17 lipca 2014



CARLOS MEZA
VII ROK - GRYFFINDOR
transmutacja, zaklęcia, mugoloznawstwo
Kwiecisty syn disco z latynoskim temperamentem, z bajecznie bogatej rodziny, z bajecznie czystokrwistego rodu, machający wcale nie najgorzej trzynastocalową różdżką wykonaną z róży i skorupy topka. Jego patronus to żółw - którego pogania zwykle ręką - a bogin to John Travolta w obcisłych spodniach.

Całkiem zdolne i całkiem towarzyskie dziecko, które to lgnie wraz ze wszystkimi swoimi infantylnymi pomysłami do ludzi. Robi to jednak w tak wspaniale przebiegły sposób, z takim wdziękiem, że nikt się nie orientuje, kiedy Carlos wciąga go w kolejne ryzykowne i równocześnie wyjątkowo zabawne przedsięwzięcie. To człowiek, który ma odpowiednią oprawę, kiedy idzie - dźwiękową - w postaci jego własnego śpiewu i chichotów jego znajomych - oraz wizualną - iskierki, którymi umie strzelać spod palców dzięki swojemu ojcu. Są małe, ale wystarczająco efektowne, żeby podnieść atrakcyjność Mezy na tyle, by nikt nie pozostał wobec niego obojętny. 
Obraca się w licznym towarzystwie, a do tego jest zwykle prowokatorem wszystkich imprez odbywających się w pokoju wspólnym jego domu. Zjednał sobie przyjaźń nawet kilku Ślizgonów, co uważa za swój osobisty sukces. Unika jedynie ponuraków, samotników, którzy nie chcą być wyrwani ze swojej pustelni oraz zbyt natrętnych świrów. Zazwyczaj też nie pomaga bezinteresownie - jest na to zbyt inteligentny. Wystarcza mu jednak zwykle obietnica "posiadania u niego długu".
Nie uczy się jakoś wybitnie. Robi to, co do niego należy, wywiązuje się ze swoich obowiązków, ale raczej na stopień zadowalający lub powyżej oczekiwań (jeżeli chodzi o mugoloznawstwo, transmutację i zaklęcia, dominuje zwykle ta druga ocena). Za to jego wiedza pozaprogramowa jest nader imponująca - o cokolwiek by się go nie spytało, zawsze wszystko wie (albo całkiem zgrabnie blefuje; to już zależy od tematu). Wygadany, elokwentny, błyszczy niezależnie od okazji zarówno urokiem osobistym, jak i aparycjami... mózgowymi (?).
Czasem bywa kapryśny - zwłaszcza, jeśli chodzi o jedzenie. Potępia skrzaty domowe za przypaloną pieczeń i niedosolony pudding, a one uciekają z kwikiem. I ostatnio trochę za często się irytuje, za często wywraca oczami i za często grymasi nad swoim grysikiem jak małe dziecko.

HIS HOT STUFF

POWIĄZANIA TO NUDA! 
Nie jestem Mezą, nie lubię wszystkich.

156 komentarzy:

  1. [Nawet nie wiesz, jak zacieszam w tym momencie! ;D Zaraz coś naskrobię, tylko zniszczę Malfoy'a rękami Karola.]

    Beniosław

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Nie niszcz go! ;< Nawet nie wiesz jak on cierpi :( ]

      Usuń
  2. [Witaj, Południowcu! Może nawet "witaj z powrotem", bo chyba wcześniej tutaj byłaś, co? :D]

    OdpowiedzUsuń
  3. [No to witam z powrotem Mezę. Cieszę się, że wracają starzy autorzy :D]
    Mikael

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Witam tak ogólnie! Wszyscy na tym blogu są genialnymi pisarzami i mają świetne pomysły na karty, także nawet nie będę Ci tego pisała, co każdy już wie :D ]

    Jacek

    OdpowiedzUsuń
  5. [Travolta w obcisłych spodniach - nie mogło być inaczej! Witamy z powrotem i nie martw się, takich kart się nigdy nie pozbywamy :)]

    Eva&Bastian

    OdpowiedzUsuń
  6. [ To przychodzę męczyć. Masz jakiś ciekawy pomysł? Im dziwniejszy i chaotyczny tym lepiej. Możemy pokombinować razem jak coś :) ]
    Audrey/ Melissa (której nie ma w linkach:C)

    OdpowiedzUsuń
  7. [Wieloletnia żałoba, jak nic! :D I uważam, że to było całkiem poważnie, a z mniej poważnych rzeczy, to debil z debilem podobno zawsze się dogada. Powiązanie można wymyślić im od ręki. Jeden dom, jeden rocznik (zakładam optymistycznie, że Carlos jest z 60 XD) jedno dormitorium (podtrzymując moje optymistyczne założenie) i wszędzie koty, w głowie pewnie też ;)]
    Mikael

    OdpowiedzUsuń
  8. [Dobrze pamiętasz, bo jakoś się złożyło, że wątku nie było :D. Tak więc pora nadrobić. Jakieś idee na wstępie, czy może będziemy wspólnie główkować?]

    Basti

    OdpowiedzUsuń
  9. [Wybornie! :D
    Po cichu liczę na ciebie. Poczekam ile trzeba, bo czeka mnie trochę odpisywania. ^^’]
    Mikael

    OdpowiedzUsuń
  10. [No, cześć :>]
    Roy/Hawkins

    OdpowiedzUsuń
  11. [to ja witam ponownie :D]
    Ian / Marcel

    OdpowiedzUsuń
  12. [Hm, Carlos, utrafiłaś w sedno. Nakopywanie ludziom do tyłeczków to hobby Heaven. Nie, tak serio. Ona jest przewrażliwiona: "no i co z tego, że mam półtorej metra wzrostu, nikt nie będzie mnie lekceważył" :D Zacznę więc, jak znajdę chwilkę. A rozwiniemy to jakoś potem? Bo jak już Meza pozwoli (albo i nie) sobie nakopać, to trochę smutno tak szybko wszystko kończyć. Nie sądzisz? :D]

    OdpowiedzUsuń
  13. [dobrze kojarzysz, mieliśmy jeden "smoczy" wątek ;)]
    Ian / Marcel

    OdpowiedzUsuń
  14. [ Ja wymyśliłam coś takiego. Przypuśćmy, że jedna ze współlokatorek Audrey zakochała się w Mezie (popraw mnie, jeśli źle odmieniam), więc moja MIller musiała go znać. Czasem tam ze sobą rozmawiali, ale nic więcej. Potem koleżanka się odkochała i kontakt się urwał. Ich relacja to może być przelotna znajomość.
    Teraz wątek. Co powiesz na to, żeby rozegrać go w wakacyjnych realiach? Nasza dwójka może się gdzieś spotkać, w czyimś domu. Audrey mogła, za pomocą Sieci Fiuu przenieść się do domu Carlosa, albo on do jej domu, mi to obojętne. Wtedy mogą trochę czasu spędzić razem, bo okaże się, że żadne nie ma specjalnego proszku, który jest potrzebny, więc będą na siebie skazani przez jakiś czas. Potem też wyjdzie na jaw zamiłowanie dziewczyny do muzyki i filmów, chociaż wszyscy myśleli, że ona interesuje się tylko sobą. No i oczywiście muszą wpakować się w jakieś kłopoty. Co ty na to? Jeśli masz inny pomysł to pisz :) ]
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  15. [Jeżeli nie spodoba Ci się to, co wymyśliłam, krzycz i to głośno, bo zaczynam cierpieć na głuchotę.]

    Ciężkie powietrze, pozbawione zbawiennych podmuchów wiatru sprawiało, że Benjamin czuł się dziwnie nieskory do działania. Wcześniej liczył, że ta niespotykanie upalna jak na angielskie klimaty pogoda ulotni się pod koniec dnia, ale jego nadzieje okazały się być bardziej niż złudne. Otarł rękawem zroszone kropelkami potu czoło, jednocześnie starając się osłonić oczy przed rażącymi promieniami zachodzącego słońca.
    Benjamin kierował się ku Zakazanemu Lasowi. Z doświadczenia wiedział, że nie może okazywać wahania i niepewności, by nie wydać się postronnym obserwatorom podejrzanym, ale nie mógł się powstrzymać od zaglądania przez ramię w kierunku szkoły.
    Jeszcze tylko ten rok i będzie całkowicie wolny, pozbawiony wizji powrotu do Hogwartu po niesprawiedliwie krótkich wakacjach. Na samą tę myśl uśmiechnął się do siebie. Ślizgon nie zamierzał zaniechać nauki, ale myślami był już bardziej w przyszłości niż w teraźniejszości czy przeszłości. Tylko jeden rok.
    Według książki, którą trzymał w rękach, celu swojej wyprawy – rośliny Rdesta Ptasiego - Benjamin miał szukać w północnej części Lasu. Zmrużył oczy, przenosząc wzrok z podkreślonego fragmentu tekstu na coraz bliższą ścianę drzew, zniechęcającą już samym swoim mrocznym wyglądem. Chłopak zamknął książkę i włożył do torby, którą przewiesił przez ramię, czując narastający niepokój. Do tej chwili nie myślał o konsekwencjach swoich czynów, ale z drugiej strony po prostu musiał to zrobić. Dla Abigail.
    Na plecach czuł czyjś zaciekawiony wzrok, lecz kiedy zlustrował prawie wyludnione błonia, nie dostrzegł jego właściciela. Wzruszył ramionami i wkroczył w labirynt drzew Lasu.

    Benek

    OdpowiedzUsuń
  16. [jak znajdziesz jakiś pomysł to czemu by nie, można coś skleić]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Od rana mam kiepski nastrój, ale ta karta poprawiła mi humor. :D Nie rozumiem tylko, jak boski Travolta w obcisłych spodniach może być czyimkolwiek boginem?!
    Chcę wątek i chcę dla Boyle miejsce w loży Merezy!
    Myślę, że ona właśnie by go lubiła za takie zachowanie, ale odrobinę mu też tego zazdrościła. Tak czy siak może ją przedrzeźniać i próbować rozluźnić.]

    OdpowiedzUsuń
  18. Heaven uwielbiała lekcje zaklęć. Właściwie, śmiało mogłaby powiedzieć, że są to jej ulubione zajęcia, a profesor Flitwick, który je prowadził będąc przy okazji jeszcze opiekunem jej domu był kimś w rodzaju idola dla dziewczyny. W każdym razie Heaven podziwiała jego umiejętności i skrycie liczyła na to, że kiedyś mu dorówna.
    Siedziała właśnie w swojej zwykłej ławce, tuż pod oknem, jednej z najbliższych biurku profesora: w klasie zaklęć zwykle siedziało się w czymś w rodzaju wielkiego okręgu, nie bardzo dbając o porządne rozmieszczenie ławek, gdyż te najczęściej odsuwano pod ścianę, by nie przeszkadzały im w ćwiczeniach praktycznych. Tak też było i tym razem: Flitwick siedział na wysokim stosie poduszek za katedrą omawiając ich ostatnie wypracowania.
    Od spijania z ust nauczyciela każdego słowa, jaki tamten wyrzekł wyrwał ją przytłumiony chichot dobiegający do niej z końca klasy: Heaven gwałtownie odwróciła głowę, by zlokalizować, kogo tak bawią błędy zaklęć odwrotnych i zobaczyła dwie dziewczyny z Gryffindoru zakrywające sobie twarze i zerkające na nią z wyraźną uciechą. Heaven obdarzyła je chłodnym spojrzeniem i z godnością odwróciła głowę z powrotem w stronę profesora. Wtedy właśnie poczuła łaskotanie na swojej skroni, więc instynktownie złapała się za głowę i poczuła, jak jej zwykle proste idealnie wygładzone włosy stają dęba. Oczy dziewczyny zwęziły się lekko, kiedy omiotła wzrokiem całą klasę i zatrzymały się na chłopaku, który siedział na przeciwko niej, parę metrów dalej. To on machał swoja różdżką z uprzejmym zainteresowaniem odwzajemniając jej spojrzenie i najzupełniej niewinną miną. Oczy Heaven zwęziły się jeszcze bardziej i teraz patrzyła na niego tak, jakby przeszła transformację w bazyliszka, po czym zerknęła kątem oka na profesora, który aktualnie przegrzebywał wielki stos esejów, które leżały mu na katedrze i sięgnęła po swoją różdżkę. Zrobiła to jednak dyskretnie ukrywszy dłoń pod ławką, a potem wycelowała nią w piórnik chłopaka, który podskoczył i dziabnął go w oko. Uśmiechnęła się złośliwie i z wyższością wyprostowała się na swoim miejscu. Nie miała zamiaru pozwalać komuś robić sobie z niej żarty, a już szczególnie na oczach całej klasy.

    OdpowiedzUsuń
  19. [No hej, próbowałam się jakoś... wczuć w jej tok myślenia.
    Cześć, cześć!
    a bogin to John Travolta w obcisłych spodniach — piąteczka! :D]

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  20. [Blogspot i ja: historia prawdziwa. Czy mogę opublikować komentarz pod Dyrekcją? Pewnie! Czy mogę opublikować komentarz pod Rekrutacją? Oczywiście! Czy mogę opublikować komentarz pod kartą Carlosa z rozpoczęciem wątku, na który bidulek czeka od bardzo dawna? Ni chuja. No aż musiałam zmienić komputer i bawić się w pendrajwowanie, żeby wysłać! Pytanie tylko jak spodoba Ci się efekt ;> To chyba najgłupsze rozpoczęcie jakie kiedykolwiek napisałam:D]

    Są takie dni, kiedy wydaje się, że wszystko życzy człowiekowi szczęścia.
    Fakt, że łaskawy budzik był nieco cichszy niż zwykle i nie prosił się o roztrzaskanie o ścianę, tak jak roztrzaskiwał ludziom bębenki może nieco dziwić. (O)tępi(ali) współlokatorzy w drodze wyjątku nie kłócący się o łazienkę byli jak do rany przyłóż. Ale żeby McGonagall uśmiechnęła się na wypowiedziane z pełną owsianki gębą „dziekhmń dhonbhry”, to już w ogóle Bastek gotów był pomyśleć, że dzisiaj Gwiazdka, bo zazwyczaj ledwo otwierał buzię (o wydaniu dźwięku nie było jeszcze nawet mowy!) a zostawał uciszany złowrogim spojrzeniem kocich oczu. No i ta owsianka… Kto by uwierzył w to, że smakowała nawet nieźle? Podobnie jak niezły był trening Quidditch’a – tutaj to już w ogóle przecieranie oczu ze zdumienia i wydłubywanie miodu z uszu dla pewności, że to nie z Bastianem był problem – Drew się nie spóźnił i prawie nie narzekał. Chwil kiedy ten chłopak nic nie mówił zawsze było jak na lekarstwo, a tu proszę.
    W porze obiadowej kazał się uszczypać, bo kiedy spadł mu widelec i zanurkował pod stół chcąc zdążyć w czasie bezpiecznych pięciu sekund kiedy bakterie czekają z atakiem, nie dość, że ocalił sztuciec przed epidemią, to jeszcze znalazł trzy galeony. Przez chwilę myślał, że to czekoladki opakowane w złoty papierek, ale zęby zabolały go od ugryzienia.
    Dzień tak dobry, że normalnie nic, tylko nosić się jak pan i władca wszechświata. A jeszcze tyle mogło się wydarzyć tego sobotniego popołudnia!
    Na kolejne spotkanie Klubu Pojedynku szedł więcej niż dziarskim krokiem, z piersią wypchniętą do przodu bardziej niż niejedna dziewczyna. Patrzcie jaki pewny siebie! Jaki wulkan testosteronu z nienagannie ułożonymi blond loczkami.
    Profesor Woronin ustawił ich jak zwykle wedle własnego systemu, polegającego na ustawianiu uczniów jak leci i zarządzał kolejne pojedynki, dyrygując zgromadzeniem jak orkiestrą. Aż w końcu, kiedy uporano się z trzecim z rzędu krwotokiem z nosa w trzecim jakże nudnym pojedynku, Profesor rozejrzał się po twarzach, chcąc wybrać kolejnego kotka i kolejną myszkę.
    - White.
    To twój czas, Bastusiu – pomyślał Bastuś, więc napiął się, jak tylko mógł, żeby mu żyłki nie powychodziły na wierzch i z miną „jestem tu od niechcenia” wszedł na podest i zwalczył odruch pozdrowienia publiczności.

    [Radość obróci się w Twych ustach w popiół, Bastusiu, bo mam nadzieję, że na podebraniu Gąsek się nie skończy :D]

    Loczek

    OdpowiedzUsuń
  21. [ Ja zazwyczaj potrzebuję takiego impulsu i wtedy wszystko idzie samo, ale żeby tak samej coś wymyślić go rzeczywiście gorzej >.< ]
    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  22. [No pewnie, że chcę! Miałam proponować już wcześniej, ale nie lubię się pchać bez pomysłu, a tak jest właśnie teraz. :C]

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  23. [Ja chcę przypomniec o moim miejscu Kurczaczka, bo Lucek ma cięty język. Pamiętam z poprzedniego wątku, że Meza miał go nieźle wkurzać, w sensie pstrykaniem i kotami.]
    Roy

    OdpowiedzUsuń
  24. [Domagam się obiecanego (bądź nie) wątku z dawna dawna :D]

    Ivette

    OdpowiedzUsuń
  25. [Wtedy słyszałam coś o tańczeniu, swataniu kotów i wkładaniu czekoladowych żab we włosy Iv :D]

    Iv

    OdpowiedzUsuń
  26. Chociaż Boyle'owie nie należeli do rodzin mających Kodeks Dobrego Wychowania czy inny tego typu głupi "regulamin", poprzez przodków urzędujących na dworze królewskim siłą rzeczy mieli w genach te wszystkie sztywne maniery. Do tego rodzice Aurory zawsze starali się, aby siedziała prosto, nie mówiła podczas posiłku, nie opierała tych nieszczęsnych łokci na stole, ogółem — cała masa różnych "nie", które podobno miały uczynić z niej przykładną obywatelkę. Cóż, nie wychodziło jej to na złe, nie towarzyszyły temu wrzaski i chodzenie z książkami na głowie, więc dziewczyna nie miała powodów do narzekań. No i zawsze milej mieć świadomość, że jest się lepiej wychowanym do innych uczniów...
    Wiedziała, że niektórzy, zwłaszcza te gryfońskie ciućmoki, mają ubaw z jej zachowania, ale się tym nie przejmowała. Kiedy oni pokładali się na fotelach jak banda chamów, ona siedziała wyprostowana, kiedy tamci wymieniali nieprzyzwoite żarty, ona śmiała się z nimi w duchu.
    Naprawdę. Wstyd jej było to przyznać, ale chętnie opowiedziałaby kilka zasłyszanych od wuja pieprznych dowcipów, niestety, Aurorze Boyle takie rzeczy nie przystały. Musiała być dobrą dziewczynką, ze starannie uczesanymi włosami, z idealnie wyprasowaną szatą oraz mundurkiem a na jej ogólnej prezencji nie miała prawa pojawić się żadna skaza. To dlatego chłopcy prędzej unikali dziewczyny niźli pragnęli jej towarzystwa, ale... Na to nic nie mogła poradzić.
    — Masz jakieś problemy z głową? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, kiedy przełknęła kęs jedzenia. Zerknęła na chłopaka kątem oka i powstrzymała uśmiech, bo mimo wszystko jego zachowania chamskim nazwać nie można było. Właściwie to był poniekąd uroczy.
    — Zdradzę ci sekret — zniżyła głos do udawanego konspiracyjnego szeptu. — Plecy nie bolą mnie odkąd skończyłam siedem lat, prawdziwy kręgosłup zniknął, został mi tylko ten moralny. A i z tym ponoć nie jest dobrze... — Pokręciła smętnie głową, odkrawając kolejny kawałek pieczeni.
    Może lekką przesadą było powiedzenie, że z jej moralnością nie jest najlepiej, ale jak to mawiają... Amor — to jest naturalne — lubi czyny amoralne. A tego, oprócz wyluzowania, chyba brakowało jej najbardziej.


    [Jeśli można przez to rozumieć "najbardziej wpływową i uwielbianą", to tak, chciałaby. :D]

    OdpowiedzUsuń
  27. [Borze, Ania chciałaby mieć jednorożca, ale przecież Carlos nie pójdzie szukać jej konia z rogiem, żeby mogła sobie na nim patatajać po błoniach, co? :D
    Podglądanie akromantul też jest całkiem spoko, jeśli Carlos trzymałby ją cały czas za ramię, żeby głupia nie poszła ich głaskać. W ogóle to Anka też chodzi na transmutację, więc stamtąd mogą się znać, a właściwie i na pewno, mogliby się po, nie wiem, piątkowych zajęciach zwinąć do Zakazanego Lasu, tak o!
    I nawet mi się to podoba, poczekam tylko, bo może Carlos chce szukać jednorożca, jak nie chce to realizujmy to drugie! :D]

    OdpowiedzUsuń
  28. [To najbardziej ankowe zachowanie jakie ktokolwiek zaproponował mi kiedykolwiek. :D Najlepiej jakby się zgubili w poszukiwaniu tego jednorożca, wokół ani żywego ducha, a mądra Ania stwierdziłaby, że akromantula byłaby łatwiejsza do wytresowania. I będzie fajnie, mówię ci.
    Powinnam zacząć, co? :D]

    OdpowiedzUsuń
  29. [Noc sprzyja zaczynaniu, tak? To chyba nie mi. :D]

    Annie pamiętała bardzo dobrze te święta, kiedy matka usadziła ją i Evana na kanapie w salonie i kazała spisać listę życzeń, żeby mogła na ostatnią chwilę kupić prezenty, bo oni oczywiście są kapryśni i niezdecydowani. Na liście Anki był tylko jeden punkt a mianowicie jednorożec napisany z błędem, ale znaczenie przecież zostało to samo. Dostała wtedy pluszowego konia i dorobiła mu róg, ale to jednak nie było to samo. Próbowała potem oczywiście przekabacić ojca, ale stwierdził, że nie da rady i zwątpiła na trochę w ludzkość.
    Od tego czasu minęło kilkanaście lat i możliwe, że zapomniała już o swoim marzeniu z lśniącą grzywą i tęczowym rogiem, na rzecz małego smoka, którego nazwałaby Augustus i uszyła ognioodporny sweter albo wielkiej kałamarnicy w różowych wrotkach. W ogóle chciała mieć zwierzaka, bo je wszystkie kochała, nawet jeśli czerpały radość z robienia intruzowi krzywdy, bo po prostu „nie miały świadomości, że robią źle”. Tak tłumaczyła na przykład zachowanie dzikiego kota, który rozorał Evanowi policzek kilka lat temu, kiedy Annie przywlokła pchlarza na siłę do domu. Dostała wtedy dożywotni szlaban na zadawanie się ze zwierzętami.
    Nie zamierzała go przestrzegać.
    Ostatnią piątkową lekcją, a właściwie dwoma, była transmutacja. Annie lubiła te zajęcia, choć czasem zastanawiała się, czy ten Powyżej Oczekiwań na sumach dostała fartem, czy może komisja uznała, że Hudsonówna w życiu nie kontynuowałaby tych zajęć. W drugim przypadku byli słabymi jasnowidzami, bo wybrała je jako pierwsze. Już na początku roku zaklepała sobie miejsce z tyłu klasy, by nie znajdować się tak często na celowniku McGonagall i akurat o tej porze roku był to wybór idealny, bo na końcu sali ktoś życzliwie otworzył okno i chłodny wiatr dawał ulgę w tym „piekle”. Musiało tam być z pięćset stopni, jej zdaniem przynajmniej.
    Na drugą lekcję profesor zaplanowała coś „bardziej zaawansowanego”, niż zwykłe zamienianie szczura w kufel na kremowe piwo. Mieli dokonać podwójnej zmiany uroczego żółwia w puchar, a potem pucharu w dowolną rzecz, która nie będzie już żółwiem. Anka zdążyła się z nim zaprzyjaźnić i nazwać Alfred, ale gburowata dziewczyna siedząca obok niej (tak naprawdę była miła, ale żółw jej się nie podobał, więc Hudson się na nią obraziła) spojrzała tylko na nią ze zdziwieniem i, chcąc najwyraźniej pokazać swoje talenty, zmieniła stojące przed nią zwierzę w coś... coś. Annie odsunęła się na bezpieczną odległość, bo róg przypominający zwiniętą w rulon skorupę z jednej strony przerażał ją, a z drugiej rozczulał.
    – Trochę jak u jednorożca – stwierdziła pogodnie koleżanka i zmieniła ów róg w srebrny talerz.
    Anka przytaknęła niemrawo. Cholibka, jednorożec. Alfred przestał być już słodki, tak z miejsca, na myśl o tym, że mogłaby mieć takiego konia i jeździć na nim na wszystkie zajęcia albo zaplatać mu warkocze na grzywie, bo Evan nie pozwalał eksperymentować na swojej głowie, nawet jeśli zapomniał ściąć włosy przez dłuższy czas.
    Profesor McGonagall zaczęła przechadzać się po klasie i wtedy wzrok Hudson padł na Carlosa Mezę znajdującego się jakieś trzy ławki od niej. Głupia była, to normalne, ale dziwne, że połączyła fakty i uznała, że skoro jest taki dobry z transmutacji, to może zmieniłby żółwia w jednorożca albo... Wiatr rozwiał jej dramatycznie włosy, a pod czaszką rozbłysnęła myśl „Carlos Meza znajdzie mi jednorożca!”
    Tak. Właśnie. Kiedy profesor minęła ją i zaczęła pouczać kogoś dwie ławki dalej, Annie zmieniła swój puchar w kartkę papieru i piórem, które miała w kieszeni, naskrobała na niej „Co myślisz o szukaniu jednorożców w Zakazanym? Kupię ci piwo. Anka”. To o piwie to w sumie było takie zabezpieczenie, w razie gdyby miał inne plany, bo w sumie to nie było ją stać jak na razie, ale zgniotła kartkę w kulkę i rzuciła ją, celując prosto w tył głowy Mezy.
    Na wszelki wypadek wyszczerzyła zęby, gdyby zechciał spojrzeć w jej kierunku. Najważniejsza jest reklama swojej osoby.

    OdpowiedzUsuń
  30. [Carlosiątko, to wbij do mnie na gg czy coś, objaśnisz mi cały ten myk ze smoczym jajem Bendżiego, bo jestem za :v]
    Roy

    OdpowiedzUsuń

  31. Oczywiście Heaven, jak chyba każda inna przyzwoita osoba będąca na jej miejscu pomyślała, że dziabnięcie kogoś piórnikiem w oko jest dość wymownym… gestem, który skutecznie ukróci te szczeniackie wybryki chłopaka naprzeciwko. Niestety, Carlos Meza najwyraźniej nie był przyzwoitym człowiekiem, o czym przekonała się zaledwie minutę później, kiedy już zdążyła zapomnieć o tym incydencie i znów pochłonął ją bez reszty wykład profesora zaklęć. Właśnie się zastanawiała, czy nie popełniła tego błędu, o którym właśnie opowiadał Flitwick, kiedy znów poczuła, jak włosy zaczynają wirować wokół jej głowy łaskocząc po policzkach. I już, już chciała posłać mu to swoje mordercze spojrzenie i sięgnąć po różdżkę, kiedy róg pergaminowego świstka ugodził ją w sam środek czoła. Nieco zdezorientowała podskoczyła na swoim krześle, a potem pochwyciła liścik i z miną wyrażającą głęboką dezaprobatę odczytała go, a następnie przeniosła wzrok na szczerzącego się jak głupi do sera Mezę. Patrzyła tak na niego przez okrągłe pięć sekund zastanawiając się, czy ma demonstracyjnie zmiąć karteczkę, czy pokusić się o odpowiedź, aż w końcu rozprostowała pergamin na blacie swojej ławki i zmoczywszy końcówkę swojego orlego pióra w kałamarzu, naskrobała: „Nie chciałam Cię zawieść, no naprawdę…” i wysłała liścik do Carolsa czarując go jednak tak, że teraz krążył wokół jego głowy niby jakiś dziwaczny księżyc wokół swojej planety nie pozwalając się złapać chłopakowi.

    OdpowiedzUsuń
  32. [ Jak Audrey dostała łom, to trzeba go wykorzystać ]

    Nie było niczego lepszego od możliwości siedzenia we własnym domu. O jeszcze nie tak dawnych kłopotach i przykrych wydarzeniach wydawało się już nie pamiętać, jednak w głębi każdy z domowników nosił pewną zmazę, której już raczej się nie pozbędzie. Na szczęście wszystko powoli wracało do normy, no cóż może prawie wszystko. Audrey mieszkała teraz razem ze swoją matką, a ojciec starał się odkupić swoje winy. Nie przeszkadzało dziewczynie to, że widuje jednego z rodziców bardzo rzadko. Może to i nawet lepiej.
    Dziewczynę obudziło sapanie jej psa. Blondynka niechętnie wstała z łóżka i wypuściła pupila, który zapewne pobiegł coś zjeść. Miller szybko doprowadziła się do porządku, bo nie musiała specjalnie się stroić ani przygotowywać. Po zaledwie kilku minutach była już piętro niżej i czekała na śniadanie albo na obiad zważywszy, że było już południe. Cierpliwość popłaciła, bo posiłek, przygotowany przez panią Miller, był przepyszny. Po odejściu od stołu, skierowała się do salonu i ułożyła wygodnie na sofie. Na stoliku obok znajdowała się książka, którą dziewczyna zaczęła czytać ubiegłej nocy. Całkiem przyjemnie było móc odciąć się od magicznego świata i przeczytać coś co z magią i czarami miało niewiele wspólnego. Audrey bardzo często sięgała po kryminały, bo uwielbiała śledzić losy detektywów, którzy starali się rozwiązywać zagmatwanie i skomplikowane zagadki, niejednokrotnie odkrywając, że nie wszystko jest takim jakim się wydaje.
    W pewnym momencie, gdy książka zbliżała się do punktu kulminacyjnego, z kominka przed którym siedziała zaczęły wydobywać się zielone płomienie. Dziewczyna doskonale wiedziała co to znaczyło. Ktoś próbował dostać się do jej domu. Normalnie zaczekałaby aż ten ktoś się ujawni, ale po ostatnich wydarzeniach pierwszym co zrobiła było sięgnięcie pod stolik, gdzie znajdował się łom, którego użyła kiedyś do otwarcia starej skrzyni i zapomniała odnieść go na miejsce. Jak widać, dobrze że tego nie zrobiła. Po chwili ktoś wylądował na dywanie, brudząc go popiołem. Miller ścisnęła łom pewniej. Po chwili usłyszała szczekanie Hekate.
    Chłopak wstał i spojrzał na blondynkę. Coś mówił, ale ona nie zwróciła uwagi co, tylko wymierzyła jeden, słaby cios łomem w biodro. Po tym uderzeniu jej stres i poziom adrenaliny spadł i dziewczyna trochę się uspokoiła. Dopiero wtedy zorientowała się z kim ma do czynienia.
    – Carlos? Co ty tu robisz? – spytała cicho i spojrzała na chłopaka, który rozmasowywał biodro. Niezbyt dobrze go znała, ale wystarczająco by wiedzieć kim był.

    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  33. Znał jej sekrety? Ciekawe, które! Aurora, chociaż wyglądała na taką, po której można spodziewać się wszystkiego, tak naprawdę nie miała mrocznych tajemnic albo dziwnych upodobań. Może miała parę myśli, które nie powinny ujrzeć światła dziennego, ale z nikim się nimi nie dzieliła, więc nie wzięła słów Mezy na poważnie.
    — Czyżby? — Uniosła rozbawiona brwi i wzięła do ręki szklankę z sokiem dyniowym, po czym go wypiła. — Umiesz czytać w myślach czy zdradził ci je ktoś z mojego wielkiego grona przyjaciół? — Ostatnie słowa wręcz ociekały kpiną.
    Och, Boyle nie należała do tych, którzy snuli się po korytarzach i rozpaczali, że nie mają z kim plotkować albo spędzać każdej chwili życia. Nie w sensie przyjaciela, bo nie umiała nikomu zaufać na tyle, by umieć tak kogokolwiek określić. Wprawdzie miała jedną bliską koleżankę, ale jej również nie powiedziałaby nic, co mogłoby okazać się zgubne, w razie gdyby ktoś jeszcze się dowiedział. Wierzyła w lojalność, nie z zaufanie, a to były przecież dwie różne rzeczy.
    Przez krótką chwilę sądziła, że Carlos jeszcze parę sekund się na nią pogapi i sobie pójdzie. Przestała więc się uśmiechać i kontynuowała jedzenie, bo choć to był ostatni posiłek, nie zamierzała tracić wieczora na siedzeniu w Wielkiej Sali. Dziś miała jeden z niewielu ostatnio dni wolnych, ale jeszcze nie wiedziała, jak go spożytkuje. Może po prostu nijak? W końcu nawet ona mogła czasem poleżeć do góry brzuchem...
    Zakrztusiła się pieczonym ziemniakiem, kiedy Gryfon odezwał się tym tonem, jakim zwykle przemawiał jej ojciec. Po krótkim pokasływaniu i całej szklance soku, doprowadziła się do porządku, otarła usta serwetką i, uwaga, roześmiała się. Nie na cały głos, śmiech ten trwał naprawdę krótko, ale i tak sam w sobie był dość rzadkim zjawiskiem u Aurory.
    Miewam się świetnie, paniczu Meza. Ale już możesz przestać się ze mnie nabijać — dodała nieco chłodniej, odkładając sztućce i wycierając ręce po jedzeniu.

    [A tam zdjęcie, łap gifa: http://yes.com.ru/upload/blog/89d/d37ddfbd511aeb9a1d163babcb308cf0828f48ee8a39eb635bfea2e41eee3427.gif :D]

    OdpowiedzUsuń
  34. Wyszła z klasy w trochę bojowym nastroju, bo na parę sekund została zatrzymana przez Flitwicka, który zauważył jej wybryki podczas lekcji. Oczywiście, nie czynił jej żadnych wyrzutów, ale o ile nie zależało jej na opinii nikogo innego, tak chciała uchodzić w oczach profesora za ideał uczennicy. Pewnie wiązało się to z tym, że tak bardzo go podziwiała.
    No i, naturalnie, tylko ona została zauważona. Temu dziecinnemu Gryfonowi, który rozpoczął tę zabawę musiało się upiec. Sprawiedliwość nie istniała. To działało na nią jeszcze bardziej deprymująco.
    Ruszyła szybkim krokiem w stronę schodów, jako że zbliżała się pora lunchu i smakowity zapach pieczonego kurczaka zdarzył dolecieć nawet tutaj, na trzecie piętro zamku. Dlatego dopiero po chwili odwróciła się na pięcie, kiedy usłyszała, jak ktoś wykrzykuje jej nazwisko. Tym kimś okazał się nie kto inny (a jakże!) Carlos Meza we własnej osobie. Nie zatrzymała się, ale trochę zwolniła kroku z bólem serca przyznając się przed samą sobą do ciekawości względem tego, o co też może mu chodzić.
    - To doskonały pomysł! – zgodziła się fałszywie radosnym tonem usłyszawszy jego propozycję – No więc od razu wybieram wyzwanie. Pojedynek z tobą na przykład. Za moje włosy. – wywróciła teatralnie oczyma przygładzając na nowo ułożone już kosmyki – A tak poważnie, to o co ci chodzi?

    OdpowiedzUsuń
  35. [Pomysł cudny ! Liczę po cichu na rozpoczęcie ;c]

    Iv / Leo

    OdpowiedzUsuń
  36. [Jeżeli tylko Carlos mi strzeli przemowę pod tego Loczka, to zmieniam w te pędy! Aż gg zostawiam 8806340, bo nie wiedziałam jak zapełnić :D A co do wątunia, to własnie się pisze. Tak mówię, żeby nie było, że przybywam z pustymi rąsiami]

    Loczek blond

    OdpowiedzUsuń
  37. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  38. [Nie pozostało mi nic innego ak zabrać się za pisanie ! :D :c]

    Iv / Leo

    OdpowiedzUsuń
  39. Pojedynek trwał może minutę.
    Bastian podsumowałby go raczej jako mało widowiskowe szast prast niż coś, o czym członkowie Klubu Pojedynków rozmawialiby przez cały następny miesiąc, rozkładając na czynniki pierwsze przemyślaną taktykę, kunszt i użyte zaklęcia. Z chwilą gdy jego zaklęcie ugodziło Mezę w pierś i zwaliło z podestu aż pod samą ścianę, White poczuł na ustach nieprzyjemny smak goryczki. Inaczej sobie wyobrażał pełną niesamowitych zwrotów akcji i podstępów walkę, która miała przysporzyć mu chwały i wryć się głęboko w pamięć każdej dziewczyny w promieniu hogwarckich włości. Zrzucenie Gryfona było niczym zdmuchnięcie piórka z blatu i bynajmniej nie dostarczało wystarczającej dawki satysfakcji do krwiobiegu nabuzowanego promilami dotychczasowego szczęścia i pewności siebie Bastusia.
    Pomijając brak sposobności, by pokazać pełnię swoich możliwości, Bastian po wygranym pojedynku oczekiwał przynajmniej umiarkowanej radości. No bo przecież wygrał, prawda? Zgodnie z prawem dżungli przysługiwały mu brawa, gwizdy i uznanie, natomiast niespodziewanie pojedyncze oklaski zostały zagłuszone damskim popiskiwaniem, a pół publiki natychmiast oddelegowało się pod ścianę, gdzie leżał Meza.
    No trzymajcie mnie!
    Bastian skierował kroki na koniec podestu, a jego oczom ukazał się najprawdziwszy w świecie wianek panien, które otoczyły swoją uwagą biednego, poturbowanego Carlosa. Wybitnie wystudiowany wyraz twarzy chłopaka wskazywał raczej na spotkanie (bliższe niż ktokolwiek mógłby sobie wymarzyć) ze ścianą podczas lotu na miotle, a nie efekt upadku z mającego nie więcej niż metr wysokości podestu. Ale nadzwyczajnie przejęte dziewczęta poczuły się przekonane.
    - Merlinie! Carli, nic ci się nie stało?! – jakaś blondynka przejechała mu dłonią po włosach i poklepała z czułością po głowie. Inna trzymała go za rękę i w skupieniu badała puls.
    - Bardzo cię boli?
    - Jak on tak mógł…
    - Biedaczek, dasz radę wstać?
    - Jak to?! On już nigdy nie zatańczy?!
    Podirytowany Bastian przejechał sobie dłonią po twarzy, nie wierząc w to, czego jest świadkiem. W końcu zeskoczył na posadzkę i przepchnął się przez rozhisteryzowany tłum Matek Teresek od pomocy uciemiężonym Gryfonom.
    - No chyba sobie żartujecie – krzyknął oburzony, widząc Carlosa, któremu absolutnie nic nie było, prócz kompleksu podbierania ludziom zasłużonej atencji otoczenia. – Przecież on się podłożył! No – szturchnął chłopaka w nogę – ruszaj się i chodź to załatwić jak należy.
    - Zostaw go! Ty… TY BRUTALU! – Jakaś Puchoneczka zerwała się na równe nogi i odepchnęła White’a od wielce poszkodowanego, wprawiając w kompletne zdumienie i sprawiając, że miał ochotę tylko kręcić głową z niedowierzania. Litości.

    Bastiiiii

    OdpowiedzUsuń
  40. I padło na kocurki Carlosa.
    Irytek dopadł futrzaki, złapał za ogony i tarmosił im futerka. Biedactwa syczały i prychały, próbując podrapać go pazurka co wywołało jeszcze większy uśmiech na twarzy Poltergeista. I już miał powsadzać im puszyste ogonki do kałamarza z atramentem kiedy na horyzoncie pojawił się właściciel pupili. Irytek zerwał się do lotu po czym rzucił niebieski atrament w stronę gryfona, farbując mu przy tym ulubione dzwony.
    - Hipisiątko! Takie kolorowe, takie ofefłane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jejku, Irytek ukradł Benowi pomysł na zastraszanie jego jedynego Carlosa :(

      Usuń
  41. Mikaelowi było wszystko jedno z kim koegzystował w dormitorium, o ile nie był to rodowy pajac z cyrku, do których miał uraz jak stąd do końca świata. A akurat Mezie (a może zwłaszcza mu) nie miał nic do zarzucenia. Ot, dobrał się debil z debilem, jak mawiała połowa hogwardzkiej populacji, bez ogródek mieszając ich mini terror z błotem.
    Rasac był w trakcie generalnej inspekcji i brutalnej konfiskaty wszystkiego co nadało się do zabicia głodu tytoniowego, gdy ni stąd ni zowąd do dormitorium wpadł Latynos. Już miał ochotę skonsumować te wszystkie słodycze, które znalazł pod jego łóżkiem, nawet zrobił sobie odliczankę, bo po otwarciu magicznego pudełeczka dylematów nie było końca. A tu rach-ciach i jego prywatną żałobę po ostatnim papierosie szlag traił! Żal, rozpacz, zgrzytanie zębów, czarna dziura. Aż chciałoby się zapytać „dlaczego ja?”. Słuchając swojego współlokatora pół na pół, nadal, tym razem w wyraźnym pośpiechu, kontemplował prywatne zapasy kociarza. Na szczęście miał lepkie ręce i podkosił parę czekoladowych żab, za nim odstawił pudło na swoje miejsce, lecz gdyby nie jego dziejesz zapędy emoboy pewnie żebrałby o jałmużnę w postaci wszystkich łakoci.
    Mikael nigdy nie był wodzirejem towarzystwa. Bardziej interesował go tytuł pijaka towarzystwa, więc ten pierwszy, jakże wdzięczny i bardziej wymagający oddawał w rączki wiecznie rozśpiewanego Carlosa, w końcu nic nie bawiło tak towarzystwa jak skoczne rytmy disco i dziki, nieokrzesany podryw, a Meza w tej roli spisywał się nad wyraz dobrze. Aż chciałoby się orzec, że to było jego powołanie, rola życia, zwłaszcza, że nigdy nie zapominał o zbawczym, niekończącym się zasobie ognistej. Nic tylko szaleć do białego rana czy cuś!
    — Och, szkoda gadać! — Zamachnął ręką na bogu winnego drugiego kota Mezy, który tylko czyhał na okazje, aby wygryźć swojego wiernego druha z kolan właściciela i własnoręcznie zająć tą szacowną miejscówkę. Rzecz jasna niecelowo, jakoś tak ręka mu się podwinęła i biedak został w uszko. — Żałoba, najprawdziwsza żałoba! — mruknął posępnie, a do dopełnienia dramaciku brakowało tylko wiaderka łez i biliona chusteczek, i ładnej, pełniutkiej buteleczki Ognistej.

