Kathleen
Kelmeckis
"Everything about us is so wrong,
but yet it feels so right"
„You don’t always need a plan.
Sometimes you need to breathe.
Trust.
Let go.
And see what happens.”
PODSTAWOWE INFORMACJE
1.01.1960 r. | VI rok
Dom | Gryffindor
Krew | Brudna
Różdżka | Cyprys, 12 cali, włos z grzywy jednorożca, giętka
Quidditch | Obrońca
Zajęcia dodatkowe | Klub Gargulkowy | Klub Pojedynków
Bogin | Zamknięta żywcem w trumnie | Klaustrofobia
Patronus | Mgiełka, nabierająca kształtów małego smoka
Kino z wartościami | Ojciec Chrzestny, Brudny Harry
Porządna literatura | DC Comics
Muzyka klasyczna | Rolling Stones, Led Zeppelin
Obsesja | Mocna herbata o każdej porze dnia i nocy
Postawa | „Nie jestem damą”
Zwierzak | kot Malcolm
Dom | Gryffindor
Krew | Brudna
Różdżka | Cyprys, 12 cali, włos z grzywy jednorożca, giętka
Quidditch | Obrońca
Zajęcia dodatkowe | Klub Gargulkowy | Klub Pojedynków
Bogin | Zamknięta żywcem w trumnie | Klaustrofobia
Patronus | Mgiełka, nabierająca kształtów małego smoka
Kino z wartościami | Ojciec Chrzestny, Brudny Harry
Porządna literatura | DC Comics
Muzyka klasyczna | Rolling Stones, Led Zeppelin
Obsesja | Mocna herbata o każdej porze dnia i nocy
Postawa | „Nie jestem damą”
Zwierzak | kot Malcolm
ROZDZIAŁ I
Livin' on the edge.
Dwie minuty po północy zapraszamy Państwa na spektakl, w którym cisze przełamuje huk i wrzawa zza pobliskiego okna, a tuż obok, tu na sali po lewej, niebo i ziemie próbuje przekrzyczeć książkowy przykład kobiety silnej, w dodatku o świetnym wyczuciu czasu - bo to Nowy Rok! Dziecię widocznie prze się na świat, by przyprawić matkę o bóle i frasunki, jako że ta nie jest w okresie swej pierwszej młodości i z każdym kolejnym porodem niewątpliwie nabiera doświadczenia, lecz te przyprawione jest kosztem morderczego bólu. Czas nie jest łaskawy, nie robi wyjątków, pani Kelmeckis również ulega jego wpływowi. Walczy dzielnie, prze na świat są trzecią córkę i zarazem szóste dziecko. Trzydzieści pięć minut po północy kobieta może witać swą pociechę; Krzyczy ona dość głośno i ciągle, jakby nie nabierając wdechu, lecz Elizabeth Kelmeckis trzyma ją czule w swych osłabionych ramionach. Od pierwszej chwili kocha swoją piękną córkę Kathleen.
Dwie minuty po północy zapraszamy Państwa na spektakl, w którym cisze przełamuje huk i wrzawa zza pobliskiego okna, a tuż obok, tu na sali po lewej, niebo i ziemie próbuje przekrzyczeć książkowy przykład kobiety silnej, w dodatku o świetnym wyczuciu czasu - bo to Nowy Rok! Dziecię widocznie prze się na świat, by przyprawić matkę o bóle i frasunki, jako że ta nie jest w okresie swej pierwszej młodości i z każdym kolejnym porodem niewątpliwie nabiera doświadczenia, lecz te przyprawione jest kosztem morderczego bólu. Czas nie jest łaskawy, nie robi wyjątków, pani Kelmeckis również ulega jego wpływowi. Walczy dzielnie, prze na świat są trzecią córkę i zarazem szóste dziecko. Trzydzieści pięć minut po północy kobieta może witać swą pociechę; Krzyczy ona dość głośno i ciągle, jakby nie nabierając wdechu, lecz Elizabeth Kelmeckis trzyma ją czule w swych osłabionych ramionach. Od pierwszej chwili kocha swoją piękną córkę Kathleen.
Changes.
Kathleen od siódmego roku życia uczy się w szkole baletowej, a gimnastyka artystyczna to jej największa pasja i umiejętność, którą skrupulatnie stara się rozwijać. Dorastająca Kathleen coraz to bardziej przybliża swe czujne oko i bierze pod lupę historie rodziny i znaczenie jej przedstawicieli. Dowiaduje się, że bajki o czarodziejach to nie fantazje i fanaberie, lecz prawda sama w sobie, a żywym dowodem na istnienie magii jest jej własna babcia oraz ciotka. Zbiór niecodziennych sytuacji i incydentów zapowiada, że Kath jako kolejny członek rodziny, będzie musiała zamieniać funty na galeony, długopisy na pióra i różdżkę, a na codzienne ubranie przywdziać mundurek szkolny z haftowanym symbolem domu, do którego już wkrótce zostanie przydzielona. Cieszy ją to niezmiernie i z każdym kolejnym dniem swego krótkiego życia, wyczekuje jedenastych urodzin i sowy, o której jej opowiadano, z listem, o którym tyle się nasłuchała. Kathleen, jako dziecko dużo psoci i często wraca do domu pokolorowana w siniaki o przeróżnych odcieniach, z zadrapanymi łokciami i kolanami, a czasem też skręconymi kostkami, nadgarstkami i złamanymi rękami. Od najmłodszego jej sylwetka do złudzenia przypomina chłopięcą, a włosy opadające do ramion, prawie zawsze są rozczochrane i zebrane gumką. Zdecydowanie nie przypomina typowej baletnicy, o alabastrowej cerze, zadbanej i z dobrze odżywionymi włosami, starannie upiętymi na czubku głowy w idealnego koka. Swoją nauczycielkę oraz pozostałe dziewczynki z grupy doprowadza do szewskiej pasji, lecz nie sposób jest ją wyrzucić, gdyż niewątpliwie posiada prawdziwy talent i jak nie jedna, potrafi wygiąć się i skończyć poprawnie, wręcz profesjonalnie. Nie sposób, lecz w końcu staje się to konieczne. Po trzech latach w szkole baletowej, Kathleen na zawsze opuszcza pomieszczenie o wielkich, licznych lustrach, z powodu wielu nieobecności, spowodowanych kontuzjami, a także niesubordynacji i karygodnego zachowania. Elizabeth załamuje ręce, a Harold kupuje dziewczynie gitarę, by jakoś zająć córkę czymś pożytecznym, w czasie gdy ta trzyma nogę w gipsie. Dziewczynka brzdąka sobie proste akordy, nawet po wyleczeniu nogi. Chodzi do szkoły, w której ma problemy z matematyką, a po lekcjach ogląda filmy i trenuje gimnastykę, by pozostawać w formie, z talentem do pokaźnego rozciągania swojego ciała oraz zwijania się w kształt małego kwadratu. Wkrótce dociera do niej upragniony list, upragniona sowa i upragniony świat wita ją z otwartymi rękoma.
A Tiara przydziału bez żadnych wątpliwości wykrzykuje: GRYFFINDOR!
I już wszystko staje się jasne.
Kathleen od siódmego roku życia uczy się w szkole baletowej, a gimnastyka artystyczna to jej największa pasja i umiejętność, którą skrupulatnie stara się rozwijać. Dorastająca Kathleen coraz to bardziej przybliża swe czujne oko i bierze pod lupę historie rodziny i znaczenie jej przedstawicieli. Dowiaduje się, że bajki o czarodziejach to nie fantazje i fanaberie, lecz prawda sama w sobie, a żywym dowodem na istnienie magii jest jej własna babcia oraz ciotka. Zbiór niecodziennych sytuacji i incydentów zapowiada, że Kath jako kolejny członek rodziny, będzie musiała zamieniać funty na galeony, długopisy na pióra i różdżkę, a na codzienne ubranie przywdziać mundurek szkolny z haftowanym symbolem domu, do którego już wkrótce zostanie przydzielona. Cieszy ją to niezmiernie i z każdym kolejnym dniem swego krótkiego życia, wyczekuje jedenastych urodzin i sowy, o której jej opowiadano, z listem, o którym tyle się nasłuchała. Kathleen, jako dziecko dużo psoci i często wraca do domu pokolorowana w siniaki o przeróżnych odcieniach, z zadrapanymi łokciami i kolanami, a czasem też skręconymi kostkami, nadgarstkami i złamanymi rękami. Od najmłodszego jej sylwetka do złudzenia przypomina chłopięcą, a włosy opadające do ramion, prawie zawsze są rozczochrane i zebrane gumką. Zdecydowanie nie przypomina typowej baletnicy, o alabastrowej cerze, zadbanej i z dobrze odżywionymi włosami, starannie upiętymi na czubku głowy w idealnego koka. Swoją nauczycielkę oraz pozostałe dziewczynki z grupy doprowadza do szewskiej pasji, lecz nie sposób jest ją wyrzucić, gdyż niewątpliwie posiada prawdziwy talent i jak nie jedna, potrafi wygiąć się i skończyć poprawnie, wręcz profesjonalnie. Nie sposób, lecz w końcu staje się to konieczne. Po trzech latach w szkole baletowej, Kathleen na zawsze opuszcza pomieszczenie o wielkich, licznych lustrach, z powodu wielu nieobecności, spowodowanych kontuzjami, a także niesubordynacji i karygodnego zachowania. Elizabeth załamuje ręce, a Harold kupuje dziewczynie gitarę, by jakoś zająć córkę czymś pożytecznym, w czasie gdy ta trzyma nogę w gipsie. Dziewczynka brzdąka sobie proste akordy, nawet po wyleczeniu nogi. Chodzi do szkoły, w której ma problemy z matematyką, a po lekcjach ogląda filmy i trenuje gimnastykę, by pozostawać w formie, z talentem do pokaźnego rozciągania swojego ciała oraz zwijania się w kształt małego kwadratu. Wkrótce dociera do niej upragniony list, upragniona sowa i upragniony świat wita ją z otwartymi rękoma.
A Tiara przydziału bez żadnych wątpliwości wykrzykuje: GRYFFINDOR!
I już wszystko staje się jasne.
Born to be wild.
Jeżeli energię do robienia tego, co niewłaściwe i zabronione, można by przeliczyć na galeony, Kathleen Kelmeckis byłaby prawdopodobnie posiadaczką najbardziej wartościowej skrytki w Banku Gringotta. Z kolei miejsce to, okazałoby się jedynie pustą, zapajęczoną dziurą, gdybyśmy przeliczali energię dziewczyny do nauki i innych powinności ucznia. Kathleen posiada bujną wyobraźnie, czyta jedynie książki przygodowe, bo na inne skąpi sobie czasu; jednak w zdecydowanej większości porządkuje go, zatracając się w przygodach Wonder Woman i całego Justice League. Kolekcjonuje płyty winylowe, które po włożeniu do gramofonu, wydają z siebie muzykę donośnych basów i gitar elektrycznych. Ma setki pomysłów na sekundę, jednak w większości bywają one nierealne i nie sposób ich zrealizować. Do konceptów innych ludzi podchodzi jednak sceptycznie i z cynizmem, podświadomie przekonana, że w większości tylko to, co wyrodzi się w jej pełnej chaosu głowie, ma prawo być produktywne i fortunne. Chociaż im bardziej szalony pomysł, tym bardziej się ku niemu skłania. Pierwsze mówi – potem myśli. To, oraz jej wrodzona i głęboko zakorzeniona upartość, sprawiają że często wpada w tarapaty. Broni swych przekonań i jest upewniona w swoich słusznościach, a każdemu, kto podważa jej zdanie, będzie próbowała za wszelką cenę udowodnić, że jest w błędzie. Równocześnie będzie utrzymywać, że jest tolerancyjna i każdy ma prawo żyć tak, jak mu się to podoba. Mała hipokrytka. Stara się być niezależna, jej postawa często bywa chojracka i nonkonformistyczna. Za wszelką cenę ubiega się o udowodnienie, że nie będzie tańczyć tak, jak jej zagrają. Chociaż nie daje tego po sobie poznać, bo wręcz nie chce, by tak o niej uważano, jest dość wrażliwa i emocjonalna, dlatego bierze do siebie większość słów, rzuconych w jej stronę, lecz nie zawsze. Czasem boryka się z silną znieczulicą. Rzadko bywa poważna i niezwykle trudno jest jej wczuć się w sytuacje, przez co nie raz zdarzyło się jej popełnić gafę, wyrażając niestosowną uwage w niedopowiednim czasie. Trudno jest jej także pocieszać ludzi - nigdy nie potrafi znaleźć odpowiednich słów, by podnieść swego rozmówce na duchu. Uważa jednak, że posiada do nich wrodzoną intuicję i po kilku spojrzeniach potrafi przeszyć człowieka na wylot, poznać go od początku do końca. Jest bezczelna. Bardzo, a może nawet za bardzo. Czasem nieświadomie kładzie sobie kłody pod nogi, mówiąc coś, co potrafi obrazić. Nienawidzi codziennej rutyny, pragnie każdy dzień prowadzić inaczej, chociaż ogranicza ją nauka. Wszelakie proste zadania próbuje rozwinąć w ciekawe idee, ponieważ nie przykłada się do czynności, wymagających konwencjonalności. Daje z siebie sto procent, gdy jest czymś zainteresowana, lub nie przykłada się do tego wcale – nie ma drogi pomiędzy. Bywają dni, w których nie ruszy nogi z łóżka, by spotkać się z przyjaciółmi, czy z nimi porozmawiać – woli leżeć, czytać komiksy i odsypiać szaleństwa minionych tygodni, a także brzdąkać sobie ulubione akordy piosenek na starej gitarze. Upodobała sobie OPCM, więc zgrabnie wymachuje różdżką, bez większych starań. Nauczyciele powtarzają jej, że jest inteligentna, lecz jakby na siłę nie chce się rozwijać, a książek nawet nie tknie palcem, bo boi się, że się sparzy. Mówią, że ma talent, bo gdyby tylko chciała, mogłaby być wybitna. Tyle że ona nie chce się o tym przekonać. Bo co jeżeli naprawdę nie jest tak, jak mówią? Woli żyć nadzieją, że mogłaby być geniuszem, niż przewertować parę stronic książki i przeżyć rozczarowanie. To jej dziwna polityka. Wystarczy jej obrona przed czarną magią – z tego może być dla rówieśników wzorem; wystarczy jej Quidditch i obręcze, których broni niczym lwica. To gorąca głowa, chodząca bomba zegarowe, która gdy wybucha, niszczy i pochłania wszystko, co znajduje się w pobliżu, a nawet i dalej. W dodatku jest bardzo niecierpliwa, nienawidzi czekać, mozolnie do czegoś dążyć, chce widzieć efekty od chwili rozpoczęcia działań. Język, którym możliwie zbyt często się posługuje, mógłby przyprawić niektóre damy o pogardliwe spojrzenia i pokaźny rumieniec. Czuje się, jakby była jedyna w swoim rodzaju, nie lubi być porównywana do innych, a wizje przyszłości skłaniają się bardziej ku niej, stojącej gdzieś na krańcu świata, niż w przytulnym domku z mężem i gromadką dzieci. Jak nikt inny pragnie umrzeć bohaterską śmiercią.
