Dzień jak każdy inny. Błękitne niebo, żółte słońce i szare mury zamku. Grupki roześmianych uczniów spacerują po błoniach. Tylko moja mina nie jest zbyt wesoła. Pożegnałem już wszystkich.
- Żegnaj Ari, Chloe, Chan, Melisso, Evo, Josephine, Andrestazjio, Emilly, Elso, Mery, James, Jace... Kate.....
O każdym z nich mógłbym powiedzieć wiele ciekawych słów. Każde z nich było inne i tą innością mnie fascynowało.
Kate mnie nienawidziła i wołała po nazwisku, aż do dnia kiedy zrzedła mi mina. Stwierdziła, że tak być nie może. Jace chyba nadal ma ochotę mi przyłożyć i prędko bym tego nie zmienił. Cóż. James. Tego podziwiam do tej pory. Gryfon z przyjaciółmi, dobrą opinią i pokręcony. Zazdroszczę mu całym sobą, a jednocześnie cieszę się, że nim nie jestem. Przynajmniej było z kim powariować. Mery za bardzo nie znam, ale głos ma cudny. W sumie wiem o niej tylko tyle. Elsa zarobiła ze mną szlaban i uznała go za przyjemny, więc chyba nie było źle. Emilly.... to moja żeńska wersja. Świrnięta i z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Andrestazja - pani perfekt naczelna. Przymykała oko na moje wybryki i ignorowała mnie, aż uznała, że jej się przydam. I dobrze. Jo nazwała mnie stopniałym szarym wymoczkiem, co pamiętam do dziś. Niesamowite. No powiedzmy szczerze. Kto zna eskimoskie obelgi? Eva. Cóż mógłbym powiedzieć. Nigdy nie zapomnę przygody nad jeziorem i szczerej rozmowy przy Whiskey. Dużo jej o sobie powiedziałem. Do teraz myślę czy nie za dużo. Melissa ciągle się rumieni, a nasze kontakty zerwały się po przygodzie w Hogsmeade. Nie wielu znosi przygody ze mną, więc się jej nie dziwię. Chan stała się powierniczką moich smutków, a ja części jej tajemnicy. Naprawdę przydają się tacy ludzie. Chloe chciałbym przeprosić. Marzę o tym, by mi wybaczyła. Ta noc na wierzy astronomicznej była niezapomniana. Nigdy nie pozwolę sobie zapomnieć zwisania głową w dół z barierki z nią u boku. No i Ari. Już jej powiedziałem, by opiekowała się Salazarem. Ostatnio się zżyliśmy - wspólna przygoda łączy ludzi - a teraz ja muszę odejść na dłużej.
Czy którekolwiek z nich będzie o mnie pamiętać? Czy moje relacje z nimi się nie zmienią, gdy wrócę? Dlaczego boję się zapomnienia? Może dlatego, że doświadczyłem go tak wiele razy. Nie chciałbym, żeby powtórzyło sie to i teraz. Przecież nie znikam na zawsze. To ojciec chce nauczyć mnie dyscypliny i wysłać wśród "porządnych" mugoli na kilka tygodni. Mam doświadczyć izolatki od magii i kary za bycie sobą. Dlaczego tak bardzo mu zależy na moim cierpieniu?
Stawiam kolejne kroki w stronę dyrektora, który pożegna mnie na ten dłuższy czas. Uśmiecha się obłudnie. Ciekawe czy do kogoś się nie uśmiecha.
- Opuszczasz nas ?- mimo, że to pytanie retoryczne, mam ochotę odpowiedzieć i to przecząco.
Jednak żadne słowo nie chce się wydobyć z mojego gardła. No bo niby, co mam powiedzieć? Żeby pilnował, by nikt nie zajął mojego łóżka? Żeby przypominał dzień w dzień, że istnieję i wrócę? Żeby raz jeszcze pożegnał tych wszystkich ludzi w moim imieniu? To wszystko jest pozbawione sensu. Przez ten długi czas będę żył bez serca, które zostaje tu - z tymi, na których mi zależy, z tymi, którym zdaje się zależeć na mnie.
Jestem pustym istnieniem. Nie da się żyć bez serca. Jestem samym ciałem. Ciało nie istnieje bez serca. Serce istnieje bez ciała. Jestem żywym umarłym. Nie ma życia bez serca, jest życie bez ciała.
Mój wzrok wychwytuje potężną sylwetkę ojca. W głębi mojego gardła układają się słowa "expecto patronum". Nogi chciały by uciec, poprowadzić mnie w głąb Zakazanego Lasu i wrosnąć w tamtejszą ziemię. Ciało chce się bronić. Tak bardzo chciałbym zostać. Nie musieć znosić tych bezlitosnych spojrzeń, a przecież nim dostałem list było inaczej...
"- Tatusiu....
- Co Jackie - uśmiechał się z miłością, która biła z jego oczu.
- Stłukłem kolano..... - podszedłem do czarodzieja ze skruszoną miną.
- Oj. Chodź do tatusia na apka - mężczyzna podniósł usadził mnie na swoich kolanach.
Gładził moje kolano i uśmiechał się z czułością.
- Tato, a kochasz mnie z obdartym kolanem?- uniosłem wystraszone oczy.
- Kocham cię z każdym zadrapaniem i z każdym głupim pomysłem - mężczyzna raz jeszcze przytulił mnie do piersi."
Potrząsam głową przecząco. To już nigdy nie wróci. Nie ma na co liczyć. Po raz kolejny mówię "do widzenia", tym razem do dyrektora. Potem moje ciało, bez serca, podąża do rosłego mężczyzny. Nasze zimne spojrzenia się spotykają.
- Dlaczego w roku szkolnym? - pytam jeszcze z wyrzutem.
- Żeby bardziej zabolało - odpowiada i dumnie unosi głowę.