26 lutego 2014

Głęboki cytat skłaniający ludzi do jeszcze głębszych przemyśleń.



Kay Fawley
lat siedemnaście
Ravenclaw

Tak naprawdę Kaydellius Fawley, bo jego głupi rodzicie musieli jakoś udziwnić to „zbyt pospolite imię”, żeby pasowało do innych, równie głupich imion modnych w rodzinie Fawley. Przynajmniej udało mu się zmusić swoich szkolnych kolegów i koleżanki do używania tej krótszej formy, bo po drugim semestrze pierwszego roku bliski był już załamania nerwowego, kiedy nawet tu, w Hogwarcie słyszał to idiotyczne „Kaydellius” wypowiadane irytująco donośnym  głosem. Nie, żeby przeszkadzało mu tak oryginalne miano. Wszystko jednak sprowadzało się do tego, że akurat „Kaydellius” jakoś nie mieścił się w granicach jego dobrego smaku.
Lat siedemnaście. Niedawno skończone zresztą. Pierwszego lutego dokładnie. Czyli siódma i ostatnia klasa. A siódma klasa to przede wszystkim egzaminy. 
Dreszcze przebiegają mu po plecach na myśl o nadchodzących OWUTEMach – nie miał, co prawda, jakichś specjalnych trudności w nauce, jeśli chodzi o przedmioty, które sobie wybrał, ale nigdy nie umiał udawać, nawet przed samym sobą jednego z tych luzaków, którzy rozbijają się po zamku z taką miną, jakby to, czy zdadzą, czy nie zdadzą nie miało większego znaczenia. Bo dla Kaya miało. I to ogromne.
Po pierwsze dlatego, że prawie wszyscy członkowie jego rodziny byli KIMŚ
Może i cierpiał na jakiś niezdrowy syndrom pogoni za oryginalnością (o czym będzie później), ale na tym polu jednak wolał pasować do reszty rodu Fawley, jakkolwiek byłoby w tym miejscu zaburzone jego poczucie osobistego indywidualizmu, wyjątkowości i potrzeby akcentowana swojej odmienności.
Po drugie - bo miał plany. Wielkie plany – jak lubił mawiać z tajemniczym uśmiechem na ustach ani razu nie wyjawiając nikomu, czym tak naprawdę pragnie się zająć w przyszłości. Zdaniem Kaya bowiem, wielke plany wymagały wielkiej tajemnicy, by mogły wydawać się jeszcze większe, przez tę rozkoszną mgiełkę sekretu rozwiewaną tu i ówdzie.
Co prawda, ludzie traktowali go średnio poważnie zważywszy na to, że kiedy o tym wspominał jego spojrzenie robiło się bardziej nieprzytomne, niż zwykle traktując to jako jeszcze jedną ekstrawagancję Kaya, ale na tym polu powracało już jego zwykłe podejście, które przejawiało się w tym, że nie zwracał na opinie innych przyzwyczajony do tego, że i tak go nie zrozumieją. 
A tych dziwactw było  kilka.
Bał się na przykład spożywania posiłków z innymi ludźmi – chyba nikt nigdy nie widział go jedzącego. To jednak zupełnie nie przeszkadzało mu się pojawiać w trakcie pory śniadaniowej, obiadowej, czy podwieczorkowej w Wielkiej Sali, gdzie zajmował sam koniec stołu Krukonów pakując sobie kanapki, czy cokolwiek innego do szkolnej torby, by potem skonsumować to w samotności z przekonaniem, że nikt nie powinien go widzieć, jak je. 
Na rzadkich imprezach (powiedzmy… z okazji zwycięstwa Krukonów w quidditchu) zajmował najbardziej oddalony fotel i po prostu przyglądał się całemu zamieszaniu, nie biorąc w nim udziału, a jednocześnie nie robiąc w tym czasie nic pożytecznego. Oczywiście, jeśli chodzi o zwykły punkt widzenia. Bo Kay tak naprawdę prowadził badania. Wielce poważne badania nad zachowaniem i psychiką ludzi w różnych okolicznościach, ażeby potem, dzięki tej wiedzy móc realizować swoje wielkie plany.  Które w dużej mierze opierały się na tym, by stać się osobą bardziej przekonującą, niż teraz. No cóż, na razie średnio mu wychodziło. Tak wynikało przynajmniej z tego, co ostatnio podsłuchał na swój temat: „Ten Kay jest rok wyżej, ale radziłabym ci się nim nie interesować – to dziwadło, jakich mało… gdybyś słyszała, co mówi, albo widziała, jak się zachowuje, to z pewnością zaczęłabyś się zastanawiać, czy on aby czasem nie uciekł ze Świętego Munga, z niedoleczonym uszkodzeniem mózgu, czy coś.”
Oprócz tego, jeszcze nigdy nie miał nieodrobionej pracy domowej, co się trochę kłóciło z jego wiecznym przebywaniem poza granicami namacalnej rzeczywistości; mimo dość hojnego kieszonkowego, które dostaje prawie nigdy nie ma pieniędzy przepuszczając je na masę kompletnie bezużytecznych przedmiotów, którymi zawala swoje dormitorium ku wściekłości współlokatorów; ma tendencje do obrażania się o byle co, lub zupełnie bez powodu i wyzywania innych na pojedynki; nigdy, nawet w najcieplejsze dni nie pozbędzie się długiego rękawa, choćby miał wyzionąć ducha usmażony w swoich ulubionych czarnych golfach i długich pelerynach ściśnięty pomiędzy regałami w miejscu, które polubił najmocniej – hogwardzkiej bibliotece.

[Na zdjęciu - Victor Norlander. Zagarnięty z tumblra.
Witam i zapraszam do wątków. :D]



184 komentarze:

  1. [Witam serdecznie na blogu, życze miłej zabawy i poszerzania swoich zdolności w zakresie pisania. Byłabym wdzięczna, gdybyś wyodrębniła chociażby pod zdjęciem dom i wiek postaci. Oczywiście zapraszam pod swoje karty, zawsze możemy powątkować, jeżeli masz pomysł na coś ciekawego :)]

    Kristel / Elias

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Witam serdecznie, życzę dużo udanych wątków, miłej zabawy i mnóstwo weny :D Jeśli masz ochotę na wątek zapraszam z szeroko otwartymi ramionami pod kartę mojej postaci ;) ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Kay jest przede wszystkim uroczym dziwakiem ze specyficznym podejściem do ludzi, uff, nie wiem, dlaczego, ale do takich postaci zawsze mam słabość w mangach i anime, chociaż ich niewiele (może właśnie dlatego *myśli*). :D Do rzeczy! Czy ja wyglądam na osobę, która ma plan? Nie, inaczej. Czy ja piszę tak, jak osoba, która ma plan? ^^ No, szczerze w to wątpię i nie mam żadnego konkretnego planu :D Ale skoro Kay kocha bibliotekę (a biblioteki trzeba kochać, kuźwa!) i obraża się na wszystko jak leci, to może Rosier (oczywiście przez czysty przypadek, bo jak że inaczej ;p) zabierze mu sprzed nosa książkę, na którą miał akurat chrapkę i Kay pokaże swoją obrazę majestatu, wyciągnie swój magiczny badyl i tak się zacznie ich relacja. Ach, no i można jeszcze dorzucić do tego to, że Fawely potraktował go jak obiekt swoich badań i gapił się na niego, gdy sobie bazgrolił zadanie domowe [czyt. spał] i to Ślizgona też trochę podirytowało. A potem zobaczymy, co dalej ;)
    Wybacz, ale dziś piszę wybitne głupoty. Mam jakiś durny słowotok. Zazwyczaj siedzę cicho ^^ ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  4. [ o, krukon! Jaka miła niespodzianka ;) witam sie i do wątku wątku zapraszam, jednak musisz mi wybaczyć ale dzisiaj niestety już nic nie wymyślę ]

    Carrie

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Jestem zachwycona Kay'em! Kto nie kocha outsiderów, szczególnie tych z Ravenclawu?
    Czuję się jakbym czytała o sobie, dlatego od razu zgłaszam, że jestem chętna na wątek! Jeśli Masz trochę wolnego czasu i szczepionkę na głupotę, proszę o kontakt pod kartą (Melody Rain) lub gg (50025565).
    Pozdrawiam (zakochana w Kay'u),
    Mimoza!

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Haha, co on bierze? XD Ale naprawdę uważam, że jest uroczy, na swój własny, pokręcony sposób :D Też chce zostać przy bibliotekach. Moim wielkim marzeniem było znaleźć się kiedyś w hogwardzkiej (jeśli to się tak odmienia) bibliotece. Oni mają tam tyle różnych starych ksiąg, że wymiękam. Uwielbiam zapach starych, pożółkłych kartek XD Mogę ci prosić o zaczęcie? ;) ^^ ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  7. [Masz jakiś pomysł, bo ja chyba pomysł mam. Trzeba by tylko trochę (trochę bardzo) dopracować.
    Mimoza]

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Spotkają się podczas imprezy w Pokoju Wspólnym? Albo w bibliotece?
    Tylko tyle wymyśliłam. Jak już pisałam mój pomysł trzeba trochę mocno dopracować, tj. wymyślić więcej szczegółów i to jak się poznali itp.
    Mimoza]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Melody raczej się nie zgodzi do niego podejść. Będzie zawierać się nogami i rękami, z własnej woli wsiądzie na miotłę, byle tylko nie musieć kogoś poznawać :P
    Do perfekcji opanowała sztukę kamuflażu, więc może Kay jej nie zauważy i na niej usiądzie? *FACE PALM*
    Moje pomysły są coraz głupsze. Ale nie powinno się niczego ode mnie wymagać po 2 godzinach fizyki
    Mimoza]

    OdpowiedzUsuń
  10. Mi pasuje i to bardzo (Melody nie koniecznie, bo boi się zmiażdżenia :D ale, jak zazwyczaj, bredzi)!
    Jeśli Kay będzie na nią krzycza, z góry mówię że, zamilknie i będzie się smutno uśmiechać, kombinując jak uciec by nie być w centrum zainteresowania.
    Mimoza]

    OdpowiedzUsuń
  11. Wstawał wcześnie rano, bo taki miał nawyk. Nie potrafił tego kontrolować. Nie potrafił nawet wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje. Kogut sąsiada w rodzinnej miejscowości zawsze piał o piątej — czasem o równej, czasem z drobnym poślizgiem — i wtedy właśnie Rosier, gdy słońce dopiero pojawiało się na horyzoncie, zrywał się z łóżka, aby zaczął swój codzienny, przesiąknięty rutyną spektakl. Godzina piąta weszła mu w krew i praktykował to nawet w Hogwarcie.
    Co z tego o tej porze szare komórki nie chciał współpracować. Co z tego, że snął się po czterech kąta jak widmo, bez żadnego konkretnego celu. Co z tego, że później zasypiał gdzie popadanie. Co z tego, że potem budził się i przez parę minut nie orientował się w swojej sytuacji. Co z tego.
    Nie miał bladego pojęcia, kiedy zasnął. Był w trakcie pisania eseju z transmutacji i to się wydarzyło. Znów. Ten fakt był po prostu niezaprzeczalny. Obudził się gwałtownie, wywracając tusz z atramentem. Obudził się, bo poczuł na swoim karku obce spojrzenie. Rosier został stworzony po to, aby prześladowywać, a nie po to, żeby być prześladowanym.
    — Lubisz kolekcjonować na swojej twarzy cruciatusy? — zaciekawił się, nawet za nim zidentyfikował właściciela nieproszonego spojrzenia.
    Przetarł oczy i spojrzał na pergamin. Utknął w trzecim akapicie. Na samym początku. Wyczuł mrok, error, terror, ścisk w żołądku i wszystko nagle zawirowało. Nie był fanem transmutacji. Profesor Minewra była po prostu nudna.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie poczuł się dotknięty jego słowami. Nie przejawił tendencji do agresji. Nie w takich okolicznościach. Był leniwy, zimowy dzień. Popołudnie. Biblioteka. Czas, gdy ludzie „odpoczywali” nad pracą domową.
    Uśmiechnął się ni to ironiczne, ni to z rozbawieniem i wzruszył ramionami, przypatrując się z uprzejmym zainteresowaniem kurokonowi. Skojarzył go niemalże od razu. Nie mogło być inaczej. Fawley. Ostatnia klasa. Obiekt śmiechów i żartów. Odludek. Dziwak.
    Evan zawsze miał wrażenie, że chłopak ciągle albo podkradał jakieś zmyślne eliksiry z Skrzydła Szpitalnego, albo nadużywał Ognistej i nawet teraz, gdy patrzył wprost w zamglone spojrzenie siedemnastolatka, nie mógł odpędzić od siebie tego wrażenia. Nie żywił do niego ani nienawiści, ani sympatii. Wywodził się z rodziny czarodziejów czystej krwi. To był wystarczający argument, aby zostawić go w spokoju.
    — Och tak — przytaknął. — O niczym nie marzę tak bardzo, niż o tym, aby tam trafić, o ile odizolują mnie od dementorów — odparł ziewając. — Która jest godzina? — zapytał, uświadamiając sobie, że nie zabrał z dormitorium zegarka.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  13. Podrapał się po głowie, spoglądając na chłopaka w taki sposób, jakby urwał się z choinki.
    — Mówisz to całkowicie poważnie? — zapytał, unosząc brwi. — Wiedziałem, że jesteś dziwny, ale żeby aż tak? Wow — pochwalił go z rozbawieniem. — Na Morganę, nie ma opcji, żeby ci się zegarek popsuł?
    Spojrzał na najbliższe okno i o mało nie zaliczył zgonu. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Co to będzie? Co to będzie?
    Uderzył głową o stolik i fuknął coś niezrozumiałego pod nosem. Było za późno. Zdecydowanie za późno. Jego pusty żołądek będzie przeżywał dzisiejszej nocy tortury, bo na swoje nieszczęście przegapił kolacje, a nie miał najmniejszej ochoty skradać się do kuchni. Tam było zimno, a zimno to jego wróg publiczny numer jeden, zaraz po szlamach, oczywiście.
    McGonagall nie da mu żyć. Krzyżyk na drogę. Nie zniesie jej paplaniny na temat niedotrzymywania terminów. A przecież obiecał jej, że doniesie jutro te cholerne wypracowanie.
    — A jeśli mowa o Cruciatusie — zgarnął książki do swojej torby, stwierdzając, że to najwyższy czas, aby wziąć się w garść — zdecydowanie masz rację. Cruciatus jest bezsensowny. Avada jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem. Raz, dwa i po krzyku.
    McGonagall to tylko McGonagall. Stara panna bez perspektyw na przyszłość, jeśli nadal będzie popierać stronę Dumbledore’a.

    OdpowiedzUsuń
  14. [ Witam. Ochota/pomysł na wątek? :)]

    OdpowiedzUsuń
  15. [Witam i o wątek pytam! Bo postać mnie ciekawi, bardzo nawet. Jeżeli więc wyrażasz chęci do zapraszam do moich dwóch pań ;) Gdy któraś Ci podpasuje, pisz, krzycz cokolwiek - chętna jam zawsze!]

    Noelle Westley / Chantelle Hogarth

    OdpowiedzUsuń
  16. [ Moja bohaterka też na swój sposób jest odludkiem i może być ciężko zrobić z dwójki odludków przyjaciół. Można uczepić się trochę dziwnego wątku, czyli że np po jakimś tam wydarzeniu w jakiś dzień siadają obok siebie na błoniach nie rozmawiając tylko ciesząc się swoją obecnością. Na swój sposób może być to ciekawe - nie znają swoich imion, głosów, a przychodzą tak jakby "wyżalić" się w ciszy. Później można poprowadzić to dalej, czyli że w końcu któreś się odezwie i tak dalej... Hmm, nie wiem co o tym sądzisz.
    Kolejny pomysł - biblioteka. Tutaj moje pomysły są dość ograniczone, ale przyjmijmy, że dziewczyna zupełnie zapatrzona w jakąś książkę na nim... usiądzie. Chłopak na pewno będzie zszokowany, moja bohaterka zawstydzona... Może wyjść z tego całkiem śmieszny wątek.
    Nie wiem, moje pomysły chyba tutaj się kończą. Możemy jeszcze spróbować polecieć w jakieś standardowe sytuację, czyli chłopak mężnie ratuje dziewczynę albo poznają się na jakiejś imprezie, wpadają na siebie.
    Albo mogą znać się już trochę bliżej, może łączyć ich swego rodzaju przyjaźń? Wybieraj :).]

    OdpowiedzUsuń
  17. — Może sobie wmawiać, że jesteś specyficzny, indywidualny i co tam jeszcze chcesz, ale prawda jest taka, że zachowanie, które nie jest respektowane przez społeczeństwo zawsze będzie podlegało pod kategorię dziwne — odparł Rosier, z politowaniem zerkając na swój esej. Na Morganę, jak on nie cierpiał tego przedmiotu! Co go podkusiło, aby go kontynuować? Z pewnością musiały go opętać jakieś złe moce.
    Evan nie spodziewał się, że Kay jest aż tak bardzo rozmowny. Raczej spostrzegał go jako kogoś, kto potrafił tylko krążyć w kółko i prowadzić swoje niezidentyfikowane, irytujące, nikomu niepotrzebne do życia obserwacje. A wbrew pozorom jako gadanina miała sens.
    — Trafiłeś w sedno, bardzo lubię krzywdzić ludzi, zwłaszcza szlamy — zapewnił go z delikatnym uśmiechem błąkającym się na ustach. Ale mimo wszystko niespecjalnie przepadał z Cruciatusem. W Cruciatusie nie było żadnego ukrytego piękna. Tylko ból, cierpienie, krzyki, błaganie o litość, stopniowo tracenie zmysłów. — Ale nie zauważyłem żebym miał ze sobą problem — dodał po chwili. Pomijając oczywiście transmutację, ale to nie kwalifikuje się do zaawansowanych problemów, które mogą dotyczyć człowieka.
    — Przyjmę to jako komplement.

    Rosier

    [ O raju, Kay jest naprawdę uroczy i to przez duże U :D ]

    OdpowiedzUsuń
  18. [Witaj raz jeszcze i odpisuję w sprawie wątku!
    Wybieraj, którą zechcesz :D Ale jeżeli już padło na Noelle to już myślę. Moja Ellie to człowiek bardzo otwarty, uroczy i drażniący. Szczególnie, że potrafi dużo paplać... W każdym bądź razie, dla niej to żaden, ale to absolutnie żaden problem, żeby kogoś zaczepić. Wystarczy, że ktoś ją zainteresuje ;) A że Twoja postać lubi przesiadywać w bibliotece, w przeciwieństwie do Noel... ALE!
    To też jest dziecko kłopotów i tych spraw, więc żaden problem zamknąć ją w miejscu książek. Stwierdzę nawet, że osoba, która siedzi sama z nosem w papierze, bądź uporczywie szukającej jakieś pozycji na półkach to cudowny cel, dla znudzonej Ellie!
    Także czekam na odpowiedź!]

    Noelle Westley

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [A i tak nawiązując do tego, że nie widziałam niskiej osoby. Przyznam się, że użyczyłam Chantelle moje "wymiary", więc jeżeli chodzi o dziewczyny, to większość jest ode mnie niższa. Także, niezbyt się orientuje w okolicach 160cm :D]

      Usuń
  19. [Hahah, dobrze. Niech będzie i spadanie z wieży. Już się zabieram za pisanie!]

    Noelcia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ojejkuuu, 150? Boże jakie to kochane! :D Ja mam 177...Gdybym mogła być mniejsza :C Ale ja już nic nie mówię, idę pisać]

      Usuń
  20. — Jeśli miałbym wybierać którąś z tych dwóch opcji, pierwsza brzmi o wiele bardziej zachęcająco — odparł luźno.
    Swoboda wypowiedzi zawsze była jego konikiem. Nie bał się mówić, dzielić się otwarcie swoimi poglądami. Nienawiść do szlam w jego rodzinnie była wpajana od najmłodszych lat. Żył tym. Budował na tym cały swój światopogląd. Pogarda do świata niemagicznego była tak oczywista jak oddychanie. Myśl o tym, że czarodzieje czystej krwi powinni rządzić światem, zakorzeniała się tak mocno w jego głowie, że nie przyjmował innych poglądów na ten temat. Uważał je za kpinę, oszczerstwo, zniesławienie. Nigdy nie przejmował się tym, że jego umysł może być ograniczony. Nauki wyniesione z domu i przebywanie w Hogwarcie utwierdzały go w przekonaniu, że rewolucja w hierarchii społeczeństwa jest niezbędna do otrzymania harmonii świecie.
    — Tak, wiem kim jesteś — przytaknął. — Evan Rosier. Rocznik sześćdziesiąty. Slytherin — przedstawił się krótko, a uśmiech na jego twarzy tylko się pogłębił.

    [ Tak. Nie mów. Zamknie się w sobie i będzie problem, hahahaha. Chyba powinnam się cieszyć, że przeraża, bo to znaczy, że jeszcze go nie zniszczyłam :D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  21. Co może robić Noelle na błoniach? Odpowiedź brzmi - a kto może to wiedzieć? Ellie wszędzie było pełno, pojawiała się w miejscach gdzie nie powinna, w nieodpowiedniej porze. Chociaż czasami zdarzało się, że jednak jej obecność była przydatna, ale to naprawdę zdarzenia bardzo rzadkie...
    Coś podkusiło dziewczynę, by tamtędy przejść. W sumie nic dziwnego, jeżeli chciała ukryć się przed kapitanem drużyny Puchonów. Tego dnia Noelle nie miała chęci na latanie na miotle, na tańczenie, na granie na perkusji. W skrócie - na nic. Dlatego też ruszyła na świeże powietrze, którym głęboko oddychała. W końcu dotarła do Wieży Zachodniej ciesząc się tym spokojem i zupełnym osamotnieniem. Nawet tak otwarta osoba, jak ona czasami potrzebowała natchnienia. I wtedy usłyszała krótki krzyk, uderzenie o zaspę śnieżną, a potem ciszę. Przystanęła zdziwiona i obejrzała się za siebie. Tuż pod murami zamku, gdzie było najwięcej białego puchu ruszało się coś czarnego. Gdyby nie ten ludzki głos, najprawdopodobniej uznałaby to za jakieś zwierzę. Trochę przejęta zaczęła biec w tamtą stronę, a następnie (z trudem, bo jest osobą niską) wdrapała się na górę zaspy. Złapała chłopaka za ramię i pociągnęła do siebie, by utrzymać go w pozycji pionowej. Spojrzała w niebo, przyglądając wysokości na której znajduje się pierwsze okno, czy cokolwiek skąd mógłby wypaść Krukon.
    - Zwariowałeś? - spytała w końcu, gdy stwierdziła, że ta odległość jest zupełnie idiotyczna. Potem przyjrzała się mu i trochę skrzywiła - Nic ci nie jest chociaż?

    OdpowiedzUsuń
  22. Gdy Kay się przez chwilę odłączył, Rosier niechybnie zastanawiał się za jakie grzechy postanowił w ogóle z nim rozmawiać. Mógł się po prostu ewakuować, gdy usłyszał, która jest godzina i nawet nie musiałby się wymigiwać wyimaginowanymi powodami. Bo Kay wyglądał po prostu tak jakby w ogóle go nie obchodziło, co się dzieje wokół niego. Żył w swoim świecie, oddalonym od rzeczywistości kilkanaście mil. Evan był pewny, że nawet nie zauważyłby, że go nie ma.
    W pierwszej chwili chciał odebrać esej krukonowi, ale jego słowa zmusiły go do refleksji.
    — Naprawdę? — Uniósł brwi. Zaciekawił się tym, że Fawley lubi transmutację. Bardzo się nim zaciekawił. On sam nie czuł do transmutacji ludzkiej ani grama sympatii, ba, czuł tylko bezgraniczną niechęć. Zdecydowanie wolał się poświęcić więcej uwagi OPCM. — Och, w takim razie zamieniam się w słuch. Opowiedz mi wszystko, co wiesz na temat podstawowych zaklęć.

    [ Haha, on może być jeszcze bardziej dziwny? XD O kuźwa, niezły jest :D
    Nie zdziwiłabym się, gdyby magia osobowości Kaya w nim coś uszkodziła. I dlaczego w cudzysłowie? ;P ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  23. Rosier nie lubił skrótów. Nie tolerował łatwych rozwiązań. Wolał się porządnie zmęczyć, ale dojść do czegoś sam, aniżeli korzystać z ustalony wzorców i z pomocy. Dlatego w jego głowie aż wrzało. Przeżywał wewnętrzny dylemat — skorzystać z pomocy krukona, czy nie skorzystać. Ile zajmie mu napisanie tego eseju bez żadnej pomocy? W najgorszym wypadku musi zostać z niego Zadowalający, aby McGonagall nie rozpowszechniała przed nim złowrogich perspektyw.
    — Chcę do niego zerknąć — powiedział po chwili. Nie prosił. Nie żądał. Po prostu stwierdził fakt. Chciał do niego zaglądnąć, przeczytać raz, drugi i trzeci, i napisać wszystko swoimi słowami. Zmodyfikować. McGonagall w życiu nie uwierzy, że napisał sam pracę wartą „W”. Takie rzeczy tylko na zajęciach z OPCM i Zaklęć, ewentualnie — od czasu do czasu — z Eliksirów.

    [ Grozisz mi? ;P ]

    OdpowiedzUsuń
  24. — Na Salazara, bibliotekarka jest odpowiedzialna za to, aby ograniczać uczniom dostęp do wiedzy? — zapytał, gdy kobieta zniknęła im z oczu. Nie lubił jej. Często porównywał ją do wrony. Krakała jak one. Była napastliwa. Krążyła wokół uczniów, dysząc im ciężko w kark. Punktualna jak kieszonkowy zegarek. Złośliwa.
    Evan zabrał swoją torbę, pergamin i jedną książkę, odstawiając ją na swoje pierwotne miejsce, chociaż wrodzona złośliwość na początku nakazywała mu ją zostawić na drewnianym blacie. Jednak nie chciał zaleźć jej za skórę. Potrafiła być upierdliwa. Nie chciał prowadzić z nią prywatnej wojny.
    — Teraz — zdecydował rozsądnie Rosier.
    Gdyby podszedł do Kaya w trakcie śniadania i zaczął z nim jak gdyby nic rozmawiać, mogłoby to zostać źle odebrane w jego otoczeniu, zwłaszcza, że chłopak był uważany za dziwadło. Wybryk natury. Nie chciał być w jakikolwiek sposób łączony z personą krukona.

    [ Dobrze ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  25. Rosier nigdy nie był nawet w pobliżu Wieży Krukonów. Nie miał takiej wewnętrznej potrzeby. Nie miał zamiaru trudnić się w włamywaniu. Wystarczyła, Kamienna Ściana i — o zgrozo! — lochy, zimne, pozbawione jakiegokolwiek katalizatora ciepła. Nawet ten mały, nędznie wyglądający kominek wciśnięty w ścianę, nie był w stanie ogrzać chłodnych ścian.
    Szedł tuż za Kayem, pochłonięty przez milczenie. Tylko echo kroków było dowodem na to, że oddał w ręce krukona swój stopień z transmutacji. Zatrzymał się i spojrzał zdumiony na kołatkę. Sam fakt, że mówi go nie zdziwił. Zdziwił go fakt, że najwidoczniej rozwiązanie zagadki miało być przepustką do dostania się do Pokoju Wspólnego.
    — To dość kłopotliwie — stwierdził po chwili, z roztargnieniu poprawiając torbę na ramieniu. — Ach, może miotła po prostu była na tyle długa a przepaść na tyle wąska, że po niej obaj przeszli. Tak swoją drogą, dlaczego akurat miotła? — wzdrygnął się.
    Rosier nie wiedział, dlaczego zastanawia się nad tą zagadką. Mógł po prostu powiedzieć, że to Kay, a nie on jest krukonem i powinien lepiej znać odpowiedzi. Ale po prostu to zrobił. Bez zastanowienia.
    — Zagadka nie wyklucza też możliwości istnienia mostu — podsunął.

    [ Niech się chłopak podbuduje :D ]

    OdpowiedzUsuń
  26. - Co? - zapytał zupełnie zdezorientowany chłopak. Noelle uśmiechnęła się i pokręciła głową. Teraz widząc jego twarz go poznała. Kaydellius, Krukon z ostatniego roku. Pamięta tyle, że nie lubi swojego imienia w tej dłuższej wersji. Jej jednak się podobało i to nawet bardzo. Z tym, że to była Noelle Westley - jej zazwyczaj podobały się rzeczy specyficzne. W końcu sama taka była.
    Kay w tej chwili wydawał jej się zabawny. Nie dość, że w ogóle nie rozumiał, co się wokół niego dzieje, to jeszcze tak śmiesznie mrugał oczami. Dziewczyna zebrała materiał od swojej bluzki na palcach i przetarła delikatnie twarz chłopaka. Uśmiechnęła się raz jeszcze kiedy na nią spojrzał.
    - Pytam się, czy wszystko w porządku? - zapytała wolno, starając się by ją zrozumiał - czy mam cię zaprowadzić do Skrzydła Szpitalnego? - potem wyprostowała się i ponownie wyciągnęła głowę do góry.
    - W ogóle skąd ty się wziąłeś Kay, co?

    OdpowiedzUsuń
  27. Rosier nie odezwał się ani słowem, gdy Kay odgadł zagadkę, pozwalając mu cieszyć się ze swojego zwycięstwa. Rozglądał się z zaciekaniem dookoła, gdy weszli do środka. Pokój Wspólny Krukonów, różnił się od Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Bardzo się różnił. Było w nim cicho. Nienaturalnie cicho. I przede wszystkim pusto. Zastanawiał się, czy to normalna postać rzeczy. Czyżby Krukoni preferowali naukę w ciszy, w własnych dormitoriach?
    Mimo wszystko cieszył się z tego zwrotu wydarzeni. Na pewno nie byliby zadowoleni, gdy zobaczyli w swoim azylu intruza. Nie spodziewał się, że Fawely od tak zaprosi go do środka.
    Czekał cierpliwie, nasłuchując. Wszechobecna cisza była niepokojąca.
    — Tu zawsze jest tak cicho? — zapytał, gdy Kay zaszczycił go w końcu swoją obecnością. Zabrał od niego zwój i schował go ostrożnie do torby. — Oddam cię go jutro.

    [ Cieszę się :D ]

    OdpowiedzUsuń
  28. [ Ok, no to zacznijmy :).]

    Każdy miewa lepsza i gorsze dni. W dużej mierze nasze samopoczucie opiera się na otaczającej nas pogodzie, tak więc - biorąc pod uwagę jej dzisiejsze samopoczucie - chmury zakrywały całą powierzchnię nieba nie pozwalając słońcu na przekazanie swojego radosnego blasku ludziom.
    Jej dzień rozpoczął się od zajęć, które powinny być dla niej przyjemnością, gdyby nie fakt, że na każdym kroku ktoś wlepiał w nią wzrok. Nie potrafiła odgadnąć co jest z nią nie tak, wiele razy sprawdzała czy wszystkie jej części garderoby są na miejscu, dotykała włosów czy są ułożone, twarzy czy może resztki lunchu nie pozostały gdzieś na jej twarzy - właściwie sprawdziła wszystkie możliwości. Prócz jednej.
    Dopiero kilka godzin później, wśród śmiechu tłumów i wytykaniu palcami, odkryła, że praktycznie cały jej makijaż pozostawił na twarzy maskę. Wyglądała jakby przed chwilą urwała się z mugolskiego cyrku.
    Pierwsza myśl, która towarzyszyła tym zdarzeniom była dla jasnowłosej wyjątkowo smutna. Nie miała bowiem nikogo kto mógłby z samego rana poinformować ją, że nie wszystko jest tak jak być powinno.
    I właściwie ta jedna informacja, która nie była przecież dla dziewczyny nowością, zaważyła na całym jej humorze. Przez resztę dnia przyglądała się rozbawionym paczką przyjaciół.
    Sama nie miała praktycznie żadnych znajomych. Gdyby nie znała siebie tak dobrze zastanawiałaby się dlaczego, ale nie była to tajemnica. Jej umiejętność rozmowy z innymi osobami była poniżej krytyki. Nie była głupia, na zajęciach radziła sobie lepiej niż ktokolwiek inny, ale jej wrodzona nieśmiałość sprawiała, że rozmowa z kimś sam na sam czy w grupie, była niemożliwe. Z czasem po prostu obrała drogę "samotności" - może nie do końca, jak każdy, miała kilka osób z którymi mogła czasem zamienić kilka zdań. Każde drogi i każde wybory miały swoje złe i dobre strony.
    Wieczorną porą zmęczona nieudanym dniem Li przechadzała się błoniami. Czyste powietrze rozwiewało jej włosy, była tutaj sama, tak więc nie musiała bać się nikogo, ani niczego. Westchnęła cicho z uśmiechem na twarzy i okręciła się wokół, czując swego rodzaju szczęście. Przysiadła przy drzewie i... usłyszała czyjeś chrząknięcie. Odwróciła się w jedną i w drugą stronę, przez chwilę nikogo nie widząc. Dopiero po chwili go ujrzała. W ciemności nie miała nawet pewności czy się jej przygląda, mimo to na jej policzkach już teraz zakwitły rumieńce.
    - Długo tutaj jesteś? - Nie była osobą, która otwiera się przed kimkolwiek, takie widoki nie były zarezerwowane dla nikogo, nie dlatego że były wyjątkowo. Po prostu swoboda, która ją wtedy otaczała była dla niej samej czymś intymnym.
    Szybkim ruchem odgarnęła włosy z twarzy, czując że nie można teraz się wycofać. Nie była osobom, która uciekała w trudnych momentach. Jeżeli już tutaj była, mogła chociaż przez chwilę przyglądać się niebu. Nie powiedziała w jego stronę nic więcej, chociaż wiele słów narzucało się jej na ślinę.
    Taka właśnie była - rzadko kiedy mówiła wszystko to co myślała.

