SAMUEL WILKES
| 13 cali, włókno ze smoczego serca, wiąz | 9.01.1960 r. | Slytherin | Czysta krew | Śmierciożerca | Patronus - niedźwiedź | Bogin nieznany | Londyn |
♫
- jesteś psychopatą
- wolę określenie "człowiek z wyobraźnią"
CO WTEDY ZROBISZ?
I miał na imię...
- jesteś psychopatą
- wolę określenie "człowiek z wyobraźnią"
CO WTEDY ZROBISZ?
Nigdy nie odznaczał się przesadnym humanitaryzmem, a jego śmiech
w głównej mierze bardziej odzwierciedlał kpinę skierowaną do świata, niż rozbawienie
występujące w dobrym geście. Zawsze był ponad drugim człowiekiem, co wyrażał wykrzywiając
usta w cynicznym uśmiechu. Był jak niezmącona wiatrem woda, zawsze opanowany i
niebezpiecznie spokojny. Nawet gdy przychodziło mu podnieść wagę różdżki i
skierować zaklęcie na błagającą o litość namiastkę parszywie szerzącej się
epidemii szlam, na których widok jego ciało doznawało rażących dreszczy.
Dlatego mając możliwość wstąpienia do szeregów Czarnego Pana, nie zawahał się
ani chwili postawiony przed wyborem. Irytowały go najprostsze, rutynowe
czynności wykonywane przez niżej położonych stanem ludzi i tych, których krew
nie dawała powodów do unoszenia się dobrze znaną mu dumą.
Pozostała w nim pewna
infantylność. Jak dziecko lubił bawić się swoimi zabawkami, które z czasem
przeistoczyły się w naiwne, acz niewinne osoby, więc nawet po tylu
latach, z przyjemnością, było dane mu obserwować, jak trzyma ich losy w swojej garści.
Jak patrzy, gdy pod jego ostrą dyktaturą, bezpowrotnie rozpadają się na
kawałki.
Zdając sobie sprawę z postawnej aparycji, która jak magnes przyciągała wzrok
płci pięknej, lubił wykorzystywać i mamić dla własnej przyjemności. Nie
przejmując się, że może zranić swoją tymczasową lalkę, ponieważ obcym było dla niego posiadanie uczuć.
Przed niczym się nie cofnął - ślepo zapatrzony w ideały, które reprezentowały
Lorda Voldemorta, pozwalał czarnej otchłani pożreć się wraz z kośćmi i zmizerniałą
duszą.
Ale.
Był jeden, perfidny wyjątek, który zadręczał go niczym rana,
wciąż rozdrapywana na nowo; który był odstępem od reguły; który był nieprzyjemnym
przypomnieniem o zagrzebanych gdzieś w podświadomości uczuciach.
I miał na imię...
[Witam serdecznie. Moje drugie podejście z kartą. Oby tym razem na dłużej.
Cytat wzięty z książki pt. "Crescendo" - Becca Fitzpatrick. Mężczyzna na zdjęciu nieznany]
Cytat wzięty z książki pt. "Crescendo" - Becca Fitzpatrick. Mężczyzna na zdjęciu nieznany]
[Hhihi lets get crazy :D]
OdpowiedzUsuńSol
[ Kartę bardzo przyjemnie się czytało :3 Poza tym dobry wieczór, życzę owocnego pobytu na blogu i w razie jakiś chęci zapraszam do siebie :)]
OdpowiedzUsuńPandora Crowley
[Witam kolegę z domu! (Choć bardziej przypomina siostrę Leo :D)]
OdpowiedzUsuńLeo
[Huhu, Slytherin rośnie nam w siłę! :D Witamy z powrotem ^^]
OdpowiedzUsuńMikael/Alastair
[Ponad Callunę chłopak nie będzie, niech się z tym pogodzi. :D Cześć!
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, prawie wszyscy Ślizgoni to jacyś kobieciarze i amanci, nieładnie.]
C. Walpole
[Ślizgon i Śmierciożerca, najlepsze połączenie :3 witam serdecznie :)]
OdpowiedzUsuńIan/Ariana/Marcel
[Google mi powiedziało, że pan ze zdjęcia to Clement Chabernaud, także zaklep go sobie w wizerunkach, hehe :D Czeeść!]