Ah, oczywiście posiada również zwierzątko. To siedmioletni, perski kot, Malcolm, który z powodu swej niezwykle widocznej tuszy, często nazywany jest przez dziewczynę „Fatty”.
Jeżeli energię do robienia tego, co niewłaściwe i zabronione, można by przeliczyć na galeony, Kathleen Kelmeckis byłaby prawdopodobnie posiadaczką najbardziej wartościowej skrytki w Banku Gringotta. Z kolei miejsce to, okazałoby się jedynie pustą, zapajęczoną dziurą, gdybyśmy przeliczali energię dziewczyny do nauki i innych powinności ucznia. Kathleen posiada bujną wyobraźnie, czyta jedynie książki przygodowe, bo na inne skąpi sobie czasu; jednak w zdecydowanej większości porządkuje go, zatracając się w przygodach Wonder Woman i całego Justice League. Kolekcjonuje płyty winylowe, które po włożeniu do gramofonu, wydają z siebie muzykę donośnych basów i gitar elektrycznych. Ma setki pomysłów na sekundę, jednak w większości bywają one nierealne i nie sposób ich zrealizować. Do konceptów innych ludzi podchodzi jednak sceptycznie i z cynizmem, podświadomie przekonana, że w większości tylko to, co wyrodzi się w jej pełnej chaosu głowie, ma prawo być produktywne i fortunne. Chociaż im bardziej szalony pomysł, tym bardziej się ku niemu skłania. Pierwsze mówi – potem myśli. To, oraz jej wrodzona i głęboko zakorzeniona upartość, sprawiają że często wpada w tarapaty. Broni swych przekonań i jest upewniona w swoich słusznościach, a każdemu, kto podważa jej zdanie, będzie próbowała za wszelką cenę udowodnić, że jest w błędzie. Równocześnie będzie utrzymywać, że jest tolerancyjna i każdy ma prawo żyć tak, jak mu się to podoba. Mała hipokrytka. Stara się być niezależna, jej postawa często bywa chojracka i nonkonformistyczna. Za wszelką cenę ubiega się o udowodnienie, że nie będzie tańczyć tak, jak jej zagrają. Chociaż nie daje tego po sobie poznać, bo wręcz nie chce, by tak o niej uważano, jest dość wrażliwa i emocjonalna, dlatego bierze do siebie większość słów, rzuconych w jej stronę, lecz nie zawsze. Czasem boryka się z silną znieczulicą. Rzadko bywa poważna i niezwykle trudno jest jej wczuć się w sytuacje, przez co nie raz zdarzyło się jej popełnić gafę, wyrażając niestosowną uwage w niedopowiednim czasie. Trudno jest jej także pocieszać ludzi - nigdy nie potrafi znaleźć odpowiednich słów, by podnieść swego rozmówce na duchu. Uważa jednak, że posiada do nich wrodzoną intuicję i po kilku spojrzeniach potrafi przeszyć człowieka na wylot, poznać go od początku do końca. Jest bezczelna. Bardzo, a może nawet za bardzo. Czasem nieświadomie kładzie sobie kłody pod nogi, mówiąc coś, co potrafi obrazić. Nienawidzi codziennej rutyny, pragnie każdy dzień prowadzić inaczej, chociaż ogranicza ją nauka. Wszelakie proste zadania próbuje rozwinąć w ciekawe idee, ponieważ nie przykłada się do czynności, wymagających konwencjonalności. Daje z siebie sto procent, gdy jest czymś zainteresowana, lub nie przykłada się do tego wcale – nie ma drogi pomiędzy. Bywają dni, w których nie ruszy nogi z łóżka, by spotkać się z przyjaciółmi, czy z nimi porozmawiać – woli leżeć, czytać komiksy i odsypiać szaleństwa minionych tygodni, a także brzdąkać sobie ulubione akordy piosenek na starej gitarze. Upodobała sobie OPCM, więc zgrabnie wymachuje różdżką, bez większych starań. Nauczyciele powtarzają jej, że jest inteligentna, lecz jakby na siłę nie chce się rozwijać, a książek nawet nie tknie palcem, bo boi się, że się sparzy. Mówią, że ma talent, bo gdyby tylko chciała, mogłaby być wybitna. Tyle że ona nie chce się o tym przekonać. Bo co jeżeli naprawdę nie jest tak, jak mówią? Woli żyć nadzieją, że mogłaby być geniuszem, niż przewertować parę stronic książki i przeżyć rozczarowanie. To jej dziwna polityka. Wystarczy jej obrona przed czarną magią – z tego może być dla rówieśników wzorem; wystarczy jej Quidditch i obręcze, których broni niczym lwica. To gorąca głowa, chodząca bomba zegarowe, która gdy wybucha, niszczy i pochłania wszystko, co znajduje się w pobliżu, a nawet i dalej. W dodatku jest bardzo niecierpliwa, nienawidzi czekać, mozolnie do czegoś dążyć, chce widzieć efekty od chwili rozpoczęcia działań. Język, którym możliwie zbyt często się posługuje, mógłby przyprawić niektóre damy o pogardliwe spojrzenia i pokaźny rumieniec. Czuje się, jakby była jedyna w swoim rodzaju, nie lubi być porównywana do innych, a wizje przyszłości skłaniają się bardziej ku niej, stojącej gdzieś na krańcu świata, niż w przytulnym domku z mężem i gromadką dzieci. Jak nikt inny pragnie umrzeć bohaterską śmiercią.
Ah, oczywiście posiada również zwierzątko. To siedmioletni, perski kot, Malcolm, który z powodu swej niezwykle widocznej tuszy, często nazywany jest przez dziewczynę „Fatty”.
Paint it black.
Przez większość swych młodzieńczych lat, sylwetka Kathleen niewiele różniła się od sylwetki przeciętnego chłopaka, wręcz do złudzenia ją przypominała. Posiadała pokraczne długie nogi i płaską klatkę piersiową, a także jak większość chłopców, obgryzała paznokcie. Jej rówieśniczki parły w górę z zatrważającą prędkością, w czasie, gdy ona pozostawała wzrostem równa z płcią przeciwną. Po czasie, a dla niej jakby w mgnieniu oka, kości Kathleen zaczęły się rozwijać i stała się jedną z najwyższych dziewcząt w szkole, osiągając 176 cm. wzrostu. Z kolei przemiana materii dziewczyny pozostaje wręcz godna pozazdroszczenia, biorąc pod uwagę ilości zjedzonego przez Gryfonkę jedzenia w ciągu dnia. Pod koniec czwartej klasy zerwała z nałogiem gryzienia paznokci, a w piątej przestała tak często łamać sobie kości. Sama nie wie, czy jest ładna, nigdy tak o sobie nie myślała, a nigdy też pojawiających się, skierowanych do niej (niezwykle rzadko) komplementów, nie bierze na poważnie, wręcz uważa je za ironię. Posiada ciemne oczy, za których podkreślenie czernią kredki, dostaje od nauczycieli bonusowe reprymendy. Nie maluje się po to, by się przypodobać, bardziej po to, by się wyróżnić; w dodatku uważa, że bez odpowiedniej otoczki, jej specyficzna budowa oka sprawia, że twarz dziewczyny nabiera „syndromu sieroty”. A w końcu, gdy Kathleen czegoś się uprze, trudną rzeczą jest przemówienie jej do rozsądku. Ciemny, falujący się busz na głowie, często pozostawia luzem, albo wiąże w luźnego koka, czy też koński ogon.
Przez większość swych młodzieńczych lat, sylwetka Kathleen niewiele różniła się od sylwetki przeciętnego chłopaka, wręcz do złudzenia ją przypominała. Posiadała pokraczne długie nogi i płaską klatkę piersiową, a także jak większość chłopców, obgryzała paznokcie. Jej rówieśniczki parły w górę z zatrważającą prędkością, w czasie, gdy ona pozostawała wzrostem równa z płcią przeciwną. Po czasie, a dla niej jakby w mgnieniu oka, kości Kathleen zaczęły się rozwijać i stała się jedną z najwyższych dziewcząt w szkole, osiągając 176 cm. wzrostu. Z kolei przemiana materii dziewczyny pozostaje wręcz godna pozazdroszczenia, biorąc pod uwagę ilości zjedzonego przez Gryfonkę jedzenia w ciągu dnia. Pod koniec czwartej klasy zerwała z nałogiem gryzienia paznokci, a w piątej przestała tak często łamać sobie kości. Sama nie wie, czy jest ładna, nigdy tak o sobie nie myślała, a nigdy też pojawiających się, skierowanych do niej (niezwykle rzadko) komplementów, nie bierze na poważnie, wręcz uważa je za ironię. Posiada ciemne oczy, za których podkreślenie czernią kredki, dostaje od nauczycieli bonusowe reprymendy. Nie maluje się po to, by się przypodobać, bardziej po to, by się wyróżnić; w dodatku uważa, że bez odpowiedniej otoczki, jej specyficzna budowa oka sprawia, że twarz dziewczyny nabiera „syndromu sieroty”. A w końcu, gdy Kathleen czegoś się uprze, trudną rzeczą jest przemówienie jej do rozsądku. Ciemny, falujący się busz na głowie, często pozostawia luzem, albo wiąże w luźnego koka, czy też koński ogon.
[Cytat z tumblr. Wizerunek: Kristen Stewart. Ta niespokojna duszyczka przyprawiła mnie o wiele nieprzespanych nocy, więc gwarantuje, że taka sztampowa to ona nie jest, z resztą chyba na taką nie wygląda (?). Powiązania, powiązania, powiązania! I jak najbardziej ciekawe wątki. Druga postać. Pierwsza to Kristel. Mam słabość do imion na K. Sama takowe posiadam, haha.
Cytat z tytułu, pochodzi od piosenki Awolnation - Kill your heroes.
No dobra, to cześć i czołem!]
[Witam oficjalnie z nową postacią i z nową Gryfonką <3 Wątek mamy obmyślany, więc bardzo ładnie proszę o zaczęcie ^^]
OdpowiedzUsuńJim/Jean
[Ja również witam nową postać i zapraszam do siebie, jeśli tylko znajdzie się jakiś pomysł na wspólny wątek ;)]
OdpowiedzUsuńIsabella Meliflua
[ Witam :) ]
OdpowiedzUsuńLeslie Jacobs
[Witam się ślicznie i jeśli masz pomysł na wątek to zapraszam do mojej Prinscelli. ;)]
OdpowiedzUsuń[Siemanko! Kłaniam się nisko i w razie jakichkolwiek pomysłów na wątek zapraszam pod karty :D]
OdpowiedzUsuńAnne Blanchett/Logan Turley
[WoW, ale długaśne :D Ale zapraszam do wątków :D]
OdpowiedzUsuńCass
[ Witam :D tu miał być chyba wątek z moim nowym puchonem, więc jak masz jakiś pomysł to zapraszam :) ]
OdpowiedzUsuńFoster / Blake
[Człowieka nie ma parę dni, a tu proszę. Gdzie jest Eliasek? :(
OdpowiedzUsuńMimo to Kath na serio potrafi zawładnąć sercem. Ja ją w każdym razie pokochałam <3 No, a karta... Cud, miód, orzeszki! Mimo Kristin Stiułart na wizerunku, za którą niezbyt przepadam, muszę stwierdzić, że idealnie pasuje ona do Kath, no cóż.
