26 kwietnia 2014

Myślę, więc kłamię


Nathan Rivers
ur. 13 sierpnia 1960 roku w Londynie
½ krwi angielskiej, ¼ chorwackiej i ¼ polskiej | w połowie magiczna
13 cali, wierzba i włos z grzywy jednorożca, giętka
Ravenclaw | klasa VI
obrona przed czarną magią | transmutacja | eliksiry | zaklęcia i uroki | starożytne runy
klub pojedynków
 patronus - wilk | bogin - przepaść | sowa - Layla
    Postać, którą dostrzegasz na brzegu jeziora, wydaje ci się dziwnie znajoma, więc machinalnie zaczynasz iść w jej stronę. Nagle jednak zmieniasz zdanie, zatrzymując się w pół kroku i w komiczny sposób umykasz za drzewo stojące nieopodal. Po odczekaniu kilku nienaturalnie długich sekund, z łomoczącym od adrenaliny sercem wyglądasz na chłopaka, który siedzi dalej w tej samej pozycji, głowę pochylając nad szkicownikiem. Uff, na szczęście mnie nie zauważył, myślisz sobie, ukradkiem spoglądając na twarz, którą już rozpoznajesz. Nie znasz Nate'a zbyt dobrze, ale wiesz, kim jest i często go widujesz. Wydaje się bardzo otwarty, dużo mówi i ma specyficzne poczucie humoru, które na ogół podoba się ludziom. Tobie również, ale nigdy nie miałaś odwagi mu tego powiedzieć. Mimo wszystko, teraz siedzi tutaj sam, co jest dla ciebie trochę zaskakujące. To pewnie dlatego nie rozpoznałaś go z daleka, zmylił cię ten brak towarzystwa, z jakim zwykle przebywa, gdy na niego trafiasz. Obserwujesz go dalej i widzisz, jak jasne kosmyki włosów opadają mu na twarz, przez co zastanawiasz się, czy on w ogóle widzi to, co rysuje. Wiesz tylko, że z pewnością nie jest to krajobraz przedstawiający błyszczące od słońca jezioro czy zielone błonia. To komiks albo... no, ta... manga, mówisz do siebie szeptem, wychylając się kawałek dalej, jakby miało ci to w jakkolwiek sposób pomóc w dostrzeżeniu chociażby konturów rysunku. Nie pomaga. Napotykasz jednak wzrokiem coś równie interesującego. Błyszczący na piersi chłopaka medalion, który zawsze cię intrygował. Na pierwszy rzut oka to zwykły kryształ w srebrnej obwódce zawieszony na łańcuszku, ale gdy często się na niego spogląda, nie sposób nie zaobserwować, że w różnych sytuacjach przybiera inny kolor. Nie rozgryzłaś jeszcze, dlaczego tak jest, ale podejrzewasz, że Nathan ma go od ojca. Nie można co prawda dostać takiego samego w Magicznych Przedmiotach Riversa na Pokątnej, jednak twoim zdaniem, to właśnie on go wykonał. Głowiąc się nad tym, dochodzisz do wniosku, że Nate jest w gruncie rzeczy bardzo tajemniczy. Niby każdy go zna, niby ze wszystkimi rozmawia, jednak jest w nim wiele niejasności. Być może jego przyjaciele o nich wiedzą, nie jesteś pewna. Zastanawia cię na przykład to, dlaczego nie zdecydował się grać w szkolnej drużynie quidditcha, mimo że jest całkiem niezły albo jak udaje mu się dostawać dobre oceny, kiedy cały dzień chodzi gdzieś z kumplami. Czyżby był aż tak mądry? Powątpiewasz, lecz mimo to, chciałabyś lepiej go poznać i sama się przekonać. On jest taki...
    - Nie musisz się przede mną ukrywać - mówi głośno, nie przerywając rysowania. Chyba zatrzymało ci się serce, widzisz, jak się uśmiecha i nie masz pojęcia, co ze sobą zrobić.
    ...spostrzegawczy.

90 komentarzy:

  1. [Witam serdecznie (Toma Odella) pana Nathana :) Jeżeli są chęci na wątek, to zapraszam. Nate rysuje mangi, a może czasem zwykłe komiksy? Jak tak, pewnie dogadałby się z moją zafiksowaną na tym punkcie Kathleen. Liczę więc na jakiś pomysł z Twojej strony, a przynajmniej zarys. Potrzebuję zazwyczaj punktu zaczepienia, by coś rozwinąć w ciekawą idee.
    I weny, bo ta jest szczególnie nam wszystkim autorom potrzebna, życzę Ci bardzo serdecznie :)]

    Kristel / Kathleen

    OdpowiedzUsuń
  2. [Uwielbiam imię sowy Nathana ;3 Witam dla miłej odmiany Krukona i pana (przede wszystkim) na blogu i zapraszam do siebie jeśli znajdzie się jakiś pomysł. Wątków nigdy za wiele. :3]

    Isabella Meliflua

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witam pana, który rysuje mangi, jak miło :D No i jakby coś zapraszam pod którąś z kart, ofc ;)]

    James/Jean

    OdpowiedzUsuń
  4. [witam, witam^^ :) w razie czego także zapraszam pod karty, może coś wymyślimy]

    Ian Blake / Toby Foster.

    OdpowiedzUsuń
  5. [Czarująca karta postaci - przeczytałam całą, co rzadko mi się zdarza, powiem szczerze i... chyba z pewną dozą bezwstydu(?). Do zwyczaju nieczytania nie powinno się chyba przyznawać, co? W każdym razie, gdybyś miał/a ochotę, to zapraszam do fruwającej Heaven. ]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Dzień dobry i po prostu jestem taka szczęśliwa! Kolejna osoba, która rysuje. To bardzo, bardzo dobrze. Możliwe, że z Chantelle będzie można skołować jakiś wątek - też rysuje, ale niekoniecznie to samo, co Nate. W razie czego zapraszam pod obie karty ;)]

    Chantelle Hogarth / Noelle Westley

    OdpowiedzUsuń
  7. [Ian nie rywalizuje, a już na pewno nie na lekcjach (: a ten sam patronus to czysty przypadek o którym żadne z nich nie musi wiedzieć^^ można jakoś połączyć to ich rysowanie i iść w tym kierunku]

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  8. [haha aha .. nie no, skoro tak to ta rywalizacja na jakiejś lekcji też pasuje, tylko muszę znać szczegóły i o co miałoby tam chodzić^^]

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  9. [Chantelle to bardzo wrażliwe i dobre stworzenie, ona tylko wydaje się obojętna, a mroczna nie jest :D]

    Chan

    OdpowiedzUsuń
  10. [Przywitam się z panem, Krukonem w dodatku (haha, Krukoni mają u mnie dodatkowe punkty na starcie, bo Krukoni są... fajni po prostu) ;)
    Weny życzę, wielu ciekawych wątków!]

    Montrose/Georgijew

    OdpowiedzUsuń
  11. [Kurczę, z tym u mnie słabo, ale wstrząsnę trochę moimi szarymi komórkami i coś może się znajdzie. Więc tak: oboje są w tym samym domu, więc raczej muszą się znać, mimo, że on jest rok niżej. To znaczy - znać. Nadużyłam. Widywać się i znać - ale swoje imię i nazwisko. Myślę, że Haven przyciągnęłaby do niego owa tajemniczość, artystyczny zmysł... ona sama nie może pochwalić się żadną niezwykłością (chyba tylko tym, że potrafi latać), więc lgnie do ludzi z pasją. No trudno mi mówić o jakichś konkretach; wiem, że to trochę mało...

    OdpowiedzUsuń
  12. [ Witam witam ;) Muszę przyznać, że karta napisana w sposób przyciągający, że tak powiem xd
    Gdybyś cierpiała na nadmiar pomysłów zapraszam! :) ]

    Malfoy/Petrova

    OdpowiedzUsuń
  13. [nie chodzi o to, że pomysł nie pasuje do postaci (: wątku o rywalizacji jeszcze z Ianem nie było, ale w końcu to ślizgon i jeśli miałby jakiś konkretny cel w tej właśnie rywalizacji to pewnie coś by z tego wyszło^^ w razie czego mogłabym prosić o zaczęcie?]

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  14. [Witam, witam :D Jeśli masz jakiś pomysł na wątek lub powiązanie to wbijaj na moje karty :P ]
    Anne Blanchett/Logan Turley

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Wszystko pasuje idealnie ;) Miałabym ogromną prośbę co do zaczęcia wątku. Mogłabyś zacząć? prosiorazbłaga. Mam ostatnio ogromne problemy z weną -.- ]

    Petrova

    OdpowiedzUsuń
  16. [Ten sam dom, podobna doza tajemniczości i kwestia tak jakby dwóch ról - duszy towarzystwa, a zarazem bycie mizantropem i w twoim przypadku rysowanie, a w przypadku Polly ciągłe zapisywanie czegoś - sporo łączy nasze postacie ! :) Ale może właśnie niech się nie lubią, ze względu na strach przed całkowitym odkryciem swoich osobowości ? Mój pomysł na powiązanie :)]

    Polly/Chloe

    OdpowiedzUsuń
  17. [Okej, okej pomysł jak najbardziej na tak, fajny, boski, przyjemny :3 Zacznę jutro jak będzie czas.]

    Kathleen

    OdpowiedzUsuń
  18. [ok, wygląda na to, że Horacy ma całą masę tego dość mało popularnego eliksiru w swoich zapasach ... :D]

    Kolejny monotonny dzień spędzony na bezproduktywnym siedzeniu na zajęciach.
    Taaak, dla Iana nauka od dawna straciła jakikolwiek sens. Zresztą co jeszcze miało jakieś znaczenie ...
    Życie po raz kolejny dało mu potężnego kopa, sprawiając że wszystko układało się nie po jego myśli.
    Gdzie nie spojrzeć: problemy. Nie miał jednak żadnego pomysłu co zrobić aby choć na chwilę poprawić swój los.
    Z zamyśleń wybudził go głos profesora Slughorna i dwa słowa: Felix Felicis!.
    Wyprostował się w miejscu, niecierpliwie czekając na kolejną dawkę informacji.
    Eliksir szczęścia .. że wcześniej o nim nie pomyślał! W jego opinii ta mała fiolka z wywarem odmieni jego los. Tak bardzo jej pragnął ...
    - Wywar Żywej Śmierci? - mruknął z niezadowoleniem. - Nigdy nie był zbyt dobry w eliksirach, a ostatnio gdy zupełnie stracił zapał do nauki, jego umiejętności spadły do zera ... tak jak szansa na wygraną.
    Odetchnął głęboko siląc się na spokój. Jedynie on mógł w jakimś stopniu przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę.
    Drżącymi dłońmi otworzył swój podręcznik, szukając instrukcji i potrzebnych ingrediencji.
    Jego uwagę przykuł siedzący nieopodal krukon, który najwidoczniej także obrał sobie za cel zdobycie odrobiny Felix'a.
    - Jeszcze zobaczymy kto wygra - syknął, wychylając się i patrząc na poczynania blondyna i w międzyczasie samemu zabierając się za rozcinanie na drobne kawałeczki liści piołuna. Nie miał zamiaru odpuścić. Potrzebował tego wywaru i zrobi wszystko byle tylko go zdobyć. Za wszelką cenę.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  19. [(Jak zwykle/z wyższych powodów) spóźniona 1/2 Administracji wita na pokładzie, chwali sobie dobór wizerunku oraz życzy wiatru w żaglach weny! Jeśli zaś chodzi o wątek, to jeżeli nie masz ich już na tyle, a gdzieś tam jest jakiś pomysł na takowy z jedną z moich postaci, to zapraszam serdecznie pod karty.]

    Eva/Bastian

    OdpowiedzUsuń
  20. [Noc, jezioro, Polly zajęła ulubione miejsce Nathan'a. Co ty na to ? :)]
    Polly

    OdpowiedzUsuń
  21. [No pewnie, pasuje mi to, ale w kwestii szczegółów to może umówimy się na gadu? :) Masz? 8806340 - all day all night niewidoczna]

    Eva Reeve

    OdpowiedzUsuń
  22. Czas leciał nieubłaganie, a postępy Ian'a nie posunęły się choćby o krok. Wciąż gorączkowo przerzucał kartki podręcznika, wrzucając do rozpalonego kociołka kawałki korzeni waleriany.
    Sam nie wiedział dlaczego wciąż obserwował owego krukona. Jakoś dotychczas nie zwracał na niego uwagi, a dzisiaj? Tak, widział w nim potencjalnego zwycięzce. W końcu był uczniem Ravenclawu. Oni słyną z inteligencji i pociągu doi nauki. Od zawsze byli najlepsi.
    ale ty jesteś ślizgonem, pamiętasz? Wykorzystaj swój spryt ...
    Jego uszu dobiegł donośny głos profesora Slughorna, oznajmujący iż został im jedynie kwadrans. Piętnaście minut dzieliło go od wygranej ... albo spektakularnej porażki.
    Przez głowę przeszła mu jedna, dość abstrakcyjna myśl: A moży by tak podejść i całkowicie przypadkiem wylać całą zawartość jego kociołka na podłogę?
    Dla mieszkańców Domu Węża takie zachowania były jak najbardziej podobne, ale Blake mimo to miał wątpliwości. To rywalizacja, w niej trzeba grać fair.
    Wygra lepszy.
    Raz jeszcze rzucił okiem na stronnice swojej książki, a potem na wnętrze kociołka. Według autora jego wywar powinien przyjąć już barwę ciemnego bzu, w czasie gdy jego własne dzieło dalej było mętne i zielonawe. Pomieszał w nim kilka zgodnie z ruchem wskazówek zegara i czekał na cud.
    mieszaj, aż twoja substancja stanie się przezroczysta ... - łatwo powiedzieć - warknął pod nosem. Z jego kociolka buchnęły kłęby pary, a cały eliksir zacząl niebezpecznie buzować. To nie wróżyło niczego dobrego. Obejrzał się przez ramię: krukon o blond włosach najwyraźniej już kończył.
    No tak ... przecież zostało im tylko pięć minut.
    I nagle go olśniło. Poderwał się w miejscu, chwytając za nożyk do cięcia korzonków.
    - Jak mogłeś zapomnieć o asfodelusie, ty kretynie - pomyślał, kręcąc głową i pośpiesznie wrzucił do wnętrza kocioła byle jak pocięte kawałeczki najważniejszego ze składników.
    Czekał na werdykt. Nie łudził się nawet, że wygra. Ale jeśli zwycięży tamten krukon ...
    jeśli zwycięży to i tak nie nacieszy się Felix'em ...

