Kiedy staje przed nimi
w cieniu podejrzenia
jest jeszcze cały
z materii światła
eony jego włosów
spięte są w pukiel
niewinności
po pierwszym pytaniu
policzki nabiegają krwią
krew rozprowadzają
narzędzia i interrogacja
żelazem trzciną
wolnym ogniem
określa się granice
jego ciała
uderzenie w plecy
utrwala kręgosłup
między kałużą a obłokiem
po kilku nocach
dzieło jest skończone
skórzane gardło anioła
pełne jest lepkiej ugody
jakże piękna jest chwila
gdy pada na kolana
wcielony w winę
nasycony treścią
język waha się
między wybitymi zębami
a wyznaniem
wieszają go głową w dół
z włosów anioła
ściekają krople wosku
tworząc na podłodze
prostą przepowiednię
b e n j a m i n j G E O R G I J E W
Absurdalne, że mimo wielu wątpliwości od zawsze pasował do Slytherinu. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt,że udało mu się zapomnieć? Wyrzuty sumienia nie znikną, ale stłumione i rozmazane, pozostają plamą w umyśle i krzykiem przerywającym koszmar. Niewyraźnym uśmiechem, ale prawdziwym i szczerym, nowym od czasu...
z o b a c z // p o z n a j // d o t k n i j
[Wybrałaś najgorsze zdjęcie Lachowskiego evah. Jest rudy i ma piegi. Amen.]
OdpowiedzUsuńJózia
[Ja Ciebie też bardzo kocham.]
UsuńDupy nie urywa.
OdpowiedzUsuń~obrażony infantylny kapitan krukońskiej drużyny quidditcha
[Czyżby Benisław pomagał przy tworzeniu nowej karty Bastka? :D // Szlag, tak trzymałam kciuki za tego hipisa! xd]
UsuńDrew
Boru, Drewow, ty jesteś jakąś wróżką czy co oO
UsuńPomagał, pomagał, ale chyba Bastek jest zbyt wielkim indywidualistą, by to docenić, pf.
Usuń[Ja chcem wątek z Beniem :c]
OdpowiedzUsuńElsa i Yss
[a ja pochwalę zdjęcie, bo ładne jest :3]
OdpowiedzUsuńIan i Marcel
[Szybko się uporałaś z tą kartą. Więc nie pozostało nic innego jak coś wykombinować! ]
OdpowiedzUsuń[Buuuuuuuuum.... to jednak Benek nie awansował na hipisa? :D]
OdpowiedzUsuńMikael
[Ty to jednak głupia jesteś :*
OdpowiedzUsuńAle lofju za ten początek.]
[ Ja tam uwielbiam to zdjęcie, dżizys, czemu tutaj każdy ma taki genialny gust co do wybierania zdjęć *zirytowana* wybierzcie mi zwalające z krzeseł zdjęcie Alex'a. Będę bardzo wdzięczna no! ]
OdpowiedzUsuńMalfoy'owa
[ Dobrze, że nie ma już emo-Bena w garniturze. Level up! Teraz koty Mezy mogą go ciągnąć za hipsterskie szaliczki (czy sweterki, ja nie znaju)! ]
OdpowiedzUsuń[ Czy ja Beniowi w końcu odpisałam? :D Bo za Chiny sobie przypomnieć nie mogę. ]
OdpowiedzUsuńMary
[Przyszłam do Bena, bo przez to zdjęcie odrodziła się moja miłość do Laczoskiego, że ojaniemogę, patrzę i się nie napatrzę chyba, no!
OdpowiedzUsuńZwalam, skoro tak nalegasz, nie wiem z kim Ci łatwiej będzie wymyślić, ale zacznę pięknie, promys!]
Sid
[Chcesz tworzyć takie bzdury? To mogę oddać ten dar, bo innych nie umiem, a chciałabym. :D
OdpowiedzUsuńFajny Bendżi, to ja chcę wątek i nie ma, że nie, promuję wątkowanie bez barier! Ale cholibka, też mi się skończyły pomysły, rozdałam Ślizgonom wszystkie. :CCC]
smutna Anka
[A no wiszę ci wąciszę, i to tak bardzo że to aż boli, że tak powiem. Jakieś pomysły w takim razie? ^^]
OdpowiedzUsuńMożna powiedzieć, że Meza czuł niesamowity pociąg do Bena. Chodziło oczywiście o to, że Carlos uważał Ślizgona za wyjątkowo groteskową postać, która była nierzadko głównym obiektem żartów Gryfona w pokoju wspólnym. Gdyby Georgijew widział, jak jego wątpliwej jakości przyjaciel nabija się z niego na oczach znajomych, pewnie sam zacząłby się śmiać (a potem zamordował najokrutniejszym sposobem komika). W każdym razie, tuż po wystawianiu komedii z panem Jestem-Złym-Chłopakiem w roli głównej, ulubionym zajęciem Latynosa okazało się ogólne jego prześladowanie - w tym śledzenie.
OdpowiedzUsuńNie mógł wyprzeć z pamięci spotkania w komnacie, gdzie zastał zdesperowanego kolegę na przygotowywaniu nielegalnej mikstury. Nawet nie wiedział, kogo dokładnie miała ona przywoływać; nie dał rady dowiedzieć się, kogo tak bardzo pożądał Ben, że aż zdecydował się na majstrowanie z tak potężną magią (i to jeszcze w tak nieporadny sposób). Mimo wszystko, mimo ryzyka, mimo możliwości zepsucia sobie całego życia tym wybrykiem, ale za to z całym zaangażowaniem, Meza postanowił pomóc stęsknionemu za kimś Ślizgonowi. Oczywiście nie za darmo, ale o cenie będzie już gadać później, gdy pozna więcej sekretów Georgijewa.
Dziś wypuścił się bardzo ostrożnie za nim z zamku. Wiedział, iż prawdopodobnie czekała go wyprawa do Zakazanego Lasu, dlatego też ubrał się odpowiednio (czyli zrezygnował z najlepszych spodni, a także wziął dodatkową kurtkę; przecież nawet drzewa przeraziłyby się tą czarną sutanną, więc jej nie zakładał). Podążał spokojnie za obiektem swojego zainteresowania, uważając, by czasem nie wydać żadnego niepożądanego odgłosu.
Obserwował uważnie, jak Benjamin otwierał książkę, potem patrzył na ścianę lasu. Szybko schował się za domkiem gajowego, gdy dostrzegł obrót w tył śledzonego, by już po chwili dobiec do krawędzi błoń, a następnie podążyć za Ślizgonem. Czekał jeszcze długo na ujawnienie się; w końcu nie chciał, by ów poszukiwacz Rdestu zawrócił z drogi.
Problem pojawił się, gdy Carlos dostrzegł w półmroku mnóstwo mniejszych i większych oczu, a także usłyszał - na razie ciche - klekotanie szczypiec. Poczuł, jak niepokojące uczucie zdenerwowania zalało go od stóp do głów. Zaczął zbliżać się do Georgijewa, tym samym uciekając od goniącej go wściekle akromantuli.
- Beniu, Beniu kochany - zaczął krzyczeć szeptem już z daleka, co by nie zostać zaatakowanym jakimś zaklęciem, gdy podejdzie za blisko. - Powiem ci coś. - Położył mu dłoń na ramieniu, ale tylko na ułamek sekundy. - Spierdalajmy stąd!
[ :D ]
[Polly już obecna i gotowa do wątkowania. Tylko pytanie kontunujemy, czy coś nowego ? :P]
OdpowiedzUsuńPolly
[Zawsze można wymyślić podobny wątek. Tylko że Jamie jest na tyle pewna siebie, że on by o tym wiedział. Zawsze możemy pobawić się w odbijanie haha. Tylko że ona nie przepada za Ślizgonami. Chyba że miałaby w tym swój cel... (wyczuwam masterwątek - i błagam o konfe na gg z wszystkimi, by ustalić jego fabułę)]
OdpowiedzUsuń[AAAAAAAAA, to ja chcę pomysł na wątek! :D]
OdpowiedzUsuńLouis Delacour
Bendżi nie spodziewał się, że kiedy rano będzie spokojnie kroczył do łazienki w celu odcedzenia kartofelków jego śladem będzie podążając szkolny Poltergeist! Lewitował za nim z łobuzerskim uśmiechem, udając że kroczy na paluszkach w powietrzu i zaciera ręce planując jeden z najgorszych żartów jakie w tym tygodniu wymyślił. Dopadł go w kabinie, wyleciał prosto z muszli ochlapując go już nie tak czystą wodą, z wielkim rechotem.
OdpowiedzUsuń- Bu! Siuśkowego dnia.
Walił łapskami w oszczaną wodę kiblową jakby moczył się w baseniku mając przy tym radości tyle ile małe dziecko w upalny dzień. Krzyki pluski zwabiły ciekawskich uczniów do łazienki chłopców i kiedy gapie były już w środku, Irytek uciekł do rury odpływowej.
[ To ja odpiszę na jeden z dwóch, które mi zaczęłaś ostatnio :D Jak będziesz te leki zorganizować, przywlecz i mnie, plis. ]
OdpowiedzUsuńMary
[Niech Ci Karolina wytłumaczy wszystko, zanim to przeczytasz :D Pewnie jest strasznie po tak długiej przerwie od pisania. Ale się rozkręcę. Biedny Beniu xD]
OdpowiedzUsuńOparła się o zewnętrzne mury szkoły, splatając ze sobą ramiona i zaciągając się powietrzem, gdy lekki, zimny wiatr przyjemnie zawiał jej w twarz, odrzucając do tyłu wystające z niedbałego koka blond loki. Duchota unosiła się ponad głowami uczniów, otulała korony drzew, mury budynków, jak i wszystko inne, co zdołała napotkać. Zimno kamienia przynosiło ulgę nagrzanym przez słońce, odsłoniętym ramionom Jamie. Niespodziewanie kichnęła. Eliksiry dla alergików w przystępnych cenach nie wyleczały całkowicie alergii, jedynie ją łagodziły, a kieszenie zarówno Jamie, jak i jej ciotki nigdy nie pozostawały do syta zapełnione. Pyłki z powierzchni rozległych ziem, należących do Hogwartu, często lubiły unosić się i drażnić jej nos, zakrwawiać jej oczy, doprowadzać do łez – nawet i we wrześniu, zaraz na początku siódmego, ostatniego już roku. Otarła ręką załzawione oko i przeklęła cicho, po czym odwróciła na pięcie w stronę łukowego wejścia do wnętrza szkoły, lecz po pierwszym postawionym kroku jej sylwetka zderzyła się z postacią wysokiego mężczyzny i zanim rozpoznała jego twarz, musiała krótki moment czekać na poprawę ostrości wzroku.
- Oh, no cześć – trudno było się nie uśmiechnąć, gdy doprowadziła się do stanu normalności. Wystarczyło jedynie spojrzeć na Benjamina, wystarczyło jedynie wspomnieć sobie jego niezdarną, sztywną dziewczynę Josephine, a figlarny uśmiech jakby sam wędrował i przyklejał się do twarzy Gryfonki. Za Jo nie przepadała od rozpoczęcia tutaj nauki, za prawionymi przez nią kazaniami, za jej niewinnością, gdy niby przypadkiem łamała jej nos w Klubie Pojedynków. Jams ledwo rozpoczęła rok, ledwo przyzwyczaiła się do miłego chłodu hogwardzkiego korytarza, gdy Hawkins wdrożyła w życie swój dawno opracowany plan zszargania blondynce nerwów. Gdy Jamie pakowała się do szkoły, w dodatku w niespełna pięć minut, z powodu szkody powstałej na starym budziku , zapomniała uplasować w walizce najważniejszej rzeczy, która pozwalała jej przetrwać już sześć lat nauki – swojej porcelanowej figurki szczęścia, przedstawiającej czarnego kota z dużymi, zielonymi oczami. Symbol nieszczęścia paradoksalnie rodził szczęśliwe sytuacje w rękach dziewczyny. Gdy o nim zapomniała, tuż przy pierwszym śniadaniu, jakim raczyła się w nowym miesiącu, nadleciała sowa z paczuszką od ciotki Florence, w której w miękki puch wepchana była figurka. Po zabiciu głodu, Jams oczywiście ostrożnie wracała z nią przez korytarz, gdy zza zakrętu z rozpędu uderzyła o dziewczynę całym swym ciałem Josephine, wywracając ją i siebie na podłogę, a także tłukąc jedną z cenniejszych rzeczy, które Crosby posiadała.
Nigdy wcześniej, przed tym wydarzeniem, nie była zaintrygowana Georgijewem, mimo że uważała go za atrakcyjnego i zdawała sobie sprawę z podszeptów młodszych koleżanek na temat jego urody. Był Ślizgonem, a z nimi bywało ciężko. Jednak ostatnia sprawa z Jo obróciła to nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni, nakazywała Jamie zwiększyć poziom przekazywanej temu chłopcu uwagi. Zdawała sobie sprawę, że jest ładna. Zdawała sobie sprawę, że niewinny flirt z miłością życia znienawidzonej przez siebie osoby, może Krukonkę doprowadzić do obłędu. Miała nadzieję, że szczęście sprzyja jej bez utraconej figurki. A przede wszystkim wierzyła, że czerwona obwódka przestała okalać jej błękitne oczy.
- Trochę tu gorąco – posłała mu spojrzenie, jakby chodziło od ciepło bijące od niego. Choć w rzeczywistości była to naturalna reakcja na trzydzieści trzy stopnie w powietrzu. – Mamy teraz razem eliksiry, no nie? – Swobodnie zmniejszała pomiędzy nimi dystans. – Właściwie Ben, pakowałeś na tych wakacjach? Jesteś w naprawdę dobrej formie! – Udała zachwyconą. Właściwie była zachwycona. Zachwycona tym, że ubrała t-shirt z idealnym ta tą okazję dekoltem.
[czo za flirty oemdżi]
[Aż nie wiem, pod którą kartą pisać, kogo wybrać, kogo wybrać, o matulu! ;D A tak na poważnie, to w sumie obojętnie. Nie mam jeszcze wątku z męską postacią, ale kurczę, nie mam też pomysłów na tę chwilę. ;_; Chyba jednak wolę zaczynać wątki. ^^'
OdpowiedzUsuńA na zdjęciu chyba nikt znany, bo to jakieś foto z dA, które od stu lat kurzy się na moim dysku.]
[No! Dawno mnie tu nie było!
OdpowiedzUsuńWłaśnie chyba nie rodziną. Z tego co pamiętam, to miało być jakieś powiązanie przez tę laskę od Bena, co umarła ;p no musimy poczekac, ale jak coś to jeszcze szczegóły się na gg ustali ;)]
Millie
[Jak to nigdy za mało? Nie lubisz Puchasiów? Jak możesz.. Ranisz moje puchasiowe serduszko. :(
OdpowiedzUsuńA tutaj dwie takie fajne postacie są... aż ciężko wybrać, która ciekawsza. Ale skoro nie lubicie Puchonów... ]
Jason
Mary MacDonald nie pociągało Hogsmeade, bynajmniej nie na siódmym roku. Gdy miała się tam wybrać po raz pierwszy, ekscytacja wręcz rozsadzała ją od środka, miotając drobnym ciałkiem i sprawiając, że trzynastoletnia wówczas dziewczynka podążała do wioski w niepohamowanych podskokach, dzwoniąc sakiewką monet, które oszczędzała specjalnie na tamtą okazję. Po czterech latach i wielu wypadach, legalnych i kilku wręcz przeciwnie, osada nie stanowiła już dla Gryfonki żadnej atrakcji. Postanowiła więc, że spędzi dzień w bibliotece i nad hogwarckim jeziorem, ciesząc się promieniami słońca.
OdpowiedzUsuńOstatnimi czasami pojawiała się nawet na posiłkach i, co jeszcze dziwniejsza, siedziała na nich praktycznie do końca, przeżuwając jedzenie powoli i ciesząc się radosnym gwarem zgromadzonych tam uczniów. Nie zostało jej już wiele takich chwil, więc postanowiła, że wykorzysta je wszystkie, co do jednej.
Właśnie zbierała się do wyjścia, już nawet podniosła się z ławki i postąpiła kilka kroków naprzód, gdy nagle zdecydowanie większe i cięższe, o co nie było trudno, ciało, wpadło na nią i wytrąciła z równowagi. Wszystkie baletnice i eksbaletnice świata wyklęłyby ją ze swych kręgów, gdyby widziały, jak upada w sposób totalnie pozbawiony gracji, obijając sobie tyłek o kamienną posadzkę.
Podniosła wzrok, gotowa na niezbyt miły komentarz, lecz gdy zobaczyła, kto na nią wpadł, jedynym, co zdołała wykrztusić było: - Ben?
Marysia
[A tam, nie ma co chwalić. Przydałby się za to ktoś do przysłonięcia. Trochę za długo wisimy na głównej ;c
OdpowiedzUsuńHm... Cathy pewnie wzięłaby go za wariata i sądziłaby, że ją mentalnie molestuje :D To dopiero dziwna (i śmieszna) wizja! Biedna, nie wiedziałaby, co zrobić z tym fantem.]
Cathy
[Zaczynam!]
OdpowiedzUsuńW normalnych okolicznościach Rasac nie dałby się sprowokować na taki tani chwyt, ale miarka się przybrała, gdy jakiś ślizgoński dureń z wątpliwą premedytacją przekroczył wszelkie granice zdrowego rozsądku, zatrzaskując drzwi z takim impetem, że z trudnością trzymały się na zawiasach. Kac natychmiast dał o sobie znać w postaci przeszywającego na wskroś bólu, uniemożliwiającego mu poprawne funkcjonowanie. Wypuścił ze świstem powietrze, żałując, że nie zastąpił Ognistej zwyczajowym kakao na dobry sen. Ah, ta przeklęta, krnąbrna ironia lasu!
Wybitnie nie w humorze sterroryzował przedstawiciela pozwalam-ci-łaskawie-egzystować-z-moimi-buciorami-szlamo i zadarł głowę do góry, manifestując swoją znikomą intelektualną przewagą nad Bonisławem Geogije…Jak?, który miał czelność złapać z nim przymusowy kontakt wzrokowy i zatrzepotać w akcie niedoinformowania rzęsami.
— Nie kokietuj mi tu, kokietko — burknął pod nosem, wysyłając w jego stronę grom za gromem, świadczącym o jego tymczasowej niepoczytalności i niemocy w kontrolowaniu złości. — Na kolana i… ekhm… — odkrzyknął, coby jego głos nie brzmiał jak ofiara wysokoprocentowego trunku — …kajaj się! — zawyrokował butnie, nastawiając nadgarstek w taki sposób, aby móc w każdej chwili odwdzięczyć się paskudną klątwą.
Niezrozumienie w oczach małego arystokraty było niezaprzeczalnym dowodem na to, że nie miał bladego pojęcia, że dopuścił się najokrutniejszej z możliwych zbrodni, a Mikuś nie miał zamiaru mu tego tłumaczyć. Zemsta będzie słodka jak czekolada i niewinna jak… niewinność musiał sobie darować z przyczyn czysto etycznych.
— Zamordowałeś drzwi, psiakrew, jesteś z tego… AAAAAAAAAUUUUUĆ!!!
Złapał się za swoją makówkę, gdy pod wpływem podniesionego głosu uaktywnił się olbrzymi, nieporównywalny z niczym ból, mając moc co najmniej dwóch cruciatusów wspomaganych przez parę wyjątkowo złośliwych tłuczków.
skacowany Mikuś
[Dziecko mordu żąda wątku]
OdpowiedzUsuń[Brawo, brawo! Będę Was gnębić tytułami po niemiecku, także musicie się przyzwyczaić :p Och, to może skoro Ben odgrywał rolę snobistycznego Ślizgona, to może poznając lepiej Arabellę dochodził do wniosku, że może wcale tak nie trzeba, co poskutkowało tym, że złapali ze sobą całkiem niezły kontakt, ale tak, żeby inne Ślizgony nie widziały? Albo Arabella była zmuszona do utrzymywania kontaktów z czystokrwistymi znajomymi z domu i siłą rzeczy musiała dokleić się do kogokolwiek? Sama nie wiem, co można by wykombinować]
OdpowiedzUsuńArabella
Subtelne, przelotne spojrzenie rzucone przez Benjamina na miejsce ulokowane kilka centymetrów niżej od tematu komplementu – starego medalionu - nie umknęło uwadze dziewczyny. Wywołało u niej szeroki uśmiech, choć i pożałowanie do marnych rozmiarów swojego biustu zawsze kurczowo chwytało się kompleksów Jams, tym razem zagłuszał je powtarzający się jak echo komplement, który przede wszystkim dziewczynę bawił. Medalion był stary, zdecydowanie nie na czasie i noszony przez Jamie ze względu na cechującą ją sentymentalność. Tego typu usprawiedliwienie, by móc spojrzeć na obiekt uwielbienia wszystkich mężczyzn (a przynajmniej miejsce, gdzie obiekt zwany piersiami powinien się znajdować), stawiało sytuację w humorystycznym świetle.
