9 stycznia 2014

Jeśli wierzysz w coś odpowiednio mocno i długo, to staje się to prawdą ~ Johnny Depp "Marzyciel"


Jack  Johnny Bizarre

Drogą analizy można dowiedzieć się wszystkiego. W przypadku tego chłopaka, jeśli patrząc na jego francuskie korzenie w rodzimym dla niego języku przetłumaczymy jego nazwisko.... Będziemy wiedzieć aż nadto.

Pytania są najprostszą droga do poznania człowieka. Jeśli wiemy, że rozmówca udziela szczerej odpowiedzi. W takiej szczerej rozmowie Jack chętnie wylałby na kogoś wszystkie swoje smutki. Nigdy nie chciał należeć do Slytherynu. To było ostatnie miejsce do którego z chęcią by się udał. Tym bardziej, że czuł nacisk ze strony ojca. Bo ten, jako dawny mieszkaniec Domu Godryka, nie zaakceptował inności swojego syna. Kochał tak długo, jak było mu to na rękę. A przecież mały Bizarre robił wszystko by ojca nie zawieść. Dopiero w Hogwarcie ten szalony dzieciak zrozumiał, że musi odszukać w sobie cechy Gryfonów i dowieść ojcu, że jest czegoś wart.


Różdżka: wierzba, włókno ze smoczego serca, 13 cali, znakomita do rzucania uroków
ur. w 1959 roku, w małej wsi, której nazwy nikt już nie pamięta
Od urodzenia metamorfomag.
Jego Bogin przybiera postać Ojca z zakrwawionym nożem i szaleńczym wzrokiem.
Natomiast Patronus, którego z łatwością wyczarowuje, przybiera postać szalonego konia i  zachowuje się z lekka bezsensownie.
Czarodziej pół-krwi, nieszczęśliwie mieszkaniec Slytherinu
quidditchu startował i nic dziwnego, że się dostał na pozycję szukającego. Dopóki nie wygryzł go R.A.B. Potem został pałkarzem. 



Gdy już znamy znaczenie nazwiska, wiemy co gra w duszy młodemu Bizarrowi, pora by zajrzeć do jego pokoju. Odszyfrować jego zagadkową duszę, zobaczyć co go kręci. 
Pod poduszką, dobrze ukryte leża sztuki teatralne. Ten to sobie wybrał. Ma przecież do tego predyspozycje. Co najmniej takie jak każdy metamorfomag. Ale to nie wszystko ten dzieciak to istny komik i wieczny aktor. Bo nikt przecież nie może być wiecznie szczęśliwy. Co innego grać szczęśliwego. 
Na całej pościeli masa piór. Na szafce nocnej tylko jedna książka - "Jak dogadać się z opierzonym magikiem - czyli magiczne zwierzęta latające". Oj ma chłopak do nich rękę. Gdybyście widzieli, co on wyprawia z sowami, jak mami inne ptaki, jak słuchają go Hipogryfy i inni pierzaści. To jest dopiero magia. 
Widać lubi powietrze. Świadczy też o tym zdjęcie jednej z najnowszych mioteł przyklejone do dna szuflady. W szufladzie tylko imitacja złotego znicza.
Na koniec nauka. O to trzeba spytać nauczycieli, bo nie ma wiarygodniejszego źródła niż oni. Zacznijmy od profesora Slughorna, który jest także opiekunem domu węża. Oj chwali on Bizarra. Jednak tylko za eliksiry, bo ma z nim całą masę problemów wychowawczych. Na szczęście profesor Slughorn może nam od razu powiedzieć jak to u Jack'a z pozostałymi przedmiotami. Nie ma się co dziwić, że na Opiece Nad Magicznymi Stworzeniami dobrze chłopakowi idzie, już ten temat poruszyliśmy. Gorzej z Mugoloznastwem i Historią magii. Wróżbiarstwo też cienko mu idzie. Oj powinien się chłoptyś do nauki przyłożyć.

A co myślą o nim inni uczniowie? Ponoć Jack, mimo iż chodzi ciągle uśmiechnięty, umie się bronić i odgryźć, jeśli ktoś NA PRAWDĘ zalezie mu za skórę. O to ponoć nie jest łatwo. Co ja słyszę? Pan Bizarre ponoć nie zawsze jest skory do rozmów i przebywania w towarzystwie. To aż nienaturalne widzieć go samotnego nad jeziorem. Tak właśnie twierdzą ci, co go ponoć znają. Mówią też "dowcipniś". Jakoś mnie to nie dziwi. Mówią, że potrafi tymi dowcipami zaleźć za skórę i że nie jedna rzecz straciła właściciela za jego pośrednictwem. Trzeba się tego było spodziewać. Za coś trafia się wśród Ślizgonów. Ale nie zawstydzajmy go i skończmy mówić o jego wadach. W gruncie rzeczy to dobry chłopak. 

Największym przyjacielem artysty jest jego  wyobraźnia, a najgorszym wrogiem... własna wyobraźnia. ~ Johnny Depp

Z gazety mugolskiej
"Młody pan Bizarr jest chuliganem i łobuzem! W zeszły piątek podłożył pod budynek policji śmierdzącą bombę. Komisarze miast pilnować porządku miasta, musieli sprzątać posterunek! Czy takie zachowanie przystoi synowi zacnych Abigaile i Roberta Bizarrów? Powinien on trafić do zakładu dla młodocianych przestępców Czemu tam jeszcze nie trafił? Bo jego ojciec jest szanowany! - wypowiadał się pan burmistrz.
A kim dokładnie jest jego ojciec? - pytał redaktor naszej gazety.
Nie do końca jest mi wiadome. Słyszałem tylko, że ma dużą władzę i wpływy. Gdzieś wyżej. Mnie o to nie pytajcie. Wiem jedno. Jego syn nie powinien wychodzić z domu! Jeśli raz jeszcze smarkacz coś zbroi, osobiście wybiorę się do Pana Bizarra."

"To prawda. Nie było go, gdy Abigale umierała. Przybył dopiero na jej pogrzeb. Jednak mimo wszystko uważam, że to jego wina. Jego ojciec też tak uważa. Święci Pańscy świećcie nad duszą tego dziecka. Nic dobrego z niego nie wyrośnie. Powiedzcie mi proszę, kto ucieka z pogrzebu własnej matki? Jakim trzeba być zwyrodnialcem? Tchórzem? W końcu wszyscy zrozumieli dogłębnie czemu trafił do Domu Salazara"


Trochę o wyglądzie, bo i o tym wspomnieć należy.
Szczupły, nie przesadnie umięśniony, średniego wzrostu. Choć jest metamorfomagiem to preferuje jeden z możliwych wielu wyglądów. Zwykle chodzi w dłuższych włosach, świeci piwnymi oczyma i zaskakuje delikatnością topornych dłoni. 
Wysportowany, to wiadome. Jak ktoś włazi wszędzie gdzie się da, to musi być wysportowany. Ja muszę się przyznać, że mi się tacy faceci podobają. Ładniutki, jak dla mnie. Ale każdy ma swoje postrzeganie świata i nie chce wam truć o tym co mi się podoba, bo mówimy o Jack'u.

Jeśli chodzi o wygląd to należy wspomnieć jak działa on na płeć przeciwną i co ważniejsze, jaki ten wariat do płci pięknej ma stosunek. Tu się robi miło i aż za słodko. Panią on się podoba, nie jedna obejrzy się za tymi brunatnymi włosami i ulegnie błyskowi w ciemnych oczach. Jednak sporą część odstręcza trudny charakterek. Sam Jack uwielbia spędzać czas w towarzystwie kobiet. Lubi im imponować. Bo któż nie chciałby być doceniony?

Szukasz przygody? Jestem do usług 24 h na dobę.


Jestem wariatem, idiotą. I dobrze mi z tym!


~ nazywają go oszołomem i niezrównoważonym psychicznie
~ niewiele robi sobie ze zdania innych
~ od zawsze szuka przyjaciół
~ ściąga kłopoty

Bierz ile sie da i nie dawaj nic w zamian ~ Johnny Depp "Piraci z Karaibów"

Koligacje 
Lustereczko powiedz przecie, kto jest najszaleńszy w świecie

Witam Mistrza Gry pod swoją kartą! 
Jackie osiągnął ponad 200 komentarzy i stara karta znajduje sie tutaj 
Karta przeszłą gruntowna zmianę, mam nadzieję - na lepsze. 

