26 lutego 2014

Głęboki cytat skłaniający ludzi do jeszcze głębszych przemyśleń.



Kay Fawley
lat siedemnaście
Ravenclaw

Tak naprawdę Kaydellius Fawley, bo jego głupi rodzicie musieli jakoś udziwnić to „zbyt pospolite imię”, żeby pasowało do innych, równie głupich imion modnych w rodzinie Fawley. Przynajmniej udało mu się zmusić swoich szkolnych kolegów i koleżanki do używania tej krótszej formy, bo po drugim semestrze pierwszego roku bliski był już załamania nerwowego, kiedy nawet tu, w Hogwarcie słyszał to idiotyczne „Kaydellius” wypowiadane irytująco donośnym  głosem. Nie, żeby przeszkadzało mu tak oryginalne miano. Wszystko jednak sprowadzało się do tego, że akurat „Kaydellius” jakoś nie mieścił się w granicach jego dobrego smaku.
Lat siedemnaście. Niedawno skończone zresztą. Pierwszego lutego dokładnie. Czyli siódma i ostatnia klasa. A siódma klasa to przede wszystkim egzaminy. 
Dreszcze przebiegają mu po plecach na myśl o nadchodzących OWUTEMach – nie miał, co prawda, jakichś specjalnych trudności w nauce, jeśli chodzi o przedmioty, które sobie wybrał, ale nigdy nie umiał udawać, nawet przed samym sobą jednego z tych luzaków, którzy rozbijają się po zamku z taką miną, jakby to, czy zdadzą, czy nie zdadzą nie miało większego znaczenia. Bo dla Kaya miało. I to ogromne.
Po pierwsze dlatego, że prawie wszyscy członkowie jego rodziny byli KIMŚ
Może i cierpiał na jakiś niezdrowy syndrom pogoni za oryginalnością (o czym będzie później), ale na tym polu jednak wolał pasować do reszty rodu Fawley, jakkolwiek byłoby w tym miejscu zaburzone jego poczucie osobistego indywidualizmu, wyjątkowości i potrzeby akcentowana swojej odmienności.
Po drugie - bo miał plany. Wielkie plany – jak lubił mawiać z tajemniczym uśmiechem na ustach ani razu nie wyjawiając nikomu, czym tak naprawdę pragnie się zająć w przyszłości. Zdaniem Kaya bowiem, wielke plany wymagały wielkiej tajemnicy, by mogły wydawać się jeszcze większe, przez tę rozkoszną mgiełkę sekretu rozwiewaną tu i ówdzie.
Co prawda, ludzie traktowali go średnio poważnie zważywszy na to, że kiedy o tym wspominał jego spojrzenie robiło się bardziej nieprzytomne, niż zwykle traktując to jako jeszcze jedną ekstrawagancję Kaya, ale na tym polu powracało już jego zwykłe podejście, które przejawiało się w tym, że nie zwracał na opinie innych przyzwyczajony do tego, że i tak go nie zrozumieją. 
A tych dziwactw było  kilka.
Bał się na przykład spożywania posiłków z innymi ludźmi – chyba nikt nigdy nie widział go jedzącego. To jednak zupełnie nie przeszkadzało mu się pojawiać w trakcie pory śniadaniowej, obiadowej, czy podwieczorkowej w Wielkiej Sali, gdzie zajmował sam koniec stołu Krukonów pakując sobie kanapki, czy cokolwiek innego do szkolnej torby, by potem skonsumować to w samotności z przekonaniem, że nikt nie powinien go widzieć, jak je. 
Na rzadkich imprezach (powiedzmy… z okazji zwycięstwa Krukonów w quidditchu) zajmował najbardziej oddalony fotel i po prostu przyglądał się całemu zamieszaniu, nie biorąc w nim udziału, a jednocześnie nie robiąc w tym czasie nic pożytecznego. Oczywiście, jeśli chodzi o zwykły punkt widzenia. Bo Kay tak naprawdę prowadził badania. Wielce poważne badania nad zachowaniem i psychiką ludzi w różnych okolicznościach, ażeby potem, dzięki tej wiedzy móc realizować swoje wielkie plany.  Które w dużej mierze opierały się na tym, by stać się osobą bardziej przekonującą, niż teraz. No cóż, na razie średnio mu wychodziło. Tak wynikało przynajmniej z tego, co ostatnio podsłuchał na swój temat: „Ten Kay jest rok wyżej, ale radziłabym ci się nim nie interesować – to dziwadło, jakich mało… gdybyś słyszała, co mówi, albo widziała, jak się zachowuje, to z pewnością zaczęłabyś się zastanawiać, czy on aby czasem nie uciekł ze Świętego Munga, z niedoleczonym uszkodzeniem mózgu, czy coś.”
Oprócz tego, jeszcze nigdy nie miał nieodrobionej pracy domowej, co się trochę kłóciło z jego wiecznym przebywaniem poza granicami namacalnej rzeczywistości; mimo dość hojnego kieszonkowego, które dostaje prawie nigdy nie ma pieniędzy przepuszczając je na masę kompletnie bezużytecznych przedmiotów, którymi zawala swoje dormitorium ku wściekłości współlokatorów; ma tendencje do obrażania się o byle co, lub zupełnie bez powodu i wyzywania innych na pojedynki; nigdy, nawet w najcieplejsze dni nie pozbędzie się długiego rękawa, choćby miał wyzionąć ducha usmażony w swoich ulubionych czarnych golfach i długich pelerynach ściśnięty pomiędzy regałami w miejscu, które polubił najmocniej – hogwardzkiej bibliotece.

