższy tydzień, kończąc swe poczynania wspólnym referatem.
[nie wiem co to jest, to u góry, ale mam nadzieję, że zjadliwe po mojej długaśnej blogowej przerwie. ;-; miałam się pytać - lubisz średnio czy długo? bo zwykle mam okropną tendencję do przedłużania, choć to akurat wymaga rozgrzania. :D]
[WPADNIE PO USZY XD Przepraszam, moja wyobraźnia coś dzisiaj mi się rozszalała, wariatka]
OdpowiedzUsuńDostrzegłszy to, że chłopak zaraz po jej szczerej opinii (bo było to bardzo szczere, w jej mniemaniu) zarumienił się, dziękowała wszystkim świętościom, że w porę zadała mu pytanie o tym, ile już zajmował się graniem.
- Jestem analfabetą muzycznym - oznajmiła - Kocham muzykę i wszystko co z nią związane, aczkolwiek nigdy nie uczyłam się gry na jakimkolwiek instrumencie. - powiedziała - Zresztą, jakoś nikt nigdy nie przywiązywał wagi do tego, co chciałam robić, a kiedyś bardzo pasjonowała mnie gra na fortepianie właśnie.
Westchnęła ciężko, po czym postanowiła odważyć się na kolejny krok:
- Pozwolisz, że usiądę na podłodze? Ciągłe stanie jest niewygodne - gdy chłopak skinął głową, Rosemary usadowiła się wygodnie po turecku na zimnej posadzce i oparła się brodą o swoją dłoń.
- Może uznasz to za paradoks, ale pod łóżkiem chowam mugolski adapter i winyle Bowiego - sama nie wiedziała, po co to w ogóle wydostało się z jej ust. Może chciała za wszelką cenę podtrzymać temat? Tak, chciała i to bardzo, bo jeszcze nigdy nie czuła się lepiej w czyimś towarzystwie. Ona nigdy nie czuła się dobrze w ŻADNYM towarzystwie. Nawet własna rodzina działała jej na nerwy, a Bastian był jedynym wyjątkiem. Ukradkiem przyglądała się jemu badawczo, co było bardzo interesującym zajęciem.
[Mam wrażenie, że trochę przesadzam z tym zauroczeniem mojej Różyczki ale inaczej nie można względem Bastusia XD Także z góry przepraszam, a jeżeli coś Ci nie odpowiada, to wal śmiało :3]
[Serio nie wiem, co odpisać Evie xd ale najprawdopodobniej nie zleci ze schodów, już raz w skrzydle szpitalnym była mając złamane żebra i rękę :D]
OdpowiedzUsuń- Cóż, lista jest bardzo długa, ale jeśli chcesz, to możesz mi towarzyszyć - po tym zdaniu, chodź twarz dziewczyny zupełnie nic nie wyrażała, zawiodła się na odpowiedzi chłopaka. Chan miała nadzieję, że będzie to dobry pretekst, by wylecieć któregoś wieczora do Hogsmeade. Byłoby jej o wiele łatwiej zapakować te rzeczy w pudełko i po prostu z nimi przylecieć. Bastian najwyraźniej albo stał się wielkoduszny i nie chciał jej zostawiać z tym samej, albo po prostu jej nie ufał. Blondynka bardziej obstawiała na tą drugą opcję.
Nigdy nie miała z Bastianem jakiś dobrych kontaktów. A mówiąc szczerze z nikim. Jednak ostatnio coś zaczęło się w niej łamać, coś co sprawiło, że chce być z innymi ludźmi. Chan doskonale wiedziała, o jakie wydarzenie chodzi.
Ginger wzbiła się i odleciała na jedno z miejsc. Dziewczyna powędrowała za nią wzrokiem przyglądając się jak z gracją ląduje na rządku.
- To co, możemy iść teraz? - zapytał Bastian. Chan zamarła w pozycji, w której się znalazła. Chłopak był na tyle w gorącej wodzie kąpany, by ponownie jak najszybciej zbudować bombę. W sumie blondynka zbytnio mu się nie dziwiła. Ostatnio sama nie pałała jakąś specjalną sympatią do Ślizgonów.
W końcu odwróciła głowę spoglądając na chłopaka. Trochę jakby przebudziła się z innego świata.
- Jasne, nie ma problemu - odpowiedziała i ruszyła w stronę schodów. - Czemu robiłeś ją sam, a reszta Krukonów ci nie pomogła? - zapytała odkręcając głowę w czasie, kiedy kierowali się na dół. - Jeżeli tak bardzo zależy wam na honorze, to chyba każdy powinien mieć jakiś wkład.
Nie wiadomo kiedy kłótnia Cassie i Bastka przerodziła się w wielką wojnę na żarcie. Jedzenie nadlatywało z każdego miejsca na sali. Ciasto, ziemniaki, warzywa co chwila coś przelatywało nad głowami. Na tę krótką chwilę zniknęły wszelkie podziały między młodymi czarodziejami. Nie miało znaczenia kto przy którym stole siedzi i z jakiej rodziny pochodzi. Najważniejsze było by nikt z Wielkiej Sali nie wyszedł czysty. Dla Cassandry była to jednak zemsta i nie miała zamiaru zmieniać tego w jakąś zabawę.
OdpowiedzUsuńStojąc w samym środku tego wielkiego chaosu , wciąż wpatrując się z zaciśniętymi zębami w Bastka, powoli zaczynała zdawać sobie sprawę, że to ona była osobą, która jako pierwsza zaczęła rzucać jedzeniem. Jednak w dalszym ciągu była tak wściekła na White'a, że nie miała najmniejszego zamiaru zastanawiać się nad konsekwencjami swojego dziecinnego zachowania.
-Koniec! Każdy w tej chwili ma zająć swoje miejsce! - ten władczy, nie znoszący sprzeciwu ton każdy z uczniów od razu rozpoznał. McGonagall stała w drzwiach Wielkiej Sali.Wszyscy uczniowie zajęli bez żadnego sprzeciwu swoje miejsca. -Cassandra Backwell i Bastian White do mojego gabinetu!
Serce Cassie zatrzymało się na chwilę. Wiedziała, że mimo iż to nie ona zaczęła i sama nie czuła się winna zaistniałej sytuacji to i tak to właśnie ona zostanie za to ukarana. Jedyna myśl jaka krążyła po jej głowie to czy Bastianowi tym razem także uda się z tego jakoś wywinąć. On zawsze potrafił wykręcić się od odbywania kary. Jednak nie tym razem.
Słysząc pierwsze dźwięki stworzonej przez ciebie melodii, od razu odprężyłam się i chrząknęłam, żeby czuć się pewniej.. Gdy w końcu przyszedł czas na wejście słów piosenki, otworzyłam usta, a z mojego gardła wydobył się czysty głos, pasujący w miarę do rodzaju piosenki. Przynajmniej tak myślałam. Tekst umiałam dawno na pamięć, więc go nie potrzebowałam, a podkład bardzo mi podpasował- był wygodny i nie sprawiał większych problemów, przez które miałabym fałszować.
OdpowiedzUsuńKiedy grałeś chwilę temu rozbudowaną wersję, obmyśliłam sobie jak dokładnie ma brzmieć refren, więc gdy tylko do niego doszedłeś, pewnie zaczęłam wydobywać głośniejsze dźwięki, które były przepełnione masą różnych emocji.
-Now I'm a warrior and I've got thicker skin. I'm a warrior, I'm stronger than I've ever been (...)
Korzystając z uprzejmości chłopaka, Rosemary rozsiadła się wygodnie na krześle i grzecznie mu podziękowała.
OdpowiedzUsuń- Twoja troska jest zabawna - i zaśmiała się. - Ale mimo wszystko jeszcze raz dzięki.
Nagle zrobiło jej się dziwnie słabo. Spojrzała w górę i zakręciło jej się trochę w głowie, jednak to nie był powód do paniki. Po prostu uświadomiła sobie, że przez cały dzień niczego nie jadła, bo po prostu nie odczuwała głody, zwłaszcza teraz nie czuła się głodna, lecz jej organizm postanowił postawić na swoim. Postanowiła na razie ignorować jego znaki ostrzegawcze.
- Tak, Bowie jest nieziemski - odparła jakoś tak beznamiętnie. Tak, że chłopak mógł równie dobrze nie uwierzyć jej w to, co przed chwilą powiedziała.
- Musisz mieć trudno z tymi chłopakami - znowu beznamiętny ton. Robiło jej się coraz gorzej i wydawać jej się mogło, że organizm wziął sprawy w swoje ręce i postanowił postawić na swoim i mieć kompletnie w nosie powagę sytuacji, w której znajdowała się Rosemary.
Dziewczyna wstała i lekko zachwiała się. Przeszła dwa, lub trzy kroki w stronę oniemiałego Bastiana i dosłownie padła mu do stóp. Nie wiedziała nawet czy upadek był bolesny czy nie, bo straciła świadomość i zemdlała. Jej głowę wypełniła kompletna pustka.
Śnieżna aura okazywała się być najlepszym rodzajem przykrywki - tłumiła wzdrygnięcie się Mary na dźwięk Jego głosu pod warstwą miarowego drżenia z zimna, ukrywała ewentualne rumieńce, tłumaczyła załamanie głosu. Tworzyła idealne warunki do wytłumaczalnie skrępowanej rozmowy i dzięki Bogu! Mogła poczuć się choć odrobinę pewniej.
OdpowiedzUsuńAle się nie poczuła.
- Cz-cześć. - odparła, nie odrywając ani wzroku od notatnika, ani pióra od papieru. Uczucie trybików poruszających się w głowie ze wzmożoną mocą było niemal namacalne, aż rozsadzało czaszkę. Mimo to oparła się nawet tej prostej pokusie spojrzenia Mu w twarz, co w obecnej sytuacji ocierało się wręcz o akt masochizmu.
Nienawidziła tracić kontroli nad własnym ciałem, nienawidziła mętlika w głowie i niepewności myśli, dlatego nie piła, niewiele mówiła, a w sytuacjach kryzysowych uciekała, nawet jeśli chodziło o błahostki i ludzi, którzy się nimi nie przejmowali, do których zaliczał się Bastian. Wyolbrzymiała i przerysowywała, ale miała w tym cel, znaczący, chociaż ukryty. Nie musiał rozumieć, nawet ona nie musiała rozumieć. Grunt, że uważała swoje zachowanie za słuszne.
Hagrid ulitował się nad nimi i ograniczył obowiązki uczniów do podania kołkogonkom przygotowanego przez niego jedzenia, co uważała za niepodważalny plus przechylający szalę korzyści w ich stronę. Wolała stać pół godziny w śniegu niż, dla przykładu, sprzątać odchody zwierzaków przy pełnym słońcu. Gdy skończyła w końcu notować, schowała notatnik do torby i rozejrzała się za wspomnianym pojemnikiem od gajowego, wciąż unikając kontaktu wzrokowego z Bastkiem. W końcu dostrzegła trzy wiadra z bliżej niezydentyfikowaną zawartością o odurzającym zapachu, który drażnił nos nawet z dużej odległości.
- To chyba żarcie, które mamy im podać. - wskazała podbródkiem na wiadra i ściągnęła torbę z ramienia, nie chcąc, by zabrudziła się paszą. Rzuciła ją na ziemię bez obawy przed przemoknięciem i potarła czerwone, nieodziane w rękawiczki dłonie, szorując wzrokiem to po śniegu, to koronach drzew Zakazanego Lasu, byle na Niego nie spojrzeć.
[Hm, właśnie się tak zastanawiam. Nie wiem, jak idzie Ci z wątkowaniem z innymi, najwyżej mój pomysł odrzucisz. Połączyć ich jakoś możemy poprzez muzykę - oboje grają na fortepianie, a Aicha dodatkowo śpiewa. Bestian może być poproszony o akompaniament w szkolnym chórze akurat do solówki Aichy (oczywiście za stosowną nagrodę). Aicha interesuje się także psychologią, tak więc od początku może krzywo patrzeć na Bastiana, co może mu się nie spodobać, bo w końcu płeć piękna szaleje zazwyczaj, nie? I tutaj mogą być takie stosunki typu Potter-Evans, ale bez większej przyszłości (chyba), albo wymyślimy coś innego.]
OdpowiedzUsuńAicha Bell
[Więc może tymczasowo zostawmy relację Evy z Jane, bo nad tym muszę poważnie pomyśleć, a zastanówmy się nad wątkiem z Bastianem.]
OdpowiedzUsuńJane Leavitt
Jeśli Bastian White na treningu używa w stosunku do ciebie uprzejmego tonu, to znak, że mu podpadłeś.
OdpowiedzUsuńJeśli nazywa cię "księżniczką" i wzywa na rozmowę, nakazując zejść z miotły, możesz natomiast być pewien, że wdepnąłeś w najgłębsze, najgorsze możliwe bagno, z którego wydostanie się będzie kosztowało cię niezmierzoną ilość czasu, trudu i wysiłku; o ile w ogóle wyjdziesz z niego żywy.
Skoro mądrość uważana jest za córkę doświadczenia, to Drew w tym temacie mógłby uchodzić za niekwestionowanego geniusza. Niezgodność charakterów, a przede wszystkim skrajnie odmienny stosunek do treningów quidditcha oraz definiowania pojęcia dyscypliny sprawiły, że nie raz odbierał od Bastiana urozmaicone wiązankami przekleństw reprymendy, których charakter trafniej jednak oddawałoby mniej delikatne słowo "ochrzan". Tak długo, jak nie wiązały się one z żadnymi poważniejszymi konsekwencjami, przyjmował je na klatę - wpuszczał jednym uchem, drugim wypuszczał i dalej robił swoje. Tym razem jednak intuicja podpowiadała mu, że White naprawdę stracił cierpliwość. W głowie Drew zapaliła się czerwona lampka sygnalizująca, że stąpa bo bardzo cienkim gruncie i zachować musi wzmożoną ostrożność. Uznał nawet, że jeśli sytuacja będzie tego wymagać, posunie się do ostatecznej ostateczności - okazania skruchy.
Zleciał na ziemię. Mimo twardej, stabilnej powierzchni pod stopami, wcale nie poczuł się pewnie. Ciskające śmiercionośnymi promieniami spojrzenie Bastiana skutecznie mu to uniemożliwiało. Postanowił nie czekać bezczynnie na jego ruch i od razu przystąpić do obłaskawiania wściekłego lwa.
- Basti, Bastusiu kochany. - rozpoczął, nie mogąc powstrzymać się od użycia tego znienawidzonego przez własciciela zdrobnienia - Różnie między nami bywało, ale dziś wyjątkowo, z pełną świadomością, przyznaję ci rację, zanim jeszcze cokolwiek powiesz. Nawaliłem. Rozumiem, że jako przykładnemu kapitanowi oczywiście nie przystoi ci puścić tego płazem, także ok, możesz już zacząć mnie ochrzaniać. Zamieniam się w słuch.
[Jestem dziwna, ale kocham tą uległą, udającą skruchę wersję Drew xD Postawiłam na taką odsłonę, żeby nie było monotonnie i jestem strasznie ciekawa, co zrobisz z tym fantem ;)]
Z lekkim rozdrażnieniem zauważyła reakcję swojego ciała na bliskość chłopaka. Czuła gorąco na policzkach, świadczące jak myślała o szkarłatnych rumieńcach. Dreszcz przechodzący jej rozkosznie po kręgosłupie też był nie do przeoczenia. Miała wrażenie, że Krukon może teraz czytać z niej jak z otwartej księgi. Jednocześnie miała ochotę rzucić mu się na szyję za ofertę pomocy i również rzucić, ale jakiś porządny urok by zapamiętał, że z nią się nie zadziera. Cóż, na drugą opcję nigdy by się nie zdecydowała, a pierwsza została uniemożliwiona przez nieśmiałość Puchonki. Nowa opcja zawierała w sobie wpatrywanie się w Bastiana z lekko otwartą buzią i błyszczącymi oczami. Dopiero po chwili ogarnęła się lekko i kiwnęła głową, zamykając usta.
OdpowiedzUsuń- I tak mam do odbębnienia patrol, a nim przejdę z waszej wieży do siebie ba będzie można uznać to za wykonanie obowiązku - wyrzuciła z myśli grożącą jej palcem wyobrażoną Helgę Hufflepuff i uśmiechnęła się nieśmiało. - No i... dzięki i... przepraszam? Ale kurcze... następnym razem ostrzeż mnie, że macie zamiar pograć czy coś to... ominęłabym ten korytarz - nieśmiało nawija kosmyk włosów na palec, posyłając mu lekko spłoszone spojrzenie.
[Ja rzuciłam pomysłem, z zaczęciem czekam na Ciebie. ;)]
OdpowiedzUsuńAicha Bell
Po raz pierwszy w życiu droga z Wielkiej Sali do Wieży Ravenclawu tak okropnie jej się dłużyła. Przemierzała korytarze, odruchowo mnąc nieprzeczytany list, który znajdował się w jej kieszeni. Kto by pomyślał, że jeszcze w zeszłym roku szkolnym cieszyła ją każda poczta, a teraz nie odczuwała na jej widok nic poza niepokojem? Wiecznie bała się, że to jakaś informacja odnośnie Doriana, która źle na nią wpłynie. Wciąż zaciskała kciuki, żeby nie pojawił się wiadomość o jego zgonie. Ale czy w ogóle taka by się pojawiła? W końcu przepadł, a nie sądziła, żeby Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, pukał do drzwi rodzin swoich podwładnych z upieczonym ciastem i kondolencjami na ustach.
OdpowiedzUsuńPochłonięta tym, żeby dotrzeć już do swojego dormitorium, rzucić się na łóżko i zerkać już na kopertę, z nadzieją, że jednak rozpłynie się ona w powietrzu, by w końcu po kilku godzinach rozterki ją otworzyć, nawet nie zwróciłaby pewnie uwagi na dwóch Ślizgonów opierających się nonszalancko o ścianę. Istotne jednak jest tutaj słowo 'nie zwróciłaby', ponieważ okoliczności nie były na tyle przychylne, by dać jej na to szansę. Ledwie Millie ich minęła, a już do jej uszu dotarło: -Niezła dupa. Zafundowałbym jej niezły numerek.
To wystarczyło, żeby wyprowadzić ją z równowagi. Zatrzymała się, obróciła na pięcie i z gracją wystawiła im środkowy palec, a na jej ustach igrał zadziorny uśmieszek.
-Suka. - Warknął wyższych z nich, po głosie szatynka zorientowała się, że to ten sam, z którego ust padło poprzedie stwierdzenie. I w tym momencie resztki zimnej krwi, które jej zostały, po prostu wyparowały. Ruszyła w kierunku owego siódmoklasisty, którego kojarzyła tylko i wyłącznie z widzenia, szykując się do ataku. O tak, Millie potrafiła się bić, umiejętność nabyta dzięki wychowywaniu się z trójką starszych braci, a w ich przypadku nie pomagało ciągnięcie za długie włosy.
Miała Ślizgona już niemal na wyciągnięcie dłoni, gdy poczuła ręce obejmujące ją w pasie i odciągające do tyłu. Zaklęła siarczyście, a widząc uśmieszek błąkający się na ustach przeciwnika, adrenalina podpowiadała jej, że powinna zmazać mu go z twarzy.
Millie
Po wizycie w gabinecie McGonagall, Cassie poszła do swojego pokoju by doprowadzić się do porządku. Każda osoba którą mijała, widząc jej wyraz twarzy, schodziła jej z drogi. W Pokoju Wspólnym Ślizgonów nikogo nie było. Umycie się i przebranie nie zajęło jej dużo czasu. Chciał jak najszybciej wykonać zadanie i czym prędzej zapomnieć o całym zajściu. Gdy wspominała całe to wydarzenie z nerwów drżały jej ręce, a po policzkach zaczynały płynąć łzy. Nikt jej nigdy tak nie upokażał, jak Bastek w ciągu ostatnich miesięcy. To zawsze ona była tą, która łamała serca i niszczyłą psychicznie innych, a tu nagle ma godnego siebie przeciwnika i nie ma pojęcia jak go pokonać.
OdpowiedzUsuńCałą drogę myślała o karze jaką razem z Bastianem dostali. Czyszczenie pucharów. Zadanie wcale nie było ciężkie i trudne, ale największym problemem w jego wykonaniu było to, że pracować mieli tylko we dwoje w niewielkim pomieszczeniu. Oni, którzy nienawidzili się od momentu zerwania, razem w zamkniętej przestrzeni. To nie może się udać. Minerwa McGonagall przydzieliła im tą pracę by wreszcie wyjaśnili sobie wszystko, nauczyli się współpracować i doszli do jakiegoś kompromisu. Dogadanie się z White'em Cassandra uważała za niewykonalne.
Nie wiadomo kiedy przeszłą całą szkołę i znalazła się przy drzwiach tego nieszczęsnego pokoju.
Odetchnęła z ulgą gdy okazało się, że Bastiana nie ma jeszcze w środku. Przez głowę przewinęła jej się myśl, że może tym razem też udało mu się jakoś wymigać, ale nim zaczęła rozwijać tę myśl w drzwiach stanął Bastek. Z jego miny można było wywnioskować, że ten rodzaj kary też nie przypadł mu do gustu i że także nie widzi szansy na dogadanie się z Cassandrą.
- Zróbmy to szybko. Nie mam zamiaru spędzić tu reszty dnia. Tym bardziej z Tobą.- wrogość w jej głosie była aż namacalna. Nie patrząc dłużej w Jego stronę zaczęła sprzątać.
Po głowie przemknęła jej myśl, że na przyszłość musi dobierać sobie tak chłopaków, by ci uzupełniali jej zaległą wiedze z przedmiotów beznadziejnych, np. z takiej historii magii. To tak na wypadek, gdyby później z nimi zerwała i głupie zrządzenie losu przekierowało ich oboje pod drzwi pokoju wspólnego. Może zrobi jakiś test sprawdzający, gdy się w kimś zakocha?
OdpowiedzUsuńZ zamyślenia wyrwał ją głos Bastiana. Pokój życzeń. Pamiętała ten pokój, tam upiła się razem z Evą Reeve alkoholem przeznaczonym na imprezę chłopaków. Wtedy jeszcze obie nie wiedziały, gdzie się znajdują. Później od Huncwotów Kristel dowiedziała się, że to właśnie Pokój Życzeń, o którym wiedzą jedynie wtajemniczeni uczniowie. Zabolało ją wtedy, że nie była jednym z nich i dowiedziała się o jego istnieniu przez przypadek. W końcu to byli jej przyjaciele, mogli o nim wspomnieć. Dlatego też bardzo zdziwiło ją, że Bastian White wiedział o istnieniu tego miejsca.
- Pokój życzeń? Skąd wiesz co to jest? – Zapytała zafascynowana, mrużąc swoje duże oczy i patrząc na niego przenikliwie.
To nie była prawda, że Millie wiecznie pakowała się w kłopoty, a przynajmniej nie robiła tego świadomie. Miała buńczuczny charakter i nie potrafiła się z tym kryć, właściwie to nawet nie odczuwała takiej potrzeby. Nigdy nie sądziła, że powściągliwość jest pozytywną cechą, szatynka nie potrafiłaby tłamsić wszystkiego co myśli i czuje w sobie, wystarczyła już sytuacja z Dorianem, żeby ją roznosiło od środka.
OdpowiedzUsuńByła wściekła, że akurat Bastian zjawił się na korytarzy, że ją odciągnął i kazał im, tak po prostu, odejść. Ślizgoni pozwalali sobie na zbyt wiele, a Walker miała ochotę nauczyć ich pokory. Okej, mieli czystą krew (zresztą nie tylko oni), ale to nie czyniło z nich króli. Nie wspominając o tym, że nie dodawało im urody, bo może i na dziewczyny z ich domu działało grubiaństwo, ale na pewno nie na wszystkie pozostałe!
Miała ochotę sięgnąć różdżki, gdy Avery i ten drugi szli już w bliżej nieznanym jej kierunku, śmiejąc się przy tym tryumfująco, i rzucić na ich jakieś zmyślne zaklęcie, jednak gdy tylko jej ręka zaczęła wędrować w kierunku przedmiotu, poczuła, że dłoń White'a mocniej zaciska się na jej ramieniu, więc odpuściła.
- Po co się wtrącasz, White? - Warknęła na niego, gdy tylko Ślizgoni zniknęli za zakrętem, posyłając mu przy tym rozżalone spojrzenie. Wpieprza się do tego, niczym rycerz w lśniącej zbroi, którego Millie wcale nie potrzebowała.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu powoli wpełzającego na usta w niejakiej odpowiedzi na pierwszy komentarz Bastka.
OdpowiedzUsuń- Tylko, jeśli mam swoje powody. - odparła, w końcu obdarzając chłopaka krótkim spojrzeniem. Spodziewała się, że jego widok wywoła wiązankę mimowolnych reakcji - nagłe wstrzymanie oddechu, falę gorąca przyjemnie rozlewającą się po ciele, włochatą gulę zatrzaśnietą w gardle. Na szczęście mogła po chwili zawiesić wzrok na samych niesionych przez niego wiadrach, które jej zdaniem stanowiły zagrożenie dla zdrowia i życia każdej ludzkiej istoty. Wolała nawet nie myśleć, w jaki sposób gajowy produkuje lub nabywa podobne specyfiki.
Mary robiło się niedobrze już na sam widok zachowania Bastiana w zetknięciu się z kołkogońskim żarciem, co skutecznie odwlekało moment, kiedy sama miałaby się wziąć za przeniesienie ostatniego wiadra. W miarę zbliżania się Krukona do zagrody Ona odsuwała się drobnymi kroczkami, by w końcu odskoczyć wręcz, gdy wylał ich zawartość do koryt. Włochata kula w gardle była niczym w porównaniu z momentalnym odruchem wymiotnym, który wstrząsnął jej ciałem. Skrzywiła się i złapała krótko za brzuch, by powstrzymać kolejne nieprzyjemne reakcje, po czym spojrzała na Bastka. Była zbyt oszołomiona, by odpowiedzieć Mu w logiczny sposób, więc tylko kiwnęła głową z rozszerzającym się uśmiechem. W końcu ochłonęła i westchnęła, niejako z dezaprobatą dla zadania, jakie postawił przed nimi Hagrid.
- Byłbyś taki miły i zajął się ostatnim wiadrem? Ja dziś nie dam rady. - mruknęła nieudolnie przymilnym tonem głosu, robiąc równie nieudolne słodkie oczka. Nie była łagodna, kobieca ani z gruntu sympatyczna, tak przynajmniej się jej wydawało. Być może samo to przekonanie sprawiało, że próby przypodobania się komuś spełzały na niczym.
Bastian wszedł bez słowa do środka i oboje zabrali się do pracy. Atmosfera panująca w środku była nie do zniesienia. Gdyby Minerwa nie zabrała im różdżek jak nic skończyło by się to pojedynkiem.
OdpowiedzUsuńJednak w tej sytuacji jedyną broń jaką posiadali to ścierki, wiaderko z wodą, pięści i język. To ostatnie potrafi zadać więcej bólu i wyrządzić większą krzywdę niż użycie siły fizycznej. White był wysoki i wysportowany, jak przystało na kapitana drużyny. Cassie wiedziała, że w walce na pięści nie miałaby najmniejszych szans dlatego jedyną jej bronią mogły być słowa. Nie chciała jednak zaczynać kolejnej awantury. Miała nadzieję że szybko skończą i rozejdą się, każdy w swoją stronę. Czasami zdarzało się, że nieświadomie Cassandra zerkała na Bastka i zastanawiała się jak to się stało, że teraz aż tak bardzo się nienawidzą. Odpowiedź na to pytanie była prosta i oczywista. Złamał jej serce, ale przede wszystkim upokorzył przed całą szkołą i wszystko dla głupiego zakładu. Nie żałowała czasu gdy byli razem, jedynie nie mogła sobie wybaczyć, że pozwoliła mu zbliżyć się do siebie. Zaczęło jej na nim zależeć i to był cały problem. Nigdy nie wybaczy mu tego co zrobił.
Myjąc puchary znajdujące się na najwyższej półce, Cassandra zawiesiła wiaderko z wodą na drabinie. Ciągle rozpamiętując i analizując przeszłość, nie zwracała większej uwagi na to co robi.
Niespodziewanie drabina się zachwiała i Cassie straciła równowagę. Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wiaderko z wodą spadło na podłogę ochlapując przy okazji Bastiana.
-Przepraszam, nie chciałam tego zrobić.- Słowa skruchy zaczęły wypływać z ust dziewczyny.- To był wypadek. Naprawdę nie zrobiłam tego specjalnie.-Gdy jednak uświadomiła sobie, że właśnie przeprasza White'a dodała z uśmiechem- Ale w sumie zimny prysznic dobrze Ci zrobi.
Wojna rozpoczęła się na nowo.
Oczywiście rozumowanie Bastka nie było mylne, bo gdyby tylko miała okazję, faktycznie pobiegłaby za Ślizgonami. Emocje wciąż w niej buzowały, a żeby jej uspokoić potrzebowała dłuższej chwili. Nigdy nie potrafiła nad sobą panować, co od zawsze doprowadzało jej matkę do szewskiej pasji. Ojciec natomiast umywał ręce i podśmiewał się pod nosem, dopóki nie dochodziło do rękoczynów, wtedy wkraczał ze swoją surową ręką. Chociaż i tak Millie zawsze dostawała (o ile w ogóle) łagodniejsze kary niż jej starsi bracia.
OdpowiedzUsuńI tu punkt dla Bastiana, miał cholerną rację. Jakby jej tato się o tym dowiedział, to pewnie wpadłby w szał, a zdarza mu się to niezwykle rzadko. Znając życie nie omieszkałby się nawet zjawić w Hogwarcie i wygłosić paru kazań, Eusebius już taki właśnie był. Tym bardziej, że bójka to faktycznie temat tabu w ich środowisku jeśli chodzi o kobiety, a on nie mógł sobie pozwolić na kolejny skandal po zniknięciu Doriana. Zwłaszcza, że ministerstwo już bacznie przyglądało się temu, co dzieje się w ich rodzinie.
Westchnęła krótko, dając znak, że się poddaje. - W takim razie muszę iść po kurtkę. - Zrobiła krok w przód, jednak gdy zauważyła, że Bastek wciąż uważnie się jej przygląda, uniosła ręce w poddańczym geście. - Będę grzeczną dziewczynką. Poczekaj na mnie jeśli chcesz, będę za pięć minut. - Dodała, po czym ruszyła szybkim tempem do swojego dormitorium. Właściwie co jej szkodzi? Będzie miała chwilę, żeby spokojnie przeczytać list, zapalić papierosa, no i pooglądać trening, w końcu bracia zaszczepili w niej miłość do Quidditcha jeszcze zanim wyrosła z pieluch.
Pospiesznie zamieniła mundurek na dżinsy i gruby sweter, zarzuciła puchową kurtkę, szyję obwinęła szalikiem w kolorach swojego domu, a na nogi wciągnęła kozaki. List przełożyła do kieszeni i wrzuciła jeszcze do niej paczkę przemyconych papierosów.
- Widzisz? Nie uciekłam, nie dorwałam Ślizgonów i nie wylądowałam w Skrzydle Szpitalnym. - Oznajmiła, gdy znów znalazła się obok White'a.
Doskonale pamiętała fajerwerki, które utworzyły się w niezbyt atrakcyjną dla oka twarz Snape’a. Pamiętała, jak doskonale bawiła się, oglądając całe show, w które chłopcy włożyli tak dużo pracy. No i Bastian, jej ówczesny chłopak. Jeszcze wtedy byli w związku, Kristel nie mogła zapomnieć, jak chłopak pocałował ją, gdy niebo huczało i raziło barwami petard. Czemu jej wtedy nie powiedział o Pokoju Życzeń? Starali się nie mieć przed sobą tajemnic, a przynajmniej tak to sobie wmawiali. Jednak dziewczyna sama musiała przyznać przed sobą niezaprzeczalny fakt – nie mówiła mu zawsze całej prawdy, wiele faktów zatajała, wiele rozmów po prostu omijała. Tak więc nie mogła mieć do niego teraz żadnych pretensji. Kiedy poczuła chłód ciarki przeszły jej po plecach. W Pokoju Życzeń było ciepło, jeśli znalazł się tam zmarzluch, lub zimno, gdy wpadł do niego zdyszany, rozgorączkowany uczeń.
OdpowiedzUsuń- Idziemy? Bo ja nie bardzo mam ochotę spędzić tutaj noc
I ona również nie zamierzała. Trzeba było podjąć decyzje, myśleć trzeźwo i wziąć się w garść. Nie mogła zdać się na swoją pamięć i łaskawość kołatki, która była wredną…
Pobiegła wzdłuż korytarza za chłopakiem. Myślała, że będą szli w milczeniu, bo ich obecne kontakty ograniczały się do minimum a bonusem były chłodne spojrzenia. Jednak Bastian postanowił dziś wyjrzeć za teren swoich własnych komunikacyjnych ograniczeń.
- A ty? - zagadnął. - Skąd wiesz o Pokoju?
Pytanie było ciężkie, a ona nie chciała na nie odpowiadać. Miała opowiedzieć mu historie o przemytniczce alkoholu, która dostarczała jego eks whisky na sekretne przyjęcie, jednak w pewnym momencie obie natrafiły na tego grubego kota wraz z jego cuchnącym panem i musiały brać nogi za pas, aż w końcu natrafił się pewien tajemniczy pokój, do którego obie były zmuszone wejść? A potem pokusa spróbowania tego trunku była zbyt wielka i tak się stało, że obie skończyły następnego dnia na kacu. Ale Bastian znał Eve, przecież tyle razy łapała się na odczuwaniu zazdrości wobec niej. Po zerwaniu nawet o tym nie pamiętała i dziewczyna już się jej z chłopakiem nie kojarzyła. W każdym razie dziwne było to, że mu o tym incydencie nie powiedziała.
Mimo iż obecnie nie miała nic przeciwko sekretom w ich byłym związku, to musiała jakoś zbyć pytanie Krukona:
- Mogłeś mi już wtedy o tym Pokoju Życzeń powiedzieć, wiesz?
[Od razu na wstępie powiem Ci, że zdecydowanie oboje panowie przypadną sobie do gustu, czuje to w kościach! Wpadł mi do głowy taki pomysł, że skoro Bastian nie lubi zaciągać długów wdzięczności, to może bym się z nim podroczyła? Powiedzmy, że Michaił, jako przykładny uczeń, dzięki swojej opinii wybronił go jakoś przed rozwścieczonym nauczycielem czy coś takiego? I teraz biedny Bastek wścieka się na swojego współlokatora za wtrącanie się w nie swoje sprawy?
OdpowiedzUsuńPanowie oczywiście musza się znać, bo nie dość, że ten sam dom, to i rok, więc dormitorium pewnie wspólne! Ale powiedzmy, że do tej pory mieli luźne kontakty, chyba że masz inną wizję?]
-Spoko- Słysząc ten wyraz odetchnęła z ulgą. Wydawało jej się że będzie to początek kolejnej bitwy w dość trudnej i długiej wojnie. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Cassie czyściła po kolei pucharu zaczynając od najwyższej półki kończąc na tej najniższej. Gdy sięgała wgłąb tej ostatniej poczuła na plecach zimną wodę.
OdpowiedzUsuń- Ups! - To wszystko na co zdobył się White.
Krew w żyłach Blackwell'ówny zaczęła szybciej krążyć. Na policzkach pojawiły się rumieńce, a palce zacisnęły mocniej na ścierce. Czując po plecach płynącą wodę i przyklejającą się do nich koszulkę Cassie była wściekła. Jej cierpliwość i opanowanie były na krańcu wytrzymałości. Gdyby nie fakt, że za zniszczenie którejś z nagród, podczas kolejnej kłótni, dostali by ponownie karę to z wielką chęcią rozbiłaby mu którąś na głowie. Postanowiła jednak nie kłócić się z Bastkiem, zrobić co mają zrobić i go unikać. Choć to ostatnie było raczej awykonalne. Ich drogi mimo starań zawsze gdzieś się przecinały.
Nie mogła jednak pozostawić tego bez żadnej reakcji, albo raczej nie chciała. Długo nie musiała się zastanawiać co powinna zrobić.
Czekało ich jeszcze trochę pracy, a nieprzyjemny dotyk mokrego materiału nie pozwalał zignorować tego zajścia. Postanowiła więc zdjąć koszulkę, by było jej wygodniej. Cóż nie mogła pójść do pokoju się przebrać więc to była jedyna rzecz która przyszła jej na myśl.
- Mam nadzieję, że nie będzie Ci to przeszkadzać.- Powiedziała obojętnym tonem rozbierając się. Nie zwracając uwagi na reakcję chłopaka i zabrała się dalej za czyszczenie.
[ Dobra. Za jakość tego poniżej nie odpowiadam. Od dawna nie byłam na żadnym blogu i nie wiem jak mi to "rozgrzanie się" wyjdzie. Sama jesteś sobie winna, jakby co ]
OdpowiedzUsuńWiele osób twierdzi, że dziewczyny zawsze chodzą grupami. Wszędzie. Po byle głupotę, a już na pewno do toalety. Jakby się bały, że gdy tylko się rozdzielą, ktoś je zaatakuje, czy coś w tym stylu. Ale przecież to nie była prawda! Przynajmniej uparcie zaprzeczała temu Lena, która lubiła samotne wędrówki. Nie zawsze, bo w towarzystwie też czuła się dobrze. Jednak nie miała nic przeciwko, by bez przyjaciółki obok udać się na drugi koniec szkoły.
Dlatego tego dnia po raz kolejny dzielnie pokonywała korytarze, mając za nic to coś co miałoby się jej stać bez koleżanki. Korzystając z tego, że prawie wszyscy byli na obiedzie, chciała spokojnie pokręcić się po bibliotece, by znaleźć interesującą ją książkę. Bez słuchania chichotów i komentarzy na temat każdego faceta, który pojawi się w zasięgu wzroku jej przyjaciółek. Choć na obiad oczywiście planowała wrócić. Bez przesady żeby dla nauki opuścić posiłek.
Jednak w połowie drogi coś zakłóciło jej wędrówkę. Czyżby naprawdę istniał jakiś potwór, czający się na samotne nastolatki? Nie, tak naprawdę dziewczyna usłyszała niewyraźny krzyk*, a następnie serię głośnych huknięć. Dźwięki te dochodziły z pobliskiej klasy. Nie byłaby sobą, gdyby tam nie zajrzała. A gdy zobaczyła, co się tam wydarzyło, poczuła, że spóźnienie się na obiad było jej najlepszą decyzją w życiu. Oto Sebastian White leżał wśród powywracanych ławek ze strachem w oczach obserwując jakieś latające po środku klasy owady. Jakby tak bardzo bał się tych owadów, że uciekając, zapomniał o tym, że w klasie stoją meble i na nie wpadł. Co zresztą najprawdopodobniej się wydarzyło. Lenka dopiero po chwili zorientowała się, że nie były to byle jakie owady, tylko... (chwila powagi) osy. Jednak nawet fakt, że były to "niebezpieczne" owady, nie osłabił jej rozbawienia. Przecież to tylko robaczki! Sama jakoś nie miała z tym problemu i nie miała zamiaru uciekać. Chciała się nacieszyć tym widokiem.
- Żałuję, że nie mam przy sobie aparatu - mruknęła, śmiejąc się cicho. Chłopak dopiero wtedy na nią spojrzał z nieodgadnioną miną. Złość, strach, desperacja? Nie miała czasu tego rozgryźć. Zresztą nawet nie próbowała, bo dalej trzęsła się ze śmiechu.
[ Załóżmy, że osy nie były aż tak agresywne, bo stworzone przez uczniów. Gdyby Bastek został od razu użądlony, wątek chyba nie miałby sensu ;) ]
Dłuższą chwilę zajęło Drew przyswojenie i przełknięcie usłyszanych słów pozostawiających po sobie zdecydowanie posmak goryczy. Początkowo bowiem jego umysł podświadomie usiłował wyprzeć je poza granice świata rzeczywistości i pozostawić w sferze "przesłyszenia", ewentualnie "nieudanego żartu" kapitana, którego ton oraz spojrzenie natychmiast wykluczały jednak tę drugą opcję. Pal licho jego moralizujące gadki. Taki już był, musiał poużywać sobie trochę na biednych, podległych mu zawodnikach i z racji pełnionej funkcji udowodnić swoją wyższość. A dowodzenie swej wyższości nad Drew sprawiało mu chyba szczególną satysfakcję, co, przeprowadzając pokrętną analizę psychologiczną, można by uznać w sumie za pewien rodzaj komplementu. Obrońcę przeraziły jedynie ostatnie słowa Bastiana. "Nie zagrasz w kolejnym meczu" - rozbrzmiewało w jego głowie raz po raz, niczym mantra. Jak on śmiał mu zrobić takie świństwo? Podły, wredny, pamiętliwy, podły, podły Bastian. A właściwie Bastuś. Nie miał prawa!
OdpowiedzUsuńJednak cały cymes w tym, że prawo właśnie stało po jego stronie; jak zwykle to bywa - po stronie tyrana. Drew zdawał sobie sprawę, że znajduje się na z góry przegranej pozycji i jakiekolwiek dyskusje mogłyby tylko pogorszyć sytuację. Dlateg kipiąc w środku z wściekłości, poddał się bez walki.
- Wedle życzenia, kapitanie Bastusiu. - dosadnie zaakcentował dwa ostatnie słowa, starając sie nadać im charakter obelgi - Przynajmniej przez najbliższe dni z czystym sumieniem będę mógł olewać ten cyrk, zwany przez ciebie szumnie "treningiem" i wygrzewać się w Pokoju Wspólnym, podczas gdy wy będziecie urządzać konkursy, kto szybciej zamieni się w sopel lodu. W sumie, bardzo przyda mi się mały urlop na regenerację sił, dzięki, że o tym pomyślałeś. Zastanawiam się tylko, jak silna musi tkwić w tobie chęć dokopania mi, skoro - jedynie w tym celu - na własne życzenie pozbawiasz WŁASNĄ drużynę najlepszego zawodnika. Ale nie wnikam. Na pewno masz już w głowie przygotowane pełne chwytliwych słówek przemówienie wyjaśniające najbliższą przegraną Krukonów. I dam sobie rękę uciąć, że moja nieobecność zostanie w nim dyskretnie przemilczana. W końcu, od czego się jest kapitanem, nie? - uśmiechnął się ironicznie, wykonując wymowny ruch ramionami w górę i zabrał się do zbierania swoich rzeczy.
Drew znał swoją wartość. Największą satysfakcję dawała mu jednak pewność, że Bastian również był jej świadom. Musiałby być głupcem, sądząc, że znajdzie w Hogwarcie obrońcę, który w pełni zrekompensuje drużynie utratę tak silnego ogniwa jak Burrymore.
Ostro pogrywał, ale nie przewidział jednej rzeczy. Szachując Drew, sam również odsłonił swojego króla.
[Ja nie wiem, ale to chyba nie jest normalne, żeby aż tak jarać się wątkiem ;)]
Przygryzla warge, by nie afiszowac sie za bardzo z tryumfalnym usmiechem, ktory wykwitl na jej ustach, gdy Bastek niechetnie, ale jednak postanowil sie wyreczyc Mary w odrazajacym obowiazku. Spodziewala sie jednak, ze w nastepnych dniach chlopak juz jej nie odpusci. Tyle wygrac, ze miala nastepne dwadziescia cztery godziny na fizyczne i psychiczne przygotowanie sie do spotkania pierwszego stopnia z tym obrzydlistwem, gdzie sama mysl o przeniesieniu wiader przyprawiala dziewczyne o zawroty glowy i scisk w zoladku. Na razie jednak odetchnela z ulga i spojrzala na Krukona przepraszajacym wzrokiem.
OdpowiedzUsuń- Dziekuje i przepraszam, ale wolalam oszczedzic Ci widoku swoich wymiocin w gratisie. - skrzywila sie lekko, po czym schylila po skorzana torbe lezaca w sniegu, strzepnela jego nadmiar i przelozyla przez glowe. Kiedy w koncu uwolnila mysli od kolkogonkow i ich nawykow zywieniowych, dotarlo do niej, jak mroznie i nieprzyjemnie jest na dworze.
- Nie wiem jak Ty, ale ja wrocilabym juz do zamku. Wole przewertowac pol biblioteki w poszukiwaniu informacji o tych kreaturach, niz zamarzac, udajac, ze obserwuje ich zachowanie. - prychnela cicho, przebierajac nogami, gotowa przebiec sie pare kolek wokol chatki Hagrida, by tylko sie rozgrzac, chociaz w tym przypadku najlepsza bylaby parujaca, zielona herbata i kominek w Pokoju Wspolnym Gryffindoru lub gruby koc w szkocka krate i Godzilla ogrzewajaca nogi przy dobrym tomiku poezji. Cokolwiek.
[sorki za brak polskich znakow, pisze na komorce. :c]
[Jezusie, teraz spojrzałam, jak tego mało. wstydzę się za siebie ;-;]
UsuńChwyciła jego ramię z lekką niechęcią, wciąż była trochę wkurzona, ale wiedziała, że jeśli odmówi, to Bastek nie przyjmie tego lekko. Co się tyczy jego bycia dżentelmenem, to była to kwestia sporna, okej Millie znała go dobrze i w sumie poza dogryzaniem sobie na wzajem nie zrobił jej nic, wiedziała natomiast, że opinia o Bastianie na skalę Hogwartu była, lekko mówiąc, średnio przychylna.
OdpowiedzUsuńSzatynka nie cierpiała zimy, o czym sobie przypominała za każdym razem, gdy wychodziła z zamku. Okej, kiedy siedziała w ciepłym dormitorium z kubkiem kakao w ręce i spoglądała na śnieg, którym obsypane były całe błonia i zakazany las, mogła nawet przyznać, że ta pora roku nie jest taka zła. Wystarczyło jednak pięć minut poza murami i wracała do swojej nienawiści skierowanej ku matce naturze i zazdrościła bratu, który w Australii ma przez cały rok wysokie temperatury.
Mimowolnie przysunęła się bliżej chłopaka, jakby przez to miało jej się zrobić cieplej, szczerze powiedziawszy niezbyt pomagało.
- Chcieli... - Miała zamiar dodać 'poruchać', ale zdążyła się ugryźć w język. Ostatnio doszła do wniosku, że mimo wszystko musi trochę nad sobą popracować, bo zauważyła, że swoją bezpośredniością i, nie czarujmy się, wulgarnością, peszyła wiele osób. - ... się z kimś zabawić, padło na mnie. - Wciąż dało się usłyszeć w jej głosie resztki irytacji. - Nie spodobała im się moja reakcja na ich komentarz i chwilę później wkroczyłeś ty.
Z każdym kolejnym krokiem co raz bardziej skłaniała się ku stwierdzeniu, że wyjście z Bastkiem było złym pomysłem. Podczas gdy on i reszta drużyny będą wciąż w ruchu, ona chyba zamarznie na tych cholernych trybunach. Tyle, że nie za bardzo miała się już jak z tego wycofać, a dodatkowo byli już niemal na stadionie.
Patrząc w przeszłość nie miała za złe Bastianowi, że robił jej wyrzuty w związku z dużym odsetkiem mężczyzn w gronie jej przyjaciół. Ale wtedy i owszem – miała dużo do powiedzenia w swojej obronie. Nie wiedziała, jak mógł zarzucać jej to, że życie dziewczyny nie jest skupione wyłącznie na nim. Teraz myśląc o tym teraz trochę bardziej obiektywnie, to chłopak tych awantur tak wiele nie wszczynał, mimo iż wydawało jej się wtedy, że większość gestów, które wykonywał, są dowodami jego zazdrości. Wydawało jej się również, że takich momentów było o wiele za dużo, kiedy w rzeczywistości Bastian nie był takim zazdrośnikiem, za jakiego go miała. Ona sama mogła spędzać z nim trochę więcej czasu… Ale chwila. Nie mogła zwalać na siebie całej winy za to, że ten związek uległ rozpadowi. Może i była głupia, ale on w tej całej sprawie nie pozostawał święty. Z kolei głównym grzechem Kristel była fascynacja Syriuszem Blackiem. Dobrzy przyjaciele, którzy zawsze umieli nawzajem doprowadzić się do białej gorączki. Ale nie wyobrażała sobie życia bez niego. Nie chciała wykraczać poza granice ich przyjaźni, ale czasami czuła że Black chce czegoś więcej i Bastian również musiał to czuć. Lubiła wychodzić na kremowe piwo z Huncwotami, którzy jako nieliczni traktowali ją na poważnie. Nie była wśród nich jedynie hojnie wyposażoną dupą. Ich żarty były śmieszne, ale czasem bezsensowne i głupie. Zdarzało jej się skrytykować Pottera i Blacka, głównych pomysłodawców, za ich wybryki. Rozumiała tym samym, że mierzyła prosto w ich dumę i pozostawiała ją urażoną a młodych mężczyzn naburmuszonych. Może dlatego nie powiedzieli jej o skrytce tych wszystkich materiałów, które służyły do utarcia nosa wybranym czarodziejom. Obawiali się, że ich zgromadzone dobra mogą szybko zniknąć, gdy Kristel pojawi się w tym sekretnym miejscu. Wtedy coś ją ukłuło. Naprawdę mieli ją za taką? Może ostatnimi czasy stała się trochę za poważna. Powinna wyluzować. Tak! Zrobić coś szalonego. Ale z jej byłym chłopakiem? Nie do końca była pewna, czy to wchodziło w grę. Brakowało jej trochę tej spontaniczności, którą cechowali się przeważnie Gryfoni.
OdpowiedzUsuńNie odpowiedziała nic na jego kąśliwą uwagę o huncwotach. Gdy już znaleźli się na miejscu, zrobiła co trzeba, by Pokój Życzeń się pojawił. Myślała wtedy o ciepłym pomieszczeniu i jakimś dobrym jedzeniu, bo zdecydowanie zgłodniała.
Gdy pojawiły się drzwi żadne z nich nie wahało się postawić krok na przód i przekroczyć próg. Kristel przeszyła fala ciepła. To było pierwsze co poczuła. Kolejnym uczuciem było wielkie zdziwienie. Pokój był średniej wielkości, a znajdował się w nim jedynie stoliczek z ciasteczkami i dwuosobowe łóżko. Jedno. Pieprzone. Łóżko.
- Dobra Bastian – zwróciła się do chłopaka, nie odwracając wzroku od tego komicznego obrazka, który miała przed sobą. – Wiem, że ciężko będzie ci to znieść, ale musisz spać na podłodze.
I szlak trafił całą spontaniczność.
[ Powiedzmy, że Ci wierzę, bo miło się wierzy w takie rzeczy ;D ]
OdpowiedzUsuńTo nie było śmieszne? Poważnie? Dla Leny była to najzabawniejsza rzecz jaką widziała od miesięcy! No przynajmniej w tym miesiącu. Na dodatek ten jego głos. Chciała zapamiętać tą chwilę na zawsze. Gdyby jeszcze był dzieckiem, ale to był dorosły facet! I na dodatek Sebastian, którego nie darzyła szczególną sympatią.
- Jakieś "proszę", by się przydało, czy coś. Zwłaszcza, że jak twierdzisz, od tego zależy twoje życie - odparła spokojnie. Nie zamierzała spełniać jego żądań. Nie lubiła rozkazów.
Może gdyby wiedziała, że chłopak jest uczulony zachowałaby się inaczej. Ale skąd mogłaby wiedzieć? Pomagając mu od razu, pozbawiłaby się przyjemności obserwowania tej scenki. Nie miała pojęcia, że on naprawdę umiera ze strachu. Choć mogła się domyślić, że coś jest nie tak. Bo jakie inne byłoby wytłumaczenie dla takiego zachowania? Chyba nikt nie panikował aż tak bez powodu. Ale była zbyt rozbawiona, by teraz nad tym myśleć.
[Mam dwa pomysły:
1. w ostatnim momencie użądli go osa i dziewczyna będzie musiała go zaprowadzić do skrzydła szpitalnego i będzie mieć ogromne wyrzuty sumienia
2. Bastuś tylko będzie myślał, że został użądlony, w panice pobiegną do Skrzydła Szpitalnego, po czym okaże się, że to tylko drzazga, czy coś w tym stylu
I nie wiem jak mi to coś wyszło, bo piszę na komputerze brata, gdzie jest okropna klawiatura ;/ ]
[ Boże, patrzę na długość i jestem zażenowana ;/ Przepraszam, poprawię się, gdy wróci do mnie mój laptop ]
UsuńLenka
Współpracowników się nie wybiera. Niestety. A przynajmniej nie leży to w obowiązkach, czy może raczej – przywilejach, Aichy. Natomiast takie zezwolenie dostał profesor Flitwick – dyrygent hogwarckiego chóru, do którego akurat należała Aicha. Bo ładnie śpiewała. I wysoko. A chór potrzebował sopranu. Nie wspominając już o sopranie koloraturowym, który w dodatku był bardzo rzadki – dlatego Gryfonka uwielbiała swój głos za wysoką skalę. Mniejsza z tym.
OdpowiedzUsuńNiestety, to jej, jak zwykle, padło przyprowadzić kolejny cel profesora pod jego krótkie nóżki. Tym razem upatrzył sobie Krukona – Bastiana White’a, który miał akompaniować do jej solówki. Chłopak musiał być bardzo zdolny, skoro został ściągnięty, pomimo że nie należał do chóru. A przynajmniej panna Bell go na zajęciach nie widziała – ale przecież sekcja instrumentalna ma rzadko próby z wokalem. Nieważne. Miała wrażenie, że ich znajomość nie będzie należała do udanych. Przeczuwała coś, że chłopak należy do typu tych aż zbyt pewnych siebie, „och, co to nie ja” i te sprawy, którzy panienek mieli na pęczki, a i tak wybrzydzali. Zawsze, widząc taką skaczącą, piszczącą fankę, Aicha krzywiła się i uciekała od niej najdalej jak mogła. Strzeż, Boże.
Dostrzegła go przy obrazach. To znaczy – zdawało jej się, że to on, po krótkim rysopisie jakiejś ślicznotki, która najwidoczniej była Bastianem wysoce zainteresowana. I nagle dopadają ogromna niepewność – pozostałości po starym charakterze cichej myszki pod miotłą, „mnie tu nie ma”, jestem grzecznym, uroczym aniołkiem i tak dalej. Wzięła trzy głębokie wdechy ustami i podeszła do chłopaka, który natychmiast się do niej odwrócił.
- Możesz mi pomóc, o ile nazywasz się Bastian White – odparła, stając dokładnie naprzeciwko niego, chociaż nie wiedziała, czy jest to dobre posunięcie. – Profesor Flitwick bardzo ceni sobie Twoją grę na fortepianie i jednocześnie wychodzi z prośbą o zaakompaniowanie podczas jednego z występów naszego chóru, podczas solówki podobno bardzo zdolnej artystki. – Cóż, nie musiał przecież wiedzieć, że chodzi o nią. – Dlatego byłabym niezwykle wdzięczna, gdybyś przerwał teraz swoją interesującą pogawędkę z szanownymi waszmościami – skinęła głową z poważaniem w stronę obrazów – i udał się wraz ze mną do Wielkiej Sali. Możemy pójść na taki układ? – zapytała uprzejmie, unosząc jedną brew ku górze.
Aicha Bell
Miała nieodparte wrażenie, że to ostatnia chwila na ucieczkę przez śnieżycą lub innym równie nieprzyjemnym, co niebezpiecznym zjawiskiem pogodowym, dlatego czym prędzej stawiała kolejne kroki, materializując w zakamarkach podświadomości gorący gulasz, zupę dyniową i grzańca, którego wprawdzie nigdy nie piła, odrzucona smakiem alkoholu, lecz na samą myśl o nim robiło się jej cieplej na sercu. Dziękowała matce w myślach za nowe śniegowce, dzięki którym nie musiała przedzierać się pingwinim krokiem przez zaspy w obawie przed poślizgnięciem się i spotkaniem pierwszego stopnia z lodowatym podłożem. Dzięki nim mogła narzucić szybsze tempo marszu, wspierana pośrednio majaczącym się w oddali wejściem do zamku.
OdpowiedzUsuń- Wieeem. - zaśmiała się cicho, zanim nawet zdążyła włączyć myślenie w stylu O-nie-teraz-będę-musiała-z-nim-spędzić-conajmniej-godzinę-na-pisaniu-tego-pieprzonego-referatu. Kiedy w końcu i ono się pojawiło, uśmiech momentalnie zszedł jej z twarzy, w gardle znowuż urosła wielka, włochata gula, a bebechy przewróciły się o sto osiemdziesiąt stopni, i tym razem ani jedna z jej reakcji nie wydawała się przyjemna. Wiele można było jej zarzucić, ale nie brak inteligencji - zdawała sobie sprawę z tego, że po tematach obrdzydliwych nawyków żywieniowych i godzin kopulacji kołkogonków przejdą do ich, jakby to nie było, cholernie dziwnej i niezręcznej relacji. Wobec nieuchronnych, codziennych spotkań w czasie najbliższego tygodnia wiedziała jednak, że nie da się odwlec tej chwili ani o minutę. Najwyższy czas znaleźć logiczne wytłumaczenie swojego jakże nielogicznego, debilnego wręcz zachowania, moja panno.
Pogrążona w coraz to bardziej desperackich myślach, milczała jak zaklęta, nieświadoma swojego zachowania. Minęło parę dobrych minut, zanim w końcu udało się im dotrzeć do Hogwartu. Gdy przekroczyli jego próg, fala ciepła buchnęła prosto w twarz Mary, lecz po chwili ogarnęło całe ciało i na jej twarzy pojawił się uśmiech pełen ulgi. Zdjęła z głowy czapkę, strząsnęła pozostałe płatki śniegu z ramion i spojrzała na Bastiana. Może jednak nie będzie aż tak źle, pomyślała. Zaraz jednak zaprzeczyła sama sobie słowami:
- Mogę sama się dziś zająć tym referatem w ramach podziękowania za wyręczenie mnie w pracy, jeśli chcesz. Nie ma problemu.
Miał rację. Miał cholerną rację. I tak jak zwykle podziwiał go za jego niezłomną postawę i ogromną szczerość, tak samo w tym momencie go nienawidził. Oczywiście od nienawiści do miłości, ale, o tym jak bardzo będzie mu kiedyś wdzięczny (i jak bardzo go znowu będzie nienawidził) miał się dowiedzieć dopiero później. Na razie czuł się pokrzywdzony, jeśli tym słowem można opisać kogoś, kto właśnie dostał potwierdzenie na swoje najgorsze obawy.
OdpowiedzUsuńNaturalnie, to, że zawodnicy śmiali się z niego od niepamiętnych czasów nie było żadną nowością. Sam śmiał się z samego siebie i nie potrafił obrazić się na nikogo, kto żartował z jego historycznych porażek. Ale jeśli uczniowie zakładali się o to, czy da się go wyszkolić, znaczyło mniej więcej tyle, że nikt tak naprawdę, nigdy w niego nie wierzył. I może to bolało najbardziej.
A Bastian? Bastian podjął się niemożliwego. Nie robił tego dla niego, tylko dla siebie. Chciał pokazać im wszystkim, że mimo całej swej doskonałości jest jeszcze doskonalszy niż im się tą doskonałością chwali. Nie robił tego dla niego.
I Alex nie mógł mieć mu tego za złe. Stał i przypatrywał mu się w skupieniu, jakby badając wszystkie opcje ataku i odwrotu.
Skoro się tego podjął – musiał mieć trochę wiary… Chyba, że tak jak wszyscy inni chciał go wystawić na pośmiewisko.
Ryzyko.
Skinął głową. Wiedział, że ten jeden gest wystarczy, a kapitan zrozumie go odpowiednio.
-Na dzisiaj koniec?
Rzucił i odwrócił się na pięcie, nie czekając na odpowiedź. Miotła w jego dłoni zgrzytnęła, kiedy mocniej zacisnął na niej palce. Wiedział, że jutro tu wróci. Oboje wiedzieli. Ale w tamtym momencie miał ochotę tylko połamać skrzypiącą mu w dłoni Kometę i iść schować się gdzieś w najciemniejszym zakątku zamku. Chciał po prostu wtopić się w ziemię.
[Masakrycznie krótkie. Ale jest xd Mój mózg to już nie tylko siano. To zmielone siano... xD]
Od kilkunastu dni Michaił unikał dłuższego pobytu w swoim dormitorium niż to konieczne. Najpóźniej do niego wracał i najwcześniej z niego wychodził, jak ognia unikając jednego ze swoich współlokatorów – Bastiana White. Znał go już prawie sześć lat i bardzo lubił, ale wiedział też, że jeśli ten chłopak się na coś zaweźmie, to nie ma przebacz. Dlatego też z całego serca żałował, że uratował mu tyłek przed profesor McGonagall dwa tygodnie temu – teraz dzięki tej rycerskiej akcji nie miał spokoju. Na początku śmiał się z prób swatania go z kimkolwiek, co Bastek uznał za najlepszą formę „podziękowania” w jego dziwacznym znaczeniu, jednak teraz był już przerażony tym, jaką to przybrało formę. Śmiało mógł spodziewać się wszystkiego, a White i tak dawał radę go zaskakiwać.
OdpowiedzUsuńDzisiaj, jak każdej soboty, zerwał się z łóżka o piątej i poszedł biegać nad jezioro. Mimo niskiej temperatury wciąż kontynuował swój bieg, będąc przyzwyczajonym do takich, a i gorszych warunków atmosferycznych. Po dwóch godzinach osiągnął zamierzony efekt i ledwo żyjąc człapał się w stronę schodów w Sali Wejściowej. Kiedy zorientował się, że wpadł po uszy, idąc idealnie naprzeciwko Bastiana, było już za późno.
-Oj… - jęknął, łapiąc się barierki i mierząc siły, które pozostały mu na ucieczkę.
[Proszę wybacz mi tą masakrę, ale nie pisałam od jakiegoś roku :o ]
Odetchnęła z ulgą, gdy znaleźli się w ciepłej szatni i nie musiała już dłużej znosić marznięcia dłoni i smagania wiatrem policzków. Nie potrzebowała jego zachęty, żeby rozsiąść się na jednej z ławek i z uwagą rozejrzeć się po szatni. Przez całą swoją szkolną karierę, była tu zaledwie trzy razy i ten był pierwszym, kiedy mogła na spokojnie dopatrzeć się jakichkolwiek detali w pomieszczeniu. Nie było ich jednak zbyt wiele do podziwiania. Czego się spodziewała? W końcu to tylko szatnia.
OdpowiedzUsuńOstatecznie zawiesiła swój wzrok na Bastku. Musiała przyznać sama przed sobą, że dziewczyny ze szkoły zdecydowanie miały się czym zachwycać, ale ona nigdy nie podchodziła do niego w ten sposób. W końcu znali się o zawsze, wiedzieli o sobie niemal wszystko, byli przyjaciółmi.
Jego propozycja ją zaskoczyła, owszem lubiła grać w Quidditcha, ba była w tym całkiem niezła, ale to był trening drużyny, a nie ich prywatny mecz na podwórku przed domem. Okej, Bastek mógł sobie być kapitanem, ale podejrzewała, że reszta zawodników też coś miała na ten temat do powiedzenia. Nie wspominając o tym, że pewnie jakiś tam harmonogram na treningach mieli. Chociaż z drugiej strony, co jej szkodzi? W końcu na dworze jest cholernie zimno, a w ten sposób przynajmniej nie zamieni się w sopel lodu, co, przy takich temperaturach, podczas siedzenia na trybunach było wielce prawdopodobne.
- Baaaastuś. - Przedrzeźniała jego ton. - Aż tak kiepska jest tegoroczna drużyna, że stęskniłeś się za podwórkowymi meczami ze mną? - Spojrzała na niego z rozbawieniem, jednak nie protestowała, gdy rzucił jej zapasowy strój treningowy. Szczerze powiedziawszy, nie wiedziała jak się teraz ma ich drużyna, bo przed zimą szło im na prawdę dobrze. Ale w sumie wszystko mogło się zmienić.
Nie miała zamiaru się nad tym dłużej zastanawiać, zamiast tego w błyskawicznym tempie się przebrała, nie zwracając uwagi na obecność Bastiana, po czym wepchnęła swoje rzeczy do jego szafki i powtórzyła zaklęcia, których chłopak użył wcześniej.
Ponieważ psychologicznie niedozwolone było puszczanie pana, który zdawał się być aż nazbyt siebie, przodem, tak więc Aicha szybko zrównała z nim krok, co pokazać miało, albo dać do zrozumienia choć częściowo, że dziewczę nie zamierza być owieczką, tylko chce rozmowy na równi. Nie jest gorsza. Odwróciła głowę w jego stronę, gdy zadał pytanie.
OdpowiedzUsuń- Nie kojarzę jej z imienia, jest zupełnie nieciekawa – wzruszyła ramionami. – Taka bezbarwna. Może i jest zdolna, ale to chyba jedyna z jej zalet. Nie jest ładna, ma problemy z cerą i do pięknych, szczupłych i powabnych także nie należy. Ubiera się w same workowate ubrania, gdy akurat nie nosi szkolnej szaty. No, i jest z Gryffindoru. Kojarzysz może taką? – zapytała, przechylając głowę w bok.
Nie podając klasy przy okazji dała mu większe pole do popisu – a nuż jakaś będzie idealnie pasowała do jej opisu… siebie. Gdyby Christopher usłyszał od niej tyle nieprzychylnych słów na swój temat, byłby… delikatnie mówiąc: wzburzony. Na szczęście go nie było w pobliżu. Chyba. Aż rozejrzała się dokoła. Jej przyjaciel bardzo lubił zaskakiwać ją od tyłu, gdy się tego akurat najmniej spodziewała.
Swoją drogą, wracając do pana White’a, była ciekawa jego miny, gdy okaże się, że to sama Aicha jest tą nieładną solistką. Jej kąciki ust lekko drgnęły ku górze, gdy sobie wyobraziła całą sytuację.
Mijali kolejne osoby, obrazy, schody, aż w końcu znaleźli się na ostatnim zakręcie przed Wielką Salą, gdzie słychać było już delikatny, śliczny śpiew chóru opiekuna Ravenclawu.
Aicha Bell
Cassandra zdawała sobie sprawę, że bardzo dużej ilości mężczyzn podobał się jej wygląd. Miała jednak tak złą opinię wśród uczniów Hogwartu, że nigdy żaden z nich się za nią nie uganiał. Wyjątkiem był Bastek, choć to raczej się nie liczy gdyż robił to dla wygrania zakładu. Blackwell'ówna swojego ciała bardzo często używała jako broni. Zazwyczaj przynosiło to pożądanie skutki. Tak więc teraz gdy Bastek coraz częściej na nią zerkał, co oznaczało że nie jest odporny na jej wdzięki, mogła sobie pogratulować zwycięstwa. Jest jeszcze coś co może zrobić by jakoś go zaskoczyć i może tym sposobem z nim wygrać.
OdpowiedzUsuńNagle usłyszała słowa - Ale wiesz – spojrzała na chłopaka. - Tobie niestety będzie musiał wystarczyć zarys moich imponujących mięśni pod koszulką, ale wierzę, że i bez mojego striptizu się podniecisz. - Że niby co ? No dobra, gdyby nie to, że White jest przystojny, wysoki i wysportowany, Cassie nigdy nie zaczęła by sie z nim spotykać. Większość dziewczyn chichotało i głupio się uśmiechało na jego widok, co mogło mu dawać mylne wrażenie o nim samym.
-Chyba sobie żartujesz. Nie jesteś aż tak piękny. Wiem, że możesz odnosić mylne wrażenie patrząc na siebie w lustro, ale może kiedyś przejrzysz na oczy. Rozumiem, że tłumy nastolatek uganiające się za tobą zdecydowanie podnoszą poziom samouwielbienia, ale muszę cię rozczarować to tylko mylne wrażenie.- Cassie zaczęła zastanawiać się czy słowa Bastka bardziej ją zdenerwowały czy rozśmieszyły.
***
OdpowiedzUsuńTrudno było być najgorszym graczem w historii Hogwartu, a Alex zdecydowanie nie tak chciał wpisać się na jej karty.
Postanowił trenować, niezależnie od tego jak niewielka była szansa na powodzenie tego planu.
Bastian pokazał mu możliwości, sam udowadniał sobie na co go stać, a jeśli przy tym naprawdę mógł pomóc Willisowi, znaczyło to mniej więcej tyle, że jakąś cząstką musiał wierzyć. Jeśli nie w niego, to na pewno w siebie. Zrobi z niego zawodnika, czy Alexowi będzie się to podobać czy nie. A Alex naprawdę nie miał nic przeciwko temu.
Wielka Sala stawiała przed uczniami ogromne pole do popisu. To tam tętniło życie całego Hogwartu. To właśnie tam kontakty między domami miały szansę na ugruntowanie się. To w tym pomieszczeniu plotki sięgały największego rozgłosu.
Puchon czuł całym sobą, że Krukoński stół, gdzie siedzieli zawodnicy, zwrócony był w jego stronę. Naturalnie, musieli wiedzieć o zakładzie. Jakżeby inaczej. W tamtej chwili dałby sobie rękę uciąć, że usłyszał jak ktoś mówi: „Bastuś, twój orzełek idzie!”.
Zignorował wszelkie uwagi, które równie dobrze mogły być tylko i wyłącznie jego wyobrażeniem i opadł na swoje stałe miejsce przy stole Hufflepuffu. Posiłek dłużył mu się niemiłosiernie. Sobotni poranek należał do tych dni, w których miało się ochotę rąbnąć twarzą w jedzenie, znajdujące się na talerzu.
I właśnie wtedy, kiedy głowa Alexa prawie wykonała tę czynność, z zamyślenia wyrwała go dłoń na jego ramieniu. Odwrócił się zaskoczony i potarł zaspaną twarz. Nad nim stał Bastian ze zmarszczonymi brwiami i uśmiechem błąkającym się po jego ustach. Najwidoczniej i na dzisiaj zaplanował im trening. Zapowiadał się ciekawy dzień.
[Ble, ble, fuj,nie podoba mi się x.x]
Alex.
Chan zrobiło się trochę przykro chłopaka. Ona jako wybrana na Gryfonkę najprawdopodobniej byłaby w grupie osób, które przygotowują odwet na inny dom. Gryffindor wszystko robił razem, chociaż Chantelle teraz patrzyłaby z boku na ich starania. Kiedyś i faktycznie zainteresowałaby się, ale to było kiedyś.
OdpowiedzUsuńBlondynka uznała też, że chłopak musiał mieć niemałego pecha. Cała praca spadła na niego, a inni wsparli go finansowo. Takie zachowanie dla Chan było okazem braku szacunku do przyjaciół.
- Nie dostałeś jej od swoich, otrzymasz ją ode mnie - stwierdziła, kiedy wyszli z wieży. Zaczęli kierować się ku wyjściu na Hogsmeade.
Miała takie poczucie, że jest w jakimś małym stopniu coś mu winna. Nie była to jej wina, ani jego, że bomba wybuchła. Zwykły, pechowy przypadek. Kolejny dla Bastiana.
- Nie boisz się, że jeżeli najpierw na ciebie wypadło, a teraz musisz rekonstruować, to co zrobiłeś, to rezultat będzie podobny? - sama była zawiła na Ślizgonów. Nie wszystkich, ale w większości. Dlatego nie chciała, by cały wysiłek Bastiana poszedł na marne, a w dodatku zawiódł swój dom.
Lenę czekała zdecydowanie przyjemniejsza śmierć. Przynajmniej umrze z uśmiechem, a nie wyrazem paniki na twarzy. A co. Chyba najfajniejsza śmierć ze wszystkich, umrzeć ze śmiechu. Jeśli w ogóle może być mowa o fajnej śmierci… Cóż za filozofia…
OdpowiedzUsuńZmarszczyła niezadowolona brwi, usłyszawszy jak znowu jej rozkazuje. Naprawdę mógł być milszy. Albo powiedzieć te przeklęte „proszę” i nie byłoby sprawy, a on się tylko wydzierał. Choć gdy główna fala śmiechu minęła, zaczęło do niej docierać, że może on faktycznie umiera ze strachu (znowu o tej śmierci) i nie powinna teraz dawać mu lekcji wychowania, a pomóc. Nie chciała mieć go później na sumieniu… Właśnie wyciągała różdżkę, gdy chłopak odepchnął ją lekko. Zerknęła na niego przelotnie, ale uznała, że najpierw zamknie te przeklęte owady w jakimś słoiku, by nie uciekły z klasy. Osy w styczniu mogły wywołać zamieszanie. Jedno machnięcie różdżki wystarczyło i już mogła się skupić na bladym chłopaku.
Usłyszawszy jego słowa, zrobiło się jej głupio. Po cholerę się wydurniała? On naprawdę nie żartował, osy naprawdę mogły mu coś zrobić. I chyba zrobiły. Chciała zapaść się pod ziemię, ale zamiast tego zagryzła dolną wargę i w przeciwieństwie do chłopaka zrobiła się czerwona na całej twarzy.
- Boże, nie wiedziałam – mruknęła głupio. Poczuła się jak największa idiotka na świecie. No ale nie pora użalać się nad swoją „inteligencją”. Nie chciała żeby chłopak zszedł na jej oczach.
- Lepiej się ruszmy. Mam ci pomóc iść, czy coś? – spytała. Może trochę późno, ale jednak chciała pomóc. Mimo braku „proszę”.
Lenka
Jeśli uznać, że jeszcze przed chwilą Drew wręcz gotował się ze złości, to teraz jego nie do końca umiejętnie kamuflowana furia sięgnęła poziomu, który wymykał się możliwości określenia go jakimkolwiek cenzuralnym słowem. Powoli tracił grunt pod nogami; piony do tej pory osłaniające króla po kolei padały na polu bitwy niczym uraczone kilkoma kroplami Wywaru Żywej Śmierci.
OdpowiedzUsuń- Byłby dozgonnie wdzięczny, gdybyś nie dokonywał nadinterpretacji moich słów. - żachnął się, podchodząc do Whita o kilka centymetrów i przewiercając go nienawistnym spojrzeniem na wylot - Zanotuj sobie w tej swojej ślicznej główce, że prędzej zdechnę niż zrezygnuję z miejsca w drużynie, no chyba, że tobie akurat przyjdzie ochota na całkowite mnie z niej wykluczenie. W innym wypadku, po tym jednym cholernym meczu wracam do gry i więcej na ławce rezerwowych mnie nie zobaczysz. - wypowiedział te słowa nieco bardziej agresywnie niż planował, ale gdy emocje brały gorę, nie zawsze udawało mu się opanować w porę swój niewyparzony język. - I jeszcze jedno. Gratuluję doskonałego wyczucia chwili. Następny w kolejce przypada mecz z Borsuczkami, najsłabszą drużyną, z którą obrońca ma zawsze najmniej roboty. Rozumiem, że umniejszanie moich umiejętności jest ci teraz bardzo na rękę, ale przyznaj, że całe szczęście, że to nie Ślizgoni, przed którymi ostatnio uratowałem tyłki całej drużynie, prawda? - zdania same wypływały z jego ust rwącym potokiem i nie próbował nawet przy tym okiełznać swojego ironicznego tonu. - Pójdę już, mam wyrzuty sumienia, że odciągam cię od treningu, jak tak dalej pójdzie, sam będziesz musiał odesłać się na ławkę rezerwowych za niesubordynację.
W tym momencie powinien po prostu odejść. Naprawdę powinien odejść i nie dawać Bastianowi więcej powodów do znienawidzenia go. Ale w jego głowie zrodziła się nikczemna myśl, której nie potrafił zignorować, mimo świadomości, jak niewybaczalnie nieczysto zamierza zagrać.
Ustawił trzymaną w dłoni miotłę poziomo i lekko ugiął rękę w łokciu tak, że znajdowała się na wysokości jego bioder. I na wysokości bioder Bastiana. Wykonał w myślach kilka szacunkowych „obliczeń” i wizualizacji, po czym zamaszyście obrócił się, czekając w napięciu, aż koniec miotły natrafi na „przeszkodę”.
Natrafił.
Sądząc po syczącym odgłosie gwałtownego wciągania powietrza przez zaciśnięte zęby przez Bastiana, rączka wylądowała dokładnie tam, gdzie Drew planował. W najczulszym, najbardziej „cierpieniogennym” miejscu, tuż poniżej podbrzusza. Zerknął przez ramię: grymas bólu zdobiący twarz kapitana tylko potwierdził jego wcześniejsze przypuszczenia.
- Matko, jaki ze mnie niezdara! - zawołał „przepraszająco” - Strasznie przepraszam. Zawsze uważałem, że wysokie ryzyko kontuzji to największy minus quidditcha.
[Bożeeeee, przepraszam, nie mogłam się powstrzymać XDD W ramach rekompensaty zostawiłam Ci jeszcze Drusia w zasięgu wzroku, także jakby Bastuś miał ochotę rzucić się na niego z pięściami, to wszystko zrozumiem ;D]
- Nie wiedziałem, że masz aż tak kosmate myśli na mój temat
OdpowiedzUsuńBastian parsknął śmiechem, a na twarz Kristel zalała się ciepłem płynącym z dwóch olbrzymich rumieńców na obu policzkach. Sama nie wiedziała, czy czuje potrzebę zapadnięcia się pod ziemie, czy też przyłożenia sobie w twarz. Co ona sobie myślała? Dosłownie, po prostu nie wiedziała co przeleciało jej przez głowę, czego tak naprawdę oczekiwała stawiając ten mały krok naprzód. Z pewnością nie tego, na co właśnie przystało jej patrzeć. Jeżeli Pokój Życzeń chce się bawić w swatkę, to naprawdę komicznie mu to wychodzi. „Niestety, kochanie, dobrałeś sobie nieodpowiednie osoby”, przemknęło jej przez myśl, a potem złapała się na pseudo-pieszczotliwym zwracaniu się do magicznego miejsca w tej zbyt ekscentrycznej szkole. W tymże momencie z jej brzucha dobiegł wyraźny dźwięk, oznaczający błaganie o jakiekolwiek jedzenie. Mimo że figura Kris była nienaganna, brzuch pozostawał płaski, a uda jedynie lekko się ze sobą stykały, to niezaprzeczalnym faktem było podjadanie przez dziewczynę słodkości w wyjątkowo ekstrawaganckich godzinach nocnych. Największy apetyt miała o północy, ale nie pogardziła też wstawaniem o w pół do trzeciej rano tylko po to, by podjeść sobie parę karmelowych fasolek, tych wybranych z opakowań Bertiego Botta. Więc kiedy chłopak wspominał coś o braku zainteresowania podłogą, Kristel wypuszczała jego słowa w próżnie całkowicie skupiona na czekoladowych ciastkach. Gdy Bastian opadł już na łóżko, ona spokojnym krokiem podeszła naprzód, by wyciągnąć rękę po chrupiący przysmak, a następnie delektować się pełnią smaku jakże magicznej słodkości. Gdy już zapełniła pewną lukę w swoim wygłodniałym żołądku, wtenczas spostrzegła że Bastian rozwalił się na tym dwuosobowym łóżku jak jakiś godny pożałowania królewicz, a dumny, cyniczny uśmieszek nie schodził z jego twarzy.
Zmrużyła oczy i opierając się dłońmi o ramę łóżka, zwróciła się do Krukona:
- Nawet jeśli miałabym zmienić losy całej ludzkości, to nie będę szukać sobie jakiegoś skrawka na tym materacu, byś ty mógł dogodnie rozkładać się na całym łożu, drogi paniczu White – wypowiadając ostatnie słowa odepchnęła się od ramy i zbliżyła w kierunku chłopaka. Następnie wydarła spod jego głowy poduszkę i pchnęła nią w twarz swojego eksa.
- Następnym razem pilnuj takich rzeczy - poradziła Chan - trzeba mieć głowę do kombinowania. - Postukała w skroń chcąc zobrazować mu to, o czym mówiła.
OdpowiedzUsuńKiedy człowiek się nad czymś napracuje, szkoda jest nie uzyskać końcowego efektu. Tego zamierzonego oczywiście. Chan kiedyś czuła się tak samo. Pamięta czasy, kiedy nauczyciel mówił jej jakie kreski ma stawiać. Ona jednak zawsze robiła źle. W końcu jednak dała radę i teraz jest na całkiem wysokim poziomie rysunku.
Resztę drogi przemilczeli. Dopiero przy sklepie dziewczyna zabrała głos.
- Od czegoś konkretnego zaczęła się wojna pomiędzy waszymi domami? - zapytała rozglądając się po całym sklepie. Dziewczyna nigdy tu nie była, dlatego nie wiedziała co jak działa. W każdej chwili mogła dotknąć czegoś, co nagle uruchomi się. Teraz sklep kojarzył jej się tylko z substancją, którą Bastek miał schowaną w torbie, a nie chciała aktywować żadnego z tych wynalazków, który zawiera owy płyn. Miała jednak wielką chęć dotknięcia czegokolwiek. Przyglądała się wypchanym po brzegi półkom. Jakimiś bombami, rzeczami do robienia na złość innym. Chan schowała ręce do kieszeni przyglądając się jak chłopak próbuje znaleźć odpowiednie materiały.
[Dziękuję za przywitanie i spokojnie. Nie martwi mnie brak wątku :) Wiem jak to jest mieć mnóstwo wątków i ledwo się wyrabiać.]
OdpowiedzUsuńhttps://drive.google.com/folderview?id=0B7W0nuvpkk_vT1NvbXVlOUpOMjg&usp=drive_web
OdpowiedzUsuń[Na przekór postępowi technicznemu, postanowiłam używać papieru, bo maszyny doprowadzają mnie do szału.
Nie wiem jak wyszło, bo w połowie musiałam zrobić przerwę, ale mam nadzieję, że jest znośnie. I że się rozczytasz. I że nie przeszkadza Ci ta forma ;) ]
Lenka
Prychnęła krótko. - Najlepszą alternatywą trybunach byłoby pozostanie w Pokoju Wspólnym. - Rzuciła zaczepnie. Nie, wcale nie miała pretensji, że ją wyciągnął, dawno nie grała w Quidditcha i nawet dość mocno się na ten mecz nakręciła, po prostu nie byłaby sobą, gdyby nie odbiła piłeczki. Słowne przekomarzania się były nieodłączną częścią ich przyjaźni. Wiedzieli, że mogli sobie na sporo pozwolić, a druga strona nie weźmie tego zbytnio do siebie.
OdpowiedzUsuńCo do drużyny, to nie była w stanie zaprzeczyć. Jeszcze jesienią widziała fragmenty kilku treningów i na prawdę byli dobrze. Kilka razy nawet zastanawiała się nad tym, czemu nigdy nie dołączyła do reprezentacji, jednak miała jakieś wewnętrzne zahamowanie. Wolała grać czysto dla zabawy niż dla rywalizacji, to chyba był główny problem Millie.
Słysząc pytanie Bastka, spojrzała na niego z niedowierzaniem. Tyle meczy, tyle wspólnie spedzonego czasu, tyle obronionych przez nią jego bramek, a on nie pamiętal. No pięknie, wstydź się paniczu White!
- Obrońca, panie kapitanie. - Odpowiedziała, wzruszając przy tym ramionami. - Co nie znaczy, że jako ścigająca nie potrafiłabym skopać ci tyłka. - Zażartowała, dając m przy tym kuksańca w bok. Prawda była taka, że nie była lepsza od Bastka, nigdy. Ledwo dorównywała w Quidditch swoim braciom, co za tym szło zawsze musiała ostro nadganiać, żeby chociaż chcieli z nią pograć. No i w ten sposób lądowała na obronie, na której nikt z nich nigdy nie chciał się znaleźć.
Tym razem uderzenie zimna nie było tak straszne jak poprzednio, zaklęcia robiły swoje. Nawet przemknęło jej przez myśl, żeby robić tak na stałe, o ile by jej to ułatwiło życie.
Niespodziewanie przewrócił ją na łóżko i opierał się rękoma po bokach jej twarzy. W momencie, w którym rzucał do niej pogodnym tonem swoje sarkastyczne uwagi, ona czuła się dosyć niezręcznie. Oprócz tej pewnej emocji, jaką było zawstydzenie, dziewczyna nie wiedziała, jak może rozplątać i nazwać kłębek niezdefiniowanych uczuć do Bastiana. Od miłości przez nienawiść do… Czego, tak naprawdę? Nie wiedziała nawet, czy ich poprzednia relacja stała na piedestale nienawiści, bo chyba aż tak nie mogło im się pogorszyć po zerwaniu. Analizując to, patrzyła na blondyna którego twarz już dawno nie była tak blisko niej. I odkryła, że go lubi. Bo nie można na zawsze przestać darzyć sympatią kogoś, z kimś wcześniej utrzymywało się przyjazne stosunki. Zawsze nadarzy się jakaś sprzeczka, dzięki której to wszystko może wyparować w jednej chwili. Ale gdy los daje później drugą szanse na spokojną rozmowę, to w końcu odkrywa się, że to ten sam człowiek co na początku znajomości. No, może w tym przypadku nie była to spokojna rozmowa, a konieczność znalezienia się na jednym łóżku i rzucania sobie zaczepek. Ale to było tak przyjemne zajęcie, że nie sposób było z tego zrezygnować.
OdpowiedzUsuńKrukonka już chciała odwdzięczyć mu się swoim zgryźliwym spostrzeżeniem, ale wtenczas Bastian oderwał się od niej, łapiąc równocześnie pierwszą lepszą poduszkę i rzucił w nieświadomą niczego Kristel. Za drugim razem, gdy chłopak ponowił uderzenie, udało jej się obronić swoją twarz przed ciosem. Skupiona na obronie nie zauważyła, że sięgnął po pierwszą poduszkę i znów cisnął nią w dziewczynę. Ze złości zmrużyła oczy i posłała mu żądne krwi spojrzenie.
- No co ty, Kris, myślałem, że jesteś bardziej waleczna. – Chłopak, jak opętany sprzedawał jej uderzenia jak świeże bułeczki.
Ale ona nie pozostała mu dłużna. Chwyciła największą poduszkę i z całej siły rzuciła w Bastiana. I tak następną i następną. Nie przerywała sobie nawet jakimiś uwagami do chłopaka. W końcu wszystkie poduszki wylądowały na ziemi a w jej dłoniach pozostała jedna, najmniejsza. Trzymając ją w rękach przycisnęła mu ją do twarzy i przewróciła go. Niestety Krukon był silniejszy i szybko rozplątał palce Kristel oraz odrzucił poduchę w bok. Tym razem to ona była na górze, ale podpierała się łokciami o jego klatkę piersiową.
- Mogłeś pozwolić mi potrzymać dłużej, może jednak wyszedłby z tego jakiś odlew – uśmiechnęła się do niego prawym kącikiem ust. – Chyba powinnam dołączyć do drużyny Quidditcha, kapitanie White, jak widzisz mam w sobie wolę walki – Rzuciła nagle i pogodnie się roześmiała. Pierzyna przełamała dzielącą ich barierę.
[ Nie no, Ty wybierz. :D Przecież ja mam Mary tylko jedną. I wtedy dam Ci pomysł pod odpowiednią kartą, ot co.]
OdpowiedzUsuń[Wena się przyda, za powitanie dziękuję. Wiem jak to jest z wątkami, dlatego dobijać się nie będę, może kiedy indziej coś...
OdpowiedzUsuńI karta (a raczej karty) mi się podoba.
To ja tobie też weny życzę, w czasach gdy grupowce tak szybko się rozpadają jest bardzo potrzebna :)]
Rewiekka
[Jej to będzie najlepszy wątek życia :o jasne, że się zgadzam! Niestety jeszcze mój kochany Misza nie ma nikogo na oku, więc zostawiam Bastianowi przyjemność bycia swatką i późniejszą satysfakcję z patrzenia na owoce jego działań :3]
OdpowiedzUsuńStwierdził, że nie ma siły. Po prostu nie ma siły uciekać, więc nieco cuchnący pozwolił zgarnąć się na śniadanie i z miną męczennika wysłuchał pytania Bastiana. Jedyny problem w próbach „odwdzięczenia” się Bastka polegał na tym, że po prostu nie rozumiał, że komuś (np. Miszy) może podobać się zgoła inny typ dziewczyn niż jemu. Co prawda nigdy by się nie przyznał, że ma jakiś określony typ, ale zdecydowanie bardziej przypadały mu do gustu romantyczne blondynki niż zdzirowate szatynki. Oczywiście bez urazy dla nikogo, ale to właśnie taki rodzaj „CV” został mu ostatnimi czasy przez White’a podsyłany.
-Nie, Bastian – odpowiedział, siląc się na cierpliwość. Co prawda próby przyjaciela coraz mniej go irytowały, a częściej śmieszyły i poprawiały mu humor, a na pewno otwierały oczy na wiele hogwarckich piękności, ale do tego również nigdy by się nie przyznał. – Coś ty się tak uparł, co? Dasz mi w końcu święty spokój? – jego głos przybrał niemal błagalny ton. Uśmiechnął się jednak i wywrócił oczyma na widok miny chłopaka. – Może to tobie przydałaby się jakaś ślicznotka? O wiele lepiej spożytkowałbyś czas szukając jej dla siebie, niż dla tak wybrednego gbura jak ja.
Cóż, trochę prawdy w tym było.
Pytanie o to, czy jej się podobało, było wręcz idiotyczne. Jasne, że jej się podobało, co łatwo można było zaobserwować, nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż nie miała ochoty wstępować do drużyny. No a tym bardziej na takich warunkach, gdy miała zastępować kogoś, kto odbywa karę za niesubordynację. Nie była pewna, na ile komfortowo czułaby się z myślą, że zajmuje komuś jego należyte miejsce. A do tego wszystkiego, zauważała to, jak bardzo jest w tyle, w porównaniu z resztą drużyny, która znała się już na tyle dobrze, żeby współpraca nie sprawiała im najmniejszego kłopotu.
OdpowiedzUsuńZaśmiała się, słysząc kolejne pochlebstwa, prawdopodobnie w dużej mierze wywołane podbramkową sytuacją, w której znalazł się Bastek. I w tym momencie powinna się jeszcze zastanowić nad swoją antypatią, w końcu White był jej przyjacielem od... właściwie odkąd tylko sięga pamięcią, a przyjaciołom trzeba pomagać, prawda?
- Gdybym cię nie znała, to stwierdziłabym, że chcesz mnie poderwać. - Rzuciła w odpowiedzi na jego wychwalanie, uśmiechając się przy tym zadziornie. Jej usta wygięły się jeszcze bardziej, gdy dotarł do momentu: '- W zamian proś o wszystko.'Wszystko, to wszystko, mogło to oznaczać niewolnicze poddaństwo przez miesiąc, odrabianie prac domowych, czy też inne rzeczy, na które akurat Millie nie miała najmniejszej ochoty. Musiała jednak dobrze przemyśleć swoje opcje, żeby nie stracić okazji, a jeśli w zamian miała zagrać w jednym czy dwóch meczach i pochodzić na kilka treningów, kij z tym.
- Och, nie wiem czy zmieściłabym się w twoim łóżku. - Wzruszyła lekko ramionami, a widząc jego pytające spojrzenie, natychmiast dodała: - No wiesz... z tymi wszystkimi twoimi fankami, które już się tam przepychają, żeby dostać odrobinę celebryty z pierwszych stron 'The Hogwart's Shore'.
Sprawa fanek Bastiana była powszechnie znana, w końcu to jeden z głównych tematów krążących po Hogwarcie. Chcąc, nie chcąc Millie słyszała o tym na każdym kroku, nie wspominając o tym, że najczęściej miała okazję posłuchać pochlebne opinie o jego umięśnionej klacie tuż przed zaśnięciem w ścianach dormitorium. Szczerze powiedziawszy, miała dość tego typu informacji, tym bardziej, że Bastek był jej PRZYJACIELEM. Tak więc ciągłe wychwalanie jego walorów w jej obecności, było okropnie krępujący.
OdpowiedzUsuń- No wiesz co? - żachnął się, wywracając oczami. - Po pierwsze: to nie moja wina, że jestem taki uroczy i najwidoczniej ociekam testosteronem. - Na to stwierdzenie przewróciła oczami, czego jak czego, ale wysokiej samooceny nie można mu było odmówić. Walker oczywiście brała to wszystko przez palce, jednak nawet w takiej sytuacji zdarzało mu się być iście irytującym.
- Czyżbyś rzucił na nie zaklęcie powiększające? Bo moje ledwo mieści dwie osoby. - Posłała mu łobuzerski uśmiech. - Och, jak uroczo. Czuję się zaszczycona, że cenisz mnie wyżej niż grono wielbicielek.
Ona za to wybuchnęła śmiechem przy trzeciej rzeczy. Podobna wizja jak ta White'a, przewinęła się przez jej głowę, znak tego, jak dobrze się znają i rozumieją. Millie zawsze lepiej dogadywała się z nim niż z większością koleżanek, typowe dziewczyny jakoś okropnie ją męczyły. Być może kwestia pewnego psychicznego odchyłu spowodowanego wychowywaniem się z trójką starszych braci.
- Za mało mi płacisz White. - Pokręciła głową z rozbawieniem. - Wzrośnie wynagrodzenie to i ochrona się polepszy.
Że niby co? Ona w jego funclubie? To chyba jakiś żart. Kiedyś chyba troszkę jej imponował umiejętnością gry w Quidditcha, bo Cassandra zawsze była słaba w tej dyscyplinie. Więc chodziła na jego mecze ale to było już przeszłością. Teraz Cassie co najwyżej mogłaby być przewodniczącą Stowarzyszenia Anty Bastianowi.
OdpowiedzUsuń- Ja? Przewodniczącą twojego funclubu? Bardzo dobry żart.- na jej twarzy pojawił się uśmiech.- To TY ciągle za mną chodziłeś. Ja wiem, że masz bujną wyobraźnię, ale to nie powód by wymyślać inny bieg historii.- Ich wspólnej historii.- Muszę Cię rozczarować, to tylko marzenia i przeszłości tym sposobem nie zmienisz.- Słowa, które usłyszała z ust White'a rozbawiły ją niemal do łez.
Stała półnaga, śmiejąc się z jego wypowiedzi, śmiejąc się z niego. To na pewno musiało go wkurzyć i Cassie dobrze o tym wiedziała.
Mimo, iż ich związek, o ile to można tak nazwać, trwał dość krótko Blackwell zdążyła poznać Bastka dość dobrze. To nie było wcale trudne, bo pod wieloma względami byli bardzo podobni do siebie. Oboje dumni, umiejący postawić na swoim, niczego się nie lękający, ambitni...
Na szczęście kara dobiegała już końca. Trofea, puchary i zabytkowe tablice lśniły czystością. Kosztowało ich to trochę pracy i nerwów, ale to już był koniec. Jeszcze trochę czasu spędzonego razem przez tę dwójkę i jak nic zakończyło by się to kolejnym szlabanem. Więc gdy tylko zamknęli drzwi, Blackwell odetchnęła z ulgą.
Zmarszczyła brwi, gdy zrozumiała, o co chodzi Bastkowi, początkowo na prawdę myślała, że chłopak żartuje, jednak gdy zobaczyła jego minę i zdała sobie sprawę, że jest wręcz odwrotnie, zaczęła się poważnie nad tym wszystkim zastanawiać. Propozycja była zdecydowanie ciekawa, zwłaszcza że jej własna sytuacja uczuciowa była, powiedzmy sobie szczerze, dość skomplikowana. Nie wiedziała, jak stoi jej sytuacja z Neb, chociaż była pewna, że ona nie darzy blondynki żadnym głębszym uczuciem. Tyle, że wciąż nie mogła rozszyfrować swojej byłej kochanki, a to zdecydowanie nie było Millie na rękę. Robiąc tak, jak proponował White, mogła dać sobie chwilę spokoju od tego całego zamieszania, a przy okazji zagwarantować to samo swojemu przyjacielowi. Więc jakie były minusy? Na pewno to, że musieliby GRAĆ PARĘ, nieustannie okazywać swoje uczucia, zapewne też obnosić się z nimi publicznie. Ich ostatni pocałunek skończył się szorowaniem zębów, a jakby było tym razem?
OdpowiedzUsuńCałość miała być wyzwaniem, a Millie od zawsze kochała wyzwania. Właściwie to mogła się przy tym całkiem nieźle ubawić, patrząc na nienawiść, którą zapewne zaczną pałać do niej wszystkie współlokatorki z dormitorium, nie wspominając o reszcie żeńskiej części Hogwartu. Nawet wieczorne rozmowy jej 'koleżanek' się zmienią, a może całkowicie ucichną zważając na to, że Walker jest w pomieszczeniu? Ta wizja była poniekąd piękna.
Każdy dom miał swojego amanta, a w Ravenclawie trafiło na Bastka.
Wypuściła ze świstem powietrze z płuc, po czym wbiła uważny wzrok w chłopaka. - Właściwie... czemu nie. - Posłała mu zadziorny uśmieszek, który zarezerwowany był jedynie na takie okazje. - Zawsze wydawało mi się, że twoje łóżko jest o niebo wygodniejsze od mojego. Tyle, że trzeba to dobrze rozegrać, żeby wszyscy uwierzyli.
[Przybyłam do Bastka, no cóż :D
OdpowiedzUsuńAż żal mi prowadzić ten wątek z Dru, tak mi Bastuś zaimponował. No ale cóż, Drusia też kocham mocno i będę mu wierna, że tak powiem.
A za wykonanie karty podziwiam, sama bym taką chciała :c]
Jo Hawkins
Jeśli się nad tym głębiej zastanowić, to to rzeczywiście nie miałoby sensu. Taki krzyk ze strony faceta? Nie, żaden nie zrobiłby sobie tego nawet w żartach. Przecież na zawsze mówionoby mu, że krzyczy jak dziewczyna. Ale Lena sądziła raczej, że chłopak przesadza i boi się os, tak jak wszyscy nieszkodliwych w większości pająków. Nic nie robią, ewentualnie ugryzą lekko, ale to wszystko. Nie podejrzewała nawet, że może być uczulony i naprawdę mogą zagrażać jego życiu. Co jej nie usprawiedliwiało. Powinna była mu pomóc i już, a nie tylko patrzeć… No dobra, patrzeć i śmiać się jak idiotka, którą zresztą była. Teraz tylko mogła mieć nadzieję, że zdążą dotrzeć do Skrzydła Szpitalnego.
OdpowiedzUsuń- Lena – przedstawiła się, gdy ten zapytał o imię. I zaraz dodała:
- To raczej ja powinnam przeprosić. – W końcu to ona zachowała się tak strasznie głupio. Jego krzyk był na miejscu, jej śmiech nie bardzo. Dalej nie rozumiała jak mogła się tak zachować. Po raz setny zresztą. Przynosiła pecha niewinnym ludziom, tylko nie miała pojęcia dlaczego.
Gdyby chłopak trafił na normalną osobę, bez wątpienia od razu by mu pomogła, a nie dawała lekcję dobrego wychowania. Biedak, musiał zrobić coś okropnego, że trafił właśnie na Lenę, której powinno się zakazać kontaktu z innymi ludźmi. Jeszcze trochę i naprawdę ktoś przy niej zginie (jeśli zaraz nie zrobi tego on), bo na przykład zamiast podać tonącemu rękę, ona myśląc sobie Bóg wie co, będzie się naśmiewać, że ten nie potrafi pływać.Tak, to było bardzo w stylu Lenki.
-Nie jestem osobą, która nadaje się do akcji ratunkowych. Raczej sprawiam, że są one konieczne – stwierdziła.
Przecież starała się być normalną nastolatką. Szalała od czasu do czasu. A i tak jakimś cudem wywoływała głównie katastrofy. Pech?
- Choć gdybyś powiedział, że jesteś uczulony czy coś… - mruknęła po chwili namysłu. Nie żeby chciała na niego zwalać winę. Po prostu znów powiedziała coś co powinna zachować dla siebie. Nie ważne było to, czy poinformował ją o alergii, czy nie. Po raz setny – jej głupota, jej wina. Ostatnie co teraz powinna była robić, to zrzucać na niego odpowiedzialność i może dodatkowo go irytować.
[ Trochę pozmieniałam, ale nieważne szczegóły ;) ]
Lenka
Drew nie był pewien, czy swoim nieczystym, impulsywnym zagraniem chciał upokorzyć Bastiana, czy też najzwyczajniej w świecie sprawić mu fizyczny ból. Skłaniał się jednak ku tej drugiej ewentualności, bowiem zamroczony ciemną mgłą negatywnych emocji, działał chyba zbyt instynktownie, aby kierować się czymś tak wyrachowanym jak żądza upokorzenia.
OdpowiedzUsuńCo innego Bastian.
Cel przyświecający kapitanowi nie sprawiał najmniejszych nawet trudności interpretacyjnych. White postanowił wysunąć cios pozostawiający o wiele trwalsze ślady niż pulsujący ból między udami: zniszczyć Drew pod względem psychicznym, ośmieszyć go, pozbawić reputacji w oczach innych… Upokorzyć. Pomimo cielesnych katuszy, jakie musiał przeżywać, nie poluzował smyczy trzymającej emocje na uwięzi. Konsekwentnie, ze spokojem realizował postanowienie dotyczące wdeptania swojego "oprawcy" w ziemię, niczym pędraka pasożytującego na liściach kapusty.
Drew w tym momencie powinien go znienawidzić. Wyprowadzić kolejny, pełen jadowitych uszczypliwości oraz nieczystych posunięć kontratak, mając nadzieję na podziurawienie jego irytująco szczelnej osłony wewnętrznego zrównoważenia i opanowania. Ale, paradoksalnie, nic takiego nie nastąpiło. Czuł się niepokojąco inaczej... Pusto... Jakby - za sprawą jednego uderzenia trzonka miotły w czułe miejsce przeciwnika - uleciała z niego większość kumulowanej wściekłości, ustępując miejsca nieprzyjemnemu uczuciu nagłego przebudzenia i odzyskania zdolności trzeźwego oceniania rzeczywistości. Ukłuło. Cały czas myślał, że ma pełną świadomość swoich słów, czynów oraz ich konsekwencji, lecz teraz pozorność tej kontroli uderzyła w niego z mocą siarczystego policzka.
Bastian nieprzerwanie rozkoszował się możliwością wygłoszenia monologu ośmieszającego Drew na wszystkich najdrażliwszych dla mężczyzny płaszczyznach, jednak sam "zainteresowany" wyłapywał z niego jedynie nieuporządkowane strzępy zdań.
- ...bez przesady, nie musisz się przez to mścić na osobach, które je mają i potrafią przyjąć na klatę konsekwencje swojego postępowania...
Konsekwencje. Drew nie lubił tego słowa, drażniło jego bębenki niczym zgrzytająco-skrzypiący dźwięk paznokci przesuwanych po szkolnej tablicy. A jeszcze bardziej drażnił go fakt, iż w tej chwili, będąc wobec własnej osoby zupełnie szczerym, nie mógł z czystym sumieniem zaprzeczyć słowom kapitana. Po świńskiej akcji, kiedy to zabawił się w miotłowego snajpera, zwyczajnie zabrakło mu argumentów na swoją obronę, a przecież zazwyczaj sypał nimi jak z rękawa. Jeśli nie potrafił usprawiedliwić się przed samym sobą, oznaczało to, że przekroczył bardzo cienką granicę.
Po zakończonej mowie Bastiana na boisku rozległy się oklaski urozmaicone pojedynczymi gwizdami. Drew, zmuszony dotrwać w roli, którą wybrał, do końca przedstawienia, skłonił się głęboko, jakby dziękując za gromkie owacje. Wiedział, że gdyby nie ciągła obecność White’a na boisku wielu zawodników zdecydowałoby się mu pogratulować, winszując zrobienia czegoś, co u nich - mimo setek "karnych" pompek i denerwująco niezasłużonych innych tortur wymyślanych przez kapitana - pozostawało jedynie w klatce ulotnej imaginacji. Ale gdyby pogratulowali - jak wówczas by się zachował? Czy poczułby zadowolenie z siebie, dumę?
Nie.
Byłoby jeszcze gorzej. Dlatego, dziękując w duchu za takie, a nie inne pożegnanie, zmrużywszy oczy przed słońcem, pomachał i zawołał do kolegów z druzyny:
Usuń- Bądźcie delikatni dla naszego Bastusia, chyba wystarczy mu wrażeń, jak na jeden dzień!
Ostatni raz spojrzał na White’a, który z lubością spijał śmietankę swojego tryumfu, robiąc wrażenie, jakby już absolutnie nic nie było w stanie zepsuć mu tej przyjemności.
- Basti, mam nadzieję, że siedzenie na miotle nie sprawi ci przeze mnie większych trudności. - Drew starał się nadać tym słowom najbardziej szczere, pozbawione kąśliwości brzmienie, na jakie w obecnej sytuacji było go stać, nie łudził się jednak zbytnio, że White mógłby uznać je za coś innego niż dalszy ciąg maratonu docinków. - Przepraszam. - rozbrzmiało w jego głowie, ale sam nie wiedział, czy ten palący zazwyczaj gardło wyraz naprawdę wypowiedział na głos, czy też może to tylko poczucie winy, tlące się nikłym płomieniem gdzieś w najgłębszej warstwie podświadomości, zaczęło dawać o sobie znać.
***
Przez kilka kolejnych dni Drew nie mógł znaleźć sobie miejsca w żadnym z niezliczonych zakamarków Hogwartu. Niezależne, czym usiłował zająć ręce i umysł, prędzej czy później, bezwiednie powracał myślami do feralnego incydentu, za każdym razem uświadamiając sobie coraz boleśniej infantylizm własnego zachowania.
Z Bastianem nie zamienił od tego czasu ani słowa; wszelkie przypadkowe spotkania na korytarzu, w Sali Głównej czy też na zajęciach wieńczyły wymiany pogardliwych spojrzeń, w obliczu których dumna, urażona strona Drew natychmiastowo budziła się z uśpienia i nie dawała dojść do głosu tej drugiej, bardziej nieśmiałej - pragnącej za wszelką cenę powrócić do drużyny, by odzyskać utraconą pozycję.
Jednak z biegiem czasu, z każdym zlekceważonym treningiem, z każdym tęsknym spojrzeniem rzucanym coraz częściej w kierunku boiska, strona początkowo zdominowana stopniowo urastała do rangi dominanta. Rozwijała się, rosła w siłę, aż w końcu całkowicie stłamsiła urażoną dumę. No... może nie całkowicie, ale w stopniu wystarczającym, aby przekonać Drew do powzięcia decyzji o "powrocie" na treningi.
W piątek popołudniu, po raz pierwszy odkąd sięgał pamięcią, przybył na stadion parę minut przed umówioną porą zbiórki. Pech (a może szczęście?!) chciał, że akurat dzisiaj wszyscy zawodnicy zamierzali najwyraźniej zjawić się punktualnie, tudzież z niewielkim poślizgiem, i jedyną, żywą duszą krzątającą się po boisku był Bastian przygotowujący potrzebny do treningu sprzęt. Drew wziął głębszy oddech i podszedł bliżej.
Usuń- Jak tam? Spoczywająca na twoich barkach powinność przedłużenia rodu White'ów nie stanęła pod znakiem zapytania? - wypalił na powitanie, zanim zdążył ugryźć się w język.
Bastian uśmiechnął się kpiąco, podnosząc wzrok, na co Drew, przeklinając w duchu swoją wrodzoną bezczelność, prędko sprostował:
- Nie, nie, nie było pytania, panie kapitanie. Wymsknęło mi się, wybacz. - odchrząknął, zastanawiając się intensywnie, jak ubrać w odpowiednie słowa to, co od tygodnia nie dawało mu spokoju - Zachowałem się ostatnio jak kompletny szczeniak. Wkurzałeś mnie jak cholera, wybitnie po prostu... Chociaż z tego akurat masz pewnie największą satysfakcję. - nastąpiła sekunda pełnej napięcia ciszy. - Nie było mowy o tym, że wywalasz mnie z drużyny, ale po moim kretyńskim wyskoku i taki pomysł miał prawo wpaść do twojej ślicznej główki, dlatego... Dlatego chcę wiedzieć jasno. Czy mam tu jeszcze czego szukać, czy każesz mi zwijać manatki?
[Karolina, wdech, wydech, wdech, wydech… *__* A co się będę! Jestem z tego fragmentu zarąbiście dumna i mam nadzieję, że docenisz moje poświęcenie i usilne starania, żeby uległy Druś tym razem naprawdę został uległym Drusiem ;D Oczywiście w granicach rozsądku xD]
Już sam fakt wpadnięcia na pomysł całego tego cyrku z udawanym związkiem stawiał ich oboje w kategorii niespełna normalnych umysłowo. No bo komu o zdrowych zmysłach chciałoby się bawić w taką farsę, tylko po to, żeby odstraszyć kilka (może kilkanaście) namolnych adoratorek, a do tego wszystkiego, właściwie tylko przy okazji, dla zabawy, wkręcić całą szkołą? Odpowiedź sama ciśnie się na usta - nikomu. Ale to właśnie byli Walker i White, ich mało kto był w stanie zrozumieć, zresztą mało kto znał ich tak dobrze jak oni siebie.
OdpowiedzUsuńTyle, że Millie kręciły wyzwania. Od zawsze musiała rywalizować ze starszymi braćmi o uwagę, o najlepsze miejsce na kanapie, czy chociażby o miotłę do gry w Quidditcha. To wcale nie było tak, że jej odpuszczali (a przynajmniej nie zawsze), po prostu była dobra w uzyskiwaniu tego, co sobie zamierzyła i bardzo szybko uświadomiła to wszystkim domownikom, stąd też jej przydomek małej terrorystki. Zresztą nie dotyczyło to tylko rodzeństwa, bo jej niezłomna matka też w którymś momencie odpuściła próbę przemiany szatynki w damę. Camille pragnęła idealnie ułożonej młodej panny, która będzie idealną partią w towarzystwie, a dostała... no cóż, Millie.
Wstała z ławeczki, na której jeszcze chwilę temu siedziała czekając aż Bastek się przebierze, i podeszła do chłopaka. Miał rację, we wszystkim. Będzie to bardzo intrygujące, zabawne, a do tego przewrotne i zaskakujące, zupełnie jak improwizacja sceniczna, której zakończenia nie znają.
- Myślałam, że ktoś z twoim doświadczeniem nie potrzebuje już treningów, Skarbie. - Posłała mu zaczepny uśmieszek. Oczywiście miał rację, bo skąd mieli mieć pewność, że w trakcie pocałunku nie wybuchną śmiechem? To by wszystko rozwaliło, prawda?
- Jeśli chodzi o nasze UJAWNIENIE, nie możemy tego zrobić trywialnie. - Wbiła w niego uważne spojrzenie. Przyszedł czas na powagę, planowanie numerów na taką skalę wymagało skupienia. - Wejście do Pokoju Wspólnego za rękę i krzyknięcie: 'hej, zobaczcie, odkryliśmy, że się kochamy', niczego nie załatwi, nikt w to nie uwierzy. - Zmarszczyła lekko brwi, myśląc nad czymś spektakularnym, ale na tyle cichym, żeby nie wyglądało na ustawione.
Kristel nie miała pojęcia jaką grę właśnie toczyła z Bastianem, nie mogła również dostrzec sensu swoje zachowania. Można było rzecz, że jest zmienna jak chorągiewka na wietrze, ale sama dziewczyna nie do końca się z tym stwierdzeniem zgadzała. Za to uparta, owszem, mogła to o sobie śmiało powiedzieć, a nawet wykrzyczeć światu, że jest głupia, bo rozpaczliwie uparta. Jednego dnia, w przypływie gwałtownych uczuć postanowiła na zawsze znienawidzić Bastiana White’a i nawet gdy już emocje opadły, ślepo się tego trzymała z przekonaniem do racji swojego wcześniejszego zamierzenia. Pewna była jeszcze jednej rzeczy – zniewalające spojrzenia chłopaka już sprawiały, że mogła oddać mu cały świat w zamian za skupioną na siebie uwagę. Były przyjemne, naprawdę czuła się miło gdy tak na nim leżała, ale w żadnym stopniu nie wiodła ją pokusa, by go pocałować. Zapewne każda dziewczyna przy takiej okazji, by już to zrobiła. Ona zamiast koncentrować się na jego ładnej twarzy, skupiała całą swoją uwagę na jego sarkastycznych wypowiedziach, na które znów polubiła odpowiadać.
OdpowiedzUsuń- Musiałabyś przejść szereg skomplikowanych testów i sprawdzianów, wiesz, nie tych w stylu "jak szybko potrafisz pozbawić kapitana ubrań", ale jeśli chcesz, to i z tego mogę wystawić ci ocenę – tak, to zdecydowanie było w jego stylu, ale czy przewidział że to już na nią nie działa? Nie tak łatwo ściągnie z niej ubrania, a właściwie sprawi, że podświadomie ona sama zrobi to pierwsza. Na jego uwagę jeszcze mocniej wbiła mu łokcie w klatkę piersiową.
- Oh, Bastuś myślisz że bym nie podołała? – Uśmiechnęła się rozbawiona wykrzywioną z bólu twarzą chłopaka. – Znam swój wynik, to mi wystarcza – posłała mu przyjaznego kuksańca w bok. - I nie muszę stresować się twoją oceną.
- I co, Panno Waleczna? Masz mnie teraz w garści, jestem u twoich stóp i co teraz zrobisz?
Przewróciła się na bok obok chłopaka. Zauważyła, że pomimo prowadzenia tej pasjonującej wymiany zdań, robi się senna. Zmęczone oczy same się przymykały i czuła, że to koniec zabawy na dzisiaj. Była jeszcze w mundurku szkolnym, który zdecydowanie nie należał do najwygodniejszych, jeżeli miało się posłużyć nim jako piżamom. Uświadomiła sobie, że Bastian w końcu i tak wyjdzie na swoim. Musiała ściągnąć ubranie i spać w bieliźnie.
- Mam do ciebie prośbę – zwróciła się do chłopaka, ignorując tym samym jego wcześniejsze pytanie. Następnie westchnęła żałośnie. – Musisz mi obiecać, że zamkniesz na pięć minut oczy i nie będziesz ich otwierał do czasu, aż wrócę pod kołdrę. Chcę już położyć się spać – Wstała z łóżka a następnie podniosła leżącą na podłodze poduszkę i przykryła nią oczy chłopaka. Pokój był prawie pusty i nie miała miejsca, w którym mogłaby się schować. Łóżko było jednak odchylone od ściany i jego rama mogła zasłonić ją przynajmniej w większej części. Weszła za nią, zabierając ze sobą jedną z największych poduszek, a następnie zasłaniając nią prawie nagie ciało. Szybko wbiegła pod kołdrę, bo nagle w Pokoju Życzeń zrobiło się niesamowicie zimno.
[Witam również. Znowu.
OdpowiedzUsuńCzuję, że z Catherine wytrzymam dłużej niż z Jane. Jakoś tak jest mi bliższa.
A tak swoją drogą, to skoro Bastuś i Catherine są w jednym domu, i to nawet na jednym roku, to znać się muszą. Mogą nawet lubić, choć bliższa znajomość z Catherine do końca łatwa nie jest. Właściwie nie mam żadnego konkretnego pomysłu, niestety.]
Catherine Greene
- Młody, zbieramy się.
OdpowiedzUsuńAlex uśmiechnął się, widząc zmieszanie Bastiana. Okej, jasne, powinien był się obrazić, ale tylko pokręcił głową w geście mówiącym: „Nic się nie stało”.
Podniósł się z ławki i wyszedł za kapitanem z Wielkiej Sali. W trakcie wędrówki czuł na sobie wzrok wszystkich uczniów. Czyżby oni też wiedzieli o zakładzie? Niemożliwe, bo inaczej Willis sam wiedziałby o nim już dawno. Ale z pewnością widok trenera drużyny Krukonów, wyprowadzającego Puchońską Quidditchową Porażkę podczas śniadania był dość niecodzienny. A skoro tak zaczął się ten dzień, to co będzie na obiedzie?
Chłodny wiatr rozwiał jego loczki, kiedy tylko wyszli na błonia. Alex czuł w kościach, że ta jesienna, ale słoneczna pogoda bardzo sprzyja wszystkim zawodnikom. Jako, że niedługo miał się odbyć mecz Krukonów z Hufflepuffem była to bardzo przydatna informacja. Boisko było wielkie. Wydawało się tak każdemu, kto ani razu nie krążył nad nim na miotle. W rzeczywistości prędkość zdawała się łamać wszelkie ograniczenia i prawa fizyki. Tu grawitacja nie istniała. Chyba, że spadło się z miotły.
Willis przekroczył próg szatni i przyjął z rąk kapitana nieużywany strój. Każdy, kto ich śledził mógł w danej chwili siedzieć już na trybunach. A na pewno dałoby się znaleźć jakieś ciekawskie jaja. Przebrał się i niepewnie podążył do schowka. Po raz kolejny wziął w dłonie starą Kometę i ruszył z nią na boisko.
Słońce raziło go w oczy. Może jednak, nie była to tak idealna pogoda jak mogłoby się wydawać. Bastian jednak zdawał uśmiechać się do tych promieni. Cóż, Alex wiedział, że nigdy nie pojmie rozumowania zawodników.
Jego wzrok mimochodem powędrował do trybun. Zdawałoby się – pustych. Jednak serce obiło mu się o piersi, kiedy w ostatnich rzędach dostrzegł czwórkę chłopców. Nie… To przecież nie mogli być Gryfoni. I co oni mieliby robić akurat na ich treningu? Ale kiedy spojrzał na Bastiana, poczuł, że jego przypuszczenia mogą być słuszne. Ale jednak… przypuszczenia to przypuszczenia.
- To od czego zaczynamy?
Alex.
[Nie, nie pytaj czy to Huncwoci. Rzuciłam tak bez twojej zgody, więc ty decyduj co z nimi zrobisz xD]
Czasem zapominała, że Bastkowi nie trzeba tłumaczyć oczywistości. Nie mogła się jednak powstrzymać przed przewróceniem oczami na docinkę o Sherlocku.
OdpowiedzUsuńMiała ochotę prychnąć, gdy zaczął zachowywać się jak wykwalifikowany psycholog, pouczając ją przy tym niczym zwykłego uczniaka, jednak się powstrzymała i zamiast tego obserwowała w milczeniu jego kolejne ruchy. Już nie raz widziała, jak zachowuje się przy dziewczynach, które sobie akurat upatrzył, za to nigdy nie miała okazji przyglądać się od strony samej zainteresowanej. I to w tym wszystkim było cholernie zajmujące, obserwacja Bastka podczas wykonywania tych wszystkich wyuczonych gestów, które wychodziły mu niesamowicie naturalnie. Gdyby ktoś teraz spytał Millie, czy wreszcie zrozumiała, co wszystkie fanki widzą w Bastianie, pewnie wciąż by zaprzeczała, bo chyba nigdy nie będzie w stanie tego do końca zrozumieć, a jednak zrobiła jakiś tam krok w przód w swoich wnioskach. Zdecydowanie dostrzegła coś, czego wcześniej (z poprzedniej pozycji) nie widziała. Coś, co sprawiło, że na chwilę wstrzymała oddech, gdy po raz kolejny wysunął swoją dłoń, niby żeby jej dotknąć, a jednak wylądowała ona w jego blond czuprynie. Na Merlina, chyba do końca nie zdawała sobie wcześniej sprawy z tego, jak bardzo on to wszystko ma opanowane, wiódł ją słowami niczym zahipnotyzowaną, przez wizualizację ścieżki, którą mieli zacząć podążać w najbliższym czasie.
Wszystko prowadziło do właśnie tego momentu, tego w którym patrzy jej w oczy, swoimi smakowicie czekoladowymi tęczówkami i przybliża twarz, żeby złączyć ich wargi w pocałunku. Tego właśnie się obawiała, pocałunek z najlepszym przyjacielem jest rzeczą równie nienaturalną, co centaury dosiadające miotły. Tyle, że część jej była cholernie ciekawa jak będzie i coś czuła, że tym razem nie będzie miała ochoty od raz pobiec wyszorować jamę ustną.
Gdy wpił się w jej wargi, na moment zaparło jej dech, zupełnie jakby ktoś walnął ją pięścią w brzuch, była to oznaka strachu, który się w niej skumulował w związku z tym pocałunkiem (o tak, Walker odczuwała panikę, śmiech na sali, prawda?). Pierwsze wrażenie minęło jednak równie szybko jak się pojawiło, a poza ciepłymi, miękkimi ustami złączonymi z jej własnymi, szatynce nie trzeba było większej zachęty, nim zdążyła się zorientować, jej ciało zaczęło reagować na pieszczotę. Wysunęła swoją dłoń z jego, tak żeby zanurzyć obie ręce w blond włosach Bastiana, przy okazji przysuwając się bliżej chłopaka i pogłębiając pocałunek. Przez chwilę w jej głowie zakiełkowała myśl o tym, że jej entuzjastyczna reakcja jest niema dziwna, jednak ta idea bardzo szybko się zatarła. Millie chwilowo nie była w stanie racjonalnie myśleć.
Miała ochotę jęknąc z zawodu, gdy odsunął się od niej, zamiast tego zsunęła swoje dłonie z jego karku oparła się mocniej o ścianę. Czuła się bardziej wykończona niż po zejściu z miotły, a do tego tak cholernie skołowana, że miała wrażenie, że jeśli oderwie plecy od oparcia, to zaraz upadnie. Była na siebie zła, to ona powinna być tą trzeźwo myślącą, która przerwie pocałunek, a zamiast tego delektowała się nim jak żadnym w ostatnim czasie (i nie, wcale nie był tak dlatego, że ostatnio całowała wyłącznie przedstawicielki płci pięknej).
OdpowiedzUsuńOna również miała ochotę zadać jakieś pytanie, albo powiedzieć coś racjonalnego, zamiast tego wpatrywała się w Bastka, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Co bardziej ją dziwiło, on, mistrz elokwencji, również nic nie powiedział.
