~,~
Ludzie
od zawsze zadawali mi pytania, co jest ze mną nie tak. Nigdy nie
wiedziałam o co im chodzi. Nie potrafiłam zrozumieć tego, że obcy
dla mnie ludzie wlepiają we mnie swoje dziwne spojrzenia i szepczą
po kątach. Cóż jednak może wiedzieć kilkuletnie dziecko?
Wiadomo, że przy takich małych pociechach nie trzeba uważać co
się mówi i robi. Zbyt mały móżdżek nie jest w stanie zapamiętać
wszystkich informacji, chyba że dziecko ma pamięć doskonałą.
Dziwne spojrzenia, które kierowali do mnie „przyjaciele” rodziny
nie były spowodowane ciekawością. Było w nich coś na kształt
odrazy i współczucia. Nie, nie dla mnie lecz dla moich rodziców.
Byłam inna. Nie wbijałam się w kanon wielopokoleniowej rodziny.
Zabawne, że to ja myślałam iż to oni nie pasują do mojego
kanonu. Moja matka, absolwentka Akademii Magii Beauxbatons czyli
jednej z najsławniejszych uczelni magicznych we Francji, była
ideałem, chociaż nie, ona nadal jest ideałem. Kaskada blond włosów
opada jej na za proste plecy. Spod lekko przymkniętych powiek, na
świat patrzą błękitne jak niebo oczy. Różowe usta, które
jeszcze kilka lat temu ułożone były w piękny i szczery uśmiech,
teraz ułożone są w dziwny grymas. Niegdyś kolorowe i modne
ubrania zamieniła na ciemne i skromne kreacje. Musiała się
dostosować, do wymogów mojego ojca. Nie mylicie się, Arthur Miller
nie należy do najprzyjemniejszych osób i na pewno nie chcielibyście
spotkać go na własnej drodze. Ja miałam tyle nieszczęścia, że
urodziłam się jako jego córka.
Podobno
radość z posiadania potomka jest przeogromna. Oczywiście, że aby
przedłużyć ród, trzeba syna. Jednak moje narodziny wywołały
rodzinną euforię. Powiadają, że nie ważne co, ważne żeby było
zdrowe. Mój ojciec jednak miał plan i na syna, i niestety na córkę.
Szybko się okazało, że
istnieje
szansa iż zostanę osóbką, z którą wiązane będą wielkie
nadzieję. Można powiedzieć, że moje życie już od chwili
narodzin było zaplanowane.
Mieszkałam
w pięknym dworku w York, w hrabstwie ceremonialnym North Yorkshire.
Otoczenie, w którym się wychowywałam było bardzo hermetyczne.
Izolowano mnie od innych dzieci i zazwyczaj bawiłam się sama. Brak
przyjaciół rekompensowano mi tym, że zawsze dostawałam to czego
chciałam. Chciano zrobić ze mnie idealną córeczkę, która będzie
nie tylko reprezentować ród, ale i szybko znajdzie sobie wpływowego
narzeczonego. Idylla trwała do moich ósmych urodzin. Wtedy to
właśnie zaczęłam odkrywać swoje magiczne zdolności. Oczywiście,
że wiedziałam o tym, że moi rodzice są czarodziejami i
wiedziałam, że i ja nim zostanę. Wtedy to właśnie, zaczęłam
buntować się temu, że mam być czemuś podporządkowana. Mieli ze
mną mnóstwo kłopotów. Uciekałam z domu by móc pobawić się z
dziećmi, przez co nie raz dostawałam srogie kary od rodziców.
Matka jako tako, była wyrozumiała. Domyślała się, że potrzebuję
kogoś z kim mogłabym spędzać wolne chwile, jednak mój ojciec
zawsze powtarzał, że jego krew nie będzie mieszać się z
mugolami. Szczyt jego cierpliwości został przekroczony podczas
pewnej kłótni. Pamiętam, że przez to wszystko się zmieniło. Ja
się zmieniłam. Nie byłam już tą pogodną osobą, która biegała
na ogrodzie i goniła psa. Teraz bardziej zaczęłam przypominać
mojego ojca. Twarda ręka ojca sprawiła, że stałam się zimna i
oschła.
Koszmar
skończył się gdy przyszedł do mnie list, dzięki któremu mogłam
w końcu wyrwać się, z tego cholernego piekła. Niestety, już
pierwszy dzień w Hogwarcie, umocnił mnie tylko w przekonaniu jak
bardzo przypominam ojca. To chyba dlatego trafiłam do Slytherinu .
Żyło mi się dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz