Chantelle Hogarth
[♪]
[notka I: Czy dusza, która zabiła, czegoś potrzebuje?]
[notka II: Poznaj moje morderstwo.]
[♪]
[notka I: Czy dusza, która zabiła, czegoś potrzebuje?]
[notka II: Poznaj moje morderstwo.]
„Duch we mnie umiera,i jestem, jak trup żywy, bez czucia, bez myśli,więc złemu niedostępny”Kazimierz Przerwa-Tetmajer
Wdech i wydech. Dwie krótkie czynności, które blondynka wykonywała przed każdym ważnym dla niej wydarzeniem. Teraz jednak siedziała na błoniach Hogwartu, tuż przy granicy z Zakazanym Lasem. Oddychała świeżym powietrzem wokół siebie. Cisza i spokój. Nie tak, jak przed przydziałem. Nie tak, jak na SUM-ach. Czasami spojrzała na innych uczniów, chcąc dojrzeć kogoś, kto może akurat potrzebuje pomocy. Jednak przeszukiwanie zawsze kończyło się na czwórce chłopaków z jej roku. Czasami miała ochotę podejść do jakiejkolwiek grupki uczniów, by zaprzyjaźnić się ponownie, ale ta chęć zawsze była głuszona przez myśl:
A może tak jest lepiej?
"Konaj, me serce - - po co żyć ci dalej?
Żadne z twych pragnień nigdy się nie iści - -
wrzej, aż cię ogień wewnętrzny przepali,
i uschnij, na kształt oderwanych liści."
Kazimierz Przerwa-Tetmajer
+++
OGÓLNIE
Różdżka: 13 cali | włókno smoczego serca | Olcha | dosyć sztywnaDom: GryffindorRok: VICharakterystyka zewnętrzna: wiecznie przebywająca sama; wysoka blondynka, która nigdy się nie uśmiecha; jej wyraz twarzy jest zawsze tak samo obojętnyUmiejętności:MAGICZNE: magia niewerbalna; niezarejestrowany animag, przybiera postać sowy; niedawno zaczęła naukę zaklęcia PatronusaZWYKŁE: rysuje i maluje; gra na skrzypcachInne: bogin przybiera postać jej siostry bliźniaczki, jej nałogiem są papierosy.
+++
Wizerunku użyczyła Cara Delevingne.
Przepraszam za moje częste zmienianie zdjęć, ale szybko się nudzę. Jednak staram się dobierać zdjęcia do klimatu Chan ;)
W razie potrzeby większego omówienia zapraszam na gg: 28107610
Nie gryzę, zła nie jestem, więc proszę się nie bać ;)
Poprzednia karta osiągnęła 200 komentarzy i możesz znaleźć ją TUTAJ.
Przepraszam za moje częste zmienianie zdjęć, ale szybko się nudzę. Jednak staram się dobierać zdjęcia do klimatu Chan ;)
W razie potrzeby większego omówienia zapraszam na gg: 28107610
Nie gryzę, zła nie jestem, więc proszę się nie bać ;)
Poprzednia karta osiągnęła 200 komentarzy i możesz znaleźć ją TUTAJ.
Tytuł: Florence and the Machine - Bedroom Hymns
Sheila
Rosier nie znał żadnego sposobu, aby uchronić i zabezpieczyć się przed Avadą i naprawdę szczerze wątpił czy jakikolwiek sposób istniał. Bez przyczyny nie zostałaby zakwalifikowana do Zaklęć Niewybaczalnych. Była ostateczną metodą, aby pozbawić tchu przeciwnika. Egzekucją, której nie dało się za żadne skarby cofnąć, dlatego Evan traktował Avadę jako swoje ulubione zaklęcie. Była gwarancją zwycięstwa. Nie tolerowała żadnych półśrodków. Doskonała broń.
OdpowiedzUsuńUsłyszał, że w tonie Chan pojawiła się niewytłumaczalna wrogość. Czyżby została pozbawiona bliskiego tym zaklęciem? A może widziała na własne oczy działanie tej klątwy? Zamyślił się odrobinę. Ta chwila słabości trwała zdecydowanie zbyt krótko, żeby mógł wywnioskować cokolwiek. Pozostała sieć domysłów niekoniecznie zgodnych z prawdą.
- Nie spotkałem się nigdy ze środkiem, który byłby w stanie zatrzymać jej działanie - odpowiedział krótko i na temat. - Ale może po prostu tak właśnie powinno być. Nie powinno się odraczać tego co nieuniknione - odparł, wzruszając ramionami.
Evan nie był człowiekiem wychowanym w dobie miłości. Nie rozumiał i nie znał tego uczucia, ale podobnie jak Chan uważał, że Avada nie uważała go za przeciwnika. Dwa słowa. Zielone światło. Trup.
Avada nie była militarnym zagrożeniem. Większa część populacji czarodziejów na globie nie była w stanie wypowiedzieć tych słów i nie miała odwagi, aby to zrobić. Bała się konsekwencji i wyrzutów sumiennia przychodzących w następstwie. Użycie zaklęcia nie stanowiło też gwarancji na to, że zadziała.
- Nie jestem fanem quidditcha - przytaknął. Ten sport nigdy nie był w stanie rozbudzić w nim ciekawości. Czternastu graczy. Cztery piłki. Znał tylko podstawy. Zero szczegółów.
[ Uff, ostatnio wszyscy zadają mi bardzo trudne pytania. ;) Powiem szczerze, że nie wiem wokół czego krążą ich relacje. ^^ Rosier chyba trochę i całkowicie nieświadomie zadurzył się w twojej pannie, ale równie dobrze może skończyć się to krótkotrwałą fascynacją, w każdym bądź razie gwiazdy niczego nie przesądziły ;) Jakie jest twoje stanowisko w tej sprawie? xD Och, nie zauważyłam chaotyczności w twoim stylu, wręcz przeciwnie ;) ]
Dzień przed umówionym spotkaniem z Chantelle, zaintrygowany dziwną wiadomością Ian wybrał się do Zakazanego Lasu.
OdpowiedzUsuńTo co wydarzyło się na miejscu rozpoczęło kilku dniowy horror zgotowany mu przez żądną zemsty krukonkę i jej kilkoro zaprzyjaźnionych śmierciożerców.
...
Chłopak był już na skraju wyczerpania. Całodzienne tortury zniszczyły dawnego Iana: ślizgon był teraz cieniem człowieka - jego ciało było skatowane, a psychika rozbita na drobne kawałeczki.
W pierwszym dniu tej kat orgii Ian zebrał w sobie resztki siły by pozbierać myśli.
- Wybacz Chantelle .. nie popracujemy dzisiaj razem nad szkicem - pomyślał i z bezsilności spuścił głowę.
...
Po upływie tygodnia Ian wreszcie mógł wrócić do szkoły, gdzie zmuszony był spotykać swoich oprawców.
Późnym wieczorem chwiejnym krokiem wkroczył do swojego dormitorium i spojrzał pustym, pozbawionym życia spojrzeniem w wielkie lustro.
Na jego twarzy znajdowały się liczne siniaki i zadrapania, natomiast resztę jego ciała pokrywała sina i krwawa masa.
Powoli zdjął z siebie brudną szatę i włożył luźną koszulkę.
Postanowił od razu iść do Chantelle i wszystko jej wytłumaczyć.
Bał się jak gryfonka zareaguje na jego widok, spodziewał się wybuchu złości a nawet braku chęci na rozmowę.
Bez problemu wszedł do wieży Gryffindoru i lekko zapukał do sypialni dziewcząt, czekając z niecierpliwością na pojawienie się Chantelle.
IAN BLAKE
Chłopak usiadł na łóżku wskazanym mu przez Chantelle, przyglądając się jak przeszukuje pośpiesznie zawartość kufra.
OdpowiedzUsuńPrzez ten czas postanowił pokrótce opowiedzieć jej o wszystkim co działo się w ciągu tych kilku dni jego nieobecności.
Chciał być z nią całkowicie szczery, poza tym darzył ją swego rodzaju zaufaniem i nie mógł zataić przed nią tak kluczowych wydarzeń, które odcisnęły piętno na jego psychice.
Spojrzał jej prosto w twarz, po czym rozpoczął dość długi monolog.
Mówił ledwo słyszalnym szeptem: po pierwsze ze względu na to, iż jego organizm był wyczerpany, a po drugie dlatego że nie chciał obudzić śpiących nieopodal gryfonek.
Opowiedział ze szczegółami o zemście krukonki, o licznych torturach, niewybaczalnych zaklęciach - które stawały się jego codziennością, o katowaniu i dalszych planach Voldemorta dotyczących jego osoby.
Po skończonej opowieści spojrzał na Chantelle siedzącą tuż obok niego z wielką księgą w ręce.
- Nie gniewasz się na mnie? - odezwał się do niej spuszczając głowę.
- Nie chciałem cię zawieść .. no wiesz, nasze wspólne szkicowanie - dodał w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie.
Ślizgon poczuł jak emocje ostatnich dni kumulują się w nim, dając o sobie znać.
Z całych sił zacisnął powieki i odwrócił głowę.
Nie chciał w tym momencie patrzeć na Chantelle.
Nie mógł pozwolić na to, by dziewczyna taka jak ona widziała go w takim stanie: bezbronnego i załamanego.
IAN BLAKE
Musiał przyznać, że propozycja Gryfonki była szczególnie ciekawa. Nie spodziewał się, że złoży mu taka awangardową propozycje. Nie wyobrażał sobie Chan wypowiadając te dwa przeklęte dla wszystkich słowa, chociaż nie mógł obejść się wrażeniu, że dziewczyna by je po prostu wyszeptała. Cicho. Spokojnie. Bez emocji. Z różdżką w dłoni i z Avadą na ustach wydawała się jeszcze bardziej pociągająca niż była. Nie obraziłby się, gdyby była ostatnim obrazem, który zobaczyłby za życia.
OdpowiedzUsuńAle czy miała na tyle siły i zdeterminowana, aby to zrobić? Nie wyglądała na morderczynie, która z zimną krwią wysłałaby go w zaświaty. Wydawała się krucha, delikatna, pełna gracji. Bo Evan obserwując Chan z boku miał wrażenie, że poruszyła się tak jakby tańczyła.
- W tym momencie moje życie leży w twoich rękach - powiedział spokojnie. - Wszystko zależy od ciebie - dodał. - A mną może kierować jedynie cień wiary, że nie wyciągniesz różdżki i nie wypowiesz tych dwóch słów.
Śmierć była nieunikniona. Tajemnicza. Nieznana. Nieobliczalna. Pojawiała się znienacka. Zabierała do sobie. Niszczyła marzenia. Budziła lęk. Ale była czymś pewnym, każdy miał świadomość tego, że zniknie, umrze, stanie się zimnym, pozbawionym czucia głazem. Prędzej czy później wszyscy muszą umrzeć.
- Nigdy z własnej woli nie zabrałbym do ręki miotły - powiedział. W stosunku do tych przedmiotów czuł irracjonalny lęk, który swoje korzenie zapuścił w dzieciństwie. Pamiątkę po swoimi dziewiczym locie zachował na ciele jako przestrogę na przyszłość, chociaż mogła zostać usunięta w każdym momencie jego życia, nie chciał jej niszczyć. Przypominała mu chwilę, które nigdy nie miały już powodu, aby do niego wrócić.
Chan nie była wyjątkiem. Dużo osób uważała, że to aż dziwne, że nie lata, że nie gra. Ale przecież nie każdy został stworzony po to, aby uprawiać quidditch. Rosier nie posiadł talentu do tej dziedziny sportowej. Powietrze nigdy nie było jego żywiołem. Nigdy nie miał marzeń, aby dotknąć chmur i szybować. Lubił pokonywać dzielące go dystanse na nogach.
[ Hoho, a więc czuję, że nasze gołąbki będą na siebie skazane :D ]
Spojrzał jej głęboko w oczy, analizując wypowiedziane przez nią słowa.
OdpowiedzUsuńNigdy nie przypuszczałby, że Chantelle mogło spotkać coś podobnego.
Nie mógł sobie tego wyobrazić, jednak wszystko wskazywało na to, iż była to prawda.
Gryfonka zdawała się doskonale rozumieć jego ból .. poza tym jej rada dotycząca zachowania podczas tortur ..
Ian nie chciał drążyć tego zapewne trudnego dla niej tematu ani w żaden sposób wymuszać na niej odpowiedź.
Wolał cierpliwie poczekać, aż Chan sama uzna, iż nadszedł czas by podzielić się z nim tą informacją.
- To dobrze, że się nie gniewasz - zwrócił się do niej, patrząc gdzieś w przestrzeń.
- Ale kontynuujemy ten projekt, prawda? Wtedy będę miał o czym myśleć ... - Chantelle uniosła pytająco brew.
- Mam zamiar wypróbować twoją radę. Wiem, że to dopiero początek tego horroru.
Ian wskazał gestem na swoje lewe przedramie, które teraz zdobił Mroczny Znak.
- To wszystko jest cześcią zemsty, więc co przeszłem będzie niczym w porównaniu z tym ci mnie czeka.
Ślizgon skrzywił się na samą myśl o tym i nieświadomie ścisnął dłoń gryfonki.
- Będę wtedy myślał o naszym szkicowaniu, malowaniu .. Na pewno podczas takich wspomnień cruciatusy nie będą aż tak straszne.
Chłopak odwrócił się do Chantelle i posłał jej wymuszony uśmiech. Dało to dość dziwny efekt, gdyż jego spojrzenie nadal było puste, zaszklone i pozbawione życia.
- Dziękuje Chan - wyszeptał po chwili ciszy.
- Nie wyobrażasz sobie nawet ile dla mnie znaczy to, że mnie wspierasz .. właśnie Ty.
Ian położył swoją głowę na jej ramieniu i przymknął powieki: Mimo cierpienia czuł się bezpiecznie i dobrze, przebywając w jej towarzystwie.
IAN BLAKE
Chan miała naprawdę piękne oczy. Wyjątkowe. Rosier nigdy nie spotkał się nigdy z takim intensywnym kolorem tęczówek. Były unikatowe. Prezentowały się jak bezchmurny błękit nieba podczas wyjątkowo ciepłego, letniego dnia. Niepowtarzalne. Przestał się bronić się przed jej spojrzeniem, chociaż wrażenie, że jej przenikliwe oczy pełniły funkcję rentgena nadal istniało w jego podświadomość i bardzo wątpił w to, czy kiedykolwiek go opuścił. Ale starał się z nim walczyć. Chciał patrzeć w jej oczy, tonąć w ich kolorze, zatracać się w ich głębi.
OdpowiedzUsuń- Masz rację. Nie potrafię wyobrazić sobie ciebie w takiej sytuacji - przytaknął przyciszonym głosem, bo obok nich zaczęła kręcić się jakąś nieznana przez Evana Kurkona przeszukująca zacięcie regału, uginającego pod ciężarem opasłych tomów.
Rosier był niemalże przekonany, że Chan na pewno nie była zdolna, aby stać się pełnoprawnym mordercą. To po prostu nie możliwie. Wypełniał ją taki nadludzki spokój, że równie dobrze mogła być pozbawiona tych najbardziej negatywnych uczuć. Aby użyć Avady trzeba nienawidzić z całego serca, trzeba tego pragnąć, trzeba poddać się najgorszym emocją, którym można emanować człowiekiem - nieposkromioną chęcią mordu, sadyzmem z najwyższej półki. Dlatego Evan nie potrafił sobie wyobrazić Chan w takiej sytuacji, chociaż jej szept wypowiadający te dwa śmiercionośne słowa zakodował się w jego umyśle i echem raz po raz rozbrzmiewał w jego głowie. Ale był po prostu pewny, że zostanie w jego wyobraźni na bardzo długo.
- Wydaję mi się, że mit o bezpiecznym Hogwarcie istnieje tylko w głowach ludzi obdarzonych wiarą w jego bezpieczeństwo - powiedział swobodnie, wzruszając ramionami. Sam nie był przekonany w słuszności stwierdzenia, że szkoła była najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Rewolucja, która wybuchła parę lat temu wyeliminowała poczucie bezpieczeństwa, z każdego kto potrafił myśleć trzeźwo i nie dawał się uwieść klamstwą wypisywanym na okrągło w Proroku Codziennym. Oczywiście obecność Dumbledore'a wypełniała wszystkich spokojem, ale przecież nawet on nie mógł wszystkiego przewidzieć i przygotować szkołę na wszystkie możliwie ataki z zewnątrz. Możliwości było multum. - Nie planuję igrać z twoją cierpliwością - zapewnił.
Chan w jego oczach przedstawiała się jako osoba obdarzona anielską cierpliwością. Nie wyobrażał sobie nawet tego, żeby mógł przebić się przez twardą skorupę, która chroniła dziewczynę przed światem. Wydawała się być nieznieszczalna, nie do pokonania.
Też preferuję inny sposób poruszania. Te słowa go zaintrygowały. Nawet nie sam ich sens, a sposób sformułowania zdania. Ale nie chciał o to pytać i wyjść na dociekliwego. Preferencje Gryfonki nie były jego sprawą.
- Cieszę się, że nie jestem w tym osamotniony - przyznał szczerze.
Bardzo często odnosił wrażenie, że wszyscy ludzie, którzy go otaczali, byli niestrudzonymi wielbicielami miotlarstwa i czarodziejskiego sportu. Rosier starał się rzadko wspominać komukolwiek o swojej niechęci do praktykowania latania na miotle, bo nawet najdrobniejsza wzmianka o tym zjawisku z niewyjaśnionego powodu zawsze wywoływała niedowierzanie na twarzach rozmówców. Zachowywali się tak jakby cały świat kręcił się wokół quidditcha. Evan nie rozumiał ich ekscytacji i nie przepadał za dniami poprzedzającymi mecze. Wszystkie rozmowy poruszały tylko jeden - ile Slytherin zdobęcie przewagi. Niepoprawni marzyciele.
[ Wyobraźnia Chan jest niezastąpiona ;) ]
Ian przyglądał się jak Chantelle z nieskrywanym zainteresowaniem ogląda jego Mroczny Znak.
OdpowiedzUsuńDla niego samego ten widok był nie do zniesienia. Nie potrafił pogodzić się z faktem, iż musi go nosić. Nigdy nie miał choćby najmniejszego zamiaru by wstąpić w szeregi zamaskowanych śmierciożerców, do czasu aż w okrutny sposob został do tego zmuszony.
A co w tym wyjątkowego, że robię to właśnie ja?
Chłopak na moment zamyślił się i w gryfońskim dormitorium zapanowała głucha cisza.
Po chwili Ian zabrał głos, tłumacząc jej to w dość chaotyczny sposób.
- Sam nie wiem jak ci to wytłumaczyć - zaczął, patrząc jej w oczy.
- Po prostu dotychczas miałem wrażenie, że nie za bardzo mnie lubisz .. może dalej tak jest - tego nie wiem. Ale siedzisz tu ze mną, pomagasz mi .. Nawet jeżeli robisz to tylko ze zwykłego współczucia to i tak bardzo to doceniam. Przecież nie musiałaś zawracać sobie mną głowy - urwał i odsunął się nieco od dziewczyny.
Poczuł, że wykorzystał już na dzisiaj jej gościnność.
Wyprostował się na łóżku, chcąc zostawić Chantelle w spokoju.
- To ja nie będę ci już dłużej przeszkadzał.
Raz jeszcze ci dziękuje - powiedział, jednak nie ruszył się z miejsca.
- Chyba że chcesz porozmawiać .. - dodał.
- Wspomniałaś, że ty nie dostałaś od nikogo takiego wsparcia .. Co się działo, Chan?
IAN BLAKE
- No właśnie. A dawno TAK nie rozmawiałem. Zwykle rozmawiam o byle czym i z każdym. O wszystkim i niczym, a nigdy jakoś te rozmowy nie pozwalają mi się uspokoić, zastanowić i odetchnąć. Zaś co do pomocy to chętnie skorzystam jeśli zajdzie taka potrzeba -uśmiechnął się do niej szeroko.
OdpowiedzUsuńJednak Chan już słodko spała. Przekrzywił głowę z uśmiechem i patrzył na nią jeszcze chwilę. Jej klatka piersiowa unosiła się miarowo.
- Dobry pomysł Chan - powiedział ziewając i poszedł w jej ślady.
Od razu dopadły go wspomnienia i drażniące myśli. Myślał o śmierci. Czy ktokolwiek zasługiwał na przedwczesną śmierć? Sam uważał śmierć za wielką przygodę, acz nie śpieszno mu było do odbierania sobie życia. Potem pomyślał ile osób mógł uratować. Nie musiał daleko szukać. Potem zaczął rozważać sytuację blondynki śpiącej nieopodal. Nie wyobrażał sobie tego ciężaru, który ona musiała dźwigać an co dzień.
- Bądź silna - ziewnął układając ręce pod policzek - Nie poddawaj się Chan - westchnął i oddał się w ręce snu.
Śnił mu sie śmiech. Były tez inne rzeczy, ale to ten śmiech utkwił mu w pamięci na długo. Śmiech prawdziwie szczęśliwego człowieka. Gdy później nad tym rozmyślał, doszedł do wniosku, że śnił mu się śmiech Chan. Może to przez ich rozmowę, a może przez bliskość tej blondynki. A może to jego podświadomość wytworzyła ten dźwięk, by ulżyć jego sercu w trudnych chwilach, bo był to śmiech prawdziwie kojący najbardziej zgorzkniałe serce.
— Nie ma takiej możliwości, aby wszyscy uwierzyli w to, że Hogwart jest bezpieczny — powiedział po chwili. — To by oznaczało, że ludzie preferują ten sam punkt widzenia. Nie potrafię wyobrazić sobie takiej sytuacji — odparł. Ciężko było mu nawet myśleć o sytuacji, w której ludzie wyznawaliby ten sam pogląd. Ludzie zdanie zamieniło się błyskawicznie. Zależało od wielu czynników. Sytuacji. Zachowania. Towarzystwa. Środowiska. Wieku. Bezpieczeństwo było gwarancją nietykalności. A przecież w Hogwarcie aż roiło się od wyznawców rewolucji Czarnego Pana. Sam nie był wyjątkiem. Domyślał się nawet, że wśród Ślizgów było już paru oficjalnych popleczników i działaczy na rzecz obalanie pierwotnego ustroju panującego w świecie magii. Był przekonany, że Dumbledore’a i poszczególni przedstawiciele grona pedagogicznego też zdawali sobie z tego sprawę. Nadeszły takie czasy. Niebezpieczne. Nawet we własnych domach można było wyczuć strach i napięcie. Niektórzy czuli obawę przed Śmierciożercami, a Śmierciożercy czuli obawę przed pojawieniem się aurorów. Znał to na przykładzie własna ojca, zaoferowanego w czynne działanie na rzecz oczyszczenia krwi. Ale Rosier uważał, że lepiej określić swoją postawę niż jej nie posiadać. Przynajmniej w ten sposób można było zdefiniować swojego prawdziwego wroga, a nie snuć się jak widmo w obawie, że któryś nurt nagle go wchłonie, brutalnie, agresywnie, bez pytania o pozwolenie. — Ale gdyby faktycznie wszyscy uwierzyli, że Hogwart jest bezpieczny. To tylko pozory, które nikogo nie uchronią przed prawdą — dodał.
OdpowiedzUsuńIronia losu. Hipokryzja. Przecież sam był stworzony z pozorów. Pozory chroniły go przed czynnikami z zewnątrz. Aż miał ochotę się zaśmiać ze swoich słów.
— Dlaczego mam wrażenie, że miałaś kontakt z Avadą? — wypalił za nim zdążył ugryźć się w język. Ale nie mógł powstrzymać już swojej ciekawości, która tylko się w nim gromadziła. W końcu musiała eksplodować i przemienić się w pytanie. — Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz — zapewnił po chwili. Nie oczekiwał od niej odpowiedzi. Po prostu wypowiedział nieostrożnie swoją myśl na głos. Myśl, która pewnie na zawsze powinna pozostać tylko w głowie. Dlaczego miałby się zainteresować jej przykrymi doświadczanymi z przyszłości? Dlaczego? Nie miał żadnego konkretnego powodu, ale… Odczuwał chęć tej wiedzy. Chciał ją zaspokoić. Ta kwestia go poważnie zaintrygowała. Rzadko przejawiał taką ciekawość w kierunku drugiej osoby. Starał się na wszystko patrzeć z dystenem. Ale Gryfonka stanowiła absurdalny wyjątek. Była tajemnicą, którą chciał wchłonąć jak gąbka wchłaniała wodę. Głupota. Czysta głupota. Szaleństwo. Może powinien odseparować się do jej towarzystwa i zacząć ją unikać? Ale czy to by coś dało? Ciągle myślami błądzi do jej sylwetki pochylonej nad książką, do jej niesamowitych oczu, długich włosów, rysów twarzy. Obsesyjnie dążył, aby zobaczyć ją chociaż na ułamek sekundy. Szaleństwo.
W końcu na nią spojrzał. Miała racja. Nie pałał miłością do towarzystwa. Był indywidualistą. Wystarczało mu nikłe grono znajomych, nie potrzebował milion wymuszonych uśmiechów, długotrwałych rozmów. Uważał, że milczenie było naprawdę cenę. Stanowiło kluczowy fundament do porozumienia się nawzajem.
— Masz rację — przyznał. — Lubię ciszę. Jest w niej coś magicznego — powiedział, wzruszając ramionami.
Cisza sprzyjała refleksją, sprzyjała pogłębianiem wiedzy z czarnej magii, była lekarstwem na ludzką upierdliwość i brak konsekwencji. Ale to był pewnie jeden z powodu, dlaczego ją lubił. Od dziecka był sam w wielkim domu, otoczony murami. Nadopiekuńczy rodzice nie chcieli, aby miał kontakt z mugolami, którzy stanowili wielki procent mieszkańców miasta, w którym się urodził i wychował. Przyzwyczaił się do ciszy. Stała się częścią jego życia.
[ Rozumiem. Ciągle nie mam weny ^^ Opowiadaj o swojej wyobraźni więcej :D Niezręczna sytuacja pewnie by im się przydała ;) ]
Ian uśmiechnął się do niej - tym razem szczerze.
OdpowiedzUsuńDelikatnie chwycił jedną jej dłoń w swoje obie ręce:
- Nie wiem co tam się działo, ale pamiętaj, że od teraz masz na kogo liczyć. Zawsze masz mnie.
Puścił ją i powoli usiadł na samym brzegu łóżka.
Był już na skraju wyczerpania i jego zniszczony organizm domagał się odpoczynku.
nie wiem jak jeszcze moge ci pomóc ... Ślizgon przyjrzał się jej badawczo. Na twarzy gryfonki pojawił się cień troski.
- Już nic więcej nie musisz robić, Chan - powiedział cichym głosem.
- Pomogłaś mi i to wystarczy.
Dla Ian'a sama świadomość tego, że ma na kogo liczyć była pokrzepiająca.
Perspektywa kolejnych tortur - które jak sądził będą codziennością towarzyszącą jego nowemu życiu w gronie śmierciożerców - po radach Chantelle również nie napawała już go takim przerażeniem.
Chłopak powoli wstał z łóżka i wykonał kilka drobnych kroków w stronę drzwi: nadal odczuwał ból w dolnych kończynach i pozostałych częściach ciała, których nie dosięgnęła różdżka Chantelle.
Odwrócił do niej głowę i powiedział:
- Dasz mi znać kiedy będziemy mogli razem szkicować?
Sam nie wiedział dlaczego aż tak uczepił się tego pomysłu.
Może ze względu na towarzystwo gryfonki ... choć prawdą było, iż potrzebował teraz dużej ilości zajęć, by nie mieć czasu rozmyślać o minionych wydarzeniach. Chciał za wszelką cenę wyeliminować z głowy myśli o torturowaniu i zamaskowanych poplecznikach Czarnego Pana czychających na jego życie.
- Dobranoc Chan. Dziękuje. - wyszeptał i wyszedł z dormitorium, chcąc w samotności przemyśleć kilka spraw.
IAN BLAKE
[ Cześć i czołem :D Oczywiście, że jest zainteresowany! XD Daj mi tylko czas do jutra, aby coś wymyślić w miarę sensownego :D ]
OdpowiedzUsuńPotter
Chłopak od razu udał się z powrotem do swojego dormitorium. Szedł ciemnymi, opustoszałymi korytarzami nie zapalając nawet lekkiego światła płynącego z różdżki. Czuł się zdecydowanie lepiej niż jeszcze dwie godziny temu. Chan rozpaliła w nim małą iskierkę nadziei - dała mu poczucie tego, iż od teraz wszystko stanie się trochę łatwiejsze oraz zapewiła, że może na niej polegać.
OdpowiedzUsuńBrunet położył się do łóżka i zamknął oczy, momentalnie zasypiając.
Po kilkudziesięciu minutach obudził się, ciężko dysząc. We śnie jego psychika podsyłała mu obrazy, przedstawiające sceny w leśnej chacie.
Na nowo przeżywał tortury, słyszał kpiący śmiech krukonki, widział przerażające, zamaskowane twarze i czerwone iskry wydobywające się z różdżki, które oznaczały tylko jedno: klątwe cruciatus.
Resztę nocy spędził patrząc bezcelowo w sufit i niecierpliwie wyczekując rana.
Gdy zmierzał na zajęcia z transmutacji, usłyszał za sobą czyjeś kroki i zaraz u jego boku zjawiła się Chantelle.
jak się czujesz?
- Wporządku - powiedział niezbyt przekonującym tonem głosu.
Dostrzegł jak gryfonka marszczy czoło, więc szybko się zreflektował i streścił jej swój nocny koszmar.
- Jednak nie tak łatwo się od tego uwolnić - powiedział. - Nie sądziłem, że to tak głęboko zostaje w psychice i zmienia całe dotychczasowe życie ..
Ian ożywił się jednak, słysząc propozycje Chan.
- Jasne, że chce - odrzekł z lekkim błyskiem w oczach.
- Może spotkamy się na błoniach od samego rana? Zabiore szkicownik i wszystko co będzie nam potrzebne do pracy.
I zaczął z entuzjazmem planować ich wspólny projekt, ciesząc się, że może przynajmniej na jakiś czas zająć czymś myśli.
IAN BLAKE
Rosier nie chciał wymusić na niej odpowiedzi, chociaż zauważył delikatną zmianę w jej zachowaniu. Był naprawdę zaintrygowany Gryfonką. Czyżby naprawdę miała jakieś przykre wspomnienia z Avadą w roli głównej?
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się delikatnie na jej słowa w ramach potwierdzenia.
— Nie mogę zaprzeczyć, że tak nie jest — powiedział spokojnie.
Interesował się czarną magią za nim odwiedził ulicę Pokątną, aby kupić własną różdżkę. Właściwie odkąd tylko nauczył się czytać, jego zakres zainteresowań błądził wokół Zaklęć Niewybaczalnych, zwłaszcza tego najbardziej znienawidzonego przez większą część populacji czarodziejskiej. Ale nie należał do grona śmierciożerców, jeszcze. Zdecydował, że wstąpi do czynnego grona popleczników Czarnego Pana dopiero wtedy, gdy ukończy szkołę. Ale z pewnością nie wcześniej. Wyznawał swoje zasady. Chciał ukończyć edukacje z dobrymi stopniami, które zapewnią mu dobry start na przyszłość.
Za jego oczami zdecydowanie nie kryła się dobroci. Nie potrafił wykrzesać z siebie dobroci, miłosierdzia, współczucia czy nawet miłości. W jego żyłach płynęła krew pełna nienawiści, która eksplodowała zawsze, gdy w obrębie jego wzroku pojawiały się szlamy i mugole. Świat był ich pełen. Hogwart ociekał w nieczystą krew, która doprowadzała do szewskiej pasji. Nie rozumiał, jak można angażować w sprawy magii osobników, którzy w jakiś niewytłumaczony sposób zgarnęli dla siebie magiczne zdolności i za sprawą nauki w Hogwarcie chcieli przeniknąć do lepszego społeczeństwa. Iluzja.
Ale Gryfonka była niewytłumaczalnym wyjątkiem. Nie interesowało go to czy jest mugolaczką, czy czarownicą czystej krwi. Nie, liczył się tylko fakt, że była. Jej obecność w niewytłumaczalny sposób go uspokajał, chociaż nie mógł w tego żaden logiczny sposób wyjaśnić. Stała się niewyjaśnioną częścią w jego życiu, o wiele bardziej namacalną niż czarna magia. Teraz nie potrafił nawet o niej myśleć. Myślał tylko o Chan, o tym czy pojawi się na lekcjach, o tym czy zwiążę swoje włosy, czy nadal będą rozpuszczone, o tym czy pójść do biblioteki, aby się z nią spotkać, o tym czy Gryfonka w ogóle się tam pojawi i o jej niesamowitych oczach. Jej oczy chodziły za nim w dzień w dzień, zakodował się w jego głowie i nie chciały ją opuścić. Musiał bezzwłocznie znaleźć przyczynę i skuteczny lęk, który zwalczy jego obsesję. Chorobę.
— Jesteś artystką? — zainteresował się. Rzadko słyszał określenia „wena” i kojarzyła mu się tylko z malarzami, pisarzami. Nikim więcej.
Rosier
Kolejne dni mijały mu w względnym spokoju. Dalej nie miał informacji co do pierwszego zebrania śmierciożerców, a koszmary senne stawały się coraz bardziej uciążliwe. Jedynie zbliżająca się perspektywa spędzenia miłego dnia w towarzystwie Chantelle nie pozwoliła mu zwariować.
OdpowiedzUsuńGdy w końcu nadszedł sobotni poranek, Ian w pośpiechu spakował do torby swój szkicownik oraz kilka ołówków i ruszył na błonia by spotkać się z Chan.
Wyczekiwał tego dnia z niecierpliwością, więc już po kilku minutach zjawił się w umówionym miejscu.
Z daleka ujrzał czekającą gryfonkę. Podszedł do niej, a na jego twarzy pojawił się tak dawno nie widziany uśmiech.
- Cześć - powiedział, stając obok niej.
- I jak, możemy już iść?
Ruszyli więc, zostawiając za sobą mury Hogwartu.
Pogoda wyjątkowo im dzisiaj dopisywała choć wiał lekki wiatr.
Mimo to był to dobry dzień do plenerowej pracy.
Pewien dystans trasy pokonywali w ciszy - jedynie Ian co jakiś czas rzucał okiem na idącą obok dziewczynę.
- Chantelle - odezwał się gdy znaleźli się już niedaleko Hogsmeade i gdy cisza zaczynała stawać się krępująca.
- Dlaczego tak milczysz? Nie chcesz o niczym pogadać?
Spojrzał na nią w dość znaczący sposób, marszcząc przy tym brwi.
IAN BLAKE
[ Załóżmy, że Jim będzie nękał Chan i namawiał do dołączenia do drużyny na pozycję szukającej (w końcu kapitan drużyny), dogłębnie poruszony faktem, że Gryfonka nagle przestała tryskać energią, bo pewnie znali się przez te prawie sześć lat. Ten sam rok, ten sam dom. A Potterowi na pewno nie przypadła go gustu nowa Chan ;) Możemy wpleść też do wątku motyw z animagią/transmutacją ^^ ]
OdpowiedzUsuńPotter
Jim należał do tych osób, które nie akceptowały nagłych zmian zachodzących w jego najbliższym otoczeniu. Zmian na gorsze, warto wspomnieć. Taka zmian zaszła w Chantelle, która nagle pozbyła się swojego szerokiego uśmiechu, wypędziła zalegającą w niej energie, zagłodziła na śmierć swój entuzjazm i wyprosiła dawnych przyjaciół oraz znajomych ze swojego życia, zmieniając się w obojętną bryłkę lodu, której nic nie ruszało.
OdpowiedzUsuńPotter nie chciał jej oceniać przez wzgląd na ich wieloletnią znajomością, ale nie mógł pogodzić się z tym, że tak łatwo przepuściła wszystko, co budowała przez pięć lat z kawałkiem. Przecież to absurd nad absurdy, żeby po jednym lecie zamknąć się w sobie, zmienić się nie do poznania i skreślić wszystko za jednym zamachem.
Gdy tylko Minerwa pojawiła się na horyzoncie i otworzyła klasę, Potter błyskawicznie oddelegował się od przyjaciół, przyczajając się w pobliżu blondynki. Ruszył do ataku kiedy Chan zajęła swoje stałe miejsce, które okupowała bez przerwy od września.
— Zgaduję, że tu jest wolne — powiedział pogodnie bez zaproszenia siadając obok Chantelle. Znał odpowiedź na to pytanie. Aż za dobrze ją znał. Hogarth przestał otaczać wianuszek znajomych. Prawie wszyscy odwrócili się do niej plecami. To był cios w piętę. James nie miał zamiaru tak tego zostawić. O nie! Jego upierdliwość nie znała granic, a przecież Chan to Chan, naprawdę dobra i miła dziewczyna, poza tym brakowało mu utalentowanych mioteł w drużynie.
Dokładnie to zaplanował. Zagadywanie ją w Pokoju Wspólnym, na korytarzu, czy Wielkiej Sali nie miało żadnego sensu. Chan unikała go jak ognia i wymigiwała się do jego towarzystwa za nim zdążył otworzyć usta. Ale teraz było inaczej. Nie miała gdzie uciec, bo wszystkie miejsca w klasie były pozajmowane, a przynajmniej te znajdujące się na końcu pomieszczania.
Domyślał się, że McGongall nie będzie protestować. Nie w takiej sytuacji, przecież sama chciała wciągnąć swoją najlepszą uczennicę do grona graczy.
[ Noce są zjawisko piękne :D Rosierem odpiszę później, bo to wymaga jednak myślenia :D ]
Potter
Ian zdziwił się, słysząc odpowiedź Chantelle.
OdpowiedzUsuńSam nie wiedział, czy jest gotowy opowiadać o wszystkim tym co zdarzyło się w Zakazanym Lesie.
Nie pomyślałby nawet, że dziewczyna może nawiązać do tej sytuacji. Dała mu jednak dość jasno do zrozumienia, iż nie chce o tym słuchać.
Jednak ślizgon wiedział jak działa ludzki mechanizm. Zaprzeczenie często brane jest za odpowiedź twierdząco i celowo ma podkreślić aprobujący stosunek wypowiadającej osoby do danego tematu.
Blake uśmiechnął się do niej smutno i powiedział:
- Myślałem raczej o jakichś przyjemniejszych tematach do rozmów, ale skoro twierdzisz, że nie chcialabyś o tym słuchać..
Zamyślił się przez moment i dodał:
- Ale słusznie. Po co mamy psuć sobie tak piękny dzień przygnębiającymi opowieściami.
Przyśpieszyli nieco kroku i po upływie krótkiego czasu znaleźli się na głównej ulicy Hogsmeade.
Jak zawsze w wiosce było sporo ludzi, w tym znaczna część uczniów Hogwartu.
Rozglądali się wokoło, szukając jakiegoś punktu zaczepienia.
Brunet także intensywnie myślał gdzie mogliby się udać - szkicowanie sklepów czy budynków niezbyt go przekonywało.
Chciał wykorzystać swoje ostatnie przeżycia i dzięki temu stworzyć coś wyjątkowego a zarazem tajemniczego. Czuł nagły przypływ weny: przelewanie na papier swoich emocji było jedną z najlepszych rzeczy towarzyszących aktom twórczym.
Wolał jednak zapytać o zdanie Chantelle i wspólnie z nią wybrać miejsce do rozpoczęcia rysunku.
- Chan, wiesz może gdzie pójdziemy? Musimy znaleźć jakąś ciekawą przestrzeń czy obiekt który naszkicujemy.
Przyjrzał się jej zamyślonej twarzy i dodał:
- Może Wrzeszcząca Chata by się nadała? Przypomina mi troche o tym domu w Zakazanym Lesie ..
IAN BLAKE
Rosier był przekonany, że skoro czarna magia została opracowana przez ludzi, to swoje zastosowanie po prostu musi znaleźć w codziennym świecie, bo inaczej próby jej zgłębiania i odkrycia byłyby bez celowe. Słysząc z jej ust nieładnie kolejny raz utwierdził się tylko w tym, że Chan nie była typową Gryfonką jaki w Hogwarcie pełno. Gryfoni — o dziwo — na każdą wzmiankę o czarnej magii, a już zwłaszcza Zaklęciach Niewybaczalnych, zmieniali się diametralnie. Stawali się poważni, zdenerwowani i spięci. Evana bawiła takie zachowanie. Przecież w obronie przed czarną magią także występowały elementy czarnomagiczne i w żaden sposób nie dało się ich uniknąć.
OdpowiedzUsuńUśmiech zmienił się w zwykły tradycyjny grymas pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu. Ot, tradycyjna maska, która pokrywała twarz Rosiera przez większy okres jego życia.
— Avada też jest dla czarodziei — ocenił, chociaż nie miał na myśli tylko Avady, ale także cały zakres czarnej magii, która nie ograniczała się tylko i wyłącznie do trzech Zaklęć Niewybaczalny. Evan nie przepadał za Cruciastusem. Był pozbawiony duszy i piękna. Co to za rozkosz doprowadzić swojego przeciwnika do agonicznego bólu graniczącego z szaleństwem, jak i tak prędzej czy później najprawdopodobniej czeka go na śmierć? Nie było sensu przedłużać tego, co było nieuniknione, a przynajmniej tak uważał.
Na wzmiankę o tym, że Chan wykorzystuje szkicownik, poczuł ulgę. Bo to mogło oznaczać tylko jedno — rysowała, czyli interesowała się sztukę. A to wybitnie pasowało do jej wyglądu. Delikatne rysy twarzy. Długie, proste, jasne włosy. Błękitne oczy. Mógł sobie bez problemu wyobrazić, jak Gryfonka przenosi rzeczywistość widzianą przez swoje przenikliwie spojrzenie na kartę papieru. Z najdrobniejszymi szczegółami. Detal po detalu. W wyobraźni widział jej zacięty wyraz twarzy i dłonie pobrudzone ołówkiem. Mógł sobie wyobrazić, że przygryza dolną wargę, zastanawiając się, jak najlepiej przekazać swoją wizję artystyczną albo marszczy mały, zgrabny nosek poprawiając kontury rysunku. Rosier był prawie pewny, że tak właśnie wyglądała Chan przy pracy, chociaż nie miał pojęcia skąd ta pewność. Przecież jej nie znał.
Jego wiedza o niej ograniczyła się do suchych faktów. Ma na imię Chantelle. Jest bardzo ładną dziewczyną o nietuzinkowym kolorze oczu. Posiada smykałkę do transmutacji. W wolnych chwilach rysuje w swoim szkicowniku. Najprawdopodobniej miała przykre doświadczenie z uśmiercającym zaklęciem. Porusza się jak baletnica — bezszelestnie, z nietypową grację. Jest najmniej gryfońską Gryfonką z jaką Rosier zadarł. Zajmuje większość powierzchni jego myśli. Sprawia, że jego serce wariuje za każdym razem, gdy ją zobaczy. Wariactwo.
— Nie znam się na tym — przyznał. — Ale skoro poświęcasz swojemu szkicownikowi tak dużo czasu, to może znaczy tylko jedno – rysowanie to twoja pasja — wykalkulował.
[ Szczęka mi opadła, jak zobaczyłam twój odpis :D Wybacz, że tak krótko :< Kolejny wyprodukuję dłuższy! :D ]
Rosier
Do jego snu wkradła sie cicha melodia, która całkowicie nie pasował do tego co działo się w jego umyśle. Zmrużył brwi nie otwierając oczu i zmagał się ze snem. Raz jeszcze w jego głowie rozbrzmiał śmiech. Głośny i szczery, a gdy śmiech ucichł, Jack zdał sobie sprawę, że wpatruje się w sufit, a nie czerń powiek. Tylko melodia nadal nie ucichła. Nie poruszając się spojrzał na Chan, która oparta o ścianę wydobywała z siebie te przyjemne dźwięki. Uśmiechnął się pod nosem, a oczami wyobraźni zobaczył ją roześmiana i wirującą wokół własnej osi. Blond włosy odbijały promienie słońca przez co wyglądały jak przetykane złotem. Postać z głębi jego imaginacji zatrzymała się, a jej uśmiech zbladł. Włosy straciły kolor złota, a przybrały srebra. Nadal wyglądała ślicznie, ale w zupełnie inny sposób.
OdpowiedzUsuń- Ładna melodia - wyszeptał w jej stronę i uśmiechnął się.
W sumie nie było melodii, którą on by nazwał nieładną lub nieprzyjemną. Nie miał swoich upodobań muzycznych. Uwielbiał słuchać ludzi, którzy od tak nucili cokolwiek. Sam czasem też to robił. Tak rozrywka podczas szlabanów. Jednak, gdy to on śpiewał lub nucił, ludzie patrzyli na niego dziwnie. Nie przez wzgląd na jego głos. Sam głos się niektórym podobał, a większości po prostu nie przeszkadzał. Patrzyli na niego dziwnie przez piosenki które śpiewał.
Jeszcze raz uśmiechnął się do dziewczyny i usiadł. Rozciągnął się na wszystkie możliwe sposoby i ziewnął cicho. Przetarł oczy i zakończył tą pobudkę głębokim westchnięciem.
- Zanuć jeszcze coś - poprosił, gdy Chan skończyła mruczenie tajemniczej i pięknej dla niego melodii - Masz bardzo przyjemny głos.
Stanęli w bezpiecznej odległości od budynku, przypatrując mu się z zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńChata miała dwa piętra, zabite deskami okna i spruchniałą, drewnianą konstrukcje.
Swoim mrocznym wyglądem nie zachęcała do wejścia do środka, natomiast idealnie nadawała się na obiekt szkicowania.
- Ciekawe miejsca, prawda? - zapytał, rzucając okiem na dziewczyne.
Ian wraz z Chantelle usiedli na trawie i otworzyli swoje szkicowniki. Chwycyli w dłonie ołówki i w ciszy rozpoczęli pracę.
Ślizgon zawzięcie pracował, wykonując szybkiem ruchy ołówkiem, praktycznie nie odrywając wzroku od kartki papieru.
Co jakiś czas podnosił jedynie głowę by zapamiętać jakiś szczegół z wyglądu chaty.
Chantelle również w skupieniu przelewała na papier wszystko to co dostrzegł jej wzrok.
Ian na moment zamyślił się, a jego ręka zawisła w powietrzu.
Starał się znaleźć jakieś podobieństwo między Wrzeszczącą Chatą a małą chatką w Zakazanym Lesie, w której spędził najgorsze dni w swoim życiu.
Na swoje nieszczęście, podobieństw tych było zdecydowanie zbyt dużo .. w tej chwili każdy fragment budynku przypominał mu o minionych wydarzeniach.
Jego głowę zalała fala wspomnień, natomiast ręka wciąż kreśliła na kartce kreski, jakby była osobnym ogranizmem nie będącym pod jego kontrolą.
Po kwadransie Ian spojrzał na swoją gotową prace: natychmiast pożałował swojej decyzji by przyjść właśnie tutaj.
Szkic rzeczywiście przedstawiał w doskonały sposób odwzorowaną Wrzeszczącą Chatę: chłopak zachował jej proporcje, wygląd desek, okien .. wszystko tak jak należy. Jednak na tym nie poprzestał. Z każdej strony budynku sunęły zamaskowane postacie, trzymające w ręce różdżki. Nadawały całej pracy mroczny, przerażający charakter. Na niebie widniał także szkic przedstawiający czaszkę wydobywającą się z pyska wijącego się węża.
mroczny znak
Całość szkicu więczył las: drzewa gęsto pokrywały drugi plan rysunku.
Chłopak wyrwał tę kartke ze szkicownika, nie chcąc by zobaczyła ją Chantelle. Ten dzień miał być przecież tylko przyjemną odskocznią od tej szarej codzienności.
Gryfonka jednak była szybsza: Spojrzała mu przez ramie patrząc prosto na rysunek. Ian spojrzał na jej nieodgadniony wyraz twarzy ..
IAN BLAKE
— Nie przesadzajmy, Chan, dlaczego miałoby mi być szkoda czasu na starych znajomy? — zagadnął luźno. Minerwa wkręciła go w swoją intrygę, a Jim bez słowa się zgodził. Chciał mieć Chantelle w drużynie i naprawdę widział ją na pozycji szukającej. Wielokrotnie obserwował jej lot na miotle. Był świetny, a gdyby jeszcze trochę go przećwiczyła, mogłaby stać się nieoszlifowanym diamentem i asem ich domowej drużyny. Poza tym uważał, że quidditch byłby w stanie postawić ją na nogi i przynajmniej w najmniejszym stopniu przywrócić jej dawny entuzjazm, który zapodział w odmętach wakacji. Ta gra była lekarstwem na skołatane nerwy. Pozwalała zapomnieć o dręczących problemach i wprowadzała trochę luzu w życie. — Mam mnóstwo czasu — zapewnił, uśmiechając się konspiracyjne. Rogacz nie miał wątpliwości, że Chan potrzebowała teraz rozrywki.
OdpowiedzUsuńJim należał do osób naprawdę wytrwałych i upierdliwych. Proste i klarowane "nie" nie stanowiło dla niego żadnej przeszkody i nie traktował tego słowa jako odmowy. Było neutralnym, krótkotrwałym zaprzeczeniem. Przecież, gdyby tak łatwo ulegał na każdą odmowę, już dawno dałby sobie spokój z Evans i wytypowałby sobie inny obiekt westchnień, o którego nie musiałby się tak rozpaczliwie ubiegać. Ale Rogacz należał do tej grupy ludzi, którzy nie szli na skróty i nie szukali łatwizny, gdy życie rzucało im kłody pod nogi. Wolał mieć pod górkę i trochę się wyślić, dlatego maił zamiar zadręczać Chan do końca swojej kadencji jako kapitan albo dopóki nie zgodzi się przejąć stanowiska szukającej. Był nieustępliwy. Cechowała go taka natarczywości, że pewnie, gdyby był na miejscu Chan, już dawno potraktowałby sam siebie jakimś zaklęciem.
— No i nie muszę wspominać, że nadal trzymam dla ciebie miejsce w drużynie, prawda? — zapytał, zerkając dziewczynie przez ramię. Skoncentrował swój wzrok na książce, którą wytrwale czytała, aby duchowo odciąć się od jego towarzystwa.
Potter
[ Hm, myślę, myślę i nie wiem. Może Ty na coś wpadniesz, a ja bardzo chętnie wtedy zacznę :)]
OdpowiedzUsuńDennis
— Przez cały czas biorę to pod uwagę — zapewnił z subtelnym uśmiechem błąkającym się na ustach. Wiedział o tym aż za dobrze. Wystarczały dwa słowa, jeden ruch różdżki, osoba zdolna do użycia Avady i mógłby być martwy. Właściwie nigdy inaczej nie wyobrażał sobie swojej śmierci. Brał pod uwagę wiele opcji, ale trafienie przez zielone światło wydawało się jak najbardziej sensowne, przynajmniej w jego przypadku. Nigdy nie miał aspiracji, aby prowadzić życie wieczne, chociaż zdawał sobie doskonale sprawę jak wielu czarodziejów o tym wprost marzyło. Ale przecież to był absurd. Ileż można było żyć? Przecież nawet życie miało swoje pewne granice, o którym człowiek nie powinien pamiętać. A Rosierowi nie zależało na tym, aby przeżyć sto i więcej lat. Wystarczyło mu, że przeżyje dzisiejszy dzień, który może spędzić z Chan na ich wspólnych rozmowach, krążących wokół niczego konkretnego. Ale taki stan rzeczy jak najbardziej mu odpowiadał.
OdpowiedzUsuńCzując różdżkę dziewczyny na swoim ramieniu, trochę się zmieszał. Traktował to dwojako. Albo Gryfonka chciała podkreślić sens swoich słów, albo — w o wiele gorszym razie — chciała zaznaczyć, że nie zawahałaby się użyć wobec niego czarnej magii. Ta druga możliwości wydała mu się po prostu tak mało prawdopodobna, że aż absurdalna. Przecież wcześniej ustalił: Chan nie wyglądała na osobę, która byłby w stanie użyć Avady, Crucio albo innego Imperiusa.
— Z pasji powinna być czerpana przede wszystkim czysta przyjemność, nie zależnie od tego czy dobrze wychodzi, czy też nie — odparł, wzruszając ramionami. Dla Evana taką pasją była czarna magia, ewentualnie obrona przed czarną magią. Były zaklęcia, które niesamowicie szybko mu wychodziły, ale były też takie, które sprawiały mu straszną trudność i nie lada wysiłek. Ale przez to nie tracił swojego zapału. Wręcz przeciwnie. Czerpał przez to jeszcze więcej determinacji. Pasja powinna przede wszystkim cieszyć.
— Nie uczę się — odpowiedział niemalże od razu. Szukał. Ciągle szukał skutecznego leku na swoje dolegliwości, ale miał wrażenie, że błądził jak dziecko w mgle. Nic nie przychodziło mu do głowy. Zdania, które przeczytał były zlepkiem niepotrzebnych dla nie słów. Nie pomagały ani trochę. Zamknął książkę i westchnął głęboko. — Chyba osiągnąłem dzisiaj szczyt swoich możliwości — oszacował. Dawno nie spędził tyle czasu w bibliotece. Siedział tu już cztery godziny nosem w różnorakich książkach. Nawet transmutacja nie zmuszała go do takiego intelektualnego wysiłku.
[ Moim zdaniem twoja odpowiedź była bardzo ładna. To ty mi musisz wybaczyć :D ]
Zrezygnowany Ian podsunął jej kartkę, poddając się usilnym prośbom gryfonki.
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę patrzył na wyraz jej twarzy: spodziewał się, iż dziewczyna powie coś w typie: a nie mówiłam, żeby tu nie przychodzić? albo że nigdy więcej nie będzie chciała spędzić z nim czasu.
Sam do siebie czuł jedynie żal .. znowu poddał się emocjom.
Wydarzenia z niedalekiej przeszłości wygrały nad jego rozsądkiem.
- Wyrzuć to, Chan - powiedział wskazując ręką na swój szkic.
- Przepraszam cię, znowu wszystko zepsułem ..
Chłopak wstał i zrobił kilka kroków do przodu. Podniósł głowę, wpatrując się bezcelowo w błękitne niebo.
Po chwili ciszy odezwał się do dziewczyny, wciąż stojąc odwrócony do niej plecami:
- Wiem, że ten dzień miał wyglądać zupełnie inaczej .. nie potrafie nad tym zapanować.
Na moment załamał mu się głos: przełknął głośno ślinę i kontynuował:
- To żałosne, prawda? Zamiast żyć normalnie i zapomnieć o tym wszystkim ja zachowuje się jak .. sam nie wiem jak to nazwać. Ale to nie zmienia faktu, że jestem nic nie wartym kretynem i wszystko zniszczyłem ..
Blake odwrócił się i powiedział już spokojniejszym tonem głosu:
- Może pójdziemy do Trzech Mioteł albo herbaciarni? Chociaż taki przyjemny akcent mogę ci zaproponować.
IAN BLAKE
- Masz skrzypce? - powtórzył z uśmiechem - Już się nie mogę doczekać, kiedy usłyszę jak na nich grasz. Która godzina? Może moglibyśmy bezpiecznie wyjść, bym już dzisiaj to usłyszał? - jego uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuńUwielbiał muzykę. O tak. Słuchać, grać, nucić i śpiewać. Cokolwiek, byle by miało przyjemny ton i miłą melodie. A głos Chan nadawał się w jego przekonaniu idealny do takich tonów i układów nut, by rozpłynął się z przyjemności.
- Sam nigdy nie potrafiłem grać na skrzypcach, gitara to co innego. Chodź skrzypków podziwiam ogromnie, bo sam do pięt im nie dorastam. Skrzypce są szlachetniejsze od gitary. Pasują do ciebie - wbił w nią spojrzenie głębokich, piwnych oczu - Szlachetne, delikatne melodie - przeczesał ręką włosy.
Wstał ociężale i podszedł do drzwi sowiarni, by ocenić jaką porę dnia mają. Jednak podniósł się za szybko i pociemniało mu przed oczyma. Zatoczył się i przewrócił. Poczuł jak jego głowa zalicza bliskie spotkanie ze ściana pomieszczenia. Strumień ciepła spłynął po jego twarzy wraz z krwią. Zamrugał kilka razy, a ciemność powoli się rozeszła. Ze skroni spływała mu stróżka rubinowej mazi.
- Bardzo źle to wygląda? - spojrzał z uśmiechem na Chan - Bo boli jak cholera - syknął i zatamował krew dłonią.