Odgarnęła niesforny kosmyk włosów z czoła i wypuściła ze świstem powietrze z ust, po czym wybuchnęła nerwowym śmiechem. Sytuacja tak cholernie ją przerastała, a ona nie chciała dopuścić tego do siebie, nie wspominając o tym, że nie potrzebowała kolejnych zawirowań w swoim życiu. Ich układ był prosty i był tylko układem z obustronnym zyskiem. Nie było w nim żadnych uczuciowych konsekwencji, a na pewno nie takich. Zresztą, gdzie odlatywały jej myśli? Nie wydarzyło się przecież nic takiego. Po prostu im się podobało, fizyczna reakcja na atrakcyjną osobę, ot co.
No pomyśl Millie, ile już miałaś takich niezobowiązujących przygód? Ale to nie był Bastek... Pospiesznie odgoniła od siebie te myśli i znów przeniosła wzrok na chłopaka, uspokajając się przy tym trochę.
- No to próbę generalną mamy za sobą. Sądzę, że więcej treningu nie potrzebujemy. - Oznajmiła, gdy wreszcie odzyskała głos, który co prawda wciąż był słaby i zachrypnięty mocniej niż zwykle, ale przynajmniej potrafiła się odezwać.
[Hej ^^.
OdpowiedzUsuńMogę mieć chęć na wątek. A z którą postacią, to zależy od ciebie, którą wolisz pisać - obie karty przypadły mi do gustu. Tylko się zastanawiam nad jakimś powiązaniem. Rigel to taka skrzywiona osóbka, która niezbyt ufa ludziom, dlatego raczej nie ma bliskich znajomych. Ale może kogoś poznać, choć mniemam, że początki będą trudne przy jej charakterze. Cóż, lubię skrzywione postacie ^^. // Rigel]
[Napisz na czarny.kot.w.trampkach@gmail.com :). Możemy się jakoś dogadać ^^.]
OdpowiedzUsuńMillie żyła w błogiej nieświadomości (a właściwie usilnie starała się ignorować te wiedzę) odnośnie owych rankingów. Nie specjalnie obchodziło ją ani na jakim miejscu się znalazła, ani czy ktoś ma jakieś plany wobec jej osoby. Owszem, była otwarta na ludzi, ale tylko jeśli ktoś ją zainteresował, bo typowych chłopców w okresie dorastania, w których buzowały hormony, było w Hogwarcie na pęczki i raczej starała się ich wszystkich ignorować.
OdpowiedzUsuńNa jego propozycję parsknęła śmiechem, dla odmiany nie takim nerwowym jak wcześniej. Powoli zaczynało w niej wszystko wracać do normy, chociaż wciąż miała wrażenie, jakby jej nogi były kilkanaście kilo cięższe niż przed dwudziestoma minutami.
- Miało być dyskretnie, White, a nie tandetnie. - Zażartowała, dając mu przy tym kuksańca w bok, po czym wzięła swoją kurtkę, zarzuciła ją na ramiona i gdy tylko chłopak zrobił to samo, po raz kolejny tego dnia wyszli na ten cholerny mróz.
Szczerze powiedziawszy niewiele się zmieniło w ich relacji po utworzeniu UKŁADU. Spędzali ze sobą tyle samo czasu co zawsze, tyle że zaczęli odgrywać owe gesty, o których wspomina Bastek. Pocałunku jeszcze nie powtórzyli, ale na samą myśl, że zrobią to w najbliższej przyszłości, Millie odczuwała jakieś dziwne podniecenie. Z jednej strony jej się to podobało, a z drugiej karciła się za swoje odczucia. Nie, to nie było tak, że czuła do niego coś więcej, ale sama czysto fizyczna reakcja na jego ciało powodowała, że Walker czuła się dziwnie.
Cała ten udawany związek i rozmyślanie na temat pocałunku, pochłonęły ją na tyle, że zapomniała o liście od Damiena, a przynajmniej do poranka dnia kolejnego. Tyle, że wtedy wciąż nie odważyła się otworzyć, ten irracjonalny strach był dla niej cholernie męczący a zarazem trudny do pokonania. Dopiero po Transmtacji postanowiła się zabrać do tego na poważnie, miała ochotę zrobić to z papierosem w ręku, ale mróz na zewnątrz skutecznie wybił jej ten pomysł z głowy. Dlatego też usiada wygodnie na łóżku w ów czas pustym dormitorium i drżącymi rękami rozerwała kopertę. To co w niej znalazła tak bardzo nią wstrząsnęła, że zamiast pójśc na kolejne lekcje, krążyła po pomieszczeniu niczym rozwścieczona lwica.
Nie pojawiła się również na obiedzie i kolacji, po której postanowiła załatwić sprawę z Cassandrą, która zamieszana była w jej stan, jednak nie wiele na tym zyskała. No może jedynie to, że jej gniew na cały świat jeszcze wzrósł, a oprócz niego dopadła ją ta cholerna bezsilność.
Była już prawie cisza nocna, gdy dotarła do Wieży Ravenclawu. Od razu obrała kierunek na fotel przy kominku (który o dziwo był wolny) i opadła na niego z myślą, że najchętniej już by się nie ruszała z tego miejsca do końca swojego życia. Umrzeć w fotelu, cóż za piękna wizja.
Nie zauważyła kiedy zjawił się Bastek, dlatego tak gwałtownie zareagowała na jego dotyk. Z jednej strony liczyła na to, że uda jej się wciąż siedzieć samej (jak robiła to przez niemal cały dzień), z drugiej natomiast odczuwała ulgę, że nie musi już radzić sobie z tym sama, bo pojawił się ktoś, kto doskonale zdaje sobie sprawę z sytuacji, w jakiej Millie się znalazła.
OdpowiedzUsuńSkinęła lekko głową, jako potwierdzenie, po czym chwyciła kopertę i podała ją White'owi. Jakoś tak się złożyło, że wciąż wkładała do niej to zdjęcie, tak jakby przez to czas miał się cofnąć do momentu, zanim dostała przesyłkę. Miała rację, że odczuwała strach przed otwarciem listu. Nikt jej teraz nie powie, że to, że boi się kolejnych wieści jest odczuciem irracjonalnym.
Szczerze powiedziawszy, przez chwilę nawet myślała o tym, żeby wrzucić to wszystko do kominka i z radością przyglądać się, jak płonie, jedna przez to straciłaby pole do manewru w planie znalezienia Doriana. A i owszem, miała zarys taiej akcji, jednak jeszcze nie do końca klarowny. Tworzyła go zazwyczaj w trakcie bezsennych nocy, tylko po to, żeby dodawać sobie trochę nadziei na szczęśliwe zakończenie, na które w rzeczywistości raczej się nie zanosiło.
Zerknęła przelotnie na Bastka, który właśnie wyjmował wymiętą fotografię, oczywiście nie umknął jej wyraz zaskoczenia widoczny na jego twarzy. Wiedziała, jaka jest jego historia z Cassandrą i podejrzewała, że jego szok jest równie wielki, jak ten jej.
- Próbowałam rozmawiać na ten temat z Cassandrą. - Zaczęła przyciszonym głosem, wychodząc z założenia, że nie musi tego słyszeć połowa Krukonów. Przemilczała też to, że właściwie ona podnosiła głos, a Blackwellówna zachowywała stoicki spokój. - Jak pewnie się domyślasz, niewiele udało mi się z niej wyciągnąć. - W gruncie rzeczy zdobyła tylko nieme potwierdzenie tego, że była dziewczyną Doriana, a cała reszta pozostała niewytłumaczona. - Powinnam odpisać Damienowi, a nie mam na to ani siły, ani ochoty. Chciałabym wierzyć, że to jest jakiś dodatkowy trop w poszukiwaniach, ale... sama nie wiem.
Elias ze zdeterminowaniem wszedł na murawę, mocno ściskając nową miotłę. Nową, ponieważ ta głupia Mary MacDonald musiała upaść, o nieszczęsny Merlinie, na jego starą, drewnianą przyjaciółkę. Zwykle nawet w myślach nie wyrażał się tak o kobietach, pozostając swego rodzaju dżentelmenem. Ale w tym przypadku od wczorajszego dnia nie szczędził sobie ostrych uwag na jej temat. Swój dawny prezent od rodziców musiał zastąpić szkolną miotłą, którą właśnie dzisiaj przyszło mu przetestować. Do czasu meczu z Krukonami musiał załatwić sobie odpowiedni sprzęt, lepszy od tego starego „cuda”. Nie wiedział, czy ta miotła zdąży się do niego przyzwyczaić, a także czy staroć na którym właśnie unosił się w powietrze, będzie nadawać się do aktywnego treningu.
OdpowiedzUsuńJak na razie jest dobrze, pomyślał, gdy skręcił lekko w lewo. Następnie przyspieszył, widocznie trochę za mocno, jak na standardy szkolnego rupiecia i skręcił w prawo. Miotła strasznie się szarpała i mało co z niej nie spadł. Wymamrotał parę przekleństw pod nosem, ale zaraz nakazał sobie myśleć optymistyczniej: „Spokojnie, jesteś kapitanem i dobrym zawodnikiem. Poradzisz sobie”. Dwóch graczy z drużyny działało właśnie na takim sprzęcie, ponieważ nie stać ich było na lepszy. W tym momencie Elias czuł dla nich prawdziwy podziw, bo zdołali opanować go na tyle, by czuć się z nim dobrze w powietrzu i nie odstawać od reszty zawodników.
Cały trening odbywał się o siódmej rano w sobotę. Był to czas Krukonów, ale ze względu na konieczność udania się po południu do domu jednego z pałkarzy na pogrzeb babci, musieli pozamieniać się godzinami. Właśnie dlatego Elias poszedł jeszcze wczoraj wieczorem do profesora Flitwicka, opiekuna domu, który obiecał, że przekaże to chłopcom tą informacje.
Najwyraźniej coś musiało pójść nie tak, bo o ile wzrok go nie mylił, na arenę właśnie wkroczyli zawodnicy z Ravenclaw. Z góry wyraźnie połyskiwały ich niebieskie szaty, skontrastowane z bielą otoczenia. Im bardziej przybliżał się ku gruntowi, tym bardziej wyraźne były dla niego uczucia odmalowujące się twarzy zaskoczonych, a nawet zdenerwowanych Krukonów. Był wśród nich ich „wielki” kapitan – Bastian White. Elias czuł, że i tym razem nie obędzie się bez konfrontacji.
["Konfrontacja" to drugie imię wszystkich WIELKICH zawodników quidditcha ;D]
UsuńDrew
- A wy? Bo zdaje się Gryfoni dopiero mają zatargi ze Slytherinem. - Chan spojrzała z uniesioną brwią do góry.
OdpowiedzUsuń- Dopiero? - zapytała, przyglądając się przy okazji, jak chłopak płaci za kolejne przedmioty - Gryffindor i Slytherin to odwieczni wrogowie. Ta woja już dawno osiągnęła poziom na którym spokojnie może zyskać miano Hogwardzkiej.
Chan zaczęła przypominać sobie te wszystkie żarty Ślizgonów. Cierpiała na tym szczególnie Gruba Dama. Jednak ona zawsze chętna była zdradzać, który z uczniów z zielonym krawatem skradał się pod ich Pokój Wspólny. Jeszcze gorzej było, kiedy zbliżał się mecz quidditcha. Wariowanie mioteł po określonym czasie, to był dopiero początek ich zatargów.
Chan spoglądając raz jeszcze na te wszystkie przedmioty pomyślała nad konstrukcją bomby.
- A gdybyś dodał do tego to - wskazała na ucięte małe nóżki które krążyły po całej półce. - Nie musiałbyś prosić tej dziewczyny, by tam ją wniosła. Wystarczy, że byś to puścił, kiedy jakiś Ślizgon wchodziłby do lochów. - Chan przekręciła głowę, czekając na odpowiedź Bastiana. Ten pomysł przyszedł jej do głowy ot tak, nie wiedziała, czy jest dobry, ale każdy sposób jest godny chwili uwagi.
Szczerze powiedziawszy to Millie chyba też nie sądziła, że cokolwiek wyciągnie z Cassandry. Raz, że wiedziała jaka opinia o Blackwellównie krąży po szkole, mimo że sama chyba nigdy wcześniej z nią nie rozmawiał, a dwa, że gdzieś w środku czuła to samo co Bastian, Dorian mógł nie chcieć się z nią kontaktować, mógł zakazać swojej dziewczynie (tak, szatynka była pewna statusu ich znajomości) mówić Millie cokolwiek. Tyle, że nie chciała tego do siebie dopuszczać, bo przetrawienie tej informacji sprawiłoby jej ogromny ból.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o rozmowę z Cass, to tonący brzytwy się chwyta, a pozycja Walker w tej rozgrywce była marna. Potrzebowała czegokolwiek, żeby funkcjonować, więc nawet najmniejszy ślad wracał jej nadzieję, która potrafiła się wypalić równie szybko jak się zrodziła.
Gdy objął ją ramieniem, miała ochotę rozkleić się niczym mała dziewczynka, dając upust wszystkiemu, co się w niej kotłowało, ale nie mogła. Nie mogła sobie pozwolić na to, żeby zrobić to w Pokoju Wspólnym pełnym uczniów, mimo wszystko wtuliła się w jego tors, starając się uspokoić. Powinna wziąć pod uwagę to, że to nie jest jeszcze koniec. Może nie dała rady dowiedzieć się czegokolwiek za pierwszym razem, ale będą jeszcze inne okazje. Pośpiech w tej sytuacji mógł być niewskazany, powinna obmyślić jakiś plan działania, a nie poddawać się instynktowi i buńczucznej naturze.
Słysząc deklarację Bastka, wysunęła się z jego uścisku i wbiła w niego zaskoczone spojrzenie. Że Cassandra nie darzyła go miłością to mało powiedziane, przecież oni żyli niczym pies z kotem, czego z drugiej strony nie można było dziewczynie wypominać. Złamane serce ciężko zostawić za sobą, a tym bardziej w takiej sytuacji, w jakiej była postawiona była White'a. Tyle, że Millie tera to nie interesowało, właściwie nigdy jej to nie interesowało, bo nie jej było to osądzać.
- Myślisz, że cokolwiek wskórasz? - Nie chciała, żeby jej ton był powątpiewający, ale chyba trochę nie wyszło. Bastian doskonale zdawał sobie sprawę, jak ciężkim orzechem do zgryzienia jest Cassandra, a jednak miał zamiar próbować.
I w tym momencie przypomniała sobie o ich UMOWIE, której już drugiego dnia przestała przestrzegać. Skarciła się w myślach za głupotę.
- Myślisz, że możemy TO jakoś przełożyć na korzyść sam-wiesz-czego? - Podejrzewała, że mogłoby wyjść z tego coś całkiem niezłego w ich układzie, tyle że byłby to zdecydowanie bardziej radykalny krok niż początkowo planowali. Tyle, że teraz musieliby zaczynać od zera, czyż nie? Bo aktualnie zdecydowanie wyglądali jak jedynie przyjaciele, a to właśnie powinni zmienić i właśnie to było w tym wszystkim najtrudniejsze. Chociaż początki mimo wszystko mieli niezłe. Była niemal pewna, że jej współlokatorki już snują domysły, przy okazji wymyślając 101 sposobów na zadźganie Millie nożyczkami.
Cass wracała po kolacji do Lochów. Była w bardzo dobrym nastroju. W drodze rozmawiała z Ann o zajęciach z rzucania uroków. To były ulubione zajęcia Blackwell, a na dodatek udało jej się zdobyć dodatkowe punkty dla domu za dobrze wykonane zadanie. Więc szczęśliwa i zadowolona z siebie obmyśliła plan na miłe spędzenie czasu przed snem. Pragnęła usiąść wieczorem przed kominkiem, pijąc gorącą czekoladę, grając na gitarze i rozmawiając z przyjaciółką. Nic nie było wstanie popsuć jej dziś humoru. A przynajmniej tak jej się wydawało.
OdpowiedzUsuńWszyscy Ślizgoni nieśpiesznie zmierzali do wspólnego pomieszczenia. Każdy pochłonięty rozmową ze współtowarzyszami nie zwracał uwagi na Krukona czekającego na jakąś osobę z Domu Węża. Tuż przed drzwiami do Pokoju Wspólnego niespodziewanie ktoś złapał ją mocno za ramię i pociągnął. Jej mięśnie od razu się napięły przez co ból od wbijających się palców napastnika stał się znacznie silniejszy. - Możemy porozmawiać? - gdy to usłyszała krew w jej żyłach zawrzała. Bastian White! No pewnie. Któż by inny. Tylko on mógł zachować się tak niedelikatnie, a na dodatek to on czegoś chciał więc powinien przyjść do niej i poprosić o rozmowę, a on tylko wypowiedział dwa wyrazy i myślał że sprawa jest załatwiona. O nie.
- Puść mnie w tej chwili! Nie chcę z tobą rozmawiać. Po za tym my nie mamy o czym z sobą rozmawiać. Ile razy mam mówić byś trzymał się ode mnie z daleka.- Blackwell wyszarpnęła się z uścisku Bastka. Ramię strasznie ją bolało. Ten koleś nie zdaje sobie sprawy ile ma siły. Jak nic Cass będzie miała jutro ogromnego siniaka w miejscu gdzie White ją trzymał.- Zabieraj te łapska. Nie waż się nigdy więcej mnie dotykać.- Dobry humor Cassandry rozpłyną się gdzieś w powietrzu.
Czemu On zawsze popsuje każdy miły dzień i zniszczy jej wszystkie plany. Cassandra był troszkę ciekawa czego Bastian może od niej chcieć ale sposób w jaki chciał zacząć z nią rozmowę spowodował, że dziewczyna przeszła od razu do ataku. Gdyby tylko kulturalnie podrzedł i zagadał pewnie udzieliłaby odpowiedzi na jego pytanie, teraz jednak nie było już na to szans. Gdyby była Bazyliszkiem Bastian już by nie żył. Czerwona na twarzy ze złości, z zaciśniętymi pięściami i z miną mówiącą "Spi**dalaj White bo inaczej nie ręczę za siebie." Cass stała naprzeciwko chłopaka i miała ochotę porządnie mu dokopać, jednak myśl o kolejnym wspólnym szlabanie sprawiła, że dziewczyna zaczęła odliczać w myślach "10, 9, 8, 7, ... , 2,1" i gdy dochodziła do końca zaczynała od początku wszystko tylko po to by nie posunąć się za daleko. Choć teraz "za daleko" było ciągle za blisko.
W czasie, gdy Bastian podchodził do profesora Flitwicka, Aicha odłączyła się od niego, idąc sama w stronę swoich rzeczy, które rzuciła na któryś z długich stołów. Z torby wyciągnęła teczkę, w której trzymała nuty. Te od swoich arii miała w dwóch egzemplarzach – dla akompaniatora i dla siebie. Przejrzała je jeszcze raz i poukładała w odpowiedniej kolejności, po czym podzieliła na dwa. Podeszła potem z powrotem do profesora i pana White’a. Podała mu siedem kartek z uśmiechem. W drugiej ręce miała kolejne siedem stron zapisu nutowego.
OdpowiedzUsuń- To są dwie arie. „Una donna” ma pięć stron, dlatego zrozumiem, jeśli powiesz, że dzisiaj nie chcesz jej grać. W końcu granie a Vista aż tyle nie jest łatwe. „Als Luise die Briefe” ma dwie strony i myślę, że bez problemu sobie z nią poradzisz, chociaż jest bardzo trzydziesto dwójek. Powiedz mi, jak będziesz gotowy. – Dygnęła lekko jakby już w podziękowaniu za fatygę i odwróciła się, wracając do swoich rzeczy. Chór także zszedł z podestu na prośbę profesora. Pan Filius odezwał się w końcu do Bastiana:
- Jeśli potrzebujesz, możesz przećwiczyć – i wskazał ręką na czarny fortepian Calisii.
[Jakbyś chciała sobie przesłuchać dwa wymienione utwory, to tutaj jest z Cosi fan tutte aria Despiny - http://www.youtube.com/watch?v=_81fx7peP_w
A tutaj Als Luise die Briefe - http://www.youtube.com/watch?v=MXYdcHqdmEM ]
Aicha Bell
[Przychodzę w sprawie sama-wiesz-czego.
OdpowiedzUsuńI tak sobie myślałam, że nasze postacie mogłyby się bardzo ale to bardzo przekomarzać ale tak naprawdę w razie potrzeby sobie pomagać :3
Np gdyby następna przyklejała się do Bastiana to moja jakże cudowna Noel mogłaby podejść i zacząć udawać, że są razem tym samym powodując wycofanie się innej dziewczyny.
takie rzeczy... :D]
Noelle Westley
[ Ja przepraszam, ja tutaj nie mam jakiegoś szalonego pomysłu na wątek, ale chciałam tylko zaznaczyć, że Ronnie może być jedną z tych dziewczyn, które... khem... totalnie na niego lecą (chciałam to ująć jakoś bardziej poetycko, ale stwierdziłam, że jednak to jest najlepsze określenie tego, co siedzi mi w głowie). Siedzi jak głupia na trybunach, kiedy on trenuje, niezależnie od tego, czy pada deszcz czy świeci słońce i zerka na niego podczas posiłków, ale oczywiście zupełnie nie wie, jak mogłaby do niego zagadać, więc tylko tak się czai jak creeper albo inny stalker. I jeśli masz pomysł, jak można by z tego ukręcić jakiś ciekawy wątek, to ja bardzo chętnie przygarnę, a jeśli nie, ale jesteś na jakiś chętna, to będę wysilać moją ostatnią szarą komórkę! :D]
OdpowiedzUsuńVeronica
[Nie widzę Effy, więc wbijam tutaj a wraz ze mną krew, zło, pożoga i chaos w niekoniecznie takiej kolejności. Jest też propozycja wątku, ale ta stoi z boku trzęsąc spódnicą w rytm flamenco. Proponuję wątek, w którym nie będzie trzeba roztrząsać czy się chłopaki znają, lubią, tolerują czy zwyczajnie nienawidzą. Mamy sobotni wieczór, kiedy na błoniach dochodzi do tragedii. Na jeziorze dwie uczennice wpadają pod lód, starając się przejść przez zamarznięte jezioro. Will jest na tyle blisko, że rusza na ratunek (w końcu prefekt), ale pech chce, że uprzedza go Bastek. I tu zaczyna się problem, ponieważ zaklęcia zwabiają trytony, woda jest zimna, uczennice nie umieją pływać a lód jest cienki. Chłopaki muszą współpracować, aby uratować nieszczęśliwe uczennice. Co Ty na to?]
OdpowiedzUsuń[Jestem jak najbardziej za, zgadzam się na wszystko (w internetach granice zdrowego rozsądku mogą nie istnieć). Może i się Hannah Bastkowi wyżali, ale musi się nam jakiś dramat wydarzyć, aby tak stać się mogło. Więc ruszam mózgiem i biorę dwie młodsze siostry bliźniaczki Hanki z drugiego roku. Wsadzam te dwie do jakiegoś tajnego przejścia, które jest tak stare, że zaczyna się zawalać i kurczyć. W związku z tym, że są to małe wiercipięty to utknęły tam i trzeba będzie coś wymyślić aby je uwolnić! Do tego dojdą szlabany, których Puchoni mają ostatnio za dużo i ataki na mugoli, przez co Hannah będzie w stanie wiecznego zawału serca o własnego ojca. Może tak być? Zacznę chętnie, tylko potrzebuję potwierdzenia :)]
OdpowiedzUsuńHannah
[Tak, tak, ja też o tym tak myślałam]
OdpowiedzUsuńGdzie jesteście?
Do pewnych sytuacji nie dało się przyzwyczaić. Bywały momenty, w których serce po prostu przyśpieszało, nie bacząc na fakt, że podobne zdarzenie miało miejsce całkiem niedawno. To trochę tak, jakby mózg nie był w stanie skomunikować się z resztą ciała. Bo przecież mózg wiedział, że ostatnim razem nic złego się nie stało, mógł uspokoić serce, a to jednak uparcie biło jak szalone, zmuszając nogi do szybszego poruszania się po zamku.
Hannah, twoich sióstr nie było na kolacji
Te kilka słów wystarczyło, by włączył się jej radar. Była w ich pokojach wspólnych, choć mocno się nagimnastykowała i natłumaczyła, by się tam dostać, kręciła się po lochach, wylazła na wieżę i na błonia. Nigdzie nie mogła ich znaleźć. Dopiero około godziny dwudziestej przyszło jej do głowy przejście się korytarzem na czwartym piętrze. Znajdowały się tam szerokie parapety, na których często siadali uczniowie pragnący chwili ciszy.
Susan, Rebecca, gdzie was wcięło?
Omiotła spojrzeniem korytarz, kątem oka dostrzegając Krukona, którego kojarzyła tak pi razy drzwi. Tak, to ten co był prefektem i... już nim nie jest, chyba cała szkoła o tym słyszała.
-Widziałeś może takie dwie...- zaczęła pytanie, ale zaraz urwała. Odniosła wrażenie, że słyszała coś zza wielkiego, wiszącego na ścianie gobelinu. Zostawiła chłopaka bez słowa i ruszyła w tamtą stronę. Drżącą dłonią odsunęła materiał, a jej oczom ukazała się klapa w ścianie. Gdy próbowała ją otworzyć, brakło jej sił.
-Susan, Rebecca?- puknęła knykciami w klapę, po czym rozejrzała się, starając się zachować spokój, co wychodziło jej dość dobrze. Jedynie błyszczące z nerwów spojrzenie zdradzało, że się niepokoi.
-Przepraszam... Bastian?- chwilę się zawahała, nie wiedząc, czy używa dobrego imienia, zwracając się do niego- chyba... chyba ktoś tam jest.
Utkwiła w nim wzrok, przygryzając lekko dolną wargę i cicho licząc na to, że chłopak będzie skłonny jej pomóc.
Błagam...
Hannah
Bastian zapłacił za swoje zakupy i wyszli ponownie na ulicę miasteczka. Ucieszył ją trochę fakt, że chłopak posłuchał jej co do jednej z części wynalazku. Kiedy Chan na niego spojrzała zastanawiał się nad czymś głęboko. Sama zaczęła o tym myśleć. Zmarszczyła brwi, zupełnie jakby przez jego oczy chciała dowiedzieć się czegoś więcej. Niestety nic to nie pomogło. W końcu Chantelle otworzyła usta, ale chłopak wyprzedził ją w zadaniu pytania.
OdpowiedzUsuń- Masz może tutaj coś do załatwienia? - usłyszała jego głos, a chłopak schował ręce do kieszeni. Prychnęła pod nosem spoglądając gdzieś w bok. Zapytał trochę jak od niechcenia, ale blondynka miała jakieś inne przeczucie. Mianowicie negatywne.
- Chcesz się mnie pozbyć, co? - zapytała wracając wzrokiem do Bastiana. Nie wiedziała czemu zadała takie pytanie, w końcu nie byłoby w tym nic dziwnego. Jakaś dziewczyna nagle oferuje mu pomoc, która wcześniej zdetonowała bombę jego konstrukcji. Była zła, teraz jest nadzwyczaj dobra. Cóż jednak mogła na to poradzić. W środku o miejsce walczyły dwie strony Chan, ta radosna i ta powściągliwa. Niestety czasami przez to wyglądała na nienormalną. Dziewczyna jednak miała to do siebie, że niezbyt się tym przejmowała.
- W każdym bądź razie mogę pomóc ci z przemyceniem tego do zamku - zaczęła wskazując głową na pakunek w jego ręku - nawet nikt nie śmie sprawdzić zawartości.
Tu miała rację. Korespondencji, paczek pocztowych nikt nie sprawdzał. Chyba że naprawdę była podejrzana. Ona jednak miała możliwość dostarczenia tego pakunku do sowiarni, a następnie bezpiecznie zanieść ją pod Pokój Wspólny Krukonów. Musiała jednak wymyślić jakiś sposób, by chłopak zaufał jej i oddał na jakiś czas paczkę. Przygryzła lekko wargę przyglądając się podłożu na którym właśnie stali. W końcu sięgnęła do kieszeni gdzie znalazła swoją różdżkę. Wyjęła ją i chwilę przyglądała się wyrzeźbionym piórom na niej. Jakże zabawny był los, kiedy właśnie to ona ją wybrała.
Blondynka wyciągnęła rękę wraz z różdżką przed siebie, ze spokojem w oczach patrząc na chłopaka.
- Masz, będziesz pewny, że oddam ci twoją własność.
Nie oczekiwała od Bastiana, by tak jak ona chował się za poduszką bojąc się pokazać chociażby skrawek swojego ciała. Mimo wszystko mógł się rozebrać widząc, że zmorzył ją sen. Chociaż z drugiej strony widok powolnego procesu zrzucania z siebie ubrań przez mężczyznę był całkiem przyjemny dla oka. A potem gdy tenże mężczyzna pozostawał bez koszuli, pokazując ładnie zarysowane linie mięśni na brzuchu, dodatkowo uśmiechając się przy tym na tyle atrakcyjnie, by Kristel poczuła się o wiele pewniej siebie. Rozluźniła ścisk dłoni, trzymających okrywający ją materiał. Bycie cnotką jednak do niej nie pasowało, musiała to przyznać. Pozostawała w intymnej sytuacji ze swoim ekschłopakiem, co na początku sprawiało jej dużo problemów moralnych, jednak w chwili obecnej takie zapobiegawcze całemu rozwojowi wydarzeń myśli zostały przyćmione przez jej kobiecą kokieterię. Co mogła poradzić, że miała to wpisane w naturę?
OdpowiedzUsuńBastian porwał jedno ciasteczko, a następnie w samej bieliźnie wskoczył pod kołdrę, by się zagrzać. Poza tym zdawało się, że Pokojem Życzeń steruje jakieś biuro matrymonialne, które za wszelką cenę chce zrobić im idealny nastrój do… Do czego właściwie? Nie wiedziała co myśleć o zmianie oświetlenia, nie wiedziała czy sama nie wprowadziła tej zmiany podświadomie. Możliwe że jej uczucia odgrywały tutaj największą rolę, jako że weszła do tego miejsca pierwsza.
Leżała odwrócona do niego plecami, a senność odeszła w zapomnienie. Już miała przewrócić się na drugi bok, by móc z nim porozmawiać, jednak nie zrobiła tego, bo chłopak zdążył pierwszy się przełamać cisze:
- Wiesz, normalnie to przywykłem spać z misiem, więc będziesz musiała mi go zastąpić – Po czym bezceremonialnie objął ją ramieniem, całkowicie przybliżając swoje ciało do niej. Mimo że jej reakcja była trochę opóźniona, to Kris wybuchła szczerym śmiechem, a następnie odwróciła się do niego tak, jak wcześniej zamierzała. Wciąż ją obejmował.
