17 sierpnia 2014

Kocham cię, ale wybrałem disco

Siódmy rok przynosi niektórym smutek, innym zwątpienie czy rezygnację. Nieuki lamentują nad swoim marnym losem, kujony skaczą z radości, a dusze towarzystwa wykorzystują czas na spotkania ze znajomymi, którzy już za niedługo staną się trochę bardziej obcy. Carlosowi perspektywa spędzenia ostatnich dziesięciu miesięcy w Hogwarcie oraz nieubłaganie zbliżające się egzaminy nalały rozumu do głowy.
Chociaż wciąż ma ochotę płatać figle woźnemu, zazwyczaj robi mu na złość jedynie przy okazji, nie planuje większych "zamachów". Nie organizuje swoich sławnych imprez tak często, jak jeszcze przed wakacjami, tylko stara się przekazać pałeczkę jakiemuś wyselekcjonowanemu piątoklasiście. Wciąż rzuca nieodpowiednimi żartami i nie potrafi oduczyć się wykorzystywania wszystkich możliwych sztuczek, by oczarować całe grupki dziewcząt podczas nauki mugoloznawstwa w bibliotece, aczkolwiek nie każdą zaprosi na randkę. Nie może tylko opanować się przed wrześniowymi kąpielami w jeziorze, wylegiwaniem się z kolegami na błoniach ani wciąganiem w siebie całej masy słodyczy. Za to powoli przestaje bawić się w łapanie jednorożców czy zakradanie się do gabinetu Slughorna po składniki do eksperymentalnych mikstur. Spędza czas na zajęciach, choć nie zawsze uważa; w dormitorium, gdzie zazwyczaj próbuje wkuć znienawidzoną historię mugolskich wojen; w Wielkiej Sali, gdyż wspaniałe, skrzacie jedzenie to nieodłączna część jego życia. Daje wyciągać się na nocne wypady do Hogsmeade, ale tylko niektórym. Lubi za to być rozpraszany, czasem odrywany od nauki, bo wtedy poczucie winy może zrzucić na drugą osobę.
Usposobienie nie zmienia mu się wcale. Ucina sobie dziwne pogawędki z każdym, kogo napotka, nieraz podstawi nogę jakiemuś obrzydliwemu Ślizgonowi lub wda się w pojedynek. Taniec to nadal jego konik, podobnie jak disco. Głupie pomysły trzymają się go tak samo mocno jak wcześniej, ale najzwyczajniej w świecie przekazuje je swojemu bratu, który ochoczo realizuje wszystkie plany. Szaty nie założy nigdy w życiu; wciąż wkłada swoje popularne jeansy (jednak ze względu na wpływ rodziny zaczyna ubierać się bardziej jak dorosły czarodziej, a nie pstrokaty chochlik). Swoistego rodzaju sława nie maleje - zmienia się tylko sposób jej zdobywania.
Jedyne, co budzi niepokój znajomych Mezy, to jego agresja. Z jednej strony wydaje się pyszny jak cukierek: żartuje, flirtuje, prowadzi zażarte dyskusje na mniej i bardziej poważne tematy, a z drugiej - byle drobnostka może sprawić, że jego krew zawrze. Potrafi rzucić bardzo przykry urok nawet na swojego znajomego, ukąsić wyjątkowo trafną złośliwością, a nawet wszcząć awanturę. Staje się nieco zbyt wyniosły - często wybrzydza i grymasi jak prawdziwy książę. Niby nie boi się życia poza bezpiecznymi murami szkoły, chociaż perspektywa wojny przeraża go jeszcze bardziej, niż bogin, ale chętnie pozostałby w Hogwarcie jeszcze rok. Najprawdopodobniej stąd bierze się jego ogólnie poirytowanie.
Gdyby można porównać Carlosa do jakiegokolwiek produktu z Miodowego Królestwa, najpewniej byłyby to kwachy. Pięknie zapakowane, pachnące, kolorowe i wspaniale zareklamowane, prędzej czy później i tak wypalają bolesną dziurę w języku.

CARLOS MEZA

131 komentarzy:

  1. [Tytuł mnie urzekł! Daddy, daddy cool. Śpiewaj, proszę.]

    C. Walpole

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć, witam na blogu. Podobają mi się akapity. Zaproponowałabym wątek, ale nie mam pomysłu. Nie łudź się, później też nic nie wymyślę :<]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  3. [Wiesz jak wczoraj nastraszyłeś Beniową, Ty niedobry, Ty? Ale karta mi się podoba, to muszę przyznać. Bo taka... Carlosowa jest :3]
    Lucek i Józia

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Doprawdy interesujący ten Carlos. Może wspólnie wymyślimy jakiś wątek ?]
    Rachael

    OdpowiedzUsuń
  5. [Tytuł to moja osobista kwintesencja Carlosa :D Witamy z nową kartą!
    Btw. Metamorfoza Mezy tak bezlitośnie przypomniała mi, że tuż za rogiem czai się klasa maturalna xd]

    Drew

    OdpowiedzUsuń
  6. [ No moze sie coś wymyśli, napiszesz na gg: 45213136 czy mam tutaj opisać moje pomysły, ale to może wyjść dość chaotycznie? ]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Nie odpisałam, ale jeszcze dziś powinnam *przepraszam za spam* :>]
    Smocza niańka

    OdpowiedzUsuń
  8. [Czy to nie oczywiste, że chcę? Tylko przedwczoraj miałam ochotę Cię kopnąć, przez jakieś pięć minut :D]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Jezu, wczoraj miałam zawał serca przez Ciebie :(( Powiedziałabym, że ładną masz nowa kartę ale chyba tego nie zrobię.
    Anyway odpis się pisze.]

    obrażony Bendżi

    OdpowiedzUsuń
  10. [Podobał mi się tamten wątek i robienie z Calluny ofiary spisku, więc... jeśli tylko ty wciąż masz ochotę. :)]

    C. Walpole

    OdpowiedzUsuń
  11. Sugestii o krochmalu nawet nie skomentowała. Ludzie mogli sobie sądzić, że jest sztywna, droga wolna. Niewielu przecież dostąpiło zaszczytu patrzenia na nią, kiedy sięga po dziesiąty kieliszek mocnego alkoholu, a potem wydaje się jej, że śpiewa zupełnie jak David Bowie. W szkole zachowywała się po prostu profesjonalnie. Tak należało.
    - Jak możesz uskuteczniać jakieś umizgi, kiedy za kilka minut skończy się moje życie? – zapytała śmiertelnie poważnie, w jej głosie słychać było najprawdziwsze w świecie pretensje. Zmierzyła Gryfonkę bardzo pogardliwym spojrzeniem. Oczywiście, wszyscy byli nastolatkami i w ich ciałach płynęła krew, nie jakaś tam woda, ale niektórzy nie mają żadnej hierarchii wartości. Dodatkowo ta dziewczyna nie wyglądała jej na taką, która byłaby bardzo dobrze przygotowana do transmutacji, więc naprawdę nie rozumiała, co też chłopak w niej widział. Humor jeszcze bardziej się jej zepsuł, kiedy zobaczyła na końcu korytarza Benedicta. Powtarzał pod nosem jakieś regułki, nie widząc nic poza czubkiem swojego nosa. Oczywiście on zdołał się przygotować, a ona, Calluna, nie wpadła na pomysł, aby chociaż raz w przeciągu ich siedmioletniej niemal znajomości poprosić go o pomoc. Pewnie nie kiwnąłby palcem, dlatego tego nie zrobiła, mając to podświadomie na uwadze.
    Wojna? Co ją obchodzi jakaś wojna? Pod żadnym kątem nie czuła się uczestnikiem życia społecznego czarodziejów, nie mówiąc już o życiu politycznym. Miała na głowie swoje prywatne problemy. Było ich tak wiele, że nie zostawało już miejsca na myślenie o Śmierciożercach i opcji, że w każdej chwili może dojść do jakiegoś przełomowego ataku, czy starcia. Wiedziała, że było coraz gorzej, bo podsłuchiwała rozmowy ojca, kiedy ktoś nagle wpadał przez kominek do jego gabinetu.
    Skrzywiła się, setny dzisiaj raz, czując, jakby właśnie tak miało wyglądać początkowe stadium głuchoty. Tak, chyba dlatego przeszkadzali jej ludzie, bo nie znali czegoś takiego jak przestrzeń osobista.
    - Wiedza, którą należało zdobyć na ten głupi sprawdzian z transmutacji jest czymś, co może ci się przydać na wojnie – prychnęła, odsuwając się od niego najdalej, jak tylko mogła. Niestety ograniczający okazał się koniec parapetu. – Sugerujesz, że powinnam iść błagać McGonagall o łaskę? Oszalałeś! – Sto razy bardziej wolałaby jednak pójść do SS i udawać chorobę. Zresztą, jeśli tak dalej pójdzie, zaraz rzeczywiście zwymiotuje z nerwów. Albo dostanie jakiejś wysypki.
    Ten chłopak miał w sobie coś tak irytującego, że najchętniej potraktowałaby go jak muchę. To jego Kruczków-Nieuczków było kolejną kroplą do goryczy, która zalewała teraz jej serce. Tak, Walpole, jesteś nieukiem. Co z tego, że nie mogłaś znaleźć tych notatek?! Powinnaś zacząć uczyć się szybciej! Jeszcze w sierpniu najlepiej!
    Na pewno nie czuła się w tym momencie osobą, która powinna w ogóle myśleć o wojnie, co nie przeszkadzało jej w tym, ażeby zgrywać osobę bardzo kompetentną podczas wystawnych obiadów dla znajomych ojca. Ludzie z ministerstwa w te wakacje nie mówili o niczym innym. Wciąż tylko Sam-Wiesz-Kto i tysiące scenariuszy na przyszłe miesiące, może nawet lata. Nauczyła się wypierać ze swej świadomości, że jej wielkie plany na staż naukowy w Belgii mogą nie wypalić, a ona trafi w samo epicentrum zdarzeń (nie, nie trafi, ojciec jej nie pozwoli). Nigdy nie mówiła głośno o tym, że się boi. Nie chodzi o to, że nie umiała przyznać się do strachu, wystarczy spojrzeń na całą jej rozdygotaną osobę przed testem i wiedzieć, że strach nie jest jej czymś obcym. Bała się rzeczy nieznanych, a poniżające pewną nację poglądy czymś takim dla niej były – znała mugolski świat bardzo dobrze, jej matka była mugolką. Nie potrafiła zrozumieć tępoty ludzi, widzących zagrożenie w niemagicznych, nie próbujących nawet zgłębić ciekawych aspektów ich kultury i tak dalej. Splunęłaby na kogoś jakichś trzysta razy, gdyby zasugerowano w jej obecności, że ktoś jest gorszy ze względu na to, w jakiej rodzinie się urodził. Ktoś może być gorszy, bo najzwyczajniej w świecie jest idiotą, taka była jej prywatna skala.

    C. Walpole

    OdpowiedzUsuń
  12. [Carlito taki poważny, aż nie wierzę, a miałam o wiele więcej czasu na to, by przywyknąć do nowego wydania :D]

    B.

    OdpowiedzUsuń
  13. Prześladowanie nie było hobby Lucasa. Obserwacja owszem. Potrafił godzinami siedzieć w Pokoju Wspólnym i badać zwyczaje wszystkich Puchonów, począwszy od infantylnych pierwszoklasistów, na pełnym intryg życiu siódmoklasistów skończywszy. I choć postronnym osobom mogło to wydawać się nieco dziwne, to dla niego było całkowicie normalne, jak to, że w quidditchu gra się w siedem osób, a nie w trzy.
    Przewrócił oczyma, gdy Carlos zaczął go przedrzeźniać. Dobrze wiedział, że zapewne skończy się na krótkiej pyskówce, a potem będzie musiał wystawać pod portretem Grubej Damy, znosząc jej paplaninę o nieznośnych dzieciakach, łażących nocą po korytarzach. Nadzieja na to, że ktoś poda mu hasło do Pokoju Wspólnego Gryfonów była znikoma, więc musiał próbować, nim Latynos zniknie w czeluściach wieży na siódmym piętrze.
    - Nie wiem czy nawet dbanie o rzeczy sprawiłoby, że wyglądają o tak. – Ujął w dłoń skrawek jego szaty i spojrzał na nią badawczo.
    Jednak Carlos pozostawał niewzruszony, co wiązało się z podjęciem drastycznych – przynajmniej według Puchona – środków. Roy wiedział, że bezpośrednie podejście do sprawy większość ludzi odbiera jako atak na ich przestrzeń osobistą, tłumacząc potem brak jakichkolwiek wyjaśnień tym, że osoba ich żądająca znalazła się zbyt blisko. Ale w niektórych wypadkach, zwłaszcza podczas konwersacji z osobami pokroju Mezy nie można było nic wskórać ani prośbą ani groźbą.
    - Carlosito, dajże już spokój – zaczął ponownie Lucas. – Nie założyłbyś szaty nawet za pudełko kwach, a co dopiero nie proszony o to. Wyobraź sobie, że po sześciu latach na jednym roku jakoś cię znam. No, dalej, co chowasz pod tą sukienką? Obcisłe spodnie czy co?
    Podczas całej tej wymiany zdań, zbliżyli się niebezpiecznie blisko do wieży Gryffindoru. Portret osławionej (lub zniesławionej, zależ kto co woli) Grubej Damy majaczył w ich polu widzenia, a Roy robił się coraz bardziej nerwowy. Zależało mu jak mało na czym, by poznać sekret Carlosa, wręcz sam się sobie dziwił, że jest tak ciekawy akurat jego osoby.
    Nie, żeby miał coś do Gryfona, ale po każdych wspólnych zajęciach, gdy wychodził załzawiony z klasy od nadmiaru kociej sierści w powietrzu, nie potrafił się powstrzymać, żeby nie wymruczeć paru niecenzuralnych epitetów pod adresem kolegi. A teraz nagle zainteresował się jego życiem. To ze sobą nie współgrało i może dlatego Meza był bardziej podejrzliwy niż zazwyczaj.

    [Dobra, jest dziś. Wybaczysz? :<]
    Lucek

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie rozumiała, czym różniła się od czarodziejów czystej krwi albo tych całkowicie mugolskiego pochodzenia. Każdy uczeń w szkole wykazywał większe albo mniejsze zdolności magiczne, inaczej nie trafiłby do Hogwartu. Bywało, że czasem jakiś mugolak wypadał lepiej na zajęciach teoretycznych, a czarodziej nieskalanej krwi nie poradził sobie z zadaniem. Cath wciąż poznawała rodzinę ze strony matki, choć oni niekoniecznie pragnęli poznać ją. Do zeszłego roku nie przejmowała się swoim statusem, tym oficjalnym, dopiero w wakacje przed rozpoczęciem ostatniej klasy, prawie-ojczym zaczął zwracać jeszcze większą uwagę na mugolskie przyzwyczajenia swojej przybranej pasierbicy. Według niego, zrobiłaby lepiej, gdyby wszystkim wokoło opowiadała jedynie o wspaniałości rodu matki. Byłoby ciężko zmienić opinię w szkole — mało kto nie zauważył, że Casillas prezentowała postawę prawdziwego mugolaka. A nie chciała na siłę wypierać się ojca. Nawet za cenę potencjalnego bezpieczeństwa.
    Jednym z poważniejszych zmartwień, związanych z nocnym wypadem do Hogsmeade, była świadomość braku ochrony nauczycieli. Personel szkoły zawsze czuwał nad uczniami, a gdyby Cathy i Carlos przypadkiem natrafili na kogoś ze złymi zamiarami... Cóż, na pewno nie uszliby z tego bez szwanku. W lokalu panował standardowy półmrok, nieustannie rozświetlany przez kolorowe światełka. Puchonka z trudem dostrzegała twarze tańczących, wcześniej nie widząc w tym logicznego powodu. Naszła ją myśl, że porusza się zbyt... mugolsko? O ile można tak powiedzieć. Od jednego z Krukonów przed dwoma tygodniami usłyszała dziwną teorię (Kruczki słynęli z dziwnych teorii, przynajmniej ci znani Cath). Wówczas wyjątkowo ją rozbawiła, a teraz nagle nabrała sensu. Mimo iż sensowna w żadnym wypadku nie była!
    Rozpoznała piosenkę dobiegającą z głośników. Skwapliwie przystanęła na te dodatkowe kilka minut. Głównie ze względu na hiszpańską wersję. Odciąganie Mezy od parkietu, jeśli sam proponował wyjście, mogło zaczekać. Taniec jej nie wymęczył. Wprawdzie na policzki wypłynęło coś różowo podobnego, ale wynikało z innego uczucia, bardziej typowego dla dosyć nieśmiałej natury Cath, nie z wycieńczenia. Przy kolejnym obrocie, przesunęła wzrokiem po czyjejś postaci. Zaciekawiło ją, dlaczego mężczyzna siedzi samotnie przy nie tak oddalonym stoliku. Minę miał poważną, skupioną, wyraźnie kogoś obserwował. Dopóki badawczego spojrzenia nie utkwił w Casillas, ta nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Zwykła ignorować innych osobników w trakcie tych ledwie kilku randek. W codziennym życiu zdarzyło jej się obserwować wyłącznie dwójkę przedstawicieli płci męskiej. I to przez okres krótszy niż dwie minuty. Z zatrważającą szybkością była przyłapywana. Karierę detektywa należało sobie odpuścić.
    Powstało w niej wrażenie, jakoby na pierwszy rzut oka specjalnie wyróżniała się z tłumu. Nie urodą, sukienką, czy czymś równie zależnym od gustu i trywialnym, lecz zachowaniem! Powróciła dziwna teoria Krukona. Bo w jaki sposób wytłumaczyć wzrokową natarczywość ciemnowłosego mężczyzny? Tańczyć nie przestała, tylko zerkała w stronę tamtego stolika. Naiwnie licząc na kobiecą subtelność, której Cathy Casillas, jak na złość, nigdy nie posiadła. Zerknęła na Mezę, w dosłownie ostatniej sekundzie Copacabany, kładąc mu rękę na ramieniu.
    Nie musiała nic mówić, po prostu skierowała kroki po torbę, o mały włos od razu nie idąc do wyjścia. Zostawienie różdżki byłoby skrajnie nierozsądne! Poczuła się nieswojo i za nic nie mogła nad tym zapanować. Wolałaby, żeby Carlos pomyślał, iż zawstydzenie powróciło, aniżeli niesłusznie wziął ją za paranoiczkę. Domowy skrzat a.k.a. mały kelner, deportował się tuż przed Cath.

    [Za szybko coś do mnie dotarło. Wybacz, że Cię rozczarowałam :<]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na zajęciach praktycznych, nie teoretycznych* Tak, to takie istotne!

      Usuń
  15. [Przyszłam się przywitać z nową-starą Carlie, bo mogę! Karta bardzo ładna. XD]
    Mikael

    OdpowiedzUsuń
  16. [Nieśmiało przychodzę ze stwierdzeniem, że zgubiłam się i próbowałam, ale wczuć się w odpis nie mogę i wychodzi ogromniaste g, więc jakbyś chciał, to skombinujemy coś nowego? :D Bo jak nowa karta, to nowy wątek też byłby fajną opcją.]

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie miał w sobie ani krztyny współczucia dla Mezy, który zdawał się celowo sprowadzać na Bena nieszczęścia samą swoją obecnością (upierdliwość Gryfona była wprost proporcjonalna do niedobrych konsekwencji, jakie pojawienie się chłopaka zazwyczaj wróżyły), chociaż oczywiście zdawał sobie sprawę z absurdalności tej teorii. Carlos nie sprowadzał nieszczęśliwych wypadków na siebie i całe najbliższe otoczenie, on widocznie był pechowy, jakkolwiek niezgodne z prawdą by to było – Benjamin powoli zaczynał w to wierzyć. Pechowy, przynajmniej dla niego.
    Poczuł się jak ostatnia gnida, kiedy biegł, zostawiając chłopaka za sobą, ale ślizgońska troska o własną skórę wygrała z nieśmiało wyłaniającą się z odmętów palety emocji Benjamina brawurą. Na tyle poznał umiejętności Mezy, by wiedzieć, że ten raczej nie potrzebuje pomocy.
    Georgijew usłyszał huk eksplozji, tak głośny, że zmusił go do obejrzenia się w tył przez ramię. Przybliżająca się z prędkością konkurującą z szybkością światła sylwetka Carlosa, rosła w oczach napełniając serce Ślizgona dziwnym uczuciem ulgi pomieszanym z poczuciem winy.
    Carlos nie byłby sobą, gdyby nie zaczął wykrzykiwać pod adresem jego osoby jakichś paskudnych obelg – Ben się tego spodziewał.
    Wiedział, że sobie zasłużył, ale niezupełnie spodobało mu się nazwanie go ślizgońską gnidą. A jeszcze mniej aprobował to, co Carlos zrobił w chwilę potem.
    Poczuł piekący ból w tej części twarzy, którą jego towarzysz postanowił z niemal chirurgiczną precyzją spoliczkować, przy okazji zostawiając na jego brodzie resztki wcześniejszej ofiary Carlosa. Ben nie spodziewał się tak silnego ciosu, więc zatoczył się w bok, a ból zamroczył go na krótką chwilę. Oparł się o drzewo – nie był w stanie określić gatunku – rzucając Mezie zabójcze spojrzenie, ale wątpił, by tamten się tym przejął.
    Mimo wszystko postanowił zawrzeć z nim sojusz aż do czasu wyrwania się ze szponów – kleszczy, odnóży, owłosionych kończyn – akromantul.
    Od dawna podejrzewał, że Carlos Meza mimo wszystko posiada jakieś rezerwy erudycji ukryte na czarną godzinę, a tej nocy zdążył już docenić jego refleks i zaradność, ale najwidoczniej Gryfon za bardzo był zajęty chwilowym tryumfem nad Benjaminem, by zwrócić uwagę na zbliżające się akromantule. Monstra nie zaniechały pościgu, wręcz przeciwnie, ze zdwojoną determinacją ruszyły w pogoń za potencjalnym obiadem. Albo kolacją, wszystko jedno.
    Jeden z nich, pajęczak o wyjątkowo imponujących rozmiarach, zakradał się do Carlosa od prawej strony, cicho, niezauważalnie. Jak na możliwości gigantycznego pająka.
    - Reducio! – krzyknął pierwsze lepsze zaklęcie, jakie przyszło mu do głowy.
    Na pająka miało destrukcyjny wpływ. Zaczął się kurczyć, aż zniknął w poszyciu Zakazanego Lasu, stając się niegroźnym, całkiem miłym stawonogiem
    - Lepiej się skoncentruj – warknął, nadal trzymając różdżkę w pogotowiu. Jedynie wyrzuty sumienia powstrzymywały go od splunięcia Mezie w twarz. – Chyba jesteśmy kwita – dodał po chwili chłodno.
    Wytarł rękawem resztki mazi z własnej twarzy, ale obrzydliwy smród wnętrzności bestii nie zniknęła, przyprawiając o ból brzucha. Benjamin wątpił, aby był w stanie przełknąć coś przez najbliższy tydzień bez odruchu wymiotnego.

    [Musiałam, masz za karę za wprawianie mnie w stany podzawałowe, o ile takie istnieją.]
    Bendżi

    OdpowiedzUsuń
  18. [Twoja złowieszcza przepowiednia nie podniosła mnie zbytnio na duchu xD
    Co do wątku, racja - zaszczycajmy się :D Gdybym tylko mogła jeszcze zabłysnąć jakąś nietuzinkową koncepcją... Może Ty trzymasz coś w zanadrzu?]

    Drew

    OdpowiedzUsuń
  19. [no i jak Twój spieczony tyłek? :D
    muuusiałam, musiałam to napisać tutaj :D]

    //Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
  20. Po raz kolejny okazało się, że mistrzynią konspiracji nie jest i nie będzie. Próbowała przestać zerkać w kierunku stolika, przy którym zasiadał tamten człowiek, ale z miernym skutkiem. Na jej twarzy pojawiło się zmartwienie, do przerażania było trochę daleko. W oczach Mezy oczywiście mogło to nieco inaczej wyglądać. Policzki pozostały zarumienione, wzrok niespokojny. Nie uważała, by poważny mężczyzna musiał być od razu niesławetnym Śmierciożercą, lecz sprawiał wrażenie osoby bardziej zainteresowanej obserwowaniem tańczących, niż sączeniem drinków i oddaniem się szaleństwu disco wraz z innymi na parkiecie. Wyglądał dosyć groteskowo na tle kolorowych świateł, energicznej muzyki oraz uśmiechniętych twarzy. I właśnie dlatego wywołał u Cathy mieszane odczucia. Widocznie tylko w niej.
    Nieomal wpadła na małego kelnera. Skrzat w porę zdołał usunąć się w bok. Przystanęła przy nim, unosząc kącik ust do góry, w czymś, co przypominało uprzejmy uśmiech. Nie pisnął ani słówka, dopóki Carlos do nich nie podszedł. Zorientowała się, że może chodzić o uregulowanie rachunku, więc wyminęła skrzata z zamiarem wzięcia swoich rzeczy i odszukania monet gdzieś na dnie, pośród różnych dupereli, mniej i bardziej potrzebnych. Kelner wyraźnie oczekiwał tego od chłopaka, choć Cathy nie podzielała poglądu, jakoby to on posiadał odgórny obowiązek płacenia. Złapała za pasek torby, zdejmując ją tym samym z oparcia krzesła, odwróciwszy się w momencie wyjmowania kilku moment przez Mezę. Odpuściła sobie słowa "nie musiałeś", choć naprawdę nie musiał. Była na tyle niezależna, przynajmniej we własnym mniemaniu, że przygotowała się na możliwość dzielenia kosztów. Niektórym taki układ czasem odpowiadał! Gdy akurat padało na randkę z wyjątkowym skąpcem — jedyne złe randkowe doświadczenie Casillas.
    Podczas opuszczania lokalu, utkwiła wzrok przed sobą. Raz zerknęła do tyłu, by sprawdzić, czy Carlos idzie tuż za nią. Odrzuciła wszystkie długie pasma włosów na plecy, skupiając myśli na przyjemniejszym temacie. Po wyjściu humor znowu powinien się jej polepszyć. Prawie tak było.
    — Tak, wszystko dobrze. Nadmiar lawendy trochę mi musiał zaszkodzić — odpowiedziała pośpiesznie, by potem zrobić głębszy wdech. Zapach nie był aż tak uciążliwy, ale powiew świeżego powietrza zawsze dobrze działał. W uszach Cath wciąż pobrzękiwała muzyka. Chwilę zajęło przestawienie się z hałasu na niczym niezmąconą ciszę. Nie słyszała niczego. Żadnych głosów, żadnych śmiechów, żadnego stukotu butów na chodniku. Miasteczko spało.
    — Chcesz się przejść? Wspominałeś o ponad godzinie do powrotu. — Odeszła od drzwi, powoli przechodząc na drugą stronę ulicy. Może należało prędzej zdecydować się na kolejny krok. Tajemniczy osobnik, jak ten moment, pozostawał w środku, kto jednak wie, czego tam tak naprawdę szukał. Nie czekając na odpowiedź Carlosa, złapała go szybko za rękę i wskazała boczną uliczkę. Na szczęście latarnie oświetlały im drogę. Z przesadzoną reakcją, czy też nie, Cathy postanowiła skorzystać z nadarzającej się okazji przemierzenia Hogsmeade w środku nocy. Nawet, jeśli wrześniowe temperatury nie były zbyt zachęcające do dłuższych wędrówek.
    Znowu pochwyciła dłoń Gryfona, co uświadomiła sobie z lekkim opóźnieniem. Gest niewinny, ale zawstydzający! Przynajmniej ją — człowieka, któremu nie zdarzało się nikogo dotykać wbrew... jego woli? Albo tak często.

    [Może ;> Nigdy się nie dowiesz! Hehe.]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  21. Kiedy zobaczyła biegnącego ku niej Carlosa, coś podskoczyło jej w żołądku. O matko, to się dzieje naprawdę!
    Nie czekając już na nic wpadła do gabinetu woźnego z uniesioną różdżką i rozejrzała się gorączkowo wokoło w poszukiwaniu swojej roślinki. Pomieszczenie oświetlała tylko jedna bardzo zabrudzona żarówka, więc Langdon szepnęła „lumos” w rozpaczliwej potrzebie lepszej widoczności i przebrnąwszy przez stos jakiś gratów, których stos piętrzył się na środku gabinetu dopadła staroświeckiego kredensu odpychając kilka rupieci na bok. Nie znalazła tam niczego interesującego, więc z szybkością i zręcznością, której chyba nikt się po niej nie spodziewał doskoczyła do ściennej półki również zawalonej jakimiś przedmiotami niewątpliwie skonfiskowanymi uczniom. I w końcu ją odnalazła: mały, skórzany woreczek z poluźnionym rzemieniem u wylotu, z którego wystawał zielony, lekko wijący się pęd z kilkoma pożółkłymi liśćmi.
    - Co za kretyn! – fuknęła widząc, w jakim stanie jest jej biedna roślinka, która tak troskliwie się opiekowała, którą była tak samo cenna, co zakazana i której zdobycie tak wiele ją kosztowało. Stwierdzając, że na te chwilę i tak już nic gorszego się jej nie stanie, ukryła ją szybko w wewnętrznej kieszeni szaty zerkając przez ramię, czy aby przypadkiem Meza nie sterczy nad nią i wycofała się pospiesznie próbując nie wdychać odoru smażonej ryby, który unosił się w powietrzu.
    - Dobra. – rzuciła, zatrzaskując za sobą drzwi – Chodźmy stąd! – i odrzuciwszy z twarzy włosy, rzuciła się pędem do ucieczki.

    OdpowiedzUsuń
  22. Po wakacjach pełnych wrażeń, Boyle cieszyła się na powrót do monotonnego szkolnego życia. Niecierpliwie odliczała dni dzielące ją od ucieczki z domu, konkretniej od ojca, który odkąd dowiedział się o paru niezatwierdzonych relacjach córki stał się prawdziwym utrapieniem. Nie mógł też wybaczyć jej, że nie powiedziała mu o przyczynie dwudniowej nieobecności w połowie lipca, kiedy razem z Ianem była przetrzymywana w piwnicy pewnego śmierciożercy. Aurora postanowiła nigdy więcej o tym nie wspominać, bo nie chciała zostać odebrana jako użalająca się nad sobą maruda.
    Victor po raz pierwszy od trzech lat towarzyszył jej na peronie dziewięć i trzy czwarte, co chwila pytając, czy to jest ta szlama, z którą się zadaje. Najwyraźniej chciał dać wszystkim mugolakom do zrozumienia, że wielki hrabia Boyle, potomek królewskich doradców, żąda dla swojej pierworodnej starannie dobranego towarzystwa, zupełnie zapominając o tym, że większość czystokrwistych czarodziejów nie pała do Boyle'ów sympatią przez ich opory przed służeniem Voldemortowi. Ojciec Aurory utknął we własnej paranoi i najwyraźniej ją zamierzał też w nią wciągnąć.
    Czmychnęła mu na kwadrans przed odjazdem, kiedy po lakonicznym pożegnaniu i pomniejszeniu bagaży zaklęciem — wyglądały teraz jak walizeczka i ważyły znacznie mniej — weszła do jednego z wagonów. Była w podłym nastroju i marzyła tylko o tym, aby znaleźć pusty przedział. Albo przynajmniej taki zajęty przez młodych Puchonów, zbyt przerażonych, by nękać ją swoim towarzystwem. O dołączeniu do koleżanek ze Slytherinu nawet nie myślała, nie miała z nimi żadnego kontaktu przez wakacje i czuła, że ich wścibstwo jeszcze bardziej by ją dobiło...
    Niestety, w tym wagonie wszystko było przepełnione, do tego większą część pasażerów stanowili Gryfoni. Poczuła ukłucie zazdrości, słysząc tu i ówdzie wybuchy śmiechu czy widząc przez przeszklone drzwi uczniów Domu Lwa, zajętych graniem w gargulki albo po prostu żywo ze sobą rozmawiających. Przesadą byłoby stwierdzić, że chciałaby być w Gryffindorze, bardziej myślała o tym, jak miło byłoby, gdyby w Slytherinie od czasu do czasu zajmowano się czymś innym, niż nabijaniem z reszty uczniów albo przyciszonymi pogawędkami o Czarnym Panu.
    W jednym z ostatnich przedziałów, tuż przed drzwiczkami prowadzącymi do kolejnego wagonu, dostrzegła Carlosa z grupką znajomych. Nie było mowy o tym, aby wejść i się przywitać, więc tylko uśmiechnęła się do niego i uniosła dłoń w geście powitania, kiedy ją dostrzegł.
    Zmarszczyła brwi, kiedy nagle do wagonu wpadła grupka młodszych Gryfonów, na oko z czwartej klasy. Wycedziła "przepraszam", ale zupełnie ją zignorowali, wykrzykując coś do kolegów z domu. Wycofała się więc, nie chcąc się narażać na niepotrzebny kontakt fizyczny, po czym odstawiła bagaż na podłogę i przylgnęła do ścianki między przedziałami. Miała nadzieję, że Gryfoni szybko sobie pójdą, bo nie chciała spędzić wielogodzinnej podróży na stojąco.

    OdpowiedzUsuń
  23. W weekendy zwykle nie wytrzymywała do pierwszej. Już przed północą zaczynała wielokrotnie ziewać, przecierać oczy ze zmęczenia i marzyć o miękkim łóżku. W tygodniu, z racji lekcji o poranku, kładła się stosunkowo wcześnie, by nazajutrz nie wyglądać jak zombie. Lubiła ciszę panującą w nocy, wtedy najłatwiej o skupienie, ale zawsze szybko wygrywała senność. Więc ze zdziwieniem odkryła, że przebywając późną porą w Hogsmeade, ani razu nie pomyślała o wygodnym materacu w swoim dormitorium. Co najwyżej, ciekawiło ją, czy drobna mistyfikacja pod kołdrą zostanie szybko przejrzana przez którąś z koleżanek. Wychodząc, widziała jak smacznie śpią, żadna się nie poruszyła. Nawet rudy kot był pogrążony w głębokim śnie.
    Świeże powietrze faktycznie trochę ją otrzeźwiło. Choć przewidywała spadek temperatury, gdy przyszło do opuszczania pokoju, zapomniała wziąć czegoś na wierzch. Wtedy jeszcze nie brała pod uwagę spaceru. Za bardzo przejęła się wymknięciem z piwnicy Hufflepuffu i wszystkimi złymi wariantami wyprawy do pobliskiego miasteczka. Jakoś zniosłaby szlaban (pierwszy poważny!), ale nie chciała, by jej dom stracił przez nią sporą ilość punktów. Puchoni z dużą rezerwą podchodzili do Pucharu Domów, w tym roku jednakże, prowadząc od pewnego czasu, ogarnęło ich prawdziwego szaleństwu. Strata choćby pięciu punktów zostałaby potraktowana niczym zdrada. Obowiązywała zasada: zero tolerancji dla głupich wyskoków. Cathy nie ostrzegano, zapewne widząc w niej obraz cnót i zdrowego rozsądku. Nadal pozostała rozsądna! Zakapturzony mężczyzna spowodował wzrost czujności.
    — Nie mam za zimnej dłoni? — mruknęła półszeptem, zerkając na ich dłonie. Przeszył ją delikatny dreszcz zimna, wywołany nagłym podmuchem wiatru. Zwolniła od razu po nim, rezygnując tym samym z narzuconego tempa, zdecydowanie niepotrzebnego. Wystarczyło jedno spojrzenie rzucone ukradkiem do tyłu, aby przekonać się, że nikt za Cathy i Carlosem nie podąża. Może rzeczywiście, jak nigdy przedtem, odezwała się paranoja. W tych czasach, wysłuchując wielu opowieści innych uczniów albo własnego ojczyma, mogła pozwolić sobie na rozruch wyobraźni.
    Słysząc wzmiankę o czystym niebie, najpierw spojrzała na Mezę, następnie, po upływie trzech sekund, nie więcej, zwróciła głowę w górę. W drodze do lokalu nie było okazji przyglądać się gwiazdom. A te dzisiaj wyjątkowo łatwo szło dojrzeć.
    — Mój ojciec też uwielbia astronomię. Wprawdzie nie ciągnął mnie na obserwacje, ale uwielbiał opowiadać o różnych zbiorach gwiazd, czy planetach. Po jakimś czasie naoglądał się dziwnych mugolskich programów i zaczął wierzyć w istnienie kosmitów. Stwierdził, że skoro "jego jedyna córka jest czarownicą, to nie można wykluczać pozaziemskich form życia" — zaśmiała się na wspomnienie rozradowanej miny ojca. On, na wieść o czarodziejskich zdolnościach Cath, zareagował większym entuzjazmem aniżeli ona sama. Ponoć nie wiedział o umiejętnościach matki Casillas, gdyż wolał "pozostawiać w związku nutkę tajemniczości". Kiepsko wyszedł na tym tajemniczym związku! Oczywiście pomijając pojawienie się Cath.
    — Żałuję, że nie kontynuowałam tego przedmiotu. Dobrze wspominam nocne lekcje — ciemnymi oczami, przy tak słabym świetle znacznie ciemniejszymi, przypatrywała się niebu. Przy kolejnym dreszczu, nieświadomie przesunęła kciukiem po skórze Carlosa. W pobliżu niestety nie zauważyła żadnej ławki. Dlatego chwilo przystanęła, by przez moment podziwiać wyjątkowo jasny księżyc.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  24. Ojciec Casillas był pełnoprawnym mugolem — o świecie magii dowiedział się dopiero w jedenaste urodziny córki, jak i ona. Od tego czasu wykazywał spore zainteresowanie szkołą Cath, wprawdzie nie usłyszała, że nie powinna opowiadać mu o wszystkim, ale niektóre informacje pomijała albo przedstawiała w innym świetle, by rodzic nie martwił się o nią bardziej. Już fakt wyjechania do dalekiej Szkocji, kraju urodzenia Cath, wywołał wiele obaw. Prawdopodobnie chętnie poznałby trzeciego czarodzieja (poza swoim jedynym dzieckiem i jego matką), zasypując pytaniami tak szczegółowymi, że Meza miałby trudności z udzieleniem odpowiedzi. Tego, czego Puchonka mu nie wyjawiła, próbowałby dowiedzieć się od Gryfona. Nawet jej ojciec wyczuwał nadchodzące niebezpieczeństwo: pod koniec lipca, na dzień przed powrotem do Wielkiej Brytanii, wspominał o pozostaniu w Hiszpanii. Na wszelki wypadek! Dziewczyna rozwiała jego czarne myśli i od razu wykluczyła odpuszczenie sobie ostatniego roku. W Hogwarcie była bezpieczna.
    — O wampirach akurat nigdy mu nie mówiłam. Zacząłby wariować i wieszać wszędzie czosnek. Mugole wierzą w różne głupie zabobony — stwierdziła z namysłem, wracając spojrzeniem do czystego nieba. Dawno nie miała okazji przyglądać się gwiazdom. Czas, miejsce, czy temperatura, niekoniecznie sprzyjały ciągnięciu obserwacji. To nie na jasnemu księżycowi należało poświęcić resztę czasu... Tak pomyślała w pewnym momencie. Jeszcze wyciągnęła rękę wysoko, palec wskazując kierując na gwiazdy niemal ułożone w jednej linii: — Gwiazdozbiór Andromedy! Jeśli się nie mylę.
    I po wskazaniu wyrazistego gwiazdozbioru, co do którego nazwy w stu procentach pewna nie była, przytrzymała narzuconą przez Carlosa marynarkę. Wymruczała ciche podziękowania, następnie opuszczając torbę na ziemię, pomiędzy butami, aby wcisnąć ręce w rękawy. Zebrane włosy przerzuciła na bok, dopasowując za duży materiał odzienia.
    — Jak wyglądam? — zapytała, stając przodem do Mezy. Rękawy trochę odstawały, dlatego podciągnęła je do góry. Odczuwała niewielki chłód, ale wierzchnie ubranie przywróciło właściwą ciepłotę ciała. Chętnie je przyjęła, mając nadzieję, że teraz chłopakowi nie będzie za zimno. Była też ciekawa, jak wygląda w męskiej marynarce, zdecydowanie na nią niepasującej. Poprawiła włosy i ponownie założyła pasek torby na ramię.
    Nie wyczuła jego natarczywego wzroku. Wiedziała, że jej się przygląda, dostrzegła to kątem oka, w trakcie odgadywania nazwy konstelacji. Wcześniej, podczas tańca, również wykorzystała szansę na przyjrzenie się twarzy Carlosa. Niezbyt uważnie i niezbyt długo. Dla celów... naukowych, oczywiście. Lubiła studiować nie tylko niebo.
    Określenie "profesor Meza" spowodowało wypłynięcie uśmiechu na jej buzi, z czym nieudolnie starała się walczyć, poprzez odwrócenie głowy i uniesienie oczy z powrotem w stronę rozświetlonych gwiazd. Całkiem łatwo przyszło mu ją rozbawić. Może za łatwo! Szczęśliwie w porę zapanowała nad chichotem. Wtedy dopiero poczułaby czym jest zażenowanie...
    — Czy wspaniały profesor Meza lubi wystawiać Wybitne? Uczennica Casillas uwielbia je dostawać — wróciła do niego spojrzeniem, uśmiechając się tajemniczo i z jedną uniesioną brwią. To prawda: uczennica Casillas dostawała dobre oceny, lecz te złe, a raczej nieco gorsze, znosiła jak normalny człowiek, czyli za bardzo się nie przejmowała. — Atrakcyjni nauczyciele mogą dobrze wpłynąć na wyniki w nauce — pokiwała krótko głową, nadal z uśmiechem. A potem znowu ruszyła przed siebie.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  25. Listę hobby zawsze można było poszerzyć. Jednak na chwilę obecną Lucas nie miał takiego zamiaru. Chciał jedynie dowiedzieć się, co było powodem gwałtownej przemiany Carlosa, dotąd pierwszego imprezowicza Hogwartu, teraz przeciętniaka w szkolnej szacie. Uniósł do góry jedną brew, wyrażając tym samym politowanie dla groźnej postawy Gryfona.
    Bo, szczerze powiedziawszy, był tak samo groźny, jak chrobotek. Nawet mina, którą zrobił, przypominała Puchonowi zmarszczki na jego różowym, mięsistym ciele. Powstrzymał się jednak od śmiechu, usłyszawszy groźbę poszczucia go kotami. Dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa na myśl o tych puchatych wcieleniach zła. Ostatnim razem przez tydzień musiał paradować z wysoko postawionym kołnierzem koszuli, wyglądając jak ostatni czubek, gdyż przez te paskudne stworzenia dostał obrzydliwej reakcji alergicznej, objawiającej się pod postacią wielkich, czerwonych krost na policzku.
    Odsunął się kawałek od Mezy, tak na wszelki wypadek, gdyby ten miał zamiar dmuchnąć w niego alergenami czy coś. Ale zamiast tego, Latynos nachylił się w jego stronę i wykonał ręką taki gest, jakby miał zamiar zdradzić mu wyjątkowo ważny sekret. Wiedziony zwykłą, ludzką ciekawością, Lucas nadstawił uszu, tylko po to, by po chwili parsknąć ze zniecierpliwieniem.
    - Przytyłeś? Ty? – rzucił w stronę oddalającego się Gryfona. – Przecież… To nielogiczne! Carlos, stój!
    Pobiegł za znikającym powoli w głębi korytarza kolegą, analizując równocześnie sens jego wcześniejszej wypowiedzi. Jeśli rozmawiał z prawdziwym Carlosem, to nigdy by nie usłyszał takich słów, zwłaszcza, że szkolny Król Disco bez przerwy tańczył, wywijając dziwnie rękoma i nogami. A o ile Roy dobrze się orientował od tańca, jak i od każdej aktywności fizycznj, powinno się tracić na wadze, nie odwrotnie. Tymczasem on utrzymywał uparcie, że przytył.
    W końcu udało mu się dogonić pospiesznie mknącego przed siebie Latynosa i stanął przed nim, uniemożliwiając mu dalszą ucieczkę. Przyjrzał się uważnie szacie, spływającej z ramion chłopaka w dół i dziwnie opinającej się na brzuchu, Rzeczywiście, wyglądało na to, że Gryfon trochę się zapuścił. Jednak Puchonowi coś nie dawało spokoju. Podparł palcem brodę, intensywnie myśląc, co takiego nie zgadza mu się w sylwetce kolegi. Jeszcze raz zmierzył go spojrzeniem, od stóp do głów, nie chcąc czegoś przeoczyć.
    - Ten twój brzuch… - wymamrotał w końcu. – Jest jakoś dziwnie nisko osadzony. To wada genetyczna czy ktoś przestawił ci kiszki?

    OdpowiedzUsuń
  26. [Oczywiście, że jesteś!
    Carlie chce być faworyzowany? ;> Buuuuuu, dlaczego to ja mam wymyślać? xD]

    OdpowiedzUsuń
  27. Cathy nie miała okazji do skorzystania z porad Irytka — zawsze przed nim uciekała, zazwyczaj skutecznie, i nie pozostawiała swoich rzeczy samopas przez więcej niż minutę. Duch za specjalnie nie gnębił Puchonów, choć byli bardzo łatwym i płochliwym celem. Raz prawie oberwała rzucanym przez niego czerstwym chlebem. Jak zwykle wykazywała zerowy refleks, tak wtedy przypadkiem uchyliła głowę, sięgając po jabłko. Można powiedzieć: owoc uratował ją przed głupim żartem poltergeista. Inni uczniowie siedzący wraz z nią przy stole mieli trochę mniej szczęścia.
    Stylistyczne przeróbki Mezy udaremniły skrycie dłoni w ciepłym materiale. Nie pojęła, dlaczego kombinował przy mankietach, ale łaskawie pozwoliła mu dalej działać. Poniekąd tak musiały czuć się modelki, na których poprawiano niedopasowane do ich ciał ubrania. Marynarka była na nią sporo za duża, acz zapewniała odpowiednią ochronę przed chłodniejszymi podmuchami wiatru. I może jednak nie wyglądała w niej aż tak źle, jak w pierwszej chwili pomyślała. Dobrze, że przebywali na zewnątrz, bez żadnych luster wiszących na ścianach, w przeciwnym razie Cath chciałaby nanieść własne poprawki! Po skończonych zabiegach Carlosa, spojrzała na siebie, odrzuciwszy przy tym włosy na plecy.
    — Nie jest ci teraz zimno? — spytała przezornie, nie mogąc zapanować nad ciekawością. Lepiej znosił nocny spadek temperatury, ale ramiona zakryła mu koszula. Cath w swojej sukience była podatniejsza na zimno. O czym świadczyły dreszcze i gęsia skórka. W Hiszpanii o tej porze roku nadal byłoby ciepło. Chyba właśnie pogody najbardziej jej brakowało, gdyż Wielka Brytania słynęła z opadów deszczu. Carlos również powinien być przyzwyczajony do znacznie wyższych temperatur.
    Postanowiła dać odpocząć jego dłoni. Nie pochwyciła go po raz kolejny, decydując się przerwać ten nieświadomy (trochę świadomy?) kontakt dotykowy. Opuszkami palców przesunęła po naszyjniku ze srebrną miniaturką smoka walijskiego zielonego. Był to jeden z nielicznych prezentów, który nosiła niemal codziennie na szyi. Jeśli w ogóle mogła go nazwać prezentem — Finn kupił wisiorek pierwotnie dla młodszej siostry, zupełnie nie biorąc sobie do serca jej niechęci do tych stworzeń. Cath otrzymała go, jakby w spadku, żadna inna dziewczyna ponoć nie zechciałaby przyjąć czegoś tak szkaradnego. Cóż, bardzo lubiła gatunek smoka! Dotarło do niej, że rozważniej byłoby się tymczasowo pozbyć naszyjnika.
    Już sięgała ręką do zapięcia, kiedy wolna dłoń znalazła się w uścisku Carlosa. Zaskoczył ją, dlatego szybko zrezygnowała ze zdejmowania biżuterii. I tak jej pewnie nie dostrzegł. Zakryła się szczelnie częścią ubioru Mezy, nie cofając swej dłoni.
    — Tak się składa, że akurat jestem uroczą brunetką! I dzieliłam się owocowym posiłkiem. Profesor Meza jest bardzo wymagający, a ja niestety nie spełniam pierwszego warunku — wykrzywiła usta w smutnej minie, patrząc równocześnie na chłopaka z radosnymi ognikami w oczach. Odezwała się jej naturalna skromność. Mimo, iż nie uważała siebie za brzydkie stworzenie, nie tak paskudne jak chociażby gnomy albo nieszczęsne chochliki, to z wielką rezerwę podchodziła do czegoś, co ludzie lubili określać "urodą". — Może da się nagiąć zasady? Lub wymyślić coś innego? Uczennica Casillas będzie dozgonnie wdzięczna.
    Oczywiście uniesioną brwią niczego nie sugerowała! Przeskoczyła niewielką kałużę, nieco mocniej ściskając dłoń Gryfona. Tylko na chwilę odwróciła od niego spojrzenie, by rzucić okiem na szyld mijanej kawiarni, nazwanej "Herbaciarnią u pani Puddifoot". Słyszała wiele o tym miejscu, jeszcze nie zdarzyło jej się tam pójść. Z tych uzyskanych informacji wywnioskowała, że to zdecydowanie nie lokal dla niej. Otoczenie zakochanych par ją nie raziło, jedynie odrobinę wprawiało w dyskomfort. Jak niektóre osoby, niektóre zachowania.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  28. [ Dobry. Trochę mnie nie było, więc przybywam z pytaniem czy wątek nadal aktualny. Jeśli tak to od razu wezmę się za pisanie odpowiedzi :)]
    Andromeda Dowling

    OdpowiedzUsuń
  29. Dla kogoś, kto nie wyściubiał nosa poza tereny Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, wszystkie kraje Ameryki Łacińskiej kojarzyły się podobnie i z tym samym — upałem. Na Grenlandii zimno, w Afryce gorąco, w Australii dużo kangurów. Opierała się na wiedzy książkowej, nie wykluczając kiedyś możliwości podróżowania i zwiedzania miejsc, o których wiedziała, że istnieją, ale w których nigdy nie była. Jak na przykład rodzima Argentyna Carlosa. Czarodzieje mieli swoje niezmiernie szybkie sposoby transportu, więc czarownice pokroju Cath, zamartwiające się o koszta i przelot mugolskim samolotem, zostałyby pozbawione wymówek. Niektórzy uczniowie chętnie słuchali o słonecznym Madrycie, niejednokrotnie wyrażając chęć odwiedzenia jej. Dotąd ani razu się nie zgodziła, przecież ojciec zamęczyłby takiego naiwnego biedaka!
    O smokach mogłaby rozmawiać zawsze i wszędzie, ale opierając się na informacjach niesprawdzonych. Pewnie bardziej słuchałaby Mezy, niż sama zaczęła dzielić wiadomościami. Znani jej Gryfonii wykazywali szczególne zainteresowanie tematem, głównie dlatego zdobywając sympatię Puchonki. Była podatna na ludzi z podobnymi pasjami, co traktowała zarówno jako swoją wadę, jak i zaletę. W przypadku jednej osoby — największą wadę. Logicznym powodem do noszenia niezbyt pięknego naszyjnika, przez tyle lat, pozostawała ciekawość wobec walijskiego zielonego. Tak sobie wmawiała, z czasem naprawdę wierząc we własne słowa. Bo i żadna konkretna sytuacja się z nim nie wiązała. Z drugiej strony, wyjaśnienie czegoś równie dziwnego sprawiłoby Casillas wiele trudności. Kłamać (nie)stety potrafiła gorzej aniżeli latać na miotle.
    Owszem, Cathy nie przyszła z Carlosem do Hogsmeade, by rozmyślać o Finnie. I nie myślała o nim, aż do poluzowania się łańcuszka na szyi. Może randka wynikła z prostego zakładu, ale dziewczynie łatwo przyszło wyrzucić z głowy... resztę uczniów. Pożałowała, że założyła wisiorek. Już dawno planowała schować go wraz z innymi pamiątkami, zakopać gdzieś pod materacem, lecz nie wyrzucać. Przynajmniej na razie nie było dobrego powodu, a zwykła ozdóbka dokuczała wyłącznie właścicielce.
    Roześmiała się krótko, obserwując jak Meza wyskakuje przed nią. Odchyliła głowę na bok, sprawdzając, czy zaraz nie uderzy w jakąś ścianę budynku plecami. Dodatkowa kontrola na pewno nie zaszkodzi, zważywszy na lepszą widoczność z pozycji Cath.
    — Profesor Meza dostanie na koniec roku wspaniały prezent od uczennicy Casillas — odpowiedziała radośnie, rezygnując ze sztucznego smutku. Odrobinę zwolniła, coby ułatwić Gryfonowi wędrówkę tyłem po chodniku, a przodem do niej. Jego kolejny gest odebrała jako coś miłego, przy jednocześnie dopiero rodzącym się przypuszczeniu, że często tak robi. — Profesor Meza ma wiele uczennic? — spytała po chwili wahania. Owe wahanie było wynikiem niechęci do wtrącania nosa w nieswoje sprawy. W tym przypadku, trochę... jej sprawa? Poza tym wygrała ludzka ciekawość. Na randkach oceniano siebie nawzajem.
    Cathy zdążyła zapomnieć o mężczyźnie z klubu, chociaż gdyby Carlos powiedział o nim na głos, powróciłaby jej nie-tak-do-końca irracjonalna obawa przed złymi zamiarami podejrzanego typa. Lepiej nie wyobrażać sobie reakcji dziewczyny na jego niespodziewane zjawienie się gdzieś wokół. W kryzysowych sytuacjach ewidentnie była beznadziejna — zero pożytku, jakby lekcje z obrony przed czarną magią nic jej nie dawały, jakby zdobywane oceny (z obecnością nauczyciela i Puchonów) nie miały prawa przekładać się na życie. Kawiarenka prędko zniknęła jej z oczu. Zerknęła kątem oka na Mezę — tak, teraz myślała, jak często tam przychodził. Nie uwierzyłaby w zapewnienia, że tego nie robił.
    Z tych jakże istotnych rozmyślań wyrwał ją głos chłopaka, a właściwie jego palce łapiące naszyjnik. W duchu westchnęła ciężko.
    — Nie, nie... Znaczy... lubię smoki, ale... to tylko zwykły naszyjnik — przesunęła spojrzeniem od ręki Carlosa do miniaturki walijskiego zielonego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogła przestać tak kurczowo przytrzymywać marynarkę. Nic nie wyszło z ukrywania wisiorka. — Dostałam go od kogoś... — zawiesiła głos. Kłamać nie umiała. Ale czy ważne, od kogo to otrzymała? Jej niepewność mógłby jednak źle odebrać. — Od kolegi z Gryffindoru.
      Wyraźnie się zmieszała. Dotknęła małego wizerunku smoka, następnie powoli go opuszczając na skórę.
      — Jego siostrze nie przypadł do gustu — dodała jeszcze. Najwyraźniej poczuła potrzebę wytłumaczenia się... nie wiedzieć czemu. Poruszyła dłonią Mezy, pozwalając sobie na nieco szerszy uśmiech. Chyba nie chciała, by ubzdurał sobie, że kawałek biżuterii ma dla niej większe znaczenie.

      Cathy

      Usuń
  30. - Szukać przygód? Z tobą? – Ben ostentacyjnie uniósł brwi w geście zdziwienia.
    Nie skomentował wcześniejszego aktu miłosierdzia, jakiego doświadczył ze strony kompana – limit Georgijewa na dziękowanie już się skończył. Mimo wszystko z ulgą powitał brak wszechobecnego odoru.
    Poczuł absurdalną chęć wytknięcia Gryfona palcem i zawołania: ”Ha! Miałeś na sobie pająka!”, ale szybko się opanował. [Huhuhuhuhuhuhuhu. Hu.]
    Ruszyli przez błonia, niemal puste o tej godzinie. Był przyzwyczajony do ciemności Lasu i zaskoczył go widok słońca chowającego się za górami, od zawsze wpisanymi w krajobraz najbliższej okolicy Hogwartu. Ben zmrużył oczy, pragnąc choć trochę odseparować się od rażącego światła.
    Jego towarzysz milczał już od dłuższego czasu – dość niespotykane jak na Carlosa – więc Ben niemal podskoczył na dźwięk jego głosu, wybrzmiewającego przy lewym uchu chłopaka.
    W pierwszej chwili miał ochotę wyśmiać słowa Mezy – Gryfon naprawdę zaczął gadać od rzeczy, nawet jeżeli wziąć pod uwagę wszystkie jego dotychczasowe ekscesy – ale powstrzymał się resztkami samokontroli, które nie ulotniły się jeszcze po incydencie w Zakazanym Lesie.
    Jajo? W tej ślicznej, popapranej latynoskiej główce, najwidoczniej spaczonej już z chwilą narodzin pod prażącym słońcem ojczyzny, chyba nie narodziło się pragnienie posiadania… Był to niemal nonsens, ale wcześniejsze doświadczenia z Carlosem mówiły Benowi, że to jednak prawda.
    Carlos Meza, Hogwardzki Władca Smoków i Smoczyc? Pierwszy smoczy jeździec latynoskiego pochodzenia? To nawet dobrze nie brzmi.
    Westchnął. Czego jak czego, ale akurat kontaktów z niechlubną częścią czarodziejskiej społeczności, w tym z taką, która na pewno wiedziała, skąd wziąć smocze jajo, mu nie brakowało. Już sama przynależność do Slytherinu poniekąd skazywała Benjamina na przebywanie w takim, a nie innym towarzystwie, choć on personalnie wszelkich form konfrontacji pieczołowicie unikał.
    Poza tym, potrzebował pomocy. Na warzeniu eliksirów znał się jak hydraulik na tańczeniu, ale uparł się samemu dojść do tego konkretnego celu, bez pomocy kogokolwiek, a już na pewno nie Carlosa Mezy. Z perspektywy czasu i wziąwszy pod uwagę własne próby tworzenia, przy użyciu trudno dostępnych lub niedostępnych wcale ingrediencji Benjamin stwierdził, że miło by mieć kogoś, kto całą tę nieprzyjemną robotę odwali za niego.
    I to za jaką cenę? Dla Bena – niewielką, choć uświadomił to sobie z niechęcią.
    - Nie przypominam sobie, żebyśmy się na coś umawiali, – zaczął ostrożnie – ale zgadzam się na ograniczoną formę współpracy. Ograniczoną, Meza. To znaczy, że nie musisz mi zapewniać eskorty do dormitorium, trafię sam.
    Oczywiście dostarczenie Gryfonowi smoczego jaja to nie bułka z masłem, ale w końcu czego się nie robi dla Mezy Pierwszego, Króla i Protektora smoczego klanu brytyjskich smoków?

    [W sumie nie ustaliliśmy kwestii zapłaty tak „oficjalnie”, to napisałam, jak mi odpowiadało. :D]
    Bendżi

    OdpowiedzUsuń
  31. Wiedziała mniej-więcej, z kim wybierała się na randkę. Jasne, że słyszała co nieco o Mezie, po prostu nie wnikała głębiej w rozpowiadane plotki. Widywała go z jakimiś dziewczynami, wracając w tym samym czasie do swojego dormitorium bądź zmierzając do Wielkiej Sali, ale nie monitorowała każdego kroku. Na dobrą sprawę, rozmowa na murku była ich pierwszą. Wylądowanie w różowej herbaciarni nie należało do jej największy marzeń. Obserwowanie tamtejszych gołąbeczków również pozwoliła sobie darować. Posiadała więc strzępki kilku niesprawdzonych informacji, jak o większości uczniach w szkole. Nic dziwnego, że zechciała jedną z nich sprawdzić. I nawet lepiej, niewiedza dawała możliwość poznania go przez pryzmat własnych oczu, a nie cudzych. Carlos o Cath mógł wiedzieć jeszcze mniej: nie umawiała się za często, prawie wcale w zeszłym i poprzednim roku, za bardzo tkwiąc w całkowicie platonicznym zauroczeniu. Tylko domyślała się, iż stadko irytujących Gryfonek nie było czymś unikatowym. Brak zainteresowania "miłosnym życiem" mieszkańców Hogwartu miewał niepodważalne plusy.
    Wzruszyła ramionami. Pewni uczniowie dawali lubianym nauczycielom różne prezenty na koniec roku. Cathy nikomu wprawdzie niczego nie podarowała, nie profesorowi, bo zdawało się to być krępujące. Grono pedagogiczne darzyła szczególnym szacunkiem, ale żeby komuś dać podarunek... Nie! Co wypadało kupić? Nie miała pojęcia.
    — Chcę podlizać się profesorowi Mezie perspektywą łapówki — odparła z udawaną powagą. Potem już powróciła do bezsensownych rozważań i zadania tego ciekawiącego ją pytania. Aż lekko, prawie niedostrzegalnie, zmrużyła powieki. Starała się zabrzmieć normalnie, z zerową podejrzliwością, wyrzutem albo, co gorsza, dezaprobatą. W końcu tak naprawdę dopiero zaczynała go poznawać i nie powinna wykazywać zainteresowania wcześniejszymi uczennicami, jeśli takież istniały.
    Słysząc jego odpowiedź, nie uśmiechnęła się od razu. Skinęła głową, poruszyła brwiami, posłała mu dłuższe spojrzenie. Następnie stopniowo uśmiech rozciągnął jej usta.
    — Uczennica Casillas woli upewnić się, że dobrze zrozumiała profesora Mezę, zanim popełni głupi błąd i przekreśli swoją szansę na Wybitny — odparła, powoli dobierając słowa. Nadała im dwojakiego znaczenia. Świadomie. Ale nie oczekiwała odczytania owej dwuznaczności przez Carlosa. Płeć męska rzadko doszukiwała się drugiego dna wypowiedzi dziewczyn. Cath nie była typem zazdrośnika (jakby kiedykolwiek musiała), lecz jak niemal każda kobieta, nie chciała czuć się jedną z wielu, o czym mało subtelnie dała do zrozumienia. Zrobi z tym, co zechce, tak uznała.
    Wisiorek w miarę wiernie oddawał wizerunek walijskiego zielonego. Co do tego nie wykazała przedtem wątpliwości. Jednak popatrzyła na Gryfona z rozczarowaniem, gdy badał jej naszyjnik. Do gustownego było mu daleko, nietrudno stwierdzić, i sama Cath podzielała tę opinię, ale przypominał prawdziwego smoka.
    — Znasz się na walijskich zielonych? — przekręciła miniaturkę, poprawiła srebrny łańcuszek, a potem zakryła go marynarką. Zostało trochę czasu, który mogli poświęcić na rozmowę o olbrzymich stworzeniach. Większość pomyślałaby, że taki temat może zanudzić dziewczynę. Cath jednakże lubiła słuchać, nie bardziej niż mówić. I tym sposobem, spróbowała skierować własne myśli na inne tory. Kontemplowanie wątpliwego gustu Finna — czy o Finnie — zdawało się być teraz głupie.
    — Chodźmy tędy! — wolną ręką wskazała zakręt w prawo. Droga ta prowadziła do Miodowego Królestwa.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  32. Meza był po prostu nieodpowiedzialny. Był Gryfonem! Tak, Walpole podkreśliłaby jego przynależność znaczącym szeptem. Wiedziała, że stereotypy są złe i tak dalej, ale akurat w przypadku podziału na domy bardzo często wszystko się zgadzało. I przecież mogłaby powiedzieć tylko, że Gryfoni są głupi, a tego nie robiła. Świadczyło to o bardzo wysokim poziomie kulturze osobistej! Gryfoni byli lekkomyślni i nieodpowiedzialni właśnie (co jej zdaniem składało się na definicję bycia głupim, więc uśmiechała się złośliwie za każdym razem, gdy używała w stosunku do kogoś tych słówek, niestety tylko ona i Benedict rozmieli tę jakże zabawną grę słów, nikt ich przednich żartów oczywiście nie znał i nie miał okazji się z nich śmiać, taka strata dla świata).
    - Nie próbujesz mi pomóc, próbujesz mnie zirytować. Właściwie na samych próbach się nie kończy – mruknęła, krzyżując ręce na piersi. W dość obronnym geście to zrobiła, bo coś powoli zaczynało jej nie pasować. Dlaczego Meza zdecydował się na pocieszającą rozmowę akurat teraz, kiedy była nieprzygotowana i w dodatku najchętniej zostałaby sama ze sobą, a jeszcze chętniej odwiedziłaby pieczarę bazyliszka? To wszystko było całkiem podejrzane, ale Calluna wierzyła w dobrą wolę Gryfonów, więc postanowiła na razie ignorować te wszystkie przesłanki. Najprawdopodobniej miała początki paranoi, za długo przebywała z Bradfordem i zaczynała widzieć w każdym kącie spisek. Pewnie nawet gdyby McGonnagall zaraz spóźniłaby się na lekcje, nie odmówiłaby sobie zakrzyknięcia właśnie tej satysfakcjonującej tezy. Ta, brzmiało bardzo przyjemnie dla jej uszu i Walpole szukała okazji, by móc używać tego zakrzyknięcia, więc zdarzało jej się wpychać nochal w nieswoje sprawy.
    Owszem, zaczynał ją boleć brzuch i pewnie straciłaby równowagę od tych zawrotów głowy, gdyby ruszyła się za szybko z parapetu, ale nie miała zamiaru uciekać dzisiaj so Skrzydła Szpitalnego. Zamierzała stanąć twarzą w twarz ze swoją największą zmorą, czyli ze złą oceną i wstydem jej towarzyszącym. Jak ona potem spojrzy pani profesor w twarz? Za kare, że nie nauczyła się na czas, powinna obciąć sobie palce, wydłubać oczy i wiecznie być skazana na jakieś romantyczne audycje radiowe w Czarodziejskiej Radiostacji. O, jeśli Meza rzeczywiście chciał wywołać w niej efekt ucieczki powinien jej to włączyć, bo wtedy Call najpewniej oddałaby na jego spodnie wszystkie resztki pokarmowe.
    Owszem, znalazła się na poziomie Kruczków-Nieuczków i na poziomie takiego Mezy (co właściwie było dla niej jeszcze gorsze) i miała ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy stamtąd nie wychodzić. Ale! Pamiętajmy, że Walpole zdołałaby przyswoić cały materiał w jakieś trzy wieczory, gdyby miała swoje drogocenne notatki. Właściwie Carlos powinien pomyśleć poważnie o sprzedaży ich, na czarnym szkolnym rynku mogłyby osiągnąć zastraszającą w swej wielkości cenę.
    Warknęła, naprawdę warknęła, gdy bezczelnie pozwolił sobie na dotykanie jej idealnie ułożonych włosów. Walpole właściwie nie zdawała sobie sprawy z tych głębokich pokładów agresji, które się u niej pojawiały, gdy ktoś dotykał jej włosów. A tu proszę. Oczywiście to kolejna rzecz, którą można zrzucić na ten beznadziejny dzień i jej śmierć, mającą już niedługo nastąpić.
    Miała dziwne przeczucie, gdy Gryfon ćwiczył te swoje pajacowanie i przedrzeźnianie. Było to nieprzyjemne uczucie, że coś jej właśnie umyka, że rzeczywiście ktoś (ta, wie o tym cała klasa, na szczęście ona o ich wiedzy nie wiedziała) mógłby dowiedzieć się o jej brudnym sekreciku. Nagle zrobiło się jej cieplej. Przynajmniej pozbyła się nerwowych drgawek z zimna. Była tak podirytowana, że nawet nie zauważyła pani profesor, która zatrzymała się jakiś metr za plecami nieświadomego jej obecności chłopaka.
    - Panie Meza! – Czy jej głos zawsze był taki surowy, czy też Walpole dopiero to zauważyła, bo zaraz zaczęła sobie wyobrażać jak używa go w stosunku do niej? - Niech pan nawet nie myśli o próbie uniknięcia testu! -

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I otworzyła drzwi do klasy, a cała grupa powoli zaczęła ją zapełniać.
      Calluna poczuła się bardzo głupio, że pani profesor nie powiązała jego autorskiej szopki z jej zachowaniem. Ona powiązała. Spojrzała z przerażeniem na Carlosa, a kiedy przechodziła obok niego, pozwoliła sobie szepnąć: - Czego chcesz za milczenie?

      Dostojna C. Walpole

      Usuń
  33. [Bardzo ciekawy pan i bardzo przystojny również. Wysuwam się nieśmiało z propozycją na wątek.
    Myślę, że Carlos wzbudziłby niemałe zainteresowanie u mojej Ślizgonki. Co powiesz więc na drobne podchody bądź przelotną miłostkę? Oboje lubią flirtować, z tego co kojarzę. Może być teraz, może być w przeszłości.]

    Carmen Watson

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie narzekała na swoje loki, bo zaklęcie okazało się mocniejsze niż przypuszczała, ledwo grzebień poradził sobie z uporządkowaniem tej fryzury. Na co dzień lepiej szło jej ogarnianie niesfornych brązowych pasm, ale przeważnie to, co miała na głowie, rzadko strącało sen z powiek Cathy. Swojej aparycji, ubiorowi i ogólnemu wyglądowi, poświęcała minimum czasu. Ze skutkiem nawet zadowalającym. Opinii słuchała, jeśli takowe się pojawiały, bez przykładania do nich większej wagi. Doskonale wiedziała, że nie mogą pójść do Hogsmeade normalną trasą, nie uniknąwszy wzroku woźnego, jego kotki, czy kogokolwiek innego. Przechodzenie przez wąskie tunele, przeciskanie przez małe okienka (okej, tego nie przewidziała!), włamywanie do Miodowego Królestwa (ach, o tym także nie wiedziała), było wpisane w tę randkę. I właśnie dlatego z jej ust nie popłynęło żadne słówko skargi. A ból w nogach nie dokuczał. Drink smakował. Jedynie zakapturzonemu mężczyźnie udało się na chwilę wybić ją z przyjemnego rytmu.
    Spojrzał na nią jakoś... inaczej. Według niego "uważniej", dla niej zaś dziwnie przenikliwie, jakby źle odebrał jej słowa. Albo wręcz przeciwnie: odebrał tak, jak chciała, ale uznał, że za wcześnie rzuca takimi aluzjami. Faktycznie, za późno ugryzła się w język. Choć sugestia była zgodna z charakterem Casillas, to jednak zwykle nie odważyłaby się, ażeby przedwcześnie cokolwiek komukolwiek oznajmiać. Nie wprost, co prawda, i miał prawo nie pojąć. Zważywszy na późną porę. Tak, na godzinę zrzuciłaby winę, gdyby drążyli temat! Na szczęście nie ciągnęli kwestii potencjalnych uczennic profesora Mezy. Westchnęła cichutko, schyliwszy uprzednio głowę. Przy okazji zakryła się szczelniej marynarką.
    Cathy byłaby tą osobą, która zadawałaby milion błahych i poważniejszych pytań. Niestety przede wszystkim ciekawiłoby ją, skąd Carlos czerpie wiedzę o smokach. Najpierw podejrzewałaby książki — w bibliotece nietrudno o grube woluminy opisujące chociażby te wspomniane walijskie zielone. Jego czystokrwistość też stałaby się cenną wskazówką, gdyż czarodzieje znający własne pochodzenie od maleńkiego, na pewno mieli ułatwiony dostęp do informacji z magicznego świata. Cóż, każdy fan tych konkretnych skrzydlatych stworzeń, pragnie kiedyś ujrzeć jednego na żywo. Casillas, jako tchórzliwsza jednostka, może sobie o tym jednak pomarzyć. Nie przekroczyłaby bariery dziesięciu metrów. Ba, nawet dwudziestu! Jedynie zbliżyłaby się do małego smoka, jeszcze nie tak przerażającego i plującego ogniem na kilometr.
    Wyczuła, by nie kontynuować dyskusji. W tym momencie akurat, rozmowa wywołana naszyjnikiem od Finna, pomimo poruszania tematu mocno fascynującego Cath, powinna być skończona. To nie oznaczało, że w przyszłości, w dogodniejszych warunkach i być może bez wisiorka na szyi, Puchonka nie wróci do smoków. Carlos wydawał się, i na razie tylko wydawał, z nimi zaznajomiony.
    Szła powoli. Już z daleka spostrzegła otwarte okienko w cukierni. Perspektywa wdrapywania na niewielki parapet, nie mając krzesła pod nogami, jawiła się... niewygodnie. Wychodzenie z Miodowego Królestwa było trochę problematyczne, ale powtórne włamanie, tym razem, żeby powrócić do Hogwartu, wyglądało na trudniejsze do wykonania. Dopóki nie zauważyła, że Meza odnalazł jakieś dwie skrzynie, patrzyła na okienko z głęboką konsternacją. Podskakiwać? Aż tak wysoko nie podskoczy.
    Przerzuciła pasek torby przez głowę, tak uniknie oddawania jej Gryfonowi, czekaniu na odebranie, rzucanie gdzieś na podłogę. Nie obyło się bez podskoku i pomocy rąk. Wcześniej poprawiła dół sukienki. Dzięki skrzyniom wchodzenie było łatwiejsze. Po drugiej stronie, będąc w cukierni, odeszła na bok. Stanęła przy regale, nie opierając się o niego plecami. Przypadkiem by coś zrzuciła, przypadkiem zahaczyła, uruchomiła alarm, którego ponoć nie zakładano. Nie dla czarodziejów mugolskie sposoby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na określenie typu "księżniczka" zareagowałaby zazwyczaj w inny sposób. Wypowiedziane przez któregoś ucznia, odebrałaby prawdopodobnie jak sarkastyczną odzywkę na kiepski podryw. Ale... w ustach Mezy zabrzmiało przyjemniej, normalniej, bez złośliwości. No i, była przekonana, że na randce z zakładu wcale jej nie podrywa.

      Cathy

      Usuń
  35. Od dłuższego czasu, Cathy nie zamieniła z Finnem więcej niż paru zdań. W przeszłości niewiele zdołała przy nim mówić, głównie przez wzgląd na to męczące, zupełnie nieprzyjemne uczucie, które dręczyło jej trzewia wraz z ujrzeniem go gdzieś na horyzoncie. Już dawno temu, właściwie pod koniec zeszłego roku szkolnego, zdecydowała się jakoś ograniczyć ich kontakty. On jej nie dostrzegał, traktując jak niemalże kolejnego kumpla z ładniejszą buzią i... okrąglejszą budową ciała, ale nadal kumpla. Ona doszła do wniosku, że na siódmym roku powinna zapanować nad beznadziejnie nieprzyszłościowym zauroczeniem. Nie spędzali ze sobą każdej wolnej chwili, raptem rozmawiali, bardziej Casillas słuchając, Finn mówiąc, i gdyby nie niezbyt urodziwy naszyjnik, mało kto pomyślałby, że znają się jakoś bliżej. Powoli to do niej docierało i powoli zaczęła się z tym godzić. Teoretycznie Gryfon nie był pępkiem światka...
    Pomiędzy pierwszą a drugą, w zamyśle, randką, Cathy zdążyła zapodziać srebrny wisiorek. Nie tyle może go zgubiła, co został najpierw zabrany przez wrednego Krukona, wyrzucony gdzieś, prawdopodobnie obrzucony zaklęciem, a to utrudniło jego przywołanie dwuwyrazową formułką. Szukała, szukała, nawet z pomocą koleżanki z dormitorium, lecz nie odszukała. Czuła się źle, bo choć prezent zyskała wyłącznie poprzez odrzucenie go przez siostrę Finna, zawsze wszystko przetrzymywała w bezpiecznej skrytce. Cóż, na szyi bywał najbezpieczniejszy i przepadł.
    Casillas zagadana przez dwie Puchonki w pokoju wspólnym, na temat jakże ambitny i głęboki — uczniów płci męskiej, z szalą przewagi po stronie Gryfonów (widocznie dziewczyny w Hogwarcie odczuwały znaczny pociąg do tego jednego domu), rozprawiały o znanych im mieszkańcach Wieży Gryffindoru. Słuchała, co miały do powiedzenia, czasem wplatając mruknięcie uznania, by nie pomyślały, że ją zanudzają. Odrobinę przysypiała, aż w pewnym momencie do jej uszu dobiegło nazwisko Carlosa. Dyskretnie (tak, na pewno!) wyprostowała się, przysunęła o kilka centymetrów i faktycznie skupiła wzrok na rozentuzjazmowanych twarzyczkach swych rówieśniczek. Całkiem sporo plotek wysłuchała, nie na każdą reagując tak radośnie, jak zbierania w salonie Hufflepuffu.
    Jeżeli czegokolwiek oczekiwała po kolejnym spotkaniu z Mezą, to bez wątpienia przeszło jej w następnej minucie oczekiwania na niego. Spytała przechodzącego Puchona, na oko drugoklasistę, o godzinę, upewniwszy się więc, że minęło dostatecznie sporo czasu, zrezygnowała z dalszego wystawania niedaleko Wielkiej Sali. W złości odczuwała wzmożony głód, który należało natychmiast zaspokoić małą dawką jedzenia. Smutno gryzła kawałek chleba razowego, z roztargnieniem sączyła sok z dyni, przy spożywaniu ulubionego ciasteczka zapragnęła wyjść na świeże powietrze. Na szczęście nigdy (jak się okazało, prawie nigdy) nie wpadała w podobny stan, w przeciwnym razie przytyłaby bardzo dużo!
    Wszędzie panowała niemal grobowa cisza. Większość uczniów poszła do Hogsmeade. W Wielkiej Sali pozostało paru pierwszo- i drugoklasistów. Cathy po chwili wahania, zarzuciła pomysł dołączenia do grupki znajomych, która opuściła zamek pół godziny temu. Ewidentnie nie była w odpowiednim nastroju. Postanowiła przejść się po błoniach, licząc na ochłonięcie za sprawą wyjątkowo wietrzystego popołudnia. Wcale nie zdziwiłaby się, gdyby nagle lunął na nią deszcz. Miałaby wymówkę przed niewychodzeniem jutro z pokoju — mugolskie przeziębienie.
    Z odległości kilku metrów wypatrzyła dwójkę szamoczących się... uczniów. Przystanęła, chcący ocenić, jak daleko ich bójka jest posunięta. Nie zamierzała im w niczym przeszkadzać, na pewno nie teraz. Rozpoznała wyjątkowo burzliwą czuprynę Finna, ale zidentyfikowanie drugiego chłopaka było nieco trudniejsze. Przewróciła oczyma, jeszcze pozostając w bezruchu. Akurat nie spodziewała się zobaczyć go w siłowej potyczce z jakimkolwiek mieszkańcem Hogwartu. Podeszła bliżej, żeby sprawdzić, kto zirytował tę ostoję spokoju. W tym momencie nie myślała, by mu pomóc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ciekawskie zwierzątko, powoli skradała się do nich. Rozpoznając wreszcie Carlosa, zmarszczyła złowieszczo brwi i zmrużyła oczy, chyba trzeci raz w życiu. To dlatego ją wystawił? By tarzać się z Finnem po trawie, niszcząc jakieś roślinki? Zdziwiło ją, że z... Huckleberrym. Nie widywała ich razem. Stała w miejscu, zupełnie obojętnie obserwując bójkę. Ani jednemu, ani drugiemu "nie kibicowała". Pewnie wciąż tkwiłaby jak ten słup soli, gdyby obydwaj nie zbliżyli się do jeziora. I głośny plusk! Gajowy odwrócił głowę, Cathy wydała z siebie głośny jęk, Finn zaś przeczołgał się po trawie, aby następnie zerknąć na pobudzoną wodę. Tylko w pierwszej sekundzie pomyślała, że dobrze mu tak, w drugiej podbiegła na brzeg. Nawet zawołała jego imię! Finnowi natomiast posłała spojrzenie pełne dezaprobaty. Woda musiała być lodowata.

      Cathy

      Usuń
  36. [W wielką, skomplikowaną miłość? Cóż, jeśli Carlos nie ma żadnej innej wybranki, możemy pomyśleć coś na wspólną przyszłość. ;)]

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  37. I tym sposobem znalazła się między młotem i kowadłem. W stronę Finna posłała kolejne pełne dezaprobaty spojrzenie, gdy już podniósł swój tyłek z trawy, otrzepał spodnie i ze zdziwieniem patrzył na zdenerwowaną Cath. Złość szybko jej przeszła. Aż za szybko! Wystarczyło, że Carlos wpadł do wody, która przypuszczalnie była zimna jak lód. Przez chwilę stała nad brzegiem, niecierpliwie czekając na wypłynięcie Mezy. Chętnie popchnęłaby tam Finna, jakby za długo się wynurzał. Tymczasem mogła tylko wlepić wzrok w taflę jeziora. Odetchnęła z ulgą, widząc wreszcie głowę Gryfona. Odniosła wrażenie, że minęło znacznie więcej czasu. Odsunęła się w bok, kiedy usiadł i zaczął wyciskać ubrania. Z zadaniem powinien sobie sam poradzić.
    Huckleberry podszedł do niej, wykorzystując tę idealną okazję do spytania, skąd zna tego narwańca. Casillas nie odpowiedziała. Jedynie nadchodzącego Hagrida zaszczyciła cieniem uśmiechu i niemrawym słowem przywitania. Najchętniej odeszłaby stąd prędko, nie będąc świadkiem głupiej potyczki dwójki osób, przedtem uznawanych za zupełnie obcych. Ciekawiło ją, dlaczego musieli używać przemocy, ale nie była w odpowiednim nastroju do zalewania kogokolwiek milionem pytań. O dziwo, co przyjęła z wielkim zaskoczeniem, widok Finna, znajdującego się w odległości niecałego metra, nie wywołał nieprzyjemnego uczucia. Nic jej nie ściskało w żołądku; żadna niewidzialna lina nie męczyła wnętrzności. Pierwszy raz stała przy nim zupełnie spokojnie. Oczywiście wykluczając wcześniejszą chęć wepchnięcia go w otchłań zimnej cieszy. Sądziła, że całkiem dobrze się znają. Że ona całkiem dobrze zna jego. On już niekoniecznie wiele wiedział o niej.
    Głos Carlosa wyciągnął ja z czegoś na wzór transu. Pokręciła głową, otrząsając się z niepotrzebnych myśli, po czym zerknęła na niego i wyciągniętą rękę. Drżał, choć próbował to ukryć za wszelką cenę. Kontrolnie zwróciła wzrok na Finna. Poczuła, jakby musiała dokonać teraz wyboru. Więc szukała w jego twarzy jakiegoś znaku, może zachęty do zostania, czegokolwiek, co przekonałoby ją, że trochę mu jednak zależy. Niczego takie nie dostrzegła. Poprawił rozczochrane włosy, beznamiętnie obserwując rozwój sytuacji. Wyraźnie oczekiwał, iż Cathy nie ruszy się z miejsca.
    W końcu zrobiła tył zwrot. Uchwyciła dłoń Mezy, pokonując dzielące ich centymetry. Drugą ręką przesunęła wzdłuż jego przedramienia, przybliżając się możliwie jak najbardziej. Dosłownie biło od niego chłodem. Zwalczyła tę nagłą chęć spojrzenia za siebie. Przeniosła wolną dłoń z przedramienia chłopaka na mokre włosy, ostrożnie ścierając spływającą kroplę wody.
    — Jesteś lodowaty — wymruczała, przesuwając swoimi zdecydowanie cieplejszymi opuszkami palców przy linii ciemnej czupryny Carlosa. W jej głosie nie było już wyrzutu, świadczącego o niedawnej złości. Wyglądała na zmartwioną i faktycznie przejętą jego przyszłym stanem zdrowia. Wystarczyło, by w bójce rozpoczętej przez niego, o czym nie miała pojęcia, wylądował w jeziorze. Ciemna bluza Cathy była o wiele za mała, żeby ją zdjąć i wspaniałomyślnie ofiarować przemoczonemu chłopakowi. Mogła co najwyżej mu potowarzyszyć w drodze do Skrzydła Szpitalnego, gdzie pielęgniarka posłuży się silniejszym zaklęciem niż to znane Casillas. Ledwo działało na osuszenie kawałka bluzki. Przyśpieszyła wspinaczkę do zamku. I nie zadawała pytań. Postanowiła później dowiedzieć się, co właściwie doprowadziło do bijatyki na szkolnych błoniach.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  38. [A już miałam nadzieję, że nie będę musiała szukać :< No trudno, wymyślę jakieś zaczęcie. Pod wieczór powinno się coś pojawić.]

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  39. Trzymanie swojej dłoni w uścisku Carlosa stało się czymś naturalnym. Tym razem służyło dodatkowo, jak sądziła, rozgrzaniu zmarzniętych palców. Od niej biło ciepło, które wyraźnie kontrastowało z chłodną skórą chłopaka. Wiatr, nie bacząc na jego stan, ani trochę nie zelżał. Można byłoby nawet odnieść wrażenie, że złośliwie przybrał na silę, wiejąc na wprost dwójki uczniów spieszących do murów zamku. Twarzy Cathy na chwilę przysłoniły rozwiane długie pasma włosów, odwrócenie i schylenie głowy na niewiele się zdało, dopóki ruchem ręki nie odgarnęła kosmyków z przysłoniętych oczu. Pogoda była naprawdę kiepska. Doprawdy ekstremalnie zły moment wybrali sobie do bezsensownej bójki! Szkoda, że jeszcze śnieg nie spadł...
    Szturchnęła go lekko łokciem, kiedy zażartował. Zmartwienie wyraźnie odebrało jej poczucie humoru, choć pozostawiło po sobie widoczny ślad — kącik ust Cathy poszybował nieznacznie w górę. Niecałe dziesięć minut temu miała ochotę zostawić Carlosa z Finnem, pozwalając im toczyć tę głupią samczą walkę, o coś, prawdopodobnie, bez znaczenia. Osobiście stawiała na niezgodność w jakiejś kwestii, może któryś z nich chciał zrzucić całą robotę na drugiego, zrobił kawał... O sobie, jako przyczynie, wcale nie pomyślała. Huckelberry ją ignorował, zawsze i wszędzie, nie oczekiwała po nim przejawu zazdrości, bo niewątpliwie tym byłaby spowodowana przepychana na trawie, gdyby brała pod uwagę swój bierny wkład.
    — Nie, Carlos, teraz jesteś zimny jak lód — odpowiedziała, zsunąwszy opuszki palców z okolic jego prawej skroni. Schowała ją do kieszeni grubej bluzy nałożonej przed opuszczeniem pustego dormitorium. Wszyscy trzecioklasiści z pozwoleniami oraz uczniowie z klasy wyższych, już dawno wyszli z zamku, by spędzić kilka godzin na terenie miasteczka.
    Nad pytaniem zastanowiła się dłużej. Odczuwała gniew idąc na błonia, stojąc blisko jeziora, obserwując Gryfonów. Potem, ze znanego powodu, w mig jej przeszło. Dopiero słowa Carlosa przypomniały Cathy, dlaczego tutaj przyszła, jakimi pobudkami się kierując. Wysłuchała jego tłumaczeń do końca, ale nie otworzyła ust od razu. Myślała.
    — Chciałabym się dalej gniewać, ale niestety już mi przeszło — odparła szczerze, dochodząc do tego przykrego wniosku. Chyba nie była dostatecznie przyzwyczajona do utrzymania na kogoś złości, szczególnie, gdy ten ktoś lądował w głębokim jeziorze. Wrzucony przez... Finna. Zupełnie nie mieściło jej się w głowie, jakim sposobem tak spokojny człowiek zdołał kontynuować szarpankę na trawie. — Nie pojechałam, bo nie miałam nastroju. Samotne podróżowanie do Hogsmeade, to jednak nic przyjemnego dla rozgniewanej Puchonki — zaśmiała się cicho, pokonując ostatnie metry dzielące ich od zamku. Zmierzając na błonia kopnęła mały kamyczek, na drodze do miasteczka napotkałaby takich tysiące! "Rozgniewane Puchonki" były na tyle rzadkim zjawiskiem, że Casillas wolała oszczędzić wszystkim niecodziennego (i zabawnego?) widoku.
    Przystanęła na korytarzu, jednocześnie odwracając przodem do Gryfona. Żaden chłopak nie lubił odwiedzać Skrzydła Szpitalnego, ale akurat Mezie nie dane będzie się wymigać.
    — Idziemy do pielęgniarki — oznajmiła na wszelki wypadek. Mógłby za wcześnie gdzieś skręcić, postanowić wrócić do pokoju wspólnego Gryffindoru i zbagatelizować swój stan. Czyli jak każdy przeciętny samiec. Cathy nie znała się zbyt dobrze na czarodziejskich medykamentach, po prostu uznała za słuszne posłuchanie rozkazu Hagrida. Gajowy na pewno później sprawdzi, czy Carlos chociaż zajrzał do madame Pomfrey.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  40. Słowo nauczyciela było święte. Przynajmniej większości i prawie zawsze. Hagrid zajmował się okoliczną fauną oraz florą, dbał o to, by żaden uczeń nie przemknął cichaczem do Zakazanego Lasu, narażając własne życie. Cathy słuchała poleceń pracowników szkoły jak chłonna gąbka, co można uznać za największą wadę osoby pozbawionej szlabanów w edukacyjnej karierze. Sprawa jednak dotyczyła nie jej, a Carlosa, nie mogła więc za niego zdecydować, choć... właśnie tak uczyniła! Już pomijając rozkaz gajowego, rzeczywiście uznała, że należy odwiedzić pielęgniarkę. Na wszelki wypadek, aby uchronić się przed całkiem prawdopodobnym zachorowaniem i przymusem opuszczenia paru lekcji.
    Słysząc pierwsze zdanie, chciała stanowczo zaprotestować. Do Skrzydła Szpitalnego nie było tak daleko, wystarczyło wstąpić po drodze. Ale zrezygnowała. Siłą go tam nie zaciągnie, taki wyczyn wymagałby od niej większej postury i pokładów większej determinacji.
    — Tylko, gdy będziesz kaszlał, kichał i narzekał na ból gardła, nie mów, że nie ostrzegałam! — przemówiła tonem mędrca. Lubiła mieć rację, ale tym razem preferowałaby uznanie swojej pomyłki. Mugolskie choroby znoszono łatwiej niż te czarodziejskie, na którą bodajże Casillas zapadła tylko raz w siedemnastoletnim życiu, nadal nie wiedząc, co jej dolegało, i co było tego przyczyną, lecz zapalenia płuc nie leczono tak od ręki.
    Przeszył ją dreszcz, wyczuwszy wciąż chłodną dłoń Mezy na policzku. Na pewno spowodowany zimnem, bo czymże innym... Nie skomentowała, po raz kolejny, jego lodowatego stanu, wzmiankę o byciu jakoby „zimniejszą w ich duecie” natomiast zignorowała z ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Porzuciła dochodzenie, czy mówił poważnie, co miał na myśli poprzez stwierdzenie, że jest zimniejsza. Był cały przemarznięty, posiadał pełne prawo do plecenia bzdury, bo wszakże to jedyne logiczne wytłumaczenie. Aż dziwiła się jego samokontroli nad drżeniem — ona zapewne dygotałaby jak galaretka, prosząc (żądając?) natychmiast zaprowadzenia do madame Pomfrey, ewentualnie chociaż jakiegoś rozgrzewającego zaklęcia, o ile takowe istniało, a istnieć powinno.
    — Oddasz mi wszystkie zapasy słodyczy? Za brak wizyty w Skrzydle Szpitalnym? I jesteś pewny, że nic ci nie dolega... — przyjrzała mu się badawczo. Wizja otrzymania słodyczy, w jakiejkolwiek ilości, skutecznie podziałała na jej wyobraźnię. Z drugiej strony, dzisiaj nie zamierzała się nimi opychać. Pół godziny temu chętnie przyjęłaby lodową mysz na załagodzenie złości albo, jak kto woli, na pocieszenie. Przekrzywiła głowę, rozważając kuszącą propozycję, kiedy Meza zaczął odchodzić w stronę wieży swojego domu. — Może wolisz się przespać, a ja będę tylko przeszkadzać w... — zaczęła i nie skończyła. Ramię Carlosa dosłownie zamknęło usta Cathy. Rzuciła okiem do tyłu, z tym dziwnie tęsknym wyrazem, jakby pierwszy raz dała za wygraną. Nie stawiała oporu, niemo przyzwalając na poprowadzenie do wieży. Symbolika tego gestu była dosyć... zabawna.
    W wieży Gryfonów zdarzyło się Casillas pojawić parokrotnie. Od zeszłego roku, dokładnie w okolicach października pierwszego semestru szóstej klasy, jednakże przestała tam przychodzić. Finn niespecjalnie przepadał za przesiadywaniem na kanapie, rozprawiać na tematy głupsze i błahsze mógł w ciągłym ruchu. Częściej to on wpadał do pokoju wspólnego Hufflepuffu, po kilkunastu minutach opuszczając pomieszczenie. Cathy pasowało zasiadanie przed kominkiem, pod kocem, z czymś do jedzenia lub czytania, ale przecież nikogo nie zmusi, by robił dokładnie to samo.
    — Swoją drogą, ciekawe, że księżniczka mieszka w piwnicach, a... książę w wieży — uniosła spojrzenie na twarz Carlosa, przez ułamek sekundy zatrzymując wzrok w okolicach jego brody i warg. Niebawem wysunęła się spod jego ramienia, wychodząc odrobinę naprzeciw. Tym razem to ona szła ostrożnie tyłem. — Chcesz mnie w niej zamknąć? — spytała niby przestraszona, z leciutko zadziornym uśmiechem.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  41. [Przepraszam. Kompletnie brakło mi pomysłu i weny na początek.]

    Może gdyby jej matka była inna, Carmen nie byłaby aż tak… zła dla większości chłopaków, których uważała za atrakcyjnych. Może gdyby Violante Watson nie żywiła tak wielkiej nienawiści do Damiena Phillipsa i nie karmiła nią małej, Bogu ducha winnej córeczki. Może wtedy byłoby inaczej. Trafiłaby do Gryffindoru jak matka (swoją drogą, Tiara Przydziału poważnie zastanawiała się nad taką decyzją), żyłaby z mugolakami w ogromnej przyjaźni, tworzyła szczęśliwy związek, śmiała się razem z tymi całymi Huncwotami i wszystko byłoby świetnie.
    Ale życie nie jest kolorową bajeczką, a w rzeczywistości najbardziej cierpią niewinni. Najlepsze jest, że Violante nie ma absolutnie pojęcia o tym, że zraniła córeczkę.
    Szczerze – Carmen też.
    Sykomora nie lubi się nudzić. Wiecznie trzeba zaspakajać jej głód adrenaliny - gdzieś kiedyś zasłyszała, może od Ollivandera. Różdżka idealnie wybrała swoją właścicielkę. Z tym, że ona bawiła się w inny sposób. Bawiła się uczuciami.
    Słyszała jakieś plotki, że jeden chłopak brał związek z Watson na serio. Podobno takich można poznajdować pochowanych w stogach ściana. Najlepiej się o takich bić, bo to wierny partner na przyszłość, a panowie boją się przecież zobowiązań. Podobno bardzo rozpaczał po zerwaniu, bo liczył, że jednak Carmen się ustatkuje. Chciał jej uwagi już od bardzo dawna. Czy się tym przejęła? Nie. Gdyby powiedział jej wprost o swoich uczuciach, uśmiechnęłaby się tylko kpiąco i rzuciła jakiś kąśliwy komentarz.
    Ale troszkę inaczej było z pewnym Gryfonem. Był jej rówieśnikiem, a razem nadal uczęszczali do klubu pojedynków i na koło transmutacji. Chociaż związek z Carlosem Mezą już należał do przeszłości, oboje czasami lubili poprzebywać w swoim towarzystwie, aby nawzajem się pognębić.
    Dziwny sposób wyrażania uczuć. Nawet tych mniej pozytywnych.
    Stała oparta o ścianę, z różdżką w ręku skierowaną w dół. Był już wieczór i niebawem miało się rozpocząć spotkanie klubu pojedynków. Westchnęła głęboko, zastanawiając się, po co przyszła tak wcześnie. Nie było jeszcze połowy uczniów, nie mówiąc już o nauczycielu prowadzącym. Z nudów zaczęła co jakiś czas poprawiać włosy. Dopiero po jakiejś chwili dostrzegła, że nieopodal niej stanęła pewna znajoma osoba. Uśmiechnęła się pod nosem.
    Nie mogła zaprzeczyć, że wciąż ciągnęło ją w stronę Carlosa, chociaż z nieco innych powodów niż wcześniej.
    - Och, Carlos – zaczęła zaczepnie, gdy stanęła za jego plecami. Skrzyżowała ramiona pod biustem i uśmiechnęła się ironicznie. – Przyszedłeś sam? – Uniosła brew i rozejrzała się dokoła. Była ciekawa, czy zaraz jej ucieknie czy też może jednak nie ma do kogo.

    Carmen

    OdpowiedzUsuń

  42. Wpadła do schowka na miotły prawie od razu potykając się o jedno z wiaderek, których całe mnóstwo stłoczono na tej jakże ciasnej powierzchni. Udało jej się nie przewrócić tylko dlatego, że w ostatniej chwili złapała się półki zastawionej środkami do czyszczenia podłóg. Kiedy już jej się udało odzyskać względną równowagę, czym prędzej złapała za klamkę sprawdzając, czy na pewno są dobrze zamknięci.
    - Lumos. – mruknęła, zapalając koniec swojej różdżki. Biało-niebieskie światło ogarnęło ich zarumienione od biegu twarze, a wzrok Heaven dopiero po chwili padł na dłoń Carlosa. Dłoń, która szybko puchła pokrywając się wypełnionymi ropą bąblami.
    - Puść! – fuknęła zduszenie i pochwyciła jego przegub ściskając tak mocno, że Carlos musiał wypuścić z rąk skórzany woreczek z wystającym pożółkłym pędem. Serce zaczęło jej walić jeszcze mocniej: i to nie z powodu szaleńczego biegu, który zresztą miała za sobą; coś ciężkiego opadło jej na samo dno żołądka, a oczy rozszerzyło skrajne przerażenie.
    - I po co to dotykałeś! – warknęła, jakby zupełnie ignorując fakt, że przecież to ona zgubiła tę nieszczęsną sadzonkę, a Meza znalazł w sobie na tyle zdrowego rozsądku i refleksu, by naprawić ten błąd – Boże, nie. – jęknęła, odwracając od niego twarz – Nie, nie, nie, nie...
    I po co jej to wszystko było? Czy jakiś cichy stanowczy głosik nie ostrzegał jej, by trzymała się od tego chłopaka z daleka? Czy nie przeczuwała, że wynikną z tego same kłopoty? Więc co jej strzeliło do głowy, że teraz siedzi zamknięta w schowku z tym pokręconym Latino drżąc ze strachu przed Filchem i przed czymś, co i tak się stanie, nawet, jeśli woźny da im spokój?

    Heaven

    OdpowiedzUsuń
  43. Głównym powodem chodzenia z Finnem w różne dziwne miejsca, było to równie dziwne uczucie, którym rzekomo go darzyła przez dłuższy czas. Cieszyło ją spędzanie z nim popołudni, nawet, jeśli doskwierał jej chłód, słońce za mocno przygrzewało lub poza słuchaniem, niewiele zdołała wtrącić. Z szerszej perspektywy... cóż, była młodsza i wyraźnie zaślepiona. Poniekąd jak on. Dopiero poluzowanie ich wzajemnych kontaktów pozwoliło Cathy uświadomić sobie, że czasem warto porozmawiać z kimś innym, zamiast nadążać za tempem człowieka doskonale czującego się we własnym towarzystwie. Albo sprawiającego takie wrażenie dla reszty świata. Potrafiła być więc stanowcza, jeśli widziała najmniejszą szansę na postawienie na swoim. Wychodzi na to, że w przypadku Mezy uznała naciskanie na wizytę u pielęgniarki za zbyteczne spoufalanie. Tok rozumowania Casillas bywał jeszcze bardziej skomplikowany niż każdej jej rówieśniczki. Może dlatego tak ciężko przychodziło podejmowanie szybkich decyzji.
    Nie znała Carlosa na tyle dobrze, by na pierwszy rzut oka stwierdzić rzeczywistą potrzebę odwiedzenia Skrzydła Szpitalnego. Pozostawał spokojny, zdołał się uśmiechać i właśnie przede wszystkim — nie drżał. Pomfrey podałaby mu jakieś ziółka, sprawdziła temperaturę, ale... czy zrobiłaby coś więcej? Cath zupełnie nie znała się na metodach zapobiegania występowaniu choroby, tuż po nieprzyjemnej kąpieli w chłodnym jeziorze, w świecie mugoli raczej niczego nie stosowano. Koce, swetry, ciepły napój oraz kominek, jako alternatywa dla SS, brzmiały sensownie. Nieznacznie męczyło ją jedynie polecenie Hagrida. Faktycznie, mogła się bardziej postarać. Wpadło jej do głowy, ażeby napomknąć o wystawieniu, za sprawą tej metody teoretycznie istniałaby możliwość ugrania pójścia w drugą stronę, przeciwną do wieży Gryffindoru, ale postanowiła mu tego nie wypominać. Najwyżej w trakcie uciążliwego przeziębienia przypomni sobie słowa mądrej Cathy! Rozkaz gajowego zignorował, lecz opinii Puchonki należało słuchać, bo rzadko się myliła.
    — Zawsze istnieje odwrót. Teraz też — odpowiedziała, utrzymując uśmiech. Gdyby znowu była jedenastoletnią dziewczynką, wystarczyłoby zacząć uciekać. Dzieci często stosowały ucieczkę jako formę zabawy. Cath szła dalej, powracając do normalnej pozycji, która nie wymagała nieustawicznego kontrolowania wiodącej drogi przez korytarz.
    Zdążyła wyrzucić z głowy obraz Grubej Damy. W przeszłości widywała go trzykrotnie, za każdym razem ruchomy portret wyrażał swe niezadowolenie dla wpuszczania kogoś obcego do pokoju wspólnego Gryfonów. Niewinnej buźki Casillas zapewne nie podejrzewała o niecne zamiary. I słusznie, niczego chytrego nie planowała.
    Odprowadziła Carlosa wzrokiem, następnie opadła na wskazany przez niego fotel. Nieobecność Mezy wykorzystała na poprzyglądanie obszernemu pokojowi. Nic się nie zmieniło, wszystko stało w tych samych miejscach, przekrzywione obrazy wisiały na ścianach, a w centralnym punkcie stał kominek. Panowała całkowita cisza. Żaden szóstoklasista nie zerkał na nią z niemym pytaniem. Po minucie podniosła się z wygodnego mebla, rozpoczynając powolną wędrówkę. Wyjrzała przez okno, dotknęła palcem powykrzywianej roślinki w granatowej doniczce, a potem ponownie zajęła fotel. Chwilę później usłyszała zbiegającego po schodach Gryfona.
    — Profesor Meza martwi się o mnie? Nie wierzę. — Z rosnącym rozbawieniem przypatrywała się kocowym wyczynom Carlosa, oczekując efektu finalnego. — Czy tak traktujesz wszystkie księżniczki? — mruknęła, nie próbując na razie wydostać rąk, gdy nieoczekiwanie znalazła się w górze. Włosy swobodnie zwisały w dół i zasłaniały widoczność, dlatego wyswobodziła jedną dłoń, by się z nimi uporać, a następnie złapać Gryfona za koszulkę. Dla większego bezpieczeństwa. I tak o, bo coś z tymi rękoma musiała zrobić. — Jakie porywacz stawia warunki? Nic przy sobie nie mam! — próbowała brzmieć jak wystraszona niewiasta, ale z trudem hamowała śmiech. Tylko to kaszlnięcie znowu ją zaniepokoiło. Będzie chory, a początkująca pielęgniarka Casillas wmusi w niego syropek. Dużo ról miała do odegrania...

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  44. Mistrzostwa Europy okazały się drugim w kolejności najbardziej stresogennym wydarzeniem w ciągu minionych wakacji. Aurora wcale nie chciała tam jechać, bo quidditch był dla niej tylko głupim sportem, w którym ani nie była dobra, ani zakochana jak większość uczniów Hogwartu. Skłonna była odstąpić swój bilet komuś, kto naprawdę doceniłby wydarzenie, jakim był mecz finałowy, ale ojciec zmusił ją do towarzyszenia mu podczas tego cyrku — sądził chyba, że jego córka lepiej wywiąże się z obowiązku zrobienia dobrego wrażenia niż żona Victora i nawet jeśli miał rację, to dziewczyna czuła się okropnie wykorzystana.
    Ale i tak nie to było najgorsze, a przypadkowe słowa Devon Parker na temat przyjaciela Boyle — tego samego, z którym widział ją Carlos — i jego pochodzenia. Dalszej części chyba tłumaczyć nie trzeba. Z tego powodu Gryfon poniekąd dobrze zrobił, że darował sobie przepychanie się do Aurory w tłumie, choć pewnie wolałaby nie wiedzieć, że zrobił to przez złość.
    Odwróciła głowę od widoku za oknem, kiedy w obleganym przez uczniów Gryffindoru przedziale zrobiło się bardzo głośno, a prowodyrem tego zamieszania okazał się Meza. Słysząc jego słowa nie mogła powstrzymać cichutkiego prychnięcia, na szczęście w panującym wokół harmidrze niemożliwym było je dosłyszeć.
    — Mam nadzieję, że ja się do motłochu nie zaliczam, wasza wysokość —powiedziała z udawanym uniżeniem i dygnęła, chwytając w palce niewidzialną krynolinę. Jednak gdy się wyprostowała oraz przestała zgrywać damę dworu, uśmiechnęła się i cofnęła o krok, ponieważ siedzący najbliżej wejścia Gryfon wpatrywał się w nią — jej zdaniem — zbyt natarczywie.
    Spojrzała gdzieś ponad jego ramieniem, na tamtą grupkę uczniów, która wróciła do swojego wagonu tym samym zostawiając sporo wolnego miejsca w korytarzu. Gdyby okazało się, że Carlos nie ma ochoty z nią rozmawiać, mogłaby jakoś zgrabnie wymówić się poszukiwaniem przedziału i ruszyć w dalszą drogę. Miała jednak nadzieję, że ten ledwo wyczuwalny chłód zaraz zniknie i nie doprowadzi do sprzeczki powitalnej.
    Później przeniosła wzrok na Mezę i doszła do wniosku, że odkąd widzieli się ostatni raz znacznie wyostrzyły mu się rysy i chyba urósł o cal czy dwa. Gdyby ktoś ją spytał, to miło byłoby i u siebie czasem dostrzec jakieś zmiany, a nie od dwóch lat jedyne, co u siebie zauważyła, to zniszczone końcówki włosów. Cóż, będzie dobrze, póki nie zacznie rosnąć wszerz...

    OdpowiedzUsuń
  45. Carlos nie przyzwyczaił się do ukrywania drugiego dna w wypowiedziach, ale Cathy robiła tak często w swoich i wyszukiwała w cudzych. Zawracała sobie głowę najmniej ważnymi szczegółami, choć od pewnego czasu spróbowała zmienić sposób myślenia. Siódmy rok w Hogwarcie wymagał jednak podjęcia kilku poważnych decyzji, nie wspominając już o widmie wojny, więc zamiast skupiać się na bzdetach, Casillas rozmyślała o przyszłości. Nadal miała ogromny problem z określeniem kariery zawodowej i miejsca późniejszego zamieszkania — ojciec widziałby ją w Hiszpanii, matka w Szkocji, a ktoś inny jeszcze gdzieś indziej. Ona zaś zostałaby kolejny rok, bo podejmowanie dorosłych decyzji to naprawdę trudne zadanie.
    Puchonka również nie ważyła zbyt dużo! Jemu zaczęła ciążyć Cathy-poczwarka, jej zaczęło odrobinę kręcić się w głowie. Cierpliwie czekała na wymyślenie warunków wykupienia... samej siebie z rąk bezlitosnego porywacza. Niestety nie poczuje, jak to wspaniale jest być niewykorzystaną przez Carlosa, gdyż nie opanowała tej trudnej sztuki czytania w ludzkich myślach. Mogła się jedynie domyślać, co też mu chodziło po główce. A wystąpiło kilka dobrych wariantów.
    — Księżniczek na zamku nie brakuje — stwierdziła i zdmuchnęła kosmyki włosów znad oczu. W Hogwarcie wręcz roiło się od dziewcząt pochodzących ze szlachetnych rodów czarodziei, co w tym świecie oznaczało posiadanie statusu magicznej arystokracji, albo takich, które mając wielkie mniemanie o sobie, udawały opryskliwe damy. Najczęściej wśród Ślizgonek. Cathy nie utrzymywała z nimi znajomości. Była za mało egoistycznie nastawiona do świata i wykazywała za duże pokrewieństwo z mugolami. W każdym razie, gdyby Casillas poczuła się niedoinformowana w jakiejś kwestii, skorzystałaby z fachowej pomocy różnych szkolnych plotkarek. W piwnicy Hufflepuffu przebywało ich pokaźne grono. Żaden kłamca nie mógłby spać spokojnie!
    Znalazłszy się z powrotem na fotelu, pociągnęła koc w górę. Było jej wyjątkowo ciepło, za sprawą ciemnej bluzy, ale postanowiła dalej poudawać bezbronną księżniczkę w opałach.
    — Przepoczwarza w motyla — usadowiła się wygodnie, oczekując werdyktu Carlosa. Poprawianie tego prowizorycznego kokonu trochę popsuło cały proces przeobrażania. Wysłuchała jego propozycji, zerknęła z podziwem na słodkie skarby, po czym wysunęła jedną rękę. — Zamknij oczy i nie podglądaj — powiedziała półszeptem. Na twarz Cathy wypłynęły typowe dla niej oznaki wrodzonej nieśmiałości, jak bardzo starałaby się je ukrywać będąc w miarę daleko, tak siedząc naprzeciwko kogoś, zwyczajnie nie była w stanie zamaskować kłopotliwych rumieńców i dlatego nawet nie próbowała. Delikatny uśmiech oraz przymknięte powieki Mezy załagodziły objawy zawstydzenia. Dla pewności, bo widziała jak zerka jednym okiem, wewnętrzną stroną dłoni zasłoniła mu widoczność.
    Przypieczętowanie umowy nie nastąpiło natychmiast. Musiałaby stać się kimś innym, by od razu spełnić żądanie. Przez moment można byłoby pomyśleć, że nic nie zrobi. Nie zacznie uciekać, nie wykona najmniejszego ruchu. Nieśmiałość swoją drogą — po trosze trzymała go w niepewności. Wreszcie przysunęła się bliżej, by móc ustami dosięgnąć nadstawionego policzka Carlosa. Bez pośpiechu powtórzyła nieco niżej, musnęła jego żuchwę, jednocześnie zsuwając dłoń.
    — Kilka? — zapytała, uśmiechnąwszy się kątem ust. Delikatne zaczerwienia na pewno pozostały. Cmoknęła go jeszcze raz w pierwsze wskazane miejsce. Nie uznała takiej zapłaty za zbytnie spoufalanie. Życie na wolności było przecież warte każdej ceny. Zresztą, drugi raz nie okazał się aż tak stresujący.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  46. Nauczyciele potrafili służyć radą, ale tylko w sprawach dotyczących nauczanych przez siebie przedmiotów bądź restrykcyjnego przestrzegania regulaminu, przybierając odpowiednio moralizatorski ton. Nie przyszłoby Cathy do głowy, by udać się do takiej profesor McGonagall po pomoc w odnalezieniu pomysłu na pohogwarckie życie. Matka oczywiście widziała ją na jakieś bezpiecznej posadce w Ministerstwie Magii (ależ się rodzice upierali na to przereklamowane ministerstwo...), najlepiej w jej departamencie, bo koneksje, bo prestiż, bo otoczenie wpływowych, uzdolnionych czarodziei dobrze wpłynie na młody umysł. Przez pewien czas całkiem poważnie o tym rozmyślała, nie ze względu na wymienione przez rodzicielkę plusy, lecz sposobność poznania środowiska od podszewki. W szkole uczono ją rzucać zaklęcia, jako-tako móc obronić przed wrogiem, stawiano na ćwiczenia praktyczne, stresujące egzaminy i tak dalej, brakowało jednak jakiegoś dodatkowego bodźca. Może tylko jej. Mogłaby rozważyć opcję pracy w św. Mungu, niekoniecznie na etacie uzdrowiciela — chociaż z wiedzą Casillas na temat magicznych roślin i przyrządzania eliksirów, miała niezłe szanse; prędzej jako pielęgniarka. A nuż w niedalekiej przyszłości zyska możliwość sprawdzenia własnych predyspozycji na Carlosie, wyraźnie wchodzącym dużymi kroczkami w tryb chorego. Jego kaszel stał się niepokojący. O dokuczającym gardle nic jeszcze nie wiedziała. Że też jak uparty osioł odmówił pójścia do Skrzydła Szpitalnego, by rozpocząć mękę z przeziębieniem... Cath jedynie zmarszczyła lekko nos, co wyrażało jej niezadowolenie. W swoim pokoju ukryła mugolski syrop na kaszel, z którego w razie konieczności, chętnie korzystała zamiast pędzić do szkolnej pielęgniarki. Dla kogoś zafascynowanego niemagicznymi istotami, takie lekarstwo byłoby nie lada gratką.
    Sam posadził ją na ulubionym fotelu, o czym nie miała zielonego pojęcia, ale doceniła jego zaskakującą wygodę. Podniszczone, wysiedziane przez lata meble, idealnie dopasowywały się do ciał i posiadały swój niepodważalny urok. Dlatego pokoje wspólne z reguły były miejscami przytulnymi. Trzy z nich, w przypadku czwartego, należącego do domu Slytherina, odnosiła wrażenie, jakoby salon już z racji znajdowania się w mrocznych, zimnych locach, dokładnie odzwierciedlał nad wyraz chłodną naturę tamtejszych wychowanków. Albo to głupie stereotypy.
    Jakaś dziewczynka schodziła powoli po schodach, gdy Cathy zasłaniała dłonią oczy Carlosa i przymierzała się do pierwszego pocałunku. Przystanęła na sekundę, prawdopodobnie wyczuła, że należy wrócić do dormitorium, tak więc pośpiesznie to uczyniła. Puchonka zarejestrowała ją kątem oka, sylwetka szybko się rozmyła, a nie było sensu przekonywać jedenastolatki, aby została. Obecność osoby trzeciej, szczególnie pierwszoklasistki, zawstydziłaby księżniczkę bardziej.
    — Chomikujesz i słodycze, i pocałunki... w policzek? — W jej głosie pobrzmiewała nuta stwierdzenia. Nietrudno zauważyć, że lubił kolekcjonować różne rzeczy. Nawet bez wysłuchania plotkujących Puchonek, dałaby radę sama dojść do takiego wniosku. Nie brała sobie wszystkiego do serca, niektóre rewelacje brzmiały niedorzecznie, przekombinowanie, a nawet na sztucznie wykreowane przez kogoś, kto darzył Mezę małą sympatią. Właściwie, plotek nie było tak wiele. Cathy pomimo przejawiania chęci, wytrzymała pięć minut. Potem siódmoklasistki oraz ich radosne piski stały się irytujące. — To jest nas dwoje, choć pocałunki rzadko przyjmuję — dodała, przesuwając wzrokiem po zrobionych przez siebie śladach na policzku Gryfona. Układały się w jakiś przedziwny wzorek, wymagający kolejnego punku. Ale dziewczyna cofnęła głowę, pozostawiając na wargach niejednoznaczny uśmiech. Akurat u niej występował deficyt słodyczy i pocałunków. Powiedzmy, uzasadniony.
    Zamrugała zaskoczona; owe zaskoczenie wynikało z dostrzeżenia... speszenia. Czy to było speszenie, czy po prostu komuś się wydawało? Ludzie łatwo rozpoznawali u Cathy oznaki onieśmielenia, w jej twarzy dosłownie czytano jak w otwartej księdze, ale ona incydentalnie bywała świadkiem takiej emocji u kogoś innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dostałeś dokładnie tyle, ile żądałeś. Następnym razem, o ile będzie, zastanów się głębiej — odpowiedziała podobnym tonem, jeszcze chwilkę patrząc na Carlosa. Położyła wieko na stoliku, by w następnej kolejności wybrać z pudełka jednego waniliowo-czekoladowego karalucha. Miała wgryźć się w jego słodką zawartość, gdy usłyszała słowa o rzucaniu Mezie słodyczy. — O nie, czyżby porywacz uwięził samego siebie? — mruknęła radośnie, ściągnęła niepotrzebną teraz bluzę, zsunęła koc i wstała, podnosząc odłożonego karalucha. — Mam się dzielić i może cię jeszcze nakarmić? Musisz dać mi coś w zamian. — Uśmiechnęła się przekornie, przysiadając na podłokietniku zajmowanego przez niego fotela. — Najlepiej gdzieś... — przesunęła palcem wskazującym po brodzie, dolnej wardze, jakby wybierając, a ostatecznie zatrzymała opuszek na policzku. Potem i tak zamierzała ugryźć kawałek, przecież nic jej nie zrobi, będąc zawiniętym kocem! A zaledwie zniknęły jej rumieńce...

      Cathy

      Usuń
  47. Cathy nigdy nie wpadłaby na to, że Carlos poczuł ukłucie wstydu. Obstawiała własne przewidzenia, zły kąt padania światła albo... własne przewidzenia. Niemniej, była daleka od osądzania jego postępowania, pewnie dlatego, iż jeszcze nie nadarzyła się okazja widzieć go w towarzystwie innej dziewczyny. Poza gromadką Gryfonek, ale ich obecność chyba nie bardzo mu odpowiadała. Więc zauważyła ten wzrok, uznała za przejaw wybujałej wyobraźni, która do aż tak wybujałych zwykle jednak nie należała, i skupiła się na czekoladowych słodyczach. Co do nich zawsze można być pewnym.
    Spojrzała na Gryfona podejrzliwie, lecz nie z powodu dostrzeżenia małego oszustwa. Tutaj pozostawała błogo nieświadoma i pewna przewagi. Oczekiwała spełnienia drobnego warunku, a potem możliwości powrotu po drugiego karalucha, już przeznaczonego dla Mezy. Nachyliła głowę, by jak on niedawno, ułatwić dostęp do policzka. Długie włosy odgarnęła nieco później. Zanim wylądowała na jego kolanach, zdążyła unieść brwi. Nieomal wypuściła z dłoni cząstkę zawartości pudełka.
    — Kiedyś, w przyszłości, nie teraz — zaśmiała się po chwili wiercenia. Pocałunki składane na twarzy Casillas skutecznie ją uspokoiły; zarzuciła pomysł wstawania. Części goście, rumieńce, nie omieszkali powrócić z wizytą. Tym razem byli taktowniejsi. Czuła ich pieczenie, ale zazwyczaj uporczywie przypominały o zawstydzeniu, teraz nie potrafiła określić, dlaczego w sumie jest zaczerwieniona... Cierpliwie pozwoliła się obcałowywać, bezwiednie przymykając powieki.
    Miała wyjątkowo wrażliwą skórę. Reagowała na dotyk czyjejś ręki, bliskość drugiego człowieka, co dopiero pocałunki, których, jak dało się wywnioskować z tego, co powiedziała, było niewiele. Nie z każdym potrafiłaby pójść na randkę, więc nie każdemu pozwoliłaby chociażby musnąć swój policzek. Finn przytulił ją może ze dwa razy w ciągu całej sześcioletniej znajomości, a teoretycznie posiadał najwięcej przyzwolenia i sposobności. Widać lepiej odnajdywał się w rozmowach. I tylko w nich.
    Słysząc pytanie, otworzyła powoli oczy. Zerknęła na Carlosa jakoś zapanowując nad błąkającym się uśmiechem. Zupełnie zapomniała, że w ręce nadal trzymała czekoladowego karalucha. Rzuciła na niego okiem, wydając z siebie ciche mruknięcie zastanowienia.
    — Myślę, że za nisko je wyceniłam. Ciut za nisko... — stwierdziła, obracając uformowany kawałek czekolady. Ze zdziwieniem dotarło do niej, że nie kazałaby chłopakowi przestać, gdyby w końcu się nie odezwał. Dopiero wtedy poczuła zawstydzenie, ale mimo wszystko przysunęła do ust karalucha i odgryzła mu czekoladową główkę. — Tak, są bardzo smaczne... — powiedziała prawie szeptem. Niczego wprost nie powie, sugestia była banalna do odczytania. Opuszkiem palca dotknęła kącika ust, doznając wrażenia, że trochę ubrudziła się słodką mazią. W rzeczywistości wystarczył jej kęs. Carlos mógłby zjeść większość pudełka, bez pytania, a Cathy pewnie nie miałaby nic przeciwko, choć za dzieleniem własnych dóbr, chwilę temu pozyskanych, nie przepadała.
    Mugolski syrop spoczywał gdzieś na dnie kufra. Cath wzięła łyżkę już na początku roku, kiedy po spędzeniu godziny w zimnych locach — najwyraźniej wakacje odzwyczaiły ją od podziemi Hogwartu — i tylko profilaktycznie. Ojciec powtarzał córce, by zażywała witaminki. Będąc czarownicą, cóż, nie musiała dłużej martwić się byle katarem, ale słabość do niektórych mugolskich zachowań nadal w niej pozostała. Tylko przed ważnym egzaminem czym prędzej pobiegłaby po pomoc szkolnej pielęgniarki, dając się uwięzić w jednym z łózek w Skrzydle Szpitalnym. Myśli Cathy aktualnie krążyły jednakże wokół zgoła przyjemniejszego, niż czysto hipotetyczna choroba, tematu. Poruszyła się nieznacznie, aby potem unieść wzrok na Mezę.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  48. Cathy nie przytulała każdego. Lubiła dotyk, ale trochę się go wstydziła. Trochę bardzo. Nawet w tej kwestii wykazywała egoizm — wolała dostawać, niż dawać. Znacznie łatwiej przychodziło jej zapanować nad rumieńcami, gdy to nie ona musiała coś zrobić. Najwyraźniej obawiała się przeinaczyć czyjeś intencje, źle odczytywać znaki, wykonać fałszywy ruch. W normalnych warunkach, i może w przypadku innej osoby, od razu spróbowałaby wstać, zająć swój fotel i zakopać pod ciepłym kocem, w spokoju spożywając skarby z pewnego męskiego dormitorium Gryffindoru. Z jakiegoś względu pozostała na kolanach Carlosa, odnajdując w tym... przyjemność. Oczywiście pocałunki były jeszcze przyjemniejsze, ale sama bliskość jego ciała niwelowała skutki wcześniejszej złości. Wprawdzie nie wystawił jej specjalnie, jeśli wierzyć zapewnieniom i domniemanemu szlabanowi, co z kolei doprowadziło do bójki z Finnem, który też nie wiadomo, skąd się wziął na błoniach, pomagając gajowemu przy codziennych obowiązkach. Cathy myślała nad tym w drodze do wieży, pomimo szczerych prób poskładania wszystkiego w logiczną całość, nie doszła do niczego, co byłoby odrobinę sensowne. Ostatecznie postawiła na szalejące gryfońskie hormony, a tych nie szło objąć puchońskim rozumem.
    Porównywała ludzi — szczególnie płeć męską — do Finna całkowicie nieświadomie. Wolała o nim zapomnieć, wyrzucić go z głowy, ale proces ten rozpoczęła niedawno i wymagał on sporo czasu do pomyślnego zakończenia. Niechętnie łapała się na zestawianiu cech pozytywnych z negatywnymi, na czym akurat Carlos wypadał dobrze, a nijak mogła temu zaradzić. Na szczęście Meza, tak jak i Cathy, nie posiadł sztuki czytania w ludzkich myślach. Od momentu opuszczenia okolicy jeziora, o Huckelberrym pomyślała jeden jedyny raz, znów potępiając własną głupotę, więc w ogólnym rozrachunku, to na siebie powinna być zła.
    Dalej rozprawiałaby o walorach czekoladowych karaluchów, nieporadnie je reklamując, by dać Gryfonowi jasno do zrozumienia, dlaczego stawka musi się zwiększyć. Na jej obronę można powiedzieć, że była w czymś takim nowicjuszką. Pierwszy raz tak usilnie chciała brzmieć poważnie. Ale... Carlos jadał karaluchy i doskonale zdawał sobie sprawę, jakie są smaczne. Poczułaby się lekko urażona, gdyby przerwał zachwalanie produktu swym śmiechem.
    — Jestem dla ciebie dobra. Daję się całować — odmruczała w odpowiedzi, układając dłoń na jego włosach. Przeczesywała ciemną czuprynę łagodnym, powolnym ruchem ręki. — Mam wstać po drugiego karalucha? — zapytała i przekrzywiła głowę, żeby na sekundę zerknąć na twarz Mezy. Poczuła się w pełni usatysfakcjonowana uzyskaną zapłatą, ale zabrakło jej słodkiego produktu do dostarczenia żołądkowi chłopaka. Nie chciała się ruszać. Mogła, lecz nie chciała.
    Kontynuowała gładzenie włosów Carlosa aż do wzmianki o Finnie. Przerwała na krótką chwilę, dosłownie na ułamek sekundy. Przesunęła palcami ze dwa razy i opuściła ostrożnie rękę. Rozumiała ciekawość, na jego miejscu byłaby równie ciekawska, o ile nie po prostu wścibska; ciekawość była zrozumiała, wybrany moment nie. Milczała. Myślała. Obserwowała, jak Meza głaszcze jej dłoń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pytasz, czy łączy nas coś więcej, niż zwykła przyjaźń? — Cieszyła się, że wzrok miał utkwiony w ich dłoniach, dzięki temu potrafiła odpowiednio dobrać słowa. — Nie jest moim chłopakiem, nigdy nie pretendował do tego miana. Przyjacielem raczej też bym go nie nazwała... — zawiesiła głos. Był trzecią osobą, która odważyła się wprost zapytać o relację łączącą Cathy z Finnem. Poprzednim dwóm Puchonka nie udzieliła żadnej odpowiedzi i jakoś przełknęli niewiedzę. Z Carlosem mogłyby być trudniej. — Przez długi czas wmawiałam sobie, że go lubię. Bardzo lubię, wiesz, co mam przez to na myśli. I może faktycznie lubiłam, w drugiej klasie, ale jestem aktualnie na etapie odcinania się. Więc już nie spędzam z nim każdej wolnej chwili, właściwie od dawna nie rozmawialiśmy, jeśli... kiedykolwiek tak naprawę prowadziliśmy rozmowę. Wolał, gdy ja milczałam, on mówił. Może jestem nudna — zaśmiała się cicho z ostatniego zdania. Nie wykluczała tej opcji. — Jak widzisz, mam wolną chwilę i spędzam ją z tobą. Teraz ciebie zanudzam? — spróbowała ponownie zażartować, ale już się nie zaśmiała.

      Cathy

      Usuń
  49. Cathy nie podejrzewała, że Carlos był aż tak ciekawy jej znajomości z Finnem. Niektórzy zerkali na nich z zainteresowaniem, doszukując się oczywistych oznak przemawiających za jakąś głębszą relacją, a gdy na żadne nie natrafili, powracali do swoich zajęć albo zaczęli przyglądać komuś innemu. Zdziwiłaby ją wieść odnośnie rozpoczęcia przez niego bójki. I to z jakiego powodu... Byłaby przekonana, że z niej żartuje i pewnie w pierwszej chwili zareagowałaby śmiechem. We wszystko uwierzy, ale nie w bycie obiektem czyjejś zazdrości. Co nie wyklucza podjęcia próby dowiedzenia się prawdy na temat zajścia. Jednak prędzej od Mezy niż Huckelberry'ego.
    Choć wybrał sobie kiepski moment i przypomniał o Finnie, czy raczej o ich niezrozumiałej relacji, poczuła się w pewnym sensie zadowolona. Na tyle, by powrócić do przeczesywania jego ciemnych włosów, gdy skończył przesuwać palcem po jej skórze. Opuszkami gładziła miękką fakturę, znajdując w tej łagodnej czynności równie dużą przyjemność.
    — Tak po prostu — wzruszyła lekko ramionami, uważając na twarz Carlosa. Za rozsądne uznała ograniczenie kontaktu z kimś, kto pewnie wcale nie odczułby jej braku. — Przez sześć lat traktował mnie jak powietrze, nic się już nie zmieni, więc po co dalej marnować czas? — zdołała uśmiechnąć się nieco szerzej i radośniej. W objęciach Gryfona ciężko przyszło Cathy rozmyślać o Finnie. Ewidentnie chciała tego uniknąć, dlatego zadbała o mniej poważny ton, jakby mówiła o czymś nieistotnym. I może teraz tak było. — Też chciałabym cię o coś zapytać, ale... nie jestem pewna, czy chcę znać odpowiedź. Chyba nie mam prawa pytać o twoje... hm, koleżanki — mruknęła pomiędzy jednym gładzeniem czupryny Carlosa a drugim. Miała wątpliwy zaszczyt poznać stadko gryfońskich fanek, którym zgotowała niezbyt wykwintny żarcik, ale poza tym, o tak zwanych miłosnych podbojach Mezy bądź bliższych koleżankach, nie wiedziała nic. Rozważała, czy niewiedza nie jest aby lepszym wyjściem.
    Skorzystała z możliwości porzucenia tematu Finna. Wręcz odetchnęła z ulgą, że będzie mogła skupić myśli na chwili obecnej, bez niepotrzebnego wnikania w zawiłości minionych uczuć względem swojego teoretycznego przyjaciela. O ile Carlos w przyszłości nie poruszy ponownie tej delikatnej kwestii, Cathy sama z siebie na pewno o niej nie wspomni.
    — Fascynuje mnie łatwość, z jaką przychodzi ci zmieniać temat — roześmiała się, przytrzymując pomiędzy palcem wskazującym a kciukiem kilka kosmyków jego krótkich włosów, które następnie przygładziła. O słodyczach chętniej porozmawia. Nie musieli przecież poruszać najświeższych doniesień ze świata czarodziei, roztkliwiać się nad przyszłością, ostatnim rokiem w Hogwarcie. Obydwoje woleli raczej trwać w teraźniejszości. Finn zaś był już odrobinę w przeszłości. Tylko odrobinę. Zdrowy rozsądek podpowiadał Cathy ostrożność wobec Mezy. Zawsze dbała, ażeby nie wyjść na naiwną... Przesadnie naiwną! Ciężko jednak powiedzieć, że siedząc na jego kolanach, dając się całować i przytulać, nie była naiwna... Poniekąd?
    — Najbardziej uwielbiam lodowe myszy. Są smaczne, choć makabrycznie wyglądają w opakowaniu. Lubię nugat, za kwachami nie przepadam. Jak za orzechami, marcepanem, cynamonem i kawowymi cukierkami. Resztę zjem bez pytania. — Poprawiła bluzkę, wtuliwszy się następnie w ciepłe ciało Carlosa. — Nic cię nie boli? Jesteś rozgrzany, mam nadzieję, że to częściowo moja zasługa — mruknęła wprost do jego ucha, nadal nie zdejmując dłoni z włosów. Spodobała jej się ta drobna czułość.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  50. Większości dziewczyn coś w nich samych wyjątkowo im przeszkadzało. O dziwo Cathy uniknęła kompleksów na punkcie wyglądu — nie uważała się za piękną, ale za szkaradną też nie. Ze spokojem reagowała na jakąś drobną krostkę, jeśli któregoś dnia przebudziła się z jedną, makijażu prawie nie stosowała, a do własnej wagi nie miała zastrzeżeń. Była małym wyjątkiem od reguły. Pochlebstwa Carlosa przyjmowałaby z uśmiechem, jak zwykłą miłą rzecz, bez dopowiadania sobie czegoś w stylu: może faktycznie ma rację. Jedyne, co należałoby w niej zmienić, według samej Cath, to zmniejszyć nieśmiałość. Potrafiła podejść do kogoś, kogo nie znała. Wywinąć głupi żarcik osobom, które na pewno zechcą się zemścić. Jej nieśmiałość polegała na bardziej złożonych mechanizmach, właściwie nigdy nie wiedziała, kiedy na policzki wypłyną rumieńce zawstydzenia. Być może myliła zawstydzenie z nieprzyzwyczajeniem... W końcu dotąd nie miała zbyt wielu okazji, by płacić komukolwiek pocałunkami i odbierać taką samą zapłatę.
    Cathy, owszem, z wielkim trudem przyszłoby zrozumieć podejście Mezy do płci przeciwnej. Spędziła kilka lat na platonicznym zauroczeniu do obojętnego człowieka — obojętnego na wdzięki każdej dziewczyny — i wydawało jej się, że wszyscy mają takie pseudo miłostki. Dostrzegała, jak reszta tworzy pierwsze związki, chadza na liczne randki, umawia z coraz nowszymi uczniami lub uczennicami, ale ona nie potrzebowała ciągłych zmian. W zupełności wystarczało jej to, co już posiadała. Carlos był dla niej kimś nowym; kimś, kogo dopiero poznawała, ale na swoje nieszczęście powoli się do niego przyzwyczajała. Do samej obecności, do pocałunków nie, chociaż... to pewnie kwestia czasu. Później najwyżej będzie narzekać na zaćmienie umysłu, każdemu musi się kiedyś zdarzyć.
    — Te, tamte, jakiekolwiek — odpowiedziała niedbałym tonem. Szybko straciła zainteresowanie jego potencjalnymi koleżankami. Pierwszy raz pytała kogokolwiek o... bliższe stosunki z innymi. Małe doświadczenie przełożyło się na zerowe umiejętności poruszenia tematu w sposób, jaki należało to uczynić. — Na pewno jest ich wiele, ale jeśli nie chcesz, nie musisz mi nic mówić — dodała, wplatając palce we włosy Carlosa. Były zadziwiająco miękkie, dlatego kontynuowała swoją zabawę. Posłała mu krótkie spojrzenie, oznaczające ni mniej, ni więcej, że nie będzie niepotrzebnie wnikać. Domyślała się, że jego życie towarzyskie zgoła odbiegało od tego prowadzonego przez nią, czyli skromnego. I chyba na razie jej to nie przeszkadzało, o czym świadczył błąkający się uśmiech satysfakcji powstały wraz z wzmianką o Gryfonkach. — Och, źle z nimi postąpiłam... Przyszły do mnie po pomoc, a ja z nich zażartowałam. Należy mi się surowa kara — westchnęła cicho i dwukrotnie. Kara mogła spaść nagle, bo stadko kiedyś powróci do pokoju wspólnego. Inna kara również mogła spaść nagle, ale być karą tylko z nazwy. Ta druga byłaby niewątpliwie lepsza.
    Spojrzała na pudełko z karaluchami. Poprawiła opakowanie, zawahała się nad kuszącym przysmakiem i podniosła wzrok. Chwilowo opuściła rękę, dając Carlosowi szansę na zjedzenie kawałka czekolady. Sama żadnego nie ruszyła.
    — Cynamon jest niedobry. Nic nie poradzę, że mi nie smakuje. Znielubisz mnie za to? — uśmiechnęła się figlarnie i przelotnie musnęła wargami płatek jego ucha, do którego mruczała kolejne słowa: — Przykro mi, książę, niedawno byłeś zimny jak lód. Dzięki mnie twój stan się poprawił. — Oczywiście według niej największa zasługa leżała po stronie ciepłych koców i pobliskiego kominka. Ona ewentualnie posłużyła jako dodatkowy ogrzewacz. — Znasz jakichś mugoli? — spytała, gdy niespodziewanie przypomniała sobie o zajęciach z mugoloznastwa. Chciała zadać jeszcze jedno pytanie, lecz w tej samej chwili usłyszała czyjeś kroki. W duchu prosiła, by nadchodzącym uczniem nie okazał się być Finn. I nie, ujrzała twarze dwóch dziewczyn. Wyglądały na przemarznięte. Przesunęła głowę, żeby lepiej im się przyjrzeć. Widziała je drugi raz w życiu, ale nie odeszły od razu w stronę dormitorium.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  51. Szybko doszła do wniosku, że wolałaby jednak ujrzeć twarz Finna aniżeli przez chwilę poczuć się jak piąte koło u wozu. Patrzyła zaskoczonym wzrokiem na obydwie dziewczyny, ale dopiero zachowanie i słowa wyższej z nich wywołały na twarzy Cathy znaczącą zmianę. Nie wyglądała na radosną, zasmuconą czy poirytowaną. Była opanowana i nawet udało jej się unieść kącik ust, gdy przeniosła spojrzenie na twarz Carlosa. Prawdopodobnie wtedy dała dojść do głosu swojemu zdrowemu rozsądkowi, który podpowiadał, by niczego sobie nie obiecywać i potraktować tę powstającą relację dosyć luźno. Łatwo pomyśleć, gorzej wprowadzić w życie. Więc milczała z nieodgadnioną miną, ostatni raz poprawiając odstający kosmyk włosów Gryfona, potem już na dobre cofnęła rękę i umieściła ją na kolanie.
    Nie wiedziała, co powiedzieć, kompletnie brakowało jej pomysłów. W takich krępujących sytuacjach, ludzie zwykle wykpiwali się jakąś potrzebą, głodem, zimnem, czymkolwiek, Cathy to również nie ominęło. Zapragnęła jeść, pić i spać jednocześnie. Otworzyła usta, żeby o tym poinformować i od razu je zamknęła. Przez wzgląd na nieumiejętność kłamania i ukrywania emocji, mogłaby za dużo zdradzić, a tego wolała uniknąć za wszelką cenę.
    Z braku lepszych opcji, sięgnęła po waniliowo-czekoladowego karalucha. Nie miała na niego ochoty, ale musiała się czymś zająć, znaleźć dla siebie dobrą wymówkę do niemówienia przez następne parę chwil. Zjadała go żółwim tempem, specjalnie spowalniając gryzienie i przeżuwanie. Obracała karalucha pomiędzy palcami, jakby szukając w nim czegoś nowego, jakby był aż tak fascynującym wyrobem cukierniczym.
    — Koty mnie nie lubią — odezwała się w końcu, nie odrywając oczu od pudełka ze słodkościami. Poruszyła nogami, aby sprawdzić, czy byłaby w stanie wstać pomimo mocnego uścisku Mezy. Chciała przynajmniej zasiąść na fotelu, na wypadek powrotu innych Gryfonek, z opuszczania dormitorium tymczasowo zrezygnowała. — Mógłbyś trochę zwolnić uścisk? Zaraz złamiesz mi żebra. — Po zjedzeniu czekoladowego karalucha, położyła dłonie na przegubach Carlosa, sugerując mu wypuszczenie z objęć. Niechętnie przesunęła spojrzeniem po śladzie pozostawionym na jego policzku. Wydawał jej się dziwnego rodzaju oznakowaniem, jasnym sygnałem do odwrotu albo czymś bardziej absurdalnym. Przysłonił delikatny odcień błyszczyka Cathy, z którego dzisiaj wyjątkowo skorzystała. Kolor szminki był w rzeczywistości mniej jaskrawy, niż sobie zakodowała.
    Próbowała przypomnieć sobie poprzedni temat rozmowy. O kim lub o czym mówili, zanim do pokoju wspólnego nie wkroczyły dwie Gryfonki. W tym celu ściągnęła brwi, ale przymus przebicia się przez ścianę powstałych myśli, skutecznie spowolnił wykonanie zadania. Dlaczego pytała o znanych Mezie mugoli? Ach, tak, mugoloznastwo!
    — Mój ojciec jest mugolem, a moja matka za nimi nie przepada... Znaczy, przepada, poznała ojca i ja się narodziłam, ale dzieciństwo spędziłam wśród mugoli. — Chyba już o tym mówiła. Na pewno wspominała o ojcu. Niezgrabnie jej to wyszło. Udawać obojętnej nie potrafiła, bo opierała się na kłamstwie. Powinna pójść na szkolenie do kolegi... Westchnęła bezgłośnie. — Jestem beznadziejnym przypadkiem — stwierdziła, pozwalając uśmiechowi wpłynąć na wargi. Coś uśmiechopodobnego zagościło na kilka sekund i zniknęło.
    Naprawdę starała się niczym nie przejmować, ale jak zwykle skończyło się tak samo — zapragnęła uciec jak tchórz. Może teraz mając dobry powód. Pierwszy raz bodajże. Zrezygnowany wzrok, bo chyba inaczej nie da się tego określić, utkwiła w Carlosie. Cath miała nadzieję, że przez cały ten czas nie obserwował jej uważniej. Nie patrzyła na niego, więc ciężko było ocenić, jak wiele niepewności odmalowało się na jej twarzy i ile z niej mógł łatwo odczytać.


    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  52. Jedynym, co mogło choć trochę wytłumaczyć Cath, była ta dręcząca ją niepewność. Nie wiedziała, jakie zamiary miał Carlos i czy w ogóle cokolwiek wobec niej zamierzał. Ktoś inny, będąc na jej miejscu, pewnie zapytałby wprost, ale ona tak nie umiała. Nieświadomie wybrała hipokryzję — plotek nie słuchała, ponoć nie wierzyła we wszystko, a gdy przyszło, co do czego, bez większych trudności dała sobie popsuć humor. I nie tylko sobie, jak zauważyła po reakcji chłopaka. Poczuła się winna. Niczym dziecko skarcone za lekkomyślność. Tak bardzo pochłonęły ją własne wewnętrzne rozterki, że aż zapomniała o Mezie, a był tak samo ważny. Z góry przyjęła słowa obcej dziewczyny za prawdziwe, bo przecież kilka dni temu któraś z Puchonek napomknęła o szczególnym powodzeniu Gryfona wśród mieszkanek Wieży Gryffindoru... Zatrważająco mało logiczne okazało się późniejsze postępowanie Cathy, choć początkowo była przekonana, iż działała rozsądnie, zapobiegawczo.
    Gdy nadeszła idealna okazja do wstania z kolan Carlosa i powrócenia na zajmowany fotel, nie skorzystała z możliwości. Pozostała na miejscu, wlepiając wzrok w to nieszczęsne pudełko z karaluchami, dopóki nie zniknęło sprzed oczu. Zjadłaby jeszcze jednego albo dwa najlepiej. Nie z głodu, czystego uwielbienia do słodyczy, lecz ot tak, po prostu. Czekolada poprawiała niski poziom endorfin i zagłuszyłaby odzew poczucia winy. Tak rzadko sumienie odzywało się w Cathy Casillas.
    Zgodnie z prawdą, wcześniej nie przeszkadzał jej silny uścisk, nie odczuwała żadnego dyskomfortu, tym bardziej nie odnosiła wrażenia, że żebra są zagrożone. Chciała, by ją puścił, a kiedy to zrobił, i tak pozostała w bezruchu. Kątem oka sondowała przebieg usuwania czerwonego odcisku ust z policzka. Niedokładnie rozprawił się ze szminką, rozmazał ją, ale nie usunął w całości. Cath postukała palcami o kolano, siłą woli powstrzymując dłoń od zbliżenia jej do skóry Carlosa i dokończenia za niego dzieła.
    Spojrzenie pozostawiła utkwione na dwóch pierścionkach znajdujących się na prawej ręce. Przesuwała nimi w tę i nazad, okręcając dookoła i w przeciwną stronę, jakkolwiek zwracając uwagę na komentarz Mezy. Casillas doskonale słyszała, co mówił, a właściwie jak potwierdził jej samokrytykę. Zerknęła na niego ponownie w chwili, kiedy nie miała już wyjścia. Patrzyła nawet później, po pozostawieniu brody, we własnym zakresie. Zadał pytania, na które udzielenie odpowiedzi było kłopotliwe.
    — Nie czuję niechęci — mruknęła na wstępie. Wiele myśli przebiegło jej przez głowę, ale żadna z nich nie dotyczyła niechęci w odniesieniu do Gryfona. Bardziej do tej nieznajomej uczennicy, do pozostałości brzydkiego odcienia szminki na policzku, nie do niego w ogólnym ujęciu. — To dla mnie nowa sytuacja, niezbyt wiem, jak się zachować, gdy jakaś dziewczyna nagle podejdzie i zacznie całować kogoś, z kim akurat jestem na... z kim akurat jestem. W konkretnym czasie. Nie chciałam wyjść na naiwną, a chyba jednak jestem. Wyjaśnienie też beznadziejne, ale nic nie poradzę. Beznadziejne przypadki zawsze beznadziejnie się tłumaczą. — Położyła rękę na podłokietniku, przez który wciąż miała przerzucone nogi i nachyliła głowę do Carlosa na tyle, na ile było to możliwe w ich pozycjach. — Przepraszam, że o nic nie zapytałam i od razu zareagowałam w głupi sposób. Naprawdę przepraszam — wymruczała skruszonym tonem, przenosząc dłoń na skalany szminką policzek. Łagodnie przetarła skórę, uśmiechnęła się, przejściowo trącając nos Mezy swoim nosem, i ulokowała pocałunek w miejscu wybranym przez Gryfonkę. Potem dwa następne. Aluzję o Finnie puściła mimo uszy. — Więc jak z nimi jest? — spytała, ale aktualnie nie miałaby nic przeciwko, jakby zamiast odpowiadać, zajął się czymś innym. Jeśli coś innego zmniejszyłoby złość. Nieznacznie odsunęła usta, w obawie, że źle zareaguje na wznowienie dotyku bądź nie zareaguje wcale. Wszystko było możliwe.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  53. Cathy zaś nie denerwowała się prawie nigdy. Tak naprawdę przeszła w ten san zaledwie trzy razy w życiu, jeden z nich miał miejsce dzisiejszego popołudnia za sprawą Carlosa. Gdyby na własne oczy nie ujrzała bójki z Finnem i wylądowania Mezy w jeziorze, pewnie nie uwierzyłaby — albo uwierzyła z wielkimi trudem — w tę historyjkę oraz szlaban jako powód wystawienia jej przed kolejną randką. Idąc na błonia była podenerwowana, stojąc nieopodal walczących Gryfonów była podenerwowana, ale po wyjściu Carlosa na brzeg, cała złość na niego wyparowała. Cath mogła się tylko zastanawiać, jak wyglądałoby jej późniejsze zachowanie. Próbowałaby dosyć nieudolnie udawać obojętną, lecz nieobrażoną. I na pewno nie od razu chciałaby spędzić z nim więcej czasu.
    Starała się nie mieć żadnych zamiarów wobec niego. Przed pierwszym spotkaniem wmawiała sobie, że po randkach z prostego zakładu nie wypada niczego dalekosiężnego... zakładać. Jej myśli rzadko wybiegały w przyszłość, w tym przypadku uznała to za absolutną zaletę, bo zapobiegawczo uniknie poczucia rozczarowania, jeżeli dla Carlosa miałaby okazać się tylko jakąś tam następną uczennicą do odhaczenia na długiej liście hogwarckich podbojów. Innymi słowy: mało ważnym i nieznaczącym epizodzikiem. Ta obawa skutecznie powstrzymywała Cath przed wykrzesaniem czegoś więcej. Przedtem nie planowała przytulania, siedzenia na jego kolanach i pocałunków, więc trochę jakby złamała własne przyrzeczenie o byciu ostrożną. Skupiła się wyłącznie na przyjemności z tego płynącej, obecnie odrzucając wszelakie bolączki gnębiące niedoświadczony umysł.
    — Nie powiedziałam, że gnieciesz mi żebra, ale że zaraz to zrobisz. — Podkreśliła różnicę, przesunąwszy wierzchem dłoni po jego policzku. Uśmiechnęła się niewinnie i dodała: — Tylko tobie pozwolę kontynuować. — Nawet wyciągnęłaby zachęcająco ręce, gdyby była pomiędzy nimi spora wolna przestrzeń. Obydwoje wiedzieli, że nie wyrządza jej krzywdy swoim mocnym uściskiem. Na chwilę przerwali dotyk, ale w zupełności wystarczyło, żeby Cath za tym zatęskniła. Instynktownie powróciła do zaprzestanej czynności, układając w międzyczasie głowę na oparciu fotela. Zastanawiała się, jak wytrzyma nadchodzącą kolację w Wielkiej Sali. Aż usłyszała o kotach... — Ile macie kotów w dormitorium? — Mina Casillas wyrażała mniej-więcej: „Nigdy tam nie wejdę!” Wspomniała o niechęci tych czworonogów względem niej. — Kot mojej współlokatorki mnie nie znosi, choć ona twierdzi, że w dziwny sposób wyraża chęć zabawy. Atak zabawą. — Mówiła gdzieś powyżej ucha Gryfona, przez dłuższy moment przyglądając się własnym leniwym ruchom ręki na jego ciemnej czuprynie. Wtedy uświadomiła sobie, iż nadeszło wytłumaczenie odnośnie dwóch Gryfonek. — Tylko one do ciebie... do was przychodzą? — Zadawanie pytań, tego typu, było łatwiejsze, kiedy Meza na nią nie patrzył, a ona mogła znów się w niego wtulić i zająć czymś dłonie. Nie szczędziła wysiłku, aby odezwać się z nikłą ciekawością w głosie; chciała zabrzmieć na zainteresowaną, ale niewścibską, czy co gorsza, lekko zazdrosną. I tak wcześniej nie była o nikogo zazdrosna, nieprędko zorientowałaby się, że takie uczucie ją właśnie naszło.
    Drugą dłoń przeniosła na sweter chłopaka. Kilkakrotnie przesunęła opuszkami palców po materiale, zanim na niego w przelocie nie zerknęła. Po jakimś niedługim czasie przymknęła powieki, wsłuchując się w głos Carlosa.
    — Tak, mój ojciec jest mugolem. Jestem jego jedyną córką, do tego czarownicą. Mnie musi lubić, a inni czarodzieje go ciekawią — uśmiechała się z zamkniętymi oczyma i ustami wciąż nieco powyżej ucha rozmówcy. — Ciebie na pewno by polubił, bo ja cię lubię. — Zapewniła go, przez moment niczym nie reagując na swoje własne słowa. Potem powoli rozwarła powieki i skierowała spojrzenie ciemnych oczu na jego profil. Palcami odnalazła żebra, po czym połaskotała je nieśpiesznie.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  54. Tak, ona po sobie również nie spodziewała się werbalnego zainteresowania jakimikolwiek koleżankami Carlosa, a wyszło, jak wyszło — wygrała ciekawość z czymś... nowym. Normalnie rozważałaby wszystko w myślach, obawiając się zapytać wprost, na głos, W przypadku Finna przecież przez sześć lat ani słowem nie wspomniała o swoich uczuciach, głównie ze strachu przed zrobieniem pierwszego kroku i po części ze względu na tę staromodną wizję relacji damsko-męskich, w których to płeć męska inicjuje postępy. Albo, niech jej będzie, była ostrożna! Na razie pytania Cathy należały do worka tych nieskomplikowanych; nie wypytywała o dawne, czy niedawne, dziewczyny, tylko raptem o Gryfonki. Może w nich nieświadomie doszukując się jakiegoś obiektu dłuższego zainteresowania Mezy, kto wie.
    Zamrugała gwałtowniej, podnosząc głowę z oparcia fotela.
    — Aż trzy w jednym dormitorium... — wymruczała pod nosem z wyraźnym przestrachem w oczach i głosie. Lubiła czworonogi, ale one niekoniecznie odwzajemniały jej sympatię. Właściwie, mając bardzo złe doświadczenia z kotem współlokatorki, uznała, że cała reszta tego gatunku zwierząt automatycznie zawsze będzie reagować na nią w taki sam sposób. Momentalnie, choć dotąd nie planowała wchodzenia do pokoju Carlosa, postanowiła go nigdy nie odwiedzać. Zerknęła w kierunku schodów, jakby za chwilę z góry miało wybiec kilka kotów. — Pijane koty... — mruknęła cicho, powracając spojrzeniem na chłopaka. Uśmiechnęła się odrobinę na samą myśl o zataczających się zwierzakach. Szybko powstrzymała uśmiech, widząc sfrustrowaną minę Gryfona. — Nie jest odpowiedzialnym właścicielem. W przeciwieństwie do ciebie.
    Poruszyła palcami raz jeszcze. Nie wywołała pożądanej reakcji, dlatego zmarszczyła brwi. Brak śmiechu ze strony Carlosa, odwrócił uwagę Cathy od jego hogwarckich pupilów. Przyjrzała mu się badawczo, podejrzliwie i z pewnego rodzaju rozczarowaniem.
    — Udajesz — powiedziała, gdy odsunęła głowę w celu sprawdzenia występujących nieprawidłowości. Wykrzywiła usta w przebiegłym uśmiechu, ale dłoń Mezy stała się przeszkodzą na drodze ku dalszemu łaskotaniu. Przebiegły uśmieszek więc zniknął, a na jego miejsce wskoczyło rozbawienie. Pozostawiła rękę, nie próbując jej wyrywać. Ponownie ułożyła głowę na oparciu i wsłuchiwała się w głos Carlosa. Oczy pozostawiła otwarte.
    Westchnęła z powątpiewaniem. Z trudem wyobrażała sobie łagodne spotkanie z kotami. Z jednym prędzej, ale z dwoma... Niemal poczuła się jak osoba, która musi być zaakceptowana przez czworonożne dzieci Carlosa, co spowodowało krótki śmiech. Cath jako niedobra macocha.
    — Co, gdyby jednak mnie nie polubiły? — spytała, a następnie przygryzła delikatnie dolną wargę, aby się nie śmiać z własnych głupich rozmyślań. — Koty mają skomplikowaną naturę i zwykle nie okazują nikomu uczuć. I, hm... nie, raczej się ich nie boję. Kiedyś chciałam mieć małego kotka. — Jak dotąd, tylko zwierzę współlokatorki pałało do Cathy dziwnym uczuciem, lecz dziewczyna podejrzewała, że skoro jeden potrafi na nią syczeć bez powodu, to inne będą robić podobnie.
    Zsunęła dłoń z włosów Carlosa, po drodze powoli przejeżdżając opuszkami po skroni, policzku i żuchwie. Chwilę po jego ziewnięciu. Sama niedawno przymykała powieki, ale z powodu przyjemnego ciepła, zadziwiającego komfortu oraz całkowitego rozluźnienia. Głos Mezy zadziałał na nią aż nazbyt kojąco.
    — Ile mamy jeszcze czasu? — Jedna z dłoni pozostała w okolicach żeber Gryfona, druga natomiast znalazła się na jego ramieniu. Tak łatwiej było patrzeć na twarz swojego rozmówcy. Nie wiedziała, czy wypada zniknąć z pokoju wspólnego przed powrotem większej grupki Gryfonów. Różnie mogli zareagować na obecność kogoś z Hufflepuffu. — Za chwilę obydwoje zaśniemy — mruknęła z uśmiechem. Nie miałaby nic przeciwko krótkiej drzemce. Carlosowi, po przygodzie z lodowatą wodą w jeziorze, nawet pasowałaby odpocząć. Inaczej niż Cath na kolanach. Liczyła, że nie za bardzo mu ciążyła.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  55. [Nie wiem, czy mnie przeoczyłeś, czy co... :D]

    Heaven

    OdpowiedzUsuń
  56. [Ta-dam! W końcu zaczęłam, coby faworyzowanie Karolka nie stało się jedynie bezwartościowymi mitem, krążącym w blogosferze. ;) Z góry kajam się za wszystko — i za jakość, i za błędy, i za niezbyt zadowalającą długość.]

    Mikael od incydentu w łazience omijał Carlosa szerokim łukiem, nie chcąc znów skonfrontować się z jego przerażającą złością i kompletnym brakiem taktu podczas trwania nie-ambitnych konwersacji. Unikanie Carlosa okazało się jednak bardzo poważnym problemem w mikealowej egzystencji i spotkało się z większym wysiłkiem niż z początku przypuszczał, bo jak na złość Latynos pojawiał się wszędzie tam, gdzie Rasac miał ochotę się zjawić. Drugim czynnikiem odpowiedzialnym za spore utrudnienia w wykonaniu tej jakże ważnej misji uratowania jego skóry przed destrukcyjną siłą królowej disco stanowił fakt, że siłą rzeczy łączył ich rocznik i wspólnie dormitorium, które w niewyjaśnionych okolicznościach stało się nagle za małe, aby pomieścić i północne, i południowe korzenia. Nałogowy palacz w miarę szybko znalazł rozwiązanie z tej sytuacji, znikał z sypialni za nimi ktokolwiek zdążył się odezwać, na „dzień dobry” wypijając hektolitry kawy (czasem z dodatkiem alkoholu), które utrzymywały go w pionie i względnym stanie używalność, przy tym traktując Mezę jak chory wybryk wyobraźni, co przychodziło mu z niebywałą łatwością, biorąc pod uwagę, że jego trzeźwość była kwestią sporną. Owa umiejętność znikała dopiero wtedy, kiedy Rasac postanowił zaprzyjaźnić się ze słodyczami współlokatora albo zwyczajnie świecie zatęsknił za „uprzejmościami” Carlosa.
    Dzisiejszy dzień był długi i ciężki, przy czym jedno tak kolidowało z drugim, że Mikael jedynie siłą woli dowlókł się do swojej osobistej oazy spokoju, mając przy tym wrażenie, że za nim to nastąpiło obszedł cały zamek dookoła, potykając się o wszystkie możliwie stopnie-pułapki.
    Westchnął głęboko, zaciskając zęby na filtrze. Nie spodziewał się, że ktokolwiek postanowi odwiedzić Wieżę Astronomiczną o siódmej, SIÓDMEJ wieczorem, ta godzina nie sprzyjała miłośnikom astronomii, ani wagarowiczom, ani nikomu, bo od dokładnie tygodnia ta miejscówka była zarezerwowana tylko i wyłącznie dla Mikaela Rasaca, który z nietypową zachłannością kontemplował zachody słońca, nie spuszczając z niego wzroku nawet na ułamek sekundy i nawet nie rozważał, że ten przywilej zostanie mu brutalnie odebrany, a rytuał dnia zakłócony. Wypuścił dym z płuc, dzielnie przemieszczając się do przodu. Wzdrygnął się, gdy tym kimś okazał się Carlos, który sprawił, że cały mikaelowy optymizm wyparował z Rasaca w oka mgnieniu, pogrążając go w desperacji. Przez ułamek sekundy chciał ewakuować się z najwyższej wieży Hogwartu jak najszybciej, za nim Argentyńczyk skupi na nim swojej uwagi, ale szybko się rozmyślił, gromadząc w sobie ostatnie pokłady gryfońskiej odwagi. Wygiął usta w imitacji uśmiechu, obejmując mocniej palcami ucha nieparującego już kubka.
    — A to ci niespodzianka! — mruknął na powitanie, koncentrując uwagę Mezy na swojej skromnej osobie. Widok samotnego kociarza był tak rzadki, że aż osobliwy. Zazwyczaj trudno było się do niego dopchać, a tu proszę, sam pośrodku niczego, w kompletnej ciszy. Mikael poczuł się jak na pustkowiu, bezgranicznie pogubiony, ażeby tego wszystkiego było mało, mózg odmawiał mu posłuszeństwa i nie potrafił ugryźć się w niewyparzony język, który świerzbił od paru godzin podrażniony samotnością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co tu tak siedzisz sam? Dziewczyna odmówiła ci randki czy jak? — wypalił bez uprzedniego zastanowienia, starając się odwlec z głowy myśli o swojej absurdalnej próbie samobójczej i piekącym policzku — następstwie wspomnianej próby.
      Westchnął bezgłośnie, przyglądając się krytycznie zawartości kubka, który wydał się nagle atrakcyjny. W gruncie rzeczy przez te dokładnie wszelkich starań, aby za wszelką cenę unikać Latynosa, pominął szczegół, że przez krótkie „przepraszam” korona z głowy mu nie spadnie, a Meza być można da się ugłaskać i przestanie go przerażać mordem w ciemnych ślepkach. Koniec końców każda przyjaźń wiązała się jakimiś przywilejami, a więc może to „szczęśliwi” przed żyli nie było tylko nabożnym życzeniem i zbyt nadgorliwą nadinterpretacją.
      Włożył wypalonego do połowy papierosa do ust i zaciągnął się nim porządnie, łapiąc kontakt wzorkowy z Carlosem.
      Mikael

      Usuń
  57. Doskonale widziała, jak Carlos stopniowo zapada w sen. Postanowiła kontynuować opowiadanie o kilku nieśmiesznych incydentach ojca z mugolską policją; skupiła się na mówieniu do niego, byle czego właściwie, zamiast na wsłuchiwaniu w brzmienie jego głosu. Nie była zmęczona ani senna, więc gdy w końcu zasnął, z wielką ostrożnością przerwała przeczesywanie ciemnych włosów i wstała z kolan. Po cichu zamknęła wieko czekoladowych karaluchów, które potem równie cicho odsunęła na brzeg stolika. Zabrała pudełko z resztą słodyczy — było podarunkiem, ale zostawiłaby je, gdyby nie prawdopodobieństwo zjedzenia całej zawartości przez Gryfonów. W każdej chwili mogli wrócić. Przed wyjściem nachyliła się nad Mezą, pozostawiając na policzku jeszcze jeden szybki pocałunek, po czym poprawiła mu koc i opuściła pokój wspólny z pudełkiem pod pachą. O bluzie leżącej pod kocem zupełnie zapomniała. W zamku na szczęście panowała wyższa temperatura.
    Przez kolejny tydzień praktycznie nie widywała Carlosa. Zdziwiło ją, że nie zauważyła go na dziedzińcu wśród paru Gryfonów. Czasem podnosiła wzrok znad notatek, by sprawdzić, czy dosiadł się do nich. Ukradkowe zerkanie rozproszyło jej uwagę. Pierwszy raz od dawna nie potrafiła w pełni skupić się na zapisanym przez siebie tekście. Aż w pewnym momencie zrezygnowała i wróciła do dormitorium. O dziwo, tam skupienie nadeszło łatwiej. Doszła do wniosku, że na zewnątrz za bardzo wiało, a cóż... tamtego dnia nie wiało prawie wcale. W ciągu następnych dni słyszała podniecone rozmowy dwóch Puchonek w salonie Hufflepuffu, ale z racji coraz gorszego samopoczucia, zignorowała treść szybciej aniżeli zwykle. Miała prawo nie pamiętać o czyichś urodzinach. Dosyć słabo znała obydwie solenizantki, choć co roku, z przymusu, schodziła na dół i wręczała im niewyszukane upominki.
    W tym roku jednak było inaczej. Zapomniała o corocznej imprezie, niczego nie zakupiła w którymś ze sklepów w Hogsmeade. W skrócie: jednym uchem wpuściła temat urodzin, drugim wypuściła. Czwartkowy kaszel ją wymęczył. W piątek ból głowy odebrał chęć do życia. Czuła jak całe jej ciało zaczyna trapić choroba. Dosłownie czuła, bo brzuch również dał o sobie znać. Łyknęła swój mugolski syrop. Skrzydło Szpitalne odwiedziłaby tylko w sytuacji kryzysowej, czyli przed ważnym egzaminem. Taki się nie szykował, więc postawiła na mugolskie sposoby. I w taki oto sposób, w sobotę rano już nie zwlekła się z łóżka. Przed współlokatorką uparcie twierdziła, że nic jej nie jest. Co najwyżej, trochę drapie ją w gardle i gnębi migrena, ale jak poleży, to na pewno do jutra przejdzie. Zdołała wyszukać na dnie kufra opakowanie tabletek przeciwbólowych, przespała niemal cały dzień i wieczorem poczuła się nieco lepiej. Ze snu wyrwał ją hałas dobiegający z pokoju wspólnego. W poduszkę wymruczała jakieś bzdury, w zamierzeniu przekleństwa pod adresem niewrażliwych Puchonów. Gwałtownie zerwała kołdrę z głowy, zrzuciła dwie poduszki, a potem usiadła na łóżku. Była sama w pokoju. Nawet rudy kot gdzieś zniknął.
    Pociągnęła nosem, na ślepo sięgając ręką po paczkę chusteczek higienicznych. Parokrotnie przetarła nos, palcami przeczesała włosy, które rano była w stanie porządnie rozczesać, dzięki temu uniknęła teraz chaosu na głowie. Chciała zejść na dół i uprzejmie poprosić, aby dali jej konać w spokoju. Wszystkie bóle jakichkolwiek części ciała prawie zniknęły, dlatego Cath w ogóle pomyślała o wstaniu z wygodnego posłania. Nie umierała, po prostu źle się czuła. Kto jednakże zabroni jej wyolbrzymiać.
    Wyszła z dormitorium. Zeszła po schodach, w tym samym czasie wierzchem dłoni przecierając prawe oko. Wyglądała na zaspaną. Przystanęła przy fotelu, na którym nikt nie siedział. Zmarszczyła brwi, widząc jakieś twarze. Zerknęła w bok, nie każdy zwrócił na nią uwagę, lecz ona objęła wszystkich jednym nieobecnym spojrzeniem. Zamrugała ze trzy razy i dopiero wówczas westchnęła ciężko; ciężej niż kiedykolwiek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czy ja śnię? — mruknęła do siebie, by potem zatrzymać wzrok na rozchichotanych Gryfonkach. — Och, nie. Tylko nie one — jęknęła głośno, przeciągle i opuściła dłoń. Miała na sobie krótkie spodenki od piżamy i byle jaką bluzkę z byle jakim nadrukiem, znalezioną rano w stercie innych ciuchów. Ani trochę nie czuła wstydu. Choroba pozbawiła ją tej emocji. Odwróciła głowę w drugą stronę i zobaczyła Carlosa. — Tak, na pewno śnię.

      Cathy

      Usuń
  58. Do Cathy przez dłuższą chwilę nie docierało, że stoi przed wszystkimi w samej piżamie. Część była pogrążona w rozmowach, część podrygiwała w rytm jakiejś składanki, a zaledwie kilka osób zwróciło spojrzenie na nowoprzybyłą. Na ich zaskoczone spojrzenia odpowiedziała czymś na wzór uśmiechu. Odnosiła wrażenie trwającego snu — jak inaczej wyjaśnić tę zbieraninę uczniów z różnych domów i swój nieadekwatny do okazji ubiór? We wciąż zaspanym umyśle dziewczyny jedynym logicznym wytłumaczeniem był nieprzyjemny sen, chociaż... dostrzegając Carlosa siedzącego na ciemnożółtym fotelu, zwykle zajmowanego przez postawnego czwartoklasistę, uśmiechnęła się błogo.
    — Już drugi raz mi się śnisz — powiedziała pod nosem, stercząc nadal w miejscu. Była lekko zamroczona przez uporczywe symptomy choroby oraz mugolskie tabletki przeciwbólowe, ale ich działanie po długiej drzemce i zderzeniu z rzeczywistością, powinno osłabnąć. Zanim powie albo zrobi coś głupszego. Jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, że zwariowała (patrząc na jej strój, nic dziwnego), rzucono na nią tajemniczy urok bądź, co najgorsze z przypuszczeń, upiła się najszybciej. A nigdy nie była pijana.
    Dojrzane przez nią najpierw Gryfonki zaczęły szeptać między sobą. Casillas przewróciła oczyma, mając nadzieję, że znikną. Rozejrzała się za którąś ze współlokatorek, na sekundę spuszczając wzrok z twarzy Mezy. Nie odnalazła burzy rudych włosów, więc westchnęła po raz drugi. Poza obecnością Carlosa, każdy aspekt tego snubył okropnie przewidywalny.
    Nic nie odpowiedziała na przywitanie. Na jej buzi znowu pojawił się błogi uśmiech. Jakby patrzyła na wymysł własnej wyobraźni, a nie człowieka z krwi i kości. Zapomniała o wstydzie, czyichś głosach czy piżamie. Wyciągnęłaby rękę, żeby sprawdzić, czy w tym rzekomym śnie wrażenia dotykowe są takie same. Tylko wyciągnęłaby, bo Gryfon zdołał ją nakłonić do przejścia w miej widoczne miejsce. Nogi świadomie poniosły ją z dala od wzroku gapiów, a rozum małymi kroczkami dochodził do normalności.
    — To nie jest sen, prawda? — Zapytawszy przyciszonym tonem, ułożyła obydwie dłonie na policzkach chłopaka i dodała: — Uszczypnij mnie — po tych słowach, których nie miał odebrać poważnie, opuściła ręce wzdłuż ciała, patrząc na Carlosa z większą niepewnością. Powoli uświadamiała sobie, że paradowała przed mieszkańcami Hogwartu w dwuczęściowej piżamie. Że paradowała w tej piżamie przez Mezą... Wyglądając zapewne jak kupka nieszczęścia, jak obraz nędzy i rozpaczy. Na tle reszty dziewcząt prezentowała się gorzej. One miały inne stroje, odpowiedniejsze do okazji, i znacznie więcej makijażu — Cathy była go całkowicie pozbawiona. W naturalniejszej wersji Carlos już nigdy nie będzie mógł jej zobaczyć. Właśnie patrzył na najgorszą wizualną stronę Casillas. Proste włosy ją uratowały. Włosy i powracający rozum.
    — Chyba jestem trochę chora. Od kilku dni — wierzchem dłoni przetarła oko, teraz lewe, chcąc zwalczyć senność. — Przespałam prawie cały dzień i nie mam pojęcia, co się tutaj dzieje — wymruczała spod lekko spierzchniętych warg. Liczyła na jakieś wytłumaczenia, nikt inny nie kwapił się, by pomóc zdezorientowanej Cath. Współlokatorki zniknęły, a wraz z nimi wredny kot. Spodziewały się, że wstanie dopiero nazajutrz rano.
    Położyła palce na nadgarstku Carlosa, wodząc niemrawym wzrokiem po jego obliczu. Ucieszyła się, że przyszedł. Nie do niej wprawdzie, o czym przypomni sobie później, ale swoją radość wyraziła poprzez jedyny dogodny na razie gest: przytuliła się do niego.
    — Twój zapach jest całkiem rzeczywisty — wymamrotała cicho w ramię chłopaka. Potrzebowała otrzeźwienia, zmiany ciuchów i czegoś do picia.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  59. Cathy — w tym momencie — również było wciąż obojętne, w czym paradowała przed resztą zebranych w pokoju wspólnym. Nieco inaczej sprawa wyglądała w przypadku Carlosa. Gdy świadomość powracała, dała od razu dziewczynie jasno do zrozumienia, że wygląda okropnie. I z tą przykrą myślą słuchała, co miał do powiedzenia odnośnie zajścia sprzed chwili. Zdecydowanie wolałaby, żeby zaprzeczył; żeby potwierdził prawdziwość tezy jakoby trwała w śnie. Wymysł wyobraźni właśnie tak by uczynił. Jęknęła cicho, z większym roztargnieniem, ponownie w okolicach ramienia Gryfona. Piżama, coroczna impreza, wlepione w nią spojrzenia. Mogła tego uniknąć. Nie chciała się od niego odrywać: trochę z powodu niewidzenia go przez tydzień, trochę ze wstydu. Bo tak, zawstydzenie powróciło wraz ze świadomością. Dokładniej w tej samej sekundzie. Szczęśliwie, stali w korytarzu, z dala od oczu rozchichotanych Gryfonek. Byłaby bardziej zaczerwieniona, o ile to możliwe, jeżeli znajdowałaby się na ich widoku. Ramię Carlosa pozwalało ukryć speszoną twarz. Do czasu aż postanowił pójść po coś do picia i zjedzenia...
    Skinęła głową. Nie patrzyła na niego. Spuściła wzrok na swoje spodenki, palcami przesuwając po krawędziach materiału. Autentycznie żałowała, że nie miała gorączki — taką wymówkę przyjęłaby przed znajomymi, przed nieznajomymi i przed chłopakiem, który ruszył do stołów w poszukiwaniu czegoś do spożycia dla wyjątkowo dzisiaj nierozgarniętej Casillas.
    — Żartowałam — odparła z wyrzutem, czując uszczypnięcie na przedramieniu. Instynktownie wyrwała rękę. — W snach jesteś skromniejszy — szepnęła pod nosem, przecierając skórę. Nie słyszał jej. Odszedł w kierunku, z którego przyszli. Odprowadziła go spojrzeniem, pozostając w miejscu, tak, jak sobie zażyczył. Oparła się plecami o ścianę i cierpliwie czekała. W międzyczasie przyłożyła sobie wierzch dłoni do czoła, by ocenić temperaturę ciała. Było chłodnawe, nierozpalone przez gorączkę.
    Szybko przygładziła odstające kosmyki włosów, opuszkami palców wyznaczyła trasę od jednego kącika lewego oka do drugiego, podobnie postępując jednocześnie z prawym okiem. Ostatecznie zapanowała nad sennością, przecież spędziła prawie cały dzień w łóżku. Wyglądała teraz na świeżo rozbudzoną, co nie mijało się z prawdą. Pokój opuściła niedługo po przebudzeniu.
    Odeszła od ściany o pół kroku, widząc nadchodzącego Mezę. Jakimś sposobem, jakimś cudem, z policzków zniknęły ślady niemal w kolorze pomidorów. Pozostały zaróżowienia, które na tle bledszej skóry, wyglądały dosyć zabawnie. Oczywiście były widoczniejsze.
    — Myślałam, że przejdzie po jednym dniu, potem musiałam zdążyć na zajęcia, a dzisiaj... dzisiaj rano nie byłam w stanie wstać i tam pójść. Lubię korzystać z mugolskich metod, ale rozsądniej rzeczywiście byłoby odwiedzić pielęgniarkę po wystąpieniu pierwszych objawów. — Objęła szklankę mocnym uściskiem, momentalnie podsuwając ją do warg. Pociągnęła trzy spore łyki, opróżniając naczynie do połowy. — Ty wpadłeś do jeziora i nie chciałeś iść do skrzydła szpitalnego. Najwyraźniej obydwoje nie przepadamy za czarodziejską pomocą medyczną — posłała Carlosowi niewyraźny uśmiech, po czym dopiła sok dyniowy. Leki dawały rezultat. Otumaniły Cathy bardziej niż przypuszczała, ale zniwelowały ból poszczególnych partii ciała. Po kilku godzinach, przy udziale zbawiennej mocy snu. Może to właśnie długi sen najbardziej jej pomógł.
    Popatrzyła na drzwi dormitorium. Następnie przeniosła wzrok na Mezę, potem raz jeszcze na drzwi. Pozostawiła w środku nieporządek, już nie mówiąc o chaosie wokół jej łóżka. Współlokatorki czasen sprzątały, tylko jedna z nich wykazywała zaczątki pedantyzmu, lecz w trakcie choroby zarzuciła odkładanie rzeczy na ich miejsce. Jeśli o własny wygląd nie mogła zadbać, to co dopiero o otoczenie.
    — Nie miałam jak posprzątać — ostrzegła Carlosa podczas wdrapywania się po schodach. Nawet ona nie bardzo wiedziała, czego oczekiwać. Weszła przodem, zaciskając kurczowo palce na pustej szklance. Koło kołdry, leżącej w połowie na materacu, w połowie na podłodze, porozrzucane były różne części garderoby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O poranku widocznie, będąc w silnym letargu, wywaliła z kufra nie tylko bluzki, zżółkłą pocztówkę, jakąś pogniecioną kartkę dołączoną kiedyś do skromnego prezentu na urodziny, bodajże od Finna, gdy zdarzyło mu się przypomnieć, ale także... górną bieliznę.
      Tymczasem, zamiast podbiec do łóżka, jak szalona zbierając wszystkie duperele, których dokładnie nie zarejestrowała, odwróciła się do Gryfona. Odstawiła szklankę na szafkę, podebrała jedną kanapkę z trzymanego przez niego talerza i podeszła do swojego kawałka dormitorium. Wtedy, ujrzawszy co leżało na podłodze, prędko odłożyła nadgryziony chleb na stolik. Zaczęła pośpiesznie wszystko zbierać.

      Usuń
  60. W pokoju czterech Puchonek tylko jedna z nich niemal pedantycznie dbała o zachowanie porządku. Wszystkie stosowały proste zaklęcie sprzątające, ale Cathy jednak robiła to najrzadziej. Akurat nie z racji swoich mugolskich przyzwyczajeń, a zwykłej potrzeby zachowania dyskrecji — tak, przed koleżankami z dormitorium czasem także się wstydziła. Latające ubrania, bielizna, jakiekolwiek pamiątki czy innego rodzaju rzeczy. Różdżkę w rękę brała wyłącznie pod nieobecność współlokatorek, mogła wtedy odpowiednio skupić się na zaklęciu i jego właściwym przeznaczeniu. Wszelkie przybory ustawiła w równym rzędzie, ale nie alfabetycznie. Pościel składała, ale nie z jakąś konkretną precyzją przy rozkładaniu brzegów kołdry. Porządkowała na tyle, by móc później z łatwością przemieszać się po pomieszczeniu. Jej rzekomy pedantyzm dotyczył więc zachowania ładu, bez względu na formę.
    Zbierając z podłogi kilka części garderoby, pomyślała, żeby skorzystać z krótkiej formułki, której wyuczyła się już w pierwszym tygodniu po przybyciu do Hogwartu. Czarodzieje czystej krwi i niektórzy półkrwi, zapewne od małego korzystali z pomocy skrzatów, o ile takowych w swych domach posiadali, bądź po prostu ich rodzice stosowali zaklęcia. Miała ochotę kopnąć górną bieliznę pod następne łóżko, byle dalej od oczu Carlosa. Wyłapała odzież, nad resztą wywalonej zawartości kufra zamierzała zapanować za chwilę. Była tak zaaferowana szybkim usuwaniem własnych ubrań z podłoża, że nawet nie zerknęła, gdzie usiadł Meza i co w tym czasie robi.
    Zapodziała różdżkę. Zapomniała o niej na dwa dni, czego zwykle nie doświadczała. Rozejrzała się wokoło, szukając znajomego kształtu. Zacisnęła palce na uzbieranych do tej pory ciuchach, próbując myślami wrócić do dnia poprzedniego. Bezgłośnie poruszyła ustami. Zaraz, za moment zaczęłaby wpadać w panikę... Ręce Gryfona ją od tego odciągnęły. Zamiast wyruszyć na szaloną ekspedycję po pokoju, przerzucając wszystko do góry nogami, tworząc większy bałagan, pozostała w miejscu. Carlos sprawnie zakończył gonitwę myśli. Tę dotyczącą trzynastocalowego magicznego wyrobu z czarnego orzecha.
    Kątem oka widziała jak chłopak odrzuca ubrania na fotel. Nie odwracała głowy, aby uniknąć z nim zderzenia. Dumała nad położeniem rąk, gdy spomiędzy jej dłoni raptownie zniknęły poszczególne fragmenty odzienia. Opuściła je swobodnie wzdłuż ciała. Dotarło do niej, jakże blisko znowu znalazła się przy Mezie; doskonale wyczuła pocałunek na karku, ale nie poczuła się zawstydzona... Nie poczuła się zawstydzona aż tak bardzo, by na twarz po raz n-ty wskoczyły rumieńce. W zastępstwie przyszedł subtelny uśmiech.
    Sięgnęła po kanapkę, którą zamachał przed jej oczami. Ugryzła drugi kęs, zastanawiając się nad udzieleniem odpowiedzi. Mogłaby zejść na dół, w innym stroju, choć nikt tego od niej nie oczekiwał. Wieść o chorobie Cathy powinna się już roznieść. Czy cokolwiek w ten deseń.
    — Dlaczego? Nikogo ze sobą nie przyprowadziłeś? — uniosła pytająco brew, tuż po przełknięciu drobnego kawałka chleba. Kogoś takiego, jak Carlos Meza, pominąwszy głupie zasłyszane plotki i skupiwszy się jedynie na własnych obserwacjach, taka niepozorna Cathy Casillas spodziewała się zobaczyć w czyimś towarzystwie, a to teoretycznie wykluczało złą zabawę. W mniemaniu dziewczyny. — Możemy tutaj trochę posiedzieć, potem ja się przebiorę i... zobaczymy, co będzie działo się tam na dole. Potrzebujemy więcej kanapek i więcej soku dyniowego — zdecydowała. Dokończyła kanapkę w trzech gryzach. Nie było czym jej popić, więc tylko wierzchem dłoni ostrożnie otarła usta.
    Rozważała pójście do łazienki już teraz. Od Carlosa nie usłyszała żadnego komentarza odnośnie piżamy, właściwie... chyba nie patrzył na nią z zażenowaniem, politowaniem albo podobnym uczuciem. I to ją zdziwiło. Wyglądała gorzej aniżeli którakolwiek Gryfonka, Puchonka, Krukona z salonu obecnie. Pomijając stylową piżamkę.
    Wtuliła się w ciało Carlosa, kiedy nadarzyła się doskonała okazja. Zainicjowana przez niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja wcale... — zaczęła mruknięciem w jego koszulkę. Wcale co? Rozum podpowiadał, żeby zaprzeczyć. Ten sam rozum podpowiadał również, że zaprzeczenie byłoby kłamstwem, a Cathy mówić nieprawdy niestety nie potrafiła. Tęskniła. — Wcale nie... — spróbowała zabrnąć dalej; zawahała się — Może trochę.
      Uniosła głowę i spojrzenie do góry. Na moment utkwiła wzrok w jego żuchwie, potem przesunęła ciemnymi oczami po całej twarzy. W czasie kilkunastu sekund.
      — Bardziej niż ty za mną — stwierdziła, pomimo braku dowodów i pewności. Nie odwiedził jej, bo... może nie miał czasu lub ochoty. Albo nie wiedział, że jest chora. Byli przecież w różnych domach. Z drugiej strony ktoś, kogo niespecjalnie chciała widzieć, i kogo w sumie niespecjalnie słuchała, przyszedł wczoraj.

      Cathy

      Usuń
  61. Jego przyprowadziłem, odebrała jako przyszedłem z kimś, a przez kogoś miała na myśli jakąś sobie nieznaną dziewczynę. Jeszcze nie przyszło jej do głowy, że mógł przyprowadzić uczniów Gryffindoru, kolegów z innych domów, czy przyjść z większą grupą ot tak, bo się akurat napatoczyli. Zamiast więc dalszego rozważania potencjalnej towarzyszki Carlosa, zaczęła myśleć o poprzednich imprezach, które miały miejsce w pokoju wspólnym Hufflepuffu, z tej samej okazji, co roku. Nie potrafiła sięgnąć pamięcią na tyle daleko, by przywołać wspomnienie obecności Mezy w salonie... kiedykolwiek. Teraz to wydało się wręcz absurdalne; teraz pewnie byłby pierwszą dostrzeżoną osobą, o ile Cathy zeszłaby na dół w pełni świadoma. Czyli nie jak dzisiejszego wieczora.
    Skinęła krótko głową. Ta impreza była faktycznie przewidywalna, ale do tego przykrego stwierdzenia Casillas doszła już trzy lata temu, gdy po raz kolejny zauważyła gości porozsiadanych na tych samych miejscach, Puchonki szukające łatwego celu swojego uwielbienia, ciągle zrywającą parkę kłócącą się w kącie. Dlatego zwykle przychodziła dla jedzenia. Skrzaty potrafiły wspomóc solenizantki znakomitymi przekąskami. A gdy nie bardzo jest z kim rozmawiać albo niekoniecznie chce się tańczyć z namolnym kolegą z domu, najciekawszym zajęciem może być rozkoszowanie rozstawionymi przysmakami.
    — I nigdy wcześniej nie zdarzyło się nam rozmawiać... — odpowiedziała ze zdziwieniem. Tylko tym jednym zaskoczonym stwierdzeniem komentując przewidywalność urodzinowego przyjęcia. Potem już skupiała się na mruczeniu w koszulkę, a raczej... zaprzeczaniu.
    Przez chwilę błądziła wzrokiem po twarzy Carlosa, na dłużej zatrzymując spojrzenie na jego oczach. Nieoczekiwanie poczuła się głupio. Nie z racji bliskiego kontaktu fizycznego, jak to często bywało, ale z powodu własnej tęsknoty. Za nim. Dał jej do zrozumienia, może nieświadomie, że po dwóch spotkaniach nie każdemu musi brakować czyjegoś towarzystwa. On był taką osobą, ona zaś pozwoliła sobie trochę tęsknić. I to pewnie podstawowy błąd.
    Uśmiechnęła się kącikiem ust, powoli opuszczając głowę.
    — Właściwie... trzy spotkania, Carlos. — Zadbała, by ton jej głosu nie zdradzał żadnego wyrzutu. Mówiła łagodnie, z wyłączeniem nacechowania emocjami. — Tak, po takiej niewielkiej ilości spotkań, nie wypada też za ludźmi tęsknić.
    Nie było sensu próbować zaprzeczać, że wcale o nim nie pomyślała. Skoro po dwóch spotkaniach nie miał w zwyczaju nachodzić kogoś w dormitorium, to prawdopodobnie nie zdarzało mu się również tęsknić. Do czego szybko doszła. Najzwyczajniej w świecie wysyłał mylne sygnały albo Cathy, w swoim małym doświadczeniu, źle je odczytywała. Coś z dwojga.
    — Jesteś tutaj, w moim dormitorium. Wprawdzie nie nachodzisz mnie, ale... jesteś — stwierdziła rzecz oczywistą. W gruncie rzeczy mógł pozostać na dole, bo w tej chwili, w tym momencie, naprawdę zupełnie nie rozumiała, dlaczego siedzenie z nią w pokoju byłoby lepsze od przebywania w salonie. Przewidywalność imprezy to dosyć kiepska wymówka.
    Powstrzymała się przed werbalnym zadawaniem pytań; cała jej twarz była jednym znakiem zapytania. Nie wiedziała, że o niej nie myślał. Tak podpowiadała kobieca intuicja, a ona rzadko zawodziła. Przez tydzień ani razu nie widziała Carlosa, a to musiało o czymś świadczyć. (Lekkie rozczarowanie odmalowało się na jej buzi.) Przede wszystkim jednak świadczyło o szybkim przyzwyczajeniu Cathy. Gdyby tylko była w stanie nad tym zapanować...
    — Myślałam, że będziesz chciał tam wrócić. Nie miałabym nic przeciwko, bo całkiem dobrze się czuję. Kanapki to tylko miły dodatek — odsunęła się od niego o kilka centymetrów. Jedzenie łatwo dostać z kuchni, która znajdowała się w piwnicach, nieopodal wejścia do pokoju wspólnego Puchonów. Casillas nawet planowała wybrać się do skrzatów domowych po jakieś pożywniejsze potrawy, na wypadek, gdyby znowu nie mogła pójść do Wielkiej Sali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekała na jego decyzję. Jednocześnie zebrała kupkę ubrań i wyniosła ją do łazienki. Tak czy owak, należało się trochę ogarnąć. Przechodziła między jednym pomieszczeniem a drugim. Poprawiła kołdrę na łóżku, potem wróciła do łazienki i dwukrotnie przemyła twarz zimną wodą. Podczas rozczesywania włosów, ponownie znalazła się w dormitorium, szukając czegoś do przebrania. Odszukała jeansy i zawahała się nad sukienką. Obydwie rzeczy zabrała ze sobą. Przymknięte, ale nie zamknięte drzwi ułatwiły krzątanie w tę i nazad. W międzyczasie zerkała na Carlosa.

      Cathy

      Usuń
  62. Nie była skończoną hipokrytką. Doskonale zdawała sobie sprawę z własnych uczuć, którymi mimo wszystko wciąż darzyła Finna. Nie tak intensywnymi, jak w drugiej klasie, ale nadal łapała się na myśleniu o nim i wspominaniu jakiejś mało zabawnej historyjki. Już sam fakt istnienia osoby mogącej nosić miano obiektu dłuższego zainteresowania Cathy Casillas, prowadził do tego, że wobec Carlosa dziewczyna stosowała nieco inne zasady. Niewielkie oczekiwania i zero wyrzutów, gdy po tygodniu braku jakiegokolwiek kontaktu, uznał za stosowne uratować ją przed niewątpliwym upokorzeniem na oczach wrednych Gryfonek. Mogła być jedynie wdzięczna. Równocześnie wytykając samej sobie głupotę. To czy za nią tęsknił, czy nie, stało się sprawą drugorzędną, choć nie miałaby żadnych obiekcji, jakby czasem spotkała go na korytarzu.
    Mechanicznym ruchami przeczesywała proste włosy, stojąc nad parą jeansów oraz sukienką w kolorze burgundu. Ostatecznie postawiła na coś mniej wygodnego, za to pasującego do dziewcząt przebywających w pokoju wspólnym; odłożyła spodnie na bok i krytycznym wzrokiem przesunęła po gładkim materiale zwiewnej sukienki. Nie miała tylu krzykliwych wzorków, co typowe kreacje disco.
    — Jesteś też jasnowidzem — zerknęła na chłopaka, odłożywszy szczotkę na nocną szafkę. Wzięła sukienkę i po raz kolejny przeszła do łazienki. Tym razem zamknęła za sobą drzwi. Przemyła twarz, wyszczotkowała zęby, poprzewracała kilka buteleczek wprost do zlewu, odnalazła tusz do rzęs i dawno nieużywane cienie do powiek. Zadbała, by makijaż nie był zbyt mocny. Kaszlnęła jeszcze ze dwa razy, a na koniec przebrała piżamę. Trwało to około dziesięciu minut.
    Opuszczając pomieszczenie już na dobre, znów pomyślała o zaginionej różdżce. Musiała gdzieś leżeć, w tym pokoju, w okolicach łóżka. Nigdzie indziej z nią nie wychodziła.
    — Widziałeś może moją różdżkę? Zginęła pod stertą ubrań, kot ją przeniósł, co nie jest niemożliwe w przypadku tego konkretnego zwierzęcia, albo... jest pod poduszką. — Przeszła całą długość dormitorium, aby znaleźć się przy swoim kawałku. Porozrzucała poduszki, a magicznego artefaktu i tak nie znalazła. — Jaka czarownica gubi różdżkę... — mruknęła poirytowana, doprowadzając posłanie do porządku. Cathy przerażała myśl, że naprawdę mogłaby ją zgubić. Byłaby zapewne pierwszą czarownicą, która zgubiła konieczny przyrząd do rzucania zaklęć we własnym dormitorium. Choroba usprawiedliwiłaby Puchonkę w nieznacznym stopniu.
    Przykucnęła i zajrzała pod łóżko. Panowała pod nim ciemność absolutna, ale wypowiedzenie lumos pod nosem zaskutkowało zaskakującą wiązką światła. Uradowana Cath złapała drewniany, rozświetlony patyk, po czym ostrożnie wstała z kolan. Ogromny problem z głowy. Nawet nie chciała się zastanawiać, jak to byłoby korzystać z cudzej różdżki...
    Zadowolona z rezultatu poszukiwań, obdarzyła Carlosa szerokim uśmiechem. Wypowiedziała przeciwzaklęcie, następnie chowając trzynastocalowe drewienko bezpiecznie pod poduszkę. Tam, gdzie zwykle było jego miejsce, jeżeli Cathy spała. W salonie na pewno nie będzie jej potrzebne.
    — Musisz potwierdzić, skrzaty przyrządzają smakowite kanapki. Najlepsze, jakie jadłam. Sam mówiłeś, że impreza jest przewidywalna, więc co innego robić? Zjadanie smakołyków to dobra alternatywa dla wysłuchiwania rozhisteryzowanych Puchonek, które przed chwilą, po raz nie wiadomo który, rzucił chłopak. Niektóre potrafią dramatyzować — wzruszyła bezradnie ramionami. Kto wie, może na ich miejscu zachowywałaby się podobnie. Na razie jednakże nie była z nikim w związku i nie zapowiadało się, by cokolwiek w tej kwestii miało ulec zmianie. Przynajmniej nie w jej opinii.
    Przysiadła koło Carlosa, obracając w palcach podniesione z szafki kolczyki. Przy wkładaniu jednego z nich, spojrzała na Gryfona z tajemniczym błyskiem w oku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To samo mogę powiedzieć o tobie. W otoczeniu wielu innych odważniejszych dziewczyn ciężko dostrzec tę... — zawiesiła głos; szukała słowa idealnie określającego jej osobę. Bezskutecznie. Do głowy przyszło mnóstwo przymiotników, ale o podobnym wydźwięku. Wybrała więc: — ...niepozorną? W sumie, nie wiem. Tak po prostu wyszło. — Przysunęła się jeszcze bliżej, przelotnie muskając ustami policzek Mezy. — Może wtedy nie byłoby okazji do wygrania randki, chociaż i tak oboje wiemy, że tamta Gryfonka wcale nie płakała — posłała chłopakowi sugestywne spojrzenie, wyginając kącik ust w zadziornym uśmiechu. Cmoknęła go drugi raz i wstała, żeby odnaleźć buty. Potem mogli już wychodzić.

      Cathy

      Usuń
  63. No tak, chwila trwogi o swoją różdżkę nie pozwoliła racjonalniej pomyśleć. Ona nie wszędzie chodziła z magicznym patykiem przy boku, ale pozostali uczniowie pewnie się z nią nie rozstawali. Skorzystanie z pomocy Carlosa wpadło do głowy później, już po odnalezieniu cennej zguby. Przynajmniej zyskała świadomość istnienia wyjątkowego bałaganu pod łóżkiem i tym samym podjęła decyzję o rozpoczęciu gruntownych porządków. Najprawdopodobniej jutro, bo teraz musiała (i chciała?) zejść do pokoju wspólnego, by po raz siódmy przebywać w doskonale sobie znanym towarzystwie. Z tą różnicą, że nie będzie jej dane posiedzieć w spokoju i zajadać się kanapkami przygotowanymi przez kuchenne skrzaty. Jak zdołała wywnioskować po słowach Gryfona.
    Włożyła drugiego kolczyka i pokręciła głową na boki w przeczącym geście.
    — Miała załzawione oczy, to twoja wyobraźnia podpowiadała, że zalewała się łzami. Wyobraźnia i... wrażliwe męskie ego — uniosła kącik ust w wymownym uśmiechu, wstając z łóżka. Odnalazła buty na niezbyt wysokim obcasie, założyła je, równocześnie zastanawiając się, co zrobić z różdżką. Wielokrotnie zostawała pod poduszką, gdy Cathy schodziła do salonu. I zwykle pozostawała pod nią aż do powrotu dziewczyny. Widać podczas snu wywołanego mugolską chorobą, zrzuciła ją na podłogę, więc nie było powodu, by przejmować się jej kolejną stratą.
    Zerknęła na Mezę, a właściwie na jego marynarkę. Nie pamiętała, czy na ich pierwszej randce był ubrany dokładnie w to wierzchnie odzienie, ale i tak uśmiechnęła się lekko, opuszczając wzrok na własne ubranie. Zwykła część garderoby pozwoliła przywołać miłe wspomnienie. Podniosła spojrzenie, kiedy została złapana za nadgarstek. Niespecjalnie nadal chciała wystawać przed lustrem, aczkolwiek spełniła żądanie Carlosa i przyjrzała się swojemu odbiciu.
    — Trudno się nie wyróżniać w piżamie. Wszyscy są inaczej ubrani, ale zapewniam, że nigdy nie marzyłam, aby w efektowny sposób zaprezentować się na czyichś urodzinach. Dzisiaj wyszło... wyszło źle — powoli wypowiadała słowa, na koniec kierując ciemne oczy na Gryfona. — Komu chcesz mnie przedstawić?
    Zaskoczył ją. Może nie planowała już spędzać następnej urodzinowej imprezy na zajadaniu smakołyków, siedzeniu w wygodnym fotelu i rozmowie z mniej nachalnym kolegą z roku, ale... poznawać jakiegoś znajomego Carlosa? On lubił chwalić się nowymi znajomościami, o czym Cathy nie wiedziała, mogąc tylko snuć przypuszczenia, jednakże poczuła ten specyficzny rodzaj zawstydzenia — przez resztę świata określany najzwyklejszym stresem.
    — Nie wiem, czy to dobry pomysł — powiedziała pod nosem, bardziej do siebie aniżeli do niego. Nie robiła dobrego pierwszego wrażenia; na pewno nie na imprezach. Myśl, że któryś z przyjaciół Mezy mógłby jej nie polubić, i to całkiem prawdopodobna obawa, trochę ją zasmuciła. Oczywiście uprzedzając wydarzenia oraz w przypadku niechęci jego kotów wobec niej, poczułaby się równie źle. Nagle stanęła bokiem do lustra, a przodem do chłopaka. — Chyba, że często przedstawiasz swoje... — przerwała w połowie. Uniosła dłoń i dotknęła palcami zwisającego kolczyka, którym zaczęła się bawić. — Swoje nowe koleżanki.
    W jej głosie pobrzmiewała nutka wyraźnego pytania. Nazwanie siebie nową koleżanką Carlosa było nieco dziwne, choć właśnie taką osobą poniekąd była. Ale nie czekała aż coś odpowie, aż zaprzeczy, aż potwierdzi, aż zrobi cokolwiek innego. Odwróciła głowę, żeby raz jeszcze objąć spojrzeniem okolice swojego łóżka. Upewniwszy się, że żadna z osobistych rzeczy nie leży na podłodze, podeszła do drzwi i otworzyła je. Poszła przodem, lecz gdzieś w połowie małego tunelu prowadzącego do pokoju wspólnego, przystanęła. Nie chciała wejść tam pierwsza i sama. W tej odległości doskonale słyszała muzykę.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  64. Nie od razu dotarło do niej podenerwowanie Carlosa. Słuchała go, ale nie rozumiała, dlaczego właściwie odczuwa złość. Dla Cathy było naturalne, że do wszystkiego podchodzi racjonalnie, że zamiast zwykłym dziękuję, odpowiada złożoną wypowiedzią. Przyjęła jego komplement, chociaż otwarte wyrażenie swoich podziękowań ominęło uszy chłopaka. Wrodzona skromność nauczyła ją, by z niczym się nie obnosić. Rzadko słuchała takiej ilości pochlebstw, słowa rzucane od czasu do czasu niezbyt liczyła, więc to swoiste bombardowanie Mezy było czymś nowym. Przecież, ot tak, ludzie nie zmieniają charakterów o sto osiemdziesiąt stopni. Potrzebowała czasu i szkoda, że zareagował w taki, a nie inny sposób. Jednak zamierzała przejść nad tym do porządku dziennego, czyli bez niepotrzebnego roztrząsania sprawy, boczenia za niewłaściwą ocenę jej osoby czy przepraszania. Bo niby za co? Żadne niczym nie zawiniło.
    —Wiem, co chciałeś powiedzieć i ja to zrozumiałam. Reaguję inaczej niż większość dziewczyn, ale... myślałam, że nie będziesz miał nic przeciwko. Mogłam się pomylić — nieznacznie wzruszyła ramionami, patrząc tylko przelotnie na Carlosa. Chciała uniknąć kontynuowania tego tematu-rzeki, gdyż zupełnie niemożliwe było dojście do porozumienia. Nie powinien winić Cathy za ostrożność, którą kierowała się w życiu; którą kierowała się w nieokreślonej relacji. Uważała, że znajomym przedstawia się kogoś, kto w jakimś stopniu będzie dłużej, ale... Znów wyszło jej małe doświadczenie. — Niczego ci nie zarzucam, o nic nie oskarżam — dodała na zakończenie. Ubodły ją słowa Gryfona, bo próbowała nie oceniać po pozorach. I nie oceniała! Teraz dodatkowo próbowała pozostać niewzruszona.
    Ta rozmowa powinna zostać zakończona zanim zdołała się rozwinąć. Dobrze wiedziała, dlaczego pozwala sobie na spotkania z Carlosem, nie potrzebowała rozmyślania. Już i tak za często rozważała własne postępowanie. To raczej jemu pasowało się nad czymś zastanowić, ale nawet nie zdobyła się na odwagę, by cokolwiek sugerować. Po prostu przystanęła i poczekała na niego. Powstrzymała wyciąganie ręki poprzez przygładzanie dołu sukienki. Przy nim czuła się niemal jak osoba... uzależniona od ciągłego dotyku, czego wcześniej nie uświadczyła. Może zaczynała być uzależniona od konkretnego dotyku. Albo sobie wmawiała, bo szczególnie blisko nie byli i jakoś wytrzymali calutki tydzień.
    Odebrała kremowe piwo, od razu przystawiając butelkę do ust. Rozglądała się wokoło, Skład towarzystwa nie uległ zmianie, więc odetchnęła w duchu z powodu nieobecności Finna. Zawsze przychodził, ale dobrze się stało, że siódmą coroczną imprezę urodzinową przegapił. Jak sądziła. Powoli sączyła piwo, za sprawą którego skrzaty domowe z łatwością popadały w stan upojenia. Po upiciu kilku łyków, Cathy zerknęła do środka. Czy ona również mogłaby się upić takim kremowym piwem? Rzecz to niesłychana i wymagająca przyszłego sprawdzenia.
    Kolegę Carlosa powitała półuśmiechem, rezygnując na chwilę z popijania napoju. Opuściła wzrok wraz ze wzmianką o Finnie. Kątem oka zerknęła na Mezę, zaciskając palce na szklanej butelce.
    — Nie, nie trzeba. Pewnie później mnie znajdzie — odpowiedziała, siląc się na wysnuty z emocji ton głosu. Była przekonana, że po prostu nie przyszedł, tym samym oszczędzając sobie żenującego widoku Casillas w gustownej piżamce. — Co roku przychodzi — to zdanie skierowała bezpośrednio do swojego towarzysza. Zauważyła tę zmianę na jego twarzy. Mógłby pomyśleć, iż zaprosiła gryfońskiego przyjaciela, nie wiedząc jeszcze o nadchodzącej chorobie i nie mając żadnego innego partnera na oku. Całkiem słusznie, ale zaprosiła go w pierwszej klasie, bo był jedną z nielicznych znanych jej wówczas osób. Od tego czasu zawsze się pojawiał, choć w gruncie rzeczy wszelkie imprezy średnio do niego pasowały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — O, kanapki — przeniosła spojrzenie na stół zastawiony przez kawałki chleba z różnymi dodatkami na wierzchu. Współlokator Mezy zniknął jej z oczu, więc w celu zmiany tematu, postanowiła coś zjeść. Mimo wszystko, jedna mała kanapeczka nie wystarczyła wygłodniałemu żołądkowi. — Gdzie reszta twoich znajomych? — przed wypuszczeniem dłoni Carlosa udało się Cathy zadać pytanie.
      Podeszła do stołu i wolną ręką sięgnęła po drobną przekąskę. W drugiej nadal dzierżyła piwo. Po ugryzieniu chleba oraz uniesieniu głowy, zauważyła znajomą twarz po przeciwległej stronie pokoju. Przerwała przeżuwanie, gdy Finn podniósł lewą górną kończynę w geście powitania, po czym zaczął przedzierać się pomiędzy grupką niższych uczniów. Widocznie jeszcze nie zauważył Carlosa...
      Cathy odwróciła głowę i po przełknięciu kęsa, pośpiesznie spytała:
      — O co wam ostatnio poszło?

      Cathy

      Usuń
  65. Nie uściśliła swojego pytania poprzez podanie imienia Finna, bo była przekonana, że Carlos dostrzegł nadchodzącego Huckleberry'ego, a Huckleberry Mezę. Chciała szybko dowiedzieć się, o co im wtedy poszło — liczyła na skróconą wersję — i tym samym spróbować zapobiec kolejnej bzdurnej bójce na oczach uczniów różnych domów. To tak zwane drugie źródło tylko dwa razy pojawiło się w przeciągu poprzedniego tygodnia, więc ze względu na chorobę Cath, nie miała okazji do wypytywania. Oszczędziła Carlosa, przede wszystkim z powodu pozostawienia wówczas Finna, wobec którego czuła się jakoś zobowiązana. Nie przewidziała, że akurat wpadnie jej kilka dni męczarni z kaszlem, bólem głowy i całego ciała. Mugolski wirus zniszczył plan pozyskania informacji, chociażby szczątkowych, bo jednak wnikanie w męskie umysły musiało być skomplikowane. Na dłuższą metę.
    Stół zastawiony kanapkami chwilowo pochłonął uwagę Cathy, co jednak szybko zmieniło się wraz z ujrzeniem uśmiechniętego przyjaciela. Wiedziała, że nie podejdzie, gdy wreszcie zobaczy, kto stał obok niej. Tymczasem nadal podchodził, dzierżąc w dłoni taką samą butelkę z kremowym piwem. Dziewczyna odwróciła głowę, odszukując spojrzeniem swojego towarzysza. Jego mina nie zdradzała podenerwowania, które jej zdaniem, powinno się pojawić momentalnie po dojrzeniu niedawnego rywala znad jeziora. Więc jak gdyby nigdy nic, rozciągnęła wargi w delikatnym uśmiechu. Oczekiwała krótkiej rzeczowej odpowiedzi, zawierającej tylko to, co było najważniejsze w tamtym zajściu, a... została zbyta?
    Zmarszczyła nos, na powrót patrząc przed siebie. I jak niby miała teraz zapobiec kolejnej bijatyce?
    — Mogę poczekać, ale mam nadzieję, że nie wykorzystacie tej imprezy do następnej sprzeczki — odparła, wzrokiem kontrolując zmieniającą się odległość Finna względem nich. Przystanął na kilka centymetrów przed stołem. Casillas nie mogła niczego wyczytać z jego twarzy. Jedynie zauważyła, iż znów jest poważny; uśmiech zniknął równie prędko, jak się pojawił. Rozchyliła usta, mamrocząc przywitanie. Gryfon skinął głową i odszedł dalej, wymijając po drodze rozstawione przystawki. Przed moment wyglądał na bardziej zaciekawionego perspektywą rozmowy.
    Puchonka zapanowała nad doskonale sobie znaną potrzebą powędrowania za kolegą z Gryffindoru. To nieoczekiwanie odejście Finna, zanim tak naprawdę zdążył do niej podejść, odebrała jako wystarczającą odpowiedź. Chociaż tyle dobrego, że zapowiadało się na spokojny wieczór. Gdyby znowu musiała dokonywać swoistego wyboru pomiędzy jednym a drugim, prawdopodobnie wróciłaby do dormitorium, pozostawiając ich samym sobie, bo obydwaj byliby w jej oczach tak samo winni.
    — Nawet skrzaty potrzebują przynajmniej dwóch kremowych piw, żeby wpaść w alkoholowe upojenie. Widziałeś kiedyś pijanego skrzata? Ja tak i był wesoły, jak nigdy przedtem. — Jeżeli na większą, niż zwykle, ilość piwa zareaguje podobnym stanem, to na pewno nie od razu wyląduje na fotelu. Ba, może tę jedną jedyną imprezę wytrzyma do końca w świetnym nastroju.
    Dokończyła kanapkę z szynką i pomidorem. Ostatni kawałek popiła niskoprocentowym trunkiem, ponieważ alternatywny napój nie stał w zasięgu jej ręki. Wszędzie kanapki, jakaś sałatka warzywna oraz opustoszałe butelki. Spojrzała na niewielkie grono tańczących, oczami wyobraźni widziała wśród nich Carlosa, ale... nie siebie. Zdecydowanie nie siebie. Ona była tym typem człowieka, który woli posiedzieć w odosobnionym miejscu. W przeciwieństwie do Mezy.
    — Nie chcesz z kimś zatańczyć? — uniosła brew i przysunęła otwarty wylot szklanego naczynia do ust. Wykonała ostrożny obrót, by znaleźć się przodem do chłopaka. Następnie odeszła o pół kroku, niemal przysiadając na stole. W trakcie upijania ostatnich łyków, uśmiechała się do niego, więc nie mógł odebrać jej słów jako przytyk do jakichś dziewczyn. Ot tak, pytała. Przecież lubił tańczyć. Pustą już butelkę odstawiła za siebie, na blat, potem wyciągając ręce w stronę Gryfona. Był blisko, dlatego jedynie dotykała palcami materiału jego koszulki.

    OdpowiedzUsuń
  66. Więcej piwa przyjęłaby chętnie, o ile stałoby ono gdzieś w pobliżu. Poza pustymi butelkami, żadnego nieotwartego trunku nie zarejestrowała w zasięgu wzroku. I szybko też z tych niezbyt dokładnych poszukiwań zrezygnowała na rzecz koszulki Carlosa widocznej spod marynarki. Palce muskały materiał, właściwie bez określonego celu. Uniosła spojrzenie na jego twarz, z powoli wypływającym leniwym uśmiechem. Obecnie myślała o czymś innym niż jakiś alkohol, ale przyswoiła do wiadomości, że za sprawą Mezy prawdopodobnie wypije dzisiejszego wieczoru całkiem sporą ilość procentowych napojów.
    — Bez obaw. Jestem przekonana, że nawet lekko wstawiona, będę potrafiła sama odnaleźć drogę do pokoju — wreszcie opuściła dłonie, zostawiwszy w spokoju części górnego ubioru Gryfona. Wciąż jednak na niego patrzyła. — Bo chyba nie planujesz za bardzo eksperymentować na biednej Puchonce? Nie chcesz aż takiej odpowiedzialności.
    Uniosła zaczepnie brew, jeszcze przez chwilę przyglądając się oczom towarzysza. Chciała coś dodać, coś zrobić, lecz jej także przeszkodził kolejny znajomy Carlosa, którego imienia niestety nie znała. Niechętnie zwróciła ku niemu głowę, od razu podejrzliwie zerkając na zawartość dwóch trzymanych szklanek. Kolor przywoływał na myśl kilka różnych alkoholi, zapach już tylko dwa. Ojciec zwykle popijał zwykłe mugolskie piwa łatwo dostępne w byle jakim sklepie. Matka sięgała wyłącznie po wina niezidentyfikowanego pochodzenia. Jedynie ojczym czasem sięgał po bardziej wyszukane napoje alkoholowe, co nie znaczy, że wiedzą na ich temat — czy bardziej samym alkoholem — w jakiś sposób dzielił się z pasierbicą.
    — Co to? — zbliżyła szklankę do ust, ale niczego nie upiła. Zamoczyła dolną wargę i trochę górną w bursztynowej cieszy. Smakowało gorzej od piwa. Postanowiła upić mały łyczek, tak na spróbowanie, pierwszy raz, bo całości teraz nie pochłonie. — Nie smakuje jak rozcieńczona whisky. Może wyszłabym lepiej na chwilowym porzuceniu tej szklanki — stwierdziła po kilku kroplach. Uśmiechnęła się kątem ust w kierunku Mezy, po chwili ponownie przystawiając naczynie do warg. Wątpiła, by którykolwiek z uczniów zapragnął czegoś dosypywać albo dolewać do bezpańskich szklanek. Byli w puchońskim salonie pośród puchońskich wychowanków, a wokół żadnego barczystego Ślizgona, na którego mogłaby zrzucić winę za jutrzejszego potężnego kaca.
    Tak, jak podejrzewała: po wypiciu drugiego łyka whisky lekko się skrzywiła. Trzeci był odrobinę lepszy. Czwarty smakował nie najgorzej. Przy piątym przestała marszczyć w niesmaku brwi. Piła w swoim żółwim tempie. Tym samym świadomie opóźniała tańce, gdyż niespecjalnie chciała to... robić w pobliżu osób widywanych dzień w dzień. Meza nie zwracał uwagi na otoczenie, ale Cathy tak. Na dodatek nieoczekiwana obecność Finna wszystko psuła. Albo nie tyle psuła, co spowodowała pewien dyskomfort. Stojąc gdzieś na uboczu z Carlosem czuła się obserwowana, tańcząc z nim niemal na środku obszernego pokoju, bo w tym miejscu liczna grupa ludzi podrygiwała do rytmu, byłaby bardziej widoczna dla gryfońskich oczu swojego kolegi, choć była daleka od twierdzenia, że nie podszedł z powodu dostrzeżenia Carlosa w towarzystwie Cathy. To w osobie Mezy widziała problem — najwyraźniej wytworzył się między nimi jakiś nieprzyjemny konflikt, zupełnie niezwiązany z Casillas, więc dlatego wolał go unikać. Jego, nie ją. We wrodzonej skromności, stała się tylko biernym obserwatorem zdarzenia znad jeziora, nie przyczyną.
    Pusta szklanka podzieliła los pustej butelki i znalazła się na stole nieopodal równie pustego talerza po kanapkach. Cathy zerknęła przez ramię, upewniwszy się, że naczyniom nie grozi upadek na podłogę, stanęła prosto. Ręką poprawiła niewidoczne dla niej z tyłu zgniecenie sukienki. Miała słabą głowę, może tak jak domowe skrzaty, jednak nie zaczęła odczuwać tego skutków. Najwyraźniej potrzebowała więcej alkoholu albo więcej czasu na jego działanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie możesz znikać, bo znów zachoruję — zażartowała z poważną miną, koniec końców i tak pozwalając sobie na szerszy uśmiech. Po raz pierwszy tak naprawdę zaczęła się zastanawiać, przez dosłownie moment, jak to byłoby go całować, wykluczając okolice ust, a bezpośrednio... celując w nie. Doszła do szybkiej konkluzji, że nigdy, przenigdy, nie zdobędzie się na taki akt odwagi, po czym uznała, że bezpieczniej będzie skupić oczy na śmiesznie wyginającym się Puchonie. Kto wie, co przez ten dosłownie moment mogło być dostrzeżone przez Gryfona. — Niektórzy mają wyczucie rytmu — zaśmiała się cicho, a następnie zlustrowała twarz Carlosa. Skoro wyrażał chęć tańczenia, to mogła mu potowarzyszyć, jakkolwiek żenujące konsekwencje miałyby z tego dla niej wyniknąć.

      Usuń
  67. Nie odebrała jego słów w sposób, który nakazywałby jej zawstydzenie. Choć z twarzy niewiele mogła wówczas wyczytać, zrozumiała, iż tylko się z nią przekomarza, a nie faktycznie dopuszcza do siebie myśl o pijanej Cathy wymagającej pomocy przy powrocie do pokoju. Tym razem to on za bardzo myślał, ona zaś pociągnęła temat w typowy niezbyt zobowiązujący ton. Odpowiedziała, ale nie zastanawiała się, czy będzie później ledwo przytomna. W gruncie rzeczy, postawiła tego wieczoru na tę wychwalane życie chwilą, jedynie... nie zapanowała w pełni nad swoim językiem. Rzuciła coś, bo nawet podczas zmieszania starała się zawsze odezwać. Może nieskładnie, powtarzając słowa, zawieszając głos, lecz zawsze. Oczywiście nie byłaby specjalnie zaskoczona, gdyby po raz drugi wyraził niezadowolenie dla przyziemności Cath, mimo iż akurat teraz wyłączyła potrzebę dogłębnej analizy wypowiedzi Carlosa. Albo gdyby na głos stwierdził, że jest beznadziejna w czymś, co określa flirtem. Przy Finnie była pod tym względem nieco bardziej rozluźniona, gdyż nie wywierał na niej żadnej presji. Właściwie, niczego nigdy na nią nie wywierał. Poza uporczywymi skurczami żołądka. Jeśli próbowała mówić z sensem, to dlatego, że i on zdawał się chcieć jej w pewien pokrętny sposób... imponować? Rozległą wiedzą na pewno. Z Mezą sytuacja wyglądała trochę inaczej — już na pierwszy rzut oka różniła się od tej z Finnem, co miało wiele plusów. Przynajmniej dopóki Cath nie wiedziała o dalszych zażaleniach Gryfona. Na razie żyła w błogiej nieświadomości, w której to nic mu nie przeszkadzało.
    Nawet palce przesuwające się po materiale koszulki. W trakcie zerkała na jego twarz, ale jej zamiarem nie było wzbudzenie u niego reakcji niepohamowanego śmiechu, takiego, jaki można wywołać w niej samej przy udziale rąk. Przedtem siedział spokojnie, widocznie nie posiadając łaskotek albo dobrze udając. Casillas po prostu nie miała czego zrobić z dłońmi, a że był tak blisko... Wykorzystała ową bliskość. Na paręnaście sekund.
    — A myślisz, że przyniesie drugą szklankę? Jeśli go poproszę — zapytała czysto hipotetycznie, kiedy już stała prosto i zakończyła przypatrywanie się Puchonowi z szóstej klasy. Dopiero dopiła trunek, niedawno wypiła piwo kremowe, więc nie potrzebowała dolewki whisky, ale później... kto wie. O ile to, co zdążyła pochłonąć, jakoś nie odnajdzie ujścia w jej zachowaniu. Uważała, że jest odporna na alkohole, aczkolwiek prawda była inna. Zresztą, kolega Carlosa zniknął gdzieś z pola widzenia.
    Może nie reagowała na każdą jego zaczepkę, nie tak, jakby oczekiwał (a ze sprostaniem czyimś oczekiwaniom miewała problemy, przeważnie przez brak chęci do podporządkowywania się czemuś, czego nie do końca rozumiała), ale to nie oznaczała od razu, że ich nie pojmuje. Rozumiała wszystko, może rzeczywiście mając trudności z udzieleniem równie żartobliwej odpowiedzi. Czasem oczekiwałaby od niego przejawów powagi, bo nieustannie flirtować mógłby z każdą inną uczennicą. Nie liczyła na zwierzenia w stylu "tylko tobie jednej to powiedziałem", jednakże zapewne miło byłoby kiedyś usłyszeć takie zdanie.
    W obecnej chwili skupiała się na jego uśmiechu, odrzucając tymczasowo jakiekolwiek rozleglejsze myśli. Byli na imprezie: nieco przewidywalnej, nieco leniwej, nieco w nazbyt wścibskim, jak na standardy Cath, towarzystwie. Darowała sobie nerwowe rozglądanie na boki w poszukiwaniu jakiejś nieprzyjemnej twarzy, która świadczyłaby o zażenowaniu umiejętnościami tanecznymi dziewczyny. Zwykle nie miała problemu z wystąpieniami publicznymi, podejściem do obcej osoby, czy zamienieniem z nią kilku słów, tak nawiązała się pierwsza rozmowa Cath z Carlosem, problem zaczynał się przed perspektywą tańczenia pośród znajomych osób, choćby tylko tych znajomych z widzenia. Z początku. Teraz nie czuła się onieśmielona. Nie tak bardzo, jak na wcześniejszych imprezach. Obecność Carlosa podziała neutralizująco na nieśmiałość, alkohol zaczął robić swoje bądź... obydwie te rzeczy jednocześnie. Grunt, że się nie opierała, gdy zaobserwowała jak zbliżają się na środek pokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Śmiałam się razem z nim — odparła z nieznikającym delikatnym uśmiechem. Ktoś ją lekko potrącił, usłyszała niewyraźne przeprosiny, ale nie odwróciła głowy. Żałowała, że czytanie w ludzkich myślach jest niezmierne trudne do opanowania i zapewne nigdy nie dane jej będzie posiąść sztuki leglimencji, bo spoglądanie na Mezę byłoby znacznie prostsze. Z półuśmiechu niewiele wyczytała. — Powinnyśmy spędzać ze sobą więcej czasu, wtedy na pewno uodpornimy się na wszelkie choroby — zbliżyła się jeszcze bardziej, by ją usłyszał, a potem cofnęła. Na policzki znowu wypłynęły rumieńce, niezbyt rzucające się w oczy, spowodowane wzrokową natarczywością(?) Gryfona. Cath jednak nie spuściła wzroku z twarzy Carlosa; na jej wargach majaczył odrobinę zuchwały uśmiech. Chyba zabrzmiała... odważniej. Zamiast to rozważać, albo kontemplować nad otoczeniem, patrzyła na chłopaka, nieświadomie naśladując ruchami innych tańczących. Oddała się rytmowi, wciągnęła ją muzyka, czy jakkolwiek nazwać wykonywaną przez nią czynność. Była rozluźniona. Poruszyła się leniwie wokół własnej osi.

      Usuń
  68. Istniało małe prawdopodobieństwo, że koleżanki nie zauważą wkradającego się do pokoju obcego dla nich chłopaka. A jeżeli nawet w pierwszej chwili nie zauważą, to na pewno usłyszą kroki, nie mówiąc już o kocie, który niewątpliwie narobiłby wiele hałasu i zbudził wszystkich. Juice niekiedy reagował gorzej od psa, choć bywał znacznie leniwszy. Z drugiej strony... Cathy była ciekawa, czy Carlosowi udałoby się wejść w nocy chociażby do puchońskiego salonu — miał o tyle łatwiej, iż żaden portret nie strzegł przejścia, wystarczyło zaznajomić się z prostą melodią. Ona potrafiła po kryjomu opuścić własny pokój, przejść przez salon, korytarz, ale na przestrzeni wielu lat doskonale poznała rozplanowanie piwnicy Hufflepuffu. I zawsze łatwiej wyjść niż wejść. Jednak na tym etapie, po jednym piwie kremowym oraz szklance whisky, nie rozważała możliwości niepowodzenia carlosowej misji. Teraz wszystko brzmiało jak świetny pomysł.
    — Spróbować nie zaszkodzi. W razie konieczności mogę ukryć cię pod moim łóżkiem — mruknęła żartobliwie. Raczej nie dopuszczała do siebie myśli, że któraś współlokatorka od razu, nie upewniwszy się, kto przeszkadza podczas snu, zaczęłaby rzucać zaklęciami obronnymi na prawo i lewo. Była to tylko lekko zabawna, bo nierealna wizja Cathy, która zmarszczyła brwi w momencie zatrzymania jej przez Mezę. Za sprawą jego głosu jednak szybko powrócił uśmiech. Bardziej skupiła się na samej czynności zamiast wsłuchiwać odpowiednio w słowa. Mruknęła coś cicho i niewyraźnie. Dopiero po odwróceniu się przodem do chłopaka zdołała ułożyć jakąś sensowniejszą odpowiedź: — Muszę być wyjątkową albo... wyjątkowo kiepską księżniczką, bo wolę wymykanie się z królewskiej komnaty.
    Westchnęła teatralnie, jak gdyby rzeczywiście jej domniemana wyjątkowość odgrywała znaczącą rolę i psuła plany Carlosa. Oczywistą przeszkodę stanowiłoby miejsce zamieszkania Casillas, wszakże noce spędzała, jakby nie patrzeć, w hogwarckich piwnicach, to Meza zajmował jedną z kilku wież, lecz akurat ten fakt chwilowo wyleciał dziewczynie z głowy. Alkohol trochę osłabił naturalną dedukcję. Pomimo iż wyglądała na bardziej rozluźnioną, czuła się swobodniej pośród znajomych Puchonów i nieznajomych Gryfonów, poruszała się odrobinę wolniej od pozostałych. Narzuciła sobie własne tempo, w dużej mierze służące patrzeniu na Carlosa. Muzyka nie dudniła w uszach Cathy, na pewno nie tak samo, jak w pewnym lokalu w Hogsmeade; leciała głośno, ale nie za głośno, dlatego mogła słyszeć Mezę i mówić bez przekrzykiwania wszechobecnego hałasu.
    W napływie egoizmu zechciała spowolnić także taneczne tempo Gryfona stojącego przed nią, a zrobiła to poprzez ułożenie dłoni na jego przedramieniu zaraz po odrzuceniu swoich długich włosów na plecy. Chwilę później przesunęła rękę po obojczyku; zatrzymała palce na jego karku, opuszkami delikatnie gładząc skórę.
    Wtedy z opóźnieniem dotarła uwaga odnośnie częstszego noszenia sukienek. Przekrzywiła głowę o kilka stopni, nie zaprzestając jednoczesnemu muskaniu palcami karku.
    — Szata nie jest sukienką, ale każdy musi ją nosić — mówiła dość obojętnym tonem, gdyż kontemplowaniem nad zapisanymi w regulaminie regułami panującymi w szkole obecnie ani myślała zamęczać umysł. — Rozważę twoją propozycję. Bardzo wnikliwie. I... dziękuję? — uśmiechała się kątem ust, by potem ponownie zbliżyć się do Carlosa. Bo chyba powiedział jej komplement, przynajmniej takie odniosła wrażenie. Jak zwykle musiała dodać coś od siebie, nawet w stanie nie całkiem trzeźwym, aczkolwiek tym razem niczego nie negowała. Czubkiem nosa przesunęła po prawej stronie szyi, w drugiej kolejności składając drobny pocałunek na płatku ucha. I na razie skończyła swoje małe czułości, chociaż wciąż pozostawała blisko, a opuszki nadal błądziły po skórze na karku Gryfona. Dobrze byłoby zrzucić winę na wypite trunki i tak pewnie by zrobiła, gdyby wyraził chęć skoordynowania ruchów z piosenką, która jeszcze przez całą minutę miała nie sprzyjać bliskości. Większość tańczyła w pewnej odległości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nastąpiła jakaś krótka wymuszona przerwa techniczna, jeśli dobrze zrozumiała ze słów rudego Puchona, ktoś zrzucił szklankę na podłogę, powodując jej roztrzaskanie na niezliczone części... Cathy odsunęła się na chwilę, omiotła sytuację jednym niezbyt dokładnym spojrzeniem. Zaobserwowała przybycie kolejnego nieznajomego ucznia, ale nie zastanawiała się, czy był on może Ślizgonem i czy to za jego sprawą, jak i wyższego kolegi, muzyka ucichła. Myślami była daleko poza szkolnymi podziałami.
      — Szkoda, że woda w jeziorze jest taka zimna... — wymruczała pod nosem, patrząc nieco sugestywnie na Carlosa. Jego wypadek sprzed tygodnia świadczył o niskiej temperaturze tamtejszej cieszy. Zerknęła w stronę kanapy i zrezygnowała z przysiadania na niej; nie miała ochoty siedzieć, choć i tańczenie do szybszych piosenek nie wychodziło jej dobrze. Impreza wymagała jakiejś energiczności, a Casillas aktualnie cierpiała na nadmiar energii życiowej. I chciała się czegoś napić.

      Usuń
  69. Dla niego złamała już kilka punktów regulaminu, bo przecież ich pierwsza randka wymagała nocnej przeprawy przez korytarze Hogwartu. Była pewna, że jej dom utraciłby pokaźną liczbę punktów w razie złapania i tym głównie się martwiła, ale jak widać, potrzebowała bodźca, by przełamać swoją obawę; bodźca w osobie Carlosa albo widma ciążącego nad nią zakładu, o którym na drugi dzień zapomniała. Do dzisiaj nie wiedziała, czy spłaciła dług. Niemniej, choć otwarcie tego nie przyzna, tylko przez krótką chwilę wahałaby się nad nagięciem kolejnych reguł. Tak na dobrą sprawę była zwykłą uczennicą, a nie prefektem muszącym wszystkich przestrzegać przed konsekwencjami ich postępków. Pomyśleć, że kiedyś uważała owe stanowisko prefekta domu za wyjątkowe wyróżnienie, dopóki ktoś jej nie uświadomił, iż jednak się nie nadaje. Nawet ona, bo odmówiła biegania po szkole z surową miną.
    Z niecierpliwością oczekiwała na skonkretyzowanie pomysłu Carlosa. Skoro teraz wszystko brzmiało jak świetny pomysł, to nie mogła odmówić... Chyba. Więc patrzyła tymi swoimi ciemnymi oczami z wymalowaną w nich żywą ciekawością. Na jego rozbawienie odpowiedziała cichym westchnięciem, ale pozwoliła mu kontynuować. Nie miała ochoty wypominać bezsensownej potyczki z Finnem, gdyż znów dostrzegła go stojącego nieopodal jednego z licznie rozstawionych foteli na rozległej przestrzeni pokojowej.
    — Ciepła woda i bąbelki? — spytała, a jej wzrok nabrał podejrzliwości. Na myśl przyszła najzwyklejsza łazienka, może łazienka znajdującą się przy dormitorium, ale... po co miałby o niej wspominać. I jak miałoby to wyglądać? Dlatego czekała aż wreszcie zdradzi do końca ten swój genialny plan. Gdy usłyszała o łazience prefektów, uniosła brwi i po upływie kilku sekund je opuściła. Mogła się tego spodziewać. Na twarz znów przywołała delikatny uśmiech, teraz z nutą niepewności. — Cóż... Mają tam ogromną wannę, ponoć wielkością przypomina mały basen — mówiła ściszonym, acz nadal lekko niepewnym głosem. Nigdy nie widziała na własne oczy łazienki prefektów, ale wiele o niej słyszała, jak chociażby to porównanie do basenu. — Wiesz, gdzie się znajduje? Tylko prefe... — przerwała w połowie słowa prefekci i rozciągnęłbla wargi w szerszym uśmiechu. Nikt się im nie przysłuchiwał, choć czuła na sobie czyjeś spojrzenie. Niekoniecznie musiał to być Finn, prędzej któraś z gryfońskich koleżanek Carlosa, aczkolwiek Cathy nie rozglądała się na boki, by sprawdzić prawdziwość swojego przypuszczenia.
    W kącie pokoju wspólnego grupka uczniów stała z różdżkami i uparcie rzucała jakimiś zaklęciami na przedmiot, którego Casillas spomiędzy niewielkiego tłumu nie potrafiła dostrzec. Domyśliła się, że techniczna awaria jest spowodowana drobną kłótnią, a teraz dodatkowo powrót nagłośnienia opóźniła chęć naprawienia usterki przez każdego z osobna. Za chwilę podeszła niska blondynka, zmusiła wyższego kolegę do odsunięcia na bok i najwyraźniej zdołała wypowiedzieć poprawną formułkę, gdyż muzyka znów się rozległa po pomieszczeniu. W międzyczasie Cathy zmieniła położenie, stała niedaleko korytarza prowadzącego do dormitorium, a także rozważała wybranie się do łazienki prefektów, nie wiadomo gdzie dokładnie, w ramach alternatywy dla urodzinowej imprezy prawie obcych Puchonek. Wybór był oczywisty. Przynajmniej w tym momencie. Będąc w pełni sił umysłowych zapewne wahałaby się znacznie dłużej, o ile w ogóle przystałaby na złamanie punktu regulaminu.
    — Obyś znowu nie zaczął się topić — odpowiedziała z przekornym wygięciem kącika ust, po czym otworzyła drzwi, które miały ich zaprowadzić do jej pokoju. — Przydadzą nam się ręczniki. I kostium? — mruknęła bardziej do siebie aniżeli kierując wątpliwość do Mezy; ściągnęła brwi i ruszyła przodem. Sama myśl o kąpieli w wannie i ubraniu była nieco dziwna. Kąpiel nago z Carlosem.... Tak, to byłoby dziwniejsze. Ale nie była pewna, czy wzięła ze sobą kostium kąpielowy. W poprzednich latach ani razu się nie przydawał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po przekroczeniu progu pokoju pod jej nogami nagle przebiegł rudy kocur współlokatorki. Cath instynktownie zrobiła krok w tyłu, a tym samym na chwilę zatarasowała drogę Mezie.
      — Masz trzy koty — rzuciła do niego, co oznaczało, że oczekiwała drobnej pomocy. Jak go potrzyma, to zwierzę nie będzie mieć czasu, by poprzymilać się do dziewczyny. Po raz kolejny. Podeszła do kufra i ponownie tego dnia zaczęła czegoś w nim szukać. — A ręczniki są w łazience — dodała jeszcze, zagłębiwszy ręce w ubraniach oraz różnych rzeczach. Poszukiwania miały być niestety bezowocne.

      Usuń
  70. Szybko się zgodziła, ale... nadrobiła czasem poświęconym na poszukiwanie kostiumu. Przerzuciła wszystko, po raz kolejny robiąc w kufrze niesamowity bałagan, który nazajutrz będzie zmuszona doprowadzić do porządku. Zerkała to na kota, to na Carlosa, mając cichą nadzieję na zajęcie czymś tego pierwszego przez drugiego. Kocur uwielbiał być głaskany, choć może nie przez Cathy — nie żeby kiedykolwiek próbowała się z nim zaprzyjaźnić. Westchnęła głośniej, na chwilę przerywając przerzucanie swoich ubrań.
    — Jest grzeczny przy tobie. Jak małe dziecko, które chce się popisać przy nowej osobie — odpowiedziała z lekkim rozdrażnieniem, jeszcze przez moment uważnie obserwując leżącego na kolanach Mezy kota. — Zadziwiające — mruknęła na zakończenie i powróciła do zgłębiania zawartości prostokątnego mebla. Wolała nie zastanawiać się, gdzie pupil współlokatorki przebywał cały ten czas, wcześniej go nie widziała. Musiał jakoś wrócić podczas nieobecności Cathy. Jakby tylko czekał aż wreszcie opuści jego pokój... Oczywiście najprawdopodobniej spał pod którymś łóżkiem, dopiero niedawno się budząc, ale kto jej zabroni snuć mroczne wizje na temat nienawiści tego niepozornego zwierzęcia wobec niej samej.
    Wstała z kolan, gdy chłopak podszedł, by podnieść kufer. Rzuciła przelotnie okiem na łóżko, gdzie aktualnie wylegiwał się Juice i zaraz wróciła spojrzeniem na Gryfona. Stworzenie było już spokojne, włochatym łepkiem śledziło dwójkę uczniów, a później przymknęło leniwie ślepia, w ostateczności najwyraźniej uznając ich za niegodnych swej uwagi. Cath tymczasem przeżywała chwilę wahania. Na zaledwie paręnaście sekund przeszło jej przez myśl, iż odwiedzanie łazienki prefektów (włamywanie się do niej?) jest złym i niebezpiecznym pomysłem, nigdy bowiem nie wiadomo, czy któryś prefekt nie zapragnie wieczornej kąpieli wśród bąbelków. Na szczęście — albo nieszczęście, w zależności od późniejszych wydarzeń — mało odporny na alkohol umysł był zamroczony, co powodowało, że sławetny racjonalizm dziewczyny mocno podupadł. Pozyskanie kostiumu stało się sprawą ważną z zupełnie innej przyczyny. Nawet lekko podpita Cathy odczuwała niejakie obawy przed wystąpieniem w bieliźnie. Z drugiej strony... obydwie części garderoby, wykonane z innego materiału, zakrywają takie same miejsca, toteż Puchonka również bezradnie wzruszyła ramionami.
    — Jakoś sobie poradzę — stwierdziła na głos i nie zdążyła nic więcej zrobić, bo Carlos zaczął ją prowadzić do drzwi, potem przez korytarz, obszerny salon, aż do wyjścia z pokoju wspólnego. Jednakże Cathy trochę wcześniej. — Poczekaj chwilę. Chyba coś widziałam — uśmiechnęła się tajemniczo i cofnęła tyłem o dwa kroki. Zrobiła obrót, prędko powróciła do salonu, odszukała stół, który przykuł jej wzrok, schyliła się pod niego. Jak dobrze założyła, znalazła kilka pełnych butelek z piwem kremowym. Wzięła jedną, i tak nie zamierzając wypić jej w pojedynkę. Na nią to piwo działało bardziej niż na Mezę. Niemal jak normalne mugolskie piwo. Może miała wspólną cechę z domowymi skrzatami, aczkolwiek działanie kremowego trunku było u niej nieco opóźnione. Podczas niezliczonych wypadów do Hosgmeade od czasu do czasu zamawiała je Pod Trzema Miotłami, jak większość, ale jakoś nigdy specjalnie jej nie zasmakowało. Do dzisiaj. Albo... potrzebowała czegoś na wypadek spadku odwagi!
    — Spokojnie, wanna ci nie ucieknie — mruknęła do Carlosa z uśmiechem od razu po podejściu do niego. Uniosła butelkę na znak odniesionego zwycięstwa. Wyminęła Gryfona, aby jako pierwsza wyjść z piwnicy Hufflepuffu. Zaczekała na zewnątrz, zacisnęła palce na szyjce szklanego naczynia i podążyła we wskazanym kierunku. Przy tym starała się poruszać cicho. Właściwie nie wiedziała, która jest godzina. Wstała wieczorem, tylko tyle zdążyła zauważyć.

    OdpowiedzUsuń
  71. Carlosowi śpieszyło się, by opuścić pokój wspólny Puchonów, przejść cichaczem na piąte piętro do łazienki prefektów, natomiast Cathy wręcz przeciwnie — dłuższą chwilę szła żółwim tempem, trochę nieadekwatnym do wzrostu energii, którą czuła tak niedawno. Mało uważnym wzrokiem obdarzyła większość mijanych portretów, do połowy z nich, tych rozbudzonych i surowo patrzących na dwójkę uczniów, posłała wesołe uśmiechy. Palce obydwu dłoni zacisnęła na jednej jedynej butelce wyniesionej z salonu; w pewnym momencie, za bardzo.bardzo obracając głowę za siebie, na przedmiot szczególnie przykuwający jej spojrzenie, niemalże wypuściła naczynie z kremowym trunkiem w środku. Szczęśliwie w porę poprawiła uchwyt palców, a Meza akurat patrzył w przeciwną stronę. Wyłączając incydent z prawie wyślizgującą się butelką, całą drogę przeszła bez tworzenia niepotrzebnego hałasu. Może tylko za bardzo kontemplowała nad otoczeniem, przez co czasem zwolniła kroku. W normalnych warunkach, zupełnie pozbawionych alkoholu, przez myśl by jej nie przeszło, żeby zwracać na siebie uwagę namalowanych osób; innymi słowy, czujność Cathy została lekko uśpiona. Ale od czego był Carlos!
    I wędrowała tak po zamku ze znacznie zmniejszoną niż zwykle obawą przed napotkaniem jakiegokolwiek pracownika Hogwartu — tych strasznych, jak chociażby uosobione korytarzowego postrachu szkoły, woźnego Filcha (oraz jego ukochanej kotki), albo tych zdecydowanie mniej strasznych jak prefekci. W końcu przystanęła za plecami Gryfona, ze zdziwieniem odkrywając, iż już dotarli do celu. Cierpliwie poczekała aż przypomni sobie hasło, w międzyczasie tworząc różne wizje tego, co mogłaby zobaczyć za drzwiami. Dopóki owe drzwi nie odsłoniły przed nią prawdziwego wyglądu pomieszczenia. Poszła przodem, jak zasugerował Argentyńczyk, bezceremonialnie rozglądając wokoło. Podziwiała posadzkę, sufit, wielkość wanny, a nawet wizerunek syreny. Uśmiechnęła się do niej, bardzo niewyraźnie, kiedy Carlos odkręcał pierwszy ze złotych kurków. Nie poczuła się nieswojo na myśl o zdejmowaniu ubrań przed tym ruchomym malowidłem. Jakby nie patrzeć, to częściowo kobieta!
    Odstawiła butelkę gdzieś na bok, dla bezpieczeństwa (i braku irytującego efektu echa) zdjęła buty i podeszła do chłopaka. Nachyliła się przy nim z rozbawionym wyrazem twarzy, gdy zamierzał puścić kolejny strumień wody.
    — Na pewno będzie się przyglądać — mruknęła najciszej, jak to było możliwe. Odkręciła za niego kran, po czym stanęła prosto, dodając równie ciche: — Tobie — chwilowo przekręciła głowę, niespodziewanie zastanawiając się, czy wprawi go tym oczywistym stwierdzeniem w coś na wzór... zawstydzenia? Co dziwne, za sprawą tych swoich rozważań nabrała odrobinę więcej pewności siebie. To przecież on będzie zapewne taksowany wzrokiem przez dwie osoby, chociaż Cathy żadnych oględzin z góry nie planowała.
    Przeszła do następnego kurka, potem jeszcze kolejnego, aż z każdego leciała woda. I wtedy kontrolnie zerknęła na Carlosa. Bez znaczenia byłaby wypita ilość alkoholu albo całkowita trzeźwość, bo gdyby zaczął zdejmować poszczególne warstwy ubrania, na policzki Cath i tak wstąpiłyby zaczerwienienia. Obecnie jedynie mniej odznaczające się na tle karnacji; mniej dostrzegalne, poniekąd różowe aniżeli czerwonawe.
    — Teraz pozostaje... — zaczęła, patrząc na Mezę ze wzrokiem mówiącym ty pierwszy, ale szybko przeniosła spojrzenie na drugą stronę dużej wanny. Stała tam nieruszona butelka piwa kremowego. Cathy chciała się czegoś napić, nie tylko ze względu na nagłą suchość w gardle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas obchodzenia basenu, dotknęła palcami brzegów sukienki. Korzystając z okazji, że tymczasowo nie jest przodem do Gryfona, zdjęła odzież przez głowę. Jakby w naturalny dla siebie sposób zaczęła za bardzo się zastanawiać, prawdopodobnie nigdy nie zdjęłaby tej części ubioru. Bądź zrobiłaby to znacznie później. Przez moment przytrzymywała sukienkę w ręku, zasłaniając tym samym brzuch i część klatki piersiowej. Położyła ją obok piwa, które zaraz podniosła. Upiła zaledwie dwa niewielkie łyki.
      — Poprzednio też kąpałeś się w bieliźnie? Bo rozumiem, że już tutaj bywałeś — uniosła ciekawsko brew.

      Usuń
  72. Nie masz na co czekać — powtórzyła w myślach jego ostatnie słowa, marszcząc brwi w nagłym niezadowoleniu, bo przecież... właśnie miała na co czekać. Pierwszy raz miałaby się całkowicie przed kimś rozebrać, w dodatku mogąc być przyłapana w negliżu przez kogoś wyższego rangą w szkolnej hierarchii, i ciekawie, jak później wytłumaczyłaby ojcu, albo co gorsza matce, że to wcale nie było tak, jak się mogło wydawać. Ale była już zamroczona. Niezadowolenie przeminęło po kilkunastu sekundach, a na jego miejsce wskoczyło zwykłe zawstydzenie. Choć świadomość nie dopuszczała jeszcze do siebie myśli o powadze sytuacji, bo jakikolwiek striptiz takową poważną sytuacją był, to mimo wszystko policzki Puchonki przybrały tę swoją niemalże już naturalną różowawą barwę, jednoznacznie wskazującą na speszenie. Z drugiej strony, nie czuła się tak zupełnie nieswojo; alkohol sprawił, że przestała rozmyślać o setce spraw na minutę, a skupiła się tylko i wyłącznie na tej nieszczęsnej bieliźnie Gryfona, która w tak efektowny sposób wylądowała daleko od dużej wanny. Cath przez chwilę ze zdziwieniem, i pewną niewystępującą wcześniej dozą jakiejś niezrozumiałej ekscytacji czy ciekawości, co będzie dalej, patrzyła na Carlosa z perspektywy osoby stojącej wciąż na suchym lądzie. W częściowym ubraniu.
    — Ja... — wydukała jedno słowo i zamilkła; ponownie złapała za butelkę piwa kremowego i, odwróciwszy się bokiem, pociągnęła większe łyki. Dokładnie trzy. Znów suszyło ją w gardle oraz chciała dodać sobie trochę odwagi. Potrzebowała jej niecodziennego napływu. Chyba, gdyby zapragnęła jednak pozostać w bieliźnie, nie wywołałaby zdenerwowania u Mezy... Wprawdzie nie odnosiła wrażenia, jakoby ją do czegokolwiek zmuszał. W przypadku Cathy alkoholowe napoje działały na nią pobudzająco, jak w większości zwiększały ilość endorfin, ale nie spowodowały zniknięcia wszelkich zahamowań. Pomyślała, że byłoby łatwiej, jakby i on odrobinę poczuł się skrępowany... Ale to nie do końca prawda.
    Wciągnęła powietrze do płuc i powoli je wypuściła; odetchnęła swobodniej, odstawiła wreszcie butelkę koło leżącej na posadzce sukienki, a następnie dała ręką znać, by chłopak odsunął się odrobinę. Przysiadła na brzegu wanny, naprzeciwko niego, zanurzając nogi w wodzie. Na jej twarzy było widoczne napięcie, lecz również dosyć niewyraźny uśmiech, który po chwili uformowała w coś bardziej... przebiegłego. Słownie nie zdradziła swojego planu, czy tak naprawdę możliwej korzyści, po mimice można było wywnioskować, że tak po prostu nie pozbędzie się tych swoich dwóch kawałków materiału.
    Sięgnęła ręką do górnej części bielizny, palcami szybko poradziła sobie z zapięciem, i tak przez moment siedziała, próbując zignorować ten cichutki głosik rozsądku. Za sprawą piwa prawie w ogóle go nie słyszała. Aż zupełnie zamilkł, jak sama Cathy niedawno. Dlatego uśmiechnęła się do Carlosa, opuszczając dłoń, ale przy tym dbając, by ramiączka pozostały nieporuszone na miejscu. Mogło mu się wydawać, że nic nie zrobiła z zapięciem. Ostrożnie zsunęła się do wody, odchodząc o parę centymetrów, na nieznaczną odległość. Szczęśliwie piana zasłaniała widoczność, więc zdjęła dolną bieliznę. Odrzuciła ją w kierunku butelki i sukienki, a nie tak, jak Carlos, byle gdzie.
    — Nie rozbiorę się... całkowicie przed kimś, kto mnie nawet nie... pocałował — ściągnęła lekko brwi, jednocześnie po raz drugi przykładając palce do zapięcia czarnego stanika; przechyliła głowę, uśmiechnąwszy się szerzej. — Nie masz na co czekać — stwierdziła podobnym do niego tonem głosu. Sugestia była prosta do odczytania i nieskromnie sądziła, że będzie w stanie spełnić to jedyne żądanie.

    OdpowiedzUsuń
  73. Może i Carlos z pocałunkiem czekał na dogodniejszy moment, ale według Cath, takowy nastał dokładnie tydzień temu, podczas spędzania wyjątkowo pochmurnego popołudnia przy kominku Gryfonów. Wtedy jeszcze, tylko przez ułamek sekundy, przemknęła jej myśl o... czymkolwiek, co przyjęłoby charakter szerszego spektrum czułości, przede wszystkim bowiem zamartwiała się stanem zdrowia chłopaka, odłożywszy wszystko inne tak naprawdę na bok. Później zaś założyła, że najpewniej nie patrzy na nią w ten sposób, że nie widzi w niej kogoś odpowiedniego. W przeciwieństwie do większości dziewczyn będących w podobnej sytuacji, nie przyjęła z góry, iż może miał zły humor, pryszcz wyskoczył jej na czole albo okazała się za mało fizycznie i mentalnie atrakcyjna. Ot, dopóki choroba nie opanowała ciała Puchonki, ze stoickim spokojem stwierdziła, że mu się nie podoba; że mógłby w niej widzieć jakąś zwykłą koleżankę, bo przecież była idealną kandydatką do tej roli. Mimo pierwszej randki, zaplanowanej w każdym calu, od przysłowiowego A do Z, uznawała Mezę za przeciwieństwo typowego romantyka. Jakby chciał ją całować, to już by to zrobił. I na tym skończyła. Aż do urodzinowej imprezy.
    Zignorowała tę swoją wcześniejszą niepewność. Teraz, już stojąc w wodzie niemalże nago, nie miała czasu, żeby prowadzić zwyczajowych rozważań. Była skoncentrowana na zagłuszeniu ostatnich przebłysków zdrowego rozsądku, który wciąż podpowiadał, że to dość niebezpieczna sceneria; nie dostrzegała zagrożenia w osobie Carlosa, właściwie chodziło o nią samą, gdyż w pewien sposób utraciła kontrolę. Co pocieszające, winę zawsze mogła zrzucić na skrzacie piwo. Tak łatwiej, bo ciężko przyznać się przed sobą, że niezbyt mocny alkohol w sumie dawno zszedł na drugi plan, ostatecznie służąc za wyzwalacz... skrywanych dotąd pokładów odwagi. Poniekąd.
    Odsunęła palce od zapięcia stanika. Dla chwilowej zabawy, dłonie zanurzyła w wodzie, stopniowo przysuwając i odsuwając wytworzoną pianę. Jej ogromna ilość pozwalała czuć się w miarę swobodnie, niczego poprzez nią nie było widać. Sprawdziła to, gdy powędrowała wzrokiem od torsu Mezy, poprzez brzuch, aż do... białego puchu o kwiatowym zapachu. Potem na stałe powróciła do jego twarzy.
    — Puchonki są bardzo sprytne. Gryfoni, a zwłaszcza Gryfonki, zwykle nas nie doceniają — odparła ściszonym tonem głosu; nadal się uśmiechała, nieco mniej przebiegle, jakby niedbale. Następne zdanie ją rozbawiło, lecz uniosła jedynie brew: — Nie prosiłam, żebyś się rozbierał. Sam zdecydowałeś, że... ubranie przeszkadza ci w kąpieli. Może masz rację. — Różnica wzrostu nie była tak spora, jak w przypadku poniektórych wyrośniętych uczniów Hufflepuffu, co najwyżej dwanaście centymetrów, ale Cath i tak musiała spojrzeć w górę, by nawiązać kontakt wzrokowy. Szybko go też utraciła na rzecz własnej bielizny. Nie zaprotestowała przeciw opadającym ramiączkom stanika, oczy pozostawiła utkwione w uśmiechniętym obliczu Gryfona. Była ciekawa, jak każda niezbyt doświadczona nastolatka. Spuściła wzrok w chwili usłyszenia plusku. Zerknęła na unoszący się czarny materiał. Zdziwił ją brak chęci natychmiastowego złapania biustonosza, choć włosy tylko częściowo przysłaniały jej piersi.
    Od razu odwzajemniła pocałunek. Nie zamierzała się w tej chwili odsuwać, udawać zaskoczonej albo wykazującej mniejsze zainteresowanie. Dosłownie zatraciła się w jego wargach, instynktownie przysuwając możliwie jak najbliżej. Zapomniała, gdzie są i kto na nich patrzy ze zgorszeniem w namalowanych — albo wyczarowanych, bo pojęcia nie miała, w jaki sposób powstają wiszące na ścianach obrazy — przez jakiegoś malarza oczach. Ułożyła dłoń na nadgarstku Carlosa, nie uświadamiając sobie przyśpieszone bicia serca. Całowała go jak chyba nigdy przedtem nikogo, jak żadnego innego przedstawiciela płci męskiej ze swojej bardzo skromnej listy hogwarckich podbojów. Przestała dopiero, kiedy poczuła, że musi koniecznie złapać trochę tchu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie mam już czego zdejmować — mruknęła prosto w usta Mezy. Oddychała trochę ciężej, ale uśmiechnęła się niemrawo. Musnęła jego brodę, potem dolną wargę, po czym jeszcze raz go pocałowała. Skoro zaczął, to mogła korzystać...

      Usuń
  74. Z trudem oderwała się od jego warg, przybrawszy lekko zawiedzioną i niezadowoloną minę, która całkiem szybko przeszła w błogi uśmiech. Gdyby to tylko od niej zależało, najchętniej nie przerywałaby przez następne kilka minut, robiąc sobie co jakiś czas krótkie przerwy na zaczerpnięcie powietrza. W normalnych warunkach pewnie także byłaby pod tym względem wyjątkowo zachłanna — alkohol jedynie dodawał jej odwagi, nie tworzył nowych pragnień. Powoli rozchyliła powieki i zamrugała trzykrotnie, zanim odsunęła ręce od Carlosa. Znów zaczęła brodzić palcami w wodzie z pianą albo... pianie z wodą, bo poza tą pierwszą, niewiele było widać cieczy. Przynajmniej w obrębie Cathy.
    Oddychała już wolniej, nie przestawała patrzeć na Gryfona i próbowała skoncentrować się na wypowiadanych przez niego słowach aniżeli skupiać myśli wyłącznie na dotyku. Ich sens dotarł do niej z małym opóźnieniem, ale nadrabiała wyrazem twarzy.
    — Znasz wszystkie Puchonki lepiej ode mnie? Nie sądzę — pokręciła minimalnie głową na boki, chlapiąc na tors chłopaka kroplami ciepłej wody. Była jeszcze bardziej rozweselona, choć nie śmiała się z byle czego i niepohamowanie, jak większość podchmielonych nastolatków nadal przebywających w pokoju wspólnym jej domu. — Szczerze mówiąc... nie mam pojęcia, dlaczego akurat wypadło na Hufflepuff. Może przez to, że zwierzęta wprost mnie uwielbiają? Szczególnie kot mojej współlokatorki — zażartowała z krzywym uśmiechem, zapanowując również nad przewidzianą chęcią ponownego złączenia swoich ust z wargami Carlosa.
    Zwykle samokontrolę miała dobrze opanowaną, nie wychylała się z głupimi wybrykami, nie całowała nikogo pierwsza (trochę z powodu przestarzałego przekonania, że to płeć męska powinna wykonać pierwszy ruch). Napoje wysokoprocentowe — jeśli można tak nazwać skrzacie piwo — zmniejszyły nieśmiałość, tym samym osłabiając całkowite panowanie nad własnymi pragnieniami. Tylko nieznana siła powstrzymała Cath przed kolejnym pocałunkiem; nieznana siła i... nabyta przekorność, która zachęciła ją do zwiększenia dystansu między ich ciałami.
    — Na zawsze pozostanę nieśmiała — wymruczała zaczepnie, jakby na dowód ruchem jednej ręki zagarniając wszystkie włosy wcześniej odrzucone na plecy. Ciemne pasma znalazły się z przodu, przysłaniając biust. Niezbyt dokładnie, bo do tego potrzebowała dodatkowych dwóch-trzech centymetrów włosów, i dlatego palcami obydwu dłoni starała się je odpowiednio ułożyć. — I na zawsze zapamiętam widok twojej odlatującej bielizny. Hm, ciekawe, jak później wyjdziesz. Bardzo... ciekawe — uśmiechnęła się niewinnie, udając zmartwienie. Spojrzała w kierunku portretu wdzięczącej się syreny, aktualnie wstydliwie zasłaniającej twarz włosami. Cath wreszcie sobie o niej przypomniała, ale ku swojemu zdziwieniu, nie poczuła zawstydzenia. To w końcu tylko obraz. Zsunęła wzrok na podłogę, gdzie zdawała się leżeć przemoczona bielizna Carlosa, którą tak nieroztropnie rzucił w nicość. Przez chwilę nawet rozważała podpłynięcie tam, złapanie tego mokrego materiału, ale doszła do wniosku, że ręką nie dosięgnie, nieważne jak bardzo by usiłowała.
    Jednakże... zanurzyła się w wodzie, z ulgą zauważając, iż ta wanna rozmiarowo przypominająca mały basen jest też w miarę głęboka. Stojąc początkowo, piana sięgała jej powyżej pasa, odrobinę później niemal do piersi. I chyba poziom już nie miał być wyższy. Dopłynęła do brzegu zbiornika, dopiero wtedy się wynurzając. Zdmuchnęła pianę z nosa, zrzuciła ją z głowy, poprawiła zupełnie mokre już włosy i w trakcie tej ostatniej czynności wyczuła, że w uszach ma kolczyki. Na razie zostawiła je na miejscu. Spróbowała wyciągnąć rękę, dosięgnąć, ale bez powodzenia. Ściągnęła brwi, po czym, rzucając przelotnie okiem do góry na syrenę, odwróciła się z powrotem. Chwilowo była zajęta ścieraniem wierzchem dłoni rozmazanego tuszu do rzęs. Na szczęście nie miała dużo makijażu. Wystarczyło parę razy przetrzeć twarz.

    OdpowiedzUsuń
  75. Tak, Cathy zdecydowanie nie była osobą, która na pierwszy rzut oka wygląda na kogoś, kto chciałby — i potrafiłby — dłużej zabiegać o czyjeś względy. Sprawa przyjaźni z Finnem przyszła bardzo łatwo i chyba w podobnie łatwy sposób miała się zakończyć. Pomijając pewne popołudnie spędzone na dziedzińcu szkoły, kiedy to ukradkowo patrzyła na grupkę Gryfonów uznanych za znajomych Carlosa, nie rozglądała się za nim przez poprzedni tydzień; nie jakoś specjalnie wytrwale. Niespodziewana choroba rozłożyła ją w środę i trzymała aż po dziś dzień, więc pole manewru miała niewielkie: łóżko stało się najlepszym przyjacielem. O dziwo, od czasu opuszczenia dormitorium, nie zakaszlnęła ani razu. Ani razu również nie czuła uporczywego drapania w gardle. Może samoistnie wyzdrowiała, przy pomocy wielogodzinnego snu, albo faktycznie coś było w obecności Mezy.
    Zarzuciła próby dosięgnięcia części garderoby na rzecz zmazywania czarnego tuszu ze swojej twarzy. Po paru łagodnych przetarciach skóry, myślała, że już wszystkiego się pozbyła. Opuszkami palców wróciła do kolczyków, odnalazła prostokątną zakrętkę służącą jako zabezpieczenie przed wypadnięciem biżuterii z ucha, ale nie zdążyła go zsunąć, bo usłyszała porównanie do pandy.
    — Wychudzona — prychnęła cicho pod nosem, opuściwszy ręce, by dać mu swobodnie działać, skoro chciał pomóc. W tym momencie nic więcej nie powiedziała; tylko patrzyła jak pozbywa się pozostałości jednego z dwóch kosmetyków użytych dzisiejszego wieczoru. W duchu odetchnęła przez wzgląd na zachowanie przezorności — nawet nie próbowała zabaw z liczniejszymi substancjami zawartymi w tubkach, pojemniczkach, flakonikach, stojących na półce w łazience. Taki eksperyment mógłby przynieść opłakane skutki. Carlos czynność tę wykonał delikatniej niż sama Cath, z wiadomych powodów. I uznała to za... urocze, pierwszy raz stosując podobne określenie w stosunku do niego. Wcześniej był oczywiście miły, przeważnie uśmiechnięty, trochę nazbyt pewny siebie, ale dopiero teraz wywołał w niej zupełnie pozytywne uczucie. Niezmącone podejrzliwością. Ale uśmiechem tego nie zdradziła.
    Gdy musnął jej wargi i nie zdążyła wykorzystać chwili, momentalnie przybrała zawiedziony grymas. Szybko ustąpił, bo oto nadszedł czas do zwierzeń. Podeszła do niedostrzeżonej wypustki w wannie, przysiadła i zaczęła się zastanawiać, co mogłaby mu jeszcze o sobie powiedzieć. Lubiła mówić, lecz niekoniecznie poruszając kwestie z własnego życia. Mieszkała w Hiszpanii, wśród mugoli, z ojcem, a w Hogwarcie nie prowadziła szalonego życia czarownicy z okładki popularnego czasopisma o tym samym tytule. Była na wskroś zwyczajna, przynajmniej w swoim mniemaniu.
    — Nie przeprowadzałeś wywiadu? To nie ty o mnie kogoś wypytywałeś? — spojrzała na niego kątem oka, unosząc brew. Podpuszczała go, gdyż takowe rewelacje do niej nie dotarły. Co prawda któraś współlokatorka, bodajże ta od kota, wspominała coś, ale Cathy nie bardzo pamiętała owego czegoś. Może tylko Finn sprawdzał, jak się czuła podczas choroby... Nie wiedzieć czemu. Niemniej brnęła dalej: — Urodziny mam dwudziestego października. Możesz mnie wtedy odwiedzić, ale na pewno nie zastaniesz imprezy — wzięła wystawioną butelkę i upiła kilka drobnych łyczków. Pozostała niewielka ilość piwa kremowego, prawdopodobnie wyłącznie dla niej, dlatego nie śpieszyła się z opróżnieniem naczynia. Później krótkimi paznokciami, pomalowanymi bezbarwnym lakierem, jednej dłoni powoli zdrapywała kolorową nalepkę, — I od razu cię zniechęciłam? — uśmiechnęła się wesoło, zmieniając pozycję; usiadła bokiem do krawędzi basenu, nie opierając się o nią dłużej plecami, a przodem do Carlosa. Krople wody spadały z jej mokrych włosów wzdłuż szyi, na obojczyki, potem w dół. Ciemne kosmyki zostawiła w spokoju, nie starała się nimi znów za wszelką cenę zakrywać, bo w ich obecnym stanie byłoby to pozbawione sensu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możesz mi sprezentować nowy naszyjnik. Poprzedni gdzieś zginął i nie mogę go od prawie dwóch tygodni znaleźć. Zaklęcie nie działa, a tobie i tak się nie podobał — wzruszyła ramionami, choć strata mało gustownego naszyjnika odrobinę ją smuciła. Nie lubiła gubić prezentów.
      Swoją drogą, przypomniały się jej słowa o wychodzeniu z wanny. Uprzednio zajęta kolczykami oraz zmazywaniem tuszu do rzęs, jedynie przyjęła do wiadomości jego wypowiedź.
      — Często się przed kimś rozbierasz? Nie wydajesz się zawstydzony. I to chyba nie tylko przez piwo — zadała najprostsze z pytań, które przyszyły do głowy. Właściwe pytanie brzmiałoby: czy często tutaj przychodzi, ale... język wziął górę. Nie pytała złośliwie albo przez pryzmat niepewności. Chciała poznać przyzwyczajenia Gryfona. Powiedzmy. Przysunęła się bliżej, żeby musnąć kącik jego ust. Na tym nie skończyła: zamiast dać mu czas do wymyślenia bądź udzielania od razu odpowiedzi, pocałowała go krótko i czule. Wcześniej się przed tym powstrzymała.

      Usuń
  76. Na razie nie wspominała o ojcu, matce, ojczymie, domu w Hiszpanii, bo to... dość nieodpowiedni temat na rozmowę podczas nagiej kąpieli. Czułaby się nieswojo opowiadając o dziwactwach własnego rodzica, nie mając w tym czasie na sobie ani skrawka zakrywającego ją materiału. Pomimo swobodnego stosunku do życia, częstych przeprowadzek z miejsca na miejsce, rozlicznych romansów, które starał się ukrywać przed córką, nie byłby zadowolony, gdyby dotarła do niego wiadomość o przyłapaniu Cath w łazience. Zupełnie nago. Z jakimkolwiek chłopakiem. Ona także nie byłaby uradowana, bo plotki w Hogwarcie szybko się rozchodziły. Mogła więc opowiedzieć o wszystkim, o każdym mniej i bardziej ciekawym aspekcie mieszkania pośród niemagicznych ludzi, ale w dogodniejszych warunkach. Będąc w pełni świadomą tego, co mówi. W obecnej sytuacji nieznacznie plątał się jej język, na dodatek Carlos przywołał osobę Finna. Słysząc imię gryfońskiego przyjaciela, westchnęła bezgłośnie. A zdążyła wyrzucić go z pamięci...
    — Dlaczego musisz o nim wspominać? — spytała z wyczuwalnym wyrzutem w głosie. Odstawiła butelkę na marmurową posadzkę, znów przybierając rozczarowany wyraz twarzy. Tym razem nie z racji braku kolejnych pocałunków. — Nie rozumiem co w tym uwłaczającego dla ciebie. Przecież ani nie zgubiłam naszyjnika specjalnie, bo przestałam z nim rozmawiać, ani nie przymuszam cię do zakupienia nowego. Lubię ten rodzaj biżuterii, a że jedyny okaz zaginął... — urwała ze zrezygnowanym jęknięciem. — Zapomnij. Równie dobrze sama mogę kupić.
    Mógł sobie darować zarówno wzmiankę o Finnie, jak i tłumaczenia odnośnie fatalnego pomysłu, który został podsunięty bezpośrednio przez Cathy. Żałowała, że nie zaproponowała najzwyklejszej maskotki, jakiejś śnieżnej kuli, plakatu filmu, czegokolwiek innego, banalniejszego, bo i takie prezenty niektórzy dostają na urodziny. Może nadal miał dobry humor, nie pogniewał się na nią, choć w jej mniemaniu nie miałby racjonalnych podstaw, ale ona czasowo zrezygnowała z uśmiechu. Powróciła do poprzedniej, nawet wygodniejszej pozycji, zagarniając więcej piany. Nie była zła, tylko zawiedziona.
    — Najlepiej zrezygnuj z biżuterii. Właściwie niespecjalnie za nią przepadam, nie w ramach urodzinowego prezentu, bo ludzie od razu myślą, że oczekuję nie wiadomo jak drogiej błyskotki. Podaruj mi płyn do kąpieli o zapachu... lawendy? Albo po prostu przyjdź — nagromadziła na wewnętrznej stronie dłoni trochę piany, przysunęła ją do nosa Gryfona i tam też pozostawiła. Tak naprawdę wystarczyłaby jej sama jego obecność. — Mniej intensywny zapach niż na naszej pierwszej randce — stwierdziła, opuściwszy następnie rękę. Spojrzała już na niego nieco łagodniej, wprawdzie jeszcze nie całkiem powróciła ochota do całowania, co powinno być wyznacznikiem wcześniejszego nastroju, ale to miało się prędko zmienić. Tymczasem trwała w postanowieniu sprzed chwili, że go nie dotknie. Na szczęście Cathy nie znała z imienia i nazwiska żadnej dziewczyny Carlosa, w przeciwnym razie... może zachowałaby się podobnie; zastanawiałaby się, czy nie jest tylko gorszym zastępstwem. Chociaż Finn nie był nigdy w związku z Cath. To byłaby zgoła inna sytuacja i pewnie dlatego trochę na opak zrozumiała jego słowa.
    Obróciła głowę w bok, biorąc głębszy wdech. Pozbyła się kolczyków z uszu, odrzuciła je prosto na sukienkę, w następnej kolejności kierując wzrok na obraz przedstawiający jasnowłosą syrenę.
    — Też mnie to dziwi — mruknęła, by potem przenieść spojrzenie na Mezę. — Dziwi mnie, że tak łatwo przyszło mi się rozebrać. Powinieneś bardziej docenić ten fakt, bo jesteś... jesteś pierwszą osobą, która widzi mnie bez niczego — zerknęła na siebie i uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, dodając: — Częściowo przynajmniej. Ty i ta wścibska syrena, choć ona woli patrzeć na ciebie. Może nawet podzielam jej zainteresowanie.

    OdpowiedzUsuń
  77. Carlos rzeczywiście pojawił się w życiu Cathy znikąd, choć wcześniej widywała go czasem na korytarzach, ale do pamiętnego incydentu z Gryfonkami, nie zamienili ze sobą ani słowa. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, skoro uczniowie Hufflepuffu miewali lekcje razem z Krukonami, a ich grono znajomych znacznie się różniło. Równie dobrze mogła pomyśleć, że on także nie zwracał na nią nawet najmniejszej uwagi. W jej przypadku Finn zasłaniał widok na większość chłopaków w Hogwarcie, ale skłamałaby mówiąc, iż nie dostrzegła Mezy. Niewielu mieszkańców zamku posługiwało się językiem hiszpańskim. Może jedynie nigdy nie była w stanie wyobrazić sobie bliższego kontaktu z nim, bo sądziła, że gustuje w odważniejszym, bardziej przebojowym typie dziewczyn.
    Potrzebowała czasu, żeby zmienić sposób myślenia na temat swojego kilkuletniego zauroczenia. Zawsze uważała to uczucie za mocniejsze, a gdy przyszło co do czego, całkiem nieźle znosiła brak rozmów z Huckleberrym. Lubiła Carlosa, ale jeszcze nie znalazła się na etapie, który wymagałby od niej jego codziennej obecności. Sam fakt, że przez tydzień przemykał niezauważony, nie przyszedł, kiedy była chora, pozwolił zachować zdrowy rozsądek i za bardzo nie wybiegać w przyszłość. Mógł znaleźć lepszą towarzyszkę do tańca, do rozmów, do przytulania, do czegokolwiek. Liczyła się z tą możliwością. Przebieg dzisiejszego wieczoru trochę ją zaskoczył. W pozytywnym znaczeniu.
    Dla dobra własnego, Gryfona, dalszej kąpieli, a nawet syreny, zapanowała nad niezadowoleniem wyraźnie odznaczającym się na jej twarzy. Tym jednym nieprzyjemnym aspektem mogliby zrujnować atmosferę, a tego wolała uniknąć. Wystarczyła świadomość, że Meza nadal ma jakiś niezrozumiały uraz do swojego kolegi z domu.
    — Powinniście rozwiązać problem, jakikolwiek by nie był — powiedziała po chwili wahania, kończąc również na dobre kwestię naszyjnika. — Nie musisz mi niczego kupować, mówię poważnie, wystarczy, że pojawisz się w tym dniu. Wyjątkowo — nieświadomie zaakcentowała ostatni wyraz. Niby nie zawracała sobie głowy przebiegiem poprzedniego tygodnia, lecz była ciekawa, co robił. Albo z kim robił.
    Nie odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech, na pewno nie tak szerokim i beztroskim. Powagę zachowała jeszcze przez minutę, potem już westchnęła głośno. Bez sprzeciwu przyjmowała drobne pocałunki, skorzystała z możliwości wtulenia się w ramię, błądząc opuszkami palców po ręce. Miał szczęście, że dotyk działał na nią kojąco. Humor powoli wracał, podobnie wesoły grymas na wargach. Jakby w ogóle nie wypowiedział imienia Finn.
    Przesunęła palcem wskazującym po przedramieniu chłopaka, przeniosła opuszek na klatkę piersiową, zarysowała nieforemne kółka na skórze, po czym ułożyła wewnętrzną stronę dłoni na torsie. Wyczuła pod nią miarowe bicie serca. Chwilę później zaśmiała się cicho.
    — Tak, nie mogę się doczekać aż wreszcie postanowisz opuścić wannę, aby odnaleźć swoją mokrą bieliznę. Żałuję, że tego nie przewidziałam i nie wzięłam ze sobą aparatu. Miałabym wspaniałą pamiątkę. Tylko dla siebie — odmruknęła, unosząc głowę znad ramienia z szerokim uśmiechem. Korzystając z dogodnej pozycji, ucałowała jego żuchwę. Zawędrowałaby wyżej, gdyby nie to teatralne westchnięcie. Oczy Cathy zabłyszczały tajemniczo. — Kiedyś zobaczysz więcej, jeżeli będę mieć dobry nastrój.
    Trochę żartowała, trochę mówiła jak najbardziej poważnie. Jeśli nie zastanawiała się nad przyszłością, nie zakładała z góry, co będzie ich łączyć, to teoretycznie i praktycznie wszystko było możliwe. To także wymagało czasu. Zauważyła, że Carlos lubi dostawać więcej i więcej; im więcej, tym lepiej, ale akurat nie powinien oczekiwać całkowitej nagości od kogoś pokroju Cath. Dziś złamała kilka swoich postanowień, jednak chciała uniknąć złego obrazu jej osoby w oczach Mezy, bo... chyba zaczęła się obawiać. Jak i wcześniej, myśli rozproszyła kolejna seria pocałunków. Rozchyliła wargi, żeby pierwszy raz zaprotestować, lecz żadne słowo sprzeciwu spomiędzy nich nie wypłynęło. W zamian usiadła wygodniej, strącając pianę do wody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jaką... jaką muzykę lubisz? Poza disco — spróbowała muzycznym tematem odciągnąć myśli Carlosa od... swojego ciała. Próbować nie zaszkodzi. Czyny przeczyły jednak słowom, gdyż dla ułatwienia dodatkowo odgarnęła kilka kosmyków do tyłu. Nic nie mogła poradzić, że te czułości były przyjemne.

      Usuń
  78. Wydawała z siebie pomrukiwania, by dać znać, że uważnie wszystkiego słucha. Raz skinęła głową, dwa razy oddaliła od siebie co większy podpływający stożek piany; za wszelką cenę próbowała skupić się na głosie Carlosa, zamiast jak dotychczas, czerpać przyjemność wyłącznie z pocałunków składanych na wrażliwej skórze, co było o wiele trudniejsze, niż sądziła. Gdy przerwał czułości, ponownie ułożyła głowę na jego ramieniu. Jednocześnie kciukiem przesuwała po splecionych dłoniach i oddychała powoli. Była niesamowicie zrelaksowana, jak na osobę, która będąc z natury nieśmiałą, aktualnie nie miała na sobie żadnego chroniącego ją przed światem ubrania. Tylko ten biały puch o zapachu lawendy pokrywał powierzchnię wody w całej wannie, tym samym ciała dwójki uczniów do pewnego stopnia. Później pewnie będzie rozmyślać, czy czasem przypadkowo nie popełniła największej gafy w swoim życiu, czy rozbieranie się przed Mezą nie przyniesie złych konsekwencji albo czy w jego oczach nie wyjdzie na... łatwą? W końcu miał rację, jakoś specjalnie długo nie opierała się przed zrzuceniem ciuchów.
    Spojrzała na Gryfona kątem oka, jakby z zamiarem zadania pytania, ale w porę się powstrzymała. Nawet lekko podchmielona Cath wiedziała, że niektóre sprawy lepiej przemilczeć. Gdyby wyrobił sobie o niej fałszywą opinię, to na pewno kiedyś zostanie powiadomiona. Wróciła myślami do tego, co powiedział o guście muzycznym. Pojawienie się muzyki klasycznej w zestawieniu ulubionych gatunków mile ją zaskoczyło, chociaż wielką zwolenniczką nie była.
    — U mnie ojciec sam woli grać na gitarze, rzadko włączał mugolskie radio, co dopiero mówić o czarodziejskim. Nie znałam takiego aż do jedenastego roku życia, ale właściwie nie ma wielkiej różnicy. Muzyka, jak muzyka. U was za to nikt nie kręci filmów. Macie tylko te ruchome zdjęcia, taką namiastkę kinematografii. Zupełnie inny świat — mówiła z rozrzewnieniem, wolną ręką poprawiając wysychające włosy. — Myślę, że spodobałaby ci się "Gorączka sobotniej nocy", dużo disco. Mam gdzieś nawet plakat, kiedyś mogę pokazać, o ile wredny kot dawno go nie podarł na małe kawałeczki.
    Mogłaby tak mówić i mówić jeszcze długo, ale przerwała po wstawce o kocie współlokatorki. Za często na niego narzekała. Poza tym, Carlos pomimo uczęszczania na zajęcia z mugoloznastwa, nie znał świata niemagicznych ludzi, gdyby zaczęła więc rozprawiać o swoich ulubionych filmach, zmieniając temat z muzyki, najprawdopodobniej nie wiedziałby, o co chodzi. Cathy oczywiście wciąż nie miała pojęcia o cielesnej formie jego bogina.
    W pewnym momencie powędrowała spojrzeniem na portret syreny. Uniosła brew, gdy nie dostrzegła istoty ciekawsko zerkającej na dwójkę intruzów. Zbliżyła twarz do Mezy, przelotnie cmokając jego policzek, przed czym już chyba nigdy nie będzie potrafiła się powstrzymać; zaczął szalony precedens czułości, musiał się liczyć ze skutkami! Swobodną od uścisku dłoń, ułożyła na wilgotnych włosach Gryfona, by udzielić fachowej pomocy w ich zaczesaniu.
    — Mała syrenka zniknęła. Wystraszyliśmy ją? Chyba jednak nie chciała znów zobaczyć cię nago — szepnęła z zadziornym uśmiechem, trącając nos chłopaka czubkiem swojego, po czym zbliżyła wargi do jego ust; popatrzyła mu prosto w oczy, ale nie pocałowała po raz kolejny. Powolnym ruchem zsunęła dłoń z ciemnej czupryny Carlosa, na dłuższą chwilę zostawiając ją na policzku.

    OdpowiedzUsuń
  79. [W postaciowym niebie, Karolku. :>]

    OdpowiedzUsuń
  80. [Carlos i Julie mogliby razem tańczyć :D]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  81. [Takie grzeczne dziecko w piekle? Przynajmniej mu ciepło ;>
    Też mi pytanie, ależ oczywiście, Karolowi nie odmówię! Wybierz sobie którąś z moich postaci i robimy burzę mózgów (chyba, że masz pomysł) ;)]

    OdpowiedzUsuń
  82. Odwaga Cathy była tylko tymczasowa i wiązała się z pewnym bodźcem w postaci piwa, które większość uczniów spożywało bez jakichś specjalnych oznak upojenia alkoholowego. Być może to w psychice tkwił problem — teraz, mając kremowy trunek za wymówkę, poczuła się zadziwiająco swobodnie, jak na osobę pozbawioną ubrania. W drodze do łazienki prefektów szła prosto, choć z większym zainteresowaniem zerkała na śpiące portrety. Butelka niemal wypadła jej z rąk, ale na szczęście dziewczyna wykazała się uśpionym dotąd refleksem. Jednoznacznym wskaźnikiem obecności alkoholu we krwi były lekkie zawroty głowy i szalony bieg myśli, co można by łatwo zrzucić na... Carlosa. Lubiła nie tylko jego charakter, lecz także sposób w jaki ją dotykał albo do niej mówił. Pociągał ją fizycznie, nic więc dziwnego, że chciała być bliżej i bliżej, a to wymagało przełamania dotychczasowych oporów. Nazajutrz nie mogłaby się wypierać nieświadomością, zarzucać mu wykorzystanie chwilowej niepoczytalności, bo wszystko, co do tej pory zrobiła, było wyraźnie podyktowane przez najzwyklejsze pragnienie, a nie jakiś tam napój wypity w niewielkiej ilości.
    Nawet, jeżeli nie widziała w Mezie zastępstwa dla Finna, to jednak inni mogli uważać, że pomiędzy nią a gryfońskim przyjacielem doszło wreszcie do nieprzyjemnej rozmowy, co zniszczyło albo osłabło tę łączącą ich więź. I wychodziłoby na potrzebę odnalezienia pocieszyciela. Cath myślała o tym wcześniej, przed tygodniem, gdy wróciła z wieży Gryffindoru do swojego dormitorium; pomyślała tak ze względu na dwójkę Gryfonek. One zapewne wzięły ją wówczas za kolejną naiwną, słodką idiotkę, ale Puchonka doszła później do wniosku, iż niektórzy znajomi z domu mogliby źle odebrać relację z Carlosem, mimo że znali się od niedawna i do dzisiejszej imprezy nie widywano ich razem. Przecież Finn wielokrotnie przewijał im się przed oczami na przestrzeni sześciu lat. Każdy zdziwiłby się jego całkowitym zniknięciem z życia Casillas.
    Gonitwa myśli sprowadziła ją do tematu twórczości mugoli, równie szybko zmuszając do przywrócenia obrazu pogrążonej w zamyśleniu twarzy Huckleberry'ego. Przypomniała sobie o odbytej kiedyś rozmowie o kinematografii, gatunkach muzycznych, ojcowskich marzeniach o zostaniu gwiazdą rocka; wtedy zaczęła od wzmianki o upodobaniu ojca do gry na gitarze, przez co w tym momencie poczuła się... głupio. Carlos nie był przynajmniej aż tak małomówny w nieznanych sobie kwestiach. Ale czy właśnie znowu go porównała?
    — Brzdąka na gitarze do tekstów wymyślonych na szybko. Może śpiewać o byle czym i zawsze znajdzie odpowiedni rym — odpowiedziała obojętnie, spoglądając na chłopaka z delikatnym uśmiechem. Zamiast koncentrować się na dawno minionych rozmowach, które w gruncie rzeczy mogłyby odbywać się z każdym, zaczęła wymyślać jak najkrótszy opis dla filmu obejrzanego jakiś czas temu. I po chwili z tego zrezygnowała. Na razie była pochłonięta chęcią pocałowania Mezy oraz próbą zachowania pozorów samokontroli.
    Samo patrzenie i kontynuowanie w międzyczasie rozmowy okazało się trudne. Nie odpowiedziała od razu, nie wyraziła kolejnej opinii odnośnie różnic pomiędzy światem czarodziei a mugoli, nie spytała o powód rozbawienia sprzed chwili. Przechyliła odrobinę głowę, bo tylko tyle mogła zrobić. Z niecierpliwością zerkała na jego wykrzywione usta, następnie wracając do oczu.
    — Trudno. Miała wiele okazji. Ja dopiero pierwszą — odparła ściszonym głosem, nie rezygnując z przekornego uśmiechu. Zniecierpliwienie także jej nie opuściło, było wciąż widoczne w ciemnych oczach. — Długo nie wytrzymasz — dodała cichym pomrukiem, mając na myśli, że pierwszy się złamie. Bardzo na to liczyła. Sięgnęła ręką do jego dłoni znajdującej się na zewnętrznej stronie swojego uda i zsunęła ją ostrożnie. Ciężko powiedzieć, z kim bardziej się droczyła: ze sobą, z nim albo... obojgiem. — Bez tego też.

    OdpowiedzUsuń
  83. Jeżeli ktoś, tak jak Cathy Casillas, przeważnie ignoruje wszelkie plotki, kogokolwiek i czegokolwiek by nie dotyczyły, to istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że nawet w przypadku stania się w końcu — albo dopiero po sześciu latach przebywania w miejscu wypełnionym nastolatkami — obiektem stopniowo rozprowadzanych fałszywych wiadomości na swój temat, nieprędko się zorientuje. Podstawowym błędem byłoby zignorowanie pierwszych symptomów, jaką jest na przykład podejrzana wzmianka o pewnym pomieszczeniu rzucona przez kogoś w trakcie opuszczania porannych zajęć z eliksirów. Niby nic: jednym uchem wpuściła, drugim wypuściła. Cath była spostrzegawcza, ale w kwestiach niedotyczących własnej osoby. Nie uważała siebie za możliwy obiekt czyjejś zazdrości, szaleńczej miłości czy nawet plotek, choć w szkole krążyło wiele pogłosek na temat każdego ucznia. Przywykła, by trzymać nos w swojej książce, zamiast interesować się cudzą. Więc gdy po jej wejściu do pokoju wspólnego Hufflepuffu, dwójka młodszych dziewcząt nagle ściszyła głosy, patrząc na nią z ukosa, wyraźnie coś mrucząc pod nosem, nie odebrała tego źle — jako kolejnego złowrogiego symptomu. Po prostu je ominęła i spokojnie poszła do dormitorium. Tam też jedna ze współlokatorek, ta najmniej lubiana przez Casillas, pod wieczór spróbowała wciągnąć dziewczynę w pogawędkę; nigdy przedtem nie złożyło się, żeby zaczepiała ją błahym tematem, bo właśnie za taki uważała „preferencje Gryfonów”. Wówczas odparła, że nie wie, że Gryfoni lubią wszystko, na co koleżanka kiwnęła głową z dziwnym uśmiechem. Nie na tyle dziwnym, by zaciekawić Cathy i zmusić ją do kontynuowania rozmowy, na którą nie miała ochoty. Wróciła do przerwanej czynności.
    Nazajutrz była jeszcze bardziej zdekoncentrowana przez list otrzymany od matki i wypracowanie tworzone na potrzeby zajęć z historii magii. Słyszała czyjeś śmiechy, kiedy przechodziła korytarzem, ale nie rozglądała się, aby dostrzec kto wydawał z siebie te dźwięki i czy były one skierowane w nią. Po przejściu kilku metrów jedynie spojrzała na szkolny mundurek, być może nie dostrzegła jakiejś plamy, źdźbła trawy, mazi, czegokolwiek. Wszystko było w porządku. Tego samego dnia, późnym popołudniem, przypadkowo napotkała Finna w sowiarnii. Obydwoje nie mieli sów, dlatego zawsze korzystali z tych szkolnych. Przez ponad dwa tygodnie wymienili zaledwie parę zdań, a wtedy akurat — wykluczając oczywistą obecność głośnych zwierząt — byli sami; w naturalny sposób wywiązała się rozmowa, początkowo o wadach i zaletach posiadania sowy. Od słowa do słowa, powoli przeszli na hogwarcie sprawy, codzienne lekcje, trudności z niektórymi nauczycielami, aż wreszcie Gryfon spytał o Carlosa. Puchonka widziała na twarzy przyjaciela wyraźne zmieszanie, ale i niecodzienną u niego ciekawość.... kimś innym. Była zaskoczona obraniem takiego tematu, bo uważała, że się nie lubią. Szybko wyszło na jaw, iż nie chodzi o niego samego, ale o nich, o Carlosa i Cath, a raczej krążące plotki, które tak nierozważnie zlekceważyła. Połączyła poszczególne elementy w spójną całość. I tylko jedna osoba mogła być za to odpowiedzialna. Gwoździem do trumny okazało się wyznanie Finna, jakoby osobiście słyszał Mezę w gryfońskim salonie. Chyba liczył, że mu uwierzy, co zrobiła, ale nie spodziewał się natychmiastowego działania. Albo jakiegokolwiek działania z jej strony. Bez słowa ruszyła do Hogwartu. Za cel obrała sobie odnalezienie Carlosa. Teraz. Zaraz. Takie głupoty musiały wyjść prosto od niego, a jeśli chwalił się komukolwiek w salonie Gryffindoru, to na pewno już cała szkoła wiedziała. Przynajmniej znalazła wytłumaczenie dla każdego dziwnego pytania, wyjątkowo uśmiechniętych Ślizgonów i całej tej serii szeptów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była niezadowolona, że tylko Huckleberry zechciał sprawdzić prawdziwość pogłosek. Reszta musiała wierzyć, co ją jeszcze dodatkowo wkurzyło. Przyśpieszyła, chociaż nie miała pojęcia, gdzie iść. Mógł być wszędzie. W trakcie zdenerwowanego marszu zaczepiła Gryfonkę, jedną z większych plotkar w szkole, bardzo łatwo zmusiła ją do wypowiedzenia, co wiedziała. Potem Cath przewróciła oczyma i odeszła czym prędzej, gdzieś z tyłu podążał za nią Finn. Może bał się, że za chwilę wybuchnie płaczem, pobiegnie w nieznane bądź zrobi coś głupszego. Poszukiwania nie były tak długie, jak przypuszczała. Uniknęła wspinaczki na siódme piętro — do tego czasu złość mogłaby trochę osłabnąć. Zauważyła go w towarzystwie kilku innych Gryfonów. Któryś się zaśmiał, drugi mu zawtórował, a Cathy miała wrażenie, że to na pewno ona jest powodem ich rozbawienia. Przystanęła tylko na chwilę.
      — Carlos! — zawołała złowrogo, po czym zaczęła podchodzić; mocno związany kucyk podskakiwał w rytm jej rozeźlonych kroków. Policzki miała lekko zaczerwienione, ale nie ze wstydu. Teraz nie odczuwała zmieszania, wstydliwości, czy tchórzliwości. Była na niego zła, zapewne znacznie bardziej niż wtedy, gdy niechcący ją wystawił, choć w tym momencie wydawało się, że zrobił to specjalnie. — Mówiłeś komuś, to znaczy, WSZYSTKIM — i tutaj wykonała odpowiedni gest rękoma — o tym, że „zabawialiśmy się” w łazience prefektów? Jakoś nie przypominam sobie, żebyś mnie „zaliczył”? Wcale nie byłam... nie jestem zdesperowaną dziewicą! Jak mogłeś rozpowiadać podobne głupoty? Nawet nie chcę wiedzieć, co jeszcze krąży po szkole.
      Urwała swój wkurzony monolog, bo musiała odetchnąć. Patrzyła na niego mrużąc oczy. Na szczęście nie miała niczego pod ręką, gdyż w obecnej sytuacji skorzystałaby z okazji, żadnej książki, torby, niczego, żeby wyrządzić mu niewielką krzywdę. Gdyby zaczął odciągać ją za bardzo na bok, spróbowałaby się wyrwać.

      Usuń
  84. Tym razem była przekonana, że to ona odpowiadała za urwany kontakt na te dwa dni. Pochłonęło ją nadrabianie prawie tygodniowy zaległości, gdy najpierw przez pierwsze objawy choroby nie mogła się w stu procentach skupić na lekcjach, a potem już nawet nie próbowała tego robić. Musiała wytłumaczyć wszystkim nauczycielom, dlaczego tylko sporadycznie przychodziła ostatnio na zajęcia albo po środzie wcale, nie wszyscy byli wyrozumiali, ale też obyło się bez dodatkowych prac. Uporządkowała powywalaną zawartość kufra, posprzątała papierki, które zostały zignorowane przez współlokatorki; słowem, zajęła się tym, na co wcześniej nie miała ani ochoty, ani siły. Czasem pomyślała o Carlosie, lecz nie tak często, jak po ich ostatniej dłuższej rozłące. Najwyraźniej potrzebowała więcej czasu i mniej pochorobowych zaległości.
    Po zaczerpnięciu oddechu jej złość nieco osłabła. Wyrzuciła z siebie najistotniejsze informacje, mógł reszty się domyślić, bo na pewno wiedział więcej o nowych plotkach; najwięcej właściwie, gdyż nadal był celem numer jeden. Jego pierwsza odpowiedź zupełnie nie usatysfakcjonowała Cathy. Liczyła na to, że będzie bardziej skory do złożenia wyjaśnień, może od razu przyzna się do rozpowiadania fałszywych informacji i dzięki temu wróci do swojego dormitorium, gdzie w spokoju mogłaby sobie wyrzucać, jak wielką głupotę popełniła idąc z Carlosem do łazienki prefektów, i jak teraz należało wybrnąć z sytuacji.
    — Nie wiem po co. Żeby poczuć się lepiej? Żeby się pochwalić? Może odczuwasz dziwną potrzebę do bycia w centrum uwagi całej szkoły? Skąd mam wiedzieć! — Teraz było jej zupełnie obojętne, gdzie obydwoje stali, kto znajdował się obok, kto mógł słyszeć, kto słyszał, czy ktoś wydawał irytujące dźwięki wyrażające jego rozbawienie. Trochę jak podczas urodzinowej imprezy sprzed kilku dni, z tą różnicą, że wtedy nie do końca rozumiała powagę wystąpienia w piżamie przed sporą grupą uczniów. Wówczas zamroczyła ją choroba, obecnie złość. Dopiero później poczuje skutki odegrania improwizowanej scenki.
    Sięgnęła rękoma do swoich włosów, by poprawić poluzowaną czarną gumkę. Na szczęście nadal nie rozglądała się wokoło, nawet nie patrzyła na kolegów Carlosa, wzrok miała utkwiony tylko w nim. Więc kiedy wspomniał o kimś innym, wskazał palcem na kogoś za plecami Cath, ona jedynie przewróciła oczami. Zamiast próbować ją uspokoić, odciągnąć gdziekolwiek, zdecydował, że trzeba na kogoś zrzucić winę.
    — Jaka gnida? O kim ty mówisz? — ściągnęła brwi, rozkładając ręce w bezradnym geście. Potem odwróciła się, by spojrzeć na kogo konkretnie wskazywał ręką. Zdążyła zapomnieć, iż Finn wlókł się gdzieś za nią, wołając od czasu do czasu, żeby sobie odpuściła. — Nie sprał mi mózgu i nie zrzucił winy na ciebie. Mówił, że cię słyszał. Zresztą, wszyscy mówią, że coś od ciebie słyszeli. Bo jak nie od ciebie, to od kogo? Od Finna? Przecież nas nie śledził! — jeszcze mocniej zirytował ją próbą obwinienia kolegi z domu, bo według Cath, ten nie miał w tym absolutnie żadnego celu. Po co miałby cokolwiek wymyślać? Po co aż tak się wydurniać? Już sama myśl, że mógłby ich śledzić była absurdalnie śmieszna, a ona mimo wszystko znajdowała się w odmiennym nastroju, dalekim od rozbawienia.
    Westchnęła ciężko, kiedy zauważyła, że Meza jest gotowy skorzystać z różdżki, zaś Finn wzrokowo go zignorował, ze spokojem trzymając ręce w kieszeniach. Czekał aż Carlos coś zrobi, być może tracąc z tego powodu bardziej w oczach Cath, może spodziewał się szybkiego przybycia zaniepokojonego nauczyciela. Grunt, że spojrzał na dziewczynę, mówiąc:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wracamy, Cath? Nie warto dalej tracić czasu.
      Postąpił krok i jednak wyciągnął zza paska spodni swój magiczny artefakt. Obrócił go między palcami prawej ręki, zgrabnie podrzucając, następnie łapiąc. Uśmiechnął się do Puchonki, jakby nic nie zrobiło na nim wrażenia. Cathy natomiast stanęła między nimi, na wypadek, gdyby Carlos się wyrwał, a Finn zechciał rzucić jakimś wyćwiczonym zaklęciem.
      — Nigdzie nie idę, dopóki Carlos nie powie mi prawdy — odparła twardo, pewna, że ich uciszy. Nadzieję zawsze można mieć. Stanęła do niego przodem, unosząc brew. — Uspokój się.

      Usuń
  85. Prawda była taka, że przez większość czasu trwania scenki, Cathy myślała głównie o sobie, o swoich uczuciach, o własnym upokorzeniu, bo przecież cała szkoła o wszystkim wiedziała i na pewno każdy we własnym umyśle stworzył nieprawdziwy obraz nieznanej im dotąd Puchonki z siódmego roku. Wcale nie przyszło jej do głowy, iż może się mylić, a Finn mógł źle zinterpretować czyjeś słowa, pomylić osoby albo najzwyczajniej skłamać, żeby ją chronić przed oszczerstwami i kimś, kogo uważał za winowajcę, jak zresztą sama Casillas. W tamtym konkretnym momencie, w tamtej konkretnej rozmowie Carlos jawił się dziewczynie jako bolesna pomyłka. Z ulgą zauważyła, jak zakrywa różdżkę, choć szeroki uśmiech zbił ją z pantałyku. Rozluźniła uniesioną brew, po prostu na niego patrząc. Już bez słowa, gdyż powiedziała, co chciała, a nawet trochę za bardzo dała się ponieść emocjom. Pierwszy raz odpowiadała za stworzenie widowiska dla grupy gapiów i powoli docierało do niej, że nie tak to powinno wyglądać. Za szybko podjęła decyzję o konfrontacji, niemal natychmiast postanowiła porozmawiać z Mezą, co skończyło się na rzucaniu kolejnych oskarżeń, logicznych, ale niepopartych dowodami. Słowo przyjaciela jednakże nadal miało duże znaczenie dla Cath, tylko... należało przyjść później, po pożegnaniu z nim i przemyśleniu plotek.
    Znów westchnęła, bo nic innego jej nie pozostało. Argentyńczyk wyraźnie nie miał ochoty niczego tłumaczyć, zaprzeczać, potwierdzać, czyli kontynuować dyskusji na oczach podsłuchujących i ciekawskich mieszkańców Hogwartu. Rozumiała to, lecz równocześnie odczuwała niemały zawód. Chyba spodziewała się gorączkowych zapewnień, mimo iż potokiem słów zarzucało mu to, co najgorsze. Sposób, w jaki na nią spojrzał wydał się dziwnie smutny, a podobnej emocji nie spodziewała się dojrzeć w oczach człowieka, który potrzebę imponowania komukolwiek stawiał ponad czyjeś uczucia, w tym przypadku uczucia Cathy. I nadal milcząco stała. Gdy stwierdził, że nie jest w stanie dalej znosić upokorzenia jedynie opuściła wzrok. Praktycznie odmówił jej wszystkiego: wyjaśnień, własnej obecności, jakichkolwiek spotkań. Niby wspomniał o przychodzeniu w odpowiedniejszym momencie, bez osób trzecich w pobliżu, ale brzmiał, jakby właśnie definitywnie rezygnował z utrzymywania kontaktu. Trochę zabolały ją jego słowa, aczkolwiek nie na tyle, by coś z siebie wykrzesać.
    Przez chwilę odprowadzała go wzrokiem. Bez sensu byłoby za nim pójść, pozostanie w miejscu również nie było dobrym pomysłem, więc odwróciła się, przelotnie spojrzała na Finna, który schował różdżkę i wciąż czekał, po czym ruszyła w drogę do swojego pokoju. Nawet nie wykazała zainteresowania niewielką grupą ludzi, wyczekujących dalszego rozwoju wydarzeń. Gryfon niedługo później, na stanowczą prośbę Cath, poszedł w swoją stronę, do wieży Gryffindoru.
    Następne kilka dni spędziła na normalnych zajęć, wykonując je mechanicznie z prawie zerowym poświęceniem. Była przybita własną lekkomyślną, chociaż wtedy logika podpowiadała, że słusznie postępuje. Nie zdobyła się na przyjście do Carlosa z przeprosinami, czy propozycją rozmowy na spokojnie. Liczba uśmieszków posyłanych w kierunku Casillas znacznie urosła, szepty były wyraźniejsze, a plotki wciąż żywe. Chcąc nie chcąc, podrzuciła nowy materiał do omawiania przez całą szkołę. Jednego nie wzięła pod uwagę: ingerencji nauczycieli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pracownicy Hogwartu rzadko mieszali się w prywatne sprawy uczniów, jeżeli nie dotyczyły one problemów z nauką albo bójek rozgrywanych na oczach tłumu. Ostatnio uniknięto siłowej potyczki, zajście zainicjowane przez Puchonkę nie trwało długo, dlatego Cathy była szczerze zdziwiona, kiedy pewnego razu dotarła do niej wiadomość od profesor transmutacji. W pierwszej chwili pomyślała, że chodzi o coś związanego właśnie ze szkołą, być może zawaliła niedawny egzamin praktyczny bądź McGonagall jakimś sposobem, bo na pewno mogła, o liście matki otrzymanym wczoraj. Trzecia opcja miała największy sens. Poszła do gabinetu nauczycielki, znajdującego się na pierwszym piętrze, gotowa na słowa pocieszenia... cóż, mniej więcej to ją spotkało, ale z zupełnie innego powodu. Po krótkiej rozmowie została oddelegowana do pielęgniarki i na zdały się dalsze protesty. Poszła więc, posiedziała tam trochę i wyszła. Po przejściu paru metrów przysiadła na niskiej ławie. Odetchnęła głęboko, a następnie cicho zaszlochała. Później odwróciła głowę, pośpiesznie przecierając powieki rękawem czerwonego swetra. Usłyszała czyjeś kroki. Zerknęła wgłąb korytarza i od razu zmarszczyła brwi, rozpoznając, kto szedł.
      Przeniosła wzrok na przeciwległą ścianę, potem na kolana, gdzie umiejscowiła dłonie.
      — Przez prawie dwadzieścia minut zapewniałam pielęgniarkę, że wbrew plotkom, wcale nie jestem w ciąży — jeszcze raz przetarła materiałem swetra po prawej powiece; nie chciała, żeby Carlos Meza myślał, iż kilka łez popłynęło jej właśnie dlatego. Powód był inny, ale... na pewno tak pomyśli. — Zabawne, że nie uwierzyła od razu. — Cathy nie wiedziała, gdzie Gryfon szedł albo skąd wracał. Może do McGonagall, może gdzieś indziej. Wypadało go ostrzec. Uśmiechnęła się smutno, nieco ironicznie.

      Usuń
  86. Kiwnęła bezwolnie głową, przykładając kawałek czerwonego materiału z rękawa pod prawe oko. Nie znosiła płakać i nie robiła tego często — właściwie prawie nigdy. W oczach innych uchodziła za raczej słabą, jeśli chodzi o ukrywanie emocji, ale akurat zalewanie się łzami było ostatnią rzeczą, na jaką zwykle pozwoliłaby sobie, zwłaszcza w czyjejś obecności; rzadko też czuła taką potrzebę. Szlochała cicho jedynie w sytuacjach wyjątkowo kryzysowych. Z dala od spojrzeń i komentarzy, nawet tych mających na celu pocieszenie smutnej Puchonki. Podczas przecierania powiek, podniosła lekko głowę do góry. Opuściwszy już rękę, powędrowała wzrokiem na twarz Carlosa. Jego słowa brzmiały sucho, były jakby wyplute z wszelkich uczuć, lecz chociaż spodziewała się dostrzec w oczach nieco nieco mniej obojętności. Bez powodzenia. Była zła, że gdy po raz pierwszy od dawna po jej policzkach machinalnie spłynęło kilka strużek słonej wody, obok musiał ktoś przechodzić. I nie ktoś, kogo nie znała, ledwo kojarzyła, tylko Meza. Najgorszy z dostępnych wariantów.
    — U kogo? — spytała automatycznie, nie rozumiejąc kogo ma na myśli.
    Większość uczennic Hufflepuffu wprawdzie otwarcie wyrażało swoje współczucie, widząc w Cath ofiarę bezdusznego Gryfona, ale.... podejrzewała, że mówił o kimś innym. Od czasu głośnej sceny na korytarzu, poza oczywistymi, bliżej nieokreślonymi uśmieszkami, spotkała się również, co ją zaskoczyło, z nieudolnymi próbami pocieszenia ze strony osób, z którymi albo wcześniej nie rozmawiała albo rozmawiała raz w życiu. Nie zastanawiała się, jak sytuacja wyglądała u Carlosa, jak na niego reagowali mieszkańcy Hogwartu. Do pewnego stopnia była pewna, że nic nie mogło mu zaszkodzić, na pewno nie na dłuższy czas. Niektóre Puchonki podczas posiłków w Wielkiej Sali zerkały w jego kierunku z nieprzychylnymi minami, aczkolwiek Cathy wydawało się, że w gronie Gryfonów wszystko pozostało niezmienione. Finn miał tam kolegów, tych lepszych i gorszych, ale nie doszły do dziewczyny słuchy, by wszczynali jakieś bijatyki. Tego byłoby za wiele.
    Zamrugała po trosze zaczerwienionymi oczami, marszcząc delikatnie nos. Na razie siedziała na ławce, nie planując z niej wstawać. Ułożyła wewnętrzną część dłoni na swych kolanach. Oczekiwała, że od razu zostanie zignorowana, a jej wypowiedź puszczona mimo uszu. Dokądkolwiek zmierzał — i choć miała przeczucie, co do tego miejsca — zanim natknął się przypadkiem na Cath, pewnie wolał tam iść, niż bezczynnie stać koło niej. Dlatego pominęła wstęp w stylu:cześć, jak się masz?
    — Myślała, że ukrywałam tę ciążę, bo bałam się twojej reakcji. Że mnie rzuciłeś. Pytała też o mugolskie metody na potwierdzenie błogosławionego stanu i odradzała pochopne decyzje. Narzuciła mi wyimaginowane dziecko, a potem chciała zapobiec... chciała... — zawiesiła głos i zaśmiała się gorzko, zakrywając twarz dłońmi. Jakby miała wybuchnąć niepohamowanym płaczem (choć to nadal nie dlatego strużki się pojawiły), a dłonie powinny służyć za kamuflaż. — Wychodzi na to, że już wszyscy słyszeli, naprawdę wszyscy. To zabawne — znów użyła słowa zabawne; zsunęła opuszki palców w dół, na swoje usta, po czym całkowicie oderwała ręce od buzi. Oczy trochę były załzawione, ale jednocześnie wygięła kącik ust w rozbawieniu.
    Gdy zrozumiała, że miał na myśli Finna, nie skomentowała tego w żaden sposób. Pociągnęła swoją historyjkę sprzed dziesięciu minut, rzeczywiście uznając ją za wielce zabawną, może tylko łzy psuły efekt. Na szczęście wokół oczu nie powstały brzydkie, czarne plamy po tuszu do rzęs, bo takowego kosmetyku dzisiaj nie zastosowała. Łatwiej było mówić o podejrzeniach pielęgniarki, aniżeli odnieść się do wydarzeń na korytarzu. Tak samo łatwiej przychodziło planowanie rozmowy, niż jej przeprowadzenie. W myślach słowa brzmiały lepiej, a zakończenie zawsze dało się określić mianem pomyślnego. Prawda była taka, że obawiała się kolejnego spotkania z Carlosem i jego możliwej obojętności, takiej, jak ta obecna. Bardziej od ataku chochlików kornwalijskich. I było jej wstyd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po niezbyt głośnym kaszlnięciu oraz krótkim pociągnięciu nosem, wstała z ławki, zaciągnęła rękawy swetra, chowając palce w ciepłym materiale. Następnie założyła ręce pod biustem, bo było jej po prostu zimno; był to jeszcze dosyć obronny gest.
      — Sam wtedy przyszedł, nie prosiłam go, żeby mi potowarzyszył. O nic nie wypytywałam i nie biegałam po szkole, by upewnić się, że to na pewno ty stoisz za tymi plotkami. Uwierzyłam, bo... — chciałam, dokończyła w myślach, a na głos powiedziała: — Znam go dłużej. I to było najlogiczniejsze.
      W końcu na niego spojrzała, zamiast patrzeć pod nogi, na ściany zamku, od których bił chłód, albo niewielkie okienka, czy ławkę. Nie chciała, by dłużej czuł się w obowiązku czekać aż skończy, aż powoli mu iść do gabinetu nauczycielki transmutacji. Odwróciła się tyłem i zrobiła trzy kroki. Przystanęła na moment; trzy kroki naprzód, cztery w tył — dokładnie tak zrobiła.
      — Mogłeś do mnie przyjść. Wiem, że niby ja miałam, ale... mogłeś. Nie broniłeś się, wcale, prawie nic nie powiedziałeś — rozłożyła bezradnie ręce. Paradoksalnie znów byli na korytarzu, jednak w innej części zamku, nikt ich nie obserwował. Cathy mówiła znacznie ciszej, może trochę za cicho, spokojnie.

      Usuń
  87. Już wcześniej podejrzewała, że Carlos nie będzie zbyt dobrze nastawiony do rozmowy z nią, szczególnie, jeśli przyjęłaby postawę jedynej ofiary niewybrednych plotek. Ale dopiero słysząc, co i jak mówi, zrozumiała, iż dalsze rozprawianie o własnej niedoli nie ma najmniejszego sensu. Na pewno nie na kolejnym korytarzu, niedaleko pokoju pielęgniarki, gdy Gryfon musiał udać się do gabinetu opiekunki swojego domu. Tylko... niezbyt wiedziała, co teraz począć. Jak trzy dni temu i wczoraj. Była zawstydzona, niepewna poprzednich racji, a to zburzyło nabytą odwagę, przynajmniej tę w stosunku do Mezy. Choć przypadkowe spotkanie Cathy mogło mu się nie spodobać, tak ona nagle dostrzegła w tym dobrą okazję do załagodzenia ich konfliktu, nieporozumienia, czy jak inaczej dałoby się nazwać obecną relację; być może pierwszą i ostatnią okazję.
    Podeszła bliżej, stanęła do niego przodem, mając nadzieję, że spojrzy na nią chociaż raz. Przezornie delikatnie przetarła brzegiem rękawa skórę pod oczami, pilnując, by materiał wsiąknął mokre plamy. Postanowiła zdobyć się na ten wielki akt odwagi i spróbować jakoś przebić chłodną skorupę.
    — Istnieje tylko kilka wyjaśnień. Najlogiczniejszym byłeś ty albo... ja — wskazała dłonią na niego, potem na siebie. Pojedyncze kosmyki włosów odgarnęła za uszy, mówiąc właśnie bez zastanowienia. Przedtem wyobrażała sobie tę rozmowę zupełnie inaczej: nieco mniej chaotycznie, była pozbawiona wzajemnych oskarżeń, odpowiednio wyważona. W najlepszym ze scenariuszy od razu wybaczał, ale prędko pojęła, że wcale łatwo nie będzie. Dlatego zrezygnowała na drugi dzień. Znów starała się wymyślić dobry wstęp i znów poniosła porażkę, więc po raz kolejny odpuściła. Odczuwała winę, sumienie gryzło ją za bezmyślne przedstawienie, lecz bała się... chyba właśnie tego chłodu, który bił od Carlosa.
    Chciała go dotknąć, sprawdzić, jak zareaguje. Czy zrobi krok w tył, powie coś niemiłego, zmieni się jego mina albo wręcz przeciwnie — pozostanie obojętny. Ale to nie był dobry moment. Więc była blisko i trzymała ręce przy sobie. Tym bardziej zwalczyła także wzmożoną ochotę pocałunku, takie odrzucenie byłoby teraz bolesne. Z drugiej strony, nie mogła dalej wyrzucać kolejnych słów.
    — Źle zrobiłam, wiem o tym. Niestety czasu nie cofnę — przesunęła wzrokiem po twarzy Carlosa, zerknęła na wybrany przez niego kierunek i dodała: — Nie chce cię zatrzymywać, bo pewnie gdzieś się śpieszysz. Ale... czy mogłabym na ciebie poczekać?
    Przypuszczała, że zmierza do gabinetu McGonagall. Nie widziała, żeby wchodził przed nią lub po niej, a istniało spore prawdopodobieństwo, że nauczycielka zażądała rozmowy również z nim. W plotkach poruszano temat dwóch osób, nie jednej. Skoro przypadkowo na siebie trafili, to Cathy zdecydowała się wykorzystać okoliczności, bo lepszych, mimo najszczerszych chęci, nigdy samodzielnie nie stworzy. Mogła poczekać niedaleko, w międzyczasie poukładać skołatane myśli i całkowicie przestać płakać. O ile się oczywiście zgodzi. Wszystko zależało od niego.
    Patrzyła na niego z wyraźnie odmalowaną prośbą w oczach. Nie spuściła wzroku, była niejako gotowa, by przyjąć ewentualną odmowę, licząc, że wówczas będzie potrafiła kontrolować swój organizm. Miała zamilknąć w oczekiwaniu na decyzję i... Nie udało się:
    — Tęskniłam za tobą.

    OdpowiedzUsuń
  88. Im bardziej myślała nad doborem słów, tym bardziej czuła, że gdy po raz kolejny będzie musiała odnosić się do niedawnych wydarzeń, potok nieskładnych wyrazów utknie jej w gardle albo wszystko po prostu zniknie; zostanie jedna wielka pustka w głowie. Nie wiedziała, jak załagodzić sytuację, co jeszcze powiedzieć, by przełamać ten niemal fizycznie odczuwalny chłód. Zwykłe przepraszam od początku wydawało się nazbyt banalne, niewystarczalne, a nawet niestosowne. Miała przepraszać za to, że poniosły ją emocje? Za to, że uwierzyła? Czy za branie pod uwagę możliwości udziału Carlosa w rozsiewaniu plotek na jej temat? Domyślała się, iż w pewien sposób odczuł skutki niezaplanowanej scysji na korytarzu, ale nie przewidywała żadnych poważniejszych konsekwencji. Tym bardziej nie sądziła, że całe jego towarzyskie życie legło w gruzach za sprawą jednej sprzeczki.
    Przez ten czas, kiedy omijał wzrokiem twarz Cathy, aż do momentu, gdy wreszcie na nią spojrzał, obawiała się utrzymania obojętnego stanu już na zawsze. Na jej tęskniłam zareagował inaczej, niż przypuszczała i inaczej aniżeli by chciała. Zbił ją z obranego tropu, dlatego przez chwilę miną wyrażała zaskoczenie. Niewiele odpowiedział, a w jego głosie nie wyczuła niczego, co wskazywałoby na to, że jakoś, choć trochę mu zależy.
    Czekała. Ręce raz za razem układała na kolanach, następnie poprawiała niesforne kosmyki włosów, zerkała w prawo i lewo, żeby sprawdzić, czy ktoś się nie zbliża. Meza mógł wrócić w każdej chwili, ale inni mieszkańcy Hogwartu też często korzystali z tego korytarza. Głównie zważywszy na umiejscowienie tutaj gabinetu pielęgniarki. Cath opuszkami palców łagodniej przesunęła pod powiekami, licząc w duchu na poprawienie wyglądu oczu. Lekko przekrwione od płaczu, powoli wracały do naturalnego stanu. Na szczęście nie posiadała zegarka, w przeciwnym razie co sekundę nerwowo kontrolowałaby upływ czasu. Starała się wymyślić dobry plan działania; zastanawiała się nad dogodniejszym miejscem, niedługo lekcja powinna dobiegać końca, a wypadałoby kolejną rozmowę przeprowadzić bez jakichkolwiek świadków. Problem w tym, że nic lepszego nie przyszło jej do głowy. W pokoju wspólnym, zarówno Gryffindoru i Hufflepuffu, uczniowie ciągle krążyli. Na korytarzach panował większy wysyp. Sowiarnia zbyt głośna. Łazienka niestosowna. Biblioteka za cicha. Gdy tak rozważała różne opcje, nagle usłyszała hałas. Pierwszoroczniacy zaczęli przechadzać się, pielęgniarka wyszła na moment z gabinetu, wołając imię jakiegoś nieznanego Cath chłopaka.
    Dziewczyna wstała, bo z poziomu ławki niewiele widziała. Wtedy też Carlos się zjawił.
    — Chodź ze mną. — Od razu pociągnęła go do opustoszałej już sali. Profesor wyszedł wraz z uczniami. Tuż za zamkniętymi drzwiami, po tym jak Meza za nią wszedł, odwróciła się i podeszła do niego blisko. Ostrożnie ujęła jego twarz w swoje rozgrzane dłonie, ustawiając się tak, by nawiązać kontakt wzrokowy. — Carlos, patrz na mnie. Przepraszam, słyszysz? Przepraszam, że mu uwierzyłam, nie spytałam cię, nie próbowałam spokojnie rozmawiać. Przepraszam za awanturę, za zniszczenie humoru, za przesadzoną reakcję, za... wszystko. Naprawdę żałuję, że tak wyszło. Musisz mi wybaczyć, bo... Bo jestem matką twojego wyimaginowanego dziecka — ostatnie zdania wypowiedziała z nikłym uśmiechem; plotki były głupie, ale aspekt dziecka wyjątkowo ją bawił. Odsunęła dłonie od jego policzków, by za moment zarzucić mu ręce na szyję. Przytuliła się do niego, ale nie liczyła, że ją obejmie. Wystarczyłoby, gdyby jej od siebie nie odsunął. — Nadal nie wiem, kto jest odpowiedzialny za plotki, ale teraz to bez znaczenia — wymruczała jeszcze cicho, mając koło swoich ust ucho Gryfona. Za chwilę sama miała go puścić.

    OdpowiedzUsuń
  89. Cathy oddaliła od siebie myśl o możliwych przeciwnościach na drodze do całkowitego pojednania — nauczyciel przed minutą opuścił salę wraz z dwiema grupami pierwszoroczniaków, więc nic nie zapowiadało jego rychłego powrotu. W pomieszczeniu panował lekki półmrok; słabe promienie słoneczne wdzierały się do środka przez rząd trzech okien na jednej z czterech ścian. Mimo to dziewczyna doskonale widziała twarz Carlosa. Przez dłuższy czas utkwiła wzrok wyłącznie w ciemnych i jak dotąd nieprzenikliwych oczach. Barwą na pozór podobną do swoich własnych, ale w rzeczywistości nieco odmienną. W spojrzeniu Gryfona doszukiwała się jakichś oznak poprawienia nastroju, zmiany nastawienia do niej, nadchodzącego uśmiechu, czy wreszcie wyczekiwanego przebaczenia. Lubiła wiedzieć na czym stoi, a on, obraną postawą, właściwie niczego nie zdradzał. Odetchnęła spokojniej, z ulgą, gdy przytuliwszy się do niego, dosyć szybko objął ją ramionami. Istotny był sam fakt, nie sposób, w jaki to uczynił. Ciche westchnięcie wymsknęło się spomiędzy jej warg, skroń chwilowo oparła o żuchwę chłopaka. Trwała w tym uścisku dopóki nie uznała, że wypada go puścić, wciąż jeszcze wszystkiego sobie nie wyjaśnili i wciąż nie była pewna, co do pozyskanego wybaczenia.
    — Nie myślałam — odparła szczerze, bez namysłu i natychmiast. — Zachowałam się jak bezmyślna, zraniona fanka — uśmiechnęła się gorzko do przelatującego przed oczami wspomnienia niedawnej frustracji i ogromnego rozczarowania. Cofnęła ręce, pozwalając mu zająć miejsce na brzegu pobliskiej ławki. Sama tymczasem opuściła górne kończyny wzdłuż ciała, wlepiając wzrok w podłogę. Nerwowo, niczym skarcone dziecko, przestąpiła z nogi na nogę, ostatecznie stojąc prosto z dłońmi schowanymi w zaciągniętych rękawach czerwonego swetra wygrzebanego na dnie kufra jeszcze wczorajszego wieczora. Dobrze przewidziała pogorszenie pogody.
    I teraz również słusznie przewidziała, że odnośniki do osoby Finna musiały się pojawić, bo odegrał on znaczną rolę w zainicjowaniu, jak i przebiegu, niefortunnego spotkania na korytarzu. Najchętniej wspomniałaby o nim tylko ogólnikowo, ale w ramach objaśnienia swojego zachowania, bezsprzecznie należało zacząć od wzmianki o Szkocie. Gorączkowo zastanawiała się nad wyjaśnieniem przyczyn najbardziej wstydliwego momentu w dotychczasowym życiu i... zamiast coś powiedzieć, otworzyć choćby usta, poczuła nieprzyjemne pieczenie skóry policzków, co odjęło kilka punktów pewności siebie. Tym razem dyskomfort był uzasadniony.
    — Chcę. Twoje wyjaśnienia też by mi się przydały — wydukała po przyłożeniu wierzchu dłoni do policzka. Zawsze miała wrażenie, że gdyby odcień skóry był o dwa tony jaśniejszy, to w częstych sytuacjach spłonięcia rumieńcem, przypominałaby nielubiane warzywo. A tak wyglądała na lekko speszoną, choć w duchu zawstydzenie już ścisnęło jej żołądek.
    Co się ze mną ostatnio stało...powtórzyła w myślach, nie mając gotowej odpowiedzi na to pytanie. Wiele wtedy się działo, głównie w głowie Cathy, która słysząc jedną wiadomość, puściła od razu wodzę fantazji. Prawdopodobnie jak inni uczniowie swego czasu. Z tym, że jej wyobraźnia doszukała się prawdy w słowach Finna, uznała je za rzecz oczywistą i wręcz pasującą do Carlosa. I jak miałaby mu oznajmić coś, czego sama do końca nie pojęła?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tamtego dnia spotkałam go w sowiarni. Rozmawialiśmy, pytał co ze szkołą, domem, w którymś momencie nawet zahaczył o ciebie. Opowiedział mi o tym, co słyszał... O tym, co słyszał w waszym pokoju wspólnym. Ponoć komuś się chwaliłeś. Dlaczego miałabym mu nie wierzyć? Nigdy nie kłamał, a przynajmniej nigdy nie okłamywał mnie. Normalnie pewnie przyszłabym do ciebie, żeby dowiedzieć się, ile prawdy było w jego słowach, ale... w jednej chwili byłam zła. Bardzo zła, inaczej tak szybko byś mnie nie zobaczył — uniosła kącik ust, zerkając na rękaw swetra; podwinęła go, gdyż teraz było jej ciepło. Zbyt ciepło. Zaraz podjęła także swoją wstydliwą historyjkę: — Nie wiem, co mi się wtedy stało. To chyba było rozczarowanie i w pewnym stopniu moja podświadomość spodziewała się czegoś takiego. Wprawdzie nie głupich plotek, tylko... szybkiego zakończenia.
      Pobłądziła trochę wzrokiem, byle z dala od twarzy Carlosa. Na razie wolała nie widzieć jego reakcji. Przerwała opowiadanie o początkach awantury na korytarzu; zawiesiła głos, bo nie miała pomysłu, jak zgrabniej kontynuować. Aż wreszcie znów podjęła:
      — Następnego dnia wyznał, że nie widział ciebie ani twojego kolegi, czy z kim tam miałbyś rozmawiać, ale był przekonany, że to ty. Przekonany — powtórzyła drugi raz wyraz, który stawiał pod światłem prawdziwość wszystkiego, co kiedykolwiek od niego usłyszała. A może wyłącznie w tej sprawie nagiął rzeczywistość. — Jego zdaniem i tak marnowaliśmy czas. Tymi słowami skończył temat, a ja byłam zbyt zawstydzona, żeby do ciebie przyjść — wzruszyła ramionami. Nic więcej nie mogła powiedzieć, bo potem już z nim nie rozmawiała.

      Usuń
  90. Słysząc jego śmiech, dziewczyna mechanicznie wyprostowała się, od razu trącąc ze wzroku nieciekawy rękaw swojego swetra. Rzuciła w stronę Carlosa jedno zdezorientowane, niepewne spojrzenie, by potem kolejny raz spuścić głowę. Służyło to już jednak upewnieniu się, co do przyszłych słów. Przed oczami miała podłogę, ale myślami była zupełnie gdzie indziej. Przypomniała sobie o wszelkich złych i dobrych aspektach tamtego dnia; o własnych uczuciach, które nawet teraz z wielką trudnością przyszło określić w prostych zdaniach. Oczekiwał, że na wszystkie — w jej mniemaniu — skomplikowane pytania udzieli jasnej odpowiedzi, a przecież sama nie wiedziała, co wówczas się z nią stało albo czemu tak naprawdę uwierzyła Finnowi. Mogła powiedzieć, gdzie poszła, co zrobiła, lecz z wyjawieniem motywacji byłoby ciężej. Zdradziła tylko część, a i ta niewielka część nie oddawała w pełni ówczesnych emocji.
    Odgarnęła ze skroni kosmyki włosów, ponownie zagarniając je za ucho. Tak samo postąpiła z lewym uchem i kolejnymi niesfornymi pasmami. Zawstydzenie powoli opuszczało Puchonkę, rumieńce zmieniły barwę, a jej ogólna postawa przestała przypominać ochronę przed poczuciem winy i ewentualnymi pretensjami Gryfona. Drobne poprawki fryzury pomogły jako tymczasowy przerywnik od mówienia. Zamiast rozchylać usta, żeby ciągnąć potok wyrazów, zajęła czymś dłonie. Te kilka sekund pozwoliło uporządkować narastające myśli.
    — Znam go sześć lat. I jak mówiłam, nigdy wcześniej mnie nie okłamał. Nie było powodu, żeby mu nie wierzyć. Możesz mieć o to żal, możesz mi wypominać, teraz albo w przyszłości, ale... pewnie w przypadku swojego dobrego przyjaciela postąpiłbyś podobnie. Może tylko inaczej rozegrałbyś sprawę. Ja postąpiłam głupio, nie zapanowałam nad emocjami, co rzadko mi się zdarza, i żałuję.
    Westchnęła na koniec, licząc, że więcej przeprosin Meza nie potrzebuje. Była zdolna jeszcze wydukać przepraszam, zwłaszcza, iż wina leżała przede wszystkim po jej stronie, jedynie miała nadzieję na coś milszego od braku zaufania. Bo kto, jak nie ona, osoba mało zaciekawiona życiem towarzyskim mieszkańców Hogwartu, nierozgadująca niczego zasłyszanego byle komu i wyrozumiała w większości przypadków, zasługiwał bardziej na ślepe zaufanie...
    — W porządku, nie musisz mi ślepo ufać, choć jesteś trochę niesprawiedliwy — niemalże ze smutkiem wymruczała pod nosem trzecią część zdania. Urządziła bezsensowne przedstawienie dla garstki ludzi, ale jednak nie zdradziła żadnego sekretu Carlosa, nie powiedziała nic, co mogłoby wskazywać na plakietkę niegodna zaufania. Ot, poniosło ją. I może nie tego się po niej spodziewał, tak samo, jak ona sama. Ale czy to nie czyniło go... wyjątkowym? W jakimś stopniu na pewno. W końcu nikt przedtem nie wywołał w niej aż tylu sprzecznych emocji.
    Gdy Carlos zeskoczył z ławki i rozpoczął przechadzkę po pomieszczeniu, Cathy zajęła jego miejsce na drewnianym meblu. Przysiadła wygodnie, podążając wzrokiem za ciągle krążącym chłopakiem. Umilkła, by czasem za dużo nie powiedzieć. Jedynie słuchała, a potem wciąż milczała. Wyznanie ją zaskoczyło. Na krótki czas wyrzuciła z głowy wspomnienie bójki nad jeziorem, której przypadkiem stała się świadkiem; od początku wykazywała nieme zainteresowanie powodem ich sprzeczki, lecz to, co teraz wyjawił Meza, nie pasowało do przyjętej przez siebie wizji zdarzenia.
    Zaśmiała się. Nieco nazbyt radośnie, jak na poważny wydźwięk rozmowy. Prędko zapanowała nad automatyczną reakcją organizmu, przyłożywszy dłoń na chwilę do ust.
    — Biliście się... o mnie? — spytała, próbując z całych sił zamaskować rozbawienie. Cóż mogła poradzić, była kiepskim obiektem czyjejś zazdrości. Uzasadnionej czy też nie. — Pierwszy raz coś takiego miało miejsce — stwierdziła pośpiesznie, aby Carlos nie poczuł się urażony tym nieplanowanym, acz krótkim i w miarę cichym śmiechem. Spoważniała. Odsunęła rękę od twarzy. — Wiesz, kto stoi za rozpowszechnieniem idiotycznej plotki o mojej domniemanej ciąży? O czymkolwiek w tym temacie...
    Zapragnęła, żeby był bliżej, ale skoro wolał chodzić w tę i z powrotem, to nie mogła mu zabronić.

    OdpowiedzUsuń
  91. Wiele ich różniło. Za kolejny przykład mogło posłużyć podejście do rozmowy. On ucichł, nic nie powiedział, w taki sposób wyrażając swoje niezadowolenie, a Cathy najchętniej mówiłaby dalej. Nie wiedziała, czego od niej oczekuje, gdyż nie sprecyzował żądań. Sądziła, że chce przeprosin, to mu je dała, jednocześnie pozbywając się wyrzutów sumienia. Jego nagłe milczenie odebrała jako przejaw niezadowolenia albo niechęci do dalszej dyskusji. Co by to nie było, Puchonka odwróciła głowę. Patrzenie na plecy Carlosa nie należało do najciekawszych zajęć. Już wolała, jak chadza po pomieszczeniu, niż stoi tyłem do niej, zupełnie bez słowa. Miała poważny dylemat: jak się zachować?
    — Jesteś dziś bardzo rozmowny — mruknęła, ułożywszy dłonie na kolanach. Postukała palcami, mając wrażenie, że nic więcej nie zdziała. Nastrój Gryfona zbił ją na długo z tropu. Kiedy on udawał pochłonięcie lekturą, ona zerkała na niego z większą niepewnością. Nadal nie wpadła na wspaniały plan działania. W głowie przebiegało wiele myśli, ale wszystkie dotyczyły obecnie inicjatora plotek. Chwilowo odrzuciła osobę Finna z umysłu. Ich bójka, a raczej powód tejże bójki, przestał ją bawić. Śmiała się głównie z siebie, nie z Carlosa bądź Huckleberry'ego. Oni po prostu tam byli.
    Zeszła z ławki, postała w miejscu z nieodgadnioną miną, następnie podeszła do Mezy. Skoro sam nie bardzo się do niej śpieszył, to mogła mu łatwo pomóc. Przyjął sobie odpowiednią odległość, a Cathy ją świadomie zignorowała. Teraz niewiele pozostało z rumieńców; zawstydzenie powoli opuściło jej ciało. Nie czuła tego dyskomfortu, skrępowania czy uwierającego sumienia.
    — Naprawdę uważasz, że Finn stoi pomiędzy tobą a mną? — zapytała, momentalnie wbijając w jego twarz uważniejsze spojrzenie. Z oblicza Casillas biło spokojem i opanowaniem. Ani się nie uśmiechała, ani nie śmiała. Była poważna. — Mimo wszystko pozostaje moim długoletnim znajomym, bo od miana przyjaciela trochę się oddalił. Ty jesteś... no właśnie, kim jesteś? Sama nawet nie wiem i na razie to nic złego.
    Może dla niego życzenie było proste do odczytania, aczkolwiek Cathy zauważyła pewne nieścisłości. Carlos wyraźnie traktował Finna jak przeszkodę na drodze do... jakiejś bliżej nieokreślonej relacji. Dla niej był on jedynie kimś, kogo znała od sześciu lat. Na którymś etapie znajomości stwierdziła, że jest nim zauroczona, z biegiem lat to uczucie nie ewoluowało i dziewczyna sądziła, iż poza zerwaniem kontaktu lub utrzymywaniem go na takim samym poziome, nic innego ich nie czeka. Nawet uporczywe skurcze żołądka przestały często o sobie znać. Na przestrzeni ostatnich tygodni niemal całkowicie zanikły. Przyczyna mogła leżeć w kolejnej dwumiesięcznej przerwy, niejakiej emocjonalnej dojrzałości albo... po stronie Carlosa. Nie wykluczała jego udziału.
    — Chcesz, żebym przestała utrzymywać z nim jakikolwiek kontakt. Dobrze rozumiem? — pokiwała krótko głową, przekonana o sensowności własnego olśnienia. — Czy wystarczy, że nie będę go więcej słuchać i ze wszystkim przyjdę najpierw do ciebie? Jeżeli zajmiesz cały mój wolny czas, to dla niego nic nie zostanie — uśmiechnęła się przekornie przy ostatnim zdaniu. Prawda była taka, że będąc przy nim prawie w ogóle nie zawracała sobie głowy myśleniem o Finnie. To on sam zwykle wspominał jego imię. Jak na przykład w łazience prefektów. Dlatego też, przynajmniej na tę chwilę, Cathy byłoby łatwiej obiecać ograniczenie kontaktu ze Szkotem do niezbędnego minimum. Bo przecież nie zacznie go, ot tak, uznawać za martwego. Położyła dłoń na przedramieniu Gryfona, chcąc go zachęcić do opuszczenia rąk, do zmiany postawy.

    OdpowiedzUsuń
  92. [ Witam, witam.Co powie Carlos na wątek z Fran?
    Karta mnie zaciekawiła. Nie jest typowo Gryfońska... z resztą jak moja. ]

    Francesca Pasqua

    OdpowiedzUsuń
  93. [Michał jest wzruszona i przygnieciony do ziemi tym komplementem :D
    Burza mózgów taka męcząca. Ustalamy jakieś powiązanie? ;)]
    Iris

    OdpowiedzUsuń
  94. [Domagam się wątku!
    Znaczy, tylko pod warunkiem, że jest na to ochota:)]

    OdpowiedzUsuń
  95. Usilnie walczyła ze sobą, by nie przewrócić oczami, gdy wbrew jej oczekiwaniom, Carlos nadal ciągnął temat Finna. Chciała to szybko zakończyć, przejść na ciekawsze rewiry, subtelnie zasugerować zmianę postawy, która niemal zdawała się być wroga wobec Cath. Jakby wręcz zakazał wszelkiego kontaktu fizycznego: na złość i z przymusu, bo musiał wiedzieć, jak dużą wagę dziewczyna przykłada do dotyku. Momentami mówił więcej niż setki wypowiedzianych na głos słów. Próbowała zapanować nad mimiką oraz narastającymi emocjami, jednakże przez chwilę na jej twarzy znów zagościło rozczarowanie. Nie oczekiwała od razu radosnych szczebiotań, szerokich uśmiechów, czułych pogaduszek, ale... odnosiła wrażenia, że Meza świadomie stara się ją zniechęcić. Może przypadkowe spotkanie nie było dla niego powodem do entuzjazmu. Ba, może liczył, iż już nigdy nie będzie musiał jej widzieć. Wszak, jak na osobę dość wstydliwą, nie powinna udźwignąć ciężaru własnej pomyłki i stworzonego przedstawienia.
    — Nigdzie nie pobiegnę. Nawet nie mówiłam poważnie — zmarszczyła brwi w szczerym zdziwieniu. Kto jak kto, lecz Carlos powinien poznać, kiedy wydukała coś poważnie, a kiedy tylko żartowała.
    Mając małe pole manewru, została zmuszona do zrobienia kroku w tył. Zerknęła nieco smutno na strąconą dłoń, zaraz skrywając wierzch w rękawie. Tak samo postąpiła z drugą. Stała w miejscu, przy tym parapecie, dopiero po jakimś czasie odwracając głowę w stronę chłopaka. W oczach kłębiły się wyrzuty, teraz z kolekcji tych związanych z wyraźnym odtrąceniem. Zabawa w kotka i myszkę skutecznie powoli niszczyła optymizm Casillas. Wracał sceptycyzm co do dalszej znajomości. Przepraszała wiele razy, bardzo żałowała swojego zachowania, powiedziała wszystko, co wypadało i wszystko, co chciałaby usłyszeć na jego miejscu, a mimo to... on wciąż pozostawał nieugięty. Na dodatek nie zamierzał rezygnować z wymuszania na niej zerwania długoletnich więzów ze Szkotem. Zrobiła tak samowolnie, bez konkretnych żądań. I to jeszcze zanim naprawdę poznała Argentyńczyka.
    — Finn był daleko poza naszą relacją, to ty sobie wmówiłeś, że jest inaczej. Od początku mówiłam o osłabieniu naszych kontaktów i miałam rację. Odkąd my, ja i ty, zaczęliśmy się widywać, ani razu nie rozmawiałam z nim dłużej niż pięć minut. Nie biegam za nim, prawie nic nie wiem o jego najnowszych poczynaniach, tym bardziej nigdy nie zarzucałam cię zbędnymi szczegółami — mówiła spokojnym, wyważonym tonem, ale w jej głosie dało się wyczuć tłumione emocje.
    Po raz pierwszy była w beznadziejnej sytuacji; osaczona przez powracające wyrzuty sumienia i własną bezsilność wobec zdystansowanego Carlosa. Już zupełnie nie wiedziała, co należało powiedzieć, jak najłagodniej ująć w słowa znajomość z Finnem albo jak przemówić do Gryfona, by wreszcie zarzucił spekulacje. Odetchnęła głębiej, niespodziewanie czując nieprzyjemne mrowienie w kącikach oczu. Płacz nie był dla niej niczym naturalnym, dlatego ze wszystkich sił próbowała zapanować nad reakcjami swojego organizmu. Schyliła lekko głowę, podchodząc do ławki, na której siedziała. Przysiadła na niej i już nie patrzyła na Mezę.
    — Wiesz, kto jest teraz największą przeszkodą? Ty. Chcesz mnie możliwie jak dotkliwej ukarać za żenujące przedstawienie, za głupoty, w które naiwnie uwierzyłam. Żadnym przepraszam i przekonywaniem, że dawno zrezygnowałam z Finna, nic tutaj nie wskóram... — Dla bezpieczeństwa, choć chłopak siedział w dużej odległości i gdzieś po lewo, delikatnie odwróciła głowę w bok, by ukradkiem wytrzeć kąciki oczu, inaczej łza spłynęłaby jej po policzku. Nie chodziło tylko o niepłakanie przy nim, a głównie o niepłakanie w ogóle. Dzisiejszego dnia wyczerpała limit takiej formy okazywania własnej słabości.

    OdpowiedzUsuń
  96. [ Moja karta przedstawia naprawdę zatrważający brak informacji, przyznaję bez bicia. A jeżeli chodzi o relacje, zawsze komponuję tasiemce, które odnoszą się do przeszłości, teraźniejszości i najlepiej też do tego, co dopiero się wydarzy. Nie wszystkim się to podoba, nie chcę cię zawieść, w szczególności, że zauważyłam swoją skłonność do krążenia nad paroma pomysłami na wątek, a nie mam zamiaru niczego powielać. Więc bardzo, bardzo, bardzo ładnie proszę o jakąś w miarę porządną relację, najlepiej skomplikowaną, a ja w zamian zacznę jeszcze bardziej porządnie.]

    OdpowiedzUsuń
  97. [Żyje, ale nadrabiam odcinki ulubionego serialu ;]

    Julie

    OdpowiedzUsuń
  98. Wreszcie dała spokój swoim rękawom. Poprawiła je na odpowiednią wysokość, zagięła nadwyżkę materiału przysłaniającą kawałek dłoni, a potem przeniosła spojrzenie w miejsce, gdzie stał Carlos. Uporała się z powstałymi drobinkami łez w kącikach oczu, zapobiegła popłynięciu dwóch strużek, przybrała w miarę neutralny wyraz twarzy, lecz ani słowa nie wypowiedziała. Po prostu patrzyła, czekała aż jakoś zareaguje; aż odpowie coś, co pozwoliłoby całkowicie odrzucić od siebie myśl o specjalnym karaniu albo mogłoby ją właśnie potwierdzić. Najlepiej byłoby wszystko sobie od razu wyjaśnić, gdyż w jej mniemaniu, wszelkie nieścisłości, niedomówienia i wzajemne pretensje ujrzą kiedyś światło dzienne. Jednak trwała w milczeniu. Ledwo wydukała ostatnie zdania, na kolejne nie miała już siły, ochoty i pomysłu, a przy nim, czy raczej w przypadku sporu, wolała posiadać wcześniej ustalony plan działania. Choćby lekki zarys.
    Przyjęła do wiadomości tłumaczenia Mezy. Tłumaczenie tłumaczeń również. Chwilę układała w myślach to, co usłyszała i to, co czuła. Mętlik nadal pozostał, ale nie był tak dotkliwy. Splotła palce obydwu dłoni na kolanach, jakiś czas wpatrując się w nie dość nieobecnym wzrokiem. Chętnie zostałaby na tej ławce, przynajmniej przez kilka minut. Rzeczywiście tęskniła za Gryfonem, co wyraziła otwarcie jeszcze na korytarzu, kiedy z marnym skutkiem próbowała szybko zażegnać ich konflikt. Tylko... zastanawiała się, czy za sprawą jednego uścisku jest w stanie zapomnieć. Czy on zapomni o zajściu sprzed paru dni, czy jej wybaczył, czy będzie traktował jak przedtem. Ponowne wspomnienie osoby Finna pobudziły niepewność — bo co, jeśli w przyszłości, może za niedługi czas, zamieni z nim ze trzy słowa, a Carlos akurat to skądś zobaczy? Nie była pewna, do czego doszli, co ustalili. Ale skoro sama postanowiła odsunąć się od kolegi, wytworzyć między nimi adekwatny dystans, to spróbuje wciąż nie złamać danej sobie obietnicy. I chyba tym postanowieniem powinna się najbardziej martwić.
    Zeszła z ławki, pokonała dzielące ich metry i przystanęła blisko. Na tyle, by wyczuć jego zapach, ale nie przytulać jak desperatka. Uśmiechnęła się delikatnie, żeby ukryć podenerwowanie. Poczuła w brzuchu niespodziewany ucisk. Niezbyt mocny, trwały, nie taki, jak kiedykolwiek wcześniej. Prędko przeminął, pozostawiając po sobie następną zdezorientowaną myśl. W ostateczności dziewczyna przytuliła się do Gryfona, chcąc odwrócić uwagę od zaskoczonej oraz... zaciekawionej twarzy.
    — Ty za tym nie tęskniłeś? — zapytała gdzieś w jego szyję, stopniowo przesuwając głowę. — Zakładając, że nie byłeś zajęty rozmyślaniem nad nienawiścią do mnie — mruknęła z cichym, krótkim, wręcz naturalnie przytłumionym śmiechem. Nie była tak spięta, jak podejrzewała, że będzie. Przywykła do niego, do jego obecności, nawet w małych dawkach, więc taki pozornie nic nieznaczący uścisk poprawił jej humor. Przestała wsłuchiwać się w głos sumienia, wyrzuty same
    odleciały.
    Ręką powędrowała do karku Carlosa. Opuszkami musnęła skórę, powoli przesunęła nimi po linii włosów, nieco w górę i dół. Odsunęła głowę w momencie wyznaczania dłonią drogi z karku na prawą stronę szyi, a następnie zakończywszy ułożeniem palców na żuchwie. Cmoknęła brodę, po czym powiedziała:
    — Powinniśmy już stąd wyjść. Nie wiadomo, kiedy nauczyciel wróci albo jakaś zabłąkana owieczka pomyli sale. — Bardzo niechętnie zrobiła krok w tył, zsuwając dłoń na ramię Mezy. Złapała go za rękę z szerszym uśmiechem, trochę poganiając do opuszczenia pomieszczenia. — Jutro wszyscy idą do Hogsmeade, ja też się wybieram — mówiła, przez chwilę idąc tyłem; uniosła jedną brew, tym samym sugerując, że mogliby tam pójść razem, spotkać się gdzieś bądź... zrobić cokolwiek innego.

    OdpowiedzUsuń
  99. Pokręciła głową z uśmiechem, zaraz odwracając ją do tyłu, aby sprawdzić, czy już teraz ktoś nie wchodzi. Drzwi były duże, stare i głośno dawały znać o wprawieniu w ruch mechanizmu otwierania, lecz Cathy, w przypływie różnych niezrozumiałych emocji, stała się tymczasowo głucha na wszystko inne, na całe otoczenie. Jedynie chochliki kornwalijskie mogłyby ją wyrwać z tego otępiającego stanu. Chochliki oraz surowy głos profesora od eliksirów, na którego zajęcia uczęszczała siódmy rok. Zerknęła na Gryfona z ukosa, faktycznie wahając się pomiędzy zostaniem jeszcze trochę a natychmiastowym opuszczeniem sali lekcyjnej. Nie chciała być z nim przyłapana, być może znów będąc fałszywie o coś posądzoną, ale otwarta przed nią perspektywa pozostania blisko, była nad wyraz kusząca. Własna reakcja ją zdradziła — wprawdzie zawstydzone rumieńce nie pojawiły się od czasu wypadu do łazienki prefektów, dziś posłużyły jako wyznacznik poziomu wyrzutów sumienia w związku z zajściem na korytarzu; zamiast różowawych plam, zdezorientowanego spojrzenia, wyczuła przyśpieszone bicie serca. I tak jak chwilowy ucisk w żołądku, nie było to nieprzyjemne odkrycie. Raczej zaskakujące, bo przy poprzednich spotkaniach miewała lepsze okazje do takich... nietypowych doznań.
    Skłamałaby mówiąc, że nie pamięta przebiegu tamtego wieczora. Potrafiła sięgnąć pamięcią do kilku minut sprzed wyjścia ze swojego pokoju, także pamiętała moment ratowania przez Carlosa, butelki, niezbyt ciekawą muzykę i głośne pomruki rozmów. Droga do łazienki prefektów została prawie całkowicie wyrzucona z głowy, ale za to wszelkie postawione kroki wyraźnie w niej utkwiły. Tak samo, jak ich pierwszy, nieco wymuszony przez Cath pocałunek. Zapamiętała go, lecz nie miała pojęcia, co wtedy przebiegło jej przez myśl. Na pewno było to przyjemne; tego jednego mogła być pewna.
    Kiedy więc ponad tydzień później ponownie znalazła się na tyle blisko Mezy, by niemalże dotykać jego ust swoimi, była w pełni świadoma. Nie chroniła ją otoczka wypicia sporej ilości alkoholu. Poza przyśpieszonym biciem serca, wyglądała na pozornie rozluźnioną. Obserwowała raz po razie wargi Carlosa i jego oczy. Bez sprzeciwu, bardziej instynktownie przystała na zmniejszenie odległości, ułożenie dłoni na policzku, na który na chwilę przeniosła wzrok. Była zewnętrznie spokojna, może tylko w spojrzeniu dałoby się dostrzec rosnącą fascynację.
    — Wytrzymałam dłużej — początkowo mruknęła przy jednoczesnym ściągnięciu brwi; wygładziła rysy twarzy poprzez przywrócenie jej do stanu zaciekawienia odznaczającego się w oczach.
    A wytrzymała dłużej bez pocałunku. Jako pierwsza go dotknęła, tuż po wejściu do pomieszczenia, ale nie całowała! Wygrała ten niepisany zakład, co szybko puściła w niepamięć. Uśmiechnęła się radośnie, nie planując odwzajemniać tych czułych gestów. Opuszkami palców gładziła żuchwę chłopaka, powolnie i delikatnie.
    — Ludzie przestaną wierzyć w plotkę o ciąży dopiero za kilka miesięcy, gdy mój brzuch nie urośnie. Na razie można ich ignorować. Sami w końcu się znudzą — stwierdziła cichym głosem, nadal z nieznacznym uśmiechem. Przestała tak często patrzeć w oczy Gryfona, na dłużej pozostając przy ustach. — Jeżeli zostaniemy w zamku, to tym razem proponuję pokój wspólny Puchonów. Nigdy nie wiadomo, kto wejdzie do twojej wieży. Salon Hufflepuffu, moje dormitorium albo... jakiekolwiek inne miejsce. Nie znam Hogwartu aż tak dobrze.
    Wzruszyła ramionami, zsuwając palce z twarzy Carlosa. Gdy się odsunął, ona po upływie kilkunastu sekund zbliżyła się po raz kolejny, ale po raz pierwszy pocałowała go czule bez grama alkoholu we krwi. Zrobiła to świadomie, dla siebie i z własnej ciekawości. Mieli te niecałe dwie minuty, dlatego chciała je maksymalnie dobrze wykorzystać, choć Gryfon chyba zakładał droczenie się krótkimi muśnięciami. W międzyczasie ułożoną dłoń na jego ramieniu stopniowo przesuwała w dół, aż do palców, które splotła ze swoimi. Druga dłoń spoczęła znów na policzku. Zrobiła niewielki krok w tył, ostrożnie namawiając go, by jednak równie leniwie podchodzić do drzwi.

    OdpowiedzUsuń
  100. Przez te cztery minuty, które w zamierzeniu miały być dwiema, przestała myśleć o czymkolwiek i kimkolwiek. Wiele jeszcze pozostało niedopowiedziane, wiele powinni omówić, ale to nie miało wtedy znaczenia. Przestało mieć znaczenie. Cath trwała w pocałunku, bezwiednie poddając się jego intensywności, porywczości i własnemu pragnieniu. Chcąc skłonić Carlosa do szybkiego opuszczenia sali, do czego w sprytny sposób wykorzystała przyjemną dla obojga czynność, nie przewidziała, że pierwszy raz znacznie utrudni sobie późniejsze rozstanie. Tego dnia. Niedługo po wyjściu z klasy.
    Nauczyciel eliksirów wrócił aż po całym kwadransie. Dziewczyna nawet minęła go w drodze do piwnicy Hufflepuffu, na co nie zwróciła najmniejszej uwagi, w ostatniej chwili unikając zderzenia z trzecioklasistą nagle wybiegającym zza zakrętu. Bądź tenże trzecioklasista szedł normalnie jak człowiek, a nieco zdezorientowane i przytłoczonej Puchone zdawało się, iż sytuacja zakrawała o niebezpieczeństwo siniaków. Niemniej była wyraźnie roztargniona.
    Roztargnienie ciągnęło się przez calutki wieczór, nie pozwalając dokończyć rozpoczętej poprzedniego dnia pracy domowej na poniedziałek. Rozmyślała o wszystkim, prócz nauki. Najwięcej czasu w swych zupełnie niekontrolowanych rozmyślaniach poświęciła oczywiście Mezie. Cieszyła się, że w pewnym stopniu doszli do jakiegoś porozumienia w kwestii rozpowiadanych plotek, żadne już nie planowało wzajemnych oskarżeń — a przynajmniej Cathy próbowała odrzucić od siebie myśl o jakichkolwiek przyszłych konfrontacjach. W salonie spędziła zaledwie dziesięć męczących minut, kiedy to została skazana do wysłuchania czyichś pocieszeń; pocieszenia właściwie trwały ze trzydzieści sekund, potem stały się osobistymi wynurzeniami o nieprzydatności płci męskiej w codziennym życiu. Miała chyba zaszczyt siedzieć obok naradzającej się feministki! Wybawienie, co ironiczne, przyszło w postaci uśmiechniętego siódmoklasisty. W duchu mu podziękowała i pobiegła na górę, znów zostając sama ze swoimi myślami.
    Niewiele zjadła w tym dniu, ale nawet wieczorem nie odczuwała głodu. Przegryzła schowane ciastko, co i rusz strzepując z bluzki okruszki. Spożywanie drobnego posiłku szło jej bardzo leniwie. Jak ognia unikała pytań o samopoczucie, gdyż od kilku dni współlokatorki wykazały się większym zainteresowaniem w tej dziedzinie. Po jej minie musiały źle wywnioskować, że jest czymś przybita. I pewnie w ich mniemaniu tylko jedna sprawa, jedna osoba mogła ją na razie wprowadzić w taki stan.
    Następnego poranka obudziła się w najlepszym z możliwych nastrojów. Była podekscytowana, chociaż unikała wyraźnych symptomów wyśmienitego humoru. Szerokie uśmiechy po raz kolejny wzbudziłby czujność trzech dziewczyn powoli zrzucających z siebie kołdry. Roztargnienie, czy może niepewność co do swoich wczorajszych uczuć, zostało odepchnięte na boczny tor. Należało wymyślić dobry pretekst dla odpuszczenia następnego wypadu do Hogsmeade; poprzednio i jeszcze wcześniej też nie poszła, jakby nie patrzeć, z tego samego powodu. Na chorą już nie wyglądała — wręcz przeciwnie, biło od niej... witalną siłą.
    Przyszła dwanaście minut wcześniej. Raz, że nie mogła się doczekać i dwa, że wredne stworzenie niemal ją wygoniło. Delikatny uśmiech wypłynął na jej usta, gdy już stanęła naprzeciwko Gryfona. Nie wiedziała, jak się teraz zachować, a zwykły uśmiech wydawał się być odpowiednią reakcją na widok Carlosa.
    — Cześć — powiedziała swobodnym tonem, czując jak... albo tak naprawdę nie czując jak się rumieni. Oczy Cathy jedynie pobłyskiwały ogólną radością. — Więc dokąd idziemy? — spytała i postąpiła krok, żeby... no właśnie, zanim podświadomość zdecydowała, usłyszała za sobą znajomy dźwięk obwieszczający, że ktoś (lub ktosie) również zaraz wyjdzie (lub wyjdą) z korytarza prowadzącego do pokoju wspólnego.
    Była sobota, czyli większość uczniów zmierzała do Hogsmeade.

    OdpowiedzUsuń
  101. Nie zdołała powstrzymać uśmiechu, kiedy poczuła usta Carlosa na swoim policzku. Całe napięcie, związane z niepewnością co do przyjętego zachowania względem niego, momentalnie uleciało. Miała rzeczywiście zabawny problem z określeniem właściwego przywitania, właściwego postępowania, lecz jego inicjatywa rozdmuchała wszelkie wątpliwości. Wprawdzie nie wykonała już żadnego ruchu, który wskazywałby na jakieś poważniejsze zamiary, ale poczuła tę przyjemną swobodę; czuła się przy nim nad wyraz dobrze, może za wyjątkiem ich pierwszej sprzeczki. Poniosło ją, stanowczo ją poniosło i wciąż w pewnym stopniu była na siebie zła za przejaw takiej... głupoty? Ślepej wiary w cudze słowa i własne zaćmienie umysłu. Wczoraj próbowała wreszcie myśleć pozytywniej, skoncentrować świadomość na samych dobrych stronach feralnego zajścia, bo na pewno takowe powinny się pojawić. Myślała intensywnie, długo, nie doszedłszy do nowych wniosków. Nie rozumiała ani swoich ówczesnych uczuć, ani tych tuż po spotkaniu w sali profesora od eliksirów. Tak naprawdę ostatnio rzadko samą siebie rozumiała.
    Rzuciła kontrolne spojrzenie przez ramię. Zauważywszy znajomą twarz współlokatorki w towarzystwie niższej im rocznikiem dziewczyny, Cathy odwróciła głowę. Wymyśliła dla niej najbłahszą z błahych wymówek: nie wyglądała na przekonaną, ale nie zadawała miliona niepotrzebnych pytań. Pokój Wspólny opuszczało w tamtej chwili spore grono Puchonów, więc istniała szansa, że stojąca przy ścianie Casillas nie została dostrzeżona. Bardzo pragnęła uniknąć późniejszych domysłów wypowiadanych na głos — niby będących pytaniami. Na przestrzeni tygodnia zdecydowanie za często bywała na językach hogwarckiej społeczności, nie potrzebowała więc kolejnej porcji podkoloryzowanej prawdy. Zresztą nie musiała i nie chciała nikomu tłumaczyć, dlaczego wciąż widuje Carlosa Mezę. Jego ramię nawet pomogło ochronić ją przed wścibskim wzrokiem przechodzącej akurat obok koleżanki, potem ta na szczęście zniknęła gdzieś z przodu, przysłonięta przez wyższych uczniów.
    — Co nieco słyszałam — odpowiedziała tylko, nie mając pewności, czy dosłyszał. Wraz z falą uczniów spragnionych uciech pobliskiego, lecz dobrze im znanego miasteczka, znacznie podniósł się poziom decybeli. Wszyscy coś mamrotali, mówili do siebie nawzajem, przepychali, śpieszyli. Cathy została szturchnięta lekko przez jasnowłosego czwartoklasistę, który zaraz jednak szybko przeprosił i pognał do przodu, trącając kolejne osoby.
    Nie miała teraz większej możliwości zastanowić się nad pozyskanymi informacjami na temat Pokoju Życzeń. Wiedziała, że takie pomieszczenie kiedyś istniało... ale czy istnieje nadal? Tego nie była pewna. W jakimś grubym tomisku czytywała o wielu pokojach w Hogwarcie, o których powszechnie słyszano, ale mało kto je widział. Nie doszły do niej słuchy, by którykolwiek Puchon, młodszy czy starszy, przypadkiem natrafił na tę salę. Ot, potraktowała to jak zwykłą legendę. Trochę sceptycznie podeszła do sprawy, gdyż podejrzewała, iż swoiste wywołanie pomieszczenie do łatwych należeć nie mogło; z dawką sceptycyzmu, lecz jeszcze większą dozą ekscytacji.
    W pewnym momencie tłum stanął w miejscu, a razem z nim Cathy. Zerknęła na Carlosa, później wyciągała głowę, by sprawdzić, gdzie przystanęli. Niektórzy odeszli na bok, inni zajęli się rozmowami. Nadeszła okazja, żeby wreszcie oddalić się od wychowanków Hufflepuffu. Podczas tej okazji, kiedy też dziewczyna odnalazła ponownie dłoń Gryfona, koło w miarę zwartej grupy uczniów przeszła profesor Minerwa McGonagall. Miała wszystkich poinstruować albo szukała Gryfonów, niemniej zauważywszy Carlosa przybrała typową dla siebie surową minę.
    — Panie Meza, kiedy wstąpił pan w szeregi domu Helgi Hufflepuff?
    McGonagall przeniosła spojrzenie na Cathy. Kilkoro uczniów roześmiało się, dopiero rozpoznawszy niejakiego intruza pośród nich. Przez sekundę, przez dosłownie sekundę, Casillas wydawało się, że widzi na twarzy nauczycielki cień uśmiechu. Pani profesor zaraz jednak wydała krótkie polecenie i odeszła, a Cathy nieświadomie mocniej ścisnęła dłoń chłopaka.

    OdpowiedzUsuń
  102. [ Daję ci pełną dowolność nieopakowaną w dokładny termin.]

    OdpowiedzUsuń
  103. Przywołała — albo próbowała przywołać — wszystkie z dotychczas zebranych informacji na temat Pokoju Życzeń. Nie skupiała się za bardzo na ciekawostkach, bo ani nie chciała wyruszyć na poszukiwania zaginionego pokoju, ani też za bardzo w jego istnienie nie wierzyła. Pamiętała więc strzępki ściśle zapisanych notatek, jakąś nieciekawą historyjkę od ducha swojego domu i tym sposobem mniej-więcej potrafiła ocenić, jaką trudność mogą mieć z wywołaniem tegoż specyficznego pomieszczenia. Bo czy go bardzo potrzebowali? Bo czy tylko trochę, lecz wystarczająco, by pozyskać możliwość spędzenia czasu pośród... czegoś stworzonego w umyśle Cathy? Przez połowę drogi rozważała różne warianty, różne wystroje, różne dodatki. Ostatecznie usiłowała wyrzucić z głowy najbardziej kolorowe i przesadzone dekoracje, które przerażająco naturalnie w niej zaświtały. Prędko wyzbyła się nieoczekiwanego przejawu własnej nadmiernej... kobiecości. Nigdy nie lubiła przesadyzmu, toteż jeśli przyjdzie co do czego, najprawdopodobniej postawi na łatwe rozwiązanie i pewien zachowawczy minimalizm. Planowanie planowaniem, gdyż nie była w stanie przewidzieć, co właściwie w odpowiednim momencie przyjdzie jej na myśl.
    Skoro jemu się nie śpieszyło, to skorzystała z okazji do wolnego marszu ku skomplikowanej strukturze ruchomych schodów. Rzadko kiedy traciła przez nie cenny czas, bo rzadko płatały jej nieśmieszny figiel w postaci zmiany swego położenia. Była albo zupełnie niewarta zachodu, albo przynajmniej nie tak denerwująca, czy o co tam chodziło z tą magiczną sztuczką. Grunt, że nie spodziewała się większych kłopotów z dotarciem do celu. Może za wyjątkiem fizycznego zmęczenia, bo zajęć mających na celu utrzymanie kondycji w tej szkole mimo wszystko nie prowadzono.
    Powoli maszerowała, aż do chwili, gdy wkroczyli na pierwsze stopnie. Carlos dostał jakby przyspieszenia i to samo narzucił Puchonce, co początkowo przyjęła bez słowa protestu. Gdzieś pomiędzy trzecim a czwartym piętrem wreszcie zechciała na chwilę przystanąć. Dla zaczerpnięcia tchu, poniekąd. Przyciągnęła do siebie ich złączone dłonie, po czym stanęła przed chłopakiem i zwolniła uchwyt. Uniesioną rękę ułożyła na jego klatce piersiowej, zmuszając do chwilowego spoczynku.
    — Będę pamiętać o czymś słodkim, ale zatrzymaj się na moment. Daj mi odetchnąć — poprosiła z uśmiechem, po sekundzie opuszczając rękę. — Komnata nam nie ucieknie, wbrew pozorom. — Przechyliła lekko głowę, patrząc na Gryfona z przekornym wygięciem jednego kącika ust. Przysunęła się do niego, mając w planie wykorzystać bardzo krótki postój. Na pojedynczą czułość, bo na więcej wolała sobie teraz nie pozwalać. Byli w miejscu, gdzie wokoło, w górze i na dole, wisiało pełno mówiących obrazów.
    Wcześniej nie przywitała się z nim zbyt ciepło, pomimo ewidentnej radości widocznej na twarzy, dlatego ze względu na brak cielesnej obecności jakichkolwiek ludzi w pobliżu, postanowiła naprawić swój mały błąd. Cmoknęła jego wargi, ale zamiast potem zrobić krok w tył i ruszyć w dalszą drogę, musnęła go jeszcze raz, a następnie już pocałowała w pełnoprawnym tego słowa znaczeniu. Z trudem oderwała się od niego, układając opuszki palców prawej dłoni na jego dolnej wardze.
    — Jednak dobrze, że tego wcześniej nie zrobiłam — mruknęła z rozbawieniem, powoli się cofając i odsuwając palce. — Połączymy wszystko i ty mi w tym pomożesz. Aż do dotarcia na miejsce... żadnego całowania. — Postanowiła z krótkim, acz stanowczym kiwnięciem głową. Zaraz uśmiechnęła się znów, kierując spojrzenie na schody. Zaczęła wbiegać na górę, jakby uciekając przed Carlosem, chociaż nie wiedziała, które piętro jest tym właściwym. Równie dobrze mogło nim być to czwarte czy piąte.
    Oby wyobrażenie trochę nie przypominało wyglądem jej szkockiego pokoju, bo... o nim podczas wbiegania przez ułamek sekundy pomyślała.

    OdpowiedzUsuń