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  23. [ co powiesz na to, ze np...
    spotkaliby się w bibliotece i jakoś zagadali czy coś, a potem się coś wymyśli.Co na to powiesz? Jak coś to pisz na gg - 49375761

    Anne

    OdpowiedzUsuń
  24. Noc jest piękna i przerażająca zarazem. Wykrzykuje wszystko to czego wstydzi się dzień i jestem przy tym dość bezwzględna, okrutna. Polly wykorzystywała jej moc w celu odnajdywania zagubionych wspomnień i ponownej weryfikacji tych ważnych. Nie potrafiłaby usiedzieć w zamku ograniczona grubymi murami i szpiegowana oddechami innych. Brzeg jeziora był dla niej idealny. Połączenie ukochanego żywiołu i aury tajemniczości. Spisując wszystko, co zrodziło się w jej głowie usłyszała za sobą dziwnie znajomy głos i sądząc po reakcji dziewczyny niezbyt przyjazny. Odwróciła raptownie głowę szukając jego źródła. Tylko tego brakowało by w tak perfekcyjny wieczór pojawił się Nathan.
    -Co tu robisz?-zapytała sztywno przegarniając włosy.

    Polly

    OdpowiedzUsuń
  25. [Pewnie, że da. pirania.opowiadania@gmail.com]

    Eva Reeve

    OdpowiedzUsuń
  26. [ Cześć, cześć :) Ciekawa postać ten Nathan. Skusiłabym się na wątek, jeśli nie masz nic przeciwko. Adrasteja Rhamnusia. ]

    OdpowiedzUsuń
  27. Kathleen już w czasach swego wczesnego dzieciństwa, odznaczała się nieodpartą nadpobudliwością i nierozwagą, w konsekwencji czego była głównym obiektem trosk i zmartwień swoich załamujących ręce rodziców, a nawet i starszego, poukładanego w przyzwoitych dawkach, rodzeństwa. Można było rzec, że ma zamiast mózgu wielki magnez, który ciągnie ją do zakazanego oraz niebywały talent muzyczny, bo jak żaden inny wirtuoz, potrafiła grać na nerwach Elizabeth Kelmeckis. Ta kobieta, będąca jednocześnie jej matką, posiadała góry cierpliwości wyrażane w spokojnie wymawianych monologach, będących jednocześnie reprymendami dla rozgorączkowanej Kath. Była obeznana z metodą słowną, która potwierdziła swą słuszność i owocowała w pozytywne skutki w przypadku swych starszych dzieci – lecz, niestety i nie wiedzieć czemu, zawodziła w przypadku małego buntownika zwanego Kathleen. Inteligentny ojciec Harold, który mówić potrafił, lecz się do tej czynności nie ograniczał, zakładając przegraną sprawę, był na tyle sprytny, by pokusić się o inne środki, które byłyby jednocześnie zimną wodą na głowę dziewczynki, lecz ten proces zachodziłby dla młodej Kelmeckis zupełnie niezauważalnie. Eksperymentalnie wręczył jej do ręki książkę przygodową, różniącą się od tych serwowanych przez Elizabeth, czyli takich z małą czcionką w ciągłym tekście. Jego lektura obfitowała w obrazki, a i litery były większe, zdecydowanie milsze dla oka ośmiolatki. Osiągnął jedynie połowę sukcesu, bo Kath trudno było dobrnąć do końca, a gdy już zakończyła czytanie ostatniego rozdziału, nie poprosiła o kolejną pozycje. Dlatego mężczyzna, będąc na jednym ze swych licznych wyjazdów w sprawach biznesowych, napatoczył się na specyficzny sklep z kolorowymi książeczkami, w których znajdowały się postacie dziwne, alternatywne; postacie zwane superbohaterami; postacie, w których urok, mający za zadanie przyciągnąć do wczytywania się w ich historię przez jego córkę, nie wątpił. I tak oto Kathleen Kelmeckis w wieku ośmiu lat dostała swój pierwszy komiks, a opowiadał on o losach Wonder Woman, silnej kobiety amazonki, z którą przez lata się utożsamiała. Kathleen od pierwszego rzutu okiem po zapełnionych obrazkami stronicach, pokochała tą formę czytania. Pokochała Wonder Woman, Justice League of America, czy też znanego wszystkim mugolom Batmana i Supermana. I nawet po trafieniu do Hogwartu, gdzie oficjalnie została czarownicą, a jej zdolności były równie niebywałe, co jej rysowanych idoli, nie mogła wyzbyć się podziwu i pragnienia bycia taką, jak Diana Prince i jej koledzy „po fachu”. Bo nawet jeżeli rzucała zaklęcia, a z jej różdżki wylatywały różne cuda i mecyje, to czy mogło to równać się z gościem w obcisłych rajtuzach, strzelającym czerwonym laserem z oczu? Odpowiedź była jasna.
    Gdy w pewien bardzo monotonny i zawiewający nudą dzień Kathleen bliska rozpaczy, kątem oka ujrzała na jednej z hogwarckich ławek szkicownik, a jako że była bardzo ciekawską osobą, podniosła go i po szybkim przewinięciu pierwszych trzech stron, zachwycona rzuciła w eter głośne „wow”, przeciągając samogłoskę. Przysiadła i zaczęła czytać historię przedstawioną w postaci komiksu, dostrzegając element dobrej kreski. Mimo że komiks pozostawał czarno-biały czytało się go z wielką przyjemnością, jego historia zapierała Gryfonce dech w piersi, już prawie zbliżała się do końca rozwikłania przez głównego bohatera gnębiącej go od początku spotkania z pierwszą kartką tego szkicownika zagadki, a tu… Pustka. Pusta strona. Biała kartka. Nic. Rzuciła w równie pusty korytarz krótkie „co?” i przechyliła głowę do tyłu, zaciskając mocno oczy i z impetem zamykając szkicownik. W takim momencie! Autor ma wyczucie. Nagle zaświtała jej myśl. Wyciągnęła z kieszeni szaty pióro, które do pisania nie potrzebowało atramentu, i zaczęła pisać na ostatniej stronie krótką notkę od siebie:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj moja, powiedziałabym, bratnia duszo, ale chyba daleko mi do takiego sadyzmu. Kimkolwiek jesteś – proszę cię, co to za podłe traktowanie potencjalnego czytelnika (czyt. Mnie)? Podstawić mi tak dobry komiks pod nos, a potem przerywać w TAKIM – genialnym - momencie. Niech cię… No ale w każdym razie. Proszę, dokończ to, co zacząłeś, lub zaczęłaś i zostaw ten szkicownik w tym samym miejscu. Liczę na kolejne zapełnione strony. Będę tu jutro o piętnastej. Wcale nie ponaglam… No ale wiesz. Coś mnie zżera od środka, gdy za długo na coś czekam.
      Więc nie bądź takim złym kolegą/koleżanką i RYSUJ!!!!


      Miała ochotę dopisać tyle wykrzykników, by zabrały one całą kartkę. Notka była bardzo chaotyczna, czyli typowa dla niej oraz zapewne ledwo odczytywalna, gdyż pisała podobnie do kury dłubiącej w piasku pazurem. Nie zastanawiała się jednak, jak na tym wyszła, teraz dla Kathleen liczyła się tylko godzina piętnasta w jutrzejszy, już nie tak zawiewający nudą, dzień.


      Kelmeckis.

      Usuń
  28. W nocy powracają wspomnienia. Noc pobudza zmysły i emocje. I choć nie przepadała za Riversem. Dziś nie miała sił na sprzeczki i efektowne odpłacanie chłopakowi pięknym za nadobne. Dziś, w tę wyjątkową noc pragnęła potoku swoich łez i samotnego zrozumienia istoty ulotnego życia.
    -To miejsce jest idealne, jak mogłabym tu nie usiąść ? -szepnęła spuszczając głowę i krzycząc w myślach "Błagam niech stąd odejdzie! Błagam niech nie widzi mojego osobistego bólu!" Zacisnęła mocno ręce na dzienniku i spojrzała na chłopaka ze łzami w oczach.
    -Idź...

    OdpowiedzUsuń
  29. dwa spośród przyrządzonych przez was wywarów są bliskie ideału... - Napięcie w całej sali było wręcz namacalne, a na twarzach wszystkich uczniów zagościł wyraz zniecierpliwienia i lekkiego niedowierzenia. Każdy zastanawiał się kto jest tym szczęśliwcem i w jaki sposób Slughorn zamierza wytypować go spośród tej - nieznanej jeszcze - dwójki. Ian wyprostował się na krześle, wytężając słuch i wlepiając wzrok w profesora.
    - A te wywary należą do... - urwał, rozglądając się w dumą po zebranych w klasie uczniach. Zdecydowanie trzymanie w niepewności było ulubionym sposobem Horacego na zadręczanie niewinnych nastolatków. - Do Nathana Riversa i Iana Blake'a.
    Pierwsza myśl: to musi być pomyłka. Druga myśl: i co, krukonie? Jednak nie jesteś najlepszy. Obrócił się do blondyna, posyłając mu pełen jadu uśmiech.
    Nie miał zielonego pojęcia jak Slughorn wyłoni zwycięzce. Modlił się w duchu, żeby tylko nie zrobił dogrywki. Ten jeden eliksir jakimś cudem mu wyszedł, ale szczerze wątpił, by był w stanie przyrządzić kolejny. - Niestety jak wszyscy zapewne widzą, nawet jakbym bardzo chciał, nie mógłbym obdarować Felix'em więcej niż jedną osobę - powiedział, wymachując im przed nosam malutką fiolką. - Ale! - Slughorn uśmiechnął się tajemniczo, przeciskając swoją wielką sylwetkę pomiędzy stolikami, aż znalazł się blisko dwóch potencjalnych zwycięzców. - Czasu na prawdziwy popis waszych umiejętności już nie mamy, więc musimy załatwić sprawę inaczej. Co powiecie na quiz? Po dwa pytania z teorii, panie Rivers, pan będzie pierwszy.
    Po czym skrzyżował ręce na brzuchu, utwierając usta by zadać krukonowi pierwsze pytanie.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  30. [O Boże! Tom Odell <3 Nawet nie wiesz jak bardzo go kocham ^^ Jak wrócę z urlopu to od razu zaproponuję jakiś wątek.]

    Emily B.

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Moj kot poluje na Twoją sowę ! Zróbmy coś z tym ! ]

    Melancolie

    OdpowiedzUsuń
  32. Słuchał kulawej odpowiedzi krukona z cichą nadzieją, iż temu jednak podwinie się noga. Ale nie... oczywiście musiał przypomnieć sobie o tym jednym najważniejszym składniku eliksiru wielosokowego.
    1:0 - Mina blondyna sygnalizowała właśnie ten oto komunikat. Prowadził, ale była to tylko chwilowa przewaga. Nie da mu wygrać - tego był całkowicie pewien.
    - No to teraz kolej pana Blake'a - Horacy zrobił kilka kroków do przodu, stając twarzą w twarz z lekko zdenerwowanym ślizgonem.
    - Proszę o coś łatwego, proszę o coś łatwego... - powtarzał tę prośbę jak mantrę, zaciskając kciuki i modląc się w duchu o korzystne dla niego pytanie.
    Nie pamiętał kiedy po raz ostatni w jego ręce znalazła się książka "Eliksiry dla zaawansowanych", nie mniej jednak liczył na to, iż wciąż ma szanse na zwycięstwo.
    Na to, iż mała buteleczka płynnego szczęścia znajdzie się w jego posiadaniu.
    - Proszę opowiedzieć mi pokrótce o bezoarze - kontynuował Slughorn, zacierając ręce i spoglądając po twarzach podekscytowanych uczniów.
    No to leżymy, Ian...
    Wysilił pamięć, starając przypomnieć sobie co nie co o bezoarze. Jego umysł powolutku się rozjaśniał, ale i tak był dość daleko celu. Czuł się jak w górskiej kolejce, przejeżdżając przez ciemny tunel, na końcu którego tliło się małe światełko... było tak blisko, a jednak wciąż niedostępne.
    myśl Ian! Pierwsze zajęcia z eliksirów, prawie sześć lat temu, pamiętasz?
    - Bezoar to kamień tworzący się w żołądku kozy? - zapytał, patrząc w oczy profesora.
    - Tak, działa on jako antidotum na wiele rodzajów trucizn - dodał pewnym siebie głosem. - Coś jeszcze? - zachęcił go basowy głos profesora. - Ale odpowiedź poprawna.
    Ian odetchnął z ulgą, w czasie gdy Slughorn podszedł do Rivers'a, zadając mu przed ostatnie pytanie: - Od pana chciałbym dowiedzieć się czegoś o Veritaserum.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  33. [Bardzo fajny pomysł, jestem jak najbardziej za :D Chcesz zacząć, czy ja powinnam to zrobić? (z tym, że ja pewno zacznę dopiero jutro wieczorem) :D]

    Jean

    OdpowiedzUsuń
  34. [Bardzo fajny pomysł, jestem jak najbardziej za :D Chcesz zacząć, czy ja powinnam to zrobić? (z tym, że ja pewno zacznę dopiero jutro wieczorem) :D]

    Jean

    OdpowiedzUsuń
  35. Są takie decyzje, które człowiek podejmuje bez udziału świadomości, mając umysł zajety przez toczące się w głowie niekończące się polemiki, przypominające bardziej bój dwóch zwaśnionych stron jaźni, które próbują zdominować już i tak udręczoną osobowość. Takim właśnie wyborem był ten o wyjściu na świeże powietrze, mimo że Eva nie potrafiła sobie przypomnieć następujących wcześniej czynności: momentu, kiedy mając snu, który nie chciał nadejść, wstała z łóżka, nie pamiętała tego, jak się ubierała, czy przemykała chyłkiem korytarzami, w obawie przed natknięciem się na poltergreista lub będącą (mimo tuszy) wiecznie w ruchu kotkę woźnego.
    Noc nie bez powodu stanowiła ulubioną porę Evy. Była do niej o wiele bardziej podobna, niż dzień. Powściągliwa, cicha, a mimo to bardzo żywa i skrywająca o wiele więcej tajemnic. Spacery o tak późnej porze dawały jej to, czego nie dawał jej sen przerywany koszmarami - pozwalały uporządkować sobie pewne sprawy, oczyścić umysł ze zbędnych myśli i nadać im pewien prawidłowy tor, poza tym Eva uwielbiała uciekać od paralizującego zmysły zgiełku, którym na co dzień była otoczona. A najłatwiejsze było to w najbardziej odludnym miejscu, jakie znała, mimo że równocześnie najniebezpieczniejszym.
    Było takie miejsce, owalna polana z centralnie usytuowaną na niej skałką, otoczone gęstym korowodem drzew, które wyglądało jak prawdziwy druidzi gaj, mimo że nawet przekazywane przez starsze kobiety legendy o nich zostawały stopniowo wypierane przez świadomość ludzi. Wydawało się, że polana ta, odkryta przez nią podczas jednej z długich porannych przebieżek, zawierała w sobie całkowicie inny, czysty rodzaj magii, chociaż może to światło księżyca, w którym była skąpana, sprawiało takie wrażenie i na zawsze zdeterminowało Effy do powrotów tam zawsze wtedy, kiedy tego potrzebowała.
    Kiedy tylko jej świadomość ocknęła się na tyle, aby móc zarejestrować cel, do którego zmierzała, stawiając kolejne duże kroki na grubej ściółce, pojęła, że tej nocy bardziej od pobycia trochę samemu, miała nadzieję kogoś spotkać. Drugiego lokatora magicznej polany, który zdawał się przychodzić tam na długo przed nią, mimo że dopiero po pewnym czasie ich drogi zetknęły się ze sobą, tworząc trwającą do dziś nić przywiązania, cienką jak pajęcza nić, przez które teraz Eva przebijała się do tego miejsca. Nate był kimś, kto mimo swej ulotności wydawał się jedną z niewielu stałych rzeczy w jej życiu, przystanią na środku oceanu, do której zawsze mogła wrócić, kiedy tylko tego chciała, pomimo faktu, że na codzień mijali się bez słowa na szkolnym korytarzu, gdyż należali do całkowicie innych światów. W nocy wszystko się zmieniało, bo noc należała do nich.
    Zatrzymała się na skraju polany, obserwując ciemne przez bezksiężycową noc kształty, czekając. I faktycznie, niedługo później szelest liści na wydeptanej przez nich ścieżce utwierdził ją w przekonaniu, że Nate się pojawił.
    - Nigdy nie mogłam pojąć - zaczęła, siadając na kupce liście na przeciwko niego - jak to się dzieje, że zawsze pojawiasz się, kiedy trzeba - powiedziała, nasłuchując dźwięków nocy, mając nadzieję, że i tym razem nic nie przeszkodzi im w wymianie przeżyć.

    [skądże, jest okej ;) obawiam się, że ja tu zawaliłam, bo pierwszy raz piszę będąc w trasie i wszystko mnie rozprasza xd]

    OdpowiedzUsuń
  36. [ Melancolie raczej traktowalaby kogoś takiego jako obiekt do zbadania, raczej nie byłaby specjalnie miła, raczej neutralna, chyba ze miałaby powód by traktować go inaczej.]

    Melancolie

    OdpowiedzUsuń
  37. [Cześć, cześć :3 Myślałam sobie o jakimś wątku, ewentualnie powiązaniu no i tak myślę, że Violet i Nathan mogliby być dobrymi znajomymi albo przyjaciółmi, czy coś w tym klimacie. Co myślisz?]
    Violet Thompson

    OdpowiedzUsuń
  38. [Moje wątki są przeciętne haha, Twój jest dobry :D]

    Umiejętność stawiania idealnej grubości kresek w odpowiednim miejscu oraz zmysł i precyzja do szczegółów, powszechnie znana była jako rysowanie, lecz nie byle jakie, a operatywne. Człowiek, który z wyważeniem trzymał w swej dłoni któryś z przyrządów, służący do kreowania alternatywnej rzeczywistości, zwał się rysownikiem. A rysownikom Kathleen Kelmeckis niewątpliwie zazdrościła. Słusznie uważała, że osoba, której przez ręce przemawia prawdziwy talent, ma w sobie wielkie, wręcz grzechu godne, pokłady cierpliwości i pewne zrównoważenie, a także powściągliwość opierającą się na solidnym fundamencie. Osoba tak chaotyczna, rozbiegana, z trudem mogąca skupić się na wykonywaniu jednej czynności, po naznaczaniu na białej kartce mało konkretnych szlaczków ołówkiem, rzadko otrzymywała coś konkretnego, co mogłoby ucieszyć oczy, choćby jej samej. Z kolei zdolności manualne ograniczały się jej jedynie do trafnego pociągania za odpowiednią strunę gitary w odpowiednim czasie. Za ten talent mogła być wdzięczna, leczy czym był on przy sztuce rysowania, tak bardzo potrzebnej, właściwie będącej jedynym warunkiem, do zastania twórcą komiksów. Dlatego też Kathleen każdego napotkanego, obdarzonego nawet mniej szczególnym darem, grafika, wychwalała i była zapatrzona w niego, jak w obrazek. Jak w jego obrazek.
    Tajemniczą postać, która ówczesnego dnia pozostawiła szkicownik na ławce, została nazwana przez nią zjawą. Szkice tej „zjawy” może nie sięgały do pięt jej ulubionym komiksom, lecz to nie dawało jej powodów do zaprzestania zachwycania się nad każdą przeczytaną stroną biało-czarnej historyjki. Zjawa była zaskoczeniem tygodnia, gdyż niewielu w Hogwarcie mogło poszczycić się mianem czytelnika komiksów, a co dopiero byciem ich twórcą. Przecież każdy wielki artysta nie wyszedł z łona matki, mogąc nazwać się w ten sposób, z początku był nowicjuszem, potem prymitywnym rysownikiem, z czasem jego zdolności i zakres możliwości powiększały się, aż w końcu docierał do szczytu swej góry sławy, jak alpinista, dla którego narzędziami chwały są wyspecjalizowane haki, a dla ów grafika – prosty ołówek. Kathleen nie wiedziała z kim ma do czynienia, jednak znajomość z możliwie przyszłym pupilkiem świata superbohaterów, toczących swe odwieczne rozgrywki z zawistnymi przeciwnikami, mogła okazać się przydatna. Oczywiście dziewczyna nie była interesowna. Kathleen Kelmeckis była po prostu ciekawska. Bardzo ciekawa ludzi i ich zdolności.
    Po wstawieniu się na miejsce prawie że punktualnie, co było i tak niebywałe w przypadku tej nieporadnej Gryfonki, dziewczyna od razu sięgnęła po już czekający tam na nią, znany jej z poprzedniego dnia, szkicownik. Dokończyła historię, emocje targały się z każdym przeczytanym słowem i wyśledzonym gestem, a skończywszy uśmiechnęła się bardzo szerokim uśmiechem i, jak ostatnio, wyjęła niewyczerpywalne pióro, po czym zaczęła pisać pod notatką zjawy.
    Droga zjawo! Wybacz, ale będę Cię tak nazywać, gdyż „N” nic mi nie mówi. Nie chciałam Cię popędzać, ale jestem niecierpliwa. Jak zdążyłeś zauważyć. Zresztą. No, ale nie ważne. Komiks bardzo mi się podoba. Fabuła cud miód. Zazdroszczę talentu. Co powiesz na spotkanie? Jestem ciekawa, kim jesteś, może ty również jesteś ciekaw mnie. Więc. Jeśli się nie boisz północy, droga Zjawo, czekam na Ciebie w Lochach, pod klasą eliksirów. Możliwe, że się spóźnię, tak już mam. Ale czekaj, przyjdę.
    K.K


    OdpowiedzUsuń
  39. O rany, jak on nie lubił teorii z zaklęć i uroków, no po prostu nie cierpiał; był skory porównać je nawet do nudnych i ciągnących się jak rzeka wykładów profesora Binnsa, który zdecydowanie za życia pił na umór, stad ten nudy, beznamiętny, wyprany z jakichkolwiek emocji głos. Rzucając od czasu do czasu ukradkowe spojrzenie książce rozłożonej na ławce, warto dodać, że podręcznik należał do Heaven, bo swojego wspaniałomyślnie zapomniał spakować do kufra, gdy korzystając z wolnego, odwiedził matkę w białe, pokryte grubą warstwą zapomnienia świata. Teraz, tasując pod ławką karty, wybitnie grał jej na nerwach. Nawet raz czy dwa razy dostał łokciem w żebro, ale całkowicie nieprzyjęty tragedią dziewczyny, którą bardzo nieładnie odrywał od wykładu Filtwicka, tasował dalej, mając zamiar przetestować całą godzinę, właściwie ostatnie parę minut, zabijając tym skutecznie czas nudnej godziny. Bo cóż to za rozrywka, jeśli nie można było spektakularnie wysadzić czegoś w powietrze albo chociaż podłożyć komuś nogi, oczywiście tak niechcący? Miarka się przebrała, gdy Heaven kopnęła go niezgrabnie w piszczel, zmuszając jego usta do krótkiego, ale jakże konsekwentnego „auuuu”, skupiającego na sobie uwagę wszystkich, w tym i malutkiego profesora. Z tego wszystkiego jedna z kart wypadła mu z ręki. Wybełkotał jakieś tam krótkie „przepraszam” i zanurkował pod ławkę, aby jej poszukać, coby nie było jej smutno, że została brutalnie oddzielona od swoich przymusowych przyjaciół.
    — Jesu! — załapał się za serce, bezgłośnie przełykając ślinę. Zgarnął kartę z podłogi, wybijając w nią przerażone spojrzenie. — To niemożliwie, niemożliwe — wyszeptał pod nosem, zbierając się z ziemi, jeszcze przez chwilę przypatrywał się swojej zdobyczy, za nim rozgniewana Heaven jej nie skonfiskowała, grożąc, że potem się rozliczą. Ale Jarvis już nie słuchał, błądząc w swoimi własnym świecie, gdzie prawa fizyki nie miały racji bytu, a magia to tylko zalążek niesamowitości świata.
    Po zakończeniu zajęć opuścił salę jak błyskawica, czując silną potrzebę skonsultowania się z pewnym tomiszczem i w tym całym swoim roztargnieniu wpadł na… jakiegoś chłopaka, którego imienia nie pamiętał, ale to się wytnie, bo o to znalazł odpowiedź na wszystkie nurtujące go pytania.
    — Uważaj — wyszeptał złowrogo, patrząc wprost w jego oczy. — Uważaj. Niebezpieczeństwo wisi nad tobą jak fatum! — oświadczył takim tonem, jakby wszystko było już przesądzone, jakby sufit miał za chwilę runąć na tego nieszczęsnego Krukona, sądząc po plakietce i kolorze krawatu.


    [O borze, tak, to był dzień czekania w moim wykonaniu. Kajam się i przepraszam. Będę odpisywać szybciej, obiecuję!]

    Jean

    OdpowiedzUsuń
  40. Ślizgon zacisnął kciuki, czekając aż Slughorn otworzy usta i zada mu ostatnie pytanie. Pytanie, od którego zależeć będzie dosłownie wszystko... jego być albo nie być. Gdy tylko jego uszu dobiegły słowa profesora, wiedział, że już po wszystkim. Nie miał pojęcia jaki kolor pary powinien unosić się nad poprawnie przyrządzonym wywarem na czyraki, wątpił nawet, czy kiedykolwiek słyszał o takim eliksirze. Odwrócił wzrok, rzucając ukradkowe spojrzenia od czekającego na odpowiedź Slughorna po zapewne pękającego z dumy krukona. Rivers dostał to czego chciał, Felix Felicis już za jeden krótki moment wpadnie w jego ręce.
    Cisza powoli zaczynała stawać się coraz bardziej kłopotliwa: chłopak nie miał już ani chwili do namysłu.
    - Czekamy, panie Blake. No już, najwyższa pora kończyć zajęcia - powiedział Slughorn ponaglającym tonem głosu.
    Ian mruknął pod nosem słowa układające się w komunikat: jeszcze tylko minuta i rozpoczął gorączkowe rozmyślenia. Powtarzał sobie w myślach jak mantrę, że zdobycie płynnego szczęścia jest warte wszelkich poświęceń, musi mu się udać. I nagle sobie przypomniał, lecz wciąż pozostawało jedno ale: płyn był różowy z niebieską parą, czy może niebieski z różową parą? Zrezygnowany podniósł głowę i strzelił na oślep odpowiedzią, patrząc niepewnie na Slughorna.
    - Nad poprawnie przygotowanym wywarem na czyraki unosi się niebieska mgiełka.
    Jedyne co zdążył zarejestrować to na wpół współczujący uśmiech Horacego i jego przeczące kręcenie głową. Koniec. Przegrał. Pora pożegnać się z Felix'em.
    Na odchodnym obrzucił krukona nienawistnym spojrzeniem i wstał z ławki, odsuwając ją z głuchym hukiem: jeszcze nigdy nie był na siebie tak wściekły jak teraz...

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  41. Na wzmiankę o Spider-Manie, Eva odbyła mimowolną podróż setki kilometrów na południe, do West Country, krainy porośniętej lasami, między którymi od wieków rozwijało się najspokojniejsze miejsce w Anglii, Dolina Godryka, ze wszystkimi nietkniętymi przez upływające lata budynkami. Myślami znalazła się w domu na obrzeżu, zbudowanym z cegieł, które porastają gęste pnącza, wijące się po zgłębieniach. Prawie widziała wnętrze swojego pokoju, czuła powiew świeżego powietrza na skórze, które wleciało przez otwarte na oścież okno, dłońmi badała lekko chropowatą fakturę ściany dość nieudolnie pomalowanej przez nią, kiedy była małą dziewczynką. Podłoga zakrzypiała pod jej stopami w drodze do stojącego w rogu łóżka, przykrytego kapą z wizerunkiem Człowieka-Pająka, wyblakłą od wielokrotnych prań. Czuła na policzku wilgotny pocałunek matki, która układała ją do snu, w jedną z ostatnich nocy przed wyjazdem na pierwszy rok nauki w Hogwarcie.
    Wspomnienie rodzinnego domu sprawiło, że poczuła się lepiej i mniej obco, nawet tutaj, gdzie wszystko było inne, wiatr tańczący między drzewami budził dreszcze, a trzask złamanej pod butem gałązki stanowił o niebezpieczeństwie, a jednak wciąż tu przychodziła, na poły delektując się poczuciem ryzyka, na poły samotnością, przeplatającą się w niektóre noce w obecnością osoby, która chce jej wysłuchać.
    Eva odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o podstawę drzewa o miękkiej, gładkiej korze. Tak już chyba miało być, że oboje nie potrafili znaleźć żadnego logicznego wyjaśnienia dla faktu, że oboje po prostu wiedzieli. Powody ich nocnych eskapad nie przypominały w żadnym wypadku chwilowego kaprysu, to była kwestia potężnego impulsu, który, jakby wcześniej uśpiony, budził się wtedy, kiedy nadejdzie odpowiedni czas.
    Ale Nathan miał rację w tym, że nie pojawił się tutaj bez powodu. Ich spotkania zawsze miały określony cel, mimo że sami nie do końca go rozumieli, jakby był wyznaczony im z góry.
    - Chyba przestałam pasować do rzeczywistości - stwierdziła ponuro, odpowiadając na jego pytanie. Palcami wodziła wzdłuż swojej różdżki, która leżała jej na udzie, w każdej chwili gotowa do tego, by podnieść ją i wykorzystać w razie nagłego ataku... czekogolwiek, co czaiło się w wszędobylskim mroku. - Mam wrażenie, że wszystko dookoła ruszyło do przodu, zmieniło się o dziewięćdziesiąt stopni i ja zrobiłam to samo, tylko że w drugą stronę. - Potarła skronie i odgarnęła kilka kosmyków skręconych od wilgoci włosów za uszy. Nawet nie potrafiła sensownie wyjaśnić swojego stanu, nigdy nie czuła się bardziej wyobcowana i oderwana od kanonu, jak w ostatnich dniach. - To trochę tak, jakby wyrwano mnie jak kartki z książki i próbowano dokleić do innego rozdziału. Nie wiem, czego chcę, nie potrafię się opowiedzieć za daną stroną, wbrew wymaganiom wszystkich dookoła. - Wzruszyła ramionami, próbując daremno poukładać sobie w głowie pojedyncze strzępki myśli, ale w końcu pokręciła głowa zrezygnowana. - Do tego postanowiłam rzucić palenie, ale przez ostatnie wydarzenia wariuję z potrzeby by zapalić.