- Wciąż to robisz? Śpisz z misiem? – Zapytała rozbawiona. Znała ten odłam dziecięcej natury Bastiana doskonale, chociaż nie przypuszczała że wciąż istnieje i daje się we znaki poprzez przytulanie się do misia w trakcie snu. Nie wiedzieć czemu cieszyła się z tego powodu. Takiego Bastiana naprawdę kiedyś lubiła. – Chyba podołam wymaganiom, jeśli chodzi o utulanie do snu – uśmiechnęła się do niego z najwyższej klasy kokieterią. Wciągnęła się w tą straszną grę, tak dobrze jej znaną, a tak bardzo nie na miejscu. Flirt z Bastianem Whitem.
- Jeśli jaśnie syn marnotrawny wyraża taką wolę, to może teraz w podskokach wypierdalać do szatni i przebrać się w strój. A za dwie minuty widzę cię na rozgrzewce.
OdpowiedzUsuńOczywiście. Bastian nie omieszkał podkreślić swojej pozycji "rozdającego karty" rozkazującym tonem działającym na Drew niczym płachta na byka. Ale Burrymore nie zamierzał więcej dać się sprowokować. Bez względu na wszystkie dziecinne złośliwości, którymi kapitan będzie niewątpliwie pragnął łechtać własne ego po ostatnim "zwycięstwie", utrzyma nerwy na wodzy i udowodni swoją wartość. Miał bowiem bolesną świadomość, że kolejna, nieprzemyślana wpadka niosłaby ze sobą niepokojąco wysokie ryzyko wykluczenia z drużyny Krukonów, a w takim wypadku równie dobrze mógłby zostać wyrzucony z Hogwartu, a nie zrobiłoby to na nim o wiele większego wrażenia.
- Robi się... kapitanie. - odkrzyknął w odpowiedzi, w ostatniej chwili zmuszając się do nieużycia zdrobnienia imienia Bastiana i zastąpienia go nazwą chlubnego stanowiska - Za pozwoleniem, mam tylko małą prośbę, żebyś nie wyżywał się na mnie za pomocą wulgarnego słownictwa. Jestem przekonany, że stać cię na coś lepszego.
Drew, zgodnie z poleceniem, udał się do szatni, gdzie stopniowo napływali kolejni zawodnicy reagujący na jego widok w ambiwalentny sposób - od radosnych poklepywań po plecach okraszonych gratulacjami poczynając, a na niewybrednych, kąśliwych komentarzach kończąc. Gotowi do rozgrzewki wyszli na boisko i wzbili się w powietrze. Drew rozkoszował się od dawna wyczekiwanym uczuciem nieważności urozmaicanym smagnięciami chłodnego wiatru, choć tę piękną chwilę zdecydowanie psuły mu nieustanne pokrzykiwania Bastiana oraz jego wymyślne, wycieńczające ćwiczenia, rzekomo mające poprawić kondycję zawodników, a nie służyć zaspokojeniu sadystycznych zachcianek kapitana.
Damska część drużyny, jak zwykle, potrzebowała paru minut więcej na przywdzianie sportowych strojów. Kiedy na stadionie pojawiła się grupka zdeterminowanych Krukonek, Drew ze zdziwieniem stwierdził, że dostrzega pośród nich nową twarz.
- Hej, co to za czarnula? - zapytał jednego z pałkarzy, który pokonywał okrążenia wokół boiska najbliżej niego.
Przywilej udzielenia odpowiedzi przyznał sobie jednak Bastian, który niespodziewanie wyrósł za plecami Burrymore'a.
- To jest, kochany Drusiu, osoba, która zastąpi cię w najbliższym meczu lub meczach. - poinformował przymilnie - I sam się przykonasz, że drużyna, wbre twojej błędnej opinii, wcale na tym nie ucierpi.
Zakończywszy rozgrzewkę, Bastian polecił wszystkim zająć swoje pozycje na boisku w celu rozegrania prowizorycznego meczu i przetestowania taktyki obranej na najbliższy mecz z Puchonami. Drew znalazł się na przeciwnym końcu boiska niż - jak przedstawili nową obrończynię życzliwi koledzy - Millie. Dwoił się, troił, wykonywał na miotle niestworzone akrobacje, aby tylko uczynić ze swoich pętli niemal niezdobytą twierdzę i z poczuciem ogromnej satysfakcji oraz samozadowolenia świętował każdą z wielu skutecznych akcji, które w jego położeniu były na wagę złota. Jednocześnie w chwilach wytchnienia, kiedy epicentrum gry przenosiło się pod pętle przeciwników, obserwował poczynania niepozornej nowicjuszki. Musiał przyznać, że spisywała się dobrze. Zaskakująco i niepokojąco dobrze. Może nawet świetnie - chociaż w myślach jak ognia unikał tego słowa, usiłując zdegradować przed samym sobą umiejętności "nowo zdobytej" rywalki.
Teraz wszystko układało się w przejrzystą całość. Mając takiego asa w rękawie, Bastian mógł śmiało pozwolić sobie na pomszczenie kumulowanej przez lata niesubordynacji Drew, co musiałby dwa razy przemyśleć pozbawiony "ubezpieczenia" w postaci Millie.
Sprytnie. Bardzo sprytnie. Ale Drew Burrymore na pewno nie podda się bez walki. A godna przeciwniczka zmotywuje go do dawania z siebie trzystu procent.
[Bastuś aka skurwiel ♥]
Millie była na siebie cholernie zła, że pozwoliła tylu osobom zostać świadkami jej chwilowego załamania. Nigdy nie lubiła być w centrum zainteresowania, a przynajmniej jeśli chodziło o jej słabe strony. Była zdania, że cały Hogwart niekoniecznie musi wiedzieć o jej problemach natury rodzinnej (chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że większa część społeczności i tak wiedziała o zaginięciu Doriana), a dodatkowo gówno im do tego, że coś jest nie tak i jak ona się z tym czuje. Jeśli musiała z kimś porozmawiać, było kilka osób, którym spokojnie mogła nawet wypłakać się na ramieniu, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Jedną z tych osób był właśnie Bastian.
OdpowiedzUsuńNim się obejrzała, już zajmowała miejsce na kolanach White'a i ponownie obejmowały ją jego ramiona. Normalnie pewnie dostałby kuksańca i zaczęłaby się jakaś sprzeczka o miejsce, tym razem było inaczej. Owszem, po części ze względu na układ, który stworzyli i który musieli teraz wcielać w życie, ale poza tym nie przeszkadzało jej to. Ba, Walker byłaby nawet skłonna stwierdzić (oczywiście nie na głos), że w takiej pozycji było jej przyjemnie. [bez podtekstów xD]
Pierwsze muśnięcie jego ust zaskoczyło Millie, choć przecież nie powinno. Na pocieszenie wyszeptane do ucha, przytaknęła. Miała nadzieję, że miał rację. Tyle, że nadzieja jest matką głupich, prawda? Jak mogło być wszystko dobrze, skoro Walker zdawała sobie sprawę z tego, że szanse na to, że Dorian nie wstąpił w szeregi Sami-Wiecie-Kogo są znikome. Gdy ktoś w tych czasach znika, albo zginął, albo postanowił obrać tę mroczną drogę.
Po kolejnym przelotnym pocałunku poczuła przyjemne mrowienie w miejscu, gdzie chwilę wcześniej musnęły ją wargi Bastka. Szczerze powiedziawszy, miała nadzieję, że jej ostatnie reakcje na pieszczoty White'a były jednorazowe, ale zaczynała mieć ku temu wątpliwości. Coś dziwnego działo się między nimi za każdym razem, coś czego Millie nie rozumiała i z jednej strony cholernie jej się to podobało, a z drugiej była trochę przestraszona. Nie miała jednak zamiaru się nad tym teraz zastanawiać.
Również jej uwadze nie uszło poruszenie w Pokoju Wspólnym. Był to znak, że powoli dopinali swego (zresztą o wiele szybciej niż początkowo to zaplanowali). Teraz już na pewno mogli się spodziewać plotek, o ile nie miejsca w "Hogwarts Shore".
Wbiła uważne spojrzenie w brązowe tęczówki Bastiana, w których igrał błysk zadowolenia. Wyciągnęła dłoń i przejechała kciukiem po jego wargach wygiętych w uśmiechu, który, ze względu na ich ułożenie, była w stanie dostrzec tylko Millie. Następnie chwyciła podbródek chłopaka w dwa palce, żeby przysunąć odrobinę do siebie jego twarz, ułatwiając sobie tym samym do niej dostęp. Nie minęła chwila, a Walker wpiła się w jego usta, po części żeby kontynuować show, a po części (chociaż nie chciała się do tego przyznać nawet przed sobą), dlatego że miała na to ochotę od poprzedniego razu.
[Nie bij za to coś, masakra jakaś po prostu!]
Żadnej ciętej riposty po jej słowach. Tego się Cassandra nie spodziewała. Ten koleś naprawdę musi być w podbramkowej sytuacji bo to jest niemożliwe, by w normalnych okolicznościach tak się zachował. Udało mu się zaskoczyć Blackwell jednak mimo wszystko złość i chęć dokopania Bastkowi nie znikły.
OdpowiedzUsuń- Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak wyglądało. Mam czyste intencje.- Że niby co ? On jeszcze na dokładkę przeprasza za to co zrobił. I ma czyste intencje. Na odległość śmierdziało to jakimś podstępem ale nie wyglądał dzisiaj na osobę która miała by za chwilę coś wywinąć. Jest jeszcze jedno wytłumaczenie tego wszystkiego. Czegoś od niej chciał.- Po prostu chcę tylko porozmawiać i mogę później już równie dobrze schodzić ci z drogi za każdym razem, tylko odpowiedz na moje pytania.- No i sprawa stała się jasna. Potrzebuje od niej jakiś informacji.
Cassie stała patrząc na Bastka i zastanawiając się co zrobić. Z jednej strony była ciekawa co sprawiło, że chłopak musiał przyjść i prosić ją o coś. To w ogóle nie było w jego stylu. Z drugiej natomiast była tak strasznie na niego wściekła, że nie chciała spędzać z nim ani chwili dłużej, a na dokładkę miałaby mu w czymś pomagać, coś mu ułatwiać czy dzielić się jakimiś informacjami. Ciągle chodziło jej po głowie co może ona wiedzieć czego nie wie ktoś inny. Żadna rzecz nie przychodziła jej do głowy.
Była już prawie pewna, że należy wybrać opcję drugą. Wejść do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i zrealizować swój plan który miała ułożony nim napatoczył się White.
Jednak coś w minie i postawie chłopaka sprawiło, że nadal stała jak wmurowana w podłogę rozważając wszystkie za i przeciw. Podobało jej się patrzenie na Bastka czekającego na jej decyzję jak skazaniec czekający na decyzję o śmierci lub ułaskawieniu. Teraz to ona była tą która decydowała o tym jak to wszystko się zakończy, a on będzie musiał się pogodzić z jej decyzją. Od jej dobrej woli zależało czy White otrzyma informacje na których tak bardzo mu zależało.
Ciekawość była jednak silniejsza. Powinna postąpić tak jak w każdym inny takim przypadku, ale ten chłopak miał coś w sobie takiego że mimo iż z całego serca go nienawidziła to jednak nie umiała mu dokopać gdy leżał na ziemi.
- Dobra. Mów czego chcesz. Tylko szybko i bez owijania w bawełnę bo nie mam na to czasu.- O co on może ją zapytać? Absolutnie nic nie przychodziło jej do głowy.
Ostatnie dni były niczym rollercoaster, raz wjazdy, raz zjazdy. Millie i Bastian wodzili za nos cały Hogwart, ciągnąc to całe przedstawienie dotyczące ich pseudo związku. To właśnie były zjazdy, bo szło im to cholernie łatwo (za łatwo), a każdy kto chciałby ich przyłapać na kłamstwie, wychodził z pustymi rękami. Niemal nie wychodzili z roli, wciąż trzymając się za ręce, obejmując, czy całując, jak to przystało na świeżą parę w okresie tzw. miesiąca miodowego. Tyle, że były też podjazdy, które pojawiały się chwile po tym, jak zaraz po pożegnalnym pocałunku oboje rozchodzili się w swoje strony. Wtedy właśnie dopadały Millie przemyślenia odnośnie tego, czy aby to wszystko nie podoba jej się za bardzo. Czy jej reakcje na najmniejszy dotyk White'a nie są zbyt entuzjastyczne i czy to wszystko nie jest chore na swój popieprzony sposób. W końcu Bastek zawsze był jej niczym czwarty brat, towarzysz od pokonywania smoków i chowania się przed starszym rodzeństwem, który później (w miarę dorastania) przerodził się w partnera do popijania whiskey i grania w karty. Dlaczego więc czuła jakby wszystko zaczynało się w niej buntować ku takiemu opisowi blondyna? Dlaczego teraz, gdy padało imię Bastian, pierwsze co przed oczami pojawiały jej się dobrze skrojone wargi, dołeczki w policzkach i przydługie włosy, w których miała ochotę zanurzyć palce?
OdpowiedzUsuńWłaściwie to podejrzewała, że układ sam w sobie będzie trudny, jednak spodziewała się innego rodzaju trudności, jak właśnie taka, że zaraz po pocałunku wybuchnie śmiechem, lub też będzie miała ochotę porządnie wyszorować zęby, tymczasem napotkała inne zawirowania. I szczerze powiedziawszy, była tym niemal przerażona. A do tego wszystkiego ona również czuła, że to wszystko powoli powinno zmierzać ku końcowi. Dokonali tego, co chcieli, wpoili ludziom plotkę, którą sami utworzyli, dali Bastianowi chwilę spokoju od natrętnych dziewczyn i tu powinni postawić kropkę. Tyle, że Millie na samą myśl o rychło zbliżającym się zakończeniu, ściskało w żołądku. Cholernie jej się to wszystko podobało, bezkarne wpatrywanie się w White'a (dopiero teraz zauważała, co widza w nim te wszystkie napalone fanki, bo patrzyła na niego z ich punktu widzenia, chociaż wciąż nie chciała się do tego przyznać sama przed sobą) i możliwość pocałowania go, kiedy tylko żywnie jej się podoba.
Gdy Walker znalazła wiadomość, jej serce zabiło mocniej. Oznaczało to, że nadszedł moment postanowień, że prawdopodobnie zrobią krok w przód i zakończą tą całą farsę. Powinna odczuć ulgę i rozbawienie, prawda? Dlaczego więc nie miała ochoty tego kończyć?
Mimo wszystko była ciekawa, co Bastian ma jej do powiedzenia, zresztą nie mogli wiecznie trwać w tego typu zawieszeniu nie tłumacząc sobie niczego. Nie miała pojęcia, co White o tym wszystkim sądzi, a chciała się tego dowiedzieć. Jeśli chłopak będzie miał zamiar to skończyć, zagryzie zęby i przytaknie mu. Jeśli natomiast ma podobne odczucia jak Millie, będą musieli coś postanowić, cokolwiek.
Pospiesznie zamieniła mundurek na zwykłe jeansy i sweter, włożyła kozaki, kurtkę i czapkę, a szyję owinęła szczelnie szalikiem. Tak często ostatnimi czasy przebywała trasę Hogwart - boisko Quidditcha, że nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się przed wejściem do szatni Krukonów. Ściągnęła śmieszną wełnianą czapkę z głowy (jedyna jaką miała, bo normalnie ich nie nosiła, ale to różowe 'cudo' z pomponem sprawił jej Dorian, co prawda dla żartu, ale teraz zaczęła je zakładać, ponoć żeby chronić się przed grypą) i wygładziła trochę rozwichrzone włosy, chociaż efekt i tak nie był zadowalający. Wzięła głęboki wdech, żeby się trochę uspokoić, bo nie wiedzieć czemu się denerwowała, i dopiero wtedy pchnęła drzwi i weszła do szatni.
Kiedy zobaczyła Bastiana, przez chwilę nie miała pojęcia jak się zachować, tak dawno nie byli sami, w sytuacji kiedy ich układ nie miał znaczenia, a relacje mogły pozostać na normalnym poziomie. Tyle, że co ta normalność miała teraz oznaczać? Zastanawiała się dosłownie przez ułamek sekundy, po czym podeszła do niego, wspięła się na palce i dała blondynowi buziaka w policzek, może odrobinę za blisko kącika ust, ale jednak w policzek.
Usuń- Hej. - Rzuciła, zdobywając się przy tym na niepewny uśmiech. - O czym chciałeś pogadać? - Och, doskonale zdawała sobie sprawę z tematu, który podejmą, ale jakoś nie chciało jej to przejść przez gardło, dlatego zadała prostsze pytanie i zajęła się ściąganiem szalika i rozpinaniem kurtki. Zanosiło się na długą rozmowę, a w pomieszczeniu było zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz.
Tak szybko, jak uśmiechnęła się na zbliżony widok jego dołeczków, tak szybko jej promienność zgasła wraz z zadaniem poważnego pytania przez chłopaka. A więc uznał, że to odpowiedni czas na taką rozmowę. Może w końcu udało im się zamienić trochę więcej, niż parę słów w całkiem normalny sposób, więc można by wnioskować, że to ten moment, by porozmawiać o przeszłości. Ale czy oni właśnie nie leżeli przytuleni do siebie w samej bieliźnie, przykryci kołdrą na łóżku spowitym w półmroku? W takiej sytuacji niewygodnie jest się zastanawiać nad tym, co już było. Przegryzła wargę, trapiąc się nad odpowiedzią. W myślach wciąż na nowo brzmiał jej głos chłopaka i jego pytanie, a ona z trudem wiązała myśli, wspominając minione wydarzenia. Retrospekcja ich związku wyglądała mniej więcej tak: Byli na tym samym roku, przydzieleni do tego samego domu. Chłopak zawsze miał powodzenie wśród dziewcząt, jak i ona wśród chłopców. Z tego, co pamiętała, wiele osób nakłaniało ich do zaproponowania sobie nawzajem randki, powtarzali im, że do siebie pasują. Jednak nikt nie musiał nakłaniać ich do zrobienia kroku naprzód w celu ulepszenia swoich relacji, to stało się dosyć swobodnie, na jednym z przyjęć w pokoju wspólnym Krukonów. Dwoje piętnastolatków upitych Ognistą Whisky, rozmawiających ze sobą ze zdwojoną pewnością siebie. Oboje przyparci do ściany, wymieniający znaczące uśmiechy i flirtujący ze sobą. Bastian pocałował ją pierwszy. I od tego pocałunku zaczęła się ich trzymiesięczna przygoda, spędzanie ze sobą większości wolnego czasu, żywe dyskusje na różne łączące i dzielące ich tematy, mniejsze i większe spory łagodzone wtuleniem się w swoje ciała w geście miłego uścisku; pocałunkami. Wszystko przerwała ostra kłótnia, która napatoczyła się w bardzo niekorzystnych okolicznościach. Dokładnie pamiętała swoje samopoczucie tamtego dnia, nie ulegało wątpliwości, że wstała lewą nogą. Mieli zgrzyt, bo Bastian również postanowił zakopać w sobie resztki pozytywnej energii i chodzić cały dzień jak mina, gotowa do wybuchu, gdy się na nią najedzie. Leżeli razem na łóżku w dormitorium chłopców, wymieniając jakieś spostrzeżenia na temat odbytych zajęć, aż w końcu tą nudną rozmowę powoli zaczęły przerywać narastające pretensje do siebie. Kristel zaczęła, że multum dziewczyn kręci się wokół niego, pragnąc jej go odbić, a on nic z tym nie robi, tylko wciąż głupio się do nich szczerzy. Ten odparł, że również ma po dziurki w nosie jej przebywania w męskim towarzystwie i rzucił, by przestała być taka oschła to może znajdzie sobie jakieś koleżanki. W pomieszczeniu nikogo nie było, więc mogli pozwolić sobie na głośną, intensywną kłótnie. Zakończyło ją pożegnanie w progu Bastiana przez Kristel pewnym gestem dłoni, a następnie głośne trzaśnięcie drzwiami. Potem jak zaklęci nie odzywali się do siebie. Nigdy sobie tego nie wyjaśnili, tak po prostu skreślili grubą krechą to, co ich łączyło. Uświadomiła sobie, że zachowali się jak dzieci.
OdpowiedzUsuń- Jesteśmy zbyt… Em - Westchnęła, zakłopotana swoim niedoborem słów. Nie wiedziała, jak to wyrazić. – Mamy zbyt duże powodzenie u płci przeciwnej – bingo. – Zawsze byliśmy o siebie zazdrośni, nawet jeśli tego nie mówiliśmy. Ale w naszej finałowej kłótni wszystko wyszło na jaw. A potem byliśmy zbyt uparci, by jakoś to rozwiązać. Może łączące nas uczucie nie… Hm no wiesz. Nie było takie wielkie, jak myśleliśmy. W końcu pozwoliliśmy sobie to tak po prostu przekreślić. – Nie patrzyła mu w oczy, niecierpliwie czekała na jego odpowiedź.
Musiała przyznać, że z nim na miotle nie było się czego bać. Na samo wspomnienie prób latania z Alexem wzdrygnęła się nieznacznie. Zdawało jej się, że płynęli w powietrzu. Kiedy wyhamował była lekko zawiedziona, że "przejażdżka" już się skończyła. Jakby nie patrząc siedziała przed chwilą na najlepszej znanej dotychczas miotle... z intrygującym Krukonem przed sobą.
OdpowiedzUsuńKiedy w końcu współlokatorzy Bastiana otworzyli im okno, nieco niepewnie weszła do dormitorium. Czuła się nieco osaczona. Nie to, żeby nigdy nie była w męskiej sypialni, bo często odwiedzała Alexa, jednak krukoński pokoik wypełniony patrzącymi na nią ciekawsko Krukonami był zupełnie inny od znanego jej bardzo dobrze dormitorium w Hufflepuffie. Czując, jak na jej policzki wpełza rumieniec, podziękowała cicho kapitanowi drużyny Ravenclawu, by uśmiechnąć się niepewnie do reszty chłopaków i, zerkając mimowolnie na Bastiana, ruszyć w stronę wyjścia.
[W końcu się zebrałam (ale nie jestem zadowolona z efektów x.x) do odpisania jeeej xD Nie masz mnie w haremie wpisanej ;p ]
Uśmiechnęła się, kiedy chłopak dogonił ją na schodach. Kiedy wspomniał o włóczeniu się, niebezpieczeństwach i tak dalej, tylko zaśmiała się cicho.
OdpowiedzUsuń- Jestem prefektem, a różdżką władam nie najgorzej, więc myślę, że sobie poradzę - wzruszyła ramionami. - A to chyba ty nie powinieneś szwędać się podczas ciszy nocnej. Wiesz, to że za Ślepego Quidditcha ci się nie oberwało nie znaczy, że ktoś nie może wlepić ci szlabanu za łażenie po korytarzu...
Na jej twarzy pojawił się profesjonalny uśmiech. Nie chciała pokazać się jako kolejna rozlazła Puchonka. Miała ambicję ukazać tę lepszą stronę mieszkańców jej Domu: pracowitą, dokładną i obowiązkową. Kiedy jednak zerknęła na Krukona i zobaczyła, że jej słowa nie wywarły na nim żadnego wrażenia, westchnęła cicho, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Drobna szatynka nigdy nie potrafiła siać postrachu. Uśmiechnęła się więc zamiast tego swoim promiennym uśmiechem.
- Miło mi, że chcesz mnie odprowadzić, ale... Mam do obejścia jeszcze cały zamek, bo trochę zatrzymała mnie ta sytuacja z waszym Ślepym Quidditchem...
Nie zastanawiając się długo, zajęła miejsce obok Bastiana. Zachowywał się co najmniej dziwnie, co mogło wskazywać na to, że też ostatnio nadmiernie zastanawiał się nad tym wszystkim, co się z nimi działo. Bo najwyraźniej on też reagował jak Millie i tego nie rozumiał, prawda?
OdpowiedzUsuń- W sumie to chyba się udało, prawda? - Skinęła głową. Jasne, że tak było. Igrali z całym Hogwartem, właściwie chyba zaczynali nawet wodzić za nos siebie na wzajem, powoli zacierając granice pomiędzy fikcją a rzeczywistością. Nie mogąc się tym samym w tym wszystkim odnaleźć, ba chyba nawet nie bardzo uśmiechało im się rozkładanie tego na czynniki pierwsze. No a przynajmniej w przypadku Millie tak było. Mimo wszystko musieli zrobić jakiś krok, ruszyć na przód, bądź też cofnąć się. Trwanie w tego typu zawieszeniu było cholernie trudne i nie na rękę panience Walker, która zbyt wiele energii poświęcała na spychanie wszelkich rozmyślań na temat swoich uczuć w głąb podświadomości.
- Wiesz, naprawdę miło się egzystuje z tobą jako dziewczyną. - Szatynka miała ochotę parsknąć śmiechem na to oficjalnie brzmiące stwierdzenie, jednak się powstrzymała. Brzmiało, jak brzmiało, ale ona czuła tak samo i tu był problem, bo cholernie nie chciała tego kończyć i najwyraźniej Bastek miał takie samo zdanie. Nie miała jednak pojęcia, czy wpływ na to miała wygoda, którą po części dawał mu ten fałszywy związek, czy też jakieś inne czynniki.
Wzięła głęboki oddech, musiała zebrać w sobie odwagę, która jak na złość gdzieś się ulotniła. Tyle, że Wite najwyraźniej nie miał zamiaru dodawać czegokolwiek więcej w tej kwestii, więc ona postanowiła pociągnąć temat. Raz kozie śmierć.
- Pytanie brzmi, co robimy z tym dalej, skoro ja mam tak samo? - Wbiła w niego uważne spojrzenie, mając nadzieję, że Bastek w końcu je odwzajemni, bo jeszcze bardziej się denerwowała przez to jego wpatrywanie się w podłogę. Miała ochotę posłać mu swój łobuzerski uśmiech, nie chciało wyjść, więc zamiast tego lekko przygryzła wargę.
- Jeśli chcemy to ciągnąć, niezależnie czy na tych samych warunkach... czy też nie, musimy sobie obiecać, że to nie wpłynie na naszą przyjaźń. - Zaskoczyło ją to, że udało jej się stworzyć pozory wewnętrznego spokoju, wypowiadając to zdanie. A może nie? Bo przecież Bastek zawsze doskonale ją rozumiał i odczytywanie jej myśli czy nastrojów nie sprawiało mu większego problemu.
[Czyli cel został osiągnięty! Nigdy nie publikuję karty, póki zdjęcie nie będzie idealne. :)
OdpowiedzUsuńHmm... Czy to jest znany mi jeszcze z onetu Bastian, czy po prostu zbieżność nazwisk?]
[Pomysł na wątek mam taki, że Bastek - za zgodą Randalla - ściągnie sobie na teście odpowiedzi do kilku pytań. Wszystko fajnie, a tu w dniu otrzymania ocenionych prac okazuje się, że White dostał wyższy stopień. No i tu zaczynają się schody, bo Hughues będzie zwyczajnie zły, że taki nieuk skorzystał na jego dobroci, ale z drugiej strony nie będzie umiał powiedzieć mu co myśli i Bastian może zaproponować - albo i nie, jeśli uznasz to za zbyt bezczelne i niepasujące do niego - "stałą współpracę". Dalej nie wiem, ale pewnie przyjemnie nie będzie. :D]
OdpowiedzUsuń[To mogę liczyć na to, że zaczniesz, skoro ja wymyśliłam? :)]
OdpowiedzUsuńUgryzł wewnętrzną stronę wargi tak gwałtownie, że poczuł na języku metaliczny posmak krwi. Nie wiedział czemu tak reagował na widok kuzyna, ale całe jego ciało drżało z nerwów, gdy ten pojawiał się i zaczynał wszystkich rozstawiać po kątach. Oczywiście Elias starał nie pokazywać swojej złości i zachowywać za każdym razem dystans, rzucając lekkie komentarze w stronę White’a. Oboje wychodzili ze skóry, gdy się do siebie odzywali, ale za każdym razem odgrywali opanowanych kapitanów przeciwnych drużyn, którzy z rezerwą skaczą sobie do gardeł. Ostatecznie zawsze wychodziła z tego jakaś większa awantura, o którą z reguły Lancaster obwiniał kuzyna.
OdpowiedzUsuń- Po prostu weź drużynę i spadajcie – odezwał się do Eliasa z wymuszonym opanowaniem.
- Flitwick nie wyjaśnił wam, że dziś możecie trochę dłużej poprzytulać się do swoich lalek? – Spojrzał na Krukonów z rozbawieniem i rozłożył ręce w bezradnym geście. – No cóż, wydaje mi się, że właściwie nie ma rozmowy. Boisko jest nasze, bo nasz pałkarz jedzie za parę godzin do domu na ważną uroczystość, a jest nam dziś szczególnie potrzebny. Sorry – wypowiedział ostatnie słowo w parodii smutku, a następnie wyszczerzył swoje białe zęby i pomachał Bastianowi w ten sam sposób, co małe dziecko – żywo ruszając całą swoją ręką. Następnie odwrócił się na pięcie w stronę swoich kumpli z drużyny i nakazał wracać im na miotły.
elias
Zerknęła na niego, po czym parsknęła cichym chichotem. Krukon był niezwykle pewny siebie, a ona nie potrafiła zmusić się, by kazać mu odejść. W razie czego zawsze można wcisnąć Filchowi bajeczkę w stylu "Marta uwięziła go w łazience, moim obowiązkiem jest odprowadzić go do wieży". Po chwili jednak stwierdziła, że nawet woźny nie nabrałby się na taką głupotę, zagryzła więc wargę, intensywnie myśląc nad jakąś półprawdą, którą mogłaby usprawiedliwić obecność chłopaka u swego boku.
OdpowiedzUsuń- Możemy skończyć na lochach, jak wolisz - wzruszyła ramionami.
Zazwyczaj jej szlak zaczynał się od lochów, ale nie potrafiła odmówić chłopakowi przyjemności chodzenia po wilgotnych korytarzach później. Każdy ma swoje dziwactwa - westchnęła w myślach.
Szli powoli, ich kroki odbijały się echem po zdawałoby się pustym budynku.
Nie mogła nie uśmiechnąć się pod nosem, kiedy usłyszała z jego ust, że świetnie całuje. Mimo wszystko przyjemnie ją ten komplement połechtał, kolejny dowód na to, że z Millie działo się coś dziwnego od czasu pierwszego pocałunku z Bastkiem. To zupełnie tak jakby jej światło obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, a ona wciąż uparcie twierdziła, że nic się nie zmieniło.
