11 maja 2014

Tell me baby where did I go wrong


Audrey Rose Miller
(jako animag)

|| Urodzona: 31.01.1960 || Klasa: VII (po wakacjach) || Dom: Slytherin || Różdżka: Drzewko różane; włos jednorożca; 11 i 1/4 cala || Bogin: Szyszymora || Patronus: Niedźwiedź || Status krwi: Czysta || Kontynuuje: Wróżbiarstwo, Zaklęcia i uroki, Zielarstwo, OPCM, Transmutację, Astronomia, ONMS ||





|| Coś więcej || 
|| Historia || 
|| Powiązania || 
|| Album ||




____________________________________________________________________
Przyjmuję każde wątki i powiązania, począwszy od miłości po jakieś mega dramaty. Lubię poplątane i chaotyczne wątki, niech się dzieje w nich coś więcej niż tylko rozmowa na korytarzu. Najlepsze odpisy, to średnie odpisy, nie twierdzę jednak, że na krótkie i długie dopisywać nie będę. Zdarza mi się faworyzować wątki, jednak odpisuję na wszystko, gdybym jednak o kimś zapomniała to upominać się, bo często myślę o kilku rzeczach naraz. Moją pannicę można spotkać wszędzie, ale najczęściej na Błoniach i gdzieś w pobliżu Zakazanego Lasu.
Zapraszam Mistrza Gry
FC:  Imogen Poots
Zapraszam do wątków i powiązań.(pisać na gg: 50648548)
Tytuł: Sinead
Pod moją opieką znajduje się również panna "wiem wszystko" Melissa 

104 komentarze:

  1. [O rany, witam :) Ja tu wyczuwam podobieństwo pomiędzy Jeanem a Audrey, więc w razie chęci zapraszam pod kartę, chociaż pomysłami bym nie pogardziła ;)]

    Jean

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Muszę się przyznać, że czytałam szkic xd Twoja Audrey ma bardzo dużo wspólnego z moim Jacusiem mianowicie przekonałaś mnie do niej tym psem dodatkowo husky, które osobiście kocham no i Malfoy'ek też :D Charaktery - te same, ale szkoda, że nie jest Śmierciożercą no :< Ale trudno :D Zapraszam pod kartę coś się wymyśli! :D ]

    Malfoy Jace

    OdpowiedzUsuń
  3. [ witam serdecznie :D a ja tu widzę kilka punktów wspólnych z moim ślizgonem więc powinni się dogadać i w razie czego zapraszam pod kartę, coś się wykombinuje ]

    Ian Blake

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ okej, jak mamy razem coś wymyślić to może odezwij się na gg, tam będzie łatwiej niż pod kartami :) ]

      Usuń
  4. [Witam serdecznie, piękna pani, jak coś będzie Ci chodzić po głowie, to zapraszam na wątek :)]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Witam na blogu i zwyczajowo zapraszam pod swoją kartę :D]

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Dobry dzień :) Urocza pani, pierwszy gif jest prześliczny a bycie Ślizgonką tylko dodaje jej animuszu.
    W razie czego, zapraszam do siebie.]

    Mary MacDonald/ James Potter

    OdpowiedzUsuń
  7. Chłopak stał właśnie na jednym z korytarzy, uczestnicząc w wyjątkowo nudnej rozmowie na temat ostatnich zajęć z obrony przed czarną magią.
    Modlił się w duchu by jak najszybciej stąd odejść... w innym wypadku zapewne sięgnąłby po różdżkę, raz na zawsze uciszając tym samym swojego rozmówcę.
    Nagle znikąd pojawiła się przy nim dobrze znana mu dziewczyna, ciągnąc go za łokieć i prowadząc daleko od tego miejsca.
    Z Audrey znali się od pierwszego dnia pobytu w Zamku. Połączyły ich podobne charaktery a ich drogi splatały się od tamtej pory aż po dzień dzisiejszy. Ich relacje były rzecz jasna czysto koleżeńskie, momentami zahaczające o przyjaźń, co odpowiadało im obojgu.
    - Co się dzieje? - zapytał, lecz odpowiedź przyszła prędzej niżeli się spodziewał. - Mam poznać twoich rodziców? Ja?
    W sumie nie miał nic przeciwko poznaniu państwa Millerów, choć towarzyszyły mu drobne obawy. Ale jeśli Audrey na tym zależało, to czemu nie... mimo wszystko nie zamierzał protestować czy próbować siłą perswazji wybić jej tego pomysłu z głowy. Spojrzał na nią z wciąż lekkim zdziwieniem odmalowanym na twarzy i odezwał się, w międzyczasie podpierając się plecami o ceglaną ścianę.
    - To gdzie i kiedy mam się stawić?
    Po czym posłał jej ledwo zauważalny uśmiech: na inny nie było go stać, nawet w jej towarzystwie.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Może tak: Wymyśliłam kiedyś pewien wątek, ale nie wypalił mi, gdyż druga strona zniknęła a bardzo marzyłam, żeby go prowadzić :D Dotyczył on mojej drugiej postaci, ale że wolę znacznie mojego Jacusia chcę to wprowadzić tutaj.
    Śmiało możemy założyć, że Audrey i Jace prowadzą dość sympatyczne stosunki owiane nutą sarkazmu i cynizmu (jak to oni xd). Jednakże Twoja Ślizgonka znajduje jednego razu, całkiem przypadkowo ciekawe jajo. Od razu rozpoznaje smocze jajo i musi o tej tajemnicy komuś powiedzieć. Wybiera Jace'a i tutaj zacznie się swego rodzaju przygoda :D ]

    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  9. Ian dał się poprowadzić do Wielkiej Sali, gdzie podobno mieli już czekać rodzince Audrey. Szedł za nią krok w krok w lekką i kompletnie niewytłumaczalną tremą, nad którą starał się zapanować. Powtarzał sobie w myślach, że to tylko zwykłe spotkanie. Zapewne krótkie i dość miłe. Obawiał się jednak, co mogą pomyśleć o nim państwo Miller.
    W końcu jego opinia nie była zbytnio pozytywna, a nie chciał by przez to dziewczyna miała jakieś nieprzyjemności i musiała wysłuchiwać uwag typu: dziecko, z kim ty się zadajesz...
    Po kilku minutach drogi znaleźli się na miejscu: chłopak przystanął nieco z tyłu, patrząc jak ślizgonka wita się po kolei z matką i ojcem.
    Gdy nareszcie się od siebie oderwali, usłyszał głośny kobiecy głos, zwracający się w stronę blondynki z pytaniem o jej towarzysza.
    - Ian Blake, miło mi panią poznać - powiedział ze skinieniem głowy.
    Pani Miller wydawała się być sympatyczną osobą. Może nieco apodyktyczną i wymagającą, ale mimo wszystko sympatyczną. Odwrócił się gwałtownie, gdy jego uszu dobiegło basowe chrząknięcie. Natychmiast jego twarz natrafiła na twarz ojca Audrey. W pierwszym odruchu nie mógł uwierzyć w to co widzi...
    Znał go. Doskonale go znał. Mógł się z czystym sumieniem założyć, iż poznałby go w ciemności z przepaską na oczach. Wystarczył mu sam jego głos, by przykleić do niego etykietkę z napisem kat.
    Spojrzał przez ramię na swoją przyjaciółkę, a na jego twarzy malowało się czyste przerażenie. Wiedział, że musi się jak najszybciej otrząsnąć, by nie wzbudzić w niej jakichkolwiek podejrzeń, lecz było to trudne. Szczególnie teraz, gdy stał z NIM oko w oko. Gdy patrzył na mężczyznę, który z zimną krwią znęcał się nad nim klątwą cruciatus. Który zgotował mu kilkugodzinne tortury,męczarnie nie do wytrzymania.
    Stał jak słup, nie wiedząc jak się zachować. Nie mógł tak po prostu podejść i się przywitać. Był w stu procentach pewien, iż chociażby zwyczajne dzień dobry nie przejdzie mu przez gardło. Kłopotliwe milczenie przerwał jednak czyjś głos, pomagając mu tym samym powrócić do tak zaskakującej rzeczywistości.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  10. - Tak, wszystko w porządku - odszepnął, choć w szumie tego całego zamieszania i tak nikt zapewne nie nasłuchiwał tego co mówi. Niechętnie ruszył do przodu i usiadł na brzegu jednego z długich stołów, mając na przeciw siebie rodziców Audrey.
    Siedział z nimi przez kilkanaście długich minut, które w jego mniemaniu ciągnęły się jak całe lata. Co rusz czuł na sobie spojrzenie pana Millera: sam za wszelką cenę próbował nie łapać z nim kontaktu wzrokowego, co w rezultacie poskutkowało tym, iż z udawanym zainteresowaniem patrzył w blat stołu. Rodzina rozmawiała na pozór normalne tematy, a on tkwił jak intruz, czekając momentu w którym będzie mógł stąd uciec. Oddalić się jak najdalej i już nigdy więcej nie musieć patrzeć na jego twarz. Na twarz, z którą miał jedynie same przykre i bolesne wspomnienia, które dotychczas powracały jedynie w najgorszych sennych koszmarach.
    - Kochanie pozwól na chwilę - usłyszał spokojny kobiecy głos zwracający się do córki i zarówno matka jak i ona odeszły od stołu i oddaliły się nieco na bok, zostawiając go sam na sam z uosobieniem jego największych obaw i lęków... ze śmierciożercą lubującym się w niszczeniu mu życia. Mężczyzna nachylił się nieznacznie a z jego ust wypłynęła lawina słów, które wstrząsnęły nim jeszcze bardziej niż dotychczas:
    nie spodziewałem się ciebie tutaj chłopcze... ale pamiętaj. Jedno słowo i zapłacisz mi za to. Jeśli tylko Audrey dowie się o czymkolwiek... Skończę z tobą prędzej czy później, miej to na uwadze. Lepiej uważaj, Blake...
    Wstrzymał oddech, wypuszczając powietrze dopiero po powrocie Audrey. Było jasne, że jego mina dawała jej jasny komunikat: coś tu nie gra.
    I nie grało.
    Odwrócił się do niej i powiedział, siląc się na spokój: - Muszę już iść, zapomniałem czegoś zrobić - I nie czekając na jej odpowiedź wstał i niemalże wybiegł z Wielkiej Sali.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  11. [Witam (baaardzo spóźniona) koleżankę z roku i domu ;) Estetyczna karta, a drugie zdjęcie jest prześliczne, rozpływam się nad nim *.* ]

    Georgijew/Montrose

    OdpowiedzUsuń
  12. Pośpiesznie wrócił do pokoju wspólnego Slytherinu i usiadł na jednym z foteli naprzeciw kominka. Miał nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiał spotkać się z tym mężczyzną i udawać, że widzi go po raz pierwszy w życiu. W jego głowie wciąż krążyły jednak wypowiedziane przez niego groźby... Miller nienawidził go z całej swojej siły - zresztą jak każdy inny śmierciożerca - a zważywszy na fakt, iż przyjaźni się z jego jedyną córką... Z całą pewnością nie zostawi tej sprawy bez rozwiązania. Nie odejdzie, dopóki nie wypełni swojej obietnicy. Dopóki raz na zawsze nie pozbędzie się niewygodnego i nieposłusznego śmierciożercy którym był Ian.
    Po jakimś czasie chłopak poczuł na swoim ramieniu czyiś dotyk: odwrócił gwałtownie głowę, stając twarzą w twarz z Audrey.
    - Nie... to znaczy tak - zreflektował się - Dobrze się czuje.
    Wstał z miejsca i stanął obok przyjaciółki, przyglądając jej się badawczo.
    - Audrey - zaczął, siląc się by ton jego głosu brzmiał spokojnie i naturalnie. - Kiedy twoi rodzice stąd wyjeżdżają? - zapytał, modląc się w duchu by stało się to jak najszybciej.
    ***
    Następnego ranka przy śniadaniu do jego stolika podleciała szkolna płomykówka z przywiązaną do nóżki rolką pergaminu. Wyrwany z codziennych porannych rozmyśleń odwiązał list i przeczytał go, a jego wzrok wodził od linijki do linijki. Po przeczytaniu treści na twarzy ślizgona ponownie pojawił się cień strachu.
    jednak pan Miller zrobi wszystko, byle tylko go dopaść...
    - Pożegnalny obiad w Hogsmeade? - westchnął pod nosem, odkładając pergamin na blat stołu. - W towarzystwie Audrey i jej rodziców?
    Wiedział, że nie może odmówić. Musiał zachować pozory normalności i nie dać nic po sobie poznać. Audrey nie mogła dowiedzieć się prawdy, jakakolwiek by ona nie była.

    Ian.

    [wymyśliłam ten wypad do wioski, tam się trochę rozkręci akcję ;)]

    OdpowiedzUsuń
  13. Chłopak nie miał najmniejszej ochoty na odwiedzenie Hogsmeade, ale został postawiony w sytuacji bez wyjścia. Czuł się jak człowiek wpuszczony do wielkiego labiryntu, którego każda ścieżka prowadził ofiarę do zguby.
    Gdzie wszystko jest powtarzalne, powracające jak bumerang. Myślał, że doświadczenia z poplecznikami Czarnego Pana ma już dawno za sobą... One uporczywie do niego wracały, nie dając o sobie zapomnieć. W chwilach zwątpienia takich jak teraz, tłumaczył sobie, że może rzeczywiście nic się nie stanie i że Millerowie wyjadą zaraz po spotkaniu.
    wpadasz w paranoję Blake...
    - Wydaje ci się, Audrey - odrzekł, gdy napotkał ją kroczącą w stronę lochów.
    W dłoni trzymała pognieciony kawałek pergaminu, na który rzucił okiem i dodał:
    - Wiesz, że też dostałem to zaproszenie? I słuchaj, chyba jednak nie powinienem tam iść.
    Postanowił jednak spróbować swoich sił w wybiciu jej z głowy tego pomysłu, ale na próżno. Wytoczył przeciwko niej wszystkie możliwe argumenty jakie posiadał w zanadrzu, ale musiał przyznać to sam przed sobą: przegrał. Wizyta w wiosce była czymś nieodwołalnym. Zatem późnym popołudniem - z lekkimi nerwami - wybrał się do wyznaczonego wcześniej miejsca. Towarzyszyły mu obawy, których nie potrafił się pozbyć: niewytłumaczalny lęk przyczepił się do niego jak obiekt trafiony zaklęciem trwałego przylepca. Sam nie wiedział czy te obawy są słuszne czy wręcz odwrotnie. W końcu dobrze znał pana Millera i jego niemalże sadystyczne skłonności, które poznał na własnej skórze. Pamiętał tamte chwile jakby zdarzyły się wczoraj, choć od tamtego dnia upłynęły już ponad dwa miesiące.
    W przekonaniu, iż jego niepokój był jednak słuszny, utwierdziły go słowa mężczyzny, które wypowiedział gdy tylko znaleźli się pod jedną karczmą wioski. Ojciec Audrey teatralnym głosem narzekał właśnie na wybrane miejsce, spekulując, iż pewnie w głębi Hogsmeade kryje się miejsce bardziej nadające się na pożegnalny obiad.
    Wejdźcie do środka, a ja rozejrzę się tu jeszcze przez chwilę. Może uda się znaleźć coś lepszego. - Ślizgon usłyszał jak wypowiada te słowa do stojących obok Audrey i jej matki. Odetchnął, ciesząc się, że mężczyzna postanowił zignorować jego obecność. Mylił się... Jego kolejne słowa sprawiły, iż cała dotychczasowa pewność siebie uleciała daleko, nie zostawiając po sobie ani śladu.
    - Pomożesz mi prawda, Ianie? Przejdziemy się kawałek... - Nie było to nawet pytanie. Ton jego głosu sugerował, iż nie znosi sprzeciwu. Odmowa znów nie wchodziła w grę.
    - Nie! - krzyknął mimowolnie, tracąc panowanie nad własnym językiem. - Audrey? - obrócił twarz w stronę przyjaciółki, wysyłając jej niewerbalny sygnał, iż nie może z nim pójść. Nie może...
    Dalej dziewczyny, wejdźcie już do środka... - ponaglił i chwycił go za ramię, pchając do przodu. Ian po raz ostatni obrócił się przez ramię, mając nadzieje iż blondynka nie zniknęła jeszcze za drzwiami gospody.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  14. [on musi mu coś zrobić, żeby Audrey się o tym chwilę później dowiedziała, więc zostawiam to w Twoich rękach :D]

    Przepraszam za tamto. Mój ojciec już tak ma. - Ślizgon zdobył się jedynie na zwykłe i proste "ok". Nic innego nie mogło w tym momencie przejść przez jego gardło. Spojrzał ukradkiem na pana Millera: jego wściekłe spojrzenie mówiło samo za siebie. Mężczyzna był ewidentnie wyprowadzony z równowagi zachowaniem córki, dzięki której jego plan nie wypalił. Jedyna nadarzająca się okazja przeleciała mu przez palce i raz na zawsze zniknęła z pola widzenia.
    Przez przeszło ponad godzinę czasu siedział w milczeniu. Karczmę wypełniały jednie pełne ożywienia rozmowy prowadzone przez matkę i córkę.
    Po skończonym pożegnalnym obiedzie całe towarzystwo rozsiadło się wygodnie na krzesłach - oprócz Iana, którego zawartość talerza wciąż pozostała nietknięta i który siedział podpierając się łokciami - i odpoczywało po mile spędzonym dniu. Blake w każdej minucie czuł na sobie wzrok obecnego w pomieszczeniu śmierciożercy przez co zaczynał czuć się coraz bardziej mniej komfortowo. Nachylił się w stronę Audrey i szepnął jej do ucha, mając nadzieję że zrobił to dostatecznie cicho: - Pójdę już. Zobaczymy się w Zamku.
    Posłał jej lekki uśmiech, pożegnał się z matką swojej przyjaciółki, całkowicie ignorując przy tym jej ojca i wyszedł z gospody. Dopiero gdy poczuł na twarzy powiew chłodnego wiatru odetchnął z ulgą. Chciał znaleźć się jak najszybciej w lochach, miejscu gdzie nie będzie musiał stykać się z mężczyzną, który wywoływał u niego tak chroniczny lęk. W pośpiechu skręcił w jakąś ciemną i wąską uliczkę, domyślając się, że ta droga prowadzi na skróty, choć nigdy wcześniej nią nie przechodził. Szedł przed siebie zdecydowanym krokiem, gdy nagle - zupełnie niespodziewanie - wyrósł przed nim solidny mur, a na brukowanym chodniku zarejestrował wzrokiem dwa duże śmietniki. Ślepy zaułek... Chłopak zaklnął pod nosem i obrócił się na pięcie.
    witam, witam panie Blake... - w jednej sekundzie stał już twarzą w twarz z rosłym śmierciożercą, który swoją wielką posturą zagrodził mu przejście. Jego różdżka nakierowana była prosto na pierś chłopaka, a szyderczy uśmiech i pełne nienawiści spojrzenie stanowiły niepodważalny dowód na jego zamiary. Wiedzial co za chwilę się stanie, zanim się stało...