    [Mam nadzieję, że nie zagłuszyłam mezowych zapędów ciotki-dobrej-rady XD I wybacz, że dopiero teraz odpisuję :<]
    Mikael

    OdpowiedzUsuń
  42. Reszta Ślizgonów musiała być naprawdę skołowana całą sytuacją, przypominającą raczej przedstawienie albo żart, niźli faktyczną rozmową między dwoma uczniami z dobrych domów. Gdyby to Aurorze przyszło obserwować takie dziwy, pewnie tylko popukałaby się w czoło, ale kiedy się w tym uczestniczy, wszystko wygląda jakoś mniej żałośnie.
    Właściwie to według niej było nawet zabawne.
    Zmarszczyła brwi, czując jego palce na swoim nadgarstku, spojrzała na jego rękę, potem na niego, a następnie jej brwi powędrowały w górę. Nie przywykła do tego typu kontaktów, ale przecież nie będzie histeryzować, bo Meza jej dotknął... Poza tym sam uśmiech Carlosa, nazbyt ironiczny, wystarczył, by ten drobny gest nabrał innego znaczenia.
    — Chyba mogę. A teraz przepraszam, ale skończyłam jedzenie i chciałabym już stąd wyjść. — Delikatnie wyswobodziła dłoń, uśmiechnęła się blado i przełożyła nogi na drugą stronę długiej ławy, aby móc z gracją wstać.
    — Dobranoc — zwróciła się do siedzących najbliżej koleżanek, chwyciła swoją torbę i odwróciła się nieznacznie w stronę Gryfona. — A ciebie chyba wołają koledzy. O ile tak można określić wariackie machanie rękoma, ale widać u was w Gryffindorze panują inne zasady... — rzekła nieco pogardliwie, wzruszając ramionami, po czym udała się do wyjścia.
    Nie widziała powodu, dla którego miałaby dalej odstawiać tę szopkę. Fakt, Meza okazał się całkiem zabawnym chłoptasiem jak na Gryfona, ale co powiedzieliby jej koledzy z domu? Niektóre rzeczy niemalże niemiały prawa bytu, a taką byłaby chociażby chęć bliższego poznania Carlosa...
    Trochę szkoda.


    [Nie będzie chyba tak źlee. :D]

    OdpowiedzUsuń
  43. Tak, Heaven wiedziała, co się dzieje na szkolnym podwórku i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że połowa trzy czwarte dziewczyn lata za tym Carlosem, jakby nie wiadomo kim był.
    Nawyobrażały sobie pewnie cudów w związku z jego pochodzeniem – pomyślała pogardliwie – i teraz żyje w tym blasku legendy.
    Owszem, obiektywnie rzecz biorąc, mógł uchodzić za atrakcyjnego, przynajmniej pod względem wizualnym i pewnie nie był znowu taki głupi, ale Langdon nigdy nie odczuła pociągu do żadnego ucznia (do nauczyciela też nie!), więc i wdzięki Carlosa miała w nosie.
    Dłoń Heaven machinalnie zsunęła się z włosów na pasek torby, wokół którego dziewczyna zacisnęła palce tak mocno, że aż pobielały. Głowę schowała w ramionach i cofnęła się o krok uznając, że takie szeptanie do ucha o jej „karygodnym zachowaniu” jak to ujął Meza jest poniżej jej godności.
    Przez chwilę miała niczym nieuzasadnioną nadzieję, że nagle doświadczyła jakiegoś napadu głuchoty, omamów słuchowych, czy czegoś w tym stylu, ale kolejne sekundy upływały, a Carlom szczerzył się do niej niesamowicie z siebie zadowolony, jakby to, co powiedział zasługiwało na umieszczenie w „Złotych cytatach czarodziejskiego świata” między przebłyskami geniuszu samego Merlina, a wywodami znakomitej Morgany.
    - Ty chyba masz ze sobą jakiś problem, prawda? – stwierdziła pozbawionym emocji głosem, choć jej mina wyrażała głębokie zgorszenie – Jak w ogóle… och! Możesz sobie pogratulować, bo właśnie nie wiem, co powiedzieć – (a to się przecież tak rzadko zdarzało) – Wyznaczyłeś właśnie nowy poziom bezczelności, Meza. – i znów ruszyła, tym razem o wiele żwawszym krokiem w stronę Wielkiej Sali, czując, jak na policzkach wykwitają jej różowe plamy oburzenia.

    [On jest… jest… niesamowity <3
    W ogóle, bardzo podoba mi się Twój styl pisania.]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. że połowa, a nawet trzy czwarte* - i znów coś zjadłam...

      Usuń
  44. Są takie chwile w życiu każdego, kiedy owy ktoś nie potrafi działać w inny sposób niż poprzez wyrzucanie przeróżnych przedmiotów w powietrze. Okazuje się wtedy, ze jedynie takowa reakcja jest słuszna i przynosi jakiekolwiek efekty. Bo przecież, gdy wszystko już zawiedzie najrozsądniejszym posunięciem jest zdewastować pokaźnych rozmiarów dormitorium. Cóż mogło doprowadzić pannę Velasquez do aż tak gorączkowego stanu? Czyżby na horyzoncie malował się zarys postury pewnej blondynki? A może to tylko kolejny z niekontrolowanych napadów złości, które towarzyszą dziewczynie (podobno) od chwili narodzin aż do dnia obecnego. Kolejne pióro, podręcznik od OPCM-u i jeszcze niezłożona pidżama współlokatorki z łoskotem uderzyły w przeciwległą ścianę, poczym łagodnie opadły na łóżko. Ivette miała już dość wszystkiego. Począwszy od treningów quidditcha pod rządami bezwzględnego Bastian White’a. Po widok pałętających się wszędzie znienawidzonych, dziewczęcych twarzy, których spojrzenia próbują przebić na wylot jej w gruncie rzeczy dobre serce. Wściekłość i bezsilność zamieszkałe od ponad tygodnia w jej osobie osiągnęły dziś apogeum poprzez zniknięcie kota. Kota, który towarzyszył jej równie długo, co napady złości, kota, który jako jedyny wciąż wysłuchiwał jej zażaleń i skarg na cały wszechświat i okolice i wreszcie kota, a właściwie kotki, za którą rzuciłaby się pod mugolski samochód. Paquita. Mięciutki kawałek podusi, do której może tulić się każdej nocy. Mówią, że koty chodzą własnymi ścieżkami, że w ich zwyczaju jest znikać na kilka dni, jednak ten konkretny był inny. Wierny i dość niezwykły jak na ową rasę. Iv schowała twarz w dłoniach z całych sił próbując zatamować słone łzy, które powoli przejmowały kontrolę nad jej oczyma, by w końcu doprowadzić ją do stanu, w którym cała bezsilność leniwie wybuchła pozostawiając swoje odłamki na ścianach w całym pokoju. Objęła kolana cichutko kwiląc nad swym nieszczęsnym losem. Opadła na poduszki leżąc kilka długich minut w bezruchu, które zapełniła słodkim nie myśleniem. Usłyszała męski nieznajomy głos, który jednak przywodził jej na myśl dom i upragnione wakacje. Dopiero po kilku dobrych sekundach uświadomiła sobie, że owy dźwięk jest wydawany w jej ojczystym języku. Dość prędko podniosła swoje obolałe od treningów ciało by delikatnie uchylić drzwi. Ujrzała chłopaka, jednak to nie jego twarz sprawiła, że Ivette po raz pierwszy do tygodnia się uśmiechnęła, lecz to, co trzymały jego dłonie.
    -Paquita! Gracias! – Wykrzyknęła poczym rzuciła się chłopakowi na szyje. Czuła tak ogromną radość, która ogarnęła całe jej wnętrze, tak mocno, iż przez kilka sekund zastanawiała się, czy nie świeci. Złapała kotkę w ramiona a chłopaka wciągnęła do pokoju, jako że musiała dowiedzieć się jak udało mu się znaleźć jej najukochańszą zgubę.

    [krótkie, byle jakie ale jest! :D]

    Iv/Leo

    OdpowiedzUsuń
  45. [to co, wątuś, moja gangsterska połówko?]

    //Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
  46. Czyli to przez złość Mezy Aurora przez kolejne dni nie miała przyjemności na niego wpaść?
    Cóż, nigdy by nie pomyślała, że jej zachowanie mogło go w jakikolwiek sposób zirytować albo urazić. Poza tym, nie miała sobie nic do zarzucenia, nie ona dosiadała się do przypadkowych ludzi i zupełnie niepotrzebnie przedrzeźniała ich sposób bycia...
    Wpadła na niego dopiero pewnego poranka, kiedy to wstała o barbarzyńskiej porze, aby wysłać ostatni w tym roku list do rodziców. Za dwa tygodnie kończył się rok szkolny a oni dalej nie poinformowali jej co do sposobu, w jaki ma wrócić z King's Cross do domu. Dla wielu uczniów mogło to się wydać śmieszne, że w jej wieku ktoś miał czekać na nią na peronie, jednakże kiedy nosiło się nazwisko Boyle, lepiej było nie szwendać się samotnie. Być może brzmiało to dość dramatycznie, ale Aurora zdawała sobie z tego sprawę i dlatego nie dzieliła się z nikim tą jakże mroczną (żenującą) tajemnicą.
    Już o piątej wybrała się do Sowiarni. Nie przepadała za tym miejscem w zimie, ale latem zamieniało się w prawdziwe piekło. Chodziło głównie o zapach sowiego łajna, którego nikt nie raczył sprzątać (czym wobec tego zajmował się Filch? Dumbledore raczej nie zatrudnił go do uprzykrzania uczniom życia...), a schody były tak nierówne i śliskie, że tylko cudem nie sturlała się po nich, kiedy noga zsunęła jej się z okruszonego stopnia.
    Mimo to dzień zaczęła w dobrym humorze, więc nuciła sobie pod nosem Abbę i nawet się leciutko uśmiechała. Uśmiech ten zniknął momentalnie, kiedy okazało się, że w sowiarni ktoś już był, a tym kimś okazał się Meza.
    — O, dzień dobry — kiwnęła głową na powitanie i podeszła do sów, aby wybrać tę, która najszybciej dostarczy przesyłkę. Próbowała zachowywać się naturalnie i ukryć zażenowanie tym, że być może Carlos słyszał jej fałszowane "Honey Honey". Nie chciała dawać mu kolejnego powodu do kpin, ot co. To nie było fajne, kiedy to nie ona patrzyła na kogoś pobłażliwie.

    OdpowiedzUsuń
  47. Idąc na spotkanie Klubu Pojedynków, Bastian wcale nie planował starcia z rozjuszoną Puchonką, której małe piąstki usiłowały od dobrych pół minuty odnaleźć drogę do jego zgrabnego noska. Nie planował też stać się antybohaterem dnia, zbierając wszystkie łypiąco-nacierające spojrzenia w promieniu całej sali. Przyszedł tu tylko wygrać jakiś pojedynek i nawet to obróciło się przeciw niemu. Unieruchomienie dziewczęcia o aparycji czołgu było kwestią mocnego – ale nie zbyt mocnego, nie chciał w końcu wyjść na takiego, co oprócz Bogu ducha winnych Gryfonów, tłucze też kobiety – chwytu za nadgarstki, w końcu przestała się szamotać i odpuściła sobie boje, a Bastian mógł skupić wciąż pełne niedowierzania spojrzenie na Mezie, który łaskawie podniósł się do pozycji mającej o wiele więcej godności w sobie niż leżenie plackiem z głową zwieszoną przy ścianie. Sprawiał przy tym wrażenie, jakby dopiero co wykaraskał się z wykolejonego Hogwarckiego Ekspresu, ale oczarowana niesamowitą wolą walki publika zdawała się nie zauważać takich niuansów.
    W końcu, po wymienieniu wszystkich uprzejmości z wybawicielkami, Meza łaskawie postanowił wymienić się z Bastianem postanowieniami swojego niewątpliwie niecnego planu. Może wcale a wcale nie zależało mu na atencji głupiutkich Puchoneczek, ale miał prawo domagać się należytego szacunku za wygrany pojedynek! Co to za czasy, że przegrywanie jest ogólnie chwalone?!
    Zasadniczo, zgadzając się ze słowami Mezy, mógłby sobie odpuścić kolejną walkę, ale, sądząc po wyrazach twarzy osób, które pozostawili za sobą wchodząc na podest, klamka zapadła.
    Więc rozpoczęli taniec na nowo.
    Bastian przypominał drzewo z rozstawionymi szeroko nogami i zakresem ruchu obejmującym jedynie gałęzie, rzucające coraz to wymyślniejsze zaklęcia, za to Carlos miał szansę wpisać się w historię tego klubu jako ten ruchliwszy od pchły, z tymi wszystkimi piruetami, podskokami, skłonami… Wyglądało to, jakby uprawiał aerobik, a nie przerzucał się zaklęciami.
    To był chyba najbardziej irytujący pojedynek w życiu Bastusia, który mógłby trwać i wieczność, gdyby nie mały błąd popełniony raczej ze zdenerwowania – White zapomniał, że Meza od czasu do czasu rzucał też jakimś zaklęciem dla picu, żeby ciut mniej było widać, że gra na przeczekanie. W efekcie Bastian dostał jakąś odmianą czaru wytwarzającego sznurek, który obwiązał się wokół jego nogi i sprawił, że runął do tyłu jak długi, tym razem na serio sprawiając sobie kilka siniaków.
    I tak o to drugi pojedynek obrócił się przeciw niemu, a tym razem aplauz był wręcz nieporównywalny.
    - Wiedziałam, że ci się uda!
    - Zawsze w ciebie wierzyłam!
    I będąc wciąż tak związanym, jedyne co Bastek słyszał, to powtarzające się piskliwym chórem Carli, Carli, Carli…. Wprost cudownie.

    Wielki Przegrany

    OdpowiedzUsuń
  48. Pruła przez tłum prawie jak lodołamacz – tak przynajmniej to sobie wyobrażała, mimo że raz po raz spychano ją z kursu myląc z jakimś drugoklasistą, czy kimś mniej więcej z tego przedziału wiekowego. Pięć stóp wzrostu czasem jednak okazywało się przekleństwem, szczególnie w przypadku Heaven, której osobowość zdecydowanie nie pasowała do tego wzrostu albo inaczej – wzrost nie pasował do jej osobowości. Nie, że miała kompleksy na tym punkcie – bo nie miała – ale że za bardzo nie odrosła od ziemi, nie mogła być traktowana poważnie, co bardzo ją irytowało. I teraz właśnie miała tego przykład – ten cały Meza nie wyglądał na w ogóle przejętego jej słowami, więcej: znów pochylił się nad jej uchem zmuszając dziewczynę do ponownego skurczenia się w sobie i stania się jeszcze mniejszą, niż była w rzeczywistości. Tak, to wszystko musiało być konsekwencją jej filigranowej budowy ciała. Zdecydowanie
    - Chce mi się jeść, Meza! – warknęła, zwracając ku niemu twarz. Carlos, jak to Carlos znów tylko się uśmiechnął i zbliżył się tak, jakby znów chciał jej coś powiedzieć do ucha: tym razem Heaven była szybsza. Wycelowała w niego palec w oskarżycielskim geście i wbiła paznokieć w szatę na piersi chłopaka – Tylko tego nie rób… - mruknęła ostrzegawczo odgarniając ciemne kosmyki z twarzy i wpatrując się w niego przez kilka sekund, jakby coś sobie kalkulowała – No dobra. – odezwała się po chwili tonem sugerującym, że chce załatwić sprawę raz na zawsze – Jak dla mnie jesteś już na samym szczycie tej góry bezczelności. A właściwie oboje jesteście. Ty i twoja upierdliwość. – zrobiła krótką pauzę i zmrużyła oczy po kociemu – I nie mam pojęcia, dlaczego to robię, ale… - zawahała się - … ale w porządku. – splotła ramiona ze sobą, jakby próbowała się przed czymś uchronić i kiwnęła zaczepnie podbródkiem w jego stronę – No to słucham, Meza.

    H.

    OdpowiedzUsuń
  49. [Dzieeń dobry! Chyba widzę dużo podobieństw między naszymi postaciami. Mam chyba nawet pewien pomysł na wątek/powiązanie.]

    OdpowiedzUsuń
  50. [Właściwie, myślałam o tym, że Carlos i Max mogliby się spotkać na jakimś przyjęciu/imprezie i od tego czasu utrzymywaliby kontakt a ich relacje by się zacieśniły. Przyjaźniliby się czy coś.
    Wybacz, nic bardziej oryginalnego nie wymyślę. :<]

    OdpowiedzUsuń
  51. [Tak, wiem. Jestem leniem. Dzięki za nazwisko ;D]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  52. Aurora, niestety, nie zawsze robiła dobre pierwsze wrażenie. Oraz drugie, czasem nawet trzecie, kiedy ktoś okazywał się niezwykle uparty w dążeniu do poznania jej. Miała też zdecydowanie złe nastawienie do większości przedstawicieli płci brzydkiej — z góry zakładała, że ich uprzejmość jest udawana, bo chcą od niej wycyganić jakąś drobną przysługę. Winy doszukiwać się można było u ojca Boyle, który przestrzegał ją przed chłopcami, używając do tego typowych ojcowskich argumentów...
    Nigdy by nie przypuszczała, że ktoś mógłby chcieć o tej porze wypełniać szlaban. Zrozumiałym jednak było, że lepiej przychodzić do tego siedliska bakterii i smrodu rano, kiedy było jeszcze w miarę chłodno a uczniowie smacznie chrapali. I wcale nie było powodu, aby Meza ukrywał przed nią faktyczny powód przebywania o piątej w sowiarni — każdy kiedyś dostał szlaban, żaden do przyjemnych nie należał i w sumie chłopak powinien się cieszyć, że nie skazano go na jakże milutkie towarzystwo Filcha...
    Aurora wreszcie wybrała jedną z większych, dostojnie wyglądających sów, przywiązała liścik do pazurzastej nóżki i pogłaskała zwierzę po skrzydłach. Czasem żałowała, że nie zakupiła własnej sowy, ale jej ojciec nie chciał marnować pieniędzy, skoro w Hogwarcie masz całe stado tego ptactwa. A z Victorem Boylem lepiej się nie sprzeczać, zwłaszcza o takie głupstwo, jak sowa.
    Odwróciła się i spojrzała na krwawiący palec Carlosa, a później na twarz Gryfona, Kąciki ust lekko jej drgnęły.
    — Musiałeś zbyt gwałtownie wyciągnąć do niej rękę, pewnie się przestraszyła i dlatego udziobała — zaczęła, starając się pozbyć mędrkowatego tonu. Podeszła bliżej, aby przyjrzeć się rance. — Jeśli chcesz, mogę ci to opatrzyć, mama nauczyła mnie paru przydatnych zaklęć...
    Do czego to doszło, aby Boyle chciała naprawić swoje nie do końca miłe zachowanie! Może wreszcie obudziła się w niej buntowniczka i na znak tego zacznie zadawać się z Gryfonami? Oby tylko nie wynikło z tego nic niedobrego...

    OdpowiedzUsuń

  53. Heaven zgłupiała. To było jedyne rozsądne wytłumaczenie całej tej chorej sytuacji i faktu, że nie zareagowała, kiedy Meza wytarmosił ją za policzki, jakby była jakimś nierozgarniętym dwulatkiem, kiedy zaczął wydzierać się na cały korytarz i kiedy zaprowadził ją do swojego domowego stołu. Tak więc po prostu robiła wszystko, czego chciał nie bardzo zdając sobie z tego sprawę. Dopiero, kiedy stanęła tuż przy jednym ze stołków i Carlos znów zaczął do niej mówić, Heaven jakby ocknęła się z tego dziwnego odrętwienia i rozejrzała się lekko nieprzytomnym wzrokiem wokoło, jakby pierwszy raz zobaczyła Wielką Salę.
    - Co? – rzuciła tępo mrugając gwałtownie i postąpiła krok do tyłu próbując ogarnąć spojrzeniem całą jego sylwetkę - Ja… nie… - wymamrotała bardziej do siebie, niż do niego i cofnęła się o jeszcze jeden krok kręcąc głową. Nie wiedziała, czy w tamtej chwili bardziej dziwną wydaje jej się jego propozycja, czy to, że w jakimś kompletnie niezrozumiały dla niej sposób znalazła się w przy stole Gryffindoru i nadal ciągnie tę rozmowę z Mezą.
    Przecież właściwie się nie znali. Heaven przekonała się o jego istnieniu dopiero, kiedy rozpoczęła szósty rok, w którym składy poszczególnych klas poważnie się uszczupliły i uległy wymieszaniu. I jakoś żadne z nich nie starało się nawiązać bardziej koleżeńskich kontaktów, poza „cześć” na powitanie, kiedy na przykład mijali się na korytarzu.
    - Czemu tak ci zależy na tej… - tu skrzywiła się nieco – zabawie, co? Prawie od roku chodzimy razem na zaklęcia, więc chyba zauważyłeś, że moja rozrywkowość jest bardzo…. Okazjonalna, co? Nie lepiej zaczepić kogoś z bardziej otwartą osobowością, hm?

    Niebo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Też zapominam. Dajmy na to, że wrzesień. I... uczynię tę dialog bardziej inteligentnym, jak już Heaven dojdzie do siebie.]

      Niebo

      Usuń
  54. [Obawiam się, że moje lenistwo kiedyś zechce skorzystać.
    Na razie żadnego nie mam, więc czemu nie ;D Z jakiego kraju pochodzi Carlos? Na górze pisze, że Latynos, ale tych latynoskich krajów trochę jest. I, oczywiście, czy dobrze zna hiszpański? Cathy byłoby zdecydowanie łatwiej byłoby się porozumiewać z kimś, kto posługuje się jej ojczystym językiem. Zawsze to jakaś namiastka domu.]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  55. [robimy napad na Bank Gringotta? tak z grubej rury od razu?]

    //Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
  56. Poświęcić mu czas? Może według niego odgrywanie hrabiego — przy czym bezwstydnie się z niej naigrywał — było zabawne; fakt, Boyle w pewnym momencie się roześmiała, ale to nie oznaczało, że nie czuła się zażenowana. Tkwienie tam i branie udział w tym przedstawieniu naprawdę nie było rzeczą, o jakiej marzyła podczas kolacji, zwłaszcza że wokół pełno było Ślizgonów, którym nie robiło różnicy, z kogo się śmieją. Gdyby tam została, pokpiwali by sobie, że pozwala Gryfonowi tak się traktować. Opuszczenie Wielkiej Sali było po prostu sposobem na uniknięcie drwin, a że przez to oberwało się Mezie... Powinien zdawać sobie sprawę z ryzyka, jakie niosło za sobą przysiadanie się do stołu Slytherinu.
    I, tak, chciała spróbować posklejać ten pęknięty balon, bo w pewnym sensie wiedziała, że Meza taki po prostu jest. Poza tym... wydawał się jedną z niewielu pozytywnych osób na tym padole łez i narzekania na wszystko, a Boyle, jak każdy normalny człowiek, lgnęła do takich ludzi. Sama nie należała do zbyt rozrywkowych.
    Przecież nie ucięłaby mu ręki, w ludzkim mięsie też się nie lubowała, więc tego również się obawiać nie musiał. Nie było też sensu z emanowaniem urażoną męską dumą w obecności niewinnego dziewczątka, którego największym grzechem było nieulegnięcie urokowi Carlosa. Prawdą jest też to, że Ślizgoni pewnie już zapomnieli o tamtym wieczorze, więc obrażanie się było najzupełniej zbędne, bo już pewnie znaleźli sobie nowy obiekt to żartów.
    — Mądra decyzja — powiedziała, delikatnie chwytając jego nadgarstek, po czym wyjęła różdżkę i dotknęła nią kilka razy zraniony palec, mrucząc pod nosem jakieś formułki. Po kilku chwilach rozcięcie przestało krwawić a po ostatnim zaklęciu w ogóle zniknęło.
    Cofnęła się o krok i schowała różdżkę spowrotem do kieszeni szaty. Słysząc kolejne gniewne słowa pod adresem sowy, Boyle sarknęła rozbawiona.
    — Och, tak, sówka z pewnością się na tobie poznała — odparła nieco ironicznie, kiwając gorliwie głową. — Moim zdaniem przesadzasz i jest tak, jak mówiłam. Ta sowa nie jest złośliwa, popatrz. — Wyciągnęła powoli rękę w stronę ptaka, aby udowodnić Mezie, że się myli.
    Cóż, jednak tym razem to on miał rację, bo dłoń Boyle nawet nie dotknęła piór, kiedy ptaszysko również ją udziobało.
    — Auć! Głupi ptak! — syknęła, potrząsnęła dłonią i uniosła ją na wysokość oczu, aby zobaczyć, że z kciuka leciała krew. Spojrzała na pierzastego winowajcę ze złością, a później na Mezę, milcząco sugerując mu, że lepiej dla niego byłoby nie komentować tej drobnej pomyłki.

    OdpowiedzUsuń
  57. [bum Meza]

    Chantelle & Lenard

    OdpowiedzUsuń
  58. No i stało się. Bastian – pożal się Merlinie mistrz taktyki – przegrał w sposób tak idiotyczny, że strzeliłby sobie w czoło z otwartej ręki, gdyby tylko nie miał związanych rąk. Nogi również miał skrępowane, nie mówiąc już o ogólnym skrępowaniu jakiemu uległ, widząc entuzjastyczną reakcję publiki na rewanż Mezy i mniej entuzjastyczną odpowiedź Krukonów na ich quidditchowego czempiona leżącego w tak niegodnej pozycji. Radość obróciła się w popiół w ustach White’a. Jak to mówią – karma. Gdzieś tam pomiędzy wyjątkowo cichym Drew na treningu, a znalezionymi galeonami do głowy Bastusia uderzyło więcej sodówki niż zwykle i mamy, co mamy.
    Meza nie byłby sobą, gdyby odpowiednio nie celebrował swojego triumfu, tylko że zamiast szopki, w sali pojedynków stanął basen chwały, w którym pławił by się i pławił, gdyby nie poważnie zirytowany Woronin, ustawiający do pojedynku kolejnych szczęśliwców. To dobrze, może ktoś przegra w jeszcze bardziej ośmieszający sposób, niż przed chwilą zrobił to White.
    A sam zainteresowany taki przebiegiem wydarzeń wciąż leżał z rękoma wykręconymi do tyłu, które bolały go ilekroć próbował zmienić pozycję z bardzo hańbiącej na trochę mniej wstydliwą. I znów skazany był na czyjąś łaskę i niełaskę. Na Krukonów nie mógł liczyć, na Puchonki tym bardziej, Woronin miał wszystko w dupie, pozostał tylko…
    - Biedny Bastuś – usłyszał ponad sobą i westchnął cicho po raz kolejny plując sobie w brodę, co, gdyby w tej pozycji zaczął mówić, nabrałoby dosłownego sensu. Za sprawą machnięcia różdżki pęta zniknęły, a w mięśnie blondyna wstąpiła lekkość umożliwiająca poruszanie kończynami. Krukon podniósł się do pozycji siedzącej i – uwaga, przełknął dumę – złapał wyciągniętą dłoń Mezy, a po sekundzie już stał na nogach ze zmieszanym wyrazem twarzy i zerowym pojęciem o tym, co dalej.
    - Chyba odpuszczę – powiedział, rozmasowując ukradkiem bolące nadgarski. – Są całe twoje, Carli. Wygląda na to, że zyskałeś opiekunki na pełen etat – skinął głową na grupę dziewczyn, z których - jak Bastian stwierdził po ich rozmarzonych i podekscytowanych zarazem wyrazach twarzy - część była gotowa na urządzenie wielkiej imprezy i śpiewanie hymnów pochwalnych, a inne z kolei wciąż wyglądały na zmartwione stanem Mezy i prawdopodobnie planowały namówić go na wizytę w Skrzydle Szpitalnym, oczywiście o ile nie zgodziłby się by to one zostały jego pielęgniarkami. Za to spotkanie Klubu Pojedynków trwało dalej, a na podeście przed nimi wciąż rozgrywała się walka, która aż prosiła się o to, by usnąć na stojąco podczas jej oglądania. Nikt (nie licząc tabunów dziewczyn: „Co nasz misiaczek robi?!”, „Dlaczego brata się z wrogiem?”) już ich nie obserwował, być może istniała nadzieja na to, by zapomnieć o druzgocącej porażce przynajmniej do czasu następnego rewanżu. – A tak poza tym, moje włosy są śliczne.

    [damn, zero pomysłu co dalej, przejęłam się losem Bastiana]

    OdpowiedzUsuń
  59. Aurora ogólnie do mugoli nic nie miała — żyli sobie w nieświadomości o istnieniu drugiego świata, nie zawadzali, a ich legendy o jednorożcach czy centaurach bywały całkiem zabawne. Nie oznaczało to, że jej również w jakiś sposób niemagiczni nie fascynowali, ale przez dom, w którym się wychowała, nie mogła wmaszerować radośnie na lekcję mugoloznawstwa. Zostały jej tylko książki, które czytała ukradkiem tak, aby nikt — zwłaszcza Ślizgoni — jej nie zobaczył.
    — Ciebie też pogryzła a jesteś mniej święty niż ja — odparła nieco oschle, wyjmując z kieszeni chusteczkę i owijając nią krwawiącego kciuka. Chociaż na sobie też mogła zastosować tamto zaklęcie, którym chwilę temu uleczyła palec Carlosa, to mimo wszystko uznała, że nie jest to śmiertelna rana i raczej się nie wykrwawi. — Może ona po prostu nie lubi ludzi. — Wzruszyła ramionami, zupełnie ignorując jego ostatnią propozycję, nawet jeśli dobrze wiedziała, że to była ironia.
    Zastanawiała się, czy może sobie pójść, czy Gryfon znowu uznałby to za obrazę. W sumie nie było tu nikogo, kto mógłby się potem z niego śmiać, jedynie ta wściekła sowa, siedząca teraz na najwyższej żerdzi i rzucająca obojgu wrogie spojrzenia. Była jednym z większych ptaków, więc Aurora pomyślała sobie, że pewnie jest "szefem" innych sów i to dlatego zachowuje się tak agresywnie.
    Uśmiechnęła się krzywo na tę myśl, po czym zerknęła na Mezę, głaszczącego teraz jakąś małą, przeuroczą sówkę. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, kiedy do sowiarni, zupełnie niespodziewanie, wpadł Filch.
    Woźny najpierw utkwił przekrwione spojrzenie w Carlosie, później w Aurorze, a następnie wypuścił ze świstem powietrze. Policzki mu poróżowiały i zatrząsł się z wściekłości.
    — Ty to nazywasz szlabanem?! — wychrypiał, podchodząc do Mezy i dźgając go sękatym paluchem w pierś. — Jak profesor McGonagall się dowie, że zamiast odpracowywać winy urządzasz sobie schadzki, to zapewniam cię, że nie wyjdziesz z mojego gabinetu do końca roku szkolnego!
    Boyle poczuła, jak o jej nogi coś się ociera. Pani Norris wydawała się niezwykle zadowolona z tego, że jej pan przyłapał dwoje uczniaków. Aurora odsunęła kota mocnym ruchem nogi i chwyciła się pod boki, marszcząc gniewnie brwi. Nie wiedziała, co chłopak zawinił, ba, nie zdawała sobie sprawy, że powinien wypełniać szlaban, ale nie zamierzała użerać się z tym okropnym facetem. Z Mezą porozmawia sobie później.
    — Tak się składa, że jestem prefektem i na polecenie profesor McGonagall przyszłam sprawdzić, jak ten uczeń sobie radzi — rzekła wyniośle, taksując charłaka pełnym wstrętu wzrokiem. Nie znosiła tego człowieka i nie zamierzała tracić czasu tylko dlatego, że wszędzie widział dzieciaki urządzające sobie schadzki.
    — Prefektem? — Filch stracił zapał do dalszych wywodów na temat tego, jacy okropni są uczniowie. — Z polecenia wicedyrektor? Acha — mruknął niezadowolony i już miał iść, kiedy na moment się odwrócił. — Jeszcze tu wrócę chłopcze, to miejsce ma lśnić tak, abym mógł jeść z podłogi!
    Możesz chapnąć sobie teraz, pomyślała Boyle z przekąsem, z trudem powstrzymując się od wypowiedzenia tego na głos.

    OdpowiedzUsuń
  60. [A nie, to jednak z Hiszpanii trochę daleko. Przynajmniej dla mugolki, którą kiedyś Cathy (wbrew prawu krwi) była ;D
    Odnośnie powiązania nic nie wymyśliłam, ale świtało mi, by jakoś wykorzystać grupkę dziewczyn. Chciałyby jakoś zaimponować hiszpańskim, choć na lekcję przyszyłyby do złej osoby. I mam tutaj oczywiście na myśli Cath. Podchodzą radosne do Carlosa, aby porozmawiać (niby?) w jego ojczystym języku, lecz... z ich ust nie padają żadne urocze mądrości :D Casillas mogłaby przypadkiem siedzieć gdzieś niedaleko, odwrócona plecami, zajadając jakiegoś owoca i śmiejąc cicho pod nosem. Tylko że to byłby szkolny wątek.]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń

  61. Słusznie tak tę terapię nazywał, bo chyba tylko szok uniemożliwił jej zapoznanie Carlosa z tą stroną swojej osobowości, dzięki której nie miała zbyt wielu przyjaciół. Jeszcze nikt w całym jej jakże długim, osiemnastoletnim życiu nie zachował się wobec niej tak.. frywolnie, a było to czymś absolutnie wystarczającym, by Heaven mogła się temu całkowicie poddać. Tak więc opadła na ławę bez słowa, wciąż obserwując chłopaka ze zmarszczonym w zastanowieniu czołem.
    - Nie myślałam, że z zewnątrz wyglądam na aż taką sztywniaczkę…. – mruknęła wyciągając nogi pod stołem w ogóle nie przejmując się spojrzeniami innych Gryfonów, których pewnie nie tyle raził, co zaskakiwał kolor jej szkolnego uniformu w tym właśnie miejscu w Wielkiej Sali.
    Bo Heaven nigdy nie miała się za osobę mało rozrywkową: wręcz przeciwnie. Jeśli tylko miała nastrój i odpowiednie towarzystwo, to zwykle na niej skupiała się cała uwaga, jako, że Langdon miała może trochę niezdrowy pociąg do tego, by być w centrum zainteresowania. Nie bała się do tego przyznać – wolała otwarcie mówić, że uwielbia błyszczeć, niż udawać fałszywie skromną. To prawda jednak, że spontaniczność nie była jej mocną cechą i chyba w tym tkwił cały problem – jeśli sobie czegoś nie zaplanowała od „a” do „z”, to raczej trudno było jej ulec przypadkowym sytuacjom i dać się ponieść, a w jednej z nich właśnie teraz uczestniczyła.
    - No dobra, Meza. – odezwała się po chwili, przyciągając do siebie talerz z zapiekanka ziemniaczaną i nakładając sobie porcję godną pałkarza krukońskiej drużyny quidditcha (której, nawiasem mówiąc, parę dni temu udało się wygrać mecz z domową reprezentacją Gryffindoru) i zerknęła na niego z ukosa – Więc uznajmy, że to, co powiedziałam przed chwilą nie zaliczało się do tej gry i że nadal mam szansę przekonać cały świat, jaka to szalona jestem. – uśmiechnęła się pod nosem całkowicie nie wierząc w to ostatnie – Pytanie czy zadanie?

    [Nie chcę nic sugerować, ale miło by było, gdyby wybrał zadanie. ;)]

    OdpowiedzUsuń
  62. W oka mgnieniu przygarnął buteleczkę, coby Meza się nagle nie rozmyślał, i przytulił ją do swojej piersi, prawą łapką gładzą nakrętkę. Oh, swoje jedyne pocieszenie w tym koszmarze rodem ze szekspirowskich dramacików! NIE! NIE! NIEEE!
    Potrząsnął gwałtownie głową, przyciskając policzek do zimnego szkła. Bełkot Williama na tle jego traumy prezentował się jak… jak… nieokrzesane carlosowe koty na tyle jego majestatycznego kocura. ERROR, TRROR i całe masa słów kończąca się na RROR!
    Mikuś lubił sobie po dramatyzować, ot tak, bez powodu, jak na najprawdziwszą dramę queen przystało. Co prawda wolał wtedy obcować we własnym, prywatnym gronie, bez niepotrzebnego wianuszka obserwatorów, ale cóż poradzić na to, że Latynos nie dość, że miał zaawansowane ADHD, ruchy jak zawodowa baletnica i nieprzymuszoną aurę śpiewaka estradowego, to nadmiar złego lubił pobawić się w ciotkę-dobrą-radę (ewentualnie rasowego stalkera) i wtykać swój nieprzyzwoicie mezowski nosek tam gdzie niekoniecznie powinien.
    Przy tym splocie wydarzeń, uciemiężonemu przez życie Rasacowi nie pozostało nic innego, jak pogodzenie się z obecnością księżniczki disco. Nawet jego bezczelność znała swoje granic i nie miał siły wyrzucać za drzwi sponsora większości hogwardzkich fiest i narażać go na towarzystwo wszystkich złamanych serc, które uległy wachlarzowi długi rzęs, latynoskiemu temperamentowi, dały się porwać i nigdy nie zwrócić, przynajmniej nie w całości.
    Ah, takie zachowanie byłoby kompletnym dnem, szczytem desperacji, hańbą dla jego nazwiska, potwarzą, krzykiem dla skacowanych wyrzutów sumienia, złodziejem dumy. Bo kto, NO KTO, oprócz Mezy, był na tyle uprzejmy, aby dawać mu najróżniejsze powody i najrozmaitsze okazje do picia?!
    — Dorzuć w pakiecie wiadro chusteczek i pomyślę nad poprawą swojego image — mruknął, pociągając żałośnie (trochę demonstracyjnie) nosem. Wytarł z policzka wyimaginowaną i obowiązkowo krystaliczną tudzież pojedynczą łeskę, esencje swojego całego powierzchownego nieszczęścia i tragedii, wbijając w współlokatora smętne spojrzenie.
    — Oh, Carlie — westchnął posępnie, rozprawiając się zakorkowaną flaszką whisky. — Straszne rzeczy się dzieją, straszne — mruknął dramatycznie, rozdziewiczając Ognistą w swoich ustach. — Pij! — zażądał, podsuwając Carlie alkohol pod nos. — My jesteśmy spadkobiercami tych nieszczęść! Alkohol naszą jedną deską ratunku…
    oddany przyjaciel Ognistej

    OdpowiedzUsuń
  63. Była lekko zdezorientowana. Właściwie nie mogła odnaleźć ani jednego, sensownego powodu, dla którego wepchnęła chłopaka wprost do swego dormitorium, przyczyniając się tym samym do utworzenia krępującej ciszy, która wypełniła cały pokój powodując dziwne piszczenie w uszach dziewczyny. Wzięła głęboki wdech, wskazała chłopakowi miejsce, na którym może usiąść, poczym sama zajęła stary, drewniany fotel obity ładną, wiktoriańską tkaniną. Położyła na swoich kolanach małego kotka i delikatnie musnęła jego sierść. W końcu szeroko się uśmiechnęła.
    -Chciałabym Ci jakoś podziękować za znalezienie Pachi – rozpoczęła nawijając po Hiszpańsku i zupełnie ignorując fakt, że kotka zaczęła bawić się koniuszkiem jej włosów. –Ale myślę, że obejdzie się bez Twojego policzka – zaśmiała się dźwięcznie obserwując odrobinę speszoną minę chłopaka. Przyjrzała mu się. Był całkiem uroczy z twarzą małego, zadziwionego chłopca ubranego w najmodniejsze obecnie łaszki wśród mugoli. Słyszała o nim, co nie co, jak choćby o jego zamiłowaniu do mugolskie muzyki disco. Sama też była fanką filmu obejrzanego u mugolskiej koleżanki w te wakacje – „Gorączka Sobotniej nocy” i zakupiła nawet winylową płytę ze wszystkim piosenkami z owego filmu. Rozejrzała się po pokoju. Cały jej dobytek jak i dobytek współlokatorek leżał porozrzucany po szafach, łóżkach i szafeczkach tworząc niezbyt estetyczną całość.
    -Przepraszam, za to – mówiąc to omiotła wzrokiem przestrzeń wokół siebie. Paquita zdążyła zmienić położenie na kolana chłopaka, co było niezwykłym widokiem, biorąc pod uwagę, że owy kot prychał i drapał każdą napotkaną osobę, która próbowała się do niego zbliżyć.
    -Musiała Cię polubić! Jesteś chyba jedyną osobą, której nie ma ochoty zadrapać na śmierć! – mówiąc to wstała i podeszła do gramofonu mieszczącego się na ładnej hebanowej komodzie.
    Włączyła nowo zakupioną płytę i ignorując fakt, iż sytuacja była dość dziwna po prostu podeszła do dopiero co poznanego chłopaka i wyciągnęła w jego kierunku rękę.
    -Zatańczysz? – tańczyła tylko w domu, głównie przy Hiszpańskiej muzyce, jednak teraz nabrała ochoty, bo niby czemu nie skoro zdarzyła się taka okazja. Tak jak od zawsze powtarzał jej tata była zdecydowanie zbyt śmiała i to na dodatek po mamie.
    -Teraz możemy porozmawiać o należnej Ci nagrodzie! – szepnęła wciąż się uśmiechając.

    OdpowiedzUsuń

  64. Tak się składało, że tego dnia już praktycznie nie miała żadnych zajęć, co zwykle oznaczało posiadówę w bibliotece, gdzie mogła zająć się ćwiczeniami do OWUTEMów albo włóczenie się po szkolnych błoniach (w przypadku dobrej pogody) lub zamku (w przypadku śnieżycy, ulewy i tak dalej). Nie przypuszczała jednak, że ta rozrywka, która tak usilnie chciał jej zafundować Meza ma potrwać aż do wieczora – pewnie gdyby wiedziała o jego planach, poczułaby się nieco niepewnie.
    Z wyjątkiem opieki nad magicznymi stworzeniami Heaven uwielbiała każdy przedmiot, nieważne, jak bardzo byłby bezużyteczny. Takie wróżbiarstwo na przykład, mimo, że i dla niej było trochę mętne porzuciła tylko dlatego, że na szóstym roku miała już i tak za dużo nadprogramowych zajęć. W całej swojej szkolnej karierze nie uczęszczała tylko na mugoloznastwo, bo jej przybrani rodzicie byli mugolami i wiedziała o nich wszystko. Starożytne Runy zaś były na czwartym miejscu ulubionych lekcji, zaraz po zaklęciach, historii magii i transmutacji.
    Pochłonięcie tak dużej porcji zajęło jej trochę mniej czasu niż zwykle tylko dlatego, że ciągle czuła na sobie natarczywe spojrzenie Carlosa. Kiedy skończyła w pełnym godności milczeniu wysączyła szklankę dyniowego soku i dopiero, gdy z brzdękiem odstawiła ją na blat wycierając wargi papierową serwetką ponownie odwróciła się do chłopaka i powoli pokiwała głową.
    - W sumie, dobrze się składa, że wybrałeś zadanie. – stwierdziła, odchylając się wygodniej w krześle – A jeśli nie dobrze... – zrobiła krótką pauzę - .. .to przynajmniej praktyczne. W zeszłym roku dostałam szlaban od Filcha, bo zobaczył, że mam zakazany przedmiot z tej jego śmiesznej listy, którą przybił sobie do drzwi swojego gabinetu, jak tylko się tutaj zaczął panoszyć. W każdym razie, nie w tym rzecz. Chcę to odzyskać. To właśnie będzie twoje zadanie, Meza. – ściszyła niego głos tak, by żaden siedzących wokoło Gryfonów nie mógł jej usłyszeć – Włamiemy się do jego kanciapy, a ja sobie zabiorę tę… to coś. – zakończyła nieprzypadkowo unikając powiedzenia chłopakowi, co dokładnie woźny jej skonfiskował. Nie, nie, to absolutnie nie było potrzebne – No to jak? Jesteś gotowy?

    Niebo

    OdpowiedzUsuń
  65. [Max spędziłaby czas w słonecznej Argentynie, z przyjemnością. Zacznę wątek, jak będę miała więcej luzu, bo teraz zalegam z odpisami na dwa :< Tak, czy inaczej, oczekuj go!]

    OdpowiedzUsuń
  66. Gdy pewnego pięknego dnia, na drodze Cathy Casillas stanęła grupka Gryfonek, od razu wiedziała, że nie przyszły złożyć życzeń urodzinowych, spytać o referat na historię magii, czy spróbować się zaprzyjaźnić. Dopiero teraz, po sześciu latach. Na ich twarzach gościły podejrzanie szerokie uśmiechy, jakby same rzuciły na siebie zaklęcie. Długo czekały na zadowalającą odpowiedź. Łatwo było przewidzieć ich reakcję na odmowę — łaziłyby za nią, dokładnie tak samo, jak robią to za chłopakami. Mając co innego na myśli! Dziewczyna łaskawie przystała na kilka lekcji, choć dodatkowych zajęć wcale jej nie brakowało. Na szczęście szybko wyszło na jaw, że Gryfonki oczekują kilku prostych zdań zapisanych na pergaminie. Spytały o akcent, wymowę i uciekły zaraz po otrzymaniu kawałka papieru. Cathy dosłownie mogła zauważyć, jak nagle podnosi się za nimi chmura kurzu. Nawet nie zdążyła spytać o potencjalną ofiarę.
    Później zastanawiała się, o kogo mogło im chodzić. W szkole byli praktycznie sami Brytyjczycy, z wyjątkiem kilkunastu osób z zagranicy bądź uczniów posiadających jakieś bliżej nieokreślone korzenie. Kojarzyła tylko dwójkę: Carlosa i Lenarda. Na któregokolwiek nie trafi, żaden nie powinien popaść w samozachwyt po spotkaniu z Gryfonkami. Zawsze jednak mogły skorzystać ze słownika, pójście do szkolnej biblioteki i sprawdzenie kilku słów byłoby całkiem logicznym posunięciem.
    Po kilku dniach zupełnie zapomniała o całej sprawie. Grupka dziewczyn znowu przestała ją zauważyć, nikt inny nie zapragnął z dnia na dzień nauczyć się nowego języka, więc naturalnie wróciła do swoich codziennych zajęć. Aż do piątkowego popołudnia. Wprawdzie siedziała na niskim murku, jak zwykle zajadając słodką pomarańczę i czytając zrobione przez siebie notatki z historii magii. Parę kropel skapnęło na cienki pergamin, pozostawiając wyraźne plamy, lecz litery pozostawały czytelne. Od lektury oderwały ją znajome słowa wypowiedziane w ojczystym języku. Odwróciła powoli głowę, chcąc sprawdzić pomiędzy kim rozgrywa się scenka. Uniosła brew, dostrzegając Carlosa Mezę w otoczeniu uczennic domu Gryffindora. Raczej stawiała na Lenarda.
    Rozważała ewakuację z miejsca zbrodni, już po pierwszym zdaniu. Tylko cudem powstrzymała śmiech. Siedziała niedaleko, więc w razie komplikacji, i gwałtownych ruchów, Gryfonki niepostrzeżenie zagrodziłyby jej drogę. Tkwiła więc w miejscu, usilnie zwalczając potrzebę drugiego zerknięcia na tę grupkę. Wykuły słowo w słowo, o dziwo niczego nie myląc. Widocznie długo ćwiczyły. Szkoda, że zmarnowały swój cenny czas na takie głupoty...
    Notatki przestały ją interesować. Nasłuchiwała i śmiała się cicho pod nosem. Czekała na najlepsze ze stworzonych przez siebie zdań i... nie było jej dane go usłyszeć w ustach którejś z naiwnych Gryfonek. Ucichły zarówno one, jak i Meza, ale świadomość Cathy przez chwilę tego nie zarejestrowała. Ta chwila wystarczyła, by męski głos ją zaskoczył. Lekko podskoczyła i faktycznie, o mało nie zachłysnęła się jedzonym owocem.
    — Wybacz, ale ja nie mówić w twój język — odkaszlnęła, przykładając rękę do klatki piersiowej; następnie spojrzała na chłopaka kątem oka i uśmiechnęła się delikatnie. Byłby skłonny uwierzyć dziewczynie z tak wyraźnym akcentem? Zapewne nie. I Cathy w mig zrozumiała własny błąd. — Nie podchodzi się do ludzi znienacka. Zwłaszcza, gdy jedzą niebezpieczne cytrusy.
    Od razu przerzuciła się na hiszpański. Nie było sensu udawać, że ona nie mówić w jego język. Ona go kojarzyła z niektórych lekcji, on też ją powinien. W szkole nie było aż tylu hiszpańskojęzycznych uczniów.
    — Irytek naprawdę ma lepszy tyłek. Ja, na twoim miejscu, nie byłabym z tego zadowolona — uśmiechnęła się jeszcze szerzej i ugryzła kolejny kawałek pomarańczy. Jeden z nich nawet podsunęła chłopakowi.

    [Carlito, tłusty schabowy w panierce <3 Było dobrze!]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  67. Uczucie bycia obserwowanym nie zniknęło z chwilą wkroczenia w gęstwinę drzew, co wywołało u Bena stan ciągłej gotowości. Upewnił się, że ma płynny, niezakłócony dostęp do na ciągle schowanej różdżki, poczym rozejrzał się po krajobrazie lasu. Miejsce wydawało się być inne niż zazwyczaj, ale Benjamin zrzucił to wrażenie na karb pogody. Zresztą czynniki i teorie spiskowe mógł sobie dorabiać w każdej chwili, w tym akurat Ślizgon miał wprawę.
    Nie zdążył przejść nawet paru metrów, kiedy za jego plecami rozległo się na wpół przerażone, na wpół rozbawione wołanie. „Powiem ci coś. Spierdalamy stąd!” zabrzmiało w uszach chłopaka jak najgorsza muzyka świata puszczana na cały regulator podczas festiwalu piosenki radzieckiej z wątpliwej jakości wykonawcami, mimo znacznej odległości pomiędzy nim a wołającym. Z drugiej strony, kiedy Georgijew już dojrzał kto konkretnie odważył się nazwać go kochanym, miał na przemian ochotę zyskać zdolność do natychmiastowego znikania tudzież zapadania się pod ziemię lub rzucić w wołającego – Carlosa Mezę, zakałę Gryfonów i Hogwartu z tym swoim, pożal się Boże, hiszpańskim akcentem i hipisowskimi spodniami – nożem albo Avadą.
    Meza w rekordowym tempie zmniejszył odległość dzielącą go od swojej ofiary. Ben z ręką na sercu mógł stwierdził, że jeszcze nigdy nie widział osoby tak szybko biegającej. Po chwili wahania postanowił zaufać spaczonemu instynktowi Mezy, choć nie udało się mu dojrzeć, przed czym Latynos ucieka. Wystarczyło, że udało się mu usłyszeć, a nie brzmiało to dobrze; wręcz odwrotnie. Puścił się w pogoń za Gryfonem.
    - Meza, ty inteligentna kreaturko – powiedział z ironią w biegu, zrównując się z chłopakiem. – Po pierwsze, ty chciałeś śledzić mnie? – Prychnął na samą absurdalność tej idei. – Po drugie, jesteś idiotą, bo teraz jestem skazany na ratowanie życia w twoim towarzystwie, a nie wiem nawet przed czym mam się bronić! Po trzecie, jesteś debilem, bo kierujesz się w głąb lasu, a wyjście jest tam! – Wykonał gest w przeciwnym kierunku dla zobrazowania swoich słów.
    Złość na Carlosa dominowała w tamtym monecie i nawet adrenalina krążąca w krwioobiegu Ślizgona zdawała się ustępować przed rodzącym się w Benie smokiem.
    Zaprogramowanym na zniszczenie, spalenie i zatańczenie na grobie Carlosa Mezy.

    [To najdłuższe zdanie, jakie Ben w życiu powiedział! Tak mnie jakoś wzięło na absurdalne pisanie.]

    OdpowiedzUsuń
  68. Kodeks moralny Mikaela był zbyt moralny, żeby podrywać dziewczyny na swoje życiowe tragedie, a sadza była za mało twarzowa, aby podkreślić jego mEnskie rysy twarzy i niezaprzeczalnie niesamowitą osobowość.
    Nie zdążył zagregować, kiedy ten pomiot szatana w postaci umiłowanego współlokatora skonfrontował brudną szmatę z jego nieskazitelnie czystą i przede wszystkim zadbaną skórą. Stało się to w jednym momencie. Mihael błyszczał w świetle odpadów z kominka, zaś dowcipniś turlał się ze śmiechu na podłodze, bliski zapowietrzenia. To wyglądało niczym scena z taniego melodramatu, rozgrywającego się w prowincjonalnym miasteczku też przed Halloween.
    — Carlie, jesteś gumochłonem na poziomie inteligencji potomstwa sklątki tylnowybuchowej i ogrodowego gnoma — skomplementował, stając na równe nogi, aby ukazać swoją dominacje nad leżącym w spazmach życiodajnego rechotu Mezy. Przynajmniej raz w życiu mógł poczuć się wyższy od hipisa i to napawało go znikomym optymizmem i swego rodzaju dumą. — Możesz zrobić tylko jedną rzecz — tu zrobił dramatyczną pazuę, coby bardziej podkoloryzować życiowy dramat i wagę przestępstwa, którego dopuścił się głupi do kwadratu Meza — zejdź mi z oczu — oświadczył i prychnął jak rozjuszony kocur, demonstrując spektakularnie swojego focha z przytupem, tylko bez przytupu.
    Nie miał dziś ani nastroju, ani siły to eksponowania swoich mięśni i zaprzyjaźnienia swojej pięści z carlosowymi zębami. Był oazą spokoju, NADMIERNEGO warto dodać. Wszak nie chciał, żeby jego przyjaciel, z braku lepszego określenia, wylądował w Skrzydle Szpitalnym bez dwóch jedynek i z uszkodzonymi koniczynami.
    Oh, gryfońska odwaga Rasaca nie była na tyle odważna, aby zadrzeć z fanklubem pozbawionego gustu Latynosa. Taki akt byłby przejawem heroicznej głupoty i nadmiernego zniesławienia. Musiał przecież chronić swojego nazwiska i godności do ostatniej kropli potu i krwi.
    — Idę wylewać swoje żale pod prysznic — oświadczył jak prawdziwy i doskonały mistrz zUa, ujawniający swoje plany przed ich wykonaniem i zabarykadował się w łazience, ignorując dzikie rechoty kociarza, przed tym jeszcze zabierając mu sprzed nosa Ognistą, jedyną wyrozumiałość mikaelowego żywota.
    — Ah! — Dostał nagłego ataku olśnienia. — Jeśli chciałeś zobaczyć mnie w desingu starca od prezentów, wystarczyło powiedzieć, a nie w desperacki sposób spełniać swoje fantazje! — krzyknął do dziurki od klucza, aby pozbyć się wszelkich wątpliwości ze swojej roztargnionej głowy.
    Mikael-pacyfista

    [mam wyrzuty sumienia, że odpisuję dopiero teraz :<]

    OdpowiedzUsuń
  69. Fakt, nie znała się na takich żartach, bo nie widziała w nich nic zabawnego. Miała trochę inne poczucie humoru, chociaż niektórzy mogliby uznać, że nie miała go wcale, bo nie rechotała głupkowato z każdego żartu, zboczonej sugestii albo niezwykle udanego dowcipu, w jakich lubowali się Ślizgoni albo Huncwoci. Wtedy, przy stole, zachowanie Carlosa było z początku nienachalne i całkiem śmieszne, więc się Aurora roześmiała, lecz to nie oznaczało, że musi chichotać z każdego jego żarciku... A może to według niego było miarą sympatii?
    Trochę zdziwił ją ten napastliwy ton. Nie oczekiwała gorących podziękowań, liczyła bardziej na suche "dzięki", ale to? On chyba dzielił relacje międzyludzkie na "nienawidzę cię" oraz "uwielbiam cię", nie dopuszczając do siebie myśli, że może istnieć coś pośrodku. Rzecz jasna, Boyle nie miała powodów do darzenia go silnie negatywnymi uczuciami, ale rzec, by wszystko w jego zachowaniu jej pasowało... Chyba po prostu nie dorosła do myślenia, że latynoski temperament powinien budzić jedynie zachwyt.
    Dziękuję, Auroro, że mnie jeszcze bardziej nie udupiłaś — warknęła w odpowiedzi na jego słowa, odsuwając się o krok, bo nie spodobało jej się to nagłe zmniejszenie dystansu między nimi. — Poważnie sądzisz, że się nie chcę dogadać? Chyba za bardzo przywykłeś do tego, że wszystkie panienki padają ci do stóp, Meza — prychnęła, kręcąc z politowaniem głową.
    Ale ją rozzłościł. Próbowała jakoś odkręcić złe wrażenie, jakie zrobiła ostatnio ryzykując, że Filch może wiedzieć o tym, iż McGonagall wcale jej nie wysłała na małą kontrolę. Może nie było to najwyższe poświęcenie, ale mimo wszystko widmo utraty stanowiska prefekta za wykorzystywanie odznaki do "niecnych" celów nie należało do najprzyjemniejszych.
    — Pamiętaj, Filch chce jeść z podłogi, więc powinieneś się postarać — rzekła chłodno na odchodnym, wyminęła Carlosa i ruszyła schodami w dół, tym bardziej stawiając kroki nieco uważniej.

    [Wybacz tę żałosną długość...]

    OdpowiedzUsuń
  70. [ Czekałam na Twój odpis, ale nie dostawałam, więc wpadam i widzę, że nawet ja Ci nie odpisałam a pamiętałam, że to zrobiłam. Blogger mnie nienawidzi. Wybacz za zwłokę :) ]

    No tak, trochę się pośpieszyła z użyciem łomu. Zapewne dziwnie wyglądało to, że dziewczyna miała w salonie takie żelastwo i właśnie po nie sięgnęła, przecież mogła rzucić książką, która wyrządziłaby być może mniejsze szkody, ale ból byłby porównywalny. Szybko odłożyła przyrząd na dywan, który teraz wyglądał koszmarne. Westchnęła ciężko i spojrzała na chłopaka. Gdyby nie okoliczności to jego widok rozbawiłby ją. W końcu nie często widzi się kogoś, kto wygląda jakby nie mył się przez co najmniej kilka miesięcy. Sądząc po reakcji chłopaka to Audrey musiała uderzyć mocniej niż się spodziewała. Miller nie była agresywna. Tak właściwie to należała do tych spokojniejszych osób, które mają trochę rozumu w głowie i nie pakują się w kłopoty. Niewiele osób w to wierzyło. Prawdę mówiąc, to jej zachowanie w Hogwarcie było całkowicie inne, niż to w domu. Tutaj była kompletnie inną osobą. Nie wyglądała już jakby miała niekończący się PMS i pozbywała się swojej zołzowatej maski, bo w końcu matki obrażać nie będzie. Dziewczyna miała to do siebie, że lepiej zapamiętywała twarze i dopasowywała je do odpowiednich nazwisk, niż uczyła się na niektórych zajęciach. Nie stanowiło to problemu, że poznała kogoś kto uczyła się w Hogwarcie, nawet jeśli nie rozmawiała z nim za często i ten ktoś na co dzień nie był umazany czarną sadzą. Carlos jak mało kto rzucał się co poniektórym w oczy, więc z rozpoznaniem jego twarzy nie było żadnych kłopotów.
    Spojrzała na kominek, z którego odchodziły czarne smugi popiołu, które rozkładały się na podłodze, dając nieciekawy efekt. Gdyby teraz weszła tutaj matka Audrey, to na pewno oboje mieliby duże kłopoty. Z kominka jej wzrok przeszedł na chłopaka.
    – Nie mamy Fiuu – odpowiedziała zaskoczona pytaniem, tak jakby było ono dziwne – nie korzystamy z tego od jakiegoś czasu – dodała szybko chcąc wyjaśnić. Podróżowanie za pomocą Sieci Fiuu było okropne. Nie chodziło już o to, że trzeba było wejść do kominka, co wyglądało dość dziwnie, nawet jak na czarodziei. Rozchodziło się bardziej o popiół, który dostawał się dosłownie wszędzie i powodował, że przemieszczanie się było nieprzyjemne i wyglądało się po tym okropnie. Rodzina Miller zdecydowanie wolała teleportację, chociaż i ten sposób nie był zbyt wygodny. Dla dziewczyny nie posiadanie proszku Fiuu było całkiem normalną rzeczą, w końcu nie każdy
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  71. Ze względu na to, że z większością uczniów łączyły ją raczej obojętne, opierające się na "Cześć" albo "Podyktujesz mi ostatnie zdanie?" relacje, sprzeczka z Mezą sprawiła, że Aurora cały tamten dzień nie mogła powstrzymać kłębiącego się w niej gniewu. Przez to, co było bardzo nieprofesjonalne, wyżywała się na Bogu ducha winnych pierwszoklasistach, odejmując im punkty za krzywe spojrzenia, zbyt głośne oddechy i źle zawiązane krawaty, a kiedy podczas spaceru po dziedzińcu grupka dzieciaków przebiegła tuż przed jej nosem, wydzierała się na nich aż nie rozbolało ją gardło. Na szczęście wieczorem była już całkowicie spokojna i prawie zapomniała o niefortunnym poranku w sowiarni, od czasu do czasu jedynie psiocząc w myślach na Mezę i każdego Gryfona, bo to było przecież praktycznie to samo.
    Wieść o tym, że ma odbyć się wycieczka do Hogsmeade odrobinę poprawiła jej humor. Wprawdzie Boyle nie spędzała czasu w miasteczku jak inni uczniowie, przesiadując u Zonka albo w barze z butelką kremowego piwa przyciśniętą do ust, ale lubiła te wycieczki; niemal całe kieszonkowe wydawała wtedy u Scrivenshafta lub przeglądając akcesoria w sklepie odzieżowym Gladrag, gdzie i tak nigdy nic nie mogła kupić, bo wszystko było zbyt dziwne jak na jej gust. Wprawdzie koleżanki Ślizgonki zachwalały szeroki wybór spinek, broszek, nawet skarpet, ale kiedy Aurora oglądała wszystkie drobiazgi, dziwiła się, że na to wszystko w ogóle jej popyt.
    Tym razem została niemalże siłą zaciągnięta do Trzech Mioteł przez swoje koleżanki z dormitorium. Boyle nie do końca przepadała za tego typu rozrywkami, bo było tam za głośno i Hagrid zawsze prędzej czy później rozpoczynał pijacki recital o mężnym Odonie. Ze zgorszeniem patrzyła wtedy i na niego, i na rozbawionych do granic możliwości uczniów — szczególnie Gryfonów — którzy czasem dołączali do niego, zamieniając recital na prawdziwą kakofonię głosów.
    Kiedy wreszcie wyszły z baru i w zbitej grupce pokonywały Ulicę Główną, nagle z jakiegoś powodu dziewczęta się zatrzymały. Aurora, idąca bardziej z tyłu, z początku sądziła, że po prostu ktoś niemiłosiernie się wlecze, ale kiedy usłyszała znajomy głos i później swoje imię, poczerwieniała z zażenowania. Nie dość, że Meza prosił o rozmowę z nią na środku ulicy pełnej uczniów, to jeszcze na pewno jej koleżanki po powrocie obsypią ją pytaniami, czego Carlos mógł od niej chcieć.
    Ślizgonki rozeszły się i Boyle nagle poczuła się niemalże goła, stojąca jak ostatnia niemota, mając Gryfona przed sobą i oddalające się, już plotkujące koleżanki za sobą. Pokręciła nieznacznie głową, przez sekundę zamykając oczy a później uniosła wzrok na jego twarz.
    — Co tym razem? Carlos, naprawdę mam dość, więc jeśli znowu nieświadomie cię uraziłam, zbyt szybko minęłam cię na schodach, to po prostu... Po prostu daj mi spokój. — W jej głosie nie było złości, raczej zmęczenie całą sytuacją. Była całkowicie pewna, że zaraz znów się pokłócą, bo najwyraźniej na tym właśnie miała polegać ich znajomość.
    Westchnęła ciężko i odwróciła spojrzenie, szybko jednak zrezygnowała z patrzenia się w bok, bo kawiarnia pani Puddifoot była ostatnią rzeczą, na którą chciała patrzeć. Już ją zemdliło.

    OdpowiedzUsuń
  72. Nie musiał się przejmować, bo to nie on stanie później pod ostrzałem pytań zbyt głupich nawet jak na ślizgońskie standardy... A i tak wyglądać to będzie tak, że póki Aurora nie potwierdzi wszystkich domniemań jej koleżanek, to nie będą jej wierzyć w ani jedno słowo. Takim jak one trzeba było mówić to, co chciały usłyszeć, aby w miarę szybko zapomniały i przestały wiercić dziurę w brzuchu.
    Nadal była na niego odrobinę zła, lecz nie chciała potraktować go tak, jak on wtedy ją, tylko przyjąć przeprosiny. Nie od razu, bo by wyglądało jakby wyczekiwała spotkania go gdziekolwiek, ale prędzej czy później schować głęboko dumę. O tak, może u Boyle ta duma nie była tak rozwinięta jak u Mezy, ale też jakąś miała. Poza tym miała nadzieję, że po burzliwych początkach nastanie wreszcie spokój...
    Aurora unikała imprez, nie mogąc znieść widoku pijanych kolegów, powstałych tego samego wieczora par, które nagle znikały albo tkwiły całymi godzinami w jakimś ciemnym kącie, a słuchanie kłótni albo niezwykle inteligentnych rozmów nie należało do przyjemnych. To nie tak, że od czasu do czasu nie lubiła posłuchać muzyki albo nawet napić się czegoś innego niż piwo kremowe, po prostu nie uważała szkolnych kolegów za dobre towarzystwo do zabawy. Może nie poznała jeszcze odpowiednich ludzi, bo uczniów z innych domów znała stosunkowo niewielu?
    Gdyby on nie postanowił wyciągnąć pierwszy ręki na zgodę, prawdopodobnie ich znajomość umarłaby śmiercią naturalną. Boyle po opuszczeniu sowiarni doszła do wniosku, że nie to nie, nie będzie mu się narzucała i próbowała zacząć od nowa, skoro on tak reaguje na najmniejsze próby zażegnania konfliktu. Nigdy nie należała do tego typu dziewcząt, które za wszelką cenę próbowały utrzymywać dobry kontakt z przystojnymi kolegami i chyba nigdy nie zniżyłaby się do poziomu uczennic szepczących do siebie "...no wiem, ale on jest taki i siaki!"...
    Po jego słowach i na widok całkiem przyjemnie wyglądającej paczuszki, zebrała się w sobie i powstrzymała skomentowanie długiego czasu, jaki zajęło mu podjęcie tej decyzji. Nie mogła też dłużej zachowywać się jak nieczuła dziewucha, przestała zmuszać się do utrzymania kamiennego wyrazu twarzy i uśmiechnęła się, kiedy i on się uśmiechnął.
    Uśmiech się poszerzył, kiedy wzięła od Gryfona prezent, odpakowała i zobaczyła te słodycze.
    — Cóż, chyba nie wypada nadal się złościć, skoro tak się postarałeś... — zaczęła powoli i może odrobinę nieśmiało, obracając w palcach jednego z czekoladowych karaluchów.
    Na jego kolejne słowa, spojrzała na Carlosa odrobinkę zdziwiona. Sądziła, że się przeproszą i znów rozejdą, tym razem, wyjątkowo, w zgodzie.
    — Mogę odpuścić sobie Trzy Miotły, byłam tam zanim się zjawiłeś i chyba mi wystarczy. — Odgarnęła włosy za ucho w lekko nerwowym geście. — Zróbmy tak, jak mówisz, idźmy do Miodowego, a później wracajmy do szkoły. — Wyciągnęła w jego stronę paczuszkę, aby się poczęstował; przecież nie mogła sama zjeść wszystkiego.

    OdpowiedzUsuń
  73. [Był takowy wątek był, tylko ze mnie mandragora i wykasowałam Noelle ;_;
    W każdym bądź razie d w zamian jest Lenard, ewentualnie Chantelle, aczkolwiek nie wyobrażam sobie ich nawet w jednym pokoju O.o (co z tego, że chodzą na te same zajęcia bo są z tego samego roku i domu, ciiiii)]

    Chan

    OdpowiedzUsuń
  74. Nie powie im nic, ot co. Wzruszy ramionami, mruknie, że to nie sprawa tych plotkar i utnie temat. Możliwe, że to tylko pogłębi ciekawość jej koleżanek, ale nie zamierzała zawracać sobie nimi głowy, skoro za wydarzenie roku miały to, że Aurora rozmawiała z Carlosem...
    A bycie małym egoistą nie należało do złych cech, Boyle osobiście to praktykowała. Przed kilkoma laty — dokładniej w czwartej klasie — doszła do wniosku, że jeśli sama o siebie nie zadba, to nikt tego nie zrobi. Ludzie byli okropni, najpierw zarzekali się co do własnej uczciwości albo dobrych intencji, by później w najmniej odpowiednim momencie rzucić pod nogi kłodę a w plecy wbić ostrze. Przedkładanie własnego dobra nad dobro innych nikogo jeszcze nie zabiło, oczywiście póki ktoś nie kierował się zasadą "Po trupach do celu".
    Jeżeli widać starania, to tylko człowiek z kamienia albo skończony hipokryta nie przyjąłby przeprosin. Nawet jeśli ten konkretny prezent nie był rozmiarów małego domku, to przecież liczyły się intencje i — zważywszy na charakter Mezy — sam fakt, że zdecydował się przeprosić. Boyle czuła się poniekąd wyjątkowo, że właśnie przez nią Gryfon został zmuszony do zamknięcia dumy w klatce na kilka chwil. Niewspominanie o trudach związanych z przygotowaniami prezentu było dobrą decyzją, bo dodatkowe użalanie się nad sobą działałoby tylko na niekorzyść Carlosa.
    Ha, przez te kilka sekund osztywnienia mógł się przekonać, jak trudno jest być Aurorą Boyle! Choć ona już przywykła do tego, że ma niewidzialną deskę przywiązaną do pleców i mniej pewnie czuła się, kiedy musiała wyluzować. A przynajmniej tak by mogło być, gdyby kiedykolwiek do czegoś takiego doszło. Jemu znacznie bardziej pasowała nonszalancja.
    Zacisnęła wargi do środka, słysząc pytanie o przyczyny niechęci — czy wręcz strachu — do imprez oraz zatłoczonych barów. Powód był jej zdaniem żałosny i nie zamierzała wyjawiać Mezie prawdy, bo z pewnością by ją wyśmiał. Mianowicie — Aurora bała się pijanych ludzi. Nie panicznie, ale kiedyś podczas kolacji z rodzinami znajomych ojca, jeden z synów Bardzo Ważnego Urzędasa w sposób niewybredny dawał jej do zrozumienia, że ma ją za niezwykle atrakcyjną dziewczynę. Dobrze, że nie straciła głowy i zapamiętała wskazówki ojca, jak prawidłowo nokautować młodocianych zboczków bez użycia różdżki.
    — Chodzi o hałas — odparła szybko, nie patrząc na niego. — Te głośne śmiechy, śpiewy, pijackie okrzyki... Boli mnie od tego głowa.
    Wolała wyjść na nudziarę, za jaką wszyscy ją mieli, niż wysłuchiwać przytyków odnośnie tego, że zawsze ucieka do dormitorium, kiedy podczas świętowania wygranej albo opłakiwania przegranego meczu dostrzeże choćby jedną zataczającą się osobę.
    A jego towarzystwo wcale nie było nieciekawe.
    — Ty pewnie co chwila jesteś zapraszany na jakieś imprezy... — Nawet się nie wysilała, aby to brzmiało jak pytanie, bowiem była całkowicie pewna, że ma rację. Zawsze wyobrażała sobie Carlosa jako kogoś, kto nie może opędzić się od ludzi i jego największym problemem jest to, że nie umie być z kilkoma grupkami kumpli jednocześnie.

    OdpowiedzUsuń
  75. Gdyby nie obawa przed zostaniem wyśmianą, Boyle na pewno zdradziłaby mu faktyczny powód niechęci do imprez. Bądź co bądź, nawet po tych kilku latach na jednym roku Aurora nie mogła jednoznacznie stwierdzić, jak zachowa się Meza, a jeśli do tego weźmie się pod uwagę ich ostatnie niesnaski, takie małe nagięcie prawdy było — zdaniem dziewczyny — jak najbardziej uzasadnione.
    Nie odpowiedziała nic na jego uwagę o hałasie w cukierni, bo zwyczajnie się speszyła, ale kiedy zrozumiała, że Carlos nie zamierza dociekać, darowała sobie usprawiedliwianie. Poza tym, w sklepie i na imprezach panował zupełnie inny rodzaj harmidru — w tym pierwszym mieszanina głosów była zbliżona tej, jaką słychać w Wielkiej Sali podczas posiłku czy na korytarzu w czasie przerwy, więc szybko można przywyknąć; imprezy były zwyczajnie męczące i stresujące, bo nigdy nie miało się pewności, czy zaraz ktoś nie zacznie wydzierać się tuż przy uchu albo czy ktoś nie rozkręci na maksa muzyki z Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej.
    Pokręciła rozbawiona głową, kiedy w tak wytworny sposób otworzył drzwi Miodowego Królestwa, ale mina trochę jej zrzedła, gdy zobaczyła ile tam było ludzi. Czy ci wszyscy uczniowie naprawdę nie mieli ciekawszych rzeczy do roboty? W Hogsmeade byli od dwóch godzin i przecież dawno mogli załatwić sprawunki... Chyba że, tak jak Aurora, zmarnowali kupę czasu na siedzeniu w barze, powolnym sączeniu kremowego piwa oraz biernym udziale w rozmowie na temat nadchodzących wakacji.
    Nie zdziwiło jej, że nikt Carlosa nie zaprasza na imprezy w lochach. Ślizgoni niechętnie zdradzali innym dokładne położenie wejścia do pokoju wspólnego, o samym haśle do przejścia nie wspominając, poza tym rzadko byli zapraszani przez uczniów innych domów. Nie było w tym nic niezwykłego, dziewięćdziesiąt procent uczniów Domu Węża nie należało do zbyt sympatycznych i woleli bawić się we własnym złośliwym gronie.
    — I kiedyś trzeba odrobić pracę domową — wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język i przypomnieć samej sobie, że nie powinna co chwila udowadniać, jak wielką jest nudziarą.
    Po tych słowach zamilkła zupełnie i pozwoliła chłopakowi poprowadzić się przez tłum, zupełnie nie zwracający uwagi na to, że w takim ścisku wypadałoby uważać albo chociaż reagować na "przepraszam" przeciskającej się Boyle. Po dojściu do piór deluxe czuła, że ma podeptane stopy, a na stan butów nawet nie chciała patrzeć.
    Pokręciła powoli głową.
    — Dla mnie te pióra są za słodkie, ale jak chcesz, to kup sobie dwa i za jedno oddam ci pieniądze — mówiąc to rozejrzała się wokół, w poszukiwaniu marcepanowo-kawowych cukierków, które uwielbiała. Zlokalizowała je kilka sekund później, ale przy półce panował taki ścisk, że postanowiła sobie darować. Westchnęła ze zrezygnowaniem, żałując, że nie jest ciutkę wyższa, bo wtedy mogłaby sięgnąć nad głowami uczniaków i niczym się nie przejmować.

    OdpowiedzUsuń
  76. Cathy przede wszystkim chciała się ich w miarę łatwy sposób pozbyć. Nie sprawdziły treści kartki, więc były same sobie winne. Przecież nie zamierzała za nimi biegać z przeprosinami. Gdyby naprawdę zapragnęły nauczyć się nowego języka, Casillas po długim wahaniu zdołałaby je jakoś upchnąć w swoim szkolnym grafiku. Żadna z nich jednak nie raczyła podać powodu, przyłożyć się czy chociażby podziękować za, jakby nie patrzeć, uzyskaną pomoc. Od razu uciekły z biblioteki! Oczywiście teraz prędzej zaczną obmyślać równie niewyszukaną zemstę. Lincz Gryfonek na Puchonce — byłoby śmiesznie, dla uczniów szkoły.
    Przez chwilę wpatrywała się w Carlosa z lekko uniesionymi brwiami. Znała go ze słyszenia, nigdy z bezpośredniej rozmowy twarzą w twarz, więc naturalną koleją rzeczy, wolała dokładnie przyjrzeć się jego reakcji. Może nazbyt natarczywie.
    — Masz rację, dosłownie zaparło mi dech w piersiach. To nie pomarańcza odpowiadałaby za moją śmierć, tylko ty. — Trąciła go palcem wskazującym w ramię, a następnie wrzuciła mały kawałek owocu do ust. — I niestety muszę cię rozczarować, nigdy nie miałam okazji przyjrzeć się twojemu tyłkowi. Nadrobię, gdy będziesz stąd odchodził. — Tym razem uśmiechnęła się kątem ust, ponownie wracając do zrobionych przez siebie notatek. Przyszła tutaj, żeby w spokoju powtórzyć najważniejsze informacje. Wolała skończyć zadanie domowe w piątek popołudniu, niż robić je w niedzielę wieczorem, na ostatnią chwilę.
    W innej sytuacji zabroniłaby mu ruszać ostatnie kawałki pomarańczy, choć w dormitorium przetrzymywała jeszcze kilka, ale skoro wpadła w tak beznadziejny sposób, na krótko po całej akcji Gryfonek, nie mogła odmówić. Przytaknęła głową i uniosła wzrok. Dokładnie wtedy spojrzeniem napotkała dziewczynę z tamtej grupki. Po raz pierwszy widziała, jak jedna z nich kroczy samotnie. Cathy instynktownie uniosła pergamin i zasłoniła nim sobie twarz.
    — Mogłeś się z którąś umówić. Albo z każdą. Chyba tego chciały? — mruknęła w stronę Carlosa, z wyraźnie wyczuwalnym wyrzutem w głosie. Jakby jego obowiązkiem było umawianie się na randki z dziwnym fankami, zaczepiającymi go wyuczonymi tekstami w języku, którego za grosz nie umiały. Catherine Casillas unikała starć z kimkolwiek; była książkowym przykładem zwykłego tchórza. Aż dziwne, że nie poderwała się z miejsca i nie uciekła zaraz po (słusznym!) zarzucie Mezy. Później unikałaby go na korytarzach, przechodząc (próbując przejść?) do porządku dziennego.
    Powoli opuściła notatki, by sprawdzić, czy Gryfonka już zniknęła z drogi. I... nie zniknęła. Jej wzrok zdradzał chęć mordu na ciemnowłosej Cathy. Musiała zapewne wyglądać dziwnie podejrzanie, siedząc beztrosko i zajadając pomarańcze z Carlosem Mezą.
    — Pewnie myśli, że działaliśmy w konspiracji. — Casillas złapała za kolejną cząstkę pomarańczy. W swój typowy sposób, biernie oczekiwała na rozwój sytuacji. Rzeczywiście można było przypuszczać, że Cathy zaplanowała sobie żarcik na popołudnie. Owszem, zaplanowała żarcik, ale nie na to konkretne popołudnie, będąc bardzo blisko scenki i prawie natychmiast wpadając. Jeżeli dziewczyna próbowałby cokolwiek zrobić, Cathy spróbuje (co w sumie będzie dosyć trudnym zadaniem) skryć się za Carlosem! Jak na prawdziwego tchórza przystało. A zwykle nie miała takiego pecha.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  77. Och, to wcale nie było tak, że Heaven nie widziała poza nauką świata, a jej największym marzeniem było zamieszkanie w bibliotece, skąd nawet nie musiałaby wychodzić na posiłki i do łazienki. Siódma klasa po prostu oznaczała OWUTEMy, a że Heaven miała naprawdę wybujałe ambicje, po prostu nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie zrobiła wszystkiego, co w jej mocy, żeby każdy przedmiot zdać na jak najwyższą ocenę. Swoją drogą, ta ambicja właśnie stała się powodem, dla którego Tiara Przydziału rozważała umieszczenie jej w Slytherinie, ale w końcu uznała, że „Kto ma olej w głowie, temu dość po słowie” bardziej do niej pasuje i wylądowała w Ravenclawie.
    Jeśli chodziło o Dział Ksiąg Zakazanych, to Heaven z łatwością uzyskałaby pozwolenie od profesora Slughorna, który ją po prostu uwielbiał, więc włamywanie się tam było zwykłą stratą czasu i bezsensownym narażaniem się na szlaban, czy coś w tym stylu. A Heaven nie miała czasu na szlabany, toteż na siódmym roku postanowiła być grzeczną jak nigdy podczas tych ostatnich sześciu lat. Co prawda, propozycja zakradnięcia się do gabinetu Filcha niewiele miała wspólnego z tym postanowieniem, ale Heaven uznała, że są przecież wyjątkowe sytuacje, dla których warto jednak nagiąć swoje zasady i właśnie z tą sytuacją miała teraz do czynienia.
    Czyż nie byłoby głupotą nie skorzystanie z tak wspaniałej okazji? Czyż nie byłoby głupotą porzucenie możliwości odzyskania swojej własności, kiedy miała przy sobie pewnie gotowego na wiele pomocnika?
    Uśmiechnęła się z samozadowoleniem wypisanym na twarzy i przekrzywiła lekko głowę opierając policzek na wyciągniętej dłoni.
    - Więc uważasz, że nisko postawiłam poprzeczkę? W porządku, Meza. To bardzo dobrze. Mam tylko nadzieję, że się nie przeceniasz, no ale… jak już wpadniemy, to przynajmniej nie będę sama. – zauważyła pogodnie, a potem zaczerwieniła się lekko unosząc brwi – Nie mam zamiaru się wtrącać w twoje metody, Meza. – stwierdziła nagle nieco bardziej szorstkim tonem – Ale teraz jest moja kolej. Zleciłam ci zadanie i nie muszę podporządkowywać się żadnym warunkom. Warunki będziesz mógł stawiać potem, kiedy to ja będę wybierać. – wyprostowała się na krześle i przybrała najbardziej zdecydowaną minę, na jaką ją tylko było w tamtej chwili stać – Ty się włamiesz, ale ja to wezmę. To jest właśnie twoje zdanie. Zadanie, które JA - podkreśliła dobitnie - dla ciebie wymyśliłam.

