9 stycznia 2014

This is good a place to fall as any


Chantelle Hogarth

"W moich żyłach płynęła krew zimniejsza niż stal.
Dlatego dzisiaj jestem całkiem sam."


Wdech i wydech. Dwie krótkie czynności, które blondynka wykonywała przed każdym ważnym dla niej wydarzeniem. Teraz jednak siedziała na błoniach Hogwartu, tuż przy granicy z Zakazanym Lasem. Oddychała świeżym powietrzem wokół siebie. Cisza i spokój. Nie tak, jak przed przydziałem. Nie tak, jak na SUM-ach. Czasami spojrzała na innych uczniów, chcąc dojrzeć kogoś, kto może akurat potrzebuje pomocy. Jednak przeszukiwanie zawsze kończyło się na czwórce chłopaków z jej roku. Czasami miała ochotę podejść do jakiejkolwiek grupki uczniów, by zaprzyjaźnić się ponownie, ale ta chęć zawsze była głuszona przez myśl:
A może tak jest lepiej?

+++


OGÓLNIE

Różdżka: 13 cali | włókno smoczego serca | Olcha | dosyć sztywna
Dom: Gryffindor
Rok: VI
Charakterystyka zewnętrzna: wiecznie przebywająca sama; wysoka blondynka, która nigdy się nie uśmiecha; jej wyraz twarzy jest zawsze tak samo obojętny 
Umiejętności: 
MAGICZNE: magia niewerbalna; niezarejestrowany animag, przybiera postać sowy; niedawno zaczęła naukę zaklęcia Patronusa
ZWYKŁE: rysuje i maluje; gra na skrzypcach
Inne: bogin przybiera postać jej siostry bliźniaczki, jej nałogiem są papierosy.

„I never knew daylight could be so violent”


+++

Wizerunku użyczyła Cara Delevingne.

W razie potrzeby większego omówienia zapraszam na gg: 28107610
Nie gryzę, zła nie jestem, więc proszę się nie bać ;)

Pod skrzydłami mam też dziecko szczęścia: Noelle Westley

Tytuł: Florence and the Machine - Bedroom Hymns
Cytat 1: Dawid Podsiadło - Nieznajomy
Cytat 2: Florence and the Machine - No light, no light


Sheila

198 komentarzy:

  1. [Witam serdecznie i życzę miłego pobytu :) Od razu mówię, że Carą Delevingne zyskałaś sobie u mnie wielką sympatię, a czytając opis doszłam do wniosku, że naprawdę świetnie jej wizerunek pasuje do roli Chantelle. Co byś powiedziała na jej relację z Syriuszem? Jeśli jesteś chętna i masz jakiś pomysł na wątek to daj znać.]

    Syriusz Black

    OdpowiedzUsuń
  2. No teraz to mnie szlag trafi xDD Serio, pomyślałam że ją wezmę skoro zabrano mi tamtą ;o też znalazłam już niezłe gify i zdjęcie :c

    OdpowiedzUsuń
  3. [Uważam, że to bardzo dobry pomysł. A myślałaś nad tym, żeby jako sowa miała jakiś charakterystyczny znak, taki jak jako człowiek? Nie wiem, jakieś znamię, cokolwiek. Tak jakoś przed chwilą wpadłam na ten pomysł, żeby ona się zawsze wśród innych sów wyróżniała. Ugh, nieważne.
    Mogłabyś zacząć wątek?]

    Syriusz Black

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ah, te papierosy były w sumie dla znajomych z przyjęcia, ale Kristel też zdarza się zapalić od czasu do czasu. Możemy z tym pokombinować. Moja bohaterka będzie mieć ciężki okres i co chwila spotykać ją będą nieszczęścia, więc z chęcią zapali. Ale sama jest animagiem, więc wykradnie się z Hogwartu do Hogsmeade pod postacią kota, by pobyć trochę sama, wypić kremowe piwo. Chantelle może ją zauważyć. To co, zaczynasz?]

    Kristel

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ok, rozumiem, w takim razie czekam :)
    Będę wdzięczna, jak podasz mi w wątku więcej informacji o wyglądzie zewnętrznym, właśnie jakieś cechy szczególne i tak dalej. To ułatwiłoby mi zadanie i uniknęłabym niepotrzebnych błędów. Z góry dziękuję i życzę dużo weny.]

    Syriusz Black

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witam, witam i o wątek pytam :). Carą zapunktowałaś nie tylko u Autorki Syriusza, ale u mnie również. Tak sobie myślę, że wątek między Ev a Chantelle byłby fajną sprawą. Masz może względem niego jakiś pomysł?

    Pozdrawiam]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Okej, czy możemy założyć, że się już znają?]

    To zdecydowanie nie był dobry dzień dla Effy. Rano zaliczyła niemałe spięcie z Filchem, a na zajęciach z Eliksirów jej wywar zajął pierwsze miejsce w konkursie na najbardziej widowiskową eksplozję. Później godzinę pozbywała się z włosów niezidentyfikowanej zielonej mazi, słuchając narzekań współlokatorek. W pokoju wspólnym również nie zaznała spokoju ani chwili ciszy i zrozumienia, będąc zmuszona odesłać dwóch rozrabiaków z młodszych roczników do woźnego, niech on się z nimi użera.
    W końcu mając tego wszystkiego dość, wyszła z wieży Gryffindoru i skierowała swe kroki ku nieznanemu. Była wdzięczna, że na swojej drodze nie napotkała żywego ducha. W głowie analizowała treść ostatniego listu od matki i zastanawiała się niemalże na głos, co jej odpisać. Opowiadała głównie o pogarszającej się sytuacji w świecie czarodziei, przepracowaniu taty, więc zachowała konstans względem ostatnich listów.
    Eva spostrzegła, że nieświadomie zmierzała w stronę mostu, z kamiennymi filarami i łukami. Lubiła to miejsce, mimo że biegła tamtędy trasa wielu uczniów. Teraz jednak była zima i poza zajęciami rzadko kto się tam udawał. Trochę wiało, ale miała ochotę usiąść we wnęce, zaprzeć się nogami i patrzeć długo na pokryty śniegiem horyzont i skały poniżej niej.
    Mijając kolejne filary dostrzegła sylwetkę, która ubiegła jej zamiary. Z daleka nie była w stanie jej poznać, ale kiedy zbliżyła się bardziej, okazało się, że to...
    - Chantelle, widzę, że nie tylko mnie tutaj przywiało.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nagły podmuch wiatru załopotał szatą Evy, więc przycisnęła jej poły do swojego ciała. Zimno jej nie przeszkadzało, jednak wcale nie przyszła tutaj, aby stać się żywą chorągwią. Przyszła tutaj... Tak właściwie to sama nie miała nawet pojęcia dlaczego.
    Widząc malutkie kółeczko, unoszące się w górę i stopniowo zanikające, kąciki ust drgnęły jej do góry, niemal niewidocznie, bo przypomniała jej się wizyta przyszywanego dziadka u niej w domu i jego próby nauczenia ją podobnych sztuczek. Nie pochwalał palenia, ale cóż mógł poradzić, skoro sam wypalił już chyba równowartość wielkiego mieszkania na Pokątnej.
    Zdawkowa odpowiedź dziewczyny niespecjalnie ją zdziwiła, będąc prefektem kojarzyła naprawdę wiele osób, nie tylko w obrębie wieży Gryffindora. Poza tym, Chantelle była na jej roku i Eva przyłapała się na tym, że tak naprawdę nie może zbyt wiele na jej temat powiedzieć. Na lekcjach zazwyczaj nie odzywała się niepytana, a jak już, to ubierała swoje odpowiedzi w jak najbardziej lakoniczne zwroty, a poza salami lekcyjnymi Effy miała wrażenie, że Chantelle trzyma się na uboczu, owszem, widywała ją tu i tam w najróżniejszych miejscach w pobliżu różnych ludzi, ale wciąż nie mogła pozbyć się przeświadczenia, że wyczuwała dystans między blondynką, a jej otoczeniem. Ciężko było jej powiedzieć, skąd to się wzięło i czy był to dystans głównie ze strony otoczenia, czy też Gryfonki, ale miała nadzieję dowiedzieć się więcej.
    Nie bardzo miała na to okazję, zważywszy na fakt, że blondynka najzwyczajniej w świecie wstała i zaczęła odchodzić. Effy przez głowę przemknęła myśl, że to może być moment, kiedy powinna sama dać krok naprzód, więc krzyknęła, dość głośno, mając przy tym pewność, że z powodu huczącego wiatru nikt więcej jej nie usłyszy.
    - Hej, masz może fajki?

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie znała Chantelle, ale była dość bystrym obserwatorem z powołania i w momencie, kiedy powietrze przeszyło jej głośno zadane pytanie, miała wrażenie, że mięśnie ramion blondynki spięły się, a reakcja na jej słowa zajęła trochę więcej czasu niż powinna. To brzmiało jak wątpliwości, ale czym spowodowane? Czyżby ten dystans był aż tak potężny?
    Kiedy jednak odwróciła się, zaczęła szukać po kieszeniach papierosów i Eva poczuła coś na rodzaj minimalnej ulgi. Być może przerażała ją świadomość, że dziewczyna mogłaby ot tak odejść bez słowa. Była ciekawska, może za bardzo, ale takie osoby jak Chan zawsze budziły w niej zainteresowanie - zwłaszcza, jeśli same decydowały się na pozostawanie w cieniu wydarzeń.
    Kiedy Chantelle zaczęła stawiać pierwsze kroki w jej kierunku, z paczką papierosów w dłoni, Eva uświadomiła sobie, że najprawdopodobniej ma je od niej. Uczniowie już dawno wypracowali system, dzięki któremu każdy z osobna nie zawracał jej dupy, tylko robili to pośrednicy, składający tylko zbiorowe zamówienia. Tak było wygodniej. Nie była jedynym przemytnikiem, gdyż w każdym domu były takie osoby, ale w Gryffindorze większość towaru przedostawała się do zamku za jej inicjatywą.
    Wyciągnęła rękę po paczkę, ale Chantelle błyskawicznie ją cofnęła, jak kot, który odważył się na podejście do człowieka, ale uciekł, spłoszony jednym, fałszywym ruchem.
    Słysząc stwierdzenie dziewczyny, wypowiedziane tonem zawierającym podejrzliwą nutę, brwi Effie zawędrowały do góry w wyrazie niemego zdziwienia. Wszak papierosy nie były byle jakim pretekstem do zatrzymania dziewczyny o chwilę dłużej w swoim towarzystwie, które mogło jej się wydawać marną alternatywą od samotnych przechadzek, z czego zdawała sobie sprawę. Naprawdę nie miała przy sobie papierosów, gdyż te zostały zapomniane na jej łóżku w Dormitorium, kiedy wybiegła, nie chcąc słuchać jęków i zawodzeń współlokatorek.
    - Jeśli chcesz, możesz mnie przeszukać, albo po prostu mi uwierzysz.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mówiąc o przeszukiwaniu, Effy miała świadomość, że Chan uwierzy jej tylko i wyłącznie dla świętego spokoju, żeby nie musieć tkwić tutaj z praktycznie nieznajomą osobą. O ile dla Chantelle mogło być to codziennością - stała chęć uciekania i patrzenia na wszystko i wszystkich zza niewidzialnej szyby, gdzie prawdopodobnie czuła coś na rodzaj bezpieczeństwa, o tyle Eva usiłowała pojąć ten stan i nawet jeśli blondynka nie odwzajemnia tego, to prefekt najzwyczajniej w świecie postanowiła ją poznać i otrzymać odpowiedź na pytanie dlaczego tak jest.
    Słysząc prychnięcie i zaprzeczenie w jej zdaniu, kącik ust Effy powędrował jej do góry.
    Przyjęła paczkę od blondynki i otworzyła ją, wyciągając jednego papierosa. Nie pochodziły z jej ostatniego przemytu, ale niespecjalnie ją to obeszło. Takie rzeczy zauważała machinialnie i nigdy nie wzięła sobie przemytu na wyłączność, robiła to, bo po prostu lubiła, a skoro przysługiwała się innym, to czerpała podwójną przyjemność z wieczornych eskapad.
    Wyciągnięcie różdżki i zaintonowanie zaklęcia zapalającego Incendio nie zajęło jej wiele czasu i już chwilkę później zaciągnęła się swoim papierosem, przytrzymując trochę dłużej dym w płucach i wypuszczając go powolną, nieprzerwaną strużką.
    Robiąc to, starała się nie obarczać Chan swoim spojrzeniem, mimo że bardzo chciała obserwować praktycznie nieruchomą twarzy i doszukiwać się jakichkolwiek drgnięć i odruchów. Spojrzała na nią dopiero wtedy, kiedy usłyszała jej słowa.
    - Nie, sądzę, że nie będzie potrzeby, ale dziękuję - odpowiedziała szczerze i podała jej z powrotem paczkę uszczuploną o jednego papierosa. Kolejny podmuch wiatru mało go nie zgasił i przeszył ją prawie na wskroś, więc postanowiła wypalić go do końca i udać się w stronę zamku.
    Chantelle reagowała na wszystko ze stoicką obojętnością i gdyby Effy mogła porównać ją do materii nieożywionej, Chan była by klifem, obmywanym przez fale i sztormy, który stał przez tysiące lat i będzie stał następny tysiąc bez zewnętrznego uszczerbku.
    Ale, zdaniem Effy, tak nie było i Chan chyba też zdawała sobie z tego sprawę. Eva po prostu nie potrafiła postawić siebie w sytuacji, kiedy mogłaby z własnej woli się odsunąć. Nie była nieśmiała, wręcz przeciwnie, ale nawet gdyby była, odczuwałaby chęć przynależności, poczucie posiadania kogokolwiek do kogo można się odezwać, beż żadnej obawy i strachu przed niewiadomym. Być może w przypadku Gryfonki stała za tym własna nieśmiałość, albo inne pobudki, ale Reeve poczuła przemożną chęć na to, by jednak spróbować rozwinąć tę sytuację w coś więcej, niż tylko niezręczny moment, który szybko w ich głowach odejdzie w zapomnienie.

    OdpowiedzUsuń
  11. [Witam!
    Jane miała tak wyjść - urocza i denerwująca na dłuższą metę.
    Cóż... tak sobie myślę, że skoro Chantelle tak dobrze radzi sobie z transmutacją, to prof. McGongall poprosi ją, aby pomogła młodszej koleżance z nadrobieniem zaległości i opanowaniem przynajmniej połowy materiału. W końcu... niedługo SUM-y, a Jane z transmutacją nie radzi sobie w ogóle.]

    Jane Leavitt

    OdpowiedzUsuń
  12. Listy. Co za bzdury. Syriusz nie miał za grosz talentu, aby sklecić kilka zdań w spójną całość. Co innego, jeśli chodziło o odpowiedź do rodziców na ich wyjca, wtedy to dokładnie wiedział, jakie słowa dobrać. Ale wysłanie tej arcyważnej wiadomości wymagało wytężenia swojego umysłu i dania z siebie sto procent. Dodatkowo, musiał sam pofatygować się do sowiarni.
    Po drodze minął nieznaną mu blondynkę, która zniknęła w wejściu i praktycznie zatrzasnęła drzwi przed nosem. Syriusz uniósł brwi w zdziwieniu i zastanowił się, kto mógł go tak bezczelnie potraktować. Z jakiego mogła być domu?
    Slytherin, pomyślał.
    Tak, to z pewnością Ślizgonka. Nikt inny nie mógł wykazać się taki brakiem szacunku. A taki brak szacunku nie mógł precież pozostać niezauważony.
    - Hej, Ty! - wrzasnął zaraz po wejściu do chłodnego pomieszczenia, ale powitał go jedynie chłodny powiew wiatru i ciche pohukiwanie. W środku nikogo nie było, jedynie niezliczona ilość sów, które teraz wlepiały swe ślepa w Syriusza. Wszystkie, oprócz jednej.
    Jasna płomykówka, łudząco podobna do wszystkich innych, była odwrócona do niego bokiem i leniwie grzebała dziobem w swoich piórach. Stała nieco na uboczu, nie tak jak inne sowy, które były w małych grupkach.
    Syriusz rozejrzał się dookoła, sprawdzając dokładnie każdy kąt, a kiedy nadal nie było śladu żadnego czarodzieja, wysnuł przypuszczenie, że chyba jakaś desperatka popełniła samobójstwo, skacząc z wieży. Ta myśl była absurdalna, ale cała sytuacja też była dość podejrzana, więc Syriusz natychmiastowo w to uwierzył. W pośpiechu próbował dorwać jakąś sowę, ale wszystkie chyba wyczuły jego zdenerwowanie i zanim zdążył je dotknąć, odlatywały w popłochu. Jego ostatnia nadzieja siedziała w kącie, skulona przed hałasem. Zanim zdążyła się zorientować, o co chodzi, Syriusz przywiązał jej do nóżki list i zamarł w przerażeniu. Jego reakcja było dość niespodziewana, więc kiedy ją złapał odwróciła się gwałtownie i wbiła w niego swoje niebieskie ślepia. Ten paranormalny widok wystarczył, aby Syriusz pobił swój rekord w sprincie uciekając z wieży.

    Syriusz Black

    OdpowiedzUsuń
  13. Niebo ciemniało, jasność ustępowała ciemności nocy. Dzisiejszy dzień nie należał do udanych. Kristel od rana była na wszystko drażliwa. Słowa, gesty, głośne wybuchy śmiechu. Pod koniec dnia czuła, że tego nie wytrzyma. Cała w nerwach uczestniczyła w lekcjach, co chwila zaciskając pięści, gdy ktoś powiedział coś irytującego. Nie zwracała uwagi na zaczepki i od razu odchodziła od osoby, która taką rzucała, by czasem nie wybuchnąć wrzaskiem. Takie dni zdarzały się rzadko. Nawet w czasie miesiączki, podczaj której dziewczyny przeżywają wszystko trzy razy bardziej, ona jedynie częściej przewracała oczami i bardziej płakała, czytając smutne historie z wypożyczonych książek. Dzień, w którym na wszystko była negatywnie nastawiona i miała wielką ochotę rzucić w uczniów avadą, występował niezwykle rzadko i był konsekwencją zbyt długiego kumulowania w sobie emocji. Właśnie dzisiaj, ponieważ była niezwykłą szczęściarą, musiała wdać się w konfrontację z pewną ślizgonką. Dziewczyna zarzuciła jej podrywanie chłopaka dziewczyny. Kristel nawet nie wiedziała, kim jest chłopak tej przebrzydłej suki, jak to wyraziła się o niej najpierw w myślach, a potem, gdy już doszło do prawdziwej konfrontacji słownej, także i nagłos. Oszczerstwa ze strony ślizgonki padały nieustannie, więc Kristel zrobiła coś, na co nigdy nie potrafiłaby się zdobyć zwyczajnego dnia. Uderzyła dziewczynę pięścią w twarz. Na dodatek zdecydowanie za mocno. Z nosa uczennicy zaczęła mocno cieknąć krew, a ta równocześnie wpadając w histerię próbowała ją zatamować obiema rękoma. Kristel jedynie stała obojętnie w nią wpatrzona. A cały zebrany tłum był z zaszokowaniem wpatrzony w nią. Dziewczyna jedynie westchnęła i pospiesznym krokiem udała się do swojego dormitorium. Nie wychodziła z niego do czasu, aż się ściemniło. Potem używając swojej zdolności animagii i znajomości sekretnych przejść, udała się do Hogsmeade. Musiała się zrelaksować, tylko ona sama i kremowe piwo. A jeszcze wcześniej długi spacer. I gdy już znalazła się w wiosce, zaczęła przechadzać się jej uliczkami, początkowo nie zwracając uwagi na doskwierający mieszkańców chłód zimy. Dopiero potem zaczęła odczuwać to uczucie, więc pospiesznie zrealizowała swoją pierwszą myśl, która przyszła jej do głowy – udać się na to pyszne, kremowe piwo.
    Znajdowała się w barze długie godziny, aż czarodzieje znajdujący się w nim, zaczęli z niepokojem się jej przyglądać. W końcu postanowiła, że musi już wrócić. Wyszła Spod Trzech Mioteł i udała się w jakąś ciemną, nieznaną nikomu uliczkę. Tam przygotowała się do przemiany w kota i pod tą postacią wróciła do Hogwartu. Nie przypuszczała, że ktoś ją śledził.

    OdpowiedzUsuń
  14. [Ohohoh, postawiłaś mnie w podbramkowej sytuacji ;D]

    Nie wiedziała, jakie myśli krzątają się w głowie blondynki, nie zdziwiłaby się, gdyby marzyła o ucieczce, jednak Effy nie opuszczało wrażenie, że mimo stoickiego spokoju, w głębi Chantelle coś może krzyczeć i prosić o atencję, mimo że tak bardzo stara się to zdusić w sobie. Było to wrażenie i nie mogła być pewna, dlatego starała się ważyć każde słowo i gest.
    Papieros zbliżał się ku końcowi, kiedy Chan się odezwała, tak jak dłuższa chwila milczenia, dość niecodziennego dla Evy, która zazwyczaj przebywała w głośnym, skorym do rozmowy towarzystwie. To milczenie nie wprawiało jej jednak w zakłopotanie, po raz pierwszy w życiu kontemplowała to, co ma powiedzieć i jaki efekt przyniosą jej słowa.
    - Nic bardziej mylnego - odparła, zaciągając się po raz ostatni i wyrzucając niedopałek w przestrzeń pod nimi. Co prawda, zmęczył ją nieco jazgot panujący w zamku, ale nie oznaczało to, że nie potrzebowała towarzystwa. Teraz, kiedy dopuściła do siebie tę myśl w głowie, uświadomiła sobie, że być może to, że Chan po prostu była inna, niż każdy typ człowieka, z jakim Effy miała kontakt, sprawiało, że próbowała zatrzymać ją jakoś przy sobie, nawet niezamierzenie.
    - Teraz pozwól, że odejdę. Muszę wysłać list do swego domu. - W raz z tymi słowami w głowie Evy nadeszła chwila konsternacji. Nie miała prawa nikogo zatrzymywać, ani też narzucać się na siłę, mimo iż uważała, że towarzystwo kogoś, a nawet zwykła rozmowa mogłyby im pomóc. Im, ponieważ sama też tego potrzebowała. Ale nie miała też zamiaru wpychać się tam, gdzie jej nie chcą, więc dała sobie ostatnią szansę.
    - Mogę ci towarzyszyć? - zapytała cicho, ale wiedziała, że Chan ją słyszy. Teraz była kolej na jej krok.

    OdpowiedzUsuń
  15. [Dziękuję za przywitanie ;). Przeczytałam Twoją kartę (swoją drogą - bardzo ładną) i przyszedł mi pewien pomysł na wątek. Twoja postać jest świetna z transmutacji i zawsze skora do pomocy. A Ignotus zupełnie sobie z tego przedmiotu nie radzi i w zasadzie nie wie jakim cudem zdał SUMa na P (nie doszukuj się tego w karcie, właśnie to wymyśliłam). Teraz jednak przygotowuje się do OWUTEMów, które musi zdać, bo ojciec nie da mu żyć. Postanowi więc użyć swojego niesamowitego uroku osobistego i wykorzystać Twoją bohaterkę do pomocy w nauce tego przedmiotu. W międzyczasie pewnie przyjedzie mu do głowy żeby ją "zaliczyć".
    Mogę zacząć. Chyba, że Ty wolisz. ]

    Ignotus

    OdpowiedzUsuń
  16. [ Faktycznie, że z wyglądu nasze postacie są strasznie podobne. ;) Bardzo dobrze zrozumiałaś i myślę, że wątek by się zdecydowanie przydał. Tylko, ze nie mam pomysłu, ale jeśli Ty takowy masz to było by fajnie :D ]

    OdpowiedzUsuń
  17. Szczerze powiedziawszy, Effy nie spodziewała się, że Chan się zgodzi. Mimo że wymyślenie dość dobrej wymówki byłoby trudne, zawsze mogła jakąś z kategorii "nie mam nawet ochoty wymyślać powodów, dla których nie chcę z tobą iść, więc podaję pierwszą lepszą i mam nadzieję, że nie będziesz drążyć". Sama mogłaby tak postąpić, jednak ilekroć spojrzała na Chantelle, miała wrażenie, że jej propozycja nie odpowiada jej ze względu na to, że blondynka po prostu nie przywykła do takich sytuacji. Może mieć ją za natręta, ale tak naprawdę to musiała być bardzo niecodzienna chwila dla Gryfonki. Miała jednak poczucie, że robi coś słusznego i kto wie, może to powściągliwa Chan miała coś, czego brakowało jej w często irytujących współlokatorkach. Trzeba było tylko to wydobyć.
    Ale zgodziła się. Co prawda, od razu ruszyła z miejsca, nawet nie czekając, ale Reeve nie przejmowała się tym. Przyśpieszyła kroku i dogoniła ją w kilka uderzeń serca. Chantelle nie odzywała się, więc Eva uznała, że najprawdopodobniej podobnie jak ona, czeka na pierwszy krok tej drugiej. W ten sposób się nie doczekamy - pomyślała Effy.
    - Wysyłasz list do rodziny? - spytała, a milczenie w odzewie uznała za przyzwolenie do kontynuowania. - Sama też dziś dostałam, z grubsza same narzekania. Przestępczość rośnie, więc tata w Mungu ma pełne ręce roboty. Morale ludzi spadają, a mama wciąż miała siłę i energię do tego, aby przejąć się bardziej moimi słabszymi ocenami. Dobrze, że nie pokusiła się o wyjca... - urwała, zerkając na towarzyszkę z ukosa i czekając na jej reakcję.

    [Z pewną dozą niepewności zawsze się biorę za odpisywanie Tobie XD Ciekawe co Tym razem wymyślisz ;DDDDD]

    OdpowiedzUsuń
  18. [No można by spróbować coś z tym ruszyc, bo mnie niestety też na nic bardziej kreatywnego dzisiaj nie stać. Tyle, że musiałabyś chyba zacząć, bo wydaje mi się, że w ten sposób prościej będzie wątek rozkręcić :)]

    Tamsin

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Fakt, to podobieństwo można by z całą pewnością wykorzystać jakoś. Też nie bardzo mam do końca pomysł na jakąś szczególnie dobra wizję tego. Tak czy owak żal by to było zmarnować. W zasadzie świta mi jeden dość blado wyglądający schemat (no zawsze to niby jednak już "coś") Skoro obydwie raczej średnio zwracają uwagę na otoczenie to mogły o sobie i swoim podobieństwie słyszeć i jedynie gdzieś się przelotnie widywać, ale nie zwrócić na ten fakt szczególnej uwagi. Ale gdyby tak np. obydwie spotkały się zupełnie same twarzą w twarz w jakiejś przypadkowej sytuacji, w bibliotece, albo na odbywaniu jakiejś kary po lekcjach lub może jakieś dyżury przy czymś. To sobie by uświadomiły tą zbieżność i chociaż zwarły jakieś spostrzeżenia. A jeśli jakoś zaczęłyby częściej się widywać to może, by nawiązały jakiś rodzaj kontaktu.(Moja wena chyba szwankuję aż nadto i przechodzi kryzys ;_; ) Póki co jedynie to mi przyszło do głowy, może Ty dasz radę jednak zmajstrować coś lepszego :) ]

    Jean Hail

    OdpowiedzUsuń
  20. [Stwierdziłam, że potrzeba kogoś takiego uroczego, a dobrze się złożyło, że Puchonów mało ;p
    Co do wątku - nie mam pojęcia ;c Moją wenę zjadła olimpiada xD A może Ty masz jakiś kreatywny pomysł? ;3 ]

    OdpowiedzUsuń
  21. [W porządku :D A więc zatem zaczynam ;> ]

    Nerwowość wszystkich wokół wywołana zbliżającymi się OWUTEMami psuła jej dobry humor. Próbowała wyjść z inicjatywą spędzenia czasu z przyjaciółmi, wszyscy jednak zawzięcie brali się za naukę. Systematyczność, dokładność prychała, mając trochę dość typowych dla jej domu cech u przyjaciół. Potrzebowała oderwania się od nich i myślenia o nauce. Wybrała się więc na wieczorny spacer.
    Szła korytarzem zamyślona, mimo to wciąż jak to ona uśmiechnięta. Zdała się na nogi, jeżeli chodzi o wybór trasy. Z rękami w kieszeniach bluzy powoli pięła się do góry, nawet nie zauważając kiedy stanęła przed Pokojem Wspólnym Gryffindoru. Nieco niepewnie rozejrzała się na boki, chcąc ruszyć dalej, kiedy zauważyła samotną postać idącą z naprzeciwka. Jako prefektka kojarzyła wiele twarzy hogwarckich uczniów. Tę poznała po niezwykle jasnych włosach i niebieskich oczach. Nagle uświadomiła sobie, jak rzadko widywała młodszą Gryfonkę w towarzystwie. W jednej chwili jej pogodna dusza zapragnęła zapoznać się z tajemniczą blondynką.
    Nogi same skierowały ją w stronę dziewczyny. Uśmiechnęła się miło, nieoewnie witając.

    OdpowiedzUsuń
  22. [Hej! Muszę Ci powiedzieć że podebrałaś mi pomysł na wizerunek Cary, no ale trudno- kto pierwszy ten lepszy ;) W każdym razie wybór świetny ♡ Co do wątku... Z karty postaci wyczytałam że nienawidzisz eliksirów. Czy to wiąże się z problemami z tym przedmiotem? Lizz uwielbia eliksiry i jest ze slytherinu, co jest przeciwieństwem Chantelle. Może właśnie od tego powinnyśmy zacząć? Nasze domy miałyby wspólne lekcje eliksirów i na jednej z lekcji trzeba by było przygotować eliksir którego jakość będzie decydowała o ocenie semestralnej. Chan (taki jest skrót jej imienia?) nie radzilaby sobie i byłaby zagrożona. Lizz siedząc obok chan zrobiłoby się przykro z powodu sytuacji chan wiec pomogłaby jej z eliksirem, zaniedbując swój własny. Co ty na to? Nie wiem czy to jest ciekawe ale nic lepszego narazie nie wymyśliłam. Jeśli jednak ty już coś wymyśliłaś w związku z wątkiem to czekam na propozycję ;)]
    LIZZ ROGUE

    OdpowiedzUsuń
  23. [Hej! Muszę Ci powiedzieć że podebrałaś mi pomysł na wizerunek Cary, no ale trudno- kto pierwszy ten lepszy ;) W każdym razie wybór świetny ♡ Co do wątku... Z karty postaci wyczytałam że nienawidzisz eliksirów. Czy to wiąże się z problemami z tym przedmiotem? Lizz uwielbia eliksiry i jest ze slytherinu, co jest przeciwieństwem Chantelle. Może właśnie od tego powinnyśmy zacząć? Nasze domy miałyby wspólne lekcje eliksirów i na jednej z lekcji trzeba by było przygotować eliksir którego jakość będzie decydowała o ocenie semestralnej. Chan (taki jest skrót jej imienia?) nie radzilaby sobie i byłaby zagrożona. Lizz siedząc obok chan zrobiłoby się przykro z powodu sytuacji chan wiec pomogłaby jej z eliksirem, zaniedbując swój własny. Co ty na to? Nie wiem czy to jest ciekawe ale nic lepszego narazie nie wymyśliłam. Jeśli jednak ty już coś wymyśliłaś w związku z wątkiem to czekam na propozycję ;)]
    LIZZ ROGUE

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Co ty na to by Jack i Chantelle poznali się wieczorem poza granicami szkoły? Na przykład, ja to widzę tak - ona błąka się bo błoniach, on chce potajemnie polatać na miotle. Ona go przyłapuje i nawiązują rozmowę. A do tego wszystkiego jakieś wspólne konsekwencje złamania zakazu przebywania poza szkołą w tych godzinach? Czekam na odpowiedź. I jeśli sie zgodzisz lub sprzeciwisz i dasz swój pomysł, to kto zaczyna? xD Czekam, czekam ^^ ]
    Jack Bizarre

    OdpowiedzUsuń
  25. [oczywiście że możesz wykorzystać mało entuzjastyczne klaskanie XD, a ja zabieram się do pisania ;) ]
    Jack Bizarre

    OdpowiedzUsuń
  26. Niebo już ciemniało, a Jack nie miał zamiaru wracać do dormitorium, w ogóle do wnętrza szkoły. Siedział sam pod drzewem i grzebał patykiem w ziemi. Wszyscy się już zbierali. Poza budynkiem zostało tylko kilku maruderów. Jack wstał pośpiesznie i czmychnął w stronę boiska od quidditcha. Podskoczył jeszcze tylko za chatę Hagrida, gdzie trzymał swoją miotłę w ukryciu przed nauczycielami. Gajowy na całe szczęście nie wydał go, a wręcz przeciwnie pomagał mu w tego typu wybrykach. Chłopak nie zauważył cichej postaci przyglądającej mu się bystrymi oczyma zza drzewa. Nie zauważył też tego, iż owa postać nie zamierzała wracać do szkoły. Po chwili Jack czuł już smagnięcia wiatru na policzkach. Gwiazdy wschodziły na niebo, a on szalał po boisku. Ciemna postać cały czas go obserwowała. Stała w cieniu trybun i nie zamierzała szybko wyjść na światło księżyca. Dopiero, gdy chłopak zmęczony dotknął stopami ziemi, owa postać wysunęła się na pierwszy plan. Zaklaskała bez entuzjazmu i spojrzała na powietrznego akrobatę. Twarz artysty wykrzywił niepewny uśmiech. Jednak szybko się zrehabilitował i ukłonił jak przystało w odpowiedzi na oklaski. Ciemna postać okazała się delikatną blondynką. Delikatną, albowiem owa dziewczyna wyglądała jak gdyby była obrazem, którego malarz nie dokończył. Zabrakło mu ciepła skóry i różu na policzkach. Dodał za to zbyt wiele cienia, który ułatwiał uciekanie ciekawskim oczom. Także przesadził z aurą tajemnicy, więc dziewczyna stojąca przed Jackiem przypominała wątły płomyk świecy lub igraszkę światła z cieniem. To nie zniechęciło młodego Bizarra, a wręcz przeciwnie. Pałał on niezrozumianą miłością do wszystkiego, co mogło skrywać wielki sekret lub wróżyć przygodę. Wzrok blondynki świdrował go przez chwilę, by pośpiesznie rozbiec się po okolicy. Oczywistym było, że nie ona zaczynię tę rozmowę.
    - Mam nadzieję, że trafiłem na bratnią duszę i nie będę musiał żegnać się ze szkołą - posłał jej promienny uśmiech, który z łatwością mógłby przyćmić wątły płomyk świecy.
    Jednak ku jego zdziwieniu tak się nie stało. Płomyk stał się stabilniejszy i zaświecił jaśniej, a na policzkach dziewczyny ukazał się nikły róż. Jej twarz ogrzał nieśmiały uśmiech. Jack wziął miotłę pod rękę i ruszył z tajemniczą podglądaczką w stronę szkoły. Zostawili jego miotłę za chatą. Jack musiał zaniechać prób zatajenia przed wszędobylskim wzrokiem towarzyszki miejsca ukrycia cennej zabawki. Uśmiechnął się tyko krzywo i odchrząknąwszy wrócił do wolnego marszu w stronę murów Hogwartu. Jeszcze chwila i chłopak nie wytrzymałby ciszy, na szczęście do jego świadomości dotarł istotny szczegół, który mógł zapoczątkować, tak upragnioną przez niego rozmowę.
    - Jestem Jack Bizarre - wyciągnął rękę do blondynki - Przepraszam, że dopiero teraz, ale powitanie umknęło mi w pięknie tej nocy - uśmiechnął się z ręką utkwioną przed dziewczyną i wyczekującą uścisku.
    I tym razem Jack okazał się mało spostrzegawczy. Umknęła mu zgarbiona postać woźnego, który uśmiechał się radośnie na myśl o karze dla dwójki uczniów przebywających o tej godzinie poza murami szkoły. Dało się słyszeć ciche miaukniecie kota. Ale Jack spostrzegał tylko tajemnicę, krążącą niczym natrętny chochlik wokół delikatnej blondynki.