    [żeby się nie zanudzili na tej wesołej posiadówie, proponuję poszeleścić trochę w krzakach, żeby podnieść im skutecznie poziom adrenaliny, bardzo skutecznie ;D]

    OdpowiedzUsuń
  42. [Dziękuję za miłe słowa i powitanie. c: Wymyślam już trzeci wątek z rzędu, więc nie zdziw się, jeśli moja kreatywność nie będzie zbyt wysokich lotów. Nathan to równy gość i nie mogę odpędzić się od wrażenia, że on i Nastia byliby świetnymi kumplami. Ona generalnie mimo całej swojej słodkości lepiej dogaduje się z chłopakami z racji posiadania dwojga braci, także razem z Nathanem mogą przekradać się do Miodowego Królestwa, szukać Pokoju Życzeń lub bronić pierwszoroczniaków przed złośliwymi żartami Ślizgonów. Skoro są na tym samym roku to pewnie poznali się kiedyś na jakiś zajęciach i od tamtej pory trzymają się razem, co ty na to? :>]

    Nastia R.

    OdpowiedzUsuń
  43. Słowa Nathana zatrzęsły problemem od nieco innej strony, zmuszając Evę do zastanowienia się nad nimi. Nigdy nie była zwierzęciem stadnym - jej sprawy były jej sprawami i nie potrzebowała nikogo do ingerowania w nie, chociaż życie często weryfikowało ten pogląd, a moment, w którym to się zmieniło, co prawie uszło jej uwadze, odczuła jako najwyższy możliwy punkt na swojej krzywej bezradności. Kiedyś rozmowy o rozterkach miały dla niej całkiem inne znaczenie: były czymś, czym się dzieliła, ale zwykła rozwiązywać je na własną rękę, bo sama wiedziała co ma robić. Teraz czuła się jak małe dziecko, mające kilka drzwi do wyboru, ale wciąż za niskie, by dosięgnąć dłońmi klamki. Zdane na czyjąś łaskę, drogowskaz, który mógłby ją poprowadzić i wskazać chociażby kierunek, bez zgłębiania się w skróty. Problem, którego rozwiązania jak na razie nie widziała, przygniatał ją ze wszystkich stron jak ściany klautrofobika.
    W zasadzie to Rivers rozminął się trochę z aktualnym stanem rzeczy, więc Eva chciała zaoponować i poprowadzić rozmowę na odpowiednie tory, ale szelest, który wcześniej zdawał się być jedynie leniwym pomrukiem nocy, teraz przybrał zgoła inny charakter, wzbudzając w Nathanie zaniepokojenie, które szybko udzieliło się Evie, z chwilą kiedy złapał ją za rękę i pociągnął gwałtownie w swoją stronę, przez co kompletnie straciła równowagę, jeszcze nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Niezależnie od tego, czy sprawcą szelestu było coś relatywnie niebezpiecznego, to wciąż był Zakazany Las. Tutaj nie zgrywało się bohatera, stąd się uciekało, bo samo przyjście tutaj było odwagą szaleńca, a Eva definitywnie wolała biec dwa kilometry z duszą na ramieniu z powodu zbyt głośnej wiewiórki, niż omyłkowo wziąć za nią jakiegoś potwora.
    Reeve przypomniała sobie o różdżce, którą trzymała między zaciśniętymi palcami i wyciągnęła ją przed siebie i wycelowała w krzaki, rzucając pierwsze zaklęcie jakie sobie przypomniała, a które nie wywoła żadnych zniszczeń, kupując im przy tym trochę czasu: - Immobilus!
    - Lepiej się zwijajmy - powiedziała i zerwała się na nogi, ciągnąc za sobą Nathana wgłąb udeptanego przez nich traktu. Cokolwiek nadeszło, trzymało się cienia rzucanego przez wysokie drzewa i krzewy, a nie przeszło przez o wiele jaśniejszą polanę, co kazało Evie z góry eliminować powstałe w głowie zalążki chęci, by sprawdzić, co kryło się w mroku, chociaż ciekawość zżerała ją od środka. Kilkaset metrów dalej przystanęli, Eva wsłuchała się w otaczające ją dźwięki. Wiatr świszczał między liśćmi, poruszając nimi w rytm melodii, której Effy dziś nie rozumiała, skupiając się przede wszystkim na wszelkich niepokojących niuansach. W końcu jednak, nie słysząc niczego, co mogłoby dalej powodować wtłaczanie w ilościach hurtowych adrenaliny do krwi, zwróciła się do Nate'a.
    - Co teraz? Wracamy tam, czy oddalamy się? Nie mam na podorędziu żadnych planów w razie nagłego ataku bestii albo wiewiórek - zdobyła się na coś w rodzaju "żartu", wciąż trzymając zmysły wyczulone.

    [nie wiem co to jest]

    OdpowiedzUsuń
  44. [A bardzo chętnie wpadnę :)
    Moja Gen chciałaby być popularna, a tu mamy pana, który taki jeet, ale wygląda na to, że lubi też samotność. Może masz pomysł, jak by tu ich powiązać w wątku?]

    OdpowiedzUsuń
  45. [Mi pasuje jak najbardziej. Pozwól, że zacznę ;3 ]

    Wielkimi krokami zbliżały się wakacje. Nawet pogoda postanowiła chociaż trochę porozpieszczać hogwarckich uczniów. Słońce wyglądało spomiędy chmur i przebijało się śmiało między zieleniejącymi listkami. Trawa łaskotała w kostki i moczyła nogawki spodni. W dormitorium, zdala od radosnych śmiechów ganiających się pierwszoroczniaków piękną sobotę nad nauką spędzała piętnastoletnia Puchonka. Miała już dość przeróżnych inkantacji, jednak chciała liczyć rok nauki, co ją uziemiło w zamku. Wiosnę czuć było wszędzid wokół, a ona jak zawsze samotnie spędzała czas na nauce.
    Miała jednak już tego dość i zaczynały mylić jej się najprostsze z zaklęć. Desperacko zamknęła księgę, wzięła ją pod pachę i stwierdziła, że odda się losowi - poprosi o pomoc pierwszą osobę, którą spotka. Pech chciał, że wpadała na samych młodszych uczniów. Po jakimś czasie wałęsania się po zamku zauważyła grupkę śmiejących się uczniów. A wśród nich właśnie jego - Nathana. Raz kozie śmierć, pomyślała i podeszła.

    [Uff, mam nadzieję, że ujdzie. Dawno już nie pisałam...]

    OdpowiedzUsuń
  46. [Przepraszam, że tak długo to zajęło. I za poziom tego odpisu też przepraszam :<]

    Dzień spędziła aktywnie, zachodząc za skórę Filchowi, którego nienawistnie rzucane groźby, w czasie energicznego drapania się po całym ciele, przyprawiały ją i jej kolegów, o spazmy duszonego ręką śmiechu. Jak łatwo można było znaleźć sobie zajęcie, które sprawiało, że cały dzień chodziło się, jak w skowronkach, gdy woźny i jego kotka ciągle włóczyli się wśród uczniów, próbując z czystej zawiści wkładać nos w nie swoje sprawy. Tak jakby sami prosili się o zadośćuczynienie, którego Kathleen łaskawie nie chciała ich pozbawiać.
    Po kolacji zasiadła przed gitarą i ciesząc się cennym czasem, który pozostał jej do godziny oficjalnego gaszenia świateł i snu, brzdąkała sobie akordy ulubionych ballad rockowych. Gdy zafałszowała po raz pierwszy, złapała się na tym, że natarczywie myśli o dzisiejszym spotkaniu z „komiksiarzem”. Odłożyła gitarę na bok łóżka, wyciągnęła czystą kartkę papieru z wnęki stojącego obok biurka, zasiadła przed nim i rozłożyła papier na desce. Nie potrafiła rysować, lecz była osobą, która próbuje. Co prawda szybko się zniechęca, lecz próbuje. Ołówkiem nakreśliła zarys twarzy, przypadkowej, nawet nie potrafiła określić, kogo zamierza naszkicować. W następnych minutach poczęły powstawać kreski, kształtujące się w parę oczu, nos, wąskie usta. Włosy przypominały zniszczonego mopa, a ramiona przypasowywały się pod sylwetkę kulturystki. Nad rysunkiem siedziała godzinę, co było rekordem Kathleen w siedzeniu na jednym krześle i rysowaniu, lecz starała się, jak mogła, by tylko na to, co tworzyła, dało się patrzeć bez widocznej na twarzy odrazy. Właściwie, mimo że z tego portretu w rzeczywistości powstała karykatura człowieka, dziewczyna była z siebie dumna, w końcu zadbała o szczegóły rysunku. Wydawało się, że nic nie robienie, bo tak określała czynności, które nie wymagają od niej wysiłku fizycznego, zabrało jej więcej energii, niż stały ruch, dlatego położyła się ospale na swoje łóżko, z zamiarem chwilowego zdrzemnięcia się.
    Zasypiała, gdy godzina wskazywała dwudziestą pierwszą, a obudziła się dziesięć minut po dwunastej. Nie spodziewała się, że może pogrążyć się w tak długiej drzemce, po zwykłym rysowaniu nieokreślonej postury. Przeklęła cicho, wstając nagle, po ujrzeniu na zegarku dowodu swojego spóźnienia. Zabrała z biurka kartkę i cicho, z precyzją, pobiegła na palcach w stronę wyjścia z dormitorium dziewcząt, a następnie z pokoju wspólnego.
    W lochach panował chłód jeszcze większy, niż na otulonych zimnym kamieniem korytarzach, dlatego ciarki przeszły jej po odsłoniętych ramionach. Światło z końca jej różdżki błądziło wśród ciemności, szukając sylwetki żywej osoby, gdy Kathleen posuwała się do przodu.
    Aż w końcu zobaczyła chłopaka.
    Nathan Rivers?
    Kojarzyła go z lekcji, choć się nie wyróżniał. Nie spodziewała się go w postaci tajemniczej zjawy.
    - O wow, cześć – rzuciła energicznie w stronę chłopaka. – Cieszę się, że przyszedłeś – z entuzjazmem położyła mu rękę na ramieniu i obdarzyła szerokim uśmiechem. – Mam mnóstwo pytań!

    OdpowiedzUsuń
  47. Ściskała gruby podręcznik w dłoniach, nagle tracąc zapał do swojego jednak dość głupiego pomysłu. Dlaczego niby którykolwiek z Krukonów miałby jej pomóc? Jej wzrok błądził między twarzami, zagryzała nieświadomie wargę, zastanawiając się, jak powinna zacząć rozmowę. Nie musiała. Wyręczył ją, zdawało się, że dość pewny siebie i zabawny chłopak.

    - Witamy, witamy. W czym panience możemy służyć?

    Niepewnie uśmiechnęła się. Wszyscy wokół przyglądali jej się uważnie, taksowali ją wzrokiem jakby była jednym z przedmiotów w oknie wystawowym. Czuła się z tym nieco niepewnie, więc chcąc dodać sobie otuchy, ścisnęła mocniej księgę. Jeszcze raz przetoczyła uważnym spojrzeniem po całej grupie Krukonów, chcąc wybrać kogoś odpowiedniego. Jej wzrok uporczywie wracał do blondyna - Nathana Riversa. Już kiedy podchodziła, nieświadomie obrała go sobie za cel. Westchnęła cicho, zdając sobie sprawę z tego, że wszyscy wokół wciąż czekają na jej odpowiedź.

    - Jesteście Krukonami - stwierdziła odkrywczo, a odpowiedział jej tylko tłumiony śmiech. Kontynuowała jednak uporczywie, nie zwracając uwagi na reakcje chłopaków. - A ja jestem upartą Puchonką, szukającą korepetytora z zaklęć... - niepewnie powiodła wzrokiem po twarzach. - Nie znalazłby się może ktoś... chętny? Pomocny?

    Mimowolnie od razu utkwiła błagalne spojrzenie w upatrzonym wcześniej Nathanie. Czuła, że chłopak będzie umiał do niej przemówić, nauczy ją i... no dobra, wcale akurat o tym nie myślała. Zastanawiała się, jak by to było siedzieć sam na sam z kimś takim jak on. Gdzieś w środku zapłonęła jej iskierka nadziei na coś więcej niż korepetycje. A może przy okazji udałoby się jej przecież jakoś dotrzeć do jednak dość popularnej w szkole grupy. Przy której w sumie akurat stała...

    OdpowiedzUsuń
  48. Nie wiedziała co powiedzieć. Chłopak (zdawało jej się, że nazywa się Matt, ale jakoś nigdy nie miała przyjemności poznać go osobiście), klepał ją radośnie po ramieniu, więc uśmiechnęła się lekko niepewnie. Zastanawiała się, czy Krukon mówi naprawdę, czy tylko się zgrywa. Salwy śmiechu wywoływane jego pajacowaniem wskazywałyby raczej na drugą opcję, jednak wzrok wskazanego chłopaka zdawał się potwierdzać prawdziwość słów bruneta. Wahała się więc, niepewnie wodząc spłoszonym wzrokiem między nimi dwoma. Puchoneczka, której mimo wszystko inteligencji nie brakowało, przyjrzała się uważniej blondynowi. Przez chwilę przyglądała się jego twarzy, oczom, nawet nosowi, ustom. Patrzyła, jak nerwowo przekłada różdżkę między palcami. Zagryzła wargę, zdając sobie sprawę z tego, że Nathan wcale nie ma ochoty na sam na sam z nią nad zaklęciami, które wcale nie miały zamiaru wchodzić jej do głowy. A przecież tak się stara…
    - Jeżeli nie chcesz, to… poszukam kogoś innego. – Zaczęła niepewnie się wycofywać. Nie lubiła się narzucać, chociaż na zdaniu egzaminów bardzo jej zależało. – Pewnie masz mnóstwo lepszych zajęć, rzeczy do roboty… czy coś tam – mruknęła cicho, spuszczając wzrok i stąpając o krok w tył.
    Wciąż ściskała podręcznik, jakby to on trzymał ją jeszcze na nogach. Zaczęło nieco kręcić jej się w głowie. Cóż. Niecodziennie kompromituje się człowiek przed starszymi Krukonami, prawda? No, chyba że jest się kimś tak genialnym jak ja, pomyślała, uśmiechając się krzywo pod nosem.
    - To może ja… Ja już lepiej pójdę. Nie chcę wam przeszkadzać – pisnęła cichutko, po czym niepewnie zaczęła odchodzić.
    Kto normalny pyta pierwsza lepszą osobę o pomoc w nauce? No, może nie taką znów „pierwszą lepszą”, przecież już o umiejętnościach Nathana słyszałam, ale… Przecież jakoś wcześniej z nim nie rozmawiałam. A jeśli już to na żadne znaczące tematy. Nie dziwi mnie, że się nie zgodził. Chociaż… szkoda. A może nie powinnam odchodzić? Może ten… Matt by go namówił? Może jednak by się zgodził…? - zastanawiała się, ruszając przed siebie w stronę Domu Borsuków. Coś jednak ją podkusiło i zerknęła przez ramię prawie błagalnym wzrokiem. Napotkając spojrzenie Nathana.