OdpowiedzUsuńJeśli natomiast chodziło o prawdziwe związki, Walker była raczej patologicznym przypadkiem. Nigdy nie potrafiła się w nich odnaleźć, ceniła sobie niezależność, a głównie to się traciło, gdy zaczynało się budować poważne relacje. Dlatego też szatynka unikała tej całej farsy jak ognia, chociaż nie mogła powiedzieć, że nigdy nie próbowała, bo próbowała. Co z tego wychodziło, lepiej zostawić bez komentarza. Pytanie więc brzmi, dlaczego ten fałszywy tak bardzo jej się podobał? Nie przeszkadzało jej chodzenie wszędzie razem, trzymanie się za rękę czy ciągłe przytulanie. W tym wszystkim nie było najbardziej denerwującej części, kontroli. Tego jednego, okropnego aspektu nie dało się w związkach pominąć, a u nich najzwyczajniej jej nie było. To wszystko zdawało się być takie proste i idealne. Czemu więc dawało jej tyle do myślenia?
Bastek trochę ją zaskoczył tym bezpośrednim pytaniem, oznaczało to jednak, że wrócił mu polot i znów zachowywał się całkiem normalnie. Z tym, że propozycja była dość kontrowersyjna, nawet jak na tę dwójkę. No ale czy Millie też nie dążyła do takiego obrotu sprawy? W końcu taki właśnie miał być krok na przód. Nie mówiąc o tym, że czuła przyjemne podniecenie na myśl o tym, jak to będzie wyglądać.
- Więc mamy nową umowę, panie White. - Posłała mu łobuzerski uśmiech i wyciągnęła rękę w jego stronę, w ramach przypieczętowania układu.
[No nie, zupełnie o tym zapomniałam!
OdpowiedzUsuńMożemy więc przekształcić ten pomysł - Bastian potrzebował pomocy z jakimś wypracowaniem i poprosił Randalla, a że ten nie miał zbytnio czasu, to na przykład dał mu swój stary esej, aby White się na nim wzorował. A tu, niespodzianka, Bastek przepisał całą pracę i teraz obaj mają szlaban, bo nauczyciel się skapnął. :D]
[Oczywiście, że na wątek mam ochotę. Na razie nie przeczytałam (jeszcze) karty Evy, więc piszę pod Bastianową, bo już tę lekturę mam za sobą. Tak się zastanawiam... W karcie wspominam o tym, że dla June najpiękniej brzmi powietrze, ale uwielbienie do tego słowa nie zasadza się tylko na brzmieniu wyrazu, ale też tym, co ono oznacza. Earnshaw uwielbia więc latać, również na miotłach. Jest niezła — szybka, zwinna, spostrzegawcza. Nigdy jednak nie startowała do drużyny quidditcha, bo jakoś nie odczuwała takiej potrzeby (chociaż oglądać mecze lubi). Poza tym to brutalny sport, a June tężyzną fizyczną nie powala. Jednak...
OdpowiedzUsuńW zakładce "drużyny quidditcha" u Krukonów brakuje kogoś na pozycji szukającego, więc chyba panuje tutaj dowolność... Może dotychczasowy szukający doznał tak silnego urazu, że postanowił chwilowo nie grać, żeby kontuzja się nie odnowiła? Dlatego w środku roku Bastian zmuszony byłby do zorganizowania ponownych testów, a wtedy June, zapewne pod wpływem kaprysu, postanowiłaby spróbować swoich sił. Jakby się to potoczyło — to wyszłoby już w wątku.
Co myślisz?]
Tak właściwie, to kto normalny zawiera takie umowy? Zdecydowanie mieli coś pokręcone w tych swoich krukońskich główkach, że w ogóle wpadli na taki pomysł. Gdyby jakaś osoba postronna się o tym dowiedziała, wzięłaby ich za totalnych kretynów. Ale czy to było ważne? W końcu im miało być z tym dobrze, a nie wszystkim naokoło. Jeśli na kogoś będą oddziaływać warunki układu, to tylko i wyłącznie na tę dwójkę, która nieźle pogrywa sobie ze swoją przyjaźnią.
OdpowiedzUsuńMogła się tego spodziewać, chciała chociaż udawać profesjonalizm, a Bastek spieprzył jej zamiary. No dobra, szczerze powiedziawszy, Millie też na początku chciała go pocałować, ale zmieniła zdanie. Nic nie może przychodzić zbyt łatwo, prawda? Czasem trzeba się trochę podroczyć. Tyle, że jej nie wyszło, mogła się tego spodziewać, w końcu to White, który zawsze dostaje to czego chce. Nie miała jednak zamiaru narzekać na taki obrót sytuacji, ewentualnie może na to, że muśnięcie jego warg na jej było tak krótkie, że niemal nie zdążyła zareagować. Dopiero, gdy ich usta się rozłączyły, dotarło do niej, że teraz może bezkarnie całować Bastiana nie tylko w obecności potencjalnych widzów.
- Ale wiesz, to że mamy układ, nie znaczy, że coś się zmienia w pozostałych sferach naszej jakże zawiłej relacji. Dlaczego mi, jak przystało na przyjaciółkę, nie opowiedziałaś jeszcze o przygodzie z Nebraską?
Miała ochotę spytać, skąd o tym wie, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nie miało to najmniejszego sensu. Zmarszczyła lekko brwi, nie podobało jej się to, bo skoro Bastek słyszał o jej małym wyskoku to pewnie wiedział też cały Ravenclaw, a to zdecydowanie było Millie nie na rękę. Sama sobie tego wszystkiego nie poukładała i szczerze powiedziawszy, wolałaby puścić to w niepamięć. Tym bardziej, że jej relacje z Neb jakoś szczególnie się po tym wszystkim nie zmieniły.
Westchnęła krótko, po czym posłała mu zaczepny uśmieszek. - Nie sądziłam, że jesteśmy typem przyjaciół od wymieniania się doświadczeniami łóżkowymi. A nawet jeśli, to nie ma o czym rozmawiać. Zaryzykowałam, spróbowałam, choć początkowo niewiele z tego pamiętałam, doszłam do wniosku, że było fajnie, ale to nie moje rejony zainteresowań. - Wzruszyła lekko ramionami.
OdpowiedzUsuńTrzymanie języka za zębami za każdym razem, kiedy nadarzała się wprost wymarzona okazja na dogryzienie Bastianowi (a w tym przypadku przez „wymarzoną okazję” należy rozumieć po prostu przebywanie w odległości nie większej niż dwa metry) kosztowało Drew więcej wysiłku niż pięćdziesiąt pompek, którymi kapitan uszczęśliwił go na jednym z treningów* za zamienienie kilku zdań z siedzącą na trybunach Jo. Jednak bezkonfliktowa - oczywiście do pewnych granic - postawa, ku zdziwieniu Krukona, najwyraźniej naprawdę działała cuda. Bo niby jak inaczej, jeśli nie cudem, wytłumaczyć fakt, że kilka dni później Bastian zaszczycił go zwyczajnym, niesarkastycznym pytaniem, zadanym zwyczajnym, niesarkastycznym tonem? Ba! Sprawiał nawet wrażenie, jakby rzeczywiście zależało mu na jego opinii, choć tutaj Drew przezornie zaczął się już zastanawiać, czy jego umysł nie zaszarżował jednak za bardzo z tym optymistycznym interpretowaniem bodźców słuchowych.
- Co sądzisz o grze Millie? - no dobra, może jednak w pytaniu Bastiana dałoby się odnaleźć pierwiastek zaczepki, ale tak ledwie wyczuwalny, że Drew postanowił wyjątkowo go zignorować i podzielić się z kapitanem fachową, wyczerpującą opinią.
- Gdyby Millie była kiepska w ogóle nie pytałbyś mnie o zdanie. Chcesz, żebym przyznał, że świetnie sobie radzi, nie? - odkręcił butelkę i pociągnął z niej spory łyk, posyłając Bastianowi przeciągłe spojrzenie - Okej, przyznaję, w sumie nie mam innego wyboru. Zaskoczyła mnie, chociaż w mojej sytuacji trudno określić, czy pozytywnie, czy negatywnie. Broni bardzo dobrze, jak na nowicjuszkę może nawet wybitnie. Dynamicznie, odważnie… Jeśli na meczach nie da się zeżreć stresowi, to trzeba ci będzie pogratulować pozyskania dla drużyny cennego nabytku. I nawet komentarze, jak to miło musi być móc załatwić własnej dziewczynie „ciepłą posadkę”, będą zupełnie bezpodstawne. - zawiesił na sekundę głos, odstawiając do połowy opróżnioną butelkę z wodą na bok -Ale nie oczekuj, że powiem ci, że jest lepsza ode mnie. Bo, według mnie, nie jest. Na takim samym poziomie też nie. Może kiedyś, może nawet niedługo - całkiem prawdopodobne, szybko się uczy - ale na chwilę obecną jeszcze trochę jej brakuje.
Drew zawahał się, czy ryzykować zadanie pytania, które właśnie zrodziło się w jego głowie. Z natury jednak nie przywykł do hamowania się przed wyartykułowaniem na głos swoich myśli, toteż decyzja była dość oczywista.
- A ty, Basti? Tak zupełnie szczerze. Myślisz, że Millie sprawdza się lepiej niż ja?
[*wybacz, musiałam XDDD]
Powoli zadawane przez chłopaka pytania, próba wywarcia z niej wspomnień i analizowanie tego, co już było, zaczęły jej ciążyć. Ten związek minął, był piękny ale również bardzo infantylny. Z powodu ich licznych podobieństw, już na początku jego rozpoczęcia można było szacować, że jest spisany na straty, które powinny dość szybko nastąpić. I nastąpiły. A czemu? Bo byli zbyt uparci, by się do siebie odezwać po burzliwej kłótni. Bo widocznie nie pałali do siebie tak wielkim uczuciem, jakie sobie wmawiali. Bo widocznie bez siebie było im przyjemniej, łatwiej. Bo widocznie oboje byli stworzeni do bycia singlem, a gdy już rozpoczynali związek, z góry podświadomie zakładali, że nie będzie on tym, prowadzonym na dłuższą metę. To była jedyna logiczna odpowiedź na pytania Bastiana, jaka przeszła Kristel przez myśl. Spuściła wzrok z jego twarzy i chwile zastanawiała się, czy wyrazić ją na głos. Nagle nieręczne milczenie przerwał śmiech Bastiana, uprzedzający jego zabawną uwagę:
OdpowiedzUsuń- Wiesz co? Leżymy półnadzy w łóżku i rozpamiętujemy przeszłość i może to nie jest jakiś specjalnie dobry moment, ale wyładniałaś – zwrócił się do niej, uśmiechając się bardzo sympatycznie. Popatrzyła na niego szybko, lekko oszołomiona, a potem znów spuściła wzrok i próbowała ukryć rozbawienie i zmieszanie. Nie mogła jednak zamaskować szerokiego uśmiechu, który odmalował się na jej drobnej twarzy. Szczerze mówiąc, mimo że Krukonka zdawała sobie sprawę ze swojej urody, to każdy skierowany w jej stronę komplement sprawiał, że jej twarz rumieniała z zawstydzenia. Nie lubiła słyszeć, że jest ładna, najładniejsza, seksowna, najseksowniejsza, a także że wyładniała. Nie wiedziała, co ma wtedy odpowiedzieć i w rezultacie traciła na pewności siebie.
- Oh, no cóż – zaczęła niepewnie, odgarniając za ucho kosmyk włosów. Chwilę na niego zerkała, a potem dokładnie się mu przyglądnęła. – Wyprzystojniałeś. Naprawdę. – I nie kłamała. Bastian zmężniał i już nie przypominał dzieciaka, którym był jeszcze rok temu.
Nie wiedzieć skąd, nagle Kris wybuchła szczerym śmiechem, bardzo głośnym i niekontrolowanym. Złapała się na tym, że w chwili obecnej musi przypominać swoją matkę, która takim zachowaniem bardzo ją irytowała. Jednak nie mogła się powstrzymać. Zaczął boleć ją brzuch, ale wciąż pozostawała rozbawiona. Ta sytuacja była tak absurdalna i tak nieprawdopodobna. Czy ona właśnie nie leżała w bieliźnie, wtulona do swojego ekschłopaka, którego jeszcze parę godzin temu nienawidziła; i w dodatku prawiła mu komplementy?
Gdy już przestała się śmiać i powoli zaczęła powracać do normalnego stanu, zwróciła się do niego w połowie nieobecna, błądząc gdzieś myślami, lecz wciąż szeroko się uśmiechając:
- Przepraszam za ten swój dziwny atak. Taka sytuacja nie zdarza się na co dzień. Pewnie zaraz zaczniemy się całować i mówić sobie, że nie możemy bez siebie żyć. – Uśmiechnęła się prawym kącikiem ust na swoją uwagę. Mimo że była ona w każdym calu sarkastyczna, dziwnym trafem sprawiła, że Kristel naprawdę miała ochotę znów złączyć swoje usta z ustami Bastiana. Spojrzała na niego poważnie, lustrując emocje wypisane na twarzy chłopaka.
UsuńKristel Scriven była głupia, a przynajmniej tak zaczęła o sobie myśleć. Mówili jej żeby była spontaniczna, wyłączała analizowanie, zatracając się w przyjemnych sytuacjach? Mówili. Chyba powinna wtedy zatkać uszy, ponieważ nagłe pocałowanie Bastiana White’a nie wróżyło nic dobrego.
[Jasne, niech tak będzie. ;D Czyli to ma być tak: początek wątku taki jak pisałam, zaczynam od testów na szukającego, ale dochodzi do tego jakieś wydarzenie z przeszłości, tak?]
OdpowiedzUsuńCass nie musiała długo czekać na pytanie od Bastka. Chłopak powiedział prosto z mostu czego chce, tak jak zresztą Blackwell sobie życzyła. Zaskoczyła ją jednak treść tego pytania.
OdpowiedzUsuń- Potrzebuję jakiejś formy kontaktu z Dorianem.- Te słowa odbijały się echem w głowie Cassandry. -Wiem, że się z nim spotykasz i że przeszedł na Jego stronę. Prawdopodobnie zakazał ci kontaktować się z Millie i ona bardzo z tego powodu cierpi, ale jestem też przekonany, że ten zakaz nie dotyczył mnie.
No tak, że też nie przyszło jej do głowy iż to może być powód dla którego White do niej przyszedł. Od jakiegoś już czasu słyszała, że jego i Millie coś łączy ale to nie była jej sprawa i nie miała zamiaru się w to mieszać, niech robią co chcą. Teraz on przyszedł do Lochów by dostać o to czego nie dostała wcześniej Walker. Tego było za dużo. Cała ta sprawa już wcześniej była dość trudna i bolesna dla Cass, a teraz jeszcze nie mogła się pozbyć dwójki młodych czarodziejów którzy ja nachodzili by dostać jakieś informacje.
Pytanie Bastka sprawiło, że Blackwell nie wytrzymała i nim umysł Cassandry zarejestrował to co robi jej ciało na twarzy Bastiana pojawił się czerwony ślad po jej palcach, a chwilę potem zaczęła wyrzucać z siebie słowa z prędkością światła. Nie myślała o ty co mówi ani co robi, krew w jej żyłach krążyła niczym bolidy F1 po torze wyścigowym. Policzki w mgnieniu oka poczerwieniały, a oczy rozbłysły wściekłością.
-Jak śmiesz tu przychodzić i wypytywać o Doriana. Powiedziałam już jego siostrze wszystko co wiem i nie mam zamiaru się powtarzać. Nie mam z nim kontaktu, a nawet gdybym miała to i tak nic by to nie zmieniło i tobie też bym go nie udostępniła. Gdyby Walker chciał się z Tobą skontaktować to by to zrobił, a skoro się nie odzywa to najwyraźniej tego nie chce.-Nie umiała nad tym zapanować.- To nie mój problem, że żal Ci Millie i że ona jest smutna, a ty chcesz zgrywać superbohatera. To że ją zawiodłeś to jest twój problem nie mój.
[Hahahaha, dobrze mu tak! :D]
Usuń[Głupia autokorekta! Oczywiście miało wyjść "Biedny Bastuś :c" XDDDDDD
Usuń[hahahahhahahahahahah leję z tych 2 komentarzy hahaxD]
UsuńZagryzła wargę, powstrzymując chichot. Romatyczne sam na sam z Krukonem, tego się nie spodziewała wychodząc z łazienki. Uśmiechnęła się promiennie, z mimowolnie wpływającym na policzki rumieńcem spoglądając na chłopaka.
OdpowiedzUsuń- Melissa - odparła krótko. Po chwili wahania dodała: - Ale możesz mi mówić Cupcake. Oczywiście, jeżeli chcesz... - wzruszyła lekko ramionami, skręcając w kolejny korytarz.
Jego towarzystwo było przyjemne. Chociaż raz w czas, mimo zmiany jej "szlaku", miała ze sobą kogoś z kim mogła porozmawiać na najgłupszy, najprostszy temat. Co prawda samotne nocne spacery były swego rodzaju hobby Puchonki, jednak czasem dobrze jest mieć do kogo otworzyć gębę. Krukon był swobodny i pewny siebie, co jednocześnie wprawiało ją w zakłopotanie i sprawiało ulgę, że to nie na jej barki trafił ciężar prób rozmowy. Owszem, była otwarta, jednak gdy przychodziło do sam na sam z chłopakiem jej pewność siebie ulatywała tak szybko jak koliber macha skrzydełkami.
- Twoje imię znam. Nie da się chyba ciebie nie kojarzyć, panie kapitanie - dodała po chwili.
White wcale nie musiał mówić, co sądzi na temat tej rewelacji, bo Millie była w stanie odczytać to z jego roziskrzonych oczu. Szczerze powiedziawszy nie była jakoś szczególnie zaskoczona ty, że wywoływało to w nim ekscytację, w końcu wychowała się w męskim gronie i niekiedy miała wrażenie, że o wiele więcej wie o facetach niż przedstawicielkach płci pięknej, co momentami napawało ją przerażeniem.
OdpowiedzUsuń- Czyli mam rozumieć, że naszła cię ochota, żeby posłuchać o wszystkich zaletach i wadach upojnych nocy z moimi byłymi? - Uniosła zaczepnie brwi i zrobiła krok, zmniejszając odległość, która ich dzieliła. - A może twoje zainteresowanie dotyczy tylko takich wyjątkowych przypadków jak Neb, co White? - Kąciki jej ust lekko zadrgały. Droczyła się, znała odpowiedź na to pytanie i nie, nie miała zamiaru go wkurzyć, po prostu nie mogła się powstrzymać prze rzuceniem tych pytań. Gdyby zapytał ją o to samo, pewnie też nie chciałaby wiedzieć, a tym bardziej znając długą listę nazwisk dziewcząt, z którymi widywał się Bastek. Można powiedzieć, że był jednym z hogwarckich liderów w kwestii związków.
- Ale okej, okej, rozumiem, że Nebraska nie jest w kręgu twoich zainteresowań. W końcu jestem w nim ja!
Przewróciła oczami. Pewność siebie Bastiana momentami przekraczała wszelkie granice. Co nie znaczy, że nie miał racji, bo miał. Był w kręgu zainteresowań Millie, o czym świadczyła cała ta sytuacja, do której dopuścili. Tyle, że owy krąg nie został jeszcze odpowiednio określony i raczej nie zanosiło się na przyklejanie etykietek w najbliższym czasie. Bo jak miałaby go nazwać? Przyjaciele z przywilejami? [xD] Brzmiało to tak dziwnie i absurdalnie, że na samą myśl miała ochotę parsknąć gorzkim śmiechem. Wpakowali się w sytuację, której nie pojmowali, a co w tym wszystkim było najgorsze, czerpali z tego chorą przyjemność na poziomie fizyczno-egzystencjonalnym. Gdzieś głęboko w podświadomości [Jung się kłania mwahaha xD] Millie wiedziała, że to się nie może skoczyć dobrze, że z tej pozycji nie można już zrobić kroku w tył, jednak starała się to uczucie zatrzeć najbardziej jak się dało.
Bastian przejął różdżkę od Chan. W tej chwili coraz bardziej zaczęła obawiać się swojego pomysłu. Jednak próbowała się trochę uspokoić.
OdpowiedzUsuń- Jak masz zamiar to przemycić? - zapytał bawiąc się jej własnością.
- A czy to ważne? - wzruszyła ramionami - chyba zależy ci na dostarczeniu paczki do zamku, czyż nie? - przekrzywiła głowę. Było to pytanie retoryczne, bo doskonale znała odpowiedź. Chciała go po prostu odwieźć od zadawania pytań na ten temat. Nie chciała tłumaczyć mu tego, że jest animagiem.
- Każdy ma swoje tajemnice, a tą pozostawię dla siebie.
Zabawne wydawało się Chan to, że nikt w szkole nie wie o jej zdolnościach. Mogą spojrzeć na sowę, nie mając pojęcia, że znają te oczy z korytarzy Hogwartu.
Bastian nie oddał jej pakunku. To tylko przekonało ją, że niezbyt mu się śpieszy. W tej chwili nie wiedziała, co zrobić. Po pierwsze czuła się bezbronna bez swojej różdżki. Po drugie dawno nie była w Hogsmeade z kimś innym. Ruszyła więc powoli, a mijając chłopaka pociągnęła go za rękaw, by szedł razem z nią. Nie wiedziała, gdzie idzie po prostu kierowała się przed siebie.
- Powiedz mi - zaczęła chcąc uporczywie zmienić temat ich rozmowy - dlaczego wrzuciłeś mi fajerwerki do torby?
Temat balu, mogła się spodziewać, że dojdzie do tej rozmowy (w końcu Bastian na takich imprezach jest w swoim żywiole), jednak żyła nadzieję, że uda jej się wymigać od całej tej farsy. Awersji do imprez oficjalnych dostała już jako mała dziewczynka, gdy na siłę wciskano ją w strojne sukienki i wypuszczano w tłum hien, które próbowały wyciągnąć z niej cokolwiek, co chociaż troszkę skompromitowałoby jej rodzinę. Tyle, że Millie już wtedy była dość twardą zawodniczką i nie dawała sobą manipulować. Co nie zmienia faktu, że gdy podrosła, przestała sobie zawracać głowę wydarzeniami towarzyskimi i jakimś cudem udawało jej się umknąć czujnemu oku Patricii Walker, która przez lata wychowywania jedynej córki wyrobiła sobie okropny nawyk obracania głowy w odpowiednim momencie.
OdpowiedzUsuńNormalnie pewnie by odmówiła, zaopatrzyła się w Ognistą Whiskey i zrobiła anty-bal w Pokoju Wspólnym, ale to nie była normalna sytuacja. Podejrzewała, że Bastek nie przyjąłby odmowy do wiadomości, a w dodatku gdzieś w środku czuła, że być może tym razem będzie w stanie dobrze się bawić. Wciąż wodzili cały Hogwart za nos, co niewątpliwie samo w sobie jest ogromną atrakcją, a tu miało przejść na level hard. Kolejnym aspektem przemawiającym za, było to, że towarzyszyć jej będzie właśnie Bastian. Mimo wszystko był jej przyjacielem i rzadko kiedy się z nim nudziła, a przynajmniej tak starała się sobie wmówić, bo pewien cichy aczkolwiek natrętny głosik w głowie, wciąż powtarzał: - Skończ pieprzyć Walker, dla niego masz ochotę włożyć sukienkę i niewygodne szpilki, bo chcesz mu się podobać. Pragniesz, żeby patrzył tylko na ciebie i zapomniał o wszystkich pięknych dziewczynach w Wielkiej Sali, wystrojonych w najlepsze kreacje. I to wszystko na pewno nie ze względu na waszą przyjaźń.
- To ma być zaproszenie? - Założyła ręce na piersi. - Powiem ci szczerze, że po kimś z takim polotem i doświadczeniem w kontaktach damsko męskich spodziewałabym się czegoś więcej. Mógłbyś chociaż chwycić moją rękę, żeby utrzymać w jakiś sposób kontakt fizyczny. - To mówiąc, złapała jego dłoń. - Ale przede wszystkim spytać, czy mam na to ochotę i czy jestem wolna w ten wieczór, bo zakładanie, że nie mam planów, nie jest fajne. - Pokręciła lekko głową i zrobiła krok w stronę blondyna, tym razem niemal kompletnie minimalizując odległość, która ich dzieliła. - Skoro jednak mamy układ, a to zobowiązuje, stwierdzam, że wybaczam mało taktowne zaproszenie i będę gotowa kwadrans przed balem. - Posłała mu znaczące spojrzenie, po czym nie mogąc się powstrzymać, złożyła krótki i bardzo delikatny pocałunek na jego ustach.
Jej tata był mugolem, więc nigdy nie mógł doświadczyć, jak to jest latać na miotle. Oczywiście zdawał sobie sprawę z istnienia czarodziejów, w końcu i jego córka, i pięcioro dzieci posiadali magiczne zdolności. Każde z nich doskonale wiedziało, jak on kocha latanie, więc proponowali przelot na miotle. Pan Earnshaw jednak zawsze kręcił głową ze smutnym uśmiechem i odmawiał, twierdząc, że czarodziejskie sprawy powinny zostać dla czarodziejów, nie wiadomo, co by się stało, gdyby skorzystał ze sprzętu nieprzeznaczonego dla mugoli. Dodawał także, że i tak woli latające dywany.
OdpowiedzUsuńLatał samolotami (był pilotem wojskowym), na paralotni, skakał ze spadochronem. Kochał powietrze. June przejęła po nim tę miłość. Z mugolskich metod również korzystała, ale oprócz tego latała na miotle, kiedyś odbyła także lot na grzbiecie hipogryfa i marzyła o tym, by doświadczyć tego znów, ale tym razem ze smokiem pod siodłem, ale domyślała się, że to będzie niemożliwe. Nie należała jednak do drużyny quidditcha, chociaż można było nazwać ją fanką tego sportu. Nie była najbardziej zapalczywą wielbicielką na świecie, ale śledziła ważne sportowe imprezy, podczytywała magazyny tego dotyczące oraz miała swoją ulubioną drużynę, a do tej pory nie przegapiła żadnego szkolnego meczu, nawet jeśli to nie Krukoni, którym rzecz jasna kibicowała, akurat grali. Nigdy jednak nawet nie myślała o tym, żeby wzmocnić drużynę. Miała dość wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach, sądziła, że byłaby niezłą szukającą, ale jakoś ją do tego nie ciągnęło. Wolała pozostać na trybunach.
Kiedy jednak dowiedziała się o poważnej kontuzji Petera Addamsa, coś w niej drgnęło. To był impuls, nagle poczuła, że powinna sprawdzić się. Dowiedziała się więc prędko, kiedy kapitan organizuje nabór na szukającego się i zjawiła się na boisku w odpowiednim czasie. Testy nie były jeszcze rozpoczęte, kandydaci na szukających dopiero rozgrzewali się. June też zamierzała się nieco rozruszać, ale na razie zajęta była czym innym — obserwowaniem Bastiana W.
Pamiętała go jeszcze jako jedenastolatka, który wydawał się jej wyjątkowo uroczy. Między nimi był tylko rok różnicy, czyli tyle co nic, a mimo to June często widziała w nim kogoś w rodzaju młodszego, słodkiego braciszka. (Hm... w rzeczywistości miała PRAWDZIWEGO młodszego brata i jego akurat nie uważała za słodkiego!) Jednak w pewnym okresie White inaczej oceniał ją niż ona i jego, więc po odbyciu tak zwanej poważnej rozmowy (June nienawidziła dyskusji zaczynających się od musimy porozmawiać) ich relacje ochłodziły się znacząco i od tamtej pory nie spędzali już ze sobą czasu więcej niż to było konieczne. Jako że byli w jednym domu, naturalne było to, że mieli ze sobą styczność, ale za to byli w innych klasach, więc nie mieli kontaktu tak często, jak mogliby, będąc rówieśnikami.
Teraz jednak... Bastian był kapitanem, a June startowała do drużyny. Nie wiedziała, czy się dostanie, ale zaczęła się zastanawiać, jakby to było, gdyby musiała być posłuszna Bastianowi. Oczywiście, tylko w quidditchu. Ciekawie.
Zamiast się rozgrzewać, podeszła do chłopaka.
— Cześć, Bastian. Też zamierzasz starać się o pozycję kapitana? — zapytała zaczepnie. To było idiotyczne, oczywiście, bo wiedziała na jakim stanowisku on gra i że on zarządza drużyną. A Krukon z pewnością zdawał sobie sprawę, że June taką wiedzę posiada. Jak chyba każdy hogwartczyk.
June Earnshaw
Cass dała mu w twarz, a on nie zareagował. Dziewczyna myślała, że zaraz poleci cała długa litania z wyzwiskami, a tu cisza. Jedyny ruch jaki Krukon wykonywał to unoszenie i opadanie klatki piersiowej podczas oddychania. To jeszcze bardziej denerwowało Cassandrę.
OdpowiedzUsuńJak on śmie jeszcze oddychać w jej obecności ? -Myśli pędziły z zawrotną prędkością. -Dlaczego on nic nie zrobił? Czemu ciągle tu stoi? Niech stąd spada i więcej się tu nie pokazuje. Jak zaraz nie zniknie to dostanie raz jeszcze.-Chwilę później zmieniając swój tor.- Dlaczego Millie sama nie przyszła? Czemu wysłała akurat Bastka? Co łączy tych dwoje? - Przy kolejnym wdechu zaczęła wspominać rozmowy z Dorianem. - Nikt nie może o niczym wiedzieć. Obiecałam, że dotrzymam słowa. Jak ciężko jest kłamać by nie złamać obietnicy? Ja przecież nie umiem oszukiwać. Ale On tak bardzo prosił bym nikomu nic nie mówiła. Te jego piękne brązowe oczy przepełnione tęsknotą, miłością i zaufaniem, którym mnie darzy. Nie mogę mu tego zrobić, nie mogę go zawieść.
Z tego zamyślenia wyrwały Cass słowa White.Wydawało się dziewczynie, że odkąd skończyła mówić minęło naprawdę dużo czasu gdy tak naprawdę były to ułamki sekund.
