Regulus Arkturus Black
13.05.1961 | Walburgia i Orion Black | Grimmauld Place 12
Czysta Krew | VI Slytherin | śmierciożerca | duma rodziny
Czysta Krew | VI Slytherin | śmierciożerca | duma rodziny
Ścigający | Klub Ślimaka | Wycineczki i kolarze z Czarnym Panem
Tarnina 12 cali, włókno smoczego serca | Mama bardziej mnie kocha
Tarnina 12 cali, włókno smoczego serca | Mama bardziej mnie kocha
Fanatyzm | agresywny puchacz, którego sam się boi | klub pojedynków
Patronus : brak | Bogin : Czarny Pan wyciągający różdżkę by go ukarać
Grimmauld Place 12 - to miejsce jest kluczem do rozwiązania zagadki jaką jest Regulus Black. Ukształtowany przez matkę, której nauki stały się budującym fundamentem. To właśnie w tym domu wpojono mu zasady, którymi obecnie się kieruje. To tam na piedestale ustawiono tradycję rodzinne oraz wierzono w słuszność idei, którą niosą ze sobą Czarny Pan i jego poplecznicy. Wychowany w pogardzie dla słabszych. Przekonany, że czarodzieje powinni wyjść z ukrycia i zacząć rządzić światem zwykłych ludzi, mianować ich niewolnikami godnym jedynie skrzaciej szmaty. Wystarczy tylko uchylić drzwi jego pokoju by przekonać się jak ważną rolę w jego życiu odgrywa Czarnoksiężnik. Od małego pogrążony w świadomości, że został stworzony do wielkich czynów - matka podsycała w nim te emocje aż urosły do niewiarygodnych rozmiarów. Od zawsze wykazywał ambicję by stać się dumą rodziny. Ucieleśnienie cnót prawdziwego Ślizgona a przez matkę wskazywany jako wzór do naśladowania z którego Syriusz powinien brać przykład. Pogardza starszym bratem, który nie pielęgnuje w sobie tradycji Blacków. Mania czystej krwi doprowadziła do znienawidzenia rasy mieszanej, do szlam. Uczucie wyższości wypełniło go całego, całym sobą czuł się lepszy od innych, całe jego życie właśnie na tym się opierało. Twardy i nieugięty w postępowaniu, płynie zawsze pod prąd by dotrzeć do źródła. A tym źródłem jest potęga, której pragnie służyć. Zachłanny wiedzy i uczucia. Wbrew pozorom i grze jaką prowadzi jest inteligentny a jego wiedza należy z wyższych poziomów, ma pojemną pamięć i skrywa w sobie ciekawość świata. Chce być bardziej kochany niż sam potrafi kochać. A może myli słowo z "uwielbieniem"? Posiada intuicję, rozumie motywację innych ludzi i jednocześnie chowa swoje własne oblicze, choć zdarza mu się wykazać niepokojącą żądzę życia. Zbyt dumny by przyznać się do błędu, tym bardziej do porażki. Ma sztywne zasady i chętnie wpaja je innym, czasem nawet kijem. Zero miłosierdzia i zrozumienia, przecież nie tego wymaga się od syna Czystej Krwi i Ślizgona.
Witam Mistrza Gry w swych skromnych progach!
[No, dobrze że ta karta się jednak znalazła. Ja tam pamiętam, że obiecałeś mi wątuś, więc powącimy chyba, nie? :)]
OdpowiedzUsuńEva
[Ajj, jak już się pojawię, to baaardzo chciałabym wątek!]
OdpowiedzUsuńprawie Jill
[ Witam ponownie! :D ]
OdpowiedzUsuńJacek
[Biegnę, lecę, frunę!
OdpowiedzUsuńNo. Ja to bym chciała coś na zasadzie "maniak krwi vs. who cares", żeby nie było zbyt cukrowo. Na nic innego chyba liczyć i tak nie ma co, skoro Jill jako szlama jest gorszym gatunkiem człowieka. :D]
Jill
[Cześć! Zostawiamy stare powiązanie Yseult i Regulusa? Bo jeśli tak, można skorzystać z faktu, że wakacje i urządzić rodzinne przyjęcie z okazji zaręczyn, takie tam nudy.]
OdpowiedzUsuńYseult (i Elsa)
[Wisiałam Ci wątek, nieprawdaż?]
OdpowiedzUsuń[Przywitam w naszych progach (ponownie) i od razu zaproszę do wątku, ale ja bym tu raczej widziała powiązanie z Beniem, który jeszcze się wakcjuje w szkicach. Bo z tego z pamiętam, nie mieliśmy wątku poprzednim razem? C: ]
OdpowiedzUsuńMontrose i przyszły Georgijew
[witam ponownie! :D]
OdpowiedzUsuńIan i Marcel
[Mam, podaj swoje i do ciebie napiszę. :D]
OdpowiedzUsuńJill
[To poczekam i jestem ciekawa co tam już masz w głowie :D]
OdpowiedzUsuń[Rozumiem, że to nie może zostać poddane negocjacji, więc proszę jedynie o odrobinę pomysłu. Z pustego nawet Salomon nie naleje.]
OdpowiedzUsuń[możemy kombinować z racji tego, że pozbyłam się Syriusza i obiecanego wątku :D pomysły?]
OdpowiedzUsuńIan
[ Witam serdecznie :) Zapraszam do wątku z moją Soo :) ]
OdpowiedzUsuńSoo-young
[Rozumiem, że wróciłeś? Cieszę się niezmiernie, panie RAB. ;)]
OdpowiedzUsuńRoy/Hawkins
[I jest i Reg, przy okazji moja druga z kolei ulubiona postać z serii! :D
OdpowiedzUsuńWitam ponownie! :D]
Mikael
[Sam jesteś pyzaty. Poczekam cierpliwie.]
OdpowiedzUsuń[Wielkolud.]
OdpowiedzUsuń[ Choćbym bardzo chciała coś wymyślić potrzebuję jakiegoś impulsu. Dałabyś radę coś zarzucić? ]
OdpowiedzUsuńJace
[ Panie! Pan mi wisi wątka z chlaniem! :D ]
OdpowiedzUsuńJames/Mary
[ Ty pobruszysz a ja poczywam. ]
OdpowiedzUsuń[Ależ mi się podoba ten Regulus. :D Nawet miałabym pomysł na powiązanie, ale czy ty masz chęć na wącisz?]
OdpowiedzUsuń[Co to za propozycje matrymonialne, co? Annie pewnie powiedziałaby "DOBRA!" :D
OdpowiedzUsuńNie wiem czy to komplement, ale dziękuję bardzo!]
Anka
[Pomyślałam sobie, że Regulus mógłby zostać wyznaczony przez Voldemorta do takiej mniej ważnej misji, mianowicie — do "nawrócenia" rodziny Boyle i do tego wykorzystałby Aurorę. Ona też niezbyt pała się do latania w masce śmierciożercy, więc Black miałby zacząć od wmówienia jej (w jakiś wymyślny sposób), że nie ma wyjścia, postawić jakieś altimatum albo-albo.
OdpowiedzUsuńChwilowo mam małe usterki z kartą, więc pokrótce wyjaśnię sytuację z Aurorą i jej rodziną — Boyle'owie nie śpieszą się do czynnego udziału w oczyszczaniu świata czarodziejów ze szlam, jedynie zapewniają gorąco o swojej wierności Czarnemu Panu, a tak naprawdę siedzą w chronionym domu i nosa nie wyściubiają.]
[Skoro proponujesz, to ja chętnie.
OdpowiedzUsuńMam nawet pomysł. Skoro są wakacje, to może w Grimmauld Place 12 sprawiono bankiet dla rodów czystokrwistych (Macmallinowie to ród z HP)m wiadomo lekkie konwersacje i tak dalej. Styx zamiast jednak uczestniczyć w bankiecie usiadła w kąciku i czyta wiersze (oczywiście na takim spotkaniu te autorstwa czarodziei). Mamusia Black będzie chciała wybadać wg. niej najsłabsze ogniwo Macmallinów, którzy się nie opowiedzieli, a któż będzie lepszy niż najdroższy syn?]
Styx Macmallin
[Bardzo chętnie, aczkolwiek do głowy nie przychodzi mi teraz żaden pomysł. Odezwę się, gdy coś mi się wykreuje, no chyba, że ty jakimś dysponujesz. Nie pogardzę ;)]
OdpowiedzUsuńMikael
[To ja się przyszłam przypomnieć – miałam obiecane zaczęcie wątku, ale jeśli nastąpiła zmiana planów, to ja moge zacząć. ;)]
OdpowiedzUsuńYseult
[ Panie, pan chyba nie wie, do kogo pan rozmawia!
OdpowiedzUsuńPS. Oczywiście poczekam, chociaż 3 miejsce nie jest satysfakcjonujące dla jamesowego ego. ]
Potter
[Mi tam chatka Hagrida się podoba, nie rozumiem w czym problem :c
OdpowiedzUsuńtak więc, jak już przyszłam to jestem.
no.
A co do wątku to mi świta, ale nie wiem czy poprawnie, bo brakuje mi jakiejś rodziny Chan, w sensie kuzynostwa. Bo mógłby się ktoś zainteresować dlaczego bliźniaczka Chan i matka nie żyją :o]
Chan Chan
Z każda kolejną minutą Yseult myślała, że nie da dłużej rady. Miała dość wszystkiego – świecącego za oknem słoneczka, świergocących ptaszków i przede wszystkim – swojej matki. Ismena Ducie przez kilka godzin stała przed swoją córką i kazała jej zakładać tysiące sukni i sukienek, by znaleźć tę jedyną. Po piątej, Yss z nadzieją wyczekiwała końca, kiedy doszło do dziesiątej, załamała ręce, a po piętnastej przestała liczyć. Co chwila przewracała oczami, gdy jej matka powtarzała pod nosem: "Ta się nie nadaje, pogrubia cię, a w tej wyglądasz strasznie blado". Uważała, że jej matka powinna się stresować nadchodzącym spotkaniem z Blackami, a nie czymś tak przyziemnym jak suknia.
OdpowiedzUsuńW końcu doczekała się jakiegoś postępu – po przymierzeniu kremowej sukienki do kolan w czarne groszki z ciemnymi rajstopami, przepasanej cieniutkim paskiem jej matka pokiwała głową z uznaniem i stwierdziła, że to jest to. Ismena chciała, by jej córka samym swoim wyglądem powaliła Blacków na kolana, a zwłaszcza ich syna, Regulusa, z którym dziewczyna została zaręczona.
Cała rodzina Ducie (no może nie cała, bo bez młodszej córki) przestąpiła próg wielkiego domu na Grimmauld Place 12. Yseult omiotła krytycznym spojrzeniem hall i niechętnie ruszyła za rodzicami do przestronnego salonu. Nie czuła się w tym miejscu dobrze, a widok zgromadzonych Blacków wcale jej nie pomógł.
— A oto i moja córka, Yseult — przedstawiła ją z uśmiechem matka. Ruda pochyliła głowę przed dużo starszym od niej mężczyzną, zapewne głową rodziny i całego rodu Blacków.
— To zaszczyt pana poznać, panie Black — powiedziała z wymuszonym uśmiechem przyklejonym do ust. Miała nadzieję, że wyglądał on niezwykle naturalnie.
Posłusznie zajęła wskazane jej miejsce i rozejrzała się po raz kolejny. W oczy rzucała się nieobecność Syriusza, starszego brata Regulusa, ale Yseult wolała nie ryzykować i nie pytać, co się z nim stało. Nie miała jeszcze ochoty umierać, a powszechnie było wiadomo, że państwo Black uważają swojego pierworodnego za zdrajcę własnej krwi.
Yseult
Już po chwili stało się jasne, że obie matki dogadują się doskonale. Ich radosny świergot słychać było w całym domu, Yseult była gotowa się o to założyć. Przez chwilę przysłuchiwała się im, gdy omawiały plany na wesele, ale gdy jej matka zaproponowała "by wybrać na druhnę którąś z uroczych kuzynek Regulusa", stwierdziła, że ma dość i wbiła wzrok w kawałek blatu przed sobą. Miała wątpliwości, by którakolwiek z kuzynek jej narzeczonego należała do panien uroczych.
OdpowiedzUsuńPrzelotnie zerknęła na Regulusa, który zajął miejsce obok niej, by dalej kontemplować niecodzienny wystrój całego domu.
— Ładnie wyglądasz. — Zamarła, słysząc ten cichy komplement i przeniosła wzrok ze srebrnego kielicha z powrotem na narzeczonego. Odwzajemniła uśmiech, sama nie wiedząc, czy robi to tylko grzeczności, czy naprawdę ucieszyły go jego słowa.
— Dziękuję — odpowiedziała, zdając sobie jednak sprawę, że nawet najszczersze komplementy nie zadośćuczynią jej męki, przez którą musiała przejść rano.