    OdpowiedzUsuń
  49. [Tak btw nie wiem jak przyjmujemy - Hogsmead po tym, co dzieje się w tym "prywatnym" wątku, czy przed...?]

    OdpowiedzUsuń
  50. [Ojej, mam niejasne wrażenie, że Ethel i Nathan są do siebie bardzo podobni (no, może poza ogromem znajomych, bo Ethel raczej stroni od tłumów). Skoro obydwoje są uważnymi obserwatorami mogą siebie w jakiś sposób nawzajem intrygować, kątem oka obserwować na błoniach, on rysuje, ona czyta, on siedzi z kumplami, ona skrada się pod Zakazany Las w sobie tylko znanym celu. Mogliby chcieć dowiedzieć się o sobie co nieco, a jednak Ethel jak ognia unikała by rozmowy. Chciałabym wprowadzić trochę akcji; co by nam nudno nie było, jedno mogłoby śledzić drugie, wpadać na siebie wiecznym przypadkiem, albo coś w ten deseń, coś nie do końca jasnego, ale trzymającego w napięciu. Jeśli Ci taka relacja pasuje, to można będzie uściślić co się nam w wątku będzie działo :)]

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  51. [W porządku, w takim razie Nathan będzie jednym z bardziej szczegółowo obserwowanych osób, ze względu na swoją tajemniczość. Ethel może się nawet czuć nieco poszkodowana, bo chcąc pozostać niezauważoną będzie na niego wpadać. Do śledzenia pewnie się nie posunie, nie jest aż tak dziwna ;) Zaczynamy zupełnie od zera, czy rysujemy już jakieś tło i wstawiamy Nathana i Ethel na jakieś ognisko, na błonia, na wieżę astronomiczną, do zakazanego lasu?]

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  52. [To super! Z racji, że machnęłam pomysłami, zechcesz zacząć? :)]

    OdpowiedzUsuń
  53. Był na siebie niewyobrażalnie zły, że zmarnował jedyną taką okazję. Że pozwolił, by Felix Felicis wpadł w ręce Krukona, który w jego opinii całkowicie nie zasłużył na jego posiadanie. Był niemalże w stu procentach pewien, iż blondyn nie potrzebował płynnego szczęścia, a samo jego posiadanie mijało się z celem. Felix był wywarem o niezwykłej mocy i jedynie człowiek będący w prawdziwej potrzebie powinien go zdobyć, a nie ktoś taki jak on... Chłopak dostał go drogą zwykłego fartu, a tym wszystkim kierował jedynie losowy przypadek. Szala szczęścia nigdy nie powinna obrócić się ku niemu i spowodować, by dobył coś, czego pragnął i potrzebował ktoś inny. Ktoś kto pokładał całe swoje nadzieje w tej jednej malutkiej fiolce, która już nigdy nie miała być jego.
    Ian wyszedł z klasy, a pierwsze co zobaczył po jej opuszczeniu to osoba Nathana Riversa, otoczona gronem Krukonów, patrzących na niego z dziwnym uwielbieniem. - No tak - pomyślał - wasza gwiazda eliksirów zdobyła jeden z najrzadszych i najcenniejszych wywarów. Podlizujcie się dalej...
    Zawczasu ugryzł się w język, by nie skomentować całej tej żałosnej, sztucznej otoczki, która wytworzyła się wokół Krukona. Z niechętną miną podszedł jednak do tłumu zalegającego pod salą i syknął przez zęby głosem pełnym zawiści: - Moje gratulacje. I co, pewnie masz już dziesiątki pomysłów na wykorzystanie Felix'a?
    Uśmiechnął się w typowo ślizgoński sposób, a przez jego umysł przeleciała jedna, szybka myśl: Naciesz się tą fiolką póki jeszcze możesz.

    Ian.

    [wybacz tak długi czas odpisu i jego nikłą jakość...]

    OdpowiedzUsuń
  54. [ No faktycznie to samo nazwisko ( i bądź tu oryginalnym ;p ) Pomysł na wątek mam ( powiązanie jest raczej proste bo ten sam dom to muszą się znać, a moja Mel lubi wszystkich ). Ja ze swoimi przyjaciółkami, gdy nam się nudzi to gramy w grę na rysowanie. Chodzi w niej o to, że na kartce papieru każda z nas dodaje po jednym elemencie i ta karteczka wędruje dotąd, dopóki nie uznamy, że rysunek jest skończony. Możemy zrobić tak samo z naszymi postaciami ( chyba, że Nathan nie lubi rysować w towarzystwie ). Takie zaczęcie byłoby a potem coś by się wykombinowało.
    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  55. [Ua, karta opublikowana w moje i Jo urodzinki, musi być fajna :D
    Cóż, ja przylazłam dopiero teraz, ale to dlatego, że jestem bardo leniwą personą i z góry za to przepraszam.
    Nathan jest intrygujący, z chęcią poznałabym go bliżej. Podoba mi się to, że umie rysować, a słowa specyficzne poczucie humoru są najlepsiejszymi słowami na świecie, bo sama takowe posiadam :D
    Więc jeśli coś gdzieś, to zapraszam do siebie :>]

    Jo Hawkins/Lucek Roy

    OdpowiedzUsuń
  56. [Aww, jak uroczo z tym prezentem <3 Ważne, że odpakowałam, nie? ;)
    W każdym razie zgadzam się i niedługo zacznę, może nawet dzisiaj, zależy od stopnia mojego ogarnięcia się :>
    Btw, razem z koleżanką mówimy do siebie męskimi imionami, więc ja jestem Karol, a ona Natan i tak jakby jego imię dobrze mi się kojarzy ;D]

    Hawkins

    OdpowiedzUsuń
  57. Nie była przeciwniczką tego rodzaju inicjatyw; nawet więcej - wolała posiedzieć przy ogromnym ognisku, podłubać patyczkiem w rażących się węgielkach i pniaczkach, wypić ciepłą herbatę i spalić chlebek na węgiel, myśląc zupełnie o czymś innym, po czym dojść do wniosku, że jest twardy jak kamień i poskubać nieliczne zjadliwe resztki.
    Główne ognisko było miejscem szczególnie ciekawym, bo widać było dużo więcej. Gryfonów szalejących wokół, Krukonów zajętych rozmową, alienujących się Ślizgonów, którzy też na swój sposób byli interesujący, co nie oznaczało, że sympatyczni, czy wzbudzający pozytywne odczucia. Ethel niestety już tak miała, że lubiła tylko rzeczy i ludzi, których już zna. To, że uważała kogoś za interesującego nie oznaczało jeszcze, że go lubi, ale w jej wyobrażeniu mogła sobie do woli obserwować delikwenta, by wyrobić sobie pewnego rodzaju opinię wstępną.
    Namiętnie wciskała właśnie długi patyk w żar ogniska i wyciągała co, oglądając i podmuchując weń, by dużymi, błyszczącymi z fascynacji oczyma obserwować jak mieni się na czerwono. Podniosła wzrok i z przykrością zauważyła, że jest jedyną osobą, która oddaje się tej czynności. A szkoda, bo paleta kolorów była przecudna.
    Fakt, że uważnie wszystkich obserwowała i niekoniecznie miała w tym jakiś zmyślny cel, nie łączył się z umiejętnością ukrywania spojrzenia dużych, ciemnych, niemal czarnych oczu. W związku z tym zawsze, przyłapana na obserwacji płonęła rumieńcem i skupiała się na pierwszej rzeczy jaką zobaczyła.
    Dodatkowo, była święcie przekonana, że przypadek rządzi jej osobą, a ona sama jest ulubienicą chochlika zwanego losem. Bywali ludzie, na których wpadała zawsze i wciąż. Jakby szukając własnej drogi, nieustannie krzyżowała ją z drogami ludzi, których nie znała. I zastanawiała się wtedy, czy to znak, że mijają się właśnie bratnie dusze, które za każdym razem tracą szansę do rozmowy, czy ma po prostu pecha, bo spotykani wezmą ją za dziwadło. W całym tym zaaferowaniu, wstydzie i chęci sprawienia by nie wyglądało to na celowe - tylko utwierdzała ludzi w przekonaniu, że niektóre rzeczy robi z premedytacją. Choć naprawdę nie chciała nikomu narzucać swojej osoby.
    Ethel sprawiało przykrość, że ludzie często nie potrafili rozróżniać intencji spojrzeń. Nie chciała by jej spojrzenie, czy zachowanie zostało wzięte za wyzwanie, chęć do kłótni, pogardę, czy broń Merlinie flirt. Komunikacja międzyludzka najwyraźniej sprawiała jej spore problemy.
    Była nieco zaskoczona czyjąkolwiek obecnością, choć nigdy na brak znajomych nie narzekała. W chwilach towarzyskich jednak zawsze trafiała pod przysłowiową ścianę. Odwróciła spojrzenie od patyczka i skierowała je na chłopaka dosłownie na ułamek sekundy. Chwyciła delikatnie kubek w dłonie i wlepiła wzrok w ogień. Tańczące płomienie odbijały się w nieco wystraszonym spojrzeniu.
    -Jest... trochę jak Gwiazdka. Ciepły, chociaż chłodny - odpowiedziała cicho po chwili zastanowienia. Na jej usta wpłynął leciutki, ciepły uśmiech, choć oczy nadal pozostały niepewne i nie zaszczyciły chłopaka spojrzeniem.
    -Dziękuję - dodała, opuszczając wzrok na kubeczek z napojem. Zobaczyła w nim swoje falujące odbicie, więc zmarszczyła lekko brwi.

    Ethel

    [Jest super git, Ethel jest elastyczna, można ją przestawiać praktycznie w dowolne miejsce :D]

    OdpowiedzUsuń
  58. [Zawsze przyda się dodatkowy Puchaś. :D Nathan to bardzo ciekawa postać i bardzo chciałabym wątek, ale... jakoś brak mi pomysłu. :<]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  59. [Opis braci zostawiłam w zakładce z "Postaciami do przejęcia", ale co mi szkodzi mniej-więcej zarysować ich charaktery znowu. :D
    Nie mają na razie imion, więc niech będą Starszym i Młodszym, domyślny dom to Ravenclaw, więc teoretycznie już powinni się z Nathanem znać chociażby ze względu na dom. :D Młodszy to łobuz, gracz quidditcha i cwaniak, który umie okręcić sobie ludzi wokół palca, aby robili to, co chce. Jednocześnie jest bardzo w porządku, szczególnie jeśli chodzi o wdawanie się w bójki, kiedy słyszy, że ktoś wyzywa kogoś od "szlam"!
    Starszy jest przeciwieństwem, ceni sobie spokój i dużo czasu spędza w książkach. To ambitny gość, który za cel postawił sobie bycie najlepszym uczniem Hogwartu tego pokolenia, trochę się też wymądrza, ale da się go znieść. I w sumie to on ma lepszy kontakt z Aurorą, bo Młodszy okropnie ją irytuje.]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  60. [Miałam urlop/trochę mnie nie było, więc wolę zapytać na wszelki wypadek – wątek nadal aktualny? Nic się nie zmieniło i mogę odpisać, tak? ;)]
    Jean

    OdpowiedzUsuń
  61. [O, mnie się podoba. Możemy urozmaicić wątek o jakąś krwiożerczą roślinę, która nie będzie pozwalać się dotknąć i trochę ich pogryzie. :D]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  62. [Zacznę, powiedz tylko, jakiej długości wątki lubisz. :)]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  63. O Aurorze trzeba było wiedzieć jedno — nienawidziła zielarstwa, i to do tego stopnia, że każdą lekcję z profesor Sprout traktowała jak przejście do celu po węglach. A cel był dość odległy, bowiem tej dziewczynie zamarzyło się bycie uzdrowicielką albo praca w aptece, a do obydwu tych rzeczy niezbędna była znajomość leczniczych roślin na wyrywki. Z tego powodu najchętniej zjadłaby każdego ucznia, który z pogardą w głosie pytał "Skoro tak nie znosisz roślin, to po co kontynuowałaś zielarstwo?". Po pstro!
    Pech chciał, że z poniedziałkowych zajęć wyszła jako ostatnia i nauczycielka wykorzystała okazję, prosząc dziewczynę o poprzesadzanie jakichś tam krzaczorów. "Bo średnia ci trochę spada, a taka pomoc zawsze dobrze wygląda, złociutka!". Pomoc może i dobrze wygląda, gorzej z rękami po walce z kolczastymi, zębatymi, ogniem ziejącymi roślinami...
    Ten dobry z braci na szczęście zgodził się jej pomóc, ale w dzień ostateczny (tj. kiedy miała pielić grządki), bezczelnie wystawił ją ze słowami, że ma ważny esej do napisania, że bardzo przeprasza, że przyśle kolegę w zastępstwo za niego. No dobrze, skoro tak, niech sobie pisze jakieś wypracowania, ale ona się jeszcze na nim zemści!
    Kiedy następnego dnia zjawiła się w szklarni, zobaczyła znanego jej z widzenia Krukona. Bodajże Rivers się nazywał, więcej o nim nie wiedziała, bo też nie miała takiej potrzeby. Oczywiście, nie była do niego wrogo nastawiona! Po prostu nie bardzo miała pojęcie, o czym mogłaby gadać z kimś, kto prawdopodobnie był tak samo inteligientny jak jej młodsi bracia. A raczej jeden, bo ten starszy w sumie nie był taki głupi.
    — Dlaczego właściwie się zgodziłeś? Przegrałeś zakład? — spytała szczerze zaciekawiona, kiedy Sprout opuściła cieplarnię, zostawiając ich z rzędami dziwacznie wyglądających sadzonek. Niektóre z nich właśnie kwitły, więc może nie będzie tak źle...?

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  64. [ Nie umiem zaczynać :C ]

    Melissa siedziała właśnie na jednym z foteli i na stoliku obok rysowała coś na kartce papieru. Nudziło jej się strasznie. Zazwyczaj po zajęciach nie miała co robić. Wtedy właśnie albo rysowała bliżej nieokreślone kształty, albo spacerowała po korytarzach, albo zaczepiała innych uczniów, aby ci dotrzymali jej towarzystwa. Zazwyczaj kończy się to tym, że jest brana za wariatkę i wszyscy ją zwyczajnie olewają i dziewczyna jest zmuszona do samotnych spacerów. Lubi być sama. Może się wtedy odprężyć i wyciszyć. Nie poszukuje towarzystwa na siłę, ale zaczepiać innych uwielbia. Pełno w niej takich dziwactw, które jej nie przeszkadzają, ale innym wydają się dziwne.
    Teraz siedząc i rysując coś co z pozoru wygląda na bezkształtne bazgroły po skończeniu będzie bardzo wyraźnym obrazem, który będzie przedstawiać coś co musi się wydarzyć. Dziewczyna pamięta jak kiedyś narysowała jak jej matka spada ze schodów i faktycznie, parę godzin po narysowaniu obrazka kobieta spadła z któregoś stopnia i skręciła sobie kostkę. Mel miała wtedy sześć lat. Wtedy też, jej dar się nasilił.
    Odwróciła kartkę na białą stronę i narysowała na niej jedną kreskę. Niby nie przemyślaną, ale tak naprawdę on musiała się tam znaleźć. Kartkę podała do siedzącego obok blondyna, który wpatrywał się przed siebie. Montgomery nawet nie podnosiła wzroku, bo nie musiała zgadywać kto siedzi obok niej.
    – Zagrasz? – spytała cicho. Była pewna, że chłopak zna tę grę, bo nie raz w nią grali gdy obojgu im się nudziło. Dziewczyna w duchu śmiała się, że artysta ciągnie do artysty i być może była to prawda. – Postaw kreskę, zobaczymy co nam wyjdzie tym razem.
    Zazwyczaj ich wspólne rysunki nie przedstawiały zbyt ambitnych rzeczy. Pojawiały się jakieś przedmioty, w stylu krzeseł, czy półek. Nieraz udało im się narysować jakiś krajobraz. Rzadko, ale jednak zdarzało im się stworzyć całkiem niezły rysunek, który zdobił później ścianę czyjegoś pokoju. To chyba, oprócz wróżbiarstwa, było ulubionym zajęciem Lissy.