    OdpowiedzUsuń
  29. Rosier, przebywając w towarzystwie "dziwadła Kaya", miał coraz większy mętlik w głowie. A co najważniejsze - przestał traktować Krukona jak osobę niespełna rozumu. Przynajmniej momentami wydawało mu się, że chłopak, jak przystało na przedstawiciela swojego domu, cechował się typową inteligencją. Potrafił wypowiadać się logicznie na określony temat i trzeźwo myśleć po mimo nieobecnego spojrzenia. Może nie był wariatem. Może.
    - Nie powinno mnie tu być - przytaknął. Sam nie byłby skory do zaproszenia kogokolwiek do lochów. Zresztą to chciałby tam pójść. Tam było zimno, strasznie zimno, zwłaszcza zimą. - Do zobaczenia - pożegnał się krótko i poszedł w swoją stronę.
    Musiał napisać dziś wypracowanie, aby zwrócić Kayowi swoją własność. Koniecznie dziś. Nie lubił zaciągać długoterminowych długów wdzięczności.

    OdpowiedzUsuń
  30. - Dzięki. To miłe, że nie uciekłaś z wrzaskiem. Musisz być strasznie odważna.
    - Czy ja wiem? - przekrzywiła głowę mrużąc oczy - wydaje mi się normalne to, że jeżeli coś się stało drugiemu człowiekowi, to trzeba mu pomóc - wzruszyła ramionami i zeskoczyła z górki śniegu.
    - Swoją drogą, co ci strzeliło do tej krukońskiej głowy? - zapytała odchodząc tyłem. Dalej starała się zobaczyć jakiś najbliższy otwór w tej wieży, ale nie było to zbyt łatwe. - Oj, wy Krukoni jesteście czasami zbyt ciekawscy - zamyśliła się patrząc w górę - nauka, nauka, nauka...
    Noelle nie uczyła się źle, ale też nie wybitnie. Była dobra. Dobrze radziła sobie z każdym przedmiotem. Jeżeli chodzi o naukę, była zwykłą, normalną uczennicą. Jej żywiołem było towarzystwo i Quidditch, jak od pierwszego roku nauki w Hogwarcie.

    OdpowiedzUsuń
  31. [To nie w moim stylu pozostawić jakąkolwiek kartę bez przywitania z mojej strony, więc z racji urlopu jestem troszkę spóźniona, ale jestem. W każdym razie: witamy na pokładzie!

    Jak tak patrzę po karcie, to jakiś pomysł na wątek się powinien znaleźć, ale muszę jeszcze wytrwać jutro piątą pobudkę w tygodniu o piątej rano, cały okropny piątek, odespać to wszystko i wtedy będę w stanie myśleć. W każdym razie, jeśli Ty coś masz, to zapraszam pod moje karty.]

    Eva/Bastian

    OdpowiedzUsuń
  32. [Ale mi głupio, że wczoraj przegapiłam taką fajną kartę ;-;
    W każdym razie witam serdecznie i w razie jakichkolwiek pomysłów/chęci, zapraszam do siebie ;)]

    Lucas Roy/Jo Hawkins

    OdpowiedzUsuń
  33. [Witam bardzo serdecznie na blogu (nieco spóźniona, ale za to z pomysłem)!
    Na początku powiem, że zakochałam się w tym zdaniu, aż zacytuję: Zdaniem Kaya bowiem, wielke plany wymagały wielkiej tajemnicy, by mogły wydawać się jeszcze większe, przez tę rozkoszną mgiełkę sekretu rozwiewaną tu i ówdzie. *.*
    A co do wątku, skoro Kay prowadzi tak wnikliwe "badania" podczas tych imprez z okazji zwycięstw Krukonów w quidditchu, a Karol do tej owej drużyny należy - będzie widziała, że Kay źle się bawi i starała się wciągnąć go do zabawy. Potem można wprowadzić coś takiego, że opiekun wparuje do Pokoju Wspólnego i zażąda natychmiastowego poszanowania ciszy nocnej, a przy okazji postanowi połowie uczniów wlepić szlabany. A z racji tego, że obok Karola najbliżej będzie stał Kay - zabierze go w tym zamieszaniu np. do Pokoju Życzeń.
    Co Ty na to?]

    Montrose/Georgijew

    OdpowiedzUsuń
  34. Mimo że wstawał naprawdę wcześnie, na śniadanie zawsze trafiał bardzo późno, jako jeden z ostatni, niedobitek. W ostatniej chwili. W ostatnim momencie. Oczywiście nie potrafił tego racjonalnie wyjaśnić. Po prostu tak było. Spóźnienia musiały się zakodować w jego genach i to, że zapominał ciągle zegarka najprawdopodobniej też.
    Był w dobrym humorze, ba, nawet nie musiał podtrzymywać otoczki lekkomyślności, bo sama się wkradła na jego usta, za nim wykonał chociażby stosowny ruch w tym kierunku. Czuł, że to będzie wyjątkowy dzień. Jeden w swoim rodzaju. Utrze nos McGonagall. Da mu żyć i oddychać świeżym powietrzem.
    Od wejścia całkowicie machinalnie wyśledził przy stole Krukonów Kaya. Fawley zachowywał się tak samo jak zawsze. Błądził swoim zamglonym spojrzeniem po wszystkich, czasem zatrzymując się na kimś dłużej.
    Rosier postanowił, że załapie go na korytarzu późnym popołudniem. Ewentualnie poszuka go w bibliotece. Ale nagle Evanowi przyszła najprawdopodobniej najgłupsza rzecz, jaką zrobił w swoim życiu. Oddelegował się na własne życzenie od grupki Ślizgonów i podszedł do Krukonów. Ignorując zaciekawione, zdziwione, a nawet przerażone spojrzenia wychowanków Roweny, stanął tuż przy zaćpanym powietrzem Kayu i postawił przed nim bez słowa esej.
    Nie powiedział „dziękuję”. To nie w jego stylu. To słowa nie mogło nigdy przejść mu przez gardło. Zresztą miał wrażenie, że Fawley nie potrzebuje słów i wyrazów wdzięczności. Był w swoimi świecie, odizolowany od rzeczywistości. Taka jest postać rzeczy.
    Za nim Kurkon zdążył chociażby mrugnąć, Evan pośpiesznie ewakuował się tam, gdzie jego miejsce w uczniowskiej hierarchii.


    [ Haha, optymistycznie zakładam, że nie mamy żadnego planu ;p Nie wiem w jakim kierunku. Naprawdę nie wiem. Zielono mi i takie tam :D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  35. Podobno w życiu bywa tak, że co siedem lat człowiek w zupełności zmienia swoją osobowość. Jeżeli chłopak obawiaj się, że dziewczyna będzie go oceniała to mógł odetchnąć z ulgą. Ona sama uważała, że jej samotność jest spowodowana tylko i wyłącznie jej dziwactwem i zacofaniem. Nigdy nie zrzucała winy na nikogo innego, gdyby mogła całe zło świata zrzuciłaby właśnie na siebie.
    Nie była to do końca prawa. Nawet jeżeli oboje byli na swój sposób "inni" to samotność nie do końca była ich wyborem czy ich winą. Wiele osób mówiło jej, że gdyby była inna to byłaby lubiana, a bardzo duża część winy leży również po stronie społeczeństwa. To, że nie od samego początku nie potrafiła przed kimś się otworzyć nie oznaczało, że była zupełnie antyspołeczna, on również na takiego nie wyglądał - przynajmniej tak jej się wydawało.
    Wystarczy, że jakakolwiek osoba wykazałaby odrobinę inicjatywy by poznać ich bliżej, samozaparcia, odrobinę walki. Czy było to trudne? Prawdopodobnie tak biorąc pod uwagę, że jeszcze nikt nie wykazał takiej ilości wyobraźni i samozaparcia.
    Któż inny mógł zrozumieć go lepiej niż ona sama? Może ich konwersacja nie byłaby najwyższych lotów, ale oni oboje powinny poczuć jakąś dziwną nić więzi, która pomogłaby im wzajemnie przetrwać ciemny, smutny, samotny dzień. Nie musieli się przyjaźnić, zwykła rozmowa lub po prostu towarzystwo mogło dać im uśmiech na kolejny dzień.
    Jeżeli on przywyknął do słych słów, które krążyły wokół jego uszu, to ona reagowała zupełnie odwrotnie. Była zdolną czarownicą, więc ludzie potrafili wykorzystywać jej umiejętności tylko do swoich celów, później nie była już potrzebna nikomu. Nikt nie brał pod uwagę, że może ona potrzebuje ich wsparcia, uśmiechu, poklepania po plecach.
    Na złe słowa reagowała łzami. Coraz bardziej i bardziej zamykała się w swoim odosobnieniu, z każdą chwilą jej mniemanie o samej sobie spadało w czarną przepaść, z której nie było już ucieczki.
    Ona nigdy o niczym nie zapominała, nawet teraz miała przy sobie ciepły sweter, szal i koc. Miała przeczucie, że chciał pozostać sam, ale nie zamierzała odchodzić. Choć jeden jedyny raz pragnęła czyjej obecności, bycia po prostu kimś widocznym i nawet gdyby miała teraz chodzić za nim jak cień, to nie pozwoli na odrzucenie. Za wiele miała w tej chwili raz, by pozwolić na zadanie sobie kolejnej.
    Nie musiała zauważać, że jest mu zimno w końcu kto normalny wychodzi w takim stroju w taką pogodę? Delikatnie położyła obok niego koc nic nie mówiąc. Domyślała się, że nie był głupi, z pewnością wiedział do czego to służy.
    - Mam nadzieję, że moje towarzystwo nie będzie Ci przeszkadzało? - Nie patrzała na niego, patrzała przed siebie. Czuła ogromną potrzebę, by się mu wyżalić, w końcu i tak nie miałby możliwości opowiedzieć o tym nikomu innemu - był taki sam jak ona. Samotny. - Czy ja zrobiłam komuś coś złego? - Zapytała cicho. Mógł jej nie usłyszeć, a jeżeli usłyszał to musiał mieć bardzo dobry słuch. Nie powtórzyła tego pytania, nie miała odwagi zrobić tego drugi raz.
    Podkuliła nogi, objęła je ramionami i westchnęła cicho. Wiatr rozwiewał jej włosy, jednak nawet to nie było w stanie wpłynąć na jej zły nastrój, mimo że kochała wiatr.
    Ona nigdy nie miała przy sobie zegarka. Nie polegała na czasie, a mimo to zawsze była tam, gdzie być powinna. Czas nie miał znaczenia, utrudnia tylko normalne funkcjonowanie, sprawia, że czujemy się zagubieni i zobowiązani.
    Nic więcej nie powiedziała, mimo najszczerszych chęci nie potrafiła znaleźć teraz żadnej anegdoty, którą mogłaby opowiedzieć, śmiesznej historii czy ciekawostki naukowej. Uświadomiła sobie, że nawet jeżeli chce z nim porozmawiać to nie wie o czym.
    - Nazywam się Lioness. - Ona znała go doskonale, ale czy on znał ją? Nie była zbyt widoczna, chowała się w cieniu, ciemność i samotność była jej miejscem. Mało kto zagląda w jej samotnię, nikt nie odnalazł tam swojego miejsca. - Nie musisz się przedstawiać, doskonale Cię znam. - Rzuciła z lekkim uśmiechem na ustach. Nie był to szczery uśmiech, właściwie był on zupełnie sprzeczny z jej odczuciami. - Jesteś do mnie bardzo podobny.

    OdpowiedzUsuń
  36. [Bać się Karolinki? :o Nie no, ona jest bardzo otwartą osóbką i w miarę normalną, która skrupulatnie ukrywa swoje problemy (a cały Hogwart je odkrywa xD) i której uwielbiam niszczyć życie!
    I właśnie z racji tej swojej otwartości (nieco umiarkowanej, bądź co bądź) zagadałaby do Kay'a, który wydawałby się jej takim niepasującym ogniwem w idealnym wieczorze po zwycięstwie właśnie.
    A Pokój Życzeń stwarza bardzo wiele możliwości. W końcu jest odzwierciedlaniem aktualnych pragnień osób tam przebywających, prawda? ^^ Z mojej strony (albo raczej Karola) wyglądałby jak kontynuacja zabawy z Pokoju Wspólnego, nie wiem jak widziałby to Kay, ale połączenie tych wizji mogłoby być ciekawe.
    Co do wydarzeń się tam rozgrywających to nie mam kompletnego pojęcia. Zapewne musieli przeczekać tam całą noc albo przynajmniej do czasu, aż wszystko się uspokoi, więc mieliby baaaaardzo dużo czasu. Kay mógłby ignorować obecność Karolka, starając się np. czytać jakiś podręcznik czy inną książkę czy coś, a że ona jest taką osóbką, która nie lubi siedzieć w miejscu, to przeszkadzałaby mu w tym zamiarze.]

    Montrose

    OdpowiedzUsuń
  37. Był zdania, że cokolwiek by się nie stało, ślizgon zawsze ratuje się przed upadkiem i bez problemu odzyskuje utraconą równowagę. Dlatego na jakiekolwiek pytania, gdzie padało chociażby mimochodem nazwisko Kaya po prostu nie odpowiadał, mierząc swoich rozmówców pogardliwym spojrzeniem. To zawsze działo. Jeden dzień. Drugi. Trzeci. W czwartym taki wzrok tracił na sile przebicia, ale Evan nie był osobą, która przesadnie się martwiła i panikowała za wczasy, zresztą żywił nadzieje, że do tego czasu wszyscy zapomnę o tym, że jak gdyby nic podszedł do najdziwniejszego kurkona egzystującego w Hogwarcie i oddał mu esej.
    Idąc samotnie korytarzem, mamrocząc coś do siebie pod nosem, myślał właściwie tylko o tym, czy powinien zacząć dziś nową lekturę czarnomagicznej książki, czy powinien sobie jeszcze odpuścić i przetestować nowopoznane klątwy zanim wdrąży się w nowe.
    Dylemat szybko został rozwiązany, gdy skręcił w kolejny korytarz, prowadzący jak najkrótszą drogą do lochów. Wpadł na niego niski czwartoklasista z Hufflepuffu. Był przerażony i roztrzęsiony na widok pochmurnego spojrzenia Rosiera. Gdy zrozumiał, że miał do czynienia ze ślizgonem, zaczął przepraszać piskliwym głosem, o mało nie potykając się o rozwiązane sznurówki.
    — Na Salazara, masz taką minę, jakby ktoś potraktował się zaklęciem oszałamiającym — skomentował Rosier z okrutnymi uśmieszkiem czającym w kącikach ust.
    Nie miał wątpliwości. Szlama. Szlama miała czelność wysyłać jego dobry humor na wakacje? Niedoczekania. Musi to dobrze spożytkować.

    [ Żywioł nie jest taki zły ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  38. [Och, przejrzałam jeszcze raz i coś mi przyszło do głowy - Luke i Kay są na jednym roku. Może wyniknąć między nimi jakieś spięcie i podczas przerwy zdenerwowany Kay może wyzwać Lucasa na pojedynek. Roy oczywiście będzie próbował go uspokoić i... Jakoś się potoczy ;)
    Jeśli Ci pasuje - miło będzie, gdy zaczniesz, a jeśli masz jakiekolwiek uwagi - pisz pod kartą albo na gg, dogadamy się wtedy ;D]

    Lucas Roy

    OdpowiedzUsuń
  39. Rosier przyjrzał się uważnie Puchonowi. Był przerażony. Jego oczy zaczęły szklic się od łez. Był niezdolny do jakiegokolwiek kontrataku. Zero zabawy. Zero brawury. Zero czegokolwiek.
    Westchnął głęboko. Nawet sowy zostały stworzone do rzeczy większych niż ten dzieciak.
    — No dalej, wyciągnij przed siebie różdżkę — zachęcił z rozbawieniem, chociaż jego dobry humor zaczął się powoli ulatniać. Nawet szlama z różdżką w ręku była zdolne do czarów. Gdyby tak nie było, nie pojawiałaby się w Hogwarcie. To przecież prosty wniosek, więc dlaczego ten mały nie potrafił wyciągnąć swojej i się bronić? Tylko stał sztywny jak deska, mamrocząc „przepraszam, przepraszam” jak mantrę, które nie robiły na Evanie żadnego wrażenie.
    — Czyżbyś lubił być workiem treningowym?
    Wolne żarty. Kto lubił być poddawany torturą z własnej woli? Rosier dawał mu możliwości, co prawda niespecjalnie hojną, ale mógł się bronić. Obrona jest bardzo ważna. Stanowiła punkt kulminacyjny każdych pojedynków.
    Zaśmiał się.
    — Skoro tak — odparł luźno. — Zabawę czas zacząć.

    [ Wszystko ma swoje plusy i minusy ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  40. - Nie wiem, co ma wspólnego z tym nauka.
    - Nie wydaję mi się, że skakałeś dla przyjemności - prychnęła kręcąc głową. Znowu popatrzyła na niego. Skrzywiła trochę usta. Dalej miała wrażenie, że coś mu jest. Przecież po upadku z takiej odległości nie może się nic nie stać. Chociaż to świat magiczny, on rządzi się swoimi prawami.
    - Na pewno nic ci nie jest? - zapytała raz jeszcze - To naprawdę żaden problem pójść z tobą do Skrzydła. Nie wiem, cokolwiek? - źle czułaby się z tym, że odejdzie. Chciała się upewnić, że nic chłopakowi nie jest. Taka była Noelle. Może zabiegana, może roztrzepana, ale serce miała.

    [Przepraszam, że tak krótko, jakoś głowa mnie boli i niezbyt myślę ;c]

    OdpowiedzUsuń
  41. Uśmiechnął się pod nosem. Jedno zaklęcie wystarczyło, aby chłopak osunął się po ścianie i przestał mamrotać słowo, które Evana irytowało naprawdę mocno. Szlama. To dobry powód, aby zaatakować, nawet jeśli dzieciak był dwie klasy niżej i nie potrafił jeszcze żadnych zaawansowanych formułek obronnych. Szlamy powinny wiedzieć gdzie było ich miejsce. Pod ścianą. Bez możliwości wyjścia. Bez możliwości zaczerpnięcia oddechu.
    Wykrzywił usta w nieco psychodelicznym uśmiechu, gdy bezimienny Puchon wytrzeszczył oczy, potraktowany zaklęciem oszołamiającym. To było zdecydowanie za łatwe. Nie potrafił czerpać z tego chorej satysfakcji. Nie potrafił czerpać z tego żadnej satysfakcji. Jedno zaklęcie za drugim sprawiało, że dzieciak był jeszcze łatwiejszym celem śmierci. A przecież nie chciał go zabić. Nie teraz, nie w Hogwarcie. Nawet nie był pełnoprawnym śmierciożercą.
    — Wstań.

    OdpowiedzUsuń
  42. Melody prawie została zmiażdżona.
    Nie wiedziała co ją podkusiło, żeby zejść do Pokoju Wspólnego, przecież nie zniosła imprez. Zdecydowanie wolała cichą bibliotekę, w której mogła odpocząć od innych. Od zawsze, z wzajemnością, nie zniosła głośnej muzyki, alkoholu, tańca i omijała je szerokim łukiem. Dzisiaj postanowiła zrobić wyjątek i zdecydowała się wziąść udział w zabawie.
    Przekroczyła próg przemeblowanego Pokoju Wspólnego i zamarła. Regały z książkami, za sprawą jakiegoś zaklęcia zniknęły, sprawiając, że jedna z ostatnich desek ratunku poszła na dno. Posąg Roweny Ravenclaw ozdobiono szalikami i flagami w barwach domu. Jedynie gwiaździsta podłoga i sufit pozostał bez zmian. Kiedy usłyszała pierwsze takty muzyki, zdała sobie sprawę, że to zły wybór. Zdecydowanie zły wybór, biorąc pod uwagę fakt, że nie miała już gdzie się ukryć. Dormitorium pewnie za jakiś czas zmieni się w miejsce schadzek, Wielka Sala była już zamknięta, a skrzaty nie lubiły kiedy zbyt często odwiedzało się je w kuchnii. Pozostała jej tylko biblioteka.
    Starając się nie zwracać na siebie uwagi, przeszła pomieszczenie lawirując między wirującymi w tańcu uczniami. Szybko usiadła w fotelu koło kominka, który na szczęście stał na swoim miejscu, mając nadzieję, że uda jej się tam doczekać chwili kiedy Profesor Flitwick zagoni wszystkich do pokoi lub, by kiedy zrobi się niebezpieczne, móc wymknąć do biblioteki.
    Parkiet szybko zapełnił się uczniami. Melody dalej jednak uparcie wpatrywała się w ogień, mając nadzieję, że z płomieni nadejdzie ratunek. Chociaż minęło dopiero kilka minut od rozpoczęcia imprezy dziewczyna już miała jej dosyć. W końcu udało jej się wyłączyć. Przestała zwracać uwagę na to co się dzieje.
    W myślach, ułożyła prawie całe wypracowanie na Historię Magii i zaczynała zastanawiać się nad ostatnimi akapitami eseju, kiedy na niej usiadł.
    Chrząknęła cicho, chcąc zwrócić na siebie. Chłopak nie słyszał. Może z powodu hałasu, a może dlatego, że był zbyt zamyślony, by zauważać co się dzieje. Melody położyła dłoń na jego ramieniu, ale on nie dał po sobie znać, że cokolwiek zauważył.
    Powoli zacznały dretwieć jej nogi. Z głośno bijacym sercem mocno potrząsnęła jego ramieniem, krzycząc mu do ucha:
    - Czy mógłbyś ze mnie zejść?

    [Przepraszam, że tak zajęło mi to tak dużo czau, ale w tym tygodniu miałam prawdziwe urwanie głowy.
    Końcówka jeszcze gorsza niż początek (nie wiedziałam, że się da!).
    Przepraszam, za błędy i pozdrawiam,
    mimoza.]

    OdpowiedzUsuń
  43. Gdy chłopiec, sparaliżowany strachem i skutkiem zaklęcia, nie miał siły się podnieść, Ślizgon miał w zanadrzu czar, który pomoże wykonać mu tą czynność, co prawda w bólach i cierpieniach, ale zawsze. Już zaczynał mamrotać pod nosem inkantacje, aż tu nagle — znikąd i całkowicie niespodziewanie — pojawiła się na wpół przeźroczysta ściana, sprawiająca, że jego zaklęcie okazało się całkowicie bezużyteczne.
    Rosier spojrzał z nieskrywanym zainteresowaniem na osobę, która zapoczątkowała nadzieje dla Puchona. W pierwszej chwili miał podejrzenia, że któryś z nauczycieli postanowił pozwiedzać korytarze i tym razem mu się nie upiecze, ale nie mógł bardziej się mylić. Wykrzywił usta w nieprzyjemnym uśmiechu.
    Nie spodziewał się, że Fawley był w stanie wykrzesać z siebie tyle energii i uczuć. To było doprawdy interesujące zjawisko. Słowa Kurkona nie zabolały. Słyszał podobne kilkakrotnie w swoim życiu. Kwestia przyzwyczajenia robiła swoje.
    — Co mi zrobił? — zastanowił się przez chwilę, unosząc z rozbawieniem brew. W rzeczy samej! Puchon nie zrobił nic konkretnego. Miał pecha. Był w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. To wystarczało, aby stać się ofiarą przemocy. — Sam fakt, że jest szlamą to wystarczający powód — odparł, wzruszając ramionami.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  44. — Dla ciebie owszem. Nie dużo — przytaknął, nie przejmując się jego dramatem. Dla Rosiera było to całe życie. Od dziecka wpajano do jego głowy ideologię, że szlamy były kimś gorszym i nie posiadały żadnych praw, aby stać się spadkobiercami tego, co prawdziwi czarodzieje szlifowali od zarania dziejów. Nie miał żadnych wątpliwość, że tak właśnie było. Szlamy powinny znać swoje miejsce, wiedzieć, gdzie raki zimują, nie stwarzać problemów i nie naprzykrzać się swoją osobą.
    Rosiera opuściła wszelka ochota atakowania Puchona. Po prostu patrzył na to przedstawienie z typowym dla siebie ironicznym uśmiech, błąkającym się na ustach.
    — Nie przypuszczałem, że potrafisz wykrzesać siebie tyle energii — skomentował po chwili, gdy przerażony czwartoklasista zniknął z rogiem korytarza, prowadzącym na niższe piętro.


    [ Aż tak bardzo to czuć? :D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  45. — Auć, czyżbyś się przyznał w końcu do tego, że jesteś dziwadłem? — zaciekawił się złośliwie. O ile pamięć go nie myliła, kilka dni temu Kay zafundował mu wykład na temat spostrzegania świata i wcale nie uważał się za obcy gatunek, który od tak, z niewiadomych przyczyn zaczął egzystować w murach szkoły dla czarodziejów.
    „Dziwadło Kay” była przezwiskiem właściwym dla właściwiej osoby. Chociaż w tym wypadku zaczął się sam intensywnie zastanawiać czy dziwadło oznaczało pogardę, obelgę, czy stanowiło specyficzny komplement. W końcu Fawely był specyficzny. Żaden oklepany pseudonim do niego nie pasował.
    Rosier, zamieniając z nim kilka zdań, dochodził do luźnego wniosku, że nie rozumiał jego toku myślenia. Nie mieścił się w żadne znane mu realia. Krukon był nieobliczalny. Dał pokaz swoich sił przed paroma minutami.

    [ Ach, i wszystko staje się jasne :D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  46. Filozofia Kaya była pokrętna, porównywalna z pogodą Anglii. Tak samo jak jego zachowanie. Zdecydowanie nie czerpał inspiracji z narzuconych wzorców zachowań. Sam sobie je tworzył. Dokładnie. Rosier miał nawet podejrzenia, że na podstawie swoich wieloletnich obserwacji i analizy ludzkich zachowań. Ale musiał przyznać mu jedno — w jego światopoglądzie coś było na rzeczy. Miał odrobinę racji.
    Rosier nigdy nie zastanawiał się nad zdaniem mniejszości, akceptując zdanie większości. Po części tak było po prostu łatwiej, a po częściej „tak wypadało”.
    — Każdy powinien się czegoś bać — odparł wymownie Evan. Wielu Ślizgonów czerpało przyjemność z wyżywania się nad szlamami. Nie stanowił żadnego wyjątku, chociaż on, przeciwieństwie do niektórych nie szukał drobnych powodów, jedyny powód jaki znał to to, że wszystkie ofiary łączyło jedno — były mugolakami.
    — Nie rozmawiasz z innym, bo boisz się, że cię nie zaakceptują albo nie zrozumieją? — zapytał, tak wnioskując z jego wywodu. — Przecież nie masz problemów z budowaniem wypowiedzi. Umiesz wypowiadać się konkretnie na dany temat.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  47. Odmówił przyjęcia pomocy. No trudno, przynajmniej się starała. Za to spojrzał na nią i wypomniał, że się nie przedstawiła. Raczej rzadko spotykała się z sytuacją, że ktoś jej nie znał. Nie było to dla niej obrazą, ale wtedy orientowała się jak tak naprawdę dużo uczni jest w Hogwarcie.
    - Kaydellius. Tak, to wiem - pokiwała głową. Nie miała zielonego pojęcia skąd je zna. Możliwe, że ktoś kiedyś wskazał na niego i tak zawołał. Może gdzieś je usłyszała. Może sama się zainteresowała tak specyficznym imieniem. Jedno było pewne - po prostu zapadło jej w pamięć.
    - Noelle Westley. Hufflepuff. Ścigająca. Dziecko szczęścia - po każdym określeniu robiła przerwy, wyliczając to kolejne. - Rude, małe coś, co pałęta się wszędzie - uśmiechnęła się do niego szeroko. Sama siebie właśnie tak opisywała. W rzeczywistości taka była. Cały czas gdzieś chodziła, była niska, a jej włosy miały rudawy kolor. Jednak jej wszędobylstwo wreszcie na coś się przydało, prócz wpadania w tarapaty.

    OdpowiedzUsuń
  48. Rosier nie traktował tego jak odbicie pałeczki, a jego pytanie zostało zadane, bo był po prostu ciekawy, dlaczego Fawely trzyma się od wszystkiego z daleka i nie uczestniczy w życiu swojego domu. Ale Kurkon miał rację. Tak to zabrzmiało. Uśmiechnął się.
    — Nie sądzisz, że twoje wnikliwie obserwacje można odebrać jako prześladowanie? — zapytał. Faktycznie. Spostrzeżenia Kaya były dość trafne. Nawet nie miał pojęcia, kiedy zebrał tak szczegółowe dane na temat jego osoby. Obserwowanie z ukrycia naprawdę oponował do perfekcji.
    — Miło z twojej strony — stwierdził po chwili Evan. Nie znając Kurkona, pomyślałby że wiele rzeczy ubarwia, ale fakt był niezaprzeczalny, ludzie strasznie go unikali i nieważne czy to byli Krukowi, czy Ślizgoni, czy Gryfoni, czy Puchoni. Wszyscy starali się nie zawracać sobie głowy Kayem. — Nie myślisz czasem, że każdy powinien mieć taką osobą, z którą mógłby porozmawiać?

    [ jak przekręcę jego nazwisko, to przez czysty przypadek :D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  49. [Dobrze :>
    Będę bardzo zła, jeżeli poproszę Cię o zaczęcie? ;]

    Montrose

    OdpowiedzUsuń

  50. — Ależ skąd! — zaprzeczył ironicznie. — Jestem naprawdę zaszczycony, że tak bardzo interesujesz się moją osobą— zapewnił.
    Na Salazara! To oczywiście, że czuł się prześladowany i mógł iść o zakład, że Kay i jego przenikliwy wzrok wzbudzają przynajmniej w połowie uczniów podobne wrażenie. Rosier zdecydowanie nie lubił, gdy jego zachowanie było brane pod analizę. A Krukon non-stop to robił. Urodzony prześladowca.
    Słysząc jego kolejne pytanie aż miał ochotę zrobić spektakularnego facepalma, ale powstrzymał się w ostatnim momencie. Chyba ktoś za bardzo czepiał się słówek Oczywiście, że w życiu Evana istniały osoby, których nie chciał traktować zaklęciami i z którymi rozmawiał bez użycia przemocy. Może były mało wyczuwalne w jego otoczeniu. Ale istniały.
    — Oczywiście — przytaknął. — Masochiści ustawią się w kolejkach, tak bardzo lubią być dręczeni. Czyżby dosięgły cię jakieś wątpliwości? — zapytał z rozbawieniem, unosząc brew.


    [ Autokorekta Worda jest czasem niezastąpiona :D ]

    OdpowiedzUsuń
  51. [ No coś ty :D Urlopuj się! ;P ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  52. Trudno było wyczuć Kaya. Był chodzącą zagadką. Jego zamglone spojrzenie nie było zbyt pomocne, aby zidentyfikować, co Krukon tak naprawdę ubzdurał sobie w głowie, ba, nic nie było pomocne. To Ślizgona intrygowało, ale i też jednocześnie irytowało. Chodząca zagadka. Znieczulica. Absurd.
    — Tak, tak, koniecznie — przytaknął z udawaną gorliwością. — Koniecznie musisz to zobaczyć — dodał. — I dobrze się zastanów, czy nie chcesz wylądować w tej kolejce. Taka okazja może się już nigdy więcej nie powtórzyć.
    No cóż. Fawely był tak specyficzny, że jego osoba po prostu nie mieściła się w żadnej innej definicji. Evan zaczął się poważnie zastanawiać czy powinien brać na poważnie jego poglądy na rzeczywistość, czy traktować je z przymrużeniem oka. Wolał zachować stalą czujność, bo — o zgrozo! — o ile przedtem Krukon był niewidoczny, stanowił tło, pełnił rola cienia, to teraz rzucał się tak bardzo w oczy, że Rosier nie potrafił go nie zauważyć snującego się po korytarzach.


    [ Uff, kamień z serca XD Pusto bez ciebie i Kaya :D ]

    OdpowiedzUsuń
  53. Rosier nie spodziewał się żadnego nowego towarzystwa, bo akurat TEN korytarz był rzadko zaszczycany jakąkolwiek obecnością, nie licząc paru zabłąkanych dusz, Kaya, który najprawdopodobniej miał tendencje do spacerowania po każdej powierzchni płaskiej i samego Evana, który traktował tą drogą jako skrót do wszystkich innych korytarzy i bezpieczne miejsce, w którym mógł „pomedytować” z dala od ludzkich spojrzeń, kiedy nawiedzały go sprzeczne ucznia obnażające jego emocje, zazwyczaj ukryte pod starannie wyćwiczoną maską pozorów.
    Dlaczego dziś był aż nadto tłoczony? Nie musiał szukać wygórowanego wyjaśnienia, aby sobie to w jakiś sposób wytłumaczyć. Fakt był niezaprzeczalny. Wiszący nad nim parszywy los znów szukał motywacji, aby sobie z niego perfidnie zakpić. Ale Rosier przyrzekł sobie, że tym razem nie da mu się omamić i wystrychnąć na dudka. Zachowując ponadludzkimi wysiłkami spokój, przekrzywił usta w delikatnym, fałszywie uprzejmym uśmiechu i przywitał się niedbale ze Ślizgonami wyglądającymi tak jakby właśnie przeżyli petryfikacje.
    — Był przydatny — zapewnił, wracając do wcześniejszej rozmowy. — McGongall z bólem serca postawiła mi powyżej oczekiwań — dodał, chociaż dobry stopień nie był aż tak satysfakcjonujący jak sama mina profesorki, która przez piętnaście minut zarzucała mu spisek, fałsz, obłudę i inne dziwactwa tworzące się w jej wyobraźni.
    — Jestem twoim dłużnikiem — odparł spokojnie, nienaturalnie głośno, aby te słowa doszły do uszy zielonej plagi, która właśnie przeżywała szkolny dramat. Nigdy szczególnie nie sympatyzował się z żadnym z nich. Wąska grupa znajomych miała swoje zalety. Zdecydowanie.


    [ Miło słyszeć :D Wybacz, nie potrafię się wczuć w rolę randomów ;P ]

    OdpowiedzUsuń
  54. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rosier kątem oka obserwował przedstawicieli swojego domu i westchnął w myślach, niewerbalnie przeklinając ich głupotę, gdy szeptem chcieli zasugerować, że konwersacja jego z Fawley’a nie odejdzie bez echa. Od kilku dni krążyły plotki, że Evan postanowił przeszyć swoje horyzonty i zadał się z „dziwakiem Kayem”.
      Przez pierwsze dni zaprzeczał i żartował, że najprawdopodobniej wszyscy zostali ofiarami jednego i tego samego złudzenia optycznego, a złudzenie mają to do siebie, że jest w nich tyle prawdy, co w każdym Ślizgonie z osobna. Oczywiście nie wszyscy dali się przekonać, nabrać, zapomnieć i diabli wiedzą co jeszcze. Slytherin był wylęgarnią niedowiarków, dlatego Rosier zaprzestał zaprzeczać i konsekwentnie milczał, gdy do jego ucha dochodziły krążące plotki. Niektórzy milczenie uznali za niezaprzeczalny fakt i Evan nie miał żadnych wątpliwości, że po prostu nie było warto drążyć tego temu. Kay, mimo swoich wszystkich dziwności, pochodził z rodziny, w której żyłach płynęła czysta krew.
      Zwrócił swój wzrok na Kurkona. Miał wrażenie, że dostrzegł na jego twarzy przejaw jakieś głębszej ekspresji, która z pewnością nie zakrawała o obojętność. Wzruszył ramionami. „Jestem twoim dłużnikiem” z jego ust zdecydowanie brzmi lepiej niż proste „dziękuję”, które nigdy nie może przejść mu naturalnie przez gardło.
      — Uważaj na nich — podsunął po chwili, odprowadzając trójeczkę gapiów wzrokiem. — Pojedynczo nie są groźni, ale razem to już inna historia.
      Tak. Zdecydowanie większość Ślizgonów spełniała program "w grupie siła" i lubili szukać nowych ofiar, czasem nawet nie zważając na status krwi.

      [ Tym bardziej ja :D Idę z wiatrem, starając się nie spieprzyć koncepcji Rosiera w mojej głowie ;) ]

      Usuń
  55. Evan go nie lekceważył. Nie. Przestał go lekceważyć. Tak. Jeszcze kilka dni temu nie przypuszczał, że Kay jest zdolny do wybitnych czarów, ba, uważał, że bujając w swoim świecie, w ogóle nie przykłada uwagę do otoczenia, do Hogwartu, do magii, do różdżki. A skoro jest Krukonem pewnie natura obdarzyła go niesamowitą pamięcią i jest zdolny bez trudu wykuć nawet najbardziej skomplikowaną regułkę na pamięć, stąd nie miał problemów z czarami. Ale takie myślenie było błędne, a chłopak dał tego świadectwo kilka minut wcześniej, broniąc Puchona niesamowicie silną tarczą, która na pewno nie mogła zostać stworzona przez czysty przypadek. Musiała być solidnie wyćwiczona i Rosier nie miał żadnych wątpliwości, że tak właśnie było.
    — Ostrzegłem cię nie dlatego, że uważam cię za słabeusza, i nie dlatego, że kieruje mną czysta uprzejmość — zaprzeczył spokojnie. Czyżby Fawely właśnie robił mu jakieś wyrzuty? — Już ci mówiłem. Mam wobec ciebie dług wdzięczności. Nie spłacę go, gdy będziesz w paru kawałkach — wytłumaczył. — Nie twierdzę, że nie poradziłbyś sobie w uczciwym pojedynku. Jakby nie patrzeć jesteś ode mnie starszy o rok, a rok wbrew pozorom daje przewagę — kontynuował. — Ale powiedzmy sobie szczerze. Oni nigdy nie pokierują się uczciwym pojedynkiem, nawet jeśli sami uważaliby cię za słabeusza — dokończył. To chyba był jego największych wywód, którego się dopuścił na przełomie roku. Nawet na SUMach nie był aż taki chętny do rozmowy z egzaminatorem. Aż strach się bać co będzie potem…
    — Chyba nie dziwi cię to, że jestem zwolennikiem czystości krwi, prawda? A od tego Puchona czuć było szlamem na kilometr.
    Rosier nagle zamilkł, uświadamiając sobie, że właśnie się tłumaczył ze swoich słów. Autentycznie. Prawdziwie. Na Salazara, do czego to doszło? On nie tłumaczył się nawet przed samym sobą. Nigdy. Było. Minęło. Nie ma. A teraz? Teraz układa „monologi”. Obecność Kaya dziwnie na niego wpływa. Zdecydowanie.



    [ Oczywiście, że jest na miejscu :D Nawet nie pytaj, też się ekscytuję ;P ]

    OdpowiedzUsuń
  56. — Po prostu zakładam taką możliwość — odparł. — Nie ukrywajmy, oni są naprawdę nieobliczalni — dokończył, wzruszając ramionami, a chcę zachować jeszcze czyste sumienie, dodał po chwili w myślach, słuchając wywodów Kaya na temat poglądów dotyczących czystości krwi.
    Nie mógł nie powiedzieć, że Kurkon nie miał racji. Wiele szlam, o dziwo, zostało obdarzone potężnymi talentami magicznymi, którymi nie powstydziliby się jego — z braku lepszego określenia — koledzy ze Slyherinu, którzy nadawali się tylko do plewienia grządek w szklarni profesor Sprout. Ale po prostu sam fakt, że ich od pokoleń byli czarodziejami, był doskonałym powodem, dla którego oni także nimi zostali. Uświadomieni w magii od dziecka czerpali z niej dumę i satysfakcje, szlamy nawet nie miały zielonego pojęcia, że coś takiego jak magia istnieje, dopóki nie zostały uświadomione przez list z Hogwartu, albo wykwalifikowanego czarodzieja. Skąd zaczerpnęły moce magiczne, które na przynajmniej w siedemdziesięciu procentach były dziedziczone?
    — Większość szlam, które uczęszczają z nami na zajęcia jeszcze kilka lat temu twierdziło, że magia to wymysł literacki, bujda, legenda, a teraz są tutaj, uczą się jej, doświadczają jej, czerpią z niej garściami, wykorzystują ją. A bez czarodziejów czystej krwi, którzy przekazują swoją wiedzą z pokolenia na pokolenia, magia faktycznie mogłaby zniknąć i stać się tylko legendą i niedoświadczoną mrzonką.
    Nie spodziewał się, że powie to z takim spokojem. Właściwie reagował bardziej spontaniczne, gdy ktoś przyrównywał czystą krew do szlam, ale Kay był inny. Powoli paczył na niego innymi kryteriami. Pewnie nawet nie obchodziło go to, czy Rosier przyjął do wiadomości jego wypowiedzi czy nie. Po prostu powiedział to, co chciał i koniec. Temat mógł się skończyć na tym etapie i pewnie nawet by do niego nie wrócił.
    — I pomyśleć, że ten korytarz kiedyś tętnił ciszą — westchnął Rosier, po chwili dotrzymując Krukunowi kroku.
    Kay jeszcze klika dni temu był osobą, do której Evan nigdy by się nie odezwał. Jedna wielka niewiadoma. Ale teraz nie nazwałby zadawanie się z Krukonem hańbą. Pomijając wszystkie dziwności, które tkwiły w siedemnastolatku, był nad wyraz normalny. A rozmowy z nim sprawiały mu dwa razy więcej przyjemności, niż rozmowy ze Ślizgonami. Chociaż sam nie wiedział dlaczego.

    OdpowiedzUsuń
  57. Rosier z nieznanych przyczyn się skrzywił, gdy usłyszał słowa Krukona.
    — Kay, myślałem, że już to przerabialiśmy — powiedział pierwszy raz zwracając się do niego po imieniu. Evan chyba sam nie wiedział czy się o niego martwił, czy nie. To uczucie było prawdopodobnie bardziej podobne do lęku. O co? Nie wiedział. Nigdy nie był dobry w nazywaniu własnych uczuć, dlatego wolał przemilczeć cały wachlarz niezidentyfikowanych dreszczy, który przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa.
    — Mam wrażenie, że wkładasz w swoje wykłady coraz więcej energii — stwierdził po chwili Ślizgon, rzucając ukradkowe spojrzenie na Krukona. Ale to było tylko wrażenie. Wrażenie mogło być mylne.
    — Twoje zdanie jest jak zwykle budujące — stwierdził po chwili. Tak, byli bezczelnymi pasożytami. Tak, żerowali na pradawnej wiedzy. Tak, zasługują na potępienie, ale według Rosier nie dlatego, że są kilkoro z nich było piekielnie zdolnych, a dlatego, że po prostu istnieją. Evan nie potrafił myśleć inaczej, mimo że logika Kaya miał sens. W jego umyśle nienawiść i pogarda dla szlam była tak mocno zakorzeniona, jak korzenia bijącej wierzby. Żadne słowa nie mogły nic zmienić. Rosier czuł się lepszy od szlam, a to poczucie z roku na rok rosło na sile. Urosło do takich olbrzymich rozmiarów, że pogardliwie spojrzenia wysyłane w stronę szlam uważał za przejaw dobroci ze strony czarodziejów czystej krwi.
    Nie chciał rozmawiać na ten temat z Kayem. Sam nie wiedział dlaczego, ale widział, że oprócz kłótni nic innego z tego nie wyniknie. Jednostronnej kłótni. Fawely pewnie nawet nie ruszały jego słowa. A Rosier był oazą spokoju nie powinien się unosić emocjami. Pozory. Pozory. Pozory są najważniejsze.
    — I do takiego miejsca teraz idziemy? — zapytał niepewnie, nie mając pojęcia, gdzie Kay go prowadził, chociaż równie dobrze mógł iść po prostu przed siebie.

    OdpowiedzUsuń
  58. Rosier nie wiedział, dlaczego idzie za Kayem. Po prostu szedł wiedziony czystym zainteresowaniem, chociaż bez wątpienia powinien być już w drodze do lochów i — jak przypuszczał — nowej porcji gapiów, którzy tylko czekali aż pojawi się w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Z tego powodu wcale się tam nie śpieszył, spodziewając się, że niektórzy najbardziej zaciekawieni będą chcieli zasypać go arsenałem bezproduktywnych pytań dotyczących jego relacji z Krukonem.
    Zdziwił się, gdy Kay nagle się zatrzymał i zaczął rozmawiać z posągiem, a gdy Krukon jak gdyby nic przelazł przez ścianę zdziwił się jeszcze bardziej, stając jak wyryty w miejscu, w którym go zostawił
    Co prawda takie rzeczy w czarodziejskim świecie były na porządku dziennym, zwłaszcza, że peron 9 i ¾ krył za sobą bardzo podobną tajemnicę, ale Rosier nie widział jeszcze czegoś podobnego w Hogwarcie. Czarodziei z przekrzywioną tiarą go popędził i dopiero wtedy wszedł posłusznie za Krukonem, rozglądając się z zaciekawieniem dookoła.
    — Ten czarodziej był twoim przodkiem? — zapytał uprzejmie zainteresowany.
    Rzeźby nigdy nie wyrażały swoich emocji, bo były ożywionymi przedmiotami, mniej jednak wyraz twarzy staruszka z nieznanych przyczyn przypomniał mu wyraz twarzy Fwaley’a.

    OdpowiedzUsuń
  59. — Po prostu macie podobny wyraz twarzy.
    To pomieszczenie prezentowało się o niebo lepiej niż zimny, pozbawiony okien, ciemny Pokój Wspólny Ślizgonów. Cóż. Nie dało się ukryć, że ta komnata też nie posiadała okien, ale pomijając tę wadę było tu — o dziwo! — o wiele cieplej, mimo że nigdzie nie zlokalizował kominka i innego źródła gorąca.
    — Jestem pod wrażeniem, Kay, w końcu nauczyłeś się mojego imienia — zironizował, gdy Krukon dwa razy podrząd wypowiedział jego imię. Ale musiał przyznać, że było to o wiele przyjemniejsze doznanie już ciągłe wsłuchiwanie się w „Rosier, Rosier, Rosier”, którego miał już po dziurki w nosie.
    — Nie, nie znam tego miejsca — przyznał bez ogródek. Ale komnata była wręcz wymarzoną miejscówką, aby się ukryć, zaszyć na cały dzień, pobyć ze sam ze sobą w swojej własnej samotni albo z kimś na wyłączność. Idealne miejsce, w którym można było bez krępacji, ciszy i świętym spokoju przestudiować interesującą lekturę lub poćwiczyć na własną rękę zaklęć, które nie była przyswajane w Hogwarcie.
    — Łał, nie miałem pojęcia, że takie miejsce w ogóle istnieje — wyraził swój zachwyt

    [ Jestem za! :D Tylko trzeba dobrze przemyśleć co tam może być :D ]

    OdpowiedzUsuń
  60. — Nie sądziłem, że aż tak się izolujesz — przyznał, podchodząc do skromnej biblioteczki. Nigdy nie interesował się książkami, ale skoro już tu jest, mógł chociaż przejrzeć tytuły umieszczone na drewnianym, zakurzonym regale. Były bardzo stare, niektóre zapisane nieznanym dla Rosiera alfabetem. Zastanawiał się do kogo mogły należeć. Do któregoś z założycieli szkoły? Do jakiegoś ucznia? A może nauczyciela, który przestał już od dawna zasilać kadrę nauczycielską?
    — Nie patrz na mnie w taki sposób, jakby miał cię za chwilę zaatakować — prychnął na widok bacznego spojrzenia Kaya. — Przyjmij do wiadomości, że nie zamierzam tego zrobić — dodał.
    Po chwili namysłu zabrał jedną z książek, chociaż przez chwilę zastanowił się, czy powinien to robić. Może książki w magiczny sposób tworzyły podporę, fundament, a brak jednej z nich będzie równać się z zawaleniem całej komnaty. Ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Usiadł naprzeciwko Krukona i zaczął kartkować przedmiot swojego zainteresowania.
    Księga była naprawdę wiekowa. Niektóre litery wypłowiały do tego stopnia, że trudno było cokolwiek przeczytać. Była pisana ręcznie. Mimo że Rosier nie znał znaczenia słów, znaki na stronicach zostały wykaligrafowane z pedantyczną dokładnością. Wyglądały jak prawdziwe działo sztuki, chociaż Evan był zaledwie amatorem. Na niektórych stronach można było znaleźć awangardowe szkice, które mogły przedstawiać wszystko zależnie od interpretacji.

    [ Spoko. Mamy sporo czasu, aby nad tam pomyśleć, chyba ;p ]

    OdpowiedzUsuń
  61. — W takim razie co oznacza twoje drugie spojrzenie? — zapytał, wpatrując się w rysunek, przedstawiający załamany światłocień i mężczyznę z różdżką w ręce. Był nieruchomy, co Rosierowi wydało się trochę dziwne. Przerzucił parę stron dalej. Widniała nad niej data, niepełna. Ledwo czytelna. Evan miał wrażenie, że została nabazgrana w pośpiechu przez całkowicie inną osobę.
    — Wydarzyło się coś ważnego w społeczeństwie czarodziejów lutego 1880 roku? — zaciekawił się mimochodem. Historia Magii nie należało do jego ulubionych przedmiotów, dlatego wolał zapobiegawczo zapytać Krukona. Z jakiegoś powodu książka go zaintrygowała. Nie była wyjątkowa obfita w stronny, nie była nowa, brakowało na niej daty wydania i nazwiska autora, chociaż może Rosier przez brak zrozumienia tego przedziwnego alfabetu po prostu to przeoczył.
    — Mam cię odprowadzić pod samą zachodnią wieżę? — Uniósł brew i pierwszy raz od paru dobrych minut spojrzał na Kaya, bawiącego się tajemniczym sześcianem.
    Stracił rachubę czasu. Miał wrażenie, że jest dopiero wieczór. Kiedy godziny uciekły w tak zastraszającym tempie?

    [ :D ]

    OdpowiedzUsuń
  62. — Lubisz znęcać się nad zwierzętami? — zapytał, obserwując zachowanie sowy, która najprawdopodobniej straciła głowę i nie miała pojęcia, jak poprawnie funkcjonować.
    Evan uśmiechnął się, gdy usłyszał odpowiedź. Mógł się założyć, że żaden Ślizgon by mu jej nie udzielił. Może zamiast „dziwadło Kay” powinien go awansować i nazywać „encyklopedia Kay”, ten pseudonim o wiele bardziej podkreślałby jego przynależność do Ravenclawu.
    — Wiem, kto napisał podręcznik do historii magii — zapewnił po chwili, przewracając oczami. Czasem miał wrażenie, że Krukon traktował go jak nierozgarnięte dziecko. — Pamiętasz o czym dokładnie traktowała ta poprawka? — ciągnął dalej swoje przesłuchanie, przewracając w zamyśleniu kolejne kilka kartek. Ale niechlujna notka napisana po angielsku nie pojawiła się już na żadnym marginesie. Westchnął głęboko delikatnie rozczarowany.. Może nie powinien zawracać sobie głowę starymi, nic niewnoszącymi do jego życia zapiskami?
    — Och, Kay, zachowuj się, właśnie obnażyłeś przede mną coś co mogło śmiało podchodzić pod irytację — zironizował na pokaz Evan, ale w rzeczywistości był zaintrygowany nagłym „wybuchem emocji” Kurkona. — Tym razem chciałem wykazać się troską — dodał z rozbawieniem, lustrując wzorkiem kolejny rysunek. Tym razem przedstawiał, przynajmniej według jego sposobu spostrzegania świata, dziewczynę, która nieudolnie próbowała zrobić z siebie animaga i w prezencie po nieudanej koncentracji została obdarowana końską głową. Zaśmiał się. Zamysł autora był doprawdy absurdalny.

    [ Masz pomysł w jakim kierunku zmierzają ich relacje? :D ]

    OdpowiedzUsuń
  63. — Ale miałeś naprawdę zacięty wyraz twarzy, gdy ją podrzucałeś — odparł, mając wrażenie, że wówczas oczy Kaya rozbłysły niebezpiecznym blaskiem. Przyczajony sadysta-dziwak. Kay naprawdę był zdumiewającym odkryciem naukowym. Nowym eksperymentem biologicznym. Albo innym wynalazkiem XX w.
    — To by się zgadzało — wymamrotał sam do siebie, ocierając prawą dłoń o podbródek w akcie zamyślenie. Nadal przyglądał się ilustracji, przykrzywiając głowę pod dziwnym kątem. Z tej perspektywy rysunek przedstawiał zniekształcone zwierzę kopytne, którego Evan nie potrafił zidentyfikować.
    Przerzucał kartkę za kartką, stukając paznokciami o blat stołu. Zmarszczka irytacji na jego czole tylko się pogłębiała, gdy alfabet stawał się coraz rzadszy i coraz bardziej niedbały. Może to po prostu był czyjś pamiętnik? Osoby, która nagle straciła siły i pisała coraz bardziej chaotycznie? Aż do końca nie było już żadnych rysunków, szkiców i malunków. Nic.
    Dopiero po chwili uświadomił sobie, że Krukon zamilkł. Oderwał się od lektury i odłożył ją na blat drewnianego stolika, błądząc wzorkiem za Kayem. Cóż. Nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że znudzony Fawely po prostu się stąd ewakuował. Ale gdy zlokalizował go siedzącego po turecku na dywanie wygiął usta wpół ironicznym, wpół rozbawionym uśmiechu. Znów się czymś bawił.
    — A już myślałem, że coś cię znienacka zabiło — stwierdził Rosier, opierając podbródek na oparciu fotela. Przypatrywał się promykowi światła z nikłym cieniem zainteresowania, mrużąc oczy.

    [ Haha, chyba jednak nie. Niech się dzieje co chce :D ]

    OdpowiedzUsuń
  64. — Cierpisz na jakieś stany depresyjne? — zapytał, obserwując płomyk igrający z jego dłonią. Czasem miał wrażenie, że Krukon był kłębkiem negatywnych emocji, rozpowiadającym wszem i wobec czarne scenariusze.
    Nie. Nie miał nadziei. Właściwie poczuł coś na kształt z strachu, gdy Kay bez ostrzeżenia przestał się nagle odzywać i wydawać z siebie jakichkolwiek dźwięków. Niezidentyfikowany strach, który mógł być związany tylko z obawami, że być może, gdy tylko Rosier się obróci spotka go ten sam zły los, co Krukona. Zalała go najprawdziwsza ulga, gdy zlokalizował rozochoconego Fawely’a na dywanie, zabawiającego się niezidentyfikowanym źródłem światła. Ulga, która narosła, gdy chłopak w końcu się odezwał. To zdecydowanie dobrze rokowało na stan emocjonalny Rosiera.
    — Może zmienia się pod wpływem nastoju albo jest strażnikiem tego miejsca. Nie wiem — odparł i wzruszył ramionami. Pierwszy raz widział coś tak cudacznego i trwałego. Znikającego, pojawiającego się i zmieniającego temperaturę. To ostatnie zrozumiał dopiero wtedy, kiedy na dłoni Krukona pojawił się ślad oparzenia. — Zawsze możesz rzucić go w oko wrogowi z nadzieją, że wypali mu gałkę — podsunął, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Przymknął oczy.

    [ Kosmos :D ]

    OdpowiedzUsuń
  65. Poczuł na sobie uważne spojrzenie Kaya, dlatego łaskawie otworzył oczy, aby zaszczycić go swoim. Westchnął w myślach, gdy Krukon uciekł wzorkiem od płomyczka szalejącego po dywanie. Zarejestrował nowe spostrzeżenie. Fawely szybko przestawał się nadmiernie ekscytować przedmiotem, który na początku wywarł na nim piorunujące wrażenie.
    — Oczywiście, że wtedy go nie widziałeś, bo byłeś sam — przytaknął Rosier. — Zapłoną na dowód naszych płomiennych uczuć — dodał, aby po prostu coś powiedzieć. Nawet nie zaszczycił tonu głos ironią. Ot, kilka słów, które wydostały się z jego gardła za nim zdążył je przemyśleć.
    Nie znał się na piromani. Nie wiedział tego czego służy ten płomyk, ale skoro był taki mały chyba nie stanowił dla nich żadnego zagrożenia, chyba, że przeniknie w miejsce niewidoczne dla oka. Wtedy może być różnie i podłużnie.

    OdpowiedzUsuń
  66. — Dlaczego myślisz, że jestem niepoważny, Kay? — zapytał zainteresowany, obserwując chłopaka z zaciekawieniem. — Nie możesz przecież zaprzeczyc, że to nie powód, dla którego pojawił się płomyczek, bo nie wiesz czym jest — dodał, wzruszając ramionami. Krukoni nie byli na całe szczęście wszechwiedzący. A Rosier miał tendencje do gadania każdej bzdury, która przychodziła mu do głowy.
    Rosier nie miał ochoty wracać. Tu było wygodnie. Ciepło. Dobrze. Nie musiał odpowiadać na niekomfortowe pytania. Nie musiał wracać do zimnych lochów. Nie musiał jutro rano budzić wszystko dookoła.
    — Jeśli chcesz, możesz wracać, ale zamknij drzwi, gdy będziesz wychodził — powiedział na powrót zamykając oczy. Nie był przeciwnikiem nocnych wędrówek. Nie raz a nie dwa spacerował w ciemności po zamku, gdy doskwierała mu bezsenności. Ale nie miał ochoty wychodzić z tej komnaty. Było w niej coś, co go uspokajało. Hipnotyzowało, że nawet sama myśli o jej opuszczeniu sprawiała niesamowity zawód.

    OdpowiedzUsuń
  67. [ Tak. Masz rację. Powinnyśmy się spiąć i wymyślić coś konkretniejszego ;) Masz jakieś propozycje? :D ]

    OdpowiedzUsuń
  68. [ Burza mózgów jest zła, zdecydowanie zła xD Za cholerę nie wiem, jak ugryźć to dalej xd *tak bardzo pomocna* Oi tam, oi tam wcale nie jest sprzeczny, jest ułomny emocjonalnie. No a poza tym nigdzie nie powiedziałam, że trzyma się murem z zieloną plagą, no i nie lubi mieć długów wdzięczność :D ]

    OdpowiedzUsuń
  69. [ Aferę? Coś na zasadzie, że ktoś zaczął zadawać się z "dziwakiem Kayem"? Czy myślisz o czymś grubszym? ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  70. [ Och, do stworzenia plotek nie trzeba dużo, właściwie wystarczy jedna niewygodna sytuacja, aby się sparzyć XD Tak, ten pomysł wydaję się najbardziej sensowny, mistrzu, i wcale nie jest idiotyczny . ^^ Mam zacząć? :D ]

    OdpowiedzUsuń
  71. [ tadam! xd wybacz, że trochę to trwało, ale musiałam sobie popłakać na anime ^^’ ]

    Polubił to miejsce. Uzależnił się od niego. Wracał do tajemniczej komnaty każdego dnia. To go uspokajało. Koiło nerwy. Broniło przed towarzystwem osób, z którymi nie miał najmniejszej ochoty się spotkać. A przede wszystkim sprawiało, że mógł w świętym spokoju zagłębić się lekturze kolejnej książki traktującej o czarnej magii bez żadnych sprzecznych emocji, że ktoś mu nagle przeszkodzi i będzie drążył jakiś pokręcony temat w żaden sposób nie interesujący Rosiera.
    Dziś było tak samo, jak przed paroma dniami. Nie mając pomysłu jak wykorzystać wolne popołudnie od zajęć, wybrał się do sekretnego pokoju z książką pod pachą, ignorując kąśliwie uwagi na to, że rzekomo potajemnie spotkała z „dziwadłem Kayem”. Nie rozmawiał z nimi od paru dni, ba, od czasu, kiedy Krukon pokazał mu to pomieszczenie nie nadarzyła się ani jedna okazja sprzyjająca wymianie zdań.
    Evan nie szukał na siłę jego towarzystwie. Fawely chodził swoimi ścieżkami, on swoimi i nie było po prostu okazji, aby ich drogi znów się zeszły.
    Siedział w fotelu i czytał. Litery tańczyły na papierze, podle zmieniając się miejscami, a przynajmniej takie odniósł wrażenie, gdy kolejny raz przetarł oczy i powstrzymał ziewnięcie. Przymknął na chwilę oczy, przyswajając sobie sens przeczytanych słów, ale – o dziwo — nie miał żadnego głębszego sensu. Przeczytał kolejny raz ten sam akapit i westchnął przeciągle, czując jak atakuje każdą komórkę ciała atakuje zmęczenie.
    Na Salazara, dlaczego nie mógł spać, jak każdy uczeń? Dlaczego musiał wstawać przed piątą i snuć się po szkole jak człowiek-widmo bez określonego celu, aby potem zasypiać na lewo i prawo, bez ładu i składu gdzie popadanie?
    Potrząsnął głową, słysząc za sobą szmer. Odwrócił się niemalże natychmiast, zastanawiając się kto przeszkadza mu w „błyskotliwej” egzystencji. Kay Fawely.
    — Och, to tylko ty — przywitał się ze zrezygnowaniem.

    OdpowiedzUsuń
  72. [ Wybaczam bez chwili zastanowienia :D ]

    — Jeśli szukasz płomyka — odezwał się Rosier, przyglądając się poczynaniem Kaya z dystansowanym zainteresowaniem — nie było go tutaj od paru dni — teraz zmierzył spojrzeniem książki, które ze sobą przytachał Krukon. Musiał się pewnie nieźle wysilić, aby przekonać bibliotekarkę do wyniesienia tych jakże cennych zapisków.
    — Musiałeś mu ostatnio napędzić stracha — wymamrotał pod nosem, przypominając sobie igraszki Kaya z zidentyfikowaną kulką światła.
    Nie widział promyczka od paru dni, mimo że co jakiś czas wbijał spojrzenie w podłogę i bacznie się jej przypatrywał. Może ten niezidentyfikowany przedmiot naprawdę nie lubił zbyt częstego towarzystwa i po prostu wyemigrował do spokojniejszego miejsca, gdzie nikt nie będzie go nachodził? Ale skąd w ogóle pomysł, że ten coś było uzbrojone w funkcje życiowe i potrafiło racjonalnie myśleć?
    Evan wzruszył ramionami. Wiedział, że Fawley najprawdopodobniej zignoruje jego słowa i nadal będzie chciał go znaleźć, nieważne ile zajmie mu to czasu. Prowadzony czystą ciekawością, podniósł się z miejsca i zajrzał do paru zakamarków, aby pomóż Krukonowi w tym arcytrudnym zadaniu.
    — Tu go nie ma — odparł po chwili z lekką nutką ironii igrającą z jego tonem głosu, znów zajmując swoje miejsce, które okupował każdego popołudnia.

    OdpowiedzUsuń
  73. — Jesteś niezłym detektywem — pochwalił go z rozbawieniem. — Tak, nie mylisz się, przychodziłem tutaj, ale jak na to wpadłeś? — zironizował, ale chyba tylko z przekory. Nie miał ochoty bawić się w słowne docinki, chociaż Kay z tego co zdążył wywnioskować nigdy się w nie nie wdawał.
    Właściwie nie sądził, że Fawley nadal będzie drążył temat tajemniczego płomyka. Był przekonany, że Krukon znalazł sobie na jego istnieje jakieś usprawiedliwienie i po prostu zapomniał, że istnieje. A tu taka niespodzianka!
    Czując, że Krukon skoncentrował znów na nim swoje wzrok, Rosier nie pozostał mu dłużny, spojrzał na niego, przywołując na usta ironiczny nieco wymuszony uśmiech. Kay wyglądał jak zawsze. Nieobecne spojrzenie, błąkające się w swojej własnej rzeczywistości. Niewzruszona twarz obojętna na rzeczywistość.
    — To jakiś nowy rodzaj spojrzenia czy po prostu mam coś na twarzy? — zapytał po chwili Evan, przerywając kontakt wzrokowy.

    OdpowiedzUsuń
  74. - Widzę, że nic nie umknie twojej uwadze - zauważył z przekąsem. Kay miał racje. "Popularność" Evana w gronie Ślizgonów niesamowicie wzrosła. Nie miał wątpliwości, że była to zasługa Fawely'a. A właściwie faktu, że zaczęli że sobą rozmawiać.
    Rosier ukrywał, że to wcale go nie rusza, ale prawda była zgoła inna. Pozornie zachowywał zimną krew, starając się nie przykładać uwagi do opinii publicznej. Pozorny spokój. Pozorna uprzejmość. Pozorne uśmiechy. Pozory.
    Krukon był rodowitym czarodziejem. Tak usprawiedliwiał swoje zachowanie. Bo jak wytłumaczyć, że "dziwadło Kay" nie był pozbawiony siódmej klepki? Rosier przestał go traktować jak osobę borykającą się z problemami psychicznymi. I nawet zaczął uważać, że był nie złym kompanem rozmów. Był Kayem. Nieokreślonym bytem nagle pojawiającym się na jego drodze. Ale jak to wytłumaczyć osobą postronnym żerującym na plotkach i domysłach?
    - Zainteresowałeś się kiedyś samym sobą? - zaciekawił się po chwili.

    OdpowiedzUsuń
  75. - Z uprzejmości nie zaprzeczę - powiedział. Natręctwo nie było dobrym określeniem. Czuł się trochę niezręcznie w towarzystwie Kurkona. Miał wrażenie, że Kay ma wykreowany jego portret psychologiczny w głowie i wiedział o nim absolutnie wszystko bez konieczność stosowania zaklęć. Ponadto Fawely miał na wszystko przygotowaną odpowiedź. Krótką. Sensowną. Logiczną. Niewymagającą wyjaśnień. Pewność siebie Evana była wystawiona na ciężką próbę.
    Nie chciał go w żaden sposób urazić. Nie miał takiego zamiaru. Po prostu był ciekaw jego punktu widzenia na temat własnej osoby. I chciał zwrócić mu uwagę, że czasem powinien zainteresować się sobą.
    - A i owszem - rzekł krótko, nierozdrabniając się w tym temacie. Mimo wszystko nawet jego egocentryzm miał swoje granicę i istniały na świecie osoby, które wzbudzały w nim ciekawość. Może tylko krótkotrwałą, ale zawsze jakąś.

    OdpowiedzUsuń
  76. - Jestem niezmiernie poruszony faktem, że zaskoczyłem Kaya Fawely'a. Muszę ten fakt uwzględnić na mojej prywatnej liście sukcesów - przyznał. Ale tak naprawdę miał ochotę zapytać Krukona czy dobrze się czuje. Nie spodziewał się, że taka drobnostka mogła skłonić go do takich wyznań. Coś nieprawdopodobnego!
    Gdyby teraz Rosier powiedział: "kłamałem, moje zaintersowania zawsze będą skupiać się wokół mojej skromnej osoby" pewnie Krukon odetchnąłby z ulgą. Ale w rzeczy samej byłoby to czyste klamstwo.
    To, że troszczył się tylko o siebie, nie znaczyło, że jego pole widzenia ograniczała się do czubka własnego nosa. Widział wokół siebie innych ludzi. Rzekę ludzi.
    - Mam to interpretować jak komplement czy soczysty dowcip?
    Może Kay tak naprawdę nie wiedział wszystkiego? Może wiedział tylko to, co mógł zobaczyć? Ale czy to nie oznaczałoby tylko jedno? Że także w jakiś sposób był ograniczony do opinii publicznej?
    Rosier mógł się założyć nawet o życie, że większość uważała, że był skończonym egoistą, którego horyzonty komulowały się w jednym miejscu. Pozory. Pozory naprawdę rządziły rzeczywistością. Ten fakt był nie do obalenia.

    OdpowiedzUsuń
  77. — Nauczyłeś mnie jednego, Kay — odparł Rosier, zerkając na zegarek. — Po tobie można spodziewać się wszystkiego — dodał z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach. Kurkon był jedną chodzącą zagadką, której nie potrafił rozgryzać. Na wszystko znajdował wytłumaczenie, wszystko umiał wyjaśnić. Samozachowawcza encyklopedia snująca się po zamku, będąca wszędzie, a zarazem nigdzie.
    Było późno. Zbliżał się okres kolacji. Evan nie spodziewał się nawet, że godziny szalały w tak zastraszającym tempie. Przebywając w tym pomieszczeniu miał wrażenie, że coś tak przyziemnego i ludzkiego jak czas, tu po prostu nie istniało. Z drugiej zaś strony zakorzeniła się w nim świadomość, że nie mógł wszystkich swoich wolnych chwili spędzać w tej komnacie. To było niedorzeczne. Powinien napisać esej na zaklęcia i eliksiry. Przećwiczyć zaklęcia, które ostatnio przedstawił im nauczyciel na obronie przed czarną magią i przyswoić sobie najnowszy temat od McGonagall, która w tym roku nie próżnowała i wmyślała coraz to nowsze, nieziemsko trudne rzeczy do przekształcenia. A Rosier, jak łatwo było się domyśleć, nie zrobił nic w kierunku tego, aby zrozumieć chociaż połowy z nich.
    Podniósł się z miejsca, zabierając książkę, którą ze sobą przyniósł.

    OdpowiedzUsuń
  78. [Cześć :) Pozwoliłam sobie na wątek, całkiem spontanicznie.

    - Kaydelliusie.
    Tuż za chłopakiem siedzącym w bibliotece zjawiła się czarna mara, smukła i blada. Chłodne ręce ułożyła lekko na jego ramionach i przechyliła się nieco do przodu by móc zerknąć co tak bardzo go wciągnęło. Czuła jak włosy jej się ześlizgując z szaty i spadają na krukona, ale nie przejęła się tym zbytnio lub nawet tego nie zauważyła zainteresowana tym co leżało na blacie stołu. Opasłe tomiska prawiące o tym i o tamtym.
    Zjawiając się w bibliotece z nadzieją odnalezienia właśnie jego, wypowiedziała jego imię bez żadnego nacisku , bezbarwnym tonem, bardzo dobrze zdając sobie sprawę, że nie lubi pełnego imienia. Adrasteja nie mogła zrozumieć dlaczego ; osoby o interesujących imionach mieli podobną duszę, przynajmniej tak to sobie tłumaczyła. Kaydellius należał do nielicznego grona jej znajomych z którymi (o dziwo) lubiła spędzać czas, choć nigdy nie przyzna się na głos, że potrzebuję do życia kogoś więcej niż czarnego jak smoła kota.
    - Jesteś od kurzu. - powiedziała dmuchając mu we włosy a w świetle promieni słonecznych zamigotał drobny pyłek. Uśmiechnęła się pod nosem prostując się. Musiał spędzić w bibliotece już sporo czasu, skoro zdążył się zakurzyć. Ta myśl bardzo ją rozbawiła, jeszcze chwila i by zachichotała! Tego dnia miała bardzo dobry humor.
    - Jest jakiś sposób by móc wyciągnąć Cię z biblioteki? - zapytała od niechcenia stukając opuszkami palców w jego ramiona, cały czas stojąc za nim. Wiedziała, że to nie będzie łatwe, szczególnie, że pomieszczenie z regałami pełnymi książek należało do jego ulubionych miejsc a na zewnątrz, gdzie chciała go wyciągnąć było piętnaście stopni na plusie w samym cieniu, a on w golfie i płaszczu zagotowałby się. ]

    OdpowiedzUsuń
  79. Rosier nie spodziewał się, że ktokolwiek zaszczyci ten korytarz swoją osobą, bo ilekroć to był tylekroć nikogo na nim nie było. Ale fatum, które rozłożyły nad nim swoją czarną piecze, musiało znów się uaktywnić w najmniej oczekiwanym momencie i to w najgorszym przekładzie na jaki mogłoby być stać los. Gryfoni. Nie od dzis było wiadomo, że najprawdopodobniej ten dom miał pod swoimi skrzydłami najbardziej rozgadane osoby z tendencją do roznoszenia niepoprawnych plotek, którym brakowało po krycia w rzeczywistości. Evan mógl mieć tylko nadzieję, że akurat tym uczniom Domu Lwa towarzyszą kłopoty ze wzrokiem i wcale nie dostrzegli prawdziwych tożsamości osób, które nagle wyrosły ze ściany.
    Na jego ustach pojawił się nieporadny uśmiech. Żeby tego wszystkiego było mało, nadal gdzieś tam w czeluściach zamku krążyły plotki, że Rosier znalazł sobie nowego kompana do rozmów, teraz był przekonany, że pogłoski tylko zwiększą się na sile w najróżniejszy sposób, niekoniecznie korzystny dla ich obydwóch. Cudownie, przemknęło mu przez myśl. Kay wyglądał tak jak zawsze. Był niewzruszony.
    Evan pożegnał się z nim krótkim "do zobaczenia" i skierował się pośpiesznie w stronę lochów, gdzie mógł odbyć szeroką konsultację z własnym stanem emocjonalnym bez żadnych naocznych świadków.

    Rosier

    [ Nie miałam pomysłów na odpis... Kay tradycyjnie jest poza wszelką kolejką :D ]

    OdpowiedzUsuń


  80. [ Milutko :D Zawsze zacieszam jak dziki norek, gdy widzę wasz odpis :D
    [ Milutko :D Zawsze zacieszam jak dziki norek, gdy widzę wasz odpis :D
    Hahaha, postaram się napisać artykulik, ale oby nie był długi, bo mistrzem takiej formy nie jestem :D A co w nim będzie? Hm... na pewno to, że grupka poważnych i zawsze prawdomównych Gryfonek widziała Kaya i Evana, wychodzących z komnaty, o której istnieniu nich nie wiedział i można jeszcze coś zmyślić, żeby była ładniej i bardziej kolorowo :D No co? Zabawa w chowanego czas zacząć, czy coś, hahaha :D Podejrzewam, że Rosier będzie chciał przez jakiś czas unikać Kaya, aby zdementować krążące po szkole plotki o ich rzekomych kosmicznych relacjach, tak myślę, a w afekcie poczuje jakiś namacalny niezidentyfikowany brak obecności rozmów z Krukonem w swoim życiu xd ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  81. [ uff, najlepiej całą czarną robotę zrzucić na mój biedny musk :D *idzie pisać i już nie marudzi* XD ]

    OdpowiedzUsuń
  82. Kiedy już Adrasteja miała już się zgodzić na napisanie jednego z esejów, jednak zanim to zrobiła chłopak się zgodził. Triumfalny uśmiech zawitał na kilka sekund na twarzy dziewczyny, opuściła dłonie i odsunęła się.
    - Pomogę za to Ci posprzątać. – powiedziała wyciągając różdżkę z kieszeni. Jednym zaklęciem odesłała książki na odpowiednie półki a pergaminy w mgnieniu oka znalazły się w torbie krukona. Wszystko to się stało zanim chłopak wstał, ba! Zanim nawet odsunął krzesło.
    - Świeże powietrze Ci się przyda. Poza tym, znalazłam coś bardzo ciekawego. – rzekła na powrót chowając cedrowy patyk do kieszeni ciemnozielonej szaty. Nie mogła się doczekać chwili w której pokaże znajomemu swoje odkrycie, ale do tego czasu nie zamierzała zdradzać tajemnicy. Żeby nie narazić się na pytania ciekawskiego krukona skierowała się ku wyjściu z biblioteki. Minęła tuzin regałów zanim znalazła się przy drzwiach. Musiała użyć całej swojej siły w drobnych łapkach by otworzyć je na oścież.

    OdpowiedzUsuń
  83. Evan był rozstrojony emocjonalnie, a ignorowanie docinków na temat jego rzekomych schadzek z Kayem było poza zasięgiem jego skołatanych nerwów. Wpakował się w niezłe bagno, a świadomość tego, jak trudno będzie się z niego wyplątać, stanowiła największy problem w jego egzystencji.
    Starał się jak mógł omijając niepowołane towarzystwo i nie odpowiadać na dziwne insynuacje kierowane pod jego adresem, który w dużej mierze dotyczyły Fawely'a. Wiedział, że Hogwart słynął z niesamowicie rozwiniętej drogi pantoflowej, ale nigdy nie spodziewał się, że w jedną noc plotki okrążą cały zamek i zostaną przemeblowane nie do poznania.
    Od rana czuł na swoim karku zaciekawione, obce spojrzenie, które sprawiały, że aż miał ochotę wyciągnąć różdżkę i poćwiczyć zaklęcia z działu ksiąg zakazanych. Ale jednak najbardziej odprowadzał go do szału fakt, że niczego nieświadomy Krukon, błądził po korytarzach jak widmo, nie zdając sobie sprawę, jaki zapadał nad nimi wyrok..
    Miarka się przebrała, gdy tuż przed obiadem został zaczepiony przez pamiętną trójkę Ślizgonów, którym dał wyraźne do zrozumienia, że woli od ich towarzystwa towarzystwo Kurkona. Podłożyli mu pod sam czubek nosa romantyczny aż do porzygu artykulik, który traktował o jego rzekomym romansie z wyżej wymienianym Krukonem.
    Zmarszczył nos, badając pierwszą stronę gazety nieprzychylnym spojrzeniem. Od paru dni krążą pogłoski o tym, że Evan Rosier (znany ze swoich sadystycznych skłonności kierowanych pod adresem mugolaków) i Kaydellius Fawely, (cieszący się w szeregach hogwardzkiej młodzieży pseudonimem „dziwadło") spotykają się regularnie pod odsłoną ciemności. (…) Miarka się przebrała, gdy jedna z reporterek przyłapała ich na dwuznacznej sytuacji na jednym z najbardziej odludnych korytarzy w zamku. Warto wspomnieć, że obaj w niekompletnym ubraniu i w nadzwyczajnym pośpiechu opuszczali tajemniczą komnatę, której istnieje stało pod wielkim znakiem zapytania aż do wczorajszego dnia… Momentalnie pobladł i stracił apetyt. To było ponad jego siły.
    — Jedna wielka bzdura — wymamrotał pod nosem i bez pytania zabrał gazetę z rąk jednego z szczerzących się głupio Ślizgonów, udając się bez sprecyzowanego celu na błonia. Musiał ochłonąć i pomyśleć o tym, jak wyjść obronną ręką z tej nieprzychylnej dla niego sytuacji. Złapał się za serce na widok Kaya przechadzającego się beztrosko po dziedzińcu. Rosier, uspokój się, przecież nigdy nie byłeś paranoikiem, syknął w myślach.
    — Kaydellius — przywitał się krótko z chłopkiem, wciskając do jego ciepłej dłoni pomięty brukowiec. — Pozwól na słówko — dodał zdenerwowany, wymijając go szybko.

    [ Soraski. Pisanie artykulików nie jest dla mnie, poza tym chyba zdechła we mnie wena :D *wielka improwizacja a nr 2* XD

    OdpowiedzUsuń
  84. [ To nie hit, tylko przejaw głupoty :D Borze szumiący, reakcja Kaya powaliła mnie na kolana, MÓJ MISTRZ DRAMATÓW :D ]


    Rosier miał ochotę udusić Kaya gołymi rękami, że tak lekceważąco podszedł do tych wszystkich kłamstw wypisanych w gazecie, przejmując się najmniej istotnym szczegółem: komnatą, którą prędzej czy później ktoś by i tak odkrył. Prychnął pod nosem jak rozjuszony kot.
    — Na Salazara, Kay, skup się — upomniał go opryskliwie. — Komnata to teraz nasz najmniejszy problem — wysyczał przez zaciśnięte zęby, rzucając w stronę Krukona spojrzenie po brzegi przesiąknięte mordem. Aż ręce go świerzbiły, aby wyciągnąć przed siebie różdżkę i poczęstować go zmyślnym zaklęciem, ale wiedział, że to w żaden sposób nie rozwiąże ich "mały" problem zrodzony z ich nie uwagi i najprawdziwszej głupoty.
    Zatrzymał się nagle w cieniu wielkich drzew tuż przed wejściem do Zakazanego Lasu. Nawet nie przejął się tym, że wiał zimny wiatr produkujący na jego ciele gęsią skórę. Był zbyt zdenerwowany, żeby dbać o takie przyziemne drobnostki. W tym momencie marzył o tym, aby scalić się ze ścianą albo w najlepszym wypadku zaniknąć z powierzchni ziemi. Obie opcje wydawały się teraz naprawdę atrakcyjne.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  85. Rosier spojrzał na niego spode łba, zaciskając dłoń na różdżkę, która nadal znajdowała się w jego kieszeni. Aż się w nim gotowało od emocji. A irytacja tylko się powiększyła, gdy Fawely przejął z godnym do pozazdroszczenia stoicyzmem. Spokój. Spokój. Spokój. Pozory. Nie powinien zapominać o tych dwóch elementarnych rzeczach, które rządziły od małego jego życiem. Patyk przesiąknięty magiczną mocą zawsze dostarczał mu fałszywego poczucia bezpieczeństwa. Nie chciał wdawać się w magiczne pojedynki z Kayem. Wtedy dopiero by się działo. Nie miał żadnych wątpliwości.
    — Naprawdę cię to nie rusza? — zapytał, ogarnięty zwątpieniem. Dobra, Krukon miał rację. To tylko bzdury, g r o ź n e bzdury, do cholery. I obawiał się, że nie ma szans, aby ludzie tak szybko o nich zapomnieli. — Nie musisz mnie na siłę pocieszać — warknął jak rasowy rottweiler.
    Cierpliwość, Evan, nie zapominaj o cierpliwości.
    Rosier zaczął mu zazdrości tej znieczulicy na otaczający go świat.

    [ Dialogi są dwa razy trudniejsze od opisów :D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  86. Zobaczysz - odpowiedziała lakonicznie a na ustach wymalował się bajroniczny uśmiech. Przemilczała fakt, że będą musieli trochę się nachodzić, ze względu na to, że bała się, że chłopak będzie marudzić bądź co gorsza – zrezygnuje. Kiedy odkryła swoje znalezisko ponad tydzień temu od razu pomyślała, że musi je pokazać krukonowi,musiała tylko się nieco przygotować i poczytać, by w odpowiedniej chwili zabłysnąć.
    Kiedy znaleźli się na zewnątrz słońce mocno raziło ale i zarazem przyjemnie rozgrzewało, było na tyle ciepło, że mogła pozwolić sobie na rozpięcie szkolnej szaty i podwinięcie jej rękawów. Od kiedy poznała krukona zachodziła w głowę dlaczego zawsze chodzi w koszulkach z długim rękawem, jednak nie była na tyle wścibska by się dopytywać. Szanowała tajemnice innych i nie zmuszała nikogo do ujawnienia ich. Jeśli będzie chciał – w co wątpiła – sam jej kiedyś powie.
    - Nie masz nic przeciwko, że wyjdziemy nieco poza teren szkoły? - zapytała kiedy byli już na błoniach.

    OdpowiedzUsuń
  87. Uśmiechnęła się kiedy wymienił jezioro.
    - Nie będziemy iść przez Zakazany Las, choć moglibyśmy nieco tamtędy przejść, ale mam niemiłe doświadczenia – odpowiedziała krzywiąc się na samą myśl, bardzo długo walczyła z traumą po tym zdarzeniu. - Nie jestem fankom wspinaczek i masz rację, nie potrafię przełamać bariery. Pozostało jezioro, ale możesz mi wierzyć, że nie będziemy teraz pływać. - powiedziała po czym lekko szturchnęła go w bok by przestał marudzić i wyszukiwać sposobu na wymiganie się.
    - Dojdziemy. - obiecała a po chwili dodała – nie rzucamy się tak w oczy przecież.
    Doszli wolnym krokiem nad brzeg jezioro przy którym Adra się zatrzymała i wskazała ręką lewy brzeg, który był zarośnięty trzciną. Bezceremonialnie usiadła na ziemi i ściągnęła małe buciki i zabrała się za podwijanie nogawek.
    - Tu przy linii brzegu jest płytko, po kolana. Obiecuję, że będzie warto!

    OdpowiedzUsuń
  88. — Groźnym szpiegiem infiltrującym Hogwart dla obcego rządu, poważnie? — Rosier w innej sytuacji pewnie by się roześmiał, ale teraz nie miał na to kompletnie nastroju. Patrzył rozgoryczony na Kaya, przeżywając swoją tragedią życiową jak mrówka okres. — Twoja postawa jest godna pozazdroszczenia, Fawely, serio — warknął zdenerwowany. — Ale nie jestem tobą i naprawdę się tym przejmuję — kontynuował, chociaż nigdy nie przewał tendencji do zwieszenia się, a już zwłaszcza osobom, których tak naprawdę nie znał. Bo co mógł nie powiedzieć? Nawet nie wiedział, że jego imię brzmi tak śmiesznie… aż do dziś. Zawsze był Kayem. — Pewnie już dawno to zauważyłeś, ale dla mnie reputacja znaczy bardzo dużo, a teraz została zszargana śmiesznym pomówieniem, które nie rozpłynie się w powietrzu od tak. Będzie krążyć nad nami jak jakieś pieprzone fatum, za nim nie wysysa ze mnie całej energii — wyrzucił na wydechu, opierając się o spróchniały pień wysuszonego drzewa. Powiedział za dużo. Kilka zdań za dużo. Pozory zostały rozwijany przez szalejący na dworze wiatr, ale w tym momencie przestał o nie dbać.

    [ Pracuję nad tym :D Doceń mój trud :D ]

    OdpowiedzUsuń
  89. Musiała wysoko podwinąć nogawki spodni a i tak kiedy weszła do wody zamoczyła je. Zmniejszyła pasek torby i schowała buty w torbie po czym ruszyła trzymając się brzegu, co jakiś czas nadeptując na ostrzejszy kamyk wbijający się w jej stopy. Woda była zimna, nie nagrzała się wystarczająco jednak nie było co się dziwić – był marzec. Tylko szaleniec odważyłby się wejść teraz do wody. Oni byli szaleni, a przynajmniej jedno z nich, drugie było dziwne.
    - Wiesz co żyje w tutejszym jeziorze? - zapytała zerkając przez ramię na chłopaka, co przyczyniło się do poślizgnięcia się na mule osadzonym na płytkim dnie. Złapała równowagę wspierając się na Kay'u. Posłała mu przepraszający uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
  90. Rosier przewrócił oczami że złości. Kay był po prostu nie możliwy. Pieprzony optymista, chociaż nigdy nawet nie podejrzewałby go o takie skłonności. Ale z drugiej strony oddałby teraz wszystko, żeby być chociaż tak w połowie opanowanym jak stojący przed nim Krukon.
    - Masz rację - prychnął całkowicie roztrojony emocjonalnie. Miał ochotę wepchnąć tę gazetę Kayowi do gardła i czekać aż się udławi i łaskawie udusi. Nigdy jeszcze nie spotkał się z takim pozbawionym piątej klepki ignorantem. Nawet on nie był aż tak bardzo pozbawiony empatii. - Po co ja w ogóle o tym z tobą rozmawiam? Przecież ciebie to i tak nic nie obchodzi - warknął. Był bliski do upodobnienia się z wulkanem; tylko chwile dzieliły go od wybuchu, a wesołe ogniki igrające z zamglonym spojrzeniem Krukona, działały na Rosiera jak płachta na byka.
    Evanowi nie było do śmiechu, a Kay zdecydowanie nie rozumiał powagi sytuacji, skoro tak łatwo przychodziły mu żarty.
    - A udław się tym szmatławcem - syknął, rzucając w Fawely'a gazetą.
    Miał nadzieje, że to pomoże rozładować mu napięcie, ale wcale nie pomogło. Uznając, że na tym kończy ich jakże owocną dyskusje, zostawił Kaya na pastwę rozszalałego wiatru i ruszył z powrotem w stronę zamku. Niech go piekło pochłonie, pomyślał cały rozgniewany, nie zerkając za siebie ani raz.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  91. Może przesadziła mówiąc, że jest płytko. Nie jest głęboko – to było bardziej odpowiednie stwierdzenie. Jeszcze pozostał im kawałek do przejścia. Kawałek po mule, kamieniach i Salazar wie jeszcze czym. Zaśmiała się cicho słysząc obawę krukona, miał rację, w jeziorze kryły się potwory które żadne z nich nie chciał spotkać w wodzie, tym bardziej zostać wciągnięte pod taflę i zjedzone.
    - Rozważyłam to. Nic nam nie grozi na brzegu, chyba, że jakieś pijawki, ale nimi się nie przejmuj. Mugole twierdzą, że to nawet sprzyja zdrowiu. Głupki. - powiedziała potrząsając burzą loków, które w kontakcie z wilgocią jeszcze bardziej się skręciły. - Przeszukałam w bibliotece mnóstwo książek, nawet tych w zakazanym dziale i nie znalazłam informacji, że ONE tu żyją. Dopiero na lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami się o nich dowiedziałam, są niesamowite!

    OdpowiedzUsuń
  92. [ E tam. Proponuję o unikaniu wspomnieć mimochodem, to nie jest zbyt pasjonujące :D A motyw z randomami teraz można wpleść. ;) I ty teraz zaczynasz, o ;D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  93. [ Ale co mam ci wytłuszczyć? :D Pal licho, jak się za to zabierz. :D Załóżmy, dee Kay jak zwykle beztrosko będzie przemierzał korytarz, zagapi się na coś i wpadnie na Slizgonów, strącając któremuś coś z ręki np. jakiś eliksir na zaliczenie i o to powód ich gniewu xD Whatever, oni nie potrzebują mocnych argumentów, aby zacząć miotać zaklęciami na prawo i lewo, mistrzu :D ]

    OdpowiedzUsuń
  94. Rosier był rozdrażniony, a transmutacja, która właśnie się skończyła ani troche nie poprawiła mu humoru. Wręcz przeciwnie. Pogorszyła jeszcze bardziej jego stan emocjonalny, który starał się ukrywać za maską obojętności. Pozory. Pozory. Dbał o nie jeszcze bardziej niż wcześniej, wszystko ukrywając pod otoczką ironicznego uśmiechu, który przez cały czas rozpromieniał jego wargi.
    Plotki jednak nie ucichły, mimo że unikał Kaya jak ognia i nie zbliżał się ani do niego, ani do tajemniczej komnaty, ani tym bardziej do wieży, w której mieścił się Pokój Wspólny i dormitoria Krukonów. Był w tak podłym nastroju, że miał ochotę rzucać klątwami na prawo i lewo, nie zważając na żadne konsekwencje. Ale to byłoby zbyt lekkomyślne. Zapomnij o Avadzie, myślał za każdym razem, gdy ktoś zaszczycił go uszczypliwą uwagą: "czyżbyście się rozstali?", a wtedy miał naprawdę ochotę stać się mordercą albo - o zgrozo! - znaleźć Krukona i odstawić szopkę pod tytułem "wielka miłość przezwycięży wszystko". Jedna wielka głupota.
    Kay był źródłem jego wszystkich problemów, przyczyną nieprzespanych nocy, bólem głowy i prywatnym... wyrzutem sumienia? Tego Rosier nie potrafił sprecyzować, ale przyłapywał się na tym, że myślał o Krukonie. Nawet raz czy dwa rzucił w jego stronę ukradkowe spojrzenie, ale szybko się opamiętał. Absurd. Czysta ironia losu.
    Pierwszy raz odetchnął z ulgą wchodząc do lochu. Nie przeszkadzało mu nawet wilgoć, ani tym bardziej chłód. Było idealnie. Z dala od wścibskich, zaciekawionych spojrzeń. Z dala od pogłosek nie mających pokrycia z rzeczywistością. Może przy takim układzie będzie w stanie polubić zimno? To nie była aż taka zła perspektywa na przyszłość.
    Idioci, pomyślał, słysząc krzyki i regułki dobrze znanych mu zaklęcia. Nie miał wątpliwości, że grupka ślizgonów dopadła swoją nową ofiarę.
    Westchnął głęboko. Miał zamiar ich minąć bez słów, ale zatrzymał się nagle jak wryty, dostrzegając znajomą sylwetkę. Przez chwilę myślał, że ma halucynacje. Wbił niepewne spojrzenie w koniec korytarza, dostrzegając różnokolorowe iskry. Musiał zainterweniować. Ta niebezpieczena myśli pojawiła się nagle w jego głowie. Instynktownie wyciągnął różdżkę, poprawiając torbę na ramieniu. Słysząc wyprany z emocji głos nie miał już żadnych wątpliwości, kto dostarczał rozrywki Ślizgonom.
    - Cieszę się, że tak twórczo wykorzystujecie czas, ale teraz możecie się już rozejść - odezwał się, gdy kolejne zaklęcie zostało zwalczone przez Kaya.
    Może nie potrzebnie się wtrącał? Krukon doskonale dawał sobie radę sam i najwyraźniej nie potrzebował pomocu, do czasu, kiedy nie wpadną na pomysł, aby zaatakować jednocześnie. Każdemu w końcu kończyły się przysłowie tabletki szczęścia. Nawet Fawely nie posiadał ich wystarczająco wiele, aby całe życie przeżyć bez uszczerbku na zdrowiu. A przynajmniej takiego zdania był Rosier.
    Jego słowa tylko rozbawiły Ślizgonów, jeden z nich wycelował w jego stronę różdżką, trzęsąc się ze śmiechu. To chyba nazywa się utracony autorytet. Ale przecież Evan był urodzonym mordercą, dlatego nie pozstał dłużny swojemu "koledze". Może ta pieprzona Avada nie była aż taką złą opcją?

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  95. Adrasteja zatrzymała się we wcześniej wskazanym miejscu i obróciła w stronę jezioro, przez chwilę milczała przyglądając się spokojnej tafli wody, którą lekko poruszał wiatr. Naprawdę to była piękna pogoda, idealna by pokazać krukonowi co udało jej się osiągnąć.
    - Właśnie tutaj, w tym jeziorze, żyją zwierzęta które już jakiś czas temu zostały zaklasyfikowane jako wymarłe. - powiedziawszy to zerknęła ukradkiem na Kaya by zobaczyć jego minę. Uśmiech nie schodził jej z ust, co była bardzo dziwnym zjawiskiem, zazwyczaj nie robiła. Sięgnęła do torby i wyciągnęła z niego zamykane pudełko którego wnętrze magicznie powiększyła zaklęciem. Otworzyła wieczko po czym wręczyła je krukonowi bez żadnych ceregieli. W środku znajdowała się trawa morska. To co zrobiła później przerastało wyobraźnie wszystkich, którzy ją znali. Nieco speszona wsadziła dwa palce do ust i ile sił w płucach zagwizdała po czym rzuciła wodorost w wodę.
    - No dalej. - mruknęła pod nosem. Nic się nie działo.

    OdpowiedzUsuń
  96. [ Ta, lanie wody. Szkolę się :D
    Powiedzmy, że rzucił i powiedzmy, że to nie było miłe zaklęcie, jakieś z rodzaju tych, których na długo nie da się zapomnieć ;) ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  97. Evan zmarszczył czoło, wybijając suche spojrzenie w rozbawione oczy Ślizgona.
    - Bronię? - powtórzył w formie zapytania, unosząc brew. - Na Salazara, dlaczego miałbym to robić? Na pierwszy rzut oka widać, że jest od was dwa razy lepszy - odparł, uśmiechając się ironicznie. Kay do tej pory radził sobie doskonale. Trzech na jednego, przy czym ten samotny stoi o własnych siłach. - Godne pożałowania. Doprawdy - kontynuował swoją jakże wielką improwizacje jeszcze bardziej prowokując ich do bójki. Czuł jak różdżka przeciwnika wbija się boleśnie w jego klatkę piersiową, ale w żaden sposób wolał tego nie komentować. - Sam powiedz - dodał ironicznie - czyż monogamia nie jest bardziej opłacalna? - zapytał, oczywiście nawiązując do jego dwóch ochroniarzy, razem w trójkę tworzyli niesamowity duet papużek nierozłączek.
    Nie czekał aż tamten w ciszy przeanalizuje i zrozumie sens jego słów. Wymamrotał pod nosem zaklęcie, które jako pierwsze przyszło mu na myśli. Nie było taki miłe jak tradycyjna Drętwota, ale po prostu potrzebował rozładować napięcie, którym był wypełniony od tygodni.

    [ ło matko o.o ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  98. To działo się tak szybko, że Rosier ledwo nadążał. Zdawał sobie sprawę, że posunął się za daleko, ale z drugiej strony byl przekonany, że postąpił słusznie. A zemsta zawsze najlepiej smakowała wtedy, gdy wkaładało się w nią duże pokłady złości. Evan był wściekły na tego Ślizgona, który dzielił się soczystymi opowiastkami o nim i Kayu, mijającymi się z rzeczywistością tak bardzo, że brzmiały jak baśnie.
    Nie spodziewał się, że Krukon podejdzie do tego w tak emocjonalny sposób. Był tym naprawdę zdziwiony. Na pewno o wiele bardziej niż tym, że jego wierna świta podpisała się taką wiermoscią, że boki zrywać.
    - Nie panikuj, Kay - upomniał chłopaka, pochylając się nad ciałem. - Nic mu nie będzie - zapewnił, obserwując z nienaturalnym spokojem jak twarz Ślizgona zielenieje. - Chyba - szepnął pod nosem. Zgodnie z tym, co wyczytał, zaklęcie działało pobudzająco na nerwy odpowiadające za ból i strach. Domyślał się, że chłopak musiał odczuwać niesamowity lęk, stąd te niekontrolowane drawki.
    Wycelował w niego rożdżką wypowiadając wyraźnie przeciw zaklęcie, działające jak lekarstwo na niektóre czarnomagiczne uroki. Nie miał jednak pojęcia, czy wybawiał ich z obresji, ale przecież Fawely mógł śmiało stąd iść. Nikt go tu już nie trzymał.

    [ taki tam luźny komentarz na moje odpisy :D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  99. [Trururu, Roy ma chyba słabą pamięć, bo mi nie przypomniał o Tobie, ten pasjonat smoków :x
    Jeśli nadal jesteś zainteresowana wątkiem z Puchonem z roku, to już spieszę wyjaśnić, na czym on miałby polegać, bo ostatecznie ukształtował się w mojej głowie.
    Lucas i Kay są na jednym roku, prawda? Na jakimś wspólnym przedmiocie może dojść między nimi do spięcia, jak już wcześniej zaproponowałam. Spięcie może dotyczyć błahostki, chociażby tego, że Lucas, przechodząc, zahaczył połą szaty o różdżkę Kaydelliusa. I na przerwie, zdenerwowany Fawley mógłby wyzwać Roy'a na pojedynek.
    Na razie tyle, aczkolwiek napisałaś, że wolisz mieć plan. Nie wiem, może w trakcie wątku coś jeszcze wspólnie wymyślimy? A w razie czego gg stoi otworem, zapraszam! :D
    Jeśli się zgodzisz, to będę wdzięczna, gdy zaczniesz :3]

    Lucas Roy

    OdpowiedzUsuń
  100. — A mówią, że Ślizgoni to tchórze — mruknął cicho. Relacja Kaya go zadziwiła. Nigdy nie przypuszczałby, że Kurkon zacznie siać taką olbrzymią panikę, ba, był przekonany, że nadal będzie rozpowszechniać nienaganną znieczulicę wokół swojej osoby. Ale to była zdecydowanie miła niespodzianka. Niezaprzeczalny dowód na to, że nawet Fawely był wypełniony emocjami i potrafił je okazywać w ludzki sposób.
    — Chodź za mną — powiedział po chwili, analizując w głowie fakty. Krukon miał rację. Nie miał wątpliwości, że dwóch towarzyszy chłopaka na pewno teraz byli w drodze do któregoś z nauczycieli. Mieli duże szczęście, że Slughorn wolał wygodę i jego gabinet nie mieścił się w lochach, bo bez dwóch zdań już by tu był. Rosier zabrał bez słowa różdżkę Ślizgonowi i poprowadził w stronę opuszczonej klasy, do której rzadko kto się zapędzał. Znalazł ją bez czysty przypadek, gdy w pierwszej klasie w ciszy i spokoju chciał przetestować winagardium leviosa Charakterystyczny ruch nadgarstka była dla niego nie lada wyznaniem, ale koniec końców wyszło na jego.
    Klasa była pusta. Pokryta grubą warstwą kurzu, o czym świadczył fakt, że nikt się do niej nie zapuszczał. Idealne miejsce na tymczasową skrytkę. Oczywiście bardziej dogodnym byłby Pokój Życzeń, ale biorąc pod uwagę, gdzie ów pokój się znajdywał, nie było szans, aby udało im się przetransportować tam Ślizgona nie wzbudzając zainteresowania.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  101. Rosier nie wierzył cuda i nie sądził, że zdążą powstrzymać Ślizgonów przed wydaniem ich w ręce nauczycieli, a wtedy będą mieć niemały problem. I jeszcze wątpił, czy skończy się tylko i wyłączenie szlabanem. Użycie jakiegokolwiek zaklęcia związanego z czarną magią, niekoniecznie niewybaczalnego, łączyło się z rygorystycznymi skutkami. W najlepszym wypadku mogą ich wyrzucić ze szkoły.
    Evan mógł swobodnie wymyśli co dalej, jeśli nie miałby zaliczonych OWuTeMów, ale szczerze wątpił, że Kay się z tym tak szybko pogodzi. Mimo wszystko wyglądał na osobą, której zależało na dobrych wynikach. Sam fakt, że znalazł się w domu Roweny Ravenclaw o czymś świadczył.
    — Dobrze o tym wiem — mruknął niezadowolony w stronę Fawelya, gdy oświadczył mu, że jeszcze trochę drogi przed nimi. Kondycja Rosiera nie stała na wysokim poziomie, dlatego też musiał wykrzesać siebie nie lada determinację i ostanie pokłady siły, aby pokonać kolejne dziesięć stopni. Miał nadzieje, że taki wysiłek nie pójdzie na daremno i udało im się chociaż dogonić tę dwójkę za nim dorwą któregoś z nauczycieli.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  102. Evan nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, właściwie w ogóle nie przypuszczał, że zdążą przed Ślizgonami. Raczej szykował się na ostrą reprymendę, głośną wymianę zdań i pośpieszne pakowanie kufra. Szukał w głowie stosownych wymówek, które umożliwią im jakiekolwiek szanse na wybronienie się, ale nic stosownego nie przyszło mu do głowy. Sytuacja zmieniła się diametralnie.
    Oparł dłonie o ramiona Kaya, szukając dla siebie przestrzeni. Dyszał tak głośno jakby przebiegł maraton bez wody i zajął pierwsze miejsce. Otarł pot z czoła, nabierając do płuc łapczywego oddechu. Serce niesamowicie łomotało w jego piersi i nie potrafił nad nim zapanować. Był niemalże pewny, że Kay go doskonale słyszał i za chwile zaszczyci ten stan Rosiera jakże uprzejmą uwagą.
    Dopiero kilka sekund później, które wydawały się trwać zastraszająco długo, wyregulował swój oddech i był w stanie wydusić z siebie pojedyncze zdania. Spojrzał na Krukona i poczuł się naprawdę niezręcznie. Stali zbyt blisko siebie. Czuł chłodny oddech chłopaka na swojej szyi. Mógł policzyć blade piegi na jego policzkach Tylko centymetry dzieliły ich nosy od sobie. Otworzył usta, ale po chwili je zamknął.
    Co dalej? Mieli naprawdę ograniczone pole do popisu. Cud w tym wypadku to za mało. Musieli działać i wymyślić coś w miarę sensownego. Ale myśli Evana były dalekie od trzeźwości.
    - Porozmawiamy z nimi - wymamrotał niepewnie. Nic innego nie przychodziło mu do głowy. Nadal szumiało mu od biegu w uszach, a przez tą bliskość nie potrafił wysilić się na trzeźwe myślenie. Rozmowa wydawała się najlepszym wyjściem albo... - Albo odwrócimy chociaż na chwile ich uwagę - dodał po namyśle.
    Nie miał bladego pojęcia, co powinni teraz zrobić. Miał kompletny mętlik w głowie.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  103. — Och, naprawdę? Co ty nie powiesz — sarknął, chociaż był pewny, że Krukon nie przejmie się jego diamentem. Chodząca, irytująca melisa na własne skołatane nerwy. — Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, nie, do cholery, nie jest ze mną wszystko w porządku — fuknął rozłoszczony, chociaż sam nie wiedział co takiego go rozłościła. I to wszystko przez ciebie, warknął w myślach. Kay mógł pomyśleć o konsekwencjach dużo wcześniej i zareagować zapobiegawczo już w lochach. Przez to nie musieli by biegnąć aż tutaj i zastanawiać się, jak odciągnąć Ślizgonów od ich zamiaru wypaplania wszystkiego nauczycielom.
    Nie skomentował w żaden sposób komentarza Krukona. Uważał, że był nie na miejscu. Będą mieli jeszcze naprawdę dużo czasu, aby zastanawiać się nad swoją kondycją albo jej brakiem, o ile wybrnął z tej sytuacji obroną ręką, a nic na to się nie zapowiadało.
    Ślizgoni w zastraszającym tempie znaleźli się tuż przed drzwiami, wymieniając między sobą porozumiewawcze, nieco wystraszone spojrzenia. Czyżby mieli jakieś wątpliwości? Rosier nie miał zamiaru być im dłużny i z miłą chęcią potraktuje ich kolejną zmyślną klątwom, jak wpakują go w kłopoty, nie przejmując się konsekwencjami.
    Nie sądził, że Kay wymyśli coś tak… tak mało prawdopodobnego, że odniesie sukces, ba, ten plan był absurdalny. Przecież huk może wzbudzić ciekawości ciała pedagogicznego, ale Krukon najwyraźniej nie czekał aż Rosier łaskawie podzieli się z nim swoim zdaniem. Wyskoczył, porywając się z motyką na słońce i bez żadnego ostrzeżenia atakując Ślizgona na prawo od nich.
    — A niech cię… — skomentował Rosier. Raz kozie śmierć. Za nim „przyjaciel” powalonego na ziemie chłopaka zdążył zareagować Evan skierował w jego stronę różdżką. — Drętwota

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  104. — Weź parę głębokich oddechów albo zamilcz — warknął w jego stronę Rosier. Kay zachowywał się tak jakby przeżywał zaburzenia emocjonalne, co zaczynało doprowadzać go powoli do szału. Jego słowa na pewno nie stanowiły paliwa napędowego do działa. Wręcz przeciwnie. Evan poczuł jak opuszcza go cała motywacja.
    — Zmodyfikujemy im pamięć — podsunął, bo nic innego nie przychodziło mu do głowy, biorąc pod uwagę fakt, że za chwilę południowe zajęcia dobiegną końca i korytarz zostanie zasypany przez pierwszo-, drugo-, trzecio- i czwartoklasistów. A im mniej osób przyłapało ich na gorącym uczynku tym gorzej dla nich. Z drugiej zaś strony w pobliżu nie było żadnych używanych klas, ani tym bardziej ukrytych przejść, więc właściwie nie mieli wyboru.
    — Bez żadnych konkretnych dowodów nie są w stanie nam nic udowodnić, a tamten na pewno już się obudził — podsunął, chcąc chociaż trochę uspokoić emocjonalnie rozdygotanego Kurkona, który chyba przestał funkcjonować prawidłowo, wyłajając swój rozsądek na zasłużone wakacje.
    Działanie zaklęcia, które rzucił w lochach mogła trwać nawet parę dni. Ale pokładał dużo nadziei w tym, że nie rzucił go zbyt umiejętnie, bo jeśli tak było wtedy... wtedy będą w kropce i mogą sami przyznać się do winny przed wymiarem sprawiedliwości w postaci grona pedagogicznego.
    Pochylił się nad jednym dryblasem, przyglądając się jego zastygłej w zaskoczeniu twarzy. Westchnął głęboko, przyciskając do jego skroni różdżkę.
    — Zakładam, że Avada nie wchodzi w grę — powiedział jakby do siebie, analizując w głowie swoje szanse, na to, że jego zaklęcie wymazujące pamięć podziała. Nie miał sto procent pewności, że spełni zamierzony efekt, ale musiał chociaż spróbować. — Obliviate.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  105. — Akurat TAKIE zaklęcie przyszło mi jako pierwsze do głowy — odparł beznamiętnie, nie chcąc słyszeć takich nagonek od Kaya. Wiedział, że postąpił bardzo nieodpowiedzialnie i diabli wiedzieć jeszcze jak, ale w tamtej chwili jego umysł nie zaprzątał sobie takimi rzeczami jak konsekwencje. Myślał tylko tym, aby trafić tego przeklętego Ślizgona zaklęciem i dać mu nauczkę, bo wiedział, że inaczej by sobie nie odpuścił i nawiązałaby się jakaś nierówna walka, wzbudzająca zainteresowanie wszystkich dookoła. Wtedy dopiero zamek huczałby od plotek!
    — Nie wiem jak ty, ale ja zmywam się już teraz — odparł, nie mając zamiaru robić kolejnego "dobrego uczynku" i przenosić ich w stronę bezpiecznej Wielkiej Sali. Dlatego też beż żadnych ceregieli, ułożył ciało owładnięte niemocą pod ścianę, chowając różdżkę na swoje miejsce.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  106. [ Wcale nie jest biedny! *protest* XD Zawsze mogą zacząć się kłócić, czy cholera wie co :D ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  107. Evan spojrzał na Kaya, zaciskając dłoń w pięść.
    — A ja pragnę ci przypomnieć, że to TY postanowiłeś przyjść TU ze mną, a JA wcale cię o to nie prosiłem — warknął przez zaciśnięte zęby. — Nie zmuszałem cię do tego, abyś rzucał na nich jakiegokolwiek zaklęcia — przypomniał cierpko. — Mogłeś śmiało dołączyć do tej dwójki — kontynuował, przyciszając trochę głos, aby nie zbudzić podejrzeń nauczycieli, czyhających w środku pokoju.. — A jeśli chcesz teraz robić z siebie ofiarę, to po prostu zejdź mi z oczu, Kay, naprawdę nie mam ochoty na twoje docinki — dokończył. Nie miał zamiaru rzucać wyzwania profesorom. Nie chciał zostawiać na głowie Krukona ich ciał, bo przecież to nie jego wina.
    Wyczuł w głosie Kaya klika rzucających się w oczy zmian. Przede wszystkim nie był wyzbyty z emocji. Był lodowaty. Rosier miał wrażenie, że właśnie wylał na jego głowę wiadro z zimną głową. Jego słowa podziałały na niego jak paralizator.
    — Wepchajmy ich do składzika na miotły — odparł w końcu, ledwo poruszając ustami. — Może szczęście nam dopisze i uznają, że po prostu zasnęli i ktoś wywinął im taki numer.

    OdpowiedzUsuń
  108. — Tak, zrobiłbym to — przytaknął, ale bez jakiegokolwiek przekonania. Przestał być już pewny czegokolwiek. — A wiesz dlaczego? Bo dbanie o swój własny interes jest bardzo ważny w dzisiejszym społeczeństwie — wysyczał przez zaciśnięte zęby. Jaki ten Kay był naiwny!
    Rosier nie wiedział, dlaczego wstawił się w obronie Kaya. Prościej byłoby stać z boku i przyglądać się jak chłopak w końcu przestaje sobie radzić i zostaje potraktowany kilkoma zaklęciami na raz. Ale w tamtym momencie, widząc jak trójka siódmoklasistów rzuca w niego bez jakichkolwiek zahamowań zaklęciem, w coś w nim pękło. Był pewny jednego — nie mógłby przypatrywać się temu wszystkiemu z boku z ironicznym uśmiechem błąkającym się na ustach. Aby potem pogratulować ich jak „bajroniczny” czyn oklaskami.
    — Mogą spać nawet całą dobę — stwierdził Rosier, zamykając ich w składziku. Sam nie chciałby być na ich miejscu. Tam aż cuchnęło od wszystkich środków czyszczących.

    OdpowiedzUsuń
  109. Rosier spojrzał na niego spode łba.
    — Daruj sobie takie komentarze, dobra? — zapytał opryskliwie. — Mam ich pod dostatkiem — dodał. Był zły jak diabli, że Kay nadal traktuje to wszystko tak… tak obojętnie i podchodzi do tej sytuacji bezuczuciowo. Ale przecież to nie jemu codziennie rzucają kłody pod nogi, bo ma jest mu to OBOJĘTNE. To słowo sprawiało, że w Evanie aż się gotowało.
    — Coś tym im takiego zrobił, że zaczęli w trzech rzucać w ciebie zaklęciami? — zapytał. — Przecież cię przed nimi ostrzegałem.
    Nad jego głową pojawiła się lampka rodem z kreskówek. Czy to, że stanął w jego obronnie można podciągnąć pod spłacenia długo wdzięczności? Co prawda Krukon o nic go nie prosił, ale na pierwszy rzut oka było widać, że jego obronna padłaby prędzej czy później. Wystarczyła tylko chwila nie uwagi albo zawahania, a leżałby pół żywy na podłodze, otumaniony przez trzy oszołamiacze i Salazar raczy wiedzieć, co jeszcze.
    Skierował się w bliżej nieokreślone miejsce, kompletnie nie myśląc nad tym dokąd idzie. Pozwolił, aby poprowadziły go nogi. Dopiero, gdy skręcił w prawy korytarz, zdał sobie sprawy, gdzie go niesie… do tajemniczej komnaty, źródła ich rzekomego romansu.

    OdpowiedzUsuń
  110. — Nie przemawiał do niego nawet rozsądny argument, że zostałby za to zero punktów nawet wtedy, gdyby oddał ten nieszczęsny flakonik? — zapytał bardzo optymistycznie Rosier. Ów Ślizgon słynął z tego, że był po prostu beznadziejny za eliksirów. Krążyły nawet pogłoski, że rzekomo jego ojciec dał łapówki egzaminatorom, dzięki temu zdał SUMy i mógł kontynuować naukę z tego przedmiotu.
    Ale to nie był jego główny problem. Miał za złe Kayowi, że teraz opowiadał o tym tak swobodnie, wzruszając ramionami. Przecież ci skończeni idioci naprawdę mogli zrobić mu krzywdę i załatwić miejscówkę w Skrzydle Szpitalnym. A co najgorsze wyjść z tego bez szwanku, nie przyznając się kompletnie do winy i nie biorąc na siebie żadnej odpowiedzialności.
    — Nie wiem czemu to zrobiłem — uciął od razu. Nie chciał rozmawiać na ten temat. Nie i koniec. Bo jak miał mu to wytłumaczyć? „Och, po prostu zobaczyłem jak miotają w ciebie zaklęciami, a to mnie tak dogłębnie poruszyło, że postanowiłem zainterweniować”. Totalny absurd, pozbawiony rąk i nóg. Krukon dopiero wtedy obawiałby się o jego stan. — Nie wystarczy ci po prostu fakt, że to zrobiłem? Nie roztrząsajmy już tego tematu… kochanie — to ostatnie powiedział po chwili namysłu. Ironicznie, rzecz jasna.


    Rosier

    OdpowiedzUsuń

  111. — Na co niby mam uważać? — prychnął, unosząc brew. — Oni bez tego dopowiedzą sobie swoje — odparł, wzruszając ramionami. Taka była prawda. Jedno „kochanie” nie zmieni diametralnie ich sytuacji. Po zamku nadal będą krążyć plotki, nieważne coby powiedzieli i jakby reagowali. Evan zdążył się o tym przekonać przez dwa tygodnie. Miało kto wierzył, że to plotki były kłamstwem. Poszukiwacze sensacji byli przekonani, że to prawda.
    — W końcu jesteśmy parą, nie mogą mówić do swojego chłopaka kochanie? — sarknął. — Nie podoba ci się? — zapytał, zerkając na Krukona. Nadal czuł jego oddech na swojej szyi i nie mógł się pozbyć wrażenie, że skóra w tamtym miejscu nadal delikatnie piekła. Głupota. Wszystko przez te pogłoski. Tylko go nakręcały.
    — Na Salazara, Kay, czuję się tak, jakbym przebiegł maraton — odpowiedział. Krukon mógł nazywać to jak chciał. Nie uważał, że popełnił przestępstwo. Sami się o to prosili. — I chcę tylko jednego, porządnie odpocząć z dala od kąśliwych uwag.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  112. Evan w tym momencie nie poznawał samego siebie. Powinien znów odseparować się od towarzystwa chłopaka i udawać, że nie istnieje, realizując swój wielki plan zaniechania plotek. Ale zdawał sobie doskonale sprawę, że ta taktyka nie działa. Ludzie zaczynali wymyślać bzdury o ich separacji, rozstaniu i jeszcze innych wyssanych z palcach dyrdymałach.
    — Przykro mi, Kay, ale nie interesują mnie twoje jakże ambitne plany na przyszłość skoro ja się w nich nie znajduję — odparł Rosier kolejny raz dostarczając Fawely’owi ironii. Zaczął się poważnie zastanawiać po co w ogóle zawraca sobie głowę Kurkonem. Miał wrażenie, że głowa Kaya była przeżarta przez pokręcone poglądy, w które starał się uparcie wierzyć. Za jakie grzechy.
    — Kay, użycz mi tej swojej obojętności — powiedział w końcu, przełażąc przez ścianę. Tajemnicza komnata nadal była pozbawiona życia. — O, twój obiekt westchnień wrócił — stwierdził Evan, lustrując wzrokiem płomyk światła igrający z kurzem na wiekowym dywanie.

    OdpowiedzUsuń
  113. — Uważaj, bo za chwilę po policzku popłynie mi krystaliczna, pojedyncza łza wzruszenia — sarknął, rzucając Krukonowi zdegustowane spojrzenie.
    Westchnął bez głośnie, przyłapując Kaya akurat na tym, jak wbił nieobecne spojrzenie w sufit.
    — Naprawdę? — zapytał i uśmiechnął się kpiąco, słysząc dziwny pisk, który wydał z siebie Krukon. Ciekawe czy pod wpływem Cruciatusa wydawałby podobne dźwięki… Przypatrywał mu się z powątpieniem. Fawely znów wyglądał jak małe dziecko, które znalazło dla siebie odpowiednią rozrywkę. Potrzebował tak niewiele do szczęścia…
    — Pragnę ci przypomnieć, że to przez twoją twarz uciekł gdzie pieprz rośnie — odparł cierpko. Może faktycznie bał się Kaya? Ostatnio, gdy Kurkon trzymał go w swoich łapskach schował się na parę dobrych dni. Albo po prostu nie lubił towarzystwa. To wytłumaczenie też wchodziło w grę i było bardziej racjonalne niż to pierwsze. Tak mu się wydawało.
    — A jeśli chciałeś mi subtelnie powiedzieć, żebym sobie stąd poszedł, wystarczyło powiedzieć wcześniej. Teraz nici z tego. Nigdzie się nie wybieram — oświadczył i aby zademonstrować swoje słowa usiadł na swoim dawnym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  114. - O, żart ci się wyostrzył - zauważył rozbawiony. Nie miał zamiaru oceniać urody Kaya, bo kompletnie się na tym nie znał. Ale zagadywał, że gdyby Krukon nie zachowywałby się jak odludek, z pewnością nie mógłby się odgonić od dziewczyn, ale dla świętego spokoju wolał mu o tym nie mówić. Fawely potrafił być iście złośliwy jak się postarał.
    - Koledzy z jednej celi? - Uniósł brew. - Masz dziś chyba wyjątkowo dobry humor - stwierdził po chwili. Kay w zasadzie jeszcze nigdy nie rozmawiał z nim w taki sposób, co go naprawdę zdziwiło. Był bardziej wyluzowany i nie prezentował się jak książkowy dziwoląk.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  115. Rosier się roześmiał. Nigdy nie przypuszczał, że Kay może wykrzesać z siebie tyle emocji. To zjawisko było po prostu niebywałe. Człowiek zagadka.
    - Chyba zaczynam cię lubić - wyznał po chwili. Właściwie nie miał bladego pojęcia jakim uczuciami darzy Kaya, ale był pewny, że sama ciekawość została zepchnięta na dalszy plan. Na pewno nie mógł nazwać też Krukona przyjacielem. Zawieranie tak szybko podobnych relacji było w jego mniemaniu do nie do pomyślenia. Natomiast zarezerwował sobie dla chlopaka trochę zaufania. Nie miał powodu, aby traktować go jak swojego wroga, pomimo tego co się wydarzyło. Być może powinien go znienawidzić za to, że głównie przez niego krążą pi Hogwarcie takie plotki, ale przecież sam był sobie winny. Mógł się z nim nue zadawać. Mógł zignorować go w bibliotece.
    - Nie mów, że nagle zaczęło cię to interesować - prychnął. - Lepiej zatroszcz się o siebie. Dzisiejszy dzień jeszcze się nie skończył.

    OdpowiedzUsuń
  116. - Ach, no tak - skomentował. - Zapomniałem jak dobrze mnie znasz.
    Krukon go prowokował. Z premedytacją. Rosier nie miał żadnej wątpliwości. Czyżby sprawdzał ile był go stać, aby odzyskać utracony spokój?
    - A mi w pamięć zapadła ta część, w której stwierdziłeś, że nie jesteś masochistą. Jestem bardzo ciekaw co tak bardzo cię odmieniło - zauważył Evan, przyglądając się Krukonowi z pół uśmiechem
    błąkającym się w kącikach ust. - Ale skoro tak ładnie prosisz i jeszcze przy tym argumentujesz swoją prośbę, może faktycznie nie powinienem przejść obok niej obojętnie i ją spełnić - odparł, podnosząc się z miejsca. Może w ten sposób uwolni się od tego... przywiązania, które sobie nieświadomie wyhodował. Wyciągnął różdżkę. - O ile mnie pamięć nie zawodzi, twierdziłeś, że Cruciatus jest lepszy od Avady, czyż nie? - zapytał, zbliżając się parę kroków do Kaya. Na jego ustach ukształtował się pogardliwy uśmiech.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  117. - Po prostu nie ma sensu, żebym udowadniał prawdziwość swoich słów - odparł po chwili. Wybijając boleśnie różdżkę w klatkę piersiową chłopaka. - Słowa nadal pozostaną słowami, nie sądzisz? - zapytał, przybliżając się do niego odrobinę. - Dowód szukaj kilka godzin wstecz - dodał za nim ugryzł się w język. Nie mógł zaprzeczać, że interweniował w jego sprawie tylko dlatego, że nadal ciążył nad nim ten przykry dług wdzięczności. Zrobił to spontanicznie, nie kierując się żadnymi założeniami. W tamtym momencie nawet zapomniał o swoim systemie wartości.
    Na Salazara, Rosier, gdzie schowały się twoje ukochane pozory?
    Przęknął bez głośnie ślinę. Było za późno, aby zmienić swoje stanowisko w tej sprawie. Słowa już padły. Z jego ust, żeby jeszcze bardziej utrudnić mu żywot.

    OdpowiedzUsuń
  118. — A ty wykaż się chociaż odrobiną dobrej woli i przestań prowokować — wysyczał Rosier, gdy Krukon trafił w sedno. Ostatnie miał naprawdę poważne kłopoty z kontrolowaniem własnych odruchów. Stał się nerwowy, opryskliwy, przeobrażał się w bombę zegarową, która w każdej chwili była coraz bardziej bliska eksplozji. Może faktycznie powinien zadbać o to, aby całkowicie odizolować się od świata i chociaż przez kilka dni pobyć sam ze sobą, aby nauczyć się od nowa panowania nad sobą. Ta opcja wcale nie wydawała się tak zła, ale jak to zrobić w takim miejscu jak Hogwart, gdzie nie chciane towarzystwo pojawiało się w najmniej odpowiednim momencie i doprowadzało go do szewskiej pasji?
    Schował różdżkę, nie zaszczycając Kaya spojrzeniem. Wbrew temu, co myślał, sam się doigrał.
    — Na Salazara, ten rok jest szczególnie pechowy — skomentował, opadając na fotel. Zamknął na chwilę oczy, aby uspokoić skołatane nerwy.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  119. [Jest, tylko trzeba najechać na „wyczytaj więcej” :D Jesteś na farmaceutyce? ^^
    Kay powinien się wyróżniać! :D]


    Nie miał żadnych wątpliwości, że Kay będzie robił to, co mu się spodoba, więc dla świętego spokoju wolał nie komentować jego słów. To jego sprawa, że próbuje go prowokować, zwłaszcza jego. Rosier nie miał żadnych wątpliwości, że przyjdzie kiedyś taka chwila, kiedy odpłacił się Krukonowi pięknym za nadobne. Ale teraz nie miał nawet siły, bo uderzyć do niego z ciętą ripostą, dlatego zawiesił się z zamkniętymi oczami, myśląc intensywnie o poru rzeczach, które nie dawały mu spokoju.
    — . Na Salazara, co ty wyprawiasz? — Podskoczył jak oparzony, gdy głośny huk rozprowadził się po pomieszczeniu, zaburzając względy spokój. Westchnął głęboko na widok oszołomionego Kaya, który o mało nie wygrał szafką w plecy. Już otwierał usta, aby powiedzieć coś wybitnie zgryźliwego, coś co nie miało nic wspólnego z „wszystko w porządku?”, ale ugryzł się w język, gdy światło zgasło, pogrążając ich w ciemności.
    — Co jest do licha? — zapytał, machinalnie dobywając różdżki, kiedy doszły do jego uszy niepokojące dźwięki. — Słyszałem, że Krukoni to same jednostki wybitne — zironizował. — Ale nie sądziłem, że aż tak, ciamajdo.

    [Barwo! Barwo! :D]

    OdpowiedzUsuń
  120. Jaką trzeba być, do cholery jasnej!, ofermą, aby wywrócić regał i jeszcze zgubić w tonie książek, pergaminów i niepotrzebnych śmieci, różdżkę? Gdzie ten Kay podział swój krukoński intelekt? Zabić to za mało, stanowczo za mało.
    — Nie pouczaj mnie — rzucił przez zaciśnięte zęby, zirytowany tym, że nie może sobie poradzić z taką prostą czynnością, jak zapalenie różdżki, a przecież nigdy nie miał z tym problemu, biorąc pod uwagę fakt, że to nie była jakaś zaawansowana magia. — Możliwie, że ten pokój wypełnia jakaś magiczna bariera? — zapytał w końcu, gdy „accio” też nie zadziałało i zaczął poważnie wątpić w swoje umiejętności magiczne. A to już graniczyło o desperacje.
    Czując na swoim karku chłodny oddech Krukona, przygryzł wargę.
    — Nie ruszaj się, Kay — polecił mu Rosier, szepcząc pod nosem kilka słów, które nasunęły mu się na myśli, przypominając sobie, że kiedyś czytał coś na temat magicznych barier; elementy czarnej magii były naprawdę przydatne w życiu.
    Zrobił kilka kroków w przód, czując, że coś łaskocze go w kostki i jak ostatnia niezdara poślizgnął się na czymś wyjątkowo śliskim; pewnie na szafce musiała leżeć jakaś fiołka z eliksirem i wylać się podczas starcia z podłogą. Popisując się jakże zaawansowaną koordynacją ruchową, wpadł wprost na Fawleya. Przyganiła kocioł garnkowi.
    — O, przynajmniej światło do nas wróciło — wymamrotał pod nosem, gdy jego różdżka zaczęła się tlić jasną, białą poświatą, oświetlając twarz Kaya. Dopiero teraz Rosier zdał sobie sprawę, że był zdecydowanie zbyt blisko, niemalże stykali się nosami. A na domiar złego jego serce postanowiło się zbuntować i zabić mocniej. Pech, pech i jeszcze raz pech.

    [ Kotek… nie wiem, co robimy. I dlaczego zawsze ja jestem od czarnej roboty? ;P Lofciam <3 Masz, zrób coś! ^^ ]

    OdpowiedzUsuń
  121. Evan mamrotał coś pod nosem, a Kay zastanawiał się, czy to w ogóle coś da. Faktycznie – to mogła być jakaś bariera tego pokoju, choć przecież nigdy się z żadna nie spotkał. Ale też nigdy wcześniej, zanim nie przyszedł tu z Evanem nie zobaczył tego błękitnego płomyka
    - Dlaczego mam się nie ruszać? Wygodnie ci, jak cię tak ciągnę? – zagadnął, ale w następnej chwili to Rosier wpadł na niego.
    No pięknie. A mu wypominał….
    Fawley odruchowo wyciągnął przed siebie ręce łapiąc chłopaka za przedramiona
    Już drugi raz patrzył na niego z tej niebezpiecznie bliskiej odległości i już drugi raz wpadał w dziwny popłoch związany z tym, że tak dokładnie widzi kościstą twarz Evana, zwężone irytacją oczy i zaciśnięte kurczowo wargi – zupełnie tak, jakby chłopak powstrzymywał się z powiedzeniem czegoś… złośliwego? Nie, na pewno nie. Nie miał przecież żadnych skrupułów przy okazji walenia komuś prawdy prosto w twarz.
    - Pewnie zrobiło mu się ciebie żal. – stwierdził Fawley z całą swoją nieobecną powagą wędrując wzrokiem między światełkiem jego różdżki, a jego oczami – A teraz ktoś wyskakuje z kąta i robią nam zdjęcie. Kompromitacja do końca życia…- dodał jeszcze – Z boku wygląda to tak, jakbyśmy się całowali. Chcesz się całować, Evan..?

    Przeżył ciężki szok, krzyżując swoje spojrzenie z nieobecnymi oczyma chłopaka. Przełknął bezgłośnie ślinę, czując zażenowanie tą sytuacją. Kay nadal trzymał go w uścisku, powodując natłok, nie, najprawdziwszą eksplozję myśli. Przerwał kontakt wzrokowy, aby ukryć swoje... zagubienie?
    - Kay... do reszty ci odwaliło? Mówiłem, żebyś przestał... - urwał w połowie zdania, gdy Krukon, nie zważając na nic, zadał absurdalne pytanie, które sprawiło, że serce zaczęło szybciej przyjmować krew szalejąc niebezpieczenie w żyłach. Zamrugał parę razy, aby nie pozwolić emocją przejąć kontroli nad całym ciałem. Przelałaby się wtedy szala goryczy, niszcząc wyimaginowany spokój. - Nie wiem co bierzesz, ale odstaw te proszki - odpowiedział wymownie, nie wiedząc co myśleć. - Naprawdę ci szkodzą - odparł, zapobiegawczo traktując słowa Fawleya jak niesmaczy dowcip. Ciemność musiała wpłynąć na jego skrzywione poczucie humoru. Nie miał żadnych wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń
  122. - Miałem ochotę wybić ci jedynki - zaprzeczył ostro, próbując sobie to mimowolnie wmówić. Zachowanie twarzy było w tym momencie najważniejsze. Ale Kay pewnie już dawno pomyślał swoje i nic nie zmieni jego zdania, a Rosier nie miał zamiaru się tłumaczyć, nie mógł znaleźć żadnego sensowanego argumentu, miał w głowie przysłowiową pustkę, świadczącą o tym, że nie miał bladego pojęcia, co myśleć o zaistniałej sytuacji. Mógł się wypierać rękami i nogami, że kompletnie nic nie poczuł, ale wówczas okłamywałby samego siebie. Cholera jasna, co z tym Krukonem jest nie tak.
    - Mówisz to takim tonem, jakbyś nie wiedział o tym wcześniej - wypalił bez zastanowienia, żałując po chwili, że nie ugryzł się w język. Zmiany w jego życiu następowały o wiele za szybko, z czym kompletnie nie mógł sobie poradzić. Był przyzwyczajony do do tego, że wszystko, oprócz transmutacji, przychodziło mu łatwo i nie musiał się niczym przejmować. Wydarzenia z ostatnich tygodni uświadomiły mu, że to kłamstwo, podła aluzja stworzona przez wygodny tryb życia.
    Jego stabilność emocjonalna zanikała coraz bardziej i bardziej, burząc jego spokój. Pozory wyparowały, pozostawiając po sobie rzeczywistości. A Kay nadal był Kayem, na dodatek facetem i Rosier nie powinien mieć żadnych dylematów w tej kwestii. Wystawiał go na ciężką próbę wytrzymałości.
    - Nie znasz mnie, Kay, nie masz pojęcia kiedy jestem sobą - wysyczał.
    Aż miał ochotę sam strzelić sobie cruciatusa między oczy. Hipokryzja do kwadratu. Sam już nie wiedział kim tak naprawdę jest. Pogubił się dawno temu, skonsumowany przez tradycje i z góry założone zobowiązania, których był zobowiązany przestrzegać.
    - Czego ty ode mnie chcesz? - wyrzucił na jedynym wydechu, lustrując gdzieś pomiędzy stolikiem a fotelem płomyk, jedyny obiekt zainteresowania Krukona.

    [Evan? To spryt, a nie tchórzostwo. Nie nazywaj rzeczy po imieniu ;)]

    OdpowiedzUsuń
  123. Rosier spojrzał na niego w taki sposób, jakby widział go po raz pierwszy w życiu, ale gdy ich wzrok się skrzyżował natychmiast spuścił wzrok, udając wielce zainteresowanie kolorem ściany, która była tak pociągając jak znienawidzony przez niego śnieg.
    Na Salazara! Dlaczego musiało się to przydarzyć właśnie jemu i dlaczego — do licha! — Kay znów miał po części racje? Jego do przesady krukońska natura była tak irytująca, że Evan nie mógł przełknąć tego, dlaczego Fawely pozostawia na sobie wrażenie obłąkanego. Był jedną z najbardziej konkretnych osób, jakie znał, mimo wszystkich opinii krążących na jego temat.
    Wygiął usta w karykaturze złośliwego uśmiechu, ale domyślał się, że wyszedł tego krzywy grymas w ogóle nie zakrywając o jakikolwiek uśmiech. Kay go po prostu zagiął, zmiażdżył, wbił w ziemie, nie potrafił znaleźć właściwych słów, aby mu się w jakikolwiek sposób odwdzięczyć, nie wspominając już o ciętej ripoście. Był skacowany emocjonalnie. Zdecydowanie za dużo działo się w jego życie, aby był w stanie nadążyć i nad tym zapanować. Wypuścił ze świstem powietrze, słysząc „wyznanie” Krukona. Nie ma nic lepszego niż wiedzieć na czym się stoi. Doprawdy. Rosier zaczynał w to szczerze wątpić.
    — Zawsze musisz być taki szczery do bólu? — zapytał w końcu, chociaż sam nie wiedział, czy to dobre określenia. Kay po prostu mówił co myśli i Evan był pewny jednego — dobrze to przemyślał. — Powiem to tylko raz i każ mi się później powtarzać — kontynuował. — Też chcę cię poznać, Kay — dodał na jednym wydechu, ledwo poruszając ustami. To się nazywał stan kryzysowy. Był pewien jednego: niektórych błędów po prostu się nie wybacza i chyba nie były w stanie sobie wybaczyć, gdyby nie przyznał tego otwarcie.

    [ Uwielbiam Kaya, nie, po prostu go kocham :D Tak ładnie umie zagiąć Evana i jeszcze twój styl <3 Nauczaj, mistrzu :D ]

    OdpowiedzUsuń
  124. — Zacznijmy od tego, że ty w ogóle nie szukasz znajomych — odparł w końcu. Ilekroć widział kiedykolwiek Kaya zawsze był sam jak palec. Nie przypominał sobie, aby widział go w sytuacji, w której z kimś rozmawiał, a może po prostu niedokładnie patrzył? W końcu nie był stalkerem i nie obserwował Krukona przez całą dobę, tylko czasem przyłapywał się na tym, że lokował w nim spojrzenie, ale szybko spuszczał wzrok, usiłując skoncentrować się nad czymś innym.
    Uśmiech Kaya, którego dostrzegł kątem oka, wydawał się całkiem inny uśmiechem od tych, którzy wcześniej widział Bardziej… przyjaznym? Radosnym? Nie potrafił tego określić, ale ogarnęło go wrażenie, że różnił się od reszty. Dlaczego w ogóle myśli o takich rzeczach? Powinien już dawno opuścić ten pokój i nie wdawać się w dyskusje z Krukonem, ale to było silniejsze od niego. Podświadomie szukał jego towarzystwa, a przez okres dwóch tygodni, gdy się ukrywał, miał wrażenie, że czegoś mu brakuje, że jakaś cząstka przestała istnieć. Ale przecież to było tak nielogiczne, że na samą myśl miał ochotę wyć do księżyca, upodobniając się do wilkołaka.
    — Dlaczego mam wrażenie, że bawisz się w terapeutę? — zapytał. Ale cóż. Tak. Można było powiedzieć, że Kay przedostał się przez jedną z wielu szczelnie otaczających go warstw, które tworzył z pedantyczną dokładnością przez te wszystkie lata. Nigdy nie przypuszczał, że komukolwiek to się uda, a już na pewno nie jemu, komuś kto był uznawany za największe dziwadło w szkole. — A tak, możesz czuć się zaszczycony, nikomu to się jeszcze nie udało. Uff, należą ci się brawa — przyznał i zaklaskał teatralnie, wykrzywiając usta coś na kształt uśmiechu.. — Nie będę cię więcej unikał. Zadowolony?

    OdpowiedzUsuń
  125. — A może właśnie ta opryskliwość chroni mnie przed całym światem — mruknął pod nosem, nie umiejąc od tak jej się pozbyć. A powiedział stanowczo za dużo. Nigdy by nawet nie przypuszczał, że jedna osoba może tak ostro namieszać w jego poukładanym życiem. Ale unikania Kaya nie wchodziło już w grę. To wcale nie pomagało, jeszcze bardziej pogrążało w konsternacji. — Wow, gdzie podziała się twoja pewność siebie? — zapytał, słysząc z jego ust te jakże dziwne wyznanie i tu — o dziwo! — wcale nie była czysta złośliwość. Pierwszy raz w jego obecności Kurkon miał wątpliwości co do swojego stanu psychicznego i to go naprawdę go zadziwiło. Co się stało z człowiekiem, który zawsze miał wytłumaczenie na wszystko?.
    — Nie lecz się — powiedział w końcu. — Nie warto — dodał z delikatnym uśmiechem na ustach, chcąc przekazać Kayowi prostą informację: „jest dobrze, tak jak jest”. — Chodźmy stąd — dodał jeszcze. Miał wrażenie, że ten pokój go obserwuje. Już nie czul się tu spokojnie. I jeszcze ten dziwny płomień pojawiający się znikąd…

    OdpowiedzUsuń
  126. Nie mógł się skupić na niczym konkretnym przez ostatnie dwa tygodnie, a wczorajszy dzień tylko pogorszył jego stan, bo pomimo iż jego myśli krąży wokół Chan, zaczęły niebezpieczenie koncertować się na jeszcze jednej osobie - Kayu. Prawdę powiedziawszy plotki o ich rzekomym romansie znikły jak ręką odjął w momencie, kiedy Rosier przestał za wszelką cenę unikać Krukona, ale to wcale nie uspokoiło jego skołatanych nerwów. Wręcz przeciwnie. Oprócz obrazu blondynki, jak na złość rozpamiętywał swoją rozmowę z Fawley'em, która sprawiała, że jego serce szalało w piersi tak mocno, że za nic nie potrafił je kontrolować, a więc w końcu przestał, próbując się skupić na swojej dziewczynie.
    Dzisiejszego wieczoru nie potrafił wysiedzieć w dormitorium, wysłuchając się w rozmowy swoich współlokatorów, porzucił też swoją lekturę i postanowił udać się na jezioro w świetle księżyca, aby poćwiczyć bez świadków znienawidzoną transmutację. Na szczęście poza murami było coraz cieplej i nie musiał zaopatrzyć się w szalik ani w rękawiczki. Stojąc na brzegu jeziora całkowicie zapomniał o swoim prawdziwym celu, lustrując wzrokiem taflę wody, w której odbijały się gwiazdy i górujący nad nimi księżyc.
    Usłyszawszy za plecami dźwięk łamanej się gałęzi, odwrócił się ratowanie, a jego twarz ogarnęło zdziwienie. Nie spodziewał się, że zostanie tu o tej porze Krukona, który rozpętał w jego głowie istną burzę piaskową.
    - Idealny wieczór na romantyczny spacer w świetle księżyca, nie sądzisz? - zapytał, starając się doszukać we własnym głosie złośliwości, która przepadła jak kamień w wodę.

    OdpowiedzUsuń
  127. Przyglądał się zaciekawiem Krukonowi. No cóż. Jego obecność pokrzyżowało mu plany. Chciał pobyć sam ze sobą i szczerze powiedziawszy nie spodziewał się, że to Kay postanowi wybrać się na nocną przechadzkę. Nie wyglądał na osobę, która lubiła łamać regulamin w tak błahej sprawie. Westchnął cicho na jego słowa, które aż chciał skomentować wyciszonym śmiechem, ale w porę się powstrzymał w obawie, że Kay potraktuje to jak czystą, niekoniecznie przyjemną złośliwość. A chyba nie chciał przerabiać dziś jego życiowych mądrości.
    - Ranisz mi serce - zażartował. - Odkąd myślisz tak racjonalnie? - zaciekawił się uśmiechając się delikatnie, chociaż chłopak bez dwóch zdań miał rację. Ale z drugiej zaś strony teraz nie miałby nic przeciw szlabanu. Z daleka od ludzi być może łatwiej byłoby mu uporządkować swoje uczucia, z którymi powoli przestawał sobie radzić i odogonić od myśli, które zaprzątały mu nieprzyjemnie głowę.
    - Właściwie ćwiczyłem transmutacje - wytłumaczył zgodnie z prawdą, nie mając pojęcia czy Kay mu uwierzy, czy też nie, ale nie dbał o to. - I troszkę się zdenerwowałem - odparł luźno, rzucając wymowne spojrzenie w powalone drzewo tuż nad skrajem lasu. Troszkę było zbyt dużym niedomówieniem. Wyszedł z siebie, gdy zaklęcie znów postanowiło z niego zażartować. - Szczerze powiedziawszy jeszcze mnie złość do końca nie opuściła - dokończył, podchodząc bliżej do Kaya. - A ciebie co tu sprowadza? Tylko mi nie mów, że się stęskniłeś i zapragnąłeś mojego towarzystwa.

    OdpowiedzUsuń
  128. Kay jak zwykle doszedł do właściwych wniosków; Evan nie chciał, aby ktokolwiek był świadkiem jego porażek z transmutacji, które były po prostu nieuniknione. Właściwie nie miał pojęcia dlaczego akurat ten przedmiot sprawiał mu taką trudności i musiał toczyć z nim przeróżne boje, ale z drugiej strony, gdyby wszystko przychodziło mu z łatwością, byłoby zbyt nudno.
    - Chyba nikt nie lubi eksponować swoich słabości - odparł, dając Krukonowi jasno do zrozumienia, że kolejny raz ma racje. Aż za dobrze go znał i to trochę go przerażało. Zdecydowanie nie powinien wiedzieć o nim tak dużo, bo przecież zazwyczaj otaczała go maska pozorów. Kay obserwacje w takim razie musiał opanować do perfekcji.
    - Naprawdę? - Uniósł sugestywnie brew. - Ale jak widzisz jednak miałem swój powód - powiedział. Nie spodziewał się, że jego przejaw złości był widoczny z jednej z najwyższych wież. Od kiedy przestał zwracać uwagę na takie ważne czynniki jak dyskrecje? Aż tak go poniosło?
    - Nie sądzisz, że jest trochę za późno na korepetycje? - zaciekawił, czując lekkie uczucie dejavu. Zdążył już zapomnieć, że to transmutacja zapoczątkowała ich jakże owocną znajomość. Nigdyby nie przepuszczał, że ich relacje aż tak się rozwinął, przeobrażając się w nieznane uczucie uciskające klatkę piersiową. - Właściwie mam inny pomysł - stwierdził po chwili z dziwną pewnością siebie, która była aż za bardzo wyczuwalna w jego głosie. - To też możemy potraktować jak praktykę - zapewnił, stając tak blisko Kaya, że znów czuł jego oddech. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą, sprawiając, że irracjonalna ciekawość zapanowała nad ciałem Rosiera. Bez zastanowienia pchnął Kaya na pobliskie drzewo, ignorując fakt, że Krukon trzymał w dłoni różdżkę. Chciał się przekonać czy jego wargi były takie miękkie jak mu się wydawało. Zacisnął dłoń na ramieniu Kaya i nachylił się nad jego ustami, przyciskając do nich swoje odpowiedniczki. Tylko na chwilę., pomyślał, gdy praca serca przyspieszyła.

    OdpowiedzUsuń
  129. Zalała go fala ciepła. Nie sądził, że Kay odzwajemni ten pocałunek. To było czyste szaleństwo, zrodzone z niewyjaśnionego pragnienia, czystego impulsu. Jego uczucia były tak niestabilne, że miał wrażenie, że zaraz eksploduje. Stracił rachubę czasu, najchętniej w ogóle by tego nie przerywał. Wypełniło go uczucie, że znalazł swoje lekarstwo na odgonienie swoich myśli od dziewczyny, która rozpętała w jego głowie najprawdziwszy churagan.
    Wykorzystując przerwę na zaczerpnięcie oddechu, spojrzał na Krukona. Nie miał bladego pojęcia, co powiedzieć w zaistniałej sytuacji. Zabrakło mu słów. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek się na to odważy. Co teraz?, to pytanie nie dawało mu spokoju. Słyszał przyspieszone oddechy, swój i Kaya. Uśmiechnął się niepewnie w jego kierunku i aż podskoczył, gdy usłyszał za swoimi plecami przyciszony głos nauczyciela zaklęcć, który najprawdopodobniej był świadkiem tego, co przed chwilą pomiędzy nimi się wydarzyło. Obrócił się niemalże natychmiast w jego kierunku, lustrując go zdziwionym spojrzeniem. Przez jego ciało przeszła fala zażenowania. Wykrzywił usta w niewyraźnym grymasie, nie miał wątpliwości, że opiekun Ravenclawu piskliwym głosem zaraz nałoży na nich szlaban, odejmując im tyle punktów, że aż zaschnie im w gardłach. Zazwyczaj pogodny profesor minę miał niewyraźną i zdecydowanie nie było mu do śmiechu. Rosier miał wrażenie, że zacznie zaraz krzyczeć. Ta reakcja była do niego tak niepodobna, że Evan w innych okolicznościach wybuch by śmiechem.
    - Nie spodziewałem się tego po was, panie Fawley, panie Rosier - przemówił o dziwo spokojnie profesor, przenosząc spojrzenie to na jednego to na drugiego. - Minus dwadzieścia pięć punktów zarówno dla Ravenclawu, jak i Slytherinu, i szlaban - zawyrokował, mierząc ich chłodnym spojrzeniem. - A teraz proszę wracać do swoich dormitoriów - powiedział o wiele ciszej, wzdychając głośno. - Jutro na przerwie obiadowej zapraszam do swojego gabinetu w celu omówienia waszej kary.

    OdpowiedzUsuń
  130. Evan wolał nie wiedzieć, o czym teraz myślał profesor, ba, sam wolał o niczym nie myśleć, skupiając się na tym dokąd idzie, a szedł ze spuszczoną głową tuż za nauczycielem, zerkając od czasu do czasu na Kaya, który uparcie wpatrywał się w swojej buty. Chciał zwrócić na siebie jego uwagę, ale całkowicie na daremno, bo najwyraźniej Krukon postanowił w tym momencie wykrzesać z siebie minimum otaczającej go dziwności. Czas leciał tak powoli, że Rosier miał wrażenie, że po prostu się zatrzymał. A zamek wydawał się tak odległy, że nabrał przeczucia, że nigdy tam nie dojdą, zalani wstydem, chociaż wstyd był niczym w porównaniu z tym, co wyprawiało jego serce. Tłukło się w piersi jak opętane, sprawiając, że nadal rozpamiętywał ich złączone ulgi. Niech to szlag! Plotki, która okrążyły Hogwart były dwa razy milsze od tego, że nauczyciel przyłapał ich na gorącym uczynku. Nie miał pojęcia co go podkusiło, ale mimo wszystko… nie był w stanie tego żałować, miał niejasne przeczucie, że gdyby nikt ich nie nakrył, ich spotkanie nie skończyłoby się tylko na jednym pocałunku. Zachować twarz, zachować twarz.
    Odetchnął z ulgą, gdy koniec końców znaleźli się w zamku. Współczuł trochę Kayowi, że musiał zostać sam na sam z nauczycielem, ale osobiście był szczęśliwy — pierwszy raz od dawna — że lochy znajdowały się poziemną, nieopodal Wielkiej Sali. Czując na sobie ciężkie spojrzenie profesora, pożegnał się cichym „dobranoc” i zniknął mu z oczy, myśląc tylko o tym, aby zakopać się po uszy w pościeli.

    Przez całe poranne zajęcia myślał tylko o tym co wydarzyło się późnym wieczorem; Kay, pocałunek, Flitwick. Mimo że zamienił parę zdań z Chan, nie potrafił się na niej skupić. Chodził jak w zegarku, zastanawiając się jak spojrzeć Krukonowi w oczy; w końcu to przez niego to wszystko tak się potoczyło, przez jego mało ślizgońską ciekawość, która przejęła nad nim kontrolę.
    Nie miał w ogóle apetytu. Nie potrafił nic przełknąć. Z nikim nie rozmawiał. Wbił spojrzenie w pusty talerz, molestując w jednej dłoni widelec, a w drugiej nóż. Raz albo dwa razy spróbował złapać kontakt wzrokowy z Kayem, siedzącym na końcu stołu Krukonów, ale Fawley w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Podniósł się z miejsca dopiero wtedy, kiedy jakaś grupka Puchonów jako ostatnia opuściła jadalnie, zostawiając go w jednym pomieszczeniu z Kayem. Wstał niechętnie z miejsca, ruszając w jego kierunku. Co miał mu powiedzieć? Przepraszam? Przecież to słowo na pewno nie przejdzie mu przez gardło, poza tym nie miał za co przepraszać. Podobał mu się taki zwrot akcji. Nawet bardzo.
    — Idziemy? — zapytał bez żadnego „cześć” bez żadnych dodatków. Miał wrażenie, że za chwilę nie będzie w stanie wyrzucić z siebie jakiegokolwiek słowa. Czekał cierpliwie na reakcje chłopaka.

    OdpowiedzUsuń
  131. Nie miał bladego pojęcia, jak rozmawiać z Kayem. Otwierał usta tylko po to, aby zaraz je zamknąć. Pewnie dla postronnego obserwatora wyglądałby w tym momencie jak ryba wyciągnięta z wody. A fakt, że Krukon nie zaszczycił go spojrzeniem nawet pojedynczym, ukradkowym, potęgowało rozgoryczenie, które rodziło się w jego piersi za każdym razem, gdy rozpamiętywał to, co wydarzyło się na błoniach; gdyby Fliwick ich nie przyłapał, sprawy zdecydowanie potoczyłyby się inaczej. Cisza też nie była bez winny, miał wrażenie, że zaraz go pochłonie; działa na niego jak płachta na byka. Z drugiej zaś strony mieli teraz doskonałą okazję, aby porozmawiać o tym co zaszło pomiędzy nimi na błoniach i rozwiać wszelkie wątpliwości, mogli razem poszukać wytłumaczenie tej niecodziennej sytuacji, które być może zadowoli nauczyciela i uchroni ich przed arsenałem niewygodnych pytań, ale żaden nie kwapił się, aby powiedzieć cokolwiek.
    Rosier skupił się całkowicie na tym, aby jak najszybciej przebyć drogę do gabinetu opiekuna domu orła. Był daleki od poczucia winny i wyrzutów sumienia. Ten pocałunek był naprawdę dobrą odskocznią do tego co się wydarzyło, skutecznym lekarstwem od natłoku myśli skupiającym się na Gryfonce. Poza tym chodził za nim już naprawdę długo… od chwili, kiedy Kay wystrzelił z tym dziwnym, całkowicie nieadekwatnym do sytuacji pytaniem w tajemniczej komnacie. Nagle przyszło mu do głowy, że powinni ją jakoś nazwać, ale ta myśl szybko wyparowała, gdy znaleźli się przed drzwiami do gabinetu nauczyciela.
    Czuł się trochę jak osoba, której groziło zesłanie do Azkabanu, a przecież nic takiego się nie wydarzyła. To była ich sprawa, nikogo innego.
    Wszedł do pokoju tuż za Krukonem, zamykając za nimi drzwi. Powitał nauczyciela krótkim „dzień dobry”, stwierdzają, że zwykła grzeczności im nie zaszkodzi i usiadł na wskazanym przez niego miejscu, czekając na kazanie albo reprymendę.

    OdpowiedzUsuń
  132. Minus dwadzieścia pięć punktów. Szlaban. Właściwie to nie miało żadnej wartości. Aż chciał prychnąć, gdy nauczyciel wypominał im ich głupotę, wymigując się niebezpieczeństwem Zakazanego Lasu. Przecież nawet się w niego nie zagłębiali, a jedyne co mogło ich zaatakować nad brzegiem jeziora to wielka kałamarnica; trytony i druzgotki tak blisko się nie zapędzały, warując w głębinach jeziora. A jak słusznie zauważył Flitwick — byli dorośli i potrafili o siebie zadbać. Jakoś nieszczególnie chciał wiedzieć co w tej sprawie miał do powiedzenia Slughorn, właściwie był ostatnią osobą, z którą Rosier chciał wieczorem rozmawiać, zwłaszcza że omówił się już Chan, zwłaszcza że stary ślimak był w dobry w organizowaniu w swoich przyjęć, a nie karaniu uczniów.
    — Dramatyzują — powiedział dwa piętra niżej, niepokojąc ciszę, która znów między nimi zapanowała i która — do cholery! — była nie do wstrzymania, przynajmniej dla niego. Westchnął głęboko, gdy Fawley milczał jak zaklęty. — I na Salazara, Kay, odezwij się w końcu — dodał, nie kryjąc irytacji, która nim niespodziewanie zawładnęła.. Zacisnął dłoń na ramieniu idącego przodem Krukona i obrócił go, wykrzesując z siebie trochę wysiłku. — Mam cię błagać żebyś na mnie popatrzył? — zapytał, mierząc go spojrzeniem. — Przyznaję, że ten szlaban nie jest mi na rękę i możesz mieć do mnie pretensje, ale chcę żebyś wiedział, że nie żałuje tego, co się stało i na pewno nie będę cię przepraszał — odparł dobitnie. — Więc, do cholery jasnej, spójrz na mnie i powiedz to, co leży ci na wątrobie, bo czuję się teraz tak, jakbyśmy faktycznie dzieli jedną celę w Azkabanie.

    OdpowiedzUsuń
  133. Evan nigdy nie przypuszczałby, że tak się ucieszy na sam dźwięk głosu Kaya. Aż miała się radośnie zaśmiać bez zbędnych złośliwości i ironicznych przekazów, ale szybko się powstrzymał, zdając sobie sprawę, że takie zachowanie w jego wykonaniu zalatywałoby za bardzo chorobą psychiczną albo desperacją. A nie chciał, aby twarz Krukona rozciągła się w grymasie satysfakcji. Rozpadłby się wtedy na milion kawałeczków i upadł bez ładu, czekając aż ktoś do dobije.
    Ale jego serce zabiło dwa razy szybciej, gdy Kay przestał milczeć jak zaklęty i odetchnął z ulgą, gdy Krukon pozwolił sobie nawet na ironie wymierzoną w jego kierunku. Chyba wracali do normalności, nareszcie. Uniósł kącik ust do góry.
    — Ohoho, chyba ktoś wraca do formy — rzucił z typową dla siebie złośliwości, aby dominujące wokół nich napięcie poszło sobie od nich precz. Jesu, miał wrażenie, że właśnie zażegnali jakiś wielki, długoetapowy kryzys w „związku”, chociaż łączył ich tylko pojedynczy epizod — chaotyczny, przedłużający się nieskończoność pocałunek w świetle księżyca.
    — No i nie musisz się rumienić — dorzucił, gdy na policzkach Kaya pojawiły się nieśmiałe, w ogóle niepasujące do niego rumieńce. — Wybitnie nie do twarzy ci w zaczerwienionych policzach — dodał. Musiał przyznać mu jedno: wczoraj wykrakał szlaban, a mogło być tak pięknie bez niepotrzebnego balastu na barkach.
    Idąc w tuż obok niego, zastanawiał się co woźny dla nich wymyśli i miał nadzieje, że nie będzie to zbyt zajmujące, bo nie miał ochoty tonąć po łokciach w pracy, którą sam powinien wykonać.
    Zastygł bez ruchu, słysząc cichy szept i — znów — czując przyjemny zapach Krukona i jego oddech, igrający z jego odsłoniętym karkiem.
    — Miałem sporo czasu, aby przespać się z myślą, że jesteśmy razem, Kay — zażartował. Nie wiedział co się z nim działo. Przecież miał dziewczynę, z którą — na Salazara! — był przecież szczęśliwy. Czyżby znalazł w końcu lekarstwo, które szukał tak rozpaczliwie przez kilka tygodni? — Przykro mi, że pokrzyżowałem twoje plany na przyszłość — dodał, przypominając sobie wywód Krukona na temat trzech dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  134. — To była ironia, ukryta, ale nadal ironia — odparł złośliwie. Ironia, która nawiązywała do jego wszystkich nieprzespanych nocy spowodowanych przez niedomówienie krążące po szkole, które — o dziwo — jak się okazuje, wcale nie były aż tak bardzo niezgodne z prawdą. A Rosier, no cóż, przez ten cały czas zdążył się do nich ustatkować, mimo że ucichły w momencie gdy on i Chan zaczęli publicznie okazywać swoje uczucia. — I, wybacz, ale legilimencja nie jest moim konikiem i nie mam bladego pojęcia jak rozumiesz słowo „razem”. Będziesz tak miły, aby mi to zdefinio… — urwał, czujące miękkie wargi Kaya na swoim policzku. Właściwie nie spodziewał się, że Krukon sam wyjdzie z „inicjatywą”. Może nie była jakoś szczególnie rozwojowa, ale jednak… wystarczała, aby znów poruszyć jego niegdyś tak bardzo niewzruszone serce.
    — Hogarth? — zapytał nad wyraz głupio, pierwszy raz słysząc to nazwisko.
    Wow, Evan, właśnie twój rzekomy „chłopak” powiadomił cię o tym, jak ma na nazwisko twoja dziewczyna. Uszanowanie.
    Nie ma co, życie było tak piękna, że aż głowa mała. Zamilkł na chwilę. Coś w nim pękło, gdy usłyszał wdzięczne „Chantelle” wypowiedziane żartobliwe z ust Kaya i poczuł uścisk w żołądku.
    — Nie wiem — powiedział szczerze trochę zakłopotany swoimi lukami w „edukacji”. — Nigdy o nich nie rozmawialiśmy — dodał.

    OdpowiedzUsuń
  135. — A tobie było trochę smutno, gdy nas obserwowałeś? — wypalił nagle bez zastanowienia, słysząc ten szereg słów z ust Kaya; nie miał żadnych wątpliwości, że Krukon musiał ich widzieć i właściwie — jak zawsze — trafił w sedno sprawy, wybudzając do życia swego rodzaju obawy zakorzenione gdzieś w głowie Evana.
    Lubił Chantelle, chociaż miał wrażenie, że samo lubienie ani trochę nie odzwierciedlało jego stanu emocjonalnego; dziewczyna stała się swego rodzaju punktem kulminacyjnym, łączącym go z rzeczywistością. Jego myśli w dziewięćdziesięciu procentach były skupione tylko na niej do momentu, gdy w jego życiu znów nie pojawił się Kay; teraz czuł rozdarcie, jego myśli balansowały jak oszalałe pomiędzy dziewczyną a chłopakiem, sprawiając, że nie mógł ich pozbierać do kupy i w jakikolwiek sposób uporządkować. Miał przeczucie, że Fawley stał się skutecznym lekarstwem na uczucia, które spętały go niewidzialnymi nićmi z Hogarth; miał niesamowitą umiejętnością, skutecznie potrafił odciągnąć go do blondynki.
    Widząc znaczący uśmiech na twarzy Krukona, który mówi tylko jedno „znów cię rozgryzłem”, postanowił wziąć się w garść i stopniowo ogarnąć swoje uczucia.
    Słysząc jego luźną uwagę związaną z piekłem, wykrzywił usta w coś na kształt uśmiechu. Nie przepadał za Filchem, ale mówiąc szczerze woźny nie był szczególnym zagrożeniem dla uczniów. Czasem tylko nadużywał swojej pozycji grożąc młodym czarodziejom na lewo i prawo zmyślnymi torturami, ale. na Evanie jego słowa nie robiły żadnego wrażenie. Miał przeczucie, że czeka ich wyjątkowo nudna, wielogodzinna, nie mająca żadnego sensu papierkowa robota. Jak nic umrą z nudów!
    Rosier nawet nie fatygował się, aby powiedzieć „dzień dobry”, wiedząc że to w żaden sposób nie poratuje ich od nudnego szlabanu. Charłek omiótł ich nienawistnym spojrzeniem, wykrzywiając usta w okropnym grymasie.
    — Za mną — rzucił z charakterystycznym jadem w głosie, klnąc pod nosem na brak wychowania młodzieży. Najwyraźniej Flitwick był taki miły i zdążył go uprzedzić o szlabanie. Woźny zaprowadził ich do pomieszczenia nieco większego od swojego gabinetu, ale jeszcze bardziej brudnego, zakurzonego i zagraconego.
    — Ta półka — wskazał na wyjątkowo wysoki regał, uginający się od ciężaru przeróżnych papierzysk — i ta — wytypował jeszcze większy — i ta, wymagają gruntownego przejrzenia — dodał z niebezpiecznym błyskiem w oku. — Macie dwa tygodnie, począwszy od dziś, aby je posegregować, uporządkować i w razie potrzeby przepisać nienadający się do niczego pergamin — warknął z jawną satysfakcją. — A gdy to skończycie, wyszorujecie ten pokój na błysk, zrozumiano? — powiedział dobitnie, otwierając składzik na środki czyszczące. — Widzę was tu każdego dnia punktualnie o dwudziestej. Każde spóźnienie będzie nagrodzone kolejnym dniem ciężkiej pracy. Kończycie o dwudziestej trzeciej, zamykacie drzwi tym kluczem — rzucił wspominany przedmiot na pobrudzony farbami olejnymi blat — aż do odwołania. A magię wybicie sobie z głowy — warknął i wyszedł trzaskając za sobą drzwiami.
    — No nie powiem — skomentował luźno Evan. — Przeszli samych siebie.

    OdpowiedzUsuń
  136. Evan miał na koncie wiele przewinień bardzo szczegółowo opisanych w kartotekach; od znęcania się po szlamach, po wycieczki osobiste adresowane zwłaszcza w stronę McGonagall, do nocnych wycieczek po Hogwarcie. Większość z nich było z okresu czwartej/piątej klasy, teraz bardziej pilnował swojego języka i dbał o dyskrecje, pilnując, aby jego próby łamania regulaminu zostały niezauważone.
    Właściwie nie spodziewał się, że Kay zapragnie zajrzeć do jego kartotek, ale chwilowe zainteresowanie Krukona sprawiło, że uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
    Dwa tygodnie. Trzy godziny dziennie. Najdłuższy szlaban w jego życiu. Ale było warto, bo z drugiej strony to kilka dodatkowych godzin spędzonych z Krukonem. I czuł w kościach, że to był główny powód, który przyczyni się do zapamiętania tejże kary.
    Podszedł do jednego z trzech regałów wskazanych przez Filcha, przyglądając się papierą. Ups. Wygląda na to, że z wizyty u Slughorna nici. Nie żeby było mu przykro z tego powodu.
    - W końcu nasza zbrodnia nie została uwieczniona na piśmie słowami publiczne okazywanie uczuć i szerzenie homoseksualizmu, więc nie widzę powodu, dla którego mieliby nas zamknąć w osobnych izolatkach - odparł żartobliwie, wzruszając ramionami. Szczerze powiedziawszy taki szlaban wolał przerabiać w towarzystwie, niż sam walczyć z stertą papierzysk i grubą warstwą kurzu, pomimo swojej częściowej ilozacji.
    Zabrał karton pełen notatek zapisanych ledwo czytelnym pismem i usiadł w miarę czystym krześle, przerabiając przewinienia osób, których stopa najprawdopodobniej nigdy nie powstanie już w Hogwarcie.
    - Mamy to segregować według rocznika i alfabetu, czy tylko alfabetycznie? - zapytał, marszcząc czoło. - Powiedzenie piszesz jak kura pazurem dla właściciela tego pisma to komplement - skomentował pod nosem, próbując rozszyfrować nazwisko delikwenta, który wysmarował całą klasę eliksirów trucizną, powodując klasowy wybuch gorączki. Rosier musiał przyznać, że jego sadyzm był niesamowicie wyważony.

    OdpowiedzUsuń
  137. - Oskarżycielska mina Flitwicka w tamtym momencie mówiła całkowicie coś innego - odparł wyraźnie rozbawiony postawą Kaya, a też na samo wspomnienie miny profesora nie mógł powstrzymać napadów radości. To był moment przełomowy w jego życiu. Bez wątpienia. - Masz odnośnie nas jakieś poważniejsze plany na najbliższą przyszłość? - zapytał wyraźnie zainteresowany, unosząc sugestywnie brew. Jeszcze z ust Krukona zabrzmiała jak niebezpieczna propozycja, a przynajmniej taka była luźna interpretacja Rosiera, który wciąż nie potrafił zapomnieć o ich złączonych ustach i nawet nie starał się wyrzucić tego drobnego epizodu z głowy. Był lekarstwem na jego niestabilne uczucia, które żywił do Gryfonki.
    - A już myślałem, że zaproponujesz swój własny schemat - powiedział niepocieszony, dając Kayowi do zrozumienia, że brzmi jak stara płyta niezmieniana od lat. Nie miał ochoty iść Filchowi na rękę i robić wszystko według jego widzimisię, działanie według instrukcji nigdy nie było jego mocną stroną i może dlatego właśnie transmutacja, która wymagała skupienia, koncentracji i z góry narzuconych reguł, była dla niego czarną, niemożliwą do opanowania, magią. Przeskoczył kilka wpisów do przodu, skupiając swoje myśli wokół rozmazanego na kartce papieru pisma, tym razem ładnego i zgrabnego.
    - Muszę przyznać, że inwencja twórcza uczniów z lat czterdziestych była imponująca - oświadczył, odkładając namietną notatkę o tym, jak dziewczyna o nazwisku Grey napuściła na swoją koleżankę chochlików, doprowadzając do zniszczenia całego Skrzydła Szpitalnego i powodując tym samym niewielki pożar kilku zasłon. I pomyśleć, że w nagrodę dostała zaledwie nocną randkę z uprzednim gajowym w ciemnych i strasznych odmętach Zakazanego Lasu.
    Skomentował słowa Kaya niekontrolowanym napadem chichotu.
    - Twoje poczucie humoru jest jak zawsze budujące - pochwalił go na wpół irocznie, na wpół z rozbawieniem. - Nie chcę wiedzieć w czym konkretnie objawia się twój geniusz - stwierdził, plamiąc obficie pergamin atramentem, ale nie przejął się szczególnie tą tragedią, wracając do fascynującej lektury traktującej o losach niestrudzonej Mary Gray.
    - Pewnie zerka przez dziurkę od klucza z niecierpliwością wyczekując aż nasza miłość przeskoczy na wyższy poziom - zapewnił złośliwie, machając w stronę drzwi wymiętym papierem. - Z pewnością połowę nocy spędzi w tym pomieszczeniu, aby urozmaicić nam jutrzejszy wieczór.