Wątek bym zaproponowała, ale się focham trochę o tego Eliaska :/ ]
Montrose/Georgijew
[No cóż cóż, witam zastępstwo za Eliaska ;) jak coś ktoś to wiadomo gdzie]
OdpowiedzUsuńautorka dwóch opuszczonych
[ pomysł mi jak najbardziej pasuje i jasne, postaram się go jutro zacząć :) ]
OdpowiedzUsuńToby Foster.
SOBOTA - dzień, na który wyczekuje chyba każdy uczeń Hogwartu, by choć na moment oderwać się od natłoku szkolnych obowiązków i odpocząć, relaksując się ciszą i spokojem. Lecz nie Toby Foster - chłopak znany ze swojego wybuchowego temperamentu i zamiłowania do wszelkich dziwactw, zabaw i żartów. Dla niego ten dzień miał być czymś innym. Kolejnym pretekstem to wyładowania swojej energii, której nakłady kumulowały się w nim każdego dnia, wybuchając w najmniej spodziewanym momencie.
OdpowiedzUsuńFoster jeszcze nigdy z taką niecierpliwością nie wyczekiwał nadejścia weekendu, a wszystko to za sprawą pewnego wydarzenia, które rodziło się w jego głowie już od dłuższego czasu.
Wyścig miotlarski! ... dawka adrenaliny i dobrej zabawy to wszytko czego mu brakowało do osiągnięcia pełni szczęścia. Kochał czuć wiatr we włosach, słyszeć pęd miotły i spoglądać na otaczające go w dole widoki, więc idea wyścigu była w jego mniemaniu strzałem w dziesiątkę.
Chociaż nazwisko Foster w połączeniu z miotłą nigdy nie wróżyło niczego dobrego to chłopak i tak był niezwykle podekscytowany.
Jego zdaniem nawet kolejna wizyta w Skrzydle Szpitalnym i dodanie do swojej jakże długiej listy kolejnych złamań było warte godnych zapamiętania chwil spędzonych na czymś takim jak owy wyścig.
Gdy wreszcie nastał ten długo wyczekiwany dzień, puchon wyskoczył z łóżka - jak zwykle wyposażony w szeroki uśmiech - i po wykonaniu masy codziennych czynności chwycił za miotłę i wybiegł z dormitorium.
W podskokach ruszył na stadion, gdzie miała czekać jedna - jak nie jedyna - z jego rywalek - Kathleen Kelmeckis.
Z gryfonką znali się od dawna, można nawet powiedzieć, iż łączyły ich koleżeńskie stosunki.
- Ale dzisiaj to ja będę lepszy - powiedział śpiewnym głosem, zmierzając w kierunku boiska.
Nie mogli wybrać lepszego dnia na takie 'zabawy'. Kwietniowa pogoda była wręcz idealna do latania: wiał lekki wiatr, a delikatne promienie słoneczne nie męczyły swoją intensywnością.
Nie mogąc się doczekać, Toby wskoczył na swoją miotłę okrążając dwukrotnie całą szerokość boiska. Pomimo swojej niezgrabności i skutecznie utrudniającego mu życie gapiostwa, potrafił latać. Zasilanie puchońskiej drużyny robiło swoje: jako szukający musiał wykazywać się zdumiewająca szybkością, a ta wyćwiczona umiejętność z całą pewnością zaowocuje dzisiejszą wygraną.
- Naaareszcie! Co tak długo? - mruknął z niezadowoleniem, robiąc przy tym minę znudzonego dziecka, gdy kilka minut później ujrzał kroczącą ku niemu Kathleen.
- Kiedy zaczynamy wyścig? Już? Teraz? - zalał ją falą pytań: zbyt często zapominał o tym, iż jego zachowanie może wprawić słuchacza w zawroty głowy, ale nie potrafił nad tym zapanować. Nie w chwili gdy adrenalina powoli przepływała przez jego żyły, a podniecenie brało nad nim górę.
Niechętnie zszedł ze swojej ukochanej i niezawodnej miotły, stając przy boku gryfonki.
- No dobrze .. powiedz mi jak będziesz gotowa - dodał, a po tonie jego głosu można było wyczuć, iż ta deklaracja wymagała od niego nie lada poświęcenia. Cierpliwie czekał, starając zapanować nad chęcią ponownego wbicia się w powietrze.
Toby Foster
[Ben byłby jej najlepszym friendem. Nie no, on nie ma friendów :(
OdpowiedzUsuńAle wrogiem płci żeńskiej to też on nie jest za bardzo :/
PS. Ja się pytam, co z wątkiem Beniowo- Kristelowym?]
Georgijew/Montrose
[ Wątek powinien być, oczywiście :D
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy Kathleen to typ kolekcjonerki, ale Meza mógłby mieć coś, co ona też bardzo chciałaby posiadać - i biegałaby za nim, żeby wymusić na nim chociaż podzielenie się daną rzeczą, a on wyciągałby tylko rękę i przytrzymywał ją za czoło, żeby się nie zbliżała za bardzo. Załóżmy, że to byłoby w Hogsmeade i w końcu obydwoje wpadliby w kłopoty, bo poszliby gdzieś za daleko, zagadani, w jakiś ciemny zaułek czy co :D
Jestem kiepski w powiązaniach, więc jeśli chcesz coś innego, to musisz mnie chociaż naprowadzić :< ]
Carlos Meza
Trzymaj kciuki za moją skromną, mistrzowską osobę .. chłopak zaśmiał się cicho pod nosem, słysząc wzmiankę o potencjalnym zwycięstwie Kathleen.
OdpowiedzUsuńMimo szczerej sympatii jaką obdarzał tą gryfonkę, nie zamiarzał dawać jej forów ani nawet jednej jedynej sekundy przewagi. Chociaż z natury nie był typem człowieka, który musi wygrywać - zawsze i za wszelką cenę - najważniejsza była dobra zabawa i aktywnie spędzony czas.
- Pomarzyć dobra rzecz - mruknął, szczerząc do niej zęby. - Jeszcze zobaczymy kto stanie na podium.
Wygranej innych zawodników nawet nie brał pod uwagę, nie stanowili oni dla niego żadnego zagrożenie. Jedynie w osobie Kathleen widział godnego uwagi rywala.
Gdy w końcu usłyszał niosące się echem słowa: WSZYSCY NA MIEJSCA! czuł jak adrenalina krążąca uporczywie w żyłach daje o sobie znać ze zdwojoną siłą.
Szybko wsiadł na miotłę, mocno chwytając się jej trzonka. Nakazał sobie w myślach spokój: wdech, wydech, wdech i wydech.
- Spokojnie Toby, to tylko kolejny mecz Quidditcha. Kolejny mecz, na którym musisz złapać znicza .. jesteś najszybszy! - pomyślał i przygotował się do startu.
Raz jeszcze przeanalizował w myślach całą trasę wyścigu, nie chcąc odpaść na jakiejś głupiej pomyłce, które oczywiście zdarzały mu się wyjątkowo często.
błonia, okrążenie szkoły, przelot nad jeziorem, minięcie skrawka zakazanego lasu i powrót na stadion.
W momencie gdy jego uszu dobiegło tak długo wyczekiwane słowo START, odbił się nogami od ziemi i wzbił w powietrze.
Momentalnie poczuł na skórze pęd powietrza, a jego włosy falowały pod wpływem wiejącego mocno wiatru.
Z prędkością torpedy minął szkolne błonia, sprawiając iż zostawiał na sobą jedynie kłęby dumy, piasku. Był bezkonkurencyjny!
- Czekoladowe żaby będą moje - pomyślał z satysfakcją, coraz szybciej mknąc do przodu.
Obejrzał się przez ramie, chcąc upewnić się, że zostawił resztę zawodników daleko w tyle. Rzeczywiście tak było: nikt nie mógł równać się z szybkością puchońskiego szukającego! Nikt - z wyjątkiem Kathleen.
- hej! - krzyknął, gdy ujrzał sylwetkę dziewczyny wyłaniającej się z tyłu. Gryfonka była wyraźnie na prowadzeniu: dzieliły ich może milimetry ...
Przed oczami stanął mu obraz przedstawiający nie tak dawno miniony mecz: Hufflepuff kontra Ravenclaw.
On - przemierzający stadion w poszukiwaniu złotego znicza: malutkiej, wyjątkowo szybkiej i bezcennej piłeczki.
Przed nim leciał grający na tej samej pozycji członek drużyny krukonów, a tuż nad jego głową krążyła złota piłka, trzepocząc skrzydełkami jak jakiś uporczywy owad. W tamtym momencie wiedział, że musi dać z siebie wszystko. Całą siłą woli zmusić miotłę do jeszcze szybszego lotu.
- iiiiiii TAAAAAK! Toby Foster złapał znicza! Hufflepuff wygrał! - wykrzyknął, lecz jego głos zagłuszył pęd powietrza.
Udało się, nareszcie zrównał się z Kathleen, doganiając ją i lecąc oko w oko .. ramię w ramię.
Druga część trasy zbliżała się wielkimi krokami. Jeszcze tylko Hogwart - którego kształt powoli wychylał się zza horyzontu - jezioro, las i koniec.
W chwili gdy nadszedł moment skrętu, sygnalizujący czas okrążenia szkolnych murów, poczuł jak z jego jak dotąd niezawodną miotłą dzieje się coś niedobrego.
Spojrzał w lewo, patrząc z przerażeniem w oczach na lecącą tuż obok gryfonkę. Mur Hogwartu rozprzestrzeniał się, z każdą sekundą rosnąc w oczach.
- Miotło nie zawiedź mnie! Tyle razem przeszliśmy, pamiętasz? Proszę, nie rób mi tego ... - jęknął, gorączkowo próbując zawrócić i nie stać się ofiarą ceglanego muru. Wkładał w tą czynność całą swoją energię, lecz każda jego próba kończyła się fiaskiem. Mimo jak największych chęci nie potrafił zmusić miotły do zmiany swojego pola lotu. Ona wciąż wbrew jego poleceniom pędziła przed siebie, prosto na spotkanie z murem.
Tobias nie miał zielonego pojęcia co się stało. W końcu ten sprzęt - mimo iż był sędziwy i miał swoje lata - nigdy nie zawiódł jego oczekiwań.
A może on sam zbyt późno zareagował? Może powinien skręcić trochę wcześniej?
...
Koniec, całkowicie stracił nad nią panowanie. Turbulencje sprawiały iż czuł jak miota nim we wszystkie strony .. prowadzi go w sam środek ściany.
UsuńNie miał czasu zastanowić się co dzieje się z Kathleen. Czy dziewczyna dała radę uporać się z przebiegłym zakrętem?
W jednej sekundzie czubek jego miotły z wielką mocą zderzył się z murem. Toby zarejestrował jedynie wielkie BUUUUUM, a jego uszy przepełniły się dziwnym dzwonieniem.
Widział jak spada, czuł jak leci w dół, trzymając się kurczowo miotły jedynie za pomoc jednej dłoni ... Nie bał się tego co stanie się lada moment. Nie myślał o tym, że właśnie spada z wysokości kilkunastu metrów .. przecież stało się coś czego nie chciał do siebie dopuścić: przegrał, odpadł już na samym początku wyścigu.
***
A potem nie pamiętał już nic oprócz gwiazdek krążących mu przed oczami i przeraźliwego bólu, pochłaniającego każdy kawałek jego ciała.
Toby Foster
[ Bardzo Cię przepraszam, ale nie zacznę :< Dużo osób na mnie zwaliło tę przyjemność i próbuję się odgrzebać jakoś, a tak mi słabo to idzie, że przy dobrych wiatrach miałabyś ode mnie odpis w niedzielę :D Także jeśli możesz, to nastukaj coś, a jak nam się skończy ten wątek, to obiecuję, że od razu rozpocznę następny. ]
OdpowiedzUsuńC. Meza
Przed oczami miał jedynie ciemność .. wszechogarniający mrok pochłaniający wszystko co stawało mu na drodze. Nicość.
OdpowiedzUsuńStracił świadomość, budząc się na niezidentyfikowanym, miękkim obiekcie. Jego zmysły wciąż nie rejestrowały żadnych bodźców, nie mógł zorientować się gdzie jest, po co tam jest i co działo się wcześniej.
- Co się stało? Nic nie pamiętam .. - westchnął, powoli otwierając ociężałe powieki i wracając do świata żywych.
Jego oczom natychmiast ukazało się sterylnie białe pomieszczenie z łóżkami postawionymi w dwóch długich rzędach.
Skrzydło Szpitalne.
Chłopak próbował podnieść się do pozycji siedzącej, lecz coś skutecznie przeszkadzało mu wykonać każdy, nawet najmniejszy ruch. Uniósł do góry jedną rękę, stwierdzając iż całą jej długość pokrywają bandaże i temblak, utrudniający mu jej zgięcie.
Czuł się tak, jakby jego głowa ważyła co najmniej dwa razy więcej niż zazwyczaj.
Zdał sobie sprawę iż także na niej znajdują się opatrunki. Bał się spojrzeć w dół: fakt iż także jego kończyny mogą być złamane napawał go dziwnych irracjonalnym strachem: w końcu tyle razy lądował już w skrzydle szpitalnym, miał na koncie całą masę złamań i zwichnięć. Zazwyczaj jednak kończyło się albo na ręce albo na nodze - nigdy na obu jednocześnie.
Taka możliwość wiązała się z długim unieruchomieniem, biernym tkwieniu w łóżku przez jakiś okres czasu. A każdy wie, iż Toby Foster nie znosi nudy! Puchon słynie ze swojego aktywnego - może nawet zanadto - trybu życia.
- Halo?! jest tu ktoś? - krzyknął cicho, chcąc przywołać uwagę szkolnej pielęgniarki.
- Nareszcie - westchnął z ulgą widząc wychylającą się zza rogu kobiecą sylwetkę. - Co się stało, czemu tu jestem?
To co usłyszał z ust pani Pomfrey sprawiło, iż jego umysł zaczął się rozjaśniać.
No tak .. wyścig .. miotła, nad którą stracił panowanie .. zakręt .. mur Zamku, na którym o mały włos nie stracił życia.
nie stracił życia ... KATHLEEN!
Foster zaczął przypominać sobie przebieg minionych wydarzeń. Gryfonka w ostatniej chwili wyczarowała wielką poduszkę, dzięki której wciąż żył. Połamany, poobijany, z wstrząśnieniem mózgu i niezliczonymi sińcami, ale tak - żył.
Dziewczyna bez wątpienia uratowała mu życie.
Z wielkim trudem wyprostował się na łóżku, opierając się na poduszkach i obracając obolałą głową po całym pomieszczeniu. Po przeraźliwie pustym pomieszczeniu ..
- Gdzie jest Kathleen? - zapytał z lekkim strachem, który po raz pierwszy pojawił się w jego jak dotąd beztroskim głosie. - Gdzie ona jest?!
Toby Foster
James Potter mógł bagatelizować wszystko, dosłownie wszystko. Nauczycieli. Prace domowe. Chmury gradowe. Burze. Cztery pory roku. Bezczelność Ślizgonów. Głupie i niepotwierdzone plotki. Śmiechy i chichy za jego plecami. Lista była tak długa, że aż głowa mała, ale istniała jedna rzecz, która była integralnym punktem jego całej egzystencji… QUIDDITCH, którego ni w ząb nie potrafił ignorować, mieć szeroko w poważaniu i wyrzucić z głowy. Dlatego na każdą wzmiankę na temat swojego ukochanego sportu nie był usiedzieć na tyłku; tym razem nie było inaczej, zwłaszcza że szybkimi krokami zbliżał się trening, trening jego drużyny, najwspanialszej drużyny jaka chodziło kiedykolwiek po hogwardzkich szlakach.
OdpowiedzUsuńSam na własną rękę upewnił się, że każdy członek — nieważne czy rezerwowy, czy też nie — dowiedział o się tym, że w czwartek niezależnie od tego czy będzie padać, grzmieć, sypać śnieg, odbędzie się trening, na którym wszyscy KONIECZNIE i BEZWĄJUTKU muszą się wstawić, a jeśli komukolwiek coś się nie podoba, niech spadają na drzewo i nigdy więcej nie pokazują się za jego kadencji na stadionie, ot co.
I właśnie tak się stało. O czwartej w popołudni zastał stu procentową frekwencje w szatni, PRAWIE stu procentową, pomijając jeden mały wyjątek, któremu chyba ze sto razy przypominał, że ma być punktualnie pod trzema poręczami. Złapał łapczywie powietrze do płuc i nie czekając łaskawie aż księżna Kathleen zjawi się na boisku, wydał instrukcje dzisiejszego treningu, sam łapiąc za swoją miotłę.
Jim na widok Kath tak się zirytował, że nawet pofatygował się, aby przelecieć całą długość boiska i znaleźć się tuż przed nią. Spiorunował ją nieprzychylnym spojrzeniem, prychając pod nosem jak rozjuszony kot.
— A któż to się zjawił! Już myślałem, że trzeba posłać oficjalne zaproszenie— rzucił jadowicie, zerkając na zegarek. — Jaśnie pani wie która jest godzina? — wysyczał przez zaciśnięte zęby, pokazując dziewczynie tarcze zegarka. — Tak, tak, mamy WPÓŁ DO piątej — warknął ze złości; aby dopełnić ten obrazek brakowało jedynie pijany toczącej się z jego usta. — A trening — jak pewnie już zdążyłaś zauważyć — trwa od pół godziny, a ty, do cholery, jak zwykle wyglądasz tak jakbyś się ledwo co zerwała z łóżka — rzucił dobitnie, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. Jaką on miał ochotę wrzucić na zbity pysk Kelmeckis z drużyny i bardzo chętnie by to zrobił, naprawdę, ale fakt, że była niezastąpiona sprawiał, że nie miał serca, aby pokazać jej drogę do zamku. A ta podła żmija doskonale o tym wiedziała i tu był pies pogrzebany.
Zamknął na chwilę oczy, aby ochłonąć. Oj, nie. Dziś jej nie popuści. Zawsze jej odpuszczał, ale dziś… miarka się przebrała. Spóźniała się na każdy trening z takim bezczelnym wejściem, że aż krew go zalewała, zaburzając cały porządek narzucony przez Jima.
Potter uśmiechnął się pod nosem. Dziś jej pokaże gdzie raki zimują, żadnych forów nie będzie!
— Masz pięć minut — odezwał się po paru chwilach milczenia już o wiele spokojnie niż przedtem — mieć minut, aby okrążyć boisko DWADZIEŚCIA razy i ja osobiście dopilnuje, żeby ci się tu nie udało. — Zabrał pałkę od pałkarza, który znajdował się najbliższej niego. — No już, co tak stoisz?! Do roboty. Nie mam całego dnia, a wy — omiótł wzorkiem najbliższej znajdujących się obok graczy — brać się za trening.
Jim
- Gdzie jest Kathleen? - zapytał po raz trzeci, wlepiając wzrok w stojącą nieopodal pielęgniarkę. Nie potrafił zrozumieć dlaczego nie mam jej tutaj - w głównym pomieszczeniu Skrzydła. Przecież nie mogła ucierpieć bardziej od niego. Oboje spadli na wielką dmuchaną poduszkę: gryfonka musiała być cała i zdrowa.
OdpowiedzUsuńOczywiście w opinii Fostera, kolekcjonera wypadków, słowo cały i zdrowy oznaczało kilka złamanych kości, drobnych potłuczeń, zwichnięć, obić, otarć i siniaków. Jeśli człowiek żył, to tak - był cały i zdrowy.
Dla niego tego typu urazy były chlebem powszednim, nigdy nie przejmował się takimi incydentami. W jego ociężałej głowie wciąż krążyło jedno pytanie: co musiało stać się gryfonce, że zabrali ją gdzieś indziej?
Dlaczego odizolowali ją od innych pacjentów, robiąc z tego aż taką tajemnice?
Toby bał się pomyśleć o skutkach ich lekkomyślnego wyścigu. Wyścigu, który on sam tak skrupulatnie zaplanował, a który zakończył się czymś takim ...
Choć właściwie nie miał pojęcia czym się zakończył, to z całą pewnością nieobecność Kathleen nie wróżyła niczego dobrego.
Raz jeszcze rzucił pielęgniarce błagalne spojrzenie, czekając na jej reakcję.
Gdy tylko kobieta otworzyła usta, momentalnie zamienił się w słuch, z pożerającą go od środka ciekawością rejestrując każde jej słowo.
- Ale d l a c z e g o ona tam jest? - odezwał się po skończonym wywodzie.
- Mogę ją zobaczyć? Proooszę, proszę! Obiecuje, że będę się zachowywał! Będę grzeczny - dodał, uśmiechając sie do niej najładniej jak tylko potrafił.
Musiał na własne oczy przekonać się, że to co mówiła pani Pomfrey było prawdą.
Powoli podniósł się do pozycji siedzącej, z wielkim trudem przerzucając nogi i stawiając je na podłodze.
Wstał, robiąc krok do przodu: musiał przyznać iż chodzenie z połamaną nogą, ręką i obolałą głową było czymś wyjątkowo trudnym. Trudnym, ale wykonalnym.
Po kilku minutach znalazł się w pomieszczeniu, w którym nawet on - stały bywalec szpitalnego skrzydła - był po raz pierwszy w życiu.
Pokoje nie różniły się niczym. Może trochę wielkością .. i parawanami, skutecznie zasłaniającymi każde z łóżek.
- Tutaj? - mruknął, chwytając w dłonie materiał kotary i odsuwając go, by już po chwili ujrzeć sylwetkę swojej towarzyszki.
Każdy milimetr jej głowy pokrywała gruba warstwa bandaży, a zamglony wzrok błądził po całym pomieszczeniu.
- Pani Pomfrey mówi, że nieźle walnęłaś! - powiedział na samym wstępie, chwytając się poręczy łózka i nachylając się nieznacznie w jej kierunku. - Musi boleć, nie?- dodał, wskazując gestem na jej głowę.
Jej mina trochę go zdziwiła: dziewczyna wydawała się być jakaś nieobecna, zagubiona .. obca.
- Haaaalo, poznajesz mnie? Tu ziemia! Kathleen Kelmeckis proszona o powrót do rzeczywistości!
Zdrową ręką pomachał jej ręką przed samą twarzą, wciąż nie mogąc wyjść z szoku, który ogarnął całą osobę Fostera.
Przecież Kath nie mogła .. nieeee ... ona nie mogła stracić pamięci? Dostać amnezji? - chyba tak to nazywają w Świętym Mungu, prawda?
- Wow, ty mnie chyba naprawdę nie kojarzysz - westchnął głęboko, w ostatniej chwili gryząc się w język, by nie dodać swojego tradycyjnego: na Merlina! ale czad!.
Uznał, że sytuacja jest zbyt poważna, choć zapewne gdyby leżał tu ktoś inny, Toby wybuchnąłby śmiechem. Strata pamięci jako skutek wypadku na miotle w jego opinii była czymś niezwykłym.
- Wyjdzie z tego? - rzucił w eter, mając nadzieję iż pielęgniarka łaskawie udzieli mu jakichś informacji.
Toby.
[Tak, zwykłe komiksy też rysuje :) Jeśli chodzi o pomysł, to Nate mógłby kiedyś z nieuwagi zostawić gdzieś jeden ze swoich szkicowników, na który potem natknęłaby się Kath i z ciekawości zajrzała do środka. Widząc, że to komiks, zaczęłaby go czytać, jednak opowieść urywałaby się w najciekawszym momencie, za którym byłyby już tylko puste strony. Dziewczyna chciałaby się dowiedzieć, co będzie dalej, jednak nie miałaby żadnego tropu, który doprowadziłby ją do autora. I... mogłaby na przykład odnieść szkicownik w to samo miejsce, dołączając do niego jakąś notatkę czy coś w tym stylu, z nadzieją, że wróci do właściciela, który dokończy dla niej historię :P]
OdpowiedzUsuń[Chylę czoła przed tą kartą ! Jest perfekcyjna! Idealne gify (oraz oczywiście wizerunek Kristen) pasujące do tekstu oraz osobowości Kath i muzyka ! Czytałam Rozdział III i piosenka "Born to be wild" tak wkomponowała się w tekst, że można by się zastanawiać, czy nie została specjalnie do niego napisana! Szacun! :>]
OdpowiedzUsuńPolly/Chloe
[Wolę coś z Kathleen, bo obawiam się, że Kristel by mnie zjadła :C Polly zwykle brata się z męskim towarzystwem jednakże Kath jest trochę taką chłopczycą plus mają podobne gusta muzyczne i obydwie są zwinne, więc może mogłyby być w jakiś przyjacielskich stosunkach ? :> Będę wdzięczna jeśli zaczniesz :)]
OdpowiedzUsuńPolly/Chloe
[To dorypałaś z tą kartą XDD o wątusia napiszę na gg, ale to jutro bo dziś mi już łajzo nie odpisujesz :D]
OdpowiedzUsuń[ Tak, przystaję na autograf Jaggera i ogólnie teraz przystaję na wszystko, bo kajam się za opóźnienie :D ]
OdpowiedzUsuńChłopak roześmiał się radośnie widząc, iż Kathleen najwyraźniej powoli odzyskuje pamięć. Dalej nie kojarzyła tych najważniejszych faktów, ale była na dobrej drodze. Krętej - to na pewno - ale dobrej.