    Jack Bizarre

    OdpowiedzUsuń
  27. Siedząc przed salą czekałam na dzwonek oznaczający rozpoczęcie lekcji, w moim przypadku, eliksirów. Siedziałam z książką powtarzając składniki najtrudniejszych wywarów które mieliśmy w kończącym się semestrze. Niewiadomo jaki eliksir każe przygotować Profesor Slughorn. Rozglądając się dookoła spostrzeglam że wiele osób jest strasznie zestresowanych. Ja prawie w ogóle, bo to przedmiot który po prostu czuję. Jedyne co troszkę mnie w tej chwili przerażało to po prostu lekcja z gryfonami. Nasze domy po prostu "naturalnie" się nie lubiły. Zaczepki z ich strony, dokuczania i głupie słówka. To było na porządku dziennym. Niestety w moim przypadku również, mimo że znacznie różniłam się charakterem od pozostałych ślizgonow. Nie lubiłam tego. Moim zdaniem dom wcale nie znaczy o wartości człowieka.
    Gdy zadzwonił dzwonek wstałam wzdychając i weszłam do sali którą kluczem otworzył nam profesor. Stanęłam przy swoim miejscu pracy i uśmiechnęłam się do siebie widząc poukładane składniki. Wszystko wskazywało na to że zadaniem będzie przygotować eliksir dodający wigoru. Krew salamandry od razu zdradziła ten sekret. Wszyscy stanęli na swoich miejscach, niektórzy przerażeni widząc swoje składniki, Niektórzy trochę zaskoczeni a jeszczr inni zadowoleni jak ja. Slughorn napisał dokładny czas jaki mamy na wykonanie wywaru na tablicy. Mieliśmy pełną godzinę. Oczywiście wyniki będą podane dopiero po czterech lub pięciu dniach, ponieważ eliksir ten musi postać cztery dni. Gdy profesor ogłosił start od razu zabrałam się do pracy wybierając po kolei odpowiednie składniki. Po 20 minutach miałam połowę za sobą Zerknęłam w bok i zobaczyłam blond dziewczynę ze slytherinu opierającą się bezradnie głową o stół. Miała na imię chyba Chestille... Chan... coś tam. Nie pamiętam dokładnie. Jedyne z czego ją kojarzyłam to to że prawie zawsze na eliksirach ma miejsce obok mnie, jest niestety beznadziejna w tej dziedzinie i nigdy sobie nie radzi. Na dodatek jest chyba zagrożona. Zajrzałam do jej Kociołka i spostrzeglam że jest całkiem pusty. Zmarszczyłam brwi i po chwili namysłu szturchnelam cię łokciem w ramię -Ej, dlaczego nic nie robisz? - spytałam cichutkim szeptem który był słyszalny tylko dla ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  28. Melissa nie przemyślała swojej decyzji. Nie miała pojęcia, po co tak naprawdę podeszła do blondynki. W jej umyśle panowała całkowita pustka, nie wiedziała co ma powiedzieć. Nie tracąc jednak uśmiechu, przestępowała nieco nerwowo z nogi na nogę próbując wymyślić powód do rozmowy. Po nieco przydługiej chwili jej wzrok padł na trzymany przez dziewczynę zeszyt. Przyglądała się mu chwilę, po czym zapytała:
    - Słyszałam , że rysujesz... Moja koleżanka ma niedługo urodziny, pomyślałam, że może... udałoby mi się załatwić jej ładny obrazek jako prezent?
    Jak typowa Puchonka była słaba w kłamaniu. Powiedziała pierwsze, co wpadło jej do głowy nieco drżącym głosem. N mogła przecież podejść i zapytać jak kilkuletnie dziecko: Hej, zawsze chodzisz taka sama. Może chcesz się zaprzyjaźnić? Pokaż swoje zabawki, pobawimy się razem? Melissa często tęskniła za bestroskim dzieciństwem, kiedy to nie trzeba było ważyć każdego słowa, a krótkie zaprzyjaźnimy się? załatwiało problem samotności.
    Teraz stała, wciąż nieco niepewnie przestępując z nogi na nogę, wciąż przyjaźnie uśmiechnięta, czekając na reakcję blondynki.

    OdpowiedzUsuń
  29. W przypadku Effy potrzeb było wiele. - Nie ma nic przyjemniejszego, niż dostać wyjca w środku śniadania, w wielkiej sali, gdzie każdy słyszy, co ma do powiedzenia na twój temat ma twoja matka - stwierdziła, przechylając głowę i wywracając oczami. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce przed świętami, więc była rada z miesiąca błogiego spokoju. W końcu nic wielkiego nie przeskrobała przez ten czas.
    Reszta drogi do sowiarni upłynęła im na milczeniu, tym razem nie było ono takie dziwne, ponieważ każda jakby utonęła w swoich myślach. Wieża pocztowa jak zwykła ją czasem nazywać Effy nie znajdowała się daleko od miejsca, z którego ruszyły, gdyż była to mniej więcej ta sama część zamku, położona nie od strony jeziora, tylko dolinki, w oddali majaczyły wzgórza, za którymi kryło się Hogsmeade. Tak naprawdę to była ta sama część zamku i wystarczyło tylko przejść przez most do baszty i z niej wyjść. Znajdowały się na otwartym wzgórzu, na szczycie którego z ziemi wyrastała niewielkich rozmiarów wieża. Wiatr rozhulał się na dobre, więc przyśpieszyły obie kroku, chcąc uniknąć starcia z mrożącymi szpik kostny podmuchami.
    Kiedy znalazły się w osłoniętym od tego żywiołu miejscu, Effy odetchnęła nieco cieplejszym powietrzem i zaczęła wchodzić na kolejne stopnie zaraz za wciąż milczącą Chantelle, która dzierżyła w dłoni zwiniętą kopertę.

    [Żal mi się XD, ale ktoś musiał to zrobić, inaczej do sowiarni w naszym tempie szłybyśmy przez następne 30 komentarzy XD]

    OdpowiedzUsuń
  30. [Witam serdecznie :D Taka myśl mi zaświtała... Co powiesz na to, że Drew z jakiegoś powodu będzie w nie najlepszym humorze i żeby wyładować złość zacznie ciskać kamykami na ślepo. Nieszczęśliwie jeden z nich trafi w Chantelle siedzącą na gałęzi pod postacią sowy i dość poważnie ją rani. Do zaakceptowania? :) Czy masz może jakiś ciekawszy pomysł?]
    Drew

    OdpowiedzUsuń
  31. [Oczywiście, nie będę odbierać ci tej przyjemności ;) Zaczynaj!]
    Drew

    OdpowiedzUsuń
  32. Jean poczuła najpierw lekkie uderzenie, a potem usłyszała huk czegoś upadającego, co w takim miejscu jak bibliotek rozniosło się spektakularnym echem. Wzrok ślizgonki najpierw spoczął najpierw na rozrzuconych książkach. Przyglądała się chwile tytułom, ale oderwał ją od tego dziewczęcy głos. Podążając za jego źródłem ujrzała dziewczynę, która była do niej tak podobna, że przez chwilę myślała, że ma jakieś omamy wzrokowe. Po chwili jednak uświadomiła sobie, że dziewczyną która jest podobna do wizerunku po „zmianie” jest Chantelle Hogarth. Nie miała nigdy okazji poznać tej gryffonki, ale zdołała wiele usłyszeć na temat swojego rzekomego podobieństwa. Hail zazwyczaj albo to negowała odwarkując coś innym uczniom na odczepne lub zbywała to wzruszeniem ramion. Nie lubiła, gdy ktoś jej przypominał o tym, że obecnie nie wygląda jak kiedyś. Powodowało to natłok myśli i wspomnień jeszcze większy niż zazwyczaj, a wszelkie porównania właśnie do tego się koniec końców sprowadzały.
    W tej chwili właśnie planowała się odwrócić i pójść sobie, jednak westchnęła ledwo słyszalnie i skarciła się w myślach nieco za swoją nieobliczalną naturą zachowawczą, której sama nie umiała do końca przewidzieć. Schyliła się i podniosła kilka tomów po czym wyprostowała się równocześnie z Chantelle. Ślizgonka spojrzała na nią, a kąciki jej ust uniosły się minimalnie na kształt czegoś co mogłoby nawet przypominać uśmiech, gdyby nie to, że nie obejmowało dość zmęczonego spojrzenia.
    - Proszę, to Twoje. – Jean powiedziała dość cichym głosem, a raczej wręcz szepła i wyciągnęła książki w kierunku sprawczyni ich upadku.

    OdpowiedzUsuń
  33. Wyszli z pokoju woźnego. Jack spojrzał z podziwem na swoją tajemniczą towarzyszkę. Chwilę szli razem. Ciemne korytarze dodawały zamkowi wspaniałej aury. Wydawał się starszy i przepełniony nie tylko magia ale i tajemnicami. Jack westchnął głęboko i zatrzymał się.
    - Co powiesz na odwiedzenie lochów? W sensie zupełnie lochów. Tam gdzie stoją tylko stare podziurawione kotły i inne sprzęty. Mam przeczucie, iż możemy znaleźć tam coś ciekawego.
    Dziewczyna zastanowiła sie chwilę. Jej blond włosy poruszały się przy każdym najmniejszym ruchu niczym fale. Złote fale. Obejrzała się za siebie. Pewnie nie chciała nadużywać pomocy profesor McGonagall.
    - Oczywiście nie musisz. Do niczego nie zmuszam - pośpiesznie dodał Jack.
    Dziewczyna delikatnie, wręcz nie pasowało to do tego gestu, przygryzła wargę. Jej bystre, błękitne oczy przeszyły chłopaka swoim spojrzeniem. Wzruszyła ramionami.
    - Skoro tak to obiecuje, że nie wpadniemy - mrugnął do niej.
    Ruszyli po cichu w stronę lochów. Minęli salę eliksirów i dom Slytherinu. Przed nimi były już tylko drzwi do prawdziwych lochów. Stare, zardzewiałe łańcuchy zadzwoniły cicho, gdy przekroczyli próg.
    - Lumus - szepnął Jack.
    Jego różdżka różdżka rozjarzyła się nikłym światłem. Sala rzeczywiście przepełniona była dziurawymi kotłami. Było tam też sporo przypalonych ksiąg i kajdany wiszące na ścianach i z sufitu. Zamek krył iście mroczne tajemnice. Dziewczyna muskała palcami delikatnie stare przedmioty. Jack niczym pantera przekradał sie pomiędzy nimi. Podszedł do zakurzonej i pokrytej pajęczynami ściany. Wydało mu się iż widzi nikłą szczelinę. Pośpiesznie zdmuchnął kurz i ręką zdjął pajęczyny. Dziewczyna pojawiła się za nim niczym cień. Pod warstwą pajęczyn i kurzu ukrywały się drewniane drzwi. Serce Jack'a zabiło mocniej. Nacisnął na klamkę. Drzwi nie ustąpiły.
    - Alochomora - szepnął i ponownie nacisnął klamkę.
    Jednak i to nie pomogło. Jack zaklął pod nosem. Dziewczyna odsunęła go delikatnie od drzwi i szepnęła coś do dziurki od klucza. Pod jej ręką drzwi ustąpiły i oboje wkroczyli do środka.

    OdpowiedzUsuń
  34. -Nie jesteś przypadkiem zagrożona? - spytałam starając się aby nie brzmiało to wywyższająco lub pogardliwie. -Masz całkiem pusty Kociołek- stwierdziłam.- Eliksiry są proste, może nie tak jak transmytacja, ale...- widząc twoją zmęczoną i jakby znudzoną minę zacisnęłam wargi w prostą linię mieszając swój wywar odpowiednią ilość razy i rozmyślając. W końcu rzuciłam niewerbalnie na klasę zaklęcie "muffliato" przez co nagle nikt nie zwracał już na bas uwagi. Za pomocą chochli zaczęłam przelewać połowę mojego wywaru do twojego czystego kociołka -wstawaj i bierz się do roboty- syknęłam- pomogę ci.
    [przepraszam, mój mózg nie pracuje i jie stać go na większe rozwinięcie]

    OdpowiedzUsuń
  35. Tym co wyróżniało Ignotusa z grona Ślizgonów był fakt, że bez problemu potrafił przyznać się do tego, iż nie jest we wszystkim najlepszy. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że znał swoją wartość i nie widział potrzeby by na każdym kroku ją udowadniać. Wiedział w czym jest dobry, doskonale znał swoje zalety, a wady… Cóż… Wady są częścią człowieczeństwa, więc wychodził z założenia, iż ich posiadanie jest czymś pozytywnym.
    „Nie jestem ideałem” – mawiał uśmiechając się rozbrajająco. Po chwili dodawał jednak przekornie: „Ale jestem tego cholernie bliski”.
    W tym jego, z pewnością bardzo zdrowym, podejściu do rzeczywistości było jednak coś chorego. A mianowicie chore ambicje jego ojca, który, chyba jeszcze zanim chłopak się narodził, zaplanował całą jego karierę i przyszłe życie. Właśnie dlatego Ignotus nie zakończył przygody z Transmutacją w chwili, gdy przedmiot ten przestał być obowiązkowy i postanowił męczyć się z nim przez kolejne dwa lata. By zdać Owutemy i pójść ścieżką, którą wyznaczył mu Teodorius Darkfich. Nie było mu z tym wyborem łatwo, bo nauka tego przedmiotu szła mu jak po grudzie i była dlań jedną z największych tortur. Ale cóż… Pozostawał na garnuszku u ojca, a jak to mawiają – pan każe, sługa musi.
    Niestety z każdymi kolejnymi zajęciami rozumiał coraz mniej i coraz bardziej odstawał od pozostałych uczniów, którzy wybrali ten przedmiot z zamiłowania, a nie z przymusu. Długo zastanawiał się co jeszcze może zrobić, by w jakiś sposób poprawić swoje umiejętności w tej dziedzinie i w końcu wymyślił, że mógłby wziąć korepetycje. Wybór korepetytora nie był trudny – najlepsza na roku zdecydowanie była Gryfonka Chantelle Hoghart. Ale czy zdecyduje się ona mu pomóc? Raczej nie utrzymywali żadnych koleżeńskich relacji, należeli do antagonistycznych domów i Ignotus miał pewne wątpliwości, czy dziewczyna zgodzi się poświęcić mu swój czas. Właściwie miał bardzo duże wątpliwości.
    Na szczęście nie należał do osób lękliwych i niemal od razu postanowił złapać byka za rogi. Po środowych zajęciach podszedł do dziewczyny i uśmiechając się bezradnie wypalił:
    - Słuchaj nie chcesz pobawić się w nauczycielkę. Zupełnie nie radzę sobie z tym, co mamy na Transmutacji. – Przeczesał dłonią włosy i wbił pełne nadziei spojrzenie w dziewczynę. – Jakoś się odwdzięczę. Na przykład w naturze. – Mrugnął do niej zadziornie. – Chyba, że wolisz w inny sposób…

    Ignotus

    OdpowiedzUsuń
  36. Puchonka nakryta na kłastwie. Dziękowała w duchu Chan, że zadała pytanie w taktowny sposób. I sobie, że nie podeszła do dziewczyny przy tłumach a właśnie na pustym korytarzu. Przynajmniej nikt nie musiał oglądać wstydliwych rumieńców, wypełzających zdradliwie na jej policzki. Nie umiała kłamać. Wiedziała, że jej "półprawdy" czy "niedopowiedzenia" szybko zostaną wychwycone. Mogła się spodziewać, że Gryfonka szybko zauważy jej nerwowość i zagryziony policzek. Taki odruch przy kłamaniu. Nie potrafiła go zwalczyć, a przy znajomych zdradzał ją w oka mgnieniu. W sumie, rzadko kłamała... Wodziła wzrokiem po twarzy dziewczyny, szukając jakiś konkretniejszych reakcji. Denerwowała się, jakby od tej jednej odpowiedzi zależało jej życie. W sumie mogło zależeć - a przynajmniej te towarzyskie.
    - Ja... - spojrzała jej niepewnie w oczy, zakładając kosmyk włosów za ucho. - No więc... - westchnęła. - Dobra. Chciałam się zapytać, czy... - kolejne westchnięcie. - Dlaczego zawsze chodzisz sama?

    OdpowiedzUsuń
  37. Wchodząc na szczyt wieży, zawsze miała dziwne uczucie, które towarzyszy człowiekowi, kiedy kilkadziesiąt sów spogląda na niego świecącymi ślepkami. W tych spojrzeniach kryło się coś więcej, niż tylko ciekawość z powodu listu czy podróży, jaka ich czeka wraz z nim. Effy odnosiła wrażenie, że one patrząc na człowieka, widzą coś więcej, spoglądają nie tylko na powłokę. Było to dość niezręczne. Jakby te spojrzenia przenikały cię na wskroś.
    Eva spojrzała na Chantelle, która głaskała jedną z sówek, obchodząc się z nią jak z najlepszą przyjaciółką, z wzajemnością zresztą. Jakby łączyło je coś więcej, niewymowna tajemnica.
    Oparła się o ścianę i wyjrzała przez okno, kiedy usłyszała pytanie Chantelle. Ponad wzgórzami szalał okropny wiatr, rozrzucający grube zbitki śnieżek po całym nieboskłonie.
    - Tak - odpowiedziała, wzdychając cicho - Kilka lat temu uratowałam na pokątnej małe kocię od śmierci, do dziś na każdym kroku okazuje mi swoją niewdzięczność.
    To taka kocia księżniczka, na każdym kroku ukazuje swoją wyższość nad innym. Robi co chce, jak chce i kiedy chce, i tak naprawdę nie mam nad nią praktycznie żadnej kontroli. Za to wszyscy inni ją uwielbiają, zaliczyła już chyba większość gryfońskich kolan, łasi się, jak prawdziwy kotek. Natomiast ja - odsłoniła rękaw szaty, ukazując na przed ramieniu trzy czerwone pręgi - nie należę do kręgu jej ulubieńców. - Uśmiechnęła się ponuro. - Czasami rozważam, wysłanie jej sową do domu - parsknęła po chwili i urwała. Troszkę się rozgadała i zastanawiała ją reakcja Chantelle na to. - A ty? Masz zwierzęta?

    OdpowiedzUsuń
  38. - Będę! – krzyknął tylko za oddalającą się dziewczyną. – W zamian mogę dać ci korepetycje z dobrego wychowania – dodał sam do siebie kręcą głową. - Lekcja pierwsza: Nie odchodź, gdy ktoś podejmuje z tobą rozmowę.
    Westchnął głośno i ruszył do Wielkiej Sali by zjeść obiad. Po skończonym posiłku postanowił pomarnować trochę czasu oddając się mało rozwijającym czynnością takim jak odrabianie prac domowych. Serio, życie jest krótkie, czas przecieka przez palce i z każdym dniem jest go coraz mniej, a nauczyciele zmuszają ich do marnowania jego lwiej części na zajmowanie się takimi pierdołami jak pisanie wypracowań. Czasami Ignotus rozważał w głowie możliwość powrócenia po śmierci jako duch i nawiedzania profesorów za karę za te wszystkie niedogodności, które spotkały go w Hogrwarcie. Słabym punktem tego planu był z pewnością fakt, że gdy on dokona żywota prawdopodobnie niewielu z nich będzie jeszcze stąpać po tym padole.
    Ślizgon zasiedział się trochę nad pracą z Eliksirów i nim się obejrzał wybiła osiemnasta. Z biblioteki do klasy profesor McGonagall był niemały kawałek, dlatego zerwał się z miejsca, chwycił zwój pergaminu z wypracowaniem i, nie odkładając książek na miejsce, czym prędzej pobiegł do sali transmutacji.
    Gdy do niej dotarł był jakiś kwadrans po osiemnastej. Modląc się w duchu, by Chantelle wciąż na niego czekała zapukał głośno do drzwi.

    Ignotus

    OdpowiedzUsuń
  39. [Cześć, a ja jestem otwarta na tę propozycję, tylko poproszę o jakieś podwaliny pod ich znajomość]

    Bastian

    OdpowiedzUsuń
  40. Chantelle upadła, z chłopak momentalnie się zatrzymał. Nigdy nie wyobrażał sobie jej krzyczącej, chodź może miał na to po prostu za mało czasu. Chwycił jej dłoń i zaparł się o podłogę.
    - Co to może do cholery być - wymamrotał ze zaczerwieniałą z wysiłku twarzą.
    To "coś" było bardzo silne i siłowało się z nim o dziewczynę. Ta zaciskała swoje cienkie palce na łokciach Jack'a. Była wystraszona przeciwnikiem z ciemności. Chłopakowi mignęła pewna myśl.
    - Nie wystrasz się - powiedział do dziewczyny i puścił ją jedną ręką. Ona pisnęła, nie spodziewała się tego. Jaj oczy mówiły "nie zostawiaj mnie tu". On nie miał zamiaru tego zrobić. Wyciągnął z kieszeni różdżkę.
    - Lumus maximus! - krzyknął, a lochy spowiło białe, oślepiające światło. Przez chwile nic nie mogli dostrzec. Gdy ich oczy przywykły do nienaturalnego światła, Chantelle była wolna. Nadal nie puszczała łokci Jack'a jakby bojąc się, że zaraz znów coś pociągnie ją w ciemność.
    - Chodźmy - rzucił tylko chłopak - Światło go nie pokonało, tylko zdezorientowało.
    I wtedy usłyszeli trzask zamykanych drzwi, a chwile potem rumor spadających kociołków. Mimo to podbiegli do drzwi. Te były kompletnie zablokowane. Jack spróbował uwolnić je od kociołków i innych różności jednak były to marne starania. Dziewczyna lekko drgała.
    - Nie martw się. Ja nas w to wpakowałem i ja nas z tego bagna wyciągnę - mówił szarpiąc za uchwyt największego z kotłów. Wnet poczuł na sobie wzrok. Spojrzał na towarzyszkę. Jej oczy były przepełnione grozą i lękiem. Odwrócił się. W cieniu, gdzie nie sięgało delikatne światło z różdżki Jack'a siedział właściciel żółtych ślepi. Nie widzieli jego kształtów. Tylko te spragnione krwi oczy. Bo one nie chciały niczego innego. Błysnęły zęby. Serce załomotało w piersi chłopaka. Zasłonił Chantelle własnym ciałem i mocniej ścisnął różdżkę.

    OdpowiedzUsuń
  41. [Zazębiłam w pewien sposób swoje dwa wątki, więc jeśli chcialabyś dowiedzieć się, o jakiej sytuacji dokładnie mówi Drew, to zerknij w pisany przeze mnie początek wątku z Lizz. Chociaż starałam się ująć wstęp tak, żeby wszystko było wiadome nawet bez tego :)]

    Nie ma sprawiedliwości na tym świecie! Bo niby jak wytłumaczyć fakt, że Slughorn może beztrosko szantażować go niezasłużonym szlabanem i uchodzi mu to bezkarnie? Wszystko z powodu dziecinnej zachcianki starego belfra, który obowiązkowo chce zobaczyć w organizowanym przez siebie konkursie eliksirów wszystkich najwybitniejszych uczniów. Żeby potem puszyć się jak paw, przypisując sobie ich zasługi - no oczywiście, przecież jedynie spod jego skrzydeł wychodzą tak wielkie talenty! Drew nie miał najmniejszej ochoty brać udziału w tej szopce, a nieczyste zagranie profesora zaostrzyło tylko jego wściekłość.
    W rozpiętej szacie i niechlujnie zawiązanym szaliku wyszedł, a właściwie wybiegł, z budynku szkoły na błonia, by odrobinę ochłonąć. Rześkie, mroźne powietrze jednak nie wystarczyło. Musiał coś zrobić, bo czuł, że w innym wypadku po prostu eksploduje. Nie zastanawiając się wiele, podniósł z ziemi średniej wielkości, gładki kamień i cisnął go z całej siły przed siebie, między drzewa. Miał zamiar schylić się po kolejny, gdy usłyszał wśród gałęzi dziwne szamotanie i przytłumiony ptasi skrzek. Dopiero teraz zaświtało mu w głowie, że przed rzutem powinien był upewnić się, czy teren w promieniu trzydziestu metrów wolny jest od organizmów żywych, które niezawinienie mogły stać się ofiarami jego prymitywnego sposobu rozładowywania frustracji.
    Padążył w kierunku, z którego, jak mu się wydawało, dobiegały niewróżące nic dobrego odgłosy. Dostrzegł zlatującą bezwładnie z gałęzi, ranioną sowę. Po czasie nie dłuższym niż jedno mrugnięcie zwierzęca sylwetka zmieniła jednak kształty na jak najbardziej ludzkie. Drew stanął jak wryty i wytrzeszczył szeroko oczy ze zdziwienia.
    - O żesz... Ty... Czy ty właśnie?...

    OdpowiedzUsuń
  42. -Chyba nie chcesz oblać roku, przez jeden głupi eliksir- powiedziałam patrząc na ciebie wyczekująco, aż puścisz chochelkę.
    -Pomogę Ci i będzie po sprawie. Zaliczysz i zdasz- zaproponowałam- Chyba tego chcesz? Po prostu rób to co ja. Teraz nasze eliksiry są na tym samym poziomie, bo masz w kociołku dokładnie to samo co ja- wyjaśniłam.

    OdpowiedzUsuń
  43. [Przewertowałam nasze karty postaci i chyba jedynym możliwym punktem zaczepienia, żeby wyciągnąć jakikolwiek wątek byłyby kompletnie różne odczucia do wróżbiarstwa i zupełnie odmienne charaktery. Nie wiem tylko w jakiej sytuacji mogłybyśmy tego użyć xD
    Jeśli masz ochotę powątkować to napisz ^^ Może coś obmyślimy ;p]

    Alex.

    OdpowiedzUsuń
  44. Słysząc twoje słowa moje kąciki ust same mimowolnie uniosły się ku górze. Lubiłam udowodniać innym, że jestem inna niż inni ślizgoni. Gdy tkoś sam mi to mówił, traktowałam to jak największą i najmilszą pochwałę, która bardzo brałam sobie do serca.
    -Czemu?- zagadnęłam zerkając na ciebie i zgniatając jeden składnik nożem. Z małego nasiona wysypał się brązowy proszek, który wsypałam do mojego kociołka i wymieszałam chochlą cztery razy w stronę przeciwną do wskazówek zegara/

    OdpowiedzUsuń
  45. Wściekły rumieniec rozlał się na policzkach Puchonki. Poczuła się tak, jakby dostała w twarz. Butem. Krzesłem. Czołgiem. Czymkolwiek. Bolała ją postawa Chan. Czuła się jak małe dziecko.
    Zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Pod powiekami zbierały jej się łzy. Zagryzła wargę.
    - Myślałam, że może gdzieś liedyś bysmy razem poszły czy coś... Jestem Melissa - wyciągnęła przed siebie rękę, starając się uśmiechać pogodnie.

    OdpowiedzUsuń
  46. Po raz kolejny wszystkie moje rzeczy leżały porozrzucane na holu. Ani się obejrzeć jak zleciałoby się stado dzieciaków depczących i kopiących wszystkie filiżanki i paczki herbatek, które miałem dostarczyć Trelawney. Zagryzłem z nerwów wargę, słysząc jak już ktoś się zbliża, a więc wyłączyłem się na chwilę na wszelkie komentarze, by w spokoju zebrać co swoje i prędko się zmyć. Powinien sobie w końcu załatwić jakąś torbę czy skrzata ze sklepu ze skrzatami, o ile takowe sklepy w ogóle istnieją.
    Podniósł się na nogi, w locie łapiąc czajnik i stanął twarzą w twarz z blondwłosą Gryfonką.
    Jak to zwykle bywało w takim przypadku - zamarł. Po chwili ściągnął wargi i spuścił wzrok w nieśmiałym geście, oczekując jakiejś reakcji z jej strony. I doczekał się.
    - Może pomóc ci też w doniesieniu tego na miejsce?
    Zaskoczony takim obrotem sprawy ponownie uniósł wzrok, a na jego usta mimowolnie wkradł się zawadiacki uśmiech.
    Chantelle. Teraz już pamiętał. Dziewczyna stroniąca od wszystkiego i wszystkich, zapatrzona w transmutacją, do której on sam podchodził sceptycznie. Ostatnia osoba, po której spodziewałby się pomocy.
    - Jeśli tylko nie byłby to dla ciebie kłopot - kiwnął jej z wdzięcznością głową i rozejrzał się dookoła - Chyba, że masz teraz jakieś zajęcia.

    OdpowiedzUsuń
  47. -Lizz- odpowiedziałam zerkając na ciebie z uśmiechem.
    -A ty?- spytałam. Zauważyłam twoje niepewne ruchy w wykonywaniu eliksiru, więc szybko życzliwie powiedziałam:
    -Jeśli nie jesteś czegoś pewna, to pytaj- zapewniłam- nikt nas nie słyszy, bo rzuciłam zaklęcie muffliato- poinformowałam z lekkim uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  48. Gdy nikt nie otworzył mu drzwi pociągnął za klamkę. Wszystko na nic. Były zamknięte. Zdążył przekląć soczyście w myślach, gdy za swoimi plecami usłyszał głos.
    - Długo karzesz na siebie czekać. – To Chantel. Właśnie wyciągała z kieszeni klucze do sali, by po chwili wpuścić go do środka.
    „Na najlepsze rzeczy warto czekać nawet całą wieczność” rzucił w myślach, ale darował sobie wypowiedzenie tej, jakże błyskotliwej, uwagi na głos. Wyglądało na to, że dziewczyna i tak nie pała do niego zbyt ciepłymi uczuciami, a naprawdę zależało mu na tym, by podciągnąć się trochę z transmutacji.
    - Od czego chcesz zacząć?- zapytała panna Hogarth, gdy obydwoje znaleźli się już w środku, a ona odłożyła coś na biurko i usiadła na tym masywnym, drewnianym meblu.
    Jego rozmiar sprawiał, że dziewczyna zdawała się wyglądać na drobniejszą i bardziej kruchą niż w rzeczywistości.
    Ignotus zastanowił się krótko. Czy było coś, co sprawiało mu jakąś wybitną trudność? Coś, z czym nie radził sobie bardziej niż z resztą? Ściągnął usta, zmarszczył brwi i pewnym krokiem podszedł do biurka.
    - Najlepiej od wszystkiego – odparł z rozbrajającą szczerością.
    Zrobił bezradną minę, wzruszył ramionami a jego spojrzenie powędrowało w stronę szkicownika.
    - Co to? – zapytał wyciągając rękę w jego kierunku.

    Ignotus

    OdpowiedzUsuń
  49. Omiótł wzrokiem wszystkie przedmioty, które oboje nieśli z trudem i skrzywił się.
    - Nie warto być najlepszym z wróżbiarstwa, uwierz to istna katorga. Nie dość, że siedzi się w zadymionej sali cały dzień, to jeszcze jest się zmuszonym do transportowania wszystkich rzeczy... No, ale czego się nie robi za cenę poznania przyszłości?
    Zaśmiał się starając otworzyć drzwi, prowadzące do schodów w stronę wieży, na której odbywały się zajęcia. Po kilku nieudanych próbach, dębowe wrota w końcu się otwarły, a on skłonił się teatralnie, przepuszczając dziewczynę w drzwiach.
    - Zdaje mi się, czy nie uśmiecha Ci się wizyta u Trelawney?
    Trącił ją ramieniem w przyjaznym geście, wspinając się na górę.
    - Ona serio nie jest taka zła.
    "Kiedy tylko nie pije sherry, co zdarza się raz do roku" - dodał w myślach, ale zachował tę jakże cenną uwagę dla siebie.
    Alex uczęszczał na wróżbiarstwo tylko dla własnej przyjemności. Nikt nigdy nie żywił sympatii do tego przedmiotu, jego natomiast pasjonowała myśl o tym, że dzięki jakimś magicznym siłą można dojrzeć i dokładnie przyjrzeć się dniu jutrzejszemu. Wiedział jednak, że przyszłości i przeznaczenia nie da się oszukać, co chyba było dla niego jedyną katorgą podczas nauki. Za każdym razem, kiedy nawet nieumyślnie starał się uniknąć przykrych zdarzeń, prędzej czy później one do niego przychodziły.
    Ta rozmowa też.
    Przypomniał sobie i momentalnie na jego usta wstąpił uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
  50. Jeśli Chantelle liczyła na to, że chowając coś przed Ignotusem sprawi, iż straci on tym zainteresowanie to zdecydowanie była w błędzie. Robiąc to mogła jedynie sprawić, że jego życiowym celem stanie się dostanie tego w swoje ręce.
    - Skoro nie powinienem się tym interesować to, po co to przyniosłaś? – zapytał zupełnie nie zwracając uwagi na to, co dziewczyna powypisywała na tablicy.
    Jego wzrok nieustannie, niemal bezwiednie wędrował w stronę szuflady biurka, w której spoczywał szkicownik.
    Co to mogło być? Ciekawość niemalże paliła go od środka.
    Jednak, kiedy poczuł na sobie spojrzenie Chantelle spróbował się zreflektować i szybko przerzucił spojrzenie z mebla na tablicę. Starał się nawet cokolwiek zrozumieć, ale z marnym skutkiem.
    Uśmiechał się więc nieco głupkowato i liczył na to, że wiedza sama, w jakiś cudowny sposób, napłynie mu do głowy.

