Teraz dajemy Ci szanse byś mógł stworzyć swoją własną historię na tle tej, opowiedzianej po krótce przez J.K Rowling. Możliwości jest wiele, a ogranicza Cię jedynie Twoja wyobraźnia. Możesz poprowadzić losy postaci kanonicznych, lub stworzyć swojego własnego czarodzieja. Wszystko może się wydarzyć.
Zapraszamy do Hogwartu w roku 1976
Marlenka z natury była romantyczką. Lubiła ckliwe komedie romantyczne. Kolacje w blasku świec, albo bezmyślne wgapianie się w księżyc podczas pełni, i nie tylko. McKinnon, potrafiła też, nie wiadomo dokładnie jakimś cudem ( chyba jakieś badania by się przydały) zakochiwać się w nieodpowiednich facetach. Jej ostatnią miłostką był nie kto inny jak Ian Blake – szkolny łamacz serc. Gdzieś tak w połowie piątego roku, dziewczyna zadurzyła się w nim niemal na zabój. I gdyby nie nieszczęsna kartka walentynkowa, którą mu wysłała, wszystko było by okey i przeszłoby bez echa, do czasu gdyby Marlenka nie wybrała sobie kogoś innego na obiekt swoich westchnień. Niestety, Blake jak to Blake, rozgłosił całej szkole, że pewna nieśmiała Gryfonka się w nim podkochuje, robiąc z niej pośmiewisko na kilka miesięcy. McKinnon, od tamtego czasu starała unikać się go jak ognia i poniekąd jej to wychodziło. Niestety, Ian miał dar do pojawiania się akurat tam, gdzie była nasza blondynka. Zazwyczaj takie spotkania kończyły się na żartach i drwinach całej szkoły, a Marlenka po raz kolejny rzewnie płakała w swoim dormitorium. Teraz, dziewczyna była na szóstym roku nauki w Hogwarcie i można by było pomyśleć, że jej szybkie zakochiwanie się w co drugim chłopaku ma już za sobą. A gdzie tam. Blondyna była nadal taka sama, z tą tylko różnicą, że odkochała się z Blake'a i reszta szkoły przestała się z niej śmiać. W pewien niedzielny wieczór, Marlenka postanowiła wybrać się na spacer na szkolne błonia. Liczyła na chwilę samotności, ale kiedy tylko wyszła z budynku i skierowała się w stronę Zakazanego Lasu, ujrzała przed sobą dobrze znaną jej sylwetkę. Nie chcąc by Ślizgon ją zauważył, odwróciła się na pięcie i już miała odejść w drugą stronę, kiedy wdepnęła w jakąś gałązkę, która złamała się pod jej ciężarem. Na cichych i uśpionych błoniach dźwięk ten był niczym odgłos armatni. Marlene, zatrzymała się w miejscu, starając się wtopić w otoczenie i modliła się w duchu, by Ian jej nie zauważył. Miała dość drwin jak na jeden dzień.
[Jest dobrze. Niech się trochę nad nią poznęca :)]
Oj, tak Ian zdrowo sobie z niej wtedy drwił. Jednak po całym tym incydencie i potoku wylanych łez, Marlenka poprzysięgła sobie, że nigdy, ale to nigdy nie da mu więcej powodów do tego by się z niej śmiał. Była wyczulona na każdy jego gest i każdego słowo. Z dużą ostrożnością podchodziła do każdej rozmowy z nim, choć nie wiedziała dlaczego jej głupie, szesnastoletnie serduszko wyrywało się do niego jakby był nie wiadomo kim. Szamotało się w niej jak mały ptaszek uwięziony w klatce, a ona nie potrafiła nic z tym zrobić. Karciła się w duchu za takie reakcje na jego widok. Przecież to Ślizgon. I do tego drań, który złamał Ci serce. - Powtarzała sobie w myślach za każdym razem kiedy tylko go widziała. Usłyszała jego głos i zacisnęła drobne dłonie w piąstki. Musiała się uspokoić. Nie mogła mu pokazać, że jeszcze troszeczkę jej się podoba, bo jak nic będzie chciał to wykorzystać. Dopiero wtedy, kiedy była już stuprocentowo pewna swoich reakcji odwróciła się do niego z delikatnym uśmiechem na ustach i spojrzała mu w twarz. Jej własna nie wyrażała niemal żadnych emocji. - Witaj Ianie - przywitała się z nim. Jej głosik był cichy i lekko drżał. Na pewno to wyczuł. - Masz rację dawno nie rozmawialiśmy. A właściwie w ogóle ze sobą nie rozmawiamy, więc może zostańmy przy tym co? - Zapytała go, siląc się na ironię. Miała ochotę stamtąd iść. Uciec od niego jak najdalej. Ja najdalej od Iana i uczuć, które do niego żywiła, i które przynosiły jej tak wiele bólu.
Ian był przebiegły i Marlenka dobrze o tym wiedziała. Nie rozumiała swojego zachowania. Nie potrafiła zrozumieć, co jeszcze ją przy nim trzymał. Powinna była wziąć nogi za pas i nigdy więcej nie zwracać uwagi na Blake. Może nie wyczuwała jeszcze teraz żadnego podstępu w jego zachowaniu, jednak domyślała się, że jego miłe zachowanie w stosunku do niej było tylko pozorne. Kiedy chłopak zbliżył się do niej, odruchowo cofnęła się do tyłu by się odsunąć. Stanęła tak niefortunnie, że potknęła się o jakiś korzeń. Przewróciłaby się gdyby nie złapała Iana za rękę by złapać równowagę. Kiedy na powrót stanęła pewnie na ziemi cofnęła swoją dłoń. - Przepraszam - powiedziała cicho. Zmarszczyła brwi, słysząc jego słowa. - Nie, nie mam do ciebie żalu. Było minęło. - Odpowiedziała z delikatnym uśmiechem. O czym chcesz porozmawiać? Nie sądzę żebyśmy znaleźli jakiś wspólny temat. - Dodała jeszcze wpatrując się uważnie w jego ciemne oczy. Nadal jej się podobał, a ona nie miała pojęcia w jaki sposób dać mu do zrozumienia, że po raz kolejny nie da mu się skrzywdzić. Tym razem będzie inaczej. Tym razem nie da się tak łatwo oszukać i nie pozwoli na to, by po raz kolejny miała się stać szkolnym pośmiewiskiem.
Marlenka uważnie słuchała tego, co Ian miał do powiedzenia. Śmiała się z jego żartów i starała się zapamiętać wszystko ze szczegółami. Nie miała zamiaru go nie słuchać tylko dlatego, że kiedyś ją zranił. Może nawet Ślizgoni potrafili się zmienić. Zanim jednak miałaby mu na powrót zaufać musiałaby się dowiedzieć czy aby na pewno zmiana jego zachowania w stosunku do niej nie była tylko pozorna i nie miała na celu kolejnego jej upokorzenia. Kiedy skończył i zapytał ją o to, co ona porabiała przez ostatni rok, zawahała się. Nie wiedziała czy ma ochotę mu się zwierzać. W końcu dobre wychowanie wzięło górę nad niechęcią do jego osoby i Marlenka zaczęła mówić. Opowiadała o tym jak razem z Huncwotami zaliczyli szlaban za obrzucanie żabim skrzekiem kotki woźnego. Mówiła o tym, jak zaangażowała się w pomoc Rogasiowi przy zdobywaniu Lily. Jak zbliżyła się do Remusa ( ten fakt podkreśliła najbardziej, chcąc pokazać Ianowi, że jej uczucie do niego przeminęło, bo w pewnym stopniu tak było). Opowiedziała mu o swoich sumach i o tym jak jej kot Gerry zniknął na dwa miesiące. Podczas swojej przemowy, nawet nie zauważyła kiedy zbliżyła się do chłopaka i oparła o to samo drzewo co on. Po chwili usiadła na ziemi, gdyż stanie w jednej pozycji stało się dla niej niewygodne. - Wiesz Ianie, to, że starasz się nawiązać ze mną rozmowę o błahostkach jeszcze nie świadczy o tym, że mamy jakieś wspólne tematy i coś nas łączy. - Powiedziały po chwili spoglądając na przystojną twarz chłopaka. To teraz, skoro dla pozoru poudawaliśmy normalnych znajomych, powiedz mi gdzie jest haczyk? Co chcesz osiągnąć? Znów chcesz mnie upokorzyć przed całą szkołą? - Zapytała zanim zdążyła ugryźć się w język. A podobno nie miała o to do niego żalu. Z drugiej strony, musiała znać prawdę.
- Nie, nie uważam bym miała ci cokolwiek wyjaśniać - rzekła spokojnie przyglądając się jego oczom. Nie chciała mówić mu o tym, co zrobiła. Możliwe, że uznałby ją wtedy za jedną ze śmierciożerców, albo za czarodzieja równą owemu gatunkowi. Bo jak miała wytłumaczyć mu to, co naprawdę stało się w wakacje. Przypadkiem zabiłam siostrę Avadą. Śmiesznie brzmi, choć opowiadając w skrócie własnie tak by to wyglądało. Pragnęła jej śmierci przez jeden ułamek sekundy nic więcej. Tylko akurat wtedy musiała machnąć różdżką. Robiła rożne głupoty w swoim życiu, ale tej nie przewyższy żadna. - Było minęło, nie ma o czym rozmawiać - wzruszyła ramionami oddalając się od niego. Wsadziła ręce do kieszeni peleryny i rozejrzała się po błoniach. - Ja nie wiem, co dokładnie dzieje się w Zakazanym Lesie, prócz tego, że jesteś torturowany - przeniosła wzrok na niego - tobie też ta informacja powinna starczyć - zniżyła głowę przyglądając się swoim butom. Kopnęła jakiś kamyk, apotem zaczęła kreślić różne wzory na ziemi. Mówić o torturach też nie lubiła. Wiedza o tym, że wyżywała się na niej własna siostra bliźniaczka było wręcz nieprawdopodobne. Tym bardziej, kiedy dodałaby, że również na rodzicach. Dlatego wolała ominąć sprawę, niż pogrążyć się w prawdzie, którą ludzie mogli uznać za wydarzenia fałszywe.
Kiedy Ian ją zostawił, Marlene nie bardzo wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Może faktycznie zle oceniła chłopaka. Oj,Marlenko, Marlenko. Chyba zaczynas popadać w paranoję. Zanim wróciła do zamku, McKinon zastanawiałasię co będziedalej z nią i Ianem. Może nic,a może ta rozmowa miała być początkiem całkiem fajnej znajomości.
Od ich ostatniego spotkania na błoniach minął już prawie tydzień. W międzyczasie dziewczyna widywała Blake'a na szkolnym korytarzu. Zawsze wtedy posyłała mu nieśmiały uśmiech, po czym odchodziła szybkim krokiem ze spuszczoną głową. Tego popołudnia, Marlenka wychodziła właśnie z wielkiej sali z naręczem ciężkich książek, które wypożyczyła tego dnia z biblioteki. Pech chciał, że przy wyjściu wmieszała się w tłum wychodzących z sali Ślizgonów. Jeden z nich, którego imienia nawet nie znała, podstawił jej nogę i dziewczyna runęła na podłogę rozsypując ksiażkicpo całym holu. Do uszu blondynki doszły śmiechy, a ona ze łzami w oczach zaczęła zbierać rozsypane książkie. Kątem oka, Marlenka zauważyła, że Ian wszystkiemu się przygląda. Westchnęła cicho i wróciła do zbierania swoich rzeczy.
(Jeśli są jakieś błędy w moim odpisie to przepraszam. Piszę z tableta.)
Marlene, nigdy w życiu nie pomyślałaby, że Ian naraziłby swoją reputację tylko po to by jej pomóc. Była tak zajęta pośpiesznym zbieraniem porozrzucanych po podłodze książek, że dopiero jego cichy głos oraz przystojna twarz, która pojawiła się w zasięgu jej głosu, sprowadziły ją na ziemię. - Dziękuję - powiedziała uśmiechając się do niego nieśmiało. - Nie musiałeś tego robić. Poradziłabym sobie, ale i tak bardzo ci dziękuję. - Dodała jeszcze i nie mając wyboru ruszyła obok niego korytarzem. Być może jej oskarżenia z ich ostatniej rozmowy były bezpodstawne i chłopak chciał się z nią zaprzyjaźnić. Kto to wiedział. Marlenka postanowiła poczekać n rozwój wypadków. - Wiem, że tacy jak oni się nie zmieniają. W końcu to przygłupi Ślizgoni - powiedziała, a gdy zrozumiała, że jej towarzysz także nim jest zarumieniła się. - Przepraszam. Nie to chciałam powiedzieć. Jeśli byłbyś tak miły i pomógł mi zanieść te rzeczy do wieży Gryffindoru byłabym ci bardzo wdzięczna. - Dodała jeszcze.
Marlene nigdy nie sądziła, że spędzi z Ianem trochę więcej czasu i nie będzie to czas stracony. Może przez ostatni rok chłopak faktycznie się zmienił. Przecież to możliwe. Kiedy znaleźli się pod portretem Grubej Damy, Marlenk podała odpowiednie hasło i wzięła od Blake'a swoje książki. Zanim jednak zniknęła i portret się zamknął, usłyszała pytanie chłopaka. -Dziękuję ci za pomoc- powiedziała cicho i niewiele myśląc pocałowała go w policzek. - A spacer to świetny pomysł. - Dodała i zniknęła za dziurą w portrecie.
[ Naprawdę bardzo długo zastanawiałam się dlaczego mój Jace miałby biec za Ian'em, ale postawiłaś mnie w takiej sytuacji, że mam pojęcia. Malfoy nie biegłby za nim z żadnych powodów, co za tym idzie nie wiem jak kontynuować wątek >.< ]
Może jeszcze nie do końca mu ufała, ale była na dobrej drodze ku temu. Jeszcze rok temu pewnie z miejsca poszłaby za nim tak, gdzie by chciał, ale teraz, była troszeczkę mądrzejsza. Kiedy znalazła się w pokoju wspólnym Gryfonów na jej ustach majaczył delikatny uśmiech. *** Następnego dnia rano Marlenka poszła wraz z Huncwotami i resztą przyjaciół na śniadanie. Śmiała się właśnie z jakiegoś żartu Syriusza i Jamesa, którzy starali się ją rozbawić, kiedy usłyszała obok siebie głos Blake'a. Nie zdążyła mu nawet odpowiedzieć, a on już sobie poszedł. - Znów zadajesz się z tym Ślizgonem? - Zapytał ją Potter, zaciskając dłonie w pięści. - Już nie pamiętasz, co zrobił ci rok temu? Jak przez niego płakałaś? Jeśli tylko czegoś znów spróbuje daj mi znać. - Dodał, spoglądając na odchodzącego Ślizgona. - Oj Rogasiu, nie przesadzaj. Nie jestem aż taka głupia żeby od razu mu wierzyć. Będę ostrożna. - Odpowiedziała mu tylko i pocałowawszy go na pożegnanie w policzek wstała od stołu i wyszła z Wielkiej Sali. *** Kiedy po porannych zajęciach zabrzmiał dzwon obwieszczający przerwę obiadową, Marlenka rzuciła łopatę, którą przekopywała grządki na zajęciach z zielarstwa i umyła szybko ręce oraz twarz w misce stojącej pod oknem szklarni. Niemal w podskokach pobiegła z powrotem do szkoły, gdzie przy drzwiach wejściowych czekał już na nią Ian. -Cześć – przywitała się z nim. - Idziemy na ten spacer?
Marlenka, żadnym słowem i gestem nie skomentowała pocałunku Iana. Była zbyt zajęta swoimi myślami by coś powiedzieć. O czym myślała? A no, o tym, co powiedział jej Rogacz. Może miał rację, a może jej nie miał. Sama już nie wiedziała, co ma myśleć. Postanowiła, że najlepiej będzie, jeśli da Blake'owi trochę czasu i sama zobaczy, czego od niej chce. Najwyżej chłopak po raz kolejny złamie jej serce. Miała nadzieję, że nie będzie bolało tak jak wcześniej, bo jej serce już i tak było roztrzaskane na małe kawałeczki. Marlenka, szła obok Iana ciesząc się promieniami słonecznymi muskającymi jej twarz. Usiadła obok chłopaka i od razu zabrała swoją dłoń. Nie chciała by sprawy posuwały się tak szybko. Poza tym, dziewczynę przerażała bliskość fizyczna. - Tak, wszystko w porządku - szepnęła patrząc w ciemne oczy Iana, które tak bardzo się jej podobały. - Przepraszam zamyśliłam się trochę. - Dodała jeszcze. - Jak ci minął dzień? - Zapytała szczerze zainteresowana.
— Co ty nie powiesz — zachichotał James, nie mogąc się powstrzymać. Być się w szampańskim nastroju, w końcu wygrał mecz. A chcąc czy nie chcąc drużyna Ślizgonów była dość uciążliwa i nawet pomijając ich brudne zagrania, rekrutowali dobrych graczy. — Też tak myślałem, ale to jest MOJA peleryna niewidka — odparł, wzruszając ramionami. Zaakcentował „moja” tak z zasady, aby sobie Blake wiedział, że byle Ślizgon nie ma prawa dotykać jej swoimi łapskami. Słyszał od ojca, że ta peleryna niewidka była unikatowa, długowieczna, przekazywana w ich rodzinie z pokolenia na pokolenia. Standardowe peleryny po czasie przestały spełniać swoje funkcje i zmieniały się w zwykłe, nieprzydatne płaszcze. — Ups. — Jim zasłonił teatralnie usta rękami. — Oczywiście nic, nic, nie musisz się tym zadręczyć, fajtłapo-Blake — zapewnił, kręcąc pokornie głową. Ten przydomek w zestawieniu z nazwiskiem Iana zaczął krążyć po Hogwarcie całkiem niedawno, a Rogacz uważał, że bardzo dobrze się z nim komponował. Wprost stworzony dla Ślizgona takiego jak Ian! — Nie śledziłem cię — zapewnił Jim. — Wybacz, Blake, ale nie wszystko kręci się wokół ciebie — odparł James, wzruszając ramionami. — I nie mam zamiaru ci się spowiadać. Wszystko co robił Potter było ściśle tajne, do momentu, w którym nie wcielał swojego wiekopomnego planu w życie i nie eksponował swój geniusz przed całym światem, ot co. Dlatego nie mógł nagiąć swojej cennej zasady i powiedzieć chłopakowi, co tu robi, nawet jeśli tak naprawdę nic nie robił. Och, już widział jego urażoną dumę, gdyby powiedział, że przyszedł tylko po to, aby się z niego ponabijać. Nie miał wątpliwości, że wówczas wrażliwości Ślizgona znacznie by ucierpiała, oczywiście wrażliwość na swoimi punkcie. Rogacz nie był aż takim wielkim optymistą, aby przypisywać Blake’owi takie cechy. — Moje imię z twoich ust brzmi jak dobry żart, nie uważasz? — zapytał, szczerząc się jeszcze bardziej.
[ Serio na pelerynki nie działało „accio”? :D Tak dawno Pottera nie czytałam, że nawet nie pamiętam ^^’ I wybacz taki krótki, beznadziejny odpis, moja wena pewnie teraz odpoczywa na Hawajach :< ]
Zarumieniła się słysząc, że dzięki niej dzień Iana stał się milszy. Nie wierzyła mu za bardzo, bo nie ufała mu do końca, jednak potrafiła sobie wyobrazić, że jednak chłopak mówi prawdę. - Miło mi to słyszeć Ianie - powiedziała, kładąc mu delikatnie rękę na ramieniu, by już po chwili ją cofnąć. - Nie wiem, jak ty, ale nie mam ochoty wracać jeszcze do szkoły. - Dodała z łobuzerskim uśmiechem. Najwyraźniej zbyt długie przebywanie w towarzystwie Huncwotów nie wychodziło jej na dobre i dziewczyna stawała się bardziej szalona. - Skoro uważasz, że lekcje są bezproduktywne, to zostańmy i zróbmy coś ciekawego - powiedziała z błyskiem w oku. - Jeśli chcesz, oczywiście. - Dodała szybko.
[ Masz jakiś pomysł jakby to można było rozkręcić? Ja pomyślałam, że Marlene mogłaby w drodze do szkoły wpaść do jeziora czy coś albo jacyś Ślizgoni ( lub ) Gryfoni zobaczyliby ich razem no i jakaś bójka murowana czy coś. ]
- To teraz ty posłuchaj mnie uważnie - warknęła patrząc mu się w oczy. - gdybym chciała cię zostawić, to byś nawet nie znalazł mnie w tym lesie szukającą ciebie- machnęła ręką w stronę z której przyszli. Była na niego zła za sposób jaki myślał. Była zła na niego za słowa, które przed chwilą wypowiedział. Za każdym razem, kiedy potrzebował pomocy, ona przy nim była. Przychodząc do jej dormitorium nawet nie musiał o nią prosić, by owej pomocy Chan mu udzieliła. Pomagała mu bo chciała. Wspierała go bo chciała. To proste zdarzenia, które łatwo zrozumieć. - I chcesz wiedzieć, dlaczego zrezygnowałam ze swojego planu? Dobrze, nie ma problemu - wzruszyła ramionami mówiąc z sarkazmem. - Już raz była taka jak oni, rozumiesz? I ten jeden raz mi wystarczy, a planując ci pomóc, planowałam ich zabić. To chyba nie jest normalne myślenie, prawda? Mogę ci też powiedzieć, że torturowała mnie własna rodzona siostra bliźniaczka. Torturowała moich rodziców, a ja musiałam na to patrzeć, a potem ją zabiłam. Zadowolony? - wysapała zdenerwowana jeszcze bardziej. Te wspomnienia były czymś, o czym nie chciała rozmawiać. Bo w końcu kto chce się dzielić taką historią. - I możesz mnie zrównać ze śmierciożercami, już mi wszystko jedno - machnęła ignoracyjnie ręką przed sobą. Wsadziła dłonie do kieszeni i wypuściła powietrze z ust. Odkręciła głowę gdzieś w bok nerwowo tupiąc nogą. Czuła się w tej chwili, jakby wyrzuciła z siebie ogromny ciężar. Jakieś kowadło, które przyczepione było do jej serca teraz nagle się oderwało. Nie wiedziała jak na to zareaguje, czy odejdzie od niej porównując ją do swoich oprawców, czy może coś powie. Wiedziała, że na pewno będzie zdziwiony. Na co dzień nie słyszy się takich wyznać. Jednak chciał, to ma.
Marenka nie wiedziała czemu, ale bardzo dobrze czuła się w towarzystwie Iana. Miło im się rozmawiało i co najważniejsze, mieli o czym rozmawiać. To dlatego dziewczyna nie chciała jeszcze wracać do szkoły. Wolała resztę dnia spędzić w towarzystwie Ślizgona i trochę lepiej go poznać. Kiedy Blake' złapał McKinnon za rękę, jej serce wrzuciło piąty bieg, jak gdyby ten niewinny ( i zapewne przyjacielski) gest był niczym więcej jak wyznaniem jego uczucia do niej. Oj Marlenko,Marlenko,zaczynasz popadać w paranoję. -Świetny pomysł – powiedziała tylko na jego propozycję i od razu ruszyła w ślad za nim w stronę majaczącego w oddali jeziora. - Myślisz, że zobaczymy tą wielką kałamarnicę? - Zapytała go ze szczerym zainteresowaniem w głosie, jednocześnie ciesząc się na tę nową przygodę jak małe dziecko. Kiedy dotarli do jeziora, Marlenka jak to Marlenka, podchodziła coraz bliżej tafli wody igrając sobie z ryzykiem wykąpania się w lodowato zimnej wodzie. I w końcu, kiedy nie zauważyła mokrego i jednocześnie śliskiego kamienia leżącego na brzegu, potknęła się o niego i zanim zdążyła choćby krzyknąć była już pod wodą, nabierając do ust coraz więcej wody. A kiedy przypomniała sobie, że nie umie pływać, panika wzięła nad nią górę.
Marlenka
[Ach, mam pytanie. Mogę wrzucić sobie Iana do powiązań?]
Czuła, że tonie. Nie mogła wziąć głębszego oddechu, gdyż woda zalewała jej nos oraz usta. Płuca piekły ją od ilości wody, która się w nich zebrała. Bała się. Nie chciała jeszcze umierać. Nie teraz, kiedy zaczynała poznawać Iana. Nie pamiętała nawet, kiedy zemdlała. Gdy się ocknęła, pierwszym co zobaczyła po otworzeniu oczu, były ciemne tęczówki tych należących do Blake'a. -Ian?- Wychrypiała cichutko. Wszystko ją bolało, a najbardziej dezorientował ją fakt, że jego usta były tak blisko jej własnych. - Co...co się stało? Nic nie pamiętam. - Dodała jeszcze cicho. Próbowała się od niego trochę odsunąć. Próbowała się podnieść, ale za każdym razem kręciło jej się w głowie, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa. - Zimno mi...- poskarżyła się po chwili, zaprzestając w jakikolwiek sposób się ruszać.
Marlenka, czuła się tak, jakby ktoś walnął ją tępym narzędziem w tył głowy. Ciężko jej było oddychać, a i myślenie przychodziło jej z trudem. Czuła się osłabiona, przynajmniej tak jakby przepłynęła wzdłuż całe jezioro. Dziewczyna, zarumieniła się, kiedy Ian okrył ją swoją kurtką. Wzięła głęboki wdech by choć przez chwilę ponapawać się zapachem chłopaka, ale szybko tego pożałowała, gdyż jej gardło od razu zakatował silny ból. Kiedy już w końcu stanęła pewnie na nogach, wspięła się na palce i pocałowała Blake'a w policzek. - Dziękuję za uratowanie życia - wyszeptała patrząc mu prosto w oczy. - I przepraszam, że swoim gapiostwem zepsułam nam spacer. Powinnam dać radę iść sama. - Dodała jeszcze, ale kiedy zrobiła krok do przodu zachwiała się i żeby się nie przewrócić złapała Iana za rękę. Nie chciała mu sprawiać problemów. Czuła, że drażni go jej ślamazarność i niezdarność, dlatego starała się jakoś sama dojść do zamku. - Dam sobie radę. Dam sobie radę. - Szeptała, swatając kroczek za kroczkiem.
Pisnęła cicho, kiedy Ian wziął ją na ręce. Posłusznie objęła go za szyję, a przez całą drogę do zamku, a następnie do wieży Gryffindoru wpatrywała się w jego twarz. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jest tak przystojny i dlaczego tak bardzo jej się podobał. Na pewno miał w sobie coś takiego, co ją do niego przyciągało. Dziewczyna marzyła o tym, by go lepiej poznać. By znać każdą jego tajemnicę i każdy sekret. Móc potrzymać go za rękę... Oj Marlenko, nie myśl tak, bo znów wpakujesz się w jakąś żenadę z nim i sobą w roli głównej. Skarciła się w duchu i zamiast rozmyślać o tym, co by było gdyby zaczęła zastanawiać się nad tym, dlaczego Ian ją uratował. Kiedy znaleźli w pokoju wspólnym Gryfonów, Marlenka była czerwona niczym dorodny pomidor. Na szczęście w pomieszczeniu nie było nikogo, kto mógłby zobaczyć towarzyszącego jej Ślizgona. - Po schodach na samą górę. Prawe drzwi. - Odezwała się po dość długiej chwili ciszy. Kiedy znaleźli się w jej dormitorium, McKinnon poprosiła Iana żeby na nią zaczekał, a sama udała się do łazienki by przebrać się w ciepłe rzeczy. Po powrocie do pokoju, położyła się na swoim łóżku, wskazując miejsce dla Blake'a. - Mógłbyś tu ze mną przez chwilę zostać? - Zapytała cichutko. Była onieśmielona. Nigdy nie prosiła żadnego chłopaka o to, by z nią został.- Tylko przez kilka minut. Proszę. - Dodała. Odważyła się w końcu by spojrzeć Ianowi w oczy. Przygryzła dolną wargę, czekając na jego odpowiedź. Czuła, że ją wyśmieje i powie nie.
To co Ian z nią robił przechodziło jej najśmielsze oczekiwania. Nie chciała żeby pomyślał sobie, że jej na nim zależy. Po prostu polubiła jego towarzystwo. Kiedy leżała pod stosem koców powoli dochodząc do siebie, w jej głowie tłukły się słowa Jamesa. Miała na niego uważać. Miała nie dać Blake'owi okazji do tego, by mógł ją po raz kolejny wykorzystać. Słowa Pottera, niczym osy obijały się jej o czaszkę, ale dziewczyna je zignorowała. Skoro on nie słuchał jej rad, ona też nie będzie słuchała jego. - Pływanie to chyba w moim przypadku zły pomysł. - Odpowiedziała mu z delikatnym uśmiechem. - Myślę, że wiele razy musiałbyś mnie wtedy ratować. - Dodała. Kiedy się do niej zbliżył i dotknął jej policzka, jej oddech przyspieszył. Zadrżała, nie z zimna lecz przyjemności. - Krępujesz mnie. - Wyszeptała cicho, patrząc mu w oczy. - Nie wierzę, że aż tak bardzo przejąłeś się moim wypadkiem. Ulegam im niemal non stop, więc to, co się dziś wydarzyło nie było dla mnie nowością. Najwyraźniej potrzebuję jakiegoś bohatera na pełny etat. Nie sądzisz, że powinnam się za takim rozejrzeć? Może rozwieszę jakieś plakaty albo dam ogłoszenie do gazety?- Mówiła tylko po to, by coś mówić. Bliskość Iana nie pozwalała jej trzeźwo myśleć. A poza tym, Marlene bała się, że chłopak niecnie wykorzysta jej słabość w stosunku do niego. - Dlaczego robisz to wszystko? - Zapytała przenosząc wzrok z jego twarzy na buchającą z czajnika parę.
Może Marlenka naprawdę popadała w paranoję widząc w zachowaniu Iana jakiś podstęp. Może wypiła za dużo wody w jeziorze i teraz mieszała jej ona w mózgu. Sama już nie wiedziała w co ma wierzyć, a w co nie. - Przepraszam, nie chciałam ci ę urazić – powiedziała cicho, ściskając w dłoniach kubek z gorącą herbatą. - Po prostu... Nie ważne. - Sama nie wiedziała, jak ma ubrać w słowa to, co chciała mu powiedzieć. Jak wyjaśnić jej obawy, co do jego zachowania. zwykłe koleżeńskie zachowanie . Te słowa najbardziej ją zraniły. Tylko, w sumie, czego miała oczekiwać? Wyznań miłości? Nie, nie od Blake'a. Poza tym, dziewczyna nie miała mu do zaoferowania niczego, czym chłopak mógłby się zainteresować. Była zwyczajna. Nudna i mało interesująca. Była po prostu Marlenką, która wygłupiła się rok temu wyznając mu miłość. Zanim znów zaczęła mówić, upił łyk herbaty. Była naprawdę pyszna. - Ianie- zaczęła w końcu. - To, że wpadłam do jeziora, kiedy byłam z tobą na spacerze to nie twoja wina i nie musisz czuć się odpowiedzialny. Często zdarzają mi się takie rzeczy, ale nawet moi przyjaciele nie czują się wtedy odpowiedzialni za mnie i za moje życie czy zdrowie. - Tu akurat mówiła prawdę. Huncwoci i cała reszta nigdy nie przejmowali się jej licznymi wypadkami, ale Ian był zupełnie inny. Marlenka nigdy nie spodziewałaby się po nim tego, że będzie się o nią troszczył. Czuła się z tym trochę nieswojo, bo może chłopa k oczekiwał od niej jakiegoś podziękowania. Bała się nawet myśleć jakiego.
Marlenka jak oniemiała patrzyła na zamknięte drzwi , za którymi zniknął Ian. Dziewczyna nie chciała, by odchodził, ale nie chciała też by siedział z nią nie mając na to ochoty. Jeszcze przez chwilę gryzła się ze swoimi myślami, po czym wyskoczyła z łóżka i na boso zbiegła po schodach do pokoju wspólnego. W pomieszczeniu było już kilku Gryfonów, którzy ze zdziwieniem patrzyli na wychodzącego stamtąd Iana. - Ian! - Zawołała za nim ochrypłym głosem. Chyba jej nie usłyszał, bo przelazł przez dziurę pod portretem i po chwili Marlenka zrobiła to samo. Mało obchodziło ją to, że jest na boso, i że prawdopodobnie może nabawić się zapalenia płuc. Musiała mu coś powiedzieć i to teraz, zaraz. - Ianie! - krzyknęła jeszcze raz, a kiedy dobiegła do niego i stanęła przed nim zmuszając go do zatrzymania się. - Nie musiałeś jeszcze odchodzić, ale nie będę ci zatrzymywać. Chciałabym ci bardzo, bardzo podziękować za to, co dziś dla mnie zrobiłeś. - Powiedziała cicho zbliżając się do niego. Nie bardzo wiedziała, co chce zrobić, ale nie dbała o to. Następnego dnia, przy ich kolejnym spotkaniu mogła usprawiedliwić swoje zachowanie gorączką. Krok po kroku, podchodziła do niego coraz bliżej. Stanęła na palcach i dotknęła dłonią jego policzka. Był tak miękki jak sobie wyobrażała. Niewiele myśląc, pocałowała go delikatnie w usta. - Dziękuję. Dziękuję za wszystko. - Wyszeptała cicho, po czym odwróciła się na pięcie i szybko wróciła do swojej wieży by Ian nie mógł jej dogonić. Czuła, że jutro może tego żałować.
Marlenka także nie mogła zasnąć. Bała się kolejnego dnia i tego, co mogło się wydarzyć. Przede wszystkim jednak przerażało ją kolejne spotkanie z Ianem. To jego reakcji się obawiała. Czy znów ją wyśmieje na oczach całej szkoły? A może powie, że jest głupią idiotką, która wyobrażała sobie zbyt wiele? Nie wiedziała i nie chciała się tego dowiedzieć. Pomimo tego, że była zmęczona wszystkim, co wydarzyło się tego dnia nie mogła zasnąć. Dopiero nad ranem zapadła w krótką drzemkę, która nie dała jej wypocząć. *** Następnego dnia, Marlene unikała Iana jak ognia. Zanim miała się z nim spotkać, chciała wymyślić jakieś usprawiedliwienie na swoje wczorajsze zachowanie. W końcu jednak Blake ją odnalazł. Bała się ich konfrontacji, ale pocieszał ją nieco fakt, że korytarz , na którym się spotkali był pełen uczniów, w tym jej przyjaciół i Huncwotów. Słuchała go z lekko rozchylonymi ustami, ale zanim zdążyła mu odpowiedzieć Ian ją pocałował. Była tak zaskoczona, że w pierwszym odruchu nie miała pojęcia, co zrobić. W końcu położyła mu ręce na szyi i zaczęła oddawać mu pocałunki równie zachłannie, jak on całował ją. W tamtym momencie nie obchodziło jej zupełnie nic. Nie interesowało jej to, że zapewne przygląda im się właśnie pół szkoły. Liczył się tylko Ian i to, co się aktualnie między nimi działo. Kiedy w końcu oderwali się od siebie, Marlenka zarumieniła się i rozejrzała dookoła. Wszyscy na nich patrzyli, ale spojrzenia, które posyłali im Huncwoci najbardziej ją przerażały. Zdrada! - Zdawały się wołać. Nie obchodziło jej to jednak. Przeniosła spojrzenie na twarz Iana i uśmiechnęła się do niego nieśmiało. - Ianie – wyszeptała. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że połowa szkoły widziała właśnie jak mnie pocałowałeś? Nie, żebym się skarżyła. A co do wczoraj, mogłeś za mną pójść. - Powiedziała , uśmiechając się nieco szerzej, po czym przeniosła dłoń z jego szyi na policzek. Musnęła wargami jego policzek. - Muszę przyznać, że twoja odpowiedź była bardzo interesująca.
Marlenka nie wierzyła własnemu szczęściu. Ian ani jej nie wyśmiał ani nie zostawił na pastwę rozwścieczonych przyjaciół. Musiała przyznać przed samą sobą, że była zadowolona z takiego obrotu spraw. Nie miała pojęcia, że kiedykolwiek pocałuje Iana Blake'a, a tu proszę jaka niespodzianka. Niby wczoraj pierwsza go pocałowała, ale on zrobił to na oczach całej szkoły. - W sumie to powinnam iść na historię magii, ale myślę, że profesor Bins nawet nie zauważy mojej nieobecności. - Powiedziała idąc obok niego już prawie opustoszałym korytarzem. - A ty? - Zapytała go, szczerze zainteresowana tym, co ma do powiedzenia. Przy Ianie, Marlene, była mniej odpowiedzialna i rozważna. Stawała się zupełnie inną osobą i musiała przyznać, że odpowiadało jej to. Chciała przy nim być. Oczywiście, nie marzyła o tym, by kiedykolwiek z nim być, bo nie sądziła, żeby miało się to kiedykolwiek wydarzyć. Chciała po prostu przy nim być. Tak długo, jak długo będzie miał ochotę na jej towarzystwo. A potem odejdzie bez żalu. Tak, jasne. Wmawiaj sobie, że nic do niego nie czujesz i kiedy cię w końcu zostawi, bo mu się znudzisz nie będziesz tego przeżywała. - Pomyślała.
Chan popatrzyła na Ian'a i jego zszokowaną twarz. Przewidywała taką reakcję najbardziej ze wszystkich możliwych. Jej wzrok wyrażał jedynie złość i zdenerwowanie. Własnie te dwa uczucia krążyły w duszy blondynki. Nie musiał rozumieć. Jej nikt nie rozumiał, zdążyła się przyzwyczaić. Zawsze sama z tematem morderstwa. Ręce w kieszeniach zwinęła w pięści i zaczęła kopać pojedyncze kamyki. kiedy zaczął ją zapewniać, że może na nim polegać spojrzała na niego i trochę się uspokoiła. Potem położył swoją dłoń na jej ramieniu i chwilę milczał. potem ni stąd ni zowąd zadał pytanie. Zaklęcie Uśmiercające. - Nie wiem, nie wypowiedziałam go. Krążyło mi po głowie i błysnęło - wzruszyła ramionami. - Ale wiesz Ian, są ludzie, którzy po wypowiedzeniu tego zaklęcia czują nieodpartą dumę z tego, że się odważyli i że są do tego zdolni. Są również tacy, którzy po zaklęciu popadają w depresję, jakiś obłęd. - Przestudiowała wszystkie osoby skazane ze Avadę. Zanim jeszcze trafiali do Azkabanu zdarzały się osoby, które wyglądały, jakby były w owej twierdzy ponad rok. - I pewno zapytasz, do której grupy należę ja - przekrzywiła głowę i zastanowiła się chwilę - ja pożałowałam tej myśli, gdy jeszcze widziałam zielone światło. Nie życzę nikomu, by musiał tego kiedykolwiek użyć - powiedziała spokojnie.
Marlenka przestała być ostrożna w stosunku do Iana. Nie widziała żadnego podstępu w jego zachowaniu, więc jej czujność była uśpiona. Nie zmieniało to jedna faktu, że coś zaczynała do chłopaka czuć i raczej kolejnego rozstania nie zniosłaby już tak spokojnie jak w zeszłym roku. Maelene, nie sądziła, że Ian mógłby grać z nią w jakąś grę. W grę, która miała w zanadrzu jakiś cel, do którego chłopak dążył. McKinnon, ujęła rękę Blake'a z lekkim skrępowaniem, ale musiała w duchu przyznać, że bardzo jej się to podobało. Po raz pierwszy całowała się z jakimś chłopakiem. I po raz pierwszy przed jakimś się otworzyła. Może jeszcze nie do końca, jednak była na dobrej drodze ku temu, by oddać Ianowi nie tylko swoje serce i duszę, ale też ciało. Bała się tej chwili, ale jeśli byłaby w stu procentach pewna, że to jest to, i że Blake odwzajemnia jej uczucia, nic nie stało by jej na przeszkodzie. Nic, prócz jej poczucia moralności i obawy przed wykorzystaniem. - No nie wiem – przygryzła dolną wargę, zastanawiając się przez chwilę. - Może chodźmy do jakiejś pustej klasy, bo spacerów po błoniach mam już dość. - Powiedziała po chwili, patrząc w ciemne oczy chłopaka.
Wzruszył ramionami układając się wygodnie w fotelu. To, że Ian wyszedł całkowicie go nie ruszyło. Była to tylko i wyłącznie jego strata. Malfoy rzeczywiście nie wiedział jakie plany miał Czarny Pan wobec Ślizgona. Z pewnością nie chciał go zatrzymywać w swoich szeregach na siłę i ani trochę nie zależało mu na jego życiu. Ani na życiu rodziny Blake'ów. Co za tym idzie Jace został wtajemniczony w jedną sprawę. Ojciec chłopaka nie miał szans przeżyć. Voldemort doskonale przejrzał zamiary bruneta. Zdawał sobie sprawę, że nie ma szans, żeby stał się on prawdziwym Śmierciożercą. Kiedy zegar wybił 23.45 blondyn wstał, wcześniej gasząc papierosa, po czym udał się w stronę lasu. Na błoniach kilka metrów za sobą usłyszał raptowne, zdecydowanie zbyt głośne i zwracające na siebie uwagę kroki. Przewrócił oczyma próbując wybić sobie z głowy myśl o tym, jak Ian bardzo nie nadaje się na Śmierciożercę.
[ wybacz za zwłokę, naprawdę przepraszam, przepraszam! ] Malfoy
Marlenka, nie do końca wiedziała, co chciałaby robić w tej pustej klasie z Ianem. Może po prostu posiedzieliby sobie na jakiejś ławce i porozmawiali o wszystkim i o niczym. -Wiesz, że nie wiem. Po prostu posiedźmy tam chwilę. - Powiedziała cicho patrząc chłopakowi w oczy. Kiedy znaleźli się w pustej sali zaklęć, Marlenka usiadła na ławce naprzeciwko Blake'a. - Ja, zawsze lubiłam zaklęcia. - Odezwała się cicho, a kiedy wzięła od chłopaka kwiatki zarumieniła się wdzięcznie. - Dziękuję. - Odezwała się cicho. Przysunęła róże do małego, zgrabnego noska i powąchała je. McKinnon, jeśli chodzi o związki z chłopakami była kompletnie zielona. Nigdy nie była z żadnym w bliższych stosunkach, a czuła, że przy Ianie wszystko może się zmienić. Zadrżała na tę myśl. Z nikim nigdy nie była tak blisko. Bała się tego, a myśl, że ktoś miałby znać jej intymną stronę, przerażała ją niewyobrażalnie. Do tego, dochodził jeszcze strach o to, że Blake chce ją tylko wykorzystać. Marlenka, wiedziała, że takiej porcji upokorzenia nie przeżyje. Nie z jego strony. - Powiedz mi coś o sobie. Coś, czego nikt inny nie wie. - Odezwała się po kilku minutach ciszy, spoglądając Ianowi w oczy.
Kiedy słuchała słów Iana, jej biedne serce szamotało się w jej klatce piersiowej jak maleńki koliberek, chcący wyrwać się na zewnątrz. Kiedy mówił do Marlenki dotarło, że już dawno wpadła po uszy. Po raz kolejny zakochała się w Ianie Blake'u, ale tym razem było inaczej. Tym razem, on najwidoczniej odwzajemniał jej uczucia. No bo, przecież nie mówiłby jej takich rzeczy, gdyby czegoś do niej nie czuł. Kiedy ją pocałował odwzajemniła jego pocałunek i żałowała, że trwał tak krótko. -Moimi zajęciami się nie przejmuj. - Powiedziała cicho i złapała go za rękę, kiedy wychodzili z klasy. - To raczej ja powinnam się martwić o ciebie Ianie. - Dodała po chwili całując go w policzek. Jeśli chodziło o relacje damsko- męskie, McKinnon dopiero zaczynała w nich raczkować i zdziwiła się, że Blake'owi to nie przeszkadza. Już miała go o to zapytać, gdy wtem zawołał go jakiś Ślizgon. Marlenka, została na swoim miejscu i przygryzając dolną wargę patrzyła na swojego przyjaciela. O ile tak mogła go nazywać. Kiedy wrócił odwzajemniła jego uśmiech. Podeszła do niego i przyłożyła usta do jego warg. -Dziś wieczorem, gdzie nikt nie będzie nas widział i słyszał. - Wyszeptała w odpowiedzi na jego pytanie. Musnęła jego wargi swoimi ustami, pomachała mu na pożegnanie i odeszła.
Tak, uczucia Marlenki były szczere. Wiedziała już, że nie ma dla niej odwrotu, że zakochała się w Ianie. Teraz już nawet nie nawiedzał głos rozsądku, który mówiłby jej, że to błąd. Nie sądziła, by Eoin mógł ją zranić. Nie po tym, co powiedział jej w pustej sali zaklęć. Dziewczyna czuła, że przez te kilka dni oboje się do siebie zbliżyli. Ba, dziewczyna zaczęła nawet planować dla nich wspólną przyszłość. Do czekającego ją dziś wieczora, przygotowywała się niezwykle starannie. Lily i reszta dziewcząt z jej dormitorium przyglądały się jej uważnie, ale nie pisnęły nawet słówka. Marlene, starannie rozczesała swoje długie, proste włosy. Zrobiła sobie nawet lekki makijaż, co zdarzało się jej bardzo rzadko. Ubrała się w jasnozieloną sukienkę, która ładnie podkreślała kolor jej oczu. Kiedy zobaczyła go czekającego na nią w lochach, jej serce na moment przestało bić i dopiero potem wrzuciło piąty bieg. Był naprawdę przystojny i przynajmniej przez ten wieczór należał tylko i wyłącznie do niej. - Hej – przywitała się z nim i odwzajemniła pocałunek, po czym podała mu rękę. Blondynka po raz pierwszy była w pokoju wspólnym Ślizgonów, ale nie dane jej było dobrze się wszystkiemu przyjrzeć, bo Ian pociągnął ją w stronę swojego dormitorium. Marlenka, zdążyła zarejestrować tylko kilka zdziwionych min mieszkańców domu węża, a także parę wyrażających satysfakcję i złość. Wszystko wyparowało z jej głowy, kiedy zobaczyła sypialnię Blake'a. Widać było, że się starał. Podeszła do niego i wspinając się na palce, pocałowała go delikatnie w usta. - Zrobiłeś to wszystko dla mnie? - Zapytała cicho i nie czekając na jego odpowiedź pocałowała go już tak na serio. Z zachłannością i namiętnością.
Nie wiedziała czy tego właśnie chce. Nigdy tego nie robiła i była onieśmielona. Rumieniła się za każdym razem, kiedy widziała jego spojrzenie na sobie. Wiedziała, że on tego pragnie, a dla niego... Była gotowa zrobić wszystko. - Tak, chcę tego – wyszeptała między pocałunkami, nie bardzo wiedząc o co pytał. Bez protestów pozwoliła mu ściągnąć z siebie sukienkę, choć był pewien moment, w którym w jej głowie zapaliło się czerwone światełko, a cicho głos wyszeptał: On chce cię tylko wykorzystać, Marlene. Zakończ to teraz. . McKinnon, miała go posłuchać, ale w końcu posłała go w cholerę i zaczęła zdejmować z Iana ubranie. Zaczęła od spodni. Miała małe problemy z paskiem, gdyż dłonie tak jej drżały, że nie mogła sprawnie nimi poruszać. Kiedy spodnie chłopaka wylądowały na podłodze, dziewczyna od razu przeszła do ściągania z niego koszuli. Tu już poszło jej łatwiej i Marlenka mogła do woli napawać się perfekcyjnym ciałem swojego towarzysza. Przyciągnęła go do siebie i zaczęła namiętnie całować. Nie bardzo wiedziała, co ma robić dalej, więc czekała na jakiś ruch z jego strony. Było jej gorąco, a ciało przyjem,nie drżało. Podobało jej się to, co działo się między nimi. - Ianie – wyszeptała między pocałunkami. Musiała mu powiedzieć prawdę. Powinien wiedzieć, dlaczego była taka nieporadna. - Ja... nigdy tego nie robiłam. - Wydusiła to z siebie i od razu zawstydzona spojrzała gdziekolwiek, byleby tylko nie patrzeć mu w tamtym momencie w oczy.
Zdenerwowana Chan z samego rana przemierzała korytarze Hogwartu w poszukiwaniu Ian'a. Dzień wcześniej wypowiedział do niej dużo znaczące słowa. I czym dłużej się nad nimi zastanawiała, tym bardziej dochodził do niej fakt, że Ian chce zrobić to samo, co sama planowała. Chciał popełnić ten sam życiowy błąd. Ale nie da mu, o nie! Użyć Zaklęcia Niewybaczalnego, to jak uśmiercić własną duszę. Sama doskonale wiedziała, jak się czuła po błyśnięciu zielonym światłem. Najpierw sama nie dowierzała, a następnie wpadł w rozpacz trwającą tydzień. Po tym czasie zobojętniała na wszystko, jakby tych kilka dni płaczu uwalniały ją od ponownego uronienia łez na kolejny długi okres. Nikt nigdy nie powinien myśleć o czyjejś śmierci. Już w tym momencie człowiek przegrywa własną duszę, a każda jest przecież cenna. Zauważając jego ciemne włosy dobiegła do niego i szarpnęła za rękaw. Nie miała zamiaru nawet się witać, jak najszybciej chciała wybić mu pomysł użycia Avady z głowy. - Mógłbyś mi łaskawie wytłumaczyć, co do cholery znaczyły twoje wczorajsze słowa? - mówiła szybko i w miarę cicho. Skrzyżowała ręce na piersi i czekała jego odpowiedzi. Doskonale jednak zdawała sobie sprawę z tego, że jednak miała rację. - I wiedz, że się z tego nie wymigasz. Proszę, słucham.
Była przerażona, a to przerażenie idealnie odmalowywało się na jej zaczerwienionej twarzyczce. Czuła, że oddając Ianowi swoje dziewictwo, robi dobrze. A kiedy chłopak zapewnił ją, że nie zrobi jej krzywdy, odetchnęła z ulgą i nieco się rozluźniła. Wiedziała. Że pierwszy raz jest bolesny, jednak nie takiego bólu się bała. Nie chciała zbłaźnić się przed Blake'm swoim brakiem wiedzy na taki temat. Wiedziała, że Ślizgon jest doświadczony i po raz pierwszy w życiu poczuła się zazdrosna o całą resztę dziewczyn, z którymi kiedykolwiek się zadawał. Nie chciała o nich nic wiedzieć, ale pragnęła czuć, że w tej chwili jest ważniejsza od nich wszystkich razem wziętych. Chciała być dla niego najpiękniejsza i najbardziej seksowna. - Ufam ci Ianie- wyszeptała cicho, drżąc z ekscytacji. Podobały jej się pocałunki chłopaka. - Wiem, że mnie nie skrzywdzisz. Nie ty. Nie jesteś jak inni. - Dodała cicho, po czym posłusznie rozchyliła uda, tym samym pozwalając Blake'owi na wszystko. Przymknęła oczy, czekając na jego ruch. Jej wargi muskały delikatnie szyję chłopaka, zaś dłonie malowały na jego muskularnych plecach nic nie znaczące esy – floresy.
Ian był inny. Musiał być inny. Gdyby był taki sam, jak cała reszta, Marlenka wiedziałaby o tym. Gdyby jednak okazało się, że jej przeczucie było mylne, dziewczyna nie wytrzymałaby kolejnej dozy cierpienia. Już raz Blake złamał jej serce, ale teraz byłoby inaczej. McKinnon zależało na tym Ślizgonie i zaczynała czuć do niego coś prawdziwego i silnego, a nie tylko głupie zauroczenie głupiutkiej dziewczynki, tak jak wtedy. Spojrzała na niego zza lekko uchylonych powiek. Był przystojny. I był jej. Przynajmniej teraz. - Ianie...- wyszeptała tylko, a kiedy poczuła go w sobie krzyknęła cicho. Wiedziała, że będzie bolało, jednak nie sądziła, że aż tak bardzo. Mimo wszystko, podobało jej się to. Robiła to z kimś kogo kochała, i kto ( jak miała nadzieję) czuł też co do niej. Całowała zachłannie twarz chłopaka, a jej delikatne dłonie badały każdy milimetr jego ciała. Spojrzała mu w oczy i już wiedziała, że robi dobrze. W końcu, Marlenka złapała rytm i zaczęła poruszać się wraz z Ianem w tym samym spokojnym rytem. Każde jego pchnięcie, powodowało drżenie jej ciała, a z ust wydobywały się ciche jęki raz po raz zamieniające się tylko w jedno słowo : Ian .
Marlene, nigdy nie sądziła, że seks może być aż tak przyjemny. Czuła się naprawdę szczęśliwa leżąc wtulona w Iana. Kiedy wypowiedział jej imię, poczuła się tak, jak gdyby była dla niego najważniejsza na świecie. W tamtej chwili nie pragnęła niczego więcej prócz jego towarzystwa. - Oczywiście, że mi się podobało. Dziękuję. - Wyszeptała i pocałowała go w usta. Tym razem najczulej, jak tylko potrafiła. Niestety, ich czas bardzo szybko się skończył i dziewczyna musiała opuścić dormitorium Blake'a przed powrotem jego kolegów. Kiedy przechodziła przez pokój wspólny Ślizgonów usłyszała gwizdy i widziała pełne szyderczych min twarze. Nie zwracała na nie uwagi. Była zbyt zajęta rozpamiętywaniem tego, co się właśnie wydarzyło. Niemal po omacku dotarła do swojej wieży, a później dormitorium. Dziewczyny chciały jakichś wyjaśnień i relacji, ale Marlenka, tak jak to miała w zwyczaju, zazdrośnie strzegła swoich największych tajemnic. Blondynka, wzięła prysznic i przebrała się w piżamę, po czym weszła do łóżka i niemal momentalnie zasnęła. *** Następnego dnia Marlene umówiła się z Ianem pod salą zaklęć, gdzie spędzili wczorajszą godzinę. Gdy wyszła zza zakrętu dostrzegła ukochanego w towarzystwie innego Ślizgona. Obaj jej nie zauważyli, więc dziewczyna czym prędzej schowała się w najbliższej wnęce, by posłuchać o czym rozmawiają. Wygrałeś zakład .. całe lochy huczą od plotek, że zaciągnąłeś do łóżka McKinnon! - Usłyszała po chwili. Krew w niej zawrzała, a oczy zrobiły się dziwnie wilgotne. Nie! To nie mogła być prawda. Nie on. Ian by jej tego nie zrobił. Proszę, niech to będzie kłamstwem - modliła się w duchu. I dopiero po chwili łuski spadły z jej oczu. Blake, zaplanował wszystko, by zaciągnąć ją do łóżka. Tylko o to mu chodziło. Tego już było za wiele. Marlene, wyskoczyła zza zakrętu. - Ty palancie! - krzyknęła, a kiedy zbliżyła się do Iana, wymierzyła mu siarczysty policzek. - Czy ty naprawdę nie masz uczuć? Jesteś z siebie zadowolony? Mam nadzieję, że tak!!! Nie chcę cię znać. Słyszysz! Nie chcę! - Krzyczała, ledwie powstrzymując łzy. Uderzyła go jeszcze raz, tym razem trochę słabiej. Nie miała siły. Cały jej świat runął w gruzach. Odwróciła się na pięcie i uciekła. Zostawiając Iana, a wraz z nim tę część siebie, która należała do niego. Przez resztę dnia, nikt nigdzie nie widział Marlenki. Plotki o tym, że Blake ją zdobył rozeszła się po szkole w tempie błyskawicy. Dziewczyna siedziała zamknięta w swoim dormitorium zalewając się łzami. W dłoniach trzymała swoje małe lusterko, które wydawało jej się jedyną drogą ucieczki w tej sytuacji. Niewiele myśląc, rozbiła je zaklęciem i wybrała najostrzejszy kawałek. Przyłożyła go do nadgarstka i lekko nacięła skórę tak, że z powstałej ranki popłynęła krew. Blondynka poczuła ulgę. Zrozumiała, że to jedyna droga do tego, by zakończyć jej cierpienia.
Marlene, w tamtym momencie miała swój świat i swoje kredki. Z zafascynowaniem wpatrywała się w kapiącą na podłogę krew, która brudziła leżący na niej śnieżnobiały dywan. Ból w sercu, który tak dotkliwie odczuwała przeszedł na drugi plan. Ten fizyczny, pozwalał jej nie myśleć i dał szansę na to, by choć na chwilę zapomniała o tym, co jej zrobiono. Marlene, nawet nie miała siły wymówić, czy choćby pomyśleć o Ślizgonie. Liczyła na to, że jeżeli szybko wymaże go z pamięci to ból ustąpi. Nie chciała o nim myśleć, mówić ani śnić. Nie miała zamiaru wypowiadać nawet jego imienia. Powoli, jakby będąc w transie, podniosła szkiełko trzymane w dłoni i pogłębiła nacięcie, które zrobiła wcześniej. To właśnie wtedy go usłyszała. Chciała mu powiedzieć, że nie chce go widzieć, a swoje wyjaśnienia może sobie wsadzić tam gdzie światło nie dochodzi. Jednak, nawet się nie ruszyła. Wpatrywała się w obiekt, który miał być jej wybawieniem. Miała właśnie zabrać się za drugi nadgarstek, kiedy drzwi dotormitorium otworzyły się z hukiem. - Ian... - wyszeptała tylko, a kiedy wyrwał jej szkiełko z dłoni zaczęła krzyczeć. - Wyjdź stąd! Miało cię tu nie być. Nikogo miało tu nie być. Nie chcę cię słuchać. Chcę zapomnieć. Odejdź, proszę. - Jej głos był coraz cichszy. W końcu, Marlenka wyciągnęła z kieszeni szaty drugi kawałek szkła i przecięła sobie drugą rękę. Podniosła głowę i spojrzała w ukochane, ciemne oczy Blake'a. Po chwili zaś zemdlała.
Od kiedy zemdlała. Jej zmysły były całkowicie przytłumione. Niczego nie czuła, nie widziała i nie słyszała. Tak, było lepiej. Rzeczywistość była dla niej zbyt bolesna. Za to sen, przynosił jej ukojenie. W swoich marzeniach widziała Iana. Nie tego, który ją zranił i oszukał, ale tego, którego kochała. Miłego, sympatycznego i szalenie romantycznego. Tego Iana, który zawładną jej sercem, i któremu oddała całą siebie. Widziała jego twarz, jego uśmiech, a także każdą chwilę, którą z nim spędziła. Czuła się tak, jakby wszystkie te złe rzeczy nigdy się nie wydarzyły. Że nie było żadnego zakładu ani tego, co zrobiła później. Zanim zaczęła wracać do świadomości, poczuła na swojej dłoni delikatny nacisk czyjejś ciepłej dłoni. To pewnie, któreś z jej przyjaciół ją znalazło i siedziało teraz przy niej. Czuła zapach szpitala, więc pewnie zajęła się nią pani Pomfrey. Ból w obu nadgarstkach był nie do zniesienia. Chciało jej się pić. Poruszyła dłonią, na której czuła ciepło drugiej ręki i otworzyła powoli oczy. Najpierw dostrzegła biały sufit. Zamrugała gwałtownie by pozbyć się uczucia zmęczenie. Po chwili dostrzegła siedzącego obok jej łóżka Iana. - Co ty tu robisz?- Wyszeptała, ledwie dosłyszalnym głosem. Próbowała odchrząknąć,ale gardło miała tak suche, że nic to nie dało. Wyciągnęła dłoń spod dłoni Blake'a i sięgnęła po stojącą na stoliku szklankę z wodą. Niezdarnie wypiła połowę jej zawartości, oblewając sobie przy okazji przód piżamy. Ostawiła szklankę i spojrzała na Iana. Jego widok sprawiał jej ból. Nieznośny ból w miejscu, gdzie kiedyś miała serce. - Pytałam co tu robisz. - Odezwała się nieco głośniej.
- Siedzisz tutaj, bo czujesz się winny tego, co się stało.- Odezwała się po chwili ciszy. Przyjrzała mu się uważnie. Widziała ból malujący się na jego przystojnej twarzy, ale nie chciała w to uwierzyć. To znów mogła być tylko fasada. Maska, która Ian nosił każdego dnia. - Nie zrobiłam tego tylko z twojego powodu. To dość skomplikowane i nie chce o tym mówić. - Odezwała się po kilku minutach ciszy. - Sądziłam, że w ten sposób rozwiąże swoje problemy i uwolnię się od tego wszystkiego. - dodała jeszcze. Mimomtego wszystkiego co Blake jej zrobił, Marlenka uświadomiła sobie, że nadal jej na nim zależy, że go kocha. Nie wiedziała jednak czy to cokolwiek zmieni. Niewiele myślać, blondynka delikatnie ujęla dłoń chłopaka, kiedy tylko zobaczyła w jego oczach ból. - Chciałabym ci uwierzyć, naprawdę. Powiedz mi tylko jak mam to zrobić. Słowa są ulotne jak wiatr. - Mówiła cicho. - Pamiętasz jak na początku powiedziałam ci, że już nic do ciebie nie czuje? To było kłamstwo.Puste słowa, którymi karmiłam się od roku byleby tylko o tobie zapomnieć. - Zamilkła na chwilę by odetchnąć. - Wiedziałam, że ktoś taki jak ty, nigdy nie spojrzy na kogoś takiego jak ja. I nie pomyliłam się, ale chciałam ci wierzyć. Tak jak teraz tego chce.- Marlene, powoli podniosła dłoń i dotknęła policzka Iana. - Nie bądź smutny, proszę. Wszystko się ułoży.Zobaczysz. - ostatnie słowa kierowała nie tylkodo siebie, ale też do niego. Chciała mu uwierzyć, ale potrzebowała czasu.
Marlenka, zdała sobie sprawę, że nie bardzo wiedziała dlaczego to zrobiła. Problemy, które miała wydały jej się tak poważne, że nie widziała dla siebie innego wyjścia. - Rodzina? Przyjaciele? Ty? Ianie, jedyna osoba, która kiedykolwiek mnie obchodziła to ty. - Powiedziała cicho, patrząc chłopakowi w oczy. - Moi rodzice i starszy brat nigdy za bardzo się mną nie przejmowali, a przyjaciel... Jacy przyjaciele? Są moimi przyjaciółmi, tylko wtedy kiedy czegoś ode mnie chcą. - Dodała cicho, nie chcąc jednak, by chłopak poznał całą prawdę. Jeszcze nie teraz. Może kiedyś, kiedy znów mu zaufa. Marlene, nie potrafiła uwierzyć w to, że to właśnie Ian teraz obok niej siedział. Nie miała pojęcia, że tak mu na niej zależy. A może było to po prostu poczucie winy. Sama już nie wiedziała. Musiała sobie wszystko przemyśleć i zastanowić się co robić dalej. - Idź się wyśpij. Pani Pomfrey, nie wypuści mnie pewnie stąd przez najbliższy tydzień. - Odezwała się cicho i pogłaskała chłopaka po policzku. Kiedy Blake ją pocałował, przymknęła powieki, a jej ciało przeszył dreszcz. - Idź się przespać. Będę na ciebie czekała, ale jeśli się dowiem, że z mojego powodu opuścisz jakieś zajęcia to poczekaj tylko aż wstanę z tego łóżka. - Dodała jeszcze próbując wyjść na groźną. Tak naprawdę cieszyła się, że chłopak chce ją ją jeszcze odwiedzić. - Idź, zanim pani Pomfrey cię pogoni. I... Ianie. Nie przepraszaj mnie już. Zdążyłam ci wybaczyć. Miłość rządzi się swoimi prawami, choć czasami sprawia ból. - Dodała jeszcze cicho i zamknęła oczy, niemal od razu zasypiając.
Fakt, Marlenka bardzo szybko wybaczyła Ianowi jego wybryk, jednak nie oznaczało to, że o nim zapomniała. Wciąż miała w pamięci słowa tamtego Ślizgona. Nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego Blake mógł jej zrobić coś takiego. Była pewna, że jest inny, że się zmienił. Że to dzięki niej, stał się bardziej empatyczny i dobry. Kiedy następnego dnia rano dziewczyna przebudziła się, Iana nie było obok jej łóżka. Miała nadzieję, że Ślizgon posłuchał jej i poszedł na zajęcia. Niestety, krótko po śniadaniu chłopak wkroczył do Skrzydła Szpitalnego. Blondynka uniosła sceptycznie brwi, słysząc, że niby odwołali jego zajęcia, ale nic nie powiedziała. To była w sumie jego sprawa i nie musiał się jej tłumaczyć. Marlene, czuła się dziwnie, kiedy Blake trzymał ją za rękę i miała ochotę ją cofnąć, jednak nie zrobiła tego. Nie chciała zranić jego uczuć. - Czuję się świetnie i chciałabym już sobie stąd pójść. - Powiedziała, uśmiechając się delikatnie do Ślizgona. - Wyobrażasz sobie ile będę miała zaległości? - W jej głosie dało się słyszeć udawane przerażenie. Żarty żartami, ale McKinnon chciała powiedzieć chłopakowi parę rzeczy. - Ianie, musimy porozmawiać. - Powiedziała z powagą, patrząc mu w oczy. - Chciałabym wiedzieć, co tobą kierowało, kiedy... kiedy podjąłeś się tego zakładu. Dlaczego? - Było jej naprawdę przykro. - Chciałabym też żebyś wiedział, że jeśli kiedykolwiek jeszcze ci zaufam możesz liczyć na moją przyjaźń. - Uścisnęła delikatnie dłoń chłopaka. - Zawsze będziesz miał we mnie przyjaciółkę. Pamiętaj o tym.
Marlenka, uważnie słuchała tego, co chłopak miał jej do powiedzenia. Spięła wszystkie mięśnie oczekując nowej fali bólu, kiedy usłyszy całą prawdę, ale nie nadeszła. - Chcesz mi powiedzieć, że później nie chciałeś już tego zakładu?- Zapytała nieco zdezorientowana. - To dlaczego w końcu się ze mną przespałeś? Nic już nie rozumiem. - Dodała smutno, przygryzając dolną wargę i myśląc nad tym co właśnie usłyszała. Czyżby Ian naprawdę coś do niej czuł? Nie, w to nie mogła uwierzyć tak łatwo. Nie po raz kolejny. Nie, kiedy dowiedziała się o zakładzie. Jego reakcja na oferowaną mu przez nią przyjaźń zbiła ją z tropu. Był wyraźnie zły. Widziała to i czuła, że atmosfera w pomieszczeniu wyraźnie się zmieniła. - Ianie?- Wyszeptała, a kiedy nie doczekała się reakcji z jego strony, zaczęła podnosić się ze szpitalnego łóżka. Podeszła do chłopaka i ujęła go pod brodę, tym samym zmuszając go do spojrzenia sobie w oczy. - Źle mnie zrozumiałeś. Nie o to mi chodziło. Nie wiedziałam... nie sądziłam, że będziesz chciał czegoś więcej. To ja specjalnie dla ciebie rezygnuję ze związku, oferując ci przyjaźń żebyś nie musiał być w niekomfortowej sytuacji, rozumiesz mnie? - Zapytała patrząc mu w oczy. Przeniosła dłonie na jego ręce i delikatnie je rozsunęła, by po chwili usiąść mu na kolanach. - Ja wiem, co do ciebie czuję i to na pewno się nie zmieni. Ty też dobrze wiesz, jakie są moje uczucia wobec ciebie. Ale o twoich nie wiem nic. Powiesz mi, proszę. - Spojrzała Ianowi w oczy uśmiechając się do niego delikatnie. Kiedy usłyszała o eliksirach i profesorze Slughornie, jej humor nieco się zmienił, ale nie zamierzała robić Blake'owi z tego powodu wyrzutów. Był dorosły. Wiedział co robi. Marlenka, wpatrywała się w ukochane ciemne oczy chłopaka, czekając na jego reakcję i jakieś słowa.
Marlenka, liczyła na coś więcej niż puste słowa, które od niego dostała. Zależy mi na tobie, naprawdę szczerze mi na tobie zależy ale .. , Ale to nie zmienia faktu, że jesteś dla mnie kimś ważnym .. . Rozumiała to, co do niej mówił, ale nie zmieniało to faktu, jak czuła się w tamtym momencie. Spojrzała na niego uważnie i gwałtownie zamrugała. Czuła zbierające się pod powiekami łzy, ale nie chciała żeby je widział. Wstała z jego kolan i weszła z powrotem do łóżka. Odwróciła się do niego plecami i poczuła, jak pierwsze słone kropelki spływają po jej policzkach. - Myślę, że powinieneś już iść. Slughorn na pewno się ucieszy, kiedy zobaczy cię na swoich zajęciach. - Powiedziała cichym drżącym głosikiem, starając się by nie przemawiały przez nią łzy. Musiała zostać sama. Chciała tego. Miała wiele do przemyślenia. Powinna na nowo ustawić swoje priorytety.
*** Tydzień później, Marlenka wyszła w końcu ze skrzydła szpitalnego ku uciesze swoich przyjaciół. Po jej próbie samobójczej zostały tylko dwie cienkie blizny na obu nadgarstkach. McKinnon, od razu wzięła się za nadrabianie zaległości. Od razu było widać, że dziewczyna się zmieniła. Rzadziej się uśmiechała, odzywała się tylko wtedy, kiedy ktoś ją o coś zapytał. Nie miała ochoty na zwierzenia ani rozmowy z kimkolwiek. Pogodziła się już z tym, że nigdy nie będzie z Ianem, i że ten pewnie nie będzie chciał się z nią więcej widzieć. Sama też nie dążyła do tego by go zobaczyć. W poniedziałkowy poranek, Marlenka weszła wraz z Huncwotami do Wielkiej Sali na śniadanie i odruchowo spojrzała w stronę stołu Ślizgonów. Dostrzegła Blake'a od razu, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, posłała mu delikatny uśmiech i ruszyła za przyjaciółmi.
Zdziwiła się, kiedy Ian do nie podszedł. Nie sądziłam, że potraktuje ją tak, jakby nic ich nie łączyło. Zabolało ją to. Mimo to, Marlenka nie chciała mu pokazać, jak bardzo zranił ją swoją obojętnością. Spojrzała na niego hardo i wysłuchała tego co ma do powiedzenia. Słyszała, jak stojący obok niej Syriusz zgrzyta głośno zębami, a James zaczyna wyciągać różdżkę z kieszeni. -Zaraz do was przyjdę – obiecała Huncwotom, wzrokiem każąc im iść dalej. Nie potrzebowała kłopotów. Nie na stołówce pełnej ludzi. Ponownie spojrzała na stojącego przed nią Blake'a. - Tak, myślę, że mogę poświęcić ci kilka minut. A teraz przepraszam, czekają na mnie przyjaciele. - Potraktowała go równie chłodno i obojętnie, jak on ją.
Kiedy skończyła śniadanie, wstała od stołu i ruszyła w stronę miejsc zajmowanych przez Ślizgonów, żegnana zaniepokojonymi spojrzeniami przyjaciół. Nie podeszła prosto do Iana tylko stanęła w znacznej odległości od miejsca, w którym siedział. Poczekała aż do niej podejdzie. - O czym chciałbyś porozmawiać Ianie? - Zapytała cicho. Starała się, by targające nią emocje nie pojawiły się na jej twarzy. Chciała go zranić swoją obojętnością, tak jak on ranił ją. Choć raz, marzyła o tym, by być równie zimną i niedostępną.
Słuchała go z lekko rozchylonymi ustami. Nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Ian, odtrącał ją po raz kolejny. Ranił ją, choć czuła, że tego nie chciał. Widziała też, że jej obojętność sprawiała mu ból. - Nie odzywałam się do ciebie, bo myślałam, że tego chcesz. Poza tym musiałam przemyśleć sobie parę spraw. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą. - I cieszę się, że wtedy, w skrzydle szpitalnym, powiedziałeś mi prawdę. Naprawdę to doceniam. - Dodała uśmiechając się ciepło, lecz kiedy usłyszała jego następne słowa, mina jej zrzedła. Wstąpiły w nią nowe siły. Była na niego zła. Strasznie zła. Odtrącał ją, choć tego nie chciała. - Jak mam się tobą nie przejmować?!- Nie zauważyła nawet kiedy strąciła jego rękę ze swojego ramienia i zacisnęła dłonie w pięści. Podświadomie czuła, że nadchodzi jeden z jej ataków złości i cała stołówka usłyszy ich rozmowę. - Zależy mi na tobie, kretynie! I nie mów mi, że o tobie zapomnę, bo nie zapomnę! Kocham cię, czy ci się to podoba czy nie!- Krzyczała i krzyczała, a wokół nich zbierał się coraz większy tłum gapiów. W tamtym momencie mało ją to obchodziło.- Co jeśli to ty jesteś dla mnie odpowiedni?! Zrobisz casting na mojego chłopaka i sam go wybierzesz? Zastanów się co mówisz. Niby nie chcesz mnie ranić, ale robisz to na każdym kroku. Gdzieś mam swoich przyjaciół. Potrafię o siebie zadbać. Ja wiem czego chcę, a ty?- Zakończyła swoją wypowiedź i spojrzała na Iana, czekając na jakąś reakcję z jego strony.
Marlenka nie wierzyła własnym uszom. Nie chce jej ranić, więc odpuszcza? Spojrzała na niego zdezorientowana. - Czego nie rozumiesz w tym, co ci powiedziałam? - Zapytała nadal zła na niego. - Mówisz, że nie chcesz mnie zranić i dasz mi spokój. A pomyślałeś przez chwilę o tym, czego ja chcę, bo nie sądzę. Myślisz, że jak odpuścisz i przestaniesz się do mnie odzywać to zapomnę o tobie? Głupi jesteś, jeśli tak myślisz. - Powiedziała i chciała dodać coś jeszcze, kiedy poczuła na swoich ustach miękkie wargi Iana. Zaskoczył ją. Przez kilka sekund pozwalała mu się całować aż w końcu odwzajemniła jego pocałunek. Objęła go za szyję, całując go z taką samą zachłannością, z jaką całował ją Blake. Po chwili jednak coś jej się przypomniało. Przecież miał jej dać spokój i odejść, a teraz robił coś innego. Blondynka, delikatnie wyswobodziła się z jego objęć i przerwała pocałunek. Spojrzała Ianowi w oczy. - Co to miało być?- Zapytała. Starała się uspokoić swoje serce, które wyrywało się do Ślizgona. Musiała się zacząć przyzwyczajać do dystansu, który miał się między nimi wytworzyć. - Podjąłeś już decyzję. Żegnaj Ianie. - Wyszeptała i po raz ostatni złożyła na ustach chłopaka czuły pocałunek.
Emily była rozdarta na pół. W głowie słyszała jedynie bliżej niezidentyfikowany szum. Co miała zrobić? Ian miał rację, ale Will też ją miał? Obiecała. I jednemu i drugiemu. Wszystko wychodziło po równi. Słowa Iana ją bolały i to bardzo. Nie chciała nikogo ranić. Nie chciała robić nikomu krzywdy, dlatego to wszystko tak bolało. Bolało, bo wiedziała że i jego boli. Przecież obiecała coś jeszcze jednej osobie! Sobie samej. Obie cała sobie że nigdy nie ugnie się przed nikim, że nie będzie robić tego co ktoś jej każe, że zawsze będzie podejmować samodzielnie decyzje. Więc czego chciała? Napawano nie chciała żeby Ian cierpiał. Nie chciała też go stracić. Chociaż nie do końca to rozumiała wytworzyła się miedzy nimi więź, jakaś nić porozumienia, coś co sprawiało że traktowała go jak wieloletniego przyjaciela. Już wiedziała co ma zrobić. - Przepraszam... - szepnęła przytulając go gdy już wreszcie go dogoniła. - Przepraszam że taka byłam. - Miałeś rację. Nie powinnam była cię zostawiać. Nie powinnam n\była dawać się zmanipulować... Tak mi przykro. Wybaczysz mi? - spytała podnosząc głowę i patrząc mu w oczy ciąż nie wypuszczając go z objęć.
O dziwo, tym razem obyło się bez większych dramatów. Marlenka, wróciła do swoich przyjaciół, nieco przygnębiona jednak zadowolona z tego, że sprawa między nią a Ianem w pewnym sensie się wyjaśniła. Oczywiście, blondynka wiedziała, że nie odkocha się tak szybko, i że uczucie do Blake'a nadal gdzieś w niej zostanie. Ślizgon, zajmował w jej sercu bardzo ważne miejsce, ale dziewczyna nie chciała go do niczego zmuszać. Nie miała zamiaru dusić go jak ptaka w klatce, skoro ten pragnął tylko wolności. Żałowała tylko tego, że Ian nie potrafił dostrzec jednej rzeczy. A mianowicie tego, jak się zmienił przez ten czas, kiedy się spotykali. Ona to widziała. Bolało ją też to, że wiedziała, że mu na niej zależy. Czuła, że chłopak żywi do niej jakieś uczucia, ale bał się ich. Bał się własnych uczuć, a ona nie miała zamiaru mu tego uświadamiać. W czasie przerwy obiadowej, Marlenka postanowiła wybrać się nad jezioro. W miejsce, gdzie po raz pierwszy spędziła z Ianem tyle czasu. W miejsce, gdzie wszystko się między nimi zaczęło. McKinnon, usiadła pod rozłożystym dębem, rosnącym nad brzegiem. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami. Zatopiła się we własnych wspomnieniach. Patrzyła w przestrzeń niewidzącym wzrokiem, a z jej oczu płynęły słone zły. Dlaczego? Dlaczego musiało się to tak skończyć?- Zapytała samą siebie nie oczekując odpowiedzi.
- Nie nauczyli cię że nie warto się kłócić z Gryfonami? - spytała stanowczym tonem wyprowadzona nieco z równowagi jego ostatnimi słowami. - Nie kwestionuj moich decyzji. Ja tak zadecydowałam. To była moja decyzja i mam zamiar się jej trzymać. Wcześniej to była decyzja Willa, ale dałam sobie wmówić że jest moja. Jednak co do Willa to będzie się musiał pogodzić z tym że cię lubię. Z resztą powinien już się po tylu latach przyzwyczaić że zawsze stawiam na swoim. Za to ty okłamałeś mnie. Nie musisz wcale szukać choć jednej pozytywnej cechy, bo ja już zobaczyłam dwie. Pokora i empatia. Postawiłeś moje dobro przed swoim. To dwie bardzo dobre cechy. Uważam że nic już nie musisz szukać i że nie powinieneś ode mnie uciekać, bo ja i tak cię złapię i zmiękczę ci choćby jeszcze raz serce - powiedziała posyłając w jego stronę ciepły, pogodny uśmiech. - A teraz choć tu... Gryfonka ponownie przytuliła czule Ślizgona.