OdpowiedzUsuńKris
Clement jest przystojny tylko na tym zdjęciu więc jej nie pozwolę haha
Usuń[Cześć. Witam serdecznie. Mam pewien pomysł na wątek. Nie jest jakiś wyszukany,ale zawsze... Masz ochote?]
OdpowiedzUsuńRachael
JUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuń[ Woda, niezmącona czy czymś poruszona, ma też taką właściwość, że dopasuje się do każdego naczynia. Ciekawe, czy Samuel też potrafi dopasować się do każdego otoczenia. I czy ma w sobie jakieś pozytywne emocje. ;D Cześć! ]
[WISISZ MI WĄTEK!]
OdpowiedzUsuń[ale miło, że jesteś! :D]
Usuń[ Na widok Suzanne musiałby ciągle mieć dreszcze.
OdpowiedzUsuńCześć! :D ]
Suzanne C.
[Pozytywny, skupiający się na nowej postaci komentarz, niestety, został przysłonięty przez żal, żądzę zemsty i ból na nowo rozdrapanej rany powstałej sama wiesz czemu. Jakiś tam pierwszy z brzegu, boski Sam nie zastąpi Dantego - bez względu na to, jak bardzo będzie boski. Koniec. Kropka.]
OdpowiedzUsuńDrew (w razie gdybyś zapomniała: największa miłość Dantego, którego bez skrupułów posłałaś na cmentarzysko postaci) oraz jego, ciskająca w monitor spojrzeniem mordercy, autorka :)
[Hm, ostatnimi czasy osoby ważne dla Drusia znikają w dziwnych okolicznościach, także high five beatrix! :D
UsuńSamuel przecudowny, ale to chyba wynika z Twojego przecudownego, oryginalnego i niepowtarzalnego stylu, za którym bardzo tęskniłam! Dobrze Cię widzieć z powrotem C; ]
ten sam co zawsze Bendżi i Danielle
[Pozwolę sobie dodać, że ta najważniejsza dla Drusia osoba wciąż jest i generuje mu nowe najważniejsze osoby! (Zapomnijmy o tej rozmowie, kiedy kazałam Drusiowi wyobrazić sobie świat po śmierci Bastiana)]
Usuń[nie powiem, kto pomagał pisać tą kartę, bez moich wiecznych lamentów ta córka marnotrawna nigdy by nie wróciła, także podziękowania kierujcie pod moim adresem XD]
Usuń[Effy, wyjęłaś mi to z ust ^^ A wy, zdrajcy (mała litera, wyczujcie tą zniewagę), jeszcze gorzko pożałujecie swoich egoistycznych decyzji, kiedy Druś będzie szczęśliwy, jak nigdy dotąd. *wzrok Bazyliszka* BEZ WAS.]
OdpowiedzUsuń[Przyjaciele odchodzą, Bastian pozostaje.]
Usuń[Bo od zawsze było wiadomo, że Bastian nie jest zdolny do przyjaźni, może dlatego.]
Usuń[Bo Bastian jest stworzony do bycia kimś więcej dla Drusia, hello.]
UsuńKażdy dzień można pogrupować, wrzucić do odpowiedniego worka z doklejoną nalepką, wyselekcjonować w zależności od określonych czynników. Sol mogła podzielić dni spędzane w Hogwarcie w zależności od własnego reagowania na rzucane spojrzenia osób trzecich. Idąc korytarzem, rzadko pozostawała obojętna spojrzeniom, a były to następujące warianty: A – pioruny posyłane w jej stronę z oczu głównie starszych dziewcząt, pełne pogardy i niechęci; B – spojrzenia głodnego samca, któremu towarzyszyła abstrakcyjna, cieknąca ślina; a wreszcie i C – zrodzone z pokornej natury, konsekwencje życiowej mantry „kajaj się na każdym kroku”, namiastki spojrzeń pełnych lęku, gdy oczy biegały od martwego punktu po jej sylwetkę, bojąc się zbiec z kawowymi tęczówkami Sloane. I jak ludzie grupują swój dzień, w zależności od wstawania prawą, czy lewą nogą, tak Sol mogła stwierdzić, czy czuję się w humorze, po dostrzeżeniu swojej reakcji na ów warianty. Reagowała na dwa sposoby – irytacją i wyrażającym się w prześmiewczym uśmieszku, rozbawieniem. Brnąc swym flegmatycznym krokiem pomiędzy murami szkoły, w zamierzeniu skierowania wyczerpanego z głodu ciała do Wielkiej Sali (a może raczej Wielkiej Jadłodalni), odpłacała się rodzicielom natrętnych spojrzeń, szyderczym uśmieszkiem. Była swego rodzaju rozbawiona. Tak, miała dość dobry humor. A to był jeden z jej lepszych dni.
OdpowiedzUsuńGłodnemu chleb na myśli – w sytuacji, w której znalazła się Sol, powiedzenie to powinno być brane dosłownie, gdyż żołądek ciemnowłosej modlił się o wypełnienie go chrupiącymi tostami – fraza ta jednak, brana pod lupę pod jakąkolwiek perspektywą, nie sprawdziła się. Choćby i konała z głodu, mając na wyciągnięcie ręki wypełniony po brzegi potrawami, szwedzki stół, atencję Sol za każdym razem, wciąż i na nowo, na cholernym wstępie, skupiał cholerny Samuel Wilkes. Jedynie oględnie obiegła go wzrokiem, zmuszając się, by nie powracać do widoku jego sylwetki, lecz cień spojrzenia zostawił w jej głowie obraz chłopaka, do którego niebezpiecznie blisko przytwierdzone było ciało irytującej Ślizgonki Natalie o dojmującym, piskliwym głosie i jednych, duszących perfumach. Nie czuła niczego takiego jak zazdrość. Nie poczułaby tego nawet, gdyby Natalie była pięknością, kruszącą męskie serca w piach, a w powiedzmy sobie szczerze – nie była. Poczuła jednak, jak lewy kącik jej ust w cichym rozbawieniu wędruje ku górze, wraz z momentem, gdy siadała oddalona niedaleko chłopaka, po przeciwnej stronie stołu i nabierała na talerz chrupiące pieczywo. Czuła jego przenikliwy wzrok na sobie, i tak - doskonalę znała tą grę, w którą Sam teraz pogrywał. Próbował wybudzić z niej jakiekolwiek uczucia, które udowodniłyby mu, że dziewczyna należy do niego, co przypominało w głównej mierze syzyfową pracę. Ona więc, niewzruszona, przyrządzała swoje tosty i dopiero w trakcie ich przegryzania, celowo dopadła Wilkesa spojrzeniem. Uniosła do góry jedną brew a wiecznie przyćmione oczy, zabłyszczały jej w nagłym ożywieniu, wyrażając jej specyficzną przyjemność, którą czerpała z całej sytuacji. Dobra komedia na dzień dobry.
Sol
[To teraz czekam na jego przecudowną reakcje ^^]
Sol obserwując odgrywający się przed nią kabaret, w momencie wypowiedzenia skierowanej do Sama uwagi Natalie, przewróciła pogardliwie oczami, tym samym wyprowadzając się z harmonijnego nastroju. Dziewczyna swoją nadgorliwością i potrzebą zwrócenia na siebie uwagi, budziła w Sol politowanie i uruchamiała mechanizm, który chowany pod pancerzem obojętności, odpowiadał za wywoływanie frustracji, jako że nie może wcielić w życie powstałych w głowie wyobrażeń. Chwycić ją mocno za włosy, wykrzywić głowę pod odpowiednim kątem, by móc zobaczyć szklące się w jej oczach łzy i wymalowane w jeden, histerycznej zmarszczce poczucie bezsilności. Nigdy jednak nie zdobyła się na śmielszy akt przemocy, niż wymierzony policzek. Nie tyle nie leżało w naturze Montague ograniczać się do mugolskich sposobów wyładowywania złości, co nawet nie ośmielała się podnosić różdżki, mierząc zaklęciem w obiekt irytacji. Może i dlatego, że szkoda było zachodu i niepotrzebnego nadwyrężania karku, a z drugiej strony możliwe że powód tkwił w niepewności, co do własnych umiejętności magicznych i możliwości obrony.
OdpowiedzUsuńSkończyła przegryzać, gdy znalazł się przy niej i wymamrotał do ucha Sol ciche oskarżenie, które na nowo zjednało dziewczynę z beztroskim uśmiechem. Punkt dla niej. A potem usiadł tuż obok, rozsiewając wokół siebie woń męskich perfum, by nagle bezczelnie zedrzeć kąciki jej ust w dół, kładąc swoją rękę na udzie dziewczyny i traktując ją tak, jak przed momentem Natalie – jak kolejną zabawkę. Uniosła obie brwi w górę, z wykrzywionymi ustami, taksując go chłodnym spojrzeniem. Zdjęła jego rękę tak szybko i gwałtownie, jak ona znalazła się na kawałku jej bladej skóry i machinalnie zarzuciła nogę za nogę.