OdpowiedzUsuń- A mogło być tak ciekawie - pomyślał i usiadł na brzegu zajmowanego przez gryfonkę łóżka.
Oczywiście w żadnym razie nie chciał by dziewczynie stało się coś złego, ale jednak lekko się rozczarował. Gdyby rzeczywiście utraciła choć cząstkę pamięci to ich wyścig przeszedłby do historii. Może dość mało chlubnej historii, ale zawsze.
Foster nie myślał przecież o konsekwencjach. Kroczył przez życie z dewizą: nie warto się przejmować, w końcu przecież mimo wszystko będzie dobrze, prawda?
- Zawsze możemy to powtórzyć - dodał w myślach, unosząc do góry jedną brew.
Spojrzał zatroskanym wzrokiem na poobijaną Kath, starając się w spokoju wysłuchać jej wzrastającej z każdą sekundą irytacji.
Gdzie walnęłam? ...
I jak ty właściwie masz na imię? ...
Tobias wyczuł sytuację, której grzechem byłoby nie wykorzystać.
Nawet w takim miejscu jak Skrzydło Szpitalne nie potrafił się opanować.
Głos w jego głowie podpowiedział mu tylko ciche: To tylko taki niewinny żarcik,Toby!
- No co ty, Kathleen - rzucił ze zbolałą miną. - Nie pamiętasz jak mam na imię?
- To - oo ... - urwał, gryząc się w język. - Thomas! O taaak, jestem Tomy, już pamiętasz? A co do tego wypadku - zamyślił się, wstając z łóżka i krzywiąc się przy tym z bólu.
- Urządziliśmy sobie wyścig. Taki w powietrzu, na tych nooo .. hipogryfach! - dodał entuzjastycznie - I pech chciał, że dostały nam się wyjątkowo wredne bestie.
I zaczął opowiadać jej wymyśloną naprędce historyjkę, ubarwiając ją dziwnymi faktami i przemyślanymi szczegółami.
- I tak oto się skończyło - powiedział, kończąc swój wywód - Te hogwardzkie hipogryfy nie są zbyt przyjacielskie. Żeby zrzucać biednych uczniów ze swojego grzbietu? - pokręcił głową, a jego twarz przybrała minę wyrażającą głęboką zadumę.
- ALE! - krzyknął, przypominając sobie o najważniejszym. - Można powiedzieć, że wygrałem a zwycięzca miał zdobyć całą stertę czekoladowych żab.
Spojrzał na nią z dumą i trumfem w głosie, zaciskając pięści by nie wybuchnąć śmiechem.
Tomy Foster musiał zdobyć te żaby, a jeśli krótkotrwały brak pamięci Kathleen mógł mu w tym pomóc ... - A teraz pójdę lepiej po panią Pomfrey. Pewnie nie może się doczekać, aż wciśnie w ciebie całą tacę leków - i wstał, z trudem udając się przed siebie. Chodzenie z połamanymi kończynami jednak nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń.
Toby Foster.
[tryumfem*]
Usuń[Cześć :) Tak, troszkę nie pasuje, ale mi się podoba. Poza tym i tak za jakiś czas będzie zmieniane. Nie mam głowy do pomysłów, jestem raczej tą od 'zaczynania' :) więc jeśli na coś wpadniesz to ja bardzo chętnie bo widzę Kathleen jako przyjaciółkę Magdalehny.]
OdpowiedzUsuńMagdalehna Lawler
[Więc ona kiedyś była inna, a nie taka cichutka i w ogóle, ale odkąd jest w Hogwarcie to niepewna i cicha. Więc one mogłyby się spotkać, przypadkowo, na jakichś zajęciach i wtedy Kathleen zauważyłaby, że boi się wszystkiego i spróbowałaby nią potrząsnąć, czy coś takiego.
OdpowiedzUsuńPlus, widzę, że jesteś w administracji bloga i mam pytanie. Jeśli jestem nowa to powinnam się wpisać na listę obecności?]
[Wow, ale wątek :3 Mój pewnie nie będzie tak dobry nawet w połowie, ale się postaram ^_^]
OdpowiedzUsuńNiespodziewane napływy weny zazwyczaj nachodziły Nate'a w najmniej odpowiednich momentach i choć zdarzało się tak już od wielu lat, co znaczyło, że śmiało można to było przyjąć za regułę, nigdy się do tego w pełni nie przyzwyczaił. Na genialne pomysły dotyczące fabuły, poszczególnych bohaterów i wszystkich innych elementów, które składały się na mangę czy komiks, wpadał późno w nocy, gdy nie mógł nawet zapalić różdżki, żeby zaraz ktoś się nie obudził, grożąc mu śmiercią; rano, kiedy nie miał na rysowanie wiele czasu, bo musiał się szykować na zajęcia; potem na niektórych lekcjach właśnie, zwykle tych z nauczycielami, którzy nie tolerowali nawet zbyt częstego mrugania, uznając je za brak odpowiedniego skupienia; czy wreszcie podczas brania prysznica, pod który niestety nie mógł zabrać szkicownika, bo papier i woda od zawsze były wrogami, prawie jak Batman z Jokerem czy bohaterowie, których wtedy zdarzało się Nathanowi wymyślać. Podczas tych wszystkich sytuacji, kiedy bał się myśleć o czymkolwiek innym, żeby nie zapomnieć całego planu w oczekiwaniu na moment, w którym będzie mógł się w końcu wziąć za rysowanie tego, co znikąd zaczęło krystalizować się w jego głowie, z pewnością nauczył się jednego. Lepiej nosić ze sobą kilka szkicowników, w tym jeden pusty na coś zupełnie nowego, w razie gdyby miało się dostać nagłego olśnienia niż potem narzekać, że tyle ciekawych wizji zniknęło bezpowrotnie i prawdopodobnie nigdy nie zostaną zrealizowane . I tego się właśnie trzymał, choć to oczywiście nie było w stanie uratować każdego pomysłu, ale na pewno ich sporą część.
Na jeden taki Nathan wpadł wczorajszej nocy. Mimo gróźb rzucanych mu wielokrotnie przez Matta, zaczął rysować już wtedy, bo czuł, że jeśli od razu się za to nie zabierze, to do jutra zdąży o wszystkim zapomnieć. Światło padające z zawieszonej nad szkicownikiem różdżki nie obudziło na szczęście śpiącego niedaleko Krukona. Cóż, swoich wyszukanych gróźb i tak by nie spełnił, gdyż jego magiczny patyk nie słuchał go zbyt często, żyjąc swoim własnym życiem, aczkolwiek z pewnością wystarczyły same narzekania zaspanego Montgomery'ego, by zaburzyć całą koncepcję.
Nim zrobiło się jasno, powstało kilka stron nowego komiksu. Może nie było w nim nic odkrywczego, ale z pewnością zawierał w sobie to coś. Tak naprawdę większość fabuły powstała na podstawie snu Nate'a z podrasowaniem niektórych jego elementów, co w opini samego autora wyszło całkiem nieźle. Na coś takiego warto było poświęcić pół nocy, nawet jeśli teraz nie czuł się zbyt dobrze.
- Panie Rivers?
- Emmm, jakie było pytanie?
Lekcje dobiegły końca, obyło się bez szlabanów za nieuważanie i nawet udało mu się narysować kilka kolejnych stron, więc dzień mógł jak na razie zaliczyć do udanych. Co z tego, że jego organizm przełączył się na tryb zombie i przez to zostawił na ławce najważniejszą w tym momencie rzecz? Zdarza się. Tyle że jak się w końcu zorientował, to już był od szkicownika daleko, niestety.
Jeżeli kiedykolwiek w Hogwarcie ustanowiono rekord w pokonaniu drogi od pokoju wspólnego Gryfonów do klasy transmutacji, to Nate z pewnością go teraz pobił. I nie przeszkodziło mu w tym ani zmęczenie, ani schody, które nie do końca przemieszczały się tak, jakby sobie tego życzył. Nie mógł zgubić tego szkicownika, po prostu nie mógł. Każdy, tylko nie ten...
Wpadł do sali i odetchnął z ulgą, dostrzegając na ławce znajomy zeszyt. Coś jednak było nie tak i zobaczył to dopiero, gdy podszedł bliżej. Szkicownik był otwarty, a w środku jakaś notatka...
Przeczytał ją dopiero po bezwiednym sprawdzeniu, czy cały komiks jest w porządku. A potem przeczytał znowu. I jeszcze raz, siedząc już na łóżku w dormitorium. Nie był w stanie skończyć go do jutra, nawet, gdyby siedział nad nim całą noc, ale z jakichś dziwnych przyczyn, chciał - choć po części - spełnić tę prośbę. Niezwykle gorliwą, trzeba przyznać, patrząc na wielkie litery i ilość zastosowanych w niej wykrzykników. Do rysowania nie trzeba go było zmuszać, bo sam już wcześniej obrał sobie taki plan na dzisiaj, a dzięki tej notatce zyskał tylko dodatkowe siły. Nie przypuszczał, że kogokolwiek w Hogwarcie interesują takie rzeczy, że komuś może się AŻ TAK spodobać jego praca, zwykła amatorszczyzna, która nijak się ma do znanych, światowych pozycji, w dodatku nieobrobiona, czarno-biała, a przez to bardzo surowa. Przez myśl przeszło mu, że to może być żart, lecz te słowa brzmiały zbyt prawdziwie, a żaden z rysunków nie był nawet tknięty... Nie sądził, by ktoś silił się na tak wyszukany numer, skoro wystarczyłoby dopisać kilka rzeczy tu i ówdzie, żeby zyskać pożądany efekt. I to dużo szybciej. A to oznaczało, że przez swoją nieuwagę zyskał fana (fankę?) i w pewnym sensie mógł się poczuć jak prawdziwy twórca komiksów. To było bardzo miłe uczucie, które towarzyszyło mu przez resztę dnia i kawałek nocy, kiedy to zapełniał kolejne strony, aż zasnął nad nimi, by we śnie kontynuować tę historię.
UsuńNastępnego dnia przed piętnastą przyniósł szkicownik w to samo miejsce, zostawił go na ławce i... zwyczajnie wyszedł. Mimo że ciekawiło go, kto też taki jest jego "bratnią duszą", nie chciał psuć tej całej otoczki tajemniczości i postanowił, że na razie sam woli pozostać anonimowy. W celu zachowania jakiejś komunikacji pod tamtą notatką dopisał swoją:
Nie chciałem nikomu pokazywać tej historii, a na pewno nie w takiej formie, więc moje podłe przerwanie w tym akurat momencie nie było celowe. Teraz jest. Mam nadzieję, że nie będziesz mi tego miał/a za złe. Dziękuję za docenienie mojej pracy. ~N
[ O nie! Uwielbiam Kristen! :D Może uda nam się wspólnie coś wymyślić. Ja jestem jak najbardziej za :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ]
Modest Pasqua
W tętniących życiem, huczących od plotek murach Hogwartu nuda pojawiała się jako zjawisko niezwykle rzadkie. Czasem nawet zbyt rzadkie. Drew oddałby naprawdę wiele, by zasmakować, choć na trochę, szarej, szkolnej monotonii pozbawionej wszelkiego rodzaju niespodzianek i urozmaiceń, które ostatnimi czasy postawiły sobie chyba za wspólny cel doprowadzić go na skraj wytrzymałości psychicznej. Nie potrafił pojąć, jakim cudem niektórzy uczniowie w całym tym magicznym zamęcie, zamiast rozkoszować się każdą chwilą cennego spokoju - jemu poskąpionemu przez los - wolą marnować czas i energię na realizację swoich niestworzonych pomysłów, które w przykrej większości przypadków i tak nie mają najmniejszej racji bytu.
OdpowiedzUsuńSzkolne posadzki wiekowego zamczyska nosiły nie jedno indywiduum uważające się za Einsteina w dziedzinie zabijania nudy, jednak, zdaniem Drew, na niepisanej liście zapaleńców sprawiających wrażenie, jakby codziennie na śniadanie pochłaniali kilogram cukru, popijając go napojem energetycznym, na czołową lokatę bezapelacyjnie zasługiwała Kathleen Kelmeckis. Tydzień bez jakiegokolwiek przełomowego, nowatorskiego przedsięwzięcia jej autorstwa nie był godny nazywać się ani "zwyczajnym", ani "dopełnionym". Od wielu miesięcy Drew sam właściwie nie mógł zdecydować się, czy wobec Gryfonki dominuje w nim uczucie pożałowania, gdyż praktycznie żadna z jej inicjatyw nie doczekiwała zapowiadanej finalizacji, czy też może podziwu za niezmąconą wcześniejszymi niepowodzeniami determinację.