[Na zdjęciu - Victor Norlander. Zagarnięty z tumblra.
Witam i zapraszam do wątków. :D]



25 lutego 2014

But we do create the buzz...



https://www.youtube.com/watch?v=ZrxgjnTPzF4

Jamie Crosby

11.02.1960 r. * VII klasa * Ostrokrzew, włos z grzywy jednorożca, 10 i 3/4 cala * 1/4 czystej krwi * Wychowana przez ciotkę w różowym mieszkaniu w Hastings * Gryffindor * Patronus - brak * Bogin - nie widziała *



HISTORIA




                          POWIĄZANIA




od autorki

24 lutego 2014

Po prostu idź dalej i miej w dupie to co myślą inni. Rób co musisz zrobić - dla siebie

 Papierosy przynoszą ukojenie, naprawdę! Zaręczam!


Tak, tak. Jestem nienormalny.








 Święci Pańscy brońcie mnie przed ulizaną fryzurą!


 Ciągle inny i ciągle ten sam.
 










Nie znoszę szat wyjściowych! agh.....
 Uśmiech zawsze i dla wszystkich.





Moja dawna ukochana! Moja gitar! Moja, moja, moja!



 Czy nosze na czole kartkę z napisem inny? Tak, oczywiście.






Nigdy, nigdy. Nigdy ulizanych włosów!
Rozwichrzone - tak.
Ulizane - nie.

Jeśli wciąż myślisz, że jestem normalny.....
To umiesz nieźle kłamać. 
Nawet sobie.

16 lutego 2014

2 karta

IAN BLAKE



05. 05. 1960
12. 11. 1977

R.I.P

1 karta

IAN BLAKE



05. 05. 1960
12. 11. 1977

R.I.P

Bal Walentynkowy - wątek grupowy (2)

Poprzednia karta, znajdująca się pod TYM LINKIEM osiągnęła już 200 komentarzy.


Bal trwał w najlepsze, można by rzec, że właśnie teraz wkroczył w swoją najlepszą fazę. Wszyscy ci, którzy swoim negatywnym nastawieniem psuli imprezę innym, zdołali ulotnić się do swoich pokoi wspólnych, a na parkiecie zostali zaprawieni imprezowicze. Część osób  przemyciła to i owo na salę, dzięki czemu zdołali rozruszać tłum bardziej niż zespół, który właśnie przymierzał się do zagrania "Rozpalasz lepiej niż Ognista Whisky". 