- Oh, biedny Sammy – chwyciła jego podbródek w dłoń. – Tak bardzo próbuje zwrócić na siebie moją uwagę, że musi obrzydzać mi śniadanie, doprowadzając w biały dzień do orgazmu jakąś karykaturę nastoletniej wywłoki – parsknęła prześmiewczo. – Kiedy w końcu odłożysz swoje zabawki, mały Sammy?
[ On mi się tak podoba, że sama mdleję, czytając kartę D: nie wiem, czy istnieje jakakolwiek sytuacja, którą można ich połączyć, ale bardzo chcę wątek! ]
OdpowiedzUsuń[I ja też się dołączam do zachwytów nad kartą! No i całą postacią. Chętnie bym skleciła jakiś wątek, ale no nie wiem gdzie tam mojej skromnej Lux do niego. W każdym razie, jeśli są jakieś chęci, zapraszam pod kartę :3]
OdpowiedzUsuńLux
[ Również witam :) Bardzo podoba mi się zdjęcie w karcie, jest takie inne i niepasujące do tego co w karcie, ale to dobrze.
OdpowiedzUsuńBrawa za patronusa :)
Jeśli masz chęć to zapraszam do wątku :) ]
Audrey/Melissa
Kąciki ust Sol drgnęły, wymykając się powściągliwie w górę, w jeden niestałej sekundzie, gdy Sam ujął jej dłoń i przyjemnym w odczuciu ruchem, zatoczył kciukiem koło na jej nadgarstku. Zbiegli się oczami, a przesycona w wymienianym spojrzeniu nadgorliwość działała w tym przypadku obopólnie – ona studiowała na nowo niebieskie tęczówki chłopaka, które wyrażały nie więcej, niż jego kamienna twarz; on natomiast zagłębiał się w kawie rozlanej na śnieżnobiałym obrusie, jakim było białko w jej wiecznie podkrążonych oczach. Patrzyli na siebie i mimo kontrastu pomiędzy własnymi tęczówkami, widzieli w sobie lustrzane odbicie, lub odczuwali podobne podobieństwo i przywiązanie do tego, występującego pomiędzy bliźniakami. Przerażające było patrzeć na tak samo zepsutą postać i doznać wrażenia, że istnieje jeszcze druga osoba, która w ten sam drastyczny sposób kłóci się z wizją tego rubasznego świata. Tak samo zmęczona swawolą i hulanką, która dzień w dzień, jak marna sztuka, powtarzała się w reżyserii Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, z garstką szlam, mieszańców i zdrajców krwi na deskach sceny, której ona i Sam przyglądali się obojętnie, w chłodnym objęciu, gdzieś z tyłu, całkowicie w cieniu. Wiedziała o nim więcej, niż ktokolwiek inny, lecz chyba nigdy nie czułaby się na tyle pewnie, by pokusić się o stwierdzenie, że wie o nim wszystko. Bo ilekroć patrzyła w te lodowate oczy, które już nieraz unosiły się ponad nią, rozszerzone dziko z podniecenia, to widziała jedynie solidny mur tajemnic, z których wyjęcie chociażby jednej cegiełki wymagało siły, której Sol, ku szczęściu w nieszczęściu, nie posiadała. I dopadło ją po raz kolejny to śmieszne, lecz prawdziwe wrażanie, że oboje są jak starzy, zgorzkniali starcy zamknięci w młodych, jędrnych ciałach, wzdychający w pobłażliwością na krzykliwe tło dzikiej młodzieży. Mogła być w tym życiu osamotniona, ale miała jego. Miała tą popieprzoną relację. Nawet jej zaginiony przed miesiącami brat, mimo niepodważalnego, dogłębnego nafaszerowania pychą i chełpliwością, nie umywał się do sięgnięcia na takie dno, jakiego oni sięgnęli, rodząc się popieprzeni w sposób, który nie raz przeszywał prostego człowieka na wskroś. Eric był zawsze mocny w gębie, ale tchórzył przy podejmowaniu konfrontacji. Nie wierzyła, choć miała nadzieję, że poradzi sobie, służąc Czarnemu Panu – i jak zwykle miała rację. Poległ. Stchórzył. Uciekł – jak mówią rodzice, gdzieś za cholerny ocean, by wieść życie otoczonego przez rodzinę hańbą.