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  15. [spokojnie, planów mi to nie zepsuło i chyba jakoś z tego wybrnęłam :D]

    W tym jednym momencie ziszczały się jego najgorsze obawy. Stał oparty plecami o chłodny mur ze śmierciożercą lustrującym go morderczym spojrzeniem. Wiedział, że nie ma najmniejszych szans na ucieczkę: w końcu w tym ślepym zaułku było to wręcz niewykonalne a zważając na fakt, iż mężczyzna skutecznie toruje mu drogę... Przełknął głośno ślinę, zaciskając pięści i próbując wydusić z siebie jakieś słowo.
    - Czego pan jeszcze ode mnie chce? - warknął, nerwowo przeszukując kieszenie w celu odnalezienia różdżki. Bez niej czuł się jeszcze bardziej bezbronny niż do tej pory. W odpowiedzi usłyszał jedynie szyderczy śmiech, sprawiający iż na plecach chłopaka pojawiły się ciarki.
    - Ty już dobrze wiesz czego chce... - Jego gardłowy głos rozniósł się echem po wąskiej uliczce - Nie pozwolę żeby ktoś taki przyjaźnił się z moją córką. Słaba imitacja śmierciożercy, która tylko znieważa dobre imię Czarnego Pana swoim nieposłuszeństwem.
    Mężczyzna splunął mu pod nogi i umocnił uścisk na różdżce.
    - Jeśli jeszcze raz zobaczę cię pałętającego się pod nogami mojej córki - po każdym słowie następowała pauza - albo usłyszę jak klniesz na Lorda Voldemorta ... pożałujesz gówniarzu. A teraz mała nauczka.
    Z końca jego różdżki wyleciało czerwone światło... crucio
    Chłopak padł na ziemie i zwinął się wpół: zacisnął wargi aż do krwi, aby nie wydobyć z siebie choćby pisku i nie dać mężczyźnie tej chorej satysfakcji. Jego ciałem miotały spazmy, ale mimo tego wszechogarniającego bólu nie krzyknął ani razu. Po jakimś czasie zaklęcie zostało cofnięte, a on poczuł jak mocne ręce ciągną go do góry i stawiają na nogach. Ian zmusił sie do spojrzenia mu w twarz i syknął: - Nawet nie myśl, że spełnię te wszystkie rozkazy... - Zapomniał, że przecież ma przed sobą ojca przyjaciółki. Dla niego był to jedynie śmierciożerca, podły poplecznik Czarnego Pana.
    Poczuł jak długie palce mężczyzny zaciskają się powoli na jego gardle. Krztusił się, próbując wyrwać z tego miażdżącego uścisku. Przegrywał. Już wszystko stracone.
    I nagle - jakby w ostatniej chwili - usłyszał za sobą krzyk. Głos należący z całą pewnością do dziewczyny... Audrey.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  16. Z małą pomocą Audrey wstał z ziemi, dysząc i próbując złapać oddech.
    Klątwa cruciatus nie działała już na niego tak jak jeszcze kilka miesięcy temu, ale jednak mimo wszystko odczuwał jej działanie. Zebrał w sobie resztki siły i ruszył przed siebie, chcąc jak najprędzej oddalić się od śmierciożercy i jego gniewu, spowodowanego nagłym i niespodziewanym pojawieniem się córki. Nie miał pojęcia jak mężczyzna będzie się tłumaczył z tego całego zajścia, ale wiedział jedno: sam nie będzie już milczał. Jeśli tylko Audrey będzie chciała znać prawdę to ją pozna. Wyjawi jej każdy tak dogłębnie skrywany sekret, demaskując tym samym swoją mroczną przeszłość przeplataną z przeszłością pana Millera.
    - A jak mam się czuć po czymś takim? - zapytał oschłym tonem głosu, wyprutym z wszelkich emocji. Nie znosił zadawania takich pytań, szczególnie w sytuacji takiej jak ta. Ktoś kto nigdy na własnej skórze nie przeżył działania klątwy, nigdy nie zrozumie jej ofiary, a pytania o samopoczucie były po prostu nie na miejscu.
    - Twój ojciec właśnie tylko rzucił na mnie najgorsze z możliwych zaklęć niewybaczalnych i próbował mnie zabić, ot tak, w biały dzień, a ty pytasz jak się czuje?
    Zacisnął pięści i wyprzedził ją, z każdym krokiem idąc coraz szybciej. Czuł, że dzięki temu oddala się od tego niekończącego się koszmaru, który tak natarczywie wdarł się do jego umysłu, wyrządzając w nim niewyobrażalne szkody.
    - Czuje się cudownie, w życiu nie czułem się równie dobrze. To chciałaś usłyszeć?!
    Odwrócił się przez ramię, patrząc na jej twarz. Nie obchodziło go to, że zapewne zachowuje się w stosunku do niej jak wróg a nie przyjaciel. W takim momencie logiczne myślenie i rozsądek odeszły daleko do miejsca, w którym jego podświadomość nie mogła ich zlokalizować.
    - Wracajmy do tego przeklętego Zamku - warknął i przystanął, by blondynka mogła go dogonić.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  17. - O nic! - warknął, gdy znaleźli się już dostatecznie blisko zamku. Miał serdecznie dość tego całego dnia: w dodatku nawet Audrey zaczynała działać mu na nerwy, a sam nie potrafił do końca wyjaśnić dlaczego tak było. Być może gdyby nie ona, nie musiałby na nowo przeżywać zarówno psychicznego jak i fizycznego dyskomfortu związanego z torturami. Gdyby nie jej zaproszenie, nigdy nie spotkałby jednego z dawno poznanych śmierciożerców, a jego życie w dalszym ciągu byłoby spokojne i na pozór beztroskie. W milczeniu przemierzali zatem szkolne korytarze, nie zaszczycając się choćby jednym spojrzeniem.
    Ian odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy ujrzał znajome lochy i pokój wspólny Slytherinu. Od razu skierował się ku jednemu z wysiedzianych foteli i opadł na niego, jednocześnie nie spuszczając wzroku z blondynki. Postanowił wykorzystać fakt, iż przebywają w pomieszczeniu całkowicie sami i bez niepotrzebnych wstępów przeszedł do sedna sprawy, wyrzucajac z siebie to co dotychczas siedziało w jego głowie. - Siadaj - rzucił w eter, czekając aż dziewczyna zajmie miejsce naprzeciwko niego. Gdy upewnił się, że ślizgonka go słucha, rozpoczął dość długi i bogaty w szczegóły monolog. Kiedyś opowiadanie o tych zdarzeniach nie należało do łatwych i przyjemnych. Teraz jednak - dzięki nabraniu odpowiedniego dystansu i oczywiście dzięki płynącemu czasowi - mówienie o tych było czymś normalnym, jak wykła historia z życia, którą dzielili się między sobą dobrzy znajomi tacy jak Audrey i Ian. Otworzył usta, a z jego gardła wypłynął potok słów, zdań i wyjaśnień. Opowiedział jej o kilkudniowym przetrzymywaniu gdzieś w ciemnej chacie Zakazango Lasu, o trudnych - nieludzkich - warunkach i potwornym traktowaniu. Powiedział jej także o przymusowym wstąpieniu w szeregi Lorda Voldemorta i o śmierciożercach, traktujących go jak zwykły worek treningowy, jak kukiełkę bez uczuć, stworzoną tylko i wyłącznie po to, by znosić ich sadystyczne wymysły. - Widzisz do czego twój kochany tatuś jest zdolny? - odrzekł głosem pełnym sarkazmu, sekundy po skończonym wywodzie. - Torturował mnie całymi godzinami, wyobrażasz to sobie? Nie? Tak myślałem.
    Chłopak zacisnął pięści, próbując wyrównać oddech. Wściekłość i tona negatywnych emocji kumulowały się w jego wnętrzu, by lada chwila wybuchnąć jak jakiś nieokiełznany wulkan. - Pewnie nigdy nie pomyślałaś nawet, że stać go na coś takiego. Nie sądziłaś, że jest w stanie całymi długimi godzinami stać nad wijącą się z bólu ofiarą i rozkoszować się jej krzykiem? Pamiętam gdy po raz pierwszy rzucił na mnie cruciatusa. Przerwał klątwe dopiero wtedy gdy zacząłem go o to błagać... gdy jak głupi krzyczałem, żeby mnie zabił. I wiesz co zrobił? - zapytał, unosząc do góry jedną brew. - Zakończył to, ale tylko na pół minuty... ten krótki czas spokoju przeleciał w ułamku sekundy. To dziwne, bo każda minuta bólu ciągnęła się jak godziny...
    Wstał z fotela, podchodząc do okna i podpierając się łokciami o parapet. Jedyne czego teraz potrzebował to samotność. Nie chciał słyszeć tych nieszczerych słów pocieszenia, nie pragnął, by ktokolwiek przy nim był. Nawet - a może już zwłaszcza Audrey - chociaż bardzo ciekawiło go to, co dziewczyna ma mu do powiedzenia. - Wiesz już wszystko? - zapytał, uśmiechając się ironicznie - To teraz stąd odejdź. Chce zostać sam - dodał i obrócił się do niej plecami. - Nie rozumiesz jak się do ciebie mówi? Wynoś się stąd!

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ian także niemal od razu wyszedł z pokoju wspólnego i skierował się prosto do jak zwykle pustego dormitorium, gdzie położył się na łóżku, patrząc bezmyślnie w sufit. Jego złość powoli go opuszczała, a jej miejsce zajęły dojmujące wyrzuty sumienia. Mimo wszystko Audrey nie była niczemu winna. Nie mógł obwiniać ją za to jakiego miała ojca i za to jak został przez niego potraktowany. Powstrzymał się jednak od wstanie i ponownego spotkania z dziewczyną, obawiając się, że to tylko pogorszy i tak już nadszarpnięte relacje. Nie chciał jednak stracić z nią całkowitego kontaktu. Cenił sobie jej przyjaźń i nie mógł na własne życzenie z niej zrezygnować. Po dłuższych rozmyśleniach podniósł się w końcu z łózka i wyszedł z pomieszczenia, kierując się do dormitorium dziewcząt. Podobno istniała magia, która zabraniała męskiej części Hogwartu wizyty w ich królestwie, ale z doświadczenia wiedział, że to tylko stek bzdur. Ślizgon wielokrotnie bywał już w damskich pokojach i za żadnym razem nie wydarzyło się nic szczególnego. Teraz także bez większych problemów przebył drogę prowadzącą do wyznaczonego celu i już po krótkiej chwili stanął pod drzwiami od dormitorium. Nie miał pojęcia co zastanie w środku. Miał nadzieję, iż Audrey także będzie sama, dzięki czemu będą mogli w spokoju porozmawiać. Porozmawiać - nie wysłuchiwać przydługich monologów. Zapukał w drewniane drzwi i nie czekając na pozwolenie, wkroczył do środka. Blondynka - tak samo jak on wcześniej - leżała na łóżku.
    Bezszelestnie usiadł na jego brzegu i położył dłoń na jej ramieniu, chcąc zwrócić jej uwagę. - Przepraszam - mruknął, cichym lecz wyraźnym głosem. Nie przywykł do częstego używania tego słowa, ale z pewnością przychodziło mu to znacznie łatwiej niż kiedyś. - Porozmawiamy? - zapytał, odsuwając rękę i czekając na jej reakcję.
    Chciał wiedzieć co dziewczyna myśli o jego wcześniejszym wywodzie. Każąc jej zniknąć, przekreślił szansę na poznanie tego co siedziało w jej głowie. Był ciekawy, co przyjaciółka myślała o jego przeżyciach, o ojcu, o torturach... - Audrey, nie gniewasz się na mnie? - zapytał, coraz bardziej zbity z tropu.

    Ian.

    [nic nie szkodzi :D moja wena też odeszła, co zresztą widać po jakości odpisu....]

    OdpowiedzUsuń
  19. - Wcześniej jasno dałeś do zrozumienia, że nie interesuje cię moje zdanie.
    - Gdyby mnie nie interesowało twoje zdanie, to jak myślisz? Opowiedziałbym ci to wszystko? Nie sądzę... - odrzekł, siląc się na obojętność. Gdy tylko przyjaciółka odwróciła się do niego plecami, pożałował swojego przyjścia w to miejsce. Żałował, że po raz kolejny wyszedł na skończonego idiotę, płaszcząc się przed nią i przepraszając za swój wcześniejszy brak taktu. Powinien dać sobie spokój i czekać na samoistny rozwój wydarzeń. Z całą pewnością tak byłoby lepiej, ale teraz nie mógł już cofnąć czasu i spowodować, by bieg wydarzeń się zmienił. Osobiście nie czuł się w żadnym - choćby najmniejszym - stopniu winny. W jego opinii zrobił wszystko tak jak należy: schował swój urażony honor głęboko do kieszeni i przeprosił ją, chociaż wcale nie powinien. To on w tym nierównym starciu był jedną ofiarą. Audrey miała w zanadrzu broń, którą w każdej chwili mogła uruchomić. Może nie świadomie, ale jednak. Broń pod postacią rosłego mężczyzny, czyhającego na jego życie. Być może w innych okolicznościach zignorowałby fakt, iż jego jedyna przyjaciółka ma w rodzinie tak niebezpiecznego śmierciożerce. Odepchnąłby od siebie tę myśl, nawet wtedy, gdy poznałby w mężczyźnie własnego oprawce. Dalej byłby jej przyjacielem, a wizja gróźb nie obeszłaby go aż tak bardzo. Teraz jednak wnioskując po zachowaniu Audrey, wątpił we wcześniejsze zapewnienia. Dziewczyna świadomie odwróciła się do niego plecami, co dawało mu jasny i czytelny obraz sprawy. Pomimo jego przeprosin zignorowała go, traktując jak zupełnie obcą osobę. Ich przyjaźń ewidentnie wisiała na wyjątkowo cieniutkim włosku, czekając na jego rychłe rozerwanie. Ian wstał i skierował się ku drzwiom: nie widział już najmniejszego sensu w tkwieniu w tym dormitorium. Nie miał ochoty prosić ją o łaskawe wybaczenie i rozmowę. Miał gdzieś, że Audrey była jedną z niewielu osób, która mogła go wysłuchać i której w większym czy mniejszym stopniu ufał. Zaufanie odeszło w zapomnienie jeszcze w tej małej alejce w wiosce. Odeszło i uporczywie nie chciało do niego wrócić. Nie myślał już o tym, że od dobrych kilku lat łączą ich takie a nie inne stosunki i nie obchodziło go to co stanie się, jeśli nagle ich kontakt się urwie. Ślizgon działał pod wpływem impulsu, a umiejętność racjonalnego myślenia także wybrała się na długą podróż w nieznane. - Zresztą nie ważne - rzucił przez ramię, patrząc na jej plecy. - Nic już nie ma sensu. A nasza przyjaźń szczególnie. Od początku to było jedno wielkie nieporozumienie. Zakończmy to wreszcie. - wyrzucił to z siebie, nie myśląc nad znaczeniem tego komunikatu. Nie wiedział jak zareaguje Audrey: czy będzie jej choć trochę przykro? Czy może wręcz przeciwnie - wieść o definitywnym końcu długoletniej przyjaźni nawet jej nie obejdzie.

    Ian.

    [co tu dalej z nimi robimy? Jakiś ciekawy dramat by się przydał]

    OdpowiedzUsuń
  20. Eliksiry były pierwszymi zajęciami, którymi Ślizgon zaczynał dzień. Niechętnie podniósł się z łóżka i z doszczętnie zepsutym humorem. Pierwsze co zobaczył po wejściu do sali to samotna sylwetka Audrey. Stłumił jednak chęć podejścia do niej i zajęcia miejsca tuż obok. Nie chciał wyjść na jednego wielkiego oszusta, którego słowa są nic nie wartymi zapewnieniami, mijającymi się z prawdą. Usiadł więc na swoim miejscu, otwierając "Eliksiry dla zaawansowanych" i machinalnie przeglądając zawartość książki. Z zamyśleń wyrwał go jednak basowy głos profesora Slughorna, który jak zwykle przygotował dla nich jakąś rewelację. Horacy ostatnimi czasy upodobał sobie zawracać im głosy najróżniejszymi miksturami, które zazwyczaj tworzyli w grupach.
    - Dzisiaj także podzielimy się na pary - oznajmił, na co Ian odpowiedział cichym prychnięciem. O wiele bardziej wolał pracować sam, niżeli wysłuchiwać krytycznych uwag kolegów czy koleżanek kierowanych do jego nędznych prób przygotowania eliksiru. Obejrzał się przez ramię, modląc się w duchu, by nauczyciel zmienił plany.
    Jego dzisiejsze samopoczucie było i tak wyjątkowo depresyjne, a próba pracy w grupie zapewne jeszcze bardziej pogłębiłaby ten stan.
    - Panie Blake, widzę, że miejsce przy Audrey jest wolne. Zechcesz łaskawie pracować dzisiaj z panną Miller?
    - Tylko tego brakowało... - pomyślał, zaciskając dłonie w pięści i wstając ze swojego miejsca. Powlókł się ku jej biurku i usiadł, nie patrząc na nią choćby kątem oka. Nie chciał, by pomyślała, że taka błahostka jak wspólne tworzenie wywaru może ich pogodzić. Szczerze nie wyobrażał sobie nawet, co mogłoby się stać, żeby ich przyjaźń ponownie się odbudowała. Wątpił, by jakiekolwiek zdarzenie wpłynęło na zmianę jego dotychczasowego stanowiska. Żył w przekonaniu, iż pewnych rzeczy - nawet mimo wielkich chęci - nie da się naprawić. Było to równie ciężkie i trudne do wykonania jak posklejanie popękanej szklanki. Chłopak zabrał się do pracy, chwilę po tym jak na tablicy pojawił się wykaz potrzebnych ingrediencji i szczegółowa instrukcja postępowania. Ignorując zalecenia Slughorna by pracować w grupach, odizolował się niewidzialną barierą i rozpoczął samodzielną i mozolną przeprawę przez krainę eliksirów. Chwycił w dłonie mały i ostry nożyk do cięcia korzonków, gdy drzwi zapełnionej oparami buchającymi z kociołka sali, otworzyły się z trzaskiem, a do środka wkroczyła profesor McGonagall. - Przepraszam, że przerywam, Horacy. - powiedziała, typowym dla siebie oschłym tonem głosu. - Mam stąd zabrać jedną uczennice. - dodała, a Ian spojrzał na nią z lekkim zaciekawieniem i jak dotąd nieokazywanym zainteresowaniem.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  21. Ian zdziwił się trochę, gdy profesor McGonagall poprosiła Audrey by z nią wyszła, ale nie skomentował tego choćby jednym słowem. Nie podniósł głowy i nie spojrzał na wychodzącą dziewczynę, tylko ponownie zabrał się do przygotowywanie wywaru. Przez kolejną godzinę pracował w samotności, skupiając całą swoją uwagę na dokładnym studiowaniu instrukcji czy odmierzaniu potrzebnej ilości składników. Pod koniec zajęć z zadowoloną miną opuścił klasę, dumny ze swoich dzisiejszych osiągnięć. Samodzielnie udało mu się przyrządzić niemalże pierwszorzędny eliksir, co skutecznie sprowadziło jego myśli na zupełnie inny tor. Ani przez moment nie pomyślał o swojej byłej przyjaciółce, ani o powodzie jej absencji. Tłumaczył sobie, że to tylko i wyłącznie jej prywatna sprawa i nie powinien zawrać sobie głowy nimi głowy. Dopiero po kilku dniach jej nieobecność rzuciła się mu w oczy. Pewnego razu całkiem przypadkiem dowiedział się o chorobie jej matki i o jej prawdopodobnej wizycie w rodzinnym domu. Skrzywił się na myśl o tym, że Audrey będzie musiała stanąć oko w oko z despotycznym ojcem i odpowiedzieć za swoje wcześniejsze zachowanie. Mimo swoich obiekcji względem jej osoby, miał nadzieję, że dziewczyna wróci cała i zdrowa. To, że ich przyjaźń definitywnie się zakończyła, nie równało się z tym, iż nagla stała się dla niego całkowicie obojętna. Tydzień po wyjeździe Audrey, Ślizgon wracał ze swojego codziennego wieczornego spaceru, kierując się prosto do pokoju wspólnego. O tak późnej porze pomieszczenie jak zwykle wiało pustką: chłopak nie zarejestrował wzrokiem zupełnie nikogo. Szedł więc spokojnym i zdecydowanym krokiem, nie oglądając się po pokoju, jak zwykle miał to w zwyczaju. Gdy znalazł się na schodach prowadzących do poszczególnych dormitoriów, przystanął i obrócił się, gdyż coś przykuło jego uwagę.
    - Co ty tutaj robisz? - rzucił w eter, orientując się, że samotna sylwetka osoby siedzącej na jednym z foteli należy do Audrey. Impuls nakazał mu do niej podejść i tak teź uczynił, a to co zobaczył wprawiło go w jeszcze większe osłupienie.
    - Płakałaś? - zapytał, choć było to bardziej stwierdzeniem niezaprzeczalnego faktu niż pytaniem. Zdziwił się: nigdy dotąd nie widział, by osoba taka jak Audrey płakała. Ślizgonka należała do osób nie okazujących słabości, a łzy były jej obce. Zaczerwienione oczy i mokre policzki mówiły jednak same za siebie. Coś ewidentnie musiało się stać.
    - Opowiesz mi co się stało? - I usiadł tuż obok niej, patrząc na nią wyczekującym wzrokiem zmieszanym z odrobiną troski i współczucia.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  22. [Skoro masz tyle weny, to zapraszam do mnie - może na coś wpadniesz, jak coś to gg ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  23. W tej jednej krótkiej sekundzie umysł chłopaka momentalnie się rozjaśnił, jakby ktoś zapalił wyjątkowo jasną żarówkę.
    ojciec...
    Od samego początku miał złe przeczucia, które teraz najwyraźniej się sprawdziły. Był niemal w stu procentach pewien, iż Miller coś jej zrobił. Widział to w jej zaczerwienionych oczach i wyrazie jej twarzy. Zapomniał o ich wcześniejszej kłótni i o wszystkich złych rzeczach, które wydarzyły się między nimi. To, że ich kontakty się urwały nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Nie ważne co zrobił jej ojciec: cokolwiek by to nie było, on nie mógł zostawić jej z tym samą. Oboje stali się ofiarą tego samego śmierciożercy, a nić porozumienia była o stokroć grubsza i nic nie miało prawa jej zerwać. Już nie. Ian zdawał sobie sprawę, że w pierwszym rzędzie powinien ją przeprosić, ale nie miał teraz do tego głowy. Chciał poznać całą prawdę i dowiedzieć się co takiego stało się w rezydencji państwa Millerów. Musiał znać każdy szczegół, tej zapewne mało przyjemnej historii i zrobić wszystko, by Audrey wróciła do siebie. Aktualnie blondynka była zupełnie inną osobą. Nie bił już od niej ten spokój, opanowanie i ślizgońska duma. Teraz czuć było jedynie smutek i ból. Aż bał się pomyśleć, co takiego mógł jej zrobić, chociaż znając skłonności śmierciożercy, mógł spodziewać się dosłownie wszystkiego.
    - Już dobrze - powiedział i lekko poklepał ją dłonią po ramieniu. Nigdy nie był zbyt dobrym pocieszycielem, a poza tym nie miał pojęcia co tak naprawdę się stało. Na ewentualne pocieszenie przyjdzie jeszcze pora: teraz najważniejszy celem stało się wyciągnięcie z niej tych ważnych i kluczowych informacji. Miał jednak nadzieję, że dziewczyna sama chętnie wyrzuci z siebie to co leży jej na sercu, i że nie będzie zmuszony ciągnąć ją za język. Przywołał w pamięci obraz samego siebie: zmaltretowanego chłopaka z bagażem bolesnych doświadczeń. Zazwyczaj pozostawał daleko z tyłu, izolując się i stwarzając przed sobą gruby i niewidzialny mur. Wtedy jednak jedyne czego potrzebował to rozmowa. Jedna zwykła rozmowa z osobą, która chciałaby go wysłuchać i której mógłby wyjawić swoje wszystkie obawy i lęki. Tak, zwierzenie się było najlepszą rzeczą po przeżytym traumach. Jako jedyna przynosiła swego rodzaju ulgę i pozwalała oderwać się choć na chwilę od ponurych myśli.
    - A teraz słucham, wyrzuć to z siebie. - dodał i skrzyżował swoje spojrzenie z jej załzawionymi tęczówkami.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  24. Słuchał jej z szeroko otwartymi oczami, a każde jej słowo wywoływało u niego lawinę sprzecznych myśli. Doskonale wiedział co dziewczyna musiała aktualnie przeżywać, a fakt, iż torturował ją własny ojciec musiał jeszcze bardziej pogłębiać jej złe samopoczucie. W tej chwili czuł jedynie czystą nienawiść skierowaną do osoby pana Millera.
    Chciał by mężczyzna na własnej skórze przeżywał to samo co jego córka.
    Chciał sprawić mu identyczny ból jaki on sprawił zarówno jemu jak i Audrey.
    Chciał by mężczyzna raz na zawsze zapłacił za wszystko co zrobił. A cena w tym przypadku miała być tą najwyższą...
    Nie spodziewał się, że usłyszy z jej ust wyznanie dotyczące tortur klątwą cruciatus, toteż nie miał zbyt dużego pola manewru jeśli chodzi o pocieszenie. Dobrze pamiętał jednak czasy po swoim pierwszym
    crucio Nie chciał wtedy by ktokolwiek i w jakikolwiek sposób go pocieszał czy litował się nad jego opłakanym stanem. Jedyne czego potrzebował to czyjaś obecność i chwila rozmowy. Nawet zwykła cisza miała na niego zbawienny wpływ. Wszystko byle nie zapewnienia, iż wszystko się ułoży i nie ma się co martwić. To tylko i wyłącznie pogarszało całą sytuację. - Wiem przez co przechodzisz - powiedział, nieznacznie się do niej przybliżając. On był torturowany już wielokrotnie, ale jednak mimo wszystko: tortury to tortury i ani czas ich trwania ani nabrane doświadczenie nie miały żadnego znaczenia. Nie mógł dać jej nic oprócz wsparcia, toteż objął ją lekko ramieniem i przytulił w typowo przyjacielskim geście. Nie był pewien jak Audrey zareaguje na takie zachowanie. W końcu teoretycznie nie byli już przyjaciółmi, a ponad to nigdy żadne z nich nie zdobyło się na taki gest. Ian czuł jednak podświadomie, że Ślizgonka tego właśnie potrzebuje.
    - Nie zostaniesz śmierciożercą. Dopilnuje, aby tak się nie stało - odrzekł, podwijając za jej plecami swój lewy rękaw i patrząc na swój znienawidzony Mroczny Znak. - Obiecuję.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  25. - Nie mam pojęcia co miałabyś zrobić by nie zostać jedną z nic - zaczął, zgodnie z prawdą - Ale możesz być pewna, że nie jesteś z tym sama. Masz mnie.
    Odsunął się od niej i spojrzał jej prosto w oczy. W jego własnych kryło się zdeterminowanie i mieszaniną prawdziwego zdecydowania. Być może Audrey nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo ją rozumie i jak bardzo gotów jest jej pomóc. Nikt nie miał najmniejszego prawa, by zmuszać drugiego człowieka do wstąpienia w szeregi śmierciożerców i decydować tym samym o całej jego przyszłości. Ta decyzja niosła za sobą tysiące konsekwencji, nieraz tragicznych i jej podjęcie powinno być gruntownie przemyślane a nie narzucane z góry. Ian z doświadczenia wiedział, iż coś takiego jak zmuszenie kogoś do noszenia Mrocznego Znaku, raz na zawsze zmienia życie w najprawdziwszy koszmar. Jego także zmuszono do posłuszeństwa Lordowi Voldemortowi, na siłę zdobiąc jego lewe przedramię Znakiem. Chłopak do tej pory nie potrafił pogodzić się z tym faktem: za każdym razem, gdy musiał stawić się na zebrania, czuł niewyobrażalny strach, który nie ustępował nawet z biegiem czasu. Do tej pory nie odsłaniał swojej lewej ręki, chowając ją zarówno przed spojrzeniem swoim jak i innych. Nawet jeśli teoretycznie należał do śmierciożerców - potworów w ludzkiej skórze, lubujących się w zadawaniu bólu - to w głębi duszy nie czuł z nimi żadnej więzi czy przynależności. Gardził poglądami swojego Pana, a udawanie posłusznego wielbiciela stało się jedyną szansą na pozorne przetrwanie.
    - Nie pozwolę byś musiała to nosić - dodał i podwinął lewy rękaw swojej bluzy, odsłaniając znamię, którego tak się wstydził. Ten wijący się wąż zwieńczony czaszką był uosobieniem jego lęku. Niby zwykłym wyrytym na skórze obrazkiem, ale kryjącym straszną i długą historię.
    - Powiesz mi kiedy twój ojciec zainicjuje pierwsze spotkanie z nimi, dobrze? Pójdę tam z tobą...

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  26. [Cześć, cześć :) Jedyne co przychodzi mi do głowy w sprawie wątku to możliwość spotkania w nocy, kiedy oboje nie śpią i włóczą się po korytarzach. Oh, mogli by być sekretnymi kolegami - spotykać się w nocy i gadać i chodzić, a w dzień to nie wypada bo Gryfon i Ślizgon :)]

    Sebastian Banewood

    OdpowiedzUsuń
  27. - Czy to znaczy, że znów się przyjaźnimy?
    Ian nie chciał i nie potrafił powiedzieć nie. Teraz stali po jednej i tej samej stronie barykady, a dawne krzywdy musieli mimo wszystko posłać jak najdalej w niepamięć. Poza tym doskonale zdawał sobie sprawę, że Audrey potrzebuje jego obecności jak jeszcze nigdy wcześniej i musiał przyznać sam przed sobą, że także brakowało mu rozmów z nią i najzwyklejszego w świecie wspólnego spędzania czasu.
    - Tak, znów się przyjaźnimy - odrzekł z lekkim uśmiechem. Miał świadomość, że minie trochę czasu, aż ich stosunki w pełni odzyskają dawną formę, ale i tak cieszył się, że w końcu udało im się wszystko wyjaśnić. - Nic nie łączy ludzi jak wspólny wróg - pomyślał, analizując jej kolejne słowa.
    - I daj już spokój, do niczego mnie nie zmuszasz - dodał. - Chcę tam z tobą iść i możesz być pewna, że to zrobię.
    Mimo panicznego strachu przed każdym nowym zebraniem, był w stu procentach gotów by dobrowolnie stawić się na kolejnym. Dobrze pamiętał swoją pierwszą wizytę w Zakazanym Lesie, gdy nie świadom tego co go czeka, stał i patrzył na jadowity wzrok Lorda Voldemorta.
    A potem była już tylko niekończąca się męka i lęk, który nie mijał nawet mimo upływ czasu.
    ***
    Następnego rana obudził go piekący ból lewego przedramienia, który mógł sygnalizować tylko jedno: zbliżające się zebranie. Zebranie, na którym najprawdopodobniej zostanie przedstawiony potencjalny kandydat, który zasili szeregi zamaskowanych wyznawców Czarnego Pana. Który z dumą nosić będzie Mroczny Znak, a jego główną dewizą stanie się hasło: Eliminacja szlam i mugoli jako jedyna droga do przejęcie pełni władzy.
    Który będzie musiał przejść okropną inicjację i pokazać, że jego godzien nazywać się śmierciożercą. Chłopak naszykował się jak najszybciej tylko mógł i niemalże biegiem opuścił ślizgońskie dormitorium, by przy wyjściu z lochów zaczekać na Audrey. Musiał osobiście przekazać jej tę szczęśliwą wiadomość. Informację o wieczorny spotkaniu, na którym rzecz jasna musi się stawić. W obowiązku miał przekazać jej te kluczowe reguły postępowania, dzięki którym uda jej się uniknąć gniewu Lorda Voldemorta. W żadnym razie nie chciał, by musiała na nowo przeżywać tortury, które z rąk Czarnego Pana były czymś o stokroć gorszym od tych zgotowanych przez jej ojca.
    - Audrey! - krzyknął, gdy tylko blondynka wyłoniła się zza jednego z korytarzy.
    - Spotkanie odbędzie się dzisiaj wieczorem... - powiedział cicho, lecz dostatecznie wyraźnie.
    - A teraz słuchaj - dodał, nie tracąc czasu. - Muszę ci opowiedzieć jak masz się zachowywać...

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  28. [Dzień dobry, przylazłam się przywitać :>
    Karta urzekająca, a w sumie to Pani z karty, ale historia też ciekawa ;)
    Jeśli jesteś w ogóle zainteresowana nowymi wątkami, to zapraszam do siebie, może razem coś wykombinujemy ;)]

    Jo Hawkins/Lucek Roy

    OdpowiedzUsuń
  29. Słońce coraz śmielej wyglądało zza chmur, promieniami tańcząc po błoniach. Wiosenne deszcze zraszały trawę i wszelkie rośliny wokół zamku. Wszystko wokół zdawało się ożywać. Uczniowie coraz chętniej wysypywali się w trakcie dnia przez szkolne wrota, by chociaż trochę skorzystać na pierwszych promieniach wiosennego słońca. Gen nie była inna. Przesiadywała na zewnątrz, ile tylko mogła, próbując się chociaż trochę opalić. Obserwowała przy tym wszystkich wokół, wyłapując drobne szczegóły, które mogłaby gdzieś kiedyś wykorzystać. Tu jakiś drobny gest, czyjś specyficzny sposób chodzenia, czy nawet przewracania kartek podręcznika od zaklęć. Wszystko trzymała zamknięte wśród swoich myśli, niedaleko zwykłych wspomnień. Przypatrując się uczniom nie mogła powstrzymać się także od zastanawiania czy i, jeśli tak, skąd może ich znać. Tego młodego Krukona potrąciłam ostatnio, biegnąc na eliksiru. Może powinnam go przeprosić jeszcze raz?... Gryfon z wróżbiarstwa. Tylko jak on się nazywał? Nie przywitam się, bo nie pamiętam jego imienia... Blondynka w szatach Slytherinu. O nie, Audrey! Nie pamiętała już, czym podpadła starszej Ślizgonce. Coś musiało się zdarzyć, że ta patrzyła na nią z niesmakiem. Przecież nie nienawidzi się bez powodu. Za każdym razem, gdy ją widziała, zasłaniała się od pogardliwego spojrzenia czym popadnie: włosami, rękami, podręcznikiem, innym uczniem, posągiem… Dzięki niej możnaby rzec, że przeszła przez kurs kamuflażu. Może nie zawsze jej się udawało, ale jednak…

    ***

    Nie mogła przepuścić okazji, by udać się do Hogsmead. Wioska czarodziejów ze swoimi uroczymi uliczkami i kawiarenkami oczarowała Geenę od pierwszego pobytu. Nie wspominając nawet o Miodowym Królestwie, z którego łakoma Puchonka najchętniej by nie wychodziła. Miała parę spraw do załatwienia, więc udało jej się na trochę wyrwać z Hogwartu, odkleić od książek (ach, te zaklęcia, ta transmutacja…), by przespacerować się po Hogsmead. Oczywiście wyprawa nie mogła się obyć bez wizyty w sklepie ze słodyczami. Ochoczo ładowała kolejne przysmaki do torebek, oblizując się na samą myśl o ich smaku. Z radosną miną płaciła za zakupy. Wychodząc jeszcze kilkukrotnie przystawiała nos do gablotek ze słodyczami, marząc, że kiedyś będzie mogła kupić sobie całe Miodowe Królestwo. No kto by o tym nie marzył? Opamiętała się jednak i z grzecznym: „do widzenia!”, odwróciła się w stronę przeszklonych drzwi z zamiarem opuszczenia sklepu. I wtedy napotkała ten wzrok. Zmroziło ją całkowicie. Między nią a Audrey była tylko szyba sklepowych drzwi. Nie wiedząc, co zrobić, obdarzyła Ślizgonkę niepewnym uśmiechem i nacisnęła klamkę.

    [Takie coś, mam nadzieję, że może być ;)]

    OdpowiedzUsuń
  30. [To na początku się nie lubią, o, Sebastian może za nią łazić w nocy bo się będzie nudzić i ona to zauważy kiedyś i się na niego wydrze, a potem będą uciekać przed woźnym czy kimś i wylądują gdzieś zamknięci na noc, czyli chcąc nie chcą posiedzą razem. Ja bym to tak widziała :)]

    Sebastian Banewood

    OdpowiedzUsuń
  31. [Dobry wieczór ;) Nic tylko skorzystać z zaproszenia ^^ Dysponujesz jakimś pomysłem? Moje odwieczne dylematy nie pozwalają wybrać żadnej z pań (czyt. obie są bardzo fajne), więc czekam z niecierpliwością na twoje wszelkie propozycje :D]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  32. - No to mów, słucham.
    Chłopak wciągnął głośno powietrze do płuc, wypuszczając je z cichym sykiem, po czym obrócił twarz w kierunku Audrey i zastanowił się przez jedną krótką chwilę co tak właściwie miał zamiar jej powiedzieć. Przed jego pierwszym spotkaniem oko w oko z Lordem Voldemortem nikt nie wyznał mu, jak powinien się zachowywać. Wszyscy obecni na polanie śmierciożercy jedynie podsycali jego graniczące z buntem postępowanie, by potem śmiać się z widoku tortur i krzyku, rozchodzącego się po ich uszach. On jednak miał już jakieś - mniejsze czy większe - doświadczenie w tej dziedzinie i musiał powiedzieć Audrey wszystko to co uważał za słuszne. Jeśli tylko byłby w stanie jej tym pomóc i nie dopuścić, by stała się jej jakakolwiek krzywda... Otworzył usta i rozpoczął krótki, ale rzeczowy monolog, przybliżając jej te najbardziej kluczowe kwestie. - I pamiętaj.
    Na czas zebrania nie możesz być sobą. Udawaj ile wlezie i nie pozwól, by cokolwiek wyczytali z twojej twarzy czy gestów.
    Maska to zdecydowanie najsilniejsza broń jaką mogli dysponować siedemnastolatkowie tacy jak Ian czy Audrey. Racz jasna kolejną niepisaną zasadą było całkowite zamknięcie dostępu do swojego umysłu, gdyż wspomnienia czy myśli mogły stać się zgubą, prowadzącą do upadku ich właściciela. - Odzywaj się tylko wtedy, gdy cię o to poprosi i mów tylko to co Czarny Pan chciałby usłyszeć. Nie odwracaj wzroku i staraj się zachować pewność siebie.
    Kiwnął głową, dając jej sygnał, iż to już koniec. Nie pamiętał co jeszcze mogłoby się przydać, a te kilka rad były jego zdaniem najtrafniejsze i najbardziej użyteczne. - Spotkamy się wieczorem na błoniach, dobrze? - zapytał, posyłając jej badawcze spojrzenie. - Sama i tak nie trafisz na miejsce spotkania.
    I odszedł, zostawiając ją samą i dając tym samym chwilę do namysłu. Na wszystkich zajęciach siedział jak na szpilkach, a przez jego głowę krążyły jedynie pozostawione bez odpowiedzi pytania... jak będzie wyglądało to pierwsze, najważniejsze spotkanie Audrey? Czy nic im się nie stanie i czy wyjdą z niego cało?
    Wieczorem zgodnie z obietnicą czekał na Audrey przy samej bramie wyjściowej, spoglądając w ciemne już niebo pokryte migoczącymi gwiazdami. Dziewczyna pojawiła się grubo przed czasem, co wytłumaczył sobie zdenerwowaniem i rosnącym napięciem.
    - Gotowa? Możemy iść? - zagadnął, poklepując ją pokrzepiająco po ramieniu i wskazując gestem piętrzące się z oddali połacie Zakazanego Lasu.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Przyszłam pytać, czy zaczynać ten nasz leśny wątek, czy może straciłaś zainteresowanie? :) Długo mnie nie było, sprawy mogły ulec zmianie.]

    James

    OdpowiedzUsuń
  34. To by była trzecia noc kiedy Sebastian spał ze dwie godziny, a potem pałętał się po korytarzach Hogwartu, sprawnie unikając woźnego, który nie za bardzo lubił chłopaka. Jak go raz przyłapał, gdzieś miesiąc temu, to taką karę mu załatwił, że Sebastian do teraz czuje środki czyszczące wżerające mu się w skórę. Tragedia.
    Ale teraz miał przynajmniej jakieś zajęcie. Tak, tak, od jakiegoś czasu po korytarzach w nocy nie szwendał się tylko on. Była jeszcze dziewczyna. Blondynka, zgrabne nogi i śliczna buźka. Oh, i tak bardzo ślizgońska, jeśli się nie myli. Chodził już za nią od niemalże godziny i powoli zaczynał się nudzić, gdyż dziewczyna nie robiła nic wyjątkowego, ani zbyt ciekawego.
    Podczas gdy Sebastian zamyślił się nad powodem obserwowania dziewczyny (śledzenie nie brzmi za dobrze..), ona zniknęła mu sprzed oczu. Chłopak wychylił głowę zza rogu i od razu ruszył przed siebie, prawie wpadając na blondynkę.

