„Kto wie teraz jak długo
byłem przebudzony?
Cienie na mojej ścianie nie śpią
One ciągle mnie nawołują, przyzywają
Kto wie co jest dobre?
Wiersze są coraz cieńsze
Mój wiek nigdy nie uczynił mnie mądrym
Ale trzeba iść dalej i dalej i dalej i dalej”
byłem przebudzony?
Cienie na mojej ścianie nie śpią
One ciągle mnie nawołują, przyzywają
Kto wie co jest dobre?
Wiersze są coraz cieńsze
Mój wiek nigdy nie uczynił mnie mądrym
Ale trzeba iść dalej i dalej i dalej i dalej”
Kartoteka Ucznia Numer 00674
Nazwisko: Willis
Imiona: Alexander Harvey
Data urodzenia: 24 kwietnia 1959
Dom: Hufflepuff
Status krwi: Półkrwi
Różdżka: Sekwoja, 10 i ¾ cala, włos z głowy wili, giętka
Bogin: Strzelec, łucznik.
Patronus: Wiewiórka
Spisany za: Niesamowite solowe występy w szkolnym chórze,
nieudolne, hańbiące próby dostania się do drużyny Quidditcha, konszachty z
duchami, nienaturalnie kręcone włosy, kradzież urody Robertowi Sheehanowi, przywłaszczenie wartościowych cytatów zespołu
Imagine Dragons.
Tytuł: Młodociany Recydywista Hogwartu.
Alex był zawsze dokładnie taki sam jak wszystkie inne
dzieciaki.
Nigdy nie wyróżniało go nic szczególnego. Promienny uśmiech,
urocze dołeczki, burza gęstych, ciemnych włosów na głowie i błyszczące
czekoladowe oczy. Dość ciemnawa karnacja, odznaczająca się na tle piaskownicy i
latające wokół niego przedmioty. To było absolutnie normalne.
Mieszkał i wychowywał się w cukierkowym, różowym domku na
ulicy Pokątnej. Jego ojciec był mugolem, co chyba jako jedyne rzucało się tam w
oczy. Alexander całe dzieciństwo spędził na zaglądaniu do witryn sklepowych z
najnowszymi modelami mioteł, wyobrażając sobie jak to mknie przez boisko na
pozycji ścigającego i zdobywa punkty. Niestety w tym przypadku rzeczywistość
okazała się nieco smutniejsza.
„Mogłem być kimś
wielkim, ale postanowiłem choć raz ustąpić miejsca komuś słabszemu, by nie czuł
się zbytnio pokrzywdzony moją niesamowitością” – zwykł mawiać żartobliwie.
Na drugim roku spróbował swoich sił w Quidditchu, co
skończyło się dwoma wybitymi palcami i skręconą kostką. Nie poddał się jednak i
w trzeciej klasie zdecydował się wykazać. Naturalnie pobił swój rekord.
Skrzydło szpitalne użyczyło mu swojej gościnności aż na 3 miesiące.
Zdeterminowany ponawiał swoje próby co rok z tym samym – lub gorszym –
skutkiem. W szóstej klasie otrzymał od
skrzatów, które tam pomagały, kartę stałego klienta.
Kiedy był na piątym roku miał nieco nieprzyjemny i dotkliwy
kontakt z prowadzącym chór profesorem. Kłótnia wywołana połamanymi
instrumentami zmusiła go w końcu do solowego występu w Bożonarodzeniowym
przedstawieniu. Jak wszedł na scenę – tak też na niej pozostał… Aż do ostatniej
klasy.
Siedemnastolatek od samego początku miał idealne kontakty z
duchami. Niekiedy lepsze jak z rówieśnikami. Wszyscy włącznie z nim dziwili się
takowym obrotem sprawy, ale nie zamierzali tego komentować. Zapraszany na
potajemne spotkania herbaciane u Szarej Damy i partie pokera z Grubym Mnichem
nauczył się, że pewnych rzeczy nie należy mówić na forum szkoły, gdyż można
zostać obśmianym na wszystkie 86 sposobów. (Sprawdzone).
W swojej karierze w Hogwarcie Alex miał 5 kotów, 4 ropuchy,
jednego szczura i 6 potajemnie przemyconych szczeniaków. Wszystkie zwierzęta
magicznym sposobem zostawały zwykle zmienione w pucharki z wodą. Nie bez
przyczyny zarzuty zwykle spadały na jego współlokatorów.
Uczy się nieźle. Kocha lekcje, w szczególności, kiedy ma
możliwość opuszczenia jednej z nich. Najlepiej idzie mu z zielarstwa, astronomii i
wróżbiarstwa. Nigdy nie marzył o funkcji prefekta i nigdy takowej nie zgarnął.
Grono jego przyjaciół jest niewielkie, nie jest aż tak
bardzo popularny, więc ci, co go poznają są zwykle bardzo zaskoczeni tym, że
nie wybił się jeszcze dzięki swojemu charakterowi. Mimo wszystko Alex bywa
nieśmiały i wrażliwy, zamknięty w sobie. Wtedy jedynym lekarstwem, które może
mu pomóc jest koc, herbata i ktoś do przytulenia.
Chłopak bywa tajemniczy. Potrafi łączyć w sobie cechy
wszystkich domów, przez co niekiedy popada w tarapaty. Pomysłowość Krukona,
szczerość i urok Puchona, przebiegłość
Ślizgona i odwaga Gryfona bardzo często kopały i ratowały mu tyłek. Dopiero po
kilku latach spędzonych w szkole odkrył, że tiara nie myliła się w kwestii
przydzielenia go do domu Helgi Hufflepuff.
Zwykle jest bardzo pomocny i życzliwy, ale ma neutralny
stosunek do osób gardzących „brudnokrwistymi”. Zawsze intrygowało go, co jest
takiego w tych ludziach, dlaczego są tacy mrukliwi, czemu szydzą z innych
otwarcie, bądź czają się na korytarzach jak pantera gotowa do skoku… Ale mimo
wszystko nie otrzymał odpowiedzi.
Dziewczyny.
Temat, po którym większość chłopców mogłaby płynąć jak po
rzece bywa dla niego dość krępujący. W tej kwestii stanowi doskonałe
odzwierciedlenie Yin Yang. Jest inny niż wszyscy, co sprawia, że jego drapieżne
cechy łatwo się ujawniają, ale w jednym momencie mogą przerodzić się w rumieńce
na policzkach i zaniknąć wraz ze skromnym, rozkosznym uśmiechem. Bawi go
zaciekłość niektórych nastolatków i powaga z jaką przyjmują na siebie obowiązek
i tytuł „kobieciarza”. Sam bardziej wpasowuje się w grono osób rozgarniętych,
jednak umie pokazać pazurki.
“Can I clear my
conscience,
If I'm different from the rest,
If I'm different from the rest,
Do I have to run and hide?”
Wzrost: 187 cm
Rozmiar buta: 43
Wygląd ogólny: Smukły, lekko umięśniony. Kocha eleganckie
ciuchy i nigdy nie rozstaje się z krawatami. Luźny, nowoczesny styl do niego
nie przemawia, chociaż zdarzy mu się naciągnąć na głowę bluzę.
Znaki szczególne: Znamię na prawym żebrze w kształcie
kolibra.
Gdzie go znaleźć, gdy nie można go znaleźć: Lochy. Jego ciekawość
sama go tam prowadzi.
UWAGI:
- Człowiek, który do perfekcji opanował sztukę kamuflażu.
Podpisano:
Argus Filch
Argus Filch
* * *
Witajcie :3
Mam nadzieję, że moja postać przypadła wam do gustu. Osobiście chciałam stworzyć coś bardziej oryginalnego, ale w końcu postawiłam na Alexa :D Bardzo cieszyłabym się, gdyby pojawiły się jakieś wątki :)
No... To by było na tyle ;*
[Witaj Kathie :D Mam nadzieję, że spodoba Ci się tu tak, jak mnie podoba się twoja karta... Nie mogę oderwać wzroku od tych gifów nooo xD A znamieniem w kształcie kolibra to mnie rozbroiłaś <3
OdpowiedzUsuńCo do wątku (jak zapowiedziałam, musimy mieć jakiś wspólny ;3 )... Skoro są razem w Huffie (właśnie, w końcu jakiś Puchon <3), próbował się dostado drużyny quidditcha to nie ,a szans żeby się nie znali ;>
Teraz pytanie tylko, jaką by tu historię wymyślić... Może masz jakieś ajdije? ;> Ja właśnie powinnam pisać ogłoszenia na angola xD
Także ten. Fajna kompozycja, pomysł z tą kartoteką i wgl ;3 ]
Melissa Cupper
[Witamy serdecznie na blogu :)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać - karta jest bardzo pomysłowa, świetnie wykonana a sama postać jest interesująca. Chapeau bas!]
administracja / kristel
[Umarłam. Genialna karta! :)
OdpowiedzUsuńJeśli chcesz wątek, to zapraszam!]
Eva Reeve / Bastian White tudzież Administracja
[No, nareszcie mam szansę powitać jakiegoś nowicjusza ;D Karta perfekcyjnie wykonana, bardzo ciekawa postać, w ogóle, ja jakoś preferuję postacie męskie :p I jeszcze wielki plus za Imagine Dragons! Życzę genialnej, twórczej zabawy w naszym Hogwarcie.]
OdpowiedzUsuńDrew
[Czekała i się w końcu doczekała :>]
Usuń[Bo Bastek to urodził się by zachwycać XD
OdpowiedzUsuńTo mam rozumieć, że chcesz wątek z Bastianem i z Effy czy z Bastianem? Hm, zawsze miałam problem z męsko-męskimi wątkami, ale coś wymyślimy. W każdym razie ja mam za godzinę pochlaj-party u przyjaciółki, więc nie będę obecna, ale jeśli wpadniesz na jakiś pomysł, to wal śmiało!]
Eva/Bastian
[ Hej :) Jestem tak zmęczona, że nawet nie mam siły rozpisać się w kilku zdaniach jak bardzo podoba mi się twoja postać xd W każdym razie: no podoba mi się ♥ Widzę dwa punkty zaczepienia [jeśli tylko chciałabyś zacząć ze mną wątek] Mianowicie: śpiew i zainteresowanie quidditchem. Lizz co prawda nie gra i raczej nie próbuje, ale jest wielką fanką meczów i zawodników xD Może wpadniesz na jakiś genialny pomysł :D Mam nadzieję; see u soon :))]
OdpowiedzUsuńLizz Rogue
[Akurat tak się składa, że zaczynam prowadzić wątek związany ze śpiewaniem i graniem na instrumentach, ale to mi nie przeszkadza, bo i tak jak ja i moja postać jesteśmy melomankami, więc wątki związane z muzyką- jak najbardziej :)
OdpowiedzUsuńCo do wątku z odkrywaniem jak Alex śpiewa w łazience.. w sensie pod prysznicem? hahhaha nieee, nie mam nic przeciwko, wątek bardzo mi się podoba ♥♥♥ XD
Mogłabyś zacząć? :>
Lizz
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[chcę mieć wątek :D widzę, że Alexa "ciągnie" do Ślizgonów (bo lubi przebywać w lochach i intrygują go ludzie którzy uważają się za lepszych) Amanda jest z Slytherin'u ;) ]
OdpowiedzUsuń[poprzedni komentarz był o tej samej treści ale usunęłam bo nie z tego konta xd]
Usuń[ wiesz co, w sumie Alex mógłby mieć całe ręce w różnych przedmiotach i mogłaby mu wypaść szklana kula. Gdzieś by się potoczyła, a Chan mogłaby ją podnieść i powiedzieć od razu, że nienawidzi wróżbiarstwa, ale zaproponowałaby mu pomoc w zaniesieniu tych rzeczy tam gdzie chce
OdpowiedzUsuńco Ty na to? :) ]
Chantelle Hogarth
Idąc sama szkolnym korytarzem ze stosem książek, zeszytem i kilkonastoma jakby powyrywanych z niego, zapełnionych kartek, nuciłam sobie cichutko pod nosem jedną z moich ulubionych piosenek. Nagle do głowy wpadła mi inna, która od razu wypełniła moją głowę. Piosenkę tę znałam od dzieciństwa, więc każdy dżwięk i każde słowo było przeze mnie idealne dopracowane. Mój umysł tak się odciął od świata wokół mnie, że dopiero po chwili zorientowałam się, że głos piosenki nie wydobywał się z mojego wnętrza, tylko... skądś. Głos był męski i jakby odbijany przez echo. Rozejrzałam się wokół i dostrzegłam łazienkę dziewcząt z której nigdy nikt nie korzystał, bo mieszkała tam Jęcząca Marta. Starając się być bardzo cicho, ostrożnie weszłam do łazienki nasłuchując. Czysty, spokojny głos działał na mój zmysł słuchu jak kojący balsam. Przez chwilę, aż stanęłam wstrzymując oddech i przymykając powieki. Właśnie w tym momencie usłyszałam, jak głos całkiem ucichł, a ja zdezorientowana otworzyłam oczy próbując zrobić krok do tyłu, aby jeszcze się wycofać. Łazienka mimo rzadkich ''klientów'' zawsze miała mokrą podłogę przez wybuchy Marty. Dostaławałą jakiejś furii, gry ktoś ją obrażał, poniżał lub ignorował i wtedy wylewała wodę z umywalek, muszel klozetowych. Moja chwila nieuwagi zadecydowała o złym postawieniu stopy i poślizgnięciu się, Runęłam z głośnym hukiem tyłkiem o podłogę, wypuszczając z rąk moje zapiski i kilka podręczników.
OdpowiedzUsuń-Cholera- mruknęłam.
[Ja również przepraszam, jeżeli coś nawaliłam. I z góry przepraszam za cały mój styl pisania, którym będę się posługiwać pewnie w całym wątku. Niestety nie jestem wybitną pisarką o nieograniczonym zasobie słow XD ]
Lizz
Wielu prefektów już po kilku wieczornych patrolach traciło zapał. Mimo możliwości chodzenia po zamku mimo ciszy nocnej, jeżeli na korytarzach nikogo nie był, wydawało się to czasem zmarnowanym. Wielu starał się przejść zamek jak najszybciej, odbębnić dyżur, by zaraz rozsiąść się przed komink z przyjaciółmi.
OdpowiedzUsuńMelissa zdecydowanie do takich nie należała. Atmosfera tajemnicy i napięcie magii w powietrzu powodowało przyjemne dreszcze. Delikatna poświata księżycowa, wpadająca przez okna wzmacniała ten efekt. Nocne patrole to była jej ulubiona część pracy prefekta. Za to nie lubiła karać...
Wieża Astronomiczna, pomijana przez większość prefektów, była miejscem, gdzie Mel podczas swoich patroli potrafiła "zmarnotrawić" dłuższą chwilę. Idealne położenie i sprzęt pozwalały obserwować piękne, rozgwieżdżone niebo. Tym razem, przy jej ulubionj lunecie zauważyla dość wysokiego chłopaka. Dzięki charakterystycznym ruchom i kręconym włosom rozpoznała go bez trudu. Alex Willis. Na jej usta wkroczył jej naturalny, promienny uśmiech, który zaraz skrzętnie ukryła pod maską prefekciej powagi. Nie kontrolowała tylko prawego kącika ust, który co chwila podrygiwał w górę, rozpagadzając "srogą" twarz szatynki. Chcąc zwrócić na siebie uwagę chłopaka cicho chrząknęła. Obrócił się szybko, w jego oczach przez moment błysnął niepokój, jednak kiedy jego wzrok padł na drobną Puchonkę od razu się uspokoił. Zapytał, czy ma zamiar dać mu szlaban. Samo to, prawie spowodowało wybuch u niej śmiechu. Powstrzymywała się jak mogła, chcąc ukazać się jako idealna prefektka. Położyła dłoń na lunecie, kiedy chłopak oparł się o balustradę. Chciała pokazać mu, kto tu rządzi.
- Doprawdy, Mel?
Uśmiechnęła się lekko, przypatrując mu się jeszcze chwilę, po czym obróciła się i sama zaczęła przyglądać się niebu przez lunetę.
- Za dobrze mnie znasz - szepnęła, odnajdując najjaśniejszą gwiazdę nieba. - Wypatrywałeś czegoś konkretnego?
Odsunęła się od lunety i podeszła do niego. Oparła się o barierkę, tak, że prawie stykali się ramionami. Z radością wdychała zapach zimowej nocy, starego pomieszczemia i chłopaka tuż obok siebie. Niepewnie odwróciła twarz w jego stronę, uśmiechając się.
- Często tu przychodzisz bez przepustki? Wiwsz, kiedyś może jakiś nadpobudliwy nowy prefekt może cię przyłapać... - szepnęła z ciekawością.
[zaczynam więc ;) ]
OdpowiedzUsuńChantelle szła korytarzem Hogwartu zmierzając do profesor McGonagall. Dziewczyna znowu miała ochotę poćwiczyć najtrudniejszą część transmutacji. Zadowolona kierowała się przed siebie. Drogę znała doskonale, w końcu kilka razy dziennie nią przechodziła. Dla innych uczniów była dziewczyną bez wyrazu, która oszalała na punkcie tego przedmiotu. Chan nie reagowała na te pogłoski. To była jej pasja, którą planowała rozwinąć. Po głowie nawet chodziło jej nauczanie w Hogwarcie.
Wtem za sobą usłyszała odgłos upadających przedmiotów. Odwróciła się zauważając spory bałagan. Nad tym wszystkim próbował zapanować pewien chłopak w loczkach. Jeżeli Chan dobrze pamięta, miał na imię Alex i był o rok starszym uczniem od niej. W jej stronę turlała się właśnie szklana kula. Kucnęła biorąc ją w rękę. Powoli podeszła do chłopaka, w tym samym czasie obracając kulką w dłoni.
- Nienawidzę wróżbiarstwa, wiesz? - powiedziała w zamyśleniu stojąc nad nim, a chwilę później zaczęła pomagać mu w zbieraniu książek i innych rzeczy. Nie zapytała czy może, coś w środku kazało jej to zrobić. Było jej szkoda Alexandra, że kolejny raz wszyscy uczniowie patrzą na jego rozrzuconą własność. Kiedy już oboje wszystko pozbierali, miała oddać mu na ręce, to co sama trzymała, jednak w ostatniej chwili cofnęła się.
- Może pomóc ci też w doniesieniu tego na miejsce?
[Wątki męsko-męskie to czarna magia xD Ale skoro chcieć to móc, a obie chcemy, to postaram się coś pokombinować :) Dam znać, jak wpadnę na jakąś genialną myśl.]
OdpowiedzUsuńDrew
W odpowiedzi na pytania przewróciła tylko oczami. Uśmiechnęła się, kiedy otuliły ją ramiona chłopaka. Z wdzięcznością oparła głowę na jego barku.
OdpowiedzUsuńWiedziała, że na niego zawsze można liczyć. Potrafił rozbawić, pocieszyć, ale umiał również dobrze doradzić. Wiedział także, kiedy trzeba pomilczeć, a kiedy potrząsnąć daną osobą. Teraz rozkoszowała się jego dotykiem.
- Tak naprawdę, po prostu wolę mieć patrol sama - mruknęła, zaczynając bawić się palcami jednej jego ręki. - Zamek nocą jest zachwycający. Ta atmosfera... Kiedy chodzisz po zamku z kimś już jest inaczej. Samemu odczuwa się wszystko silniej, wiesz? To tak jakby porównać... nie, nie da się tego porównać do niczego - poczuła ciepło na policzkach.
Przymknęła oczy, modląc się, by w ciemnościach Alex tego nie zauważył. Jego bliskość od dawna bardzo podobała się Cuppy (o wyglądzie nawet już nie wspominając), jednak pozostawali na stopie przyjacielskiej. Rzadko zdarzały się im chwile takie jak ta. A Mel starała się zapamiętać je z wszelkimi szczegółami.
Chłodny wiatr rozwiał im włosy. Dziewczyna lekko zadrżała przy podmuchu, zaraz jednak ciepło chłopaka ją rozgrzało.
Mogłabym tak siedzieć i siedzieć... - mimowolnie uśmiechnęła się do swoich myśli, odszukując jego wzrok spojrzeniem.
Niepewnie podałam Ci rękę, gdy chciałeś pomóc wstać. Zarumieniłam się, ale to nie było tak bardzo widoczne w półmroku. Modliłam się, abyś nie przybliżał zapalonej różdżki do mojej twarzy.
OdpowiedzUsuń-Dziękuję...- odpowiedziałam chrząkając- Mi raczej nic się nie stało- powiedziałam lekko pocierając otwartą dłonią jeden pośladek- ale moje teksty...- westchnęłam tak, że można by było pomyśleć, że zaraz się rozpłaczę i podnosząc jedną z całkiem mokrych kartek popatrzyłam na nią z żalem. Jeszcze na dodatek się porwała.- zostały rozdziewiczone- skończyłam. Tusz na kartkach które szybko pozbierałam był całkiem rozmazany i można było tylko odczytać pojedyncze słowa.-swietnie- burknęłam do siebie pod nosem.