- Więc uważasz, że jestem kretynem? - powiedział z uśmiechem i obrócił się w jej stronę.
OdpowiedzUsuńNastępnie stało się coś czego ślizgon zupełnie się nie spodziewał - Chantelle przytuliła go pocieszająco.
Trwali tak przez dłuższą chwilę, złączeni w mocnym uścisku.
Ten na pozór zwykły, ludzki gest znaczył dla niego bardzo dużo.
Nie mógł sobie wyobrazić, co zrobiłby bez Chantelle .. Ostatnimi czasy tak wiele jej zawdzięczał.
Gdy Ian usłyszał skierowane do niego pytanie, natychmiast odsunął się od niej i spojrzał jej w twarz, a w jego wzroku czaiła się podejrzliwość.
- Pytasz ilu śmierciożerców odwiedzało chatę? - zapytał, chcąc upewnić się, że dobrze ją zrozumiał.
Ruszyli przed siebie kierując się z powrotem do głównej ulicy wioski.
Blake zamyślił się przez kilka minut, zanim odpowiedział na zadane wcześniej pytanie.
Doszli akurat do jednej z bardziej znanych herbaciarni i wkroczyli do środka zajmując stolik przy samym oknie.
- Czterech śmierciożerców było tam niemal codziennie. Założę się, że wciąż patrolują tamte okolice. Innych widziałem tylko raz .. z Voldemortem - powiedział i skrzywił się na dźwięk tego imienia.
Ian zamówił po dużym kubku gorącej herbaty, po czym raz jeszcze spojrzał badawczo na siedzącą obok dziewczynę.
- Chan .. - zaczął.
- Dlaczego o to zapytałaś? Tylko proszę cię, bądź ze mną szczera.
IAN BLAKE
- Każdy powinien znać swoje możliwości - powiedział luźno. Ludzie posiadają swój limit, niewidzialną granicę, która wyznaczała ich osobiste talenty. Przekroczenie jej dla wielu to po prostu rzecz niemożliwa. Ale przecież nikt nie jest doskonały ani tym bardziej wszechmocyny. Ideały tworzy wyobraźnia pragnąca doskonałości.
OdpowiedzUsuńEvan nie widział rysunków Chan, ale mógł sobie je wyobrażać. W jego głowie przedstawiały się jako realne odbicie rzeczywistości. Tak doskonałe jak jej płynne ruchy. Był pewny, że zachwycałby się nimi, dopóki nie zabrakłoby mu stosownych słów. Albo na ich widok najprościej w świecie by zaniemówił. Mimo że mógłby na nie patrzeć tylko i wyłącznie z perspektywy przeciętnego, nie miałby wątpliwości; jego słowa byłby wypełnione szczerością. Ale jednak nie potrafiłby się zachwycać abstrakcją. Abstrakcja była tylko i wyłącznie wybrykiem nieposkromionej wyobraźni, tak sprzecznej z jego sposobem patrzenia na świat, charakterem i stylem bycia. Była czymś dla niego kompletnie nieosiągalnym.
Podniósł się bardzo niechętnie ze swojego miejsca, układając książki na regale. Nie pamiętał skąd je wziął, toteż postanowił wcisnąć je w wolną przestrzeń, aby nie zaprzątać sobie nimi zbytnio głowy, zajętej myślami o dziewczynie. Właściwie chciałby dużej zostać z Gryfonką i posłuchać jej aksamitnego i spokojnego głosu, czy nawet równomiernego oddechu, który stanowił wystarczający dowód na to, że dziewczyna znajdowała się w tym samym pokoju co on, nie była metafizycznm wytworem jego wyobraźni i oddychała tym samym powietrzem.
Schował do torby pergamin, kałamaż i orle pióro. Kamuflaż, który miał na zdanie chronić go przed uporczywym, ale bystrym wzrokiem czujnej i wrażliwej na jakikolwiek dźwięk bibliotekarki.
Zamyślił się na chwilę zarzucając torbę na ramię. Zerknął na Chan pochłoniętą lekturą książki i delikatnie się uśmiechnął. Mimo że jej twarz została przysłonięta przez włosy, nie miał wątpliwości, że z zamyśleniem wczytwała się w każde słowo. Był pewny, że w jej błękitne oczy igrała ciekawość. W transmutacja stanowiła jej ulubiony przedmiot.
- Nie mialabyś ochoty przejść się po błoniach? - zapytał zanim zdążył ugryźć się w język. Świadomość, że to mogło być ich ostatnie takie spotkanie, sprawiała, że każdą komórką ciała czuł niepokój. Chwile, które spędzał z Chan były zdecydowanie zbyt krótkie.
Ale mimo wszystko był niemalże pewny, że odmówi. Nie wyglądała na osobe, która jest zainteresowania spędzaniem czasu z innymi ludźmi. Była zawsze pogrążona w samotności, stroniła od towarzystwa. Jego obecność musiała być dla niej kolejną przeszkodą dzielącą ją grubym murem od spokoju.
[ Dałam naszym gołąbeczką szansę na kolejny level :D ]
Rosier
Pomyśl nad tym, w jakim jestem domu i przypomnij sobie cechy, które Tiara Przydziału bierze pod uwagę ..
OdpowiedzUsuńIan przeanalizował na szybko sens tego zdania i na jego twarzy pojawił się wyraz zaprzeczenia.
Zapewne Chantelle chodziło o odwagę ... Co ona planowała?!
Chłopak powoli podniósł się z krzesła i stanął obok gryfonki, patrząc na nią ostrym wzrokiem.
- Zapomnij o tym! Cokolwiek planujesz masz to sobie wybić z głowy, rozumiesz?
Nie mógł przyjąć do wiadomości faktu, iż Chan najwyraźniej chce wybrać się na wycieczkę do Zakazanego Lasu.
Czy ona do reszty zwariowała? Jedna dziewczyna przeciwko bandzie morderczych, zamaskowanych śmierciożerców ..
Ślizgon czuł jak złość wypływa na powierzchnię jego ciała, czekając na wybuch.
Musiał za wszelką cenę wyperswadować jej ten absurdalny pomysł.
- Chantelle nie waż się nawet przekraczać progu lasu! Nie pozwalam ci! - krzyknął, a jego głos potoczył się echem po małej herbaciarni.
- Nie możesz się narażać tylko dlatego, że ja nie potrafie dojść do siebie ... Chan to minie, nie warto zawracać sobie tym głowy.
Nachylił się do niej, tak iż ich twarze dzielił mały dystans. Spojrzał jej prosto w oczy i kontynuował pół szeptem:
- Obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego. Nie darowałbym sobie, gdyby cokolwiek ci się stało .. obiecaj.
Ian czekał niecierpliwie na jej odpowiedź. Wiedział, że tego dni nic już nie jest w stanie naprawić. Ich wspólna wyprawy, która miała być czymś przyjemnym przerodziła się w dzień pełen żalu, krzyku i kolejnego niepotrzebnego strachu.
IAN BLAKE
Chan nie pozostawiła go samego sobie. Starła wilgotną chusteczką krew z twarzy i odgarnęła włosy za ucho.
OdpowiedzUsuń- Jak to ja - zachichotał na uwagę o lochach, a schodach - Przeżyję najrozmaitsze przygody, a zginę w najgłupszy sposób.
Do skrzydła szpitalnego też mu się nie śpieszyło. Nie często tam trafiał, a jeśli już coś mu sie stało, to sam się tym zajmował. Chodź nie zawsze mógł. Pielęgniarki kojarzyły go z najdziwniejszych przypadków. Poczułby się zawstydzony jeśli pokazałby się im z raną nabytą po spadnięciu ze schodów.
- Wszystko w porządku? - spojrzenie i głos dziewczyny wyrwały go z zamyślenia.
Patrząc z tak bliska stwierdził, że Chan ma niesamowite oczy. Złociste włosy okalały jej delikatną twarz, a tajemniczy grymas w kącikach ust wskazywał, że bawiła ją trochę taka sytuacja.
- Jest dobrze - uśmiechnął się do niej, nie zrywając kontaktu wzrokowego - W każdym bądź razie bywało gorzej. To jeszcze nic.
Syknął i skrzywił się, czując pieczenie w ranie. Chan na sekundę cofnęła wilgotny materiał, ale zaraz potem na powrót przyłożyła go do rany Jack'a.
Chłopak traktował swoje rany i blizny jak ordery. Chlubił się nimi niczym medalami. Jednak ta rana wydała mu się wyjątkowo niechlubna, ale nie myślał teraz o tym. Będzie blizna, to będzie blizna. Przecież tylko Chan będzie wiedziała jak ją nabył.
Uśmiechnął sie więc szeroko do błękitnookiej Gryfonki i westchnął cicho. Już wyobrażał sobie swoja śmierć, potknięcie na schodach lub nawet o dywan, wielkie BUM! i Jack'a Bizarra, tego, który łaził po lochach, szwendał się po Zakazanym Lesie i robił inne dziwne rzeczy, już nie ma.
Ian natychmiast wrócił na swoje miejsce. Chwycił w dłonie kubek z herbatą, byleby tylko zająć czymś ręce.
OdpowiedzUsuńW jego opinii to Chantelle niczego nie rozumiała. W tym momencie ślizgon myślał jedynie o jej bezpieczeństwie, nic innego nie miało dla niego większego znaczenia. Chłopak bał się, że dziewczyna mimo jego próśb uda się do Lasu.
Przez resztę czasu spędzonego w herbaciarni nie odezwali się do siebie ani jednym słowem.
W końcu wyszli i udali się z powrotem do Zamku.
Podczas drogi Ian postanowił przerwać ciszę i odezwał się do niej o wiele spokojniejszym głosem:
- Wybacz mi ten wybuch złości .. Ale Chan, musisz mnie zrozumieć - zaczął i spojrzał jej prosto w oczy.
- Przecież wiesz, że w tym wszystkim chodzi mi wyłącznie o ciebie. Jak myślisz, mógłbym żyć ze świadomością, że ktoś cię skrzywdził? I to z mojej winy.
Odprowadził ją pod samą wieże Gryffindoru, żegnając się krótko.
Pośpiesznie wrócił do swojego dormitorium ze szczerą nadzieją, iż dziewczyna go posłucha i w odmętach nocy nie wymknie się na spotkanie z jego oprawcami.
IAN BLAKE
nie wydaje ci się trochę absurdalne, że tamtą Krukonkę skrzywdziłeś, a mnie chcesz chronić? ..
OdpowiedzUsuńIan przez całą noc rozmyślał nad sensem tego zdania. W stu procentach pokrywało się ono z prawdą, lecz sam nie wiedział dlaczego tak jest.
Być może było to spowodowane zmianą, która zaszła w ślizgonie.
Wiedział jedno - już nigdy nie przyczyni się do tego, by ktoś przez niego cierpiał.
Bał się o gryfonkę .. Wykalkulował, iż Chantelle jest pewna, że da sobie radę. Pewnie liczyła na to, że jej umiejętność zmieniania się w sowę przechyli szalę wygranej na jej osobę. Jednak czwórka groźnych śmieciożerców z łatwością pozbawiłaby ją różdżki a wtedy jej szanse spadną do zera.
...
Następnego ranka Ian zerwał się z łóżka, pośpiesznie zakładając szatę i wybiegając z dormitorium. Musiał znaleźć Chan i upewnić się, że jest cała i zdrowa.
Przez 10 minut tkwił pod drzwiami jej sypialni, lecz nikogo tam nie było.
Jego poziom zdenerwowania przekroczył próg maksymalny ..
- Mam nadzieje, że tego nie zrobiłaś Chan .. - pomyślał i zszedł do Wielkiej Sali, gdzie również nie było ani śladu po gryfonce.
Ślizgon wykonał kilka głębokich oddechów i po czym powiedział cicho pod nosem:
- Po zajęciach zrobimy sobie małą wycieczkę do Zakazanego Lasu, Ian ..
Wolał nie wyobrazić sobie nawet co zrobiłby, gdyby usłyszał jej krzyki roznoszące się po tym strasznym miejscu.
IAN BLAKE
Słysząc jej potwierdzenie, aż miał się ochotę roześmiać. Ale o dziwo nie po to, aby ją wykpić czy poczęstować kąśliwą uwagę, wręcz przeciwnie! Odniósł dziwne wrażenie, że jego serce wybijało właśnie jakieś dzikie rytmy związane ze szczęściem, które zdążało mu się tak rzadko jak ostre promienie słońca podczas pory deszczowej. Miał zamiar tańczyć, krzyczeć, sprawić, że zostanie dostrzeżony w zakurzonej bibliotece, po brzegi wypełnionej książkami i kujonami.
OdpowiedzUsuńPrawdę powiedziawszy w ogóle nie spodziewał się, że Gryfonka przyjmie jego zaproszenie i bez żadnych podejrzliwych spojrzeń zacznie składać książki. Obserwował uważnie jej każdy ruch. Podobało mu się w niej dosłownie wszystko. W jaki sposób zgarniała włosy z ramion. W jaki sposób odkłada książki na półki. W jaki sposób chowała książki do torby. Wszystko. Mimo że nie wierzył w ideały, miał wrażenie, że Chan taka właśnie była. Chodzący ideał, pomijając rzecz jasna przynależność do domu Godryka Gryffindora.
Starał się podtrzymać maskę obojętności, która pokrywała dokładnie każdy centymetr jego twarzy, ale nie miał bladego pojęcia, czy dawał sobie z tym radę. Mimo że nie mógł narzekać na umiejętności aktorskie, miał wrażenie, że dziewczyna była w stanie czytać z niego jak z otwartej książki, napisanej wielkim, drukowanymi literami.
Gdy wyszli z biblioteki, miał ochotę złapać ją za dłoń, ale skończyło się na tym, że musnął delikatnie palcem jej delikatnej skóry i włożył swoje ręce do kieszeni, poprawiając uprzednio torbę na ramieniu. Nie mylił się. Jej skóra była miękka i miła w dotyku. Wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu, tak różnym od tego, który gościł zazwyczaj na jego ustach.
Przy Chantelle świat zdawał się piękniejszy niż w rzeczywistości. W jej obecności nawet ze zwykłego śniegu mógł czerpać radość, a przynajmniej takie miał wrażenie. Nie obchodziłoby go to, że jest zimny, nieodporny na ciepło i zmieniał się w wodę. Po prostu cieszyłby się z niego jak małe dziecko bawiące się w piaskownicy. Przez to zaczął poważnie bać się o swoje zdrowie psychiczne. Gdzie podziała się jego natura realisty odpornego na świat? Gdzie zniknęły jego skłonności do pesymistycznych scenariuszy? Gdzie zapodziała się jego cała ideologia? Przecież nawet nie wiedział kim jest Chan. Szlamą? Czarownicą pół-krwi? A może czarownicą czystej krwi? Ale to wszystko nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Chan. Chan. Chan. Liczyła się tylko ona. Nic nie było pomiędzy. Choroba psychiczna jak nic. Może naprawdę powinien iść za ciosem i skonsultować się ze specjalistą? Albo odwiedzić co najmniej kilku, aby potwierdzić diagnostykę pierwszego?
— Mam nadzieję, że lubisz śnieg — podsunął po chwili, aby powiedzieć cokolwiek. Cisza robiła się coraz bardziej niezręczna, zwłaszcza że kilka osób odwróciło się za nimi, przypatrując się nim jak nowej atrakcji turystycznej w muzeum. Paranoja. Nie powinien przejmować się innymi. — Zaczęło właśnie padać — dodał, zerkając przez witraż.
[ Tsa, Evan też powinien nauczyć się kilku skomplikowanych słów, bez wątpienia :D ]
Od razu po zakończeniu zajęć chłopak wyszedł z Zamku i szybkim krokiem wybrał się do Zakazanego Lasu.
OdpowiedzUsuńW tej chwili nie myślał już o tym, że wśród drzew czają się jego oprawcy .. ludzie, którzy zgotowali mu istne piekło, niszcząc jego dawna 'ja'.
Teraz liczyło się tylko znalezienie Chantelle.
Ślizgon zatrzymał się na moment na samym skraju lasu: przypatrywał się w ciszy gęsto rosnącym drzewom i próbował zebrać w sobie dość siły by zrobić krok do przodu.
- Przełam się, Ian - pomyślał przełykając ślinę.
Na chwiejnych nogach zagłębił się w las, przez cały czas nerwowo obracając głową we wszystkie strony.
Po kilkunastu minutach spaceru zatrzymał się, a w jego głowie szalała burza myśli.
Postanowił spróbować nawoływania, choć wątpił czy to coś da. Jeśli już to sprowadzi na niego same kłopoty, jeśli usłyszy go ktoś inny niż gryfonka ..
- Chantelle!! Słyszysz mnie! - jego głos odbijał się echem po pustym lesie.
Chantelle .. Chantelle ..
- Chan to ja, Ian! Proszę cię .. słyszysz mnie?!
Blake stracił już resztki nadziei. Zero jakiegokolwiek odzewu .. Zrezygnowany, usiadł pod jednym z drzew zamykając oczy.
IAN BLAKE
Chłopak natychmiast poderwał się z ziemi i spojrzał na stojącą obok niego Chantelle. Jej mina wyrażała szczere zdziwienie: nie przejęła się faktem, iż ślizgon najwyraźniej jej szukał, martwiąc się o jej bezpieczeństwo.
OdpowiedzUsuń- Co ja tu robię?! - powiedział głośno i chwycił ją za ramiona.
- Chan, prosiłem cię przecież żebyś tu nie przychodziła .. nic ci się nie stało?
Przez moment przyglądał się jej badawczo. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że gryfonce nic nie jest.
Ian złapał ją delikatnie za rękę i poprowadził wzdłuż ścieżki, którą z obu stron otaczały gęsto rosnące drzewa. Cieszył się, że cała ta sytuacja skończyła się pomyślnie, lecz czuł do niej lekki żal. W końcu zaufał jej - jak nikomu innemu - a gryfonka mimo to postanowiła tu przyjść, narażając własne życie.
- Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? - zapytał, gdy doszli już do wyjścia z lasu.
- Jeżeli tak to dlaczego mimo moich próśb tu przyszłaś? Chan, przecież to oczywiste, że sama nie dałabyś sobie rady - Ian pokręcił głową i spojrzał na nią stanowczym wzrokiem.
- Potraktowaliby cię tak samo jak mnie .. na pewno zdawałaś sobie z tego sprawę. Chciałaś aż tak ryzykować?
Ślizgon nie rozumiał motywów jej postępowania. Samo przynależenie do domu Godryka Gryffindora nie zmuszało Chantelle do takich czynów.
Blake zamyślił się przez chwilę i dodał:
- Wiem, że nie zmienisz zdania ale .. - zawiesił się na krótką chwilę i kontynuował, a w jego głosie wyczuć można było czystą determinację:
- Jeśli naprawdę tego chcesz to zgoda. Ale nie pójdziesz tam sama.
Pozwolę ci na to pod warunkiem, że ja idę z tobą. Tylko razem możemy dać im radę ..
IAN BLAKE
— Nie mogę powiedzieć, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi — przyznał. Zimno przesiąkło go na wylot, a po jego kręgosłupie powędrował nieprzyjemny dreszcz, mimo że nawet nie zrobił krok za próg Hogwartu. Naprawdę nie rozumiał, jak ludzie mogli bez żadnej ogłady rzucać w siebie śnieżkami, jeździć po lodzie, czy nawet lepić bałwana. Śnieg był zimny. Przeraźliwie zimny. Stanowił źródło wszystkich przeziębień, problemów z gardłem, kaszlem i katarem, a Rosier nie lubił, gdy w dzień w dzień musiały towarzyszyć mu chusteczki. Wycieranie nosa robiło za dużo hałasu. Kaszel był uporczywy i także hałaśliwy, a tylko cisza mogła go uspokoić i pozwolić chociaż przez chwilę nie myśleć o pięknej Gryfonce, jej spokojnym wyraźnie twarzy i przenikliwym spojrzeniu.
OdpowiedzUsuńNa dworze jak nic było kilka stopni na minusie. Innej opcji nie brał pod uwagę. Za chwilę pewnie za chwile zacznie się trząść jak galaretka zniesmaczając dziewczynę swoim zachowaniem.
W końcu był Ślizgonem. Chłód nie powinien stanowić dla niego żadnej przeszkody. Dobre sobie. Unikał go jak tylko mógł, chociaż w lochach było zimno i bez tego. Czasem miał aż wrażenie, że sufit w dormitorium runie i zostanie potraktowany lodowatą wodą z jeziora. Ta perspektywa sprawiała, że miał trudności ze zasypianiem, a gdy się budził szybko upewniał się czy stary sufit nadal jest na swoim pierwotnym miejscu. Nawet fakt, że najprawdopodobniej podtrzymuje go magia nie była w stanie uspokoić jego nerwów. Zima była zła. Wysyłała jego dobre samopoczucie hen daleko w świat.
— Nie będzie mieć nie przeciwko, jeśli jednak wrócimy? — zapytał. Było mu trochę głupio. Co ona teraz mogła sobie o nim pomyśleć? Wolał tego nie wiedzieć. — Chodź — wyciągnął w jej stronę rękę, aby pomóc jej pokonać potraktowane przez lód schody. Przecież nie chciał, aby się potłukła. Nie chciał, aby na jej ciele – idealnym! — pojawiły się fioletowe siniaki. Nie chciał, aby w najgorszym wypadku skręciła sobie kostkę albo — co najgorsze! — złamała nogę.
Jak wyjaśni swoje wizyty w Skrzydle Szpitalnym? Jako przejaw troski? Może ten argument za pierwszym razem przekonałby dziewczynę, ale za drugim, czwartym, trzecim razem szczerze wątpił. Nachalny. Tak. Na pewno właśnie tak skomentowałaby jego beznadziejne zachowanie.
— Zawsze możemy zaszyć się gdzieś w szkole — podsunął jak gdyby nigdy nic. Nie chciał się jej narzucać, ale wiedział, że gdyby teraz znikłaby mu z oczu, czułby lekki niedosyt. Taka szansa mogłaby się już nigdy więcej nie powtórzyć. Z jakiegoś powodu był w wprost przekonany, że potrzebował jej towarzystwa. Działa na niego jak narkotyk. Chciał mieć ją dla siebie na dużej, na tak długo jak to tylko możliwie.
— Pod warunkiem, że nie będzie to biblioteka. Mam już serdecznie dość duszącej mi w kark bibliotekarki — dodał zapobiegawczo. Nie chciał już tam dziś wracać. Przecież nie był miłośnikiem książek. Kiedy indziej poszuka lekarstwa na swoją dziwną, niewyjaśnioną obsesje względem Chan.
Dłoń Chan były przeraźliwie ciepłe, ale — o dziwo! — to wcale go nie ruszyło, wręcz przeciwnie. Poczuł nagłą i nieogarniętą ochotę ogrzać jej dłoń; był niemalże przekonany, że druga była równie zimna, co druga. Z jeden strony zrobiło mu się lżej. Nie był jedyną osobą, na którą taki katastrofalny wpływ miała zima. Z drugiej zaś strony dopadły go wyrzuty sumienia, pojawiające się u niego naprawdę rzadko. Miał za złe sobie, ze pozwolił jej marznąć. Powinien bardziej przemyśleć swoją propozycje, które swoją drogą była wypowiedziana na szybko, aby tylko zatrzymać dziewczynę przy sobie na trochę dużej niż godzina spędzona w bibliotece. Przecież to aż absurdalne, że Rosier przebywał tyle czasu w tym pomieszczeniu, ale równie absurdalne jest to, że wybrał się z kimkolwiek na „spacer” podczas mrozu. Pierwszy raz zrobił coś tak niedorzecznego. Nawet jako dziecko przejawiał większe przebłyski inteligencji. Czyżby zwoje w jego mózgu już dawno się przepaliły?
OdpowiedzUsuńGdy Chan o mały włos nie upadła, wykonał gwałtowny ruch w jej stronę, mając nadzieje, że to nie zobaczyła. Chciał ją złapać za wszelką cenę. Nie chciał pozwolić jej upaść. To byłby najgorszy scenariusz. Najgorsza możliwość. Gdy podparła się na jego ramieniu praca jego serca znacznie przyspieszyła, pompując krew dwa razy szybciej. Miał wrażenie, że jego policzki zajęły się lekkim rumieńcem, ale równie dobrze mógłby to być wynik mrozu, igrającego z jego skórą. A co najważniejsze, miał ochotę przytulić jej drżące od zimna ciało i ogrzać swoim, do którego jeszcze nie chłód nie przeniknął, ale przecież to byłoby bardzo nietaktowne z jego strony. Gryfonka na pewno straci do niego resztki cierpliwości. A nie chciał, aby wybuchła i się na niego zezłościła. Jej spokój mu imponował. Był godny pozazdroszczenia. Osobiście miał wrażenie, że emocje w nim drzemiące za chwilę eksplodują, wywołując na jego twarzy nieprzewidzianą ekspresję. Wkładał dużo wysiłku w to, aby jego twarz nadal była pochłonięta przez obojętność i spokój, żeby dziewczyna nie mogła czytać z niej jak z otwartej książki. Wtedy poczułby się naprawdę bezbronny, zabrakłoby mu chwili na zaczerpnięcie oddechu. Pozory, o które tak bardzo dbał, były jedyną skuteczną bronią na wszystko. Dosłownie na wszystko.
Nie miał pojęcia, gdzie mogliby pójść, chociaż z nią mógłby pójść nawet na koniec świata i w ogóle by nie narzekał na ból w nogach, na mróz, deszcz, śnieg. Na nic. Dałby się prowadzić nawet przez wszystkie kręgi piekła, pozwalając, aby jego skóra zajęła się ogniem piekielnym. Nie miałby nic przeciwko, gdyby doprowadziła go do śmierci, ale… ale przecież to niedorzeczne. W ogóle nie znał tej dziewczyny, ale dlaczego w takim razie miał wrażenie, że znał ją już od bardzo dawno, może nawet od samego urodzenia, przez całe życie? Nie mógł pozbyć się złudzenia, że teraz wszystkie korytarze w Hogwarcie prowadziły go do blondynki. Wszystko w jego życie sprowadzało się do tego, aby chociaż na ułamek sekundy zatrzymać spojrzenie na niczego nieświadomej dziewczynie. Zobaczyć jej przenikliwie spojrzenie. Niesamowite oczy. Magnetyzujące, odbierające mowę, działające jak rentgen.
Pokonując ruchome schody, pokręcił głową, aby odgonić od siebie te myśli. Ona była obca. Całkowicie obca. Rozmawiali zaledwie kilka razy. Nigdy nie poruszali tematów, które bezpośrednio miałby wpływ na ich życie. Nigdy. Wiedział tylko o niej szczątkowe informacje.
Chantelle. Chantelle. Chantelle. Miał wrażenie, że jej imię wystarczało. Przecież to ono było dowodem tożsamości. Ono nadawało człowiekowi osobowość. Ono sprawiało, że stał się indywidualnym bytem na ziemi. Osób o jednym i tym samym nazwisku może być mnóstwo, ale imię zmniejszał obszar „poszukiwania”.
OdpowiedzUsuńNie zwracał uwagi na ludzi wokół. Widział przed sobą tylko sylwetkę dziewczyny. Jej rozwijane przez chłód włosy. Jej szczupłe nogi. Wyraźnie czuł jej dłoń na swojej dłoni, które stała się o wiele cieplejsza. Miał największą ochotę zaplątać swoje palce w jej palce, a powstrzymał go zdrowy rozsądek. Kim dla siebie byli? Gryfonką i Ślizgonem? Chantelle i Evanem? Osobami dla siebie całkowicie obcymi? Znajomymi? Rosier nie miał zielonego pojęcia. Chantelle była tuż przy nim to mu wystarczało.
Nie powiedział nic, gdy stanęła przed ścianą, gdzie znajdował się Pokój Życzeń. Był zainteresowany tym, co wymyśliła. Szczerze i niezmiernie zaintrygowany. Wszedł tuż za nią i nie miał.
Lubił suche i ciepłe pomieszczenia. Mimo że barwy Gryffindoru troszkę go raziły, nie skomentował tego w żaden sposób. Były ciepłe, całkowicie inaczej prezentowały się niż szmaragd i srebro. Pasowały wizualnie do Chan. Bo w końcu była Gryfonką, choć tak mało gryfońską, ale nadal Gryfonką. Tiara musiała mieć dobry powód, aby przydzielić ją do domu lwa.
Żałował, że puściła jego dłoń. Miał wrażenie, że jakaś część jego samego odłączyła się od ciała, aby żyć własnym życiem. Śledził jej każdy ruch, uważnie przyglądając się jej sylwetce. Była naprawdę ładną dziewczyną.
Usiadł obok niej bez słowa, zabierając do dłoni kubek. Przyjrzał się parującej w nim herbacie.
— Twój pomysł jest o wiele cieplejszy — skomentował z nikłym uśmiechem błąkającym się na ustach. Był wyrazem aprobaty.
[ Lubię czytać twoje opisy. Większa objętość pozwala się wczuć w drugiego bohatera :D ]
Ślizgon stał tak w stanie lekkiego szoku.
OdpowiedzUsuńJeszcze niedawno to Chantelle sama usilnie chciała iść do Zakazanego Lasu, nie bacząc na jego sprzeciw, a teraz - gdy zaproponował jej inne rozwiązanie - odmówiła. Po raz kolejny Ian nie rozumiał co nią kieruje, jednak wszystko wskazywało na to, że z gryfonką dzieje się coś podejrzanego.
Blondynce załamał się głos, gdy wyznała, że nie może nic zrobić a później położyła głowę na jego klatce piersiowej.
- Chan - powiedział cicho i delikatnie objął ją ramieniem, przytulając tym samym do siebie.
- Nie uważasz, że powinnaś mi coś w końcu wyjaśnić?
Cierpliwie czekał na jakiś jej ruch. Nie chciał być wścibski czy nachalny, lecz sytuacja zmuszała go do wydobycia z niej sekretu, który tak żarliwie ukrywała.
W duchu cieszył się, że Chantelle przestała myśleć o swoich początkowych zamiarach: przynajmniej ze strony jego oprawców nic jej nie grozi, lecz mimo to czuł niepokój. Zmartwiło go jej dziwne zachowanie - Chantelle swoją postawą rozpaliła w nim także małą iskierkę ... chęć zemsty.
Wiedział, że to absurdalne, lecz nic nie mógł na to poradzić. Otrząsnął się szybko z tej myśli - teraz liczyła się tylko szczera rozmowa z dziewczyną.
Do snucia swoich planów zdąży jeszcze wrócić.
- Chantelle? - dodał zachęcająco, po czym odsunął ją lekko od siebie i skrzyżował swój wzrok z oczami gryfonki.
IAN BLAKE
James uniósł brew i teatralnie rozglądnął się dookoła.
OdpowiedzUsuń— Chyba mnie wzrok myli, Chan, ale nie widzę tu bezwartościowych ludzi — odparł po chwili. Nie uważał, że Chantelle Hogarth była bezwartościowym człowiekiem. O nie! James dobrze pamiętał roześmianą Gryfonkę, która była otaczano przez wianuszek znajomych. Dobra osoba, w odpowiednim miejscu, dokładnie wtedy tak uważał. A teraz… teraz właściwie nie miał bladego pojęcia, co powinien myśleć. To nie była ta sama Chan, którą znał. Zmieniła się diametralnie. Nawet nigdy nie przypuszczałby, ze ludzie mogą się zmienić tak ogromnie w tak krótkim czasie. Aż karciło go, aby wprost zapytać Co się stało, Chan?, ale nawet on propagował walory prywatności. Nie miał wątpliwości, że w jej życiu musiała się pojawiać jakaś niesamowicie duża przeszkoda nie do pokonania od tak, ale przecież z każdej sytuacji można było znaleźć wyjście.
James tylko pobieżnie zainteresował się książką, którą dziewczyna podłożyła mu pod nos, jednak nie zobaczył w niej nic atrakcyjnego. Był zainteresowany teorią, nauka pamięciowa stanowczo nie była dla niego. Uśmiechnął się szerzej, jeśli to w ogóle możliwie, ignorując przedmiot pełen wiedzy znajdujący się przed nim.
— A gdzie tam — odparł pogodnie. Mimo że jego życiowym mottem były słowa: „bez ryzyka nie ma zabawy”, nie był tyle głupi, aby grać bez kluczowego zawodnika, który dźwigał na swoich barkach los meczu. Zwłaszcza że każda domowa drużyna była godnym przeciwnikiem i stanowiła nie lada wyzwanie. — Mamy szukającego, który przez chwilę cię zastępuje — wytłumaczył. — Ale to właśnie ty jesteś tym, czego potrzebuje moja drużyna — oświadczył.
James
Nie skomentował jej słowa w żaden konkretny, werbalny sposób. Wykrzywił jedynie usta w delikatnym uśmiechu, obejmując dłońmi ciepły kubek, który niesamowicie szybko ogrzewał jego dłonie. Na jednej z nich nadal było znać nienamacalny ślad jej skóry, chłodnej, ale miłej w dotyku. Teraz trochę żałował, że tak szybko udało im się dostać na siódme piętro, korzystając z kilku dostępny skrótów. Gdyby nie one, mógłby bez krępacji rozkoszować się o wiele dużej dotykiem Chan, nie zadręczając się niezręczną sytuacją.
OdpowiedzUsuńBoże! Miał ochotę objąć tę dziewczynę i na własnej skórze przekonać się, czy naprawdę jest taka delikatna na jaką wyglądała. Miał niejasne wrażenie, że była tak krucha, że mogła nawet pod najlżejszym dotykiem ulec uszkodzeniu. Ale to przecież czysty absurd! Gdyby taka w istocie była, już dawno zostałaby połamana przez mocny podmuch wiatru albo stłumiona przez ociężałe krople deszczu.
Aby się czymś zająć, przychylił kubek do ust i nabrał do nich spory łyk herbaty, nie zważając na to, że była jeszcze gorąca. Nawet nie syknął, gdy poparzył się odrobinę w język i gardło. Ten ból nie mógł się równać z tym, co działa się niżej. Miał wrażenie, że jego serce za chwilę wyrwie się z piersi i zacznie żyć własnym życiem, bijąc tylko dla Chan. Tylko chwile dzieliły go eksplozji, a sam fakt, że był z nią sam w jednym pokoju pozbawionym jakiekolwiek innej obecności, ogarniała go fala gorąca, nie mając nic wspólnego z temperaturą panującą w magicznym pokoju. Wariuje. Wariuje. Powoli wariuje.
Nabrał do ust powietrza i skrzywił się, zdając sobie sprawę, że to nie było najlepsze posunięcie. Gryfonka siedziała tuż obok niego. Tylko centymetry dzieliły ich ramiona od siebie. Jej łagodny zapach przeniknął do powietrza, bo podrażniając jego nozdrza. Nie mógł go zidentyfikować. Nie był mdły, intensywny, słodki albo gorzki. Był zlepkiem różnych woni, dobrze współgrające z jego nastrojem. Ale przecież tym właśnie była Chan. Chodzącą melisą na jego skołatane nerwy. Tabletka przeciwbólową. Powodem, dla którego niemalże nałogowo chodził do biblioteki. Obiektem wokół którego krążyły jego wszystkie myśli. Encyklopedią z transmutacji, prostą i przejrzystą, dzięki której mógłby w przypływie dobroci polubić ten przedmiot i zaprzestać drzeć z nim kotów. Argumentem, który wywoływał na jego ustach uśmiech, nie mający nic wspólnego z pogardą i ironią. Źródłem jego wszystkich westchnień z minionego tygodnia. Westchnień…
Serce zaczęło bić jeszcze mocniej, pompując krew dwa razy szybciej. Zacisnął kurczowo dłonie na kubku, aby uspokoić drżące dłonie. Westchnienia… Przecież kiedyś tyle się nasłuchał, że westchnienia są oznaką zakochania, że głowa mała. Ale przecież to niemożliwie, że on… Zaśmiał się w myślach z wydajności swoich szarych komórek, przemykając na chwilę oczy. Nie, to zupełnie niemożliwie. Jakaś wyjątkowo złośliwa zaatakował jego odporność, perfidnie szydząc z jego zdrowia. Jedyne co musiał zrobić to, znaleźć skuteczny lęk na tę chorobę i ją przezwyciężyć. To był jego główny cel, a jeśli obecność Gryfonki miała mu w tym pomóc, powinien spróbować wszystkiego.
Zmierzał się trochę, gdy głowa blondynki wylądowała na jego ramieniu, czując intensywniej ten pociągający zapach, który wprowadzał w letarg jego wszystkie zmysły. W pierwszej chwili miał ochotę ją od siebie odepchnąć, nawet odłożył kubek na stolik i oderwał od niego dłonie, aby spełnić swoją chęć, ale czując na sobie ciężar Chan, coś w nim pękło. Nie mógł tego zrobić. Po prostu nie mógł. Bo to była ona. Chantelle we własnej osobie. A na głupotę nie było żadnego skutecznego lekarstwa.
Zerknął na nią kątem oka. Wyglądała tak zawsze. Spokój. Obojętność. Nic nie zdradzało jej uczuć. Uśmiechnął się trochę szczerzej. Do twarzy było jej z takim emocjonalnym wyciszeniem. Wyglądała jak rzeźba wykuta w marmurze. Niewzruszona na nic. Objął ją bez słowa ramieniem, przykrywając jej drobną rękę swoją większą odpowiedniczką.
Usuń— Nadal masz zimne ręce — zauważył, przerywając cisza, która ich pochłonęła. Cisza była dobra. Zbawienna. Miała niesamowity wpływ na ludzi. Ale z jakiegoś powodu czuł potrzebę, aby ją przerwać. Chociaż na chwilę usłyszeć jej głos, kątem oka zobaczyć jak porusza idealnie wykrojonymi ustami. Potrzebował kolejnego dowodu, aby przekonać się, czy naprawdę istnieje.
[ Nawet nie wiesz jak ciepło mi się na serduszko zrobiło, gdy to przeczytałam :D ]
Rosier
Z ust Ian'a wydobyło się tylko ciche
OdpowiedzUsuń- aha.
Liczył na zupełnie inną odpowiedź zważając na ostatnie zachowanie dziewczyny. Poczuł rozżalenie i rozczarowanie, słysząc jej wymijające słowa.
Przez wzgląd na ostatnie wydarzenia, podczas których oboje ewidentnie się do siebie zbliżyli a ich stosunki uległy diametralnej poprawie, Ian traktował Chan jak przyjaciółkę - jedyną i najlepszą jaką kiedykolwiek miał. Ona jedna wiedziała o tym co zrobił owej krukonce, powierzył jej wszystkie swoje tajemnice, odkrył przed nią swoje lęki i słabości ... a Chantelle tak po prostu zbyła go krótkim:
Było minęło, nie ma o czym rozmawiać.
Blake oparł się plecami o mur szkoły i skrzyżował ręce na piersi. Stał tak z miną zranionego i skrzywdzonego człowieka: spojrzał na stojącą obok gryfonkę i odezwał się do niej tonem głosu tak spokojnym na jaki było go w tym momencie stać:
- mnie też ta informacja powinna starczyć, tak? - powiedział, cytując fragment jej wypowiedzi.
- Tylko tak się składa Chan, że ja nie wiem o tobie nic .. kompletnie nic.
Chłopak zwiesił głowę, wpatrując się bezcelowo w ziemie. Naprawdę nie chciał być nieprzyjemny czy oschły wobec niej, ale nie panował już nad swoimi emocjami. Chantelle dalej stanowiła dla niego jedną wielką zagadkę. Jeszcze jakiś czas temu chciała ryzykować własne bezpieczeństwo by wybrać się samotnie do lasu na spotkanie ze śmierciożercami a teraz jej postawa zaprzeczała tym niedawnym planom.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie - Ian przybliżył się do niej i spojrzał jej głęboko w oczy. Chciał wyznać jej wszystko co w tej chwili tłukło się w jego głowie.
- Nie mam pojęcia co wydarzyło się w twoim życiu, ale nie jestem ślepy, widze co się z tobą dzieje. Chan, nie musisz darzyć mnie jakąś wielką sympatią, ale mogłabyś mi choć trochę zaufać .. Ja powiedziałem ci o sobie wszystko. Byłaś nawet na tyle zdeterminowana by mi pomóc .. Ale mam już dosyć tych wszystkich domysłów i całej tej dziwnej sytuacji. Powiedz mi o co tak naprawdę ci chodziło, dlaczego jednocześnie chciałaś mi pomóc ale dalej mnie od siebie odpychasz .. albo zostaw mnie samego. Pewnie od dawna chciałaś to zrobić .. Ale nie przejmuj się, było minęło .. tamta sprawa jest już tylko moim problemem.
I spojrzał na nią wyczekującym wzrokiem.
IAN BLAKE
Dziewczyna machnęła różdżką przed jego twarzą, a on poczuł jak rana się zrasta, swędząc przy tym piekielne. Następnie chan otarła mu z twarzy pozostałą krew i przechylając głowę, przyjrzała się mu. Jack automatycznie dotknął miejsca, gdzie przed chwilą widniała szrama. Z satysfakcją stwierdził, że nie pozostanie mu pamiątka po tej nieudolnej próbie zejścia ze schodów.
OdpowiedzUsuń- Dzięki - uśmiechnął się szeroko do dziewczyny.
Ona jeszcze palcami sprawdziła, czy aby na pewno wszystko gra. Następnie wstała, stwierdzając, że chyba już jest lepiej i zaoferowała pomoc w razie kolejnego upadku. Chłopak uśmiechnął się z wdzięcznością i złapał rękę Chan. Tym razem, na całe szczęście, nie wywrócił się. Co prawda pole jego widzenia na kilka sekund się zwęziło, ale nie na tyle, by nie mógł spokojnie zejść ze schodów.
Jack uśmiechnął się na myśl, że już nie musi się obawiać niechęci ze strony Chan. W końcu łaziła z nim po lochach, następnie zaufała w doborze porannej sypialni i sama zaprowadziła Ślizgona cieszył każdy, kto z nim rozmawiał i nie obrzucał przy tym burzliwymi spojrzeniami. Chan uchyliła mu nawet rąbka tajemnicy, więc spokojnie mógł pohamować swoją ciekawość. Na razie. Rozumiał, że każdy ma sekrety, których nikomu, nigdy nie wyjawi. I chodź w sumie uświadamiał to sobie raz na ruski rok, umiał to uszanować.
Schody się skończyły, a oni stanęli przed wyjściem z sowiarni. Chłopak uśmiechał się w stronę Chan i dotarło do niego, że to jej zwierzał się przez ten czas, a ona zwierzyła się mu. Zrobiło mu się ciepło na sercu i wiedział, że nie raz jeszcze będzie szukał jej na korytarzach tylko po to, by wymienić kilka zdań.
— Oj, Chan, czasem nie trzeba posiadać znakomitego wzroku, aby dostrzec pewne rzeczy — odparł, nie przejmując się jej uszczypliwością. Nie rozumiał, dlaczego próbowała na siłę zniechęcić do siebie ludzi. Jej próby były daremne. Jima rzadko się zniechęcał, nie ważne w jak beznadziejnej sytuacji by się znalazł. Był przekonany, że wszyscy powinni walczyć do końca, wykrzesując z siebie jak najwięcej energii, nawet jeśli byli na przegranej pozycji Wyższy stopień trudności sprawiał, że Rogacz podchodził do zadania z jeszcze większym zapałem. Oczywiście nie przekładało się to na naukę, ona potrafiła szybko go zniechęcić i od siebie odepchnąć, ale nauka to nauka, całkowicie odrębna rzecz.
OdpowiedzUsuń— Nie musisz mi o tym przypominać — zapewnił ją. — Doskonale wiem, że nigdy nie byłaś w drużynie, dlatego bardzo chciałbym to zmienić — zapewnił ją. Dziewczyna miała potencjał i James był tego pewien. Przecież jeśli chodziło o quidditch i drużynę większość jego założeń były trafne, a skoro sama Minerwa McGongall popierała jego stanowisko, coś musiało być na rzeczy. Rogacz był święcie przekonany, że Chantelle była jedną osobą, która sprostałby jego oczekiwaniom i żadne innego przekonania i argumenty w tej sprawie go nie urządzały.
Jim przekręcił oczyma. Nie musiała mu mówić, że szukającego to poważna sprawa. Wiedział o tym doskonale. Szukający to kluczowa osoba w drużynie, która nie raz ani nie dwa decyduje o wyniku meczu.
— No dalej, Chan, nie daj się prosić — spróbował uderzyć z innej strony. — Co ci szkodzi przyjść na trening i przekonać się, czy sprostasz? — zapytał. — A zapewniam, że sprostasz — kontynuował dalej, czując, że właśnie dopadł go słowotok. Nie wiedział skąd ta pewność w jego głowie, skąd ta wiara w swoje przekonania, że Chan jest jedyną osobą, która może zostać tą ważną pozycję w drużynie, ale po prostu to wiedział. Tak podpowiadała mu intuicja. — Zobaczysz, będzie ekstra — ciągnął, nawet nie zdając sobie sprawy, że szept przeobraził się w tradycyjną rozmowę, zagłuszającą wykład Minerwy. — A gdyby będziemy mieć ciebie w drużynie, zwycięstwo wszystkich meczy mamy w kieszeni — dokończył, odruchowa wyciągając złoty znicz z kieszeni. Wcisnął go w ręce dziewczyny z głębokim uśmiech wymalowanym na ustach. — Tylko nie mów, że to maleństwo cię nie rusza!
James
Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Mógł ją nazwać niezręczną, dziwną, ale te słowa nie przechodziły mu nawet przez myśli. Była osobliwa, to tego stopnia, że nie miał pojęcia, co dalej zrobić i stan tej „konsternacji” w magiczny sposób bardzo, a to bardzo mu się podobał.
OdpowiedzUsuńMiał wrażenie, że w tej chwili nic nie istniało oprócz niego i dziewczyny. Byli ostatnim ludźmi na ziemie, skryli się w odległym pomieszczeniu, którego istnienie było objęte największą tajemnicą. Niegdyś samotni wśród tłumy, teraz razem, we dwoje i mogli w jakiś sposób zbudować przyszłość. A to było takie głupie myślenie, że Rosier skarcił się w myślach za swoją głupotę, starając się je od siebie odseparować najdalej jak to możliwie.
Usłyszawszy jej odpowiedz, skomentował ją zaledwie skinięciem głowy. Rozumiał to aż za dobrze. Co prawda jego ręce nigdy nie cierpiały w taki sposób, ale za każdym razem, gdy wychodził na zimno w oka mgnieniu przeobrażały się w bryłki lodu, a przynajmniej tak mu się osobiście wydawało. Zima powinna być zakazane na wszystkich kontynentach. Ciepło, ciepło i tylko ciepło. Nie wyobrażał sobie, jak ludzie mogli żyć na ciągle zimnej Syberii. Same słowo „Rosja” sprawiało, że aż miał ochotę zakopać się po uszu w kocu i nie wystawiać spod niego nosa nawet na ułamek sekundy przez calutki dzień. Zimno, zimno, okropnie zimno. Przeraźliwie zimno. Zimno nie do wytrzymania.
— A to wszystko, dlatego że naprawdę trudno pozbyć się zimna. Nawet lód nie od razu poddaje się promieniom słońca — odparł całkowicie bezsensu żeby tylko coś powiedzieć. Cisza była zbawienna, ale nie w tym momencie. W tym momencie zapragnął dowiedzieć się o Gryfonce więcej i więcej, ale niepotrzebne pytania zaburzyłyby atmosferę panującą w tym pomieszczeniu. Aż za dobrze zadawał sobie sprawę. Nie mógł naciskać, bo co będzie jeśli dowie się, że przykładowo dziewczyna jest szlamą i jego zainteresowanie przeminie w oka mgnieniu? Nie mógł sobie tego wyobrazić, zwłaszcza że przez ostatnie dni miał wrażenie, że Chantalle jest mu potrzeba do życia tak jak powietrze. A to było dość nieznośne i absurdalne uczucie. Kiedy pozwolił, aby do jego życia wtargnęła tak bardzo ważna osoba? A może to tylko iluzja? Wmawia sobie jakieś absurdalne, nie istniejące rzeczy, które zniknął zbiegiem czasu, ulatniając się z jego głowy.
Rosier w końcu znalazł w sobie tyle odwagi, aby na nią rzucić okiem. Jego spojrzenia się skrzyżowały. Jej niebieskie oczy znów prześwietlały go na wylot. Jak nic zaraz dowie się, że jego serce bije mocniej, o ile już tego nie usłyszała. Jak nic dowie się, co siedzi w jego głowie. Jak nic zniknie z jego życia, gdy tylko się dowie, że stała się jego chorobą, obsesją, szaleństwem.
Na Salazara, miał wrażenie, że jego serce zaraz eksploduje. Od tej bliskości szumiało mu w uszach. Dziewczyna była za blisko, zdecydowanie za blisko. Gdyby pochylił się trochę bardziej, czułby jej miękkie włosy na swoich policzkach. A to jak nic doprowadziłoby go do skrajnego szaleństwa. Może faktycznie powinien odbyć konsultacje w św. Mungu, aby nie pozwolić tej chorobie psychicznej ewoluować jeszcze bardziej?
Rosier
Evan nie spodziewał się, że Chan nagle zaśnie, w objęciach kogoś całkowicie jej obcego, w objęciach przyszłego mordercy na zlecenie Voldemorta. Ten fakt okropnie go zdziwił. Myślał, że była rozsądniejsza, nie sądził, że darzy go jakimkolwiek zaufaniem. A może nie potrafiła walczyć ze snem? Może uprowadził ją dlatego, że nie spała w nocy? Nie doczekał się żadnej odpowiedzi na swoje pytania,
OdpowiedzUsuńPrzyglądał się jej twarzy bardzo uważnie. Była o wiele bardziej spokojna niż wtedy, gdy z nim rozmawiała. Nawet nie przypuszczał, że to w ogóle możliwie. Nie miał serca, aby ją budzić i powiedzieć „tak, powinniśmy już wracać, to nawet wskazane”. Długo się w nią wpatrywał, uśmiechając się delikatnie. Brakowało mu srebrnej poświaty księżyca oświetlającej delikatnie jej twarz, igrającej z jej jasnymi pasmami włosów. Mógł sobie wyobrazić te wszystkie kolorowe refleksy. Zieleń. Żółć. Błękit. Czerwień.
Pomyślał natychmiast o ciepłym kocu, bo w kominku ogień palił się już zdecydowanie mniej niż na początku i Rosier nie miał wątpliwości, że prędzej czy później zgaśnie, zabijając jedyne źródło ciepła. Koc pojawił się na stoliku obok porzucony, do wpół opróżnionych kubków. Nachylił się delikatnie, aby po niego sięgnąć, nie chcąc ją obudzić. To sprawiło, że jej głowa, spoczywająca na jego ramieniu, zsunęła się na jego tors. Ale Chan nie otworzyła oczu. Wymamrotała coś niezrozumiałego i nadal spała jak dziecko. I znów jego serce zaczęło walić w piersi jak oszalałe. Syknął cicho, miał wrażenie, że jego łomot za chwilę obudzi śpiącą dziewczynę. A nie chciał jej budzić, po jej przebudzeniu nastąpi „bolesne” spotkanie. Okazja żeby gdziekolwiek z nią pójść mogła się już nigdy więcej nie powtórzyć. Nie chciał jej tracić. Nie teraz, gdy ogarnęła go fala niezidentyfikowanego acz przyjemnego ciepła, rozlewająca się pomiędzy wszystkie komórki ciała.
Wolną dłonią przykrył jej ciało grubym materiałem. Nie miał pojęcia, skąd u niego wzięły się takie przejawy troski, którymi przecież nigdy się nie oznaczał. Ale Gryfonka wzbudzała w nim najróżniejsze uczucia, które balansowały na granicy rzeczywistości. Evan nigdy nie przypuszczałby nawet, że jest do nich zdolny. Jak nic ogarnęła go wyjątkowo złośliwa choroba, choroba psychiczna na punkcie dziewczyny. Obsesja — chorobliwa, silna i niestrudzona.
Nie mógł oderwać oczu od jej twarzy. Pochylił się nad nią trochę bardziej, aby móc się przyjrzeć jej dokładnie. Nie dostrzegł żadnych doskonałości w postaci przyczajonych bladych piegów czy czegokolwiek innego, co mogłoby skalać w perfidny sposób jej skórę. Była idealne. Musnął opuszkami palców jej policzka, pochylając się jeszcze trochę bardziej nad jej twarzą. Była dokładnie taka jak sobie wyobrażał, łagodna i miękka, o wiele cieplejsza od jej dłoni. Przyjrzał się jej oczom, długim rzęsą, zgrabnemu nosowi i idealnie wykrojonym wargą. I dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że ich usta dzielił już tylko centymetr góra dwa. Zaczerpnął rześkiego powietrza, przesiąkniętego jej zapachem, czując, że krew aż w nim buzuje.
Wystarczyła tylko chwila nie uwagi i Chan mogła się obudzić, kończąc ten „sen”. Tak. To musiał być sen. Musiał. Inna opcja w ogóle nie wchodziła w grę. Jesu, kim ty jesteś Chan? Dziewczyna wyrabiała z nim takie rzeczy, które przechodziły jego najszczersze oczekiwania. A może to on sam na własną rękę doprowadził się do takiego stanu?
Zero odpowiedzi. Tylko ona i on. W jednym pomieszczeniu. Tak blisko, że prawie stykali się nosami. To nie mogło dziać się naprawdę!
- Ale ... nie .. jak? to nie możliwe ... to po poprostu niemożliwe ... - Ian nie wiedział co powiedzieć. Wyrzucił z siebie jedynie stek nic nieznaczących słów.
OdpowiedzUsuńSpojrzał ze strachem na Chantelle: wiedział, że musi jej odpowiedzieć, ale brakowało mu pomysłu. Nie był w stanie skleić choćby jednego sensownego zdania.
Szok, w jaki wprawił go usłyszany komunikat skutecznie pozbawił go możliwości logicznego myślenia.
Przecież Chantelle nie mogła być morderczynią ... nie ona. Nie mógł wyobrazić sobie, by ta krucha blondynka z zimną krwią potrafiła dokonać mordu, pozbawiając życia własną siostrę.
Do tego dochodziła jeszcze sprawa jego śmieriożerców. Czy ona naprawdę planowała rzucić na nich najgorsze z trzech Zaklęć Niewybaczalnych?
- Chantelle - zaczął i wlepił wzrok w ziemie.
- Nie miałem pojęcia .. wybacz, nie powinienem pytać.
Musiał skomentować jakoś całą tę sytuację, zapewnić gryfonkę, że mimo wszystko nie zostanie sama, że docenia okazaną mu pomoc ..
W tym momencie jednak czuł do siebie żal: naprawdę nigdy nie przypuszczałby, że dziewczyna skrywa tak mroczne sekrety, które on niemalże siłą z niej wyrwał.
Domyślił się, ile wysiłku kosztowało ją wyjawienie całej prawdy: mówienie o tak drastycznej przeszłości musiało sprawiać ból.
- Nie wiem co mam ci powiedzieć - wyznał szczerze.
- Muszę ochłonąć, przemyśleć to wszystko .. jak na razie to dalej w to nie wierze. To jest jak jakiś absurdalny sen ..
Potrząsnął głową i kontynuował:
- Ale musisz wiedzieć, że nie mam zamiaru cię oceniać. Cokolwiek by się działo, zawsze możesz na mnie liczyć. Jestem twoim przyjacielem i to się nigdy nie zmieni.
Uśmiechnął się do niej lekko i położył jej dłoń na jednym z ramion. Zapatrzył się w przestrzeń a jego głowę zalała fala myśli.
on, sam w zakazanym lesie ... naprzeciw niego bezbronni śmierciożercy - ci, którzy zamienili jego życie w piekło .. on z kpiącym uśmiechem wymalowanym na ustach i z skierowaną w ich kierunku różdżką .. zemsta, błysk zielonego światła .. avada kedavra ...
Pytanie, które wypowiedział wyrwało się z jego ust, choć nie chciał wypowiedzieć go na głos. Zrobił to machinalnie, mimowolnie.
- Jakie to uczucie wypowiadać formułę tego zaklęcia? Zaklęcia uśmiercającego ..
IAN BLAKE
Nie wiem od czego zacząć.
OdpowiedzUsuńKtoś bardziej złośliwy powiedziałby, że najlepiej od początku, ale Ben’owi nie było w tamtej chwili do śmiechu. Doskonale pamiętał własną niepewność i obezwładniający strach, kiedy zwierzał się Josephine. Tylko… Krukonka okazała się dobrą słuchaczką i jeszcze lepszą powierniczką sekretu. Powoli Benjamin zaczynał mieć wątpliwości, czy to czego żąda od Chantelle, to nie za dużo oraz czy… Czy on sam jest godny, by mu zaufała, żeby zdradziła swoją największą zadrę na sumieniu, taką która zmieniła całe jej życie? Obawiał się, że nie.
Ale jednocześnie wiedział, że jest prawdopodobnie jedyną osobą w Hogwarcie, która choć w niewielkim stopniu byłaby w stanie blondynkę zrozumieć. Wątpił, by tacy jak oni chodzili po szkolnych korytarzach… Już dwójka morderców pałętających się po zamku zakrawała o absurd. Oczywiście były takie osoby, które jawnie wyznawały swoje poparcie dla rodzącego się reżimu Czarnego Pana, a nawet przyszli Śmierciożercy, o czym chłopak, jako Ślizgon doskonale wiedział… Wątpił jednak, by tak młode osoby dopuściły się już tego najgorszego grzechu z możliwych. Grzechu odebrania komuś życia.
Patrząc w ładne, promieniujące dobrocią oczy Chan, na szalik w gryfońskie pasy zawiązany na szyi dziewczyny, miał ogromną trudność z przyjęciem do wiadomości, że ona również dopuściła się morderstwa. Była zupełnym przeciwieństwem Benjamina, jednocześnie okazując się tak do chłopaka podobną…
Jednocześnie po tym wszystkim, co Chantelle dla niego zrobiła, był w stanie spełnić każdą jej prośbę. Ciekawość i przypadkowe spotkanie zawiodła ich w miejsce, które można nazwać… przyjaźnią?
- Wyobrażasz sobie drugą mnie? – zapytała nagle dziewczyna, przenosząc wzrok na swojego rozmówcę, przerywając panującą do tej pory ciszę. Chłopak otrząsnął się z własnych rozmyślał i również spojrzał na Chantelle. – Taką z wyglądu? Taką identyczną?
Powoli pokiwał głową. Z początku myślał, że może chce przedstawić te wydarzenia z perspektywy obserwatora, jakby całe zajście bezpośrednio jej nie dotyczyło, ale odrzucił taką możliwość. Ta cała gryfońska odwaga i honor zapewne jej na to nie pozwalały.
- Była podobna tylko z wyglądu. – Dokończyła, ponownie spuszczając wzrok.
Całą ta obskurna tawerna, odwiedzający ją obskurni ludzie, śnieżyca szalejąca za oknami, wszystko to straciło znaczenie w obliczu konieczności wysłuchania słów Chantelle.
- Miałaś… siostrę bliźniaczkę? – Zapytał powoli. Musiał sobie poukładać wszystko w głowie, by móc w pełni zrozumieć opowieść dziewczyny.
Blondynka kiwnęła lekko głową na znak potwierdzenia. W jej Ślizgon oczach widział bezgraniczną rozpacz. Zapragnął powiedzieć jej cokolwiek, byleby nie myślała o własnej przeszłości choćby przed króciutką chwilę, ale nie znajdywał żadnych słów pocieszenia. Bo co miał powiedzieć? Wszystko będzie dobrze? Nic, nigdy nie było i nie będzie dobrze. Musiał być silny ze względu na siedzącą przed nim drobną, dosłownie i w przenośni dziewczynę. Musiał wytrwać z nią do końca.
Znów zamilkła na dłuższą chwilę. Ben wiedział, że dzielenie się z nim tymi najgorszymi wspomnieniami musi być dla dziewczyny potwornym przeżyciem, dlatego zadał kolejne pytanie, chcąc choć trochę tę katorgę ułatwić Chantelle.
- Co się z nią stało? Dlaczego nie widywałem jej w Hogwarcie?
Chwycił leżącą na stolę butelkę kremowego piwa, jednocześnie rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu. Nie chciał, by te informacje dotarły do żadnych niepowołanych uszu.
[ <3 asdfgh *brak jej słów* to było po prostu piękne *___* nauczaj, mistrzu xD ]
OdpowiedzUsuńTwarz dziewczyna go hipontyzowała, sprawiła, że nie mógł oderwać od niej wzroku. Badał ją spojrzeniem cal po calu, wprowadzając serce w jeszcze głośniejsze bicie. Miał nieodparte wrażenie, że Chan teraz na pewno musi się obudzić pod wpływem tego hałasu. A jakie było jego zdziwienie, gdy Gryfonka faktycznie otworzyła oczy i zamiast go odepchnąć, sprawiła, że przybliżyli się do siebie jeszcze bardziej.
Evan nie pamiętał, kiedy ostatnio poczuł tak wyraźnie obecność drugiej osoby i kiedy bieg szaleńczych myśli zaatakował jego głowę, katując go jednymi i tym samymi rzeczami: co by było gdyby ich usta się zetknęły, co by było gdyby poczuł jej ciepły oddech na swojej szyi, co by było gdyby jej zapach stałby się jeszcze bardziej intensywnieszy niż teraz. Byłby w stanie poddać się swojej obsesji? Oszaleć na punkcie dziewczyny? Stracić dla niej głowę? Dać się uwieść tym nieznanym uczuciom, które ściskały jego klatkę piersiową? Na miłością boską, był Ślizgonem nie powinien, po prostu nie powinien tego zrobić. Dla własnego dobra powinien jak najszybciej ulotnić się z tego pomieszczenia i wszystkimi skutecznymi metodami wypędzić z głowy Gryfonkę, która na okrągło była obecna w jego życiu. Stała się centrum zatłoczonego wszechświata. Jego wszechświata, gdzie wszystko sprowadzało się do jej skromnej osoby. Miał wrażenie, że każdy oddech, który czerpał był dedykowany dla niej, tylko dla niej. Była wszędzie. W myślach. Po jego powiekami. W snach. Wszędzie. To sprawiało, że nie mógł ratować się ucieczką. Chorobę trzeba raz a dobrze wyleczyć, a nie czekać na jej powikłania. Był tego doskonale świadomy, ale mimo tego nie chciał wglębiać się w jęk historię i pozostać w tym stanie chwilę dużej. Na zawsze. Zrobiłby wszystko, aby zamknąć na siódmym piętrze w Pokoju Życzeń i poudawać, że inne życie, życie bez niej, nie istnieje.
Gdy poczuł jej palce na swoich policzkach, zdrętwiał, zapomniał jak się oddycha i jak ma na imię, nie potrafił nawet wykrzesać siebie idiotycznego pytania: obudziłem cię? Nogi miał jak z waty. Kompletnie odmówiły mu posłuszeństwa. Bo przecież nie był tchórzem, uciekającym od konsekwencji jak zakochany po uszy dzieciak przerażony ogromem świata. Musiał zachować spokój. Trzeźwy umysł. Obojętność w oczach. To stanowiło najważniejszy element w jego życiu i nie mógł od tak przepuścić tych przyzwyczajeń tylko dlatego, że znajdował się w jednym pomieszczeniu z dziewczyną, która szaleńczo mu się podobała i doprowadzało go do zaawansowanej choroby psychicznej. To przecież niedorzeczne. Skup się! Nie daj się uwieść emocją!
Gdy Chan opuściła dłoń na jego klatkę piersiową, dopiero wtedy doświadczył na swojej skórze jak bardzo nie potrafił opanować swoich tłumiomych przez te wszystkie dni emocji, które nim zawładnęły, przejmując kontrolę nad zdrowym rozsądkiem.
Złapał ją delikatnie za podbródek i pociągnął go ku sobie, składają na ustach Gryfonki najdelikatniejszy pocałunek na jaki było go stać. Miał wrażenie, że czas się nagle zatrzymał. Nie dochodził do jego uszu nawet trzask drewna w kominku, wszystko stało się obce, utonęło pod iluzyjną barierą stworzoną przez przyspieszony proces jego serca. Kiedyś wyznawał zasadę, że powinno się brać co się chciało, ale teraz była Chantelle i nic już nie było takie jasne jak przedtem. Naprawdę bał się tego co właśnie zrobił. Nie, wypełniło go prawdziwe, irracjonalne przerażenie. Miał ochotę wyć do księżyca. Jego problem zamiast zniknąć jeszcze bardziej przybrał na siłę. Ale co jeśli właśnie w tym momencie stracił jedyną możliwości, aby bliżej ją poznać?
Słowo "przepraszam" nie było w stanie przedostać się przez jego gardło.
[ uff, kajam się ]
Nie chciał rozmawiać więcej na ten temat. Słowa Chan wryły mu się jednak głęboko do świadomości, uporczywie przepełniając jego myśli.
OdpowiedzUsuńCzekały, aż chłopak na spokojnie będzie mógł się nimi zająć.
- Chodźmy już stąd - powiedział i objął ją w pasie, prowadząc do Zamku.
Odprowadził ją pod samą Wieżę Gryffindoru, zatrzymując się pod portretem by po raz ostatni w tym dniu zamienić z nią kilka słów.
- Dzięki, że mi o tym opowiedziałaś.
Posłał jej ciepły uśmiech i przytoczył jedno zdanie, wyrwane z wypowiedzi gryfonki.
Nie życzę nikomu, by musiał tego kiedykolwiek użyć ..
- Wiesz, czasami pewnego typu sytuacje wymuszają na człowieku podjęcie takiego kroku jak morderstwo .. dla własnego spokoju i dla bezpieczeństwa jego bliskich .. Czasami tak trzeba.
Miał nadzieje, że tym zdaniem nie wzbudził w Chan jakichkolwiek podejrzeń. Starał się by jego głos brzmiał obojętnie, co kompletnie nie pasowało do przekazu tej treści.
- A teraz idź i odpocznij. Wszystko będzie dobrze .. - Brunet pocałował ją lekko w policzek, zaledwie muskając jej skórę swoimi wargami i odszedł, patrząc uprzednio jak dziewczyna znika za portretem.
..
Przez całą noc myślał tylko o jednym. Zastanawiał się co poczułby, wypowiadając słowa morderczego zaklęcia.
Zapewne była by to wielka ulga .. jego życie wreszie wróciłoby do normy, taże jak życie jego rodziny..
Śmierciożercy już raz porwali jego ojca, by tym samym zmusić go do zasilenia ich szeregów. Co jeśli zrobią coś kolejnej bliskiej mu osobie, aby pozyskać nad nim całkowitą kontrolę?
Chan ... ..
- Tak, oni z całą pewnością zasługują na śmierć - podsumował i zamknął oczy, przed którymi pojawiały się mroczne sceny w akompaniamencie zielonego światła.
IAN BLAKE
[ Czuję się identycznie, czytając twoje odpisy, geniusz :D ]
OdpowiedzUsuńNie zdziwił się go fakt, że dziewczyna w geście zdziwienia i niedowierzania odsunęła się do niego na bezpieczną odległość. Będąc na jej miejscu, zrobiłby dokładnie to samo, bo co to za maniery całować całkowicie obcą osobę bez uprzedzenia, bez pozwolenia, bez jakiegokolwiek słowa świadczącego o tym, że ma ochotę to zrobić. Ale jego myśli galopowały w jedną stronę: niech nie odchodzi, niech się nie spłoszy, niech zostanie. Jesu, miał wrażenie, że gdyby teraz Gryfonka wykazała się swoim zdrowym rozsądkiem i opuściła szybko pokój, jego serce eksplodowałoby na tysiące kawałków, których nie potrafiłby za żadne skarby świata znów ze sobą scalić. Irracjonalne przekonanie, że Chan był tylko zdolna to zrobić, wypełniło jego głowę, tworząc w niej istny bałagan. Gdyby teraz odeszła żegnając się pośpiesznie, jej słowa zabolałby jak wrzynające się w skórę szkło.
Na jego twarzy pojawił się niewyraźny grymas, gdy Chantelle na chwilę wyzbyła się maski obojętności, aby zastąpić ją krótkotrwałym zdziwieniem. Błękitne oczy powiększyły się odrobinę i wydawały się jeszcze piękniejsze niż dotychczas, chociaż Evan w ogóle nie brał podobnej opcji pod uwagę. Czy to możliwie, że mogły być jeszcze ładniejsze? Miał wrażenie, że w Chan było o wiele więcej fikcji niż rzeczywistość, że zaraz zniknie i rozpłynie się w powietrzu jak mgła, raniąc go do żywego. Może faktycznie była tylko jakimś wybrykiem wyobraźni, nawiedzającym go w dzień w dzień, wysyłającym jego przyswojoną równowagę w odmęty zapomnienia.. Wykreowaną w głowie postacią literacką, która jawiła się przed nim jako ideał. Tylko gdzie jest haczyk?
Już chciał coś powiedzieć, już otwierał usta, już nabierał do nich świeżego powietrza, ale szybko jej zamknął zdając sobie sprawę, że każde słowo, które teraz powie zabrzmi jak czyste kłamstwo. Bo przecież „przepraszam” było formułką przyznania się do błędu, a on nie uważał, że popełnił jakikolwiek błąd. Chciał przekonać się jak smakują jej usta, chciał ją pocałować. Właściwie to chodziło za nim już od pewnego czasu. Od samego początku, gdy się poznali, ale tego nigdy nie przyznałby nawet przed samym sobą.
Słowa były w tym momencie bezwartościowymi zapychaczami czasu. Ale uświadomił sobie to dopiero wtedy, kiedy Gryfonka wykazała się inicjatywą, znów sprawiając, że jego ciało znieruchomiał, znów doprowadzając jego serce do wesołych wariacji. To było czyste szaleństwo, wiedział o tym doskonale, ale nie miał powodu, aby je przerywać, chciał, aby te uczucie go pochłonęło tu i teraz.
Miejsca na skórze, które dotykała dziewczyna — nieważne czy rękami, czy ustami — zaczęły przyjemnie piec i emanować niesamowitym ciepłem. Słysząc w swoim ucho jej cichy szept (sens słów nie miał w tym momencie żadnego znaczenia) poczuł jak przez linie jego kręgosłupa wędruje przyjemny dreszcz, adekwatny do tego czuł. A czuł, że rozpierające go szczęście było tak olbrzymie, że zaraz naprawdę zwariuje i będzie potrzebował reanimacji. Miał wrażenie, że temperatura jego ciała pod wypływem obecności dziewczyna bezwątpienia podskoczyła o kilka stopni.
Rosier nie wiedział, co powinien w takiej sytuacji zrobić, ale czując jej ciepło uświadomił sobie, że jego wcześniejsze wynurzenia były bezpodstawne. Ona tu była. Czuł ją na swoim ciele. Krucha, delikatna, idealna. Objął ją bez żadnych deklaracji, zanurzając twarz w miękkich, jasnych włosach, upijając się ich zapachem.
To kim była Chan nie miało najmniejszego żadnego znaczenia. Liczyło się to, że była. Nic więcej.
[ zostawienie jej byłoby z jego strony czystym przejawem głupoty ;) ]
Nie miał żadnego pomysłu, co będzie dalej. Pierwszy raz od wielu lat nie zastanawiał się nad konsekwencjami swojego czynu. Świadomość, że od tego pytania zależy to, czy Chan nadal przy nim będzie, była tak bardzo dominująca, że naprawdę nie chciał udzielać jej pochopnej odpowiedzi, ale wiedział jedno: nie chciał tego tak zostawić, nie chciał powiedzieć coś na wzór „przecież nie zrobiliśmy nic zobowiązującego”, nie chciał się z nią rozstać, ale miał świadomość, że gdyby właśnie taką dał jej odpowiedzi wszystko by się rozpadło. Być może ze stronny postronnego obserwatora ich dzisiejsza „schadzka” w Pokoju Życzeń mogła nic nie znaczyć, ale dla niego znaczyła zdecydowanie za dużo niż nie mógł sobie wyobrazić. Czuł się odpowiedzialny za to, co się stało, chociaż tak naprawdę do niczego nie doszło. Chciał ją przy sobie zatrzymać jak najdłużej, nie chciał tak tego kończysz, ba, w ogóle nie chciał zakończenia. Chciał, żeby to trwało jak najdłużej, ale przecież każdy z nich miał swoje życie, do którego chcąc czy nie chcąc musiał w końcu wrócić.
OdpowiedzUsuńAle czy pocałunek nie był sam w sobie deklaracją? Przyjrzał się uważnie błękitnym oczom i mimo że nadal go w jakiś sposób przerażały, zdawało mu się, że w tej chwili się do niego uśmiechają; były odbiciem jego duszy — takiego nabrał wrażenia. Błąkający się na jej ustach uśmiech, sprawił, że także się delikatnie uśmiechał. Co powinien jej odpowiedzieć, żeby nie uznało go za szaleńca? Co powinien jej odpowiedzieć, żeby ją dogłębnie nie zranić? A przecież ranienie ludzi miał we krwi. Pierwszy raz tak naprawdę wykrzesał z siebie tyle dobrych emocji. Nigdy nie był szczególnie opiekuńczy. Nie przejawiał tendencji do delikatności i czułości. Sam fakt, że jego rodzina popierała głośno Czarnego Pana, kwalifikowała go do wyrafinowanego Ślizgona pozbawionego serca, wypranego z wszystkich uczuć, a teraz… siedział przed dziewczyną, która za każdym razem sprawiała, że brakowało mu tchu, która była przyczyną wszystkich wariacji jego serca, która sprawiała, że brakowało mu słów na języku. Absurd? Szaleństwo? A może po prostu Chantelle? Nie wiedział.
Pochylił się nad nią, składając na jej ustach szybki, delikatny pocałunek, zakrawający o muśnięcie.
— Bądź ze mną, Chantelle — powiedział w końcu na jednym wydechu, nie wiedząc jak zareaguje na to dziewczyna, ale tylko ta odpowiedź przychodziła mu do głowy, chociaż nie była tak sprecyzowana jak jej pytanie.
Ale nie był w stanie wymyślić nic bardziej kreatywnego, przecież nie był poetą, nie był romantykiem. Miał tylko świadomość, że chciał ją mieć po swojej stronie. Nie chciał dużej się zastanawiać czy złapie ją w bibliotece, czy przyjdzie na lekcje, czy w ogóle żyje w rzeczywistości.
Pragnął, aby była jego.
[ Wybacz, mój romantyzm jest tak głęboki jak kałuża o.o Nie darowałabym sobie tego do końca, życia gdyby ją zostawił, zresztą on chyba też :D
A wiersz jest świetny, aż mnie korci, aby wykorzystać go w powiązaniach, które w końcu pewnie wyprodukuje :D ]
Chłopak spojrzał na nią z zaskoczoną miną.
OdpowiedzUsuńNie mógł powiedzieć jej prawdy ..
Każdy inny człowiek słysząc jego wczorajsze słowa nie zrozumiałby ukrytego w nich sensu. Każdy - z wyjątkiem Chantelle.
Chciał by dziewczyna zrozumiała jego intencje. Zrobiłby to tylko i wyłącznie by zapewnić swoim bliskim bezpieczeństwo. Nie kierowała nim sama chęć zemsty .. prawdziwy gryfon musiał zrozumieć takie postępowanie.
Życie ze świadomością, iż w każdej chwili jego rodzina może ucierpieć i to tylko i wyłącznie z jego winy było zwykłą męczarnią.
Pasmem ciągłego, nieustającego strachu.
- O co ci chodzi? - zapytał, siląc się by jego ton głosy był obojętny.
- Przepraszam, wiem że musiało to zabrzmieć dość dziwnie. Chyba za bardzo wczułem się w twoją opowieść.
Zrobił kilka kroków do przodu i odwrócił głowę w kierunku Chantelle.
- Chan, możesz być spokojna. Nie byłbym w stanie pozbawić kogoś życia ..
- I nie rozmawiajmy już o tym, ok? Od dłuższego czasu mówimy tylko i wyłącznie o śmieciożercach, torturach, śmierci .. Dajmy sobie wreszcie spokój.
IAN BLAKE
Nie zastanawiał się nad innym kontekstem tego pytania. Podświadomie chciał, aby odnosiło się do ich wspólnej relacji. W ogóle nie brał pod uwagę innej możliwość. A świadomość, że Chan mogłaby być z kimś innym, sprawiał, że czuł nieprzyjemny uścisk w sercu. Chciał żeby była jego. Tylko jego. Na Salazara, gdyby mógł, uczyniłby z jej swoją własność. Chociaż wiedział, że to nie jest takie proste, chociaż wiedział, że taki akt sprawiłby tylko, że zachowanie Chan uległo by całkowitej zmianie. A on chciał ją taką jaką ją poznał, chciał ją całą, ze wszystkim wadami i zaletami, ze smutkiem w oczach i szczęściem, ze wszystkim i nie miał zamiaru iść w tej sprawie na ustępstwa, chociaż wiedział, że to czyste wariactwo i przejaw głupoty z największej półki, bo dalej nic o niej nie wiedział. Nic a nic, poza szczegółami. A może właśnie te szczegóły tworzyły jej osobowość? Chciał kawałek po kawałku zmierzyć się z jej ja, bo przecież pytania typu „jak masz na nazwisko?” nie tworzyły jej charakteru. I mówi to osoba, która wcześniej oceniała ludzi wyłącznie po nazwisku. Na łeb ci padło.
OdpowiedzUsuńMiała ładny uśmiech. Jej uśmiechnięta twarz a jej obojętna twarz to dwie różne strony medalu, takie odniósł wrażenie, gdy po raz pierwszy wykrzywiła usta w szerszym uśmiechu. Jej oczy również się śmiały. Miał wrażenie, że była szczęśliwym promieniem słońca, oświetlającym jego życie. Rosier, ogarnij się, co się z tobą dzieje!
Zwykłe „będę” mu wystarczało. Miał wrażenie, że uczyniło go najszczęśliwszym człowiekiem chodzącym po ziemi. Było lepszym podarunkiem niż gwiazda z nieba, mająca moc spełnienia wszystkich, nawet najskrytszych marzeń. Właściwie gdy usłyszał tylko to jedno, pojedyncze słowo, zdał sobie sprawę, że stało się jego największym skarbem,. Aż zabrakło by mu tych wszystkich epitetów, aby go określić i oddać jego wagę. Wariat!
— Nie mam nic przeciwko, gdybyśmy spędzili tu resztę swojego życia — powiedział na w poły żartobliwie, na w poły poważnie. Świadomość, ze musieli się rozdzielić była zbyt okrutna, abym mógł ją od tak przełknąć. Jesu, dlaczego chciał ją tak kurczowo zatrzymać ku sobie? To było nie normalne, to, to… to było po prostu chore. Gdyby ktokolwiek z osób, które znał, zobaczyłby go w takim stanie, na pewno uważałyby, że jego stan psychiczny strasznie się pogorszył i — o dziwo — wcale nie przez czarną magią. A dziewczynę. Gryfonkę. Chantelle. Miłośniczkę transmutacji. Z pozoru całkowite przeciwieństwo Evana Rosiera, który zawsze stąpał twardo po ziemi, a teraz… teraz jak ostatni idiota błądził głową chmurkach. Otrząśnij się z tej narkozy!
— Chodźmy — zdecydował, nie mogąc już przybrać obojętnego wyrazu twarzy, wszystko w jego głowie szumiało, a serce szalało ze szczęście jak zapity w trupy wariat. Wykrzywił usta w uśmiechu, uśmiechu przeznaczonego tylko dla niej. Jutro też jest przecież dzień…
Musiał sobie to wszystko poukładać. Zmierzyć się w samotności ze swoim bałaganem w głowie, wiedząc tylko jedno — nie miałby serca wycofać swoich słów, bo to serce biło tylko dla Chan.
[ Odpis był piękny <3 Kocham twoje odpisy :D I znam to uczucie, nienawidzę, jak mnie od czegoś odrywają ^^’ ]
Nie miał wątpliwości, że jeśli kiedyś zobaczy podobny pokój przesiąknie go na wylot nostalgia, kojarząca się tylko i wyłącznie z Chan, jego obsesją, pierwszą dziewczyną, która wzbudziła w nim takie piorunujące zainteresowanie. Nie zwrócił uwagę na meble, obrazy ani inne szczegóły, którymi zazwyczaj nie trzymały się jego pamięci na dużej niż to potrzebny. Natomiast bardzo dokładnie ulokował sobie w pamięci zgrabny kominek, puszysty dywan, drewniany stolik i dwa kubki w identycznym kolorze, kolorze krwi, parujących od oparów ciepłej herbaty. Potem pamięcią będzie błądził do zimnych dziewczęcych dłoni, miękkich włosów, ciepłego oddechu owijającego jego kark, cichego oraz subtelnego szeptu wypowiedzianego przez dobrze wykrojone usta, drobnego nosa, zaraźliwego ciepła drugiej osoby i tych niebieskich oczu, które stanowiły najważniejszy punkt odniesienia na twarzy Chan. Ale teraz nie chciał się nad tym zastanawiać. Miał to wszystko przed sobą. Chantelle nie zniknęła zaraz jak opuścili Pokój Życzeń, więc wziął to za dobrą kartę.
OdpowiedzUsuńObjął ją w pasie, znów łapiąc z nią kontakt wzrokowy, Znów krzyżując swój przeciętny kolor oczu z jej magnetyzującym błękitem, który chyba nigdy nie przestanie go zadziwiać.
— Znów masz zimne ręce — zauważył z delikatnym uśmiechem, zdając sobie sprawy, że to zimno w ogóle mu nie przeszkadzało. To zimno było inne, przyjemne, należące do dziewczyny. Miał wrażenie, że przyjmie od niej wszystko, czym się z nimi podzieli.
— Odprowadzę cię — podsunął. Byli na siódmym piętrze. Wieża Gryfonów nie znajdowała się aż tak daleko jak lochy, a do lochów wróci szybko skrótami, które dobrze wyryły mu się w pamięci, z których często korzystał, gdy zasypiał w dziwacznym miejscu albo dopadała go uporczywa bezsenność, nie pozwalająca zmrużyć oka nawet na godzinę.
W słowie „odprowadzę cię” znajdowało się również drugie dno. Rosier po prostu samolubnie nie chciał rozstać się już z Gryfonką. Chciał w jej obecności „oswoić się” z tym, że Chan stała się częścią jego życia i będzie w nim obecna aż Evan się wyleczy ze swojej choroby, a to może potrwać naprawdę długo, bo mimo iż znał przyczyny, nie chciał lekarstwa. Chciał Chantelle. W końcu jej obecność była tymczasowym rozwiązaniem jego szaleństwa. Dzięki temu, że dziewczyna była obok nie musiał się martwić czy wstawi się dziś w bibliotece, czy będzie na zajęciach, co robi i tak dalej. Będzie mógł teraz „korzystać” z jej obecności o wiele częściej, nie bojąc się tego, że blondynka będzie czuć się osaczona jego osobą. To był idealny układ. Chciał ją mieć bliżej siebie. Chciał z nią rozmawiać nawet nocami. Choroba rozpowszechniała się z szybkością światła, a Rosier zaczął uważać wszem i wobec, że pogodził się z jej skutkami, z jej nieuleczalnością.
Temperaturę jej dłoni wypominał jej tyle razy nie z powodu czystej złośliwości, czy naturalnego przejawu troski, a z czystego zainteresowania. Był zaintrygowany tym, że tak szybko marzły, mimo że reszta jej ciała — jak się domyślał – nie była narażona na takie gwałtowny spadek ciepła. To było niesamowite odkrycie, chociaż pewnie medyczny aspekt łatwo potrafiłby go wyjaśnić. Ale Evan nie był lekarzem i widział ten problem właśnie w taki sposób.
OdpowiedzUsuńNie mógł zrozumieć dlaczego tak bardzo zabiegał o to, aby sprawić Gryfonce radość, ale jej uśmiech sprawiał, że też chciał się uśmiech. Szybko zrozumiał, że to co jemu sprawiało przyjemność, jej najprawdopodobniej też, tylko „nazwa” tej pokusa dla każdego z nich była inna, w zależności od odczuwanych potrzeb. Oddziaływali na siebie nadzwyczajnie dobrze, spełniając swoje prywatne pobudki, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Rosiera. Chciał ją odprowadzić, bo nie chciał się z nią szybko żegnać. Chciał ogrzać jej dłonie, bo nie chciał ich puszczać. Ignorując mocniejsze bicie serca i inne czynniki, które wyzwalał w nim blondynka, mógł nazwać to po prostu egoizm do kwadratu. Swoją prawdziwą naturą, która rozpłynęła się gdzieś pomiędzy rzeczywistością a jawą, gdy zaczął dużej przebywać w obecności dziewczyny.
Zdziwił go fakt, że tak szybko pokonali drogę dzielącą Pokój Życzeń od portretu Grubej Damy. Na jego twarzy przez chwilę odmalowało się rozczarowanie. Czas spędzony Chan pędził zdecydowanie za szybko. Minuta przeobrażała się w sekundę, a godzina w minutę. Płynął w zastraszającym tempie i to go przerażało. Nawet mógł się w nią wpatrywać godzinami i wcale nie poczułby się znużony, wręcz przeciwnie, usatysfakcjonowany jak nigdy.
— Nie — zaprzeczył Ślizgon, mając ochotę się roześmiać z jej miny. Ale w ostatniej chwili się powstrzymał, zgłębiając znów kolor jej pięknych oczu. — To dopiero początek — zapewnił, pokazując jej tarcze zegarka. — Jest równa północ. Zaczął się nowy dzień — wytłumaczył.
Juro wyparowało. Nadchodził świt nowych zmian. Rosier nawet nie przypuszczał, że Chan będzie stanowiła dla niego ów zmianę. Nie przepuszczał, że w przeciągu paru godzin wzbogaci się o dziewczynę. To działo się tak szybko, że na pewno będzie musiał to przetrawić sam na sam zakopany po uszy w ciepłą pościel, ale zdecydowanie nie miał żadnego powodu do narzekania. Czas spędzony z Chan był czasem, którego najbardziej pragnął.
Zaczęło mu powoli brakować argumentów, ale już tyle lat wytrwale dążył do tego, aby zwrócić w głowie Lily (na razie bez żadnych skutków), że nie miał zamiaru poddać się tak łatwo z Chan, czekając cierpliwie na upragnionych rezultat, chociaż nie ukrywał, że chciał go już, teraz, natychmiast. Jak na gwałt potrzebował w drużynie kogoś, kto był oswojony z lataniem. Było wielu pierwszoklasistów, których się do tego garnęło, ale większość z nich miało poważnych problem z utrzymaniem równowagi i chciał porywać ich z motyką na słońce, powtarzając ciągle słowa „za rok jak podszkolisz swoje umiejętności”. Był świecie przekonany, że dziewczyna sprosta wymaganiom i przyniesie dumę swojemu domowi. Przecież Hogarth była stworzona do tego, aby unosić się w przestworza, więc quidditch zdecydowanie powinien przynieść jej utraconą radość i sprawić, że znów na jej twarzy zagości piękny uśmiech, które niejednokrotnie dodawał otuchy.
OdpowiedzUsuń— Ranisz moje uczucie — burknął Jim. Miał świadomość, że Gryfonka najprawdopodobniej nie chciała z nimi rozmawiać, wiedział, że strasznie jej się narzucał i poświęcał jej teraz o wiele większą uwagę niż dowcipom, ale nie mógł sobie tego tak łatwo darować, mimo że był jeszcze bardziej oddalony przekonania ją do swojego zdania. — Naprawdę samotności sprawia ci radości? — wypalił bez zastanowienie, nie mogąc się pogodzić tak boleśnie miażdżącą odmową. Nie sądził, że dziewczyna zmusi się do tak oficjalnego tonu, który z jej ust brzmiał jak język obcy. Przecież dobrze wiedziała, że mimo tego nie odpuści. Stanie na głowie, rozdwoi się, sprawiając, że Gryfonka w końcu zmieni swoją decyzję. — Przemyśl to dobrze, Chantelle.
James
Pytanie Chantelle wyrwało go z zamyślenia o zaklęciu uśmiercającym i śmierciożercach, do których przecież należał.
OdpowiedzUsuńSpojrzał na nią ze zdziwieniem.
Oczywiście miał swoich ulubionych malarzy i epoki, które darzył szczególnym zamiłowaniem.
Sztuka była jednym aspektem z życia mugoli, którą całkowicie akceptował.
Przynosiła mu spokój i dawała ukojenie.
W swoim dormitorium pod łóżkiem trzymał stare albumy, które kiedyś kupił w pewnej londyńskiej, mugolskiej dzielnicy.
Lubił od czasu do czasu wyciągnąć je i popatrzeć, by znaleźć inspirację czy po prostu by w ciszy interpretować dzieła.
Zastanawiał się wtedy co czuli ludzie tworzący dany obraz.
Czy tak jak on kierowali się uczuciami i emocjami?
Jakie myśli krążyły im w głowie gdy stawiali barwne plamy na płótnie, stwarzając coś co przetrwało tyle setek lat.
- Tak, mam tego sporo u siebie w sypialni - powiedział po chwili.
- Wiesz, ci mugole byli naprawdę świetni .. Najbardziej lubię chyba Bruegela, Muncha, Maneta, Klimta .. - wyliczył z pamięci nazwiska owych mugoli.
Oczywiście była to tylko część jego ulubionych artystów, ale nie chciał zadręczać Chan kolejnymi nazwiskami.
- Jeśli chcesz to możemy pójść obejrzeć te albumy - powiedział z nieśmiałym uśmiechem.
IAN BLAKE
Nie chciał ją zostawiać, ale świadomość, że traci ją tylko na parę godzin dodwała mu otuchy i sprawiała, że chciał jak najszybciej znaleźć się w lochach, w dormitorium, w swoim łóżku i zasnąć, mając przed oczami zgrabną sylwetkę dziewczyny i przenikliwe oczy, oddające jej magnetyzmu. To one sprawiały, że nie mógł odwrócić od niej wzroku i doprowadzały go do pojedynczej myśli, że Chan z pewnością była mistrzynią legilimencji. Nie miał wątpliwości, że przed zamknięciem będzie rozpamiętywał jej dotyk, smak ust, głos i uśmiech, z którym było jej do twarzy tak samo jak z melancholią i obojętność. Stanowiła dla niego temat rzekę, jej nurt porywał go coraz bardziej w otchłanie szaleństwa, które o dziwo nie były pomalowane na różne odcienie czerni i nie czuć było od niego ani odrobiny rozpaczy, były po brzegi wypełnione radością, nieznanym ciepłem ogrzewającym jego mocno bijące serce, rozszale w piersi.
OdpowiedzUsuńSłowa pożegnania, nawet chwilowego, nie były w stanie przedostać się przez struny głosowe, "dobranoc" utonęło w jego gardle, dotkliwie drażniąc jego wnętrzne. Miał wrażenie, że życie, które wiódł zaledwie wczoraj było innym życiem, przepędzonym raz na zawsze przez Gryfonkę. To co działo się w jego głowie, mógł określić tylko jednym słowem: chaos. Jeden, wielki, nieposkromiony.
Ale nie mógł dużej przedłużać tego milczenia. Na Salazara! Przecież ona zniknie mu zaraz z oczu, rozpłynie się w ciemnościach nocy, zostawiąc go z garstką wspomnień i z skrzywionym poczuciem winy, że nie wykorzystał dostatecznie dobrze czasu spędzonego z nią. Obudź się z tego snu, Rosier, czas zacząć żyć w twoim świecie pełnym nienawiści do szlam.
- Zjedzmy razem śniadanie, Chantelle - zaproponował, gdy dziewczyna obraz Grubej Damy miała na wyciągnięcie ręki. Zadbał o każdy szczegół - głos mu nie zdarzał, przepełniony pewnością, był z siebie naprawdę dumny.
Niech ten sen potrwa jeszcze trochę dłużej za nim będzie musiał wrócić do rzeczywistości.
Zastanawiał się jak szybko wieść o ich nagłym i niespodziewanym związku rozniesie się po grubych murach szkoły. Sam chciałby rozgłaszać tę nowinę po całym świecie. Wariat, chory psychicznie wariat, rozbawiony zahamowań. Choroba zaatakowała zdwojoną siłą, pogłębiając dolegliwości.
[ na tumblrach sami stalkerzy, nieładnie :D ]
Nie chciał by Chantelle z jego winy opuszczała jakiekolwiek zajęcia.
OdpowiedzUsuńI tak zrzucał jej na głowę zbyt dużo niepotrzebnych kłopotów, zadręczając ją swoimi problemami.
Oglądanie obrazów zawsze mogli odłożyć na później.
- Może lepiej idź na lekcję .. nie chce żebyś miała zaległości.
Spojrzał na nią zdecydowanym wzrokiem z miną nieznoszącą sprzeciwu.
- Spotkamy się wieczorem, albo nawet jutro. Naprawdę Chan, tak błachą czynność jak przeglądanie albumów możemy spokojnie przełożyć na inny moment.
Ian doceniał to co gryfonka dla niego robiła. Starała się w skuteczny sposób zająć jego czas i odwrócić uwagę od przykrych wspomnień.
Mimo wszystkich dzielących ich różnic była przy nim w najgorszych momentach jego życia.
Posłał jej lekki uśmiech i wraz z nią wszedł do Zamku.
Zamyślił się przez moment, gdy przystanęli pod jedną ze ścian.
Spróbował przypomnieć sobie sytuację, w której widziałby uśmiech na twarzy Chantelle.
Przeczesał pamieć w poszukiwaniu takiego wspomnienia, lecz z przykrością musiał stwierdzić, iż w całej ich długiej i zawiłej znajomości nie było takiego momentu.
Domyślił się, iż stan ten jest następstwem tortur i zbrodni, jaką przez przypadek wykonała.
- no cóż, każdy przeżywa to na własny sposób - pomyślał i odezwał się do gryfonki.
- Chan - zaczął. - Miałaś rację .. nie ma sensu uciekać się do czegoś takiego jak morderstwo .. Znając moje możliwości na drugi dzień po czymś takim rzuciłbym się z Wieży Astronomicznej ..
Tym samym dał jej jasno do zrozumienia co planował zrobić. Planował - gdyż, pomysł ten tak szybko opuścił jego głowę jak szybko do niej przyszedł.
Ian zrozumiał, że to jeszcze bardziej zniszczyłoby jego życie.
- Ty dalej się nie pozbierałaś, prawda? Nigdy nie widziałem jak się uśmiechasz. - zakończył ze smutkiem i nerwowo zacisnął obie ręce.
IAN BLAKE
Jeszcze przez chwilę obserwował portret Grubej Damy po tym jak Chantelle znikła mu z oczu, ale gdy namalowana na nim kobieta rzuciła mu nieprzychylne spojrzenie i uroczyła jakże wyszukaną uwagę o tym, że nie powinien napastować po nocach porządnych dziewczyny z Gryffindoru, Rosier wycofał się pośpiesznie, w obawie, że obraz narobi zbyt wiele szumu, za który przyjdzie mu zapłacić. A myśli o szlabanie nie napawała go zbyt wielkim entuzjazmem. Zamiast szorować nocniki w Skrzydle Szpitalny, czy układać albo przepisywać zniszczone uczniowskie kartoteki, wolał zająć się z czymś zgoła innym. Wolał ten czas spędzić ze swoją dziewczyną, chociaż świadomość, że Chan stała się właśnie dla niego kimś bliskim jeszcze w pełni nie dotarła. Zdecydowanie będzie musiał się z nią przespać, aby ją jak najlepiej strawić.
OdpowiedzUsuńSpacerowanie nocą po zamku jeszcze nigdy nie sprawiła mu tak wielkiej przyjemności, zwłaszcza jeśli srebrna łuna wpadła przez wysokie okiennice, rysując na ścianie jego cień. Starał się z całej siły iść jak najciszej, jak tylko potrafił, aby nie zwrócić na siebie uwagi żadnego nauczyciela, prefekta albo — co najgorsze — upierdliwego Filcha, który z pewnością zrobi wszystko, aby poniósł „odpowiednie” konsekwencje za łamanie regulaminu, który wyraźnie zaznaczał od której do której panowała w Hogwarcie cisza nocna i od której do której uczniowie niemieli wręcz prawa wytykać nosa za Pokoju Wspólnego. Evan ze złośliwym uśmiechem na ustach zastanawiał się, czy ten obowiązek spoczywał także na barkach uczniów, którzy od rana nie postawili nogi w „twierdzi” swojego domu.
Korzystając z paru skrótów i kilku ukrytych tajnych przejść szybko znalazł się lochach, które jak zwykle powitały go swoją bezgraniczną ciemnością i zimnem, połykającym jego ciało. Zadrżał, stojąc przed kamienną ścianę. Wypowiedział szybko hasło i pogrążył się w odcieniach zielni i srebra, odnajdując co ruszt wizerunek węża, stanowiący fundament ślizgońskiego „imperium”.
Pokój Wspólny był pochłonięty przez ciche. Oprócz kota, zwiniętego w kłębek, Rosier nie zauważył nic, co mogło wydać się na tyle ciekawe, aby przykuć jego uwagę. Na paluszkach, aby nie wybudzić swoich lęków w postaci Adrasteji, czyhającej niebezpiecznie na to, aż chłopak złamie którykolwiek punkt regulaminu, dostał się w miarę bezpiecznie do dormitorium.
Szybko odbębnił wieczorną toaletę, wcisnął się w piżamie i wylądował w swoimi chłodnym łóżku, tuląc się do poduszki przesiąkniętej zapachem jego szamponu do włosów. Ile by dał, aby teraz poczuć na niej zapach Chan, słodki, rześki zapach, oddziałujący kojąca na jego nozdrza. Starał sobie wyobrazić, że Gryfonka jest tu z nim, leży tuż obok, wtulona w jego tors, ale chore mrzonki w niczym nie pomogły. Zasnął w zastraszającym tempie, spotykając w śnie postać blondynki rozgrzewający jego serce.
[ Było pięknie, jak zawsze ;* ]
- Nie masz powodów do radości? - powtórzył kręcąc głową.
OdpowiedzUsuń- Będziemy musieli to zmienić.
Ian nie miał pojęcia jak, ale musiał przywrócić na jej twarzy uśmiech.
Chociaż tak mógł się jej odwdzięczyć: Chantelle pomogła mu dojść do siebie, sprawiła, że zaczął normalnie funkcjonować.
On także powinien zedrzeć z niej tę maskę obojętności.
- Możesz mi wierzyć Chan, naprawdę zasługujesz na wszystko co najlepsze. Zobaczysz, że jeszcze znajdziesz całkiem sporo powodów do uśmiechu.
Na początek podszedł do niej i lekko objął ją ramieniem.
Spojrzał na nią wzrokiem, który nie przypominał już tego sprzed kilku dni: jego tęczówki powoli odzyskiwały dawny blask.
- A teraz chodźmy już, odprowadzę cię na zajęcia - powiedział raźnym tonem głosu i ruszył przed siebie.
IAN BLAKE
Obudził się jak zwykle przed piątą, jak zwykle zrobił wokół siebie gorsze zamieszanie niż zbliżający mecz quidditcha, budząc dwóch współlokatorów naraz, bo znów ktoś wybitnie mądry, obdarzony nad przeciętną inteligencją postanowił postawić coś na środku dormitorium. Evan niespecjalnie przejął się ich krzykami, zgrzytaniem zębów, obelgami i groźbami, miał o wiele większe problemy egzystencjalnie niż wzburzeni współlokatorzy przewrażliwieni na swoim punkcie. Właściwie jeden, subtelny, który ciągle krążył w jego myślach, wybudzając wszystkie obawy. A miał na imię Chantelle i był Gryfonką.
OdpowiedzUsuńDoskonale pamiętał co się stało. Pokój Życzeń. Niepowtarzalny klimat. Ciepło. Wariujące serce. Zapach dziewczyny, drażniący jego zmysły. Cichy szept wypełniający jego ucho. Złączone usta w geście pocałunku. Kilku pocałunków. Ciepłe ciało. Deklaracja. Pamiętał to doskonale, chociaż w pierwszej chwili, gdy wzniósł do góry ociężałe powieki, miał irracjonalne wrażenie, że był to tylko długi, piękny sen, nadwyrężający jego uczucia. Pozbył się tego wrażenia, zerkając w lustro i westchnął na widok igrających w oczach wesołych ogników. Nigdy wcześniej nie obudził się taki pełny życie, taki… taki radosny. Na samą myśl aż go zemdliło. Przepłukał parę razy twarz, próbując skupić się nad czarną magią, którą ostatnio strasznie zaniedbał, ale nic z tego. Miał wrażenie, że była tylko przeszłością, zmieszoną z zapachem mijającej zimy. Teraz nadchodziła wiosna, budząca wszystkich do życia. Jasna, kolorowa wiosna, a razem z nią Chantelle.
Dobrze, że nie miał tendencji do picia na umór. Nietrzeźwość była dobrym powodem, do którego zbliżył się do dziewczyny i wyznał jej swoje uczucia w jednym, krótkim zdaniu, który ledwo przecisnął się przez jego usta, podrażniając struny głosowe. Bądź ze mną wciąż terroryzowało jego głowę. Chciał z nią być, ale jednocześnie nie chciał. I nie potrafił zdiagnozować tych uczuć, które na pewno były powikłaniami choróbska, które go ostatnio dopadło. Chan była jak trucizna, powoli kawałek po kawału zatruwała jego organizm, zapełniając go sobą.
Wychodząc z Pokoju Wspólnego odetchnął z ulgą. Albo nabawił się nadwrażliwości, albo faktycznie kilka par oczu odprowadzało go do wyjścia. Możliwości były tyle dwie — wychowankowie domu węza nadal nie ochłonęli po atrakcji związanej z Kayem, albo jakimś niewyjaśnionym cudem dowiedzieli się, że coś kroi się pomiędzy nim a Chan. Obie te opcje były tak bardzo sprawdopodobne, że aż chciał zapytać „co chodzi?”, ale w porę się powstrzymał. Nie zrobiłby tego nawet dla zakładu, który szczerze powiedziawszy nie znosił. Nie musiał nikomu nic udowadniać.
Pozytywną stroną lochów był fakt, że leżały w sąsiedztwie z Wielką Salą, a jako że Rosier nie był fanem tłumu, cieszył się, że nie musiał przeciskać się przez grupki wesoło chichoczących i rozmawiających ze sobą uczniów. Raj na ziemi. Prawie. Gdyby to zimno chciało zniknąć…
— Od wczoraj nic się nie zmieniło — przywitał się, dostrzegając Chan, która wyglądała inaczej niż zazwyczaj; obojętność została zachwiana przez emocje emanujące z jej błękitnych oczu, ale Rosier nie miał aż takich kompetencji, aby ich rozszyfrować. — Znów masz zimne dłonie — zauważył, opuszkiem palców dotykając jej lodowatej skóry.
Uśmiechnął się delikatnie, dając jej do zrozumienia, że jego przyjęta przez nią propozycją była jak najbardziej aktualna.
Chantelle działa na niego jak narkotyk. Uzależniała.
[ Też jestem z ciebie dumna, gratulacje :D ]
— Nie mam ci przeciwko — odparł, ujmując jej obie dłonie w swoje własne. — Ale gdy będę je ogrzewać, nie zawsze będą zimne — zauważył, przybliżając się jej do niej troszkę bliżej. Nie przejął się spojrzeniami, które wędrowały w ich stronę. Właściwie odetchnął z ulgą, że tak właśnie się stało. Że Chan została jego dziewczyną. Po pierwsze: chciał ją mieć tylko dla siebie, nie chciał, aby kto inny ją dotykał, kto inny ją całował, ta świadomość nie dałaby mu spać po nocach. Oszalałby. Zmieniłby się w prawdziwy kłębek nerwów, a wszystkie jego myśli byłby skierowane tylko i wyłącznie ku zemście w stronę człowieka, który zdobyłby dziewczynę przed nim. Po drugie: ich związek był skutecznym sposobem, aby pozbyć się krążących plotek o jego rzekomych romansie z Kayem, które obległy Hogwart wzdłuż i wrzesz, nie zostawiając nich suchej nitki. A były tylko startą kłamstw, wymysłem ludzkiej wyobrazi, karmiącym się plotkami. Może to był prawdziwy powód dlaczego stał się chłopakiem Chan?
OdpowiedzUsuń— Umieram z głodu. Chodźmy coś zjeść — podsunął, składając na ustach Gryfonki krótki pocałunek. Co prawa wolałby wpić się w jej usta bez opamiętania, jak rasowa pijawka, ale znajdowali się w szkole i byli narażeni na szlaban za okazywanie swoich uczuć w miejscu publicznym, a sam spędzenia ze sobą czasu w kanciapie Filcha nie była zbyt dobrym początkiem ich związku. Tsa, nie ma to jak ranka pod czujnym okiem woźnego.
Wokół nich uzbierała się już nieliczna grupka gapiów, udająca, że jest pochłonięta rozmowami, ale Rosier dokładnie widział ich ukradkowe spojrzenia. Na Salazara! Ci ludzie naprawdę nie mieli innych zajęć?
Zwolnił jedną dłoń i poprowadził Chantelle w stronę stołu Ślytherniu, mając nadzieje, że to opcja będzie jej odpowiadała. Nie chciał być narażony na obecności jej znajomych z domu, z góry zakładając, że nie byłby to miły poranek dla nikogo. A Chan, z tego co zdążył się dowiedzieć w swoim małym świecie, utrzymywała kontakt z paroma Ślizgonami, więc z takiej perspektywy jej obecność przy stole wychowanków Salazara nie przedstawiała się aż tak źle.
[ Boże, tak genialną melodię wybrałaś! <3 ]
OdpowiedzUsuńMalfoy'owa
Jej twarz wygięła się w geście uśmiechu ..
OdpowiedzUsuńUcieszył go widok lekkiego uśmiechu na jej twarzy.
Zdecydowanie wolał oglądać ją w takim wydaniu: z podniesionymi ku górze kącikami ust.
Wyglądała wtedy jak zupełnie inna Chantelle .. nie ta, którą poznał jakiś czas temu.
Miał szczerą nadzieję, iż od teraz coraz częściej będzie mu dane patrzeć na jej pozytywniejsze oblicze.
- Nareszcie - powiedział i również odwzajemnił uśmiech.
Zamyślił się przez moment po czym odpowiedział na jej kolejne pytanie.
Właściwie było ono stwierdzeniem faktu, z którym nie mógł się nie zgodzić.
- Tak, powoli wszystko zaczyna wracać do normy.
I opowiedział jej pokrótce o Marlene i ich niespodziewanym związku.
Gdy tylko poruszył ten temat jego oczy ponownie zabłysły radością.
Mimo ostatnich przeżyć czuł się wyjątkowo dobrze.
- Uwierzyłabyś, że ktoś taki jak ja się ustatkuje? - powiedział z rozbawieniem.
- A wracając do powodów dla których powinnaś się uśmiechać - przerwał na moment by spojrzeć na jej twarz.
- Z pewnością Evan się do nich zalicza, mam rację?
Wieści o związku Chantelle z Rosierem rozeszły się równie szybko jak wiadomości o nim i o McKinnon.
- Tyle się pozmieniało .. - mruknął cicho, opierając się plecami o ścianę.
- Ale chyba nie zapomnisz o przyjacielu od szkiców? - dopowiedział ze słyszalną nutą entuzjazmu.
IAN
Nie był małostkowy i nie potrafił rozważać w myślach, ile ich związek potrwa. Ich relacje były na takim etapie, że każda drobnostka była w stanie zagłuszyć panujący w nim pozorny spokój. Warto było też zaznaczyć, że zeszli się ze sobą dopiero wczoraj i nadal nic nie wiedzieli na swój temat, a przynajmniej nic nad wyraz istotnego, co można było podciągnąć pod kategorię „prywatność” albo jakąkolwiek inną ważnej wagi. Uczucia, którymi darzył Gryfonkę nie były stabilne, były fascynacją wyniesioną z biblioteki, która w każdej chwili mogła przestać istnieć. Rosier niczego od dziewczyny nie oczekiwał, żadnych deklaracji, żadnych obietnic. Wiedział tylko jedno — ta obsesja była poza granicami jakiegokolwiek wyobrażenia. Nie spodziewał się, że tak w krótkim czasie był w stanie wyhodować sobie aż takie przywiązanie. Brak obecności dziewczyny w jego życiu przejawiał się w dziwny sposób; błądził non stop myślami do jej osoby, rozważając nad mało istotnymi sprawami, błahostkami, które jeszcze miesiąc temu w ogóle by go nie obchodziły. Co robi? Gdzie jest? Czy jest chociaż cień szansy, że znów zajrzy do biblioteki? Czy istnieje możliwości, że zajmie to samo miejsce i zaczną prowadzić rozmowę o niczym?
OdpowiedzUsuńZa każdym razem, gdy pojawiła się w tym pełnym regałów pomieszczeniu, miał wrażenie, że zaraz się udusi z wrażenie. Brakowało mu rozwagi, nie potrafił się wysłowić, nie potrafił normalne funkcjonować i oddychać. A gdy pojawiała się tuż przed nim i jej specyficzny zapach owijał mu nozdrza, miał wrażenie, że pochłonął go prawdziwy amok; serce zaczęło bić jak oszalałe, obijając się boleśnie o żebra.
Mimo że znali się kilka tygodni, Evan miał wrażenie, że zna Chantelle już szmat czasu i nie potrafił się od tego uczucia z żadne skarby świata odpędził, a teraz siedząc z nią przy jednym stole, tuż obok, nadal trzymając ją delikatnie za rękę, zerknął niespodziewanie w stronę stołu Krukonów, szukając wzrokiem drugiej przyczyny swoich nieprzespanych nocy. Szaleństwo.
Pokręcił głowę, aby odpędzić od siebie natłok niebezpiecznych myśli, dotyczących plotek, które niedawno okrążyły szkołę i znów poświęcił swoją całą uwagę swojej dziewczynie, pogrążonej w dziwnej zadumie.
— Słyszysz mnie? — zapytał, gdy nie odpowiedziała na jego pytanie dotyczące tego, co ma ochotę zjeść. Pomachał jej dłonią przed oczami, westchnął cicho z rezygnacją, czując na sobie znaczące spojrzenie uczniów najprawdopodobniej zdziwionych „obrotem sprawy”.
[ Umiejscowiłam ich wspólne śniadanie jeszcze przed pocałunkiem Evana z Kayem, ale już po tych wszystkich plotkach, które okrążyły szkołę ;) ]
Ian uśmiechnął się i położył dłoń na jej ramieniu, odpowiadając w międzyczasie na zadane wcześniej pytanie.
OdpowiedzUsuń- Dla ciebie zawsze znajdę czas, tego możesz być pewna.
Zamyślił się przez moment, gdy jego uszu dobiegła przestroga.
Natychmiast domyślił się o co jej chodziło: w końcu Chantelle była jedyną osobą, która wiedziała o nim całą prawdę .. to jej wyznał to co zrobił Hoffman.
Nikt inny nie znał tego głęboko skrywanego sekretu .. sekretu, którego tak bardzo się wstydził.
Ale tamtego Iana już nie było ..
Jego ciemna strona osobowości przepadła bezpowrotnie wraz z pierwszą nocą spędzoną na torturach.
Teraz sam nie dowierzał jak mógł się tak zachować .. jak mógł na moment stać się okrutnym i bezwzględnym potworem pozbawionym resztek człowieczeństwa.
Zmienił się tylko i wyłącznie dzięki Marlene i Chan: obie te osoby wpłynęły w dużej mierze na jego nowe ja.
Odkryły w nim uczucia głęboko zakorzenione w jego sercu.
W pewnym stopniu czuł się odpowiedzialny za te dwie gryfonki: Marlene pokochał bezgraniczną, szczerą miłością, natomiast Chan również była dla niego niezwykle ważna. Była jego przyjaciółką i wiedział, że byłby gotów zrobić dla niej bardzo dużo, byleby tylko była szczęśliwa.
- Nie skrzywdzę jej Chan. Nie byłbym do tego zdolny.
Spojrzał na nią zdecydowanym wzrokiem, chcąc by uwierzyła mu na słowo.
Inne zapewnienia czy obietnice były zbędne.
Ian był szczęśliwy jak nigdy dotąd i tego samego chciał dla Chantelle.
Nagle do głowy przyszła mu jedna myśl .. dotychczas nie zwracał uwagi na krążące po szkole plotki bo nie widział w tym najmniejszego sensu, ale teraz, po rozmowie z Chan miał pewne wątpliwości.
Rosier i jego miłosne podboje ostatnimi czasy znajdowali się na ustach większości uczniów, lecz to nie gryfonka miała stanowić obiekt jego westchnień.
Musiał poruszyć ten temat .. dla jej dobra.
- Chantelle - zaczął delikatym tonem głosu.
- Jesteś pewna do co Rosiera? Nie wiem czy słyszałaś te krążące po szkole nowiny na jego temat ..
I rzucił na nie spojrzenie pełne troski, czekając na jakąś reakcję.
IAN BLAKE
Ian przemyślał raz jeszcze wszystkie za i przeciw.
OdpowiedzUsuńW końcu sam nie miał co do tego stuprocentowej pewności, a nie miał najmniejszych zamiarów oskarżać kogoś bezpodstawnie.
W prawdzie mieszkał z Rosierem przez sześć lat pod jednym dachem i nie zauważył w jego zachowaniu niczego podejrzanego ..
Plotki plotkami, lecz nie wzięły się one znikąd .. w każdej plotce jest przecież ziarnko prawdy.
Ktoś musiał mieć uzasadniony powód by rozpuścić pogłoskę, że Evan Rosier jest gejem ..
Ian oczywiście chciał dla Chantelle jak najlepiej, a mówiąc jej to co od dawna było na ustach całej szkoły nie oszczędzi jej rozczarowań.
- Powiedzieć czy nie powiedzieć .. - pomyślał, w międzyczasie podejmując szybką, spontaniczną decyzję.
Postanowił, że podzieli się z nią tą wiadomością - dla jej dobra - ale również zrobi co w jego mocy by dowieść prawdy.
Dzieląc z Evanem to samo dormitorium miał ułatwione zadanie.
Dowie się wszystkiego bez względu na konsekwencje.
- Chan nikt w szkole nie powiedział na ciebie nigdy złego słowa, a z całą pewnością nie posądzaliby się o przynależność do śmierciożerców. Prędzej mnie ..
Skrzywił się lekko i kontynuował:
- I domyślam się, że to co wszyscy mówią całkowicie cie nie obchodzi i zapewne w to nie uwierzysz, ale posłuchaj mnie ..
Przybliżył się do niej i spojrzał jej głęboko w oczy.
Mówił cichym, uspokajającym tonem głosu.
Nie chciał wyprowadzić jej z równowagi i wywołać niepotrzebną kłótnię.
- Chan nie uważasz, że jeśli cała szkoła .. setki uczniów zgodnie twierdzą, że Evan jest gejem to musi coś w tym być?
Ślizgon spuścił głowę i czekał na wybuch ..
Zdobył się na odwagę i powiedział to: teraz pozostało mu jedynie znieść złość Chantelle i wyruszyć na poszukiwanie niezbitych dowodów.
Wszystko dla dobra gryfonki.
IAN BLAKE
Patrzył jak dziewczyna znika, zostawiając go samego.
OdpowiedzUsuńJednak mimo usilnych starań między nimi powstał niewidzialny mur.
Bariera o imieniu Evan ..
Granica nie do przejścia.
Ian nie chciał by z jego powodu ich relacje uległy zniszczeniu.
Zależało mu na Chantalle i z całych sił pragnął by między nimi już wszystko było dobrze .. by ich przyjaźń przetrwała nawet tak wielkie przeciwności szykowane przez los.
Nie miał z nią kontaktu przez całe kilka dni.
Przez ten czas w jego życiu nastały kolejne, nieoczekiwane zmiany.
Nieodwracalnie rozstał się z Marlene .. nie spodziewał się, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie.
Po kłótni z Chantelle nie miał nawet z kim o tym porozmawiać .. nie chciał narzucać jej swojego towarzystwa po tym co jej wyznał.
Rzeczywiście powinien trzymać język za zębami i nie pisnąć choćby słowa o domniemanym homoseksualizmie Evana..
Ślizgon spotkał Chan na jednym z zatłoczonych korytarzy.
W głowie wciąż miał obrazy z ostatniej wizyty w Zakazanym Lesie ..
Nareszcie zdobył dowody .. nareszcie miał pewność co do skrywanej orientacji Rosiera.
Na własne oczy zobaczył to co wcześniej nazywane było plotką ..
Musiał opowiedzieć to wszystko gryfonce .. musiał.
- Chantelle! - krzyknął i przedarł się przez tłum uczniów.
Chwycił ją za rękę, nie chcąc by przed nim uciekła.
- Posłuchaj mnie Chan - zaczął, prowadząc ją w bardziej ustronne miejsce.
Dlaczego ta rozmowa musiała być aż tak trudna? .. nie wiedział co miał jej powiedzieć, od czego zacząć.
- Przepraszam cię za tamto, nie powinienem tego mówić, nie mając dowodów ale teraz ..
- Rozstałem się z Marlene i ..
Urwał patrząc jej w oczy. Nie potrafił wydusić z siebie tego jednego zdania ..
Komunikat: Chan nakryłem twojego chłopaka na całowaniu jakiegoś krukona nie chciał przejść mu przez gardło.
IAN BLAKE
Chłopak czekał aż Chantelle uwolni go ze swojego uścisku.
OdpowiedzUsuńW końcu nie przyszedł do niej szukać pocieszenia .. jego własna sytuacja obchodziła go w tym momencie najmniej.
Pogodził się z faktem, iż słowo szczęście w zestawieniu z jego osobą to połączenie, które nie ma racji bytu.
Teraz pragnął jedynie by Chan zaznała odrobiny tego pozytywnego uczucia.
Nie mogła żyć w dalszej niewiedzy .. prędzej czy później dowiedziałaby się całej prawdy, a lepiej dla niej jeśli ten moment nastąpi jak najprędzej.
- Miło, że we mnie wierzysz, ale wątpię, żebym jeszcze kogokolwiek poznał .. nie potrafiłbym na nowo pokochać kogoś tak jak ją .. to nie zdarza się dwa razy.
Odetchnął głęboko i spojrzał jej prosto w oczy.
Wiedział, że to co zaraz jej powie wywoła kolejną kłótnię, kolejne niepotrzebne dni ciszy.
Ale nie miał wyjścia .. naprawdę gdyby tylko mógł jej tego oszczędzić.
- Chan wysłuchaj mnie do końca .. wiem, że mi nie uwierzysz i nie jest mi łatwo o tym mówić, ale wiedz, że kieruje się tylko i wyłącznie twoim dobrem.
- Wysłuchaj mnie a później zrób co tylko zechcesz.
I rozpoczął kilku zdaniową relację o tym co zobaczył w Zakazanym Lesie.
- To brzmi absurdalnie prawda? Idziesz sobie lasem a tam pod jednym z drzew chłopak twojej przyjaciółki całuje obcego chłopaka.
Tak bardzo chciał, żeby mu uwierzyła.
Nie chciał po raz kolejny stracić z nią kontaktu .. potrzebował jej obecności szczególnie teraz, gdy znowu został kompletnie sam.
- Tak Chantelle, Evan Rosier na moich oczach całował chłopaka .. Evan Rosier jest gejem .. przykro mi.
Chciał do niej podejść, objąć ją, lecz powstrzymał się w ostatniej chwili.
Mina gryfonki mówiła sama za siebie.
- A teraz możesz na mnie nakrzyczeć, powiedzieć, że kłamie .. oskarżyć mnie, że mówię to tylko po to by was skłócić i rozdzielić .. Chan prawda prędzej czy później i tak wyjdzie na światło dzienne.
IAN BLAKE
Nie mógł uwierzyć, że czas aż tak nieubłagalnie pchnie się na przód, otumaniając ludzi w prawdziwą rutynę. Każdy dzień w wykonaniu Rosiera wyglądał dość podobnie i przebiegał według ustalonego scenariusza. Od rano do przedpołudnia spędzał go z Chan prawie na wyłączność, nie wliczając takiego marnego szczegółu jak lekcje, ale na szczęście byli na tym samym roku i większość zajęć — tradycyjnie — Slytherin miał z Gryffindorem. Po obiedzie się rozdzielali; Chan brała się za swoje życie, on za swoje, o którym rzadko rozmawiali, zbyt zajęci sobą i swoją obecnością, aby przejmować się taką drobnostką: „co robisz o piątej?”. Evan poinformował ją o szlabanie; nie powiedział całej prawdy, dlaczego kara trwała aż całe dwa tygodnie i kręciła się wokół małego, zakurzonego pomieszczenia. Przemilczał fakt, że złączył swoje usta z innymi ustami, tymi nienależącymi do Chan, nie powiedział, że pojawiła się jeszcze jedna osoba, która zawirowała mu w głowie i chyba nawet nie dlatego, że uważał swoje zachowanie za niewłaściwie i godne potępienia, nie dlatego, żeby nie ranić uczuć dziewczyny i nie narażać się na jej złość, czy nawet odejście, o którym nawet nie potrafił myśleć. Nie. Evan nadal był otoczony mgłą, która przedarła się do jego uczuć i skutecznie je blokowała. Nie mógł się zmusić na wyrzuty sumienia i krótkie słowo „przepraszam” albo wytłumaczenie, że to z głupoty, że go poniosło, że nie chciał i tak dalej, bo to nie byłaby prawda. Przymierzał się do tego pocałunku od czasu pamiętnego pytania Kaya, które nadal odbijało się od jego czaszki. Chcesz się całować, Evan?. Nie potrafił zrozumieć swoich uczuć. Chan była dla niego niezaprzeczalnie ważna, nie umiał myśleć o tym, że nagle by jej zabrakło, stała się częścią jego życia w takim ekspresowym tempie, że nigdy by nawet nie przypuszczał, że takie uczucie nim zawładnie. A podobnie było z Kayem i — o dziwo — ich więź zaczęła się także w bibliotece i nie potrafił uwierzyć w taki zbieg okoliczności. Nie teraz, gdy był atakowany przez swoje sprzeczne uczucia, z którymi sobie nie radził. Paradoks.
OdpowiedzUsuńPrzerzucił kolejną stronę kartoteki jakieś Ginny Taylor i westchnął głęboko. Rocznik tak stary, że pewnie nawet kobieta już nie pamiętała, że wylała na chłopaka z klasy podróbkę eliksiru leczniczego, wywołując na jego skórze oparzenia drugiego stopnia. Nie rozumiał, dlaczego kazali im się tym zajmować, bezsensu, równie dobrze mogliby się starać policzyć krople deszczu, które zaatakowały błonia dzisiejszego dnia i otrzymaliby podobny efekt.
Zerknął na zegarek, a potem na Kaya zasuwającego piórem po papierze. Przełknął bez głośnie ślinę, czując jak praca serca przyspieszyła, mimo iż wiedział, że Hogarth czeka na niego piętro wyżej. Czyste szaleństwo nic więcej.
Przyjmując z ulgą pojawienia się Filcha, zabrał mu swoją różdżkę, pożegnał się z Kayem krótkim „do jutra”, nie omieszkając opuszkami placów musnąć wierzchu dłoni Krukona i zniknął, nie zważając na groźby woźnego, że gdy go przyłapie na nocnych schadzkach wlepi mu taki szlaban, że nie pozbiera się do końca następnej zimy, a nawet wakacji, że w dzień w dzień będzie szorował zabłoconą podłogą. Niedoczekanie.
Teraz w centrum jego wszechświata stała Chantelle. Jej niebieskie oczy. Proste, jasne włosy. Nieprzeciętna uroda. Miękka w dotyku skóra. Piękna Chantelle, która sprawiała, że cały świat wirował mu przed oczami, mieniąc się w różne kolory tęczy. Chantelle, która nadal była dla niego słodką tajemnicą, sprawiającą, że dech zapierał w piersi. Uśmiechnął się, pokonując strome schody.
Czy zwariował? Postradał resztki świadomości, a tortury pozbawiły go umiejętności logicznego myślenia?
OdpowiedzUsuńCzy naprawdę nie potrafił odróżnić fikcji od rzeczywistości
Było jasne, iż Chantelle sugerowała mu, że jego psychika podsuwała mu obrazy całującego się Rosiera.
A może miał halucynacje wywołane serią tortur?
Szybko otrząsnął się z tych chorych myśli i spojrzał na nią pewnym siebie wzrokiem.
Był przekonany co do tego co widział. To nie były żadne przywidzenia a rzeczywiste zdarzenie.
Nie jawa a prawdziwe życie.
- Więc od teraz będziesz traktowała mnie jak wariata, tak? - syknął z obrażoną miną.
Nie spodziewał się, że Chan aż tak lekceważąco przyjmie jego informację.
Już nigdy nie potraktuje go poważnie, a wszystko przez jedno głupie zaklęcie.
Klątwę mieszającą w mózgu i zostawiającą w nim trwałe urazy.
- Chan nie traktuj mnie jak pacjenta oddziału zamkniętego kliniki Świętego Munga, ok?! Wiem co widziałem, niczego sobie nie wymyśliłem.
Chciał ją ostrzec, uchronić przed wielkim rozczarowaniem, a tymczasem nabrał w jej oczach miano psychicznie chorego, skrzywdzonego człowieka, któremu czary namieszały w głowie.
- Nie ważne Chan, nie przejmuj się - powiedział po chwili milczenia.
- W żadnym razie ci tego nie życzę, ale zobaczysz że miałem rację.
Odwrócił się do niej plecami, chcąc stąd jak najszybciej zniknąć.
Jak Chantelle mogła być aż tak zaślepiona postacią Evana?
Tego cynicznego, okrutnego ślizgona, okłamującego ją bez cienia wyrzutów.
- A teraz wybacz, muszę wracać na zajęcia. W razie potrzeby wiesz gdzie mnie szukać.
- Wariat Ian Blake, człowiek ze zwidami i czarnymi dziurami w psychice zawsze do usług.
Kiwnął jej lekko głową i wyprzedzając ją, zniknął za rogiem korytarza.
IAN BLAKE
Wrócił pośpiesznie do swojego dormitorium, rzucając się na łóżko.
OdpowiedzUsuńPo głowie wciąż krążyły mu słowa Chantelle:
Tortury mają podłoże psychiczne i może przekroczyłeś już pewną barierę ...
NIE ZWARIOWAŁ!
Był pewny tego co widział: .. Evan przyciśnięty do kory drzewa.
Krukon całujący go z dziką zachłannością.
Rosier grożący mu bez cienia wyrzutów ... mający gdzieś uczucia Chantelle.
Obchodziła go jedynie własna reputacja. Bał się by plotki nie doszły do uszu uczniów Hogwartu.
Ian pamiętał także swój gniew, gdy patrzył na tę znienawidzoną twarz.
Chciał jedynie uchronić Chan, oszczędzić jej przykrych rozczarowań, a tymczasem znowu stracił z nią kontakt.
Potrzebował jej, lecz czuł do niej żal i rozgoryczenie.
Potraktowała go jak opowiadającego bajeczki dzieciaka, mówiącego wszystko to co ślina przyniesie mu na język.
Nawet nie starała się mu uwierzyć .. ślepo wierzyła natomiast w niewinność i czyste intencje Rosiera.
Tyle razy chciał do niej iść, porozmawiać .. zawsze jednak wycofywał się w ostatniej chwili.
Po cichu liczył, że to Chan przejrzy na oczy i do pierwsza niego przyjdzie.
Może zrozumie, że wcale nie postradał zmysłów, że niczego sobie nie uroił.
Późnym wieczorem Ian usiadł na łóżku pogrążając się we wspomnieniach.
Chantelle .. Marlene ..
Stracił dwie najważniejsze w jego życiu gryfonki.
Czy naprawdę nie zasługiwał na nic dobrego?
- Chan pewnie teraz spędza miły wieczór z tym zakłamanym oszustem - westchnął, wodząc wzrokiem po pustej sypialni.
IAN BLAKE
— Nie wyciągajmy pochopnych wniosków — odparł Jim, przypatrując się Gryfonce. W ogólnie był skupiony na lekcji, więc nawet nie miał zielonego pojęcia o czym McGongall prowadziła wykład, Raz albo dwa skrzyżował z profesor spojrzenie, które albo było natarczywe, albo mówiło, żeby był kilka ton ciszej, bo inaczej nie będzie mogła przejść obojętna obok jego starań „nawrócenia” Chantelle. — Jest wiele taki rzeczy — dodał.
OdpowiedzUsuńMimo że może Hogarth nie zdawała sobie z tego sprawę, wiele osób się o nią martwiło i zastanowiło się, co było przyczyną jej zmiany. Potter przez pewien okres czasu myślał, że zmiana jej nastroju jest tymczasowo, ale grubo się pomylił; Chan przez okrągły jeden semestr i kawałek drugiego nie wykazywała w ogóle zainteresowania tym, co kiedyś ją interesowała. Była jak kamień, zamknięta w swoim świecie, do którego nie dopuszczał ani odrobiny światła.
Rogacz nie rozumiał jak można dobrowolnie wybrać taką drogę; odseparować się od wszystkich i udawać, że pomiędzy nimi nie istniała żadna więź. Mniejsza od niego; nigdy posiadał jakieś wybitnie dobrych kontaktów Chan, nie licząc chwili, kiedy razem siedzieli nad ich wspólną pasją — transmutacją, ale przecież oprócz niego miała dobrych przyjaciół, z którymi już w ogóle nie rozmawiała, a przynajmniej tak wynikało z jego obserwacji. Nie uważał tego za normalne. On osobiście niezależnie od tego co by się stało nie potrafiłby się odciąć od ludzi mu naprawdę bliskich.
— Życie nie składa się też samych goryczy — powiedział, nie pozostawiając jej dłużny. Wiedział, że nie powinien wchodzić brudnymi buciorami w jej życie, ale jeśli myślała, że od tak to zaakceptuje, to grubo się myliła. Potrafił być tak upierdliwy, że szkoda gadać i dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Słysząc jej pytanie, uśmiechnął się. Och, czyżby poczuła się zainteresowana jego ofertą?
— Oceniając go w skali od jeden do dziesięciu, dałby mu co najwyżej słabe siedem, a my potrzebujemy kogoś przynajmniej z umiejętnościami wykraczającymi ósemkę, biorąc pod uwagę szukających trzech pozostały drużyn — odparł zapałem. Ich obecnych szukający nie był aż taki zły, musiał się co prawda wiele jeszcze nauczyć, ale brakowało mu najważniejszej umiejętności, szybkości. Szukający musiał być szybki i zwinny, inaczej nie był skuteczny w starciu ze złotym zniczem.
Potter
Nie spodziewał się takiego entuzjastycznego powitania przez Chantelle, miał wrażenie, że Gryfonka przez ten tydzień, w którym byli razem, bardziej się przed nim otworzyła i nie miał nic przeciwko. Lubił oglądać emocje pojawiające się na jej twarzy, a bardzo często były to pozytywne emocje; niebieskie oczy błyszczały niesamowitą radością, gdy krzyżową z nią spojrzenie. A ta radość sprawiała, że jego serce zaczęło podrygiwać głośniej w piersi i wypełniać go niewytłumaczalnym szczęściem. Chantelle wpływa na jego osobę w sposób szczególny, tłumiła w nim negatywne uczucia, którymi był wypełniony i przynosiła coś czego nigdy nie doświadczył na swojej skórze: ciepło i dobroć.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się do niej, odwzajemniając jej powitanie; złączył ich usta w pocałunku, który — jak mu się wydawało — trwał przynajmniej połowę jego życie. Objął ją w pasie, przyciągając do siebie. Zapach dziewczyny dział kojącego na jego zmysły, a jej obecność powodowała, że nie potrzebowali żadnych słów, aby być razem; były po prostu zbędne.
Ale, gdy tak ją ściskał i całował, szczęście zaczęło ustępować miejsca czemuś innemu, w jego myślach rodziło się fałszywe przeświadczenie, że czegoś mu w tym wszystkim brakuje, wypełniało go irracjonalnym wręcz niepokojem, że robi coś, czego nie powinien, że najlepiej by było gdyby wrócił do dormitorium i pogrążył się w swojej samotności, zabijając czas snem.
Westchnął cicho w przerwie na oddech, unikając spotkania z oczami blondynki; z niejasnego powodu nie potrafił spojrzeć jej prosto w oczy tak jak dawniej, mając wrażenie, że spotka tam tylko pustkę, która po chwili zaczęła natarczywie na niego napierać. Czuł się tak jakby chciał na siłę stać się kimś innym, jakby chciał znaleźć nowe życie, wdrążyć w siebie nową osobowość. Ale koniec końców, gdy te myśli się na sile i chciał je zrealizował, na trafiał na ślepy zaułek i znów wracał na dawną ścieżkę. Poczucie, że był niekompletną osobą wypełniało go kawałek po kawałku; nękała go potrzeba, której nie potrafił zaspokoić, przeszkoda, której nie potrafił pokonać. Gdziekolwiek by nie poszedł, cokolwiek by nie zrobił te uczucie tylko się wzmacniało, ale nigdy nie znikało. A Chan w jakiś magiczny, niewyjaśniony sposób nakreślała w jego życie niewyraźne nową ścieżkę, która napawała go przeróżnymi uczuciami: absurdalnym lękiem, słomianym zapałem, niewyjaśnionym uskrzydlaniem i ulotnym poczuciem szczęścia. Nigdy w życiu nie wypełniały go aż takie anomalie, których nie potrafił ustabilizować i uformować w znajomy kształt. A jego myśli w niczym nie pomagały, goniąc od Chan do Kaya, zataczając niefortunne kółko.
— Chodźmy w jakieś ustronne miejsce — zaproponował po chwili, splatając ich palce ze sobą. Na środku korytarza byli narażeni na odstrzał dyżurującego profesora, a Evanowi nie zależało na wzbogaceniu się o kolejny szlaban. Jeden mu w zupełności wystarczał. Szczerze powiedziawszy miał w planach zaszyć się w Pokoju Życzeń do białego rana, bo nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie pierwszego stopnia z uzbrojonym po zęby w nienawiści Blake’u, którego najchętniej by zabił z zimną krwią bez żadnych wyrzutów sumienia. Na Salazara! Ależ jego irytująca aparycja grała mu na nerwach! Tylko jedna Avada, tylko jedna Avada, Evan, i nie będzie musiał oglądać go do końca swoich szkolnych dni, podsunął mu złośliwy głosik, którego chciał jak najszybciej wyrzucić z głowy.
Ian Blake był za głupi i zbyt prostacki na jego pierwszą ofiarę, ba, nie był w ogóle godny, aby umierać z jego różdżki. Aż ogarniał go chłodny chichot, gdy o tym myślał.
— Co powiesz na Pokój Życzeń? — zapytał, uśmiechając się delikatnie, aby wymazać unoszące się w powietrzu zakłopotanie.
[ teraz to już w ogóle *chowam się* ]
Rosier
Czegoś takiego Benjamin mógł się spodziewać od samego początku. Kolejne puzzle tajemnicy Chantelle, będącej jak układanki, łączyły się w jego głowie, ukazując pełny obraz intencji dziewczyny. Nawet w takiej sprawie jaką było morderstwo Chantelle okazywała się być… tą dobrą. Była tak przesiąknięta tą cholerna gryfońską odwagą, że była w stanie poświęcić dla dobra swoich rodziców własne spokojne sumienie, niewinna duszę, możliwość zbawienia, o ile istniało jakiekolwiek życie po śmierci.
OdpowiedzUsuńWpatrywał się w nią tępym wzrokiem, pozbawionym jakichkolwiek uczuć.
Jak kiedykolwiek mógł myśleć, że Chan jest podobna do niego? Oczywiście, oboje dopuścili się strasznej zbrodni, ale ona zrobiła to w szlachetnym celu. Cholernie szlachetnym.
Poczuł łzy zbierające się pod powiekami, więc dyskretnie starł je wierzchem dłoni.
- Chan – zaczął, unikając patrzenia dziewczynie w oczy. – Sama doskonale wiesz, że cokolwiek co teraz powiem… W każdym razie, przykro mi zabrzmiałoby w tej chwili nieszczerze, nie… Nie uważasz? – zająknął się.
Mówienie przychodziło Ślizgonowi z trudem, w gardle czuł utrudniającą mówienie gulę. Odchrząknął parę razy, przenosząc w końcu spojrzenie na Gryfonkę.
Patrząc w jej oczy, pozornie niewinne, a jednak naznaczone wewnętrznym cierpieniem i żalem, Georgijew nie miał wątpliwości co do niesprawiedliwości świata – padołu łez, po którym przyszło im chodzić.
- Zapewne nie pocieszy cię to, ale… Chantelle, jesteś o wiele lepszym człowiekiem ode mnie.
Nie chciał zabrzmieć protekcjonalnie, ale tak właśnie uważał. Nie był pewny, czy dałby radę wyjawić jej swój własny sekret bez kompletnego rozklejania się. Benjamin nie był typem, który użala się nad sobą, jednak od tamtej chwili będąc przy Chan – szlachetnej Chan – czuł się jak najgorszy przestępca, zasługujący tylko na karę śmierci.
Był nim. I zasługiwał.
- Daj mi chwilę, dobra? – powiedział, gwałtownie wstając od stołu. Do połowy pusta butelka po kremowym piwie (i tak przeterminowanym o parę miesięcy) przewróciła się, wylewając zawartość na brudny stół.
Nie oglądając się za siebie, podszedł do lady, pozornie w celu zamówienia kolejnego napitku. W rzeczywistości potrzebował chwili samotności.
[Wybacz. Wybacz. Wybacz. Za jakość, za czas, za… Wszystko. :c
Ale dziecko mordu i tak Cię kocha :c]
Georgijew
Ian siedział wciąż w niezmienionej pozycji rozmyślając głęboko o całym tym zajściu.
OdpowiedzUsuńO Chantelle .. o Evanie.
Nagle ze stanu letargu wybudził go odgłos pukania do drzwi.
Pośpiesznie wstał, a jego oczom ukazała się osoba, której najmniej się spodziewał.
Prawie jakby ściągnął ją myślami ..
Chantelle.
Wystarczyło tylko spojrzeć jej w twarz by domyślić się, że stało się coś złego.
Coś, czego najbardziej się obawiał .. coś przed czym tak usilnie starał się ją ochronić.
Spojrzał na nią z troską, chcąc coś powiedzieć, lecz gryfonka nie dała mu szansy: zawiesiła ręce na jego szyi wybuchając niekontrolowanym płaczem.
Ślizgon poczuł lekkie ukłucie w okolicach serca: tak bardzo chciał jej pomóc, choć nie miał pojęcia jak.
Nie musiał pytać co się stało. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
To prawda, Ian. To wszystko prawda ...
Rosier ... Czuł jak jego ciało zalewa fala złości.
Lawina złej energii skupiona wyłącznie na Evanie.
Pragnął czym prędzej pobiec do lasu by raz na zawsze odegrać się na tym żałosnym palancie.
Człowieku, który doprowadził Chantelle do takiego stanu, łamiąc jej serce na drobne kawałeczki.
Blake podzielał jej cierpienie: doskonale wiedział co oznacza ból złamanego serca.
Do tego dochodziło oczywiście poczucie odrzucenia, zdrady, rozczarowania.
W tym momencie był bezsilny, patrząc na łzy kapiące po twarzy jego przyjaciółki.
Przysiągł sobie jednak, że nie zostawi tak tej sprawy ..
Evan prędzej czy później zapłaci mu za to .. już on tego dopilnuje.
To właśnie Chantelle była przy nim w najgorszych momentach jego życia .. musiał jej pomóc.
Tylko tak mógł się jej odwdzięczyć.
Odsunął ją lekko od siebie i spojrzał jej głęboko w oczy: w jasne, błękitne oczy pełne żalu i łez.
Złapał ją za rękę i wprowadził do swojego dormitorium, sadzając ją na łóżku.
Sam usiadł przy jej boku i po raz kolejny mocno ją przytulił, przyciskając jej głowę do swojej klatki piersiowej.
Milczeli.
Rozmowy były w tym momencie zbędne.
Zresztą co miał jej powiedzieć?
A nie mówiłem?
Wszystko się ułoży, nie przejmuj się
To były jedynie puste słowa, zdania nie przynoszące żadnego ukojenia.
Jedynie czas mógł wpłynąć w jakiejś mierze na ludzkie samopoczucie, powoli zasklepiając otwartą ranę w sercu.
Machnięciem różdżki przywołał pudełko wypełnione chusteczkami, biorąc przy okazji jedną z nich do ręki.
Wciąż nie wypuszczając jej z objęć, wytarł łzy spływające po jej policzkach.
- Przykro mi, Chan - powiedział po upływie dłuższego czasu.
- Naprawdę mi przykro.
Gładził ją delikatnie po plecach, patrząc na nią znad ramienia wzrokiem pełnym troski, choć przez jego głowę przelatywało tylko jedno zdania:
zamorduje cie Rosier ...
IAN BLAKE
[A masz może przypadkiem pomysł na wątek/relację między Robciem a Chantelle?]
OdpowiedzUsuńRobert Svensson
- Jak długo? - powtórzył i potarł miejsce, w którym jeszcze niedawno widniała potworna szrama, która zniknęła tylko dzięki Chan - Mama wepchnęła mi w ręce gitarę, gdy miałem siedem lat. Chodź wtedy nic z tego nie wyszło. Sam zacząłem się tym interesować trzy lata później. Skakałem wokół dumnego wtedy ojca i jęczałem, by kupił mi gitarę. Udało się, a ja zacząłem chodzić na lekcję. Nauczyciel jak dla mnie za dużo zajmował się teorią, więc miast do niego chodzić, a matka skrupulatnie mu płaciła, wymykałem się pod most i szarpałem struny. Potem usłyszał mnie jedne chłopak, który chciał założyć zespół. Zakumulowaliśmy się, a ja dzięki niemu nauczyłem się grać w innym stylu. Chłopak w końcu mnie wyśmiał, jak wszyscy inni ludzie, a ja zostałem z nową umiejętnością. Na zjadzdach rodzinnych łagodne i radosne melodie. Sam na sam z rodzicami moje dziwaczne popisy. Więc gram już dobre... - mamrocząc coś pod nosem wyprostował i przeliczył kilka swoich palców - No około pięciu, sześciu lat. Wiesz. Dokładnej daty nie pamiętam - uśmiechnął się do blondynki.
OdpowiedzUsuńTrawa uginała się pod ich nogami, by wyprostować sie natychmiast, gdy zrobią kolejny krok. Powietrze było rześkie i przyjemne chłodne.
- A ty? - chłopak zajrzał w oczy Chan - Od jak dawna grasz na skrzypcach? To dość nietypowe w rodzinach czarodziejów. Bo instrumenty są dość.... mało magiczne. Nie żeby to było złe. Jest po prostu...... intrygujące - uśmiechnął się do niej.
[ Nic nie szkodzi. Ważne, że jesteś ;) ]
Evan ze swoimi uczuciami był pomiędzy niż gdziekolwiek indziej, właściwie nigdy nie podejrzewał samego siebie, że może się czuć aż nazbyt. Emocje aż go wypełniały, chociaż starał się tego nie pokazywać, udając pod maską obojętności, setek złośliwości i fałszywego uśmiechu, że wszystko jest jak najlepiej, i w ogóle cudownie. Żyć, nie umierać, po prostu. Nie miał pojęcia jak długo tak pociągnie, ale wiedział, że musiał to robić, przynajmniej dopóki nie zrozumie co się w nim tli, mając nadzieje, że to nie same zgliszcza.
OdpowiedzUsuń— Chan — wyszeptał jej imię, pochodząc blisko fotela, na którym siedziała.
Jesu, jaką on miał czasem ochotę powiedzieć jej o wszystkim, co w nim siedziało, wyrzucić nawet to, że chyba jego osobę najlepiej definiuje ta niewytłumaczalna pustka gnieżdżąca się w jego sercu od lat, zwierzyć się ze wszystkiego, nawet tego, że jakaś niewidzialna siła ciągnie go do Kaya i to najprawdopodobniej dlatego, że Chan ciągle zapełniała jego myśli. Ale kończyło się tylko na chęciach i szukaniu kolejnych wymówek. Nie był w stanie wyrzucić wszystkiego, co leżało mu na wątrobie; nawet tworzenie pięknych kłamstw, które oplątywało delikatnie nieświadome ciało dziewczyny były lepsze niż „spowiedź”. A to nawet nie były wyrzuty sumienia. To potrzeba, aby podzielić się z sekretem, który w każdym momencie mógł wyjść na światło dzienne i zastawić ich z nieprzyjemną rzeczywistością; po prostu mierzył się z świadomością tego, że Chan powinna wiedzieć o tym, że nie zawiera całą powierzchnie jego serca, że jakiś odłamek przestał dla niej być. Szaleństwo, czyste szaleństwo. Uczuciowe kalectwo. Przecież niczego jej nie deklarował.
Na Salazara, przecież nie był jakąś durną książką, którą można było otworzyć na losowo wybranej stronie i czytać czasem z zainteresowaniem, a czasem bez niego. Nie mógł od tak zacząć się przed nią otwierać! Co jeśli ucieknie, spanikuje i wyzwie go od wariatów, nie odzywając się do niego do końca życia? Nie zniósłby tego przeciągającego się w nieskończoność milczenia, które stworzyłoby w jego sercu pewnie jeszcze więcej wątpliwości i niedomówień, rozrywając go od środka.
— Chan, przepraszam, ale… — zaczął trochę niepewnie — …ostatnio nawiedziła mnie bezsenność, dlatego jeśli będę się zachować trochę jak nie ja, to nie zwracaj na to uwagi — dodał, poniekąd nie skłamał, poniekąd powiedział prawdę, omijając tylko parę znaczących szczegółów — to dlaczego nie mógł spać i powód, dla którego ciągle ciążyło nad nim zmęczenie. Jakoś nie mógł się przełamać i powiedzieć „bo wiesz, oprócz ciebie, mam w głowie jeszcze Kaya i nie potrafię się zdecydować…”.
Aż miał ochotę zdzielić się po twarzy. Wybór był tak oczywisty. Miał wrażenie, że wszystko w nim krzyczało: Chantelle, Chantelle. Nad czym się jeszcze zastanawiał? Ach no tak, w towarzystwie Krukona czuł się odrobinę podobnie jak w towarzystwie swojej dziewczyny. Jak mógł zapomnieć o takim szczególe! Będziesz się w smażyć w piekle, Rosier, ale przecież dobrze o tym wiesz. To się nazywa dylemat, doprawdy.
Usiadł obok Hogarth i nachylił się nad nią, dotykając ustami skrawek jej odsłoniętego czoła.
[ sacrebleu O.O ]
- Nie masz mnie za co przepraszać - powiedział, ocierając jej z twarzy świeże łzy.
OdpowiedzUsuń- I daj spokój Chan, przecież zawsze przy tobie będę. O każdej porze dnia i nocy.
Ian nie miał żadnego pomysłu na to co zrobić by jej pomóc. Nie chciał zasypywać ją obietnicami poprawy, czy zapewnieniami, że wszystko się ułoży.
W tej chwili potrzebowała jedynie jego obecności .. to wszystko co mógł jej ofiarować.
Czuł się okropnie patrząc na to w jakim stanie znajduje się Chantelle. Bezskutecznie próbował zatamować płynące łzy, lecz niemal natychmiast ich miejsce zastępowały nowe cieknące po policzkach strużki.
- Nie płacz już Chan .. on nie zasłużył na te łzy - wyszeptał, po czym chwycił lekko jej dłonie, koniuszkami palców wodząc po nich w uspokajającym rytmie.
Pogłębił uścisk, odwracając głowę i w ciszy analizując minione wydarzenia.
Ostatnimi czasy tak wiele się wydarzyło .. zarówno w życiu gryfonki jak i jego.
Tortury, chwilowe szczęście, rozstanie, odrzucenie.
Dlaczego spotkało to akurat ich? Ponownie połączył ich z pozoru podobny stan: złamane serce.
Zadziwiające jak w krótkim czasie zmieniła się ich znajomość: od nienawiści do szczerej przyjaźni.
Kiedyś nie mieli ze sobą kompletnie nic wspólnego, a teraz? Podobieństw było aż nadto.
Otrząsnął się i wrócił do rzeczywistości, skupiając całą swoją uwagę na blondynce wypłakującej się w jego objęciach.
Rzucił okiem na wiszący na ścianie zegar: dochodziła jedenasta. Wiedział, że jego współlokatorzy wrócą dopiero po śniadaniu, a nie miał najmniejszej ochoty zostać sam na sam z Rosierem. Wolał choć na jakiś czas uniknąć rozlewu krwi i nie wpuszczać Evana do dormitorium.
Był gotów siedzieć tu z Chantelle choćby do rana. Nie mógłby zostawić ją samą choćby na moment.
Samotność plus poczucie odrzucenia to jedno z najgorszych możliwych połączeń. Wiedzał to z doświadczenie, gdy po rozstaniu z Marlene spędzał samotne godziny, leżąc i bezcelowo patrząc w sufit.
- Jeśli chcesz to zostane tu z sobą do rana - odezwał się cicho, wypowiadając na głos swoje myśli i patrząc jej prosto w oczy.
- Nie powinnaś być sama. Zresztą i tak na to nie pozwolę.
Jego intencje były jasne i był pewien, że Chantelle o tym wie. Czuł się za nią odpowiedzialny, a zostawinie jej samej byłoby tylko przejawem głupoty.
Musiał okazać jej odrobinę zainteresowania, troski, dać jej poczucie bezpieczeństwa. Sprawić, że na jej twarzy jeszcze zagości cień uśmiechu.
Tak jak gryfonka spowodowała, że on sam zaczął w siebie wierzyć, poczuł się potrzebny i akceptowany, uświadomił sobie, że wcale nie jest taki za jakiego go postrzegali, tak i on musiał odwdzięczyć się tym samym.
IAN BLAKE
Może nie powinnam zostawać sama, ale nie chce spotkać Evan'a ..
OdpowiedzUsuńIan uśmiechnął się blado, gdy z ust Chantelle padło imię Rosiera.
Przecież to oczywiste, że nie naraziłby jej na jego towarzystwo.
Chciał zrobić wszystko by ich od siebie odseparować, by Chantelle nie musiała patrzeć na jego zakłamaną twarz ..
Był to cel sam w sobie.
Chwycił za leżącą na szafce różdżkę i skierował jej koniec na zamek w drzwiach, szepcząc w międzyczasie jakieś zaklęcie.
Znajomość takiego typu magii już nie raz przydała mu się w codziennych sytuacjach: teraz miał stuprocentową pewność, że Rosier nie przekroczy progu pokoju.
A jeśli spróbuje .. cóż, tym gorzej dla niego.
- Możesz być spokojna, nikt tutaj nie wejdzie - powiedział, odkładając różdżkę na miejsce.
Cieszył się, że Chan przestała płakać: patrzenie na jej łzy sprawiało mu dziwny, wewnętrzny ból.
Z jednej strony było to trochę niedorzeczne, by aż tak identyfikować się z cierpieniem drugiej osoby, chociaż tak doskonale ją rozumiał.
W końcu sam czuł się podobnie jeszcze kilka dni temu.
- Ty chcesz mi się odwdzięczać? - zapytał z lekkim niedowierzaniem.
Przybliżył się do niej i po raz kolejny mocno ją przytulił.
- Mam ci przypomnieć co ty zrobiłaś dla mnie? Moja pomoc w porównaniu z twoim wsparciem to nic.
Faktem było iż oboje zawdzięczali sobie bardzo dużo.
Gdyby nie pomoc Chan, Ian z pewnością nie podniósłby się po przeżytych torturach.
Spadłby na samo dno ..
A gdyby nie Ian, Chantelle nie poradziłaby sobie po odrzuceniu Evana .. po tak strasznej zdradzie, jakim jest porzucenie dziewczyny dla osobnika innej płci.
- Powinnaś odpocząć .. miałaś już dość wrażeń jak na jeden wieczór - szepnął, wyswobadzając ja z miażdżącego uścisku.
Wstał z łóżka i stanął pod jedną ze ścian.
Spojrzał na nią wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu, sugerując jej tym samym, iż może bez obaw zasnąć w jego dormitorium. Ian miał nadzieję, iż chociaż sen przyniesie jej odrobinę ulgi.
Pozwoli przenieść się w inny świat i wymaże jej z pamięci bolesne wspomnienia o Evanie.
- Nikt tu nie wejdzie - dodał raz jeszcze i usiadł na podłodze, opierając głowę na ramieniu.
IAN BLAKE
Na twarzy ślizgona pojawił się cień uśmiechu, gdy Chantelle wreszcie go posłuchała.
OdpowiedzUsuńPodniósł głowę, patrząc jak dziewczyna kładzie się na jego łóżku i zwija w ciasny kłębek.
Przeczuwał, że ta noc może być dla niej ciężka, obfitująca w koszmary i bezsenność, lecz mimo to w jego własnym mniemaniu wszystko było lepsze niż kolejne godziny płaczu.
Być może tym razem sen w obcym, ślizgońskim dormitorium przyniesie jej choć trochę spokoju i wytchnienia.
Szczere na to liczył.
Po chwili wstał z podłogi, podchodząc po cichu do gryfonki.
Chwycił wymiętą rzuconą gdzieś pod łóżkiem kołdrę i delikatnie, lecz szczelnie okrył nią Chantelle.
- Śpij dobrze - wyszeptał i wrócił na swoje miejsce, ponownie opierając głowę na ramieniu.
Nie miał najmniejszego zamiaru choć na chwilę zmrużyć oka: mimo swojej pewności, że żaden niemile widziany gość ich nie odwiedzi, wolał pilnować Chantelle aż do rana.
Musiał wiedzieć, że dziewczyna jest bezpieczna, że w tym miejscu nic jej nie grozi.
Godziny ciszy spędził na rozmyśleniach, co jakiś czas spoglądając jedynie w stronę łóżka.
Dalej nie wierzył w to co w tak krótkim czasie wydarzyło się w jego życiu.
Nigdy - nawet w najśmielszych snach - nie przypuszczałby, że jego własne ja
zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni, powodując, że stanie się kimś takim.
Pamiętał siebie jeszcze sprzed jakiś dwóch miesięcy .. może trzech:
Ślizgon zapatrzony wyłącznie na siebie, nie liczący się z innymi ludźmi.
Raniący wszystkich dookoła, nie mający pojęcia o uczuciach takich jak przyjaźń, miłość.
A teraz? Pomimo, że siedział w swojej sypialni z dziewczyną nie miał w głowie zwykle towarzyszących takim sytuacją myśli. Był tu by wiedzieć, że Chantelle nie jest sama, by otoczyć ją troską i opieką. By zapewnić jej bezpieczeństwo, uchronić ją przed wszelkim złem.
Ślizgon i gryfonka .. dwa różne, wrogo nastawione do siebie domy a tyle podobieństw między dwojgiem ich mieszkańców.
Ian wiedział juz, że dla Chan byłby w stanie zrobić wszystko - za to co ona zrobiła dla niego. Nie potrafił w spokoju patrzeć na jej cierpienie - według niego nikt nie zasługiwał na szczęście tak jak Hogarth .. tak jak jego przyjaciółka.
Bo właśnie tak wygląda przyjaźń, prawda?
... poświęcenie, oddanie, troska, poczucie odpowiedzialności za drugą osobę, chęć dania jej wszystkiego co najlepsze, zredukowanie własnych potrzeb, zrezygnowanie z własnego szczęścia byle tylko zobaczyć na jej twarzy uśmiech ...
- Tak, Ian na tym polega przyjaźń - powiedział w myślach cichym lecz stanowczym głosem, chcąc wyprzeć z umysłu natarczywą myśl, że jednak to nie to .. że jednak przyjaźń rządzi się trochę inną polityką.
- Blake, co ty wiesz o przyjaźni .. - dodał ten sam stanowczy głos, na jakiś czas uwalniając go z tych męczących rozmyśleń, pozwalając mu w skupieniu wyczekiwać poranka.
Ian Blake
Ich sytuacja zmieniła się diametralnie o trzysta sześćdziesiąt stopni; takie Rosier odniósł wrażenie, że przyglądając się z uwagą nazbyt spiętymi rysom twarzy dziewczyna, która — może mu się tylko wydawało — robiła dobrą minę do złej gry. Nie miał wątpliwości, że pogłoski o tym, że spotykał się z Kayem dotarły również do niej. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, cokolwiek. ale zdał sobie sprawę, że wszystko na co byłoby stać jego strony głosowe to wyssane z palca kłamstwa: „nie przejmuj się tymi plotkami, to nieprawda”; nie widział czy jest w stanie wypowiedzieć te słowa patrząc prosto w jej oczy. Umiejętność kłamania, którą niegdyś miał opanowaną do perfekcji, wyparowała, pozostawiając po sobie tylko posmak prawdziwej, przerażającej porażki, pogłębiającej się w jego głowie coraz bardziej. Właściwie teraz w towarzystwie Chan pochłaniała go ogrom bezradności i przeraźliwa pustka — porównywał się wówczas do mieszkania, w którym dawno nikt nie mieszkał, pozbawionego mebli, zarośniętego centymetrami kurzu i pajęczyn; zapomnianego, obdartego z całej atrakcyjności, szarego, burego i ponurego.
OdpowiedzUsuńWestchnął bez głośnie.
Nie chciał nadużywać jej dobra, mimo że wykazywał takie tendencje próżności, że w tym momencie go po prostu przerażały i wprowadzały w zdumienie. Jeszcze nigdy nie grał na dwa fronty, właściwie jeszcze nigdy nie uwikłał się w tak skomplikowane relacje. Jego egzystencja w zamku była w miarę prosta i nie wymagała głębszych przemyśleń, chyba że do głosu dochodziła czarna magia. Ale wszystkie założenia, cały spokój został zburzony w jedno popołudnie i jeden wieczór w bibliotece, do miejscu, do którego nigdy szczególnie nie pałał sympatycznymi odruchami.
Czując jej dotyk na swoich policzkach, poczuł jak ogarnia go niewytłumaczalny chłód i nieprzyjemny dreszcz przebiegający wzdłuż linii kręgosłupa. Czy w tym momencie jego serce nie powinno wariować ze szczęścia, że ktoś taki jak Chantelle w ogóle zawraca sobie nim głowę? Czy nie powinien właśnie wykazać się czułością, przytulić ją i wypędzić jej z głowy wszystkie wątpliwości? Powinien, ale… ale odgradzała ich niewidzialna bariera, której nie potrafił przeskoczyć, która narodziła się z niedomówień i jego wszystkich nagromadzanych na siebie kłamstw. Najchętniej wróciłby do dnia, kiedy spędzili razem miły wieczór w Pokoju Życzeń, nie martwiąc się o tym, co przyniesie przyszłości. Może nie powinien ją pytać o chodzenie? Ale… myśl, że ktoś mógłby ją mieć oprócz niego napawała go jakimś irracjonalnym, niewytłumaczalnym przerażeniem. Chciał mieć tę dziewczynę tylko dla siebie, nie zniósłby myśl, że ktoś oprócz niego ja dotyka i całuje, dlaczego więc nie potrafił tego okazać w porządny sposób?
— Bardzo chętnie — odpowiedział z delikatnym uśmiechem na ustach. — Ale… nie ścierpną ci kolana? — zapytał, zakładając zabłąkany kosmyk jasnych włosów za jej ucho. Musnął ją w policzek. — Jak już zasnę, to może trochę potrwać. Czuj się ostrzeżona — odparł, pogłębiając fałszywy uśmiech rozświetlający jego twarz.
Ślizgon zastanawiał się czy Chantelle udało się zasnąć. Sam nawet przez moment nie odczuł zmęczenia, jego głowę zajmowały w tym momencie inne, dużo ważniejsze sprawy niż odpoczynek.
OdpowiedzUsuńTę jedną natarczywą myśl wreszcie udało mu się na stałe wyeliminować. W końcu Chantelle to tylko jego przyjaciółka i ma uzasadnione powody by czuć się za nią odpowiedzialny. Każdy na jego miejscu postąpiłby tak samo: otoczył ją opieką i obrał sobie za cel przywrócenie do jej życia ładu i spokoju.
Po jakimś czasie usłyszał jej cichy głos, upewniający go w przekonaniu, że ta noc rzeczywiście będzie nieprzespana.
Dziewczyna usiadła tuż obok niego, kładąc głowę na jego ramieniu.
To bezsensu Ian, więcej nie dam rady ..
Jej słowa wprawiły go w pewnego rodzaju konsternację: siedział nieruchomo zastanawiając się nad sensem tego krótkiego komunikatu.
Zapewne nie miała na myśli tego, iż nie da rady dłużej spać .. nie, ta hipoteza była wręcz absurdalna.
Bał się głębszego znaczenia tych słów .. bał się, że Chan do reszty się pogubiła, a życie, które po raz kolejny przygotowało dla niej taki a nie inny scenariusz stało się dla niej czymś z czego chce zrezygnować.
Obawiał się, że natłok przykrych wydarzeń wziął górę na jej zdrowym rozsądkiem, podsuwając jej plan ewakuacji.
W pewnym stopniu ją rozumiał .. ostatnio sam czuł się podobnie, przeżywał to samo co Chantelle.
Ale wiedział także, że z każdej sytuacji znajdzie się jakieś wyjście, jeśli tylko ma się w sobie wystarczające pokłady siły.
- Dasz radę Chan, dasz radę - powiedział i mocno ją objął, opierając swoją głowę o jej własną.
Czuł na sobie jej ciepło i wsłuchiwał się w miarowe bicie jej serca. W jego umyśle natomiast szalała w tym samym czasie burza sprzecznych myśli.
- Tak bardzo chciałbym ci pomóc, ale nie mam pojęcia jak - wyznał zgodnie z prawdą, w międzyczasie głaszcząc ją po ramieniu jednostajnym i spokojnym rytmem. Wiedział, że potrzeba czasu by uporać się z takim bólem. Jedynie on jest w stanie przynieść zapomnienie i upragniony spokój.
Ian sam w sobie był bezużyteczny, jego wsparcie nie zdawało się na nic - przynajmniej w jego opinii. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak cholernie bezradny .. oczywiście po raz pierwszy w życiu postawiony był w takiej sytuacji, gdzie postanowił wziąć na barki ludzkie cierpienie. Po raz pierwszy miał osobę o którą mógł się troszczyć, martwić ..
- Posłuchaj mnie teraz uważnie, Chan - obrócił ku niej twarz, patrząc jej głęboko w oczy. - Wiem jak się w tym momencie czujesz i niestety nie mogę ci powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie możesz tracić nadziei .. jesteś najlepszą osobą jaką znam i zasługujesz na wszystko co dobre. Zobaczysz, jeszcze wszystko się odmieni - ścisnął ją za rękę i kontynuował:
- Chan obiecaj mi, że dasz radę. Nie możesz się poddać .. są ludzie, którzy cię potrzebują. Ja cię potrzebuje.
Ian
Nie był pewien, czy Chantelle była świadoma swoich słów, właściwie odniósł jakieś niejasne wrażenie, że nie były kierowane tylko do tej sytuacji. Przywiązanie.
OdpowiedzUsuńJeszcze kilka tygodni temu nie sądził, że kiedykolwiek ten stan go dopadnie i zwiąże nierozwiązalnymi, niewidzialnymi sidłami, a teraz spoglądając na blondynkę i uśmiechając się do niej z tym irracjonalnym fałszem wypisanym na twarzy, nie miał pomysłu jak się z niego wyplątać.
Trwał w jakimś zawieszeniu, gdzieś pomiędzy tym co było, a tym co jest. Chciał położyć się na jej zaoferowanymi kolanami i zamknąć oczy, ale nie potrafił tego zrobić. Nagle opuściły go wszystkie siły, dokładnie tak jakby ktoś zakradł się bezszelestnie za jego plecy i wyłączył włącznik napędzający go do życia.
Przymknął na chwilę powieki, mając wrażenie, że chwila konsternacji trwa zdecydowanie za długo. Zaraz zgaśnie tlący się ogień w kominku. Zaraz pokój zostanie wypełniona chłodem. Zaraz Chantelle się zirytuje i po prostu odejdzie, zdając sobie sprawę, że niepotrzebnie marnowała swój wolny czas na osobę, która nie jest w stanie wskrzesić z siebie jakikolwiek głębszych uczuć, poza nienawiścią i furią. Rosier zaśmiał się bezgłośnie w myślach. Może powinien udaremnić jej wysiłek poznawania go krok po kroku i „wylać na nią kubeł zimnej wody” i uwolnić się od duszących go splotów? Pokręcił nieświadomie głową, zdając sobie sprawę, że nie był do tego w ogóle zdolny.
Czuł się jak w jakieś próżni, pochłaniała go głęboka pustka. Już kiedyś, konkretnie raz, na własne życzenie ugrzązł w takim stanie i był zmuszony się do niego przystosować, a teraz znów do niego wrócił, całkowicie nieodporny i podatny na to co wokół się niego działo. A przecież powinien się już dawno do tego przystosować i przestać zaprzątać sobie tym głowę. Idiota.
Na powrót otworzył oczy i wykrzywił usta w półuśmiechu. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił wydobyć z siebie żadnych konkretnych słów. Był jak w transie; miał wrażenie, że Hogarth to iluzja, która za chwilę zniknie, strawiona przez rzeczywistość i to kim naprawdę był. Miał wrażenie, że wszystkie uczucia, które za chwilę wyeksponują się na jego obojętnej twarzy, zdradzą jego prawdziwą tożsamość. Zakomunikują dziewczynę, że jest pozbawionym serca kłamcą.
Znajdował się w absurdalnym stanie nieważkości. Chyba nawet przez chwilę chciał ulec presji ślizgońskiego sprytu i ewakuować się z Pokoju Życzeń w trybie pośpiesznym. Może faktycznie powinien odseparować się od Gryfonki? Wtedy najprawdopodobniej nie byłoby nieprzespanych nocy, niewyjaśnionych uczuć i przyspieszonego bicia serca. Nie byłoby niczego, co uwadniałoby, że posiada ludzkie uczucia. Ale jednocześnie było zbyt za późno, aby cokolwiek zadziałać w tym kierunku. Utonął w bezimiennym szaleństwie, który podsyłał mu tylko jedną myśli. Chantelle. Chantelle. Chanttele, które odbijało się od jego czaszki jak echo głośnego dzwonu.
To właśnie sprawiło, że popełnił kolejną głupotę swojego życia — machinalnie, tak jakby ktoś nagle przejął kontrolę nad jego bezwartościowym ciałem, ułożył głowę na kolanach dziewczyny, wbijając spojrzenie w sufit.
— Dobranoc — wszeptał ledwo poruszając ustami.
Zamknął oczy. Otoczyła go ze wszystkich stron ciemność, tak przeraźliwa, że przez chwilę zapomniał o oddychaniu. W mroku ujrzał parawan ciemnych chmur, z który zaczął skapywać deszcz. Delikatne krople upadały na wszystko, zalewając z maniakalną dokładnością wielką powierzchnie asfaltu. Ale zupełnie nikt nie zwracał na to uwagi; wszyscy byli pochłonięci swoimi życiem. Egoiści, mógł powiedzieć, ale czy sam nim nie był, balansując pomiędzy dwiema bliskim mu osobami? Hipokryzja.
Miał wrażenie, że wyginęła w nim cząsteczka, która w jakiś niewytłumaczalny sposób pomagała mu funkcjonować w społeczeństwie, zabierając go daleko, gdzieś poza granicę wyobraźni. Wszystko straciło na wartości; za nim porwał go sen słyszał tylko cichy oddech Chan, a gdzieś w oddali wesoły trzask ognia w kominku. Zdemaskowany pozorów nie było można tak łatwo odbudować.
Kilka krótkich, na pozór zwykłych słów - komunikat, który kryje w sobie tak dogłębe znaczenie i niesie za sobą niesamowite efekty.
OdpowiedzUsuńPotrzebuje cię ...
Ja ciebie też ...
Mimowolnie kąciki ust ślizgona podniosły się do góry, a jego wnętrze przepełniło cudowne uczucie: świadomość, że jest się komuś potrzebny.
Dotychczas sądził, że jego życie jest bezwartościowe, pozbawione sensu. Chantelle po raz kolejny upewniła go w przekonaniu, że jest odwrotnie, dała mu jedną, może nawet najistotniejszą rzecz trzymającą człowieka przy życiu - nadzieję.
- Dziękuje .. I nigdy cię nie zostawie, zawsze przy tobie będę- wyszeptał, patrząc na nią znad ramienia, którym ją obejmował.
Kciukiem wytarł spływające jej po policzkach łzy, mocniej przyciskając ją do swojej klatki piersiowej.
Potrzebował jej obecności tak jak ona potrzebowała jego. Pomimo dzielących ich różnic wzajemnie się uzupełniali.
Do nadejścia świtu dzieliło ich już tylko kilka godzin. Ian nie miał zamiaru zmuszać Chan do ponownego zajęcia jego łóżka, wiedział, że dziewczyna i tak go nie wysłucha.
Oparł się więc plecami o jedną ze ścian, co jakiś czas rzucając okiem na wtuloną w niego Chantelle. Miał nadzieję, że chociaż w jakimś stopniu jest jej wygodnie.
Trwali w tym stanie aż do rana: oboje nie zmrużyli oka ani nie zamienili ze sobą choćby jednego zdania. Wystarczyła im sama swoja obecność.
Przez cały ten czas Ian gorączkowo myślał o całej sytuacji. W pobliżu Chan czuł się inaczej niż przy każdej dziewczynie .. chwilami przypominała mu Marlene, lecz mimo wszystko nie mógł porównywać do siebie tych dwóch uczuć.
przyjaźń .. nie-przyjaźń ...
Nie potrafił się określić .. czasami żałował w duchu tej swojej cudownej przemiany. Życie bez jakichkolwiek uczuć i zobowiązań z całą pewnością było łatwiejsze, mniej chaotyczne.
- Dzień dobry, Chan - powiedział kilka godzin później, wychylając głowę zza drzwi dormitorium.
Musiał mieć pewność, że nikogo tam nie ma, a już w szczególności Rosiera.
- Zaprowadzę cię do Wieży - zaproponował i pomógł jej wstać z podłogi. - A po zajęciach coś dla ciebie przygotuje, myślę, że ci się spodoba - dodał z nutą tajemniczości w głosie.
Doskonale wiedział, że Chan uwielbia patrzeć na 'artystę' będącego w trakcie tworzenia. To ją uspokajało, a obiecał sobie, że zrobi wszystko by choć na moment oderwać ją od przykrych wspomnień. Dać jej to co ona dała jemu w tak trudnym dla niego okresie jakim były tortury.
- Idziemy? - i otworzył przed nią drzwi, uśmiechając się przy tym zachęcająco.
Ian
— Powiedz mi, Chan, co do tej pory mogło mnie zranić? — zapytał Rogacz. Wiedział doskonale, co mówił, ale jeszcze nic nie wydarzyło się w jego życiu takiego, co mogło zaburzyć jego system wartości. Wiedział czego chciał i do tego dążył, nie idąc na ustępstwa.
OdpowiedzUsuń— O rany, Chan, wyłącz te negatywne myślenie — żachnął się James. — Nie zmuszę cię do góry, okej, ale przecież możesz spróbować, prawda? Co ci szkodzi? — zapytał, pochylając się trochę niżej. Przecież korona z głowy nic nie spadnie, mruknął w myślach. Jim osobiście nie uważał, że Minewra chciała zmusić Chantelle do gry dla samej gry; miała w tym swój cel, Jim też. — Nie chodzi o jakieś dwadzieścia wygranych meczy bez żadnej wpadki, Chan — kontynuował. — Zabawa, quddtich to też zabawa — dodał, uśmiechając się. Przecież to nie tak, że Potter wygrywał każdy mecz. Każdy prędzej czy później musiał się sparzyć, nikt nie był niezwyciężony, to oczywiste. Każda „wpadka” w przypadku Pottera była pawiem napędowym. I Jim nie rozumiał, dlaczego Chan tak bardzo się bała wyniku, skoro nawet nie chciała spróbować. Sztuką było chcieć. — Nie wygram, nie dam rady… — spróbował ją naśladować. — Jakie to ma znaczenie? Liczy się, że próbujesz sięgnąć po wygraną!
Chan naprawdę się zmieniła. Kiedyś była o wiele bardziej żywiołowa, nie liczyła strat. Jim spojrzał na nią kątem oka.
— Jeśli będziesz się tak do tego nastawiać, to oczywiste jest to, że nie dasz rady Bizzarze — zgodził się Potter. — Ale, wiesz, każdy ma swój słaby punkt. Wygrana w dużej mierze zależy także od znalezienia słabego punktu.
POTTER
Evan właściwie długo nie mógł zasnąć; błądził po labiryntach myśli, zastanawiając się, w którą stronę powinien skręcić, aby nie wpaść w kolejny ślepy zaułek, który — jak się okazało — było mnóstwo. Obijał się od ścian, mając wrażenie, że za chwilę eksploduje. Tu była Chan. Tam był Kay. Chan. Kay. Chan. Kay. I tak w kółko. Zmieniali się miejscami tak szybko, jakby byli na jakieś roztańczonej, nigdy nie zatrzymującej się karuzeli w wesołym miasteczku. Aż Rosier miał ochotę zwrócić śniadanie przez coraz bardziej nasilające się zawroty głowy.
OdpowiedzUsuńUdawał, że śpi, aby nie wciągać w to wszystko Chantelle, mimo że już dawno zostało w to zanurzona bez żadnych konkretnych powodów; ot, kolejna ofiara jego nieukładnych uczuć i egoistycznej osobowości, która prędzej czy później dawała o sobie znać. A to prędzej przychodziło o wiele szybciej niż później i Evan doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Usnął dopiero jakieś dwie może trzy godziny później, czując ciepło Hogarth rozprowadzające się po jego ciele. Jego sen był bez kształtny, ciemny, nie potrafił przybrać właściwego kształtu, chociaż dwa (a może nawet więcej) razy wydawało mu się, że w tej niesamowicie czarnej mozaice dostrzegł znajomą sylwetkę należącą do… Kaya, być może nawet wymamrotał porę razy jego imię, chociaż nawet nie miał pojęcia, gdzie się znajdował. Może był tylko narratorem tej bezowocnej powieści, pełnej odcieni szarości? Może obserwował wszystko z góry, z przysłowiowego lotu ptaka i nie powinien produkować takiej mieszanki emocji?
Potrzasnął głową, wybudzając się z tych mar. Nie wiedział która była godzina, ale podejrzewał, że zbliżał się świat; piąta góra wpół do szóstej, bo przecież to była zwyczajowa godzina, która przepędza sen z jego powiek. Otworzył niepewnie oczy; Chan chyba również gdzieś w trakcie zasnęła. Co prawda przez kaskadę gęstych włosów trudno było mu to stwierdzić, bo nie dostrzegał barwy jej tęczówek. Usiadł, potrząsając ją delikatnie.
A może po prostu łatwiej było uciec i powiedzieć, że wcale go tu nie było? Wymigać się do tego wszystkiego, zakopać się gdzieś pod ziemie i nigdy nie wrócić do zamku?
Och, Evan.
[tak bardzo wypadłam z formy, ostatnio jest mi chyba za wesoło oo]
Rosier
Barman burknął coś pod nosem na widok zbliżającego się do lady chłopaka, nie usłyszał co dokładnie. Nawet nic nie powiedział, wystarczała sama jego obecność i młody wiek, aby dać łysiejącemu mężczyźnie powód do rzucania Benjaminowi niechętnych spojrzeń, świadczących jednocześnie o braku jakiegokolwiek zaufania z jego strony. Nie żeby przejmował się opinią barmana, po prostu nagle zaczął zwracać uwagę na wszystkie szczegóły otaczającej go scenerii. Zmysły Ślizgona jakby się wyostrzyły, był w stanie rejestrować chyba o wiele za dużo bodźców. Rozbolała go głowa.
OdpowiedzUsuńZachował się jak ostatni dupek, a nie jak… Przyjaciel? Zostawił Chantelle samą ze swoją własną, okrutną i niedokończoną historią. Historią, która miała być przeznaczona do jego uszu. Miał być silny. Dla niej.
Korciło Ślizgona, aby zamówić coś mocniejszego, ale wstrzymał się. To byłby ostateczny dowód na jego rozbicie wewnętrzne. Poprosił więc o kolejne butelki Kremowego Piwa do stolika zajmowanego przez niego i jasnowłosą Gryfonkę.
Wracając do dziewczyny zarejestrował jej zmartwione spojrzenie. Chciał ją zapewnić, że to nie jej wina, to jego zachowanie, ale potrafił wyksztusić ani jednego słowa. Usiadł naprzeciwko Chantelle, wykręcając knykcie w akcie zdenerwowania. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Przepraszam – wyszeptał Benjamin, spuszczając wzrok.
Definitywnie nadeszła jego kolej, by coś powiedzieć, ale nie czuł się na siłach. Wipij piwo, które sobie nawarzyłeś, Ben. Brunet odetchnął głęboko, a kiedy zaczynał mówić, przed oczyma stanęła mu postać roześmianej Abigail. Chociaż Jo zapewniała go o częściowej winie dziewczyny, on sam nie był w stanie obarczać Abigail odpowiedzialnością za to co zrobił. Co jej zrobił.
Opowiedział Chantelle o dzieciństwie spędzonym u boku dziewczyny, o pójściu do Hogwartu i zepsuciu wzajemnych relacji, a także o późniejszej próbie ich odbudowy. Zająknął się przy opisywaniu rodzącego się do Abigail uczucia, jej odrzuceniu… O swoich konszachtach ze śmierciożercami, o ich pogróżkach kierowanych w stronę obojga. Ponownie odchrząknął, ubogacając swoją historię o zakończenie – dramatyczne, a jakże.
Kiedy skończył mówić, poczuł się nieco lżej. Wyrzucił wszystkie leżące mu na sercu wyrzuty. Po raz pierwszy w całości, a nie zdawkowo. Spojrzał niepewnie na Chantelle.
[O tych śmierciojadach będzie w notce fabularnej, którą musze jeszcze napisać, także nie wyjaśniam o co chodzi jeszcze (; ]
Zgodnie z obietnicą, zaraz po zajęciach wybrał się na poszukiwanie Chantelle. W jego szkolnej torbie spoczywały już potrzebne przybory, w tym nieocenione ołówki i jego szkicownik. Sam nie wiedział, dlaczego chciał spędzić z nią czas akurat na rysowaniu .. być może dlatego, że dla obojga sztuka była swego rodzaju odskocznią od szarej, ponurej rzeczywistości. Poza tym również Chan absorbowała jego czas w ten sam sposób, kiedy wyczerpany torturami chciał na moment zająć myśli czymś przyjemnym i przestać zawracać sobie głowę problemami.
OdpowiedzUsuńW końcu ujrzał ją na jednym z korytarzy. Na jej widok poczuł jak jego wnętrze zalewa dziwna fala gorąca, ciepło rozchodzące się stopniowo po całym ciele.
Wciąż wypierał ze swojej świadomości myśli podsuwające mu rozwiązanie dręczącej go zagadki. Nie mógł nie zauważyć zmiany swojego zachowania względem gryfonki, dostrzegał swoje dość nietypowe reakcję na jej widok, dotyk ..
Powtarzał sobie jednak, że Chan to tylko i wyłącznie jego przyjaciółka. Dziewczyna, którą postanowił objąć opieką i dla której gotów był zrobić niemalże wszystko. Był w stanie poświęcić się dla gryfonki, dzięki której stał się innym, lepszym człowiekiem.
- Gotowa, możemy iść? - zapytał na samym wstępie, posyłając jej lekki uśmiech. Mimo wcześniejszych planów postanowił je nieco skorygować i wyjść z Chan na błonia. Nie mógł zmarnować tak pięknego kwietniowego dnia na tkwienie w szkolnych murach. Poza tym po ich wspólnej, nieprzespanej nocy świeże powietrze i odrobina słońca są wręcz wskazane.
Ian położył dłoń na jej ramieniu i wyprowadził ją z Zamku. Szli w ciszy: ślizgon co jakiś czas jedynie patrzył na nią ukradkowymi spojrzeniami.
- To miejsce będzie chyba idealne - powiedział, gdy kilkanaście minut później znaleźli się nad jeziorem. Wodę z każdej strony otaczały kwitnące drzewa, a wiosenne promienie słoneczne rozświetlały cały ten ujmujący krajobraz.
Usiadł na świeżo rosnącej trawie, chwytając Chan za ręke i tym samym zmuszając by zajęła miejsce obok niego. Wyjął z torby gruby szkicownik i niezbędne przybory i bez słowa wyjaśnienia zabrał się do pracy.
- Za moment coś ci pokaże - oznajmił, w międyczasie kreśląc na papierze kolejne kreski. Hogarth nie była dzisiaj jego modelką: chłopak chciał stworzyć coś nowego, chciał by szkic stanowił jedynie odwzorowanie jego wyobrażenia o gryfonce .. przelewał na płótno obraz, który wciąż widział we śnie, a który tak usilnie chciał ujrzeć na świecie realnym.
- Piękna, prawda? - zapytał, wyciągając ku niej ręke ze skończonym dziełem.
Rzeczywiście, Chantelle na jego szkicu była zdumiewająco piękna: Ian przedstawił ją w zwykły, prawdziwy i realistyczny sposób, nie zapominając o żadnym szczególe. Jedynie subtelny, szczery uśmiech, którym uwięczył swoją pracę był wytworem jego wyobraźni.
- Wiesz, Chan .. chciałbym widywać to na codzień. - dodał i wskazał gestem na kartkę papieru.
Ian
[ No witam, witam ;) Tak szczerze to ja między Noelle a Leslie nie widzę żadnego podobieństwa, ale cóż :3 Z kolei na wątek z Chantelle mam ochotę, aczkolwiek brak jakiegoś ambitnego pomysłu :c ]
OdpowiedzUsuńLeslie
T E R A Z TY J E S T E Ś M I C O Ś W I N N A
OdpowiedzUsuńKan kombinator
[Pssst.... to ja Ci ukradłam chłopaka....]
OdpowiedzUsuń[Pomysł mi jak najbardziej pasuje, można wtedy też założyć, że Chan też wie coś tam o "leczeniu" Svenssona. I dziękuję za wytknięcie błędu ;) ]
OdpowiedzUsuńNie wszystko wszystkim dane ... Spojrzał na nią z lekkim smutkiem w oczach: w tym momencie tak bardzo się z nią zgadzał. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż jedna rzecz - rzecz na której tak bardzo mu zależało, lecz której nadal nie chciał przyjąć do świadomości - nigdy nie będzie mu dana. nigdy.
OdpowiedzUsuńJedynie w najśmielszych snach mógł snuć wizje siebie w jej towarzystwie.
Tylko we własnej wyobraźni dane mu było czuć na sobie jej dotyk, upajać się bliskością ukochanej osoby. Marzenia w zderzeniu z realiami ponurej rzeczywistości nie miały najmniejszej szansy bytu.
- Wiem o tym Chan, wiem - powiedział cicho, obejmując ją ramieniem.
Kilka godzin później siedział samotnie w swoim dormitorium, czekając na przybycie Chantelle. Już po raz drugi zaproponował jej czas spędzony w czterech ścianach ślizgońskiej sypialni, upewniwszy się wcześniej iż jego współlokatorzy skrupulatnie zaplanowali sobie resztę wieczoru i przekazując jej te znaczące informacje.
Był gotów spędzić z nią kolejną noc, siedząc na podłodze i pilnować by dziewczynie nie działo się nic złego. Nie mógł zostawić jej samej .. nie chciał tego zrobić. Każda minuta spędzona w towarzystwie gryfonki była czymś niezwykłym. Chan sprawiała, że czuł się jak inny człowiek: nie jak bezwzględny, bezwartościowy ślizgon, którym był w oczach całej szkoły ale jak najzwyklejszy w świecie chłopak.
- Nareszcie jesteś - odrzekł jakiś czas później, widząc przyjaciółkę stojącą w drzwiach jego sypialni.
Przyjaciółkę? Nie wiedział czy wciąż może określać ją tym mianem. Czuł się tak cholernie rozbity i zagubiony .. w jego umyśle krążyło wciąż kilka sprzecznych uczuć, tylko czekających na przyklejenie do nich etykietki z napisem Chantelle.
przyjaźń - zauroczenie - przyjaźń - ... miłość? ... Z całą pewnością jedno z nich wysuwało się na prowadzenie, robiąc w jego psychice niesamowity bałagan.
Kiedyś sądził, iż samo zjawisko przyjaźni jest czyms abstrakcyjnym, nie możliwym do osiągnięcia. Dopiero czas spędzony z Marlene pozwolił odkryć w nim nowe, nieznane wcześniej - lub głęboko skrywane w środku - emocje i stany.
Początkowo jego stosunki z McKinnon były czysto koleżeńskie: proste, nieskomplikowane relacje.
A później? ... pamiętał co czuł przebywając w jej towarzystwie: przyśpieszone bicie serca, ciepło rozlewające się po całym ciele i inne tego typu reakcję ludzkiego organizmu. Żeby dodać tej historii nieco dramatyzmu musiało skończyć się to porzuceniem i złamanym sercem, które pod wpływem czasu zdążyło się ciut zregenerować.
Pozostawało jedynie pytanie: Czy przy Chantelle przeżywał to samo?
po raz kolejny się pogubiłeś, Ianku ...
Jak zwykle połowę nocy spędzili na cichej rozmowie, skupiając się na unikaniu tematu Rosiera. Chłopak robił co w jego mocy by jak najlepiej zaabsorbować jej czas: na ich ustach pojawiał się zatem temat sztuki, spraw codziennych typu zajęcia, plany .. wszystko byle tylko nie wspominać o jakichkolwiek uczuciach- zjawisku tak destrukcyjnym jak to tylko możliwe.
- Ostatniej nocy nie zmrużyłaś oka, może dzisiaj się uda - powiedział, patrząc na zegarek, który wybił właśnie godzinę pierwszą, oznajmiając im to głośnym dzwonieniem swych wskazówek.
- Domyślam się, iż działamy tak jak wczoraj? - dodał tłumiąc ziewnięcie i zsuwając się z łóżka.
wygodna podłoga to wszystko czego brakowało mu do osiągnięcia permanentnego szczęścia. Rozłożył się w jednym z kątów, opierając głowę o brzeg łóżka i patrząc na poczynania Chantelle.
Ian.
Jarvis lubił odwiedzać swoją sowę bez konkretnego powodu, ot, tak po prostu, żeby dotrzymać jej towarzystwo, pomimo iż w sowiarni była cała masa skrzydlatych zwierzątek; poza tym czasem miał takie dziwne wrażenie, że tylko w bystrym spojrzeniu swojego pięknie opierzonego ptaka mógł znaleźć zrozumienia i lekarstwo na ludzką „ciemnotę”, wypływającej z niewiary w wróżby i przepowiednie.
OdpowiedzUsuńDziś był piękny dzień; zbyt piękny, aby rozckliwiać się nad esejami i nauką, która piętrzyła się pod sam sufit w Pokoju Wspólnym. Mógł rozumieć, że pragnienie wiedzy było potrzebne, ale przecież każdy musiał znać swoje granice, a widząc dzień w dzień te same twarze pochylające się nad opasłymi księgami sprawiało, że zaczęła boleć go głowa i pragnął jak najszybszej ewakuacji z tego dusznego miejsca, po brzegi ustrojonego w tomiska.
Nucąc pod nosem skoczną melodię, która jako pierwsza wpadła mu do głowy, wparował do sowiarni, wypatrując na jednej z żerdzi swojego ukochanego i jedynego w swoim rodzaju puchacza, która osobiście uważał za najszybszą i w ogóle najlepszą sowę pod słońcem. Wyłapał go wzorkiem nieomal od razu.
— Czeeeeeeść — przywitał się energicznie celowo przeciągając. —Mamy dziś piękny dzień, nie sądzisz? — zapytał, jakby oczekując odpowiedzi. — Doskonały, aby wznieść się wysoko… o tak — pokazał dłonią jak wysoko — i dotknąć kłębiących się na niebie białych obłoków, leniuchu — zachichotał, głaskają sowę po miękkich piórkach, ale Ace miał go szeroko w poważaniu; spał w najlepsze, olewając go kompletnie wzdłuż i wrzesz, jakby chciał mu ewidentnie uzmysłowić, że strzelił spektakularnego focha.
Niczym niezrażony Jean, uśmiechnął się szeroko, szturchając go palcem w łebek, bo chyba postanowił właśnie teraz uciąć sobie drzemkę.
— No, no… mówi mi tu zaraz co słuchać — mruknął zniecierpliwiony, jakby naprawdę wierzył, że sowa odpowie mu ludzkim głosem. Jarvis zabłądził wzrokiem, zatrzymując go na skulonej, ładnej płomykówce. — Nie mów, że to twoja dziewczyna! — ożywił. — Świetny gust, stary — zapewnił, tym razem swoją ciekawość kierując na sówką obok swojego puchacza. Pomachał jej ręką przed dziobem, a ona jeszcze bardziej „zamknęła się w sobie”. — O rany, ona jest naprawdę urocza! — zapiszczał z zachwytu, nawet nie przypuszczając, że może wydobyć z siebie taki wysoki dźwięk.
[dobry wieczór :D]
Nie dowierzał własnym uszom słysząc tych kilka słów, które dopiero co padły z ust Chantelle: Ian, może położysz się obok?.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie był to najlepszy pomysł .. nie teraz, gdy jego uczucia względem gryfonki były tak niepewne. Spędzanie nocy w jednej sypialni nie stanowiło dla niego jakiegoś większego problemu, ale dzielenie tego samego łóżka?
- Chan, to chyba nie jest dobry pomysł - powiedział cicho, patrząc jak dziewczyna odsuwa się i robi mu miejsce.
W tym momencie dwie strony jego osobowości toczyły ze sobą zażartą walkę. Dawny Ian, który wciąż czaił się gdzieś w odmętach podświadomości rwał się do przystania na jej propozycję, natomiast nowy, odmieniony Blake wybijał mu ten pomysł z głowy, tłumacząc to faktem, iż spanie z własną przyjaciółką jest czymś niedopuszczalnym.
... Przecież nic się nie stanie .. Chan cię potrzebuje kretynie, nie zawiedź jej - cichy głos w jego głowie podpowiedział mu właśnie co powinien uczynić, jednak obawy dalej pozostawały.
... Ian, zmieniłeś się! Już nie jesteś taki jak dawniej, pamiętasz?
Raz jeszcze rzucił okiem na leżącą na łóżku Chantelle i z nerwami napiętymi do granic możliwości powlókł się w jej kierunku. Położył się obok, chwilowo starając się zachować jakiś dystans. Wydzielając niewidzialną barierę, której za żadne skarby nie mógł przekroczyć.
Gdyby teraz ktoś postronny wszedł do dormitorium, zapewne wybuchnąłby niekontrolowanym śmiechem, widząc zachowanie ślizgona, który leżał sztywno jak kłoda, patrząc się w sufit, byle tylko nie zerknąć na blondynkę.
... Opanuj się, Ian. To jest tylko przyjaźń. Czyste relacje! Zacznij zachowywać się jak człowiek!
Odetchnął głęboko wypuszczając ze świstem powietrze. Odliczył w myślach do trzech i nieśmiało przysunął się do leżącej gryfonki.
Byli tak blisko .. zdecydowanie zbyt blisko. Objął ją ramieniem, pozwalając by ułożyła głowę na jego torsie.
W takiej pozycji miał znakomity widok na jej twarz: jego własna znajdowała się jedynie kilka milimetrów dalej.
Czuł jak jego serce i puls gwałtownie przyśpiesza, jakby każde z nich było na jakimś wyjątkowo ważnym wyścigu.
Kolejna runda: pojedynek dwóch sprzecznych postaw: Jeden głos krzyczał donośne: zrób coś! a drugi, cichy i ledwo słyszalny głosik za wszelką cenę starał się go uciszyć.
Nieznacznie się nachylił, podciągając się na łokciach i zbliżając twarz do twarzy Chan.
- Śpij dobrze - wyszeptał i najdelikatniej jak tylko potrafił pocałował ją w sam środek czoła.
... Widzisz Ian, nic się nie wydarzyło. Ot co, zwykły przyjacielski gest, a nie mów .... - głos nagle urwał swój monolog w momencie w którym Ian wykonał kolejny krok.
Wbrew swojej woli i wbrew wcześniejszym zapewnieniom, przyłożył swoje wargi do ust Chantelle, złączając je w jedność i składając na nich subtelny pocałunek. Przez te kilka sekund czas stanął w miejsu, ziemia przestała krążyć, zatrzymując swój obieg. Liczył się tylko ten moment, gdy raz po raz całował tak ważną dla niego osobę, czując jak przez jego ciało przepływają lekkie dreszcze, choć w środku płonął żywym ogniem.
nie wszystko wszystkim dane ... pomyślał jakiś czas później, odsuwając się od Chantelle i w obawie czekając na jej reakcję.
Taaak .. nie będzie mu dane więcej poczuć tego co właśnie przeżył - był tego więcej niż pewny.
Ian.
[ Ooo, no to się świetnie składa, bo jak już pewnie wiesz, Leslie niszczy życie Iana :D No to może napisz na moje gg i obgadamy szczegóły? :) 44261124 ]
OdpowiedzUsuńLeslie
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się, gdy płomykówka zerwała się do lotu, właściwie na początku myślał, że zaatakuje go dziobem. Wtedy spełniłaby się poranna przepowiadnia, ale o dziwo nic takiego się nie wydarzyło. Bo wydarzyło się jeszcze więcej!
- Sacrableu - wyszeptał, łapiąc się kurczowo za serce, gdy znikąd pojawiła się przed nim Gryfonka, warto dodać, że naprawdę atrakcyjna Gryfonka; była niczym blask jutrzenki, podmuch świeżości w jego życiu. Ukazała się jak nocna mara, zjawia, wystawiając go na pokuszenie, ot co. Ale czar prysł. Jego serce waliło w piersi jak szalone.
- Nie przemieniaj się tak znienacka - wyszeptał cicho ledwo poruszając ustami - bo zawału można dostać - skomentował, traktując jej pokaz magicznych sztuczek jako prawdziwy zamach terrorystyczny na jego skromne i całkiem młode jeszcze życie. A tyle jeszcze przed nim. Tyle świata do zwiedzenia, tyle rzeczy do sfotografowania... - Ty byłaś tą uroczą słówką, prawda i... Wow, ale czad - zawyrokował z wesołym błyskiem w oku, jakby pierwszy raz widział na oczy takie cuda; w świecie magi, w którym działy się przeróżne rzeczy, warto dodać. - Super - zachwalał dalej, podchodząc do niej i strzepując z jej ramienia pyłek kurzu. - Moja sowa, jeśli tak bardzo cię to interesuje, ma podobny gust jak jej właściciel czyli - zachęcił ją ruchem dłoni, aby sama to wydukowała - świetny, po prostu świetny - dodał, nie trzymając ją dużej w napięciu.
Przekrzywił głowę pod dziwnym kątem przyglądając się dziewczynie z ukosa; miała niesamowite oczy, duże, lazurowe, wyraziste, koloru nieba. Dotknął jęk chłodnego policzka opuszkiem palca, aby się upewnić czy nie jest chorym wybrykiem wyobraźni.
- Magia - mamrotał pod nosem oczarowany - magia - wykrztusił z siebie - po prostu magia! - rzucił dobitnie, zbliżając się do niej tak blisko, że prawie stykali się nosami.
Żan
Spodziewał się wszystkiego: dosłownie wszystkiego, ale nigdy nie przypuszczałby, że Chantelle odwzajemni jego pocałunek. To było tak abstrakcyjne, tak nierealne.
OdpowiedzUsuńGdy poczuł na swoich ustach ciepło jej warg, gdy jej ręce powoli wplątały się w jego włosy, a cała sylwetka przyległa do jego ciała przestał myśleć o wszystkim. W jego głowie była jedynie ona ... tylko i wyłącznie Chantelle. Zapomniał, że są przyjaciółmi. Wybił sobie z głowy fakt, iż miał się nią tylko i wyłącznie zaopiekować i postarać się ją pocieszyć.
Lecz czy takie zachowanie podchodziło pod kategorię opieki i pocieszenia? Z całą pewnością nie.
Odwzajemnił pocałunki, w międzyczasie podnosząc się nieznacznie, by już po chwili zawisnąć nad twarzą gryfonki
Runda druga: Walka dobra ze złem znów rozpoczęła nierówne zawody. Dobro i rozsądek nie miały w tym starciu najmniejszych szans. Dawna natura ślizgona szeptała mu na ucho instrukcje, całkowicie przejmując kontrolę nad jego umysłem i ciałem.
... Przecież tego chcesz. Pamiętasz, jak próbowałeś ją zdobyć? Pamiętasz jak za każdym razem ci odmawiała? A teraz co? .. sama to rozpoczęła.
Ty nie jesteś niczemu winny, wykorzystaj to ...
głupia męska duma ... Przeniósł pocałunki na jej szyję, błądząc dłońmi po niektórych częściach jej ciała. Słyszał swój nienaturalnie przyśpieszony oddech, bicie serca gryfonki ..
Podczas gdy lewą rękę zacisnął na jej udzie, a drugą rozpinał pierwszy guzik jej bluzki, w jego umyśle zapaliła się ostrzegawcza czerwona lampka, a donośny głos komunikował tylko jedno:
ZAKOŃCZ TO IAN.
PRZERWIJ, DOPÓKI NIE JEST ZA PÓŹNO.
JUŻ! TERAZ!
Momentalnie się od niej oderwał, dysząc ciężko i patrząc na nią przerażonym wzrokiem. Co on wyprawiał?! O mały włos nie przespał się z własną przyjaciółką ... nie wyrządził jej kolejnej dotkliwej krzywdy, wyposażając ją w takie a nie inne wspomnienia.
Blake ty skończony idioto!.
Odsunął się o niej, siadając na brzegu łóżka. Bał się spojrzeć jej w twarz ... Zawiódł ją. Tak cholernie ją zawiódł ... i siebie także.
W tej chwili nienawidził siebie z całych swoich sił. Jego dawne ja po raz kolejny wzięło nad nim górę, pozbawiając go umiejętności logicznego myślenia.
- Chantelle - zaczął, odwracając głowę i patrząc jej prosto w oczy, wzrokiem skrywającym w sobie zarówno skruchę jak i ogromny wstyd.
- Nie mogliśmy tego zrobić. Ja nie potrafiłbym ci tego zrobić. Ja .. - urwał, chcąc znaleźć odpowiednie słowo. Nareszcie zrozumiał. Był całkowicie pewien dlaczego przerwał ...
Zadziwiające. Jeszcze jakieś dwa miesiące temu zrobiłby to bez mrugnięcia okiem. W końcu dziewczyna sama pchała mu się do łóżka. Taka sytuacja nie mogła być zaprzepaszczona. A teraz? Wiedział, że Chan zasługuje na prawdziwego chłopaka .. osobę która dałaby jej wszystko czego potrzebowała.
Zapewniła jej poczucie bezpieczeństwa, dała odrobinę ciepła, radości .. wyczarowała na jej twarzy najprawdziwszy, najszczerszy uśmiech. Podarowała jej to czego on sam nie był w stanie jej dać.
Jak mógłbyć aż tak głupi ... jak mógł się tak strasznie łudzić.
.
Oprócz tej jednej niezobowiązującej nocy nie był w stanie dać jej niczego więcej. Nawet jeśli tak bardzo chciał .. nawet teraz, gdy wreszcie potrafił się określić. Gdy po tylu nieprzespanych nocach spędzonych na rozmyślaniu mógł z czystym sercem przykleić do jednego z krążących w jego wnętrzu uczuć etykietkę z napisem Chantelle.
Zawahał się, zagryzając usta. Nie zdołałby wydusić z siebie tych kilku słów. Nie umiał wyznać jej całej prawdy .. powodu dla którego udało mu się to przerwać.
kocham cię Chantelle. Kocham cię ... kocham ... kocham ....
Pieprzone niszczycielskie uczucie, doprowadzające człowieka na samo dno. Dziewięć liter a tak wielka moc ... zarówno destrukcyjna jak i działająca cuda.
- Przepraszam - powiedział w końcu, wstając z łóżka i wyciągając z szafki paczkę papierosów. - To nie miało prawa zajść tak daleko. Wybacz, że cię zawiodłem.
Ian.
[Nic się nie zmieniłeś, Ian. Jesteś taki sam jak byłeś .. identyczny
Usuńucięło na miejscu kropeczki :c]
Jeanowi nigdy nie przeszkadzało coś takiego błahego jak obecność drugiej osoby, dlatego nawet mu przez myśl nie przeszło, że Gryfonka mogła poczuć się nieco niekomfortowo, czując go blisko siebie. Naprawdę blisko, bo gdyby zrobił jeszcze jeden, niepełny kroczek w jej stronę, byłby w stanie dotknąć jej skóry czubkiem nosa. Ale nawet Jarvis rozumiał pojęcie „przestrzeń osobista”, dlatego nie był aż tak heroiczny, aby dotknąć skóry Gryfonki i przekonać się, że jest tak miękka jak mu się wydaje.
OdpowiedzUsuń— Ja tam myślę, że słowo „magia” można interpretować na różne sposoby — wtrącił swoje trzy grosze, nawet nie myśląc, aby potraktować to pytanie jako retoryczne; definicja magia — w oczach Jarvisa — była tematem-rzeką, studnią bez dna, można było mówić o tym pojęciu i mówić, aż do śmierci i pewnie i tak nigdy nie wykorzystałby wszystkich możliwych opcji i udzieliłby pełnej odpowiedzi. — Wiesz, magia to coś niesamowitego, niezwykłego i w ogóle porywającego, coś co wywołuje u człowieka takie głośne „WOW” i niesamowite podniecenie — zagadnął wesoło, obserwując jak zbliża się do puchacza. — No i nie wiem, czy na tę magię, którą się tu uczymy — no wiesz, machu machu, trach trach i buuuuum… — można powiedzieć tak szczerze, prosto z serce „Łał, to jest magia”, bo wiele osób, zwłaszcza tych czystokrwistych, miało ją na co dzień od urodzenia — wytłumaczył trochę nieskładnie. — I ona nie wzbudza w nich takich emocji jak na przykład w kimś, kto z magią ma niewiele wspólnego — dodał, wzruszając ramionami. Wcale nie chciał przekonać ją do swoich racji; mówił tylko to, co sam myślał, nawet jeśli dziewczyna potraktowałby go jak niespełna rozumu wariata.
— Ma na imię Ace — odparł. — Chociaż sam nie wiem czemu. Jest naprawdę leniwy.
Jean
Gdyby miał zliczyć wszystkie porażki jakie spotkały go w całym jego życiu, zapewne zabrakłoby mu palców w obu rękach. Tego wieczoru po raz kolejny wszystko spieprzył.
OdpowiedzUsuńCo w nim takiego było, że czego tylko nie dotknął, zaraz musiał to zniszczyć?
Tym razem przyjaźń z Chantelle ... Nie wyobrażał sobie, żeby po tym co się właśnie wydarzyło ich stosunki przetrwały. To graniczyło z cudem.
Jak w ogóle mógł dopuścić do takiej sytuacji? ... jak mógł tak beznadziejnie zakochać się we własnej przyjaciółce?
skończony idiota.
Był w stu procentach pewien swoich uczuć. Kochał ją i nic ani nikt nie mógło tego podważyć. Czysta ironia: on, ślizgon który złamał serce tak dużej liczbie dziewczyn, sam miał czuć się identycznie. I to po raz drugi.
Jednak sprawiedliwość istnieje.
Przez jeden krótki moment przez jego głowę przeszła dość absurdalna myśl:
Być może związek z Marlene był jedynie swego rodzaju próbą. Uczuciem, które miało otworzyć jego serce i przygotować je na nowe możliwości, takie jak najprawdziwsza, najszczersza miłość, którą właśnie obdarzył Chantelle.
W życiu nie czuł się tak podle jak teraz. Miał świadomość tego, iż dziewczyna nigdy nie będzie jego. On ją kochał - ona widziała w nim jedynie i co najwyżej dobrego kumpla.
Teraz nawet ich przyjaźń była zagrożona. A tak bardzo nie chciał stracić z nią kontaktu. Potrzebował jej jak tlenu ... oboje potrzebowali siebie nawzajem, a los przygotowywał dla nich właśnie wielkie i spektakularne zakończenie.
Uczucia były chyba najgorszym aspektem jego magicznej przemiany. Wcześniej życie było takie proste, nieskomplikowane. A teraz? Z każdym kolejnym dniem popychało go coraz niżej, by lada chwila zepchnąć go na samo dno ... do miejsca, z którego nie będzie dane mu się podnieść. I nie będzie już żadnego powrotu ... nie stamtąd.
Ian nie chciał mieć przed nią żadnych tajemnic, ale perspektywa wyrzucenia z siebie tych dwóch prostych wyrazów napawała go lękiem. Nie chciał by Chantelle źle go zrozumiała. By pomyślała, że swoim wyznaniem czegoś od niej oczekuje.
Nie oczekiwał - było zupełnie odwrotnie. Wiedział, że nie jest w stanie dać jej tego czego potrzebuje. Nie mógł zapewnić jej dobrej, spokojnej przyszłości.
Po prostu nie był w stanie ...
Musiał zmierzyć się z nową dawką bólu. Musiał zapomnieć. Musiał żyć sam, w naiwnej nadziei, iż Chantelle odnajdzie szczęście u boku kogoś odpowiedniego.
Nie obchodziło go kim będzie nowy wybranek jej serca. Czy będzie to Rosier, czy ktoś zupełnie inny - to nie miało znaczenie. Najważniejsze by w końcu była szczęśliwa.
Tylko to się dla niego liczyło.
Ulżyło mu gdy Chan się w niego wtuliła, nie osądzając go na podstawie tego bezmyślnego wygłupu. Położył głowę na jej ramieniu, zapewne po raz ostatni pozwalając sobie na taką bliskość. - Musimy porozmawiać - powiedział po chwili, gdy oboje się od siebie oderwali. Chwycił ją za rękę, prowadząc w stronę łóżka i wspólnie z nią siadając na samym jego brzegu.
Przełknął głośno ślinę, nie mając zielonego pojęcia jak zacząć .. co powiedzieć.
To wszystko było tak cholernie trudne. - Chan, wysłuchaj mnie najpierw, dobrze? Nie przerywaj, nie pytaj - po prostu mnie wysłuchaj.
dalej Ian. To i tak koniec. Powiedz jej i mniej to już z głowy ...
Postanowił od razu, bez żadnych zbędnych wstępów powiedzieć jej całą prawdę.
Na wyjaśnienia przyjdzie czas później.
- Na wyjaśnienia, albo definitywne pożegnanie - pomyślał, patrząc jej prosto w jasne, niebieskie oczy.
Usuń- Chan ja ... chciałem ci tylko powiedzieć, że .. Nie, nie tak.
- Musisz tylko wiedzieć ... - Nie umiał wydusić z siebie tych dwóch najważniejszych słów. Nie potrafił.
Wykonał dwa głębokie oddechy, zaciskając pięści i wyrzucając to z siebie na jednym wydechu - Kocham cię, Chantelle. Kocham cię i zawsze kochałem.
Spuścił głowę, wbijając wzrok w podłogę dormitorium. - Pewnie to głupio zabrzmi jeśli ci powiem, żebyś się tym nie przejmowała? - dodał, siląc się by ton jego głosu brzmiał spokojnie i może nieco zbyt mało poważnie. - Chan, ja wiem, że to chore, wiem że przecież nigdy nie będziemy razem. Ja to wszystko wiem.
Westchnął i podniósł głowę, dodając ciche: - Zapomnę.
Zerwał się z łóżka, podchodząc do szafki i kopiąc ją z całej swojej siły, podczas gdy całą sypialnie wypełnił jego pełen złości głos: Zepsułem to .....
teraz to już naprawdę koniec, Blake. Masz rację, zepsułeś waszą przyjaźń, skrzywdziłeś zarówno ją i siebie. Jesteś zadowolony, kretynie?!.
Ianek.
Gdyby tylko mógł, przybiłby sobie piątkę, gratulując trafnej spekulacji. Miał stu procentową rację, twierdząc iż po raz kolejny ją skrzywdzi, a jej zalana łzami twarz jeszcze bardziej utwierdziła go w tym przekonaniu. Poczuł się jeszcze gorzej niż kilka minut temu (o ile było to w ogóle możliwe) i nie miał zielonego pojęcia co zrobić. Z jednej strony wiedział, że powinien postarać się za wszelką cene ją pocieszyć .. przytulić. A z drugiej miał co do tego wątpliwości.
OdpowiedzUsuńPrzecież musiał o niej zapomnieć, raz na zawsze wybić sobie z głowy osobę Chantelle Hogarth. Kolejna próba zbliżenia się do niej z całą pewnością nie podchodziła pod kategorię zapomnienia.
Chociaż ... ten jeden, jedyny i ostatni raz. Przecież nie mógł jej teraz zostawić. Nie po tym jak wypłakiwała oczy w jego dormitorium ... z jego powodu.
Usiadł przy jej boku i objął ją ramieniem, mocno przytulając ją do swojego torsu. Nawet nie próbował się odezwać. I tak nie znalazłby słów nadających się na taką okazję. W jego opinii słowa: - przepraszam Chantelle, wszystko będzie dobrze - były jednym wielkim fałszem. Od teraz nic nie będzie dobrze.
To co ich łączyło raz na zawsze runęło jak domek z kart, nie dający się ponownie poskładać.
Biernie tkwił obok niej, jedynie uspokajającym dotykiem dłoni dając znać o swojej obecności.
***
Kolejne dni nie przyniosły mu ani chwili ukojenia. Z bolącym sercem wdrażał w życie akcję pt. zapomnienie.
Czuł się jak marionetka w jakimś tanim teatrzyku. Doskonale odgrywał swoją rolę, pilnie trzymając się scenariusza.
Akt pierwszy: unik, wyparcie ... ignorancja.
Akt drugi: powolne zapominanie, dążenie do całkowej amnezji.
Z całych sił starał się unikać Chantelle. Zachowywał się jak skończony egoista, myślący jedynie o sobie. Przecież gryfonka potrzebowała go równie mocno jak on ją. Liczyła na jego wsparcie, które rzecz jasna jej obiecał. A teraz co? Unikał jej, nie dając znaku życia.
Ostatnie dni dały mu także kolejne nowe powody do zaszywania się w czterech ścianach dormitorium ... Powód imieniem Leslie Jacobs.
Dziewczyna obrała sobie za cel by doszczętnie zniszczyć mu i tak już wiszące na cieniutkim włosku życie. Od jej mrożących krew w żyłach nowin, które w ekspresowym tempie obiegły cały Zamek, stał się tematem numer jeden na ustach szkolnej społeczności. Co rusz słyszał pod swoim adresem pogróżki, życzenia rychłej śmierci ... a przydomek gwałciciel z lochów na stałe przykleił się do jego nazwiska.
Samotność, odrzucenie, miłość do Chantelle a teraz jeszcze lincz, dawały o sobie znać, gdy nocami rozmyślał nad sensem własnego istnienia.
W jego umyśle non stop krążyły zdania, niosące za sobą tę samą treść: nie pasujesz do nas - bez ciebie będzie lepiej ... - tacy ludzie nie powinni przebywać wśród normalnych uczniów - nie masz nikogo kto by za tobą zatęsknił ... powinieneś odejść, raz na zawsze zniknąć.
Najgorsze było to, że sam zaczął w to wierzyć. Tak bardzo zidentyfikował się z tymi opiniami ...
Snuł więc plany, w których jedyną drogą ucieczki była śmierć. Jego przepustka do lepszego świata. Ten świat, w którym dane mu było żyć zgotował dla niego istne piekło. Niekończący się horror, w którym główny bohater tradycyjnie ucieka się do samobójstwa. To takie przewidywalne ...
akt trzeci: kurtyna powoli opada obwieszczając koniec przedstawienia. Reżyser chwyta za sznurki, jednym płynnym ruchem pozbawiając
marionetkę życia. Nikt więcej nie pociągnie za sznurek, nie sprawi, że kukiełka poruszy się czy wyda z siebie jakikolwiek dźwięk.
... W tej samej chwili nastał upadek, a główny aktor owego przedstawienia zwanego 'życie' nie ma siły by stanąć na nogi. To wszystko go przerosło: cała marna egzystencja, krzywdy jakie wyrządził i kara, jaką przyszłu mu za to wszystko zapłacić. Czy to torturami, czy stopniową utratą wszystkiego co było mu drogie, czy jeszcze większym potępieniem, spowodowanym siłą jednej plotki.
Usuńkażde przedstawienie kiedyś się kończy.
Przypomniał sobie także słowa dopiero co poznanej krukonki. Chorej psychicznie desperatki, która także sądziła, iż rozwiązanie jest tylko jedno.
Co wtedy powiedziałaś, Sophie? Ach tak ... 'wpadliśmy w tę samą pułapkę'.
Ot co, dwójka zagubionych ludzi, zaplątanych w sidła okrutnego losu.
Pułapkę z jednym wyjściem. Śmiercią.
Oprócz Chantelle nie miał się nawet z kim pożegnać. Miał tylko ją ... Czy odpowiedź co powinien uczynić w takm wypadku sama nie nasuwała się na usta?
Jutro wielki dzień. Próba generalna. Żegnamy się, Ian ... Pewnie nie możesz się doczekać, prawda?.
Ianek.
[dobranoc :D]
Niepewnie wkroczył do ślizgońskiego pokoju wspólnego w nadziei, iż nikogo tam nie zastanie. Przynajmniej w tych ostatnich godzinach życia mógł przestać się chować i wyjść z ukrycia. Odseparowanie się od rzeczywistości na dłuższą metę nic nie dawało.
OdpowiedzUsuńSkończyć zachowywać jak ofiara, obawiająca się spotkania ze swoim oprawcą.
Już tak długo siedział zamknięty w czterech ścianach dormitorium, nie uczestnicząc we wspólnych posiłkach w Wielkiej Sali, nie chodząc na zajęcia ... istna paranoja.
Czego on w ogóle się bał? Kolejnej konfrontacji z pałającymi do niego nienawiścią ludźmi? Przecież spędzał w tym Zamku już ostatnie godziny. Za jakiś czas nikt więcej nie ujrzy jego twarzy, zapomni, że ktoś taki jak Ian Blake kiedykolwiek zasilał szeregi uczniów Hogwartu.
najwyższa pora się pożegnać ...
Wyszedł z lochów, z prawdziwą obojętnością odmalowaną na twarzy krocząc przez korytarze. Nie zwracał uwagi na gromadzących się tam uczniów. Bez Chantelle wydawały się one wyjątkowo puste.
Szedł tam w jednym, konkretnym celu: odnalezieniu Chan i definitywnym pożegnaniu się.
Pożegnanie ... samo to słowo przyprawiało go o stan graniczący ze skrajną depresją.
Jego serce zabiło mocniej w momencie, w którym zobaczył ją stojącą samotnie pod salą na samym końcu długiego korytarza.
To dobrze, że była sama ... bardzo dobrze. To wszystko ułatwiało.
teraz spokojnie Ian. Ona nie może się niczego domyślić .. nie może przejrzeć twoich zamiarów.
Tak długo jej unikał, a teraz bez słowa wyjaśnienia miał tak po prostu do niej podejść? Pożegnać się i zniknąć. I już nigdy więcej jej nie ujrzeć.
Nie miał nic do stracenia. Chan z całą pewnością była na niego zła, w końcu mimo wcześniejszych zapewnień zostawił ją samą. Mogła nie chcieć nawet na niego patrzeć, mogła wykrzyczeć mu w twarz że jest nikim, bezwartościowym kłamcą wyznającym jej miłość, by zaraz potem ją porzucić.
nie możesz odejść bez pożegnania.
Podszedł i stanął naprzeciw niej, przez krótki moment patrząc jej prosto w twarz.
Bez żadnego słowa przyciągnął ją do siebie, zamykając w mocnym uścisku.
Nie chciał jej puszczać - wiedział, że gdy tylko to zrobi, wszystko będzie przesądzone. Z chwilą gdy uwolni ją z objęć jego świat legnie w gruzach ... życie się skończy. Raz na zawsze, dosłownie i nieodwracalnie.
Nie liczył minut podczas których trwali w tym stanie. Musiał nacieszyć się jej bliskością, raz jeszcze poczuć jej obecność.
W końcu się od niej odsunął, spuszczając wzrok. Obawiał się, że w momencie w którym ich spojrzenia się skrzyżują, zmieni zdanie.
- Uważaj na siebie, Chan - powiedział cicho, podchodząc bliżej i kładąc dłonie na jej ramionach. - Teraz już wszystko będzie dobrze .. będzie lepiej.
Pocałował ją w czubek głowy, odwracając się i pośpiesznie znikając jej z oczu.
Klamka zapadła, Ian. Teraz tylko czekać na odpowiedni moment ... na upragnione nadejście wieczoru.
Ianek.
Pożegnał ją, tym samym oficjalnie pieczętując swoją decyzję. Już nie było odwrotu. Musiał to zrobić ... chciał to zrobić.
OdpowiedzUsuńPóźnym wieczorem opuścił mury Zamku, idąc prosto przed siebie. Jego celem było tylko jedno miejsce: most - bilet do lepszego świata, brama do upragnionej wolności, przepustka do krainy spokoju.
Dzisiaj nawet pogoda przysięgła się przeciwko niemu. Z ciemno granatowego nieba padały krople deszczu, a mocny wiatr przenikał chłodem całe jego ciało.
jeszcze tylko trochę ... już blisko.
Stanął na podeście, wznosząc głowę ku niebu. Odwlekał w nieskończoność to co nieuniknione. A przecież to bezsensu ... to musiało się stać.
Wychylił się, niepewnym wzrokiem spoglądając w dół, w niekończącą się kilkudziesięciu metrową czarną przepaść.
nie wmawiaj sobie, że będzie dobrze. Nie będzie .. nie w tym wcieleniu.
A podobno nadzieja umiera ostatnia ... tsa, podobno.
Ian był zdeterminowany i wiedział, że robi dobrze. W końcu nie było innego rozwiązania. Żadna inna opcja nie wchodziła w grę. Nie było już nadziei .. ona umarła.
Po kilku minutach ostatnich rozmyśleń stał już za barierką drewnianego mostu.
Już jedynie milimetry dzieliły go od osunięcia się w dół.
Mimo swojego zdecydowania, wciąż kurczowo trzymał się drewnianej belki, z całej siły ściskając ją obiema rękoma.
Targały nim sprzeczne emocje, a przecież powinien nie czuć nic: zobojętnieć.
W końcu od dawna był już martwy: jak żywy trup funkcjonujący na cienkiej granicy życia i śmierci.
to już pora, Ian.
Bał się, czuł jak całe jego ciało niekontrolowanie drży, przygotowując się na to co zaraz nastąpi. Jego serce gwałtownie przyśpieszyło, chcąc wyrobić normę swoich uderzeń, zanim na zawsze ucichnie. Łapał każdy oddech, wciągając powietrze głęboko do płuc, by zaraz potem wypuścić je ze świstem.
nie możesz się teraz wycofać ... nie jesteś tchórzem.
Ale czy naprawdę samobójstwo nie było jedynie aktem tchórzostwa? Dowodem na to jak bardzo życie wraz ze swoimi problemami zwyciężyło nad zwykłym, słabym człowiekiem.
Przez tyle lat zgrywał odważnego ślizgona, osobę która jest w stanie zrobić wszystko, dla której nie istnieją przeszkody nie do pokonania. A teraz? Stał na pomoście, odliczając w myślach minuty dzielące go od ostatecznego rozrachunku.
Pomyślał o Chantelle. Jedynej osobie która mu została. Poza gryfonką nie miał kompletnie nikogo. Żaden człowiek choć przez jeden krótki moment za nim nie zatęskni. Nie wspomni go - a już na pewno nie w tym pozytywnym aspekcie.
Wszystkim będzie bez niego lepiej. Swoim odejściem tylko wyświadczy im przysługę.
Ot tak, ostatni dobry uczynek: samobójstwo.
pamiętasz Ian? pamiętasz? ....
Pamiętał. Wszystko doskonale pamiętał: Krzywdę wyrządzoną Carrie.
Tortury. Śmierciożerców. Voldemorta. Śmierć rodziny z rąk Czarnego Pana.
Porzucenie przez Marlene. Leslie i to w jaki sposób zniszczyła mu życie ... nie powinieneś żyć wśród normalnych ludzi, pieprzony gwałcicielu z lochów. Sophie i rozmowy na temat samobójstwa. Nieodwzajemnioną miłość do Chantelle. Wizję wojny śmierciożerców z czarodziejską społecznością, w której nie mógłby stanąć po ciemnej stronie mocy. Tak czy siak by w niej zginął. To było nieuniknione.
refleksje Blake ... czas na podsumowanie.
Co miał podsumować? Życie, które trwało zaledwie niecałe siedemnaście lat? Egzystencje tak bezwartościową jak tylko można to sobie wyobrazić. Od zawsze był sam: odrzucony i nieakceptowany. Zawsze traktowany jak powietrze. A przecież oni nic nie wiedzieli! Nie potrafili opędzić się od tych utartych stereotypów, zauważyć w nim jakiejkolwiek zmiany ... choćby tej najmniejszej.
już czas.
Postanowił iść śladami Sophie i mieć w zanadrzu jakiś plan awaryjny, na wypadek gdyby jednak coś się nie udało. A musiało się udać.
Nie wytrzymałby tu ani dnia dłużej. Upadł i nie miał siły by wstać. Już nie.
Z wewnętrznej kieszeni szaty wyjął malutki nożyk, ledwo mieszczący się w dłoni.
UsuńPodwinął lewy rękaw, raz jeszcze z obrzydzeniem patrząc na Mroczny Znak, po czym przyłożył do nadgarstka sam czubek ostrego narzędzia.
kocham cię Chan ....
Przywołał w pamięci obraz jej twarzy, by choć oczami wyobraźni raz jeszcze ujrzeć osobę, która przez tak długi czas utrzymywała go przy życiu.
Przypomniał sobie wszystkie dobre chwile spędzone w jej towarzystwie.
Tak wiele jej zawdzięczał, a teraz musiał odejść .. zostawić ją zdaną na własne siły jak jakiś pieprzony egoista.
jesteś egoistą, Ian.
Zawahał się: jednak żegnanie się z życiem nie jest takie proste i łatwe.
Wręcz przeciwnie: to było tak cholernie skomplikowane i trudne.
A może nie powinien tak szybko się poddawać? Skapitulować bez żadnej walki.
Nie .. on nie ma prawa mieć w tym momencie wątpliwości. Na szyi od dawna miał zarzuconą pętle, czekającą jedynie na zaciśnięcie się i pozbawienie go ostatniego oddechu.
przecież tego właśnie chciałeś, Ian .. chciałeś być szczęśliwy. Jak nie na tym świecie to na innym.
O ile rzeczywiście istniał jakiś inny świat. Miejsce, w którym nareszcie zapanuje spokój, wymarzony spokój. Gdzie nie będzie musiał stykać się z bólem, samotnością, odrzuceniem.
taaak ... to się nazywa karma i sprawiedliwość. Zobaczysz, będzie lepiej. Od teraz wszystko się ułoży.
Uśmiechnął się blado i zdecydowanym ruchem wbił nóż głęboko pod skórę, przejeżdżając nim wzdłuż długości ręki.
Z cichą satysfakcją spojrzał na cieknące strumienie krwi, na ciepłą czerwoną maź leniwie kapiącą na drewniany pomost.
A co jeśli będzie gorzej? Co jeśli tam - po drugiej stronie - nie czeka na niego nic dobrego?
Najszczęśliwszym dniem mojego życia był ten, po którym nie nadeszło jutro ...
Czy człowiek istotnie ma prawo decydować o własnym losie? Odbierać sobie życie kiedy tylko zechce .. kiedy tylko poczuje, że nadeszła pora rozstać się ze światem?
Zapewne teraz w tym momencie ktoś toczy batalię o życie, chcąc za wszelką cenę pozostać na tym świecie. Trzyma w dłoni wyciągniętą różdżkę, walcząc o nie ze śmierciożercami, Voldemortem .. a może wręcz przeciwnie. Porażony jakimś zaklęciem, eliksirem czy wypadkiem na miotle leży w klinice Świętego Munga, w duchu licząc na cud.
A on od tak chciał je sobie odebrać. Szybko i lekkomyślnie.
jedna noga wykonuje niepewny ruch w stronę przepaści, kieruje się ku drodze bez powrotu. Ostatni oddech, ostatnie uderzenie serca ... ulga, cudowna ulga, którą natychmiast zastępuje nicość ... już za moment wszystko ucichnie, nastanie jedynie wszechogarniająca jasność, jego zamglony wzrok napotka zadziwiająco oślepiające światło, ziemska wędrówka dobiegnie końcu.
I nagle poczuł jak jego serce przyśpiesza, o mały włos nie wyrywając się z klatki piersiowej, w tym samym czasie gdy jego uszu dobiegł głos.
Nie dochodził on jednak zza światów, był niemal całkowicie pewny, iż słyszy go w rzeczywistości. Gdzieś blisko, za swoimi plecami.
Głos, za który oddałby wszystko. Chantelle.
Ianek
[jestem straszna, że to opisałam :C ....]
Nie zobaczył światła, przenikającego nawet największy mrok.
OdpowiedzUsuńNie zniknął, jego ziemska wędrówka wciąż trwała w najlepsze.
Nie odszedł, a jego serce dalej biło, choć dość nienaturalnym jak dla niego rytmem.