Przez chwilę milczała, zastanawiając się nad odpowiedzią. Wiedziała, że nie może w pełni pozwolić sobie na szczerość, bo rodzice zamordowaliby ją po powrocie do domu, dlatego postanowiła wyjawić jedynie część faktów.
— Nasi rodzice są podobni — powiedziała, kątem oka spoglądając na pochłonięte rozmową matki. Miała nadzieję, że to krótkie i nic nie mówiące zdanie zostanie odebrane jako komplement. Wolała nie wchodzić w szczegóły, by uniknąć niepotrzebnej wpadki.
— Macie bardzo ciekawy dom — przyznała. — Trochę mroczny... ale ciekawy.
Były to szczere słowa; gdy pierwszy szok – spowodowany zetknięciem z miejscem tak odmiennym, niż wszystkie, do których przywykła – minął, stwierdziła, że jest to miejsce interesujące. Stare, na którym czas odcisnął swoje piętno, ale piękne. Na ścianach w korytarzu wisiały obrazy, drewniane podłogi lśniły czystością, a nawet poobcinane głowy skrzatów domowych nie wyglądały przerażająco. Widać było, że to miejsce zamieszkiwane jest przez bogatą rodzinę, bo pełne było bogatych zdobień i zapewne bezcennych pamiątek.
— Wygląda całkiem inaczej niż mój... — dodała cicho na wspomnienie eleganckiego, chłodnego wystroju, kierując swoje słowa bardziej do siebie niż do Regulusa.
Yseult
[ Równie ozięble witam młodszego braciszka. Może i mamusia bardziej Cię kocha, ale to ja się postawiłem, a nie Ty.:) Wątek zawsze i wszędzie,:)]
OdpowiedzUsuńSyriusz
Po parnym popołudniu nadszedł wieczór, któremu towarzyszyły uderzenia piorunów i głośne grzmoty. Blanche Foucault zamknęła oczy licząc w myślach czas pomiędzy pojawiającą się na tle nieba błyskawicą a dźwiękiem jej grzmotu. Cztery kilometry, a zatem miała nie więcej niż piętnaście minut, żeby zebrać się i opuścić Paryż, nim ulewa zmyje z niej jakiekolwiek chęci do opuszczenia domu.
OdpowiedzUsuńOtworzyła oczy i skrzywiła się nieznacznie. Lato nie było jej ulubioną porą roku, ale zdecydowanie bardziej wolała gorące powietrze, w którym ledwo dało się oddychać i spływające po karku kropelki potu, niż burzę i lejący z grubych, ciemnych chmur deszcz moczący ubrania do suchej nitki oraz wichurę potrafiącą przełamać niejedno drzewo. Sprawdziła zegarek i westchnęła cicho przyspieszając tempo kroków w stronę domu.
Na starannie wykrochmaloną białą koszulę założyła z delikatnością beżowy płaszczyk, który miał ją ochronić przed ewentualnym wiatrem i ciekawskimi spojrzeniami przechodniów. Miał wysoki kołnierz, długie, podwinięte rękawki i sięgał przed kolano odsłaniając dół ciemnoszarej spódnicy w granatowe szerokie pasy. Przed wyjściem sprawdziła jeszcze czy jej pończochy nie mają żadnych dziur, granatowe trzewiki są wypastowane do połysku, a w brązowej aktówce znajduje się parasolka. Nigdy nie wiadomo jaka pogoda spotka ją w Anglii. Wyjrzała przez okno i widząc kierujące się w jej stronę burzowe chmury szybko wybiegła z domu trzaskając frontowymi drzwiami i dobiegła do furtki po drodze wykonując odpowiedni ruch różdżką, żeby przywołać Błędnego Rycerza. Tak pospolity rodzaj transportu nie zwróci na nią zbędnej uwagi.
Nie minęła dłuższa chwila, a jej oczom ukazał się autobus, którego drzwi zamknęły się za nią w momencie, gdy ulewa dotarła na paryskie przedmieścia. Foucault odetchnęła z ulgą, że uniknęła deszczu i zapłaciła kierowcy podając adres, pod który chciała się dostać.
Grimmauld Place 12.
Londyn powitał ją deszczową pogodą i zimnym, nieco za bardzo przeszywającym wiatrem, który podwiewał ją całą dostając się do każdego skrawka niezakrytego ciała i wywołując nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
UsuńKilkupiętrowy dom rodziny Blacków nie mógł zostać niezauważony przez czarodziejskie oko i z pewnością niejeden patrzył na niego z zazdrością. Dla Blanche godnymi pozazdroszczenia były jedynie wielowiekowe zdobienia, bo swój ulokowany na spokojnych peryferiach dom uważała za idealny w nowoczesnej postaci, w jaki go przerobiono. Foucaultowie szli z duchem czasu w przeciwieństwie do angielskich rodów, dla których chluba oznaczała nie tylko tradycję, ale też konserwatyzm i hermetyczność.
Białogłowa przesunęła palcami po klamce w kształcie węża i uśmiechnęła się pod nosem. Podniosła dłoń, żeby uderzyć kołatką, ale drzwi otworzyły się szybciej, zaś w progu stał skrzat domowy, o którym dziewczyna wiedziała, że nazywa się Stworek.
– Przyszłam do Regulusa Blacka – poinformowała go wchodząc do środka. Zrobiła to dopiero gdy odsunął się, żeby ją wpuścić, nie wcześniej. Do domu takiej rodziny nie weszłaby jak do siebie. – Niezapowiedzianie – dodała. Podała skrzatowi swój płaszcz i parasolkę, która została ustawiona na stojaku przypominającym nogę trolla. Przez moment Blanche pożałowała, że tu przyszła, bo okropny wystrój opanował jej nastrój i przygnębił. Poprawiła pasek aktówki na swoim ramieniu i podążyła za skrzatem po schodach na piętro. Nie pozwoliła jednak zapowiedzieć siebie Stworkowi, lecz sama zapukała do drzwi, a gdy nikt jej nie odpowiedział nacisnęła klamkę wchodząc do środka. Uczyniła to wbrew zakazowi wywieszonemu na drzwiach, który wyraźnie głosił, żeby nie wchodzić bez pozwolenia lecz każda chwila spędzona na korytarzu podnosiła ryzyko, że spotka któreś z rodziców młodego Blacka, a sam widok Walburgii i Oriona zadziałałby na dziewczynę paraliżująco.
Była twarda i zazwyczaj opanowana, jednakże wychowana na styl paryski i zupełnie inaczej postrzegająca niektóre sytuacje oraz osoby, jak i zachowania. Postawienie ją przed którymś ze starych Blacków mimowolnie wzbudziłoby w niej nie szacunek, a niepewność. Tego uczucia nienawidziła.
Zajrzała do pokoju i na jej ustach zawieruszył się ten sam uśmiech, gdy oglądała klamkę frontowych drzwi. Zielono-srebrne barwy i wystrój pasujący do typowego Ślizgona, dumy rodu. Sypialnie często odzwierciedlały swoich właścicieli, a ta jasno wskazywała, że Regulus Black jest kimś do niej podobnym. To ją ucieszyło, bo dotąd nie miała zbyt wiele styczności z tym chłopakiem. Zadowolenia nie zniszczyło nawet niespodziewane chrząknięcie za jej plecami. Odwróciła się stając twarzą w twarz ze Ślizgonem. Przez chwilę mierzyła go wzrokiem, aż w końcu odezwała się:
– Mam biznes.
Blanche Foucualt
Brzozowe polana trzaskały przyjemnie, rozpadając się w kominku pod pływem liżących ich płomieni. Bijące od kamiennej zabudowy ciepło ogrzewało powietrze w gabinecie profesora Slughorna i czyniło to miejsce bardziej znośnym dla Evy, która nie potrafiła docenić wątpliwego kunsztu nauczyciela w dziedzinie urządzania wnętrz. Pomału dobiegające końca lato nie sięgało tak daleko – w lochach było prawie nieodczuwalne, temperatura przez większość roku taka sama, a ściany nieprzerwanie wilgotne, dlatego nikogo nie mógł dziwić widok palącego się ognia w środku września. O wiele bardziej zastanawiająca w tym przypadku byłaby obecność Gryfonki wieczorową porą w gabinecie nauczyciela Eliksirów.
OdpowiedzUsuń- Mam nadzieję, że to nie będzie niedopuszczalne z mojej strony, jeśli poproszę cię o przejrzenie jeszcze jednego kartonu – odezwał się Horacy Slughorn znad swojego biurka i powstał, aby przejść do niewielkiego składu sąsiadującego bezpośrednio z jego gabinetem i częścią sypialnianą.
- Tylko jeśli potem będziemy kwita, profesorze. – Dziewczyna zażartowała, przechodząc od obejmującego całą ścianę regału do foteli stojących w centrum pomieszczenia, gdzie chwilę później znalazło się ogromne pudło wypełnione rozmaitymi papierzyskami i starymi książkami, które aż prosiły się o odkurzenie i przywrócenie im należytych miejsc na półkach. Tego dnia Reeve odbyła niezliczoną liczbę kursów do biblioteki i z powrotem, za każdym razem z naręczem książek, które miała przynieść, oddać, zanieść, wymienić. Nie mogła sobie wyobrazić bardziej nużącej odpłaty za ostatnią przysługę lekko postarzałego pana.
Cisza przerywana jedynie przez szelest papierów została zdominowana przez głośne pukanie do drzwi, mężczyzna podniósł się z krzesła i poszedł je otworzyć, a Reeve zaciekawiona wychyliła się, by zobaczyć kogo poniosło, jednak niewiele widziała zza postawnej sylwetki ciała pedagogicznego, która uchyliła się i zaprezentowała jej w pełnej okazałości Regulusa Blacka niosącego opakowany w ozdobne pudełko podarek. W Hogwarcie mieszkała już siódmy rok i zawsze był to jedyny skuteczny sposób na nagięcie profesora do własnej woli, o ile tylko łakocie lub alkohol były odpowiednio drogie, a sięgający wiele pokoleń wstecz ród stanowił dobre podłoże pod zawiązywanie nowych układów. Na tej zasadzie, nieprzerwanie od wielu lat, działał Klub Ślimaka, a większość zapraszanych na liczne przyjęcia beztalenć z rodowodem jedynie potwierdzała tę regułę. Pytanie brzmiało: czego chciał młodszy brat Syriusza.
- Chciałem chwilę porozmawiać o dawnych czasach.
Zanim przejdę do interesów, dopowiedziała sobie Effy, obserwując jego twarz, ułożenie warg w specyficznym uśmiechu
- Panna Reeve przez całe popołudnie i pół wieczoru pomagała mi uporządkować moją bibliotekę tak w ramach rekompensaty – oświadczył Ślimak, stawiając przed dziewczyną niewielki porcelanowy spodek z ręcznie malowaną obwódką w małe kwiatki i srebrny widelczyk. Minutę później zastawa była przygotowana, a kandyzowane ananasy o zielonkawym, niezdrowym odcieniu rozparcelowane i przygotowane do spożycia.
- Wyglądają pysznie, ale ja chyba podziękuję, nie zwykłam jadać po kolacji – powiedziała, uśmiechając się przepraszająco.
[coś czuję, że wyjdzie mi hybryda wszystkich liter alfabetu]
JUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuń[ A niedawno się zastanawiałam, czy Scott już uciekł z bloga, a tu proszę, autor kryje się pod inną postacią. Czyli... mam zignorować dopisek pod twoją kartą? ;D ]
[Ha, a ja cię kojarzę. Pamiętasz Adel Flores może? (albo cię nie kojarzę, zaraz się okaże)
OdpowiedzUsuńHm, mogłoby być ciekawie. Na pewno byłoby wiele iskier, może nawet kilka poszłoby z różdżek.]
C. Walpole
[Och, a myślałam, że już mi się udało kogoś skojarzyć. No nic! Rozpoczęcie może być problematyczne, bo wakacje, ale... Może ich rodzice się kojarzą? Kojarzą i nienawidzą, przynajmniej nienawiść byłaby widoczna ze strony Blacków, bo w końcu Thomas ożenił się z mugolką, która urodziła mu te mieszane, plugawe bachory. :D Ale nie zmienia to faktu, że jej ojciec liczy się w Ministerstwie Magii, więc można zorganizować jakiś wakacyjny podwieczorek. Szukają sponsorów na jakieś szczytne cele, cholera wie. Jeśli nie pasuje, mogę kombinować dalej.]
OdpowiedzUsuńJUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuń[ Rowling nie napisała za wiele o Regulusie Blacku, ale mi ta postać wydawała się bardzo intrygująca. Jednak młodszy brat Syriusza w latach, w których osadzona jest akcja bloga, chyba jest ciężki w kontaktach. Szczególnie, że June jest czarownicą półkrwi, a w dodatku wylądowała w Gryffindorze, a przecież Ślizgoni są skłóceni z Gryfonami. Wypadałoby to jakoś obejść, bo kilka spotkań ludzi, którzy woleliby trzymać się od siebie z daleka, wyglądałoby trochę naciągnie.