Słysząc twoje pytanie, popatrzyłam na ciebie zaskoczona próbując szybko wymyślić jakieś sensowne kłamstwo. Wpadłam na nie po sekundzie, ale nie było to nadzwyczajne.
-Możesz uznać mnie za wariatkę, ale... przyszłam odwiedzić Martę- skłamałam robiąc dosyć przekonującą minę. Nagle dosłonie między nami, z podłogi, wyleciał duch, o którym przed chwilą wspomniałam rozchlapując na nas wodę. I tak byłam już wystarczająco mokra. Odskoczyłam przerażona, ale odetchnęłam gdy zobaczyłam. że to właśnie ona. Uśmiechnęłam się do niej, starając się sprawiać wrażenie sympatycznej i miłej, ale uśmiech natychmiast znikł z mojej twarzy, gdy usłyszałam chichoczące słowa ducha.
-Odwiedzić mnie? Nigdy mnie nie odwiedzasz!- powiedziała, ale potem uśmiechnęła się jakby szaleńczo podlatując do siebie i szepcząc ci do ucha.
-Ona słuchała jak śpiewasz. Bezczelnie podsłuchiwała- szepnęła, chociaż i tak to słyszałam, przez co na początku zbladłam, a potem oblałam się jeszcze większym rumieńcem. W tej chwili znienawidziłam ją bardziej niż samego Irytka.
*podlatując do ciebie
Usuńi przepraszam za resztę błędów xd
Kiedy zaproponowała swoją pomoc chłopak uśmiechnął się, co trochę poprawiło jej humor. Ostatnio pomagając innym czuła się inną osobą.
OdpowiedzUsuń- Nie, to żaden problem - powiedziała szybko kręcąc głową. Praktycznie nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy. Była jednak bardzo miła, a głos sprawiał wrażenie nie pasującego do niej. Lecz taki miała styl bycia, który ostatnio powoli się zmieniał.
- A zajęcia już skończyłam. Szłam jedynie do profesor McGonagall na dodatkową lekcję indywidualną, ale to może zaczekać - mrugnęła do chłopaka, który był od niej wyższy. Następnie spojrzała na rzeczy w swoich rękach. Niestety wszystkie kojarzyły się jej z wróżbiarstwem, którego wręcz nienawidziła. Istne bajki. Nie widziała w tym nic interesującego, ani konkretnego. Między innymi przez jedną z przepowiedni straciła siostrę bliźniaczkę. Chociaż po ostatnich wydarzeniach niespecjalnie za nią tęskniła.
- Alex? - zaczęła marszcząc trochę nos - czy masz zanieść to do profesor Trelawney?
[Chęć na wątek jest. I zupełnie nie przeszkadza mi fakt, że byłyby to wątek między dwoma samcami ;). Może być ona przecież ciekawy. ;) Masz jakiś pomysł na to jak zacząć? Akceptuję nawet te najdziwniejsze.]
OdpowiedzUsuńIgnotus
-Ja...- chrząknęłam błądząc zmieszana wzrokiem po wielkiej łazience i drapiąc się niepewnie po karku.
OdpowiedzUsuń-Po prostu...- zaczęłam- przechodziłam obok i usłyszałam jak śpiewasz- wypaliłam w końcu zerkając na ciebie. Jęcząca Marta już całkiem zniknęła, uświadamiając sobie, że ją ignorujesz, co przyjęłam z ulgą, bo nie lubiłam tej rozwydrzonej dziewuchy. Ciągle tylko marudziła i płakała.
-Przepraszam, okej?- powiedziałam pewnie podnosząc wzrok i patrząc ci w oczy.
-Nie grzeszę kulturą. U mnie zwycięża ciekawość... która potem prowadzi mnie do takich właśnie sytuacji...-stwierdziłam uśmiechając się lekko pod nosem. Czasem moje życie mnie rozśmieszało. Sama wcześniej zauważyłam jak zaśmiałeś się cicho, prawdopodobnie z powodu tego jak urządziła na Marta.
-Przepraszam- powtórzyłam.
[A co Ty na to, by Alex postanowił pożyczyć sobie miotłę Ignotusa, na punkcie której mój złoty chłopiec ma hopla? Reszta może być tak jak zaproponowałaś ;). Popłyniemy jakoś z tematem]
OdpowiedzUsuńIgnotus.
[Jeśli to nie problem to zacznij ;>. ]
OdpowiedzUsuńIgnotus
[A miło mi, rzadko robię tego typu postaci, ale teraz jakoś miałam ochotę. Ale też jest fajny no i Robert <3 Mój kumpel ze studiów wygląda dokładnie tak jak on. Co do wątku, to wolałabym jednak ten z alkoholem, bo tych medycznych się sporo uzbierało. Masz jakiś konkretniejszy na to pomysł czy tylko luźna sugestia?]
OdpowiedzUsuńTamsin
[Jak Merlina kocham, przeczytałam drugi raz Twoją kartę i więcej jest punktów zaczepienia z Bastianem, niż z Effy. Więc postaram się takowe wyszczególnić.
OdpowiedzUsuńBastian:
♦ Quidditch. Miotłowe wyczyny Willisa są owiane legendą. Bastian to gracz natchniony, kapitan; po jakimś zakrapianym afterparty po treningu, albo na jakiejś imprezie mógł popełnić najgorszy możliwy błąd - założyć się z drużyną, że zrobi z Alexa przynajmniej przyzwoitego gracza. Więc pewnego dnia los się do niego uśmiechnie i przyłapie Alexa na myszkowaniu po ich części szatni i postawi go przed szansą - nie wyda go innym krukom na pożarcie za myszking, ale Alex na każdy mecz do końca roku będzie się przebierał za Kruka i dopingował (nie no chyba żart XD) i Bastian da mu szansę na znalezienie się pod skrzydłami gracza natchnionego, co myślisz? XD I będzie go trenował.
♦ Muzyka. Bastian gra, akompaniuje. Więc pewnego dnia (po raz kolejny) dostał karę i musiał akompaniować na zajęciach chóru. I po tych zajęciach dojdzie do wniosku, że Alex to zbyt wielki talent, żeby się miał marnować na tak kijowy repertuar, więc wymyślą, że zrobią coś razem - np. zespół ;3
Effy:
*pusta_kartka.zip*
A tak serio, to w sprawie Effy moim jedynym pomysłem jest na razie relacja, a nie wątek. To tylko eksperymentalna teoria, którą możesz obalić, ale seryjnie nie mam lepszego pomysłu:
Eva mogła na swój sposób imponować stylem bycia, zachowaniem, wyglądem (etc etc) Alexowi, kiedy byli młodsi. Mógł się na przykład w niej podkochiwać, ale jego próby zdobycia jej mogłyby być na tyle nieudolne, że pewnego dnia zgasiła jego nadzieje, ale zaproponowała przyjaźń i pomoc psychologiczną w sprawach kobiecych - bo któż, jak nie dziewczyna, zna się na dziewczynach? :D I mogli się w ten sposób zaprzyjaźnić.
Jezu, wiem, żałosne XDDDDDDDDDDDDDDDD ]
Basteva XDDDDD
Oboje w końcu ruszyli. Chłopak zaczął opowiadać o minusach bycia najlepszym z wróżbiarstwa.
OdpowiedzUsuń- No, ale czego się nie robi za cenę poznania przyszłości? - Alex zaśmiał się, czego Chan nie podzielała. Ścisnęła jedynie mocniej rzeczy trzymane w rękach.
Uwierz mi, są takie rzeczy, których nie chciałbyś się dowiedzieć - westchnęła, zostawiając to stwierdzenie dla siebie. To tylko przypomniało jej o przepowiedni dotyczącej bliźniaczek Hogarth. Ona była jedną z nich.
Zamyślona patrzyła, jak Alex stara się otworzyć drewniane drzwi. Kiedy w końcu chciała mu pomóc, skrzydło zaskrzypiało, a on przepuścił ją w drzwiach. Drygnęła lekko, dziękując za jego uprzejmość i weszła pierwsza.
Gdy zapytał, Chan pokręciła głową. Trelawney kojarzyła jej się tylko i wyłącznie z rozpadem jej rodziny. Mimo tego, że rodzice nadal są razem, to mama ma depresję, a tata nie jest tym samym człowiekiem, jak kiedyś.
- Ona serio nie jest taka zła - dokończył kiedy wchodzili po schodach. Dziewczyna przekręciła oczami, niestety swoje widziała.
Chciała mu coś odpowiedzieć, ale gdy na niego spojrzała uśmiechał się.
- Co cię tak bawi? - zapytała podnosząc jedną brew - coś przewidziałeś w tych swoich fusach czy kuli?
[Dobrze, ale Ty wymyślasz nieszablonowy wątek z Evą i go zaczynasz, oki? :D Coś za coś, haha. A tymczasem przechodzę do wątku i zaczynam od retrospekcji.]
OdpowiedzUsuńOblewanie wygranych meczy (albo topienie w Ognistej smutku po sromotnej klęsce) stało się chętnie kultywowaną tradycją wszystkich domów. Nie mogło więc stać się inaczej, kiedy po zwycięstwie Krukonów ze Ślizgonami, do Pokoju Wspólnego tych pierwszych wdarły się tłumy skandujące imiona poszczególnych zawodników i kapitana. Z początku zwykła impreza szybko przerodziła się w prawdziwe pobojowisko, w którym udział brało już niewiele uczniów, raczej zajętych kończeniem alkoholu niż tańczeniem.
Porządnie wstawiony Bastek, otoczony wianuszkiem dziewcząt, opowiadał o genialnej strategii, opracowanej oczywiście przez niego, która pozwoliła im wygrać.
- I mówię wam, kiedy tylko pokazałem chłopakom te plany, wiedzieliśmy, że wygraną mamy w kie-kieszeni - czknął.
Do chłopaka podszedł Carter, pałkarz:
- Nie pierdziel, White. Nie jesteś wcale taki dobry, ale i tak cię kocham - wymamrotał i objął blondyna mocno, jednocześnie przysuwając do siebie jakąś krukonkę, której nie przeszkadzał widocznie fakt, że "konwersuje" z kompletnie zalanymi zawodnikami.
- Bo się zdziwisz, jestem najlepszy! - Bastian wypiął dumnie pierś, a dyskusji przysłuchiwało się już pół pokoju wspólnego.
- Taaaak, najlepszy jeśli postawić cię w jednej kategorii z Willisem, wirtuozem miotły - powiedział szukający, a cały pokój ryknął śmiechem. Bastian obruszył się i już chciał wstawać do niego, żeby pokazać mu co się dzieje po przyłożeniu pięści do oka, ale Carter powstrzymał go, z szatańskim uśmiechem.
- Bastian, udowodnij to, że jesteś dobry. W imieniu całego Krukonlandu, zakładam się z tobą, że nie uda ci się zrobić z Willisa przyzwoitego gracza. Jeśli wygram, do końca roku sprzątasz po nas szatnię.
- Jeśli wygram - Bastian znowu czknął - cała drużyna odrabia za mnie prace domowe do końca roku. - Uścisnął jego dłoń, która została przecięta.
- Nooo Bastek, to na pierwszej lekcji naucz go odróżniać przód od tyłu miotły - ktoś zażartował, a pokój znów wypełnił ryk śmiechu.
Gdyby White wtedy wiedział, w co się wpakował...
♦♦♦
Trening dobiegł końca, a większość drużyny udała się już w stronę zamku na lunch. Bastian został w szatni, aby pozbierać "piłki" i zamknąć je pod kluczem, w gabinecie nauczycielki latania, oraz dopilnować ogólnego porządku w szatni Krukonów. Wracał właśnie do niej z kantorka, kiedy usłyszał tłuczenie się, dobiegające zza niebieskich drzwi z herbem domu Ravenclaw. Zacisnął palce na różdżce i pchnął drzwi, które ukazały mu niecodzienny widok.
Bastian
[Chętnie, a jakiś pomysł jest? ;)]
OdpowiedzUsuńLily Evans
Było kilka rzeczy, których Ignotus nie lubił ponad wszelkie inne. Należało do nich na przykład picie zimnej kawy, chodzenie w przemakających butach po śniegu, czytanie książek, w których ktoś porobił własne notatki, czy też fakt, że ktoś bez pozwolenia dotyka jego miotły. Zwłaszcza ostatnia z wymienionych rzeczy irytowała go ponad miarę. Między chłopakiem a jego latającym kijem [hahahahahah xD przepraszam, ale tak komicznie to brzmi] wywiązała się pewna niemal intymna więź [serio, brzmi niezwykle… oryginalnie] i niemalże zazdrośnie bronił swojej wyłączności do Nimbusa.
OdpowiedzUsuńTrudno dziwi się, w związku z tym, temu, iż wpadł we wściekłość, gdy, zapomniawszy zabrać z szatni swoich ochraniaczy, wrócił do niej kwadrans po zakończonym treningu i ujrzał swoją miotłę w dłoniach jakiegoś rozczochranego Puchona.
W pierwszej chwili zupełnie nie wiedział jak powinien się zachować. Poczuł tylko, że krew niemal całkowicie odpłynęła z jego twarzy. W końcu odzyskał władzę w ciele do tego stopnia, iż był w stanie podejść do tego bezczelnego chłopaka i wyrwać mu swoją własność.
Kiedy to zrobił spojrzał na niego, jak na robaka i krzywiąc się niemiłosiernie wypalił:
- To teraz zdecyduj, którą klątwą chcesz zostać potraktowany.
Ignotus
- Poniżej mojej godności jest okładanie się po twarzach pięściami – odparł wyciągając w kieszeni szaty różdżkę. – To brudna zabawa dla mugoli. Niby, dlaczego poniżej godności czarodzieja miałoby być rzucenie klątwy?
OdpowiedzUsuńŚciągnął powieki i zaczął obracać różdżkę między palcami coraz szybciej i szybciej.
A to wyszczekany Puchon mu się trafił. Może powinien potraktować go Jęzlepem i nauczyć, że do lepszych od siebie się nie pyskuje?
Zrobił kilka kroków i nie odwracając wzroku od drugiego chłopaka usiadł na ławce.
- Wiem za to, co z pewnością jest poniżej mojej godności. – Ton jego głosu był zimny i cichy. Tembr zdawał się mrozić bębenki uszne. – Branie rzeczy, które nie należą do mnie – ciągnął lustrując Alexa przenikliwym spojrzeniem. – Rozumiem, że nie każdego stać na sprzęt takiej klasy i może byłoby mi nawet z tego powodu przykro, gdyby, choć trochę, mnie to obchodziło.
Roześmiał się krótko, ale w jego śmiechu próżno było doszukiwać się radości. Było w nim za to mnóstwo chłodu i typowej, charakteryzującej arystokratyczne rody, arogancji.
Ignotus
Naprawdę zależało mu na spokojnym popołudniu. A tymczasem zamiast świętego spokoju, dostał w darze idiotę, który schował się za rękawiczką i był święcie przekonany, że jest bezpieczny.
OdpowiedzUsuń- Przecież cię widzę. - Boże, za jakie grzechy.
Kiedy zza wieszaka na szaty wyszła smukła sylwetka Willisa, Bastian nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Na każdym kroku cały dom nagabywał go o postępy przy zakładzie, a White żadnych wciąż nie poczynił. Nie wyobrażał sobie tego, miał podejść do Alexa i powiedzieć "Cześć, musisz się u mnie uczyć"? A tym samym ptaszek sam wpadł w klatkę i jeszcze podał się na złotej tacy. Pomijając już ten fakt, pozostawała kwestia, co takiego robił u nich w szatni.
- Ja... Nie chciałem - wypalił głupio. Nie, oczywiście, że nie chciałeś wejść do naszej szatni, jakaś siła sama cię tu przyciągnęła.
Bastian założył sobie ręce na piersi, skinieniem głowy nakazując Puchonowi kontynuowanie wyjaśnień.
- Drzwi były otwarte...
I tyle. Po chłopaku, który stał się bohaterem tysięcy quidditchowych anegdot i żartów, który podobno zawsze miał coś do powiedzenia spodziewał się czegoś więcej, jakiejś próby sensownego wytłumaczenia, nawet w postaci bajeczki.
- Nie interesuje mnie, jak tutaj wszedłeś, tylko dlaczego. Plany? Miotły? Umundurowanie? Chciałeś się poczuć jak zawodnik? - spytał i w trzech sprężystych krokach pokonał odległość do niewielkiej szafki w kącie pomieszczenia, nie czekając na wyjaśnienia Willisa wyjął z niej jeden z używanych strojów. Teraz albo nigdy.
Obrócił się na pięcie i wręczył mu zawiniątko, chociaż "wręczył" to złe określenie, ponieważ Bastian wręcz mu je wcisnął.
- To teraz masz okazje, przebieraj się, czekam na ciebie na stadionie. I nie waż się stąd zwiać, bo inaczej odpowiesz za włamanie.
[Ba dum tss, przepraszam za obcesowość Bastusia, ale ultimatum, to ultimatum, a lepiej, żeby zakład się nie wydał ;3]
Bastian White
Kto by pomyślał, że jeden krótki dotyk może wywołać taką falę emocji w nastoletnim organizmie. Jedno krótkie muśnięcie nosów. Serce jej przyspieszyło, ale starała się tego nie pokazać. Odwróciła się przodem do barierki, oparła o nią obie dłonie i wbiła wzrok w przestrzeń, jakby samym wzrokiem mogła odkryć nową planetę.
OdpowiedzUsuń- Odprowadzić cię? Zdaje mi się, że to chyba ostatni punkt twojego patrolu?
Chłopak przyglądał jej się jednym okiem. Uśmiechnęła się i kiwnęła głową, bojąc się, że przez jego wzrok głos odmówi jej posłuszeństwa. Rzadko bywali sam na sam w takich miejscach. Raczej siedzieli na jednej kanapie rozmawiając jak przyjaciele o wszystkim i niczym. Klimat Wieży Astronomicznej, rozgwieżdżone niebo i księżycowa poświata nadawała temu spotkaniu czegoś magicznego. Po kręgosłuoie Melissy przetoczył się dreszcz, który zignorowała.
- Wracamy, czy chcesz jeszcze popatrzeć na gwiazdy? - zapytała cicho, zerkając na niego kątem oka.
Wypatrzyła na niebie jeden z gwiazdozbiorów, o których uczyła się ostatnio. Wbiła w niego wzrok, próbując skupić się na czymś innym niż na bliskości Alexa. Usilnie próbowała sobie przypomnieć jego nazwę, jednak nie mogła wygrzebać jej z odmętów pamięci, czując na sobie wzrok Puchona.
Bastian wyszedł z szatni, zostawiając Puchona samego. Z kieszeni wyjął różdżkę i podszedł do drzwi oznaczonych herbem i cyfrą cztery. Przytknął swój magiczny patyk [boże, jak sucho -_- XD] do zamka i wcisnął czubek różdżki w otwór. Zamek puścił z cichym trzaskiem, a drzwi się uchyliły. To był jedyny sposób na uchronienie co cenniejszych mioteł należących do drużyny przed wpadnięciem w niepowołane ręce. Wyprodukowana przez Ministerstwo seria zamków działała tylko w obecności odpowiednich różdżek. W tym przypadku była to różdżka White'a oraz standardowo Dumbledore'a, opiekuna domu oraz nauczycielki latania. Bastian nie był zorientowany, czy reszta drużyn też używa takich zamków, czy może ich magazyny są otwarte, ponieważ o to zabezpieczenie sam się postarał osobiście, kiedy tylko o nim usłyszał. Od dawna znane były sabotaże tuż przed meczami i nikt nie chciał dopuścić do podobnej sytuacji.
OdpowiedzUsuńZłapał w ręce pierwszą lepszą miotłę, której utrata nie będzie stanowiła ryzyka i postawił ją pod ścianą, a potem zaczął rozglądać się za swoim Nimbusem. Firma Nimbus niedawno oddała do sprzedaży kolejną wersję Nimbusa 1000, tym razem czwartą, ale zapowiadało się na to, że to tylko kąski rzucane przed premierą Nimbusa 1001, która przeciągała się już wiele lat, ze względu na kosztowne testy. Kiedy już w rękach miał obie miotły, wyszedł na zewnątrz. Nie czekał długo, po chwili z budynku wyszedł Alexander, dość nietypowo wyglądający w obcych barwach.