OdpowiedzUsuń-Ah, czyżby? – złapała błyskotkę, wpatrując się w nią i delikatnie obracając w palcach. – Dostałam go od ciotki po otrzymaniu szkolnego listu – powróciła oczami do Benjamina. Do rzadkości nie należało wystukiwanie przez serce Jams szybkiego rytmu, gdy Gryfonka bywała w pobliżu wręcz bliźniaczych kropli greckich bogów - jednak niewinny flirt z Benjaminem wydawał się zamienić jej mięsień sercowy w biegnącego maratończyka. Najprawdopodobniej usprawiedliwiał to fakt, że chłopak ten należał oficjalnie do Jo. – Jeżeli dobrze się przyjrzysz, zobaczysz że przebłyski w kamieniu mienią się błękitem podobnym do tego, jaki mam w tęczówkach – przybliżyła się do niego z niezdartym z twarzy lekkim uśmieszkiem, zakładając niesforne, wypadające z koka pasmo włosów za ucho. Ponieważ nie była niska, mogła z łatwością spojrzeć mu prosto w oczy.
[Trochę krótko, wybacz. To co, udajemy się na eliksiry? ^^]
W stronę Bendżisława poleciała pierwsza rolka papieru toaletowego. Różowy, mięciutki i pachnący trafił go w tył głowy a z kabiny obok można było usłyszeć ciche parsknięcie - to Irytek powstrzymywał się od śmiechu. W ostatnim czasie upatrzył sobie męską toaletę. Chłopak siedzący na tronie z porcelany (czyt.kibelku) był skazany na łaskę lub niełaskę jego złośliwości Poltergeista. Poleciała druga rolka odwijając się w locie, a potem trzecia i czwarta aż poleciał cały tuzin zasypując biedaka do połowy.
OdpowiedzUsuń- Bendziś srendzi.
Nich Bendżi pamięta, ściany mają uszy.
UsuńWdrożenie w życie spontanicznie powstałego przed chwilą planu, który obierał sobie za cel niewinną zemstę na Josephine, nie wymagało poświęceń, czy nadkładania karku, a w zamian przynosiło słodkie przyjemności, więc mógł on zostać określony przez szersze grono planem idealnym. Mówiono że to, co przynosi okazja, należy garnąć do siebie z najgorliwszą zachłannością. Okazja bowiem podawała dziewczynie jak na tacy uroczego, wysokiego młodzieńca, na co dzień bywającego ze Ślizgońskiej reguły nieco hermetycznym, lecz przy blondynce czarująco wydającego z siebie krótki, ale jakże urzekający śmiech. Bądź co bądź, Jamie była jedynie dziewczyną, w środku której walczyły hormony. Pewna męska cecha, która odkąd sięgała pamięcią, lubiła komplikować Gryfonce życie - niestabilność emocjonalna na terytorium płci przeciwnej – przypominała przewodnika-entuzjastę, który ochoczo prowadzi cię na skraj urwiska i popycha w przepaść, życząc z uśmiechem miłego dnia. Nie potrafiła postawić kroku w tył, choć szczątki rozsądku nakazywały ucieczkę, bo wiedziały, że chwilowa przyjemność ogranicza się do bycia jedynie chwilową przyjemnością, a flirt z zajętym facetem nigdy nie był kojarzony z długofalową rozkoszą. Raczej z bólem, gdy wraz z Karmą zjawiała się utęskniona dusza, w postaci zaginionej dziewczyny.
OdpowiedzUsuńJamie jednak rzadko brała pod uwagę konsekwencję swoich czynów, gdy przychodziło jej działać. Dlatego od razu oddaliła od siebie [ku rozpaczy i szczęściu stalkerów] te przelotne myśli i od razu poczuła, jak wraz z rozpoczynającym się rokiem szkolnym kwitnie, zamiast obumierać i powstawać jako chwast w szczeniackiej żałobie po minionych wakacjach. Benjamin, który w dłoni ujmował kamień zawieszony na łańcuszku okalającym jej szyję; Benjamin, który rzucał humorystyczną uwagę, wpatrując się z wyczuwalną ciekawością w Jamie. [Chciałam pokusić się o stwierdzenie, że był jak słońce, woda i dwutlenek węgla, lecz biochem aż tak się jeszcze na mnie nie odbił.]Pytanie nagle powstałe w jej głowie, ukryte pod szerokim uśmiechem skierowanym w jego stronę, brzmiało: Jak mocnymi oparami mami Bena Jo, że udaje jej się na stałe zatrzymać go przy sobie?. Najwidoczniej czary, czy piekielne skutki eliksirów miłosnych, czy samej miłości, traciły w praktyce na swojej skuteczności, bo ani o milimetr Benjamin nie odsunął się od Jamie.
- Daltonizm daltonizmem – zaśmiała się. – A może to wina tego, że tak rzadko spotykamy się oczami, hm? – powiedziało to tak lekko, że pytanie zabrzmiało, jakby było jedynie żartem skierowanym do kolegi. Sens zdania był jednak wyczuwalny na tle ogółu. Zanim jednak Ben zdążył odpowiedzieć, niska postać Horacy’ego Slughorna przerwała im ponaglając, by spieszyli się na pierwszą lekcję w oddalonych kawałek od miejsca, w którym obecnie przebywali, Lochach. Uśmiechnęła się przepraszająco do Georgijewa [chyba dobrze] i rzuciła do starego nauczyciela Eliksirów, żeby się nie trapił, bo oboje spokojnie trafią jeszcze na sam początek lekcji. Następnie zrobiła parę kroków w stronę pobliskiej ławki, gdzie zostawiła swoją magiczną torbę bez dna, by odnaleźć w środku starannie uprasowaną koszulę i krawat z barwami Gryffindoru.
- Zaczekasz na mnie? Czy to nie dziś Slughorn miał dać nam na spróbowanie uwarzyć Felix Felicis? - z westchnieniem nałożyła na jasny t-shirt koszulę i starannie zapinała poszczególne guziki, by następnie odwinąć do tyłu rękawy. Mundurek obowiązywał, nawet jeżeli słońce obrało sobie za cel zrobić z powietrza piekarnik. – Chyba nie potrzebuję eliksiru szczęścia, byś zgodził się być ze mną w parze na zajęciach? – przewiesiła przez szyję krawat i szybko go zawiązała, po czym chwyciła za torbę i spojrzała na Bena wyczekująco, z lekkim uśmiechem na twarzy.
[Czo ta Jams XD W każdym razie jakby w tej chwili wbiła Jo z tekstem "ja ci dam Felix Felicis, lepiej go sobie sama uwarz, bo będzie ci potrzebny" i cisnęła pięścią pod je nosem, byłoby ciekawie ^^ Odpisałam szybko, bo pragnę rozwinięcia masterwątku.]
Ben nigdy nie zabiłby Mezy, bo wtedy dokończyłby tę swoją miksturkę chyba za kilka dekad. Mimo wszystko Latynos w niektórych przypadkach okazywał się pomocny, tak jak na przykład w tej chwili - gdyby nie śledził Georgijewa, ten najprawdopodobniej sam musiałby walczyć z żądnymi krwi pająkami. A tak, to nie dosyć, że został w porę ostrzeżony, to miał przy sobie bardzo odważnego Gryfona, w dodatku dosyć rozsądnego, bo ratującego siebie i towarzysza, zamiast stawiającego niepotrzebnie czoła niebezpiecznym stworzeniom. Po co miałby je drażnić? Wolał się szybko, bardzo szybko oddalić. Najlepiej sprintem.
OdpowiedzUsuń- One idą od strony wejścia do lasu, patafianie - warknął dosyć głośno, ale nie na tyle, by dodatkowo jeszcze zwabić olbrzymie kreatury. Niestety, klekotanie stawało się coraz lepiej słyszalne, co wcale nie spodobało się Carlosowi. - Chcesz zerwać swoją magiczną roślinkę czy nie? Rusz ten koślawy tyłek!
W ogóle nie przejął się słowami towarzysza. Wolał skupić się na misternym planie ewakuacji, co przychodziło mu z trudem; z jednej strony, od wejścia do puszczy nadciągało co najmniej kilka rozjuszonych pająków, z drugiej zaś - jaki był sens wbiegania w głąb lasu? Co prawda, po drodze mogli się ukryć w jakiejś jaskini i tam przeczekać, poza tym skoro już Meza wybrał się na wycieczkę, nie wróci do zamku z pustymi rękoma. Wiedział, jak wyglądał cel podróży Beniaczka, a że nie znajdował się wcale tak daleko... właściwie, lepiej było wciąż iść w tym kierunku, który obrał Latynos.
- Słuchaj, Beniu, chodź za mną, ukryjemy się w przytulnej jaskini - zaczął już dużo potulniej, niż przed chwilą, mając tylko nadzieję, że ten uparty, ślizgoński pomiot go posłucha. - Tylko nie rzucaj w nie jakimiś zmyślnymi zaklęciami, bo nas od razu zeżrą.
I już, już zaczął obierać swoją drogę, gdy wyrosło przed nim wielkie, owłosione cielsko. Zamarł w bezruchu, nawet nie oddychał; dopiero po kilku sekundach ocknął się, by wyciągnąć z kieszeni różdżkę i naprędce wymyślić jakieś skuteczne zaklęcie.
- Conjunctivitis! - krzyknął, a strumień światła ugodził pająka w dwie nieustannie klekoczące szczękoczułki. Stworzenie zaczęło się słaniać na nogach, a następnie upadło na plecy, jeszcze przez chwilę poruszało odnóżami, a następnie zamarło. Widocznie zaklęcie nie było na tyle silne, by od razu nastąpiło odrętwienie. Za to jasność sprawiła, że inne kreatury na chwilę przestraszyły się i uciekły, jednakże zagrożenie zostało zniwelowane tylko z jednej strony. Carlos stał ciągle w miejscu, trochę zszokowany i jednocześnie dumny z siebie, że przypomniał sobie zwierzęcy odpowiednik drętwoty. Dobrze było czasem posłuchać nauczyciela OPCM po zajęciach.
Mimo wszystko - w Mezie nie wygasła chęć ucieczki.
- Ja biegnę po twoje sprawunki, Beniu! Możesz zatrzymać te pluszaki, jak chcesz!