    Ignotus

    OdpowiedzUsuń
  51. Z jakiegoś powodu, Evie wydawało się, że wybranie bardzo neutralnego tematu będzie najlepszym wyjściem, żeby nie zabić dopiero co nawiązanej znajomości. Okazało się, że wcale nie była w błędzie, co przyjęła z niemałą ulgą. Uśmiech na twarzy Chantelle, był niewielki, minimalny, dostrzegalny chyba dopiero po lupą, ale był!
    Effy zmarszczyła brwi delikatnie.
    - Dlaczego miałby cię nie polubić? - spytała, siadając na przedłużeniu parapetu, będącego jednocześnie stolikiem. - Nie wyglądasz jak ja, nie pachniesz jak ja, nie dajesz mu zwykłej karmy zamiast steków i zapewne też nie uratowałaś go od śmierci na ulicy, tak więc możesz być spokojna - parsknęła. Czasami dochodziła do wniosku, że jej kot symbolizuję postawę całego świata - dajesz mu coś od siebie, a on i tak kopie cię w dupie, domagając się lepszych kąsków.

    Eva
    [przepraszam za to zdanie o lupie, nie mogłam się powstrzymać ahahhah XD]

    OdpowiedzUsuń
  52. - Ach, przyszłość.
    Westchnął, udając, że nie dosłyszał jej pytania i czekając na schody, które miały zaraz opaść z sufitu i powieść ich prosto do klasy wróżbiarstwa. Widząc lekką irytacją na twarzy blondynki, uśmiechnął się po raz kolejny, powodując pojawienie się lekkich dołeczków w policzkach.
    - Lepiej nie wiedzieć o pewnych rzeczach. Przynajmniej na razie.
    Puścił jej oczko, powstrzymując się od śmiechu.
    Niewiedza na temat przyszłych zdarzeń, bywała czasem strasznie słodkim przysmakiem, dlatego cieszył się każdą chwilą, dzięki której mógł poczuć jak to jest być naprawdę zaskoczonym. Uśmiechał się do każdej mylącej podróży schodami czy do niespodziewanych spotkań. Dziewczyna, koło której szedł miała przed sobą coś wielkiego, czego sam jeszcze nie odkrył, ale nie chciał uprzedzać jej przed drobnym, zapewne z lekka krępującym zdarzeniem, które miało nadejść i któremu on sam miał towarzyszyć.
    Schody opadły leniwie na dół, a on skrobał się za Chan, nadal promieniejąc.
    - Tylko uważaj na żaby - mruknął zagadkowo, kiedy weszli do zaparowanego pomieszczenia.

    OdpowiedzUsuń
  53. Słysząc zdanie o kamieniu, Eva uśmiechnęła się szeroko. W otoczeniu wywoływała najróżniejsze reakcje, jedni ją lubili, inni odwracali wzrok na sam widok, reszta pluła jej pod nogi. Na temat Effy krążyły najróżniejsze opinie i na pewno dotarły gdzie się dało - o jej postępowaniu, nadużywaniu władzy, nagłych zmianach nastroju. Ale też o tym, że nie lubiła ludzi zostawiać samych z problemami, że się bała, że jeśli tego nie zrobi, kiedyś ona może zostać sama. A tymczasem wśród tych wszystkich domysłów na jej temat, nikt nie zadał sobie pytania, z jakiego materiału jest wykonane jej serce.
    Pytanie Chantelle, grubo odbiegające od poprzedniego tematu rozmowy, wybudziło ją z melancholijnej zadumy i była za to wdzięczna.
    - Czy maluję? - Podrapała się po karku. - Preferuję rysowanie, ale również maluję. Skąd wiesz? - spytała, wstając i podchodząc powoli do jednego z najbliżej siedzących puchaczy.

    OdpowiedzUsuń
  54. Eva uniosła brwi zdziwiona. Nie wiedziała, że Chantelle też podziela jej zainteresowanie. Zresztą, skąd miała wiedzieć... Gdyby słowa zagadka, tajemnica i sekret miały inny odpowiednik, byłoby nim imię Chantelle.
    - Tak? Może jak wyślesz list [bo oczywiście po to tu przyszłyśmy, a stoimy i konwersujemy o konserwach od 10 minut XD], przejdziemy się do zamku, chciałabym zobaczyć twoje prace, jeśli mogę - zaproponowała, o dziwo, niepewnym tonem. - Poza tym, zbliża się kolacja.
    Jak na zawołanie wieżyczkę wypełnił odgłos cichego burczenia, które odezwało się w głębi Effy. Wywróciła oczami, mając nadzieję, że nie było tego aż tak słychać.
    - No, mój brzuch też uważa, że zbliża się kolacja.

    [jezu żal mi się, gdzie moja wena, co do Bastiana - wątek oczywiście zaczynamy ;3 tak jak się umawiałyśmy na gadu, prawda? Okoliczności tamtych wydarzeń doszlifujemy, ale tak sądzę, że zapamiętali się oboje w bardzo negatywnym sensie, a teraz przy ich spotkaniu po długim czasie, może być "jakoś inaczej", jeśli wiesz, o co mi chodzi ;D a masz jakiś pomysł na okoliczności wątku? ]

    OdpowiedzUsuń
  55. -Nie musisz się odwdzięczać, serio- zapewniłam obdarowując cię szczerym uśmiechem.
    -W sumie, to można powiedzieć, że ściągasz, bo pracy za ciebie nie robię- zachichotałam wsypując wysuszone odchody nietoperza, co samą mnie trochę brzydziło, no ale niestety- taki był składnik.
    -Mówisz, że z ytansmutacji dobrze Ci idzie?- zagadnęłam zerkając na twoją pracę. Na razie szło ci całkiem nieźle.

    OdpowiedzUsuń
  56. [Ja sama rzuciłam tę uwagę w sumie nie wiem po co (jak to ja) xD Ale zaraz się to naprawi :3]

    Widząc rozkojarzenie nastolatki uśmiechnął się, a kiedy zobaczył jak przewraca oczami, powtórzył jej gest, zagryzając przy tym policzek od wewnętrznej strony. Niezwykle zabawne wydało mu się to, jak dziewczyna przejęła się jego uwagą. Musi zapamiętać, by w końcu powiedzieć jej, że szło o czekoladowe żaby. Od jakiegoś nieznanego (znanego tylko jemu) wielbiciela.
    Chantelle w końcu była ładna. Nieco nieśmiała… Stroniąca od ludzi… Sprawiająca wrażenie pani „nie zbliżaj się i tak cię nie lubię”… Ale była ładna. I naprawdę sympatyczna, kiedy tylko poznało się ją bliżej. No, przynajmniej mógł mieć taką nadzieję.
    Na widok profesor Trelawney ukłonił się grzecznie i rozpoczął ustawianie wszystkich rzeczy na półkach. Nauczycielka jak zwykle pachniała alkoholem, co tylko potwierdziło jego przypuszczenia, że Chan nie podzieli jego odczuć do „starej wariatki”. Jak na zawołanie obrócił się przez ramię, licząc, że zobaczy jak dziewczyna odkłada szklane kule na miejsca. Przeliczył się.
    Nastolatka pochłonięta była wymianą kompletnie niezrozumiałych dla niego spojrzeń z wróżbitką. Nigdy nie widział, by dwie kobiety zachowywały się wobec siebie tak wrogo. Odchrząknął starając się zwrócić na siebie ich uwagę. Niestety z marnym skutkiem.
    Podszedł więc niepewnie i wyjął kulę z rąk Chan. Dziewczyna drgnęła jakby dopiero co przebudzona z jakiegoś transu.
    - Dobrze się czujesz? – spytał z troską, wpatrując się w nią uważnie.

    OdpowiedzUsuń
  57. Puchonka wciąż czuła się lekko urażona. Wiedziała, że mieszkańcy jej domu często bywali lekceważeni, jednak jako prefektka miała jakąś tam dumę. Mimo to uśmiechnęła się do blondynki radośnie, zadowolona ze swojego "sukcesu towarzyskiego".
    - Świetnie! - ucieszyła się. - A co do tego obrazka... Moja koleżanka z mugolskiej dzielnicy - dwa ostatnie słowa wymówiła z przekąsem - niedługo ma urodziny, a że interesuje się sztuką... Jeśli dałabym ci zdjęcie byłabyś w stanie namalować portret...?

    [Marnie idzie x.x]

    OdpowiedzUsuń
  58. [szkoda, że nie powiedziała tych przemyśleń na głos, byłoby łatwiej! XD]

    Faktycznie, listu już nie było, a Eva nie miała zielonego pojęcia kiedy Chan go wysłała. Powinna zganić się, za swoją marną spostrzegawczość, ale tego dnia była wybitnie rozkojarzona.
    Przeszła przez drzwi i zeszła po schodach, muskając stopami ledwo co drugi stopień, po czym znów znalazła się na otwartej przestrzeni. W pomieszczeniu było o dobre dwadzieścia stopni cieplej, toteż Effy w pierwszym odruchu wzdrygnęła się.
    - Pewnie, że pokażę, ale ostrzegam - jestem amatorką - powiedziała, przyśpieszając kroku, co uczyniła też Chan. Reeve była przekonana, że zaraz zacznie szczękać zębami, ale do Hogwartu pozostało jeszcze kilkanaście metrów.
    - W każdym razie, sądzę, że mogłybyśmy się czegoś od siebie nauczyć - uśmiechnęła się delikatnie, wtulając w złoto-czerwony szalik.

    OdpowiedzUsuń
  59. -Tak?- powiedziałam zdziwiona i jakby z nutką podziwu.
    -Ja jestem całkiem dobra, radzę sobie. To też mój ulubiony przedmiot między innymi, ale żeby przerobić cały materiał... chyba na to mnie już nie stać- zaśmiałam się.
    -Na szczęście robiąc eliksiry... Czasami sama czuję, co mam zrobić, co dodać. Znam włąściowści wielu składników, każdego z osobna. Nie uczą nas tego,a moim zdaniem to podstawa, żeby przygotować eliksir bez pomocy instrukcji. Wtedy robi się to bardzo proste- wyraziłam swoje zdanie.
    -Taka ciekawostka- zaśmiałam się cicho- może ci się przyda- powiedziałam.

    OdpowiedzUsuń
  60. Reeve z ulgą przywitała stałą temperaturę wewnątrz Hogwartu, która była idealna. Nie wiedziała jak to się działo, ale mimo grubych, zimnych murów, w zamku nigdy nie było ani za ciepło, ani za zimno. Dokładnie tak, jakby temperatura sama dopasowywała się do oczekiwań uczniów.
    Dopiero teraz rozsupłała szalik i przewiesiła go sobie przez kark, mogąc odpowiedzieć Chantelle na jej pytanie.
    - Tak właściwie, to nie. Można powiedzieć, że jestem samoukiem, ale podpatrywałam bardzo utalentowane osoby - wyjaśniła. Jej historia z rysunkiem zaczęła się ponad dziesięć lat temu, kiedy odwiedziła z rodzicami siostrę swojej matki i jej rodzinę. Evelyn White jest osobą, która ma niespotykany talent, do idealnego obrazowania swoich wizji na papierze, albo na płótnie. Patrząc na jej obrazy, wydawało się, że przedstawione na nim obiekty zostały żywcem wyjęte z prawdziwego otoczenia. To była prawdziwa magia.
    Małą Evę nie trzeba było wiele namawiać do spróbowania, kiedy tylko znalazła się w pokoju pełnym płótna i farby.
    - A ty? - spytała Chantelle, wracając do teraźniejszego świata.

    OdpowiedzUsuń
  61. Sowiarnia była chyba jedynym miejscem, gdzie mógł w spokoju dokończyć swe dzieło, bez ryzyka, że nagle wparuje tu Filch, by już na zawsze wpisać go w kanon swoich ulubieńców.
    Pech chciał, że całkiem niedawno wyciągnął najkrótszą słomkę i to na niego spadła odpowiedzialność skonstruowania bomby, która miała posłużyć jako zemsta, w odwecie za zeszłotygodniowe niebieskie włosy sprezentowane Krukonom przez mieszkańców Domu Salazara. Szło mu dobrze, odpowiednie narzędzia i części dostarczone mu z Zonka przez kuzynkę były złożone już w jedną całość i wystarczyło tylko rzucić odpowiednie zaklęcie, definiujące rodzaj zapalnika oraz włożyć do bomby odpowiednie wypełnienie. Bastian długo zastanawiał się nad zastosowaniem odorosoku, a przecierem z młodych czyrakobulw. W końcu zdecydował się na najnowszy wynalazek sklepu Zonk - perfumy, które w zależności od tego, kto je wącha, zmieniają zapach na ten najobrzydliwszy dla owej osoby.
    Jedyny problemem był fakt, że bez wkładu, bomba wywoływała tylko nagły ruch powietrza i trochę hałasu, więc była bezużyteczna, a wkład Bastek zostawił w wieży, więc chcąc-nie chcąc, pobiegł do niej, zostawiwszy bombę na podłodze pod ścianą, co okazało się jego wielki błędem.

    Kiedy wracał piętnaście minut później, widząc rozrzuconą słomę już na schodach, wiedział, że stało się najgorsze. Pokonując chęć ucieczki, wszedł niepewnie na górę i rozejrzał się po pobojowisku.

    OdpowiedzUsuń
  62. Bałagan, który zapanował w pomieszczeniu w głównej mierze składał się z porozwalanej słomy, więc nie było takiej tragedii, jakiej się spodziewał. Gdyby włożył wkład, prawdopodobniej całą wieżę zalał by potok okrutnie cuchnącej substancji, której pozbycie się umożliwiałoby dopiero zastosowanie odpowiedniego antidotum, które Zonkos miało mu dostarczyć dopiero na dniach.
    Prawdziwą jednak zagadką było to, jak doszło do odpalenia zapalnika. Czyżby pomylił formułę zaklęcia?
    Odpowiedź stała przed nim, ze ściągniętymi brwiami w wyrazie rozgniewania.
    Chantelle Hogarth, rok szósty, Gryffindor, blond włosy oraz wiecznie taka sama chłodna postawa. Wiedział o niej dokładnie tyle, co nic. Ale i tak to co wiedział, utwierdzało go w przekonaniu, że nie chciałby być tą osobą, której uda się wzruszyć ten mur kompletnej obojętności na cały otaczający ją świat. A prawda była taka, że kiedyś próbował. Chan zawsze była jedyną osobą, która wydawała się mieć kontrolę nad swoim życiem i emocjami. Niezależnie od tego, czy widział ją (jak sądził) zadowoloną, czy mającą powód do złości, nie okazała emocji, nie wybuchła, wciąż była tak samo powściągliwa i chłodna. Może dlatego, że chciał wypróbować jej granicę, umieścił w torbie dziewczyny fajerwerki... Koniec tego dowcipu był taki, że zmroziła go zimnym wzorkiem i powiedziała, że jest idiotą. Bez cienia najmniejszej emocji w głosie, z tym niezidentyfikowanym tonem.
    A teraz stała przed nim, wyglądając na wściekłą. Kompletnie wściekłą.
    Dziwne, czyżby przegapił gdzieś moment, w którym ta dziewczyna zaczęła wyrażać emocje?
    Kiedy usłyszał, że jest idiotą, był na tyle osłupiały, żeby wyjąkać tylko:
    - Dz-dzięki.
    Potrzebował dłuższej chwili, aby odzyskać rezon.

    B.

    Mijały kolejne korytarze i schody, kierując się do Wieży Gryffindoru, kiedy Chan kontynuowała swoją historię. Eva zawsze chciała mieć mentora, osobę, która mogła by pokazać jej podstawy i brnąć z nią przez co raz trudniejsze aspekty rysunku. Która mogła by stanowić przedłużenie jej ręki, osobę czuwającą nad tworzoną przez nią sztuką. Ale sama też nie narzekała na swoje prace, chociaż daleko im było do perfekcji. Dlatego tak ciekawa była portfolio Chantelle.
    Zielona mandgragora zapewniła im przejście do pokoju wspólnego Gryfonów, więc Eva poprowadziła Chantelle krętymi schodami w górę. Minęły trzy pokoje, kiedy przystanęła przy drzwiach z ciemnego drewna, wpadającego w czerń.
    - To tutaj - powiedziała i gestem ręki zaprosiła Chan do środka. O tej porze wszyscy już zbierali się na kolacji, więc Dormitorium było kompletnie puste. Reeve podeszła do wielkiej skrzyni przy łóżku i otworzyła jej grube wieko, zgłębiając się w zawartość. Po chwili wyjęła trzy grube zeszyty i wręczyła Gryfonce.
    - Powiedz co myślisz, tylko szczerze. Przyda się fachowa opinia.

    E

    OdpowiedzUsuń
  63. Dziewczyna nie wydawała się być w nastroju do beztroskich pogaduszek. Raczej w nastroju do wydrapania mu oczu, choć to uniemożliwiała jej na razie najwyraźniej poważnie poturbowana ręka, więc mógł czuć się na tyle bezpiecznie, aby przykucnąć tuż obok. Znał swoją "ofiarę" z widzenia, a jeśli prawidłowo dopasował do wykrzywionej w bólu twarzy imię odszukane w odmętach pamięci, powinna nazywać się Chantelle.
    - Zadowolony z siebie jesteś? - parsknęła oskarżycielsko, potęgując w nim poczucie winy.
    Przepraszanie i błaganie o przebaczenie nie leżało jednak nigdy w jego naturze. Przyjął więc defensywną postawę.
    - Szczerze mówiąc, ustrzelanie ludzi kamieniami nigdy nie należało do moich życiowych celów, wbrew temu, co ci się pewnie wydaje. Przykro mi, nie chciałem. Ale z drugiej strony, gdybyś ty nie siedziała przyczajona na tej durnej gałęzi - cała w piórach i z dziobem zamiast ust - nic by się nie stało.
    Sowa-człowiek najwyraźniej nie podzielała wygłoszonej opinii, bowiem prychnęła tylko pogardliwie i przewróciła oczami.
    - Dobra. Przepraszam. Lepiej? - minimalnie kiwnęła głową, choć nie był pewien, czy mu się tylko nie wydawało - Mogę zobaczyć rękę?
    Potraktował jej milczenie jako niemą zgodę i ostrożnie dotknął opuchniętego miejsca, choć i tak spowodowało to, że Chan z bólu przygryzła dolną wargę prawie do krwi. Nawet jego niewprawne oko potrafiło stwierdzić z przekonaniem, że upadek (co nie dziwne przy takiej wysokości) skończył się złamaniem.
    - Dasz radę wstać? Musimy iść do skrzydła szpitalnego. Poharatane kości raczej nie zrastają się same.

    OdpowiedzUsuń
  64. - Pośpiech jest wrogiem rozwoju – odparł filozoficznie na jej uwagę o spóźnieniu.
    Następnie ponownie spróbował skupić się na tablicy, ale kiedy Chantelle zaczęła po raz kolejny tłumaczyć mu zawiłości transmutacji jego myśli znowu odleciały gdzieś daleko. Nie umknęło to uwadze dziewczyny. W pewnej chwili machnęła ręką, szybko podeszła do biurka i usiadła na nim.
    Poklepała miejsce obok siebie i poprosiła by zrobił to samo co ona.
    Ignotus wzruszył ramionami, podniósł się i nieśpiesznie wykonał jej prośbę.
    - O co chodzi? – zapytał zdezorientowany.
    Powoli zaczynał myśleć, że te korepetycje nie były najlepszym pomysłem. Transmutacja po prostu mu nie leżała i chyba nie był w stanie tego zmienić niezależnie od tego, jak wiele godzin poświęciłby na jej naukę. Po co więc marnować czas zarówno swój jak i Gryfonki?

    Ignotus

    OdpowiedzUsuń
  65. Pierwszy raz w życiu słyszał, żeby dziewczyna tyle mówiła. W dodatku do niego. Co jest grane?
    Prawdopodobnie dokopał się do tej umownej granicy, kiedy trafił ją szlag. Tym bardziej, że w wyniku wybuchu:
    a) oberwała słomą
    b) sowy uciekły
    W każdym razie - bomba wybuchła, co oznaczał dla Bastiana mniej więcej tyle, że Effy go zabije, gdyż będzie musiał wznowić żmudny proces polegający na wysłaniu ją by złożyła zamówienie a później wysłaniu ją do Hogmseade by to zamówienie odebrała. Całe szczęście, najdroższy element w postaci śmierdzącego wkładu, znajdował się bezpiecznie w jego tobie. Pieniądze na resztę będzie musiał skołować sam i to w tajemnicy przed domem Orła, który rozniósłby go na strzępy, gdyby dowiedział się, że zmarnował bombę na Gryfonkę i to pustą bombę, w dodatku w miejscu, w którym prawie nikt nie przebywa i to wydarzenie nie będzie opisywane w szkolnych kronikach przez długie lata. Szlag.
    Dopiero teraz dotarło do niego, że Chantelle coś mówiła. Zreflektował się szybko.
    - Co? Tak, tak. - Powiedział, zbierając się do wyjaśnień. - Teoretycznie to nie powinno tutaj nikogo być, bo bomba była w fazie składania, pobiegłem tylko po wkład. W każdym razie, sowom nic się nie stało, masz moje słowo.
    Przynajmniej tyle mógł dać.

    OdpowiedzUsuń
  66. Zagryzła wargę, nieco niepewnie. Nie lubiła mówić o swoim pochodzeniu. Nasłuchała się wystarczająco dużo od Ślizgonów. Miała tylko nadzieję, że Gryfonka nie jest tak uprzedzona do brudnej krwi. Wzięła głeboki wdech, po czym tylko kiwnęła głową. Zaraz jednak udało jej się wydobyć głos z gardła.
    - Tak... Muszę tylko skoczyć po nie do dormitorium - zawahała się. - Idziesz ze mną, czy gdzieś się spotkamy...?

    [Nie idzie mi coś ;__; ]

    OdpowiedzUsuń
  67. Jack z podziwem obserwował odwagę Chantelle. Zaskoczyła go, to on miał zamiar bronić jej, a tu role sie odwróciły. Teraz znów stali przed zatarasowaną drogą, zastanawiając się jak pozbyć się przeszkody.
    - Może jest inne wyjście? - zastanawiał się Jack na głos - Po cholerę ja nas tu ciągnąłem.
    Obszedł raz jeszcze ciemne pomieszczenie, uważając przy tym na związanego stwora. Ten patrzył na nich wściekłym wzrokiem z chęcią mordu.
    - Dziwne, że jeszcze się go nie pozbyli ze szkoły - zauważył.
    Chantelle kiwnęła w zastanowieniu głową i uniosła ramiona. Wtem Jack potknął się o coś i wylądował na kamiennej posadzce. Przyczyną jego upadku okazał się wyciągnięty kafelek. W miejscu, gdzie kiedyś leżał była ciemna dziura. Nie zimna podłoga, a przejście pod lochy.
    - Możemy spróbować - wyszeptał Jack - Zaczekaj tu, a ja sprawdzę - powiedział do pochylającej się przed nim dziewczyny.
    Szybko wskoczył do dziury i zniknął. Na dole ogarnęła go jeszcze większa ciemność. "Lumus" nie przyniósł większej korzyści. Obok płynęły ścieki, a zapach nie był najprzyjemniejszy.
    - Może być, że wyjdziemy na którymś korytarzu, a może być, że wyjdziemy po za zamek. Kur...
    Podrapał się w głowę i wrócił pod dziurę, którą tu wszedł. Chantelle była już na dole.
    - Prosiłem żebyś czekała - jęknął chłopak.

    OdpowiedzUsuń
  68. - Uhm, bomba? - podrapał się po karku. - Nie wiem czy pamiętasz niebieskie włosy Krukonów przez tydzień... W każdym razie, mimo iż wyglądałem w nich niesamowicie przystojnie... ta zniewaga krwi wymaga - rzucił, uśmiechając się rozbrajająco szczerze do Gryfonki. - Ogólnie mówiąc w imieniu domu miałem dokonać vendetty i trochę marnie mi wyszło, nie sądzisz?
    Podszedł pod ścianę koło drzwi i pozbierał szczątki mechanizmu. Nie do uratowania. Na to już żadne reparo nie pomoże.
    - W każdym razie, zamówię wszystko od nowa i już za tydzień zaufana Ślizgonka podrzuci to i owo do ich pokoju wspólnego.
    Fragmenty zapadki oraz plastikowego pojemnika włożył do swojej torby i wyjął z niej wkład, małą buteleczkę z substancją zmieniającą kolor. Z jakiegoś powodu pomyślał, że może dziewczyna chciałaby wiedzieć jak to działa. Była na tyle przejęta sowami, że było mu trochę głupio. Więc podszedł do niej i wręczył jej buteleczkę.
    - Odkręć i powąchaj, ale nie zaciągaj się mocno. Wywoła dokładnie taki zapach, którego nienawidzisz, o którym na samą myśl dostaniesz wstrząsów żołądka.

    B.

    Słysząc przychylną opinię na temat swoich prac, Effy odetchnęła z ulga. Z jakiegoś powodu się... bała. W Hogwarcie nie było zbyt wielu zaznajomionych z ołówkiem osób, więc zależało jej na opinii Chantelle.
    - Idziemy do ciebie - zarządziła Effy i kiedy wyszły na korytarz, mogła podziękować Chan:
    - Dziękuję za opinię. Od dziewczyn z Dormitorium słyszałam jedynie "Oh, jakie to piękne! Namaluj też mnie, błagam!". Oczywiście, chodziło im wtedy o szkic, ale kto by tam odróżniał malowanie od rysowania. - parsknęła. - Tak więc się przemogłam i namalowałam tę jedną koleżankę, to się zgłosiła druga. Ale pozy, ustawianie profilu, dobór fryzury i koloru makijażu, mimo że i tak nie będzie go widać na czarno-białym portrecie: to były najważniejsze decyzje życiowe podejmowane przez te dziewczęta. Przynajmniej tyle było pożytku z tego malowania, że jak im powiedziałam, że mają milczeć, bo rysuję usta, to milczały i nie podejmowały tematu pominięcia pryszczy na portrecie.
    Cóż, koleżanki z Dormitorium miała bardzo specyficzne.

    E

    OdpowiedzUsuń
  69. - Nic nie trzeba zrobić może?
    Pochyliłam się nad twoim kociołkiem i powąchałam go marszcząc nos. Widząc twoją niepewną miną, mówiącą ''boże, zrobiłam coś źle'' parsknęłam cicho.
    -Wszystko w porządku- powiedziałam z uśmiechem-Ten wywar zawsze tak śmierdzi, tylko dodaj teraz posiekany korzeń imbiru i nie mieszaj- poleciłam biorąc się już za kolejną czynność.

    OdpowiedzUsuń
  70. Chłopak skrzywił się słysząc jej rady. Karmiła go pustymi frazesami, jakby był pięcioletnim dzieckiem i potrzebował odpowiedniej motywacji do tego, by zacząć postępować słusznie. W jego przypadku problemy z Transmutacją nie wynikały z faktu, że nie chce jej opanować. Po prostu wszelkie próby, zwykły brać w łeb ze względu na brak jakichkolwiek zdolności chłopaka w tej dziedzinie.
    - Pomyśl Ignotus. Przecież nie jesteś taki głupi, jak to czasami mi się wydaje – dodała Chantelle kończąc tym samym swój wywód.
    Ignotus ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Kiedy użył zmieniacza czasu i cofnął się do czasów przedszkola?
    - Niedorozwinięty też nie jestem – odparował spoglądając na Gryfonkę wyzywająco – choć czasami mogę na takiego wyglądać – zakończył świetnie naśladując ton głosu dziewczyny.

    Ignotus

    OdpowiedzUsuń
  71. - Bierz który chcesz. Do wyboru, do koloru.
    Effy nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, sięgnęła po dwa zeszyty. Jeden z samego spodu, a drugi z wierzchu i usiadła na łóżku, otwierając pierwszy z nich. Szkice w nim przedstawiały dosłownie całą gamę przedmiotów codziennego użytku, mnóstwo znajomych twarzy. Ale nie wyglądały jak szkice. Wyglądały jak realne przedmioty włożone między kartki papieru. Eva nagle poczuła, że jest bardzo mała.
    - Niesamowite - zdołała wykrztusić, kartkując kolejny zeszyt, w którym widać było jeszcze większy postęp. - Twój nauczyciel musi być mistrzem, a ty chyba niedługo mu dorównasz.
    Odłożyła delikatnie zeszyty do skrzyni i pomogła Chantelle wepchnąć ją do środka, również umierała z głodu i była najwyższa pora, aby udać się na kolację.
    - Padam z głodu - westchnęła, schodząc po schodach do pokoju wspólnego.

    E

    Widząc natychmiastową zmianę na twarzy Gryfonki oraz nerwowe pokasływanie, Bastian parsknął śmiechem i przyjął od niej znowu buteleczkę. Znał to uczucie, sam był ostrzegany przez właściciela Zonka, że to cholernie mocny produkt, jednak musiał sprawdzić to na własnej skórze. Zaciągnął się tak mocno, że później nie mógł się pozbierać przez długi czas.
    - Trochę ryzykowne to załatwianie produktów na bombę, czyż nie?
    White wzruszył ramionami. - Tylko, jeśli dasz się złapać. Chociaż tak czy inaczej, Filch nie dałby mi szlabanu za posiadanie wyjątkowo śmierdzących perfum.
    Odwrócił się na dźwięk łopotania skrzydeł, Ginger wróciła z gracją do wieży i widząc Bastiana, usiadła mu na ramieniu, wbijając pazurki w szatę. Chłopak pogłaskał ją po piórach.
    - No, poznajcie się. Chantelle, to Ginger, Ginger, to Chantelle.

    B

    [przepraszam za moją znikomą formęXD]

    OdpowiedzUsuń
  72. Wiele rzeczy na tym świecie było dla niego niezrozumiałych. Dlaczego na stadion nie można wnosić paczki ciastek, czemu Slughornowi wystają włosy z nosa albo dlaczego słowo ‘bąbelki’ jest takie śmieszne. Nagły wybuch nastolatki skierowany ku nauczycielce wróżbiarstwa chyba również mógł dopisać do tej listy.
    Alex spoglądał niepewnie na obie kobiety, którym w płaczu drżały podbródki i szybko podjął decyzję, którą z nich NA PEWNO powinien przytulić. Opadł na kolana tuż przy pufie Chantelle i niepewnie objął ją ramieniem. Tysiące pytań kłębiło się w jego głowie, jak stado wściekłych os, jednak zagryzł wargę by powstrzymać się od zadania ich.
    Jedna zabłąkana łza nastolatki spłynęła po jej nadgarstku. Dostrzegłszy to otarł ją opuszkiem palca, patrząc na dziewczynę z ukosa.
    - W porządku?
    Kiwnięcie głową, które zdecydowanie miało symbolizować potwierdzenie.
    Alexander odsunął się od blondynki i podszedł do nauczycielki, zbierając po drodze jedną z kul. Otarł ją z kurzu i podał profesorce, kręcąc głową. Zapach sherry uderzył go tak nagle, że musiał podeprzeć się blatu. Nigdy nie widział, by Trelawny była tak pijana.
    - O co w tym wszystkim chodzi?
    Ton jego głosu był stanowczy i tak pewny siebie, że aż zdziwił jego samego.

    OdpowiedzUsuń
  73. Dziewczyna zaczęła wyrzucać z siebie słowa w takiej ilości i połączone w tak pokrętne konstrukcje, że Drew miał trudności z rozszyfrowaniem, kiedy mówi do niego, a kiedy do siebie oraz czy jej złość powoli mija, czy wręcz przeciwnie - dopiero rośnie w siłę. Postanowił już więcej o nic nie pytać, póki nie będzie to konieczne. Pomógł Chantelle podnieść się z zimnej ziemi, czemu towarzyszyły jej tłumione pojękiwania. Dopiero teraz, widząc, jakiego bólu przysporzył dziewczynie swoją lekkomyślnością, ze zdwojoną siłą zaczęły dokuczać mu palące wyrzuty sumienia. Mimo jej protestów złapał ją pod ramię, a prawą ręką objął w talii, zabezpieczając przed potencjalnym upadkiem. Który, patrząc na słaniającą się na nogach, drżącą poszkodowaną, wcale nie wydawał się aż tak znów "potencjalny".
    Po czasie dwukrotnie dłuższym niż zazwyczaj zajmował ten odcinek drogi, dotarli do skrzydła szpitalnego. Chantelle z niewielką pomocą swego"oprawcy" ułożyła się na kozetce, on sam natomiast stanął tuż obok, na wysokości jej kostek. Pielęgniarka krzątała się wokół pacjentki z wyrazem współczucia i skupienia na twarzy, podając różnorakie mikstury mające złagodzić ból i okładając opuchnięte miejsce ziołowymi kompresami. Zrobiwszy wszystko, by na tę chwilę zapewnić jej możliwie najlepszy komfort fizyczny, rzuciła obojgu surowe spojrzenia i rzekła:
    - A teraz mówcie. Dokładnie, po kolei, co takiego się stało. Złamana kość łokciowa, dwa żebra i potłuczenia na całym ciele. Wygląda jakbyś wypadła co najmniej z pierwszego piętra!
    Drew otworzył usta, aby wyjaśnić całą sytuację, gdy nagle poczuł bolesne kopnięcie w dolną część brzucha. Spojrzał na Chantelle zdezorientowany. Jej wzrok i niemal niewidoczne kręcenie głową mówiły: "Ani słowa".