- Okej, to z której strony są ukryte kamery? Muszę wiedzieć, gdzie się uśmiechnąć. No wiesz, prawy profil mam lepszy. - Wyglądało na to, że wróciła mu pewność siebie. To dobrze, bo będzie jej potrzebował.
- To nie teatr, tylko boisko - mruknął i wręczył mu Kometę. Odpowiednią miotłę dla odpowiedniego człowieka.
No i co teraz?
- Wielu próbowało. - Usłyszał i uśmiechnął się pod nosem.
- Ja nie mam zamiaru próbować zrobić z ciebie gracza, ja zrobię z ciebie gracza - powiedział i wsiadł na miotłę, zachęcając go, aby zrobił to samo.
- Mam nadzieję, że nie latasz tak źle, jak mówią legendy. Dwa kółka dookoła stadionu, muszę zobaczyć jak się składasz w locie.
B.
[Nie wiem, o co Ci chodziło z tymi żabami, ale mam nadzieję, że ja jakoś wybrnęłam i że Ty zrobisz to lepiej ode mnie xd]
OdpowiedzUsuń- Lepiej nie wiedzieć o pewnych rzeczach. Przynajmniej na razie - chłopak puścił oczko do Chantelle. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Miała jakieś dziwne przeczucie, że coś się wydarzy, a Alex niewątpliwie o tym wiedział. Jednak kiedy podeszła do niego, by pomóc mu pozbierać rozrzucone rzeczy ewidentnie był zaskoczony. Kompletnie nie wiedziała, co ma o tym wszystkim sądzić. Miała pewnego rodzaju mętlik w głowie, ponieważ nic nie trzymało się całości.
Kiedy schody opadły weszła na nie, a Alex za nią.
- Tylko uważaj na żaby - mruknął z uśmiechem na ustach. Coraz bardziej była zdezorientowana jego zachowaniem. Mimo tego, że jej mama również uwielbiała wróżbiarstwo nigdy się tak przy niej nie czuła.
- Jakie żaby? - zapytała wchodząc zaraz za nim do zaparowanego pomieszczenia. Wtedy w jej nozdrza uderzył charakterystyczny zapach herbat. Wszędzie wokół był ciężkie powietrze, trochę trudne do oddychania. Nagle kichnęła. Dawno jej tutaj nie było, dlatego zupełnie nie była przyzwyczajona do zapachu.
Jakie żaby? - powtórzyła pytanie w myślach rozglądając się wokół, jednak nic specjalnego nie zauważyła. W głowie pojawiła się inna myśl, kiedy odnalazła wzrok profesor Trelawney na sobie.
-W sumie...- westchnęłam- nie trzeba tego suszyć. Przepiszę z pamięci- zapewniłam. Widząc twój rozbawiony wzrok na mój widok, zacisnęłam usta, ale zaraz potem mimowolnie się uśmiechnęłam.
OdpowiedzUsuń-Z czego się śmiejesz? Wcale nie wyglądasz lepiej- powiedziałam równie rozbawiona. Twoje loczki, trochę zmoczone, śmiesznie opadały ci na czoło.
-Śpiewasz?- zagadnąłeś.
-Tak... troszkę. Dla siebie- wymamrotałam poprawiając grube księgi w moich rękach. Nagle przypomniało mi się, jak chwilę temu powiedziałeś coś o pękaniu bębenków, więc dopowiedziałam:
-Jak mogły mi popękać bębenki? Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak ty przepięknie śpiewasz...- wydukałam, po czym znowu oblałam się rumieńcem.
Obserwował w milczeniu jego lot. Technikę miał... Nie, on wcale nie miał techniki. Widząc popisy rok starszego chłopaka, Bastian miał wrażenie, że chłopak tak bardzo stara się lecieć dobrze, że niweczy to jego wszystkie wysiłki.
OdpowiedzUsuńKiedy nieszczęsne dwa kółka dobiegły końca, a Alexander jakimś cudem wylądował, wciąż stojąc na dwóch nogach, Bastek analizował w głowie jak bardzo musiał być pijany, żeby się czegoś takiego podjąć.
- Ludziom się wydaje, że wystarczy wsiąść na miotłę i już umie się latać - zaczął, mając nadzieje, że chłopak nie zinterpretuje jego słów nieodpowiednio. Mógłby od razu przejść do rzeczowych porad, ale wydawało mu się, że przyczyna leży gdzie indziej. - A to największy błąd, błąd popełniony już na starcie. Przegrana, zanim tak naprawdę wsiądzie się na miotłę. Wiesz gdzie znajduje się twój problem z lataniem? - zapytał, a Willis pokręcił głową, najwidoczniej lekko zdezorientowany słowami Krukona. Bastian podszedł do niego i wskazał palcem na jego czoło. - Znajduje się tutaj.
- Ponieważ jesteś za bardzo skupiony na tym, jak masz lecieć. Narzucasz ciału swoją wolę, złą wolę, prowadzącą prosta drogą do skrzydła szpitalnego, bo nie potrafisz przekuć swojej wiedzy bezpośrednio na lot, a ciało samo by poprowadziło twoją miotłę. Nie wiem, może wyobrażasz sobie w tej chwili, że postradałem zmysły, albo pozjadałem wszystkie rozumy, ale w głowie masz mieć czystą kartkę papieru w momencie, kiedy wzbijasz się w powietrze. Widziałem dwa nabory w których brałeś udział, trząsłeś się jak galaretka, dokładnie tak jak teraz, dlatego, że przegrałeś już w głowie. Zawodnik nawet w chwili największego kryzysu, tuż przed akcją, która zaważy o wyniku, nie może myśleć i zastanawiać się nad tym, jak utrzymać się na miotle, albo która obręcz jest najmniej obstawiona, ma to wiedzieć z automatu. Na moim etapie, albo na etapie reszty drużyny jedyne, co nas obchodzi w powietrzu, jest to, z której strony wieje wiatr, jak przechytrzyć przeciwnika i tak dalej. Nie można jednocześnie baczyć na tłuczki i analizować, jak wykonać poprawnie przerzutkę, wiesz, lewa ręka trzymająca miotłę na dwudziestym centymetrze, przechylenie się w stronę drugiego ścigającego o kąt około pięćdziesięciu stopni... Nie możesz. Musisz po prostu zaufać swojemu ciału i zrobić to z automatu. Nie myśleć o tym, że musisz to zrobić. Masz po prostu to wykonać. Widzisz tłuczka, uchylasz się, a nie myślisz, czy masz się przesunąć bardziej w lewo, czy w prawo, bo oberwiesz.
- A tymczasem drżysz jak osika na myśl o tym, że coś może się stać i mało nie rąbnąłeś w trybuny. Widzisz przeszkodę, to jak w życiu, po prostu ją omijasz. Nie ma znaczenia, czy w górę, czy w dół, czy w lewo, czy w prawo. Dla zawodnika istnieje tylko omijanie - skończył, czekając na reakcję Puchona.
-Ale...- zaczęłam.
OdpowiedzUsuń-- Nie wiem czy wiesz, ale to pytanie nie przyjmuje odpowiedzi „nie”- powiedziałeś z uśmiechem.
-Nie!- powiedziałam. Nie wiedziała, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale wszystkie zalane kartki były zapełnione tylko i wyłącznie wszystkimi moimi tekstami piosenek, które sama skomponowałam. Nie było mowy, żeby ktoś je zobaczył. Muzyka była moją własną przyjemnością, z tórej tylko ja miałam czerpać przyjemność, a nie kto inny. O ile w ogóle słuchanie mojego głosu można nazwać przyjemnością.
-Nie ma mowy, ja nie umiem śpiewać- zaprzeczyłam podnosząc ostatnią już kartkę.
Alexander podszedł do półek zaczynając ustawiać wszystkie rzeczy na miejsce. Chan zostawił samą twarzą w twarz z profesor Trelawney. Tyle złych wspomnień kojarzyło jej się z tą postacią. Mimo tego, że jedynie wygłosiła przepowiednie, kiedy po raz pierwszy zobaczyła bliźniaczki Hogarth. Chantelle jednak doskonale pamięta te słowa i choć starała się zapomnieć nie dała rady. W ostatnie wakacje jeszcze bardziej się nasiliły, ponieważ cała przepowiednia się wypełniła. Tak bardzo chciałaby cofnąć się do tego dnia, gdy jej matka zaprosiła nauczycielkę do ich domu. Tak bardzo chciałaby nie wiedzieć, co zrobi. Tak bardzo nie chciałby wiedzieć, kim będzie jej bliźniaczka.
OdpowiedzUsuńNagle ktoś wyjął z jej ręki kulę, więc przebudziła się jakby ze snu.
- Dobrze się czujesz? - Alex zapytał z troską, przyglądając się jej uważnie.
- Tak, tak - odpowiedziała szybko Chantelle spuszczając głowę. Odeszła, by zacząć wykładać rzeczy na drewniane półki. Patrzyła na jakie miejsca odkłada chłopak poszczególne przedmioty. Starała się nie patrzeć na jasnowidzkę, ale doskonale czuła jej uczepiony wzrok na sobie. W końcu spojrzała na nią, a kobieta otworzyła usta, by coś powiedzieć.
- Nie, pani profesor! - krzyknęła Chan - Więcej nie chce słuchać tego, co ma pani do powiedzenia. Już wystarczająco się dowiedziałam! - Coraz mniej widziała przez swoje oczy. Z bezsilności opadła na pierwszą pufę.
- Przepraszam - powiedziała cicho zakrywając swoją twarz dłońmi.
Obserwował reakcję Puchona na jego słowa. I widząc zmieszanie, koncentrację, zmarszczone brwi, doszedł do wniosku, że te słowa trafiły tam gdzie powinny, że nie pomylił się w ocenie problemu chłopaka.
OdpowiedzUsuń- Naprawdę chcesz mi pomóc? - zapytał. Osoba z jego sławą w związku z Quidditchem mogła czuć się zagrożona podczas jakiegokolwiek kontaktu z zawodnikami reprezentującymi tę dyscyplinę. Bastian mu się nie dziwił, dlatego rozumiał jego wahanie. Ale co mógł powiedzieć? Nigdy wcześniej nie zamienił z nim nawet słowa, ale wiedział doskonale, że z chłopaka w sprawie miotły jest kompletna oferma. Ten zakład był niczym syzyfowa praca, a Alexander wielkim głazem toczącym się powoli w stronę przystani dla prawdziwych graczy (albo chociaż takich, którzy nie są ostatnimi niedołęgami), ale jakąś częścią wierzył, że tam na górze nikt go nie zepchnie. Ale tutaj już nie chodziło o to głupie sprzątanie szatni, Carter był pijany i wymyślił najbardziej beznadziejny pomysł jaki mógł, ponieważ i tak Bastian za ten ład był odpowiedzialny. White chciał wygrać, by samemu sobie, już nawet nie chłopakom, udowodnić, że potrafi dokonać czegoś, co wcześniej było niemożliwe. Że potrafi pomóc nawet tak beznadziejnemu przypadkowi, że jest w stanie dać komuś wiarę, że nie każdy zawodnik Quidditcha na tym świecie chce zrobić z niego pośmiewisko.
- Dobra. Zgadzam się. ZRÓB ze mnie przyzwoitego zawodnika.
Do dzieła.
- Na ziemię i rób pompki - powiedział cicho, ale słyszalnie. Alex spojrzał na niego, jakby ten miał wybuchnąć śmiechem i powiedzieć, że to żart, ale to nie był żart. - Mówię serio, Willis, wciąż nie wiem, na jaką pozycję najlepiej się nadasz, a poza tym, to że już mniej więcej wiemy, gdzie jest twój problem, nie znaczy, że nie powinieneś zadbać o formę fizyczną.
Wcześniej pełnił funkcję psychologa, teraz znowu był kapitanem.
[Mój szalony plan wygląda następująco: po pierwsze, zakładamy, że nasi panowie się znają i koleguja. Po drugie, robią jakiś fajny zakładzik (jeszcze nie wiem o co), w którym przegrany musi spełnić jedno życzenie zwycięzcy. Alex wygrywa i jego żądaniem jest zagrać w meczu quddicha jako Drew - tutaj potrzebny będzie eliksir wielosokowy. Dalej myślę, że wszystko wyjdzie w praniu, możliwości różnych komplikacji chyba całkiem sporo ;) Co sądzisz? Bierzemy byka za rogi? :p]
OdpowiedzUsuńDrew
Trybiki w mózgu Ślizgona przeskoczyły na odpowiednie miejsca i nagle dotarło do niego, że stojący przed nim chłopak to ten Puchon, o którym krążą legendy. Podobno, co roku próbował dostać się do drużyny Quidditcha. I co roku kończyło się w ten sam, opłakany sposób – w skrzydle szpitalnym, gdzie szkolna pielęgniarka, z godną podziwu wytrwałością, składała członka Hufflepuffu do kupy.
OdpowiedzUsuńNie mógł powstrzymać się od złośliwego uśmiechu.
- Ile wyciąga? – zapytał tymczasem Puchon zupełnie jakby niespecjalnie przejął się groźbami Ignotusa.
Wszystko to sprawiło, że złość Darfitcha jakby wyparowała. Uniósł brwi i spojrzał na Alexa.
- Wystarczająco dużo żeby po tym, jak przywalisz lecąc na niej z pełną prędkością w drzewo, nie było, czego po tobie zbierać – odparł siląc się na obojętny ton, chociaż rozbawienie powoli brało górę nad zdrowym rozsądkiem.
Ten chłopak był trochę, jak pięcioletnie dziecko, które znalazło się bez opieki w Miodowym Królestwie. Przez myśl Ślizgona przeszła myśl, że właściwie nie musi w żaden sposób karać Puchona, bo ten, ze swoim niesamowitym talentem, sam, prędzej czy później, zrobi sobie poważną krzywdę.
Ignotus
Alex patrzył na niego w niedowierzaniu, jakby nigdy nie słyszał pojęcia "pompki". Oczywiście, siła była czynnikiem, który był bardzo pomocny w przypadku bycia pałkarzem, ale tutaj chodziło o formę całego organizmu. Dlatego też w tym sporcie grały dziewczyny i to wcale nie gorsze od chłopaków. Osoba grająca w Quidditcha nie musiała być wielka, bóg wie jak silna, wystarczyło trochę sprytu i szybkości. Ale Bastian nie wiedział, które z tych cech i w jakim stopniu posiadał Alex.
OdpowiedzUsuń- O dziesięć więcej niż dasz radę - powiedział. Tak było zawsze. I to była złota zasada dotycząca nauki, ćwiczeń, sportu. To zawsze miało być jeszcze więcej od momentu, kiedy zaklinasz się na cały świat, że nie dasz rady. Masz dać. I tyle.
Oczywiście po pompkach i kilku okrążeniach w okół boiska, Alex wydawał się być na poły zmęczony, na poły usatysfakcjonowany i wdać było w jego oczach, że tego chciał.
Gdzieś wyparował ten chłopak, który jeszcze godzinę temu, ze zrezygnowanym uśmiechem mówił "Wielu próbowało". Jeśli miał wiarę, że Bastianowi uda się zrobić z niego "kogoś", to znaczyło, że wykonał już połowę swojej pracy. Zaszczepił w nim wiarę. Teraz trzeba było ją utrzymać.
- Wskakuj na miotłę - powiedział i sam dosiadł swojego Nimbusa [BOŻE XDDD]. Widząc jak chłopak to robi, jak układa nogi i ręce na trzonku, pokręcił głową.
- Nie, nie tak. Wszystko zależy od pozycji, ale ty to doskonale wiesz. Ścigający w momencie rozwijania prędkości, musi niemal leżeć, żeby pokonać opór wiatru. Pałkarze niemalże siedzą, bo muszą odpowiednio mocno uderzyć tłuczek. Ścigający tak naprawdę są w pozycji pół leżącej, taka ułatwia wszelkie manewry i stwarza dobrą prędkość. A ty - wskazał na jego dziwny skłon - wydajesz się robić wszystko na raz.
Do tego, jaką rolę ci przypiszemy w tej twojej karierze, dojdziemy potem. Teraz chodzi o twoje nogi. - Podleciał do niego i wskazał przycięte stopy, wręcz zaciskające się wokół uwicionej części miotły. Normalnie jakby się bał, że zleci przy byle podmuchu. - Patrz, kąt stu dwudziestu stopni między udem a jamą brzuszną. Między udem a łydką połowę tego. Nogi trzymaj luźno, ale w gotowości. Muszą w zadziałać w odpowiednim momencie, a ty im to umożliwiasz, bo zanim ty coś zrobisz, musisz wykonać rozkurcz i skurcz, więc tracisz sekundy na reakcji, a miotła jest bardzo czuła. Natomiast jeśli ustawisz nogi tak - wskazał na swoje położenie na miotle. - Wystarczy tylko akcja-reakcja. Widzisz coś na swojej drodze, robisz skurcz mięśni, wybijasz miotłę z toru i omijasz. Proste.
profesor Bastian White, kierownik Katedry Quidditcha i robienia wody z mózgu fachowymi pojęciami, na których się tak naprawdę nie zna
-Ja cię słyszałam już jak śpiewasz w chórze, co jest potwierdzeniem, że umiesz robić to co robisz.- stwierdziłam -A ja? Myślisz, że dlaczego mnie tam nie ma?- spytałam, ale szybko odpowiedziałam za ciebie- Bo nie umiem śpiewać.
OdpowiedzUsuńSkłamałam, bo nawet nigdy nikt mnie nie słuchał, a ja nie próbowałam zaistnieć. Lubię śpiewać, ale nawet sama nie umiem się ocenić.
-Slytherin- odpowiedziałam krzyżując ręce na piersiach.
- Trochę - odparła krótko, kątem oka obserwując spadający z poręczy śnieg.
OdpowiedzUsuńTa noc miała w sobie coś magicznego. Drobne gwiazdy błyszczały na ciemnym niebie. Śnieg skrzył się w blasku księżyca. Chłopak obok niej uśmiechał się delikatnie.
- Zimno. Chodźmy - powiedziała nagle, energicznie odpychając się od barierki.
Brązowe włosy falowały, oczy miały w sobie tajemniczy błysk, a na ustach gościł jej zwykły sło promienny uśmiech. Nieco niepewnie wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Gdyby nie było tak zimno, pewnie nie ruszyłaby się z miejsca, nie chcąc psuć tamtej chwili.
Jej wzrok padł na wesołe oczy chłopaka, na co jej policzki zareagowały lekkim rumieńcem. Rozbrajający uśmiech Puchona zawiązał supeł z żołądka Melissy i osuszył jej gardło. Odwróciła głowę, chrząkając cicho, lekko spłoszona.
[Gunfo. Nie wyszło. Brzydkie. A fe. Przepraszam ;__; ]
Zamieszanie i ogólny chaos panujące w Sali Głównej podczas posiłków zawsze sprzyjały uczniowskim konszachtom, składaniu propozycji naginających szkolny regulamin oraz zawieraniu nie do końca legalnych transakcji. Niby znajdowałeś się pod obstrzałem spojrzeń całego grona pedagogicznego, ale w ożywionym tłumie szansa dopatrzenia przez nich czegoś podejrzanego spadała niemal do zera. Dlatego też Drew postanowił wykorzystać sprzyjające okoliczności. Pochłonąwszy ostatnią łyżeczkę puddingu, wstał z miejsca i beztrosko pomaszerował w stronę stołu Puchonów. Odnalazł wyróżniającą się na tle innych, czuprynę ciemnych loków i poklepał po plecach jej właściciela, któremu najwyraźniej przeszkodził w połowie procesu rozgryzania pokaźnego kawałka pieczonego kurczaka.
OdpowiedzUsuń- Mistrzu, nie jedz tyle, bo niedługo miotły zaczną łamać się pod twoim ciężarem - zażartował, na co Alex, w czysto przyjacielskim geście, popukałsię w czoło.
- Mam interes. A właściwie propozycję - ciągnął Drew, z tajemniczym uśmiechem sięgając do kieszeni swojej szaty i wydobywając z niej małą fiolkę z płynną zawartością. - Co powiedziałbyś na dodanie tego jutro na lekcji Slughornowi do herbaty? Chciałbym wypróbować na kimś siłę działania mojego eliksiru na porost włosów.
Alexander prychnął ze śmiechem - o mały włos nie krztusząc się dopiero co połkniętym kęsem - dając wyraz swojej nieprzychylnej opinii na temat otrzymanej propozycji.
- Ok, przypuszczałem, że strach cię obleci. To może mały zakładzik dla motywacji? Jeśli zrobisz, o co cię proszę,spełnię jedno twoje głupie żądanie. Obojętnie co. A jeśli spietrasz, to ja mam prawo do przysługi. Wchodzisz?