OdpowiedzUsuńWzdrygnęła się, gdy szeptał jej do ucha, lecz było to konsekwencją własnej reakcji na jego parszywe słowa. Słowa, które usiłowały sprawić, by poczuła się podgatunkiem, za który uważała rozchylające w tłumie uda, marne imitacje kokietek. A jednak odczuła, jak niebezpiecznie blisko pływa wokół zarzuconych przez niego sideł, będących szelmowskimi zagrywkami Samuela. Poczuła swój płytki oddech, który próbowała opanować i zdenerwowała się. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na igraszki z chłopakiem przy tych wszystkich niewinnych twarzach, wykonujących rutynowe, proste czynności tuż wokół ich rozszalałych w napięciu ciał. Byłoby to jak uszczerbek powstały na jej godności. Robił z niej szmatę, po raz kolejny. Tak bawili się każdego dnia, ubliżając sobie, sprowadzając do twardej ziemi i deptając wzajemnie, wiedząc równocześnie, że tylko ta druga osoba rozumie go w pełni.
- Przykro jest mi cię rozczarować Sam – wyszeptała w odpowiedzi do ucha chłopaka. - Ale wciąż nic się nie zmieniło i– zastukała palcem w swoją skroń – w przeciwieństwie do twoich uroczych koleżanek, wciąż coś tam mam, więc… - Nie dokończyła, bo rozległ się dźwięk sygnalizujący zbliżającą się, pierwszą lekcje. Uśmiechnęła się sztucznej czułości i wstała od stołu, nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego, gdy narzucała na ramie torbę. Następnie dystyngowanym, wolnym krokiem wyszła przed próg drzwi Wielkiej Sali i udała się do chłodnych Lochów, które całe szczęście, mogły w pewien sposób trochę dziewczynę ostudzić.
[Solcia]
Dotyk jego ręki na jej tyłku był jak pstryknięcie w czerwony przycisk uruchamiający gamę emocji, z których tylko jedna – irytacja wyrażana w cichym westchnieniu – dopuszczana była do wymykania się spod dyktatury postawnie gruboskórnego pancerza Sloane. Potrzebowała na nowo uruchomić zaprogramowany w nią system mrożenia, by móc ochłodzić się z przelotnego podniecenia, którego duma nie pozwalała jej odczuwać w tłumie. Ah, pieprzyć dumę. Była podniecona, więc dawało to chłopakowi punkty, o które się ubiegał. Była przekonana, że Samowi zdawało się, iż w grze, w którą pogrywali, on jest czempionem i przewyższa dziewczynę o głowę. Prawdą było, że to on ubiegał się o punkty częściej niż ona. Tyle że Sol miała je w głębokich poważaniu, gdyż ich kolekcjonowanie ubiegało się o uruchomienia kokieterii i wykonania pierwszego kroku w stronę zadowolenia drugiej osoby, w skrócie – wymagało zaangażowania. Do czasu. Samuela Wilkesa cholernie drażniło, gdy to ona miała przewagę. Znała go, lecz przecież każdy doskonale wiedział, że uwielbiał czuć dzierżoną w rękach władzę i budzić respekt [na dzielni, joł]. I cóż, wychodził z siebie, gdy Sol próbowała przejąć stery. A teraz wciąż i na nowo powracała do Sloane myśl, która aż po wejście przez próg klasy naprzykrzała się o jej zrealizowanie – dokuczyć Samowi, zrobić to z niewinnym uśmieszkiem na ustach, pstryknąć chłopakowi w nos, wystawić palec, lecz zrobić to z gracją. Bardzo specyficzną gracją.