[ I to akurat do Carlosa. Takie piękne. ]
Wielki pająk poleżał chwilę oszołomiony na grzbiecie, po czym z łatwością podniósł się i stanął naprzeciw Carlosa. Zaklekotał gniewnie szczękoczułkami, w które trafiło go zaklęcie, a z mroku wyłoniło się parę podobnych do niego osobników, równie co on podenerwowanych. Wszystkie naraz ruszyły w stronę czarodzieja, który odważył się je tak bezczelnie zaatakować.
Usuń[W sumie to tak. Nie miałam kompletnie pomysłu na imię więc sięgnęłam po pierwszą lepszą książkę z półki i spojrzałam na imiona :) Wszyscy piszą że jest słodka i urocza, a w sumie to miała być trochę na odwrót no ale cóż. Kobiety są zmienne więc raz będzie urocza a raz nie, o!]
OdpowiedzUsuńPortia
[Może zróbmy tak, że biegał tak za nią do tej piątej klasy. Znielubiła go więc i potem, gdy wreszcie przestał, mogła ignorować jego istnienie. Tak dla zasady. I teraz, w drodze do Hogsmeade, nagle widząc ją gdzieś tam przed sobą, zacząłby swoją starą śpiewkę. Tylko jednorazowo, żeby przypomnieć o sobie :D Mógłby ją w końcu wkurzyć. Aż jestem ciekawa, jakbym to opisała ;> Dziwne powiązania są fajne.]
OdpowiedzUsuńCathy
[Ja wiem, Kyllen jest taki uroczy, że proszę siadać.
OdpowiedzUsuńNie wiem co to niedobór wątków, bo ciągle coś komuś obiecuję i w końcu będę odpisywać na dwadzieścia różnych rzeczy... Ale i tak nie pogardzę i jak coś wymyślisz, to rzucaj śmiało.]
Kyllen
[A no^^ Trochę jak hipis wygląda ^^ Brakuje mu lenonków i koszuli w kwiatki XD. A ty na niedobór wątków cierpisz, że mnie komentarzem niepozornym prowokujesz?]
OdpowiedzUsuńRoderick
Siedziała samotnie w zdewastowanym pokoju i wpatrywała się tępo w zabrudzone okno. Szare niebo, rozpościerające swoje ramiona nad miejscem jej uwięzienia zdecydowanie nie dodawało otuchy, ale z pewnością było przyjemniejszą alternatywą niż brudne pomieszczenie dookoła.
OdpowiedzUsuńZanim zajęła miejsce przy chłodnej szybie, przeszukała cztery ściany, w których ją zamknięto. Miała na celu znaleźć coś do obrony przed śmierciożercami, ale poza paroma klawiszami, leżącymi w najdziwniejszych miejscach, nie było tu nic, co dałoby jej choć trochę przewagi nad dwoma mężczyznami. Poprzestała więc na przesunięciu wszystkich mebli, jakie tylko udało jej się ruszyć pod drzwi i zabarykadowaniu wejścia. Choć odkąd się obudziła, jakoś nikt nie próbował się do niej dostać.
Siedząc tak i myśląc, jej rozważania niezauważalnie zeszły na refleksyjno-wspomnieniowy tok. Czy to zwiastowało rychłą śmierć? Przed oczyma dziewczyny przepływała cała seria obrazów. Ona i Ben, wszędzie razem, prawie wszędzie szczęśliwi, zawsze…
Huk, który rozległ się na parterze przywrócił dziewczynie racjonalne myślenie. Rozejrzała się niespokojnie dookoła, niepewna co może to oznaczać. Z jednej strony, może przybył właśnie jej ukochany i teraz rozprawiał się z tymi podłymi szumowinami, ale z drugiej strony do domu mogła wparować cała zgraja śmierciożerców, którzy pomogliby Richardowi i Flaviusowi przetransportować ją do Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Musiała wziąć sprawy w swoje ręce.
Rozejrzała się po pokoju, pełna nadziei, że tym razem może znajdzie jakąś godną broń. Jej wzrok padł na zawieszony powyżej okiennicy karnisz, z którego smętnie zwisała podarta i podgryziona przez mole firanka. Niewiele myśląc złapała pręt i uwiesiła się na nim, licząc, że ciężarem swojego ciała wyrwie go ze ściany. Nie przeliczyła się – gdy tylko oderwała nogi od ziemi, prowadnik [lel, znalazłam taki synonim w internetach; btw, ciekawe czemu ona nie wyskoczyła po prostu przez te okno?] niemal wyskoczył z muru i po chwili leżała na ziemi, opatulona spleśniałą zasłoną.
Wstała jak najszybciej i odrzuciła kawałek materiału w kąt. Trzymając w dłoni swoją broń, podeszła do drzwi i rozpoczęła proces odsuwania ciężkich mebli na środek pokoju. Gdy drzwi stały już otworem, delikatnie złapała za klamkę i otworzyła je, starając się nie robić zbędnego hałasu. Natychmiast dostrzegła przyczajonego na schodach Flaviusa. Podkradła się do niego i zdzieliła mężczyznę z całej siły prętem w głowę. Upadł jak długi, wydając z siebie głośne stęknięcie. Jednak stojący na dole Richard był najwyraźniej zbyt zaabsorbowany konwersacją z Benjaminem, by zauważyć, że jego wspólnik został wyeliminowany z gry.
Jo wyciągnęła różdżkę z dłoni skonfundowanego śmierciożercy i po cichu, starając się unikać skrzypiących miejsc, zeszła po stopniach. Tam uniosła przed siebie różdżkę, celując prosto w głowę porywacza.
- Zostaw go i rzuć to na ziemię. Wtedy może nikomu niż się nie stanie.
Grymas złości, który początkowo pojawił się na twarzy mężczyzny przerodził się w krzywy uśmiech. Podszedł do niej, nie wykonując jednak drugiej części polecenia i wyciągnął rękę, chcąc złapać ja za podbródek. Krukonka wycelowała jednak swoją nową broń bliżej niego, więc zrezygnował z tego posunięcia.
- Och, złotko, chyba nie myślisz, że boję się jakiejś uczennicy? Przecież nie masz tyle odwagi i samozaparcia, żeby mnie zranić, a co dopiero zabić.
- Znam zaklęcie – odpowiedziała Hawkins, starając się opanować drżenie głosu. – Mogę go w każdej chwili użyć, wystarczy jeszcze jeden krok w moją stronę.
Widziała przerażony wzrok Benjamina, utkwiony w czubku jej różdżki. Wiedziała, co chłopak w tej chwili myśli. Niemal słyszała jego proszący głos w swojej głowie.
Nie, Jo, nie rób tego. Nie stawaj się taka jak ja.
[omg, I'm dying .-. teraz czas na notencję, wyjaśnię Ci jaką na gg.]
W ciągu obecnej przerwy letniej spędzał więcej czasu na Pokątnej niż w tej względnie normalnej i o wiele mniej czarodziejskiej części Londynu. Chyba tylko ze względu na te częste wizyty miał już zakupione niemalże wszystko to, co było potrzebne do rozpoczęcia kolejnego roku nauki, ale jak zwykle w ostatnim momencie przypomniał sobie, że może wypadałoby kupić nową klatkę dla wyjątkowo kapryśnej w ostatnim czasie sowy.
OdpowiedzUsuńZ całą swoją burzliwą i stosunkowo odpychającą aurą, udał się do odpowiedniego sklepu, żeby dokonać ostatniego już zakupu i powrócić do domu, gdzie miał zamiar spędzić resztę dnia. Posiadał przecież jeszcze przynajmniej kilka książek do przeczytania, a pogoda wcale nie sprzyjała utrzymaniu skupienia w ryzach. Pomimo swojej powagi, zaczął zastanawiać się nad ucieczką do odległego i zimnego zakątka świata, gdzie spokojnie mógłby snuć iście pustelnicze życie w odpowiednich dla jego organizmu warunkach.
Koniec lata był upalną i lepką męczarnią, której zakończenia pragnął z całą świadomością, choć niekoniecznie śpieszyło mu się na powrót do szkolnych obowiązków. Trochę tęsknił za czarodziejskim światem w pełnym jego wymiarze, bo zaaklimatyzował się tam w zastraszająco szybkim czasie. No i mury szkoły, która przecież znajdowała się w zamku, chroniły przez upałem.
Westchnął ciężko, wychodząc ze sklepu i automatycznie zostając zaatakowanym przez gęste powietrze. Spojrzał na bezchmurne niebo, żeby zaraz oderwać jednak od niego wzrok i powłóczyć spojrzeniem po krzątających się czarodziejach, wśród których dostrzegł znajomą i dość lubianą przez siebie sylwetkę.
– Georgijew – wypowiedział głośniej, ale zdecydowanie nie można było nazwać tego krzykiem. Tak, należał do tej nielicznej grupy osób, które nie dość, że zwracały się do wszystkich po nazwisku, to na dodatek potrafiły wymówić tę dość skomplikowaną zbitkę głosek, która stanowiła nazwisko Ślizgona.
Podszedł do kolegi, przy okazji potrącając małą dziewczynkę klatką, którą trzymał w dłoni. Mała spojrzała na niego gniewnie, a on nawet nie zwrócił na nią uwagi, bo zaabsorbowała go osoba Benjamina.
– Cześć. Chyba jesteś ostatnią osobą, o której spotkaniu tutaj i dziś mógłbym pomyśleć – oznajmił, przesuwając wolną dłonią po ułożonych w całkowity nieład włosach.
Przejechał spojrzeniem po znajomych, który w jego mniemaniu przez wakacje nie zmienił się nic, choć i w nim samym nie zaszło zbyt wiele zmian. No, może tylko przybyło mu kilka piegów na bladych policzkach.
Kyllen
Dopinając ostatni guzik koszuli i równocześnie wsłuchując się w jego słowa, uśmiechnęła się rozbawiona przypomnianym nagle faktem, jako że Benjamin rzeczywiście nie należał do orłów z przedmiotu profesora Slughorna, a od tego tytułu nie był oddalony o krok, czy o dwa, lecz jeśli dobrze sięgnąć pamięcią, zawartość kociołka chłopaka, pierwsze bulgocząc niesfornie, po sekundach zawsze lądowała na ubraniach uczniów zgromadzonych wokół niego, co stawiało przepaść pomiędzy jego umiejętnościami, a umiejętnościami typowego orła. I choć Jams do wybitnych uczennic nie należała, a Eliksiry nie podejmowały się bycia wyjątkiem w tej dziedzinie, to pewnie nie raz westchnęła w pożałowaniu, czy wykonała przewrót oczami na poczynania chłopaka. Jednak takie sprawy, jak dokonania niezdarnego uczenia, zaliczały się do tych błahych, nierozdmuchiwanych spraw, które po przekroczeniu progu drzwi klasy wyparowywały bezapelacyjnie z pamięci, dlatego rozmawiając teraz z Benjaminem, nie patrzyła przez pryzmat jego umiejętności, z którymi już nie raz zdążyła się zapoznać na lekcji Eliksirów. Rozmawiała z osobą, która przyciągała ją fizycznie, a tą natrętną myślą, która ciągle krążyła dziewczynie po głowie, było pożałowanie, że nie miała przyjemności oraz tej podobnej do obecnej, odpowiedniej okazji, na wymianę słów z uroczym Ślizgonem.