Fakt, iż Kathleen, zaczepiwszy go na korytarzu między lekcjami, entuzjastycznie wcisnęła mu w dłoń kolorową ulotkę, sam w sobie nie stanowił niczego wyjątkowego. Dla własnego świętego spokoju oraz nie chcąc podcinać Kath skrzydeł już na samym starcie, Drew przyjął broszurę z pobłażliwym uśmiechem i zdobył się ma szczątkowe podziękowania. Zaskoczenie nastąpiło dopiero wówczas, gdy przeskanowana wzrokiem treść ulotki okazała się przedstawiać pomysł, który - chyba po raz pierwszy w "karierze" Gryfonki - trzymał się kupy, miał ręce i nogi, a ciekawą formułą zmuszał nawet do poważnego rozważenia wzięcia w nim czynnego udziału.
Ogólnoszkolny Turniej Obrońców?
Drew doskonale znał swoją wartość jako zawodnika i nie czuł potrzeby udowadniania jej komukolwiek; mimo to perspektywa oficjalnego potwierdzenia, że wśród hogwarckich obrońców nie ma sobie równych, wydawała się niebywale kusząca - za bardzo, by nie spróbować przekuć jej na rzeczywistość. Dlatego też kilka dni później, w terminie oraz o godzinie zaakcentowanych na broszurce pogrubioną czcionką, uzbrojony w miotłę i bojowy nastrój udał się na szkolne boisko, mijając po drodze liczne grupki rozochoconych uczniów korzystających z możliwości wypadu do Hogsmeade. Z każdym jednak krokiem jego zapał i rządza wygranej stopniowo wyparowywały, przygaszane bezlitośnie przez wypełniające stadion pustki. Przez myśl przebiegło mu nawet, że jakimś cudem pomylił sprawdzaną wcześniej trzykrotnie datę zawodów, lecz po chwili widok podirytowanej Kathleen obecnej na posterunku ostatecznie potwierdził, iż problem bynajmniej tkwił gdzie indziej, niż w jego własnym roztrzepaniu.
- Cześć, Drew! – Rzucone powitanie wykluczyło, niestety, możliwość zrobienia dyskretnego "w tył zwrot" i błyskawicznego przekierunkowania marszu na destynację "Hogsmeade". – No to co, jak widzisz, widownię mamy dziś trochę nieśmiałą, a rywali chyba pożera stres, bo coś nikną w oczach – ciągnęła Kath na wpół rozbawiona, na wpół podirytowana. - Na szczęście, ty masz jaja. Chyba. Różne plotki chodzą po szkole. No cóż, nie ważne. Ważne, że jesteś tu, żywy, z krwi i kości, i nie muszę rozmawiać i rywalizować z powietrzem.
Drew, nieszczególnie zadowolony z przywołania tematu szkolnych pogłosek, odchrząknął, zastanawiając się, jak niezbyt brutalnie, acz dosadnie zaanonsować organizatorce, że pragnie wycofać swą nieopacznie zgłoszoną kandydaturę z tego jakże obleganego konkursu, pozbawiając ją tym samym resztek złudzeń na zwieńczenie najnowszej inicjatywy choćby minimalnym, mikroskopijnym sukcesem
Usuń- Cóż, Kath, chyba oboje ubolewamy nad tym, że plotki na mój temat cieszą się gdzieś... stukrotnie?... tysiąckrotnie? ... większym zainteresowaniem niż twój turniej obrońców - zaczął odrobinę bardziej bezpardonowo, niż miał w zamierzeniu, rozglądając się po pustym boisku. - Wybacz, ale nie uśmiecha mi się marnować czasu na tę szopkę, jeśli nie mam z kim konkurować. Zmywam się. Zostawiam cię z powietrzem sam na sam i trzymam kciuki, żeby udało ci się chociaż jemu skopać tyłek. Takiemu wyzwaniu chyba podołasz bez większego problemu, nie?! - rzucił przez ramię, odwracając się na pięcie w celu opuszczenia terenu stadionu.
To przecież kompletna strata czasu.
[jeśli chodzi o wiek to przypadkowa pomyłka zaraz naprawię :> dziękuje bardzo i rzeczywiście Krystyna i Robert muszą zostać jakoś powiązani :) Ponieważ Kath jest nieokiełznana trochę i zdecydowanie nietypowa widzę tu coś w rodzaju "kto się czubi ten się lubi". Leonardo będzie najzwyczajniej na świecie zaintrygowany nią i będzie oczywiście pragnął skończyć z nią jak z każdą, a że to mu się nie uda będzie zaintrygowany jeszcze bardziej i nie będzie potrafił dać jej spokoju. Co ty na to ?]
OdpowiedzUsuńLeoś
Nie wiele było osób, którym udało się zajść za skórę Leonardo tak, że jako pewny siebie 11-latek mający o sobie zbyt wysokie mniemanie i nieprzejmujący się zbytnio otaczającymi go dziewczętami, (jako że to one na ogół przejmowały się nim) miał ochotę jedną z nich pozbawić przednich zębów. Któż inny mógłby być tą nieposkromioną i znienawidzoną przez niego dziewczyną, niż Kathleen Kelmeckis. Pamiętał doskonale swoje rozmyślania na jej temat, kiedy to poznali się w wagonie Expresu Hogwart. „Zbyt pewna siebie brudna szlam.” Zdanie to nie budziło w nim żadnych wątpliwości do jakiejś IV klasy, kiedy to już całkowicie zbudował sobie odmienne przekonania od swoich wspaniałych rodziców, na temat statusu krwi. Od tego czasu zaczął postrzegać większość uczniów jako równych sobie i nie oceniał nikogo na podstawie ich pochodzenia bądź zasobności portfela. Kath również przestała być dla niego „brudną, zbyt pewną siebie szlamą”, ale po za szacunkiem, którym teraz darzył ¾ mieszkańców zamku (nie wliczając w to Filcha i zakochanych w Leo „fanek”), Kathleen zaintrygowała go swoją buntowniczą naturą i tym, że jako jedyna przedstawicielka płci żeńskiej miał odwagę przedstawić mu swoje nie zbyt sympatyczne poglądy na jego temat twarzą w twarz. Były to same fakty i być może gdyby wysłuchał ich z pokorą, obecnie nie musiałby bawić się z nią w te słowne gierki przesycone ironią i czystą nienawiścią. Darzył ją jakimś dziwnym rodzajem sympatii, której nie potrafił za dobrze zdefiniować. Nigdy by się oczywiście do tego nie przyznał przed nią a tym bardziej przed samym sobą. Uwielbiał od czasu do czasu podroczyć się z nią i patrzyć na to jak silna agresją na niego reaguje. Nie powiem dziwne zamiłowanie.
OdpowiedzUsuńByła słoneczna, nudna (zdecydowanie zbyt nudna) niedziela dla szanownego pana Smitha, który potrzebował ciągłej dawki rozrywki bądź adrenaliny. W jego niespokojnej głowie rodziła się myśl, że może by tak wybrać się do Hogsmeade z jedną z uroczych wychowanego Huffelpufu. Podążając, więc zupełnie pustym korytarzem w celu odnalezienie swojej wybranki napotkał dziwnie znajomą postać stojąc po drugiej stronie. Ciemny busz na głowie i skórzana kurtka. Na twarzy Leo w jednej chwili zagościł uśmiech świadczący o jego niecnych planach. Powolnym, niesłyszalnym krokiem zbliżył się do dziewczyny zachodząc ją od tyłu.
-No witaj słońce!- szepnął jej do ucha, śmiejąc się ironicznie. – Widzę, że nie narzekasz na brak towarzystwa. – ponownie uśmiechnął się drwiąco.
-Ale jeśli tylko masz ochotę dziś mogę się Tobą zająć – powiedział uśmiechając się promienie do dziewczyny, której twarz wyglądała tak jakby zaraz miała eksplodować.
[tak cienko trochę, wybacz ;c]
Leoś
Bez żadnego pożegnania opuścił pomieszczenie i wrócił do swojej części Skrzydła Szpitalnego, ostrożnie siadając na brzegu łóżka. Wolał zostawić Kath w dobrych rękach pani Pomfrey, niżeli bezczynnie tkwić tam i tylko mieszać jej w głowie.
OdpowiedzUsuńByć może mógł zawczasu ugryźć się w język i nie opowiadać tych bzdur na temat swojego domniemanego imienia i przebiegu wypadku? W końcu kiedyś prawda i tak wyjdzie na jaw...
Raz jeszcze przestudiował w myślach swoją wcześniejszą rozmowę ze szkolną pielęgniarką. Według niej będzie mógł opuścić szpital już jutro, jeśli tylko da radę w miarę normalnie funkcjonować w szkolnej rzeczywistości.
- Jasne, że dam radę - mruknął pod nosem, oceniając szkody spowodowane upadkiem.
Szczerze wątpił w to, by również Kathleen wyszła stąd równie szybko jak on: z jego głową - w porównaniu ze stanem dziewczyny - wszystko było w jak najlepszym porządku.
Nagle w umyśle puchona zapaliła się czerwona ostrzegawcza lampka, a jakiś głos podpowiadał mu, aby natychmiast wrócił tam skąd dopiero co przyszedł.
Toby Foster i intuicja? ...
Wstał i chwiejnym krokiem - z daleka mógł wyglądać jakby wypił co najmniej kilka szklanek Ognistej Whiskey - udał się do pomieszczenia dla pacjentów wymagających specjalnej opieki.
- Pięknie, Kath, pięknie... - pokręcił głową na widok leżącej na podłodze dziewczyny. - Ładnie to tak urządzać sobie spacer ze wstrząsem mózgu?
Foster chciał w jakiś sposób pomóc jej wstać, ale z ręką na temblaku i ze złamaną noga, miał ogromne trudności by się schylić. - To ja chyba pobiegnę po pomoc.
Kilka minut później wrócił w asyście pani Pomfrey, która jednym szybkim ruchem sprawiła, iż Kathleen znowu znalazła się w bezpiecznym łóżku.
chyba nadeszła pora na prawdę, co Foster?
- Kaath - zaczął, gdy upewnił się,że dziewczyna usadowiła się wygodnie na łóżku.
- Tak naprawdę to jestem Toby. Taki niewinny żarcik - dodał z uśmiechem. - I oboje rozbiliśmy się lądując na murze... nasze miotły mają widoczne problemy ze skrętem w lewo.
Miał cichą, naiwną nadzieje, że dzięki tym informacjom nie wprowadził w jej psychice jeszcze większego mętliku niż wcześniej. W końcu chciał dobrze...
- I wiesz co? W ramach rekompensaty przez te wszystkie dni będę przynosił ci notatki! Trochę głupio, żebyś przez nasz zakład była w tyle z zadaniami. A pani Pomfrey obiecała, że wyjdę stąd już jutro. Ty pewnie jeszcze trochę tu zostaniesz ... - jego twarz trochę posmutniała, lecz zaraz jej wyraz wrócił do stanu sprzed.
- Ale dobrze się składa, będę mógł cię odwiedzać i caaaałymi godzinami opowiadać ci o tym co dzieje się w Zamku. Założę się, że wieści o naszym locie już dawno obiegły całą szkołę. - skrzywił się lekko i dodał: - Albo nie, na jakiś czas mam już dosyć zakładów.
Toby uczęszczał na tak wiele przedmiotów, iż bez trudu będzie mógł spełnić swoją obietnicę. Mrugnął do niej jednym okiem i podparł się o metalową ramę łóżka: długie stanie na obolałych i połamanych nogach nie było niczym przyjemnym. Tak bardzo chciał już wydostać się z tego ziejącego nudą miejsca. Białe ściany zaczynały przytłaczać go swoją jasnością i spokojem, a ponura szpitalna atmosfera jeszcze bardziej pogłębiała stan graniczący z lekką depresją. Poza tym umierał z ciekawości: był podekscytowany wizją wkroczenia na korytarze, z obandażowanymi kończynami i mrożącą krew w żyłach opowieścią na ustach. W końcu nie każdy może pochwalić się czołowym zderzeniem ze szkolnym murem i runięciem na ziemie z wysokości kilkunastu metrów, prawda?
Toby.