24 komentarze:

  1. Słuchając go trochę się przejęła. Nie chciała, by jej przyjaciel miał jakiekolwiek złe doświadczenia i choć wiedziała, że w życiu to nieuniknione, jakoś wszystkich chciała od tego uchronić. Traktowała go jako naprawdę bliską osobę, w końcu tyle o niej wiedział. Uśmiechnęła się zaraz po nim, kiedy opowiadał o smokach. Najwidoczniej to coś, co mu się podobało.
    W sumie, tak dobrze było odwzajemnić czyjeś gesty, nawet w postaci zwykłego grymasu na twarzy zwanym uśmiechem. A jak ona spędziła te wakacje? Dosyć burzliwie, naprawdę wiele się zmieniło.
    - Przez pierwszy miesiąc tkwiłam w domu wraz z ojcem, tak jak ty. Przyjechał profesor z akademii, więc trochę malowałam, ale to nieważne bzdury - machnęła ręką spuszczając i przy okazji wzrok. - Ian zabrał mnie do Grecji. Jak dobrze widziałam, to się znacie - ponownie wygięła usta w przyjemnym wyrazie twarzy - i troszeczkę się pozmieniało - westchnęła zawstydzając się lekko. Znowu zaczęła machać nogami w powietrzu uporczywie trzymając tam swój wzrok.
    - A jak plany na przyszłość? - zapytała, gdy tylko przyszedł jej pomysł do głowy. Chciała szybko zmienić temat, by wyjść z tej krępującej sytuacji. - Myślałeś już nad czymś?

    [Och jestem pierwsza, takie zaszczyty :33]
    Chantelle

    OdpowiedzUsuń
  2. Zatrzymała się w miejscu dokładnie w tym samym czasie, w którym panująca w lesie atmosfera zmieniła się o całe sto osiemdziesiąt stopni. Zdziwiła się, że nawet sam Hagrid nie raczył zaszczycić ich słowem wyjaśnienia odnośnie wszechogarniającej wokoło ciszy. Przez jedną krótką chwilę w jej głowie narodził się jeden z tych najgorszych scenariuszy: wilkołaki. W pośpiechu podniosła głowę, niepewnie spoglądając w ciemne niebo, jednak ku swojej wielkiej uldze nie ujrzała tam idealnie okrągłego księżyca zwiastującego pełnie, a jedynie masę chmur, wyglądających tak jak gdyby każda z nich przygotowywała się do zalania całego terenu litrami deszczu. Na pytanie Ślizgona jedynie wzruszyła ramionami, z trudem unosząc do góry ciężką lampę i podświetlając tym samym jego twarz. Jedynie on zachował swój dawny entuzjazm, uśmiechając się od ucha do ucha i całkowicie ignorując czas i miejsc, w którym obecnie przebywali. Ariana mimo swojej domniemanej gryfońskiej odwagi nie czuła się zbytnio pewnie: musiała z pełną świadomością przyznać, iż preferowałaby usłyszeć choćby jeden nic nieznaczący hałas, trzask łamanych gałęzi, tętent kopyt centaura czy zwykłe pohukiwanie któregoś z puchaczy. Przyjęłaby to wszystko z ulgą, byle tylko nie musieć tkwić w tej przerażającej, bijącej po uszach ciszy. Pomimo wewnętrznej blokady delikatnie stąpnęła do przodu, w miarę możliwości trzymając się jak najbliżej gajowego i samego Jack'a. — Stójcie! — zarządziła po kolejnych niekończących się minutach marszu, przystając pod jednym z wysokich drzew. Oparłszy się plecami o jego korę spróbowała unormować oddech, który po godnych maratończyka biegach za dwójką mężczyzn domagał się zasłużonego odpoczynku. — Hagridzie, może przyznasz sam przed sobą, że tutaj nie ma i nie było żadnego jednorożca? — ton jej głosu sugerował, iż jest niemal w stu procentach pewna swoich racji. Nie miała zamiaru podważać autorytetu Rubeusa, jednakże po tak długiej i bezowocnej wyprawie straciła wiarę w sukces całego przedsięwzięcia. — Jaaaaaack? — pisnęła, podrywając się z miejsca. Zarówno Ślizgon jak i pół-olbrzym stali w tym momencie odwróceni plecami do obszaru, w który wpatrzone były szeroko otwarte ze zdumienia oczy rudowłosej, toteż nie mieli oni prawa zobaczyć tego, co dostrzegła Gryfonka. Zastanowiła się jeszcze przez kilka sekund, czy aby na pewno nie było to zwykłym przywidzeniem spowodowanym nieprzespaną nocą. Przetarła jednak powieki zaciśniętymi w piąstki dłońmi, dochodząc do wniosku, iż ewidentnie przemknął tam cień jakiegoś szybkiego i zwinnego zwierzęcia. Zwierzęcia posiadającego długi ogon, dwie pary pary kopyt i powiewającą białą grzywę... — Jack, odwróć się proszę i wyjrzyj za tamto drzewo — wyszeptała, wyciągając rękę i wskazując palcem na odpowiedni punkt.
    Ariiii

    OdpowiedzUsuń
  3. Uśmiechnęła się szeroko, gdy Jack jej się ukłonił. Mimo iż rozmawiała z nim pierwszy raz w życiu, wiedziała, że już polubiła tego zabawnego Ślizgona, jej wybawcę. Była mu wdzięczna za to, że stanął w jej obronie, jednak nie do końca rozumiała, dlaczego spetryfikował tamtego chłopca. Postanowiła jednak nie zaprzątać sobie tym głowy, i tak już przeciążonej nadmiernym myśleniem.
    - Nie miałbyś może ochoty no gorącą czekoladę? - spytała w końcu po kilku sekundach niezręcznej ciszy, która zapanowała między nimi. MacDonald nie wiedziała, jak powinna się zachować, co powiedzieć czy jak zaproponować coś w zamian za jego pomoc, a głupio jej było tak po prostu pożegnać się, obrócić na pięcie i zniknąć w dormitorium. Poza tym, miała dziwne przeczucie, że spędzanie czasu z panem Bizarre może znacznie polepszyć jej humor. Biło od niego jakieś takie ciepło, które nie pozwalało przejść obok chłopaka obojętnie.

    Mary

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdy zażyczyła sobie zobaczenia jednorożca, nie sądziła, że chłopak weźmie to na serio. Po prostu sobie zażartowała. Niemniej jednak, miło jej się zrobiło, gdy Jack wręczył jej książkę, otwartą na stronie, na której widniał obrazek jednorożca. Cieszyła się już z tego. Podejrzewała, że gdyby poprosiła o podobną przysługę kogoś innego, to ta osoba zapewne postukałaby się w czoło i poinformowała, że ma ciekawsze zajęcia do roboty, niż szukanie mitologicznych koni.
    Dziewczyna wpatrywała się w obrazek, nie wiedząc, że na jej twarzy gości uśmiech. Gdyby tak spojrzeć na cały jej obecny rok w Hogwarcie, to mogłaby przyznać, że podczas jej dzisiejszego pobytu w bibliotece uśmiechnęła się więcej razy, niż przez całą szóstą klasę. To było całkiem przyjemne.
    Po chwili spojrzała na bibliotekarkę, która wolno kierowała się do swojego biurka. Nie spuściła jednak wzroku z dwójki, która nadal siedziała przy regale. Nie było już najmniejszego śladu po bałaganie, więc nadszedł czas aby się zbierać. Blondynka, prowadzona przez Bizarre'a, niechętnie kierowała swe kroki ku wyjściu. Chciałaby tu pobyć jeszcze przez chwilę, ale wiedziała, że to igranie z ogniem, który dopiero dogasał, ale wystarczyła drobna iskierka, by rozpalić go na nowo.
    Kobieta zlustrowała dwójkę swoim bardzo przenikliwym wzrokiem, gdy ci podeszli do jej biurka. Melissa nie chciała odzywać się w ogóle, więc tylko zmusiła się do lekkiego uśmiechu. Po tym, gdy Jack oznajmił, że wszystko wróciło na swoje miejsce dziewczyna szybko odwróciła swój wzrok i podążyła za Ślizgonem.
    Nie miała pojęcia, gdzie mogliby iść. Nie była osobą, która zna zakamarki Hogwartu jak własną kieszeń. Chodziła tam, gdzie niosły ją nogi, ale zawsze były to te same miejsca. Na palcach jednej ręki mogłaby wyliczyć ile razy była w Zakazanym Lesie, albo w innym, równie ciekawym miejscu. Nie była typem ryzykantki i chyba jako jedna z nielicznych, domyślała się jakie niebezpieczeństwa mogą czekać na uczniów wśród drzew.
    – Mi pasuje – uśmiechnęła się. Nie musieli iść gdzieś, ważne żeby nie stać w miejscu jak idioci, chociaż przeczuwała, że z Jack'iem mogłaby nawet klęczeć. Będąc w obecności chłopaka jakoś przestała się wszystkim przejmować i o dziwo wizje były rzadsze. To było dopiero dziwne uczucie, do którego nie była przyzwyczajona, ale podobało jej się.
    Nie narzekała, że chłopak trzymał ją za nadgarstek. W duchu żałowała, że ją puścił, ale nie pisnęła nawet słówka. Czuła się dziwnie. Nie wiedziała jak ma nazwać ten stan. Nigdy jeszcze nie była w towarzystwie osobnika płci męskiej tak długo jak dzisiaj, więc nie miała pojęcia jak się zachowywać. Dlatego, pomimo tego, że w środku targały ją różne emocje, to na zewnątrz postanowiła być, a przynajmniej wyglądać, spokojnie.
    – Raz jeździłam na koniu, ale spadłam i przestałam – powiedziała przypominając sobie bardzo bolesny upadek na ziemie. Oprócz tyłka obiła sobie wtedy również ramię. Jak widać, przebywanie na wysokości większej niż pół metra nad ziemią, nie jest dla niej.
    Przeszli osobno dość spory kawałek i Melissa miała już tego dość, więc zbliżyła się do chłopaka i upozorowała potknięcie, co wyszło jej dość zgrabnie, i chwyciła Bizarre'a za dłoń. Przecież mogła wykonać pierwszy krok.
    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  5. [Skumać w sensie romansu czy skumać w sensie przyjaźni? ;p Przy pierwszej opcji może wyjść ciekawie, szczególnie, że Jace Malfoy podobnież gnębi Jacka, a jest jakby przyjacielem Carmen (znaczy, jeszcze nie, ale jest taki zamiar).]

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  6. [Jakby nie patrzeć, Carmen robi tak samo. Ja jej zmieniać też nie zamierzam. Sama to zrobi, bo potrzebuje w końcu miłości takiej prawdziwej. ;p Ale jak nie to poszukam gdzieś indziej, a tu może być ten przelotny romans.]

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  7. [Oni są zbyt podobni, z tego co widzę. xD Podobnie myślą, oboje mają cechy Gryfonów (Carmen prawie trafiła do Gryffindoru, ale przekonałam czymśtam dyrekcję, nie pamiętam xD), więc z pewnością się dogadają. No i oboje są półkrwi. It's a kind of magic~.
    Okej, na mój gust może wyglądać to tak: Jack i Carmen chodzą ze sobą do klasy. Wiedzą o swoim istnieniu, ale jakoś tak nigdy nie mieli okazję pogadać. Jakaś koleżanka Carmen zaciąga ją na trening Ślizgonów, bo chce pooglądać w akcji chłopaka, który jej się podoba, i wtedy Jack dostrzeże Carmen - i na odwrót też. Potem zrobimy mecz. Czy Ślizgoni wygrają - to mogę zostawić Tobie. W każdym razie potem mogą spotkać się na imprezie. Jack dopiero wtedy zaczyna z Carmen rozmawiać, w zamiarze mając szybko, łatwo i przyjemnie. Zastanowię się poważnie nad tą propozycją. xD Ale wydaje mi się, że chociaż może być już blisko, nie dojdzie do niczego. Carmen, powiedzmy, że pod wpływem przemyconego alkoholu, powie Jackowi, dlaczego niezbyt szanuje mężczyzn. Możemy wtedy zrobić z nich przyjaciół, a potem rozwinie się to w coś większego. Co Ty na to?
    I moje drugie pytanie - co z naszym Rosowym Sherlockiem? xD]

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  8. [Okej, spokojnie. xD No i na to wygląda, że tak. :3]

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  9. Na widok kręcącego głową Jack'a, który ewidentnie sygnalizował tym gestem zanegowanie jej przypuszczeń, na twarzy Gryfonki pojawił się cień zawodu. Dziewczyna jednak po raz pierwszy od dawien dawna przebywała w Zakazanym Lesie o tak późnej porze, toteż widoczny za drzewem cień jednorożca mogło okazać się jedynie przywidzeniem i wytworem zbyt wybujałej wyobraźni, ale jednak tak czy siak czuła się wyjątkowo głupio. Nie tylko zrobiła z siebie kompletną idiotkę na oczach Hagrida i nowo poznanego Ślizgona, to dodatkowo zderzyła się z brutalną rzeczywistością, w której życie płynęło bez towarzystwa białych, rogatych i urokliwych jednorożców. Wciąż stała jak spetryfikowana, patrząc szeroko otwartymi oczami na przestrzeń widniejącą tuż przed nią, dokładnie w miejsce, w którym aktualnie stał chłopak. Campbell nie zamierzała się jednak kłócić czy na siłę upierać przy swojej racji: wierzyła w słowa Ślizgona, chociaż tak bardzo chciała, by okazały się nieprawdą. Jednakże zwierzę wielkości dorosłego konia nie mogło ot tak rozpłynąć się w powietrzu lub tym bardziej schować się na grubej gałęzi któregoś drzewa: rudowłosa musiała przyznać przed samą sobą, iż widok rozwianej przez wiatr grzywy i odgłos kopyt był tylko i wyłącznie wytworem jej imaginacji i fantazji. Obrazami, które tak usilnie pragnęła urzeczywistnić oraz ucieleśnić.
    — Na pewno nic tam nie zobaczyłeś? — powiedziała stłumionym szeptem, niepewnie podchodząc w stronę dwójki towarzyszących jej mężczyzn. Od razu dostrzegła wymalowane na twarzy Rubeusa zniecierpliwienie i coś na kształt zdenerwowania: ta mina bardzo rzadko gościła na twarzy tego spokojnego pół-olbrzyma, lecz zważywszy na okoliczności i dwójkę upartych uczniów, gajowy mógł zacząć tracić swoje resztki anielskiej cierpliwości.
    — Nie ważne — mruknęła, wzruszając ramionami. Nie liczyła już na bliższe spotkanie z jakimkolwiek mieszkającym w lesie zwierzęciem, a tak miło zapowiadający się szlaban obecnie przybrał miano najprawdziwszej i srogiej kary. — Chodźmy, zanim Hagrid nas tu zostawi — dodała i bez zbędnego przedłużania chwyciła za rękaw szaty Bizarre'a, ciągnąc do go prosto do Rubeusa. Zakazany Las w dalszym ciągu omiatała dziwna, tajemnicza aura, która nie miała nic wspólnego z przyjaznymi jednorożcami. W samym powietrzu wyczuwało się nutę grozy i ciszy, którą co chwila przerywał skowyt przerażonego psa zmieszany z cichym pojękiwaniem i nieznanym im wyciem.
    — Ktoś mi wreszcie wytłumaczy co tu jest grane? — powiedziała jakiś czas później, nie mogąc wygrać z dominującą nad nią ciekawością i nerwowym, nienaturalnym zachowaniem Hagrida. Dziewczyna nie miała zamiaru wypaść przed Jack'iem jako ostatni tchórz, ale jego zbyt pewne siebie zachowanie i wiecznie lekceważące podejście powoli zaczynało ją denerwować. Wolała już teraz ostudzić nieco jego zapał, niżeli później wykrzykiwać te trzy pouczające słowa i na nic nie zdające się słowa: "a nie mówiłam?!"
    Ariii

    OdpowiedzUsuń
  10. Chan zasmuciła się słysząc o zniknięciu dziewczyny, którą Jack najwyraźniej kochał. Patrzyła na niego zmartwiona, w końcu wiedziała, jak to jest mieć złamane serce - nawet kilka razy. Przeniosła wzrok w punkt, który obrał sobie Ślizgon zastanawiając się nad tym jakie szczęście ma będąc z Ianem. Doskonale rozumiała, jak bliskość drugiego człowieka jest ważna. Dawała swego rodzaju radość oraz ciepło. Czasami nawet i nadzieję, że nie jesteś tak bardzo niewartościową osobą, za jaką się uważało.
    - Uwierz mi Jack, jeszcze znajdzie się taka dziewczyna, która sama będzie za tobą wszędzie chodziła - powiedziała zdając sobie sprawę z tego, że jej zdarzało się to samo.
    - Zawsze marzyłam o tym, by uczyć transmutacji, ale jakoś nie wydaje mi się, żeby profesor McGonagall szybko zrezygnowała z tej posady - uśmiechnęła się pod nosem wyobrażając sobie siwą kobietę w tej samej klasie - może kiedyś będzie mi dane ją zastąpić, a może nie. Jednak jeżeli nie nauczanie w Hogwarcie, to pozostaje mi auror - stwierdziła, po czym spuściła wzrok - można powiedzieć, że już mam doświadczenie i moim zdaniem tylko do tego się nadaję. - Wiedziała, że Ślizgon ją zrozumie, że nie będzie musiała mówić więcej, To jej doświadczenie było dla niego jasne, ale czy to, że tylko do tego się nadaje - tego już nie wiedziała.