    OdpowiedzUsuń
  74. Wiedział, że nie powinien wymagać. To nie była jego sprawa. To nie był jego interes ani tym bardziej coś, co powinno intrygować. Powinien zignorować plączącą się po prowizorycznej klasie (czytaj: komorze gazowej) Gryfonkę, zająć się układaniem tych przedmiotów, a potem podziękować i raz na zawsze zniknąć z jej życia, z jej drogi. Jakby wcale prawie nie stłukł szklanej kuli na korytarzu.
    Ale nie mógł. Dlaczego członkowie domu Hufflepuff muszą mieć takie dobre serce? Czemu nie może być zamrożone na wzór typowego Ślizgona? Alex wpatrywał się w dziewczynę jak oniemiały. Czuł chęć poznania prawdy i czuł jednocześnie, że zapewne będzie to ingerowanie w czyjeś życie prywatne. Zanim jednak zdążył podjąć decyzję usłyszał cichy glos Chan, który pozbawił go wszelkich wątpliwości, co do tego, że nie może jej teraz tak zostawić.
    - Ja ci nie powiem. Wybacz, ale nie rozmawiam z nikim na ten temat, nie umiem.
    Westchnął cicho wahając się, co powinien teraz powiedzieć bądź zrobić, ale blondynka znowu go uprzedziła, ponownie ratując z opresji.
    - Ale dziękuję za to, co zrobiłeś.
    Oczy dziewczyny spotkały się z jego wzrokiem, co na sekundę odebrało mu oddech. W tęczówkach dziewczyny bowiem malował się taki ból, szczerość i smutek, że przez chwilę prawie aż poczuł jej lęk przed tym, że ktoś pozna jej tajemnicę. Nie. On był pewien tego, że był to lęk. Przez jedna jedyną sekundę w myślach ujrzał drugą Chan. A może jej siostrę? Jednak naraz obraz zniknął, a dziewczyna stała przed nim tak jak i wcześniej. Jakby niczego nie zauważyła.
    - Przytulanie to coś, czego nie doświadczam zbyt często, a nawet od dobrych kilku lat.
    Zero wahania. Kilka sprężystych kroków, a pokonał odległość, która dzieliła go od dziewczyny. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie, zatrzaskując ją w swoich ramionach. Uśmiechnął się przy tym, jakby ten gest miał wystarczyć sam w sobie za odpowiedź, nadal jednak nie mógł w żaden sposób skomentować tego, co się przed chwilą stało. Chcąc znaleźć jakąkolwiek wskazówkę i jednocześnie uspokoić szalejące emocje postanowił zaoferować Chantelle, coś, co zwykle przychodziło mu robić w sytuacjach kryzysowych. Po krótkim czasie odchylił lekko głowę w bok, tak by mógł zobaczyć nastolatkę i uniósł brwi w pytającym geście.
    - Może masz ochotę pogrzebać Trelawney w rzeczach?

    OdpowiedzUsuń
  75. W oddali przed nimi majaczyły już schody prowadzące do Pokoju Wspólnego, kiedy przemykały korytarzem obitym ciemno-brązową boazerią, kiedy nagle wszystko zgasło. Eva miała wrażenie, że całą wieżę Gryffindora ogarnęła nieprzenikniona ciemność, która tak ją otuliła, że nie mogła dostrzec wyciągniętej tuż przed oczami dłoni. Dopiero, kiedy Chantelle wyczarowała światło, mogła jako tako cokolwiek dostrzec.
    - Nie mam zielonego pojęcia. - Wzruszyła ramionami. Chaos, z tego co słyszała, zapanował też w innych dormitoriach i na dole.
    Nagle, światło dobiegające z różdżki Chantelle zaczęło tak po prostu gasnąć, jak gdyby było pochłaniane przez ciemność i rozpraszało się w niej na pojedyncze fotony.
    - Szlag, to musi być jakiś żart - warknęła. - Wychodzimy z wieży, szybko! - ponagliła Gryfonkę i złapała ją za rękę, żeby nie zgubić. Kompletnie nie miała pomysłu na to, co się mogło stać, a sądząc po działaniu "ciemności", to albo był jakiś gadżet, albo potężne zaklęcie. Szmer powiększał się, uczniowie nie wiedząc co się stało, zaczęli wychodzić z Dormitoriów, tłum się zagęszczał i wszystkich ogarniała powolna panika.
    "Co się dzieje?"
    "Czy ktoś mi to wyjaśni?"
    "Cecile, gdzie jesteś?"
    "Niech ktoś mi pomoże, boję się ciemności"
    Tutaj Eva zrozumiała, że nadszedł jej czas na wypełnienie obowiązków. Odwróciła się do Chantelle:
    - Spróbuj wyjść z pokoju i zobaczyć, czy to samo dzieje się w całym zamku, czy może tylko tutaj, znajdę cię jak opanuję ten motłoch.

    [i tutaj bodajże spektakularna wyjebka, tak? :D]

    Chłopak zdziwił się porządnie, słysząc propozycję Gryfonki. Wszak takie zachowanie było dość niecodzienne jak na nią. Jakiekolwiek ich wcześniejsze kontakty kończyły się jej lakoniczną odpowiedzią, chłodnym spojrzeniem i zostawieniem go samego, jak zresztą chyba wszystkich.
    Nie wiedział, czy puszczenie jej samej po naręcze składników było dobrym pomysłem. Trzeba było wybrać się do Hosmeade, ryzykować szlabanem i ogólnie sporo nabiegać za tym wszystkim, ale świadomość, że będzie mógł zrobić wszystko od nowa bez wiedzy Krukonów i - co gorsze! - jego kochanej szmuglerki (która chyba sczezła by na myśl o tym, że nie może brać udziału w jakiejkolwiek wyprawie) była pokrzepiająca. Nic się nie stało, bomba wcale nie wybuchła niezgodnie z planem, wszystko idzie jak po maśle.
    - Cóż, lista jest bardzo długa, ale jeśli chcesz, to możesz mi towarzyszyć - zaproponował, uważając, że kompromis będzie najlepszym wyjściem. - A co do wybuchu, to nic się nie stało. Sam nie wiem, dlaczego zapalnik się uruchomił.
    Ginger rozprostowała skrzydła i poleciała w kierunku swojej grzędy, Bastian rozmasował kark z grymasem na twarzy.
    - To co, możemy iść teraz?

    OdpowiedzUsuń
  76. -Dużo jeszcze zostało?- spytałaś jakby zniechęcona, na co ja cicho się zaśmiałam.
    -Nie, ostatnie dwa składniki. Minutka- uśmiechnęłam się i dodałam listek mięty, który iał złagodzić efekty uboczne. Wydawało mi się, że dodałam za dużo imbiru.
    -Ty nie dodawaj- powiedziałam zatrzymując twoją dłoń przed dorzuceniem do twojego kociołka listka świeżej roślinki.
    -Miałaś mniejszy korzeń imbiru, a mięta tak jakby... cofa to, co zrobiliśmy źle. U ciebie to nie jest konieczne- uśmiechnęłam się do ciebie lekko.

    Po pięciu minutach, kiedy nasze eliksiry były już gotowe i większości uczniów w sali też, cofnęłam zaklęcie Muffliato, na co prawie wszyscy zmarszczyli brwi i przetarli otwartymi rękami uszy. Profesor Slughorn zaczął sprawdzać po kolei zawartość kociołków, wąchając je. Niektóre zwyczajnie omijał nawet ich nie wąchając, tylko kręcąc głową. Niektórym zwrócił uwagę co zrobili źle, mimo, że eliksir był prawie dobry.
    W końcu po paru minutach doszedł do nas. Twój kociołek był pierwszy.

    OdpowiedzUsuń
  77. - Rozumiem – powiedział z przekąsem mimo uszu puszczając uwagę o tym, że jest metalowym klockiem. – Zasadniczo to całkiem nieźle radzę sobie z teorią – dodał przypominając sobie te bezpowrotnie stracone godziny spędzone nad podręcznikiem do transmutacji. – Gorzej z praktyką.
    Ona opowiadała o krwioobiegu kruka, który, jako przedmiot złożony stanowił większe wyzwanie przy transmutowaniu, a Ignotus miał świadomość, że o przemianie czegoś bardziej skomplikowanego niż zapałka może jedynie marzyć. A i ona niekiedy stanowiła dla niego problem – pomyślność metamorfozy zależała od tego czym docelowo zapałka miała się stać.
    - Ale nad praktyką popracujemy następnym razem, skoro dziś mój kapuściany łeb już zdążył cię zmęczyć. –Podniósł się z miejsca i ruszył za dziewczyną w stronę drzwi. – A przy okazji tego następnego razu pozwolę byś pokazała mi, co to jest. – Wskazał głową na szkicownik i uśmiechnął się przekornie. – Jeśli chowasz tam jakieś gorszące treści nie musisz się wstydzić. Nie będę oceniał cię na ich podstawie. A nawet jeśli będę to raczej zyskasz w moich oczach aniżeli stracisz.

    Ignotus

    OdpowiedzUsuń
  78. Dziewczyna wyraźnie się na niego obruszyła. Zaczął przeklinać siebie w myślach, żałując, że ją naraził.
    - Wybacz mi to wszystko - powiedział doganiając ją.
    Dziewczyna biegła w stronę światła. Jemu wydało sie ono podejrzane. W takim miejscu? Jednak nic nie powiedział. Biegli tak dobrą chwilę. Wnet jednak skończył się im grunt. Chłopak pośpiesznie złapał stojącą na krawędzi Chantelle. Pociągnął ją do tyłu i juz stała pewnie tuż obok niego. Od światła dzielił ich spory kawałek, ale brakowało drogi.
    - Mamy problem - zaczął chłopak - Chodź nie!
    Gryfonka spojrzała na niego z drwiną i wrogością.
    - Problemem nie jest problem tylko twoje podejście do problemu - powiedział pokornie wbijając wzrok w ziemię. Dziewczyna wywróciła oczami i nerwowo poczęła szukać możliwości ucieczki. On przyglądał jej się przestraszony, że znów coś spapra.

    [wiem beznadziejne i krótkie, ale brak czasu sporo się do tego przyczynił :c myślę że kolejne będzie już dłuższe]

    OdpowiedzUsuń
  79. [Yay! Faktycznie , podobieństwo jest uderzającę <3
    Na wąteczek jak najbardziej zapraszam , ewentualnie jeśli coś wymyślę szybciej to sam zacznę :) ]
    Keiichi Denton

    OdpowiedzUsuń
  80. Jane była osobą pracowitą i pilną, choć jej zapał i solidność nie rozkładały się równomiernie na wszelkie przedmioty. Numerologii i astronomii, swoim ukochanym przedmiotom, mogła poświęcać całe dnie i noce, czytając jedną książkę za drugą. Tymczasem taką transmutację zaniedbywała od przeszło trzech lat, kiedy to kazano im zamieniać pająki w pierścionki. Doskonale pamiętała, że uciekła wtedy z klasy pod pretekstem mdłości i dobre trzy godziny spędziła w Skrzydle Szpitalnym, próbując się uspokoić. Właśnie wtedy nabrała jakieś dziwnej rezerwy do transmutacji. Nic więc dziwnego, że miała koszmarne braki i w ogóle nie orientowała się w aktualnie przerabianym materiale, który ją przerażał i paraliżował, bo... bo ona kompletnie nic nie umiała, a przecież osławione SUM-y zbliżały się nieuchronnie z zaskakującą prędkością.
    Sama profesor McGonagall również była przerażona umiejętnościami, a właściwie ich brakiem, Jane i choć sama nie miała czasu, aby spędzać z nią godziny nad przerabianiem całego materiału od nowa, to zadbała o to, aby Leavitt nie została z tym wszystkim sama i w przeciągu niecałego tygodnia znalazła kogoś, kto czas miał i chęci, podobno, również.
    Przyszła punktualnie o szesnastej, dokładnie tak, jak nakazała jej nauczycielka transmutacji i razem z wybiciem dokładnie umówionej godziny, zapukała do drzwi. Słysząc dość głośne, stanowcze ,,proszę'', nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi, wchodząc do gabinetu. Najpierw spojrzała na profesor McGonagall, a potem jej wzrok powędrował ku jasnowłosej Gryfonce, którą kojarzyła, choć osobiście nigdy nie miała okazji jej poznać. Nic nowego. Mało kogo Jane znała osobiście. Mimo wszystko od razu poczuła przyjemną ulgę. Choć z nawiązywaniem znajomości miała problemy od zawsze, to z dziewczynami łatwiej było jej znajdować jakikolwiek wspólny temat. Przy płci przeciwnej robiła się czerwona i plątał się jej język, a to z pewnością nie sprzyjało nauce.
    - Dzień dobry, pani profesor - powiedziała w końcu, podchodząc do biurka i siadając na krześle koło dziewczyny.

    Jane Leavitt

    OdpowiedzUsuń
  81. Puchonka chwilę przyglądała się dziewczynie, zagryzając w zamyśleniu wargę. Pytanie Chan zbiło ją z tropu. Nie było zadane szyderczo, jak to zazwyczaj bywało. Wyczuła w nim dozę ciekawości, zamaskowaną przez kulturalne pytanie. Uśmiechnęła się tylko lekko, zadowolona, że w końcu nie będzie wykpiona.
    - To prawda, mugole mają wielkie zasługi dla sztuki - kiwnęła głową, skręcając w stronę lochów [matko, dobrze pamiętam? Pokój Wspólny Huffu jest w lochach, nie?]. - Wiwle o tym uczyliśmy się w mugolskiej szkole... - zerknęła na dziewczynę badawczo po czym dodała cicho - Nie wstydzę się swojego pochodzenia, ale za każdym razem boję się wyśmiania...

    OdpowiedzUsuń
  82. [Myślałam i myślałam nad wątkiem no i może coś by z tymi animagami ruszyć? Może James przez przypadek by zobaczył jak Chan się zmienia no i opad kopary, bo Rogaś myślał, że tylko Huncwoci są tak cwani, żeby nauczyć się przemieniać, a tu proszę! No bo bardzo bym wątek chciała, a moja kreatywność ostatnio leży i kwiczy. I ogólnie to bym była chętna na jakiś wątek Millie-Chan też, ale musiałabym to przemysleć...]

    Millie/James

    OdpowiedzUsuń
  83. Choć praktycznie nie znał dziewczyny, przy której łóżku wytrwale stał, czuł, że jest jej to winien. Oddanie Drew wyraźnie zaimponowało Chantelle, bo przemówiła doń o wiele mniej lodowatym tonem niż wcześniej, pomimo pokazu jego nieumiejętności utrzymania języka za zębami.
    - Nie dość, że tak mnie poturbowałeś, to jeszcze chciałeś mnie wydać. Ale dzięki, tak czy inaczej nie zmienia to faktu, że pomogłeś mi tu dotrzeć. I byłabym również wdzięczna, gdybym mogła poznać twoje imię.
    - Skoro taką drobnostką zasłużę sobie na dozgonną wdzięczność, to chyba mogę zaryzykować. - uśmiechnął się nieznacznie - Jestem Drew. Drew Burrymore. Twoje imię znam, więc odwzajemnię się innym pytaniem. Chcę wyjaśnić to, co zobaczyłem. Jesteś animagiem, tak? Zamieniasz się w sowę - bardziej stwierdził niż zapytał.
    O wiele istotniejszym od spornego znaku przestankowego wieńczącego zdanie okazał się jednak fakt, że w momencie jego wypowiedzenia za plecami Drew, jak spod ziemi, wyrosła pielęgniarka. Ku jego rozpaczy, obdarzona najwyraźniej nadzwyczaj wyczulonym słuchem.
    - Zamieniasz się w sowę? - zwróciła się do Chantelle wpół zaciekawiona, wpół oburzona - No, to by miało większy sens niż bajeczka z quidditchem. Macie jeszcze jedną szansę, jeśli nie chcecie wezwania kogoś z kadry profesorskiej, mówcie jak było naprawdę.
    Teraz był pewien, że na jednym niewinnym kopniaku się nie skończy. Dziewczyna zamorduje go, choćby samym spojrzeniem. Nawalił na całej linii.

    [Przepraszam z jakość tego na górze, pisałam na szybko, wybacz.]

    OdpowiedzUsuń
  84. [ Już kilka razy wchodziłam na Twoją kartę, ale jakoś z pustką w głowie. Wątkiem jestem zawsze zainteresowana, ale dziś już na pewno nie wymyślę nic dobrego... Zakładam, że skoro nic nie zaproponowałaś, to też na nic nie wpadłaś?
    Ale jeśli chcesz coś mało ambitnego:
    Jakaś impreza między-domowa. Lenka za dużo wypija i jakiś facet wyciąga ją na korytarz w celu dość oczywistym. Oczywiście, jest za słaba żeby jakoś się z tego wykręcić, więc jedyne co jej pozostaje, to prosić gestem, szeptem czy czymkolwiek o pomoc najbliższą spotkaną osobę. I tą osobą byłaby Chan.
    Z tego co wyczytałam, to jedynie prosząc ją o pomoc można nawiązać jakiś kontakt, a spotkania np. w bibliotece z prośbą o pomoc znalezienia książki, raczej nie mają dużej szansy na ciekawe rozwinięcie.
    A jeśli nie to, to może jutro coś wymyślę, gdy będę wyspana ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  85. [A masz może gg? Bo coś tam mamy, a mogłybyśmy to dopracować ;)]

    Millie/James

    OdpowiedzUsuń
  86. - Zazwyczaj, jeśli się czegoś wstydzimy – odrzekł ziewając przeciągle – to jest to coś gorszącego. Nie mam pojęcia co ukrywasz w tym swoim hm… notesiku, ale skoro odczuwasz obawę przed tego ujawnieniem nie może być to nic „stosownego”. Oczywiście w obiegowym znaczeniu tego słowa.
    Oh, ta pokrętna Ślizgońska logika – niby nie do końca sensowna, ale gdyby się człowiek uparł mógłby wygrać przy jej pomocy wybory na Ministra Magii.
    - To czy się spóźnię w dużej mierze zależy od tego, kiedy planujemy nasze kolejne spotkanie. – Chłopak podrapał się po brodzie i ściągnął usta w dzióbek.
    Zasadniczy ton dziewczyny powoli zaczynał go nużyć. Czy ona kiedykolwiek przestaje być taka… sztywna? Zupełnie jakby mama w dzieciństwie nakarmiła ją kijem od latającej miotły. Za grosz w niej jakiejkolwiek radości, którą zwykle odznaczają się dziewczyny w jej wieku.
    Straszna z niej pryncypałka. - Pomyślał złośliwie - Szkoda tylko, że bardziej pałka, niż pryncy. .
    Uśmiechnął się jednak z udawaną serdecznością czekając na odpowiedź.

    [Przepraszam bardzo za ten tani humor niskich lotów xD. Chyba jestem zbyt zmęczona, by zdobyć się na coś, co reprezentowałoby jakikolwiek poziom. ;) Przysięgam, że w następnym odpisie Ci to wynagrodzę.]

    OdpowiedzUsuń
  87. Ruszył za dziewczyną, która znajdowała się już w połowie schodów, przeskakując co drugi.
    - Czemu robiłeś ją sam, a reszta Krukonów ci nie pomogła? Jeżeli tak bardzo zależy wam na honorze, to chyba każdy powinien mieć jakiś wkład.
    Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie była bardzo banalna i cóż, za tym wszystkim przemówił pech.
    - Wyciągnąłem najkrótszą słomkę - wymamrotał, wzruszając ramionami, bo i co mógł na to poradzić, że tym razem opuściło go bezgraniczne szczęście? - Teoretycznie tak, ale w praktyce nikt nie chciał się podjąć zadania obcowania z tą substancją, która ma posłużyć za wkład. A odnośnie innego rodzaju wsparcia, to otrzymałem finansowe.
    W dzień przed zakupem większość domu wysupłała po kilkanaście sykli, żeby pokryć wszystko. Tak się składało, że Foeda odeur, jak nazywała się substancja, nie wyszła jeszcze na rynek i dlatego cena była wręcz niebotyczna. Dlatego Bastian tak cieszył się, że wkład był bezpieczny w jego torbie.
    - Tak właściwie to dlaczego proponujesz mi pomoc? - zapytał, kiedy wyszli z wieży.

    [Marność, miernota, mizeriada.]

    OdpowiedzUsuń
  88. [Mi to pasuje. Zawsze okazja do pisania z kolejną osobą. Tylko moglabyś porozmawiać z autorką Ignotusa? Bo bede w domu chyba najwcześniej o 16. I daj mi znać co ustalilyscie i jakby to miało wyglądać.
    A w razie czego mogę zacząć :) ]
    Lenka

    OdpowiedzUsuń
  89. - Tylko na twoją odpowiedzialność.
    Cztery słowa, a łagodny uśmiech na twarzy Alexa poszerzył się. W kącikach oczu pojawiły się drobne zmarszczki, a w policzkach zalśniły dołeczki. Wyraz jego twarzy mówił jawnie: „Nie pożałujesz.”
    Odwrócił się tyłem do niej i chwycił za nadgarstek. Wbrew jej wszelkim oczekiwaniom wyminął biurko profesorki, przeszedł bezinteresownie obok stosów pomocy naukowych i skierował swoje kroki w odleglejszy zakątek klasy, o którym zapewne nikt z uczniów nie miał pojęcia.
    Willis spędził tam wystarczająco dużo czasu, by mieć pewność co do tego, że gabinet ten (jak każdy inny) miał swoją historię. I gabinet ten (jak każdy inny) miał swoje tajemnice.
    Hogwart był dla niego otwartą książką. Przynajmniej do pewnego stopnia.
    Przed nimi jak spod ziemi wyskoczyły drzwi. Dłoń Puchona szybko odnalazła klamkę i pociągnęła za nią, otwierając zadymione i zakurzone pomieszczenie. Nagła chmura tej okropnej mieszanki spowodowała, że obydwoje zaczęli kaszleć jak szaleni. Alex miał wrażenie, że oczy nigdy nie przestaną mu łzawić, ale w końcu i płuca przyzwyczaiły się do odurzającej mieszanki. Wkroczyli do środka.
    - Witaj w archiwach.
    Mruknął zachrypniętym głosem, rozgarniając opadający już dym dłonią. Przed nimi wzrastały i piętrzyły się stosy kart, listów, zapieczętowanych pergaminów, przedpotopowych fotografii i małych szklanych kul, w środku których unosiła się i wiła niebieskawa mgła.
    - Albo raczej w grobowcu prastarych przepowiedni.
    Mówił szeptem, jednak jego głos niósł się po pomieszczeniu jak echo. Wypuścił z uścisku dłoń Chantelle i przejechał opuszkiem po jakiejś bardzo starej księdze.
    - Znajdziesz tu dosłownie wszystko. Trelawney trzyma tu skarby nawet swojej praprababki Kasandry.
    Westchnął z uznaniem, rozgarniając kolejne papiery, zastanawiając się co ciekawego może tu jeszcze odkryć, kiedy znikąd nagle doszedł ich mrożący krew w żyłach pisk.
    Alex odwrócił się w błyskawicznym tempie, co spowodowało jedynie wzbicie się tumanów kurzu dookoła, po czym wypadł z pokoju na zewnątrz. Nie dostrzegł jednak niczego nadzwyczajnego. Powrócił więc ponownie do pomieszczenia i podchwycił zaskoczony wzrok Chan, kiedy odgłos powrócił ponownie. Tym razem znacznie bliżej nich niż mogliby się spodziewać.

    [Nie. Nie pytaj mnie. Ja nie wiem o co mi chodzi. I ja nie wiem do czego zmierza ten wątek. IDZIEMY NA ŻYWIOŁ! XDD]

    Alex.

    OdpowiedzUsuń
  90. [Ja bardzo chętnie, ale czy jakiś pomysł jest? ;)]

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  91. [Hej, dziękuje za powitanie! I jestem jak najbardziej na tak, jeśli chodzi o wątek. Nawet go zacznę, o, tak entuzjastycznie jestem nastawiona! Tylko już jutro, dobrze? Jak tylko odeśpię dzisiejszy wieczór, to znajdziesz u siebie pod kartą dłuugi początek wątku :)]

    OdpowiedzUsuń
  92. [ Hah. Ją lubię urocze postacie. Chociaż tę nieurocze też nie są takie źle :). Rysowanie łączy ludzi. Szkoda że mi się nie trafił dar ładnego rysowania, tylko cholernej recytacji... i to bardzo mały dar ;) i oczywiście wyrażam chęć wątku! Jakieś pomysły co do niego?]

    ~ Gabriel Farewell

    OdpowiedzUsuń
  93. - Nie dostałeś jej od swoich, otrzymasz ją ode mnie. - Bastian spojrzał na nią, z uniesionymi brwiami. Nie musiała, a mimo to chciała mu pomóc, to było miłe.
    Cóż, bombowa inicjatywa może nie ułożyła sie do końca po jego myśli, ale takie było życie. A przez większość bastkowego nieustannie towarzyszyło mu szczęście, to przyszła pora, by i on miał okazję potrzymać za rączkę trochę pecha.
    Sama kwestia wcześniejszego wybuchu bomby była dla niego tajemnicą, ale mógł przynajmniej domyślać się powodów, dlaczego do tego doszło.
    - Prawdopodobnie przez pomyłkę ustawiłem zapalnik, zanim wyszedłem, co powinienem zrobić tuż przed podłożeniem ładunku - przyznał i włożył ręce do kieszeni. Popełnił błąd, ale nigdy nie miał oporów przed tym, by to wyznawać. Każdemu się w końcu zdarza pociągnąć w życiu za nie ten kabelek.

    [pewnie wyszło za krótkie, środek nocy mi nie służy]

    OdpowiedzUsuń
  94. Gabriel tego dnia podjął się dzisiaj kolejnej próby uwiecznienia budynku szkoły na jednym ze swoich licznych rysunków. W ciągu ostatnich pięciu lat próbował wielokrotnie jednak… Jednak nigdy nie udawało mu się osiągnąć wymaganego przez niego efektu. Zawsze czegoś mu brakowało w tych rysunkach. Nie… Zdecydowanie nie serca, bo serca w swoich rysunkach miał naprawdę wiele. Jednak zawsze coś było nie tak, coś było źle. Ale to był dzień kiedy znów zebrał w sobie tę siłę by zacząć.
    Zniecierpliwiony wręcz pędził przez szkolne korytarze. Już chciał zacząć, już chciał siedzieć z zeszytem na kolanach i trzymać ołówek w dłoni. Już chciał zostawiać ślady rysikiem po kartce papieru… To była swojego rodzaju magia. Magia, która sprawiała iż chciało mu się nawet latać, że nie przejmował się niczym. I był już tak blisko wyjścia, i już był tak niedaleko wyjścia na błonia…
    … Gdy po prostu na kogoś wpadł. Nie było zdziwieniem, że jego drobne ciało upadło na podłogę
    - Przepraszam…- powiedział podnosząc się i najpierw sprawdził czy aby na pewno nie połamał sobie kości, nie rozbił głowy czy nie rozciął skóry… Nie czuć bólu wiązało się z niezwykłą odpowiedzialnością. Dopiero potem spojrzał na dziewczynę, i rozrzucone wokół niej kartki. Niemal natychmiast padł na kolana i zaczął pomagać jej zbierać owe kartki. I wtem jedno doszło do jego głowy. To rysunki. Prześliczne rysunki!
    - Jest piękny.- powiedział patrząc jak oczarowany w trzymaną przez siebie kartkę. Poczuł nawet małe ukłucie zazdrości, które jednak szybko zdusił w samym jego zarodku.- Są twoje, czy od kogoś je dostałaś?

    OdpowiedzUsuń
  95. [O Boziu... Odnośnie tego wątku to jak najbardziej, tak jak było planowane, czyli zaczynamy od nowa, jednak boje się, że jak wezmę na siebie jeszcze jakiś wątek, to to mnie zabije prędzej czy później bo się nie wyrabiam już, natomiast co powiesz, gdybyśmy zaczęły go za jakiś czas kiedy mi się unormuje? Np. w ferie?]

    OdpowiedzUsuń
  96. [Hm... Kurcze brak mi pomysłu na wątek, który nie byłby jakoś szczególnie banalny. Rzeczywiście - nie jest łatwo wymyślić coś sensownego wobec postaci, która jest raczej samotniczką.
    Hum... Będę mieć ten wątek na uwadze i na pewno wkrótce coś wykombinuje, chyba, że mnie uprzedzisz ;d. Jakby co - wiesz gdzie mnie szukać. ]

    Black

    OdpowiedzUsuń
  97. [Przepraszam, ale nie mogę znaleźć żadnego fajnego pomysłu na wątek. Zwłaszcza, że twoja postać jest dosyć podobna do mojej, nie wiem co mogliby razem robić, milczeć? haha. Może wpadniesz na jakiś świetny pomysł w przeciwieństwie do mnie :)]

    Dante

    OdpowiedzUsuń
  98. Trudno.
    Życie nie trwa wiecznie. Trudno. Lęki czasami biorą nad nami górę. Trudno. I może czasami obezwładniają nas do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Tylko stać i patrzeć.
    Trudno.
    Ale kiedy Alex ujrzał wymierzony w swoją stronę łuk, a pisk nastolatki obok spotęgował całe wyobrażenie, włosy na głowie stanęły mu dęba. Cała nauka poszła w las. Wszystkie godziny spędzone nad książkami, wszystkie noce zarwane poprzez trenowanie na kukłach. Cały czas, który poświęcił na siedzenie w powiększonej specjalnie, starej klasie. Nic. Nie wiedział jakim cudem udało mu się to przy profesorze. Ach, nie. Pamiętał. Był przygotowany. Nie miał pewności, co ujrzy, ale wiedział, że nie będzie to nic przyjemnego. I zdał. A jakżeby inaczej, zdał. Cóż może być trudnego, kiedy ma się jasno postawioną sprawę. O, tak teraz wyskoczy przed tobą bogin, dokładnie z tej skrzyni. Nie bój się, rzuć zaklęcie i po sprawie. Wspaniale, 15 punktów dla Hufflepuffu! Ale to działo się naprawdę. I w okolicy nie było nauczyciela, który mógłby obronić go przed łucznikiem. Zginie tam. W Sali z rupieciami Trelawney.
    Trudno.
    - Riddikulus!
    Głos dobiegł go jakby przez mgłę. Ocknął się z czarnej dziury, która wsysała go z całym zasobem jego poczucia humoru. Bogina da się zniszczyć tylko śmiechem. WŁASNEGO bogina. Tak. Może właśnie dlatego strzelec był zdezorientowany, że cios nadszedł z boku. Chantelle zaatakowała zjawę, mimo że mogła zostawić Alexa na pastwę upiora. Zwrócił twarz skrytą w cieniu kapelusza w kierunku blondynki i Puchon dałby sobie głowę uciąć, że dostrzegł w tym wszystkim uśmiech potwora. Więcej strachu. Więcej żywicieli.
    W mgnieniu oka w miejscu, gdzie stał strzelec pojawiła się Chan. Nie, zaraz… Chan stała tam gdzie wcześniej. Jak to możliwe, że bogin wyglądał tak jak ona? Jak to możliwe… Bać się samego siebie? Alex zacisnął powieki i prędko odszukał w kieszeni szaty różdżkę. Ale kiedy ją uniósł, Gryfonka sama krzyczała do demona ile sił w płucach. Chciała się go pozbyć, chciała, by wyparował, ale z jej warg nie wydobyły się potrzebne słowa.
    - Riddikulus!
    Dźwięk, który padł z ust Alexandra przypominał raczej skrzeczenie ropuchy, ale natychmiast rozproszył uwagę bogina. Na plecach blondynki pojawił się łuk i kołczan, potem zniknął, kiedy na przemian razem z Gryfonką celowali w niego zaklęciami. Bogin rozsypał się w proch. Wybuchnął równie szybko jak się pojawił. Lekcja druga: W grupie raźniej.
    Kiedy jednak Alex z tryumfalnym uśmiechem odwrócił się do Chantelle, ona nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Wpatrywała się w proch, jakby przeżywała od nowa jakiś horror. Tylko Alex do końca nie wiedział, czemu jej własna kopia wywołała u niej taki lęk.

    [Olśniło mnie :3 Mam nadzieję, że dobrze to pociągnęłam :D]

    Alex.

    OdpowiedzUsuń
  99. [Zazdroszczę karty. Kawał dobrej roboty, przyjemnie się czyta i wszystko co powinno być - jest.
    Chantelle zainteresowała mnie jako postać, oj bardzo. Chyba najbardziej chciałabym się dowiedzieć czegoś o jej siostrze i/lub tej nagłej zmianie charakteru. Pozdrawiam!]
    Jo Hawkins

    OdpowiedzUsuń
  100. [Witam, miło mi, za Carę cię kocham, pasuje do Chantelle idealnie. Karty pozazdrościć, schludna, ładnie napisana, przyjemnie się czyta. Och, zachwycać bym się mogła godzinami!
    Co do wątku, to byłabym chętna, ale na razie nic lepszego niż "Chantelle udziela korepetycji z transmutacji młodszej uczennicy (czyt. Rewiecce)". Mogę jeszcze pomyśleć, ale sprawdzan z hiszpańskiego mnie dobił i nie mam teraz weny ;_;]

    Rewiekka

    OdpowiedzUsuń
  101. Sklep Zonka dla magicznych urwisów był niczym rozległy ocean, wchodząc tam bez kompasu - toniesz bezpowrotnie w labiryncie alejek i regałów. Ten z zewnątrz wyglądający na małą filię wielkiej sieci budynek był tak naprawdę teleportem do głównego sklepu, dlatego sześć lat temu, gdy Bastek zawitał tu po raz pierwszy, był to ogromny szok dla chłopaka. Teraz jednak znał ten sklep na pamięć i z automatu skręcał w kolejne aleje w poszukiwaniu komponentów do bomby.
    - Tak właściwie - zaczął i schyliwszy się do najniższej półki, wyszarpał spomiędzy skrytopudełek przypominającą aluminium, okrągłą powłokę. - To zawsze te ataki przybierały niewielki obrót, no wiesz, atakowano się pomiędzy poszczególnymi osobami. - Ruszył wzdłuż rzędu półek, wiedząc, że dziewczyna ruszy za nim. Nie mieli wiele czasu. - Praktycznie zarzewiem pożaru był kawał ślizgonów, kiedy oblodzili nam cały korytarz przy naszej wieży, łącznie ze schodami, a później to jakoś poszło. - Doskonale to pamiętał, piętnaści skręceń, kilka złamań, on sam kulał przez półtora tygodnia. A później wszystko się rozkręciło do rozmiarów katastrofy, kiedy Ślizgoni i Krukoni padali ofiarą kawału za kawałem.
    Bastek zebrał już wszystkie części, więc nie pozostało mu nic innego, jak zapłacić.
    - A wy? Bo zdaje się Gryfoni dopiero mają zatargi ze Slytherinem.