W Argentynie społeczność czarodziejów nie była aż tak liczna, jak w Wielkiej Brytanii. Tutaj nie wszyscy znali wszystkich, chociaż wśród ludzi krążyło wiele plotek i każdy zawsze wiedział, o kogo chodziło. Mimo tego, nie zawsze zachowywano zasadę, iż małżeństwo zawiera się jedynie z innym magikiem - za to w miejscu, gdzie urodził się Carlos, ta tradycja była kultywowana przez wiele dekad. Pilnowano bardzo skrupulatnie, by ciągłość czystokrwistych rodów była zachowana, gdyż w innym wypadku rodziłoby się za mało "specjalnie uzdolnionych" dzieci, dostających list z Hogwartu lub zaproszenie w innej formie od najróżniejszych magicznych szkół. Carlos, oczywiście z niesamowicie starego, dumnego rodu czarodziejów, przejawiał niebezpieczną fascynację mugolami - co prawda, rodzice nie posłali go do normalnej argentyńskiej szkoły podstawowej, tylko już od małego wykładali mu swoją wiedzę na temat różdżek, zaklęć, eliksirów, wręcz karmili go na siłę magią. Być może dlatego synalek postanowił - oczywiście na przekór - zająć się bardziej światem "normalnych" ludzi, niż swoim własnym. Znał więc mnóstwo piosenkarzy, aktorów, zespołów, filmów wcale nie związanych z tym, czego uczyli go opiekunowie. Na punkcie niektórych gwiazd dostał nawet obsesji - tak właśnie było z Mickiem Jaggerem.
OdpowiedzUsuńOczywiście prócz disco, Mezę fascynował rock. Żałował, iż nie mógł mieć w Hogwarcie gitary elektrycznej, co by uczyć się wygrywać najróżniejsze melodie; podobnie sytuacja przedstawiała się z discmanem czy choćby jakimkolwiek mugolskim radiem, zasilanym prądem, którego przecież w tejże szkole nie było. Co prawda, Latynos mógł posłużyć się gramofonem, jednakże śpiew artysty - przez niektórych też złośliwie nazywany "jękami Marty" - nie przyjął się dobrze wśród jego kolegów z dormitorium, zdecydowanie wolących ciszę. Mimo nieprzyjaznego nastawienia otoczenia, Carlosowi udało się wybrać na jeden koncert swojego ukochanego idola. Co prawda, rodzice początkowo nie chcieli się zgodzić na żaden wyjazd, przeceniając naukę nad pasję ich latorośli, jednak ich syn wiedział, gdzie uderzyć. Po kilku atakach z jego strony, błaganiu i sensownym argumentowaniu dał radę się wyrwać na chwilę z Wielkiej Brytanii - pojechał do Niemiec na dwa dni, by wtopić się w tłum mugoli i razem z nimi przeżywać występ. A co najlepsze - do Hogwartu wrócił z karteczką, na której widniał piękny podpis Jaggera. Nikt mu tego nie zazdrościł, więc nie miał się nawet komu chwalić, ale nie o to chodziło. Zresztą, zawsze znalazł się ktoś, kto dałby się pokroić za obecność na koncercie The Rolling Stones.
Przed ostatnie kilka dni nie rozstawał się ze swoją ulubioną karteczką; zabezpieczył ją odpowiednimi zaklęciami wynalezionymi w bibliotece, co by się nie zmięła ani nie podarła, nie zżółkniała ani nie zszarzała. Wybrał się z nią nawet do Hogsmeade, nie chcąc pozostawiać jej biednej, samej w dormitorium. Jeszcze komuś udałoby się ją zniszczyć mimo odpowiedniej ochrony!
Gdy przybył do miasteczka, pierwsze kroki skierował do sklepu ze słodyczami, swojego najulubieńszego miejsca zaraz po Wrzeszczącej Chacie. Długa kolejka wcale nie zniechęciła go do kupna najróżniejszych żelek, fasolek, czekoladek, zaczarowanych żab i innych łakoci. Ustawił się więc za jakąś brunetką, chyba trochę podenerwowaną perspektywą czekania na znalezienie się przy kasie. Nie zajmował jednak tym zbyt długo swoich myśli, tylko zaczął wesoło podgwizdywać zasłyszaną ostatnio na koncercie melodię.
Odkąd Nathan po raz pierwszy przeczytał notatkę na ostatniej stronie swojego szkicownika, był święcie przekonany, że jego tajemniczym czytelnikiem jest chłopak. Dużo młodszy, z pierwszej, może drugiej, klasy, ześwirowany Puchon lub ewentualnie Gryfon z niezdiagnozowaną do tej pory nadpobudliwością. Choć sam należał do Ravenclawu, nie podejrzewał żadnego ucznia z tego domu, gdyż oni - już od najmłodszych lat - czytali wyłącznie prawdziwe książki o ogromnych rozmiarach i miniaturowej (im mniejszej, tym lepiej) czcionce, koniecznie bez żadnych ilustracji, które uważali za dziecinne i zwyczajnie niepotrzebne; Nathan był w tym wypadku wyjątkiem potwierdzającym tę regułę. Ślizgońskie pochodzenie jego "fana" również odpadało, bo po pierwsze, takie zachowanie nijak nie pasowało do przedstawiciela Slytherinu, a po drugie, Nate'owi nie zgadzał się status krwi. Ktoś tak zafascynowany komiksami musiał mieć, jego zdaniem, jakiś związek z mugolami, którzy je stworzyli, więc albo był półkrwi, albo o magii dowiedział się dopiero w wieku jedenastu lat ku zaskoczeniu swoich niemagicznych rodziców. No a tacy ludzie nie trafiali przecież do Slytherinu.
OdpowiedzUsuńJego typy wydawały się być bezbłędne, potwierdzał je nawet niedbały charakter pisma, dość chaotycznie złożone zdania i entuzjazm wlany w każde pojedyncze słowo, nieraz napisane wielkimi literami czy poparte wiązanką wykrzykników. Z tego też powodu zdziwienie Nate'a, gdy wrócił do klasy wieczorem i przeczytał znajdującą się w szkicowniku odpowiedź tajemniczego czytelnika, było jeszcze większe niż normalnie mogło by być.
Więc to jednak... dziewczyna? W jednej chwili jego dotychczasowe wyobrażenie całkowicie się popsuło, zupełnie tak jak wtedy, gdy ogląda się film na podstawie przeczytanej najpierw książki i aktor grający jedną ze znanych nam postaci nijak nie pasuje do naszej wcześniejszej wizualizacji. Roześmiany chłopak bez kilku przednich zębów przeobraził się nagle w nieco starszą dziewczynę z aparatem ortodontycznym i w okularach z powykrzywianymi oprawkami. Może Nate za bardzo generalizował i jego mózg działał teraz na podstawie stereotypów, ale tak właśnie widział tę postać, nadal tajemniczą K.K. Niemniej jednak chciał się z nią spotkać, chociażby z ciekawości, a skoro miało się to odbyć w nocy o północy, to czemu by nie.
Po powrocie do dormitorium trochę jeszcze porysował i nim się obejrzał, zegar wiszący na ścianie pokazał za pięć dwunastą. Krukon zwlókł sie z łóżka, narzucił szatę na piżamę, której nie chciało mu się przebierać i cicho wymknął się na korytarz. Nie spieszył się, bowiem z notatki wynikało, że dziewczyna stosunkowo często się spóźnia, więc nie opłacało mu się nawet przychodzić punktualnie.
Na miejscu, tak jak się tego spodziewał, nikogo jeszcze nie było. Usiadł więc pod ścianą i zaklęciem zawiesił nad sobą zapaloną różdżkę, po czym otworzył szkicownik na ostatniej zarysowanej stronie i kontynuował to, co wcześniej zaczął. W tej części zamku było dość chłodno, więc Nate miał nadzieję, że jego tajemniczy czytelnik, wróć, tajemnicza czytelniczka nie będzie mu kazała długo na siebie czekać.
Uśmiechnął się zawadiacko i przegarnął ręką swoją gęstą czuprynę.
OdpowiedzUsuń-Och Kath nie udawaj takiej niedostępnej – westchnął teatralnie. – Dobrze wiemy, że każda dziewczyna w tym zamku dałaby się pokroić za możliwość, którą ty ot tak dostajesz. – Mruknął, czekając na reakcje dziewczyny.
Według Leonardo nie było zabawniejszego bądź bardziej atrakcyjnego zajęcia niż irytowanie Kathleen Kelmeckis. Dziewczę denerwujące się w tak uroczy sposób, że biedny Leo nie był w stanie odmówić sobie przyjemności oglądania jej czerwonej od złości twarzyczki. W gruncie rzeczy całkowicie pięknej twarzyczki. Przysunął się do niej bliżej i robiąc najgłupszą rzecz, na jaką mógł się obecnie zdecydować po prostu ją pocałował, czekając na eksplozję, jaką za moment miał ujrzeć a nawet poczuć i tak też się stało. Poczuł przeokropne pieczenie na twarzy spowodowane jednym zręcznym ruchem Kath. Nie po raz pierwszy dostał od dziewczyny za złamanie jej serca, jednak pierwszy raz tak potwornie bolało. Zapamiętać na przyszłość: Nie całować Kathleen Kelmeckis! Przyłożył chłodne dłonie do twarzy i zaśmiał się w głos, prowokując jeszcze bardziej rozdrażnioną już do granic możliwości dziewczynę. Nim Leoś zdążył sobie uświadomić, co się dzieje przy czubku swego nosa ujrzał niebezpiecznie blisko przystawioną różdżkę nieznanego pochodzenia. Jej właścicielka kipiała ze złości, ale niezależnie od tego jak bardzo chłopaka próbował zachować powagę tym bardziej wybuchał niekontrolowanymi napadami śmiechu.
-Kath, słońce, co ty wyprawiasz? – Uśmiechnął się uroczo i nonszalancko poprawił grzywę na głowię. Ostatnie słowa wypowiedziane z jego ust najwyraźniej przechyliły szalę, jako że z różdżki dziewczyny posypały się iskierki, przed którymi w ostatnim momencie chłopak zdążył się uchylić. Usłyszał dźwięk tłuczonej materii i szybko zdał sobie sprawę, że zaklęcie dziewczyny trafiło prosto w marmurowe popiersie bliżej nieznanego czarodzieja. Jak na złość w tym samym momencie na korytarzu pojawiła się rozwścieczona Mcgonagall, która najwyraźniej musiała być świadkiem zaistniałej sytuacji.
-Smmmmith !!! Keeeelmeckis !!! Natychmiast za mną!!!- ryknęła.
Rozbawiony do granic możliwości złapał Katleen pod ramię i posłusznie powędrował w kierunku profesor Mcgonagall.
Leoś/Iv
[Przepraszam, przepraszam, przepraszam ;c Wiem, że beznadziejnie :c]
Leo ledwo powstrzymał się, żeby nie wybuchnąć śmiech, na widok reakcji Kath, kiedy to złapał ją pod ramię
OdpowiedzUsuń-Pani profesor- nienaturalnie miły i radosny głos dziewczyny spowodował u chłopaka kolejny napad niekontrolowanych parsknięć.
- Niech pani sobie daruje, panno Kelmeckis – rozpoczęła swą tyradę Mcgonagall. – Widziałam, co tu się wydarzyło. Zniszczyła pani jeden z najwybitniej wykonanych pomników tej szkoły, gdy atakowała pani tegoż, że ucznia! – Wskazała na Leonardo. – Wątpię, by i pan był bez winy, jednak nie zauważyłam, byś cokolwiek zdemolował, panie Smith, dlatego nie odbiorę Slytherinowi punktów. Niestety Gryffindor za pani ekscesy musi stracić pięćdziesiąt punktów.
-Tak się składa pani profesor, że ja tu jestem podwójną ofiarą – jęknął, po czym obdarzył ją wyjątkowo smutnym spojrzeniem.
-Panna Kelmeckis najpierw złamała moje serce, a następnie usiłowała złamać mi nos – spojrzał drwiąco na Kath, która próbowała wydobyć z siebie jakieś sensowne wytłumaczenie.
- Co? –jęknęła. – On, ale on.. Nie może pani!
Mcgonagall obrzuciła ją surowym spojrzeniem.
- Pewnie, że mogę, chyba nie chce pani tego podważać? To skutkowałoby w utracenie dziesięciu punktów – Kathleen zacisnęła mocno oczy i westchnęła bezradnie. – A teraz za mną – Minerwa obróciła się na pięcie, poganiając ich ruchem dłoni.
Leo cały w skowronkach popędził za nią nie mogąc wprost się doczekać finału całej sytuacji. Odwrócił się w kierunku niechętnie drepczącej dziewczyny, szturchając ją w żebra.
-Nie ociągaj się słoneczko! – uśmiechnął się ponownie i powrócił do swojego radosnego marszu w bliżej nieokreślonym kierunku. Kiedy znaleźli się w bibliotece jego twarz odrobinę spochmurniała.
-Panna Kathleen zapewne domyśla się w jaki sposób spędzić to popołudnie? Wytłumaczysz wszystko panu Smithowi i mam nadzieje, że kara ta uzmysłowi wam obydwojgu jak nie należy zachowywać się w Hogwarcie. Jeszcze jedno poproszę wasze różdzki. - odebrała im magiczne patyczki, obdarzyła ich wrogim spojrzeniem po czym wyszła zostawiając ich w pomieszczeniu zupełnie samych.
-No to, co słońce do pracy? - zachichotał rozkładając się na jednym z foteli i nonszalancko kładąc nogi na stoliku.