OdpowiedzUsuńGdy klasą zawładnął harmider i szmer przemieszczających się ciał, a także głosy wyrażający propozycje współpracy, Sol zrobiła parę drobnych kroków stronę biurka Sama, opierając na nim swoje dłonie i posyłając w kierunku Edgara znaczące spojrzenie, które nużąco przeciągało się w czasie, by chłopak wreszcie zorientował się, że zobowiązany jest odejść i wkrótce zmieszany poczynił w tym kierunku pierwsze działania. Wtedy głowa dziewczyny ponownie odwróciła się w stronę Samuela, a wargi rozchyliły się lekko, by móc wydać z siebie, wyrażany cichym głosem, splot słów:
-Dzisiaj pracujemy razem – nakazała i zadziornie uniosła podbródek, by w następnej chwili okręcić się na palcach, do ostatniej chwili nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego. Udała się po składniki, czując podążające za nią ciało chłopaka, które wyprzedziło ją [co było nie trudne, bo laska porusza się naprawdę wolno], by wkrótce Ślizgon mógł znaleźć się w odległym kącie klasy, gdzie na ciągnącej się, drewnianej ladzie, umieszczone były produkty potrzebne do przygotowania Wywaru Żywej Śmierci. Kątem oka dostrzegła, że profesor Slughorn namiętnie studiował bliżej nieokreśloną księgę, a szary tłum klasy odstąpił od ów długiego i mosiężnego stołu, przy którym obecnie się znajdowali, by móc zabrać się za ważenie eliksiru na drugim końcu obszernej klasy. Wcisnęła się pomiędzy Samuelem a ladą, by móc pochylić się po najdalej znajdujący się składnik, tym samym celowo ocierając się tyłkiem o krocze chłopaka. Punkt dla niej? Tak, ponieważ gdy już wyprostowała swoje ciało, w następnej chwili poczuła, jak dłoń chłopaka uczepia się jej włosów i ciągnie za nie, przez co zgina jej plecy pod kątem, w którym potylica dziewczyny zderza się z jego ramieniem. A więc tak, podniecił się. Rozdrażnił się. I wymamrotał do jej ucha chłodnym, gardłowym głosem: Co ty do cholery robisz? Myślisz, że to na mnie działa? Żałosne, po czym poluźnił uścisk tak, by mogła się wydostać. Oparła się dłońmi o ladę, by móc dać sobie parę sekund dla wzięcie kilku głębszych oddechów, po czym odwróciła się do niego i choć Samuel mierzył sobie równe metr dziewięćdziesiąt dwa wzrostu, a ona była niższa od chłopaka o całe trzydzieści centymetrów, spojrzała na niego w ten chłodny, pełen pogardy sposób, patrząc niby z góry, jak na robaka, który kolejny raz pozwolił sobie na zbyt wiele.
Co mówił podręcznik? Potrzebna jest łyżka sproszkowanego korzenia brzozy. Zaczęła rozglądać się za słojem z nalepką o tej samej nazwie, by po chwili na niego natrafić, z wbitą w środek jego piaszczystej struktury, łyżką. Zaraz obok stał szereg probówek, do których należało nabierać odpowiednie produkty; chwyciła za jedną z nich, nabrała kopiastą łyżkę sproszkowanego korzenia, po czym gwałtownie odwróciła się i niechybnie i całkowicie nieumyślnie wypuściła tworzywo na spodnie Samuela. Na przód spodni. Na tą górną część.
Usuń-Oh, Sammy, tak bardzo cię przepraszam – patrzyła na niego ze zmrużonymi ze satysfakcji oczami, z wyrysowaną na skamieniałej twarzy powagą, co dawało wręcz groteskowy efekt. – Pozwól, że pomogę ci się tego pozbyć – po czym nie czekając na sprzeciw chłopaka, strzepnęła parę razy ręką proszek z jego krocza, by przy ostatnim razie chwycić go mocno i przylegając swoim ciałem do jego, wyszeptać mu chłodno: Myślę, że postawa twojego kolegi mówi sama za siebie. Miłej lekcji życzę. Po czym odeszła, zabierając wszystko, co potrzebne było do ważenia eliksiru, a także potrzebną dla podwyższenia własnego ego, nazbieraną górę punktów.
[trololo]
[przeczytałam to jeszcze raz i lol, ile tu powtórzeń i ile błędów i jakie to bez ładu i składu, ehhXD]
Usuń[Spóźniłam się na tę kłótnię tam wyżej, ech :<
OdpowiedzUsuńAle miło, że znów zawitałaś, po raz kolejny z ciekawą postacią :>]
Lucas/Jo
[Późno, ale jednak. Witam człowieka z wyobraźnią :)]
OdpowiedzUsuńDenna Marshall