OdpowiedzUsuń- O to się nie martw, ja również królową ważenia much i tych innych ewenementów nie jestem – odebrała torbę, zarzucając ją sobie na ramię. - Czuję, że to będzie wybuchowa współpraca, więc z przyjemnością posadzę obok ciebie swój skromny tyłek.
Można było wyjaśnić szczebioty dziewczyny, jako konsekwencję przyświecającego jej celu, lecz więcej prawy było w stwierdzeniu, że Jamie poniosła chwila zatracania.
Wchodząc do klasy wybrała miejsce, w którym czuła się najpewniej, te rezerwowane przez nią od lat, lecz – co później dogłębnie odczuła - było to również miejsce, do którego każdy z łatwością mógł pozwolić sobie na sięgnięcie wzorkiem. Zaowocowało to zbieraniną nachalnych spojrzeń, które jak mieniące się czerwienią przypominajki, wytykały Benjaminowi chwilę zapomnienia i perfidnie zwracały uwagę, apelując o oddalenie się. Lecz Crosby także czuła na sobie winę z góry jej narzuconą. Szóstą klasę kończyła, będąc w związku, siódmą rozpoczynała flirtując z zajętym przez swojego wroga chłopakiem. W sztucznym uśmiechu, które posłała do zgromadzonych, krył się mentalny trzeci palec.
W tym samym momencie z rozkojarzenia wybił ją głos Georgijewa.
- Oh, wow – zaśmiała się krótko i oparła się głową o wyłożoną na blat stołu rękę, odwracając się tym samym pod odpowiednim kątem, by zadowalać się centralnym spojrzeniem w stronę jego oczu. [i niech cała reszta się wali xD] – Skoro już zostałam złapana na gorącym uczynku, pozostaje mi tylko trzymać kciuki, że nie będę ukarana – zażartowała, choć wypowiadając to spokojnym głosem, co mogło spowodować zagęszczenie się powstałej pomiędzy nimi atmosfery.
Nagle głos profesora Slughorna, który przydreptał do klasy, w ramionach trzymając najróżniejszej wielkości słoje i słoiczki, nakazał oderwać Gryfonce skupić na nim swój wzrok. Przepraszał za niesubordynację i brak przygotowania, gdy jeden z lizusów z zapalczywością godną pożałowania, rzucił się do pomocy staremu nauczycielowi, po czym ten wyjaśnił temat zajęć. Rzeczywiście – ku radości większej części klasy - okazało się nim odpowiednie uwarzenie eliksiru szczęścia. Po krótkim, acz nudnawym wstępie Horacy’ego na temat bezpieczeństwa i ogólnych zasad, którymi powinni się kierować, przystępując do ważenia Felix Felicis, uczniowie otworzyli swoje książki na pierwszych stronach podręcznika, gdzie wyczytać można było treściwy przepis na płynne szczęście o złotej barwie.
UsuńJamie łatwości w alchemii nie miała zakodowanej w genach, mimo że matka podobno całkiem dobrze znała się na tych sprawach, jak również nieznany jej ojciec. Była trochę zbyt chaotyczna, by spisywać się na medal, jednak starała się wykonywać każdą czynność perfekcyjnie, dlatego nadążała na zajęciach praktycznych, radząc sobie lepiej, niż na teorii.
[omg hahhaha patrycja zmuszała mnie do pornwersji "to co, zakujesz mnie w kajdany, panie władzo?" LEDWO SIĘ POWSTRZYMAŁAM.]
[ Maslow śnił mi się zeszłej nocy. I uwierz, nie był moim księciem na białym koniu. Właśnie zaobserwowałam, że ceny puchonów poszły w górę. Ile dostanę więc za wątek z którąś z twoich postaci? :P ]
OdpowiedzUsuń[To nic, że napisałam iż Kyllen wyszedł, pociągnęłam dalej już według tego, co Ty odpisałaś.]
OdpowiedzUsuńDla niego czasy pierwszych lat w Hogwarcie już dość dawno poszły w zapomnienie i stało się tak głównie dlatego, że był wtedy nieskończenie nierozważnym dzieciakiem z tendencją do wpadania w różnorakie zatargi oraz inne nieodpowiednie dla młodego człowieka relacje. Z tego wszystkiego pozostała tylko ta krztyna sentymentalności do człowieka takiego jak na przykład Benjamin. Ich stosunki wcale nie musiały być wyjątkowo zażyłe, żeby mógł traktować go jak kogoś, dla kogo mógłby nawet wysilić się o uśmiech, który na jego twarz wstępował raczej rzadko i niechętnie.
– Tylko trochę – przyznał, marszcząc lekko brwi w konsternacji.
Nietrudno było odczytać zobojętnienie ze strony starszego chłopaka, bo doskonale widział tę emocję (a raczej brak jakiejkolwiek emocji) za każdym razem, gdy tylko miał okazję przejrzeć się w jakiejkolwiek powierzchni. Było to niepodobne no ich obu, bo kiedyś wyglądali i zachowywali się zgoła inaczej, ale nic nie było im w stanie tego przywrócić.
– Od kiedy czujesz potrzebę zaglądania do takich miejsc? – zapytał spokojnie już nawet nie z racji potrzeby podtrzymania rozmowy, a raczej z chęci przerwania ciszy, która pomiędzy nimi nastała. Doskonale wiedział, że Benjamin raczej nie przygarnął do siebie żadnego puchatego stworzonka, które wymagałoby zakupu karmy i zbytniej troski.
Poważnie zaczął rozważać opcję zwyczajnego opuszczenia sklepu, oczywiście po uprzednim pożegnaniu się z kolegą. W ciągu całego czasu, który przeminął zdążył zauważyć wyrwę, która się pomiędzy nimi pojawiła, ale w tym jednym przypadku z pewnością nie mógł winić siebie i swojej odpychającej aury, która w tym momencie mieszała się i zlewała z nastrojem Georgijewa.
Kyllen
Dlaczego te piekielne kreatury nie mogły zająć się Benem? On był zdecydowanie mniej rozrywkowy, sztywniejszy, a w dodatku bawił się czarną magią. Gdyby akromantule go porwały, pewnie zamiast pożreć go, dogadałyby się z nim. Georgijew okazał się takim samym potworem, zostawiając Carlosa właściwie bez możliwości ucieczki - bestie otoczyły go, a on nie miał zielonego pojęcia, co robić. Złowieszczy klekot stawał się coraz głośniejszy, a dla Mezy podobne dźwięki były nie do zniesienia. Czuł, że zaraz wszystkie zaklęcia, jakie tylko znał, wyparują mu z głowy, dlatego skupił się na tym jednym. A szkoda, bo ono spośród wszystkich uroków obronnych miało najobrzydliwszy efekt. Przynajmniej w przypadku żywych stworzeń.
OdpowiedzUsuńWziął głęboki oddech, szybko się wyciszył, a potem nawet uśmiechnął. Przecież nie miał wyboru, musiał wydostać się z tej opresji, skoro kochany Beniu nie wykazywał chęci pomocy. Wycelował dokładnie różdżką w największego i najgroźniej wyglądającego pająka, po czym machnął nią, szepcząc tylko trwożnie:
- Confringo.
Olbrzymie cielsko potwora najpierw napęczniało, a następnie wybuchło, opryskując wszystko dookoła - łącznie z Carlosem - okropną, czarną mazią, cząstkami odnóży i wnętrznościami, o których Gryfon wolałby nie wiedzieć, a na pewno nie mieć nigdy z nimi styczności. Od razu, kiedy tylko urok podziałał, reszta bandy rozbiegła się na boki w przestrachu, a Meza zyskał wolne przejście. Od razu zaczął biec za Georgijewem, nie oglądając się w ogóle za siebie. Dopiero gdy zauważył, jak cała zgraja otrząsnęła się z szoku i zaczęła przebierać swoimi ośmioma odnóżami, postanowił strzelać na oślep zaklęciami zmniejszającymi oraz spowalniającymi.
W ten sposób w miarę bezpiecznie dostał się na skraj lasu, gdzie kilkanaście sekund przed nim znalazł się Ślizgon. Stawonogi zawróciły, bojąc się otwartego terenu błoni.
- Ty... ślizgońska... gnido... - wydusił z siebie, pomiędzy poszczególnymi słowami biorąc głęboki wdech. Popatrzył na swoje spodnie, koszulę i ręce, a gdy dotarło do niego, iż cały był ubrudzony... cóż, właściwie można powiedzieć: pająkiem, skrzywił się. O mało nie zwymiotował, ale to jedynie pogorszyłoby sprawę. Odwrócił głowę, a następnie wycelował różdżką w odpowiednie miejsca i pozbywał się sukcesywnie resztek po szefie gangu akromantuli. Kiedy już odzyskał normalne tempo oddychania, rzucił: - Kiedy załatwisz mi jajko? Jakoś niespecjalnie mam ochotę czekać jeszcze kilka miesięcy, aż ruszysz ciemną stronę listy kontaktów i je zdobędziesz. A jak mam jeszcze robić za przynętę dla głodnych potworów w Zakazanym Lesie, podczas gdy ty ratujesz swój parszywy tyłek...
Teraz czyścił swoje spodnie. Niby nie najlepsze, bo wybrane specjalnie do puszczy, ale najwygodniejsze i ulubione. Gdyby nie dało się ich w jakiś sposób domyć, chyba wszystkie kleiste plamy wtarłby w twarz Georgijewa. Zdecydowanie.
- Zaraz ci przetrzepię facjatę, tylko usunę to obrzydlistwo z siebie. Chociaż... - zerknął najpierw na swoją brudną dłoń, a następnie na Bena. Już kilka sekund później odbił wszystkie palce na twarzy wątpliwej jakości przyjaciela, mając przy tym mnóstwo uciechy.