    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  65. Chwila, którą spędzili na rozstaju dwóch udeptanych przez nich ścieżyn prowadzących w odrębne rejony lasu, pozwoliła jej uspokoić oddech i delektować się stopniowo zwalniającym pulsem, w odpowiedzi na znajome otoczenie, w którym mogła bezproblemowo poruszać się z zawiązanymi oczami, dzięki dziesiątkom wycieczek odbywanych w te strony, co zresztą - zważając na panujące tej nocy egipskie ciemności - teraz robiła.
    - Myślę, że gdyby naprawdę goniła nas krwiożercza bestia, to nie poddałaby się tak łatwo. Chyba że jest na tyle inteligentna, iż zdołała pohamować swoje żądze, a teraz daje nam chwilę na uspokojenie, by raz jeszcze zaatakować znienacka.
    Głos Nate'a uświadomił ją o tym, gdzie dokładnie w przestrzeni dookoła niej się znajdował, więc obróciła się w jego stronę, biorąc ostatni głębszy wdech. Nie dało się ukryć, żebyło dużo racji w tym, co powiedział - ich reakcja na potencjalne zagrożenie być może była zbyt przesadzona, ale w ostatnim czasie nie było nikogo, kto nie dmuchałby na zimne, nawet jeśli chodziło o szelest w lesie. To faktycznie mogła być tylko wiewiórka.
    - Ale ja w to wątpię i skłaniam się ku powrotowi na polanę. - Zresztą, hej, jesteś Gryfonką, gdzie się podziała twoja odwaga? - Eva poczuła na ramieniu lekkie szturchnięcie i ze śmiechem odepchnęła go ręką.
    - Jestem odważna jak lew, tylko ostrożna! - odparła, schylając się, by zawiązać rozplątaną sznurówkę sportowego buta, które wyglądały jak siedem nieszczęść, pogarszając swój stan z każdym przebytym biegiem kilometrem. Kiedy się z tym uporała, podniosła się do pozycji stojącej i oparła dłonie na biodrach. - Masz rację, wracamy - zarządziła i wróciła na trakt, prowadzący na polanę, starając się z przezorności nie nadepnąć na żadną gałązkę po drodze. Ścieżka wiła się między drzewami i krzewami, zgrabnie je omijając.
    - Prawdopodobnie popadam w paranoję - mruknęła bardziej do siebie, nie będąc pewną, czy Rivers ją w ogóle słyszy. - Do Munga każdego dnia trafiają ranni, mama pisała, że tata wręcz nie sypia z przepracowania - skrzywiła się nieznacznie, przyw0łując w myślach obraz surowej, ściągniętej zmarszczkami twarzy Naczelnego Uzdrowiciela, prawie widziała cienie pod oczami i czające się w grymasie zmęczenie. - Wcześniej to dotyczyło nas teraz pośrednio, ale teraz, po tym ataku w Hogsmeade nie wiem, czy mogę w ogóle czuć się bezpieczna .
    Jej własne myśli zaabsorbowały ją na tyle, że potknęła się o kamień, więc żeby nie upaść, wsparła się o ramię chłopaka, by po chwili wyszemrać podziękowanie i ruszyć dalej.

    [Nawiązałam do wypadu do Hogsmeade i ataku, jeśli to nie problem :D]

    OdpowiedzUsuń
  66. Szczerze mówiąc, to niezbyt ją obchodziło, co jej bracia robią i z kim się zadają, póki nie mogły wyniknąć z tego konsekwencje nieprzyjemne dla niej. To nie tak, że obojętny był jej los bliźniaków, po prostu... w szkole nie musiała bez przerwy wysłuchiwać, że "Oo, nasz synek kolejny raz pobił kogoś w meczu quidditcha!", "Ooo, nasz drugi synek znowu miał same Wybitne na koniec roku, nawet z historii magii!". Bycie prefektem budziło zachwyt tylko przez pierwsze kilka dni — o ile nie godzin... — po otrzymaniu odznaki, później nikt nie chwalił jej za powstrzymanie czwartoklasistów przed rozkręceniem zbroi czy uratowanie jedenastolatka, którego ktoś przywiązał do drzewa. A nie chciała się chwalić takimi rzeczami w listach do rodziców, bo przecież podobne czyny były jej obowiązkiem, nie okazyjnymi aktami heroizmu.
    Uniosła brwi, zdumiona tym, że Krukon — Krukon! — nie udzielił odpowiedzi na pytanie. Może to śmieszne i niepostępowe, ale jakoś tak sobie Aurora ubzdurała, że ci z Ravenclawu pierwsi rwą się chociażby do podania godziny, gdy ktoś zapyta o nią na lekcji, jakby odpowiadanie na pytania było ich odruchem bezwarunkowym.
    Cóż, lepsze to niż opinia, że Puchoni to ofermy zasługujące na zamieszkanie w składziku na miotły.
    Uścisnęła jego dłoń, przyglądając się Nathanowi nieco podejrzliwie.
    — Mi też, ee, miło. I wybacz, jeśli zabrzmiałam nieprzyjemne, ale jakoś trudno było mi uwierzyć, że ktoś dobrowolnie chciałby tarzać się w tym brudzie... No, ale skoro to mój brat cię w to wrobił, wszystko jasne. — Uśmiechnęła się nieco szerzej, a jej twarz znacznie złagodniała. Przestała myśleć o nim jako o szpiegu Sprout, który później powtórzy wszystkie złe słowa, jakie z pewnością padną z ust Puchonki w ciągu tych kilku godzin.
    — Poznać? Mnie? — Znowu zrobiła zdziwioną minę i podrapała się po potylicy w nieco speszonym geście. Po sekundzie pstryknęła palcami tej samej dłoni. — Ach, już rozumiem! Pewnie chcesz zrobić sobie chody u prefekta albo moi bracia naopowiadali ci jakichś bzdur na mój temat i chcesz sprawdzić, czy mówili prawdę?
    Nie widziała innej opcji. Aurora nie należała do osób, które miały jakieś nadzwyczajne hobby, ponadprzeciętne umiejętności magiczne czy, idąc powierzchowną drogą, odznaczały się niezwykłą urodą. Nie, nie i NIE.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  67. Ethel zawsze dokładnie ważyła wypowiadane przez siebie słowa, zatem bardzo dbała o to, by to, co mówi, było trafne. I choć nie zawsze spotykała się ze zrozumieniem, to przynajmniej miała komfort psychiczny i wiedziała, że wypowiada się w zupełnej zgodzie z samą sobą.
    Mimo, że usłyszała pytanie, nie kiwnęła głową, ani nie zaprzeczyła. Była ciekawa, jaką opinię ma Krukon. Słuchając jego kolejnych słów uśmiechnęła się lekko, niemal niewidocznie, choć było coś przyjemnego w tym uśmiechu, jakby z pewną pobłażliwością przypominała sobie ostatnie święta. Istotnie, to kilka dni jednego wielkiego paradoksu. A ludzie kochają paradoksy, choć się do tego nie przyznają.
    W momencie, gdy przez dłuższą chwilę odczuwała na sobie jego spojrzenie, już wiedziała, że padnie to pytanie. Pytanie na które nie do końca sama znała odpowiedź. Albo Ethel bardzo dobrze wyczuła jego intencje, albo chłopak doskonale ubrał to, co chciał powiedzieć, w słowa i ton głosu, który w żadnym stopniu nie przypominał ataku na Puchonkę. Otworzyła lekko usta i spojrzała na niego dosłownie na dwie sekundy.
    -Jesteś ciekawy- powiedziała cicho, dość bezpośrednio, aczkolwiek nie brutalnie- Lubisz dużo mówić, a mówisz mądrze. Ludzie pójdą za tobą, gdziekolwiek będziesz chciał. Dużo ważniejsze są twoje zamiary.
    Mówiąc to, znów wpatrywała się w swój kubeczek, tym razem decydując się na dwa małe łyki. Wystarczyło jedno zbyt długie spojrzenie w czyjeś oczy, by zobaczyć duszę. A dusza mówiła o przyszłości. Ethel widziała przyszłość zdecydowanie zbyt często.
    -Wiem, że kierowała tobą ciekawość, ale nie jestem pewna czemu się przysiadłeś. Siódemki nie rozmawiają z trójkami- oznajmiła, w niebezpośredni sposób określając wielką przepaść; zarówno w aparycji, jak i w życiu towarzyskim między nimi. Nie chciała być niemiła, po prostu nie czuła się zbyt pewnie, będąc w pełni świadomą, że bez ogródek można ją ocenić co najwyżej na trzy. Niemniej jednak uśmiechnęła się lekko, nawet przyjaźnie, choć nie bezpośrednio do chłopaka.

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  68. Tak, była podejrzliwa, ale czy to źle? W świecie magii panowały takie czasy, że zaufanie komukolwiek — czy chociażby zwyczajne zaakceptowanie — od razu było wysoce ryzykowne, a Brown była zbyt odpowiedzialna (nudna), aby ryzykować. Oczywiście, że w przypadku wojny należałoby mieć jakichś sprzymierzeńców, a tych nie było jej brak, szczerze bowiem wierzyła w więzi rodzinne. Nawet jeśli niektóre z tych więzi najchętniej ograniczyłaby do minimum...
    Zdecydowanie nie umiała utrzymać dobrego pierwszego wrażenia.
    — Och — wydukała tylko, teraz naprawdę speszona swoim zachowaniem. Ta odpowiedź była tak prosta, że aż oczywista, a przez to Aurora nigdy nie wpadłaby na to, że ktoś mógłby chcieć ją poznać bo tak. — Ja nie jestem tak wspaniała, jak moi cudowni bracia — mruknęła, a tym razem w jej głosie pojawiła się gorycz, nie podejrzliwość czy zdumienie.
    Podążyła za nim wzrokiem, gdy Nathan podszedł do szafki, w której Sprout trzymała mnóstwo mniej lub bardziej przydatnych szpargałów. W duchu przyznała mu rację, że powinni wziąć się do roboty, zamiast dyskutować na tak błahy temat, jakim była Brown. Po chwili uśmiechnęła się do Riversa w podziękowaniu za rękawice, włożyła je na dłonie i krytycznym wzrokiem omiotła grządki.
    — Więc jedziemy na tym samym wózku, nienawidzę zielarstwa. — Westchnęła ciężko, chwyciła ostro zakończoną łopatkę i wbiła ją w spulchnioną ziemię. — Ciekawe, czy dałoby się to wszystko zrobić przy pomocy zaklęć. Znasz jakieś ogrodnicze? — spytała, odrzucając ziemię przed siebie.
    Krukon nie wyglądał na pasjonata ogrodnictwa, do tego przyznał się do niechęci wobec przedmiotu nauczanego przez Pomonę, więc teoretycznie to pytanie było trochę głupie, ale nie zaszkodzi spróbować. A nuż Nathan okaże się kopalnią wiedzy, która uwolni ich oboje z tej okropnej cieplarni...
    — Uh, co za paskudztwo! — Skrzywiła się, kiedy wzięła do ręki sadzonkę jakiejś rośliny z oślizgłymi, spiralnie skręconymi łodygami i grubymi liśćmi pokrytymi jakąś lepką substancją. — Nawet nie chcę wiedzieć, co to coś robi.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  69. Zapraszamy Cię do wzięcia udziału w ankiecie, która pomoże nam ocenić dotychczasową działalność bloga.

    Link do ankiety

    Administracja

    OdpowiedzUsuń
  70. [Oh, Tom Odell, kocham jego piosenki! <3
    Pomysł, pomysł... Przyszło mi do głowy, że Nathan mógłby chcieć uwarzyć jakiś eliksir albo dla siebie, albo dla kogoś i poprosiłby Sagę o pomoc ;> W związku z tym musieliby jednak zdobyć składniki, które postanowiliby 'pożyczyć' ze schowka profesor od Zielarstwa, przy czym Saga pewnie będzie robić w majtki ze strachu, ale co tam :D]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  71. Spojrzała na kartkę. Teraz znajdywały się tam dwie kreski, które za jakiś czas miały stać się jakimś rysunkiem. Nie śpieszyła się z postawieniem kolejnej linii. Spojrzała na kominek, z którego buchający ogień ogrzewał kilku zebranych niedaleko uczniów. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy zatrzymała wzrok na dziewczynie stojącej koło ściany i która za niedługo miała wywinąć orła na samym środku Pokoju Wspólnego, potykając się o coś co za chwilę wyląduje na podłodze. Nic poważnego jej się nie stanie, oprócz tego, że zwróci na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych tu uczniów i czerwona pobiegnie do swojego pokoju. Ruda dziewczyna spojrzała na Mel. Musiała poczuć na sobie jej wzrok. Uśmiechnęła się lekko. Lissa odwzajemniła uśmiech, ale nie spuściła wzroku. Niewiele osób wiedziało o tym, jaki dar ma Mel, ale owa uczennica była tego świadoma i zdawała sobie sprawę z tego, co może znaczyć u Montgomery wpatrywanie się w jakąś osobę.
    Mel znów spojrzała na kartkę. Kolejna prosta linia pojawiła się na białym papierze.
    – Będzie lepiej – powiedziała – Uwierz mi. Czasem dobrze jest zrobić sobie przerwę, wena wróci do ciebie szybciej niż ci się wydaje. – spojrzała na chłopaka podając mu kartkę.
    Nie zależało jej na tym aby rysunek, który tworzą cokolwiek przedstawiał. Dziewczyna chciała tylko zabić czas i odegnać nudę. Jeśli ich wspólny twór będzie cokolwiek przedstawiał, to będzie się cieszyć. Dziewczyna nie miała jeszcze czegoś takiego jak brak weny, ale mogło to być spowodowane tym, że ona nie rysowała tak dużo jak Nath, więc ona się tak szybko nie wypalała. Stosowała zasadę aby się nie śpieszyć i nie robić nic na siłę. Gdyby tak nie robiła to zapewne szybko znienawidziłaby rysowanie i nigdy nie robiłaby tego tak samo chętnie jak robi to teraz.
    – W życiu nie trzeba się śpieszyć, bo można się wykoleić i niczego się już wtedy nie zrobi – powiedziała jakby wygłosiła mądrą i przejmującą przemowę. Rzeczywiście pośpiech nie jest wskazany, zwłaszcza wśród nastolatków, którzy nie dość że szybko się nudzą to na dodatek zbyt często przeceniają swoje możliwości. Sama się przeceniła i teraz tego żałowała.
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  72. [Cześć!
    Astrologiwe dobrze zapowiadają, ale moje wakacje to już jakiś czas trwają.
    I dobrze, niech się nagromadzi Puchasiów trochę!
    Fajny chłopaczek z Nathana!]