    Niebo

    OdpowiedzUsuń
  78. Jedyną osoba irytującą Lucasa bardziej niż James Potter był Carlos. Po prostu wszystko w tym infantylnym do granic możliwości Gryfonie doprowadzało Puchona na skraj wytrzymałości psychicznej. Dodatkowo chłopak nigdzie nie pojawiał się bez jednego z dwóch swoich kotów, które trzymał w dormitorium. Nawet na zajęciach z zaklęć, co skutkowało nieoczekiwanymi napadami alergii u Roy’a.
    Tak właśnie wyglądało życie z panem Mezą gdzieś obok. I choć Lucas wiele razy przeklinał w myślach parszywy los, który „obdarował” go tak wspaniałym kolegą, to mimo wszystko egzystowanie na tym padole łez bez żadnej barwnej i żywej postaci obok mogłoby wyglądać, delikatnie mówiąc, kiepsko.
    Chociaż ostatnimi czasy Carlos jakby się zmienił. Chodził cichszy i spokojniejszy niż zazwyczaj, wręcz można było powiedzieć, że stara się unikać ludzi. W dodatku zaczął nosić szatę, co u tego kwiecistego dziecka disco było zjawiskiem dość niespotykanym. W związku z tymi dziwacznymi i nietypowymi dla Gryfona zachowaniami, Puchon postanowił wybadać, co takiego się z nim dzieje.
    We wtorek po skończonych zajęciach dodatkowych z zaklęć wyszedł jako pierwszy z klasy, uprzednio szybko pakując do torby wszystkie swoje manatki. Pech chciał, że nie domknął kałamarza i teraz z torby spływała gęsta, granatowa ciecz, skapując obfitymi kroplami na świeżo wypolerowaną posadzkę. Lucas zaklął w myślach i zaczął próby okiełznania atramentu, co jednak skończyło się na tym, że po prostu przegapił wyjście Carlosa z klasy.
    Biegnąc za Latynosem i równocześnie próbując jakoś powstrzymać wylewający się tusz, Roy zastanawiał się, co mu powie. Hej, co u ciebie? Jak poszedł ci ostatni test z transmutacji? Twoje koty jakoś się trzymają? Co sądzisz o nowej fryzurze profesor Spruto? A tak w ogóle, co się stało, że zacząłeś nosić szatę?
    Nie, to zdecydowanie nie wchodziło w grę. Musiał rozegrać to dyplomatycznie i tak, by Carlos nie zorientował się, że jest przesłuchiwany. Gdy w końcu dogonił kolegę z roku, wziął parę uspokajających galopujące serce wdechów i zaczął rozmowę.
    - Cześć Carlos. – Dobra, zaczął. Trzeba teraz było to jakoś pociągnąć. – Jak ci mija dzień?
    Bardzo dyplomatyczne zagranie, Roy, bardzo.
    Lucek
    [Ta-dam! Dawaj mi te jajko :3]

    OdpowiedzUsuń
  79. Intryga sama w sobie nie była taka przebiegła. Łatwo można ocenić późniejsze zachowanie Gryfonek — szybko znajdą nowy obiekt prześladowań, lecz Cathy i tak będzie zabijana wzrokiem. Przynajmniej przez następny tydzień. Dziewczyny działały w inny sposób, większą przyjemność odnajdując w skrytej nienawiści i rozrzucaniu plotek po całej szkole. A plotki i skrytą nienawiść da się przeżyć. Zwłaszcza, gdy nie wszystko, co wypowiedziane w języku angielskim, jest dla kogoś w pełni zrozumiałe.
    — Czyżbyś nie przepadał za swoimi nie-tak-szalonymi fankami? Są urocze! — zaśmiała się cicho, na powrót utkwiwszy wzrok w twarzy rozmówcy. Urocze jak małe pekińczyki, które choć pozornie wyglądają bardzo niegroźnie, w rzeczywistości szczekają najgłośniej i gryzą najczęściej. Małe to, wredne i wcale niepodobne do Cathy Casillas. — Może też powinnam zacząć za kimś biegać jak szalona....
    Mruknęła równie cicho, co wcześniej zaśmiała. Przybrała minę myśliciela, jakby faktycznie rozważała taką możliwość. Znała tylko jedną osobę, której takie specjalne względy mogłyby — i tylko mogłyby, bo nigdy nie będą! — się należeć. Ślepota Finna na zainteresowanie ze strony płci żeńskiej, była jednakże na tyle posunięta, że ten nawet nie zauważyłby, gdyby ktoś za nim chodził dzień w dzień.
    — Myślałam, że lubisz gdy tak milcząco śledzą każdy twój ruch. — Kątem oka zerknęła na Gryfonkę, zdającą się wrosnąć w podłoże. Chyba i ona przyjęła zwyczajową taktykę Casillas: czekała aż do czego konkretnego dojdzie. Cathy przygryzła dolną wargę, szukając jakiegoś prostego wyjścia z tej (trochę) krępującej sytuacji.
    Prawda była taka, iż nie miała pojęcia, jak Carlos Meza widzi stadko Gryfonek. Czy to mu się podobało, czy nie. Cath z góry założyła, również częściowo na podstawie własnych mało wnikliwych obserwacji przez kilka lat, że Meza jest tym typem człowieka, który lubi... uwagę, zaabsorbowanie, uwielbienie(?) słabo rozgarniętych uczennic. Żadna przeciętnie inteligenta dziewczyna nie zniżyłaby się do tak niewyszukanych metod poznania obiektu swoich westchnień. Widocznie źle go oceniła.
    Spojrzała na Carlosa z wciąż lekko przygryzioną wargą. Na pewno zdawał sobie sprawę, jak jego genialny pomysł zostałby odebrany przez jasnowłosą blondynkę i resztę jej koleżanek. Zebrała wszystkie swoje notatki, w liczbie trzech pergaminów, żeby chwilę później odłożyć je na niski murek po drugiej stronie.
    — Ja, co ja mogę jej zrobić gorszego? Nic. To raczej ona rozpowie jakąś beznadziejną i fałszywą plotkę, myśląc, że mój jakże śmieszny żarcik nastąpił... — przerwała w połowie zdania, a na jej twarz wypłynął delikatny uśmiech rozbawienia. Po kilku sekundach dokończyła wypowiedź: — w wyniku zazdrości.
    Będąc na ich miejscu, pomyślałaby dokładnie tak samo. Co gorsza, było to logiczne; pozbawione prawdy, ale całkiem logiczne. Dla kogoś, kto nie wiedział o przedziwnym uczuciu, którym darzyła kolegę z domu. A szczęśliwie, nie wiedział nikt. W tym momencie, Cathy nie była pewna, czy pomysł Mezy wyniknął z jego poczucia humoru, czy może chęci wykorzystania Hiszpanki do pozbycia się natrętnych uczennic domu Gryffindora. Niemniej pochwyciła ostatnią cząstkę pomarańczy w dwa palce, uprzednio poprawiając pierścionki zsuwające się z właściwego dla nich miejsca.
    — Prędzej nadal będzie tutaj sterczeć, ale przyjmuję zakład. Dwa galeony zawsze się przydadzą. — Przechyliła lekko głowę w prawy bok i przysunęła owoc do jego ust, z możliwie jak największą pewnością. Aktorka była z niej mierna, lecz eksperyment powinien się powieść.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  80. Cathy była zaskoczona wybuchem Gryfonki. Naprawdę wierzyła, że dziewczyna posiadała choć trochę zdrowego rozsądku. Żadna z nich nie powalała swoją ponadprzeciętną inteligencją, to fakt ponoć ogólniedostrzegalny, ale nie trzeba posiadać nie wiadomo jakiej wiedzy, by ocenić własne szanse. Może dlatego Casillas darowała sobie pałętanie za kimś, kto niekoniecznie chciałby z nią rozmawiać. Albo była po prostu zbyt dumna, aby zniżać się do tak niskiego poziomu? Zbyt dumna, nawet jak na Puchonkę, i tchórzliwa, oczywiście.
    — Bardzo emocjonalnie do tego podeszła. Oczy trochę jej się szkliły, nie płakała. Mogłam postawić na rękoczyny, które w moich przypuszczeniach, miały spaść na mnie, nie ciebie. — Stwierdziła, z wielkim trudem panując nad wypływającym uśmiechem. Jasne, wygrał zakład, aczkolwiek bogata Cathy posiadała jednego galeona, ukrytego gdzieś pod łóżkiem. Całe kieszonkowe przepuściła w Miodowym Królestwie i Pod Trzema Miotłami. Papierosów nie tykała, słodyczom rzadko odmawiała spotkania ze swoim układem trawiennym. Mogła się cieszyć, że miała bardzo dobrą przemianę materii, inaczej już dawno ulubione spodnie przestałyby na nią pasować. — Dokończ i czasem nie gryź. Dobrze się spisałeś, nieczuły kotlecie schabowy w panierce — ciemnowłosa podsunęła mu do ust nadgryzioną przez niego cząstkę pomarańczy, żeby w następnym momencie wsunąć ją ostrożnie pomiędzy wargi. Cofnęła szybko palce, jakby rzeczywiście nie był w stanie zapanować nad uzębieniem.
    — Żeby ktoś zaczął być o mnie zazdrosny, musiałby najpierw odzyskać wzrok, a to nie takie proste. — Finn nie był dosłownie pozbawiony jednego ze zmysłów, chociaż często sprawiał takie wrażenie; w obecności Cath szczególnie, ale o tym wiedzieć Carlos stanowczo nie powinien. Cathy Casillas preferowała samotne użalania się nad swoją żałosną (w aspekcie relacji międzyludzkich) postawą.
    Zauważywszy wyciągniętą rękę Mezy, ewidentnie oczekującą należnej zapłaty, Puchonka pokręciła powoli głową. Dobrze obstawił, to ona wykazała się niepotrzebną wiarą w godność uciekającej właśnie Gryfonki. Najwyraźniej nie spodziewała się, że będzie od niej oczekiwał pieniędzy. Jej mina zdradzała zdziwienie.
    — Nie płakała! Nie patrz tak na mnie — odepchnęła od siebie jego rękę, ze śmiechem próbując obrócić zakład w żart bez znaczenia; zupełnie nie chciała rozstawać się z galeonem i prosić ojca o przysłanie dodatkowych pieniędzy. I tak zawsze twierdził, że w czasie pobytu w Hogwarcie, czarodziejski środek pieniężny nie jest jej w ogóle potrzebny. Zmieniłby zdanie, gdyby mógł postawić stopę w Hogsmeade, wejść do sklepów albo spędzić minutę w Miodowym Królestwie!
    Przesunęła palcem wskazującym po podbródku, zastanawiając się nad polubownym rozwiązaniem przegranego przez nią zakładu. Potraktowałaby geleona zaklęciem gemino, gdyby nie taki drobny szczegół: po dotknięciu przez Carlosa, pieniążek zacząłby się rozmnażać szybciej niż drobnoustroje. Więc w mgnieniu oka odkryłby drobne oszustwo.
    — Załóżmy się o coś innego albo... może chcesz kilka lekcji języka hiszpańskiego? — drugą część zdania wypowiedziała po angielsku — Nie bądź materialistą — zmarszczyła brwi, niby ganiąc za złe nastawienie, i usiadła w tej samej pozycji, co on. Hiszpanka niczego nowego nie nauczy Argentyńczyka. Jedynie może starać się zmienić formę zapłaty. Któż wiedział, czego sobie zażyczy w zamian.... Nie Cathy! Najchętniej napisałaby za niego esej na któryś z przedmiotów, odnalazła zapchlonego sierściucha, pomimo niechęci do czworonogów, bądź skompletowała jego koszulkę. Oddanie dwóch pomarańczy też brzmiałoby całkiem sensownie. Czy była naiwna, licząc na coś nieskomplikowanego i niewymagającego wielkiego wysiłku?

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  81. [To chyba nie wiesz, ile ona ma cierpliwości ^^ A może ją przetestujemy, co? :D]

    OdpowiedzUsuń
  82. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  83. Pewnie nie miałaby nic przeciwko królowaniu na parkiecie, bo tańczyć lubiła, a jakże. Niestety, w szkole nie miała z kim, bo Ślizgoni uznawali typ imprez Napij-Upij-Padnij, na balangi w innych domach chodzić — i się wpraszać — nie zamierzała a podczas rodzinnych imprez nie zawsze był obecny kuzyn Marcus, który zwykle porywał ją w tany. Dlatego, gdyby Meza kiedyś wyskoczył z podobną propozycją, możliwe, że by się zgodziła. Chociaż pewnie i tak bałaby się wygłupić...
    Gdzie tam przytyk o pieniądzach, zamierzała w ramach rekompensaty za karaluchy oddać mu swoje pióro deluxe. Nie musiał przecież od razu zjadać dwóch, tylko zostawić sobie jedno na potem, choć oczywiście nie miał pewności, że jego przysmak nie zostanie namierzony przez kolegów z dormitorium. Skoro w Miodowym panował taki szał na te pióra, to w Hogwarcie na pewno nie będzie lepiej.
    Aż ją zmierziło na myśl o tych ciućkająco-ssących odgłosach na lekcjach, kiedy trzy czwarte klasy będzie pochłonięte jedzeniem, zamiast pisaniem notatek.
    Gusta każdy miał inne, ale nie musiał się obawiać, że jego przeprosinowy prezent zostanie porzucony tuż po wejściu do dormitorium. Akurat z karaluchami i nugatem udało mu się trafić, Boyle przepadała ze tego typu słodkościami. Natomiast wprost nie znosiła dropsów i gumy balonowej Drooblesa, słowem — wszystkiego, co miało w sobie za dużo cukru.
    Dreszcz ją przeszedł i niemal podskoczyła, kiedy nagle usłyszała jego głos tuż przy swoim uchu. Nie sądziła, że wróci od gablotki z piórami tak szybko!
    — Sam jesteś niedobry — odparła pogodnie, powstrzymując się od cichego prychnięcia.
    Jej zdaniem uczniowie nie doceniali tych cukierków, ale tym lepiej dla niej, bo nie musiała się z nikim nimi dzielić. Lecz co może być lepszego od rozpływającego się w ustach marcepanu z kawowym syropem w środku? Na pewno nie to różowe toffi, klejące się do zębów (chociaż miało tę dobrą właściwość, że niektórym na długi czas sklejało usta).
    Uniosła nieco głowę, aby spojrzeć na Carlosa i z uśmiechem przytaknąć. Cóż, nie powinna mu chyba mówić, że jak dla niej to on był ciutkę za chudy, aby robić za lodołamacz, ale, po pierwsze, nie miała zamiaru znowu marudzić i psuć tego, co ledwo naprawili, a po drugie — liczyły się chęci.

    OdpowiedzUsuń
  84. Mnie się jednak nie da tak łatwo oszukać , zabrzmiało jak wyzwanie. Cathy rzadko je podejmowała, tym razem postanowiła zrobić maleńki wyjątek dla Carlosa. Mógłby poczuć się specjalnie traktowany, gdyby tylko domyślał się, jaki pomysł (w gruncie rzeczy, niegroźny) powstaje właśnie w umyśle Puchonki! Jeśli nie stchórzy, niestety, a było to równie prawdopodobne, co wschód i zachód Słońca każdego dnia.
    — Jestem uczciwa, dlatego zwracam uwagę na szczegóły, oszuście! Ale niech ci będzie, płakała. Teraz już pewnie wszystkie płaczą, o zemście pomyślą jutro — zawyrokowała z miną znawcy, jednocześnie w tylnej kieszeni spodni wyszukując palcami kolorową gumkę do włosów. Mówiła poważnie, lecz przestała już się tym przejmować. Przecież nic jej nie zrobią.
    Casillas nie miała długów. Nigdy. Chciała więc ten pierwszy spłacić jak najszybciej i nie martwić przykrymi konsekwencjami odwlekania tej czynności. Bieganie za zapchlonym czworonogiem jawiło się lepiej, niż wyrzuty sumienia, nad którymi byłoby ciężej zapanować. Cóż poradzić, uczono ją sławetnej uczciwości. I jak na prawdziwą Puchonkę przystało, zamierzała szybko uregulować rachunek, by Carlos później nie musiał za nią biegać. Choć wiele oddałaby za taki ironiczny obrazek.
    Słysząc wzmiankę o swojej ślepej sympatii, wzruszyła bezradnie ramionami. Istniała niewielka szansa na spotkanie go akurat podczas nieplanowanej wcześniej randki. Znając jednak życie, widok Finna nie zdziwiłby ją wcale. Zawsze zjawiał się w kompromitujących dla Cathy chwilach. Jakby dziwnym sposobem uzyskał monopol na widok jej speszenia i wszystkich jego rezultatów. Z czasem powinna przywyknąć, ale skoro przez sześć lat nie zdołała, to nigdy nie będzie lepiej.
    — Nie... na pewno nie. To nikt szczególny — uśmiechnęła się lekko, kłamiąc jak z nut; wsunęła gumkę na przegub lewej ręki, uformowała długi kucyk z ciemnych włosów i mocno je związała. — Bardziej mnie martwi twoja wycena randki ze mną — mówiąc te słowa, zmrużyła oczy. Oczywiście żartowała. — Zresztą, czy twoje liczne fanki nas nie zbojkotują? Ktoś jeszcze cię prześladuje? Jakieś Puchonki? Z tymi miałabym dopiero duży problem. Ciągle na ich odstrzale w Pokoju Wspólnym — położyła rękę na klatce piersiowej, wzdychając ciężko z udawanym przejęciem. Mimo wszystko, mimo całej otoczki powagi, zwyczajnie nie miała pewności, że chłopak faktycznie chce takiej wymiany. Napisanie referatu mogłoby być pożyteczniejsze aniżeli randka z jakąś tam Puchonką.
    Swoje jedyne, jak dotąd, szkolne zauroczenie traktowała z przymrużeniem oka. Do dzisiaj nikomu o nim nie powiedziała, chociaż niektóre osoby od dawna się czegoś domyślały, poza samym zainteresowanym, z którym spędzała sporo czasu. Żarty Carlosa nie spowodowały żadnego smutku; o dziwo, także nie speszyły ją ani trochę. Ot, rozważała, jak dużo faktycznej propozycji kryje się w tej nie-do-końca poważnej wypowiedzi.
    — Kiedy i gdzie? — spytała nagle, unosząc spojrzenie znad miejsca, gdzie leżała biała serwetka pozbawiona słodkich kawałków pomarańczy. Nie żeby była aż tak rozrywaną Puchoneczką, ale zajęć nigdy jej nie brakowało. Z drugiej strony, Carlos Meza pochodził z hiszpańskojęzycznego kraju, więc z łatwością rozumiał, co do niego mówiła. Za kolejny plus uznała otaczający go optymizm. Otwarcie się nie przyzna, że perspektywa (potencjalnie) zazdrosnego Finna dodatkowo ją zachęciła do takiej formy spłaty długu. Jeszcze uraziłaby wrażliwe męskie ego Carlosa! A tego Puchonki nie lubią robić.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  85. Nie, nie, nie. Heaven nie miała w zwyczaju tak szybko ustępować; właściwie, nie miała w zwyczaju w ogóle ustępować, no chyba, że była to bardzo… specyficzna sytuacja. I bardzo jej na czymś zależało. Jak teraz, niestety.
    - Nie mogę jednocześnie zajmować czymś Filcha i grzebać mu w szufladach – powiedziała takim tonem, jakby wyjaśniała komuś wyjątkowo tępemu coś bardzo oczywistego – To znaczy, mogłabym – uściśliła – ale skoro już gramy w tę grę, to po co mam sobie łamać nad tym głowę, skoro ty, Meza, jesteś znany ze swoich genialnych pomysłów.
    O tak, Heaven miała pojęcie o jego kombinatorskich zdolnościach i niektórych ze sławnych… wyczynów, jakich dokonał. Nawet, jeśli wcześniej Carlos jakoś średnio ją obchodził, Heaven lubiła słuchać o nim plotek. W ogóle lubiła słuchać plotek o kimkolwiek, lubiła być zawsze zorientowaną w rzeczywistości, a potem lubiła sama łączyć te strzępy informacji, które do niej docierały, by dojść do prawdy. Nawet, jeśli te prawdy okazywały się wyjątkowo bezużyteczne. A jak już było wspomniane, Carlos był dość popularny wśród dziewczyn, wśród Krukonek zresztą też, więc nasłuchała się o nim wystarczająco.
    Langdon nie twierdziła, że to, iż nie mówi chłopakowi o tym, co zabrał jej Filch było złośliwością z jej strony lub chęcią przechytrzenia Gryfona – po prostu uznała, że to trochę niebezpieczne, by akurat on się dowiedział o jej małym sekrecie. Nie dlatego, że bała się, iż Meza będzie chciał o tym donieść nauczycielowi, czy jakiemuś prefekcikowi – w to szczerze wątpiła, ale przecież… mógłby zechcieć użyć tej wiedzy w sposób, który na pewno by się jej nie spodobał. Och, już słyszała, jak mruczy jej do ucha coś o tym, że jeśli nie zrobi tego i tego, to on przypadkowo rozpuści pogłoskę o tym, że ta nieskalana grzeszną myślą Heaven Langdon interesuje się magią w wydaniu co najmniej kontrowersyjnym. Nie, żeby coś takiego jak „wizerunek nieskalanej grzeszną myślą Heaven Langodn” w ogóle istniał. Na nieszczęście dla niej samej
    Złapała za dzbanek z sokiem dyniowym, ale zamiast podać go Carlosowi, sama ponownie napełniła swój puchar i upiła z niego łyk świdrując chłopaka takim spojrzeniem, jakby w duchu jednak się zawahała, czy to aby nie jest jednak ta sytuacja, którą należy uznać za jeszcze bardziej wyjątkową niż była w rzeczywistości.
    - Dobrze. – oświadczyła, popychając w jego stronę dzbanek – Filch skonfiskował mi mięsożerną roślinę, której ukąszenie jest wysoce niebezpieczne. Należy do flory klasy H i za posiadanie jej grozi bardzo wysoka grzywna. O tym akurat szczęśliwie woźny nie wie, więc skończyło mi się tylko na szlabanie, kiedy próbowała go ukąsić. – skłamała bez mrugnięcia okiem robiąc przy tym naburmuszoną minę, jakby ją do tego zmuszał, by jeszcze bardziej uwiarygodnić własne słowa– Teraz jesteś gotowy podjąć się tej misji, czy dalej będziesz kręcił nosem?

    Niebo

    OdpowiedzUsuń
  86. Póki nie widziała — albo raczej udawała, że nie widzi — karcących spojrzeń ludzi potrącanych przez latynoskie łokcie, nie zamierzała mówić absolutnie nic. W końcu w tłumie i na wojnie wszystko jest dozwolone, i tak mało kto umiał połapać się w tym, kto, kogo, czym i gdzie szturchnął podczas próby przedarcia się w którąkolwiek ze stron.
    Do czasu, aż nie pojawił się ten wielki chłopak, z którym również Aurora miała niemałe problemy. Przez niego Ślizgoni stracili sporo punktów, Boyle nie miała oporów z karaniem swoich kolegów, jeśli ich zachowanie na to zasługiwało. A on, co udowodnił kolejny raz, bijąc Carlosa, powinien dawno skończyć torturowany przez Filcha. Każdy wiedział, że charłak marzy o powieszeniu wszystkich uczniów za ręce pod sufitem...
    Już miała zainterweniować, kiedy Meza pchnął ją w dalszą wędrówkę, oczywiście niechcący. Trochę się zdziwiła, że nie oddał ciosu, ale z drugiej strony bijatyka w tym tłoku mogła skończyć się jedną wielką burdą. Tego na pewno nie chcieliby ani niewinni uczniowie, ani tym bardziej właściciele Miodowego Królestwa, którzy już teraz wyglądali na zmęczonych tak dużą ilością klientów.
    — Jesteś pewien, że chcesz abym majstrowała różdżką przy twojej ślicznej buźce? — zadając to pytanie, wspięła się na palce, aby chociaż trochę wyrównać się z nim wzrostem i lepiej obejrzeć limo pod jego okiem. Jak na razie nie wyglądało tak tragicznie, jednak odpowiednie zaklęcie albo chociaż zimny okład były niezbędne, jeśli nie chciał chodzić z fioletową połową twarzy.
    — Mam nadzieję, że nie będziesz szukał rewanżu — dodała ciszej, może nieco zbyt karcąco. Tacy jak tamten Ślizgon nie byli warci zachodu, poza tym... gdyby Boyle przypadkiem znalazła się w pobliżu ich walki, na pewno odjęłaby punkty i Slytherinowi, i Gryffindorowi. A wtedy cały cudowny plan naprawiania ich znajomości poszedłby na marne.
    Och, no i oczywiście trzeba było mieć na uwadze sercowe podboje panicza Mezy! Boyle nie ośmieliłaby się dopuścić do tego, aby przypadkiem przepadło mu parę randek, aż taka nudna nie była i z przekory ludziom wieczorów nie psuła.
    Zmarszczyła lekko nos, uśmiechnęła się blado i odwróciła od Carlosa, aby sięgnąć po cukierki. Chyba jako jedyna je kupowała, bo karton, w którym znajdowały się opakowania, był pełen. Po tym wyciągnęła dłoń z cukierkami w jego stronę i zagrzechotała lekko zawartością paczki.
    — Idziemy? Czy wolisz od razu załatwić sprawę siniaka? — uniosła brwi.
    Bezpieczniej byłoby opuścić cukiernię, bo w razie gdyby ktoś przypadkiem trącił Aurorę w czasie rzucania zaklęcia... Oj, nawet nie chciała o tym myśleć.

    OdpowiedzUsuń
  87. Cathy ani myślała upokarzać Carlosa w żaden sposób. Ba! Sam podsunął jej pomysł o wywoływaniu w kimś zazdrości, dlatego uznała, że ni mniej, ni więcej, godzi się z taką motywacją. Właściwie lepiej byłoby nie spotkać Puchona. Zbyt dziwnie na nią działał. Zbyt dziwne rozmowy zwykli ze sobą prowadzić. Zdecydowanie chciałaby uniknąć jakiejś konwersacji pomiędzy nią, Finnem a Carlosem. Nawet nie była pewna, czy znali się spoza zajęć.
    — W porządku — odparła na słowa o fankach i ich pięciu minutach. Jednak przypatrywała mu się, raptem przez parę sekund, z nieco większą uwagą. Carlos nie znosił wtrącania się w czyjeś sprawy na siłę i nie bawił w odbijanie sympatii, podobnie jak Cathy, która pomijając niedawny żarcik na natrętnych Gryfonkach, z miejsca darowałaby sobie wtykanie nosa w cudze miłostki. O jakichkolwiek randkach nie wspomniawszy.
    Zaraz po usłyszeniu wzmianki o nocnym wypadzie do Hogsmeade, w jej głowie powstały dokładnie takie same wątpliwości, jak u Mezy. Prefekci patrolowali korytarze, wszystkim po kolei odejmując punkty za byle przewinienie, nauczyciele pod tym względem byli jeszcze gorsi. Puchona do tej pory nie podpadła ani uczniowi z wyjątkowymi przywilejami, ani członkowi grona pedagogicznego. I akurat nadmierne tchórzostwo odgrywało najmniejszą rolę. Ot, każda z nie tak licznych randek, odbywała się w typowych miejscach, gdzie tak naprawdę ciężko z łamaniem punktów regulaminu.
    — Obiad w Wielkiej Sali, szczególnie w towarzystwie głośnych Gyfonów, nie brzmi zbyt zachęcająco. Uwierz, patrzenie jak jem, nie będzie fascynującym przeżyciem wartym nawet jednego galeona, co dopiero dwóch — zaśmiała się pogodnie, przysuwając do siebie złożoną przez niego serwetkę — Na Wieży Astronomicznej nie byłam chyba od... zakończenia drugiego roku. Lubię kawiarenki i disco, ale muszę cię ostrzec, że jestem beznadziejną tancerką. Nie mówię tego z czystej skromności, naprawdę jestem okropna. I popełniłeś podstawowy błąd — w tym momencie pokręciła głową z dezaprobatą — dałeś mi możliwość wyboru.
    Na jego nieszczęście albo szczęście, zależy jak spojrzeć, Cathy Casillas miewała trudności z podejmowaniem decyzji. Jeśli pojawiło się kilka opcji, i dziewczyna od razu nie odrzuciła połowy, to już tego nie uczyni. Mógł ją bez obaw czymś zaskoczyć, prawdopodobnie nie jęczałaby mu nad uchem, że źle wybrał. Niemal znowu się zakrztusiła, kiedy usłyszała: "jeśli jesteś ryzykantką..."
    — Nigdy jakoś poważnie nie złamałam regulaminu, bo i nie wszyscy są tak odważnymi Gryfonami, by proponować mi nocne wycieczki do miasteczka. Ponoć zawsze musi być ten pierwszy raz. Tutaj może pierwszy i jedyny raz. Pewnie któraś nauczycielka pomyślałaby, że sprowadzasz Puchonki na złą drogę — tchórzliwa Cathy była również (mało) podstępną Cathy. Naturalnie w razie konieczności, nie planowała uciec od odpowiedzialności, chcąc za wszelką cenę uratować własną skórę. Puchońska dewiza o uczciwości za bardzo weszła jej w krew. — Pasuje ci jutro czy wolisz inny termin? — zapytała, zmieniając pozycję; przerzuciła nogę przez murek, wzięła do ręki poskładane wcześniej notatki i wstała, otrzepując dłonią spodnie na tyłku. Za dużo czasu spędziła siedząc. Zaczęła także trochę odczuwać skutki niejedzenia od samego rana; niejedzenia czegoś pożywnego, więc przed powrotem do dormitorium, należało wstąpić po coś do zjedzenia. Nie samymi pomarańczami czarownica żyje.

    [Za późno zauważyłam twój odpis, myślenie zdążyło mi się wyłączyć. To ja powinnam przepraszać? ;D]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  88. Carlos Meza na tle mrocznego, pogrążonego w ciemności lasu wyglądał niczym rozkoszna karykatura, w dodatku z różdżką w ręku. Brakowało mu jedynie opaski z pacyfką albo lenonków, by dopełnić obrazu zniszczenia. Ben nie wiedział, co gorsze – zbliżające się z zatrważającą prędkością odgłosy wydawane przez ich oprawców czy też obecność Gryfona u jego boku.
    - No proszę, jesteś żywym przykładem że nigdy nie wolno wątpić, nawet w najgorszych przypadkach – mruknął z przekąsem, obserwując poczynania chłopaka z pająkiem, który nagle pojawił się na ich drodze.
    Nie żeby nie był mu wdzięczy. Był wdzięczny jak cholera za uratowanie swojej własnej osoby, co nie zmieniało faktu, że bardziej by się ucieszył gdyby w rolę jego wybawcy wcielił się chociażby Drew Burrymore.
    A może jednak nie. Zdecydowanie nie.
    Wymruczał jakieś podziękowania i już miał się ponownie puszczać w pogoń za Carlosem, nie chcąc dopuścić go do wtykania nosa w nieswoje sprawy, kiedy nagle pajęczak uprzednio pokonany przez Mezę ożył. Tak, ożył, a w dodatku wściekłym klekotaniem ściągnął do siebie całą zgraję swoich pobratymców.
    - Myślisz, że to rodzina? – zapytał głupio Benjamin, zupełnie osłupiały. – Że mamy pokonać mamę, tatę i całą zgraję dzieci?
    Odpowiedź nasuwała się sama - rodzice tego czegoś posiadali chyba zgoła inne gabaryty, więc Ben i Carlos nie mieli szans ujrzeć najgorszego. Pająki chyba nie mogą się ślinić, ale chłopak przysiągłby, że widzi pianę toczącą się z pysków stworzeń o rozmiarach małych słoni.
    - Wiejemy! – zawołał, odrobinę zbyt głośno, nieopatrznie ściągając kolejnych członków pajęczej rodzinki. Pal licho cel cel jego wyprawy.
    Odwrócił się, odbiegając w kierunku, z którego przybiegli. Nie oglądał się na Carlosa, ale brak jego zdyszanego oddech obok swojego ucha zaalarmował Benjamina. Zatrzymał się i ujrzał Latynosa [że niby jak Latynos, to mu padło na musk? Oj, nieładnie Ben, że tak uważasz :( ], stojącego jak kołek tuż przed zbliżającą się coraz bardziej bestią.
    - Pierdolę twoje gryfońskie ambicje, Meza – krzyknął do niego, coraz bardziej zły. – Na randkę umówisz się z tym czymś później, teraz ratujemy życie, nie pamiętasz?
    Ponownie zaczął biec, nie mając zamiaru dać się pożreć w obronie Carlosa.

    OdpowiedzUsuń
  89. Za nazwanie jej gnomem powinna śmiertelnie się obrazić, ale tylko fuknęła oburzona i ruszyła w stronę wyjścia. Tłum jakby nieco się poluźnił, ale i tak dotarcie do drzwi okazało się nie lada wyzwaniem, kiedy na samym środku sklepu jakaś grupka dziewcząt postanowiła poplotkować, przy czym zupełnie ignorowała uczniów tłoczących się wokół. Aurora dosłownie się przez nie przepchnęła, nie bawiąc w ceregiele z przepraszaniem i jednej chyba nadepnęła niechcący na stopę. Dzięki temu dowiedziała się o sobie mnóstwa nowych rzeczy, ale nie zamierzała wdawać się w pyskówki, skoro chwilę temu niemalże zbeształa Mezę, a poza tym... była przecież damą! I nie powinna wobec tego znać tak wulgarnych słów, jakie miała w tamtej chwili na języku.
    Nieprawdą było też to, że Boyle należała do krasnali, właściwie to na tle innych dziewcząt z Hogwartu prezentowała się dość... wysoko? Metr siedemdziesiąt cztery wprawdzie nie czyniło z niej wielkoluda i gdyby tylko jej ukochane cukierki nie zostały umieszczone na prawie najwyższej półce, toby nie musiała przyjmować pomocy Carlosa (albo zrobiła to po to, aby mógł się wykazać, w końcu faceci kochają udowadniać swoją męskość, nie?).
    Czekała na niego przed sklepem, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu koleżanek. Konkretniej miała nadzieję na to, że ich nie zobaczy, bowiem na pewno zaraz by do niej przybiegły i zaczęły wypytywać o Mezę a jakby jeszcze zobaczyły go wychodzącego z Miodowego Królestwa... Historia na pierwszą stronę gotowa.
    Odwróciła się, kiedy w końcu wyszedł i zadał jej pytanie. Parsknęła cichym śmiechem.
    — Wyglądasz jeszcze gorzej, kiedy próbujesz to-to — tutaj zakręciła palcem wokół owalu jego twarzy — naprawić. Jako dziewczyna doradzę ci, że więcej ładnych koleżanek przyciągniesz zgrywaniem poszkodowanego — powiedziała, przekrzywiając lekko głowę i taksując go krytycznym spojrzeniem.
    Nie myliła się, sama miała ochotę się nad nim użalać, chociaż z trochę innego powodu. W ogóle rozbawiło ją to, że pierwszym pytaniem zadanym tuż po zakupach było to dotyczące jego wyglądu, lecz z drugiej strony wcale jej to nie zdziwiło. Gdyby była tak popularna — nie oszukujmy się — jak Meza, też panikowałaby na samą myśl pokazania się znajomym z limem pod okiem, na szczęście takimi rzeczami martwić się nie musiała, skoro w bójki się nie wdawała, a popularność to może miała, ale jako sztywna pani prefekt.
    Uśmiech trochę jej zbladł, kiedy usłyszała jego ostatnie słowa. Może nie miała tak strasznej miny, jak mu się wydawało, niemniej teraz bardziej przypominała Aurorę z sowiarni, nie Aurorę z Miodowego Królestwa. Liczyła, że po wyjściu na ulicę chłopak wręczy jej paczuszkę i pozwoli rozkoszować się łakociami.
    — Czyli nie dostanę ich póki, no nie wiem... — Zrobiła krok w jego stronę. — Ładnie nie poproszę? Ślizgonki nie mają w zwyczaju prosić, tym bardziej nic wynagradzać. Mało ci, że naprawię twoją buźkę? — Jej usta znów wykrzywił uśmiech, tym razem lekko ironiczny, a wzrok przeskakiwał od twarzy Carlosa, na jej cukierki. Mogłaby zaryzykować i po prostu mu je teraz wyrwać, ale wtedy chyba nie byłoby tak zabawnie.

    OdpowiedzUsuń
  90. Rasas był geniuszem zła. Nauczył się ignorować melodramaty księżniczki disco jak teorie spiskowe własnego, upierdliwego i na domiar złego rodzonego brata, dlatego nie przejął się jej dramatem i butem, który zbombardował biedne drzwi.
    — Nie znasz się na kotach, kocia mamo — zanucił pod swoim zgrabnym noskiem, nabierając do rąk trochę pijany. Była fajna, kolorowa, właściwie to różowa, pachniała lawendą. Zdmuchnął ją, tworząc awangardową mozaikę na ścianie.
    Mikael lubił swojego kota, za dzikość i okrzesania, za to, że nie dawał się głaskać każdemu, za to, że lubił podjadać z miski kotów Mezy, za to, że nagradzał Carlosa swoimi ostrymi jak brzytwa pazurami, za to, że czasem zajmował poduszkę swojego właściciela, nie mając zamiaru jej zwrócić, za to, że miał humorki jak kobieta w ciąży. I Mikuś lubił nagradzać go za to wszystko alkoholem.
    Zgarnął do ręki Ognistą i wypił z niej zdrowego łyka, wzdychając przy tym głośno. Zalała go fala świeżego otrzeźwienia, porównywalna tylko z zimnym, przenikającym go na wskroś, jesiennym deszczem.
    — Koty po whisky są sprytniejsze, mądrzej, z-zwinniejsze — zafałszował, nurkując, a raczej tracąc kontrolę nad własną głową, która w spektakularny sposób skonfrontowała się z zawartością wanny. — Mondzejsze i nie mają skorumpowanych przez dzikie podrywy właścicieli — zawyrokował, łapiąc się za kran, aby uchwycić wcześniej zabraną przez chytry los równowagę.
    Co z tego, że był w komplecie ubrań, z co z tego, że wypróżnił już prawie całą butelkę, komentując krzyki i protesty uroczej Carlie dzikim chichotem, co z tego, że w jego wymiętoszonej paczuszce nie było już ani jednego papierosa, co z tego, że woda za chwilę zacznie się przelewać z wanny, za co tego, że powoli zaczynało brakować mu oddechu, co z tego, że wisiała nad nim perspektywa napisania pięciu esejów, co z tego…
    — Oh, Carlie… Carlie… mała Caralie…
    Zanurkował, wypuszczając zbawcze procenty z dłoni. Zamknął oczy, rozluźniając mięśnie. Woda zabrzęczała mu w uszach, a tam, gdzie jeszcze przed chwilą mógł dostrzec przebijające się nieśmiało światła, teraz widział zaledwie ciemność, która otoczyła go ze wszystkich stron.
    Chyba pozbywał się życia. Chyba tonął. Chyba.
    Mikael


    [nie gniewaj się na mnie, Karolku :<]

    OdpowiedzUsuń
  91. Wcale nie chciała umniejszać jego męskiego ja, ale skoro on mógł się z nią droczyć, to dlaczego ona nie miałaby tego robić? Zwłaszcza, że podobno była małym, złośliwym gnomem, więc w jej naturze leżały takie rzeczy!
    Ale na pewno nie spodobało jej się nazywanie jej "słonkiem", jakby była jakąś słodką dziewuszką, którą można kupić podobnymi określeniami — wystarczyły cukierki, ech — więc najpierw cicho prychnęła, ale kiedy Meza skończył mówić o tym, jakiego wynagrodzenia oczekuje, prawie się roześmiała.
    — Jeszcze tego by brakowało, żebym miała całować twoje siniaki — skrzywiła się odruchowo, bo nie można zaprzeczyć temu, że takie coś byłoby co najmniej dziwne oraz niesmaczne. Poza tym Carlos nie wyglądał na kogoś, kto może mieć takie dziwne fetysze...
    Nie wiedziała, czy fakt, że wkrótce po tych słowach Meza potraktował ją jak worek ziemniaków, wynikał z jej odpowiedzi, czy może on w zwyczaju miał takie traktowanie dziewcząt, ale pytać nie chciała. Ogarnęło ją takie zdziwienie, że nawet nie zdążyła zagrozić mu konsekwencjami, bo jedynym dźwiękiem, jaki wydarł się z jej ust, był krótki okrzyk.
    — Postaw mnie na ziemię! — Uderzyła kilka razy dłońmi w jego plecy. — Odejmę ci punkty! I nie wyleczę tego lima pod okiem! Carlos! — Zaczęła wierzgać, chociaż doskonale wiedziała, że to nic nie da. A to wszystko o głupie cukierki! I tak nie było szansy, żeby ich od niego nie dostała, ale naprawdę, takie zagrywki na poziomie trzeciej klasy...
    Lekko wytrzeszczyła oczy, kiedy usłyszała, jak woła tamtych chłopaków. W tłumie obleci?! Co to miało znaczyć? Boyle nie była jakąś pierwszą lepszą krową, którą można opchnąć jak na targu! Mimo to nie czuła złości, raczej... rozbawienie. Ale i tak chciała wrócić na ziemię, bo trochę jej się kręciło w głowie.
    Nagle zobaczyła, że jeden z tych chłopaków stanął tuż przed nią, uchachany od ucha do ucha. Pamiętała go, w zeszłym roku razem z kolegami odstawili niezły cyrk, przez który Filch o mało co nie dostał szału.
    — Ejże, czy to nie nasza pani prefekt? Kopę lat, dawno się nie widzieliśmy! — Zarechotał i zniknął z jej pola widzenia. — No, za prefekt Boyle dam ci całe pięć kremowych piw. I ani butelki więcej, kiedyś zabrała mi dwadzieścia punktów.
    — Bo chciałeś przykleić Panią Norris do woźnego! — odpowiedziała gniewnie, po czym zwróciła się do Carlosa: — Postaw mnie na ziemię i każ im sobie iść. Niech ci będzie. Ale tylko jeden policzek, nie pozwolę się tak traktować.
    Piątoklasiści znowu się roześmiali, najwyraźniej uważając jej słowa za coś niezwykle zabawnego. Może sądzili, że Aurora zamierza wymierzyć koledze siarczystego liścia, aby reszta twarzy pasowała do siniaka?
    — Głupi jesteś, Meza — dodała ciszej, właściwie nie mając nawet pewności, czy Gryfon w ogóle to usłyszał. Miała dość wiszenia w powietrzu, jego kościsty bark trochę jej się wbijał w żebra.

    OdpowiedzUsuń
  92. Słowa Carlosa — albo bardziej lekką zmianę w jego głosie — ledwo dosłyszała. Była niepozorna, już chociażby przez wzgląd na dom, do którego od sześciu lat przynależała. Nie wyglądała na osobę łamiącą regulaminy, czy sprzeciwiającą się szkolnemu systemowi, bo nie widziała w tym żadnej frajdy. Mogłaby zacząć biegać nocą po korytarzach, obmyślać plan przedostania do Hogsmeade, tylko po co? Potrzebowała dobrego powodu. Wcześniej go nie posiadała, więc Meza powinien, w pewien sposób, poczuć się wyjątkowo! Z akcentem na powinien, gdyż chwilę później wyraźnie zauważyła również zmianę na jego twarzy. A mówili, że to kobiety mają dziwne wahania nastrojów...
    — Nie mogę się doczekać — powiedziała jeszcze na odchodnym, ściskając notatki. Wracając do zamku, po raz któryś w siedemnastoletnim życiu, zapragnęła uderzyć się w czoło. Zabrzmiała nazbyt entuzjastycznie, a jedynie spłacała swój przypadkiem zaciągnięty dług. Wymruczała zdanie pod nosem, przewróciwszy następnie ciemnobrązowymi oczyma. Na razie niczego nie czuła. Znając Cathy Casillas, dopiero później będzie analizować całe zajście.