[ Jak to widzi parszywy miszcz gry, to niech wie, że Meza się teraz pławi w bohaterstwie ]
[przyjaciółeczka od uciekania przed śmierciojadami powróciła na dobre! Mój pomysł brzmi tak: postanowią spędzić razem tydzień wakacji (gdzieś daleko od domu xD) bo w końcu się przyjaźnią i mają np. po dziurki w nosie towarzystwa innych i tam spotka ich nie miła niespodzianka w formie śmierciożerców namawiających jakąś szanowaną rodzinę czarodziejów do przystąpienia do Czarnego Pana. Co ty na to?]
OdpowiedzUsuńPolly
[CO. Jakim cudem? Wish to przecież dobry dzieciak, a nie jakiś voldemortyzm... W dodatku Gryfon i mugolak. ;D]
OdpowiedzUsuń~ Wish Queshire
[Ciii, ona po prostu poważnie wygląda. :D Właściwie, pisząc kartę, nie miałam pojęcia, że to typowa Krukonka, ale teraz to widzę. Dzięki za powitanie i również się witam cieplutko.]
OdpowiedzUsuńCalluna Walpole
JUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuń[ June zrobiła sobie dłuższe wakacje, ale już wróciła do świata żywych. ;D Z bloga uciekłam, ale widzę, że ci, z którymi coś pisałam, wciąż dzielnie tkwią na posterunku. ]
Irytek wzruszony tęsknotą Bendżiego zostawia mu na pamiątkę kawałek taśmy z brwią Drew Burrymore'a.
OdpowiedzUsuń[Ojeju, jak mi miło c: W takim razie wątek jest konieczny! Wybrałam sobie Bena, bo lubię Lachowskiego. I jest Ślizgonem do tego!
OdpowiedzUsuńWiem, wiem, to ja powinnam wymyślać, ale nie mam pomysłu. Za to zacznę, jeśli Ty coś podrzucisz i przy okazji powiesz mi jakiej długości wątek chcesz ;> O ile w ogóle go chcesz ze mną.]
Nelly
[Dzień dobry bardzo]/Milo
OdpowiedzUsuń[ Spokojnie, jesteś zaliczona do grona tego tuzina ;d Muszę tylko mieć czas na skombinowanie pomysłu na początek. ] Reg.
OdpowiedzUsuń[Oki. To ja mam zacząć, jak rozumiem?]
OdpowiedzUsuńNelly
Minęła sekunda, albo i dwie, zanim Mary ujęła dłoń Bena i kolejne trzy nim postanowiła wstać. Musiała najpierw upewnić się, że w ogóle jest do tego zdolna. Nie chciała po raz kolejny runąć na posadzkę, nie takie wrażenie zamierzała po sobie pozostawić tamtego dnia.
OdpowiedzUsuń- Chętnie - odpowiedziała, widząc liczne pary oczu, wpatrzone w nich znad misiek z owsianką. Puściła delikatnie dłoń chłopaka i ruszyła w kierunku drzwi. Przystanęła przy nich i poczekała, aż do niej dołączy, by razem mogli opuścić Wielką Salę.
- Miałeś dziś w planach coś ciekawego? - spytała. Zbliżał się koniec roku i każdy załatwiał swoje interesy, gdzieś się spieszył.
- Nie chciałabym przeszkadzać - wyjaśniła po chwili, gdy zdała sobie sprawę z tego, że jej poprzednie pytanie brzmiało odrobinę zbyt tajemniczo. Mary nie bywała tajemnicza, bynajmniej nie celowo. Wolała przejrzystość.
Dotknęła opuszkami palców zimnego muru, który miała za plecami. Już od kilku miesięcy wykonywała ten gest, jakby był jakimś dziwnym rytuałem. Jedno było pewne - pomagał Mary się skupić i wyciszyć.
Mary
[Dziecię moje kochane mordu, jakiż to minimasterwątek po głowie Ci chodzi? Czy byłabyś skłonna mi go opowiedzieć?]
OdpowiedzUsuńzawsze kochająca przybrana bliźniaczka Chan
[ Widzę, że jeszcze urop, ale musiałam przywitać się z Benkiem, bo to Bułgar a moja panienka mówi po bułgarsku :) ]
OdpowiedzUsuńRachael
*urlop
Usuń[ No moja pannica z pochodzenia Szkotka, ale jej rodzice w tamtym roku postanowili sie przeprowadzic pod Londyn. No opcja ze spotkaniem jej na treningu jest bardzo trafna. A jakie relaxje między nimi ci chodzą po głowie? Dobrze się znają, totalna obojętność czy cos bardaiej złożonego? Moze napisz na gg to omówimy. 45213136 ]
OdpowiedzUsuńPo męczących lekcjach, na których tego dnia Rachael nie miała ochoty przesiadywać, wliczając lubianą przez nią numerologię, dziewczyna postanowiła udać się w jedno z jej ulubionych miejsc - stadion Quidditcha. Fakt, że tego dnia rozpoczynały się pierwsze treningi drużyn przed startującymi w październiku rozgrywkami, jeszcze bardziej ją cieszył. Blondynka uwielbiała obserwować graczy, siedząc na najwyższym punkcie trybun i wyobrażać sobie jakby to ona sama ćwiczyła wszystkie manewry jako ścigająca. Odkąd w czwartej klasie dostała się do ekipy Ślizgonów, z której została po krótkim czasie wydalona, nie grywała już prawie w ogóle, a jej miotła spoczęła w najciemniejszym zakamarku na strychu w jej rodzinnej posiadłości w Szkocji i prawdopodobnie po przeprowadzce w okolice Londynu została zapomniana i tam pozostała. Rachael nie grała źle, można stwierdzić że była w tamtych czasach jednym z lepszych zawodników, lecz jej nieumiejętność gry zespołowej denerwowała kapitana. W końcu ile można wykonywać indywidualnych szarży w stronę obręczy bramkowych?
OdpowiedzUsuńJej związek z Quidditchem ograniczył się więc teraz jedynie do kibicowania na meczach i właśnie tego typu przesiadywaniu i obserwowaniu treningów. Poza tym widok na Błonia z tego miejsca był niesamowity, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że o wiele lepszy niż z Wieży Astronomicznej. Rozległe pagórki i ciągnący się aż do linii horyzontu las, a w oddali srebrząca się tafla jeziora, na którą padały ostatnie w tum czasie ciepłe promienie słońca, zapierały dech w piersiach.
Blondynka po pewnym czasie została zauważona przez trenujących Puchonów, którzy momentami wskazywali ją sobie nawzajem i zaczęli swoje popisy i pokazy niezwykle skomplikowanych sztuczek. Niestety dla jednego z nich, a ku uciesze Ślizgonki, kiedy ten wykonywał ewolucję na miotle, spoglądając na dziewczynę, ona z rozbawieniem wysłała w jego stronę buziaka, a zawodnik Hufflepuffu nieszczęśliwie spadł w stojącą obok boiska, pozostałą po wczorajszej ulewie kałuże, wywołując tym samym salwę śmiechu u swoich kolegów i blondynki.
Kiedy Rachael szeroko uśmiechnięta wygładzała swoją spódniczkę, poczuła za sobą czyjąś obecność i dobrze jej znany zapach męskich perfum.
- Witaj Benjaminie. - odparła, starając się brzmieć jak najbardziej oficjalnie, jednak z ust nie schodził jej uśmiech.
Rachael
[ No i zaczęłam, dupy nie urywa, ale zawsze ]
[A tam zła, lubię niespodzianki. :D
OdpowiedzUsuńTak sobie szukałam jakiegoś grupowca, a od dłuższego czasu jak zaglądam na Spisownik, to ten tam jest, więc się w końcu skusiłam.
No koniecznie, ja też chcę z Tobą wątek, ale nadal jestem beznadziejna w myśleniu. Gdybyś mi tak coś podsunęła... :D]
Wiley~
[Dwa tygodnie... Tak bardzo bardzo przepraszam :< Nadrabiam!]
OdpowiedzUsuńEstetyka eliksiru była ostatnim czynnikiem przy jego tworzeniu, na którym należało bazować swoje wątpliwości – nie jeden zapaleniec, o wątpliwym doświadczeniu, naciął się przy ocenianiu swoich postępów w ważeniu danego eliksiru, tak zwanym kobiecym okiem, wpadając w irracjonalną panikę, gdy opary powoli zaczynały trącić zgnilizną, a jego powierzchnia pokrywała się niebezpiecznie pękającymi, błotnymi bańkami. Przez lata swojej uczniowskiej kariery Jamie Crosby nie mogła nie zostać o tym poinformowana. I choć wystawiony Wybitny nie był w zasięgu jej ręki, czy chociażby na celowniku jej wzroku, a i tym bardziej z zajęć profesora Slughorna, to Jams wkuła sobie do głowy podstawy ważenia, choć często zmuszały one dziewczynę to wstrzymywania oddechu i powstrzymywania mdłości, gdy przy prężnym mieszaniu ów mikstury, ta roztaczała wyjątkowo paskudną woń. Lecz teraz coś jej nie grało. Posłała powierzchowne spojrzenie w stronę kociołka Benjamina, zaaferowana podgrzewaniem swojego do wyraźnie wytłuszczonej w podręczniku temperatury – rzeczywiście, przypominał on beton, a choć walory estetyczne miały nie grać istotnej roli w sztuce ważenia, to Jamie była wręcz przekonana, że praca Ślizgona jest niewypałem. Trudno było oprzeć się temu wrażeniu, zważając na przeszłość, w której malowała się pierwszorzędna sceneria sponiewieranej przez chłopaka klasy. Posłała w jego stronę pobłażliwy uśmiech i przyjrzała się ponownie, z niepokojem wymalowanym na zmarszczonych brwiach, swojemu kociołkowi, a właściwie jego zawartości. Westchnęła cicho i wzruszyła ramionami. Może tak to powinno wyglądać – jak mokry piasek, wymieszany z glonami. Sięgnęła po szklaną butelkę, której nalepka głosiła, że zawiera w sobie nalewkę z tymianku, a jak potwierdzał podręcznik, należało wlać parę jego kropli do całego roztworu. Gdy odkręcała kurek, usłyszała zabawną uwagę Benjamina, więc naturalnie zareagowała na nią śmiechem, posyłając w jego stronę spojrzenie. Skutkiem tego były niezależne od dziewczyny drgnięcia, a także pewne rozproszenie, co sprawiło, że Gryfonka upuściła do kotła nie parę kropli, a parędziesiąt zanim zorientowała się, co właśnie zrobiła i szybko odsunęła rękę, ze ściśniętą w pięści butelką. Wybałuszyła oczy i rozdziawiła usta w przerażeniu, latając wzrokiem od kociołka, nabierającego na sile w groźnym bulgocie, do równie wystraszonego Benjamina. Rzuciło jej się w oczy czerwone zaognienie powstałe pod jego kotłem i wtem dostrzegła, że chłopak w równym roztrzepaniu nie odciągnął od niego swojej różdżki, która ku nieszczęściu ciągle go nagrzewała, aż wydawało się, że pod spodkiem powstanie zaraz wielka, przeżarta przez gorąco, dziura. Oba kotły zaczęły niebezpiecznie głośno bulgotać, zwracając na siebie uwagę wcześniej zaaferowanego dawaniem porad reszcie klasy Slughrona, który rzucił tylko „A co tu się dzieję, co wy… , gdy w tym samym czasie Jamie próbowała wytrącić z ręki różdżkę Ślizgona i nagle profesor krzyknął głośno NA ZIEMIĘ i wszyscy padli, włącznie z ich dwójką, gdy wrzawa dochodząca od pseudoeliksiru zaczęła ranić swym łoskotem ich uszy. Doczołgała się jak najdalej, lecz wszystko działo się w przeciągu paru sekund, i pozwoliło następnej minionej sekundzie wydać przerażający odgłos wybuchu, który przeciął powietrze wraz ze smrodem spalenizny. Zakasłała, gdy dym otulił wnętrze klasy. Była co prawda poobijana, zapewne trochę osmolona, lecz nie odniosła poważnych obrażeń. Ona nie, lecz Benjamin?