    OdpowiedzUsuń
  102. Zarumienił się mocno, kiedy zrozumiał jak bardzo jego pytanie było głupie i nienormalne. Normalnie, tak niepodobnie głupie do niego.
    - Wybacz. To głupie pytanie. Gdyby ktoś mnie prócz Ciebie usłyszał wyśmiałby mnie…- powiedział odwracając wzrok i oddał jej plik kartek, które udało mu się zebrać.- I ja jestem kurcze Krukonem.- dodał i westchnął głośno. Oblizał lekko wargi i słysząc jej pytanie jeszcze bardziej się zarumienił, jednak spojrzał na nią.
    - Tak, rysuję… Znaczy się… Robię to bo bardzo lubię, ale… ale nie robię tego tak dobrze i pięknie jak ty…- wyznał.- Ciągle robię błędy w bardzo skomplikowanych rysunkach. Na przykład sam zamek próbuje rysować od pierwszej klasy, ale ani razu mi się nie udało zrobić tego dobrze. – westchnął.- Wybacz. Rozgadałem się.- znów spuścił wzrok.

    [ Przepraszam za długość ;-) Wena poszła na poprawę KP a chciałam koniecznie jeszcze dziś odpisać]

    OdpowiedzUsuń
  103. [Przepraszam, że tak długo zwlekam z odpisaniem, ale wzięła mnie jakaś wena na inne wątki i po prostu nie mogę jej zmarnować. Pewnie wiesz, jak to jest :) Jeszcze raz przepraszam, postaram się zebrać do kupy i napisać coś możliwie najszybciej.]

    Drew

    OdpowiedzUsuń
  104. [A ja i tak nie miałam dostępu do kompa, więc.. :D
    To jak, myslimy nad jakimś wątkiem? I może jakieś powiązanie dałoby się wykminić? :)]

    OdpowiedzUsuń
  105. Zima w tym roku była nadzwyczaj mroźna, jednak nawet to nie mogło odstraszyć go od przechadzek ścieżkami wydeptanymi w śniegu przez lubiących śnieg uczniów Hogwartu. W końcu Michaił Iwaszkow, mimo angielsko-norweskiej krwi w nim płynącej, wychował się w mroźnych górach Uralu w zachodniej Rosji. Zarówno jego rodowód jak i warunki dzieciństwa odcisnęły piętno na chłopaku, który teraz pośród śniegu i lodu czuł się jak ryba w wodzie. Zawsze kiedy potrzebował wyciszenia i chwili na to by pomyśleć – czyli tak jak w tym momencie – ruszał na przechadzkę nad jezioro. Myślał o wszystkim i o niczym, o przeszłości i niepewnej przyszłości, o planach i marzeniach, o straconych szansach i przyjaźniach. Myślał też między innymi o Chantelle Hogarth, której jasne włosy widział w oddali przed sobą. Mijał ją często, lecz nie zawsze myślał o ich wspólnych momentach podczas których milczeli, jedynie co jakiś czas patrząc sobie w oczy. Kiedyś łączyło ich coś niesamowicie wyjątkowego, ale później ona przestała przychodzić do tej ich Sali, w której zawsze się spotykali. Do tego pokoju w którym wspólnie grali. Na wieżę astronomiczną, gdzie wspólnie milczeli. I choćby nie wiem jak się głowił, nigdy nie zgadł dlaczego. A dzisiaj czuł nadzwyczajne z tego podowu rozgoryczenie. Zaskakując samego siebie, jego marsz zamienił się w trucht, a trucht w bieg. Kiedy w końcu ją dogonił, dyszał jak nienormalny, ale złapał ją lekko za ramię i obrócił w swoją stronę.
    -Ładnie to tak ignorować przyjaciela przez tak długi czas? – zapytał cicho, lustrując ją spojrzeniem.

    OdpowiedzUsuń
  106. [Na początku - bardzo chciałabym wiedzieć, co skłoniło Chan do morderstwa, to by mi taaaak ułatwiło planowanie wącisza. Rzecz niezbędna , chyba że nie chcesz się z tym zdradzać (a raczej zdradzać Chantelle), to nie nalegam :3
    Wątki wszędzie, tylko nie w Wieży, mam już chyba ze trzy w tamtym miejscu. Albo inaczej. Ben zauważy Chantelle, jak będzie tam siedziała i patrzyła w gwiazdy (jejku, wyszło strasznie podobnie u mnie, nie gniewaj się, nie zgapiałam, pomysł na Benia od wakacji mi chodził po głowie, nie wiedziałam że będzie na blogu aż dwóch zabójców :x), kiedy sam będzie chciał tam pobyć i go dziewczyna zaintryguje, bo zauważy w niej podobieństwo do niego samego, więc się domyśli, że musiała też zrobić coś tak okropnego, że nienawidzi sama siebie. Potem się gdzieś spotkają, załóżmy podczas wyprawy do Hogsmeade, a Benek będzie koniecznie chciał się czegoś dowiedzieć o Chantelle. I zaprosi ją do jakiejś kawiarni (mogę wykorzystać ten fakt do wącisza z wybranką Benia, któa jest o niego sthasznie zazdrosna? Prooooosżę :3), i będę rozmawiać, i potem powiedzmy Ben zaproponuje jej wymianę - w zamian za zdradzenie swojej tajemnicy, on zrobi dla niej co tylko będzie chciała.
    Co Ty na to? :> ]

    Ben

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Teraz widzę, ile tu zrobiłam błędów.. Przepraszam Cię za nie, moje roztargnienie nie daje mi żyć .-.]

      autorka Benia, której nie chcę się logować

      Usuń
  107. Jack miał już dosyć błądzenia po tunelach, tym bardziej, że Chantelle najwyraźniej była na niego zła. Posłusznie podążał za nią ciemnymi schodami.
    - Sorka, że cię w to wplątałem - wymamrotał.
    Dziewczyna nie odpowiedziała. W ciszy pożądali w górę korytarza. Nieprzyjemny zapach ze "ścieków" zaczął stopniowo słabnąć. Dziewczyna zatrzymała się nagle. Jack nie rozumiał co się stało. Jednak szybko wszystko się wyjaśniło. Przed nimi była ściana.
    - Może pchnijmy? - zasugerował chłopak.
    Chantelle wywróciła oczami i oboje zaczęli pchać ścianę. Wbrew ich przewidywaniom ta ustąpiła z łatwością. Znaleźli się na szkolnych błoniach. Śnieg zaskrzypiał przyjemnie pod ich stopami. Słońce właśnie wyglądało znad horyzontu. Świtało. Stali chwile nie dowierzając. Nie dowierzając w to, że w końcu się wydostali i w to, że już ranek. Główne drzwi szkoły otworzyły się i ukazał się w nich woźny. Jack pociągnął dziewczynę za pobliską ścianę. Stali tak tylko chwilę, bo niebawem na zewnątrz wylały się pierwsze grupy uczniów. Dziewczyna przygryzła wargę. Widać było, że jest wykończona.
    - Wiem, gdzie możemy się zdrzemnąć i nie budzić podejrzeń..... - wymamrotał chłopak.
    Jednak wzrok Chantelle wyrażał tylko "kolejny twój pomysł?!". Jack spuścił speszony wzrok. Nie chciał zrazić jej do siebie, tym bardziej, że zależało mu by zrozumieć aurę tajemnicy, która unosiła się w okół niej. Mimo wszystko postanowił nie odpuścić znajomości z nią. Lekki falstart nie może go razić. O nie!
    - Ale nie musimy tam iść - dodał po chwili.

    OdpowiedzUsuń
  108. [Karty nowej nie miałam jeszcze okazji zobaczyć, więc się zagłębiam w lekturę ^^ Byłabym Ci bardzo wdzięczna, jeżeli byś zaczęła, ja się już pogubiłam, co muszę komu odpisać, a komu zacząć .-.]

    Ben

    OdpowiedzUsuń

  109. Wieża Astronomiczna była jego. Benjamin przychodził tu prawie co noc. Mógł rozmyślać w spokoju,, nikt mu nie przeszkadzał. Czasem spotykał pasjonatów astronomii, czasem duchy, które jednak nie zwracały na niego większej uwagi. Sam był jak duch, odstraszał ludzi swoją egzystencją, sposobem bycia. Wiedział, że bardzo się zmienił.
    Rzadko spotykał tutaj kogoś, z kim mógłby porozmawiać. Najczęściej pozostali uczniowie tutaj przychodzący po prostu starali traktować się Benjamina jak powietrze. Było mu to bardzo na rękę.
    Dzisiaj było jednak inaczej. Nie zauważył dziewczyny z początku, więc był zaskoczony jej widokiem. Jej blond włosy rozwiewał chłodny, nocny wiatr. Opierała się barierkę, jakby myślała o wyskoczeniu z Wieży. Odwróciła się do niego, a jej mina nie wyrażała nic. Była jak maska, którą przybrała specjalnie na spotkanie z chłopakiem.
    Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Nie za bardzo miał ochotę na rozmowę z kimkolwiek, ale coś w tej dziewczynie wydawało mu się znajome. Jej postawa. Jej smutny wzrok. To, że przyszłą na Wieżę, chcą uciec od towarzystwa innych. To były jego własne zwyczaje. Nie mógł z nią nie zamienić choćby słowa.
    Podszedł do niej, opierając się o barierę tuż obok blondynki. Jego ramię stykało się z ramieniem dziewczyny, a ona sama mimowolnie się wzdrygnęła. Georgijew zrzucił kaptur bluzy z głowy.
    - Nieczęsto spotykam ludzi, którzy przychodzą tutaj z własnej woli – powiedział, wpatrując się w rozgwieżdżony nieboskłon. Niebo było wyjątkowo czyste. – Jestem Benjamin.
    Wyciągnął ku niej rękę. Czekał na jej reakcję.

    Benjamin

    OdpowiedzUsuń
  110. Podniósł na nią wyraźnie wzrok niepewnie. Delikatnie zacisnął palce na swoim płaszczu i nawet lekko uśmiechnął.
    - Cóż, to chyba zbyt dobrze nie świadczy o moim talencie, że przez pięć lat mi się nie udało i że ciągle jeszcze próbuje.- mruknął i westchnął cicho. Cóż, jego początki wyglądały żałośnie, tak naprawdę zaczynał rysować głupie patyczaki, jednak z każdym rokiem i każdą książką wypożyczoną z biblioteki wiedział i potrafił więcej… Tak głównie rozwijał swój talent.
    - Pomóc mi?- był zdziwiony jej propozycją… W końcu komu się chciało pomagać jemu? Tak nieśmiałemu i nic praktycznie nie znaczącemu Krukonowi. Mimo to jego uśmiech poszerzył się.- Może… Pomogłabyś mi poprawić umiejętności na tyle bym mógł narysować zamek? Zawsze będzie to cudowną pamiątką z tego miejsca…

    OdpowiedzUsuń
  111. [To przybyłam najpierw do Chantelle, jako że są z tego samego roku i mieszkają między tymi samymi czterema ścianami dormitorium :D nie wiem, czy już podobny wątek rozgrywałaś (jeśli tak, to krzycz, pomyślimy nad czymś innym), ale pomyślałam, że kiedyś dziewczyny się przyjaźniły, może nawet całkiem blisko, ale przez wakacje Chan nie dawała żadnego znaku życia, a kiedy obie spotkały się znów w Hogwarcie, wszystko się zmieniło, a Ronnie została odsunięta. Pewnie próbowała jakoś delikatnie wybadać, o co chodzi, czy to jej wina w jakiś sposób czy może coś sie stało, ale te subtelne podchody nie dawały żadnych rezultatów, więc teraz (i możemy to napisać) Ronnie wytoczyłaby działa o większym kalibrze i starała się przycisnąć Chantelle.]

    Veronica

    OdpowiedzUsuń
  112. [Na 100% będą się nie lubić, bo ich domy zobowiązują. ;) Myślę, że podstawą ich nienawiści byłyby papierosy. Will jako tradycjonalista, prefekt oraz przeciwnik gryfoństwa wszelakiego polowałby na Chantelle, żeby przy każdej okazji odbierać jej punkty.]

    OdpowiedzUsuń
  113. [Leci jak krew z nosa, trzeba coś wymyślić XD]

    Bastian pokręcił głową, źle się wyraził. O wojnie Gryfonów ze Ślizgonami wywołanej na fundamentach budowanej przez tysiąc lat wzajemnej niechęci wiedzieli wszyscy, którzy jako uczniowie przekroczyli progi Hogwartu. Przez lata przybierała ona różny obrót, ale tak źle jak teraz, nie było nigdy. I nie chodziło tutaj o żarty, ale o skrajnie różne poglądy na temat rosnącego w siłę Voldemorta. Chłopak jednak odrzucił od siebie te wyjątkowo niemiłe myśli i zerknął ponad głową Chantelle, która wskazała mu na poruszające się małe kształty i doszedł do wniosku, że dziewczyna wpadła na całkiem dobry pomysł.
    White zapakował do koszyka kilka takich sztuk, zanim przeszedł do dalej między alejkami. Miał już chyba wszystko, czego potrzebował i wystarczyło tylko przemycić to jakoś do zamku.
    A z tym problem był największy.
    Gdyby przyszedł sam, mógłby się wymknąć którymś z tuneli, ale była z tym Chantelle, której nie wiedział ile może powiedzieć, co stawiało go w trochę kłopotliwej sytuacji.
    Barty podliczył cenę jego zakupów i zainkasował odpowiednią kwotę, zostawiając go z brązowym pakunkiem wielkości sporej encyklopedii. Bez szans do ukrycia pod szatą. White nawet nie łudził się, że przetrwałby kontrolę Filcha bez wykrycia. Komu jak komu, ale Krukonowi woźny przeprowadzał bardzo skrupulatne poszukiwania przedmiotów zakazanych.
    Kiedy wyszli na świeże powietrze, Bastek postanowił trochę pozwlekać z podzieleniem się swoimi obawami z dziewczyną, a nuż może wpadnie na jakiś pomysł.
    - Masz może tutaj coś do załatwienia? - spytał od niechcenia, wkładając ręce w kieszenie kurtki.

    OdpowiedzUsuń
  114. [W tej chwili nie mam żadnego pomysłu na wątek z Chantelle, a także Noelle '-' Karta wycisnęła ze mnie wszystkie siły :< Może ty na coś wpadniesz? :)]

    Jasmine Alderman

    OdpowiedzUsuń
  115. Chantelle zgodziła się, by chłopak zaprowadził ją w owe ustronne miejsce. Jack uśmiechnął się słabo i ruszył przez błonia. Po chwili dziewczyna zorientowała się gdzie idą i chyba, mimo wszystko jej ulżyło. Chłopak nie chciał jej do siebie zrazić, dlatego też obawiał się jej reakcji. Mimo to chatka gajowego jest przyjaznym i w pewnym sensie, ale tylko w pewnym, nie szalonym miejscem. Jack zapukał do drzwi. Nikt im nie otworzył.
    - Nikogo nie ma - podsumował - Zna mnie i myślę, że się nie obrazi, gdy zobaczy nas śpiących w jego domu - uśmiechnął się do Chantelle.
    Ta kiwnęła tylko sennie głową. Chłopak otworzył ciężkie drzwi.
    - Leż Kieł - spojrzał na dziarskiego psiaka, wręcz szczeniaka biegającego po izbie.
    Zamknął drzwi za dziewczyną i pomógł jej uprzątnąć kanapę, na której miała się położyć. Chantelle momentalnie zamknęła powieki. Jack usiadł w wielkim fotelu i zasnął z Kłem na kolanach,wdychając oryginalny zapach pomieszczenia. Ostatnim co słyszał były ciche oddechy psa i Chantelle.
    - Na pewno się nie obrazi - westchnął i już spał.

    OdpowiedzUsuń
  116. Szedł posłusznie z nią przed front zamku. Znał doskonale ten widok, tą stronę zamku próbował rysować najwięcej razy. Kiedy dotarli na miejsce usiadł wygodnie obok niej i zaczął rysować, słuchając informacji o perspektywie… No cóż. Chyba w żadnej książce którą przeczytał o rysowaniu nie było to tak dobrze i dokładnie wyjaśnione jak zrobiła to dziewczyna. Słuchał jej uważnie, zapisując sobie informacje w pamięci,.
    „- Jak masz na imię?” - gdy zadała to pytanie przerwał rysowanie na chwilę tylko po to by podnieść na nią spojrzenie swych błękitnych oczu.
    „- Jakoś nie mieliśmy okazji usłyszeć swoich imion. Widzę, że jesteś z Ravenclawu. To dobrze o tobie świadczy.”- po usłyszeniu zawartego w jej słowach, pewnie nieświadomego, komplementu zarumienił się mocno.
    - Jestem Gabriel… Gabriel Farewell.- przedstawił się i lekko pokłonił, najlepiej jak mógł w pozycji siedzącej.

    OdpowiedzUsuń
  117. Niezadowolone prychnięcie dziewczyny utwierdziło go tylko w przekonaniu, że został źle odebrany, co z kolei nie wróżyło niczego dobrego ich z trudem odnowionej relacji.
    - Chcesz się mnie pozbyć, co? - Wywrócił oczami na te słowa, co w jego mniemaniu oznaczało zaprzeczenie jej pytaniu, chociaż i tak znów dopadła go obawa, że będzie to dla niej potwierdzenie.
    Osobiście nie śpieszyło mu się do Zamku, więc stwierdził, że byłoby miło pokręcić się jeszcze po Hogsmeade, nie przejmując aktualnie spoczywającą w jego dłoniach brązową, jeszcze niewybuchową paczką. Jak po poprzednich słowach Chantelle spodziewał się wypracowanego do perfekcji damskiego focha, tak zdziwił się, słysząc konkretną propozycję, która mogła mu bardzo ułatwić sprawdę.
    - W każdym razie mogę pomóc ci z przemyceniem tego do zamku, nawet nikt nie śmie sprawdzić zawartości. - Słysząc to, stwierdził, że z pewnością nie chodziło jej o żaden z tuneli ani przejść, a inny sposób, który w ostatecznym rozrachunku mógł okazać się najlepszym.
    - Masz, będziesz pewny, że oddam ci twoją własność. - Przyjął od niej różdżkę, chociaż sam nie wiedział dlaczego. Czy obawiał się, że nie dostanie z powrotem paczki? Skądże znowu. Zdecydowana postawa Chantelle go o tym przekonała. A nawet jeśli miałoby się stać inaczej, to Gryfonka jako posiadaczka paczki w wyniku niepożądanych okoliczności mogłaby oberwać za posiadanie niebezpiecznych przedmiotów, czego z pewnością nie chciała doświadczyć.
    - Jak masz zamiar to przemycić? - zapytał, okręcając różdżkę między palcami. Jeśli się nie mylił, do kolacji pozostało jeszcze kilka godzin, co z kolei dawało im sporo czasu, nie licząc tego związanego z przemytem paczki. W ostatecznym rozrachunku mógł całkiem miło spędzić popołudnie.

    OdpowiedzUsuń
  118. [Jeśli tylko masz pomysł na to, jak inaczej to rozegrać (bo nie chciałabym się dublować ofc :3), to zacznij, proszę, a jeśli mam jednak myśleć nad czymś innym, to wystarczy, że krzykniesz :D]

    Veronica

    OdpowiedzUsuń
  119. Wiatr zapełnił moje uszy, żaden dźwięki oprócz szumu nie docierał do nich, rozwiane włosy falowały na dzikiej i wietrznej fali gdy z zawrotną szybkością prułem na swojej miotle poprzez szkole boisko do Quidditcha. Trening ślizgonów już dawno się skończył a członkowie drużyny umazani potem i wykończeni skierowali się do szatni. Tylko ja, pomimo bolącego stawu w kolanie i przetrąconego w zeszłym tygodniu barku postanowiłem pozostać dłużej. Zostało mi jeszcze parę minut, zanim niebo zacznie się ściemniać a słoneczna tarcza ucieknie za horyzont pozostawiając za sobą długą i zimną grudniową noc. Śnieg tego sobotniego południa poprószył tylko zaledwie przez chwilę a i tak wszystko na zewnątrz było pokryte śnieżnym puchem. Nie mogąc się powstrzymać przyśpieszyłem odczepiając dłonie od drewnianej rączki miotły by rozłożyć je niczym ptak, zza zamkniętych powiek wyobrażałem sobie jakby to było być orłem ... Nie przemyślałem do końca co może się stać gdy będę leciał z zamkniętymi oczyma, poniosła mnie ulotna chwila. Z impetem wleciałem w drewnianą wieżę komentatorską, przysłoniętą czterokolorowym materiałem symbolizującym poszczególne domu. Nim minęło dziesięć sekund znalazłem się ziemi ; upadek nie aż tak bolesny co samo zderzenie z drewna masą na całe szczęście zamortyzowała kupka śniegu.

    OdpowiedzUsuń
  120. Zatonął chwilowo w ciemności nie tracąc przy tym świadomości. Gwiazdeczki i inne świecące plamki wirowały mu przed oczami. O mało nie zakrztusił się śniegiem, który dostał się do jego ust. Nieznajomy głos jakby dochodził z oddali. W pierwszych sekundach nie czuł nic prócz ogłupienia, ból i świadomości, że roztrzaskał się o wieżę komentatorską nadeszło później. Akrobatą powietrzym to on raczej nie zostanie. Niezgrabnie ślizgon próbował się wydostać z zimowego stosu lecz ból w barku skutecznie mu przeszkadzał. I kiedy już znalazł się obok zaspy śniegu, klęcząc spojrzał na dziewczynę, a raczej na dwie ... trzy? "Musiałem nieźle rąbnąć" owa myśl przebiegła po głowie Scotta. Czy przeżył? Cudem. Zapewnie wielu będzie zawiedzionych, szczególnie Puchonów.
    - Żyję. - wybełkotał.
    Strzępki drwna leżały porozwalane dookoła. Same drzazgi, witki oraz kawałek metalowej, wygiętej pod dziwnym kątem części. Nieco ubrudzony śnieg czerwoną posoką z rozwalonej wargi. Ot, mały wypadek. Teraz jeden z lepszych modeli posuży jako opał do chatki gajowego. Mecz tuż-tuż, raptem kilka dni, a Scott kontuzjowany bez miotły.
    - Skąd się tu wzięłaś? - zapytał. Kiedy trenował wydawało mu się, że jest sam. Z góry dobrze widać, nie zauważył nikogo w pobliżu. A może leżał dłużej zasypany niż mu się wydawało? Huk przecież było słychać.

    OdpowiedzUsuń
  121. Chantelle zachowała się inaczej. Inaczej niż wszyscy. Chciała zachować między nimi odpowiedni dystans, co natychmiast zauważył i postanowił wykorzystać ten fakt podczas dalszej rozmowy.
    Poza tym, dziewczyna rozbudziła w nim jeszcze większą ciekawość, co udawało się naprawdę nielicznym.
    Zmartwiła go uwaga Chantelle o ludziach z nieczystym sumieniem. Jakby od razu wyczuła, że Benjamin swoje sumienie już dawno unicestwił, zmusił do skoku z Wieży Astronomicznej. Inaczej sam przeskoczyłby przez barierki, popełniając samobójstwo. Czasem myślał, że to byłoby najlepsze rozwiązanie.
    - Nie martw się, nie bywam to często. Martwisz się, że zabiorę ci trochę miejsca na wieży? – Dziewczyna prychnęła cicho, zwracając się do Georijewa.
    Zmusił się do uśmiechu. Przyszło mu to z trudem, jakby mięśnie twarzy zapomniały jak wykonać taki gest.
    - Och, nie. Wieża jest duża i prawdę mówiąc, nieczęsto miewam tutaj towarzystwo… Szczególnie tak intrygujące towarzystwo – powiedział, przysuwając się bliżej niej, mimo ostrzegawczego błysku w oczach Chantelle. Stwierdził, że wygląda całkiem ładnie, kiedy się denerwuje.
    Znów odwołał się do podobieństwa między nimi, ale ta dziewczyna naprawdę przypominała mu samego siebie. Mogłaby być jego żeńskim odpowiednikiem… Na pewno nie była taka od zawsze, za tą chłodną i trzymającą na dystans maską chowała się całkiem inna osoba.
    Musiał dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Intrygowała go, za bardzo przypominała mu samego siebie, miał wrażenie że wiedzą o sobie aż za wiele, instynktownie wyczuwając, co takiego złego zrobili, choć rozmawiali po raz pierwszy w życiu. Wiedział, że nie będzie to proste.

    Benjamin

    OdpowiedzUsuń
  122. Aleś Ty zabawna. - mruknął z grymasem walcząc z sobą by nie zacząć jęczeć z bólu. Powiedział sobie, że wytrzyma, w końcu nie raz obrywał ; czasem tylko coś go drasnęło a czasem rąbnęło tak mocno, że wizyta w skrzydle szpitalnym była jedynym wyjściem. Dzisiejszy dzień należał do drugiego rodzaju wypadków. Splunął krwią na śnieg.
    - Poradzę sobie. - odpowiedział nie do końca szczerze, ale wolał całą noc czołgać się w stronę zamku niż przyznać, że jest bezbronny, ranny i potrzebuje pomocy. Prędzej piekło zamarznie ...
    - Potrzebuję tylko swojej różdżki – mruknął najciszej jak się da ledwo otwierając usta. Gdzieś musiała leżeć, przy zderzeniu wyślizgnęła się niepostrzeżenie i spadła. Tylko gdzie ? I czy jest cała?

    OdpowiedzUsuń


  123. Jak zza ściany dobiegło Jack'a ciche wołanie. Przez chwilę próbował mu się oprzeć i tylko mrużył zamknięte oczy, ale głos nie ustępował. Uniósł więc ciężkie powieki i zobaczył Chantelle podającą mu sporych rozmiarów kufel z herbatą. Przyjął go z wdzięcznością i ogrzał nim swoje dłonie.
    - Nie sądzisz, że powinniśmy już wracać?
    W jej głosie nie słyszał już tej wrogości, co w nocy, gdy błąkali się po ściekach. Upił gorącej herbaty przy okazji parząc sobie język.
    - Pewne ma latje - odparł przygryzając bolący język.
    Dziewczyna wybałuszyła na niego oczy nic nie rozumiejąc. Uniósł więc palec, prosząc ją tym samym by chwilę poczekała.
    - Poparzyłem sobie język, przepraszam - wytłumaczył po chwili - Mówiłem, że pewnie masz rację. Chodź nie przeczę, że jestem padnięty - podkurczył pod siebie nogi.
    Siedzieli jeszcze chwilę popijając ciepły napój po czym zaczęli się zbierać. Z lepiącymi się oczyma ruszyli ku wyjściu. Drzwi otworzyły się, a w nich ukazała się im sylwetka Hagrida.
    - Już wstaliście? - zapytał uradowany - Przynajmniej nie muszę was budzić cholibka.
    - Nie musisz - chłopak posłał gajowemu przyjazny uśmiech, jego towarzyszka z pewnością zrobiła coś podobnego - Dzięki, że mogliśmy się tu kimnąć - dodał jeszcze Jack mijając właściciela chatki.
    - Nie ma sprawy - Hagrid stał jeszcze chwilę w drzwiach, najprawdopodobniej czekał na Kła, który biegnąc do niego nie omieszkał przewrócić ślizgona.
    Gajowy zniknął w swojej chacie, a Jack i Chantelle ruszyli ku zamkowi. Ospale i cięgle ziewając, ale zbliżali się do celu.
    - Przepraszam za to całe wczoraj - wymamrotał chłopak kopiąc jakiś kamyk - Nie spodziewałem się, że to się tak potoczy.

    OdpowiedzUsuń
  124. [ ogólnie uważam, że Jace'a może zaintrygować postać Chantelle. Taka obojętna. w sumie mogliby się spotkać na błoniach, skoro dziewczyna często tam przebywa i rysuje, Jace chodzi tam, by zapalić itp, poza tym na pewno by do niej podszedł :D co Ty na to? ;> ]

    Jace Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  125. [Z tego, co pamiętam, to chciałaś wątek z Lucasem? :D
    Jeśli nadal jesteś chętna, to ja proponuję jakieś spotkanie na skraju Zakazanego Lasu, czy coś w te paseczki. Chan może mieć gorszy dzień, czy coś, a Lucas chętnie ją pocieszy :)
    Oczywiście, jeśli się zgadzasz na tę opcję - zacznij, a w razie pytań zapraszam na gg.]

    Lucas Roy

    OdpowiedzUsuń
  126. [ możesz zacząć, jeśli nie sprawia to problemu ;) ]

    Jace Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  127. Dziewczyna zbyła jego pytanie pytaniem, chcąc wymigać się od odpowiedzi. White'owi przez myśl przeszło, że być może kierowała się tą samą dość racjonalną chęcią nie wtajemniczania nikogo w swoje sekrety. Istniała możliwość, że rówież znała tajemnicze korytarze ukryte za posągami i obrazami, albo miała inny sposób na przemycenie paczki, ale czy ważne było jaki? Bastian był człowiekiem, którego obchodził efekt, a nie środki, więc zostawił swoje pytania i domysł na inny raz.
    Mieli jeszcze wiele czasu, który można było ciekawie spożytkować, więc kiedy Chantelle pociągnęła go za rękaw w stronę głównej ulicy, poszedł za nią szybko zwrónując tempo kroków stawianych w świeżym, jeszcze nieodgarniętym śniegu.
    - Powiedz mi, dlaczego wrzuciłeś mi te fajerwerki do torby?
    Cóż, tego się bynajmniej nie spodziewał, a było to proste pytanie, w zasadzie najlepsze, jakie mogła zadać. Mimo to Bastian musiał zastanowić się nad odpowiedzią, marszcząc brwi.
    Popędliwy w słowach i popędliwy w czynach White nigdy nie potrzebował Merlin wie jakich impulsów do działania, po prostu widział okoliczności, widział środki i podejmował decyzję. O tym, jakie w skutkach będą owe wybory zaczął zastanawiać się dopiero później, kiedy nareszcie w jego głowie wytworzył się odpowiedni hormon dojrzewania, który prędzej czy później rozpoczyna ten żmudzny proces w każdym chłopaku, a w przypadku Bastiana lepiej późno, niż wcale.
    - Wiesz, w zasadzie to nie ma na to żadnego logicznego wytłumaczenia. Miałem fajerwerki, ochotę na żart i pierwszą, lepszą torbę w pobliżu. - Czy było tutaj coś do tłumaczenia? Czy Chantelle mogła się spodziewać po nim innej odpowiedzi? Był jaki był i wstydził się tego tylko w przypadkach możliwych do policzenia na palcach jednej ręki.

    OdpowiedzUsuń
  128. Kiedy Scottowi wzrok przestał płatać figle i wyostrzył się, chłopak mógł zobaczyć dokładnie dziewczynę, choć niewiele mu to dało, uczniów było zbyt wielu by wszystkich poznać. Wiedział jedynie, że nie jest wychowanką domu Slytheria. Kiedy zaczął poszukiwania swojej zguby ta nagle odnalazła się, trafiając w ręce nieznajomej.
    Serce zabiło mu szybciej, bowiem Lein nikomu nie pozwalał dotykać swojej własności. To była bardzo dobra różdżka, lekka a zarazem mocna i co najważniejsze – służyła mu doskonale, mocniejsze zaklęcia nie stanowiły dla niej problemu.
    - Właśnie tego. - odpowiedział beznamiętnie tłumiąc w sobie drżenie. Wyciągnął dłonie z śniegu, wytarł rękawem strużkę krwi z brody po czym wstał na chwiejnych nogach. Wyciągnął rękę po dwunasto i pół calową różdżkę.
    Bez niej czuł się mniej pewny.

    OdpowiedzUsuń
  129. [ wydaje mi się że z tą postacią Ian będzie mógł stworzyć jakiś ciekawy wątek, skoro mają podobne zainteresowania. Jak chcesz zacząć pisać taki wątek to czekam :) ]

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  130. Ian od dłuższego czasu zorientował się że Chantelle na niego patrzy, lecz ani trochę go to nie dziwiło.
    Dziewczyny wlepiające w niego wzrok to coś co doskonale znał. Rzucił zaciekawionym wzrokiem na gryfonkę, która siedziała ze szkicownikiem w ręku, z obojętną miną wpatrując się w zamek.
    - Jak to się stało, że dotąd nie miałem możliwości poznać ją bliżej? - pomyślał ślizgon i szybkim krokiem zerwał się z miejsca.
    Okrążył dziewczynę nie robiąc przy tym najmniejszego hałasu i stanął za plecami uczennicy, patrząc jej przez ramie.
    - wow, masz talent! - Powiedział Ian, ze szczerym zdumieniem w głosie.
    Dziewczyna zarumieniła się; zapewne nie spodziewała się komplementu z ust największego podrywacza w zamku.
    - Może pokażesz mi swoje inne prace? - Blake usiadł obok gryfonki, która momentalnie odsunęła się, dystansując od chłopaka.
    Mógłby nawet przysiąc, że kątem oka zobaczył jak dziewczyna zaciska nerwowo dłoń na różdżce.
    - No taaak .. - pomyślał. - czego ja sie spodziewałem po uczennicy Gryffindoru.
    Ian z lekkim uśmiechem, który sprawiał że wyglądał jeszcze lepiej niż zawsze, zwrócił się do dziewczyny słowami:
    - Spokojnie, chciałwm tylko zobaczyć twoje pozostałe szkice. Tak w ogóle to jestem Ian. Ian Blake. A ty jak masz na imie, śliczna? - Ian z błyskiem w oczach, i zadziornym uśmiechem na ustach, spojrzał wyczekująco na dziewczynę.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  131. Tyle razy słyszał już te jakże miłe słowa, tyle razy tłumaczył czemu taki się wydaje. Ile razy odstraszył ludzi, którym o sobie opowiadał. Ona mu wybaczyła. Do tego zrobiła rzecz tak przyjemną w takiej sytuacji - nawiała z nim z lekcji. Jack stwierdził, że nie ma co, opowie to raz jeszcze.
    - To miłe - powiedział także odchylając głowę do tyłu - Chodź jak pomyśleć, to niestety najbliżej mi do Domu Węża. Nigdy nie chciałem być Ślizgonem. Nawet nie pomyślałem, że tak będzie, a jednak. Uważam, że to przez to, iż najpierw działem, a potem myślę - westchnął głęboko, odpędzając kolorowe i piękne sny - Buntuje się, nie żyję według niczyich reguł, robię nieprzyjemne żarty. To w sumie wystarczy, by trafić do piekła zwanego Slytherinem. Inni Ślizgoni mnie wyśmiewają, a mieszkańcy pozostałych domów myślą, że jestem jak każdy Ślizgon. To trochę utrudnia życie, ale jakoś sobie z tym radzę. Widać taki mój los, żeby mieć tylko kilku zaufanych przyjaciół, a ogółem przeżyć życie samemu. Trudno mi zaufać, bo zieleń i srebro odstraszają. Cały czas próbuję utemperować swój charakter. Może bardziej wiarygodny jest człowiek z książką, niż ten co wisi głowa w dół na gałęzi i nigdy nie przestaje się uśmiechać? - wzruszył leniwie ramionami.
    Rzucił spojrzenie dziewczynie i postanowił dodać coś jeszcze.
    - Ty za to nie wydałaś mi się Gryfonką. Naturalnie jesteś wielce odważna, czego dowiodłaś, ale bardziej myśli się o tym co cię gnębi, niż o tym do jakiego domu należysz - uśmiechnął się delikatnie.