    Analizowała je. Późnym wieczorem. Przez krótki okres, bowiem po upływie niecałej minuty, doszła do błyskotliwego wniosku: hazard nie jest taki straszny, jak go ojciec malował. I zasnęła. Nazajutrz myślała o innych sprawach, rozczytywała notatki zapisane drobnym maczkiem, wysłuchiwała pochwał o domowej drużynie quidditcha, aż do popołudniowego meczu. Przegranego z kretesem przez Puchonów. Większość rozpaczała, a nieliczni, tacy jak Casillas, przyjęli tę wiadomość ze spokojem, nie przejmując wcale odniesioną porażką. Chciałoby się czasem stanąć na środku Pokoju Wspólnego i zawołać: to głupi sport, nikt nie został potraktowany avadą! Z oczywistych przyczyn, na chęciach stanęło. Finn śmiałby się w najlepsze, bo dla niego to zabawa, ale reszta spojrzałaby na nią, niczym na wariatkę ze specjalnego oddziału św. Munga. Jednym z plusów pogromu Hufflepuffu był pusty salon. Nie miano czego świętować, obyło się bez szalonych śmiechów, głośnych wiwatów, łapania Cathy, kręcenia na boki i tego typu oznak radości. W tamtej chwili, żałowała, że randka wypadała jutro, nie dzisiaj.
    Następnego ranka, korzystając z braku innych zajęć, przejrzała kilka mugolskich czasopism o tematyce dyskotekowej. Szukała jakiejś inspiracji. Zajrzała nawet do Czarownicy, ale poza bezużytecznymi poradami w kwestii ważenia amortencji i jednym pomocnym zaklęciem, nie znalazła przydatniejszych informacji od doświadczonych czarownic. Większość dnia spędziła w Pokoju Wspólnym, wychodząc z niego jedynie na śniadanie i obiad. Pod wieczór pojawiły się obawy. Głównie przed wpadnięciem na nauczyciela, lecz... co zaskakujące dla Cath, przed samym przebiegiem spotkania. O swoich wątpliwych umiejętności tanecznych myślała z dużą rezerwą. Przez wzgląd na wścibskie współlokatorki, nie było mowy o długim przygotowywaniu do wyjścia. Codzienna naturalność zdecydowanie nie służyła konspiracji. Około dwudziestej pierwszej opuściła salon Hufflepuffu, by z wymówką w postaci senności, wrócić do dormitorium. Wykorzystując czasową nieobecność koleżanek, wykonała standardowe czynności: makijaż, przeszukanie wszystkich ciuchów w poszukiwaniu tej jednej sukienki i zero zabaw z włosami. Zmyślne fryzury od razu zwróciłyby uwagę Puchonów. Już na drobne poprawki urody, w postaci użycia czarnej maskary, patrzono z podejrzliwością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dwudziestej trzeciej wszystkie współlokatorki powoli odpływały w objęcia Morfeusza. Cathy leżała na łóżku, różdżką oświetlając sobie bzdurny artykuł z Czarownicy. Jak już zaczęło się czytać, nie tak łatwo było przestać. Dwadzieścia minut później, po wyciągnięciu spod poduszki ubrania na zmianę — piżama, choć ładna, zupełnie nie nadawała się na randkę — wyjrzała ostrożnie z pokoju, żeby nasłuchiwać odgłosów dobiegających z dołu. Rozpoznała głosy dwóch trzecioklasistek, które teoretycznie miały słodko spać we własnych łóżeczkach. Casillas zastanawiała się, czy pogonić je tekstem a'la zrzędliwa siódmoklasistka, gdy ze schodów prowadzących do męskiego dormitorium, ktoś począł schodzić. Cath westchnęła, oczekując widoku kolegi z roku, który często lubił przesiadywać do późna. Nic nie robiąc. Zamknęła ostrożnie drzwi, by potem cicho powrócić na brzeg łóżka. Ktokolwiek tam jeszcze siedział i ilekolwiek czasu zamierzał spędzić, Cathy potrzebowała jakiegoś planu. Najradykalniejszy z nich dotyczył zastosowania zaklęcia Petrificus Totalus. Tod, o ile to on zapragnął spędzić kolejną noc w samotności, zaskoczony tym urokiem, nie miałby czasu do reakcji.
      Jakoś zręcznie się wywiń — istniała możliwość, że jednak nie zdoła. Przed północą opuściła pokój, uprzednio stosując wyszukane zaklęcie, zmieniające fakturę prostych włosów w loki, i wciskając poduszki pod kołdrę. Słaba zagrywka, biorąc pod uwagę fakt, że zarysowywały one sylwetkę osoby dwukrotnie tęższej. Cóż. Ku ogromnemu zaskoczeniu, nie przyuważyła Toda na jego zwyczajowym miejscu, naprzeciwko kominka. Opuściła różdżkę, ciesząc się wewnętrznie z braku przeszkód. Za wcześnie! Do jej uszu dotarło znaczące chrząknięcie. Odwróciła głowę i.... zobaczyła Finna. Dlaczego się tego nie spodziewała? Wyglądał na przygnębionego, z niewiadomego dziewczynie powodu. Albo sennego. Ze sporej odległości ciężko ocenić. Chciała wyskoczyć z wymówką, ale nie zdążyła. Puchon wstał z fotela i bez słowa poszedł na górę. Casillas odprowadziła go wzrokiem, nie do końca mając pojęcia, co tutaj zaszło, a potem wyszła z Pokoju Wspólnego.
      Na widok Carlosa uśmiechnęła się kątem ust.
      — Nie wyglądam jak pudel? — zapytała, trzymając w lewej dłoni pomarańczę. Żadnego cześć albo wybacz za spóźnienie. Bo czy się spóźniła?

      [Więc nawet nie muszę przepraszać za powyższe, pisane koło trzeciej. Miałam poprawić po wstaniu, ale pewnie zechciałabym zacząć wszystko od nowa :<
      Tak, nie wahaj się JUŻ odpisywać ;p]

      Cathy

      Usuń

  93. O tym, że kłamstwo ma krótkie nogi Heaven oczywiście doskonale wiedziała. Lubiła zresztą sama powtarzać ten jakże prawdziwy banał, dodając do niego, że długość nóg kłamstwa mniej więcej pokrywa się z długością jej nóg, co jakoś bardziej ukazywało skalę tego problemu. (Przy pięciu stopach wzrostu nie było sensu nawet fantazjować o jakichś niedopasowanych do reszty ciała kończynach dolnych, które mogłyby siać zamęt na hogwardzkich korytarzach). Co więcej, kłamstwo w rozumowaniu Langdon było czymś wysoce niepoprawnym, więc w tamtej chwili poczuła do siebie wstręt. Niemniej jednak, Heaven potrafiła też dobrze sobie wykalkulować, co jest dla niej opłacalne, a co nie i uznała, że nie mówienie całej prawdy Carlosowi było po prostu nie tyle korzystne, co po prostu konieczne, więc szybko usprawiedliwiła się przed tym cichym głosikiem gdzieś z tyłu czaszki, który sam mianował się Prostolinijnością.
    Zachęcona zwycięską wewnętrzną batalią, jaką odbyła, „łaskawą królewnę” zbyła tylko jadowitym uśmiechem i nawet udało jej się nie zaczerwienić, kiedy Meza wspomniał o głaskaniu jej „mięsożernej” roślinki, choć niewątpliwie coś ciężkiego opadło jej na samo dno żołądka, a dreszcz paniki przebiegł jej po plecach. Przecież miała zamiar nawet nie dopuścić do tego, by ją zobaczy…
    Trudno, będzie improwizowała – postanowiła w myślach - i jakoś… jakoś jej się uda.
    - Jeśli się nie boisz… - wzruszyła ramionami i dla ukrycia zdenerwowania, które na nowo w niej wezbrało porwała kociołkowego pieguska z pobliskiego talerzyka i zaczęła go pogryzać dając zajęcie dłoni, która zadrżała niepokojąco w obliczu szalonej sytuacji, w którą Heaven pozwoliła się uwikłać.
    - Ogólnie to liczyłam na ciebie. – uniosła na niego swoje spojrzenie, które wcześniej skupiała na rodzynkach w ciasteczku kompletnie ignorując ten jakże niedopracowany „plan” Mezy. O ile „planem” dało się go w ogóle nazwać. No cóż, może w tamtym momencie nie doceniała Carlosa, ale „fikuśny sposób” jakoś nie bardzo przybliżył jej taktykę, którą najwyraźniej obrał Gryfon.
    - Osobiście uważam, że klasyka sprawdza się najlepiej, więc najmądrzej będzie odciągnąć Filcha od jego gabinetu jakąś draką na drugim końcu zamku i wtedy po prostu wejść do tej kanciapy. Problem jednak w tym, że on doskonale zna chyba wszystkie skróty i tajne przejścia w szkole, więc… - zawahała się, mimowolnie przypominając sobie te wszystkie dziwne zbiegi okoliczności, kiedy próbowała coś zmalować, a szkolny woźny wyrastał przed nią jak spod ziemi. – będzie trudno. Fich wcale nie jest aż taki głupi, jak wszyscy myślą. No i jest jeszcze ten okropny kot. Jego też trzeba unieszkodliwić. Najlepiej byłoby go złapać i gdzieś ukryć tak, żeby Filch dobre kilka minut trudził się z jego uwalnianiem, a potem, żeby za szybko nie wrócił do gabinetu. To jest w moim mniemaniu rozsądne, bo jeśli mu na czymś w życiu zależy, oprócz tego, by wszystkich uczniów ukamienować, to chyba tylko na tym kocie. Ale Filch prawie nigdy go nie zostawia samego. – wzięła jeszcze jedno ciasteczko – To jedna z opcji. Nie ukrywam, że wolałabym, byś teraz jakoś szerzej omówił „fikuśne środki”, którymi dysponujesz w nadziei, że zmniejszą ryzyko całej akcji.

    OdpowiedzUsuń
  94. Chłopak na pewno prędzej czy później zmęczyłby się takim noszeniem jej albo odstawił i sobie poszedł, razem z jej cukierkami, więc z dwojga — trojga? — złego wolała zgodzić się na te pocałunki. Poza tym, bez przesady, Carlos nie był jakiś obrzydliwy, żeby bała się go dotknąć, opory wynikały raczej z wewnętrznej przekory i nieprzyzwyczajenia do podobnych sytuacji. W końcu nie codziennie otrzymywała podobne propozycje od chłopców, zwłaszcza Gryfonów. Właściwie to nigdy.
    Jakoś tak miło jej się zrobiło, kiedy zamiast dorzucić trzy grosze odnośnie tego, jaka Boyle jest zła, bo nie pozwala łamać regulaminu, Meza stanął w jej obronie (może nie do końca, ale brzmiało to lepiej od "podbił stawkę do skrzynki Ognistej"...). Grymas jednak nie zniknął z jej twarzy, ponieważ w tej chwili dostrzegła grupkę Ślizgonek kłócącą się o coś pod sklepem Scrivenshafta. Jeszcze nie zauważyły komicznego położenia Aurory, ale ta i tak zasłoniła sobie twarz, jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc. A może jednak? W końcu niczym się nie wyróżniała, więc istniała szansa na to, że kiedy zakryje buzię, to uznają ją za jakąś głupiutką Gryfonkę...
    Szturchnęła go łokciem gdzieś na wysokości łopatki, kiedy wspomniał o zwiększeniu ceny za wolność i słodycze. Już i tak dwa policzki plus leczenie oka wydawały jej się zdzierstwem, zważywszy na to, że podobno miał dołączyć cukierki do przeprosinowego prezentu. Była jednak zbyt zażenowana, aby targować się dalej.
    I, tak, poniekąd miał rację. Nie przyznałaby się, nawet za cały karton cukierków, jednak na szczęście nie usłyszała jego ostatnich słów. Bo gdyby tak się stało, poważnie by się zezłościła, uznając to za najlepszą opcję na zakrycie zawstydzenia.
    Odetchnęła z ulgą, gdy piątoklasiści sobie poszli. Przez głowę przeszła jej durna myśl, co by się stało, gdyby jednak mieli środki na zakup całej skrzynki Ognistej. Czy Carlos naprawdę by ją wymienił? Do końca życia by się do niego nie odezwała. Szybko jednak pocieszyła się tym, że piętnastolatkom nie wolno pić whisky i mogłaby przehandlować siebie — jakkolwiek to brzmi — za nieposkarżenie nauczycielom, że niesforne uczniaki się alkoholizują. Czasem trzeba było sięgnąć po dziecinne środki, niestety. Do niektórych tylko w ten sposób można było dotrzeć.
    — Nie mów do mnie słonko — burknęła, ciesząc się jednak, że tamte Ślizgonki poszły w zupełnie inną stronę i zagrożenie zniknęło. — Postaw mnie na ziemię i miejmy to za sobą — westchnęła ciężko, próbując się podciągnąć, bo żebro bolało ją coraz bardziej.

    OdpowiedzUsuń
  95. Lato trwało w najlepsze, a połowa wakacji już przeleciała. Maxine miała nadzieję, że druga ich część będzie spędzona tak samo ekscytująco jak pierwsza. A przygód jej nie brakowało, to było pewne. Argentyna, położona nad południowym Atlantykiem kusiła niesamowicie, słońce, plaża, gorący złocisty piasek oraz chłodna woda - spełnienie marzeń. Mimo iż Max uwielbiała być w ruchu, absolutnie cały czas, to jak każdy potrzebowała chwili relaksu. Chociaż, nie było wątpliwości, że wraz ze swoim przybyciem sprawi Mezie nie lada problemy. Ona przyciągała je jak magnes, a być może nawet bardziej? Tak czy inaczej, ogromnie cieszyła się z tej wycieczki i z tego, że spędzi kilka dni ze swoim przyjacielem. Podekscytowana dziewczyna podróż odbyła wsypując do kominka proszek Fiuu teleportując się do domu Carlosa. Co prawda miała lekkie opóźnienie, lecz on mógł być już do tego przyzwyczajony, ona zawsze miała tysiąc myśli na jedną sekundę i zapominała o wielu sprawach. Była strasznie roztargniona a do tego pełna pozytywnej energii. Można by powiedzieć, że Max była najgłośniejszą i najbardziej wesołą uczennicą Hogwartu. Wszędzie, gdzie była ona, tam dużo się działo i nie było nudno.
    Gdy w końcu znalazła się na miejscu i ujrzała swojego przyjaciela, odłożyła dużą walizkę w odcieniu lazuru na podłogę i rzuciła mu się na szyję.
    - OMMGGG.. Jak ja dawno Cię nie widziałam. Heeej, Meza!! Co u ciebie słychać? Jak ci lecą wakacje? Fajnie tu jest? Pewnie cały czas urządzacie sobie jakieś imprezki na plaży, coo? - roześmiała się dźwięcznie, ściskając go. Po chwili jednak odsunęła się od niego. Uśmiechnięta i cała rozpromieniona zaczęła gadać, a buzia się jej nie zamykała. - Stęskniłam się! Fajnie, że spędzimy ze sobą trochę czasu. Zostanę kilka dni, co? Co dziś będziemy robić? Pokażesz mi miasto? Chociaż, może pokażesz mi mój pokój? Powinnam się rozpakować! Wzięłam kilka ciuszków i takie tam.. - wskazała na swoją walizkę, lekko wzruszając ramionami. Na ustach Max cały czas malował się promienny uśmiech, ona cała promieniała i zarażała swojego przyjaciela pozytywną energią.

    [Przepraszam za drobną zwłokę :c]

    OdpowiedzUsuń
  96. Artykuły w Czarownicy były naprawdę wciągające (o dziwo, naprawdę, choć to nadal pisemko niskich lotów dla nastolatek), ale jednak niewarte wystawienia Carlosa. Chociaż ciekawiło ją, co by zrobił, gdyby z przyczyn losowych, bądź specjalnie, nie zjawiła się przed wejściem do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu o wyznaczonej przez niego porze. Przed opuszczeniem salonu Puchonów, zerknęła przelotnie na zegarek, w słabym świetle nie mogąc dostrzec godziny. Do północy na pewno pozostało jeszcze kilka minut. Mina Mezy tylko ją w tym upewniła — przyszła o czasie, inaczej wspomniałby słowem o spóźnieniu.
    Widok Finna trochę zdekoncentrował Cathy, poczuła ten specyficzny ścisk żołądka, z tą maleńką różnicą, że schodząc po schodach, nie wiedząc kto siedzi w pokoju, męczyło ją już coś podobnego; coś stresującego, lecz nie aż tak nieprzyjemnego. Miała nadzieję, iż lekkie podenerwowanie odczuwalne w dolnych partiach brzucha, nie odbiło się na jej twarzy. Z drugiej strony, Carlos mógłby pomyśleć, że stres wynikał z nieposiadania umiejętności tanecznych, co było po części prawdą.
    — Dziękuję, też wyglądasz nie najgorzej. — Uśmiechnęła się z większą pewnością siebie i ujęła podsunięte ramię. Naturalnie proste włosy rzadko korzystały z pomocy czarów, gdyż ich właścicielka miewała obawy co do przykrych rezultatów użycia niewypróbowanych wcześniej formułek. Mugolskie przyrządy fryzjerskie cieszyły się największym zaufaniem Casillas. Tym razem nie było dla nich ani czasu, ani sposobności skorzystania. — Lepiej dla tego kogoś, żeby nie próbował. W przeciwnym razie zapamięta tę noc do końca życia, niestety nie z powodu miłych wrażeń. — Zniżyła głos do cichego szeptu, nie chcąc zwracać uwagi wiszących obrazów. Głównie przez wzgląd na ogromną ilość portretów, mogących przemieszać się pomiędzy ramami pobliskich dzieł malarskich, plotki tak szybko docierały do mieszkańców Hogwartu. Ściany dosłownie miały uszy, oczy i uwielbiały wtykać nos w nieswoje sprawy.
    — Jak dostaniemy się do Hogsmeade? — spytała wciąż ściszonym głosem, ruszając za Mezą. Kiedyś słyszała o ukrytych przejściach, prowadzących do różnych miejsc w Hogsmeade. Jedno ukryte na błoniach ponoć prowadziło do jakiejś wiekowej chaty, aczkolwiek wielu próbowało znaleźć przejście i nic z ich poszukiwań nie wynikało. Cathy doskonale zdawała sobie sprawę, że ogromny zamek skrywał wiele tajemnic; niektóre piętra były opuszczone, niektóre pomieszczenia obrzucono silnymi zaklęciami, by strzec nieznanej zawartość przed wścibskimi uczniami. Przez sześć lat, teraz rozpoczynając siódmy rok, nie mogła stwierdzić, że zna nawet jedną trzecią Hogwartu. Każdy uczniak, bez względu na rok, czy dom, z łatwością potrafiłby się zgubić. I to było również kolejną wadą szwendania nocą po korytarzach.
    Bardziej niż woźnego, wolała nie spotkać jego kocicy. Wszystkie koty darzyły Cathy nieuzasadnioną i obustronną niechęcią, trwającą od całych czterech lat. Z czworonogiem prawie-ojczyma nawiązała w miarę udaną relację — przestał wydawać niezidentyfikowane dźwięki na jej widok oraz zamiast stroszyć rudawy ogon, coraz częściej po prostu kładł się przy niej i leżał nieruchomo. Raz pozwolił na pogłaskanie swojego brzydkiego futerka. Liczyła, że doświadczenia Mezy z kocurami są lepsze. Nie zamierzała uciekać przed Panią Norris, nie w tych butach, nie o tej porze.

    [Poprawiłam się! :D]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  97. Ciężko stwierdzić, czemu Ivette tak niebezpiecznie zmniejszyła dystans pomiędzy sobą a Carlosem, zapraszając go do tańca, ba pozwalając położyć mu rękę na swojej talii i ponad to całkowicie zmieniając sposób patrzenia z tego pełnego chłodu na ten nazbyt radosny. Być może wdzięczność za odnalezienie kota zagłuszyła migocące lampki ostrzegawcze w jej głowie, a może potrzebowała, choć chwili wytchnienia od ciągłych trosk i problemów, a owy Latynos nadawał się idealnie. Po pierwsze wykazał się szlachetnością i dobrym sercem oddając Paquitę, po drugie chciał czy nie chciał właśnie z nią tańczył i po trzecie mogła mówić do niego po hiszpańsku.
    -Właściwie to całkiem rzadko – zaśmiała się – Tylko tych, którzy odważnie ratują mojego kota – obróciła się wokół własnej osi zarzucając brązową grzywą na wszelkie możliwe strony.
    -Wracają do wynagrodzenia? – Szepnęła zwijając się w ramię chłopaka. – Co byś chciał? – Uśmiechnęła się trochę tajemniczo, przy okazji unosząc prawą brew wyżej niż zazwyczaj. Właściwie nie potrafiła wyobrazić sobie, co mogłaby chłopakowi zapewnić, ani czego ktoś taki mógłby chcieć. Nie do końca nawet przemyślała fakt, że po części coś komuś obiecała, były to po prostu puste słowa rzucone ot tak. Przez jeszcze jakiś czas pląsali radośnie pośród zgliszczy czegoś, co przed atakiem furii Velasquez mogło nazywać się sypialnią dziewcząt. I wreszcie, gdy całkiem opadli z sił Ivette z głuchym świstem rzuciła się na łóżko. Postanowiła obecność chłopaka wykorzystać do cna, nie bacząc na to, że nie do końca mogło być mu to na rękę. Spojrzała w stronę okna. Na zewnątrz było nadzwyczaj słonecznie i gorąco, o czym przekonała się dzisiejszego poranka.
    -Mam ochotę popływać – raptownie się podniosła i wyszczerzyła zęby w uśmiechu, który mógłby zdecydowanie bardziej przypominać złowieszczą minę pięciolatki.

    Ivette

    OdpowiedzUsuń
  98. [Jako, że ja i moja zmęczona już dość postać jesteśmy po dłuższej przerwie z przerwami (?) to witam się ze wszelkimi postaciami z którymi nie miałam do tej pory styczności. Carlos jest opisany cudownie i podejrzewam, że to jedna z najoryginalniejszych kart. Jeśli występują jakieś chęci na wątek, serdecznie zapraszam!]

    Polly

    OdpowiedzUsuń
  99. W porządku, Bastian musiał przyznać przed samym sobą – a należało to docenić, ponieważ powiedzenie tego na głos byłoby zbyt bolesne i niedopuszczalne dla resztek jego dumy, które jakimś cudem uchroniły się przed depczącym latynoskim butem – rozegrał sprawę całkowicie fatalnie i nawet nie do końca wiedział, co było gorsze: postawienie na taktykę typową dla Krukona z pomyłki, czy zaufanie szczęściu, które opuściło go w najważniejszym z perspektywy wydarzeń wpływających na bastusiowy respekt momencie. Uznanie wyższości w wojennej sztuce Carlosa, który podszedł do tego jak do konkursu tańca (w domyśle: bez litości), nigdy jeszcze tak nie bolało.
    Meza, jak na złość, nie miał zamiaru pozwolić Krukonowi wypłakiwać w samotności gałek ocznych, tylko sięgnął po swój ulubiony argument – robienie sceny.
    - Czy ty kiedykolwiek użyłeś funkcji „zamknij twarz” na sobie? Polecam gorąco – odpowiedział, kiedy Carlos rzucił kolejną życiową radą, tym razem w stronę flegmatycznych pojedynkowiczów, czym - znowu - zwrócił na siebie uwagę zgromadzonych. Ale jak to już wielokrotnie bywało – Bastian niczym groszek rozbił się o meziątkową nieprzepuszczalną dla logiki i sensu ścianę i – czy tego chciał, czy też nie chciał – pomimo swojej urażonej męskiej dumy, która wciąż sprawiała mu wewnętrzny ból, został zasypany kolejnymi mocnymi argumentami w postaci niepowtarzalnej okazji do przejechania dłonią „z włosem” po miękkim futerku Puszka, czy innego Prezesa Miau, więc nie pozostawało nic innego, jak się poddać i podążyć za Gryfonem na imprezową stronę życia.
    Kiedy tylko sznureczek panien został oddelegowany do swoich obowiązków, Loczkowi zaprogramowano trajektorię na świątynię Gryfiaczków, która, całe szczęście, znajdowała się dosłownie o kilka rzutów beretem od Sali Pojedynków. Gruba Dama ograniczyła wyrażenie swojego niezadowolenia wtargnięciem obcego jedynie do pogardliwego cmoknięcia i oto White znalazł się w środku.
    Widok uczniów z innych domów wydawał się już nikogo nie dziwić, bo prawda była taka, że bywały dni, kiedy w takim salonie pupilków Szarej Damy znajdowało się więcej turystów, niż miejscowych. Było to czasami irytujące, jednak w ostateczności Bastianowi to nie przeszkadzało, dopóki goście nie rozwalą się na kanapach, nie wyrażając ochoty na ich opuszczenie.
    - Dlaczego wciąż nie opuszcza mnie wrażenie, że Puchonki przeszukają zamek, zastosują prośbę i groźbę, szantaż i pobicie, ale prędzej czy później zdobędą hasło i cię znajdą? – powiedział, wspinając się po krętych schodach w stronę męskich dormitoriów. – A z tobą i mnie. Znów mnie w coś pakujesz, mam nadzieję, że wyszczotkowałeś swoje koty. Głaskanie ma być przyjemne.
    White, nie polegając w ogóle na gospodarzu, otworzył sobie drzwi do pokoju.

    OdpowiedzUsuń
  100. Spokojna i rzeczowa odpowiedź Carlosa bez żadnej zbędnej uwagi na temat jego osoby nieco zdziwiła Puchona. Przecież on nigdy się tak nie zachowywał, a teraz? To wydawało się bardziej podejrzane niż sądził, zwłaszcza że Latynos wykazywał dziwne zdenerwowanie podczas tej krótkiej wymiany zdań, zupełnie jakby… Jakby coś ukrywał.
    Gdy Lucas usłyszał, że jego kolega musi iść, bo się umówił, o mały włos nie wybuchnął śmiechem. Nawet on słyszał plotki o tym, jak wystawił swoją ostatnią dziewczynę, więc szczerze wątpił, że rzeczywiście ma jakieś ważne spotkanie. Przyspieszył kroku, dorównując Mezie i spojrzał na niego badawczo.
    Na pozór Gryfon wyglądał dokładnie tak, jak zawsze. Miał na twarzy ten sam irytujący uśmiech, szedł tak samo sprężyście i mówił z tym typowym dla siebie hiszpańskim akcentem, co prawda ledwo wyczuwalnym, ale zawsze jakimś. Jednak coś zmieniło się w jego spojrzeniu. Było rozbiegane, zaniepokojone, jakby Carlom spodziewał się, że zza najbliższej zbroi wyskoczy na niego banda śmierciożerców i zażąda oddania całego zapasu słodyczy.
    W końcu, gdy już skończył się przyglądać Gryfonowi, Lucas odchrząknął znacząco.
    - Z pewnością twoje spotkanie jest bardzo ważne, ale… Nie jestem pewien czy legalne po ciszy nocnej. A ponieważ jestem prefektem, będę zmuszony odprowadzić cię do Wieży Gryffindoru i przypilnować, byś udał się do swojego dormitorium.
    Jeszcze raz spojrzał na Carlosa, z nadzieją, że chłopak zaprotestuje i wyjaśni mu wszystko, co się tu działo, ale Latynos najwidoczniej nie pałał chęcią tłumaczenia się przed Roy’em.
    - Swoją drogą, masz bardzo ładną szatę. Wygląda niemal jak nieużywana. To sprawka jakichś specjalnych czarów czy po prostu założyłeś ją pierwszy raz?

    [Ty,bo jak zajrzę Ci pod tę kieckę! ;D]

    OdpowiedzUsuń
  101. [Przychodzę zatem z jakimś pomysłem, właściwie ze strzępkami pomysłu, bo liczę na twoją pomoc (tak, tak, ja zacznę ;/). No to tego, Call jest tu brana raczej za osobę ponurą (co z tego, że podryguje tyłkiem w rytm Bowiego, na to już nikt nie zwrócił uwagi), dodatkowo trzymającą nos tak wysoko, że nikt nie ma ochoty napatoczyć się na jej radar, więc co ty na to, żeby Carlos wpadł na jakiś cudowny pomysł zrobienia jej jakiegoś numeru, bo to przecież samo się prosi.]

    Calluna W.

    OdpowiedzUsuń
  102. Aurora nie była agresywna albo po prostu o tym nie wiedziała. Nigdy nie zdarzyło jej uderzyć kogokolwiek albo, jak to się mówi, pójść na kogoś z mordą, bo zwyczajnie nie widziała sensu w takim zachowaniu, ba, czułaby się dziwnie, gdyby nagle zaczęła postępować jak furiatka. Nawet wobec Devon Parker, swojej fałszywej przyjaciółki, nigdy nie posunęła się do niczego gorszego, niż wysyczenia kilku wyzwisk. A już na pewno nie należała do dziewcząt płaczliwych i nieporadnych! Przez to, że jako jedynaczka sporo czasu spędzała samotnie w domu, musiała przecież jakoś sama sobie radzić i od czasu do czasu przestać wysługiwać się skrzatami.
    Kiedy jej stopy dotknęły ziemi, wypuściła powietrze z ust i wygładziła ubranie, nieco wymięte po tym noszeniu w te i we wte, odgarnęła włosy z twarzy, aby nie wyglądać aż tak niechlujnie. Pewnie i tak nie wyglądała, ale pod względem prezencji Aurora była trochę pedantyczna i nawet jeśli nie spędzała godzin w łazience, jak jej koleżanki, to przede wszystkim starała się zachować schludność.
    Szala jeszcze się przechyli na jej stronę, sama już o to zadba. Nie mogła mu przecież dać satysfakcji, że przyszedł z niczym — nie licząc słodyczy— a wrócił z dwoma buziakami!
    — Polemizowałabym —odparła z udawaną powagą, po czym zacisnęła lekko usta. Zdobycie się na zapłatę okazało się trudniejsze niż sądziła.
    Jakoś dziwnie się czuła, stojąc tu, niemalże na środku Ulicy Głównej, z Mezą przygotowanym na obiecane całusy, a w każdej chwili mogły przecież pojawić się niemile widziane osoby. Fanek Carlosa się nie bała, bo miała je za zwyczajnie głupie, skoro nie miały nic innego do roboty, tylko latać za Gryfonem. Nie umniejszała mu oczywiście niczego, ale na pewno on również nie widział w nich ideałów kobiet. Inna sprawa, że ich obsesja mogła być naprawdę niebezpieczna... Tak czy siak, nawet gdyby nagle banda Puchonek wytarabaniła się ze sklepu wróżbiarskiego — co było bardzo możliwe, fascynacja wróżbiarstwem wydawała się być wprost proporcjonalna do braków w rozumie — i zaczęła oskarżać Boyle o cokolwiek, pewnie odjęłaby im punkty albo coś w tym stylu. W sprzeczki z takimi pannicami wdawać się nie zamierzała.
    Gorzej, gdyby minęła ich nawet najmniejsza grupa Ślizgonów.
    — Ciiicho! — syknęła, klepiąc go lekko w klatkę piersiową. — Jeszcze ktoś usłyszy! Zostanie wycałowanym przez prefekt Boyle będzie dobre w skutkach tylko dla ciebie, ja będę musiała wysłuchiwać głupich komentarzy — dodała z przekąsem, wspinając się na palce, aby móc swobodnie działać.
    — Dobra, dość gadania. Raz — tutaj pocałowała policzek, który nadstawiał — i dwa — chwyciła go lekko za brodę, aby odsłonić drugi policzek, który podzielił los pierwszego.
    Odsunęła się o krok i wyciągnęła rękę, uśmiechając się lekko.
    — Zadowolony? Zanim wyleczę ci siniaka, oddasz mi cukierki. Nie ma głupich.

    OdpowiedzUsuń
  103. Przyszedł z przeprosinami a ona je przyjęła. Nie mogła nic poradzić na to, że to była dość nowa dla niej sytuacja, bo nikt nigdy po kłótniach — nawet gorszych od tej w sowiarni — nie raczył pofatygować się z naprawianiem relacji, więc i ona do tego nie przywykła. Wolała nie pokazywać, jak bardzo się z tego powodu cieszy, żeby nie przesadzić i nie wyjść na idiotkę, której wystarczy kupić cukierki i przy okazji jej sympatię. Kontakty z innymi uczniami, nie ze Slytherinu, wciąż sprawiały jej problem ze względu na obustronną podejrzliwość — tamci zakładali, że jako Ślizgonka na pewno ma jakiś interes w uprzejmościach, a ona twierdziła, że nikt bez powodu nie jest miły dla prefekta.
    Bez przesady, nie odjęłaby mu punktów za przytyk odnośnie jej małego pedantyzmu. Nie była maniaczką, która za każdą rzecz, choć minimalnie jej ujmującą, karała wszystkich wokół w ten sposób. Musiałaby wtedy cały czas sprawiać, że cenne kamienie w klepsydrach co chwila unosiłyby się i dosłownie znikały...
    Najwyraźniej ich znajomość miała toczyć się w kółko: kłótnia, zgoda, kłótnia, zgoda i tak w nieskończoność, chyba że wreszcie powiedzieliby "dość" i albo ze wszystkich sił starali się nie dopuścić do kolejnej sprzeczki, albo odwrócili na pięcie i odeszli w swoje strony, kończąc tę burzliwą relację. Boyle nie byłaby pewnie zdolna do żadnej z tych rzeczy, bo, co tu dużo mówić, polubiła Carlosa. Nawet jeśli okazywanie tej sympatii szło jej raczej marnie.
    Wysłuchała tego, co miał do powiedzenia, po czym spojrzała na niego z niedowierzaniem, kiedy wcisnął jej do ręki paczkę z cukierkami. Nie mogła pojąć, jakim cudem znowu był zły. Może faktycznie powinna najpierw uleczyć mu tego siniaka i darować sobie udawanie, że zrobiła to tylko po to, aby odzyskać słodycze a nie właśnie przez tę sympatię... Ale teraz wydawało jej się, już nie mogła nic na to poradzić.
    Okrzyki jego kolegów strasznie ją speszyły i zezłościły, ale zanim zdążyła zareagować i na jego słowa, i na tamtych chłopaków, Meza sam się tym zajął. Z początku się przestraszyła, że to w nią celuje różdżką, ale kiedy jeden z jego znajomych poleciał na ziemię i Gryfon po prostu sobie poszedł, Boyle nie wiedziała, co robić — zachować się jak prefekta przystało i go ukarać, a tamtemu pomóc, czy może spróbować naprawić błąd?
    Wyglądało na to, że tym razem to ona miała się kajać, co wcale nie przeszkadzało w tym, żeby zgrywać prefekta.
    Dogoniła go, po drodze chowając wszystko do torby, i może zbyt mocno szarpnęła Mezę za rękaw, aby Carlos się zatrzymał.
    — Co ty wyrabiasz? Za każdym razem, jak zrobię coś nie tak, zamierzasz zachowywać się jak urażony książę? — Ledwo powstrzymywała się od podnoszenia głosu. Miała ochotę nim potrząsnąć, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego. — Przecież nie chciałam cię obrazić, nie każdy jest tak kontaktowy jak ty — dodała znacznie ciszej, a na jej twarzy pojawił się grymas.
    Odwróciła wzrok na torbę i zaczęła w niej szukać różdżki. W końcu obiecała, że zajmie się jego okiem.
    — Wyleczyć ci tego siniaka, czy oficjalnie zostałam wrogiem numer jeden? — Uniosła brwi, starając się brzmieć jak najbardziej pogodnie. Nie spodziewała się, że nagle złość mu przejdzie, ale chyba niespróbowanie załagodzenia — kolejnego — konfliktu byłoby jeszcze gorsze w skutkach.

    OdpowiedzUsuń
  104. Nic już nie odpowiedziała. Randkowe doświadczenia nauczyły ją, by niczego z góry nie zakładać — spotkanie, które w domyśle miało należeć do tych udanych, potem okazało się jedną wielką porażką; inne zaś, z zupełnym przeciwieństwem Cath, poszło zadziwiająco dobrze. Lecz i w tym względzie, dziewczyna przeczuwała, że Carlos ma większe doświadczenie. Ona umawiała się rzadko, lubiąc wyszukiwać wiele wymówek, gdy ktoś momentalnie wzbudził jej wątpliwości. On... częściej? Nie wiadomo, jakimi cechami charakteru, albo wyglądu, zwykle się kierując.
    Casillas miała to swoje metr siedemdziesiąt wzrostu, może dwa centymetry więcej, niespecjalnie zwracała uwagę na takie rzeczy, ale żeby spojrzeć na Carlosa, i tak była zmuszona zadrzeć głowę. W słabym świetle padającym z jego przysłoniętej różdżki, dostrzegła uśmiech. Zerknęła do tyłu, by sprawdzić, co mogło być tego powodem, jednak w tej samej chwili dostojny jegomość znieruchomiał. Przezornie nie zadawała kolejnych pytań. Dodatkowe dźwięki mogły kogoś rozbudzić z płytkiego snu. Meza wydawał się być dobrze przygotowany, skręcał w korytarze bez cienia zawahania, więc Cathy przestała odczuwać uporczywy strach przed napotkaniem nieprzyjaznego oblicza woźnego. Nadal tliła się w niej obawa, poniekąd typowa dla uczniów, którzy pomimo częstych wycieczek po korytarzach Hogwartu, nie mogli mieć pewności, że zza zakrętu nie zaskoczy ich pracownik szkoły ze srogą miną i pełną gotowością do odjęcia pokaźnej ilości punktów. Byłaby skrajnie nierozsądna, gdyby ot tak, po upływie kilku minut, uspokoiła swoją czujność.
    Podróż przez tunel brzmiała w miarę bezpiecznie. Tam przynajmniej nie natkną się na osoby trzecie. Tylko wizja przechodzenia koło szczurów — w Hogwarcie nad wyrost paskudnych i dużych — odrobinę zmartwiła Cath. Nie chciała zapiszczeć na ich widok, jak mała, przestraszona dziewuszka, co ostatnio zdarzyło się, kiedy naprawdę była jeszcze małą dziewuszką. I wtedy odnosząc wrażenie, że zachowanie to niespecjalnie pasowało do warunków, w których przyszło jej się wychowywać. Ojciec w nieustającej trasie, a córka razem z nim. Zawsze śmiał się wesoło, widząc przejawy tchórzostwa Cath. Tę cechę charakteru ponoć odziedziczyła po matce. Chyba nie powinna dziękować skomplikowanej genetyce?
    Niespodziewanie, po którymś zakręcie, została pociągnięta z powrotem. Skierowała zaskoczony wzrok na wyraźnie przestraszonego Carlosa i od razu podzieliła jego uczucie. Puls więc także przyśpieszył. Niestety nie zdążyła zauważyć, kto jest powodem ich obustronnego strachu. Nad fryzurą spędziła zaledwie kilkanaście sekund! Od czego są czary. Trochę poprawiała uzyskany efekt, ale nadal wszystko było kwestią odpowiedniego zaklęcia. Przez myśl jej nie przyszło, aby teraz cokolwiek mówić. Próbowała przejść jak najciszej i nie odwracać się bez powodu. Jeden fałszywy ruch mógłby zaprzepaścić starania Carlosa, własnymi przygotowaniami wcale nie zamierzałaby zawracać sobie głowy.
    Nie rozpoznała rozmówcy Mezy, z ich cichego dialogu praktycznie nic nie zrozumiała, więc przez moment przypatrywała się wejściu do tunelu. Wyciągnęła swoją różdżkę z płóciennej torby, gdyż niewątpliwie zajdzie potrzeba użycia lumos. Dwie strugi światła były lepsze niż jedna. Skorzystała z pomocy Gryfona podczas schodzenia, w ostatnim momencie unikając efektownego potknięcia.
    — Jesteś pewien tego tunelu? — wymruczała pytanie, wyciągając różdżkę przed siebie. Zamrugała kilkakrotnie, przyzwyczajając wzrok do zmiany oświetlenia. W oddali widziała ciemność, nic więcej. Teoretycznie najtrudniejsza część nocnej wycieczki do Hogsmeade, dobiegła końca.