    Sebastian Banewood

    OdpowiedzUsuń
  35. Na zewnątrz powoli zapadał zmrok, a niebo robiło się coraz bardziej czarne. Oni jednak z pełną determinacją ruszyli prosto przed siebie, mając przed oczami tylko jeden jasno wyznaczony cel: Zakazany Las. Szli w milczeniu: jedynie Ian co jakiś czas zadawał jej to samo pytanie: wszystko dobrze? Nawet jeśli Audrey nie okazywała strachu to był w stu procentach pewien, że głęboko w środku boi się tej konfrontacji. Spotkania oko w oko z samym Lordem Voldemortem. Gdy tylko doszli do skraju lasu, chłopak złapał ją za ramię i na ślepo prowadził po gęstej puszczy. Widoczność była i tak ograniczona, a zważywszy na fakt, że znał dobrze większą część lasu, nie miał z przebyciem drogi żadnych kłopotów. Miller nie była jednak w tak komfortowej sytuacji, toteż wolał przywdziać dzisiaj rolę przewodnika. - Już prawie jesteśmy na miejscu - powiedział po upływie dwóch kwadransów, gdy zbliżali się do wielkiej, pustej i okrągłej polany. Chłopak przystanął, rozglądając się po otwartej przestrzeni. Czuł, że zostały im zaledwie minuty spokoju. Przeczuwał, że zaraz stanie się coś, co oboje zapamiętają na długi czas. I nagle powietrze przecięła gęsta mgła, a wokół nich rozległ się odgłos towarzyszący teleportacji. - Kogo my tu mamy - głos przypominający syk węża sprawił, że po plecach Ślizgona przeszły ciarki - Blake. Postanowiłeś towarzyszyć naszej nowej kandydatce? Podejdź więc do mnie, panno Miller - dodał i zamaszystym ruchem ręki wskazał jej drogę. Ian spojrzał na nią pokrzepiającym wzrokiem, dając niemy sygnał, iż pora zrobić to co do niej należy i stawić czoła Czarnemu Panu.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  36. [Łatwiej będzie chyba o wątek ze "swoimi". :) Na myśl przychodzi mi jednak tylko tyle, że Mort odrobinę gardzi Audrey przez to, że nie podziela poglądów innych czystokrwistych rodów, ba, ma ją za jawną zdrajczynię i fankę szlam. Nie bardzo tylko wiem, jak to wpleść w konkretny wątek...]

    Selwyn

    OdpowiedzUsuń
  37. Dziękuję za miłe przywitanie. Jeśli chodzi o wątek, niestety na ten moment nie dysponuję dostateczną ilością czasu, by móc pozwolić sobie na większą ilość wątków, więc muszę odmówić, ale mimo to miło mi, że masz chęci na pisanie. Może jeszcze kiedyś uda Nam się zagrać.

    R. Baardsson

    OdpowiedzUsuń
  38. [ Regulus zapewne zwróciłby uwagę na taką zołzę więc zapraszam do pod swoją (ubogą) kartę a na pewno coś wymyślimy w sprawie wątku. ]

    OdpowiedzUsuń
  39. [ Boże, znalazłam ten wątek i byłam przekonana w 100%, że odpisałam ;O Chyba zaczęłam go pisać, ale nie spodobało mi się to i dlatego myślałam, że odpisałam -.- Głupia ja. Naprawdę przepraszam, nie powinnam zapomnieć >.< Niedługo wezmę się za Twój odpis w pierwszej kolejności! ]

    skruszona Malfoy'owa

    OdpowiedzUsuń
  40. Stał jak wryty i spoglądał na zmierzającą ku Voldemortowi dziewczynę, a z każdym jej krokiem zaczynał się coraz bardziej obawiać. Dobrze wiedział, że możliwości Czarnego Pana są niemalże nieograniczone, a jego pomysłom tak skrupulatnie wprowadzanym w życie nie było końca i ta myśl skutecznie wprowadziła go w stan graniczący z prawdziwym lękiem.
    Obrócił się gwałtownie, gdy jego uszu dobiegł krótki szyderczy śmiech. Śmiech, nie mający nic wspólnego z jakąkolwiek pozytywną emocją. Śmiech, który samym swoim brzmieniem wywoływał na plecach ciarki. - Nie ujrzysz go tutaj. - To Voldemort postanowił odpowiedzieć na nieme pytanie Audrey. Na jej mizerną próbę znalezienia wśród zamaskowanych śmierciożerców tej jednej osoby. Człowieka, który z własnej nieprzymuszonej woli skazał ją na taki a nie inny los. Który wydał własną córkę w ręce morderczych katów. - Twój ojciec nie chciał brać udziału w twojej oficjalnej inicjacji, Audrey - kontynuował, tym samym mrożącym krew w żyłach głosem.
    Inicjacja... To jedno słowo zawierało w sobie tak wiele znaczeń. Ian świetnie zdawał sobie sprawę z faktu, iż teraz nie ma już odwrotu. Klamka zapadła i żadną siłą rzeczy nie mógł zmusić Lorda Voldemorta do zmiany decyzji. Bierność także nie była opcją, którą przyjąłby z otwartymi ramionami. Obiecał, że zrobi wszystko, byle tylko nie musieć patrzeć na zdobiący przedramię blondynki Mroczny Znak. Dał jej słowo, a słowa Ślizgona były czymś niepodważalnym i niemożliwym do złamania. Po krótkim namyśle i spontanicznie podjętej decyzji wyszedł na sam środek. Różdżka, którą mocno ściskał w dłoni wykierowana była w eter, w niewidzialnego wroga, który być może krył się gdzieś na tej pustej przestrzeni. Jego lekko błyszczące tęczówki natomiast wpatrzone były to w Voldemorta, to w Audrey, a usta powoli otwierały się, by lada chwila wydobyć z nich zbitkę słów: - Żadnej inicjacji nie będzie.
    Był pewien, iż ten kolejny już przejaw czystego buntu nie obędzie się bez kary, odpowiedzi, reakcji. Bez czegokolwiek. Postawienie się Czarnemu Panu i jawne zanegowanie jego decyzji nigdy nie kończyło się ciszą i natychmiastowym zapomnieniem.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  41. Nie lubił przesiadywać w Pokoju Wspólnym więcej czasu niż musiał. Wolał szwendać się bezmyślnie po korytarzach Hogwartu szukając jakiekolwiek zaczepki, która sprawiłaby szary dzień nieco ciekawszym. Jace miał jednak dosyć tej rutyny. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić w ten upalny czerwcowy dzień, więc siedział bezmyślnie otoczony przyjaciółmi, którzy rozmawiali głośno na przeróżne tematy począwszy od najgorętszych lasek przez lekcje Eliksirów, kończąc na imprezie, którą organizowali na przyszły weekend.
    Szczerze mówiąc Malfoy rzadko kiedy włączał się do konwersacji. Palił w ciszy papierosa bez pasji udając, że ich słucha. Czekał na jakiś przełom dzisiejszego dnia, który jak na złość nie chciał nadejść. Westchnął głośno zwracając uwagę kolegów i koleżanek na niego, którzy pytająco spojrzeli na blondyna. Stwierdzili jednak, że owy gest nie miał nic wspólnego z ich aktualnym tematem i ponownie zatracili się w rozmowie.
    Nagle przed nim pojawiła się nader podekscytowana Audrey. W jego głowie pojawiła się nikła nadzieja, że może w końcu wydarzy się coś ciekawego. Nie miał pojęcia, że aż tak.
    Dziewczyna wyciągnęła Jace’a z tłumu nie tłumacząc innym powodu, przez który go porwała. Ślizgoni patrzyli się na nich z wymalowanym na twarzy jawnym zdziwieniem, jednak nie mieli zamiaru tego komentować. Zapewne stwierdzili, że Audrey jest kolejną porzuconą przez Malfoy’a dziewczyną rozpaczliwie próbującą go odzyskać. Większość populacji ludzkiej właśnie tak stereotypowo postrzegała otaczający ich świat.
    -Po jakie licho mnie tutaj zaciągnęłaś? – spytał przeciągając końcówki słów. Ślizgonka zaprowadziła arystokratę do jej pokoju, co wyglądało naprawdę dwuznacznie. Jednak dziewczyna miała jakiś konkretny, bardzo ważny powód. Jace podniósł pytająco brew do góry i oparł się leniwie o ścianę. Blondynka trzymała w ręce coś, czym była tak bardzo podekscytowana. Obchodziła się z zawiniątkiem jak z jajem. Płożyła je na łóżku zerkając zachęcająco na Malfoy’a.
    – Nie uwierzysz co znalazłam – powiedziała uśmiechając się szeroko. Nie trzeba było dwa razy zachęcać blondyna, by podszedł i zerknął co takiego nie mogło ujrzeć światła dziennego. Kiedy Audrey odkryła tajemniczy przedmiot Jace wytrzeszczył oczy patrząc to na dziewczynę to na najprawdziwsze jajo smocze! Przez krótką chwilę nie mógł wydusić z siebie słowa.
    - Kurw… Na Merlina! Skąd Ty to masz?! – spytał nieco podnosząc głos. Bał się chociażby dotknąć jaja, które bez dwóch zdań było już całkiem dojrzałe i lada chwila miał się z niego wykluć mały smoczek. Nie wyobrażał sobie utrzymywać tego w tajemnicy dłużej niż kilka miesięcy. Jednakże myśl o posiadaniu własnego smoka na wyłączność była bardzo kusząca.

    wciąż ogromnie skruszona Malfoy'owa

    OdpowiedzUsuń
  42. [ Szerze mówiąc - na razie nie mam żadnego pomysłu, ale postaram się to na dniach zmienić, chyba że mnie uprzedzisz. ]

    OdpowiedzUsuń
  43. - Co robimy?
    - Właśnie chciałem zapytać cię o to samo - odszepnął, patrząc na wycelowane w ich kierunku różdżki. Nie miał w zanadrzu żadnego planu, a w takich okolicznościach także było ciężko wpaść na jakiekolwiek sensowne rozwiązanie. Mógł się założyć o wszystko co tylko posiadał, że zarówno Voldemort jak i pozostali śmierciożercy nie odpuszczą im tego ryzykownego posunięcia. Nie chciał narazić Audrey na kolejne niepotrzebne krzywdy, a dalsze tkwienie w Zakazanym Lesie tylko przybliżało ich do tego co nieuchronne. Chłopak kątem oka dojrzał jakieś nieznane mu fiolki zapełnione po brzegi wywarami, jednak jego marna znajomość eliksirów nie pozwała mu na rozpoznanie ich nazw i zastosowań. W jego głowie zrodził się jednak pewien mało przemyślany i zapewne dość nieodpowiedzialny plan, polegający tylko na jednym: ucieczce. O sztuce teleportacji również miał raczej znikome pojęcie, które składało się tylko i wyłącznie z wiedzy czysto teoretycznej. Nigdy w życiu się nie teleportował - nie wspominając już o teleportacji łącznej - ale w tym momencie nie widział innego rozwiązania. Nie dbał nawet o przyszłe konsekwencje. Voldemort nie darowałby im czegoś takiego jak ucieczka z samego środka tak ważnego zebrania, ale bezpieczeństwo dziewczyny i jego własne było ważniejsze. Przynajmniej na chwilę obecną. Przybliżył się do stojącej obok blondynki i nachylił się tuż nad jej uchem, szepcząc tak cicho jak to było możliwe. - Spadamy stąd.
    Raz jeszcze rozejrzał się po twarzach obecnych na polanie śmierciożerców, których ewidentnie znudziła już ta bijąca po uszach cisza. - Teleportowałaś się kiedyś? - mruknął, ale jakby czytając jej w myślach dodał: - Ja też nie.
    Obawiał się jedynie rozszczepienia, na którego temat słyszał całkiem sporo opowieści, a także tego, czy w ogóle uda im się stąd zniknąć. W duchu liczył na to, że ta pierwsza w życiu nagła zmiana miejsca przebywania okaże się sukcesem, a nie skończy pozbawieniem jakiejś części ciała. Chociaż zważywszy na trzymane przez Audrey eliksiry... Gdyby tylko znalazł się wśród nich jakiś skuteczny i szybki w działaniu lek... Głównym celem Ian'a było Hogsmeade. Żałował, że nie mogli teleportować się prosto do Zamku, ale nie miał wpływu na użyte wokół niego zabezpieczenia. - Złap mnie za rękę - mruknął, robiąc krok do przodu. - Pora pożegnać się z całym tym towarzystwem...