[Z niewyjaśnionych przyczyn mam przeczucie, że to będzie jeden z moich ulubionych wątków ;)]
[Cześć. Może na wstępie lepiej powiem - wcześniej była sobie Lily, poprzednia autorka odeszła, a ja ją przejęłam. Hahaha. XD Ale jeżeli masz ochotę na wątek, to zapraszam tym razem do mnie i może odrobinę innej Lily. XD]
OdpowiedzUsuń[Hej :-D Alex jest przemilym chlopcem dlatego chce z nim watek! Juz, zaraz! Mam nawet pomysl, chc nie wiem czy nie bedzie odrobine oklepany. Zwazajac na to, ze ciekawosc Alexa sprowadza go do lochow, a Rosemary lubi sie tam czesto szwendac, zwlasza w nocy, to moze tam na siebie wpadna? ]
OdpowiedzUsuńKiedy Chantelle siedziała skulona w tej ciszy, ktoś podszedł do niej i objął ramieniem. Niemy gest, a najlepszy jakim Alex mógł ją obdarować. Nikt jej nigdy nie przytulał, nawet w domu rodzice nie mieli na to czasu, albo jej samej tam nie było. Ściskając oczy jedna pojedyncza łza spłynęła jej po ręce. Chłopak wytarł ją i zapytał, czy wszystko dobrze. Kiwnęła głową, chociaż w tej chwili była wstanie wykrzyczeć więcej.
OdpowiedzUsuńAlex wstał, a po chwili usłyszała jego stanowczy głos.
- O co w tym wszystkim chodzi? - przestraszona Chan poderwała głowę. Kierował to pytanie do profesor, stojąc tuż przed nią. Nauczycielka popatrzyła na niego swoimi nieobecnymi tu oczami, zupełnie jak zza mgły. Odeszła. Bez słowa przejęła kulę od ucznia i odeszła. Chantelle odprowadzała ją wzrokiem, nie wierząc w to, co widziała. Ta kobieta, która ostatnio powiedziała za dużo, tym razem nawet nie jęknęła. Blondynka poczuła niewyobrażalną ulgę, zupełnie jakby dano jej szansę na budowanie relacji z ludźmi. Tej możliwości nigdy nie miała, a przynajmniej takie miała przekonanie, dopóki się nie przełamała.
Dziewczyna natychmiast zerwała się z miejsca i zaczęła kończyć ustawianie na półkach. Jej myśli w tej chwili pracowały zbyt szybko, ponieważ została kwestia stojącego w tym pokoju Alexandra. Nie wiedziała, co mu powiedzieć, a z prawdy jeszcze nikomu się nie zwierzyła. Bała się reakcji ludzi. W tym momencie przyznała matce rację, że "milczenie jest złotem". Gdyby nie uniosła się nie musiałaby się tłumaczyć. Gdyby nie podeszła do loczkowatego chłopaka, nie byłaby w tym miejscu kombinując, co dalej.
- Ja ci nie powiem - wyprzedziła pytanie Alexa, nawet jeżeli nie chciał go zadać. - Wybacz, ale nie rozmawiam z nikim na ten temat, nie umiem - rzekła cicho, jednak zwierzając się trochę. Po tym odeszła biorąc w ręce kolejną porcję herbaty, by zaraz schować ją do jednego z pudełek. - Ale dziękuję za to, co zrobiłeś - spojrzała mu w oczy. - Przytulanie to coś, czego nie doświadczam zbyt często, a nawet od dobrych kilku lat - westchnęła spuszczając wzrok. Chan miała nadzieję, że chłopak ją zrozumie i nie będzie zadawał pytań. Wiedziała jednak, że będzie musiała mu to w jakiś sposób zrekompensować.
[hahahahaha, z rodziną to tylko na zdjęciach!]
OdpowiedzUsuńSłuchając Bastiana, Alex patrzył na niego jak cielę w malowane wrota. Z kompletnym niezrozumieniem.
- Nie dam rady.
White utkwił w nim spojrzenie, analizując mięśnie twarzy, układające się w wyraz zrezygnowania. Spodziewał się, że Puchon może być cholernie zniechęcony dotychczasowymi porażkami, ale jego aktualna postawa była po prostu niedorzeczna. Nikt nie staje się od razu kimś. Ale Willis dostał taką szansę, aby przyśpieszyć ten proces z długich lat do kwestii miesiąca albo dwóch.
- Nie potrafię. Nie wiem, czemu w ogóle się za to braliśmy.
Bastian czekał. W porządku, niech sobie wyrzuci wszystko co chce. On miał czas. Spoglądał na chłopaka w milczeniu, spod wpół przymrużonych powiek, czekając, aż weźmie się w garść. Nie był jedynym, którego dopadały wątpliwości. Jego chłopaki (Bastian używał tego określenia mimo faktu, że w drużynie były też dziewczyny, ale nikt się na to nie skarżył, bo równie często mówił na nich per "Panienki") zaliczali średnio po kilka takich zawahań. Na treningu, po pierwszej połowie meczu, po jego przegraniu. Ale tutaj nie chodziło o to, żeby przyznać się do swojej słabości i odpuścić. Chodziło o to, by się przyznać i podnieść z klęczek.
Kiedy Willis z ciężkim westchnieniem ułożył w miarę poprawnie nogi w okół miotły, bastkowe brwi podjechały do góry w geście rozbawienia.
- Już? Skończyłeś się mazgaić?
Przeczuwał, że poprzednie sesja terapeutyczna może nie wystarczyć, więc stwierdził, że zanim przejdzie do konkretów, powinien jeszcze coś powiedzieć:
- Wiesz, że ja też mógłbym powiedzieć "Nie potrafię"? Mógłbym sobie ciebie odpuścić, po prostu z góry założyć, że to by nie wyszło. - Wzruszył ramionami. - Ale miałbym świadomość, że mogłem spróbować jeszcze raz cokolwiek zdziałać w twoim przypadku, ale tego nie zrobiłem, bo się bałem.
Odgarnął z czoła włosy.
- Pomyśl, Alex. - Zmarszczył brwi, bo po raz pierwszy zwrócił się do niego po imieniu, ale wiedział, że to przyniesie większy efekt, niż gdyby tego nie zrobił. - Nie masz absolutnie nic do stracenia. Trenując ze mną, będziesz cierpiał, będziesz zaciskał zęby, chciał mnie zamordować we śnie, ale nie masz nic do stracenia.
Dał mu chwilę na oswojenie się z sytuacją, po czym kontynuował:
- A teraz, skoro już siedzisz w miarę przyzwoicie na miotle, po prostu spróbuj się przelecieć i tym razem tak nie świrować.
[Pierwszy pomysł jest naprawdę bardzo dobry! Ty to masz łeb, muszę przyznać :). Tak bardzo się rozpisałaś, więc teraz ja spróbuję Ci dorównać, zaczynając nasz wątek! Myślę, że nie będziesz miała nic przeciwko? :D ZACZYNAM!]
OdpowiedzUsuńRosemary lubiła Hogwart. Ba! Nawet kochała, bo był to dla niej prawdziwym domem. Przyznać jednak musiała, że najlepiej prezentował się nocą, kiedy mogłeś spokojnie po nim pospacerować, nie obawiając się, że wpadnie na ciebie gromada zdezorientowanych pierwoszroczniaków, lub świta Blacka i Pottera, choć z nimi wszystko mogło być możliwe.
Szła powolnym krokiem, tak jak zawsze i między czasie przegryzała duże, czerwone jabłko, które zostawiła po kolacji. Nie mogła powiedzieć, że się nie bała, bo by skłamała. Za każdym razem, gdy wybierała się na podobne przechadzki, strach był reakcją naturalną. Przynajmniej tak myślała. Po pierwsze duchy, a w szczególności jeden był niezwykle irytujące - Irytek, który zdolny był do wszystkiego. Prefekci, zwłaszcza Gryfnoi, którzy zrobiliby wszystko, aby dopiec Ślizgonom, choć Burke całkowicie nie pojmowała tego całego uprzedzenia. No i nauczyciele, których obawiała się najbardziej. Jednak nie był to czas na rozmyślanie o tych złych rzeczach. Wręcz przeciwnie. Nocą mogła się wyluzować i nie udawać kogoś kim nie była. Wróć - ona niczego nie udawała, po prostu nigdy się nie odzywała, co było sprawą niezwykle męczącą dla potencjalnego zainteresowanego jej osobą i dla niej samej. Jakoś nie mogła przełamać nigdy tej bariery, choć zdarzały się wyjątki.
Dziewczyna zatrzymała się na chwilę, gdy jej uszy wypełnił jakiś szelest, a mgła się założyć, że to nie było zwykłe przesłyszenie. Jej jabłko wylądowało na podłodze, kiedy dziewczyna wrzasnęła ze strachu i upadła na podłogę, razem z kimś, kto wcześnie wpadł na nią. Nie mogła oddychać, a bała się wrzasnąć po raz kolejny.
''Oby to nie był prefekt - perfekcjonista - Gryfon'' pomyślała w duchu, chcąc uwolnić się spod ciężaru pewnej osoby.
[Tak sobie myślę i myślę.. i jedyne co przyszło do głowy (wow, w ogóle cud, że cokolwiek mi przyszło do głowy! bo w końcu ferie, wielki leń się pojawił i te sprawy XD ) Alex to taki zajebisty chłopak, więc aż żal byłoby gdyby się nie znali. Dlatego.. co powiesz na to, żeby się przyjaźnili? On zawsze mógł uważać, że Lily odrobinę przesadza z tym Jamesem, że powinna dać mu szansę itp. A ostatnio była akcja na imprezie, na której Evans zachowała się oookropnie i upokorzyła Pottera przy wszystkich. No i Alex mógłby jej wyrzuty z tego powodu robić. No.. nic lepszego na tę chwilę nie wymyślę, wybacz. :D]
OdpowiedzUsuńLily
Zapowiadało się tak pięknie, tak normalnie, tak spokojnie, aż tu nagle… Potter. Znowu Potter. Zawsze i wszędzie on! Lily od dawna nie miała ani dnia spokoju. Czy akurat dzisiaj musiał znów wywinąć jakiś durny numer? On chyba rzeczywiście lubi robić z siebie kompletnego idiotę, byleby tylko się popisać. Jeszcze nigdy nie spotkała chłopaka, chociaż w jednej setnej podobnego do niego. I miała nadzieję, że nie spotka, chociaż.. Coś w niej miękło. I chociaż nie dała po sobie tego poznać, już od jakiegoś czasu zaczęła traktować go bardziej jak człowieka. I gdyby nie to co wydarzyło się przed chwilą byłoby świetnie! Ale nie, on zawsze musiał coś spierdzielić, zawsze.
OdpowiedzUsuńWykrzyczała mu w twarz, oblała go piwem kremowym i odwróciła się na pięcie. Była wściekła. Na niego, na siebie, na wszystkich. Bo jak wiadomo następnego dnia to ona będzie tą złą! To ona będzie durną Evans, która złamała serce Pottera, po raz kolejny. Ignorując wszystkich podeszła do stolika, na którym stało pełno szklanek napełnionych różnymi napojami. Chwyciła jedna z nich i natychmiast tego pożałowała, bo zawartość szklanki w sekundzie znalazła się na jej jasnej bluzce.
- Jasna cholera! – Wrzasnęła, stawiając puste naczynie z powrotem na stole i wycierając plamę. Aż tak bardzo ręce jej się nie trzęsły, więc zapewne któraś z zazdrosnych panienek, czekających na Jamesa musiała rzucić zaklęcie, bo plama z każda chwilą stawała się coraz większa. – Serio ludzie?! Będziecie teraz się na mnie mścić, czy co?!
Jeszcze chwila i wybuchnie. A gdy Lily wybucha robi się naprawdę źle. Odetchnęła kilka razy i znów miała się odezwać, gdy jej wzrok spotkał się ze wzrokiem Alexa. Nadzwyczaj poważnym jak na niego wzrokiem.
Lily
[Pięknie, pięknie, pięknie! Oh, chyba wena wróciła! :D]
OdpowiedzUsuńRose, otrząsnąwszy się, stanęła naprzeciwko chłopaka, który wyglądał w porządku, a z jej przekonaniami można by to wziąć za komplement. Uniosła brwi do góry, gdy ten powiedział o jakiejś kryjówce.
- Kryjówka? - spytała tonem, który nie wskazywał na poparcie jego propozycji. -Filch zjawi się lada moment, a oboje chyba nie chcemy szorować przypalonych kociołków mugolskimi szczoteczkami do zębów, co? Wydaje mi się, że mam lepszy pomysł. - sama był zdziwiona swoją bezpośredniością oraz pomysłem, który wpadł jej przed chwilą do głowy.
Spojrzała jeszcze tylko jeden raz na chłopaka aby dostrzec z jakiego domu pochodzi ten jakże ciekawy chłopaczyna.
Był wysoki i nawet przystojny. Najlepsze były jego czarne loczki, które wywoływały u dziewczyny ciepłe odczucia. Jego krawat swoimi barwami informował o tym, że jej nocny towarzysz był Puchonem. Nigdy ale to nigdy nie spotkała żadnego Puchona w lochach, co było ciekawym doświadczeniem.
Nagle usłyszała kroki, a że oboje znajdowali się blisko wejścia do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, nasuwało się tylko jedno rozwiązanie:
- Do pokoju, szybko! - i chwyciwszy chłopaka za rękę, pobiegła wraz z nim w stronę ich doskonałej skrytki.
Gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości stanęli na przeciw siebie, a Burke dopiero wtedy uświadomiła w sobie na jak głupi pomysł wpadła. Po pierwsze nie miała pewności, czy aby na pewno nie było nikogo w pokoju, a lepiej dla nich żeby nie było. Po drugie z tego co wiedziała, Puchonom i wszystkim innym uczniom oprócz Ślizgonów oczywiście, nie można było tam wejść. Zdecydowała się jednak ostatecznie, gdy trzy metry od nich znajdował się ich ogromnie wyczekiwany woźny. Dziewczyna bez namysłu wypowiedziała hasło i o dziwo oboje znaleźli się w wielkiej kryjówce każdego Ślizgona.
Alex popatrzył na niego jeszcze chwilę, zanim ruszył, powoli nabierając prędkości na swej archaicznej Komecie. Tym razem poszło mu zdecydowanie lepiej, co Bastian przyjął z nieskrywaną ulgą. Nie po to się nagimnastykował z doborem odpowiednich zwrotów i określeń, żeby teraz miał skrobać Willisa z ziemi po jakimś wypadku. Ale udało się.
OdpowiedzUsuńKiedy wylądował, Bastek zmierzył wzrokiem jego postawę i pokiwał głową z aprobatą.
A wtedy padło niewygodne pytanie.
- Dobra. Jest jeszcze coś, co muszę wiedzieć przed dalszymi treningami… Dlaczego mi pomagasz?
Cóż, odpowiedź na to pytanie mogła postawić go w niewygodnym dla niego świetle, ale Bastian był prawdopodobnie jedną z najszczerszych osób, jakie stąpały po hogwardzkiej ziemi. Zawsze mówił co myślał, nigdy nie widział potrzeby kłamania, o ile nie chodziło o możliwość uniknięcia szlabanu, bo wtedy jego bajeczki były wręcz niesamowicie wiarygodne.
- Od tego jak będą wyglądać nasze postępy, będzie zależał mój honor jako kapitana - powiedział całkiem szczerze. Celowo użył zwrotu "nasze". Kapitanowanie to nie tylko umiejętność ustalania dat treningów i wydawania rozkazów, ale także spory kawał psychologii, którą chcąc-nie chcąc Bastian musiał liznąć. - A że ja nie widzę powodu, dla którego miałbym cię okłamywać, to już spieszę z wyjaśnieniami: w porywie pijaństwa pozwoliłem sobie na zakład, w wyniku którego mogę wygrać odrabianie prac do końca roku. Możesz zrobić z tą wiedzą co chcesz i możesz w tej chwili nawet odejść bez słowa, ale oboje wiemy, że tego nie zrobisz, bo za dużo mogę ci zaoferować.
Gdy skończyła zdanie, chłopak w tak szybkim tempie podszedł do niej, że zupełnie nie spodziewała się tego, co zrobi. Alex objął ją w talii i po prostu przytulił. Chan była na tyle zaskoczona, że nie wiedziała, co ma zrobić. W końcu opamiętała się i zarzuciła swoje ręce na kark loczkowatego chłopaka. Wtuliła się w niego mocno, a opierając głowę na ramieniu zamknęła oczy. Ostatni raz, kiedy stała wtulona w kogokolwiek to moment przed jej pierwszą podróżą do Hogwartu. Tak właśnie żegnali ją rodzice. Od tamtej pory więcej tego nie uczynili.
OdpowiedzUsuńW tej chwili poczuła, jak wiele straciła ograniczając kontakty międzyludzkie praktycznie do zera. Zaczęła rozumieć, że jeżeli człowiek może doświadczyć takiego cierpienia ze strony drugiego, to ktoś inny może obdarować ją również niesamowitym szczęściem.
Ten moment zdecydowanie do takich należał. Szczególnie po tych kilku latach braku okazywania uczuć. Mogłaby stać dalej, objęta przez Alexandra, ba, nawet wieczność. Przerwał to jednak on sam.
- Może masz ochotę pogrzebać Trelawney w rzeczach? - zapytał, a wtedy dziewczyna przekręciła głowę w jego stronę. Nie spodziewała się, że są aż tak blisko. Dlatego speszyła się i opuściła wzrok. Jedną rękę dalej trzymała na karku chłopaka, a drugą położyła na jego klatkę piersiową. Nie wiedziała, czy się teraz rumieni, miała jedynie nadzieję, że nie. Jakiekolwiek kontakty z płcią przeciwną raczej nie były jej dobrą stroną, bo po prostu nie miała okazji, by się sprawdzić.
- A co jeżeli przyjdzie? Wiesz, jakoś nie mam zbytnio chęci spotkać ją drugi raz. Ale jeżeli już - dodała szybko, przy okazji odważyła się spojrzeć mu w oczy. W tym celu musiała trochę zadrzeć głowę do góry. Z jakiś niewyjaśnionych powodów miała chęć zgodzenia się na to. Tak zaczęły sprzeczać się dwa "ja", ponieważ z jednej strony miała odwagę Gryfonki, z drugiej przeszukiwanie cudzych rzeczy kolidowało z jej wewnętrznym kodeksem. Lecz jeżeli proponuje to sam najlepszy uczeń wróżbiarstwa - to tylko na twoją odpowiedzialność.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńLily uwielbiała Alexa, ale ten jego wzrok często przyprawiał ją o dreszcze. Chłopak czasami zachowywał się jak jej ojciec. A nawet gorzej! Jeżeli w ogóle to było możliwe. Ale kochała go jak brata, od pierwszego roku, gdy poznali się przez przypadek. Wiedziała, że jest on jedną z nielicznych osób, które nie oceniają ją przez pryzmat albo wyglądu, albo Jamesa Pottera. Był wyjątkiem, który wziął sobie za cel wyciąganie ja ze wszelkich kompromitujących sytuacji. Nigdy nie powiedziała tego głośno, ale była mu za to niezmiernie wdzięczna. Gdyby nie on, to czułaby się bardziej samotna niż mysz pod miotłą. Jeżeli taka mysz w ogóle się jakoś czuła.
OdpowiedzUsuńZnów miała zamiar się odezwać, ale jak zwykle Alex doprowadził ją do milczenia. Dlatego z miną pięciolatki i ze spuszczonym wzrokiem czekała, aż jej przyjaciel podejdzie do niej i wyprowadzi ją z tej okropnej sytuacji, w którą się wplątała. Znów zaczęła żałować, że tym razem jednak nie została w dormitorium. Gdyby tak zrobiła zaoszczędziłaby wszystkim tego przedstawienia. No i do końca nie upokorzyłaby Pottera.
Czuła na sobie, posłusznie opuszczając Pokój Wspólny Gryfonów, te wszystkie zarówno zawistne, jak i pełne nadziei spojrzenia. Tyle, że chłopcy, którzy również się na nią czaili, nigdy nie posunęli się do takiego czegoś jak ten pewien okularnik. I że jej to nigdy nie zaimponowało!
Poczuła się o wiele swobodniej, gdy w końcu oboje znaleźli się na pustym korytarzu. Może nie tak do końca pustym, bo jak wiadomo.. ściany mają uszy, zwłaszcza te tu – w Hogwarcie. Wbrew pozorom kochane portrety, czy też zwyczajne obrazy lubiły ze sobą poplotkować na tematy uczniów. Jutro panna Evans będzie tematem wszystkich. Znowu.
- Kompletnie nie wiem o co Ci chodzi! – Spojrzała na niego spod lekko przymkniętych oczu. Oparła się o ścianę i westchnęła. – Mam przeczucie, że zaraz wylecisz z gadką, że ostro przesadziłam z tym piwem i tą gadką, że wolałabym zatańczyć z Severusem. Zawsze ciekawiło mnie, dlaczego stajesz po jego stronie, co?