    [Skorzystałeś z wyszukiwarki google? Czy nadal ja mam zarzucić efektami swoich poszukiwań? Duuużo tego. Nie wszystko pasuje na nastoletniego Gryfona :D Gif był jednak najlepszy!]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń

  105. Heaven też była miłośniczką kotów. To znaczy, wszystkich kotów, poza Panią Norris, czy jak jej tam było. Nawet kiedyś miała uroczą kicię Parówkę, ale Parówka była gruba i leniwa, co sprawiło, że dość szybko zakończyła życie pod kołami samochodu, przed którym nie zdążyła uciec. Heaven płakała po niej ze trzy tygodnie, a gdy udało jej się jakoś dojść do siebie wiedziała już, że nigdy nie zaopiekuje się żadnym zwierzątkiem, bo kolejna śmierć zakończyłaby się dla niej jeszcze głębszym wstrząsem. Nie, lepiej było się nie przywiązywać za bardzo. I do zwierząt i do ludzi.
    Kiedy objaśnił jej swoją jakże błyskotliwą strategię działania, Heaven uniosła brwi tak wysoko, że prawie schowały się pod pojedynczymi ciemnymi kosmykami, które opadły jej na twarz.
    - Nie wiem, czy mówisz serio, ale jeśli tak, to ja chyba nigdy w życiu nie słyszałam niczego głupszego, włączając w to te brednie, które opowiadał po ostatniej imprezie jeden z naszych pałkarzy. – pokręciła głową z dezaprobatą – I co ty w ogóle masz z tymi biednymi pierwszakami, Meza? – spytała, a kącik ust zadrgał jej niebezpiecznie w powstrzymywanym uśmiechu – Najpierw chciałeś mnie na nich napuścić, a teraz chcesz wmieszać jednego z nich w porwanie kota Filcha. I jeszcze mówisz to z taką lekkością, jakbyś był święcie przekonany, że któryś z nich z łatwością da się przekonać. Paczka toffi za ewentualny szlaban i groźby woźnego, że powiesi go za uszy na Wieży Astronomicznej. – westchnęła, zsuwając się z krzesła – Oni nie mogą być ani tak nierozsądni, ani tak bardzo przestraszeni, żeby to się mogło udać. – wstała i spojrzała na Carlosa z góry, jako, że była ku temu rzadka okazja, skoro on wciąż siedział.
    Chociaż, z drugiej strony Heaven (najwyraźniej pod wpływem jego towarzystwa) traciła swój zwykły rozsądek, skoro niemal w tym samym momencie, w którym zakończyła swoją wypowiedź do głowy wpadł jej szalony pomysł, by porzucić wszelkie plany i koncepcje, a po prostu oddać się szlachetnej sztuce improwizacji. To zdecydowanie do niej nie pasowało i dziewczyna była sama sobą przerażona; w końcu bardzo zależało jej na odzyskaniu swojej własności i trafiała się ku temu niezwykle rzadka okazja, by nie musiała robić wszystkiego sama - niezbyt mądrze byłoby ją świadomie narazić na zmarnowanie. Niemniej jednak coś, co z pewnością było związane z tym, że miała dopiero siedemnaście lat zdawało się popychać ją ku temu wariackiemu rozwiązaniu problemu. Nie mogła więc mieć pewności, czy i na te biedne dzieciaczki propozycja Carlosa nie podziała podobnie: jakby na to nie patrzeć, z pewnością byli bardziej podatni na wszelką manipulację.
    - Chodź już. – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu – Jestem pewna, że jak tylko zobaczymy Filcha, to zdasz sobie sprawę z powagi tego, co zamierzamy zrobić i olśnisz mnie swoją niebywałą kreatywnością, której nigdy u ciebie nie podejrzewałam. – dodała nieco złośliwie i pewnie nie do końca zgodnie z tym, co o Mezie myślała.

    OdpowiedzUsuń
  106. Ja tam nie wiem, Anka też nie wie, czy to przytyk, ale Meza wygląda na takiego, co by chciał hasać na jednorożcu. Najlepiej z nią za „kierownicą”, coby różowych warkoczy zwierzęciu nie urwał przy próbach sterowania, bo wtedy to tragedia i zapłakałaby się na śmierć. Znała jednego faceta od urodzenia i on był do tego zdolny, nie miała porównania, poza tym jak patrzyła na jego ramiona, to raczej silny się wydawał, ten Carlos. Znaczy, co ona tam wie, jak jej się podstawi pod nos rzecz, to czasem nazwy nie pamięta, ale tak obiektywnie – nadawał się do polowania na konia z rogiem. Nawet może nie być koniem, ważny był właśnie ten róg, bo legendy krążyły, że jak on nim machnie, to tęcza się robi, i w ogóle wszyscy płaczą. Łącznie z Anką.
    Tak powstał deszcz.
    Nadal szczerzyła się jak głupi do sera, ale wyglądało na to, że uśmiech jej wielgachnych zębów działał! Widziała te chęci w jego oczach, czuła, że to nie piwo tak działa a ta piękna wizja chodzenia z Anią po lesie. Generalnie to lubiła łazić, ale nie sama, bo miała zaburzenia swojego wewnętrznego kompasu i często schody były w stanie ją wykiwać jak pierwszaka. Fajnie by było, gdyby kompas Mezy działał jak nowy, bo inaczej mogiła, chatka gajowego mogła jej się pomylić z namiotem jakichś dzikusów i oberwaliby zatrutymi strzałami... Ale tego nie musiała mu mówić, skoro to miała być atrakcyjna wizja spędzenia piątkowego popołudnia, musiała odgonić miliony przeciw, a na ich miejscach poustawiać te wszystkie za. Poradziłaby sobie jako sprzedawca podejrzanych substancji na korytarzach.
    Złapała kartkę, jednym okiem obserwując, czy McGonagall nie widzi. Nie widziała, może nie chciała widzieć, może czuła, że oni węszą czas na przygodę. Odwinęła papier i prychnęła cicho. Naprawdę, czasem się dziwiła, że ludzie uważają ją za zabawną (w dziewięćdziesięciu procentach przypadków bardziej „śmieszną”), ale ten żart był tak suchy, że gdyby mógł, to spaliłby kartkę. Ona naprawdę chciała tego cholernego jednorożca, mógł to nawet uznać za randkę, ale z NIM, a nie z NIĄ. O ile oczywiście będzie różowy, bo wtedy to wiadomo, że to taka Anka pod postacią konia.
    Wyrwała kolejny kawałek kartki, zamoczyła pióro w atramencie i nabazgrała wielkie, koślawe „TAK”, po czym odrzuciła zwinięty w kulkę papier Carlosowi. Równo z dzwonkiem. McGonagall posłała jej ostrzegawcze spojrzenie, ale nic nie powiedziała, bo przecież lekcja dobiegła końca. Dopiero po chwili Anka skapnęła się, że to brzmiało dziwnie, ale wystarczająco intrygująco. Doskonale wiedział, że na randkę zabrałaby go na piknik do Wrzeszczącej Chaty, bo chyba mu to kiedyś powiedziała, nie w kontekście zapraszania, a wymarzonej randki. A może nie jemu... Nieważne, powinien to wiedzieć, ot co.
    Anka wrzuciła swoje rzeczy do torby i popędziła do drzwi, żeby wydostać się z tego Mordoru, bo chociaż jarała ją wizja szukania jednorożców, to w klasie nadal było gorąco, a na korytarzu dorwał ją miły chłód płynący od starych murów. Oparła się o ścianę i skrzyżowała ręce na piersi. Nie spodziewała się, że Carlos wyleci jak na skrzydłach i popędzą, ale szczerze mówiąc trochę się niecierpliwiła. Evan mógłby ich przyuważyć i zacząć wypytywać gdzie idą, a tego by nie zniosła, nawet ona spojrzałaby na siebie jak na debilkę, gdyby powiedziała „no, szukać jednorożców”. Bardziej prawdopodobny byłby centaur albo hipogryf.
    Zachłysnęła się na samą myśl i kiedy głowa Mezy pojawiła się w zasięgu jej wzrok, przepchnęła się przez tłum i schwyciła go za łokieć.
    — Przelećmy się na hipogryfie, Carlie!
    O Merlinie, chroń biedaka.

    OdpowiedzUsuń
  107. Mihaelowy kot miał uczulenie na wszystkich dookoła, a największym wrzodem na jego zgrabnym tyłku był jego wykurzający, nieznośny i po prostu głupi właściciel. Wyeksponował swoje zaostrzone pazurki na widok dużej łapy Carlosa i wyminął ją o milimetry, prychając pod nosem z konieczności zademonstrowania swojej władzy. Bo ten Kocur nigdy nie zniżył się do poziomu człowieka, nie stawał na rzęsach, nie czekał w nieskończoność, nie pocił się, ani nie trudził. To byłaby potwarz dla jego sprawnego w działaniu gatunku. Był atrakcyjny, warty uwagi i przede wszystkim przystojny. Nie musiał robić akrobatycznych sztuczek, aby wzbudzić zainteresowanie. Ale ostatecznie od czasu do czasu z przymus musiał poudawać pospolitego kota i miauczeć na tyle głośno, aby dać wyraźnie do rozumienia, kto tu rządzi.
    Schował się pod łóżko i przyglądał się poczynaniom Mezy z chorą satysfakcją zarezerwowaną dla czarnych dachowców. „Wypruwaj sobie żyły, łotrze”, pomyślał chytrze, gdy Gryfon próbował z całej siły wypędzić Rasaca z łazienki.
    Meza też był głupi, ale przynajmniej nie faszerował swoich dwóch pchlarzy whisky, nie wiedział. Kocur mógłby ewentualnie polubić Mezę, ale, niestety, w ich relacjach słowo „mógłby” było kluczowe. Nie rozumiał jego heroicznych zapędów, nie rozumiał dlaczego w ostateczności wparował do łazienki i wyratował Mikaela z opresji. Nikczemny, gryfoński pomiot…

    Mikael, neutralizując swój awans na trupa, stracił przytomność, przytłoczony coraz większym naciskiem ze strony jednego z najpotężniejszych żywiołów, a gdy tak sobie wdychał do płuc zbawcze kropli, nikomu nie szkodząc, ani nikomu nie przeszkadzając, w jego głowie narodziła się nowa, trochę tendencyjna i rozkapryszona myśli — nie miał nic przeciwko, mógł utonąć w blasku swojej gryfońskiej chwały i sławy. Ostatnio i tak nie popisał się ani jednym, ani drugim, przegrywając z kretesem mecz z Krukonami, konfrontując się ze swoją zmorą publiczną numer jeden i na domiar złego robiąc sobie zaległości w esejach.
    Proces serca powolutku zwalniał. Szaleńczy bieg myśli stawał się płytki, organiczny, bezcelowy, pozbawiony sensu. Był coraz bliżej i bliżej, aby dosięgnąć przysłowiowego dna. Nawet mimowolnie wygiął usteczka w półuśmiechu, demonstrując swój brak woli do walki, ale…
    Jego głowa znów wydostała się na powierzchnie asekurowana przez silny uścisk i opór kołnierza. Nie mógł złapać oddechu, dusił się powoli, czując jak niewidzialne macki ciągnęły go w dół ku przerażającej otchłani śmierci. Dopiero koncert słów w postaci rozzłoszczonych krzyków Mezy zaczął odganiać otępienie, a pięść dopełniła tego niemalże syzyfowego czynu.
    Na twarzy Rasaca pojawił się nieprzyjemny grymas, zmieszany z monstrualną ochotą odwdzięczenia się Carlosowi z nawiązką. Ale był u kresu sił. Zapobiegawczo oparł plecy o jeden z brzegów wanny i westchnął głęboko, sprowadzając swój oddech do stanu względnej ogłady.
    — Zmyśliłem się — oświadczył, wyciągając po omacku przemokniętą paczkę papierosów. Włożył jednego do ust, tylko po to aby zaraz wyciągnąć. Wycelował nim oskarżycielsko w drzwi, które namieszały mu jeszcze bardziej w głowie tym nieprzyzwoitym hasłem. — Ej, ty, uciszy się — mruknął, wycierając rękawem krew z dolnej wargi. — Carlie, poratuj mnie ogniem — poprosił, wmawiając sobie, że na karę przyjdzie czas później.

    [A Karolek w ogóle nie ma Michałka w powiązaniach! To mi też się nie podoba :<]

    OdpowiedzUsuń
  108. Aurora wychowywała się w domu, gdzie pomiędzy domownikami panowała dość duża powściągliwość — od wielkiego dzwonu ojciec pogładził córkę po głowie czy pocałował żonę, ale na tego typu gesty i tak obie musiały zasłużyć. Victor Boyle miał przede wszystkim oczekiwania i jeżeli coś mu się nie spodobało, dawał to otwarcie do zrozumienia. Kiedy w piątej klasie Aurora w ostatniej chwili straciła miano najlepszej z zaklęć, przy kolacji ni stąd, ni zowąd stwierdził "Gdybyś była chłopcem, mogłabyś przynajmniej grać dobrze w quidditcha". W takich warunkach trudno wyrosnąć na wylewną.
    Gdyby nie wytrzymał i faktycznie powiedział kilka słów za dużo, prawdopodobnie to byłby definitywny koniec ich znajomości — on by coś palnął, ona by odpowiedziała, a gdyby naprawdę przesadził, pewnie jeszcze dostałby w twarz. A chyba nie takiej formy okazywania przez Aurorę jakichkolwiek uczuć oczekiwał.
    Zaniemówiła, kiedy przyłożył różdżkę do swojej twarzy i sam pozbył się siniaka. Czuła szok podobny do tego w momencie, kiedy Meza nagle wyrósł przed nią i jej koleżankami, chociaż teraz pojawił się jeszcze gniew. Chciała mu pomóc, jakoś zażegnać konflikt, a on robi coś takiego? Był bezczelny, uparty i w sumie miała ochotę wlepić mu najgorszy z najgorszych szlabanów, ale pewnie tylko by ją wyśmiał, więc odrzuciła ten pomysł.
    — Jesteś... — urwała, szukając pasującego słowa. Na końcu języka miała całą masę mało wykwintnych określeń, ale posłanie całej wiązanki nie było najlepszym pomysłem. Zwłaszcza, że wcale nie chciała się dalej sprzeczać.
    Dawno zapomniała o tamtych głupich dzieciakach. Nie mogła ich przecież ukarać, z obiektywnego punktu widzenia to Carlos był winny, ale i tak nie miała do tego głowy. Skoro nic się nikomu nie stało, to dobrze, nie ma co robić afery. Szkoda tylko, że w pewnym sensie to była jej wina, że zaatakował tamtego chłopaka.
    — Wiesz co? Wkurzasz mnie. — Wreszcie znalazła odpowiednie określenie na to, co w tej chwili się w niej działo. — Po co przyłaziłeś z tymi słodyczami, skoro teraz strzelasz fochy, bo, cóż za tragedia!, prefekt Boyle nie zemdlała z wrażenia, gdy boski Meza pozwolił jej się pocałować? Skoro przyjęłam przeprosiny, twój gryfoński móżdżek powinien zakodować sobie, że nie mam zamiaru więcej się z tobą kłócić!
    Jeśli wcześniej nie wiedziała, jak to jest, kiedy puszczają nerwy, to w tym momencie miała okazję się przekonać. Chociaż cały ten potok pretensji starała się wymówić w miarę spokojnie, ostatnie kilka słów niemalże wykrzyczała, celując w Gryfona oskarżycielsko palcem.
    Chyba on pierwszy doprowadził do tego, że podniosła głos na tyle, żeby teraz czuć się speszoną przez robienie niepotrzebnego widowiska. Wprawdzie jedynym widzem była mijająca ich staruszka, ale Boyle i tak czuła się jak jakaś niezrównoważona.

    OdpowiedzUsuń
  109. Nikt wcześniej nie robił jej wyrzutów z powodów braków w okazywaniu emocji, więc trudno było Aurorze znieść myśl, że to jednak jest taki problem. Ba, sądziła, że to przecież bardzo dobrze, że w każdej chwili umie zachować opanowanie i bez sensu się nie ekscytuje albo nie wyżywa. Z kolegami ze szkoły — nie licząc Iana — nie była na tyle blisko, aby czuć potrzebę czy chęć mówienia o czymkolwiek, dlatego większość po prostu zachowywała dla siebie. Sama nie zajmowała się problemami innych, toteż nie widziała powodu, aby inni musieli wysłuchiwać jej narzekań.
    Gdyby od razu podkulił ogon i przyznał jej rację, toby znowu się dziwiła. Zdążyła już domyślić się, że Meza nie jest potulnym typem, który chociaż dla świętego spokoju machnie ręką na babskie gadanie. Chyba to sprawiało, że nie chciała tak łatwo odpuścić tej znajomości, bo kto jak kto, ale Boyle naprawdę potrzebowała kolorów w swoim szarym życiu. Po pewnym czasie nawet ją zmęczyłaby rutyna, chociaż nigdy dotąd nie narzekała.
    Stała z założonymi rękoma i wgapiała się we własne buty, ponieważ już napatrzyła się na zdenerwowaną minę Carlosa. Istniało ryzyko, że jego bunt udzieli się jej, a zbuntowana Aurora Boyle mogłaby być zjawiskiem dość... osobliwym. Na przykład zaszalałaby i wyjęła jedną ze wsuwek, trzymających starannie zapleciony warkocz, po czym zrobiła z niej trochę inny użytek.
    Uniosła wzrok, kiedy się odezwał. Nie spodziewała się takiej pokory, ale z drugiej strony, gdyby odpowiedział atakiem na atak, już w ogóle nie umiałaby zareagować inaczej, jak zmianą kierunku na przeciwny od tego, w którym znajdował się Meza.
    — Nie, nie umiem przyjąć tego do wiadomości, bo wcześniej nikt czegoś takiego dla mnie nie zrobił — odparła znacznie spokojniej, na powrót przyjmując swój zwykły, trochę mędrkowaty ton. Chyba nie umiała długo się gniewać, ech. — I twoje wysiłki nie idą na marne, ja naprawdę to doceniam, tylko może tego po mnie nie widać. —Kto by pomyślał. Zagryzła policzek od środka i zacisnęła dłonie na pasku od torby, rezygnując z bojowej postawy. Nie chciała wyglądać jak nadąsana pannica, której nie można przemówić do rozsądku.
    Zmarszczyła brwi na jego stwierdzenie, że wcale nie przejęła się uderzeniem go.
    — Nie, nie może. Zamierzałam ci uleczyć to oko już w cukierni, ale wolałam nie ryzykować. Wiesz, co by się stało z twoją twarzą, gdyby ktoś mnie potrącił? — Pytanie było retoryczne, bo odpowiedź była oczywista. Aż strach pomyśleć, jaką awanturę by jej zrobił, gdyby jeszcze bardziej uszkodziła jego buźkę!
    — A, no i... Em... — zaczęła nieskładnie po krótkiej chwili milczenia, podczas której znów kontemplowała wspaniałość gruntu. — Dziękuję, że zbyłeś tamtych piątoklasistów. Chociaż pewnie wolałbyś mieć skrzynkę Ognistej, a nie taką Boyle. — Uśmiechnęła się lekko i rzuciła mu ukradkowe spojrzenie. Nie, to nie było robienie z siebie ofiary, a raczej żałosne próby bycia zabawną. Żałosne tym bardziej, że chwytała się swojego zerowego — ujemnego — poczucia humoru jak tonący brzytwy.

    OdpowiedzUsuń
  110. [Dobra, jakoś zacznę, powołując się na twe pomysłowe pomysły. :D]

    OdpowiedzUsuń
  111. [ Jest mi teraz bardzo smutno bo myślę i myślę i myślę i nic mi do łba nie przychodzi. Procesor mi się gdyba przegrzał po napisaniu karty :C Mogłaby mu zabierać jedzenie sprzed nosa w momencie, gdy on by po nie sięgał, albo mogłaby "zatrudnić" go do pomocy w szukaniu kota, albo ja już lepiej zamilknę i wrócę jak przyjdzie mi coś porządnego do głowy, chociaż przyznam, że i ja wolę zaczynać.
    Dziękuję za wskazanie błędu, nie wiem ile razy czytałam kartę, ale najwidoczniej mózg postanowił nieco sobie ze mnie zakpić, ale zwalę to na późną porę, a co.]
    Andromeda Dowling

    OdpowiedzUsuń
  112. [ A co powiesz na to żeby zamiast wioski była Pokątna? Na przykład Dziurawy Kocioł, który byłby wyjątkowo mocno zatłoczony.]
    Andromeda Dowling

    OdpowiedzUsuń
  113. [ Możesz odetchnąć :) Zacznę jak tylko dorwę się do laptopa]
    Andromeda Dowling

    OdpowiedzUsuń
  114. Choć Boyle bez wątpienia miała wszystkie cechy prawdziwego Ślizgona, nie widziała powodu, aby nie traktować innych po prostu po ludzku. Sporo brakowało jej do altruistki, bywała mściwa, ale nie miałaby najlepszego zdania o samej sobie, gdyby przez własny kaprys nie pomogła Mezie uleczyć ranki po ugryzieniu sowy. Może nie było to obrażenie pierwszego stopnia, ale mimo wszystko... Przecież zajęło jej to tylko kilkanaście sekund. No i sądziła, że w ten sposób odpokutuje swoje zachowanie podczas ich pierwszego spotkania.
    Cóż, wygłaszanie pretensji nie należało do wielce męczących czynności, bo przecież wytykanie drugiej osobie, co zrobiła źle, jest bardzo proste. Tak przynajmniej odbierała to Aurora, bo gdyby na przykład miała teraz wymienić rzeczy, które w Carlosie polubiła, pewnie by zamilkła albo burknęła coś niezrozumiale. To pewnie doprowadziłoby do kolejnej kłótni i koło by się zamknęło.
    Jej uśmiech się poszerzył na stwierdzenie, że działa lepiej — gorzej — od Ognistej. Może nie był to komplement wysokich lotów, o ile to w ogóle był komplement, ale Aurora nie przywykła do budzenia w ludziach furiatów, więc to zawsze była jakaś odmiana.
    — Do zamku — przytaknęła, kierując się w tamtą stronę.
    Była potwornie głodna, a do tego wrzesień nie był tak łaskawy jak miesiące wakacyjne, więc Boyle zaczynało być po prostu zimno. Wprawdzie była bardziej od Mezy przyzwyczajona do brytyjskiej pogody, ale po wakacjach zdawało się następować radykalne załamanie aury — upał w ostatni dzień sierpnia, ulewa pierwszego września.
    — Wiesz, cieszę się, że uratowałeś mnie od koleżanek — wypaliła nagle, kiedy minęli granicę wioski i powoli szli ścieżką prowadzącą do szkoły. — Inaczej pewnie znowu siedziałabym w Trzech Miotłach albo w tym sklepie z szatami... Czasem naprawdę mam ochotę powiedzieć im, że są głupie i żeby dały mi spokój, ale wtedy nie miałabym życia — westchnęła, krzywiąc się lekko.
    Po sekundzie pokręciła głową, bezgłośnie decydując o zaprzestaniu żalenia się Gryfonowi na swoje znajome. Pewnie miał własne problemy na głowie, więc takie bezsensowne gadanie Boyle być może znowu go zirytuje...
    — Mniejsza o to. Jestem taka głodna, że zjadłabym hipogryfa... — Przycisnęła dłoń do brzucha. Teoretycznie mogłaby napchać się Cukierkami Niezgody, ale chyba wolała zjeść je w swoim dormitorium. Niepozorne słodycze budziły zbyt wielkie emocje.

    OdpowiedzUsuń
  115. [Hej! Widzę po shoucie, że jesteś akurat, a mi się nudzi bardzo i raczkuje moja postać tutaj dopiero, więc może jesteś chętny na wątek? Jeśli tak, to coś wymyślę, no chyba, że Tobie coś wpadnie do głowy :)]
    Lux

    OdpowiedzUsuń
  116. Z jej strony to wyglądało tak, że trzymała się z tymi Ślizgonkami, bo właśnie nie umiała znaleźć sobie innego towarzystwa. Zawieranie znajomości szło jej gorzej niż marnie, sama z siebie nie umiała, na przykład, podejść do grupy ludzi i jakoś się z nimi zgrać, rzucić żartem albo zacząć dyskusję. Jeśli druga osoba nie wykazywała chęci poznania jej, Aurora wychodziła z założenia, że byłaby po prostu irytująca oraz natrętna.
    Na jego pytanie parsknęła rozbawiona.
    — Ależ oczywiście! — odparła sarkastycznie, nie do końca pozbywając się z twarzy uśmiechu. — Mam przecież całe mnóstwo znajomych, z którymi mogę cię obgadywać! A tak serio, to chyba nie mogę. Widzisz, ty podchodzisz do ludzi i słyszysz: "O, Carlos!", a kiedy ja podchodzę... — Kopnęła mały kamyk leżący na drodze, choć wyglądało to bardziej jakby po prostu przypadkiem go trąciła czubkiem buta.
    Starała się wyglądać na kogoś, komu jak najbardziej pasuje własne towarzystwo. I w dziewięćdziesięciu procentach była to prawda, jednak czasem nawet ona chciała zamienić książkę na żywego człowieka. Ta chęć przechodziła jej jednak w chwili, kiedy przychodziło odezwać się do kogokolwiek i Boyle wracała do punktu wyjścia...
    Zatrzymała się, kiedy chwycił ją za ramię. Jego propozycja brzmiała całkiem przyjemnie, zwłaszcza w obliczu wizji koleżanek, które od razu by ją dopadły i zasypały pytaniami.
    — Jasne, ale... Nawet nie wiem, gdzie jest kuchnia — przyznała zawstydzona, odwzajemniając uśmiech i po sekundzie znów wpatrywała się w swoje buty.
    Uczniowie często chwalili się tym, że odwiedzali skrzaty w ich miejscu pracy a czasem nawet dostawali coś od tych stworzeń, ale Boyle nigdy nawet nie szukała. Nie widziała w tym żadnego sensu, skoro codziennie mogła się najeść bez potrzeby kombinowania.
    A przeszkód nie było żadnych, bo przecież przychodzenie do kuchni nie było nielegalne. Oczywiście, o ile nie zaglądało się tam późną nocą.
    — Gdzie mielibyśmy jeść? — spytała po chwili, marszcząc lekko brwi. Nie sądziła, żeby skrzaty były zadowolone z tak długiej obecności uczniów, poza tym Boyle chyba nie umiałaby swobodnie przy nich rozmawiać...

    OdpowiedzUsuń
  117. Powiedzmy, że Boyle nie najlepiej znosiła wszelkiego rodzaju porady, nawet jeśli wygłaszające je osoby faktycznie wiedziały, co mówiły. Pod tym względem bywała wręcz dziecinna — choć wiedziała, że ktoś ma rację i mądrze mówi, to i tak wolała przekonać się o tym później, na własnej skórze. Dlatego nawet ze świadomością, że Carlos jako prawdziwa dusza towarzystwa mógłby jakoś sensownie jej doradzić, to i tak wolała postępować po swojemu. To było głupie, nie ma nawet o czym dyskutować.
    A punkty odejmowała tylko wtedy, gdy ktoś naprawdę na to zasługiwał. Nigdy nie wyrównała w ten sposób rachunków, nie mściła się, szlabanów nie wystawiała prawie wcale. Ale była na tyle surowa i wyczulona na łamanie regulaminu, że wszelkie próby omijania zasad traktowała bardzo poważnie. Tak, tak, zasady są po to, by je łamać, lecz wszystko miało swoje granice. Niektórych niewinnych — i czasem całkiem zabawnych — psikusów nie zauważała, kiedy wiedziała, że nikomu nic z ich powodu nie zagraża.
    Nie była wspomnianym pieskiem Filcha, co więcej, nienawidziła woźnego i w życiu nie zgodziłaby się z jego decyzjami. Ze zwykłej przekory.
    — "O, to ty, Boyle" — powiedziała niskim, zrezygnowanym głosem, przedrzeźniając uczniów, którzy zwykle tak na nią reagowali. Nawet, gdy nic od nich nie chciała, a po prostu znalazła się blisko miejsca, w którym tamci siedzieli ze znajomymi, słyszała podobne teksty.
    Prychnęła, kiedy wspomniał o ich spotkaniu w Wielkiej Sali.
    — Zabawna czy śmieszna? I mi wcale nie przeszkadza to, że mam dobre maniery — odparła urażonym tonem, odzyskując wreszcie swój zwykły humorek.
    Meza trochę ją peszył, dlatego przy nim nie była zdolna do zachowywania się tak, jak przy innych. Poza tym, mógłby uznać ją za zbyt dumną i również to jej wytknąć, więc dla świętego spokoju wolała nie zadzierać nosa. Na szczęście jego żarciki odnośnie jej zachowania przy stole sprawiły, że nie mogła dalej wgapiać się w grunt, bo wcale się tego nie wstydziła.
    — Zaraz się przewrócisz i nabijesz sobie siniaka w miejscu, którego nie będę miała ochoty leczyć — rzuciła, zrównując z nim krok i próbując zmusić do normalnego marszu, poprzez chwycenie go za łokieć i obrócenie go przodem do zbliżającego się wejścia.
    Uniosła brwi.
    — Nie wyglądasz na romantyka — stwierdziła odrobinkę rozbawiona. Raczej była przekonana, że Carlos porywa jedzenie i delektuje się nim w pokoju wspólnym, w towarzystwie znajomych, a nawet — przez tę myśl ledwo powstrzymała się od parsknięcia śmiechem — urządzają sobie bitwę na jedzenie. Jednak mile ją zaskoczył, bo Boyle nie pasowała do tego typu scenerii. Okropnie wyglądałaby z jajecznicą we włosach.
    — Może chodźmy nad jezioro? Na Wieży Astronomicznej może strasznie wiać. Poza tym lubię patrzeć na kałamarnicę, jest przeurocza, nie sądzisz? — Odrzuciła warkocz na plecy i przekrzywiła lekko głowę, przyglądając się Gryfonowi.

    OdpowiedzUsuń
  118. O nie, towarzystwa chichoczących dziewcząt i wydzierających się chłopców na pewno by nie zniosła. Gryfoni byli pod tym względem gorsi od Ślizgonów, bo ci drudzy przynajmniej starali się prowadzić rozmowy w miarę cicho, jakby każde ich słowo było najtajniejszym sekretem. Natomiast uczennice Domu Węża, jak zostało wielokrotnie zaznaczone, były nie do wytrzymania. Aurora była na ich tle prawdziwym ideałem!
    — Między innymi. Szkoda, że pewnie by mi oddał, gdybym próbowała podbić mu oko... A czasem aż nie mogę się powstrzymać — burknęła, nie chcąc chyba dalej ciągnąć tego tematu. Wolała dyskutować z nim o przyjemniejszych rzeczach, jak jedzenie, nie upierdliwi koledzy z domu. — Z łokci można zrobić dobry użytek, jak się trzeba gdzieś dopchać, ale pokładanie się na stole... Nie, stanowczo nie. I też kiedyś przyjdę do stołu Gryfonów i się z ciebie ponabijam, zobaczysz — sarknęła, kręcąc głową.
    Znajomość może i była dziwna, ale określenie ciekawa brzmiało lepiej. W końcu kłócenie się i godzenie kilka razy w ciągu tygodnia dostarczało tyle rozrywki, że Boyle nie musiałaby szukać innych znajomych, tylko koncentrować się na sposobach niedoprowadzania Mezy do szału. Albo przeciwnie, chociaż wtedy sporo by ryzykowała.
    Aurora była przewidywalna pod względem zachowań, bo wszystko robiła dość monotonnie, nie gestykulowała, nie podskakiwała ani nie robiła innych — nieobliczalnych jej zdaniem — rzeczy. A swobodne okazywanie emocji miało zająć jej trochę więcej czasu, wszak czyny przychodziły człowiekowi łatwiej.
    I ona pozbyła się wierzchniego okrycia, kiedy wreszcie znaleźli się w zamku. Nawet podczas dni wolnych nosiła niektóre elementy mundurka, jak spódniczka czy krawat, bo zwyczajnie jej się on podobał. Nie rozumiała, dlaczego niektórzy tak narzekają, skoro był to strój swobodny oraz dość porządnie wykonany...
    Gdy podniósł głos, przestraszyła się, że znowu zrobiła coś nie tak. Na szczęście szybko okazało się, że nie ma czego się obawiać. Inaczej chyba trafiłoby ją coś.
    — Nic nie będę sobie odejmować, bo do nocy jeszcze daleko. I prędzej ja zrobię z ciebie przykładnego uczniaka, niż ty mnie zdemoralizujesz. — Pogładziła go po głowie, patrząc trochę z politowaniem, a trochę z rozbawieniem. Sprowadzenie jej na złą drogę było niewykonalne, Boyle była kryształowa, zawsze przestrzegała zasad i nigdy nie przeklinała! Nie na głos.
    Kiedy on ruszył w stronę kuchni, zrobiła to samo. Nigdy by nie przypuszczała, że to miejsce znajduje się w lochach, bo podziemia były zbyt... zimne i nieprzyjemne. Gdyby szukała sama, rozglądałaby się pewnie gdzieś na wyższych piętrach.

    OdpowiedzUsuń
  119. Było jej niedobrze, najprawdopodobniej miała gorączkę i jakoś tak trzęsła się na całym ciele na samą myśl o tym, że zaraz będzie musiała wleźć do klasy. Szukała swoich notatek przez pełne dwie doby, bez ubarwiania. Całe noce spędziła na przeszukiwaniu każdego zakamarku Pokoju Wspólnego. Zajrzała pod każdą poduszkę, podniosła każdego kota, który stał jej na drodze. Przez myśl przeszło jej nawet sprawdzenie sowich odchodów w Sowiarni, coby się upewnić, że jakieś ptaszysko nie zajadało się jej dziesięcioma zwojami pergaminu, na których skrupulatnie opisywała tajniki transmutacji zwierzęcej. Nie czuła się przygotowana. Owszem, bywało kiedyś tak, że mogła iść na test i dostać z niego W bez jakiejkolwiek nauki, ale nie przy tak trudnym materiale. A dzisiaj nie mogła zwiać do Skrzydła Szpitalnego, bo była tam na początku zeszłego tygodnia. Jakiś przyzwoity odstęp czasowy trzeba zachować, coby pielęgniarka i grono pedagogiczne nie nabrali podejrzeń, chociaż uczniowie chyba już nawet plotkowali między sobą o tym, w jaki sposób Walpole radzi sobie z problemami. Czyż jej życie nie jest emocjonalną sadzawką, skoro największym w nim problemem są końcowe egzaminy i oceny składowe? Najprawdopodobniej jest. Miała jednak tak wiele planów związanych ze swoją edukacją i pracą po Hogwarcie, że mogła zaprzątać sobie głowę tylko tym. Nie spała już od czerwca, zaraz po wystawieniu oceń końcowych, bo stresowała się siódmą klasą. W piątej i szóstej wizja końca nie była jeszcze tak jasna i klarowna, teraz dokładnie rysowała się na horyzoncie jej życia, a ona, idiotka skończona, znowu zgubiła te pieprzone notatki.
    Była zbyt dumna, aby poprosić kogokolwiek o podzielenie się swoimi. Zresztą, nie oszukujmy się, może i ci ludzie jakimś cudem dostali to PO i mogli dalej zgłębiać transmutację na poziomie OWUTEMów, ale Krukonka ufała tylko sobie. Tylko sobie i podręcznikom. Podjęła kilka nieudanych prób odtworzenia swoich notatek, ale w tych czterdzieści osiem godzin zdołała przyswoić tylko trzy grube podręczniki z piętnastu, które opracowała wcześniej. Co tu dużo ukrywać, była w tak złym nastroju, że miała ochotę położyć się na środku korytarza i czekać aż mordercze stopy jej rówieśników sprawią, że mózg wypłynie jej uszami. Dość krwawa wizja, ale należało się jej.
    Jeszcze paręnaście minut do rozpoczęcia testu. Wszyscy dość spokojnie stali pod klasą, tylko ona nerwowo chodziła w tą i powrotem, mrucząc pod nosem obelgi. Tym razem przekleństwa były skierowane pod własnym adresem, bo to przecież idzie koniec świata. Teraz dostanie złą ocenę, mieli dopiero początek roku, więc przez caaaalutką siódmą klasę będzie musiała uważać na każdy swój ruch. Znowu zrobiło się jej niedobrze i prawie potknęła się o swoją szatę. Prezentowała się nagminnie źle. Jej ciemne włosy, zazwyczaj spięte w mało frywolny kok, dzisiaj opadały w nieładzie na ramiona. Brązowe oczy podkrążone, cera jakaś taka bardziej ziemista niż zwykle. Prawdopodobnie nie jadła od wczoraj, nie pamiętała, miała większe problemy.
    - Nie ma szans, żeby poszło mi źle, moje notatki nie miały żadnej luki. Wszystko to, co mówili na lekcji plus każdy z możliwych podręczników.
    Na pewno nie każdy! Walpole dotarła do pozycji, których nie było nawet w szkolnej bibliotece!
    - Liczę na Powyżej Oczekiwań, ale jeśli pytania będą podchwytliwe…
    Słysząc te bezsensowne dialogi ludzi z grupy, miała ochotę odgryźć sobie język i wydłubać oczy. Ostatecznie po prostu, jak dzieciak, zasłoniła sobie uszy i usiadła na parapecie. Nie ma szans, że trafi w pytania. Nie ma szans… Jesteś skończona, Calluno!

    zrozpaczona Calluna Wu

    OdpowiedzUsuń
  120. [ Mam nadzieje, że może być. Wena cały czas jest kapryśna, ale obiecałam zacząć. Obiecuje poprawę]

    Z westchnieniem opadła na krzesło, które zaprotestowało głośnym skrzypieniem. Torba, która do tej pory ociężale zwisała z jej ramienia, wylądowała z łoskotem na podłodze, a ona przesunęła leniwym spojrzeniem po zatłoczonym wnętrzu. Rzadko kiedy widywała w Dziurawym Kotle takie tłumy. Stoliki zapełniały się głośnymi czarodziejami, a barman Tom nie nadążał z wydawaniem zamówień. Andromeda Dowling przychodziła tu niemal codziennie. Siadywała w nieco przyciemnionym kącie, rysowała palcem wzorki na pokrytym kurzem stoliku i napełniała swój bezdenny żołądek tutejszymi specjałami. Z czasem nauczyła się, których należy unikać jeśli chce się uchronić przed niestrawnością, a które były naprawdę dobre i warte uwagi. Gdy wreszcie zdołała zapanować nad wiecznie głodnym potworem, który rozgościł się w jej wnętrzu, udawała się na Pokątną, by powoli kompletować szkolną wyprawkę. Obserwowała ludzi uginających się pod licznymi pakunkami, podczas gdy ona wychodziła stąd jedynie z jednym, bądź dwoma przedmiotami i wracała następnego dnia. Tak naprawdę wizyty na Pokątnej były jej jedynym zajęciem i odrywały ją od bezsensownego gadania do pustych ścian, od których jej głos odbijał się niczym echo w górskim krajobrazie i bezczynnego czekania na powrót ojca z pracy, a nawet wtedy nie czuła, że jest inaczej. Bill Dowling, które większość swojego życia spędził na ciężkiej pracy fizycznej, powroty do domu kojarzył z wysłużonym fotelem, trzeszczeniem telewizora i butelką zimnego piwa. I choć swoją córkę widywał niezwykle rzadko, ich rozmowy, pełne niegdyś wzajemnego zrozumienia, ograniczyły się tylko do spraw przyziemnych, które nijak nie wnosiły rozrywki do jej ponurego w czasie wakacji życia. W takich momentach Andromeda zastanawiała się jak wyglądałaby jej egzystencja na tym ziemskim padole, gdyby wciąż była przy niej matka, która zmarła, gdy dziewczyna miała zaledwie cztery lata. Czy dziś wspólnie robiłyby zakupy na zatłoczonej ulicy Pokątnej? Czy wymieniałaby się uwagami na temat szkoły, a sama Andromeda miałaby okazję wysłuchać wspomnień kobiety, gdy ta jeszcze uczęszczała do szkoły? Zaraz potem potrząsała głową nie chcąc zadręczać się przypuszczeniami, które nigdy nie miały prawa się spełnić. Jednak to właśnie te nieustanne wycieczki do Dziurawego Kotła były w stanie oderwać ją choć na chwilę od ponurych myśli. Dlatego gdy tylko drzwi zamykały się za jej ojcem z samego rana, ona podnosiła się z łóżka i po solidnym śniadaniu opuszczała dom by nieśpiesznie udać się w stronę czarodziejskiego baru, który był ledwie namiastką świata, w którym przyszło jej żyć przez dziesięć miesięcy w roku.
    Wyjęła z torby niechlujnie pogiętą kartkę, podczas, gdy waza z zupą wylądowała przed nią, a zaraz potem pojawił się również i miska. Przyglądając się pozycjom umieszczonym na liście, wśród których większość było już wykreślonych, nalała gorącego płynu do miski i chwyciła za łyżkę. Jedząc zastanawiała się co kupić oprócz karmy dla kota, który syczał na nią za każdym razem, gdy próbowała nakarmić go czymś zakupionym w osiedlowym, mugolskim sklepiku i nie zwracała większej uwagi na to co dzieje się we wnętrzu baru, które wręcz huczało od głośnych rozmów i śmiechów zmieszanych z dźwiękiem uderzania sztućcami o talerze.
    Andromeda Dowling

    OdpowiedzUsuń
  121. [Ah moja wspaniała, acz krótka pamięć delikatnie zawodzi i rzeczywiście zanim Polly trochę umarła to mieli się nawet przyjaźnić. Przejrzałam starą kartę i Polly i Mezy. Więc pozostańmy przy tym. Wątek może już na wakacjach? Polly odwiedzi Carlosa w najmniej odpowiednim czasie, (bo np. wtedy będzie u niego duża część rodziny), pokłócą się i Connery uzna, że czas się zwijać ale jakieś niesprzyjające okoliczności nie pozwolą jej się ruszyć z miejsca (jak mama Carlosa)? co ty na to ?]