Zawsze chciałam poprowadzić wątek epistolarny, więc może teraz jest ku temu okazja. W którejś części Harry'ego Pottera wspomniane jest, że najstarszy brat Rona kiedyś korespondował z uczniem z innej szkoły magii. Może Regulus i June chcieliby wziąć udział w czymś podobnym, ale wskutek błędu trafią na siebie. Oczywiście dowiedzą się, że oboje są z Hogwartu, ale oprócz tego nie wiedzieliby nic. Po prostu pisaliby listy.
Potem rzecz jasna może zdarzyć się coś, że dowiedzą się, do kogo piszą. ]
12 Grimmauld Place :) W Anglii numer domu jest przed nazwą ulicy.
OdpowiedzUsuń[Ej! Weź następnym razem się podpisuj, a nie! Musiałam cię szukać w spisie postów :<
OdpowiedzUsuńNiestety pomysłu nie mam. Ale uwielbiam Sama. I to dla niego zacznę, jeśli Ty coś podrzucisz. Postaram się!]
Nelly
[Będę cierpliwie czekać! Hm, niby można prowadzić wątki w Hogwarcie, ale z drugiej strony te wakacyjne też kuszą. I weź tu się człowieku zdecyduj. Nie da się. :D]
OdpowiedzUsuńC. Walpole
[ Ja! W odpowiedzi na pańskie ogłoszenie podane na shoutboxie, zgłaszam się na ochotniczkę do wspólnej notki - tematyka dowolna ]
OdpowiedzUsuńroute40one.six@gmail.com
[ Cieszę się w takim razie i czekam. ;D ]
OdpowiedzUsuń[Eh, w sumie to przyszłam po obiecany wątek do Regusia, ale widzę że nie masz zamiaru brać nowych... W sumie ja też nie wyrabiam czasowo, ale wątku nie odpuszczę, no. ;c]
OdpowiedzUsuńBendżi i Danny
[Ja nie jestem małpiszonem. Jestem z suki kotem, co wygląda jak połączenie kota z psem. ]
OdpowiedzUsuńHugh Whatt
[Aww. :D Mieliśmy mieć? Nie pamiętam, czy mieliśmy, ale możemy!]
OdpowiedzUsuńAnka
Jej dom na pewno należał do eleganckich, ale nad szarościami górowały w nim biele. Wszystko to stało się za sprawą jej matki, która twardo oznajmiła mężowi, że nie będzie mieszkała w wiecznie ciemnym miejscu, a za taki uważała każde wystrojone w czerń i szarość. Najwidoczniej Ismenie Ducie wcale nie przeszkadzał fakt, że cały dom przy Grimmauld Place utrzymany jest w ciemnych kolorystykach; sam fakt, że jej córka włączy się do znamienitego rodu Blacków wystarczał, by choć na chwilę zapomnieć o własnych poglądach i cieszyć się chwilą.
OdpowiedzUsuńByła gotowa przyjąć tę niespodziewaną propozycję Regulusa i uwolnić się od wesołego szczebiotu matek na temat sukien czy obrusów, i łażącego we wszystkie strony skrzata domowego, którego imię wiele mówiło o charakterze jego właściciela. Nie miała również ochoty na wsłuchiwanie się w jakże fascynujące rozmowy ojców na temat trunków, a nie znalazła również tematu (nie licząc quidditcha, ale to zostawiła na później), na który mogłaby porozmawiać z Regulusem.
— Chętnie — powiedziała, ale ledwo jej narzeczony wstał, uniosła się pani Black i z szerokim uśmiechem przypomniała o pierścionku zaręczynowym. Twarz Yseult gwałtownie zbladła, ale chyba nikt nie zwrócił na to większej uwagi, bo wszyscy skierowali swe spojrzenia w stronę Regulusa, który uśmiechnął się sztucznie. Pierścionek zaręczynowy był dla niej przypieczętowaniem umowy zawartej między rodzinami i jej osobistym końcem, bo od tego momentu nie miała nawet prawa wybrać, z kim chce spędzić resztę życia. Pierścionek zaręczynowy, ofiarowany przez niewłaściwą osobę, był odzwierciedleniem klatki, zamknięcia, czegoś niechcianego. Yseult pragnęła wolności, możliwości podejmowania życiowych decyzji samodzielnie, ale należała do rodziny, w której tradycja planowania potomkom przyszłego życia przetrwała. Dziewczyna nie miała nic do gadania.
Yseult również wykrzywiła usta w uśmiechu, mając nadzieję, że wygląda on choć w połowie na szczery.
— Chętnie — powtórzyła, a na twarzy obu matek dostrzegła niemały zawód. Czyli robienie z siebie idiotki było w cenie pierścionka, tak?, przemknęło przez myśl dziewczyny, gdy ruszyła po schodach za Regulusem. Nie martwił ją fakt, że odbierze dwóm paniom chwilę przyjemności, wręcz przeciwnie — na samą myśl o tym odczuwała pewnego rodzaju radość i dumę. Może uznała to za akt buntu, który miał jej choć po części zrekompensować zaplanowaną przez rodzinę przyszłość, a może po prostu odezwał się jej charakterek.
Wchodząc po schodach, uważnie lustrowała otaczającą ją przestrzeń, chłonąc jak najwięcej szczegółów tego niezwykłego miejsca. W pewnym momencie przystanęła, wpatrując się w jeden z obrazów.
— Czy to nie jest Phineas Nigellus? Jeden z dyrektorów Hogwartu? — spytała, kojarząc owy obraz z gabinetu samego dyrektora. Była tam tylko raz i zdążyła dobrze zapamiętać twarze wszystkich osób zajmujących to stanowisko, uwiecznionych na wielkich płótnach i w każdej chwili służących radą. Zastanawiało ją, kogo jeszcze może ujrzeć na ścianach domu Blacków, których ród należał do tych najstarszych czarodziejskich rodów czystej krwi.
Yseult
[Tego to ja też ci nie powiem, bo pod starą kartą było tylko "zostań dziewczyną Regulusa". :D Takie bardzo jednoznaczne, ja mogę coś zacząć, ale to nie moja pora, robię się twórcza w nocy. Ewentualnie możesz mnie jakoś naprowadzić. :D]
OdpowiedzUsuńAnka
[Bardzo upośledzona jestem pod względem blogspota, jestem przywyczajona do Onetu, ale no już nie mamy 2009 roku, niestety. Bardzo chętnie zacznę czy wymyślę wątek, w końcu to Regulus. Może coś z Quidditchem? Lux ma fioła na tym punkcie, więc mogłaby udawać, że chce przeprowadzić wywiad do gazetki, a tak naprawdę chciałaby poznać sławnego szukającego Slytherinu.]
OdpowiedzUsuń[Lux, jakby co]
Usuń[Czekam zatem na rozpoczęcie :)]
Usuń
OdpowiedzUsuńDała mu czas, żeby przyzwyczaił się do jej osoby, która tak nagle wtargnęła na jego terytorium i chwilę zastanowienia samej sobie, żeby jak najlepiej rozegrać to spotkanie.
Nie spuściła z niego wzroku ani na moment, gdyż ze znanych jej plotek Regulus uchodził za nieprzewidywalnego, a ona nie chciała skończyć martwa - fizycznie bądź towarzysko - w sypialni byle Ślizgona. W swoich myślach uważała go za gorszego od siebie i traktowała w taki sposób, jednakże nie przyjechałaby tutaj specjalnie aż z Paryża, gdyby nie potrzebowała jego pomocy.
Usiadła na brzegu łóżka, nieco pogardliwym spojrzeniem lustrując stertę ubrań, które przed chwilą z niego zdjął i poczekała cierpliwie aż Stworek postawi tackę z filiżankami i ciastkami na stoliku, a następnie opuści pomieszczenie. Stąpała po niepewnym gruncie i musiała mieć pewność, że nikt poza Regulusem nie usłyszy tego, co ma do powiedzenia.
- Słyszałam - zaczęła z wolna sylabizując słowa - że znasz się dobrze na zaklęciach zabezpieczających. - W pewien sposób skomplementowała go. Założyła nogę na nogę i splotła dłonie opierając je na kolanie.
- Mam... Zagadkę do rozwiązania, lecz potrzebuję pełnej dyskrecji. - odrobinę rozjaśniła temat, ale nie wdała się w więcej szczegółów. Wątpiła, żeby odmówił i nie dlatego, że była Blanche Foucault, kobietą, której się nie mówi nie, ale dlatego, że on był Regulusem Blackiem, mężczyzną, który nie słynął z porażek i przyznawania się do nich. Uważała, żeby był zbyt dumny, aby odmówić i stwierdzić, że nie podoła. Według Louise Wagner on jeden miał wiedzę i dostęp do odpowiednich ksiąg, żeby otworzyć tajemnicze pudełko, które znalazła przy martwym ciele Thomasa Ravena. Po pozbyciu się zwłok tylko ono zostało jako dowód jej zbrodni i teraz chowała je pod łóżkiem w zaklętej magicznie skrzyni.
[wybacz długość i ew. brak logiki w zdaniach. odpisałam z telefonu.]
[Bardzo mnie to cieszy! :D Obiecuję się do wszystkiego dostosować, jak już wrócę z rozjazdów :) ]
OdpowiedzUsuńBendżi
Czy w całym tym czarodziejskim świecie istniało coś bardziej hańbiącego od spektakularnej porażki podczas towarzyskiego meczu Quidditcha? Owszem, istniało. Dzisiejszego wieczora nastał dzień, który raz na zawsze pozbawił Slytherin chwały, prestiżu i innych tego typu godności, stawiając ich na równi z pozostałymi uczniami Hogwartu. Bo w końcu jakim cudem mieszkańcy lochów mogli okazać się gorsi od zawodników Domu Helgi Hufflepuff? Spisek — jedynie to słowo cisnęło się na usta rozwścieczonego Iana, który z miotłą pod pachą maszerował ku Zamkowi. Chłopak w dalszym ciągu trwał w stanie permanentnego szoku, nie mogąc poradzić sobie z tak wielkim balastem, od teraz spoczywającym na barkach wszystkich zawodników. Od zawsze wiadome było, iż Puchasie — na ogół słabe, potulne, naiwne i nieszkodliwe stworzonka nie miały najmniejszych szans w starciu z brutalnymi, bezwzględnymi i sprytnymi Wężami. A tu proszę... Szala zwycięstwa po raz pierwszy od wieków przechyliła się na rzecz Borsuków, zostawiając przeciwników z głęboką depresją i chęcią jak najrychlejszej zemsty. Poza tym, Obrońca Blake — niezwyciężony łapacz kafli - od dziś dnia posiadł niewytłumaczalną awersję do nijakiego Hugh'a Whatt'a, kapitana drużyny przeciwnej, który w niewyjaśnionych okolicznościach zgarnął im znicza tuż sprzed nosa. Żądza mordu ewidentnie kryła się w zazwyczaj spokojnych oczach Iana, a przez jego umysł non stop przelatywały tylko i wyłącznie te same myśli: Zamorduje go. Jak ten kretyn śmiał trafić we mnie tłuczkiem... Już ja mu wymyślę tortury, o jakich nie śnił... Ślizgon jednak w pierwszej kolejności chciał się uspokoić, by w kontemplacji obmyślić szczegółowy plan odwetu, który był nieuchronnym i całkowicie naturalnym scenariuszem oszukanych sportowców.Toteż kilkanaście minut później kroczył już przez pokój wspólny, trzymając w rękach dwie pękate butelki Ognistej Whiskey, w międzyczasie wniebogłosy wołając imię zapewne równie zdenerwowanego szukającego. — Reeegulus! Pijemy! — odezwał się, omiatając wzrokiem całe pomieszczenie. — Tu jesteś - mruknął po mozolnych poszukiwaniach, oddychając z ulgą i podając Blackowi jedną z butelek wypełnioną bursztynowym trunkiem. — Powiedz, że ty również chcesz zamordować tego gnoja... — powiedział z nadzieją w głosie, za pomocą zaklęcia przywołując dwie szklanki i zabierając się do powolnej konsumpcji leczącego żal alkoholu.
OdpowiedzUsuńIan
Przeszedł obok kolegów z domu, którzy w najlepsze mieli zamiar zapić smutki, a raczej przemożoną chęć mordu, która przy ich statusie nie powinna stanowić problemu. Kopnął krzywy już fotel i rzucił miotłą do kominka. Przecież stać go na nową.
Usuń- Każdy chce zabić tego lizodupa od siedmiu boleści. - warknął kierując się w stronę dormitorium. Od dzisiejszego starcia Puchoni stanowili dla niego największych wrogów.
wściekły Malfoy
Ian machinalnie uniósł głowę, gdy do jego uszu doszedł jeden niezwykle trafny komentarz Jace'a Malfoya: Ślizgona, który również zasilał drużynę Salazara. Chłopak być może w dalszym ciągu pamiętał ich mało przyjemne początki, których skutki odczuwał po dziś dzień, lecz w tym momencie poczuł z nim pewną nutkę porozumienia, a wszystko to dzięki wspólnemu wrogowi: Whatt'owi. - Jace, dołączysz do nas? - krzyknął przez ramię, machając w jego kierunku butelką Ognistej. - Jeszcze tylko Lenard i będzie komplet... - mruknął pod nosem, jednym łykiem opróżniając wypełnioną po brzegi szklankę.