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  44. - Felix Felicis? - odszepnął, gdy dziewczyna wcisnęła mu w dłoń mały flakonik. Mimo, że Audrey była gotowa poświęcić tak cenny eliksir tylko i wyłącznie po to, by mieć pewność, że ich teleportacja okaże się udana, on sam miał duże wątpliwości. Nie chciał marnować go w tak nieprzemyślany sposób: zapewne nadarzy się jeszcze sporo okazji, w których płynne szczęście stanie się niezwykle pomocne, a teleportacja na pewno nie była jedną z nich. Chłopak liczył na to, że jednak uda mu się bezpiecznie dostać do wioski, nie musząc używać przy tym ani jednej kropli Felix'a. - Nie mogę go zużyć - odpowiedział i dla bezpieczeństwa wsunął flakonik do wewnętrznej kieszeni szaty. Zgodnie z radą blondynki skupił myśli i sprowadził je na jeden wyznaczony tor: ce-wu-en.
    Cel ... Wola ... Namysł
    Powtarzał te trzy złote reguły niczym mantrę, wyobrażając sobie samego siebie, znajdującego się za kilka krótkich chwil gdzieś w dalekim końcu wioski. Powtarzał, że tylko tam będą bezpieczni. Że tylko tam nie dosięgnie ich ręka Lorda Voldemorta, która czekała już, by ich ukarać. Ścisnął mocnej dłoń Audrey i wykorzystując chwilę nieuwagi i panujące na polanie zamieszanie, obrócił się w miejscu, mrucząc pod nosem nazwę wioski. Nagle pochłonęła ich ciemność: zdążył zarejestrować jednie mocne szarpnięcie, jakby jakaś niewidoczna siła wciągała go w głęboki wir i pchała do przodu. Upadł na zimną powierzchnię i otworzył oczy, omiatając wzrokiem tę nową przestrzeń. Odetchnął z ulgą: jednak mimo wcześniejszych obaw udało się. Uciekli i najwyraźniej wszystko było w jak najlepszym porządku. Znaleźli się w miejscu, który obrał sobie za cel: w dużej, pustej i skalistej jaskini, zlokalizowanej na samym skraju Hogsmeade. - Audrey i co teraz robimy? - zapytał, podnosząc się na nogi i kulawo idąc w jej kierunku. Nagle poczuł dziwny rwący ból w lewej łydce: nachylił się, podwijając nogawkę spodni i skrzywił się na widok zakrwawionej rany, w której brakowało sporego kawałka skóry.
    Rozszczepienie
    - Nic mi nie jest - mruknął, wlekąc się w jej stronę i stając tuż obok. Sądził, że jak na pierwszy raz to i tak miał sporo szczęścia. Noga stanowiła jednak mały problem, gdyż musieli stąd jak najszybciej uciekać i zapewne biec przez przynajmniej część trasy. - Musimy stąd wyjść i rozejrzeć się po okolicy - dodał i spojrzał na nią badawczym wzrokiem.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  45. - Nie, chyba nie mam nic takiego - odpowiedział, patrząc kątem oka na coraz gorzej wyglądającą ranę. - Zresztą nie zawracajmy sobie głowy czymś tak błahym. Zaczyna się ściemniać i jeśli nie chcesz tu nocować to pora wychodzić - dodał i powoli skierował się ku wyjściu z groty. Nawet jakby chciał zatamować czymś krwawienie, to jego możliwości i pole do popisu były ograniczone. O samym zjawisku rozszczepienia wiedział tyle co nic, więc wolał na własną rękę nie bawić się w pomoc medyczną. Miał nadzieję, że uda im się niepostrzeżenie dostać do Hogsmeade - jaskinia znajdowała się kilka kilometrów od samej wioski - i stamtąd na czas powrócić do Zamku. A tam już zajmie się tym wszystkim wykwalifikowany personel szpitalnego skrzydła. - Wychodzimy stąd - ton jego głosu sugerował, iż nie miał zamiaru tolerować żadnego sprzeciwu. Teraz to on przejął dowództwo, a jego główną misją stało się bezpieczne zaprowadzenie Audrey do ślizgońskich lochów. Z różdżką oświetlającą drogę wyszedł z jaskini i skierował się przed siebie, idąc ramie w ramie z blondynką. Niebo zaczynało zmieniać barwę na ciemno granatową, a na jego sklepieniu powoli pojawiały się migoczące gwiazdy. Sam nie wiedział jak długo już tak maszerowali, co chwila obracając się nerwowo i wytężając wzrok, w strachu, że zza drzewa wyskoczy któryś z popleczników Czarnego Pana. Przez swoją własną głupotę i nieumiejętną teleportację znacznie spowalniał wędrówkę, lecz i tak starał się iść najszybciej jak tylko potrafił, chociaż dół nogawki na wylot przesiąknięty krwią nie był wizją umilającą długi spacer. - Jesteśmy w wiosce - wysapał jakiś czas później, zatrzymując się i podpierając ściany któregoś z tamtejszych pubów. Nie miał siły by iść dalej, ale nie chciał jeszcze bardziej denerwować Audrey. W końcu to on wpadł na tak genialny pomysł, by pomimo braku licencji i rzecz jasna wiedzy, teleportować się spod nosa samego Lorda Voldemorta. Bez słowa protestów kontynuował marsz, zastanawiając się, co może czekać na nich lada chwila. Cisza i spokój wydawały mu się nienaturalne i jakby złowieszcze. Jego zdaniem cała wioska już od dawna powinna być osaczona przez zamaskowanych i rządnych zemsty ludzi. A tu nic. Uliczki były puste, a w oknach domów i w sklepowych witrynach nie paliło się żadne światło. - Wychylisz się i zobaczysz czy droga wolna? - zwrócił się do Audrey, gdy stali już na rozwidleniu dróg. Przed nimi piętrzyła się jeszcze jedna, krótka trasa: alejka, wzdłuż której po obu stronach rosły drzewa Zakazanego Lasu. Droga ta była konieczna: tylko dzięki niej mogli znaleźć się w Hogwarcie, a to było w tym momencie najważniejsze.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  46. - Żartujesz? - chłopak maksymalnie ściszył głos i spojrzał prosto w twarz przyjaciółki, aby nabrać pewności, że dziewczyna mówi całkiem poważnie. Sam nie wyobrażał sobie nawet takiego rozwoju akcji. - Chcesz podejść pod bramę Zamku w masce śmierciożercy? - Nie chciał nawet pomyśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby całkiem przypadkiem napotkali tam któregoś z profesorów. Równie dobrze mogli teraz wyjść ze swojej kryjówki i stanąć oko w oko z uzbrojonymi po zęby sługami Lorda Voldemorta. - Ale pierwsza część planu mi się podoba - dodał, a kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze. Perspektywa zaatakowania ludzi, którzy zniszczyli mu życie, była niezwykle kusząca. Poza tym był już zmęczony i osłabiony, co równało się z tym, iż chciał już wreszcie znaleźć się z powrotem w szkole. A żeby tak się stało, musieli niepostrzeżenie przemknąć obok dwójki zamaskowanych śmierciożerców. - Chodź - szepnął i po cichu udał się do przodu, gdzie stanął za jednym grubym drzewem, wybierając go na swój punkt obserwacyjny. - Jeśli zaatakujemy z ukrycia to mogą tego nie zauważyć - mruknął i podniósł różdżkę, kierując nią na nic nieświadomych mężczyzn. Żeby nie robić niepotrzebnego zamieszania, powiedział w myślach formułkę zaklecia, używając do tego magii niewerbalnej. Petrificus totalus! Po chwili jeden z nich runął na ziemie, a na jego zaskoczonej twarzy ciągle malował sie wyraz niemego szoku. Jego towarzysz także miotał się w miejscu, próbując zlokalizować źródło ataku, ale nie trwało to zbyt długo. Po minucie nierównej walki także podzielił los swego kolegi, padając na leśną ściółkę i nie mogąc poruszyć choćby jednym palcem. Ślizgon spojrzał z dumą na swoje dzieło, ale wiedział, że teraz ich położenie stało się jeszcze bardziej tragiczne niż dotychczas. Ucieczka, zaatakowanie dwójki śmierciożerców... Czuł, że zapłacą za to wszystko wyjątkowo wysoką cenę. - Na co czekasz?! - krzyknął, obracając się w stronę blondynki. - Biegnij, zanim się obudzą! - sam także puścił się pędem przed siebie, chociaż z podziurawioną i krwawiącą nogą nie przychodziło mu to łatwo. Zignorował jednak ból oraz osłabienie i biegł, zatrzymując się dopiero po wkroczeniu na tereny szkoły. Po wejściu do Zamku złapał się obręczy schodów prowadzących do Wielkiej Sali i ostrożnie usiadł na jednym stopniu, próbując wyrównać oddech. Nie chciał nawet patrzeć na wynik swojej nieudolnej teleportacji, ale po ociekającym czerwoną cieczą materiale, nie spodziewał się ujrzeć nic miłego. Obiecał sobie, że ten sposób transportu już nigdy więcej nie będzie przez niego wykorzystany, nawet w sytuacjach, które wymagać będą szybkiej i natychmiastowej ewakuacji. - W porządku, Audrey? - zapytał, przerywając ciszę i skupiając myśli na czymś innym niż feralnym rozszczepieniu.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  47. Ślizgon ujął jej dłoń i z trudem podniósł się ze schodów, stając obok dziewczyny i przez moment zastanawiając co robić. Dochodziła północ i uczniowie żadnym prawem nie mogli przebywać na szkolnych korytarzach. Jak zatem dwójka mieszkańców Domu Węża miała dostać się do Skrzydła Szpitalnego i wytłumaczyć podejrzliwej pielęgniarce dość ciężki stan jednego z nich? Ian'owi przez głowę przeszła jedna myśl: może by tak zaczekać do rana i dopiero wtedy odwiedzić gabinet pani Pomfrey? Wiedział, że Audrey nigdy w życiu nie zgodzi się na taki ruch, toteż nawet nie podzielił się z nią tymi przemyśleniami. - Chyba powinienem pójść tam sam - powiedział, gdy mozolnie pokonywali kolejne stopnie niekończących się schodów. - Przynajmniej ty unikniesz kłopotów, szlabanu i masy tych niewygodnych pytań. - Nie chciał, by przez jego umiejętności Audrey musiała tłumaczyć się z powodu ich nocnego spaceru. Poza tym wolał, by nie oglądała go z zakrwawioną i podziurawioną nogą. Mimo wszystko wolał, by ten widok został tylko i wyłącznie w jego własnej pamięci. - Wracasz do lochów? - zapytał kilka minut później, opierając się plecami o drzwi gabinetu i rozważając wszystkie za i przeciw: wejść, czy nie wejść do środka. W końcu dał za wygraną i wkroczył do sterylnego pomieszczenia, w którym jak zawsze o tej porze, panowała cisza i wszechogarniająca ciemność. Nie oglądał się za plecy, toteż nie wiedział, czy Audrey odeszła czy mimo wszystko wciąż czaiła się gdzieś obok. Już chciał ją zawołać, gdy mrok rozświetlił blask palonej lampy, a jego oczy dostrzegły kroczącą ku niemu szkolną pielęgniarkę. - Co wy tu robicie? Nie wiecie, która jest godzina? - syknęła ostrym tonem głosu, jednak natychmiast jej mina uległa zmianie, gdy ujrzała kapiącą na jasną podłogę krew. - Usiądź tutaj - poleciła, wskazując mu jedno z krzeseł. - A ty moja droga możesz poczekać tam - dodała, obracając głowę w kierunku oddalonego o kilka kroków drugiego krzesła. Najwyraźniej Miller wciąż tu była i nie posłuchała jego wcześniejszych zaleceń. - Które z was opowie co tu się wydarzyło? - zapytała, podchodząc do chłopaka z tacą zawierającą bandaże i waciki, po czym obrzuciła ich podejrzliwymi spojrzeniami i ostrożnie podwinęła jego lewą nogawkę. Blake instynktownie spojrzał w dół, jednak zaraz tego pożałował. Także pani Pomfrey cicho jęknęła, nie odzywając się ani słowem. - Dlaczego nie przyszedłeś z tym przynajmniej godzinę wcześniej? - powiedziała, załamując ręce i odwracając się w stronę Audrey.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  48. Ślizgon był jej wdzięczny za te wszystkie wyjaśnienia, kierowane w stronę podejrzliwej pani Pomfey i jej pomocniczki: Penelope. Sam szczerze wątpił, czy dałby radę na poczekaniu wymyślić jakieś w miarę wiarygodne tłumaczenia. Słowa Audrey na całe szczęście zakończyły spekulacje szkolnych pielęgniarek i choć na jakiś czas dały mu względny spokój. Siedział więc w ciszy i obserwował jak każda z nich po kolei dokłada starań, by jego noga wróciła do stanu sprzed. Pierwszą i może najważniejszą czynnością było użycie kilku kropli esencji dyptamu: silnego eliksiru służącego do natychmiastowej regeneracji wszelkiego rodzaju ran.
    Skóra na jego łydce od razu zaczęła się sklepiać - jedynie wokół niej pozostała czerwona, zabliźniona otoczka. Następnie nogę chłopaka pokrył gruby, szczelny bandaż. - Przyjdź do mnie za tydzień - odrzekła jedna z kobiet, wstając z miejsca i odkładając tacę z przyborami medycznymi - Zobaczymy, czy wszystko dobrze się zagoiło.
    Sam również wstał i bardzo powoli ruszył w kierunku wyjścia ze Skrzydła Szpitalnego. Zmęczenie z każdą kolejną minutą dawało o sobie znać, a wydarzenie z dzisiejszego dnia jeszcze bardziej pogłębiły ten stan. Przetarł zamykające się oczy nadgarstkiem, powtarzając sobie, że jeszcze tylko krótka droga do lochów i znów znajdzie się w swoim dormitorium. Marzył jedynie o położeniu się do łóżka i natychmiastowym zaśnięciu, chociaż po ucieczce z rąk Voldemorta i po powaleniu na ziemię dwójki Śmierciożerców, liczył się z nawrotem koszmarów. Snów, które miewał zaraz po swoich pierwszych przeżytych torturach. Sceny te powracały każdej nocy i uciążliwie nie dawały o sobie zapomnieć. wyciągnięta różdżka, czerwone światło, krzyk...
    - Na drugi raz nie teleportujcie się bez uzyskania licencji - To pani Pomfrey odezwała się na pożegnanie, racząc ich tą kąśliwą uwagą. Ian mimowolnie lekko się uśmiechnął i zniknął za drzwiami pomieszczenia.
    - Dziękuje, Audrey - powiedział, gdy dziewczyna znalazła się obok niego. Jej obecność - mimo, że nigdy tego nie okazywał - dużo dla niego znaczyła. Cieszył się, że może na niej polegać i mieć przy sobie kogoś takiego jak ona.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  49. Ian odetchnął głęboko, gdy na powrót jego oczy ujrzały znajome pomieszczenie. Przez całe długie godziny wyczekiwał z utęsknieniem na ponowne znalezienie się w lochach, które zazwyczaj traktował jedynie w kategoriach zwykłego, zimnego i ponurego miejsca. Tej nocy czuł się tu jednak bez wątpienia bezpiecznie, a stan ten po przeżytych wydarzeniach był jednym z najważniejszych i najbardziej uspokajających. - Na pewno chcesz tu zostać? - zapytał, unosząc do góry jedną brew. Wiedział, że nie powinien zostawiać jej samej, ale być może tego właśnie potrzebowała? Poza tym sam był już niezwykle zmęczony, a ból nogi jeszcze bardziej to potęgował. - Nie obrazisz się jak już pójdę? - na chwilę usiadł na kanapie tuż obok niej, ale wiedział, że tego pożałuje, gdy tylko przyjdzie moment wstania. - Po tej ucieczce z rąk Voldemorta jestem strasznie senny - wyszeptał, ignorując opadające powieki. - ale wiesz, Audrey - zaczął, siedając wygodniej na szerokiej kanapie. - Ciekaw jestem co się teraz stanie. Przecież oni nam tego nie darują... - Wyobraził sobie gniew Czarnego Pana. Zobaczył przed oczami obraz przedstawiający samego siebie: skruszonego śmierciożercę, upadającego na kolana i porażonego siłą klątwy cruciatus. Zobaczył stojącą obok niego Audrey: dziewczynę, której lewe przedramię zdobi już Mroczny Znak. - Założe się, że twój ojciec już o wszystkim wie - dodał, jeszcze cichszym głosem niż dotychczas. - Jego plan nie wypalił - chłopak uśmiechnął się pod nosem na samą myśl o tym, jak wściekły musi teraz pan Miller, gdy jego uszu dobiegła informacja o kolejnym już buncie jego rodzonej córki. - Ale dobrze mu tak. Żaden człowiek nie będzie nikogo zmuszał do zasilenia szeregów Voldemorta. Żaden. - powtórzył już mniej świadomie własnych słów i prawie że natychmiast zapadł w głęboki sen, a jego głowa opadła gdzieś w okolicach ramienia blondynki. W ślizgońskim pokoju wspólnym słychać już było tylko i wyłącznie jego miarowy oddech, przeplatany ze złowrogą ciszą.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  50. Wbił wzrok w najprawdziwsze smocze jajo. Nie rozumiał dlaczego Audrey pytała go o to czy weźmie za siebie odpowiedzialność za małego stworka. Wiadomo, że zrobiłby wszystko, żeby mieć możliwość posiadania takiego zwierzęcia.
    – Nadal nie mogę uwierzyć, że mam smoka – usłyszał z wykrzywionych w szczerym uśmiechu ust dziewczyny. Spojrzał na nią karcąco.
    - Jeśli chcesz mojej pomocy musisz wiedzieć, że My mamy to jajo. – zaakcentował słowo „My”, by dobitniej przekazać dziewczynie, że obydwoje są w posiadaniu owego cuda, nieważne kto je znalazł. Usiadł zaraz obok jaja kładąc na nim rękę. Audrey przychodząc do niego musiała wiedzieć, że Jace ma zamiar zająć się jajem jak najlepiej wkładając w to całe serce i siły.
    - Mam pomysł. – stwierdził kładąc pieszczotliwie rękę na jaju. – Mam w pokoju terrarium mojego węża. Jest całkiem dobrze ogrzewane i jajo może tam spokojnie dorastać. – stwierdził spoglądając na blondynkę z powagą. Sprawa nie była ani trochę śmieszna ani nie można było podchodzić do niej lekkomyślnie. – Nikt nie będzie zwracał uwagi na dekorację, którą zakupiłem dla mojego wężyka. – Wszyscy Ślizgoni wiedzieli z jak wielkim uwielbieniem Jace traktuje swoje zwierzęta. Jeśli miał zamiar być za kogoś odpowiedzialnym musiał się tego trzymać w stu procentach. Uśmiechnął się lekko widząc zdziwienie na twarzy Ślizgonki. Zignorował to jednak i kontynuował swój wywód.
    - Kiedy malec nieco podrośnie możemy na czas naszego pobytu w szkole trzymać go w Zakazanym Lesie. Znam tam kilka miejsc, w których byłby całkiem bezpieczny. W wakacje może przebywać w moim ogrodzie. – zauważył, że nie spodobała się ta wiadomość dziewczynie więc dodał szybko. – Czy gdzie tam chcesz.

    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  51. Ślizgon powoli otworzył oczy i omiótł wzrokiem pomieszczenie, w którym się aktualnie znajdował. Wokół niego wciąż panowała cisza i bijąca po oczach ciemność, co musiało świadczyć o tym, iż z całą pewnością słońce nie ukazało się jeszcze za horyzontem. Ian podniósł się do pozycji siedzącej, a koc, którym był okryty zsunął się na podłogę Pokoju Wspólnego. - Dzięki, Audrey - pomyślał, a jeden z kącików jego ust uniósł się nieznacznie ku górze. Postanowił mimo wszystko powrócić do dormitorium, choć ponowne zaśnięcie nie wchodziło już w grę. Powoli powlókł się w stronę schodów i równie cicho otworzył drzwi, wchodząc do środka i zmierzając w kierunku łóżka. Te kilka krótkich godzin, które dzieliły go od świtu, spędził na ponownym snuciu spekulacji. Rozmyślał o Voldemordzie, panu Millerze, Śmierciożercach... o wszystkim tym, co wiązało się bezpośrednio z Audrey i nim samym. - Oni i tak nam tego nie darują - powtórzył po raz kolejny w tym dniu i obrócił głowę w stronę okna, by tam patrzeć na pomarańczowe wschodzące słońce.
    ----------------
    Kolejne cztery dni minęły w spokoju, którego chłopak w ogóle się nie spodziewał. Nie otrzymał on żadnej wiadomości, ani nie usłyszał choćby najmniejszej pogłoski o planach Czarnego Pana. Także jego Mroczny Znak nie dawał mu sygnału o zbliżającym się spotkaniu. Nie zdarzyło się zupełnie nic, co mogłoby na nowo wprowadzić go w stan graniczący ze strachem. Przez te dni jego kontakty z Audrey także ograniczyły się do minimum. Zarówno on jak i ona musieli od siebie odpocząć: od czasu do czasu widywali się przelotnie na korytarzach, czy w lochach, ale na tym się kończyło. Żadnych rozmów, zero przekazu.
    Tego dnia stal właśnie gdzieś z tyłu zapełnionego po brzegi ślizgońskiego salonu, obserwując zgromadzonych tam uczniów. Sam wybierał się właśnie do szpitalnego skrzydła, by tam zgodnie ze wcześniejszym poleceniem pani Pomfrey, pozbyć się bandażu - pozostałości po nieszczęśliwej i nieudanej teleportacji. Ruszył właśnie do przodu, próbując przecisnąć się przez ten chory tabun ludzi, gdy znikąd u jego boku pojawiła się Audrey. Już z wyrazu jej twarzy wyczuł, że coś jest nie tak, a jej słowa tylko upewniły go w tym przekonaniu. - Co się dzieje? - zapytał, marszcząc czoło i spojrzał na nią badawczym wzrokiem.

    Ian.

    OdpowiedzUsuń
  52. [ Cześć :) Dziękuję bardzo za komplement ;3 Konkretnego pomysłu na wątek nie mam, ale myślę, że można by zrobić z naszych pań wrogów. ]

    Primrose

    OdpowiedzUsuń
  53. [a dziękuje^^ ;)]

    Ślizgon z nieco zdziwioną miną chwycił w dłonie list zaadresowany do Audrey i zaczął czytać, wodząc wzrokiem od linijki do linijki. Z każdym nowym zdaniem na jego twarzy pojawiał się coraz to większy szok i ta sama mieszanina podejrzliwości i wcześniejszego zaskoczenia. Z treści jasno wynikało, iż pan Miller postanowił zniknąć z życia matki Audrey i nikt do tej pory nie ma pojęcia co się z nim dzieje. Nawet Śmierciożercy nie dostali choćby jednej informacji o miejscu jego obecnego zakwaterowania, co wprawiło Ian'a w jeszcze większe osłupienie. Jeszcze te kilka dni temu dałby sobie rękę uciąć, że Miller w niedalekiej przyszłości na kolanach wyruszy do samego Lorda Voldemorta, by tam błagać go o wybaczenie. W końcu jego rodzona córka teleportowała się ze środka najważniejszego zebrania, w dodatku w towarzystwie największego buntownika w historii wszystkich Śmierciożerców. - Trzymaj - powiedział, wyciągając rękę i podając jej lekko wygniecioną kartkę. Sam usiadł na oparciu jednego z foteli, patrząc na blondynkę wzrokiem, z którego nie sposób było wyczytać żadnych emocji. - Słuchaj... - zaczął cicho, uprzednio omiatając wzrokiem cały wspólny pokój, by upewnić się, że nikt ich nie podsłuchuje. - A co jeśli to tylko i wyłącznie podstęp? Nie pomyślałaś, że specjalnie kazał twojej matce napisać list, w którym rzekomo gdzieś zniknął? - Musiał powiedzieć jej to, co sam wyniósł z przeczytanej treści. Szczerze wątpił, by Śmierciożerca rzeczywiście odciął się zarówno od rodziny jak i od grupy, do której należał. Od bandy popleczników Czarnego Pana, których popierał całym swym sercem. - Nie? Tak myślałem. - dodał, kręcąc głową. - Przecież to jasne, że on już wie o naszej ucieczce ze spotkania inicjacyjnego. Naprawdę nie wydaje ci się to logiczne? On znowu chce cię sprowadzić do domu i tam siłą wysłać prosto w łapy Voldemorta... Nigdzie nie pójdziesz. - zakończył nieco ostrym i zdecydowanym tonem głosu.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  54. Miał zamiar przekonać ją co do swoich racji. Jace nie umiał przyjąć do wiadomości pomysłu kogoś innego, tym bardziej, że zazwyczaj wydawał mu się banalny i całkiem niekorzystny. Audrey natomiast nie miała żadnej koncepcji a podważała jego zdanie, co jeszcze bardziej go zirytowało.
    Przewrócił oczyma słysząc gdybania blondynki "Co gdy wykluje się w nocy?". Przecież Malfoy radził już sobie w gorszych sytuacjach. Nie raz używał zaklęcia Imperius, bądź Obliviate nie chcąc, by współlokatorzy znali jego najgorsze występki, ale o tym wolał nie chwalić się pierwszej lepszej osobie. Mało kto znał go od tej najgorszej strony, mimo że na co dzień nie grzeszył grzecznością.
    – Wierz, bądź nie ale umiem radzić sobie z moimi współlokatorami. Wiedzą tyle ile chcę by wiedzieli. – stwierdził wyciągając paczkę papierosów. Nie pytał jej czy może zapalić. Często pozwalał sobie na zbyt wiele niż mógł.
    Opalił papierosa różdżką i opadł się wygodnie na łóżku.
    – Prędzej umrę niż pozwolę ci, zabrać go do ciebie – powiedziała szybko. Spojrzał na nią spode łba po czym wstał nie zwracając uwagi na szybką zmianę tematu ze strony dziewczyny. Zaczęła bez składu rozmyślać o rasie smoka, która w tym momencie była najmniej istotną sprawą.
    – Albo zajmujemy się tą sprawą po mojemu, albo od razu oddaj to jajo Filch'owi. – mruknął niezadowolony. Każdy plan był dobry ale Jace'a Malfoy'a najlepszy i zdecydowanie najbardziej korzystny. A tak przynajmniej twierdził, trafnie zresztą. Wiedział, że dziewczyna nie wycofa się z układu z arystokratą, tym bardziej, że znał już jej tajemnicę, a wątpił, że Audrey chciałaby pozbyć się jaja smoczego ot tak. Jace ubolewałby nad taką stratą, ale jeśli on czegoś nie może posiadać, nikt inny również.

    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  55. [Hym, hym. U mnie to bardzo słabo z pomysłami - same sztampy odnośnie Slytherinu i jej czystej krwi... Generalnie Shura mógłby być do niej dość dobrze nastawiony, albo nie wiem, znać się dobrze z jej ojcem, czy coś. Nie wiem, jaka relacja Ciebie w sumie interesuje, bo ja się dostosuję do każdej. Wybacz, wymyślanie idzie mi beznadziejnie, ale lubię zaczynać :D]

    A. Woronin

    OdpowiedzUsuń
  56. [Dobrze, to zaczynam, ale nie obiecuję, że jest tak, jak to sobie wyobrażasz. Jeśli coś jest nie tak, jeśli mam coś zmienić, to wal, ja nie mam z tym najmniejszego problemu!]