    Polly

    OdpowiedzUsuń
  122. Jeśli Cathy Casillas odczuwała chociaż minimalny strach przed ciasnymi, ciemnymi pomieszczeniami, to owa dopiero rodzącą się klaustrofobia, zniknęła zaraz po usłyszeniu dwóch słów: Miodowe Królestwo. Trudno o osobę, która nie przepadała za tamtejszymi słodkimi przysmakami. Cathy należała do zagorzałych wyznawczyń lodowych myszy, o ironio! W smaku były dobre, w opakowaniu prezentowały się nieco... przerażająco.
    — Nie wiem, czy byłabym w stanie bardziej się cieszyć — radosne dziecko wewnątrz Cathy cieszyło się na samą myśl o wejściu do Miodowego Królestwa. I owszem, byłaby w stanie po otrzymaniu lodowej myszy. Mało kto jednak wiedział, jak wielką miłością darzyła słodycze, dlatego tak rzadko je od kogokolwiek otrzymywała. Złapała dłoń Carlosa i dała się poprowadzić przez tunel. Uniknęła potknięć, w ręku dzierżyła świecącą różdżkę, a cała droga nie była cięższa do przejścia, niż zakładałby panujący mrok oraz mała możliwość ruchowa. Brak szczurów wszystko ułatwił.
    Mimo iż trasy przez wąskie przejście do trudnych zaliczyć nie mogłaby, wbrew temu, co zawsze o mrocznych kanałach sądziła, dziewczyna niecierpliwie czekała aż wyjście zostanie otwarte, a lumos przestanie być potrzebne. Magiczny artefakt pozostał w dłoni Casillas, nigdy bowiem nie można wiedzieć, czego się spodziewać. O tak późnej porze w zamkniętym sklepie! Była nawet przekonana, że jakieś zaklęcie będzie trzeba zastosować. Tuż po znalezieniu się w Miodowym Królestwie, jedyna myśl aktualnie trapiąca głowę Cathy dotyczyła jednak zawartości cukierni. Być w takim miejscu i nie móc niczego spróbować albo wziąć ze sobą? Zmora każdego łakomczucha.
    Na twarzy Puchonki pojawił się szeroki uśmiech. Utkwiła spojrzenie w pobliskim regale z mnóstwem słoików wypełnionych po brzegi cukierkami. Ruszyła do niego, dokładnie w tej samej chwili orientując się, że nadal przytrzymuje dłoń Mezy. Zwolniła uchwyt, odwracając speszony wzrok na słój wypełniony jakąś żółtą zawartością.
    — I co teraz? Nie włączą się alarmy, nikt tutaj nie wpadnie, rzucając drętwotą? — zapytała, przechodząc koło czekoladowych kociołków. W mieście czarodziejów każdy używał magii, wystarczyło banalne zaklęcie, by dostać się do środka któregoś sklepu. Dlatego też Cathy oczekiwała mocnych czarów obronnych albo jakiegoś skrzata domowego, stojącego na warcie. Wieść o otwartym oknie i drzwiach zamykanych od środka nie dotarła jeszcze do jej uszu. Musiała być to informacja posiadana przez niewielką grupkę ludzi. W przeciwnym razie, co noc cukiernię nawiedzaliby nienasyceni nastolatkowie i/lub sami mieszkańcy Hogsmeade.
    Stanęła naprzeciwko drzwi; niecałe dwa metry przed nimi. Przez ramię zerknęła na Carlosa.
    — Zwykła alohomora powinna wystarczyć — stwierdziła, po czym zagryzła dolną wargę, jak zazwyczaj czyniła podczas rozważania. Sezam Materio doszczętnie zniszczyłoby zamek, a tego na pewno obydwoje nie chcieli. Byłby to jasny znak, że ktoś tutaj myszkował. Alohomora odblokowywała drzwi, na które rzucono zaklęcie zamykające. Nie na wszystkie jednak działała, o czym Cathy słyszała, ale na własnej skórze nie doświadczyła.

    [Mhm, Carlosie! :D Don't hate me too much.]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [O, i patrz: http://31.media.tumblr.com/8a8cbb77fca73cf73715c0129a4c84f2/tumblr_n9jf0dnjny1rpnwcpo1_500.gif Jaki ładny gif, tak nagle wyskoczył :<]

      Usuń
  123. Z uwagą przyglądała się, w jaki sposób Carlos wyczarował klamkę na obrazie z owocami — swoją drogą, było to niezmiernie urocze — aby później nie musieć prosić o pomoc. W końcu znajomość tego przejścia mogła okazać się bardzo przydatna, kiedy na przykład podczas nauki do egzaminów nagle poczuje głód, a będzie środek nocy. O tak, Boyle często rezygnowała ze snu, aby jak najlepiej przygotować się do testów, a energii dodawały jej zwykle te cukierki z kawą i marcepanem.
    Zupełnie o nich zapomniała.
    Było całe mnóstwo rzeczy, jakie Aurorę fascynowały w Hogwarcie, ale nigdy dłużej nie zastanawiała się nad tym, jak właściwie na stołach pojawia się jedzenie, skoro wyczarowanie go jest niemożliwe i nawet skrzaty nie podołałyby takiemu zadaniu. Dlatego kiedy zobaczyła, jak te stworzonka się uwijają przy stołach łudząco podobnych do tych stojących w Wielkiej Sali, w jej głowie namnożyło się pytań, których mimo wszystko nie chciała zadawać. Nie była pewna, czy wypadało.
    Skoro on miał sześcioletnią wprawę w czynieniu zła, to skąd był taki pewien, że święta od zawsze Boyle przejdzie na jego stronę? Takim jak ona powinno się stawiać pomniki za dawanie dobrego przykładu tym, którzy spędzają za dużo czasu na niecnych spiskach!
    Sama też siebie zaskoczyła tym niespodziewanym pogładzeniem jego głowy, bo przyszło jej to zupełnie machinalnie, ale jak widać się opłaciło. Powoli zaczynała rozumieć, że podobnymi, drobnymi gestami może zaskarbić sobie sympatię Mezy, co w pełni jej wystarczało jako zamiennik dla słów. Musiała się oczywiście trochę oswoić z tą myślą, ale nie powinno być tak źle.
    — I ciasto czekoladowe — powiedziała trochę tak, jakby była u siebie w domu i zwracała się do własnych skrzatów. Zorientowała się, że nie był to dobry pomysł, więc szybko dodała: — Jeśli to nie problem. — Po czym się uśmiechnęła. Może z lekkim pobłażaniem, ale nie umiała inaczej w stosunku do tych stworzeń.
    Rozejrzała się wokół, zupełnie jakby pierwszy raz w życiu była w jakiejkolwiek kuchni. No, w takiej na pewno nie była! Wszystko wydawało jej się ciekawsze, być może ze względu na to, że znajdowało się za tajemnym przejściem?
    — Skąd one znały moje nazwisko? — spytała przyciszonym głosem, wspinając się na palce, aby zadać to pytanie wprost do ucha Mezy. Naprawdę ją to zastanawiało, przecież nigdy tu nie była... Szkoda tylko, że zabrzmiała jak zaniepokojone dziecko.

    OdpowiedzUsuń
  124. Chłopak, na wieść o tym, że rodzina Millerów nie posiada proszku Fiuu, wybałuszył oczy, tak jakby to było coś niespodziewanego i dziwnego. Przecież każda rodzina ma swoje zwyczaje i przyzwyczajenia. Tak jak i nie każdy czarodziej jest fanem quidditcha to nie każdy musi lubić Sieć Fiuu, która, mówiąc szczerze, wcale nie była taka cudowna jak co po niektórzy sądzili. Babka Audrey była ogromną zwolenniczką podróżowania przy użyciu zielonego proszku i nie potrafiła zrozumieć dlaczego jej córka i wnuczka nie odziedziczyły tej miłości. Teleportacja, choć również niezbyt przyjemna i wygodna, wydawała się lepszym rozwiązaniem. Największym jej plusem było to, że nie trzeba było wchodzić do kominka i później nie było się oblepionym popiołem. Zaletą było również to, że po teleportacji nie trzeba było sprzątać.
    – Teleportujemy się, gdzie tylko chcemy. Tak jest wygodniej – powiedziała, równocześnie przypominając sobie o tym, że podczas teleportacji pojawiają się nieprzyjemne zawroty głowy i istnieje ryzyko rozszczepienia. Matka Audrey parę razy wspominała o tym, że pewien wujek stracił przez to sporą część ręki. Na szczęście była to lewa ręka a wujaszek jest praworęczny, więc jakoś sobie poradził. Młodej Millerównie nie było jednak w głowie, aby uczyć się teleportacji. Wciąż miała przed oczyma wypadek, który zdarzył się jeszcze w roku szkolnym. Widok nogi jej przyjaciela, która została pozbawiona kawałka skóry i tkanek, na stałe wrył się w jej pamięć. Dlatego też nie chciała śpieszyć się z nauką magicznego przemieszczania. Chciała zaczekać, aż będzie na to wystarczająco gotowa.
    – Jesteś w York – odpowiedziała spokojnie. Zastanawiała się, jak chłopak dał radę pomylić się tak bardzo, że znalazł się właśnie tu, a nie w miejscu, do którego chciał się udać. Do Londynu było stąd bardzo daleko i długo trzeba było podróżować, aby dostać się do Londynu, oczywiście jeśli używa się mugolskiego środka transportu. – Dość daleko stąd do Londynu. – dodała. Zapewne nie pocieszyła chłopaka swoją odpowiedzią, ale przecież mógł wylądować w innym miejscu, np. w Glasgow.
    Dziewczyna spojrzała na chłopaka a potem szybko przeniosła wzrok na zabrudzoną podłogę i dywan. Co prawda nie był to jakiś antyk, więc nie było problemów z tym, że był brudny. Zarówno Audrey jak i jej matka były już przyzwyczajone do takiego widoku, w końcu babia, dość często, wpadała z wizytą.
    – Chcesz się ogarnąć? – spytała widząc jak wokół chłopaka, za każdym jego ruchem, pojawiają się chmurki popiołu.
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  125. Cóż, Boyle nigdy nie miała ciągów do łamania zasad, dlatego, na przykład, nigdy nie była w Zakazanym Lesie, co czyniła nagminnie większa część uczniów. Raz w życiu wyszła poza lochy w środku nocy, bo przypomniała sobie, że zostawiła podręcznik do zaklęć na parapecie na pierwszym piętrze; chociaż zawsze mogła wymówić się obchodem w tej części szkoły i tak czuła strach na samą myśl, że mogłaby wpaść na nauczyciela. Nieprawdą też było to, że łatwiej czyniło się zło, niektóre rzeczy wymagały naprawdę sporego wysiłku, choć te raczej daleko mijały się z niewinnością naruszania szkolnych zasad.
    Nie miała pojęcia, kiedy i jakim cudem zdołają to wszystko zjeść, ale chyba niezbyt grzecznym byłoby odmówienie przyjęcia tak wielkiej ilości jedzenia. Po cichu Boyle liczyła też, że Meza ma wielki apetyt i nie będzie musiała wciskać w siebie na siłę, kiedy już porządnie się naje. Mimo tych głupiutkich obaw, Aurora cieszyła się, że nie będzie jadła w Wielkiej Sali, wraz z resztą Ślizgonów. Lubiła konsumować w ciszy, nie co chwila przerywać, by odpowiedzieć na pytania kolegów z domu, nienauczonych, że podczas jedzenia nie powinno się rozmawiać. Nie cały czas przynajmniej.
    — Tak, to na pewno to — przyznała, kręcąc z rozbawieniem głową.
    Po kilku minutach w parnej kuchni, wyjście na zewnątrz okazało się niemalże zbawienne. Zmrok już zapadał, słońce powoli chowało się za horyzontem i zaczął wiać lekki wiatr, chłodzący delikatnie zarumienione od gorąca policzki Aurory. Ślizgonka zastanawiała się, czy nie powinna wziąć od Carlosa części tych półmisków, ale jak tylko pomyślała o tym, że mógłby poczuć się urażony tym, że ma go za słabiaka — tak oczywiście nie myślała, ale kto go tam wie... — wolała nie mówić nic.
    Kiedy dotarli na miejsce, zsunęła z nóg buty i wsadziła czubek jednej ze stóp do jeziora. Woda się nagrzała po całym dniu upałów, więc gdyby nie kałamarnica, Aurora chętnie by do niej wskoczyła. Plotki o agresji mięczaka zamieszkującego akwen były tylko plotkami, ale jak to mówią nie ma dymu bez ognia. Szybko więc porzuciła ten zamiar i wróciła do Mezy, by usiąść na trawie.
    — Tu jest zupełnie inaczej o tej porze. Lepiej — uśmiechnęła się, odstawiając buty równiutko po swojej prawej stronie. Odwróciła się bardziej w stronę swojego towarzysza, ale nie patrzyła na niego, tylko na jedzenie. Chyba zaburczało jej w brzuchu. — Co jemy najpierw?
    Pomyślała o kolegach ściśniętych przy stole i poczuła coś w rodzaju mściwej satysfakcji. Chciałaby zobaczyć ich miny na wieść, że nie dość, że dostała od skrzatów cokolwiek chciała, to jeszcze mogła swobodnie usiąść na ziemi i rozkoszować się ciszą.
    Jedynym minusem były komary i inne insekty, które o tej porze budziły się do życia. Kiedy jeden z tych pierwszych przysiadł na nodze Aurory, ta zaklęła pod nosem i zabiła drania jednym szybkim ruchem, zanim zdążył pożywić się jej krwią. Po sekundzie zrozumiała, jakiego słowa użyła i zrobiło jej się bardzo głupio. Ojciec na pewno chciałby wiedzieć, gdzie nauczyła się takiego słownictwa...
    — Nienawidzę komarów — mruknęła, chcąc się jakoś usprawiedliwić, i wytarła dłoń w trawę.

    OdpowiedzUsuń
  126. Mikael wolał udawać, że pytanie Mezy przestało istnieć w momencie, kiedy spalił mu papierosa, wysyłając jego głód tytoniowy do najgłębszych odmętów piekła. I pewnie gdyby miał przy sobie różdżkę i zapomniałby jej zabrać z szafki nocnej, nie pozostałby mu dłuższe. A teraz, teraz mógł go co najwyższej zignorować, chociaż ta opcja nie wydała się nagle taka kusząca.
    Zawiesił głowę, przypatrując się Carlosowi z irracjonalnym niesmakiem, chociaż teoretycznie powinien być mu wdzięczny za uratowanie skóry przez oceanem czarnej rozpaczy, w której się znalazł w momencie sięgnięcia po butelkę.
    Otworzył usta, tylko po to, by po chwili je zamknąć, był niczym ryba wyciągnięta z wody. Nie miał bladego pojęcia co mógł powiedzieć wiecznemu dziecku słońca, trawy i disco. Zadręczanie kogoś swoimi prywatnymi sprawami nigdy nie było dla Mikaela upustem emocji, a nawet wręcz przeciwnie, kolejną przeszkodą w oddychaniu, kolejnym ciężkim kamieniem zawieszonym na szyi.
    Zresztą co chciał Latynos usłyszeć? Że Rasac jest emocjonalnym wrakiem? Że nie potrafi oddzielić strefy uczuciowej od strefy rodzinnej? Że powinien najprawdopodobniej utopić się w tej wannie? Że Meza zasługuje teraz na obrzydliwą klątwę między oczy za wybawienie go z opresji?
    Miał czasem wrażenie, że hogwardzki kociarz został odseparowany od życiowych problemów już w zarodku i nie był w stanie ich przyjmować na swoje barki. Z drugiej zaś strony w takim stanie wyglądał jak ktoś, kto przeżył w życiu już absolutnie wszystko i ceni je jak najrzadszy skarb w skrytce bankowej. Co nie zmieniało jednak faktu, że Rasac nie był w stanie wykorzystać go jak konfesjonału i na jednym wydechy wyrzucić z siebie te wszystkie winy, które nagminnie próbowały rozsadzić jego głowę. Niektóre rzeczy powinny być po prostu tłamszone tylko i wyłącznie w ludzkiej podświadomości.
    Zmierzył Mezę cierpiętniczym spojrzeniem i po chwili wzruszył ramionami, wyginając usta w krzywą imitacje uśmiechu.
    — Oh, nie patrz na mnie tak jakbym zabił cię te twoje dwa urocze futrzaki — mruknął, chociaż słowo „urocze” było lekkim nietaktem z jego strony, ale wiedział, że określeniem „zapchlone pchlarze” Karola nie udobrucha, a jeszcze bardziej podjudzi jego poroszony do granic możliwości temperament. — Ognista i wanna to nie zbyt dobre połączenie — powiedział pokrętnie i pomachał niedbale ręką, jakby chciał odgonić do siebie wyimaginowaną muchę.
    Tsa, Racac już wiedział, dlaczego wanna coraz częściej stawała się trumną dla samobójców.

    [bieda z nędzą, Karolku :D]

    OdpowiedzUsuń
  127. A czy przestrzeganie zasad z własnej, nieprzymuszonej woli nie było robieniem tego, co się chciało? Szkolny regulamin nie był restrykcyjny tak bardzo, jak sądzili uczniowie, dało się postępować zgodnie z jego podpunktami, nawet jeśli odrobinę ograniczało to wolność. Samowolka była chyba najgorszą ze wszystkich rzeczy, bo prowadziła do skrajnej nieodpowiedzialności; niektórzy hogwartczycy bowiem nie mieli pojęcia, kiedy trzeba powiedzieć sobie STOP.
    Nocne spacery nie należały do najgorszych wybryków, więc kiedy Aurora podczas patroli natrafiała na podobne przypadki, po prostu odsyłała takich uczniów do dormitorium. Zwykle nie spotykała się z dużym oporem, a jeśli już, wystarczyło pogrozić utratą punktów albo uświadomić delikwenta, że jeśli wpadnie na Filcha, może mieć dużo większe kłopoty. Nikt o zdrowych zmysłach nie wystawiałby się woźnemu, który chyba za punkt honoru miał karanie uczniów nawet za najmniejsze wykroczenia.
    Patrzyła w milczeniu, jak rządzi się nad jej talerzem, a kiedy dostała takowy wypchany niemalże po brzegi, grzecznie podziękowała i ustawiła naczynie na udach. Nie mogła się przecież pokladać na trawie, a to był najlepszy sposób na spokojne jedzenie. Uprzednio tylko podłożyła pod talerz serwetkę, aby w razie czego się nie pobrudzić; mogła oczywiście później wyczyścić się jednym zaklęciem, ale i tak wolała zapobiec migracji jedzenia z talerza na spódnicę.
    — Jak jest w Argentynie? — spytała zaciekawiona, kiedy przełknęła kęs wyjątkowo dobrej pieczeni.
    Może trudno było w to uwierzyć, ale Boyle nie podróżowała dużo, chociaż jej rodzinę niewątpliwie było na to stać. Ojciec często wyjeżdżał w interesach, zawierał znajomości w niemal całej Europie, kilku swoich kontrahentów nawet zapraszał do Anglii na wakacje, ale — na szczęście —kończyło się tylko na uprzejmych odmowach. Aurora nie umiałaby normalnie funkcjonować, gdyby jakiś obcokrajowiec plątał jej się po domu. Szczególnie, gdyby był to Francuz, nie przepadała za nimi. Chyba jak każdy Brytyjczyk.
    Mogłaby polubić takie kolacje nad jeziorem, bo były o niebo lepsze od tych w Wielkiej Sali. Szkoda, że wcześniej nie odkryła tak świetnego sposobu na odizolowanie się od kolegów podczas posiłku, ale zazwyczaj nie wpadały jej do głowy tak proste idee. No i nie miała zegarka, więc mogłaby się zasiedzieć i — o zgrozo! — paradować po błoniach tuż po rozpoczęciu ciszy nocnej.
    Jadła w milczeniu. Siedzenie z Carlosem bez tłumu uczniów błąkających się wokół było trochę krępujące, ale sama nie wiedziała, dlaczego. Przecież wtedy w sowiarni nie miała z tym problemów, ale chyba była zbyt zajęta złoszczeniem się na niego, żeby myśleć o takich rzeczach. Cóż, w sumie od zawsze miała problemy z nawet najbardziej niewinnymi kontaktami z płcią przeciwną...

    OdpowiedzUsuń
  128. Kiedyś ktoś stwierdził, że Aurora marnuje najlepsze lata swojego życia na spędzaniu czasu albo w bibliotece, albo na patrolach. Najwidoczniej miarą wspaniałej młodości była liczba imprez oraz randek czy ilość wypitego alkoholu, ale w takim razie Boyle wolała nie mieć takich wspaniałych wspomnień. Na wiele rzeczy miała jeszcze czas, a Hogwart mimo wszystko był szkołą, mającą wykształcić przyszłych pracowników wszelkiego rodzaju. A jeśli było się tak ambitnym jak Boyle, przedkładało się rozrywkę nad naukę; i tak nie czerpała przyjemności z balangowania, więc tym lepiej dla niej.
    Jadła tak szybko, na ile pozwalały jej maniery. Była potwornie głodna, śniadania prawie nie tknęła, a później wiele godzin spędziła w miasteczku. Butelka kremowego piwa, którą wypiła za namową koleżanek, aby nie odstawać od reszty jak jakiś dziwoląg, wcale nie zapchała jej żołądka, przeciwnie, po piwie jej apetyt wzrósł. Poza tym, najadanie się na noc było bardzo niezdrowe.
    Słuchając go, wyobrażała sobie Argentynę, chociaż w jej głowie kraj rodzinny Carlosa wyglądał bardziej jak jakaś bajkowa kraina a nie istniejące miejsce. Ale Boyle miała tak w stosunku do wszystkich państw, gdzie średnia temperatura była wyższa, niż ta w najbardziej upalny dzień brytyjskiego lata. Umiejscawiała tam ptaki o bajecznie kolorowym upierzeniu, przepiękne pejzaże, różowe, i odrobinę kiczowate, zachody słońca, a przede wszystkim ludzi, nie tak ponurych jak Anglicy. No i na południu nikt nie słyszał o Voldemorcie...
    Uśmiechnęła się, kiedy wspomniał o tym, że mogłaby go odwiedzić. Gdyby nie przeszkoda w postaci jej ojca, zapewne by się zgodziła, i to bez wahania. Wprawdzie kiepsko znosiła wysokie temperatury, ale nie było porównania dla wakacji tutaj, a wakacji tam. Po drugiej stronie ogrodzenia trawa zawsze jest bardziej zielona, każdy to wiedział.
    — Ja nie miałabym nic przeciwko, ale mój tata... Nie zgodziłby się. — Pokręciła głową, nabierając kolejny kęs kolacji.
    Głupio się czuła, kiedy zmuszona była tłumaczyć się z tego — choć na razie nie powiedziała o tym ani słowa, chyba będzie musiała — że Victor Boyle za jedyne słuszne towarzystwo dla córki uznaje Ślizgonów z ogromnym majątkiem, o niepodważalnej czystości krwi. Co zdaniem Aurory było kompletnie bezsensowne, zwłaszcza że kilka pokoleń wstecz jeden Boyle pojął za żonę Puchonkę półkrwi.
    Nie było go już w drzewie genealogicznym.
    — Ale dziękuję za zaproszenie. To bardzo miłe, zwłaszcza po tym, że nie najlepiej cię na początku potraktowałam — uśmiechnęła się krzywo. Czuła, że powinna go przeprosić, ale te słowa nigdy nie umiały wyjść z jej ust. Zdarzyło jej się to jeden jedyny raz, a i tak przyszło Aurorze z wielkim trudem. Może gdyby ojciec albo matka kiedykolwiek tego nauczyli, od razu przepraszałaby każdego, kto na to zasługiwał.
    Wcale nie czułaby też wyrzutów sumienia z powodu niespędzenia świąt z rodzicami. Co roku wyglądały tak samo, dosłownie — lakoniczna wymiana życzeń, symboliczna kolacja i w zasadzie tyle. Skrzaty domowe wydawały się bardziej podekscytowane Bożym Narodzeniem, niż rodzina Aurory.

    OdpowiedzUsuń
  129. Nie mogła się doczekać, aż ukończy Hogwart i będzie mogła rozpocząć samodzielne życie. Chociaż miała siedemnaście lat, rodzice zastrzegli jej, iż dopiero w ostatnim dniu szkoły będzie miała prawa do majątku, z którym następnie będzie mogła postępować dowolnie. Teraz wciąż była na ich utrzymaniu i wprawdzie narzekać nie musiała, ale bardzo pragnęła opuścić rodzinny dom. Coś jednak mówiło jej, że istniało duże ryzyko na zostanie wydziedziczoną, bowiem żaden ze ślizgońskich chłopców jej nie interesował; całe szczęście, że jej rodzina nie praktykowała ożenków z rozsądku...
    Mimo tego, jak wspaniale w głowie Boyle prezentowała się Argentyna, nigdy nie opuściłaby Anglii. Pasowała tutaj — szara, częściej nachmurzona niż radosna, przestrzegająca wielu sztywnych zasad. Poza tym przyzwyczaiła się do życia w Wielkiej Brytanii i wyjazdy w jakiekolwiek inne miejsce na Ziemi, na dłużej niż kilka dni czy tygodni, zapewne obudziłyby w niej ogromną nostalgię. Chelmsford, w którym mieszkała, traktowała trochę jak centrum wszechświata i wyjazd zaburzyłby wyimaginowany porządek.
    Dokończyła jedzenie, odstawiła pusty talerz na trawę obok siebie i wytarła usta serwetką. Nie przypuszczała, że tak się naje, w końcu przed kilkoma chwilami była głodna jak wilk. A jeszcze musiała znaleźć miejsce na ciasto czekoladowe i resztę pyszności, które skrzaty dla nich przygotowały!
    Pokiwała głową, przystając na jego propozycję. Wstała, otrzepała się z trawy i zdjęła krawat, aby w razie czego się nie zamoczył. Przez te kilkanaście minut zrobiło się znacznie chłodniej, dlatego nie była pewna, czy wskoczy do wody po szyję — przeziębienie dało się szybko wyleczyć, ale i tak wolała nie ryzykować — ale chciała chociaż pomoczyć nogi.
    — A jeśli wierzę? — spytała odrobinę wojowniczo. — Może Dumbledore nie trzymałby na terenie szkoły niebezpiecznych zwierząt, ale ta kałamarnica jest ogromna! Znając życie, jeśli jej odbije i zacznie atakować ludzi, to na ofiarę wybierze sobie mnie — prychnęła, rzucając krawat na buty, po czym ruszyła w stronę jeziora.
    Tutaj komarów było znacznie więcej, ale Aurora starała się nie zwracać na nie uwagi. Zwłaszcza, że zbyt gwałtowne ruchy mogły skutkować niechcianą kąpielą, nawet jeśli woda była cieplejsza niż za dnia. Jakoś nie do końca chciała wyjść na niezdarę... Odetchnęła głęboko, wciągając do nosa charakterystyczny zapach jeziora, a właściwie znajdującej się w nim roślinności.
    Popatrzyła w dół, chcąc ocenić, czy na brzegu od razu jest głęboko. Chyba było, bo woda z tej strony była czarna jak niebo nad nimi, ale nie to przykuło jej uwagę, a płaski, zaokrąglony kamyk. Albo raczej — mnóstwo takich kamyków.
    — Umiesz puszczać kaczki? — Uśmiechnęła się, kiedy podniosła jeden z otoczaków. Zacisnęła w skupieniu usta i rzuciła go płasko na wodę, odrobinę pod kątem. Niezbyt dobrze widziała, ile razy kaczka się odbiła, ale za to usłyszała trzy lekkie uderzenia, zanim z pluskiem kamień poszedł na dno.

    OdpowiedzUsuń
  130. Sądziła, że Carlos jest dużo lepiej od niej zaznajomiony z takimi rozrywkami, a tu proszę — znowu ją zaskoczył. Chyba powinna ujarzmić swoją wybujałą wyobraźnię, bo często we własnej głowie tworzyła wizerunki różnych osób, szczególnie tych najbardziej charakterystycznych, a później, kiedy przychodziło jej lepiej takie osoby poznać, jej założenia mijały się z prawdą. Może w przypadku puszczania kaczek nie był to jakiś wielki zawód, ale w przeszłości zdarzały się dużo mniej przyjemne sytuacje.
    Boyle rozmówcą była niezłym, jeśli naprawdę miała z kim i o czym pogawędzić. Lecz gdy ktoś poruszał temat, o którym niewiele wiedziała lub nie miała ochoty mówić, przechodziła do roli słuchacza, który posłusznie pokiwała głową raz na jakiś czas albo wtrąci kilka nic nieznaczących słów. Nie przepadała za mówieniem tylko po to, aby mówić, a zjawisko krępującej ciszy nie było jej znane. Kiedy między nią a drugą osobą zapadała cisza, to wręcz się cieszyła, bo ryzyko palnięcia głupoty malało do zera.
    Czasem też zastanawiała się, co zrobi, kiedy wojna naprawdę wybuchnie i każdy dzień będzie walką o przetrwanie. Wiedziała, że Voldemort — a raczej śmierciożercy — ostrzy sobie zęby na jej rodzinę przez niejasne i nie do końca lojalne stanowisko, ale przecież Boyle'owie nigdy nie deklarowali bezwarunkowego oddania. Victor owszem, wyraził aprobatę dla planów oczyszczenia środowiska magicznego ze szlam, ale nie zamierzał brać w tym udziału. Umywał ręce i czekał, aż śmierciożercy zrobią to za niego, a on pewnego dnia obudzi się w świecie wolnym od mugolaków.
    Na razie chyba nie miała ochoty na ciastka, nadal była zbyt pełna. Odłożyła je na trawę obok siebie, mając nadzieję, że żadne robactwo nie wykaże się zamiłowaniem do takich słodkości. A nawet jeśli, to przecież mieli jeszcze mnóstwo łakoci.
    — W gwiazdy? — powtórzyła, zadzierając głowę i spojrzała na niebo. Nigdy nie patrzyła na sklepienie niebieskie w innych warunkach niż na lekcjach astronomii, więc chociaż umiała wymienić niektóre gwiazdozbiory, to odnalezienie ich na niebie bez pomocy mapy było dla Ślizgonki niemożliwe. Mogła popisać się wyłącznie książkową wiedzą, zarówno tą zdobytą na lekcji, jak i z własnej woli.
    Ułożyła się na trawie obok Carlosa i zmarszczyła brwi, patrząc na czarne niebo. Było upstrzone świecącymi punktami, jednak te nie tworzyły jakiegoś konkretnego wzoru, wyglądając bardziej jak efekt nieuważnego sypnięcia brokatem.
    — Wiesz, że te, które tu widać, w rzeczywistości mogły dawno przestać istnieć? A z niektórych moglibyśmy oglądać, na przykład, budowanie piramid. — Informacje te zapamiętała z jednej z książek, które przeczytała na ten temat. Wszechświat od zawsze ją fascynował — powstawanie galaktyk, planet, czarne dziury... Czasem zastanawiała się też, czy istnieje jakieś życie w tej bezkresnej przestrzeni i zawsze dochodziła do wniosku, że musi istnieć.
    Przypomniało jej się też coś, co wywołało uśmiech na jej twarzy.
    — A po łacinie "zorza polarna" to Aurora. Szkoda, że ich tu nie widać, są wspaniałe — westchnęła cicho, odrobinę rozmarzona. Ciekawe, czy to właśnie tym kierowali się jej rodzice przy doborze imienia dla swojej córki? Jeśli tak, to cieszyłaby się, że ma chociaż imię wspólne z jednym z, jej zdaniem, najpiękniejszych zjawisk w przyrodzie.

    OdpowiedzUsuń
  131. Stacy Highmoore również wielokrotnie ostrzegała swoją jedyną córkę przed spożywaniem dużej ilości cukru. Ona ostrzegała, ojciec kupował za jej plecami. Czasem dobrze jest mieć skłóconych ze sobą rodziców — robią wszystko, by w oczach dziecka wyjść na tę lepszą stronę. Dla Cathy obydwoje byli tak samo dziecinni we wzajemnych przekomarzankach. Słyszała o najgorszym skutku nadużywania słodyczy, tak zwanej cukrzycy. Nazwa nie brzmiała groźnie. Problem dla niej nie istniał. Zawsze potrafiła się kontrolować, przecież nie była już małym dzieckiem, a prawie dorosłą kobietą!
    Podejrzewała, że małżeństwo właścicieli dba o sklep i pieczołowicie pilnuje, czy coś zginęło. Wprawdzie zbliżyła palce do słoika z kusząco wyglądającymi cukierkami, ale szybko cofnęła dłoń. Prawie dorosła kobieta nie okrada sklepów nocą. Za dnia też nie. Odeszła od regałów, coby dłużej nie stwarzać mylnego obrazu własnej osoby. Brak czarodziejskich zabezpieczenie wywołał na twarzy dziewczyny zmieszanie. Wychowała się wśród mugoli, lecz po upływie sześciu lat, nawykła do stosowania magii w najprostszych czynnościach. Schowała różdżkę w bezpieczne miejsce, za które uważała starą torbę, zakupioną przed pierwszym rokiem w Hogwarcie. Przywiązywała się do rzeczy materialnych równie prędko, jak do ludzi.
    — Z mugoloznastwa jestem ekspertką — odpowiedziała z prawdziwym przekonaniem w głosie, obserwując zmagania Carlosa. Cathy niewiele wiedziała o jego drzewie genealogicznym. Kiedyś tylko raz usłyszała o czystokrwistej rodzinie, do której Meza jakoby należał, ale jako iż nie prezentował postawy podobnej wychowankom Slytherinu (a teraz dowiedziała się o zajęciach z mugoloznastwa), nie końca wierzyła zasłyszanym plotkom. — Po prostu jestem zaskoczona, że tak łatwo nam poszło. — Może nawet trochę się rozczarowała, że w znaczący sposób nie przysłuży się wydostaniu z cukierni.
    Przytaknęła głową, gdy zechciał przetestować wyjście. Wolałaby skorzystać z drzwi, a pominąć jakiekolwiek wspinaczki, skoki i przeciskanie przez małe okienka, jednakże przyjęła do wiadomości, dlaczego musieli obyć się bez zaklęć. Miał rację, Cathy chciała uniknąć przykrej wpadki, więc jeśli jedyna możliwość opuszczenia Miodowego Królestwa obejmowała wdrapywanie na parapety, to zamierzała się tam dostać! Szczęśliwie była drobnej budowy. Przedostanie przez okienko powinno pójść jej sprawniej niż Carlosowi.
    Najpierw warto przerzucić torbę. W środku znajdowała się różdżka, o czym poinformowała Gryfona ściszonym głosem po wejściu na parapet. Koniecznie musiał ją chwycić. Magiczne artefakty nie ulegały łatwo złamaniu, ale nie ma sensu ryzykować.
    — Spróbowałbyś nie złapać! — odrzekła tym samym tonem, pozwalając, aby za sprawą wiatru, włosy na chwilę zasłoniły twarz Puchonki. Odgarnęła je zamaszystym ruchem ręki, następnie nachyliła się, patrząc w dół na Mezę. Trochę obawiała się, że jednak nie zdoła jej złapać. A to byłoby dosyć tragiczne w skutkach. Szczególnie dla niej. Przeżyła ciemny tunel, przeżyje skok... Wzięła głębszy wdech, zamknęła oczy i zeskoczyła. Powieki rozchyliła dopiero kilka sekund później.
    Wbrew zasadzie o niezakładaniu niczego z góry, miała nadzieję, że randka będzie warta poniesionych kosztów. Głównie tych Carlosa. Z drugiej strony, na legalnych potańcówkach Cathy pojawiła się już parę razy, na nielegalnej nigdy. Naprawdę sądziła, że w którymś momencie swojego życia trzeba złamać jakąś poważniejszą zasadę.

    [Cukierki są najskuteczniejsze, ale istnieje wiele innych sposobów! Gif miał ci coś zasugerować... Zasugerował? ;>
    Pf, animacja była fajna. Nadal waham się nad zdjęciami. Obdarz mnie męską opinią! http://data2.whicdn.com/images/99001320/large.jpg]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Siet, a chciałam idealnie trafić w północ ;/]

      Usuń
  132. Jeśli kogoś cechowała ambicja, jak Boyle, należało mieć jakiekolwiek pojęcie o wielu rzeczach. Istniały bowiem duże szanse, że przyszła kariera rozpocznie się od niezobowiązującej rozmowy a przyszły pracodawca uzna, że ktoś, kto umie wypowiedzieć się w miarę mądrze na ten czy tamten temat, mógłby się okazać również cennym pracownikiem. Rzecz jasna, Ślizgonka nie myślała o karierze w ministerstwie, ale jeśli nawet, to od czegoś musiała zacząć.
    Sęk w tym, że nawet nie wiedziała, co chciałaby robić i liczyła, iż do końca ostatniego roku w Hogwarcie coś wpadnie jej do głowy.
    Carlos nie musiał robić salt, aby zaimponować albo wzbudzić zainteresowanie. Chociażby jak w przypadku Aurory, wystarczyła odrobina chęci, aby przekonać ją do siebie, zresztą ona i tak nie lubowała się w przesadzie. Zapewne gdyby spróbował jakichś bardziej widowiskowych środków, prędzej speszyłaby się tym, że zwraca niepotrzebną uwagę na siebie oraz na nią i jak najszybciej zniknęła z pola widzenia. Nie należała do dziewczyn, które marzyły o księciu śpiewającym serenady pod balkonem...
    — Przecież nigdy nie mówiłam, że jestem romantyczką — stwierdziła rozbawiona. Mogła sprawiać takie wrażenie, bo zwykle pozostawała raczej cicha i nie mówiła za wiele, toteż wyciągnięcie błędnych wniosków, jakoby w tym czasie snuła jakieś ckliwe wizje, nie było trudne. Osobiście nazwałaby siebie marzycielką, choć jak dla niej to słowo i tak brzmiało źle; raczej lubiła myśleć o rzeczach, które mają ludzie w innych częściach globu i narzekać, że sama takich nie zdobędzie...
    — Jeśli ktoś chce wypowiadać życzenia, zawsze może mówić do Słońca. Taka wielka gwiazda powinna spełnić prośby najbardziej wymagających ludzi — dodała po chwili odrobinę ironicznie. Gdyby takie życzenia faktycznie działały zależnie od rozmiarów gwiazdy, to Boyle zapewne prosiłaby o cokolwiek właśnie Słońce. Dawno przestała nawet dla żartu kierować prośby do spadających gwiazd, bo chociaż była czarownicą i otaczały ją różne dziwaczne zjawiska, była sceptykiem. Albo sztywniarą, zależy jak kto wolał to nazywać.
    Dobrze, że było ciemno i Carlos nie mógł dostrzec rumieńca, który natychmiast pojawił się na jej policzkach. Nikt nigdy nie mówił jej takich rzeczy, przymusowe komplementy od rodziny się nie liczyły, matka i wszystkie ciotki musiały roztkliwiać się nad jej urodą, ale poza tym... Żaden chłopak nie nazwał jej ładną, a co dopiero piękną.
    — Dziękuję — odpowiedziała, siląc się na to, aby przez jej głos nie przebrzmiewało zawstydzenie. Dawno się tak nie speszyła, ale była pewna, że Carlos przywykł do takich reakcji i może nawet nie zauważy...
    Ten komplement wcale też nie zabrzmiał tanio, bo choć dziewczęta wszem i wobec ogłaszały, że chłopcy powinni wymyślać coś bardziej oryginalnego, to i tak każda marzyła o tym, aby właśnie w ten sposób o nich mówiono. A Boyle, która w tych sprawach była zielona jak trawa, na której teraz leżała, nie miała czasu na rozmyślanie o epitetach dotyczących kobiecego wdzięku.
    — Udało ci się zamknąć usta prefektowi, możesz być z siebie dumny — dodała po kilku sekundach, uśmiechając się. Aurora Boyle, zawsze mająca na wszystko odpowiedź, w tym momencie nie miała nic więcej do powiedzenia.

    OdpowiedzUsuń
  133. Ze względu na wychowywanie się pośród mugoli, Cathy swoje zainteresowania nakierowała w stronę świata czarodziejów. O niemagicznych istotach wiedziała wszystko, przynajmniej z powszedniego dnia przeciętnego człowieka, to magia stanowiła twardy cukierek do zgryzienia. Uwielbienie do twardych słodkości wręcz nakazywało poznać wszystkie tajniki czarodziei, dlatego dziewczyna chętnie uczęszczała na zajęcia z obrony przed czarną magią, eliksiry, czy historię magii, gdzie mogła zaznajomić się z najbardziej drobnymi wydarzeniami i ich prowodyrami. Gdyby Cathy zabrała Mezę ze sobą do domu, tego hiszpańskiego, zapewne chciałaby wymóc na nim nieużywanie magii przez określoną ilość czasu. Bowiem zawsze ciekawiło ją, jak długo czarodziej czystej krwi mógłby wytrzymać w otoczeniu mugoli bez używania nieskomplikowanych zaklęć przy codziennych, dla niej, czynnościach albo bez pomocy skrzatów domowych. (Zresztą, ojciec Casillas trochę obawiał, ale poniekąd fascynował zdolnościami córki, więc dwójka czarodziejów w pobliżu byłaby dla niego nie lada gratką; a jak wiadomo, magii przy mugolach stosować nie wolno!) Według Cath, samodzielne gotowanie posiłków było przyjemnością tak samo, jak późniejsze spożywanie. Podejrzewała, że nawet Meza, zafascynowany tym, co niemagiczne, zdołałby wytrwać.... może dzień? Członek czystokrwistej rodziny złamałby się szybciej!
    Odetchnęła z ulgą, widząc twarz Carlosa, a nie buźkę pielęgniarki świętego Munga. Odebrała podaną torbę, zarzucając ją pośpiesznie na ramię. Nie miała bladego pojęcia, ile zajęło im przechodzenie korytarzami Hogwartu, droga przez tunel i wyjście z Miodowego Królestwa. W myślach obstawiła czterdzieści minut, ale w rzeczywistości mogło być już po pierwszej. Dorównała Mezie kroku, w międzyczasie przypatrując się miasteczku nocą. Za dnia budynki wyglądały zgoła inaczej; bardziej żywo, mniej sennie. Kolorowy szyld i światło padające na zewnątrz prosto z jakiegoś dotąd nieznanego jej lokalu, pozwoliło uwierzyć, że w Hogsmeade są jeszcze tacy, którzy nie pogrążyli się we śnie bądź nie przesiadują w Świńskim Łbie. Cath, będąc zwierzątkiem łasym wiedzy, zaciekawiło zaklęcie rzucone na budynek. Na zewnątrz panowała absolutna cisza, toteż nagła głośna muzyka na krótką chwilę ją oszołomiła.
    Spojrzała kątem oka na Gryfona. Chciała coś powiedzieć, bo mówić lubiła bardzo, lecz dobiegające z głośników disco, skutecznie zaprzepaściło jedyną okazję. Lawendowy zapach panujący w lokalu nieco gryzł się z fiołkowymi perfumami Cathy, ale po parunastu sekundach przywykła. Czarodzieje słuchający mugolskiej muzyki, siedzący przy niektórych stolikach lub wojujący parkiet wywołali na twarzy Puchonki... niepewną minę. Od dawna nie była na żadnej potańcówce, a i wtedy walczyła ze swoim naturalnym speszeniem; tańczenie w samotności, czy raczej robienie czegoś na ten kształt, do jakiejś lubianej przez siebie piosenki znacznie różniło się od wykonywania tanecznych akrobacji w otoczeniu ludzi. W Hiszpanii co drugi dzień organizowano fiesty na cześć... czegokolwiek. Ojciec jako muzyk brał w nich udział, często namawiając córkę. Jako kilkulatka czuła się bardziej swobodnie niż w wieku siedemnastu lat. Wówczas nie obchodziło ją, czy na parkiecie wyglądała jak nakręcona przez kogoś zabawka, podrygując do rytmu. Teraz za bardzo chyba polegała na opinii Mezy. Na pewno był lepszym tancerzem!
    — Nie czekamy na kelnera? — uniosła brew w geście zapytania; debiutowała w tym lokalu, więc nie znała zwyczajów tutejszych skrzatów. Zdążyła opaść na krzesło, odłożyć torbę i zapragnąć czegoś mocniejszego (ale nie zbyt mocnego) od zwyczajowego piwa kremowego, które popijała przy okazji odwiedzin w miasteczku zamieszkanym wyłącznie przez czarodziei. Jeszcze nie miała przyjemności pić legalnie, nielegalnie w sumie też, takiej chociażby ognistej whisky, jako już pełnoletnia czarownica. W świecie mugoli potrzebowałaby dodatkowego roku.
    Zanim znowu pochwyciła dłoń Carlosa, przechyliła lekko głowę, jakby zastanawiała się nad udzieleniem odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nigdy nie twierdziłam, że nie potrafię tańczyć — odparła z rozbawionym, acz przekornym uśmiechem. — Jakoś potrafię, jak pewnie każdy. — Dopiero teraz wstała, z dostrzegalnym wahaniem na twarzy. Cóż, zawsze sądziła, że Argentyńczycy wolą tango, w którym Cathy czułaby się najmniej komfortowo. Odchodząc od stolika, z większą pogodą wygięła usta.