UsuńPrzystanął na chwilę wahając się pamiętając o ich niezbyt przyjemnym początku znajomości, ale wzruszył ramionami czując, że Whatt'a nienawidzi znacznie bardziej niż Ian'a. Szczerze mówiąc wspólni wrogowie łączyli.
UsuńUsiadł zaraz obok nich chwytając butelkę w jedną rękę. Pociągnął dużego łyka czując jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego ciele.
- Jakiś plan zemsty? - spytał unosząc pytająco do góry jedną brew.
Przysłuchiwał się rozmowie drużyny, która by dać upust swym nerwom wieszała koty na kapitanie drużyny przeciwnej. Jack też chętnie chętnie dałby mu po uszach. Osobiście nie najlepiej czuł się w roli pałkarza, ale w końcu pozwolili mu brać udział w meczu, szkoda tylko, że go przegrali. Tego się na prawdę nie spodziewał. Od dawna nikt nie widział go w podobnym nastroju. Dyskretnie przysunął się bliżej zgrupowania, które topiło smutki w Whiskey.
Usuń- Nie możliwe, ja się z wami zgadzam - szepnął i nadstawił ucho na kolejny komentarz.
Wyzwiska pod adresem Whatta przynosiły mu dziwną ulgę. Pierwszy raz od lat poczuł się Ślizgonem.
Lenard trzymając ręce w kieszeni szurał nogami przed siebie. Głowę miał spuszczoną w dół i nie zważał na ludzi, którzy wokół się pałętali. Ignorował każdy komentarz na swój temat, nawet nie wiedział co mówili. Jak można być tak nieporadnym i przegrać z Puchonami. On, zapalony gracz quidditcha przegrał z potulnymi barankami. Wychodziło na to, że jednak sporo się mylił. Doszedł do miejsca, gdzie siedzieli jego koledzy i opadł na fotel.
Usuń- Na Merlina, jak można być taką ciotą? - patrzył na podłogę gdzieś przed siebie. Tak bardzo starał się na każdych treningach. Chciał zagrzać wszystkich swoich zawodników do walki i nic. Jak zawsze czym bardziej się starał, tym bardziej wszystko się pieprzyło.
- Daj mi to Blake - wyciągnął rękę w stronę Ślizgona. Czuł się tak beznadziejnie. Przegrać do zera, przecież to zupełna hańba, nawet jeżeli nie zwracał on uwagi na honor. - Daj mi Ognistej Blake, bo jak nie wypiję, to rozpieprzę cały ten Hogwart.
Uśmiechnął się pod nosem z satysfakcją, gdy do ich małego grona dołączył także Jack. Bizarre zazwyczaj odcinał się od pozostałych mieszkańców Lochów, stając się pewnego rodzaju odmieńcem, a tu proszę. Jednak sport rzeczywiście łączył ludzi, nie mówiąc już o osobie, którą każdy z nich chciał potraktować najgorszym z możliwych zaklęć. - Pomysły na nadchodzącą zemstę, panowie? - powiedział, sięgając po różdżkę i przywołując kolejne dwie butle alkoholu, które natychmiastowo wcisnął w ręce Jack'a i Jace'a. Ian liczył na kreatywność swoich towarzyszy broni, a znając sadystyczne zapędy Malfoya, pomysłowość Bizzare'a i spryt Lenarda, zemsta będzie godna miana prawdziwych Ślizgonów.
UsuńPo raz pierwszy od sześciu lat, które przeżył w tej szkole Ślizgoni byli tak bardzo zjednoczeni. Nie rozumiał jak chęć zemsty podjudzana gorzkim smakiem przegranej może połączyć tak różnych ludzi w jedność.
UsuńRozejrzał się po Pokoju Wspólnym, w którym jedynie garstka młodszych Ślizgonów mierzyła ich od góry do dołu. Przegrana odbijała się nie tylko na graczach, ale na wszystkich dudniącym rozczarowaniem. Westchnął po czym wrócił do rozmowy.
- Ja bym stawiał na Mecz finałowy Mistrzostw Europy w Quidditchu. Tam możemy rozegrać naszą zemstę. - odpowiadział Ian'owi. Uważał, że tamto miejsce będzie idealnie pasowało, tym bardziej, że tematyka całkiem przypasuje. W głowie układał najdziwniejsze i zarazem najboleśniejsze zaklęcia, jakie tylko kariera Śmierciożercy go nauczyła, jednak po chwili stwierdził, że nie powinni narażać się w ten sposób. Czarny Pan nie byłby zadowolony.
Powoli docierało do niego, że gotów jest zrobić na prawdę wszystko, byle tylko się odegrać. Chęć zemsty zdążyła wykiełkować w mgnieniu oka, a wraz z każdym słowem, które padało przeciw Whattowi rozrastała się. Jego mała część nawet cieszyła się z tego powodu, bo pierwszy raz poczuł się zaakceptowany w gronie, do którego został wcielony siłą. Mógł wręcz powiedzieć, że w końcu rozumie decyzję Tiary. Gotów był wykorzystać swoją głowę pomysłów, do stworzenia wraz z resztą najpodlejszego planu zemsty, jakiego mogli się dopuścić.
Usuń- Idealnie pasowało by tematyką - skomentował wypowiedź Malfoya.
Do tej pory Jace nie pozwalał mu się do siebie zbliżać i w tej chwili Jack go nawet rozumiał.
- Chętnie zobaczyłbym Pana-Shratta oblanego jakimś żrącym kwasem - przyznał się z podłym uśmiechem.
Następnie zwilżył gardło Ognistą i już na dobre przysiadł sie do towarzystwa. W tej chwili czuł, ze tu pasuje.
Zdeterminowanie kolegów z każdą minutą coraz bardziej mu się podobało. Sam także po raz pierwszy od dawna czuł się częścią Ślizgońskiej społeczności, z której zazwyczaj bywał odpychany. Aktualnie całą czwórkę połączył nierozerwalny sojusz, a z ust każdego wysypywała się lawina pomysłów, których celem było zmiecenie Whatth'a z powierzchni ziemi. — Oblanie kwasem? — powtórzył, patrząc z uznaniem na pana Bizarre'a. Perspektywa ujrzenie biednego, błagającego o litość Puchasia była iście kusząca, aczkolwiek po czuł, że po opróżnieniu wszystkich butelek, w ich głowie zrodzą się nowe, jeszcze doskonalsze koncepcje. — A ty czemu nic nie mówisz, Lenard? — zwrócił się do pogrążonego w smutku Kapitana, biorąc do ręki szklankę i rozkoszując się palącym gardło napojem.
Usuń- Czemu nic nie mówię? - powtórzył po kompanie, po czym upił kolejną porcję Ognistej. Miał wrażenie, że ciecz przepala mu gardło, ale to był dobry znak. Uspakajający, który powodował jakąś małą satysfakcję. - Nie na tobie leży cała klęska. Pierwszą osobą zawsze jest kapitan, czy tego chcę czy nie - westchnął i odłożył szklankę na stół. Przetarł twarz dłonią i popatrzyła na resztę Ślizgonów, którzy aktualnie zawiesili wzrok na nim.
Usuń- Kwas powiadacie - zamyślił się chwilkę, po czym roześmiał się smętnie. - Serio chcecie zrobić mu krzywdę fizyczną? Nie ma nic bardziej upokarzającego nić gnębienie psychiczne. Najlepiej byłoby długo, ale chyba powinniśmy zrobić coś raz, a dobrze. - Mówiąc to nalewał sobie kolejną porcję na naczynia. Nie wiedział ile jeszcze zostało mu szklanek trzeźwości, ale niewiele go to obchodziło. Może wtedy będzie miał na tyle odwagi, by wstać, ruszyć i komuś przywalić. Oczywiście sprecyzowanej osobie. Jakoś nie miał w sobie nic ze swojego sprytu, każdym kolejnym łykiem go z siebie wypłukiwał. Wszystko mu było obojętne i tak już wszystkich zawiódł, to zawiedzie także i siebie. - Wasze zdrowie! - podniósł szklankę i przechylił wraz z głową. Coś przepalało mu gardło do tego stopnia, że trochę nią potrząsnął. Odetchnął spokojniej i zaczął myśleć, a przynajmniej starać się pomóc osobom, które nie zostawiły go w takim momencie.
Słuchał uważnie swoich kolegów, którzy pijąc szklankę za szklanką stawali się coraz bardziej odważni i pełni najróżniejszych pomysłów. Lenard zaproponował krzywdę psychiczną, która jego zdaniem była bardziej efektowna od fizycznej. Jace nie mógłby się z tym zgodzić, głównie dlatego, że jedynie sprawianie bólu było jego dobrą stroną. Chociaż poszerzanie horyzontów jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło, aczkolwiek musiał przyznać, że naśmiewanie się i wytykanie palcami odmieńców rzeczywiście sprawiało mu przyjemność. W tej jednak sytuacji, kiedy nienawiść wypełniała go po brzegi sugerowałby długą, męczącą śmierć.
Usuń- Tylko tutaj pojawia się problem. Jak mamy go zgnębić psychicznie do tego stopnia, żeby trząsł portkami i zamykał się z Jęczącą Martą w jednej kabinie łazienkowej próbując nas unikać? - ta wizja stanęła mu przed oczami i sprawiła, że uśmiechnął się pod nosem. Liczył jednak po cichu na to, że koledzy pozwolą mu rzucić na niego Cruciatusem, żeby mieć z tego choć trochę satysfakcji.
Nie przypadła mu do gustu aluzja o agresji psychicznej. Kompletnie nie wiedział, jaki ból mogą spowodować wyzwiska czy żarty. Tak po prawdzie to nie wiedział też jak fizyczne znęcanie się może zostać zapamiętane jako nauczka, czy kara. Jednak dawno pogodził się z tym, że jest inny i patrzy na świat przez krzywe zwierciadło. Malfoy już raz dał mu do zrozumienia, że nie banie się bólu jest inne i utrudnia życie. Bynajmniej wizja torturowanego kapitana Puchonów sprawiała mu radość i tego postanowił się trzymać.
UsuńWizja Whatta zawodzącego obok Marty wyjątkowo przypadła mu do gust, ale nie mógł pojąc jakim cudem oprowadzić do tego mają przez psychiczna agresję.
- O Merlinie. Jeśli ma to być po psychicznemu, to mi trzeba wszystko pięć razy wytłumaczyć. Ja się nie orientuje. Choć jeśli ma to zapędzić Whatta do łazienki Jęczącej to jak najbardziej się na to piszę - jego usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie.
Wyobraźnia podsuwała mu co i rusz nowe obrazy cierpiącego Puchona i nie pomijała przy tym usatysfakcjonowanych członków drużyny Slytherinu.
Jeśli zarówno Jack, Lenard jak i Jace chcieli sprawić, by psychika szanownego pana Kapitana ucierpiała — w międzyczasie serwując mu równo ból fizyczny — Cruciatus był najbardziej trafnym rozwiązaniem problemu. Chociaż sam Ian zarzekał się, że nigdy, przenigdy nie użyje klątwy przeciwko żadnej żywej istocie, to w kwestii ataku na Hugh'a nie był w stanie odmówić. Gotów był przystać na każdy pomysł swoich kompanów, godząc się na użycie nawet tej najcięższej artylerii. — Musisz się jeszcze dużo nauczyć, Bizarre — mruknął, polewając każdemu po następnej już kolejce trunku — Jace, może będziesz tak łaskawy i wyjaśnisz naszemu nowicjuszowi na czym to polega? — odrzekł, wlepiając ponaglające spojrzenie w twarz blondyna.
UsuńZastanowił się przez chwilę nad całkiem dobrym sposobem na całkowite zgnębienie biednego Puchasia, aż w końcu wpadł na genialny pomysł, za który zapewne dostałby pochwałę od Czarnego Pana. Podniósł głowę i przejechał wzrokiem po twarzach kolegów ciągle wahając się przed wyjawieniem im swojego niezmiernie odważnego planu. Nie był pewien, czy dwoje z obecnych tutaj wytrzymają taką presję i nie pękną. Stwierdził w końcu, że jedynie Jack, któremu właśnie miał wytłumaczyć na czym polega gnębienie psychiczne mógłby nie dać rady a jedna osoba to nie koniec świata.
UsuńWzruszył ramionami i wypił szklankę z alkoholem.