    Chantelle

    OdpowiedzUsuń
  11. Czy chciała iść na boisko Quidditcha, gdzie podobnież drużyna Ślizgonów miała teraz swój trening? Niekoniecznie. Przebywało tam mnóstwo pustych, wycackanych laleczek, które mdlały na widok spoconego mięśniaka. Naprawdę, najobrzydliwszy widok na świecie. Jak można się nim zachwycać? Carmen nie miała ochoty zaliczać się do grona piszczących chichotek dyskutujących o manicure i dopasowaniu torebki do butów. Miała lepszą rozrywkę – na przykład łamanie każdego naiwnego serduszka po kolei, które za bardzo się w niej zakochało. Ci, którzy byli w stanie ofiarować za nią swoje życie, byli po prostu nudni. Carmen, chociaż za patronusa miała pająka, była trochę jak łowny kot – wolała uganiać się za zdobyczą i upolować ją. Mysz, która wlazła sama pod jej łapy czy mucha, która sama wleciała w jej sieć, była tylko marną przekąską.
    Czy została przy swoim i postanowiła jednak spędzić popołudnie w dormitorium, bawiąc się z Lukrecją? Nie. Mariah była jedyną osobą, dla której Carmen mogła poświęcić wiele. Chociaż teoretycznie ich rodzice zerwali ze sobą wszelkie kontakty, wszystko przez to, że Violante uniosła się honorem, gdy Victor porównał jej domenę do tej Śmierciożerców, a oni przecież byli źli, bo zabrali im siostrę, którą ostatecznie wyklęto z rodu, to dwie kuzynki, które całkiem przypadkiem usiadły tej samej nocy przy tym samym stole tuż obok siebie, były całkiem nierozłączne. Prawie jak doskonale dogadujące się siostry. Było między nimi lekkie podobieństwo – takie jak rysy twarzy i czasami zachowanie. Ale poza tym, Carmen była posiadaczką czarnych jak heban włosów i ciemnobrązowych oczu. Mariah była jej przeciwieństwem – urocza blondynka o jasnych oczętach. Ale ich ładna aparycja była tylko złudzeniem, pozorem. Im obu nie należało ufać.
    Wywróciwszy oczami, dała zaciągnąć się na trybuny, gdzie rozłożyła się na ławce. Kilka facetów dosiadających miotły i tłukących się piłkami. Naprawdę, powalające. Chociaż istniała teoria, że Carmen nie doceniała sportu tylko dlatego, że sama nie potrafiła ujarzmić miotły.
    - Spójrz, jest taki… taki… - Mariah wzdychała, maślanymi oczkami wędrując za zawodnikiem, na którego Carmen nawet nie zwróciła uwagi. W tej chwili chmury leniwie sunące po niebie stanowiły dla niej ciekawszy widok. – Taki silny! – wykrztusiła z siebie w końcu blondynka. – Spójrz, jak wykonuje piruet na miotle, a zaraz potem opada w dół za…
    - Tak, porywające – mruknęła, okręcając sobie kosmyk ciemnych włosów na palcu. – Wygląda niemal jak anioł.
    - Prawda?! – krzyknęła ucieszona Mariah, że Carmen ją rozumie.
    W tej chwili powstało małe zamieszanie i ciemnowłosa jednak postanowiła spojrzeć na boisko – obiekt westchnień Mariah właśnie oberwał tłuczkiem (a raczej nie on tylko jego miotła) i zleciał z wysokości wprost na ziemię, niemal wbijając się w nią głową – na szczęście zdążył zamortyzować to rękoma. Carmen uśmiechnęła się ironicznie.
    - Niemal jak anioł struś. Chodź, idziemy – szarpnęła kuzynkę na rękaw, po czym raz jeszcze rzuciła okiem na boisko. Zmarszczyła lekko brwi. Właśnie wylądował jeden z pałkarzy. Uśmiechnęła się lekko do siebie i pod nosem mruknęła:
    - Masz pecha, koleś.
    Po czym odwróciła się i zeszła powoli z trybun. Miała już drobny plan.
    ~ * ~
    Mariah przez cały powrót przeżywała bolesny upadek Ślizgona i stratę jego miotły. Carmen uszy więdły od tych wzdychań. Jednak to, że była fałszywa, nie znaczyło, że tak samo jak i młodsza Watson nie przywiązywała się do obiektów swoich westchnień. A teraz znalazła nowy – teraz tylko będzie musiała odnaleźć go w Pokoju Wspólnym, co trudne nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwróciła się, gdy usłyszała za sobą czyjś głos – był to właśnie ten sam chłopak, na którego zwróciła uwagę na boisku. Uśmiechnęła się lekko, mając nadzieję, że Mariah chociaż przez moment przestanie gadać.
      - Cóż, jakby to ująć… Był… całkiem niezły, ale pod koniec spadł wam… poziom – machnęła ręką, po czym wzruszyła ramionami.
      - Nic mu się nie stało? – zapytała Mariah, a Carmen zaczęła się zastanawiać, jakim cudem znalazła się w domu Salazara.
      - Mariah, kochana, mogłabyś nakarmić Lukrecję? Zapomniałam to zrobić przed obiadem, a przypomniało mi się, że muszę wypożyczyć książkę z biblioteki o afrodyzjakach.
      - Na co ci afrodyzjaki do eseju o eliksirze wielosokowym? – uniosła brwi blondynka.
      - Powiedzmy, że… - obrzuciła Jacka niejednoznacznym spojrzeniem – to dodatkowa praca na eliksiry. Przyda mi się dodatkowa ocena.
      Mariah wzruszyła ramionami i poszła bez słowa do dormitorium, tak jak poprosiła ją Carmen. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się i poklepała chłopaka po ramieniu.
      - Mam nadzieję, że mecz pójdzie wam trochę lepiej. Ślizgoni nie lubią dzielić się wygraną. A tym bardziej wpraszać na imprezy do innych pokojów wspólnych… - puściła mu zalotnie oczko.

      [Nie, było super. :3 Wybacz, że tak późno, ale jakoś w południe straciłam wenę.]
      Carmen

      Usuń
  12. Melissa nie przepadała za końmi, ale za to uwielbiała sowy. Tak, o tych zwierzętach mogła rozmawiać niemal cały czas. Nie uważała się jednak, za maniaczkę. Nie znaczy to bynajmniej, że jeśli jakaś sówka wpadłaby w jej ręce, to dziewczyna zostawiłaby ją w spokoju. Nie, najprawdopodobniej chciałaby ją złapać i zabrać do dormitorium, niewykluczone, że założyłaby własną hodowle tych cudownych ptaków. Sowy w jej mniemaniu były latającymi stworzeniami. Już w Starożytności uznawane były za symbol mądrości i przypisywane nikomu innemu jak greckiej bogini mądrości Atenie, więc Krukonka, która powinna lubić się uczyć, nie mogła wybrać innego, zwierzęcego obiektu fascynacji. Może powinna kupić sobie sowę na kolejny rok, bo w sumie czemu by nie. Mogłaby być biała, albo czarna. Podobały jej się sowy śnieżne i te małe Sóweczki, które były nie większe niż zaciśnięta pięść. Melissa naprawdę mogła prowadzić rozmowy o sowach przez kilka godzin, w końcu one potrafią kręcić głową niemalże dookoła i to jest prawdziwa magia.
    Jej udawane potknięcie podziałało lepiej niż się spodziewała, przez co byłą z siebie dumna. Sama nie wiedziała, dlaczego tak postąpiła. Tak się właśnie dzieje, gdy unika się wszelakich znajomości. Później nie ma się pojęcia o tym jak się zachować i co powiedzieć. Głosik w jej głowie, który na co dzień przeszkadzał i był nie do zniesienia, teraz siedział cicho. Nigdy nie chciał współpracować. Lissa uśmiechnęła się lekko. Przyjemnie było czuć rękę chłopaka na swojej tali, nawet wtedy gdy było to spowodowane tylko tym, że złapał ją, by się nie przewróciła.
    Patrzyła prosto w twarz Ślizgona. Nie przeszkadzało jej to, bo chłopak miał naprawdę ładne oczy. Po chwili powędrowała ku górze.
    – Dzięki za uratowanie godności, dwa upadki jednego dnia i to przy tej samej osobie byłyby niezręczne – powiedziała przerywając ciszę. Co prawda przywykła do tego, że nie musiała z nikim rozmawiać, ale lubiła ton głosu Bizarra.
    Powoli zaczynało się ściemniać (nie wiem gdzie są nasze postacie, więc improwizuję) i nawet świece nie potrafiły dostatecznie oświetlić szkolnych korytarzy. Nigdy przedtem nie spacerowała po zamku o tej porze. Jej wycieczki odbywały się gdy na niebie świeciło Słońce lub gościł Księżyc z towarzyszącymi mu gwiazdami, ale nigdy pomiędzy. Gdzieś tam słychać było rozmowy kilku innych uczniów, którzy udawali się albo do swoich dormitoriów, lub w inne tylko sobie znane miejsce. Melissa w przeciwieństwie do tych wszystkich ludzi, nie miała żadnego pomysłu gdzie się teraz udać, może faktycznie najlepszym rozwiązaniem byłoby poddać się własnym nogom i iść tam gdzie one zaprowadzą.
    Spuściła wzrok i odsunęła się od chłopaka, ale nie puściła jego ręki. Spojrzała przed siebie i na ciemniejące mury. Domyślała się, że gdy tylko zrobi się późno, to będzie musiała rozstać się ze swoim towarzyszem, co powodowało, że czuła się dość dziwnie, ale nie wiedziała dlaczego. Ciekawe, bo pomimo tego że znała przyszłość niektórych ludzi, to tak naprawdę nie wiedziała nic o sobie. No ale tak to już jest, gdy większą uwagę skupia się na innych i zapomina o sobie.
    – Lubię cię Jack – wypaliła sama z siebie i bez zastanowienia, za co w duchu skarciła się, bo takich rzeczy nie mówi się od razu. Nawet nie chciała wiedzieć co chłopak mógł sobie o niej pomyśleć, no ale czasu już nie cofnie.