      [Nie. Tak. Nie. Meza cukierkiem, którego Casillas nie może rozgryźć? :D Tego nie sugerowałam, ale dobra myśl. Za bardzo wnikasz w treść. Może kiedyś sam na to wpadniesz!
      Pomyślałam podobnie. Anais ma dużo dobrych zdjęć, jednak aktualne chyba najlepiej pasuje do karty Cath.]

      Cathy

      Usuń
  134. W organizmie człowieka (z pewnością także i czarodzieja, bo w końcu i oni są istotami ludzkimi) jest pewien hormon, który odpowiada za reakcję na stres. Reakcja Walpole opierała się na taplaniu się w swoich, zazwyczaj wcale nie takich tragicznych, problemach. Albo na zwyczajnym uciekaniu, co było o wiele łatwiejsze. A to, że udało się jej za pierwszym razem, tylko wzmagało chęć zrobienia tego kolejny, kolejny i kolejny raz. Wszystko uchodziło jej na sucho i to nie przez to, że jej ojciec był szychą w Ministerstwie Magii, co niektórzy jej na początku zarzucali. W oczach nauczycieli była uczennicą bezproblemową – zawsze przygotowana, nierozmawiająca, odpowiadająca na pytania i zgłaszająca się wtedy, kiedy nikt inny nie znał odpowiedzi, co niejako ratowało całą klasę (swoją drogą, zero wdzięczności z ich strony). Mogliby ją sklonować i obracać się tylko w takim towarzystwie.
    Ktoś taki jak Carlos pewnie nie jest w stanie wyobrazić sobie tej ogromnej presji, którą miała nad sobą. Nie chodzi tylko o jej pozycję w szkolnej hierarchii i szacunek nauczycieli – straciłaby go bezpowrotnie, gdyby ktoś z grona pedagogicznego dowiedział się, że udawała. Był jeszcze ojciec, który robił kwaśną minę na każdą wieść o jej jakimkolwiek potknięciu, chociaż nigdy nie dostała oceny niższej niż Zadowalający, tak, miała na swoim koncie jedno Z (co prawda, gdy informowała go o kolejnych powodzeniach, nie mówił nic, tylko klepał ją z dumą po ramieniu, to właśnie była najlepsza nagroda za bezsenne noce, nerwowe nadgryzanie paznokci i okresowe wypadanie włosów ze stresu). Miała też szansę na stypendium i wyjazd do Belgii, gdzie miałaby dostać się na prestiżowy kurs podwyższenia swoich umiejętności z bardzo wielu dziedzin magii – nie, nie miała zamiaru zakończyć edukacji tylko na Hogwarcie, nie miała także zamiaru zająć się czymś takim jak aurorowanie czy łamanie zaklęć, chciała mieć piękną karierę naukową i świetnie się do tego nadawała. Zostało jej tylko wybranie odpowiedniej dziedziny, a było to trudne. Może potem, po latach, praca w ministerstwie byłaby dobrą opcją, dokładnie tak, jak chciał jej ojciec. Zatem nie koloryzowała, każda ocena była ważna. Nie była człowiekiem pozbawionym sumienia i oczywiście bardzo często wyrzucała sobie tę swoją taktykę, ale jakoś musiała sobie radzić. Jej ambicje były tak wielkie, że gdyby droga do celu była usłana stosikiem trupów, bez problemu przeszłaby po nich, nie oglądając się ani razu.
    Nie usłyszała tego irytującego Gryfona od razu. Była za bardzo pogrążona w rozmyślaniu o wizji świata po tym teście. Jak świat miałby potem istnieć, skoro za ponad godzinę wyjdzie z klasy ze świadomością, że czeka na nią pierwszy Nędzny. Broń ją, Wielki Merlinie, przed Trollem! Gdyby to miał być Troll, zostałoby jej tylko rzucenie się z Wieży Astronomicznej, co byłoby śmiercią zbyt dramatyczną i wyświechtaną jak na jej standardy. Tak naprawdę nie miała ochoty umierać, ale woła to niż przełykanie wstydu na szkolnych poprawkach. Czy w ogóle istnieje możliwość poprawy N?
    W końcu zwróciła na niego uwagę. Bardziej przez to, że nagle zrobiło jej się mniej wygodnie i poczuła za plecami czyjś plecak. Skrzywiła się bardzo nieładnie i spojrzała na niego z wielkim zirytowaniem. Czego on chce? Mówił coś… Jak on miał w ogóle na nazwisko? Skup się, Walpole.
    - Może i dla ciebie to zwyczajny test, ale dla mnie to jedna ze składowych oceny końcowej. Wszystko wskazuje na to, że go zawalę, więc pozwól mi, proszę, pogrążyć się w żałobie. Z góry dziękuję…
    Plotka nosiła, że Calluna ma wszystkich za otępiałych neardeltańczychów i, cóż, plotka za bardzo nie różniła się od jej właściwego zdania na temat szkolnych kolegów i koleżanek. Owszem, czasami bywało tak, że jeśli porozmawiała z kimś dłużej niż piętnaście minut, była skłonna przyznać, że mogą mieć w sobie coś z homo sapiens, ale najpierw trzeba ją przekonać do rozmowy. Zresztą, nikomu szczególnie nie zależało na opinii dziwacznej Walpole, więc taki stan rzeczy będzie się jeszcze utrzymywać przez bardzo długi czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy w ogóle myślała o tym, że ktoś mógł jej te notatki zwinąć? Nie. Ludzie są głupi, ale z reguły nie są samobójcami. To byłoby piekło, gdyby się o tym dowiedziała. Piekło dla Carlosa oczywiście. Możliwe, że tego dnia zatrzęsłaby się ziemia, a dalsza ewolucja gatunku ludzkiego stanęłaby pod znakiem zapytania.

      Usuń
  135. Jeżeli Carlos na tej imprezie obawiał się, że Cathy mogłaby źle zareagować na połączenie kilku rzeczy... Cóż, ewidentnie jej nie znał. Była daleka od przesadzania z czymkolwiek. Może poza wyolbrzymianiem błahostek do spraw ważnych i istotnych — tego często nadużywała. Wolałaby jednak zachować trzeźwość umysłu w drodze powrotnej, czy podczas wślizgiwania do swojego dormitorium, żeby nie zbudzić śpiących Puchonów. Także prawdopodobieństwo taszczenia kogokolwiek równało się zeru!
    W subiektywnym odczuciu, Cathy uważała siebie za beznadziejną tancerkę w tańcach towarzyskich. Obiektywnie zaś rzecz ujmując, do najgorszych nie należała. Spędziła większość życia w kraju, gdzie taneczne fiesty są fundamentem kultury. Jakieś umiejętności z domu wyniosła. Od Carlosa nadal powinna wiele się nauczyć, bo zwykle preferowała styl za zamkniętymi drzwiami, z dala od spojrzeń. Posiadała połowę genów powściągliwej i dosyć poważnej matki. Szkoci raczej nie cieszyli się opinią świetnych tancerzy. Bardzo pomógł jej fakt, iż w lokalu byli jedynymi uczniami Hogwartu, pozostali stanowili całkowicie anonimową grupkę dorosłych czarodziejów, którzy zamiast podpatrywać innych, co nastolatkowie często lubili robić dla taniej rozrywki, skupiali się na partnerach. Tak, jak teraz Cathy spróbowała.
    Meza momentalnie poczuł się swobodnie; od razu było po nim widać, że pląsy ma we krwi. Casillas nieco śmiałości załapała po dłuższym czasie. Tymczasowo korzystała z jego prowadzenia, powoli nabierając pewności w wykonywanych ruchach. Miała zasięgnąć nauki u eksperta w dziedzinie, więc korzystała! Prędzej niż zwykle minęło jej zawstydzenie wywołane bliskością drugiego człowieka. Na wypadek dostrzeżenia przez kogoś rumieńców na swojej twarzy, dawno temu przygotowała wymówkę: może cierpię na trądzik różowaty?. Niektórzy nawet dawali się nabrać tak kiepskiemu wytłumaczeniu.
    Na jego szeroki uśmiech odpowiedziała półuśmiechem. Coś ją wyjątkowo zaciekawiło w radosnym obliczu Mezy. Owe coś na ułamek sekundy wybiło ją z narzuconego rytmu, aby potem powrócić do poprzedniego stanu. Dopiero wówczas w trakcie uśmiechu odsłoniła górny rząd zębów. Pozwoliła mu bansować, z trudem zapanowując nad rozbawioną mimiką. Cathy udzielił się nastrój Carlosa, choć na parkiecie to on zapewne prezentował się lepiej, przestała zawracać sobie tym głowę. Popłynęła z głośną muzyką, otoczeniem ludzi, ale w końcu poczuła, że suchość w gardle wymaga zamoczenia ust w jakiejś ciekłej substancji.
    — Możemy się czegoś napić? Mały kelner postawił już drinki. — Zwolniła odrobinę, chcąc dosięgnąć do ucha Gryfona. Próby przekrzyczenia dudniącej muzyki byłyby bezowocne. Skrzata dostrzegła dwie minuty wcześniej, rzeczywiście kelnerzy przychodzili z zamówieniami ze sporym opóźnieniem, jednak jeszcze chwilę poczekała z odrywaniem chłopaka od parkietu, gdzie czuł się jak ryba w wodzie. — Zaraz wrócimy — zapewniła go natychmiast, siląc się na zachęcający ton głosu; tym razem to ona złapała go za rękę i delikatnie pociągnęła w stronę oddalonego stolika. Potrzebowała chociaż krótkotrwałego wytchnienia, gdyż już zrobiło się gorąco.

    [No wiesz! Im więcej gifów, tym lepiej.
    Chcesz czarno-białą animację? Niestety bez cukierków :< http://data3.whicdn.com/images/129625741/large.gif Zawsze sam możesz czegoś poszukać, pozwalam.
    Ja też, ja też. To wyobrażenie będzie mnie długo prześladować :D]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  136. Potrwa to niedługo, bo wbrew pozorom Boyle rzadko zachowywała pełną powagę, woląc posługiwać się ironią oraz sarkazmem. Mogła wtedy bezkarnie kpić sobie z mniej bystrych uczniów i nie ponosić żadnych konsekwencji, ale oczywiście nigdy nie przesadzała. Sama nie lubiła być obiektem drwin i nie chciała wyjść na hipokrytkę.
    Niezmiernie bawili ją też uczniowie, którzy przechwalali się o swojej przyszłości w Biurze Aurorów, a w szkole nie mogli popisać się najlepszymi ocenami. Nie rozumieli chyba, że bycie aurorem nie polega na czajeniu się w krzakach i bezsensownym machaniu różdżką, a na ściganiu największych zbrodniarzy, mogących zabić bez chwili zastanowienia. Oczywiście, że dobrze było mieć marzenia, ale o ile takie plany były zrozumiałe u dwunastolatków, traktujących aurorów jak bohaterów, tak u uczniów ostatniej klasy brzmiały wręcz śmiesznie.
    I tak gdyby zamierzał wymieniać wszystkie konstelacje, w połowie ona już by zapomniała, o których mówił w pierwszej kolejności. Pod względem znajomości gwiazdozbiorów nigdy nie przykładała się do astronomii, bo nie widziała w tym nic przydatnego. Ale oczywiście słuchałaby wywodów Mezy, chociażby po to, aby nie sprawić mu przykrości. W końcu on był dla niej taki miły...
    — Pokaż, pokaż. I lepiej zrób to od razu, bo znajdę inny powód do udzielania ci rad — odparła rzeczowym tonem, prostując jedną nogę, aby zamoczyć ją w jeziorze. Zadziwiające, w jakim tempie temperatura wody spadała, jeszcze przed pięcioma minutami Boyle gotowa była do niej wskoczyć, a teraz...
    Och, wcale nie miała zamiaru robić tego, o czym przed sekundą wspominała. Coś jej podpowiadało, że nawet gdyby przyczepiła się o jakąś wadę Carlosa, jej porady odniosłyby odwrotny skutek albo znowu by się posprzeczali. Sama nie lubiła, gdy ktoś prawił jej morały, ale czasem nie mogła się powstrzymać od pouczania innych co do tego, jak powinni się zachowywać.
    Zasłoniła rękami niemal całą twarz, kiedy zebrało jej się na ziewnięcie. Dzisiejszy dzień bardzo ją zmęczył, nawet jeśli nie robiła nic szczególnego, to nadmiar wrażeń podziałał na nią jak duża ilość kawy — najpierw energia dosłownie ją rozsadzała, a później, jakby przez pstryknięcie palca, dopadała ją senność. Miała tylko nadzieję, że Gryfon nie pomyśli sobie, że to z jego winy Boyle ziewała.

    OdpowiedzUsuń
  137. Musiała być beznadziejnym przypadkiem, bo dla niej wszystkie kropki wyglądały identycznie i nie łączyły się absolutnie w żaden sposób. Boyle podchodziła źle do dostrzegania konstelacji, za bardzo starając się dostrzec w gwiazdach kształty, które znała z życia, niż te ogólnie przyjęte chociażby w podręczniku — gdy zaczął opowiadać o Rybach, próbowała zobaczyć na niebie prawdziwą rybę i nijak jej to wychodziło. Poczuła się trochę idiotycznie, gdy do Ryb dołączył Pegaz, Baran i reszta gwiezdnego zoo, to wciąż nad sobą widziała tylko i wyłącznie błyszczące punkciki. Carlos jeszcze pomyśli, że go nie słuchała.
    Nawet używanie jej dłoni jako wskaźnika nie pomogło, bo teraz jeszcze rozpraszały ją przesuwające się nad jej głową ręce. Szkoda, że nie było zaklęć, które mogłyby wręcz narysować jakąś linię mogącą ułatwić Aurorze czerpanie z tej lekcji jak najwięcej, bo jak na razie skupiała się tylko na własnym okropnym wzroku. Chyba jednak pozostanie przy fascynacji kosmosem w całości, a nie tylko przy tej jego części...
    — Tyle o tym wiesz, a ja nadal nie umiem nic zobaczyć — westchnęła zrezygnowana, kręcąc głową na boki.
    Naprawdę się starała, uważnie podążała wzrokiem za swoim palcem, a i tak nic z tego nie wychodziło. Powinna była bardziej przykładać się do praktycznych elementów lekcji, zamiast wypatrywać planet przez teleskop.
    — Tylko Wenus widzę, o tam. — Tym razem to ona wskazała punkt na niebie. Cóż, wprawdzie znajomość położenia tego konkretnego ciała niebieskiego nie należała do wybitnie zaawansowanych, ale Aurora nie chciała wyjść na kompletną ignorantkę.
    — Dlaczego chodzisz na mugoloznawstwo, skoro znasz się na astronomii? Bardziej by ci się przydała, a w tych czasach zainteresowanie mugolami może wpędzić cię w kłopoty. — Zmarszczyła brwi.
    Już teraz, chociaż wojna jeszcze na dobre nie wybuchła, w Slytherinie sporo mówiło się o tym, że chodząc na lekcje o niemagicznych praktycznie udowadnia się sprzeciw przeciwko planom Voldemorta. Ba, nie tylko w szkole się o tym nasłuchała, również w domu dostała kategoryczny zakaz interesowania się wszystkim, co było związane ze światem mugoli. Nie miała pojęcia, jak jej ojciec miałby sprawdzić, czy Aurora nie łamie danego słowa, ale w sumie i tak nigdy nie była promugolska. Czuła wobec tych ludzi jedynie obojętność, bo przecież nic jej nie zrobili.
    W tych słowach ujawniła się też postawa Aurory wobec zwolenników Czarnego Pana — nie popieram, ale się nie wychylam. Była to chyba jedyna rzecz, w której jednogłośnie zgadzała się ze swoimi rodzicami; nie widziała sensu dla wszelkiego rodzaju buntów, skoro przecież kiedyś musiał zjawić się ktoś zdolny do powstrzymania Voldemorta... Uważała, że należy po prostu przeczekać najgorsze, chowając się w dobrze strzeżonym domu.

    OdpowiedzUsuń
  138. Wiedzieli o sobie niewiele, zaledwie parę podstawowych informacji, jak dom, rocznik, pochodzenie. Cathy lubiła słodycze, co Carlos wychwycił w Miodowym Królestwie, gdy maślanym wzrokiem wpatrywała się w różnorakie słodkości; Meza uwielbiał tańczyć, o czym Casillas przekonywała się dzisiejszego wieczoru na własnej skórze. Owszem, jego fanek nie darzyła sympatią, bo z natury przejawiała uczulenie na brak rozsądku, którym Gryfonki wykazały się w momencie bezmyślnego wyrecytowania zapisanych pośpiesznie przez kogoś zdań. Puchonka lubiła poznawać czyjeś upodobania, charaktery, choć zawsze znała cienką granicę pomiędzy zwykłą ciekawością, a nachalnością we wtykaniu nosa w nieswoje sprawy. Cieszyła się więc, że jest dopiero na etapie rozgryzania Carlosa Mezy. Ściana suchych faktów, uzyskanych z drugiej ręki, tak naprawdę mogłaby bardziej zaszkodzić wizerunkowi niż pomóc.
    Na bezgranicznych podziw liczyć wprawdzie nie powinien, ale na chęć rozmowy zdecydowanie. Cathy była w możności zachwycać się garstką rzeczy — ulubioną piosenką, ulubionym mugolskim filmem, starym samochodem ojca, mającym swe najlepsze lata dawno za sobą, albo opakowaniem lodowych myszy. Z uwielbieniem do ludzi miewała większe problemy. Z przywiązaniem szło sprawniej, niestety.
    Zdjęła torebkę z krzesła, zawieszając ją na oparciu, a następnie usiadła. Zdmuchnęła mniejszy lok opadający na czoło, z zainteresowaniem spoglądając na podstawione drinki. Pierwszy wyglądał kusząco, nawet pomimo nieprzyjemnie pobrzmiewającej nazwy.
    — W swoim krótkim życiu przeżyłam zbyt dużo figli chochlików — odniosła się do własnego bogina, przyjmującego kształt niebieskiego, wrednego chochlika kornwalijskiego. — Ale z drugiej strony, nadal lubię kolor niebieski — postukała paznokciem w wysoką szklankę, drogą prostej eliminacji rezygnując z wypicia pomarańczowego drinka. To był tylko napój, dlatego po niego sięgnęła i upiła małego łyka. Potem odczekała chwilę, jakby zaraz jakiś chochlik miał nadlecieć, w celu faktycznego wykonania figla. Posiadała dziwnego bogina, co niejednokrotnie uświadamiała jej matka. Takich stworzonek dało się łatwo pozbyć jednym zaklęciem, o ile nie napadały na twój dom ze swoim stadkiem, jak to miało miejsce niedawno w Szkocji.
    — Chcesz spróbować? — spytała, zaciskając smukłe palce na przezroczystym naczyniu. — Spróbuj, chętnie się podzielę — przysunęła do niego "Figiel chochlika", z lekko zadziornym uśmiechem. Czasem lubiła się z kimś podrażnić, chociażby tak mało wyszukaną, infantylną wręcz metodą. Oczywiście nie odmówi mu łyka.
    Cath ciut spuściła wzrok, gdy Meza uważniej zaczął badać jej twarz. Siedział za blisko, by była w stanie niepostrzeżenie odwrócić głowę, udając zaabsorbowanie kolorowymi światłami.
    — Lubię tę piosenkę — mruknęła automatycznie, słysząc wolniejszy utwór rozbrzmiewający z głośników. Często słuchała go podczas tegorocznych wakacji, szczególnie w trakcie sierpnia, kiedy spędzała czas w rodzinnym domu rodzicielki. Na jej twarzy znowu pojawił się delikatny uśmiech, tym razem wywołany ulubionymi dźwiękami. Nie wiedziała, czy Carlos równie dobrze czuje się w leniwym tempie.
    Wieczorem zjadła skromną kolację, jak zawsze, biorąc do pokoju dwa ciastka z czekoladowymi kawałkami, ale głodu nie odczuwała. Jeśli przyszłoby do składania zamówień, zapewne wybrałaby deser, konkretniej bananowy sorbet. Przepadała za każdym rodzajem sorbetu.

    [Ech. Może czegoś poszukam podczas Twojej nieobecności. Siebie wiń za wysyp gifów! :D]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  139. Heaven nie znała Carlosa tak dobrze, żeby wiedzieć, iż sposób, który przed chwilą kek przedstawił był tylko wspaniałą ironią, czy raczej aluzją, co do tego, by pozwolić mu działać na własną rękę. Zamiast jej robić wymówki, powinien więc się ucieszyć, że zabrzmiał tak przekonująco, nawet jeśli Heaven go wykpiła.
    - Nie wiem, nie próbowałam. – odparła obojętnie, wzruszając ramionami – Ale z zupełnie nieuzasadnionych powodów nie utraciłam jeszcze wiary w ludzi. Może więc dlatego mam tak wyidealizowany obraz ich intelektu i rozsądku, czy czegokolwiek, co decyduje o tym, że unika się kłopotów tak długo, jak to możliwe. Nawet, jeśli w zamian można się ogrzać w blasku starszych kolegów.
    Jeśli Meza uważał ją za „kolejną uparta Krukonkę, która pozjadała wszystkie rozumy”, to Heaven miała Carlosa za „kolejnego nadętego Gryfona przekonanego o własnej wspaniałości”. Uznała jednak, że niemądrze byłoby mu o tym mówić, zwłaszcza, że mieli przed sobą niebezpieczną misję, no i na ten czas musieli stać się drużyną. Zgodną i zgraną.
    Wyszli razem z Wielkiej Sali i Langdon już chciała coś powiedzieć, by przerwać tę ciszę, która między nimi zapadła, gdy wtem Carlos oznajmił, że wybiera się do sali transmutacji. Odwróciła więc gwałtownie głowę w jego stronę, by spytać, co planuje, ale…. Mezy już nie było.
    - Hej! – krzyknęła wbijając spojrzenie w koniec korytarza, choć nawet nie była pewna, czy skręcił akurat w tę stronę. Zniknął tak szybko, jakby się teleportował, a ona właśnie chciała ostatecznie ustalić, co zamierzają zrobić. – No wracaj! – zawołała raz jeszcze, chociaż podejrzewała, że jeśli Carlos jeszcze w ogóle ją słyszy, to z pewnością nie uzna za konieczne, by jej odpowiedzieć. Poirytowana spiorunowała spojrzeniem kilku czwartoklasistów ze Slytherinu, którzy patrzyli na nią z minami świadczącymi o tym, że mają dość wątpliwą opinię na temat jej zdrowia psychicznego, po czym ruszyła w kierunku tej części zamku, którą wszyscy uczniowie omijali szerokim łukiem tak długo, jak to tylko było możliwe.
    Gabinet szkolnego woźnego mieścił się na końcu wąskiego przejścia niedaleko pokoju nauczycielskiego i Heaven postanowiła, że jeśli Meza jej właśnie nie oszukał, to będzie na niego oczekiwała gdzieś w tych okolicach, by mieć możliwość jak najszybszego zareagowania. Zaczaiła się więc we wnęce za sponiewieranym pomnikiem jakiegoś średniowiecznego maga, którego chrapanie odbijało się echem od obdrapanych ścian i czekała aż woźny wejdzie lub wyjdzie, zrobi cokolwiek, co pozwoliłoby się jej jakoś szerzej rozeznać w sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
  140. Przez pierwsze trzy lata szkoły, Cathy nie posiadała bogina. Owszem, odczuwała naturalny respekt przed wielkimi pająkami, ogromnymi ptakami z ostrymi szponami, rozszczepienia podczas teleportacji, o której wówczas wiedziała tylko tyle, że jest trudna; co ciekawe, od dawna fascynowały ją smoki. Smokologiem po prawdzie zostać nie marzyła, lecz często czytała o tych groźnych stworzeniach. Chochliki kornwalijskie pojawiły się bodajże na drugim roku, ale wtedy jeszcze, przy pomocy osoby wykwalifikowanej, czyli nauczyciela obrony przed czarną magią, łatwo sobie z nimi poradzili. Uznała je nawet za uroczo figlarne, odwołując tę opinię niecały rok później, po incydencie z ich gromadką. Cath doskonale znała film, który niejako wykreował bogina Carlosa — w swoim szkockim domu, właściwie należącym do jej czystokrwistej babki, zawiesiła plakat z "Gorączki sobotniej nocy". Nie przedstawiał Travolty w obcisłym wdzianku, choć niewątpliwie mógłby przywołać Mezie złe wspomnienie. W dormitorium też coś powinno się znaleźć, jednak walającego gdzieś pod łóżkiem niż wiszącego na ścianie. I tak, chochliki mimo iż bywały powodem czyjegoś rozbawienia, wydawały się lepsze od mugolskiego gwiazdora kina! Odrobinę.
    Więc to ich różniło — Cathy była w stanie przechowywać wszelkiego rodzaju pamiątki; począwszy od jakiejś dawno otrzymanej pocztówki od ojca, będącego w trasie, gdy ona przebywała w Hogwarcie, zgłębiając tajniki świata magicznego, poprzez brzydki naszyjnik, który otrzymała od kogoś, a skończywszy na tej swojej torbie, zwisającej akurat teraz na oparciu krzesła zajmowanego przez Puchonkę. Gdyby cokolwiek otrzymała od Carlosa, na pewno schowałaby to z resztą pamiątek. W dodatku lepiej by go zapamiętała.
    Meza dobrze zrobił dając jej możliwość wyboru wyłącznie pomiędzy dwoma drinkami. Podjęcie decyzji zajęło minutę, przy większej ilości kolorowych napojów, ociągałaby się dłużej z ugaszeniem pragnienia. Pomijając nazwę, niebieski "Figiel chochlika" smakował naprawdę wyśmienicie. Pociągnęła kilka drobnych łyków, żeby potem postawić naczynie i podsunąć je chłopakowi.
    — Lubisz mugolską muzykę? — Przecież uczęszczanie na mugoloznastwo wcale nie oznaczało, że od razu musiał wykazywać znajomość hitów lat siedemdziesiątych popularnych wśród społeczności niemagicznej. Zwłaszcza tych spokojnych, melancholijnych, typowo podchodzących pod gatunek love songs. Ona nie znała wszystkich najważniejszych bieżących wydarzeń; słyszała niewiele o całkiem realnym zagrożeniu ze strony samozwańczego Lorda Voldemorta. Wolała nie myśleć, jakby została zaklasyfikowana w oczach jego popleczników albo jak mugolski ojciec zostałby przez nich potraktowany. Matka pochodziła z czystokrwistego rodu, dosyć znanego w Szkocji. Ojciec zaś był jakimś tam muzykiem z Hiszpanii.
    — Lepsze pytanie: lubisz takie piosenki? — uściśliła pytanie, unosząc jeden kącik ust do góry. Zakręciła słomką w szklance, tuż po odsunięciu jej od ust Gryfona. Upiła kolejnego niewielkiego łyka, z radosnymi ognikami w ciemnych oczach patrząc na niego, i dopiero po tym z powrotem podsunęła rurkę do jego warg. Pomarańczowego drinka Carlosa spróbuje później, o ile ten zechce się podzielić!
    — Chodźmy — zadecydowała niebawem. Nie chciała stracić swojej ostatnio ulubionej piosenki Billy'ego Joela "Just the way you are". Miłym zaskoczeniem było samo pojawienie się tego utworu w tak... czarodziejskim miejscu.

    [Ja i Cathy postaramy się być grzeczne. Oczywiście już teraz zaczynamy usychać z tęsknoty! Udanego wyjazdu :D]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  141. W dzieciństwie smoki znała jedynie z mugolskich bajek, gdzie przedstawiano je jako monstrualnie niebezpiecznie stworzenia; mityczne stworzenia. Odkrycie, że jednak istnieją było jednym z ciekawszych doświadczeń w życiu Cath. Nie spotkała ich na żywo, widywała tylko na obrazkach w książkach bądź zaznajomiła z nimi poprzez opowieści znajomego matki, uznanego smokologa. Od niego otrzymała kilka rzeczy związanych z Zielonym Pospolitym Smokiem Walijskim. Na wieść o hodowcach tych zwierząt w rodzinie Carlosa, zareagowałaby tak samo, jak na widok słodyczy w Miodowym Królestwie — bezgranicznym zachwytem, ponadto zasypując milionem nazbyt szczegółowych pytań. Co gorsza, zapragnęłaby go pomęczyć swoją obecnością w następne wakacje. Poza zrozumiałą niechęcią do chochlików kornwalijskich, Puchonka wykazywała duże zainteresowanie magicznymi organizmami żywymi. Nowicjuszkę w świecie czarodziejów, każda kolejna lekcja z opieki nad magicznymi stworzeniami ekscytowała bardziej od poprzedniej. Zielarstwo również szczególnie przypadło jej do gustu, głównie za sprawą znakomitej nauczycielki tego przedmiotu. Historia magii pozostała jednakowoż na pierwszym miejscu. Na przyszłą karierę miała wiele pomysłów i, jak zawsze, największy problem dotyczył podjęcia konkretnej decyzji. Przez jakiś czas rozważała karierę pracownika Hogwartu na stanowisku nauczycielki, ale szybko doszła do wniosku, że czytanie książek w samotności byłoby ciekawsze niż nauczanie nastolatków w fazie szalonej burzy hormonów. Chyba brakłoby jej cierpliwości do nieuków i leni.
    Większość koleżanek posiadała znikomą wiedzę na temat rzeczy lubianych przez Cathy. Mało kto wiedział o kształcie bogina, za wyjątkiem osób, które przebywały na lekcji z obrony przed czarną magią. Carlos mógłby się przede wszystkim dowiedzieć o zamiłowaniu do słodyczy, smoków i wszelkiego rodzaju filmów mugolskich. W trakcie randki, z konieczności wyższej, poznał jej ulubionego wykonawcę. Mezę cieszyło dawanie podarunków, Casillas znajdowała przyjemność w ich otrzymywaniu. Pod żadnym pozorem nic specjalnie wyszukanego, ekstrawaganckiego, czy drogiego. W końcu przetrzymywała zwykłą pocztówkę z rodzimej Hiszpanii.
    Cathy była przekonana, że Gryfon zaplanował sobie wszystko od początku do końca. Wskazywało na to zarezerwowanie stolika w lokalu, o którym wcześniej nie słyszała albo poproszenie kogoś o pomoc przy wymykaniu się z Hogwartu. Mieli przyjść na potańcówkę, więc z góry założyła, iż całe spotkanie spędzą właśnie na niej. Skądinąd chciałaby zobaczyć Hogsmeade nocą. Miasteczko za dnia widywała wielokrotnie, po zachodzie słońca jeszcze nigdy.
    Słysząc jego odpowiedź, uśmiechnęła się po raz kolejny. Większość czarodziejów czystej krwi wykazywała zerową wiedzę w dziedzinie mugoli i tego, co stworzyli. Rzadko ktoś z tej grupy, zwracał uwagę na los niemagicznych istot: przeważała albo niechęć, albo skrajna obojętność. Zwłaszcza w tych czasach, gdy szeptano po kątach o nadchodzącej eksterminacji mugoli.
    Podkład muzyczny narzucał zmniejszenie odległości między ciałami tancerzy, jak błyskotliwie zauważył mężczyzna znajdujący się niedaleko. Ale ani Carlos nie przytulał Cath niczym zdesperowany węgorz, ani ona przesadnie nie opierała głowy na jego ramieniu, odpływając hen daleko za pośrednictwem lubianej piosenki. Zadbała o zachowanie minimalnego dystansu. Tym razem chociaż nie odczuwając dyskomfortu.
    — W porządku — odparła krótko, podnosząc na niego wzrok. W tym hałasie, mniejszym aniżeli cztery minuty temu, nie dało się jednak więcej powiedzieć. Gdy piosenka dobiegła końca, odsunęła się o pół kroku, jednocześnie odgarniając dwa kręcone kosmyki włosów za ucho. Praktycznie wypiła swojego drinka, więc nie musiałaby go kończyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Już teraz? — wykorzystała bardzo krótką przerwę między wolnym utworem a zdecydowanie głośniejszym. Przytłaczający zapach lawendy powrócił, jakby któryś pracownik w wyznaczonych odstępach czasu musiał o to zadbać. Własne fiołkowe perfumy trochę mniej się gryzły. Nadal nie miała pojęcia, jak wskazówki zegara są ustawione, która jest godzina, ale wolała skorzystać z dogodnej okazji zwiedzenia miasteczka nocą zanim słońce zacznie wschodzić i będzie trzeba wracać do Hogwartu.

      [Ups, późno zauważyłam. Słyszałam o tych deszczach, więc... chyba nie uschnę z tęsknoty? :D]

      Cathy

      Usuń
  142. [Dzień dobry :3 Bardzo mi się Carlos podoba i chciałabym z nim wątek. Co powiesz na coś takiego: Freddie był mu winny przysługę i teraz, kiedy przychodzi czas na imprezę pod hasłem pożegnania wakacji, Carlos chce spłaty długu, a mianowicie prosi Freddiego o kilka specjalnych ziół "na rozkręcenie imprezki" , których nie można kupić tak po prostu, a które są w posiadaniu sklepu ojca Morgana.]

    OdpowiedzUsuń

  143. „Joder” –najczęściej używany wulgaryzm przez matkę Ivette, który wraz z jej mlekiem wsiąknął w organizm dziewczynki, stając się jej pierwszym i ulubionym słowem. Miała 2 lata i 3 miesiące, kiedy stanąwszy pośrodku przestronnego salonu z widokiem na pokaźnych rozmiarów ogród wypowiedziała je dość dobitnie jak na takiego małego szkraba. Już wówczas państwo Velasquezowie domyślali się, do kogo będzie bardziej podobna ich najmłodsza latorośl, co niestety wróżyło im obydwojgu bardziej lub mniej poważnych kłopotów oraz znacznie szybszego wyzbycia się wszelkich włosów z głów. Ich przypuszczenia sprawdziły się dość wcześnie, kiedy to jeden z ich synów został celowo zrzucony z miotły przez małego, latającego berbecia, który wybitnie obrażony za nazwanie go „delikatną dziewczynką” wpadł w szał furii, łamiąc bratu rękę, nogę, oraz jego miotłę. Takowe sytuację powtarzały się z pewną regularnością i mimo wszelkich kar, zakazów i nakazów Iv nie potrafiła zmienić swojego postępowania, do którego po pewnym czasie wszyscy przywykli. W Hogwarcie odkryła dziwną skłonność chłopców do popisywania się przed nią i jak to w tamtym czasie nazywała „dręczenia” jej komplementami. A ona przecież nie pragnęła takiej uwagi. Od zawsze chciała chłopcom po prostu imponować i przewyższać ich w każdej możliwej dziedzinie. Odkąd pamiętała była zdecydowanie zbyt śmiała, zbyt pewna, zbyt honorowa i odważna, pragnąc za wszelką cenę dorównać we wszystkim znacznie starszym braciom. Do tej pory pozostało jej wiele cech z wczesnego dzieciństwa, jak niemożność pocałowania gdziekolwiek chłopaka, który zdecydowanie „nie należał” do niej. Prychnęła na uwagę Mezy.
    - To nie może być nagrodą za uratowanie kota – powiedziała nazbyt poważnie obejmując się w talii i przygryzając nerwowo wargi. – Musisz wybrać coś innego – mruknęła znacznie radośniej i ukazując już w pełnej krasie swój uśmiech.
    Gdy już po wykonanym tańcu, subtelnie zaproponowała wspólną wyprawę nad jezioro, obawiała się odrobinę, że chłopak na to nie przystanie. W końcu, nie znali się prawie wcale, a ona mogła być nawet jak dla niego osobą zbyt śmiałą i pewną siebie.
    - To jezioro na ciebie czeka - odparł wesoło, wstając. - A raczej na nas! Idziesz? – Uśmiechnęła się szeroko, ciesząc się, że przystał na jej pomysł.
    - No jasne – krzyknęła o mało, co nie zabijając się o ścianę, gdy biegła w jego stronę. Potknąwszy się wybuchła spazmatycznym śmiechem, bo w końcu została nieświadomie uratowana przed bolesnym upadkiem przez jego plecy. Szybko go wyprzedziła i złapała za rękaw koszulki pragnąc, czym prędzej znaleźć się nad wodą.
    Przebiegnięcie wszelkich schodów, schodków korytarzy i wrót zajęło im znacznie mniej czasu niż Iv podejrzewała. Na zewnątrz było wyjątkowo ciepło, a niczym niezmącona tafla jeziora zachęcała bardziej niż zazwyczaj do kąpieli. Błonia były praktycznie puste. Większość uczniów chowało się przed upałem w zamku, grając w szachy, odrabiając zaległe prace domowe bądź bawiąc się w najlepsze na „tajnych” ślizgońskich imprezach. Nim dziewczyna zdążyła się zorientować Carlos zdejmował z siebie kolejne części garderoby, sama nie pozostając gorsza, jak najszybciej rozpięła koszulkę i ściągnęła z tyłka jeansowe spodenki. Nigdy nie krępowała się nagości, choć może było to spowodowane tym, że wstydzić się, czego nie miała. Po już tylu latach wyczerpujących treningów quidditcha jej ciało było bardzo wysportowane, a odziedziczona w genach ciemna karnacja dodawała jej jedynie uroku.
    Pan Meza kilka dobrych i znacznie za długi sekund lustrował taflę wody, kiedy to dziewczyna po cichu zakradła się do niego i niewiele myśląc popchnęła go do wody. „Tak Iv, ten dzień nie mógł być lepszy” – pomyślała krztusząc się własnym śmiechem.

    [Teraz Carlos może udawać, że nie umie pływać. :D]

    OdpowiedzUsuń
  144. Bastian przestąpił próg dormitorium, które wyglądało dokładnie tak, jak wszystkie inne męskie dormitoria – jak zwykle było tutaj monotematycznie (tym razem wręcz ogłupiała ilość czerwieni gdzie okiem nie sięgnąć – czerwone kotary, czerwona pościel, czerwony dywan, czerwone ściany, a nawet ogień w palenisku, nad którym suszyły się szkarłatne gacie), chaotycznie i bardzo ciasno, więc nawet nie było się co rozczulać nad wystrojem. Zamiast tego skupił się na słowach Mezy i natychmiast tego pożałował, bowiem Gryfonowi koła zębate w głowie przeskoczyły na tryb, który daleko wykraczał poza bastianowe zdolności rozumienia.
    - Nie, nie, nie ma nawet mowy! Tym razem nie dam sobie zrobić wody z mózgu – odparł, przekornie zaplatając ręce na klatce piersiowej. Jak sięgał pamięcią, a pamięć działającą na dziesięć minut wstecz miał wciąż bardzo dobrą i nie szwankującą, Carlos nie raczył poinformować swojego sztabu wsparcia o docelowym miejscu imprezy, poza tym wciąż pozostawała kwestia hasła. Bastian chwycił się ten myśli jak brzytwy, trzymającej go na powierzchni zdrowia psychicznego i nie podjął gry. Zamiast tego, pozwolił właścicielowi na wybranie jedną z kici, o możliwie nikłych skłonnościach do wydrapywania oczu, albo zakłaczkowywania ubrań.
    W końcu w rękach Bastiana znalazł się wyczekiwany mruczek, niewiele dłuższy od połowy jego przedramienia, który, jakby potwierdzając słowa swojego właściciela, zaczął łasić do dłoni Bastiana już w chwili, kiedy jego palce znalazły się w za szpiczastymi uszami, drapiąc je. White uwielbiał zwierzęta, ale ze względu na uczulenie na sierść matki nie mógł sobie pozwolić na nic, co nie byłoby sową. Niby przez większość roku pomieszkiwał w Hogwarcie, ale wciąż pozostawała kwestia wakacji, a matczyne schorzenie było tak daleko posunięte, że jakakolwiek interakcja z kotem, psem czy świnką morską powodowałaby atak paniki, a następnie atak alergii, który z kolei obfitowałby w długotrwałe konsekwencje dla całej rodziny, na co niestety Bastian nie mógł sobie pozwolić. Mógł jedynie zatopić się w marzeniach, że kiedy wreszcie wyruszy na swoje, sprawi sobie cały zwierzyniec.
    - Okej – odezwał się w końcu, wypuszczając kotka z objęć. – Jestem gotowy na imprezę. – Potarł rączki, jakby na dowód swoich słów i podniósł się na nogi z czyjegoś łóżka, na którym wcześniej usiadł. – Czy Rasac trzyma tu jakiś alkohol, czy naprawdę zdajemy się na Puchonki? – Jeśli Krukon miałby być szczery, to wolałby się nie zdawać. Zwłaszcza, że wydawało się, że wylądował na czarnej liście ciemiężycieli i drani, którzy na dodatek dostali za swoje. A jak znał Mikaela, to na pewno chłopak zdążył coś zachachmęcić z Hogsmeade. – Może ukrył butelki w dziurach wyciętych w książkach czy coś – rzucił.

    [I have no idea what is it :D]
    Loczek

    OdpowiedzUsuń