- Ja osobiście porwałbym kogoś bardzo ważnego dla tego... - szukał odpowiedniego słowa czując jak powoli ognista miesza mu w głowie. Machnął ręką i kontynuował swój wywód. - I śmiał mu się w twarz, kiedy ten będzie błagał, byśmy go nie zabijali. A później rzucałbym w niego Cruciatusem tak długo, aż straciłby siły do walki. Na końcu wypuściłbym tą osobę i ewentualnie pozwolił im się pożegnać i finałem tej historii byłaby śmierć tej tajemniczej osoby na oczach Whatt'a. - skończył swój plan po czym po chwili pożałował, że to wszystko powiedział.
- Oczywiście to najgorsza wersja, zawsze możemy go utopić w kwasie. - dodał po chwili opierając się w fotelu.
- A ja bym go za wyciągnięte gacie powiesił na wierzbie bijącej, o! Choć z tym kwasem też dobre. - zadumał się Irytek.
Usuń- Ewentualnie możemy go zabić Malfoy, a nie wiem, czy to najlepszy pomysł. Za prosty - zatkał usta chwilę później łapiąc czkawki od nadmiaru procentów. Gdyby nie to, że był już lekko wstawiony, najprawdopodobniej zareagowałby ostrzej, niż tym razem. Pomysł wydawał mu się co najmniej chory. Widział przed sobą obraz swojej małej siostry, która widzi, jak on tarza się w czeluści bólu. Jakoś nie mogło mu to przejść przez głowę. potworna sprawa. Czego się jednak dziwić po śmierciożercy i tak widział jego znak. Kto sprytny, by go nie widział?
Usuń- Wiesz Jace, bardziej stawiałbym na pośmiewisko ogólne, niżeli... - zwęził powieki kręcąc dłonią i starając się to jakoś nazwać - ...to, coś, co przed chwilą ogłosiłeś. Aczkolwiek, podziwiam kolegę za kreatywność. To by go zniszczyło. - pokiwał głową i podnosząc szklankę do góry pochylił się lekko w stronę blondyna - Twoje zdrowie! - Przechylił i wypił całą zawartość stawiając z hukiem szklankę na stole.
- O to to, Irytku - pokiwał ręką słysząc głos tego wrednego stworzenia. - Coś co sprawi, że cała szkoła zacznie go wytykać. Coś co sprawi, że mu się w głowie przewróci.
Zamilkł na chwilę i popatrzył ponownie na Jace'a analizując jego pomysł.
- Nie, twoja kreatywność mi się podoba, Malfoy. Piszę na na Cruciatusy, ale bez żadnej śmierci. Bądźmy w jakimś stopniu ludźmi, a nie żmijami.
- Zbyt brutalne, choć ta opcja bardzo mi się podoba, Jace. - odezwał się w końcu Regulus, który od dłuższego czasu siedział i deliberował nad szklanką ognistej jednocześnie przysłuchując się Ślizgonom, którzy zjednoczyli się pod sztandarem zemsty na kapitanie Puchonów. Żar awersji piekł go bardziej w klatce niż zakazany na terenie szkoły trunek, młody Black tłamsił w sobie ryk wściekłości i żalu. Dzisiejszej nocy mogło się zdarzyć wszystko. - Panowie, nie jest możliwe że te tchórzofretki czy tam borsuki bez żadnego kantu nas ograły, nie nas. Jestem pewien, zapewne jak wszyscy, że maczał w tym swoje łapy Whatt i zapłaci on nam za to. Zabicie go nie przyniesie nam tak pełnej satysfakcji jak ośmieszenie go i sprawienie mu bólu. Będzie prosił i błagał, wił się tak jak my teraz upokorzeni. - zakończył swój wywód dopiciem whisky po czym wydudlał resztki z butelki. - Zabijając szczyla jedynie narazimy siebie nawzajem, ale możemy sprawić, że ostatni jego rok w Hogwarcie będzie piekłem. Cruciatusy, zaklęcia wykręcające i parzące na początek i te od utraty zmysłów, a potem powiesimy go za jaja, o ile je jeszcze ma ... Skołujcie następną butelkę!
UsuńWizja, którą przedstawił Jace wywołała na twarzy chłopaka przygłupawy wyraz niedowierzania. Zmrużył jedno ok, delikatnie uniósł lewy kącik ust i zatrzymał rękę ze szklanką w połowie przebytej drogi. Na szczęście Lenard ostudził zapędy Malfoya. Jack'owi w sumie ulżyło. Nie był pewien czy sprostał by temu zadaniu. Nie chodzi nawet o współczucie czy inne bzdury, które zgubił wraz z trzeźwością. Bardziej bał się o to, że pogubił się w domysłach opowiadającego. Jednak zaraz koncepcja się zmieniła, za co chłopak dziękował Merlinowi.
Usuń- Cru... cia...tusy - powtórzył z wielką starannością, by nie przekręcić choć jednej literki - Bijąca wierzba. Takie rzeczy rozumiem, ale nie widzę psychicznych odwołań. Chyba jestem zbyt prostolinijny, ale jak najbardziej popieram przedmówców.
Pokiwał głową i spojrzał na całe zgromadzenie. Nie doceniał, a może po prostu wcześniej nie miał styczności z pomysłowością swoich nowych kompanów.
- Ale chyba juz mniej więcej pojmuję zamysł - dodał - Powiadacie coś, co by go wystawiło na pośmiewisko. A czemu by tak nie połączyć pomysłów? Trochę pomęczyć puchasia cruciatusem - znów wysilił się by wypowiedzieć ta zbitkę sylab - Oblać kwasem, zawiesić na bijącej wierzbie i może jeszcze przykleić do czoła kartkę z napisem.... - zaczął, ale nie dane mu było skończyć, bo jeden z jego towarzyszy przerwał mu w pół zdania.
Największy Ku*** w szkole - Irytek napisałem palcem w powietrzu obraźliwe słowo po czym zasłonił dłonią usta i zarechotał.
UsuńZ każdą kolejną minutą utwierdzał się w przekonaniu, iż słusznym pomysłem było zaproszenie to stowarzyszenia "zemsta upadłych sportowców" zarówno Jace'a jak i Jake'a. Obaj panowie co rusz wprawiali go w prawdziwe osłupienie, swoimi planami wywołując na jego twarzy coś na kształt demonicznego uśmieszku. Zdaniem Blake'a opcja "utopić podłego oszusta w kwasie" była najbardziej pociągająca, a efekty roztworu musiały być niesłychanie ciekawe i warte oglądania. Oczywiście przed relaksującą kwasową kąpielą mogli uraczyć go niewybaczalną klątwą, czemu nie, w szczególności, iż sam Irytek zaaprobował tę możliwość, przytakując im z wyjątkową pobłażliwością. — I tu zgodzę się z Reguluskiem — wymamrotał, opróżniając do dna entą szklankę alkoholu. — Zamienimy jego ostatni rok nauki w piekło, prawda panowie? — rzucił, drżącą ręką sięgając po następną dawkę procentowego płynu. Ich potajemne spotkanie mające na celu wymyślenie zawiłej koncepcji mordu, powoli zamieniało się w najzwyklejszą alkoholową schadzkę: każdy ze Ślizgonów zachowywał się jak zalany w trupa, zaprawiony w wieloletnim boju rasowy alkoholik, który nie zważając na bełkot, trzęsące się dłonie i powoli pojawiające się przed oczami mroczki, co chwila sięgał po nową dawkę niesamowitej Ognistej. — Razem z laaatem tak przyszedł pod Hogwartu próóóg
UsuńBył to głupi meeeecz
który ze mnie zaaaakpił
Nieuchwytny znicz niby mgłaaaaa — zawył, zawodząc jak anonimowy członek Fatalnych Jędz, któremu wściekły hipogryf nadepnął na ucho.
[https://www.youtube.com/watch?v=6JsNmmLD07Q PODKŁAD!]
Jace spojrzał spode łba na Ian'a, który przymykając oczy zaczął śpiewać piosenkę którą sam wymyślił. Na szczęście Jace znał melodię oraz tekst tego bardzo znanego przeboju Czerwonych Gitar i zaczął bujać się to w prawo to w lewo trzymając w ręku do połowy zapełnioną szklankę z ognistą. Wziął niewielkiego łyka nie zwracając uwagi na to, że wszyscy byli już okropnie pijani. Mogli pozwolić sobie na odrobinę odstresowania, a co!
UsuńIan zatrzymał się w pewnym momencie piosenki. Jace w głowie ułożył sobie kolejny kawałek tak, by pasował do melodii.
- Czasem tkwi w zapomnieniu, to znów drży w uniesieniu - było tak, wciąż pamiętam, było tak. - zawył w między czasie myśląc nad kolejną częścią. Poczuł się jakby ta piosenka opisywała losy ich meczu oraz ich wewnętrzne uczucia porażki. -Był to głupi mecz. Dawno już się skończył, Czasem tylko mi tamtego lata żaaaal. Był to głupi mecz. Był to głupi mecz. - powtórzył nie mogąc wymyślić niczego innego, co by zabrzmiało w miarę sensownie, jednak kiedy wypowiedział to na głos musiał przyznać, że wyszło całkiem dobrze. -Czemu więc tej wygranej tak mi braaaaaaaaak? - skończył głośnym akcentem swoją część. Spojrzał po kolegach szukając wzrokiem kolejnego piosenkarza.
Lenard patrzył na Ślizgonów pierwszy raz od kilku godzin, jako dumny kapitan. Jako dumny kapitan ze swoich zawodników. Żaden z innych domów nie miał tak świetnych towarzyszy, co jego. Slytherin był potęgą, a to że raz się nie udało było czystym przypadkiem. Chłopak uśmiechnął się pod nosem słuchając tekstu piosenki. Jak reszta znał melodię i tekst, toteż postanowił zacząć ją od początku tym samym wstając i rozpoczynając małe przedstawienie w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Odkręcił się od kręgu, a śpiewając od czasu do czasu na nich patrzył. Jego głos był lekko zachrypnięty, ale jeszcze jakoś dało się tego słuchać. Starał się, by wszystko brzmiało wyraźnie i jak najlepiej. Żeby każdy usłyszał sens słów, bliskich jego sercu.
UsuńTo się stało na lato,
Kiedy śniegu nie było,
Kiedy wiatr suchej ziemi zapach niósł.
Przyszedł tak nieczekany,
Przyszedł tak nieproszony,
Razem z latem tak przyszedł pod Hogwartu próg.
Był to głupi mecz,
Który ze mnie zakpił,
Nieuchwytny znicz niby mgła.
Czasem tkwi w zapomnieniu,
To znów drży w uniesieniu -
Było tak, wciąż pamiętam, było tak.
Był to głupi mecz.
Dawno już się skończył,
Czasem tylko mi tamtego lata żal.
Był to głupi mecz.
Był to głupi mecz.
Czemu więc tej wygranej tak mi brak?
Nieraz skoczą do oczu,
Całą prawdę wygarną,
Krzykną, że dłużej nie chcą ze mną grać.
Czasem znów, pełni skruchy,
Uśmiech mają tylko dla mnie.
Tylko raz - wyznają cicho - tylko raz ...
Gasły dla mnie jutrzenki,
Gasły dla mnie wieczory.
Tak mi jej brakowało po złym dniu!
I czekałem, by przyszła,
Żeby we mnie rozbłysła,
Żeby mnie we władanie wzięła znów.
Była to Ognista, on mnie upiła.
Dawno już się skończyła,
Czasem tylko mi tamtej butelki żal.
Był to głupi mecz.
Był to głupi mecz.
Czemu więc tej wygranej tak mi brak?
Był w nim kafel,
Był w nim tłuczek ,
Był wciąż letni, ciepły wiatr.
Pełni życia, szaleni,
Pełni latem natchnieni.
Chciałem z nimi fruwać w chmurach niby ptak
Był to głupi mecz.
Dawno już się skończył,
Czasem tylko mi tamtego lata żal.
Był to głupi mecz.
Był to głupi mecz.
Czemu więc tej wygranej tak mi brak?
Kończąc pochylił się w dół kłaniając się wszystkim zebranym. Co z tego, że przegrali? To był najlepszy moment w jego życiu. Czy klaskali czy nie, Lenard machnął na to ręką i powrócił do swoich towarzyszy. Stojąc, a trzymał się całkiem dobrze, złapał za swoją szklankę i podniósł ją do góry.
- Za jedyną przegraną, niech zostanie w nas, jak pamiątka - przechylił i wypił całą ciecz. Uśmiechnął się do Ślizgonów i poklepał po ramieniu najbliżej siedzącego Jace'a. - Jestem z was bardziej niż dumny panowie. Chyba się wzruszę - wytarł rękawem oczy, chociaż nie miał zamiaru płakać.
[śmiechłam, idę to nominować do NTM XD]
UsuńRegulus w końcu znalazł jakąś bezpańską butelkę i zopiekował się nią, wszak tylko jedna ognista na pięć gęb to zdecydowanie za mała. Po raz pierwszy od kilku godziny poczuł tą niewidzialną nić jaka łączyła go z pozostałymi członkami drużyny, w kupie byli najsilniejsi a mała porażka zmotywowała ich do wspólnego wieczoru i zjednoczenia. Pochylił się w stronę w stronę byłego szukającego, tymczasowego pałkarza który od kilku mimut był cicho i dolał mu bursztunowego trunku do szklanicu.
UsuńMało brakowało by z ataku niemego śmiechu ześlizgnął się na podłogę kiedy usłszał śpiewającego Iana, a potem to już było co raz lepiej. Regulus wyciągnął za pazuchy swoją gitar i zaczął na niej brzdąkać, akompaniując swoim zacnym towarzyszom, sam też dołączył się do darcia mordy.
Był to głupi mecz
Był to głupi mecz
Czem więc tej wygranej tak mi brak?
- Bizarre, śpiewaj z nami!
Być może Ślizgoni powinni raczej pomyśleć o obiecującej karierze muzycznej i założeniu zespołu "Ślizgoński Kwas", gdyż najwyraźniej śpiewanie przy Ognistej Whiskey szło im zdecydowanie lepiej niżeli knucie intryg mających na calu definitywne pozbycie się ich ukochanego i najsympatyczniejszego sportowego przeciwnika. Gdy z gardeł pijanej trupy rozległ się już ostatni wers hitowego przeboju, który non stop pojawiał się w czarodziejskim radiu: — Był w nim kaaaafel,
UsuńBył w nim tłuuuczek ,
Był wciąż letni, ciepły wiaaaaatr.
Pełni życia, szaleni,
Pełni latem natchnieeeeni.
Chciałem z nimi fruwać w chmurach niby ptaaaaak! —jedynymi dźwiękami rozchodzącymi się po pokoju wspólnym były ciche brzdąknięcie gitary Regulusa. Ian rozsiadł się wygodniej na fotelu, przywołując różdżką jeszcze jedną butlę trunku, przy okazji o mały włos nie demolując połowy lochów. — Bizarre! Udowodnij, że się czegoś nauczyłeś i powiedz wreszcie, co zrobimy z tym małym puchońskim oszustem — wymamrotał, obracając głowę w kierunku Jack'a.
Uśmiechnął się szeroko i wraz ze szklanką Ognistej, którą podarował mu ich obecny gitarzysta stanął pośrodku zgromadzenia. W jego oczach czaił się dziwny błysk. Wcześniej milczał, przysłuchując się swoim rozśpiewanym towarzyszom, ale teraz został wręcz wywołany.
Usuń- Zdecydujcie się ludziska - zaśmiał się - Śpiewać czy planować? Może spełnię oba te życzenia? - z jego ust uciekło ciche czknięcie, ale nie zraził się tym - Pełni życia, szaaaaaaleni,
Pełni latem natchnieeeeeni.
Chciałem z nimi fruwać w chmurach niby ptaaaaaak ! - śpiewając wspiął się na oparcie fotela, w którym siedział Lenard i teraz stamtąd patrzył na Ślizgonów - A Whatt będzie żałował, że się urodził. Oblejemy go kwasem, potraktujemy Cruciatusem i spełnimy na nim największe marzenia Irytka! A przy tym wszystkim panowie będziemy mogli śpiewać do woli! I już nikt więcej nie odważy się oszukać wychowanków Salazara!
Sam już za bardzo nie wiedział co mówi, ale nie przeszkadzało mu to. Zakończył swój wywód i usiadł na czubku fotela, zwieszając nogi na bok.
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam - wychylił się i rzucił jeszcze do Lenarda - Bo nie mam ochoty stąd schodzić - dodał z błyskiem w oku, mając nadzieje, że kapitan zepchnie go na ziemię.
- To ci pomogę! - zawołał, następnie pchnął Bizzara, który runął z hukiem na podłogę, a następnie wychylił się i popatrzyła na Ślizgona - pamiętaj, ten ból jest niczym, w porównaniu z tym, co zazna nasze Puchoniątko - machał palcem wskazującym, ale następnie wstał i okrążył mebel, by pomóc wstać chłopakowi. Co jak co, ale o swoich dbał. W sumie gdyby nie procenty, najprawdopodobniej nic nie zrobiłby w kierunku siedzącego Jack'a. Jednak Ognista, to Ognista, dużo bzdur się po niej robi. takim przykładem jest następna piosenka, którą zaczął śpiewać Lenard przypominając sobie mecz.
UsuńZniczem jestem,
na na na na, zniczem jestem.
Pofrunę, gdzie nie byłem jeszcze.
Złap mnie, bo nie wrócę więcej...
Zniczem jestem,
na na na na, zniczem jestem.
Dzień minął już, a pragnę jeszcze
latać tu i tam... zniczem jestem...
Jak znicz, jak znicz,
wzlećmy jeszcze choć na chwilę
w górę, aż pod niebo,
tam, gdzie czeka nas słońca blask!
Wzlećmy raz pod niebo jeszcze,
nie spotkamy się już więcej
nigdy. Zwycięstwo wam
rozwieje wiatr, zatrze czas!
Zniczem jestem,
na na na na, zniczem jestem.
Dzień minął już, a pragnę jeszcze
latać tu i tam...zniczem jestem...
Jak znicz, jak znicz,
zlećmy jeszcze choć na chwilę
w dół, aż po ziemię,
tam, gdzie nie czeka słońca blask!
Wzlećmy raz pod niebo jeszcze,
nie spotkamy się już więcej
nigdy. Zwycięstwo wam
rozwieje wiatr, zatrze czas!
Kapitan w trakcie przechwyciła butelkę trunku nalewając sobie do szklanki, którą zaraz po zakończeniu przechylił. Tak kolejna porcja cieczy przelała mu się przez gardło. - Panowie, robimy wszystko. Byle jakoś zaciągnąć go w jakiś zaułek, złapać, pojmać. Nas jest... - popatrzył po wszystkich mrużąc oczy i starając się doliczyć. Ciężko mu to szło, bo obraz zaczął mu się trochę rozmazywać, zupełnie jak w okularach dziadka. - - pięciu, na jednego. Damy radę! Jace, Jace - zawołał przekrzywiając głowę w jego stronę, a widząc drugiego Ślizgona machnął ręką - albo Ian, obojętnie. Kiedy wcielamy w życie owy piękny plan?
Ian zaczynał wątpić, czy przypadkiem ich piątka nieświadomie nie trafiła na zakrapianą alkoholem imprezę, na której organizowano konkurs polegający na skompromitowaniu się za pomocą piosenki. Utwór zaprezentowany przed Gwiazdę Wieczoru: słynnego śpiewaka Lenarda Corteza, może i był chwytliwy, melodyjny i wpadający w ucho, aczkolwiek z całą pewnością nie pasował do poważnych i szanowanych Ślizgonów. To nie przeszkadzało mu jednak w kontynuowaniu zaczętej pieśni, wybierając sobie jeden z wersów: — Dzień minął już, a pragnę jeszcze latać tu i tam...zniczem jestem!... i z nutą ukrytej w głosie nostalgii zakończył ich pokazowy koncert, tym samym finalizując tournee Ślizgońskiego Kwasu. — Osochozi, Lenardzie? — wymamrotał, przecierając oczy i likwidując zamglony obraz, utrudniający rozeznanie w terenie. — Ach! — krzyknął, przypominając sobie o małym wrednym gnomie, którego przecież planowali zrównać z powierzchnią ziemi - albo przynajmniej utopić go w kwasowym, żrącym roztworze niewiadomego pochodzenia. — Teraz, zaraz! Zabijmy łotra! — dopowiedział, wyrzucając słowa z prędkością rozpędzonej miotły, w międzyczasie nalewając sobie kolejną porcję niszczącego ich trunku. — Jaaaaace! Malfoy, mówię do ciebie! — powiedział, gestykulując przy tym w sposób, dzięki któremu wylał połowę zawartości szklanki na siedzącego obok Regulusa, nie szczędząc także biednego, mokrego od whiskey Bizzare'a. — Ty tu rządzisz, więc hmmm... rządź? — odrzekł, mając coraz to większe problemy ze skleceniem prostego zdania.
UsuńRegulus machnął w ostatni raz w struny po czym został oblany ognistym trunkiem. Odkładając gitarę, niechcący potrącił pustą butelkę po whisky, która spadła z brzękiem. W pierwszych sekundach dezorientacji próbował strzepnąć z swoich spodni plamę w efekcie wtarł sobie alkohol w materiał a ręka mu się lekko lepiła, z obrzydzeniem wytarł ją o stary fotel na którym siedział Lenard. Pochylił się do kompana po lewej i szturchnął go.
Usuń- Jaceee .. Jacee, Ian mówi do Ciebie .. Jack? Kiedy się przesiadłeś?
Zmrużył oczy przyglądając się mu dokładniej a potem odwrócił głowę by zlustrować nowych przyjaciół, po głowie ciągle mu chodziło zniczem jestem i był pewien, że będzie to ulubiona piosenka, którą będzie śpiewać pod prysznicem.
Jack skrzywił się, gdy Ognista znalazła się na jego koszulce i ramionach. To nie było w jego planach. Za to zaliczył zepchnięcie przez Lenarda, co nie było codziennością i w dziwny sposób rozradowało chłopaka. Zaraz jednak jego uwaga przeniosła sie na Malfoya, który zdawał się przysnąć, bo nie odpowiadał na wołanie reszty ekipy.
Usuń- Przed sekundą Regulusie... - zachichotał i czknął przypadkiem - Nie zauważyłeś? A Jace chyba przysnął... - dodał po chwili.
Zaraz też wstał ze swego miejsca i odważył się tknąć Malfoya palcem w ramię. Ten nie zareagował, więc ośmielony Jack stanął nad nim i wziął głęboki wdech.
- Jaaaaaaaaace! - krzyknął i odskoczył w bok, jakby tamten miał się za sekundę obudzić i mu przyłożyć.
Miał nadzieje, ze może to poskutkuje i Ślizgon, arystokrata wróci wśród przytomnych.
Śmiał się przez większość czasu, kiedy chłopacy śpiewali nieco zbyt mocno podniesionym tonem, ale wcale go to nie ruszało. Atmosfera była tak bardzo wesoła i tak bardzo odległa od codzienności, że miał zamiar się w niej zatracić bez końca.
UsuńPo chwili dopiero zorientował się, że wszyscy koledzy go wołają, więc potrząsnął głową i spojrzał nieco rozmarzonym wzrokiem na kompanów do picia. Zaśmiał się jeszcze raz wesoło (co było bardzo dziwne w jego przypadku) i przybrał bardzo poważną minę spoglądając na wszystkich.
- Jezu jak ja go nienawidzę. - podsumował swoje dotychczasowe myśli, które udało mu się zebrać podczas długiego rozmyślania. Szczerze musiał przyznać, że nie bardzo pamiętał co chodziło mu po głowie, ale z głupim uśmiechem oparł się o fotel i chwycił w rękę szklankę z ognistą. Wypił dokładnie całość, po czym wyciągnął paczkę papierosów. Naprawdę chciało mu się zapalić. Odpalił różdżką, warto zauważyć, że z wielkim trudem papierosa i obserwował tlącą się końcówkę.
- A gdyby go tak przypalić? - spytał retorycznie nie zwracając zbytniej uwagi na kolegów, którzy w tym momencie stali mu się bliżsi niż ktokolwiek inny.
Kiedy Regulus przestał grać, co tym samym przerwało odgłosy szarpiących strun, Lenard usiadł na fotelu i milczał. Przyglądał się jedynie tym, którzy akurat mówili. Zaczynał stawać się lekko zmęczony, to jedna z kolejnych faz wstawienia się. Najpierw był w znakomitym humorze, teraz przyjdzie czas na senność albo przymulanie. W każdym bądź razie zdążył w tym czasie trzepnąć Regulusa w głowę za brak szacunku do ślizgońskich mebli, a następnie razem z resztą starał się wybudzić blondyna ze snu. Kiedy ten w końcu zaczął kontaktować wyjął papierosy i odpalił jednego z nich. To przykuło uwagę Lenarda, który zaczął czuć pewien głód nikotynowy. Przechwycił od Jace'a paczkę i dobył jedną sztukę dla siebie. Podobnie jak rówieśnik odpalił ją końcem różdżki. Końcówka zaczęła się tlić, a kapitan od razu wsadził kolorową stronę do ust zostawiając go tam przytrzymując wargami.
Usuń- A czy to ma znaczenie Malfoy? - zaciągnął się dosyć mocno i przechwycił papierosa do ręki. Jak zwykle wypuszczał dym powoli i pozwalał mu się kłębić niczym chmura na niebie albo jak parze uciekającej z gorącego kubka herbaty. - Nie ważne, czy w takiej kolejności czy innej, ważne są nasze czyste ślizgońskie intencje - przysunął się do brzegu fotela opierając łokcie o kolana. Chyba nikt nie działam mu na nerwy tak, jak Whatt. Nawet jego młodszy brat musiał ustąpić mu pierwszego miejsca. Jedyne co chciał, to świętego spokoju, dla siebie i reszty swojej drużyny.