    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  13. Carmen słyszała co prawda kilka słów na temat dziwnego Jacka Bizzare. Powinna pójść za plotkami, szczególnie, że usłyszała je od osoby dosyć jej bliskiej, ale jednak tego nie zrobiła. Dlaczego? Bo często oceniała książkę po okładce. A akurat ta książka okładkę miała… całkiem sensowną.
    Udało jej się spławić Mariah, chociaż robiła to chyba po raz pierwszy. Gdyby tylko o tym wiedziała… Carmen musiałaby się troszkę potłumaczyć i popłaszczyć, jeśli nadal chciałaby mieć na kim polegać. No i właśnie ta blondynka była przechowalnią sekretów i słabości Watson. Jeden nieprawidłowy ruch ciemnowłosej Ślizgonki i wszystko może ujrzeć światło dzienne. A tego wolałaby uniknąć.
    - Nie pogniewałabym się, gdybyście ich wykończyli. Chociaż mecz z drużyną Puchonów pozornie nie brzmi groźnie, to jednak szkoła woli ich niż Ślizgonów.
    Dziewczyna odwzajemniła uśmiech po jego słowach, kładąc przy okazji dłoń na swoim biodrze. Nie tylko on nie do końca wpasowywał się w kanon wychowanków Slytherina. Carmen nieomal została hatstalls, gdy Tiara rozważała decyzję odnośnie przydzielenia jej do Gryffindoru. Kto wie, może teraz byłaby jedną ze szczerzących się głupio Gryfonek, wypinających dumnie piersi. Ach, czasami lepiej nie wiedzieć.
    Chociaż nie powinna tak myśleć… Jej matka nosiła herb lwa.
    Posłała mu lekki uśmiech.
    - Być może. Ale nie jestem aż taką nogą z eliksirów. Mogłabym wręcz śmiało stwierdzić, że idą mi całkiem nieźle. Ale Slughorn woli latać wokół tej swojej całej Evans. Cudowne, rude dziecko mugoli – wywróciła, krzyżując ramiona pod biustem. – Ten stary ślimak nawet nie potrafi zapamiętać mojego nazwiska. I miałabym jeszcze dla niego pisać dodatkową pracę? W życiu. To była wymówka, aby Mariah nie przeszkadzała. Ach… na nazwisko ma także Watson. Jest moją kuzynką – machnęła od niechcenia ręką. – Długa, przykra i nudna opowieść. I faktycznie, przydałby ci się prysznic – stwierdziła przerażająco szczerze, obrzucając go dość dziwnym spojrzeniem.
    Skierowała powoli swoje kroki w stronę zamku, do lochów, których szczerze nie znosiła. Naprawdę, Slytherin mógłby wybrać sobie jakieś przyjemniejsze miejsce, a nie akurat to.
    - Ostatni raz, gdy próbowałam dosiąść miotły, wylądowałam na ziemi. Nie lubię Quidditcha, to… nie mój typ sportu. Przyszłam na trybuny tylko dlatego, że Mariah mnie tam zaciągnęła. Pewnie gdyby nie była w mojej rodzinie, nigdy by jej się nie udała taka tortura. Aczkolwiek zawsze miło jest poświętować zwycięstwo w… miłym towarzystwie.
    Uśmiechnęła się zalotnie do swojego towarzysza, gdy oboje stanęli przed ścianą, która dzieliła ich od pokoju wspólnego Ślizgonów.
    - Vlad Dracul – rzuciła hasło, na co ściana za moment usunęła się, wpuszczając ich do środka. – Mam na ciebie czekać czy pomóc ci w… czymś? – obrzuciła go zdecydowanie niejednoznacznym spojrzeniem od stóp do głów, uśmiechając się przy tym podejrzanie.

    [To nawet lepiej, łatwiej poprowadzić wątek. ;p]
    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  14. Uśmiechnęła się lekko. Carmen potrafiła być całkiem miłą, uroczą i słodką wręcz osóbką. Gdy tego chciała. Piekło zaczynało się dopiero wtedy, gdy ktoś podważał jej decyzję i jej zdanie. Jednak Jack jeszcze tego nie wiedział – i może lepiej dla niego. Tak samo jak nie wiedział tego, że dla niej to tylko dziecinna zabawa, te całe miłostki, ckliwości, uczucia. Nigdy nikogo szczerze nie kochała i bez skrupułów rzucała kolejnych chłopaków jak jakieś śmieci. Oczywiście, niektórzy byli twardsi i spływało to po nich, ale inni niekoniecznie. Głupcem może nazwać się ten, kto będzie myślał, że oswoił to dzikie zwierzę. Bo może ugryźć, gdy najmniej się tego spodziewasz. W świecie Carmen liczy się tylko Carmen.
    - Nie może być aż tak źle – uniosła brew. – Poważniejszą konkurencję stanowią Krukoni czy Gryfoni. Gryffindor znów może zwinąć Puchar Quidditcha nam sprzed nosa, a my nawet nie będziemy o tym wiedzieć. Nie mogę znieść tego głupiego uśmiechu Pottera i popiskujących za nim Gryfoneczek. Oprócz Evans, za którą się tak ugania. To chyba jedyna rzecz, którą ta ruda robi dobrze. Aż sama nie wierzę, że to mówię – pokręciła głową.
    Carmen często sama siebie nie rozumiała. Na przykład podobno nie przejmowała się zupełnie kontaktami z innymi uczniami. Ale tylko pozornie. Ponieważ zawsze musiała mieć obok siebie kogoś. Była pełna sprzeczności. A może po prostu nie potrafiła pogodzić się sama ze sobą. Podobnie było z miłością. Odrzucała każdego chłopaka po kolei, ale lustro Ain Eingarp z pewnością pokazałoby jej ją z kochającym mężem u boku. To było pragnienie, które starała się zdeptać i zamieść pod dywan, żeby o nim nie myśleć.
    - Mariah jest całkiem inna ode mnie, nie? Jest bardziej podobna do swojej matki, ciotki Clarissy. Ona zawsze była piękna i wdzięczna. Mężczyźni ją uwielbiali, a i tak na koniec zdecydowała się tylko na stryja Victora, brata mojej matki. Nasza rodzina od lat trafiała do Gryffindoru. Za wyjątkiem ciotki Samanthy, która wylądowała w Ravenclawie. Teraz nikt o niej nie chce pamiętać. Służy Sam-Wiesz-Komu – westchnęła. – Poniekąd zresztą słusznie. Mugole nigdy nie zrozumieją magii i na dobrą sprawę zaczną palić nas na stosie, tak jak w piętnastym wieku. – Zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową. – Głupcy. Teraz brat Mariah tracił do Ravenclawu i wszyscy martwią się, aby Stanley nie poszedł w ślady ciotki. Uznali ten dom za przeklęty – wywróciła oczami. – A bardziej powinni martwić się o inną osobę. Mariah nie jest taka, na jaką wygląda… Świetnie się z tym kryje. – Uśmiechnęła się pod nosem.
    Sama nie wiedziała, po co zaczęła zwierzać mu się z rodzinnych problemów, chociaż żaden z nich nie dotyczył bezpośrednio jej i nie powiedziała też mu wszystkiego. Na przykład o zerwaniu kontaktu z rodziną Mariah. Albo porzuceniu przez ojca. I chęci zemsty matki. Albo nawet o dziecku, które zrobił nie tak dawno temu czarownicy czystej krwi. Teraz to biedne dziecko już nie żyje. Może nawet lepiej. Nie chciałoby mieć takiego ojca jak Damien.
    - Może i masz rację… - odparła i wzruszyła ramionami, po czym zerknęła na niego i prawie odskoczyła ze zdumienia. – Jesteś metamorfomagiem? – zamrugała oczami. Mało co potrafiło Carmen zdziwić. Jednak gdy już zrobił to jakiś chłopak, był to pierwszy krok, aby zdobyć ją. Ale Jack nie musiał tego robić. Mógł także traktować to jako zabawę. – Nigdy w życiu nie spotkałam żadnego. To podobno naprawdę rzadki dar… wow – pokręciła lekko głową i na koniec odwróciła ją w drugą stronę, uśmiechając się sama do siebie. – Dzielisz dormitorium z Jacem Malfoyem? Jeśli tak, nie powinnam mieć tam zbyt wielu problemów.