[znowu strasznie, znowu przepraszam ;c]
Leo
[Też przepraszam, tak na wszelki wypadek :P]
OdpowiedzUsuńCzas oczekiwania na tajemniczą czytelniczkę początkowo dłużył się Nate'owi, głównie z powodu panującego w lochach chłodu. Wraz z zagłębianiem się w historię, którą chłopak tworzył, by choć trochę go sobie zapełnić, przestawał jednak zwracać uwagę na upływ kolejnych minut, aż w końcu zatracił się w tym, co robił, całkowicie. Rysował coraz szybciej, co w widoczny sposób odbijało się na konturach obrazków, z każdą stroną bardziej niedbałych i mniej wyraźnych, pozbawionych już jakichkolwiek szczegółów. Ale dokładność nie była w tym momencie aż tak istotna; większość komiksów powstawało etapami, a taki niezbyt wiele mówiący postronnemu obserwatorowi szkic był właśnie jednym z nich.
Na korytarzu panowała niemal całkowita cisza, którą zakłócał jedynie dźwięk błądzącego po kartce ołówka, toteż odgłos zbliżających się kroków Nathan usłyszał już z daleka. Narysował kilka ostatnich kresek, zamknął szkicownik i odbił się od ściany, by wstać, zręcznie łapiąc przy tym różdżkę, która przed chwilą służyła mu za lampkę. Nie miał pojęcia, jak powinno wyglądać to całe spotkanie, nie był nawet pewien, czy chce tutaj być. Ciekawość poznania tożsamości dziewczyny zwyciężyła w nim wcześniej, dlatego się pojawił, ale do tej pory nie był do końca przekonany o słuszności swojej decyzji. Zwłaszcza, że nie potrafił sobie wyobrazić ich późniejszej znajomości. Nie widział siebie z tą dziewczynką - bo obstawiał, że jest przynajmniej trzy lata młodsza - rozmawiających na korytarzu o superbohaterach czy wymieniających się spostrzeżeniami na temat danych komiksów. Nie, to zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Kroki na schodach przerwały jego przemyślenia, które niebezpiecznie prowadziły do konkluzji, że, pojawiając się tutaj, podjął złą decyzję. Podniósł różdżkę w oczekiwaniu, a gdy nikły strumień światła, padł na sylwetkę zbliżającej się do niego dziewczyny, spojrzał na nią zaskoczony.
- Cześć, Kathleen...? - wolał się upewnić, choć przecież słyszał jej imię nieraz podczas wspólnych lekcji z Gryffindorem. K.K - Katleen Kelmeckis, to by się zgadzało i to w zasadzie tyle. Nie była wcale małolatą, nie miała aparatu na zębach, okularów z dziwnymi oprawkami i raczej nie miała też ADHD. Niczego nie udało mu się trafić, ale to akurat nie powinno go dziwić. Nigdy nie był dobry w zgadywankach.
- Cieszę się, że przyszedłeś - powiedziała z uśmiechem, kładąc mu rękę na ramieniu, co dało mu stuprocentową pewność, iż nie jest tu tylko w przypadku i to naprawdę z nią miał się dzisiaj spotkać. - Mam mnóstwo pytań!
- Też się cieszę, że przyszłaś. W końcu jest już trochę po dwunastej - zauważył wcale nie złośliwie, unosząc kąciki ust do góry. - Chętnie odpowiem, ale najpierw proponuję przenieść się do bardziej... przytulnego miejsca. Znam takie jedno na parterze, więc nie będziemy musieli iść daleko. - Wskazał dłonią kierunek, na końcu którego prawdopodobnie znajdowała się wspomniana przez niego lokacja i nie czekając nawet na zgodę Kathleen, ruszył w stronę schodów. - Nigdy bym nie przypuszczał - dodał po jakimś czasie, odwracając do niej głowę - że to właśnie ciebie tutaj spotkam.
Drew miał nadzieję, że Kathleen, dostrzegając bezsens organizowania ogólnoszkolnego turnieju jedynie dla dwójki zawodników - z których połowa w dodatku nie bierze owego pseudokonkursowego ochłapu w żadnym stopniu na poważnie - zaniecha namawiania go do pozostania na boisku i pozwoli w spokoju dogonić kierujące się do Hogsmeade grupki uczniów. Gdy jednak zza pleców dobiegł go zdesperowany głos Gryfonki, boleśnie przypomniał sobie, iż powiedzenie „nadzieja matką głupich” nieznośnie często znajduje swoje metaforyczne odzwierciedlenie w rzeczywistości.
OdpowiedzUsuń- Oh, Drew, nawet nie wiesz, jak w tej chwili żałuję, że nie mam odpowiedniego wyposażenia pomiędzy nogami, może wtedy poświęciłbyś mi trochę więcej uwagi – rzuciła Kath z teatralną wesołością działającą na Drew niczym płachta na byka. - No ale cóż, jestem – niestety - dziewczyną, a nawet jeżeli tak bardzo się nas boisz, to może i tym razem masz słuszność. Potrafimy skopać tyłek, a przynajmniej ja wiem, że potrafię. I chyba Millie Walker też orientuje się w tym temacie, gdy ty, Drusiu, wygrzewasz czterema literami ławkę rezerwowych. – Przegryzła z uśmiechem wargę. – Więc, wnioskuję, że po prostu strach cię przeleciał, sam widzisz, że hasasz w stronę szkoły jak mały, wystrachany jelonek. Ach, przepraszam – Plasnęła wewnętrzną częścią dłoni w swoje czoło. – Obleciał, przypadkiem wymsknęła mi się ta niefajna dosłowność. Także ten… To jest twoja, może jedyna, szansa na wyjście na prostą, a skoro z niej nie korzystasz, to chyba rzeczywiście bardzo lubisz chodzić bocznymi ścieżkami.
Dotknięta męska duma nie pozwoliła Drew zostawić bez reakcji tej bezczelnej wiązanki zniewag, choć pewnie całkowite zignorowanie byłoby dla żądnej uwagi Kath najgorszą z możliwych tortur. Kiedyś będzie musiał nauczyć się wreszcie lekceważyć wszczynane w jego obecności słowne potyczki. Ale teraz, nie nabywszy jeszcze niestety tej nieprzecenionej umiejętności, aby móc następnego dnia spojrzeć z godnością w lustro, musiał odeprzeć atak dziewczyny. Skutecznie. I ostatecznie.
Czyli najlepiej udowodnić w działaniu, na jak wielkiej bzdurze opiera się jej zabawna, kilometrowa psychoanaliza, której sam czas wygłoszenia prawie przyprawił Drew o napad ziewania powstrzymywany jedynie faktem, iż w środku o mało nie zagotował się ze złości.
- Najeżdżanie przeciwnikowi na ambicję - mało to wyszukane. - Zacmokał z dezaprobatą, zawracając kroku i po chwili mierząc już niższą od siebie Kath bezczelnym spojrzeniem. - Niewyszukane, banalne, niezgodne z zasadami fair play, zakrawające o czysta desperację… ale, cóż, na mnie chyba, niestety... działa. - Na sekundę rozciągnął usta w niedowierzającym uśmiechu porażony irracjonalnością mechanizmów rządzących jego psychiką. - Załatwmy to szybko. Powiedz, w czym mam cie pokonać, zrobię to, a potem oboje zadowoleni i szczęśliwi rozejdziemy się w swoje strony; w końcu wystartowanie ze mną w jednych zawodach samo w sobie powinno być dla ciebie powodem do dumy. - Drew przerzucił prawą nogę przez miotłę, po czym, odbiwszy się od ziemi doprowadzanym przez lata do perfekcji ruchem, płynnie wzniósł się na wysokość kilku metrów w powietrze. - Mam tylko nadzieję, że chociaż w grze będziesz potrafiła obejść się bez stosowania zagrywek poniżej pasa.
[Będziemy kombinować jak wrócisz z urlopu. Do tego czasu postaram się przygotować jakiś grunt, żebyś mogła ładnie mi zacząć ;)]
OdpowiedzUsuńTheo
[Nawet nie wiesz, jak miło mi to słyszeć. Sama stworzyłaś dwie niesamowite postacie, ciężko powiedzieć czy któraś lepsza :) Pomyślę nad wątkiem, może coś wymyślę, taką mam przynajmniej nadzieję.]
OdpowiedzUsuńMarnie
[Coś mi się poplątało, że jest już rok szkolny 77/78. Dziękuję za zwrócenie uwagi, już poprawione ;) Co do wątku, skoro Kath też jest mugolaczką, może byłyby sąsiadkami i w dzieciństwie się kolegowały? Później jednak każda znalazła w szkole nowe znajome i tylko od czasu do czasu ze sobą rozmawiają, choć podczas wakacji wciąż mogą się spotykać i chodzić do kina, na zakupy i tak dalej :>]
OdpowiedzUsuńSaga
[Przyszłam tu, chyba obudził się we mnie głęboko uśpiony masochizm. :D
OdpowiedzUsuńMożemy napisać wątek o podłożu czysto "sportowym", czyli — spotykają się na boisku, on daje jej nieźle w kość tłuczkami, ona i tak nieźle broni, ale potem ma ochotę go udusić. Albo decydujemy się na wątek rasistowski, w którym on będzie atakował ją tylko dlatego, że jest mugolaczką. Jak wolisz. :)]
Selwyn
[Okeej, daj mi tylko chwilkę, taką dłuższą, bo muszę jeszcze odpisać na wątki Aurory. :)]
OdpowiedzUsuńSelwyn
[Witam ponownie! Musiałam wrócić, potrzebuję tego bloga. :D
OdpowiedzUsuńW takim razie przychodzę do Kathleen (cudne imię), bo myślę, że skoro wraz z Elly są na tym samym roku i obie takie pozytywne, to chyba łatwiej będzie coś wykombinować. :)]
Elsa
Jo nigdy nie należała do najpopularniejszych osób w szkole. Wolała się trzymać na uboczu i nie wychylać, no chyba, że w słusznej sprawie. Do grona swoich najbliższych - i jedynych - przyjaciół zaliczała Drew i Benjamina. Nawet jej własny kot, Sherlock, wolał udawać się na zaloty do Pani Norris, zamiast spędzić trochę czasu z właścicielką, która tak troskliwie opiekowała się nim od sześciu lat. Ale mimo wszystko w tym całym towarzystwie znalazło się miejsce na jeszcze jedną osobę - Kathleen.
OdpowiedzUsuńKath i Jo od zawsze dobrze się dogadywały. Jedna mugolaczka, druga prawie zdrajczyni krwi, jakoś musiały przetrwać wśród wszechobecnych wyznawców ideologii Czarnego Pana i w sumie zaprzyjaźniły się ze sobą. Żadna z nich nie wiedziała kiedy, żadna nie wiedziała jak, ale tak się stało.
Do czasu.
Od niedawna Gryfonka zachowywała się jakoś inaczej względem swojej przyjaciółki. Straciła dawny entuzjazm, który dawniej przy Hawkins wylewał się z niej jako niekończący się wodospad nowych, szalonych pomysłów i wydawać by się mogło, że zaczęła Krukonki unikać. Czemu? Tego z pewnością nie wiedział nikt, kogo Jo odważyłaby się o to spytać. Dlatego postanowiła nie czekać, aż oddalą się od siebie jeszcze bardziej, tylko wziąć sprawę w swoje ręce.
Tego ranka słońce świeciło pierwszy raz od dawna tak jasno, zalewając cały zamek złocistym blaskiem, jak polewą na wykwintnym torcie. Jo szła korytarzem z Wieży Ravenclawu na śniadanie i rozmyślała na błahe, nic nie znaczące tematy - ot, wydarzenia z życia przeciętnej czarownicy. I najprawdopodobniej właśnie tak spędziłaby całe śniadanie (no, może dzieląc się tymi przemyśleniami z Drew), gdyby nie to, że pierwszą osobą, jaką ujrzała po przekroczeniu progu Wielkiej Sali była Kath.
Gryfonka siedziała samotnie przy stoliku swojego domu i wiosłowała łyżką w misce, jakby zastanawiając się czy włożyć sobie jej zawartość do ust, czy może zaczekać aż sama zdecyduje się tam wejść. Jo natomiast stanęła jak słup soli i dopiero gdy potrąciła ją któraś osoba z rzędu, rzucając jakąś uwagę o staniu w przejściu, odzyskała władzę we wszystkich członkach i ruszyła w stronę stołu Gryffindoru.
- Hej, Kath, co słychać? - zapytała, siadając naprzeciwko dziewczyny. - Jak myślisz, co będzie lepszym wyborem: grzanka z dżemem czy może płatki z mlekiem?
Wzięła do ręki zarumienioną kromkę chleba oraz dzbanek i zamachała nimi przed oczyma przyjaciółki.
- Heej, ziemia do Gryfonów! Wszyscy tak macie z rana czy tylko mi się coś uroiło?