-Ben? – wychrypiała, po czym zakrztusiła się po raz kolejny wszechogarniąjącym oparem. Usłyszała podnoszącą się z podłogi sylwetkę, lecz za kurtyną gęstej mgły trudno było dziewczynie tą osobę sprofilować. Postać ta uniosła do góry dłoń z dzierżoną wewnątrz niej różdżką i jednym machnięciem obsadziła całą szarość dymu wysoko, ponad głowami wszystkich, ścieśniając ją do małej, gęstej chmurki, która następnie, pod wpływem wypowiedzianego zaklęcia, zamieniła się w czyste powietrze. Osobą, która pozwoliła wszystkim patrzeć przejrzyście był oczywiście Horacy Slughorn. Bardzo zdenerwowany Horacy Slughorn. Spieniony na tle osmolonych brzegów ławek, krzeseł powywracanych do góry nogami, choć i nie wszystkie te nogi posiadały. Zacisnęła mocno oczy, przeklinając w duchu.
UsuńJamssss
[A, i zapomniałam dodać, że trochę nim posterowałam, za co przepraszam :<]
UsuńObserwowała go kiedy bezpardonowo zająl miejsce niebezpiecznie blisko niej, tak że stykali się ciałami. Każdego innego w takiej sytuacji Rachael z całych sił uderzyłaby w twarz, ale nie jego.
OdpowiedzUsuńBen był chyba jedyną osobą, która może zbliżyć się do blondynki tak bardzo i nie ponieść żadnych konsekwencji, wynikający z faktu, iż dziewczyna nie przepada za zbytnią bliskością z drugą osobą. A nawet jeśli nie byłby tak uprzywilejowany, to chyba brunet zbytnio by się tym nie przejął.
- To samo pytanie mogłabym zadać tobie. - odparła spoglądając na niego wymownie.
Raczej nie musiałaby już nic więcej dopowiadać, by ten zrozumiał przekaz jej słów. Było już powszechnie wiadome, że po ich zerwaniu ślizgon zaczął oglądać się za uczennicami z innych domów, odstawiając na boczny plan dziewczyny z domu węża.
Blondynka spojrzała na kontynuujących swój trening zawodników druzyny Hufflepuffu akurat w tym momencie, kiedy jeden z ich ścigąjących przelatywał obok trybuny, na której siedziała razem z Benem. Puchon usmiechnął się szeroko do Rachael, a ta pomachała w jego stronę, śmiejąc się , po czym odwróciła się w stronę ślizgona, wcześniej prychając pod nosem.
- Poza tym. - odparła, a jej ręka znalazła się we włosach bruneta, aby po chwili wyciągnąć z nich mały czerwony listek. Zaśmiała się ledwo słyszalnie i kontynuowała. - Poza tym Puchoni są tak uroczo naiwni. - dodała, po czym dmuchnęła w leżący na jej dłoni liść, który przed chwilą zdjęła z głowy chłopaka, a ten natychmiast pofrunął w dół.
Dwa miesiące wolne od nauki równały się dla Jo dwóm miesiącom spędzonym z Benjaminem. Naprawdę czekała na ten czas, zwłaszcza po tym, co przeszli w ciągu ostatniego roku szkolnego, a także podczas całego ich związku. Fakt, że widywali się niemal codziennie, potęgował wrażenie tego, że już na zawsze będą razem, które tak bardzo udzielało się dziewczynie.
OdpowiedzUsuńW ciągu minionego tygodnia widziała się już z nim siedem razy. Siedem razy spacerowali po Portree, oglądając każdy jej zakątek, spędzając czas nad morzem oraz po prostu siedząc i trzymając się za ręce [omg, do czego ich doprowadziłyśmy iks de]. Angielska pogoda jak zwykle nie rozpieszczała i parę razy zdarzyło im się, że podczas odkrywczych eskapad zaskoczyła ich ulewa, którą musieli przeczekać w jakiejś przydrożnej szopie lub jaskini na plaży. Ale dzisiaj zostali w domu.
Od rana siedzieli na werandzie, obsługiwani przez skrzata domowego, który przynosił im od czasu do czasu ciastka, sok dyniowy i inne przekąski. Zajmowali ulubione miejsce Jo, na huśtawce, a właściwie tylko Ben zajmował, bo ona postanowiła rozwalić się na całej szerokości sprzętu, lokując swoją głowę na kolanach chłopaka. Bujali się tam i z powrotem, właściwie nie robiąc nic innego. Milczeli, bo czuli, że słowa są zbędne, wystarczały im te delikatne gesty, którymi obdarzali się nawzajem. Poza tym, ta pozycja była idealna, by patrzeć w czekoladowe oczy chłopaka.
Ciszę im towarzyszącą, przerwał niespodziewanie jego głos, choć cichy, to brzmiący jak huk. Uśmiechnęła się na jego słowa. Też chciałaby, żeby tak wyglądało ich życie. Ale wojna wisiała nad nimi jak burzowa chmura, gotowa w każdej chwili uderzyć piorunem. Musieli być na to gotowi, zwłaszcza, zważając na przeszłość Bena. Oddała uścisk, kryjąc w nim wszystkie swoje uczucia względem jego osoby.
- Na pewno tak będzie – wyszeptała. – Te wnuki… Będą musiały być piękne, skoro będę miały takiego dziadka.
Uniosła głowę i delikatnie musnęła jego usta, po czym wróciła do poprzedniej pozycji. Przymknęła powieki, wyobrażając sobie przedstawioną przez Ślizgona scenę. Tak, była zdecydowanie zbyt idealna, by być prawdziwą [wszyscy wiedzo, co im zrobimy, mwahahaha ;>], ale pomarzyć nigdy nie zaszkodzi.
JEDYNA MIŁOŚĆ
Która dzięki temu odpisowi jest na czysto, hahahaha.
UsuńCieplejsze uczucia do Benjaminy zostały pogrzebane w Mikaelu już w zarodku i jakkolwiek próba przywrócenia pacyficznego sposobu myślenia przy tym wybryku natury spalała na panewce, wysyłając jego nerwy trzymane na wodze na zasłużone, długoterminowe wakacje. Nawet nie potrafił oceniać skąd w nim tyle niechęci do grubiańskiego Bułgara, z którym rozmawiał tylko wtedy, gdy miał ochotę przelać w kogoś swój jad. Rasac najprościej świecie nie rozumiał bólu tyłka Ślizgona, jego „mrocznego” sposobu bycia i grubego, ochronnego muru, którego zbudował wokół siebie, traktując go jak otoczkę chroniącą przed całym światem. Ponadto Gryfon miał niejasne wrażenie, że Georgijew postradał już dawno wszystkie rozumy, chełpiąc się swoją wyblakłą osobowością na prawo i lewo.
OdpowiedzUsuńWykrzywił usta w karykaturze uśmiechu, opierając plecy o ścianę i ocierając z czoła pot, który nieprzyzwoicie utrudniał mu jakiekolwiek próby perswazji. Potyczki słowne z tym Ślizgonem były rzeczą, której chyba nie potrafił sobie odpuścić niezależnie od swojej podbramkowej sytuacji, a teraz mógł mu co najwyżej wydłubać oko różdżką przy optymistycznym założeniu, że magiczny patyk znajdował się w zasięgu jego dłoni.
— Nie będę kraść twojej reputacji — wbił spojrzenie w drwiącą twarz Bena — dlatego nie skorzystam z twoich znikomych przejawów dobroci — mruknął, przymykając na chwilę oczy. — Podobno morderstwa to twoja działka — dodał po chwili, już dawno stwierdzając, że Georgijew z tą swoją emowatą postawą wyglądał jak wyjątkowo kapryśny płatny morderca, lubujący się w wyjątkowo brutalnych torturach. Sama jego obecność w mikaelowym życiu była tego dostatecznym dowodem. Jedna wielka tortura.
[Zadajesz trudne pytania. Na pewno na korytarzu. Na pewno gdzieś koło gabinetu jakiegoś nauczyciela, a może nawet gabinetu nauczycielskiego czy cuś ;)]
Gdyby Carlos nie brzydził się benkowym podejściem do życia, chyba mógłby go nawet polubić. Zwyczajnie lubił robić na złość swojemu najlepszemu koledze i uznawał to za pewnego rodzaju rozrywkę, a zazwyczaj pałał do swoich ofiar sympatią (a może współczuciem, zważając na fakt, że jego tortury były czasem nie do zniesienia). Tak naprawdę nie wiedział, dlaczego Ślizgon tak nieładnie się do niego odnosił - w końcu gdyby nie on, to zginąłby w czułkach akromantul. Nie przedstawiało się to jako bohaterska śmierć, a chociaż Ślizgoni raczej takimi nie ginęli, to Ben na pewno chciałby jakoś zapisać się w historii. Ginąc w Zakazanym Lesie podczas rozpaczliwego szukania rośliny do desperackiego eliksiru wzywającego jego nieżyjącą dziewczynę wcale nie wyszedłby z życia obronną ręką.
OdpowiedzUsuń- Wyglądasz jak jakaś skrzywiona nad Nie znasz odpowiedniego zaklęcia? - wywrócił oczami, po czym machnął różdżką i wyczyścił w miarę szybko zarówno twarz, jak i ubranie Georgijewa. - Poza tym, mogłeś powiedzieć, że idziesz szukać przygód, ze mną poszłoby ci łatwiej!