    Działanie jako podwójny wywiadowca wcale nie było takie przyjemne, jak mogłoby się komuś wydawać. Musiał bowiem zadowolić zarówno Lorda Voldemorta, jak i Dumbeldore'a, który zaufał mu przyjmując go w szeregi nauczycieli Hogwartu – Aleksandr wcale tego nie chciał, ale któż mógłby odmówić woli swojego mistrza, Czarnego Pana? – a to nie należało do łatwych zadań. Żeby nie wzbudzać podejrzeń nie mógł się pojawiać na każdym spotkaniu Śmierciożerców, a jednocześnie, jako jeden z najbardziej zaufanych z tej grupy, miał obowiązek być zorientowanym we wszystkim, co się aktualnie działo. Nastały bardzo niespokojne czasy i dla kogoś tak aktywnego, tak bardzo skorego do walki z Aurorami – nikt nie żywił wobec nich tak wielkiej nienawiści jak Woronin, który zawdzięczał im śmierć swoich rodziców oraz okropne dzieciństwo w rodzinie mugoli – ciągły pobyt w zamkniętym zamku był zwykłą męczarnią. Nic więc dziwnego, że jego nastrój z dnia na dzień stawał się coraz gorszy, co odbijało się na sposobie, w który prowadził zajęcia z Obrony przed Czarną Magią i tylko obecność Penny w Hogwarcie nieco go hamowała.
    Och, Penny.
    Przy takim stanie rzeczy, Aleksandr, chcąc czy nie chcąc, zmuszony został do polegania na innych Śmierciożercach, dzięki którym jakoś mógł utrzymać ciągłość swojej wiedzy i na bieżąco śledzić ich poczynania. Nie odpowiadało mu to ani trochę, ale lepszego wyjścia z tej sytuacji nie było, a poza tym on wciąż wierzył, że to tylko stan przejściowy i że niebawem wszystko wróci do normy. Niestety, jak można się było tego spodziewać, stanowczo zbyt często zawodził się na pozostałych sługach Czarnego Pana i, mimo że szczerze tego nienawidził, musiał zwracać się do ich potomstwa, żeby przypomnieć im o ich zobowiązaniach względem siebie. I choć dałby wiele za to, żeby nie musieć rozmawiać z niedojrzałymi, albo zbyt pewnymi siebie młodymi czarodziejami, którzy jeszcze nic nie wiedzieli o świecie, życie po raz kolejny go do tego zmusiło, gdy przez długi czas nie otrzymywał wyczekiwanych przez siebie wiadomości.
    Za każdym razem, kiedy zaczynał rozmowę z dzieckiem, czuł się niesamowicie upokorzony.
    — Żegnam państwa – zakończył temat pewnego czerwcowego dnia, chcąc się już ich pozbyć. Po kilku miesiącach nauczania nie mógł już patrzeć na swoich uczniów. – Panno Miller – zawołał Ślizgonkę cichym lecz bardzo chłodnym głos, kiedy uczniowie zaczęli opuszczać jego salę po kolejnych, jakże fascynujących, zajęciach. – Proszę poczekać – uzupełnił, a potem zaczął układać przyniesione mu przez uczniów prace w schludny stosik, który planował ze sobą zabrać. Nienawidził sprawdzać prac pisemnych, ale na jakiejś podstawie musiał weryfikować wiedzę tej bandy czarodziejów, bo w końcu tego właśnie od niego wymagano. – Zastanawia mnie pani rodzina – uniósł głowę i obrzucił ją spojrzeniem swoich błękitnych tęczówek, kiedy pozostali już całkowicie sami. – Pani ojciec... cóż, nie ukrywam, że oczekiwałem jakichś wiadomości od niego, a tu cisza. – Na jego ustach pojawił się drwiący uśmiech. – Można wiedzieć z jakiegoż to powodu zaniedbuje swoich przyjaciół? – zapytał, kładąc ogromny nacisk na ostatnie słowo. Wiedział, że Audrey Miller raczej nie popierała postawy swoich rodziców, widać to było po niej na pierwszy rzut oka, nie mógł więc odmówić sobie przyjemności płynącej z wypowiedzenia tej drobnej sugestii, że tylko im można ufać. – Tylko proszę nie robić ze mnie głupca, panno Miller, bo wiem, że zna pani odpowiedź na to pytanie – ostrzegł.

    A. Woronin

    OdpowiedzUsuń
  57. [widzę, że kolejna zmiana wizerunku :D]

    - Wiem, że nie mogę ci niczego zabronić, ale zrozum... - westchnął, mierząc ją wzrokiem. Szczerze wątpił, czy da radę odwieść Audrey od tego pomysłu, ale spróbować musiał. Sam nie był pierwszym naiwnym, który uwierzyłby w zniknięcie takiego Śmierciożercy i nie dałby się za żadne skarby przekonać, że pod tym wszystkim nie czai się jakiś spisek. - Zresztą nie ważne - dodał, wzruszając ramionami - Chcesz jechać to jedź, tylko nie zdziw się gdy wrócisz z Mrocznym Znakiem na przedramieniu. - Ian w końcu dał za wygraną. Domyślał się, że swoimi słowami jeszcze bardziej przekonuje ją do odwiedzenia domu domu. Pomyślał jednak, że gdyby rzeczywiście podchwycił jej pomysł, to może tym razem efekt byłby całkowicie odmienny i taki, jaki sam chciał osiągnąć. - Jesteś dorosła, wiesz co robisz - kontynuował z obojętnością w głosie. - Tylko jak i kiedy zamierzasz się tam dostać? - zapytał, gdyż nie miał pojęcia jak dziewczyna wymknie się z Hogwartu w tak długą podróż. Oczywiście mogła jakoś zdobyć zgodę Dumbledore'a, jednak było to dość trudnym zadaniem. - Audrey... - zaczął raz jeszcze, po raz ostatni podejmując próbę perswazji - Czy ty w ogóle wiesz co chcesz tam zrobić? Powiedzmy, że rzeczywiście on gdzieś zniknął i nikt nie ma pojęcia gdzie... Skoro sam Voldemort tego nie wie to jakim cudem ty go odnajdziesz?

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  58. - Rozumiem - powiedział tylko, by nie wywoływać kolejnej niepotrzebnej kłótni. Niechętnie musiał przyznać jej rację: jej wyjazd z Hogwartu był całkowicie uzasadniony. W końcu nie mogła bezczynnie siedzieć i czekać, aż Voldemort jednym precyzyjnie wymierzonym zaklęciem pozbawi życia jej matkę. I to dlaczego? Z powodu męża niczego nieświadomej kobiety, który z niewiadomych powodów postanowił odciąć się od swego Pana i jego sług. Poza tym kilka miesięcy wcześniej sam Ian postąpił w zupełnie odwrotny sposób niż ten, który obmyśliła dla siebie Audrey. Chłopak nie zrobił kompletnie nic by ratować swoją własną rodzinę, która także straciła życie z rąk Czarnego Pana. Nie miał zamiaru patrzeć jak jego przyjaciółka przeżywa dokładnie to samo co on: jak pogrąża się w zżerających ją wyrzutach sumienia, obwiniając się za to co się stało. Nie miał także prawa zabronić jej ratowania swojej matki i opuszczenia bezpiecznych murów Zamku, by wyruszyć w pełną niebezpieczeństw podróż. - Mogę ci jakoś pomóc? - zapytał, chociaż szczerze wątpił, by dziewczyna przyjęła jakąkolwiek pomoc. Sam również nie wiedział co mógłby zrobić. Po jej wyjeździe dzielić ich będą setki mil, a z takiej odległości pole do popisu było nieco ograniczone. - Jeśli zaszłaby taka potrzeba, to mógłbym pojechać tam z tobą - zaproponował po dłuższej ciszy - Wiesz, że możesz na mnie liczyć.

    Ian

    OdpowiedzUsuń
  59. [ Tutaj jestem winna wielkie przeprosiny ogólnie wymyślmy coś i poprowadźmy w końcu ten wątek! Potrzebuję impulsu do wymyślenia kolejnego zawiłego powiązania! ]

    skruszona Malfoy'owa

    OdpowiedzUsuń
  60. [ Ja sama zawsze potrzebuję jakiegoś impulsu, coby poleciało mi dalej :D Powiedz mi jak widzisz ich relację i jak daleko chcesz, by sięgała ich znajomość :D Boże wlepmy jakieś morderstwo :D Jestem na etapie czytania kryminałów więc jara mnie taka tematyka ;> ]
    Jacek

    OdpowiedzUsuń
  61. [ Chętnie pokombinuję, ale jak już się wyśpię - odpisuję tylko po to, żebyś się też zastanawiała przez noc, jak można ich połączyć :> ]
    Carlos Meza

    OdpowiedzUsuń
  62. [ Tym razem obiecuję zacząć na pewno zanim gdzieś zniknę :)]

    James

    OdpowiedzUsuń
  63. Matka zawsze ostrzegała go przed kominkowym proszkiem.
    Tym razem miał wybrać się rano do sklepu po jakieś ciasto, bo po południu przyjeżdżała do nich ciotka z dalekich stron. Pani Meza nie miała czasu zajmować się wypiekami, gdyż sprzątanie najwidoczniej zajmowało jej zbyt dużo życia: krzątała się jak dzika po domu, co rusz uruchamiając odkurzacz i psykając obrzydliwie pachnącymi specyfikami wszędzie, gdzie tylko zobaczyła jakikolwiek brud. W pewnym momencie wparowała też do pokoju swojego starszego syna - a że ten jeszcze nie raczył ruszyć się z łóżka, zerwała z niego kołdrę, poleciła ubrać się wreszcie i lecieć na Pokątną, co by dorwać jakieś wspaniałe słodycze.
    Zwlókł się jakoś z ciepłej pościeli, by wejść pod prysznic, w miarę szybko doprowadzić się do porządku, a następnie chwycić trochę pieniędzy w jedną rękę, a w drugą odrobinę Fiuu. Rzucił go prędko na palenisko w kominku, wybełkotał adres i wylądował... właśnie, gdzie?
    Wyrzuciło go w zupełnie obcym miejscu, na jakiś ładny, do tej pory całkowicie czysty dywan. Zaczął kaszleć niekontrolowanie; krztusił się popiołem, który skądinąd wcale nie powinien mu przeszkadzać w używaniu tejże czarodziejskiej komunikacji. Dookoła panowała całkowita cisza. Tylko zdezorientowany Carlos sapał jeszcze nierówno, wciąż siedząc jak totalny idiota na środku ubrudzonej wykładziny.
    Rozejrzał się po salonie, w którym się znalazł. Ładnie poukładane na regałach książki przypominały te, które Meza miał okazję widzieć w szkolnej bibliotece, a ruchomy obraz meczu Quidditcha powieszony na ścianie wyraźnie sugerował, iż ktoś z Hogwartu tu urzędował. Chłopak odwrócił się w pewnym momencie za siebie i wtedy zobaczył ją: przerażoną blondynkę z jakimś metalowym łomem w ręku. Wytrzeszczył oczy, po czym energicznie zerwał się z podłogi, co by uchronić się przed spodziewanym ciosem w głowę. Co ona sobie wyobrażała? Że niby się tu chciał włamać za pomocą proszku Fiuu?
    - Jaja sobie robisz, dziewczyno? - prychnął oburzony, przegarniając włosy do tyłu. - Chcesz mnie tym pobić na śmierć czy co?
    Swoją drogą, skądś ją kojarzył. Musiała przewinąć mu się kilkukrotnie przed oczyma, skoro zdołał ją zapamiętać, bo, niestety, Carlos zapamiętywał o wiele lepiej nazwiska, niż twarze.

    [ W takim razie trochę ubarwiam i zaczynam. Jak Ci atakowanie Mezy nie pasuje, to możesz zamiast tego podesłać tam psa, który zaczyna szczekać na Carlosa, typowego kociarza. ]

    OdpowiedzUsuń
  64. Żarty Huncwotów miały zostać zapamiętane przez potomnych, opiewane i powtarzane, oczywiście nieudolne, przez kolejne pokolenia młodych czarodziejów i czarownic, przewijających się przez mury Hogwartu na przestrzeni wielu upływających lat. Nikt nie wiedział jednak o tym, że nie wszystkie wielkie pomysły wychodziły z głowy samego Jamesa Pottera, czy też innego chłopca z jego słynnej bandy. Niektóre z idei miały zupełnie inne źródło.
    Jak każda legenda, tak i ta o odwiecznej nienawiści między Ślizgonami a Gryfonami zawierała w sobie ziarnko prawdy i cały stek bzdur. Ślizgoni i Gryfoni nie dogadywali się najlepiej ze względu na swoje mocne charaktery, które przeciwstawione sobie, wyzwalały jasne iskry na tle ciemnego nieba, złożonego z szarych myszek szkoły magii i czarodziejstwa. Czasami jednak potrafili się dogadać. Ba.Potrafili nawet współpracować.
    Audrey Miller miała mocny charakter i każdy, kto śmiał temu zaprzeczyć ginął w nieznanych okolicznościach, a tak się przynajmniej zawsze wydawało Jamesowi Potterowi, chłopakowi o równie mocnym charakterze.
    Ich relacji nie można było nazwać przyjaźnią, jednak spółka stanowiło chyba idealne określenie. Spółka imprezowa, bo to właśnie na tych nielicznych tajnych imprezach, organizowanych przez szkolną elitę, Audrey i James mieli okazję pokazać, na co ich stać. Wygłupom i żartom nie było końca, a Potter nawet potem nie pamiętał, co w tym wszystkim było jawą, a co snem. Bo czasami śniły mu się naprawdę świetne numery.
    Tak samo było w tamto pamiętne, późne piątkowe popołudnie, kiedy to większość uczniów siedziała już w Pokojach Wspólnych bądź dormitoriach, delektując się pierwszymi chwilami weekendu. Spokój Jamesa zburzył trzecioroczny, wykrzykujący coś o jakimś Eddiem, który jednak poszedł do Zakazanego Lasu kompletnie sam. Wokół chłopaka zrobiło się całkiem spore zbiegowisko, lecz James mógł myśleć tylko o tym, czy to zdarzyło się na jawie, czy też w jego śnie. Sam nie mógł do tego dojść, więc postanowił odwiedzić dormitorium jedynej osoby, która mogła mu pomóc w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie - Audrey Miller.

    [Kurcze, wyszło średnio na jeża, ale mam nadzieję, że damy radę coś z tego pocoągnąć. ]

    James

    OdpowiedzUsuń
  65. Naprawdę nie sądził, że uderzy go gdziekolwiek tym metalowym przedmiotem (czy to naprawdę był łom? Może to ona była złodziejem?), dlatego nieco się uspokoił i postanowił odetchnąć z ulgą. Wytarł ręce o spodnie - na szczęście czarne - a potem pozbył się trochę sadzy z twarzy. Wyglądał jak kominiarz, a nawet gorzej, bo nie miał tego wspaniałego, mugolskiego uniformu na sobie. Kiedy tak próbował ogarnąć trochę zabrudzone policzki, poczuł przenikliwy ból w biodrze; może i dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z tego, jak zabolał Mezę ten cios. Co prawda, ona pewnie nie wysiliła się zanadto i skoro go poznała, na pewno nie chciała go zbyt uszkodzić, ale jednak... to żelastwo ważyło trochę, więc siłą rzeczy na pewno pojawi się duży siniec na skórze.
    Lekko syknął i zaczął sobie masować bolące miejsce, patrząc z wyrzutem na Audrey. Wydawała się nieco zdruzgotana, jakby nie potrafiła od razu przyjąć do wiadomości, że ten człowiek, który wyskoczył z kominka, to tylko uczeń Hogwartu. Nie dziwił jej się, ale mimo to... wolałby, gdyby jednak powstrzymała się przed takim aktem agresji.
    - Widać pomyliłem adresy - wymruczał niechętnie, nieco zaskoczony, iż w ogóle go poznała. Co prawda, sporo ludzi w szkole go kojarzyło choćby z nazwiska, ale i tak taka ilość nastolatków znajdujących się w szkole nie była w stanie ogarnąć jego postaci. - Chciałem dotrzeć na Pokątną, do jakiegoś losowego kominka w sklepie. Masz trochę proszku?
    Jego pytanie było pełne nadziei, gdyż zdążył już rozejrzeć się nieco koło paleniska i nie zauważył charakterystycznego naczynia z Fiuu. Liczył jednak na to, że Audrey chowała gdzieś zapasy tego magicznego środku transportu. W końcu w którym domu czarodziejów nie było tak przydatnych rzeczy?
    Przestał masować biodro, by podsunąć sobie ostrożnie krzesło. Dotykanie miejsca, gdzie jego ciało spotkało się z metalem zaczynało boleć, a przy ruchu także dawało się odrobinę we znaki. Zdecydował więc trochę się ugościć w ramach zadośćuczynienia i zwyczajnie usiąść. Patrzył wyczekująco na nową towarzyszkę niedoli, a każda sekunda, z którą nie otrzymywał odpowiedzi, przytłaczała go coraz bardziej. Warczącego psa odganiał trochę ręką, a w dodatku wciąż był umazany w sadzy...
    Cóż, pozostawało tylko liczyć na to, iż nie ubrudził za bardzo siedzenia.

    OdpowiedzUsuń
  66. [Przeznaczenie, to było zapisane w fusach! :D jeśli wątek, ma pani może jakiś pomysł, czy ja mam coś podrzucić?]

    OdpowiedzUsuń
  67. [Witam koleżankę z roku, której proponuję wątek. Co byś powiedziała na jakieś powiązanie? Była dziewczyna ?
    ps zastanawia mnie strasznie jak ona się urodziła 31 lutego ? Czy ja o czymś nie wiem xD ?]
    //tobajas

    OdpowiedzUsuń
  68. [ Oczywiście, że chce wątek! Podrzucisz pomysł to zacznę :)
    + Zaczynałam na Aic :') Nie jestem pewna, ale byłaś wilczkiem, prawda?]

    Johnathan

    OdpowiedzUsuń
  69. [Hmm, może to wszystko skończyło się tak, że Audrey przyłapała Tobajasa z inną czarodziejką i tym samym jej największym wrogiem co jeszcze bardziej ja zdenerwowało. Nie dała mu się wytłumaczyć a prawda była zupełnie inna niż dziewczyna ja widziała. Unikała go przez dłuższy czas :) A teraz mają okazje zamienić parę zdań własnie dzięki wspólnej pracy na zajęciach. Może być taki dodatek?]

    Tobajas

    OdpowiedzUsuń
  70. [Oczywiście zacznę, ale muszę trochę odetchnąć :)]

    Tobajas

    OdpowiedzUsuń
  71. [Ja nie umiem minimalizować po prostu, z resztą nauczona jestem robić takie Karty i tak mi już chyba zostanie. Na wątek chętnam zawsze, tylko czy masz jakiś pomysł?]

    Roderick

    OdpowiedzUsuń
  72. -Ty nic nigdy nie dasz sobie wyjaśnić. - Nigdy nie chciała go posłuchać, dać czegoś wyjaśnić czy po prostu doradzić. Kiedy już obrała sobie sama coś w głowie uparcie się tego trzymała. Tak było teraz - w sali Eliksirów, i tak było wtedy - gdy ten za wszelką cenę chciał ją zatrzymać ganiając ją po szkolnych korytarzach i czatując w wspólnym pokoju Ślizgonów. Zbywała go, stał się dla niej niewidzialny, ale miała w tym swoją słuszność. Jej honor został naruszony, oszukano ją, zdradzono a w tym wszystkim, mogło by się wydawać - wybrano jej największego wroga.
    Tobajas do dzisiaj nie wie jak to wszystko się potoczyło. Jak do cholery znalazł się o objęciach z inną dziewczyną. Z początku myślał, że po prostu dał się omamić, stracił głowę, zapomniał o tym i o tamtym. Jednak składając fakty do kupy zdał sobie sprawę, że wina leżała po stronie dziewczyny, która powszechnie była znana z rzucania dobrych uroków. Jeśli chcesz bardzo chciała zazwyczaj to zdobywała. Chwila nieuwagi i Tobajas stracił osobę, na której mu zależało. Zależało mimo wszystko - mimo kłótni, mimo piekielnego charakteru, rozstań i powrotów.
    -Audrey, posłuchaj mnie chociaż raz. Jeśli dodasz to do tego to może... - szła w uparte a jej upartość zafundowała jej rażący błysk przed twarzą. - Jezu nic Ci nie jest?