Atmosfera w całym pokoju wspólnym nagle i zupełnie niespodziewanie zrobiła się podobna do tej grobowej: ponure i skupione wyrazy twarzy, odpalane w milczeniu papierosy, wyczuwalna w powietrzu kontemplacja i cisza, do której nie dochodziły już żadne dźwięki, zarówno te wydobywające się z ich ust, jak i z poszarpanych strun gitary Regulusa. Po tak krótkim czasie alkohol nie zdążył jeszcze do końca wywietrzeć i opuścić ich organizmy, toteż wystarczyłaby świeżo zapełniona szklanka, by przywrócić uprzedni chaos, gwar i nieustające śmiechy każdego z zebranych Ślizgonów. Ian przez chwilę przyglądał się jedynie swoim nowym kolegom, rozważając plusy i minusy tego dnia. Najwyraźniej dzięki przegranej zyskał czworo sojuszników, oddając w zamian kilka przepuszczonych bramek i cennych dla Domu punktów, niemniej jednak nie żałował. Oczywiście w dalszym ciągu nienawidził tej oszukańczej pluskwy, lecz wolał obmyślać plan odwetu — który MUSIAŁ zawierać w sobie wykorzystanie kwasu — w klimacie ogólnej wesołości, który chciał odzyskać zapewne jako jedyny z całego smętnego już towarzystwa. — Nie ociągamy się panowie, pijemy, pijemy — zachęcił, po kolei wciskając im wypełnione trunkiem szkło. — To za powodzenie naszej misji! — dodał, opróżniając zawartość szklanki w dwóch solidnych łykach.
Usuń— Jesteś Puchonem, mówię Ci
Martwym Puchonem, skończ już wreszcie żyyyyć
Nie jesteś aurorem, mówię Ci
Martwym Puchoooonem!
I tym akcentem disco zakończył swój popisowy wokal, na nowo kierując myśli na poprzedni tor: kwas, w którym lada moment zatopi zarazę ludzkości, oczyszczając tym samym dobre imię Salazara Slytherina.
Regulus nie wiedząc czemu zamilkł i skupił swoje myśli na nienawiści, która przepełniała go całego i ciągle jątrzyła jad. Cisza jaka zapanowała jednocześnie przyjemna i drażniąca, każdy z zacnych kompanów zbierał myśli bądź zamulał, po regulusowym łbie ciągle krążyły największe hity Ślizgońskiego Kwasu . Pusta szklanka powodowała u niego niewytłumaczalny smutek, jakby właśnie przylazł ich ukochany prefekt, Mycroft i powiedział, że zabawa skończona. Na samą myśl ścisnął mocniej szklankę, jeszcze trochę a poleciałoby szkło. Wstał nagle, o mało nie wytrącając Lenardowi papierosa z dłoni i w ostentacyjnym geście lewą ręką ogarnął pokój.
UsuńJesteśmy Ślizgonami, do dupy hipogryfa! Ian, nasze zdrowie. Lenard, Jace ... - uniósł dopiero co napełniony kubek po czym uniósł go w geście toastu i wychlał do dna.
Jack, idź po kwas ... - wymamrotał spoglądając z góry na ich pałkarza.
[ Sorry za długość, cholerny tablet! ]
Od zawsze chciał być w drużynie. Latał wybitnie doskonale, miał wszelkie predyspozycje by móc dosiadać swojej miotły w barwach zielono-srebrnych, jednak nie dostał się do drużyny – nie dlatego, że byli lepsi, ale dlatego, że zapomniał o spotkaniu na którym wybierany był nowy skład z początkiem roku szkolnego. Od tamtego czasu bardzo ceni sobie punktualność i stara wszystko sobie zapisywać. Evan Rosier po przegranym meczu ulotnił się szybko z trybun i błąkał się po korytarzach, próbując przyłapać na czymś nielegalnym radujących się Puchonów. Nie miał zielonego pojęcia, że najlepsza zabawa właśnie rozkręcała się w pokoju wspólnym w lochach. Kiedy poprawił sobie nieco humor wlepiając karę dwóm puchasiom i odejmując im nieco punktów, postanowił wrócić do dormitorium i przejrzeć stertę książek, które wołały o pomstę do nieba by nareszcie je przeczytać. Ledwo jego noga przekroczyła próg ślizgońskiego salonu a zakrztusił się dymem tytoniowym, w pomieszczeniu unosiła się charakterystyczna woń, która była mieszaninom papierosów i alkoholu, może jeszcze jakaś domieszka potu i zaiwści krążyła w powietrzu. Jego uszu doszły jeszcze ostatnie wymamrotane słowa piosenki. Ze zmarszczonym czołem podszedł do szarej chmury dymu, unoszącej się nad fotelami przy kominku, dopiero po chwili rozpoznał ślizgonów – jak zbite psy użalając się nad złym panem.
Usuń- Mogę autograf, panowie? - zapytał z lekkim uśmiechem. Evan posiadał specyficzny humor, dla większości drażniący. Rozejrzał się dookoła, na ziemi leżały puste butelki po ognistej, popiół zaśmiecał oparcie fotela a każdy z członków drużyny był narąbany, widok naprawdę przedni. Sięgnął po szklankę Regulusa i nalał sobie do niej nieco alkoholu.
- Co moim uroczy domowicze knują? Dzikie nierządy, hm?
Chyba jedynie Regulus zdawał się go rozumieć, gdyż właśnie w tym momencie to on przejął stery dowodzenia, aby na nowo przywołać całe to otępiałe towarzystwo do dawnego porządku. Żaden z nich w dalszym ciągu nie miał choćby najmniejszego konceptu dotyczącego planowanej zbrodni, aczkolwiek nienawiść była prawie że namacalna. W dodatku przez głowę Iana przeszła myśl o kolejnej osobie, którą z miłą chęcią i jeszcze większą przyjemnością zatopiłby w kwasie, a mianowicie pewną żmiję, posiadającą wyjątkową awersję do graczy Quidditcha. Zaśmiał się z kpiną w głosie, przypominając sobie dlaczego pan prefekt nie zasilił jeszcze szeregów Ślizgońskiej drużyny. W końcu sam Lenard za nic w świecie nie przyjąłby kogoś tak zarozumiałego do poważnej ekipy śmigających na miotłach sportowców. Bo po co? Żeby non stop wytykał im błędy, dając popis swojej wiedzy? Żeby na siłę udowadniał swoją lepszość i inteligencję równą poziomowi reprezentowanemu przez gumochłona? Nie. — A kto tu postanowił odwiedzić kolegów? — odezwał się tym samym pijackim głosem, podnosząc głowę i spod przymrużonych powiek spoglądając na sylwetkę Evana Rosiera. — Więc chciałbyś autograf od gwiazd Ślizgońskiego Kwasu? — zapytał, w międzyczasie przywołując ostatnie już zapasy schowanej pod łóżkiem Ognistej Whiskey, by zapełnić braki w szklance teraz już czwórki Ślizgonów. — Jack, Jace, Lenard — odezwał się, zwracając się do każdego z nich — Damy naszemu Rosierowi autograf? — rzucił, wychylając nową dawkę ukochanej Ognistej. — Ale wiesz co, Evanku? — wymamrotał, uśmiechając się przy tym w diaboliczny sposób — Nic za darmo — zakończył tryumfalnie, sądząc, iż ten podsunie im pomysł na pozbycie się dwójki wrogów zgromadzonej tu zalanej załogi.
UsuńCisza zdecydowanie mu nie pasowała, więc krzywił sie i wyginał na swoim miejscu. Dla uspokojenia z lubością wdychał dym papierosowy, który był czymś przez niego uwielbianym. Wtem odezwał się Regulus i chłopak już stanął na nogi, by mu coś odpowiedzieć i gotów nawet wybiec po wspomniany kwas, ale do ich grona podszedł nagle ktoś jeszcze. Jack zmrużył oczy i spróbował rozpoznać gościa, ale jego twarz wydała mu się bezimienna. Kojarzył ją, oczywiście, ale nijak nie potrafił przypasować od konkretnej osoby.
Usuń- Oj Ianie, werbujesz nam kogoś do planowania? - uśmiechnął sie szeroko i stanął na nogi.
Alkohol nadal miał na niego wpływ i nie zanosiło się na przytępienie, czy chęć do rozmyślania, nie w jego przypadku.
- A jeśli nie o to chodzi, to ja sam już nie wiem - przyznał i wzruszył ramionami - Może już się przymknę - dodał, zdając sobie sprawę z głupoty wypływającej z jego słów - I może podskoczę po ten kwas - posłał szeroki uśmiech do Regulusa, który dosłownie przed sekundą o to właśnie prosił.
Jednakże stać go było tyko na zrobienie paru chwiejnych kroków i niczego więcej. Zakończył swój marsz z głupią miną i zawrócił na miejsce.
- Nie... no, dobra.... Niech ktoś trzeźwiejszy pójdzie po kwas, albo niech ktoś pomoże mi iść, bo jakoś tak dziwnie.... - zaczął zamaszyście gestykulować, nie mogąc znaleźć słowa - się mi chodzi.
Rosier zaśmiał się gardłowo po czym powoli zbliżył szklankę do ust by następnie upić łyk bursztynowego napoju o magicznych właściwościach rozgrzewająco-upijających. Już przy pierwszym łyku poczuł ciepło rozchodzące się po jego ciele falami, bardzo przyjemne uczucie choć sam Evan nie polecał go tym, którzy mieli delikatne żołądki. Sam nie wiedział czy ma za złe Ślizgonom że go nie zaprosili i nie wtajemniczyli czy radował tym, że sam może na chama się wcisnąć - jedno wiedział na pewno, nawaleni messerschmitty i kombinujący jak druzgotki stali się bardzo interesującymi kompanami dla Rosiera.
Usuń- Jack, usiądź bo się przewrócisz a wątpię by ktoś się pofatygował i Ci pomógł pozbierać cztery litery. - powiedział kładąc dłoń na ramieniu pana Bizarre'a. Bardzo szybko poskładał w swojej głowie fakty i doszedł do wniosku, że knując zawzięcie przy butelce ognistej whisky zemstę na puchonach, a dokładniej na samym kapitanie, który nadepnął na odcisk całej piątce - no i może komuś jeszcze.
- Ian, mój zamroczony przyjacielu, czy jak wesprę waszą zacną bandę, będzie to godna zapłata? - zapytał lekko rozkładając ręce. Czuł jak rośnie w nim podniecenie możliwością odegrania się na kimś, bez znaczenia na kim, byle wyładować swoje emocje i schlać się w doborowym towarzystwie, samotność czasem bywała męcząca. - Po co wam kwas? Różdżek nie macie? - zapytał siadając na oparciu fotela Lenarda po czym lekko szturchnął Jace'a, który znowu się zamyślił.
Spojrzał na Evan'a, który dopiero co dołączył do ich pijackiej grupy. Sam nie wiedział dlaczego, ale kiedy w jego organizmie było znacznie za dużo alkoholu stawał się nazbyt zamyślony.
Usuń- Wiesz... Ja miałem całkiem inny, lepszy plan, który obejmował rzucanie zaklęciami i psychiczne torturowanie, ale pozwolono mi tylko na jednego Cruciatusa. - wyjaśnił robiąc smutną minę, a tak przynajmniej mu się wydawało. Zerknął na stół i stwierdził, że nieco kręci mu się w głowie i musiał przymknąć jedno oko, żeby dobrze chwycić szklankę z ognistą.
- Dobra! Trzeba upić nowego kompana. - skinął głową na Evan'a i uśmiechnął się szeroko. Nie wiedział czy uda im się do tego doprowadzić, bo niestety, ale alkohol już powoli się kończył.
Po chwili zdał sobie sprawę, że przecież posiada w swoim prywatnym barku co najmniej dwie butelki alkoholu, które trzymał na czarną godzinę. Wychylił pospiesznie szklankę nie zostawiając ani kropli i ruszył bez słowa do swojego dormitorium próbując biec. Miał nadzieję, że nie uderzy w żadną ścianę.
Regulus już miał zaprotestować i odebrać swoją szklankę kiedy to rozmowa potoczyła się dalej. Black lekko chwiał się na nogach, w głowie mu szumiało a żołądek palił mu się przyjemnie od środka a pęcherz prosił o jakieś krzaczki. Czuł się jakby ktoś zaczął kręcić podłogą, nie wiedział tylko kto i czy reszta to samo też zauważyła. Nie przepadał za Evanem, jednak teraz kiedy planowali atak na Whatta każdego Ślizgona przywitałby z otwartymi ramionami i polałby mu na początek. Jace miał rację, alkohol się kończył a więc impreza też zbliżała się do finiszu. Jedna butelka, druga i trzecia, w czwartej butelce jeszcze jakaś resztka, szósta ... - Regulus starał się doliczyć ile już spożyli, jednak matematyka w tym stanie pozwalał mu jedynie na pomyłki. Machnął ręką w powietrzu do swoich myśli po czym podparł się Iana by nie kolebać się na każdą stronę, poklepał go przyjacielsko po plecach i jeszcze raz omiótł wzrokiem podpite towarzystwo.
