14 lutego 2014

Historia

Charlotte Berry
Florence Berry
Florence Berry urodziła się dwa lata po swojej, wizualnie - a także i w kwestii usposobienia  - do niej nie podobnej siostrze, Charlotte Berry. Charlie, bo tak mawiano na dziewczynę, nie była bowiem córką prostego przewoźnika statku pasażerskiego w portowym miasteczku Newhaven, gdzie przyszło im dorastać – w cieniu tajemnicy kryło się dziedzictwo dziewczyny, a chociażby jej rąbka stara, siwiejąca już matka, nie raczyła odkryć przed Charlotte i ani razu nie kusiło do tego biednej, schorowanej kobiety, która całe życie starała się unikać problemów. Możliwe, że gdyby nie list, którego adresatem była jej jedenastoletnia wtedy córka, sekret zostałby zabrany przez kobietę do grobu. Prawdą było, że matka dziewczyn była czarownicą brudnej krwi, która wyparła się magii, a prawdziwy ojciec Charlotte czystokrwistym czarodziejem z potężnego rodu, dla którego pani Berry nie znaczyła nic więcej, niż jednonocna przygoda ukrywana przed światem. Charlotte – ku niezadowoleniu obojga rodziców – trafiła pod objęcia przyjaznych murów szkoły z internatem dla uczniów „specjalnych”  – Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Ravenclaw okazał się dla dziewczyny domem najodpowiedniejszym, jednak rozdzielił ją z siostrą Flo, której dwa lata później Tiara Przydziału wskazała jednomyślnie Gryffindor. 



Cztery lata po ukończeniu szkoły Charlie zaszła w ciąże z czarodziejem półkrwi, z którym postanowiła odkrywać magiczne gatunki roślin i zwierząt w najdalszych zakamarkach każdego z kontynentów. Córkę, którą kobieta nazwała Jamie, przygarnęła dwudziestoletnia wtedy Florence, która z czystym sumieniem nie mogła pozwolić na oddanie dziewczynki pod dach domu dziecka. Poświęcając dla niej świeżą pracę Aurorki, wynajęła małe mieszkanie w Hastings, w którym zamieszkała na stałe wraz z dziewczynką, a także zarabiała, pisząc artykuły do Proroka Codziennego, na temat najważniejszych wydarzeń z życia mugoli, które wpływają, lub mogą poważnie wpłynąć na życie czarodziejów. 


Przez drzwi różowego mieszkania przewinęło się wielu partnerów ciotki Flo, lecz żaden z nich nie zamieszkiwał tam dłużej, niż rok. Charlotte porzuciła ojca młodej, pięcioletniej Jamie, od którego dostała jedynie nazwisko i jasne włosy, i wyszła za mąż za alchemika. Dziewczyna widziała go jedynie raz i po pierwszych minutach rozmowy stwierdziła, że jest to mężczyzna szalony i ze specyficznym, ale wcale nie śmiesznym, poczuciem humoru. Matka odwiedziła ją w całym życiu dokładnie cztery razy. Przesyłała Jamie  nieciekawe prezenty urodzinowe, które według niej były godne pozazdroszczenia. W większości były to niepospolite gatunki kwiatów oraz fiolki z eliksirami pachnącymi jak koci żwirek, które miały służyć chociażby do wybielenia zębów, czy wzmocnienia struktury włosa. Chociaż zdarzył się przypadek, ponawiany nawet kilkakrotnie, gdy Charlotte zapomniała o tym, że jej jedyne dziecko obchodzi urodziny. Pewnie nie raz zdarzało się jej również zapomnieć o tym, że dziewczyna istnieje. Ciotka Florence była dla niej prawdziwą matką, która była zarówno dobrą przyjaciółką przyszłej Gryfonki. W końcu dla Jamie, Charlie jest tylko nic nie znaczącą kobietą, która przypadkowo dała jej życie.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz