9 stycznia 2014

The last keeper of the light

Effy

you are California proud
you are angel of the night
rock & roll guardian now
the last keeper of the light



Męstwo, wiara, odwaga, dobroć, empatia, hart ducha to cechy Gryfonów. Ile razy zastanawiałaś się, czy masz je w sobie? To ziarenko wątpliwości wykiełkowało w chwili, gdy po raz pierwszy na twojej głowie znalazła się stara Tiara Przydziału i będzie rosło jak chwast, póki go w sobie nie zdusisz. Ono wydaje owoc za każdym razem, gdy patrzysz w lustro. Chowasz te spojrzenia pod pozorami oceniania swojej powierzchowności, ale ja wiem, że patrzysz sobie w oczy, dwa błękitne jeziora, patrzysz przez nie i co widzisz? Kręcisz niepewnie głową. Popełniłaś wiele błędów i wiele z nich ciągle powtarzasz, ale nigdy nie kłamiesz. Nie to, że nie potrafisz, ale przecież sumienia nie oszukasz. Pokładasz nadzieję w tym, że nie ma ludzi czarnych i białych, bezwarunkowo odważnych, niezachwianych w postanowieniach i masz rację. Nie jesteś ideałem, jest ci cholernie daleko do czegoś, co nawet nie istnieje. Czasem wydaje mi się, że widzisz więcej. W sobie. Jakiś płomyk, który powinnaś rozdmuchać do rozmiaru pożaru, ale wciąż nie wiesz jak, więc marzysz. Tym jesteś - marzycielką, która nocami, w świetle księżyca jest sobą i dlatego może wszystko.

Relacja naocznego świadka


Eva Alice Reeve
8 marca 1960 roku, Dolina Godryka

Patronus: kameleon | Bogin: okaleczona siostra
11 cali, cis, łuska norweskiego kolczastego
Prefekt | Komentator meczy quidditcha
Gryffindor | rok VI


Koligacje & Myślodsiewnia
Effy osiągnęła 200 komentarzy i jest stara karta znajduje się tutaj.

87 komentarzy:

  1. Zmrużył oczy. Jego mięśnie stężały, a dłonie, dotychczas spoczywające na Effy opadły mimowolnie na łóżko.
    Czy mógł obiecać jej to, czego od niego oczekiwała? Czy mógł złożyć jakiekolwiek deklaracje? Czy był wystarczająco dorosły do tego, by się na to zdobyć i, co znacznie trudniejsze, by wytrwać w swojej przysiędze? Miała być jego ostatnią kobietą. Jakie to zobowiązujące! Jakie… ostateczne.
    A on zdecydowanie należał do osób, dla których wszelka definitywność i bezwarunkowość była czymś wyjątkowo trudnym do zaakceptowania. Nawet nieuchronność przemijania i widmo śmierci wywoływało u niego swoisty bunt. No bo jak to tak – Ślepy Los zdecyduje kiedy przyjdzie mu pożegnać się z tym światem? I to będzie tak po prostu koniec wszystkiego? Jakie to głupie i niesprawiedliwe!
    Z tym, że wizja rychłego zgonu była, dla młodego, zdrowego Ignotusa, czymś odległym o całe lata świetlne.. Tymczasem Eva znajdowała się w tej chwili zarówno fizycznie jak i emocjonalnie blisko i teraz wpatrywała się w niego oczekując na odpowiedź. Wpatrywała się w niego tymi najpiękniejszymi na świecie oczami, w których tonął nie mogąc wynurzyć się nawet na moment by zaczerpnąć choćby odrobiny powietrza.
    Oczywiście mógł na odczepnego zapewnić ją o swojej dozgonnej i wiecznej wierności wcale tego wewnętrznie nie czując. Przecież nie byłby to pierwszy raz, gdy w chwili uniesienia palnąłby jakieś głupstwo. Teraz jednak sytuacja była zupełnie inna. Nie był z żadną z przygodnie poznanych dziewczyn, których imię i twarz rozmyją się w jego głowie już po kilku godzinach po zakończeniu spotkania.
    Był z Effy.
    Z Effy, która znała go chyba nawet lepiej niż on sam siebie znał. Która pomimo tego, iż tak wiele razy ją zawiódł znów mu zaufała. Której nie chciał raczyć fałszywymi obietnicami, bo po prostu zasługiwała na szczerość.
    I w końcu – był z Effy, która przed chwilą wyznała mu swoją miłość. I którą przecież on też tak bardzo kochał. Kochał do tego stopnia, iż był gotów oddać za nią swoje życie.
    A ona właśnie poprosiła by oddał je nie tyle za nią, co jej. W zamian oferując mu swoją własną egzystencje. Całkiem uczciwa transakcja
    Fakt, cenił wolność i niezależność. Ale czy kiedykolwiek w istocie był wolny i niezależny? Może wtedy, gdy godził się bez szemrania na to, by ojciec dyktował mu jak ma postępować w każdej sytuacji? Albo wtedy, gdy szastał pieniędzmi zarobionymi przez Teodoriusa? Albo wówczas, kiedy wchodził w kolejny wyprany z uczuć związek?
    Do głowy przyszło mu, iż człowiek chyba nigdy nie jest bytem w stu procentach autonomicznym. Zawsze, niezależnie od tego, jak dużo pieniędzy by nie miał, jak wysoko w hierarchii społecznej by nie stał, jakim nie byłby szczęściarzem i tak znajdzie się coś, co go ograniczy jego suwerenność.
    Każdy ma swój własny Azkaban.
    A jeśli on miał to szczęście, jakim była okazja, by wybrać, to co miało mieć nad nim władzę i zostać zniewolonym przez Eve to chyba był gotów, by spędzić dożywocie w areszcie. Zwłaszcza, jeśli kratami będą jej ramiona, a stosowanymi środkami przymusu pocałunki.
    Na ustach Ignotusa powoli pojawił się uśmiech. Jego ciało odzyskało sprężystość, a on sam poczuł, iż na powrót ma władzę w dłoniach. Natychmiast z tego skorzystał i odgarnął z czoła dziewczyny niesforny kosmyk włosów.
    - Moje życie w twoje ręce – odparł w końcu . – Uczyń je lepszym. Spraw, że nabierze sensu. Uświetniaj je swoją obecnością aż po jego kres.
    I nagle, kiedy wypowiedział te słowa, uderzyło w niego z niemal bolesną jaskrawością, że naprawdę tego pragnie. Pragnie, co wieczór zasypiać u jej boku tylko po to, by jej twarz była pierwszą, którą zobaczy po przebudzeniu. Chce by miłość bijąca z jej spojrzenia codziennie dawała mu siłę do przetrwania kolejnego dnia. Z całego serca łaknie jej ust, a jednocześnie niemal ekstazą napawa go świadomość tego, iż mogą należeć tylko do niego, że tylko on będzie mógł ich smakować.
    Marzy o tym by stała się fundamentem, na którym zbuduje swoją dalszą egzystencję.
    Co z tego, że tego kwiatu jest pół światu skoro on już znalazł ten, z którym pragnie zwiędnąć?

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Ślicznie dziękuję. Życzyłabym ci tego samego, ale z tego co słyszałam, masz wątków mnóstwo ;p

    Oficjalnie się witam, jak coś ^^ ]

    Rosier

    OdpowiedzUsuń
  3. Obie niechętnie zeszłyśmy z podestu, udając się do skrzydła szpitalnego.
    Jeszcze nigdy nie wychodziłam z tych zajęć w takim stanie: wyglądałam jak ofiara ciężkiego ataku śmierciożerców i tak wprawdzie cię czułam.
    Całe moje ciało było poturbowane, posiniaczone i zmaltretowane.
    Pocieszył mnie jednak fakt, iż stan gryfonki jest podobny - ta walka była zdecydowanie wyrównana.
    - Gratuluję Eva, byłaś godnym przeciwnikiem - powiedziałam, krzywiąc się z bólu.
    W skrzydle szpitalnym od razu dobiegła do nas pielęgniarka, gestem ręki zmuszając do zajęcia dwóch łóżek.
    Po dokładnych oględzinach i podaniu masy leków przeciwbólowych kazała nam zostać tu na noc - tak na wszelki wypadek.
    Nie miałam najmniejszej ochoty na spędzenie tu nocy.
    Już widziałam te miny uczniów zamku, plotkujących między sobą:
    Ariana Rosie trafiła do szpitala po walce z gryfonką!
    O nie .. Zaczęłam więc gwałtownie protestować, a Eva poparła moje zdanie.
    Niestety, pielęgniarka kompletnie nas zignorowała, zmuszając do przebrania się i położenia do łóżka.
    ...
    Dochodził wieczór. Marzyłam tylko o powrocie do moich lochów.
    Skrzydło szpitalne było najnudniejszym miejscem w całym Hogwarcie.
    Z braku jakiegokolwiek zajęcia, rzuciłam okiem na gryfonkę i zagaiłam:
    - Evaaa, może zaczęłabyś skupiać na mnie choć trochę uwagi? Porozmawiaj ze mną,jeśli nie chcesz żebym umarła z nudów!

    ARIANA

    OdpowiedzUsuń
  4. Przez tę krótką chwilę, kiedy Eva zamilkła z wyrazem konsternacji na twarzy, Mary pogrążyła się w myślach, pozwoliła obrazom rozlewać się po umyśle, obijać ideom o czaszkę, sądząc, że pomoże jej to zrozumieć. Że to całe twórcze cierpienie, bo inaczej się stanu MacDonald nazwać nie dało, przyniesie jakiekolwiek korzyści, pozwoli na trzeźwy osąd sytuacji i wyartykułowanie jakiejkolwiek pożytecznej rady. Jakże się myliła.
    Samo to, że Reeve odezwała się tak nagle wstrząsnęło Mary, wytrąciło ją ze stanu równowagi i lekko skonfundowało, nic więc dziwnego, że gdy doszło do tego jeszcze znaczenie jej słów, pięści Gryfonki zacisnęły się szybko, w dziwnym, obronnym geście. To był tylko odruch, ale MacDonald wiedziała, że powinna go jak najszybciej sprostować. Wyciągnęła więc długie palce na powierzchni materaca, przykleiła je jakby, nie chcąc, by ta sytacja powtórzyła się więcej.
    - Czy widziałam się ostatnio z Ignotusem oznacza po prostu, że wpadliście na siebie w korytarzu i zamieniliście kilka grzecznościowych formułek, czy... - zawiesiła, nie chcąc być nachalna. Widziała wyraz jej twarzy, widziała, ile trudu sprawiło jej wypowiedzenie tego krótkiego zdania, choć po nim nastąpiła chyba ulga. Mary nie wiedziała, bo niby skąd miała wiedzieć?


    Mary

    OdpowiedzUsuń
  5. [Jeśli to jest marny odpis, to zastanawiam się jak można sklasyfikować moj :O Pięknie piszesz ! :D]
    -Effy...-szepnęła z cholernie bladym uśmiechem na twarzy. Nagle cała świadomość wróciła do jej przemęczonego mózgu. Krzyki, szepty, całe zamieszanie wywołane jej osobą. Nie chciała tego. Tak bardzo tego nie chciała. Ogarnęło ją przerażenie, niepokój. Wywracała oczyma na wszelkie możliwe strony pragnąc sprawdzić jak wielu uczniów jest zainteresowanych jej położeniem. Oddychała głośno i szybko, jak po przebiegnięciu maratonu. Z jej czoła zaczął spływać zimny pot, a z oczu słone łzy. Zwróciła głowę w kierunku brunetki. Pomimo całej absurdalnej, jak i przerażającej sytuacji, przyjrzała się uważnie jej twarzy. Duże niebieskie oczy, trochę niżej kilka piegów, ładne usta, ogólne przerażenie na twarzy i mokre kosmyki włosów przylepione do czoła. Nic się nie zmieniła...
    -Zabierz mnie stąd...-jęknęła, patrząc w jej poważne oczy i licząc, że pomimo wszystko zechce jej jeszcze pomóc. -Błagam.

    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  6. - Myślę, że nie ma problemu - jego usta wygiął nieposkromiony uśmiech.
    Jack idąc w ślady Effy podniósł swój mały palec. Następnie i on napełnił swoją szklankę. Pomysł gry mu sie podobał, jednak wolał nie zaczynać. Pytania. Musiał przemyśleć, o co chciał ja spytać.
    - Myślę jednak, że to ty powinnaś zacząć. Nie lubię zaczynać, nie umiem - prychnął rozbawiony sam sobą i wziął porządny łyk ze swojej szklanki.
    Jego myśli błądziły po głowie starając się ułożyć w odpowiednie pytanie. W końcu doszły do wniosku, że się zbuntują i szukać nie będą. Wolała mieć pogląd co do pytań i dlatego najrozsądniejsze mu się wydało, by to Eva zaczęła.
    - Do tego to panie mają pierwszeństwo - nie wiadomo po raz który obnażył swoje zęby.
    Co niektórzy mogliby pomyśleć, że uparcie chwali się zębami. Może był ostatnio u dentysty? Jak wytłumaczyć to, że nie chowa swojego uzębienia? Co w tych "białych perełkach" jest takiego, by wszyscy musieli je zobaczyć?
    Jednak Jack nigdy nie myślał o tym, co sądzą inni. Poza tym co poradzić na to, że nie panował nad tym grymasem? Wolał poddać się fali uśmiechów i sprawiać wrażenie nierozsądnego optymisty, co zresztą było najprawdziwszą prawdą.

    [ Postaram się odpisywać regularniej :) ]

    OdpowiedzUsuń
  7. Spojrzała na towarzyszkę wyczekującym wzrokiem.
    Doskonale wiedziała, że Eva z pewnych względów jej nie toleruje.
    Ona już dawno zapomniała o tym, co doprowadziło je do takiej kłótni i zaniechania kontaktów, jednak najwidoczniej gryfonka wciąż nie mogła jej tego wybaczyć.
    Gdy w końcu się do niej odezwała, Ariana westchnęła cicho, rozmyślając nad odpowiedzią na to stosunkowo banalne pytanie.
    O czym, twoim zdaniem, mamy ze sobą rozmawiać?
    Ślizgonka pokręciła głową i rzuciła, pozbawionym emocji tonem głosu:
    - No nie wiem .. jest tyle przeróżnych tematów do rozmów a ty nie możesz znaleźć choćby jednego? A podobno jesteś kreatywna.
    Ariana podźwignęła się na łokciach, a z jej ust momentalnie wydobył się syk bólu - jednak z tej pozycji łatwiej było jej obserwować twarz gryfonki i budujące się na niej emocje.
    Uśmiechnęła się pod nosem i podniosła do góry jedną brew.
    - Daj już spokój Reeve. Nie pamiętasz dawnych czasów? Kiedyś mogłyśmy rozmawiać godzinami a teraz wyglądasz jakbyś chciała mnie zamordować wzrokiem.
    Przez moment zawahała się, analizując w myślach wszystkie za i przeciw: dokończyć to i dać jej jasno do zrozumienia, iż wiem o co jej chodzi, czy udawać niepoinformowaną ...
    - Dalej jesteś zazdrosna o Ignotusa? - prychnęła cicho i dodała:
    - Na Salazara, Eva ... nic mnie z nim nie łączyło. No może poza seksem.
    Szybko zakryła usta obiema dłońmi, czekając na reakcję ze strony leżącej obok dziewczyny.

    Ariana

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziewczyna obrzuciła ją cierpkim spojrzeniem, kręcąc przecząco głową.
    - Tak, to nic dla mnie nie znaczyło - opowiedziała.
    - Po prostu kilka razy się przespaliśmy, a ty zrobiłaś z tego wielki dramat.
    Ślizgonka w skupieniu przysłuchiwała się ostatnim słowom wypowiedzianym przez Evę:
    Jeśli chcesz wiedzieć, to nie jestem zazdrosna, nigdy nie byłam, po prostu... zmarnowałam przez to pół roku na kłótnie i chowanie urazy
    Czyżby po tak długim czasie chciała zawiesić broń i odnowić ich kontakty?
    Ariana nie miałaby nic przeciwko takiemu rozwojowi sytuacji.
    Kiedyś można było nazwać je dobrymi koleżankami, do czasu pojawienia się Ignotusa ..
    Od tamtej chwili traktowały się z nieskrywaną wrogością i widziały w sobie nikogo więcej poza konkurentkami.
    - Słuchaj, nie spotykam się z nim od ..
    Zamyśliła się na chwilę po czym dodała:
    - .. Od dobrych kilku tygodni i szczerze wątpię by jeszcze kiedyś zechciał odwiedzić moje dormitorium.
    Uniosła brew na widok miny gryfonki.
    - Naprawdę nie chcesz wrócić do tego co było i zapomnieć o dawnych urazach? Ignotus to przeszłość.
    Uśmiechnęła się pod nosem, a przez jej głowę przeszła jedna, dziwna myśl.
    w sumie byłoby fajnie, gdyby Ignotus też sobie o mnie przypomniał ...
    Rzuciła pytające spojrzenie na towarzyszkę, niewymownie wymuszając na niej odpowiedź.

    Ariana

    OdpowiedzUsuń
  9. Uśmiechnął się krzywo.
    - Masz rację, prosto. "Koledzy" zakładali się, że nie dam rady wyjść na błonia w nocy. W sumie zaczęło się od zakładów między nimi, wiedziałem, że żaden się nie odważy i powiedziałem, by nie byli dziecinni. To spytali czy ja dam radę. Podjąłem rzucona rękawicę. Czemu nie? Poza tym jezioro jest piękne, gdy odbija miliony gwiazd w swojej niewzruszonej tafli.
    Jack w sumie nie rozumiał, czemu dał się w to wciągnąć, namówić. Dla niego nie było to żaden problem, a oni nie potrafili na korytarz wyjść. Większość Ślizgonów to tchórze. Parszywe tchórze. W pamięci stanęły mu te liczne wypady w nocy. Często pojawiał się pod zamkiem dopiero z otwarciem głównych wrót. Odsypiał wtedy u Hagrida i na powrót pełen energii zmierzał, jeśli podjął taką decyzję na lekcję. Jednak zawsze robił to dla siebie. Bo czyż nie cudownie jest wgramolić się na wielkie drzewo w Zakazanym Lesie i poobserwować wilkołaka z wysokości? Lubił też latać nocami na przemyconej miotle, albo usiąść na trawie i patrzyć na księżyc.
    - To był mój pierwszy raz, gdy wyszedłem w nocy pod wpływem zakładu - stwierdził, zmarszczywszy brwi.
    Teraz przypadała jego kolej. Nigdy nie miał głowy do pytań. Jeśli nie wychodziły same z siebie to raczej sie nie odzywał, ale teraz było inaczej. Oczywiście Eva go intrygowała i chciał wiedzieć o niej więcej, ale nie umiał tego ubrać w pytania.
    - To teraz ja. Tak na prawdę nic o tobie nie wiem i nie mam pojęcia o co mógłbym zapytać. Jesteś skomplikowaną osobą na pierwszy rzut oka, a ja mam nieskomplikowany umysł - zachichotał - Pomyślmy. Dobra, niech będzie durne pytanie. Co najbardziej szalonego zrobiłaś w życiu? - oczy błysnęły mu niezauważalnie.
    Sam zrobił wiele szaleństw i potrafił urobić sobie zdanie o kimś, wiedząc do czego jest zdolny, jak daleko się posunie.

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Hah, przybywam, szczególnie że Ignasiowa mówiła o twoich słynnych odpisach ^^. O powiązaniach jakiś podstawowych nie ma co wiele mówić: jeden rok i jeden dom :D.]

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Oj tam. :D Zapowiada się dobra zabawa ;P ]

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  12. Jesteś najpłytszą osobą jaką znam, jaką mam pewność, że znów nie przełożysz swoich zachcianek nad wszystko inne? ..
    Ariana zaśmiała się cicho pod nosem. Nie przejęła się słowami gryfonki - już conajmniej kilka osób uważało ją za płytką dziewczyne, która nagminnie wykorzystuje inne osoby i traktuje je niezwykle przedmiotowo.
    Przez okres kilku miesięcy ślizgonka zrozumiała jednak, iż nie warto z powodu kogoś takiego jak Ignotus tracić kontakt z przyjaciółmi.
    Poza tym, Eva za ostro ją oceniała. Robiła z siebie główną poszkodowaną, a sytuacja była nieco inna .. bardziej skomplikowana.
    Ślizgonka również czuła się w pewien sposób oszukana: Ignotus zapewniał ją, iż nie ma już nic wspólnego z Reeve i ich związek definitywnie się zakończył. Dopiero po kłótni z gryfonką, zrozumiała, iż ślizgon przez cały czas ją oszukiwał, a ona sypiała z chłopakiem swojej dobrej koleżanki.
    - Jaką masz pewność? - odezwała się po chwili milczenia.
    - Wystarczy, że uwierzysz mi na słowo. Nie mam kontaktu z Ignotusem i nie zamierzam go mieć. To jest przeszłość! Nie przespałabym się z nim już nigdy więcej .. nawet jakby przyszedł do mojego dormitorium na kolanach. Eva ..
    Ariana obróciła głowę i spojrzała jej prosto w twarz.
    - Nie warto żyć tym co było. Zapomnij o tym i zacznijmy wszystko od początku.
    Posłała jej lekki uśmiech i wyciągnęła rękę do siedzącej na skraju łóżka dziewczyny.
    - Zgoda?