    [Tak właśnie ogarnęłam, że to musiało się odbyć jakoś pod koniec roku szkolnego i Carmen musiała być wtedy w szóstej klasie. xD Ale mniejsza. Bawimy się w tą true love? Bo nie wiem czy wykreślać informację czy szukać dalej kogośtam.]
    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  15. Tym razem koło nas plącze się coś naprawdę niebezpiecznego.
    W tym momencie wyobraźnia Gryfonki zaczęła przechodzić samą siebie, wyrysowując w jej umyśle najgorsze z możliwych obrazów. Zapewne gdyby te same słowa wypowiedział ktoś inny, najzwyczajniej w świecie zignorowałaby je, nie wierząc w przestrogę nadchodzącego niebezpieczeństwa. Dziewczyna doskonale wiedziała jednak, że byle co nie wystraszy tego odważnego miłośnika grozy, jakim bez wątpienia był Hagrid. Definicja niebezpieczeństwa wyjątkowo rzadko przepływała przez usta Rubeusa, toteż tym razem rzeczywiście musiało wydarzyć się coś prawdziwie ryzykownego, dzięki czemu ich poczucie potencjalnego bezpieczeństwa ulotniło się w mgnieniu oka. Campbell nie miała bladego pojęcia, co takiego mogło wprawić Hagrida w taki stan: na wstępie wykluczyła centaury, o ujrzeniu jednorożca także przestała już marzyć. Wilkołaki również nie wchodziły w tym momencie w grę, gdyż na pokrytym chmurami niebie widniał tylko i wyłącznie świetlisty pół księżyc. Po skrupulatnym przeczesaniu pamięci doszła do mało odkrywczego wniosku, zdając sobie sprawę z tego, iż nie potrafi odnaleźć choćby jednej nazwy zwierzęcia żyjącego w takich lasach. Chyba, że to nie było zwierzę...
    — Taaak, moją ciekawość też rozbudził — powiedziała prawie że szeptem, nerwowo rozglądając się dookoła. Instynktownie wyciągnęła schowaną w kieszeni szaty różdżkę, mrucząc pod nosem zaklęcie lumos, które tak czy siak ani trochę nie polepszyło panującej w gąszczu ciemności. Lampa, którą ściskała w drugiej ręce z każdą chwilą zaczynała gasnąć, skazując bliską histerii dziewczyną na snucie się z tajemniczym mroku Zakazanego Lasu.
    — Co to było? — wzdrygnęła się, czując obok siebie czyjś urywany oddech i otarcie gdzieś w okolicach nogi. Odetchnęła jednak z ulgą, gdy stworzenie okazało się być towarzyszącym im psem, który nie mógł mieć nic wspólnego z nasilającymi się niezidentyfikowanymi odgłosami.
    — Jack, domyślam się, że jesteś rozeznany w temacie magicznych stworzeń... — zaczęła, obracając głowę w kierunku Ślizgona. Być może znała go jedynie od tych kilku dłużących się godzin, lecz zdążyła dowiedzieć się aż nadto na temat wszystkich jego wyskoków i szlabanów. Chłopak jako stały bywalec lasu musiał przynajmniej w pewnym stopniu orientować się w sprawach żyjących tu bestii, a ta kwestia obecnie stała się priorytetem, w który tak bardzo chciała zagłębić się Ariana. — Mógłbyś opowiedzieć mi co jeszcze można tu spotkać? — zapytała z nadzieją w głosie, z zniecierpliwieniem czekając na rozwianie jej wątpliwości.
    Ariii

    [przepraaaaszam, że z takim opóźnieniem]

    OdpowiedzUsuń
  16. Widłowąż, Akromantula, Buchorożec, Bahanki? Dziewczyna nie była do końca pewna, czy Jack specjalnie chciał wprawić ją w stan graniczący z rychłym zawałem serca, czy może po prostu także lubował się w bliskich spotkaniach z krwiożerczymi potworami. Już nie raz na własne oczy widziała najprawdziwsze, żywe i oddychające przykłady masochistów, jednakże konfrontacja z którymś z wymienionych stworów bez cienia wątpliwości przebijała na głowę swoją dotychczasową konkurencję. Informacja o tym, iż większość bestii zapewne nigdy nie dotarłaby do angielskich terenów ani trochę nie podtrzymała ją na duchu, wręcz przeciwnie: przez całe swoje życie zdążyła zauważyć, iż wszystko co nieprawdopodobne i niemożliwe do spełnienia, nagle i nieoczekiwania się urzeczywistnia, toteż zderzenie z trójgłowym drapieżnikiem również wchodziło w tym momencie w grę.
    — Może uznajmy, że szlaban zakończony i wróćmy już do Zamku? — zapytała czysto retorycznie, nie wierząc w to, że któryś z towarzyszy na własne życzenie porzuci perspektywę takiej chwalebnej przygody, aby zastąpić ją bezpiecznym i nużącym siedzeniem w Zamku, bądź w małej ulokowanej na błoniach chatce. Rudowłosa walczyła z pokusą, aby porzucić swój strach i odstawić go na boczny tor, lecz mimo podekscytowania i chęci jak najlepszego wykorzystania może i jedynej takiej okazji, wysuwający się na prowadzenie instynkt przetrwania był o wiele potężniejszy od swojego rywala: adrenaliny.
    — I Jack, wcale mi nie pomagasz — dodała z przekąsem w głosie, nie próbując nawet zniwelować tej nutki subtelnej ironii. — Mogłeś darować sobie informację, że w każdej sekundzie możemy tutaj zginąć — wyszeptała, gdyż głośne wypowiedzenie tego komunikatu usilnie nie chciało przejść przez jej gardło, w którym wytworzyła się wielka gula. Dopiero teraz zaczynała żałować swojego wieczornego spaceru w asyście Maxymilliana: gdyby nie to, obecnie nie musiałaby myśleć czy dożyje jutra, czy może zaraz zza drzewa nie wyskoczy na nią żądne mordu magiczne stworzenie. Druga część jej natury podpowiadała jej jednak, że dzięki karze mogła dane jej było poznać kogoś tak ciekawego, lekkomyślnego i równocześnie nieodpowiedzialnego jak Ślizgon. Jego podejście do życia w pewnym stopniu jej imponowało i cieszyła się w duchu, że los pozwoli jej stoczyć walkę na śmierć i życie z Widłowężem czy Akromantulą, właśnie w towarzystwie pana Bizarre'a.
    — Nie wiem jak wy, ale ja mam dosyć tego czekania — mruknęła, zaciskając dłonie na ciężkiej lampie. — Nie sądzicie, że lepszą alternatywą byłoby ujawnienie się tego stwora? — powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
    Ariiii

    OdpowiedzUsuń

  17. Melissa chyba się nie doceniała. Nigdy nie uważała się za ładną osobę, ani nie myślała, że którakolwiek z jej ciała jest w jakiś sposób ładna. Nikt jej nigdy nie powiedział, że jest piękna, no może poza babcią, która zawsze nazywała ją swoją pięknością, ale to był jej obowiązek i musiała tak mówić, więc się nie liczyło. Z biegiem czasu zrozumiała, że nie musi słyszeć od kogoś komplementów, aby raz na jakiś czas czuć się dobrze we własnej skórze. Z resztą nigdy nie miała problemów z samoakceptacją i nigdy nie przywiązywała większej uwagi do swojego wyglądu. Ubierała się dość przeciętnie, co jej nie przeszkadzało bo cały strój i tak zostawał zakryty pod szkolną szatą. Nie chciała tracić czasu na starania, których i tak nikt nie zauważy. Jedyną rzeczą którą cały czas lubiła w swoim wyglądzie to włosy. Na ich punkcie miała obsesję. Uwielbiała ich kolor, gładkość i długość. Cały czas pamiętała to, co się stało gdy pewien uczeń przez przypadek zamienił kolor jej włosów z blondu na jaskrawo zielony. Oj nie było dobrze.
    Montgomery nie byłą religijna. Owszem, gdy jeszcze mieszkała w USA to chodziła do czegoś w rodzaju świątyni. Pamiętała jak siedziała na kolanach matki w jakimś ogromnym budynku, gdzie pozostali ludzie śpiewali pieśni i wypowiadali różnego rodzaju formułki, które później okazały się modlitwami. Po śmierci rodziców, gdy musiała przenieść się do Londynu, do swojej babci, to przestała uczęszczać do kościołów. Nie robiła tego, nie dla tego że była zła za śmierć rodziców i obwiniała o to boską istotę, ale nie miała z kim uczestniczyć w obrzędach, gdyż jej babcia była ateistką. Jednak nigdy nie porzuciła wiary w to, że być może istnieje jakaś siła wyższa, która steruje całym Wszechświatem, bo dawało to nadzieję na to, że czeka na nas coś dobrego, bo w końcu skoro święte księgo okazałyby się prawdą, to wizje wiecznego, szczęśliwego życia po śmierci w Niebie wydawały się kuszące. No i ludzie muszą w coś wierzyć, aby nie zwariować i aby już całkowicie nie stracić człowieczeństwa. Kryzys wiary nastąpił u niej, gdy próbowała odebrać sobie życie. Jedno szybkie cięcie i dziewczyna odpłynęła. Wiele osób twierdziło, że podczas śmierci widziało światełko w tunelu, anioły albo bliskich, którzy umarli. Paru zarzekało się, że dotarli do raju i zobaczyli jego malutki fragment. W przypadku Melissy było inaczej. Ona nie widziała nic, nawet światełka. Wszechogarniająca ciemność była przerażająca i nie dawała błogiego spokoju, który powinna odczuwać. Od tamtej pory przestała wierzyć w Boga i anioły.
    – To dobrze, bo zapewne jeszcze coś mi się przydarzy – powiedziała uśmiechając się. Lubiła chłopaka i gdy była z nim, to czuła dziwny aczkolwiek przyjemny ucisk w żołądku. Dziwne było to, że nie była przy nim skrępowana i nie czuła się źle, chociaż znali się od kilkudziesięciu minut. Nie potrafiła tego wytłumaczyć.
    Ucieszyła się, gdy chłopak przyznał, że ją też lubi. Dobrze było czuć, że ma się kogoś z kim można by było spędzać wolny czas, a z Jack'iem mogła spędzać każdy wolny dzień i chwilę, ale to byłoby chyba zbytnie narzucanie. Perspektywa tego, że mogłaby powiedzieć coś, co spowodowałoby że zniechęci do siebie Ślizgona, była straszna, bo Mel nie chciała zostać sama.
    – Mam bardzo dużą wyobraźnię – dodała po chwili milczenia i uśmiechnęła się. Chyba dobrze zrozumiała przesłanie Bizarre'a, ale nie mogła być tego w stu procentach pewna.
    Zaczynało się ściemniać. Melissa nie mogła nic poradzić na to, że każda chwila zbliżała ich do nieuniknionego rozstania.
    – Muszę już wracać – oznajmiła – nie chcę żeby współlokatorki wściekały się na mnie, że późno przychodzę – westchnęła. No tak, niby mogła zostać dłużej, ale ona jako ta, która nigdy nie miała aż tak bliskiego kontaktu z jakimkolwiek uczniem płci męskiej i była tym faktem trochę przerażona. Nie chciała czegoś popsuć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Co robisz jutro po południu? – spytała – Muszę iść jutro do Hogsmeade, ale nie chcę iść sama, więc może jeśli masz ochotę, to pójdziesz ze mną? – dodała szybko. Tak naprawdę, to wcale nie miała zamiaru odwiedzać wioski, ale lepsze to niż siedzenie w Pokoju Wspólnym i nie robienie niczego specjalnego. Miała nadzieję, że chłopak się zgodzi.