I tak, wciąż oddychał. Wciąż tu był. Nie udało się. Samobójstwo zakończyło się wielkim spektakularnym fiaskiem.
Jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Po raz kolejny wszystko ułożyło się nie po jego myśli. Przecież miał już nie żyć! Właśnie w tym momencie miał spadać w dół, przenieść się do lepszego świata, odejść w zapomnienie.
nawet nie potrafisz się zabić ... spieprzyłeś własne samobójstwo, Blake.
Spieprzył to, ale był w stanie zrobić tego na oczach Chantelle. Nie wiedział jak dziewczyna znalazła się przy nim tak blisko i w tak ekspresowym tempie, ale to nie podlegało dyskusjom: dzięki niej żył.
Chodź. Błagam cię, wróć tutaj - nie mógł ze sobą skończyć słysząc jej błaganie. Poddał się, dając wprowadzić się z powrotem na bezpieczny podest mostu.
Dopiero teraz, gdy dziewczyna uniemożliwiła mu samobójstwo, zrozumiał jak bardzo nie chciał tego zrobić. Nie umiał wyobrazić sobie, co stałoby się, gdyby Chan zjawiła się tam chociaż trzy minuty później. Zapewne leżałby martwy gdzieś daleko w dole ...
Jego ciało zastygłoby w bezruchu, powieki już nigdy się nie otworzyły, a serce które tak wyrywało się za każdym razem gdy tylko wyczuwało obecność gryfonki, już nigdy nie zabiłoby tym samym, mocnym rytmem.
O mały włos nie zrobił największej głupoty w swoim życiu.
samobójstwo nie rozwiązuje problemów. Przeciwnie - sprowadza nowe, większe ilości trosk i zmartwień.
Spojrzał na swoją lewą rękę, teraz całkowicie przemoczoną od obficie kapiącej krwi.
Chcial coś powiedzieć, ale nie wiedział co. W jego gardle tkwiła wielka gula, nie pozwalająca na wydobycie jakiegokolwiek dźwięku.
I w dalszym ciągu cały drżał: poniekąd ze strachu, który nie chciał go opuścić, oraz od nadmiaru emocji, których skutki zaczął właśnie odczuwać.
Był tak cholernie słaby. Zniszczony w każdym, nawet najmniejszym calu.
Do jego świadomości dochodziły powoli myśli, dotyczące tego co właśnie się stało.
Rejestrował w głowie konsekwencje jakie wynikałyby z tego bezmyślnego zachowania.
Przecież już mógł być martwy ... już dawno powinien nie żyć. Bał się chociażby o tym pomyśleć. Był przerażony na samą myśl o tym co prawie udało mu się to wykonać .. że sekundy dzieliły go od śmierci.
Był niedoszły samobójcą, uświadamiającym sobie jak blisko był od tak wielkiej tragedii.
A chciał żyć. Chciał ... po prostu, najzwyczajniej w świecie się pogubił, myśląc iż śmierć będzie jedynym z możliwych rozwiązań.
tak bardzo się mylił ...
W tej chwili czuł się jak male dziecko, zrozpaczone iż ktoś pozbawił je jego ulubionej zabawki.
Jak chłopiec, który zgubił się i nie umie odnaleźć drogi powrotnej.
Chłopiec, który najchętniej obraziłby się na otaczający go świat, tupiąc nogą i wybuchając płaczem. Dla nich wszystko było takie logiczne, proste, bezproblemowe.
On musiał wziąć się w garść, jak nie dla siebie to dla Chantelle. Nie mógł pozwolić sobie na ani jedną chwilę słabości, chociaż w środku już dawno wybuchnął.
W ciszy patrzył jak Chantelle machnięciem różdżki tamuje cieknącą z jego ręki krew, a łzy spływające po jej policzkach, sprawiły iż czuł jak jego serce pęka na tysiące maleńkich kawałeczków.
to za dużo ... każda sekunda życia zaopatruje go w kolejną porcję cierpienia.
I nagle stało się coś, co zapamięta już na zawsze .. coś co sprawiło, iż stracił grunt pod nogami. Czuł jak sam powoli opada jeszcze niżej i niżej ... na samo dno.
Przyszło ci do głowy, co bym czuła, gdybyś skoczył? Więc teraz masz szanse.
Nie zdążył w żaden sposób zareagować. W ułamku sekundy Chan znalazła się na jego miejscu, stojąc tak blisko śmiercionośnej przepaści, po czym bez zastanowienia puściła się w dół.
Stał jak sparaliżowany, bezmyślnie patrząc jak jej sylwetka maleje w oczach, staje się coraz bardziej niedostępna, a jego ust wyrwało się jedynie głośne, rozpaczliwe i przepełnione bólem słowo: CHAN!
UsuńUpadł na kolana, podkulając je pod samą brodę i chowając głowę pomiędzy nimi.
Bez końca powtarzał jak mantrę jej imię, jakby to miało w czymś pomóc. Jakby jej imię było zaklęciem zatrzymującym czas. Sprawiającym, że dziewczyna zaraz do niego wróci wróci i nie zostawi go w taki stanie.
Do jego świadomości nie docierało to co właśnie się stało. Znajdował się na granicy pomiędzy fikcją a rzeczywistością. Bo przecież to nie mogło się stać. To tylko jego psychika podsyłała mu te chore obrazy, chcąc by do reszty zatracił kontakt ze światem realnym.
... To było gorsze niż wszelkie możliwe tortury razem wzięte. Gorsze od wszystkiego co kiedykolwiek zdążyło się w jego życiu ...
Kulił się na drewnianym moście, czując spadające mu na głowę krople deszczu.
Krople deszczu idealnie maskujące pojedyncze krople łez, które znikąd pojawiły się na jego policzkach.
Chantelle, wróć ... to ja miałem skoczyć ... nie ty.
Ianek.
[Również witam :) To fajnie, tylko trzeba by znaleźć jakiś pomysł i powiązanie między postaciami. Przyznaje bez bicia, że pomysłu mi brak. ;< Ale jeśli Ty jakiś masz to bardzo chętnie i wtedy mogę nawet zacząć pierwsza :D ]
OdpowiedzUsuń[Cześć ^_^ Skoro mówisz, że z Chantelle łatwiej będzie coś wykombinować, to też jestem za wątkiem właśnie z nią. Tyle, że ona wydaje się taka mrrroczna, że nie bardzo wiem, jak ją połączyć z Natem :3]
OdpowiedzUsuńSam nie wiedział jak długo tkwił w tym stanie. Stracił rachubę czasu w momencie, w którym Chantelle zniknęła mu z oczu. Zanim raz na zawsze odeszła ..
OdpowiedzUsuńTeoretycznie powinien nie czuć już nic, stać się czymś na kształt pustego naczynia, z którego ktoś wylał wodę. Mimo to wszystko krzyczało w nim z bólu i bezsilności. Nie potrafił opanować drżenia całego ciała i wciąż spływającej słonej cieczy.
masz na sumieniu kolejną osobę, Ian ... trzeba było skoczyć. Spaść w przepaść te kilka minut wcześniej ...
Głos który non stop wysyłał mu do podświadomości tego typu zdania, z całą pewnością miał stu procentową rację. To przez niego Chantelle skoczyła.
To była tylko i wyłącznie jego wina. Najpierw przez jego głupotę ucierpiała - już nieodwracalnie - cała jego rodzina, a teraz doszła do tego dziewczyna, którą bez wątpienia kochał. Czuł się jak najzwyklejszy w świecie morderca. Nawet jeśli bezpośrednio nie odpowiadał za tamte zgony to był w nie zamieszany.
Odpowiadał za nie. I musiał ponieść karę.
Żałował tego jednego krótkiego momentu zawahania. Obwiniał się za to, że tak odwlekał moment skoku. Przecież gdyby tylko zrobił to chwilę wcześniej ...
pieprzony, słaby tchórz.
Podniósł się z ziemi, stając na chwiejnych nogach. Spojrzał w dół, lecz ledwo widział na oczy: łzy skutecznie utrudniały mu widoczność.
Tym razem nie mógł się zawahać. Musiał raz na zawsze odejść. Zniknąć i dołączyć do Chantelle.
I nagle ponownie usłyszał jej głos. Głos tak prawdziwy ...
Nie wiedział co myśleć. W końcu gryfonka skoczyła z pomostu. Widział to. Nie mógł sobie tego uroić ...
Coś podpowiedziało mu, że to tylko kara. Kolejna kara za to co zrobił. Bo w końcu kto przejmował się tym co on czuje? Kogo to obchodziło? Racja, każdy wie, że Ian Blake nie ma uczuć.
Gwałtownie się obrócił, stając twarzą w twarz z blondynką. Przez jego głowę krążyło non stop jedno słowo: jak?
Ale czy to ważne jak? Chan żyła i tylko to się liczyło ... przynajmniej dla niego. Nie był w stanie wyjąkać choćby słowa. Emocje i szok doszczętnie ścisnęły jego gardło, tamując przepływ zdań.
Doskoczył do niej w dwóch krokach i wziął ją w objęcia. Sam także wtulił się w nią najmocniej jak tylko potrafił, splatając ręce wokół jej pleców.
Teraz gdy na powrót był tak blisko niej, nadzieja, która jego zdaniem umarła już wieki temu, powoli wracała do życia.
Znowu byli razem. W pewnym sensie razem, ale nie zawracał sobie tym teraz głowy. Nie myślał już o niej jak o dziewczynie którą kochał, choć oczywiście dalej tak było. W tym momencie do Chan na nowo przylgnęła plakietka z napisem przyjaciel: ktoś kogo teraz tak bardzo potrzebował.
Kto byłby przy nim po tej nieudanej próbie odebrania sobie życia, po tych wszystkich okropieństwach dzisiejszego dnia.
- Jak mogłaś mi to zrobić? - wychrypiał po jakimś czasie. - Dlaczego, Chan? Osobą, która może stąd skoczyć jestem tylko i wyłącznie ja ... tacy ludzie nie mają prawa żyć - dokończył, cytując tak często powtarzane w Hogwarcie zdanie.
Ian.
tacy ludzie jak ty Ian, po prostu się pogubili ... tak, Chantelle znowu miała rację. Pogubił się i nie potrafił znaleźć drogi powrotnej.
OdpowiedzUsuńZachowywał się jak człowiek z przepaską na oczach, wpuszczony w sam środek wielkiego labiryntu. Nawet jeśli bardzo chciałby się z niego wydostać, jego szanse były równe zeru.
Ciągle tkwił w bezruchu, trzymając ją w ramionach i czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Czując bliskość dziewczyny i jej miarowe przeczesywanie włosów zaczynał się uspokajać. Dopiero jej kolejne słowa spowodowały nawrót negatywnych emocji. Stany sprzed chwili powróciły ze zdwojoną siłą.
Jak mogłeś chcieć mi to zrobić? - Oderwali się od siebie, a ich spojrzenia na moment się skrzyżowały. W duchu cieszył się, że pada deszcz. Przynajmniej jego krople maskowały skrywające się na twarzy uczucia, nadając jej obojętny wygląd. Jedynie lekko zaczerwienione oczy zdradzały dopiero co przeżyty wewnętrzny wybuch.
Odszedł od niej na kilka kroków, spacerując po długim pomoście.
Dlaczego chciał to zrobić? W jego opinii było to oczywiste. Bez żadnego problemu mógł zrobić przekrój przez przynajmniej dziesięć lat swojego życia i w każdym jego miesiącu znaleźć powód do zakończenia swojej egzystencji, lecz to sytuacje z ostatnich tygodnii przeważyły szalę na rzecz śmierci.
- Chan - zaczął, z powrotem podchodząc blisko niej. Chciał znaleźć odpowiednie słowo, ale jak zwykle w tak trudnej sytuacji w jego głowie panowała pustka.
Przecież nie chciał swoim samobójstwem zrobić jej na złość, skrzywdzić ją i sprawdzić żeby cierpiała. W tamtym momencie myślał jedynie o sobie. O tym co on przeżywa i o tym, że tak będzie lepiej. Dla wszystkich.
skrajny egoizm.
- Nie widziałem innego rozwiązania. - Podwinął lewy rękaw bluzy, raz jeszcze patrząc na swój Mroczny Znak. Na całkowicie pocięte nożem znamię, zniszczony symbol przynależności do grupy wyznawców idei Voldemorta. - Widzisz to?! Jak mogłem żyć ze świadomością nadchodzącej wojny?! Po której stronie miałbym stanąć?! - krzyczał, a jego głos niósł się echem po całych błoniach. - Nie wiesz jak to jest kiedy setki ludzi życzą ci śmierci. Kiedy sam zaczynasz wierzyć w ich słowa ... kiedy nagle wszystko się wali a ty najzwyczajniej w świecie się poddajesz.
Odetchnął głęboko, przełykając zalegającą mu w gardle ślinę. - Chantelle, tak byłoby lepiej. Jakie to ma znaczenie, że teraz mi się nie udało? Wrócę do Zamku i ten koszmar zacznie się na nowo. I tak w kółko ... - urwał, bo coś odwróciło jego uwagę.
Coś, czego tak bardzo się nie spodziewał ...
Ianek.
[A masz jakiś pomysł na okoliczności wątku?]
OdpowiedzUsuńWyrzucał z siebie kolejne słowa, podtykał jej pod nos nowe powody dla których jednak powinien popełnić samobójstwo ... jednak tego ostatniego zdania nie zdążył wypowiedzieć do końca. Chantelle zamknęła mu usta pocałunkiem, nie pozwalając tym samym na kontynuację swojego wywodu.
OdpowiedzUsuńTak bardzo się tego nie spodziewał. Tak bardzo go zaskoczyła.
Gdy jej wargi dotknęły jego ust i zaczęły składać na nich delikatne pocałunki, poczuł jak przez całą długość kręgosłupa przechodzą go niekontrolowane ciarki, a lekkie dreszcze opanowały resztę jego ciała.
Stał jak słup, nie wiedząc co zrobić, zahipnotyzowany widokiem stojącej twarzą w twarz dziewczyny. Co robić? ... odsunąć się czy może zdobyć się na odwzajemnienie? W głowie chłopaka panował jeszcze większy mętlik niż wcześniej, jakby miał już zbyt mało problemów ... musiały dojść nowe wątpliwości.
Dlaczego ich relacje musiały być aż tak skomplikowane i trudne? Dlaczego oboje nie potrafili jednoznacznie określić tego co do siebie czuli?
więcej niż przyjaźń - mniej niż związek ... jedynie taką definicją mógł nazwać ich stosunki.
Zanim podjął decyzje, Chan odsunęła się, wyraźnie przepłoszona i zawstydzona.
Ian wiedz, że jeżeli by cię zabrakło, to trochę by mi cię brakowało - mimowolnie jeden kącik jego ust podniósł się do góry, a jego serca zalała fala ciepła. Wiedział, że słowo trochę wypowiedziane przez Chantelle było czymś w rodzaju ... tak, sam nie wiedział jak to określić.
Nie znaczyło to jednak, iż tak było w istocie. Był dla niej ważny, po jego odejściu brakowałoby go jej. Właśnie tego zapewnienia tak bardzo potrzebował.
Tak bardzo te słowa podniosły go teraz na duchu.
Podszedł do niej i chwycił jej dłonie, odsuwając je od jej twarzy. - Mi też by cię brakowało - powiedział. - Tak trochę. I teraz ja powinienem cię przeprosić ...
Kolejny nieprzemyślany impuls. Nie chciał by dziewczyna obwiniała się za to co dopiero co miało miejsce. Złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie, jedną rękę przenosząc na jej twarz. W tym samym czasie z nieba zaczął padać jeszcze większy deszcz, a zimny nocny wiatr coraz bardziej utrudniał stanie na moście.
Przymknął powieki i złączył ze sobą ich usta, obdarzając je czułymi i najdelikatniejszymi pocałunkami na jakie było go stać.
Świat znowu stanął w miejscu, nic już nie miało znaczenia. Zapomniał o tym, że dopiero co próbował odebrać sobie życia. Zapomniał o tym, że lada chwila powróci do Zamku, by stawić czoła nowym przeszkodom. Zapomniał o tym jak bardzo był nieszczęśliwy: w momencie, w którym czuł na sobie ciepłe wargi Chantelle i słyszał bicie jej serca, był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
kocham cię - pomyślał, po raz ostatni ją całując i niechętnie się odsuwając. Nie miał pojęcia jak teraz będą wyglądały ich kontakty.
Czy zapomną o tym co się stało i na powrót zaczną się tylko i wyłącznie przyjaźnić?
- Przecież to niewykonalne, Ian - podpowiedział mu cichy głos w jego głowie, w czasie gdy on sam czekał na reakcję Chantelle.
Jedno było jasne: musieli sobie wszystko wytłumaczyć. Żaden z nich nie uniknie tej rozmowy ... co to, to nie.
Ianek.
Stanowiło to bez wątpienia niepodważalny dowód, iż ostatnie dni, tygodnie a może nawet i miesiące nie należały do najprzyjemniejszego okresu w jego życiu.
OdpowiedzUsuńCzasu, który wspominałby z uśmiechem na ustach. Aż do dzisiaj sądził, że nie pozostaje mu nic innego jak samobójstwo - jedyna droga ucieczki.
Kompletny absurd.
W tym właśnie momencie, zaledwie kilkanaście minut po nieudanym skoku, mógł z czystym sumieniem powiedzieć i przyznać sam przed sobą, że jest szczęśliwy. Cholernie szczęśliwy. Nie potrafił opisać słowami tego jak właśnie się czuł: pocałunek - wtulona w niego Chantelle - jej usta muskające delikatnie jego policzek ... to wszystko było spełnieniem jego marzeń, czymś nierealnym a mimo wszystko prawdziwym. Podświadomie czuł, iż on także nie jest jej obojętny. Widział to w jej zachowaniu, słowach, najmniejszych gestach.
Gdy dziewczyna podniosła głowę, spojrzał jej głęboko w błękitne oczy, przyciskając usta do jej czoła i wsłuchując się w wypowiadane przez nią słowa.
Odprowadzę cię do dormitorium i przypilnuję byś w spokoju zasnął.
Z ciemnego nieba zaczynały spadać coraz to obfitsze krople deszczu, a chłodny, przenikający do szpiku kości wiatr także stawał się uciążliwy.
Poza tym Chan także musiała okropnie marznąć, o czym wcześniej - zaabsorbowany natłokiem spraw - nie pomyślał.
Objął ją ramieniem i chwycił w swoje dłonie jej obie zimne jak lód ręce w nadziei, że choć w jakimś stopniu je ogrzeje. Pocierał je przez całą drogę do Zamku, starając się przywrócić im w miarę normalną temperaturę.
Cieszył się, że jego współlokatorzy po raz kolejny postanowili zabawić się w wiosce. O wiele bardziej wolał zostać tam z Chan niżeli patrzeć na te znienawidzone twarze. Weszli wspólnie do pustej sypialni, tak zbawiennej dla ich wychłodzonych i wyziębionych organizmów.
Ian chwycił gruby, wełniany koc i szczelnie okrył nim siedzącą na łóżku gryfonkę. - Cieplej? - zapytał, unosząc do góry kąciki ust.
Doceniał wsparcie dawane mu przez Chantelle, a także jej wcześniejszą propozycję, ale nie miał ochoty zasypiać. Nie teraz. Nie po tak intensywnie przeżytym dniu.
Właśnie - przeżytym. Musiał jakoś jej podziękować, ale zdawał sobie sprawę, że same słowa nie wystarczą. Nigdy należycie jej się nie odwdzięczy, choćby nie wiem jak bardzo chciał.
W lochach jak zawsze panowała wilgość, co nie pomagało w doprowadzeniu dziewczyny do stanu sprzed. Żałował, że jego dormitorium nie jest wyposażone w kominek, ale musiał radzić sobie bez niego.
- Połóż się, musisz się rozgrzać - polecił i na gruby koc zarzucił także kołdrę. Sam również położył się obok niej, wtulając się i układając jej głowę na swojej klatce piersiowej. Dopiero teraz minione wydarzenia dały o sobie znać, gdy poczuł się wyjątkowo ociężale i sennie. Nadgarstkiem przetarł zamykające się non stop powieki, rękami zaciskając uścisk wokół Chantelle.
Ledwo zauważalnie podniósł głowę, spoglądając kątem oka na będącą tak blisko blondynkę. Chciał zatrzymać czas, pragnął by ten moment trwał wiecznie.
By już zawsze mógł trzymać ją w ramionach i nie wypuszczać z nich choćby na minutę.
- Kocham cię Chan - wyszeptał tak cicho, że z pewnością dziewczyna - gdyby tylko nie była zbytnio skupiona - mogłaby tego nie dosłyszeć.
UsuńAle nie to było jego zamiarem. Ślizgon chciał raz po raz zasypywać ją tymi dwoma słowami. Składać jej obietnice i rzetelnie ich dotrzymywać.
Chciał dać jej wszystko to, czego sam jak dotąd nie dostał: miłość, opiekę, troskę. Chciał przy niej być już zawsze, mimo wszelkich przeciwności przygotowywanych przez los. Pomimo kłód, które życie tak często rzucało mu pod nogi. Już teraz się nie podda, nie upadnie.
Ma dla kogo żyć, ... ma dla kogo być silnym.
Chantelle - jedno imie, a tak ogromne uczucie, którym darzył jego właścicielkę.
Pocałował ją lekko w policzek, zamykając oczy. Gdyby nie bliskość Chantelle, od razu wyobraziłby sobie przepaść. Wielką czarną dziurę bez dna.
Ale teraz nie miał już przed oczami tej nicości, mostu czy innego tego typu przerażającej wizji. Czuł się spokojnie i bezpiecznie.
- Dobranoc - mruknął już nie zbyt świadomie i zasnął, w jednej sekundzie odpływając daleko poza granice dormitorium. Po zadziwiająco krótkim czasie jedynie jego równy, miarowy oddech sygnalizował głęboki sen.
Ianek.
Nie pamiętał już, kiedy po raz ostatni spało mu się tak dobrze jak minionej nocy. Przez natłok problemów, które krążyły w jego głowie, miał ogromne trudności z zasypianiem. Budził się, gdy jego sen przerywały koszmary albo leżał, bezczynnie spoglądając w sufit. Dzisiaj jednak pod wpływem bliskości Chantelle żadna z tamtych sytuacji nie miała miejsca. Zasnął jak małe dziecko, z gryfonką wtuloną do jego torsu.
OdpowiedzUsuńZe snu wyrwał go delikatny dotyk ciepłej dłoni, który poczuł na swoim policzku, a jego uszu dobiegły ciche słowa układające się w jasny komunikat: dzień dobry.
Otworzył oczy, rozciągając się przy tym dla całkowitego wybudzenia. - Dzień dobry - odpowiedział, tłumiąc ziewnięcie i prostując się do pozycji siedzącej. Przysunął się blizej Chan i swoimi wargami musnął lekko jej policzek, w czasie gdy jego dłoń przeczesywała jej długie włosy. - Dobrze spałaś? - zapytał i zamyślił się przez chwilę. Wiedział, co chce jej powiedzieć, ale jakaś irracjonalna myśl podpowiadała mu, aby zaczekać.
Ian, przecież nie ma na co czekać! Nie widzisz tego co się wokól was dzieje? ... Odepchnął od siebie to pierwsze przeczucie, pozwalając odejść mu daleko, tam skąd więcej go nie usłyszy.
Chantelle stopniowo zawładnęła jego sercem, aż w końcu całkowicie przejęła nad nim kontrolę. Była jego osobistym szczęściem, osobą, która miała chyba największy wpływ na jego przemianę.
Kochał ją i pragnął by atmosfera panująca między nimi już nigdy się nie zmieniła. By zawsze była przepełniona spokojem, ciepłem, wzajemnym zaufaniem i troską. Przy niej wszystko było lepsze... cała ta ponura rzeczywistość pokrywała się nagle paletą barw. Jakby ktoś chwycił w dłonie pędzel, machnął nim i zabarwił szare płótno jasnymi, pastelowymi plamkami. Przy Chantelle ziemia przestała okążyć wokół słońca, zatrzymała się w miejscu. To gryfonka stanowiła centrum jego wszechświata, jak orbita wokół której chciał się poruszać.
Powinien odpuścić i czekać na samoistny rozwój wydarzeń? A może wręcz odwrotnie? Miał wziąć sprawy w swoje ręce i walczyć o szczęście, które było zaledwie krok od niego i nie pozwolić mu uciec?
Nieudana próba samobójcza nauczyła go jednej, najważniejszej rzeczy: nie wolno się poddawać.
Ujął w dłonie podbródek Chantelle, odwracając jej głowę w swoim kierunku. Przez moment ich spojrzenia się skrzyżowaly, a potem z ust chłopaka padły słowa. Potok słów, zdań, obietnic, zapewnień...
- Chciałbym spróbować - powiedział bez zbędnych wstępów. Miał nadzieję, iż Chan wie o co mu chodzi. Że wie, o co za jedną krótką chwilę ją poprosi.
- Spróbujmy, Chan, bądźmy razem. Wiem, że może to za wcześnie, ale czy to ma jakieś znaczenie?
Rzeczywiście, ten dość krótki czas nie miał żadnego znaczenia. W końcu w zaledwie kilka dni ich relacje tak gwałtownie się zmieniły... czas ewidentnie zdawał się z nich drwić. A może właśnie to było im pisane...
- Mogę ci obiecać, że zrobię wszystko żebyś była szczęśliwa. Będe zawsze obok i nie pozwole by już ktokolwiek cię skrzywdził. Dam ci wszystko to czego tylko potrzebujesz... - Urwał, przenosząc dłoń z jej podbródka na policzek. - Kocham cię Chantelle i chce spędzić z tobą resztę czasu.
resztę czasu, życia ... - Tylko jeśli ty chcesz tego samego - dodał w myślach. Dał jej czas do namysłu i czekał.
Czekał, a każda minuta ciszy niemiłosiernie się ciągnęła. Nie mógł dłużej tkwić w tej niepewności. Bezczynne czekanie na jej reakcję zaczynało zabijać go od środka, wbijać w jego serce tysiące igieł.
Nachylił się ku niej i niespodziewanie przycisnął swoje wargi do jej ust. - Nagłe pocałunki to nasza specjalność - pomyślał z przekąsem. Tym razem nie odsunął się od niej tak szybko jak zazwyczaj: teraz raz po raz obdarzał ją delikatnymi, lecz coraz bardziej odważnymi pocałunkami, pozwalając sobie na więcej niż ubiegłej nocy na moście. Po kilku długich - w jego opinii i tak trwało to zbyt krótko - minutach, odsunął się od niej i raz jeszcze skrzyżował spojrzenie swoich ciemnych oczu z jej tak bardzo konstastującymi błękitnymi tęczówkami. Wciąż nie potrafił się przyzwyczaić do zachowań swojego organizmu, to wszystko było dla niego całkowicie nowe: bicie serca, które pędziło jak oszalały hipogryf, równie mocno przyśpieszony oddech, dreszcze, rozlewające się po całym ciele ciepło...
Usuń- Odpowiesz mi, Chan? - zapytał, a jego pewność siebie trochę zmalała, gdy patrzył na nią wyczekującym ale i lekko wystraszonym wzrokiem.
Ianek.
[porównanie do hipogryfa ... tak bardzo romantycznie ;_;]
[Jakoż długo mnie nie było, to czuję się w obowiązku spytać czy kontynuujemy wątek, czy piszemy nowy? :) ]
OdpowiedzUsuńJack
Po wzajemnie oddawanych pocałunkach jego serce wciąż wybijało niesłychanie szybki rytm. Cierpliwie czekał jednak na odpowiedź dziewczyny, czując jak jego nerwy z każdą kolejną minutą stają się bardziej napięte. Może nie powinien stawiać jej w takiej sytuacji i wymagać od niej klarownej deklaracji?
OdpowiedzUsuńWątpił, czy zasłużył sobie na jej miłość. Przecież relacje na samym początku ich znajomości były tak bardzo proste, oparte tylko i wyłącznie na jednym celu ... na egoistycznych i prymitywnych zamiarach. Aktualnie jednak wystarczał mu jej jeden uśmiech i świadomość, że jest szczęśliwa. To było dla niego największą nagrodą, rekompensatą za tyle lat życia pod górkę.
W moim sercu, zajmujesz dokładnie tę samą pozycję, co ja w twoim, więc mój drogi, to oczywiste, że również chciałabym spróbować...
Spojrzał na nią z lekkim niedowierzeniem w oczach, w czasie gdy jej dłoń wciąż gładziła lekko jego policzek. W pierwszym odruchu nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał. Nigdy, nawet w najśmielszych snach nie pomyślałby, że Chantelle również może darzyć go takim samym uczuciem... że kocha go równie mocno jak on ją.
Chantelle... jego Chantelle ...
Na twarzy ślizgona pojawił się po raz pierwszy w życiu najprawdziwszy i najszczerszy uśmiech. Nie był to wymuszony grymas, na który od czasu do czasu sobie pozwalał, ani także tak dobrze wszystkim znany kpiący i cyniczny uśmieszek pewnego siebie reprezentanta Domu Węża. Ten uśmiech już na pierwszy rzut oka świadczył o ogromnej euforii przepełniającej wnętrze chłopaka. Także jego oczy zmieniły się o przynajmniej sto osiemdziesiąt stopni. Nie były już wygasłe i martwe: światło, które już dawno w nich zgasło, na powrót zaczęło świecić ze zdwojoną siłą. Jak świeca, której knot powoli się przepalał, ale w ostatniej chwili ktoś podsunął zapałkę i odnowił palący się żar. Ciemno brązowe tęczówki błyszczały wesołymi ognikami, nadając całej oprawie niewymowny charakter.
miłość... odwzajemniona miłość - magia w najczystszej postaci...
Ian przeniósł swój kciuk na policzek gryfonki i teraz to on miarowo przejeżdzał nim po jej delikatnej skórze. Brakowało mu słów by wystarczająco dobrze zobrazować jej to co toczyło się w jego duszy. Opowiedzieć, zobrazować... pewnie od teraz nawet jego szkice byłyby przepełnione masą jasnych kolorów, a sprawna ręka odrzuciłaby daleko czarny, ponury grafit ołówka. Milczał i miał nadzieję, że dziewczyna to rozumie. Ten sam zdystansowany chłopak, który tak długo unikał kontaktu z ludźmi, bojąc się usłyszeć kolejnych ostrych komentarzy na swój temat, teraz najchętniej wybiegłby stąd by pochwalić się swoją radością. Czuł się jak odkrywca, który przez tyle lat błądził w swych poszukiwaniach, by wreszcie doczekać chwili w której znajdzie swój upragniony skarb. Skarb, który chciał ukryć przed całym światem, a jednocześnie pokazać go wszystkim obecnym czarodziejom, mugolom ... komukolwiek. Był jak człowiek zamknięty w mydlanej bańce, codziennie modlący się aby bańka nie pękła... by jego spokój i szczęście nie wyparowało wraz z nią. By stan, w którym się znajdował nie był tylko chwilowy i ulotny. Chciał być dla Chantelle najlepszym chłopakiem jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi i udowodnić jej, że zasługuje na wszystko co najlepsze. Nie tylko udowodnić - dać jej to wszystko, a nawet jeszcze więcej. Pragnął być przy niej na dobre i na złe, już zawsze.
Rzucił okiem na wiszący na ścianie zegar i wstał z łóżka, w przelocie nachylając się i muskając ustami czoło Chantelle. - Zaczekaj tu na mnie przez chwilę - powiedział i wybiegł z dormitorium, chwytając po drodze szatę i mundurek w barwach Slytherinu. Wrócił po upływie zaledwie pięciu minut, już całkowicie gotowy do rozpoczęcia nowego dnia. - Poczekam na ciebie pod Wieżą Gryffindoru i zejdziemy razem do Wielkiej Sali - zaproponował i chwycił ją za rękę.
Wspólnie wyszli na pusty jeszcze korytarz, gdzie ślizgon splótł ze sobą ich palce, zachowując się jak w prawdziwym związku przystało. Po kilku minutach drogi pożegnał ją szybkim całusem i słowami: poczekam tu, moja najdroższa - po czym przystanął nieopodal portretu Grubej Damy, wypatrując jej powrotu. Wyczuwał na plecach spojrzenia uczniów, którzy po części rozbudzeni a po części zaspani, schodzili się tłumnie zmierzając zapewne na śniadanie. Jego postura musiała wprowadzć ich w pewną konsternację. W końcu jeszcze kilka dni temu chodził po zamku ze spuszczonym wzrokiem, uważając by przypadkowo nie skrzyżował się on ze spojrzeniem wrogo nastawionych do niego osób. Dzisiaj kroczył tą samą ścieżką z uniesionymi ku górze kącikami ust i z wysoko podniesioną głową.
Usuńmasz rację Blake. Stu procentową rację. Jesteś cholernym szczęściarzem...
Ianek.
[Administracja zaprasza serdecznie pod wątek grupowy, od kilku dni widniejący na stronie głównej. Razem twórzmy historię Hogsmeade :)
OdpowiedzUsuń+ CHAN TWOJE POSTACIE WCALE NIE UMARŁY WIĘC LETS GO]
[Ja ją próbuję namówić na wątek w grupowy, droga dyrekcjo, ale idzie mi jak krew z nosa :D]
UsuńPrzyglądał się jej z uwagą, śledząc każdy jej krok, bo poczucie dejavu narastało z minuty na minutę. Gdzieś tam w jego głowie otworzyła się zakurzona szufladka opatrzona karteczką „trochę dalsza przeszłość”, ale mimo szczerych chęci nie mógł sobie przypomnieć gdzie poznał właścicielkę tych specyficznych, niebieski, hipnotyzujących oczu. Mógł strzelać w nieskończoność. Pierwszy raz na Pokątnej. Dalekie sąsiedztwo. Piaskownica. Plac zabaw. Park. Wycieczka do Szkocji. Morze. Plaża. Sklep. Cokolwiek. Ale wszystkie te opcje wydawały się jakieś takie przeciętne, błahe, nie pasujące do smukłej sylwetki dziewczyny, otaczającej jej magii i nie istniejącego uśmiechu, który być może wyblakł na przestrzeni lat. A teraz, wertując te wszystkie wspomnienia, śmieszne sytuacje, pierwszy aparat, pierwsze zdjęcia — zrobione i wywołane, pierwsze wróżenie z czegokolwiek, znaki zodiaku i gwiazdy, zdał sobie sprawę, że sam ogranicza swoje szare komórki i pozwolił, aby do głowy wtargnęła inna myśli: a może były dwie takie same pary oczu?
OdpowiedzUsuńWzruszył ramionami, odganiając swoją niewiedzę, bo przecież niektóre wspomnienia nie były warte zapamiętania. I blakły, tak jak wszystko inne, aby pozostawić po sobie wszech ogarniającą pustkę.
— Najbardziej przerażająca, moim skromnym zdaniem, jest magia słów. Można nimi wyrządzić tyle szkód co nie miara — stwierdził, analizując w myślach wypowiedziane przez nią zdania, każdy z osobna, warto dodać. — A nawet rozpętać zimną i mroczną wojnę, ot, przez jakiś zwykłe, głupie nieporozumienie — odparł, wzruszając ramionami.
Jarvis, nie mogąc nazwać magią tego wszystkiego co miał teraz pod ręką, szukał innych, alternatywnych rozwiązań, rozważając wszystkie za i przeciw, mimo że w innych dziedzinach nie doszukiwał się drugiego dna.
Uczucia były jedną z niewielu stref życia, których nie dało się przewertować w opasłej, zakurzonej książce w hogwadzkiej bibliotece; nawet jeśli każdy człowiek gdzieś tam miał zakorzenioną nienawiść, miłość, przyjaźń, u każdego ten „problem” obrazował się inaczej, każdy inaczej przeżywał swoje wzloty i upadki. Niektórzy, popadając w depresje, zrzucali winę na zbliżającą się dużymi krokami zimę, i inni, czerpiąc z nich siłę, szukali innych rozwiązań. Jarvis wychodził z założenia, że ilu było ludzie na ziemi, tyle było sposobów wyrażania swoich emocji. I jakoś nie chciał wierzyć, że psychologia kiedykolwiek będzie w stanie opisać każdy wzorzec zachowań. To było wręcz niemożliwie, a jeśli nawet, Ziemią mogłyby wtedy przejąć roboty albo inne, obce zupełnie człowiekowi byty, żyjące gdzieś tam, w miejscu, którego nie może dostrzec ludzkie, bądź co bądź upośledzone oko.
— O rany — uderzył się wolną ręką w czoło, nie mogąc sobie wybaczyć tego braku kultury. Fuuu! — Wybacz mi ten nie takt — odparł, wykonując taki gest, jakby ściągał (nieistniejący) kapelusz. Ukłonił się delikatnie, pozwalając sobie na nikły uśmiech: — Jean Jarvis, mademoiselle — przedstawił się, zakładając wyimaginowane nakrycie głowy i wracając do pionu.
Jean
Wspólnie wkroczyli do zatłoczonej Wielkiej Sali, wciąż trzymając się za ręce. Ślizgon doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż zapewne wszystkie pary oczu zwrócone są tylko i wyłącznie na nich, ale nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia. Ostatnimi czasy cały Zamek dość sporo o nim mówił, stawiając go w dość mało pozytywnym świetle i wywlekając na wierzch wszystkie jego głęboko skrywane tajemnice: teraz jednak miał stu procentową pewność, że nie przejąłby się choćby najmniejszą plotką. Nie obchodziło go to co pomyślą sobie poszczególni uczniowie, czy to ze Slytherinu czy Gryffindoru. Mogli spekulować jakim cudem udało mu się usidlić niedostępną Chantelle Hogarth, czy sądzić, że Gryfonka stała się jego kolejną, naiwną ofiarą. Nie obchodziło go to. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów był naprawdę szczęśliwy i chyba tylko największy ślepiec nie zauważyłby bijącej od niego radości, widocznej nawet z niezwykle dalekiego dystansu. W życiu nie sądziłby, że spotka kogoś, kto samą swoją obecnością wywoła na jego twarzy uśmiech. Kiedyś samo wyobrażenie sobie takiej sytuacji było czymś absurdalnym i niemożliwym do osiągnięcia, a teraz? Teraz, gdy miał przy sobie swój największy skarb, kąciki jego ust usilnie nie chciały zmienić swej pozycji i choć odrobinę skierować się ku dołowi. Chłopak zerwał z siebie tak dawno przywdzianą maskę obojętności, zastępując ją najprawdziwszymi i najszczerszymi emocjami. Do tej pory nie mógł uwierzyć jednak w przewrotność losu. Jeszcze kilkanaście godzin temu gotów był ze wszystkim skończyć i z bezsilności i rezygnacji odebrać sobie życie. Dzisiaj natomiast był najszczęśliwszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi. Wierzył, że po tym ogromie nieszczęść już wszystko będzie dobrze: Miał nadzieję, że jego związek z Chantelle nie pryśnie jak mydlana bańka i będzie trwał jak najdłużej. Że już na zawsze będą razem i nic ani nikt nie zakłóci ich spokoju.
OdpowiedzUsuńZastanowił się przez chwilę do jakiego stołu się skierować: miał pewne obawy przed zaprowadzeniem Chan do miejsca zajmowanego przez Slytherin, ale jednak mimo wszystko perspektywa dołączenia do uczniów domu Lwa nie napawała go zbytnim entuzjazmem.
W końcu usiedli przy końcu ślizgońskiego stołu, ignorując pełne jadu spojrzenia.
Przez cały okres trwania śniadania, Ian starał się jak tylko mógł, by Chantelle czuła się przy nim dobrze i swobodnie. Nie chciał być zbytnio nachalny, ale i tak usługiwał jak przy każdej
- nawet tej nie wymagającej wysiłku - czynności. - Jakieś plany na dzisiaj? - zapytał, nachylając się nad nią i nalewając do jej filiżanki gorącej herbaty. Osobiście nie chciał tracić tak pięknego dnia na siedzenie na zajęciach. Dzień swojego nowego, szczęśliwego życia u boku ukochanej dziewczyny musiał być maksymalnie wykorzystany. - Mam pomysł - dodał z nutą tajemniczości w głosie. Co prawda sama koncepcja nie należała do niezwykle wyszukanych i ociekających kreatywnością, ale zdaniem Ian'a mogło wyjść z tego coś naprawdę ciekawego. Po zakończonym posiłku i ponownym, chwilowym odwiedzeniu dormitorium, wziął Chan za rekę i wyprowadził na zalane majowym słońcem szkolne błonia.
- Przerwa od zajęć po wczorajszych przeżyciach dobrze nam zrobi, nie sądzisz? - zapytał i lekko musnął ustami jej odsłonięty policzek. Gdy doszli nad jezioro, wyjął z torby duże opakowanie farb i rozłożył poszczególne pojemniczki na ziemi. Rzadko używał tych akwareli, zastępując je ulubionymi ołówkami, ale dzisiaj - po miesiącach zalegania na dnie szuflady - farby doczekały się chwili, by ktoś się nimi zajął. Usiadł na trawie tuż obok Chantelle i wziął do ręki dwa pojemniczki: z pastelowo niebieską i jasno czerwoną farbą - i ostrożnie odkręcił wieko zamykania. Odwrócił głowę, patrząc prosto w błękitne tęczówki dziewczyny, jego dziewczyny i machinalnie zamoczył jeden palec w farbie. Nie zwracając uwagi na kapiącą farbę, podniósł rękę i przejechał kciukiem po policzku Chantelle, zdobiąc go błękitnym paskiem.
Uśmiechnął się pod nosem na widok swojego nieplanowanego dzieła i kontynuował - nie zważając na potencjalne protesty ze strony Chan - zdobiąc teraz czubek nosa blondynki dużą pomarańczową kropką. Po chwili także jej lewy policzek pokrył się farbą, co w rezultacie dało nieplanowany, ale ciekawy efekt kolorystyczny.
UsuńWstał i chwycił ją za obie ręce, po czym podniósł ją lekko do góry i postawił na nogi. Jedną rękę przeniósł na talię dziewczyny i przysunął ją bliżej siebie, tak że dzieliły ich jedynie milimetry. - Nawet z twarzą ubrudzoną farbą wyglądasz przepięknie - wyznał ze szczerym uznaniem, pochłaniając wzrokiem jej widok. Okręcił ją wokół własnej osi w czasie, gdy jego jedna ręka wciąż trzymała jej dłoń, a druga tkwiła biernie na talii. Po dwukrotnym piruecie, wykonanym do akompaniamentu nie grającej muzyki, puścił ją i uśmiechnął się - po raz kolejny w tym dniu - po czym przysunął swoje wargi do jej ust. Miał obok siebie swoje osobiste szczęście, swój największy skarb i nic nie mogło wyrwać go ze stanu euforii, w jakim się aktualnie znajdował.
Ian.
[aaaa jak miło, że w końcu do nas wróciłaś <333
+ nie ja pisałam to badziewne coś ... nie przyznaje się do tego]
[Jestem niesamowicie ciekawa tego wątku i wszystkich innych pomysłów i napiszę do Ciebie na gg, ale już jutro, dobrze? Bo oczka mi się kleją niesamowicie :( Ale w kontakcie! Wątek na pewno będzie]
OdpowiedzUsuń[Dziękuję za miłe powitanie ;p Myślę, że w tych okolicznościach, jakie nam wyszły wątek Gen i Chan jest nawet jakby konieczny ;) Słaba jestem jednak, jak chodzi o wymyślanie co i jak, więc liczę na Ciebie :) Na wątek z Noelle też będę chętna, ale to już może w swoim czasie... Jak coś, pisz na gg: 40111584 :)
OdpowiedzUsuńNo i mam nadzieję, że Chantelle nie będzie bardzo zła na Geenę za ten jej mały wyskok w stronę Ian'a...]
[O! Chan! Słoneczko :3 A więc dlatego nikt mi nie odpisywał xD Wszyscy na urlopy się powybierali xD
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o wątek..... Długo mnie nie było i teoretycznie wyjaśnieniem jest, ze Jack'a ojciec wysłał na jakiś tam obóz. Ogółem mega dyscyplina itp. Nie wiem co się w tym czasie działo z uroczą Chan, ale mogą się spotkać po jego powrocie.
Np. Jeden z "kolegów" Ślizgonów utrudniał by Jack'owi powrót do pokoju z walizkami i wyrzucił je przez jakieś okienko prosto pod nogi Chan. Jackie wylazłby też przez okno i krótsza drogą chciałby dotrzeć do swoich walizek i tak by się spotkali po tej przerwie.
Albo......
Chan zaszyłaby sie gdzieś ze swoimi skrzypcami, a Jackie zmierzając do pokoju by ją usłyszał i rozmowa by się jakoś nawiązała.
Lub/i/oraz....
Zaczęłoby sie od zwykłego spotkania na śniadaniu. A potem, znając nas, jakobyś to poszło.
Takie to moje dziwne pomysły x3 Grunt, że wróciłaś! I zabieram się za czytanie Twojej notki o morderstwie, bo dopiero ją spostrzegłam]
Jack
Nie spodziewał się, że Chantelle tak szybko obróci jego własną broń przeciwko niemu samemu i tak błyskawicznie przejdzie do kontrataku. Po dość krótkim czasie każdy milimetr ich skóry pokrywała teraz paleta barw, a puste już pudełeczka po akwarelach zaległy na równie kolorowej trawie. Ślizgon rzucił okiem na dzieło zdobiące teraz jego koszulkę:
OdpowiedzUsuńTo moje własne serce. Masz je teraz przy sobie.
Jego własne serce zabiło mocniej, dając tym samym znać o swojej obecności. Reagowało tak za każdym razem, gdy tylko poczuło obecność Gryfonki. Sam także nie chciał pozostać jej dłużny: zamoczył palce w resztkach czerwonej farby, lecz w ostatnim momencie wytarł je o wierzch ciemnej szaty spoczywającej na ziemi. - Chyba nie starczyłoby farby, gdybym chciał odwdzięczyć ci się tym samym - powiedział, patrząc na jej zdumione spojrzenie: w końcu czerwonej farby było jeszcze całkiem sporo i zapewne starczyłoby jej na ozdobienie jeszcze przynajmniej kilku metrów materiału. - Ty jesteś moim sercem. Moje własne bije tylko i wyłącznie dla ciebie. Przysunął się do niej i złożył na jej pokrytym kolorami policzku delikatny pocałunek.
Wciąż nie potrafił uwierzyć we własne szczęście, chociaż mimo tego amoku towarzyszyło mu dziwne, niewytłumaczalne i całkowicie absurdalne przeświadczenie, iż stan ten lada moment może się ulotnić. Głęboko w zakamarkach podświadomości tliła się obawa, że być może jakieś ukryte zło tylko czyha na moment, w którym wykorzysta chwilę nieuwagi i słabości, pozbawiając go tym samym jedynej i najważniejszej osoby w jego życiu. Uosobionego tlenu, bez którego nie potrafił juz funkcjonować. Bez którego nie przeżyłby choćby dwóch minut, a jego strata równałaby się z jego definitywnym końcem. Z końcem życia, które dopiero teraz nabrało sensu i rozświetliło się jasnymi promykami: zupełnie niczym słońce, świecące tylko i wyłącznie dla niego i omiatające swoim zasięgiem przestrzeń zarezerwowaną dla jednej, wyjątkowej osoby.
Otrząsnął się z tych niepotrzebnych zamyśleń, tłumacząc sobie, że coś takiego jak intuicja czy przeczucia nie mają prawa bytu i istnieją tylko wyłącznie w jego wyobraźni. Przecież co takiego mogłoby się wydarzyć? Co takiego sprawiłoby, iż jego lęki ujrzałby światło dziennie i z fikcji przeistoczyły się w bolesną rzeczywistość? Przecież na całym tym świecie nie istniała rzecz, która swoją mocą pozbawiłaby go jego serca. Nie mogła istnieć...
A jednak.
Czuł się jak jakiś cholerny wróżbita - który jednym skinieniem palca przywołał z czarnej otchłani własne myśli i sprowadził je do postaci żywych epizodów - gdy kilka godzin później siedział już we własnym dormitorium, ściskając w ręce powyginany we wszystkie strony pergamin. Czekał na przybycie Chantelle, ale mimo tego po raz dziesiąty przeglądał treść listu. Zagłębiał się w zawartość wezwania, jakby dzięki temu to co zostało w nim zawarte zmieniło swój przekaz. Jasny komunikat jednak uparcie tkwił przy swoim, przekazując mu jedynie datę. Termin kolejnego spotkania zwieńczony kilkoma nic nieznaczącymi słowami. Dziś wieczór. Dzisiaj... Już dziś. Zaledwie kilka godzin dzieliło go od ponownego starcia ze swym Panem... Pośpiesznie podwinął lewy rękaw bluzy i choć zazwyczaj starał się tego nie robić, spojrzał na Mroczny Znak. A raczej na to co z niego pozostało. Pamiątka po nieudanej samobójczej próbie wciąż widniała na jego ręce w postaci podłużnych i krwistoczerwonych blizn, a każda z nich przecinała pod najróżniejszymi kątami wijącego się węża i trupiej czaszki. Zapewne według opinii zamaskowanych popleczników Lorda Voldemorta, ich wspólny symbol był niczym więcej jak profanacją i jawną hańbą ich grupy, ale dla Iana był on od teraz swego rodzaju symbolem buntu. Sprzeciwu wobec bezwzględnemu reżimowi, w którym nie chciał brać udziału. Głuchym protestem i widoczną dezaprobatą na wyrażane przez nich ideologie, do których tak usilnie starali się go przekonać protoplastę ruchu oporu i największego buntownika, który kiedykolwiek dołączył do Śmierciożerców.
Po przybyciu Chantelle odłożył wiadomość z datą zebrania na nocną szafkę i wpuścił ją do środka, siadając obok niej i obejmując ją ramieniem. Jego niewyraźna mina dawała dość klarowny sygnał, iż coś ewidentnie jest nie tak, ale mimo tego starał się zachowywać normalnie. Przecież to tylko zgromadzenie. Kolejne, które dane mu będzie przeżyć. Spotkanie, na którym nie wydarzy się nic ponadto co działo się zazwyczaj. W końcu być może nikt nie zorientuje się, że jego Mroczny Znak nie przypomina już choćby w kawałku tego, którym go naznaczono. A nawet jeśli, to co takiego mogą mu zrobić? Przeanalizował w myślach wszystkie możliwości wchodzące w grę, ale żadna nie wydała mu się wystarczająco upiorna. Teraz, gdy miał u swego boku Chantelle, nic nie było mu straszne. Zaledwie perspektywa, która naprawdę go przerażała, wiązała się z jej utratą. Wszystko inne przeżyłby bez choćby jednego słowa rozżalenia. Bał się raptem o to, by jego koszmary nie zamieniły się w jawę. By siły ciemności nie zabrały mu jego promyka światła, dającego tak życiodajną nadzieję na lepsze jutro. Ian nie chciał jej straszyć czy denerwować, ale obiecał sobie, że nie będzie miał przed nią żadnych tajemnic. Chciał by ich związek przepełniony był nie tylko miłością w tej czystej postaci, ale także wzajemnym zaufaniem i szczerością. Wsunął zatem w jej dłonie ten sam mały kawałek pergaminu, nie odzywając się dopóki wzrok dziewczyny krążący wokół poszczególnych zdań nie zatrzymał się w miejscu. - Chan - zaczął i przeniósł lewą rękę na jej długie włosy, przeczesując je palcami. - Tylko się tym nie przejmuj. To jedynie spotkanie, jedno z wielu. - powiedział uspokajającym tonem głosu, powtarzając na głos to co wcześniej sam sobie tłumaczył, choć nie do końca dowierzał w swoje słowa.
Usuń- Pójdę tam i wrócę do ciebie jak najprędzej będę mógł - zapewnił i nieznacznie wyciągnął szyję, by musnąć skórę na jej czole swoimi wargami.
Nic się nie wydarzy. Wszystko będzie dobrze... tak dobrze jak jeszcze nigdy w życiu. Nikt nie stanie na drodze do waszego szczęścia. Nawet ktoś taki jak Voldemort. Nawet on i jego wielka armia nie ci jej nie odbiorą. Mogą cię torturować, mogą cię nawet zabić... ale nigdy nie zmienią tego co do niej czujesz. Kochasz ją i to się nie zmieni. Nigdy.
- Racja, to niemożliwe. - pomyślał, ale mimo tego wolał iść tam z czystym sumieniem i świadomością, że zamknął za sobą wszystkie sprawy. - Posłuchaj mnie, Chantelle. - starał się mówić tak, by jego głos brzmiał obojętnie i by nie dało się wyczuć w nich choćby odrobiny strachu. Ujął lekko jej obie dłonie i kontynuował, tym samym nieprzerwanym monologiem.
- Pamiętaj tylko, że gdyby cokolwiek się nie wydarzyło... nawet gdyby wszystko przewróciło się do góry nogami i obróciło o sto osiemdziesiąt stopni to to, co do ciebie czuję nigdy się nie zmieni. Zawsze będziesz najważniejszą osobą w moim życiu i nigdy znikniesz z mojego serca. Nigdy.
Nigdy stanowiło dla niego pewną niepodważalną deklarację. Choć było to tylko słowo, to w jego opinii stanowiło dowód dozgonnej wierności i oddania. Obietnicę, która raz na zawsze połączyła dwójkę osób w jedną i niezaprzeczalną całość.
Raz jeszcze objął ją ramieniem i sponad jej własnego rzucił okiem na wiszący na ścianie zegar. Tylko dwie godziny dzieliły go od wyruszenia do Lasu, by tam na własne oczy skonfrontować się z wcześniejszymi zapatrywaniami.
Ian.
[ Podejmę się, a jakże :) Byłabym tylko wdzięczna, gdybyś coś zaczęła, bo osobiście muszę się wygrzebać spod stosu... na który składa się właściwie wszystko. ]
OdpowiedzUsuńJames Potter
- Ja też nie chce tam pójść, ale dobrze wiesz, że nie mam wyboru - wyszeptał, chowając głowę w jej ramionach. Obie ręce zaplótł na plecach Gryfonki, przymykając powieki i po raz ostatni w tym dniu ciesząc się jej bliskością. Spotkanie Śmierciożerców zbliżało się nieubłaganie, a złe przeczucia nasilały się z każdą nową minutą. Chciał jak najdłużej pozostać z Chantelle wtuloną w jego tors. Chciał by w dalszym stopniu była szczęśliwa i bezpieczna. By już nigdy nie zniknęła z zasięgu jego wzroku i nie opuszczała go choćby na jeden krótki moment. By już na zawsze była jego osobistym szczęściem, o które gotów był walczyć nawet z kimś takim jak Voldemort. Czy prosił o tak dużo? Czy tylu przykrych i bolesnych przeżyciach oboje nie zasłużyli choć na chwilę spokoju? Czy naprawdę stan taki jak szczęście był im pisany jedynie na te kilkanaście godzin? Wierzył, że limit ich pomyślności jednak się nie wyczerpał. Wciąż ślepo ufał małemu i naiwnemu przeczuciu, iż jednak wszystko będzie dobrze. Że spotkanie upłynie w pozornym spokoju i że zgodnie z daną obietnicą wróci do dziewczyny, która na niego czeka. Bał się, a lęk zdawał się udzielać również Chantelle. Dziewczyna co rusz ściskała go coraz mocniej, jakby w obawie, że gdy tylko wypuści go z objęć to raz na zawsze go straci. Nie mógł jej za to winić, bo sam czuł się podobnie. Jego ramiona mocno ją obejmowały, nie pozwalając tym samym na oddalenie się o choćby zwykły milimetr. Próbował się uspokoić, by tym samym zapewnić spokój Chan, ale nie potrafił się do tego zmusić. Strach przed zostawieniem Chantelle i przed wyjściem do ciemnego lasu całkowicie przejął nad nim kontrolę, uniemożliwiając mu odzyskanie wcześniejszej równowagi. Dopiero jej kolejne słowa sprawiły, że po jego wnętrzu rozlała się fala gorąca, a przez umysł jednostajnie i miarowo przepływały jedynie te dwa wyrazy. Wyznanie, którego w swoim życiu praktycznie nigdy słyszał. Bo kto miałby powiedzieć mu, że go kocha? Kto? Rodzice, których nigdy nie obchodził jego los? Którzy tylko marzyli by się go pozbyć. By odrzucić ciążący na ich barkach balast... ciężar sprawiający, że ich poukładane życie, w którym na pierwszy miejscu od zawsze była jedynie praca, straciło na swej wartości. A może dziewczyny pojawiające się w tym samym dormitorium? Które nigdy nie chciały go poznać i nie widziały w nim nic poza wyglądem zewnętrznym? Które oceniały go przez pryzmat tak płytki jak to tylko możliwe, nie potrafiąc dotrzeć do jego głębi. Do tego, co skrywał tam na samym dnie zmrożonego wówczas serca. Kto byłby w stanie powiedzieć mu te dwa słowa? Odpowiedź jest prosta: nikt... Dopiero deklaracja wypowiedziana przez Chantelle była tą prawdziwą. Najszczerszą i najbardziej wartościową. Znaczącą dla niego tak dużo... podnoszącą go na duchu w chwili, w której tak bardzo tego potrzebował. Dająca mu prawdziwą nadzieję na to, iż wszystko się ułoży. Teraz mógł iść do Zakazanego Lasu z wysoko podniesioną głową i z uśmiechem na ustach, powtarzając jak kojącą mantrę słowa Chan. Kochała go. Naprawdę go kochała i nie chciała, by jej opuszczał.
OdpowiedzUsuńKocham cię Ian
- Ja ciebie też. Najmocniej na całym świecie.
W końcu się od siebie odsunęli, czekając w ciszy, aż któreś wykona krok do przodu. W przypadku Iana krokiem tym było opuszczenie bezpiecznych murów Zamku i skierowanie się do Lasu. Do czekającego na niego Voldemorta i jego morderczej armii, gdzie cała jego przyszłość wisiała na cieniutkim włosku, na dodatek pod wielkim znakiem zapytania.
- Nic się między nami nie zmieni, mój skarbie. Obiecuję.
Raz jeszcze przeniósł dłoń na jej policzek i na krótką chwilę złączył ich usta, składając na nich delikatne pocałunki. Ot, chwila zapomnienia przez wyruszeniem na pewną zgubę.
Po zaproponowaniu, iż mogą się ponownie spotkać przed bramą wyjściową, pożegnał się i zaprowadził ją pod Wieżę Gryffindoru, a sam z nerwami napiętymi do granic możliwości opuścił Zamek. Na miejscu znalazł się jak zwykle przed czasem, toteż stanął z boku, opierając się plecami o pień drzewa i czekając na nadejście najgorszego. Wieczorne niebo powoli zachodziło już szarą mgłą, a jasny księżyc oświetlał połacie polany, nadając całej scenerii jeszcze bardziej mroczny nastrój.
Usuń- Klimat jak z prawdziwego horroru - pomyślał. Ślizgon z braku innego zajęcia zagłębił się w rozmyśleniach dotyczących tej jednej ukochanej osoby, nie mogąc doczekać się chwili, aż znów ją ujrzy i weźmie w objęcia. W całym lesie słychać było jedynie szum liści zetkniętych z wiejącym wiatrem, a także ciche pohukiwanie puchaczy i sów, które stadami porozsiadały się na gałęziach drzew. Cisza nie trwała jednak tak długo jakby chciał. Już po chwili powietrze stężało, a polanę zalała warstwa kurzu i piasku. Z ich kłębowiska powoli zaczęła wyłaniać się samotna postać z czarnym kapturem zarzuconym na głowę. Chłopak instynktownie wyciągnął różdżkę, choć w tym przypadku takie zachowanie graniczyło z absurdem. Stał oko w oko z Czarnym Panem. Sami. Bez żadnych świadków. Bez żadnych innych śmierciożerców. Tak czy siak, nie miałby szans na obronę.
- Podwiń rękaw Blake. Nie sądzisz, że trochę tu pusto? - gruby głos rozniósł się echem po lesie, a ręka jego właściciela omiatała właśnie ręką całą jego przestrzeń - Powinniśmy ich przywołać. Podejdź tu i podwiń rękaw - zażądał, patrząc na nim wzrokiem jarzącym się w ciemności. On jednak stał jak sparaliżowany, nie wiedząc co zrobić. Nie mógł pokazać tego, co zrobił ze swoim Mrocznym Znakiem. Nie teraz, gdy był zdany sam na siebie i mógł liczyć jedynie na łaskę lub nie łaskę Lorda Voldemorta.
Stracił rachubę czasu i sam dokładnie nie wiedział jak długo tkwił w jednym miejscu. Stanął przed Voldemortem i z grymasem bólu podwinął rękaw dopiero wtedy, gdy poczuł przepływającą przez jego ciało paraliżującą energię, której niewidzialna siła ciągnęła go do przodu. Nie potrafił wyczytać z tej jak zwykle obojętnej twarzy Czarnego Pana jakiejkolwiek reakcji na zastany widok. Nie potrafił i nie chciał tego zrobić. Jedyne o czym teraz myślał to Chantelle: bał się, że już nigdy więcej jej nie ujrzy. Bał się, że to pożegnanie było ich ostatnim... że słowa kocham cię były zarówno tymi pierwszymi jak i ostatnimi w ich krótkim, ale szczęśliwym związku. Uszy Iana zdążyły zarejestrować ciche mruknięcie, które natychmiast zagłuszyły setki obrazów. Obrazów, które niczym przewijany film przelatywały przez jego umysł. Praktycznie w każdym wspomnieniu widniała Chantelle, będąca jak ta główna aktorka jakiegoś ważnego spektaklu. Tylko w jednym wspomnieniu ujrzał sam siebie, stojącego na moście z nożem w dłoni i patrzącego na spływające po lewej ręce strumienie krwi. - Więc to tak - zasyczał Najważniejszy ze Śmierciożerców, wbijając koniuszek różdżki w jego wciąż widoczny ale nadszarpnięty Mroczny Znak. - Po ciele chłopaka po raz kolejny przepłynęła fala bólu, tym razem sprawiająca, iż znamię zaczynało nabierać kształtów. Jego Znak na nowo wyglądał tak jak pierwszego dnia, gdy w brutalny sposób został nim obdarzony. - Zaraz pozbędziemy się tego zarzewia buntu - syknął, a sam Ślizgon wnet pożałował tego w jak prosty sposób ułatwił mu wtargnięcie do własnych wspomnień. Jak mógł być aż tak głupi i nie zamknąć przed nim swojej świadomości? Jak?... Voldemort jednak wciąż badawczo mu się przypatrywał: nie ukarał go, nie zabił, nie torturował... jedynie patrzył tym samym wzrokiem, przenikającym jak promienie Rentgena.
- Wiesz co jest główną przyczyną tego ruchu oporu? - zapytał, nie czekając na odpowiedź - Wspomnienia. Tak, te sentymentalne i nic nie warte wspomnienia. I pewnie zastanawiasz się teraz dlaczego jeszcze cię nie zabiłem?
UsuńNie zabiłem... jeszcze... Nerwy chłopaka coraz bardziej zaczynały wymykać mu się spod kontroli. Stracił resztki opanowania, a ich miejsce zastąpiło przerażenie w najczystszej postaci.
przepraszam, Chantelle. Miałem do ciebie wrócić
Tak czy inaczej czuł, że jego życie - które zapewne miało się lada moment skończyć - nie było całkiem przegrane. Wypełnił przynajmniej jedno ze swoich przyrzeczeń: obietnicę, którą zawarł sam ze sobą jakiś czas temu. - Pamiętasz Ian? Przyrzekałeś, że uda ci się wywołać na jej ustach uśmiech. I dokonałeś tego. Chantelle naprawdę była przy tobie szczęśliwa...
- Zrobiłbym to bez chwili zawahania, ale przyznam, że szpieg w Zamku jeszcze może mi się przydać. A teraz nie traćmy czasu - zasyczał, podnosząc rękę i ustawiając różdżkę na wysokości jego twarzy - Zrobimy z ciebie prawdziwego Śmierciożercę. Koniec zabawy, Blake. Pożegnaj się z pamięcią.
Nie dostał nawet sekundy na przeanalizowanie tych słów. Jedyne co zdążył zarejestrować to cicho wypowiadana formułka, układająca się w jedną całość: oblivite
A potem nie pamiętał już nic. Czuł się w pewnym stopniu wolny, ale jednocześnie całkowicie ograniczony. Jak więzień, który opuścił mury Azkabanu, ale do którego nogi wciąż przyczepiona była ołowiana kula na grubym łańcuchu.
Lekko zagubiony i zdekoncentrowany chłopak wracał właśnie z niezwykle udanego zebrania Śmierciożerców, a z jego twarzy nie schodził kpiący ślizgoński uśmieszek. Rozpierała go duma, że ktoś taki jak Lord Voldemort osobiście go naznaczył. Że wybrał go na swego wiernego sługę, by mógł iść przez świat głosząc jego ideały. Ideały czystości krwi i panowania nad czarodziejskim światem. Nie wiedział czemu, ale strasznie bolała go głowa. Jakby ktoś uderzył go wyjątkowo twardym kamieniem, powodując iż na kilka długich minut stracił poczucie czasu i świadomość. Przystanął przy wyjściu ze szkoły, starając przypomnieć sobie co robił przed dopiero co minionym spotkaniem. Wytężył zmysły, ale nie potrafił sobie nic przypomnieć. Wielka czarna dziura wryła się do jego umysłu, wypełniając go aż po brzegi.
- To na pewno wina przemęczenia - wytłumaczył sobie i postanowił nie zadręczać sie dłużej tego typu przemyśleniami, zważywszy na tak pięknie zakończony dzień. - A jutro zapowiada się jeszcze lepszy - mruknął, zaczynając planować go minuta po minucie. Po długiej bitwie z myślami postanowił spotkać się z dawno nie widzianymi Krukonkami z VI roku, by tym samym zrekompensować sobie dzisiejszy ciężki dzień. Miał już zamiar wkroczyć do Zamku i wrócić do lochów - gdzie liczył trafić na którąś z jego dobrych znajomych - ale jego uwaga została przykuta przez coś kompletnie innego. - Chantelle? A ty co tu robisz o tak późnej porze? W dodatku sama - zapytał, mierząc blondynkę podejrzliwym spojrzeniem. Na jej widok poczuł dziwne ukłucie, które zdarzyło mu się po raz pierwszy w życiu. Ukłucie, które jak zdołał zlokalizować, miało miejsce gdzieś na wysokości klatki piersiowej. Dokładnie po jej lewej stronie. - Czekasz na kogoś? - dodał, unosząc do góry brew w geście szczerego zaciekawienia. Miał poczucie, iż z Chantelle także nie rozmawiał od bardzo długiego czasu, ale mimo tego czuł się niepewnie przebywając tak blisko niej. W końcu to tylko mieszkanka domu Lwa.. jedna z tysiąca innych. Gryfonka, której jak dotąd nie mógł zdobyć i która odnosiła się do niego z nieskrywaną wrogością. To absurdalne, ale wyobraził sobie, że te relacje uległy gwałtownej zmienia. A to przecież niemożliwe. Chantelle go nie cierpi, a on także nie widział w niej nic oprócz kolejnej potencjalnej kandydatce do łóżka. Nic poza tym. - Nie istnieje nic takiego jak deja vu - pomyślał, gdy oczami wyobraźni ujrzał ich dwójkę spędzającą razem czas.
Dwójkę zupełnie obcych sobie osób, ale mimo tego szczęśliwych i roześmianych - Ian, rzeczywiście jesteś dzisiaj zmęczony. Idź już lepiej do dormitorium i zostaw tę całą Chantelle w spokoju. - kontynuował swój wewnętrzny monolog, spoglądając ukradkiem w stronę blondynki.
UsuńIan.
[wow, 4 komentarze... to się rozpisałam...]
[Ale długo i smutno :<]
Usuń- Czekałaś na mnie? Niby po co? - rzucił za odchodzącą dziewczyną, choć ta z całą pewnością już go nie usłyszała. Sam także ruszył za jej śladami, nie zastanawiając się ani przez moment o co tak naprawdę mogło chodzić Chantelle. Zdążył już przywyknąć do dziwnych zachowań uczennic Hogwartu, ale pierwszy raz spotkał się z czymś takim. Chantelle od zawsze nie kryła się ze swym krytycznym nastawieniem względem jego osoby i jawnie okazywała kumulującą się w niej nienawiść i brak jakiejkolwiek akceptacji. Byli od siebie zupełnie różni. Dzieliło ich niemalże wszystko i za żadne skarby świata nie byli w stanie tego zmienić. Teraz jednak w jej zachowaniu było coś obcego, coś czego zupełnie się nie spodziewał. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Gryfonka na niego czekała i dlaczego odeszła wyraźnie obrażona, gdy ten wyraził swoje szczere zdziwienie. Wysilił pamięć, ale żadne z rozsądnych rozwiązań nie przychodziło mu do głowy. Dobrze pamiętał ich ostatnie spotkanie, gdy wspólnie tworzyli coś w Pokoju Życzeń, nie oszczędzając sobie przy tym złośliwych uwag. Po tamtym krótkim epizodzie zbyt mocno pochłonęły go sprawy związane z Carrie Hoffman - Krukonką, którą obrał za swój nowy cel - i która zbywała go na każdym możliwym kroku. Pomyślał, że być może Chantelle była zła za to, że odpuścił i zaprzestał prób zdobycia jej. Prób, które i tak zawsze kończyły się porażką. - Spokojnie Chan, nadrobimy to szybko - mruknął pod nosem i szybkim krokiem udał się w stronę ślizgońskiego pokoju wspólnego. Mimo późnej pory po korytarzach kręciło się jeszcze kilkunastu uczniów, w tym dwie osoby, które skutecznie odwróciły jego uwagę od Chantelle Hogarth. Ciemnowłosa uczennica domu Roweny Ravenclaw stała podparta o ścianę, krzyżując ręce na piersiach i patrząc na niego z wyraźną konsternacją. Podszedł do niej z tym samym cynicznym uśmieszkiem, który zazwyczaj gościł na twarzach dumnych z siebie Ślizgonów i nachylił się nieznacznie ku jej twarzy, szepcząc jej na ucho cztery krótkie słowa: jutro rano, tam gdzie zawsze. I odszedł, rejestrując jeszcze jej pełne zdziwienia spojrzenie. - Coś mnie ominęło? - pomyślał, zamykając drzwi od dormitorium i padając na łóżko - Dlaczego oni wszyscy tak dziwnie się zachowują?
OdpowiedzUsuńTo pytanie, zresztą jak mnóstwo innych pozostało bez odpowiedzi. Ślizgonowi pozostały co najwyżej spekulacje, w dużej lub w mniejszej mierze trafne. Mimo tej tajemniczej aury był z siebie zadowolony. Zasilił szeregi Czarnego Pana i od tej pory mógł wiernie służyć mu jako jeden z pełnoprawnych Śmierciożerców. Sam nie wiedział nawet kiedy udało mu się zasnąć. Emocje dzisiejszego dnia wzięły górę i nie pozwoliły mu na dłuższe snucie rozważań. Nawet we śnie towarzyszyła mu seria dziwnych zdarzeń, obrazów. Scen tak odrealnionych jak to tylko możliwe. Śniła mu się Chantelle, jednak to co zobaczył przewyższyło jego najśmielsze oczekiwania. To było tak niesamowicie prawdziwe, choć oczywiście nie miało prawa istnieć w rzeczywistości. On i Ona. Uśmiechnięci, tkwiący wzajemnie w swoich ramionach. On wypowiadający słowa, które na jawie nie przeszłyby mu przez gardło. Traktujący dziewczynę z należytym szacunkiem, widzący w niej przede wszystkim to piękno wewnętrzne i całkowicie ignorujący zewnętrzne aspekty jej natury. On sam, dla którego największym osiągnięciem był jej uśmiech. Nic więcej nie potrzebował. Wystarczyły mu jedynie te uniesione ku górze kąciki, rozświetlające swym blaskiem nawet najczarniejszy mrok. Chantelle. Była tylko i wyłącznie Chantelle.
Obudził się jeszcze przed wschodem słońca, oddychając głęboko i próbując dojść do siebie. Wciąż miał przed oczami ten sen, który niewątpliwie robił spore wrażenie, szczególnie na kimś tak zimnym jak on. Nie umiał znaleźć racjonalnego wytłumaczenia dla tego typu obrazów, ale bawienie się w psychoanalityka także nie było w jego guście.
Zapewne był to tylko kolejny wytwór jego wyobraźni, spowodowany wczorajszym niespodziewanym
Usuńatakiem ze strony Gryfonki. Jednym słowem nic, czym warto byłoby się na dłuższą metę przejmować. Powlókł się w końcu z łóżka i po załatwieniu tych wszystkich codziennych spraw udał się na umówione dzień wcześniej spotkanie. Krukonka czekała już na niego z kokieteryjnym uśmiechem na ustach, które jeszcze kilka godzin temu zastąpił szok. Dziwne... czyżby propozycja chłopaka - którą zresztą zaszczycał ją tak często - tak ją zdziwiła?
- Nie ważne - pomyślał i chwilę potem znalazł się u jej boku. - Tęskniłaś? - wyszeptał jej do ucha. W odpowiedzi dostał jedynie ten zlepek wyrazów, z których nic zrozumiał zupełnie nic... przecież minęły już całe miesiące...
Jakie miesiące? Dobrze pamiętał, jak widział się z nią może pięć dni temu. Maksymalnie mógł upłynąć tydzień. Ale miesiące? Żadne miesiące nie wchodziły tu w grę. Nie dane było mu się jednak dłużej nad tym głowić, gdyż poczuł jej dłonie zaciskające się na jego włosach i jej usta, napierające zachłannie na jego wargi. Poddał jej się bez cienia zawahania, obejmując ją w pasie i lekko przyciągając do siebie. W czasie gdy zaczynał oddawać pocałunki, usłyszał gdzieś z oddali cichy dźwięk, dochodzący jakby zza jego pleców. Puścił ciemnowłosą dziewczynę i odwrócił się, stając praktycznie twarzą w twarz z dziewczyną ze snu. Ta prawdziwa Chantelle Hogarth stała przed nim z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego własna wyrażała zaś irytację i rozżalenie. Przerwała mu. Swoim pojawieniem przerwała tak miło zaczęty poranek. A jeśli znowu zamierzała mu cokolwiek wmawiać i sugerować, że w nieistniejącej przestrzeni kosmicznej się z nią właśnie w tym miejscu i w tym czasie...
- Chan możesz mi do cholery wytłumaczyć po co znowu tu przyszłaś? Nie widzisz, że jestem zajęty? - wskazał gestem na obejmującą go Krukonkę, której zazdrosne spojrzenie mierzyło Chantelle od stóp do głów. - Błagam, tylko nie próbuj opowiadać tych bzdur, że chciałaś tu na mnie poczekać... - dodał z wyraźnym sarkazmem.
Ian
[tak bardzo smutno się zrobiło :c]
[umówił się z nią w nieistniejącej przestrzeni kosmicznej zżarło mi jedno słowo]
UsuńZapraszamy Cię do wzięcia udziału w ankiecie, która pomoże nam ocenić dotychczasową działalność bloga.
OdpowiedzUsuńLink do ankiety
Administracja
Siedział samotnie w dormitorium w towarzystwie uporczywych myśli, które bezskutecznie starał się wyeliminować. Zachowanie Chantelle coraz bardziej go szokowało i nie potrafił zrozumieć czym było ono ukierunkowane. Czuł się zupełnie tak jakby przespał przynajmniej dwa długie miesiące, w czasie których życie toczyło się bez jego wyraźnej ingerencji, by po powrocie ludzie zasypywali go stosami pretensji, obwiniając go o to, co działo się podczas tej niewyjaśnionej absencji. Jakby pośrednio był uczestnikiem wydarzeń, ale nie mógł nic na ich temat powiedzieć. A przecież nie był jakimś naciąganym wróżbitą, który za dotknięciem szklanej kuli potrafi odczytać przyszłość i zagłębić się w tajemnice przeszłości. Oni nie mogli wymagać od niego aż takich cudów. Takie tłumaczenie w jego opinii także były wyjątkowo bezpodstawne, bo przecież doskonale wiedział co działo się wokół niego. Dobrze pamiętał każdy spędzony w Hogwarcie dzień, a słowa Chantelle musiały być tylko chorym wymysłem jej wybujałej wyobraźni. Niczym więcej. Chociaż... Złapał się na tym, iż sam zaczynał popadać w lekką paranoję. O śnie, w którym Gryfonka grała główną rolę już dawno zapomniał, ale jednak coś było nie tak. Nie znalazł na to logicznego wytłumaczenia, ale widział dziwne i nietypowe zachowanie otaczających go ludzi. Zdawali się postrzegać go jak człowieka, który wrócił z dalekiej podróży, odmieniony i całkowicie inny od tego, do którego zdążyli się przyzwyczaić. Może zaczynał wariować, ale z jego głową także nie było najlepiej. Jej bóle nasilały się przy każdej próbie zebrania myśli i poukładania ich w jedną całość. Do tego doszło lękowe wręcz przeczucie, iż coś - nie do końca wiadomo co - działo się na tej samej, równoległej płaszczyźnie, lecz te nadszarpnięte myśli nie były w stanie już tego ogarnąć. Gdy tylko próbował przypomnieć sobie wydarzenia z poprzednich dni, czuł się jak po zderzeniu z grubym i niewidzialnym murem. Jakby wpadał w wielką czarną otchłań podświadomości, a obrazy które w niej znajdował tylko pogarszały cały ten stan. Umysł podsyłał mu jednak rozwiązania w postaci wspomnień, chociaż cichy głos podpowiadał mu, iż to nie jest kluczem do odnalezienia wyniku tej zagadki. Że te sceny - teoretycznie tak znajome i przechowywane w najbliższej szufladce pamięci - są odległe o całe dziesiątki tysięcy mil. Jego psychika porównywalna była do tych mugolskich filmów urwanych w kulminacyjnym momencie akcji. Do nagrań z długą zniszczoną taśmą, których nie można było już nigdy więcej odtworzyć. Spokój szybko przerwał jednak huk otwieranych drzwi, a do pomieszczenia wbiegła Chantelle, już od progu męcząc go kolejnymi zarzutami. W pierwszym odruchu chciał wstać i najzwyczajniej w świecie ją stamtąd wyrzucić, ale jej słowa skutecznie odwiodły go od tego pomysłu.
OdpowiedzUsuńKażdy Ślizgon jest takim pieprzonym kłamcą? Tyle razy powtarzałeś mi, że mnie kochasz... Zabili ją. Przez ciebie nie żyje. To twoja wina...
Kolejna porcja tak strasznie niedorzecznych rewelacji. Informacji, które swoją powagą sprawiły, iż pierwszy raz od dawien dawna zacząć się martwić. Może nie do końca martwić, ale na pewno poczuł się z tym źle. Dobrze, może i był pieprzonym, zakłamanym Ślizgonem, ale jak mogła oskarżać go o czyjąś śmierć? O morderstwo, któremu nie był niczemu winny? I skąd wiedziała o jego wizycie w Zakazanym Lesie? Skąd wiedziała o jego powiązaniach z Lordem Voldemortem? Skąd ona to wszystko wiedziała...
Gdy Chan ponownie trzasnęła drzwiami, bez namysłu za nią wybiegł i złapał tuż przy rozwidleniu schodów. Nie mógł dać jej tak łatwo odejść. Nie teraz, gdy swoim wywodem wywołała w jego głowie jeszcze większy mętlik. - Najpierw robisz przedstawienie a później uciekasz? - syknął i chwycił ją za nadgarstek, niemalże na siłę wpychając z powrotem do dormitorium.
- Wypuszczę cię jak porozmawiamy - dodał i wskazał jej gestem by usiadła.
Sam stanął naprzeciwko niej i wlepił w nią pytające spojrzenie.
- Możesz mi wyjaśnić o co tu chodzi? - zapytał. Chciał by wszelkie jego wątpliwości zostały dziś rozwiane i by sekrety znalazły wreszcie swe rozwiązanie. - Chantelle, chyba sama nie wierzysz w to co mówisz. Ja miałbym cię kochać? ja?
UsuńTa insynuacja zrobiła na nim dotychczas chyba największe wrażenie. Przecież słowo kocham cię nigdy nie przeszłoby mu przez gardło. Co więcej wątpił, czy podołałby zapałaniu do kogokolwiek takim uczuciem. Miłość była mu obca i jej działanie pojmował na prostych i logicznych zasadach: sam nie dostał jej od nikogo, zatem także nie był w stanie jej komukolwiek podarować. Uczucia to coś czego unikał jak ognia, a miłość stanowiła temat tabu. Nie kochał, nie kocha i nie będzie kochał. Trzy proste zasady, których trzymał się przez całe swoje życie. Ale najwidoczniej Chantelle znów coś opacznie zrozumiała, albo próbowała go do czegoś zmusić. Aczkolwiek z mało efektownym skutkiem.
- Nie kocham cię i nigdy nie kochałem, rozumiesz? - odrzekł z rozbawieniem, powstrzymując się od wybuchnięcia jej kpiącym śmiechem prosto w twarz. - Skąd w ogóle takie pomysły? Po prosto to zapamiętaj, Chan: nie kocham cię.
Nagle i zupełnie niespodziewanie usiadł na brzegu łóżka, schylając się nieznacznie i przyciskając ręce do głowy. Przez moment zdawało mu się, jakby przed oczami stanęły mu migawki z fotografii, filmu. Wszystko to było jednak zamglone i niewyraźne. Odetchnął głęboko, starając się dopasować te urywki do konkretnej sceny. Rozmazana sylwetka blondynki. Chłopak obejmujący ją czule ramieniem i składający na jej czole zakrawający o muśnięcie pocałunek. Szepczący coś. Jakieś wyznania, obietnice, zapewnienia... A później była już tylko ciemność, a brązowe tęczówki na powrót patrzyły na znajome wnętrze dormitorium. - I przykro mi z powodu śmierci matki, ale co ja mam mieć z tym wspólnego? I skąd wiesz o tym, że kontaktuje się ze Śmierciożercami? - kontynuował, tym samym oschłym tonem głosu, z miną pozbawioną emocji. - To było moje pierwsze spotkanie, więc nie miałem pojęcia o wcześniejszych planach Czarnego Pana. Wtedy w lesie widziałem go po raz pierwszy w życiu.
Nie wiedział po co jej to wszystko mówi. Powinien zachować te informacje dla siebie, ale świadomość, że tylko on wie o tym co tam się działo, napawała go irracjonalną dumą. Od wczoraj to inni opowiadali mu o tym co powinien wiedzieć, lecz te informacje były tylko jego. Jego własne i nikt nie mógł mu ich odebrać. Nikt nie mógł odesłać ich w tę czarną otchłań zapomnienia, do której coś uporczycie go ciągnęło. - Powiedz, dlaczego chcesz żebym w to wszystko uwierzył? Dlaczego starasz się wczepić we mnie jakieś nieistniejące wspomnienia? Sprawić, żebym stracił kontakt z rzeczywistością?
Spojrzał na jej twarz, a to co w niej ujrzał wywołało w niego jeszcze większe wątpliwości. Miał już serdecznie dość tych wszystkich wszechogarniających go zewsząd oskarżeń, obrazów i scen, z którymi nie umiał się zidentyfikować. Musiał z tym skończyć. Najlepiej teraz i w tym momencie. Jak najszybciej. Sięgnął po leżącą na nocnej szafce różdżkę i skierował jej koniec wprost na Chantelle. Nie obchodziło go to co zaraz zrobi. Zignorował fakt, iż powinien zapytać ją o pozwolenie. Musiał poznać prawdę, a tylko tą metodą było to możliwe. Poza tym, gdy Gryfonka będzie zaskoczona, jej umysł pozostanie otwarty, a wszystkie pamiątki z przeszłości będą zupełnie prawdziwe i nie zmodyfikowane w żadnym stopniu. - Nie zrobię ci krzywdy - zapewnił, wciąż trzymając różdżkę w wyciągniętej ręce, by po chwili wypowiedzieć cicho odpowiednią formułkę: Legilimens! Ślizgon sztukę legilimencji i oklumencji miał opanowaną w wysokim stopniu. Bez problemu potrafił wniknąć do cudzego umysłu i wydobyć z niego wszystkie wspomnienia, a z odczytaniem, czy dana osoba mówi prawdę czy też kłamie, także nie miał kłopotu. Teraz rozum Chantelle był dla niego jak otwarty książka, z której do woli mógł czytać. On jednak skupił się na wyławianiu obrazów, w których figurował jako jeden z bohaterów.
Nie było to trudne. W większości scen byli tylko oni dwoje. Szczęśliwi, uśmiechnięci, beztroscy.
UsuńJesteś moim sercem, Chantelle. Nigdy się nie zostawię. Nigdy.
Przerwał połączenie, a różdżka bezwładnie runęła na podłogę, odbijając się od niej kilkukrotnie. Przecież to nie mogła być prawda. Nie mogła, ale najwyraźniej była. Nie potrafi przyjąć tego do świadomości i zrozumieć, dlaczego te chwile zostały mu odebrane. Dlaczego ktoś wyciął z jego życiorysu sporą część czasu, sprawiając, iż aktualnie czuł się jak zagubione dziecko. Jak bezbronny chłopiec zostawiony na pastwę losu. Wnioskując po tych retrospekcjach, musieli być razem szczęśliwi. On i Chantelle. Tak bardzo nieprawdopodobne... tak bardzo prawdziwe. Musiało zdarzyć się coś, co raz na zawsze ich do siebie zbliżyło i naprawiło tak bardzo negatywne stosunki. Ale ile czasu mu zabrano? Miesiąc? Dwa? Może trzy... Tego nie wiedział. Wciąż tkwił jednak z głową schowaną między rękami, próbując dojść do siebie. Chociaż określenie siebie nie było w tym przypadku tym adekwatnym. W końcu podniósł głowę i spojrzał na blondynkę wzrokiem pełnym wyrzutów i strachu. Po tych nowinach nie chciał już nawet wprowadzić w życie planów, które tak skrupulatnie przemyślał ostatniego wieczora. Chciał jedynie odzyskać pamięć. Chciał, by wszystko wróciło do normy. A żeby tak się stało, potrzebował pomocy. I tylko jedna osoba była w stanie mu ją dać.
- Ja nic nie pamiętam, rozumiesz Chantelle? Nie pamiętam ani chwili z tego co właśnie zobaczyłem. Nic nie pamiętam...
Nawet ton jego głosu uległ zmianie. Nie brzmiał już jak ten, którym posługiwał się jeszcze kilkanaście minut temu. Teraz załamywał się on w najważniejszych momentach i brzmiał nienaturalnie cicho. Świadomość, że ktoś celowo pozbawił go pamięci wywołała w jego wnętrzu pustkę, tak samo wielką i czarną jak ta otchłań w jego umyśle.
- I mogę jedynie wierzyć ci na słowo i zaufać temu co zobaczyłem. Chantelle musisz mi pomóc dowiedzieć się, dlaczego tak się stało. Musisz pomóc mi odzyskać pamięć. Proszę...
Ian.
[Nie bij:c]
OdpowiedzUsuńSharlotte
Tylko, że ja nie wiem, jak ci pomóc.
OdpowiedzUsuńChantelle miała prawo tego nie wiedzieć. Mogła nawet mu odmówić i wyjść z takim samym trzaśnięciem drzwiami jak jeszcze te kilka minut temu. Mogła znienawidzić go do reszty i zostawić sam na sam z tę absurdalną, ale prawdziwą amnezją.
Miłość jest ślepa, Ian
Ważne, że on wiedział co zrobić. W jego głowie powoli rodziły się pomysły, które być może były tym pasującym kluczem do rozwiązania zagadki. Jedyną z możliwych opcji, dzięki którym dowie się całej prawdy. Dzięki której jego życie - to przypominające ciągły koszmar senny, nabierze jakiegoś sensu. Jakiegokolwiek, choćby tego najmniejszego. Sam nie wiedział do końca czemu postanowił tak walczyć. Przecież mógł odpuścić i udawać, że nic się nie stało. Mógł dalej wieść swoje opływające w beztroskę życie i jak dumny Ślizgon kroczyć po szkolnych korytarzach. Żyć bez poczucia tej cholernej niezapełnionej pustki, z jedynym problemem, którym zapewne byłoby znalezienie czasu na spotkanie się z kolejną nową dziewczyną. Ale jednak mimo wszystko coś uparcie ciągnęło go ku Chantelle i serwowanym przez nią wspomnieniom, nie pozwalając się poddać. Nie potrafił się z nimi utożsamić, ale podświadomie czuł się jak ich główny uczestnik. Wierzył, że z jej pomocą uda mu się odnaleźć właściwą ścieżkę i na nowo stać się prawdziwym sobą. Nie tym wykreowanym przez fałszywe poczucie własnego ja. Tym, którym był w oczach siedzącej na przeciwko blondynki. Tak kompletnie rożnej od tej, którą dopiero co ujrzał w jej własnych wspomnieniach. W tamtych odległych czasach była uśmiechnięta, radosna... Teraz jej twarz przywdziała maskę bólu i obojętności, a te iskrzące szczęściem błękitne oczy zatonęły w słonych łzach goryczy i rozczarowania. - Chantelle, a może gdyby tak... - zaczął, ale urwał w pół słowa. Jego głowę ponownie zalało tsunami obrazów, tym razem całkowicie wyraźnych i rozmazanych w żadnym stopniu. Większość z nich pokrywała się ze scenami, które ujrzał już w umyśle Chantelle. Nie dowierzał w to, jak bardzo odmienny był od siebie samego. Od tego podłego i zakłamanego Ślizgona, którego jedynym priorytetem było złamanie następnego niewinnego serca. W wizjach był jednak niezwykle czuły, opiekuńczy. Wpatrzony w nią jak w najpiękniejszą i najdroższą rzecz pod słońcem. Non stop zasypujący ją czułymi gestami, słowami. Nie zachowywał się jak mieszkaniec Slytherinu. Oni tacy nie są. Te cechy zachowania pasowały do każdego z wyjątkiem nich... Druga scena wywołała na twarzy chłopaka jeszcze większe niedowierzanie niż dotychczas. Zawsze kojarzył sobie zjawisko samobójstwa jako coś odległego, zarezerwowanego wyłącznie dla słabych i nie nadających się do życia jednostek. Teraz patrzył na siebie samego, stojącego na drewnianym moście i niepewnie spoglądającego w dół. Musiał być zdeterminowany i gotowy do poczynienia takiego kroku, gdyż obie jego nogi opuściły bezpieczny pomost i stały za wielką balustradą. Pod sobą nie miał już nic, prócz tej głębokiej i bezkresnej dziury. Kolejny atak. Kolejny rozdzierający głowę ból, owocujący nową wizją. Zabawne. Czuł się jak jakiś cholerny schizofrenik lub inny chory umysłowo pacjent Oddziału Zamkniętego Kliniki Świętego Munga. A może to wszystko było jedynie projekcją jego chorej psychiki? Te obrazy, wizje, stany lękowe... A co jeśli to on wszystko to sobie uroił? Wymyślił i na silę próbował w to uwierzyć? Co jeśli Chantelle wcale przed nim nie siedziała, a rozmowa z nią toczyła się jedynie w jego głowie? W głowie nieuleczalnego wariata, który nie potrafił odróżnić rzeczywistości od fikcji i bezpowrotnie zawisł pomiędzy tymi dwoma galaktykami. Co jeśli z pomocą mogli przyjść mu jedynie uzdrowiciele ze szpitala, a nie właśnie Chantelle? Co jeśli rzeczywiście zwariował i raz na zawsze postradał zmysły...?
Dalsza scena przyniosła mu pejzaż lasu. Zakazanego Lasu, a właściwie małej chatki znajdującej się gdzieś na jego skraju. Cała sceneria owiana była nutą tajemniczości, a oglądał to wszystko jakby przez grubą, pancerną szybę.
Nie uczestniczył osobiście w wydarzeniach, jednak podzielał ból osoby, którą tam ujrzał. A zobaczył wijącego się z bólu chłopaka i oślepiające czerwone światło, omiatające swym blaskiem małą chatkę. Krzyk, który zarejestrował, także dochodził gdzieś z bardzo daleka, jednakże był mu bliski. Jak gdyby wychodził z jego własnych ust. Dokładnie tak, jakby to on przeżywał męki skatowanej osoby i przyjął na siebie całe jej cierpienie. Zrozumienie przyszło zaraz po zakończonym natarciu.
UsuńHalucynacje odeszły po długiej walce ze swoim bezkonkurencyjnym rywalem - świadomością, pozostawiając po sobie jedynie bitewny harmider i bałagan. Poukładał do kupy wszystkie brakujące elementy układanki, choć sprawiło mu to wiele trudów i kłopotów. - To wszystko prawda? - zapytał, chociaż ton jego głosu mijał się z tym właściwym zadawaniu pytań. Było to bardziej stwierdzeniem faktu, którego on sam nie mógł już zanegować. - Ta chata w Zakazanym Lesie i te tortury, to działo się naprawdę?
Dziewczyna nie musiała odpowiadać. Jej mina i nieme potwierdzenie mówiły same za siebie. Chłopak schował głowę w lekko drżących dłoniach, tocząc bój z kolejnymi myślami. Nie wiedział, dlaczego ktoś w ogóle miałby go torturować. Prześledził szybko swoje życie - a przynajmniej wydarzenia, które naprawdę pamiętał - i nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie. Dlaczego. Jedyne co przyszło mu do głowy to drobny epizod z Krukonką - Carrie Hoffman, która poniekąd groziła mu zemstą, ale to tak bardzo nie pasowało mu to tej drobnej i niewinnej blondynki... Nie, powód musiał być inny. Zupełnie inny. - W twoich wspomnieniach byłem inną osobą. Musiałem się zmienić, a do takiej zmiany potrzeba bodźców i to poważnych, prawda? - patrzył na Chantelle, ale mówił sam do siebie. Cicho i bez jakiejkolwiek składni. - To te tortury, tak? To one wszystko zmieniły?
Pozwolił sobie na zajrzenie jej głęboko w oczy, a to co w nich wyczytał tylko potwierdziło słuszność jego racji. Zapomniał już o swoim wcześniejszym planie. Teraz miał nowy, idealny plan, który pomoże mu przywrócić pamięć. Nigdy w życiu nie był niczego aż tak pewien. Nie był znawcą tematu ludzkiej psychiki czy ekspertem od spraw pamięci, ale teraz posiadał stu procentową pewność, że tylko tą metodą odzyska to co mu zabrano. A jeśli nawet efekt końcowy miałby minąć się z jego oczekiwaniami, a cała próba skończyłaby się porażką... - Muszę spróbować - pomyślał, choć perspektywa takiego a nie innego rozwiązania lekko go przerażała. Ze wspomnień jasno wynikało, iż przeżył na własnej skórze działanie klątwy. Nie pamiętał oczywiście jej skutków oraz tego, jak czuje się człowiek poddany męczarniom, ale teraz kierowała nim czysta determinacja. Był gotowy i jedną przeszkodą mogłaby być zaledwie odmowa ze strony Chantelle. - Nie możesz się teraz wycofać, Chan... - dokończył w myślach i raz jeszcze obrócił twarz w kierunku Gryfonki. - Powiedziałaś, że nie wiesz jak mi pomóc - zaczął - ale ja wiem co mogłabyś zrobić. To jest moją (naszą) ostatnią deską ratunku.
Przypomniał sobie wątki z jakichś mugolskich książek o tej mało ambitnej tematyce. Jeden z bohaterów wypowiedział wtedy słowa: Należy zniszczyć wroga jego własną bronią. Straciłeś pamięć będąc uderzonym kamieniem? Znajdź jeszcze większy kamień i uderz się ponownie. To najlepsze lekarstwo. Impulsy wywołujące stan, mogą go łatwo odzyskać, jeśli tylko czynność zostanie powtórzona...
To było takie logiczne, takie łatwe... ale tak cholernie trudne do wykonania.
- Musisz rzucić na mnie klątwę cruciatus - wyrzucił na jednym wydechu - To ona mnie zmieniła, mam rację? Więc zatoczmy koło i powtórzmy to. Wtedy się uda. Zobaczysz.
Spojrzał na nią niemalże błagalnym wzrokiem, niecierpliwie wyczekując jej odpowiedzi, a każda kolejna minuta ciszy ciągnęła się jak długie tygodnie.
Ian.
Dzięki za powitanie. Na grę niestety brak mi teraz czasu, ale zgłoś się po czerwcu to na pewno mi się wtedy nieco grafik rozluźni i znajdę wtedy czas na więcej wątków. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńR. Baardsson
[Nie zabijaj mnie za to, że tak długo mi to zajęło :(]
OdpowiedzUsuńObserwował ją od momentu, w którym przekroczyła próg gabinetu Filcha. Zawsze kiedy wchodziła do pomieszczenia, wszystko na moment zastygało w bezruchu, na jednym wdechu, jakby nieco oszołomione jej aurą, a już po sekundzie wracało do normy. To zawsze było dla niego dziwne i nigdy nie potrafił tego zrozumieć, więc po jakimś czasie po prostu postanowił rozkoszować się tym niezwykłym momentem magii. Niemniej jednak całkiem obiektywnie potrafił ocenić, że wygląda paskudnie jak na nią. Podkrążone oczy, niezdrowa cera, oklapnięte włosy. Wiedział, że u kobiet to zawsze oznaki smutku i bólu. Widział to już nie raz na korytarzach tego zamku, w końcu obserwowanie innych ludzi było czymś w rodzaju jego pasji. Nie odezwała się do niego ani słowem, jedynie szybko zerknęła, kiedy wspomniał o nim Filch. Przybrał wobec niej taką samą strategię, i milczał idąc obok niej do Izby Pamięci. Kiedyś coś między nimi było, kiedyś może i mieli to coś, ale to stracili. Zastanawiał się tylko, czy bezpowrotnie. Miał na rozmyślenia całą noc, jeśli nie będzie chciała z nim rozmawiać. Chociaż i do tego nie miała żadnego powodu. Po prostu się od siebie oddalili. Naturalna rzecz, a czas robi swoje, podobno leczy też rany.
Bum. Huk. Odwrócił wzrok od swojego zniekształconego odbicia w medalu za zasługi specjalne dla szkoły, który otrzymała niejaka Melinda Bishop i spojrzał na schylającą się Chantelle. Omal nie słyszał cichego „przepraszam”.
-Nie masz za co przepraszać. Wypadki chodzą po ludziach – odparł i przez chwilę zastanowił się nad swoją odpowiedzią. Jego słowa zabrzmiały tak, jakby wcale nie miał na myśli upuszczonego pucharu. Bardziej jakby odnosiły się do myśli, które męczą go od tygodni. Zmarszczył czoło i odgonił od siebie wspomnienia, napływające ku teraźniejszości jak chmury burzowe.
-Wszystko w porządku, Chantelle? – zapytał po chwili milczenia, miękko wypowiadając jej imię. Tak już miał, że nigdy nie używał zdrobnień.
[Czas coś razem skombinować. Jakieś pomysły?:d ]
OdpowiedzUsuńNie, Ian.
OdpowiedzUsuńOczywiście liczył się z odmową, ale jednak mimo wszystko poczuł się lekko oszukany. W końcu jeszcze te kilka minut temu Chantelle zarzekała się, że zrobi wszystko byle tylko mu pomóc... a teraz? Teraz, gdy sam podsuwał jej pod nos najlepsze z możliwych rozwiązań ona wycofywała się i kategorycznie protestowała. Aczkolwiek nie zamierzał się poddawać i kapitulować bez podjęcia jakiejkolwiek walki. Zaatakował, zasypując ją kolejną dawką dość mocnych argumentów, z którymi nawet ktoś taki jak Chantelle nie mógł polemizować. Blondynka sama dobrze wiedziała, że nie można zostawić tej sytuacji bez rozwiązania, a klątwa cruciatus była tą ostateczną i jedynym receptą na amnezję. Po skończonym monologu wyprowadził ją z dormitorium, kierując się prosto do Zakazanego Lasu. Nie usłyszał z jej ust żadnej odpowiedzi, lecz podświadomie czuł, iż na miejscu dziewczyna nie będzie w stanie znów stanąć do słownej potyczki. Zakazany Las w połączeniu ze zbliżającymi się potencjalnymi torturami nie wydał mu się zbytnio zachęcającym miejscem: nie miał najmniejszego pojęcia czego mógłby się spodziewać, ani nie wiedział także jak zaklęcie działa na ludzki organizm, psychikę... Ale może to nawet i lepiej. Nieświadomość tego co go czeka w pewnym stopniu powodowała, że odczuwał jedynie coś na kształt zniecierpliwienia i ekscytacji. W innym razie zapewne dominującymi stanami byłby strach i przerażenie, które tymczasem nie miały miejsca bytu. Po dojściu na małą polanę - plac, w którym drzewa nie rosły już tak gęsto - Ślizgon stanął w pewnej odległości od Chantelle i dał jej czas na podjęcie decyzji. Sam w tym czasie zastanawiał się nad tym, czy aby na pewno nie ma innego wyjścia. Innej drogi, którą mógłby bezpiecznie kroczyć i nie natrafić po drodze na ślepą i zgubną uliczkę. Zadawał sobie pytania, na które i tak nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Czy tortury były koniecznością, dzięki której jego życie w końcu wróci do normy? Czy po wszystkim nareszcie wszystko się wyjaśni? I jak będą wyglądały relacje jego i Chantelle? Burzę myśli przerwała jednak cicho wypowiadana formułka zaklęcia, a oślepiające czerwone światło było tym ostatnim, które zdołał zarejestrować. Potem nie było już nic, oprócz ogromnego bólu, którego siła zwaliła go z nóg, powodując, iż zwinięty w pół leżał na leśnej ściółce. Urok trafił go bez żadnego uprzedzenia, tak bardzo niespodziewanie, co w konsekwencji poskutkowało tym, iż gardła chłopaka wydobył się przyprawiający o ciarki krzyk, nad którym chciał, ale nie mógł zapanować. Nie wiedział ile czasu tkwił na ziemi, miotając się w spazmach bólu. Za wszelką cenę próbował jednak skupić się na tym co najważniejsze. Wspomnienia. To tylko i wyłącznie dla nich znosił to całe kumulujące się w jego wnętrzu cierpienie i nie mógł w tym momencie odpuścić i bezwiednie poddać się działaniu klątwy. Przygryzł dolną wargę aż do krwi - by w ten sposób zniwelować ten przeraźliwy krzyk - i skupił się na przeszłości i epizodach, które powinien pamiętać. Przez kilkanaście ciągnących się w nieskończoność sekund leżał w ciszy, myśląc o wszystkim tylko nie o bólu.
On, ona... związek na pozór szczęśliwy, chociaż z dominującą dozą cierpienia i wzajemnie wyrządzanych krzywd. Mimo to czuć było wokół nich tę obecną miłość, szczęście, zaufanie. Na ich twarzach widniał uśmiech, a jedynymi dźwiękami wydobywającymi się z ich ust były obietnice, zapewnienia, wyznania, śmiech, a nie tak jak teraz pełne bólu wrzaski i potajemne odgłosy cichego łkania...
Nagle zaklęcie zostało cofnięte, a tuż przy jego boku pojawiła się Chantelle. Podźwignął się do pozycji siedzącej i spojrzał na jej twarz, próbując w tym samym momencie wyrównać nienaturalnie przyśpieszony oddech.
- Wszystko dobrze - odpowiedział, przerywając tę głuchą ciszę. Raz jeszcze przeczesał odmęty pamięci, w poszukiwaniu tej wielkiej czarnej i pustej dziury. Nie znalazł jej jednak. Zamiast tego na nowo miał przed oczami każdą chwilę, każdy dzień i każdą minutę spędzoną w towarzystwie Chantelle.
Widział ich pożegnanie, dostrzegał strach malujący się w ich oczach, widział także swoją samotną wędrówkę do Zakazanego Lasu. Pamiętał słowa Voldemorta i słyszał roznoszące się echem słowo: obliviate... Wytarł kapiące po jego brodzie krople krwi i wstał, na lekko chwiejnych nogach ruszając prosto do Chantelle. W jego własnej subiektywnej opinii, czuł się chyba najgorzej w całym swym marnym życiu. Przecież dołożył tyle starań by się zmienić. Tak długo próbował przekonać do siebie Chantelle i powoli zdobywał jej sympatię, a teraz? Stracił to wszystko w ułamku sekundy. Teraz już nikt nigdy nie uwierzy w jego słowa, zachowanie, czyny i intencje. Już zawsze będą widzieli w tym jedynie fałsz i udawaną zmianę, a jego samego traktowali jak zakłamanego, zakamuflowanego i przesiąkniętego złem Ślizgona. Człowieka, który wprowadzał w życie swoje przedstawienie w zamyśle kończące się happy end'em, by potem zerwać ze scenariuszem i ogłosić, że to wszystko było jedynie nic nie znaczącym wymysłem jego wyobraźni, a aktorzy naiwnymi i dającymi sobą manipulować ofiarami jego chorej i podstępnej gry. Gry, która mimo wcześniejszych ustaleń skończyła się wielką tragedią. Gry, która swoją przebiegłością doprowadziła do upadku aktorów i zaowocowała tym, iż ich dotychczasowa wiara w ludzi upadła i rozbiła się na tysiące kawałeczków. Ian wiedział już, że stoi przed najważniejszą osobą w swoim życiu, ale poprzez wymazanie pamięci nie potrafił zidentyfikować do końca swoich uczuć. Poza tym, w takich okolicznościach słowa KOCHAM CIĘ, brzmiałyby wyjątkowo nie szczerze i sztucznie. Nie liczył nawet na to, iż po tym co się stało jeszcze kiedykolwiek będą razem. Wątpił nawet, by ich przyjaźń wytrzymała coś takiego. Stracił ją - stracił ją definitywnie - i nie mógł już temu zaprzeczyć. Znów został kompletnie sam. Samotny złamany chłopak z wielkimi wyrzutami sumienia i poczuciem przeraźliwej pustki...
Usuń- Przepraszam. - Tylko to jedno słowo uważał w tym momencie za odpowiednie. Nie miał zamiaru tłumaczyć się, że to nie jego wina, że nie miał wpływu na utratę pamięci. Bo to nie prawda. Był winny i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. - Przepraszam cię za wszystko, Chantelle.
Po każdym kolejnym słowie ton jego głosu stawał się coraz bardziej zachrypnięty i cichy. W gardle zawiązał mu się gruby supeł, skutecznie utrudniający i tak już ciężką i trudną rozmowę. - Trafiło ci się pieprzone zero, a nie chłopak... Nie potrafiłem nawet dobrze się tobą zaopiekować, zniszczyłem te wszystkie piękne chwile... - zacinał się w najważniejszych momentach swego monologu. Wciąż patrzył w jej błękitne oczy - jego własne zaczynały się delikatnie błyszczeć. Nienawidził samego siebie za to, że po raz kolejny z rzędu ją skrzywdził. Że zostawił ją w chwili, w której tak bardzo go potrzebowała, i że stał się głównym sprawcą jej wylanych łez.
Ostatnie odejście to twoja wina. Przez ciebie nie żyje. Przez ciebie...
Odetchnął głęboko, gdy dotarł do niego sens tych słów. Chantelle miała rację, to była jego wina. To on jak ostatni skończony idiota, pozwolił Voldemortowi na wdarcie się do jego umysłu i na wydobycie z nich wspomnień. Wzmianek o jego Chantelle. O jego największym skarbie, o jego sercu. Sercu, które w tym momencie nieodwracalnie pękło i przestało bić.
- Nie wiedziałem, że ją zabiją... nie chciałem, żeby to się stało. Nie z mojej winy... Uwierz mi Chan, naprawdę nie chciałem przyczynić się do niczyjej śmierci... - schował twarz w dłoniach, jednak emocje nie pozwały mu się uspokoić. Zniszczył życie swoje, Chantelle, stał się głównym winowajcą śmierci jej matki i zrobił tysiące innych rzeczy, których nigdy sobie nie wybaczy.
ona nie żyje przez ciebie ... Ślizgon poczuł, jak coś mokrego powoli spływa po jego policzkach. Obrócił się plecami do Gryfonki, niezdarnie wycierając twarz rękawem bluzy i odliczając w myślach do dziesięciu, aby po tym czasie na nowo stanąć z nią oko w oko. - Przepraszam - wychrypiał już po raz kolejny, a nowe strużki łez jak na złość zaczęły zajmować pozycję swoich poprzedniczek. Poddał się, nie widząc sensu w kolejnej ucieczce. Przecież i tak lada chwila zostawi go samego, więc po co miał przejmować się czymś tak błahym jak kompromitacja spowodowana płaczem z bezsilności i poczucia winy? Wiedział, że za kilka krótkich chwil brutalnie mu to odbiorą, toteż stał i patrzył na nią załzawionymi oczami, chcąc jak najlepiej zapamiętać każdy najmniejszy szczegół twarzy, który dane mu będzie oglądać jedynie oczami wyobraźni.
Usuń[Lubisz dramy i komplikowanie życia swojej postaci? :D Bo jak tak, to mogłabym zaproponować, żeby Chantelle się kiedyś zmieniła w tę sowę sądząc, że nikt jej nie widzi, a chciała się oderwać od rzeczywistości czy coś (nie chcę nic narzucać, tak tylko mówię) a Shura, ciekawskie stworzenie, to zobaczył. On nie jest z osób, które polecą z tym wyżej, ale z pewnością taką, która powie, że wie, więc nie powstrzymałby się przed jakąś rozmową z nią, a skoro oboje są chłodni i opanowani, to mogłoby wyjść z tego coś ciekawego.
OdpowiedzUsuńZawsze mogę poszukać innego punktu zaczepienia. ;3]
Aleksandr Woronin
Sam już nie wiedział jak długo tkwił w tym stanie. Chciał się jakoś uspokoić, jednak odepchnął tę chęć na dalszy, odległy plan. W tym momencie wolał przede wszystkim skupić się na Chantelle. Na stojącej przed nim dziewczynie, którą mimo wszystko darzył prawdziwym uczuciem. Tym najpiękniejszym i najszczerszym uczuciem, jakim może pałać to siebie dwoje ludzi. Teraz jednak z tamtejszej miłości pozostały tylko i wyłącznie wspomnienia, chociaż i tak zatarte przez ostatnie tragiczne w skutkach wydarzenia. Ian nawet nie łudził się, że po tym wszystkim co się stało Chantelle będzie chciała go znać. Sam najchętniej oddałby się w ręce Lorda Voldemorta, by udowodnić mu, że jego plan skończył się jedną wielką porażką. Chciał stanąć z nim twarzą w twarz i wykrzyczeć, że za żadne skarby świata nie zrobi z niego posłusznego Śmierciożercy. Pragnął patrzeć w te pełne jadu oczy i uświadomić mu, że istnieje coś o wiele bardziej silnego od jego zaklęć, nawet od tej morderczej Avady Kedavry czy równie strasznego Cruciatusa. Ślizgon nie musiał nawet wyobrażać sobie jego reakcji. Już widział oczami wyobraźni sylwetkę Czarnego Pana, kroczącego ku niemu z wyciągniętą do przodu różdżką. Słyszał jego cyniczny, krótki śmiech i słyszał słowa owiane sarkazmem i jawną kpiną. Myślałeś, że miłość cię uratuje? Łudziłeś się, że przez nic niewarte uczucie, które nazywacie wiecznym oddaniem, twoje życie wydłuży się choćby o miesiąc? Miłość nie istnieje. To magia w połączeniu z władzą jest najpotężniejszą rzeczą na tym globie i ci, którzy myślą inaczej są tylko i wyłącznie słabymi marzycielami... Jednostkami, które trzeba jak najszybciej wyplenić by pozbyć się tego zarzewia buntu. Odzyskałeś swoją pamięć, ale co z tego? I tak ją straciłeś. Nigdy więcej jej nie ujrzysz... Avada Kedavra...