    Tobajas

    OdpowiedzUsuń
  73. [Animag - animag :3]

    Chantelle

    OdpowiedzUsuń
  74. Niestety, w te wakacje Carlos jeszcze nie miał możliwości teleportacji, gdyż zwyczajnie nie ukończył jeszcze Hogwartu. Zresztą cały kurs czarodziejskiego przemieszczania się ukończył ze stopniem, który w ogóle go nie zadowalał i koniecznie należało powtórzyć wszystkie testy. Na szczęście rodzina Latynosa posiadała na tyle rozrośnięty skarbiec, by móc zapewnić synowi kolejny kurs; nie były one wcale tanie, dlatego dla mniej majętnych rodzin nauka przemieszczania się w ten sposób mogła być sporym nadwyrężeniem dla portfela.
    - Jak to: nie masz proszku Fiuu? - wybałuszył oczy, ale nie zdziwił się na tyle, by wstać z krzesła. Biodro jeszcze tylko trochę bolało, ale skoro już Meza ubrudził swoim tyłkiem kawałek siedzenia, nie miał zamiaru się z niego podnosić. - To jak wy tutaj się przemieszczacie? Po mugolsku?
    Nie miał w ogóle zielonego pojęcia, gdzie się znajdował. Oczywiście, mógłby skorzystać z jakiejś zwyczajnej taksówki lub autobusu, jednakże nie wiedział, gdzie Audrey mieszkała. Być może znalazł się gdzieś w Szkocji, a do Londynu miał co najmniej dwie godziny drogi? Tyle czasu nie mógł poświęcić na zwykłe kupowanie ciastek (zazwyczaj zajmowało mu to czterdzieści minut w porywach do godziny - całość dało się nagiąć jeszcze o trzydzieści minut bez ryzyka wywoływania maminego gniewu). Musiał jak najszybciej ewakuować się z tego domu, choćby był to prawie nadludzki wysiłek.
    - Słuchaj - zaczął po chwili, gdy już otrząsnął się trochę z szoku. - Sprawa przedstawia się następująco: potrzebuję wrócić do siebie najszybciej, jak się da. Gdzie ja w ogóle jestem? Ile zajmuje ci dostanie się stąd na Pokątną?
    Odgarnął włosy, jednocześnie uwalniając ich część z popiołu. Zrobiła się wokół niego mała chmurka, a gdy drobinki dostały się do nosa, Meza zwyczajnie wziął głęboki wdech i kichnął. Mruknął ciche "Przepraszam", a przez głowę przemknęła mu myśl, że bardzo chętnie udałby się do łazienki i zmył z twarzy chociaż trochę sadzy. Nie powiedział jednak nic, gdyż była to drugorzędna potrzeba, mogąca być zrealizowana tylko wtedy, gdy świadomość, że istniał środek lokomocji dostarczający pasażerów z domu Audrey do Londynu, zostanie bezsprzecznie zapewniona.
    Kręcił się trochę niecierpliwie na krześle, dodatkowo tylko roztrzepując brud dookoła. Mógłby oczywiście pomóc sprzątać dziewczynie, żeby przez niego nie wpadła w tarapaty, jednak wciąż niepokoił się o własny tyłek, jeszcze niedostarczony do miasta.

    OdpowiedzUsuń
  75. [Piszę pod tą kartą, bo Poots podoba mi się bardziej od Roberts. ;D Audrey to taka typowa Ślizgonka, która nienawidzi mugolaków, a jeszcze bardziej gryfońskich mugolaków.?]

    ~ Wish Queshire

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Bla, kropka i znak zapytania, nie mam pojęcia, dlaczego tak napisałem. Palec mi się omsknął. ;/]

      Usuń
  76. [Wish czasem wie odrobinę za dużo. Mógłby raz szepnąć Audrey, że zna jej tajemnicę, a innym razem powiedzieć coś takiego, co zasugerowałoby, że wie, iż dziewczyna jest animagiem. Oczywiście niczego takiego by nie wiedział, o tym, że odkrył jej sekret mruknąłby dla zgrywu, a potem coś całkowicie przypadkiem o zwierzętach. ;D Ale Ślizgonka mogłaby się przestraszyć i spróbować zrobić coś, aby Queshire milczał.]

    ~ Wish Queshire

    OdpowiedzUsuń
  77. [Rozdwojenie jaźni u Call to tylko taka przenośnia, nie jest to prawdziwe schorzenie, więc nie żałuj sobie. :D Cześć i dzięki!]

    Calluna Walpole

    OdpowiedzUsuń
  78. [Ma cudowne zdjęcie, nie mogę się napatrzyć.]/Milo

    OdpowiedzUsuń
  79. [Aktualnie nie wyrabiam z wątkami, a nie chcę olać przez ich nadmiar, kiedy już w nich utonę lub się zgubię, ale dziękuję za powitanie. No i oczywiście życzę wszystkiego co najlepsze dla blogowicza: weny, humoru, chęci do pisania i cudownych współautorów z którymi można dzielić wątki. ;)]

    Eric C.

    OdpowiedzUsuń
  80. Jace był osobą, która brała odpowiedzialność za swoje zwierzęta. Jego pies miał oczywiście życie jak w raju. Rozpieszczał go do granic możliwości, bo najzwyczajniej w świecie stanowił dla niego jedynego, prawdziwego członka rodziny. Reszta była po prostu nieważna i łączyło ich jedynie nazwisko. Nic więc dziwnego, że z samego rana, kiedy słońce zdążyło ledwo wyjść poza horyzont i oświetlić błonia Malfoy kroczył już pewnym krokiem w stronę zakazanego lasu, gdzie razem z Audrey stworzyli magiczne, szklane terrarium dla ich smoczego jaja.
    Jace nie mógł już się doczekać, kiedy mały smoczek się wylęgnie. Niedawno razem z Ślizgonką siedzieli w Pokoju Wspólnym i razem oglądali księgę smoków, próbując odgadnąć jaką rasę uda im się wyhodować. Niestety nie doszli do chociażby przybliżonego rezultatu. Każde smocze jajo wyglądało tak samo.
    Przeraził się, kiedy zauważył małe pęknięcie na jaju. Ukucnął przyglądając się bacznie ich nowemu pupilowi, który całkiem niedługo miał zamiar przyjść na świat. Zrobił wielkie oczy, kiedy na ich nieskazitelnym jaju pojawiła się kolejna smuga. Nie wiedział co ma teraz robić. Biec pędem do zamku po Audrey, która z pewnością chciała być przy narodzinach smoka, czy czekać aż się wylęgnie nie chcąc zostawić go samego. Zdecydował się w końcu biec po koleżankę. Sam byłby okropnie zły, gdyby ta nie przyszła po niego w tej chwili.
    Nigdy wcześniej nie biegł tak szybko. Był pewien, że pobił niejeden rekord światowy. Wpadł jak huragan do Pokoju Wspólnego, w którym mimo tak wczesnej godziny siedziało już kilka osób. Nie zwracał uwagi na zdziwione spojrzenia Ślizgonów i pognał czym prędzej do dormitorium Audrey, która zapewne spała jeszcze w najlepsze. Wparował do jej pokoju budząc tym samym jej współlokatorki, które zaspanymi głosami pytały o co chodzi. Jace nie miał na to czasu.
    Rozejrzał się po wszystkich łóżkach szukając wzrokiem blondynki. W końcu ją znalazł i rzucił się na nią próbując ją dobudzić.
    -Audrey, wstawaj! – warknął ściągając z niej kołdrę. – To bardzo ważne, musisz ze mną iść! – krzyknął próbując odpowiednio dobrać słowa, żeby nikt się nie zorientował, że chodzi o narodziny ich własnego smoka.
    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wykluje* to lepsze słowo już wylęgnie >.< jak jakaś larwa och god :D

      Usuń
  81. [Dziękuję!
    Nie wiem, czy powinnam to mówić... ale to zdjęcie jest urzekające, może to ta opona. :D]

    Ted

    OdpowiedzUsuń
  82. [ Coś mi chyba przyszło do głowy.
    Można założyć, że w York nie ma wielu czarodziejskich rodzin. Pewnie ojciec Audrey nie popierałby znajomości z rodziną, w której głową domu jest mugol, jednak matka Audrey mogła od czasu do czasu spotykać się z matką Pandory, w końcu ona jest czarownicą czystej krwi. Po śmierci ojca Crowley jej matka po prostu zamknęła się we własnym świecie, pogrążyła całkowicie w depresji, a z czasem postradała również zmysły. Skoro matka Audrey rozumiała jako tako jej potrzebę spędzania wspólnego czasu z innymi dziećmi, więc pod nieobecność męża mogła zapraszać małą Crowley i przy tym prowadzić ją przez proces ujawniania się magicznych zdolności, a następnie szkolne zamieszanie wiedząc, że jej matka nie jest w stanie tego zrobić. Nie wiem czy to przejdzie, ale to jedyne co mi przyszło do głowy]
    Pandora Crowley

    OdpowiedzUsuń
  83. [Zepsułaś mi życie! Nie zauważyłam tej popielniczki, serio myślałam, że on po ciastko sięga czy co, a teraz powiększyłam... Kurde, ale zbyt je lubię, żeby zmieniać. :D]

    Ted

    OdpowiedzUsuń
  84. [Ucieszyłam się jak małe dziecko, gdy znalazłam Grega w czeluściach Internetu. Pierwszy raz moje poszukiwania nie poszły na marne.
    Przyszłam i żebrze od ciebie pomysł na wątek, panno Miller! ;)

    PS Świetne zdjęcie!]
    Alastair

    OdpowiedzUsuń
  85. [Podoba mi się koncepcja zaaranżowanego małżeństwa. Jest taka prawdziwa do czasów, w których kręci się akcja bloga. Hm, myślę, że ich rodzice już od dawna, gdy obaj mieli jeszcze mleko pod nosem, planowali ich ze sobą złączyć, dlatego też bardzo często się widywali. Może nawet zapanowała między nimi subtelna nić porozumienia (a nawet cieplejszych uczuć typu przyjaźni, choć widzę ich tu też w relacjach brat-siostra), która została przerwana przez słowo „małżeństwo” (bo ani on nie widział Audrey w roli żony, ani ona nie wiedziała Alastaira w roli męża) i alastairową fascynację Voldemortem (nie jest jeszcze Śmierciożercą). I w tym momencie Audrey mogłaby spróbować go przekonać do zmiany swoich światopoglądów, plus zjednoczyliby swoje siły, aby wybić swoim rodziną z głowy łączenie ich w związek :D
    Nie mogę oderwać wzroku od jego zdjęcia w karcie <3
    ]
    Alastair Ramirez

    OdpowiedzUsuń
  86. [ Mi to jak najbardziej pasuje :3 Teraz pozostaje mi tylko cierpliwie czekać :)]
    Pandora Crowley

    OdpowiedzUsuń
  87. [ Czesc! Mam mózg wyprany z pomysłów już,więc niestety na razie tylko się witam. ]

    OdpowiedzUsuń
  88. [Nie poszło, gwarantuję.
    W takim razie czekam na zaczęcie. Nie musisz się śpieszyć ^^
    Dziękuję <3]
    Alastair

    OdpowiedzUsuń
  89. Nawet nie miał zamiaru nic mówić. Wiedział, że po chwili dziewczyna w końcu zrozumie dlaczego o 5 rano wparował do damskiego dormitorium i wyrwał ją ze snu, który przecież tak uwielbiała.
    Kiedy blondynka ruszyła pędem do łazienki Jace nieco zawstydzony tym, że stał pośrodku ich pokoju i stawał z nogi na nogę nieumyślnie pokazując jak bardzo się niecierpliwi. Każda jej współlokatorka wbijała w niego wściekłe spojrzenie, na które on opowiadał cynicznym uśmiechem. Dziewczynom po chwili złość przerodziła się w zainteresowanie i wielką ciekawość tym, co Jace Malfoy chciał od Audrey o 5 nad ranem. Oczywiście miały się nigdy nie dowiedzieć, jednak kobiety i ich ciekawość zazwyczaj były zgubne.
    Na szczęście Audrey długo nie zajęło wyszykowanie się, co przyjął z widoczną ulgą. Nie dość, że spieszył się na narodziny własnego smoka, to na dodatek musiał znosić podejrzliwe spojrzenia reszty dziewczyn w dormitorium. Skinął głową na jej retoryczne pytanie i wyszedł momentalnie przez drzwi nie odwracając się.
    Ruszył biegiem w stronę Zakazanego Lasu odwracając się co chwilę, by sprawdzić czy blondynka za nim nadąża. Korytarze Hogwartu były puste, czego nie uznał za dziwne, skoro ledwie świtało. Cieszył się jednak, że dzisiejszego poranka postanowił wybrać się do jaja. Gdyby nie to przegapiliby jego wyklucie.
    Kiedy byli już na skraju lasu Jace zatrzymał się, by oddech mógł wrócić mu do normalności a serce zwolniło do zdrowego tempa. Przyłożył palec do ust, pokazując tym samym, żeby Audrey nie oddychała tak głośno i zachowywała się stosownie cicho, by nie spłoszyć zwierzątka, gdyby już było na świecie.
    Na palcach ruszył w stronę miejsca, które odwiedzał do tej pory bardzo często, więc znał jego położenie na ślepo. Na szczęście smok jeszcze nie zdążył się wykluć, jednak mało brakowało. Ukucnął zaraz obok terrarium i wyciągnął różdżkę z kieszeni szaty. Przejechał nią nad szklaną pokrywą jednym machnięciem sprawiając jej zniknięcie. Wstrzymał oddech kiedy usłyszał głośne pęknięcie, z którego wyłoniło się małe skrzydło. Uśmiechnął się pod nosem nie mogąc oderwać wzroku od tego cudownego widoku. U głowie świtał mu milion myśli na temat możliwości, którego czekają będąc w posiadaniu najprawdziwszego smoka.

    [ Tak ogólnie uwielbiam aktorkę z wizerunku Audrey od czasu, kiedy obejrzałam Need for speed. Kocham takie klimaty :D ]
    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  90. [ Cześć. Mój mózg nadal jest wyprany ze wszelkich pomysłów, także wątpię by w przyszłości coś mi się tutaj nasunęło. ]

    OdpowiedzUsuń
  91. James wpadł do dormitorium Ślizgonki niczym burza. Normalnie zacząłby się rozglądać, przysiadłby na łóżku którejś ze współlokatorek Miller i wdał się w interesującą dyskusję. Tamtego wieczoru najwyraźniej nic nie miało być normalnie.
    Zatrzymał się tuż przed dziewczyną, zostawiając między nimi tylko kilka cali przestrzeni, gdyż chciał dokładnie widzieć jej oczy. Oczy są podobno zwierciadłem duszy, oczy nie potrafią kłamać. A w tamtej chwili James Potter potrzebował prawdy na gwałt.
    - Audrey, czy myśmy kiedyś namawiali jakiegoś Eddiego, żeby sam polazł do Zakazanego Lasu, powiedzmy... w piątek wieczorem? - spytał, nieudolnie próbując przemienić wszystko w żart.
    Gdy przetwarzał w myślach imię Eddie, przed oczami stawał mu obraz chudego, cherlawego piętnastolatka, który za nic w świecie nie poradziłby sobie w Zakazanym Lesie, bo nie miał nawet tyle siły, by utrzymać różdżkę w dłoni. Ta wizja przerażała Pottera, ponieważ jeśli to on go do tego nakłonił, to on miał być odpowiedzialny za tragedię, która na pewno miała się wydarzyć. Żarty żartami, ale Gryfon nigdy, przenigdy nie chciał nikogo skrzywdzić.
    - Pytam, bo podobno właśnie spakował plecak i wyruszył na wyprawę.

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  92. Miał ogromną nadzieję, że załatwią to wszystko polubownie, że nie będą się musieli długo bawić i że naprawdę dowie się tego, co chce, a później puści Ślizgonkę wolno, bo wcale nie uśmiechało mu się przetrzymywanie w klasie uczniów – w ogóle nie chciał mieć z nimi do czynienia po swoich godzinach pracy – których istnienie przynajmniej coś znaczyło. Nie to, że przepadał za pewnymi siebie i często zarozumiałymi uczniami Domu Węża, ale oni przynajmniej znali swoją wartość. Nie mieli również zmieszanej krwi i dbali o jej czystość w każdym kolejnym pokoleniu, co dbało o ciągłość rasy czarodziejów nie zagrożonej jakimiś mugolskimi genami chorobowymi. Wolał ich, niż takich mało wyrazistych Puchonów, czy pokładających nadmierną wiarę w swój umysł i wiedzę Krukonów, z którymi miał wieczne problemy, bo wiedzieli nie to, co powinni.
    — Miller, Miller – westchnął, kręcąc głową z chłodnym rozbawieniem. – Uważaj na słowa, dziewczyno, bo podobne odpowiedzi uchodzą w szerszych kręgach za bezczelne, na to zaś się patrzy nieprzychylnym okiem nawet tutaj, w Hogwarcie, gdzie o przestrzeganie zasad ciężko. – Być może nie powinien tak otwarcie krytykować placówki, w której dostąpił zaszczytu nauczać, ale słynął z tego, że raczej nie próbował nikomu sprawić przyjemności bezpodstawnymi komplementami, co w praktyce oznaczało również to, że prosto z mostu mówił, co uważa. A skoro za swoje mało przyjazne dla ucznia metody wychowawcze jeszcze nikt go nie wyrzucił z pracy, mimo że parę skarg było, to nie miał zamiaru nic w tym temacie w sobie zmieniać. Uważał, że tej szkole przydałyby się poważne zmiany, ot co. – Naprawdę uważasz, że nie rozpoznaję, kiedy ktoś próbuje mnie bezwstydnie okłamać, Miller? – zapytał, tym razem już mierząc ją pełnym politowania spojrzeniem. Może i nie miał długiego stażu pracy, ale odkąd pojawił się w tej szkole słyszał już tyle różnych historyjek przy swoim biurku, że bezbłędnie potrafił odczytywać zamiary młodocianych czarodziejów. To było w zasadzie oczyszczające; od dawna nie miał do czynienia z kimś, u kogo nie musi się bawić w legilimencję. – Albo że uwierzę, że pani wspaniały tatuś nie kontaktuje się ze swoimi dziećmi? Przecież duma go rozpierała, jeśli chodziło o jego wspaniałe potomstwo i z pewnością musiało cię zastanowić jego milczenie – ironizował. Dotychczas wydawało mu się, że Ślizgonami są uczniowie, którzy kłamią jedynie w momencie, w którym prawda może zagrozić im samym, nie zaś po to, żeby omamić nauczyciela. Właśnie. – Skoro już się tak uparłaś milczeć, Miller, to może chociaż zechcesz mnie oświecić, dlaczego tak bardzo nie chcesz skorzystać z przysługującego ci czasu wolnego, tylko wolisz marnować zarówno swoją, jak i moją długo wyczekiwaną przerwę? – zaczął stukać długimi i bladymi palcami po drewnianym blacie po części z nudów, po części dlatego, że uwielbiał denerwować innych nieprzyjemnymi dla ucha dźwiękami. W swoim życiu spędził wiele czasu na wszelkiego rodzaju rozmowach i wiedział, że czasami potrzebna jest tylko odrobina odpowiedniej motywacji, żeby się dogadać. – Sądziłem, że mam do czynienia z całkiem mądrą osobą, a tymczasem okazuje się, że ona za wszelką cenę chce mnie niemile zaskoczyć. Cóż, żałuję. Mam tylko nadzieję, że do czasu egzaminów zdążę o tym zapomnieć – powiedział całkowicie neutralnym tonem głosu. W zasadzie to jej nie groził, on jej nawet nie ostrzegał. On po prostu wyrażał swoją nadzieję, bo szkoda by było, gdyby musiał jej obniżyć wyniki przez jakąś niechęć.