Marlene, siedziała na brzegu jeziora w ogóle nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła niej. Dopiero szelest czyichś kroków wyrwał ją z zamyślenia, jednak nie podniosła głowy. Pomyślała, że to pewnie któreś z jej przyjaciół przyszło sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Kiedy jednak do jej uszu doszedł tak dobrze znany jej głos, momentalnie się ocknęła. Powoli, obróciła głowę w lewą stronę jednocześnie wierzchem dłoni ocierając łzy z policzków. Dopiero wtedy spojrzała na Iana. Nie mogła uwierzyć w to, że w tym samym czasie oboje znaleźli się w tym samym miejscu. Dla niej, było to miejsce szczególne. A czym było dla Blake'a? Nie wiedziała. Dla Iana była to nieznana siła, dla niej przeznaczenie. Marlene, czuła, że musi być w tym coś więcej, że ktoś lub coś, co steruje ich światem, nie pozwoli im o sobie zakończyć, bo ich koniec powinien wyglądać zupełnie inaczej. - Przypadek? - Zapytała ze zdziwieniem,spoglądając w ciemne oczy chłopaka. - A ja myślę, że mnie śledzisz. Co chcesz przez to osiągnąć? Masz zamiar mnie teraz nachodzić aż oszaleję i zamkną mnie w świętym Mungu? Jeśli tak to jesteś na dobrej drodze ku temu. - Powiedziała ze złością. Nie wiedziała dlaczego aż tak zareagowała na nagłe pojawienie się Iana. Była tak zła na chłopaka, że miała ochotę go uderzyć. W końcu doszła do wniosku, że nic nie przyniesie jej ulgi, a jeśli trzepnie Iana, ten jej nie odda. Wzięła porządny zamach i uderzyła go w ramię. Nie zauważyła jednak, że pierścionek zahaczył się o sweter chłopaka i podnosząc rękę do góry, dziewczyna podwinęła jego rękaw. To, co tam zobaczyła kompletnie wyprowadziło ją z równowagi. Marlene zerwała się na nogi i spojrzała na Blake'a z wyrzutem. - Jesteś śmierciożercą!- Wysyczała, patrząc mu w oczy. Ton jej głosu świadczył o tym, że dziewczyna czuła się zdradzona. Jak mógł nie powiedzieć jej o czymś takim? Czuła się tak, jakby Ian ją spoliczkował.
Nie, to nie mogła być prawda. Marlene, nie mogła uwierzyć to się dzieje naprawdę. Ian śmierciożercą? Jej serce ścisnęło z żalu, a kiedy zobaczyła jego zbolałą minę, jedyną rzeczą, jakiej pragnęła było przytulenie go do siebie. Nie wiedziała tylko, czy chłopak tego właśnie chce. - Widzę znak na twoim przedramieniu, więc musisz być śmierciożercą. - Odezwała się w końcu patrząc mu w oczy. Nie chodziło o to, że się go bała. Była przerażona. To prawda. Ale nie o siebie się bała, tylko niego. Kiedy miał zamiar odejść, odruchowo złapała go za rękę. Podeszła do niego i mocno go przytuliła. - Dlaczego od razu zakładasz, że ci nie uwierzę. Aż za taką nieczułą mnie uważasz?- Zapytała ze smutkiem. - Nie odchodź, proszę. Zostań i mi to wyjaśnij. Skąd wiesz, że nie zrozumiem. - Dodała jeszcze, po czym ponownie usiadła na ziemi i zachęcająco poklepała miejsce obok siebie. Nie miała zamiaru go błagać ani o nic prosić. Dawała mu wolną drogę. Mógł zostać i wyjaśnić jej wszystko albo pójść w swoją stronę i uważać ją za zbyt głupią lub niedoświadczoną, by zrozumieć to co chciał jej powiedzieć. Marlene, martwiła się o Iana. Widziała smutek w jego oczach. Smutek, który silnie na nią oddziaływał. Za bardzo go kochała, by dać mu odejść i zostawić go samego z jego własnymi myślami. McKinnon, przyglądała się Blake'owi, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
- Mam nadzieję, że nie jesteś w stanie - odpowiedziała smętnie. Nie chciała, by i on wkopał się w to całe bagno Zaklęć Niewybaczalnych. - I dobrze, jak sobie życzysz - pokiwała głową. Jednak wiedziała, że temat tortur na długo ich nie opuści. Może uważała go za idiotę, może denerwował czasami, to traktowała go jak przyjaciela. Dla Gryfonów najcenniejszy człowiek na świecie - przyjaciel. Dlatego też Chan najzwyczajniej w świecie się o niego martwiła. Możliwe, że taką troskę wywołał widok storturowanego Ślizgona. Chciała zrobić cokolwiek, by przestał o tym myśleć, by przestali się tak nad nim znęcać. Jednak blondynka kompletnie nie miała pomysłu jak na to zaradzić. Podeszła do niego. Nie chciała go zostawiać z tym samego, nawet jeżeli mają o tym nie rozmawiać. - Masz jakiekolwiek albumy ze sobą? - zapytała tak nagle przypominając sobie, że przecież łączy ich wspólna pasja. - Jakaś epokę czy malarza? W bibliotece tego nie ma, a sama tego nie wzięłam. To była prawda, z resztą na ogół nie kłamała. Nie miała tego w zwyczaju. Mogliby razem posiedzieć, porozmawiać. Może tak zajęłaby go trochę innym tematem. Może by się na chwileczkę zapomniał uciekając w świat sztuki. Mogłaby to być jego odskocznia od Zakazanego Lasu. A może wtedy przez ten czas Chan wpadnie na jakikolwiek pomysł, by mogła mu pomóc. Musiała znaleźć jakiś sposób.
[Wybacz, że dopiero teraz. Za bardzo zajęłam się innym wątkiem, ale już się poprawiam ;) ]
Kiedy Ian mówił, Marlene nie odzywała się ani słowem. Siedziała z rozdziawioną buzią wpatrując się w chłopaka z przerażaniem. Dziewczyna nie potrafiła zrozumieć, jakim potworem trzeba być żeby zmusić kogoś do służenia sobie. I jak bezuczuciowym człowiekiem trzeba być, by porywać członka czyjejś rodziny. Kiedy Blake skończył mówić, Marlene jeszcze przez kilka minut siedziała w cichy, patrząc Ślizgonowi w oczy. - Wierzę ci. - Poweidziała cicho. To była prawda. Marlene, uwierzyła Ianowi, kiedy tylko zaczął mówić. Dziewczyna uklękła przed chłopakiem i przytuliła się do niego. - Gdybym wiedziała, że tak to wygląda, nie pytałabym. Przykro mi, że spotkało to właśnie ciebie- wyszeptała wtulając się w chłopaka. Chciała mu pokazać, że całym sercem jest z nim. - Jeśli mogłabym ci jakoś pomóc... Zrobić cokolwiek, tylko powiedz. - Dodała jeszcze. Osunęła się trochę od Iana i spojrzała mu w oczy. - Zawsze możesz na mnie liczyć – wyszeptała jeszcze, po czym wpiła się w jego wargi z niezwykłą namiętnością. Potrzebowała tego i miała nadzieję, że Blake potrzebował w tamtym momencie jej obecności i bliskości.
Kiedy ich pocałunek dobiegł końca, Marlenka wtuliła się w Iana, nie chcąc oddalać się od niego choćby na krok. Wiedziała już, że ostateczne rozstanie z nim byłoby dla niej prawdziwą katorgą. Miała wsobie tyle miłości, że mogła ją obdzielić ich oboje. Teraz, liczyło się dla niej dobro Blake'a. Chciała być przy nim w najgorszych i najlepszych momemntach. Nie musieli być parą, wystarczyły by jej te skradzione chwile sam na sam, podczas których nie liczyło się nic i nkit prócz nich. - Nie musisz mi dziękować - powiedziała cichho, patrząc Ianowi w oczy. - Zrobiłabym dla ciebie wszystko i dobrze o tym wiesz. - Dodała jeszcze, calując go w policzek. Kiedy usłyszała komplement z ust chłopaka, zarumieniła się i spojrzała na swoje dłonie. - A ty jesteś najlepszą rzeczą jaka spotkała mni wżyciu. - Wyszeptała i splotła swoją dłoń z dłonią Iana. - Kocham cię. - Po raz pierwszy powiedziała to na głos i nie wiedziała, jak na to wyznanie zareaguje Blake.
- Z chęcią - podniosła jeden kącik ust w odpowiedzi, na jego lekki uśmiech. Zdziwił ją dobór malarzy, których wymienił. Kilku z nich bazowało raczej na wrażeniach, jakie odbierali gdy przyglądali się malowanemu obiektowi. Secesja, ekspresjonizm czy impresja. Te nurty kompletnie nie pasowały jej do chłopaka. Były takie płynne, gładko przechodzące jeden odcień w drugi. No na Merlina, w ogóle. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. W sumie nie pytała go o ulubionych artystów. Mogli być przesortowani przez całą historię sztuki, ale nie ci. Okazywało się więc, że jednak sporo ich różni. Chan zdecydowanie wolała dokładne obrazy. Canaletto i Vermeer jako jej dwa przykłady. Miała oczywiście dużo innych malarzy, których naprawdę podziwiała za ich warsztat, ale to oni dwaj zgarnęli jej serce. - Niedługo zaczynają się zajęcia - zamyśliła się na chwilę, a potem dodała - jeżeli chcesz, to możemy się zerwać z kilku pierwszych. Mógł zrobić dużo, aby Ian był szczęśliwszy. Doskonale wiedziała, jak człowiek czuje się po torturach. W trakcie pragnie jedynie śmierci, która jako jedyna może uśmierzyć ból raz na zawsze. Po torturach ciało i umysł są wycieńczone doszczętnie. Chciała sprawić mu jakąś przyjemność, by mógł poczuć się szczęśliwszym.
Marlenka nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Na początku pomyślała, że może to jakiś kolejny żart ze strony chłopaka, jednak kiedy spojrzała Ianowi w oczy wiedziała, że ten mówi prawdę. Była szczęśliwa. Jej serce zabiło mocniej, a w oczach pojawiły się łzy. Nie smutku, lecz szczęścia. Radość sprawiła, że na ustach blondynki pojawił się uśmiech. Wiedziała, że nie było mu łatwo tego powiedzieć, ale liczył się fakt, że w końcu Blake, przyznał się do swoich uczuć. Domyślała się też, że od tej chwili ich znajomość, przybierze nieco inny kształt i nie będzie usłana różami. Ian był w końcu Ślizgonem, a o związkach wiedział tyle, co Marlenka o seksie, czyli praktycznie nic. Mimo to, dziewczyna chciała z nim być, bez względu na wszystko i wszystkich. Wybrała dla siebie zgubną drogę, ale klamka zapadła już dawno. Jeszcze zanim ponownie ona i Ian zbliżyli się do siebie. Decyzja z jej strony zapadła, kiedy po raz pierwszy dostrzegła chłopaka na szkolnym korytarzu. Miłość rządzi się swoimi prawami - sama mu to powiedziała. Była to najszczersza prawda i choć Blake mógł ją zranić, była gotowa dla niego cierpieć. - Wierzę ci – wyszeptała, patrząc mu w oczy, a po chwili pocałowała go, wkładając w ten pocałunek jak najwięcej miłości i czułości, którą dla niego miała.
W tamtym momencie była szczęśliwa jak jeszcze nigdy dotąd. Była z kimś kogo kocha i kto, o dziwo, odwzajemniał jej uczucia. Wiedziała, że ten związek nie będzie należał do najłatwiejszych, ale Marlene była gotowa na poświęcenie. Chciała dać z siebie Ianowi wszystko albo i nic, w zależności od tego czego w danym momencie by od niej oczekiwał. - Wierzę ci Ianie – Powiedziała, uśmiechając się do niego ciepło. - Wiem, że nie chcesz mnie skrzywdzić. Wiem też, że to, co jest teraz między nami jest dla ciebie nowe. Mimo to, ufam ci bezgranicznie i zrobię dla ciebie wszystko. Wszystko bylebyś był szczęśliwy. Weź ze mnie wszystko, czego potrzebujesz, albo nie bierz nic. - Dodała jeszcze, ściskając jego dłoń oraz całując jego policzek. Fakt, że Blake był śmierciożercą nie przeszkadzał jej tak bardzo odkąd chłopak powiedział jej o tym całą prawdę. To nie o siebie się bała, lecz o niego. - Ja za to nie potrafiłabym żyć bez ciebie Ianie. - Wyszeptała cicho. - A co związku ze śmierciożercą, nie przejmuję się tym. Jesteś najlepszym i najodważniejszym człowiekiem jakiego znam. Razem, poradzimy sobie ze wszystkim. - Dodała jeszcze.
Marlene, zdawało się, że to co się wydarzyło było tylko snem. Nawet raz uszczypnęła się w ramię, by sprawdzić czy aby na pewno była to jawa. Była szczęśliwa. Jedno z jej największych marzeń właśnie się spełniło. Ian był jej. Niestety, wspólne chwile dobiegały już końce. Oboje musieli wrócić na zajęcia, więc złapali się za ręce i wolnym krokiem ruszyli w stronę zamku. - Myślę, że powinniśmy to uczcić – odpowiedziała na pytanie Blake'a, kiedy stali pod jedną z sal lekcyjnych. - Na pewno się pojawię. A teraz uciekaj na zajęcia. -Dodała jeszcze, całując Iana na pożegnanie. - Już za tobą tęsknię – wyszeptała. *** Kilka minut przed dziewiętnastą, Marlenka wyszła z wieży Gryffindoru i ruszyła na spotkanie z ukochanym. Była podekscytowana na myśl o tym, że znów spędzą razem kilka godzin. Była też ciekawa, co chłopak dla nich przygotował. Gdy wyszła zza zakrętu i ujrzała czekającego już na nią Blake, puściła się do niego biegiem i rzuciła mu się w ramiona. - Tęskniłeś? - Zapytała – bo ja bardzo. - A gdy skończyła mówić, wpiła się w usta chłopaka całując go z zachłannością.
[ Dobra! Chyba w końcu będziemy mogły znaleźć jakiś punkt zaczepny pomiędzy Rosierem a Ianem, tylko ty mi powiedz jakie uczucia Ian odczuwa względem Chan, bo to wszystko od tego zależy i jak zareaguje na wieść, że ona i Evan zostali parą ;) ]
Marlene była podekscytowana zbliżającym się wieczorem. Była ciekawa, co też takiego Ian wymyślił na pierwszy wieczór ich związku. Kiedy jej oczom ukazał się piękny pokój z ogromnym łożem, dziewczyna wciągnęła głośno powietrze z wrażenia. Blake zadbał o każdy najmniejszy szczegół. Zaimponował jej. Nie sądziła, że chłopak jest aż takim romantykiem. I te płatki róż na podłodze. Blondynka doceniała takie gesty. Czuła się wtedy wyjątkowa i kochana. Kiedy Ian wziął ją na ręce, pisnęła cicho i objęła go za szyję, wtulając się w niego jak mała małpka. - Jest pięknie. Nie mogę uwierzyć, że zrobiłeś to wszystko dla mnie. - Wyszeptała, patrząc chłopakowi prosto w oczy. - Jesteś niesamowity. Dziękuję. - Dodała jeszcze, po czym usiadła Blake'owi na kolanach i mocno się do niego przytuliła. Marlene, miała nadzieje, że ta chwila będzie trwała wiecznie. Czuła się szczęśliwa, jak jeszcze nigdy dotąd. Szczęśliwa, kochana i doceniana.
[ Skoro tak twierdzisz :D Dobra. To uderzę z innej strony. Jim dowiedział się od Marlenki, że kręci z Ianem, a jako że tamten wątek nam się skończył, bo Blake sobie poszedł, możesz liczyć, że po weekendzie zacznę coś pod tym kątem, o ile to ci pasuje (dręczenie o quidditch też będzie, Jim tak łatwo nie zapomina ;) :D ]
Marlene, podczas gdy Ian ją całował, wolną dłonią bawiła się jego włosami i głaskała go po plecach. W tamtym momencie nie potrzebowała niczego więcej niż miłości i bliskości Blake'a. - Możesz być pewien, że za szybko mi się to nie znudzi – wyszeptała, po czym wygięła swoje ciało w łuk, by pomóc w chłopakowi w pozbywaniu się jej ubrań. Sama też nie była mu dłużna. Raz za razem, składała delikatne pocałunki na jego twarzy oraz szyi, jednocześnie rozpinając guziki jego koszuli drżącymi dłońmi. - Kocham cię Ianie – wyszeptała po chwili. - I pragnę cię tu i teraz. - Dodała jeszcze, wpijając się w jego usta z namiętnością. Marlenka, popchnęła chłopaka na łóżko, by leżał na plecach, a sama usiadła na nim okrakiem. Choć nie do końca wiedziała co robi, to miała ochotę spróbować czegoś nowego. Kiedy pozbyła się koszuli Iana, zabrała się za jego spodnie, a po chwili i te leżały już na ziemi. - Jesteś dla mnie wszystkim. - Wyszeptała jeszcze, po czym pochyliła się nad nim i pocałowała go w usta. W tamtym momencie, nawet widmo śmierciożerców nie mogło wyrwać jej z bańki szczęścia, w której się znajdowała. Liczył się tylko on. Tylko Ian.
Marlene przejęła inicjatywę. Poruszała się powoli i zmysłowo. Miarowo poruszała biodrami wpatrując się w twarz ukochanego. Chciała nauczyć się jej na pamięć. Wyryć w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół. Jęknęła cicho, kiedy Ian w nią wszedł. Położyła dłonie na jego klatce piersiowej i zaczęła się poruszać. Czuła jak jej ciało raz za razem przeszywały przyjemne dreszcze, które po jakimś czasie przybrały na sile. Jej ruchy stały się nieco pewniejsze i szybsze. Było jej tak dobrze. Przymknęła powieki i przygryzła dolną wargę. Podniecenie powoli brało nad nią górę. Spod wpółprzymkniętych powiek spoglądała na leżącego pod nią Iana. Każda cząsteczka jej ciała go potrzebowała. - Ianie. Ianie. - Szeptała raz za razem aż w końcu jej szept przeszedł w długi jęk rozkoszy, kiedy poczuła spełnienie. Miała nadzieję, że Blake'owi było równie przyjemnie co jej. Powoli zsunęła się z niego i położyła obok, kładąc mu głowę na ramieniu. - Kocham cię Blake – powiedziała. - Zawsze cię kochałam i zawsze będę. Mimo wszystko i na przekór wszystkiemu- Dodała jeszcze.
Wiedziała, że miała rację. Ukryj przed morderczynią plany morderstwa - zadanie mało wykonalne. Cieszył ją fakt, że postanowił zrezygnować. Nie byłoby dla niego nic gorszego niż wyrzuty sumienia po uśmierceniu człowieka. Mogła mu pomóc we wszystkim, ale niestety z tym musiałby uporać się we własnej głowie. A bywają takie osoby, które same po akcie zbrodni pozbawiają się własnego życia. Po tym jak zadał jej pytanie popatrzyła na niego i chwilę się zastanowiła. - Gdybym się nie pozbierała, to nie stałabym właśnie przed tobą - stwierdziła. Pamięta jednak pierwsze dni po wypuszczeniu z różdżki zielonego światła. Chciała być sama, odizolowana od całego świata. Wtedy robiła trzy rzeczy na zmianę. Albo płakała, albo dostawała napadu furii, albo leżała bez ruchu spoglądając w niebo. W takim stanie przebywała około tygodnia, kiedy uciekła do pobliskiego lasu. Potem wróciła do domu i zachowywała się jak ciało bez duszy. Jak robot. Teraz wyglądała na obojętną. - Powiem ci, że nie mam powodów do radości - wzruszyła ramionami spuszczając głowę. Nie miała z czego się cieszyć, nie miała z kim. Sama wszystko sama. Osamotniona, odizolowana.
Marlene nie zauważyła nagłej zmiany w zachowaniu Iana. Była zbyt szczęśliwa, by dostrzec smutek malujący się na twarzy Iana, choć wyczuła, że atmosfera między nimi się nieco zmieniła. - Stało się coś? - Zapytała zsuwając się z łóżka i wciągając na siebie bieliznę. Wzięła od Blake'a kieliszek z szampanem i upiła z niego łyk. Był bardzo dobry. Gdyby chłopak podzielił się z nią swoimi obawami co do śmierciożercółw, blondynka przyznałaby mu rację. Poplecznicy Czarnego Pana uwielbiali przecież szantażować ludzi, poprzez wykorzystywanie ludzi, na których im zależało. Gdyby dowiedzieli się o Marlence dziewczyna byłaby w niebezpieczeństwie. - Wiesz- zaczęła cicho po kilku minutach ciszy – Chciałabym stąd nigdy nie wychodzić i zostać tu z tobą na zawsze. - Dodała, spoglądając Ianowi w oczy.
Marlenka wtuliła się w chłopaka, pełna szczęścia i spokoju. Nikt i nic nie mogło zepsuć jej humoru, w jakim znalazła się za sprawą Iana. Blondynka nigdy nie sądziła, że Blake odwzajemni jej uczuć. Zawsze myślała, że będzie wzdychać do niego z daleka, ale najwidoczniej los miał dla nich zupełnie inny plan. Kiedy Gryfonka usłyszała, że nie spotkają się następnego dnia, nieco posmutniała. Nie miała jednak zamiaru zrzędzić z tego powodu, bo Ian miał prawo do odrobiny wolności. Nie chciała by czuł się przy niej uwięziony. Chciała żeby był szczęśliwy i chociaż wiedziała, że następnego dnia będzie zanim tęsknić, to jednak nie dała po sobie niczego poznać. - Ianie, nie musisz mi się tłumaczyć. - Powiedziała cicho, opierając głowę na łokciu i patrząc Ślizgonowi w oczy. - Nie musisz spędzać ze mną każdej wolnej chwili. Po prostu spotkamy się, kiedy będziesz miał czas. - Dodała jeszcze, uśmiechając się czule Blake. Wróciła do poprzedniej pozycji, kładąc głowę na nagiej klatce piersiowej chłopaka. Mijający dzień był dla niej bardzo emocjonujący i dziewczyna poczuła się bardzo zmęczona. Ziewnęła delikatnie i nawet nie zauważyła kiedy zapadła w sen.
Marlenka, przez całą noc śniła o swoim ukochanym. Było jej dobrze w jego ramionach i podświadomie czuła, że Ian jest obok niej. Wtulała się w niego jak mała małpka. Była się, że jeśli nie będzie się do niego przytulać, Ślizgon zniknie z jej życia i już więcej się w nim nie pojawi. Następnego dnia rano, blondynka obudziła się przyjemnie wypoczęta. Powoli otworzyła oczy i spojrzała na leżącego obok niej Blake. - Dzień dobry – Odezwała się cicho, całując go w policzek?- Dobrze spałeś? - Zapytała z delikatnym uśmiechem. Po chwili jednak, chcąc nie chcąc, dziewczyna wstała z łózka i zaczęła zbierać porozrzucane po całym pokoju ubrania. Oboje musieli niedługo pójść na śniadanie, a następnie na zajęcia. Marlenka wiedziała, że będzie to dla niej bardzo długi dzień, tym bardziej, że nie miała się już dzisiaj spotkać z Ianem. Kiedy była już w miarę ubrana i uczesana, poczekała na ukochanego przed drzwiami. Z uśmiechem na ustach złapała go za rękę, kiedy do niej podszedł i razem wyszli z Pokoju Życzeń kierując się w stronę wielkiej sali na śniadanie.
Marlene była przerażona tym, że ma zjeść śniadanie w towarzystwie innych Ślizgonów. Nie zaprotestowała jednak, tylko posłusznie poszła za Ianem i zajęła obok niego miejsce. Blondynka dostrzegła dziwne zachowanie ukochanego, ale nie skomentowała go ani słowem. Może przejmował się tym, że nie mogą się dziś spotkać i stara się wynagrodzić jej jakoś tę rozłąkę. - O mnie się nie martw. Ja sobie radę dam. - Powiedziała z delikatnym uśmiechem, łapiąc chłopaka za rękę. - To ty uważaj na siebie kochany. - Dodała, muskając ustami jego policzek. Kiedy Blake zaczął ją namiętnie całować, Marlene zarzuciła mu ręce na szyję i odwzajemniła jego pocałunki z taką samą gorliwością. Chciała przekazać mu w nich tyle miłości i swojego oddania, by wystarczyły mu one aż do ich kolejnego spotkania. - Już za tobą tęsknię- wyszeptała, kiedy w końcu oderwali się od siebie. - Ja też cię kocham Ianie. - Dodała jeszcze, patrząc mu w oczy. Podświadomie czuła, że coś trapiło Ślizgona, jednak nie odezwała się na ten temat ani słowem. Jeśli Ian będzie chciał, sam jej o tym opowie. - Muszę już iść. - Powiedziała ze smutnym uśmiechem. - Za chwilę mam transmutację, a ty musisz iść na swoje lekcje. Tylko się nie spóźnij. - Dodała i pogroziła mu palcem. Pocałowała go po raz ostatni i ruszyła w stronę sali od transmutacji. Zanim skręciła za róg, odwróciła się na pięcie i pomachała Ianowi, przesyłając mu też całusa. Marlene, nie miała pojęcia jak ma przetrwać ten dzień bez Blake'a przy swym boku.
Marlene spędziła dość przyjemny dzień. Z braku innych zajęć, cały swój wolny czas spędziła w szkolnej bibliotece nadrabiając zaległości. Mimo to, jej myśli wciąż krążyły wokół ukochanego. Blondynka zastanawiała się gdzie jest i co robi. No i czy myśli o niej tak samo często jak ona o nim. Bez Blake'a przy boku dziewczyna czuła się źle, ale nie mogła przecież go odszukać i powiedzieć mu, że chce z nim pójść tam, gdzie akurat musiał być. Potrzebował wolności i prywatności, a ona starała się to zrozumieć.
Noc także nie przyniosła Marlene upragnionego odpoczynku. Przewracała się z boku na bak, zastawiając się, co robi Ian. Miała nadzieję, że zobaczą się już następnego dnia rano podczas śniadania. Dopiero ta myśl pozwoliła jej zapaść w niespokojny sen koło czwartej nad ranem.
Wchodząc do wielkiej sali Marlenka rozglądała się dookoła szukając tak ukochanej sylwetki. Niestety, na próżno. Blake'a tam nie było. W sumie nie widziała go przez cały dzień. Z każdą minutą blondynka robiła się coraz bardziej zdenerwowana. Martwiła się, że jej ukochanemu mogło się coś stać. W końcu gdy zabrzmiał dzwon, obwieszczający koniec ostatnich zajęć w tym dniu, Marlene zbiegła szybko do lochów. Przez pół godziny czekała przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów na to, by ktoś ją wpuścił. Przez kolejne piętnaście minut namawiała jakąś burkliwą Ślizgonkę by wpuściła ją do środka. Kiedy w końcu znalazła się w środku, pobiegła do dormitorium Iana. Stanęła przed drzwiami i zapukała cicho. - Ianie – zaczęła- Ianie, to ja Marlene. Mogę wejść? - Zapytała. Nie chciała od razu wchodzić do jego pokoju, bo być może chłopak nie miał ochoty na spotkanie. Coraz bardziej podenerwowana czekała na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
Marlene odetchnęła z ulgą kiedy usłyszała głos Iana. Powoli otworzyła drzwi i weszła do dotrmitorium. Podeszła do Blake'a i spojrzała na niego. Niby wyglądał normalnie, ale czuła, że coś jest nie tak. W końcu gdyby wszystko było okey, chłopak pojawiłby się na śniadaniu i na zajęciach, albo chociaż próbowałby się z nią jakoś skontaktować. Marlene, uklękła przed Ianem i złapała go za dłonie. Nie bardzo wiedziała co ma zrobić albo co powiedzieć. - Tęskniłam za tobą. - Wyszeptała w końcu, spoglądając mu oczy. To, co w nich zobaczyła przeraziło ją nie na żarty. - Ianie, wszystko w porządku? - Zapytała pełna obaw o to, co mogłaby usłyszeć.
Zabolało ją jego zachowanie. Kiedy odwrócił się do niej plecami w jej oczach stanęły łzy i dziewczyna przygryzła dolną wargę byleby tylko nie zacząć krzyczeć. Nawet nie wiedziała co zrobiła nie tak. Było jej przykro, że Ian tak ją potraktował. Zachowywał się wobec niej tak jakby już mu na niej nie zależało. Marlenka poczuła, że nie ma ochoty spędzać czasu z Blake'm, kiedy był wobec niej niemiły. Jego słowa i zachowanie dogłębnie ją raniły. - Co robiłam? Nic szczególnego. - Starała się mówić spokojnie, starając się przy tym nie pokazać Ianowi jak bardzo cierpi. - Myślałam o tobie i martwiłam się o ciebie. A teraz, kiedy tu jestem, ty nawet nie raczysz spojrzeć mi w oczy. Nawet nie wiesz jak jest mi przykro. - Mówiła i mówiła, a uczucie odrzucenia coraz bardziej narastało w jej sercu. Za chwilę łzy zbierające się w jej oczach miały popłynąć po policzkach, ale nie chciała dopuścić do tego, by Ian je zobaczył. Nie tym razem. - Widzę, że nie masz ochoty mnie widzieć. Lepiej już pójdę. Do zobaczenia. - Dodała jeszcze i podniosła się z kolan. Kiedy była pod drzwiami, odwróciła się na chwilę, by spojrzeć na ukochanego, ale ten nawet nie raczył na niego spojrzeć. Cicho zamknęła za sobą drzwi i zaczęła powoli schodzić po schodach. Jeszcze trochę i znajdzie się we własnym dormitorium gdzie będzie mogła się w końcu rozpłakać. Teraz nikt nie mógł zobaczyć jej łez.
Tak źle Marlene nie czuła się od bardzo, bardzo dawna. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek Ian ją zrani. Myślała, że ich związek będzie trwał dłużej niż ten jeden dzień. Stała przez chwilę na schodach prowadzących do dormitoriów Ślizgonów. Liczyła na to, że Blake wybiegnie za nią i poprosi żeby została. Jednak tak się nie stało. Zrezygnowana blondynka powoli zeszła do pokoju wspólnego i ignorując zdziwione spojrzenia siedzących w nim uczniów wyszła na korytarz. Biegła pustymi korytarzami by jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznych czterech ścianach własnego dormitorium. Nie do końca rozumiała co się właściwie stało. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego Ian tak ją potraktował,a obiecywał jej, że już nigdy jej nie zrani i nie zostawi. Prawda była bolesna i wbiła się w jej serce niczym ostre noże. Kiedy blondynka znalazła się na w swoim pokoju od razu rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać. Żadna z jej współlokatorek nie pytała co się stało. Zrozumiały. Marlene płakała przez całą noc, za nic w świecie nie mogąc zasnąć. Następnego ranka, blondynka była nieprzytomna. Czerwone podkrążone oczy były potwierdzeniem tego, jak dziewczyna spędziła ostatnią noc. Huncwoci za wszelką cenę próbowali ją pocieszyć, jednak Marlene ledwo zdawała sobie sprawę z ich obecności. Poszła za nimi do stołu Gryfonów i usiadła na wolnym miejscu. Nie czuła nawet smaku tego, co jadła. Była załamana. Nie wiedziała czy jeszcze kiedykolwiek Ian się do niej odezwie. Nie miała pojęcia, co zrobiła nie tak. Mimo to nie chciała mu się narzucać. Jeśli kiedykolwiek będzie chciał z nią jeszcze rozmawiać, może dowie się co zrobiła źle.
Dwa długie dni Marlene spędziła na wypłakiwaniu oczu i upodabnianiu się do chodzącego trupa. Płakała, nic nie jadła. Po skończonych zajęciach zamykała się w swoim dormitorium marząc o tym by dni dobiegały końca, a noce były nieco dłuższe by mogła się nad sobą użalać. Kiedy w końcu otrząsnęła się z załamania, w którym była, zaczęła powoli wracać do normalności. Uśmiechała się i starała się rozmawiać ze wszystkim normalnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że w głębi jej serca po raz kolejny ziała ogromna rana, która pulsowała na brzegach niewyobrażalnym bólem. Tęskniła za Ianem każdą cząsteczką swojego ciała. Marzyła o jego bliskości. Pragnęła ponownie znaleźć się w jego ramionach, ale nie starała się z nim kontaktować. Dała mu spokój. Było tak, jak rok wcześniej, kiedy ośmieszył ją przed całą szkołą. Tym razem było nieco gorzej, bo przecież jeszcze nie tak dawno temu wyznał jej miłość. Kolejne nic nie znaczące z jego strony słowa. Leżała właśnie w dormitorium, kiedy usłyszała jego głos. Część niej, chciała mu powiedzieć, by sobie poszedł, a druga rwała się do niego. Chciała się w niego przytulić i usłyszeć zapewnienie, że wszystko będzie dobrze. - Wejdź- Zawołała, siadając na łóżku i ocierając łzy z policzków. Poprawiła krótką koszulkę nocną, która zsunęła jej się niemal do pępka i czekała.
Kiedy wszedł do środka, podniosła głowę i spojrzała na niego. Jej serce na jego widok wrzuciło piąty bieg, wyrywając się do niego jak szalone. Jednak to, co jej powiedział sprawiło, że dziewczyna zadrżała. - Co bym zrobiła na twoim miejscu? - Zapytała, czując narastającą złość. - Przede wszystkim powiedziałabym ci prawdę, a nie unikała cię przez bite dwa dni nawet słowem się nie odzywając. Kiedy usłyszała jego kolejne słowa, jej serce zamarło. Spojrzała na niego. Nie wierzyła w to co mówił. To nie mogła być prawda. Nie po tym, co mówił jej dwa dni temu. -Chcesz ze mną zerwać z powodu Voldemorta? - Zapytała ze złością. - Ja w tej kwestii nie mam już nic do powiedzenia? A może robisz to dla siebie, co? Może chcesz znów być wolny? Proszę bardzo. Jeśli tego chcesz. - Dodała. Nie miała zamiaru błagać go o to by z nią został. Nie chciała tego robić. Chciała być silna. Musiała być silna. -Wiedziałam, że to wszystko było tylko snem. Nigdy w żadnym życiu nie byłbyś ze mną. Po co więc mówiłeś, że mnie kochasz? Dla żartu czy dla zabawy? Chcesz się rozstać proszę bardzo. Ale to i tak nie zmieni moich uczuć do ciebie. - Mówiła, a złość brała nad nią górę. - Jeśli skończyłeś to drzwi są tam. - Dodała jeszcze wskazując ręką na drzwi po czym odwróciła się do niego plecami starała się nie rozpłakać.
Jak miała zareagować inaczej skoro właśnie tak zrozumiała jego słowa? Nie chciała go ranić, ale on sam ją zranił. Spojrzała na niego, a wyraz jego twarzy sprawił, że poczuła się jak idiotka. Jak głupia, cholerna idiotka, która myśli tylko o sobie. - Ianie - wyszeptała, gdy stał już przy drzwiach. Nie zareagował, więc podniosła się z łóżka i podeszła do niego mocno obejmując go w pasie. - Nie odchodź jeszcze. Proszę. Porozmawiajmy. - dodała jeszcze i nie czekając na jego odpowiedź złapała go za rękę i pociągnęła w stronę łóżka. Usiadła na nim i do tego samego zmusiła Iana. Nie chciała żeby myślał, że jej na nim nie zależy. Zależało jej i to bardzo. Kochała go tak mocno, że gotowa była go zostawić. Dla jego dobra, bo o siebie się nie martwiła. - Nie mogę ci obiecać, że wszystko się ułoży. - Wyszeptała, łapiąc go za rękę. - Jednak mogę obiecać ci, że nigdy, przenigdy nie zostawię cię samego. Nie potrafię tego zrobić. Za bardzo cię kocham. - Ścisnęła jego dłoń i spojrzała mu twarz. - Nie boję się Voldemorta i tego, co mógłby zrobić. Nie dbam o siebie. Pragnę byś to ty był szczęśliwy i bezpieczny. Zrobię wszystko co zechcesz, tylko nie każ mi się z tobą rozstawać. Nie dam rady cię ignorować. Kocham cię i nie dam ci odejść. Musisz się z tym pogodzić. - Dodała jeszcze, po czym przytuliła się do niego najmocniej jak potrafiła. Chciała mu pokazać, że jej słowa były szczere, i że nigdzie się nie wybiera. Chciała żeby wiedział, że ma w niej oparcie i może na nią liczyć o każdej porze dnia i nocy.
- Nie masz mnie za co przepraszać - wyszeptała, ciesząc się, że wszystko sobie wyjaśnili. - Hm, nie będziesz mnie spuszczał z oka? To może być ciekawe doświadczenia. - Dodała jeszcze i zaśmiała się cicho. Po raz kolejny poczuła, że wszystko może się ułożyć. Że Ian będzie znią wbrew wszystkiemu i wszystkim. On ją naprawdę kochał. Kochał równie mocno jak ona jego. Kiedy ją pocałował, poczuła wszystkie emocje, które nim targały. Odwzajemniła jego pocałunek z równą zachłannością, dając upust wszystkim emocjom, które kłębiły się w niej od ostatnich dwóch dni. - Kocham cię Ianie - wyszeptała zarzucając mu ręce na szyje. Nie było jej dane odpowiedzieć na jego kolejne słowa, ponieważ jego pocałunki skutecznie ją dezorientowały. Potrzebowała go tu i teraz. Pragnęła jego bliskości. Wgramoliła się na jego kolana nie przestając go całować, a dłonie przeniosła z jego szyi na klatkę piersiową. Oderwała się na chwilę od niego i spojrzała mu w oczy. - Nie potrzebuję niczego więcej do szczęścia prócz ciebie. - Wyszeptała.
W tamtym momencie Marlene była najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Niczego więcej nie było jej trzeba. Wystarczył jej Ian i to co się między nimi działo. - Wiesz, jakoś mało obchodzą mnie moje koleżanki, ale spacer w świtle ksieżyca brzmi cudownie. - Powiedziała z delikatnym uśmiechem po raz oststani całując Blake'a. Marlene podniosła się z łóżka i pociągnęła chłopaka za sobą. Powoli wyszli na prawie pusty szkolny korytatrz. Tylko niewielu uczniów przyglądało się ze zdziwieniem ich splecionym dłoniom, ale Marlene zupełnie to nie przeszkadzało. - Nie sądziłam, że jesteś aż tak romantyczny Ianie, by proponować mi spacer w świetle księżyca. - Odezwała się po chwili. - Jednak uwielbiam kiedy mnie zaskakujesz, a robisz to na każdym kroku. - Dodała jeszcze, zatrzymując się na chwilę i podchodzać do Iana. Zarzuciła mu ręce na szyje i pocałowała najczulej, jak potrafiła.
Cały czas poruszał się bez żadnego szelestu za Blake'iem. Obserwował każdy jego ruch, który wskazywał na to, że się boi. Wcale mu się nie dziwił. Sam kilka lat temu, kiedy miał po raz pierwszy spotkać Czarnego Pana drżał na samą myśl, co może go czekać. W jego przypadku jednakże wszystko potoczyło się znacznie lepiej niż Jace to sobie wyobrażał. Nazwisko potrafiło zdziałać cuda. Dzisiejszego wieczora nie spóźnił się na spotkanie - co więcej przybył na nie jako jeden z pierwszych. Na miejscu ujrzał Ian'a, który wbijał wzrok w ziemię. Jace odchrząknął, by brunet zwrócił na niego uwagę. - Nie wspominaj przy nim o Twoim ojcu. - mruknął zerkając na zegarek. Za minutę mieli pojawić się tutaj wszyscy Śmierciożercy. Zdołał jedynie przekazać mu jedną z rad, które chciał powiedzieć mu w Pokoju Życzeń. Nikomu nie życzył żałoby po zmarłych rodzicach. Mimo, że często byli denerwujący i irytujący nie umiałby poradzić sobie w życiu bez nich.
Marlene doceniała te wszystkie drobne gesty, którymi obdarzał ją Ian. Na przykład, chłopak niezważając na zimno, oddał jej swoją kurtkę. Blondynka czuła się przy Ślizgonie kochana i doceniana. Wiedziała, że chłopak wną wierzy i będzie z nią na dobre i na złe. Marlene pisnęła cicho, kiedy poczuła na twarzy pierwsze krople deszczu, jednak przestała się nimi przejmować, gdy Ian wpił się w jej wargi. Oddała mu pocałunek z równą zawziętością i namiętnością zarzucając mu ręce na szyję i przysuwając się jak najbliżej Ślizgona. W tamtym momencie nikt i nic niemogło zniszczyć tej chwili nawet deszcz. - Kocham cię Ianie - wyszeptała gdy na sekundę oderwali się od siebie.
[ Pomyślałam, że można by było coś z tymi śmierciożercami wymyślić, bo faktycznie zbyt cukierkowo się robi :)]
Nie chciała się jeszcze z nim rozstawać, ale miał rację. Jak nic nabawiłaby się przeziębienia i po raz kolejny musiałabym leżeć w Skrzydle Szpitalnym, którego po swoim ostatnim pobycie miała serdecznie dosyć. Kiedy znaleźli się pod portretem Grubej Damy, Marlene wtuliła się w Iana nie chcąc wypuszczać go z objęć. Mimo wszystko jednak czuła się bardzo zmęczona. Dwie nieprzespane noce i morze wylanych łez zrobiły swoje. - Do zobaczenia jutro kochany. - Wyszeptała, muskając po raz ostatni jego usta, po czym zniknęła za portretem.
Marelene powoli zaczynała się przyzwyczajać do nowego planu dnia. Codziennie rano, wychodząc z pokoju wspólnego Gryfonów, spotykała pod portretem Iana, po czym razem – trzymając się za ręce szli na śniadanie. Niezmiennie siadali przy stole Ślizgonów, choć nie zmieniało to faktu, że czasami blondynka nie mogła jeść, widząc zawistne spojrzenia znajomych z domu swojego chłopaka. Gryfoni też nie byli lepsi. McKinnon czuła na sobie ich spojrzenia. Nie były to jednak spojrzenia pełne złości i żądzy mordu. Dziewczyna wiedziała, że przyjaciele się o nią martwią, ale Ian idealnie sprawdzał się w roli jej opiekuna. Czuła się przy nim bezpieczna. Kiedy Ślizgon podał jej list, Marlenka ucieszyła się, że nie mają przed sobą żadnych tajemnic. Marlene, wzięła od chłopaka list i zaczęła go czytać. Momentalnie zrozumiała dlaczego nastrój Iana tak szybko się zmienił. Blondynka ścisnęła dłoń Blake;a i spojrzała mu w oczy. Wiedziała, że jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji i zamierzała mu o nim powiedzieć. - Idę tam z tobą. - Oświadczyła głosem nieznoszącym sprzeciwu. Dla niej sprawa była załatwiona i miała nadzieję, że Ian nie będzie miał żadnych obiekcji.
Marlene przeraził wybuch złości Iana. Nie spodziewała się, że chłopak zareaguje aż tak emocjonalnie. Chciała być przy nim tam w lesie. Wesprzeć go jakoś. Jeśli zostanie w zamku, pochoruje się z niepokoju i tęsknoty. Bez Blake'a, Marlene ledwie mogła funkcjonować. Potrzebowała go jak powietrza, a on tymczasem kazał jej się nie ruszać z zamku. Nie miała zamiaru jednak się z nim kłócić. Już ona wymyśli coś, by być tam z nim jutrzejszego wieczora. Nie dbała o swoje bezpieczeństwo. Chciała by to Ianowi nic się nie stało. A jeśli miała przy tym spotkać paru śmierciożerców, proszę bardzo. Nawet z zamkniętymi oczami by tam poszła. Niemal jęknęła z bólu, kiedy chłopak złapał ją za ramiona, nic jednak nie powiedziała. Doskonale rozumiała stan, w którym aktualnie się znajdował. - No już dobrze – powiedziała zrezygnowana, przygryzając dolną wargę. - Zostanę w zamku. Obiecuję. -Dodała patrząc Ianowi w oczy. - A teraz usiądź i dokończ śniadanie. - Złapała chłopaka za rękę i pociągnęła go z powrotem na ławkę, po czym pocałowała go w policzek. Miała nadzieję, że Blake nie wyczytał z jej oczu tego, co naprawdę zamierzała zrobić.
Przez resztę dnia oraz cały kolejny dzień Marlene udawała przed Ianem, że wszystko jest w porządku. W głębi jej duszy toczyła się jednak walka na temat tego, czy powinna za nim iść czy nie. chciała sprawdzić czy będzie bezpieczny. Czy śmierciożercy go nie skrzywdzą. Jednak z drugiej strony za nic w świecie nie chciała stracić jego zaufania. Sama już nie wiedziała co ma robić,a zachowanie Blake'a także jej w tym nie pomagało. Chłopak, tak jak obiecał, nie odstępował jej niemal na krok, obdarzając ją niespotykaną dawką czułości. Nie żeby jej to przeszkadzało. Marlenka, odwzajemniła pocałunki chłopaka z jeszcze większą zachłannością niż zazwyczaj. Nie miała ochoty wypuszczać go z objęć, choćby na chwileczkę. Najchętniej zamknęłaby go w czterech ścianach swojego dormitorium i nie wysyłałaby go na spotkanie z tymi zwyrodnialcami. - Przecież ci obiecałam, że zostanę w zamku. - Wyszeptała, kiedy oderwali się od siebie. - Będę na ciebie czekała, więc możesz przyjść choćby w nocy. Też cię kocham Ianie. Najbardziej na świecie. - Dodała jeszcze po raz ostatni muskając jego wargi swoimi ustami.
Marlene, wróciła do swojego dormiotrium, by uśpić czujność chłopaka, a kiedy nadeszła odpowiednia pora, opuściła bezpieczną wieżę Gryffindoru i powoli przemierzała korytarze Hogwartu, uważając by nie natknąć się gdzieś na Iana.
Marlene szła za Ianem starając stąpać się jak najciszej. Wypatrywała w mroku zdradliwych gałązek i kamieni, o które mogłaby się potknąć. Jeszcze tego by brakowało żeby Blake dowiedział się, że nim poszła. Nie chciała by się na nią złościł za to, że złamała obietnicę. Wiedziała jednak, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. Miała jednak nadzieję, że uda jej się jakoś wszystko racjonalnie mu wyjaśnić. Przecież gdyby została w zamku, jak nic pochorowałaby się ze zmartwienia i rozpaczy. Musiała wiedzieć, że jest bezpieczny. Musiała zobaczyć na własne oczy, że śmierciożercy nie zrobią mu krzywdy. Bała się o Iana. Nie o siebie.
*** Kiedy spotkanie się zaczęło, Marlene schowała się za jednym z drzew modląc się w duchu, by żadna z obecnych na polanie osób nie usłyszała przyspieszonego bicia jej serca i głośnego oddechu. Wpatrywała się z troską w Iana, który stał tam samotnie. Bała się o niego. Wiedziała, że Voldemort jest zdolny do wszystkiego. Kiedy czarnoksiężnik zaczął torturować jej ukochanego, dziewczyna musiała zacisnąć wargi by nie zacząć krzyczeć. Jego cierpienie było jej cierpieniem, a jego ból był jej bólem. Czuła się źle widząc go leżącego tam na polanie i cierpiącego katusze. Kiedy wszyscy śmierciożercy teleportowali się z polany, blondynka podbiegła do leżącego na ziemi Blake'a. - Och Ianie, co oni ci zrobili? - Zapytała, po czym przytulając się do chłopaka zaczęła płakać. Marlene nie potrafiła zrozumieć jak można być tak okrutnym, by skatować niewinnego człowieka za to, że nie chciał wykonać jakiegoś zadania. - Chodź, pomogę ci wrócić do szkoły. - Powiedziała po chwili ciszy, ocierając z oczu łzy i starając się pomóc Ianowi podnieść się z ziemi.
Patrzyła na niego niedowierzającą temu, co mówił. Jak miała go tam zostawić. - Nie ruszę się stąd bez ciebie. - Powiedziała, patrząc mu w oczy. - Nie odejdę bez ciebie. Nie mogę... - Dodała jeszcze. Starała się być dla niego silna, ale strach ściskał jej serce. Czuła, że to jeszcze nie koniec. Patrzyła na Iana załzawionymi oczami. Nie mogła go tak zostawić. Nie tam. Nie, kiedy śmierciożercy mogli tam wrócić. I nagle, jakby przywołała ich myślami, zaczęli ponownie pojawiać się na polanie. Ich pojawienie obwieściła im seria cichych pyknięć. - No, no, no. Kogo my tu mamy. - Odezwała się jedna z postaci. - Dwa gołąbeczki. - Blake, nie mówiłeś, że masz dziewczynę. - Dodała druga, wpatrując się w Marlene zaciekawionym spojrzeniem. W końcu pojawił się ten, którego McKinnon obawiała się najbardziej. Nie miała jednak zamiaru po raz kolejny dać im skrzywdzić Iana. Podniosła się z klęczek, zasłaniając leżącego na ziemi chłopaka własnym ciałem. - Zostawcie go!- Krzyknęła, wpatrując się w znienawidzoną twarz Voldemorta. - Nie krzywdź go więcej. Zrób to ze mną, ale nie z nim. - Marlene, nikt nigdy ci nie powiedział, że miłość jest dla głupców? - Zapytał ją Czarny Pan. - Dobrze nie skrzywdzę go. - Powiedział, a blondynka poczuła ulgę. - Ty to zrobisz, inaczej zabiję i ciebie i jego. - Dodał jeszcze, a śmierciożercy zaczęli się śmiać. McKinnon z niedowierzaniem wpatrywała się w każdą twarz po kolei, jednak żadna nie wyrażała jakichkolwiek uczuć. Blondynka powoli wyciągnęła różdżkę i z bólem spojrzała na leżącego na ziemi Iana. - Wybacz mi. - Wyszeptała, szykując się do rzucenia na niego zaklęcia niewybaczalnego. Nie miała innego wyjścia. - Cruciatus - Wyszeptała, a z jej oczu popłynęły łzy, których nie zdołała powstrzymać.
[ Podoba mi się pomysł! Bardzo! Przyznaję, ja bym na to nie wpadła. Kto zaczyna? Mi jest obojętne! (przepraszam, że skomentowałam pod starą kartą - chwilowe zaćmienie mózgu, ale to normalne po 2 godzinach fizyki i chemi :D) ]
Marlene patrzyła na Iana z bólem. Nie mogła nic zrobić. Widziała jak na nią patrzył. Wiedziała, że po wszystkim ją znienawidzi. Gdyby tylko wiedział. Gdyby wiedział dlaczego to zrobiła. Musi mu to wytłumaczyć. Musi. Nie wiedziała jak długo jeszcze stała z uniesioną ku górze różdżką, wycelowaną w najważniejszą osobę na świecie. W tamtym momencie nienawidziła siebie tak bardzo, że gotowa była przypłacić życiem, byleby tylko Voldemort przestał krzywdzić Iana. Niewiele myśląc blondynka odrzuciła różdżkę w krzaki i padła na kolana przed Blake'm. Rozłożyła szeroko ręce, osłaniając chłopaka własnym ciałem. Wiedziała, że ryzykuje dla niego własne życie, ale nie dbała o to. W tamtym momencie jej życie nie było dla niej nic warte. - Nie! - Krzyknęła, wpatrując się w ich oprawcę. - Nie zrobię tego. Nie zrobię niczego, co mi każesz. Nie boję się ani ciebie, ani twoich śmierciożerców. Dla mnie jesteś nikim. Jesteś człowiekiem bez jakichkolwiek uczuć. Żal mi ciebie. - Spojrzała na niego hardo. Nie musiała długo czekać na gniew Voldemorta. Widziała w jego oczach wściekłość. Zobaczyła tylko koniec jego różdżki skierowany w jej stronę. Zamknęła oczy i czekała. Myślała o Ianie i o tym, że to nie on teraz cierpi. Dla niego mogłaby znieść wszystko. - Nigdy nie zrozumiesz miłości. Nie jesteś w stanie. Wiesz dlaczego, bo nie masz serca. - Wyszeptała. Odwróciła głowę i po raz ostatni spojrzała na Blake'a. - Kocham cię. - Po jej policzkach popłynęły łzy, a do jej uszu doszedł głos Voldemorta : Crucio! Później nie poczuła nic więcej prócz niewyobrażalnego bólu. Zaczęła krzyczeć.
Nigdy w życiu nie czuła silniejszego bólu. Podczas tortur stała się bardziej świadoma własnego ciała. Bolał ją każdy mięsień, każdy narząd, nawet te o których do dnia dzisiejszego nie miała zielonego pojęcia. Nagle przestała czuć cokolwiek. Nie wiedziała czy zemdlała, czy po prostu śmierciożercy skończyli się nad nią pastwić. Otworzyła powoli oczy i zobaczyła przed sobą Iana. To on osłonił ją przed kolejną dawką bólu, kosztem własnego cierpienia. Po jakimś czasie wszystko się skończyło. Zostali na polanie całkiem sami. Marlene, podniosła się i chwiejnym krokiem podeszła do Blake'a. Jednak to jego głosu oraz wyraz jego twarzy zbił ją z tropu. Bał się jej. Tylko nie bardzo wiedziała dlaczego. - Jak chcesz. - Powiedziała cicho, odwracając się na pięcie. - Zrobiłam to dla ciebie. Nie chciałam żebyś cierpiał, ale myśl sobie co chcesz. - Dodała, po czym wolnym krokiem wróciła do zamku.
Następnego dnia Marlene nie wychodziła z dormitorium. Nie poszła na śniadanie ani na żadne zajęcia. Nie była wstanie. Skutki zaklęcia niewybaczalnego zaczęła odczuwać późną nocną, kiedy zwinięta w kłębek płakała. Huncwoci i reszta jej przyjaciół przychodzili do niej co przerwę, lecz ten, którego tak bardzo potrzebowała nie pojawił się ani razu. Marlene nie widziała co się dzieje. Chciała pójść zobaczyć się z Ianem, ale była zbyt zmęczona i osłabiona by zrobić choć jeden krok.
Marlene bardzo dużo czasu spędziła rozmyślając o tym, co stało się w lesie. Nie mogła przejść po tym do porządku dziennego. Czuła się winna, że nie posłuchała Iana i poszła za nim. Może gdyby została w zamku nic by się nie stało, ale nie. Musiała zrobić wszystko po swojemu. Cholerna, głupia blond idiotka. Dziewczyna nie potrafiła pozbyć się poczucia winy, które zżerało ją od środka. Czuła, że między nią a Ianem wszystko już skończone. Właśnie przez nią. Przez nią i nikogo więcej. Z ciężkim sercem, Marlenka pogodziła się nawet z tym, że prawdopodobnie będzie musiała się rozstać z Blake'm. Nie miałaby mu tego za złe. W końcu to ona zawiodła, a nie on. Przez cały czas, tak bardzo bała się tego, że Ian ją zrani, a tymczasem to ona okazała się tą nieczułą i bezduszną osobą, która zniszczyła wszystko.
W końcu, pod koniec tygodnia Marlene postanowiła wrócić na zajęcia. Nie mogła się już dłużej ukrywać. Zaległości rosły w zastraszającym tempie i blondynka chciała w końcu zobaczyć Iana. Zobaczyć go i z nim porozmawiać. Na transmutacji, McKinnon usiadła z tyłu sali. Wpatrywała się w plecy siedzącego kilka ławek dalej Blake'a nie mając odwagi się do niego dosiąść. - Dziś będziecie pracować w parach. - Odezwała się profesor McGonagall, po czym zaczęła łączyć uczniów w pary. Ku przerażeniu Marlene, przydzieliła ją do Iana. Już miała wstać i dosiąść się do ukochanego, kiedy ten niespodziewanie wybiegł z sali. Blondynka, przeprosiła nauczycielkę i wybiegła za nim. Teraz albo nigdy. Musi z nim porozmawiać i to teraz zaraz. - Ianie!- Krzyknęła za nim. - Ianie, zatrzymaj się proszę. Możemy porozmawiać? - Zapytała go, mając nadzieję, że się zgodzi. Nie mogli tego odwlekać w nieskończoność.
[W sumie to punkty zaczepienia nasuwają mi się same, nie muszę nawet specjalnie szukać: 1) oboje są w Slytherinie. 2) oboje są w szóstej klasie, a co za tym idzie, we wspólnym dormitorium. 3) Ben był dość długo obrońcą w szkolnej drużynie quidditcha, a teraz jest nim Ian. 4) Ian przyjaźni się z Chantelle, podobnie jak Benjamin. Było ich więcej, ale gdzieś mi umknęły w tej chwili. Napisze jak sobie przypomnę. Ogólnie wyobrażam sobie zazdrość Benjamina o pozycję w drużynie Ślizgonów. Taką paraliżującą zazdrość, co nie pozwala na zbudowanie pozytywnych relacji, mimo iż wcześniej nie były najgorsze. Of kors kiedyś mój Bułgarek miał wszystko gdzieś, ale teraz powoli wraca do życia, więc chciałby pozycję odzyskać. Nie tak na gwałt, ale mimo wszystko xd Wątek mógłby oscylować w tych rejonach, moim zdaniem ;) Zaproponowałabym wątek z Karolem, bo mam nawet koncepcję, tym bardziej że Ian nienawidzi eks niedoszłego panny Montrose alias Jace'a Malofy'a, więc wątek byłby epicki, ale nie wiem czy jesteś chętna ;) ]
Postawa Iana raniła Marlene. Dziewczyna czuła jednak, że w pełni na nią zasłużyła. Nie chciała żeby cierpiał i żeby jej unikał. Jednak jeśli chciał się rozstać właśnie teraz, właśnie na tym opustoszałym, korytarzu, ona mu na to pozwoli. Nie będzie łez, żadnych wyrzutów, ani błagania o to by przemyślał wszystko jeszcze raz. To, co teraz między nimi się działo, było tylko i wyłącznie jej winą. To przez nią wszystko się posypało i dziewczyna miała zamiar ponieść wszelkie konsekwencje swojego zachowania. nie zbliżaj się do mnie - te trzy słowa najtrudniej było jej znieść. Blondynka przygryzła dolną wargę żeby nie zacząć krzyczeć z rozpaczy. To, co chciała mu powiedzieć będzie dla niej ciosem, jednak nie miała zamiaru przy nim płakać. Nie chciała żeby Ian cierpiał jeszcze bardziej. - Rozumiem co przeżywasz, a przynajmniej staram się zrozumieć. - Zaczęła cicho. Pragnęła podejść do niego, ale się powstrzymała. Nie chciała by uciekł. - Nie powinnam była iść wtedy za tobą do lasu, ale musiałam. Bałam się o ciebie, a zostając w zamku pochorowałabym się niepewności. Wiem, że mi nie wybaczysz i jestem gotowa ponieść wszelkie konsekwencje. - Mówiła i mówiła, czując jak pod powiekami zbierają się jej łzy. Powstrzymywała je jednak. Spojrzała Ianowi w oczy i przeraziło ją to, co w nich zobaczyła. - Przykro mi, że tak się stało. Nie chcę byś cierpiał z mojego powodu. Nie chcę byś musiał się ze mną widywać, bo tego wymaga bycie razem. - Głos drżał jej coraz bardziej. Przysunęła się do niego o jeden krok. Tak bardzo chciała go wtedy przytulić. - Kocham cię i zawsze będę cię kochać, ale przez to, co zrobiłam wiem teraz, że nie zasługuję na kogoś takiego jak ty. Zwracam ci wolność Ianie. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy. Żegnaj i przepraszam. - Odwróciła się do niego plecami, by nie dostrzegł łez, które niespodziewanie popłynęły jej po policzkach. Nie mogła ich zatrzymać. Nie mogła i nie chciała. To była jej kara i gotowa była ją znosić tak długo, jak długo będzie trzeba.
[ Tu masz mój podkład muzyczny : https://www.youtube.com/watch?v=oWnzBH1Ytew ]
W tamtym momencie cały jej świat się zawalił. Już nic nie miało być takie samo. Jego słowa i chłodna obojętność, kiedy je wypowiadał były dla niej jak nóż wbijany prosto w serce. Nie. Tysiące noży o zardzewiałych końcach. Wiedziała, że sobie na to zasłużyła, jednak bolało. Tak cholernie bolała. Odwróciła się na chwilę by spojrzeć na niego przez chwilę. Wpatrywała się w ukochaną twarz by nauczyć się jej na pamięć. W mgnieniu oka podjęła decyzję. Nie dbała o to jak Ian zareaguje. Potrzebowała tego, by przetrwać. Musiała to zrobić po raz ostatni. Doskoczyła do niego w trzech krokach i po raz ostatni pocałowała jego usta. - Wybacz- szepnęła. - Musiałam. Żegnaj. - Odwróciła się na pięcie i uciekła. Sama nie wiedziała jak wróciła do swojego dormitorium. Płynące wciąż łzy skutecznie zasłaniały jej widoczność. Jej serce krwawiło. Wyrywało się do Iana. Nie mogła już nic zmienić. Podjęła decyzję i on też ją podjął. Leżała na łóżku i umierała z miłości. Nie mogła oddychać, nie mogła złapać tchu. Każde wspomnienie Iana bolało, lecz mimo to katowała się nimi. Nie chciała zapomnieć tego, co jej się przytrafiło. To przy nim była szczęśliwa, dla niego żyła. Mimo częstego zmieniania obiektów swoich uczuć, Marlene wiedziała, że Ian był tym jedynym. Jej bratnią duszą. Połówką tego samego jabłka. Jej przyszłością i nadzieją. Czuła się tak, jakby bajka się skończyła. Była satelitą uparcie krążącą po orbicie planety, która w niewyjaśnionych okolicznościach wybuchła. Bez Iana była nikim. I tak miało już chyba pozostać.
Marlenka nie sądziła, że będzie potrzebowała aż tyle czasu, by uporać się ze stratą Iana. Była jak robot. Nie robiła nic ponad minimum. Jadła, spała, chodziła na zajęcia. I tak dzień w dzień, przez kilka ostatnich tygodni. Przyjaciele martwili się o nią, lecz ona nic sobie z tego nie robiła. Odzywała się tylko wtedy, kiedy była o coś pytana. Nawet nauczycie prześlizgiwali po niej wzrokiem w klasie, jakby jej tam nie było. Mogła chociaż spokojnie myśleć o Ianie.
Pewnego dnia James dał jej pergamin, na którym znalazła się data kolejnej nielegalnej imprezy. Marlene nie chciała na nią iść, jednak coś kazało jej się tam pojawić. Pomijając fakt, że Huncowoci kazali jej się ogarnąć i dobrowolnie tam iść albo mieli zaciągnąć ją tam siłą.
Dwa dni później, Marlene wystrojona w zieloną sukienkę podkreślającą kolor jej oczy i z delikatnym makijażem weszła do Pokoju Życzeń. Rozejrzała się po pomieszczeniu i pierwszą osobą, którą tam zobaczyła był Ian. Nie widziała go już od tak dawna, lecz mimo to jej serce zabiło mocniej. Musiała przyznać w duchu, że jej wyobraźnia zawodziła ją za każdym razem, gdy przywoływała jego twarz w pamięci. Uśmiechnęła się do niego niepewnie, po czym wzięła ze stolika jedną ze szklanek napełnioną do czysta Ognistą Whiskey i wypiła ją w mgnieniu oka. Jej plan na imprezę : Upić się do nieprzytomności i choć przez chwilę nie myśleć o Ianie.
Chciała do niego podejść i coś powiedzieć, jednak się bała. Przerażała ją możliwość kolejnej rozmowy z nim. Bała się też jego reakcji. Przez większą część imprezy, blondynka piła do oporu i tańczyła z obecnymi na zabawie Huncwotami. Pragnęła nie myśleć o Ianie, lecz od czasu do czasu jej wzrok samowolnie kierował się w jego stronę. Rzadko, bo rzadko, ale i on patrzył na nią. Marlene speszona jego spojrzeniem, rumieniła się za każdym razem i odwracała wzrok. W końcu po paru godzinach imprezy i niezliczonej ilości wypitego alkoholu Gryfonka znalazła odwagę by podejść do Blake'a. Dotarcie do miejsca, w którym stał zajęło jej sporo czasu, bo alkohol zrobił swoje. - Zatańczysz? - Zapytała go niepewnie, wyciągając w jego stronę drżącą dłoń. Pech chciał, że akurat teraz dj puścił jakiś wolny kawałek. Marlene spięła się cała i czekała na odmowę Iana, którą za pewne przypłaci kolejnymi dniami płaczu.
[Benowi by się nie chciało brudzić rączek jakimś wybitnym uprzykrzaniem życia, ale myślę że przypadkowe popchnięcie Ian'a w ramię, a tym samym wytrącenie mu z rąk wszystkie książek z okrzykiem: Oh, najmocniej przepraszam, nie zauważyłem cię (czytaj: dla mnie nie istniejesz)!" byłoby jak najbardziej w jego stylu. Co do wątku z Karolem, to wszystko Ci jutro napiszę, jak ja to widzę, bo dzisiaj już padam na twarz :) ]
Kiedy czekała na to, co zrobi Ian jest serce biło tak szybko i głośno, że myślała, że wszyscy zebrani je słyszeli. Głupie, uparte serce. Rwało się do Iana, jakby był jedyną rzeczą na świecie, która pozwalała mu bić. Gdy zabrał ją na parkiet na powrót poczuła się szczęśliwa. Marlene zarzuciła Ianowi ręce na szyje i przysunęła się jak najbliżej niego. Taką przyjemność mogła przypłacić potem tysiącem nieprzespanych nocy. Teraz liczył się tylko on. Ona i on. I ich taniec. Gryfonka widziała zawistne spojrzenia innych dziewczyn, które pytały jakim cudem oni znów ze sobą tańczyli. Jednak nie one ją obchodziły. Liczyło się tylko to, że Ian trzymał ją w ramionach i z nią tańczył. Między ich ciałami nie było nawet milimetra wolnej przestrzeni. Już Marlene o to zadbała. W tamtej chwili blondynka nie myślała zupełnie o niczym. Rozkoszowała się tak dobrze sobie znanym zapachem Iana. Ciepłem jego dotyku i delikatnością oddechu. Marzyła tylko o tym, by ta noc nigdy się nie skończyła. Nadal go kochała, choć myślała, że z biegiem czasu uczucie przeminie. Na próżno. Te kilka tygodni rozłąki tylko je spotęgowało. W końcu, Marlene, zadziałała pod wpływem impulsu. A może alkohol zrobił swoje. Wpiła się w wargi Iana z dawno skrywaną namiętnością. Wtuliła się w niego i mocniej przycisnęła do siebie żeby tylko jej nie uciekł. W jej pocałunku były ukryte wszystkie jej emocje. Miłość. Tęsknota. Niewyobrażalny smutek. Rozpacz. Czułość. Chciała mu pokazać, jak bardzo żałuje. I jak bardzo go pragnie. Kiedy po dłuższej chwili oderwali się od siebie, Marlene spojrzała Ianowi w oczy. Jej spojrzenie mówiło : Chodźmy stąd. Chodźmy tam, gdzie nikt nas nie znajdzie.
Jej ciało raz po raz przeszywał przyjemny prąd. Ian znów był jej. Po raz kolejny czuła jego dotyk. Jego usta. Ciepło jego pocałunków. Zadrżała, lecz nie z zimna czy strachu,a przyjemności. Nie obchodziło jej to, że wszyscy na nich patrzyli. Liczył się tylko Ian. I to, co się międzycnimi działo. Kiedy zabrał ją z iprezy, tego właśnie chciała. Szła zq nim, nie odzywając się nawet słowem. Nie chciała psuć tej chwili. Gdy znaleźli się w jego dormitorium nie było czasu na niepotrzebne słowa. Marlene opadła z wdziękiem na łóżko patrząc na Iana. Kiedy w nią wszedł krzyknęła cicho. Nie dbała o to, że ktoś mógłby ich usłyszeć. Liczyło się tylko to, co działo się miedzy nimi. Marlene złapała chłopaka za koszulę i przyciągnęła do siebie. Wpiła się w jego wargi, całując go z zachłannością. Jęczała przez cały czas, kiedy Ian wykonywał kolejne pchnięcia. Złapała wspólny rytm i zaczęła poruszać się w tym samym tempie. Byli jednością. Jednym ciałem i jedną duszą. Czuła, że spełnienie jest blisko. Oderwała się na chwilę od ust Iana i spojrzała mu w oczy. Jej dłonie błądziły po jego plecach, aż w końcu ciało wygięło się w łuk. - Ianie - krzyknęła, kiedy moment największej rozkoszy nadszedł. Jej serce pędziło do przodu, jakby miał to być ostatni dzień jej życia. Przyciągnęła go do siebie, pozwalając by opadł na nią całym ciężarem ciała. Wtuliła się w chłopaka, nie chcąc by odsuwał się od niej ani na chwilę. Marzyła o tym, by tamta chwila trwała wiecznie. By nie musiała wracać do szarej, smutnej rzeczywistości.
Marlene, po tym co właśnie między nimi zaszło wiedziała, że oboje pasują do siebie idealnie. Byli dla siebie stworzeni. Byli sobie przeznaczeni. I nikt, a także nic nie mogło tego zniszczyć.
Kiedy skończyli, blondynka wtuliła się w chłopaka. Nie chciała i nie zamierzała zostawiać go samego. Nie mogła tego zrobić. Za bardzo go kochała. Wiedziała, że rano, kiedy oboje będą trzeźwi wrócą wyrzuty sumienia i znów będą musieli się rozstać. W tamtej chwili nie dbała o to jednak. Ważne było to, że teraz byli razem. Że czuła jego dotyk i jego ciepło. Kochała go. Nadal tak cholernie go kochała potrzebowała. Przy nim czuła jakby te kilka tygodni spędzonych samotnie było tylko złym snem, z którego obudzi się następnego ranka. Wiedziała jednak, że będą musieli porozmawiać o tym, co stało się rano. Jednak nie teraz. Nie po tym, kiedy między nimi znów było dobrze. Może wrócą do tego rano. Słyszała to, co powiedział i jej serce zabiło mocniej. Jednak żadnym gestem nie zdradziła się tym, że słyszała. Potrzebował jej. Naprawdę jej potrzebował. Kiedy usłyszała miarowy oddech Iana, otworzyła oczy i spojrzała na jego uśpioną twarz. Sen pozwolił mu się rozluźnić. A może to jej obecność działała na niego tak kojąco. - Kocham cię Ianie – wyszeptała i pocałowała go w usta, tak delikatnie żeby go nie obudzić.- Kocham i nigdy nie opuszczę. Obiecuję. Położyła głowę na jego klatce piersiowej i zasnęła.
Od bardzo dawna Marlene nie spała tak dobrze jak tej nocy. Ostatnie tygodnie były dla niej ciężkie. Nie mogła spać, płacząc w poduszkę i z każdym dniem coraz bardziej tęskniąc za Ianem. Kiedy się obudziła pierwszym, co dostrzegła po otworzeniu oczu była twarz Blake'a. Jej serce zabiło mocniej. Został z nią i nie uciekł od niej. Kiedy zadał jej pytanie poczuła, że atmosfera panująca w pokoju zaczyna spadać. Czuła krążące między nimi niedokończone sprawy. Wiedziała, że musi mu powiedzieć wszystko, by mogli pójść dalej. Bez względu na to, jak to dalej miałoby wyglądać. - Ianie – zaczęła siadając po turecku przed Ślizgonem i patrząc mu prosto w oczy. - Poszłam wtedy za tobą do tego lasu, bo się bałam o ciebie. Nie przeżyłabym gdyby coś ci się stało. W zamku nie dałabym rady siedzieć i czekać na ciebie. - Głos jej drżał z tak długo skrywanych emocji. - Tam w lesie, widziałam wszystko. Widziałam jak cię torturowali. Nie wiesz nawet jaki ból sprawiało mi patrzenie na to wszystko. -Dodała jeszcze. Marlene wpatrywała się w ukochaną twarz szukając oznak zrozumienia, jednak niczego się w niej nie dopatrzyła. Westchnęła cicho i przeszła do dalszej części opowieści. - Po tym jak pojawili się po raz drugi na polanie, kiedy myślisz, że cię torturowałam... To wcale nie było tak. - Mówiła tak szybko, że niemal połykała całe wyrazy. Wspomnienie tamtej chwili sprawiło, że zadrżała. - Voldemort kazał mi rzucić na ciebie zaklęcie cruciatus. Gdybym tego nie zrobiła, zabiłby cię. - Zaczęła płakać. - Nie mogłam na to pozwolić. Nie mogłam. Nie chciałam by cię skrzywdził dlatego później zasłoniłam cię własnym ciałem. - Ukryła twarz w dłoniach. Czuła się podle. - Nawet nie wiesz jak bardzo się nienawidzę za to co ci zrobiłam. Mogłam dać im mnie zabić, bo nie mogę patrzeć na to jak ty na mnie spoglądasz. Wiem, że mnie nienawidzisz. Mogę cię tylko przepraszać za to, co zrobiłam. - Kiedy skończyła, wybuchnęła niekontrolowanym płaczem. Jednak nie liczyła na pocieszenie. To była jej kara.
Kiedy powiedziała Ianowi prawdę poczuła się tak, jakby zrzuciła z siebie niewyobrażalny ciężar. Ulżyło jej. Wiedziała też, że Blake lepiej ją zrozumie, kiedy wyjaśniła mu dokładnie co wydarzyło się tamtego dnia. Gdy chłopak ją przytulił, sama wtuliła się w niego jak mała małpka. Czuła się pewniej gdy trzymał ją w objęciach i miała nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie między nimi dobrze. Marzyła o tym i pragnęła tego całym sercem. - Nie masz mnie za co przepraszać. To ja powinnam się teraz przed tobą płaszczyć i błagać o wybaczenie. - Powiedziała cicho, spoglądając Ianowi w oczy. Kiedy usłyszała jego kolejne słowa jej serce się zatrzymało. a czego się spodziewałaś, idiotko? - zapytała samą siebie - Myślałaś, że od tak do siebie wrócicie? Marlene, delikatnie wyswobodziła się z objęć Blake'a i podniosła się z łóżka. - Wiem, że nie możemy być razem i rozumiem dlaczego. Może kiedyś mi wybaczysz. - Wyszeptała powstrzymując łzy. - Nie stracisz ze mną kontaktu i zawsze możesz na mnie liczyć. O każdej porze dnia i nocy. - Podeszła do niego po raz ostatni i pogładziła go po policzku. - Kocham cię Ianie i zawsze będę. - Dodała jeszcze, po czym musnęła jego wargi. - Chyba lepiej już pójdę. - Skierowała się w stronę drzwi i złapała za klamkę modląc się w duchu by jej nie zatrzymywał. W tej chwili marzyła o tym, by móc się spokojnie wypłakać, a potem zacząć się cieszyć, że nie wszystko jeszcze stracone.
Marlene z niezwykłym jak na siebie spokojem przyjmowała rozstanie z Ianem. Już nie płakała, choć czasami lubiła ukryć się gdzieś w ciemnym kącie i wspominać te lepsze czasy. Wiedziała jednak, że nie mogła naciskać na chłopaka. Musiała dać mu czas i przestrzeń. A także możliwość do tego, by mógł spokojnie poukładać swoje sprawy.
Kiedy widywała go na korytarzach uśmiechała się do niego, ale nigdy nie podchodziła by porozmawiać. Nie chciała mu się narzucać ze swoją obecnością. Sam musiał to zrobić. Kiedy przyjdzie pora to Ian do niej przyjdzie, a ona wtedy powita go z otwartymi ramionami. Wiedziała, że jeśli będzie trzeba będzie czekała na niego tak długo jak tylko to będzie konieczne. Za bardzo go kochała żeby z niego rezygnować. Nie chciała się poddawać. Będzie na niego czekała choćby i dziesięć lat. A nawet sto, jeśli będzie trzeba.
Nie chciała by cierpiał. Chciała go chronić i sprawić, by był przy niej szczęśliwy. Tęskniła za nim każdego dnia i każdej nocy. Potrzebowała jego ciepła, bliskości i głosu. Jednak obiecała sobie, że nie będzie mu się narzucać. Pewnego jednak dnia postanowiła mu coś dać. A żeby to zrobić musiała do niego podejść. Poczekała do końca śniadania po czym z nieśmiałym uśmiechem podeszła do Iana. - To dla ciebie. Coś na osłodę. - Powiedziała, wręczając mu mały pakunek, w którym znajdowały się kociołkowe pieguski. - Do zobaczenia. - Pocałowała go w policzek i odeszła w swoją stronę.
Marlene była z siebie zadowolona. Nie zrobiła niczego, co mogłoby zniechęcić do niej Iana. Dała mu po prostu prezent, by wiedział, że o nim myśli. Przez cały czas jej myśli krążyły wokół Ślizgona, który tak zawładnął jej życiem. Marzyła o tym, by w końcu wszystko było między nimi dobrze. Musiała jednak uzbroić się w cierpliwość.
W ciągu kilku kolejnych dni do listy problemów Marlenki doszedł jeszcze jeden. I to taki, którego spodziewała się najmniej. Mianowicie, jeszcze zanim była z Ianem chciała go do siebie przekonać. W tym celu dała Jackowi Bizarre kociołkowe pieguski nasączone eliksirem miłosnym, który James ukradł dla niej profesorowi Slughornowi. Niestety dziewczyna niefortunnie wybrała swego doręczyciela, bo ten głupek sam zjadł słodycze. A teraz latał za nią jak pomyleniec wyznając jej miłość na każdym kroku. Gryfonka modliła się, by Ian nigdy nie zobaczył ich razem. Musiałaby mu się wtedy nieźle tłumaczyć.