    Ariana

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeszcze do niedawna Drew w najśmielszych snach nie przypuszczał nawet, że spokojne przejście korytarzem z klasy do klasy kiedykolwiek może urosnąć w jego przypadku do rozmiarów beznadziejnie irytującego wyzwania - ze względu na prawdopodobieństwo swojego powodzenia właściwie graniczącego z cudem. Jeśli jednak wziąć pod uwagę, iż w boleśnie nieodległej jeszcze przeszłości, pod ośmielającym wpływem odrobiny Ognistej Whisky wymieniał ślinę z ostatnią osobą w tej szkole, do której miał ochotę podchodzić bliżej niż na dystans trzech metrów i z którą w dodatku łączył go jedynie fakt posiadanie chromosomu Y, Drew doszedł do wniosku, że w swoim słowniku powinien chyba zredefiniować pojęcie „najśmielszych snów”.
    Dźwięk dzwonka, obwieszczającego wspaniałomyślnie koniec zdającej się trwać wieki transmutacji, poniósł się echem wśród ceglanych murów.
    Przerwa.
    Czyli znów czas stawić czoła stadom wygłodniałych, chichoczących hien czekających z niecierpliwością na możliwość zaspokojenia potrzeby zatopienia zębów w niebywale smakowitym kąsku szkolnej sensacji, z nim i Darkfitchem w roli dań głównych…
    Zgarnąwszy książki do torby, Drew opuścił teren relatywnie bezpiecznej klasy, ruszając w kierunku sali od eliksirów pewnym krokiem i z uniesioną głową, przez co miał nadzieję sprawiać wrażenie niewzruszonego człowieka ze stali, który wszystkie uszczypliwe komentarze ma w głębokim poważaniu. Początkowo lawirowanie między śpieszącymi na lekcję uczniami szło mu wyjątkowo gładko, biorąc pod uwagę zarówno znikomą liczbę potrąceń, jak i błogi brak przeciągłych gwizdów czy zgryźliwych komentarzy rzucanych pod jego adresem. Jeszcze tylko jedne schody, trzy… dwa zakręty…
    - No proszę, proszę! Kogo my tu mamy! - na jego drodze wyrosła trójka postawnych Gryfonów z siódmego roku, którzy w trwającym od kilku dni ogólnoszkolnym turnieju „Uprzykrzyj życie Burrymore’owi” jak dotychczas nie mieli sobie równych. - Nasz bezwzględnie ulubiony, rozchwytywany miłośnik brania w dupę. Drew, kotku, dawno się nie widzieliśmy.
    - Rzeczywiście, jakieś całe trzy godziny. Usychałem z tęsknoty. - ostatnimi słowami Krukon niemal splunął ze wstrętem.
    Chcąc uniknąć wdawania się w dalsze dyskusje, ruszył przed siebie, jednak napastnicy, ustawiwszy się jeden obok drugiego, zatarasowali mu drogę.
    - Gdzie ci tak śpieszno? Czyżby Ignotus czekał napalony w sali od eliksirów? Ach, zakochani. - najwyższy i najbardziej pryszczaty z nich, Jonathan, cmoknął z dezaprobatą - Pamiętajcie tylko, żeby po sobie posprzątać, bo jakieś zasady BHP jednak obowiązują. I uprzedzam po znajomości, że na poprzedniej lekcji zajmowaliśmy się Eliksirem Skurczającym, uważajcie na porozchlapywane resztki. Wiesz, gdyby Darkfitchowi przypadkiem zmniejszyło się co nieco, to pewnie nie byłbyś szczęśliwy, nie? - Jonathan ubawiony własnym „żartem” zaniósł się obleśnym rechotem, na co pozostała dwójka zawtórowała mu posłusznie.
    Drew, starając się nie uzewnętrzniać zbytnio buchającej w jego wnętrzu chęci potraktowania wszystkich wokół Cruciatusem, podjął próbę sforsowania gryfońskiej blokady, nie przypuszczając jakie pociągnie to za sobą skutki. Dwaj niezabierający dotychczas głosu goryle, jak na komendę, w jednej sekundzie natarli na niego, chwytając za oba barki i przypierając do ściany z unieruchomionymi nadgarstkami uniemożliwiającymi Drew wykonie jakiegokolwiek przydatnego manewru obronnego. Jonathan, na którego twarzy malowało się wyraźne ukontentowanie, zbliżył się nieśpiesznym krokiem.
    - Chłopcy, chłopcy. Delikatniej! Jak wy się obchodzicie z naszym ulubieńcem! - wyraził swą ociekającą ironią dezaprobatę, po czym zaczął przetrząsać kieszenie szaty Drew, by po kilku sekundach wydobyć z jednej z nich trzynastocalową, wiśniową różdżkę. - Co ty na to, kotku, żebym tymczasowo się nią zaopiekował? Teraz nie będzie ci specjalnie potrzebna, mam rację? Ignotus na pewno zadba o to, żebyś miał czym zająć ręce.

    [Ja się chyba nigdy nie oduczę bycia okrutną dla swojej postaci xD]

    OdpowiedzUsuń
  14. Ariana uśmiechnęła się promiennie ściskając rękę Evy.
    Przez tak długi okres czasu świetnie radziła sobie bez jej towarzystwa a dopiero teraz odczuła jej brak .. teraz, gdy w końcu postanowiła się z nią pogodzić.
    Usiadła na brzegu łóżka przybliżając się do gryfonki i zaczęła streszczać jej rok ze swojego życia.
    - Szczerze mówiąc to przez te dwanaście miesięcy nic szczególnego się nie wydarzyło - dodała na zakończenie, po kilkunastu minutach opowiadania.
    - Jak zawsze puchoni odwalali za mnie prace domowe, na moim koncie pojawiła się wielka ilość szlabanów .. - zamyśliła się na moment i kontynuowała dalej swój monolog:
    - Poza tym wszystko toczyło się tym samym rytmem jak za czasów naszej przyjaźni. Sama doskonale wiesz, że nie lubie zmian.
    - Ale lepiej opowiadaj co u ciebie! Założe się, że twoje życie było mniej monotonne niż moje ..
    I spojrzała na nią wyczekującym wzrokiem. W głowie snuła wizje dotyczące jej i Reeve. Zastanawiała się czy od teraz jej życie będzie choć w połowie przypominać to sprzed roku.
    - Eva - zaczęła, nie czekając na jej odpowiedź na zadane wcześniej pytanie.
    - Jak ty sobie teraz to wszystko wyobrażasz? Będzie tak jak kiedyś czy jedyną zmianą będzie to, że nie chcemy się wzajemnie pozabijać?

    Ariana

    [ wymyślanie pomysłów na wątki idzie mi strasznie kiepsko .. Eva jako prefekt mogłaby uczepić się Iana i na każdym kroku pozbawiać Slytherin punktów .. wszystko zależy od tego jakie relacje miałyby ich łączyć. Lepiej żeby było to coś nietypowego :) Jak ty na coś wpadniesz to daj Ianowi znać :) ]

    OdpowiedzUsuń
  15. Popełnił najgorszy błąd w swoim życiu. Nie miał już żadnych wątpliwości. Gratulacje, Potter, tylko ty potrafisz w taki spektakularny sposób zniszczyć dobrą przyjaźń, złośliwy głos w jego głowie w niczym nie pomagał. Zacisnął dłoń na złotym zniczu, z niebywałą cierpliwością czekając na odpowiedni moment, aby wtargnąć do dormitoriom dziewcząt.
    Przypatrywał się uparcie drewnianym drzwiom, odliczając w głowie sekundy, żeby chociaż trochę uspokoić swoje skołatane nerwy i przywołać je do wcześniejszego porządku. Żadna siła nie była w stanie zmusić go do uśmiechu. Ignorował zdziwione spojrzenia i nie odpowiadał, gdy ktoś usiłował do nie zagadać. Nie miał głowy do niczego. Nawet quidditcha.
    Jim był jak tykająca bomba zegarowa, w każdej chwili gotowa do wybuchu. Aż w nim się zagotowało na myśli o jego związku z Effy. Nie mógł dużej czekasz aż Reeve łaskawie zejdzie na dół. Poderwał się z miejsca, szybko przemierzając odległość dzielącą go od sypialni dziewcząt. Już dawno wymyślił z pozostałą trójką przyjaciół jak złamać zabezpieczenia czyhającą na płeć brzydką na krętych schodach. Wyciągnął różdżkę i wyszeptał na szybko zaklęcie, umożliwiające mu wspinaczkę. Miał sporo szczęścia, że właśnie zbliżała się pora kolacji i mało osób kręciła się w Pokoju Wspólnym, bo nie miał wątpliwość, że któryś z prefektów zrobiłby wszystko, aby powstrzymać go od wtargnięcia do oazy spokoju Gryfonek.
    Zacisnął nieprzyjemnie drżącą dłoń na klamce i zawahał się przez chwilę, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc. Aby ułatwić sobie prawidłowe oddychanie, poluzował krawat, który akurat zaczął mu strasznie przeszkadzać.
    Chciał wiedzieć, nie… Musiał wiedzieć gdzie dziewczyna ewakuowała się w środku balu, zostawiając go samego jak palec wokół rozchichotanych panien. Odkładał tę konfrontację już kolejny tydzień z nadzieją, że „sprawa sama się rozwiąże”, ale przecież nic nie robiło się od tak. Zwłaszcza że unikał obecności szatynki jak ognia, starając się z nią mieć jak najmniej do czynienia. Przynajmniej dopóki nie poukłada sobie wszystkiego w głowie, ale słowa Łapy go zaniepokoiły. Czy to możliwie, że Eva postanowiła znów zacisnąć swoje więzi z byłym? Na samą myśl poczuł nieprzyjemny dreszcz zabawiający się z jego kręgosłupem. Wolał udawać, że plotki krążące po zamku były wyssanymi z palca bzdurami, wymysłem jakieś wyjątkowo chorej wyobraźni. Dopóki słowa o tym, że wróciła do Ignotusa, nie wyjdą ze słów dziewczyny, nie uwierzy, o.
    Tsa, jasne.
    Rogacz w końcu zebrał w sobie dość siły i pewnym ruchem otworzył drzwi dormitorium uczennic szóstego roku, wyjątkowo nie zerkając na łóżko należące do panny Evans. Przełknął silne na widok Reeve składającej ubrania. Wydawała się być taka beztroska, że zabrakło mu słów. Coś znów w nim pękło, a pewność siebie postanowiła wybrać się na wakacje. Sąsiadka? Przyjaciółka? Siostra? Dziewczyna?
    James zaczął szczerze wątpić w swoje szczere intencje względem Effy, które rozsypały się jak domem z kart potraktowany podmuchem wiatru.
    — Effy… — zaczął hardo, mierząc ją rozgniewanym spojrzeniem. Jego zazdrość chyba właśnie osiągnęła apogeum. Och, nie, to wcale nie była zazdrość. To uczucie towarzyszące źle podjętej decyzji.
    Próbował zwalić winę na wszystko. Gryfońską ciekawość, która popchnęła go do tego, aby sprawdzić jak smakują usta dziewczyny. Alkohol, który wyssał z niego ostatnie pokłady zdrowego rozsądku. Evans, która znów pokazała mu gdzie raki zimują. Ale to wcale nie pomagało. Świadomość, że sam jest sobie winien zaczęła przelewać szale goryczy. Chmura gradowa nadciągała. Była coraz bliżej i bliżej.
    — Mamy do pogadania — zreflektował się, kończąc wcześniej zaczęte zdanie. Błagam, Effy, powiedz, że to wszystko nieprawda, jęknął w myślach.


    [ Zaczęłam i z góry przepraszam, ze tak lipnie. Powoli wczuwam się w ich sytuacje ^^’ ]

    James

    OdpowiedzUsuń
  16. Spodobała mu się jej odpowiedź. Wiedział już, że jak Evie zależy, to Eva ma. Wiedział też, że i tego szaleństwa jej nie brak. Podpalić kamienicę! Uśmiechnął się szeroko, gdy to opowiadała. W pamięci stanęło mu kilka epizodów sprzed lat. Jednak ten głupi uśmiech znikł z jego twarzy, gdy zadała swoje pytanie.
    -Dla dziewczyny? - wyprostował się i wychylił część nowo nalanej mu Whisky.
    Pamiętał wiele rzeczy, które zrobił tylko ku uciesze kuzynki, ale zdawał sobie sprawę, że nie o to chodzi Evie. Westchnął ciężko i przeczesał włosy dłonią. Ściągnął usta i zamyślił sie chwilę.
    - Myślę, że to co zrobiłem dla pewnej Francuzki - uśmiechnął się zadziornie - Będzie się zaliczać. Nazywała się bardzo wykwintnie. Była czarownicą. Bardzo urodziwą. Opowiadała mi o tym co lubi, gdy razem zwisaliśmy głową w dół z gałęzi drzew. No i zrobiłem jej niespodziankę na święta. Rozchełstany stanąłem pod jej drzwiami, gdy na zewnątrz było sporo na minusie i wyciągnąłem ją, tak jak stała, w sukience i balerinkach, na zewnątrz. Po drodze oddałem jej kurtkę, szalik i wszystko co mogło ją ogrzać. Zaprowadziłem dziewczynę na wierzę Eiffela, na samiuśki czubek. Tam czekały już świeczki ułożone w jej imię i widok na miasto. Pamiętam jak się nalatałem po mieście, by wszystko zorganizować. W każdym razie złapałem kabel leżący tam luźno, który tylko czekał, by wpiąć go do kontaktu poniżej. Z owym kablem wyskoczyłem za barierkę, a dziewczyna pisnęła. Pokazałem jej więc, że żyję i trzymam się stalowej konstrukcji. Zlazłem trochę niżej i podłączyłem ostatni kabel z wielkiej konstrukcji. Ona znów pisnęła. Zobaczyła tam, hen w dole, swoją twarz w sercu ułożoną z lampek choinkowych - zaśmiał się dość głośno - Najzabawniejsze jest to, że ja myślałem, że nam się uda, a tydzień po tym wielkim wyznaniu w mieście zakochanych, na słynnej wieży...... Ona zaczęła chodzić z jakimś maczo. Poważnym chłopakiem z trzeźwym umysłem.
    Ślizgon pokręcił głową. Wtedy, gdy organizował to dla tej Francuzki, wiedział, że ona go opuści. Była romantyczką, ale nie wariatką.
    - No i jest jeszcze jedno. Tej imię pamiętam. Angelique. Poznałem ją w wakacje, gdy z rodziną przybyliśmy na karaibską plażę. Polubiłem ją, ale ona mnie spławiała. Nie chciała słowa zamienić. Wydusiłem z niej wyznanie, że musiałbym zdobyć autograf więźnia Azkabanu, by na mnie spojrzała.
    Jack uśmiechnął się szeroko i po raz kolejny pokręcił głową.
    - Powiem tylko tyle, że to zrobiłem. Dokładnie dzień później. Ona rzeczywiście na mnie spojrzała i razem wydurnialiśmy się w te wakacje, a potem do swoich domów.
    Uśmiechnął sie szeroko do Evy.
    - W takim razie - zaczął - Chłopak dla, którego zrobiłaś najwięcej. Nie mówię tu o rzeczach szalonych. Zaliczam nawet te najzwyczajniejsze. Był taki, dla którego byłaś gotowa do wielkich poświęceń i do zrobienie praktycznie wszystkiego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Wow, ale wyszło xd Nie spodziewałam się czegoś tak długiego ]

      Usuń
  17. Czując na plecach chłód kamiennej ściany, a w nadgarstkach pieczenie spowodowane niedelikatnym chwytem wymiarowo niekompatybilych mu napastników, Drew, w poszukiwaniu olśniewającego pomysłu na wybrnięcie z patowej sytuacji bez roztrzaskanej czaszki, w pośpiechu przetrząsał swoje umysłowe magazyny, jak na złość, świecące aktualnie żałosnymi pustkami. Postura i przewaga liczebna przeciwników, unieruchomienie oraz brak różdżki niewątpliwie nie przechylały szali zwycięstwa na jego stronę. Pozostawały chyba tylko modły o zesłanie jakiejś przyjaznej, niepragnącej uprzykrzyć mu życia, duszy, która przybyłaby mu na ratunek, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że takie osobistości należały ostatnio w Hogwarcie do mizernej mniejszości.
    A jednak, kosmiczne prawo przyciągania dysponowało najwyraźniej niedocenianą mocą, którą w tym przypadku uznało za konieczne wykorzystać i której Drew obiecał sobie już nigdy więcej nie lekceważyć. Zanim zdążył dobrze zastanowić się, o kogo zesłanie powinien prosić Siły Wyższe, z końca korytarza usłyszał znajomy głos, który - mimo iż niejednokrotnie służył swojej właściciele do werbalizowania skierowanych przeciw Drew przytyków - wskrzesił w nim iskrę nadziei na szczęśliwe ocalenie, zupełnie jakby zagubiony w samym środku labiryntu dostrzegł nagle odblaskową strzałkę z podpisem "do wyjścia".
    Zaraz jednak, kiedy zdążył otrząsnąć się już z zalewającej go fali nagłej ulgi i radości, zorientował się, że strzałka prawdopodobnie prowadzi do kolejnego ślepego korytarza. Bo jak niby jedna, raczej wątła Effy, nawet uzbrojona w różdżkę i cięty język, miała rozłożyć na łopatki trzech będących w swoim żywiole bysiorów?
    Podeszła bliżej pewnym krokiem, beztrosko kładąc rękę na ramieniu Jonathana przewyższającego ją niemal o głowę i sprawiając tym samym, że galopujące myśli Drew momentalnie skupiły się w jeden, wielki znak zapytania wieńczący zdanie: "Co ona właściwie zamierza?". Jako prefekt, Eva z pewnością dysponowała szeregiem możliwości udupienia podpadających jej kolegów, ale, tak jak Drew przypuszczał, sprytna próba "zastraszenia" łamiących regulamin Gryfonów w tym wypadku na niewiele się zdała, owocując jedynie wymianą ostrych słów, w której oczywiście i jemu się oberwało.
    Prychnął pod nosem, po raz setny w tym tygodniu wysłuchując o "odpowiednio określonych preferencjach". Te kilka sekund najwyraźniej wystarczyło Reeve, aby obrać nową strategię działania i ponownie zaatakować, celując teraz w o wiele wrażliwsze obszary. Perfekcyjnie wymierzony, kąśliwy cios okraszony dozą udawanej skruchy, którą Drew znał przecież tak dobrze z ich własnych, słownych potyczek, kompletnie zbił nieustraszonego dotychczas Jonathana z pantałyku. Gdyby nie masywne łapy na barkach i nadgarstkach przypominające o okolicznościach całej sytuacji, Drew pewnie pokładałby się już ze śmiechu, obserwując błyskawicznie przechodzącą do barwy dojrzałego pomidora twarz Costairsa. Nawet gryfońscy pachołkowie Jonathana, sądząc po dławionym ataku wesołości, uznali ten rzadki widok za wybitnie zabawny, lecz miny zrzedły im równie szybko, kiedy Effy wyprowadziła na światło dzienne kolejny, dyskredytujący ich przywódcę fakt, tym razem dotyczący bezpośrednio całej trójki.
    - Być może będziecie chcieli sobie to omówić, dlatego, chłopaki, puśćcie Drew i nie każcie mi wyciągać więcej takich faktów z pamięci. - skwitowała, widząc, że to ona teraz rozdaje karty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Damien i Craig wymienili zdezorientowane spojrzenia, jakby tocząc wewnętrzną walkę między chęcią wyrażenia swojej wściekłości na Jonathana, a przerażeniem wywołanym perspektywą przeciwstawienia się swemu guru i podjęcia działania wymagającego zaangażowania samodzielnego myślenia. Costairs, na szczęście, stanął na wysokości zadania, wyciągając kolegów z impasu:
      - Dobra, chłopaki, puśćcie go. Mdli mnie już od zapachu pedalstwa w tym miejscu, szkoda czasu.
      Drew z ulgą przyjął rozluźnienie uścisku na obu nadgarstkach, do których niedługo przestałaby chyba dopływać krew. Z wymownym chrząknięciem wyciągnął dłoń w kierunku Jonthana, dopominając się zwrotu swojej własności. Ten, rzuciwszy "dyskretne" spojrzenie przez ramię i upewniwszy się, że Eva nie rozpłynęła się przypadkiem w magiczny sposób w powietrzu, niechętnie oddał różdżkę, po czym z wściekłością wymalowaną na twarzy zwrócił się psychopatycznym szeptem do Gryfonki:
      - A ty, Reeve, lepiej skończ kłapać swoją jadaczką, jeśli nie chcesz, aby przestała być zdatna do użytku. Bierz Burrymore'a i dupa w trok. Swoją drogą, naprawdę dziwię się, po co odstawiasz tę całą szopkę, skoro on i tak nie okaże ci należytej wdzięczności, tylko poleci do Ignotusa, do którego w dodatku - proszę, jak to się pięknie składa! - sama cały czas się ślinisz. A właśnie, powiedz, jakie to uczucie być beznadziejnie zakochaną w pedale?

      [Nie wiedziałam, czy Evcia chce zignorować pytanie, czy wręcz przeciwnie, więc zostawiam w tym miejscu xd]

      Usuń
  18. James bez słowa usiadł obok Effy, strącając się uspokoić buzującą w żyłach krew. Miał wrażenie, że ta cała sytuacja była tak po brzegi przesiąknięta ironią, że nie mógł nie myśleć, że nie została z góry zaplanowana przez kogoś, kto umiejętnie nimi sterował, zmuszając ich to rzeczy, do których nigdy by się nie posunęli w normalnych warunkach, mimo że trudno było mu znaleźć jakąkolwiek definicje „normalności”. Zakładał, że to pojęcie jest względne, ustalone przez z góry ustalony wzorzec zachowań. Kolejny raz się przeliczył. Matematyka zdecydowanie nie była jego mocną stronę, a uczucia… Uczucia to kosmos w najczystszej postaci.
    Bardzo chętnie odciągałby tę rozmowę tak długo jak to możliwie, ale głupia chęć poznania prawy była silniejsza. Bo przecież siedziała przed nim powierniczka wszystkich drzemiących w nim uczuć. Teraz nie potrafił nazwać ją jak dawniej swoją najbliższą przyjaciółką. Przez jeden głupi wybryk otumaniany wonią alkoholu stała mu się tak obca jak to tylko możliwie, ale nadal miał w pamięć jak przyjaźni, mimo że była zamglona i nieczytelna. Traktował ją jak siostrę, której nigdy nie miał. A jak brat może całować własną siostrę i wchodzić w nią związek? Teraz jedyne chciał wiedzieć na czym stoi, jeśli nawet ta wiedza miała ranić dwa razy gorzej od Crusiatusa wycelowanego prosto w piersi.
    Nie wiedział jak zacząć tę rozmowę. Nie chciał niszczyć ich relacji słowami wypowiedzianymi w nerwach, chociaż ciążyła nad nim świadomość, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Potraktował Effy jak lekarstwo na swoje miłosne rozterki, a przecież każde lekarstwo prędzej czy później musiało się skończyć. Ta świadomość nie dawała mu spokoju. Rozpętywała w jego sercu prawdziwą burzę. A jeśli ten stan potrawa chociaż chwilę dużej, nie miał wątpliwości, że dojdzie do tragicznej w skutkach eksplozji.
    — Gdzie zmyłaś się w trakcie balu? — zapytał prosto z mostu, wybijając w nią nieustępliwie spojrzenie, pragnące tej wiedzy spojrzenie. Nigdy nie potrafił zachować taktu podczas takich rozmów. Zresztą miał prawo, do licha, wiedzieć gdzie się zaszyła. Miał tylko nadzieję, że słowa Syriusza nie okażą się prawdą. To będzie cios prosto w piętę.
    —Wszędzie cię szukałam, ale nigdzie nie mogłem cię znaleźć. Chyba mam prawo wiedzieć gdzie zniknęła moja... dziewczyna.
    Ostatnie słowo wypowiedział z trudem, a cała pewność znów wyparowała. Niech to szlag! Po tym wszystkim nadal mógł ją tak nazywać? Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że prawie wszystko co powiedział, zabrzmiało jak wyrzuty. Uśmiechnął się krzywo, starając się w jakiś sposób rozładować napięcie wyczuwalne w dormitorium, ale zamiast uśmiechu powstał nieprzyjemny grymas, którego nie miał siły zatuszować. Ale teraz to nie miało już żadnego znaczenia, bo przecież Eva z łatwością mogła poznać fałszy w jego gestach. Liczyło się tylko jedno, poznać prawdę. Za wszelką cenę.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ariana podniosła się i usiadła na skraju łóżka zajmowanego przez Evę.
    Teraz - po jej ostatnich zapewnieniach mogła pozwolić sobie na drobne przełamanie dzielącej ich bariery, a wykonanie tego na pozór zwykłego kroku było początkiem do zniesienia nieprzyjemnego dystansu.
    - Rozumiem .. też chętnie cofnęłabym się wstecz i zmieniła kilka spraw - powiedziała po chwili wyrywając się z zamyślenia.
    - Ale i tak wierze, że uda nam się o tym zapomnieć i zacząć wszystko na nowo - uśmiechnęła się do niej lekko i w skupieniu słuchała relacji z jej życia.
    Przez całą tę krótką opowieść z ust ślizgonki nie schodził uśmiech. Na koniec spojrzała na nią z twarzą zwycięzcy i powiedziała z wyczuwalną w głosie kpiną:
    - I co, nie miałam racji? Romans, rozstanie, związek z Jamesem .. No, Reeve, rzeczywiście wiodłaś monotonne życie .. zawiodłaś moje oczekiwania.
    Po szpitalnej sali rozniósł się echem jej cichy śmiech. Dziewczyna z powrotem wróciła na swoje łóżko i rozłożyła się na nim w wygodnej pozycji.
    - Kiedy ta pielęgniarka pozwoli nam stąd wyjść?! Nie wiem jak ty, ale ja chętnie wróciłabym do szkoły.
    Chwyciła w dłoń różdżkę i potrząsała nią machinalnie, chcąc zabić czas i zająć czymś ręce: nie potrafiła wysiedzieć dłużej w jednym miejscu.
    Cały ten szpitalny areszt zaczynał ją męczyć i ewidentnie stanowił wielką próbę jej cierpliwości.
    - I jestem ciekawa jak inni zareagują na nasz widok - dodała z miną pełną konsternacji.
    - Ariana Rosie i Eva Reeve: reaktywacja niezapomnianego duetu.
    Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, gdyż do pomieszczenia weszła jedna z pielęgniarek, obładowana tacą z lekarstwami.
    - Wypijcie to i możecie uciekać do dormitoriów - odrzekła, podając im kilka dziwnie wyglądających kapsułek i szklankę z wodą.
    Ariana pisnęła z zadowolenia, odwracając ucieszoną twarz w stronę towarzyszki i pośpiesznie połykając odmierzoną dla niej dawkę leków.

    Ariana

    [ pomysłu na Iana dalej nie ma? :> jak pojawi się jakiś drobny zarys to można to obgadać (: ]

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Dziękuuuję! To ja powiem, że karta prześliczna. No i Kaya, moja piękna Kaya! No, czysty zachwyt. Ale do rzeczy - jak starczy mi czasu to jeszcze coś dzisiaj zaproponuję. Jeśli nie, to jutro ]

    Erin

    OdpowiedzUsuń
  21. [Po uno: Wybacz mi zapłon w odpisaniu lecz… Problemy natury technicznej. Znowu. Ja normalnie nienawidzę takich problemów, bo teraz będę trzy godziny starała się odpisać na 3 wątki. Po drugie uno: Cholipcia… granie obrażonym Crowem mi się cholernie podoba. A te wyciąganie brudów to takie… No epickie. Ich wspólne życie będzie takie niesamowicie kolorowe! Wybacz iż tak krótko ale zmęczona trochę jestem XD.]

    OdpowiedzUsuń
  22. To co zrobiła Eve było całkowitym przegięciem. Okay. Był wredny kiedy to z pomocą swojego kolegi i jego zaklęcia Wingariudm Leviosa dostał się do domitorium w którym mieszkała Reeve i „pożyczył” bez pytania jej WSZYSTKIE rzeczy i poroznosił po całym Hogwarcie, niektóre rzeczy zostawiając na widoku inne chowając w najdziwniejszych miejscach, a jej samej zostawiając tylko krótką notkę:
    Miłego szukania! ~ C.A.C.
    To był okrutny żart i naprawdę przygotowywał się na okropną i wyrafinowaną zemstę, która zawsze zastępowała po kawałach, numerach i docinkach jakie sobie od wielu, naprawdę wielu lat serwowali, lecz to co zrobiła Gryfona to był definitywny cios poniżej pasa, albowiem godziła w tę część jego dumy i honoru, której tykać nie wolno było.
    NIKT nie miał prawa powiedzieć, że William, jego ukochany brat zrobiłby cokolwiek lepiej od niego. Nienawidził być porównywany do swego rodzeństwa, sprawiało to że dostawał szewskiej pasji. I potem miał definitywnego „focha” na osobę, która to zrobiła.
    Właśnie to spotkało dziewczynę.
    Wszedł jak zwykle wesoło do pokoju wspólnego witając się z ludźmi, których znał już od wielu lat po czym zajął miejsce na fotelu koło kominka, przy którym Eve już siedziała. Oczywiście zignorował ją totalnie, jakby nie istniała, chociaż zwykle rzucał w jej stronę jakiś niewybredny docinek. Nie mógł jej wybaczyć tego co powiedziała na meczu. Cała szkoła słyszała jej słowa.
    Will nie zrobiłby tego lepiej. NIGDY

    -Crow

    OdpowiedzUsuń
  23. Trwaj chwilo, jesteś piękna!
    Jego dłonie przez krótką chwilę walczyły z suwakiem nie mogąc zupełnie sobie poradzić z jego rozsunięciem. Drżały pod wpływem emocji, tak jak drżą dłonie dziecka, gdy po raz pierwszy dostanie do zjedzenia coś słodkiego. Wyglądał przy tym tak nieporadnie, że chyba nikt nie uwierzyłby w to, iż Ignotus posiada jakiekolwiek doświadczenie w kontaktach damsko-męskich.
    Dłoń Evy przejechała po jego nagim torsie zostawiając za sobą, mógł przysiąc, rozpaloną do czerwoności ścieżkę.
    Trwaj, błagam… Zaprzedam duszę samemu diabłu za kilka kolejnych minut w tym błogostanie.
    Udało się. Rozsunął zamek i z wyrazem nieposkromionego tryumfu na twarzy wsunął dłonie pod sukienkę.
    Kolejne minuty były najlepszymi minutami jego życia.
    Stało się to, co było nieuniknione chyba od początku ich znajomości. I rozpierało go to tak niewymowne szczęście, iż nie potrafił sobie wyobrazić by kiedykolwiek mogło spotkać go coś lepszego.
    Trwaj chwilo…
    Są takie sytuacje, które zmieniają wszystko. Wpływają na całe jestestwo, odmieniają spojrzenie na otaczającą rzeczywistość, sprawiają, że późniejsze decyzje stają się zupełnie inne niż byłyby gdyby nie one. Definiują życie w każdym znaczeniu tego słowa.
    Gdy Ignotus myślał o tej nocy w przyszłości bardzo często dochodził do wniosku, że była ona takim właśnie przełomem. Choć w tamtej chwili, ba, nawet w przeciągu kilku miesięcy po niej, nie był w stanie tego przyznać nawet przed samym sobą. Ale prawda była taka, że wbrew jego oczekiwaniom i pragnieniom Eva go zmieniła. Sprawiła, że niespodziewanie począł odczuwać potrzebę by być lepszym człowiekiem. Tylko i wyłącznie dla niej. By jej nie skrzywdzić. By dać jej to, na co zasługuje. By jej nie zawieść.
    Jeśli to nie była miłość, to już nigdy, wcześniej ani później, nie doświadczył tego uczucia.
    [Nie opisuje samego aktu bo mi to nie szło xD. Jeśli jednak tego oczekujesz to mogę się wysilć i napisać xD]


    Ignotus

    OdpowiedzUsuń
  24. [Witam i bardzo dziękuję za powitanie.:-) Widzę, że nie tylko ja szaleję na punkcie GoT:-) Uwielbiam i książkę i serial. Greyjoy'owie to jedne z moich ulubionych postaci, choć moim sercem zawładnął Jon Snow i Daenerys:-)
    A co wątku to poproszę ten z Evą, bo męsko - męskie to u mnie totalna masakra:-) ]

    Jonathan

    OdpowiedzUsuń
  25. Szczerze powiedziawszy Crow chciał ją nawet po meczu przeprosić za ten numer, słysząc te jej kąśliwe uwagi. Była na niego wściekła i zdawał sobie z tego sprawę ale… Ta ostatnia uwaga przy jego ostatnim rzucie w środkową bramkę przeciwników i to jeszcze trafioną była grubo przegięta.
    „-JAK Will miał zrobić to lepiej ode mnie? Może i jest profesjonalnym graczem ale w życiu by tak nie zrobił, nie ryzykowałby złamaniem jakiejkolwiek kości jak ja”
    Może i rzeczywiście mógł ciut przesadzić ze swoją reakcją ale niestety był zbyt dumny, zbyt pewny swych umiejętności.
    Podniósł wzrok swych prawie czarnych oczu na dziewczynę i momentalnie one straciły swe naturalne ciepło. Jego wzrok był jak chłód stali, która przeleżała w bryle lodu na dnie zamarzniętego jeziora pokrytego kilkunastometrową warstwą śniegu przez kilka miesięcy – innymi słowy było zimne, wrogie i nieprzyjemne.
    Następnie spojrzał w kominek i podniósł torbę w której zabrzęczało kilka szklanych butelek kremowego piwa: Właśnie dziś odebrał nagrodę za wygranie kolejnego głupiego zakładu, przez który ostatnio skończył ze złamaną ręką i musiał pić przeklęte szkiele-wzro. Gdyby nie jego urażona duma pewnie rzuciłby jej butelkę na zakopanie topora wojennego… na jakiś czas no ale niestety.
    Spokojnie wyjął jedną butelkę i otworzył ją by upić kilka łyków napoju i wyjął z torby list, który przyszedł do niego tego ranka. Nadal ignorował Evę.

    OdpowiedzUsuń
  26. [Tak btw. Crowdean Pieprzona Łajza Colonel mnie zabiło XD.]

    OdpowiedzUsuń
  27. Jonathan Greyjoy23 marca 2014 20:45

    [Dobra, zaczynam. Gdyby coś było nie tak to krzycz :)]

    W odróżnieniu od swoich rówieśników, Jonathan musiał wydorośleć o wiele szybciej. Oczekiwano i wymagano od niego dwa razy więcej.
    W niektórych momentach swojego życia, Greyjoy czuł się przytłoczony. Nie mógł zawieść nauczycieli, a przede wszystkim ojca, który szybko wpadał w gniew. Od najmłodszych lat Jona uczono posłuszeństwa. Nie metodą tłumaczenia, wzajemnego szacunku i miłości, a metodą pięści. Kiedy tylko chłopiec robił lub mówił coś nie tak, dostawał lanie. Dyscyplina w domu państwa Greyjoy'ów była chlebem powszednim.
    Oczywiście. Wszystko działo się za zamkniętymi drzwiami. A przyjaciele i znajomi rodziny niczego nawet nie podejrzewali.
    Jonathan wyrósł na chłopca bardzo słabego i łatwo dającego się zmanipulować. Rzadko wyrażał własne zdanie w obawie przed tym, że może spotkać go za to jakaś kara.
    Nawet idąc do Hogwartu się nie zmienił. Nie potrafił otworzyć się przed nikim na tyle, by mu zaufać i pozwolić zbliżyć się do siebie. Bał się bliższych relacji z ludźmi. Każdego uważał za wtyczkę swojego ojca, który nawet w Hogwarcie obserwował zachowanie syna.
    Na zajęciach, Jonathan zabierał głos bardzo rzadko, jednak jego stopnie odzwierciedlały jego postępy w nauce. Codziennie, do późnych godzin nocnych, przesiadywał w bibliotece, pochylony nad zakurzonym, opasłym tomem, ucząc się nowych rzeczy. Byleby tylko nie zawieść. Żeby tylko nie ponieść kary za swoją niesubordynację.
    Uchodził za dziwaka, którym w gruncie rzeczy był. Ludzie omijali go szerokim łukiem, patrząc na niego spode łba. Nie zmieniało to jednak faktu, że przychodzili do niego po notatki, albo prosili go o wyjaśnienie jakiegoś zawiłego tematu. Chętnie im pomagał, gdyż czuł, że nie ma wyjścia.
    Od najmłodszych lat zastraszany przez ojca bał się własnego cienia. Związany obietnicą małżeństwa, nawet nie patrzył na uczennice Hogwartu. Nie chciał i nie mógł się zakochać. Niczego by to nie zmieniło, a tylko jeszcze bardziej pogorszyło jego, już i tak złą, sytuację.

    W pewne poniedziałkowe popołudnie, tuż po zajęciach z eliksirów, profesor Slughorn poprosił Greyjoy'a o pozostanie na chwilę w sali.
    Z mieszanymi uczuciami, chłopak podszedł do biurka nauczyciela, bojąc się tego, co mógł za chwilę usłyszeć.
    - Jonathanie – zaczął nauczyciel, patrząc na swojego ucznia z delikatnym uśmiechem. - Jesteś jednym z lepszych uczniów w mojej klasie. Chciałbym żebyś pomógł pannie Reeve poprawić jej oceny. Zawaliła ostatni test, a nie chciałbym żeby to się powtórzyło. - Dodał.
    - Dobrze, postaram się jej pomóc. - Jonathan nie był zadowolony z tego faktu, ale polecenia nauczyciela było wyraźne.
    Przez resztę dnia Greyjoy szukał Evy niemal w całym Hogwarcie. W końcu odnalazł ją w wielkiej sali, gdzie jadła kolację zresztą Gryfonów.
    Podszedł do dziewczyny i od razu przeszedł do rzeczy.
    - Przysłał mnie profesor Slughorn. Mam pomóc ci w zaliczeniu jakiegoś testu z eliksirów. - Powiedział, nawet nie patrząc dziewczynie w oczy. - Spotkajmy się dziś o dwudziestej w bibliotece. Weź swoje książki i notatki.- Jonathan nie widział sensu w uprzejmościach. Sprawy wolał załatwiać szybko, bez zbędnych i niewygodnych frazesów.

    OdpowiedzUsuń
  28. Ariana dogoniła ją prędko i zrównała z nią krokami.
    Rzeczywiście, miło byłoby wkroczyć na kolacją w jej towarzystwie i zająć miejsce przy tym samym stole.
    Jak za starych, dawnych czasów.
    Już nie pamiętała jak to jest spędzać czas ze starą przyjaciółką. W pewnym sensie czuła lekką ekscytację i poddenerwowanie.
    Wiedziała, że aby odzyskać zaufanie Evy musi się wykazać: zero kłótni, sprzeciwów a masa wyrzeczeń.
    - Ale pod warunkiem, że usiądziemy razem ze ślizgonami - powiedziała po dłuższej chwili.
    - Wiesz, że nie przepadam za uczniami Gryffindoru. Nikt nie irytuje mnie tak jak oni .. no może z wyjątkiem puchonów, ale o nich lepiej nie wspominać.
    Natychmiast się zreflektowała i dodała z uśmiechem na ustach:
    - Oczywiście miałam na myśli, że nie toleruje gryfonów ale ciebie to nie dotyczy, spokojnie Effy.
    Właśnie były w trakcie kolejnej pasjonującej rozmowy, gdy roześmiane wkroczyły do Wielkiej Sali.
    Ślizgonka momentalnie poczuła na sobie spojrzenia wszystkich uczniów zebranych w pomieszczeniu: podnosili głowy od swoich napełnionych talerzy i patrzyli na nią z zaciekawieniem i niedowierzaniem. Eva zapewne czuła się identycznie.
    - Zaczyna się - mruknęła przez ramię i usiadła przy samym końcu długiego stołu.
    - Siadaj! - krzyknęła w kierunku Reeve, czekając aż dziewczyna zajmie miejsce obok niej.
    Ariana domyśliła się dlaczego ich pojawienie się wywołało wśród zebranych taką konsternację.
    W końcu jeszcze kilka godzin temu obie toczyły zażartą walkę, celując w siebie zaklęciami z furią dzikiego hipogryfa.
    - los bywa zmienny - pomyślała i chwyciła w dłoń dzban z dyniowym sokiem.
    - Soczku? - zapytała i wcisnęła szklankę w ręce towarzyszki.

    Ariana

    [wybacz ten odpis, ale na nic innego mnie nie stać pisząc na przerwie między lekcjami xD]

    OdpowiedzUsuń
  29. Ariana sięgała właśnie po talerz z grzankami, gdy jej uszu dobiegło pytanie zadane przed Evę.
    uczuciowe aspekty życia?! ..
    Jej ręka na moment zawisła w powietrzu: nie cierpiała rozmawiać na takie tematy, ale jednocześnie nie chciała zignorować swojej towarzyszki i spławić ją byle jaką odpowiedzią.
    W końcu ich stosunki miały wrócić do stanu sprzed roku.
    - Nie ma o czym gadać. Raczej nie chcesz słuchać o jednorazowej przygodzie z nauczycielem obrony przed czarną magią.
    Ślizgonka podparła twarz łokciami, aby choć trochę ukryć swoje zażenowanie.
    Co Eva mogła pomyśleć o niej po dopiero co usłyszanym newsie?
    Zapewne nic dobrego.
    - Ale to przeszłość - dodała szybko, upijając łyk soku.
    Zacisnęła dłoń na szklance i kontynuowała:
    - Pewnie zaskoczę cię informacją mówiąc, że takie incydenty już mnie kompletnie nie interesują. Ariana Rosie wreszcie postanowiła się ustatkować.
    Uśmiechnęła się do gryfonki i opowiedziała jej pół szeptem - z najdrobniejszymi szczegółami - o jej związku z Jackiem Bizarrem.
    - I tak go wygląda - skwitowała.
    - Moje życie uczuciowe od dłuższego czasu skupia się wyłącznie wokół tej jednej osoby.
    - Ale nie mówmy już o mnie. Jakie masz plany na jutrzejsze popołudnie?
    - Może spędzimy je razem w jakiś ciekawy sposób?
    I spojrzała na nią wyczekującym wzrokiem, w międzyczasie kończąc dojadać swoją kolację.

    Ariana

    [no, przydałoby się coś ustalić, taka kolorowa ta ich przyjaźń przecież nie może być :D]

    OdpowiedzUsuń
  30. Odzyskawszy wolność oraz zarekwirowaną wsześniej bezprawnie różdżkę, Drew z niemałym zdumieniem obserwował, jak Jonathan, który najwyraźniej nie zaspokoił jeszcze swojego dziennego zapotrzebowania na zacieranie haniebnego kompleksu niższości za pomocą prymitywnej, szeroko pojętej przemocy, obiera na cel kolejną ofiarę, ukierunkowując strumień swej agresji przeciwko Effy. Jeszcze potężniejszym szokiem niż zaskakujące odkrycie, iż Castairs zdolny jest do sklecenia więcej niż dwóch, relatywnie sensownych i logicznych zdań pod rząd, okazała się dla niego reakcja Reeve.
    Choć oko przeciętnego, niewprawionego obserwatora z pewnością nie dostrzegłoby w zachowaniu Gryfonki żadnych przesłanek mogących świadczyć o ugodzeniu jej jakiegokolwiek czułego punktu, Drew, mający za sobą lata rodzących iskry potyczek, które zmusiły go do nauki wychwytywania nawet najdrobniejszych, pozornie niewidocznych oznak słabości przeciwniczki, zdał sobie sprawę, że słowa Jonathana wcale nie spłynęły po niej jak po kaczce. Wymierzony znienacka cios, który pozostawił na twarzy dryblasa drobną pamiątkę w postaci strużki krwi pod nosem, tylko potwierdził jego przypuszczenia.
    - Jeśli powiesz jeszcze jedno słowo na mój temat, przysięgam, że zadam ci ból - usłyszał, jak wycedziła przez zęby. - Wracaj do pokoju wspólnego, zrób Annie zdjęcie i przypatruj się mu do woli, bo niedługo tylko to będziesz w stanie robić, kiedy zacznie się tobą brzydzić, a wierz mi, dopilnuję tego. I wtedy nie tylko ja będę beznadziejnie zakochana.
    Stawnowiąca idealnie wyważoną mieszankę szoku, zbulwersowania, zażenowania i strachu mina Johnatana, z mizernym skutkiem starającego się zatamować rękawem pouderzeniowy krwotok, była tak niezapomnianym, komicznym widokiem, że Drew zaczął żałował, iż nie ma możliwości utrwalenia jej na fotografii, która dumnie zawisłaby nad jego łóżkiem, pozwalając wejść w każdy nowy dzień ze śmiechem na ustach i pokaźnym zastrzykiem pozytywnego nastroju.
    - Czy coś jest niejasne? - zapytał Krukon przymilnym tonem, uznawszy, że Castairs i spółka najwyraźniej potrzebują pomocy w ostatecznym podjęciu jedynej, sensownej dla nich decyzji o jak najszybszym opuszczeniu miejsca zajścia. - Rozumiem, że zdania wielokrotnie złożone, jakimi posłużyła się Eva, mogą przysparzać ci pewnych trudności intetpretacycjnych, dlatego śpieszę z wyjaśnieniem. Jakby to najkrócej... Bierz koleszków i wypierdalaj.
    - O, nagle odzyskałeś język w gębie, kotku? Dziwne, że jeszcze dwie minuty temu trząsłeś portkami ze strachu. - Drwina w ustach Gryfon, którego poziom bystrości umysłu uwłaczał ludzkiej godności, była dla Drew kwestią, obok której nie potrafił przejść obojętnie.
    - To, że ty trzęsiesz nimi teraz nie dziwi mnie ani trochę - odparł, rzucając dyskretne spojrzenie w kierunku Reeve, która wyglądała, jakby zaraz miała rzucić się na kogoś z pięściami, choć, praktycznie rzecz biorąc, przecież dopiero co to zrobiła. - Chyba twoja kolej na zwierzenia, Jonathan. Powiedz, jak to jest być benadziejnie pobitym i zmasakrowanym psychicznie przez beznadziejnie zakochaną w pedale?
    Castairs zmrużył oczy w kobrze szparki, które pozostały chyba jedynym, marnym, nierobiącym na nikim wrażenia narzędziem w jego niezbyt jednak szerokim asortymancie metod zastraszania swoich ofiar.
    - Mam lepsze pytanie do ciebie, kotku. Jakie to uczucie być beznadziejnym, nic niewartym pedałem? - ostatnimi słowami niemal splunął pod stopy Drew, który mimo przywdzianej na zewnątrz maski obojętności, musiał sięgnąć do najgłębszych pokładów swojej samokontroli, by powstrzymać się przed "poprawieniem" efektów ciosu Reeve i złamaniem tego, na razie jedynie krwawiącego, kartoflowatego nosa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nużający się w samozachwycie wywołanym tym, jakże błyskotliwym i złożonym, przytykiem Jonathan, prychnąwszy z wyższością, najwidoczniej nareszcie przewartościował listę swoich priorytetów, stawiając potrzebę zachowania konstrukcji wszystkich części ciała w nienaruszonym stanie ponad chęcią jeszcze dobitniejszego zamanifestowania swojego hiperhomofobicznego światopoglądu czy nawet rozkoszowania się odpowiedzią Drew. Nie czekając bowiem na reakcję drugiej strony, skinął na Craiga i Damiena, nadal przypominających pijane, zdezorientowane chomiki, które przecholowały z zabawą na nowym kołowrotku, w następstwie czego cała trójka w akompaniamencie słów sprośnego, prostackiego pożegnania wygłoszonego przez przywódcę oddaliła się ciężkim krokiem, pozostawiając po części rozwścieczonych, a po części zadumionych irracjonalnością zaistniałego zajścia Drew i Evę we własnym towarzystwie smakującym teraz zupełnie inaczej niż kiedykolwiek wcześniej w dziejach ich wieloletniej znajomości. Wymienili niedowierzające spojrzenia wyrażające szeroką, wybuchową gamę kipiących nadal w ich wnętrzu emocji.
      - Zdaję sobie sprawę, że powinienem jakoś błyskotliwie spuentować całą sytuację, żeby zacząć konwersację na odpowiednio wysokim, jak na nas przystało, poziomie - Drew przerwał niespokojną ciszę, chowając różdżkę do kieszeni szaty - jednak, zważywszy na nietypowe okoliczności i fakt, że ripostowanie pseudointelektualych, chamskich odzywek odrobinę nadwyrężyło ostatnio moją formę, będziesz musiała się chyba zadowolić zwykłym, szczerym, niepodszytym sarkazmem... naprawdę wielkie dzięki, Effy. - Poparł wypowiedziane słowa bladym uśmiechem wdzięczności. - Bez względu na osobiste zawirowania nie wycofuję się jednak, oczywiście, ze złożonych wcześniej obietnic - dodał po chwili, płynnie przechodząc na bardziej typowy dla ich rozmów ton, w tym jednak przypadku nadzwyczaj delikatnie zabarwiony charakterystyczną zadziornością i krążący zadziwiająco blisko szczerych intencji. - Jeśli masz ochotę wyrzucić z siebie emocjonalno-uczuciowe żale, które, jak zdążyłem wywnioskować, dłużej tłamszone mogą stać się jeszcze poważniejszym zagrożeniem dla społeczeństwa niż zaostrzony ołówek w twojej dłoni, to jestem do usług. Wiesz, osoby, która lepiej ode mnie rozumie, jak to jest zostać zrobionym na szaro przez Ignotusa Darkfitcha i użerać się z konsekwencjami jego cholernych, "miłosnych" popisów, szybko raczej nie znajdziesz.

      Usuń
  31. Uśmiechał się słabo, gdy dziewczyna opowiadała o swoim.... wybranku? Widać było, że musiała sporo przejść w związku ze swoim uczuciem. Na koniec stwierdziła, że teraz dopiero jest gotowa do poświęceń. I tak powinno być. Poznawanie siebie powoli i dogłębne zrozumienie. Poznanie wszystkich swoich wad i zalet. Po co komu nieprawdziwy związek, który rozpadnie się po tygodniu? Jack kiwnął głową widząc, że przypadek Evy na pewno nie jest jednym z tych "tygodniowców".
    Gorzej się zrobiło, gdy dziewczyna odbiła pałeczkę i skierowała to pytanie do niego. Jack zrobił nietypową minę, którą chciał wyrazić całą swoją konsternację. Przecież z nim nie było łatwo w tym temacie. Lubił towarzystwo dziewczyn i często nieświadomie z nimi flirtował. Potem nagle okazywało się, że one oczekują czegoś więcej, a on nie potrafił im odmówić i w jego psychice rodziło się przekonanie, że odwzajemnia uczucie. Ostatnio też wpadł w niezłe bagno, bo nie umiał wybrać pomiędzy trzema pięknymi dziewczynami. Nie wiedział, która dla niego więcej znaczy. Łatwo się zakochiwał - to było pewne. Miał serce wielkie i z miejscem dla wielu - to także był fakt. Jednak musiałby wprowadzić bigamię, by nie złamać żadnego serca.
    Postanowił jednak powiedzieć coś zupełnie innego, ale równie prawdziwego.
    - Mam dziewczynę. Więc można powiedzieć, że weselej. Zrobiłbym dla niej wszystko, byłbym gotów na wszelakie poświęcenie, tak jak dla każdego przyjaciela..... I wroga, na którym mi zależy - zachichotał - Jestem w tej sprawie skomplikowany - podsumował, krzywiąc się lekko.
    Nigdy nie mógł zrozumieć swojego mózgu, czy serca. Te dwa ważne narządy były osobnymi istnieniami i nie panował nad nimi.
    Wychylił kolejny łyk Whisky i zastanowił się nad kolejnym pytaniem. O co mógłby zapytać Effy? Co jeszcze chciał wiedzieć. Wtem błysnęło mu światełko. Może nie było to najgenialniejsze pytanie, ale nie chciał kazać jej czekać, aż wymyśli coś porządniejszego, zwłaszcza przy tym "magicznym" trunku".
    - Twoja rodzina - zadecydował - Masz może rodzeństwo? I jak układa ci się z rodzicami?

    OdpowiedzUsuń
  32. Słuchał ją uważnie, spijał z jej ust każde słowo i aż krew go zalała, że mówi takim ogólnikami. Chyba po tym wszystkim co razem przeszli należało mu się prawda, nawet jeśli miałaby zranić gorzej niż jakiekolwiek zaklęcie. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna celowo nie mówi mu kogo spotkała i z kim tańczyła, nie powiedziała mu też czy wyszła sama, czy w towarzystwie swojego anonimowego adoratora, co sprowadzało się do tego, że wątpliwości w głowie Jima zostały w prawie stu procentach rozwijane. Niech to wszystko szlag. Niech piekło pochłonie walentynkowy bal, ognistą, pocałunki, miłość i przeklęty Pokój Życzeń!
    — Mówiąc GO, masz na myśli Darkfitcha, tak? — zapytał ze złością, zdając sobie sprawę, że podniósł głos, chociaż chciał tego robić. Miał być subtelny, miał nie wyciągać samodzielnie wniosków, ale po prostu nie potrafił, nie potrafił tego słuchać tego, że Effy znów wpakowała się związek, który ją zranił i doprowadził do stanu, w którym Jim nie chciał ją zobaczyć. — Syriusz widział, jak razem wychodziliście — dodał po chwili trochę spokojniej, żeby Eva czasem nie myślała o tym, aby w jakikolwiek sposób się wykręcić lub — co najgorsza — skłamać. Po prostu by tego nie zniósł i tak był szczyty swojej formy, nadwyrężając swoje nerwy do granic możliwości. Poza tym sam fakt, że dziewczyna spuściła wzrok nie świadczył o niej zbyt dobrze.
    — W przeciwieństwie do ciebie byłem w Wielkiej Sali i gdybyś tylko chciała z pewnością byś mnie znalazła — odparł chłodno, mierząc ją rozgniewanym spojrzeniem. Mógł znieść wszystko, ale nie to, że znów związała się z Ignatousem. Ani trochę na nią zasługiwał, zabawiając się po kątach z pierwszą lepszą panną, która nawinęła mu się pod rękę. Nie rozumiał jak Eva mogła być w niego aż tak bardzo zapatrzona. Głupia. Był nią zły, nie, był wściekły. Nigdy nie przypuszczałby, że Reeve wywinie mu taki numer i zostawi do na pastwę losu, wybierając swojego eks. Może ich związek nie był trafem w dziesiątkę, ale, boże, kiedyś byli przyjaciółmi, wiedzieli o sobie wszystko i jeszcze więcej, i dobrze wiedziała co zrobić, aby go zranić do żywego. I zrobiła to, nie zwracając uwagę na konsekwencje. Miał ochotę wyjść, trzaskając drzwiami najmocniej jak tylko potrafił, ale chciał wiedzieć to od niej, chciał, aby powiedziała mu całą prawdę. Ucieczka nie była dobrym wyjściem z tej sytuacji.
    — Effy, po prostu powiedz, że to nie był on i miejmy to z głowy — ponaglił ją niemalże błagalnie, nie mogąc znieść tego przedłużającego się w nieskończoność milczenia. Nie wchodziło się dwa razy do tej samej rzeki. Nie sądził, że Eva była taka naiwna, żeby znów zaufać Ślizgonowi. A może jednak…

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Ogólnie rzecz biorąc to przychodzi mi do głowy wątek typu platoniczna miłość nastoletniej dziewuszki numer trzy. Nie wiem czy pasuje ci coś takiego, ale korci mnie bardzo, żeby dać Erin kogoś, w kim może się skrycie durzyć. Może nawet uparcie swoją crush obserwować, z deczka śledzić przy zwykłych, codziennych czynnościach, czy oddawaniu się hobby, a może nawet węszyć przy relacjach z Ignotusem. No a później jakaś interakcja. Czy nerwowa? Zobaczymy. Co sądzisz? Jeśli masz lepszy pomysł - wal ]

    OdpowiedzUsuń
  34. Trafiła w sedno Znała go aż za dobrze. Błądził wzrokiem za Evans, nie potrafił odwrócić od niej spojrzenia i nic nie mogło tego zmienić, nawet to w jaki sposób go traktowała. Wolał być robakiem na podeszwie jej buta, wolał znosić arsenał jej ciągłych brutalnych odmówić niż stać się kimś całkowicie dla niej obcym i wiedział, bardzo dobrze wiedział, że Effy to samo czuła wobec swojego eks chłopaka; wolała być jego dziewczyną znoszącą wszystkie zdrady, niż być tylko jedną z wielu nic nieznaczących dla niego uczennic.
    A Jim, będąc przez te parę chwili z szatynką, oddalił się od Lily. Przestał za nią gonić, przestał ubiegać się o jej względy, przestał zasypywać ją wszelakimi pytaniami typu: „umówisz się ze mną?” i cholernie mu tego brakowało. Zrobiłoby wszystko, aby cofnąć czas, ale nawet w świecie magii nie istniał wehikuł czasu, a na naprawieniu błędów było stanowczo za późno. Obaj, on jak i zarówno Reeve, byli w gorącej wodzie kąpani i nie potrafił odpuścić. Jim, kiedy ty w końcu zmądrzejesz?
    — Nie chciałem żebyś za mną latała, Effy — wysyczał przez zaciśnięte zęby, testując swoje nerwy i cierpliwość, które nigdy nie stały na wysokim poziomie. Głupio się stało. Nie powinien poświęcać Lily takiej obszernej uwagi, zwłaszcza że zaprosił Reeve na bal, ale uczucia zaś przezwyciężyły rozum, a słaba emocjonalnie Evans to ostatnia rzecz, którą chciał oglądać Nogi same poprowadziły go do dziewczyny. Beznadziejne zakochanie było tak bardzo w jego stylu, że nigdy tak naprawdę nie wierzył w szczęśliwy związek z dawną przyjaciółką. Z góry byli na przegranej pozycji, chcąc swoją bliskością, załatać dziury w sercach stworzonych przez osoby, które miały ich gdzieś. — I tak, do cholery, masz rację, cholerną rację. Olałem cię, aby dotrzymać jej towarzystwa na tym przeklętym balu, ale ty w tym samym czasie znalazłaś sobie marne pocieszenie w ramionach byłego, więc jesteśmy kwita — wypomniał, chociaż tak naprawdę był jedynym winnym. Nie powinien postawiać Effy na pastwę losu i znów pozwolić jej się zbliżyć do tego pieprzonego Ślizgona. Nawet nie chciał robić szybkiego rachunku sumienia. Był idiotą. Totalnym kretynem, który na własne życie spieprzył piękną przyjaźni, tylko dlatego, że w mózgu zadziały trybiki, które powinny milczeć.
    — To ja jestem hipokrytą? Serio? — warknął, mrużąc oczy. Był wściekły. Krew szalała niebezpiecznie w jego żyłach, prężyła się jak wygłodniały lew gotowa w każdej chwili do eksplozji. Wypełniła go autentyczna złość na siebie, na Eve, na Evans, na tego cholernego Darkfitcha, na cały świat. — Eve, na miłością boską, wiesz jaka jest subtelna różnica pomiędzy moim zakochaniem a twoimi?! — rzucił wściekle, podrywając się z miejsca. Rzucił dziewczynie mordercze spojrzenie, zdając sobie sprawę, że nie panuje nad swoimi emocjami. — Evans nigdy a to przenigdy nie deklarowała mi swoich uczuć, a on… — prychnął jak rozjuszony kot, podchodząc bliżej Effy, wycelował w nią oskarżycielsko palec. — Przejrzyj na oczy, dziewczyno! Znów zasypie cię pięknymi słowami i co? Pójdzie posuwać pierwszą lepszą lafiryndę, która nawinie mu się pod rękę! — krzyczał, nie wiedząc kiedy aż tak bardzo podniósł głos. — Wolę być skończonym debilem niż kolejny raz przejechać się na zaufaniu osoby, która pseudo kocha!

    [ boję się :D ]

    OdpowiedzUsuń
  35. Spojrzał ponownie na Gryfonkę tym samych chłodnym, lodowatym, wzbudzającym dreszcze wzrokiem, jakby chciał ją zamrozić niczym bohater jakiegoś komiksu o super bohaterach.
    JAK ona w ogóle śmiała się o to kurcze zapytać? Tak bezczelnie i głupio? W końcu doskonale wiedziała, że Crowdean był na nią wściekły, wiedziała dlaczego nie rzucił zestawu przytyków i nie doprowadził do ich zwyczajnej niby-kłótni do których już cały dom chyba się przyzwyczaili.
    Upił kilka łyków kremowego, dokładnie myśląc nad słowami które chce wypowiedzieć, co było zaskakujące albowiem zazwyczaj mówił wszystko szybko i bez przemyślenia każdego podpunktu, albowiem niezwykle energicznym i żywiołowym człowiekiem, kąpanym w najgorętszych wodach tego marnego świata.
    - Napisz sobie do Williama, on z pewnością zrobi to lepiej ode mnie.- kiedy w końcu otworzył swe usta to jego głos był cholernie ponury, co także było u niego nowością. Wściekły Colonel… to było rzadkie zjawisko, albowiem sam chłopak nie chował długo urazy. Ale gdy się wściekał był cholernie zaciekły, o czym wiedział nawet jego najlepszy przyjaciel Johnatan, na którego ma„mega focha” kiedy ten powie w zdenerwowaniu o kilka słów za dużo.-Ja nie jestem w tym na tyle dobry.- dodał w końcu i znów upił kilka łyków swego napoju. Po chwili dopiero sam wyjął z torby album z najpiękniejszymi zdjęciami smoków, zrobionych w rezerwacie w Rumunii.

    ~ Crowdean

    OdpowiedzUsuń
  36. [Nadmiaru pomysłów raczej nie miewam, borykam się za to z ich chronicznym niedomiarem. ;) Dziękuję za powitanie i obiecuję zgłosić się, jak na coś wpadnę - Twoją propozycją też oczywiście nie pogardzę.]