    Marnie

    OdpowiedzUsuń
  73. [Ochota na wątek jest zawsze! Nie wiem jak u Nathana stoi z byciem super-bohaterem i ratowaniem dziewczyn z opresji, ale można by założyć, że Marnie wpadła do jeziora, a nie umie pływać i zacznie się topić, a on jej pomoże albo coś. Boże, tak długo mnie na blogu żadnym nie było, że same głupie pomysły do głowy przychodzą :(]

    Marnie

    OdpowiedzUsuń
  74. [Byłbyś? Jesteś facetem? Łał! Zawsze myślałam, że nawet postacie męskie są prowadzona przez baby :D Chętnie zacznę!]

    Wróbel siedział na gałęzi wiekowego dębu i uporczywie dawał znać, leniwym, brzęczącym tarciem skrzydeł, że tu jest. Tafla jeziora o dziwo była spokojna, łagodne fale delikatnie uderzały o brzeg. Czasem niepozorny spokój nie wróży nic dobrego. Ale pozwala się wyciszyć, zagłębić we własne myśli, nie musząc słuchać krzyków młodszych kolegów obok. Tego właśnie Marnie potrzebowała najbardziej - spokoju. W gruncie rzeczy było to dość dziwne, gdyż zawsze była spokojna. Jak osoba, która nie pozwala nerwom nad sobą zawładnąć, mogłaby potrzebować wyciszenia? A jednak.
    Kierując się bliżej jeziora, niechcący wypłoszyła wróbla, który przeleciawszy tuż przed jej twarzą, spojrzał na nią w sposób, jakby właśnie zniszczyła mu życie. Trudno, nie on pierwszy i nie ostatni zapewne. Przystanęła i rozejrzała się czy nikogo niepowołanego nie ma obok. Nie chciałaby wpaść na osobę, która zakłóci jej ten piękny czas. Z daleka widziała chłopaka, Krukona. Hogwart nie był miejscem aż tak dużym i mimo wszystko większość ludzi kojarzyła siebie nawzajem, Marnie należała jednak do tych osób, która zna twarz, zna nazwisko, ale nigdy nie przeprowadziła żadnej rozmowy. Chyba za bardzo się wstydziła. Nie była pewna czy chłopak szedł w tą samą stronę co ona, ale był tak daleko, że nie było to dla niej ważne. Miała spokój.
    Schodziła powoli w dół, znajdując się zaledwie kilka kroków od wody głębokiej na kilka metrów. Bała się, ale czy strachu nie należy zwalczać? Podeszła bliżej, zamknęła oczy i stała. Po prostu stała, nasłuchując odgłosów magicznej natury. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie straciła równowagi. Z reguły, kiedy się tak działo, leciała na tyłek, teraz jednak los sprawił, że poleciała na klatkę piersiową. Nie poczuła jednak twardego gruntu, a wodę, która wlewała się w nią przez nos, nie pozwalając oddychać. Niespodzianka, rzekłaby jej babka. Byłoby miło, gdyby potrafiła pływać. Ale nie potrafiła. I chcąc nie chcąc zaczęła panikować, szamotać się, aż w końcu z braku sił zaczęła powoli opadać na dno. Nie wiedziała, jak głęboko jest i jakie stwory tam żyją, ale poczuła, jak coś ciągnie ją ku górze. Czyżby to była pomoc?

    [Boże, przepraszam, za to, rok przerwy w pisaniu robi swoje :<]
    Marnie

    OdpowiedzUsuń
  75. — Gdybyśmy mieli im śpiewać albo traktować jakimiś specjalnymi nawozami, toby nam powiedziała — prychnęła lekceważąco, nieco zbyt gwałtownie umieszczając brzydką roślinkę w doniczce, po czym dosypała jeszcze odrobinę ziemi, lekko ugniotła łopatką i odstawiła doniczkę na bok. Zamierzała podlać je później wszystkie hurtem, takie rozdrabnianie się na poszczególne sadzonki zajęłoby im zbyt dużo czasu.
    Swoją drogą, to dobrze, że Sprout nie poleciła śpiewać roślinom. Aurora miała fatalny głos i za każdym razem, kiedy zdarzyło jej się coś zanucić w rodzinnym domu, rodzinka chórem syczała "Ćśś!".
    Przez kilka minut pracowali w milczeniu, spowodowanym przede wszystkim tym, że Brown usilnie próbowała przypomnieć sobie, czy nauczycielka przypadkiem nie wspominała kiedyś o użytecznych zaklęciach. Nic jej jednak nie przychodziło do głowy, byli więc najwyraźniej skazani na ubabranie się po łokcie w ziemi, nawozie i obrzydliwej mazi wydzielanej przez liście owych roślin.
    Kiedy wzięła do ręki kolejną sadzonkę, z zaciekawieniem dostrzegła, że nie miała jadowicie żółtego kwiatka na samym czubku, a coś w rodzaju pryszcza. Aurora pamiętała z lekcji, że czyrakobulwy wyglądają zupełnie inaczej, więc cóż to było za dziwactwo?
    — Jak myślisz, co to jest? — Nieco nieostrożnie zbliżyła twarz do podejrzanej narośli, chcąc jej się dokładniej przyjrzeć. Wnętrze wypustki nieco pulsowało i miało ten sam jadowity kolor, co kwiatki na pozostałych sadzonkach, ale zdecydowanie nie były to płatki kwiatów. Raczej coś, co przypominało kolejną ohydną ciecz, jakby ta roślina już nie była wystarczająco obrzydliwa...

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  76. [Widać, widać! Kobiety są, głównie na blogach grupowych właśnie, opcjonalnie na stronach typu "Pudelek" :D]

    Woda zalewa Cię przez każdy możliwy otwór, pochłania Cię ciemność, która od lat czekała na Ciebie tam w głębinach. Ciągnie Cię na samo dno, paraliżując całe ciało. Nie możesz oddychać, nie możesz się ruszać, nie możesz nawet widzieć. W głowie masz tylko jedną myśl, "umieram". Poddajesz się, bezwładnie opadając jeszcze niżej, czekasz, aż minie cały palący od środka ból i w końcu staniesz się martwy. To się jednak nie dzieje. Czujesz ucisk czyiś dłoni na swoich ramionach. Czujesz, jak unosisz się ku górze. A potem budzisz się na zimnej ziemi, w przemokniętych ubraniach, ale możesz oddychać i to jest teraz najważniejsze. Znów przetrwałeś.
    Marnie powoli wzięła głęboki wdech sprawdzając czy rzeczywiście znajduje się na lądzie. Potem zaczęła się zastanawiać czy jednak nie umarła. Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą jasnowłosego chłopaka. Czy to był anioł, czy może śmierć, która chce ją zabrać w piekielne czeluście?
    Szybko jednak zrezygnowała z myśli, że jest martwa, gdyż woda zalegająca jej w płucach, zmuszająca ją do jej wyplucia była jak najbardziej prawdziwa. Poza tym czy po śmierci człowiek odczuwa ból fizyczny, skoro jego ciało umarło? Ciało Marnie czuło, więc musiało być żywe.
    Powoli się uniosła, siadając w dość dziwnej pozycji, przez cały ten czas patrząc na chłopaka.
    - Żyję - odparła cicho, nerwowo wyginając palce; potem zrobiła coś, czego nie mogła się po sobie spodziewać, przytuliła swojego wybawiciela - Przepraszam - mruknęła, czując się dość dziwnie będąc blisko tak osoby, której właściwie nie znała.

    Marnie

    OdpowiedzUsuń
  77. - aha - podsumował i bez słowa obrócił się na pięcie, by już po chwili kroczyć samotnie jednym z długich korytarzy. Słowa Riversa potraktował jak pewnego rodzaju aluzję. Doskonale wiedział, że to on sam miałby być tym kimś. Osobą niegodną posiadania tak cennego eliksiru. Zwykłym nic niewartym Ślizgonem, który zapewne wykorzystałby wywar do przejęcia władzy nad światem czy do zrobienia tysiąca mało chwalebnych rzeczy. Chłopak już podczas tej zażartej walki w sali profesora Slughorna myślał nad tym, jak mógłby spożytkować nagrodę. Był niemalże w stu procentach pewien, iż nie straciłby płynu na zaspokojenie swoich jakichkolwiek potrzeb. Całe jego życie było tylko jednym wielkim problemem, z których dotychczas nie potrafił sobie poradzić, a coś takiego jak Felix może na jeden krótki moment mogło sprawić, że ta szara, ponura monotonia nabrałaby kolorów.
    - Pewnie zużyłbym całą fiolkę naraz i złożył wizytę Voldemortowi - pomyślał kilka godzin później, gdy w spokoju spędzał wolny czas w swoim ślizgońskim dormitorium - a później oświadczył, że odchodzę. Że już nigdy więcej nie nazwę się śmierciożercą i nie pojawię się na tych zebraniach... - kontynuował swój wewnętrzny monolog, którego sens teraz i tak pozostawał jedynie chorą nadzieją i wytworem jego wyobraźni. Felix trafił w ręce Krukona i miał w nich pozostać już na zawsze. Albo do wyczerpania zapasu. Tak czy siak, nigdy nie będzie dane mu na własnej skórze doświadczyć skutków działania płynnego szczęścia i zagłębianie się w spekulacjach nie miało żadnego sensu. Kolejne dni upłynęły mu w względnym spokoju. Nie zawracał sobie już głowy rozmyśleniami na temat Felixa, a osobę Nathana Riversa wyrzucił do szufladki z napisem: zapomnienie.
    Siedział właśnie na zalanych czerwcowym słońcem błoniach ze swoim nieodłącznym szkicownikiem trzymanym w ręku, gdy coś odwróciło jego uwagę od ołówków i pustych kartek papieru.
    - Słyszałeś? Nathanowi ktoś podprowadził ten jego eliksir...
    - Płynne szczęście? Ciekawe, kto był na tyle głupi by go sobie przywłaszczyć...
    Na twarzy Iana pojawił się lekki szok i niedowierzanie. Ktoś rzeczywiście ukradł Felixa? Kto? I po co? - Zresztą to nie moja sprawa - mruknął i powrócił do szkicowania.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  78. Zaskoczona obserwowała, jak blondyn podnosi się z ławki. Nie potrafiła dokładnie określić jaką miał minę. Nie wiedziała, czy jest to niesmak (i jeśli tak, do kogo skierowany), jakieś zdecydowanie, poczucie obowiązku… Tak czy inaczej jakoś nie mogła oderwać od niego wzroku. Nagle jej zaimponował.
    - Zaczekaj, będę tym twoim... korepetytorem.
    Wytrzeszczyła oczy z zaskoczenia. Owszem, na początku do nich podchodząc, miała nadzieję, że znajdzie sobie kogoś do pomocy. Krótka rozmowa prowadzona przez ciemnowłosego Krukona jednak zachwiała jej zapałem, a twarz Nathana tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że nie ma tu czego (czy raczej kogo) szukać. Nie spodziewała się zupełnie takiej zmiany. Stała jak wryta, patrząc jak Nathan odpycha swojego przyjaciela. Nagle twarz blondyna uległa gwałtownej zmianie. Widocznie się odprężył, wydawało się, że zeszło z niego jakieś napięcie.
    Kiedy podszedł do dziewczyny, która wciąż nieco nerwowo ściskała podręcznik, wpatrując się w niego praktycznie z otwartymi ustami, był już całkowicie opanowany. Ona z kolei nie mogła powstrzymać nagłego drżenia kolan i błysku zaintrygowania w oczach. Cóż, chłopak ją zainteresował, a perspektywa nauki sam na sam wydała się nagle jeszcze przyjemniejsza.
    - Tylko chodźmy w jakieś spokojniejsze miejsce.
    Powoli pokiwała głową, zamykając usta. Nie mogła oderwać od niego wzroku, zagryzła wargę, próbując zrozumieć jego zachowanie. Nawet nie zauważyła, kiedy ruszyli korytarzem, oddalając się od grupki jego znajomych. Nie miała pojęcia, gdzie się udadzą. Teoretycznie powinna się nad tym zastanowić, ale że z rozsądkiem bywało u niej krucho praktycznie dała się prowadzić. Cały czas jednak zerkała na niego, przyciskając do piersi książkę. Zdawało się, że to właśnie tom Zaklęć dla piątorocznych jest jedynym pewnikiem. Nie wiedziała już, czego może się spodziewać. Krukon nagle wydał jej się nieco nieobliczalny.
    [Merlinie, przepraszam, przepraszam, przepraszam. Wenę zjadła mi wojna z wifi. Kurcze, aż mi wstyd… Naprawdę, tragedia. Następnym razem będzie lepiej! Ale to chyba rekord czasu, jaki pochłonął mi odpis…]

    OdpowiedzUsuń
  79. [Witam! Wróciłam wreszcie z dłuuuugiego urlopu i jak obiecałam proponuję wątek ;) Myślę że mogliby być przyjaciółmi. Takimi od serca. Poznaliby się na przykład w pociągu, bo byliby w jednym przedziale, a niezrównoważony kot Emmy by coś mu próbował zrobić. Taki luźny pomysł ;D Tao jak? Może być?]

    Emily Braithwaite

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... Ponadto myślę, że Emily mogłaby się od pierwszego roku kochać w Nathanie. Oczywiście bałaby mu się to powiedzieć żeby nie zepsuć tej przyjaźni, ale jednak ;)

      Usuń
  80. [Cześć! :)
    Zagadka braku przyjaciół rozwiązana! Ruda idzie się przefarbować. ;p
    Nie no, tak na serio to Yseult nie zamierza się farbować, dobrze się czuje jako uroczy lisek. :) Przede wszystkim muszę pochwalić kartę i przyznać, że Nathan aż się prosi o jakiś pokręcony wątek. Na ten moment jedyne, co mi do głowy przychodzi, to wspólne badanie jeziora z naciskiem na wielką kałamarnicę. xD Nie wiem czy masz chęć na coś takiego.]

    Yseult

    OdpowiedzUsuń
  81. [O, mój pomysł się spodobał! Jak miło. :)
    Zacznę, bo lubię, nie ma problemu, tylko czy masz jakieś konlretne wymagania co do długości? Wolę zapytać. :)]

    Yseult

    OdpowiedzUsuń
  82. Yseult od jakiegoś czasu miała ochotę zrobić szalonego, głupiego lub po prostu nietypowego. Czegoś, co przywróciłoby do życia dawną Yss, dawną Rudą, która skryła się gdzieś tam głęboko i jakoś ni miała zbyt wielkiej ochoty, by wyjść. Śmierć Gregorego nie była dla niej lekkim przeżyciem, ale musiała w końcu się otrząsnąć i ruszyć dalej. On na pewno by tego chciał, ujrzeć ją radosną i żyjącą w szczęściu, bez niego. Gdy dowiedziała się, że jej ukochany został zordowany, myślała, że już nigdy się nie uśmiechnie. I choć wciąż odczuwała ból, chciała żyć dalej. Powoli stara Yseult wracała, ale dopiero ten dzień miał być tym przełomowym.
    Długo szukała osoby, która idealnie nadawałaby się na jej towarzysza w podróży po jeziorze. A raczej w nim, bo Yss niezwykle chciała przyjrzeć się temu miejscu z bliska, zwłaszcza lehendarnej wręcz wielkiej kałamarnicy. Szukała i na szczęście udało jej się taką osobę znaleźć.
    Nathan Rivers jest młodszym o rok od Yseult Krukonem, któremu zawsze ktoś towarzyszy i którego nie raz widuje się ze szkicownikiem w dłoniach. Panna Ducie nie miała żadnych problemów z namówieniem go na wycieczkę po jeziorze. Od samego początku wiedziała, że Nathan nadaje się do tego idealnie i właśnie on był pierwszą osobą, którą Yseult zaprosiła do swego towarzystwa. Miła rozmowa i parę uśmiechów, a już wszystko mieli ustalone.
    Yseult zjawiła się przy jeziorze trochę przed czasem, tak na wszelki wypadek. Nate obiecał zdobyć dla nich trochę skrzeloziela, bo zaklęcie bąblogłowy było na dłuższą metę niepraktyczne. Miała jedynie nadzieję, że Nathanowi się powiedzie i nie nie będzie im stało na przeszkodzie, by zgłębić się w ciemne wody jeziora.

    Yseult

    OdpowiedzUsuń
  83. Jo nie przebywała za często w dormitorium chłopców. Ale jeśli już przebywała, to tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zapraszał ją tam Drew lub kiedy musiała pilnie coś od niego pożyczyć. Nawet wtedy starała się ograniczyć spędzony tam czas do minimum - plotki w Hogwarcie szybko się rozchodziły, a ona nie do końca chciała, by jakieś nieprawdziwe informacje o tym dotarły do uszu Benjamina.
    Jednak zdarzały się takie sytuacje, w których Drew po prostu nie było w dormitorium i nie mógł Jo pomóc. Wtedy wygrywała potrzeba poproszenia o pomoc któregoś z jego współlokatorów, choć była to ostatnia deska ratunku, której dziewczyna się chwytała, nie chcąc wyjść na aspołeczną introwertyczkę. Tak też było i teraz.
    Gdy tylko czarownica przekroczyła próg sypialni chłopców, od razu zauważyła, że pokój świeci pustkami. No, może nie do końca. Na jednym łóżku siedział Nathan, bawiący się jakimś dziwnym urządzeniem, ale to nie jego Jo szukała. Dziewczyna chwilę pokręciła się po dormitorium, zaglądając do rzeczy Drew, by upewnić się, że nie zostawił na wierzchu jej podręcznika do zielarstwa, który pożyczyła mu tydzień temu, a którego w tej chwili bardzo potrzebowała. Po krótkich poszukiwaniach dała sobie jednak spokój.
    - Na Merlina, Drusiu, nie możesz choć raz oddać mi czegoś na czas? Albo przynajmniej zostawić tego w jakimś widocznym miejscu?
    Narzekając na to, jak bardzo nieogarnięty jest jej przyjaciel, czarownica pchana wewnętrzną ciekawością powoli zbliżała się do Nathana. W końcu podeszła na tyle blisko, że mogła mu zajrzeć przez ramię, co natychmiast zrobiła. Wiedziała, że chłopak najprawdopodobniej bawi się czymś ze sklepu jego ojca, ale nie miała zielonego pojęcia, co to może być. W końcu zebrała się na odwagę i poklepała go w ramię.
    - Przepraszam, co to jest? - zapytała jakby nigdy nic. - Wiesz, zauważyłam, że bardzo cię to zajmuje, a że wygląda interesująco postanowiłam spytać.
    Krukonka zamrugała parę razy i przekrzywiła głowę, wyrażając swoje zainteresowanie. Z tak ciekawską osóbką Nathan nie mógł mieć jeszcze do czynienia.

    [Przepraszam za czas odpisywania i za długość, ale fuj, ble, nie wiedziałam jak zacząć :< Wen wziął i się zwinął :<]
    Jo

    OdpowiedzUsuń
  84. [Myślę że mam pomysł. Trochę dziwny, ale zawsze... xd]

    "Od zawsze, na zawsze..." - tak możnaby określić relację Emily i Nathana. Często mu to powtarzała, kiedy był smutny. Chciała żeby wiedział że zawsze będzie przy nim. Kiedy będzie cudownie i kiedy będzie zblirzał się do dna. Zawsze będzie i będzie go wspierać. Zawsze go przytuli. Co by nie przeskrobał zawsze wybaczy. Nathan nie zawsze wierzył w te słowa, ale były one szczere. przecież jak się kogoś kocha to się go nie zostawia na lodzie, ale on nie wiedział jakie uczucia do niego żywiła. "Od zawsze", a dokładniej od pierwszego dnia w szkole. Tak dobrze pamiętała ten dzień.
    Nath siedział sam w przedziale, a Emma wraz z Noele szukały jakichś wolnych miejsc. Wtedy był jeszcze nieśmiałym chłopcem, ale Emily szybko się z tym uporała i resztę podróży z nim przegadała. Pamiętała jaka Nono była wtedy na nią zła, ale Emily zakochała się wtedy. Zakochała się pierwszy raz w życiu. Pamiętała jaka była zrozpaczona, kiedy Nath trafił do Krukonów, a oliwy do ognia dodał fakt że jej przyjaciółka Nono poszła do Puchonów. Na szczęście to nie przeszkodziło im w dalszych kontaktach. Chodzili razem na większość lekcji i często spotykali się po nich, chodzili się razem uczyć, choć Emmę nudziło to zdecydowanie szybciej, Nath chodził na mecze Quiddicha, choć z tego co wiedziała nie przepadał zbytnio za tym sportem. Jednak Gryfonka zamotała się i utknęła gdzieś w strefie przyjaźni i tak tkwi w niej sześć lat nie potrafiąc z niej się wydostać.
    Był właśnie trzynasty czerwiec. Był to dzień wyjątkowy. Urodziny Nathana.
    No dobrze... Nie do końca dziś były jego urodziny. Były w sierpniu, ale dzień się zgadzał.
    Emily zaplanowała "skromną" imprezę niespodziankę w Pokoju Wspólnym Krukonów z pomocą znajomych Natha. Co prawda z kilku osób zrobiło się pół szkoły, ale zawsze to się tak kończyło, jak Emma organizowała jedną ze swoich słynnych imprez.
    Wszyscy już byli. Emily stała już z tortem. Teraz tylko czekali aż Nath wróci z jakichś dodatkowych zajęć.

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  85. [ Przepraszam, że będzie krótko, ale szkoła daje w kość :) No i wypadało by trochę rozruszać naszą dwójkę, więc co powiesz na to aby coś się dziwnego im stało? ]

    Dar, którym Mel mogła się pochwalić, zdecydowanie nie był błogosławieństwem, bo niby co miłego jest w widzeniu rzeczy, przeważnie negatywnych, które mają się komuś przytrafić. Siebie w tych wizjach widziała bardzo rzadko i nie wiedziała dlaczego tak było, ale jej to pasowało. W końcu ona nie musi wiedzieć, że za dzień czy dwa wypadną jej włosy. Niby mało prawdopodobne, ale jakiś tam cień szansy jest. Na szczęście na to się nie szykowało.
    – Każdy czuje się wybrakowany, gdy nie może robić tego co lubi – powiedziała. Melissa nie miała w życiu takiej rzeczy bez której czułaby się niepełna. Chociaż gdyby jej włosy stałyby się czarne, to wtedy mogłaby wpaść w podobny stan niespełnienia. Wzięła kosmyk włosów do ręki i przyjrzała mu się. Na sto procent tęskniłaby za tymi blond strąkami. Z drugiej strony można by je było troszeczkę przyciemnić, ale lepiej nie eksperymentować.
    Usłyszała hałas, jakby coś ciężkiego uderzyło o podłogę, co w rzeczywistości się właśnie stało. Instynktownie odwróciła głowę i zobaczyła rudowłosą dziewczynę, której się uprzednio przyglądała. Biedaczka. Lissa jako jedna z pierwszych odwróciła głowę i powróciła do wykonywanej uprzednio czynności.
    Montgomery uwielbiała rysować. Nie robiła tego często, ale zawsze gdy znalazła trochę wolnego czasu. Zaszywała się wtedy w jakimś miejscu, w którym wiedziała, że będzie mieć spokój i ciszę. Wtedy też zabierała ze sobą kilka białych kartek i parę ołówków.
    Spojrzała na kartkę, na której szybko pojawiło się coś na wzór kopniętej elipsy. Potem znów przesunęła kartkę po blacie w kierunku chłopaka. Następnie rozejrzała się. Zauważyła, że niektórzy uczniowie rozmawiali o zbliżającym się meczu Quidditcha. Mel, jako najprawdziwsza fanka tego sportu chciała by dodać coś od siebie, ale w porę ugryzła się w język. Nie chciała zwracać na siebie uwagi.
    – Wiesz, mam dziwne przeczucie, że coś się stanie. Nie wiem czy teraz, czy później, ale coś na pewno – powiedziała szeptem, tak że ledwo było ją słychać.
    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  86. Słysząc słowa pocieszenia z ust chłopaka, Eva nie poczuła się wcale lepiej, ale na to nikt nie mógł niczego poradzić.
    - Może masz rację - przyznała, omijając leżącą w poprzek ścieżyny gałąź - ale wciąż nie sądzę, żeby to wystarczyło, a przynajmniej potem. Po prostu kiedyś to wszystko było tak odległe, że wręcz nikomu z nas nie wydawało się realne. Jakby to wszystko działo się w innej galaktyce - stwierdziła, poprawiając związane w koński ogon włosy. Nie była strachliwa, nie odczuwała tak wielkiej obawy o swoje życie i nie chodziło też o to, że nie sądziła, że Dumbledore należycie zadba o bezpieczeństwo Hogwartu i jego wszystkich uczniów, ale po prostu czuła się przytłoczona. Każdego dnia widziała nowe nagłówki w Proroku Codziennym, informującym o kolejnych ofiarach. Każdego dnia słyszała ukradkiem przekazywane plotki. Zeszłej nocy z sąsiedniego Dormitorium dobiegał płacz szóstoklasistki, której zamordowano ojca. To wszystko osiadało na dnie jej klatki piersiowej niczym ołów.
    Noc była jeszcze młoda, a księżyc usadowił się wysoko nad nimi, kiedy wkroczyli między drzewa na skraju polany, gdzie wcześniej ucięli sobie pogawędkę. Eva oparła się ramieniem o drzewo, zerkając w stronę wskazaną jej przez Nate'a, gdzie ziemia była wzruszona, jakby ktoś przesunął po niej czymś wielkim i ostrym.
    - Zdecydowanie większych rozmiarów niż wiewiórka. - Słysząc to stwierdzenie, Eva powstrzymała rozbawione parsknięcie, prostując plecy i uginając bezwiednie nogi, jakby była zwierzęciem - strzygącą uszami sarną, gotową w każdej chwili uciec przed niebezpieczeństwem. Kolejny raze tej nocy wysunęła z kieszeni różdżkę, jeszcze mocniej zaciskając na niej palce.
    W porządku, jakaś część jej jaźni brała pod uwagę, że gdyby mieli do czynienia z wielką stopą/wilkołakiem/jakimkolwiek innym stworzonym do zabijania stworzeniem, prawdopodobnie oboje z Nate'm leżeliby już z wnętrznościami na wierzchu. O ile nie bawili się w kotka i myszkę.
    - Masz rację - powiedziała, zerkając na polanę, skąpaną w bladym świetle księżyca, którego nie przesłaniały już ciężkie chmury. Trawy bardzo urosły od kiedy była tu ostatnim razem, ale skały na środku były niezmienne od lat, Eva zerknęła na Nate'a, a jej twarzy wyrażała zdecydowanie, chociaż zdradzała również pewne napięcie.
    - Jeśli coś tu było, to odeszło - powiedziała i ruszyła w stronę skał, na które wspinała się tak wiele razy, że mogłaby to robić z zamkniętymi oczami. A jeśli wciąż jest, to i tak nie uciekniemy.

    [jeju, nie wiem co dalej :D może Centaur i coś w stylu "spadać stąd, bo tu się będą działy wielkie i mroczne rzeczy" hahah :D]

    OdpowiedzUsuń
  87. Czuła dłoń na swoim ramieniu, jednak zdawało jej się to w jakiś sposób nierealne. Nawet to, że słyszała kroki tuż obok siebie i czuła jego zapach jakoś jej nie przekonywało. Jakim cudem szła tuż obok tego Krukona? Mimowolnie co chwila na niego zerkała, jednak nie widziała, by on chociaż raz na nią spojrzał. Poczuła się tym gdzieś podświadomie dotknięta, jakby się mu narzucała. Już miała mówić, że naprawdę nie musi tego robić, kiedy odezwał się łagodnie, rozglądając się wokół.
    - Czego konkretnie ode mnie oczekujesz?
    Pytanie obiło się echem po jej zamęczonej inkantacjami czaszce. Właśnie, czego oczekuję? Niepewnie stawiała kroki, próbując odpowiedzieć w myślach na jego pytanie, co wbrew pozorom nie było łatwe. Puchonce po głowie chodziły fragmenty co trudniejszych zaklęć, co nie pozwalało jej się skupić. W teorii kojarzyła większość z nich, jednak nie potrafiła sensownie ich powiązać. Same wtłoczenie inkantacji do głowy miała za sobą, jedynym ich źródłem mogła być książka, którą ściskała. Jako pracowita Puchonka zdążyła przewertować ją kilkukrotnie, ale wiedza jaką uznała, że zdobyła zdawała jej się jednocześnie odległa. Nie wspominając już o tym, że rzadko kiedy zaklęcie, jakiego chciała w danym momencie użyć dawało odpowiedni efekt.
    - Jakbyś mógł… - zaczęła niepewnie. – Pomóc mi to wszystko usystematyzować. To nie tak, że jestem leniwa i się nie uczę, ale… To mi wylatuje z głowy zdecydowanie za szybko – westchnęła ciężko, zerkając na niego niepewnie. – A praktyka kompletnie leży.
    Korytarze były praktycznie puste, większość uczniów spędzała czas na zewnątrz. Błonia były pełne roześmianych nastolatków, cieszących się słońcem.
    - Gdzie idziemy…?

    OdpowiedzUsuń