Marlene zastanawiała się, kiedy znów będzie mogła zobaczyć Blake'a. Tęskniła za nim coraz bardziej, a sporadyczne spotkania na korytarzach przestały jej wystarczać. Miała nadzieję, że już wkrótce wszystko się zmieni.
Marlene myślała, że spotka Iana na kolacji w wielkiej sali. Chciała z nim porozmawiać. Usłyszeć jego głos. Niestety nie było go tam. Posmutniała, ale postanowiła, że nie odpuści. Musi go dziś znaleźć. Sprawdziła jego dormitorium i szkolne błonia. Nigdzie go nie było. Zaczęła się o niego martwić, aż podsłuchała rozmowę dwóch Ślizgonów, którzy mówili o jej ukochanym i jakimś liście, z którym biegł gdzieś przed siebie.
W końcu Marlene postanowiła sprawdzić wieżę Astronomiczną. Miejsce gdzie sama kiedyś przesiadywała by pomyśleć. Pobiegła korytarzem, popychając wszystkich napotkanych uczniów. Chciała w końcu zobaczyć Iana. Upewnić się, że jest bezpieczny.
Kiedy weszła już na samą górę zobaczyła jego samotną postać. Coś musiało się stać. Widziała jak trzęsą się mu ramiona. Musiał płakać. Podeszła do niego i klęknęła naprzeciwko chłopaka. Delikatnie złapała go za ręce odsłaniając jego twarz. Gdy zobaczyła załzawione oczy, domyśliła się, że stało się coś złego. - Och Ianie – wyszeptała, przytulając go do siebie z całej siły. Nie dbała o to, że mógłby ją odepchnąć. Musiała go objąć i wesprzeć. Potrzebował tego. - Co się stało kochany? - Zapytała jeszcze, choć nie oczekiwała od niego odpowiedzi. Nie tak szybko.
Marlene patrzyła na zrozpaczonego Iana, a jej serce pękało z bólu. Nie wiedziała co ma zrobić. Tuliła go do siebie nawet na moment nie wypuszczając go z objęć. Kiedy pokazał jej list, przeczytała go z uwagą. Z każdą linijką napływało zrozumienie, a serce zalewała nowa fala cierpienia. Nie znała pani Blake, ale po reakcji Iana widziała, że kobieta była dla niego bardzo ważna. - Och Ianie. Tak mi przykro. - Wyszeptała zalewając się łzami. - Tak mi przykro kochany. Mogę coś dla ciebie zrobić? - Zapytała, choć sama nie wiedziała czy byłaby mu w stanie pomóc. Nie miała jednak zamiaru zostawiać go samego. Nie w takim stanie. Jego ból był jej bólem, a jego cierpienie było jej cierpieniem. W tamtym momencie nienawidziła śmierciożerców z całego serca. Chciała ich zranić tak, jak oni zranili jej Iana. Zadawać im niewyobrażalny ból, choć wiedziała, że w starciu z nimi nie miałaby żadnych szans. - Jeśli chcesz pojadę tam z tobą. Nie zostawię cię samego. - Powiedziała cicho. - Ianie spójrz na mnie- Poprosiła, a gdy tego nie zrobił, ujęła go pod brodę i zmusiła do spojrzenia sobie w oczy. - Nigdy cię nie zostawię. Kocham cię i zrobię dla ciebie wszystko. Wiem, że między nami nie jest tak jak kiedyś, ale nie jesteś sam. Masz mnie. - Dokończyła swoją wypowiedź delikatnym uśmiechem, po czym równie delikatnie pocałowała go w policzek. - Weź ze mnie wszystko albo nic.
Marlene nie miała zielonego pojęcia co ma mu powiedzieć. Albo co zrobić, by choć trochę go pocieszyć. W jej głowie nie było żadnych słów, które nadawałby się na właśnie tę okazję. Siedziała więc cicho tuląc Iana do siebie i zastanawiając si jak okrutnymi ludźmi muszą być śmierciożercy, skoro tak go ranili. Kiedy podszedł do barierki jeszcze prze chwilę siedziała na swoim miejscu. W końcu podniosła się i powoli podeszła do chłopaka. Objęła go w pasie. - Ianie – zaczęła cicho, tuląc się do jego pleców. - Nie wiem dlaczego cię to spotyka, ale możesz być pewien, że pewnego dnia śmierciożercy pożałują tego co ci zrobili. -Dodała, ściskając go z całej siły. W końcu mając dość mówienia do pleców chłopaka, puściła go i wcisnęła się między niego a barierkę. Spojrzała mu w oczy. - Nie jesteś sam. Masz mnie. Pamiętaj o tym. - Mówiła i mówią, chcąc pokazać mu, że na nią zawsze może liczyć. - Nigdy cię nie opuszczę. Zawsze będę przy tobie, kiedy tylko będziesz tego potrzebował. Nawet jeśli już nigdy mamy nie być razem . - Dodała, a serce ścisnęło się jej z żalu. - Udowodnię ci to – wyszeptała, po czym zarzuciła mu ręce na szyję i wpiła się w jego wargi. W tamtym momencie nic już jej nie interesowało. Nie przeszkadzał jej coraz silniej wiejący wiatr. Mokre łzy na jej i jego twarzy. Był tylko on. On i ona. Ich pocałunek.
Marlene krajało się serce, gdy widziała ukochanego w takim stanie. Całowała go z równą zachłannością, co on ją. Dawała mu całą swoją miłość. Najmniejszą odrobinę czułości, którą przechowywała dla niego w swoim szesnastoletnim serduszku. - Jesteś moim życiem, kochany. Jak mogłabym cię zostawić? - Wyszeptała, przytulając chłopaka jak najmocniej. - Jest mi naprawdę bardzo przykro z powodu tego, co dzieje się w twoim życiu. Chciałabym ci pomóc, ale nie wiem jak. - Głos jej się załamał. - Tak bardzo chciałabym ci pomóc. Nie chcę byś był smutny, chcę twojego szczęścia. Najchętniej zabiłabym każdego śmierciożerę, który stanął na twojej drodze i zniszczył twoją rodzinę. - W jej głosie dało słyszeć się gniew. Wtuliła się w niego z całych sił. Chciała być jak najbliżej niego. Pokazać mu całą swoją miłość i gestami dać mu do zrozumienia, że jeśli o nią chodziło to nigdy go nie zostawi i nie skrzywdzi. - Kocham cię Ianie i zrobiłabym dla ciebie naprawdę wszystko. Powiedz tylko słowo. - Wyszeptała.
- Zawsze będę o każdej porze dnia i noce. - Wyszeptała cicho, muskając delikatnie jego policzek. - Nigdy w to nie wątp Ianie. Odsunęła się od niego pozwalając mu odejść. Wprawdzie chciała pobyć z nim jeszcze trochę, ale widząc w jakim jest stanie nie odezwała się ani słówkiem. Potrzebował samotności. Patrzyła ze smutkiem, jak kieruje się do wyjścia. Nie zatrzymywała go jednak. - Oczywiście, że cię odprowadzę. Pożegnam się z tobą i będę czekać na twój powrót. Obiecuję. - Wyszeptała podchodząc do Iana. Złapała chłopaka za rękę i musnęła jego policzek. - Do zobaczenia kochany. - Puściła rękę chłopaka i powoli zeszła z wieży. W głowie miała mętlik. Ian nadal ją kochał. Równie mocno jak ona jego. Może kiedy wróci z pogrzebu wrócą do siebie? Nie robiła sobie jednak nadziei.
Następnego dnia rano, tuż przed śniadaniem, Marlenka czekała na Iana przed drzwiami wyjściowymi. Musiała się pożegnać. Nie mogła się z nim rozstać bez spojrzenia mu w oczy, delikatnego pocałunku i kilku czułych słów. Chciała by wiedział, że kiedy wróci ona nadal będzie na niego czekała.
Obojętność Iana zbiła ją z tropu. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zaczerwienione oczy były dowodem na to, że chłopak nie przespał ani minuty z ostatniej nocy. Zrobił jej się go żal. - Witaj Ianie – przywitała się ze Ślizgonem podchodząc do niego najbliżej jak się dało. Spojrzała mu w oczy, zastanawiając się, co powiedzieć. Nie mogła znaleźć słów, które pasowałyby do tej chwili. Zamiast tego Marlene pocałowała chłopaka w usta najczulej jak tylko potrafiła. - Uważaj na siebie- wyszeptała, odsuwając się od niego na kilka milimetrów. - I wróć do mnie. - Dodała jeszcze. Musnęła czule jego wargi. Raz. Drugi. Trzeci aż w końcu wypuściła go z objęć. Musiała w końcu dać mu wyjść z zamku. - Kocham cię Blake- powiedziała, uśmiechając się do niego delikatnie. Oczy jej się zaszkliły. Nienawidziła się z nim rozstawać. - Lepiej już pójdę. Zobaczymy się jak wrócisz. - dodała cichutko, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę Wielkiej Sali. I dopiero gdy, Ian zniknął z jej pola widzenia, rozpłakała się na dobre.
Marlene zostałaby z Ianem o wiele dłużej gdyby tylko nie zaczęła płakać. Nie chciała by widział jej łzy. Nie teraz, kiedy sam cierpiał. W Wielkiej Sali ludzie patrzyli na nią jak na idiotkę, jednak ona nic sobie z tego nie robiła. Rozstanie z Ianem ją bolało. Ni chciała by wyjeżdżał, ale wiedziała, że musi.
Od ich ostatniego spotkania minął już prawie tydzień. Marlene myślała, że Blake wróci zaraz po pogrzebie, ale tak się nie stało. Do tęsknoty, która cały czas towarzyszyła blondynce, doszły nowe problemy. McKinnon nigdzie nie mogła znaleźć Slughorna, który zrobiłby antidotum dla Jacka, a tym samym dziewczyna musiała znosić jego niechciane zaloty. Unikała go jak ognia, ale jakimś dziwnym trafem chłopak zawsze pojawiał się tam, gdzie akurat była.
Wieczorem, gdy leżała już w swoim łóżku, postanowiła wysłać list do Iana. Kochany Ianie, nie ma Cię dopiero tydzień, a ja czuję jakbyśmy nie widzieli się o wiele dłużej. Tęsknię za Tobą każdego dnia i nocy. Nie mogę się doczekać, kiedy znów będę mogła się do Ciebie przytulić. Brakuje mi Ciebie. Wiem, że nie jesteśmy razem, ale nadal Cię kocham i chciałabym by znów było między nami dobrze. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Kocham i tęsknię, Twoja Marlene Blondynka raz za razem czytała to, co napisała. Nie potrafiła znaleźć słów, którymi mogłaby opisać to, co czuje. Jej list był jakiś taki suchy i pozbawiony uczuć. W niektórych miejscach zdobiły go mokre plamy, które pozostawiły tam po sobie łzy. Zwinęła list w rulonik i przyczepiła do nóżki sowy, którą pożyczyła od koleżanki. Otworzyła okno i wypuściła ptaka w noc. Miała nadzieję, że jak najszybciej dotrze do Iana.
Naprawdę zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Czyż to nie miłe, że ktoś wierzy w to tak mocno? I że w ogóle ktoś o tym pomyślał. Jednak Chan miała wrażenie, że Ian nie zdawał sobie sprawy z tego, co mówi. Ona zabiła. Pozbawiła życia własnej siostry. Nikt nigdy nie powinien decydować o losie drugiego człowieka, a już szczególnie o długości życia. Co trzeba by było zrobić, żeby się uśmiechnęła? Chan sama nie miała pojęcia. Nigdy się też nad tym nie zastanawiała, po prostu żyła sobie w tym obojętnym i samotnym świecie. Do tej pory jedynie Evan był czynnikiem, dzięki któremu się uśmiechnęła. Jednak wtedy kompletnie nad sobą nie panowała, a jej myśli wtedy kompletnie odleciały. Westchnęła podsumowując swoje marne życie. Każdy kolejny dzień wyglądał tak samo. Nic specjalnego. Tak bardzo puste i nijakie. Ian podszedł do niej i objął ją ramieniem. Wtedy zauważyła, że jego oczy nabrały trochę światła. Te małe iskierki jego dawnej radości powoli tliły się, próbując rozbłysnąć na nowo. Takie rzeczy najbardziej cieszyły Chan. Czyjeś szczęście lub czyjeś powodzenie. Zazwyczaj nie patrzyła na siebie, chcąc nieść pomoc innym. Teraz jednak wszystkie te rzeczy ukrywała w sercu, by nigdy nie wydobyły się na wierzch. Na jej twarz, która wygięła się w geście uśmiechu. - Już jest lepiej, widzę - powiedział wskakując palcem na jego oczy - wiedz, że się z tego powodu cieszę, nawet jeżeli zbytnio tego nie okazuję.
List od Iana przyszedł następnego dnia rano wraz z sowią pocztą. Marlenka odwiązywała właśnie kawałek pergaminu od nóżki sowy, kiedy obok niej usiadł Jack. Miała już go serdecznie dosyć. Jego i tego jego końskich zalotów. Chciała tylko Iana. Tylko on był jej potrzebny do szczęścia. Rozwinęła pospiesznie papier i zaczęła czytać. Z każdą linijką, którą miała już za sobą, jej mina zaczynała rzednąć, a łzy napływać do oczu. -Nie, nie, nie. Tylko nie to. - Zaczęła mówić sama do siebie, zwracając uwagę połowy Gryfonów siedzących z nią przy śniadaniu. Wyciągnęła z torby pióro i kawałek pergaminu, po czym zaczęła skrobać odpowiedź dla Iana.
Kochany mój, Nawet nie wiesz, jak ucieszył mnie Twój list. Niestety jego treść sprawiła, że płaczę. Tęsknię za Tobą tak mocno, że nie potrafię tego opisać. Chciałabym Cię znów zobaczyć. Pocałować i przytulić. Mam nadzieję, że wrócisz do mnie jak najszybciej. Twoja Marlene
P.S. Zaopiekuj się moim sercem. Zostawiłam je przy Tobie.
Zwinęła swój liścik w rulonik i przyczepiła do nóżki sowy, która nadal stała na stole. Miała nadzieję, że następnym razem dostanie lepsze wieści.
[ Ja tam lubię jak się rozpisujesz :D Tylko ja coś ostatnio chyba nie w formie, bo moje odpisy są raz dłuższe raz krótsze :/]
Marlene tęskniła za Ianem. Z każdą godziną, minutą i sekundą jej tęsknota pogłębiała się, a ona zupełnie nie wiedziała, co ma robić. Dni spędzała w bibliotece, czytając książki i uciekając przed natrętnym Jackiem, który z każdym dniem robiła się coraz bardziej nachalny. Blondynka nie miała zielonego pojęcia, jak naprawić tą sytuację z Bizarre. Nie chciała przysparzać Ianowi kolejnych problemów, gdy wróci już do Hogwartu. Nie chciała by dowiedział się o tym, że chciała go w sobie rozkochać za pomocą eliksiru miłosnego.
Tej nocy, McKinnon obudziło ciche skrobanie w szybę jej okna w dormitorium. Dziewczyna podeszła do niego na palcach nie chcąc by jej koleżanki się obudzi i wpuściła sowę do środka. Kiedy odczepiła z jej nóżki list, sowa wyleciała z pokoju, jakby bojąc się, że po raz kolejny zostanie wysłana w drogę powrotną do Blake'a.
Marlene, pospiesznie rozwinęła rulonik i przeczytała list. Z każdym zdaniem jej niepokój o Iana pogłębiał się. Z jednej strony zgadzała się z opiekunami chłopaka, że może dobrze by było gdyby został tam gdzie jest, bo jeśli coś by mu się stało nie wybaczyłaby sobie. Z drugiej strony, Gryfonka pragnęła mieć ukochanego znów przy sobie. Móc trzymać go w ramionach i już nigdy z nich nie wypuszczać.
Pospiesznie wyciągnęła z torby kawałek pergaminu i pióro.
Ianie, zrób co się da byś mógł do mnie wrócić. Tęsknię za Tobą bardziej niż sama się do tego przyznaję. Chciałabym mieć Cię już z powrotem przy sobie. Uważaj na siebie kochany, Marlene
Dziewczyna, wysłała list następnego dnia rano. Użyła do tego celu jednej z hogwarckich sów. Długo stała w oknie sowiarni, patrząc jak wybrany przez nią Puchacz powoli znika za horyzontem.
Odwróciła się na pięcie i wróciła do rzeczywistości i problemów, które tego dnia znów musiała rozwiązać.
Marlene z niecierpliwością czekała na odpowiedź od Iana. Miała nadzieję, że chłopak nie zrobi niczego głupiego tylko po to, by móc do niej wrócić. Chciała żeby był bezpieczny. Bezpieczny z nią, a nie tam wśród ludzi, dla których pewnie nic nie znaczył. Marlene wiedziała, że może zaopiekować się Ianem. Potrafiła i chciała go chronić. Chłopak był wszystkim co miała. Nie mogłaby się pogodzić z jego stratą. Uczucie do niego, nasilało się z każdym dnie, a rozłąka powodowała tylko jej smutek i tęsknotę, której w żaden sposób nie mogła zastąpić.
Kiedy w końcu dostała list od Iana uśmiech pojawił się na jej twarzy, chociaż sposób w jaki Blake miał zamiar do niej wrócić nie do końca jej się podobał. Nie chciała, by zrobił sobie krzywdę wymykając się do niej.
Ianie, wróć do mnie, ale proszę Cię nie rób żadnych głupot. Poczekam na Ciebie ile będzie trzeba, ale wróć bezpiecznie. Bez żadnych głupich numerów. Pamiętaj. Kocham Cię, Marlene
Blondynka zwinęła list w rulonik i przyczepiła go nóżki sowy, po czym wysłała ją do ukochanego. Miała nadzieję, że sowa zdąży dostarczyć go do Iana na czas. Marlene znała Blake'a i wiedziała, że zdolny jest do wszystkiego, byleby tylko do niej wrócić.
Marlene z niecierpliowścią czekała na odpowiedź Iana, a kiedy w końcu przyszła, dziewczyna jak zwykle siedziała w bibliotece w towarzystwie książek i nieodstępującego jej teraz na krok Jacka. Szybko zabrała lis z nóżki sowy i rozwinęła pergamin. Po jego przeczytaniu jej serce rozpierała radość. Miała go w końcu zobaczyć! Nareszcie! Blondynka nie mogła się już doczekać następnego dnia. Z niechęcią spojrzała na swojego towarzysza. - Odczepisz się w końcu ode mnie? - Zapytała go z wyczuwalną w głosie irytacją. - Jutro wraca Ian, a ja mam zamiar iść do Slughorna po antidotum dla ciebie. - Dodała i wstała z miejsca.
Jak na złość, profesora po raz kolejny nie było w gabinecie. Marlene zastanawiała się czy to nie była kara za to, jak chciała zatrzymać przy sobie Blake'a. W końcu postanowiła, że wyjaśni mu wszystko, kiedy tylko się spotkają. Miała nadzieję, że zrozumie.
Następny dzień dłużył jej się niemiłosiernie. Po skończonych lekcjach, Marlene szybko zjadła kolację, po czym wybiegła na szkolne błonia, by tam poczekać na ukochanego. Chciała już go zobaczyć. Niecierpliwie rozglądała się po otoczeniu wypatrując tak ukochanej sylwetki. Miała mu tyle do powiedzenia. A przede wszystkim chciała, by byli znów razem. Mogłaby go błagać jeśli to będzie konieczne.
W końcu Marlene zobaczyła tak ukochaną postać. Już miała do niego podbiec, kiedy drogę zagrodził jej Bizarre z kolejnym bukietem kwiatów. Rzucił jej się na szyję wyznając jej dozgonną miłość. Błagam, tylko nie teraz . - Pomyślała z rozpaczą. Nie zauważyła kiedy Ian do nich podszedł. Dopiero jego cichy, pełen wyrzutu głos, uświadomił jej, że Blake wszystko widział. Marlene starała się odepchnąć od siebie Jacka. - Odwal. Się. Ode. Mnie. - Niemal krzyczała, starając się wyrwać z jej objęć. W końcu jej się udało. Ominęła swojego niechcianego adoratora szerokim łukiem i podeszła do Iana. - To nie tak jak myślisz. - Zaczęła, czując, że do oczu napływają jej łzy. - Ja wcale się z nim nie spotykam. On mnie nie obchodzi. Ty się tylko dla mnie liczysz. - Mówiła i mówiła podchodząc, do Blake'a coraz bliżej. - Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie. Proszę Ianie, zrozum. On jest pod wpływem eliksiru miłosnego, a Slughorna jak na złość nigdy nie ma w gabinecie. -Dodała jeszcze, patrząc w ukochaną twarz i szukając w niej zrozumienia.
Marlene spojrzała na Iana ze strachem. Nie wiedziała jak ma mu się przyznać do tego co zrobiła. Bała się jego rekcji. Bała się tego, że kiedy usłyszy prawdę zostawi ją samą. Nie chciała tego. Blondynka odwróciła się do Jacka, który jęczał jej nad uchem. - Wnoś się w tej chwili!- Popchnęła go w ramię. - Później idziemy do Slughorna żeby podał ci w końcu to antidotum, bo inaczej zwariuję. - Dodała jeszcze i z powrotem spojrzała na Iana. Chciała złapać chłopaka za rękę, ale powstrzymała się w połowie drogi. - Wysłuchaj mnie do końca i nic nie mów zanim nie skończę, dobrze? - Zapytała patrząc mu w oczy. To co w nich widziała nie wróżyło dobrze. - Widzisz, James ukradł mi ten eliksir od Slughorna bardzo dawno temu, jeszcze zanim znów zaczęliśmy rozmawiać. I.. i ja pomyślałam, że... dam go tobie... i może wtedy w końcu mnie pokochasz... - Ledwo mogła mówić tak bardzo się denerwowała. Marlene spojrzała na własne stopy bojąc się patrzeć Ianowi w oczy. - Nasączyłam nim kociołkowe pieguski i kazałam Bizarre'woi, żeby ci je dał... a, aon sam je zjadł. i... i ciesze się, że to zrobił, bo ty pokochałeś mnie bez eliksiru.- Kiedy skończyła mówić, spojrzała na Blake'a. - Proszę powiedz coś. - Wyszeptała przez łzy.
Bała się jego reakcji. Strasznie się bała. Nie chciała go ranić, ale musiała mu wszystko powiedzieć. Po prostu musiała. Gryfonka nie potrafiła kłamać, a czasem najbardziej straszliwa prawda była lepsza niż okłamywanie siebie nawzajem. Kiedy usłyszała jego prośbę, jej serce omal nie wyskoczyło z piersi. Chciał z nią być być mimo wszystko. Nie posiadała się z radości. Już miała mu odpowiedzieć, kiedy nagle ją pocałował. Poddała mu się z cichym jękiem. Zarzuciła mu ręce na szyję i oddała pocałunek z taką samą zachłannością. Przelała w niego całą miłość i całą tęsknotę. - Tak. Ianie. Tak. Chcę być z Tobą ponad wszystko. - Wyszeptała, kiedy oderwali się od siebie po dość długim czasie. Po każdym słowie muskała usta chłopaka najczulej jak potrafiła. Wtuliła się w niego jak małpka i rozpłakała się na dobre. - Och Ianie. Jestem taka szczęśliwa.
Marlene wtuliła się Iana. Było jej przy nim dobrze. W końcu poczuła, że przy nim jej życie ponownie wraca na dobry tor. Wierzyła, że wszystko się jeszcze się ułoży. - Razem przetrwamy wszystko – wyszeptała patrząc mu w oczy i złapała go za rękę. - Ja też nie chcę się z tobą rozstawać, więc spędźmy tę noc razem. - Dodała jeszcze po czym pociągnęła Iana w stronę szkoły. Od razu udała się na siódme piętro, gdzie jak pamiętała znajdował się Pokój Życzeń. Zamknęła oczy i przeszła trzy razy wzdłuż ściany dokładnie wyobrażając sobie to, co chciałaby zobaczyć po otworzeniu drzwi. W końcu, kiedy pojawiło się wejście, złapała Iana za rękę i pociągnęła za sobą do środka. Ich oczom ukazało się przytulne pomieszczenie o zielonych ścianach oraz panelach w delikatnym kolorze. Jego centralną część zajmowało ogromne łóżku z baldachimem. Marlenka odwróciła się przodem do Ślizgona i spojrzała mu w oczy. Brakowało mi ciebie. - Wyszeptała i pocałowała go bardzo mocno.
Marlene z cichym westchnieniem poddała się pieszczotom Iana. Była szczęśliwa. Jeśli nie najszczęśliwsza na świecie. Kochała Blake'a, a on z nieznanych jej powodów kochał ją równie mocno. Gryfonka, drżącymi z przejęcia dłońmi zaczęła rozpinać guziki koszuli, by już po chwili odrzucić ją na podłogę i z zachwytem spojrzeć na perfekcyjnie zbudowanego ukochanego. - Jesteś całym moim światem – wyszeptała między pocałunkami. W końcu miała go przy sobie. Znów byli razem i już nikt i nic nie mogło ich rozdzielić. Miała przynajmniej taką nadzieję. Blondynka rozpięła spodnie Iana ściągając je z niego. Chciała w końcu go poczuć. Pasowali do siebie idealnie. Woda i ogień. Słońce i księżyc. - Kocham cię – szeptała raz za razem, wodząc dłońmi po jego plecach.
Gdy Ian opowiadał o swoim związku z całkiem znaną jej Gryfonką zrobiło jej się cieplej na sercu. Tak dobrze było słyszeć, że jej przyjaciel znalazł kogoś, na kim zawsze może polegać, zostać otoczony najlepszą miłością. Z drugiej strony dziewczyna sprawiała, że się zmieniał. Oczywiście na lepsze. Miała tylko nadzieję, że żadne z nich się nie skrzywdzi, a będą żyli długo i szczęśliwie. Jak to zawsze wszystkie pary w bajkach i w wyobrażeniach Chan. Na słowo Evan jej serce momentalnie przyśpieszyło tempa. Tak jak zawsze, gdy chłopak zjawiał się obok niej. Sprawiał, że uśmiechała się całkiem szczerze i naturalnie, ale do końca nie widziała, co tak naprawdę do niego czuła. Tak, byli razem, ale ich relacje nie przypominały tych łączących Marlene z Ian'em. Nie wiedzieli o sobie nic, raptem kilka subtelnych zachowań na zaistniałe pomiędzy nimi sytuacjami. Zmieszała się lekko i ze spuszczoną głową pokiwała nią lekko. Nie miała za bardzo o czym opowiadać. - Nie zapomnę, o ile ty nie zatracisz mej osoby gdzieś w odmętach myśli o Marlene - oparła się o ścianę obok niego i popatrzyła na niego chwilę. Był szczęśliwy, to widać było jak na dłoni. To dobrze, bardzo dobrze. - Tylko pamiętaj, że jeżeli zrobisz jej jakąkolwiek krzywdę, to wiem gdzie śpisz - pogroziła palcem. Chociaż zmienił się całkowicie od ich pierwszego spotkania, to jednak w swojej głowie nadal miała pierwsze wrażenie, jakie wywarł na niej Ian. Nie było zbytnio pozytywne. Przez tamte cechy charakteru skończył również w Zakazanym Lesie, a nie chciała, by ktoś jeszcze widział go w takim stanie, kiedy to przyszedł do jej dormitorium. Wiele osób w tym momencie nie wiedziałoby, co zrobić. Na szczęście Chan myślała wtedy tylko o tym, by w jakiś sposób mu pomóc.
Aicha nie była zadowolona z obrotu spraw i nawet tego nie kryła, a bo i po co. Mogła mieć jedynie nadzieję, że Blake okaże się na tyle mądry, że nie będzie dla niej taki krytyczny. Naprawdę, depcząc jeszcze po jej słabościach z pewnością jej nie pomoże. Nie trzeba być geniuszem, aby to rozumieć. Weszła pierwsza do ciemnej jeszcze przez moment sali lekcyjnej. Tej samej, w której była jeszcze kilka godzin temu i mierzyła się ze swoim paskudnym boginem. Który, nie ukrywajmy, nie był zbyt dobrym widokiem. A wiążąc się z takim wstrząsem z dzieciństwa, stawał się przeciwnikiem gorszym od zarozumiałych Ślizgońskich idiotów. Stanęła naprzeciwko niego i uniosła brew. „Masz mnie rozbroić”? Tysiące myśli kołatały jej się po tym w głowie. I lepiej, że on tego nie usłyszał. - Expelliarmus – powiedziała od niechcenia. Jego różdżka wyleciała mu z dłoni i trafiła do ręki Aichy. Przecież aż taką nogą z Obrony nie była.
[No tak, mimo wszystko jednak i Ian, i Ariana to Ślizgoni, różni od Emmy, Emma się raczej ludzi boi, tym bardziej w takich czasach, tym bardziej Ślizgonów. ;) Także nie wiem. Ale będę myśleć.]
Gdy Fawley koniec końców się od niego odkleił poczuł nieprzyjemny zawód, rozprowadzający się po wszystkich komórkach jego ciało. No, ale cóż. Musiał zrozumieć to, że Kay na piedestale stawał swoje stopnie z Owutemów, w końcu był już jedną nogą z murami szkoły i nie miał mu zamiar stroić żadnych wyrzutów. Odseparowane uczucia o Chan pojawiły się niemalże od razu, kiedy Kurkon zniknął w cieniu rozłożystych gałęzi drzew. Rosier westchnął. Właściwie nie miał pojęcia, co powinien przy takim układzie zrobić, jeszcze przeszło dwa miesiące temu nie miał takich problemów, a teraz… Życie bywało naprawdę upierdliwie. Albo mu się tylko zdawało, albo usłyszał cichy trzask gałęzi, a tuż po chwili nabrał pewności, że ktoś postanowił mu uprzykrzyć życie i zmierzyć się z jego obecnością. Odwrócił się niechętnie i westchnął bezgłośnie na widok swojego po żal się boże „znajomego” z domu węża. Usłyszawszy imię Hogarth coś w nim pękło. On to WSZYSTKO widział. Ale postanowił zachować się tak jak zwykle, neutralnie, bez przekazywania silnych emocji do otoczenia. — Oić, chyba ktoś tu się zagalopował — stwierdził ironicznie Rosier, lustrując pogardliwym spojrzeniem Blake’a, który na nieszczęście całego świata był jego współlokatorem. Szczerze za nim nie przepadał. Irytowała go jego „rozrzutność” i to, że taką lekką ręką sprowadza do ICH dormitorium coraz to nowsze dziewoje z różnych domów, nie przejmując się zupełnie prywatnością swoich kolegów z rocznika. Z tego też względu Ian nie był dobrą osobą, mogącą udzielać mu nagonki, a wręcz przeciwnie, był ostatnią osobą, która mogła się ciskać o jego „poligamiczny związek”. — Rozumiem, że od ciągłych erekcji masz zwidy, ale są pewne granice, nie uważasz, Blake? — zapytał z uprzejmym zainteresowaniem zarezerwowanym dla osoby, której życie nie mogło już zdziwić w żaden sposób, ale tak naprawdę aż się w nim gotowało. NIKT nie powinien zobaczyć go w tak jednoznacznej sytuacji z Kayem, z którym notabene nawet nie sypiał, jakkolwiek to brzmiało, ba, nawet nie byli parą. Czasem po prostu, z czystej ciekawości i młodzieńczej głupoty, łączyli razem swoje usta, przekraczając pewne granice intymności, ale o tym Ślizgon wiedzieć nie musiał i nawet nie powinien. Evan nie czuł żadnych wyrzutów sumienia spędzając czas z Kayem, zaniedbując własną dziewczynę. Co prawda był trochę zmieszany, gdy w trakcie spotkania z Chantelle łapał w tłumie kontakt wzrokowy z Fawleyem, ale nic poza tym. Zarówno Krukon, jak i Gryfonka byli ważnymi osobami w jego życiu i obydwaj działali w specyficzny sposób na jego emocje i myśli. Ale nie potrafił ich w żaden sposób zrozumieć, dlatego traktował obojga na równi i w końcu przestał się zadręczać (Tak bardzo ułomny emocjonalnie).
[ jestem bardzo wdzięczna, że zaczęłaś ;) stwierdziłam, że taki stosunek Evana do Iana będzie odpowiedni xd ]
- Mam nadzieję, że jej nie skrzywdzisz. Inaczej ja skrzywdzę ciebie - pogroziła palcem, po czym westchnęła i przekręciła oczami - a wiesz, że jestem do tego zdolna. Oczywiście zażartowała sobie. Nigdy nie przeszłoby jej przez myśl, by cokolwiek zrobić Ian'owi. Był dla niej zbyt ważny, by go stracić. Może na początku niezbyt za nim przepadała, ale teraz wiedziała, że zawsze może na niego liczyć. Nie zważając na to, co by się stało. Z resztą sama mu pomagała i dalej była gotowa to robić. Jeżeli swoim postępowaniem może kogoś zmienić na lepsze, to na pewno z tego nie zrezygnuje. - Rosier? - zmarszczyła brwi zastanawiając się chwilę. Potem zrozumiała, do kogo należy to nazwisko. Evan Rosier. A więc to tak. Z czym kojarzyło jej się to nazwisko? Z czarną magią, dużo czarnej magii. To jednak nic nie zmieniło w postrzeganiu osoby Ślizgona przez Chantelle. Dla niej był inny i był jej. Jej i tyko wyłącznie jej. Plotki. A czymże były plotki? Jakimś kłębkiem informacji mniej czy bardziej prawdziwych. Nigdy ich nie słuchała. Wolała wyrobić sobie własne zdanie na czyjś temat i tylko w trakcie rozmowy. Po raz pierwszy słysząc nazwisko swojego chłopaka trochę się zmieszała. Powinna je znać i to bardzo dobrze. Tym czasem nigdy wcześniej go nie usłyszała. Wystarczało jej imię. Tylko słowu Evan przypisywała te wszystkie cechy, które poznała w chłopaku. Nazwisko do tego nie było jej potrzebne. Popatrzyła na Ian'a i wzruszyła ramionami. - Gdybym patrzyła na te wszystkie plotki krążące po Hogwarcie, to byłabym śmierciożerczynią i prawą ręką Voldemorta - po tym zdaniu skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła gdzieś przed siebie. - Byłabym jednym wielkim dziwadłem, bez uczuć, bez serca, bez niczego w środku Ian. Może Chantelle taka własnie się wydawała na pierwszy rzut oka, ale ci, co mieli możliwość poznać ją bliżej zdawali sobie sprawę z tego, jak bardzo pomocną i wrażliwą osobą była. Nie parzyła na to komu pomaga, mogła kogoś nawet nie lubić, ale robiła wszystko, co mogła, by zmniejszyć cudzą ilość problemów. - A chyba taka nie jestem - powiedziała cicho, ale zaraz oderwała się od ściany i stanęła przed Ian'em. - Nie obchodzi mnie, co mówią inni ludzie. To ich problemy, nie moje.
- To najwidoczniej nie należę do tej szkoły, Ian - warknęła patrząc jak chłopak zniża głowę. - I nie wiedziałam, że nagle jakoś zacząłeś słuchać plotek. Nagle, podkreślam - ściszyła głos i syknęła. Bo przecież jaka mogła być w tym prawda? Jak jej chłopak mógł być... Ughr! Osobnikiem zainteresowanym płcią przeciwną. No jak? Jak jeżeli z nią przebywał większość czasu? Ją obejmował, ją całował. Jak? Ot tak przecież nie mógł zmienić zainteresowania, pociągu czy jakkolwiek to nazwać. Istny absurd. - A jeżeli cała szkoła, setki uczniów zacznie rozprzestrzeniać plotki o tym, że znowu jesteś jaki byłeś, to oznacza, że mam w to wierzyć? - zapytała dalej nie mogąc złapać kontaktu wzrokowego z Ian'em. Prychnęła i oddaliła się od niego trochę. - Ian, ja doskonale wiem, jaki jesteś i w życiu bym nie uwierzyła takim pogłoskom. Więc jeżeli w tej kwestii masz takie samo zdanie jak wszyscy to wybacz, ale nie mamy o czym rozmawiać. Żegnam - burknęła i odeszła jak najszybciej, by nie powiedzieć niczego więcej. Czasami jej emocje nie potrafiły wytrzymać pod tą skorupą obojętności na jej twarzy. Wtedy wybuchała, chociaż jej cierpliwość naprawdę była ogromna. W tym temacie jednak była bardziej drażliwa. Znalazła kogoś przy kim czuła się inaczej. Bardziej potrzebna i wartościowa. Nie musiała myśleć o problemach, wystarczało to, że obok niej był Evan, nic więcej. Więc jeżeli ktoś chciał zniszczyć to jej jedyne szczęście broniła tego jak twierdzy. Nikt jej nie zdobędzie, nikt jej nie zburzy. Będzie należała do Chan na wieki, a przynajmniej jak najdłużej. Lekko podirytowana usiadła na swojej ostatniej ławce i złapała się za głowę opierając łokcie o stół. Nie chciała się pokłócić z Ian'em. Tak wyszło. Wszedł na dotąd nieznany i absurdalny temat, który nie mieścił się Chan w głowie. Westchnęła przecierając twarz i popatrzyła na w połowie wypełnioną klasę i zaczęła przygotowywać się do zajęć.
Evan wiedział, że Ian nie należał do osób znaczących się nie wiadomo jaką inteligencją, wiedział też, że był gorszy od jakiekolwiek baby na jarmarku, ale żeby od razu lecieć i rozpowiadać takie rzeczy? Nieładnie. Po prostu nieładnie. Nie robi się taki rzeczy „koledze”, z którym przez prawie szczęść lat dzielił pokój. Rosier nie miał wyjścia. Dobył różdżkę i wycelował w nią plecy biednego, uciemiężonego, oddalające się od niego Blake’a, szepcząc w myślach Petrificus Totalus. Ślizgon najprawdopodobniej w ogóle się tego nie spodziewał, bo upadł jak kłoda bez życia, uderzając boleśnie głową o wystające korzenie drzewa. — Paplasz jak najęty, a potem uciekasz jak płonna dziewica? Czyżby ucieczka była twoją jedyną kontrą? Nieładnie, a chciałem z tobą porozmawiać— zakpił Rosier. Jego riposty nie brzmiały jakoś szczególnie inteligentnie i w ogóle, ale — no cóż — nie chciał zaśmiecać umysłu Blake trudnymi słowami, których i tak by nie zrozumiał. Nawet on czasem wykazywał się pokładami… troski o bliźniego. Zastanawiał się dlaczego Ian tak bardzo bronił Chantelle, nie żeby chciał się wtrącać ich relacje, ale mimo wszystko poczuł lekkie ukłucie gdzieś w okolicy serca. Zdecydowanie powinien się ogarnąć. — Chciałbym cię prosić, abyś nie przyrównywał mnie do siebie — kontynuował, podchodząc do bezbronnego Ślizgona. — Bo przeciwieństwie do ciebie dbam o swoje zdrowie i nie kolekcjonuje zarazków — dodał, pochylając się na jego ciałem, prezentującym się teraz jak bryła „lodu”. — Tak sobie myślę… — zagadnął, uśmiechając się trochę psychodelicznie, celując różdżką wprost lewe ramię Blake, ramię na którym zgodnie z tym co usłyszał z ust osoby trzeciej, widniał pięknie prezentujący się Mroczny Znak. Zastanawiał się na co Czarnemu Pana ktoś taki jak Ian w jego szeregach, no ale każda para zalękniony rąk się przyda. — Powinieneś być już odporny na Cruciatusa, czyż nie? — Uśmiechnął się paskudnie. — A może załatwimy to od razu Avadą, hm? — Rosier nigdy nie używał tych zaklęć, przynajmniej nie na ludziach, dlatego był ciekawy efektu swoich „treningów”. Nie miał pojęcia czy był w stanie odebrać komuś życie, ale kto nie ryzykuje ten nie zyskuje. — Uff, Blake, żeby nie przeciągać twojej męki, zapewniam cię, że nie musisz się martwić, nie tknąłbym cię nawet końcem kija — odparł, krzywiąc twarz w ironicznym grymasie. Widok rozłożonego na łopatki Iana był pierwszorzędnym widokiem, którego warto zapamiętać chociażby dla samej satysfakcji. — I bardzo mi przykro, ale nie jestem TOBĄ i nie mam zamiaru urządzać z dormitorium burdelu — zapewnił. Nawet przez głowę mu nie przyszło, aby zapraszać do swojej sypialni kogokolwiek i nieważne czy był to Kay, czy Chan. Przynajmniej nie na takim poziomie ich relacji. — A teraz… Zastanów się dobrze, czy chcesz roznieć po zamku jakiekolwiek niepotwierdzone plotki.— Usiadł na pniu nieopodal Ślizgona, bawiąc się różdżką. — Albo dokonaj wyboru pomiędzy Curciastusem a Avadą. To bardzo ważne — zapewnił — Hm… można powiedzieć, że to twój przełomowy moment w karierze człowieka.
[ jeśli przesadziłam, to przepraszam, napisze jeszcze raz ;) ]
Nie chciała, żeby tak wyszło. Nigdy nie lubiła kłótni, nie lubiła problemów. Wszelkie konflikty omijała jak ognia - szerokim łukiem. Nie miała jednak odwagi iść do własnego przyjaciela i zacząć z nim rozmowy. Po pierwsze było jej głupio, a po drugie nie chciała znowu wysłuchiwać jakiś wyssanych z palca plotek. Nie wierzyła z żadne zdanie na temat orientacji seksualnej Evan'a. To było niedorzeczne. Przechodząc korytarzem usłyszała swoje imię. Stanęła i przekręciła kilka razy głową chcąc znaleźć źródło dźwięku. Gdzieś w tłumi uczniów dostrzegła pewne zamieszanie, a chwilę później wydobył się stamtąd Ian. Pociągnął ją za ramię ciągnąc gdzieś na bok. Była trochę zaskoczona, toteż ani nie zaprzeczała, ani się zaparła. Jednak trochę obawiała się tej rozmowy. Może znowu zacznie jej wmawiać tak bardzo absurdalne pogłoski. Kiedy wypowiadał swoje przeprosiny patrzyła na niego z pewną obawą, ale kiedy usłyszała ostatnie zdanie, jej oczy złagodniały. Wypuściła trzymane w płucach powietrze i przekrzywiła lekko głowę. Bez słowa owinęła swoje ręce wokół jego szyi i ścisnęła go mocno. - Przykro mi - potarła go ręką po plecach. Zrobiło jej się przykro z tego powodu. Tak bardzo chciała, by Ian był szczęśliwy. Ze względu na to, co przeszedł i że był przecież jej przyjacielem. Chciała dla niego wszystko, co najlepsze. A Marlene była osobą, która równie dobrze jak ona mogła zająć się Ian'em, lecz nagle puf! Została znowu tylko Chan. - Znajdziesz jeszcze kogoś lepszego, zobaczysz - po tym zdanie oddaliła się od niego i popatrzyła mu w oczy. - I? Co jeszcze masz do powiedzenia? Mi możesz zwierzyć się wszystkiego, po to jestem.
Ian nie znał jego determinacji. Rosier czuł się na siłach, aby uciszyć kogoś „Avadą Kedavrą”, przecież płynęła w nim krew morderców, którzy nie wahali się zabijać w żadnej sytuacji i nie miał wątpliwości, że w przyszłości stanie się taki jak oni. Taka była niezaprzeczalna kolei rzeczy. Blake zachowywał się jak dzieciak, pokrzywdzony dzieciak, któremu zabrano sprzed nosa zabawkę. Evan, nawet przy szczerych chęciach, nie był w stanie zrozumieć jego zachowania, hipokryzji, które płynęły z jego słów i mocny oskarżeń, że jest pedałem. Gdyby nim był, nie pozwoliłby sobie, a jego myśli krąży dwadzieścia cztery godziny na dobę wokół Chantelle, na pewno nie reagowałby w taki sposób na jej obecności i — co najważniejsze — nie całowałby ją tak, jak ją całuje. Gdy Ian w końcu uwolnił się od jego zaklęcie, Evan nie mógł się nie roześmiać słysząc jego wyraźnie wypowiedziane słowa. — Ojojoj, czyżby podjął decyzje i wybrał Avadę? — udawał zmartwionego, gładząc palcem różdżkę. — Nie powiem, to bardzo odważne z twojej strony chylę czoło — zapewnił. Groźba? Evan nie chciał mówić na głos kto komu groźby, on sam chciał zastosować próbę perswazji — coś za coś, ot taka niewinna transakcja, niegroźna wymiana. Ale skoro Ian nie chciał przyjąć do wiadomości kompromisów… Blake go zadziwił tym, jak szybko puściły mu nerwy. Nawet nie zdążył się obronić, gdy Ślizgon postanowił użyć pięści grożąc, wyzywając, a wszystko to ukryte pod warstwą fałszywej ironii; był zbyt poważny jak na takie subtelne rzeczy. Upadając na ziemię, zacisnął mocniej dłoń na różdżce. O nie! Miarka się przebrała. Ta zniewaga krwi wymaga i tak dalej. Rosier nie miał zamiaru tak z nim pogrywać. Mugolskie szarpaniny w samym środku magii? Ian ma naprawdę duuużą wyobraźnią, ale on nie miał zamiaru poniżać się do jego poziomy i brudzić swoich rąk. Od tego miał różdżkę, swoją piękną różdżkę, która kupił, gdy skończył jedenaście lat. — Uhoho, czyżby zakochał się w mojej dziewczynie? — zapytał z drwiną, unosząc brew. Nie widział innej opcji. Dlaczego ją tak chronił? Dlaczego był taki agresywny? Dlaczego po prostu nie da sobie spokoju? Musiało być coś na rzeczy. Definitywnie. — Wybacz, stary, ale obawiam się, że to nie twoja liga — odparł, podnosząc się ze ściółki leśnej. Był cały w mchu i rosie. Otrzepał się prowizorycznie. — Poza tym Chan jest MOJĄ dziewczyną. To musi cię pewnie bardzo a to bardzo boleć, prawda? — zapytał okrążając Iana. Nie był na tyle głupi, aby spuścić gardę, więc nadal trzymał różdżkę w pogotowiu, omiatając chłopaka bacznym spojrzeniem. — Nie krępuj się, Ian, w tej sytuacji może zaprosić kolejną twoją dzi… znajomą do dormitorium i się zabawić. Masz moje pełne pozwolenie — zapewnił z dobrodusznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Oczywiście udawanym. — Och no i — tu zrobił efektywną pauzę — pragnę przypomnieć, że pewne PLOKI już na moim temat istnieją — zauważył. — A więc twoje jakże niekompletne spostrzeżenie nie wniosą nic nowego do sprawy, a wiesz dlaczego? — zapytał z rozbawieniem. — Bo sam masz nie jedno za uszami, skarbie — odparł z premedytacją wymawiając ostatnie słowa. — Skoro już się na myśliłeś… — wycelował w niego różdżkę. —Słodkich snów, panie Blake. Avada Kedavra.
Zrobiło jej się jeszcze bardziej smutno, kiedy usłyszała, że nie będzie w stanie pokochać kogoś tak mocno, jak Marlene. Była innego zdania. Z resztą każdy zasługiwał na miłość, dosłownie każdy. A Ian już w szczególności. Tyle przeszedł, tyle wycierpiał - coś dobrego mu się od życia należy. - Pokochasz, zapamiętaj moje słowa - trzepnęła go lekko po głowie. Ta jednak jakże miła atmosfera zaczęła się psuć, gdy Ian postanowił dokończyć to, co chciał powiedzieć. Po tym krótkim i krył się cały potok słów, opisujących dosyć dziwne zdarzenia. Zakazany Las, a w nim dwóch chłopaków całujących się. Niby jej by to nie przeszkadzało, gdyby jednym z nich nie okazał się Evan Rosier, czyli jej chłopak. Z każdym słowem Ian'a zdawała się być bardziej zniesmaczona. Zmarszczyła brwi i otworzyła usta. Trochę nie dowierzała, trochę była zdziwiona. Bo przecież kto dowiaduje się o takich rzeczach na temat własnego chłopaka. I to jeszcze od przyjaciela. Pomrugała kilkakrotnie powiekami i w końcu zamknęła usta. Odebrało jej mowę, ale w końcu mruknęła. - W Zakazanym Lesie? - spytała. Jeżeli Ian wracał stamtąd, to oznaczało, że wtedy go torturowali. Używali na nim Cruciatusa. To coś wnika do twojego umysłu i powoduje niesamowity ból, choć tak naprawdę każdy z organów działa zupełnie prawidłowo. Och, Ian, zaczęło się. - Ian, ja rozumiem, że chcesz mnie chronić i że tak jak ja dla ciebie, ty chcesz dla mnie jak najlepiej - zaczęła trochę bojąc się tego, jak ułoży swoje myśli w słowa. Nie chciała go urazić w żaden sposób. - ale może zbyt bardzo przejmujesz się tymi plotkami. Jeszcze te tortury - skrzywiła się lekko - wiesz Ian, mają podłoże psychiczne i może przekroczyłeś już pewną barierę. Nie, nie mam na myśli, że zwariowałeś. Nie - dodała szybko, chcąc go odwieść od tego pomysłu - ale już o tym nie myśl, dobrze?
Mina Iana była po prostu przepiękna. Wybuchł śmiechem, cichym, urwanym, niekontrolowanym, który wyswobodził się z jego gardła w momencie, gdy ptak spadł z drzewa i roztrzaskał się na konarze drzewa. Twarz Bake była wykrzywiona w szoku, ciężkim szoku. Mimo że Rosier był mocny w głębie, potrafił o wiele więcej — potrafił użyć tego zaklęcia, chociaż nigdy nie testował go na ludziach, potrafił, bo pobierał o nim nauki od swojej serdecznej kuzynki, która już dawna została pokona przez psychiczną chorobę, miotając tym zaklęciem (i kilkoma innymi) na prawo i lewo. Bellatriks Lestrange specjalizowała się w Zaklęciach Niewybaczalnych, była niezastąpioną morderczynią, potrafiącą z zimną krwią pozbawić człowieka tchnienia za pomocą dwóch, wydawałoby się, że naprawdę prostych słów. Jego wypowiedzi wyraźnie poruszyła Iana. Widział jego złość wymalowaną na twarzy. Widział w jego oczach mieszaninę niedowierzania i pełnoprawnej złości, ale zdecydowanie to drugie uczucie dominowało nad pierwszym. Widział wszystko dokładnie jak na tacy, I wiedział, że Blake był na skraju wytrzymałości, gdy zrobił kilka kroków do przodu, celując swoją różdżkę prosto w jego piersi. A później było tylko czerwone światło, które odseparowało Rosiera od rzeczywistości… Nigdy nie zaznał cruciatusa na własnej skórze, chociaż nie wątpliwie pogłoski, że to najprawdziwsza, najgorsza tortura jaka może zawładnąć ludzkimi ciałem obiły mu się o uszy. I szczerze powiedziawszy nie mógł uwierzyć na słowa. A teraz, no cóż, właściwie spodziewał się, że Blake nie będzie się biernie wysłuchiwał w jego obelgi, która wyrzucał z ust z niebywałą lekkością i łatwością. Ale jednak nie sądził, że zrobi to w taki prosty sposób. Och, czyżby nauka dostarczana przez małą Carrie się opłaciła i sprawiła, że stał się silniejszy? Rosiera pochłonęła ciemność, tak jakby ktoś zasunął na jego oczy opaskę. Miotał się w prawdziwych spazmach bólu, zagryzając wargę aż do krwi, aby nie wydobyć z siebie żadnego, nawet najdrobniejszego stęknięcie. Nie chciał karmić satysfakcją swojego zwichrowanego współlokatora. Agonia była właściwie niedopisania; sprawiła, że przez jego ciało przeszła seria nieprzyjemnych dreszczy i ból, prawdziwy, nie do zniesienia, który udowodnił mu, że nadal, mimo tych wszystkich irracjonalnych przejawów lęku, żył, snując się po świecie. Cierpnie prężyło się do ataku jak wygłodniały lew, chcący upolować swoją ofiarę; zżerało go od środka. Zaklęcie nagle ustało, nie czuł już nic, miał wrażenie, ze jest pusty w środku, jak zapomniany dom bez mebli i współlokatorów. Rozłożył się na trawie i zaczerpnął do płuc łapczywie powietrza, którego zaczęło mu brakować pod wpływem zaklęcia. Poruszał palcami, aby odzyskać nie tylko co pełną sprawność, ale kontrolę. Było o wiele za wcześnie, aby jego organizm mógł reagować w miarę dobrze i funkcjonować jak na leży. — Muszę przyznać, że to było… specyficzne doświadczenie — odparł po chwili, ledwo otwierając zdrętwiałe usta. I z jego gardła wydobył się śmiech: chłody, pozbawiony radości, nie czuły. Taki, który zazwyczaj sprawia, że krew zamarza w żyłach, pozostawiając na plecach nieprzyjemne ciarki. — Nie powinienem cię lekceważyć — skomplementował, zbierając się do kupy. Usiadł, ocierając krew z warg. Mimo tego całego bólu, jego twarz nie była mokra od łez. Czuł tylko niezidentyfikowany dreszcz wędrujący wzdłuż kręgosłupa ogarnięty zimnem. I pustkę.
Nie dał jej nic powiedzieć, nie dał się uspokoić. Wyszło na to, że źle ujęła swoje myśli w słowa, bardzo źle. Przecież nie chciała go tym zranić. Po prostu się martwiła, a z drugiej strony nie chciała przyjąć owej informacji do głowy. Była zbyt niedorzeczna. Nawet nie próbowała go zatrzymać, bo doskonale wiedziała, że ich zdania będą się cały czas różniły. Kiedy chłopak zniknął za rogiem zrobiło jej się przykro. Nie chciała, by myślał, że ma go za wariata. Przecież wiedziała, jak funkcjonował. To, co sugerowała miało być jedynie jednym, małym przewidzeniem. Nic wielkiego. Westchnęła, bo więcej nie mogła zrobić. Nie dość, że zostawiła go Marlene, to teraz Chan nie wierzyła w jego słowa. A przecież nie chciała zostawiać o samego, teraz jednak był to jego wybór i miała nadzieję, że gdy będzie jej potrzebował, to bez wahania do niej przyjdzie. Zawsze była gotowa mu pomóc.
Pustka. Wielka, czarna otchłań, która pochłania wszystkie myśli. Lecz z tej czarnej ściany wyłania się obraz. Obraz, który Chantelle nigdy nie chciała ujrzeć, a teraz przeklinała dzień, w którym postanowiła zostać animagiem. Ten obraz w żadnych jej najgorszych koszmarach nigdy się nie pojawił, miała wrażenie, że był własnie tym najgorszym. Ta pustka, która właśnie ją pochłaniała porównywalna była do uczucia, które powracało kilkakrotnie każdego dnia, przez większość jej ostatnich wakacji. A nawet mogłaby to nazwać gorszym stanem, niż w ten w trakcie Cruciatusa. Wtedy nie pragniesz niczego więcej prócz własnej, natychmiastowej śmierci. Nie masz czasu, ani siły myśleć o czymkolwiek innym. Masz wrażenie, że twoje ciało przestaje należeć do ciebie, bo nie masz nad nim zupełnej kontroli, a najgorsze jest to, że nad swoim umysłem również. Szamotasz się z niewyobrażalnego bólu, którego nie możesz wyprzeć ze swojej głowy. A po tym wszystkim ciało zachowuje się jak sparaliżowane. Nawet nie drgniesz, bo myślisz, że ten ruch może spowodować kolejną dawkę bólu. Chan właśnie siedziała w takim bezruchu patrząc się pusto przed siebie. Nawet nie wiedziała gdzie teraz jest, bo jej oczy nie widziały. Zaszły mgłą, w której kłębił się ten obraz. Evan. Nie z nią. Nie z dziewczyną. I nic więcej.
[Skoro Ian jest takim draniem, a Nettie jest naiwną, łatwowierną istotą, może będzie chciał w jakiś sposób ją wykorzystać? Może kiedyś potrzebował jakiegoś alibi przed kimś i poprosił Nettie o pomoc, a teraz sytuacja co chwila się powtarza? Albo założył się z kolegami, że ją przeleci, ale to już jest trochę oklepane chyba. Sama nie wiem jak mógłby jeszcze ją wykorzystywać.]
[Zaangażujmy w to sklątki tylnowybuchowe! Nettie przez przypadek jakiegoś rozdrażni, więc oberwie i będzie musiała iść do Skrzydła Szpitalnego, a że to delikatne dziewczę, może poczuć się słabo, więc Ian albo sam zgłosi się na ochotnika albo zostanie wytypowany przez profesora, aby odprowadził Nettie do Skrzydła, o! Jeżeli pomysł pasuje i chcesz zrzucić na mnie zaczęcie to od razu mówię, że zrobię to prawdopodobnie dopiero jutro, niestety.]
Chan zapukała lekko, uderzając swoimi kościstymi palcami o drzwi. Kiedyś przychodząc w to miejsce miała pełno wątpliwości. Tym razem wiedziała, że przychodzi do właściwej osoby. W jej głowie jednak panowała pustaka. Zupełna ciemność, a to wszystko przez to, że Ian okazywał się mówić prawdę. Dalej to do niej nie docierało. Była w tej chwili tak pusta, tak obojętna na twarzy jak jeszcze nigdy. Oczy Chan nie wyrażały zupełnie nic. Nawet za bardzo nie wiedziała, co robiła. Stała przed dormitorium Ian'a i czekała. Była pewna, że w środku nie ma Evana. Hmm, była aż za bardzo tego pewna. Kiedy drzwi się uchyliły, a w nich stanął Ian, nagle coś w Chan pękło. Zdała sobie sprawę z tego, co tak naprawdę się działo. Co tak naprawdę przed chwilą widziała. Dokładnie to, co opisywał Ślizgon. Wszystko to było prawdą, a ona tak ślepo w to nie chciała wierzyć. Bo przecież jak miała przyjąć to do świadomości, kiedy codziennie zatapiała się w tych samych ustach, co widziany Krukon. Pojedyncze łzy spłynęły po policzkach Chantelle. Dziewczyna aż zacisnęła usta chcąc nie rozpłakać się na dobre. Ale jej oczy nie wytrzymały. Gryfonka dobiegła do Ian'a i splotła swoje ramiona wokół szyi chłopaka. W ten sposób zaczął się długi płacz. Z bezsilności, z zawodu. Plotki, które tak bardzo próbowała wypchać ze swojej głowy okazały się prawdą. A ona tylko chciała być szczęśliwa. Nic więcej. Chociaż może to za duże życzenie, jak dla osoby, która zabiła? - To prawda, Ian. To wszystko prawda - załkała ściskając go jeszcze mocniej. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że w tym samym czasie Evan wybrał dwie osoby, a uczucie bycia gorszą dodawało to, że drugim wybrankiem Ślizgona był chłopak. Jakby w niej czegoś brakowało. W tej chwili czuła, że jej serca już nie ma. Po prostu wybuchło wraz z jej płaczem. A i nie da się go poskładać czy posklejać, bo jego kawałki stały się tak małe, tak niewidoczne, albo tak bardzo pouciekały w różne strony. Poczucie odrzucenia było gorsze niż Cruciatus, niż rzucenie Avady, niż widok torturowanych rodziców. Odrzucenie było gorsze, niż to wszystko razem wzięte.
[ja się do tego nie przyznaję, ten odpis jest beznadziejny, ale nie jestem w stanie napisać innego]
[31 marca zdecydowanie nie jest po 25 :x Wybacz zwłokę. Wątek z Karolkiem miałby się opierać na znajomości z dzieciństwa rodzin Ian'a i Karolka, która ucięłaby się zaraz po śmieci matki dziewczyny. Obiecuję wszystko dokładniej wyjaśnić jutro albo pojutrze, dziś padam na twarz :< Wątek z Beniem też zacznę jutro...]
Evan, odzyskując już całkowitą kontrolę nad swoimi zbolałym ciałem, postanowił wstać, coby nie stanowić aż tak łatwą ofiarę dla wyjątkowo dziwnie zmotywowanego Iana, gotowego, aby wyrządzić mu jak największą i najdotkliwszą krzywdę. Złapał się za konar drzewa i, łapiąc równowagę, stał o własnych siłach, niwelując skutki uboczne rzuconego przez chłopaka zaklęcia. — Blake, szczerze ci powiem, że twoje groźby nie mają dla mnie żadnego… — zawahał się przez chwilę, wykrzywiając usta na powrót w ironicznym uśmiechu — …nawet najdrobniejszego znaczenia, zapamiętaj to dobrze — dokończył, nie rozumiejąc dlaczego Ian perfidnie wtrąca się w jego życiu właściwie bez żadnych uprawnień. Co jest pomiędzy nim a Kayem, co jest pomiędzy nim a Chan, było wyłącznie jego i TYLKO jego sprawą i nikogo więcej, tym bardziej takiego błazna, żeby nie powiedzieć idioty, który miał czelność rzuć w niego Cruciastusem i bezczelnie pytać „nie bolało?”. Phi! Magiczny cyrk czeka na niego z szeroko rozłożonymi ramionami. — A moja orientacja, jak pewnie zdążyłeś SAM zauważyć z MOJĄ drobną pomocą, jest moją sprawą — wyartykułował każdą sylabę osobno, starając się jak najlepiej nakreślić tą jakże oczywistą rzecz wyjątkowo topornemu Ślizgonowi. Najbardziej irytowało go to, że w ni w ząb nie potrafił jej określić i tu akurat, o dziwo, Blake trafił w nużące sedno. Rosier nigdy nie posądziłby go o taką spostrzegawczości, ale jak widać cuda się zdarzały, nawet w świecie magii, w którym takowe podobno były niepotrzebne. — A teraz idź głosić swoje prawdy objawione, sio sio — pomachał dłonią, zostawiając się jak bardzo Ian ubarwiani ich niewinny pocałunek. No ale cóż, Evan już nie miał zamiaru przeciągać to, co było nieuniknione. Język Blake’a był pewnie zbyt długi, aby go powstrzymywać w nieskończoność. — Co tak jeszcze stoisz? Mam ci życzyć powodzenia? — zakpił. — Odpuścimy sobie takie kurtuazje, pani Blake, w końcu jesteśmy dorośli — odparł, nigdy nie posądzając swojego „serdecznego” współlokatora o niewiadomo jaką wysoką kulturę osobistą. Teraz chciał tylko, żeby Ian zszedł mu z oczy, jak najdalej, może nawet potknąć się o jakiś wystawiając gałąź i rozwalić głowę o kant wyjątkowo ostrego kamienia. Wcale nie byłoby mu smutno z tego powodu, a nawet wręcz przeciwnie, pofatygowałby się na jego pogrzeb z uśmiech od ucha do ucha, nie potrafiąc kontrolować radości.
[ wybacz zwłokę :D morduj go, Ian, morduj! XD ale nie umieraj go, nieeee, bo chce go jeszcze pomęczyć! :D ]
Nie widziała nic. Łzy tak bardzo zasłoniły jej oczy, że dała się prowadzić Ian'owi. Tak samo było w kwestii Evana. Czuła się tak, jakby miała klapki na oczach, nie dopuszczając do siebie wizji głoszonych przez przyjaciela. Po prostu nie chciała w nie wierzyć. W tej chwili jej serce jednak miało cząstkę radości w sobie. Bo miała do kogo przyjść. Chan nie wiedziałaby, co zrobić, gdyby nie Ian. To jemu mogła się w spokoju wypłakać, nie czując się nachalną. Wiedziała, że cokolwiek się stanie, że będzie mogła do niego przyjść, i że tak jak ona, Ślizgon pomoże jej. Chan miała poczucie, że jej nie zostawi, a zawsze znajdzie dla niej chwilę czasu, którego w tej chwili tak bardzo potrzebowała. Wsparcie i obecność - to dwie rzeczy, których w tej chwili pragnęła. Nic więcej. Przykro mi. Jej było bardziej niż przykro. Teraz znajdowała się gdzieś w wirze rozpaczy. Uciekło jej źródło szczęścia, którego tak bardzo potrzebowała, wręcz na gwałt. Nikt nie potrafił uszczęśliwić Chan, tak jak Evan. Nikomu nie udało się wywołać, tak szczerego i szerokiego uśmiechu po śmierci Griet. Nikomu, prócz Rosierowi. A w tej chwili łzy spływały blondynce po policzkach właśnie z jego powodu. Bo nic nie uszczęśliwia i nie rani bardziej niż miłość. W końcu musiała się przyznać przed samą sobą, co tak naprawdę czuła do Ślizgona, a nie było to nic innego niż zakochanie. Najczystsze w jej życiu, jakie do tej pory przeszła. W końcu Gryfonka pod wpływem gładzenia pleców i bliskości przyjaciela zaczęła się uspokajać. Jej oddech jednak dalej był przerywany, kiedy to chciała naprać powietrza. Starła dłońmi ciągle mokre policzki, ale na niewiele się to zdało. Mimo tego, że stawał się spokojniejsza, to strużki słonej cieczy nadal pokonywały trasę swoich poprzedniczek. - Przepraszam Ian - w końcu wychrypiała. Odchrząknęła i pociągnęła nosem - Powinnam chociaż przemyśleć to, co mi mówiłeś. Otoczyła go ramionami i wtuliła się w jego tors. Chciała pozostać w tym stanie jak najdłużej, by wiedzieć, że ma kogoś przy sobie, na kogo miała liczyć. - Dziękuję, że jesteś - szepnęła czując, że kolejna fala łez nachodzi jej do oczu. Przymknęła powieki i skuliła się bardziej. Starała się oddychać spokojnie i miarowo.
Rosier, przechadzając się przez korytarz, musiał przyznać jedno — Blake zrobił swoje i to nad wyraz dobrze. Skupione na nim zaciekawione spojrzenia, jakieś szemrane rozmowy i inne dziwactwa adresowane w jego stronę tylko utrzymywały go w tym przekonaniu i sprawiały, że czuł lekki dyskomfort. Ale nie miał zamiaru ugiąć się temu wszystkiemu, zwłaszcza że parę tygodni temu przerabiał podobną sytuację, nakręcaną może nie przez Iana, ale efekt był właściwie ten sam. Odgrzewania starych kotletów, ot co. Był pewny, że prędzej czy później ludziom się znudzi to czcze gadania i znajdą sobie inny temat na smaczny kąsek tygodnia. Oczywiście mógł udawać, że go to nieobeszło i ma szeroko w nosie to, co mówią o nim inni, ale prawda była jednak taka, że Evan skrupulatnie dbał o opinie publiczną, zwłaszcza że pochodził z rodziny, która czystością krwi cieszyła się od pokoleń, dlatego nie omieszkał okazywać swojej irytacji. Ale na całe szczęście przez pryzmat wcześniejszych doświadczeń wybudował wokół siebie szczelny i wystarczająco wysoki mur, który uodpornił go na złośliwości całego świata, sprawiając, że pogłoski rozprowadzone przez Bale’a nie ruszały go tak jak być może powinny. Nerwy trzymał na wodze i zbywał milczeniem każdą „ciętą ripostę” o jego rzekomej orientacji, która była tak zabawna, że boki zrywać. Westchnął ciężko, gdy kilku Ślizgonów z klasy wyżej wysłało w jego stronę pogardliwie spojrzenia i szybko ewakuował się z Pokoju Wspólnego do dormitorium, nie dając im dość do słowa. Pokój o tej porze na całe szczęście był pusty, niezanieczyszczony przez niczyją obecność. Odetchnął z ulgą, w gronie panującej ciszy będzie zdecydowanie łatwiej pozbierać myśli niż w ciągłym, nikomu niepotrzebnym gwarze. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jego wzrok dłużej zatrzymał się na łóżku Iana. Aż miał ochotę wyciąć mu jakiś numer, ale szybko się powstrzymał, stwierdzając, że nie będzie się zniżał do poziomu dzieciaków bawiących się w piaskownicy. Zamiast tego wyciągnął spod poduszki książkę, rozsiadł się wygodnie na swoimi posłaniu i zaczął przeglądać szybko strony w poszukiwaniu jakieś efektownej klątwy, która byłaby w stanie zawiązać język współlokatorowi. Rosier wiedział, że nic nie wskóra atakując teraz Iana, bo przecież plotki z tego powodu nie ucichną, ale ochota była silniejsza od zdrowego rozsądku. Uśmiechnął się pod nosem, natrafiając na rozdział, który wzbudził w nim szczególną ciekawość. Zatrzymał się w połowie zdanie, słysząc echo szybko zbliżając się kroków. Uniósł brwi, zaintrygowany tym kogo niesie do jego skromnego azylu. Uśmiechnął się zaczepnie na widok zduszanego Iana, który najwyraźniej zapomniał czegoś zabrać albo po prostu postanowił poćwiczyć do maratonu i akurat ofiarą jego wysiłków padły lochy. — Język nadal świerzbi? — zapytał złowieszczo w akcie przywitania, lustrując Ślizgona znad okładki książki. — Muszę przyznać, że plotkara z ciebie znakomita, Blake. Kto by pomyślał.
Nie wiedziała, jak mu dziękować. Nawet niezbyt miała do tego głowę. Co innego kręciło się w jej myślach. Czuła jednak, że jej serce, które w tej chwili widniało w jej umyśle jako gąbka, powoli przy tych wszystkich ściśnięciach, skrętach staje się suche. Jej łzy powoli przestawały tak natarczywie napełniać powieki. Serce Chan już się wypłakało, ale oddech dalej miała niespokojny. Nabierając powietrza zacinała się lekko, ale nie mogła tego powstrzymać. Normalna reakcja każdego organizmu, po takim stanie. Nie zasłużył na jej łzy. A kto zasłużył? Ona sama? Że ślepo wierzyła w to, że będzie szczęśliwa? Głupia. Jak za ludzkie życie można było dostać w zamian szczęście? Istna głupota. I chociaż chciała cofnąć czas, rzucić inne zaklęcie, ale nie to z zieloną barwą. Jakiekolwiek inne. Jednak się nie da. D końca życia będzie pamiętała te otwarte oczy w zatrzymane w wyrazie zdziwienia. Nawet Griet, sama Griet nie przypuszczałaby, że jej siostra bliźniaczka jest zdolna do rzucenia takiego zaklęcia. Niestety. Chan wytarła już prawie suche policzki i wyprostowała się siadając ramię w ramię ze Ślizgonem. Wiedziała, że nie powinna zostać teraz sama i czyjejś obecności pragnęła bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Jednak w niej tkwiła ogromna obawa. Że Evan tu przyjdzie. I był ciekawa, co by zrobił widząc ją w takim stanie. Bo przecież nie wiedział, że widziała go z Krukonem, że jest animagiem. Za to Chan nie była w stanie w tej chwili określić, co ona sama by uczyniła. Może wpadłaby w szał zemsty, może rozpoczęłaby się kolejna rozpacz albo zatrzymałaby na nim wzrok, jak zaczarowana. Nie wierząc, że to jego widziała całującego innego chłopaka. Jej chłopaka, który miał być jej, tylko i wyłączniejej. Tymczasem gorzko się rozczarowała, ale co mogło dać jej życie w zamian za morderstwo? Kopniaka w piszczel i szyderczy śmiech. - Może nie powinnam zostawać sama, ale nie chce spotkać Evan'a. Jakoś nie mam na to specjalnie humoru - pociągnęła nosem i zaczęła bawić się wilgotną od łez chusteczką. - Nawet nie wiem, jak ci się za to odwdzięczę. W sumie gdyby nie ty, nie miałabym się do kogo zwrócić - skrzywiła się lekko. Popatrzyła na drzwi od dormitorium. I co byś zrobiła, gdyby w nich stanął? Wywołała wyrzuty sumienia, ukarała, zabiła? Och, marna istotko, tak bardzo się pogubiłaś.
[Może niech znają się spoza Hogwartu skoro Ian mieszka w Londynie. Może w wakacje przed rozpoczęciem przez Iana 3 roku nauki w Hogwarcie, gdy Amelie przeprowadziła się do Londynu poznali się i są na etapie koleżeństwo/przyjaźń ? ;)]
— Uff, Ian, widzę, że jesteś jak zwykle w formie — pochwalił go z uznaniem, zastanawiając się, czy nie nagrodzić go oklaskami na stojąco, ale sobie podarował, bo nie daj boże jeszcze jego nieoceniony współlokator wpadnie w samozachwyt i dopiero będzie kolorowo. — O rany — udał zaniepokojonego — to co ty tu jeszcze robisz? — zapytał z rozbawieniem. — Sam na sam. Ze mną. W jednym pokoju. Tylko patrz jak tu ciemno, jak klimatycznie. Nie sądzisz, że to doskonały moment na dziki podryw? — Uniósł sugestywnie brew, wbijając spojrzenie w Ślizgona. — No nie wiem, Blake, ale ja na twoim miejscu nie przesiadywałbym ze „zboczeńcem” w jednym pomieszczeniu i na dodatek sam jak palec— dodał, naśladując ton głosu „kolegi”. Evan musiał przyznać, że gdyby nie kojąca obecność Kaya, pewnie teraz rzucałby w Blake’a jakimś zmyślnymi klątwami. Ale Fawley jak to Fawley, miał szeroko gdzieś to, co inni o nim myśleli, ba, gdy powiedział Krukonowi, że Ian ich nakrył zaśmiał się w odpowiedzi, no i cóż… zaciągnął go do pustej klasy i wyprawiali tam takie rzeczy, że na samą myśli Rosier robił się cały czerwony z zakłopotanie. W każdym bądź razie to była… bardzo inspirująca chwila. A teraz, mierząc Ślizgona na wpół rozbawionym na wpół ironicznym spojrzeniem, nie miał nawet najmniejszej ochoty wyciągać różdżki, chyba, że Ian będzie tak łaskawy i zrobi to pierwszy. — Wybacz mi moją złośliwość, Blake, ale ja nie potrzebuję żadnych poradników, aby osiągnąć swój cel — odparł Rosier, trochę zmęczony krzywymi uwagami Ślizgona, które był bardziej ograniczone niż te, którymi posługiwały się jedenastolatki. Ale widocznie rozwój niektórych przedstawicieli rasy ludzkiej nie był na wyjątkowo wysokim etapie rozwoju i pewnie Ian w całej swojej rozciągłości prezentował ten gatunek. — Moja lektura z pewnością nie zapewni rozrywki komuś, kto prezentuje poziom inteligencji ameby — dodał, machając wesoło książką. — Niestety nie posiada również żadnych kolorowych obrazków cieszących oko ograniczonych istot — kontynuował, kartkując teatralnie swoją lekturę — ani nie zawiera wskazówek jak ożywić dawno wymarły mózg. Chyba będziesz musiał jednak skorzystać z usług biblioteki i postarać się o przyjaźni z bibliotekarką — zakończył swój „monolog” z miną pełną udawanego współczucia. — A tak przy okazji, Ian, jak zareagują twoi słuchacze, gdy dowiedzą się, że spędziłeś upojne sam-na-sam z Evanem Rosierem? Bo widzisz, chyba też nabrałem ochotę na zabawę w informatora — powiedział, chociaż nawet nie ruszył się o milimetr. Podobno śmierć z własnej broni była o wiele rozkoszniejszą metodą na zemstę.
— Tak, tak, to przecież takie oczywiste, że mi się podobasz — zapewnił Evan, przytakując. — Nic tak bardzo mnie pociąga jak ameba wchodząc w fuzje średnio raz na tydzień — zgodził się z nim Rosier. — Ups. Zapomniałem, że ostatnio trafił cię strzał Amora i zostałeś na lodzie. Uśmiechnął się niby przepraszająco, że poruszył tak wartki temat. — Oi, Ian, żeby to tylko były pocałunki na leśnej ściółce — powiedział, czując jak na dźwięk imienia Kaya temperatura jego ciała podskoczyła o co najmniej kilka stopni w górę. Nie miał zamiaru wtajemniczać Blake’a. Jeszcze mu się zrobi przykro i co wtedy? Tragedia na cały Slytherin, jak nic. —Nie jestem tak monotematyczny jak ty, naprawdę. Kreatywność pary ludzi — chociaż to może cię zdziwić — wykracza poza kontakty seksualne — zapewnił go tonem nauczyciela, który tłumaczył wyjątkowo opornemu uczniowi, że nie ma bata, żeby w Pokoju Życzeń nagle pojawiło się jedzenie. Odkrzyknął, słysząc przezwisko swojej dziewczyny. Właściwie poczuł jak jego serce trochę przyspieszyło i znów uaktywnił się w jego głowie bieg szaleńczych myśli, krążący z jednego bieguna na drugi. — Jesteś przyjacielem Chantelle, poważnie? — zapytał, a w jego głosie czaiła się nuta autentycznego zdziwienia. Zamrugał parę razy. — Myślałem, że ma lepszy gust — przyznał, kręcąc głową z politowaniem. Nigdy nie przypuszczałby, że Chantelle Hogarth mogła zadawać się z kimś tak… beznadziejnym jak Ian Blake. Westchnął bezgłośnie, gdy Ślizgon znów chciał spróbować na nim marnych prób zastraszenia. — Blake, ile razy mam ci powtarzać, że ten kawałek kija prędzej mnie zabije niż wystraszy? — zapytał Rosier, ignorując różdżkę w ręku Iana. Nawet nie pofatygował się, aby wyciągnąć swoją. Po prostu odłożył książkę na łóżko i wstał, kierując się wolno w stronę wyjścia. — Niestety muszę przyznać z bólem serca, że strasznie sobie pochlebiasz — odparł, udając zmartwionego. — Rozumiem, że twoje zajebiste JA, aż krzyczy „jestem najwspanialszą osobą na świecie”, ale no cóż, Blake, większość panien, które przecisnęły się przez twoje łóżko, to puste lale lecące na każdy tani komplement, a takich — jak sam pewnie się domyślasz — jest w Hogwarcie na pęczki — odparł. — Bo powiedzmy sobie szczerze, Ian, nikt nie wytrzyma z tobą nawet pół roku. Ta twoje… jak jej było… — zawahał się, szukając w głowie imienia. — Ach tak, Marlene! Pobiła twój życiowy rekord. Jestem pod wrażeniem jej wytrwałości, ale chyba na tym się kończy rok cudów, prawda? — zadrwił, unosząc brew. — A teraz pozwól, że pójdę spędzić czas bardziej produktywnie. I nie gorączkuj się tak, nie mam zamiaru zniżać się do twojego poziomu — dodał, wychodząc z dormitorium. Musiał kilka spraw przemyśleć sam na sam, bez żadnej blokady umysłu, a Blake takową stanowił. Na sam jego widok Rosierowi żyć się odechciewało, poza tym ta wymiana zdań… na ludzie, lepiej można spędzić wolny czas od zajęć. Skierował się w stronę wyjścia do Pokoju Wspólnego bardzo umiejętnie ignorując kąśliwe uwagi rzucane pod jego adresem, które nie wzbudzały w nim żadnych innych emocji oprócz nadmiernego współczucia. Najwidoczniej nie mieli nic lepszego do roboty niż interesowanie się cudzym życiem. To było trochę smutne.