      [ Zmiana scenerii, co Ty na to? Zróbmy jakieś zamieszanie :) ]

      Melissa

      Usuń
  18. Ślizgoni tacy już byli. Banda zadufanych w sobie dupków powtarzających w kółko rzucone kiedyś przez Grindelwalda słowa „przede wszystkim czysta krew”. Tak mu się to skończyło, że siedzi w więzieniu zrobionym przez samego siebie. Kto dołki kopie…
    A jednak zdarzały się wyjątki w domu, takie jak właśnie Jack, Carmen czy nawet cały Severus Snape, którzy dodawali trochę różnicy do tego zlepku oklepanych cech. Panowie „co mnie obchodzi co ty na ten temat myślisz” albo panie „jestem wredną suką, nie podchodź, zabijam wzrokiem” byli już tak odpychający jak tylko być mogli. I ta cała promocja czystej krwi… Już mieszańcy tacy jak Carmen byli obrzydliwi. A ona tylko nienawidziła mugoli. To wszystko.
    Uniosła brew, zastanawiając się, czy powinna się uśmiechnąć czy też nie na końcowe słowa odnośnie jego metamorfomagii.
    - Och – odparła tylko i uniosła lekko kącik ust do góry, tworząc tym samym coś, co mówiło, że dziewczyna podtekst zrozumiała i przyjęła całkiem spokojnie, nawet się nie pesząc. – W takim razie nie powinieneś też narzekać na brak zainteresowania.
    Przechyliła lekko głowę w bok, gdy zapytał, zupełnie innym już tonem, o Jace’a. Pytał jakby z wyrzutem – i potem okazało się, dlaczego. Faktycznie, coś zasłyszała z raz czy dwa o „sympatii” co do osoby jej towarzysza. Ale czy to miało ją ograniczać? Nie. Mogła rozmawiać z kim chciała, nawet jeśli jej znajomym się to nie podobało. W końcu ona była panią swojego losu. Nikt inny za nią nie umrze, więc nikt też za nią żyć nie będzie.
    - Cóż, połączył nas pewien… wypadek, tak, to dobre określenie. Od tamtej pory jakoś się razem trzymamy – wzruszyła ramionami. – Chociaż, nie powiem, czasami wysłuchiwanie go i jego miłostek jest naprawdę do kitu.
    Zaśmiała się tylko i pokręciła głową.
    - Osoby takie jak Jace raczej nie odbierają przedrzeźniania ich jako zabawę. Bardziej jako… obelgę. Gdybyś był mugolakiem pewnie skończyłoby się to o wiele gorzej. Podziękuj za swój status krwi, jakikolwiek by on nie był. I już idę, nie poganiaj mnie tak – przeskoczyła kilka stopni, po czym dołączyła do niego na schodach, w drodze do dormitorium, które, dziwnym trafem, okazało się być zupełnie puste. Pewnie jakiś termin ponaglił chłopaków i siedzieli w bibliotece, albo korzystali z wolnego wieczoru.

    [http://oi60.tinypic.com/2nbbour.jpg proszę bardzo.]
    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  19. Uśmiechnęła się, gdy usłyszała, że chłopak się zgodził. Nie chciała jednak, żeby przez nią chłopak
    zaniedbywał własne plany, ale nie chciała dopuszczać do siebie myśli o tym, co by się stało gdyby się nie zgodził. Dobrze, że postąpił inaczej.
    Nadal nie miała pomysłu, po co miałaby iść do Hogsmeade, a głupio by jej było, gdyby czegoś nie wymyśliła. Miała nadzieję, że pomysł jakoś wpadniętej do głowy, gdy znajdzie się już w pokoju sama ze swoimi myślami, które teraz były teraz strasznie nieuporządkowane. Miała tysiąc myśli na minutę, a każda była o czymś innym.
    Zaczęło być już bardzo ciemno. Melissa kompletnie straciła poczucie czasu i nie miała pojęcia, która już jest godzina. Nie przeszkadzała jej cisza, która zapadła na chwilę i której nie chciała przerywać. Podobało jej się to, że mogła iść z kimś ramię w ramię i nie odczuwać tego przymusu, że musi się odezwać. Chciałaby wiedzieć, czy Jack czuje się podobnie. Pomimo tego, że czas, który spędziła z chłopakiem był cudowny, to zmęczenie zaczęło dopadać ją wcześniej niż zwykle, co mogło być spowodowane przeżyciami, których trochę się nazbierało.
    Po paru minutach wolnego spaceru, przystanęli. Nadszedł czas na pożegnanie. Przy innych Lissa zapewne powiedziałaby krótkie cześć i poszłaby w swoją stronę, nie zastanawiając się zbytnio o osobie, którą by zostawiła za sobą. W tym wypadku było inaczej. Nie wiedziała co ma powiedzieć, więc stała i czekała aż chłopak coś powie. Dostrzegała, że i on zastanawiał się nad doborem słów, a przecież pożegnania są łatwe, więc czemu oni mają z tym taki problem, przecież spotkają się jutro. Ludzie są dziwni, w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
    – Do jutra – odpowiedziała uśmiechając się lekko. Odprowadziła chłopaka wzrokiem i sama skierowała się w stronę zachodniej wieży zamku. Wspinając się po schodach, jak i później w pokoju wspólnym Krukonów, uśmiech nie schodził jej z twarzy, co było niespotykanym zjawiskiem, więc dobrze że nikt nie napatoczył się na jej drogę. Szybko znalazła się przed drzwiami do swojego dormitorium. Odczekała krótką chwilę aby ochłonąć i gdy tylko się uspokoiła, to weszła do środka.
    ********
    Gdy dziewczyna ogarnęła się i w końcu położyła na łóżku, to współlokatorki zaczęły zasypywać ją pytaniami na temat tego, co robiła do tak późnej pory i czemu chodzi tak dziwnie. Nie mogła im przecież powiedzieć, że spadłą z regału w bibliotece po tym jak skakała z jednego mebla na drugi z przypadkowo spotkanym Ślizgonem. Nie mogła też od razu przyznać, że świetnie spędziła ten czas, więc tylko odburknęła, że jest zmęczona i pożyczyła wszystkim dobrej nocy, po czym przewróciła się na lewy bok i zasnęła.
    Śniły jej się urywki dzisiejszego dnia. Wizyta w bibliotece, czerwona twarz bibliotekarki no i Jack. Takich miłych snów nie miała od bardzo dawna. Niestety nic, co dobre nie trwa wiecznie i dziewczyna zaraz musiała wstawać. Zabawne, że gdy nie chce się spać to noc mija wolno, a gdy człowiek chce być wypoczęty to sen mija szybciej niż powinien. Blondynka niechętnie zwlekła się z łóżka i podreptała do kufra, w którym trzymała swoje rzeczy. Wstała najwcześniej ze wszystkich, więc nic dziwnego, że swoim szuraniem i trzaskaniem obudziła pozostałe dziewczyny, które obdarzyły ją jednym z ich morderczych spojrzeń. Śpieszyła się bo wierzyła, że im szybciej wyjdzie, tym szybciej skończą się wszystkie zajęcia. Ogarnęła się i wyszła z dormitorium, aby po chwili znaleźć się w Pokoju Wspólnym. W mgnieniu oka zawędrowała do jednej z sal na swoją pierwszą lekcję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas dłużył się niemiłosiernie. Dziewczynie wydawało się, że wszystko dzieje się dużo wolniej niż zazwyczaj. Miała dziwne wrażenie, że nauczyciele specjalnie mówią wolniej aby tylko pokrzyżować jej plany związane ze spotkaniem, na które tak czekała i o którym myślała cały czas. Na szczęście męczarnie dobiegły końca. Nic, nawet zajęcia z Eliksirów, nie zdołało zepchnąć Melissy ze ścieżki dobrego samopoczucia. Można było powiedzieć, że dziewczyna była całą w skowronkach. Uśmiechała się prawie do każdego, czym przyciągała wzrok innych bardziej niż zazwyczaj.
      Jak na ironię, gdy wcześniej było jej śpieszno i chciała biec, to teraz gdy już miała udać się do ustalonego miejsca, to nie specjalnie jej się śpieszyło. Nie potrafiła zrozumieć takiego zachowania. Chyba faktycznie kobiety są zbyt skomplikowane, skoro nawet one nie mogą się zrozumieć. Szła wolno rozkoszując się letnimi promieniami Słońca na swojej twarzy i zapachem trawy. Po raz pierwszy cieszyła się z tak błahych spraw. W końcu jednak udało jej się dotrzeć na błonia i wypatrzyć Jack'a. Miała nadzieję, że nie musiał na nią długo czekać i że Lissa nie spóźniła się zbytnio. Teraz już nawet spory tłum nie stanowił większej przeszkody i dziewczyna wkrótce znalazła się obok Bizarre'a
      – Cześć – odpowiedziała uśmiechając się szerzej niż zazwyczaj – Tak, ale najpierw pójdziemy coś zjeść, bo umieram z głodu – powiedziała. Faktycznie była głodna i z chęcią zjadłaby coś innego, niż rzeczy serwowane w Hogwarcie.