    Fynn

    OdpowiedzUsuń
  37. [Jako, że już po urlopie pytam więc czy kontynuujemy wątek czy coś nowego :)]
    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  38. W tej jednej chwili pożałował, że w ogóle zadał takie pytanie. Pożałował, że dopiero teraz zwrócił uwagę na to, iż Eva powtarza pytania po nim. Serce mu na chwilę stanęło, a ręka zadrżała. Juz miał podnieść szklankę ze złocistym płynem do ust, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie mógł tego zrobić, gdy miał mówić o rodzinie. Nie mógł w ten sposób zszargać dobrego imienia tych których kochał.
    - Ostatnio byłem na pogrzebie matki - mówiąc to wbijał wzrok w stół.
    Odczekał chwilę i z trudem przełknął ślinę. Wspomnienia przytłoczyły go ze straszliwą siłą. Ale mieli mówić prawdę, więc odetchnął głęboko i spojrzał na dziewczynę.
    - Po za tym wszystkich zawiodłem na całej linii. Miałem być Gryfonem - zaśmiał się smutno - Miało być inaczej. Ojciec mnie nienawidzi, a tylko on mi został. Jak to mówi, jestem zbyt krnąbrny, nieposłuszny, odbija mi, nie myślę racjonalnie, nie troszczę się o innych i jestem wyrodnym synem. Obwinia mnie za śmierć matki, a ja nawet nie wiem jak zginęła. Kiedyś miałem kuzynkę. Byliśmy dziećmi i najlepszymi przyjaciółmi, wręcz rodzeństwem. Zginęła ratując mi życie. Mam jeszcze jakieś ciotki, wujków, kuzynów..... ale nie utrzymuje z nimi kontaktu. Oni tez uważają, że Ślizgon w rodzinie to wstyd. Jedna z moich ciotek niby miała to gdzieś, ale tylko przez chwilę. Na pogrzebie matki uznali mnie za tchórza i oszusta. W oczach rodzinny jestem winny i nigdy nie powinienem się urodzić. Trzeba było zginąć mi, a nie małej Anelique. Wszyscy tak uważają. Patrzą na mnie z wyrzutem. Dlatego nigdy już nie pojadę do domu na święta. Będę tam spędzał tylko wakacje i to przymusowo. To okropne, gdy nie ma sie nikogo. Brak rodziny. Przynajmniej tu, w Hogwarcie nie jestem zupełnie sam. Te kilka osób, które i tak po czasie mnie zostawią. Znam sie na tym. Miałem na pęczki znajomych, którzy byli jak moja rodzina. Uwielbiali, póki im było to na rękę. Potem odwrócili się, wyklęli ze swojego grona. Tak właśnie jest u mnie.
    Teraz bez zawahania opróżnił szklankę. Zrobiło mu się gorąco w przełyku. Natomiast policzek miał jak z lodu. Przez łzę, która przedzierała sie ku podbródkowi. Potrząsnął głową i na kolejną słoną krople sobie nie pozwolił. Tylko dwa razy uronił więcej łez. Gdy zginęła Angelique i przy grobie matki. Chłód tamtych chwil zmusił go do potarcia ramion.
    - A ty? - rzucił beznamiętnie - Masz komu ufać? Przyjaciele? - zapytał i spojrzał na nią zimnymi oczyma.
    Wydawałoby się, że ich piwna barwa uniemożliwia jakiemukolwiek chłodnemu uczuciu ujrzeć światło dnia, ale nie. Te oczy potrafiły patrzeć z tak wielką goryczą, że drugi człowiek sam zaczynał płakać.

    OdpowiedzUsuń
  39. Słabość ludzkiego ciała jest czymś przerażającym. Kilka sekund w lodowatej wodzie bez tlenu, potrafi doprowadzić do stanu w którym wszystko staje się mdłe i rozmyte. Okropny pulsujący ból w głowie był niczym w porównaniu do zimna otulającego jej mokre ciało grubą warstwą. Czuła bijący chłodny wiatr na twarzy i modliła się, żeby nie upaść. Wilgotne stronki włosów przykleiły się do jej czoła, a dłonie wprost zamarły. Wsparta o ramie koleżanki, marzyła jedynie, żeby w jakiś bliżej nieokreślony sposób znaleźć się w zamku i nie być sama. Paradoks, dziewczyna, która odrzuciła wszystkich przyjaciół w imię strasznego sekretu, była obecnie bliska płaczu myśląc o tym, że może spędzić choćby sekundę tylko ze swoim pokręconym rozumem. Czuła oddech Effy, która znajdowała się w podobny stanie. Effy... Osoba, z którą nie utrzymywała kontaktu od kilku dobrych lat właśnie uratowała jej chudy tyłek przed niechybną śmiercią. Z jej policzka spłynęła pojedyncza łza, kiedy w końcu przekroczyły wrota Hogwartu.
    -Dziękuję...-wyszeptała, patrząc błagalnym wzorkiem, by dziewczyna jej nie opuszczała.

    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  40. Eva nie musiała jej długo przekonywać. Na słowa 'impreza dla dorosłych' Ariana zareagowała wielkim entuzjazmem, uśmiechając się promiennie i wyrażając chęć na pójście.
    - To widzimy się wieczorem pod Wielką Salą? - zapytała, odwracając ku niej zadowoloną twarz.
    Wspólna impreza w towarzystwie gryfonki była strzałem w dziesiątkę.
    Dzięki tak spędzonemu czasowi będą mogły na nowo przyzwyczaić się do swojego towarzystwa, przypominając sobie beztroskie momenty ich przyjaźni.
    Jeszcze rok temu takie imprezy były dla nich chlebem powszednim.
    Dziewczyny spędzały niemal każdy weekend w Hogsmeade, bawiąc się w towarzystwie butelek Ognistej Whiskey.
    Ślizgonka miała nadzieję, iż tego wieczoru nic nie będzie w stanie zepsuć.
    Chciała by obie zapamiętały go na długo .. chciała by wspomnienia z imprezy zastąpiły te mniej przyjemne epizody z ich życia.
    Pożegnała się i wybiegła z Wielkiej Sali, zmierzając prosto do swojego dormitorium.
    Z niecierpliwością odmierzała każdą godzinę, która dzieliła ją do opuszczenia szkolnych murów.
    Ponad połowę wolego czasy spędziła na szykowaniu się: strój i makijaż musiały być dopięte na ostatni guzik.
    Gdy w końcu uznała, że jego gotowa, wyszła z sypialni po cichu kierując się na umówione spotkanie.
    Stanęła pod ściana, w milczeniu czekając na przyjście Reeve.
    Zobaczyła ją dopiero po kwadransie: kiwnęła głową w jej kierunku, odzywając się z zapałem:
    - To jak, wychodzimy już?
    I ruszyła przed siebie, stając na szkolnych błoniach i głęboko wdychając chłodne, nocne powietrze.

    Ariana

    [napaść w wiadomych celach? :D jak najbardziej taaak, tylko trzeba by to było jakoś omówić, co miało by się stać, jak gdzie i komu. Możesz odezwać się na gg, tam będzie łatwiej omówić cały wątek]

    OdpowiedzUsuń
  41. [Dziękuję za powitanie :) Ja jestem bardzo chętna na wątki, ale najlepiej najpierw ogarnąć powiązanie, a wtedy ja coś wymyślę :)]

    Amélie Charpentier

    OdpowiedzUsuń
  42. [ Cześć. Maddy się kłania,pamiętasz mnie jeszcze? xd :D ]
    Leslie

    OdpowiedzUsuń
  43. [no heeeej.
    to co, wypadałoby jakiś wątek stworzyć, hm? :)]

    //Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
  44. [wiem, właśnie miałam się zgłaszać żeby jakoś zastąpić Ci brak Ariany :D
    wolałabym jednak razem coś wykombinować, moja kreatywność do wymyślania wątków jest równa zeru :c tylko z Toby'm czy może w końcu Ianem?]

    Foster/Blake

    OdpowiedzUsuń
  45. [Lepiej późno niż wcale :P A tak na poważnie to dziękuję za przywitanie :) Skusiłbym się na wątek z Evą i jakieś pozytywne relacje, jeśli da radę. Może nie przyjacielskie, ale takie "trochę cię znam i trochę cię lubię" :3]

    OdpowiedzUsuń
  46. [Od czasów fejsbuka niestety nie :< Mailowo da radę?]

    OdpowiedzUsuń
  47. [Dziękuję za miłe przywitanie w imieniu 1/2 administracji :D
    Ja się witam w imieniu 3/4 mnie (tyle zawartości mojej osoby w Heaven) Pomysłu nie mam, ale jak na coś wpadnę, to się zgłoszę :D]

    OdpowiedzUsuń
  48. [Haha, Bastianem Leo miał być ale uświadomiłam sobie że już istnieje taki ktoś - czyli Twoja postać to stał się Leonardem. Wolę wątki damsko-męskie zdecydowanie, więc Effy ! Widzę to tak kiedyś tam go zauroczyła, potem dostał kosza mejbi i stali się przyjaciółmi. Wszystko do obgadania ! :) moje gg: 50579829

    OdpowiedzUsuń
  49. Ślizgońskie dormitorium, zajmowane przez uczniów szóstego roku jak zwykle wiało niemalże rażącą w oczy pustką: tylko jedna osoba siedziała na łóżku, trzymając w dłoni zwiniętą rolkę pergaminu. Ian Blake... chłopak przywykł już do tego, że jego współlokatorzy nie darzą go zbytnią sympatią. Doskonale wiedział, że wykorzystują oni każdy nadarzający się moment aby wyrwać się z tych czterech ścian i nie musieć przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Nie przeszkadzało mu to. Wręcz przeciwnie, cieszył się spokojem i samotnością.
    Nic więc dziwnego, że treść listu, który przybył do niego w tamtym tygodniu, trochę go zdziwiła. Nigdy w życiu spodziewałby się, że dostanie zaproszenie na jedną z tych tajnych, elitarnych imprez organizowanych praktycznie co dwa tygodnie.
    W pierwszym odruchu chciał oczywiście odmówić i wrzucić pergamin do kominka, aby tam jego wesołe płomienie spopieliły kartkę wraz z jego szemraną zawartością. Unikał imprez jak owego ognia, nie widząc w nich najmniejszego sensu. Nie rozumiał co takiego pociąga tych wszystkich zakręconych na ich punkcie uczniów... alkohol? głośna muzyka? adrenalina i świadomość łamania zasad regulaminu?
    W ten piątkowy ranek miał jednak lekkie wątpliwości co do swojej wcześniejszej decyzji. W końcu czy stanie się coś złego jeśli raz wystawi nos poza granice swojej sypialni i wyjdzie do ludzi? Tym bardziej, iż ostatnimi czasy nie miał ani chwili wytchnienia czy sposobności do prawdziwego relaksu. A wszystko to dzięki problemom, które zwaliły się na jego barki, komplikując mu i tak już ciężką i marną egzystencję.
    - Może to jest ten moment? - pomyślał, wstając z łóżka i niechętnie udając się do zatłoczonego pokoju wspólnego.
    Mimo obaw postanowił jednak przełamać swoją niechęć i na ten jeden dzień zdjąć z siebie etykietkę z napisem: samotnik.
    Późnym wieczorem raz Jeszce rzucił okiem na pergamin, rejestrując w pamięci miejsce do którego miał się skierować. - Pusta sala od zaklęć chyba nie jest odpowiednim miejscem na organizację imprezy. - mruknął ledwo słyszalnym szeptem. - Zresztą, co ja tam wiem...
    Pośpiesznie zdjął z siebie szkolną szatę, zastępując ją mugolskim strojem, który dodatkowo podkreślał jego atuty i wyszedł, by już po kilku minutach znaleźć się na miejscu.
    Salę wypełniały teraz opary tytoniowego dymu, a dudniąca basowa muzyka tylko pogłębiała stan jego irytacji. Nie znosił tak głośnych dźwięków: zdecydowanie cisza była bardziej komfortowa i nie powodowała, iż jego bębenki pękały od nadmiaru decybeli. Rozejrzał się z ciekawością, zdając sobie sprawę iż najprawdopodobniej nikogo tu nie zna, a to nie ułatwiało mu zadania.
    Od razu chwycił w dłonie szklankę i machnięciem różdżki napełnił ją bursztynowym płynem. - Miłej zabawy, Ian - syknął i w kilku małych łykach pozbył się jej zawartości. Po drugiej dolewce alkoholu jego złość zaczynała powoli opuszczać jego podświadomość: na powrót czuł spokój, nawet dzikie krzyki i głośna muzyka przestawały ranić jego uszy.
    Stanął pod jedną ze ścian, opierając się o nią plecami i krzyżując ręce na torsie.
    Czekał na jakiś rozwój wydarzeń: w końcu nie przyszedł tutaj by opróżnić całą butelkę Ognistej Whiskey... chyba nie taki był jego zamiar.
    Właśnie... - chyba nie taki.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  50. Miłość była niczym dla Leonardo. Co prawda zdążył przyswoić sobie, że kiedyś i jego spotka to jakże „piękne” uczucie, ale myśląc o tej chwili zawsze sądził, że da mu to poczucie jakiegoś absurdalnego szczęścia i nie potrafiąc wyjaśnić sobie w żaden głębszy sposób tych niedorzecznych dla niego wizji po prostu omijał szerokim łukiem momenty, w których mógłby o nich rozmyślać. Dziś żałował każdej chwili, każdej straconej sekundy, czy minuty spędzonych na nie na myśleniu o miłości. Absurd tego zdania uderzył z rozmachem w poczucie jego męskości, które jak do tej pory było dla niego czymś świętym i właściwie niepodważalnym. Właśnie teraz rozpływał się na widok jasnoniebieskich oczu, tak idealnych, że byłby w stanie z całą przepełniającą go dumą oddać dosłownie wszystko za patrzenie w nie do końca swych dni. Za muskanie tych policzków pokrytych kilkoma piegami, za składanie namiętnych pocałunków na tych idealnie skrojonych ustach, które właśnie poruszały się dość szybko przekazując mu jakąś niezbyt zrozumiałą treść, na której nie był w stanie się skupić. Wszystko, co słyszała to piosenka mugolskiego zespołu – The Turtles „Happy Together” pojawiająca się zawsze ni stąd ni zowąd w jego głowie, gdy widział twarz Effy. Effy. Nawet imię miała piękne. Perfekcyjne cztery litery złączone w dźwięczny wyraz działający na jego niespokojną duszę niczym jakieś skomplikowane zaklęcie. Kochał ją. Mszcząc się za wszelkie złamane serca i komplikacje wywołane jego osobą Amor postanowił ugodzić go swoją strzałą w najmniej spodziewanym momencie. Gdyby w tamtej chwili zapytał go ktoś, co jest jego największym pragnieniem, wydukałby zapewne „patrzenie na nią do końca świata, a nawet dłużej” nie potrafiąc oderwać od niej wzroku choćby na sekundę, by zaszczycić nim pytającego. Na szczęście dla niego sytuacja ta nie miała prawa bytu, jako że znajdowali się w pokoju życzeń, sącząc z butelki ognistą whisky. Leo słyszał głos dziewczyny, jakże mógłby nie słyszeć tak dźwięcznego hałasu wydawanego przez jej usta, który powodował ciarki na całym jego ciele, jednak nie do końca rozumiał to, co starał się mu przekazać nie zależnie od tego jak bardzo wytężał słuch. Nie wiadomo, czy to alkohol powoli przejmował kontrolę nad jego organami, czy też nie był w stanie skupić się na niczym innym po za błogimi marzeniami dotyczącymi dziewczyny, wypełniającymi każdą wolną przestrzeń jego mózgu. Czuł się jak na porządnym haju, kiedy najmniejszy dotyk skóry Effy powodował niewyobrażalną rozkosz i dreszcze wzmagane poczuciem paradoksu tej sytuacji. Oto on Leonardo Smith – łamacz serc, który zerwał więcej dziewiczych wianków niż mógł spamiętać, właśnie został schwytany w sidła panny Reeve przygotowane za pewne dla kogoś zupełnie innego. Nie rozważał wtedy tego, nie był też pewnie do końca świadom, wszystkiego, co miało do tej pory miejsce. Przysunął się do niej bliżej, a całe odrętwienie i niemożność zrozumienia jakiegokolwiek wyrazu wypowiedzianego przez dziewczynę nagle zniknęło. Pragnął w całym swym przekonaniu wykrzyczeć światu „Należę do Evy Reeve” i z całą słodką niepewnością zarezerwowaną na takie właśnie chwile zapytać „Należysz do mnie?”. Postanowił jednak, choć na moment odsunąć od siebie te wspaniałe, dalekosiężne wizje i posłuchać jeszcze, choć przez chwilę jej słodkiego głosu tym razem rozumianego wraz z każdym najtrudniejszym wyrazem wypowiadanym przez jej perfekcyjne usta, na których tak bardzo pragnął złożyć pocałunek swojej wiecznej miłości.

    [Udało się jakoś dobrnąć do końca :D]
    Leo

    OdpowiedzUsuń
  51. Nathan powoli przyzwyczajał się do braku snu, aczkolwiek wcale nie oznaczało to, iż nie odczuwał w związku z tym żadnych skutków ubocznych. Przede wszystkim ucierpiała na tym jego koncentracja, ale, że na ogół był człowiekiem niezwykle spostrzegawczym, potrafił sobie z jej ubytkiem poradzić i dzięki temu nie sprawiać wrażenia osoby całkowicie nierozgarniętej. Poza tym szybciej męczyły mu się oczy i dużo częściej ziewał, lecz nauczył się nie zwracać na te błahe niedogodności większej uwagi i dalej zarywać noce w imię wyższych celów. Nie sądził, by był w stanie żyć w ten sposób na dłuższą metę, ale póki jego organizm mu na to pozwalał, wykorzystywał go, jak mógł, bo zawsze te parę dodatkowych godzin, które normalnie by przespał, na coś się przydawało. Zwykle poświęcał je na rysowanie, rzadziej na nadrabianie szkolnych zaległości, a czasami przychodziły takie chwile, jak ta, teraz, kiedy samotnie wymykał się z zamku, szedł w najbardziej niebezpieczne miejsce, jakie znajdowało się w pobliżu, ryzykując szlabanem, zdrowiem, a nawet życiem i to wszystko dla... pogawędki. Gdyby kiedykolwiek porządnie się nad tym zastanowił, z pewnością doszedłby do wniosku, że to głupie, niedorzeczne i w zasadzie dosyć śmieszne. Ale nigdy tak o tym nie myślał, działając pod wpływem dziwnej siły, której nie potrafił zrozumieć ani teraz, ani dużo wcześniej.
    Eva lub - jak kto woli - Effy była pod wieloma względami bardzo podobna do Nate'a, więc mogła zostać jego dobrą znajomą, koleżanką czy też przyjaciółką. Mogła być nawet jego największym wrogiem, gdyby zaczęli się, w stosunku do tych wspólnych cech, porównywać i wywyższać, a mimo to była... No właśnie, kim? Nathan do tej pory nie znalazł odpowiedzi na to pytanie i zaczął już wątpić, że kiedykolwiek ją pozna. Przyzwyczaił się, że jest to coś odmiennego i że działa w inny sposób niż typowe relacje; było mu to wręcz na rękę. Effy żyła swoim życiem, on swoim i nie łączyły ich przy tym żadne - jawne czy domyślne - zobowiązania, a w chwilach, gdy chcieli się zwyczajnie odciąć od codzienności i z dystansem spojrzeć na pewne sprawy, mogli to zrobić razem, gdzieś poza zasięgiem tych dwóch rzeczywistości.
    W tym wypadku - bo nie ustalili nigdy jednego konkretnego miejsca - był to zakazany las. Tajemniczy, mroczny i pełen niebezpiecznych stworzeń. Nie nadawał się zbytnio na popołudniową herbatkę, ale do omawiania dręczących problemów pasował wręcz idealnie. No prawie, nie licząc tego, że mógł stać się źródłem jeszcze większych kłopotów, jak choćby natknięcie się na stado wygłodniałych akromantul, gotowych do zawinięcia cię w ogromny kokon i późniejszego wyssania z niego twoich wnętrzności. Nathan skrzywił się na tę myśl, ale to nie powstrzymało go przed wkroczeniem na teren lasu z trzymaną w gotowości różdżką, którą na wszelki wypadek zgasił, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
    Nie musiał iść zbyt długo, żeby w nikłym świetle księżyca dostrzec jej sylwetkę. Wyobrażenie sobie ogromnych pająków czy innych milusich stworzonek, które tylko czyhają na nieostrożnych, młodych czarodziejów, było chyba nieodzowną częścią odwiedzania tego miejsca i skutecznie potrafiło odwieść od zapuszczenia się za daleko nawet największego kozaka.
    Krukon zbliżył się do dziewczyny na tyle wolno, by mogła wyczuć jego obecność i przyjąć ją ze spokojem, po czym usiadł obok niej po turecku.
    - Cześć - rzucił na powitanie i nawet się uśmiechnął, choć nie był pewien, czy Eva w ogóle miała sposobność ten gest zauważyć.