- Uspokój się, bo nakręciłaś się jak katarynka – Teraz on zaczął swój wywód. - Wciąż nie nauczyłaś się kłamać, prawda? -Ale on ją dobrze zna. Choć dla większości ludzi, którzy znali Cass oczywistym było że kłamie to jednak miała nadzieję, tym wybuchem agresji uda jej się choć trochę odwrócić jego uwagę od tego, że nie chce i przede wszystkim nie może powiedzieć mu prawdy. Jednak efekt był wręcz odwrotny. - Ale w porządku, rozumiem twój brak zrozumienia i empatii dla czegoś takiego jak rodzinna więź, bo przecież wychowując się w gnieździe węży, nie można stać się niczym więcej jak małą, napastliwą żmiją ...- Akurat braku zrozumienia i poszanowania dla rodzinnych więzi Cassandrze nie można było zarzucić. Relacje w rodzinie były dla niej bardzo ważne, szanowała je i zawsze dbała by w jej domu jej rodzeństwo zawsze wiedziało, że może na nią liczyć w każdej sytuacji i że ona zawsze będzie z nimi. Końcówki zdania już nie usłyszała bo zaciskała pięści by przywalić Bastkowi jeszcze mocniej, jednak tym razem umysł Blackwell wyprzedził czyn i nim się zamachnęła policzyła do dziesięciu. Ta chwilka wystarczyła by zrozumieć, że cios jaki mogłaby zadać Krukonowi nic by nie zmienił dlatego użyła broni która potrafi zadać jeszcze więcej bólu – słowa.
- Wydaje Ci się, że mnie znasz, a tak naprawdę gówno wiesz. Zgrywasz cwaniaka i bohatera, gdy tak naprawdę jesteś słaby i to ty nic nie umiesz zrozumieć. Wiem czym są więzi w rodzinie i je szanuję, ale wiem też co znaczy nie zawieść zaufania osoby, którą się kocha i szanuje. Ty najwyraźniej nie potrafisz tego ogarnąć w tym swoim małym mózgu. Twierdzisz, że to ja jestem podłą żmiją i pewnie masz racje ale nie krzywdzę ludzi na których mi zależy i mówię prosto z mostu co myślę. Ty bawisz się uczuciami jak zabawkami. Udajesz, że na kimś Ci zależy po czym zgniatasz uczucia dziewczyn jak by to były nic nie warte robale. Nim zaczniesz mnie oceniać spójrz w lustro, a przekonasz się, że wcale nie jesteś tak wspaniały, troskliwy i idealny, a wręcz odwrotnie jesteś nawet gorszy od małej żmii, za którą mnie masz.
[ Myślałam, że wyjdzie krótsze :D ]
Usuń[Bastek to bardzo ciekawa osóbka, myślę, że skusiłabym się na wątek z nim. Jak na razie jedyny pomysł to przyjście Elsy na trening Krukonów, a po treningu pytanie do Bastka czy byłby tak miły, by nauczyć ją latać na miotle. Co, biorąc pod uwagę umiejętności Elsy, musiałoby skończyć się źle.
OdpowiedzUsuńI tak, najpierw obejrzałam po polsku, potem w oryginale, w głosie Idiny Menzel się zakochałam i całymi dniami słucham "Let it go" :D]
Elsa
Elsa od kilku minut chodziła niespokojnie po błoniach. Jeszcze przed chwilą patrzyła, jak grupa Krukonów zmierza w stronę boiska do quidditcha, na kolejny trening. Puchonka zastanawiała się, jak czują się ci wszyscy gracze quidditcha, gdy unoszą się wysoko w przestworzach, a wiatr mierzwi im włosy. Sama nie miała okazji się o tym przekonać, bo na miotle siedziała tylko raz, przez kilka sekund, a całe zajście skończyło się w Skrzydle Szpitalnym, gdzie pani Pomfrey przeklinała głupotę pierwszoroczniaków, lecząc złamane kości Elsy.
OdpowiedzUsuńOdetchnęła głęboko, jak przed każdym egzaminem z transmutacji, i weszła na trybuny. Nikt chyba nawet nie zauważył jej przybycia, gracze skupieni byli na grze (i prawidłowo!). Na trybunach siedziało jeszcze kilka innych dziewczyn, które swoje wymalowane twarze skierowały w górę, błyszczące oczęta wlepiły w jednego ze ścigających. Elsa nie zdziwiła się, widząc, że to za Bastianem tak wodzą oczami, wszyscy wiedzieli, że płeć piękna nie gardzi towarzystwem panicza White'a, a panicz White towarzystwem tejże płci.
Puchonka wywróciła oczami, gdy dziewczyny zaczęły chichotać i szeptać coś między sobą. Miała dziwne przeczucie, że kolejne godziny treningu Krukonów będą dla niej prawdziwą męką.
Obserwowała graczy z rosnąca zazdrością dla ich zdolności, tej zwinności i lekkości. Ona taka nie była, niektórzy nazwaliby ją niezdarną i całkiem słusznie - bliższe spotkania z panną Menzel często nie kończyły się dobrze.
Z niecierpliwością czekała na koniec treningu. Była juz pewna - poprosi go.
Elsa
[Nie wiedziałam, pod którą kartą się zgłosić, więc piszę pod tą, którą szybciej znalazłam.
OdpowiedzUsuńJest chęć, więc i pomysł się znajdzie - jak najbardziej popieram. Nie szukasz może towarzysza nauki? Czy wolisz raczej towarzysza zabaw, ale tylko tych mieszczących się w granicach rozsądku i regulaminu? ]
Ellen Kendall
[ Czy taką zapadającą w pamięci to ja nie wiem, jednak mimo to dziękuję za komplement, przynajmniej mam nadzieję że nim był :) No cóż, skoro są na tym samym roku, to nie pozostaje mi nic innego jak zaproponować znajomość ;) Tyle że nie wiem jakie uczucia będą do siebie żywili, w końcu Carrie to jedna wielka chodząca niewiadoma. Poza tym, że tak to ujmę zyją w dwóch różnych światach, ona taka sierotka a on kapitan szkolnej drużyny. Może koledzy Bastiana zrobią zakład- niech B poderwie i perfidnie wykorzysta jakąś przymułę, i niestety padnie na Carrie. Najpierw Bastian będzie doskonale wykonywał swój plan, ale potem pozna pannę Hoffman i opcja zrobienia jej krzywdy nie będzie wchodziła w grę, jednak gdy się zorientuje o swoim błędzie C dowie się o zakładzie i dupa blada koniec! Znów zamknie się w sobie ]
OdpowiedzUsuńCarrie
[Wiem, że teraz wszyscy są zajęci wątkiem grupowym, ale co tam. Co ty na to, aby wykorzystać przerobiony pomysł na wątek z Randallem? Przykładowo, Jane zostawiłaby przez nieuwagę swoje wypracowanie w pokoju wspólnym, a on, korzystając z okazji, przepisałby je aby się nie przemęczać. :D]
OdpowiedzUsuń[ Rozumiem i szczerze też chciałabym tego uniknąć. Wobec tego proponuję coś innego. To będzie takie głupie, ale żeby nie było, Carrie nie jest wariatką, tylko romantyczną, ale do rzeczy. Gdyby tak Bastian od załóżmy roku korespondował z pewną nieznajomą, i całkiem dobrze by mu sie pisało? W każdym rasie dopóki nie zechciałby sie w końcu z nią spotkać, prowadzony ciekawością kto stał sie powiernikiem niektórych jego sekretów. W tym samym czasie, na jakiejś lekcji będzie musiał pracować z Carrie, załóżmy nad jakimś eliksirem, wogóle nie podejrzewając ze dziewczyna, która rok z nim korespondenowała siedzi pod jego nosem]
OdpowiedzUsuń- Będę wdzięczna, jeśli przećwiczymy obie pieśni. „Als Luise die Briefe” wymaga jeszcze sporo pracy, profesorze Flitwick. Jednak w moim guście leżą wolniejsze bądź weselsze dzieła niż bojowe – odparła, stając na schodkach obok fortepianu i patrząc na nauczyciela, do którego się zwróciła.
OdpowiedzUsuń- Zobaczymy, panno Bell, nad czym popracowałaś, a potem ocenimy – odparł dobrotliwie, klaszcząc w dłonie, aby zacząć.
Aicha spojrzała na Bastiana i skinęła głową, by zaczął. Po uderzonym przez niego akordzie rozległ się głos dziewczyny ustawiony specjalnie do opery. Niemieckie i twarde słowa najwidoczniej nie leżały w jej naturze, jednak dziewczyna próbowała dać z siebie wszystko, aby zaśpiewać to odpowiednio.
Ty, zrodzony z tak gorącej fantazji,
W uczcie i wśród wybuchów przyniesiony światu
Och, zgiń, potomku melancholii!
Wrzucę ciebie i wszystkie te pieśni biesiadne
Z powrotem w płomienie, które tchnęły w ciebie życie
Niestety! Śpiewałeś nie dla mnie.
Spłoniesz, liście miłosny, i wkrótce nie pozostanie po tobie ślad.
Niestety! Człowiek, który cię napisał
Prawdopodobnie długo będzie mnie palił.
Widać było, iż Aicha sama do końca nie rozumiała tej pieśni. Być może była dla niej za poważna? Na pewno nie szła jej ona idealnie i Bell zdawała sobie z tego sprawę. Co więcej: zdawała się wiedzieć, co jest do poprawki, ale chyba zabrakło jej pomysłów, jak do tego podchodzić. Gdy skończyła się ostatnia ósemka, westchnęła głęboko i przez chwilę jeszcze rozmawiała z profesorem, który gorąco zachęcał ją, aby dalej trenowała. W każdym razie skończyło się na tym, że postanowili przejść do o wiele weselszej pieśni, której chyba profesor Flitwick nie wybierał, a może nawet i nie rozumiał… I Aicha nie miała zamiaru tego zmieniać, tym bardziej, że z tą armią – w przeciwieństwie do „Als Luise die Briefe”, radziła sobie znakomicie. Z szerokim uśmiechem, dodając aktorskich ruchów i kilka zalotnych gestów, które akurat tutaj były wskazane, wyszło to świetnie. Przy serii wysokich dźwięków samą Bell przeszły dreszcze, aż uśmiechnęła się szerzej – lubiła to uczucie. W końcu dygnęła lekko na koniec. Przeczuwała, że to koniec próby.
Aicha Bell
[Nie pisałam o czym jest druga aria, bo by wyszła trochę długa odpowiedź. No i liczę na zaczęcie już nowej fabuły ;)]
— W to lato poczułam w sobie niesamowity wybuch quidditchowego talentu. Może miał z tym coś wspólnego fakt, że całe wakacje spędziłam z reprezentacją narodową Holandii. Wiesz, że Holendrzy są najwyżsi w całej Europie? Cudownie, postanowiłam, że jeśli kiedykolwiek pojawi się przymus zawierania związków małżeńskich, wyjdę za mąż za jakiegoś wysokiego Holendra. Dodatkowym plusem jest to, że nie znam holenderskiego, więc nie mogłabym z nim rozmawiać, a skoro nie gadalibyśmy, nie kłócilibyśmy. Bastianie, doceń mój geniusz.
OdpowiedzUsuńPrawda była taka, że June niczego takiego nie planowała i całe to postanowienie wymyśliła w trakcie mówienia, chociaż prawdą było to, że zaszczytne miano najwyższych Europejczyków zagarnęli dla siebie Holendrzy. Przynajmniej tak gdzieś przeczytała, a nawet jeśli miałoby to okazać się kłamstwem, nie będzie prowadziła żadnych badań i dokonywać pomiarów. W każdym razie, uwielbiała czasem opowiadać takie kompletne idiotyzmy i z rozbawieniem obserwować reakcję słuchacza. Często widziała konsternację malującą się na twarzy rozmówcy. Nie dziwiła się, bo kiedy pomyślała, że na przykład White miałby zacząć przekonywać ją, że ożeni się z jakąkolwiek Belgijką, bo Belgia ma piękną flagę, na pewno to by ją zaskoczyło. Delikatnie mówiąc.
— Holendrzy docenili — kontynuowała swoją absurdalną wypowiedź. — Zawsze lubiłam latać, ale nigdy nie sądziłam, że sprawdzę się w quidditchu. Jednak oni... Nie, co ja będę ci zmyślać, tak naprawdę przede wszystkim spędzałam czas z Daanem Reininkiem, tym niezwykłym szukającym, którego musisz kojarzyć ze względu na jego świetne wyniki w sporcie. Gdybyś był dziewczyną, która quidditchem się nie interesuje, też byś go znał, jeśli wiesz, co mam na myśli. — W tym momencie powinna trzpiotowato zachichotać, ale obawiała się, że jeśli spróbuje to zrobić, naprawdę zacznie się śmiać i już nie wróci do swojej historii. — Daan pokazał mi, że oprócz tego, że quidditch należy kochać, trzeba go też zrozumieć. I nie chodzi tutaj o poznanie zasad, bo dawno mam to już za sobą, ale o zgłębienie jego metafizycznej natury, odnalezienie odwiecznego cudu tego sportu. Dzięki temu podczas gry scalisz się i... — To było tak głupie, że aż przerwała. — Co ja ci będę mówiła, ty sam znasz się na quidditchu jak nikt, więc na pewno to rozumiesz. Tak samo jak i to, że w związku z takim rozowjem wypadków MUSZĘ grać w drużynie. Przeszkodą był Addams, ale, jak widzisz, już się z tym uporałam.
Wzruszyła ramionami i wyjęła z kieszeni gumkę, a następnie związała włosy, by nie przeszkadzały jej podczas lotu.
— Tak serio, to wszystkiego trzeba spróbować. Poza tym widzę, jak się sprawujesz na boisku i na podstawie tego i wyników drużyny mogę wnioskować, jakim jesteś kapitanem — bo że bardzo dobrym zawodnikiem, to od razu widać — a kto wie, co tam złego wyrabiasz na treningach... — Uśmiechnęła się. — Dawno nie rozmawialiśmy.
[Pogryzą mnie zaraz, a ja osobiście Kruczków bardzo lubię. :D Kiedyś miałam wątek z obijaniem mordy za to, że Mitka znokautował kogoś tłuczkiem (chyba nawet kapitana, o ile dobrze pamiętam) i pisało mi się o tym taaak miło, że co powiesz na to, żeby wykorzystać ten pomysł i tu? Chyba, że Bastek woli pokojowe rozwiązania jak stara, dobra gra w "Papier, kamień, nożyce".]
OdpowiedzUsuńDmitrij
[ Ok, rozumiem. To mogę cię prosić o zaczęcie? ja podałam pomysł :)]
OdpowiedzUsuńCarrie
Elsa nie mogła wyjść z podziwu dla ich umiejętności i wytrwałości. Zwłaszcza tego drugiego, bo oglądając "trening" Krukonów, zastanawiała się jakim cudem oni jeszcze żyją.
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiała dlaczego tak ostro trenują – przy czym ostro było niedopowiedzeniem. Zbliżał się mecz ze Ślizgonami, a ci znani byli ze swojej brutalnej gry, często bez żadnych zasad, a na takie okoliczności lepiej przygotować się na miliard różnych sposobów – każdy lepszy od poprzedniego.
Zawsze zastanawiało ją, jak wygląda życie gracza quidditcha – po tym, co zobaczyła, nagle perspektywa aktywnego udzielania się w tym sporcie stała się niezwykle przerażająca. Może i ten pęd na samym początku wydawał się przyjemny, ale po kilku godzinach masakrycznie ciężkich treningów, odbywających się prawie codziennie (Elsa nie miała pojęcia jak wyglądają grafiki poszczególnych drużyn), może działać zniechęcająco i deprymująco. Ale oni i tak trwali, i tak dawali z siebie absolutnie wszystko.
Gdy to coś, zwane przez niektórych "treningiem" wreszcie się skończyło, Elsa była zmęczona, pełna podziwu i wątpliwości jednocześnie. Zastanawiała się, czy dobrze postępuje, prosząc Bastiana White’a o tę przysługę, zważając na fakt, iż to on jest kapitanem drużyny i to on odpowiedzialny jest za rzeź, której świadkiem była Puchonka.
Podniosła się z trybunów i powoli ruszyła do wyjścia z boiska. Miała zamiar złapać Bastiana, gdy już wyjdzie z szatni. Musiała przygotować się psychicznie do tej rozmowy. I mieć czas, jakby zdecydowała się zrezygnować ze swojego postanowienia.
Bastian opuścił szatnię jako jeden z pierwszych, w towarzystwie jakiegoś chłopaka, który grał na pozycji drugiego ścigającego.
- Cześć, Bastian – przywitała go z przyjaznym uśmiechem na ustach, a w jej głowie pojawiła się myśl: Czy on w ogóle mnie pamięta? - Możemy porozmawiać?
Elsa
[Jasne, że jest!
OdpowiedzUsuńSkoro Karol jest w pewnym sensie "podwładną" Bastka (przepraszam za nieautoryzowane słowa kapitana w karcie, no xD), on musi dbać o dobrą "formę" zawodników, a w ostatnim czasie, z powodu niewyspania, Caro może swoją obniżyć. Bastek (prawie napisałam Benek, pffff) to zauważy i będzie na nią zły itepe itede, ale potem się zainteresuje, gdzie ona tak wieczorem znika, to pójdzie za nią do Hogsmeade, porozmawia z nią w "przerwie na papieroska Karola". I jakiś szef Caroline ich zauważy, to go zabierze do lasu, żeby na niego nie krzyczeli...
Tak, ten blog zdecydowanie niszczy mi psychikę xd]
Benek, Karol, łotewa
- Tak faktycznie, to zupełnie nielogiczne - podsumowała i spojrzała na drogę przed siebie.
OdpowiedzUsuńNie, nie rozumiała takiego czynu. Sama czegoś takiego by nie zrobiła. W końcu nie będzie dotykać obcych rzeczy. Nie należą przecież do niej. A jednak istnieli ludzie dla których to nie stanowiło problemu. Dla których ważniejsza była zabawa. To zupełnie inna mentalność niż ta Chan, dlatego ciał dowiedzieć się więcej.
- Dla ciebie to zupełnie nie ma znaczenia komu robisz takie psikusy? - pytała, bo lubiła słuchać. Pytała, bo wolała siedzieć cicho i nie być pytaną. Nawet nie miała nic ciekawego do opowiadania.
W końcu stanęła na skrzyżowaniu dróg i rozejrzała się. Mieli dwa rozwiązania.
- Kremowe piwo czy Miodowe Królestwo. Ja stawiam - westchnęła i czekała na odpowiedź.
Drew postanowił dać swojej wybitnie burzliwej relacji z Whitem odrobinę czasu na względne rozluźnienie przypominających tykającą bombę stosunków i tymczasowo unikać powodowania sypiących iskrami, nieprzewidywalnych w skutkach spięć. Z różnym rezultatem, co prawda, bo lat wzajemnie pielęgnowanej rywalizacji i kąśliwości nie dało się pozbyć jednym ruchem niczym kartki wyrywanej z notatnika, ale naprawdę, naprawdę się starał. Bastian natomiast, jakby wyczuwając "wycofanie" Drew i chcąc za wszelką cenę zachować równowagę w przyrodzie, używał sobie w najlepsze za nich obu.
OdpowiedzUsuńI znów, torem lotu bumeranga, powrócił temat pieprzonego pocałunku z Ignotusem, który Krukonowi wychodził nosem, uszami i wszystkimi pozostałymi, dostępnymi drogami prowadzącymi na zewnątrz organizmu. Brak możliwości spokojnego przejścia korytarzem bez wysłuchiwania całej symfonii cmokająco-zasysających odgłosów stanowiących nastrojowy podkład dla pseudobłyskotliwych docinków, wystawiłby na ciężką próbę cierpliwości i opanowania nawet nieboszczyka. Póki pozwalały mu na to pokłady wewnętrznej samokontroli, Drew wściekły zagryzał zęby i usiłował ignorować świetnie bawiących się jego kosztem kolegów, sprawiając wrażenie, jak gdyby wszelkie złośliwości spływały po nim jak po kaczce.
Wypracowane z mozołem, acz mylne wrażenie, warto dodać.
W rzeczywistości każdorazowe przywołanie feralnego incydentu trafiało w punkt i ugadzało go chyba dotkliwiej niż powinno. Zachodził w głowę, z jakiej racji uczniowie nobilitowali jego pijacką chwilę nieuwagi do rangi ogólnoświatowej afery, jednak jeszcze bardziej ciążyło mu pytanie, czemu sam nie potrafił zachować zdrowego dystansu, który zazwyczaj przecież pojawiał się całkiem naturalnie i bezwysiłkowo.
Po cichu liczył na to, że chociaż Bastian, zniechęcony nadmierną eksploatacją tematu homo-pocałunku w sali od eliksirów, uzna perspektywę wejścia do jednego worka z całą szkolną chołotą za niezbyt atrakcyjną i nie posunie się do wykorzystywania wątku Darkfitcha przeciw niemu, wymyślając w zamian coś bardziej wyszukanego. Niestety, najwidoczniej znacznie przecenił swojego kapitana.
- Zaprosiłeś już Ignotusa na bal, czy czekasz, aż on zrobi pierwszy krok? - zaczepne pytanie, które Drew słyszał już wcześniej tysiąc razy, zawisło w powietrzu niczym strzała z wymierzonym prosto w niego grotem.
- Taa, zaprosiłem. Oczywiście, że zaprosiłem. Wszystko mamy ustalone: wjedziemy na bal karocą zaprzężoną w osiem jednorożców, założymy dopasowane kolorystycznie, różowe garnitury i będziemy ślinić się całą noc w łazience, koniecznie zamknięci na klucz, żeby w pełni odtworzyć romantyczny nastrój naszej pierwszej randki. - prychnął na wpół rozwścieczony, a na wpół rozbawiony irracjonalizmem swojego położenia, wypluwając sarkazm za sarkazmem - Basti, zdaję sobie sprawę, że zniknięcie z pierwszych stron Hogwarts Shore jest dla ciebie ogromnie frustrujące, zwłaszcza, że wygryzł cię ktoś taki, jak ja, ale naprawdę nie musisz zniżać się do tekstów bystrych inaczej czwartoroczniaków, żeby dodatkowo mi dokopać. Uwierz, trzy czwarte szkoły wspaniałomyślnie wyręcza cię z tego obowiązku, także proszę grzecznie, skończmy, kurwa, temat. - szczerość wymagała od Drew nieco bardziej wyrazistego słownictwa - Bo w innym wypadku chyba przemogę wstręt i wpiję się w twoje niewyparzone usta, żebyś mógł mi w tym bagnie potowarzyszyć.
[Taaa, komplikuj sobie życie dalej, Drusiu, przecież świetnie ci idzie xD]
[ Tak Carrie wie z kim pisze :) ]
OdpowiedzUsuńCarrie po raz setny na tej lekcji spojrzała na zegarek, którego wskazówki już dawno przestały się poruszać, tym samym zatrzymując czas na lekcji, która wyjątkowo nie sprawiała jej tyle frajdy co zawsze. Była zbyt roztargniona by pokroić potrzebne do eliksiru zioła, i zbyt leniwa, by po raz kolejny spojrzeć na książkę, i przekonać się o kolejnym błędzie w składnikach. Chociaż jej ciało pozornie znajdowało się w lochach, zajmując tylko miejsce i marnując potrzebne wszystkim do życia powietrze, reszta była gdzieś daleko poza murami Hogwartu, przy granicy z zakazanym lasem pośród porozrzucanych, w połowie zapisanych kartek oraz rozlanego atramentu.
Już minął odkąd po raz pierwszy odważyła się zostawić dla niego list. Można powiedzieć, że mieli już swoją rocznicę. Nawet jeżeli na początku wydawało się jej to głupie, w końcu pochodzili z dwóch różnych światów, on sławny a ona szara myszka, kuląca się w kącie, jednak ich znajomość opierająca się wyłącznie na wymianie korespondencji po jakimś czasie przybrała postać takiego jakby magicznego rytuału, przynajmniej takie były jej odczucia. Ona pisała mijała godzina, dwie, czasem nawet cały dzień i w końcu w umówionym miejscu pojawiała się koperta zaadresowana właśnie do niej. Tyle że on nie wiedział z kim pisze. Tu ukrywał się haczyk.
Zaczynając ta przedziwną grę Carrie nawet nie łudziła się, że Bastian w nią wejdzie. To były złudne marzenia, ulotne jak wschodnie wiatr w lato. A jednak, doczekała się odzewu, może nie takiego jak się spodziewała, ale jednak. Zasady były proste: tylko listy. Żadnych imion, a przynajmniej z jej strony. Żadnych zgadywanek i zabaw w ciuciu babkę. Ona pisze, on odpisuje, nie zadając żadnych pytań. I tak na okrągło. Bez przerwy. I jak na razie obydwoje wywiązywali się z umowy.
Ale pomimo tych wszystkich reguł czasami miała nadzieję, ze w końcu podejdzie do niej na korytarzu i z uśmiechem powie „ Więc to ty” i zacznie wymieniać te wszystkie jej zabawne przezwiska, które wymyślała na uboczy byleby nie zorientował się kim jest. Zresztą, pewnie i tak nie wiedział nic o jej istnieniu. Bo kto wie kim jest Carrie Hoffman, czarownica znikąd. No właśnie- nikt.
Dziewczyna westchnęła cicho, dodając kolejne składniki do kociołka, jednocześnie kątem oka spoglądaj na siedzącego obok niej Bastiana. Pech, a może jednak szczęście chciało, że Slughorn zrobił z nich grupę, ot tak aby jedno od drugiego mogło się czegoś nauczyć. Bez sensu, zwłaszcza, że każdy nawet najdrobniejszy gest chłopaka doprowadzał dziewczynę do szaleństwa. Bała się, że zrobi coś, co zerwie jej maskę z twarzy i cały jej roczny trud pójdzie na marne. Drżącymi dłońmi sięgnęła po słoik ze ślimakami.
- Podasz mi skaczące fasolki?- spytała się unikając jego wzroku.
[Wybacz mi, że z takim opóźnieniem. Zabrali mi mój komputer (znowu) i oddali młodszej siostrze, która (niby) potrzebowała go do ważnych (chyba w jej snach) celów]
Carrie
[Zaczynam, ale tylko dlatego że Bastek to Bastek i Benio razem z nim może sobie całkowicie bezkarnie pobić Drusia xD]
OdpowiedzUsuńCaroline była całkowicie roztargniona podczas treningu. Bastian co chwila rzucał jej wściekłe spojrzenia, kiedy nie udawało jej się złapać kafla, niszcząc tym samym misternie wypracowywaną akcję ofensywną w kierunku obręczy. Miała wrażenie, że najchętniej wywaliłby ja z boiska, ale po ostatnich przewałach w drużynie stał się jakby odrobinę bardziej wyrozumiały w stosunku do swoich graczy. Odrobinkę.
Z ulgą przywitała koniec męczarni. Szybko wzięła prysznic, starając się zapanować na drżeniem rąk. Narzuciła na siebie ubranie, przy okazji wrzucając do torby strój do gry i inne swoje rzeczy. Prawdopodobnie będzie musiała tu wrócić, bo jakąś rzecz na pewno zostawi, ale nie dbała o to. Byleby jak najszybciej opuścić szatnię.
Idąc w kierunku zamku starała się nie myśleć. Była okropnie zmęczona, praca zajmowała jej większość czasu. Do pokoju wracała około szóstej nad ranem, a o siódmej musiała zrywać się na lekcje. Stłumiła potężne ziewnięcie. Będąc w dormitorium, Caroline z trudem powstrzymywała się od rzucenia na łóżko i oddania w ręce Morfeusza. Przebrała się i ruszyła w kierunku Hogsmeade.
- Znów wychodzisz? – rzuciła zjadliwie jedna z współlokatorek, ale Montrose nie odwróciła się, by zobaczyć która.
Szła, a powieki niemiłosiernie jej ciążyły. Uszczypnęła się w rękę, żeby nie zasnąć. Zabolało, ale nie mogła powiedzieć, żeby ten pomysł sprawdził się na dłuższą metę.
Na dworze powoli zapadał zmrok, ale Caroline celowo starała się opóźnić dotarcie na swojego celu. Wsłuchiwała się w stukot swoich butów na wyludnionej dróżce prowadzącej do wioski.
Prawie podskoczyła, kiedy ktoś wyskoczył zza jej pleców.
Oczywiście, Bastian. Nie odpuści jej po dzisiejszym, spójrzmy prawdzie w oczy, fatalnym występie podczas treningu. Czasami Krukonka odnosiła wrażenie, że dla quidditcha chłopak był w stanie oddać dosłownie wszystko. Musiał utrzymywać drużynę w idealnej formie, a Montrose z pewnością nie jawiła mu się jako przykład takowej dyspozycji.
- Jeżeli masz zamiar mnie gnębić, zrób to szybko, White. Mam do załatwienie parę spraw w… - W ostatniej chwili ugryzła się w język. Przed chwilą niemal zdradziła mu cel swojej wyprawy, a nie chciała by Bastian się dowiedział o jej małym sekrecie.
- Po prostu załatwmy to szybko – dodała, krzyżując ręce na piersiach i powoli ruszając w stronę Hogsmeade.
Karol
[Witaj; wybrałem Bastiana ze względu na jeden dom. Co dalej z tym fantem? ]
OdpowiedzUsuńRAB
[Klub Ślimaka i Pojedynków. To prosiłbym wpisać.]
Usuń[Wybacz, nie wiem czemu myśląc jedno napisałem drugie. Wybiorę jeden z pomysłów i niezwłocznie zacznę.]
UsuńNie istniało zbyt wiele rzeczy, które Regulus Black lubił, ale Pokój Wspólny z pewnością się do nich zaliczał. To tam najczęściej można było go spotkać, w najciemniejszym kącie, gdzie siedział na krzywo ustawionym fotelu, którego obicie dawno prosiło o zreperowanie. Blackowi podobały się te wytarte podłokietniki i wyblakły na krawędziach kolor. Odchylił głowę, opierając ją o fotel i zamknął oczy, relaksując się. To był jego czas odpoczynku.
OdpowiedzUsuń- Black? - czyjś głos wybudził go, rozkazując mu wrócić do rzeczywistości. Czarnowłosy niechętnie otworzył oczy i z irytacją spojrzał na jednego z członków swojej drużyny, siódmoklasistę, który swoimi rozmiarami zajmował dwa krzesła i bynajmniej nie należał do typowych grubasów. Był potężnie zbudowany i idealnie nadawał się na pozycję obrońcy. - Jest zadyma. White czeka na ciebie przed wejściem. - Regulus stłumił westchnienie i wyszedł do kapitana przeciwnej drużyny. Przed Wejściem do Pokoju Wspólnego Ślizgonów zgromadziły się już obie drużyny rzucając się sobie do gardeł i wyzywając. W rękach Krukonów Black zauważył połamane miotły i zniszczony sprzęt.
- O co chodzi? - spytał wychodząc przed swoich i uciszając ich gestem uniesionej dłoni. Jeśli był jakiś problem to tylko on był odpowiedzialny za jego rozwiązanie.
RAB