      [ Będzie dobrze :) ]

      Usuń
  20. Usiadła na łóżku tak czy siak. Wiedziała, że panowie nie dbają o porządek, ale nie miała pojęcia, że aż tak. Najwidoczniej także ci niby lepsi Ślizgoni byli tacy, jak wszyscy – roztrzepani. Ciekawa była, jak to było u Krukonów. Nie była jeszcze w męskim dormitorium w Ravenclawie. I Hufflepuffie. I w sumie Gryffindorze też nie, ale tam z góry wiadomo było, jak wszystko wyglądało.
    W sumie pewnie by wiedziała, gdyby Tiara nie zdecydowała się jednak na Slytherin. I pewnie gdyby Carmen nie była paskudną choleryczką. Chociaż żałowała, że ta śmieszna czapka Godryka nie myślała jeszcze trochę dłużej, bo tak – zostałaby jedną z tych rzadkich hatstalls. McGonagall była takim przypadkiem podobnież.
    Przypatrywała jak Jack kręci się po pokoju, zaglądając wszędzie, gdzie popadnie. Uśmiechała się lekko, gdy tak wyginał się w różnych pozycjach. Naturalnie, że wiedziała, że szampon jest na łóżku. Sama go bardziej do siebie przygarnęła, aby zbyt szybko go nie znalazł. Ot, złośliwość rzeczy ożywionych Ślizgonek takich jak Carmen.
    W końcu rzucił się na łóżko obok, a ona przekręciła się, aby siedzieć do niego przodem. Uniosła brew i spojrzała niby z zaskoczeniem na szampon.
    - Zastanawiałam się przez większość czasu czy nie możesz go po prostu przywołać zaklęciem. Przyleci do ciebie choćby z drugiego końca zamku. Chociaż latający szampon byłby trochę śmiesznym widokiem. Ach, idź już do tej łazienki. Chyba że potrzebujesz pomocy.

    [To teraz mi by się przydało jakieś podłużne zdjęcie Jacka. ;)]
    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  21. Chwilkę postali w miejscu, ale w końcu ruszyli przed siebie. Blondynka cały czas zastanawiała się co mogłaby zjeść, a wizje różnych rodzajów dań zalewały jej mózg, sprawiając, że czuła się jeszcze bardziej głodna. Zachwycała się pogodą jak jeszcze nigdy przedtem. Nie wiedziała dlaczego dopiero teraz zaczęła zauważać wszystkie cudowne rzeczy, które znajdowały się w jej otoczeniu. Nawet ludzie zaczęli wydawać jej się milsi. Nie to że od razu podchodzili do niej albo uśmiechali się zbyt szeroko. Jakoś tak po prostu.
    Po drodze zauważyła, że bardzo mało osób zdecydowało się na opuszczenie murów Zamku. Naliczyła tylko cztery większe grupki piątoklasistów, którzy również kierowali się w tę samą stronę co Melissa i jej towarzysz. W sumie to nawet i lepiej, bo nie miała ochoty napotkać kogoś ze szkoły. Śmieszne, przecież wydawało jej się, że ludzie są mili pomimo tego, wolała z nimi nie rozmawiać. I gdzie to otwieranie się na innych, o którym myślała przez ostatnie tygodnie i postanowiła wprowadzić w życie. No chyba, że wystarczyło jej otwarcie się dla jednej osoby, chociaż w sumie nie otworzyła się zbytnio, bo chłopak nic nie wie o niej, ani ona o nim. Lissa była taką emocjonalną meduzą. Obojętna na wszystko i wszystkie uczucia zarówno swoje jak i innych. W przeciwieństwie do meduz to ona nie unosiła się z uczuciowym prądem, a wydawałoby się jakby parła w przeciwnym kierunku, oddalając się tym samym od emocji i osób z nimi powiązanymi.
    Szli sobie powolutku. Pomimo tego, że była głodna, to nie śpieszyła się. Nie lubiła biegać i nie robiła tego, co doprowadziło do tego, że jej kondycja nie była na wysokim poziomie. Zaskoczyło ją nagłe pociągnięcie za rękaw i o mało nie przewróciła się. Domyślała się, że Jack był głody, ale nie sądziła, że aż tak by biec, no ale słyszała od różnych osób, że faceci lubią jeść, więc chyba nie powinna się teraz dziwić.
    Dziewczyna bez przerwy spoglądała na Bizarre'a, a zwłaszcza na jego włosy, które zmieniały kolor. Nigdy jeszcze nie miała do czynienia z metamorfagiem. Animagów znała kilku i dziwiła się jak to jest możliwe, że potężni mężczyźni mogą zmienić się w kota. No jak można upakować 90 kilo ciała w 8 kilowego zwierza, albo drobną dziewczynę powiększyć do rozmiarów słonia. No to było wręcz cudowne, a Montgomery by tego zapewne nie chciała. Wiedziała, że tej umiejętności można się nauczyć, ale wolała nie próbować bo znając jej szczęście to wylądowałaby jako rybka, meduza albo od razu jako coś dużego i brzydkiego. Lissa starała się odgadnąć, jakie emocje zaprzątają chłopakowi głowę i doszła do wniosku, że coś musi go niepokoić. Dziwne było to, że ona nie miała żadnych przeczuć. Nic, nawet jednej wizji, która ostrzegłaby ich przed jakimś niebezpieczeństwem.
    – Nie, jest dobrze. Trochę ruchy jeszcze nikomu nie zaszkodziło – powiedziała, gdy w końcu się zatrzymali. Chciała ochłonąć, bo teraz oprócz tego, że była głodna to jeszcze było jej strasznie gorąco, więc aby temu zaradzić to ściągnęła sweter. Teraz zrobiło jej się zimno, no ale nie będzie się przecież rozbierać i ubierać.
    Uwielbiała przebywać w Hogsmeade. Kiedyś mogłaby tutaj zamieszkać i prowadzić jakiś mały sklepik z jakimiś wywarami i eliksirami, ale później uderzyła ją rzeczywistość, która wylała przysłowiowy kubeł zimnej wody na głowę blondynki. Jej marzenie prysło w momencie, w którym przekroczyła próg sali do eliksirów.
    Spojrzała w kierunku, który wskazał Jack. Zauważyła postać niemal od razu. Jej widok podniósł Krukonce ciśnienie. Poszli do przodu. Z początku dziewczyna nie oglądała się za siebie, ale z każdym kolejnym krokiem wydawało jej się, że zakapturzony osobnik jest coraz bliżej, niemalże na wyciągnięcie ręki. Przyśpieszyła trochę. Zaczęła się oglądać. Każda osoba, która ubrana była na czarno wydawała jej się dziwnie podejrzana. Melissa czuła się wtedy osaczona, a w jej przypadku mogło to się skończyć różnie.
    – To co robimy? – odszepnęła mając nadzieję, że chłopak na coś wpadnie.

    [ Eh ta szkoła. Wybacz za zwłokę c: ]

    OdpowiedzUsuń