    [No to zacząłem i mam nadzieję, że nie jest tak źle. Niedługo też postaram się dodać Effy do powiązań :3]

    OdpowiedzUsuń
  52. James już od dawna nie był AŻ tak bardzo wytrącony z równowagi, właściwie nikt wcześniej nie odprowadził go takiego stanu. Zasztyletował Evę spojrzeniem, ciskając w nią gromy; jej słowa, każde z osobna, działy na niego jak czerwona płachta na byka, rozbudzając w nim wszystkie złe nawyki, a natężenie takiej dawki złości w jego organizmie nie było na pewno niczym zdrowym. Straciwszy wszystkie hamulce, które kiedyś ktoś mądrze ochrzcił mianem „zdrowy rozsądek”, rzucił się z „mordą” na biedną Revee jak wygłodniały lew, czyhający niecierpliwie na swoją ofiarę.
    — Effy, na Merlina, czy ty się w ogóle słyszysz, do cholery?! — warknął; żyłka na jego skroni pulsowała niebezpiecznie, napięta do ostateczności. Nawet instynktownie wyciągnął różdżkę, zaciskając na niej tak kurczowo prawą dłoń, że aż knykcie mu pobielały, ale to nie sprawiło, że uspokoił jej drżenia; furia przybierała niesamowite rozmiary. — Gdybym wiedział co jest najlepsze, och, z pewnością nie popełniłby tego błędu i nie wybrałby się z tobą do tego durnego Pokoju Życzeń! I teraz nie warczelibyśmy na siebie jak para rottweilerów!— krzyknął, chyba mimowolnie schodząc z tonu, mimo wszystko, jesu, naprawdę nie chciał zdzierać na niej swojego gardła, bo przecież jeszcze klika tygodni temu byli tymi cholernymi przyjaciółmi, zwierzającymi się ze wszystkich usterek miłosnych.
    James, doprawdy, jaki ty jesteś naiwny. Wystarczyła tylko chwila, aby spieprzyć wszystko to… to, co budowaliście przez niemalże całe życie.
    — Nie chrzań mi, że nic nie wiem, bo jeśli faktycznie guzik wiem, jak śmiałeś kłamać mi prosto w oczy i jeszcze nazywać przyjacielem! Nawet gumochłony mają więcej taktu! — warknął, nabierając gwałtownie powietrza do płuc. — Zastanów się dobrze jak możesz być MOJĄ opcją numer dwa skoro już dawno zdecydowałaś się być opcją numer dwa tego DZIWKARZA? A nie, czekaj, czekaj — zawahał się przez moment, zmniejszając dystans pomiędzy nim — TY zawsze byłaś jego wyjściem awaryjnym, zakichanym „gdyby nie wyszło” — stwierdził dobitnie — czekającym cierpliwie aż pan i władza wyda oświadczenie: „Effy, dziś jest twój dzień, możesz mnie łaskawie dotknąć” i jeśli to ta twoja pieprzona definicja „miłości” — zaśmiał się, chyba z lekką nutą histerii, odpychając jej rękę z klamki — wierz w nią dalej, ale z dala ode mnie i przestań stroić mi wyuzdane wyrzutu, bo — mimo wszystko — wcale nie jesteś ode mnie lepsza — dodał, otwierając drzwi z takim impetem, że o mały włos nie wyskoczyły z zawiasów, uderzając dziewczynę prosto w twarz. — Ale pomiędzy nami jest subtelna różnica, Effy, bo ja, przeciwieństwie do ciebie, wolę usłyszeć tysiąc razy „nie” niż tryliony nic nie wznoszących nic przeprosin — wygarnął, zatrzaskując jej drzwi przed nosem.
    Nie zaważając na nic, zbiegł po schodach, mając ochotę zbić kogoś na kwaśne jabłko i nie obraziłby się, gdyby jego ofiarą padł Ignotus Darkfitch w swojej własnej, zadufanej, śligońskiej osobie. Gdzieś pod drodze do wyjścia z wierzy kopnął coś przeraźliwie twardego i od razu pożałował; bolało jak cholera, chociaż mimowolnie zaczął się zastanawiać co bardziej: rozczarowanie? wyrzuty sumienia? słowa? widok Effy? cała ta absurdalna sytuacja?
    Cokolwiek by to nie było, miał po prostu ochotę ewakuować się jak najszybciej z tego pomieszczenia i… i najlepiej przeobrazić się w zimny mur chroniący zamek, aby przestać czuć. A czuł aż nadto.

    [zjebałam tak bardzo… ]

    James

    OdpowiedzUsuń
  53. Impreza trwała w najlepsze, choć zdaniem Ian'a już dawno mogłaby się skończyć. Powoli zaczynał żałować, że mimo wszystko postanowił wyrwać się z lochów i uświetnić swoją obecnością cały ten cyrk... jedno wielkie nieporozumienie a nie impreza. Tłumy skaczących w akompaniamencie któregoś z przebojów Fatalnych Jędz uczniów, samym swoim zachowaniem sprawiały, iż czuł że zaraz eksploduje. Po raz któryś z kolei chwycił za szklankę i zapełnił ją bursztynowym płynem. Nawet alkohol nie pozwalał mu już na całkowite wyluzowanie się. Sprawiał jedynie, że zaczynał patrzeć na otaczających go ludzi przez lekką mgiełkę. Co rusz pojawiał się wokół niego cały wianuszek dziewczyn, które z prowokującym spojrzeniem próbowały zaciągnąć go na parkiet.
    Zbywał je jedna po drugiej, ale mimo to ustawiająca się do niego kolejka wciąż rosła.
    ewakuacja Ian. Wracamy do dormitorium - Już miał zamiar ukradkiem wyrwać się z całego tego zamieszania, gdy poczuł gdzieś zdumiewająco blisko siebie woń rozlewanego alkoholu. Spuścił głowę i zaklnął pod nosem na widok sporej plamy po Ognistej Whiskey, kontrastującej teraz z większą częścią jego błękitnej koszulki. - Uważaj jak łazisz - warknął, na dźwięk przeprosin płynących z ust jakiejś dziewczyny.
    Zerknął na nią z ukosa, nagle przypominając sobie, że przecie ją zna. Eva Reeve... Rzecz jasna ich znajomość nie miała jakiegoś wielce długiego stażu, a relacji jakie ich łączyły nie można było nawet określić mianem kolega - koleżanka. Ot tak, dwójka całkowicie obojętnych sobie osób, których drogi skrzyżowały się na jeden krótki moment na samym początku edukacji w Hogwarcie, by zaraz po tym raz na zawsze się rozłączyć. Reeve nie odpowiadał styl bycia Ian'a,
    a on także mógł powiedzieć o osobie gryfonki dokładnie to samo.
    Pech chciał, że w tym właśnie momencie ich drogi po raz kolejny się ze sobą splotły. Machnięciem różdżki wyczyścił zalegający na materiale koszulki alkohol, po czym obrzucił gryfonkę spojrzeniem pełnym jadu. - Co masz na myśli mówiąc, że było o mnie cicho? Jakoś nie przypominam sobie, by ktokolwiek i kiedykolwiek o mnie mówił.
    W pewnym sensie nie mijało się to z prawdą, chociaż zapewne po szkole dosyć często krążyły plotki na temat podłego Ian'a Blake'a, bezdusznego łamacza niewinnych serc, na które on sam nie zwracał uwagi. - Co mnie sprowadza w to... - urwał, omiotając wzrokiem coraz to głośniejsze pomieszczenie.
    - ... w to ciekawe miejsce? Wydaje mi się, że zaproszenie - kontynuował z nieskrywaną ironią w głosie. - A ty co tu robisz i to w dodatku sama? Czyżby zabrakło chętnych na dotrzymanie ci towarzystwa?
    Na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek: zdążył jednak ugryźć się w język i darować sobie zdanie typu: no taaak, po co ja w ogóle o to pytam. W końcu nikt nie wytrzymałby z twoim charakterkiem przez cały długi wieczór.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  54. Słysząc jej wypowiedź warknął cicho niczym pies marki wilczur. W jego oczach było widać teraz niemal gniew i ten dziwny ogień, który zawsze pojawiał się gdy Colonel zaczynał rozumieć konsekwencje swoich czynów.
    - Nie musisz. Jak każdy Colonel sam naprawiam to, co zepsułem.- mruknął, czując coraz większy ból w sercu, na samą myśl o tym zamierzał teraz zrobić. Znów sięgnął po swoją torbę i dość długo szukał w niej czegoś, co miało zapewnić mu radość na wiele, naprawdę wiele dni. I w końcu wyjął z niej średniej wielkości sakiewkę, chwilę ważył ją w ręku jakby miał ogromne trudności w oddaniu jej i tu wcale nie chodziło o pieniądze, które według Crowa żałośnie w niej pobrzękiwaniu, a o to na co były przez wiele czasu zbierane: na jedną z najrzadszych i najdroższych ksiąg o smokach, zbierającą zarówno anonimowe, jak i podpisane teksty, rysunki, ilustracje i zdjęcia… I wszyscy chyba wiedzieli ile dla niego ona znaczy ale… Ale jednak naprawienie swoich głupich decyzji okazało się dla niego ważniejsze. Westchnął cicho i jego wzrok stał się znów zimny i zarazem żałosny.
    - Masz. To pokryje koszty moich idiotycznych czynów.- stwierdził zimno i cicho i rzucił sakiewkę na kanapę obok niej, idealnie w to miejsce, w które sobie zaplanował. Następnie jakby mocniej zapadł się w fotel i upił kilka głębokich łyków piwa kremowego, patrząc się w kominek gdzie płomienie tańczyły wesoło.- I daj mi już spokój.- dodał jeszcze ciszej. Był na nią naprawdę wściekły.

    [Błagam, nie bij! Wiem, że nie odpisywałam, ale przysięgam, próbowałam odpisać wcześniej!^^]

    ~Crowdean Colonel

    OdpowiedzUsuń
  55. Choć ponowiona pod wpływem impulsu propozycja wysłuchania sercowych rozterek Evy zrodziła się w głowie Drew z wyjątkowo szczerych pobudek, nie spodziewał się, że Reeve weźmie ofertę na tyle poważnie, by pokusić się o skorzystanie z niej. A jednak - zrobiła to. Czy ostatnie tygodnie aż tak nadwyrężyły lotność jego umysłu, że zatracał zdolność czytania z Effy jak z otwartej księgi, czy może oboje, przymuszeni zaistniałą właśnie sytuacją, opuścili trzymaną dotychczas gardę, decydując się na podjęcie kroków, które w normalnych okolicznościach byłyby ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby im do głowy? Druga opcja wydawała się Drew zarówno odrobinę korzystniejsza, bardziej prawdopodobna, jak i w pewnym sensie napawająca dziwnym niepokojem związanym z wkroczeniem na nieznanane wody ich wieloletniej już przecież, zawiłej, lecz sprawnie funkcjonującej relacji.
    - Jestem przekonana, że masz na tyle jakże cennego oleju w głowie, aby wiedzieć, że jeśli cokolwiek z tego, co się wydarzyło bądź wydarzy tego dnia, będzie wykorzystane w przyszłości na moją niekorzyść, będziesz mógł dołączyć do Jonathana w poczcie osób pobitych przez dziewczynę, prawda? - oznajmiła Effy stanowczo, jednocześnie delikatnie unosząc jednak kąciki ust i choć Drew zdawał sobie sprawę, że jak najbardziej byłaby zdolna do pokrycia swej groźby realnymi czynami, to podświadomie ucieszył go fakt, iż nawet w tak paradoksalnych okolicznościach nie muszą rezygnować z minimalnej dawki złośliwości czyniącej ich rozmowę bardziej swobodną i naturalną.
    - Wiesz, jako osoba ostatnio doświadczona w odgrywaniu roli worka treningowego [Druś jak zawsze doświadczony xD] pokuszę się o stwierdzenie, że płeć napastnika, przez którego lądujesz w skrzydle szpitalnym nie robi raczej większej różnicy. Ale, jasne. Miło, że masz o moim zdrowym rozsądku odpowiednio wysokie mniemanie - skwitował, rozciągając wargi w nieznacznie tylko bezczelnym uśmiechu.
    - W porządku, wyspowiadam ci się, o ile ty uczynisz to samo. Szczerze mówiąc, mam dość słuchania plotek o Twojej domniemanej ciąży - Drew przewrócił oczami, kręcąc głową z udramatyzowaną dezaprobatą - i pora, aby usłyszeć coś z pierwszej ręki, ale szkolny korytarz nie jest bynajmniej do tego dobrym miejscem, więc zapraszam cię na czekoladę w kuchni. I niech ci do głowy nawet nie przyjdzie, że to jest randka.
    - Gdyby coś podobnego choćby przeszło mi przez myśl, już dostałabyś kosza, bez obaw. - Drew prychnął z niekłamanym rozbawieniem, pozwalając sobie na szeroki usmiech. - I niech będzie, szczerość za szczerość to dość uczciwy układ.
    Złapawszy go pod ramię, Effy pokierowała ich bez chwili zwłoki w stronę tętniącej życiem kuchni, do której drogę urozmaicało Drew trudne do zdefiniowania, acz z pewnością wykraczające poza granice normy, kotłowanie w żołądku. Bo przecież sama perspektywa rozmowy, którą zdecydowali się odbyć, zostawiła te granice daleko za sobą.
    Kuchnia powitała poszukującą schronienia od bezwzględności korytarzy dwójkę przyjemnym ciepłem, gwarem przeplatanym z odgłosami przestawianych garnków, mieszania i skwierczenia oraz zapachami aromatycznych potraw, które wkrótce wylądować miały na talerzach wiecznie wygłodniałych uczniów w Wielkiej Sali. Effy i Drew zajęli miejsce w samym rogu pomieszczenia, gdzie po chwili, za sprawą uczynności jednego z królujących w kuchni domowych skrzatów, pojawiły się przed nimi parujące filiżanki z ciemnym, słodkim, czekoladowym płynem. Drew pociągnął pokaźny łyk, rozkoszując się rozlewającym się po przełyku ciepłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Skoro już razem wkopaliśmy się w tę absolutnie-nie-randkę , to bierzmy się do roboty i zaczynajmny naszą małą sesję - stwierdził rzeczowym tonem, odstawiając filiżankę na stół. - Powiedziałbym, że oprócz czekolady przydałaby się nam jeszcze odrobina czegoś mocniejszego, wspomagającego szczerość, jednak po niedawnym doświadczeniu na własnej skórze niekontrolowanych skutków Ognistej Whisky, raczej powstrzymam się od tej uwagi. - Wraz z wyrzucaniem kolejnych słów stopniowo oswajał się z nie do końca komfortową myślą, iż, oferując Effy bezinteresowną "pomoc", sam wplątał się w przywoływanie i obnażanie skomplikowanej serii zdarzeń z nim i Ignotusem w rolach głównych, od których tak bardzo pragnął się odciąć. Wciąż nie wiedział jeszcze tylko, na jaki stopień szczerości będzie potrafił się zdobyć. - No ale o tym za chwilę, panie mają pierwszeństwo. Zamieniam się w słuch i obiecuję, że postaram się ograniczyć kąśliwe, błyskotliwe komentarze do absolutnego minimum. Nie wiem, jak mi to wyjdzie, ale się postaram.

      Usuń
  56. "Dziękuję ci, że jesteś. Zostałeś ty... Chociaż może aż ty." Dwa krótkie zdania, bezsensowne połączenie liter, nic nieznaczący wydźwięk, który zaraz po wypowiedzeniu przemierza przestrzeń by zniknąć i zamieszkać w sercach, by móc być odtwarzanym i powielanym w umyśle stwarzając pozory prawdziwego szczęścia. Effy. Effy. Effy. Czuł, że jego serce ożywa, że każda cząstka jego organizmu nabiera niewidzialnego blasku związanego z tym, co powiedziała ta, którą kochał. A kochał ją na pewno, pomimo faktu, że po raz pierwszy odczuwał to paradoksalne uczucie, pogłębiające się z każdym jej spojrzeniem, z każdą wspólną rozmową, spacerem. Zawsze bał się tego i konsekwencji, jakie za sobą może przynieść, ale teraz czuł taką ekscytacje, jakiej nieznane mu było do tej pory poznać. I ona czuła to samo, bo był jej najbliższy, bo był jedynym, na którego mogła liczyć, bo był wciąż przy niej i ona pragnęłaby był już zawsze. Uśmiechnął się do niej delikatnie i bardzo powoli przysunął jeszcze bliżej obejmując ją w pasie.
    -Jesteś najważniejsza Effy. –Szepnął jej do ucha, czując, że za moment eksploduje z miłości, jaką dziewczynę darzył. Na jego bladej skórze pojawiła się „gęsia skórka”, a on zaczął odczuwać dreszcze. Jeszcze raz spojrzał na nią. Na słodkie dołeczki, które z nikąd pojawiły się na policzkach, na oczy, w których dostrzegał niezwykłą głębię, na usta tak idealnie wykrojone, na pojedyncze piegi na jej twarzy, na brązowe kosmyki delikatnie opadające na ramiona. Była niewątpliwie piękna, choć nie jedną śliczną dziewczynę wykorzystał i porzucił. Za każdym razem była to kwestia ogromnego wyboru, jakiego mógł dokonywać. Choć miał doświadczenie w postępowaniu poprzedzającym namiętne pocałunki, obecnie bał się jak mały chłopiec, który miał robić to pierwszy raz. W gruncie rzeczy był to dla niego swego rodzaju pierwszy raz, kiedy to pragnął wyrazić i przekazać owym pocałunkiem swoją całą duszę. Przygryzł wargę i powoli aczkolwiek stanowczo musnął usta dziewczyny swoimi, powoli zmieniając ten delikatny dotyk w głęboki pocałunek. Drżał i powstrzymywał się całą siłą woli by nie rzucić się na nią. Delikatnie odsunął od niej głowę i z przerażeniem otworzył oczy, czekając aż coś zrobi bądź powie i całym swoim jestestwem pragnął by kontynuowała to co rozpoczął.

    Leoś

    OdpowiedzUsuń
  57. Liściane siedzisko Evy zaszeleściło cicho, gdy na nim usiadła, a gdzieś w oddali trzasnęła gałązka, tak delikatnie, że Nate nawet nie drgnął na ten odgłos, mimo iż mógł być on oznaką zbliżającego się do nich powoli potencjalnego zagrożenia. Coś zahuczało nad ich głowami, ale i na to Krukon nie zwrócił uwagi, spokojnie chowając różdżkę do wewnętrznej kieszeni niedbale nałożonej szaty, choć w tej chwili wydawała się być szczególnie potrzebna. Poza tym na polanie panowała cisza. A to, wraz z unoszącym się wokół swoistym zapachem lasu, tworzyło mieszankę niezwykle uspokajającą, która potrafiła ukoić nawet najbardziej skołatane nerwy. I pośród tego wszystkiego był jeszcze głos, niby dziwnie znajomy, ale za każdym razem brzmiący tak, jakby słyszało się go po raz pierwszy.
    Nate przejechał dłonią po włosach, żeby jakoś lepiej się ułożyły i nie wpadały mu więcej do oczu, przyglądając się siedzącej naprzeciwko niego dziewczynie nieco rozbawionym spojrzeniem. Też nie mógł pojąć, dlaczego za każdym razem zjawiali się ot tak w odpowiednim miejscu i czasie, ale nie tylko tego. Wytworzona między nimi więź była splotem wielu dziwnych i trudnych do wytłumaczenia zjawisk, mimo świadomości istnienia magii i tych wszystkich rzeczy, o których nawet nie śniło się mugolom.
    - Kojarzysz może Spider-Mana? - zapytał, zdając sobie sprawę, że odpowiedź Gryfonki może być przecząca, bo w końcu który czarodziej, oprócz niego rzecz jasna, tak na dobrą sprawę interesował się komiksami? Pewnie żaden. Zresztą to nie było w tej chwili aż tak istotne, Effy nie musiała go znać, żeby zrozumieć o co Krukonowi chodzi. - On miał taką zdolność, pajęczy zmysł, który ostrzegał go przed zagrożeniem, żeby w porę mógł zareagować. Ja mam chyba coś podobnego, tylko działającego na odwrót: zamiast chronić mnie przed niebezpieczeństwem, to to mnie do niego ciągnie - zaśmiał się, spoglądając wymownie na zasłonę z drzew, która rozpościerała się dookoła nich, skrywając za sobą zarówno małe, milutkie stworzonka, jak i włochate, krwiożercze bestie. - A tak na poważnie, to też nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje.
    Nathan, choćby chciał, nie potrafił tego logicznie wytłumaczyć, nie używając przy tym nawiązań do rysunkowych postaci, które nigdy nie istniały. Widocznie tak już musiało być; ktoś wcisnął to do scenariusza, nie racząc grającym w nim aktorom niczego wyjaśniać.
    - Skoro jednak już tu jestem, to zapewne nie bez powodu - dodał po chwili, bezwiednie wyłamując sobie palce. Tego nieznośnego nawyku próbował się pozbyć od dłuższego czasu, ale, jak widać, na razie bezskutecznie. - Więc... co cię gryzie, Effy?
    Nie musiał pytać, czy w ogóle ją coś gryzie, bo choć nie było tego po niej widać, z pewnością wiele rzeczy zaprzątało jej głowę - mniej lub bardziej skomplikowanych i Nathan o tym wiedział. Nie tylko dlatego, że rozmawiał z Gryfonką już wcześniej, chociaż to miało na jego postrzeganie dziewczyny zdecydowanie największy wpływ. Po prostu czuł, gdy coś było nie tak, zupełnie tak jak wtedy, kiedy czuł, że w środku nocy koniecznie musi wyjść na błonia. I zaczynał lubić to niemal bezbłędne przeczucie.