Usuń- Jace, tylko prosto, schody, i wracaj do nas, hop-hop – wymamrotał a myśl o jeszcze jednej szklane wywołała wielki, głupawy uśmiech na jego twarzy. - Plan jest prosty, chłopacy : zgnębić i upokorzy a później może nawet zakopać gdzieś na błoniach, nikt się nie dowie. - po raz kolejny wykonał gest ręką jakby coś odganiał – Wysyłamy mu sowę z wiadomością od ... -czknięcie – jakieś blondyny, że chce się niby spotkać. Sam na sam. Hehe ... - urwał ciesząc się jak skrzat na widok sterty bożenarodzeniowych skarpet - Zaczaim się na niego. On jeden, my ... zaraz - jeden, dwa, Jack, trzy i ja - nas jest tylu ile jest. Lenard, pisz list miłosny do tego knura ...
[Serio nie wiedziałam, jak to zacząć, jakby coś to krzycz, naskrobię od nowa. :D]
OdpowiedzUsuńCzęsto miała problemy z orientacją w terenie. Właściwie to nadzwyczaj często, dlatego zaopatrzyła się w mapę zamku, ale to nie przeszkadzało schodom w prowadzeniu jej w podejrzane miejsca. Zawsze potrzebowała pomocnej ręki, łokcia, nawet nogi, żeby wyciągnął ją z bagna zwanego „gdzie ja, na Merlina, jestem?”. Kilka razy wlazła do Łazienki Jęczącej Marty i zwiewała z krzykiem, odwiedzała nieświadomie Pokój Życzeń, błądziła po klasach w poszukiwaniu tej właściwej i skazywała się na surowe spojrzenie McGonagall, którego bała się bardziej niż ciemności. Ciemność miała różne oblicza i najczęściej wykrzywiała się do Annie brzydko, kiedy próbowała zachować zimną krew.
Często zastanawiała się dlaczego człowiek tak... na swój sposób ciepły naucza w miejscu tak zimnym jak lochy. Horacy Slughorn wydawał jej się całkiem miły, choć to Evana, a nie ją zaprosił do Klubu Ślimaka, ze względu na ich matkę. Chowała urazę, ale chodziła do mężczyzny na dodatkowe lekcje, jako że mimo zdanych SUMów nadal miała z przedmiotem problemy. Kociołek lubił wybuchać a odnóża tego z odnóżami tamtego mylić. Trochę stan opłakany, ale powoli przechodziła w stan „ogarniania” i czuła, że podczas nadchodzących owutemów nikt nie zginie.
Zawsze bała się wychodzenia z przytulnej wieży Hufflepuffu do zimnych i ponurych lochów, ale w końcu ruszała się z miejsca i zarzucała na siebie gruby sweter, którego rękawy z nerwów już dawno porozpruwała nerwowym ich skubaniem. Dochodziła szósta i im niżej schodziła, tym mniej uczniów kręciło się po korytarzach, trafiła jedynie na prefekta, który spojrzał na nią tak, jakby planowała wysadzić którąś ze zbroi albo przyprowadzić do zamku centaura i nasyłać go ze strzałami na Ślizgonów.
Lochy powitały ją standardową ciemnością, bo najwyraźniej o tej porze nikt nie kwapił się zapalać pochodni, a zapomniał chyba, że tam nie było okien. Kiedy tak szła, oświetlając sobie drogę różdżką to stwierdziła, że wtedy byłoby tu chyba jeszcze zimniej, bo najprawdopodobniej wiatr przedostawałby się przez najgrubszy sweter.
Do gabinetu profesora dotarła bez większych problemów, bo spotkała go po drodze i polazła za nim, oddychając z ulgą, że nie musi kręcić się sama po korytarzach. Gorzej zrobiło się trzy godziny później, kiedy wyszła z powrotem w ciemne korytarze, bez choćby ducha na horyzoncie, a różdżka zaczęła dawać jakby mniej światła.
Cały czas powtarzała sobie drogę: lewo, prawo, lewo, prosto, lewo, a potem na pewno zauważy schody. Rozglądała się dzielnie, mijając jakichś Ślizgonów; przez brak szaty nie poznali w niej chyba dziewczyny, która ostatnio źle machnęła różdżką i sprowadziła na nich powódź, kiedy wpychali do składzika na drugim piętrze jakiegoś drugoklasistę. Na wszelki wypadek skręciła w drugi korytarz i wtedy właśnie zaczął się jej kłopot, bo brnęła dalej, powtarzając sobie „lewo, prawo, lewo”, ale niedziwne, że straciła potem rachubę, a i ściany się nie zgadzały. W końcu stanęła w miejscu, marszcząc brwi i machając różdżką we wszystkie strony. Dochodziła dwudziesta pierwsza i była sama w tym cholernym korytarzu, a przemożna chęć, żeby zawrócić do profesora wręcz nie zerwała jej do biegu.
Ale co mu powie? „Ale profesorze, jak wrócić?” Słabe.
UsuńWtedy usłyszała dziwny szmer dochodzący gdzieś zza zakrętu do drugiego korytarza po prawej i serce jej stanęło. Przełknęła ślinę i zgasiła światło różdżki. Nastały egipskie ciemności, ale dzielnie złapała się ściany, i choć serce tańczyło właśnie bardzo żywiołowego kankana, to brnęła dalej z różdżką wyciągniętą przed siebie. Szmer zmienił się w charakterystyczny odgłos kroków i przyspieszyła, nadal starając się iść na palcach. Jakoś go wyminąć i dalej puścić się biegiem aż znajdzie wyjście z tego labiryntu. Skazywanie ją na przebywanie na terenie Ślizgonów z jej wątpliwą orientacją w terenie było okrutne.
Zwłaszcza gdy różdżka natknęła się na dosyć miękką przeszkodę i Anka odskoczyła z wrzaskiem, zapalając ją w locie. Nie wiedziała, w kogo mierzy, ale świadomość, że go oślepia, dodała jej otuchy. Jeśli to jakiś sadysta, to zdąży uciec.
Chyba.
Anka
[Nie doczekałam się zaczęcia obiecanego wątku :(]
OdpowiedzUsuńlux
[Tak o tylko o sobie przypominam, uzbrajam się więc w cierpliwość:)]
OdpowiedzUsuńLux
[ Cóż za oryginalne powitanie, za które bardzo dziękuję. :)
OdpowiedzUsuńMeczu na pewno nie przegramy, nie z Nathanem w drużynie, więc Ślizgoni niech się boją, bo będzie łomot. :)]
Nathan
Huncwoci nie wszędzie chodzili razem, mimo powszechnej opinii, która głosiła, że na przerwach włażą do jednej kabiny w toalecie. Zdarzały się takie dni jak tamten czerwcowy, kiedy każdy ze słynnych rozrabiaków rozchodził się w swoją stronę, nie oglądając się za pozostałymi.
OdpowiedzUsuńRemus regenerował siły po niedawno przebytej pełni księżyca, która należała do jednej z cięższych, w jakich Potter miał szansę brać udział, o czym świadczyły liczne zadrapania i siniaki, wprawnie ukryte pod szkolną szatą. Peter wybrał się do biblioteki, mamrocząc coś o ślicznej Puchonce i dodatkowym zadaniu domowym, a Syriusz... Syriusz zniknął, jak mu się to czasem zdarzało, więc nie zdjęty obawami James postanowił dać mu święty spokój, samemu wybierając się na ostatni w tamtym roku szkolnym wypad do Hogsmeade.
Rogacz miał pełny zapas gadżetów ze sklepu Zonka, a Miodowe Królestwo było dlań terenem zakazanym więc jedynym, co mu pozostało, oprócz szlajania się bez sensu po gwarnych ulicach, było strzelenie sobie kremowego piwka.
Trzy Miotły, od chyba zawsze szalenie popularne, wypełnione były po brzegi uczniami Hogwartu. Nie dziwota więc, że na pierwszy wolny stolik, jaki pojawił się na horyzoncie, James zamierzał zapolować. Picie piwa na stojąco w tłumie ludzi to nie to, co Gryfiaki lubią najbardziej.
Był już tuż przy blacie, sekundy dzieliły go od opadnięcia na jedno z dwóch krzesełek, gdy nagle ktoś z gniewem wypowiedział jego nazwisko. Rogacz podniósł wzrok, zaskoczony. Gdy zobaczył nienawistne spojrzenie młodszego z Blacków, mina mu zrzedła.
- Black, mam dość przepychanek z tobą. Przyszedłem tu na kremowe piwo, które mam zamiar wypić z tobą lub bez ciebie w pobliżu, więc siadaj na tyłku i się nie odzywaj, ewentualnie sobie idź, bo innego rozwiązania nie ma - powiedział spokojnie, moszcząc się wygodnie na drewnianym siedzisku. Ani mu się śniło być na czarnej liście w kolejnym lokalu przez przepychanki z jakimś Ślizgonem.
Rogaś z całą swą miłością
[ Panie, śnisz pan!]
Wyślij mi list, gdy dojedziesz do Hogwartu. Tak żebym wiedział, że wszystko w porządku. Nad opiekuńczy ojciec. Wysyłaj mu listy z każdego miejsca, zupełnie jakby bał się, że wszędzie Cię zabiją. Śmierciożercy w każdym zakątku, smoki na każdym metrze sześciennym nieba. I chociaż męczyły ją te wiadomości, to nie zamieniłaby ojca na żadnego innego. Mark dbał o nią tak bardzo, że nie miała serca mu siebie zabierać. Była czymś w rodzaju skarbu i to tego jedynego. Niestety od pewnego czasu jedynego. Mężczyzna nie mógł już pisać, co dzieje się z matką i jak jej samopoczucie. Nie mógł napisać Chan napisz list do mamy, bardzo się niepokoi. I chociaż ona dobrze wiedziała, że jej matka nawet o niej nie myśli, to oczywiście nakreśliła kilka zdań, a w kopertę wciskała kilka rysunków i słała w świat wypuszczając sowę z sowiarni.
OdpowiedzUsuńTego dnia z rana wybrała się do wieży, by spełnić swój dziecięcy obowiązek. Oczywiście w jej dormitorium wszystkie dziewczyny jeszcze dobrze spały, kiedy ona wychodziła. Zawsze zastanawiał ją fakt, jak można tak długo spać. Jej starczyło kilka godzin i potrafiła funkcjonować cały dzień. Blondynka jednak minęła kilka Gryfonów w piżamach przesiadujących w Pokoju Wspólnym. Tak właśnie wyglądał wolny czas w jej domu - istne lenistwo lwów. Każdy z nich rozciągnięty na swoim miejscu i tylko nieliczne czuwały nad stadem. Ona za to śmiało przeszła do obrazu i równie szybko przemieszczała się korytarzami. Po prostu chciała mieć z głowy coroczny list, żeby przypadkiem nie zapomnieć o jego napisaniu i wysłaniu. Skacząc po schodach ścisnęła torbę na ramieniu, bo zaczęła jej opadać. Pchnęła drzwi na samej górze sowiarni, słysząc przywitanie zatrzymała się. Pierwsza z sów, która ją zauważyła zerwała się z żerdzi i zaraz potem wylądowała na ramieniu Chan. Było to dosyć nietypowe zachowanie, szczególnie, iż owy zwierzak nie należał do niej. Ona nawet nie posiadała swojego pupila, a te sowy żywiły do niej pewną sympatię, bo w końcu kto z ludzi potrafi zamienić się w sowę i być jedną z nich? Jednak nie dlatego blondynkę zamurowało.
Ani nie powinno tu nikogo być.
Ani zwłaszcza Regulusa.
Kto by pomyślał, że jej kochany kuzynek zerwie się tak rano w wolny dzień, by napisać list? Któż by przypuszczał, że ot tak wstanie sobie wcześniej? Chantelle patrzyła się chwilę na plecy chłopaka, po czym rzuciła obojętne cześć i sama zabrała się za pisanie. Wyjęła z torby potrzebne rzeczy, a maczając końcówkę pióra w atramencie zaczęła kaligraficznym pismem kreślić kolejne słowa.
Do rodziców piszesz? Usłyszała pytanie. O, patrzcie jaki ciekawski.
- Można tak powiedzieć - mówiła to wolno w czasie, kiedy pisała. Skupiała się na jak najładniejszym pismem, więc niewiele obchodził ją świat dookoła. W dodatku jakoś nie przemyślała odpowiedzi, bo w końcu jak brzmiała? Idiotycznie. - A ty piszesz do cioci? - zapytała podnosząc głowę w jego kierunku i udając, że nie zorientowała się, że czegoś od niej chce.
[Niemożliwe, odpisałam.]
Kochana kuzyneczka