    OdpowiedzUsuń
  132. - Miło mi cię poznać, Chantelle.
    Ian wziął do ręki szkicownik podany mu przez gryfonkę i zaczął w skupieniu przeglądać jego zawartość.
    - No nieźle - powiedział raz jeszcze komplementując prace dziewczyny.
    - Mogę? - zapytał spoglądając na paczkę papierosów, którą trzymała w dłoni i nie czekając na zgodę chwycił ją i odpalił jednego końcem różdzki.
    Gdy przerzucił ostatnią kartkę, na jego twarzy zagościł wyraz zdziwienia.
    - narysowałaś MNIE? - zapytał patrząc na nią ostrym wzrokiem.
    Dziewczyna wydawała się być nieporuszona tym odkryciem. Przeciwnie - patrzyła wyzywająco na Ian'a, najwyraźniej dumna z tego,że chłopak zareagował na to tak emocjonalnie.
    Przecież to Blake .. Ślizgon bez uczuć.
    Po chwili brunet odezwał się i powiedział:
    - Ale fakt faktem, wyszedłem na tym szkicu całkiem ładnie.
    Zatrzymam go sobie. - Ślizgon wyrwał kartkę i odrzucił szkicownik na trawę.
    Dziewczyna wstała gwałtownie chcąc odebrać mu rysunek.
    Ian zareagował z szybkością i poderwał rękę, w której trzymał szkic w powietrze, i wyjął różdżkę kierując ją w stronę dziewczyny.
    - Jest mój. - powiedział stanowczym głosem i obrócił się by zniknąć ze szkolnych błoni.
    - Jeśli chcesz moge dać ci kilka lekcji rysunku. Wiesz gdzie mnie znaleźć - dodał, wskazując na miejsce w którym wcześniej siedział.
    - Może jutro?
    Znowu nie zaczekał na odpowiedź, tylko pożegnał się krótkim: do zobaczenia Chantelle i odszedł w stronę zamku.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  133. Nagle Chantelle znalazła się po jego drugiej stronie. Benjamin nie zauważył, jakim cudem jej się to udało, ale nie stali już teraz tak blisko siebie, a w odległości narzuconej przez dziewczynę.
    - Nieczęsto - powtórzyła Chan zamyślając się na chwilę. - Mogę być pewna Benjamin, że takiej osoby jak my już nie znajdziemy w Hogwarcie, a uwierz mi szczerze też bym tego nie chciała. - przyznała się spuszczając wzrok.
    Zaskoczyła go tym wyznaniem. Nie przypuszczał, że zdobędzie się na taką bezpośredniość. Szczególnie do praktycznie obcej sobie osoby, w dodatku z wrogiego domu.
    Nie da się ukryć, Benjaminie, że ona nie jest ci obca. Jesteście prawie tacy sami.
    Chan wyglądała, jakby zaraz miała uciec. Jakby przeraziła się swoją reakcją... Nie pozwoliłby jej odejść. Nie teraz.
    Wbił w nią wyczekujące spojrzenie, niebezpiecznie zbliżała się do drzwi wyjściowych. Spędził z nią tak mało czasu, ale miał wrażenie, że te parę chwil zaowocowało czymś więcej niż ostatnie pół roku jego życia.
    - Obiecaj.
    Chantelle spojrzała na niego nic nierozumiejącym wzrokiem.
    - Obiecaj, że jeszcze ze sobą porozmawiamy. W ten weekend jest wyjście do Hogsmeade. Pójdziesz ze mną. Porozmawiamy - zakończył bez większego sensu.

    [Tym sposobem doszłyśmy do momentu, kiedy muszą się spotkać w Hogsmeade, a z racji tego, że będzie to już po balu, nie mam bladego pojęcia jak to rozwinąć. :x
    A co do wątku z Caroline, to odezwę się pod kartą Noelle ^^]
    Ben/Karol

    OdpowiedzUsuń
  134. Jack uśmiechnął się delikatnie, wręcz smutno i patrzył przez chwilę na tą zagubioną Gryfonkę, bawiącą się nadmiarem rękawów.
    - Tyle, że jeśli los stawia ci przeszkodę, to nie obchodź jej na około. Jeśli ją pokonasz możesz coś zyskać. Coś bardzo cennego. Może i nigdy nie chciałem być Ślizgonem, ale nie zamieniłbym się z nikim dla siebie. Musiało by to znaczyć bardzo wiele dla tej drugiej osoby, bo wiem ile bym stracił, gdybym trafił do Gryfindoru. Może zyskałbym dużo, ale tylu osób bym nie poznał. Ludzie patrzyliby na mnie inaczej. Miałbym łatwiej w rodzinie i suma summarum byłbym zupełnie innym człowiekiem. Nie chcę tego. Ty też nie powinnaś się zmieniać. Taka jesteś i koniec kropka. Niech inni się martwią, nie ty. Pamiętam co powiedziała mi matka, gdy jako mały chłopiec płakałem przez ojca. "Nikt nie jest wart twoich łez. Nawet druga połówka twojego serca. Nikt. Twoje łzy są bezcenne". I nie sugeruje tu, że płaczesz. To ty decydujesz o tym czy będziesz dumna ze swojego życia i co zrobić, nikt inny. Także nikt nie da ci drugiej szansy na życie. Jest jedno i trzeba żyć mimo wszystko. Wiem, że brzmię teraz jak niańka. Tyle, że.... Ja się na niańkę nie nadaje. To tylko rada, którą ja stosuje w swoim życiu. Chodź może lepsza jest ta: mam dla ciebie jedną radę, nie słuchaj moich rad.
    Nie wiedział jak ona zareaguje. Poczuł po prostu, że chce jej pomóc, a słowa same wypłynęły z jego ust. Może powinien był je powstrzymać, a może nie. Co się stało już się nie odstanie. Nie chciał tylko, by ona uważała, że ma zmarnowane życie, bo trafiła do Domu Lwa, a czuje, że powinna być gdzie indziej. Sam zbyt długo się tym zadręczał.

    [Wybacz jeśli ten wykład nie przypadł ci do gustu, Jack tak ma....]

    OdpowiedzUsuń
  135. Następnego popołudnia tuż po zajęciach, Ian wybrał się na błonia, na umówione spotkanie z Chantelle.
    Dzień był wyjątkowo słoneczny i ciepły. Ledwo co wyszedł z zamku, jego oczom ukazał się widok gryfonki siedzącej pod drzewem ze szkicownikiem w ręku.
    Podszedł do niej szybkim krokiem, uśmiechając się.
    Dziewczyna z podejrzliwą miną omiotła go wzrokiem i wybąknęła ciche powitanie.
    Chłopak wyciągnął ze szkolnej torby swój szkicownik i przez najbliższe dwie godziny, pochłonięci byli rozmową na temat metod stosowanych przez nich w trakcie tworzenia.
    - Zrobiłbym to inaczej, spójrz! - odezwał się Ian,gdy Chan szkicowała na jego oczach fragment boiska do Quidditcha.
    Chwycił dłoń dziewczyny w swoją rękę i pokierował nią po kartce papieru.
    Gryfonka najwidoczniej chciała wyrwać swą dłoń z jego uścisku, lecz wbrew sobie powstrzymała się.
    Urok Ian'a działał na każdą dziewczynę, bez wyjątków.
    - I widzisz, o wiele lepiej prawda? - zwrócił się do niej Blake, spoglądając na efekt ich wspólnej pracy.
    Spojrzenia gryfonki i ślizgona skrzyżowały się i dwójka momentalnie zbliżyła się do siebie twarzami ..

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  136. Uśmiechnął się tylko smutno. Nie zrozumiała. Nie miał na to wpływu. Dał radę i nic więcej zrobić nie mógł.
    - Nie mówię, że pasujesz do Gryfonów, bo wydajesz się zupełnie inna niż oni. Po prostu znam ten ból i wiem, że można sobie poradzić. Oczywiście nie jestem tobą, by znać wszystkie powody i tym podobne. To była tylko rada - uśmiechnął się niepewnie - Zresztą pewnie mało wartościowa, jak to z moimi radami bywa. Ja wcale sobie nie radzę - dodał - Jestem zaśmierdłym ignorantem i tchórzem. W takich momentach uzmysławiam sobie, że nie radzę sobie w Slytherinie przez ślizgońskie cechy. To jest najgłupsze w moim życiu. Idiota jestem i tyle. Idioci tak mają - posłał jej kolejny mało przekonujący uśmiech.
    Było to wręcz nie naturalne w jego przypadku. Ślizgon, któremu z ust nie spełza uśmiech siedział tam, w sowiarni, totalnie przybity rzeczywistością i tylko obecność tej, wciąż obcej mu, dziewczyny podnosiła go na duchu. Może przeżył nie jedno warte zapamiętania, ale jego sposób bycia wpłynął na to, że równie wiele, jak nie więcej, momentów chciałby zapomnieć. Ryzykował życiem innych i zbierał krwawe wspomnienia. Ignorował ostrzeżenia, narażał się, kusił los, a obrywało się wszystkim tylko nie jemu.
    - Chciałbym, żeby nie było tego podziału. Domy.... Po co to komu? - kąciki jego ust uniosły się lekko, gdy spojrzał na tajemniczą towarzyszkę.
    Tak bardzo pragnął ją rozgryźć, ale nie chciał, by to jej zaszkodziło. Tyle razy się zapominał i myślał tylko o sobie.

    OdpowiedzUsuń
  137. - Co cię różni? Każdy ruch. Rysy twarzy. Tajemnica... Jak cię widzę wydaje mi się, że krzyczysz "zgadnij kim jestem, bo do którego domu byś mnie przydzielił?" A ja sobie odpowiadam "do magicznego". Wiem, że to dziwne, ale pasujesz mi jak ulał do świata magii, ale nie do żadnego z Domów. Nie jesteś tak.... żywiołowa jak oni, ale w pozytywnym sensie. Oni potrafią zdenerwować tym, że wszędzie ich słychać, myślisz że są lepsi i żyjesz w ich cieniu, bo oni są ci dobrzy, ci wzorowi, ci których należy naśladować. Ty jesteś cicha myszka skryta w kącie, która nie narzuca swojego przykładu. Tak ja to odczuwam, ale jestem inny i myślę inaczej, więc nie musisz tego brać do serca - uśmiechnął się delikatnie.
    - No wiem - odparł na jej lekkie uderzenie - Właśnie to powiedziałem - dodał przekornie.
    Potem Chantelle się zaśmiała. To było coś niezwykłego. Jack nie kojarzył jej do tej pory ze śmiechem. Zobaczył nowy obraz tej dziewczyny i uśmiechnął się pod nosem.
    - W sumie racja. Chyba tylko mi nie robi to różnicy - prychnął rozbawiony myślą o całym Hogwarcie w jednym wielkim dormitorium - Taka sytuacja byłaby groźna - dodał jeszcze z uśmiechem.
    - Wiesz.... - zaczął - Do tej pory nie kojarzyłem cię ze śmiechem - spojrzał jej w oczy - Pozytywnie mnie zaskoczyłaś - uśmiechnął się nieznacznie.
    Polubił ją. Ciekawiła go i intrygowała, to jedno, ale też zwalniała jego tępo. Pokazywała, że głęboki oddech też nie jest zły. Do tego wczoraj zeszła z nim bez oporów do lochów. Ta cicha odwaga. To co według niego różniło ją od reszty Gryfonów, było niezwykłe i w jego oczach było jej zaletą. Niepozorna, a jednak.

    OdpowiedzUsuń
  138. [Bardzo chętnie! Z Chan się prowadzi wątek wręcz idealnie, nie mogłabym go porzucić! ^^
    Z racji nieznajomości wydarzeń, jakie się jeszcze rozegrają na Balu, proszę o nie patrzenie źle na tę drugą część i wybaczenie, jeżeli coś namieszam i potem nie będzie się to pokrywało z rzeczywistością xD]

    Nie próbował jej zatrzymywać, kiedy znikała na schodach. Obiecała. Tylko to się dla Benjamina liczyło i był z tego szczęśliwy jak cholera. Nie wiedział czemu tak zależało mu na rozmowie z nią, ale coś mu podpowiadało, że musi ją przeprowadzić. Powoli zaczął iść po stopniach, zmierzając ku dormitorium, jednocześnie w oddali słysząc kroki Chantelle.

    ***

    Benjamin na śmierć zapomniał o spotkaniu z Chantelle.
    Nie mogła mu mieć tego za złe, w końcu po Balu Walentynkowym i wydarzeniach, które się tam rozegrały zachowywał się jak maszyna, skrupulatnie odcinając się od świata. Jo była na niego wściekła. Drew, gdyby go zobaczył, zabiłby go. Bastian szczerzył się do niego za każdym razem, gdy się mijali na korytarzu, gratulując mu dobrej roboty, ale Ben nie uważał, żeby to co zrobił, było dobre.
    Szedł do Hogsmeade ze zwieszoną głową. Samotny, bo nie dopuszczał nikogo do siebie.
    Nawet nie zauważył, w którym momencie dołączyła do niego Chantelle, idąc z nim jakby nigdy nic.
    Wytrzeszczył na nią wzrok, całkowicie osłupiały. Prawie wpadłby na zaspę śnieżną.

    Georgijew

    OdpowiedzUsuń
  139. [No właśnie tak się nad tym zastanawiałam no i znać się muszą z Gretą po prostu, może nawet jakaś przyjaźń tylko jak można byłoby połączyć te dwa charaktery ? Chyba, że przyjaźniły się jeszcze przed zabiciem przez Chan swojej bliźniaczki ? ]
    Greta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [A po za Gretą mam drugą postać Chloe, która z charakteru, zachowań i przede wszystkim przez to co zrobiła jest do niej bardzo podobna :>]

      Usuń
  140. - Może i masz rację - odetchnął głębiej - Byłaś kiedyś inna, nie? To widać. Znaczy ja to tak widzę, ale to ja i mój porąbany mózg. Po prostu umiem wyobrazić sobie roześmianą Chan, która kompletnie nie pasuje do tej co widzę. Mi to nie przeszkadza. Taka jesteś fajna. Nie wiem czy lubił bym cie tak jak teraz, gdybyś była inna. Chodź ja to w sumie wszystkich lubię - zaśmiał się cicho - Czy tego chcą czy nie. Jestem okropny - podsumował z uśmiechem.
    Jej blond włosy błyszczały niepewnie, jakby bały się zalśnić pełnym blaskiem. Błękitne oczy przywodziły na myśl nieskończony ocean. Jack lubił morza i oceany, nie raz śnił o podróżach na drugą stronę świata przez morze.
    - Fajna jesteś - dodał po chwili namysłu - Polubiłem się i do niedawna bałem, że ty nie przepadasz za mną. Chodź może po prostu sprytnie to ukrywasz - dodał z przymrożonym okiem i zadziornym uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  141. - To miło, że nie udajesz i wiem, że od razu wszystko dedykuję - końcówkę powiedział z uśmiechem na twarzy i sarkazmem w ustach - Ale nie rozmawiasz? - spytał jeszcze gubiąc na chwilę werwę i uśmiech - Ale z nikim? Czuję się zaszczycony.
    Chłopak nie wyobrażał sobie tak długiego milczenia. Chodź u Chan wydawało się to takie naturalne. Nie mniej cieszył się bardzo, że jednak z nim rozmawia. Jeszcze raz omiótł blondynkę spojrzeniem. Wpatrywała się w dal. Raczej nie przyglądała się niczemu konkretnemu. Pewnie błądziła w swojej pamięci.
    - Tęsknisz za tamtą sobą? Znaczy, żałujesz, że się zmieniłaś?
    Przez chwilę skupiła na nim zamglony wzrok. Nie chciał jej urazić, po prostu był ciekaw. Zastanawiał się czy dobrze zrobił pytając, czy nie zranił jej. Może właśnie żałowała i nie było to dla niej przyjemnym tematem? Wątpliwości mogła rozwiać dopiero odpowiedź.
    - Dręczy mnie jeszcze jedno - wyszeptał na wpół do siebie Jack - To co powiedziałaś niedawno. Od dawna nie rozmawiałaś..... - spojrzał na nią z przyjaznym błyskiem oczu - Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?

    [Jakieś krótkie wychodzą mi te odpisy, przepraszam..... :) Mam nadzieję, że nie jest to aż tak drażniące ]

    OdpowiedzUsuń
  142. Dzień spędzony z Chantelle nie mógł być zaliczony do całkiem udanych.
    Między Ian'em a gryfonką wyrosła niewidzialna bariera, której ślizgon w żaden sposób nie potrafił przebić.
    Próbował skupić zainteresowanie dziewczyny na sobie, uśmiechając się do niej szeroko oraz pokazując jej swoje techniki szkicowania.
    - A teraz, jak ci się podoba? - zagaił pokazując jej szkic chatki gajowego.
    Dziewczyna rzuciła okiem, po czym kiwnęła głową,chowając ją za swoim notesem do rysunków.
    - Okej .. nic z tego nie wyjdzie - powiedział po dwóch godzinach Ian,podnosząc się z ziemi.
    - Muszę już iść, miło było spędzić z tobą trochę czasu - puścił jej oczko i oddalił się w stronę zamku.
    Zanim jednak ruszył, wyrwał niepostrzeżenie kartę papieru, rzucając ją niby przypadkowo na ziemie i zniknął z pola widzenia Chan.
    Gryfonka sięgnęła po nią i ze zdziwieniem w oczach przyjrzała się szkicowi dziewczyny, który zdobił kartkę. Na samym dole widniał napis,który dziewczyna przeczytała z szeroko otwartymi oczami:
    "Jeśli chcesz się czegoś naprawdę nauczyć, przyjdź wieczorem do mojej sypialni.."


    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  143. Prawie wpadłby na zaspę śnieżną, gdyby Chantelle w porę nie zdołała złapać go za kurtkę i odciągnąć od miejsca potencjalnej śmierci.
    - Jeszcze trochę, to będę zastępowała ci tu matkę - zadrwiła z niego. - Mam się przyzwyczaić do tego, że się spóźniasz?
    Zacisnął usta w wąską kreskę, postanawiając nie reagować na docinki dziewczyny. Owszem, zapomniał zupełnie o spotkaniu z Gryfonką, ale przynajmniej miał jakieś logiczne tego wytłumaczenie. Jednak zakrawający o drwiący ton głosu blondynki sprawił, że musiał się odezwać.
    - Chantelle, moja matka wychowała mnie na wspaniałego człowieka, nie widzisz? Zapewne bardzo by się zmartwiła, gdybym ją poinformował, że znalazłem dla niej zastępstwo.
    Benjamin powiedział to wszystko spokojnym tonem, ale wyczuwał na sobie lustrujące spojrzenie Chan. Wiedział, że to tylko kwestia czasu, aż zacznie wypytywać go o ten cały galimatias w obecnych relacjach z Josephine, ale co to, to nie. Nie on się miał dzisiaj zwierzać.
    Jednak Georgijew miał świadomość, że Chan bezinteresownie nie wyjawi mu swoich sekretów. W zamian zażąda zapłaty, wyjawienia jego sekretu, a jakakolwiek on miałby być, zapewne nie będzie dotyczyła ostatniej wizyty Ślizgona u rodziny czy też czynionych postępów po "quidditchowym zastoju" .
    Szli w milczeniu, a Benjamin bał się przerwać tej ciszy.

    [ moje dziecko mordu to sierota ;_; ]
    Georgijew

    OdpowiedzUsuń
  144. - Zazwyczaj nie bez znaczenia. Kwestia okoliczności - wzruszył ramionami, poprawiając swoją torbę na ramieniu, która nieco z niego zjechała, ślizgając się na gładkim materiale kurtki. - Kiedyś narawdę sprawiało mi to przyjemność, co na swój sposób jest poronione - parsknął śmiechem. Teraz miał trochę inne, dojrzalsze priorytety niż urządzanie imprez w cudzych torbach.
    Droga doprowadziła ich w końcu w miejsce, gdzie rozdzielała się na dwie gałęzie, co oznaczało jedno: decyzję.
    - Piwo - odparł. - I nie będziesz za mnie płacić, mam swój honor, mimo że możesz uważać inaczej - żachnął się, splatając ręce na klatce piersiowej i patrząc na dziewczyne z ukosa. Trzy Miotły mieli dokładnie przed sobą, wystarczyło tylko przejść kilka metrów i przestąpić próg.

    OdpowiedzUsuń
  145. Ian czekał niecierpliwie w swojej sypialni, stojąc przed oknem i wpatrując się bezcelowo w krajobraz.
    Stado myśli tłukło mu się w głowie i miał coraz to większe wątpliwości co do swojego pomysłu.
    - Przecież to jasne że ona się nie zgodzi .. - powiedział pod nosem i chwycił paczkę papierosów leżącą na nocnej szafce.
    Odpalił jednego końcem różdżki,rozważając wszystkie za i przeciw.
    W najgorszym wypadku dziewczyna wyjdzie i nigdy więcej nie będzie chciała z nim rozmawiać.
    W najlepszym - choć było to absurdalne - zgodzi się.
    Miał na to cichą nadzieję, lecz nie chciał się niepotrzebnie nastawiać.
    Zdążył już poznać Chantelle na tyle dobrze, iż wiedział że ta nieufna gryfonka nie przyjmie jego propozycji do wiadomości.
    Zresztą ślizgon wcale nie miał złych zamiarów. Chodziło mu w tym momencie jedynie o sztukę.
    Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Zerwał się z łóżka, wpuszczając gościa do środka.
    - Cześć Chantelle! - powiedział uśmiechając się promiennie. - siadaj - dodał wskazując na łóżko.
    Dziewczyna rozejrzała się niespokojnie. Jej oczom w pierwszym momencie ukazała się pokaźna sztaluga, stojąca w rogu pokoju, a także dwa pudełka wypełnione farbami.
    - Przejdę do sedna .. - pomyślał Ian, i zwrócił twarz w kierunku dziewczyny.
    - Słuchaj .. domyślam się,co myślisz o tym zaproszeniu.
    I domyślam się także co pomyślisz gdy usłyszysz co mam ci do powiedzenia, ale z góry uprzedzam cię iż chodzi mi tylko o rysowanie .. potrzebuje twojej pomocy.
    Blake wziął głęboki oddech i spojrzał gryfonce prosto w oczy:
    - Chciałbym narysować akt i marzę o tym byś mi zapozowała.
    Dziewczyna otworzyła usta ze zdziwienia i spojrzała na ślizgona ..

    IAN BLAKE

    [miło byłoby gdyby Chan zgodziła się na jego propozycje, wyjdzie z tego ciekawy wątek ]

    OdpowiedzUsuń
  146. - A co to ma za znaczenie że jesteś gryfonką? - zapytał Ian,patrząc jak dziewczyna kończy wypalać papierosa.
    - Po prostu doskonale nadajesz się na rolę modelki. Twoja uroda jest do tego wprost stworzona - powiedział, komplementując ją i uśmiechając się lekko.
    Nie poszło tak źle - pomyślał. - Nie wyśmiała mnie ani nie uciekła z sypialni
    - W ślizgonie zakiełkowała iskierka nadziei.
    - A co do twojego pytania, to najpierw mam zamiar zrobić szkic,a później przelać to na płótno przy użyciu farb. Efekt będzie niesamowity,
    Spojrzał na nią wyczekującym wzrokiem.
    Chantelle zastanawiała się jeszcze przez dobrych kilka minut.
    - I jaka będzie twoja decyzja? Jeśli się zgodzisz to chciałbym rozpocząć jak najprędzej póki mamy cały pokój dla siebie. Pamiętaj Chan, że zrobisz to tylko i wyłącznie dla sztuki.
    Posłał jej błagalne spojrzenie i w milczeniu czekał na odpowiedź.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  147. Ian stał osłupiały, patrząc jak bez słowa sprzeciwu Chantelle ściąga z siebie ubranie, kładąc je na łóżku.
    W tym momencie stała naprzeciwko niego w samej bieliźnie, czekając na odpowiedź.
    - Poczekaj chwilę, tylko naszykuję sztalugę - odezwał się Blake i ruszył na sam koniec sypialni.
    Wziął sztalugę i ustawił w bliskiej odległości łóżka. Następnie machnięciem różdżki przywołał pudełko z farbami, kładąc je na podłodze.
    - Chyba najlepiej wyjdzie jeśli położysz się bokiem na łózku - powiedzial Ian do zniecierpliwionej krukonki.
    Dziewczyna usiadła na samym brzegu patrząc mu wyczekującym wzrokiem w oczy.
    - Jesteś gotowa i możemy zaczynać? - zapytał, sięgając po ołówek.
    Chan kiwnęła głową a jej twarz oblał lekki, prawie niezauważalny rumieniec. W końcu znali się tylko jeden dzień, a wiedziała iż w tym momencie musi pozbyć się bielizny i zająć ustaloną pozycję.
    Gryfonka zrobiła dwa głębokie wdechy i powoli zdjęła z siebie resztki garderoby.
    Położyła się na łóżku, a Ian przez dłuższą chwilę wparywał się w nią z szeroko otwartymi oczami.
    Schował się za sztalugą i rozpoczął szkic. Co jakiś czas wychylał głowę, spoglądając na ciało gryfonki.
    - I jak się czujesz się w tej nowej roli? - powiedział, uśmiechając się do dziewczyny. - Jeszcze trochę i i szkic będzie gotowy.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  148. Przecież już ci powiedziałem dlaczego - Ian odezwał się, patrząc na gryfonkę.
    - Dalej uważam, że jesteś świetna w roli modelki i robisz to naprawdę profesjonalnie.
    Ponownie zabrał się za szkicowanie.
    Z pełnym skupieniem w oczach kreślił kształty na płótnie, starając się jak najlepiej odwzorować sylwetkę dziewczyny.
    Po upływie dwóch kwadransów oznajmił, iż nareszcie skończył.
    Z uśmiechem na ustach podszedł do Chantelle i usiadł na skraju łóżka.
    - Ach tak - zreflektował się i cofnął, wracając do sztalugi.
    - Możesz się już ubrać.
    Chantelle wykonała jego prośbę dość szybko, zakładając jedynie bieliznę i koszulkę.
    Podeszła do ślizgona, który na jej widok uniósł pytająco jedną brew.
    - Chan? - zapytał i spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
    Zresztą nieważne - pomyślał i zwrócił się do dziewczyny:
    - Zobacz! - obrócił sztalugę pokazując jej gotowy szkic.
    - I jak ci się podoba? W końcu twoje zdanie co do tej pracy jest najważniejsze.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  149. Słowa wypowiedziane przez Chantelle wywołały szeroki uśmiech na twarzy Iana. Zależało mu na pochlebnej opinii gryfonki.
    Spojrzał na dłoń dziewczyny, którą wciąż trzymała na jego torsie i odezwał się pewnym siebie głosem:
    - Dzięki Chan, naprawdę ciesze się, że ci sie podoba.
    Dziewczyna momentalnie zabrała dłoń i raz jeszcze rzuciła okiem na szkic.
    - Jeśli chcesz dam ci go, gdy tylko skończe malować tą drugą pracę przy użyciu farb.
    Gryfonka przyjęła tą wiadomość z entuzjazmem,pomagając przenieść sztalugę na drugi koniec sypialni.
    Po chwili usiedli razem na łóżku - Ian przywołał paczkę papierosów - i wspólnie, w milczeniu odpalili je końcami różdżek.
    - Chantelle - odezwał się Blake, patrząc na dziewczynę
    - Masz zamiar ubrać spodnie czy czegoś ode mnie chcesz? - powiedział ze śmiechem.
    - Mam ci się odwdzięczyć? - zażartował,spoglądając za okno.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń

  150. Scott zawsze potrafił dobrze udawać, że wszystko jest w porządku.
    Jednak teraz, z powoli schnącą krwią i na chwiejnych nogach nieco gorzej mu szło, dziewczyna należała do tej części uczniów których nie tak łatwo zmylić jak pozostałych. Powinien zmienić strategię.
    - Oczywiście, że sobie poradzę.
    Ze wszystkich sił wyprostował się a jego twarz wygładził spokój, choć pod maską gotowało się w nim. Nie opuścił ręki ani wzroku z dziewczyny, a kiedy zauważył, że się cofa nawet nie drgnął, choć bardzo chciał. Pomyślał sobie, że nieznajoma sama sobie kopie grób drocząc się z nim, na siłe coś chcąc mu udowodnić.
    Chłopak już raz stracił różdżkę, traumatyczne przeżycie spowodowało, że kiedy się odnalazła nie spuszczał z niej oka.
    - Nie drocz się ze mną, jak podlotek z absztyfikantem. Oddaj różdżkę. - powiedział powoli robiąc krok naprzód.

    OdpowiedzUsuń
  151. - Nie martw się, na pewno się nie zakochałam.
    Jack wybuchnął gromkim śmiechem.
    - Nic takiego nie sugeruję - uśmiechnął się - Ale wiesz, uważaj - dodał nie mogąc powstrzymać radości.
    Reszta uzasadnienia nie była już tak zabawna, więc zdołał się opanować. Ufność. Chłopakowi zrobiło się przyjemnie, gdy zrozumiał, że oznacza to, iż Chan mu ufa. Miał też nieodparte wrażenie, że dziewczyna ma namyśli coś więcej, jednak nie mógł tego rozgryźć.
    - Dziwi, ale do ciebie to tak jakoś pasuje. Chodź nie powiem, że cieszę się, że ze mną jednak rozmawiasz. Mi się praktycznie buzia nie zamyka i wielu to denerwuje.
    Pomyślał chwilę i uśmiechnął się kręcąc głową.
    - Zresztą kogo ja nie denerwuje w ten czy inny sposób? Ciebie za to na pewno wszyscy lubią - spojrzał na swoja rozmówczynią - Zresztą. Pewnie nie tylko ja mam problemy z "przyjaciółmi" więc nie będę marudzić.

    OdpowiedzUsuń
  152. [Cóż... pozory lubią mylić. Mozemy wymyśleć jakiś ciekawszy wątek jeżeli tylko masz ochotę... i może jakiś pomysł? :) Jezeli nie to może mi uda się coś wymyśleć.]

    OdpowiedzUsuń
  153. - Zastanówmy się, co mogę ci zaoferować - zaczął Ian, patrząc na siedzącą obok niego gryfonkę.
    Zbliżył się do niej, lekkim ruchem ręki odgraniając jej włosy.
    Rzeczywiście, sztuka była jedynym elementem, który łączył tą dwójkę, jeśli nie liczyć podobnych, ostrych charakterów.
    Blake spojrzał dziewczynie prosto w oczy, dając jasny sygnał swoich zamiarów.
    - Domyślasz się co mógłbym ci zaoferować - powiedział gardłowym głosem.
    - Jeśli oczywiście tylko tego chcesz. Jeśli nie, nasze kontakty ograniczą się jedynie do wspólnego tworzenia.
    Posłał jej szeroki uśmiech i mrugnął okiem, czekając na reakcję Chantelle.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  154. Bardzo ucierpiałeś?
    Ucierpiałeś, ucierpiałeś... To złe słowo. Serce Benjamina [Genjamina] od tych paru dni dosłownie krwawiło, a jego stan psychiczny zakrawał o nazywanie go wręcz szaleństwem. Obłąkany z miłości. Brzmi pięknie, ale w rzeczywistości pięknym nie było.
    Przeniósł zmęczone spojrzenie na dziewczynę. Jej kolejne słowa były bardzo zaskakujące, nawet jak dla niego.
    - Może to dziwnie zabrzmi, ale zaczynam martwić się o ciebie, jak o samą siebie.
    Spuściła wzrok na ziemię, a Ben'a dosłownie zamurowało. Po raz drugi tego dnia. Jeszcze parę dni temu, na Wieży, nigdy by nie przypuszczał że może usłyszeć takie słowa z ust Chantelle. Była mu prawie obca, a jednocześnie.. Tak znajoma. Mogłaby być nim. Tylko mądrzejszym.
    W Georgijewie obudził się dziwny instynkt. Starszego brata, poczuwającego się do tej roli i dbającego o "siostrę". Ben chciał ją przytulić i zapewnić, że te słowa mają dla niego wielkie znaczenie. Uśmiech mimowolnie pojawił się na twarzy chłopaka, co mogło wydawać się dziwne, ze względu na temat rozmowy z dziewczyną.
    - Co było minęło... Jasne, że ucierpiałem. Czasem mam ochotę wyć i drapać sobie pazurami po twarzy, tak się nienawidzę. Ale wiesz, muszę być dobrej myśli. Bo chyba zwariuję.