    [Odpisuję dopiero teraz i zarazem tak słabo, bo matura całkowicie pozbawiła mnie energii :P I dodałem w końcu do powiązań ^_^]

    OdpowiedzUsuń
  58. [ Chcemy wracać do naszego wątala czy klecimy nowy? :D ]

    Marysia

    OdpowiedzUsuń
  59. Są takie momenty w życiu każdego, kiedy serce zamiera ciążąc w klatce piersiowej i stając się kamieniem, nie zdolnym do uczuć. Są również chwile, kiedy człowiek ma wrażenie, że umiera, że nie jest zdolny do kontrolowania żadnego ze swoich organów, kiedy myśli jedynie o tym jak bardzo wiele stracił, jak wielki błąd popełnił bądź ile cierpienia w sobie nosi. Leo przez kilka sekund nie oddychał. Całe jego ciało zesztywniało a jego oczy po raz pierwszy wypełniły się bliżej niezidentyfikowaną, przezroczystą cieczą. W absolutnym bezruchu patrzył na dziewczynę z niezrozumieniem. Przez jego głowę przebiegło kilka ledwo słyszalnych zdań mówiących o jej miłości do pewnego ślizgona. Jakże mógł być na tyle naiwny by sądzić, że Effy mówi o nim. Że to on – Leonardo Smith jest obiektem jej westchnięć i wreszcie jak mógł w ogóle wierzyć, że miłość, pierwsza miłość przyniesie mu całkowite ukojenie i spokój. Najbardziej jednak przerażała go moc, z jaką zranił dziewczynę, jak obojętnym głosem po prostu zapytała, „Dlaczego?”. Czy powinien w pełni szczerości odpowiedzieć „Bo Cię kurwa kocham!”, Czy była to uwaga na miejscu, czy mógł w ogóle oczekiwać jakiejś zadawalającej odpowiedzi, na którą za pewne w głębi swego serca czekał? Od uczucia wszechogarniającego strachu dużo silniejsze było pragnienie wiedzy, na czym stoi i o co dziewczynie chodzi.
    -Effy…-szepnął. –Znam Cię na pamięć, każdą Twoją cholerną rozterkę, każde Twoje cierpienie i za każdym razem gdy dowiaduje się czegoś nowego, pragnę po prostu wiedzieć więcej i wciąż przy Tobie być i Ci pomagać w każdej najdurniejszej kwestii. I byłem pewien, że to uczucie jest obustronne i że tak jak ja masz ochotę krzyczeć całemu światu, że Cię kurwa kocham! Że każdy moment przy Tobie staję się dla mnie czymś wyjątkowym i że jesteś całym moim pierdolonym światem.

    Leoś

    OdpowiedzUsuń
  60. [jfndjewsn zdjęcie, jaram się nim *.* wątek jakiś zawsze można skombinować (trzeba, bo ta pani), ale jeśli mam wymyślać, to za kilka dni. wena jeszcze nie wróciła po ponad rocznym urlopie :)]

    Lilianne

    OdpowiedzUsuń
  61. [Ja tam jestem otwarta na wszelkie propozycje, dlatego możesz mi podesłać opis tej relacji na gg (10111801), ale będę w stanie zapoznać się z tym dopiero jutro wieczorem. :<]

    R. Lupin

    OdpowiedzUsuń
  62. Wtuliła się w niego, a cały ból, który mościł się w najmniejszym kawałeczku jego ciała nagle ustąpił. Pragnął by chwila ta trwała wiecznie. Wciąż na nowo wąchać jej włosy o zapachu szamponu truskawkowego. Dotykać gładkiej skóry i z każdym kolejnym dniem stawać się dla niej kimś lepszym, kimś dla kogo i ona chciałaby się zmieniać. Poczuł wszechogarniające zimno, kiedy opuściła jego ramiona.
    - Wiesz, że też cię kocham? I też znaczysz dla mnie cholernie dużo, tak wiele, że nie przeżyłabym, gdybym cię straciła. Wiesz o tym, prawda? - zapytała, unosząc jego podbródek, słowa te powoli wsiąkły w jego głowę i zakołysały do błogiego snu. - Ale to chyba inny rodzaj miłości, którego sama nie jestem pewna... Boże, jak to banalnie brzmi – parsknęła, a on nie rozumiejąc przez pierwsze kilka sekund, które wydawały się wiecznością, co ma na myśli zrobił zdezorientowaną minę.
    -Przepraszam cię, Leo. – dodała po chwili, a on poczuł się tak, jakby dostał po twarzy. I co ma teraz zrobić? Zostawić ją i pozbierać resztki swojej męskości, czy zostać i bez względu na płonącą dziurę w jego sercu po prostu przy niej być? Czy tak ma wyglądać ta cała wspaniała miłość? Zostawiać spustoszenie w duszach i powodować cholerny ból? Nigdy nie wyobrażał sobie tego w ten sposób. Przecież jak to możliwe, że ktokolwiek zdołał odrzucić jego zaloty, a co gorsza szczere uczucie. A on ją naprawdę kochał całym swoim złamanym sercem , a przecież to pieprzone uczucie jest w stanie poświęcić dla dobra drugiej osoby wszystko nawet samego siebie. I tak też postanowił zrobić, zacisnąć pięści i dać dziewczynie oparcie w jego osobie bez względu na wszystko. Oto on – Leonardo Smith wyzbył się resztek egoizmu i postanowił być dla kogoś innego niż siebie. Przygarnął ją ramieniem do siebie obrzucając uroczym uśmiechem.
    -Choćbyś łamała mi to moje biedne serduszko dzień w dzień i tak do końca świata, wiesz, że Cię nie zostawię? Jesteś skazana na mnie, wybacz. – parsknął śmiechem i przegarnął swoją gęstą grzywę.

    [przepraszam, przepraszam, przepraszam. ostatnio mam totalny brak weny ;c]


    OdpowiedzUsuń
  63. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  64. [ w takim razie czekam ;)]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  65. Gdy sakiewka wylądowała na jego kolana skrzywił się mocno, wyraźnie już zirytowany. Na powrót rzucił sakiewkę w jej stronę i znów upił kilka łyków kremowego piwa.
    - Nie. Nie żartuje.- stwierdził. Wiedział, że to co zrobił teraz mogło ją urazić, ale on przynajmniej nie robił tego głośno, przed całą szkołą.- W moim mniemaniu po tym co mi zrobiłaś nie zasługujesz na inny sposób rekompensaty jak tylko w kwestii materialnej. Z resztą, zawsze byłem beznadziejny w przeprosinach. Chcesz, napiszę do Willa, może on zrobi to za mnie, w końcu jest taki doskonały!- no cóż. Z Crowem nie warto było odgrzewać kłótni. Nawet jeśli rozumiał swoją winę w życiu nie podda się bez walki. Szczególnie gdy ktoś najeżdżał na jego dumę. No przepraszam, kto jak kto, ale Eva powinna to wiedzieć! W końcu nie znają się po raz pierwszy.
    - I lepiej weź te pieniądze, bo inaczej wrzucę je do kominka. Zrób z nimi co chcesz, oddaj nawet na cele charytatywne i odwal się ode mnie.- dodał. Jego głos był zimny jak wiatr na Arktyce. Westchnął cicho i przerzucił nogi przez boczne oparcie fotela, odwracając się jednocześnie od dziewczyny.- Ode mnie na nic już nie licz.

    [Crowdean taki zły XD]

    OdpowiedzUsuń
  66. Nathan nie był najlepszym pocieszycielem, to akurat wiedział, i nigdy nie czuł się, spełniając tę rolę, pewnie. Przyjaźń z Mattem niczego go w tej kwestii nie nauczyła, gdyż błahe problemy niezbyt rozgarniętego Krukona nie wymagały od Nate'a ani szczególnego skupienia, ani też wielkich pokładów empatii, której, swoją drogą, Riversowi nie brakowało, bo do skończonych gnojków bez serca, o których niejednokrotnie słyszał w pokoju wspólnym, nie należał. Przynajmniej jak na razie, bo gdyby tak było, to z pewnością już by o tym wiedział. Montgomery'emu wystarczyło powiedzieć, że ma rację (chociaż ewidentnie jej nie miał), poklepać go po ramieniu, wypowiadając ponadczasowe Mogło być gorzej albo zwyczajnie pozwolić mu działać, stwierdzając na odchodnym, że jest największym idiotą, jakiego świat widział. Z innymi Nate nie miał aż tak zażyłych stosunków, żeby zwierzali mu się z każdej niegodziwości, jaka ich w życiu spotkała, dlatego nie dane mu było wprawić się w rozwiązywaniu czyichś problemów od ręki, tak, jak to niektórzy potrafili. Samo poprawianie komuś humoru szło Krukonowi całkiem nieźle, ale gdy przychodziło mu słuchać o sytuacjach, w których opowiadający byli postawieni między młotem a kowadłem, a jedno wyjście z sytuacji wydawało się gorsze od drugiego, nie miał pojęcia, co może powiedzieć czy zrobić, żeby jakkolwiek ich wesprzeć.
    Biorąc pod uwagę to wszystko, Nathan dziwił się, że Evie nie znudziło się jeszcze słuchanie, co Krukon ma do powiedzenia i, choć on sam lubił z nią rozmawiać, wydawało mu się, że jest ostatnią osobą, z którą powinna to robić, gdy coś nie daje jej spokoju. Jego uwagi nie były bowiem zbyt trafne, pewnie za bardzo oczywiste, a przez to niewnoszące niczego nowego, a przecież taki właśnie powinien być ich cel.
    - Chyba przestałam pasować do rzeczywistości. - Ostatnio Nate czuł się podobnie, chociaż niekoniecznie z tego samego powodu, co Effy. Jej porównanie do wyrwanych z książki kartek było w tym miejscu jak najbardziej trafne.
    - Może za bardzo starasz się do niej dopasować - stwierdził, przyglądając się w zamyśleniu, jak jej palce wędrują po różdżce. - Robisz to, co wydaje ci się najsłuszniejsze, nawet jeśli nie do końca tego chcesz. Próbujesz spełniać wymagania innych i to nie sprawia większych problemów, dopóki... - Nate podniósł wzrok na Evę, starając się odpowiednio dobrać słowa. - Dopóki oczekiwania te nie zaczną ze sobą kolidować i być sprzeczne - strzelił całkowicie na oślep, nie mając pojęcia, czy cokolwiek z tego co mówi jest chociaż bliskie prawdy. - Tak szczerze, Effy, kiedy zrobiłaś coś tylko dla siebie?
    Zanim zdążył odnieść się do tego, co powiedziała na temat palenia i zaproponować jej, że może zrobić to teraz i nikt nigdy niczego się nie dowie, a do swojego postanowienia wróci wraz z powrotem do zamku, usłyszał szelest, który momentalnie go uciszył.
    Coś zbliżało się do nich z każdą sekundą, aż w końcu dotarło do znajdujących się tuż obok Evy krzaków, co zasygnalizowały rosnące na nich liście, które zakołysały się niebezpiecznie w momencie, w którym Nathan złapał dziewczynę za rękę i pociągnął w swoją stronę. Jednocześnie próbował wyjąć z kieszeni różdżkę, ale ta, jak na złość, zaplątała się w materiał szaty.

    OdpowiedzUsuń
  67. [Nasz wątek, jak mniemam :3]

    Wyszarpnął w końcu różdżkę z kieszeni szaty, nieomal łamiąc wierzbowy patyk w pół, ale Effy była od niego szybsza. Immobilus pomknął w kierunku krzaków, nie powodując przy tym niepotrzebnego bałaganu, który zapewne zrobiłby się, gdyby inicjatywę przejął Nathan lubujący się w nieco bardziej... destrukcyjnych zaklęciach. Nieraz dostawał z tego względu liczne ostrzeżenia od nauczycieli nadzorujących spotkania klubu pojedynków, ale jakoś nie mógł się od tego odzwyczaić, a w sytuacji, w której trzeba było działać natychmiastowo, na pewno by się nie powstrzymał.
    - Lepiej się zwijajmy - zakomunikowała Eva, na co Nate kiwnął tylko głową, po czym oboje pobiegli wydeptaną ścieżką prowadzącą w stronę zamku. Mieli to szczęście, że dzięki ich nocnym wędrówkom trakt prowadzący na polanę, choć wąski i schowany między ciasno rosnącą roślinnością, był utorowany ze wszelkich gałęzi i kamieni. A drogą bez przeszkód, o które z łatwością można było się potknąć, biegnąc na łeb na szyję i runąć jak kłoda na ziemię, serwując tym samym potencjalnemu drapieżcy kolację, dało się bez obaw uciekać, co właśnie czynili.
    - Myślę, że gdyby naprawdę goniła nas krwiożercza bestia - zaczął Nathan w odpowiedzi na zadane przez Effy pytanie, gdy zatrzymali się kilkaset metrów dalej, a wszystko nieco przycichło - to nie poddałaby się tak łatwo. Chyba że jest na tyle inteligentna, iż zdołała pohamować swoje żądze, a teraz daje nam chwilę na uspokojenie, by raz jeszcze zaatakować znienacka.
    Rozejrzał się dookoła, wytężając słuch, ale jedyne, co do niego docierało, to ich oddechy, wciąż przyspieszone po szaleńczym biegu.
    - Ale ja w to wątpię i skłaniam się ku powrotowi na polanę - powiedział w końcu, głową wskazując odpowiedni kierunek. - Zresztą, hej, jesteś Gryfonką, gdzie się podziała twoja odwaga? - Mówiąc to, lekko szturchnął Effy łokciem, próbując tym samym nieco rozładować napięcie, choć zdawał sobie sprawę, że to nie takie łatwe.
    Pewnie tam, gdzie mój krukoński rozsądek.
    Nate nie był głupi i bał się, jak każdy w takiej sytuacji, ale ufał swojemu przeczuciu, które mówiło mu, że tak nie postępują wygłodniałe, dzikie bestie. Te magiczne mogły mieć co prawda więcej oleju w głowie i wymyślić podstęp, ale prędzej czy później instynkt by zwyciężył, a odkąd zatrzymali się tu z Effy, minęło już trochę czasu. Poza tym, w takim wypadku, powinny wiedzieć, że ludzie nie byliby w stanie tak łatwo im uciec, a teraz, jakby nie patrzeć, dawałyby im szansę takiej ucieczki; no, gdyby rzeczywiście tu były. A z szybko przeprowadzonych przez Krukona rozmyślań wychodziło, że jest większe prawdopodobieństwo, iż to wspomniane przez Effy wiewiórki spowodowały całe to zamieszanie. Przynajmniej Nathan miał taką nadzieję.

    [Ja swojego odpisu też nie ogarniam :D]

    OdpowiedzUsuń
  68. Do świadomości zaprawionego już Ślizgona, małymi kroczkami dochodziły słowa dopiero co wypowiedziane przez Reeve. Po wielkich trudach przebiły się jednak przez barierę zbudowaną dzięki procentowemu płynowi. Chłopak nawet w stanie całkowitej trzeźwości miał spore problemy nad trzymaniem języka za zębami i hamowaniem swojego temperamentu, a dzisiejsza wypita ilość alkoholu jeszcze skuteczniej utrudniła mu kontrolowanie własnego zachowania. Czuł się jak marionetka, która mimo szczerych chęci nie jest w stanie zrobić niczego całkowicie samodzielnie. Ktoś - w tym przypadku była to pękata butelka bursztynowego napoju - pociągała za odpowiednie sznureczki i tym samym przejęła nad nim kontrolę. Stracił rachubę i sam nie wiedział dokładnie ile wypił, lecz sądząc po jego zachowaniu i samopoczuciu, ilość ta musiała być dość znacząca. Być może wpływ na jego aktualny stan miała także kilkumiesięczna absencja: niezastąpiona Ognista od niepamiętnych czasów nie znajdowała się w zasięgu jego rąk, aż do dnia dzisiejszego. Może gdyby częściej znajdował się pod jej zgubnym wpływem, efekt byłby inny... ale jednak, przerwa zrobiła swoje.
    Wyrwał butelkę z ręki Gryfonki i dwukrotnie napełnił swoją szklankę, opróżniając ją po jednym solidnym wychyleniu. Szum w jego głowie stał się potężniejszy - zupełnie tak, jakby ktoś nagle podkręcił dźwięk w głośnikach do nieprzyzwoitego stopnia - a jasna mgiełka zalała jego jak dotąd niezawodny wzrok.
    - Uczulona na idiotyzm? - prychnął, omiatając ją rozbawionym spojrzeniem.
    - Biedna... więc jak to możliwe, że wytrzymujesz sama ze sobą?
    Zdecydowanie pod wpływem alkoholu jest dowcip się wyostrzył. Zazwyczaj stronił od tego typu złośliwych komentarzy, uważając, iż takie kolokwializmy nie są odpowiednie dla dumnego reprezentanta Domu Węża. Tymczasem nastąpił moment, którego obawiał się od samego początku imprez, szereg pociągający za sobą kolejne wydarzenia: zatracenie w sobie umiejętności samokontroli, whiskey tryumfująca nad swoją kolejną naiwną ofiarą, wygadywanie niezliczonej ilości bzdur, epizody, których z całą pewnością będzie się wstydził...
    Chłopak z butelką w ręce wyszedł na sam środek sali, zwracając na siebie uwagę całego tłumu. Uśmiechnął się na samą myśl o tym, że zapewne z braku innej rozrywki balangowicze przyglądali się całemu zajściu już od dawna.
    Kto by się spodziewał... Ian Blake - skryty outsider - gwiazdą wieczoru.
    - Słyszeliście co powiedziała?! - krzyknął, zagłuszając dudniącą basową muzykę.
    - Reeve ma uczulenie na idiotów, lepiej się stąd wynoście frajerzy, bo tylko pogorszycie jej alergie.
    Spojrzał po twarzach wszystkich uczniów, rzucając im niewymowne wyzwanie. Wątpił, by ktokolwiek się go podjął.
    - Pieprzone stado palantów - westchnął, zaczynając bredzić pod nosem.
    - Salazarze, po co ja tu przyszedłem... Banda idiotów, którzy nie wiedzą co to prawdziwa impreza...
    Obrócił się na pięcie, chwiejąc się lekko na nogach i co rusz wpadając na jakiegoś człowieka, przy okazji cudem unikając czołowego zderzenia z drobną piątoklasistką z Ravenclawu.
    - Dalej tu jesteście?! Nie słyszeliście tej głównej przewodniczącej gangu idiotów? Koniec imprezy!!
    Nieznacznie uniósł do góry prawdą rękę, tę samą, w której ściskał kurczowo pustą już butelkę po Whiskey i niespodziewanie cisnął nią o podłogę. Huk rozbijanego szkła rozniósł się echem po pomieszczeniu, wywołując na twarzach zebranych coś na kształt szoku.
    - Nie ważne - mruknął, ignorując reakcję towarzyszy. - Wszyscy jesteście siebie warci.
    Drżącymi dłońmi sięgnął do tylnej kieszeni spodni w poszukiwaniu różdżki, za pomocą której przywołał kolejną - i już ostatnią będącą tutaj - butelkę ukochanej Ognistej. Jego głos przypominał teraz bełkot, przez co zaklęcie nie było tak skuteczne jak zazwyczaj. Zaowocowało to przewróceniem jednego długiego stołu z przekąskami, a także walającymi się po sali w połowie połamanymi krzesłami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie rzecz biorąc cala sala od transmutacji wyglądała teraz jak wojenny poligon. Blake wyłączył się już całkowicie: zarówno jego wzrok jak i słuch nie rejestrowały żadnych, choćby najmniejszych bodźców. Z obojętnym wyrazem twarzy powlókł się pod jedną ze ścian i osunął się na brudną podłogę, z nieodłączną butelką trzymaną pomiędzy kolanami. Nie miał pojęcia czy impreza trwa dalej. Nie obchodziło go to, czy Eva i reszta zgrai wciąż tu jest, czy może obrażone jego słowami towarzystwo opuściło lokal i zostawiło go samego. Wiedział jednak jedno: przesadził. Grubo przesadził. Mimo to uśmiechnął się pod nosem i przymknął powieki, czując ogarniające go zmęczenie: miał coś, czego nie mógł zdobyć już żaden z imprezowiczów. Ostatnia butelka Ognistej Whiskey była jego. Tylko i wyłącznie jego. A skutki swojego zachowania? Nie zamierzał zawracać sobie nimi i tak już obolałej głowy. Przynajmniej nie teraz.

      Ian.

      [ zniszczenie imprezy jest, kłótnia chyba też, wściekły tłum uczniów pałających zemsta również ;) ]

      Usuń
  69. Dziękuję bardzo za komplement. Co się tyczy natomiast Twojej karty postaci - ma w sobie coś przyjemnego, nutkę artyzmu, która dodaje tekstowi szczególnego charakteru. Mimo, że tekst daleki jest od konwencji snu, mimochodem skojarzył mi się z oniryzmem. To pewnie przez tą przebijającą się w zdaniach subtelność.

    Proponuję spotkanie nocą. Być może dziewczyna miała jakiś dyżur, a on napatoczył się jej pod nogi. Może chcieć mu dać szlaban, a on będzie próbował z tego wyjść poprzez drobny flirt.