Amelie postanowiła wykorzystać piękny, kwietniowy dzień, jak tylko mogła najlepiej. Obudzona przez promienie wschodzącego słońca około 6 nad ranem włożyła na siebie zwiewną sukienkę i kaszmirowy sweterek, po czym rozczesała swoje długie, brązowe włosy. Z uśmiechem na twarzy wybiegła z dormitorium pragnąc nie spóźnić się na śniadanie. Przełknęła tosty, miseczkę płatków jogurtem naturalnym oraz owocami w głowie obmyślając co dziś zrobi.
Błonie były przepiękne wiosną. Wszędzie mnóstwo uspokajającej zieleni i pojedynczych jeszcze nierozwiniętych, biało-różowych kwiatów. Usiadła pod jednym z drzew na jeszcze wilgotnej trawie, ciesząc się widokiem otaczających ją szczęśliwych twarzy. Wyciągnęła z torby nowo zakupioną w mugolskiej ksiegarnii książkę "Anna Karenina" i rozpoczęła czytanie. Nagle usłyszała nad sobą dobrze znajomy głos. - A ty co tu robisz, sama? - podniosła głowę i mrużąc oczy od słońca rozpoznała twarz Iana. Uśmiechnęła się promiennie. -Więc ? -zapytał ponownie. -Och witaj Ian, właściwie to nic ciekawego po prostu czytam - przegarnęła włosy z twarzy i uniosła trochę wyżej swój egzemplarz powieść Tołstoja.
Sen... Stan nieraz piękny, nieraz ciemny i straszny. Zależy od uczuć duszy, jej obaw, jej uciech. Sen... Przynosi ulgę oszalałym myślom, które nie potrafią znaleźć swojego miejsca w przegródkach umysłu. Wszystko uspokaja się, wyrównuje. Sen... Morze obrazów, które widziały oczy. Sytuacje, twarze, krajobrazy. Nie jest to wyobraźnia człowieka, a jedynie posklejane widoki. Jednak mózg jest w stanie wysilić się na tyle, by wytworzyć wydarzenia tak bardzo ze sobą sprzeczne, coby w życiu się nie zdarzyły. Nieraz podnosimy się z łóżka śmiejąc się w duchu z możliwości własnych myśli. Czym miałby być sen? Lekiem dla człowieka, który potrzebuje wytchnienia. Chwili ciszy, która uspokoi. Czym był w danym momencie sen dla Chantelle? Lekiem, dokładnie. Jednak pojmowanym zupełnie inaczej. Bo chciałaby, by ją uspokoił, wyciszył. Ale dobrze wiedziała czym tak naprawdę będzie. Może kilka dziesięcioma minutami, godziną, a może kilkoma godzinami wyciętymi z jej życia. Ogarnie ją wtedy ciemność tak bardzo przerażająca swym ogromem. Pamiętać będzie tylko chwilę zaśnięcia, a potem pobudkę. Tyle znaczył dla niej sen. Lecz mógł on coś zdziałać, tylko w jednym przypadku... Chan popatrzyła z obawą na pewnego siebie Ian'a, a następnie na drzwi. Nie wiedziała, czy mogła na tyle ufać tym wszystkim zaklęciom, by w spokoju się położyć. Wiedziała natomiast rzecz inną - że Ślizgon nie dopuści do niej Evan'a i tylko to ją uspokajało. W końcu pod nakazem wzroku przyjaciela położyła się na jego łóżku. Skuliła się, a dłonie podłożyła pod głowę. Spojrzała ostatni raz na Blake'a z obawą w oczach i przymknęła powieki. Miała w tej chwili jedno życzenie. Zasnąć i nie obudzić się nigdy. Nie czuć, nie pragnąć, nie być. Jakby nigdy jej nie było na świecie. Nie być ważnym dla nikogo, dla nikogo nie istnieć. Chciała być jakąś nieokreśloną materią bez serca, które nie mogłoby krwawić. Chciała być taka, jaką ludzie ją postrzegali. Zimna, obojętna, odporna na wszystko. Blondynka zacisnęła oczy chowając bardziej twarz. Nie chciała znowu płakać, to jedynie pokazywało, jak słabą była osobą. Po głowie chodziły jej słowa, które niegdyś przeczytała. Przejebane być wrażliwym.
Tak, jak przypuszczała nie było nic. Ciemność. Nic więcej. Po prostu jedna, wielka nicość w jej głowie. I w tym stanie mogłaby zostać. Bo była tam sama, i nie czuła. W jakiś sposób istniała, a w jaki, to ją nie interesowało. Wolała to, niż stan po przebudzeniu, gdy wszystkie informacje ponownie w nią uderzą, powodując kolejną falę łez. Jednak otworzyła oczy, chociaż niewiele to zmieniło. Tu też było ciemno, trochę zielonkawo. Ślizgońskie dormitorium. Źrenice Chan rozszerzyły się, a serce natychmiastowo zaczęło wybijać szalony rytm. W tej chwili mógł przebywać tu Evan, a tak bardzo nie chciała go teraz widzieć. Dziewczyna przez chwilę nie wiedziała, co zrobić. Nie ruszać się i udawać, czy wstać? Pierwsze rozwiązanie o wiele prostsze, drugie niekoniecznie. Ze wstaniem wiązało się zderzenie z rzeczywistością. Z jej obawą przed spotkaniem kogoś ważnego w jej życiu. Osoba, która sprawiała, że na jej twarzy pojawiał się uśmiech, a teraz łzy. Jednak równie dobrze mogło go tu nie być. Ian już by się oto postarał. Westchnęła cicho i podniosła głowę. Dalej jednak ledwo, co widziała. W końcu wyprostowała się cała i dopiero w tym momencie poczuła na sobie ciepły materiał. Kołdra, która ją przykrywała wytwarzała pewną ochronę przed zimnem. Jeden kącik ust Chantelle podniósł się do góry. To niezwykle miłe ze strony Ślizgona, a przy okazji było małym powodem do uśmiechu i chwilą odpędzenia myśli od Evan'a. Blondynka nie widziała, czy chłopak nadal siedzi w tym samym miejscu, ale postanowiła wstać i podejść. Zaraz zauważyła, że nawet nie spał. Bez słowa oparła się o ścianę i zjechała na dół siadając tuż obok niego. - To bezsensu Ian, więcej nie dam rady - oparła głowę o jego ramię. Skuliła się prawie tak, jak na łóżku. Bo czuła, jak bardzo jest niepotrzebna i sama. Kimś zupełnie nieużytecznym, niosącym ze sobą śmierć innych. Po co tacy ludzie żyją? Po nic. Zupełnie po nic.
Może niech Mery i Ian będą dobrymi przyjaciółmi, a zaczęło się od tego, że Ian podczas pełni poszedł do zakazanego lasu i zaatakowała go jakaś istota, a jakiś kilometr od zakazanego lasu siedziała Mery w postaci wilkołaka i wyczuła Iana rzuciła się pędem w jego stronę, lecz gdy go zobaczyła stanęła. Po moim wilkołaczej natury nie mogła go zabić, przełamała jakąś barierę samokontroli i wtedy coś atakuje Iana, a Mery go ratuje. Potem nikt nie wierzy, że mery coś takiego zrobiła itp.
Kurcze przepraszam trochę chaotycznie napisałam. Jeśli Ci się nie podoba to może ty masz jakiś pomysł :]
Spacerowałam bo błoniach wyczekując kolejnej okropnej pełni. Oczywiście podczas kolacji profesor Dumbledore ostrzegł wszystkich i zakazał opuszczania zamku podczas pełni. Oddychałam niespokojnie, a serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Zawsze podczas pełni nawiedzają mnie myśli dlaczego to właśnie ja muszę nosić takie brzemię, z którym sobie nie radzę. Katem oka zza chmur zaczął wyłaniać się księżyc. Wystrzeliłam jak z procy do małej jaskini obok Zakazanego Lasu, gdy tylko tam wbiegłam poczułam jak moje ciało sztywnieje, a z mojego gardła wydobywa się donośny ryk. Potem była już zupełna ciemność. Gdy tylko się obudziłam zerwałam się z ziemi, a w mojej krwi pulsowała chęć mordu. Wyszłam z jaskini i zaczęłam wyć do księżyca. Wtedy na błoniach zobaczyłam młodego chłopaka. Warknęłam i ruszyłam w jego stronę, by go rozszarpać.
Mery rykła przeraźliwie gdy zorientowała się, że jej ofiara uciekła. Wściekłość wzrastała w niej z każdą chwilą frustracji. Warknęła cicho i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniach chłopaka. Jej czerwone oczy świdrowały każdy zakamarek w poszukiwaniu ofiary. Gdy tylko go dostrzegła zaczęła biec w jego stronę. Oddychała ciężko nie mogąc pohamować żądzy mordu, którego tak strasznie pragnęła. Znalazła się już dość blisko niego i jednym mocnym odbiciem od ziemi rzuciła się na niego, powalając go na ziemię.
W owłosionym cielsku Mery buzowało coś w rodzaju adrenaliny, a fala rozkoszy zalewała ją od łba po same łapy. Chłopak był przerażony. Gdy Varien chciała zadać mu ostatni śmiertelny cios po raz pierwszy się zawahała. Poczuła, że nie może go zabić. Walczyła ze sobą starając się opanować i myśleć trzeźwo. Zeskoczyła z chłopaka i rykła. Nie mogła go skrzywdzić. Chęć przejęcia kontroli nad ciałem tak strasznie nią zawładnęła, że upadła nie ziemię i skuliła się. Zawsze po przemianie w człowieka nic nie pamiętała, ale teraz czuła, że może być inaczej.
Nastał ranek, Mery obudziła się na skraju Zakazanego Lasu. Głowa bolała ją okropnie. Skrzywiła się i wstała z ziemi, a przed oczyma stanęły jej urywki z dzisiejszej nocy. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że zaatakowała ucznia. Pocieszał ją jednak fakt, że opanowała się i chłopak uszedł z życiem. Lekko zdezorientowana poszła do swojego dormitorium, wzięła czystą szatę i udała się do łaźni na długa i odprężającą kąpiel. Od razu lepiej się poczuła, gorąca woda działała na nią niczym balsam. Martwiła się, że rana, którą zrobiła chłopakowi okaże się poważna. Wyrzuty sumienia tak bardzo ją męczyły, że pośpiesznie spłukała z siebie pianę, wytarła się ręcznikiem i nałożyłam na siebie szatę, po czym wybiegła z łaźni w poszukiwaniu ucznia. Znalazła go siedzącego na ławce obok wyjścia na błonie. Wzięła głęboki wdech i niepewnym krokiem podeszła do chłopaka. -Hej-przywitała się lekko zdenerwowanym tonem głosu i dała mu sójkę w bok. Pewnie zastanawiasz się za co to ?-mruknęła i usiadła obok chłopaka. -Jak mogłeś byc tak nie rozsądny i wyjść podczas pełni na błonia ?!-warknęła nie wiedząc dlaczego akurat tak zaczęła rozmowę. -Przecież mogłam Cię rozszarpać !-oburzyła się i wywróciła oczami. Przepraszam za to, że Cię zraniłam w ramię-dodała po chwili smutnie. Nie chciałam-szepnęła drżącym tonem głosu.
Trudno było Mery mówić o popełnionym przez nią błędzie. Czuła się winna za to co zrobiła chłopakowi i za wszelką cenę chciała by jej wybaczył. Varien wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się nieśmiało. -Może zacznijmy od tego, że nazywam Mery Jane-wydukała czując jak policzki jej się rumienią. -Chciałam Cię jeszcze raz bardzo przeprosić za to co Ci zrobiłam, nawet nie wiesz jak jest mi głupio i przykro. Wracając do Twoich pytań otóż wilkołakiem jestem od urodzenia. Dumbledore długo zastanawiał się czy słusznie będzie abym dołączyła do Hogwartu. Wcale mu się nie dziwię, przecież trzymanie mnie w tym zamku to jak zabawa odbezpieczonym granatem. Gdyby nie eliksir, który piję codziennie to nie chcę myśleć co by było gdybym go nie piła. Nie mów nikomu o moim sekrecie, nie chcę by się mnie bali i nie chcę również abyś Ty się mnie bał-powiedziała i głośno westchnęła. -Jak się czujesz ?-spytała po chwili z troską w głosie.
-Na prawdę się mnie nie boisz ?-zapytała zdumiona, a za razem szczęśliwa. Wreszcie odetchnęła z ulga choć i tak towarzyszyło jej poczucie winy. -Zawsze chciałam komuś powiedzieć o tym kim jestem, ale bałam się odrzucenia. Pragnę by w Hogwarcie żył ktoś taki jak ja no wiesz rozumiał by mnie i nie czułabym się w tej kwestii osamotniona-rzuciła, a z kieszeni wyjęła pudełko czekoladowych żab i poczęstowała nimi chłopaka. -Ale musisz przyznać, że wielkie ze mnie bydle- zażartowała starając się zrzucić z siebie napięcie i chodź odrobinę się wyluzować. -Mam dziś spotkanie o 20 z samym dyrektorem. Pewnie będzie chciał porozmawiać o tym co Ci zrobiłam-oznajmiła wyciągając z pudełka ostatni przysmak. -Coraz częściej zastanawiam się czy nie odejść ze szkoły. Stwarzam tylko niepotrzebne zagrożenie i przez to Dumbledore i inni nauczyciele mogą mieć kłopoty. tak tak wiem przynudzam, ale jeśli już Tobie o tym powiedziałam to pozwól mi jeszcze trochę ponarzekać tak strasznie mi tego brakowało-wydukała machając nogami i głośno westchnęła. -Odnoszę wrażenie, ze nigdy nie pogodzę się z tym, ze jestem wilkołakiem. Czy to źle ?-spytała Iana podnosząc na niego wzrok.
[ Witam też i przybywam pod kartę pierwszą z brzegu, bo nie wiem, którą postacią chcesz ze mną wątek :D Niestety przyjmuję już tylko jedną (chociaż wiem, że wolałabyś mieć dwa wątki z Carlosem Fspaniałym!), bo inaczej zaniedbam obydwa :< ] Carlos Meza
"Możesz mi wierzyć Chan, naprawdę zasługujesz na wszystko co najlepsze. Chantelle, jesteś o wiele lepszym człowiekiem ode mnie. Moja pomoc w porównaniu z twoim wsparciem to nic. Jesteś najlepszą osobą jaką znam i zasługujesz na wszystko co dobre. Żyję w zawrotnym tempie i potrzebuję znać kogoś takiego ja ty." To wszystko to zdania, które usłyszała Chan. Wryły się w jej pamięć i nie planowały z niej wylecieć. Zupełnie tak, jakby pisało się niezmywalnym tuszem po białej, gładkiej kartce. Nic nie zdoła sprawić, by słowa zniknęły. Jedynym wyjściem jest podpalenie papieru, który po kilku chwilach stanie się szarym popiołem. W tej chwili jednak było jedno zdanie, które wybijało się bardziej od innych. Musisz być niesamowicie silna. Ale czy faktycznie była na tyle silna, by znosić wszystkie swoje porażki? Ostatnio ich występowanie znacznie się nasiliło, a blondynka miała tego już dosyć. Każdy wmawiał jej, jaka to jest dobra, spokojna. Tak naprawdę nie wiedzieli jednej rzeczy - że zabije. I po rzuceniu zaklęcia uśmiercającego uświadomiła sobie, jak bardzo wierzyła w te opinie. W tamtej chwili stały się one stertą papierowych, zgniecionych kartek, które tylko i wyłącznie nadawały się do wyrzucenia. Kłamstwa. Kłamstwa. Wszystko kłamstwa. Zdarzało się, że stojąc na drewnianym moście długo przyglądała się przepaści pod nim. Potem, gdy nikt nie patrzył przechodziła przez barierkę, a po kolejnym dłuższym zastanowieniu puszczała się. Wtedy uczucie było zupełnie inne, niż w trakcie lotu. Dziwny wydawał się dla niej fakt rozwianych włosów. Nie potrafiła jednak dotrwać do końca. Zawsze zamieniała się w sowę i odlatywała. Nie umiała zrobić sobie krzywdy, chociaż zasługiwała na dokładnie to samo, co jej siostra. Bo jak głosili stoiccy filozofowie - każdy miał prawo o decydowaniu o swoim życiu. A własnie tak wydawało się Chan, że jej powinno zakończyć się zanim pomyślała o śmierci własnej bliźniaczki. Są ludzie, którzy cię potrzebują. Ja cię potrzebuje. Oczy dziewczyny zaszły łzami. Zniżyła głowę i ścisnęła powieki. Miała ochotę rozpłakać się raz jeszcze słysząc te słowa. Czy to możliwe, że ktoś potrzebował jej osoby? Po tym co zrobiła? Jak można było potrzebować mordercy? Z drugiej strony jednak coś ciepłego rozlało się po sercu Chantelle. Może nie jest tak bezwartościowym człowiekiem? Może faktycznie zrobiła coś w życiu dobrego? Gryfonka wtuliła się w tors Ian'a i podkuliła nogi. Tym razem jej łzy spokojnie spływały po policzkach nie wprowadzając Chan w histerię. Pociągnęła nosem i starła wilgotne miejsca na skórze. - I ja ciebie też - szepnęła.
Anne zmierzała w stronę klasy, w której odbywała się OPCM. Gdy tylko zadzwonił dzwonek weszła do klasy i jak zwykle usiadła w ostatniej ławce gdzie była niewidoczna, czyli taka jaka jest zawsze. Zawsze pilnowała, by nie rzucać się w oczy. Obiecała swojemu ojcu, że będzie taka jak wcześniej i taka jest, ale tylko przy swoich przyjaciołach, bo wie, że przy nich może być sobą. Lekcja się zaczęła. - Dziś zajmiemy się pojedynkami w parach - powiedział profesor chodząc po klasie - Kto na początek? Kilka rąk wystrzeliło w górę, ale profesor patrzył prosto na nią. - Może panna Blanchett? Od początku roku w ogóle się nie udzielasz na lekcjach. Proszę na środek. Merlinie naprawdę! Z całej klasy musiał spojrzeć na mnie?! Zrezygnowana pomału wstała z miejsca i ruszyła na środek klasy. Wszyscy patrzyli na Anne jakby ją pierwszy raz widzieli na oczy. No cóż zresztą nikt im się nie dziwi, bo od początku Anne trzymała się na uboczu. Profesor krążył po klasie szukając dla niej przeciwnika. Nagle zatrzymał się przy ostatnim stoliku gdzie siedział ciemnowłosy chłopak. Dopiero po chwili Anne rozpoznała chłopaka - był to Ian Blake. Dużo o nim słyszała i o jego reputacji podrywacza. Zaciągał dziewczyny do łóżka, a potem zostawiał. Chłopak leniwie podniósł się z miejsca i ruszył na środek. Od czasu do czasu wzrok Anne błądził w stronę jego licznych tatuaży. Nigdy nie mogła zrozumieć ludzi, którzy lubili w ten sposób "zdobić" swoje ciało. Nauczyciel podszedł do nich i kazał odwrócić się do siebie plecami i gdy doliczy do trzech odwrócić się i rzucić zaklęcie. Anne uważnie słuchała nauczyciela i gdy odliczał robiła kroki do przodu. Bała się tego z jakimi zaklęciami będzie musiała się zmierzyć. Gdy odliczanie się zakończyło błyskawicznie się odwróciła i rzuciła pierwsze zaklęcie, które przyszło jej do głowy - "bombarda maxima"
Wszystko stało się tak nagle. Znów straciła poczucie czasu, czytając interesujący ją opasły wolumin i właśnie w pośpiechu wracała z Biblioteki, starając się dotrzeć do Wieży Krukonów przed nieuchronnie zbliżającą się ciszą nocną. Wcale nie chciała zderzyć się z tymi Ślizgonami. Jej myśli dalej krążyły wokół zamieszczonego w książce artykułu i, nie zwracając na nic uwagi, automatycznie wracała do Dormitorium, gdzie czekały na nią kolejne, o wiele ciekawsze od rzeczywistości, woluminy. Kiedy zdała sobie sprawę, że na nich wpadła było już za późno. W jednej chwili została otoczona przez kilku piątoklasistów, którzy, mimo że byli od niej młodsi o rok, przewyższali ją wzrostem o prawie dwie stopy. Nawet nie próbowała sięgnąć po różdżkę. Doskonale pamietała, że zostawiła ją na łóżku w Dormitorium, myśląc, że nie będzie jej już dzisiaj potrzebna. Poza tym, była beznadziejna z Obrony Przed Czarną Magią i Zaklęć, a nawet z niezwykłymi zdolnościami w tym kierunku nie miała szans w starciu z przeważającym liczebnie przeciwnikiem. Ślizgoni nie zastanawiając się wyciągnęli w jej kierunku różdżki i już chwilę potem leżała na ziemi porażona kilkoma "Drętwotami". W tym momencie zrobiła to co w takich sytuacjach wychodziło jej najlepiej - wyłączyła się i przestała zwracać uwagę na cokolwiek. Do rzeczywistości wróciła dopiero kiedy zorientowała się gdzie mają zamiar ją zamknąć. Schowek na miotły i środki czyszczące - nie mogli wybrać gorzej. Starała się wierzgać i wyrywać, co skutecznie utrudniało jej zaklęcie unieruchamiające. Na samą myśl o małych rozmiarach pomieszczenia z trudem udawało jej się oddychać. Uspokajanie się w myślach nie pomagało i kiedy Ślizgoni zamknęli ją w środku, wcześniej ściągnowszy z niej "Dretwotę" wybuchnęła głośnym szlochem. Szybko dopadła drzwi i złapała za klamkę. Zaczęła szarpać za nią z całej siły. Nie udało jej się zachować trzeźwości umysłu i, mimo że wiedziała, że zablokowali wyjście, Merlin wie jakim, zaklęciem, dalej próbowała się wydostać. Z sekundy na sekundę coraz trudniej było jej złapać powietrze i już po chwili głośno dyszała, robiąc płytkie oddechy, w ten sposób próbując nabrać choć trochę powietrza do płuc. Rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając innego wyjścia. Czuła, że zostało jej mało czasu. Schowek zaczął się kurczyć i wkrótce miała zostać zmiażdżona przez ściany. Kiedy kolejne próby otwarcia lub wyważenia drzwi nie przyniosły skutku zrozumiała, że to koniec.
[ Beznadziejnie jak zawsze. Przepraszam, że tak długo, ale wen mi uciekł i dopiero dzisiaj, kiedy jadłam kolejną tabliczkę czekolady (to wcale nie jest uzależnienie!), wrócił i udało mi się wprowadzić konieczne poprawki i dopisać ostatnie akapity. Pozdrawiamy i kończymy nudzić, Melody Rain, (wkrótce) Ivonne Isabella Queensberry i mimoza. ]
Nie wiedziała ile czasu spędziła leżąc i szlochając na podłodze w schowku na miotły. Zdawało jej się, że minęły godziny odkąd zamknęli ją tam Ślizgoni. Nie słyszała wypowiedzianego po drugiej stronie drzwi zaklęcia. Pamiętała jedynie, najpierw zmniejszający się schowek na miotły, a potem, otwarte drzwi. Zamrugała. Kiedy, w końcu jej oczy przyzwyczaiły się do światła i udało jej się pozbyć mroczków przed oczami, nerwowo rozejrzała się dookoła, dalej jednak, nie potrafiąc w żaden sposób zareagować. Widziała jak stojący w drzwiach chłopak coś do niej mówi, ale nie słyszała co. W tym momencie liczyło się tylko to, że dzieliło ją kilka kroków od Wolności. Spojrzała na wyciągniętą w jej kierunku rękę, ale nie potrafiła zmusić swojego ciała do jakiegokolwiek ruchu. Nie miała nad nim żadnej kontroli. Przez głowę przemknęła jej myśl, że musi coś zrobić, bo, kto wie, może chłopakowi znudzi się czekanie na jej reakcję i zostawi ją samą w schowku, przed odejściem, zamykając drzwi. Na myśl o ponownym zamknięciu w małym pomieszczeniu wybuchnęła, jeszcze głośniejszym niż wcześniej, płaczem. W końcu udało jej się, w pewnym stopniu, odzyskać kontrolę nad własną ręką i, mimowolnie wyrywającym się z jej piersi, szlochem. Wyciągnęła drżącą dłoń w jego kierunku, kiedy jej wzrok padł na wiszący na szyi chłopaka krawat. Ślizgon. Zadrżała i zatrzymała rękę w pół ruchu. Przełknęła silnę, gorączkowo zastanawiając się co robić. Co jeśli chłopak współpracował z jej oprawcami? W końcu podjęła decyzję i, modląc się by nie był to stereotypowy wychowanek Domu Węża, podała mu, wciąż drżącą, dłoń.
[ W ramach akcji "Spanie jest dla SŁABYCH" odpisuję, chociaż krótko, już teraz. Pozdrawiamy, Melody i mimoza. ]
"Jestem Ian. I nie musisz się bać, nie jestem jednym z nich" Nie musisz się bać. Bać. Bać. Bać. Naprawdę nie chciała, ale w żaden sposób nie potrafiła zareagować. Dalej stała jak sparaliżowana, gorączkowo zastanawiając się co robić. Wyjżała przez okno, szukając odpowiedzi na nurtujące ją kwestie. Choć widok Zakazanego Lasu i błonii trochę ją uspokoił, dalej obezwładniał ją strach. Mimowolnie mocniej ścisnęła dłoń chłopaka. - Dziękuję - wyszeptała w końcu. Choć jakiś czas temu przestała głośno szlochać, nie potrafiła powstrzymać spływających po jej policzku łez. - Wierzę Ci - dodała jeszcze ciszej. Naprawdę chciała.
[Akcja "Spanie jest dla SŁABYCH" coraz bardziej popularna :D Niestety mój komputer JEST słaby i rozładował się (zabierając ze sobą na tamten świat cały tekst), a gniazdko jest tak daleko... Nie udało mi się do końca odtworzyć poprzedniej wersji - wszystkich akapitów, przemyśleń Melody i, przede wszystkim, długości - za co bardzo przepraszam. Pozdrawiamy, Melody i mimoza. ]
[Siemanko! Ale Ian mi się podoba. <3 Chociaż nie wiem, czy przypadłby do gustu mojej Cynthi, bo jest trochę za bardzo 'niegrzeczny'. Tak czy inaczej jestem bardzo chętna na wątek, tylko pomysłów brak. :c A może jakieś powiązanie?]
Dzisiejszy dzień był cudowny, a przynajmniej na taki się zapowiadał. Dzień wolny od lekcji, jednakże ona spędzała go w szkole. Rano obudziły ją miodowe promienie słońca wkradające się do jej pokoju. Wzięła prysznic i ubrała się migiem, wzięła swoją czarną torbę w której miała najpotrzebniejsze rzeczy, a w tym swój ukochany pamiętnik w błękitnej okładce, który absolutnie zawsze nosiła przy sobie. Przechadzała się szkolnymi korytarzami, nieświadoma że z torby wypadł mi pamiętnik. Udała się do biblioteki, w chęci przejrzenia kilku książek. Marzyła o wstępie do działu ksiąg zakazanych, jednak nie posiadała pisemnej zgody nauczyciela. Gdy przeglądała książkę o historii Hogwartu zorientowała że czegoś jej brakuje. Zauważyła brak pamiętnika a w jej oczach błysnęło przerażenie. Migiem wybiegła z biblioteki a bibliotekarka odprowadziła ją zirytowanym spojrzeniem. Przeszła tą samą drogą, którą szła do biblioteki, rozglądając się dookoła nerwowo. Jej falowane, brązowe włosy kołysały się i ocierały o jej szczupłe ramiona. Zrezygnowana i zła weszła do wspólnego pokoju ślizgonów. Na pierwszy rzut oka było widać jej zły humor. Rozłożyła się na wygodnym fotelu, nawet nie zwracając uwagi na chłopaka który siedział na przeciw niej i był pogrążony w czytaniu JEJ pamiętnika.
[Mam wrażenie, że coś słabo wyszło, więc jeśli masz jakieś zastrzeżenia to śmiało, chociaż mam nadzieję, że zaraz rozwinie się coś ciekawszego.]
[W porządku, chociaż Ian też nie może przeczytać za dużo :D 1. Odbiła swojej siostrze chłopaka. 2. Kiedyś wkradła się wraz z przyjaciółką do działu księg zakazanych w bibliotece. 3. Umie rzucać zaklęcia niewybaczalne, raz go użyła lecz oczywiście zostało to skutecznie zatuszowane, gdyż mogłaby trafić do Azkabanu. 4. Rzuciła kiedyś zaklęcie oślepiające na swoją przyjaciółkę. No i nie wiem co mogłabym jeszcze dodać. To ci na razie wystarczy?]
Była wręcz zrozpaczona faktem, że zgubiła swój pamiętnik. Jak mogła być tak nierozważna i nieostrożna? To było okropne. Wchodząc do wspólnego pokoju, ktoś podszedł do niej i podał jej zeszyt w błękitnej oprawie. Nie mogła wierzyć własnym oczom. Pisnęła cicho, podskakując i zaraz przycisnęła pamiętnik do piersi. Miał on dla niej wartość sentymentalną a poza tym tam było wypisane wszystko, spisane jej sekrety, te najbardziej wstydliwe i mrożące krew w żyłach. Nie chciała by ktokolwiek to przeczytał. Jednak kilka sekund po odzyskaniu zguby zdała sobie sprawę, że on przeczytał, chociaż fragment a może całość jej dziennika. - Co czytałeś? Co wiesz? Mów! - zapiszczała dosyć nerwowo, jednocześnie podchodząc do niego, o wiele za blisko. Bała się, że cokolwiek wyjdzie na światło dzienne, może jej zaszkodzić, zepsuć jej dobre imię, czy reputacje jej rodziny. Wzięła głębszy wdech, starając się uspokoić. Jednak dłonie zaczęły jej drżeć, a serce biło zbyt mocno. Bycie paranoiczką w niczym tutaj nie pomagało. Przez kilkanaście minut rozważała spalenie pamiętnika, lecz szybko z tego zrezygnowała. Za dużo wspomnień w nim się mieściło. Było też stanowczo za dużo tajemnic w nim. Jeśli Ian przeczytał o tym, że użyła zaklęcia uśmiercającego, już byłoby po niej. Nie wyobrażała sobie dożywotniego siedzenia w Azkabanie. Wzięła kolejny wdech i już spokojna zmierzyła chłopaka wzrokiem. - Czego chcesz? - zmrużyła groźnie oczy. Teraz była już aż za bardzo opanowana. Wiedziała, że nie może pokazać mu swoich emocji i tego jak bardzo się bała, że to może się roznieść.
Widząc jego kpiący uśmieszek aż gotowała się w środku. Miała ochotę zmyć ten uśmiech z jego twarzy. Wiedziała jednak, że musi wziąć się w garść, bo jej zachowanie było dziecinne, a jemu z pewnością sprawiało wielką satysfakcję. Usiadła w fotelu, naprzeciwko kominka. Wpatrzyła się w płomienie ognia, które tańczyły w kominku. Nie myśląc wiele wrzuciła tam pamiętnik, czego już sekundę później tego żałowałam. Obserwowała jak płonie najcenniejsza rzecz jaką miała. Jej wspomnienia. Jej sekrety. Jej myśli. Jej plany. Jej przeszłość. Jej wszystko, pieprzone wszystko. Przez chwilę jej oczy się zaszkliły, jednak wiedziała, że to nie jest odpowiednia chwila na płacz i słabość. Schowała twarz w dłoniach myśląc co powinna teraz zrobić. I po co Ian wymyślił tą schadzkę na błoniach? To było kompletnie bez sensu. Gdyby rzeczywiście czegoś od niej chciał to chyba od razu by jej o tym powiedział, prawda? Miała mętlik w głowie. Rozmyślała przez większość czasu, planowała różne scenariusze, a czas leciał... Z roztargnieniem spojrzała na zegarek, chyba czas się spotkać z Ianem. Dosyć niechętnie wstała z fotelu i wyszła ze wspólnego pokoju ślizgonów. Już kilkanaście minut później była na błoniach. Rozejrzała się za swoim... kolegą.
Gdy on do niej podszedł nie trudziła się nawet, żeby się przywitać. Patrzyła na niego oceniającym i krytycznym wzrokiem. On jeszcze był taki bezpośredni, walił od razu wszystko z mostu, a ona nie była najzwyczajniej w świecie na to gotowa. Co prawda gdy usłyszała że nikt się o tym nie dowie odetchnęła z ulgą, ale... nie była gotowa opowiadać o tym. To było zbyt bolesne, zostawiło blizny na jej duszy, jakkolwiek by to brzmiało. Dlatego też nie miałam zamiaru mu nic mówić. - Nie ma mowy. Nie. Nawet cię nie znam. Czego oczekujesz? Że opowiem ci wszystko? Tak? To nie jest możliwe. - kręciła cały czas głową. Była nieugięta i nie pozwoliła sobie, żeby ktokolwiek jej rozkazywał. Widząc jego wyczekujący wzrok, wyraz twarzy... wszystko ją paliło, a wyrzuty sumienia wróciły do niej z podwójną siłą. Wstrzymała powietrze, marszcząc w dziwny sposób swój nos. Zawsze tak robiła, gdy nad czymś rozmyślała. Nie miała pojęcia, że bezmyślne rzucenie zaklęcia może mieć takie konsekwencje w przyszłości. Pokręciła głową, kolejny raz. W tym momencie była strasznie zagubiona. - Dlaczego chcesz to wiedzieć? D l a c z e g o? To była Avada. Zabiłam kogoś. Zabiłam. Ciekawość zaspokojona? Czy mam zdradzić szczegóły? - syknęła przez zaciśnięte zęby a jej dłonie odruchowo ścisnęły się w pięści. Nikt nie miał pojęcia, że w takim drobnym ciele kumuluje się tyle emocji, zazwyczaj była chłodna i zimna, obojętna, trzymała każdego na dystans. On sprawił, że wszystko co tłumiło się w niej od dłuższego czasu, wybuchnęło. Zacisnęła mocno powieki, starając się powstrzymać łzy.
Zaklęcie błysnęło, a Anne odleciała parę metrów do tyłu. Wszyscy wstrzymali oddech by po chwili zacząć piszczeć i w niektórych przypadkach klnąc siarczyście pod nosem. Pierwszy oprzytomnił profesor, który szybko podszedł do leżącej dziewczyny. - Nic ci nie jest? Może zaprowadzić cie do Skrzydła Szpitalnego? - Nie... Nic mi nie jest. - odparła szybko podnosząc się powoli do pozycji siedzącej. Zakręciło jej się w głowie więc lekko przymrużyła oczy. - Jednak niech pan Blake zaprowadzi cię do pielęgniarki. Slytherin traci 20 punktów za te zaklęcie. - I proszę się pośpieszyć - dodał widząc jak Anne chwyta się za głowę i krzywi. Przy pomocy profesora wstała na nogi i ruszyła w stronę drzwi nawet nie patrząc czy Ian idzie za nią. Szczerze powiedziawszy była trochę zdezorientowana i nie wiedziała co się dzieję. Po paru krokach odwróciła się jednak w stronę Ślizgona i powiedziała: - Nie idę do Skrzydła Szpitalnego. Nic mi się nie stało, wiec...cześć.
Na usta cisnęły jej się okropne wulgaryzmy, jednak ugryzła się w język. Otworzyła powoli oczy, w których nie było już ani śladów łez. Uśmiechnęłam się kwaśno i odpowiedziałam spokojnym i jakże słodkim głosem. - Sekret za sekret. Poza tym, jesteś zainteresowany, bo myślisz, że moja historia jest ciekawa. Wyprowadzę cię z błędu, nie jest. Uważnym spojrzeniem lustrowała jego twarz, spojrzała mu w oczy próbując dostrzec jakiekolwiek uczucia. Uśmiechnęła się nieco ironicznie. Od zawsze miała go za dupka i jak widać, nie myliła się co do tej kwestii. Stwierdziła że nie da się sprowokować i nie będzie zawracała sobie tym głowy. Potrafiła przechodzić gamę emocji w jednej chwili, raz była wściekła a zaraz potem spokojna i opanowana. Nie kontrolowała tego. - Trzymaj się, Ian. Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
Ciśnienie jej się podnosiło, gdy słyszała jak się do niej zwracał. Nie mogła uwierzyć, że po tym co się stało łaskawie nie powiedział nawet jednego, małego przepraszam. - Masz zamiar tu tak stać? - zapytał, podchodząc bliżej i stając obok niej. - Nie zamierzam tu stać, tylko iść do dormitorium i tam odpocząć, a nawet jeśli coś, by mi się stało to już nie twoja sprawa. - odparła zirytowana posyłając mu oschłe spojrzenie. Szybkim krokiem ruszyła w stronę wieży Gryffindoru. Jednak po paru krokach zakręciło jej się w głowie, a potem była ciemność...
[Strasznie krótkie, ale nie wiedziałam jak to rozpisać ] Anne B.
Powoli jej umysł się rozjaśniał. Nie wiedziała gdzie jest czuła tylko jedno mierne poruszanie jakby była na statku, albo ktoś ją niósł. KTOŚ JĄ NIÓSŁ? Dopiero teraz usłyszała ciche, a może głośne szepty? Już sama nie wiedziała. Jednak jeden usłyszał bardzo wyraźnie: - Słyszysz mnie? Powoli zaczęła otwierać oczy. Najpierw jej wzrok natrafił na ciemne oczy, a potem na twarz. Blake. Ian Blake mnie niesie?! Ale nie miła już czasu na rozmyślna, bo właśnie w tedy weszli do białego pomieszczenia. Chwila... Czy to Skrzydło Szpitalne?! Nie, nie, nie... Tylko nie to... Szybkim krokiem podbiegła do nich pani Pomfrey i zaczęła wypytywać co się stało. Anne znalazła się na znienawidzonym szpitalnym łóżku, a kobieta zaczęła wciskać jej najróżniejsze eliksiry. Popatrzyła z wyrzutem na stojącego przy ścianie Ślizgona. Gdy pani Pomfrey zdecydowała, że nic jej już nie zagraża oddalił się pospiesznie do swojego pokoiku przestrzegając wpierw, by nie ruszała się z miejsc i odpoczywała. Panna Blanchett znów spojrzała na chłopaka. - Jesteś z siebie zadowolony?! Przecież ci mówiłam, że poleżę w dormitorium i mi przejdzie. Nie mam zamiaru zostać tu ani minuty dłużej! - wstała gwałtownie z łóżka, by po chwili w przypływie mdłości znów się tam znaleźć - Pięknie... Mruknęła kręcąc głową bezsilna, a w jej oczach mimowolnie powiły się łzy.
- Pamiętasz, kto Ci to zrobił? - zapytał, patrząc jej w oczy. Pokręciła przecząco głową, unikając jego spojrzenia. - Chyba jacyś piątoklasiści - powiedziała. - Poznałabym ich - dodała, po chwili wahania, drżącym głosem. Na samą myśl o TYCH Ślizgonach miała ciarki. Nie chciała więcej ich widzieć ani nawet o nich słyszeć. Wiedziała, że ich twarze i głosy zawsze kojarzyć jej się będą z czasem spędzonym w schowku na miotły. Z obezwładniającym strachem i coraz mniejszymi rozmiarami pomieszczenia. Chciała zapomnieć. Wierzchem dłoni otarła policzki, modląc się by nie miała już więcej łez i nie musiała więcej płakać. Ostatnio miała dużo powodów do płaczu i powoli miała dosyć w sobie tego, że z taką łatwością przychodziło jej okazywanie emocji przed innymi. Łzami mogła zwrócić na siebie uwagę, a tego przecież nie chciała. Wolała chować się w cieniu. Rozejrzała się po korytarzu, szukając czegoś co pozwoliłoby jej zmienić temat. Kiedy jej wzrok padł na jeden z portretów zdała sobie sprawę, że się nie przedstawiła. - Melody - wymamrotała, patrząc gdzieś w bok. Mimowolnie pomyślała o domu, do którego należał Ian. Był ze Slytherinu. Mimo że powiedział, że nie jest jak oni, a ona uwierzyła, naszły ją wątpliwości. - Szlama - dodała, zastanawiając się jak zareaguje chłopak. - Nie sądzę by Oni chcieli byś się ze mną zadawał.
[ na jaw wychodzą moje skłonności do odpychania od swoich postaci innych i, tym samym, robienie z nich (moich postaci) nielubianych ofiar. Potem będzie tylko gorzej. Pozdrawiam, mimoza. Może wąteczek również z Panną Queensberry? ]
Szła powolnym krokiem przed siebie, nie spodziewając się że chłopak będzie za nią biegać. Mówiąc 'sekret za sekret' chciała, żeby on dał jej spokój. Nie sądziła, że będzie w stanie zdradzić jej coś, co było jego tajemnicą. Właściwie to już myślała, że on zmyśli jakąś straszną historię, która i tak nie będzie prawdą, a ona mu się zwierzy, robiąc z siebie idiotkę. - Dlaczego tak ci na tym zależy? - spytała. Nie rozumiała go i nawet nie wiedziała czy chcę to rozumieć. Zmarszczyła brwi, krzyżując ramiona na piersiach i patrząc na niego. - Jeśli kierujesz się tylko ciekawością, to... nie warto. Pokręciła stanowczo głową, a kasztanowe włosy rozsypały się na jej ramionach. Odetchnęła głęboko, nie odrywając od niego wzroku.
Wysłuchując jego przeprosin zrobiło jej się ciepło na sercu. Poczuła się głupio na myśl o tym jak się względem niego zachowywała. On chciał jej pomóc, a ona jak zwykle chciała być samodzielna. - To ja przepraszam... - powiedziała, od niechcenia ocierając oczy z łez - Przepraszam, że byłam uparta i nie chciałam cię posłuchać. Jestem ci wdzięczna, bo mogłeś przecież mnie tam zostawić nieprzytomną, albo puścić do dormitorium i tylko Merlin wie co by się tam stało. Odetchnęła głęboko i usiadła na brzegu łóżka. On jednak nie ruszał się z miejsca i dalej siedział na krześle. Anne zdała sobie sprawę, że może dalej czuje się odpowiedzialny za nią i dlatego jeszcze tu siedzi. Mimo iż gryfonce przydało by się towarzystwo lub osoba, której mogłaby się zwierzyć nie chciała by ktoś wbrew swojej woli czuwał przy niej. - Y-y jeśli chcesz... to możesz już iść. Nie będę cie zatrzymywać. Teraz pani Pomfrey się mną zajmie. Jeśli coś mi się stanie to ona będzie mnie mieć na sumieniu - próbowała zażartować, ale nie za dobrze jej to szło. Wypuściła powietrze nawet nie zdając sobie sprawy, że je wstrzymywała i z westchnieniem opadła na poduszkę.
Słysząc ostatnią wypowiedz ślizgona uśmiechnęła się. - Masz rację. Ale to dla mnie lepiej, przez jakiś czas będę mieć spokój. A co do mnie - to już się lepiej czuje, dzięki. - była to kłamstwo, bo Anne czuła się okropnie z chęcią poszłaby spać, ale jeśli Ian już został nie chciała, by siedział sam i się nudził, więc pokonywała senność. Czuła, że Ian czuł się niezręcznie rozmawiając z nią, a możne po prostu nie wiedział o czym? Anne też za bardzo nie wiedziała jak rozpocząć z nim jakąkolwiek konwersacje. W ten do pomieszczenia wpadła pani Pomfrey. Gdy zobaczyła ich rozmawiających otworzyła szeżej oczy i szybko podeszła. - Co ty tu jeszcze robisz?! Marsz na lekcje! - powiedziała w stronę Iana. - a ty młoda damo powinnaś już przecież dawno spać. Podałam ci Eliksir Słodkiego Snu! Musisz odpoczywać. Przez najbliższe parę dni nie ruszysz się z tond ani na krok! - powiedziała i znów znikła z pewnością poszukując nowych eliksirów. Anne westchnęła przeciągle, a w jej oczach, których nie miała już siły trzymać otwartych, pojawiły się łzy. - Przecież miałam być tu tylko na noc... - szepnęła do siebie.
[ Witam, oczywiście, że mam ochotę na wątek! I mam nawet pomysł. Napisz czy Ci się spodoba, bo zawsze możemy coś zmienić. Nasze postacie mogłyby poznać się w pociągu do Hogwartu, gdy oboje mieli zaczynać VI rok. Jako, że moja postać pojawia się wtedy pierwszy raz w pociągu i w ogóle w szkole może zaciekawić Iana i mogłoby się zacząć od tego, że któraś z postaci zaczepia tą drugą po wyjściu z pociągu, twój Ian mógłby chcieć by Isleen któregoś dnia wylądowała w jego łóżku, a ta starałaby się coś w nim zmienić. Co ty na to? :3 A i mam prośbę. Mnie dawno nie było na blogach grupowych i nie koniecznie pamiętam jak się pisało między postaciami, dlatego mogłabyś zacząć, żeby mogła mieć jakiś wzorzec? :) ]
Mało co nie parsknęła śmiechem widząc reakcję chłopaka na srogi głos pielęgniarki. Jednak pytanie o to czemu nie chce tu zostać, było dla niej trochę niezręczne. Z jednej strony chciała się wyżalić, a z drugiej nikomu o tym nie mówić. - Wiesz... opowiem ci to jutro. Jeśli przyniesiesz mi notatki. - uśmiechnęła się blado miała jeszcze coś dodać, ale pani Pomfrey przyszła z nowymi eliksirami. Czemu ona zawsze musi przychodzić w nieodpowiednim momencie? Wypił wszystkie eliksiry przy co niektórych się krzywiąc. Znów dostała Eliksir Słodkiego Snu to mocniejszy, bo po chwili zasnęła.
Sekrety Iana Blake'a były jednymi z najbrudniejszych tajemnic, jakie miała okazję poznać odkąd przybyła do Hogwartu. Tak naprawdę odkryła jego straszne sekrety przypadkiem, nawet już nie pamiętała dokładnie jak. Chociaż była przecież tą Leslie Jacobs, która rozpowiada wszystko, przez chwilę się wahała. W końcu gwałt na niewinnej dziewczynie, sprawa Śmierciożerców... To wydawało jej się o wiele poważniejsze niż to, że ktoś zerwał z kimś, że ktoś tam przespał się z kimś tam. Ale zdawała sobie także sprawę z tego, jak wiele może zyskać na tych kilku sekrecikach Iana. W Hogwarcie, a szczególnie wśród Ślizgonów, było tylu ludzi, którzy słono by zapłacili za tak smakowite kąski. Jej przemyślenia nie trwały długo - wkrótce wyzbyła się wszelkich wątpliwości i kolejnego dnia wszyscy najwięksi plotkarze i największe plotkary Hogwartu wiedziały o tym, że Ian Blake zgwałcił pewną Krukonkę, po czym został zmuszony do wstąpienia w szeregi Śmierciożerców. Oczywiście biorąc pod uwagę fakt, komu zdradziła te tajemnice, zaraz cały Hogwart huczał o jej nowym odkryciu. - Ładnie to tak zmuszać dziewczyny do czegoś, czego nie chcą, Blake? - owinęła sobie kosmyk blond włosów wokół palca wskazującego i uśmiechnęła się ironicznie do Iana. - Kto by się spodziewał po tobie tak niechlubnego występku? Jej głos ociekał sarkazmem, a oczy były zimne i stalowe. Leslie była w swoim żywiole.
[ Pomyślałam sobie, że Leslie jeszcze nie wie o tych torturach, może później się dowie, to będzie ciekawiej, wiesz, takie drama :D ] Leslie
- Hej, dzięki za notatki - uśmiechnęła się do niego ciepło, siadając. - I jak, miałaś mi coś opowiedzieć? Anne skrzywiła się słysząc te pytanie. Miała cichą nadzieję, że jednak zapomni o obietnicy opowiedzenia mu o tym czemu tak bardzo boi się szpitali. Raz się żyje - pomyślała wzdychając ciężko. - No więc... to było tak, że w szpitalu umarła moja mama. Zachorowała na raka kości, to taka choroba mugoli, a ponieważ czarodzieje na nią przeważnie nie chorują nie mają na nią lekarstw. Moja mama była zmuszona leczyć się w mugolskim szpitalu. Bardzo długo ją tam odwiedzałam. Przyjmowała chemię, to takie lekarstwo, które miało zapobiec rozprzestrzenianiu się nowotworu. Wszystko było dobrze, mamie się poprawiało, ale pewnego dnia do mojej mamy przyszła niedoświadczona pielęgniarka i no cóż... ź-żle jej coś podała i godzinę przed naszymi odwiedzinami mama u-umarła. Wtedy się załamałam i przez długi czas byłam wrakiem człowieka. W-własnie w tedy mój tata zadecydował, że j-jedziemy d-do Anglii. Tu trochę mi się polepszyło, ale wiesz jak to jest. Nigdy tak w p-pełni nie idzie się pozbierać. - nawet nie zauważyła kiedy się rozpłakała. - Od tamtego czasu nie przepadam za szpitalami, a tym bardziej pielęgniarkami. - westchnęła i otarła łzy. - I to tyle... A co z twoimi rodzicami?
Widząc na jego twarzy nienawiść i przebłysk strachu, pogratulowała sobie w duchu. Jeśli te tajemnice były dla niego aż tak ważne, to naprawdę mogła dużo zyskać na tym, że udało jej się je odnaleźć. Trochę denerwowało ją to, że wszyscy tak nagle zaczęli szeptać na temat Iana, bo przecież jej ,,łącznicy" obiecali, że tego dnia trochę przyciszą sprawę - Leslie chciała ponapawać się jeszcze przez chwilę spokojem Blake'a, a później uderzyć ze zdwojoną siłą. Ale czego ona się spodziewała po plotkarzach? Tajemnice Iana obiegły Hogwart szybciej niż ona zdążyła dotrzeć z jadalni do lochów. - Oj, nie denerwuj się. - zachichotała pod nosem. - Po prostu dowiedziałam się czegoś interesującego i postanowiłam się tym podzielić z innymi. Teraz przynajmniej biedne Krukonki wiedzą, czego się mogą spodziewać. Aż sama poczuła, jak wredne były jej słowa. Przez myśl przemknęło jej, że niby miała się zmienić - ale zaraz zobaczyła ukradkowe spojrzenia rzucane przez większość Ślizgonów Ianowi i zapomniała o obawach.
Jego słowa pewnie powinny ją przestraszyć, bo w końcu wyglądał dość przerażająco, ale tak naprawdę jego złość nic dla niej nie znaczyła. Wyszła naprawdę dobrze na tym, że podzieliła się swoją ,,zdobyczą" w postaci jego sekretów. Jak mogłoby ją obchodzić to, że obiecał jej zemstę, kiedy cała szkoła uważała go teraz za gwałciciela, jej reputacja ani trochę na tym nie ucierpiała, a niektórzy mieli ją nawet za bohaterkę? Wszystko poszło po jej myśli. Gdy odszedł, zaśmiała się pod nosem i mrugnęła zalotnie do kilku szepczących piątoklasistów, po czym odeszła powolnym krokiem. Leslie miała cichą nadzieję, że ludzie trochę przystopują z tym szeptaniem, bo robiło się to naprawdę irytujące, ale następnego dnia sprawa ani trochę nie przycichła. Kilka osób nawet podeszło do niej i podziękowało za interwencję w sprawie ,,gwałciciela z lochów". Nawet jakaś pierwszoroczna Krukonka próbowała wydukać pod jej adresem podziękowania. Na początku nie zwracała uwagi na te dziwne próby odwdzięczenia się za to, co zrobiła, ale później zauważyła, że ją to denerwuje. Nie chciała być uznawana za kogoś, kto poznaje straszną tajemnicę i dzieli się nią z ludźmi po to, żeby ich ,,chronić". Chciała być wredną jędzą, plotkarą, która obiera sobie cel i nie odpuszcza, dopóki go nie zniszczy. A przecież zniszczyła Iana, tak? - Leslie, chciałam... - zaczęła jakaś niska blondynka z herbem Hufflepuffu na piersi. - Nie. - przerwała jej Leslie. - Nie dziękuj mi. Zrobiłam to, bo jestem wredna i wyszłam bardzo dobrze na tym, że wyjawiłam brudny sekrecik Iana. Wcale mi nie zależy na was, żałośni kretyni. Odwróciła się gwałtownie od wystraszonej Puchonki i wpadła prosto na Iana.
,,Nie masz pojęcia, jak to się skończyło"? To zdanie ją zastanowiło. Czego mogła jeszcze nie wiedzieć o tej pikantnej sprawie? Już bez dodatkowych rewelacji była wyjątkowo poważna. Co się mogło takiego stać, że Ian tak bardzo się wściekał? No tak, cały Hogwart uważał go teraz za gwałciciela, ale... - Słuchaj, nie obchodzi mnie co sobie myślisz. - odparła, wzdychając teatralnie. - Pytasz, jak mogłam się wpierdolić w twoje życie? Normalnie. Nie zależy mi ani na tobie, ani na nikim innym. Lubię sensacje. Powinieneś o tym wiedzieć. Uśmiechnęła się do niego tak, jakby nic się nie stało, przechylając uroczo głowę na bok. Czekała na jego reakcję. Była ciekawa, czy wybuchnie gniewem, obnażając swoje uczucia przed wszystkimi, czy może zamknie się w sobie i odejdzie. Musiała przyznać, że maski, które zakładał, były naprawdę dobre - umiejętnie ukrywał swoje prawdziwe odczucia. Ale przed nią nie mógł nic zataić - żaden facet nie może czuć się dobrze czy choćby przechodzić obojętnie nad faktem, że wszyscy uważają go za bezwzględnego gwałciciela. Ona umiała czytać z twarzy. - I nie próbuj nic przede mną ukrywać. - wyszeptała tak, żeby tylko on to usłyszał. - Masz wszystko wypisane na twarzy.
Nie rozumiała dlaczego dziękował. Powiedziała jedynie to, co myślała. Jednak chwilę później usłyszała zdanie, a raczej zapewnienie, którego tak bardzo w tej chwili potrzebowała. Musiała mieć przy sobie kogoś, kto choć trochę ogarnie ją swoją dobrocią i ciepłem. Osoba, która po prostu przy niej będzie. Taki był Ian. Chociaż więcej uczniów znało go z zupełnie innej strony, to dla Chan był inny. Był opiekuńczy, pomocny. Był jej przyjacielem. Jedynym, do którego mogła przyjść w takiej sytuacji. W tej chwili miała wrażenie, że ma do spłacenia względem niego wielki dług. Może i ona mu pomogła, ale to nie miało żadnego porównania do tego, co działo się teraz. Wytarła raz jeszcze policzki i starała się nie płakać, by nie martwić tym Ślizgona. Już sporo się przy nim napłakała. Tyle wystarczyło. Przez połowę nocy przysypiała na torsie chłopaka, ale jej sen był przerywany niespokojnymi myślami, obrazami. Równie dobrze mogła w ogóle nie spać. Po każdym przebudzeniu jedynie lekko poprawiała swoje ręce, ściskając je bardziej wokół Ian'a. Mogłaby zatrzymać czas i wymazać przeszłość z pamięci. Nie mieć w głowie nic, a szczególnie powodu, dla którego właśnie siedziała na podłodze w męskim dormitorium Ślizgonów. Ale nie dało się żadnej z tych dwóch rzeczy wykonać. Nic, dla ulżenia swej własnej duszy. Gdy robiło się jasno chłopak wstał i otworzył drzwi. Choć Chantelle nie patrzyła w tamtą stronę, to obawiała się pojawienia w nich ważnej dla niej osoby. Evan. Evan. Teraz nie chciała go widzieć, ale wiedziała że długo nie będzie mogła przed nim uciekać. W końcu była jego dziewczyną. Zupełnie puste słowo. Oparta o ścianę osunęła się na bok, aż położyła się na podłodze. Była jak ta samotna lalka, której nikt nie chce kupić. Siedzi na półce z wiecznym uśmiechem na twarzy. I tak będzie z Hogarth. Gdy stąd wyjdzie na jej twarz wstąpi maska obojętności i tak jak zawsze nikt z niej nie wyczyta uczuć, które kumulowały się w środku. Ale któregoś razu wybuchną i blondynka domyślała się kiedy. Dziewczyna podniosła głowę i złapała ręce Ian'a dzięki którym lepiej było jej wstać. Kiwnęła głową na propozycję przyjaciela. Jej było wszystko jedno, co będzie robiła, byle bez widoku Rosiera. Jak najdłużej. Wyszła przez otwarte drzwi i stanęła rozglądając się po korytarzu. Miała nadzieję, że żaden ze Ślizgonów nie postanowi przejść się po nim w tej chwili. Zdradzało ją wszystko. Tarcza, krawat. Lew pośród weży. Ranny kot, pośród setki gadów. Głupota. I pomyśleć, że tego samego dnia będzie przechodził tędy Evan nieświadomy, że wie. Że Chan widziała, że wie, że cierpi.
Cass siedziała u siebie w dormitorium pochłonięta czytaniem książki, gdy przerwało jej pukanie w szybę. Szybko stałą i podeszła do okna, gdzie zobaczyła rodzinnego puchacza - Arona. Trzęsącymi się rękoma wpuściła zwierzę i wzięła list przyczepiony do nóżki Arona. Wzięła jeden, głęboki oddech i przerwała rodową pieczęć Bath'ów. Rozwinęła list i zaczęła czytać: "Córko! Chcielibyśmy Ci z matką przekazać dobrą wiadomość. Czarny Pan bardzo chciałby poznać przyszłą Smierciożerczynie, więc dziś pójdziesz z Nami na spotkanie Kręgu Wewnętrznego. Jesteśmy z matką bardzo szczęśliwi i dumnie z tego, że Czarny Pan chce Cię poznać. Załatwiliśmy już wszystko z dyrektorem, zaraz po tym jak dostaniesz list idź do niego, a tam przez kominek dostaniesz się do naszej rezydencji.
Nie przynieś nam wstydu Rodzice"
Z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Za nic w świecie, nie chciała poznać tego człowieka. Ba! Ona nie chciała nawet być w jednym pomieszczeniu co on. Bała się tego, że wyczyta z jej myśli to, że nie chce być Śmierciożercą. Nie chciała nikomu robić krzywdy! Marzyła o normalnym domu, rodzinie, normalnych problemach. A zamiast tego cały czas miała jedno pytanie. "Jak długo jeszcze przetrwam?" Jednak nie miała dłużej czasu na przemyślenia. Musiała się dostać do Rezydencji Bath'ów. Szybko się ubrała i przytuliwszy Księżną ruszyła w stronę gabinetu dyrektora. Po paru próbach podawania hasła w końcu jej się udało i po chwili stała przed drzwiami. Zapukała, a usłyszawszy ciche "Proszę!" weszła do pomieszczenia. Przy biurku siedział starszy czarodziej z długą siwą brodą. Obrzucił Cassandrę uważnym spojrzeniem spod okularów-połówek. - Witam panno Bath. - przywitał się z ciepłym uśmiechem jakby chciał przez to dodać jej otuchy.
- Dzień dobry. - Więc twoja mama się źle poczuła? Proszę, przekaż jej, że życzę jej szybkiego powrotu do zdrowia. Cass zbita z pantałyku, tylko skinęła głową i ruszyła w stronę kominka. Nabrała do ręki trochę proszku Fiuu i weszła do kominka. Głośno i wyraźnie powiedziała adres, a po chwili zniknęła w zielonych płomieniach. Po chwili znalazła się w salonie urządzonym w ciemnych kolorach, a na kanapie siedzieli jej rodzice. Szybko otrzepała popiół z ubrań i przywitała się. Wymieniła sztywny uścisk z ojcem, a potem pocałowała lekko rodzicielkę w policzek. Bez słów wyszli z domu i teleportowali się do najmroczniejszego miejsca, które panna Bath kiedykolwiek odwiedziła, a było ich sporo. Weszli do rocznej siedziby Lorda Vloldemorta. Cass cały czas powstrzymywała się by nie uciec z tond w popłochu. Zacisnęła dłonie i ruszyła za skrzatem domowym, który otworzył im drzwi. Szli bardzo długo przez rozmaite korytarze, by w końcu dotrzeć do wielkiej komnaty, w której stało już dużo ludzi ubranych w szaty Śmierciożerców, a na końcu sali przy ścianie siedział ON. Jego czarna szata powiewała złowieszczo choć nigdzie nie było przeciągu. Czerwone oczy przesuwały się po zebranych analizując wszystko z zimną obojętnością. Jednak nie to było najstraszniejsze. Zaraz obok jego nóg sunął długi wąż, który czekał tylko na rozkaz swojego pana. To właśnie Nagini przeraziła najbardziej Cassabdre. Czy to nie jest niedorzeczne? Bycie w jednym pomieszczeniu z najpotężniejszym i najgroźniejszym czarodziejem tych czasów i bacie się jego węża a nie różdżki? Ale chyba dla Ślizgonki, było to normalne. W ten wzrok Czarnego Pana natrafił na nią. Jakby się ożywił szepnął coś do najbliższego Śmiercożercy, a ten zaczął iść w ich stronę. Brunetka spięła się oczekując najgorszego. Mężczyzna podszedł do ojca dziewczyny i szepnął mu coś do ucha, ten tylko skinął głową i posyłając córce jedno spojrzenie ruszył w stronę Voldemorta oczekując, że ta pójdzie za nim i tak właśnie uczyniła. Chwiejnym krokiem podeszła do mężczyzny. - Witaj, Cassandro. - jego zimny głos rozszedł się po pomieszczeniu - Poznajcie Cassandre, która za niedługo będzie jedną z was! - jego głos stał się głośniejszy. Cass wzdrygnęła się przerażona, zaczęła modlić się duchu do Merlina, by ta wizyta już się skończyła, a ona mogła już położyć się do łóżka z Księżną. - A może nie chcesz do nas dołączyć? - zapytał mierząc ją wzrokiem. - A-ależ c-c-chcę. - zapewniła. - No dobrze, jednak zanim to nastąpi pewna osoba będzie cie uczyć wszystkiego co jest potrzebne dobremu Śmierciożercą. - Ianie podejdź do nas. - powiedział wskazując ręką na chłopaka stojacego w tłumie. - Cassadro pewnie znasz Iana ze szkoły. Nawet jesteście w jednym domu. Dopiero po tych słowach panna Bath spojrzała na chłopaka wskazywanego przez Czarnego Pana. Był to Ian Blake. Czarnowłosy Ślizgon, którego Cass czasem spotykała w Pokoju Wspólnym, czy na korytarzach. - Będziecie mieli dużo czasu, by pouczyć się odpowiednich zaklęć. - zaśmiał się, ale w tym śmiechu nie było ani krzty wesołości. - Możecie już wracać do szkoły. Nie mogę się doczekać, aż staniesz się Śmierciożercą. Pożegnał się skinieniem głowy, a Cass jak najszybciej ruszyła w stronę wyjścia nawet nie patrząc, czy chłopak idzie za nią. Miała już wszystkiego dość. Teraz marzyła tylko o kąpieli i błogim śnie...
[Tak sobie jakości, bo jestem już zmęczona, a chciałam koniecznie dziś jeszcze to napisać. Przepraszam za błędy, bo już nie chciało mi się ich poprawiać.Mam nadzieję, że nie jest tak źle :D]
,,Ty i tak wszystko wywęszysz" - święte słowa, pomyślała. Miała zamiar odkryć wszystko, czego jeszcze nie wiedziała o Ianie. Najpierw chciała tylko i wyłącznie korzyści dla samej siebie i dlatego wydała jego sekrety całej szkole. Ale bardzo ją zezłościł tym swoim gadaniem. A ktoś, kto ma na pieńku z Leslie, nie może skończyć dobrze - bo być przypadkową ofiarą a celem to zupełnie coś innego. Wiedziała, że na Blake'a będzie musiała poświęcić trochę więcej czasu niż na inną ofiarę, ale w końcu tak pikantne sekrety muszą wymagać większego zaangażowania. Po słowach i mimice twarzy Iana Leslie wywnioskowała, że musiał ponieść za gwałt na Krukonce jakieś konsekwencje, o których próbował zapomnieć. Nie miała zielonego pojęcia, co to mogło być, ale najprawdopodobniej zmusiło go to do całkowitej zmiany postępowania. Nigdy nie przyglądała mu się jakoś specjalnie uważnie, ale dobrze wiedziała, że jakiś czas temu dziwnie ucichł i przestał rzucać się w oczy z tym swoim wrednym zachowaniem. Jakby zniknął. Może właśnie gwałt i poniesione konsekwencje były tego powodem. Leslie westchnęła pod nosem i udała się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Tam zawsze było cicho i spokojnie, no, może wykluczając piątek, kiedy to wszyscy imprezowali. Ale tego dnia akurat było na tyle cicho, by mogła pomyśleć. Usiadła na jednej z miękkich kanap i odchyliła głowę na oparcie, przymykając oczy. Miała mętlik w głowie - czego takiego jeszcze nie wiedziała o sekrecie Iana? Uniosła głowę i w tym samym momencie do pomieszczenia wszedł Ian. Przyjrzała mu się ze zmrużonymi oczami, jakby chciała znaleźć wszystkie informacje w jego oczach czy coś podobnego. Miała dość świadomości, że czegoś nie wie, że on gra z nią w jakąś głupią grę. W końcu wiedział, że ona i tak się dowie, co takiego jeszcze przed nią ukrywa, ale nie chciał jej tego powiedzieć osobiście. Próbował ją zirytować. - W co ty grasz, Blake? - zapytała, gdy przechodził obok niej.
[ Ej, a może Leslie próbowałaby przeszukać dormitorium Iana, znalazłaby jakiś list czy coś, no wiesz, jakiś dowód na to, że on był torturowany za ten gwałt, i on by ją nakrył :D Tak żeby jakoś akcję rozwinąć :3 ] Leslie
Leslie prychnęła lekceważąco, słysząc słowa Iana. Wszyscy twierdzili, że nie obchodzą ją uczucia innych, i może w pewnym stopniu mieli rację, ale to wcale nie było tak, że ona nie miała serca. Po prostu dawno zorientowała się, że w tym okrutnym świecie lepiej się kierować rozumem, a nie zdawać na głupie wybory serca, które potrafi być tak uległe i naiwne. Wróciła do swoich rozmyślań, gdy tylko Ian zniknął jej z oczu. Nie uwierzyła mu, gdy powiedział, że w nic z nią nie gra - on dobrze wiedziała, że swoim zachowaniem Blake próbuje coś osiągnąć. Nic nie wymyślisz, ale on może ci sam to powiedzieć, nawet jeśli tego nie chce - podpowiedział jej umysł. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dostrzegła wybiegającego z Pokoju Wspólnego Iana. Bez wahania zerwała się z miejsca i po kryjomu przemknęła do dormitorium, w którym mieszkał Ian. Pokój należał do chłopaków, więc ani trochę nie zdziwił jej lekki (no, może to zbyt delikatne słowo) bałagan panujący w nim. Mimo to zmarszczyła nos, omijając porozrzucane po podłodze niezidentyfikowane obiekty. Rozejrzała się dookoła i prowadzoną ,,kobiecą intuicją" podeszła do jednego z łóżek, czując pod skórą, że właśnie to należy do Iana. Przykucnęła przy jednej z szuflad i otworzyła ją. W środku było pełno papierów, książek i innych tego typu rzeczy. Leslie podniosła pierwszą z książek i szybko zidentyfikowała ją jako należącą do Iana, więc przystąpiła do dalszego przeszukiwania szuflady. Wszystko wydawało jej się bezwartościowe dla jej poszukiwań, gdy nagle natknęła się na plik kartek zapisanych pochyłym pismem. Były to listy, co Leslie stwierdziła po dokładniejszym przyjrzeniu się im, choć niektóre strasznie niedbałe, bez żadnej daty ani adresata. Każdy z nich był jednak niewątpliwie zaadresowany do Blake'a. Oczy Leslie zrobiły się wielkie jak spodki, gdy przeczytała treść pierwszego listu. Wyglądało na to, że były to pogróżki. Nie wszystkie były podpisane, ale jeden z nich był zwieńczony niedbałym bazgrołem, który najprawdopodobniej miał imitować podpis. ,,Carrie". Leslie przypomniała sobie pewną Krukonkę o imieniu Carrie i od razu poskładała wszystko w całość. Czyżby skrzywdzona przez Iana dziewczyna miała na tyle odwagi i tupetu, by wysyłać mu listy z pogróżkami? Na dodatek nie były to jakieś nieszkodliwe groźby, ona straszyła go Śmierciożercami! Leslie przejrzała resztę listów, ale każdy był praktycznie taki sam: groźby i dużo brzydkich słów. Było też kilka kawałków pergaminu z datami spotkań samych Śmierciożerców. Gdy już wkładała je z powrotem do szuflady, jej wzrok przykłuł jeden z nich, odrobinę różniący się od reszty - atrament był rozmazany w kilku miejscach, ale cały tekst był napisany aż nazbyt starannym pismem. Nawet kimś tak bezwzględnym jak Leslie Jacobs wstrząsnęła treść listu - ktoś zawiadamiał w nim Iana, i to dość brutalnie, że jego matka nie żyje. Leslie przebiegła wzrokiem po reszcie listu, ale tak naprawdę już tego nie potrzebowała. Jej przebiegłość od razu pozwoliła jej poskładać wszystkie elementy układanki: zgwałcona Krukonka groziła Ianowi, został zmuszony do brania udziału w spotkaniach Śmierciożerców, gdzie raczej nie był super miło przyjmowany, a jego matka została zamordowana przez sługów Czarnego Pana, prawdopodobnie w akcie zemsty. I tego właśnie nie wiedziała o tej sprawie. Cholercia.
[ I teraz wkracza Ian. Ojć, będzie się działo :D ] Leslie
Z zaskoczeniem stwierdziła, że słowa chłopaka, ją uspokoiły. Może właśnie coś takiego musiała usłyszeć by poczuć się lepiej? Nie mniej, zdziwiło ją podejście chłopaka do statusu krwi. Mimo że nie zbyt zgadzała się ze stereotypem dotyczącym Ślizgonów, była pewna, że, może przez wzgląd na reakcję innych, kiedy się dowie o jej pochodzeniu, zostawi ją samą. Cieszyła się, że nie postąpił wedle jej oczekiwań. Była przyzwyczajona do samotności i chociaż zazwyczaj jej nie przeszkadzała teraz byłaby nie do zniesienia. Uśmiechnęła się niepewnie. Co teraz powinna zrobić? Odchrząchnęła. - Dziękuję - powiedziała cicho. Ma sobie teraz pójść? A może coś jeszcze powiedzieć? Przytulić go? Na Merlina,czemu te relacje z ludźmi muszą być tak skomplikowane? - Cieszę się, że nie myślisz jak Oni - dodała po chwili wahania.
[ pisane na bezweniu totalnym (!), więc z góry przepraszam. Wyszło, jak wyszło (fatalnie) za co też przepraszam. Krótkie straszliwie, że aż muszę przeprosić. Długo czekać musiałaś, więc tu też przepraszam. W ogóle przepraszam :) Mam pytanie. Czy po torturach Ian ma jakieś blizny, których się nie da zakryć szatą? Melody nie jest zbyt łatwo rozmawiać z innymi, więc będzie się trzymała każdego tematu. Pomysł na wątek z Ivonne mam chociaż, Merlin wie czemu, strasznie wstydzę się go zdradzić. *wali głową w ścianę* - Może - zaczyna niepewnie, wpatrując się w czubki butów - zaplanowane małżeństwo Iana i Ivonne? - pyta niepewnie, mocno się rumieniąc. *wali głową w ścianę* Nie wierzę, że to napisałam. ]
[ Nie, no to jak już kogoś ma na oku to spoko :) Zobaczymy jak to wyjdzie w praniu i już zaczynam wątek :)]
OdpowiedzUsuńMarlenka
[Jeśli jesteś chętna na jakiś wątek i masz pomysł, to podaj, chętnie zacznę :)]
OdpowiedzUsuń[To zaczynam. Jak coś będzie źle to krzycz.:)]
OdpowiedzUsuńMarlenka z natury była romantyczką. Lubiła ckliwe komedie romantyczne. Kolacje w blasku świec, albo bezmyślne wgapianie się w księżyc podczas pełni, i nie tylko.
McKinnon, potrafiła też, nie wiadomo dokładnie jakimś cudem ( chyba jakieś badania by się przydały) zakochiwać się w nieodpowiednich facetach.
Jej ostatnią miłostką był nie kto inny jak Ian Blake – szkolny łamacz serc. Gdzieś tak w połowie piątego roku, dziewczyna zadurzyła się w nim niemal na zabój. I gdyby nie nieszczęsna kartka walentynkowa, którą mu wysłała, wszystko było by okey i przeszłoby bez echa, do czasu gdyby Marlenka nie wybrała sobie kogoś innego na obiekt swoich westchnień.
Niestety, Blake jak to Blake, rozgłosił całej szkole, że pewna nieśmiała Gryfonka się w nim podkochuje, robiąc z niej pośmiewisko na kilka miesięcy.
McKinnon, od tamtego czasu starała unikać się go jak ognia i poniekąd jej to wychodziło. Niestety, Ian miał dar do pojawiania się akurat tam, gdzie była nasza blondynka. Zazwyczaj takie spotkania kończyły się na żartach i drwinach całej szkoły, a Marlenka po raz kolejny rzewnie płakała w swoim dormitorium.
Teraz, dziewczyna była na szóstym roku nauki w Hogwarcie i można by było pomyśleć, że jej szybkie zakochiwanie się w co drugim chłopaku ma już za sobą. A gdzie tam. Blondyna była nadal taka sama, z tą tylko różnicą, że odkochała się z Blake'a i reszta szkoły przestała się z niej śmiać.
W pewien niedzielny wieczór, Marlenka postanowiła wybrać się na spacer na szkolne błonia. Liczyła na chwilę samotności, ale kiedy tylko wyszła z budynku i skierowała się w stronę Zakazanego Lasu, ujrzała przed sobą dobrze znaną jej sylwetkę.
Nie chcąc by Ślizgon ją zauważył, odwróciła się na pięcie i już miała odejść w drugą stronę, kiedy wdepnęła w jakąś gałązkę, która złamała się pod jej ciężarem. Na cichych i uśpionych błoniach dźwięk ten był niczym odgłos armatni.
Marlene, zatrzymała się w miejscu, starając się wtopić w otoczenie i modliła się w duchu, by Ian jej nie zauważył. Miała dość drwin jak na jeden dzień.
Marlenka
[Jest dobrze. Niech się trochę nad nią poznęca :)]
OdpowiedzUsuńOj, tak Ian zdrowo sobie z niej wtedy drwił. Jednak po całym tym incydencie i potoku wylanych łez, Marlenka poprzysięgła sobie, że nigdy, ale to nigdy nie da mu więcej powodów do tego by się z niej śmiał. Była wyczulona na każdy jego gest i każdego słowo. Z dużą ostrożnością podchodziła do każdej rozmowy z nim, choć nie wiedziała dlaczego jej głupie, szesnastoletnie serduszko wyrywało się do niego jakby był nie wiadomo kim. Szamotało się w niej jak mały ptaszek uwięziony w klatce, a ona nie potrafiła nic z tym zrobić. Karciła się w duchu za takie reakcje na jego widok.
Przecież to Ślizgon. I do tego drań, który złamał Ci serce. - Powtarzała sobie w myślach za każdym razem kiedy tylko go widziała.
Usłyszała jego głos i zacisnęła drobne dłonie w piąstki. Musiała się uspokoić. Nie mogła mu pokazać, że jeszcze troszeczkę jej się podoba, bo jak nic będzie chciał to wykorzystać.
Dopiero wtedy, kiedy była już stuprocentowo pewna swoich reakcji odwróciła się do niego z delikatnym uśmiechem na ustach i spojrzała mu w twarz. Jej własna nie wyrażała niemal żadnych emocji.
- Witaj Ianie - przywitała się z nim. Jej głosik był cichy i lekko drżał. Na pewno to wyczuł. - Masz rację dawno nie rozmawialiśmy. A właściwie w ogóle ze sobą nie rozmawiamy, więc może zostańmy przy tym co? - Zapytała go, siląc się na ironię.
Miała ochotę stamtąd iść. Uciec od niego jak najdalej. Ja najdalej od Iana i uczuć, które do niego żywiła, i które przynosiły jej tak wiele bólu.
Marlenka
Ian był przebiegły i Marlenka dobrze o tym wiedziała. Nie rozumiała swojego zachowania. Nie potrafiła zrozumieć, co jeszcze ją przy nim trzymał. Powinna była wziąć nogi za pas i nigdy więcej nie zwracać uwagi na Blake.
OdpowiedzUsuńMoże nie wyczuwała jeszcze teraz żadnego podstępu w jego zachowaniu, jednak domyślała się, że jego miłe zachowanie w stosunku do niej było tylko pozorne.
Kiedy chłopak zbliżył się do niej, odruchowo cofnęła się do tyłu by się odsunąć. Stanęła tak niefortunnie, że potknęła się o jakiś korzeń. Przewróciłaby się gdyby nie złapała Iana za rękę by złapać równowagę. Kiedy na powrót stanęła pewnie na ziemi cofnęła swoją dłoń.
- Przepraszam - powiedziała cicho. Zmarszczyła brwi, słysząc jego słowa. - Nie, nie mam do ciebie żalu. Było minęło. - Odpowiedziała z delikatnym uśmiechem. O czym chcesz porozmawiać? Nie sądzę żebyśmy znaleźli jakiś wspólny temat. - Dodała jeszcze wpatrując się uważnie w jego ciemne oczy.
Nadal jej się podobał, a ona nie miała pojęcia w jaki sposób dać mu do zrozumienia, że po raz kolejny nie da mu się skrzywdzić. Tym razem będzie inaczej. Tym razem nie da się tak łatwo oszukać i nie pozwoli na to, by po raz kolejny miała się stać szkolnym pośmiewiskiem.
Marlenka
Marlenka uważnie słuchała tego, co Ian miał do powiedzenia. Śmiała się z jego żartów i starała się zapamiętać wszystko ze szczegółami. Nie miała zamiaru go nie słuchać tylko dlatego, że kiedyś ją zranił. Może nawet Ślizgoni potrafili się zmienić. Zanim jednak miałaby mu na powrót zaufać musiałaby się dowiedzieć czy aby na pewno zmiana jego zachowania w stosunku do niej nie była tylko pozorna i nie miała na celu kolejnego jej upokorzenia.
OdpowiedzUsuńKiedy skończył i zapytał ją o to, co ona porabiała przez ostatni rok, zawahała się. Nie wiedziała czy ma ochotę mu się zwierzać. W końcu dobre wychowanie wzięło górę nad niechęcią do jego osoby i Marlenka zaczęła mówić.
Opowiadała o tym jak razem z Huncwotami zaliczyli szlaban za obrzucanie żabim skrzekiem kotki woźnego. Mówiła o tym, jak zaangażowała się w pomoc Rogasiowi przy zdobywaniu Lily. Jak zbliżyła się do Remusa ( ten fakt podkreśliła najbardziej, chcąc pokazać Ianowi, że jej uczucie do niego przeminęło, bo w pewnym stopniu tak było). Opowiedziała mu o swoich sumach i o tym jak jej kot Gerry zniknął na dwa miesiące.
Podczas swojej przemowy, nawet nie zauważyła kiedy zbliżyła się do chłopaka i oparła o to samo drzewo co on. Po chwili usiadła na ziemi, gdyż stanie w jednej pozycji stało się dla niej niewygodne.
- Wiesz Ianie, to, że starasz się nawiązać ze mną rozmowę o błahostkach jeszcze nie świadczy o tym, że mamy jakieś wspólne tematy i coś nas łączy. - Powiedziały po chwili spoglądając na przystojną twarz chłopaka. To teraz, skoro dla pozoru poudawaliśmy normalnych znajomych, powiedz mi gdzie jest haczyk? Co chcesz osiągnąć? Znów chcesz mnie upokorzyć przed całą szkołą? - Zapytała zanim zdążyła ugryźć się w język. A podobno nie miała o to do niego żalu. Z drugiej strony, musiała znać prawdę.
Marlenka
- Nie, nie uważam bym miała ci cokolwiek wyjaśniać - rzekła spokojnie przyglądając się jego oczom. Nie chciała mówić mu o tym, co zrobiła. Możliwe, że uznałby ją wtedy za jedną ze śmierciożerców, albo za czarodzieja równą owemu gatunkowi. Bo jak miała wytłumaczyć mu to, co naprawdę stało się w wakacje. Przypadkiem zabiłam siostrę Avadą. Śmiesznie brzmi, choć opowiadając w skrócie własnie tak by to wyglądało. Pragnęła jej śmierci przez jeden ułamek sekundy nic więcej. Tylko akurat wtedy musiała machnąć różdżką. Robiła rożne głupoty w swoim życiu, ale tej nie przewyższy żadna.
OdpowiedzUsuń- Było minęło, nie ma o czym rozmawiać - wzruszyła ramionami oddalając się od niego. Wsadziła ręce do kieszeni peleryny i rozejrzała się po błoniach.
- Ja nie wiem, co dokładnie dzieje się w Zakazanym Lesie, prócz tego, że jesteś torturowany - przeniosła wzrok na niego - tobie też ta informacja powinna starczyć - zniżyła głowę przyglądając się swoim butom. Kopnęła jakiś kamyk, apotem zaczęła kreślić różne wzory na ziemi.
Mówić o torturach też nie lubiła. Wiedza o tym, że wyżywała się na niej własna siostra bliźniaczka było wręcz nieprawdopodobne. Tym bardziej, kiedy dodałaby, że również na rodzicach. Dlatego wolała ominąć sprawę, niż pogrążyć się w prawdzie, którą ludzie mogli uznać za wydarzenia fałszywe.
Kiedy Ian ją zostawił, Marlene nie bardzo wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Może faktycznie zle oceniła chłopaka. Oj,Marlenko, Marlenko. Chyba zaczynas popadać w paranoję.
OdpowiedzUsuńZanim wróciła do zamku, McKinon zastanawiałasię co będziedalej z nią i Ianem. Może nic,a może ta rozmowa miała być początkiem całkiem fajnej znajomości.
Od ich ostatniego spotkania na błoniach minął już prawie tydzień. W międzyczasie dziewczyna widywała Blake'a na szkolnym korytarzu. Zawsze wtedy posyłała mu nieśmiały uśmiech, po czym odchodziła szybkim krokiem ze spuszczoną głową.
Tego popołudnia, Marlenka wychodziła właśnie z wielkiej sali z naręczem ciężkich książek, które wypożyczyła tego dnia z biblioteki.
Pech chciał, że przy wyjściu wmieszała się w tłum wychodzących z sali Ślizgonów. Jeden z nich, którego imienia nawet nie znała, podstawił jej nogę i dziewczyna runęła na podłogę rozsypując ksiażkicpo całym holu.
Do uszu blondynki doszły śmiechy, a ona ze łzami w oczach zaczęła zbierać rozsypane książkie.
Kątem oka, Marlenka zauważyła, że Ian wszystkiemu się przygląda.
Westchnęła cicho i wróciła do zbierania swoich rzeczy.
(Jeśli są jakieś błędy w moim odpisie to przepraszam. Piszę z tableta.)
Marlenka
Marlene, nigdy w życiu nie pomyślałaby, że Ian naraziłby swoją reputację tylko po to by jej pomóc. Była tak zajęta pośpiesznym zbieraniem porozrzucanych po podłodze książek, że dopiero jego cichy głos oraz przystojna twarz, która pojawiła się w zasięgu jej głosu, sprowadziły ją na ziemię.
OdpowiedzUsuń- Dziękuję - powiedziała uśmiechając się do niego nieśmiało. - Nie musiałeś tego robić. Poradziłabym sobie, ale i tak bardzo ci dziękuję. - Dodała jeszcze i nie mając wyboru ruszyła obok niego korytarzem.
Być może jej oskarżenia z ich ostatniej rozmowy były bezpodstawne i chłopak chciał się z nią zaprzyjaźnić. Kto to wiedział. Marlenka postanowiła poczekać n rozwój wypadków.
- Wiem, że tacy jak oni się nie zmieniają. W końcu to przygłupi Ślizgoni - powiedziała, a gdy zrozumiała, że jej towarzysz także nim jest zarumieniła się. - Przepraszam. Nie to chciałam powiedzieć. Jeśli byłbyś tak miły i pomógł mi zanieść te rzeczy do wieży Gryffindoru byłabym ci bardzo wdzięczna. - Dodała jeszcze.
Marlenka
Marlene nigdy nie sądziła, że spędzi z Ianem trochę więcej czasu i nie będzie to czas stracony. Może przez ostatni rok chłopak faktycznie się zmienił. Przecież to możliwe.
OdpowiedzUsuńKiedy znaleźli się pod portretem Grubej Damy, Marlenk podała odpowiednie hasło i wzięła od Blake'a swoje książki.
Zanim jednak zniknęła i portret się zamknął, usłyszała pytanie chłopaka.
-Dziękuję ci za pomoc- powiedziała cicho i niewiele myśląc pocałowała go w policzek. - A spacer to świetny pomysł. - Dodała i zniknęła za dziurą w portrecie.
Marlenka
[ Naprawdę bardzo długo zastanawiałam się dlaczego mój Jace miałby biec za Ian'em, ale postawiłaś mnie w takiej sytuacji, że mam pojęcia. Malfoy nie biegłby za nim z żadnych powodów, co za tym idzie nie wiem jak kontynuować wątek >.< ]
OdpowiedzUsuńJace
Może jeszcze nie do końca mu ufała, ale była na dobrej drodze ku temu. Jeszcze rok temu pewnie z miejsca poszłaby za nim tak, gdzie by chciał, ale teraz, była troszeczkę mądrzejsza.
OdpowiedzUsuńKiedy znalazła się w pokoju wspólnym Gryfonów na jej ustach majaczył delikatny uśmiech.
***
Następnego dnia rano Marlenka poszła wraz z Huncwotami i resztą przyjaciół na śniadanie. Śmiała się właśnie z jakiegoś żartu Syriusza i Jamesa, którzy starali się ją rozbawić, kiedy usłyszała obok siebie głos Blake'a. Nie zdążyła mu nawet odpowiedzieć, a on już sobie poszedł.
- Znów zadajesz się z tym Ślizgonem? - Zapytał ją Potter, zaciskając dłonie w pięści. - Już nie pamiętasz, co zrobił ci rok temu? Jak przez niego płakałaś? Jeśli tylko czegoś znów spróbuje daj mi znać. - Dodał, spoglądając na odchodzącego Ślizgona.
- Oj Rogasiu, nie przesadzaj. Nie jestem aż taka głupia żeby od razu mu wierzyć. Będę ostrożna. - Odpowiedziała mu tylko i pocałowawszy go na pożegnanie w policzek wstała od stołu i wyszła z Wielkiej Sali.
***
Kiedy po porannych zajęciach zabrzmiał dzwon obwieszczający przerwę obiadową, Marlenka rzuciła łopatę, którą przekopywała grządki na zajęciach z zielarstwa i umyła szybko ręce oraz twarz w misce stojącej pod oknem szklarni.
Niemal w podskokach pobiegła z powrotem do szkoły, gdzie przy drzwiach wejściowych czekał już na nią Ian.
-Cześć – przywitała się z nim. - Idziemy na ten spacer?
Marlenka
Marlenka, żadnym słowem i gestem nie skomentowała pocałunku Iana. Była zbyt zajęta swoimi myślami by coś powiedzieć. O czym myślała? A no, o tym, co powiedział jej Rogacz. Może miał rację, a może jej nie miał. Sama już nie wiedziała, co ma myśleć.
OdpowiedzUsuńPostanowiła, że najlepiej będzie, jeśli da Blake'owi trochę czasu i sama zobaczy, czego od niej chce. Najwyżej chłopak po raz kolejny złamie jej serce. Miała nadzieję, że nie będzie bolało tak jak wcześniej, bo jej serce już i tak było roztrzaskane na małe kawałeczki.
Marlenka, szła obok Iana ciesząc się promieniami słonecznymi muskającymi jej twarz.
Usiadła obok chłopaka i od razu zabrała swoją dłoń. Nie chciała by sprawy posuwały się tak szybko. Poza tym, dziewczynę przerażała bliskość fizyczna.
- Tak, wszystko w porządku - szepnęła patrząc w ciemne oczy Iana, które tak bardzo się jej podobały. - Przepraszam zamyśliłam się trochę. - Dodała jeszcze. - Jak ci minął dzień? - Zapytała szczerze zainteresowana.
Marlenka
— Co ty nie powiesz — zachichotał James, nie mogąc się powstrzymać. Być się w szampańskim nastroju, w końcu wygrał mecz. A chcąc czy nie chcąc drużyna Ślizgonów była dość uciążliwa i nawet pomijając ich brudne zagrania, rekrutowali dobrych graczy. — Też tak myślałem, ale to jest MOJA peleryna niewidka — odparł, wzruszając ramionami. Zaakcentował „moja” tak z zasady, aby sobie Blake wiedział, że byle Ślizgon nie ma prawa dotykać jej swoimi łapskami. Słyszał od ojca, że ta peleryna niewidka była unikatowa, długowieczna, przekazywana w ich rodzinie z pokolenia na pokolenia. Standardowe peleryny po czasie przestały spełniać swoje funkcje i zmieniały się w zwykłe, nieprzydatne płaszcze.
OdpowiedzUsuń— Ups. — Jim zasłonił teatralnie usta rękami. — Oczywiście nic, nic, nie musisz się tym zadręczyć, fajtłapo-Blake — zapewnił, kręcąc pokornie głową. Ten przydomek w zestawieniu z nazwiskiem Iana zaczął krążyć po Hogwarcie całkiem niedawno, a Rogacz uważał, że bardzo dobrze się z nim komponował. Wprost stworzony dla Ślizgona takiego jak Ian!
— Nie śledziłem cię — zapewnił Jim. — Wybacz, Blake, ale nie wszystko kręci się wokół ciebie — odparł James, wzruszając ramionami. — I nie mam zamiaru ci się spowiadać.
Wszystko co robił Potter było ściśle tajne, do momentu, w którym nie wcielał swojego wiekopomnego planu w życie i nie eksponował swój geniusz przed całym światem, ot co. Dlatego nie mógł nagiąć swojej cennej zasady i powiedzieć chłopakowi, co tu robi, nawet jeśli tak naprawdę nic nie robił. Och, już widział jego urażoną dumę, gdyby powiedział, że przyszedł tylko po to, aby się z niego ponabijać. Nie miał wątpliwości, że wówczas wrażliwości Ślizgona znacznie by ucierpiała, oczywiście wrażliwość na swoimi punkcie. Rogacz nie był aż takim wielkim optymistą, aby przypisywać Blake’owi takie cechy.
— Moje imię z twoich ust brzmi jak dobry żart, nie uważasz? — zapytał, szczerząc się jeszcze bardziej.
[ Serio na pelerynki nie działało „accio”? :D Tak dawno Pottera nie czytałam, że nawet nie pamiętam ^^’ I wybacz taki krótki, beznadziejny odpis, moja wena pewnie teraz odpoczywa na Hawajach :< ]
Potter
Zarumieniła się słysząc, że dzięki niej dzień Iana stał się milszy. Nie wierzyła mu za bardzo, bo nie ufała mu do końca, jednak potrafiła sobie wyobrazić, że jednak chłopak mówi prawdę.
OdpowiedzUsuń- Miło mi to słyszeć Ianie - powiedziała, kładąc mu delikatnie rękę na ramieniu, by już po chwili ją cofnąć. - Nie wiem, jak ty, ale nie mam ochoty wracać jeszcze do szkoły. - Dodała z łobuzerskim uśmiechem.
Najwyraźniej zbyt długie przebywanie w towarzystwie Huncwotów nie wychodziło jej na dobre i dziewczyna stawała się bardziej szalona.
- Skoro uważasz, że lekcje są bezproduktywne, to zostańmy i zróbmy coś ciekawego - powiedziała z błyskiem w oku. - Jeśli chcesz, oczywiście. - Dodała szybko.
[ Masz jakiś pomysł jakby to można było rozkręcić? Ja pomyślałam, że Marlene mogłaby w drodze do szkoły wpaść do jeziora czy coś albo jacyś Ślizgoni ( lub ) Gryfoni zobaczyliby ich razem no i jakaś bójka murowana czy coś. ]
Marlenka
[Oczywiście, że dałaby radę. Wystarczyłoby, że choć trochę by ją polubił i spotkał na nielegalnej imprezie w lochach. :) ]
OdpowiedzUsuńIvette
[Napisałam polubił, nie zakochał. Zatem quidditchowy wątek? Spotkanie na boisku?]
OdpowiedzUsuń- To teraz ty posłuchaj mnie uważnie - warknęła patrząc mu się w oczy. - gdybym chciała cię zostawić, to byś nawet nie znalazł mnie w tym lesie szukającą ciebie- machnęła ręką w stronę z której przyszli.
OdpowiedzUsuńByła na niego zła za sposób jaki myślał. Była zła na niego za słowa, które przed chwilą wypowiedział. Za każdym razem, kiedy potrzebował pomocy, ona przy nim była. Przychodząc do jej dormitorium nawet nie musiał o nią prosić, by owej pomocy Chan mu udzieliła. Pomagała mu bo chciała. Wspierała go bo chciała. To proste zdarzenia, które łatwo zrozumieć.
- I chcesz wiedzieć, dlaczego zrezygnowałam ze swojego planu? Dobrze, nie ma problemu - wzruszyła ramionami mówiąc z sarkazmem. - Już raz była taka jak oni, rozumiesz? I ten jeden raz mi wystarczy, a planując ci pomóc, planowałam ich zabić. To chyba nie jest normalne myślenie, prawda? Mogę ci też powiedzieć, że torturowała mnie własna rodzona siostra bliźniaczka. Torturowała moich rodziców, a ja musiałam na to patrzeć, a potem ją zabiłam. Zadowolony? - wysapała zdenerwowana jeszcze bardziej. Te wspomnienia były czymś, o czym nie chciała rozmawiać. Bo w końcu kto chce się dzielić taką historią. - I możesz mnie zrównać ze śmierciożercami, już mi wszystko jedno - machnęła ignoracyjnie ręką przed sobą. Wsadziła dłonie do kieszeni i wypuściła powietrze z ust. Odkręciła głowę gdzieś w bok nerwowo tupiąc nogą. Czuła się w tej chwili, jakby wyrzuciła z siebie ogromny ciężar. Jakieś kowadło, które przyczepione było do jej serca teraz nagle się oderwało.
Nie wiedziała jak na to zareaguje, czy odejdzie od niej porównując ją do swoich oprawców, czy może coś powie. Wiedziała, że na pewno będzie zdziwiony. Na co dzień nie słyszy się takich wyznać. Jednak chciał, to ma.
Marenka nie wiedziała czemu, ale bardzo dobrze czuła się w towarzystwie Iana. Miło im się rozmawiało i co najważniejsze, mieli o czym rozmawiać. To dlatego dziewczyna nie chciała jeszcze wracać do szkoły. Wolała resztę dnia spędzić w towarzystwie Ślizgona i trochę lepiej go poznać.
OdpowiedzUsuńKiedy Blake' złapał McKinnon za rękę, jej serce wrzuciło piąty bieg, jak gdyby ten niewinny ( i zapewne przyjacielski) gest był niczym więcej jak wyznaniem jego uczucia do niej. Oj Marlenko,Marlenko,zaczynasz popadać w paranoję.
-Świetny pomysł – powiedziała tylko na jego propozycję i od razu ruszyła w ślad za nim w stronę majaczącego w oddali jeziora. - Myślisz, że zobaczymy tą wielką kałamarnicę? - Zapytała go ze szczerym zainteresowaniem w głosie, jednocześnie ciesząc się na tę nową przygodę jak małe dziecko.
Kiedy dotarli do jeziora, Marlenka jak to Marlenka, podchodziła coraz bliżej tafli wody igrając sobie z ryzykiem wykąpania się w lodowato zimnej wodzie.
I w końcu, kiedy nie zauważyła mokrego i jednocześnie śliskiego kamienia leżącego na brzegu, potknęła się o niego i zanim zdążyła choćby krzyknąć była już pod wodą, nabierając do ust coraz więcej wody. A kiedy przypomniała sobie, że nie umie pływać, panika wzięła nad nią górę.
Marlenka
[Ach, mam pytanie. Mogę wrzucić sobie Iana do powiązań?]
Czuła, że tonie. Nie mogła wziąć głębszego oddechu, gdyż woda zalewała jej nos oraz usta. Płuca piekły ją od ilości wody, która się w nich zebrała. Bała się. Nie chciała jeszcze umierać. Nie teraz, kiedy zaczynała poznawać Iana.
OdpowiedzUsuńNie pamiętała nawet, kiedy zemdlała.
Gdy się ocknęła, pierwszym co zobaczyła po otworzeniu oczu, były ciemne tęczówki tych należących do Blake'a.
-Ian?- Wychrypiała cichutko. Wszystko ją bolało, a najbardziej dezorientował ją fakt, że jego usta były tak blisko jej własnych. - Co...co się stało? Nic nie pamiętam. - Dodała jeszcze cicho.
Próbowała się od niego trochę odsunąć. Próbowała się podnieść, ale za każdym razem kręciło jej się w głowie, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
- Zimno mi...- poskarżyła się po chwili, zaprzestając w jakikolwiek sposób się ruszać.
Marlenka
Marlenka, czuła się tak, jakby ktoś walnął ją tępym narzędziem w tył głowy. Ciężko jej było oddychać, a i myślenie przychodziło jej z trudem. Czuła się osłabiona, przynajmniej tak jakby przepłynęła wzdłuż całe jezioro.
OdpowiedzUsuńDziewczyna, zarumieniła się, kiedy Ian okrył ją swoją kurtką. Wzięła głęboki wdech by choć przez chwilę ponapawać się zapachem chłopaka, ale szybko tego pożałowała, gdyż jej gardło od razu zakatował silny ból.
Kiedy już w końcu stanęła pewnie na nogach, wspięła się na palce i pocałowała Blake'a w policzek.
- Dziękuję za uratowanie życia - wyszeptała patrząc mu prosto w oczy. - I przepraszam, że swoim gapiostwem zepsułam nam spacer. Powinnam dać radę iść sama. - Dodała jeszcze, ale kiedy zrobiła krok do przodu zachwiała się i żeby się nie przewrócić złapała Iana za rękę.
Nie chciała mu sprawiać problemów. Czuła, że drażni go jej ślamazarność i niezdarność, dlatego starała się jakoś sama dojść do zamku.
- Dam sobie radę. Dam sobie radę. - Szeptała, swatając kroczek za kroczkiem.
Marlenka
Pisnęła cicho, kiedy Ian wziął ją na ręce. Posłusznie objęła go za szyję, a przez całą drogę do zamku, a następnie do wieży Gryffindoru wpatrywała się w jego twarz. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jest tak przystojny i dlaczego tak bardzo jej się podobał. Na pewno miał w sobie coś takiego, co ją do niego przyciągało. Dziewczyna marzyła o tym, by go lepiej poznać. By znać każdą jego tajemnicę i każdy sekret. Móc potrzymać go za rękę...
OdpowiedzUsuńOj Marlenko, nie myśl tak, bo znów wpakujesz się w jakąś żenadę z nim i sobą w roli głównej. Skarciła się w duchu i zamiast rozmyślać o tym, co by było gdyby zaczęła zastanawiać się nad tym, dlaczego Ian ją uratował.
Kiedy znaleźli w pokoju wspólnym Gryfonów, Marlenka była czerwona niczym dorodny pomidor. Na szczęście w pomieszczeniu nie było nikogo, kto mógłby zobaczyć towarzyszącego jej Ślizgona.
- Po schodach na samą górę. Prawe drzwi. - Odezwała się po dość długiej chwili ciszy.
Kiedy znaleźli się w jej dormitorium, McKinnon poprosiła Iana żeby na nią zaczekał, a sama udała się do łazienki by przebrać się w ciepłe rzeczy.
Po powrocie do pokoju, położyła się na swoim łóżku, wskazując miejsce dla Blake'a.
- Mógłbyś tu ze mną przez chwilę zostać? - Zapytała cichutko. Była onieśmielona. Nigdy nie prosiła żadnego chłopaka o to, by z nią został.- Tylko przez kilka minut. Proszę. - Dodała. Odważyła się w końcu by spojrzeć Ianowi w oczy.
Przygryzła dolną wargę, czekając na jego odpowiedź. Czuła, że ją wyśmieje i powie nie.
Marlenka
To co Ian z nią robił przechodziło jej najśmielsze oczekiwania. Nie chciała żeby pomyślał sobie, że jej na nim zależy. Po prostu polubiła jego towarzystwo.
OdpowiedzUsuńKiedy leżała pod stosem koców powoli dochodząc do siebie, w jej głowie tłukły się słowa Jamesa. Miała na niego uważać. Miała nie dać Blake'owi okazji do tego, by mógł ją po raz kolejny wykorzystać. Słowa Pottera, niczym osy obijały się jej o czaszkę, ale dziewczyna je zignorowała. Skoro on nie słuchał jej rad, ona też nie będzie słuchała jego.
- Pływanie to chyba w moim przypadku zły pomysł. - Odpowiedziała mu z delikatnym uśmiechem. - Myślę, że wiele razy musiałbyś mnie wtedy ratować. - Dodała.
Kiedy się do niej zbliżył i dotknął jej policzka, jej oddech przyspieszył. Zadrżała, nie z zimna lecz przyjemności.
- Krępujesz mnie. - Wyszeptała cicho, patrząc mu w oczy. - Nie wierzę, że aż tak bardzo przejąłeś się moim wypadkiem. Ulegam im niemal non stop, więc to, co się dziś wydarzyło nie było dla mnie nowością. Najwyraźniej potrzebuję jakiegoś bohatera na pełny etat. Nie sądzisz, że powinnam się za takim rozejrzeć? Może rozwieszę jakieś plakaty albo dam ogłoszenie do gazety?- Mówiła tylko po to, by coś mówić. Bliskość Iana nie pozwalała jej trzeźwo myśleć. A poza tym, Marlene bała się, że chłopak niecnie wykorzysta jej słabość w stosunku do niego.
- Dlaczego robisz to wszystko? - Zapytała przenosząc wzrok z jego twarzy na buchającą z czajnika parę.
Marlenka
Może Marlenka naprawdę popadała w paranoję widząc w zachowaniu Iana jakiś podstęp. Może wypiła za dużo wody w jeziorze i teraz mieszała jej ona w mózgu. Sama już nie wiedziała w co ma wierzyć, a w co nie.
OdpowiedzUsuń- Przepraszam, nie chciałam ci ę urazić – powiedziała cicho, ściskając w dłoniach kubek z gorącą herbatą. - Po prostu... Nie ważne. - Sama nie wiedziała, jak ma ubrać w słowa to, co chciała mu powiedzieć. Jak wyjaśnić jej obawy, co do jego zachowania.
zwykłe koleżeńskie zachowanie . Te słowa najbardziej ją zraniły. Tylko, w sumie, czego miała oczekiwać? Wyznań miłości? Nie, nie od Blake'a. Poza tym, dziewczyna nie miała mu do zaoferowania niczego, czym chłopak mógłby się zainteresować. Była zwyczajna. Nudna i mało interesująca. Była po prostu Marlenką, która wygłupiła się rok temu wyznając mu miłość.
Zanim znów zaczęła mówić, upił łyk herbaty. Była naprawdę pyszna.
- Ianie- zaczęła w końcu. - To, że wpadłam do jeziora, kiedy byłam z tobą na spacerze to nie twoja wina i nie musisz czuć się odpowiedzialny. Często zdarzają mi się takie rzeczy, ale nawet moi przyjaciele nie czują się wtedy odpowiedzialni za mnie i za moje życie czy zdrowie. - Tu akurat mówiła prawdę. Huncwoci i cała reszta nigdy nie przejmowali się jej licznymi wypadkami, ale Ian był zupełnie inny. Marlenka nigdy nie spodziewałaby się po nim tego, że będzie się o nią troszczył. Czuła się z tym trochę nieswojo, bo może chłopa k oczekiwał od niej jakiegoś podziękowania. Bała się nawet myśleć jakiego.
Marlenka
Marlenka jak oniemiała patrzyła na zamknięte drzwi , za którymi zniknął Ian. Dziewczyna nie chciała, by odchodził, ale nie chciała też by siedział z nią nie mając na to ochoty.
OdpowiedzUsuńJeszcze przez chwilę gryzła się ze swoimi myślami, po czym wyskoczyła z łóżka i na boso zbiegła po schodach do pokoju wspólnego.
W pomieszczeniu było już kilku Gryfonów, którzy ze zdziwieniem patrzyli na wychodzącego stamtąd Iana.
- Ian! - Zawołała za nim ochrypłym głosem. Chyba jej nie usłyszał, bo przelazł przez dziurę pod portretem i po chwili Marlenka zrobiła to samo.
Mało obchodziło ją to, że jest na boso, i że prawdopodobnie może nabawić się zapalenia płuc. Musiała mu coś powiedzieć i to teraz, zaraz.
- Ianie! - krzyknęła jeszcze raz, a kiedy dobiegła do niego i stanęła przed nim zmuszając go do zatrzymania się. - Nie musiałeś jeszcze odchodzić, ale nie będę ci zatrzymywać. Chciałabym ci bardzo, bardzo podziękować za to, co dziś dla mnie zrobiłeś. - Powiedziała cicho zbliżając się do niego.
Nie bardzo wiedziała, co chce zrobić, ale nie dbała o to. Następnego dnia, przy ich kolejnym spotkaniu mogła usprawiedliwić swoje zachowanie gorączką.
Krok po kroku, podchodziła do niego coraz bliżej. Stanęła na palcach i dotknęła dłonią jego policzka. Był tak miękki jak sobie wyobrażała. Niewiele myśląc, pocałowała go delikatnie w usta.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko. - Wyszeptała cicho, po czym odwróciła się na pięcie i szybko wróciła do swojej wieży by Ian nie mógł jej dogonić.
Czuła, że jutro może tego żałować.
Marlenka
Marlenka także nie mogła zasnąć. Bała się kolejnego dnia i tego, co mogło się wydarzyć. Przede wszystkim jednak przerażało ją kolejne spotkanie z Ianem. To jego reakcji się obawiała. Czy znów ją wyśmieje na oczach całej szkoły? A może powie, że jest głupią idiotką, która wyobrażała sobie zbyt wiele?
OdpowiedzUsuńNie wiedziała i nie chciała się tego dowiedzieć.
Pomimo tego, że była zmęczona wszystkim, co wydarzyło się tego dnia nie mogła zasnąć. Dopiero nad ranem zapadła w krótką drzemkę, która nie dała jej wypocząć.
***
Następnego dnia, Marlene unikała Iana jak ognia. Zanim miała się z nim spotkać, chciała wymyślić jakieś usprawiedliwienie na swoje wczorajsze zachowanie.
W końcu jednak Blake ją odnalazł. Bała się ich konfrontacji, ale pocieszał ją nieco fakt, że korytarz , na którym się spotkali był pełen uczniów, w tym jej przyjaciół i Huncwotów.
Słuchała go z lekko rozchylonymi ustami, ale zanim zdążyła mu odpowiedzieć Ian ją pocałował. Była tak zaskoczona, że w pierwszym odruchu nie miała pojęcia, co zrobić. W końcu położyła mu ręce na szyi i zaczęła oddawać mu pocałunki równie zachłannie, jak on całował ją. W tamtym momencie nie obchodziło jej zupełnie nic. Nie interesowało jej to, że zapewne przygląda im się właśnie pół szkoły. Liczył się tylko Ian i to, co się aktualnie między nimi działo.
Kiedy w końcu oderwali się od siebie, Marlenka zarumieniła się i rozejrzała dookoła. Wszyscy na nich patrzyli, ale spojrzenia, które posyłali im Huncwoci najbardziej ją przerażały. Zdrada! - Zdawały się wołać.
Nie obchodziło jej to jednak. Przeniosła spojrzenie na twarz Iana i uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
- Ianie – wyszeptała. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że połowa szkoły widziała właśnie jak mnie pocałowałeś? Nie, żebym się skarżyła. A co do wczoraj, mogłeś za mną pójść. - Powiedziała , uśmiechając się nieco szerzej, po czym przeniosła dłoń z jego szyi na policzek. Musnęła wargami jego policzek. - Muszę przyznać, że twoja odpowiedź była bardzo interesująca.
Marlenka
Marlenka nie wierzyła własnemu szczęściu. Ian ani jej nie wyśmiał ani nie zostawił na pastwę rozwścieczonych przyjaciół. Musiała przyznać przed samą sobą, że była zadowolona z takiego obrotu spraw.
OdpowiedzUsuńNie miała pojęcia, że kiedykolwiek pocałuje Iana Blake'a, a tu proszę jaka niespodzianka. Niby wczoraj pierwsza go pocałowała, ale on zrobił to na oczach całej szkoły.
- W sumie to powinnam iść na historię magii, ale myślę, że profesor Bins nawet nie zauważy mojej nieobecności. - Powiedziała idąc obok niego już prawie opustoszałym korytarzem. - A ty? - Zapytała go, szczerze zainteresowana tym, co ma do powiedzenia.
Przy Ianie, Marlene, była mniej odpowiedzialna i rozważna. Stawała się zupełnie inną osobą i musiała przyznać, że odpowiadało jej to. Chciała przy nim być. Oczywiście, nie marzyła o tym, by kiedykolwiek z nim być, bo nie sądziła, żeby miało się to kiedykolwiek wydarzyć. Chciała po prostu przy nim być. Tak długo, jak długo będzie miał ochotę na jej towarzystwo. A potem odejdzie bez żalu.
Tak, jasne. Wmawiaj sobie, że nic do niego nie czujesz i kiedy cię w końcu zostawi, bo mu się znudzisz nie będziesz tego przeżywała. - Pomyślała.
Marlenka
Chan popatrzyła na Ian'a i jego zszokowaną twarz. Przewidywała taką reakcję najbardziej ze wszystkich możliwych. Jej wzrok wyrażał jedynie złość i zdenerwowanie. Własnie te dwa uczucia krążyły w duszy blondynki. Nie musiał rozumieć. Jej nikt nie rozumiał, zdążyła się przyzwyczaić. Zawsze sama z tematem morderstwa. Ręce w kieszeniach zwinęła w pięści i zaczęła kopać pojedyncze kamyki. kiedy zaczął ją zapewniać, że może na nim polegać spojrzała na niego i trochę się uspokoiła. Potem położył swoją dłoń na jej ramieniu i chwilę milczał. potem ni stąd ni zowąd zadał pytanie.
OdpowiedzUsuńZaklęcie Uśmiercające.
- Nie wiem, nie wypowiedziałam go. Krążyło mi po głowie i błysnęło - wzruszyła ramionami. - Ale wiesz Ian, są ludzie, którzy po wypowiedzeniu tego zaklęcia czują nieodpartą dumę z tego, że się odważyli i że są do tego zdolni. Są również tacy, którzy po zaklęciu popadają w depresję, jakiś obłęd. - Przestudiowała wszystkie osoby skazane ze Avadę. Zanim jeszcze trafiali do Azkabanu zdarzały się osoby, które wyglądały, jakby były w owej twierdzy ponad rok.
- I pewno zapytasz, do której grupy należę ja - przekrzywiła głowę i zastanowiła się chwilę - ja pożałowałam tej myśli, gdy jeszcze widziałam zielone światło. Nie życzę nikomu, by musiał tego kiedykolwiek użyć - powiedziała spokojnie.
Marlenka przestała być ostrożna w stosunku do Iana. Nie widziała żadnego podstępu w jego zachowaniu, więc jej czujność była uśpiona.
OdpowiedzUsuńNie zmieniało to jedna faktu, że coś zaczynała do chłopaka czuć i raczej kolejnego rozstania nie zniosłaby już tak spokojnie jak w zeszłym roku. Maelene, nie sądziła, że Ian mógłby grać z nią w jakąś grę. W grę, która miała w zanadrzu jakiś cel, do którego chłopak dążył.
McKinnon, ujęła rękę Blake'a z lekkim skrępowaniem, ale musiała w duchu przyznać, że bardzo jej się to podobało.
Po raz pierwszy całowała się z jakimś chłopakiem. I po raz pierwszy przed jakimś się otworzyła. Może jeszcze nie do końca, jednak była na dobrej drodze ku temu, by oddać Ianowi nie tylko swoje serce i duszę, ale też ciało. Bała się tej chwili, ale jeśli byłaby w stu procentach pewna, że to jest to, i że Blake odwzajemnia jej uczucia, nic nie stało by jej na przeszkodzie. Nic, prócz jej poczucia moralności i obawy przed wykorzystaniem.
- No nie wiem – przygryzła dolną wargę, zastanawiając się przez chwilę. - Może chodźmy do jakiejś pustej klasy, bo spacerów po błoniach mam już dość. - Powiedziała po chwili, patrząc w ciemne oczy chłopaka.
Marlenka
Wzruszył ramionami układając się wygodnie w fotelu. To, że Ian wyszedł całkowicie go nie ruszyło. Była to tylko i wyłącznie jego strata.
OdpowiedzUsuńMalfoy rzeczywiście nie wiedział jakie plany miał Czarny Pan wobec Ślizgona. Z pewnością nie chciał go zatrzymywać w swoich szeregach na siłę i ani trochę nie zależało mu na jego życiu.
Ani na życiu rodziny Blake'ów.
Co za tym idzie Jace został wtajemniczony w jedną sprawę. Ojciec chłopaka nie miał szans przeżyć. Voldemort doskonale przejrzał zamiary bruneta. Zdawał sobie sprawę, że nie ma szans, żeby stał się on prawdziwym Śmierciożercą.
Kiedy zegar wybił 23.45 blondyn wstał, wcześniej gasząc papierosa, po czym udał się w stronę lasu. Na błoniach kilka metrów za sobą usłyszał raptowne, zdecydowanie zbyt głośne i zwracające na siebie uwagę kroki. Przewrócił oczyma próbując wybić sobie z głowy myśl o tym, jak Ian bardzo nie nadaje się na Śmierciożercę.
[ wybacz za zwłokę, naprawdę przepraszam, przepraszam! ]
Malfoy
Marlenka, nie do końca wiedziała, co chciałaby robić w tej pustej klasie z Ianem. Może po prostu posiedzieliby sobie na jakiejś ławce i porozmawiali o wszystkim i o niczym.
OdpowiedzUsuń-Wiesz, że nie wiem. Po prostu posiedźmy tam chwilę. - Powiedziała cicho patrząc chłopakowi w oczy.
Kiedy znaleźli się w pustej sali zaklęć, Marlenka usiadła na ławce naprzeciwko Blake'a.
- Ja, zawsze lubiłam zaklęcia. - Odezwała się cicho, a kiedy wzięła od chłopaka kwiatki zarumieniła się wdzięcznie. - Dziękuję. - Odezwała się cicho. Przysunęła róże do małego, zgrabnego noska i powąchała je.
McKinnon, jeśli chodzi o związki z chłopakami była kompletnie zielona. Nigdy nie była z żadnym w bliższych stosunkach, a czuła, że przy Ianie wszystko może się zmienić. Zadrżała na tę myśl. Z nikim nigdy nie była tak blisko. Bała się tego, a myśl, że ktoś miałby znać jej intymną stronę, przerażała ją niewyobrażalnie. Do tego, dochodził jeszcze strach o to, że Blake chce ją tylko wykorzystać. Marlenka, wiedziała, że takiej porcji upokorzenia nie przeżyje. Nie z jego strony.
- Powiedz mi coś o sobie. Coś, czego nikt inny nie wie. - Odezwała się po kilku minutach ciszy, spoglądając Ianowi w oczy.
Marlenka
Kiedy słuchała słów Iana, jej biedne serce szamotało się w jej klatce piersiowej jak maleńki koliberek, chcący wyrwać się na zewnątrz. Kiedy mówił do Marlenki dotarło, że już dawno wpadła po uszy. Po raz kolejny zakochała się w Ianie Blake'u, ale tym razem było inaczej. Tym razem, on najwidoczniej odwzajemniał jej uczucia. No bo, przecież nie mówiłby jej takich rzeczy, gdyby czegoś do niej nie czuł.
OdpowiedzUsuńKiedy ją pocałował odwzajemniła jego pocałunek i żałowała, że trwał tak krótko.
-Moimi zajęciami się nie przejmuj. - Powiedziała cicho i złapała go za rękę, kiedy wychodzili z klasy. - To raczej ja powinnam się martwić o ciebie Ianie. - Dodała po chwili całując go w policzek.
Jeśli chodziło o relacje damsko- męskie, McKinnon dopiero zaczynała w nich raczkować i zdziwiła się, że Blake'owi to nie przeszkadza. Już miała go o to zapytać, gdy wtem zawołał go jakiś Ślizgon. Marlenka, została na swoim miejscu i przygryzając dolną wargę patrzyła na swojego przyjaciela. O ile tak mogła go nazywać.
Kiedy wrócił odwzajemniła jego uśmiech. Podeszła do niego i przyłożyła usta do jego warg.
-Dziś wieczorem, gdzie nikt nie będzie nas widział i słyszał. - Wyszeptała w odpowiedzi na jego pytanie. Musnęła jego wargi swoimi ustami, pomachała mu na pożegnanie i odeszła.
Marlenka
Tak, uczucia Marlenki były szczere. Wiedziała już, że nie ma dla niej odwrotu, że zakochała się w Ianie. Teraz już nawet nie nawiedzał głos rozsądku, który mówiłby jej, że to błąd. Nie sądziła, by Eoin mógł ją zranić. Nie po tym, co powiedział jej w pustej sali zaklęć. Dziewczyna czuła, że przez te kilka dni oboje się do siebie zbliżyli. Ba, dziewczyna zaczęła nawet planować dla nich wspólną przyszłość.
OdpowiedzUsuńDo czekającego ją dziś wieczora, przygotowywała się niezwykle starannie. Lily i reszta dziewcząt z jej dormitorium przyglądały się jej uważnie, ale nie pisnęły nawet słówka. Marlene, starannie rozczesała swoje długie, proste włosy. Zrobiła sobie nawet lekki makijaż, co zdarzało się jej bardzo rzadko. Ubrała się w jasnozieloną sukienkę, która ładnie podkreślała kolor jej oczu.
Kiedy zobaczyła go czekającego na nią w lochach, jej serce na moment przestało bić i dopiero potem wrzuciło piąty bieg. Był naprawdę przystojny i przynajmniej przez ten wieczór należał tylko i wyłącznie do niej.
- Hej – przywitała się z nim i odwzajemniła pocałunek, po czym podała mu rękę.
Blondynka po raz pierwszy była w pokoju wspólnym Ślizgonów, ale nie dane jej było dobrze się wszystkiemu przyjrzeć, bo Ian pociągnął ją w stronę swojego dormitorium. Marlenka, zdążyła zarejestrować tylko kilka zdziwionych min mieszkańców domu węża, a także parę wyrażających satysfakcję i złość.
Wszystko wyparowało z jej głowy, kiedy zobaczyła sypialnię Blake'a. Widać było, że się starał.
Podeszła do niego i wspinając się na palce, pocałowała go delikatnie w usta.
- Zrobiłeś to wszystko dla mnie? - Zapytała cicho i nie czekając na jego odpowiedź pocałowała go już tak na serio. Z zachłannością i namiętnością.
Marlenka
Nie wiedziała czy tego właśnie chce. Nigdy tego nie robiła i była onieśmielona. Rumieniła się za każdym razem, kiedy widziała jego spojrzenie na sobie. Wiedziała, że on tego pragnie, a dla niego... Była gotowa zrobić wszystko.
OdpowiedzUsuń- Tak, chcę tego – wyszeptała między pocałunkami, nie bardzo wiedząc o co pytał.
Bez protestów pozwoliła mu ściągnąć z siebie sukienkę, choć był pewien moment, w którym w jej głowie zapaliło się czerwone światełko, a cicho głos wyszeptał: On chce cię tylko wykorzystać, Marlene. Zakończ to teraz. .
McKinnon, miała go posłuchać, ale w końcu posłała go w cholerę i zaczęła zdejmować z Iana ubranie. Zaczęła od spodni. Miała małe problemy z paskiem, gdyż dłonie tak jej drżały, że nie mogła sprawnie nimi poruszać. Kiedy spodnie chłopaka wylądowały na podłodze, dziewczyna od razu przeszła do ściągania z niego koszuli. Tu już poszło jej łatwiej i Marlenka mogła do woli napawać się perfekcyjnym ciałem swojego towarzysza.
Przyciągnęła go do siebie i zaczęła namiętnie całować. Nie bardzo wiedziała, co ma robić dalej, więc czekała na jakiś ruch z jego strony. Było jej gorąco, a ciało przyjem,nie drżało. Podobało jej się to, co działo się między nimi.
- Ianie – wyszeptała między pocałunkami. Musiała mu powiedzieć prawdę. Powinien wiedzieć, dlaczego była taka nieporadna. - Ja... nigdy tego nie robiłam. - Wydusiła to z siebie i od razu zawstydzona spojrzała gdziekolwiek, byleby tylko nie patrzeć mu w tamtym momencie w oczy.
Marlenka
Zdenerwowana Chan z samego rana przemierzała korytarze Hogwartu w poszukiwaniu Ian'a. Dzień wcześniej wypowiedział do niej dużo znaczące słowa. I czym dłużej się nad nimi zastanawiała, tym bardziej dochodził do niej fakt, że Ian chce zrobić to samo, co sama planowała. Chciał popełnić ten sam życiowy błąd.
OdpowiedzUsuńAle nie da mu, o nie!
Użyć Zaklęcia Niewybaczalnego, to jak uśmiercić własną duszę. Sama doskonale wiedziała, jak się czuła po błyśnięciu zielonym światłem. Najpierw sama nie dowierzała, a następnie wpadł w rozpacz trwającą tydzień. Po tym czasie zobojętniała na wszystko, jakby tych kilka dni płaczu uwalniały ją od ponownego uronienia łez na kolejny długi okres. Nikt nigdy nie powinien myśleć o czyjejś śmierci. Już w tym momencie człowiek przegrywa własną duszę, a każda jest przecież cenna.
Zauważając jego ciemne włosy dobiegła do niego i szarpnęła za rękaw. Nie miała zamiaru nawet się witać, jak najszybciej chciała wybić mu pomysł użycia Avady z głowy.
- Mógłbyś mi łaskawie wytłumaczyć, co do cholery znaczyły twoje wczorajsze słowa? - mówiła szybko i w miarę cicho. Skrzyżowała ręce na piersi i czekała jego odpowiedzi. Doskonale jednak zdawała sobie sprawę z tego, że jednak miała rację.
- I wiedz, że się z tego nie wymigasz. Proszę, słucham.
Była przerażona, a to przerażenie idealnie odmalowywało się na jej zaczerwienionej twarzyczce. Czuła, że oddając Ianowi swoje dziewictwo, robi dobrze. A kiedy chłopak zapewnił ją, że nie zrobi jej krzywdy, odetchnęła z ulgą i nieco się rozluźniła. Wiedziała. Że pierwszy raz jest bolesny, jednak nie takiego bólu się bała. Nie chciała zbłaźnić się przed Blake'm swoim brakiem wiedzy na taki temat. Wiedziała, że Ślizgon jest doświadczony i po raz pierwszy w życiu poczuła się zazdrosna o całą resztę dziewczyn, z którymi kiedykolwiek się zadawał. Nie chciała o nich nic wiedzieć, ale pragnęła czuć, że w tej chwili jest ważniejsza od nich wszystkich razem wziętych. Chciała być dla niego najpiękniejsza i najbardziej seksowna.
OdpowiedzUsuń- Ufam ci Ianie- wyszeptała cicho, drżąc z ekscytacji. Podobały jej się pocałunki chłopaka. - Wiem, że mnie nie skrzywdzisz. Nie ty. Nie jesteś jak inni. - Dodała cicho, po czym posłusznie rozchyliła uda, tym samym pozwalając Blake'owi na wszystko. Przymknęła oczy, czekając na jego ruch. Jej wargi muskały delikatnie szyję chłopaka, zaś dłonie malowały na jego muskularnych plecach nic nie znaczące esy – floresy.
Marlenka
Ian był inny. Musiał być inny. Gdyby był taki sam, jak cała reszta, Marlenka wiedziałaby o tym.
OdpowiedzUsuńGdyby jednak okazało się, że jej przeczucie było mylne, dziewczyna nie wytrzymałaby kolejnej dozy cierpienia. Już raz Blake złamał jej serce, ale teraz byłoby inaczej. McKinnon zależało na tym Ślizgonie i zaczynała czuć do niego coś prawdziwego i silnego, a nie tylko głupie zauroczenie głupiutkiej dziewczynki, tak jak wtedy.
Spojrzała na niego zza lekko uchylonych powiek. Był przystojny. I był jej. Przynajmniej teraz.
- Ianie...- wyszeptała tylko, a kiedy poczuła go w sobie krzyknęła cicho. Wiedziała, że będzie bolało, jednak nie sądziła, że aż tak bardzo.
Mimo wszystko, podobało jej się to. Robiła to z kimś kogo kochała, i kto ( jak miała nadzieję) czuł też co do niej. Całowała zachłannie twarz chłopaka, a jej delikatne dłonie badały każdy milimetr jego ciała.
Spojrzała mu w oczy i już wiedziała, że robi dobrze. W końcu, Marlenka złapała rytm i zaczęła poruszać się wraz z Ianem w tym samym spokojnym rytem.
Każde jego pchnięcie, powodowało drżenie jej ciała, a z ust wydobywały się ciche jęki raz po raz zamieniające się tylko w jedno słowo : Ian .
Marlenka
Marlene, nigdy nie sądziła, że seks może być aż tak przyjemny. Czuła się naprawdę szczęśliwa leżąc wtulona w Iana.
OdpowiedzUsuńKiedy wypowiedział jej imię, poczuła się tak, jak gdyby była dla niego najważniejsza na świecie. W tamtej chwili nie pragnęła niczego więcej prócz jego towarzystwa.
- Oczywiście, że mi się podobało. Dziękuję. - Wyszeptała i pocałowała go w usta. Tym razem najczulej, jak tylko potrafiła.
Niestety, ich czas bardzo szybko się skończył i dziewczyna musiała opuścić dormitorium Blake'a przed powrotem jego kolegów. Kiedy przechodziła przez pokój wspólny Ślizgonów usłyszała gwizdy i widziała pełne szyderczych min twarze. Nie zwracała na nie uwagi. Była zbyt zajęta rozpamiętywaniem tego, co się właśnie wydarzyło.
Niemal po omacku dotarła do swojej wieży, a później dormitorium. Dziewczyny chciały jakichś wyjaśnień i relacji, ale Marlenka, tak jak to miała w zwyczaju, zazdrośnie strzegła swoich największych tajemnic.
Blondynka, wzięła prysznic i przebrała się w piżamę, po czym weszła do łóżka i niemal momentalnie zasnęła.
***
Następnego dnia Marlene umówiła się z Ianem pod salą zaklęć, gdzie spędzili wczorajszą godzinę. Gdy wyszła zza zakrętu dostrzegła ukochanego w towarzystwie innego Ślizgona. Obaj jej nie zauważyli, więc dziewczyna czym prędzej schowała się w najbliższej wnęce, by posłuchać o czym rozmawiają.
Wygrałeś zakład .. całe lochy huczą od plotek, że zaciągnąłeś do łóżka McKinnon! - Usłyszała po chwili. Krew w niej zawrzała, a oczy zrobiły się dziwnie wilgotne. Nie! To nie mogła być prawda. Nie on. Ian by jej tego nie zrobił.
Proszę, niech to będzie kłamstwem - modliła się w duchu. I dopiero po chwili łuski spadły z jej oczu. Blake, zaplanował wszystko, by zaciągnąć ją do łóżka. Tylko o to mu chodziło.
Tego już było za wiele. Marlene, wyskoczyła zza zakrętu.
- Ty palancie! - krzyknęła, a kiedy zbliżyła się do Iana, wymierzyła mu siarczysty policzek. - Czy ty naprawdę nie masz uczuć? Jesteś z siebie zadowolony? Mam nadzieję, że tak!!! Nie chcę cię znać. Słyszysz! Nie chcę! - Krzyczała, ledwie powstrzymując łzy. Uderzyła go jeszcze raz, tym razem trochę słabiej. Nie miała siły. Cały jej świat runął w gruzach.
Odwróciła się na pięcie i uciekła. Zostawiając Iana, a wraz z nim tę część siebie, która należała do niego.
Przez resztę dnia, nikt nigdzie nie widział Marlenki. Plotki o tym, że Blake ją zdobył rozeszła się po szkole w tempie błyskawicy. Dziewczyna siedziała zamknięta w swoim dormitorium zalewając się łzami. W dłoniach trzymała swoje małe lusterko, które wydawało jej się jedyną drogą ucieczki w tej sytuacji. Niewiele myśląc, rozbiła je zaklęciem i wybrała najostrzejszy kawałek. Przyłożyła go do nadgarstka i lekko nacięła skórę tak, że z powstałej ranki popłynęła krew. Blondynka poczuła ulgę. Zrozumiała, że to jedyna droga do tego, by zakończyć jej cierpienia.
Marlenka
Marlene, w tamtym momencie miała swój świat i swoje kredki. Z zafascynowaniem wpatrywała się w kapiącą na podłogę krew, która brudziła leżący na niej śnieżnobiały dywan. Ból w sercu, który tak dotkliwie odczuwała przeszedł na drugi plan. Ten fizyczny, pozwalał jej nie myśleć i dał szansę na to, by choć na chwilę zapomniała o tym, co jej zrobiono.
OdpowiedzUsuńMarlene, nawet nie miała siły wymówić, czy choćby pomyśleć o Ślizgonie. Liczyła na to, że jeżeli szybko wymaże go z pamięci to ból ustąpi. Nie chciała o nim myśleć, mówić ani śnić. Nie miała zamiaru wypowiadać nawet jego imienia.
Powoli, jakby będąc w transie, podniosła szkiełko trzymane w dłoni i pogłębiła nacięcie, które zrobiła wcześniej.
To właśnie wtedy go usłyszała. Chciała mu powiedzieć, że nie chce go widzieć, a swoje wyjaśnienia może sobie wsadzić tam gdzie światło nie dochodzi. Jednak, nawet się nie ruszyła.
Wpatrywała się w obiekt, który miał być jej wybawieniem. Miała właśnie zabrać się za drugi nadgarstek, kiedy drzwi dotormitorium otworzyły się z hukiem.
- Ian... - wyszeptała tylko, a kiedy wyrwał jej szkiełko z dłoni zaczęła krzyczeć. - Wyjdź stąd! Miało cię tu nie być. Nikogo miało tu nie być. Nie chcę cię słuchać. Chcę zapomnieć. Odejdź, proszę. - Jej głos był coraz cichszy.
W końcu, Marlenka wyciągnęła z kieszeni szaty drugi kawałek szkła i przecięła sobie drugą rękę. Podniosła głowę i spojrzała w ukochane, ciemne oczy Blake'a. Po chwili zaś zemdlała.
Marlenka
Od kiedy zemdlała. Jej zmysły były całkowicie przytłumione. Niczego nie czuła, nie widziała i nie słyszała. Tak, było lepiej. Rzeczywistość była dla niej zbyt bolesna. Za to sen, przynosił jej ukojenie.
OdpowiedzUsuńW swoich marzeniach widziała Iana. Nie tego, który ją zranił i oszukał, ale tego, którego kochała. Miłego, sympatycznego i szalenie romantycznego. Tego Iana, który zawładną jej sercem, i któremu oddała całą siebie.
Widziała jego twarz, jego uśmiech, a także każdą chwilę, którą z nim spędziła. Czuła się tak, jakby wszystkie te złe rzeczy nigdy się nie wydarzyły. Że nie było żadnego zakładu ani tego, co zrobiła później.
Zanim zaczęła wracać do świadomości, poczuła na swojej dłoni delikatny nacisk czyjejś ciepłej dłoni. To pewnie, któreś z jej przyjaciół ją znalazło i siedziało teraz przy niej.
Czuła zapach szpitala, więc pewnie zajęła się nią pani Pomfrey.
Ból w obu nadgarstkach był nie do zniesienia. Chciało jej się pić. Poruszyła dłonią, na której czuła ciepło drugiej ręki i otworzyła powoli oczy.
Najpierw dostrzegła biały sufit. Zamrugała gwałtownie by pozbyć się uczucia zmęczenie. Po chwili dostrzegła siedzącego obok jej łóżka Iana.
- Co ty tu robisz?- Wyszeptała, ledwie dosłyszalnym głosem. Próbowała odchrząknąć,ale gardło miała tak suche, że nic to nie dało.
Wyciągnęła dłoń spod dłoni Blake'a i sięgnęła po stojącą na stoliku szklankę z wodą. Niezdarnie wypiła połowę jej zawartości, oblewając sobie przy okazji przód piżamy. Ostawiła szklankę i spojrzała na Iana. Jego widok sprawiał jej ból. Nieznośny ból w miejscu, gdzie kiedyś miała serce.
- Pytałam co tu robisz. - Odezwała się nieco głośniej.
Marlenka
- Siedzisz tutaj, bo czujesz się winny tego, co się stało.- Odezwała się po chwili ciszy.
OdpowiedzUsuńPrzyjrzała mu się uważnie. Widziała ból malujący się na jego przystojnej twarzy, ale nie chciała w to uwierzyć. To znów mogła być tylko fasada. Maska, która Ian nosił każdego dnia.
- Nie zrobiłam tego tylko z twojego powodu. To dość skomplikowane i nie chce o tym mówić. - Odezwała się po kilku minutach ciszy. - Sądziłam, że w ten sposób rozwiąże swoje problemy i uwolnię się od tego wszystkiego. - dodała jeszcze.
Mimomtego wszystkiego co Blake jej zrobił, Marlenka uświadomiła sobie, że nadal jej na nim zależy, że go kocha. Nie wiedziała jednak czy to cokolwiek zmieni.
Niewiele myślać, blondynka delikatnie ujęla dłoń chłopaka, kiedy tylko zobaczyła w jego oczach ból.
- Chciałabym ci uwierzyć, naprawdę. Powiedz mi tylko jak mam to zrobić. Słowa są ulotne jak wiatr. - Mówiła cicho. - Pamiętasz jak na początku powiedziałam ci, że już nic do ciebie nie czuje? To było kłamstwo.Puste słowa, którymi karmiłam się od roku byleby tylko o tobie zapomnieć. - Zamilkła na chwilę by odetchnąć. - Wiedziałam, że ktoś taki jak ty, nigdy nie spojrzy na kogoś takiego jak ja. I nie pomyliłam się, ale chciałam ci wierzyć. Tak jak teraz tego chce.- Marlene, powoli podniosła dłoń i dotknęła policzka Iana. - Nie bądź smutny, proszę. Wszystko się ułoży.Zobaczysz. - ostatnie słowa kierowała nie tylkodo siebie, ale też do niego. Chciała mu uwierzyć, ale potrzebowała czasu.
Marlenka, zdała sobie sprawę, że nie bardzo wiedziała dlaczego to zrobiła. Problemy, które miała wydały jej się tak poważne, że nie widziała dla siebie innego wyjścia.
OdpowiedzUsuń- Rodzina? Przyjaciele? Ty? Ianie, jedyna osoba, która kiedykolwiek mnie obchodziła to ty. - Powiedziała cicho, patrząc chłopakowi w oczy. - Moi rodzice i starszy brat nigdy za bardzo się mną nie przejmowali, a przyjaciel... Jacy przyjaciele? Są moimi przyjaciółmi, tylko wtedy kiedy czegoś ode mnie chcą. - Dodała cicho, nie chcąc jednak, by chłopak poznał całą prawdę. Jeszcze nie teraz. Może kiedyś, kiedy znów mu zaufa.
Marlene, nie potrafiła uwierzyć w to, że to właśnie Ian teraz obok niej siedział. Nie miała pojęcia, że tak mu na niej zależy. A może było to po prostu poczucie winy. Sama już nie wiedziała. Musiała sobie wszystko przemyśleć i zastanowić się co robić dalej.
- Idź się wyśpij. Pani Pomfrey, nie wypuści mnie pewnie stąd przez najbliższy tydzień. - Odezwała się cicho i pogłaskała chłopaka po policzku. Kiedy Blake ją pocałował, przymknęła powieki, a jej ciało przeszył dreszcz. - Idź się przespać. Będę na ciebie czekała, ale jeśli się dowiem, że z mojego powodu opuścisz jakieś zajęcia to poczekaj tylko aż wstanę z tego łóżka. - Dodała jeszcze próbując wyjść na groźną. Tak naprawdę cieszyła się, że chłopak chce ją ją jeszcze odwiedzić. - Idź, zanim pani Pomfrey cię pogoni. I... Ianie. Nie przepraszaj mnie już. Zdążyłam ci wybaczyć. Miłość rządzi się swoimi prawami, choć czasami sprawia ból. - Dodała jeszcze cicho i zamknęła oczy, niemal od razu zasypiając.
Marlenka
Fakt, Marlenka bardzo szybko wybaczyła Ianowi jego wybryk, jednak nie oznaczało to, że o nim zapomniała. Wciąż miała w pamięci słowa tamtego Ślizgona. Nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego Blake mógł jej zrobić coś takiego. Była pewna, że jest inny, że się zmienił. Że to dzięki niej, stał się bardziej empatyczny i dobry.
OdpowiedzUsuńKiedy następnego dnia rano dziewczyna przebudziła się, Iana nie było obok jej łóżka. Miała nadzieję, że Ślizgon posłuchał jej i poszedł na zajęcia.
Niestety, krótko po śniadaniu chłopak wkroczył do Skrzydła Szpitalnego. Blondynka uniosła sceptycznie brwi, słysząc, że niby odwołali jego zajęcia, ale nic nie powiedziała. To była w sumie jego sprawa i nie musiał się jej tłumaczyć.
Marlene, czuła się dziwnie, kiedy Blake trzymał ją za rękę i miała ochotę ją cofnąć, jednak nie zrobiła tego. Nie chciała zranić jego uczuć.
- Czuję się świetnie i chciałabym już sobie stąd pójść. - Powiedziała, uśmiechając się delikatnie do Ślizgona. - Wyobrażasz sobie ile będę miała zaległości? - W jej głosie dało się słyszeć udawane przerażenie.
Żarty żartami, ale McKinnon chciała powiedzieć chłopakowi parę rzeczy.
- Ianie, musimy porozmawiać. - Powiedziała z powagą, patrząc mu w oczy. - Chciałabym wiedzieć, co tobą kierowało, kiedy... kiedy podjąłeś się tego zakładu. Dlaczego? - Było jej naprawdę przykro. - Chciałabym też żebyś wiedział, że jeśli kiedykolwiek jeszcze ci zaufam możesz liczyć na moją przyjaźń. - Uścisnęła delikatnie dłoń chłopaka. - Zawsze będziesz miał we mnie przyjaciółkę. Pamiętaj o tym.
Marlenka
Marlenka, uważnie słuchała tego, co chłopak miał jej do powiedzenia. Spięła wszystkie mięśnie oczekując nowej fali bólu, kiedy usłyszy całą prawdę, ale nie nadeszła.
OdpowiedzUsuń- Chcesz mi powiedzieć, że później nie chciałeś już tego zakładu?- Zapytała nieco zdezorientowana. - To dlaczego w końcu się ze mną przespałeś? Nic już nie rozumiem. - Dodała smutno, przygryzając dolną wargę i myśląc nad tym co właśnie usłyszała.
Czyżby Ian naprawdę coś do niej czuł? Nie, w to nie mogła uwierzyć tak łatwo. Nie po raz kolejny. Nie, kiedy dowiedziała się o zakładzie.
Jego reakcja na oferowaną mu przez nią przyjaźń zbiła ją z tropu. Był wyraźnie zły. Widziała to i czuła, że atmosfera w pomieszczeniu wyraźnie się zmieniła.
- Ianie?- Wyszeptała, a kiedy nie doczekała się reakcji z jego strony, zaczęła podnosić się ze szpitalnego łóżka. Podeszła do chłopaka i ujęła go pod brodę, tym samym zmuszając go do spojrzenia sobie w oczy. - Źle mnie zrozumiałeś. Nie o to mi chodziło. Nie wiedziałam... nie sądziłam, że będziesz chciał czegoś więcej. To ja specjalnie dla ciebie rezygnuję ze związku, oferując ci przyjaźń żebyś nie musiał być w niekomfortowej sytuacji, rozumiesz mnie? - Zapytała patrząc mu w oczy. Przeniosła dłonie na jego ręce i delikatnie je rozsunęła, by po chwili usiąść mu na kolanach. - Ja wiem, co do ciebie czuję i to na pewno się nie zmieni. Ty też dobrze wiesz, jakie są moje uczucia wobec ciebie. Ale o twoich nie wiem nic. Powiesz mi, proszę. - Spojrzała Ianowi w oczy uśmiechając się do niego delikatnie.
Kiedy usłyszała o eliksirach i profesorze Slughornie, jej humor nieco się zmienił, ale nie zamierzała robić Blake'owi z tego powodu wyrzutów. Był dorosły. Wiedział co robi.
Marlenka, wpatrywała się w ukochane ciemne oczy chłopaka, czekając na jego reakcję i jakieś słowa.
Marlenka
Marlenka, liczyła na coś więcej niż puste słowa, które od niego dostała. Zależy mi na tobie, naprawdę szczerze mi na tobie zależy ale .. , Ale to nie zmienia faktu, że jesteś dla mnie kimś ważnym .. . Rozumiała to, co do niej mówił, ale nie zmieniało to faktu, jak czuła się w tamtym momencie.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na niego uważnie i gwałtownie zamrugała. Czuła zbierające się pod powiekami łzy, ale nie chciała żeby je widział.
Wstała z jego kolan i weszła z powrotem do łóżka. Odwróciła się do niego plecami i poczuła, jak pierwsze słone kropelki spływają po jej policzkach.
- Myślę, że powinieneś już iść. Slughorn na pewno się ucieszy, kiedy zobaczy cię na swoich zajęciach. - Powiedziała cichym drżącym głosikiem, starając się by nie przemawiały przez nią łzy.
Musiała zostać sama. Chciała tego. Miała wiele do przemyślenia. Powinna na nowo ustawić swoje priorytety.
***
Tydzień później, Marlenka wyszła w końcu ze skrzydła szpitalnego ku uciesze swoich przyjaciół. Po jej próbie samobójczej zostały tylko dwie cienkie blizny na obu nadgarstkach.
McKinnon, od razu wzięła się za nadrabianie zaległości. Od razu było widać, że dziewczyna się zmieniła. Rzadziej się uśmiechała, odzywała się tylko wtedy, kiedy ktoś ją o coś zapytał.
Nie miała ochoty na zwierzenia ani rozmowy z kimkolwiek. Pogodziła się już z tym, że nigdy nie będzie z Ianem, i że ten pewnie nie będzie chciał się z nią więcej widzieć.
Sama też nie dążyła do tego by go zobaczyć.
W poniedziałkowy poranek, Marlenka weszła wraz z Huncwotami do Wielkiej Sali na śniadanie i odruchowo spojrzała w stronę stołu Ślizgonów. Dostrzegła Blake'a od razu, a kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, posłała mu delikatny uśmiech i ruszyła za przyjaciółmi.
Marlenka
Zdziwiła się, kiedy Ian do nie podszedł. Nie sądziłam, że potraktuje ją tak, jakby nic ich nie łączyło. Zabolało ją to.
OdpowiedzUsuńMimo to, Marlenka nie chciała mu pokazać, jak bardzo zranił ją swoją obojętnością. Spojrzała na niego hardo i wysłuchała tego co ma do powiedzenia. Słyszała, jak stojący obok niej Syriusz zgrzyta głośno zębami, a James zaczyna wyciągać różdżkę z kieszeni.
-Zaraz do was przyjdę – obiecała Huncwotom, wzrokiem każąc im iść dalej. Nie potrzebowała kłopotów. Nie na stołówce pełnej ludzi. Ponownie spojrzała na stojącego przed nią Blake'a. - Tak, myślę, że mogę poświęcić ci kilka minut. A teraz przepraszam, czekają na mnie przyjaciele. - Potraktowała go równie chłodno i obojętnie, jak on ją.
Kiedy skończyła śniadanie, wstała od stołu i ruszyła w stronę miejsc zajmowanych przez Ślizgonów, żegnana zaniepokojonymi spojrzeniami przyjaciół.
Nie podeszła prosto do Iana tylko stanęła w znacznej odległości od miejsca, w którym siedział.
Poczekała aż do niej podejdzie.
- O czym chciałbyś porozmawiać Ianie? - Zapytała cicho. Starała się, by targające nią emocje nie pojawiły się na jej twarzy. Chciała go zranić swoją obojętnością, tak jak on ranił ją. Choć raz, marzyła o tym, by być równie zimną i niedostępną.
Marlenka
Słuchała go z lekko rozchylonymi ustami. Nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Ian, odtrącał ją po raz kolejny. Ranił ją, choć czuła, że tego nie chciał. Widziała też, że jej obojętność sprawiała mu ból.
OdpowiedzUsuń- Nie odzywałam się do ciebie, bo myślałam, że tego chcesz. Poza tym musiałam przemyśleć sobie parę spraw. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą. - I cieszę się, że wtedy, w skrzydle szpitalnym, powiedziałeś mi prawdę. Naprawdę to doceniam. - Dodała uśmiechając się ciepło, lecz kiedy usłyszała jego następne słowa, mina jej zrzedła.
Wstąpiły w nią nowe siły. Była na niego zła. Strasznie zła. Odtrącał ją, choć tego nie chciała.
- Jak mam się tobą nie przejmować?!- Nie zauważyła nawet kiedy strąciła jego rękę ze swojego ramienia i zacisnęła dłonie w pięści. Podświadomie czuła, że nadchodzi jeden z jej ataków złości i cała stołówka usłyszy ich rozmowę. - Zależy mi na tobie, kretynie! I nie mów mi, że o tobie zapomnę, bo nie zapomnę! Kocham cię, czy ci się to podoba czy nie!- Krzyczała i krzyczała, a wokół nich zbierał się coraz większy tłum gapiów. W tamtym momencie mało ją to obchodziło.- Co jeśli to ty jesteś dla mnie odpowiedni?! Zrobisz casting na mojego chłopaka i sam go wybierzesz? Zastanów się co mówisz. Niby nie chcesz mnie ranić, ale robisz to na każdym kroku. Gdzieś mam swoich przyjaciół. Potrafię o siebie zadbać. Ja wiem czego chcę, a ty?- Zakończyła swoją wypowiedź i spojrzała na Iana, czekając na jakąś reakcję z jego strony.
Marlenka
Marlenka nie wierzyła własnym uszom. Nie chce jej ranić, więc odpuszcza? Spojrzała na niego zdezorientowana.
OdpowiedzUsuń- Czego nie rozumiesz w tym, co ci powiedziałam? - Zapytała nadal zła na niego. - Mówisz, że nie chcesz mnie zranić i dasz mi spokój. A pomyślałeś przez chwilę o tym, czego ja chcę, bo nie sądzę. Myślisz, że jak odpuścisz i przestaniesz się do mnie odzywać to zapomnę o tobie? Głupi jesteś, jeśli tak myślisz. - Powiedziała i chciała dodać coś jeszcze, kiedy poczuła na swoich ustach miękkie wargi Iana.
Zaskoczył ją. Przez kilka sekund pozwalała mu się całować aż w końcu odwzajemniła jego pocałunek. Objęła go za szyję, całując go z taką samą zachłannością, z jaką całował ją Blake.
Po chwili jednak coś jej się przypomniało. Przecież miał jej dać spokój i odejść, a teraz robił coś innego.
Blondynka, delikatnie wyswobodziła się z jego objęć i przerwała pocałunek. Spojrzała Ianowi w oczy.
- Co to miało być?- Zapytała. Starała się uspokoić swoje serce, które wyrywało się do Ślizgona. Musiała się zacząć przyzwyczajać do dystansu, który miał się między nimi wytworzyć. - Podjąłeś już decyzję. Żegnaj Ianie. - Wyszeptała i po raz ostatni złożyła na ustach chłopaka czuły pocałunek.
Marlenka
Emily była rozdarta na pół. W głowie słyszała jedynie bliżej niezidentyfikowany szum.
OdpowiedzUsuńCo miała zrobić? Ian miał rację, ale Will też ją miał?
Obiecała. I jednemu i drugiemu. Wszystko wychodziło po równi.
Słowa Iana ją bolały i to bardzo. Nie chciała nikogo ranić. Nie chciała robić nikomu krzywdy, dlatego to wszystko tak bolało. Bolało, bo wiedziała że i jego boli.
Przecież obiecała coś jeszcze jednej osobie! Sobie samej. Obie cała sobie że nigdy nie ugnie się przed nikim, że nie będzie robić tego co ktoś jej każe, że zawsze będzie podejmować samodzielnie decyzje.
Więc czego chciała?
Napawano nie chciała żeby Ian cierpiał. Nie chciała też go stracić. Chociaż nie do końca to rozumiała wytworzyła się miedzy nimi więź, jakaś nić porozumienia, coś co sprawiało że traktowała go jak wieloletniego przyjaciela.
Już wiedziała co ma zrobić.
- Przepraszam... - szepnęła przytulając go gdy już wreszcie go dogoniła. - Przepraszam że taka byłam. - Miałeś rację. Nie powinnam była cię zostawiać. Nie powinnam n\była dawać się zmanipulować... Tak mi przykro. Wybaczysz mi? - spytała podnosząc głowę i patrząc mu w oczy ciąż nie wypuszczając go z objęć.
Emily
O dziwo, tym razem obyło się bez większych dramatów. Marlenka, wróciła do swoich przyjaciół, nieco przygnębiona jednak zadowolona z tego, że sprawa między nią a Ianem w pewnym sensie się wyjaśniła.
OdpowiedzUsuńOczywiście, blondynka wiedziała, że nie odkocha się tak szybko, i że uczucie do Blake'a nadal gdzieś w niej zostanie. Ślizgon, zajmował w jej sercu bardzo ważne miejsce, ale dziewczyna nie chciała go do niczego zmuszać. Nie miała zamiaru dusić go jak ptaka w klatce, skoro ten pragnął tylko wolności.
Żałowała tylko tego, że Ian nie potrafił dostrzec jednej rzeczy. A mianowicie tego, jak się zmienił przez ten czas, kiedy się spotykali. Ona to widziała.
Bolało ją też to, że wiedziała, że mu na niej zależy. Czuła, że chłopak żywi do niej jakieś uczucia, ale bał się ich. Bał się własnych uczuć, a ona nie miała zamiaru mu tego uświadamiać.
W czasie przerwy obiadowej, Marlenka postanowiła wybrać się nad jezioro. W miejsce, gdzie po raz pierwszy spędziła z Ianem tyle czasu. W miejsce, gdzie wszystko się między nimi zaczęło.
McKinnon, usiadła pod rozłożystym dębem, rosnącym nad brzegiem. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami. Zatopiła się we własnych wspomnieniach.
Patrzyła w przestrzeń niewidzącym wzrokiem, a z jej oczu płynęły słone zły.
Dlaczego? Dlaczego musiało się to tak skończyć?- Zapytała samą siebie nie oczekując odpowiedzi.
Marlenka
- Nie nauczyli cię że nie warto się kłócić z Gryfonami? - spytała stanowczym tonem wyprowadzona nieco z równowagi jego ostatnimi słowami.
OdpowiedzUsuń- Nie kwestionuj moich decyzji. Ja tak zadecydowałam. To była moja decyzja i mam zamiar się jej trzymać. Wcześniej to była decyzja Willa, ale dałam sobie wmówić że jest moja. Jednak co do Willa to będzie się musiał pogodzić z tym że cię lubię. Z resztą powinien już się po tylu latach przyzwyczaić że zawsze stawiam na swoim. Za to ty okłamałeś mnie. Nie musisz wcale szukać choć jednej pozytywnej cechy, bo ja już zobaczyłam dwie. Pokora i empatia. Postawiłeś moje dobro przed swoim. To dwie bardzo dobre cechy. Uważam że nic już nie musisz szukać i że nie powinieneś ode mnie uciekać, bo ja i tak cię złapię i zmiękczę ci choćby jeszcze raz serce - powiedziała posyłając w jego stronę ciepły, pogodny uśmiech. - A teraz choć tu...
Gryfonka ponownie przytuliła czule Ślizgona.
Marlene, siedziała na brzegu jeziora w ogóle nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła niej. Dopiero szelest czyichś kroków wyrwał ją z zamyślenia, jednak nie podniosła głowy. Pomyślała, że to pewnie któreś z jej przyjaciół przyszło sprawdzić czy wszystko z nią w porządku.
OdpowiedzUsuńKiedy jednak do jej uszu doszedł tak dobrze znany jej głos, momentalnie się ocknęła. Powoli, obróciła głowę w lewą stronę jednocześnie wierzchem dłoni ocierając łzy z policzków. Dopiero wtedy spojrzała na Iana.
Nie mogła uwierzyć w to, że w tym samym czasie oboje znaleźli się w tym samym miejscu. Dla niej, było to miejsce szczególne. A czym było dla Blake'a? Nie wiedziała.
Dla Iana była to nieznana siła, dla niej przeznaczenie. Marlene, czuła, że musi być w tym coś więcej, że ktoś lub coś, co steruje ich światem, nie pozwoli im o sobie zakończyć, bo ich koniec powinien wyglądać zupełnie inaczej.
- Przypadek? - Zapytała ze zdziwieniem,spoglądając w ciemne oczy chłopaka. - A ja myślę, że mnie śledzisz. Co chcesz przez to osiągnąć? Masz zamiar mnie teraz nachodzić aż oszaleję i zamkną mnie w świętym Mungu? Jeśli tak to jesteś na dobrej drodze ku temu. - Powiedziała ze złością. Nie wiedziała dlaczego aż tak zareagowała na nagłe pojawienie się Iana.
Była tak zła na chłopaka, że miała ochotę go uderzyć. W końcu doszła do wniosku, że nic nie przyniesie jej ulgi, a jeśli trzepnie Iana, ten jej nie odda.
Wzięła porządny zamach i uderzyła go w ramię. Nie zauważyła jednak, że pierścionek zahaczył się o sweter chłopaka i podnosząc rękę do góry, dziewczyna podwinęła jego rękaw. To, co tam zobaczyła kompletnie wyprowadziło ją z równowagi.
Marlene zerwała się na nogi i spojrzała na Blake'a z wyrzutem.
- Jesteś śmierciożercą!- Wysyczała, patrząc mu w oczy. Ton jej głosu świadczył o tym, że dziewczyna czuła się zdradzona. Jak mógł nie powiedzieć jej o czymś takim? Czuła się tak, jakby Ian ją spoliczkował.
Marlenka
Nie, to nie mogła być prawda. Marlene, nie mogła uwierzyć to się dzieje naprawdę. Ian śmierciożercą?
OdpowiedzUsuńJej serce ścisnęło z żalu, a kiedy zobaczyła jego zbolałą minę, jedyną rzeczą, jakiej pragnęła było przytulenie go do siebie. Nie wiedziała tylko, czy chłopak tego właśnie chce.