    OdpowiedzUsuń
  138. - Już nic mnie nie zdziwi- stwierdził i na potwierdzenie własnych słów pokręcił głową. - A jak już zaczynasz coś mówić, to kończ. Przecież wiesz, że doceniam twój wrodzony geniusz i aż umieram z ciekawości cóż takiego byś zrobił na jego miejscu - zapewnił, rzucając mu ukradkowe spojrzenie. Dzwiadło przestaje być dziwadłem, gdy rozmowa zaczyna się kleić, a ich znajomość już dawno była na wyższym poziomie. Rosier nadal nie mógł uwierzyć w to, że jeszcze miesiąc temu żył w przekonaniu, że Kay cierpi na wyjątkowo złośliwą chorobę psychiczną. Gdyby tylko przestał obserwować ludzi i obijać się od ściany z pewnością nie byłby postrzegany jako społeczny odludek. Ale gdyby był inny, czy wtedy mógłby być tym samym chlopakiem, który sprawił, że Rosier przestał chować się w skorupie pozorów? Evan doskonale zdawał sobie sprawę że swojego położenia. Kay wtargnął do jego życia, niespodziewanie krusząc maskę chroniącą go przed całym światem. Mały spryciaż.
    - Nie twierdziłem, ze zawsze będę dostarczać ci rozrywki - powiedział po chwili, gdy uwaga Kaya rozbudziła go z rozmyślań. - Przykro mi, trafiłeś pod zły adres - dodał, odkładając kolejny pergamin na starte sprawdzonych kartotek. - Moje nadzieje zawsze zostaną takie same - zapewnił go z dobrudusznym uśmiechem na ustach. - A tobie, Kay, radziłbym się skupić na uciszeniu swojego libido. Nie chcę mieć na sumieniu twojego zlamanego serca - doradził mu uprzejmie, przepisując kolejną zbrodnie i jej konsekwencje; kara jak zwykle była godna uwiecznienia. - Mój plan jest zasadniczo bardzo prosty. Szybko i bezboleśnie - zanurzył końcówkę pióra w kałamażu - ukończyć szlaban - dokończył, pisząc kolejną parę liter. Zaczął go poważnie boleć nadgarstek. Zerknął na zegarek. Zostało pół godziny i jeden dzień z głowy. - Czyżbyś miał ochotę przedostać się przez moją skorupę, skoro kolejny raz o już niej wspominasz? - zapytał, nawet nie wiesz jak bardzo jesteś tego bliski. - Oprócz czubka własnego nosa dostrzegam też swoje buty - dodał, rozwiewając jego wszelkie niepewności, których sam był pełen. Och, chciałby znów utonąć w świecie własnego egoizmu i przestać zwracać uwagę na to, co się wokół niego dzieje, ale łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Zwłaszcza w pewnym towarzystwie. - Cieszę się, że tak bardzo o mnie myślisz - zapewnił. - Ale, na Salazara, pozbądź się swojej mani prześladowczej. Najpierw Filch, teraz wymyśleni przez ciebie koledzy. Co się z tobą dzieje, kochanie, ten pocałunek aż tak strasznie cię... wzruszył?

    OdpowiedzUsuń
  139. - Sperma i mózg też nie mają wiele ze sobą wspólnego, przynajmniej teoretycznie i, przepraszam bardzo, ale dlaczego się ttak denerwujesz? - zapytał rozbawiony zachowaniem Krukona, które swoją drogą też uważał za dziecinne i poniżej pasa. - Nie przypominam sobie byś protestował, a nawet wręcz przeciwnie, wyglądałeś na zadowolonego - zauważył, wertując kolejną kartotekę. Nadal nie miał pojęcia co go podkusiło, aby zanurzyć swoje usta w miękkich wargach Kaya, ale w dalszym ciągu nie żałował swojej nagłej zachcianki, nawet jeśli jego ofiarę targały wątpliwości. Biedny, bezbronny Fawley postawiony pod ścianą niemogący się w żaden sposób obronić; "ofiara niepohamowanej rządzący". - A jeśli tak nie było, to po prostu wyprowadź mnie z błędu - dodał, odkładając papiery z powrotem do pudła. Nie miał już głowy do tego jakże ważnego i odpowiedzialnego zajęcia. Było stosunkowo późno, oczy kleiły mu się ze zmęczenia. Mimo że właściwie nie zrobił dziś nic konkretnego, padał na twarz i marzył żeby jak najszybciej znaleźć się w łóżku. - Owszem, a tak się pięknie składa, że ty będziesz kolejną ofiarą podeszw moich butów - zironizował, podnosząc się z miejsca, aby odnieść "odnowiony" karton na półkę. - To chyba twój dobry dzień - podsumował, słysząc echo kroków rozlegających się po korytarzu, które z chwili na chwilę robiły się coraz głośniejsze. - Twój wybawca zwolni cię od przykrego obowiązku spędzenia ze mną czasu- prychnął nieco rozdrażniony, zerkając na zegarek.
    Rosier nawet nie spodziewał się, pierwszy dzień szlabanu tak szybko i z tego powodu czuł lekki uścisk w żołądku. Z drugiej zaś strony chyba przedawkował obecności Kaya i nadszedł najwyższyc czas, aby uwolnić się od niego na parę godzin.

    OdpowiedzUsuń
  140. Był podminowany tym, że Krukon chyba za punkt honoru obrał sobie dziwne, niepasujące do niego ani trochę milczenie. Aż miał mu ochotę to wygarnąć, ale stwierdził, że to byłby już czysty przejaw nadgorliwości z jego strony. Nie mógł do końca zrozumieć, dlaczego nieprawdziwie pogłoski wywołały u niego zaawansowaną migrenę i chęć szybkiej separacji od Kaya, ale mógł snuć na ten temat szereg domysłów.
    W każdej plotce jest ziarenko prawdy najprawdopodobniej to stwierdzenie nie dawało mu żyć spokojnie przez dwa, ciągnące się w nieskończoność tygodnie, bo przecież naprawdę polubił spędzać czas w towarzystwie Fawleya i — o dziwo — pogodził się z jego zwichrowanym charakterem, a nawet go zaakceptował.
    A teraz sytuacja zmieniła się diametralnie o trzysta sześćdziesiąt stopni, bo krążące po zamku plotki ucichły, bo mógł bezkarnie wykorzystać sytuację i wzbierającą się w nim ciekawość, bo mógł pocałować Krukona pod tym wyrośniętym bukiem nad brzegiem jeziora nieobawiając się żadnych konsekwencji, bo nikt o tym nie miał pojęcia, poza Flitwickiem, który był tak taktowny, że nie strzępił języka na lewo i prawo i co najważniejsze — teraz nie musiał się nikomu tłumaczyć i wykręcać, bo przecież chodził z Chantelle, a ta informacja już dawno zdążyła okrążyć zamek wzdłuż i wrzesz, wybijając ludziom z głowy rzekome pogłoski o jego „związku” z Kayem.
    — Postaram się wziąć twoją uwagę do serca — zapewnił w momencie, gdy drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł dumny z siebie Filch ze swoim kotem, dreptającym mu niemalże po piętach. Evan poczuł się trochę dziwnie, gdy zwierzę ulokowało w nim swoje bystre spojrzenie, przyglądając mu się z żywym zainteresowaniem.
    Z ulgą opuścił mały, zakurzony pokój, stwierdzając, że w tym tempie może nabawić się paskudnej klaustrofobii. Właściwie nie miał ochoty jeszcze wracać do dormitorium, dlatego w jego głowie narodziła się myśl o poszwendaniu się po pustych korytarzach; kolejne groźby Filcha, jak łatwo było się domyśleć, nie stanowiły dla niego żadnego problemu, wręcz przeciwnie, w ogóle się nimi nie przejął. Szlaban do końca semestru był czystą przesadą.
    Omiótł wzorkiem Kaya i westchnął bezgłośnie.
    — No to widzimy się jutro.

    OdpowiedzUsuń
  141. Evan zapobiegawczo stwierdził, że nie będzie kusił perfidnego losu i postanowił jak grzecznych chłopiec udać się do lochów, do dormitorium, aby przespać kilka następnych godzin i wyłączyć myślenie, które dziś wyjątkowo mu nie służyło. A jutro… jutro może być różnie, dlatego wolał zaopatrzyć swój organizm w życiodajną podróż do krainy snów.
    Pokój Wspólny był jeszcze przeludniony w różnorakie twarze, roczniki i światopoglądy, które niebezpiecznie się ze sobą pokrywały. Nie mając ochoty dziś z nikim więcej obcować, poszedł po linii najmniejszego oporu i schował się w dormitorium, z prawdziwą ulgą witając swoje łóżko.

    *

    Dzień zaczął się paskudnie. Jego poranna pobudka przeszła samą siebie, budząc wszystkich współlokatorów na raz, dlatego w przyspieszonym tempie odbył poranną toaletę, ubrał się w mundurek i uwolnił się od towarzystwa doprowadzonych do granicy wytrzymałości Ślizgonów, którzy właśnie deklarowali się swoimi różdżkami. Oczywiście Rosier nie rozumiał ich rozgoryczenia, bo prędzej czy później musieli się obudzić, ale to się wytnie.
    Tradycyjnie zjadł śniadanie w towarzystwie Chan przy mniej towarzyskim stole Slytheriniu, aby później odbębnić z nią lekcje transmutacje i parę innych. Rozstał się z nią koło południa, kątem oka dostrzegając plecy Kaya. Nie był co prawda sto procent pewny, że należały do niego, ale wysunął na ten temat szereg domysłów, stwierdzając, że nie mógłby ich pomylić z żadnymi innymi plecami spacerującymi po korytarzach szkoły.
    Odwiedził bibliotekę, zgarnął parę książek, które uważał za bardzo pomocne przy zadanym eseju na eliksiru i popędził na OPCMy, na których pech znów dał o sobie znać, bo na nieszczęście całego świata dał się uwieźć głupiej prowokacji i założył się o jeszcze większą głupotę, która — jak bardzo optymistycznie przypuszczał — będzie ostatnim gwizdkiem do odświeżenia sobie wystroju Skrzydło Szpitalne, którego nie miał zamiaru oglądać do końca swojej uczniowskiej kariery. Ale może wcześniej umrze i ten zabieg nie będzie konieczny?
    Nie miał pojęcia za jakie grzechy zgodził się, aby wykonać jedną rundkę wokół boiska quidditcha na — o zgrozo — pożyczonej miotle. A przecież on i miotła to stanowczo złe połączenie, nienawiść do grobowej deski, error, terror i wszystko kończące się na „rror”. Ale musiał to zrobić. Po prostu musiał.


    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  142. — Jesu, nigdy więcej — mamrotał pod nosem, starając się utrzymać względną równowagę na miotle, ale ni w ząb mu to nie wychodziło. Kariery jako zawodnik qudditcha nie zrobi, chyba najwyższy czas pomyśleć o przyszłości i zabrać się poważnie za naukę, ewentualnie w grę wchodziła też śmierć w młodym wieku, ale nie był aż tak przesadnym optymistą, aby się na to pisać.
    Spróbował uspokoić drżenie spoconych rąk, coby miotła nie lata na lewo i prawo jak pijana, ale nici z tego. Miał wrażenie, że właśnie ziścił się jego najgorszy koszmar. Jak nic przeżyje malownicze spotkanie pierwszego stopnia z murawą.
    Gdy latający przedmiot zaczął niebezpiecznie podrygiwać, uśmiechnął się krzywo. Na Salazara, co za koszmar i dlaczego ten cholerny idiota zebrał taki tłum gapiów? Zamknął oczy, ale to wcale nie mogło, a nawet wręcz przeciwnie — chodzący za nim krok w krok błąd w dzieciństwie, wyraźnie zarysował się przed jego oczami, pobudzając do życia wszystkie jego lekki. Przez ten incydent jak nic nabawi się jeszcze więcej traumy.
    Na Salazara, dlaczego był takim idiotą i dał się uprowadzić dziecinnej prowokacji? O rany. Wiedział, że to było nieuniknione, ale mimo to całe życie przeleciało mu przed oczami, gdy na półmetku okrążenia wywinął orła, spadając w dół jak kamień w wodę.
    Mimo że upadek nie należał do najprzyjemniejszych, o dziwo nie był też jakoś szczególnie bolesny w skutkach. Na całe szczęście nie wzniósł się jakoś wybitnie wysoko. Na całe szczęście. Bo już po chwili usłyszał dziki rechot i aż krew go zalała. Śmierć była blisko, czuł ją w koniuszkach placów.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  143. Prychnął pod nosem, wpatrując się w błękit nieba, podobny kolor prezentowały oczy Chan. Mimowolnie na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, który jednak szybko przegrał z zimnym wiatrem, igrającym z jego włosami.
    Stan emocjonalny Evana był w rozsypce, a jego duma, ledwo żywa, przeżywała teraz prawdziwe katusze w akompaniamencie głośnych, nieprzyjemnych śmiechów; stanął na równe nogi, otrzepał się z trawy i ewakuował się jak najszybciej z miejsca całego zmieszania, nie mając ochoty znosić ironicznych komentarzy wysyłanych pod jego adresem. Nie odezwał się do nich ani słowem, zdając sobie sprawę, że jego cięty język wybrał się niespodziewanie na wakacje. Wypuścił głośno powietrze z płuc, zaciskając ręcę w pięści. Ten akt wyrzucenia z siebie złych emocji musiał mu wystarczyć, nie stać było go dziś na więcej.
    Ignorując zadrapania na twarzy i dłoniach, pozwolił prowadzić się nogą, gdzie im się żywnie podobało. Na samą myśli, że teraz powinien towarzyszyć Chan na lekcji transmutacji, poczuł nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Zatrzymał się impulsywnie tuż przy rozłożystym bukiem, pod którym całował Kaya. Na samą myśli temperatura jego ciała podskoczyła o kilka stopni, doprowadzając do tego, że krew podeszła mu do policzków, dekorując je czerwienią.
    To był wyjątkowo ciężki dzień. Aż miał ochotę wrócić do dormitorium i położyć się spać, olewając szlaban. Ale czy w ten sposób nie olałby samego Kaya? Zamknął oczy, opierając się o nieprzyjemną w dotyku kore drzewa. Przynajmniej było ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  144. Rosier nie miał ochoty na kolacje; miał wrażenie, że najprawdopodobniej i tak nic nie przełknie spalony wstydem po dzisiejszym miotlarskim pokazie jakże zaawansowanych umiejętności. Skierował się w stronę zamku tylko dlatego, że omówił się z Chan i nie chciał kolejny raz jej zawieść, wymigując się tak przekonującym argumentem, że żal w ogóle było marnować ślinę. Miał wrażenie, że gdzieś parę razy mignęła mu przed oczami znajoma sylwetka i chwilę później rozpoznał Kaya wchodzącego przez bramę do szkoły. Poczuł nieokreślony uścisk w brzuchu, który nie miał nic wspólnego z pustym żołądkiem. Perspektywa kolejnego dnia szlabanu nie przedstawiała się zbyt kolorowo; na samą myśli poczuł zawroty głowy, intensywny zapach Kaya, swoje usta... Jego organizm stanowczo zaprotestował, gdy potknął się o próg. Zdał sobir sprawę, że niedługo przekroczy wszelkie granice.
    Przed Wielką Salą odnalazł Chan. Dziewczyna podczas podwieczorku ani razu nie zapytała, dlaczego nie pojawił się na lekcji, co sprawiło, że poczuł ulgę. Nie chciał chwalić się przed nią swoją miażdżącą porażką, chociaż miał wrażenie, że prędzej czy później ktoś uprzejmy ją o tym poinformuje. Rozstał się z nią przed dwudziestą i wstawił się przed pokojem, w którym spędzał więcej czasu niż we własnym dormitorium.
    Nikogo tam nie było. Ani Kaya. Ani Filcha. Ani tym bardziej kotki. Szarpnął za klamkę, ale drzwi były zamknięte na cztery spusty.
    Zerknął na zegarek. Był dziesięć minut przed czasem. Cudownie. Po prostu cudownie.

    OdpowiedzUsuń
  145. [Krzyżujmy! ;D Kay jest taki uroczy! Szkoda tylko, że uczulony na dziwactwa Fynn raczej by się migał od kontaktu z nim - najchętniej zmusiłabym ich do robienia razem jakiegoś wielkiego naukowego projektu albo chociaż wspólnych korepetycji, bo jestem prawie pewna, że się nie dogadają i będzie zabawnie. ;) Tak w ramach ciekawostek z przeszłości możemy dodać jakiś głupi żart, który Fynn mu wyciął kilka miesięcy temu; wiesz, nic specjalnie wrednego, ot, zaczepka. I nie wiem, co jeszcze...]

    Fynn

    OdpowiedzUsuń
  146. — No cześć — przywitał się będąc całkowicie w nie humorze. Miał nadzieje, że szybko obębnią te trzy godziny i będzie mógł się pogrążyć sam na sam we własnym nieszczęściu. O wilku mowa — powiedział krótko Rosier, gdy za korytarza wynurzyła się „atrakcyjna” twarz Filcha. Skrzywił się na jego widok, chociaż chyba większe poruszenie wywarła na nim kotka, niż on sam, który znów zaczęła się na niego gapić. Jej spojrzenie w porównaniu ze spojrzeniem Kaya było niczym.
    Woźny zwrócił na nich uwagę dopiero, gdy skończył swój monolog. Spojrzał na nich pogardliwie, wykrzywiając twarz w paskudnym uśmiechu, który mógł uchodzić śmiało za uśmiech jakieś rąbniętego sadysty.
    — Wiecie co macie robić — oświadczył z triumfem, wpuszczając ich do dusznego, zakurzonego i nie wiadomo jakiego jeszcze pomieszczenia. Tradycyjnie wyciągnął w ich stronę swoją kulfoniastą dłoń, aby odebrać im różdżki. A zrobił to z taką przyjemnością, że Evan tylko resztkami zdrowego rozsądku powstrzymał się od tego, aby nie walną mu Avadą prosto w wykrzywiony nos.
    Odszedł cały w skowronkach, zostawiając w ich starcie papierzysk, których porządkowanie — do diaska — wcale nie leżało w ich interesie.
    — Nie rozsądniej byłoby to po prostu wszystko puścić z dymem. Jak sądzisz? — zapytał Kaya, podchodząc do kartotek, na których skończył swoją żmudną pracę.

    OdpowiedzUsuń
  147. [Och, Flynn jest tolerancyjny! Tylko ma mały problem z ludźmi zamkniętymi w sobie. ;) Mój Niemiec to wyrodny Niemiec, niczego się po nim lepiej nie spodziewać. W sumie jeszcze nie określiłam, co mój chłopak rozszerza, bo też z jego perspektywy nie jest to specjalnie istotne, więc czemu by nie transmutacja? :) Zatrzymajmy po lekcjach, masz rację - bo oni w tym całym Hogwarcie za dobrze się bawią, pognębmy ich. ;D Wolałabym, żebyś zaczęła, prawdę mówiąc, bo nie wyrabiam z lekcjami, ale jakby coś to też się mogę wysilić - najwcześniej jutro wieczorem.]

    Tolerancyjny Fynn

    OdpowiedzUsuń
  148. Był w kompletnym rozstrojeniu. Usiadł naprzeciwko Fawleya, podciągnął pod nos nowe arkusze i wbił w nie otępione spojrzenie, zastanawiając się, dlaczego życie musi płatać mu takie rozmaite figle. Rosier, ogarnij się, bo popadniesz w dreprechę. Właściwie nie rozumiał swojego stanu emocjonalnego; na dzień dzisiejszy posiadał wszystko, o czym mógłby pragnąć, ale… coś mu nie posłowało. Czuł pustkę całkowicie niezwiązaną z jego dzisiejszym popisem na miotle. Miał wrażenie, że ktoś wyrwał mu organ — serce — i wymienił na jakiś felerny wynalazek ludzkości.
    Nagle z niewiadomych przyczyn przypomniał sobie o jego złączonych usta z ustami Kaydellius (swoją drogą jego rodzice musieli mieć naprawdę wyjątkowo rozwiniętą wyobraźnie) i westchnął cicho pod nosem, nie dbając o to, czy Kay to usłyszy.
    — Nie mam nic przeciwko. Mów kiedy i gdzie chcesz się z nimi rozliczyć i jestem do twojej dyspozycji — mruknął Rosier bez humoru na nietypowy entuzjazm Kaya, właściwie z jego wesołej paplaniny wyłapał kilka słów „podpalić woźnego”, „przedłużyć wyroki w Azkabanie”, „nie wiem czy jest sens utrzymywanie go przy życiu”, „zastańmy bohaterami”. Nie miał pojęcia co Krukon miał na myśli, a mordercze instynkty krążące wokół sylwetki Filcha tylko się wyostrzyły i nabrały kolorów.
    Nawet na niego nie spojrzał, sięgając po pióro i kałamarz. Spojrzał na kolejną karotkę i żachnął się, zdając sobie sprawę, że od tych wszystkich zbierających się w nim uczuć, litery rozmazywały mu się przed oczami. Po prostu pięknie.

    OdpowiedzUsuń
  149. Spojrzał na niego spode łba. Słysząc słowo „miotła” kolacja podeszła mu do gardła i miał momentalnie wszystkiego dość.
    — Prędzej połamie sobie kark niż doleci na Jowisza — zwrócił mu uwagę, chociaż nawet ta opcja wydawała się dwa razy kusząca niż Filch łażący bez celu po korytarzach i straszący uczniów swoją aparycją.
    Uff, podniosło mu się ciśnienie, gdy usłyszał złośliwie słowa Kaya. Podniosło tak, że hej. Aż zadygotał cały ze złości. Mógł sobie darować i mu jeszcze nie dokładać. I tak pewnie przeżyje dziś koszmar z tego powodu, gdy wróci do Pokoju Wspólnego.
    — Nie wszyscy urodzili się z niewiadomo jakim talentem do quidditcha — wycedził przez zaciśnięte zęby, pisząc nazwisko kolejnego ucznia, który w sposób szczególny zasłużył się szkole. Już jako dzieciak miał problem z dosiadaniem paskudnej dziecięcej miotły, z tego tytułu też nabawił się traumy na cały życie i tylko wrodzony spryt uwolnił go od lekcji latania na pierwszym roku, dzięki czemu nie musiał powtarzać swojej życiowej porażki. — A zielarstwo porzuciłem po SUMAch i obawiam się, że nie stać ją na zatrudnienie zajebistego mnie — odparł z przekąsem, kartkując kartotekę.

    OdpowiedzUsuń
  150. Rosier po prostu miał paskudny kompleks, jeśli w grę wchodziło latanie na miotle, dlatego też traktował to jak poważny problem XIX wieku, który nie powinien w ogóle istnieć, a że istniał i to na dodatek w jego głowie, musiało wynikać z felernego kodu genetycznego, którego został od rodziców w prezencie.
    — No Kay, przestań mnie w końcu kopać — oburzył się z udawaną złością w głosie, zerkając z ukosa na Krukona. — Nie, to nie był mój pierwszy lot, to był mój drugi lot i już nikomu nie będę nic udowadniać. Ja i miotła to BARDZO złe połączenie — odparł nieco zmieszany, uświadamiając sobie, że pierwszy raz otwarcie przyznaje, że kompletnie nie nadaje się do latania na miotle. Za jakie grzechy. — O ja, czyżby cię wzięło na zwierzenia? — zapytał unosząc brew do góry. Pochylił się nad pergaminem, zapełniając go szybko przepisanymi zdaniami. — Po prostu trochę mnie poniosło. To wszystko — odparł, wzruszając ramionami.

    [ nie wiem dlaczego :D Kay porusza trudne rzeczy ;P ]

    OdpowiedzUsuń
  151. — Doceniam to, Kay, naprawdę — zapewnił Rosier i o dziwo nie przemawiała przez niego czysta złośliwość, która zazwyczaj igrała z tonem jego głosu, doprowadzając jego rozmówców do zdenerwowania. — Jestem zaszczycony i… — urwał, gdy Krukon dość długo nie wracał, co go zaciekawiło, zważywszy na fakt, że pokój nie był szczególnie długi, szeroki i niewiadomo jeszcze jaki. Ot, zwykła mała klitka, zabita czterema dechami. W grę wchodziły dwie opcje — albo Kaya tak zafascynowało, że nie mógł usiedzieć i musiał to bezzwłocznie przeczytać, albo ze stery kurzu wyleciał na niego złośliwy potwór i zjadał go w całości za nim zdążył chociażby krzyknąć lub — w najlepszym wypadku — wyciągnąć różdżkę i się obronić.
    Spojrzał w stronę wysokich regałów i zmarszczył brwi. Kay studiował jakiś świstek papieru, który nie wyglądał aż tak źle i wiekowo na tle całej reszty. Uśmiechnął się pod nosem.
    — Coś ciekawego? — zapytał, nawet pofatygował się, aby podnieść swoje cztery litery, podjeść do Krukona i zerknąć mu przez ramię, a nóż właśnie ich szlaban doszedł do punktu przełomowego.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  152. — Nie musisz mi aż tak bardzo pochlebiać, Kay, naprawdę — zakpił, nie mając pojęcia dlaczego Krukon aż tak się „bulwersuje”. Powinien być przyzwyczajony, że Rosier nie potrafił wyrazić się w inny sposób niż arogancja, która przecież krążyła w jego żyłach od chwili narodzin. Głupek.
    — Ale skoro aż tak bardzo ci zależy na tym, abym to ja ci przyniósł tą kartotekę wystarczyło powiedzieć — oświadczył, trącając Kaya łokciem. Wziął mu plik kartek z rąk, muskając jego ciepłe dłonie nieznacznie placami i położył je (kartki!) na blacie stolika. — Zadowolony? — zapytał czując jakiś irracjonalny gniew, który nagle nagromadził się w jego organizmie. Nie no, chyba powinien w końcu powinien naprawdę udać się na konsultacje do dobrego psychiatry, najlepiej dwóch.
    — A teraz powiedz mi, z łaski swojej, co tak przykuło twoją uwagę, bo nie nabiorę się na tanie teksty, kochanie.
    Omiótł Kaya spojrzeniem, zatrzymując niefortunnie wzrok na jego ustach. Nadal dokładnie pamiętał ich pocałunek po bukiem, który dokładnie wyrył się w jego pamięci.

    OdpowiedzUsuń
  153. — Wiesz, Kay, nie mam już ochoty patrzeć na te wszystkie kartoteki — oświadczył tonem znudzonego dziecka, obserwując Fawleya. Okrążył biurko, stając tuż przed Krukonem. Aż go karciło, aby przyprzeć go do tego blatu i znów skonfrontować z nim swoje usta. Za karę, za słowa, które przed chwilą padły z jego ust. Och, jak bardzo marzył, aby go uciszyć, chociaż na moment.
    Oparł dłonie o regał tuż nad jego dwoma barkami i spojrzał na niego z niebezpiecznym błyskiem w oku.
    — Co powiesz na wagary? — zaciekawił się, oblizując spierzchnięte usta. Na Salazara, ewakuacja jak nic by się przydała. Zaczęło brakować mu życiodajnego oddechu, gdy poczuł słodki zapach Krukona atakujący niepozornie jego nozdrza.

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  154. — Ona? — Uniósł brew, wbijając spojrzenie w kartotekę, którą trzymał Kay. — Nie wygaduj bzdur, to plik zasiedziałych ka… — urwał, gdy napotkał wdzięczne „Chantelle Hogarth” nabazgrane na samej górze pierwszej strony. — Jej tu teraz nie ma, Kay — odparł po chwili, przełykając gulę, która ugrzęzła mu w gardle. Nie miał pojęcia, dlaczego jest taki obłudny, po prostu nie miał. Ciągnęło go niesamowicie i to Hogarth, i do Fawleya i nie potrafił tego wytłumaczyć w żaden logiczny sposób i szczerze wątpił, że są jakieś odpowiednie słowa, które mogłyby nakreślić jego uczucia względem tej dwójki. — Nie wiem, dlaczego jest taki obłudny, po prostu taki jestem — odparł szczerze, zabierając z dłoni Krukona kartoteki. — Uff, naprawdę, nie nudzi cię ten szlaban? W kółko to samo. Chodź, przecież Filch nawet nie zauważy, że nas nie ma. Wrócimy za nim się obejrzy.

    OdpowiedzUsuń
  155. - Mnie jeszcze niczego nie nauczyły - przyznał luźno, bo mimo że miał ns koncie kilka pokaźnych, nudnych szlabanów, nigdy nie dostał jeszcze takiego jak ten - jeden plus małego pomieszczenia była obecność Kaya, na którego zerkał od czasu do czasu, gdy był zajęty swoją stertą papierzysk.
    Zdziwił się nieco, że Krukon jednak przystał na jego propozycje, ale mimowolnie się uśmiechnął. Wieczór nie zapowiadał aż tak nudno jak mu się z samego początku wydawało. Mógłby być tak naprawdę bardzo interesujący.
    - Gdyby nawet wrócił, zawsze możemy potraktować go zaklęciem, mamy w tym już jakąś wprawę, nie sądzisz? - zapytał z rozbawieniem. Złapał go machinalnie za rękę, otworzył drzwi i pociągnął go w stronę wyjścia z zamku. Każde miejsce było dobre niż prześladowanie w małej zakurzonej klitce. Właściwie dawno nie spędzali ze sobą czasu w innej części Hogwartu i trochę się za tym stęsknił. Jakoś nie chciał puszczać ręki, wręcz przeciwnie, zaplątał palce w jego palce. Po chwili powitał ich chłód wieczoru i złowieszczy wiatr.

    OdpowiedzUsuń
  156. - To, że jest charłakiem nie upoważnia go do tego, aby wykorzystywać na lewo i prawo swoją pozycję, zresztą nikt pewnie nie kazał mi zatrudniać - odparł, wzruszając ramionami. Błonia w odcieniach ciemności wyglądały nawet dość korzystnie na ich spotkania, chociaż wolałby znów znaleźć się w tajemniczej komnacie, gdzie było o wiele cieplej.
    - Mam cię rozgszać, jeśli chcesz- powiedział lekko rozbawiony, znaczącym spojrzeniem sugerując, że byłby do tego zdolny w każdej chwili. Właściwie najchętniej złączyłby z nim znów swoje usra, zapominając o całym go otaczającym świecie. - Możemy pospacerować po skraju lasu - zaproponował po chwili. Właściwie nie było zbyt wiele opcji. Było ciemno i zimno. Mogli tylko zaszyć się tam, gdzie będą mniej widoczni dla wyczulonego oka nauczyciela dyżurującego i Argusa Filcha. - Skoro się waharz, byłoby dobrze udowodnić, że warto, prawda? - Uniósł sugestywnie brew, przyglądając się do Kaya tak blisko, że ocierali się ramionami.

    OdpowiedzUsuń
  157. - Przypominam, że to ty chciałeś się wybrać na błonia, a ja z grzeczności się zgodziłem - odparł, wzruszając ramionami. Nie miał ochoty ukrywać, że z wiadomych przyczyn chciał powagarować z Kayem. - Hmm... Czyżbyś właśnie sugerował, że ten pocałunek wcale nie był dla ciebie obojętny - zaciekawił się Rosier, zaintrygowany jego słowami. - I myślisz, że będę cię pytał o zgodę na powtórzenie tego, co wydarzyło się raptem parę dni temu? - zapytał. Jesu, jaką on miał ochotę znów zaprzyjaźnić plecy Krukona z korą drzew i go pocałować. Aż się sam sobie dziwił, że nadal się powstrzymywał. Przecież zawsze brał co chciał, nie pytając o zdanie.
    Zatrzymał się na chwilę, gdy kolejne słowa popłynęły z ust Fawleya.
    - To nie prawda, że to mnie nie ruszyło - przyznał po chwili, wpatrując się wprost przed siebie. - Ale nie potrafię się zmusić do tego, aby przestać. Zresztą co mam ci powiedzieć? Chodzę z nią, bardzo ją lubię, ale jednocześnie chciałbym się całować z tobą? Tak, to prawda. I najprawdopodobniej w najbliższym czasie nic tego nie zmieni - odparł. Nie potrafił wybrać pomiędzy nią a nim, zwłaszcza że nadal nie wiedział co czuje wobec Gryfonki. Beznadziejna sytuacja.

    OdpowiedzUsuń

  158. - Cieszę się, że mój dar przekonywania na ciebie wpłyną i doceniałbym, gdybyś teraz nie zaprzeczył - odparł, przyglądając się wysokim drzewom, które zakrywały ich swoim cieniem. - Po prostu trudno odgadnąć co myślisz - odparł. Nie wiedział, czy podobał mu się ten pocałunek. Kay zawsze wyglądał tak... bezuczuciowo. A najgorsze w tym wszystkim było to, że to naturalny wyraz jego twarzy. - Czegoś innego? - zapytał głupio nie mając pojęcia o co może mu chodzić. Sam nie wiedział czy był gotowy, aby posuwać się dalej ich w relacjach. Jego myśli nie wybiegały tak daleko.
    - Uporałem? Nie da się z nim uporać. Pozwalam im krążyć i nie działam impulsywnie, gdy ktoś rzuci we mnie jakąś złośliwością. Można nazawać to uporaniem się? - zapytał. Na pewno znosił je o wiele lepiej niż wcześniej, chociaż czasem czuł wzbierając się w nim złość. - W każdym bądź razie zaakceptowałem je i cię nie unikam, jak przedtem. To chyba dobry znak, prawda? - zapytał i dopiero wtedy znów spojrzał na Kaya.

    OdpowiedzUsuń

  159. - Oj, nie - zaprzeczył, uśmiechając się pod nosem. - Bardzo chętnie dowiedziałbym się jakie masz plany - zapewnił. W pierwszej chwili obezwładnił go lekki szok, działający jak paralizator, a teraz... teraz chętnie usłyszałby, co siedzi w głowie Kaya, zwłaszcza że jego słowa brzmiały bardzo zachęcająco.
    - Wcześniej nie miałem skrupułów, żeby potraktować kogoś wyjątkowo zmyślną klątwą - odparł zgodnie z prawdą. Spokój Fawleya naprawdę mu się udzielał i to dość znacząco. Nawet nie wiedział, że ktoś mógłby mieć taki wpływ na jego życie. A Kay, o dziwo, miał ogromny.
    - Masz na myśli Blake'a? Kolega to zdecydowanie złe określenie, nazwałbym go raczej upierdliwym owadem - odparł. Na samą myśli o Ianie aż miał odruchy wymiotne; Blake miał szczęście, że Rosier nie traktował go na poważnie. Wielkie szczęście. - To nie była kłótnia, a raczej dziecinna wymiana zdań z lotnymi pogróżkami kierowanymi w moim kierunku - odparł, wzruszając ramionami. - Z jakieś przyczyny postanowił się zainteresować moim życiem jakby nie miał swojego.