    R. Baardsson

    OdpowiedzUsuń
  70. James Potter nienawidził przegrywać. Nie mógł znieść uczucia porażki, ciężaru smutku na barkach i braku ogólnej wesołości, bo znów coś mu się udało. Powinien wiedzieć na tej głupiej imprezie, że własnie tak to wszystko się skończy. Przegraną. Że straci, choć jeszcze wtedy nie mógł nawet podejrzewać, co.
    Siedział, wściekły, w Pokoju Wspólnym Gryfonów, raz po raz wyłamując sobie palce. Najpierw próbował wyłuskiwać nitki z podniszczonych foteli, ale robił to z taką zapalczywością, że przestraszył się, iż wszystkie rozpadną się pod jego dotykiem. Ostatnio wszystko się pod nim rozpadało. Zostawił więc biedne meble w spokoju i przeniósł uwagę na styrane od wielu godzin treningów dłonie.
    Gdy ogień w wysłużonym kominku zaczął dogasać, podniósł się w końcu z zakurzonego dywanu, na którym siedział przez długie minuty, godziny, a może lata. Nie wiedział.
    Nie pamiętał drogi do dormitorium dziewcząt z szóstego roku. Świadomość odzyskał dopiero w momencie, gdy zatrzymał twarz kilka cali od drzwi, odgradzających go o od problemu. Załomotał w nie porządnie, jakby były winne całej zaistniałej sytuacji. Jakby to cokolwiek mogło zmienić.

    Jim

    OdpowiedzUsuń
  71. Blake, imbecylu roku, mówię do ciebie...
    Ślizgon świetnie zdawał sobie sprawę z faktu, iż ktoś najprawdopodobniej go woła, na dodatek używając przy mało pozytywnego określenia. Nie był jednak w stanie zlokalizować źródła dźwięki i tym samym przyporządkować go do danej, określonej osoby. Widział wszystko jak przez wyjątkowo gęstą mgłę, a zważywszy na to, że także jego zmysł słuchu był dość ograniczony, jego szanse na normalne funkcjonowanie spadły do zera. Jedynie zmysł dotyku pozostał nie tknięty. Zdążył zarejestrować czyjąś dłoń, która nachalnie próbowała szarpać jego bezwładną rękę, jednak bezskutecznie. Ta sama dłoń w niedalekim czasie rozluźniła uścisk i dała za wygraną. Korzystając z okazji, przymknął powieki i momentalnie odpłynął w ciemną otchłań, do której małymi krokami prowadziła go zapełniona butelka Ognistej Whiskey. W trakcie zasypiania towarzyszyło mu dziwne przeświadczenie, że to co działo się na przyjęciu było jedynie wytworem jego wyobraźni. Bo przecież czy on - chłopak tak bardzo zamknięty w sobie - byłby zdolny do zdemolowania imprezy? Do zrobienia tak spektakularnego przedstawienia, w którym po raz pierwszy w życiu odegrał główną rolę? Sam nie wiedział czy spał, czy może wciąż aktywnie uczestniczył w całej tej schadzce. Fikcja mieszała się z rzeczywistością i odróżnienie tego co było prawdą, a co wymysłem wymęczonej alkoholem wyobraźni stanowiło spory problem. Doszedł do siebie już po kilku godzinach, przebudzając się i omiatając całą sale zaspanym spojrzeniem. Głowa bolała go jak jeszcze nigdy w życiu, co wytłumaczył sobie zbyt dużą ilością spożytego wysokoprocentowego napoju i rzecz jasna głośną muzyką. Cala klasa od zaklęć wyglądała teraz jak pole bitewne: zewsząd otaczał go jedynie chaos i ogromny, piętrzący się bałagan. Chciał wstać, jednakże coś skutecznie utrudniało mu możliwość poruszania się. Obrócił głowę, a jego oczom ukazała się jedna z głównych sprawczyń wczorajszego zamieszania. Dziewczyna wciąż spała w najlepsze, choć bez dwóch zdań znajdowała się zbyt blisko niego: stykali się jedną dłonią, a jej bok niemalże przylegał do jego własnego. Podniósł się z podłogi, lecz jedyne co poczuł to ciężar, który do połowy podźwignął się wraz z nim. Spojrzał w dół, a to co zobaczył wywołało u niego nagły atak paniki. Prawą dłonią ściskał rękę Evy, a jakaś niewidoczna i tajemnicza siła nie pozwalała mu jej puścić. W dalszym ciągu kurczowo ją trzymał, usiłując wyrwać się z tego miażdżącego uścisku, ale każda z prób kończyła się katastrofą. - Reeve! - warknął jej prosto do ucha, by przekazać jej tę cudowną nowinę. - Co to ma znaczyć? - dodał, wskazując gestem na ich złączone dłonie.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  72. [Dziękujęę!
    Długo myślałam, aż wpadło mi do głowy coś takiego — Mort kiedyś uratował jej życie, choć wcześniej może nie tyle się nie lubili, ile po prostu nie czuli potrzeby zauważania się. Nie wiem, czy wyciągnął ją z wody, czy pchnął w bok, kiedy na eliksirach kociołek zaczął niebezpiecznie drżeć aby w końcu wybuchnąć. Ważne, że teraz Selwyn unika jej, jakby ten jednorazowy "wyskok" złamał jakąś jego zasadę, chociaż teoretycznie nigdy nie brał udziału w tej śmiesznej wojnie Gryfoni vs. Ślizgoni. A Eva może przez to sądzić, że on żałuje, że nie zginęła i ma mu to za złe. :D]

    Selwyn

    OdpowiedzUsuń
  73. Dźwięczny śmiech Evy, choć trwał bardzo krótko, sprawił, że Nate całkowicie zapomniał o czającym się w mroku zagrożeniu. Poziom adrenaliny, który podczas ucieczki przed nieznanym gwałtownie poszybował w górę, zaczął powoli spadać, a wraz z nim zwalniało łomoczące serce i nierówny oddech. Nathan okręcał w dłoni różdżkę - przez głowę przemknęła mu nawet myśl, żeby za pomocą lumos rozjaśnić trochę te egipskie ciemności, ale zważywszy na fakt, iż przed chwilą musieli uciekać, szybko ją porzucił. Stał zatem niemal całkowicie pogrążony w czerni, potęgowanej jeszcze przez rozłożyste korony drzew, które odgradzały ich od nocnego nieba, gwiazd i księżyca i próbował przyzwyczaić do niej wzrok poprzez uważne przyglądanie się Effy. A w zasadzie samej sylwetce dziewczyny, gdyż reszta jej aparycji, mimo tych usilnych starań, była w obecnych warunkach ledwo widoczna.
    - Jestem odważna jak lew, tylko ostrożna! - odparowała na jego niegroźną zaczepkę, a on obserwował, jak schyla się i z precyzją zawiązuje buta, chociaż wokół było tak ciemno, że pewnie musiała robić to na wyczucie.
    Kiedy się podniosła, przyznała mu rację odnośnie powrotu, więc wspólnie wrócili na ścieżkę, a właściwie na coś, co miało ją przypominać - w każdym razie prowadzącego na ich polanę.
    Nate skupił się na drodze i dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że Eva zaczęła coś mówić. W dodatku dość cicho, więc musiał wytężyć słuch, żeby zacząć w końcu rozpoznawać poszczególne słowa.
    - ...trafiają ranni, mama pisała, że tata wręcz nie sypia z przepracowania. - Nie trudno było się domyślić, że chodzi jej o szpital. Klinikę świętego Munga konkretnie. - Wcześniej to dotyczyło nas teraz pośrednio, ale teraz, po tym ataku w Hogsmeade nie wiem, czy mogę w ogóle czuć się bezpieczna.
    - Nie martw się tym, Eff - powiedział jak najbardziej przekonująco, ostrożnie omijając napotkane drzewa. - W zamku nic nam nie grozi, Dumbledore już o to zadba. A poza nim... - Dziewczyna, potknąwszy się o kamień, przytrzymała się jego ramienia, więc odczekał chwilę, by mieć pewność, że się nie przewróci. - Poza nim są aurorzy i mnóstwo innych czarodziejów, którzy zapewniają nam bezpieczeństwo.
    Więcej nie zdążył powiedzieć, gdyż właśnie w tym momencie dotarli na miejsce. I w blasku księżyca, który oświetlał polanę zauważył coś, co nieco go zaniepokoiło, chociaż nie wiedział, czy faktycznie jest się czym martwić. Na wszelki jednak wypadek zagrodził Effy przejście ręką.
    - Ktoś tu jednak był - szepnął do niej, brodą wskazując miejsce, na którym wcześniej siedzieli. Kupka liści służąca Evie za siedzisko zniknęła, a właściwie została rozproszona na obszarze o promieniu jakichś dwóch metrów. Ktoś też przesunął jeden z większych kamieni, a wskazywała na to między innymi ścieżka ciemniejszej ziemi ciągnąca się za nim jak ogon. - Zdecydowanie większych rozmiarów niż wiewiórka - dodał cicho, a na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Nate nie był jednak wcale taki rozluźniony. Wręcz przeciwnie - przybrał postawę bojową, wahając się, czy lepiej czekać, czy wkroczyć na polanę jak gdyby nigdy nic.

    [Nie ma problemu ^_^ I od razu się przyznaję, że nie wiedziałem, co pisać, więc wyszło, jak wyszło :D]

    OdpowiedzUsuń
  74. - Nie wiem co teraz - westchnął, wyraźnie zrezygnowany. Ślizgon nie miał najmniejszego pojęcia co zrobić, by jakoś zaradzić tej coraz bardziej irytującej i męczącej sytuacji. Stracił resztki wiary, gdy kolejna próba rozdzielenia ich palcy spełzła na niczym. Sam nigdy nie był mistrzem zaklęć, a jego wiedza raczej nie przekraczała poza tą podstawową i elementarną, toteż nawet gdyby bardzo chciał, nie był w stanie pomóc Evie i razem z nią wykombinować co zrobić.
    Tak samo jak ona nie wyobrażał sobie opuszczenia klasy w takim stanie. Wolał nawet nie myśleć, jak mieliby wykonać choćby te najzwyklejsze poranne czynności będąc do siebie przyklejonym. Poza tym, dla niczego nie świadomego ucznia Hogwartu, ich splecione palce wysyłały jasny komunikat: Para. Szczęśliwa i zakochana para, która każdą minutę życia spędza afiszując się swymi uczuciami. Ian zaśmiał się krótko na samą myśl o tym, że ktokolwiek mógłby posądzić go związek z Reeve. - Dobra, lepiej myśl co mamy zrobić - mruknął, jako tako mobilizując się do działania i przecierając wolną ręką zaspane oczy. Po dopiero co przeżytej imprezie jego organizm wciąż był nienaturalnie wymęczony, a co za tym szło, umiejętność szybkiego myślenia także uleciała gdzieś daleko. Ponadto na alkoholowym kacu i z ogromnym bólem głowy, także był na straconej pozycji, jeśli chodzi o snucie strategicznych rozwiązań. - Znasz nazwiska ludzi, którzy tu wczoraj byli? - zapytał, w chwilowym rozjaśnieniu umysłu. - Raczej tylko oni będą mogli powiedzieć jak się tego pozbyć - kontynuował i machnął jej przed oczami ich złączonymi w jedność dłońmi. Szczerze wątpił, by po jego popisowym zachowaniu ktokolwiek udzielił mu pomocnej rady, ale nie miał w zanadrzu innego pomysłu. Uczepił się tej jednej jedynej myśli jak ostatniej deski ratunku. Jak liny, dzięki której nie spadnie w wielką i niekończącą się przepaść kompromitacji. - Masz zamiar tak tu stać? - ponaglił, a zniecierpliwienie rosło w nim z każdą chwilą. - Idziemy - zarządził i dość gwałtownie ruszył do przodu, o mały włos nie sprawiając, iż Gryfonka upadła na brudną podłogę. Jednak mimo tych wszystkich awersji wolał z nią współpracować, by choć w ten sposób ułatwić im dość trudne funkcjonowanie.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  75. [ Już od dłuższego czasu przymierzam się do zwrócenia o wątek z Effy, bo wielbię ją ogromnie *.* ]

    Malfoy Jace

    OdpowiedzUsuń
  76. [Napisałam komentarz, a ten się nie dodał :c
    Przychodzę z Krukonem na wątek. I skoro ona chodzi po najdziwniejszych i zakazanych miejscach, a on robi całkowicie to samo, to czemu by nie pójść w tę stronę? Wrzućmy ich do Zakazanego Lasu, zrzućmy na nich jakieś niebezpieczeństwo i chyba może być. Hm?]

    Charles Renwick

    OdpowiedzUsuń
  77. Wakacje z rodziną zawsze wydawały się Jace’owi przereklamowane. Czemu właściwie ma spędzać najlepszy okres w swoim życiu z rodzicielem, którego i tak głosu oraz zrzędzenia ma dosyć na co dzień? W zupełności wystarczał mu widok Malfoy’a Seniora na spotkaniach Śmierciożerców i na wszystkich możliwych świętach spędzanych w gronie rodzinnym polegającym na jedzeniu posiłków w całkowitej ciszy, którą przerywało donośne tykanie zegara rozchodzące się echem po wielkim, pustym domu. Ich rodzina była połączona ze sobą jedynie nazwiskiem i więzami krwi. Nie było między nimi żadnych uczuć, jedynie tajemnice, które niszczyły wszystko co udało im się zbudować przez wiele lat.
    Do tych wakacji został niemalże zmuszony, chociaż to całkiem przesadzone słowo. Gabriel musiał stwarzać pozory idealnej, kochającej się rodzinki. Zdanie ludzi liczyło się dla niego najbardziej, co za tym idzie zrobiłby wszystko, żeby wypaść przed nimi jak najlepiej. W tym przypadku wystarczyło użycie słów: „Zostaniesz wydziedziczony.”, które zostały tak naprawdę rzucone od niechcenia i stanowiły ostatni argument jaki posiadał. Jace wiedział, że jest ich jedynym synem, który będzie musiał przedłużyć ich ród, więc był kimś niezwykle ważnym i ojciec nie śmiałby zrobić niczego, żeby go stracić. Mógłby kłócić się z Gabrielem i w finale oczywiście wygrałby tą walkę bez żadnego problemu, aczkolwiek tym razem postanowił pójść mu na rękę, albowiem miał pewność, że kiedyś mu się to odbije.
    Stał naburmuszony nie zwracając uwagi na pchających się ludzi w stronę kominków chcących jak najszybciej znaleźć się u celu. Westchnął teatralnie, kiedy jakaś niska kobieta uderzyła go w ramię nie potrafiąc wydukać nawet najprostszego „Przepraszam”. Kultura obecnych czarodziei jak widać schodziła na psy. Spojrzał na ojca, który spokojnie stał w kolejce, która wydawała się wcale nie zmniejszać. Jace zdenerwował się, kiedy po raz kolejny ktoś wepchnął się przed niego i uderzył czarodzieja o tłustych włosach dużą walizką, którą trzymał w ręce. Ten rzucił mu spojrzenie ciskające piorunami po czym odwrócił się i wmaszerował do kominka wcześniej wypowiadając miejsce, do którego się wybierał. Jace ponownie zerknął na ojca, któremu w końcu udało się przepchnąć do syna.
    - Congreso de Hadas. – powiedział do Jace’a i lekko pchnął go w stronę kominka. Malfoy Junior nigdy nie przepadał za tym typem transportu, ale w tym przypadku nie mieli innego wyjścia. Trzeba było pokazać się innym czarodziejom od tej dobrej strony. Jeśli Malfoy’owie w ogóle posiadali jakąś dobrą stronę, co było całkiem wątpliwe.
    Jace już nie raz był w Hiszpanii, więc nie zachwycał się widokami jak wszyscy dookoła niego. Przekręcił oczyma teatralnie, kiedy człowiek z tłustymi włosami z szeroko otwartymi oczyma rozglądał się po miejscu, w którym się znalazł. Zaraz za nim pojawił się jego ojciec, który uśmiechnął się na widok kolegów z pracy. Obok nich wynurzyło się również kilku innych czarodziei i jak Jace zauważył był tutaj jako jedyny w młodszym wieku. Przyjął to z nieskrywaną ulgą. Nie miał zamiaru użerać się z kimś, kogo bez dwóch zdań musiałby z ledwością znosić przez cały bity miesiąc, a przecież miał zamiar ruszyć sam w teren i zabawić się z nowo poznanymi ludźmi.
    Jakaś kobieta w średnim wieku niezwykle ucieszyła się na widok nowo przybyłych czarodziei i uśmiechała się szeroko wskazując ich tym, co już czekali. Jace powędrował wzrokiem ku nim i stwierdził, że zna jedną dziewczynę, która stała obok pewnej kobiety. Miała na imię bodajże Eva i była znośną Gryfonką, która nigdy nie miała okazji mu popaść. Uśmiechnął się krzywo po czym ruszył w ślad za ojcem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gabriel przywitał się z wszystkimi bardzo przesłodzenie, co bardzo zdziwiło Jace’a, który znał tego człowieka stosownie długo i nigdy nie widział, by był aż tak życzliwy. Zignorował całkowicie dziewczynę mając nadzieję, że nie będzie musiał przebywać z nią więcej czasu niż jest mu to przeznaczone.
      Żył myślą, że te wakacje będą niezapomniane i zdarzy się coś, co zmieni jego życie nieodwracalnie.

      [ Ale nie wiedział, że to będzie ta zła zmiana jego życia :D Ech, że on jeszcze nie wie co go czeka XD Ogólnie beznadzieja, wybacz poprawię się ]

      Usuń
  78. [u Iana nie ma pośpiechu, nadrobimy wszystko :D a Marcela można by połączyć z Bastianem w końcu Kruczki :3 ale to się zgłoszę jak coś wymyślę :3]

    Marcel i Ian

    OdpowiedzUsuń
  79. [Ogólnie to dawno nie pisałam, dlatego rozpisać mi się trudno ;) Jakieś 300-400 słów to akurat na moje siły.]

    Dla Charlesa noc zawsze była czymś ekscytującym. Jeszcze za dzieciaka wyczekiwał zaśnięcia rodziców, aby późną porą móc wyśliznąć się przez okno w pokoju, po cichu, uważając na każdy krok przejść po dachu, po czym zeskoczyć na miękką trawę. Potem gnał do tylnej furtki, opuszczał tereny posiadłości i, już całkiem wolny, biegł w stronę płynącej nieopodal rzeki, przy której w umówionym miejscu zawsze czekał na niego przyjaciel. Dla obu chłopców noc była okresem pełnym przygód. Na początku ekscytowali się samą złowieszczą ciemnością, nieznanymi dźwiękami, które o tej godzinie wywoływały dreszcze, faktem, że robią coś niedozwolonego. Z czasem zaczęli urozmaicać swoje wyprawy. Zapuszczali się w niebezpieczniejsze rejony, wypalali pierwsze papierosy. Jakimś cudem nigdy nie zostali przyłapani.
    Pamiętał, jak jednej letniej nocy wzięli ze sobą do towarzystwa dwie butelki wina wcześniej podkradzione z piwnicy. Czuli się dorośli, niezależni. Smakowali trunek jak prawdziwi znawcy, chociaż żaden nie odważył się wziąć większego łyka, bo kwaśny smak wykrzywiał usta w grymasie. Następnego ranka Charles rzygał jak kot, a żołądek bolał go nieznośnie. Matka założyła, że musiał zjeść coś nieświeżego, a on sam nie pisnął słówka. To kolega się wygadał, a informacja o ich nocnym wypadzie szybko została przekazana rodzicom Charlesa. Ojciec zlał wówczas Renwicka porządnie i tego samego wieczora założył specjalne zaklęcia na wszystkie bramy. Charles zrozumiał wówczas jedno — noc jest dłuższa od dnia.
    Może właśnie stąd wzięło się uwielbienie Charlesa do późnogodzinnych spacerów tak samo zresztą zakazanych jak te z dzieciństwa. Może tęsknił za tamtymi czasami, może brakowało mu emocji, które wtedy odczuwał.
    Długo samotnie wychodził poza mury szkoły. Nie przeszkadzało mu to szczególnie, zwłaszcza że niekiedy musiał najzwyczajniej w świecie odpocząć od towarzystwa innych. Jednak czegoś brakowało. A może kogoś. Charles niekiedy żałował, że tak jak kiedyś nie ma osoby, z którą mógłby dzielić doświadczenia. Dlatego z pewną radością poznał Evę, Gryfonkę, na którą nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi. Utworzyła się pomiędzy nimi specyficzna więź. Znali się tylko nocą, dniami nie zamieniali ze sobą nawet słowa.

    Szedł między drzewami. Nie oświetlając sobie drogi różdżką, w całkowitych ciemnościach, parł przed siebie. Nogi podnosił wysoko, aby przypadkiem nie potknąć się chociażby o wystający nad ziemię korzeń. Niedługo po wejściu do lasu, kiedy oczy zdążyły już przyzwyczaić się do ciemności, dostrzegł przed sobą znajomą sylwetkę. Nie zastanawiając się, podszedł do Evy.
    — Może kiedyś powiem ci, jak to robię. — Sięgnął po proponowanego papierosa i wsadził między wargi, a po chwili jego końcówka rozżarzyła się.
    — Przyniosłem ci coś — powiedział. — Zaczyna błyszczeć i wibrować, kiedy ktoś niepożądany jest w pobliżu. Akurat przyda się podczas łażenia po korytarzach. — Wyciągnął przed siebie dłoń, w której trzymał niewielką kulkę, którą jakiś czas temu dostał od siostry w prezencie.

    Charles Renwick

    OdpowiedzUsuń