- Widzę znak na twoim przedramieniu, więc musisz być śmierciożercą. - Odezwała się w końcu patrząc mu w oczy. Nie chodziło o to, że się go bała.
Była przerażona. To prawda. Ale nie o siebie się bała, tylko niego.
Kiedy miał zamiar odejść, odruchowo złapała go za rękę. Podeszła do niego i mocno go przytuliła.
- Dlaczego od razu zakładasz, że ci nie uwierzę. Aż za taką nieczułą mnie uważasz?- Zapytała ze smutkiem. - Nie odchodź, proszę. Zostań i mi to wyjaśnij. Skąd wiesz, że nie zrozumiem. - Dodała jeszcze, po czym ponownie usiadła na ziemi i zachęcająco poklepała miejsce obok siebie.
Nie miała zamiaru go błagać ani o nic prosić. Dawała mu wolną drogę. Mógł zostać i wyjaśnić jej wszystko albo pójść w swoją stronę i uważać ją za zbyt głupią lub niedoświadczoną, by zrozumieć to co chciał jej powiedzieć.
Marlene, martwiła się o Iana. Widziała smutek w jego oczach. Smutek, który silnie na nią oddziaływał. Za bardzo go kochała, by dać mu odejść i zostawić go samego z jego własnymi myślami.
McKinnon, przyglądała się Blake'owi, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
Marlenka
- Mam nadzieję, że nie jesteś w stanie - odpowiedziała smętnie. Nie chciała, by i on wkopał się w to całe bagno Zaklęć Niewybaczalnych.
OdpowiedzUsuń- I dobrze, jak sobie życzysz - pokiwała głową. Jednak wiedziała, że temat tortur na długo ich nie opuści. Może uważała go za idiotę, może denerwował czasami, to traktowała go jak przyjaciela. Dla Gryfonów najcenniejszy człowiek na świecie - przyjaciel. Dlatego też Chan najzwyczajniej w świecie się o niego martwiła. Możliwe, że taką troskę wywołał widok storturowanego Ślizgona. Chciała zrobić cokolwiek, by przestał o tym myśleć, by przestali się tak nad nim znęcać. Jednak blondynka kompletnie nie miała pomysłu jak na to zaradzić.
Podeszła do niego. Nie chciała go zostawiać z tym samego, nawet jeżeli mają o tym nie rozmawiać.
- Masz jakiekolwiek albumy ze sobą? - zapytała tak nagle przypominając sobie, że przecież łączy ich wspólna pasja. - Jakaś epokę czy malarza? W bibliotece tego nie ma, a sama tego nie wzięłam.
To była prawda, z resztą na ogół nie kłamała. Nie miała tego w zwyczaju. Mogliby razem posiedzieć, porozmawiać. Może tak zajęłaby go trochę innym tematem. Może by się na chwileczkę zapomniał uciekając w świat sztuki. Mogłaby to być jego odskocznia od Zakazanego Lasu. A może wtedy przez ten czas Chan wpadnie na jakikolwiek pomysł, by mogła mu pomóc. Musiała znaleźć jakiś sposób.
[Wybacz, że dopiero teraz. Za bardzo zajęłam się innym wątkiem, ale już się poprawiam ;) ]
Kiedy Ian mówił, Marlene nie odzywała się ani słowem. Siedziała z rozdziawioną buzią wpatrując się w chłopaka z przerażaniem.
OdpowiedzUsuńDziewczyna nie potrafiła zrozumieć, jakim potworem trzeba być żeby zmusić kogoś do służenia sobie. I jak bezuczuciowym człowiekiem trzeba być, by porywać członka czyjejś rodziny.
Kiedy Blake skończył mówić, Marlene jeszcze przez kilka minut siedziała w cichy, patrząc Ślizgonowi w oczy.
- Wierzę ci. - Poweidziała cicho. To była prawda. Marlene, uwierzyła Ianowi, kiedy tylko zaczął mówić.
Dziewczyna uklękła przed chłopakiem i przytuliła się do niego.
- Gdybym wiedziała, że tak to wygląda, nie pytałabym. Przykro mi, że spotkało to właśnie ciebie- wyszeptała wtulając się w chłopaka. Chciała mu pokazać, że całym sercem jest z nim. - Jeśli mogłabym ci jakoś pomóc... Zrobić cokolwiek, tylko powiedz. - Dodała jeszcze.
Osunęła się trochę od Iana i spojrzała mu w oczy.
- Zawsze możesz na mnie liczyć – wyszeptała jeszcze, po czym wpiła się w jego wargi z niezwykłą namiętnością.
Potrzebowała tego i miała nadzieję, że Blake potrzebował w tamtym momencie jej obecności i bliskości.
Marlenka
Kiedy ich pocałunek dobiegł końca, Marlenka wtuliła się w Iana, nie chcąc oddalać się od niego choćby na krok. Wiedziała już, że ostateczne rozstanie z nim byłoby dla niej prawdziwą katorgą. Miała wsobie tyle miłości, że mogła ją obdzielić ich oboje. Teraz, liczyło się dla niej dobro Blake'a. Chciała być przy nim w najgorszych i najlepszych momemntach. Nie musieli być parą, wystarczyły by jej te skradzione chwile sam na sam, podczas których nie liczyło się nic i nkit prócz nich.
OdpowiedzUsuń- Nie musisz mi dziękować - powiedziała cichho, patrząc Ianowi w oczy. - Zrobiłabym dla ciebie wszystko i dobrze o tym wiesz. - Dodała jeszcze, calując go w policzek.
Kiedy usłyszała komplement z ust chłopaka, zarumieniła się i spojrzała na swoje dłonie.
- A ty jesteś najlepszą rzeczą jaka spotkała mni wżyciu. - Wyszeptała i splotła swoją dłoń z dłonią Iana. - Kocham cię. - Po raz pierwszy powiedziała to na głos i nie wiedziała, jak na to wyznanie zareaguje Blake.
Marlenka
- Z chęcią - podniosła jeden kącik ust w odpowiedzi, na jego lekki uśmiech. Zdziwił ją dobór malarzy, których wymienił. Kilku z nich bazowało raczej na wrażeniach, jakie odbierali gdy przyglądali się malowanemu obiektowi. Secesja, ekspresjonizm czy impresja. Te nurty kompletnie nie pasowały jej do chłopaka. Były takie płynne, gładko przechodzące jeden odcień w drugi. No na Merlina, w ogóle.
OdpowiedzUsuńPopatrzyła na niego ze zdziwieniem, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. W sumie nie pytała go o ulubionych artystów. Mogli być przesortowani przez całą historię sztuki, ale nie ci.
Okazywało się więc, że jednak sporo ich różni. Chan zdecydowanie wolała dokładne obrazy. Canaletto i Vermeer jako jej dwa przykłady. Miała oczywiście dużo innych malarzy, których naprawdę podziwiała za ich warsztat, ale to oni dwaj zgarnęli jej serce.
- Niedługo zaczynają się zajęcia - zamyśliła się na chwilę, a potem dodała - jeżeli chcesz, to możemy się zerwać z kilku pierwszych.
Mógł zrobić dużo, aby Ian był szczęśliwszy. Doskonale wiedziała, jak człowiek czuje się po torturach. W trakcie pragnie jedynie śmierci, która jako jedyna może uśmierzyć ból raz na zawsze. Po torturach ciało i umysł są wycieńczone doszczętnie. Chciała sprawić mu jakąś przyjemność, by mógł poczuć się szczęśliwszym.
Marlenka nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Na początku pomyślała, że może to jakiś kolejny żart ze strony chłopaka, jednak kiedy spojrzała Ianowi w oczy wiedziała, że ten mówi prawdę.
OdpowiedzUsuńByła szczęśliwa. Jej serce zabiło mocniej, a w oczach pojawiły się łzy. Nie smutku, lecz szczęścia. Radość sprawiła, że na ustach blondynki pojawił się uśmiech. Wiedziała, że nie było mu łatwo tego powiedzieć, ale liczył się fakt, że w końcu Blake, przyznał się do swoich uczuć.
Domyślała się też, że od tej chwili ich znajomość, przybierze nieco inny kształt i nie będzie usłana różami.
Ian był w końcu Ślizgonem, a o związkach wiedział tyle, co Marlenka o seksie, czyli praktycznie nic. Mimo to, dziewczyna chciała z nim być, bez względu na wszystko i wszystkich.
Wybrała dla siebie zgubną drogę, ale klamka zapadła już dawno. Jeszcze zanim ponownie ona i Ian zbliżyli się do siebie. Decyzja z jej strony zapadła, kiedy po raz pierwszy dostrzegła chłopaka na szkolnym korytarzu.
Miłość rządzi się swoimi prawami - sama mu to powiedziała. Była to najszczersza prawda i choć Blake mógł ją zranić, była gotowa dla niego cierpieć.
- Wierzę ci – wyszeptała, patrząc mu w oczy, a po chwili pocałowała go, wkładając w ten pocałunek jak najwięcej miłości i czułości, którą dla niego miała.
Marlenka
W tamtym momencie była szczęśliwa jak jeszcze nigdy dotąd. Była z kimś kogo kocha i kto, o dziwo, odwzajemniał jej uczucia.
OdpowiedzUsuńWiedziała, że ten związek nie będzie należał do najłatwiejszych, ale Marlene była gotowa na poświęcenie. Chciała dać z siebie Ianowi wszystko albo i nic, w zależności od tego czego w danym momencie by od niej oczekiwał.
- Wierzę ci Ianie – Powiedziała, uśmiechając się do niego ciepło. - Wiem, że nie chcesz mnie skrzywdzić. Wiem też, że to, co jest teraz między nami jest dla ciebie nowe. Mimo to, ufam ci bezgranicznie i zrobię dla ciebie wszystko. Wszystko bylebyś był szczęśliwy. Weź ze mnie wszystko, czego potrzebujesz, albo nie bierz nic. - Dodała jeszcze, ściskając jego dłoń oraz całując jego policzek.
Fakt, że Blake był śmierciożercą nie przeszkadzał jej tak bardzo odkąd chłopak powiedział jej o tym całą prawdę. To nie o siebie się bała, lecz o niego.
- Ja za to nie potrafiłabym żyć bez ciebie Ianie. - Wyszeptała cicho. - A co związku ze śmierciożercą, nie przejmuję się tym. Jesteś najlepszym i najodważniejszym człowiekiem jakiego znam. Razem, poradzimy sobie ze wszystkim. - Dodała jeszcze.
Marlenka
Marlene, zdawało się, że to co się wydarzyło było tylko snem. Nawet raz uszczypnęła się w ramię, by sprawdzić czy aby na pewno była to jawa.
OdpowiedzUsuńByła szczęśliwa. Jedno z jej największych marzeń właśnie się spełniło. Ian był jej.
Niestety, wspólne chwile dobiegały już końce. Oboje musieli wrócić na zajęcia, więc złapali się za ręce i wolnym krokiem ruszyli w stronę zamku.
- Myślę, że powinniśmy to uczcić – odpowiedziała na pytanie Blake'a, kiedy stali pod jedną z sal lekcyjnych. - Na pewno się pojawię. A teraz uciekaj na zajęcia. -Dodała jeszcze, całując Iana na pożegnanie. - Już za tobą tęsknię – wyszeptała.
***
Kilka minut przed dziewiętnastą, Marlenka wyszła z wieży Gryffindoru i ruszyła na spotkanie z ukochanym. Była podekscytowana na myśl o tym, że znów spędzą razem kilka godzin. Była też ciekawa, co chłopak dla nich przygotował.
Gdy wyszła zza zakrętu i ujrzała czekającego już na nią Blake, puściła się do niego biegiem i rzuciła mu się w ramiona.
- Tęskniłeś? - Zapytała – bo ja bardzo. - A gdy skończyła mówić, wpiła się w usta chłopaka całując go z zachłannością.
Marlene
[ Dobra! Chyba w końcu będziemy mogły znaleźć jakiś punkt zaczepny pomiędzy Rosierem a Ianem, tylko ty mi powiedz jakie uczucia Ian odczuwa względem Chan, bo to wszystko od tego zależy i jak zareaguje na wieść, że ona i Evan zostali parą ;) ]
OdpowiedzUsuńRosier
Marlene była podekscytowana zbliżającym się wieczorem. Była ciekawa, co też takiego Ian wymyślił na pierwszy wieczór ich związku.
OdpowiedzUsuńKiedy jej oczom ukazał się piękny pokój z ogromnym łożem, dziewczyna wciągnęła głośno powietrze z wrażenia. Blake zadbał o każdy najmniejszy szczegół. Zaimponował jej. Nie sądziła, że chłopak jest aż takim romantykiem. I te płatki róż na podłodze. Blondynka doceniała takie gesty. Czuła się wtedy wyjątkowa i kochana.
Kiedy Ian wziął ją na ręce, pisnęła cicho i objęła go za szyję, wtulając się w niego jak mała małpka.
- Jest pięknie. Nie mogę uwierzyć, że zrobiłeś to wszystko dla mnie. - Wyszeptała, patrząc chłopakowi prosto w oczy. - Jesteś niesamowity. Dziękuję. - Dodała jeszcze, po czym usiadła Blake'owi na kolanach i mocno się do niego przytuliła.
Marlene, miała nadzieje, że ta chwila będzie trwała wiecznie. Czuła się szczęśliwa, jak jeszcze nigdy dotąd. Szczęśliwa, kochana i doceniana.
Marlenka
[ Uff, myślałam, że kroi się z nim coś większego :D ]
OdpowiedzUsuńRosier
[ Skoro tak twierdzisz :D Dobra. To uderzę z innej strony. Jim dowiedział się od Marlenki, że kręci z Ianem, a jako że tamten wątek nam się skończył, bo Blake sobie poszedł, możesz liczyć, że po weekendzie zacznę coś pod tym kątem, o ile to ci pasuje (dręczenie o quidditch też będzie, Jim tak łatwo nie zapomina ;) :D ]
OdpowiedzUsuńPotter
Marlene, podczas gdy Ian ją całował, wolną dłonią bawiła się jego włosami i głaskała go po plecach. W tamtym momencie nie potrzebowała niczego więcej niż miłości i bliskości Blake'a.
OdpowiedzUsuń- Możesz być pewien, że za szybko mi się to nie znudzi – wyszeptała, po czym wygięła swoje ciało w łuk, by pomóc w chłopakowi w pozbywaniu się jej ubrań.
Sama też nie była mu dłużna. Raz za razem, składała delikatne pocałunki na jego twarzy oraz szyi, jednocześnie rozpinając guziki jego koszuli drżącymi dłońmi.
- Kocham cię Ianie – wyszeptała po chwili. - I pragnę cię tu i teraz. - Dodała jeszcze, wpijając się w jego usta z namiętnością.
Marlenka, popchnęła chłopaka na łóżko, by leżał na plecach, a sama usiadła na nim okrakiem. Choć nie do końca wiedziała co robi, to miała ochotę spróbować czegoś nowego.
Kiedy pozbyła się koszuli Iana, zabrała się za jego spodnie, a po chwili i te leżały już na ziemi.
- Jesteś dla mnie wszystkim. - Wyszeptała jeszcze, po czym pochyliła się nad nim i pocałowała go w usta.
W tamtym momencie, nawet widmo śmierciożerców nie mogło wyrwać jej z bańki szczęścia, w której się znajdowała. Liczył się tylko on. Tylko Ian.
Marlenka
Marlene przejęła inicjatywę. Poruszała się powoli i zmysłowo. Miarowo poruszała biodrami wpatrując się w twarz ukochanego. Chciała nauczyć się jej na pamięć. Wyryć w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół.
OdpowiedzUsuńJęknęła cicho, kiedy Ian w nią wszedł. Położyła dłonie na jego klatce piersiowej i zaczęła się poruszać. Czuła jak jej ciało raz za razem przeszywały przyjemne dreszcze, które po jakimś czasie przybrały na sile. Jej ruchy stały się nieco pewniejsze i szybsze. Było jej tak dobrze. Przymknęła powieki i przygryzła dolną wargę. Podniecenie powoli brało nad nią górę.
Spod wpółprzymkniętych powiek spoglądała na leżącego pod nią Iana. Każda cząsteczka jej ciała go potrzebowała.
- Ianie. Ianie. - Szeptała raz za razem aż w końcu jej szept przeszedł w długi jęk rozkoszy, kiedy poczuła spełnienie.
Miała nadzieję, że Blake'owi było równie przyjemnie co jej. Powoli zsunęła się z niego i położyła obok, kładąc mu głowę na ramieniu.
- Kocham cię Blake – powiedziała. - Zawsze cię kochałam i zawsze będę. Mimo wszystko i na przekór wszystkiemu- Dodała jeszcze.
Marlenka
Wiedziała, że miała rację. Ukryj przed morderczynią plany morderstwa - zadanie mało wykonalne. Cieszył ją fakt, że postanowił zrezygnować. Nie byłoby dla niego nic gorszego niż wyrzuty sumienia po uśmierceniu człowieka. Mogła mu pomóc we wszystkim, ale niestety z tym musiałby uporać się we własnej głowie. A bywają takie osoby, które same po akcie zbrodni pozbawiają się własnego życia.
OdpowiedzUsuńPo tym jak zadał jej pytanie popatrzyła na niego i chwilę się zastanowiła.
- Gdybym się nie pozbierała, to nie stałabym właśnie przed tobą - stwierdziła. Pamięta jednak pierwsze dni po wypuszczeniu z różdżki zielonego światła. Chciała być sama, odizolowana od całego świata. Wtedy robiła trzy rzeczy na zmianę. Albo płakała, albo dostawała napadu furii, albo leżała bez ruchu spoglądając w niebo. W takim stanie przebywała około tygodnia, kiedy uciekła do pobliskiego lasu. Potem wróciła do domu i zachowywała się jak ciało bez duszy. Jak robot.
Teraz wyglądała na obojętną.
- Powiem ci, że nie mam powodów do radości - wzruszyła ramionami spuszczając głowę. Nie miała z czego się cieszyć, nie miała z kim. Sama wszystko sama. Osamotniona, odizolowana.
Marlene nie zauważyła nagłej zmiany w zachowaniu Iana. Była zbyt szczęśliwa, by dostrzec smutek malujący się na twarzy Iana, choć wyczuła, że atmosfera między nimi się nieco zmieniła.
OdpowiedzUsuń- Stało się coś? - Zapytała zsuwając się z łóżka i wciągając na siebie bieliznę.
Wzięła od Blake'a kieliszek z szampanem i upiła z niego łyk. Był bardzo dobry.
Gdyby chłopak podzielił się z nią swoimi obawami co do śmierciożercółw, blondynka przyznałaby mu rację. Poplecznicy Czarnego Pana uwielbiali przecież szantażować ludzi, poprzez wykorzystywanie ludzi, na których im zależało. Gdyby dowiedzieli się o Marlence dziewczyna byłaby w niebezpieczeństwie.
- Wiesz- zaczęła cicho po kilku minutach ciszy – Chciałabym stąd nigdy nie wychodzić i zostać tu z tobą na zawsze. - Dodała, spoglądając Ianowi w oczy.
Marlenka
Marlenka wtuliła się w chłopaka, pełna szczęścia i spokoju. Nikt i nic nie mogło zepsuć jej humoru, w jakim znalazła się za sprawą Iana. Blondynka nigdy nie sądziła, że Blake odwzajemni jej uczuć. Zawsze myślała, że będzie wzdychać do niego z daleka, ale najwidoczniej los miał dla nich zupełnie inny plan.
OdpowiedzUsuńKiedy Gryfonka usłyszała, że nie spotkają się następnego dnia, nieco posmutniała. Nie miała jednak zamiaru zrzędzić z tego powodu, bo Ian miał prawo do odrobiny wolności. Nie chciała by czuł się przy niej uwięziony. Chciała żeby był szczęśliwy i chociaż wiedziała, że następnego dnia będzie zanim tęsknić, to jednak nie dała po sobie niczego poznać.
- Ianie, nie musisz mi się tłumaczyć. - Powiedziała cicho, opierając głowę na łokciu i patrząc Ślizgonowi w oczy. - Nie musisz spędzać ze mną każdej wolnej chwili. Po prostu spotkamy się, kiedy będziesz miał czas. - Dodała jeszcze, uśmiechając się czule Blake.
Wróciła do poprzedniej pozycji, kładąc głowę na nagiej klatce piersiowej chłopaka. Mijający dzień był dla niej bardzo emocjonujący i dziewczyna poczuła się bardzo zmęczona. Ziewnęła delikatnie i nawet nie zauważyła kiedy zapadła w sen.
Marlenka
Marlenka, przez całą noc śniła o swoim ukochanym. Było jej dobrze w jego ramionach i podświadomie czuła, że Ian jest obok niej. Wtulała się w niego jak mała małpka. Była się, że jeśli nie będzie się do niego przytulać, Ślizgon zniknie z jej życia i już więcej się w nim nie pojawi.
OdpowiedzUsuńNastępnego dnia rano, blondynka obudziła się przyjemnie wypoczęta. Powoli otworzyła oczy i spojrzała na leżącego obok niej Blake.
- Dzień dobry – Odezwała się cicho, całując go w policzek?- Dobrze spałeś? - Zapytała z delikatnym uśmiechem.
Po chwili jednak, chcąc nie chcąc, dziewczyna wstała z łózka i zaczęła zbierać porozrzucane po całym pokoju ubrania. Oboje musieli niedługo pójść na śniadanie, a następnie na zajęcia.
Marlenka wiedziała, że będzie to dla niej bardzo długi dzień, tym bardziej, że nie miała się już dzisiaj spotkać z Ianem.
Kiedy była już w miarę ubrana i uczesana, poczekała na ukochanego przed drzwiami. Z uśmiechem na ustach złapała go za rękę, kiedy do niej podszedł i razem wyszli z Pokoju Życzeń kierując się w stronę wielkiej sali na śniadanie.
Marlenka
Marlene była przerażona tym, że ma zjeść śniadanie w towarzystwie innych Ślizgonów. Nie zaprotestowała jednak, tylko posłusznie poszła za Ianem i zajęła obok niego miejsce.
OdpowiedzUsuńBlondynka dostrzegła dziwne zachowanie ukochanego, ale nie skomentowała go ani słowem. Może przejmował się tym, że nie mogą się dziś spotkać i stara się wynagrodzić jej jakoś tę rozłąkę.
- O mnie się nie martw. Ja sobie radę dam. - Powiedziała z delikatnym uśmiechem, łapiąc chłopaka za rękę. - To ty uważaj na siebie kochany. - Dodała, muskając ustami jego policzek.
Kiedy Blake zaczął ją namiętnie całować, Marlene zarzuciła mu ręce na szyję i odwzajemniła jego pocałunki z taką samą gorliwością. Chciała przekazać mu w nich tyle miłości i swojego oddania, by wystarczyły mu one aż do ich kolejnego spotkania.
- Już za tobą tęsknię- wyszeptała, kiedy w końcu oderwali się od siebie. - Ja też cię kocham Ianie. - Dodała jeszcze, patrząc mu w oczy.
Podświadomie czuła, że coś trapiło Ślizgona, jednak nie odezwała się na ten temat ani słowem. Jeśli Ian będzie chciał, sam jej o tym opowie.
- Muszę już iść. - Powiedziała ze smutnym uśmiechem. - Za chwilę mam transmutację, a ty musisz iść na swoje lekcje. Tylko się nie spóźnij. - Dodała i pogroziła mu palcem.
Pocałowała go po raz ostatni i ruszyła w stronę sali od transmutacji. Zanim skręciła za róg, odwróciła się na pięcie i pomachała Ianowi, przesyłając mu też całusa.
Marlene, nie miała pojęcia jak ma przetrwać ten dzień bez Blake'a przy swym boku.
Marlenka
Marlene spędziła dość przyjemny dzień. Z braku innych zajęć, cały swój wolny czas spędziła w szkolnej bibliotece nadrabiając zaległości. Mimo to, jej myśli wciąż krążyły wokół ukochanego. Blondynka zastanawiała się gdzie jest i co robi. No i czy myśli o niej tak samo często jak ona o nim.
OdpowiedzUsuńBez Blake'a przy boku dziewczyna czuła się źle, ale nie mogła przecież go odszukać i powiedzieć mu, że chce z nim pójść tam, gdzie akurat musiał być. Potrzebował wolności i prywatności, a ona starała się to zrozumieć.
Noc także nie przyniosła Marlene upragnionego odpoczynku. Przewracała się z boku na bak, zastawiając się, co robi Ian. Miała nadzieję, że zobaczą się już następnego dnia rano podczas śniadania. Dopiero ta myśl pozwoliła jej zapaść w niespokojny sen koło czwartej nad ranem.
Wchodząc do wielkiej sali Marlenka rozglądała się dookoła szukając tak ukochanej sylwetki. Niestety, na próżno. Blake'a tam nie było.
W sumie nie widziała go przez cały dzień. Z każdą minutą blondynka robiła się coraz bardziej zdenerwowana. Martwiła się, że jej ukochanemu mogło się coś stać.
W końcu gdy zabrzmiał dzwon, obwieszczający koniec ostatnich zajęć w tym dniu, Marlene zbiegła szybko do lochów.
Przez pół godziny czekała przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów na to, by ktoś ją wpuścił.
Przez kolejne piętnaście minut namawiała jakąś burkliwą Ślizgonkę by wpuściła ją do środka.
Kiedy w końcu znalazła się w środku, pobiegła do dormitorium Iana. Stanęła przed drzwiami i zapukała cicho.
- Ianie – zaczęła- Ianie, to ja Marlene. Mogę wejść? - Zapytała. Nie chciała od razu wchodzić do jego pokoju, bo być może chłopak nie miał ochoty na spotkanie. Coraz bardziej podenerwowana czekała na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
Marlene
Marlene odetchnęła z ulgą kiedy usłyszała głos Iana. Powoli otworzyła drzwi i weszła do dotrmitorium.
OdpowiedzUsuńPodeszła do Blake'a i spojrzała na niego. Niby wyglądał normalnie, ale czuła, że coś jest nie tak. W końcu gdyby wszystko było okey, chłopak pojawiłby się na śniadaniu i na zajęciach, albo chociaż próbowałby się z nią jakoś skontaktować.
Marlene, uklękła przed Ianem i złapała go za dłonie. Nie bardzo wiedziała co ma zrobić albo co powiedzieć.
- Tęskniłam za tobą. - Wyszeptała w końcu, spoglądając mu oczy. To, co w nich zobaczyła przeraziło ją nie na żarty. - Ianie, wszystko w porządku? - Zapytała pełna obaw o to, co mogłaby usłyszeć.
Marlenka
Zabolało ją jego zachowanie. Kiedy odwrócił się do niej plecami w jej oczach stanęły łzy i dziewczyna przygryzła dolną wargę byleby tylko nie zacząć krzyczeć. Nawet nie wiedziała co zrobiła nie tak.
OdpowiedzUsuńByło jej przykro, że Ian tak ją potraktował. Zachowywał się wobec niej tak jakby już mu na niej nie zależało.
Marlenka poczuła, że nie ma ochoty spędzać czasu z Blake'm, kiedy był wobec niej niemiły. Jego słowa i zachowanie dogłębnie ją raniły.
- Co robiłam? Nic szczególnego. - Starała się mówić spokojnie, starając się przy tym nie pokazać Ianowi jak bardzo cierpi. - Myślałam o tobie i martwiłam się o ciebie. A teraz, kiedy tu jestem, ty nawet nie raczysz spojrzeć mi w oczy. Nawet nie wiesz jak jest mi przykro. - Mówiła i mówiła, a uczucie odrzucenia coraz bardziej narastało w jej sercu. Za chwilę łzy zbierające się w jej oczach miały popłynąć po policzkach, ale nie chciała dopuścić do tego, by Ian je zobaczył. Nie tym razem. - Widzę, że nie masz ochoty mnie widzieć. Lepiej już pójdę. Do zobaczenia. - Dodała jeszcze i podniosła się z kolan.
Kiedy była pod drzwiami, odwróciła się na chwilę, by spojrzeć na ukochanego, ale ten nawet nie raczył na niego spojrzeć.
Cicho zamknęła za sobą drzwi i zaczęła powoli schodzić po schodach. Jeszcze trochę i znajdzie się we własnym dormitorium gdzie będzie mogła się w końcu rozpłakać. Teraz nikt nie mógł zobaczyć jej łez.
Marlenka
Tak źle Marlene nie czuła się od bardzo, bardzo dawna. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek Ian ją zrani. Myślała, że ich związek będzie trwał dłużej niż ten jeden dzień.
OdpowiedzUsuńStała przez chwilę na schodach prowadzących do dormitoriów Ślizgonów. Liczyła na to, że Blake wybiegnie za nią i poprosi żeby została. Jednak tak się nie stało.
Zrezygnowana blondynka powoli zeszła do pokoju wspólnego i ignorując zdziwione spojrzenia siedzących w nim uczniów wyszła na korytarz.
Biegła pustymi korytarzami by jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznych czterech ścianach własnego dormitorium. Nie do końca rozumiała co się właściwie stało. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego Ian tak ją potraktował,a obiecywał jej, że już nigdy jej nie zrani i nie zostawi.
Prawda była bolesna i wbiła się w jej serce niczym ostre noże.
Kiedy blondynka znalazła się na w swoim pokoju od razu rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać. Żadna z jej współlokatorek nie pytała co się stało. Zrozumiały.
Marlene płakała przez całą noc, za nic w świecie nie mogąc zasnąć.
Następnego ranka, blondynka była nieprzytomna. Czerwone podkrążone oczy były potwierdzeniem tego, jak dziewczyna spędziła ostatnią noc.
Huncwoci za wszelką cenę próbowali ją pocieszyć, jednak Marlene ledwo zdawała sobie sprawę z ich obecności.
Poszła za nimi do stołu Gryfonów i usiadła na wolnym miejscu. Nie czuła nawet smaku tego, co jadła. Była załamana. Nie wiedziała czy jeszcze kiedykolwiek Ian się do niej odezwie. Nie miała pojęcia, co zrobiła nie tak. Mimo to nie chciała mu się narzucać. Jeśli kiedykolwiek będzie chciał z nią jeszcze rozmawiać, może dowie się co zrobiła źle.
Marlene
Dwa długie dni Marlene spędziła na wypłakiwaniu oczu i upodabnianiu się do chodzącego trupa. Płakała, nic nie jadła. Po skończonych zajęciach zamykała się w swoim dormitorium marząc o tym by dni dobiegały końca, a noce były nieco dłuższe by mogła się nad sobą użalać.
OdpowiedzUsuńKiedy w końcu otrząsnęła się z załamania, w którym była, zaczęła powoli wracać do normalności.
Uśmiechała się i starała się rozmawiać ze wszystkim normalnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że w głębi jej serca po raz kolejny ziała ogromna rana, która pulsowała na brzegach niewyobrażalnym bólem. Tęskniła za Ianem każdą cząsteczką swojego ciała. Marzyła o jego bliskości. Pragnęła ponownie znaleźć się w jego ramionach, ale nie starała się z nim kontaktować.
Dała mu spokój. Było tak, jak rok wcześniej, kiedy ośmieszył ją przed całą szkołą. Tym razem było nieco gorzej, bo przecież jeszcze nie tak dawno temu wyznał jej miłość. Kolejne nic nie znaczące z jego strony słowa.
Leżała właśnie w dormitorium, kiedy usłyszała jego głos. Część niej, chciała mu powiedzieć, by sobie poszedł, a druga rwała się do niego. Chciała się w niego przytulić i usłyszeć zapewnienie, że wszystko będzie dobrze.
- Wejdź- Zawołała, siadając na łóżku i ocierając łzy z policzków.
Poprawiła krótką koszulkę nocną, która zsunęła jej się niemal do pępka i czekała.
Marlenka
Kiedy wszedł do środka, podniosła głowę i spojrzała na niego. Jej serce na jego widok wrzuciło piąty bieg, wyrywając się do niego jak szalone.
OdpowiedzUsuńJednak to, co jej powiedział sprawiło, że dziewczyna zadrżała.
- Co bym zrobiła na twoim miejscu? - Zapytała, czując narastającą złość. - Przede wszystkim powiedziałabym ci prawdę, a nie unikała cię przez bite dwa dni nawet słowem się nie odzywając.
Kiedy usłyszała jego kolejne słowa, jej serce zamarło. Spojrzała na niego. Nie wierzyła w to co mówił. To nie mogła być prawda. Nie po tym, co mówił jej dwa dni temu.
-Chcesz ze mną zerwać z powodu Voldemorta? - Zapytała ze złością. - Ja w tej kwestii nie mam już nic do powiedzenia? A może robisz to dla siebie, co? Może chcesz znów być wolny? Proszę bardzo. Jeśli tego chcesz. - Dodała. Nie miała zamiaru błagać go o to by z nią został. Nie chciała tego robić.
Chciała być silna. Musiała być silna.
-Wiedziałam, że to wszystko było tylko snem. Nigdy w żadnym życiu nie byłbyś ze mną. Po co więc mówiłeś, że mnie kochasz? Dla żartu czy dla zabawy? Chcesz się rozstać proszę bardzo. Ale to i tak nie zmieni moich uczuć do ciebie. - Mówiła, a złość brała nad nią górę. - Jeśli skończyłeś to drzwi są tam. - Dodała jeszcze wskazując ręką na drzwi po czym odwróciła się do niego plecami starała się nie rozpłakać.
Marlene
Jak miała zareagować inaczej skoro właśnie tak zrozumiała jego słowa? Nie chciała go ranić, ale on sam ją zranił.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na niego, a wyraz jego twarzy sprawił, że poczuła się jak idiotka. Jak głupia, cholerna idiotka, która myśli tylko o sobie.
- Ianie - wyszeptała, gdy stał już przy drzwiach. Nie zareagował, więc podniosła się z łóżka i podeszła do niego mocno obejmując go w pasie. - Nie odchodź jeszcze. Proszę. Porozmawiajmy. - dodała jeszcze i nie czekając na jego odpowiedź złapała go za rękę i pociągnęła w stronę łóżka.
Usiadła na nim i do tego samego zmusiła Iana.
Nie chciała żeby myślał, że jej na nim nie zależy. Zależało jej i to bardzo. Kochała go tak mocno, że gotowa była go zostawić. Dla jego dobra, bo o siebie się nie martwiła.
- Nie mogę ci obiecać, że wszystko się ułoży. - Wyszeptała, łapiąc go za rękę. - Jednak mogę obiecać ci, że nigdy, przenigdy nie zostawię cię samego. Nie potrafię tego zrobić. Za bardzo cię kocham. - Ścisnęła jego dłoń i spojrzała mu twarz. - Nie boję się Voldemorta i tego, co mógłby zrobić. Nie dbam o siebie. Pragnę byś to ty był szczęśliwy i bezpieczny. Zrobię wszystko co zechcesz, tylko nie każ mi się z tobą rozstawać. Nie dam rady cię ignorować. Kocham cię i nie dam ci odejść. Musisz się z tym pogodzić. - Dodała jeszcze, po czym przytuliła się do niego najmocniej jak potrafiła.
Chciała mu pokazać, że jej słowa były szczere, i że nigdzie się nie wybiera. Chciała żeby wiedział, że ma w niej oparcie i może na nią liczyć o każdej porze dnia i nocy.
Marlene
- Nie masz mnie za co przepraszać - wyszeptała, ciesząc się, że wszystko sobie wyjaśnili. - Hm, nie będziesz mnie spuszczał z oka? To może być ciekawe doświadczenia. - Dodała jeszcze i zaśmiała się cicho.
OdpowiedzUsuńPo raz kolejny poczuła, że wszystko może się ułożyć. Że Ian będzie znią wbrew wszystkiemu i wszystkim. On ją naprawdę kochał. Kochał równie mocno jak ona jego.
Kiedy ją pocałował, poczuła wszystkie emocje, które nim targały. Odwzajemniła jego pocałunek z równą zachłannością, dając upust wszystkim emocjom, które kłębiły się w niej od ostatnich dwóch dni.
- Kocham cię Ianie - wyszeptała zarzucając mu ręce na szyje. Nie było jej dane odpowiedzieć na jego kolejne słowa, ponieważ jego pocałunki skutecznie ją dezorientowały.
Potrzebowała go tu i teraz. Pragnęła jego bliskości.
Wgramoliła się na jego kolana nie przestając go całować, a dłonie przeniosła z jego szyi na klatkę piersiową.
Oderwała się na chwilę od niego i spojrzała mu w oczy.
- Nie potrzebuję niczego więcej do szczęścia prócz ciebie. - Wyszeptała.
Marlene
W tamtym momencie Marlene była najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Niczego więcej nie było jej trzeba. Wystarczył jej Ian i to co się między nimi działo.
OdpowiedzUsuń- Wiesz, jakoś mało obchodzą mnie moje koleżanki, ale spacer w świtle ksieżyca brzmi cudownie. - Powiedziała z delikatnym uśmiechem po raz oststani całując Blake'a.
Marlene podniosła się z łóżka i pociągnęła chłopaka za sobą.
Powoli wyszli na prawie pusty szkolny korytatrz. Tylko niewielu uczniów przyglądało się ze zdziwieniem ich splecionym dłoniom, ale Marlene zupełnie to nie przeszkadzało.
- Nie sądziłam, że jesteś aż tak romantyczny Ianie, by proponować mi spacer w świetle księżyca. - Odezwała się po chwili. - Jednak uwielbiam kiedy mnie zaskakujesz, a robisz to na każdym kroku. - Dodała jeszcze, zatrzymując się na chwilę i podchodzać do Iana. Zarzuciła mu ręce na szyje i pocałowała najczulej, jak potrafiła.
Marlene
Cały czas poruszał się bez żadnego szelestu za Blake'iem. Obserwował każdy jego ruch, który wskazywał na to, że się boi. Wcale mu się nie dziwił. Sam kilka lat temu, kiedy miał po raz pierwszy spotkać Czarnego Pana drżał na samą myśl, co może go czekać. W jego przypadku jednakże wszystko potoczyło się znacznie lepiej niż Jace to sobie wyobrażał. Nazwisko potrafiło zdziałać cuda.
OdpowiedzUsuńDzisiejszego wieczora nie spóźnił się na spotkanie - co więcej przybył na nie jako jeden z pierwszych. Na miejscu ujrzał Ian'a, który wbijał wzrok w ziemię. Jace odchrząknął, by brunet zwrócił na niego uwagę.
- Nie wspominaj przy nim o Twoim ojcu. - mruknął zerkając na zegarek. Za minutę mieli pojawić się tutaj wszyscy Śmierciożercy. Zdołał jedynie przekazać mu jedną z rad, które chciał powiedzieć mu w Pokoju Życzeń. Nikomu nie życzył żałoby po zmarłych rodzicach. Mimo, że często byli denerwujący i irytujący nie umiałby poradzić sobie w życiu bez nich.
[ wybacz za zwłokę, wybacz wybacz! ]
Malfoy
Marlene doceniała te wszystkie drobne gesty, którymi obdarzał ją Ian. Na przykład, chłopak niezważając na zimno, oddał jej swoją kurtkę.
OdpowiedzUsuńBlondynka czuła się przy Ślizgonie kochana i doceniana. Wiedziała, że chłopak wną wierzy i będzie z nią na dobre i na złe.
Marlene pisnęła cicho, kiedy poczuła na twarzy pierwsze krople deszczu, jednak przestała się nimi przejmować, gdy Ian wpił się w jej wargi.
Oddała mu pocałunek z równą zawziętością i namiętnością zarzucając mu ręce na szyję i przysuwając się jak najbliżej Ślizgona.
W tamtym momencie nikt i nic niemogło zniszczyć tej chwili nawet deszcz.
- Kocham cię Ianie - wyszeptała gdy na sekundę oderwali się od siebie.
Marlene
[ Pomyślałam, że można by było coś z tymi śmierciożercami wymyślić, bo faktycznie zbyt cukierkowo się robi :)]
OdpowiedzUsuńNie chciała się jeszcze z nim rozstawać, ale miał rację. Jak nic nabawiłaby się przeziębienia i po raz kolejny musiałabym leżeć w Skrzydle Szpitalnym, którego po swoim ostatnim pobycie miała serdecznie dosyć.
Kiedy znaleźli się pod portretem Grubej Damy, Marlene wtuliła się w Iana nie chcąc wypuszczać go z objęć. Mimo wszystko jednak czuła się bardzo zmęczona. Dwie nieprzespane noce i morze wylanych łez zrobiły swoje.
- Do zobaczenia jutro kochany. - Wyszeptała, muskając po raz ostatni jego usta, po czym zniknęła za portretem.
Marlene
Marelene powoli zaczynała się przyzwyczajać do nowego planu dnia. Codziennie rano, wychodząc z pokoju wspólnego Gryfonów, spotykała pod portretem Iana, po czym razem – trzymając się za ręce szli na śniadanie.
OdpowiedzUsuńNiezmiennie siadali przy stole Ślizgonów, choć nie zmieniało to faktu, że czasami blondynka nie mogła jeść, widząc zawistne spojrzenia znajomych z domu swojego chłopaka.
Gryfoni też nie byli lepsi. McKinnon czuła na sobie ich spojrzenia. Nie były to jednak spojrzenia pełne złości i żądzy mordu. Dziewczyna wiedziała, że przyjaciele się o nią martwią, ale Ian idealnie sprawdzał się w roli jej opiekuna. Czuła się przy nim bezpieczna.
Kiedy Ślizgon podał jej list, Marlenka ucieszyła się, że nie mają przed sobą żadnych tajemnic.
Marlene, wzięła od chłopaka list i zaczęła go czytać. Momentalnie zrozumiała dlaczego nastrój Iana tak szybko się zmienił.
Blondynka ścisnęła dłoń Blake;a i spojrzała mu w oczy. Wiedziała, że jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji i zamierzała mu o nim powiedzieć.
- Idę tam z tobą. - Oświadczyła głosem nieznoszącym sprzeciwu. Dla niej sprawa była załatwiona i miała nadzieję, że Ian nie będzie miał żadnych obiekcji.
Marlene
Marlene przeraził wybuch złości Iana. Nie spodziewała się, że chłopak zareaguje aż tak emocjonalnie. Chciała być przy nim tam w lesie. Wesprzeć go jakoś.
OdpowiedzUsuńJeśli zostanie w zamku, pochoruje się z niepokoju i tęsknoty.
Bez Blake'a, Marlene ledwie mogła funkcjonować.
Potrzebowała go jak powietrza, a on tymczasem kazał jej się nie ruszać z zamku.
Nie miała zamiaru jednak się z nim kłócić. Już ona wymyśli coś, by być tam z nim jutrzejszego wieczora.
Nie dbała o swoje bezpieczeństwo. Chciała by to Ianowi nic się nie stało.
A jeśli miała przy tym spotkać paru śmierciożerców, proszę bardzo. Nawet z zamkniętymi oczami by tam poszła.
Niemal jęknęła z bólu, kiedy chłopak złapał ją za ramiona, nic jednak nie powiedziała. Doskonale rozumiała stan, w którym aktualnie się znajdował.
- No już dobrze – powiedziała zrezygnowana, przygryzając dolną wargę. - Zostanę w zamku. Obiecuję. -Dodała patrząc Ianowi w oczy. - A teraz usiądź i dokończ śniadanie. - Złapała chłopaka za rękę i pociągnęła go z powrotem na ławkę, po czym pocałowała go w policzek.
Miała nadzieję, że Blake nie wyczytał z jej oczu tego, co naprawdę zamierzała zrobić.
Marlenka
Przez resztę dnia oraz cały kolejny dzień Marlene udawała przed Ianem, że wszystko jest w porządku.
OdpowiedzUsuńW głębi jej duszy toczyła się jednak walka na temat tego, czy powinna za nim iść czy nie. chciała sprawdzić czy będzie bezpieczny. Czy śmierciożercy go nie skrzywdzą.
Jednak z drugiej strony za nic w świecie nie chciała stracić jego zaufania.
Sama już nie wiedziała co ma robić,a zachowanie Blake'a także jej w tym nie pomagało.
Chłopak, tak jak obiecał, nie odstępował jej niemal na krok, obdarzając ją niespotykaną dawką czułości.
Nie żeby jej to przeszkadzało.
Marlenka, odwzajemniła pocałunki chłopaka z jeszcze większą zachłannością niż zazwyczaj. Nie miała ochoty wypuszczać go z objęć, choćby na chwileczkę.
Najchętniej zamknęłaby go w czterech ścianach swojego dormitorium i nie wysyłałaby go na spotkanie z tymi zwyrodnialcami.
- Przecież ci obiecałam, że zostanę w zamku. - Wyszeptała, kiedy oderwali się od siebie. - Będę na ciebie czekała, więc możesz przyjść choćby w nocy. Też cię kocham Ianie. Najbardziej na świecie. - Dodała jeszcze po raz ostatni muskając jego wargi swoimi ustami.
Marlene, wróciła do swojego dormiotrium, by uśpić czujność chłopaka, a kiedy nadeszła odpowiednia pora, opuściła bezpieczną wieżę Gryffindoru i powoli przemierzała korytarze Hogwartu, uważając by nie natknąć się gdzieś na Iana.
Marlene
Marlene szła za Ianem starając stąpać się jak najciszej.
OdpowiedzUsuńWypatrywała w mroku zdradliwych gałązek i kamieni, o które mogłaby się potknąć.
Jeszcze tego by brakowało żeby Blake dowiedział się, że nim poszła.
Nie chciała by się na nią złościł za to, że złamała obietnicę.
Wiedziała jednak, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw.
Miała jednak nadzieję, że uda jej się jakoś wszystko racjonalnie mu wyjaśnić.
Przecież gdyby została w zamku, jak nic pochorowałaby się ze zmartwienia i rozpaczy. Musiała wiedzieć, że jest bezpieczny.
Musiała zobaczyć na własne oczy, że śmierciożercy nie zrobią mu krzywdy. Bała się o Iana. Nie o siebie.
***
Kiedy spotkanie się zaczęło, Marlene schowała się za jednym z drzew modląc się w duchu, by żadna z obecnych na polanie osób nie usłyszała przyspieszonego bicia jej serca i głośnego oddechu.
Wpatrywała się z troską w Iana, który stał tam samotnie. Bała się o niego. Wiedziała, że Voldemort jest zdolny do wszystkiego.
Kiedy czarnoksiężnik zaczął torturować jej ukochanego, dziewczyna musiała zacisnąć wargi by nie zacząć krzyczeć. Jego cierpienie było jej cierpieniem, a jego ból był jej bólem.
Czuła się źle widząc go leżącego tam na polanie i cierpiącego katusze.
Kiedy wszyscy śmierciożercy teleportowali się z polany, blondynka podbiegła do leżącego na ziemi Blake'a.
- Och Ianie, co oni ci zrobili? - Zapytała, po czym przytulając się do chłopaka zaczęła płakać.
Marlene nie potrafiła zrozumieć jak można być tak okrutnym, by skatować niewinnego człowieka za to, że nie chciał wykonać jakiegoś zadania.
- Chodź, pomogę ci wrócić do szkoły. - Powiedziała po chwili ciszy, ocierając z oczu łzy i starając się pomóc Ianowi podnieść się z ziemi.
Marlene
Patrzyła na niego niedowierzającą temu, co mówił. Jak miała go tam zostawić.
OdpowiedzUsuń- Nie ruszę się stąd bez ciebie. - Powiedziała, patrząc mu w oczy. - Nie odejdę bez ciebie. Nie mogę... - Dodała jeszcze. Starała się być dla niego silna, ale strach ściskał jej serce.
Czuła, że to jeszcze nie koniec.
Patrzyła na Iana załzawionymi oczami. Nie mogła go tak zostawić. Nie tam. Nie, kiedy śmierciożercy mogli tam wrócić.
I nagle, jakby przywołała ich myślami, zaczęli ponownie pojawiać się na polanie.
Ich pojawienie obwieściła im seria cichych pyknięć.
- No, no, no. Kogo my tu mamy. - Odezwała się jedna z postaci. - Dwa gołąbeczki.
- Blake, nie mówiłeś, że masz dziewczynę. - Dodała druga, wpatrując się w Marlene zaciekawionym spojrzeniem.
W końcu pojawił się ten, którego McKinnon obawiała się najbardziej. Nie miała jednak zamiaru po raz kolejny dać im skrzywdzić Iana.
Podniosła się z klęczek, zasłaniając leżącego na ziemi chłopaka własnym ciałem.
- Zostawcie go!- Krzyknęła, wpatrując się w znienawidzoną twarz Voldemorta. - Nie krzywdź go więcej. Zrób to ze mną, ale nie z nim.
- Marlene, nikt nigdy ci nie powiedział, że miłość jest dla głupców? - Zapytał ją Czarny Pan. - Dobrze nie skrzywdzę go. - Powiedział, a blondynka poczuła ulgę. - Ty to zrobisz, inaczej zabiję i ciebie i jego. - Dodał jeszcze, a śmierciożercy zaczęli się śmiać.
McKinnon z niedowierzaniem wpatrywała się w każdą twarz po kolei, jednak żadna nie wyrażała jakichkolwiek uczuć.
Blondynka powoli wyciągnęła różdżkę i z bólem spojrzała na leżącego na ziemi Iana.
- Wybacz mi. - Wyszeptała, szykując się do rzucenia na niego zaklęcia niewybaczalnego. Nie miała innego wyjścia. - Cruciatus - Wyszeptała, a z jej oczu popłynęły łzy, których nie zdołała powstrzymać.
Marlenka
[ Podoba mi się pomysł! Bardzo! Przyznaję, ja bym na to nie wpadła.
OdpowiedzUsuńKto zaczyna? Mi jest obojętne!
(przepraszam, że skomentowałam pod starą kartą - chwilowe zaćmienie mózgu, ale to normalne po 2 godzinach fizyki i chemi :D) ]
MELODY
Marlene patrzyła na Iana z bólem. Nie mogła nic zrobić. Widziała jak na nią patrzył. Wiedziała, że po wszystkim ją znienawidzi. Gdyby tylko wiedział.
OdpowiedzUsuńGdyby wiedział dlaczego to zrobiła. Musi mu to wytłumaczyć. Musi.
Nie wiedziała jak długo jeszcze stała z uniesioną ku górze różdżką, wycelowaną w najważniejszą osobę na świecie.
W tamtym momencie nienawidziła siebie tak bardzo, że gotowa była przypłacić życiem, byleby tylko Voldemort przestał krzywdzić Iana.
Niewiele myśląc blondynka odrzuciła różdżkę w krzaki i padła na kolana przed Blake'm. Rozłożyła szeroko ręce, osłaniając chłopaka własnym ciałem.
Wiedziała, że ryzykuje dla niego własne życie, ale nie dbała o to.
W tamtym momencie jej życie nie było dla niej nic warte.
- Nie! - Krzyknęła, wpatrując się w ich oprawcę. - Nie zrobię tego. Nie zrobię niczego, co mi każesz. Nie boję się ani ciebie, ani twoich śmierciożerców. Dla mnie jesteś nikim. Jesteś człowiekiem bez jakichkolwiek uczuć. Żal mi ciebie. - Spojrzała na niego hardo.
Nie musiała długo czekać na gniew Voldemorta. Widziała w jego oczach wściekłość.
Zobaczyła tylko koniec jego różdżki skierowany w jej stronę.
Zamknęła oczy i czekała. Myślała o Ianie i o tym, że to nie on teraz cierpi.
Dla niego mogłaby znieść wszystko.
- Nigdy nie zrozumiesz miłości. Nie jesteś w stanie. Wiesz dlaczego, bo nie masz serca. - Wyszeptała. Odwróciła głowę i po raz ostatni spojrzała na Blake'a. - Kocham cię. - Po jej policzkach popłynęły łzy, a do jej uszu doszedł głos Voldemorta : Crucio!
Później nie poczuła nic więcej prócz niewyobrażalnego bólu. Zaczęła krzyczeć.
Marlenka
Nigdy w życiu nie czuła silniejszego bólu. Podczas tortur stała się bardziej świadoma własnego ciała. Bolał ją każdy mięsień, każdy narząd, nawet te o których do dnia dzisiejszego nie miała zielonego pojęcia.
OdpowiedzUsuńNagle przestała czuć cokolwiek. Nie wiedziała czy zemdlała, czy po prostu śmierciożercy skończyli się nad nią pastwić.
Otworzyła powoli oczy i zobaczyła przed sobą Iana.
To on osłonił ją przed kolejną dawką bólu, kosztem własnego cierpienia.
Po jakimś czasie wszystko się skończyło. Zostali na polanie całkiem sami.
Marlene, podniosła się i chwiejnym krokiem podeszła do Blake'a.
Jednak to jego głosu oraz wyraz jego twarzy zbił ją z tropu. Bał się jej. Tylko nie bardzo wiedziała dlaczego.
- Jak chcesz. - Powiedziała cicho, odwracając się na pięcie. - Zrobiłam to dla ciebie. Nie chciałam żebyś cierpiał, ale myśl sobie co chcesz. - Dodała, po czym wolnym krokiem wróciła do zamku.
Następnego dnia Marlene nie wychodziła z dormitorium. Nie poszła na śniadanie ani na żadne zajęcia. Nie była wstanie.
Skutki zaklęcia niewybaczalnego zaczęła odczuwać późną nocną, kiedy zwinięta w kłębek płakała.
Huncwoci i reszta jej przyjaciół przychodzili do niej co przerwę, lecz ten, którego tak bardzo potrzebowała nie pojawił się ani razu.
Marlene nie widziała co się dzieje.
Chciała pójść zobaczyć się z Ianem, ale była zbyt zmęczona i osłabiona by zrobić choć jeden krok.
Marlenka
Marlene bardzo dużo czasu spędziła rozmyślając o tym, co stało się w lesie. Nie mogła przejść po tym do porządku dziennego.
OdpowiedzUsuńCzuła się winna, że nie posłuchała Iana i poszła za nim. Może gdyby została w zamku nic by się nie stało, ale nie. Musiała zrobić wszystko po swojemu. Cholerna, głupia blond idiotka.
Dziewczyna nie potrafiła pozbyć się poczucia winy, które zżerało ją od środka.
Czuła, że między nią a Ianem wszystko już skończone. Właśnie przez nią. Przez nią i nikogo więcej.
Z ciężkim sercem, Marlenka pogodziła się nawet z tym, że prawdopodobnie będzie musiała się rozstać z Blake'm. Nie miałaby mu tego za złe. W końcu to ona zawiodła, a nie on.
Przez cały czas, tak bardzo bała się tego, że Ian ją zrani, a tymczasem to ona okazała się tą nieczułą i bezduszną osobą, która zniszczyła wszystko.
W końcu, pod koniec tygodnia Marlene postanowiła wrócić na zajęcia. Nie mogła się już dłużej ukrywać. Zaległości rosły w zastraszającym tempie i blondynka chciała w końcu zobaczyć Iana.
Zobaczyć go i z nim porozmawiać.
Na transmutacji, McKinnon usiadła z tyłu sali. Wpatrywała się w plecy siedzącego kilka ławek dalej Blake'a nie mając odwagi się do niego dosiąść.
- Dziś będziecie pracować w parach. - Odezwała się profesor McGonagall, po czym zaczęła łączyć uczniów w pary. Ku przerażeniu Marlene, przydzieliła ją do Iana.
Już miała wstać i dosiąść się do ukochanego, kiedy ten niespodziewanie wybiegł z sali. Blondynka, przeprosiła nauczycielkę i wybiegła za nim.
Teraz albo nigdy. Musi z nim porozmawiać i to teraz zaraz.
- Ianie!- Krzyknęła za nim. - Ianie, zatrzymaj się proszę. Możemy porozmawiać? - Zapytała go, mając nadzieję, że się zgodzi. Nie mogli tego odwlekać w nieskończoność.
Marlene
[W sumie to punkty zaczepienia nasuwają mi się same, nie muszę nawet specjalnie szukać:
OdpowiedzUsuń1) oboje są w Slytherinie.
2) oboje są w szóstej klasie, a co za tym idzie, we wspólnym dormitorium.
3) Ben był dość długo obrońcą w szkolnej drużynie quidditcha, a teraz jest nim Ian.
4) Ian przyjaźni się z Chantelle, podobnie jak Benjamin.
Było ich więcej, ale gdzieś mi umknęły w tej chwili. Napisze jak sobie przypomnę. Ogólnie wyobrażam sobie zazdrość Benjamina o pozycję w drużynie Ślizgonów. Taką paraliżującą zazdrość, co nie pozwala na zbudowanie pozytywnych relacji, mimo iż wcześniej nie były najgorsze. Of kors kiedyś mój Bułgarek miał wszystko gdzieś, ale teraz powoli wraca do życia, więc chciałby pozycję odzyskać. Nie tak na gwałt, ale mimo wszystko xd
Wątek mógłby oscylować w tych rejonach, moim zdaniem ;)
Zaproponowałabym wątek z Karolem, bo mam nawet koncepcję, tym bardziej że Ian nienawidzi eks niedoszłego panny Montrose alias Jace'a Malofy'a, więc wątek byłby epicki, ale nie wiem czy jesteś chętna ;) ]
Georgijew/Montrose
Postawa Iana raniła Marlene. Dziewczyna czuła jednak, że w pełni na nią zasłużyła.
OdpowiedzUsuńNie chciała żeby cierpiał i żeby jej unikał.
Jednak jeśli chciał się rozstać właśnie teraz, właśnie na tym opustoszałym, korytarzu, ona mu na to pozwoli.
Nie będzie łez, żadnych wyrzutów, ani błagania o to by przemyślał wszystko jeszcze raz.
To, co teraz między nimi się działo, było tylko i wyłącznie jej winą. To przez nią wszystko się posypało i dziewczyna miała zamiar ponieść wszelkie konsekwencje swojego zachowania.
nie zbliżaj się do mnie - te trzy słowa najtrudniej było jej znieść.
Blondynka przygryzła dolną wargę żeby nie zacząć krzyczeć z rozpaczy.
To, co chciała mu powiedzieć będzie dla niej ciosem, jednak nie miała zamiaru przy nim płakać.
Nie chciała żeby Ian cierpiał jeszcze bardziej.
- Rozumiem co przeżywasz, a przynajmniej staram się zrozumieć. - Zaczęła cicho. Pragnęła podejść do niego, ale się powstrzymała. Nie chciała by uciekł. - Nie powinnam była iść wtedy za tobą do lasu, ale musiałam. Bałam się o ciebie, a zostając w zamku pochorowałabym się niepewności. Wiem, że mi nie wybaczysz i jestem gotowa ponieść wszelkie konsekwencje. - Mówiła i mówiła, czując jak pod powiekami zbierają się jej łzy. Powstrzymywała je jednak. Spojrzała Ianowi w oczy i przeraziło ją to, co w nich zobaczyła. - Przykro mi, że tak się stało. Nie chcę byś cierpiał z mojego powodu. Nie chcę byś musiał się ze mną widywać, bo tego wymaga bycie razem. - Głos drżał jej coraz bardziej. Przysunęła się do niego o jeden krok. Tak bardzo chciała go wtedy przytulić. - Kocham cię i zawsze będę cię kochać, ale przez to, co zrobiłam wiem teraz, że nie zasługuję na kogoś takiego jak ty. Zwracam ci wolność Ianie. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy. Żegnaj i przepraszam. - Odwróciła się do niego plecami, by nie dostrzegł łez, które niespodziewanie popłynęły jej po policzkach.
Nie mogła ich zatrzymać. Nie mogła i nie chciała. To była jej kara i gotowa była ją znosić tak długo, jak długo będzie trzeba.
Marlenka
[ Tu masz mój podkład muzyczny : https://www.youtube.com/watch?v=oWnzBH1Ytew ]
OdpowiedzUsuńW tamtym momencie cały jej świat się zawalił. Już nic nie miało być takie samo.
Jego słowa i chłodna obojętność, kiedy je wypowiadał były dla niej jak nóż wbijany prosto w serce. Nie. Tysiące noży o zardzewiałych końcach.
Wiedziała, że sobie na to zasłużyła, jednak bolało. Tak cholernie bolała.
Odwróciła się na chwilę by spojrzeć na niego przez chwilę.
Wpatrywała się w ukochaną twarz by nauczyć się jej na pamięć.
W mgnieniu oka podjęła decyzję.
Nie dbała o to jak Ian zareaguje. Potrzebowała tego, by przetrwać. Musiała to zrobić po raz ostatni.
Doskoczyła do niego w trzech krokach i po raz ostatni pocałowała jego usta.
- Wybacz- szepnęła. - Musiałam. Żegnaj. - Odwróciła się na pięcie i uciekła.
Sama nie wiedziała jak wróciła do swojego dormitorium. Płynące wciąż łzy skutecznie zasłaniały jej widoczność.
Jej serce krwawiło. Wyrywało się do Iana.
Nie mogła już nic zmienić.
Podjęła decyzję i on też ją podjął.
Leżała na łóżku i umierała z miłości. Nie mogła oddychać, nie mogła złapać tchu. Każde wspomnienie Iana bolało, lecz mimo to katowała się nimi.
Nie chciała zapomnieć tego, co jej się przytrafiło.
To przy nim była szczęśliwa, dla niego żyła.
Mimo częstego zmieniania obiektów swoich uczuć, Marlene wiedziała, że Ian był tym jedynym.
Jej bratnią duszą.
Połówką tego samego jabłka.
Jej przyszłością i nadzieją.
Czuła się tak, jakby bajka się skończyła.
Była satelitą uparcie krążącą po orbicie planety, która w niewyjaśnionych okolicznościach wybuchła.
Bez Iana była nikim.
I tak miało już chyba pozostać.
Marlenka
Marlenka nie sądziła, że będzie potrzebowała aż tyle czasu, by uporać się ze stratą Iana.
OdpowiedzUsuńByła jak robot. Nie robiła nic ponad minimum. Jadła, spała, chodziła na zajęcia. I tak dzień w dzień, przez kilka ostatnich tygodni.
Przyjaciele martwili się o nią, lecz ona nic sobie z tego nie robiła.
Odzywała się tylko wtedy, kiedy była o coś pytana.
Nawet nauczycie prześlizgiwali po niej wzrokiem w klasie, jakby jej tam nie było.
Mogła chociaż spokojnie myśleć o Ianie.
Pewnego dnia James dał jej pergamin, na którym znalazła się data kolejnej nielegalnej imprezy. Marlene nie chciała na nią iść, jednak coś kazało jej się tam pojawić.
Pomijając fakt, że Huncowoci kazali jej się ogarnąć i dobrowolnie tam iść albo mieli zaciągnąć ją tam siłą.
Dwa dni później, Marlene wystrojona w zieloną sukienkę podkreślającą kolor jej oczy i z delikatnym makijażem weszła do Pokoju Życzeń.
Rozejrzała się po pomieszczeniu i pierwszą osobą, którą tam zobaczyła był Ian.
Nie widziała go już od tak dawna, lecz mimo to jej serce zabiło mocniej.
Musiała przyznać w duchu, że jej wyobraźnia zawodziła ją za każdym razem, gdy przywoływała jego twarz w pamięci.
Uśmiechnęła się do niego niepewnie, po czym wzięła ze stolika jedną ze szklanek napełnioną do czysta Ognistą Whiskey i wypiła ją w mgnieniu oka.
Jej plan na imprezę : Upić się do nieprzytomności i choć przez chwilę nie myśleć o Ianie.
Marlenka
Chciała do niego podejść i coś powiedzieć, jednak się bała. Przerażała ją możliwość kolejnej rozmowy z nim.
OdpowiedzUsuńBała się też jego reakcji.
Przez większą część imprezy, blondynka piła do oporu i tańczyła z obecnymi na zabawie Huncwotami.
Pragnęła nie myśleć o Ianie, lecz od czasu do czasu jej wzrok samowolnie kierował się w jego stronę.
Rzadko, bo rzadko, ale i on patrzył na nią. Marlene speszona jego spojrzeniem, rumieniła się za każdym razem i odwracała wzrok.
W końcu po paru godzinach imprezy i niezliczonej ilości wypitego alkoholu Gryfonka znalazła odwagę by podejść do Blake'a.
Dotarcie do miejsca, w którym stał zajęło jej sporo czasu, bo alkohol zrobił swoje.
- Zatańczysz? - Zapytała go niepewnie, wyciągając w jego stronę drżącą dłoń.
Pech chciał, że akurat teraz dj puścił jakiś wolny kawałek.
Marlene spięła się cała i czekała na odmowę Iana, którą za pewne przypłaci kolejnymi dniami płaczu.
Marlene
[Benowi by się nie chciało brudzić rączek jakimś wybitnym uprzykrzaniem życia, ale myślę że przypadkowe popchnięcie Ian'a w ramię, a tym samym wytrącenie mu z rąk wszystkie książek z okrzykiem: Oh, najmocniej przepraszam, nie zauważyłem cię (czytaj: dla mnie nie istniejesz)!" byłoby jak najbardziej w jego stylu.
OdpowiedzUsuńCo do wątku z Karolem, to wszystko Ci jutro napiszę, jak ja to widzę, bo dzisiaj już padam na twarz :) ]
Georgijew/Montrose
Kiedy czekała na to, co zrobi Ian jest serce biło tak szybko i głośno, że myślała, że wszyscy zebrani je słyszeli.
OdpowiedzUsuńGłupie, uparte serce.
Rwało się do Iana, jakby był jedyną rzeczą na świecie, która pozwalała mu bić.
Gdy zabrał ją na parkiet na powrót poczuła się szczęśliwa.
Marlene zarzuciła Ianowi ręce na szyje i przysunęła się jak najbliżej niego.
Taką przyjemność mogła przypłacić potem tysiącem nieprzespanych nocy.
Teraz liczył się tylko on. Ona i on. I ich taniec.
Gryfonka widziała zawistne spojrzenia innych dziewczyn, które pytały jakim cudem oni znów ze sobą tańczyli.
Jednak nie one ją obchodziły.
Liczyło się tylko to, że Ian trzymał ją w ramionach i z nią tańczył.
Między ich ciałami nie było nawet milimetra wolnej przestrzeni. Już Marlene o to zadbała.
W tamtej chwili blondynka nie myślała zupełnie o niczym.
Rozkoszowała się tak dobrze sobie znanym zapachem Iana. Ciepłem jego dotyku i delikatnością oddechu.
Marzyła tylko o tym, by ta noc nigdy się nie skończyła.
Nadal go kochała, choć myślała, że z biegiem czasu uczucie przeminie. Na próżno. Te kilka tygodni rozłąki tylko je spotęgowało.
W końcu, Marlene, zadziałała pod wpływem impulsu.
A może alkohol zrobił swoje.
Wpiła się w wargi Iana z dawno skrywaną namiętnością.
Wtuliła się w niego i mocniej przycisnęła do siebie żeby tylko jej nie uciekł.
W jej pocałunku były ukryte wszystkie jej emocje.
Miłość. Tęsknota. Niewyobrażalny smutek. Rozpacz. Czułość.
Chciała mu pokazać, jak bardzo żałuje. I jak bardzo go pragnie.
Kiedy po dłuższej chwili oderwali się od siebie, Marlene spojrzała Ianowi w oczy.
Jej spojrzenie mówiło : Chodźmy stąd. Chodźmy tam, gdzie nikt nas nie znajdzie.
Marlenka
Jej ciało raz po raz przeszywał przyjemny prąd.
OdpowiedzUsuńIan znów był jej.
Po raz kolejny czuła jego dotyk. Jego usta. Ciepło jego pocałunków.
Zadrżała, lecz nie z zimna czy strachu,a przyjemności.
Nie obchodziło jej to, że wszyscy na nich patrzyli.
Liczył się tylko Ian.
I to, co się międzycnimi działo.
Kiedy zabrał ją z iprezy, tego właśnie chciała.
Szła zq nim, nie odzywając się nawet słowem.
Nie chciała psuć tej chwili.
Gdy znaleźli się w jego dormitorium nie było czasu na niepotrzebne słowa.
Marlene opadła z wdziękiem na łóżko patrząc na Iana.
Kiedy w nią wszedł krzyknęła cicho.
Nie dbała o to, że ktoś mógłby ich usłyszeć.
Liczyło się tylko to, co działo się miedzy nimi.
Marlene złapała chłopaka za koszulę i przyciągnęła do siebie.
Wpiła się w jego wargi, całując go z zachłannością.
Jęczała przez cały czas, kiedy Ian wykonywał kolejne pchnięcia.
Złapała wspólny rytm i zaczęła poruszać się w tym samym tempie.
Byli jednością.
Jednym ciałem i jedną duszą.
Czuła, że spełnienie jest blisko.
Oderwała się na chwilę od ust Iana i spojrzała mu w oczy.
Jej dłonie błądziły po jego plecach, aż w końcu ciało wygięło się w łuk.
- Ianie - krzyknęła, kiedy moment największej rozkoszy nadszedł.
Jej serce pędziło do przodu, jakby miał to być ostatni dzień jej życia.
Przyciągnęła go do siebie, pozwalając by opadł na nią całym ciężarem ciała.
Wtuliła się w chłopaka, nie chcąc by odsuwał się od niej ani na chwilę.
Marzyła o tym, by tamta chwila trwała wiecznie.
By nie musiała wracać do szarej, smutnej rzeczywistości.
Marlenka
Marlene, po tym co właśnie między nimi zaszło wiedziała, że oboje pasują do siebie idealnie.
OdpowiedzUsuńByli dla siebie stworzeni.
Byli sobie przeznaczeni.
I nikt, a także nic nie mogło tego zniszczyć.
Kiedy skończyli, blondynka wtuliła się w chłopaka. Nie chciała i nie zamierzała zostawiać go samego. Nie mogła tego zrobić. Za bardzo go kochała.
Wiedziała, że rano, kiedy oboje będą trzeźwi wrócą wyrzuty sumienia i znów będą musieli się rozstać.
W tamtej chwili nie dbała o to jednak.
Ważne było to, że teraz byli razem.
Że czuła jego dotyk i jego ciepło.
Kochała go.
Nadal tak cholernie go kochała potrzebowała.
Przy nim czuła jakby te kilka tygodni spędzonych samotnie było tylko złym snem, z którego obudzi się następnego ranka.
Wiedziała jednak, że będą musieli porozmawiać o tym, co stało się rano. Jednak nie teraz. Nie po tym, kiedy między nimi znów było dobrze.
Może wrócą do tego rano.
Słyszała to, co powiedział i jej serce zabiło mocniej.
Jednak żadnym gestem nie zdradziła się tym, że słyszała.
Potrzebował jej. Naprawdę jej potrzebował.
Kiedy usłyszała miarowy oddech Iana, otworzyła oczy i spojrzała na jego uśpioną twarz.
Sen pozwolił mu się rozluźnić. A może to jej obecność działała na niego tak kojąco.
- Kocham cię Ianie – wyszeptała i pocałowała go w usta, tak delikatnie żeby go nie obudzić.- Kocham i nigdy nie opuszczę. Obiecuję.
Położyła głowę na jego klatce piersiowej i zasnęła.
Marlene
Od bardzo dawna Marlene nie spała tak dobrze jak tej nocy. Ostatnie tygodnie były dla niej ciężkie. Nie mogła spać, płacząc w poduszkę i z każdym dniem coraz bardziej tęskniąc za Ianem.
OdpowiedzUsuńKiedy się obudziła pierwszym, co dostrzegła po otworzeniu oczu była twarz Blake'a.
Jej serce zabiło mocniej. Został z nią i nie uciekł od niej.
Kiedy zadał jej pytanie poczuła, że atmosfera panująca w pokoju zaczyna spadać. Czuła krążące między nimi niedokończone sprawy.
Wiedziała, że musi mu powiedzieć wszystko, by mogli pójść dalej. Bez względu na to, jak to dalej miałoby wyglądać.
- Ianie – zaczęła siadając po turecku przed Ślizgonem i patrząc mu prosto w oczy. - Poszłam wtedy za tobą do tego lasu, bo się bałam o ciebie. Nie przeżyłabym gdyby coś ci się stało. W zamku nie dałabym rady siedzieć i czekać na ciebie. - Głos jej drżał z tak długo skrywanych emocji. - Tam w lesie, widziałam wszystko. Widziałam jak cię torturowali. Nie wiesz nawet jaki ból sprawiało mi patrzenie na to wszystko. -Dodała jeszcze.
Marlene wpatrywała się w ukochaną twarz szukając oznak zrozumienia, jednak niczego się w niej nie dopatrzyła. Westchnęła cicho i przeszła do dalszej części opowieści.
- Po tym jak pojawili się po raz drugi na polanie, kiedy myślisz, że cię torturowałam... To wcale nie było tak. - Mówiła tak szybko, że niemal połykała całe wyrazy. Wspomnienie tamtej chwili sprawiło, że zadrżała. - Voldemort kazał mi rzucić na ciebie zaklęcie cruciatus. Gdybym tego nie zrobiła, zabiłby cię. - Zaczęła płakać. - Nie mogłam na to pozwolić. Nie mogłam. Nie chciałam by cię skrzywdził dlatego później zasłoniłam cię własnym ciałem. - Ukryła twarz w dłoniach. Czuła się podle. - Nawet nie wiesz jak bardzo się nienawidzę za to co ci zrobiłam. Mogłam dać im mnie zabić, bo nie mogę patrzeć na to jak ty na mnie spoglądasz. Wiem, że mnie nienawidzisz. Mogę cię tylko przepraszać za to, co zrobiłam. - Kiedy skończyła, wybuchnęła niekontrolowanym płaczem. Jednak nie liczyła na pocieszenie. To była jej kara.
Marlene
Kiedy powiedziała Ianowi prawdę poczuła się tak, jakby zrzuciła z siebie niewyobrażalny ciężar. Ulżyło jej. Wiedziała też, że Blake lepiej ją zrozumie, kiedy wyjaśniła mu dokładnie co wydarzyło się tamtego dnia.
OdpowiedzUsuńGdy chłopak ją przytulił, sama wtuliła się w niego jak mała małpka. Czuła się pewniej gdy trzymał ją w objęciach i miała nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie między nimi dobrze.
Marzyła o tym i pragnęła tego całym sercem.
- Nie masz mnie za co przepraszać. To ja powinnam się teraz przed tobą płaszczyć i błagać o wybaczenie. - Powiedziała cicho, spoglądając Ianowi w oczy.
Kiedy usłyszała jego kolejne słowa jej serce się zatrzymało.
a czego się spodziewałaś, idiotko? - zapytała samą siebie - Myślałaś, że od tak do siebie wrócicie?
Marlene, delikatnie wyswobodziła się z objęć Blake'a i podniosła się z łóżka.
- Wiem, że nie możemy być razem i rozumiem dlaczego. Może kiedyś mi wybaczysz. - Wyszeptała powstrzymując łzy. - Nie stracisz ze mną kontaktu i zawsze możesz na mnie liczyć. O każdej porze dnia i nocy. - Podeszła do niego po raz ostatni i pogładziła go po policzku. - Kocham cię Ianie i zawsze będę. - Dodała jeszcze, po czym musnęła jego wargi. - Chyba lepiej już pójdę. - Skierowała się w stronę drzwi i złapała za klamkę modląc się w duchu by jej nie zatrzymywał.
W tej chwili marzyła o tym, by móc się spokojnie wypłakać, a potem zacząć się cieszyć, że nie wszystko jeszcze stracone.
Marlene
Marlene z niezwykłym jak na siebie spokojem przyjmowała rozstanie z Ianem. Już nie płakała, choć czasami lubiła ukryć się gdzieś w ciemnym kącie i wspominać te lepsze czasy.
OdpowiedzUsuńWiedziała jednak, że nie mogła naciskać na chłopaka. Musiała dać mu czas i przestrzeń.
A także możliwość do tego, by mógł spokojnie poukładać swoje sprawy.
Kiedy widywała go na korytarzach uśmiechała się do niego, ale nigdy nie podchodziła by porozmawiać.
Nie chciała mu się narzucać ze swoją obecnością. Sam musiał to zrobić.
Kiedy przyjdzie pora to Ian do niej przyjdzie, a ona wtedy powita go z otwartymi ramionami.
Wiedziała, że jeśli będzie trzeba będzie czekała na niego tak długo jak tylko to będzie konieczne.
Za bardzo go kochała żeby z niego rezygnować.
Nie chciała się poddawać.
Będzie na niego czekała choćby i dziesięć lat. A nawet sto, jeśli będzie trzeba.
Nie chciała by cierpiał. Chciała go chronić i sprawić, by był przy niej szczęśliwy.
Tęskniła za nim każdego dnia i każdej nocy. Potrzebowała jego ciepła, bliskości i głosu.
Jednak obiecała sobie, że nie będzie mu się narzucać.
Pewnego jednak dnia postanowiła mu coś dać. A żeby to zrobić musiała do niego podejść.
Poczekała do końca śniadania po czym z nieśmiałym uśmiechem podeszła do Iana.
- To dla ciebie. Coś na osłodę. - Powiedziała, wręczając mu mały pakunek, w którym znajdowały się kociołkowe pieguski. - Do zobaczenia. - Pocałowała go w policzek i odeszła w swoją stronę.
Marlene
Marlene była z siebie zadowolona. Nie zrobiła niczego, co mogłoby zniechęcić do niej Iana. Dała mu po prostu prezent, by wiedział, że o nim myśli.
OdpowiedzUsuńPrzez cały czas jej myśli krążyły wokół Ślizgona, który tak zawładnął jej życiem.
Marzyła o tym, by w końcu wszystko było między nimi dobrze.
Musiała jednak uzbroić się w cierpliwość.
W ciągu kilku kolejnych dni do listy problemów Marlenki doszedł jeszcze jeden. I to taki, którego spodziewała się najmniej. Mianowicie, jeszcze zanim była z Ianem chciała go do siebie przekonać. W tym celu dała Jackowi Bizarre kociołkowe pieguski nasączone eliksirem miłosnym, który James ukradł dla niej profesorowi Slughornowi.
Niestety dziewczyna niefortunnie wybrała swego doręczyciela, bo ten głupek sam zjadł słodycze.
A teraz latał za nią jak pomyleniec wyznając jej miłość na każdym kroku.
Gryfonka modliła się, by Ian nigdy nie zobaczył ich razem. Musiałaby mu się wtedy nieźle tłumaczyć.
Marlene zastanawiała się, kiedy znów będzie mogła zobaczyć Blake'a. Tęskniła za nim coraz bardziej, a sporadyczne spotkania na korytarzach przestały jej wystarczać.
Miała nadzieję, że już wkrótce wszystko się zmieni.
Marlene
Marlene myślała, że spotka Iana na kolacji w wielkiej sali. Chciała z nim porozmawiać. Usłyszeć jego głos.
OdpowiedzUsuńNiestety nie było go tam.
Posmutniała, ale postanowiła, że nie odpuści.
Musi go dziś znaleźć.
Sprawdziła jego dormitorium i szkolne błonia.
Nigdzie go nie było.
Zaczęła się o niego martwić, aż podsłuchała rozmowę dwóch Ślizgonów, którzy mówili o jej ukochanym i jakimś liście, z którym biegł gdzieś przed siebie.
W końcu Marlene postanowiła sprawdzić wieżę Astronomiczną. Miejsce gdzie sama kiedyś przesiadywała by pomyśleć.
Pobiegła korytarzem, popychając wszystkich napotkanych uczniów.
Chciała w końcu zobaczyć Iana. Upewnić się, że jest bezpieczny.
Kiedy weszła już na samą górę zobaczyła jego samotną postać.
Coś musiało się stać. Widziała jak trzęsą się mu ramiona. Musiał płakać.
Podeszła do niego i klęknęła naprzeciwko chłopaka.
Delikatnie złapała go za ręce odsłaniając jego twarz.
Gdy zobaczyła załzawione oczy, domyśliła się, że stało się coś złego.
- Och Ianie – wyszeptała, przytulając go do siebie z całej siły. Nie dbała o to, że mógłby ją odepchnąć. Musiała go objąć i wesprzeć. Potrzebował tego. - Co się stało kochany? - Zapytała jeszcze, choć nie oczekiwała od niego odpowiedzi. Nie tak szybko.
Marlene
Marlene patrzyła na zrozpaczonego Iana, a jej serce pękało z bólu. Nie wiedziała co ma zrobić.
OdpowiedzUsuńTuliła go do siebie nawet na moment nie wypuszczając go z objęć.
Kiedy pokazał jej list, przeczytała go z uwagą. Z każdą linijką napływało zrozumienie, a serce zalewała nowa fala cierpienia.
Nie znała pani Blake, ale po reakcji Iana widziała, że kobieta była dla niego bardzo ważna.
- Och Ianie. Tak mi przykro. - Wyszeptała zalewając się łzami. - Tak mi przykro kochany. Mogę coś dla ciebie zrobić? - Zapytała, choć sama nie wiedziała czy byłaby mu w stanie pomóc.
Nie miała jednak zamiaru zostawiać go samego.
Nie w takim stanie.
Jego ból był jej bólem, a jego cierpienie było jej cierpieniem.
W tamtym momencie nienawidziła śmierciożerców z całego serca.
Chciała ich zranić tak, jak oni zranili jej Iana.
Zadawać im niewyobrażalny ból, choć wiedziała, że w starciu z nimi nie miałaby żadnych szans.
- Jeśli chcesz pojadę tam z tobą. Nie zostawię cię samego. - Powiedziała cicho. - Ianie spójrz na mnie- Poprosiła, a gdy tego nie zrobił, ujęła go pod brodę i zmusiła do spojrzenia sobie w oczy. - Nigdy cię nie zostawię. Kocham cię i zrobię dla ciebie wszystko. Wiem, że między nami nie jest tak jak kiedyś, ale nie jesteś sam. Masz mnie. - Dokończyła swoją wypowiedź delikatnym uśmiechem, po czym równie delikatnie pocałowała go w policzek. - Weź ze mnie wszystko albo nic.
Marlene
Marlene nie miała zielonego pojęcia co ma mu powiedzieć. Albo co zrobić, by choć trochę go pocieszyć.
OdpowiedzUsuńW jej głowie nie było żadnych słów, które nadawałby się na właśnie tę okazję.
Siedziała więc cicho tuląc Iana do siebie i zastanawiając si jak okrutnymi ludźmi muszą być śmierciożercy, skoro tak go ranili.
Kiedy podszedł do barierki jeszcze prze chwilę siedziała na swoim miejscu.
W końcu podniosła się i powoli podeszła do chłopaka.
Objęła go w pasie.
- Ianie – zaczęła cicho, tuląc się do jego pleców. - Nie wiem dlaczego cię to spotyka, ale możesz być pewien, że pewnego dnia śmierciożercy pożałują tego co ci zrobili. -Dodała, ściskając go z całej siły.
W końcu mając dość mówienia do pleców chłopaka, puściła go i wcisnęła się między niego a barierkę.
Spojrzała mu w oczy.
- Nie jesteś sam. Masz mnie. Pamiętaj o tym. - Mówiła i mówią, chcąc pokazać mu, że na nią zawsze może liczyć. - Nigdy cię nie opuszczę. Zawsze będę przy tobie, kiedy tylko będziesz tego potrzebował. Nawet jeśli już nigdy mamy nie być razem . - Dodała, a serce ścisnęło się jej z żalu. - Udowodnię ci to – wyszeptała, po czym zarzuciła mu ręce na szyję i wpiła się w jego wargi.
W tamtym momencie nic już jej nie interesowało. Nie przeszkadzał jej coraz silniej wiejący wiatr. Mokre łzy na jej i jego twarzy.
Był tylko on. On i ona. Ich pocałunek.
Marlene
Marlene krajało się serce, gdy widziała ukochanego w takim stanie.
OdpowiedzUsuńCałowała go z równą zachłannością, co on ją. Dawała mu całą swoją miłość. Najmniejszą odrobinę czułości, którą przechowywała dla niego w swoim szesnastoletnim serduszku.
- Jesteś moim życiem, kochany. Jak mogłabym cię zostawić? - Wyszeptała, przytulając chłopaka jak najmocniej. - Jest mi naprawdę bardzo przykro z powodu tego, co dzieje się w twoim życiu. Chciałabym ci pomóc, ale nie wiem jak. - Głos jej się załamał. - Tak bardzo chciałabym ci pomóc. Nie chcę byś był smutny, chcę twojego szczęścia. Najchętniej zabiłabym każdego śmierciożerę, który stanął na twojej drodze i zniszczył twoją rodzinę. - W jej głosie dało słyszeć się gniew.
Wtuliła się w niego z całych sił.
Chciała być jak najbliżej niego.
Pokazać mu całą swoją miłość i gestami dać mu do zrozumienia, że jeśli o nią chodziło to nigdy go nie zostawi i nie skrzywdzi.
- Kocham cię Ianie i zrobiłabym dla ciebie naprawdę wszystko. Powiedz tylko słowo. - Wyszeptała.
Marlene
- Zawsze będę o każdej porze dnia i noce. - Wyszeptała cicho, muskając delikatnie jego policzek. - Nigdy w to nie wątp Ianie.
OdpowiedzUsuńOdsunęła się od niego pozwalając mu odejść.
Wprawdzie chciała pobyć z nim jeszcze trochę, ale widząc w jakim jest stanie nie odezwała się ani słówkiem.
Potrzebował samotności.
Patrzyła ze smutkiem, jak kieruje się do wyjścia. Nie zatrzymywała go jednak.
- Oczywiście, że cię odprowadzę. Pożegnam się z tobą i będę czekać na twój powrót. Obiecuję. - Wyszeptała podchodząc do Iana.
Złapała chłopaka za rękę i musnęła jego policzek.
- Do zobaczenia kochany. - Puściła rękę chłopaka i powoli zeszła z wieży.
W głowie miała mętlik. Ian nadal ją kochał. Równie mocno jak ona jego.
Może kiedy wróci z pogrzebu wrócą do siebie?
Nie robiła sobie jednak nadziei.
Następnego dnia rano, tuż przed śniadaniem, Marlenka czekała na Iana przed drzwiami wyjściowymi. Musiała się pożegnać. Nie mogła się z nim rozstać bez spojrzenia mu w oczy, delikatnego pocałunku i kilku czułych słów.
Chciała by wiedział, że kiedy wróci ona nadal będzie na niego czekała.
Marlenka
Obojętność Iana zbiła ją z tropu. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
OdpowiedzUsuńZaczerwienione oczy były dowodem na to, że chłopak nie przespał ani minuty z ostatniej nocy.
Zrobił jej się go żal.
- Witaj Ianie – przywitała się ze Ślizgonem podchodząc do niego najbliżej jak się dało.
Spojrzała mu w oczy, zastanawiając się, co powiedzieć. Nie mogła znaleźć słów, które pasowałyby do tej chwili.
Zamiast tego Marlene pocałowała chłopaka w usta najczulej jak tylko potrafiła.
- Uważaj na siebie- wyszeptała, odsuwając się od niego na kilka milimetrów. - I wróć do mnie. - Dodała jeszcze.
Musnęła czule jego wargi. Raz. Drugi. Trzeci aż w końcu wypuściła go z objęć. Musiała w końcu dać mu wyjść z zamku.
- Kocham cię Blake- powiedziała, uśmiechając się do niego delikatnie.
Oczy jej się zaszkliły. Nienawidziła się z nim rozstawać.
- Lepiej już pójdę. Zobaczymy się jak wrócisz. - dodała cichutko, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę Wielkiej Sali. I dopiero gdy, Ian zniknął z jej pola widzenia, rozpłakała się na dobre.
Marlenka
Marlene zostałaby z Ianem o wiele dłużej gdyby tylko nie zaczęła płakać. Nie chciała by widział jej łzy.
OdpowiedzUsuńNie teraz, kiedy sam cierpiał.
W Wielkiej Sali ludzie patrzyli na nią jak na idiotkę, jednak ona nic sobie z tego nie robiła.
Rozstanie z Ianem ją bolało. Ni chciała by wyjeżdżał, ale wiedziała, że musi.
Od ich ostatniego spotkania minął już prawie tydzień. Marlene myślała, że Blake wróci zaraz po pogrzebie, ale tak się nie stało.
Do tęsknoty, która cały czas towarzyszyła blondynce, doszły nowe problemy.
McKinnon nigdzie nie mogła znaleźć Slughorna, który zrobiłby antidotum dla Jacka, a tym samym dziewczyna musiała znosić jego niechciane zaloty.
Unikała go jak ognia, ale jakimś dziwnym trafem chłopak zawsze pojawiał się tam, gdzie akurat była.
Wieczorem, gdy leżała już w swoim łóżku, postanowiła wysłać list do Iana.
Kochany Ianie,
nie ma Cię dopiero tydzień, a ja czuję jakbyśmy nie widzieli się o wiele dłużej.
Tęsknię za Tobą każdego dnia i nocy.
Nie mogę się doczekać, kiedy znów będę mogła się do Ciebie przytulić.
Brakuje mi Ciebie.
Wiem, że nie jesteśmy razem, ale nadal Cię kocham i chciałabym by znów było między nami dobrze.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku.
Kocham i tęsknię,
Twoja Marlene
Blondynka raz za razem czytała to, co napisała. Nie potrafiła znaleźć słów, którymi mogłaby opisać to, co czuje. Jej list był jakiś taki suchy i pozbawiony uczuć.
W niektórych miejscach zdobiły go mokre plamy, które pozostawiły tam po sobie łzy.
Zwinęła list w rulonik i przyczepiła do nóżki sowy, którą pożyczyła od koleżanki.
Otworzyła okno i wypuściła ptaka w noc.
Miała nadzieję, że jak najszybciej dotrze do Iana.
Marlenka
Naprawdę zasługujesz na wszystko, co najlepsze.
OdpowiedzUsuńCzyż to nie miłe, że ktoś wierzy w to tak mocno? I że w ogóle ktoś o tym pomyślał. Jednak Chan miała wrażenie, że Ian nie zdawał sobie sprawy z tego, co mówi. Ona zabiła. Pozbawiła życia własnej siostry. Nikt nigdy nie powinien decydować o losie drugiego człowieka, a już szczególnie o długości życia.
Co trzeba by było zrobić, żeby się uśmiechnęła? Chan sama nie miała pojęcia. Nigdy się też nad tym nie zastanawiała, po prostu żyła sobie w tym obojętnym i samotnym świecie. Do tej pory jedynie Evan był czynnikiem, dzięki któremu się uśmiechnęła. Jednak wtedy kompletnie nad sobą nie panowała, a jej myśli wtedy kompletnie odleciały.
Westchnęła podsumowując swoje marne życie. Każdy kolejny dzień wyglądał tak samo. Nic specjalnego. Tak bardzo puste i nijakie.
Ian podszedł do niej i objął ją ramieniem. Wtedy zauważyła, że jego oczy nabrały trochę światła. Te małe iskierki jego dawnej radości powoli tliły się, próbując rozbłysnąć na nowo. Takie rzeczy najbardziej cieszyły Chan. Czyjeś szczęście lub czyjeś powodzenie. Zazwyczaj nie patrzyła na siebie, chcąc nieść pomoc innym. Teraz jednak wszystkie te rzeczy ukrywała w sercu, by nigdy nie wydobyły się na wierzch. Na jej twarz, która wygięła się w geście uśmiechu.
- Już jest lepiej, widzę - powiedział wskakując palcem na jego oczy - wiedz, że się z tego powodu cieszę, nawet jeżeli zbytnio tego nie okazuję.
List od Iana przyszedł następnego dnia rano wraz z sowią pocztą. Marlenka odwiązywała właśnie kawałek pergaminu od nóżki sowy, kiedy obok niej usiadł Jack.
OdpowiedzUsuńMiała już go serdecznie dosyć. Jego i tego jego końskich zalotów. Chciała tylko Iana. Tylko on był jej potrzebny do szczęścia.
Rozwinęła pospiesznie papier i zaczęła czytać.
Z każdą linijką, którą miała już za sobą, jej mina zaczynała rzednąć, a łzy napływać do oczu.
-Nie, nie, nie. Tylko nie to. - Zaczęła mówić sama do siebie, zwracając uwagę połowy Gryfonów siedzących z nią przy śniadaniu.
Wyciągnęła z torby pióro i kawałek pergaminu, po czym zaczęła skrobać odpowiedź dla Iana.
Kochany mój,
Nawet nie wiesz, jak ucieszył mnie Twój list.
Niestety jego treść sprawiła, że płaczę.
Tęsknię za Tobą tak mocno, że nie potrafię tego opisać. Chciałabym Cię znów zobaczyć. Pocałować i przytulić.
Mam nadzieję, że wrócisz do mnie jak najszybciej.
Twoja Marlene
P.S. Zaopiekuj się moim sercem. Zostawiłam je przy Tobie.
Zwinęła swój liścik w rulonik i przyczepiła do nóżki sowy, która nadal stała na stole.
Miała nadzieję, że następnym razem dostanie lepsze wieści.
Marlenka
[ Ja tam lubię jak się rozpisujesz :D Tylko ja coś ostatnio chyba nie w formie, bo moje odpisy są raz dłuższe raz krótsze :/]
OdpowiedzUsuńMarlene tęskniła za Ianem. Z każdą godziną, minutą i sekundą jej tęsknota pogłębiała się, a ona zupełnie nie wiedziała, co ma robić.
Dni spędzała w bibliotece, czytając książki i uciekając przed natrętnym Jackiem, który z każdym dniem robiła się coraz bardziej nachalny.
Blondynka nie miała zielonego pojęcia, jak naprawić tą sytuację z Bizarre.
Nie chciała przysparzać Ianowi kolejnych problemów, gdy wróci już do Hogwartu.
Nie chciała by dowiedział się o tym, że chciała go w sobie rozkochać za pomocą eliksiru miłosnego.
Tej nocy, McKinnon obudziło ciche skrobanie w szybę jej okna w dormitorium. Dziewczyna podeszła do niego na palcach nie chcąc by jej koleżanki się obudzi i wpuściła sowę do środka. Kiedy odczepiła z jej nóżki list, sowa wyleciała z pokoju, jakby bojąc się, że po raz kolejny zostanie wysłana w drogę powrotną do Blake'a.
Marlene, pospiesznie rozwinęła rulonik i przeczytała list. Z każdym zdaniem jej niepokój o Iana pogłębiał się.
Z jednej strony zgadzała się z opiekunami chłopaka, że może dobrze by było gdyby został tam gdzie jest, bo jeśli coś by mu się stało nie wybaczyłaby sobie.
Z drugiej strony, Gryfonka pragnęła mieć ukochanego znów przy sobie. Móc trzymać go w ramionach i już nigdy z nich nie wypuszczać.
Pospiesznie wyciągnęła z torby kawałek pergaminu i pióro.
Ianie,
zrób co się da byś mógł do mnie wrócić. Tęsknię za Tobą bardziej niż sama się do tego przyznaję.
Chciałabym mieć Cię już z powrotem przy sobie.
Uważaj na siebie kochany,
Marlene
Dziewczyna, wysłała list następnego dnia rano. Użyła do tego celu jednej z hogwarckich sów.
Długo stała w oknie sowiarni, patrząc jak wybrany przez nią Puchacz powoli znika za horyzontem.
Odwróciła się na pięcie i wróciła do rzeczywistości i problemów, które tego dnia znów musiała rozwiązać.
Marlene
Marlene z niecierpliwością czekała na odpowiedź od Iana. Miała nadzieję, że chłopak nie zrobi niczego głupiego tylko po to, by móc do niej wrócić.
OdpowiedzUsuńChciała żeby był bezpieczny. Bezpieczny z nią, a nie tam wśród ludzi, dla których pewnie nic nie znaczył.
Marlene wiedziała, że może zaopiekować się Ianem. Potrafiła i chciała go chronić.
Chłopak był wszystkim co miała. Nie mogłaby się pogodzić z jego stratą.
Uczucie do niego, nasilało się z każdym dnie, a rozłąka powodowała tylko jej smutek i tęsknotę, której w żaden sposób nie mogła zastąpić.
Kiedy w końcu dostała list od Iana uśmiech pojawił się na jej twarzy, chociaż sposób w jaki Blake miał zamiar do niej wrócić nie do końca jej się podobał.
Nie chciała, by zrobił sobie krzywdę wymykając się do niej.
Ianie,
wróć do mnie, ale proszę Cię nie rób żadnych głupot.
Poczekam na Ciebie ile będzie trzeba, ale wróć bezpiecznie. Bez żadnych głupich numerów.
Pamiętaj.
Kocham Cię,
Marlene
Blondynka zwinęła list w rulonik i przyczepiła go nóżki sowy, po czym wysłała ją do ukochanego. Miała nadzieję, że sowa zdąży dostarczyć go do Iana na czas.
Marlene znała Blake'a i wiedziała, że zdolny jest do wszystkiego, byleby tylko do niej wrócić.
Marlene
OdpowiedzUsuńMarlene z niecierpliowścią czekała na odpowiedź Iana, a kiedy w końcu przyszła, dziewczyna jak zwykle siedziała w bibliotece w towarzystwie książek i nieodstępującego jej teraz na krok Jacka.
Szybko zabrała lis z nóżki sowy i rozwinęła pergamin.
Po jego przeczytaniu jej serce rozpierała radość.
Miała go w końcu zobaczyć!
Nareszcie!
Blondynka nie mogła się już doczekać następnego dnia.
Z niechęcią spojrzała na swojego towarzysza.
- Odczepisz się w końcu ode mnie? - Zapytała go z wyczuwalną w głosie irytacją. - Jutro wraca Ian, a ja mam zamiar iść do Slughorna po antidotum dla ciebie. - Dodała i wstała z miejsca.
Jak na złość, profesora po raz kolejny nie było w gabinecie.
Marlene zastanawiała się czy to nie była kara za to, jak chciała zatrzymać przy sobie Blake'a.
W końcu postanowiła, że wyjaśni mu wszystko, kiedy tylko się spotkają.
Miała nadzieję, że zrozumie.
Następny dzień dłużył jej się niemiłosiernie.
Po skończonych lekcjach, Marlene szybko zjadła kolację, po czym wybiegła na szkolne błonia, by tam poczekać na ukochanego.
Chciała już go zobaczyć.
Niecierpliwie rozglądała się po otoczeniu wypatrując tak ukochanej sylwetki.
Miała mu tyle do powiedzenia.
A przede wszystkim chciała, by byli znów razem.
Mogłaby go błagać jeśli to będzie konieczne.
Marlene
W końcu Marlene zobaczyła tak ukochaną postać.
OdpowiedzUsuńJuż miała do niego podbiec, kiedy drogę zagrodził jej Bizarre z kolejnym bukietem kwiatów. Rzucił jej się na szyję wyznając jej dozgonną miłość.
Błagam, tylko nie teraz . - Pomyślała z rozpaczą.
Nie zauważyła kiedy Ian do nich podszedł. Dopiero jego cichy, pełen wyrzutu głos, uświadomił jej, że Blake wszystko widział.
Marlene starała się odepchnąć od siebie Jacka.
- Odwal. Się. Ode. Mnie. - Niemal krzyczała, starając się wyrwać z jej objęć.
W końcu jej się udało. Ominęła swojego niechcianego adoratora szerokim łukiem i podeszła do Iana.
- To nie tak jak myślisz. - Zaczęła, czując, że do oczu napływają jej łzy. - Ja wcale się z nim nie spotykam. On mnie nie obchodzi. Ty się tylko dla mnie liczysz. - Mówiła i mówiła podchodząc, do Blake'a coraz bliżej. - Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie. Proszę Ianie, zrozum. On jest pod wpływem eliksiru miłosnego, a Slughorna jak na złość nigdy nie ma w gabinecie. -Dodała jeszcze, patrząc w ukochaną twarz i szukając w niej zrozumienia.
Marlene
Marlene spojrzała na Iana ze strachem. Nie wiedziała jak ma mu się przyznać do tego co zrobiła. Bała się jego rekcji. Bała się tego, że kiedy usłyszy prawdę zostawi ją samą. Nie chciała tego.
OdpowiedzUsuńBlondynka odwróciła się do Jacka, który jęczał jej nad uchem.
- Wnoś się w tej chwili!- Popchnęła go w ramię. - Później idziemy do Slughorna żeby podał ci w końcu to antidotum, bo inaczej zwariuję. - Dodała jeszcze i z powrotem spojrzała na Iana.
Chciała złapać chłopaka za rękę, ale powstrzymała się w połowie drogi.
- Wysłuchaj mnie do końca i nic nie mów zanim nie skończę, dobrze? - Zapytała patrząc mu w oczy. To co w nich widziała nie wróżyło dobrze. - Widzisz, James ukradł mi ten eliksir od Slughorna bardzo dawno temu, jeszcze zanim znów zaczęliśmy rozmawiać. I.. i ja pomyślałam, że... dam go tobie... i może wtedy w końcu mnie pokochasz... - Ledwo mogła mówić tak bardzo się denerwowała. Marlene spojrzała na własne stopy bojąc się patrzeć Ianowi w oczy. - Nasączyłam nim kociołkowe pieguski i kazałam Bizarre'woi, żeby ci je dał... a, aon sam je zjadł. i... i ciesze się, że to zrobił, bo ty pokochałeś mnie bez eliksiru.- Kiedy skończyła mówić, spojrzała na Blake'a. - Proszę powiedz coś. - Wyszeptała przez łzy.
MArlene
Bała się jego reakcji. Strasznie się bała.
OdpowiedzUsuńNie chciała go ranić, ale musiała mu wszystko powiedzieć. Po prostu musiała.
Gryfonka nie potrafiła kłamać, a czasem najbardziej straszliwa prawda była lepsza niż okłamywanie siebie nawzajem.
Kiedy usłyszała jego prośbę, jej serce omal nie wyskoczyło z piersi.
Chciał z nią być być mimo wszystko.
Nie posiadała się z radości.
Już miała mu odpowiedzieć, kiedy nagle ją pocałował.
Poddała mu się z cichym jękiem.
Zarzuciła mu ręce na szyję i oddała pocałunek z taką samą zachłannością.
Przelała w niego całą miłość i całą tęsknotę.
- Tak. Ianie. Tak. Chcę być z Tobą ponad wszystko. - Wyszeptała, kiedy oderwali się od siebie po dość długim czasie. Po każdym słowie muskała usta chłopaka najczulej jak potrafiła.
Wtuliła się w niego jak małpka i rozpłakała się na dobre.
- Och Ianie. Jestem taka szczęśliwa.
Andrea
[ Marlene, miało być xd ]
UsuńMarlene wtuliła się Iana.
OdpowiedzUsuńByło jej przy nim dobrze.
W końcu poczuła, że przy nim jej życie ponownie wraca na dobry tor.
Wierzyła, że wszystko się jeszcze się ułoży.
- Razem przetrwamy wszystko – wyszeptała patrząc mu w oczy i złapała go za rękę. - Ja też nie chcę się z tobą rozstawać, więc spędźmy tę noc razem. - Dodała jeszcze po czym pociągnęła Iana w stronę szkoły.
Od razu udała się na siódme piętro, gdzie jak pamiętała znajdował się Pokój Życzeń.
Zamknęła oczy i przeszła trzy razy wzdłuż ściany dokładnie wyobrażając sobie to, co chciałaby zobaczyć po otworzeniu drzwi.
W końcu, kiedy pojawiło się wejście, złapała Iana za rękę i pociągnęła za sobą do środka.
Ich oczom ukazało się przytulne pomieszczenie o zielonych ścianach oraz panelach w delikatnym kolorze.
Jego centralną część zajmowało ogromne łóżku z baldachimem.
Marlenka odwróciła się przodem do Ślizgona i spojrzała mu w oczy.
Brakowało mi ciebie. - Wyszeptała i pocałowała go bardzo mocno.
Marlene
OdpowiedzUsuńMarlene z cichym westchnieniem poddała się pieszczotom Iana.
Była szczęśliwa. Jeśli nie najszczęśliwsza na świecie.
Kochała Blake'a, a on z nieznanych jej powodów kochał ją równie mocno.
Gryfonka, drżącymi z przejęcia dłońmi zaczęła rozpinać guziki koszuli, by już po chwili odrzucić ją na podłogę i z zachwytem spojrzeć na perfekcyjnie zbudowanego ukochanego.
- Jesteś całym moim światem – wyszeptała między pocałunkami.
W końcu miała go przy sobie.
Znów byli razem i już nikt i nic nie mogło ich rozdzielić.
Miała przynajmniej taką nadzieję.
Blondynka rozpięła spodnie Iana ściągając je z niego.
Chciała w końcu go poczuć.
Pasowali do siebie idealnie. Woda i ogień. Słońce i księżyc.
- Kocham cię – szeptała raz za razem, wodząc dłońmi po jego plecach.
MArlene
Gdy Ian opowiadał o swoim związku z całkiem znaną jej Gryfonką zrobiło jej się cieplej na sercu. Tak dobrze było słyszeć, że jej przyjaciel znalazł kogoś, na kim zawsze może polegać, zostać otoczony najlepszą miłością. Z drugiej strony dziewczyna sprawiała, że się zmieniał. Oczywiście na lepsze. Miała tylko nadzieję, że żadne z nich się nie skrzywdzi, a będą żyli długo i szczęśliwie. Jak to zawsze wszystkie pary w bajkach i w wyobrażeniach Chan.
OdpowiedzUsuńNa słowo Evan jej serce momentalnie przyśpieszyło tempa. Tak jak zawsze, gdy chłopak zjawiał się obok niej. Sprawiał, że uśmiechała się całkiem szczerze i naturalnie, ale do końca nie widziała, co tak naprawdę do niego czuła. Tak, byli razem, ale ich relacje nie przypominały tych łączących Marlene z Ian'em. Nie wiedzieli o sobie nic, raptem kilka subtelnych zachowań na zaistniałe pomiędzy nimi sytuacjami.
Zmieszała się lekko i ze spuszczoną głową pokiwała nią lekko. Nie miała za bardzo o czym opowiadać.
- Nie zapomnę, o ile ty nie zatracisz mej osoby gdzieś w odmętach myśli o Marlene - oparła się o ścianę obok niego i popatrzyła na niego chwilę.
Był szczęśliwy, to widać było jak na dłoni. To dobrze, bardzo dobrze.
- Tylko pamiętaj, że jeżeli zrobisz jej jakąkolwiek krzywdę, to wiem gdzie śpisz - pogroziła palcem. Chociaż zmienił się całkowicie od ich pierwszego spotkania, to jednak w swojej głowie nadal miała pierwsze wrażenie, jakie wywarł na niej Ian. Nie było zbytnio pozytywne. Przez tamte cechy charakteru skończył również w Zakazanym Lesie, a nie chciała, by ktoś jeszcze widział go w takim stanie, kiedy to przyszedł do jej dormitorium. Wiele osób w tym momencie nie wiedziałoby, co zrobić. Na szczęście Chan myślała wtedy tylko o tym, by w jakiś sposób mu pomóc.
Aicha nie była zadowolona z obrotu spraw i nawet tego nie kryła, a bo i po co. Mogła mieć jedynie nadzieję, że Blake okaże się na tyle mądry, że nie będzie dla niej taki krytyczny. Naprawdę, depcząc jeszcze po jej słabościach z pewnością jej nie pomoże. Nie trzeba być geniuszem, aby to rozumieć.
OdpowiedzUsuńWeszła pierwsza do ciemnej jeszcze przez moment sali lekcyjnej. Tej samej, w której była jeszcze kilka godzin temu i mierzyła się ze swoim paskudnym boginem. Który, nie ukrywajmy, nie był zbyt dobrym widokiem. A wiążąc się z takim wstrząsem z dzieciństwa, stawał się przeciwnikiem gorszym od zarozumiałych Ślizgońskich idiotów.
Stanęła naprzeciwko niego i uniosła brew. „Masz mnie rozbroić”? Tysiące myśli kołatały jej się po tym w głowie. I lepiej, że on tego nie usłyszał.
- Expelliarmus – powiedziała od niechcenia. Jego różdżka wyleciała mu z dłoni i trafiła do ręki Aichy. Przecież aż taką nogą z Obrony nie była.
Aicha Bell
[Chęci są, jak najbardziej, jednak pomysłów, niestety, brak. :(]
OdpowiedzUsuńEmma
[No tak, mimo wszystko jednak i Ian, i Ariana to Ślizgoni, różni od Emmy, Emma się raczej ludzi boi, tym bardziej w takich czasach, tym bardziej Ślizgonów. ;)
OdpowiedzUsuńTakże nie wiem. Ale będę myśleć.]
Emma
[ Do Jima możemy wrócić innym razem. Wybacz mi te obsuwy :< Wbijaj na gg (31562810), wygodniej się plotkuje :D ]
OdpowiedzUsuńRosier
Gdy Fawley koniec końców się od niego odkleił poczuł nieprzyjemny zawód, rozprowadzający się po wszystkich komórkach jego ciało. No, ale cóż. Musiał zrozumieć to, że Kay na piedestale stawał swoje stopnie z Owutemów, w końcu był już jedną nogą z murami szkoły i nie miał mu zamiar stroić żadnych wyrzutów.
OdpowiedzUsuńOdseparowane uczucia o Chan pojawiły się niemalże od razu, kiedy Kurkon zniknął w cieniu rozłożystych gałęzi drzew. Rosier westchnął. Właściwie nie miał pojęcia, co powinien przy takim układzie zrobić, jeszcze przeszło dwa miesiące temu nie miał takich problemów, a teraz… Życie bywało naprawdę upierdliwie.
Albo mu się tylko zdawało, albo usłyszał cichy trzask gałęzi, a tuż po chwili nabrał pewności, że ktoś postanowił mu uprzykrzyć życie i zmierzyć się z jego obecnością. Odwrócił się niechętnie i westchnął bezgłośnie na widok swojego po żal się boże „znajomego” z domu węża. Usłyszawszy imię Hogarth coś w nim pękło. On to WSZYSTKO widział. Ale postanowił zachować się tak jak zwykle, neutralnie, bez przekazywania silnych emocji do otoczenia.
— Oić, chyba ktoś tu się zagalopował — stwierdził ironicznie Rosier, lustrując pogardliwym spojrzeniem Blake’a, który na nieszczęście całego świata był jego współlokatorem. Szczerze za nim nie przepadał. Irytowała go jego „rozrzutność” i to, że taką lekką ręką sprowadza do ICH dormitorium coraz to nowsze dziewoje z różnych domów, nie przejmując się zupełnie prywatnością swoich kolegów z rocznika. Z tego też względu Ian nie był dobrą osobą, mogącą udzielać mu nagonki, a wręcz przeciwnie, był ostatnią osobą, która mogła się ciskać o jego „poligamiczny związek”.
— Rozumiem, że od ciągłych erekcji masz zwidy, ale są pewne granice, nie uważasz, Blake? — zapytał z uprzejmym zainteresowaniem zarezerwowanym dla osoby, której życie nie mogło już zdziwić w żaden sposób, ale tak naprawdę aż się w nim gotowało.
NIKT nie powinien zobaczyć go w tak jednoznacznej sytuacji z Kayem, z którym notabene nawet nie sypiał, jakkolwiek to brzmiało, ba, nawet nie byli parą. Czasem po prostu, z czystej ciekawości i młodzieńczej głupoty, łączyli razem swoje usta, przekraczając pewne granice intymności, ale o tym Ślizgon wiedzieć nie musiał i nawet nie powinien.
Evan nie czuł żadnych wyrzutów sumienia spędzając czas z Kayem, zaniedbując własną dziewczynę. Co prawda był trochę zmieszany, gdy w trakcie spotkania z Chantelle łapał w tłumie kontakt wzrokowy z Fawleyem, ale nic poza tym. Zarówno Krukon, jak i Gryfonka byli ważnymi osobami w jego życiu i obydwaj działali w specyficzny sposób na jego emocje i myśli. Ale nie potrafił ich w żaden sposób zrozumieć, dlatego traktował obojga na równi i w końcu przestał się zadręczać (Tak bardzo ułomny emocjonalnie).
[ jestem bardzo wdzięczna, że zaczęłaś ;) stwierdziłam, że taki stosunek Evana do Iana będzie odpowiedni xd ]
Rosier
- Mam nadzieję, że jej nie skrzywdzisz. Inaczej ja skrzywdzę ciebie - pogroziła palcem, po czym westchnęła i przekręciła oczami - a wiesz, że jestem do tego zdolna.
OdpowiedzUsuńOczywiście zażartowała sobie. Nigdy nie przeszłoby jej przez myśl, by cokolwiek zrobić Ian'owi. Był dla niej zbyt ważny, by go stracić. Może na początku niezbyt za nim przepadała, ale teraz wiedziała, że zawsze może na niego liczyć. Nie zważając na to, co by się stało.
Z resztą sama mu pomagała i dalej była gotowa to robić. Jeżeli swoim postępowaniem może kogoś zmienić na lepsze, to na pewno z tego nie zrezygnuje.
- Rosier? - zmarszczyła brwi zastanawiając się chwilę. Potem zrozumiała, do kogo należy to nazwisko. Evan Rosier. A więc to tak.
Z czym kojarzyło jej się to nazwisko? Z czarną magią, dużo czarnej magii. To jednak nic nie zmieniło w postrzeganiu osoby Ślizgona przez Chantelle. Dla niej był inny i był jej. Jej i tyko wyłącznie jej.
Plotki. A czymże były plotki? Jakimś kłębkiem informacji mniej czy bardziej prawdziwych. Nigdy ich nie słuchała. Wolała wyrobić sobie własne zdanie na czyjś temat i tylko w trakcie rozmowy.
Po raz pierwszy słysząc nazwisko swojego chłopaka trochę się zmieszała. Powinna je znać i to bardzo dobrze. Tym czasem nigdy wcześniej go nie usłyszała. Wystarczało jej imię. Tylko słowu Evan przypisywała te wszystkie cechy, które poznała w chłopaku. Nazwisko do tego nie było jej potrzebne.
Popatrzyła na Ian'a i wzruszyła ramionami.
- Gdybym patrzyła na te wszystkie plotki krążące po Hogwarcie, to byłabym śmierciożerczynią i prawą ręką Voldemorta - po tym zdaniu skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła gdzieś przed siebie. - Byłabym jednym wielkim dziwadłem, bez uczuć, bez serca, bez niczego w środku Ian.
Może Chantelle taka własnie się wydawała na pierwszy rzut oka, ale ci, co mieli możliwość poznać ją bliżej zdawali sobie sprawę z tego, jak bardzo pomocną i wrażliwą osobą była. Nie parzyła na to komu pomaga, mogła kogoś nawet nie lubić, ale robiła wszystko, co mogła, by zmniejszyć cudzą ilość problemów.
- A chyba taka nie jestem - powiedziała cicho, ale zaraz oderwała się od ściany i stanęła przed Ian'em. - Nie obchodzi mnie, co mówią inni ludzie. To ich problemy, nie moje.
- To najwidoczniej nie należę do tej szkoły, Ian - warknęła patrząc jak chłopak zniża głowę. - I nie wiedziałam, że nagle jakoś zacząłeś słuchać plotek. Nagle, podkreślam - ściszyła głos i syknęła.
OdpowiedzUsuńBo przecież jaka mogła być w tym prawda? Jak jej chłopak mógł być... Ughr! Osobnikiem zainteresowanym płcią przeciwną. No jak? Jak jeżeli z nią przebywał większość czasu? Ją obejmował, ją całował. Jak? Ot tak przecież nie mógł zmienić zainteresowania, pociągu czy jakkolwiek to nazwać. Istny absurd.
- A jeżeli cała szkoła, setki uczniów zacznie rozprzestrzeniać plotki o tym, że znowu jesteś jaki byłeś, to oznacza, że mam w to wierzyć? - zapytała dalej nie mogąc złapać kontaktu wzrokowego z Ian'em. Prychnęła i oddaliła się od niego trochę. - Ian, ja doskonale wiem, jaki jesteś i w życiu bym nie uwierzyła takim pogłoskom. Więc jeżeli w tej kwestii masz takie samo zdanie jak wszyscy to wybacz, ale nie mamy o czym rozmawiać. Żegnam - burknęła i odeszła jak najszybciej, by nie powiedzieć niczego więcej.
Czasami jej emocje nie potrafiły wytrzymać pod tą skorupą obojętności na jej twarzy. Wtedy wybuchała, chociaż jej cierpliwość naprawdę była ogromna. W tym temacie jednak była bardziej drażliwa. Znalazła kogoś przy kim czuła się inaczej. Bardziej potrzebna i wartościowa. Nie musiała myśleć o problemach, wystarczało to, że obok niej był Evan, nic więcej. Więc jeżeli ktoś chciał zniszczyć to jej jedyne szczęście broniła tego jak twierdzy. Nikt jej nie zdobędzie, nikt jej nie zburzy. Będzie należała do Chan na wieki, a przynajmniej jak najdłużej.
Lekko podirytowana usiadła na swojej ostatniej ławce i złapała się za głowę opierając łokcie o stół. Nie chciała się pokłócić z Ian'em. Tak wyszło. Wszedł na dotąd nieznany i absurdalny temat, który nie mieścił się Chan w głowie. Westchnęła przecierając twarz i popatrzyła na w połowie wypełnioną klasę i zaczęła przygotowywać się do zajęć.
Evan wiedział, że Ian nie należał do osób znaczących się nie wiadomo jaką inteligencją, wiedział też, że był gorszy od jakiekolwiek baby na jarmarku, ale żeby od razu lecieć i rozpowiadać takie rzeczy? Nieładnie. Po prostu nieładnie. Nie robi się taki rzeczy „koledze”, z którym przez prawie szczęść lat dzielił pokój.
OdpowiedzUsuńRosier nie miał wyjścia. Dobył różdżkę i wycelował w nią plecy biednego, uciemiężonego, oddalające się od niego Blake’a, szepcząc w myślach Petrificus Totalus. Ślizgon najprawdopodobniej w ogóle się tego nie spodziewał, bo upadł jak kłoda bez życia, uderzając boleśnie głową o wystające korzenie drzewa.
— Paplasz jak najęty, a potem uciekasz jak płonna dziewica? Czyżby ucieczka była twoją jedyną kontrą? Nieładnie, a chciałem z tobą porozmawiać— zakpił Rosier. Jego riposty nie brzmiały jakoś szczególnie inteligentnie i w ogóle, ale — no cóż — nie chciał zaśmiecać umysłu Blake trudnymi słowami, których i tak by nie zrozumiał. Nawet on czasem wykazywał się pokładami… troski o bliźniego.
Zastanawiał się dlaczego Ian tak bardzo bronił Chantelle, nie żeby chciał się wtrącać ich relacje, ale mimo wszystko poczuł lekkie ukłucie gdzieś w okolicy serca. Zdecydowanie powinien się ogarnąć.
— Chciałbym cię prosić, abyś nie przyrównywał mnie do siebie — kontynuował, podchodząc do bezbronnego Ślizgona. — Bo przeciwieństwie do ciebie dbam o swoje zdrowie i nie kolekcjonuje zarazków — dodał, pochylając się na jego ciałem, prezentującym się teraz jak bryła „lodu”. — Tak sobie myślę… — zagadnął, uśmiechając się trochę psychodelicznie, celując różdżką wprost lewe ramię Blake, ramię na którym zgodnie z tym co usłyszał z ust osoby trzeciej, widniał pięknie prezentujący się Mroczny Znak. Zastanawiał się na co Czarnemu Pana ktoś taki jak Ian w jego szeregach, no ale każda para zalękniony rąk się przyda. — Powinieneś być już odporny na Cruciatusa, czyż nie? — Uśmiechnął się paskudnie. — A może załatwimy to od razu Avadą, hm? — Rosier nigdy nie używał tych zaklęć, przynajmniej nie na ludziach, dlatego był ciekawy efektu swoich „treningów”. Nie miał pojęcia czy był w stanie odebrać komuś życie, ale kto nie ryzykuje ten nie zyskuje.
— Uff, Blake, żeby nie przeciągać twojej męki, zapewniam cię, że nie musisz się martwić, nie tknąłbym cię nawet końcem kija — odparł, krzywiąc twarz w ironicznym grymasie. Widok rozłożonego na łopatki Iana był pierwszorzędnym widokiem, którego warto zapamiętać chociażby dla samej satysfakcji. — I bardzo mi przykro, ale nie jestem TOBĄ i nie mam zamiaru urządzać z dormitorium burdelu — zapewnił. Nawet przez głowę mu nie przyszło, aby zapraszać do swojej sypialni kogokolwiek i nieważne czy był to Kay, czy Chan. Przynajmniej nie na takim poziomie ich relacji. — A teraz… Zastanów się dobrze, czy chcesz roznieć po zamku jakiekolwiek niepotwierdzone plotki.— Usiadł na pniu nieopodal Ślizgona, bawiąc się różdżką. — Albo dokonaj wyboru pomiędzy Curciastusem a Avadą. To bardzo ważne — zapewnił — Hm… można powiedzieć, że to twój przełomowy moment w karierze człowieka.
[ jeśli przesadziłam, to przepraszam, napisze jeszcze raz ;) ]
Nie chciała, żeby tak wyszło. Nigdy nie lubiła kłótni, nie lubiła problemów. Wszelkie konflikty omijała jak ognia - szerokim łukiem. Nie miała jednak odwagi iść do własnego przyjaciela i zacząć z nim rozmowy. Po pierwsze było jej głupio, a po drugie nie chciała znowu wysłuchiwać jakiś wyssanych z palca plotek. Nie wierzyła z żadne zdanie na temat orientacji seksualnej Evan'a. To było niedorzeczne.
OdpowiedzUsuńPrzechodząc korytarzem usłyszała swoje imię. Stanęła i przekręciła kilka razy głową chcąc znaleźć źródło dźwięku. Gdzieś w tłumi uczniów dostrzegła pewne zamieszanie, a chwilę później wydobył się stamtąd Ian. Pociągnął ją za ramię ciągnąc gdzieś na bok. Była trochę zaskoczona, toteż ani nie zaprzeczała, ani się zaparła. Jednak trochę obawiała się tej rozmowy. Może znowu zacznie jej wmawiać tak bardzo absurdalne pogłoski. Kiedy wypowiadał swoje przeprosiny patrzyła na niego z pewną obawą, ale kiedy usłyszała ostatnie zdanie, jej oczy złagodniały. Wypuściła trzymane w płucach powietrze i przekrzywiła lekko głowę. Bez słowa owinęła swoje ręce wokół jego szyi i ścisnęła go mocno.
- Przykro mi - potarła go ręką po plecach. Zrobiło jej się przykro z tego powodu. Tak bardzo chciała, by Ian był szczęśliwy. Ze względu na to, co przeszedł i że był przecież jej przyjacielem. Chciała dla niego wszystko, co najlepsze. A Marlene była osobą, która równie dobrze jak ona mogła zająć się Ian'em, lecz nagle puf! Została znowu tylko Chan.
- Znajdziesz jeszcze kogoś lepszego, zobaczysz - po tym zdanie oddaliła się od niego i popatrzyła mu w oczy. - I? Co jeszcze masz do powiedzenia? Mi możesz zwierzyć się wszystkiego, po to jestem.
Ian nie znał jego determinacji. Rosier czuł się na siłach, aby uciszyć kogoś „Avadą Kedavrą”, przecież płynęła w nim krew morderców, którzy nie wahali się zabijać w żadnej sytuacji i nie miał wątpliwości, że w przyszłości stanie się taki jak oni. Taka była niezaprzeczalna kolei rzeczy.
OdpowiedzUsuńBlake zachowywał się jak dzieciak, pokrzywdzony dzieciak, któremu zabrano sprzed nosa zabawkę. Evan, nawet przy szczerych chęciach, nie był w stanie zrozumieć jego zachowania, hipokryzji, które płynęły z jego słów i mocny oskarżeń, że jest pedałem. Gdyby nim był, nie pozwoliłby sobie, a jego myśli krąży dwadzieścia cztery godziny na dobę wokół Chantelle, na pewno nie reagowałby w taki sposób na jej obecności i — co najważniejsze — nie całowałby ją tak, jak ją całuje.
Gdy Ian w końcu uwolnił się od jego zaklęcie, Evan nie mógł się nie roześmiać słysząc jego wyraźnie wypowiedziane słowa.
— Ojojoj, czyżby podjął decyzje i wybrał Avadę? — udawał zmartwionego, gładząc palcem różdżkę. — Nie powiem, to bardzo odważne z twojej strony chylę czoło — zapewnił. Groźba? Evan nie chciał mówić na głos kto komu groźby, on sam chciał zastosować próbę perswazji — coś za coś, ot taka niewinna transakcja, niegroźna wymiana. Ale skoro Ian nie chciał przyjąć do wiadomości kompromisów…
Blake go zadziwił tym, jak szybko puściły mu nerwy. Nawet nie zdążył się obronić, gdy Ślizgon postanowił użyć pięści grożąc, wyzywając, a wszystko to ukryte pod warstwą fałszywej ironii; był zbyt poważny jak na takie subtelne rzeczy.
Upadając na ziemię, zacisnął mocniej dłoń na różdżce.
O nie! Miarka się przebrała. Ta zniewaga krwi wymaga i tak dalej. Rosier nie miał zamiaru tak z nim pogrywać. Mugolskie szarpaniny w samym środku magii? Ian ma naprawdę duuużą wyobraźnią, ale on nie miał zamiaru poniżać się do jego poziomy i brudzić swoich rąk. Od tego miał różdżkę, swoją piękną różdżkę, która kupił, gdy skończył jedenaście lat.
— Uhoho, czyżby zakochał się w mojej dziewczynie? — zapytał z drwiną, unosząc brew. Nie widział innej opcji. Dlaczego ją tak chronił? Dlaczego był taki agresywny? Dlaczego po prostu nie da sobie spokoju? Musiało być coś na rzeczy. Definitywnie. — Wybacz, stary, ale obawiam się, że to nie twoja liga — odparł, podnosząc się ze ściółki leśnej. Był cały w mchu i rosie. Otrzepał się prowizorycznie. — Poza tym Chan jest MOJĄ dziewczyną. To musi cię pewnie bardzo a to bardzo boleć, prawda? — zapytał okrążając Iana. Nie był na tyle głupi, aby spuścić gardę, więc nadal trzymał różdżkę w pogotowiu, omiatając chłopaka bacznym spojrzeniem. — Nie krępuj się, Ian, w tej sytuacji może zaprosić kolejną twoją dzi… znajomą do dormitorium i się zabawić. Masz moje pełne pozwolenie — zapewnił z dobrodusznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Oczywiście udawanym.
— Och no i — tu zrobił efektywną pauzę — pragnę przypomnieć, że pewne PLOKI już na moim temat istnieją — zauważył. — A więc twoje jakże niekompletne spostrzeżenie nie wniosą nic nowego do sprawy, a wiesz dlaczego? — zapytał z rozbawieniem. — Bo sam masz nie jedno za uszami, skarbie — odparł z premedytacją wymawiając ostatnie słowa. — Skoro już się na myśliłeś… — wycelował w niego różdżkę. —Słodkich snów, panie Blake. Avada Kedavra.
[ ojesu, ile błędów o.o ]
UsuńZrobiło jej się jeszcze bardziej smutno, kiedy usłyszała, że nie będzie w stanie pokochać kogoś tak mocno, jak Marlene. Była innego zdania. Z resztą każdy zasługiwał na miłość, dosłownie każdy. A Ian już w szczególności. Tyle przeszedł, tyle wycierpiał - coś dobrego mu się od życia należy.
OdpowiedzUsuń- Pokochasz, zapamiętaj moje słowa - trzepnęła go lekko po głowie. Ta jednak jakże miła atmosfera zaczęła się psuć, gdy Ian postanowił dokończyć to, co chciał powiedzieć. Po tym krótkim i krył się cały potok słów, opisujących dosyć dziwne zdarzenia.
Zakazany Las, a w nim dwóch chłopaków całujących się. Niby jej by to nie przeszkadzało, gdyby jednym z nich nie okazał się Evan Rosier, czyli jej chłopak.
Z każdym słowem Ian'a zdawała się być bardziej zniesmaczona. Zmarszczyła brwi i otworzyła usta. Trochę nie dowierzała, trochę była zdziwiona. Bo przecież kto dowiaduje się o takich rzeczach na temat własnego chłopaka. I to jeszcze od przyjaciela. Pomrugała kilkakrotnie powiekami i w końcu zamknęła usta. Odebrało jej mowę, ale w końcu mruknęła.
- W Zakazanym Lesie? - spytała. Jeżeli Ian wracał stamtąd, to oznaczało, że wtedy go torturowali. Używali na nim Cruciatusa. To coś wnika do twojego umysłu i powoduje niesamowity ból, choć tak naprawdę każdy z organów działa zupełnie prawidłowo.
Och, Ian, zaczęło się.
- Ian, ja rozumiem, że chcesz mnie chronić i że tak jak ja dla ciebie, ty chcesz dla mnie jak najlepiej - zaczęła trochę bojąc się tego, jak ułoży swoje myśli w słowa. Nie chciała go urazić w żaden sposób. - ale może zbyt bardzo przejmujesz się tymi plotkami. Jeszcze te tortury - skrzywiła się lekko - wiesz Ian, mają podłoże psychiczne i może przekroczyłeś już pewną barierę. Nie, nie mam na myśli, że zwariowałeś. Nie - dodała szybko, chcąc go odwieść od tego pomysłu - ale już o tym nie myśl, dobrze?
[następnym razem może wybuchnąć ^^]
Mina Iana była po prostu przepiękna. Wybuchł śmiechem, cichym, urwanym, niekontrolowanym, który wyswobodził się z jego gardła w momencie, gdy ptak spadł z drzewa i roztrzaskał się na konarze drzewa. Twarz Bake była wykrzywiona w szoku, ciężkim szoku. Mimo że Rosier był mocny w głębie, potrafił o wiele więcej — potrafił użyć tego zaklęcia, chociaż nigdy nie testował go na ludziach, potrafił, bo pobierał o nim nauki od swojej serdecznej kuzynki, która już dawna została pokona przez psychiczną chorobę, miotając tym zaklęciem (i kilkoma innymi) na prawo i lewo. Bellatriks Lestrange specjalizowała się w Zaklęciach Niewybaczalnych, była niezastąpioną morderczynią, potrafiącą z zimną krwią pozbawić człowieka tchnienia za pomocą dwóch, wydawałoby się, że naprawdę prostych słów.
OdpowiedzUsuńJego wypowiedzi wyraźnie poruszyła Iana. Widział jego złość wymalowaną na twarzy. Widział w jego oczach mieszaninę niedowierzania i pełnoprawnej złości, ale zdecydowanie to drugie uczucie dominowało nad pierwszym. Widział wszystko dokładnie jak na tacy, I wiedział, że Blake był na skraju wytrzymałości, gdy zrobił kilka kroków do przodu, celując swoją różdżkę prosto w jego piersi. A później było tylko czerwone światło, które odseparowało Rosiera od rzeczywistości…
Nigdy nie zaznał cruciatusa na własnej skórze, chociaż nie wątpliwie pogłoski, że to najprawdziwsza, najgorsza tortura jaka może zawładnąć ludzkimi ciałem obiły mu się o uszy. I szczerze powiedziawszy nie mógł uwierzyć na słowa. A teraz, no cóż, właściwie spodziewał się, że Blake nie będzie się biernie wysłuchiwał w jego obelgi, która wyrzucał z ust z niebywałą lekkością i łatwością. Ale jednak nie sądził, że zrobi to w taki prosty sposób. Och, czyżby nauka dostarczana przez małą Carrie się opłaciła i sprawiła, że stał się silniejszy?
Rosiera pochłonęła ciemność, tak jakby ktoś zasunął na jego oczy opaskę. Miotał się w prawdziwych spazmach bólu, zagryzając wargę aż do krwi, aby nie wydobyć z siebie żadnego, nawet najdrobniejszego stęknięcie. Nie chciał karmić satysfakcją swojego zwichrowanego współlokatora. Agonia była właściwie niedopisania; sprawiła, że przez jego ciało przeszła seria nieprzyjemnych dreszczy i ból, prawdziwy, nie do zniesienia, który udowodnił mu, że nadal, mimo tych wszystkich irracjonalnych przejawów lęku, żył, snując się po świecie. Cierpnie prężyło się do ataku jak wygłodniały lew, chcący upolować swoją ofiarę; zżerało go od środka.
Zaklęcie nagle ustało, nie czuł już nic, miał wrażenie, ze jest pusty w środku, jak zapomniany dom bez mebli i współlokatorów. Rozłożył się na trawie i zaczerpnął do płuc łapczywie powietrza, którego zaczęło mu brakować pod wpływem zaklęcia. Poruszał palcami, aby odzyskać nie tylko co pełną sprawność, ale kontrolę. Było o wiele za wcześnie, aby jego organizm mógł reagować w miarę dobrze i funkcjonować jak na leży.
— Muszę przyznać, że to było… specyficzne doświadczenie — odparł po chwili, ledwo otwierając zdrętwiałe usta. I z jego gardła wydobył się śmiech: chłody, pozbawiony radości, nie czuły. Taki, który zazwyczaj sprawia, że krew zamarza w żyłach, pozostawiając na plecach nieprzyjemne ciarki.
— Nie powinienem cię lekceważyć — skomplementował, zbierając się do kupy. Usiadł, ocierając krew z warg. Mimo tego całego bólu, jego twarz nie była mokra od łez. Czuł tylko niezidentyfikowany dreszcz wędrujący wzdłuż kręgosłupa ogarnięty zimnem. I pustkę.
Nie dał jej nic powiedzieć, nie dał się uspokoić. Wyszło na to, że źle ujęła swoje myśli w słowa, bardzo źle. Przecież nie chciała go tym zranić. Po prostu się martwiła, a z drugiej strony nie chciała przyjąć owej informacji do głowy. Była zbyt niedorzeczna.
OdpowiedzUsuńNawet nie próbowała go zatrzymać, bo doskonale wiedziała, że ich zdania będą się cały czas różniły. Kiedy chłopak zniknął za rogiem zrobiło jej się przykro. Nie chciała, by myślał, że ma go za wariata. Przecież wiedziała, jak funkcjonował. To, co sugerowała miało być jedynie jednym, małym przewidzeniem. Nic wielkiego.
Westchnęła, bo więcej nie mogła zrobić. Nie dość, że zostawiła go Marlene, to teraz Chan nie wierzyła w jego słowa. A przecież nie chciała zostawiać o samego, teraz jednak był to jego wybór i miała nadzieję, że gdy będzie jej potrzebował, to bez wahania do niej przyjdzie. Zawsze była gotowa mu pomóc.
Pustka.
Wielka, czarna otchłań, która pochłania wszystkie myśli. Lecz z tej czarnej ściany wyłania się obraz. Obraz, który Chantelle nigdy nie chciała ujrzeć, a teraz przeklinała dzień, w którym postanowiła zostać animagiem. Ten obraz w żadnych jej najgorszych koszmarach nigdy się nie pojawił, miała wrażenie, że był własnie tym najgorszym. Ta pustka, która właśnie ją pochłaniała porównywalna była do uczucia, które powracało kilkakrotnie każdego dnia, przez większość jej ostatnich wakacji. A nawet mogłaby to nazwać gorszym stanem, niż w ten w trakcie Cruciatusa. Wtedy nie pragniesz niczego więcej prócz własnej, natychmiastowej śmierci. Nie masz czasu, ani siły myśleć o czymkolwiek innym. Masz wrażenie, że twoje ciało przestaje należeć do ciebie, bo nie masz nad nim zupełnej kontroli, a najgorsze jest to, że nad swoim umysłem również. Szamotasz się z niewyobrażalnego bólu, którego nie możesz wyprzeć ze swojej głowy. A po tym wszystkim ciało zachowuje się jak sparaliżowane. Nawet nie drgniesz, bo myślisz, że ten ruch może spowodować kolejną dawkę bólu.
Chan właśnie siedziała w takim bezruchu patrząc się pusto przed siebie. Nawet nie wiedziała gdzie teraz jest, bo jej oczy nie widziały. Zaszły mgłą, w której kłębił się ten obraz. Evan. Nie z nią. Nie z dziewczyną.
I nic więcej.
[Osobiście nie przepadam z 1D, ale muszę przyznać, że ten pan akurat ma coś w sobie :) No i również witam!]
OdpowiedzUsuńAntoinette
[Ja wiem, wiem, jestem tego świadoma :) Hmm, a tak sokoro już nawiązałyśmy jakiś kontakt, może pomyślimy nad wątkiem/powiązaniem?]
OdpowiedzUsuńAntoinette
[Skoro Ian jest takim draniem, a Nettie jest naiwną, łatwowierną istotą, może będzie chciał w jakiś sposób ją wykorzystać? Może kiedyś potrzebował jakiegoś alibi przed kimś i poprosił Nettie o pomoc, a teraz sytuacja co chwila się powtarza? Albo założył się z kolegami, że ją przeleci, ale to już jest trochę oklepane chyba. Sama nie wiem jak mógłby jeszcze ją wykorzystywać.]
OdpowiedzUsuńAntoinette
[Zaangażujmy w to sklątki tylnowybuchowe! Nettie przez przypadek jakiegoś rozdrażni, więc oberwie i będzie musiała iść do Skrzydła Szpitalnego, a że to delikatne dziewczę, może poczuć się słabo, więc Ian albo sam zgłosi się na ochotnika albo zostanie wytypowany przez profesora, aby odprowadził Nettie do Skrzydła, o! Jeżeli pomysł pasuje i chcesz zrzucić na mnie zaczęcie to od razu mówię, że zrobię to prawdopodobnie dopiero jutro, niestety.]
OdpowiedzUsuńAntoinette
Chan zapukała lekko, uderzając swoimi kościstymi palcami o drzwi. Kiedyś przychodząc w to miejsce miała pełno wątpliwości. Tym razem wiedziała, że przychodzi do właściwej osoby. W jej głowie jednak panowała pustaka. Zupełna ciemność, a to wszystko przez to, że Ian okazywał się mówić prawdę. Dalej to do niej nie docierało. Była w tej chwili tak pusta, tak obojętna na twarzy jak jeszcze nigdy. Oczy Chan nie wyrażały zupełnie nic. Nawet za bardzo nie wiedziała, co robiła.
OdpowiedzUsuńStała przed dormitorium Ian'a i czekała. Była pewna, że w środku nie ma Evana. Hmm, była aż za bardzo tego pewna.
Kiedy drzwi się uchyliły, a w nich stanął Ian, nagle coś w Chan pękło. Zdała sobie sprawę z tego, co tak naprawdę się działo. Co tak naprawdę przed chwilą widziała.
Dokładnie to, co opisywał Ślizgon. Wszystko to było prawdą, a ona tak ślepo w to nie chciała wierzyć. Bo przecież jak miała przyjąć to do świadomości, kiedy codziennie zatapiała się w tych samych ustach, co widziany Krukon.
Pojedyncze łzy spłynęły po policzkach Chantelle. Dziewczyna aż zacisnęła usta chcąc nie rozpłakać się na dobre. Ale jej oczy nie wytrzymały. Gryfonka dobiegła do Ian'a i splotła swoje ramiona wokół szyi chłopaka. W ten sposób zaczął się długi płacz. Z bezsilności, z zawodu. Plotki, które tak bardzo próbowała wypchać ze swojej głowy okazały się prawdą. A ona tylko chciała być szczęśliwa. Nic więcej.
Chociaż może to za duże życzenie, jak dla osoby, która zabiła?
- To prawda, Ian. To wszystko prawda - załkała ściskając go jeszcze mocniej. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że w tym samym czasie Evan wybrał dwie osoby, a uczucie bycia gorszą dodawało to, że drugim wybrankiem Ślizgona był chłopak. Jakby w niej czegoś brakowało.
W tej chwili czuła, że jej serca już nie ma. Po prostu wybuchło wraz z jej płaczem. A i nie da się go poskładać czy posklejać, bo jego kawałki stały się tak małe, tak niewidoczne, albo tak bardzo pouciekały w różne strony.
Poczucie odrzucenia było gorsze niż Cruciatus, niż rzucenie Avady, niż widok torturowanych rodziców. Odrzucenie było gorsze, niż to wszystko razem wzięte.
[ja się do tego nie przyznaję, ten odpis jest beznadziejny, ale nie jestem w stanie napisać innego]
[31 marca zdecydowanie nie jest po 25 :x Wybacz zwłokę.
OdpowiedzUsuńWątek z Karolkiem miałby się opierać na znajomości z dzieciństwa rodzin Ian'a i Karolka, która ucięłaby się zaraz po śmieci matki dziewczyny. Obiecuję wszystko dokładniej wyjaśnić jutro albo pojutrze, dziś padam na twarz :< Wątek z Beniem też zacznę jutro...]
Montrose/Georgijew
Evan, odzyskując już całkowitą kontrolę nad swoimi zbolałym ciałem, postanowił wstać, coby nie stanowić aż tak łatwą ofiarę dla wyjątkowo dziwnie zmotywowanego Iana, gotowego, aby wyrządzić mu jak największą i najdotkliwszą krzywdę. Złapał się za konar drzewa i, łapiąc równowagę, stał o własnych siłach, niwelując skutki uboczne rzuconego przez chłopaka zaklęcia.
OdpowiedzUsuń— Blake, szczerze ci powiem, że twoje groźby nie mają dla mnie żadnego… — zawahał się przez chwilę, wykrzywiając usta na powrót w ironicznym uśmiechu — …nawet najdrobniejszego znaczenia, zapamiętaj to dobrze — dokończył, nie rozumiejąc dlaczego Ian perfidnie wtrąca się w jego życiu właściwie bez żadnych uprawnień. Co jest pomiędzy nim a Kayem, co jest pomiędzy nim a Chan, było wyłącznie jego i TYLKO jego sprawą i nikogo więcej, tym bardziej takiego błazna, żeby nie powiedzieć idioty, który miał czelność rzuć w niego Cruciastusem i bezczelnie pytać „nie bolało?”. Phi! Magiczny cyrk czeka na niego z szeroko rozłożonymi ramionami.
— A moja orientacja, jak pewnie zdążyłeś SAM zauważyć z MOJĄ drobną pomocą, jest moją sprawą — wyartykułował każdą sylabę osobno, starając się jak najlepiej nakreślić tą jakże oczywistą rzecz wyjątkowo topornemu Ślizgonowi. Najbardziej irytowało go to, że w ni w ząb nie potrafił jej określić i tu akurat, o dziwo, Blake trafił w nużące sedno. Rosier nigdy nie posądziłby go o taką spostrzegawczości, ale jak widać cuda się zdarzały, nawet w świecie magii, w którym takowe podobno były niepotrzebne. — A teraz idź głosić swoje prawdy objawione, sio sio — pomachał dłonią, zostawiając się jak bardzo Ian ubarwiani ich niewinny pocałunek.
No ale cóż, Evan już nie miał zamiaru przeciągać to, co było nieuniknione. Język Blake’a był pewnie zbyt długi, aby go powstrzymywać w nieskończoność.
— Co tak jeszcze stoisz? Mam ci życzyć powodzenia? — zakpił. — Odpuścimy sobie takie kurtuazje, pani Blake, w końcu jesteśmy dorośli — odparł, nigdy nie posądzając swojego „serdecznego” współlokatora o niewiadomo jaką wysoką kulturę osobistą. Teraz chciał tylko, żeby Ian zszedł mu z oczy, jak najdalej, może nawet potknąć się o jakiś wystawiając gałąź i rozwalić głowę o kant wyjątkowo ostrego kamienia. Wcale nie byłoby mu smutno z tego powodu, a nawet wręcz przeciwnie, pofatygowałby się na jego pogrzeb z uśmiech od ucha do ucha, nie potrafiąc kontrolować radości.
[ wybacz zwłokę :D morduj go, Ian, morduj! XD ale nie umieraj go, nieeee, bo chce go jeszcze pomęczyć! :D ]
Nie widziała nic. Łzy tak bardzo zasłoniły jej oczy, że dała się prowadzić Ian'owi. Tak samo było w kwestii Evana. Czuła się tak, jakby miała klapki na oczach, nie dopuszczając do siebie wizji głoszonych przez przyjaciela. Po prostu nie chciała w nie wierzyć.
OdpowiedzUsuńW tej chwili jej serce jednak miało cząstkę radości w sobie. Bo miała do kogo przyjść. Chan nie wiedziałaby, co zrobić, gdyby nie Ian. To jemu mogła się w spokoju wypłakać, nie czując się nachalną. Wiedziała, że cokolwiek się stanie, że będzie mogła do niego przyjść, i że tak jak ona, Ślizgon pomoże jej. Chan miała poczucie, że jej nie zostawi, a zawsze znajdzie dla niej chwilę czasu, którego w tej chwili tak bardzo potrzebowała. Wsparcie i obecność - to dwie rzeczy, których w tej chwili pragnęła. Nic więcej.
Przykro mi. Jej było bardziej niż przykro. Teraz znajdowała się gdzieś w wirze rozpaczy. Uciekło jej źródło szczęścia, którego tak bardzo potrzebowała, wręcz na gwałt. Nikt nie potrafił uszczęśliwić Chan, tak jak Evan. Nikomu nie udało się wywołać, tak szczerego i szerokiego uśmiechu po śmierci Griet. Nikomu, prócz Rosierowi. A w tej chwili łzy spływały blondynce po policzkach właśnie z jego powodu.
Bo nic nie uszczęśliwia i nie rani bardziej niż miłość.
W końcu musiała się przyznać przed samą sobą, co tak naprawdę czuła do Ślizgona, a nie było to nic innego niż zakochanie. Najczystsze w jej życiu, jakie do tej pory przeszła.
W końcu Gryfonka pod wpływem gładzenia pleców i bliskości przyjaciela zaczęła się uspokajać. Jej oddech jednak dalej był przerywany, kiedy to chciała naprać powietrza. Starła dłońmi ciągle mokre policzki, ale na niewiele się to zdało. Mimo tego, że stawał się spokojniejsza, to strużki słonej cieczy nadal pokonywały trasę swoich poprzedniczek.
- Przepraszam Ian - w końcu wychrypiała. Odchrząknęła i pociągnęła nosem - Powinnam chociaż przemyśleć to, co mi mówiłeś.
Otoczyła go ramionami i wtuliła się w jego tors. Chciała pozostać w tym stanie jak najdłużej, by wiedzieć, że ma kogoś przy sobie, na kogo miała liczyć.
- Dziękuję, że jesteś - szepnęła czując, że kolejna fala łez nachodzi jej do oczu. Przymknęła powieki i skuliła się bardziej. Starała się oddychać spokojnie i miarowo.
Rosier, przechadzając się przez korytarz, musiał przyznać jedno — Blake zrobił swoje i to nad wyraz dobrze. Skupione na nim zaciekawione spojrzenia, jakieś szemrane rozmowy i inne dziwactwa adresowane w jego stronę tylko utrzymywały go w tym przekonaniu i sprawiały, że czuł lekki dyskomfort. Ale nie miał zamiaru ugiąć się temu wszystkiemu, zwłaszcza że parę tygodni temu przerabiał podobną sytuację, nakręcaną może nie przez Iana, ale efekt był właściwie ten sam. Odgrzewania starych kotletów, ot co. Był pewny, że prędzej czy później ludziom się znudzi to czcze gadania i znajdą sobie inny temat na smaczny kąsek tygodnia.
OdpowiedzUsuńOczywiście mógł udawać, że go to nieobeszło i ma szeroko w nosie to, co mówią o nim inni, ale prawda była jednak taka, że Evan skrupulatnie dbał o opinie publiczną, zwłaszcza że pochodził z rodziny, która czystością krwi cieszyła się od pokoleń, dlatego nie omieszkał okazywać swojej irytacji. Ale na całe szczęście przez pryzmat wcześniejszych doświadczeń wybudował wokół siebie szczelny i wystarczająco wysoki mur, który uodpornił go na złośliwości całego świata, sprawiając, że pogłoski rozprowadzone przez Bale’a nie ruszały go tak jak być może powinny. Nerwy trzymał na wodze i zbywał milczeniem każdą „ciętą ripostę” o jego rzekomej orientacji, która była tak zabawna, że boki zrywać.
Westchnął ciężko, gdy kilku Ślizgonów z klasy wyżej wysłało w jego stronę pogardliwie spojrzenia i szybko ewakuował się z Pokoju Wspólnego do dormitorium, nie dając im dość do słowa. Pokój o tej porze na całe szczęście był pusty, niezanieczyszczony przez niczyją obecność. Odetchnął z ulgą, w gronie panującej ciszy będzie zdecydowanie łatwiej pozbierać myśli niż w ciągłym, nikomu niepotrzebnym gwarze.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, jego wzrok dłużej zatrzymał się na łóżku Iana. Aż miał ochotę wyciąć mu jakiś numer, ale szybko się powstrzymał, stwierdzając, że nie będzie się zniżał do poziomu dzieciaków bawiących się w piaskownicy. Zamiast tego wyciągnął spod poduszki książkę, rozsiadł się wygodnie na swoimi posłaniu i zaczął przeglądać szybko strony w poszukiwaniu jakieś efektownej klątwy, która byłaby w stanie zawiązać język współlokatorowi.
Rosier wiedział, że nic nie wskóra atakując teraz Iana, bo przecież plotki z tego powodu nie ucichną, ale ochota była silniejsza od zdrowego rozsądku. Uśmiechnął się pod nosem, natrafiając na rozdział, który wzbudził w nim szczególną ciekawość.
Zatrzymał się w połowie zdanie, słysząc echo szybko zbliżając się kroków. Uniósł brwi, zaintrygowany tym kogo niesie do jego skromnego azylu. Uśmiechnął się zaczepnie na widok zduszanego Iana, który najwyraźniej zapomniał czegoś zabrać albo po prostu postanowił poćwiczyć do maratonu i akurat ofiarą jego wysiłków padły lochy.
— Język nadal świerzbi? — zapytał złowieszczo w akcie przywitania, lustrując Ślizgona znad okładki książki. — Muszę przyznać, że plotkara z ciebie znakomita, Blake. Kto by pomyślał.
Rosier
Nie wiedziała, jak mu dziękować. Nawet niezbyt miała do tego głowę. Co innego kręciło się w jej myślach. Czuła jednak, że jej serce, które w tej chwili widniało w jej umyśle jako gąbka, powoli przy tych wszystkich ściśnięciach, skrętach staje się suche. Jej łzy powoli przestawały tak natarczywie napełniać powieki. Serce Chan już się wypłakało, ale oddech dalej miała niespokojny. Nabierając powietrza zacinała się lekko, ale nie mogła tego powstrzymać. Normalna reakcja każdego organizmu, po takim stanie.
OdpowiedzUsuńNie zasłużył na jej łzy. A kto zasłużył? Ona sama? Że ślepo wierzyła w to, że będzie szczęśliwa? Głupia. Jak za ludzkie życie można było dostać w zamian szczęście? Istna głupota.
I chociaż chciała cofnąć czas, rzucić inne zaklęcie, ale nie to z zieloną barwą. Jakiekolwiek inne. Jednak się nie da. D końca życia będzie pamiętała te otwarte oczy w zatrzymane w wyrazie zdziwienia. Nawet Griet, sama Griet nie przypuszczałaby, że jej siostra bliźniaczka jest zdolna do rzucenia takiego zaklęcia.
Niestety.
Chan wytarła już prawie suche policzki i wyprostowała się siadając ramię w ramię ze Ślizgonem. Wiedziała, że nie powinna zostać teraz sama i czyjejś obecności pragnęła bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Jednak w niej tkwiła ogromna obawa. Że Evan tu przyjdzie. I był ciekawa, co by zrobił widząc ją w takim stanie. Bo przecież nie wiedział, że widziała go z Krukonem, że jest animagiem. Za to Chan nie była w stanie w tej chwili określić, co ona sama by uczyniła. Może wpadłaby w szał zemsty, może rozpoczęłaby się kolejna rozpacz albo zatrzymałaby na nim wzrok, jak zaczarowana. Nie wierząc, że to jego widziała całującego innego chłopaka. Jej chłopaka, który miał być jej, tylko i wyłączniejej. Tymczasem gorzko się rozczarowała, ale co mogło dać jej życie w zamian za morderstwo?
Kopniaka w piszczel i szyderczy śmiech.
- Może nie powinnam zostawać sama, ale nie chce spotkać Evan'a. Jakoś nie mam na to specjalnie humoru - pociągnęła nosem i zaczęła bawić się wilgotną od łez chusteczką.
- Nawet nie wiem, jak ci się za to odwdzięczę. W sumie gdyby nie ty, nie miałabym się do kogo zwrócić - skrzywiła się lekko. Popatrzyła na drzwi od dormitorium.
I co byś zrobiła, gdyby w nich stanął? Wywołała wyrzuty sumienia, ukarała, zabiła? Och, marna istotko, tak bardzo się pogubiłaś.
[A dasz radę zacząć ? :> Będę bardzo wdzięczna]
OdpowiedzUsuńAmélie Charpentier
[Może niech znają się spoza Hogwartu skoro Ian mieszka w Londynie. Może w wakacje przed rozpoczęciem przez Iana 3 roku nauki w Hogwarcie, gdy Amelie przeprowadziła się do Londynu poznali się i są na etapie koleżeństwo/przyjaźń ? ;)]
OdpowiedzUsuńAmélie Charpentier
— Uff, Ian, widzę, że jesteś jak zwykle w formie — pochwalił go z uznaniem, zastanawiając się, czy nie nagrodzić go oklaskami na stojąco, ale sobie podarował, bo nie daj boże jeszcze jego nieoceniony współlokator wpadnie w samozachwyt i dopiero będzie kolorowo. — O rany — udał zaniepokojonego — to co ty tu jeszcze robisz? — zapytał z rozbawieniem. — Sam na sam. Ze mną. W jednym pokoju. Tylko patrz jak tu ciemno, jak klimatycznie. Nie sądzisz, że to doskonały moment na dziki podryw? — Uniósł sugestywnie brew, wbijając spojrzenie w Ślizgona. — No nie wiem, Blake, ale ja na twoim miejscu nie przesiadywałbym ze „zboczeńcem” w jednym pomieszczeniu i na dodatek sam jak palec— dodał, naśladując ton głosu „kolegi”.
OdpowiedzUsuńEvan musiał przyznać, że gdyby nie kojąca obecność Kaya, pewnie teraz rzucałby w Blake’a jakimś zmyślnymi klątwami. Ale Fawley jak to Fawley, miał szeroko gdzieś to, co inni o nim myśleli, ba, gdy powiedział Krukonowi, że Ian ich nakrył zaśmiał się w odpowiedzi, no i cóż… zaciągnął go do pustej klasy i wyprawiali tam takie rzeczy, że na samą myśli Rosier robił się cały czerwony z zakłopotanie. W każdym bądź razie to była… bardzo inspirująca chwila.
A teraz, mierząc Ślizgona na wpół rozbawionym na wpół ironicznym spojrzeniem, nie miał nawet najmniejszej ochoty wyciągać różdżki, chyba, że Ian będzie tak łaskawy i zrobi to pierwszy.
— Wybacz mi moją złośliwość, Blake, ale ja nie potrzebuję żadnych poradników, aby osiągnąć swój cel — odparł Rosier, trochę zmęczony krzywymi uwagami Ślizgona, które był bardziej ograniczone niż te, którymi posługiwały się jedenastolatki. Ale widocznie rozwój niektórych przedstawicieli rasy ludzkiej nie był na wyjątkowo wysokim etapie rozwoju i pewnie Ian w całej swojej rozciągłości prezentował ten gatunek. — Moja lektura z pewnością nie zapewni rozrywki komuś, kto prezentuje poziom inteligencji ameby — dodał, machając wesoło książką. — Niestety nie posiada również żadnych kolorowych obrazków cieszących oko ograniczonych istot — kontynuował, kartkując teatralnie swoją lekturę — ani nie zawiera wskazówek jak ożywić dawno wymarły mózg. Chyba będziesz musiał jednak skorzystać z usług biblioteki i postarać się o przyjaźni z bibliotekarką — zakończył swój „monolog” z miną pełną udawanego współczucia.
— A tak przy okazji, Ian, jak zareagują twoi słuchacze, gdy dowiedzą się, że spędziłeś upojne sam-na-sam z Evanem Rosierem? Bo widzisz, chyba też nabrałem ochotę na zabawę w informatora — powiedział, chociaż nawet nie ruszył się o milimetr.