    OdpowiedzUsuń
  155. [Dzień dobry! Cierpię ostatnio na potrzebę posiadania wszystkiego ładnie, symetrycznie i idealnie wręcz, dlatego wczoraj siedziałam i walczyłam z niesfornym html, żeby uzyskać taki, a nie inny efekt. Cieszę się, że Ci się spodobał.:) Szkoda tylko, że, jak mówisz, niewiele jest połączeń między naszymi postaciami, bo chętnie bym poprowadziła jakiś wątek. :C]

    A. Woronin

    OdpowiedzUsuń
  156. - Spodziewałaś się czegoś więcej tak? - powiedział Ian i teraz to on ujął w dłonie twarz dziewczyny, zbliżając się jak najbliżej tylko mógł.
    Gryfonka ogromnie go intrygowała - raz była wobec niego obojętna, po czym ewidentnie go podrywała.
    Te dwa sprzeczne sygnały sprawiały,że Blake nie mógł się powstrzymać.
    Między nim a Chan musiało do czegoś dojść, to tylko kwestia czasu.
    Z jednej strony byli oni do siebie podobni.
    Zarówno Ian jak i Chan byli tylko dwójką uczniów, kochających jedynie sztukę.
    Byli pozbyci wszelkich uczuć, lecz jednak jakaś nieznana siła ciągnęła ich ku sobie.
    Blake delikatnie musnął wargi Chantelle, jedną ręką przeczesując jej włosy.
    Po chwili mocniej przywarł do jej ust, czekając na reakcję.
    - Tak,kolejny ruch zdecydowanie należy do ciebie - mruknął ledwie słyszalnym szeptem.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  157. Ian oczywiście nie dał za wygraną.
    Chantelle, wysłała mu jasne sygnały, wiedział, że chce tego tak samo mocno jak on sam.
    Przez głowę bruneta przemknęła myśl, tak jakby wyrwał ją z umysłu gryfonki:
    "Jeżeli takie jest twoje zdanie, to je uszanuję, ale musi się ono pokrywać z moim"
    Ślizgon siedział jeszcze przez chwilę, analizując całą sytuację:
    ... rozebrała się dla mnie, pozując mi do obrazu
    ... pocałowała mnie w dość znaczący sposób
    Ian był w stu procentach pewien, iż Chan chce wylądować z nim w łóżku, lecz jej duma nie pozwala jej się do tego przyznać.
    Rzeczywiście, ich twarde charaktery są takie podobne ..
    Ian zwrócił się do dziewczyny, łapiąc ją za ramię i odwracając jej twarz ku swojej:
    - Nie drocz się ze mną, proszę cię, wiem że myślimy o tym samym.
    Posłał jej kpiący uśmiech i dodał:
    - Nie oszukasz mnie.
    Chan zaśmiała się, po czym raz jeszcze pocałowała go, przygryzając dolną wargę chłopaka.
    Chwilę później gryfonka znowu siedziała na nim okrakiem - byli tak blisko, że prawie stykali się nosami.
    - Jesteś moją inspiracją w czasie tworzenia - wyszeptał jej do ucha.
    - Już mi nie uciekniesz.
    Blake jednym ruchem ręki zsunął z niej spodnie i zabierając się za koszulkę.
    Czekał, aż dziewczyna zrobi to samo z jego garderobą ..
    NIE PSUJ ZABAWY, CHANTELLE - pomyślał.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  158. - Nie mów tak - powiedział z przekonaniem, gdy wspomniała, że jej nie powinno się lubić - mnie nie obchodzi co się powinno, a co nie i lubię cię - podsumował z uśmiechem - Zresztą, gdyby powinno się nosić sernik na głowie, nosiłabyś? To tylko takie gadanie.
    Jack od zawsze silnie wierzył, że łamanie takich praw jak zakaz lubienia kogoś, może wyjść tylko na dobre. Poza tym, według niego, łamanie wielu praw było słuszne. Chciał żyć własnym życiem i nie żałować, chodź to ostatnie było bardzo trudne.
    - Mnie nie denerwujesz - Chan przerwała jego chwilowe rozmyślania - a wręcz przeciwnie.
    Uśmiechnął się mimowolnie.
    - Dawno nikt mi czegoś tak przyjemnego nie powiedział. Zwykle to słyszę, ze jestem idiota i wariat (bardzo często w negatywnym sensie), a tak miłych słów już nikt mi nie mówi. Dzięki - uśmiechał się do blondynki - Ty tez jesteś na prawdę fajna. Który raz już ci to powtarzam? Muszę przestać sie powtarzać, bo zatnę się na jednej płycie. To by było dopiero - posłał Gryfonce swój uśmiech.
    Miał nieodparte wrażenie, że ona się z czymś zmaga. Nie pytał, bo czuł, że ona mu nic nie powie. zresztą czemu miałaby mówić?

    {Nie ma sprawy. Ważne, że w ogóle odpisałaś :3 Dla mnie tylko to się liczy ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  159. [ Evan nie ma rozwiniętego wachlarza uczuć. Jest na etapie, w którym może odczuwać nienawiść, obojętność i zainteresowanie. Ale to pewnie wiąże się z tym, że po prostu innych uczuć niedoświadczył.
    Poznać się mogli w sposób dość prosty. Biblioteka. Godziny szczytu. Wszystkie stoliki zajęte. Duszno. Gorąco. Nauka. Nauka. Nauka. Rosier rozkminia transmutacje, bo znów spóźnił się z oddaniem pracy. Siedzi sam jak palec i pisze esej. Pojawia się Chan. Zirytowana, że wszystko pozajmowane. Podchodzi do niego i pyta, czy może się dosiąść. On przytakuje, nawet nie zwracając na nią uwagi. Chan siada, wyciąga swoje rzeczy, ale widząc książki o transmutacji, zaciekawia się. Bo w końcu ten przedmiot to jej pasja. Zauważa kilka błędów w jego pracy, które ją dotykają i w przypływie impulsu zaczyna opowiadać o tym zagadnieniu. Rosier bez słowa ją słucha i robi swoje. Dziewczyna po wykładzie odchodzi, zapominając po co tam przyszla. Evan zaczyna pisać od nowa ze strzepków informacji, które od niej usłyszał. Na drugi dzień dziwnym trafem spotykają się w tym samym miejscu, o tej samej porze. Rosier jej dziękuję. I w ten sposób zaczyna się ich wspólna przygoda. Spotykają się. Rozmawiają. Czasem razem milczą. Robią zadania. Ich spotkania w bibliotece stają się rutną. Wpadają w rytm. Zaczynają o sobie myśleć. Zastanawiać się - przyjdzie czy nie, a jak nie przyjdzie, co robi itd. ;)
    Trochę się zagalopowałam. Miej więcej w taki sposób widzę ich znajomość, która zbiegiem czasu zacznie się przekształcać ;) ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  160. [ Haha, jak najbardziej wybaczam ;) ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  161. Rosier był w innym świecie, świecie, który nie istniał nawet w jego głowie. Pełno było w nim zagadnień i definicji, których nie potrafił zrozumieć. Transmutacja. Diabeł wcielony. Zło. Prawie tak wielkie jak szlamy, których z roku na rok chodziło coraz więcej po korytarzach szkoły. Prychnął zirytowany pod nosem, gdy kilka kropel atramentu pobrudziło pergamin.
    Skup się. Po prostu się skup. Nad książkami, które masz przed sobą. Ale to był prawie niewykonalny. Myślami błądzi wciąż i wciąż do książki, którą trzymał pod poduszką. Do książki pełnej czarnej magii, która bez liku go pochłaniała. To było o wiele bardziej interesujące i emocjonujące niż przemiana rzeczywistości w iluzję. Transmutacja. Przedmiot, który skrupulatnie zatruwał mu życie. Minewra McGonagall. Pijawka pozbawiona serca.
    Usłyszał nad swoją głowę dźwięk. Nawet nie mógł określić, czy słowa wypowiedziane całkowicie bez emocji były adresowane do niego, czy do kogokolwiek innego. Po prostu nieświadomie przytaknął, nie spuszczając głowy z wypracowania. Nie interesowało go otoczenie. Przecież żadna szlama nigdy by się do niego nie przysiadła. Nie. To było po prostu niemożliwie. Mógł oddychać spokojnie i myśleć tylko o jednym. Skup się. Transmutacja. Skup się. Gdy zrobisz te cholerne zadanie, będziesz mieć czas na przyjemności.
    Evan w pierwszej chwili, widząc różdżkę wycelowaną w jego stronę, odniósł wrażenie, że ktoś czyha na jego życie. Nie znał powodu. Nawet się nad nim nie zastanawiał. Po prostu też chciał wyciągnąć różdżkę i pokazać tej osobie, gdzie raki zimują, ale szybko się rozmyślił. Paznokcie wypolerowane na błysk. Długie, jasne place zaciśnięte na różdżce, przyciśniętej do pergaminu. Musiały zdecydowanie należeć do kobiety. Słowa na kartce zmieniały się na inne słowa. Brzmiały podobnie, ale zmieniały całkowicie sens zdania.
    Gdy zaczęła do niego mówić, spokojnym, wypranym z emocji głosem, spojrzał na nią ukradkiem z delikatnym zainteresowaniem. Śliczna blondynka. Gryfonka. Takie było jego pierwsze wrażenie.
    Pytanie o status krwi miał na końcu języka, ale gdy zaczęła swobodnie opowiadać o transmutacji, natychmiast się rozmyślił. Jej głos zmienił diametralnie, a przynajmniej tak mu się wydawało. Igrała w nim nutka zafascynowania, pasji.
    Rosier nie odezwał się ani słowem, gdy postawiła przed nim książkę. Zerknął na nią z uprzejmym zainteresowaniem, zarezerwowanym dla osoby, której nie mogło już nic zdziwić. Ale zdziwiło. W końcu ludzki język. Bez żadnego owijania w bawełnę. Suche, łatwo przyswajalne fakty. Nic więcej. Przeczytał jedną stronę dwa razy, wychwytując — według niego – najważniejsze rzeczy i zaczął pisać od nowa.

    [ Dotrwałam i nie sprawiło mi to żadnego problemu :D I wybacz, że moje w porównaniu do twojego jest takie krótkie :< ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  162. Rosier pisał i pisał. Wpadł w trans. Czasem miał wrażenie, że pióro samo kreśli słowa, wykorzystując do pomocy jego dłonie. Pierwszy raz od dawna tak dobrze pisało mu się wyprowacenie z transmutacji. Transmutacji, która sprawiała, że nabawiał odruchów wymiotnych, gdy był zmuszony poświęcić jej więcej uwagi.
    Czasem na jego czole pojawiała się zmarszczka. Pojedyncza, mało atrakcyjna oznaka irytacji. Pojawiała się szczególnie, wtedy kiedy dziewczyna ograniczała mu przestrzeń osobistą. Czasem była zdecydowanie za blisko. Było duszno. Nie miał czym oddychać. Poluzował krawat na swojej szyi, nie odrywając dłoni od kartki.
    Nie przeszkadzały mu jej luźne uwagi i poprawki, które dokonywała między czasie w jego pracy. Dzięki temu nie będzie musiał czytać tego drugi raz i eliminować błędy. To duża pomoc. Bardzo duża pomoc.
    Evan nie był przyzwyczajony do przyjmowania jednostronnej pomocy, ale konsekwentnie milczał, koncentrując się nad pracą domową.
    Przyłapywał się na myśli, że transmutacja nie jest taka zła jak myślał, ale szybko się jej pozbywał. Była zła. Utrudniała mu życie na różne sposoby. Zmuszała do marnowania czasu.
    Gdy dziewczyna w końcu postanowiła opuścić jego towarzystwo Rosier odprowadził ją wzrokiem do wyjścia, uśmiechają się kącikiem ust. Nadal nie miał pojęcia kim była. Długie blond włosy. Gryffindor. Miły głos, pozbawiony emocji. Było dużo Gryfonek o jasnych włosach. Trochę żałował, że nie przyjrzał się uważniej jej twarzy.
    Zabrał książkę i zaczął czytać jeszcze raz rozdział, zerkając na swoje wypracowanie. Po kilku minutach zrozumiał, co miała na myśli.
    Było dużo Gryfonek, ale zdecydowanie mniej takich, które zagadałyby z własnej woli do Ślizgona w zatłoczonej bibliotece.

    [ staram się, bo trochę źle byłoby mi z myślą, że piszesz długo, a ja krótko ;) ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  163. Bawił się piórem, czytając podręcznik, który wpadł mu pod rękę. Tym razem nie przyszedł do biblioteki po to, aby się uczuć i odrabiać zadania. Od godziny czekał na Gryfonkę, którą poznał zaledwie wczoraj. Poznał to za dużo powiedziane. Spotkał, bo przecież nie wymówił z nią ani jednego zdania. Nie miał nawet pewności, czy dziś przyjdzie.
    Gryfonów i Ślizgonów łączyła jedna, bardzo ważna cecha. Nigdy nie odwiedzali biblioteki, gdy nie mieli wewnętrznej potrzeby dokształcania się, ale przecież nie wszyscy tacy byli, prawda? Były pojedyncze wyjątki, spragnione wiedzy. Może tajemnicza blondynka właśnie taka była.
    Czekał i czytał, czekał i czytał. Treść lektury nie była zbyt przejmująca. Czasem przeskakiwał akapity, przywracał stronę na drugą zanim skończył czytać pierwszą i tak dalej, i tak dalej. Wszystko, aby zabić czas, czekając.
    Gdy już prawie stracił nadzieje, że Gryfonka przyjdzie, przyszła. Usiadła bez pytania, otworzyła książkę i podjęła rozmowę, jakby znali się już wystarczająco dobrze, aby rozmawiać o wszystkim.
    Uśmiech na ustach Evana ewoluował. Stał się mniej złośliwy, bardziej uprzejmy i bardziej radosny.
    - Pierwszy raz jestem zadowolony z efektu swojej pracy z transmutacji - odparł tylko bez żadnych szczegółów. Nie potrzebowała ich. Ta informacja powinna jej stanowczo wystarczyć.
    Zerknął na nią kątem oka. Była ładna. Naprawdę ładna. Chyba kojarzył ją zajęć. Nie wiedział jak miała na imię i nazwisko, ale pierwszy raz nie chciał wiedzieć. Bo co jeśli jest szlamą? Nie chciał się przejechać i rozczarować. Była naprawdę ładną Gryfonką to wystarczało.
    Chciał podziękować, ale słowo "dziękuję" nie mogło przejść Evanowi przez gardło. Rzadko je używał. Naprawdę rzadko. Nie pamiętał nawet czy kiedykolwiek je powiedział.

    [ jest ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  164. Na jego wyznanie Chan zareagowała dość lakoniczną odpowiedzią, ale mimo wszystko Ben czuł, że jest ona prawdziwa i mówiona prosto z bądź co bądź dobrego serca Chantelle. Droczyła się z nim w taki sposób, jakby znali się co najmniej od piaskownicy.
    Gryfonka zmarszczyła brwi w dość zabawny sposób na widok uśmiechniętego Benjamina.
    - I czego się szczerzysz? - zapytała.
    Nie odpowiedział jej. Szli dalej, w kierunku magicznej wioski która coraz wyraźniej majaczyła na linii horyzontu. Zastanawiał się, co będą robić w Hogsmeade. Pójdą do Trzech Mioteł? Bo kawiarnia Pani Puddifoot raczej na pewno nie wchodziła w grę.
    - Dasz się zaprosić na kremowe piwo? - zapytał, bacznie obserwując blondynkę.
    Nadal chciał od niej wyjaśnień. Czemu tak nagle zaczęła Ślizgona bronić i powstrzymywać od zrobienia tylu głupich rzeczy. Czemu interesowała się jego samopoczuciem. I przede wszystkim Benjamin chciał otrzymać informacje na temat, dla którego pierwotnie mieli się spotkać. Wiedział, co ma na sumieniu Chantelle, ale nadal nie znał jej motywów, powodów takiego a nie innego działania...
    Nie był to wynik chamstwa, czy przesadniej ciekawości. Po prostu nagle blondynka stała się dla niego jak rodzona siostra, o którą musiał się troszczyć. Z doświadczenia wiedział, że wyrzucenie swoich grzechów przed drygą osobą powoduje nieopisana ulgę.

    OdpowiedzUsuń
  165. Miał wrażenie, że dziewczyna była całkiem inna niż Gryfoni, których miał okazję poznać. Większość tryskała nieposkromioną energią, brawurą, radością z życia, elektryzując siłą odpychającą Rosiera. A ona… Ona była całkowicie pozbawiona emocji. Odpowiadała automatycznie. Nie wyczuwał nic w jej głosie. Ani nuty ironii, ani sarkazmu, ani rozbawienia. Mógł ją porównywać do książki. Starej, zapomnianej przez świat, na której zaległa taka gruba warstwa kurzu, że nikt nie ma nawet ochoty wziąć ją do ręki. Książki, w której litery już dawno wyblakły i nikt nie dowie się, o czym tak naprawdę była.
    Była zdecydowanie ciekawym zjawiskiem i tak Rosier postanowił ją traktować. Przecież nie przyzna przed samym sobą, że Gryfonka po prostu go zaintrygowała. Nie przyzna nawet, że poczuł do niej cień sympatii przez to z jaką pasją i zamiłowaniem przekazywała swoje zainteresowanie transmutacją. Nie. Nie mógł tego przyznać przed samym sobą, a co dopiero przed nią. To głupie, nierealne, pozbawione sensu. Mógł czuć tylko dwie rzeczy — nienawiści i obojętność.
    — Nie przypominam sobie, abym chciał cię o cokolwiek zapytać — zapewnił po chwili, ale skłamał. Miała rację. Chciał ją wypytać o status, o nazwisko. Ale teraz nie chciał już wiedzieć. Pierwszy raz od bardzo dawna nie czuł potrzeby, aby wiedzieć z kim tak naprawdę ma do czynienia. Nutka tajemnica tląca się wokół jej osoby nie była zła, była nawet przyjemna, emocjonująca.
    Przyjrzał się jej uważnie. Długie, proste blond włosy. Niebieskie oczy podkreślone przez wachlarz długich rzęs. Ciemne brwi kontrastujące z jej jasną karnacją. Zgrabny nos i doskonale wykrojone usta. Pierwsze wrażenie pozostało. Była naprawdę ładna. Nie zdziwiłby się, gdyby okazała się wybrykiem jego wyobraźni.

    [ To moja wina, więc nie masz za co przepraszać, ale idzie ci dobrze ;p Przydałoby się w końcu nabazgrać coś na temat jego wyglądu :D ]

    OdpowiedzUsuń
  166. - Łał. Tyle miłych słów, że aż trudno uwierzyć - Jack wyszczerzył zęby - A to, że tylko ja ci to mówię wydaje się aż niewiarygodne.
    Chan wydała mu się przyjacielska i taka, z którą dobrze się gada, a ona mu mówi, że tylko on tak twierdzi. Ale ile razy miał inne zdanie niż cały świat? Ile razy znajdował własne, kontrowersyjne rozwiązania? Myślał inaczej niż ogół i inaczej się zachowywał.
    - Prawdopodobnie masz rację. Gdybym zaciął się na jedynym pomyśle, to chyba oznaczałoby to mój koniec - uśmiechnął się po raz kolejny, przychodziło mu to tak naturalnie.
    Uwielbiał zarażać entuzjazmem, który przy nim plenił się jak choroba. Uśmiech na twarzach innych sprawiał, że Jack skakał ze szczęścia. Widział swój wpływ - pozytywny i negatywny.
    - Ach... -westchnął głęboko i założył ręce za głowę z błogim uśmiechem - Życie jest dziwne, nie? Popełniasz tyle błędów, ale ono wciąż i wciąż daje ci drugą szansę. Mi się zdaje, że je marnuje i popełniam te same błędy - zachichotał wesoło - Chodź może nie wszystkie - zmarszczył brwi i przeanalizował przykre zajścia ze swojego życia, jego górna warga wygięła się zabawnie, a twarz wyrażała najwyższą konsternację - Niepotrzebnie rozdrapuje stare rany - uśmiechnął się delikatnie, próbując wyrzucić z umysłu dźwięk nadjeżdżającego pociągu.
    Mimo tak wielu "wpadek", podczas których ważyło się czyjeś życie, Jack nie stracił optymizmu i pogody ducha. Krew i widok śmierci usadowiły się w najgłębszej części jego jaźni. To był jego sposób i działał znakomicie. Chłopak oczywiście często czuł się winny, ale zdążył już wyżalić się innym, zwłaszcza bliskiej mu przyjaciółce z Gryfindoru. Jeden czy dwa razy wystarczyły, by zepchnąć wyrzuty dalej od siebie. Już nic nie mógł poradzić i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  167. Miał już tego dosyć. Ian kompletnie nie rozumiał Chantelle.
    Dziewczyna była dla niego jedną wielką zagadką, tajemnicą, której nie potrafił rozwiązać.
    Denerwowało go jej zachowanie, lecz jednocześnie przyciągało go do niej coraz bardziej.
    - pieprzona paranoja .. - pomyślał, patrząc jak różdżka gryfonki odsuwa mu się od szyi.
    Blake należał do osób bezpośrednich, nie znosił domysłów i niedopowiedzeń.
    Chantelle wysyłała co chwilę dwa, sprzeczne sygnały.
    podryw ... ucieczka ... prowokacja... odwrót
    Postanowił dowiedzieć się wszystkiego teraz,dopóki do końca nie stracił cierpliwości.
    - Nie, nie sądze, żeby twoja wizyta się przeciągnęła - odpowiedział na jej pytanie i spojrzał na nią wyczekująco.
    - Chantelle, powiesz mi o co ci chodzi? Najpierw bez cienia niepewności pozujesz mi nago, później mnie całujesz, nie wspomnę już o tych wszystkich prowokacyjnych zachowaniach a gdy ma przejść do czegoś ..
    - zastanowił się przez chwilę i dodał:
    - Konkretnego ty uciekasz? Dlaczego? - Blake zmarszczył brwi.
    - Przecież swoim pozowaniem pokazałaś na co cię stać.. To coś znaczy.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  168. Po chwili przestał ją obserwować, stwierdzając, że musi to być dla niej po prostu niezręczne. Nikt nie lubił, gdy ktoś się w kogoś intensywnie wpatrywał. Przynajmniej zazwyczaj tak było, dlatego wrócił do lektury swojej książki, chociaż myślami błądzić całkowicie w innym kierunku. Może powinien się jednak zainteresować jej imieniem i nazwiskiem? W końcu jego obawy nie miał żadnych logicznych podstaw. W Gryffindorze było również mnóstwo przedstawicieli znanych czarodziejskich rodów.
    — Nie pasujesz do Gryffindoru — podsunął po chwili, aby po prostu cokolwiek powiedzieć. Nie chciał milczeć. Podobała mu się jej barwa głosu. Chciał ją po prostu znów usłyszeć. Nie miałby nic przeciwko, gdyby zaczęła znów opowiadać o transmutacji. Może powinien jej to zaoferować? Nie, to nie było konieczne. Dziś nie miał ochoty na ten przedmiot.
    Może wcale nie powinien jej tego mówić. Nie chciał, aby zabrzmiało to dla niej, jak nagonka, nieprzychylna uwaga, obraza. Może tak naprawdę dobrze czuła się w domu Godryka, tylko przed ślizgonem była taka oschła? To przecież naturalne, że Gryfoni uzbrajają się w tarczę ochronną, zwłaszcza jeśli chodziło kontakt z przedstawicielami Slytherin.
    Pierwszy raz od bardzo dawna pożałował swoich słów.

    [ Wybacz, że zmusiłam cię do improwizacji ;) W opisie pojawił się fragment odnośnie jego wyglądu ^^ ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  169. Pytanie zadane przez Chantelle nie zaskoczyło Ślizgina. Spodziewał się, że Gryfonka zada je prędzej czy później, ale nie że zrobi to aż tak szybko.
    Ben, jak się czułeś potem? Po zaklęciu?
    No właśnie, jak się czułeś, Benjaminie?
    Mógł udawać głupiego, ale nie miał zamiaru po raz kolejny okłamywać samego siebie. A tym bardziej Chantelle, która w dziwny sposób stała się dla niego ważna. Po prostu ważna i nie chciał wciskać dziewczynie jakiegoś zmyślonego na poczekaniu kitu.
    - Myślę że doskonale wiesz, Chan - powiedział bardzo cicho, nie patrząc się w jej stronę.
    Ale to było za mało, zdecydowanie za mało. Oczekiwała od niego czegoś więcej, a jeżeli ona miała się otworzyć przed Georgijewem, to on musiał zrobić to samo w stosunku do niej. Chciał być uczciwy. Taki mieli układ, prawda? Ale czy tę rozmowę można było liczyć w ramach jakiegokolwiek układu?
    - Wtedy... - Chłopak zawiesił się na chwilę. Nie chciał kontynuować, chciał stchórzyć i wiedział, że jego towarzyszka by to zrozumiała. Masz to już za sobą, Ben. Odetchnął głęboko i kontynuował. - Wtedy, zaraz po rzuceniu klątwy, chyba nie docierało do mnie tak zupełnie co zrobiłem. To było takie... Nierealne. Nigdy bym nie podejrzewał, że jestem zdolny do czegoś tak strasznie przenikniętego złem... Chyba ciągle to do mnie nie dociera. Wróć. Dotarło już dawno... Boże, czasem mam wrażenie że lepiej by było gdybym się nie urodził.
    Końcówkę powiedział tak cicho, że nie miał pewności co do tego, że dziewczyną ją usłyszała. Każde słowo sprawiało mu ogromny ból. Ale mniejszy niż za pierwszym razem, kiedy wypowiadał na głos swoje grzechy. Wtedy wył i zupełnie się tego nie wstydził. A Josephine Hawkins, osoba której postanowił zaufać, okazała się dobrą powierniczką... Tym teraz dla niego była? Tylko czy może powierniczką sekretu? Nie chciał o tym myśleć.
    Dotarli do Hogsmeade, ale Benjamin nie skierował się w kierunku popularnych "Trzech Mioteł". Istniało zbyt duże prawdopodobieństwo, że spotkają tam kogoś, kto zna jego albo Chan, albo oboje. A prawdopodobnie wszyscy słyszeli o balowym incydencie, w którym brał udział. Wolał wybrać jakieś spokojniejsze miejsce, a gospoda "Pod Świńskim Łbem" była w w stanie zapewnić im przynajmniej namiastkę prywatności.

    OdpowiedzUsuń
  170. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Była tak mało gryfońska, że aż musiał oderwać wzrok od małej czcionki i spojrzeć na dziewczynę. Bardziej spodziewał się tego, że dziewczyna zacznie zaprzeczać, zacięcie bronić swojej przynależności. Tak właśnie zachowywali się Gryfoni, takie odniósł wrażenie, obcując z nimi przez te sześć lat w szkole. Byli burzliwi, wybuchowi, broniący swojego jak lwy. W końcu lew w ich herbie nie był na pokaz. Stanowczo nie.
    Słysząc jej ostatnie słowo nie mógł się powstrzymać. Zaśmiał się — krótko, urwanie, najprawdopodobniej bez cienia wesołości, ale to zrobił. Był dumny, oczywiście, że był. Chociaż fakt, że należał do Slytherinu był naturalną postacią rzeczy. Nie mógł wyobrażać sobie innej opcji. Pewnie nikt w jego rodzinie nie wyobrażał sobie innej możliwości. Urodził się po to, aby być ślizgonem. To było tak oczywiste jak ideologie, które mu wpajano. Nie było dla niego innej drogi. Nigdy nie szukał innej drogi.
    — Owszem — przytaknął po chwili. — Czyżbyś uczęszczała na szósty rok? — zadał kolejne pytanie, bo nagle narodziło się w nim przeczucie, że wcale nie była tak obca. Kojarzył ją z widzenia. Długie, proste blond włosy, pasujące do nich niebieskie oczy.
    Nie szukał zainteresowania Gryfonami. Nie pozwalała mu na to ślizgońska duma. Może to właśnie była przyczyna, dlaczego nie skojarzył ją od razu. Ale obcując z kimś w jednej klasie przez prawie sześć lat z rzędu nie było opcji, aby jej nie dostrzec.

    OdpowiedzUsuń
  171. Nie miał żadnej pewności, nawet odrobiny pewności, ale w tym momencie istniała duża szansa, że to najprawdopodobniej ona wyróżniała się okazyjnie na lekcjach transmutacji. Mimo że nigdy nie był zainteresowany dziewczyną, która została obdarzona przez McGonagall cieniem sympatii, podświadomie stawiał bardziej, że któraś z Kurkonek pałała do transmutacji płomienne uczucia. Rosierowi nigdy nie przyszłoby do głowy, że Gryfonka mogłaby posiada aż tak duży talent. Ale było to po prostu związane z jego nie chęcią do wychowanków Gryffindora, których traktował jak plaga rozpowszechniająca się bez żadnych konsekwencji po murach starego zamczyska. Jednak sposób w jakich blondynka wypowiadała na temat tego przedmiotu był po prostu gwarancją, że transmutację traktowała naprawdę poważnie. To nic nadzwyczajnego, że jej umiejętności musiały zostać koniec końców wyeksponowane i podkreślone.
    Gdy zapytała go o jego imię, znów na nią spojrzał, odrywając się od „interesującego” akapitu. Żadne słowa do niego nie docierały. Nawet nie miał pojęcia, co czytał. Kilka zdań wyrwanych z kontekstu, pozbawionych jakiegokolwiek sensu, logiki i łańcucha przyczynowo-skutkowego. Definicje, które nie miały teraz dla niego żadnej wartości. Kilka regułek zaklęć, które istniały tylko zapisane w podręczniku. Słowa, które nie tworzyły żadnej logicznej całości. Mit o tym, że biblioteka pomagała się skoncentrować, legł w gruzach.
    Nie mógł się skupić na nauce, gdy naprzeciwko niego siedziała ta najmniej gryfońska Gryfonka jaką miał przyjemność (albo i nie) poznać. Ale właściwie czego się spodziewał? W końcu na nią czekał. Po to tu dziś przyszedł. Równie dobrze mógł chłonąć lekturę książki w Pokoju Wspólnym.
    — Evan — przedstawił się. Krótko, bez podania nazwiska. Miał wrażenie, że jej przenikliwie niebieskie oczy pełniły funkcje rentgena. Wypuścił bezgłośnie powietrze z płuc.
    Czy istniała możliwość, że stosowała na nim właśnie podstawy legilimencji i bez problemu wkradła się do zakamarków jego myśli? Jeśli właśnie tak było, chciał przestać myśleć o czymkolwiek.
    — A ty?

    OdpowiedzUsuń
  172. [Witam się ładnie. :) Właśnie zaczęłam w sumie z moją postacią od zera i przybywam zaproponować wątek. Idąc tropem, że dziewczyny są razem w dormitorium, na pewno muszą się znać, więc mamy punkt zaczepienia. Ale czy masz może jakiś pomysł?]

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  173. - Dzięki - mruknął. - doceniam twoją szczerość.
    Ian siedział na łóżku obserwując wychodzącą z pokoju dziewczynę.
    Rzucił jeszcze jedno zdanie, zanim Chan zniknęła, zostawiając go samego:
    - Jeśli w końcu dojdziesz do jakiegoś wniosku i przestaniesz się ze mną drażnić to wiesz gdzie mnie szukać.
    ...
    Następnego ranka ślizgon siedział w Wielkiej Sali, jedząc śniadanie.
    Omiótł wzrokiem całe pomieszczenie, lecz nigdzie nie spostrzegł gryfonki.
    Przy jego talerzu zatrzymała się natomiast jedna ze szkolnych sów, z listem przywiązanym do nóżki.
    Blake odwiązał go, czytając krótką wiadomość napisaną pochyłym, dziewczęcym pismem.
    Na jego twarzy zagościł wyraz niedowierzenia ..
    - Chan, czyś ty oszalała? Mam ci się odwdzięczyć tym samym pozując ci do aktu? ....
    - Mówiłem już, że kompletnie nie rozumiem postępowania tej gryfonki? - syknął pod nosem.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  174. Uważał, że miała bardzo ładne oczy. Były oryginalne. Jedyne w swoim rodzaju. Nie spotkał się jeszcze z tak osobliwym kolorem i trochę żałował, że odwróciła wzrok. Chciał zapamiętać ich barwę.
    Jej imię było łagodne i delikatnie. Pasowało od jej urody, dobrze jej podkreślała. Chan. Chantelle. Wysoka, chuda blondynka, o niekrzykliwie niebieskich oczach. Długie nogi, delikatne dłonie.
    Słowo Chantelle kojarzyło mu się z pierwszymi, wiosennymi promieniami słońca, roślinami wybudzającymi się z długiego, zimowego snu, z ostatnim topniejącym śniegiem.
    Rosier uważał wiosnę za swoją ulubioną parę roku, dlatego to skojarzenie bardzo przypadło mu do gustu.
    – Chantelle to bardzo ładne imię — zauważył po chwili, zamykając podręcznik. Czytania kolejny raz z rzędu tej samej strony było bezproduktywnym zajęciem. — Myślę, że do ciebie pasuje — dodał, pakując książkę do torby. Chociaż to było odważne stwierdzenie. Nie znał jej.
    Czekając na Gryfonkę, stracił rachubę czasu. Uświadomił sobie to dopiero wtedy, kiedy spojrzał na zegarek. Nie mógł uwierzyć, że rozmawiali przez prawie godzinę, chociaż rozmowa nie oddawała sensu ich spotkania.
    Długo milczeli. Wpatrywał się w nią. „Wgłębiał” się w lekturę podręcznika. Powinien się wziąć w garść i odgonić od siebie obraz Chantelle, skupiając się na swoim życiu, które nie miało nic wspólnego z dziewczyną i ciasną, duszną biblioteką.

    [ Każdy ma swoje zboczenia xd ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  175. Ian siedział na błoniach, rozważając w myślach wszystkie za i przeciw.
    Nie miał wielkiego problemu z pokazaniem się dziewczynie nago, jednak miał pewne drobne obawy.
    Rozejrzał się, gdy Chantelle stanęła naprzeciw niego.
    Jak podoba ci się mój pomysł? - Blake uśmiechnął się pod nosem i uniósł do góry jedną brew.
    - Przyznam się,że mnie zaskoczyłaś - odezwał się do niej z lekkim ironicznym uśmiechem.
    - Ale lubię wyzwania.
    Ślizgon mrugnął w kierunku Chan, dodając jeszcze jedno zdanie:
    - Ale zgadzam się. O której mogę cię odwiedzić?
    I spojrzał wyczekująco na zdziwioną gryfonkę.