Widząc na twojej twarzy zdziwienie uśmiechnęłam się prawie niewidocznie.
OdpowiedzUsuń-Ale to przecież do ciebie wcale nie pasuje.
Na moje policzki dyskretnie wszedł rumieniec, a za nim jeszcze większy gdy opatuliłeś mnie ręcznikiem.
-Mogę?- spytałeś, na co ja kiwnęłam bez słowa głową. Gdy usiadłeś na brzegu wanny, zacząłeś dziwnie się mi przyglądać, jakbym była jakimś niespotykanym, fascynującym robalem. Mocniej ścisnęłam książki w ramionach, czując ciągle na sobie twój ciekawski wzrok.
-Kim jesteś?
Zmarszczyłam brwi podnosząc na ciebie wzrok. Co za głupie pytanie. Wiem, że jestem dziwna i każdy tak na mnie patrzy, ale takiego nietypowego pytania nikt mi jeszcze nie zadał. No bo co niby miałam odpowiedzieć?
-Dziewczyną ze Slytherinu?- odpowiedziałam pytająco. W twoich oczach błąkały się jasne iskierki, a gdy usłyszałeś moją odpowiedź uśmiechnąłeś się jakby rozbawiony odsłaniając rząd prostych zębów. Ściągnęłam brwi po czym parsknęłam śmiechem.
-Dałeś głupie pytanie, to i masz głupią odpowiedź- powiedziałam uśmiechając się i patrząc ci prosto w oczy. ''Cholera, przystojny'' pomyślałam. Niestety miałam słabość do pięknych oczu i ich posiadaczy.
- Fryzura to niezwykle ważna sprawa – zaczął ostrożnie Ignotus mrużąc oczy.
OdpowiedzUsuńJakby na potwierdzenie tych słów teatralnym gestem zmierzwił sobie włosy.
Podobał mu się ten chłopak. Zawsze lubił ludzi z charakterem. Takich, którzy wiedzą czego chcą, nie boją się wyzwań i gotowi są na wiele, by osiągnąć swój cel. Poniekąd, dlatego, że sam był takim człowiekiem. Dodatkowo zaimponowała mu śmiałość jaką okazywał wobec niego Alex. Przywykł, że Puchoni w starciu z nim tracą resztki godności, której przecież i tak mają niewiele, zapominają języka w gębie, a na samo spojrzenie Ślizgona reagują przestrachem i jak najszybciej starają wycofać się z zasięgu jego wzroku.
- Ale co konkretnie chciałbyś zobaczyć? – zapytał uśmiechając się złośliwie. – Prędkość miotły, czy to jak tracisz życie próbując się na niej utrzymać?
Podniósł się z miejsca, schował różdżkę do kieszeni i zmierzył Alexa krótkim, przeszywającym spojrzeniem.
Ignotus
[dziękuję ślicznie i chęci jak najbardziej mam, tyle, że w moim przypadku wieczór po napisaniu karty to często wieczór stracony - czarna dziura na pomysły i te sprawy. :c jedyne, co mi przyszło do głowy to sytuacja, że nadchodzi jakaś ważna uroczystość, na której będzie występował chór i Alex ma śpiewać w damsko-męskim duecie, przy czym nikomu nie udaje się znaleźć odpowiedniej dziewczyny. Alex nagle przypomina sobie o Mary, którą nakrył na śpiewaniu (choćby i w środku nocy w łazience Jęczącej Marty - tak czy siak to musiałaby być nieco niezręczna sytuacja), stwierdza, że się nada i postanawia ją zwerbować do chóru na tą ważną okazję. problem w tym, że pojęcia nie mam, jak to dalej pociągnąć (o ile to w ogóle dobry pomysł). co myślisz? uda się coś z tego sklecić? :>]
OdpowiedzUsuńPoczątkowo Drew dałby sobie rękę uciąć, że się przesłyszał. "Zastąpić w meczu" - na tak irracjonalny i awykonalny pomysł nie miał prawa wpaść nawet Alex! Po chwili wpatrywania się w jego bezczelna uśmiech mówiący: "i kto tu teraz rozdaje karty, cwaniaczku?", boleśnie uświadomił sobie, że nie docenił przyjaciela. Na usta cisnął mu się szereg niezbyt kulturalnych pytań typu: "gdzie ty masz mózg, że myślisz, że pójdę na taki układ?", "czyś ty człowieku na głowę upadł?" itp., jednak postanowił trzymać emocje na wodzy i odwołać się do najbardziej obiektywnych, logicznych argumentów.
OdpowiedzUsuń- Alex, Alex... Mój mały, naiwny Alex. - poklepał Puchona po ramieniu z ironicznym uśmiechem na twarzy - Ja wiem, że dla ciebie we wszystkich galaktykach nie ma nic bardziej pasjonującego niż quidditch i że za jeden mecz dałbyś się pokroić... Ale. Los znów nie stoi po twojej stronie. Po pierwsze, jak wyobrażasz sobie fakt, że w drużynie Ravenclawu, podkreślam jeszcze raz, Ra-ven-cla-wu - machał w powietrzu palcem w rytm dosadnie akcentowanych sylab - miałby zagrać Puchon, który, z samej definicji bycia Puchonem, Krukonem z pewnością NIE JEST? Po drugie, nawet jeśli reguły by tego nie zabraniały, to Bastian na sto procent, miałby tutaj coś do powiedzenia. Może nawet tylko jedno słówko. Słówko "NIE". Nie obraź się, stary, ale kapitan robi wszystko, żeby doprowadzić drużynę do zwycięstwa, co z tobą jako obrońcą zostałoby znacznie utrudnione, więc wyjątkowo nawet bym się z nim nie spierał. Żeby było jasne, osobiście, nie mam nic przeciwko twojemu zastępstwu. - Drew starał się, by niewinne kłamstewko zabrzmiało jak najszczerzej - Ale sam widzisz, że z przyczyn niezależnych ode mnie jest to raczej niemożliwe. Jeśli znajdziesz jakiś sposób na ominięcie tych dwóch problemów, droga wolna, na wszystko się zgodzę.
W myślach Drew sam sobie pogratulował tego genialnego monologu. Pięknie to rozegrał. Uniknął mówienia przyjacielowi brutalnej prawdy, a i tak dopnie swego. Bo przecież Alex nie zdoła wymyślić nic, aby rozwikłać kwestię regulaminu oraz nadgorliwego kapitana i co najważniejsze w meczu nie zagra.
"Zaraz, zaraz, tylko skąd ten tryumfalny uśmiech na jego twarzy?"
[Puchoni górą! A Alexander jest nadzwyczaj uroczym Puchonem *.*]
OdpowiedzUsuńJane Leavitt
[Aleeeeeex <3 maj loff forewa <3 ]
OdpowiedzUsuńZ Alexa zawsze był kombinator. Mel nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego na przykład o coś po prostu nie poprosi albo nie zapyta. Mimo swojej nieśmiałości i strachliwości przy tego typu akcjach u boku Willisa czuła się brpezpiecznie i komfortowo. Rzadko zdażało jwj się myśleć wtedy o konsekwencjach, entuzjazm chłopaka udzielał się i jej.
Tym razem do tego wszystkiego doszedł cudowny, kuszący zapach babeczek - jednej z tych rzeczy, za które dałaby się pokroić. Bez wahania wczuła się w rolę pomocnika Bonda i bezszelestnie poruszała się korytarzem tuż za nim, uważnie przyglądając się przestrzeni, chcąc uniknąć spotkania z woźnym i jego kotem. Przemknęła jak strzała obok chłopaka z szerokim uśmiechem na ustach, by zaraz zatrzymać się przy drzwiach od kuchni, naśladując jego gest z pistoletem.
Kiedy chłopak z miną tajnego agenta podszedł bliżej mimowolnie parsknęła śmiechem, a echo poniosło jej chichot przez korttarz. Serce jej zamarło, gdy usłyszała nagłe szybkie kroki.
[Jakieś byle jakie xD]
[ Ale fajny chłopaczek ;) Puchonów jest mało, więc jednoczmy się. Zapraszam do wątku, ale nie chcę Ci narzucać na razie żadnych relacji. Jeśli masz pomysł, to dawaj, jeśli nie pomyślimy razem. ]
OdpowiedzUsuń[Cześć i czołem. Przyszłam o chęci na wątek z Millie lub Jamesem spytać :)]
OdpowiedzUsuńMillie/James
[ Arrr! Usunął mi się cały komentarz! jeszcze raz:
OdpowiedzUsuńJeny ,nie masz pojęcia jak mi się miło zrobiło! Mam nadzieję, że wywnioskowałeś/aś z poprzedniego komentarza, że Alex też bardzo przypadł mi do gustu?
Teraz moje słabe pomysły na wątek:
1. byli kiedyś razem i teraz się przyjaźnią
2. na początku, gdy Lenka przybyła do Hogwartu jakoś tak wyszło, że Alex się nią opiekował i pomógł odnaleźć się jej w zamku i do dziś się przyjaźnią
wtedy okoliczności spotkania (także gdyby się nie znali): Lenka szuka po całej wierzy (?) Puchonów swoich myszek lub wspólne wagary
3. Znajomi zmusili ich do podwójnej randki, na której byliby tak słodcy, że Lenka i Alex nie marzyliby o niczym innym jak tylko o tym by uciec daleko (dobra, widziałam za dużo komedii romantycznych i gdyby Lenka nie była homo, to rzuciłaby się na Alexa :D)
4. nic nie przychodzi mi do głowy ]
Lenka
[zacznę, tylko ten tego, nie wiem kiedy, bo póki co siedzę od dwudziestu minut nad pustym okienkiem komentarza u Ciebie i nie mogę, no. :c]
OdpowiedzUsuń[O Boże, żebyś nie zmieniła zdania jak już się rozpiszę pod twoją kartą w komentarzach, haha. Robert <3 moja miłość z czasów obsesyjnego oglądania misfits. Szczerze mówiąc to nie mam pomysłu na wątek. O! Może Dante będzie chciał zemścić się na jakimś ślizgonie, który poprzedniego dnia wyśmiał go przy wszystkich, przez przypadek trafi zaklęciem w Alexa i tak, będzie bardziej niż przerażony :d Zaprowadzi go do skrzydła szpitalnego i jakoś to będzie. Chyba, że masz lepszy pomysł?]
OdpowiedzUsuńDante
[ Jestem zachwycona! Co dwa niemyślące mózgi to nie jeden! Ich znajomi mogą nie wiedzieć, że za sobą nie przepadają, a bardzo chcieliby ich szczęścia i gotowe! :) A jakiś tam powód do nielubienia się na pewno będzie. Może być seria zdarzeń typu właśnie zamienienie myszek Lenki w puchary, które sprawiły, że teraz nie mogą ze sobą wytrzymać.
OdpowiedzUsuńI teraz bardzo bardzo bardzo proszę o zaczęcie, bo ja płaczę z tęsknoty za moim laptopem ;) ]
[Wreszcie! Mój pierwszy dzień tutaj i takie miłe powitanie.
OdpowiedzUsuńJasne, mogę zacząć. Ugh, przepraszam, że trwało to tak długo. Mam wrażenie jakbym pisała to wieczność.]
Retrospekcja:
Dante z przerażeniem w oczach patrzy na to jak, choć starszy od Dantego o rok jest głupszy niż mogłoby się wydawać, Aiden dzierży w swoich rękach jego różdżkę i bawi się nią, przeplatając ją pomiędzy palcami, a na jego ustach gości ten sadystyczny uśmieszek, gdy kiwa głową w stronę swojej świty, która chwyta Dantego za ramiona i trzyma w żelaznym uścisku. Chłopak reaguje niemal od razu.
- Puśćcie mnie, do cholery! – krzyczy próbując wyrwać się im, ale choćby nie wiadomo ile siły zebrałby w sobie nie jest w stanie uwolnić się od ich ciężkiego dotyku. Jak na ironię, jeden z nich mocniej zaciska swoją dłoń na jego nadgarstku i szarpie nim, mówiąc mu by się zamknął. Dante zaciska usta i stara się nie panikować. Co jest dosyć trudne ponieważ nie ma tutaj nikogo oprócz ich czwórki, więc nie ma co liczyć na czyjąś pomoc. Jest tak żałosny.
Żałosny, mały piętnastolatek, który nawet nie potrafi się im postawić.
Obserwuje czujnym okiem powolne kroki Aidena spod grzywki, której kosmyki zdążyły wpaść mu do oczu. Serce niemal podskakuje mu do gardła w momencie gdy Aiden przyciska różdżkę do jego szyi i wędruję nią aż do jego skroni. Ciągle ma ten ohydny, obrzydliwy uśmiech. Z całych sił stara się nie pokazywać po sobie żadnej oznaki strachu.
- Tak się zastanawiam, chłopcy – odzywa się po chwili ochrypniętym głosem, nadal nie przesuwając ani o milimetr różdżki. Dante czuję jej ciężkość na swojej skórze. – lepiej pobić go do nieprzytomności i zostawić czy potraktować jakimś zaklęciem, hmm? Och, ale nie patrz tak na mnie Dante! Twoje błagalne spojrzenia nie uchronią cię przed niczym – kończy, odsuwając różdżkę od jego twarzy i Dante niemal pozwala sobie na rozkoszowanie się ulgą jaka przejmuję jego ciało, niemal, ponieważ w następnym momencie czuję uderzenie prosto w brzuch, tak mocne, iż prawdopodobnie upadły na podłogę gdyby nie dwójka chłopaków trzymających go pod ramię. Gryzie mocno język, by nie wypuścić z siebie szlochu i nie upokorzyć jeszcze bardziej. Jego głowa odskakuje do tyłu z powodu kolejnego ciosu, nie jest to obezwładniający ból, ale zostawia za sobą żądlące mrowienie. Słyszy cichy śmiech skierowany prosto do jego ucha i, Boże, jest tak niesamowicie wkurzony. Zaciska mocno dłonie w pięści i naprawdę stara się uspokoić, ale następne uderzenie przychodzi nieoczekiwanie i boli tak bardzo, że jedyne co jest w stanie czuć to nienawiść. I ta nienawiść pozwala mu otworzyć oczy i spojrzeć na chłopaka z taką pogardą jaką myślał, że w sobie nie posiada. Aidenowi widocznie musiał nie spodobać się ten wzrok, ponieważ teraz nie hamuję się z ciosami, uderza dosłownie wszędzie. Wypuszcza z siebie krzyk cierpienia, a jego palce u stóp zwijają się i wszystko boli go tak bardzo. Głowa pulsuje mu ostrym bólem, a na języku czuje szybkie pulsowanie, czuję krew w ustach i łzy, których nie potrafi powstrzymać. Nie wie ile czasu minęło, ile ciosów przyjął, ile razy błagał o litość, ale w następnej chwili jakiś chłopak odrzuca go na podłogę i nie jest w stanie nawet zakryć głowę dłońmi, nie znajduję w sobie tyle siły by to zrobić. Ląduje tuż koło butów Aidena, który prawdopodobnie coś teraz do niego mówi, ale jedyne co słyszy to nieprzyjemne brzęczenie w uszach i krew pulsującą pod językiem. Ledwo oddycha przez usta i gdy tylko robi to zbyt gwałtownie klatka zaciska się niebezpiecznie, więc tym razem pobiera delikatniej powietrze. Jest mu dosłownie wszystko jedno. Jest zbyt zmęczony, by krzyknąć kiedy but Aidena styka się z jego udem. Różdżka nagle pojawia się tuż koło jego głowy, odbijając się parę razy zanim zastyga w miejscu i ledwo rejestruje oddalające się od niego kroki. Dopiero wtedy może odetchnąć i rozluźnić dotąd spięte mięśnie. Ostatnie co widzi to szyderczy uśmiech Aidena w swojej głowie.
+
**
UsuńMinął tydzień od tamtego zdarzenia, ale wspomnienia nie mogą opuścić jego głowy choćby na moment. Wie, że póki nie zemści się na ślizgonie nie będzie w stanie znów odetchnąć pełną piersią. Dlatego skończył tutaj, chowając się za jednym z posągów i obserwując kątem oka jak Aiden i parę jego kolegów śmieją się z czegoś co zapewne nie jest nawet zabawne. Jest cholernym tchórzem. Mógłby podejść, udać, że wcale się nie boi ich siły i psychopatycznego umysłu i pokazać im wszystkim, że jest w stanie się obronić, no ale cóż, pewnie skończyłby jak tamtym razem, w skrzydle szpitalnym. Wyciąga ostrożnie różdżkę z kieszeni szaty i przejeżdża palcem po jej strukturze. Jej obecność jak zawsze dodaję mu odwagi. Wszystko idzie jak na razie po jego myśli. Aiden, jego cel, stoi odsunięty niedaleko od reszty, więc nie skrzywdzi nikogo prócz niego. Dante nie jest mściwą osobą, nie chce sprawić nikomu zbytniego cierpienia, ale (zawsze jest jakieś ale, prawda?) chęć zemsty przytłacza go tak bardzo, iż nie pozwala mu spać w nocy, fantazjując o tym jak głowa Aidena roztrzaskuje się o beton. Po tym wszystkim prawdopodobnie każda ofiara ślizgona podziękowałaby mu osobiście, ale byłby głupcem chwaląc się swoim dokonaniem.
Nim choćby jakiekolwiek uczucie wątpliwości mogłoby nasunąć mu się na myśl, kieruję swoją różdżkę do przodu i wymawia cicho pod nosem zaklęcie nie zauważając w porę jak jakiś chłopak odwrócony do niego tyłem zasłania ciało Aidena. Jest zbyt późno na cofnięcie wszystkiego. Z przerażeniem patrzy jak chłopak z krzykiem unosi się w powietrze i w następnej chwili zostaję gwałtownie odrzucony na pobliską ścianę tak mocno, iż nawet tutaj słychać trzask kości.
- O mój boże – szepcze spanikowany do siebie i rzuca się do przodu niewiele myśląc, zapominając, że jego najwięksi wrogowie wciąż tu są. Odpycha jednego z nich i pada na kolana przy nieruchomym ciele. Teraz poznaję w kogo dokładnie skierował zaklęcie. Alex Harvey z siódmego roku. Ma wrażenie, że krew odpływa mu z twarzy, gdy patrzy na twarz wykrzywioną bólem.
- P-przepraszam, o mój boże, przepraszam – powtarza jak mantrę nachylając się nad chłopakiem i jest zbyt sparaliżowany strachem by zanotować wściekłe komentarze w jego stronę.
Dante
- Mary, nie śpij, błagam. Nie jestem odpowiednią osobą do odwalania całej roboty na zielarstwie, przecież wiesz.
OdpowiedzUsuńGdyby tylko Lily Evans wiedziała, jak bardzo jej słodki głosik przenikający przez bębenki uszne prosto do mózgu przypominał kołysankę, a delikatne szarpnięcia za ramię nie robiły różnicy, zaniechałaby swoje, bądź co bądź, nieco irytujące poczynania. Trzeba bowiem wiedzieć, że pannę MacDonald naprawdę niewiele rzeczy mogło wyrwać z, ekhem, stanu czuwania. Przeciętny mieszkaniec Hogwartu z krawatem na szyi uznałby, że w nocy nieźle się bawiła. Przeciętnie nikt prócz niej nie wiedział, że Godzilla w czasie nocnych burzy stawała się nie do zniesienia.
Miała szczęście. Lekcja skończyła się dokładnie dwie i pół chwili po prośbie rudowłosej, a tym samym zaliczyła ostatnią godzinę nauki w tym dniu z policzkiem przylepionym do stolika, lecz bez jakiegokolwiek nauczycielskiego upomnienia. Była wolna.
Zanim uniosła łepetynę i przetarła zlepione snem oczęta, ponad połowa uczniów opuściła już szklarnię. Po wpakowaniu Tysiąca magicznych ziół i grzybów do wysłużonej, skórzanej torby i podniesieniu się z krzesła została już tylko ona i Jonesówna, której nadano jakże zaszczytny tytuł Najtłustszej Ślamazary Hogwartu. Dopiero, gdy doczłapała się na oślep do wyjścia, mrużąc powieki w obronie przed ostrym światłem i drżąc z zimna, zauważyła tę czarną, kręconą czuprynę, która ostatnimi czasy zdawała się prześladować Mary w snach, choć w sprawie śpiewania spotkała się z nią przecież tylko jakieś... siedem razy.