Podobno śmierć z własnej broni była o wiele rozkoszniejszą metodą na zemstę.
Rosier
— Tak, tak, to przecież takie oczywiste, że mi się podobasz — zapewnił Evan, przytakując. — Nic tak bardzo mnie pociąga jak ameba wchodząc w fuzje średnio raz na tydzień — zgodził się z nim Rosier. — Ups. Zapomniałem, że ostatnio trafił cię strzał Amora i zostałeś na lodzie.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się niby przepraszająco, że poruszył tak wartki temat.
— Oi, Ian, żeby to tylko były pocałunki na leśnej ściółce — powiedział, czując jak na dźwięk imienia Kaya temperatura jego ciała podskoczyła o co najmniej kilka stopni w górę. Nie miał zamiaru wtajemniczać Blake’a. Jeszcze mu się zrobi przykro i co wtedy? Tragedia na cały Slytherin, jak nic. —Nie jestem tak monotematyczny jak ty, naprawdę. Kreatywność pary ludzi — chociaż to może cię zdziwić — wykracza poza kontakty seksualne — zapewnił go tonem nauczyciela, który tłumaczył wyjątkowo opornemu uczniowi, że nie ma bata, żeby w Pokoju Życzeń nagle pojawiło się jedzenie.
Odkrzyknął, słysząc przezwisko swojej dziewczyny. Właściwie poczuł jak jego serce trochę przyspieszyło i znów uaktywnił się w jego głowie bieg szaleńczych myśli, krążący z jednego bieguna na drugi.
— Jesteś przyjacielem Chantelle, poważnie? — zapytał, a w jego głosie czaiła się nuta autentycznego zdziwienia. Zamrugał parę razy. — Myślałem, że ma lepszy gust — przyznał, kręcąc głową z politowaniem. Nigdy nie przypuszczałby, że Chantelle Hogarth mogła zadawać się z kimś tak… beznadziejnym jak Ian Blake.
Westchnął bezgłośnie, gdy Ślizgon znów chciał spróbować na nim marnych prób zastraszenia.
— Blake, ile razy mam ci powtarzać, że ten kawałek kija prędzej mnie zabije niż wystraszy? — zapytał Rosier, ignorując różdżkę w ręku Iana. Nawet nie pofatygował się, aby wyciągnąć swoją. Po prostu odłożył książkę na łóżko i wstał, kierując się wolno w stronę wyjścia.
— Niestety muszę przyznać z bólem serca, że strasznie sobie pochlebiasz — odparł, udając zmartwionego. — Rozumiem, że twoje zajebiste JA, aż krzyczy „jestem najwspanialszą osobą na świecie”, ale no cóż, Blake, większość panien, które przecisnęły się przez twoje łóżko, to puste lale lecące na każdy tani komplement, a takich — jak sam pewnie się domyślasz — jest w Hogwarcie na pęczki — odparł. — Bo powiedzmy sobie szczerze, Ian, nikt nie wytrzyma z tobą nawet pół roku. Ta twoje… jak jej było… — zawahał się, szukając w głowie imienia. — Ach tak, Marlene! Pobiła twój życiowy rekord. Jestem pod wrażeniem jej wytrwałości, ale chyba na tym się kończy rok cudów, prawda? — zadrwił, unosząc brew. — A teraz pozwól, że pójdę spędzić czas bardziej produktywnie. I nie gorączkuj się tak, nie mam zamiaru zniżać się do twojego poziomu — dodał, wychodząc z dormitorium.
Musiał kilka spraw przemyśleć sam na sam, bez żadnej blokady umysłu, a Blake takową stanowił. Na sam jego widok Rosierowi żyć się odechciewało, poza tym ta wymiana zdań… na ludzie, lepiej można spędzić wolny czas od zajęć. Skierował się w stronę wyjścia do Pokoju Wspólnego bardzo umiejętnie ignorując kąśliwe uwagi rzucane pod jego adresem, które nie wzbudzały w nim żadnych innych emocji oprócz nadmiernego współczucia. Najwidoczniej nie mieli nic lepszego do roboty niż interesowanie się cudzym życiem. To było trochę smutne.
Amelie postanowiła wykorzystać piękny, kwietniowy dzień, jak tylko mogła najlepiej. Obudzona przez promienie wschodzącego słońca około 6 nad ranem włożyła na siebie zwiewną sukienkę i kaszmirowy sweterek, po czym rozczesała swoje długie, brązowe włosy. Z uśmiechem na twarzy wybiegła z dormitorium pragnąc nie spóźnić się na śniadanie. Przełknęła tosty, miseczkę płatków jogurtem naturalnym oraz owocami w głowie obmyślając co dziś zrobi.
OdpowiedzUsuńBłonie były przepiękne wiosną. Wszędzie mnóstwo uspokajającej zieleni i pojedynczych jeszcze nierozwiniętych, biało-różowych kwiatów. Usiadła pod jednym z drzew na jeszcze wilgotnej trawie, ciesząc się widokiem otaczających ją szczęśliwych twarzy. Wyciągnęła z torby nowo zakupioną w mugolskiej ksiegarnii książkę "Anna Karenina" i rozpoczęła czytanie. Nagle usłyszała nad sobą dobrze znajomy głos.
- A ty co tu robisz, sama? - podniosła głowę i mrużąc oczy od słońca rozpoznała twarz Iana. Uśmiechnęła się promiennie.
-Więc ? -zapytał ponownie.
-Och witaj Ian, właściwie to nic ciekawego po prostu czytam - przegarnęła włosy z twarzy i uniosła trochę wyżej swój egzemplarz powieść Tołstoja.
[Słabe, przepraszam ;c]
Amélie Charpentier
Sen... Stan nieraz piękny, nieraz ciemny i straszny. Zależy od uczuć duszy, jej obaw, jej uciech. Sen... Przynosi ulgę oszalałym myślom, które nie potrafią znaleźć swojego miejsca w przegródkach umysłu. Wszystko uspokaja się, wyrównuje. Sen... Morze obrazów, które widziały oczy. Sytuacje, twarze, krajobrazy. Nie jest to wyobraźnia człowieka, a jedynie posklejane widoki. Jednak mózg jest w stanie wysilić się na tyle, by wytworzyć wydarzenia tak bardzo ze sobą sprzeczne, coby w życiu się nie zdarzyły. Nieraz podnosimy się z łóżka śmiejąc się w duchu z możliwości własnych myśli.
OdpowiedzUsuńCzym miałby być sen? Lekiem dla człowieka, który potrzebuje wytchnienia. Chwili ciszy, która uspokoi.
Czym był w danym momencie sen dla Chantelle? Lekiem, dokładnie. Jednak pojmowanym zupełnie inaczej. Bo chciałaby, by ją uspokoił, wyciszył. Ale dobrze wiedziała czym tak naprawdę będzie. Może kilka dziesięcioma minutami, godziną, a może kilkoma godzinami wyciętymi z jej życia. Ogarnie ją wtedy ciemność tak bardzo przerażająca swym ogromem. Pamiętać będzie tylko chwilę zaśnięcia, a potem pobudkę. Tyle znaczył dla niej sen. Lecz mógł on coś zdziałać, tylko w jednym przypadku...
Chan popatrzyła z obawą na pewnego siebie Ian'a, a następnie na drzwi. Nie wiedziała, czy mogła na tyle ufać tym wszystkim zaklęciom, by w spokoju się położyć. Wiedziała natomiast rzecz inną - że Ślizgon nie dopuści do niej Evan'a i tylko to ją uspokajało. W końcu pod nakazem wzroku przyjaciela położyła się na jego łóżku. Skuliła się, a dłonie podłożyła pod głowę. Spojrzała ostatni raz na Blake'a z obawą w oczach i przymknęła powieki. Miała w tej chwili jedno życzenie.
Zasnąć i nie obudzić się nigdy. Nie czuć, nie pragnąć, nie być. Jakby nigdy jej nie było na świecie. Nie być ważnym dla nikogo, dla nikogo nie istnieć. Chciała być jakąś nieokreśloną materią bez serca, które nie mogłoby krwawić. Chciała być taka, jaką ludzie ją postrzegali. Zimna, obojętna, odporna na wszystko.
Blondynka zacisnęła oczy chowając bardziej twarz. Nie chciała znowu płakać, to jedynie pokazywało, jak słabą była osobą. Po głowie chodziły jej słowa, które niegdyś przeczytała.
Przejebane być wrażliwym.
Tak, jak przypuszczała nie było nic. Ciemność. Nic więcej. Po prostu jedna, wielka nicość w jej głowie. I w tym stanie mogłaby zostać. Bo była tam sama, i nie czuła. W jakiś sposób istniała, a w jaki, to ją nie interesowało. Wolała to, niż stan po przebudzeniu, gdy wszystkie informacje ponownie w nią uderzą, powodując kolejną falę łez.
OdpowiedzUsuńJednak otworzyła oczy, chociaż niewiele to zmieniło. Tu też było ciemno, trochę zielonkawo. Ślizgońskie dormitorium. Źrenice Chan rozszerzyły się, a serce natychmiastowo zaczęło wybijać szalony rytm. W tej chwili mógł przebywać tu Evan, a tak bardzo nie chciała go teraz widzieć. Dziewczyna przez chwilę nie wiedziała, co zrobić. Nie ruszać się i udawać, czy wstać? Pierwsze rozwiązanie o wiele prostsze, drugie niekoniecznie. Ze wstaniem wiązało się zderzenie z rzeczywistością. Z jej obawą przed spotkaniem kogoś ważnego w jej życiu. Osoba, która sprawiała, że na jej twarzy pojawiał się uśmiech, a teraz łzy.
Jednak równie dobrze mogło go tu nie być. Ian już by się oto postarał. Westchnęła cicho i podniosła głowę. Dalej jednak ledwo, co widziała. W końcu wyprostowała się cała i dopiero w tym momencie poczuła na sobie ciepły materiał. Kołdra, która ją przykrywała wytwarzała pewną ochronę przed zimnem. Jeden kącik ust Chantelle podniósł się do góry. To niezwykle miłe ze strony Ślizgona, a przy okazji było małym powodem do uśmiechu i chwilą odpędzenia myśli od Evan'a.
Blondynka nie widziała, czy chłopak nadal siedzi w tym samym miejscu, ale postanowiła wstać i podejść. Zaraz zauważyła, że nawet nie spał. Bez słowa oparła się o ścianę i zjechała na dół siadając tuż obok niego.
- To bezsensu Ian, więcej nie dam rady - oparła głowę o jego ramię. Skuliła się prawie tak, jak na łóżku. Bo czuła, jak bardzo jest niepotrzebna i sama. Kimś zupełnie nieużytecznym, niosącym ze sobą śmierć innych.
Po co tacy ludzie żyją?
Po nic. Zupełnie po nic.
Co powiesz na powiązanie z Mery Jane Varien lub Charlotte Varien :)
OdpowiedzUsuńMoże niech Mery i Ian będą dobrymi przyjaciółmi, a zaczęło się od tego, że Ian podczas pełni poszedł do zakazanego lasu i zaatakowała go jakaś istota, a jakiś kilometr od zakazanego lasu siedziała Mery w postaci wilkołaka i wyczuła Iana rzuciła się pędem w jego stronę, lecz gdy go zobaczyła stanęła. Po moim wilkołaczej natury nie mogła go zabić, przełamała jakąś barierę samokontroli i wtedy coś atakuje Iana, a Mery go ratuje. Potem nikt nie wierzy, że mery coś takiego zrobiła itp.
OdpowiedzUsuńKurcze przepraszam trochę chaotycznie napisałam. Jeśli Ci się nie podoba to może ty masz jakiś pomysł :]
Spacerowałam bo błoniach wyczekując kolejnej okropnej pełni. Oczywiście podczas kolacji profesor Dumbledore ostrzegł wszystkich i zakazał opuszczania zamku podczas pełni. Oddychałam niespokojnie, a serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Zawsze podczas pełni nawiedzają mnie myśli dlaczego to właśnie ja muszę nosić takie brzemię, z którym sobie nie radzę. Katem oka zza chmur zaczął wyłaniać się księżyc. Wystrzeliłam jak z procy do małej jaskini obok Zakazanego Lasu, gdy tylko tam wbiegłam poczułam jak moje ciało sztywnieje, a z mojego gardła wydobywa się donośny ryk. Potem była już zupełna ciemność. Gdy tylko się obudziłam zerwałam się z ziemi, a w mojej krwi pulsowała chęć mordu. Wyszłam z jaskini i zaczęłam wyć do księżyca. Wtedy na błoniach zobaczyłam młodego chłopaka. Warknęłam i ruszyłam w jego stronę, by go rozszarpać.
OdpowiedzUsuń[Trochę takie gniotowate :/ ]
Mery rykła przeraźliwie gdy zorientowała się, że jej ofiara uciekła. Wściekłość wzrastała w niej z każdą chwilą frustracji. Warknęła cicho i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniach chłopaka. Jej czerwone oczy świdrowały każdy zakamarek w poszukiwaniu ofiary. Gdy tylko go dostrzegła zaczęła biec w jego stronę. Oddychała ciężko nie mogąc pohamować żądzy mordu, którego tak strasznie pragnęła. Znalazła się już dość blisko niego i jednym mocnym odbiciem od ziemi rzuciła się na niego, powalając go na ziemię.
OdpowiedzUsuńW owłosionym cielsku Mery buzowało coś w rodzaju adrenaliny, a fala rozkoszy zalewała ją od łba po same łapy. Chłopak był przerażony. Gdy Varien chciała zadać mu ostatni śmiertelny cios po raz pierwszy się zawahała. Poczuła, że nie może go zabić. Walczyła ze sobą starając się opanować i myśleć trzeźwo. Zeskoczyła z chłopaka i rykła. Nie mogła go skrzywdzić. Chęć przejęcia kontroli nad ciałem tak strasznie nią zawładnęła, że upadła nie ziemię i skuliła się. Zawsze po przemianie w człowieka nic nie pamiętała, ale teraz czuła, że może być inaczej.
OdpowiedzUsuńNastał ranek, Mery obudziła się na skraju Zakazanego Lasu. Głowa bolała ją okropnie. Skrzywiła się i wstała z ziemi, a przed oczyma stanęły jej urywki z dzisiejszej nocy. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że zaatakowała ucznia. Pocieszał ją jednak fakt, że opanowała się i chłopak uszedł z życiem. Lekko zdezorientowana poszła do swojego dormitorium, wzięła czystą szatę i udała się do łaźni na długa i odprężającą kąpiel. Od razu lepiej się poczuła, gorąca woda działała na nią niczym balsam. Martwiła się, że rana, którą zrobiła chłopakowi okaże się poważna. Wyrzuty sumienia tak bardzo ją męczyły, że pośpiesznie spłukała z siebie pianę, wytarła się ręcznikiem i nałożyłam na siebie szatę, po czym wybiegła z łaźni w poszukiwaniu ucznia. Znalazła go siedzącego na ławce obok wyjścia na błonie. Wzięła głęboki wdech i niepewnym krokiem podeszła do chłopaka.
OdpowiedzUsuń-Hej-przywitała się lekko zdenerwowanym tonem głosu i dała mu sójkę w bok. Pewnie zastanawiasz się za co to ?-mruknęła i usiadła obok chłopaka.
-Jak mogłeś byc tak nie rozsądny i wyjść podczas pełni na błonia ?!-warknęła nie wiedząc dlaczego akurat tak zaczęła rozmowę.
-Przecież mogłam Cię rozszarpać !-oburzyła się i wywróciła oczami. Przepraszam za to, że Cię zraniłam w ramię-dodała po chwili smutnie. Nie chciałam-szepnęła drżącym tonem głosu.
Trudno było Mery mówić o popełnionym przez nią błędzie. Czuła się winna za to co zrobiła chłopakowi i za wszelką cenę chciała by jej wybaczył. Varien wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się nieśmiało.
OdpowiedzUsuń-Może zacznijmy od tego, że nazywam Mery Jane-wydukała czując jak policzki jej się rumienią.
-Chciałam Cię jeszcze raz bardzo przeprosić za to co Ci zrobiłam, nawet nie wiesz jak jest mi głupio i przykro. Wracając do Twoich pytań otóż wilkołakiem jestem od urodzenia. Dumbledore długo zastanawiał się czy słusznie będzie abym dołączyła do Hogwartu. Wcale mu się nie dziwię, przecież trzymanie mnie w tym zamku to jak zabawa odbezpieczonym granatem. Gdyby nie eliksir, który piję codziennie to nie chcę myśleć co by było gdybym go nie piła. Nie mów nikomu o moim sekrecie, nie chcę by się mnie bali i nie chcę również abyś Ty się mnie bał-powiedziała i głośno westchnęła.
-Jak się czujesz ?-spytała po chwili z troską w głosie.
-Na prawdę się mnie nie boisz ?-zapytała zdumiona, a za razem szczęśliwa. Wreszcie odetchnęła z ulga choć i tak towarzyszyło jej poczucie winy.
OdpowiedzUsuń-Zawsze chciałam komuś powiedzieć o tym kim jestem, ale bałam się odrzucenia. Pragnę by w Hogwarcie żył ktoś taki jak ja no wiesz rozumiał by mnie i nie czułabym się w tej kwestii osamotniona-rzuciła, a z kieszeni wyjęła pudełko czekoladowych żab i poczęstowała nimi chłopaka.
-Ale musisz przyznać, że wielkie ze mnie bydle- zażartowała starając się zrzucić z siebie napięcie i chodź odrobinę się wyluzować.
-Mam dziś spotkanie o 20 z samym dyrektorem. Pewnie będzie chciał porozmawiać o tym co Ci zrobiłam-oznajmiła wyciągając z pudełka ostatni przysmak.
-Coraz częściej zastanawiam się czy nie odejść ze szkoły. Stwarzam tylko niepotrzebne zagrożenie i przez to Dumbledore i inni nauczyciele mogą mieć kłopoty. tak tak wiem przynudzam, ale jeśli już Tobie o tym powiedziałam to pozwól mi jeszcze trochę ponarzekać tak strasznie mi tego brakowało-wydukała machając nogami i głośno westchnęła.
-Odnoszę wrażenie, ze nigdy nie pogodzę się z tym, ze jestem wilkołakiem. Czy to źle ?-spytała Iana podnosząc na niego wzrok.
[ Witam też i przybywam pod kartę pierwszą z brzegu, bo nie wiem, którą postacią chcesz ze mną wątek :D Niestety przyjmuję już tylko jedną (chociaż wiem, że wolałabyś mieć dwa wątki z Carlosem Fspaniałym!), bo inaczej zaniedbam obydwa :< ]
OdpowiedzUsuńCarlos Meza
"Możesz mi wierzyć Chan, naprawdę zasługujesz na wszystko co najlepsze.
OdpowiedzUsuńChantelle, jesteś o wiele lepszym człowiekiem ode mnie.
Moja pomoc w porównaniu z twoim wsparciem to nic.
Jesteś najlepszą osobą jaką znam i zasługujesz na wszystko co dobre.
Żyję w zawrotnym tempie i potrzebuję znać kogoś takiego ja ty."
To wszystko to zdania, które usłyszała Chan. Wryły się w jej pamięć i nie planowały z niej wylecieć. Zupełnie tak, jakby pisało się niezmywalnym tuszem po białej, gładkiej kartce. Nic nie zdoła sprawić, by słowa zniknęły. Jedynym wyjściem jest podpalenie papieru, który po kilku chwilach stanie się szarym popiołem. W tej chwili jednak było jedno zdanie, które wybijało się bardziej od innych.
Musisz być niesamowicie silna.
Ale czy faktycznie była na tyle silna, by znosić wszystkie swoje porażki? Ostatnio ich występowanie znacznie się nasiliło, a blondynka miała tego już dosyć. Każdy wmawiał jej, jaka to jest dobra, spokojna. Tak naprawdę nie wiedzieli jednej rzeczy - że zabije. I po rzuceniu zaklęcia uśmiercającego uświadomiła sobie, jak bardzo wierzyła w te opinie. W tamtej chwili stały się one stertą papierowych, zgniecionych kartek, które tylko i wyłącznie nadawały się do wyrzucenia.
Kłamstwa. Kłamstwa. Wszystko kłamstwa.
Zdarzało się, że stojąc na drewnianym moście długo przyglądała się przepaści pod nim. Potem, gdy nikt nie patrzył przechodziła przez barierkę, a po kolejnym dłuższym zastanowieniu puszczała się. Wtedy uczucie było zupełnie inne, niż w trakcie lotu. Dziwny wydawał się dla niej fakt rozwianych włosów. Nie potrafiła jednak dotrwać do końca. Zawsze zamieniała się w sowę i odlatywała. Nie umiała zrobić sobie krzywdy, chociaż zasługiwała na dokładnie to samo, co jej siostra. Bo jak głosili stoiccy filozofowie - każdy miał prawo o decydowaniu o swoim życiu. A własnie tak wydawało się Chan, że jej powinno zakończyć się zanim pomyślała o śmierci własnej bliźniaczki.
Są ludzie, którzy cię potrzebują. Ja cię potrzebuje.
Oczy dziewczyny zaszły łzami. Zniżyła głowę i ścisnęła powieki. Miała ochotę rozpłakać się raz jeszcze słysząc te słowa. Czy to możliwe, że ktoś potrzebował jej osoby? Po tym co zrobiła? Jak można było potrzebować mordercy? Z drugiej strony jednak coś ciepłego rozlało się po sercu Chantelle. Może nie jest tak bezwartościowym człowiekiem? Może faktycznie zrobiła coś w życiu dobrego?
Gryfonka wtuliła się w tors Ian'a i podkuliła nogi. Tym razem jej łzy spokojnie spływały po policzkach nie wprowadzając Chan w histerię. Pociągnęła nosem i starła wilgotne miejsca na skórze.
- I ja ciebie też - szepnęła.
Anne zmierzała w stronę klasy, w której odbywała się OPCM. Gdy tylko zadzwonił dzwonek weszła do klasy i jak zwykle usiadła w ostatniej ławce gdzie była niewidoczna, czyli taka jaka jest zawsze. Zawsze pilnowała, by nie rzucać się w oczy. Obiecała swojemu ojcu, że będzie taka jak wcześniej i taka jest, ale tylko przy swoich przyjaciołach, bo wie, że przy nich może być sobą. Lekcja się zaczęła.
OdpowiedzUsuń- Dziś zajmiemy się pojedynkami w parach - powiedział profesor chodząc po klasie - Kto na początek?
Kilka rąk wystrzeliło w górę, ale profesor patrzył prosto na nią.
- Może panna Blanchett? Od początku roku w ogóle się nie udzielasz na lekcjach. Proszę na środek.
Merlinie naprawdę! Z całej klasy musiał spojrzeć na mnie?!
Zrezygnowana pomału wstała z miejsca i ruszyła na środek klasy. Wszyscy patrzyli na Anne jakby ją pierwszy raz widzieli na oczy. No cóż zresztą nikt im się nie dziwi, bo od początku Anne trzymała się na uboczu. Profesor krążył po klasie szukając dla niej przeciwnika. Nagle zatrzymał się przy ostatnim stoliku gdzie siedział ciemnowłosy chłopak. Dopiero po chwili Anne rozpoznała chłopaka - był to Ian Blake. Dużo o nim słyszała i o jego reputacji podrywacza. Zaciągał dziewczyny do łóżka, a potem zostawiał. Chłopak leniwie podniósł się z miejsca i ruszył na środek. Od czasu do czasu wzrok Anne błądził w stronę jego licznych tatuaży. Nigdy nie mogła zrozumieć ludzi, którzy lubili w ten sposób "zdobić" swoje ciało.
Nauczyciel podszedł do nich i kazał odwrócić się do siebie plecami i gdy doliczy do trzech odwrócić się i rzucić zaklęcie.
Anne uważnie słuchała nauczyciela i gdy odliczał robiła kroki do przodu. Bała się tego z jakimi zaklęciami będzie musiała się zmierzyć.
Gdy odliczanie się zakończyło błyskawicznie się odwróciła i rzuciła pierwsze zaklęcie, które przyszło jej do głowy - "bombarda maxima"
Wszystko stało się tak nagle.
OdpowiedzUsuńZnów straciła poczucie czasu, czytając interesujący ją opasły wolumin i właśnie w pośpiechu wracała z Biblioteki, starając się dotrzeć do Wieży Krukonów przed nieuchronnie zbliżającą się ciszą nocną.
Wcale nie chciała zderzyć się z tymi Ślizgonami.
Jej myśli dalej krążyły wokół zamieszczonego w książce artykułu i, nie zwracając na nic uwagi, automatycznie wracała do Dormitorium, gdzie czekały na nią kolejne, o wiele ciekawsze od rzeczywistości, woluminy.
Kiedy zdała sobie sprawę, że na nich wpadła było już za późno. W jednej chwili została otoczona przez kilku piątoklasistów, którzy, mimo że byli od niej młodsi o rok, przewyższali ją wzrostem o prawie dwie stopy.
Nawet nie próbowała sięgnąć po różdżkę. Doskonale pamietała, że zostawiła ją na łóżku w Dormitorium, myśląc, że nie będzie jej już dzisiaj potrzebna. Poza tym, była beznadziejna z Obrony Przed Czarną Magią i Zaklęć, a nawet z niezwykłymi zdolnościami w tym kierunku nie miała szans w starciu z przeważającym liczebnie przeciwnikiem.
Ślizgoni nie zastanawiając się wyciągnęli w jej kierunku różdżki i już chwilę potem leżała na ziemi porażona kilkoma "Drętwotami".
W tym momencie zrobiła to co w takich sytuacjach wychodziło jej najlepiej - wyłączyła się i przestała zwracać uwagę na cokolwiek.
Do rzeczywistości wróciła dopiero kiedy zorientowała się gdzie mają zamiar ją zamknąć.
Schowek na miotły i środki czyszczące - nie mogli wybrać gorzej. Starała się wierzgać i wyrywać, co skutecznie utrudniało jej zaklęcie unieruchamiające. Na samą myśl o małych rozmiarach pomieszczenia z trudem udawało jej się oddychać.
Uspokajanie się w myślach nie pomagało i kiedy Ślizgoni zamknęli ją w środku, wcześniej ściągnowszy z niej "Dretwotę" wybuchnęła głośnym szlochem. Szybko dopadła drzwi i złapała za klamkę. Zaczęła szarpać za nią z całej siły. Nie udało jej się zachować trzeźwości umysłu i, mimo że wiedziała, że zablokowali wyjście, Merlin wie jakim, zaklęciem, dalej próbowała się wydostać.
Z sekundy na sekundę coraz trudniej było jej złapać powietrze i już po chwili głośno dyszała, robiąc płytkie oddechy, w ten sposób próbując nabrać choć trochę powietrza do płuc.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając innego wyjścia. Czuła, że zostało jej mało czasu. Schowek zaczął się kurczyć i wkrótce miała zostać zmiażdżona przez ściany. Kiedy kolejne próby otwarcia lub wyważenia drzwi nie przyniosły skutku zrozumiała, że to koniec.
[ Beznadziejnie jak zawsze.
Przepraszam, że tak długo, ale wen mi uciekł i dopiero dzisiaj, kiedy jadłam kolejną tabliczkę czekolady (to wcale nie jest uzależnienie!), wrócił i udało mi się wprowadzić konieczne poprawki i dopisać ostatnie akapity.
Pozdrawiamy i kończymy nudzić,
Melody Rain, (wkrótce) Ivonne Isabella Queensberry i mimoza. ]
Nie wiedziała ile czasu spędziła leżąc i szlochając na podłodze w schowku na miotły. Zdawało jej się, że minęły godziny odkąd zamknęli ją tam Ślizgoni.
OdpowiedzUsuńNie słyszała wypowiedzianego po drugiej stronie drzwi zaklęcia.
Pamiętała jedynie, najpierw zmniejszający się schowek na miotły, a potem, otwarte drzwi.
Zamrugała.
Kiedy, w końcu jej oczy przyzwyczaiły się do światła i udało jej się pozbyć mroczków przed oczami, nerwowo rozejrzała się dookoła, dalej jednak, nie potrafiąc w żaden sposób zareagować.
Widziała jak stojący w drzwiach chłopak coś do niej mówi, ale nie słyszała co. W tym momencie liczyło się tylko to, że dzieliło ją kilka kroków od Wolności.
Spojrzała na wyciągniętą w jej kierunku rękę, ale nie potrafiła zmusić swojego ciała do jakiegokolwiek ruchu. Nie miała nad nim żadnej kontroli.
Przez głowę przemknęła jej myśl, że musi coś zrobić, bo, kto wie, może chłopakowi znudzi się czekanie na jej reakcję i zostawi ją samą w schowku, przed odejściem, zamykając drzwi.
Na myśl o ponownym zamknięciu w małym pomieszczeniu wybuchnęła, jeszcze głośniejszym niż wcześniej, płaczem.
W końcu udało jej się, w pewnym stopniu, odzyskać kontrolę nad własną ręką i, mimowolnie wyrywającym się z jej piersi, szlochem.
Wyciągnęła drżącą dłoń w jego kierunku, kiedy jej wzrok padł na wiszący na szyi chłopaka krawat.
Ślizgon.
Zadrżała i zatrzymała rękę w pół ruchu. Przełknęła silnę, gorączkowo zastanawiając się co robić.
Co jeśli chłopak współpracował z jej oprawcami?
W końcu podjęła decyzję i, modląc się by nie był to stereotypowy wychowanek Domu Węża, podała mu, wciąż drżącą, dłoń.
[ W ramach akcji "Spanie jest dla SŁABYCH" odpisuję, chociaż krótko, już teraz.
Pozdrawiamy,
Melody i mimoza. ]
"Jestem Ian. I nie musisz się bać, nie jestem jednym z nich"
OdpowiedzUsuńNie musisz się bać. Bać. Bać. Bać.
Naprawdę nie chciała, ale w żaden sposób nie potrafiła zareagować. Dalej stała jak sparaliżowana, gorączkowo zastanawiając się co robić.
Wyjżała przez okno, szukając odpowiedzi na nurtujące ją kwestie.
Choć widok Zakazanego Lasu i błonii trochę ją uspokoił, dalej obezwładniał ją strach. Mimowolnie mocniej ścisnęła dłoń chłopaka.
- Dziękuję - wyszeptała w końcu.
Choć jakiś czas temu przestała głośno szlochać, nie potrafiła powstrzymać spływających po jej policzku łez.
- Wierzę Ci - dodała jeszcze ciszej.
Naprawdę chciała.
[Akcja "Spanie jest dla SŁABYCH" coraz bardziej popularna :D
Niestety mój komputer JEST słaby i rozładował się (zabierając ze sobą na tamten świat cały tekst), a gniazdko jest tak daleko...
Nie udało mi się do końca odtworzyć poprzedniej wersji - wszystkich akapitów, przemyśleń Melody i, przede wszystkim, długości - za co bardzo przepraszam.
Pozdrawiamy,
Melody i mimoza. ]
[Siemanko! Ale Ian mi się podoba. <3
OdpowiedzUsuńChociaż nie wiem, czy przypadłby do gustu mojej Cynthi, bo jest trochę za bardzo 'niegrzeczny'.
Tak czy inaczej jestem bardzo chętna na wątek, tylko pomysłów brak. :c A może jakieś powiązanie?]
Cynthia Denaith
Dzisiejszy dzień był cudowny, a przynajmniej na taki się zapowiadał. Dzień wolny od lekcji, jednakże ona spędzała go w szkole. Rano obudziły ją miodowe promienie słońca wkradające się do jej pokoju. Wzięła prysznic i ubrała się migiem, wzięła swoją czarną torbę w której miała najpotrzebniejsze rzeczy, a w tym swój ukochany pamiętnik w błękitnej okładce, który absolutnie zawsze nosiła przy sobie.
OdpowiedzUsuńPrzechadzała się szkolnymi korytarzami, nieświadoma że z torby wypadł mi pamiętnik. Udała się do biblioteki, w chęci przejrzenia kilku książek. Marzyła o wstępie do działu ksiąg zakazanych, jednak nie posiadała pisemnej zgody nauczyciela. Gdy przeglądała książkę o historii Hogwartu zorientowała że czegoś jej brakuje. Zauważyła brak pamiętnika a w jej oczach błysnęło przerażenie. Migiem wybiegła z biblioteki a bibliotekarka odprowadziła ją zirytowanym spojrzeniem.
Przeszła tą samą drogą, którą szła do biblioteki, rozglądając się dookoła nerwowo. Jej falowane, brązowe włosy kołysały się i ocierały o jej szczupłe ramiona. Zrezygnowana i zła weszła do wspólnego pokoju ślizgonów. Na pierwszy rzut oka było widać jej zły humor. Rozłożyła się na wygodnym fotelu, nawet nie zwracając uwagi na chłopaka który siedział na przeciw niej i był pogrążony w czytaniu JEJ pamiętnika.
[Mam wrażenie, że coś słabo wyszło, więc jeśli masz jakieś zastrzeżenia to śmiało, chociaż mam nadzieję, że zaraz rozwinie się coś ciekawszego.]
Cynthia Denaith
[W porządku, chociaż Ian też nie może przeczytać za dużo :D
OdpowiedzUsuń1. Odbiła swojej siostrze chłopaka.
2. Kiedyś wkradła się wraz z przyjaciółką do działu księg zakazanych w bibliotece.
3. Umie rzucać zaklęcia niewybaczalne, raz go użyła lecz oczywiście zostało to skutecznie zatuszowane, gdyż mogłaby trafić do Azkabanu.
4. Rzuciła kiedyś zaklęcie oślepiające na swoją przyjaciółkę.
No i nie wiem co mogłabym jeszcze dodać.
To ci na razie wystarczy?]
Cynthia
Była wręcz zrozpaczona faktem, że zgubiła swój pamiętnik. Jak mogła być tak nierozważna i nieostrożna? To było okropne.
OdpowiedzUsuńWchodząc do wspólnego pokoju, ktoś podszedł do niej i podał jej zeszyt w błękitnej oprawie. Nie mogła wierzyć własnym oczom. Pisnęła cicho, podskakując i zaraz przycisnęła pamiętnik do piersi. Miał on dla niej wartość sentymentalną a poza tym tam było wypisane wszystko, spisane jej sekrety, te najbardziej wstydliwe i mrożące krew w żyłach. Nie chciała by ktokolwiek to przeczytał. Jednak kilka sekund po odzyskaniu zguby zdała sobie sprawę, że on przeczytał, chociaż fragment a może całość jej dziennika.
- Co czytałeś? Co wiesz? Mów! - zapiszczała dosyć nerwowo, jednocześnie podchodząc do niego, o wiele za blisko.
Bała się, że cokolwiek wyjdzie na światło dzienne, może jej zaszkodzić, zepsuć jej dobre imię, czy reputacje jej rodziny. Wzięła głębszy wdech, starając się uspokoić. Jednak dłonie zaczęły jej drżeć, a serce biło zbyt mocno. Bycie paranoiczką w niczym tutaj nie pomagało.
Przez kilkanaście minut rozważała spalenie pamiętnika, lecz szybko z tego zrezygnowała. Za dużo wspomnień w nim się mieściło. Było też stanowczo za dużo tajemnic w nim. Jeśli Ian przeczytał o tym, że użyła zaklęcia uśmiercającego, już byłoby po niej. Nie wyobrażała sobie dożywotniego siedzenia w Azkabanie.
Wzięła kolejny wdech i już spokojna zmierzyła chłopaka wzrokiem.
- Czego chcesz? - zmrużyła groźnie oczy.
Teraz była już aż za bardzo opanowana. Wiedziała, że nie może pokazać mu swoich emocji i tego jak bardzo się bała, że to może się roznieść.
Cynthia
Widząc jego kpiący uśmieszek aż gotowała się w środku. Miała ochotę zmyć ten uśmiech z jego twarzy. Wiedziała jednak, że musi wziąć się w garść, bo jej zachowanie było dziecinne, a jemu z pewnością sprawiało wielką satysfakcję.
OdpowiedzUsuńUsiadła w fotelu, naprzeciwko kominka. Wpatrzyła się w płomienie ognia, które tańczyły w kominku. Nie myśląc wiele wrzuciła tam pamiętnik, czego już sekundę później tego żałowałam. Obserwowała jak płonie najcenniejsza rzecz jaką miała. Jej wspomnienia. Jej sekrety. Jej myśli. Jej plany. Jej przeszłość. Jej wszystko, pieprzone wszystko. Przez chwilę jej oczy się zaszkliły, jednak wiedziała, że to nie jest odpowiednia chwila na płacz i słabość. Schowała twarz w dłoniach myśląc co powinna teraz zrobić. I po co Ian wymyślił tą schadzkę na błoniach? To było kompletnie bez sensu. Gdyby rzeczywiście czegoś od niej chciał to chyba od razu by jej o tym powiedział, prawda? Miała mętlik w głowie. Rozmyślała przez większość czasu, planowała różne scenariusze, a czas leciał...
Z roztargnieniem spojrzała na zegarek, chyba czas się spotkać z Ianem. Dosyć niechętnie wstała z fotelu i wyszła ze wspólnego pokoju ślizgonów.
Już kilkanaście minut później była na błoniach. Rozejrzała się za swoim... kolegą.
Cynthia
Gdy on do niej podszedł nie trudziła się nawet, żeby się przywitać. Patrzyła na niego oceniającym i krytycznym wzrokiem.
OdpowiedzUsuńOn jeszcze był taki bezpośredni, walił od razu wszystko z mostu, a ona nie była najzwyczajniej w świecie na to gotowa. Co prawda gdy usłyszała że nikt się o tym nie dowie odetchnęła z ulgą, ale... nie była gotowa opowiadać o tym. To było zbyt bolesne, zostawiło blizny na jej duszy, jakkolwiek by to brzmiało. Dlatego też nie miałam zamiaru mu nic mówić.
- Nie ma mowy. Nie. Nawet cię nie znam. Czego oczekujesz? Że opowiem ci wszystko? Tak? To nie jest możliwe. - kręciła cały czas głową.
Była nieugięta i nie pozwoliła sobie, żeby ktokolwiek jej rozkazywał.
Widząc jego wyczekujący wzrok, wyraz twarzy... wszystko ją paliło, a wyrzuty sumienia wróciły do niej z podwójną siłą.
Wstrzymała powietrze, marszcząc w dziwny sposób swój nos. Zawsze tak robiła, gdy nad czymś rozmyślała. Nie miała pojęcia, że bezmyślne rzucenie zaklęcia może mieć takie konsekwencje w przyszłości.
Pokręciła głową, kolejny raz. W tym momencie była strasznie zagubiona.
- Dlaczego chcesz to wiedzieć? D l a c z e g o? To była Avada. Zabiłam kogoś. Zabiłam. Ciekawość zaspokojona? Czy mam zdradzić szczegóły? - syknęła przez zaciśnięte zęby a jej dłonie odruchowo ścisnęły się w pięści. Nikt nie miał pojęcia, że w takim drobnym ciele kumuluje się tyle emocji, zazwyczaj była chłodna i zimna, obojętna, trzymała każdego na dystans. On sprawił, że wszystko co tłumiło się w niej od dłuższego czasu, wybuchnęło. Zacisnęła mocno powieki, starając się powstrzymać łzy.
Cynthia
Zaklęcie błysnęło, a Anne odleciała parę metrów do tyłu. Wszyscy wstrzymali oddech by po chwili zacząć piszczeć i w niektórych przypadkach klnąc siarczyście pod nosem. Pierwszy oprzytomnił profesor, który szybko podszedł do leżącej dziewczyny.
OdpowiedzUsuń- Nic ci nie jest? Może zaprowadzić cie do Skrzydła Szpitalnego?
- Nie... Nic mi nie jest. - odparła szybko podnosząc się powoli do pozycji siedzącej. Zakręciło jej się w głowie więc lekko przymrużyła oczy.
- Jednak niech pan Blake zaprowadzi cię do pielęgniarki. Slytherin traci 20 punktów za te zaklęcie.
- I proszę się pośpieszyć - dodał widząc jak Anne chwyta się za głowę i krzywi.
Przy pomocy profesora wstała na nogi i ruszyła w stronę drzwi nawet nie patrząc czy Ian idzie za nią. Szczerze powiedziawszy była trochę zdezorientowana i nie wiedziała co się dzieję. Po paru krokach odwróciła się jednak w stronę Ślizgona i powiedziała:
- Nie idę do Skrzydła Szpitalnego. Nic mi się nie stało, wiec...cześć.
Anne B.
Na usta cisnęły jej się okropne wulgaryzmy, jednak ugryzła się w język.
OdpowiedzUsuńOtworzyła powoli oczy, w których nie było już ani śladów łez. Uśmiechnęłam się kwaśno i odpowiedziałam spokojnym i jakże słodkim głosem.
- Sekret za sekret. Poza tym, jesteś zainteresowany, bo myślisz, że moja historia jest ciekawa. Wyprowadzę cię z błędu, nie jest.
Uważnym spojrzeniem lustrowała jego twarz, spojrzała mu w oczy próbując dostrzec jakiekolwiek uczucia. Uśmiechnęła się nieco ironicznie. Od zawsze miała go za dupka i jak widać, nie myliła się co do tej kwestii.
Stwierdziła że nie da się sprowokować i nie będzie zawracała sobie tym głowy. Potrafiła przechodzić gamę emocji w jednej chwili, raz była wściekła a zaraz potem spokojna i opanowana. Nie kontrolowała tego.
- Trzymaj się, Ian.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
Cynthia
Ciśnienie jej się podnosiło, gdy słyszała jak się do niej zwracał. Nie mogła uwierzyć, że po tym co się stało łaskawie nie powiedział nawet jednego, małego przepraszam.
OdpowiedzUsuń- Masz zamiar tu tak stać? - zapytał, podchodząc bliżej i stając obok niej.
- Nie zamierzam tu stać, tylko iść do dormitorium i tam odpocząć, a nawet jeśli coś, by mi się stało to już nie twoja sprawa. - odparła zirytowana posyłając mu oschłe spojrzenie.
Szybkim krokiem ruszyła w stronę wieży Gryffindoru. Jednak po paru krokach zakręciło jej się w głowie, a potem była ciemność...
[Strasznie krótkie, ale nie wiedziałam jak to rozpisać ]
Anne B.
Powoli jej umysł się rozjaśniał. Nie wiedziała gdzie jest czuła tylko jedno mierne poruszanie jakby była na statku, albo ktoś ją niósł. KTOŚ JĄ NIÓSŁ? Dopiero teraz usłyszała ciche, a może głośne szepty? Już sama nie wiedziała. Jednak jeden usłyszał bardzo wyraźnie:
OdpowiedzUsuń- Słyszysz mnie?
Powoli zaczęła otwierać oczy. Najpierw jej wzrok natrafił na ciemne oczy, a potem na twarz. Blake. Ian Blake mnie niesie?!
Ale nie miła już czasu na rozmyślna, bo właśnie w tedy weszli do białego pomieszczenia.
Chwila... Czy to Skrzydło Szpitalne?! Nie, nie, nie... Tylko nie to...
Szybkim krokiem podbiegła do nich pani Pomfrey i zaczęła wypytywać co się stało. Anne znalazła się na znienawidzonym szpitalnym łóżku, a kobieta zaczęła wciskać jej najróżniejsze eliksiry. Popatrzyła z wyrzutem na stojącego przy ścianie Ślizgona. Gdy pani Pomfrey zdecydowała, że nic jej już nie zagraża oddalił się pospiesznie do swojego pokoiku przestrzegając wpierw, by nie ruszała się z miejsc i odpoczywała.
Panna Blanchett znów spojrzała na chłopaka.
- Jesteś z siebie zadowolony?! Przecież ci mówiłam, że poleżę w dormitorium i mi przejdzie. Nie mam zamiaru zostać tu ani minuty dłużej! - wstała gwałtownie z łóżka, by po chwili w przypływie mdłości znów się tam znaleźć - Pięknie...
Mruknęła kręcąc głową bezsilna, a w jej oczach mimowolnie powiły się łzy.
Anne B.
- Pamiętasz, kto Ci to zrobił? - zapytał, patrząc jej w oczy.
OdpowiedzUsuńPokręciła przecząco głową, unikając jego spojrzenia.
- Chyba jacyś piątoklasiści - powiedziała.
- Poznałabym ich - dodała, po chwili wahania, drżącym głosem.
Na samą myśl o TYCH Ślizgonach miała ciarki. Nie chciała więcej ich widzieć ani nawet o nich słyszeć.
Wiedziała, że ich twarze i głosy zawsze kojarzyć jej się będą z czasem spędzonym w schowku na miotły. Z obezwładniającym strachem i coraz mniejszymi rozmiarami pomieszczenia.
Chciała zapomnieć.
Wierzchem dłoni otarła policzki, modląc się by nie miała już więcej łez i nie musiała więcej płakać.
Ostatnio miała dużo powodów do płaczu i powoli miała dosyć w sobie tego, że z taką łatwością przychodziło jej okazywanie emocji przed innymi. Łzami mogła zwrócić na siebie uwagę, a tego przecież nie chciała. Wolała chować się w cieniu.
Rozejrzała się po korytarzu, szukając czegoś co pozwoliłoby jej zmienić temat. Kiedy jej wzrok padł na jeden z portretów zdała sobie sprawę, że się nie przedstawiła.
- Melody - wymamrotała, patrząc gdzieś w bok.
Mimowolnie pomyślała o domu, do którego należał Ian. Był ze Slytherinu. Mimo że powiedział, że nie jest jak oni, a ona uwierzyła, naszły ją wątpliwości.
- Szlama - dodała, zastanawiając się jak zareaguje chłopak. - Nie sądzę by Oni chcieli byś się ze mną zadawał.
[ na jaw wychodzą moje skłonności do odpychania od swoich postaci innych i, tym samym, robienie z nich (moich postaci) nielubianych ofiar.
Potem będzie tylko gorzej.
Pozdrawiam,
mimoza.
Może wąteczek również z Panną Queensberry? ]
Szła powolnym krokiem przed siebie, nie spodziewając się że chłopak będzie za nią biegać. Mówiąc 'sekret za sekret' chciała, żeby on dał jej spokój. Nie sądziła, że będzie w stanie zdradzić jej coś, co było jego tajemnicą.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to już myślała, że on zmyśli jakąś straszną historię, która i tak nie będzie prawdą, a ona mu się zwierzy, robiąc z siebie idiotkę.
- Dlaczego tak ci na tym zależy? - spytała.
Nie rozumiała go i nawet nie wiedziała czy chcę to rozumieć.
Zmarszczyła brwi, krzyżując ramiona na piersiach i patrząc na niego.
- Jeśli kierujesz się tylko ciekawością, to... nie warto.
Pokręciła stanowczo głową, a kasztanowe włosy rozsypały się na jej ramionach. Odetchnęła głęboko, nie odrywając od niego wzroku.
Cynthia
Wysłuchując jego przeprosin zrobiło jej się ciepło na sercu. Poczuła się głupio na myśl o tym jak się względem niego zachowywała. On chciał jej pomóc, a ona jak zwykle chciała być samodzielna.
OdpowiedzUsuń- To ja przepraszam... - powiedziała, od niechcenia ocierając oczy z łez - Przepraszam, że byłam uparta i nie chciałam cię posłuchać. Jestem ci wdzięczna, bo mogłeś przecież mnie tam zostawić nieprzytomną, albo puścić do dormitorium i tylko Merlin wie co by się tam stało.
Odetchnęła głęboko i usiadła na brzegu łóżka. On jednak nie ruszał się z miejsca i dalej siedział na krześle.
Anne zdała sobie sprawę, że może dalej czuje się odpowiedzialny za nią i dlatego jeszcze tu siedzi. Mimo iż gryfonce przydało by się towarzystwo lub osoba, której mogłaby się zwierzyć nie chciała by ktoś wbrew swojej woli czuwał przy niej.
- Y-y jeśli chcesz... to możesz już iść. Nie będę cie zatrzymywać. Teraz pani Pomfrey się mną zajmie. Jeśli coś mi się stanie to ona będzie mnie mieć na sumieniu - próbowała zażartować, ale nie za dobrze jej to szło.
Wypuściła powietrze nawet nie zdając sobie sprawy, że je wstrzymywała i z westchnieniem opadła na poduszkę.
Anne B.
Słysząc ostatnią wypowiedz ślizgona uśmiechnęła się.
OdpowiedzUsuń- Masz rację. Ale to dla mnie lepiej, przez jakiś czas będę mieć spokój. A co do mnie - to już się lepiej czuje, dzięki. - była to kłamstwo, bo Anne czuła się okropnie z chęcią poszłaby spać, ale jeśli Ian już został nie chciała, by siedział sam i się nudził, więc pokonywała senność.
Czuła, że Ian czuł się niezręcznie rozmawiając z nią, a możne po prostu nie wiedział o czym? Anne też za bardzo nie wiedziała jak rozpocząć z nim jakąkolwiek konwersacje.
W ten do pomieszczenia wpadła pani Pomfrey. Gdy zobaczyła ich rozmawiających otworzyła szeżej oczy i szybko podeszła.
- Co ty tu jeszcze robisz?! Marsz na lekcje! - powiedziała w stronę Iana.
- a ty młoda damo powinnaś już przecież dawno spać. Podałam ci Eliksir Słodkiego Snu! Musisz odpoczywać. Przez najbliższe parę dni nie ruszysz się z tond ani na krok! - powiedziała i znów znikła z pewnością poszukując nowych eliksirów.
Anne westchnęła przeciągle, a w jej oczach, których nie miała już siły trzymać otwartych, pojawiły się łzy.
- Przecież miałam być tu tylko na noc... - szepnęła do siebie.
Anne B.
[ Witam, oczywiście, że mam ochotę na wątek! I mam nawet pomysł. Napisz czy Ci się spodoba, bo zawsze możemy coś zmienić. Nasze postacie mogłyby poznać się w pociągu do Hogwartu, gdy oboje mieli zaczynać VI rok. Jako, że moja postać pojawia się wtedy pierwszy raz w pociągu i w ogóle w szkole może zaciekawić Iana i mogłoby się zacząć od tego, że któraś z postaci zaczepia tą drugą po wyjściu z pociągu, twój Ian mógłby chcieć by Isleen któregoś dnia wylądowała w jego łóżku, a ta starałaby się coś w nim zmienić. Co ty na to? :3 A i mam prośbę. Mnie dawno nie było na blogach grupowych i nie koniecznie pamiętam jak się pisało między postaciami, dlatego mogłabyś zacząć, żeby mogła mieć jakiś wzorzec? :) ]
OdpowiedzUsuńMało co nie parsknęła śmiechem widząc reakcję chłopaka na srogi głos pielęgniarki. Jednak pytanie o to czemu nie chce tu zostać, było dla niej trochę niezręczne. Z jednej strony chciała się wyżalić, a z drugiej nikomu o tym nie mówić.
OdpowiedzUsuń- Wiesz... opowiem ci to jutro. Jeśli przyniesiesz mi notatki. - uśmiechnęła się blado miała jeszcze coś dodać, ale pani Pomfrey przyszła z nowymi eliksirami.
Czemu ona zawsze musi przychodzić w nieodpowiednim momencie?
Wypił wszystkie eliksiry przy co niektórych się krzywiąc.
Znów dostała Eliksir Słodkiego Snu to mocniejszy, bo po chwili zasnęła.
[ Dzięki za powitanie ;D ]
OdpowiedzUsuńLeslie Jacobs
[ Chęć jak najbardziej jest :D Masz moje gg, 44261124, pisz ;) ]
OdpowiedzUsuńLeslie
[ Mery czeka na odpis :* ]
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńSekrety Iana Blake'a były jednymi z najbrudniejszych tajemnic, jakie miała okazję poznać odkąd przybyła do Hogwartu. Tak naprawdę odkryła jego straszne sekrety przypadkiem, nawet już nie pamiętała dokładnie jak. Chociaż była przecież tą Leslie Jacobs, która rozpowiada wszystko, przez chwilę się wahała. W końcu gwałt na niewinnej dziewczynie, sprawa Śmierciożerców... To wydawało jej się o wiele poważniejsze niż to, że ktoś zerwał z kimś, że ktoś tam przespał się z kimś tam. Ale zdawała sobie także sprawę z tego, jak wiele może zyskać na tych kilku sekrecikach Iana. W Hogwarcie, a szczególnie wśród Ślizgonów, było tylu ludzi, którzy słono by zapłacili za tak smakowite kąski. Jej przemyślenia nie trwały długo - wkrótce wyzbyła się wszelkich wątpliwości i kolejnego dnia wszyscy najwięksi plotkarze i największe plotkary Hogwartu wiedziały o tym, że Ian Blake zgwałcił pewną Krukonkę, po czym został zmuszony do wstąpienia w szeregi Śmierciożerców. Oczywiście biorąc pod uwagę fakt, komu zdradziła te tajemnice, zaraz cały Hogwart huczał o jej nowym odkryciu.
- Ładnie to tak zmuszać dziewczyny do czegoś, czego nie chcą, Blake? - owinęła sobie kosmyk blond włosów wokół palca wskazującego i uśmiechnęła się ironicznie do Iana. - Kto by się spodziewał po tobie tak niechlubnego występku?
Jej głos ociekał sarkazmem, a oczy były zimne i stalowe. Leslie była w swoim żywiole.
[ Pomyślałam sobie, że Leslie jeszcze nie wie o tych torturach, może później się dowie, to będzie ciekawiej, wiesz, takie drama :D ]
Leslie
- Hej, dzięki za notatki - uśmiechnęła się do niego ciepło, siadając.
OdpowiedzUsuń- I jak, miałaś mi coś opowiedzieć?
Anne skrzywiła się słysząc te pytanie. Miała cichą nadzieję, że jednak zapomni o obietnicy opowiedzenia mu o tym czemu tak bardzo boi się szpitali.
Raz się żyje - pomyślała wzdychając ciężko.
- No więc... to było tak, że w szpitalu umarła moja mama. Zachorowała na raka kości, to taka choroba mugoli, a ponieważ czarodzieje na nią przeważnie nie chorują nie mają na nią lekarstw. Moja mama była zmuszona leczyć się w mugolskim szpitalu. Bardzo długo ją tam odwiedzałam. Przyjmowała chemię, to takie lekarstwo, które miało zapobiec rozprzestrzenianiu się nowotworu. Wszystko było dobrze, mamie się poprawiało, ale pewnego dnia do mojej mamy przyszła niedoświadczona pielęgniarka i no cóż... ź-żle jej coś podała i godzinę przed naszymi odwiedzinami mama u-umarła. Wtedy się załamałam i przez długi czas byłam wrakiem człowieka. W-własnie w tedy mój tata zadecydował, że j-jedziemy d-do Anglii. Tu trochę mi się polepszyło, ale wiesz jak to jest. Nigdy tak w p-pełni nie idzie się pozbierać. - nawet nie zauważyła kiedy się rozpłakała.
- Od tamtego czasu nie przepadam za szpitalami, a tym bardziej pielęgniarkami. - westchnęła i otarła łzy.
- I to tyle... A co z twoimi rodzicami?
[I jak?]
Anne
Widząc na jego twarzy nienawiść i przebłysk strachu, pogratulowała sobie w duchu. Jeśli te tajemnice były dla niego aż tak ważne, to naprawdę mogła dużo zyskać na tym, że udało jej się je odnaleźć. Trochę denerwowało ją to, że wszyscy tak nagle zaczęli szeptać na temat Iana, bo przecież jej ,,łącznicy" obiecali, że tego dnia trochę przyciszą sprawę - Leslie chciała ponapawać się jeszcze przez chwilę spokojem Blake'a, a później uderzyć ze zdwojoną siłą. Ale czego ona się spodziewała po plotkarzach? Tajemnice Iana obiegły Hogwart szybciej niż ona zdążyła dotrzeć z jadalni do lochów.
OdpowiedzUsuń- Oj, nie denerwuj się. - zachichotała pod nosem. - Po prostu dowiedziałam się czegoś interesującego i postanowiłam się tym podzielić z innymi. Teraz przynajmniej biedne Krukonki wiedzą, czego się mogą spodziewać.
Aż sama poczuła, jak wredne były jej słowa. Przez myśl przemknęło jej, że niby miała się zmienić - ale zaraz zobaczyła ukradkowe spojrzenia rzucane przez większość Ślizgonów Ianowi i zapomniała o obawach.
Leslie
Jego słowa pewnie powinny ją przestraszyć, bo w końcu wyglądał dość przerażająco, ale tak naprawdę jego złość nic dla niej nie znaczyła. Wyszła naprawdę dobrze na tym, że podzieliła się swoją ,,zdobyczą" w postaci jego sekretów. Jak mogłoby ją obchodzić to, że obiecał jej zemstę, kiedy cała szkoła uważała go teraz za gwałciciela, jej reputacja ani trochę na tym nie ucierpiała, a niektórzy mieli ją nawet za bohaterkę? Wszystko poszło po jej myśli. Gdy odszedł, zaśmiała się pod nosem i mrugnęła zalotnie do kilku szepczących piątoklasistów, po czym odeszła powolnym krokiem.
OdpowiedzUsuńLeslie miała cichą nadzieję, że ludzie trochę przystopują z tym szeptaniem, bo robiło się to naprawdę irytujące, ale następnego dnia sprawa ani trochę nie przycichła. Kilka osób nawet podeszło do niej i podziękowało za interwencję w sprawie ,,gwałciciela z lochów". Nawet jakaś pierwszoroczna Krukonka próbowała wydukać pod jej adresem podziękowania. Na początku nie zwracała uwagi na te dziwne próby odwdzięczenia się za to, co zrobiła, ale później zauważyła, że ją to denerwuje. Nie chciała być uznawana za kogoś, kto poznaje straszną tajemnicę i dzieli się nią z ludźmi po to, żeby ich ,,chronić". Chciała być wredną jędzą, plotkarą, która obiera sobie cel i nie odpuszcza, dopóki go nie zniszczy. A przecież zniszczyła Iana, tak?
- Leslie, chciałam... - zaczęła jakaś niska blondynka z herbem Hufflepuffu na piersi.
- Nie. - przerwała jej Leslie. - Nie dziękuj mi. Zrobiłam to, bo jestem wredna i wyszłam bardzo dobrze na tym, że wyjawiłam brudny sekrecik Iana. Wcale mi nie zależy na was, żałośni kretyni.
Odwróciła się gwałtownie od wystraszonej Puchonki i wpadła prosto na Iana.
[ Ale się drama robi :o ]
Leslie
,,Nie masz pojęcia, jak to się skończyło"? To zdanie ją zastanowiło. Czego mogła jeszcze nie wiedzieć o tej pikantnej sprawie? Już bez dodatkowych rewelacji była wyjątkowo poważna. Co się mogło takiego stać, że Ian tak bardzo się wściekał? No tak, cały Hogwart uważał go teraz za gwałciciela, ale...
OdpowiedzUsuń- Słuchaj, nie obchodzi mnie co sobie myślisz. - odparła, wzdychając teatralnie. - Pytasz, jak mogłam się wpierdolić w twoje życie? Normalnie. Nie zależy mi ani na tobie, ani na nikim innym. Lubię sensacje. Powinieneś o tym wiedzieć.
Uśmiechnęła się do niego tak, jakby nic się nie stało, przechylając uroczo głowę na bok. Czekała na jego reakcję. Była ciekawa, czy wybuchnie gniewem, obnażając swoje uczucia przed wszystkimi, czy może zamknie się w sobie i odejdzie. Musiała przyznać, że maski, które zakładał, były naprawdę dobre - umiejętnie ukrywał swoje prawdziwe odczucia. Ale przed nią nie mógł nic zataić - żaden facet nie może czuć się dobrze czy choćby przechodzić obojętnie nad faktem, że wszyscy uważają go za bezwzględnego gwałciciela. Ona umiała czytać z twarzy.
- I nie próbuj nic przede mną ukrywać. - wyszeptała tak, żeby tylko on to usłyszał. - Masz wszystko wypisane na twarzy.
[ No oczywiście, że dobrze :D ]
Leslie
Nie rozumiała dlaczego dziękował. Powiedziała jedynie to, co myślała. Jednak chwilę później usłyszała zdanie, a raczej zapewnienie, którego tak bardzo w tej chwili potrzebowała. Musiała mieć przy sobie kogoś, kto choć trochę ogarnie ją swoją dobrocią i ciepłem. Osoba, która po prostu przy niej będzie. Taki był Ian. Chociaż więcej uczniów znało go z zupełnie innej strony, to dla Chan był inny. Był opiekuńczy, pomocny. Był jej przyjacielem. Jedynym, do którego mogła przyjść w takiej sytuacji. W tej chwili miała wrażenie, że ma do spłacenia względem niego wielki dług. Może i ona mu pomogła, ale to nie miało żadnego porównania do tego, co działo się teraz.
OdpowiedzUsuńWytarła raz jeszcze policzki i starała się nie płakać, by nie martwić tym Ślizgona. Już sporo się przy nim napłakała. Tyle wystarczyło. Przez połowę nocy przysypiała na torsie chłopaka, ale jej sen był przerywany niespokojnymi myślami, obrazami. Równie dobrze mogła w ogóle nie spać. Po każdym przebudzeniu jedynie lekko poprawiała swoje ręce, ściskając je bardziej wokół Ian'a. Mogłaby zatrzymać czas i wymazać przeszłość z pamięci. Nie mieć w głowie nic, a szczególnie powodu, dla którego właśnie siedziała na podłodze w męskim dormitorium Ślizgonów.
Ale nie dało się żadnej z tych dwóch rzeczy wykonać. Nic, dla ulżenia swej własnej duszy.
Gdy robiło się jasno chłopak wstał i otworzył drzwi. Choć Chantelle nie patrzyła w tamtą stronę, to obawiała się pojawienia w nich ważnej dla niej osoby. Evan. Evan. Teraz nie chciała go widzieć, ale wiedziała że długo nie będzie mogła przed nim uciekać. W końcu była jego dziewczyną.
Zupełnie puste słowo.
Oparta o ścianę osunęła się na bok, aż położyła się na podłodze. Była jak ta samotna lalka, której nikt nie chce kupić. Siedzi na półce z wiecznym uśmiechem na twarzy. I tak będzie z Hogarth. Gdy stąd wyjdzie na jej twarz wstąpi maska obojętności i tak jak zawsze nikt z niej nie wyczyta uczuć, które kumulowały się w środku. Ale któregoś razu wybuchną i blondynka domyślała się kiedy.
Dziewczyna podniosła głowę i złapała ręce Ian'a dzięki którym lepiej było jej wstać. Kiwnęła głową na propozycję przyjaciela. Jej było wszystko jedno, co będzie robiła, byle bez widoku Rosiera. Jak najdłużej.
Wyszła przez otwarte drzwi i stanęła rozglądając się po korytarzu. Miała nadzieję, że żaden ze Ślizgonów nie postanowi przejść się po nim w tej chwili. Zdradzało ją wszystko. Tarcza, krawat. Lew pośród weży. Ranny kot, pośród setki gadów. Głupota.
I pomyśleć, że tego samego dnia będzie przechodził tędy Evan nieświadomy, że wie. Że Chan widziała, że wie, że cierpi.
Cass siedziała u siebie w dormitorium pochłonięta czytaniem książki, gdy przerwało jej pukanie w szybę. Szybko stałą i podeszła do okna, gdzie zobaczyła rodzinnego puchacza - Arona. Trzęsącymi się rękoma wpuściła zwierzę i wzięła list przyczepiony do nóżki Arona. Wzięła jeden, głęboki oddech i przerwała rodową pieczęć Bath'ów. Rozwinęła list i zaczęła czytać:
OdpowiedzUsuń"Córko!
Chcielibyśmy Ci z matką przekazać dobrą wiadomość. Czarny Pan bardzo chciałby poznać przyszłą Smierciożerczynie, więc dziś pójdziesz z Nami na spotkanie Kręgu Wewnętrznego. Jesteśmy z matką bardzo szczęśliwi i dumnie z tego, że Czarny Pan chce Cię poznać. Załatwiliśmy już wszystko z dyrektorem, zaraz po tym jak dostaniesz list idź do niego, a tam przez kominek dostaniesz się do naszej rezydencji.
Nie przynieś nam wstydu
Rodzice"
Z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Za nic w świecie, nie chciała poznać tego człowieka. Ba! Ona nie chciała nawet być w jednym pomieszczeniu co on. Bała się tego, że wyczyta z jej myśli to, że nie chce być Śmierciożercą. Nie chciała nikomu robić krzywdy! Marzyła o normalnym domu, rodzinie, normalnych problemach. A zamiast tego cały czas miała jedno pytanie. "Jak długo jeszcze przetrwam?"
Jednak nie miała dłużej czasu na przemyślenia. Musiała się dostać do Rezydencji Bath'ów. Szybko się ubrała i przytuliwszy Księżną ruszyła w stronę gabinetu dyrektora. Po paru próbach podawania hasła w końcu jej się udało i po chwili stała przed drzwiami. Zapukała, a usłyszawszy ciche "Proszę!" weszła do pomieszczenia. Przy biurku siedział starszy czarodziej z długą siwą brodą. Obrzucił Cassandrę uważnym spojrzeniem spod okularów-połówek.
- Witam panno Bath. - przywitał się z ciepłym uśmiechem jakby chciał przez to dodać jej otuchy.
- Dzień dobry.
Usuń- Więc twoja mama się źle poczuła? Proszę, przekaż jej, że życzę jej szybkiego powrotu do zdrowia.
Cass zbita z pantałyku, tylko skinęła głową i ruszyła w stronę kominka. Nabrała do ręki trochę proszku Fiuu i weszła do kominka. Głośno i wyraźnie powiedziała adres, a po chwili zniknęła w zielonych płomieniach. Po chwili znalazła się w salonie urządzonym w ciemnych kolorach, a na kanapie siedzieli jej rodzice. Szybko otrzepała popiół z ubrań i przywitała się. Wymieniła sztywny uścisk z ojcem, a potem pocałowała lekko rodzicielkę w policzek. Bez słów wyszli z domu i teleportowali się do najmroczniejszego miejsca, które panna Bath kiedykolwiek odwiedziła, a było ich sporo. Weszli do rocznej siedziby Lorda Vloldemorta. Cass cały czas powstrzymywała się by nie uciec z tond w popłochu. Zacisnęła dłonie i ruszyła za skrzatem domowym, który otworzył im drzwi. Szli bardzo długo przez rozmaite korytarze, by w końcu dotrzeć do wielkiej komnaty, w której stało już dużo ludzi ubranych w szaty Śmierciożerców, a na końcu sali przy ścianie siedział ON. Jego czarna szata powiewała złowieszczo choć nigdzie nie było przeciągu. Czerwone oczy przesuwały się po zebranych analizując wszystko z zimną obojętnością. Jednak nie to było najstraszniejsze. Zaraz obok jego nóg sunął długi wąż, który czekał tylko na rozkaz swojego pana. To właśnie Nagini przeraziła najbardziej Cassabdre. Czy to nie jest niedorzeczne? Bycie w jednym pomieszczeniu z najpotężniejszym i najgroźniejszym czarodziejem tych czasów i bacie się jego węża a nie różdżki? Ale chyba dla Ślizgonki, było to normalne.
W ten wzrok Czarnego Pana natrafił na nią. Jakby się ożywił szepnął coś do najbliższego Śmiercożercy, a ten zaczął iść w ich stronę. Brunetka spięła się oczekując najgorszego. Mężczyzna podszedł do ojca dziewczyny i szepnął mu coś do ucha, ten tylko skinął głową i posyłając córce jedno spojrzenie ruszył w stronę Voldemorta oczekując, że ta pójdzie za nim i tak właśnie uczyniła. Chwiejnym krokiem podeszła do mężczyzny.
- Witaj, Cassandro. - jego zimny głos rozszedł się po pomieszczeniu - Poznajcie Cassandre, która za niedługo będzie jedną z was! - jego głos stał się głośniejszy.
Cass wzdrygnęła się przerażona, zaczęła modlić się duchu do Merlina, by ta wizyta już się skończyła, a ona mogła już położyć się do łóżka z Księżną.
- A może nie chcesz do nas dołączyć? - zapytał mierząc ją wzrokiem.
- A-ależ c-c-chcę. - zapewniła.
- No dobrze, jednak zanim to nastąpi pewna osoba będzie cie uczyć wszystkiego co jest potrzebne dobremu Śmierciożercą.
- Ianie podejdź do nas. - powiedział wskazując ręką na chłopaka stojacego w tłumie.
- Cassadro pewnie znasz Iana ze szkoły. Nawet jesteście w jednym domu.
Dopiero po tych słowach panna Bath spojrzała na chłopaka wskazywanego przez Czarnego Pana. Był to Ian Blake. Czarnowłosy Ślizgon, którego Cass czasem spotykała w Pokoju Wspólnym, czy na korytarzach.
- Będziecie mieli dużo czasu, by pouczyć się odpowiednich zaklęć. - zaśmiał się, ale w tym śmiechu nie było ani krzty wesołości.
- Możecie już wracać do szkoły. Nie mogę się doczekać, aż staniesz się Śmierciożercą.
Pożegnał się skinieniem głowy, a Cass jak najszybciej ruszyła w stronę wyjścia nawet nie patrząc, czy chłopak idzie za nią. Miała już wszystkiego dość. Teraz marzyła tylko o kąpieli i błogim śnie...
[Tak sobie jakości, bo jestem już zmęczona, a chciałam koniecznie dziś jeszcze to napisać. Przepraszam za błędy, bo już nie chciało mi się ich poprawiać.Mam nadzieję, że nie jest tak źle :D]
,,Ty i tak wszystko wywęszysz" - święte słowa, pomyślała. Miała zamiar odkryć wszystko, czego jeszcze nie wiedziała o Ianie. Najpierw chciała tylko i wyłącznie korzyści dla samej siebie i dlatego wydała jego sekrety całej szkole. Ale bardzo ją zezłościł tym swoim gadaniem. A ktoś, kto ma na pieńku z Leslie, nie może skończyć dobrze - bo być przypadkową ofiarą a celem to zupełnie coś innego. Wiedziała, że na Blake'a będzie musiała poświęcić trochę więcej czasu niż na inną ofiarę, ale w końcu tak pikantne sekrety muszą wymagać większego zaangażowania.
OdpowiedzUsuńPo słowach i mimice twarzy Iana Leslie wywnioskowała, że musiał ponieść za gwałt na Krukonce jakieś konsekwencje, o których próbował zapomnieć. Nie miała zielonego pojęcia, co to mogło być, ale najprawdopodobniej zmusiło go to do całkowitej zmiany postępowania. Nigdy nie przyglądała mu się jakoś specjalnie uważnie, ale dobrze wiedziała, że jakiś czas temu dziwnie ucichł i przestał rzucać się w oczy z tym swoim wrednym zachowaniem. Jakby zniknął. Może właśnie gwałt i poniesione konsekwencje były tego powodem.
Leslie westchnęła pod nosem i udała się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Tam zawsze było cicho i spokojnie, no, może wykluczając piątek, kiedy to wszyscy imprezowali. Ale tego dnia akurat było na tyle cicho, by mogła pomyśleć. Usiadła na jednej z miękkich kanap i odchyliła głowę na oparcie, przymykając oczy. Miała mętlik w głowie - czego takiego jeszcze nie wiedziała o sekrecie Iana?
Uniosła głowę i w tym samym momencie do pomieszczenia wszedł Ian. Przyjrzała mu się ze zmrużonymi oczami, jakby chciała znaleźć wszystkie informacje w jego oczach czy coś podobnego. Miała dość świadomości, że czegoś nie wie, że on gra z nią w jakąś głupią grę. W końcu wiedział, że ona i tak się dowie, co takiego jeszcze przed nią ukrywa, ale nie chciał jej tego powiedzieć osobiście. Próbował ją zirytować.
- W co ty grasz, Blake? - zapytała, gdy przechodził obok niej.
[ Ej, a może Leslie próbowałaby przeszukać dormitorium Iana, znalazłaby jakiś list czy coś, no wiesz, jakiś dowód na to, że on był torturowany za ten gwałt, i on by ją nakrył :D Tak żeby jakoś akcję rozwinąć :3 ]
Leslie
Leslie prychnęła lekceważąco, słysząc słowa Iana. Wszyscy twierdzili, że nie obchodzą ją uczucia innych, i może w pewnym stopniu mieli rację, ale to wcale nie było tak, że ona nie miała serca. Po prostu dawno zorientowała się, że w tym okrutnym świecie lepiej się kierować rozumem, a nie zdawać na głupie wybory serca, które potrafi być tak uległe i naiwne.
OdpowiedzUsuńWróciła do swoich rozmyślań, gdy tylko Ian zniknął jej z oczu. Nie uwierzyła mu, gdy powiedział, że w nic z nią nie gra - on dobrze wiedziała, że swoim zachowaniem Blake próbuje coś osiągnąć. Nic nie wymyślisz, ale on może ci sam to powiedzieć, nawet jeśli tego nie chce - podpowiedział jej umysł. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dostrzegła wybiegającego z Pokoju Wspólnego Iana. Bez wahania zerwała się z miejsca i po kryjomu przemknęła do dormitorium, w którym mieszkał Ian.
Pokój należał do chłopaków, więc ani trochę nie zdziwił jej lekki (no, może to zbyt delikatne słowo) bałagan panujący w nim. Mimo to zmarszczyła nos, omijając porozrzucane po podłodze niezidentyfikowane obiekty. Rozejrzała się dookoła i prowadzoną ,,kobiecą intuicją" podeszła do jednego z łóżek, czując pod skórą, że właśnie to należy do Iana. Przykucnęła przy jednej z szuflad i otworzyła ją. W środku było pełno papierów, książek i innych tego typu rzeczy. Leslie podniosła pierwszą z książek i szybko zidentyfikowała ją jako należącą do Iana, więc przystąpiła do dalszego przeszukiwania szuflady. Wszystko wydawało jej się bezwartościowe dla jej poszukiwań, gdy nagle natknęła się na plik kartek zapisanych pochyłym pismem. Były to listy, co Leslie stwierdziła po dokładniejszym przyjrzeniu się im, choć niektóre strasznie niedbałe, bez żadnej daty ani adresata. Każdy z nich był jednak niewątpliwie zaadresowany do Blake'a.
Oczy Leslie zrobiły się wielkie jak spodki, gdy przeczytała treść pierwszego listu. Wyglądało na to, że były to pogróżki. Nie wszystkie były podpisane, ale jeden z nich był zwieńczony niedbałym bazgrołem, który najprawdopodobniej miał imitować podpis. ,,Carrie". Leslie przypomniała sobie pewną Krukonkę o imieniu Carrie i od razu poskładała wszystko w całość. Czyżby skrzywdzona przez Iana dziewczyna miała na tyle odwagi i tupetu, by wysyłać mu listy z pogróżkami? Na dodatek nie były to jakieś nieszkodliwe groźby, ona straszyła go Śmierciożercami! Leslie przejrzała resztę listów, ale każdy był praktycznie taki sam: groźby i dużo brzydkich słów. Było też kilka kawałków pergaminu z datami spotkań samych Śmierciożerców. Gdy już wkładała je z powrotem do szuflady, jej wzrok przykłuł jeden z nich, odrobinę różniący się od reszty - atrament był rozmazany w kilku miejscach, ale cały tekst był napisany aż nazbyt starannym pismem.
Nawet kimś tak bezwzględnym jak Leslie Jacobs wstrząsnęła treść listu - ktoś zawiadamiał w nim Iana, i to dość brutalnie, że jego matka nie żyje. Leslie przebiegła wzrokiem po reszcie listu, ale tak naprawdę już tego nie potrzebowała. Jej przebiegłość od razu pozwoliła jej poskładać wszystkie elementy układanki: zgwałcona Krukonka groziła Ianowi, został zmuszony do brania udziału w spotkaniach Śmierciożerców, gdzie raczej nie był super miło przyjmowany, a jego matka została zamordowana przez sługów Czarnego Pana, prawdopodobnie w akcie zemsty. I tego właśnie nie wiedziała o tej sprawie.
Cholercia.
[ I teraz wkracza Ian. Ojć, będzie się działo :D ]
Leslie
[ Cześć! Bardzo chętnie zacznę wątek, jeśli i ty masz ochotę na znajomość z Leną. Jakieś koligacje? :) ]
OdpowiedzUsuńLena Howard
Z zaskoczeniem stwierdziła, że słowa chłopaka, ją uspokoiły. Może właśnie coś takiego musiała usłyszeć by poczuć się lepiej?
OdpowiedzUsuńNie mniej, zdziwiło ją podejście chłopaka do statusu krwi. Mimo że nie zbyt zgadzała się ze stereotypem dotyczącym Ślizgonów, była pewna, że, może przez wzgląd na reakcję innych, kiedy się dowie o jej pochodzeniu, zostawi ją samą.
Cieszyła się, że nie postąpił wedle jej oczekiwań. Była przyzwyczajona do samotności i chociaż zazwyczaj jej nie przeszkadzała teraz byłaby nie do zniesienia.
Uśmiechnęła się niepewnie.
Co teraz powinna zrobić?
Odchrząchnęła.
- Dziękuję - powiedziała cicho. Ma sobie teraz pójść? A może coś jeszcze powiedzieć? Przytulić go?
Na Merlina,czemu te relacje z ludźmi muszą być tak skomplikowane?
- Cieszę się, że nie myślisz jak Oni - dodała po chwili wahania.
[ pisane na bezweniu totalnym (!), więc z góry przepraszam. Wyszło, jak wyszło (fatalnie) za co też przepraszam. Krótkie straszliwie, że aż muszę przeprosić. Długo czekać musiałaś, więc tu też przepraszam. W ogóle przepraszam :)
Mam pytanie. Czy po torturach Ian ma jakieś blizny, których się nie da zakryć szatą? Melody nie jest zbyt łatwo rozmawiać z innymi, więc będzie się trzymała każdego tematu.
Pomysł na wątek z Ivonne mam chociaż, Merlin wie czemu, strasznie wstydzę się go zdradzić. *wali głową w ścianę*
- Może - zaczyna niepewnie, wpatrując się w czubki butów - zaplanowane małżeństwo Iana i Ivonne? - pyta niepewnie, mocno się rumieniąc.
*wali głową w ścianę*
Nie wierzę, że to napisałam. ]