    OdpowiedzUsuń

  160. - W sumie myślałem, że ta ich przyjaźni - nakreślił w powietrzu cudzysłów - to jeden wielki żart, którym usiłował sprowokować mnie Blake'a - odparł. - Ale skoro ty to zauważyłeś chyba powinienem wybić sobie ten pomysł z głowy - dodał, wzdychając gleboko. - Więc... jak widzisz nie miałem o tym pojęcia.
    Prawda była taka, że mało co wiedział o swojej dziewczynie, właściwie nigdy nie rozmawiali ze sobą o swoich znajomych, przyjaciołach. Gdyby tak było, być może wiedziałaby o Krukonie. I z dnia na dzień Rosier przekonywał się o tym, że Gryfonka nadal jest dla niego jedną wielką tajemnicą, której ani trochę nie zgłębił, ale właściwie to właśnie go w niej fascynowało. Być może świadomie nie toczyli dyskusji o swoim życiu prywatnym. Z Kayem było inaczej. Zupełnie inaczej.
    - Nie myślę, Kay, ja to wiem. Widział nas jak się calowaliśmy i uprzejmie mnie poinformował, że cała szkoła się o tym dowie - odparł. No cóż. Musiał przyznać, że dobrze pamiętał ich rozmowę w lesie. I nie bądź takie skromny - prychnął rozbawiony.

    OdpowiedzUsuń

  161. - Oj tam, Blake chyba sobie ubzdurał, że upije swoje smutki w nieszczęściach inny, ale - jak się okazuje - znów się przeliczył - odparł niewzruszenie, przyznając milczeniem Kayowi rację. Nie był aż takim desperatem, aby zniżyć się do poziomu swojego współlokatora. Jeśli naprawdę traktował Chan jak przyjaciółkę, a nie kolejną ofiarę swojego "uroku" powinien z nią o tym porozmawiać, a nie ranić plotkami, które sam rozprowadził w imię fałszywej sprawiedliwości.
    Chociaż z drugiej strony Hogarth nie dała po sobie poznać, że aż tak bardzo wpływają na nią krążące dookoła pogłoski, ba, zachowała się w jego obecności tak jak zawsze - spokojna, opanowana, usmiechnięta. Nawet nigdy o nic nie pytała, tak jakby w ogóle ją to nie obchodziło.
    - Mam się czuć zaszczycony, że zrujnowałeś moją karierę? - zapytał z rozbawieniem, nieco zdziwionym gestem Kaya, bardzo miłym warto wspomnieć. - To zależy co rozumiesz przez "przeprosić" - odparł. Nie oczekiwał od niego przeprosin, nawet przez myśli mu to nie przeszło, ale skoro tak ładnie o to zabiega... powinien się wysilić.

    OdpowiedzUsuń
  162. — Może gdybym faktycznie nic nie czuł, czułbym się o wiele lepiej — mruknął pod nosem, bo czuł prawdziwych chaos, armagedon, którego nie potrafił ustabilizować. Ciągle błądził pomiędzy Chan a Kayem, nie potrafiąc się zdecydować, zwłaszcza że nawet nie miał pojęcia jakie relacje łączą go z Krukonem. Totalna pustka.
    — Musisz mnie tak bez końca sprawdzać? — zapytał, unosząc brwi. — To trochę… męczące — przyznał po chwili, nie mając bladego pojęcia, po co Kayowi taka wnikliwa charakterystyka jego obrazu psychologicznego, a miał nieodparte wrażenie, że Krukon ciągle prowadził na nim swoje przyczajone badania. — Nie obwiniam cię o nic, Kay. To, że jest teraz tu z tobą, to że w ogóle z tobą rozmawiam to moja samodzielna, świadoma decyzja. Poza tym… zdecydowanie wolę twoje towarzystwo niż kogokolwiek z lochów. Nie przepadam za tymi ludźmi, a ty pewnie zdążyłeś już to dawno zauważyć — odparł. — Gdybyś był mugolakiem najprawdopodobniej nigdy nie zamieniłbym z tobą ani jednego słowa, więc… cieszę się, że los wybrał ci całkowicie inną drogę — powiedział, będąc tego pewny. Gdyby tylko Kay był szlamą, nie rozmawiałby z nim, ba, najprawdopodobniej potraktowałby go jakimś oszałamiaczem w bibliotece, gdzie pierwszy raz zamienili ze sobą słowo. — Dlaczego miałby się ograniczać? Oczywiście, że „wypieram się samego siebie” na lewo i prawo i nie tylko z tobą i Chan — zapewnił z przekąsem. — Nie sądzisz, że do kolekcji brakuje mi już tylko sztampowej Puchonki albo Puchona? — zaciekawił się z rozbawieniem, chociaż miał trochę za złe Fawleyowi, że myśli o nim w takim sposób. Ale z drugiej strony w jaki sposób mógł myśleć o osobie, która działa na drwa fronty teoretycznie bez skrupułów? — Zresztą, jak mógłby okłamać twoje umiejętności prześladowcy, co? Jestem przy nich bez szans, nie sądzisz? — zapytał. — Tak, najprawdopodobniej się wybieram. Czyżbyś chciał zaproponować mi pierwszą oficjalną randkę? — zaciekawił się bez tony złośliwości, rzucając ukradkowe spojrzenie na ich złączone dłoni.

    OdpowiedzUsuń
  163. — Wybacz, ale musisz sobie znaleźć inne zwierzątko, ja z pewnością nim nie będę — odparł z rozbawieniem. — Zdecydowanie zapatruje się na coś innego — dodał po chwili. Właściwie nigdy relacje z Kayem nie postrzegał w taki sposób, ale miał rację — być może z perspektywy zwykłego, niezwiązanego ze sprawą obserwator wyglądał jak jego nowy eksperyment naukowy. Ale powiedzmy sobie szczerze, Fawleyowi sporo brakowało do naukowca czy nawet uzdrowiciela, czy nawet czegoś po środku. Był osobą, która za parę miesięcy stanie się absolwentem Hogwartu i dopiero będzie mógł myśleć o swojej jakże dobrze rokującej na przyszłości karierze.
    — Nie chce wychodzić poza twoje kompetencje, Kay, ale nie masz racji. Jestem pewien, że nigdy nie wszedłbym w żadną bliską relację ze szlamą — powiedział trochę zezłoszczony tym, co Krukon sugerował. Poglądy były jedyna rzeczą, której nadal był pewien, a na szczęście ani Kay, ani Chan nie byli mugolakami. — Przestałem się interesować tym, co myśli mój dom, ale jeśli w tym momencie sugerujesz, że końcu powinienem się zdecydować, to trafiłeś w sedno, nie potrafię się w żaden sposób zdecydować. I powiem to ostatni raz: jestem ABSOLUTNIE pewien, że uchroniłby się od tego wszystkiego, gdybyś był mugolakiem. Poważnie, Kay. Ale nie jesteś i przestańmy „gdybać”, bo do niego nie dojdziemy.
    — Nie wiem, czy mi w tym momencie schlebiasz, czy po prostu bezczelnie podpuszczasz, ale niech będzie. — odparł.
    — Nie podpuszczam cię. Być może w tym momencie znasz mnie lepiej niż ja siebie, poza tym małym subtelnym wyjątkiem, który poruszyłem wcześniej — powiedział poważnie, mierząc Kaya wzrokiem. Tak bardzo by chciał nauczyć się tej przeklętej legilimencji i przeniknąć do głowy Krukona! Być może tym sposobem uwolniłby się od wszystkich wątpliwości.
    — Ano tak, zapomniałem, że to była by dla ciebie potwarz — zironizował, zabierając swoje dłonie i wkładając je do kieszeni. — Teoretycznie powinienem zabrać tam Chan, ale w praktyce… szczerze ci powiem, że nie mam pojęcia czy idę sam, czy z kimś — odparł po chwili, obracając się do Kaya plecami, aby spojrzeć na Hogwart majaczący w ciemności. Tak bardzo nie miał pojęcia co myśleć, a patrzenie na Chan sprawiało mu coraz więcej trudności. Jednak nie był aż tak wielkim kłamcą jak myślał, że jest.

    OdpowiedzUsuń
  164. Kiedy Evan wysunął swoją zimną dłoń z jego ręki i odsunął się od niego, Kay zrobił zaciekawioną minę.
    - No chyba się na mnie nie obraziłeś, co? – zagadnął wciąż się uśmiechając, a potem złapał go za szatę na plecach szarpiąc za nią lekko. Gdy jednak i to nie sprawiło, że Rosier odwrócił się do niego przodem, Kay bez większego namysłu podszedł do niego bliżej, a potem oparł obie ręce na jego ramionach splatając mu swoje dłonie gdzieś na wysokości jego klatki piersiowej i wtulając twarz w jego włosy – Ładnie pachniesz. – mruknął, wychylając głowę zza jego szyi, tak, by móc zobaczyć kościsty policzek chłopaka – Boże, ty naprawdę się dąsasz. Jak jakaś baba. – zaśmiał się, przyciskając się do niego jeszcze bardziej i próbując zignorować te nagłą sensacje żołądka, która związana byłą chyba ze świadomością, że oto przytula się do Evana Rosiera – Po prostu pomyślałem sobie, że może zechcesz zostać w zamku. Ze mną. Wiesz, będzie prawie pusto… - dodał z odcieniem udawanej nonszalancji w głosie. – Żadnych wścibskich spojrzeń i w ogóle…



    No dobrze. Chyba trochę dotknęły go słowa Kaya i uważał, że miał pełne prawo strzelić focha, zwłaszcza że Krukon w ogóle nie wykazywał żadnej skruchy, chociaż strasznie się zdziwił, że Fawley zaprzestał go ciągnąć i zrobił najbardziej nieobliczalną rzecz, o którą Rosier nawet by go nie podejrzewał. Ot, po prostu się przytulił, jak gdyby nic, darząc go swoimi wyszukanymi złośliwościami.
    — Wcale się nie dąsam — zaprzeczył z przekory. Zawsze swoje zachowanie może zwalić na nierozstrzygnięty wynik swoich beznadziejnych uczuć, z który i tak mało co rozumiał. — Poza tym to ty jesteś kobietą w tym związku — odparł z nutką rozbawienia, czując jak jego serce przy bliskimi spotkaniu z Kayem zaczęło wykonywać w piersi jakieś dziwne, niezidentyfikowane wariacje. Był pewny, że Fawley dokładnie słyszał to rozszalałe bicie. Na Salazara, co z nim było nie tak? Powinien teraz całą swoją uwagę poświęcać Chantelle… A nie… A nie, co? — Możemy zostać w zamku — odpowiedział po chwili namysłu. Czemu nie? Przecież zawsze mógł wymigać się nauką i voile. Poza tym ciekawość płynąca z jego spotkania z Kayem była silniejsza zwłaszcza że to Krukon wyszedł z propozycją. — Pomyślę nad tym — odparł, nadal trzymają dłonie w kieszeni. Obcy oddech na jego szyi i coraz intensywniejszy zapach Kaya sprawił, że zakręciło mu się nieco w głowie, ale nie chciał mu pokazać, że takim gestem załatwi sprawę.
    — Wracajmy już — zaproponował po chwili.

    OdpowiedzUsuń
  165. — Naprawdę? — zapytał z lekkim rozbawieniem. — W takim razie nie mogę się doczekać — zapewnił. — Mam rozumieć, że będzie mi udowadniać swoją męskość, tak? — Zaśmiał się. — Możesz mnie dotykać kiedy chcesz, kochanie, nie krępuj się — zapewnił. Właściwie nie miał pojęcia dlaczego powiedział „wracajmy już”. Tak, zgadza się, dopiero tu przyszli i jeszcze było grubo przed zakończeniem szlabanu, ale miał wrażenie, że jeśli ta chwila bliskości potrwałaby trochę dużej niefortunnie by się w niej zatracił, dlatego wolał zapobiegawczo zareagować.
    — Dlaczego miałbym się ciebie wystraszyć? — zapytał, splątując ich place ze sobą. — O proszę, proszę, nie spodziewałem się, że w końcu przyznasz mi rację. Jestem dogłębnie wzruszony, a teraz — akurat w momencie, gdy wypowiedział to słowa wiatr się zmógł, poruszając złowieszczo gałęziami drzew. — Rany, ale zimno — jęknął. Nienawidził zimna. Po prostu nienawidził, chociaż to pewnie nie pasowało to jego image. — Rusz się — mruknął niepocieszony.

    OdpowiedzUsuń
  166. — Twoja obecność działa na mnie jak reanimacja — zapewnił. — A swoją drogą myślałem, że nie interesuje cię opinia innych — dodał, znów wciskając dłonie do kieszeni. Był tak przeraźliwe zimne, przesiąknięte chłodem, że aż miał ochotę całą długość do zamku pokonać biegiem, ale szybko się opamiętał. Przecież jego kondycja nie była na szczególnie wysokim poziomie, toteż nie chciał ingerować na środku korytarza w swój nienaturalnie przyspieszony oddech, który bez wątpienia sprowadziłby na nich katastrofę w postaci któregoś z nauczycieli.
    Gdy dotarli do pomieszczenia, jakoś mu ulżyło. Wolałby, aby ten szlaban już się skończył. Mały, stęchły pokoik nie wpływał zbyt dobrze na jego zdrowie. Zwłaszcza, że mogli spędzić ten czas o wiele przyjemniej.
    — Tych kartotek końca nie widać — wymamrotał, zbierając się za kolejne jakże fascynujące zbrodnie dawnych uczniów Hogwartu. — Ale przynajmniej są inspiracją dla nowych pokoleń — dodał po chwili i zaśmiał się z głupoty kolejnego ucznia, który niegdyś przemierzał niezbadane szlaki Hogwartu.

    OdpowiedzUsuń
  167. — Tylko mi nie mów, że znasz cały kodeks prawny czarodziejów na pamięć — Rosier zerknął na Kaya z zainteresowaniem, przekreślając zamaszystym ruchem dłoni kolejną wiekową datę na kartce papieru. Ale właściwie tego mógłby się po Krukonie spodziewać; był jedną wielką chodzącą zagadką i tyle. — Chętnie ci w tym pomogę — zapewnił po chwili, stwierdzając, że to bardzo dobry pomysł.
    — Ilkley — odpowiedział krótko. — W West Yorkshire — sprostował po chwili, stwierdzając, że właściwie to nie miało żadnego znaczenia. — Planujesz mnie odwiedzić w wakacje? — zagadnął z uśmiech. — A twoja?
    Wyciągnął kolejną i westchnął. Była tak niechlujna, że aż miał ochotę znów ją odłożyć, ale się powstrzymał, kontynuując swoją misterną pracę.

    OdpowiedzUsuń
  168. — Masz w planach zagrzać miejsce w Departamencie Przestrzegania Prawa? — zaciekawił się, zabierając z jego dłoń nasączone atramentem pióro. Właściwie Kay powinien mieć już jakieś plany na przyszłości. Owutemy i te sprawy.
    — Jak mogłeś zabrać mi tę przyjemność? — zapytał z udawanym rozczarowaniem. — Zawsze marzyłam, aby opisać szlaban z Izbie Pamięci — zapewnił, zapisując na kartce kolejne nazwisko.
    Rzucił na niego ukradkowe spojrzenie.
    — Jak chciałbyś, żebym cię przedstawił? — zapytał bardzo zaciekawiony tym faktem, odłożył pióra i przetarł zmęczone oczy. — Może przydałoby ci się ruch?
    Odłożył kartotekę do pudełka, zabierając z cichym westchnieniem kolejną.

    OdpowiedzUsuń
  169. — Skoro byłbyś lepszy od nich wszystkich lepszy do głupio by było, gdyby cię zmiażdżyli, nie sądzisz? — zapytał. — Nie pasujesz? Wydaję mi się, że ty — powtarzam: wydaję mi się — nie znalazłeś jeszcze miejsca do, którego pasujesz — odparł luźno, opisując poczynania kolejnej „wybitnie” uzdolnionej czarownicy, która tym razem w nagrodę za swojej osiągnięcia otrzymała miesięczny szlaban na odwiedzenie wioski czarodziejów. Kay wyglądał tak jakby właściwie nigdzie nie pasował, oderwany z kanonu, błądzący gdzieś w świecie, który nie znał realizmu i ograniczeń, w świecie, który najprawdopodobniej nigdy nie zaistnieje. Nie miał pojęcia skąd wzięło do na takie rozważanie, no ale Fawley miał rację — nie pasował do jego otoczenia ani trochę. To byłoby iście komiczne.
    — Powiem szczerze, że nie wyobrażam sobie ciebie uganiającego się za kaflem — przyznał, wkładając kartotekę do pudełka. Wstał, aby odłożyć je na odpowiednie miejsce. — Ale mimo wszystko bardzo chętnie zobaczyłbym cię w takiej sytuacji — dodał, zerkając na niego ulotnie przez ramię. — To mogłoby być… hm… ciekawe doświadczenie.

    OdpowiedzUsuń
  170. — Wolę nie wnikać kto jest bardziej, wolę zgadywać, kto jest mniej — odparł. — Ale skoro tak zwana jednostka wybitna nie może sobie poradzić z atakami, czyż nie oznacza to, że została strawiona przez z góry narzucony system? — zapytał z rozbawieniem, segregując kartki w pudełku. — Powiedzmy sobie rzeczy, w większości przypadków geniusze są osobami zdziwaczałymi i biorą pod uwagę jedynie swój punkt widzenia, nie przejmując się innymi — dodał, zerkając w stronę Kaya. — Czyżbyś się bał, że zobaczę twoją kompromitację? — zaciekawił się. On bardzo chętnie pooglądałby sobie Kaya wariującego w powietrzu na miotle, zdecydowanie ten widok byłby jednym pretekstem, aby wybrać się na mecz, na które zwykle nie chodził, wymigując się zaległościami z transmutacji. — Teraz jednak…? — powtórzył, zastanawiając się co Krukon miał na myśli. Omiótł Filcha złowrogim spojrzeniem. Ten to miał doprawdy paskudne wyczucie czasu! Nienawiść do woźnego tylko pogłębiła się w sercu Rosiera. Naprawdę był ciekawy, co Fawley miał na myśli, a — znając go — z pewnością miał jeszcze WIELE do powiedzenia.
    — Mój, niestety, nie przyswaja sobie nauki płynącej z bezsensownego przepisywania nikomu niepotrzebnych kartotek z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku —odpowiedział luźno Rosier, lustrując Filcha złośliwym spojrzeniem. — A wręcz przeciwnie! Jeszcze bardziej go rozpiera, aby wywinąć jakiś numer mocno nietrzymający się narzuconego z góry kanonu — dodał, stawiając kropkę nad „i” w kolejnej jakże straszliwej zbrodni, rozgrywającej się w murach zamku.

    OdpowiedzUsuń
  171. Evan właściwie kolejną jakże ciętą ripostę wymierzoną prosto w Filcha miał już na końcu języka, ale w porę popisał się taktem i ugryzł się w język. Gdyby woźny miał w sobie chociaż krztę przyzwoitości, najprawdopodobniej żaden z nich nie musiałby tu siedzieć i słuchać jego infantylnych gróźb bez pokrycia, które nijak się miały do rzeczywistości. Wykrzywił usta w konspiracyjnym uśmiechu i zabrał swoją piękną różdżkę z brudnych łap Filcha.
    — Zawsze marzyliśmy o tak doborowym towarzystwie przy tak ważnym szlabanie — zapewnił pokornie Rosier z nutą złośliwości w głosie. I właściwie to były jego ostatnie słowa adresowane do charłaka. Miał bardzo wielką nadzieję, że jednak Filch nie pomyśl o bliższej asyście i zejdzie im z oczu na te parę godzin, za nim nie stanie mu się krzywda.
    Obrócił się na pięcie i migiem opuścił pomieszczenie, ale oczywiście woźny nie byłby sobą, gdyby nie wysłał w jego stronę radującej uszy wiązanki,ale Evan — o dziwo! — nie był na tyle miły, aby mu odpowiadać. Po prostu wyszedł, zamykając mu drzwi przed nosem.
    — Chciałeś mi coś jeszcze powiedzieć za nim zaszczyciła nas swoją obecnością ta pokraka ? — zapytał Kaya, oczywiście nawiązując do ich brutalnie przerwanej rozmowy przez wtargnięcie debilnego kata, który dawno powinien wylądować w pokoju bez klamek.

    OdpowiedzUsuń
  172. — Aha — skomentował krótko Rosier, odprowadzając go wzrokiem aż do momentu, w którym nie zniknął za zakrętem. Wzruszył ramionami, kierując się w przeciwległym kierunku.

    *

    Evan miał ochotę zabić Filcha gołymi rękami. Omiótł go kilkanaście razy wzrokiem, który powinien na dobrą sprawę już dawno go uśmiercić, ale woźny kompletnie nie przejął się jego dramatem. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się okropnie, podkładając mu pod nos dwa razy więcej kartotek nadających się jedynie do przepisania. Zachowanie charłaka sprawiło, że Rosier miał ochotę wyciąć mu taki numer, że do końca życia pożałuje, że postanowił towarzyszyć im podczas szlabanu. Monotonne przepisywanie sprawiało, że czuł się strasznie senny. Gdyby nie upierdliwy wzrok Filcha już dawno by zasnął. Od czasu do czasu zerkał ukradkowo na skupioną twarz Kaya, która tradycyjnie nie zdradzała żadnych emocji. Czasem wzdychał bezgłośnie, mając nadzieje, że ten frajer i jego kotka umrą śmiercią naprawdę okropną i tragiczną.
    Nadejście soboty przyjął z wielką ulgą; w końcu weekend, brak lekcji i najwyższy czas, aby się życiowo ogarnąć i przestać zmuszać się do egzystencji z tłumem uczniów. A wypadł do Hogsemeady tylko tu ułatwiał. Co prawda miał iść tam z Chan, ale w ostatniej chwili wymigał się przesuniętym w czasie szlabanem i nadrobieniem zaległości z transmutacji i mimo że dziewczyna oferowała mu pomoc, jakimś cudem udało mu się z tego wykręcić. To nie tak, że nie chciał spędzić z nią czasu, chciał, ale jednocześnie czuł potrzebę odseparowania od siebie spaczonych uczuć, a obecność Hogarh wcale w tym nie pomagała. Z drugiej zaś strony pojawiła się przed nimi inna perspektywa, z której miał ochotę skorzystać.
    Okrążył Wielką Sale parę razy z nadzieją, że uda mu się na trafić na Fawleya, ale ten zapadł się jak w kamień w wodę. Miał pomysł, aby zapytać któregoś Krukona, czy go widział, ale szybko się rozmyślił, zdając sobie sprawę, że tym sposobem pomoże tylko wzbierającym się plotką krążącym po Hogwarcie. Czując jak opuszczają go jakiekolwiek pomysłu, po prostu postanowił udać się w kierunku Wieży Krukonów, w między czasie zerkając do biblioteki. Chociaż do jego głowy coraz częściej wkradała się inna myśli. Może Kay się rozmyślił i jednak postanowił zagościć w wiosce zamieszkałej przez samych czarodziei?
    Znajdując się na siódmym piętrze rozglądnął się szybko po korytarzu. Nie miał pojęcia skąd w nim tyle determinacji, aby znaleźć siódmoklasistę. Powinien już dawno skapitulować i wrócić do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Westchnął ciężko.
    Może Kay ukrył się przed całym światem w komnacie z tajemniczym płomieniem? I do jego głowy wkradła się myśl, czy Krukon zerkał tam od czasu, kiedy zwalił jeden z regałów. Bo Rosier nie był tam ani razu od tamtego incydentu. Jakoś nie miał czasu.
    Gdy już stracił prawie całe nadzieje, nagle się zatrzymał, zauważając niewyraźny kształt na parapecie zniekształcony przez promienie przebijające się przez witraż. Podszedł bliżej i uniósł brwi, gdy zidentyfikował sylwetkę Kaya.
    — Ty to umiesz się zaszyć — skomentował. Krukon albo spał, albo był pogrążony w swoim typowym stanie nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością. — Jeszcze pomyślę, że się przede mną ukrywasz — dodał luźno bez gwarancji, że chłopaka w ogóle go słyszy.

    OdpowiedzUsuń
  173. Usiadł obok niego, przyglądając mu się z uwagę. Nie doszukał się na jego twarzy żadnych nowych oznak, więc po prostu skapitulował, tym razem kierując spojrzenie na ścianie udekorowaną paroma obrazami przyglądającym im się czarodziejom. Evan uśmiechnął się, zastanawiając się czy to prawdopodobne, że obrazy również żyły życiem uczniów i karmiły się wszystkim plotkami rozgłaszanymi w Hogwarcie.
    — No to co — zagadnął, ignorując złośliwości Krukona, które nie wymagały komentarza. — Masz jakiś konkretny pomysł, czy będziesz nadal okupował ten niewygodny parapet? — zapytał, mając nadzieje Kay miał jakiś pomysł, skoro go namówił na zrezygnowania z wycieczki.

    OdpowiedzUsuń
  174. Otrzepał prowizorycznie z włosów kurz, pozostałości po pajęczynie i westchnął, sztyletując Kaya morderczym spojrzeniem. Czasem miał ochotę rzucić w niego Avadą i ukrócić jego żywot, doprowadzając Rosiera do szewskiej pasji. Mała, przebiegła żmija, kamuflująca się błękitem i nieobecnym spojrzeniem.
    - To jakaś nowa metoda na podryw autorstwa Kaya Fawleya? - wysyczał przez zaciśnięte zęby, przyglądając się jego plecom. Po ramieniu Kaya wędrował pająk, duży i zainteresowany jego odsłoniętą szyją. Złapał go za czarną nożkę i wyrzucił szybko na ścianę z niesmakiem wymalowanym na twarzy.
    - Masz szczęście, że zabrałeś mi różdżkę - rzucił. Był jeszcze gotowy rzucić w niego jakąś klątwą. - Oddaj mi ją z łaski swojej - zaproponował, wyrównując z nim krok. - I powiedz mi, gdzie mnie ciągniesz w takim stanie.
    Rosier był pewny, że wygląda tragicznie, wystarczyło spojrzeć na Kaya.

    OdpowiedzUsuń
  175. - Ewentualnie? - powtórzył za nim, unosząc brew. Zabrzmiało to tak, jakby Kay planował jej nie zwrócić, a przecież różdżka była jedną z cenniejszych rzecz jaką posiadał.
    - To chyba oczywiste, że idę za tobą, bo zabrałeś mi różdżkę, Kay - odparł niecierpliwie, mając wrażenie, że Krukon z nim pogrywa i celowo zabrał mi różdżkę. Nie rozumiał, dlaczego nie mogli załatwić to zaklęciem, ale najwidoczniej Fawley miał inny pomysł.
    Evan teraz zaczął się poważnie zastanawiać po co w ogóle z nim zadarł; ani trochę nie zrozumiał jego toku myślenia, a nawet wręcz przeciwnie - ten obraz jeszcze bardziej się rozmazał burząc jego wewnętrzny spokój.
    Gdy Kay nagle się zatrzymał, Rosier zrobił to samo.
    - Łazienka prefektów? - zdziwił się. - Jesteś prefektem? - zapytał głupio, lustrując chłopaka uważnym spojrzeniem.

    OdpowiedzUsuń
  176. Oczywiście, że kierowała nim też ciekawość. Umysł Fawleya był tak pokrętny, że aż interesujący, poza tym zdecydował się zostać w szkole żeby spędzić z nim czas.
    - No cóż szlaban z Filchem nie wpływa na mnie zbyt dobrze, jeśli już musi wiedzieć - powiedział zrzędliwie, wchodząc za Kayem to popularnej wśród uczniów łazienki, która prezentowała się naprawdę wyjątkowo.
    Prychnął słysząc uwagę Kaya.
    - Nadal możesz podsłuchiwać i się kąpać bez żadnych zobowiązań dla szkoły - odparł Rosier. Łazienka prefektów nie pozostawiła po nim takiego wrażenia jak na Kayu; rozgladnął się po niej z uprzejmym zainteresowaniem, zatrzymując dłużej wzrok na wannie, która pomieściłaby w sobie wiele osób na raz. - Nie wierzę w taki przypadek - wymamrotał po chwili, rozumiejąc powagę sytuacji. Znalazł się z Kayem sam na sam w łazience, a możliwość, że ktoś teraz tu wejdzie była równa zeru, bo wszyscy w tym momencie szaleli w wiosce. Aż miało się ochotę zaszaleć. Zerknął na zachwyconego Krukona i westchnął przeciągle.

    OdpowiedzUsuń
  177. Przyglądał się radości Kaya marszcząc brwi. Jego uśmiech pogłębiający się z minutę na minutę sprawił, że Rosier uniósł kącik ust; Krukon wyglądał teraz jak dziecko, które dostało na urodziny wymarzoną zabawkę. Jego entuzjazm był jak zaraziliwa choroba.
    - Twoja radość robi na mnie większe wrażenie - wymamrotał za nim zdążył ugryźć się w język. Na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Miał nadzieje, że unosząca się w powietrzu mgła skutecznie go tuszowała; nie chciał, aby Krukon go zauważył i utonął w satysfakcji. - To jest naprawdę niesamowite - zreflektował się po chwili, przyglądając się kolorowej wannie, w której tworzyły się różne atrakcje, który dotąd nigdy wcześniej nie widział. Poluzował krawat, czując, że temperatura w pokoju podniosła się o parę cennych stopni.
    - A więc to chciałeś osiągnąć - szepnął pod nosem, zdejmując górną część mundurka. Ale na tym skończyła się jego kreatywność; nie był pewny tej wspólnej kąpieli, zwłaszcza że nadal czuł niesamowity pociąg do Krukona. Chciał go całować, dotykać i diabli jeszcze wiedzą co. Zerknął na niego i westchnął głęboko. Był już prawie nagi. Jego serce zabiło głośniej. Na Salazara, dlaczego ten człowiek tak na niego działa?

    OdpowiedzUsuń
  178. Ta sytuacja zaczęła powoli przerastać Evana. Czym innym były pocałunki, a czym innym obnażanie się przed Kayem i oglądanie go w nagliżu. Chociaż najgorsze w tym wszystkim był to, że w innym wypadku Rosier w ogóle by się nie przejął, już dawno plywałby w tym przeklętym basenie, wymazując z ciała obecność tych paskudnych pająków. Bo przecież Kay był facetem i serce Ślizgona nie powinno zachowywać się tak abstrakcyjnie w jego obecności i wybijać szalone rytmy. W ogóle nie powinien się rumienić i wachać, jak jakiś skacowany emocjonalnie dzieciak. Coś tu było stanowczo nie tak.
    Chciał oglądać nagiego Kaya, chciał dotykać jego skóry i naznaczać go językiem. Ta pokusa była szalona. Głupia. Szalona. Absurdalna. I nie chciał dzielić się z tymi uczuciami przed pewnym siebie Krukonem, który wyglądał na takiego, co wie ci chce i nie zawaha się się przed tym, aby to osiągnąć.
    - Nie, nie wstydzę, ja oo prostu... - urwał w połowie zdania, gdy Kay stał tak blisko, że czuł bijące od niego ciepło. Właściwie nie wiedział jak mógłby skomentować tą sytuacją. - Po prostu umiem rozebrać się sam - sprostował po chwili lekko zażenowany zachowaniem Fawleya. I swoim także. Odsunął się kilka kroków i spojrzał nie pewnie na twarz Krukona. - Umiem - mruknął pod nosem, aby dodać sobie odwagi. Drżącymi palcami rozpiął guziki koszuli i zdjął ją, żałując w tym momencie, że nie dbał wystarczająco o swoje ciało. Po chwili podszedł do Kaya, sam nie wiedząc po co. Miał wrażenie, że jego ciało zaczęło żyć własnym życiem. - Jestem bardzo ciekawy jak wyglądasz - zapewnił szepcząc mu cicho do ucha i przy okazji zahaczając zębami o jego płatek. - Bez ubrań - dodał, zatrzymując znaczące spojrzenie na spodniach chłopaka. Sam zaczął rozpinać pasek, czując jak pewność siebie powoli do niego wraca.

    OdpowiedzUsuń

  179. - Nie ma w tobie nic przerażającego, gdy się rumienisz - odparł z lekkim rozbawieniem, nadal uważając, że Kayowi było do twarzy w delikatnym odcieniu czerwieni.
    Bez ostrzeżenia znów pozwolił sobie na śmiały krok; objął Kaya w pasie, przyciągnął go do siebie i złączył ich usta w choatycznym, acz intensywnym pocałunku. Poczuł przyjemno ciepło rozprowadzajce się pi ciele, krew aż się w nim zagotowała, a serce... serce zabiło dziesięć razy szybciej niż za pierwszym razem. To aż dziwne jak to uczucie przybierało na sile, miał jakieś niejasne wrażenie, że zaraz eksploduje. Teraz nie znał żadnych ograniczeń; to, że Kay było facetem też nagle przestało się liczyć. Zapach jego ciało przyjemnie podrażniał jego właściwie nozdza. Smak jego ust jeszcze bardziej go poruszał. To uczucie było czystym szaleństwem, ale nawet nim trzeba było umieć sprostać. Ależ on chciał mieć go blisko siebie! W tej jednej chwili czas się zatrzymał, burząc strzelny mur, który stworzył przed światem.
    Oderwał w końcu swoje wargi od ust Kaya i uśmiechnął się delikatnie, otumaniony przez euforię.
    - Chyba naprawdę potrzebuję tej kąpieli - stwierdził, czując przyjemne zawroty głowy, bez zwątpienia spowodowane kolejnym zbliżeniem.

    OdpowiedzUsuń