    [Mam tylko ponad miesiąc opóźnienia... Kochaj lub nienawidź, ale wybacz! :3 A tak serio, jeśli nie masz ochoty na wątek, albo chcesz inny, to zrozumiem, postanowiłam jednak odpisać, bo no cóż, to ja nawaliłam i się Tobie należy.]

    Aleksandr Woronin, który dopiero próbuje wrócić do żywych

    OdpowiedzUsuń
  93. Pandora na palcach jednej ręki mogłaby policzyć ludzi, których śmiałaby określić mianem bliskich. Z całą pewnością nie zaliczała się do nich jej matka, która wraz ze śmiercią męża osuwała się w nicość, zapominając o reszcie otaczającego ją świata. W wieku sześciu lat Crowley próbowała przywyknąć do brzmienia własnego głosu odbijającego się echem w jej głowie, do samotnych zabaw na zarośniętym trawniku i obserwacji jak bujny żywopłot odcina całkowicie popadający w ruinę dom, który niegdyś cieszył oko. Jedynymi ludźmi, których oglądała w tamtym okresie to matka, przemykająca pomieszczenia niczym cień i babka, która nie chciała doprowadzić do śmierci głodowej swojej synowej i jedynej wnuczki. Od czasu do czasu przewijała się jeszcze jedna kobieta, choć te wizyty były tak rzadkie, że mała Pandora nie zdążyła ich tak naprawdę dostrzec. Ale to właśnie ona, bliżej ósmych urodzin brunetki, dostrzegła, że w młodej Crowley zaczynają ujawniać się zdolności magiczne, których mała dziewczynka nie rozumie. Przeprowadziła ją przez ten proces, wyjaśniła wszelkie zmiany w niej zachodzące, opowiedziała o szkole, a co ważniejsze pozwoliła na zabawę ze swoją córką, która z biegiem czasu stała się prawdziwą i jedyną przyjaciółką Pandory.
    Kiedy Audrey zaproponowała jej wycieczkę po nawiedzonych miejscach York, Pandora parsknęła cicho śmiechem. Nie była wielką fanką pieszych wycieczek, a już szczególnie w towarzystwie sporej grupy mugoli drżących na samą myśl spotkania czegoś co wykracza poza granice ich racjonalnego świata. Zgodziła się jednak, choć głównie dlatego, że z całych sił pragnęła wyrwać się z domu. Korzystała z każdej okazji by jak najmniej czasu przebywać w tych murach, propozycja Audrey była więc dla niej naprawdę zbawienna. Jak na szpilkach oczekiwała aż godzina wyjścia z domu wreszcie wybije. Przemierzała swój pokój - jedyne schludne miejsce w całym domu - i nerwowo spoglądała na zegarek noszony na lewym nadgarstku. Kiedy wreszcie wybiła dana godzina, chwyciła za niewielki plecak i czym prędzej, a jednocześnie jak najciszej wyszła z pokoju, a następnie z domu. Różdżkę umieściła za paskiem spodni i dla pewności obciągnęła maksymalnie bluzkę, wreszcie odetchnąwszy głęboko ruszyła w stronę domu przyjaciółki, by na miejscu być już po niespełna pięciu minutach. Zapukała, a drzwi uchyliły się po chwili ukazując przed nią starszą wersję Audrey, która na jej widok uśmiechnęła się promiennie, wpuszczając ją do środka. Wymieniła z nią kilka uwag, a kiedy zobaczyła Audrey zmusiła się nawet do delikatnego uśmiechu, który jak miała wrażenie wyglądał na jej twarzy naprawdę nienaturalnie.
    - Nie, dziękuję - potrząsnęła przecząco głową, a kilka ciemnych kosmyków opadło jej na oczy. Westchnęła i z irytacją założyła je za ucho - Powinnyśmy już iść. Nie możemy pozwolić by mugole na nas czekali, prawda? - na samą myśl o kilku godzinach w towarzystwie bandy niemagicznych ludzi robiło jej się nie dobrze, aż marzyła o możliwości spotkania jakiegoś ducha, który będzie miłym oderwaniem od tego wszystkiego - Myślisz, że mogłybyśmy nastraszyć paru mugoli? Byłoby zabawnie - na samą myśl o tym kącik jej ust uniósł się leniwie, a jej dłoń powędrowała w stronę bezpiecznie ukrytej różdżki. Nie była tylko pewna czy Audrey pochwali jej sposób myślenia.
    Pandora Crowley

    OdpowiedzUsuń
  94. [Cholernie idealizujesz tę swoją Audrey, trochę to słabe. W każdym razie, w komentarzu nagięłaś kanon, bo Slughorn przecież wspominał, że oprócz Harry’ego był tylko jeden uczeń, który dostał Feliksa Felicisa, a był nim oczywiście Severus Snape…]

    Nie przepadał za Ślizgonami, a przynajmniej za znakomitą większością spośród nich. Starał się nie generalizować i każdego człowieka traktować jako oddzielny byt, bo sam poczułby się urażony, gdyby ktoś wrzucił go do jednego wora z resztą Gryfonów. Nie wstydził się tego, że wylądował w Gryffindorze, ale nie uważał, aby było to powodem do twierdzenie, że członkowie tego domu tworzą całość, jeden organizm, więc można ich traktować jak jedność. Nie kochał wszystkich Gryfonów, a niektórych nawet nie lubił.
    Podobnie miało się z członkami z innych domów. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by Wish stwierdził po kolorze czyjejś szaty, że właściciel nie zasługuje na zamienienie choćby jednego słowa. Queshire wychował się w mugolskiej rodzinie, więc nikt nie krzewił w nim czarodziejskich uprzedzeń. Kiedy pojawił się w Hogwarcie, nie miał pojęcia o wielu sprawach, między innymi o tradycyjnej niechęci między Ślizgonami a Gryfonami. Więc na niechęci do Slytherinu zaważyło coś innego niż kiepskie nastawienie.
    Ślizgoni zazwyczaj byli sprytni, ale nie było to cwaniactwo bohaterów. Chodziło o coś innego – oni wiedzieli, jak mają rozmawiać z danym człowiekiem. Potrafili znaleźć sposób, jak najlepiej podlizać się Slughornowi, a jak profesorowi od zielarstwa. Wiedzieli, na co u kogo mogą sobie pozwolić. W tym wszystkim było coś tak okrutnie fałszywego, że Wish wzdrygał się z obrzydzeniem, gdy widział Ślizgona w akcji. Do tego dochodziły jeszcze takie sprawy, jak: nienawiść do mugolaków i kreowanie się na zło wcielone, chociaż w rzeczywistości było się tylko głupimi dzieciakami z manią wielkości.
    Oczywiście nie wszyscy. Niektórzy byli całkiem w porządku, a pewnie wśród puli tych, których Wish kompletnie nie znał, znalazłoby się jeszcze więcej wartościowych Ślizgonów. Bardzo możliwe, że takich było więcej niż tych zepsutych. Ale przecież nawet najbardziej obfitująca w dobre owoce jabłoń rodzi kilka zgniłych jabłek. Te ślizgońskie po prostu bardziej rzucały się w oczy.
    Nie znał Audrey. Wiedział, kim ona jest, naturalnie, przecież od sześciu lat wspólnie mieli niektóre zajęcia. Potrafiłby powiązać twarz z odpowiednim nazwiskiem i powiedzieć dwa czy trzy słowa o tej dziewczynie, ale naprawdę nie można by powiedzieć, że się znali. I nie zapowiadało się, aby którekolwiek z nich chciałoby stan rzeczy zmienić. Nie wiedział, co Audrey myśli o nim i czy w ogóle cokolwiek, ale jemu Ślizgonka nie wydawała się zbyt sympatyczna. Na pewno nie zachęcała do tego, aby podejść i zagaić, więc Wish trzymał się z daleka. Zresztą i tak miał wystarczająco wielu znajomych. To z nimi wybrał się na błonia w pewne wrześniowe popołudnie.
    Spacerowali nieśpiesznie, gadając wesoło. Rozmowy były chaotyczne – co chwila zmieniali tematy, żeby potem nagle do któregoś wrócić. Nie silili się na powagę i nie poruszali poważnych treści. Cieszyli się beztroską, spotkaniem po wakacjach i czasem wolnym od lekcji. Często się śmiali i dogadywali sobie wzajemnie. Więc nikt nie dostrzegł Audrey. Nawet wtedy, gdy dziewczyna wstała i zaczęła iść w ich kierunku.

    ~ Wish Queshire

    OdpowiedzUsuń
  95. Wiedział, że nie powie mu wszystkiego, to nie było w stylu Audrey. Tyle że widząc jej minę i to, jak szybko zareagowała na jego słowa od razu dotarło do niego, że to była ich sprawka. A teraz przeklęty Eddie miał zostać pożarty przez jakiegoś stwora z Zakazanego Lasu. Nie było innego scenariusza.
    Przemierzali szkolne korytarze szybkim krokiem, nadal ściskając się za ręce. Wyglądało to odrobinę tandetnie, bynajmniej w ich wykonaniu, ale w tamtym momencie miał to gdzieś. W tamtym momencie mieli odnaleźć cholernego Eddiego i zaprowadzić go do jego cholernego dormitorium, żeby posadzić na cholernym tyłku!
    James nawet nie czuł zimna, uderzającego w nich falami od chwili, gdy tylko przekroczyli drzwi frontowe zamku. Gałązki łamały się pod ich ciężkimi krokami a liście szeleściły złowieszczo. Tuż przed granicą Zakazanego Lasu to on ciągnął Miller za dłoń, chcąc przyspieszyć nieuniknione.
    Zatrzymał się w miejscu, gdzie drzewa zaczynały rosnąć gęściej a powietrze stawało się przesycone strachem.
    - Musimy współpracować, Miller. Żadnych głupich numerów. Naszym zadaniem jest dotrzeć do zamku jeszcze tej nocy. Później rozprawimy się z tym idiotą z gipogryfim łajnem zamiast mózgu.
    Puścił dłoń dziewczyny i sięgnął po różdżkę, schowaną za paskiem spodni. James żałował, że nie może przykleić jej sobie do palców na stałe - tamtej nocy nie mógł jej zgubić. Ceną było własne życie.
    - Ruszaj, kiedy będziesz gotowa - powiedział tylko, wzrok przenosząc na gęstwinę Zakazanego Lasu. Czuł, jak serce łomocze mu w piersi a adrenalina powoli zaczyna buzować w żyłach.

    James

    OdpowiedzUsuń
  96. [Wstyd mi za siebie, że jeszcze nie odpisałam :< Nasz wątek nadal aktualny, prawda? ;)]
    Alastair

    OdpowiedzUsuń
  97. [Kajam się za to :<]

    Alastair wbił spojrzenie w kominek, zdobiony przez różnorakie zdjęcia, najczęściej przedstawiające uroczą, jasnowłosą dziewczynkę, która towarzyszyła mu od dzieciństwa. Mimowolnie wykrzywił usta w karykaturze serdecznego uśmiechu, lustrując jej roześmianą twarz z lekkim ukłuciem gdzieś w okolicy serca.
    Pokręcił teatralnie głową, wybudzając się z irracjonalnych rozmyślań i westchnął głęboko, chcąc dodać sobie mentalnie odwagi. Skierował swoje spojrzenie na filiżankę herbaty i kawałek ciasta, którymi poczęstowała go rozochocona matka dziewczyny. Mrukną coś pod nosem, łapiąc w palce srebrną łyżeczkę.
    Dziejesz odwiedziny domu państwa Millerów traktował jak przykry obowiązek, narzucony przez głowę rodziny w postaci znienawidzonego przez Alastaira ojca. Mimo iż przez większość część swego żywota uważał, że zabijanie nudy w towarzystwie Audrey Miller było czystą przyjemnością, teraz traktował spędzony z nią czas jak czystą transakcję, która miała na zadanie zacisnąć więzi pomiędzy dwoma rodami i przekreślić raz na zawsze pielęgnowaną, długoletnią przyjaźń.
    — Audrey — przywitał się oschle z osobą, która bynajmniej nie wyglądała jak beztroska dziewczyna z fotografii, a kobieta wchodząca w progi dorosłości.
    Ramirez nie był naiwnym, pławiącym się w majątku rodzinnym, rozpieszczonym bachorem i domyślał się, że rodzice w pewnym momencie zasugerują mu rokującą dobrze na przyszłość pannę z dobrego domu, ale nie spodziewał się, że owy wybór zostanie wymierzony wprost w osobę, którą traktował niemalże jak własną siostrę. Jego tolerancja nie sięgała wyżyn i nie był w stanie zaakceptować ich decyzji, zwłaszcza że sam znalazł dogodną kandydatkę, z którą był w stanie deklarować wspólną przyszłość i zdecydowanie nie była nią Audrey.
    Przycisnął do ust parcelowy brzeg filiżanki, czepiając z niej zbawczego łyka.
    — Chcę z tobą porozmawiać — dodał, siląc się na swobodę, która przychodziła mu w tym momencie z wielkim trudem. — Bez żadnych świadków — podkreślił, zdając sobie sprawę, że pani Miller była zdolna do szpiegowania własnego dziecka, zwłaszcza jeśli stawką była rzecz wielkiej wagi.
    Zawiesił oskarżycielskie spojrzenie na twarzy Audrey, pomimo iż miał świadomość, że dziewczyna najprawdopodobniej nie była wspólnikiem w spisku, który ich dotknął z rąk najbliższej rodziny, ale wyładowanie frustracji nigdy nie chodziło w parze z logicznym rozumowaniem. Ramirez po prostu musiał pokazać swoje niezadowolenie i wyładować na kimś napięcie, pech chciał, że ofiarą stała się jego nieoficjalna siostrzyczka.
    Alastair

    OdpowiedzUsuń
  98. Tak naprawdę wiele lat zajęło Pandorze dopuszczenie do siebie myśli, że Audrey jest dla niej kimś więcej niż dziewczynką z sąsiedztwa, z którą od czasu do czasu może się bawić. Z czasem dostrzegła w niej znajomą, potem koleżankę z dormitorium, lecz tak naprawdę dopiero niedawno dojrzała do nazwania jej swoją przyjaciółką. Zaskakującym i dość nieprzyjemnym było odkrycie, że jest w stanie spędzać z kimś czas i czerpać z tego dziwnego rodzaju satysfakcję. Nigdy nie miała zamiaru przywiązywać uwagi do istnienia kogoś innego niż ona sama, nigdy nie miała zamiaru nawiązywać relacji z jakimkolwiek człowiekiem. Tymczasem mogła powiedzieć, że jest czyjąś dziewczyną i czyjąś przyjaciółką. Czasami Pandora zastanawiała się jak to się stało. Nie miały łatwych początków. Jeśli Audrey nie pałała do niej sympatią, to z całą pewnością można powiedzieć, że Pandora zachowywała się co najmniej wrogo. Minęły tygodnie nim wykazała się odrobiną chęci w uczestniczeniu we wspólnych zabawach.
    Panda chciała mieć już całą tę wycieczkę za sobą. Prawdopodobnie w ogóle by się na nią nie zgodziła gdyby chęć ucieczki z własnego domu, który w ciągu tych dwóch miesięcy w roku zmieniał się w prawdziwe więzienie. Crowley już dawno przestała odczuwać jakąkolwiek więź z miejscem swojego urodzenia i była pewna, że po ukończeniu szkoły nigdy już tutaj nie wróci. Wspomnienie rodzinnego domu kojarzyło jej się tylko i wyłącznie z bólem, goryczą i zalewającą ją falami nienawiścią. Lepsze więc wydało jej się obcowanie z bandą mugoli, niż z matką, która w każdej chwili mogła dostać napadu furii i wyżyć się na jedynej żywej istocie, która miałaby pod ręką, na swojej córce. Tak jak to miało miejsce kilka dni temu, gdy Pandora skończyła z rozległym siniakiem na kości policzkowej i rozciętą wargą, co cudem udało jej się uleczyć i zamaskować przed wizytą w domu przyjaciółki. Crowley nie miała zamiaru nikomu uskarżać się na własną sytuację, którą postanowiła znosić z dumnie uniesioną głową.
    - Świetnie - wymruczała cicho pod nosem, zdobywając się przy tym na delikatny uśmiech. Crowley nie uważała, że zbrodnią jest używanie magii w obecności mugoli, oczywiście w granicach rozsądku. Były dorosłe i nie miały zamiaru nikomu zaszkodzić, drobne zaklęcia, które miały jedynie nastraszyć i zapewnić rozrywkę, nikomu jeszcze nie zaszkodziły. Pandora miała zamiar dobrze się bawić, a w towarzystwie tylu niemagicznych ludzi będzie to wymagało odrobiny wysiłku. - Idziemy - kiwnęła głową i poprawiając plecak pożegnała się z jej matką i opuściła mury jej domu.
    - Jak myślisz, spotkamy jakiegoś ducha? Czy może to zwykła bujda, która ma sprawić, że naiwni turyści zechcą wydać niemałą sumkę na dziwaczną, nocą wycieczkę? - zapytała nie kryjąc ciekawości wychodząc przez bramę i obierając kierunek prowadzący w centrum miasta, gdzie miały spotać się z przewodnikiem i bandą ludzi. Crowley mogła mieć jedynie nadzieję, że wśród nich nie będzie rozwrzeszczanych bachorów i słodziutkich nastolatek, które będą piszczały przy byle podmuchu wiatru. W takim przypadku Pandora nie będzie ręczyć za siebie i zrobi wszystko by tego typu osoby do końca swojego życia zapamiętały tę wycieczkę.
    Pandora Crowley

    OdpowiedzUsuń
  99. Narodziny są bardzo ważnym przełomem w życiu każdego rodzica. Tak właśnie czuł się Jace Malfoy, kiedy przed jego oczyma wykluwał się smok, którego pielęgnował przez cały proces dorastania. Miał nadzieję, że jego starania nie pójdą na marne i uda im się wychować mądrego i co najważniejsze – posłusznego gada. Uśmiechnął się mimowolnie, kiedy mała główka wyłoniła się z jaja. Smoczek zamrugał oczami i spoglądał to na blondynkę to na Jace’a swoimi fioletowymi oczyma. Zakasłał i zionął ogniem. Malfoy odsunął się delikatnie, by ogień go nie dosięgnął.
    - Czyż nie jest cudowny? – spytał nie oczekując wcale odpowiedzi i przysunął rękę nieco bliżej chcąc go pogłaskać. Mały smoczek przyglądał mu się bacznie, jednak finalnie pozwolił mu się dotknąć na grzbiecie. Zwierzę przymknęło oczy i zamruczało uroczo. Jace spojrzał na Audrey, która równie mocno była wpatrzona w to zjawisko. Miał nadzieję, że smok pamięta kto się nim zajmował za młodu i uzna ich za swoje pożywienie.
    Jace wyciągnął książkę o smokach z torby i rozłożył ją na mchu. Zaczął wertować kartki po czym w końcu znalazł to czego szukał.
    - Patrz! – wskazał palcem na namalowanego ruszającego się, dorosłego już smoka. Wydawał się bardzo groźny a dopiski jedynie utwierdziły ich w przekonaniu, że ten włąśnie smok jest niezwykle agresywny.
    - Czarny hebrydzki. – Jace zaczął czytać na głos. – Smok pochodzi z Wielkiej Brytanii… blablabla - przejechał wzrokiem szukając najistotniejszych informacji. – Odżywia się przede wszystkim drobną zwierzyną ale również dużymi psami i bydłem. – pokręcił głową mając na uwadze, że będzie musiał znacznie bardziej pilnować Barry’ego. – Jest agresywny. – skończył załamując ręce.
    - No nic. Najwyżej zje nam pół szkoły. – stwierdził uśmiechając się szeroko nie móc oderwać wzroku od ich smoka. – Jak go nazwiemy? – spytał nie myśląc o konsekwencjach posiadania własnego Smoczyska.

    [ Pozwoliłam sobie wybrać smoka, jeśli to nie problem xd ]
    Malfoy Jace

    OdpowiedzUsuń