OdpowiedzUsuńIan otrząsnął się, gdy tylko te obrazy opuściły jego umysł. Ponownie podniósł głowę by spojrzeć tym samym załzawionym wzrokiem na Gryfonkę, jednak pierwsze co zarejestrował to mocny ścisk wokół szyi. Machinalnie zaplótł ręce na jej plecach i oparł głowę na jej ramieniu, chowając ją w tych długich, jasnych włosach. Wtulił ją w nią najmocniej jak tylko mógł, bojąc się, że to ostatnia taka chwila, która jest im dana. Oddychał głęboko i nierówno, a poprzez bliskość dziewczyny jego serce na nowo zaczęło wybijać ten szybki rytm. Wiedział, że samopoczucie Chantelle jest równie podłe co jego własne, toteż musiał się jak najszybciej uspokoić. To on powinien ją pocieszać, nie na odwrót. To w jego kwestii leżało zapewnienie jej opieki i bezpieczeństwa, które najwyraźniej przy jego osobie było czymś nieosiągalnym. - Nie przepraszaj - wyszeptał, pogłębiając uścisk - To tylko i wyłącznie moja wina. - dodał i zacisnął powieki, z których popłynęły już ostatnie krople łez. Nie mógł sobie pozwolić na więcej. I tak w jego opinii zaprezentował zbyt duży pokaz słabości, która nijak nie pasowała do mieszkańca Domu Salazara Slytherina. W końcu kto widział, by jakikolwiek chłopak noszący dumnie plakietkę z wężem przypiętą do piersi, ronił łzy z powodu na pozór zwyczajnej dziewczyny? By tak diametralnej zmienił własne priorytety, stawiając miłość do Gryfonki na piedestale, a całkowicie ignorując przynależność do Slytherinu i rzeczy, które z definicji są wpisane w naturę każdego Ślizgona. Przecież żaden z prawdziwych uczniów tamtego domu by tak nie postąpił. Nawet wtedy - a może szczególnie wtedy - gdy ich serce łamałoby się na tysiące maleńkich kawałeczków. Słabość, emocje i łzy były dla nich tematem tabu, czymś zakazanym i niedostępnym. Mimo bólu należało przywdziać maskę i żyć, udając i zatracając się w kłamstwie. Jednak dla Ian'a to właśnie uczucie, którym darzył Chantelle było wyznacznikiem jego życia. To osoba, którą aktualnie trzymał w ramionach była jego sercem, największym ze skarbów, za który bez chwili zawahania oddałby własne nic niewarte życie.
- Chan - zaczął po dłuższym czasie, gdy delikatnie wyswobodził się z jej uścisku. Wytarł z policzków ślady łez, ciesząc się w duchu, że ich limit został wyczerpany. - Ja nie mam zamiaru prosić cię o kolejną szansę. Dobrze wiem, że na ciebie nie zasługuję. Zresztą, ktoś taki jak ja nie zasługuje kompletnie na nic. - dodał, a kącik jego ust uniósł się w smutnym uśmiechu. - Ale chcę, żebyś wiedziała, że naprawdę byłem przy tobie szczęśliwy. Najszczęśliwszy w całym moim życiu... Nikt inny nie dał mi tyle co ty. Nie pokazał, że jednak mimo wszystko można się zmienić, że nie warto żyć jak skończony egoista... Tylko ty zobaczyłaś we mnie kogoś innego. Żadna osoba poza tobą nie odkryła we mnie człowieka, którym warto się zainteresować i nie przechodzić obok niej obojętnie lub najlepiej w ogóle nie zauważać jej istnienia... - prychnął cicho i dodał: - Dziękuje, Chan. - Po skończonym monologu nie spuścił wzroku i dzielnie krzyżował swoje spojrzenie z błękitnymi tęczówkami blondynki.
UsuńJuż zawsze będę cię kochał. Żadne zaklęcie nie umniejszy mocy tego uczucia... - pomyślał i dopiero wtedy odwrócił lekko głowę, by zawiesić wzrok na rozprzestrzeniającym się wokół lesie.
Ian machinalnie przejeżdżał ręką po jej plecach, gdy Gryfonka ponownie wtuliła się w jego tors. Najchętniej trwałby w tym stanie jak najdłużej i już nigdy nie wypuszczał ze swych objęć, jednak wiedział, że nie ma na to najmniejszych szans. Wpatrzył się jednak tępym wzrokiem w ciemny las, czując jak Chan odsuwa się cofa o krok do tyłu. Jej słowa zamiast uspokoić sprawiły, iż jego jego samopoczucie jeszcze bardziej podupadło. Wakacje... Z jednej strony cieszył się, że opuści mury zamku, jednak wizja powrotu do domu nie napawała go zbytnim entuzjazmem. - Nie martwię się - powiedział, obracając głowę i patrząc prosto na twarz blondynki. - Wierzysz w to, że jeszcze kiedykolwiek będzie spokojnie? - zapytał, kręcąc głową. Nawet jeśli jakimś cudem uda mu się na te dwa miesiące uniknąć kontaktu z samym Lordem Voldemortem, to nie zagwarantuje mu to w żadnej mierze spokoju. Wątpił, by jeszcze dane mu było poznać stan. - Naprawdę wolałbym zostać na wakacje w Hogwarcie. Jak pomyślę, że mam wrócić do kompletnie pustego domu i spędzić całe dwa miesiące sam na sam w czterech ścianach... - urwał, spuszczając nieco wzrok. Dobrze wiedział, że w końcu rok szkolny dobiegnie końcu i będzie musiał opuścić ślizgońskie dormitorium, by na nowo znaleźć się w rodzinnym domu. W miejscu, w którym od teraz będzie jedynym lokatorem. Gdzie będzie musiał zadbać o to, co dotychczas spoczywało na barkach innych ludzi. Teoretycznie powinien się cieszyć: w końcu od zawsze marzył o usamodzielnieniu się, odcięciu od rodziny, życiu jak na prawdziwego indywidualistę przystało. Teraz jednak ta perspektywa nieco go przerażała. Bał się, że nie udźwignie trudu i odpowiedzialności płynących z życia na własną rękę. Miał przeczucie, że nie da rady ogarnąć choćby tych najprostszych domowych czynności i że polegnie już przy pierwszej próbie. I bał się samotności. Po ostatnich wydarzeniach czuł się jak zagubiony chłopiec, który za kilka dni zmuszony będzie stawić czoła najprawdziwszemu dojrzałemu życiu. Nie chciał nawet myśleć o tym, że przez kilkadziesiąt dni nie będzie miał się nawet do kogo odezwać. Że spędzi niewyobrażalnie dużą ilość czasu w zamknięciu, snując się po domu i zatapiając w ponurych rozmyśleniach. - Chcesz, żebyśmy zostali przyjaciółmi? - zapytał, by mieć całkowitą pewność co do jej słów. Wbrew woli na jego twarzy pojawił się wyraz kolejnego bólu i jeszcze większego smutku. Czuł się tak, jakby ktoś wbił w jego serce wyjątkowo gruby kołek, przebijając je na wylot. Na jeden krótki moment zacisnął powieki, jednak zaraz je otworzył, by skonfrontować się z czekającą na reakcję dziewczyną. - Rozumiem. Chyba przyjaźń wychodziła nam najlepiej... - mruknął, choć wiedział, że to nie prawda. Ian nie potrafił sobie wyobrazić, że już więcej nie będzie mógł jej pocałować, powiedzieć, że jest jego skarbem... Bał się, że jego miejsce wkrótce zajmie ktoś inny, jednak nie mógł torować jej drogi do szczęścia. - Gdyby nie Voldemort to dalej bylibyśmy razem... Ale to chyba rekord, prawda? Całe trzy dni związku... - powiedział cicho głosem pełnym żalu, nie mogąc się powstrzymać. Odetchnął jednak z lekką ulgą, gdy poczuł jak jej ramiona ponownie zakręcają się wokół jego szyi. Raz jeszcze mocno ją do siebie przycisnął, skupiając się na tym, by jak najlepiej zapamiętać tę chwilę. Wdychał jej zapach i tak jak wcześniej oplótł rękami jej plecy, wsłuchując się w bicie jej serca. Serca, w którym jeszcze nie tak dawno zajmował tak kluczową pozycję.
OdpowiedzUsuń- To ja nigdy ci się nie odwdzięczę - odrzekł, pogłębiając uścisk. Pomimo okropnego samopoczucia uśmiechnął się lekko pod nosem, słysząc tyle pięknych słów wypływających z ust Chantelle. - I już zawsze będziesz jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Jako przyjaciółka. - uściślił smutniejszym tonem głosu. - Wracajmy już do Zamku, dobrze? Niedługo będzie trzeba się pakować... - dodał, delikatnie się odsuwając. Chciał jak najszybciej znaleźć się z powrotem w swoim dormitorium, by tam w miarę możliwości dojść do siebie i pogodzić się z tą oficjalną stratą swojego szczęścia.
UsuńI tak zawsze będziesz w moim sercu, Chantelle Hogarth. Będziesz moim sercem bez względu na wszystko... już na zawsze.
[Albo z okna, albo sam się gdzieś pałętał po Zakazanym, bo miał się z kimś skomunikować - wiedzie podwójne życie i pracuje dla Dumbeldorea tak samo jak i dla Czarnego Pana z większym naciskiem na tego drugiego, więc to całkiem prawdopodobne. Szczerze mówiąc jest mi to obojętne, to by w sumie zależało od tego, gdzie Chan chodzi się przemieniać.]
OdpowiedzUsuńAleksandr Woronin
[A jaka wersja bardziej Tobie odpowiada? Szczerze mówiąc przyłapanie jest dramatyczne - jak dla mnie spoko - a zobaczenie doprowadzi do tego, że i tak on ją gdzieś zatrzyma na rozmowę, bo sobie nie odpuści ;D]
OdpowiedzUsuńAleksandr Woronin
Chcę, żebyś wiedział, że w moim domu zawsze będziesz mile widziany
OdpowiedzUsuńŚlizgon zatrzymał się na moment by spojrzeć na twarz Chantelle. Wciąż ściskał jej rękę i jak na razie nie zamierzal jej puścić. On miał być gdzieś mile widziany? I to w domu rodzinnym Chan? W miejscu, w którym zapewne postrzegaliby go jak tego, który zabił panią domu? Widzieliby w nim Śmierciożercę, który przez swoją głupotę zabil żonę, matkę... kobietę, która padła ofiarą jego kolejnego nieprzemyślanego kroku. - Chan, ja... - zaczął, robiąc krótką pauzę, by dobrać kolejne odpowiednie słowa i nie zostać źle zrozumienym - Doceniam propozycję, ale nie mógłbym przyjechać. Wakacje podobno są od odpoczynku a nie od goszczenia w swoich domach kolegów ze szkoły - dodał, z trudem wypowiadając te ostatnie słowa. Mimo, że bolało to musiał przyjąć tę wiadomość do świadomości. Od teraz był tylko i wyłącznie kolegą ze szkoły i musiał się z tym pogodzić. - Ale dziękuje - Powoli ruszył do przodu, puszczając jej dłoń dopiero wtedy, gdy znaleźli się przy drzwiach prowadzących do Wielkiej Sali. - To ja już pójdę do siebie - mruknął cicho, nie bardzo wiedząc jak się zachować. Jeszcze nie tak dawno wszystko było proste i łatwe, a teraz? Teraz na nowo byli najzwyklejszymi na świecie przyjaciółmi, a naturalne zachowanie nawet mimo szczerych chęci było czyms niemożliwym do wykonania. Ian dobrze wiedział, że musi dołożyć wszelkim starań by nie zepsuć chociaż tego. Wolał jednak trzymać ten lekki dystans niż zrobić o jeden krok za daleko. Bez słowa obrócił się na pięcie i ruszył prosto w stronę lochów, by tam zamknąć się w dormitorium i paść na łóżko, twarzą do pościeli w barwach Slytherinu. Sam nie spodziewal się, że dni dzielące ich od opuszczenia Hogwartu miną w tak ekspresowym tempie. Praktycznie cały ranek spędził na pakowaniu rzeczy do kufra, który kilka godzin później spoczął ustawiony pod jedną ze ścian. Przeanalizował w myślach cały ten rok, dochodząc do wniosku, iż w całej jego szkolnej karierze nie działo się aż tak dużo.
Pierwsze związki, wstąpienie w szeregi Śmierciożerców, tortury i w końcu miłość do pewnej Gryfonki, która przyniosła mu tyle szczęścia a jednocześnie smutku i bólu. Mimo wszystko nie żałował ani chwili. Każde z tych epizodów stanowiło niepodważalną lekcję, która nauczyła go o wiele więcej niż wszyscy profesorowie razem wzięci. I co najważniejsze dzięki tym przeżyciom mógł sie zmienić. Dojrzeć do podjęcia kilku ważnych decyzji i odkryć w sobie kompletnie inną osobę. Została mu do załatwienia jeszcze jedna sprawa, bez której nie mógł spokojnie wsiąść do pociągu i odjechać z Hogwartu. Chantelle. Perspektywa tego, że nie zobaczy jej całe dwa miesiące była dość przygnębiająca, i ile w ogóle można tak nazwać ten stan permanentnej depresji.
. Z jednej strony miał cichą nadzieję, że ten długi czas rozłąki pozwoli im ochłonąć i poukładać sobie w głowach pewne kwestie, lecz z drugiej strony była ta nieodłączna obawa. Strach przed tym, co powiedzą sobie pierwszego września. Czy w ogóle zaszczycą się choćby spojrzeniem, czy może przejdą obok siebie obojętnie, nie chcąc wracać do tego co między nimi było? Ian mógł się z czystym sumieniem założyć, że nawet okres wakacji nie pozwoli mu zapomnieć. Wiedział, że dni spędzone w czterech ścianach pokoju zostaną spożytkowane tylko i wyłącznie na rozmyśleniach o tej jednej, jedynej osobie. O przyjaciółce, którą wciąż kochał całym swoim sercem. Niechętnie wyszedł z pokoju, by skierować się prosto do Wieży Gryffindoru. Już nie raz odwiedzał to miejsce, jednak za każdym razem czuł się jak intruz. Jego zielona szata nijak nie pasowała do tych rubinowo złotych, które z dumą nosili mieszkańcy Domu Lwa. Powlókł się jednak przez całą długość pokoju wspólnego, by po jakimś czasie stanąć przed drzwiami dormitorium Chantelle i cicho zapukać ściśniętą w pięść dłonią. Tak dobrze pamiętał swoją pierwszą wizytę w tamtej sypialni... Pamiętał jak przyszedł do niej zaraz po torturach. Okaleczony, skatowany i całkowicie załamany. Pamiętał jak bal się wtedy stanąć przed tymi drzwiami i pokazać się w takim stanie nic nieświadomej Gryfonce. Pamiętał jak nawet nie liczył na pomoc. Może i potrzebował z kimś porozmawiać, ale nie spodziewał się, że ktokolwiek mu to wsparcie ofiaruje. - Mogę wejść? - zapytał, gdy po kilku sekundach ujrzał ją stojącą na progu. Omiótł wzrokiem całe pomieszczenie, które teraz wyglądało dziwnie pusto. Spakowane kufry, idealnie poskładana pościel... ten widok nie był tym do którego sam przywykł.
Usuń- Chciałem się tylko pożegnać i życzyć ci udanych wakacji - powiedział na wstępie, by jak najszybciej zrobić to co planował i wyjść. Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że to pożegnanie będzie tym książkowym pożegnaniem z definicji. Żegnaj i już nigdy więcej się nie spotkamy... Odetchnął głęboko i zrobił dwa małe kroki do przodu, by stanąć tuż przed Chantelle. Sam nawet nie wiedział jak się pożegnać. Bo w końcu jak żegnają się zwykli przyjaciele? - I tak się zastanawiałem, czy mógłbym od czasu do czasu do ciebie napisać... - powiedział cicho, jakby sam nie dowierzał we własne słowa. - W każdym razie do zobaczenia, Chan - dodał smutno i szybko pocałował ją w policzek, by zaraz po tym prawie że wybiec z dormitorium, zamykając za sobą drzwi.
Pora wracać... wracać i raz na zawsze skończyć ten rozdział. Zapomnieć o tym co było i spróbować zapełnić tę pustkę, która od kilku dni zagościła w sercu. W sercu, które kiedyś należało tylko i wyłącznie do niej. Do osoby, która miano skarba zastąpiła słowem przyjaciółka...
UsuńPo kilku bardzo długich godzinach znalazł się z powrotem w domu, chociaż aktualnie ciężko było nazwać tę bijącą po uszach ciszę domem. Ian nie zamierzał nawet otwierać tych pozamykanych drzwi od innych sypialni czy wchodzić do miejsc, w których i tak nie miał czego szukać. Od razu poszedł do swojego pokoju, w którym jednak nic się nie zmieniło. Te same pokryte własnoręcznym graffiti ściany, kilka postawionych w kącie sztalug i ogólny harmider towarzyszący takiemu miejscu. Całe siedem dni spędził do przyzwyczajania się do tego nowego porządku. Musiał nauczyć się żyć samemu i spróbować zrobić te wszystkie rzeczy, które wpisane były w domowe kwestie. Przez ten czas starał się nie myśleć o tym co zostawił za sobą, jednak nijak mu to nie wychodziło. Chcąc - nie chcąc każdy wieczór spędzał na snuciu kolejnych już spekulacji na temat tego, co dzieje się u Chantelle. Dopiero ósmego dnia chwycił w dłonie zwitek pergaminu, uprzednio maczając koniuszek pióra w czarnym atramencie. Sam nie miał pojęcia po co tak naprawdę zamierza do niej napisać. W końcu w jego aktualnym życiu nie działo się zupełnie nic o czym można było opowiedzieć. Nic poza żżerającą go od środka monotonią i jeszcze większą niż dotychczas samotnością. Pomimo tego przyłożył pióro do czystej kartki i zaczął pisać tych kilka prostych zdań.
Wiem, że minęło dopiero osiem dni i wybacz jeśli Ci przeszkadzam, ale nie potrafiłem się powstrzymać przed wysłaniem tego listu. Chciałem tylko wiedzieć czy u Ciebie wszystko w porządku. U mnie jak na razie spokój, nawet za duży spokój. Chciałbym opisać Ci coś więcej, ale niestety nie dzieje się kompletnie nic godnego uwagi. Mam nadzieje, że przynajmniej ty miło spędzasz czas.
Ian
Spojrzał na tę treść z kpiną w oczach, nie mogąc wyjść ze zdziwienia, że napisał coś tak kompletnie pozbawionego sensu. Zszedł do kuchni, gdzie zwykle przesiadywał rodzinny puchacz, po czym przywiązał zwinięty w rulonik list do jego nóżki i otworzył drzwi, by wyrzucić ptaka na zewnątrz i oddelegować go do domu Chantelle.
Sowa zwrotna od Chantelle przybyła tego samego wieczora, po raz pierwszy od długiego czasu wywołując na twarzy Ślizgona uśmiech. Od razu chwycił w dłonie ten kawałek pergaminu i usiadł na łóżku, by tam odczytać to co napisała jego przyjaciółka. Z każdym kolejnym zdaniem jego uśmiech coraz bardziej się poszerzał, a w oczach pojawiły się radosne iskierki - te same, który zazwyczaj towarzyszyły mu na widok Chantelle. Już miał złapać za czystą kartkę papieru i jak najszybciej odpisać, gdy zauważył, że na odwrocie listu jest coś dopisane.
OdpowiedzUsuńBłagam, przyjedź
Początkowo nie dowierzał, żeby Chantelle aż tak bardzo zależało na tym by go ujrzeć. Jemu także niezwykle jej brakowało, jednak mimo tej tęsknoty czuł, że wizyta nie jest najlepszym pomysłem. Nie chciał nikomu sprawić problemu i wywołać w życiu rodziny Hogarth'ów niepotrzebnego zamieszania. Chociaż, gdyby swoją maksymalnie dwudniową wizytą sprawił, że Chantelle będzie szczęśliwa... Był jej to winien. Chciał by na nowo zaczęła się uśmiechać, a wszystko wskazywało na to, że jego widok ten uśmiech zagwarantuje. Zaczął sobie tłumaczyć, że byłaby to tylko krótka podróż owiana typowo przyjacielskimi relacjami. Spotkaliby się na gruncie innym niż Zamek czy Zakazany Las, porozmawiali, spędzili razem trochę czasu. Nic więcej. Później znowu rozstaliby się w zgodzie, by na nowo skonfrontować się w ostatnim roku nauki w Hogwarcie. Wstał z łóżka by usiąść przy stojącym obok biurka krześle i tam rozłożyć przed sobą rolkę pergaminu i pośpiesznie nakreślić kilka słów odpowiedzi.
Droga Chantelle
Cieszę się, że u Ciebie wszystko dobrze. Pytałaś jak się czuje. Bywało lepiej, jednak nie mogę narzekać. Ale nie ma się co przejmować, to zapewne przez nagłą zmianę otoczenia. Chan, rozumiem, że chciałabyś bym do Ciebie przyjechał, ale czy przemyślałaś to do końca? Naprawdę nie chciałbym sprawić Tobie i Twojemu ojcu żadnego kłopotu. Miałem dość dużo wątpliwości, w końcu poniekąd jestem odpowiedzialny za tę pustkę, którą miałbym wypełnić swoją wizytą. Ale jeśli naprawdę Ci na tym zależy, to może mógłbym jednak do Ciebie przyjechać, lecz tylko na dwa, trzy dni. Nie chcę dłużej wywracać Waszego życia do góry nogami. Minął dopiero pierwszy tydzień lipca, więc jeśli nie zmienisz zdania, to wpadłbym do Ciebie pod koniec miesiąca. Dajmy sobie jeszcze te trzy tygodnie do namysłu, może do tego czasu wydarzy się coś, dzięki czemu nie będziesz potrzebowała mojego towarzystwa. W każdym razie czekam na wiadomość.
Ian
Przywiązał liścik do wciąż czekającej na parapecie sowy i odesłał ją z powrotem do swoich właścicieli. Do Chantelle. Chantelle, która mimo wszystko chciała go zobaczyć. Nawet teraz, gdy ich drogi skrzyżowane w Hogwarcie rozeszły się na całe dwa miesiące. Kolejne godziny, dni i tygodnie mijały niemal że identycznie co poprzednie.
Ślizgon dość dużo czasu przesiadywał w ogrodzie, skąd miał doskonały widok i możliwości do nowych szkiców. Zaszywał się tam z grubym notesem i ołówkami, odcinając się od innych rozpraszających go bodźców. Wolał nie wychodzić z domu i nie włóczyć się bez sensu po mugolskim Londynie. Dalej towarzyszyła mu obawa, że gdzieś w wąskiej alejce spotka któregoś ze Śmierciożerców i cały koszmar wróci do niego jak bumerang. Powoli przyzwyczajał się do tej rutyny i musiał przyznać, że całkiem dobrze odnalazł się w roli gospodarza. Brakowało mu jednak tego zgiełku Hogwartu, rozmów, spacerów wokół jeziora czy po błoniach... I przede wszystkim brakowało mu Chantelle. Tęsknił, a stan ten pogłębiał się każdego dnia, coraz bardziej i bardziej. Na kilka dni przed końcem lipca ponownie zamoczył pióro w atramencie, by wysłać już ostatni list do Gryfonki. Wiedział, że jej propozycja wciąż jest aktualna, aczkolwiek wolał na własne oczy przekonać się co do tej decyzji.
UsuńO ile w dalszym ciągu chcesz, żebym przyjechał, to moglibyśmy zobaczyć się za dwa dni: Jeśli oczywiście Ci to pasuje. Jak nie to dostosuje się do innej daty.
Ian.
PS. Zapomniałbym o najważniejszym. Gdzie mielibyśmy się spotkać? Jeśli możesz to podaj mi dokładne miejsce co do lokalizacji.
Raz jeszcze wypchnął puchacza za okno, stając tuż obok niego i odprowadzając go wzrokiem po ciemnym, pokrytym migoczącymi gwiazdami niebie.
Będę czekała w południe jutrzejszego dnia
OdpowiedzUsuńIan od dobrych kilku godzin ściskał w dłoniach ten mały zwitek pergaminu, wpatrując się w niego z uśmiechem na ustach. Ponownie z czystym sumieniem mógł przyznać, że był szczęśliwy. Wyeliminował już z głowy wspomnienia o Voldemorcie, o utracie pamięci. To było już kompletnie nie ważne. Obecnie był szczęśliwy i nic ani nikt nie było w stanie tego zmienić. Miesiąc bez Chantelle tylko wzmocnił jego tęsknotę, która już jutro miała zostać zaspokojona. Świstoklik w postaci ozdobnego pudełeczka położył na blacie biurka, by tam doczekał chwili, w której zostanie wreszcie wykorzystany. Ślizgon pomimo swojej niewątpliwej euforii trochę się denerwował. Nie miał pojęcia jak pan Hogarth zareaguje, gdy na jego lewym przedramieniu zobaczy Mroczny Znak. Symbol przynależności do grupy popleczników Voldemorta, przez których zginęła jego żona i druga córka. Teraz gdy nie był w szkole, nie musiał aż tak go ukrywać. Przez te tygodnie przebywania w domu zmuszony był na niego patrzeć przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wciąż nie potrafił go zaakceptować i przywyknąć do jego widoku, jednak nie odwracał już głowy z tym wyraźnym wstrętem, gdy tylko w zasięgu wzroku pojawiła się jego lewa ręka. Poza tym miał trudności z wyobrażeniem sobie jak od jutra będzie się zachowywał wobec samej Chantelle. Wiedział oczywiście, że jedzie tam tylko na te dwa krótkie dni w typowej przyjacielskiej wizycie, aczkolwiek tęsknota ani trochę nie zaleczyła tych głębokich nacięć w najważniejszym organie jaki posiadał. W jego sercu dalej figurowała tylko ta jedna osoba i nie zanosiło się, by coś w tej kwestii uległo zmianie. Obiecał samemu sobie, że nie da po sobie poznać, iż wciąż ją kocha i że cierpi po jej stracie. Chciał przez te dwa dni wywołać na twarzy Chantelle jak największą ilość szczerego uśmiechu i sprawić, by przynajmniej z tych wakacji miała jak najlepsze wspomnienia. Późnym wieczorem postanowił się spakować, by nie zostawiać niczego na ostatnią chwilę. Wyjął mały plecak i władował do niego zadziwiającą ilość rzeczy, wykorzystując do tego celu zaklęcie zmniejszająco zwiększające. W większości jego bagaż składał się ze zwykłych mugolskich ubrań oraz innej części codziennej garderoby. W pośpiechu wrzucił jeszcze saszetkę wypełnioną po brzegi złotymi galeonami, które wcześniej wyjął ze swojej skrytki w Banku Gringotta. Różdżkę położył obok, by zapakować ją dopiero jutro przed samym wyjazdem. Z braku lepszego zadania położył się do łóżka, jednak wątpił czy z tych nerwów uda mu się zasnąć. Leżał, patrząc bezmyślnie w ciemne widoki na oknem i niecierpliwie wyczekując poranka. Może nie tyle poranka co południa, czyli czasu, w którym wreszcie ściśnie w obu dłoniach świstoklik i po tylu długich tygodniach zobaczy się z Chantelle. O godzinie jedenastej następnego dnia, jego zniecierpliwienie osiągnęło punkt kulminacyjny. Nerwowo spacerował po całym domu, zaglądając po wszystkich pokojach, byle tylko zająć czymś umysł. W końcu zirytował tym sam siebie i wrócił do swojego pokoju, by tam wlepić spojrzenie w wiszący na ścianie zegar. Jak w amoku śledził ruchy wskazówek, nakazując w myślach by choć trochę zwiększyły swoje tempo. Dopiero za dziesięć dwunasta przerzucił przez ramiona mały plecak ze wcześniej schowaną różdżką i złapał za świstoklik, wychodząc z domu i udając się do ogrodu.
Jeszcze tylko pięć minut. Pięć minut dzielące go od tak długo wyczekiwanego spotkania. Po upływie czterech minut zacisnął palce na pudełeczku i przymknął powieki, czekając aż ta niewidzialna siła przeniesie go prosto do rezydencji Hogarth'ów. I nagle to się stało. Gwałtownie poczuł to silne pociągnięcie, jakby długi i potężny wir wpychał go w sam środek wielkiego huraganu. Ani się obejrzał, kiedy stał już na jakiejś nieznanej mu asfaltowej drodze, którą zewsząd otaczał jedynie ciemny las. Przez chwile zastanawiał się, czy oby na pewno trafił w odpowiednie miejsce, jednak gdy dostrzegł opisywane przez dziewczynę skrzyżowanie odetchnął głęboko. Przystanął, by rozejrzeć się po okolicy i wypatrzeć wzrokiem tę znajomą sylwetkę. I wtedy ją zobaczył. Stała oparta o spory dąb, a jej spuszczona głowa sygnalizowała, iż nie zauważyła jeszcze jego przybycia. Ian po cichu ruszył do przodu, a radosny uśmiech usilnie nie chciał zejść z jego twarzy. Także jego serce wybijało niesłychanie szybki rytm, jakby rwało się na widok tak bliskiej mu dziewczyny. Osoby, która w tym oto sercu wciąż była tą najważniejszą i jedyną. Po kilku minutach stał już obok niej, przez kilka chwil wpatrując się jedynie w całą jej postać i nie odzywając się ani słowem. - Chantelle - powiedział tylko i prawie że rzucił jej się na szyję. Objął ją ramieniem i przyciągnął jak najbliżej siebie, przylegając do niej jak najciaśniej i tak jak zwykle krzyżując ręce na jej plecach. Dopiero teraz gdy znów poczuł na sobie jej dotyk, zrozumiał jak bardzo mu jej brakowało. Cały miesiąc czekania, by powtórnie mieć ją w swoich ramionach. By spotkać się z nią w normalnych warunkach, a nie w pełnej gwaru szkole czy w Zakazanym Lesie, w którym jak dotąd nie spotkało ich nic dobrego. Aktualnie nie byli uczniami Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Nie mieli na sobie szat w barwach Slytherinu i Gryffindoru i nie wymykali się do swych dormitoriów, by tam spędzić ze sobą kolejne kradzione chwile. Teraz byli parą zwykłych nastolatków, którzy złączeni w uścisku stali na jednej z wielu dróg. Na drodze, które może i rozchodziła się na wiele różnych, odległych dla siebie kierunków, jednak mimo swojego zastosowania zjednoczyła ze sobą tę nieodłączną dwójkę ludzi. - Tęskniłem - wyszeptał, chowając głowę w jej włosach - Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo - dodał jeszcze cichszym głosem.
UsuńW momencie, w którym wciąż stał na tej samej drodze, trzymając w ramionach Chantelle, wsłuchując się w szybkie bicie jej serca i wdychając jej zapach czuł, że osiągnął maksymalny poziom szczęścia. Dziwił się sam sobie, dlaczego tak bał się do niej przyjechać. Teraz pojął, że było warto. Choćby dla tych krótkich minut spędzonych w jej objęciach i wyznania, iż także za nim tęskniła. Jak dotąd przecież nikt nigdy za nim nie tęsknił... W końcu komu mogło go brakować? Jedynie z ust Chan usłyszał te kilka najważniejszych słów, które dalej trzymał głęboko w sercu i pamięci, by zostawić tam najtrwalszy ślad, który już nigdy nie zniknie. W końcu jednak się od niego odsunęła, łapiąc go za rękę i prowadząc w stronę lasu, gdzie zapewne znajdowała się niewidzialna bariera, która ochraniała także jego własny dom. Nie miał pojęcia co czeka na niego tam, w tym nowym miejscu, jednak z Chantelle u boku nie obawiał się już niczego. Sam także ścisnął lekko jej dłoń, która w połączeniu z jego większą odpowiedniczką dopełniała się w idealnej harmonii. Zupełnie tak, jakby były stworzone tylko i wyłącznie dla siebie. Jak niebo i ziemia, które jednak mimo tych dzielących ich różnic współgrają ze sobą i jedno bez drugiego nie ma racji bytu.
OdpowiedzUsuńWitaj w drugim domu, Ian
Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było wykonalne. Prowadzony za rękę rozglądał się w każdym możliwym kierunku, by jakoś ogarnąć wzrokiem rozprzestrzeniający się wokoło pałacyk. Wielki budynek, otoczony równie dużym ogrodem. Sceneria wyglądała jak to typowe arystokratyczne miejsce, w którym od wieków mieszkały rody czarodziejów czystej krwi. Miejsce bez wątpienia posiadało swój nieopisany urok, lecz nawet pomimo tych nowych widoków jego wzrok skupiony był tylko i wyłącznie na Gryfonce. Chciał przez te dwa dni nacieszyć się nią na zapas, by potem lepiej znieść kolejne miesięczne rozstanie. Zmienił swój kierunek patrzenia dopiero wtedy, gdy oboje stanęli przed schodami prowadzącymi do środka, oko w oko z panem Hogarth'em. Mężczyzna na pierwszy rzut oka wydawał się być dość przyjazną i serdeczną osobą, jednak Ian nie potrafił wyeliminować z głowy uporczywej myśli, że jednak z biegiem czasu coś pójdzie już mniej gładko jak na początku. Uścisnął mu rękę, witając się i odpowiadając na jego krótkie przedstawienie się. - Ian Blake - oznajmił, starając się by ton jego głosu brzmiał jak najbardziej naturalnie, a nie wyniośle i dumnie jak na Ślizgona przystało. Nie chciał by ojciec Chantelle patrzył na niego stereotypowo, widząc w nim kolejnego podłego wychowanka domu Salazara Slytherina. Wolał już na wstępie zrobić dobre wrażenie, by później zatrzeć jakiś z tych gorszych epizodów, przed którymi obawa tliła się gdzieś w odmętach jego podświadomości. Na kolejne słowa mężczyzny jedynie uśmiechnął się pod nosem i obrócił twarz w kierunku dziewczyny, wymawiając te trzy słowa: - Proszę wejść, damo - po czym sam także wkroczył do środka, by już oficjalnie przekroczyć próg domu Chantelle. Cały czas szedł tuż obok dziewczyny, omiatając wzrokiem duży, jasny hol i parę marmurowych schodów. Chwilę później ponowie stanęli przed panem Hogarth'em, który z góry zasypał go pytaniem o czas jego pobytu. - Tak, zostaje na dwa dni - rzucił w stronę mężczyzny, w żaden sposób nie komentując wiadomości, z której wynikało, iż jego pojęcie dwóch dni nie pokrywało się z tym, z którym przybył tu Ian. Chłopak nie wliczył do czasu swojej wizyty dnia wyjazdu i przyjazdu, ale chwilowo nie miał w planach tego oznajmić. Spojrzał jednak dość znacząco na Chantelle, lecz nagle przy jego boku znikąd pojawił się maleńki domowy skrzat, skutecznie utrudniając mu nawiązanie z nią kontaktu. Bez słowa został oddelegowany do jadalni: nie został nawet dopuszczony do głosu i zapytany czy ma na to ochotę. Zaraz po jego wyjściu drzwi salonu, w którym została Chan wraz z jej ojcem zamknęły się z trzaskiem, a jedyne co słyszał to piskliwy głosik skrzatki.
Iskierka - jak zdążył się dowiedzieć w czasie tej krótkiej drogi - zasypała go stosem słów, z których wyłapał jedynie zdanie komunikujące jak dobrze pracuje jej się w domu rodziny Hogarth'ów. Co chwila oznajmiła także, że niezmiernie cieszy ją każdy gość dla którego może gotować. Natychmiast postawiła przed nim pełny talerz i nawet nie chciała dopuszczać do siebie żadnej odmowy. Skrzatka stała nad nim jak stróż, pilnując by zjadł wszystko to co dla niego przygotowała. Po upływie jakiegoś kwadransu Ian podniósł się z krzesła, dokładnie w tym samym momencie, w którym za jego plecami pojawiła się Chantelle. Wyszedł z jadalni, uprzednio obracając się przez ramię by posłać lekki uśmiech w stronę Iskierki. - Ładnie tutaj - powiedział tych kilkanaście minut później, gdy przechadzali się po alejkach wytyczonych przez ogród. Chciał jej jakoś podziękować za to oderwanie go od samotnego spędzania czasu, lecz wątpił czy znalazłby odpowiednie słowa. Żadne, nawet te najbardziej wyszukane w pełni nie oddałyby tego, co aktualnie czuł. Jednak gdy oboje przystanęli przy dużej fontannie, która znajdowała się przy jednym ze stawów, chwycił delikatnie jej rękę, lekko ją ściskając. Wlepił wzrok w wesoło tryskające strumienie wody, otwierając usta i zwracając się prosto do Chantelle. - Dziękuję, że mnie tu zaprosiłaś - powiedział z tym samym nieodłącznym uśmiechem, który nie schodził z jego ust ani na moment od dnia opuszczenia Londynu. - Dobrze było cię znowu zobaczyć - dodał i przysunął się niezauważalnie, by po przyjacielsku musnąć wargami jej policzek i zaraz po tym odsunąć się na bezpieczniejszą odległość. Ślizgon stracił już rachubę czasu: praktycznie cały dzień spędzili na dokładnej wycieczce po rezydencji i ogrodzie, oglądając każdy szczegół z niezwykłą dokładnością. Dopiero bardzo późnym wieczorem Chan odprowadziła go do zarezerwowanego dla niego gościnnego pokoju, odchodząc i życząc mu dobrej nocy. - Śpij dobrze - odpowiedział i również zniknął za drzwiami sypialni, wchodząc do środka i przyglądając się temu co tam zastał. Było już dosyć późno i teoretycznie po tak aktywnie spędzonym dniu pełnym wrażeń powinien być zmęczony, aczkolwiek wątpił czy da rade dzisiaj zasnąć. Po pierwsze przebywał w obcym miejscu, a świadomość tego, że Chantelle śpi spokojnie tuż za ścianą nie działała na niego tak kojąco jak powinna. Poza tym zastanawiał się, dlaczego pan Hogarth zamknął się z córką w salonie, by tam porozmawiać z dala od jego osoby. Wiedział, że to nie jego sprawa, jednak przeczuwał, że to właśnie on był głównym tematem konwersacji i to na pewno nie owianej tym pozytywnym zabarwieniem. Obawiał się, że jego przypuszczenia z przed dnia odwiedzin okażą się słuszne: bo w końcu jaki pan domu chciałby gościć u siebie Śmierciożercę? Jaki ojciec życzyłby własnej córce takiego przyjaciela? Ian zepchnął te myśli na dalszy plan, kładąc się do łóżka i obracając twarz w kierunku drzwi, które po dłuższym czasie uchyliły się z lekkim skrzypieniem. Automatycznie podniósł się do góry, jednak po chwili odetchnął z ulgą, gdy zobaczył stojącą w drzwiach Chantelle. - Nie, jakoś nie mogę zasnąć - odpowiedział cicho, by przypadkiem nie narobić niepotrzebnego hałasu. - Wczoraj też nie potrafiłem, ale to pewnie dlatego, że miałem cię dzisiaj zobaczyć... - powiedział zgodnie z prawdą. Emocje spowodowane wyjazdem do rodzinnego domu przyjaciółki nie dawały mu w spokoju zasnąć, a rosnąca ekscytacja także pogłębiała ten męczący stan. Cierpliwie czekał na wyjaśnienia i powód tej nocnej wizyty. Kąciki jego ust uniosły się delikatnie do góry, gdy usłyszał jej prośbę. Sam niezwykle polubił kłaść się z Chantelle wtuloną do swojego torsu. Lubił się wtedy w nią wtulać i zamykać oczy, by bezproblemowo zasnąć i nie musieć znosić tych nawracających koszmarów. Teraz także objął ją mocno ramieniem i szczelnie przykrył kołdrą, tak jak zazwyczaj robił to w swoim ślizgońskim dormitorium. - Dobranoc - mruknął i przez kilka minut jedynie leżał i patrzył jak dziewczyna zasypia w jego ramionach.
UsuńDelikatnie przejechał opuszkiem palca po jej policzku i także przymknął powieki, by moment później zatopić się we śnie. W pełnym pięknych obrazów śnie o jego największym skarbie. O dziewczynie, która znaczyła dla niego o wiele więcej niż wszystko inne razem wzięte. Śnił o tym, że pomimo tych ostatnich wydarzeń znowu byli razem. Ponownie mógł ją bezkarnie przytulać, całować, zasypywać obietnicami i wyznaniami... Na nowo mógł poczuć to ogarniające go szczęście spowodowane jej obecnością. Po raz kolejny dane mu było się przy niej śmiać, uśmiechać, trzymać za rękę... Zupełnie tak, jakby ktoś odciął ich przeszłość grubą kreską i pozwolił żyć bez smutków i niepotrzebnych zmartwień. Ian obudził się z samego rana, gdy promienie lipcowego słońca przebijały się przez duże okna. Otworzył oczy, przecierając je nadgarstkami by wybudzić się już w stu procentach. Podciągnął się w górę, by z tej wysokości spojrzeć na twarz Chantelle. Zauważył, że także otworzyła oczy i pewnie jak zwykle czekała, aż to on sam w końcu wstanie. - Dzień dobry - mruknął jej tuż nad uchem. Zastanawiał się co takiego będą dzisiaj robić, chociaż prawdę mówiąc było mu to obojętne. Liczyła się tylko jej obecność: przy niej wszystko traciło wartość, zaćmione osobą Chantelle Hogarth. Odsunął się jednak o nic nieznaczący milimetr, gdy przypomniał sobie swój sen. Sen, w którym leżąca obok dziewczyna odgrywała główną rolę.
UsuńPodobno sny z pierwszej nocy w nowym miejscu się spełniają - pomyślał i na powrót zwrócił się w stronę blondynki - Chan, tak się wczoraj wieczorem zastanawiałem... - zaczął, lecz nie miał pewności czy powinien jej to powiedzieć i podzielić się tymi obawami - Czy twój ojciec coś o mnie mówił? Bo jeśli przyjechałem nie w porę i w czymkolwiek przeszkadzam... - urwał, podnosząc się do pozycji siedzącej i przysuwając się plecami o ramę łóżka.
Słowa wypowiedziane przez Chantelle utwierdziły go w przekonaniu, iż jego wcześniejsze obawy były całkowicie uzasadnione. Od samego początku przyjazdu w to miejsce tylko czekał, aż ktoś w końcu poruszy kwestię jego Mrocznego Znaku. I długo czekać nie musiał. Stało się to tak szybko jak się tego spodziewał. Bo w końcu kto nie zauważy czegoś aż tak widocznego? Chłopak uniósł nieco do góry lewą rękę: teraz, gdy nie był w Hogwarcie nie chciał i nie musiał chować symbolu przynależności do Lorda Voldemorta, a sam Mroczny Znak rzucał się w oczy z odległości kilku metrów. Trupia czaszka z wijącym się wężem była jak odciśnięte na skórze piętno, które już na zawsze czynić będzie z jej właściciela prawdziwego wyrzutka. Nawet jeśli ten właściciel oddałby prawie wszystko, byle tylko się go pozbyć... - Nie przejmuje się tym - powiedział z lekkim uśmiechem, gdyż słowa zapewnienia, że darzy go zaufaniem na równi z własnym ojcem, nieco poprawiły mu humor. Wiedział, że nie zasłużył sobie na tak wielką ufność, jednak mimo wszystko te słowa znacznie podniosły go na duchu. I w końcu przyjechał tu dla Chantelle. Nie mógł teraz uciec z obrażoną miną, bo ktoś zaszufladkował go do grupy popleczników Czarnego Pana. Musiał przy niej zostać, by nie sprawić, że nie obdarzyła go tym kredytem zaufania na marne. Nie mógł jej zawieść i postanowił zrobić wszystko, by jej opinia na temat jego osoby nie uległa zmianie. - Liczyłem się z tym, że w końcu go zauważy - dodał, prostując się na łóżku. Na jej propozycję odnośnie spędzenia reszty dnia kiwnął głową, wyrażając aprobatę. Rzeczywiście, dawno razem nie rysowali, a piknik wydawał się być ku temu idealną okazją. Ian już przed swoją wizytą zastanawiał się jak będą wyglądały ich wspólne dni. Nie miał pojęcia czego się spodziewać: przecież byli tylko i wyłącznie przyjaciółmi, a z taką relacją wiązały się pewne ograniczenia. W czasie, w którym byli rzeczywiście nie więcej niż przyjaciółmi, nie robili praktycznie nic poza zespołowym rysowaniem. Inne zajęcia już w dużej mierze przekraczały te stosunki, więc jedynie sztuka była rzeczą, która pochłaniała ich wspólny czas. A teraz wszystko wskazywało na to, że ich historia zatacza koło. Wielkie koło, które sprowadzało ich aktualne, dość dziwne relacje do stanu sprzed tych wszystkich wydarzeń. Do czasu, w którym patrzyli na siebie jedynie jako na dwójkę dobrych kumpli, którzy czasami spotykali się by w ciszy oddać się swojej największej pasji. - Do zobaczenia - odpowiedział, odprowadzając ją wzrokiem. Sam także niechętnie wstał z łóżka i wyciągnął rękę po leżącą na nocnej szafce różdżkę, by przywołać zaklęciem spoczywający gdzieś na podłodze plecak. Przebrał się w dość ekspresowym tempie, wcześniej odwiedzając jeszcze umiejscowioną w sypialni łazienkę, by tam jak co rano doprowadzić się do porządku i wyszedł z pokoju, żeby zgodnie z instrukcjami stawić się na śniadaniu. Wkroczył do dużej jadalni, rozglądając się w poszukiwaniu Chantelle, jednak na jego nieszczęście zastał tam raptem jej ojca. Już miał się wycofać i poczekać za drzwiami na pojawienie się Gryfonki, aczkolwiek uznał, że byłoby to szczytem niekulturalnego zachowania. Powiedział jedynie dzień dobry głosem jak najbardziej naturalnym, by zatuszować tym samym poczucie lekkiego dyskomfortu i usiadł w dość znaczącej odległości od pana Hogarth'a.
OdpowiedzUsuńChan zjawiła się dopiero po kilku długich minutach, siadając tuż obok niego i przepraszając za to drobne spóźnienie. Atmosfera panująca podczas śniadania była nieco napięta, zważywszy na fakt, iż zarówno ojciec Chantelle jak i Ślizgon wiedzieli już o sobie aż nadto. Mężczyzna posiadał teraz informacje o tym, iż przyjaciel jej jedynej córki jest Śmierciożercą, a chłopak czuł, że w jego domu jest nikim więcej jak intruzem. Osobą, której miejsce jest przy boku Czarnego Pana, a nie przy stole osób takich jak rodzina Hogarth'ów. Milczał przez cały ten czas, przysłuchując się jedynie zdaniom wymienianym pomiędzy córką a ojcem. Odetchnął dopiero po opuszczeniu jadalni, gdy oboje wraz z dziewczyną skierowali się do kuchni, by tam zabrać wszystko co to mogło przydać się na pikniku. Dopiero po upływie dość sporej ilości czasu wyszli na zewnątrz, dźwigając wiklinowy kosz, szkicowniki i jeden koc. Rozłożyli się na trawie niedaleko fontanny, gdzie to poprzedniego dnia podziękował jej za gościnę. Ian upodobał sobie właśnie to miejsce. Lubił słuchać miarowego szumu wody, która strumieniami podnosiła się do góry i opadała, ochlapując wszystko wokół małymi kropelkami. - Nie masz za co przepraszać - powiedział, kładąc koszyk i siadając na brzegu koca, z nogami wyciągniętymi na zielonej trawie. - Nie rozmawialiśmy ze sobą - dodał, by upewnić ją, że naprawdę jej spóźnienie nie było niczym strasznym. Przez chwilę rozglądał się po całym ogrodzie, by znaleźć obiekt, który znajdzie się na kartkach szkicownika. W końcu jego uwagę przykuł fragment pałacyku, gdyż świetnie nadawał się on na szkic. Chłopak chwycił za jeden notes i grafit, zginając nogi w kolanach i kładąc na nich gruby szkicownik. Obrócił się w kierunku rezydencji i rozpoczął skrupulatne szkicowanie obiektu. Nakreślił trzy marmurowe filary, które stały tuż obok drzwi frontowych, całe prawe skrzydło pałacyku, począwszy od dużych okien a skończywszy na gzymsie i kominku. Szkic - jak każda praca Ślizgona - był niezwykle realistyczny i doskonale oddawał to, co widniało kilka metrów dalej. Przerwócił kartkę, by w kilkoma sprawnymi ruchami ręki przelać jeszcze na papier fontannę i parę elementów ogrodu: ta dwójka jak zwykle nie odzywała się, gdy pogrążona była w procesie tworzenia. Co jakiś czas pozbywali się jedynie zawartości koszyka, by zmieszać te odgłosy z dźwiękiem pocieranego grafitu. Ian oderwał się od swojej pracy dopiero wtedy, gdy to jego ołówki były tymi jedynymi, które wydawały jakiś szum. - Chan? - rzucił i obrócił się w jej kierunku. Uśmiechnął się pod nosem, widząc ją zwiniętą w kłębek na kocu w ewidentnym stanie głębokiego snu. Sądził, że w jego towarzystwie udało jej się wypocząc w nocy, jednak najwyraźniej się mylił. Sam był wyspany, gdyż bliskość Chantelle zawsze działała na niego jak najlepsze lekarstwo. Z Gryfonką w ramionach był w stanie zasnąć jak małe dziecko, które nie ma bladego pojęcia o problemach czy sennych koszmarach. Uklęknął obok niej i bez problemu wziął ją na ręce, podnosząc się wraz z nią i powoli krocząc w kierunku pałacyku.
UsuńPoruszał się jak najciszej tylko potrafił, by przypadkiem jej nie zbudzić. Udało mu się znaleźć drogę do jej pokoju, do którego niemal od razu wszedł i delikatnie położył ją na łóżku. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś koca, którym mógłby ją okryć i uchronić przed zimnem, na które była narażona nawet w tak piękny lipcowy dzień. W końcu zauważył wiszący na oparciu fotela bawełniany koc, po który sięgnął i podszedł do łóżka, by szczelnie ją otulić. Przez krótką chwilę stał nad śpiącą dziewczyną i już miał wychodzić, gdy z przyzwyczajenia nachylił się i lekko musnął wargami jej czoło. Następnie równie cicho obrócił się i wyszedł z jej sypialni, ostrożnie zamykając drzwi. Zdziwił się, gdy o mały włos nie wpadł na pana Hogarth'a, który stal oparty o ścianę, naprzeciwko pokoju córki.
Ian'ie, czy mógłbym z tobą porozmawiać?
Doskonale wiedział z własnego doświadczenia, że słowa niosące za sobą ten komunikat nigdy nie wróżą dobrze.
Przez jego głowę przeszła myśl, iż być może mężczyzna jedynie czekał na okazję, w której zastanie go samego, by dzięki temu oko w oko zarzucić go oskarżeniami, z których zwierzył się już córce. By powiedzieć mu, że Śmierciożercy nigdy nie są mile widziani w tym miejscu, i że powinien trzymać się z dala od Chantelle. Zdenerwowany ruszył jednak za nim, by chwile później znaleźć się w jego gabinecie. Omiótł wzrokiem to pełne książek miejsce i usiadł na krześle, by tam z nerwami napiętymi do granic możliwości czekać na rozwój wydarzeń. Słuchał go uważnie, jedynie co jakiś czas spuszczając wzrok i wbijając go w blat biurka. Mężczyzna naprawdę oczekiwał od niego, że ten opowie mu całą swoją historię, nie opuszczając żadnego szczegółu? Chciał, by chłopak opowiedział mu dlaczego na lewym przedramieniu nosi Mroczny Znak i co tak naprawdę ten symbol dla niego znaczy?
UsuńNie zdawałem sobie sprawy z tego, że tacy ludzie jak śmierciożercy mają jakiekolwiek uczucia.
Ian odetchnął głęboko słysząc to zdanie, lecz nie dał po sobie poznać, że w jakimś stopniu go to zabolało. Po raz pierwszy ktoś powiedział mu prosto w twarz, że uważa go za zwykłego Śmierciożercę bez uczuć. A przecież to nie była prawda, choć oczywiście nie mógł zdziwić się innym ludziom, że myślą dokładnie takimi kategoriami. Było mu trochę przykro, że poprzez zrządzenie losu postrzegany był tak a nie inaczej, aczkolwiek nie mial na to wpływu i wątpił, by kiedykolwiek się to zmieniło. Poza tym nie chciał na siłę zjednać ze sobą pana Hogarth'a: nie zamierzał się tłumaczyć czy mówić, że ten wcale nie ma racji. Chciał jedynie odpowiedzieć w szczery sposób na te kilka pytań i zniknąć z tego miejsca... Odejść i nie zawracać już nikomu głowy. Odetchnął głęboko i mówił, przez cały czas trwania monologu patrząc mężczyźnie w oczy. Opowiedział pokrótce o tym, jak na siłę wciągnięty został do szeregów Voldemorta, omijając kilka tych bardziej osobistych epizodów. Wyznał, że to wszystko stało się bez jego zgody, i że gdyby tylko mógł, zrobiłby wszystko, byle tylko się od nich uwolnić. - Naprawdę pana rozumiem - odrzekł zgodnie z prawdą. - Sam straciłem rodziców z rąk Śmierciożerców i wiem do czego są zdolni. - Te dwa morderstwa, za które w dalszym ciągu czuł się odpowiedzialny wciąż dawały o sobie znać, szczególnie teraz, gdy zmuszony był powrócić do pustego domu. Miejsca, w którym ta dwójka ludzi - może i nie traktowała go z miłością czy też dość często nie zwracała na niego najmniejszej uwagi - jednak mimo wszystko była. A przez jego zachowanie stracili życie z rąk osób, którzy nosili identyczne Mroczne Znaki. Odeszli i nawet wyrzuty sumienia czy próba zmienienia się nie przywrócą im brutalnie odebranego życia. - Ja nic czuję się w żadnym stopniu Śmierciożercą... może i noszę ten znak, ale to jedyne co mnie z nimi łączy. Gdybym tylko miał jakiś wybór.. - powiedział i urwał, obracając głowę w kierunku innym niż ten, w którym przebywał mężczyzna. - Chantelle jest przy mnie bezpieczna, może mi pan wierzyć. Ja też nie mam nikogo oprócz niej i nie pozwoliłbym jej skrzywdzić. - Z nieco przygnębioną miną podniósł się z krzesła i wstał, chcąc w końcu opuścić to pomieszczenie. Zrobił kilka kroków do przodu, obracając się przez ramię. - Zostawiliśmy szkicowniki w ogrodzie, pójdę je pozbierać i zobaczę, czy Chan się obudziła... - wyjaśnił cicho i opuścił gabinet, kierując się do dużego ogrodu. Chwycił w ręce ołówki, szkicowniki i koszyk z resztkami jedzenia, który po powrocie do środka odłożył na długim stole w jadalni. Z ciekawości otworzył notes Chantelle, a jego wcześniejszy dobry nastrój prawie że powrócił, gdy ujrzał swój własny portret i napis: Mój Ian. Jakiś czas później siedział już na krześle w pokoju dziewczyny, co kilka minut spoglądając na jej uśpioną twarz. Przewrócił kartkę jej własnego szkicownika i chwycił za grafit, by zostawić po sobie jakiś ślad. Szkicował bardzo cicho, by nie wybudzić jej ze snu i dać jej jak najdłużej wypocząć. Delikatnie nanosił na papier kolejne kreski, które po kilkunastu długich minutach ułożyły się w podobiznę blondynki.
Pochyłym pismem nakreślił jeszcze te trzy słowa: I moja Chantelle, po czym położył notes na jej nocnej szafce, cierpliwie czekając, aż otworzy oczy. Przyglądał się jej w ciszy, sporadycznie odgarniając z jej twarzy zabłąkane kosmyki długich, jasnych włosów.
Usuń[ Odpiszę w końcu! Obiecuję! I przepraszam za zwłokę. ]
OdpowiedzUsuńJames
[Też witam Gryfoneczkę... ;> aaa no i Ślizgonka w drugiej karcie również]
OdpowiedzUsuńDenna
[Nie ma co żałować, jak pociśniemy wątek Gryfonka-Puchon będzie przynajmniej większe urozmaicenie. ;D Kurczaki, już miałam tutaj proponować, że Dennis się może nieporadnie do Chan zalecać nawet, ale ogarnęłam, że ona zajęta, a przecież Puchaś ze Ślizgonem stawać w szranki nie będzie, bo to byłby jeden wielki śmiech na sali. :D A podejrzewam, że tym bardziej nie godzi się proponować, żeby Denny zalecał się do Lenarda. XD Co tu zrobić, co tu zrobić...? ._.]
OdpowiedzUsuń[ Jest tak późna godzina, że nic nie zrozumiałem czy jest tak późna godzina, że Ty coś nie do końca ten-tego? W każdym razie, mogę być kuzynem jeśli o to chodzi. Spotkajmy się u Hagrida by to dopracować ( 49879022 ) o 23:45 ]
OdpowiedzUsuńRAB
[Cześć, cześć!
OdpowiedzUsuńPrzyszłam tu, bo wątków z facetami mam mnóstwo, a z dziewczyną tylko jeden. Co więcej, myślę, że skoro Chantelle jest dziewczyną Iana a Aurora jego przyjaciółką, mogłybyśmy wymyślić jakieś ciekawsze relacje, niż między Boyle a Leonardem...
Oczywiście jeśli w ogóle masz ochotę na wątek. :D]
[ Bum, Chan.
OdpowiedzUsuńMyśmy mieli wątek Noelle-Meza czy mi się zdaje? ]
C. Meza