    IAN BLAKE

    [wybacz, nie wiedziałam co napisać XD i nie mam pojęcia co Ian planuje w stosunku do Chantelle, pewnie chce ją w swoim łóżku :D]

    OdpowiedzUsuń
  176. - Oczywiście,że kojarzę pokój życzeń - odezwał się Ian, trochę zbity z tropu.
    Jak miał pozować w takim dość dziwnym, tajemniczym miejscu?
    Ale najwidoczniej Chantelle to nie przeszkadzało.
    Nie miał zamiaru się z nią sprzeczać - miał już dość kłótni i niedopowiedzeń. A jeśli to pomoże mu zdobyć jakąś przychylność i względy u gryfonki..
    - Okej Chan. Zaczekam na ciebie .. powiedzmy o 21 pod pokojem życzeń?
    Uśmiechnął się na widok dziewczyny, której mina sugerowała zgodę.
    - W takim razie do zobaczenia - powiedział i odszedł w stronę lochów, chcąc przygotować się do wieczornego zadania.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  177. Ian doszedł już na korytarz na siódmym piętrze,gdzie znajdował się cel jego wyprawy.
    Już z daleka dostrzegł Chantelle, siedzącą pod ścianą.
    - Cześć Chan - powiedział na powitanie, patrząc na nią wyczekująco.
    Dziewczyna jednak wciąż kuliła się w jednym miejscu, zamiast w skupieniu okrążyć trzykrotnie ścianę.
    - Nie wejdziemy do środka? - spytał, marszcząc czoło.
    - Chyba, że wolisz żebym ja to zrobił. Ale wydaje mi się,że widok tego co tam zastaniesz nie przypadłby ci do gustu .. Poza tym nie mam pojęcia jak chcesz naszkicować ten akt.
    - No dalej, chyba się nie rozmyśliłaś? - Zniecierpliwiony Ian ponaglał ją, spacerując w tę i z powrotem.
    - Chcesz to zrobić czy nie? Po coś mnie tu sprowadziłaś prawda?!

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  178. - Jeśli jest ci obojętne co tam zastaniesz to proszę bardzo - powiedział Ian i przeszedł trzy razy wzdłuż ściany.
    Natychmiast ich oczom ukazały się drewniane drzwi, które brunet otworzył, wpuszczając dziewczynę przodem.
    - I wcale na ciebie nie krzyczałem - dodał, zatrzaskując je.
    W samym centrum pomieszczenia znajdowało się wielkie łóżko pokryte białym prześcieradłem.
    Obok niego stało jedno krzesło, a na półkach przywieszonych na ścianie stały opakowania farb, ołówków i przyborów do szkicowania.
    Nie zabrakło również sztalug.
    Ian spojrzał na Chantelle. Nie potrafił niczego wyczytać z mimiki jej twarzy.
    Skrzyżował ręce rzucając w jej kierunku pytaniem.
    Starał się, by jego głos brzmiał naturalnie - chciał ukryć zniecierpliwienie i pewnego rodzaju ekscytację.
    - I co o tym sądzisz? Dalej chcesz się podjąć zadania?

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  179. Chantelle już do reszty zbiła Iana z tropu.
    Chłopak po raz kolejny zadał sobie pytanie:
    - O co jej chodzi ...
    I po raz któryś z kolei powiedział sobie w myślach, iż nie rozumie jej postępowania.
    - Chantelle - zaczął, patrząc jak gryfonka z zaciekawieniem ogląda te wszystkie malarskie artykuły.
    - Jeśli nie chcesz tego robić to powiesz mi po co mnie tu zaprosiłaś?
    Blake zrobił buntowniczą minę i wbił wzrok w ścianę.
    - Masz mi wszystko wyjaśnić: co tu robimy i w jakim celu tu jesteśmy.
    Natychmiast.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  180. - Póki nie masz nikogo na sumieniu - powtórzył kiwając głową - Śmieszne. Mam wrażenie, że aż za wiele mam na sumieniu. Wiesz. Zwierzałem się tylko jednej osobie, ale czuję się odpowiedzialny za czyjąś śmierć. Nie wiem czemu ci to mówię, ale skoro na to zeszło...... Moja kuzynka. Uratowała mi życie, a straciła swoje- skrzywił się z niesmakiem - świat zyskałby więcej, gdyby tego nie zrobiła. Eh... Była taka mała, a mądrzejsza ode mnie teraz. A teraz... - głos mi się załamał - Przysporzyłem śmierci komuś jeszcze. Moją matkę zamordowano.... Bo zadawałem sie nie z tym z kim trzeba - zapatrzył się w ścianę.
    List, który dostał niedawno i słowa pocieszenia tej, przez kontakt z którą stracił matkę.
    - Można by się upierać, że była mugolem i to tylko dlatego, ale ja wiem jak jest. Dostaję szansę i ja marnuje - prychnął bez radości i uśmiechnął się na sekundę - Tak. Już mam kogoś na sumieniu.
    Przeczesał swoje rozwichrzone włosy ręką. Dawno o tym wszystkim nie myślał. Jego "przyjaciółki" (ach gdyby mógł je tak nazywać na co dzień! ) pocieszyły go, a raczej odpędziły natrętne myśli, gdy im się zwierzył.
    - Ale wiesz co? Trzeba, żyć dalej. Nie zamierzam zmieniać tego kim jestem. Popełniłem błędy, tak. Jednak to, że coś zmienię, że będę żyć żalem, nic nie da. One chciałby żebym był sobą. Ale po co to mówię. Zaraz mi zaśniesz od tych moich użalań się.
    Spojrzał na Chan, która leżała obok z zamkniętymi oczami i oddycha równomiernie.
    "A może już zasnęłaś? Może niczego nie słyszałaś?" pomyślał patrząc na jej opuszczone powieki i czekając, czy nastąpi reakcja. Też był zmęczony. Oparł się wiec wygodniej i spuścił ciążące powieki na oczy.

    [Jakby co to te historie co on opowiada już miałam we wcześniejszych wątkach, żeby nie było, że specjalnie robię z niego kogoś takiego xD ]

    OdpowiedzUsuń
  181. - No Chantelle, nareszcie robisz jakieś postępy - powiedział Ian, siadając obok niej.
    Zdał sobie sprawę, że swoją natarczywością tylko wywołał u gryfonki irytację.
    A postanowił za wszelką cenę hamować się i postarać wzbudzić w niej zaufanie.
    Dziewczyna musiała w końcu zacząć traktować go nie jak wroga, lecz jak kogoś jej pokroju.
    Blake chciał ją rozgryść .. poznać .. a bez wątpienia Chantelle nie ułatwiała mu tego zadania.
    - No dobrze, powiedzmy że akt odpada - powiedział Ian z lekkim niezadowoleniem i rozgoryczeniem w głosie.
    W takim razie chyba nie będę ci już potrzebny? Chyba że mogę pomóc ci w inny sposób ...
    Spojrzał na nią z nadzieją w oczach.
    - Chan, naprawdę nie mam wobec ciebie złych zamiarów .. nie musisz być aż tak oschła.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  182. Rozumiał co mówi. Rozumiał bardzo dobrze, ale nie zniechęcało go to. Znał ludzi, którzy zabijali. Mierzyć do kogoś zielonym światłem. Wyobrażał sobie to czasami. Jednak nie było ludzi, których by on nienawidził, nie licząc ojca. Jednak jemu chciał coś udowodnić, a nie się go pozbyć. Gdyby taka osoba się trafiła to sam nie wiedział co by zrobił. Może by zabił? Może brak współczucia ofiarom innych, ogółem umierającym, zadecydowała o jego Domu. Nienawidził siebie samego za ten brak empatii.
    - Może masz rację, ale nie wiem czy jakbym miał kogo.... to bym tego nie zrobił. Nie żebym stał się mordercą. Po prostu nie umiem wyobrazić sobie człowieka, który byłby zdolny zdobyć moją niechęć, a tym bardziej nienawiść. Gdyby taki istniał, musiałby być potworem znienawidzonym przez świat, ale wtedy nie ode mnie zależałaby jego śmierć - skrzywił się nie otwierając oczu - Bo ja jestem ten, który nie zna nienawiści. Nawet Sama-Wiesz-Kto nie budzi we mnie tego uczucia. Nie wiem jak jest nienawidzić. Szczerze mówiąc marzyłem kiedyś o wrogu. Wiem jak to brzmi. Doskonale wiem, ale w gorszy dzień nie mam do kogo iść i go zwyzywać. Wszystkich próbuję sobie zjednać, to chore. Nie wiem też czy morderstwo nie czyni większej krzywdy mordercy. Psychika. Trzeba być wielce odpornym, bo inaczej niszczejesz. Musisz sobie wybaczyć, bo spadniesz na samo dno i będziesz dążyć do samozniszczenia. Widziałem już takie przypadki.
    Zamilkł na dłuższą chwilę. Pojedynczy dźwięk wibrował w jego umyśle.
    - Musisz być niesamowicie silna - dodał z podziwem.

    OdpowiedzUsuń
  183. - Nie reaguj tak - otworzył jedno oko - Wiem, znaczy domyślam się, że czujesz się winna i racji mi nie przyznasz. Jednak to, że dalej się z tym zmagasz, że nie uciekasz się do prymitywnych rozwiązań jak samobójstwo, narkotyki i inne bzdury, co niby leczą takie rany. To musi być ciężkie. Tak. Właśnie dlatego, że sama jeszcze żyjesz. Możesz zaprzeczać, ale ja wiem swoje. Jesteś silna. I oby tak dalej. Chodź wydaje się to absurdalne z ust kogoś, kto nie ma o tym pojęcia. Wiem, że nie wiem jak to jest. Ale dla mnie, to jest siła. Wielu by nie podołało. To ogółem ciężki orzech do zgryzienia. Pewnie nigdy się nie zapomni. Pewnie to wraca natarczywie. Wszyscy mówią żeby się zapomniało, żyło dalej. Ja ci tego nie powiem. Nie. To mogą ci mówić inni. Ja powiem tak: od ciebie zależy co będzie dalej. Co było, to było i według mnie warto pamiętać. Kto zapomina, zatraca się. Robi to samo. Sama pokierujesz swoim życiem. Ty zdecydujesz czy jesteś godna zaufania, póki sama nie jesteś gotowa na.... Nie wiem jak to nazwać - przygryzł wargę w konsternacji - Musisz się i tego dowiedzieć, na co masz być gotowa. Rzecz w tym, że póki ty nie jesteś gotowa, reszta też nie jest.
    Westchnął głębiej. Nie wiedział kompletnie nic o tym co dzieje się z człowiekiem po morderstwie, ale wyobraźnie miał nie małą, tak jak i talent aktorski. Próbował się wczuć i mówił to co myślał.
    - Oczywiście to tylko opinia, o której możesz zapomnieć bez skrupułów. Nie jestem tu przecież po to by cię pouczać. Chciałbym po prostu, żeby ta dziewczyna, z którą siedzę i rozmawiam, którą naprawdę polubiłem, nie zniknęła z dnia na dzień, bo uznała, że jest za słaba. I tyle.

    OdpowiedzUsuń
  184. Ian zaśmiał się cicho pod nosem.
    - Naprawdę chcesz rysować moje tatuaże?
    Spojrzał na Chan i natychmiast się zreflektował: Nie chciał jej zdenerwować.
    - Dobrze, w końcu to ty jesteś tutaj artystką a ja tylko twoim modelem - podniósł do góry jedną brew i dodał:
    - Moje ręce ci wystarczą czy chcesz żebym ściągnął koszulkę?
    I usiadł na łóżku, odpalając końcem różdżki papierosa.
    Nerwowo spoglądał na gryfonkę, czekając na jej odpowiedź.
    Przez jego myśli przelatywała malutka iskierka nadziei, iż dzisiejsze spotkanie sprawi, że Chantelle nareszcie go polubi.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  185. Nie potrafił odgonić od myśli o Gryfonce, która pojawiała się w zakamarkach jego umysłu jak nieproszony gość, wysyłając koncentracje na wakacje. Chan była powodem, dla którego tymczasowo musiał zrezygnować ze swoich praktych czarnomagicznych, bo najprościej w świecie nie potrafił się na nich skupić. Coś takiego przydarzyło mu się po raz pierwszy w życiu. Obmyślił nawet plan, aby podejść pewnego dnia do blondynki przed zajęciami i powiedzieć, nawet zagrozić, jeśli nadarzy się taka sposobność, aby przestała nawiedzać jego głowę i przepadła z jego życia. Ale gdy tylko myśli Rosiera wytrzeźwiały i przestały produkować różnorakie scenariusze rozmowy, która miała na zadanie przegonić z jego głowy właścicielkę przenikliwego spojrzenia, Evan zadał sobie sprawę, że to nie ma najmniejszego sensu. Przyłapywał się na podświadomym przypatrywaniu się Gryfonce podczas posiłków i zajęć. Nawet rzucanie klątw na bezbronnych szlamach nie sprawiło mu takiej fraidy jak widok Chan. Na Salazara! Co to za uczucie?
    W pewne popołudnie znów zaszył się w dusznej, przesiąkniętej zapachem starych książek bibliotece z mocnym postawieniem znalezienia leku na swoje zmartwienie. Dorwał parę książek i zaczął je uważnie studiować. Ale czego powinien w ogóle szukać, skoro nawet nie potrafił zidentyfikować swojej choroby?
    Och, zdecydowanie powinien ograniczyć swój pobyt w tym pomieszczeniu. Bibliotekarka zaczęła go obrzucać takim spojrzeniem, jakim zazwyczaj obserwuje się osoby obarczone chorobą psychiczną. Westchnął, przerzucając kolejną stronę w książce.
    Chan. Chan. Imię brzmiące jak cichy szmer.

    [ wybacz mi błędy, mój telefon jest toporny o.o ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  186. - A tobie o co znowu chodzi? - powiedział Ian, obrażonym tonem głosu.
    Wcale nie chce się rozbierać - zrobił niewinną minę i dodał:
    - Pamiętaj, robię to tylko dla sztuki! Dla niej jestem gotowy do wszelkich poświęceń.
    Rozsiadł się wygodnie na łóżku spoglądając co chwila jak dziewczyna szybkim ruchem ręki odzwierciedla na kartce papieru jego tatuaże.
    Szkicowała je zawzięcie przed dobrych kilka minut, po czym ze złością pogniotła niedokończony rysunek.
    - Chan, Chan, Chan - krzyknął Ian, próbując ją uspokoić.
    - Czemu go zniszczyłaś? Przecież na pewno był świetny! - uśmiechnął się do niej pocieszająco, po czym natychmiast spuścił wzrok.
    Gryfonka kolejny raz wydawała się być nie w humorze, a pozujący ślizgon jeszcze bardziej komplikował całą sytuację.
    - Na Salazara, Ian co ty wyprawiasz! - przez jego głowę przelatywało stado myśli. Znowu zepsuł coś co mogło okazać się jego jedyną szansą w poprawie stosunków z Chantelle.
    Nie wiedzieć czemu, każde ich spotkanie kończyło się spięciem, nie ważne jak bardzo by się starał.
    Zdenerwowany zapalił papierosa, wpatrując się bezcelowo w przestrzeń.
    Po upływie kilkudziesięciu minut wstał, podchodząc do dziewczyny.
    beznadzieja..
    - Co tam naszkicowałaś? - powiedział , stając za jej plecami i patrząc przez jej ramie.
    - Widzę że po raz drugi postanowiłaś narysować mój portret - odezwał się z uśmiechem.
    - Tak bardzo lubisz na mnie patrzeć? - Ian odgarnął włosy z jej ramion, nachylając się bliżej ku jej twarzy.
    - Masz talent, Chan. Gdyby nie ten twój ...
    Zastanowił się przez chwilę po czym rzucił:
    - Wybuchowy temperament i ostry charakter, byłabyś ideałem.
    Spojrzał jej głęboko w oczy, a ich twarze dzieliły milimetry.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  187. Nie pamiętał reszty tamtego dnia. Był z Nią, z Abigail, a potem… Nadal nie mógł uwierzyć, że to co zrobił było realne. Prawdziwy czyn, za który… Za który co? Usmaży się w piekle, na wiecznym potępieniu? Prawdę mówiąc, Benjamin całe swoje teraźniejsze życie uważał za taką karę. Nie użalał się nad sobą, to był fakt.
    Weszli do gospody, a w nozdrza uderzył Ślizgona zapach stęchlizny i pleśni. Zmarszczył nos, kierując się do lady. Chantelle wybrała stolik. Gdyby kogoś poproszonego o krótkie zdefiniowanie ich, zapewne taki niezależny obserwator określiłby ich jako niezwykle zgrana parę. Gdyby nie miejsce, w jakim byli, blady odcień twarzy obojga i trzęsące się ręce trzymające piwo. Ben usiadł naprzeciwko dziewczyny. Zlustrował ją zmęczonym spojrzeniem.
    - Chan, nie musisz tego robić, jeżeli nie chcesz. Wiem ile to cię… Nas kosztuje, takie mówienie o przeszłości.
    Nie chciał, żeby słowa Gryfonki były wygłaszane pod jego naciskiem. Pragnął zdobyć jej zaufanie i mieć pewność, że blondynka chce mu się zwierzyć. Nie miał zamiaru „zdobyć” jej zwierzeń jak jakiegoś łupu wojennego, aby potem się z nimi obnosić. Ale… Czy po tym wszystkim, co dla niego zrobiła, mógł mieć jakieś wątpliwości co do osoby Chantelle? Pytanie tylko, czy ona je miała w stosunku do chłopaka?
    Chwycił jej zimną dłoń w swoje i lekko ścisnął. Nie było w tym geście nic romantycznego, chciał po prostu dodać dziewczynie odwagi i poniekąd udzielić swojego wsparcia. Uśmiech nie byłby na miejscu w takiej sytuacji. Twarz jej lekko stężała, ale nie odsunęła dłoni.
    - Obiecuję, że poczujesz się po tym lepiej – powiedział cicho, tak aby żadne z niepowołanych uszy nie mogło tego dosłyszeć.

    OdpowiedzUsuń
  188. - Cieszę się, że chociaż tak mogłem pomóc - uśmiechnął się delikatnie, ciągle się jej przyglądając.
    Ta dziewczyna, leżąca nieopodal niego na podłodze w sowiarni, z kaskadami blond włosów i przenikliwymi oczyma.... po prostu potrzebowała wsparcia. On powiedział jej tylko to co myślał, chciał podnieść ją na duchu i dać do zrozumienia, że mu to nie przeszkadza, bo polubił ją. Na co ona zareagowała wdzięcznością. Czyżby nikt nie powiedział jej nic podobnego, nie próbował podnieść na duchu? Nikt nie powiedział jej, żeby walczyła, bo zależy mu na tym by żyła? To wydawało się wręcz nierealne. Jak taka piękna, inteligentna i miłą dziewczyna mogła nie mieć nikogo na tyle bliskiego, by to usłyszeć. Jack nie dowierzał w to, że jedno zdanie mogło jej tak pomóc. Oczywiście cieszył sie tym faktem. Ba! Poczuł się tak przyjemnie, gdy zobaczył w jej oczach wdzięczność. On też to zapamięta. Zapamięta to, że podniósł na duchu wspaniałą Chan jednym zdaniem.
    - Wiesz co? Miło wiedzieć, ze moja paplanina może pomóc - uśmiechnął się pod nosem i przeczesał włosy palcami - Zwykle to jest tak, że myślę, iż gadam bez sensu i do ściany. Fajnie wiedzieć, że ktoś cię słucha, chociaż pleciesz od rzeczy i kompletne bzdury, tak jak ja teraz - jeszcze raz pozwolił swoim ustom wygiąć sie w uśmiech.
    Wpatrzył się w linie błądzące po suficie. Całe życie wydało mu się niewyobrażalnie śmieszne. Nie rozumiał jego sensu, sensu decyzji, po co to wszystko? Do czego to dąży? Potem oderwał wzrok od sufitu i te "filozoficzne" myśli uciekły.
    - Chan..... Muszę ci podziękować. Dawno nie miałem okazji szczerze z kimś porozmawiać, być wysłuchanym, zwolnić na chwilę i pomyśleć. Żyję w zawrotnym tempie i potrzebuję znać kogoś takiego ja ty. Dopiero taka osoba pozwala mi odetchnąć i zrozumieć wiele rzeczy, które w pędzie nie mają sensu. Dziękuje.

    OdpowiedzUsuń
  189. Uśmiechnął się pod nosem, głaszcząc jedną ręką jej włosy.
    emocje i uczucia to nie moja działka ...
    Ian doskonale ją rozumiał. Sam miał o sobie bardzo podobne zdanie.
    Wszyscy wiedzieli, że Ian Blake nigdy nie okazuje żadnych, choćby najmniejszych uczuć i że do perfekcji opanował umiejętność maskowania swoich emocji.
    Traktował wszystkich dość przedmiotowo, czerpiąc z każdej znajomości maksimum dla siebie, a w zamian nie dając praktycznie nic.
    Znajomość z Chan była jednak inna ... Mimo wszystkich spięć, brunet wciąż uważał, że gryfonka do niego pasuje.
    - To dobrze się składa, bo moja także nie - odezwał się odchodząc kilka kroków dalej.
    Spojrzał na zegarek po czym rzucił obojętnym tonem głosu:
    - Już późno. Może uznamy, że na dzisiaj działania twórcze zostały zakończone?
    Widząc na jej twarzy aprobatę, ruszył w kierunku drzwi, zabierając po drodze szkic leżący na podłodze.
    Wyszli równocześnie z pokoju życzeń - Ian odprowadził Chan pod samą wieże Gryffindoru i przystanął, zagradzając jej drogę.
    - Miło było pozować tak dobrej artystce - powiedział patrząc jej głęboko w oczy
    - Jeśli będziesz chciała znowu coś wspólnie robić to wiesz gdzie mnie szukać - mrugnął do niej i pocałował ją delikatnie w policzek.
    - Dobrej nocy - krzyknął za znikającą za portretem gryfonką i sam również odszedł, zmierzając do lochów.

    IAN BLAKE

    OdpowiedzUsuń
  190. — Myślisz, że jest jakiś sposób, aby włamać się do czyjegoś umysłu bez konieczności używania legilimencji? — zapytał niby od niechcenia, kartkując książkę. Nie miał pewności, czy to ona. Nie spojrzał ani razu w jej stronę. Mógł się tylko domyśleć, że to Chan zaszczyciła go swoją obecnością. Nie wyobrażał sobie, aby ktokolwiek inny usiadł obok bez zaproszenia. Po prostu wiedział, że to musiała być ta sama Gryfonka, z którą kilka dni temu prowadził baaaardzo wyczerpującą rozmowę.
    Nie oczekiwał o niej żadnej odpowiedzi; mogła śmiało potraktować to pytanie czysto retorycznie i postawić go bez komentarza. Mogła nic nie mówić, pochłaniając lekturę swojej książki. Rosier po prostu czuł potrzebę, aby powiedzieć cokolwiek.
    Oderwał wzrok od opasłego tomu, który zawzięcie studiował i przelał swoje zainteresowanie na inny. Nie mógł nic znaleźć. Zupełnie nic. Po co komu książki, skoro w ostateczności nie potrafiły zaradzić żadnemu problemowi?
    Westchnął, przewracając kolejną nic nie warto stronnicę. Naprawdę spodziewał się czegoś więcej, dużo więcej, ale widocznie nie tym razem. Tym razem będzie musiał się wysilić, aby znaleźć odpowiedzieć na nurtujący go problem.
    W rozdziale o opętaniach nie było żadnej wskazówki. Zmarszczyło czoło. Dlaczego Gryfonka ciągle wypełniała jego umysł? Może powinien ją zapytać wprost, czy nie praktykowała na nimi leglimencji. To zawsze jakaś opcja, ale nie mógł się na to zdobyć. To pytanie byłoby strzałem w piąte. Jego prywatnym samobójstwem.
    Przekrzywił głowę pod dziwnym kątem, śledząc drobną czcionkę na starych poplamionych kartach. Dlaczego proces jego serce przyspieszał na samą myśli o Chan? Dlaczego, do diaska, jego stan emocjonalny był tak rozklekotany?
    Czuł irracjonalny, niewytłumaczalny lęk. Dziewczyna tak mocno zakorzeniła się w jego głowie, że śmiało mogła uchodzić za jego uzależnienie, jakąś chorą obsesję. Miał nadzieje, że Chan jednak nie praktykowała sztuki magicznej polegającej na czytaniu myśli.
    Gdyby tak było, wolałby scalić się ze ścianą, zniknąć z powierzchni ziemi niż nadal egzystować w jednej szkole z Gryfonką. „Zachowaj spokój. Bądź pieprzoną melisą na własne nerwy. Nie daj się ponieść emocją”, powtarzał ciągle i ciągle. Ale to dziwnym trafem nie pomagało. Irytacja urosła do niesamowitych rozmiarów, burząc jego spokój kawałek po kawałku.

    [ Nic nie szkodzi ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  191. — Obliviate jest skuteczne wówczas, gdy ktoś pragnie pozbyć się własnych wspomnień albo w najgorszym wypadku zabić wspomnienia drugiej osoby, więc nie brałbym tego nawet pod uwagę — mamrotał do siebie, nie zdając sobie sprawę, że mówi to na głos.
    Przemyślenia dotyczące Chan tak bardzo głośno szalały w jego głowie, że czasem miał wrażenie, że nie musi mówić o nich na głos, aby podzielić się z nimi z najbliższym otoczeniem. Przez ich niestabilność nawet nie słyszał własnego głosu, błądząc ciągle myślami do persony najmniej gryfońskiej Gryfonki, z którą miał przyjemność obcować. Na szczęście takie epizody w jego życiu były tylko pojedyncze, ale na ich podstawie mógł śmiało wykreować w głowie portret typowego Gryfona. Był hałaśliwy, niesforny, nieposłuszny, obdarzony inteligencją fasolki (chociaż częściej gnoma), ciekawski i bezczelny. Mógł śmiało stwierdzić, że Chan nie prezentowała ten gatunek. Był wyciszona, spokojna, nie narzucała swojego zdania, nie promowała na głos tolerancją wobec szlam, chociaż w dalszym ciągu nie mógł wykluczyć, że nie była.
    Legilimencja. To musiała być Legilimencja. , powtarzał w myślach jak mantrę. Veritaserum było zbyt krótkotrwałe i pełniło zadanie ostatecznego wyznania wszystkich grzechów, zaś Imperius był mało subtelny, zmuszał człowieka do konkretnych, określony czynów, wysyłając świadomość poza granice ciała.
    Rosier miał za sobą krótkotrwały etap w życiu, kiedy zainteresował się Legilimencją. Był zafascynowany tym, że można w taki łatwy, niewerbalny sposób wpłynąć na uczucia i myśli drugiej osoby, ingerując w jej życie. Ale zainteresowanie cechował słomiany zapał. Nigdy nie opanował podstaw. Czytanie z każdego jak z otwartej księgi było po prostu za proste i kosztowało zbyt wiele zachodu i energii. Ale przecież Gryfonka mogła przyswoić sobie postawy i przeniknąć w jego podświadomość. Nie mógł wykluczyć tej opcji.
    Uśmiechnął się, zamykając książkę. Spojrzał na nią z zdystansowanym zainteresowaniem. Nie miał pojęcia dlaczego serce nagle postanowiło się wybudzić i kołatać jak szalone w jego piersi i dlaczego miał trudności ze złożeniem logicznego zdania, ale postanowił ignorować objawy swojej choroby. Przynajmniej w tej chwili.
    — Prócz transmutacji interesujesz się jakąś inną dziedziną magii? — zapytał jak gdyby nic, podnosząc się z miejsca, aby odłożyć książki na swoje pierwotne miejsce i poszukać kolejnej. To była tylko wymówka, aby przestać się w nią wpatrywać.
    Musiał szybko znaleźć przyczynę, która sprawiała, że zachowywał się w jej obecności w tak absurdalny sposób.

    [ Powinnaś się wyspać, a nie odpisywać o takich godzinach ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  192. Nie oddalił się specjalnie daleko, dlatego słyszał wyraźnie każde słowo, które kierowała w jego stronę Chan. Przeglądał tytuły książek, żałując, że uczniowie nie mają wolnego dostępu do działu z księgami zakazanymi. Tam na pewno znalazłby dla siebie jakąś fascynującą lekturę, która odwiodłaby chociaż na chwilę jego myśli od Gryfonki.
    Czuł na sobie jej uważne spojrzenie, ale nie skomentował tego w żaden sposób, ba, nawet nie dał po sobie poznać, że w pewnym momencie po jego kręgosłupie powędrowały dreszcze, gdy przeszło mu przez myśli, że Chantelle tymi swoimi przenikliwymi, nienaturalnie błękitnymi oczami była w stanie rozszyfrować co się dzieje w jego głowie bez konieczności użycia magii.
    Magia niewerbalna i teleportacja. Te dwie dziedziny magii też znalazły się kręgu jego zainteresowań. Naprawdę przydawały się w życiu, zwłaszcza że obie te dziedzinie wymagały przede wszystkim praktyki, a nie suchych, wykutych na pamięć regułek, zaśmiecających ludzkie umysły.
    Rosier zdecydowanie nie lubił nauki pamięciowej, dlatego skrycie szanował każdą osobą, która była w stanie wyklepać regułkę na pamięć i powtarzać ją jak mantrę od świtu do wieczora bez zająknięcia. Takie okazy zdarzały się zwłaszcza w Ravenclawie.
    — Jakież to wątpliwości? — zainteresował się, zabierając do ręki książkę, która jako pierwsza przykuła jego uwagę. Wybór był losowy i nieprzemyślany, ale po prostu musiał zająć czymś swoje dłonie i oczy. Miał nieodparte wrażenie, że gdyby nie stare, podniszczone kartki wpatrywałby się w Gryfonkę całymi godzinami.
    Obrona przed czarną magią była tylko wachlarzem utartych i dobrze znanych wszystkim zaklęć obronnych. Rosier, studiując czarnomagiczne księgi, zdążył zauważyć, że tak naprawdę obrona przed czarną magią uczona w Hogwarcie była zaledwie początkiem góry lodowej, nie dający nawet w połowie skutecznej ochrony przed zagrożeniami czyhającymi poza grubymi murami zamku.
    — To bardzo długa lista — odpowiedział, zajmując swoje stałe miejsce. Otworzył książkę, przeglądając spis treści. — Mugoloznawstwo, astronomia, wróżbiarstwo, zielarstwo — wymieniał bez chwili zastanowienia — opieka nad magicznymi stworzeniami, historia magii, ale zdecydowanie najbardziej latanie na miotle — dokończył.
    Co prawda ten ostatni przedmiot obejmował tylko pierwszą klasę, ale nadal dopadały go niestrawności na samą myśli o tym, że musiał dosiadać miotły.
    Rosier i miotła nie stanowili dobrego połączenia. Ta mieszanka wybuchowa nie zwiastowała nic dobrego. Jedna wielka katastrofa. Pod tym względem był czarną owcą w rodzinie. Ojciec od niepamiętnych lat wypominał mu niechęć do qudditcha, zaznaczając złośliwie, że KAŻDY czarodziei powinien interesować się tym sportem, niezależnie od grupy wiekowej i pochodzenia. Żenada. Evan przyrzekł, że już nigdy już nie dotknie miotły, nawet jeśli na szali miałoby być postawione jego życie.



    [ To faktycznie problem. W takim razie w pełni rozumiem, dlaczego nie śpisz w nocy ]

    OdpowiedzUsuń
  193. Ian zdziwiony propozycją Chantelle, oderwał się na moment od jedzenia i spojrzał jej w twarz.
    - Wspólne artystyczne przedsięwzięcie, tak? - uśmiechnął się do niej i kontynuował.
    - To prawda wole malować, ale jeśli tylko chcesz to na czas naszej pracy przerzucę sie na rysowanie.
    Ślizgona ucieszył pomysł podsunięty mu przez dziewczyne i to, że po raz pierwszy wyszła z jakąś inicjatywą.
    Wyglądało na to, iz mimo zarzekań i uporczywego oschłego zachowania w stosunku do jego osoby, gryfonka jednak go lubi, jednak dalej komplernie jej nie rozumiał. Postępowaniu Chantelle towarzyszyły skrajne emocje: odpychanie Iana i na powrót chęć spędzania z nim czasu.
    Musiał jednak wykorzystać tę okazje i nie zepsuć jej tak jak poprzedniego wieczora w pokoju życzeń.
    - To jak, kiedy chcesz się spotkac? I gdzie? - odezwał się do niej, upijając łyk soku.
    Posłał jej szczery, zachęcający uśmiech i cierpliwie czekał na dalsze instrukcje działania.

    IAN BLAKE

    [ tak się zastanawiałam czy piszemy ten wątek dalej bez żadnego konkretnego planu, czy może ustalimy co będzie z Ianem i Chan? :) ]

    OdpowiedzUsuń
  194. Ian spojrzał na nią z zaciekawieniem, myśląc intensywnie nad potencjalnym miejscem ich kolejnego spotkania.
    Pokój Życzeń odpadał z wiadomych względów - był tylko zwyczajnym pomieszczeniem, w którym nie znaleźliby żadnego źródła natchnienia.
    Szkolne błonia były już ciut lepszym pomysłem.
    Mogliby rozłożyć sztalugi nad jeziorem i szkicować jego tajemnicze tafle, albo pokusić się o przeniesienie na papier murów zamku.
    - A może Hogsmeade? - zaproponował patrząc w jej oczy.
    - Pewnie jeszcze nie rysowałaś niczego co znajduje się w wiosce, mam rację? Chyba że wolisz błonia, to jasne, zgodzę się na wszystko.
    Samego Iana zadziwił fakt, iż jest w stosunku do Chan niesamowicie uległy.
    Nie wiedział dokładnie co kieruje jego postępowaniem, lecz podświadomie czuł iż robi dobrze.
    - To jak, wypad do wioski ci odpowiada? - zapytał nieco zbyt natarczywym tonem głosu.

    IAN BLAKE

    [ napisałam do Ciebie na gg, tam chyba prędzej coś się ustali ;) ]

    OdpowiedzUsuń