Tak, szukanie kłopotów zdecydowanie częściej kończyło się sukcesem w towarzystwie Latynosa. Chociaż on sam nie robił nic, wszystkie złe rzeczy trzymały się go jak rzepy psiego ogona. Z kimkolwiek by nie knuł napadu na gabinet woźnego, wypadu do Zakazanego Lasu czy choćby głupiego gnębienia Pani Norris, zawsze obrywał. Całe szczęście, że nauczył się żyć ze swoim piętnem i prędko wydostawać się ze wszelkich szlabanów, bo inaczej strawiłby pół wspaniałej, latynoskiej egzystencji na czyszczeniu przypalonych kociołków lub zeskrobywaniu sowich odchodów w odpowiedniej wieży.
- Oj Benusiu, Benusiu - westchnął pobłażliwie, oddalając się jeszcze bardziej od krawędzi lasu. Widocznie pająki były bardzo spragnione jakiegokolwiek posiłku, a na pewno ten jeden, który wybiegł spoza bezpiecznego, zalesionego terenu. Meza chyba powinien nauczyć się jakiś innych zaklęć prócz destrukcyjnych, bo urok Georgijewa odniósł pożądany skutek, a był o wiele bardziej... higieniczny. - Jeszcze nie jesteśmy kwita, bo czekam na moje jajcuszko! - Zrobił chytrą minę i prawie bezgłośnie zaklaskał w dłonie. Posiadanie smoka to coś, co ostatecznie doprowadziłoby Carlosa na szczyt życiowego szczęścia. O ironio, miało się to stać dzięki najmniej honorowemu Ślizgonowi, jakiego (nie) miała zaszczyt dźwigać Wielka Brytania.
Wystarczyło sobie wyobrazić tylko Latynosa dosiadającego ogromnego czarnego hebrydzkiego - klasa. Wystarczyło dodać jeszcze jakąś bliznę na ramieniu, przepaskę na oku i już wyglądałby prawie jak auror, tyle że kilka razy atrakcyjniejszy, bo z własnym gadzim pupilkiem.
Zaczął poprawiać swoje ubranie. Postanowił, że zacznie nosić szatę, gdy będzie musiał ukryć pod nią smocze jajo, które przecież potrzebowało ciągłego ciepła, by się dobrze rozwijać. Oczywiście Meza nie chciał zbyt szybkiego wyklucia się stworzenia, aczkolwiek żeby być dobrym ojcem, należało się poświęcić. Na przykład wkładając ten okropny worek.
[ Istnieją. Ale przeżyłaś! ]
[Sabotować? :D Wtajemnicz mnie, Beniowa.]
OdpowiedzUsuńta pierwsza Beniowa, huehue
[Mnie też jest smutno bardzo i dobrze, że Ci wstyd :c Ale załóżmy, że Ci wybaczałam za miłe słowa. Z tego, co się orientuje już l. napisała do Ciebie, więc jeśli przejmiesz Jude to będziemy miały pole do popisu - gwarantuje dramy i srogie hejty <3]
OdpowiedzUsuńRaisa Aristowa
Meza, chociaż nie uczęszczał na eliksiry, zdążył opanować jakoś misterną sztukę warzenia niektórych bardziej skomplikowanych wywarów. Głównie dlatego, że jak już się skupił, jak wyrzucił z głowy wszystkie niepotrzebne myśli o imprezach, problemach sercowych i kolejnym Okropnym, to potrafił bardzo przyłożyć się do pracy. Nie miał za wiele okazji do robienia zakazanych mikstur, aczkolwiek kilka razy zdarzyło mu się przyrządzić coś bardziej skomplikowanego niż zwykły eliksir leczący. Nie był niestety pupilkiem Slughorna (a nawet nimi gardził, uważał ich za wstrętnych dupowłazów), jednak to nie przeszkadzało mu w nabyciu pewnej... wiedzy. Głównie dzięki częstemu odwiedzaniu Działu Ksiąg Zakazanych. Poza tym, podjął się pomocy Benjaminowi, gdyż brakowało mu jakiegoś celu, a zresztą, mimo wszystko, dobrze było mieć jakiegoś... niebezpiecznego człowieka po swojej stronie. Zawsze istniało ryzyko, że Georgijewowi zaraz odbije, a Carlos padnie trupem w jednej chwili, ale póki co - czuł się bezpieczny. Zresztą, nauczył się już, iż pomaganie innym popłaca, zwłaszcza, jeśli mieli chociaż trochę honoru i wiedzieli, czym był dług wdzięczności. Wydawało mu się, że akurat ptasi móżdżek Ślizgona to pojął.
OdpowiedzUsuńNie mógł powstrzymać się przed uśmiechem. Wreszcie, wreszcie dostanie to, czego tak bardzo pragnął już od dłuższego czasu.
- Beniu, Beniu, a jak ci się coś stanie, jak cię akromantula znowu napadnie, to co ja zrobię? - zaczął lamentować chłopakowi nad uchem, wcale nie mając zamiaru opuścić go przez najbliższe kilka minut. Podejrzewał, że Ben wcale nie chciał udać się prosto do dormitorium, tylko jeszcze miał coś do załatwienia. - Uschnę bez ciebie! Nie możesz się tak narażać, Beniu, musisz uważać na siebie. Będziemy współpracować, tak, zobaczysz, zaraz ograniczone relacje przerodzą się w wielką zażyłość! ZOBACZYSZ!
To brzmiało jak groźba i najpewniej dla Ślizgona właśnie taką było. W końcu jego najmniej ulubione zajęcie to przebywanie z Carlosem, mimo iż ten starał się dowiedzieć jak najwięcej o planie i na swój sposób też zacząć go realizować. Wciąż nie wiedział, kogo tak naprawdę Georgijew miał zamiar przywołać. Ciekawiło go to tylko trochę. Niestety nie mógł wypytywać wszystkich ("Hej, kogo ze swoich bliskich zmarłych Beniaczek chciałby przywołać do życia albo chociaż się z nim zobaczyć?"), bo tym samym rzuciłby światło podejrzenia na... kolegę.
- Słuchaj, Beniu. - Położył mu dłoń na ramieniu, nie przestawszy iść. - Kiedy ty się wyrobisz z tym eliksirem? Za chwilę skończy się szkoła, a wiesz, że niektóre składniki są tylko tutaj. Albo tutaj łatwiej je zdobyć, na przykład włażąc do gabinetu Slughorna.
Meza zdawał sobie sprawę z tego, że gdy skończą Hogwart, najprawdopodobniej ich współpraca upadnie, a on będzie musiał sporo zapłacić za swoje ukochane jajko. Chciał jak najszybciej zrealizować plan, wziąć nagrodę, a następnie oddać się swojej pasji. I zostawaniu tym samym Hogwardzkim Władcą Smoków i Smoczyc.
[Cześć!
OdpowiedzUsuńO, widzisz! To musi być jakiś znak! :D
Wiem, jakie to utrapienie, bo sama jestem jedną z najbardziej niezdarnych osób na świecie. Może dzięki temu uda mi się dobrze wczuć w Clarę! :D
Uda nam się z jakimś wątkiem? (:]
Clara
[ Tim będzie łowcą smoków, a to jego ochraniacz. Albo łowcą zimnioków... ]
OdpowiedzUsuńTimothy B.
— Bystrość twojego umysłu jest przytłaczająca, Bendżi — odparł po chwili Mikael z wyraźną ironią zabłąkaną w głosie, asekurując się ścianą, aby nie upaść i nie roztoczyć batalii ze swoimi skacowanym, odmawiającym posłuszeństwa organizmem.
OdpowiedzUsuńKoniec końców Rasac nie utrzymał upragnionej, pionowej pozycji i boleśnie poturbował swój tyłek na wyjątkowo twardej, hogwardzkiej posadzce. Syknął pod nosem na widok pogardliwego uśmiechu utworzonego na twarzy Georgiewa i poczuł przemożną chęć starcia tego zadowolenia z jego dramatycznej, iście śligońskiej twarzyczki, która irytowała go bardziej niż cokolwiek innego. Pozwolił dojść do głosu swojej dumnie i „błyskawicznie” wyciągnął magiczny patyk, wertując w głowie formułkę jakiegokolwiek nadającego się do użytku, straszliwego w skutkach zaklęcia.
— Nie, nie. — Potrzasnął gwałtownie głową, dysząc jakby co najmniej przebiegł zwycięski maraton. — Użycie zaklęcia na twojej osobie jest czystym i niezaprzeczalnym zhańbieniem imienia czarodzieja, który go wymyślił — odparł, przyglądając się niebezpiecznemu narzędziowi w swoich rękach, choć prawda była zgoła inna, Rasac nie chciał wyrządzić krzywdy nikomu postronnemu, a gapiów na tym korytarzu im nie zabrakło. – Psik, psik — pomachał na niego niedbale dłonią, usiłując doprowadzić się do względnego użytku — idź się upewnić, że twoja dziewczyna nadal jest twoją dziewczyną — wymamrotał, przywołując na usta półuśmiech.
Tsa, chyba każdy w Hogwarcie słyszał, że JoJo wyjątkowo ciągnęło do niejakiego Drew, a Mikuś uważał, że to tylko kwestia czasu, kiedy jego prześladowczyni kopnie w tyłek uciemiężonego przez życie Bena i przerzuci się na wymownego przyjaciela.
Mikuś
- Wybacz, że zaburzyłam twoją codzienność - zażartowała trochę niepewnie, nadal przyciskając palce do chłodnego muru. Mimo iż lubiła Bena, nadal czuła się przy nim trochę dziwne, zważywszy na ich pierwsze spotkanie oraz jej... nietypowe zachowanie. Poza tym, wciąż miała wrażenie, że spotkała go jeszcze przed Hogwartem, znacznie wcześniej.
OdpowiedzUsuń- Co powiesz na kremowe piwo? - spytała nagle, podnosząc wzrok i odpychając się od ściany. - Co prawda nie miałam ochoty szlajać się dziś po Hogsmeade, ale dla ciebie mogę zrobić mały wyjątek. Jakoś muszę się odpłacić za to nagłe najście.
Miesiąc wcześniej MacDonald postanowiła, że przestanie być ponurą i niemrawą blondynką z siódmego roku, której po szkolnych latach nie pozostanie nic poza zawodem i kompletem książek oraz za małych szat. Zamierzała kolekcjonować wesołe, przyjemne wspomnienia, do których mogłaby wracać po latach, a wypadł do Trzech Mioteł z kolegą na pewno do nich należał.
Mary