- Willis, spójrz tylko na mnie. Czy naprawdę sądzisz, że przekonasz mnie w takim stanie do skompromitowania się przed caaaaałą szkołą? - jęknęła, nawet nie zasłaniając ust przy przeciągłym ziewnięciu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nieważne, czy do Niego podejdzie, czy też pełna obojętności i pogardy ruszy w stronę ciepłych komnat zamku, Alex i tak wybierze pościg i będą się nazwajem przekonywać do swoich racji, dopóki Mary nie znajdzie wystarczająco przekonującej wymówki do powrotu do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Stwierdziła więc, że lepiej będzie się im przekonywać nawzajem w przyjaznym środowisku o odpowiednio wysokiej temperaturze, dlatego też wybrała obojętność i pogardę.
Ruszyła w stronę przejścia do zamku zadziwiająco dziarskim krokiem, biorąc pod uwagę swój obecny stan, i z miejsca tego pożałowała. Wystarczyły dwa kroki, by poślizgnęła się na wydeptanej przez uczniów śnieżnej drodze i z głuchym plaskiem oraz kolejnym jękiem, tym razem bólu wylądowała na czterech literach, brudząc szatę i szalik w złotoczerwone pasy. Nieszczęśliwych przypadków ciąg dalszy, przemknęło Mary przez myśl, gdy spojrzała na Alexa błagalnym wzrokiem, z racji kompletnego niewyspania niezdolna nawet do sprawnego podniesienia się z ziemi.
[nie wiedziałam, czy to ma być ich pierwsze spotkanie w tej sprawie, czy też Alex już wcześniej za nią chodził i prosił, więc wyszła mi wersja druga. mam nadzieję, że pasuje. c:]
Bastian dokładnie studiował każdą zmianę w mimice twarzy Alexa, kiedy ten trawił jego odpowiedź na pytanie, co też do cholery musiało skłonić kapitana Krukonów, aby podjął się przypadku Willisa?
OdpowiedzUsuńOdpowiedź z pewnością pewnie mu się nie podobała, ale była szczera i chcąc-nie chcąc musiał ją przełknąć, jeśli chciał, aby cokolwiek z tej współpracy im wyszło na dobre. Jeśli nie - to mógł od razu oddać wyposażenie i udać się do zamku ścieżką przegranych.
White spodziewał się różnych reakcji na jego słowa, ale skinięcie Puchona utwierdziło go w przekonaniu, że rzeczywiście jego oferta zawierała zdecydowanie więcej "za" niż "przeciw" i była dla Willisa szansą, z której nie mógł ot tak zrezygnować.
- Na dzisiaj koniec? - padło pytanie, wypowedziane z pewną dozą nadziei i jednocześnie zniecierpliwienia.
Bastian zdobył się na kiwnięcie głową i obserwował w milczeniu, jak Puchon udaje się w stronę szatni, a później opuszcza teren stadionu. Po uprzątnięciu i zabezpieczeniu terenu, Krukon poszedł w jego ślady, wiedząc, że codzienne spotkania prawdopodobnie obojga doprowadzą na skraj wyczerpania i załamania nerwowego. Ale czego się nie robi dla ratowania honoru, prawda? A na stratę tej wartości White nie mógł sobie pozwolić, nie, jeśli zawiedzenie siebie i Alexa miało być sztyletem wymierzonym w prosto w środek jego dumy i poczucia obowiązku.
Sam nie potrafił dobrze zidentyfikować to uczucie, ale oczuwał coś w rodzaju odpowiedzialności za tego chłopaka, mimo iż był starszy od niego i znał go tak naprawdę od ledwo dwóch godzin.
Może ich misji naprawdę wróżone jest powodzenie?
Kiedy wchodził po schodach na wieżę Ravenclaw'u, w głowie miał już plany na następne dni, za które najprawdopodobniej znienawidzą się oboje z Alexem, ale nabiorą też do siebie czegoś, co w tych czasach było walutą cenniejszą od złota - szacunku.
[żaaaaaaaaaaaal]
[No i mamy wątek :)]
OdpowiedzUsuńZ gramofonów rozbrzmiewała muzyka popularnych zespołów, przy których zaproszeni uczniowie dostawali, wyrażonego w istocie ich chaotycznym tańcem, kopniaka w tyłek. Młodzieńczy zapał do alkoholu, a po nim do hulaszczej zabawy, dało się widzieć gołym okiem a nawet poczuć, gdy jakaś nie w pełni władzy swojego ciała czarodziejka wpadła na ciebie, a następnie kiwała swoim drobnym paluszkiem przed twoimi oczyma ze słowami na zapitej twarzy: „oh, przeplasiam” - bo wypiła za dużo i udawało jej się wydobyć z ust jedynie opłakane seplenienie.
Kristel do Wrzeszczącej Chaty przyszła dwie godziny spóźniona, co nie było żadną alternatywą. Nie w smak było jej przychodzić punktualnie, bo jeszcze wtedy impreza polegała jedynie na siedzeniu garstki osób na ławeczkach, dowcipkowaniu ze sobą i podjadaniu ciasteczek. W końcu przychodził ktoś, kto potrafił rozkręcić trochę całe przedstawienie, a pomagała mu w tym zwiększająca się liczba nadchodzących gości. Po godzinie zaczął lać się alkohol, zarówno znana nam wszystkim ognista whisky, jak i mugolska wódka. Uczniowie o słabszej głowie częstowali się kremowym piwem, ale nie jeden dał się skusić odrobiną słodkiego sherry. Ci bogatsi przynosili również szampana i brandy. Po dwóch godzinach zanikała ci motoryka, nie wiedziałeś gdzie się znajdujesz, ściany się przytłaczały a basy w granej piosence były stanowczo zbyt mocne. Mimo wszystko kręciłeś się wokół własnej osi i co jakiś czas wpadałeś na swoich pijanych kolegów. To oczywiście działo się z uczniami, którzy nie potrafili pić i mieszali ze sobą wszystkie dostępne alkohole, w dodatku pite w za dużych dawkach. Okrutną prawdą był fakt, że tacy ludzie byli zapraszani głównie dlatego, żeby ci o mocnej głowie mogli mieć się z czego pośmiać. Bo oni naprawdę wyglądali śmiesznie, nędznie i bardzo żałośnie. Nie trzeba było być wrednym człowiekiem, by poprzyglądać się z rozbawieniem na twarzy takim osobom. Dlatego Kristel przychodziła dwie godziny spóźniona. Wszystko miała wyłożone na tacy, dobrą zabawę i małe pozostałości alkoholu, by nie kusiło ją na spożycie go w hurtowych ilościach. Tak jak w domu, gdzie rodzice nalewali jej do kieliszka trochę wina z czarnego bzu, tak i tu stojąc pod ścianą upijała łyk po łyku co chwila oblizując ścierpnięte wargi. Patrzyła kto jest zaproszony. Nie było tu cichych, słodkich panienek i skromnych dżentelmenów. Wściekła Chata mieściła samych zasłużonych imprezowiczów.
Po upłynięciu trzydziestu minut Kristel została podpuszczona. Oprócz wina wypiła jeszcze trzy kufle kremowego piwa. Miała sprawność nad swoim ciałem, nad umysłem i zmysłami. Ale za to odwaga i pewność siebie wzrosły trzykrotnie, tak samo jak rozbawienie i chęć zrobienia „czegoś”. Czegoś śmiesznego, czegoś co było wyzwaniem. Dlatego jej koledzy postanowili jej taką rozrywkę dostarczyć. Wskazali na Puchona, Alexa Willisa.
- Idź do niego i go poderwij – Mówili. – Pewnie nie dasz rady, co? Nie dasz rady pocałować go jeszcze dzisiaj. – Podpuszczali ją, idioci. Ale w końcu Kristel nie miała nic do stracenia. Poderwie chłopaka, co będzie zapewne prostsze niż wypowiedzenie podstawowych zaklęć.
Odepchnęła się od ściany, podając swojemu koledze niedopity kufel. Wygładziła starannie swoją czarną sukienkę, poprawiła dekolt i rozpuściła włosy, spięte dotychczas w luźnego koka. Odchodząc, odwrócona do swoich kolegów plecami, pokazała im dwa środkowe palce. Z oddali dało się słyszeć swego rodzaju doping, który sprawił że dziewczyna przewróciła swoje duże oczy i wykrzywiła usta w grymas, który natychmiast zniknął, gdy przysiadła się do trzymającego w swoich dłoniach kieliszek sherry, alexa.
- Hej Alex, my się już znamy prawda? – Położyła mu swoją dłoń na ramieniu. Emanowała pewnością siebie, chłopak musiał to zauważyć. Z ust nie schodził jej uroczy uśmiech. – Jak tam, smakuje ci alkohol? Bo imprezę mamy świetną, to trzeba przyznać.
[Powinnaś być z siebie dumna w takim razie:D]
OdpowiedzUsuńOdruchowo sięga ręką do nieprzytomnego ciała chłopaka, ale w ostatniej chwili decyduje, że to niezbyt mądry ruch ponieważ nie chce jeszcze bardziej go zranić. Gdzieś ostatnimi resztkami podświadomości zanotował ruch po prawej stronie, mocne uderzenie w głowę i słowa jakiegoś chłopaka, który prawdopodobnie zaprzysiągł mu krwawą zemstę. Nie zważając na cokolwiek innego, ściska mocniej różdżkę w swoich palcach dodając sobie otuchy.
- Aresto Momentum – wypowiada głośno i w następnej chwili cofa się do tyłu, gdy niewidzialne nosze zostają wyczarowane. Odetchnął głęboko starając się nie panikować bardziej niż teraz. Chciał tylko odpłacić Aidenowi, a skończyło się na tym, że skrzywdził niewinną osobę. Ciągle trzymając różdżkę w górze, dźwignął się na nogi i badawczo oglądał sylwetkę chłopaka aby zanotować jakieś większe urazy, może krew, albo wystającą kość, ale na szczęśnie nic takiego nie zauważył. Parę obrazów rzucało im sceptyczne spojrzenia, gdy skierował ich wzdłuż korytarza, który wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Za wysokim oknem można było dostrzec kilkoro uczniów, którzy trenowali do meczu quidditcha. Dante ledwo mógł zarejestrować ich szybkie, sprawne ruchy, gdy z ostrym pociągnięciem miotły poszybowali do góry. Jeszcze raz rzucił spojrzenie na chłopaka, który unosił się tuż koło niego, ale tym razem dłużej zatrzymał na nim wzrok. Wyglądał tak spokojnie. Kręcone włosy Alexa rozsypały się wokół jego głowy, a blada cera wyostrzyła się w popołudniowym świetle. Praktycznie nigdy w życiu nie rozmawiali ze sobą, jedynie mijali pomiędzy innymi uczniami, ale mimo to Dante doskonale pamięta dźwięk jego śmiechu. Prawdopodobnie każdy na długo nie może zapomnieć owego brzmienia. Ponownie czuję nieprzyjemne szarpnięcie w okolicach serca. Niewiadomo kiedy stoi przed olbrzymimi drzwiami i puka w nie jak szaleniec.
- No już, już otwieram! – Słyszy donośny głos pielęgniarki, pani Pomfrey, a za chwilę zastaję ją w progu i zanim pozwoli jej się znów odezwać czy chociażby wykonać jakikolwiek ruch aby mógł wejść do środka, przepycha się koło niej. Ma wrażenie, że pani Pomfrey mówi do niego, coś w stylu: „Ach, tak proszę kochanieńki, rozgość się.”, ale ignoruję to i odwraca się do niej, na pewno musi wyglądać na spanikowanego ponieważ kobieta nagle milknie i wreszcie, do cholery, skupia swój wzrok na poszkodowanym Alexie.
- Nie chciałem proszę pani, naprawdę, to był głupi wypadek. Okej, przyznaję, zaklęcie rzuciłem specjalnie, ale nigdy nie chciałem zranić Alexa – wkłada w te słowa tyle szczerości ile potrafi i patrzy na szybkie ruchy pani Pomfrey, która kładzie ciało chłopaka na miękkim szpitalnym łóżku, a w następnej chwili pochyla się nad nim i bada ciało dłońmi, mrucząc coś do siebie pod nosem. – Wie pani przecież, że ludzie robią nieprzemyślane rzeczy, a potem tego okropnie żałują i ja się tak właśnie czuję, i strasznie, strasznie prze…
- Skarbie, zrób mi przysługę, zamknij się i przydaj się na coś – kobieta przerywa mu brutalnie i, tak, wcale jej się nie dziwi. Natychmiast przybiera skupioną minę i jest zdeterminowany by zrobić cokolwiek aby pomóc Alexowi. I swojemu sumieniu, które krzyczy z winy.
- Tylko jeśli będę mógł zostać przy nim tyle ile potrzeba – odpowiada uśmiechem na prychnięcie pielęgniarki i podchodzi bliżej łóżka.
Gdy pani Pomfrey kończy badać ciało chłopaka, Dante jest lekko przerażony diagnozą. Dwa złamane żebra, zwichnięty nadgarstek, skręcona kostka. Niby nie jest to nic co ich pielęgniarka nie mogłaby wyleczyć, ale mimo wszystko Dante nie może przestać czuć tego palącego uczucia w klatce piersiowej. I może troszeczkę jest zawiedziony ponieważ gdyby leżał tu Aiden (na tą myśl wcale, a wcale nie przeszywają go przyjemne dreszcze) Dante mógłby świętować po cichu w swoim pokoju, młodsze roczniki odetchnęły by z ulgą, a on sam, no cóż, nie kryłby się z uśmiechem na wiele dni. Jeszcze kiedyś mu się odegra, zaraz po tym jak ponownie trafi do skrzydła szpitalnego, a pani Pomfrey powita go jedynie z ciężkim westchnięciem i może nawet zaklepie mu już jego ulubione łóżko, które znajduję się na końcu sali. Tym razem jednak postara się o bardziej dokładny plan.
UsuńPrzechyla głowę na bok i patrzy na zabandażowane w kilku miejscach ciało chłopaka. Robi się coraz ciemniej za oknem, a jedynym źródłem światła jest lampka ustawiona na stoliku, która oświetla twarz Alexa. Czuję się coraz bardziej śpiący i nie może powstrzymać opadających powiek. Chociaż chciałby zostać w pełni świadomy do czasu póki Alex nie obudzi się kompletnie zdezorientowany i obolały, to nie wytrzymuję i w następnej sekundzie zawiesza głowę, i nawet sam nie wie w którym momencie zasypia.
Budzi go dopiero lekkie szarpnięcie w ramię. Tłumi ziewnięcie ręką, a potem przeciera knykciami oczy, zmywając z nich resztki snu. Do jego uszu dobiega głębokie westchnięcie, na co podrywa głowę do góry i spotyka się z zielonym spojrzeniem Alexa.
- Okej. Ktoś zaatakował mnie na korytarzu czy znowu spadłem z miotły i mam jakieś halucynacje? – normalnie na tą uwagę Dante zdobyłby się na uśmiech ponieważ każdy wie jak beznadziejny Alex jest w lataniu na miotle, ale nadal zżera go od środka poczucie winy, więc jedynie posyła mu długie spojrzenie spod zmarszczonych brwi.
- Ktoś zaatakował Cię na korytarzu – odpowiada niepewnie, teraz unikając jego wzroku i stara się patrzeć gdziekolwiek byleby nie na Alexa. – Umm, przez kogoś mam na myśli…mnie – poprawia się na krześle i z syknięciem sięga dłonią do karku naciskając palcami na spięte mięśnie od niewygodnego snu. – Ale to nie było umyślnie, musisz mi uwierzyć. Słuchaj, chciałem po prostu zemścić się Aidenie, pojawiłeś się w nieodpowiednim momencie i tak jakoś…wszystko się potoczyło. Nigdy nie chciałem Cię zranić, naprawdę, jesteś miłym chłopakiem i, och Merlinie, przepraszam, w porządku? – kończy bezradnie, a jego ręce opadają po bokach i zmusza się do spojrzenia na chłopaka leżącego przed nim. Wygląda jakby ledwo powstrzymywał się od śmiechu, zagryzając swoją wargę z uniesioną brwią. Dante jeszcze bardziej marszczy brwi, kompletnie wytrącony z równowagi ponieważ spodziewał się, że chłopak nakrzyczy na niego ostatnimi siłami jakie w sobie posiadał, może nawet każe mu się wynosić, ogółem, spodziewał się wiele, ale na pewno nie takiego zachowania.
Dante :)
Ignotus z całą pewnością był mistrzem manipulacji i gierek słownych. Potrafił wyczuć intrygę na kilometr i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, w co pogrywa Alex. I jeśli wahał się przez moment nad tym, czy pokazać, na co stać go i jego miotłę, to wynikało to z faktu, że toczył wewnętrzną walkę między usilnym pragnieniem nie poddania się machinacjom Puchona, a wrodzoną potrzebą popisywania się i udowadniania każdemu, kto się napatoczy, że ma ponadprzeciętne umiejętności.
OdpowiedzUsuńW końcu doszedł do sensacyjnego wniosku zgodnie, z którym fakt, że zdaje sobie sprawę z tego, iż ktoś próbuje nim manipulować automatycznie to uniemożliwia. Nawet, jeśli postąpi tak, jak pragnął tego manipulator.
Czując się, w związku z powyższym, w pełni rozgrzeszonym ruszył w stronę Puchona, a pokonawszy połowę dzielącej ich odległości, wsadził miotłę między nogi i sprawnie odbił się od ziemi, by już po chwili wznosił się kilkadziesiąt stóp nad ziemią.
Czuł… Wolność. Chyba, dlatego tak bardzo lubił latać. Momenty w powietrzu, były jedynymi chwilami, w całym jego życiu, w których czuł się tak naprawdę wolny. Od konwenansów, wymagań rodziców… Wolny od bycia Ignotusem Darkfitchem.
Na początku zrobił małe, powolne kółko. A później zaczął nabierać prędkości. Kiedy rozpędził Nimbusa niemal do jego maksymalnej prędkości, tak mocno, że pęd powietrza zaczął przyjemnie mierzwić jego skórę, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Skoro Alex tak bardzo chciał sprawdzić osiągi jego miotły…
Nie zastanawiając się zbyt długo, skierował miotłę w stronę Puchona i, już teraz z pełną prędkością, poszybował wprost na niego. Zobaczył niepewne spojrzenie chłopaka, który chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Pięćdziesiąt metrów od Willisa, dwadzieścia, dziesięć, pięć, metr… Kilkadziesiąt centymetrów od chłopaka pociągnął mocno miotłę w górę, a ta natychmiast zmieniła tor lotu i poszybowała prostopadle w górę. Wzleciał kilka metrów, po czym zawrócił i wylądował lekko na ziemi tuż obok Alexa.
- I jak się podobało? – zapytał uśmiechając się promiennie.
Duma go rozpierała.
Ignotus
[Tak, zawsze to powtarzam, że to Huffu trafia się kiedy ma się za dużo cech pozostałych domów, a nie przez ich brak! Przychodzę z zapytaniem o wątek, bo nie mogłabym sobie odpuścić takiej postaci jak Alex. Z pomysłami u mnie krucho, ale mogę coś ogarnąć, jeżeli chcesz, a jeżeli nie chcesz aż tak bardzo, to byłam szczęśliwa. Ale dla Alexa wszystko! (: ]
OdpowiedzUsuńCornelia
[Witam ponownie ;D. Tym razem piszę w imieniu Syriusza. Co byś powiedziała na to żeby Filch zabrał Alexowi coś bardzo cennego, albo niezwykle potrzebnego. Willis na pewno zapragnie to odzyskać, a zorientowawszy się, że jest to zadanie niezwykle trudne, zwróci się do specjalisty w sprawach beznadziejnych - Syriusza. Oczywiście wszystko ma swoją cenę, więc Black na pewno zażąda czegoś w zamian... Kwestia tego, czy cena, którą przyjdzie Alexowi zapłacić będzie warta tego, co chce odzyskać? ]
OdpowiedzUsuńAlex cały rozpromieniony po zgodzie Chan złapał ją za nadgarstek i zaczął gdzieś ją ciągnąć. O dziwo nie do biurka czy do stosów książek, ale szedł pewnie przed siebie omijając to wszystko. Dziewczyna zmarszczyła brwi, gdy stanęli przed pustą ścianą, zaraz też oddaliła głowę, kiedy w tym samym miejscu pojawiły się drzwi. Chłopak nacisnął klamkę, a gdy pchnął skrzydło cały kurz wzbił się w powietrze. Zaczęli kasłać z tego powodu. Tumany brudu kręciły się latając pomiędzy nimi. Każdy ich ruch, odznaczał się zmianą kierunku krążenia dymu.
OdpowiedzUsuń- Witaj w archiwach - rzekł lekko ochrypniętym głosem. Kurz powoli zaczął opadać ukazując bogactwo pomieszczenia. Wokół znajdowały się stosy rzeczy związanych przede wszystkim z wróżbiarstwem, ale nie tylko. Były również ruszające się zdjęcia, sterty zapisanych papierów. Chan zaczęła się rozglądać. Ten pokój bardzo jej się spodobał. Gdyby miała przy sobie swój szkicownik z chęcią usiadłaby nawet na tej zakurzonej podłodze i zaczęła rysować. W takich chwilach nic ją nie obchodziło, liczył się świat wyobraźni i przelania widoku na papier.
- Albo raczej w grobowcu prastarych przepowiedni. - z zamyśleń wyrwał ją głos Alexa. Zamarła na chwilę. Słowo "przepowiednia" było słowem tabu w jej słowniku. Spojrzała na loczkowatego chłopaka, który puścił jej nadgarstek i ruszył ku starej księdze. Chan przycisnęła ręce do klatki piersiowej. Znowu zaczęła się rozglądać, ale bardziej nerwowo. Tym razem spostrzegła kule, z jak gdyby zamkniętą błękitną mgłą w środku. Identyczne oczy miała w czasie przemiany. To był skutek uboczny jej nauczania animagii. Teraz usłyszała od Alexandra słowa, które wryły jej się w pamięć i odbijały echem w myślach. "Znajdziesz tu dosłownie wszystko". Złe zdanie dla niej, dla tej wygranej z przepowiedni. Wygranej, a zarazem przegranej, upadłej. Tak czuła się Chan w dniu spełnienia przepowiedni, która najprawdopodobniej leży gdzieś w tej sali. W niej kłębi się szarawy dym, który po przyjrzeniu wygłasza słowa prawdziwe, jakże zbyt prawdziwe. Wtedy wzdrygnęła się z dwóch powodów: swoich myśli, ale i też przerażającego pisku, który rozległ się po pomieszczeniu. Alex wybiegł do klasy, sprawdzając czy może to ktoś z zewnątrz. Chantelle jednak doskonale znała ten krzyk. Przeszyty bólem, potwornym bólem, którego nawet nie da się opisać inaczej prócz jednym słowem: Crucio.
Chłopak wrócił, a krzyk ponownie rozbrzmiał im w uszach. Tym razem bliżej niż wcześniej. Choć na początku blondynka przeraziła się, to do głowy napłynęła jej świeża krew Gryfonki. Wyjęła różdżkę i zrobiła kilka kroków przed siebie, lecz nagle zamarła. Przed nią potoczyła się szklana kula, która zatrzymana wydała z siebie raz jeszcze przerażający pisk. Pojawiła się znikąd, jakby coś ją tu przyciągało albo jakby ktoś specjalnie ją tu podrzucił.
Chan miała jakieś dziwne wrażenie, że zaraz pęknie. Kula zaczęła w przedziwny sposób drgać, dlatego dziewczyna wyciągnęła różdżkę przed siebie i nabrała powietrza w płuca.
https://drive.google.com/folderview?id=0B7W0nuvpkk_vRlB0RzJhZmVfV2M&usp=sharing
OdpowiedzUsuń[ Mam nadzieję, że działa. "Piękny" wąteczek, jedyny jaki powstał w wersji papierowej :D Liczę na to, że nie ma dużo błędów, rozczytasz się i jest znośnie :* ]
Lenka
Czuł wdzięczność do kogokolwiek kto postanowił dzisiaj nie użyć klątwy na innej osobie albo nie spadł z miotły zyskując kilku obrażeń ponieważ byłby bardziej niż skrępowany w obecności wścibskich oczu, a tak miał szansę porozmawiać na spokojnie z Puchonem.
OdpowiedzUsuńDoskonale wiedział, iż wzrok chłopaka zawieszony był na jego twarzy i przyglądał mu się z cieniem zainteresowania dlatego odwrócił głowę w bok i udał wielkie zainteresowanie płonącą święcą, po której biały wosk spłynął na złotą podstawkę, a po chwili zastygł. Jako dziecko uwielbiał maczać w nim palce i pokazywać swojej siost…Znów wrócił spojrzeniem do Alexa i zacisnął szczękę starając poradzić sobie z uwagą od strony chłopaka. Nie był przyzwyczajony do ludzi, którzy interesowali się nim dłużej niż kilka sekund.
- A więc chcesz mi wmówić, że próbowałeś rozprawić się z Aidenem? – usta Puchona ułożyły się w uśmiech, a potem z jego warg wydobył się ten dźwięczny, potężny, ale przyjemny dla uszu, śmiech. Był naprawdę zaraźliwy i Dante wbił sobie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, by nie pójść za jego przykładem i zaśmiać się w głos chociaż nadal był wytrącony z równowagi i nie miał pojęcia dlaczego Alex nie kazał mu spadać. Na słowa chłopaka jego policzki momentalnie pokryły się zdradzieckim rumieńcem, które chcąc zakryć, złapał ręką za jeden z nich, wściekle czerwony i przez moment miał ochotę zasłonić całą twarz, ale byłoby to zbyt dziwne, dlatego przystawił je jedynie do gorącej skóry i zadowolił się chłodnymi palcami, które nieco ostudziły temperaturę ciała.
Już wyrywał się do odpowiedzi aby wszystko wyjaśnić, ale następne słowa Puchona wprawiły go w taką zadumę, że siedział tam jedynie z otwartymi ustami jak idiota i nie mógł nadziwić ich znaczeniu.
- Szkoda, że ci się nie udało. Sam chętnie poharatałbym mu tę buziuchnę. Nie mam ci za złe, że mnie tu wpakowałeś. Widocznie należało mi się, nic nie dzieje się bez przyczyny.
Więc to jest to, wreszcie ktoś chciał mu pomóc, na dodatek ktoś kto był dla niego nieznajomym od początków nauczania w Hogwarcie, ktoś kogo zwykle mijał pomiędzy przerwami nie zaszczycając zbytnią uwagą. Poczucie czyjegoś zainteresowania jego osobą czy chociażby jego problemem, nawet jeżeli Puchon bardziej widział w tym dobry interes dla siebie niż dla samego Dantego, było tak obezwładniającym doświadczeniem, że nie mógł powstrzymać dalszego podekscytowania i pochylił głowę do przodu starając ukryć uśmiech.
- Skoro i tak już tutaj leżę…Z twojej winy – skulił się na te słowa, nadal dręczony uczuciem winy - może jednak mógłbym liczyć na jakąś przysługę z twojej strony?
Spojrzał spod grzywki na delikatny uśmiech Puchona, jego ciepłe oczy, tak inne od reszty kolegów z klasy (dopiero w dalekiej przyszłości miał uświadomić sobie, że właśnie w tym pustym szpitalu, z sześcioma łóżkami i zapachem najróżniejszych eliksirów, właśnie tutaj po raz pierwszy zaufał Alexowi) i kiwnął krótko głową ponieważ byłby w stanie zrobić naprawdę dużo aby odwdzięczyć się Puchonowi.
- Pozwól mi razem z tobą odegrać się na tym idiocie. Tylko tym razem potrzebny nam będzie nieco skuteczniejszy plan.
Odpędził od siebie nieprzyjemne myśli, - „On cię oszukuje”, „Zrobi to samo co inni, jeszcze się nie nauczyłeś idioto?” – w czasie kiedy jego ręka znów powędrowała do bolącego karku, kilkakrotnie naciskając opuszkami palców na wrażliwe miejsce i udawał, iż zastanawia się nad odpowiedzią chociaż każda komórka w jego ciele krzyczała w podzięce do chłopaka naprzeciw niego.
- Musimy zrobić to zanim Aiden dopadnie mnie ze swoją świtą i postanowi ozdobić moje ciało jeszcze większymi siniakami – roześmiał się na te słowa chcąc przekonać samego siebie, że to nic takiego, a w następnej chwili zamarł w miejscu zaprzestając ruchów ręką.
Ponieważ co jeśli Alex pomyśli, że użala się nad sobą i w ten sposób chce aby ulitował się nad biednym, cierpiącym piętnastolatkiem? Ze zdenerwowania znowu powrócił jego odwieczny nawyk i już po chwili kark pokrywało kilka pociągnięć paznokciami. Jak gdyby nic posłał mu sztuczny uśmiech i kontynuował - Ale masz rację, potrzebujemy dokładniejszego planu… Czegoś o czym Aiden będzie mógł myśleć przed zaśnięciem i budzić się z krzykiem w łóżku. Nie wycofasz się prawda? – rzucił mu błagalne spojrzenie i złożył mokre od stresu ręce na udach, pocierając nimi parę razy o szatę.
UsuńDante
Śniadanie, według wszystkich szanowanych uzdrowicieli w tym kraju najważniejszy posiłek dnia, dłużyło mu się w nieskończoność. Wybór jedzenia był dziś tak marny, jak jego apetyt, więc po prostu gapił się w talerz, będąc gotowym przyrosnąć do ławy, w oczekiwaniu na lepsze czasy.
OdpowiedzUsuń- Bastuś, twój orzełek leci. - Poczuł szturchnięcie kolegi z Dormitorium i uniósł wzrok w kierunku drzwi, przez które przechodził właśnie Alexander Willis, jego podopieczmy, któremu postanowił pomóć przez wzgląd na chęć ocalenia swojego honoru w oczach Domu Ravenclaw. Mógł zrezygnować, wszak został podpuszczony i to do tego w stanie wskazującym, ale White wolałby sczeznąć, niż tak po prostu się poddać. Słowo to w ogóle nie figurowało w jego słowniku i jeśli miałby paść tam, na stadionowej murawie z wycieńczenia, ze zdartym gardłem od wydawania poleceń, z łzami w oczach na widok porażek Willisa, to tak, był gotowy to zrobić. Przynajmniej wiedziałby, że próbował. Na dźwięk chichotów i niewyszukanych żartów z Puchona, Bastian skrzywił się nieco. Być może one wszystkie bawiłyby go w innym życiu, w innych okolicznościach, ale prawdopodobnie w tym gronie był jedyną osobą, która miała faktycznie okazję spędzić z Willisem trochę czasu i dość do wniosku, że ten jego sen o Quidditch'u to nie jest jakiś tam kaprys, to prawdziwe marzenie. Piękne marzenie. I ckliwość Bastka w tym momencie sama go niezmiernie zdziwiła, ale chciał pomóc Alexowi to marzenie spełnić. Nie musiał, tu już nie chodziło o zakład, on po prostu chciał.
- Dobra, wystarczy - mruknął, uciszając rozmowy. - Idę się za niego wziąć.
Odszedł od stołu, kierując się w stronę Puchonów. Alex siedział, pochylony nad talerzem, tyłem do niego, więc nie miał problemu z zaskoczeniem go.
- Młody, zbieramy się - powiedział i dopiero później do niego dotarło, że Alex jest przecież rok starszy. Przez to całe mentorowanie padło mi na mózg - pomyślał, krzywiąc się nieznacznie.
Bezczelny dzieciak. Co z tego, że, jeśli wierzyć papierom, był od Drew starszy, skoro zachowywał się jak rozpieszczony bachor, którego rodzice nauczyli, że może mieć wszystko? Fakt, Krukon popełnił taktyczny błąd, dając Alexowi tak szerokie do popisu, ale nie przypuszczał po prostu, że ukryte pokłady tak zaawansowanego sprytu i przebiegłości ujawnią się u lokowatego w najmniej odpowiednim momencie.
OdpowiedzUsuńCzy ktoś powiedział wam kiedyś, że honor i dotrzymywanie obietnic to ogromne zalety? BZDURA! Gdyby nie one, Drew bez problemu mógłby teraz wycofać się z zaproponowanego układu, mając wszystko i wszystkich tam, gdzie słońce nie dochodzi. Nawet świadomość wielkiego zawodu, jaki sprawiłby Alexowi.
Ale nie potrafił. Nieważne, jak bardzo chciał, nie potrafił zrobić przyjacielowi takiego świństwa i pozbawić go szansy na spełnienie marzenia; w dodatku jednego z rodzaju tych, któreprzez wzgląd na swoją irracjonalność i absurdalność nigdy nie miały wykroczyć poza granice wybujałej fantazji.
Nawet jeśli Alex zdecydowanie nadużywał sprzyjających okoliczności i poczynał sobie nazbyt odważnie, Drew nie miał zamiaru wycofywać się z oferty, którą sam zaproponował. Zapamięta to sobie. I zemści się. Dotkliwie. To na pewno. W swojej wieloletniej znajomości nie raz przerabiali ten układ. Ale teraz lepiej zabierze się już do gromadzenia składników potrzebnych do uwarzenia Eliksiru Wielosokowego. Wykradając je partiami z klasy profesora Slughorna, korzystając z przywilejów utalentowanego pupilka i wciskając nauczycielowi niewinne bajeczki, powinien zdobyć wszystko przed upływem tygodnia.
Teoretycznie zawsze pozostawała opcja, że Alex nie podoła powierzonemu zadaniu i to on będzie winny Drew przysługę. Burrymore wolał jednak nie ulegać złudzeniom.Gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości, że Alexowi grozi niepowodzenie, w ogóle nie przedstawiałby mu swojej oferty. Odwaga balansująca nieraz niebezpiecznie na granicy głupoty czyniła Puchona wprost idealnym kandydatem do tego zadania.
Pozostało czekać na potwierdzenie pozytywnych rezultatów w postaci zabójczej czupryny Slughusia.
Alex był uroczym Puchonem, z pewnym błyskiem w oku, co zdecydowanie działało na jego korzyść. Każdy, w tym ona, słyszał jak chłopak usilnie stara się utrzymać na miotle wystarczająco długo, by móc dostać się do drużyny Quidditcha. Jednak za każdym razem spadał, łamiąc sobie kości i będąc w następnej chwili przetransportowywany do skrzydła szpitalnego. Pewnie gdyby Kristel była kapitanem, dałaby mu wyjść na boisko za samą postawę, chociaż jeden raz, by mógł poczuć że w końcu mu się udało. A może po prostu myśli tak pod wpływem tych paru procentów w swojej krwi. Zazwyczaj żaden uroczy uśmiech nie jest wstanie jej złamać, jeśli coś ma być dobrze zrobione to musi być zrobione lepiej. Więc ostatecznie musiała przyznać, że zachowałaby się tak jak inni – oddaliła go z fiaskiem.
OdpowiedzUsuńCo jeszcze o nim wiedziała? Trudno było przypomnieć sobie coś więcej, w końcu był na siódmym roku, a dodatkowo dzielił ich dom. Teraz ma okazje poznać go, zagadać, a następnie sprawić, że chłopak sam da jej tego upragnionego całusa.
- Mogę się napić? – Trochę więcej alkoholu, znacznie więcej pewności siebie. Nie czekając na odpowiedź Alexa, nachyliła się lekko po kieliszek sherry i delikatnym gestem wyjęła go z rąk młodzieńca. Upiła łyk, ale na tym poprzestała. Trunek pewnie był prawdopodobnie jednym z najtańszych możliwych do zakupienia na rynku, w dodatku narobił jej chęci na spożycie szampana. Umieściła kieliszek na stoliku obok kanapy.
- Alex – zwróciła się do chłopaka, uśmiechając się równocześnie szeroko i przyjaźnie. – Powiedz mi, masz jakąś dziewczynę na oku? – Położyła mu dłoń na ramieniu, a następnie wskazała tłum tańczących imprezowiczów - Mogę poznać cię z każdą czarodziejką, jaką zapragniesz. No chyba że wolisz posiedzieć tu ze mną – Ostatnie zdanie wyszeptała mu do ucha, a gdy odstąpiła trochę od jego twarzy, zauważyła że jest skrępowany. Roześmiała się, by rozładować trochę atmosferę i niewinnie rozłożyła ręce w pytającym geście.
Zawsze ceniła sobie zdanie przyjaciela i starała się chociaż w małym stopniu podążać jego radami. Jak widać, w sprawie Pottera, rady Alexa były wręcz bezwartościowe. Do czasu. Wszystko się zmieniło, a ona durna jeszcze dziś dolała oliwy do ognia! Nie chciała zachowywać się jak dziecko, ale najwidoczniej to było silniejsze. Wszystko zaczęło ją przerastać i przestała dawać sobie z tym radę, bo jakby nie było jest jeszcze nastolatką!
OdpowiedzUsuńPrawie się opluła, ledwie powstrzymując się od kąśliwego komentarza. Była zdenerwowana, więc trudno jej się było skupić na składni. Przecież on doskonale wiedział, o co i o kogo jej chodzi, ale nie, najlepiej jest najpierw wytknąć głupie błędy gramatyczne!
- Więc dlaczego tego nie zrobiłeś, co? Gdybyś w odpowiednim momencie w ogóle wyprowadził mnie stamtąd, albo chociaż.. no nie wiem, powstrzymywał Pottera przed podejściem to nie doszłoby do tego wszystkiego! – Założyła ręce na piersi i odetchnęła głęboko. Mogła krzyczeć, denerwować się, wyzywać na Alexie, ale to niczego by nie zmieniło. A zwłaszcza tego, że cała ta chora sytuacja to tylko i wyłącznie jej wina.
Nikt nigdy nie powiedział, że Lily Evans jest osobą z zaburzeniami emocjonalnymi. Byłaby taka jak wcześniej, gdyby tylko nie ten cholerny okularnik, przez którego większość ludzi wyrobiła sobie niepochlebną o niej opinię. Wszystko zaczynało się i kończyło właśnie na Nim.
- Dzisiaj to tak samo wyszło. Zwykły impuls! Byłam strasznie zdenerwowana, a on.. no wiesz on.. – Zacięła się, uświadamiając sobie, że się tłumaczy. Cholera jasna! Nie chciała się tłumaczyć, to nie było w jej stylu.. – Ja już chciałam inaczej.. serio. Prawie wszystko zmienić, ale to dzisiejsze coś.. to.. teraz wszystko na nic. Spierdzieliłam co? Jestem do niczego mam rację?
Spojrzała na niego lekko przymrużonymi oczami. Zjechała plecami w dół i usiadła na zimnej podłodze. Spuściła głowę, ukrywając twarz w rudych włosach. Jeszcze chwila, a z jej oczu wypłynie potok łez.
Lily
Drugą rzeczą na świecie, która najbardziej przerażała Chantelle był bogin. A to tylko dlatego, że przybierał formę tej pierwsze na liście.
OdpowiedzUsuńJak jednak miała zamienić własną siostrę w coś śmiesznego? Jak miała zamienić bliską osobę w coś zabawnego? Jak miała śmiać się z bliźniaczki, która ją torturowała? Po sali jednak rozległo się odpowiednie zaklęcie, nic ono jednak nie pomogło. Przed sobą nadal widziała drugą siebie. Tę złą wersję Chan.
I wszystko od tego momentu potoczyło się szybko. Alex dołączył się do unicestwienia bogina i już kilka chwil później na ziemi leżała kolejna sterta kurzu.
Historia zatoczyła koło. Znowu pokonała swoją siostrę. Ten moment, który tak bardzo chciała zapomnieć cały czas wije się za nią, jak jadowity wąż i kąsa. Kąsa i przypomina sumieniu Chantelle, co zrobiła.
- Wiesz czemu nienawidzę wróżbiarstwa? - zapytała nagle przenosząc wzrok na Alexa. Szybkim krokiem podeszła do niego i stanęła tuż przed nim. - Całe życie przez jedną pieprzoną przepowiednię, żyłam ze świadomością, że któregoś dnia ona będzie mnie torturowała - wyciągnęła rękę wskazując na kupkę popiołu, jednak nadal patrzyła wprost w oczy chłopaka. Jej natomiast zaszły mgłą.
- I w ostatnie wakacje nadszedł. Półtora miesiąca mogłam codziennie poczuć jak działa zaklęcie Cruciatus. Czy ty wiesz, jaki to jest ból? - w tym momencie po jej twarzy spłynęły dwie krople przezroczystej, słonej cieczy. Chan nawet nie pokusiła się o ich wytarcie, bo doskonale wiedziała, że jeżeli zetrze te, za chwilę i tak popłyną kolejne stróżki. - Czy ty wiesz jaki to jest ból patrząc na torturowanych przez nią rodziców? Trzymała ich w klatce, jak zwierzęta. Własnych rodziców - dodała już szeptem, bo coś w gardle zablokowało jej głos. Przełknęła ślinę, starając się zlikwidować przeszkodę w mowie. Przez ten czas odkręciła głowę i odeszła kilka kroków spoglądając na miejsce, gdzie przed chwilą stał bogin przypominający jej siostrę.
- To wszystko zrobiła moja siostra bliźniaczka. Te same włosy, ta sama twarz, wzrost, a tak bardzo byłyśmy od siebie różne - dodała już spokojniej. Przez chwilę miała pretensje do Alexandra, że tak bardzo lubi wróżbiarstwo. To właśnie ta dziedzina magii zniszczyła jej życie. Od zawsze wiedziała kim będzie ona, a kim jej siostra.