Północ była czasem na obwieszczenie wyników głosowania na Króla i Królową Balu, którzy wyłonieni zostali spośród kandydatów i kandydatek walczących ze sobą na śmierć i życie w morderczym głosowaniu. Obiecywane były referaty dostarczane do końca szkoły, kraty Ognistej i wiele wiele innych dóbr mogących pełnić rolę argumentu w głosowaniu, ale komisja pozwoliła sobie przemilczeć ten fakt.

Porządnie podchmielony zespół wybierał sobie coraz śmielsze kawałki, zapominając o idei placówek oświatowych, ale nikt, nawet nauczyciele nie przejmowali się tym zbytnio (prawdopodobnie skonfiskowali uczniom płynne poprawiacze nastroju i sami zrobili z nich użytek), co oznaczało, że zabawa trwać będzie do rana. 

4 karta

IAN BLAKE



05. 05. 1960
12. 11. 1977

R.I.P

3 karta

IAN BLAKE



05. 05. 1960
12. 11. 1977

R.I.P

15 lutego 2014

Bal Walentynkowy - wątek grupowy

Hogwart tętnił życiem, a wszystko za sprawą odbywajacego się w nim, długo wyczekiwanego przez młodych czarodziejów, Balu Walentynkowego. Kolacja odbyła się wcześniej, aby młodsi uczniowie mogli skutecznie ewakuować się do swoich dormitoriów, zanim rozpocznie się zabawa. 


Wystrój znany jeszcze z posiłku zmienił się diametralnie, kiedy do Wielkiej Sali wkroczyli pierwsi uczniowie. Najistotniejszym aspektem, który szczególnie rzucał się w oczy, była kolorystyka dekoracji, czyli dominująca, wszędobylska czerwień przeplatająca się z tonującą całość bielą. Na wysokim sklepieniu migotały gwiazdy, które rzucały naturalne światło na salę, ponad którą unosiły się setki małych, błyszczących serduszek, jakby zawieszonych w przestrzeni między podłogą a sufitem. Symbol miłości obejmował nawet najmniejsze kąty, nie wspominając o bogato ozdobionej scenie, na której do występu przygotowywał się zespół, strojąc swoje magiczne gitary. W strzelistych oknach tańczyły barokowe amorki, z łukami w swych drobnych, pulchnych rączkach, a zaraz pod ich czujnym wzrokiem ulokowano stoły z przekąskami. Uczniowie mieli okazje zajadać się babeczkami oblanymi różowym lukrem i malinowym nadzieniem, a także nabić na długie wykałaczki kilka truskawek, przeznaczonych do maczania w czekoladowej fontannie. Jednak nieodłącznym elementem dekoracji była wielka konstrukcja w kształcie serca, która świeciła naturalnym blaskiem, gdyż znajdowały się na niej całe stada małych świetlików. Podłoga błyszczała niczym diamenty, a na niektórych jej obszarach znajdował się czerwony dywan. Wszystko to dawało zniewalający efekt. Pary, zazwyczaj wpatrzone w siebie jak w obrazek, oderwały wzrok od swoich twarzy i w zdumieniu przyglądały się wystrojowi pomieszczenia. Niektórzy single wciąż nie tracili nadziei, że ta noc może przynieść im coś więcej, niż tylko bóle mięśni następnego dnia. A jeszcze innych cały ten słodki wystrój po prostu zrażał, więc poczęli szybko zajmować sobie miejsca w pod ścianą, nie kryjąc swojego naburmuszenia. 
Kiedy profesor Dumbledore zabrał głos, w tle rozbrzmiewała delikatna muzyka.
- W czasach, gdy tak ciężko jest kochać i ufać, powinniśmy pamiętać o tym, jakie to ważne by to robić. Dlatego tego wieczoru odsuńmy na bok troski i bawmy się! Muzyka!

Bal został oficjalnie rozpoczęty. 



14 lutego 2014

Historia

Charlotte Berry
Florence Berry
Florence Berry urodziła się dwa lata po swojej, wizualnie - a także i w kwestii usposobienia  - do niej nie podobnej siostrze, Charlotte Berry. Charlie, bo tak mawiano na dziewczynę, nie była bowiem córką prostego przewoźnika statku pasażerskiego w portowym miasteczku Newhaven, gdzie przyszło im dorastać – w cieniu tajemnicy kryło się dziedzictwo dziewczyny, a chociażby jej rąbka stara, siwiejąca już matka, nie raczyła odkryć przed Charlotte i ani razu nie kusiło do tego biednej, schorowanej kobiety, która całe życie starała się unikać problemów. Możliwe, że gdyby nie list, którego adresatem była jej jedenastoletnia wtedy córka, sekret zostałby zabrany przez kobietę do grobu. Prawdą było, że matka dziewczyn była czarownicą brudnej krwi, która wyparła się magii, a prawdziwy ojciec Charlotte czystokrwistym czarodziejem z potężnego rodu, dla którego pani Berry nie znaczyła nic więcej, niż jednonocna przygoda ukrywana przed światem. Charlotte – ku niezadowoleniu obojga rodziców – trafiła pod objęcia przyjaznych murów szkoły z internatem dla uczniów „specjalnych”  – Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Ravenclaw okazał się dla dziewczyny domem najodpowiedniejszym, jednak rozdzielił ją z siostrą Flo, której dwa lata później Tiara Przydziału wskazała jednomyślnie Gryffindor. 



Cztery lata po ukończeniu szkoły Charlie zaszła w ciąże z czarodziejem półkrwi, z którym postanowiła odkrywać magiczne gatunki roślin i zwierząt w najdalszych zakamarkach każdego z kontynentów. Córkę, którą kobieta nazwała Jamie, przygarnęła dwudziestoletnia wtedy Florence, która z czystym sumieniem nie mogła pozwolić na oddanie dziewczynki pod dach domu dziecka. Poświęcając dla niej świeżą pracę Aurorki, wynajęła małe mieszkanie w Hastings, w którym zamieszkała na stałe wraz z dziewczynką, a także zarabiała, pisząc artykuły do Proroka Codziennego, na temat najważniejszych wydarzeń z życia mugoli, które wpływają, lub mogą poważnie wpłynąć na życie czarodziejów. 


Przez drzwi różowego mieszkania przewinęło się wielu partnerów ciotki Flo, lecz żaden z nich nie zamieszkiwał tam dłużej, niż rok. Charlotte porzuciła ojca młodej, pięcioletniej Jamie, od którego dostała jedynie nazwisko i jasne włosy, i wyszła za mąż za alchemika. Dziewczyna widziała go jedynie raz i po pierwszych minutach rozmowy stwierdziła, że jest to mężczyzna szalony i ze specyficznym, ale wcale nie śmiesznym, poczuciem humoru. Matka odwiedziła ją w całym życiu dokładnie cztery razy. Przesyłała Jamie  nieciekawe prezenty urodzinowe, które według niej były godne pozazdroszczenia. W większości były to niepospolite gatunki kwiatów oraz fiolki z eliksirami pachnącymi jak koci żwirek, które miały służyć chociażby do wybielenia zębów, czy wzmocnienia struktury włosa. Chociaż zdarzył się przypadek, ponawiany nawet kilkakrotnie, gdy Charlotte zapomniała o tym, że jej jedyne dziecko obchodzi urodziny. Pewnie nie raz zdarzało się jej również zapomnieć o tym, że dziewczyna istnieje. Ciotka Florence była dla niej prawdziwą matką, która była zarówno dobrą przyjaciółką przyszłej Gryfonki. W końcu dla Jamie, Charlie jest tylko nic nie znaczącą kobietą, która przypadkowo dała jej życie.