- Mało zrozumiałe, prawda? - spojrzała na Alexa, do którego znowu podeszła. - Może i powiedziałabym ci całą przepowiednię, bo z pewnością znajduje się gdzieś w tej sali. Ale najprawdopodobniej wtedy odejdziesz - westchnęła cicho - odejdziesz, wiedząc tak dużo o mojej historii, której nie zna nikt - mówiła w dosyć specyficzny sposób. Raz przyśpieszała, zaraz jednak zwalniała. W czasie kiedy to mówiła, zastanawiała się dlaczego aż tyle mu powiedziała. W jakiś dziwny dla niego sposób powodował sobą, że Chan chociaż poznała go dzisiaj to była mu w stanie zaufać. Albo po prostu musiała to z siebie wyrzucić. Nie wiedziała jednak, czy może przekazać mu wszystko, co ma w sobie. Bała się tego, że jeżeli ona się przed nim otworzy, to on odejdzie, zostawiając ją samą. A samotności Chan miała już dosyć, już dłużej tak nie chciała.
Usłyszawszy jego odpowiedź, od razu zrozumiała co się szykuje. Była pewna, że chłopak wcale nie przejmuje się jej stanem zdrowia, a jest to kolejna gra którą zaczynali. Tak, to Alex był tym złym, ale Lenka też miała swoje grzeszki. Logiczne, że gdy jej biedne myszki zamieniły się w puchary, a ona jeszcze nie wiedziała jak je odczarować, musiała odegrać się na winowajcy. Głównie przez Alexa i tylko po to by się na nim rewanżować przy każdej wizycie w Hogsmeade odwiedzała sklep Zonka.
OdpowiedzUsuńPo kolejnym zdaniu jakie padło z jego ust, musiała przyznać, że trafił się jej bardziej elokwentny partner. Bo Adam jedynie mruknął coś w stylu „tak, tak, naprawdę zachwycająco” po czym zrobił się cały czerwony. Biedny chłopak, chyba umierał ze stresu. Lena wiedziała, że to podstęp Alexa, ale nieświadoma Emma szalała z radości. Jej oczy błyszczały, a mina wyrażała pełne samozadowolenie. Gdyby nie to, że musiała grać panna Cossaco wywróciłaby oczami i mruknęła „błagam, uspokój się dziewczyno”. Jednak zamiast tego, uśmiechnęła się niby to zawstydzona. Żałowała, że nie potrafi się rumienić na zawołanie, no ale nie można mieć wszystkiego.
Chciała coś odpowiedzieć słownie lub grymasem twarzy na jego wyzwanie, ale w tym momencie kelnerka przyniosła im menu. Lenka chwyciła swoje, wcześniej rozejrzawszy się po kawiarence. Jeśli ktoś chciał iść do „najromantyczniejszego”, a przy tym najbardziej kiczowatego miejsca, powinien wybrać właśnie to. Z powodu zbliżających się walentynek, już teraz można było tam znaleźć na każdym kroku serduszka, wszystko tonęło w różu i czerwieni, a jeśli już ktoś siedział przy stoliku, to właśnie same pary… Ale wracając do karty. Blondynka szybko prześledziła ofertę, a na widok jednego z deserów jej twarz pojaśniała. Podniosła głowę, uśmiechając się promiennie i słodziutko.
- Może weźmiemy wspólnie „Amortencję” – zaproponowała z entuzjazmem, jeden z deserów dla dwojga. Ten szczególnie się jej spodobał ze względu na nazwę, ponieważ taką samą nosił eliksir miłosny. Przy okazji już planowała, że zje wszystko co najlepsze.
Przedstawienie trwa. Gdy tylko zaproponowała deser, udała zamieszaną:
- Znaczy… Nie wiem, jeśli chcesz… W końcu to nasza pierwsza randka… - rzuciła niby to zawstydzona, akcentując prawie niezauważalnie słowo randka. Odgarnęła „nerwowo” włosy z twarzy, ale kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, przez jej twarz przemknął złośliwy uśmieszek.
Lenka
[Cześć i czołem. Znajdzie się chęć na wątek? Chyba nawet mam pomysł... trochę dziwny, uprzedzam z góry.]
OdpowiedzUsuńCatherine Greene
[Witam witam, przychodzę z pomysłem :D
OdpowiedzUsuńNoelle też jest taką przytulanką, czy wiesz co to znaczy? :3]
Noelle Westley
[W kwestii wątku, to się odezwę na GG, bo to trochę bardziej skomplikowany pomysł.]
OdpowiedzUsuńCatherine Greene
Żegnani zaciekawionymi spojrzeniami posyłanymi w ich stronę z każdego, nawet najdalszego kąta sali, wyszli z pomieszczenia, rozdzialając się tym samym w celu dotarcia do swoich Dormitoriów, a konkretnie kurtek się w nich znajdujących. Wyjście na zewnątrz w samym mundurku zakrawało o czyste szaleństwo, więc zawarli niewerbalną umowę, że za kilkanaście minut spotkają się w tym samym miejscu i każdy ruszył w swoją stronę.
OdpowiedzUsuńBastian nienawidził zimy i nie miał pojęcia, który raz wymawiał w myślach to zdanie, niczym mantrę, kiedy wystawiał się na wiatr i mróz boleśnie szczypiący policzki. Uczucie to jeszcze bardziej potęgowała prędkość, którą osiągał będąc na miotle. Gdyby mogli, zawodnicy zmienialiby się w latające sople lodu i chyba tylko zaklęcia ratowały przed urzeczywistnieniem tego stanu.
Szatnia jednak, dzięki Merlinowi, była ogrzewana, więc Bastian z ulgą zdjął kurtkę i wskoczył w swój strój z naszywką kapitana na piersi i ramionach. Był dopasowany, ciepły i Bastek czuł się w nim tak swobodnie jak w swojej własnej skórze.
Idąc w ślad za Willisem, wziął swoją miotłę i wyszedł na murawę stadionu, która teraz pokryta była dość wysoką, nierównomierną skorupą utworzoną ze śniegu i lodu, na tyle słabą, że nogi zapadały się w niej prawie do samych kolan.
Odruchowo rozejrzał się po trybunach i jego oczom również nie umknął pewien interesujący obrazek: mianowicie czwórka, sądząc po barwach szalików, Gryfonów, którzy oczekiwali na przedstawienie. Cóż, Bastian nie miał zamiaru odbierać im tej wątpliwej przyjemności. Poza tym, na Boga, Alex nie powinien odczuwać żadnego skrępowania, wszak jego miotlarskie wyczyny widziała cała szkoła, a jeśli Huncwotom przyjdzie do głowy próbowanie jakichś numerów, to tak się składa, że w królem w tym stadionowym królestwie był nie kto inny jak White.
- Na początek kilka rundek na miotle. - Niedbale zatoczył w powietrzu koło. Chłopak już siadał na miotłę, kiedy Bastek dodał: - A tak właściwie, to na jakiej pozycji chciałbyś grać?
Było to w sumie kluczowe pytanie, jeśli chodziło o dalszą edukaję Alexa, a w sumie Bastian nie miał jakoś wcześniej okazji do zadania go.
Uśmiechnął się złośliwie widząc, jakie wrażenie zrobił na Alexie jego manewr. Puchon odetchnął ciężko i, próbując przybrać jak najbardziej obojętny wyraz twarzy, powiedział:
OdpowiedzUsuń- Nie było źle. Na pewno poleciałbyś lepiej, gdybyś nie starał się popisać i wykazać, jaki jesteś w tym wspaniały. – Ignotus zmarszczył brew, a jego twarz przybrała nieodgadniony wyraz. Ze spokojem słuchał słów, które wypowiadał Puchon. - Prędkość zadziwiająca, ale widziałem lepszych zawodników. Rozproszyła cię trochę myśl o mnie, patrzącym na ciebie. Może i minimalnie, ale jednak. Jakie to miłe uczucie gościć w umyśle Ignotusa Darkfitcha.
Na ustach Ślizgona zamajaczył niewyraźny uśmiech, który niemal natychmiast zastąpił typowy, cyniczny wyraz twarzy.
- Gdybyś kiedykolwiek w istocie zagościł w umyśle jakiegokolwiek Darkficha – zaczął i z gracją zeskoczył z mioty – to byłaby to prawdopodobnie ostatnia rzecz, jaką zrobiłbyś w życiu.
Jego stopy zapadły się w grząski grunt, a buty, co poczuł już po sekundzie, zaczęły przeciekać. Przez myśl przemknęło mu, że już dawno powinien zainwestować w nowe obuwie sportowe, ale z całą pewnością należał do osób, które noszą daną parę do chwili, gdy ta nie zacznie się rozpadać w proch. W końcu buty są najwygodniejsze, na chwilę przed tym, jak odpadnie im podeszwa.
Pokręcił głową, wyciągnął stopy z błota i postawił je na twardszym gruncie.
- Wydaje ci się, że była w stanie rozproszyć mnie myśl o takim małym, nic nieznaczącym robaku, jak ty? – kontynuował strzepując sobie ze spodni paprochy. – Chyba masz trochę wypaczony ogląd na wszechświat, kolego.
Igotus roześmiał się głośno, ale jego śmiech zdecydowanie wyzbyty był jakiejkolwiek wesołości. Buta Alexa kojarzyła mu się z zuchwałością innego chłopaka – Bastiana White’a, którego nie znosił z kilku całkowicie autonomicznych, odrębnych od siebie powodów. Sama myśl o kapitanie Krukońskiej drużyny Quidditch skutecznie zepsuła mu humor. Ściągnął usta w wyrazie skrajnej pogardy.
- Zresztą może bym się przejął tym, co mówisz choć odrobinę bardziej gdybyś miał jakiekolwiek pojęcie na temat latania. Panie ile razy nie dosiadłbym kija ląduje w Skrzydle Szpitalnym w stanie krytycznym.
Przez myśl Darkfitcha przemknęło spostrzeżenie, że jeśli Willis nie zniknie mu z oczu za pięć sekund może wylądować w szpitalu z przyczyn całkowicie niezależnych od Quidditcha, mioteł i latania. Odetchnął głośno i odliczył w myślach od dziesięciu do jednego.
Ignotus
[ Ten pierwszy gif jest genialny, nie mogę przestać się na niego gapić. No i cześć :D ]
OdpowiedzUsuńM. MacDonald
Kiedy splótł z nią palce, na jej policzkach wykwitły gorące rumieńce. Sama nie do końca rozumiała reakcje swojego ciała na przyjaciela. Przecież nie zrobił nic takiego - po prostu trzymał ją za rękę. Jak przyjaciel, prawda?
OdpowiedzUsuńRuszyli korytarzem powoli, ciesząc się uniknięciem Filcha. Mimo że miała odznakę, teoretycznie powinna skończyć dyżur, a Alex, który nie jest prefektem, wzbudziłby podejrzenia woźnego. Spotkania z Filchem rzadko kończyły się bez szlabanu i ze stałą liczbą punktów Domu.
Dopiero po chwili dotatły do niej słowa chłopaka. Prowadził ją do Pokoju Życzeń, zamiast do Pokoju Wspólnego. A Pokój Wspólny Puchonów jest przecież... Zagryzła wargę, powstrzymując się od kilku pytań, cisnących się jej na usta. Nie chciała psuć tej chwili i rozganiać nadziei, która nieśmiałą iskierką zapłonęła w jej sercu.
Po chwili dotarli przed... ścianę. Melissa myślała, że zabłądzili w plątaninie tajnych przejść, zaraz jednak chłopak pewnie dotknął jednej z cegieł i tym samym otworzył im przejście. Wyszli, wciąż ze splecionymi palcami na korytarz.
[Czy to prawda? Czy ja serio dosłownie skończyłam Ci odpisywać?! Tak, wiem, ja też jestem w szoku, haha.]
OdpowiedzUsuńDante, zaraz po tym jak Alex pozbył się jego najgorszych obaw, pozwolił sobie na wzięcie głębszego oddechu. Rozluźnił się nieco na krześle i z trudnością powstrzymywał się od wylewnych podziękowań. I nawet jeżeli wciąż gdzieś w jego podświadomości wszystko mówiło mu, że nie powinien tak łatwo dać się oszukać to Dante nie pozwalał tym głosom przybrać na sile. Może tak bardzo potrzebował kontaktów z kimś innym niż jego najlepszym przyjacielem, że skutecznie ignorował konsekwencje całego zdarzenia. Zresztą Alex nie wydawał się być jak reszta. Nie, Alex wydawał się być osobą, której można zaufać chociaż Dante w tamtej chwili nawet nie rozważał tej opcji.
Z lekkim niepokojem patrzył na poczynania chłopaka, który podciągnął się na łóżku z grymasem na twarzy po czym wygodnie oparł ciało o poduszki. Coś znowu szarpnęło w okolicach serca Dantego, ale starał się zachować kamienną twarz.
Eliksir wydawał się być dobrym pomysłem chociaż on sam nie należał do najlepszych czarodziejów z tej dziedziny i czasami zawartość jego kociołka przybierała odwrotny kolor do zamierzonego albo jeszcze lepiej, przyozdabiała szatę jemu i kilku chłopakom, którzy znaleźli się w nieodpowiednim czasie. Z drugiej strony nie był taki najgorszy i często (choć po wielu próbach) udawało mu się dokończyć to co zaczął. Nie miał pojęcia czy Alex posiada większe umiejętności, ale miał głupią nadzieję, że tak jest i wszystko pójdzie zgodnie z planem, który oboje mają opracować. Chciał by w końcu Aidenowi dostało się za te wszystkie lata, za to, że Dante bał się jak nigdy i zamiast spędzać czas w Hogwarcie jak inni, on nigdy nie czuł się tu bezpieczny. Oczywiście mógł poskarżyć dyrektorowi, ale co by to zmieniło? Cała wieść rozniosła by się po szkole, a nikt nie dawałby mu spokoju. Może nawet rodzice patrzyliby na niego nie tylko z rezygnacją, ale z czymś czego Dante nie mógłby znieść, z łaską. Chciał jedynie spokoju bez sensacji, bez plotek, dlatego naprawdę posiadał wiele nadziei w cały ich plan, w Alexa choć tego nie przyznałby nawet sobie. Również świadomość, iż ktoś taki jak Aiden mógłby budzić się w nocy, łapiąc oddech tak gwałtownie jakby znajdował się pod wodą, ze strachem, który przesiąkł by do jego kości i nie opuścił go na wiele miesięcy, sprawiała Dantemu nieopisaną satysfakcję. Niemal chciałby być obserwatorem tego wszystkiego; małą widownią Aidena, gdy ten miota się po łóżku i zaciska mocno zęby, wszczepia paznokcie w kołdrę jakby od tego zależało jego życie, mógłby nawet krzyczeć do zdarcia gardła; Dante nie miałby nic przeciwko, lubi dobre, emocjonujące przedstawienia. A to wszystko spowodowane byłoby eliksirem wytworzonym przez niego i Alexa. W jego głowie całość brzmiała idealnie i nie mógł się już doczekać aby zabrać się do roboty. Chociaż wiedział, że musi czekać aż Alex będzie pełen sił to nadal nie ostudziło jego zapału.
Prześledził wzrokiem ruch dłoni Puchona, gdy ten wplątał palce w swoje ciemne loki, które zaraz znów opadły mu na czoło. Dante odwzajemnił uśmiech chłopaka, a jego słowa wciąż obijały mu się po głowie. „Jakkolwiek nam to nie wyjdzie, wiedz, że możesz na mnie liczyć.” Było w nich coś pocieszającego, coś co przynosiło ulgę i ciepło na sercu Dantego. Musiał przyznać przed sobą, iż mimo palącego poczucia winy…Nie żałował tego co się stało. Zyskał kolejną szansę zemsty, a co najważniejszego: dobrego kolegę.
- Nie wiem jak ty, ale często udaję mi się wykonać eliksir bez powodzenia…Ale, no cóż, nawet to nie jest mnie w stanie powstrzymać. Wymyślimy coś, gdy tylko znów będziesz na siłach – powiedział mocnym głosem i popatrzył na niego z przekonaniem. Zaraz jednak zmarszczył brwi i spiął ponownie mięśnie ponieważ… - Pewnie chcesz wiedzieć jakie obniosłeś obrażenia? Um, masz dwa złamane żebra – zaczął niepewnie, patrząc wszędzie ale nie na Alexa. Podłoga wydawała się być bardzo interesująca w tamtym momencie. – Zwichnięty nadgarstek i skręconą kostkę. Pani Pomfrey mówiła, że już jutro będziesz mógł wrócić do dormitorium więc to chyba jedyna dobra wiadomość na dzisiaj.
OdpowiedzUsuńNa usta jednak przychodziły mu się inne słowa. Chciał powiedzieć przepraszam, po raz kolejny, ale zachował to dla siebie i miał nadzieję, że gdy w końcu popatrzył na Alexa ten mógł dostrzec jak bardzo jest mu przykro.
Dante
Dostrzegłszy czuprynę ciemnych loków wyzierającą niepewnie przez uchylone drzwi, Drew w ostatniej chwili powstrzymał się przed rozciągnięciem warg w przebiegłym uśmiechu, który po prostu sam pchał mu się na twarz. Cóż za szczęśliwe zrządzenie losu! Obaj z Alexem, motywowani ściśle wiążącymi się ze sobą pobudkami, wybrali na odwiedziny u biednego profesora identyczną porę. Tyle że Drew swoją misję zakończył właśnie pełnym sukcesem, nawet specjalnie się przy niej nie nagimnastykowawszy. Slughorn jadł mu z ręki gdzieś od początku drugiej klasy - kiedy to, ukończywszy w połowie lekcji eliksir wywołujący czkawkę, Krukon w celach „rekreacyjnych” samodzielnie uwarzył niewielka porcyjkę Wywaru Żywej Śmierci - ale zdecydowanie nie zamierzał wykorzystywać tego faktu, by ułatwić zadanie Puchonowi. Wręcz przeciwnie: biorąc pod uwagę, że jego niezachwiana dotychczas pozycja w drużynie ostatnio przechodziła poważne turbulencje, zszarganie reputacji przez popisy quidditchowego antytalencia (czyt. Alexa) były mu wybitnie, ale to wybitnie, nie na rękę. Nie zamierzał więc biernie czekać na rozwój sytuacji, lecz bezwzględnie pozbawić Willisa cennego elementu zaskoczenia i zmusić go do natychmiastowej improwizacji. Skoro Drew i tak prędzej czy później odczuje na własnej skórze nieprzyjemne konsekwencje niefortunnego układu - o co z pewnością zatroszczy się nieodłączny towarzysz Alexa, pan Pieprzony Fart - niech Puchon, w ramach uczciwej rekompensaty, zapewni mu chociaż odrobinę rozrywki.
OdpowiedzUsuńNo, przedstawienie czas zaczynać!. Trzeba pomóc głównemu aktorowi pokonać uciążliwą tremę i wyciągnąć go zza kurtyny na środek sceny? Już się robi. W samo centrum blasku reflektorów.
- Profesorze, chyba ma pan gościa. - Drew najuprzejmiejszym w świecie tonem zaanonsował Slughornowi przybycie trzeciej osoby, po czym odwrócił się i skierował swoje słowa bezpośrednio do przyjaciela - Alexander, słońce, nie czaj się tak za tą framugą. Pan profesor jeszcze gotów pochopnie wywnioskować, że sprowadzają cie tutaj jakieś niecne zamiary, typu: niemądry zakład albo bezsensowny kawał, a przecież tego na pewno byś nie chciał.
Ku swojej uciesze, Drew dostrzegł na twarzy Slughorna cień konsternacji.
- Czego chcesz, Willis? - ton nauczyciela nabrał podejrzliwej szorstkości, która we wcześniejszej rozmowie z Krukonem nie pojawiła się nawet na chwilę.
- To ja może nie będę przeszkadzał - Burrymore wychwycił idealny moment na dyskretne wycofanie się - Jeszcze raz serdecznie dziękuję za pomoc, panie profesorze. Jestem pana dłużnikiem. Do zobaczenia na jutrzejszej lekcji.
Trzymając w dłoni słoiczek muszek siatkoskrzydłych, skierował swoje kroki w stronę wyjścia, po drodze obdarowując Alexa niemym „powodzenia” oraz dołączonym w pakiecie hultajskim uśmieszkiem. Całkowicie „przypadkiem" nie domknął do końca drzwi, by móc, możliwie bez zakłóceń, nacieszyć uszy tragikomicznym dialogiem.
„No, Alex, pokaż na co cie stać. Taka fantastyczna szansa na połamanie sobie żeber po upadku z miotły i skompromitowanie mnie za jednym zamachem raczej nie powtórzy się szybko.”
[It's showtime :DDD]