nie dzielę się jedzeniem
a.k.a. ŻAŁOSNY MATOŁ i BEZNADZIEJNY POETA
bogina nie chce poznać, a w patronusy nie umie
siódmy rok w Gryffindorze
mugolak
Ceremonia
Przydziału dłużyła się niemiłosiernie, gdyby nie to małe
ziarenko strachu w sercu, już dawno zasnąłby na stojąco. Ale
czekał, cierpliwie czekał na swoją kolej, wstrzymując oddech po
każdym okrzyku Tiary. Miał wrażenie, że limit na Krukonów i
Ślizgonów został już przekroczony, bo co chwilę ktoś biegł w
jedną lub w drugą stronę, szczęśliwy lub wręcz przeciwnie –
śmiertelnie przerażony. On myślał tylko o tym, żeby coś zjeść,
bo śniadania nie przełknął, a w pociągu nie odważył się wyjąć
pieniędzy z kieszeni w obawie, że zaraz je zgubi i do końca roku
szkolnego będzie musiał radzić sobie z tą jedną czekoladową
żabą, przez którą stracił wszystko. Dwadzieścia minut później
do głośnego „jeść, jeść, jeść”
rozbrzmiewającego w głowie doszło „o
matulu, który to stół Gryffindoru?”.
Siedem
lat, dwa połamane żebra i pięć poważnych problemów życiowych
później w jego głowie wciąż tkwi jedno: „co na obiad?”.
Dojrzał emocjonalnie na poziom niższy niż trzeba, ale ukłoni się
w odpowiednim momencie i nie palnie głupstwa, bo czasem słucha, a
jak nie słucha, to milczy i kiwa głową z wypisanym
pseudo-zrozumieniem na twarzy. Typowy Sedgwick, nieważne czy mówimy
o jego ojcu, dziadku czy młodszym bracie: śmieszą go głupie żarty
i do bicia pierwszy, chociaż zaraz zbiera zęby z podłogi.
Stuprocentowy mugolak, wie, jak działa odkurzacz, a do czwartej
klasy pytał głupio o rzeczy oczywiste nawet dla czarodziejów
półkrwi. Na mugoloznawstwo chodzi, bo tam może się zgłaszać do
woli, jest ekspertem w żelazkach i innych pralkach, a trzeba znać
swoje atuty, nie? Dlatego nie przyznaje się do młodszej siostry,
która do dziś nie rozumie, że na miotle nie lata się tyłem.
ahoj, Mistrzu Gry
[Witam sie z urlopu w najlepszym domu naszym kochanym Gryffindorze xd Jak jest pomysl to wal z nim śmiało.]
OdpowiedzUsuńJamie
[witam, witam! :) Teodor, bardzo ładnie imię :D]
OdpowiedzUsuńAriana/Ian/Marcel
[ Dzień dobry,bardzo z niego przyjemny głodomor. Zaproponowałabym wątek, ale nie przychodzi mi do głowy nic w co mogłabym wplątać aspołeczną Pandorę :c]
OdpowiedzUsuńPandora Crowley
JUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuń[ Trochę kojarzy mi się z ropuchą Neville’a, ale to tylko przez imię i wzmiankę o czekoladowych żabach. Swoją drogą, dlaczego nie można latać tyłem na miotle? Jakby ktoś chciał, umiałby i pojechać rowerem, siedząc plecami do kierownicy.
Ted raczej tytanem intelektu nie jest, ale ma chłopak głowę na karku. Pewnie mało który mugolak miałby ochotę chodzić na mugoloznastwo, a ten wie, jak się ustawić. Może w przyszłości będzie zarabiał krocie jako jakiś czarodziejski specjalista od mugoli, a więc pieniędzy na jedzenie mu nie zabraknie…?
Pamiętam, że w Simsach 2 istniało coś takiego, jak aspiracje, które w sporej części definiowały osobowość stworzonej postaci. Można było to zmienić w trakcie gry za pomocą specjalnego urządzenia, ale jeśli niewłaściwie się go użyło, nową aspiracją stawał się… smażony ser. Myślę, że gdyby Ted był Simem, właśnie do tego by dążył w swoim życiu. ;D
Fajna postać, cześć! ]
[Cześć, witam się! Lubię myślenie tego Pana, tyle o jedzeniu ;D]
OdpowiedzUsuńLucas/Jo
[Zdjęcia, na których nic nie widać rządzą. I zawsze pasują do postaci. Pewnie dlatego, że osoba na zdjęciu jest słabo widoczna, cóż.
OdpowiedzUsuńChwalę postać i witam pięknie.]
Kyllen
[Jaki uroczy! :3 W myśleniu trochę podobny do mnie w prawdziwym życiu :D Może jakiś wątek?]
OdpowiedzUsuńLux
[ Pewnie będzie cały czas mruczała pod nosem "zamknij się" bo takie ciągłe gadanie będzie dla niej wyjątkowo irytujące. Mi jeszcze świata, że mógł być pierwszą osobą jaką poznała w drodze do Hogwartu. Mogli razem siedzieć w przedziale, ale to taka luźna myśl]
OdpowiedzUsuńPandora Crowley
[Rzeczy oczywiste nawet dla uczniów półkrwi nie były takie dla Cathy. Przynajmniej niektóre i nadal. Nie jest stuprocentowym mugolakiem, ale z powodu wychowywania się wśród nich, wie, czym jest odkurzacz, żelazko albo telewizja! Casillas mogłaby być świadkiem kolejnego zbierania zębów Teda? Szczur mojej dawnej postaci tak się wabił, ciekawe skojarzenie :D]
OdpowiedzUsuńCathy
[ Dzień dobry. Strasznie podoba się mi imię Teodor. Chłopak ma fajne podejście. No i na tym zdjęciu widać całkiem sporo :) Życzę dobrej zabawy :) ]
OdpowiedzUsuńMelissa/Audrey
[Ależ rozumiem Cię w pełni. Stąd urok używania podobnych fotografii.
OdpowiedzUsuńNie ma za co, zawsze chętnie pochwalę, jeśli jest za co.
Jeżeli znajdzie się u Ciebie chęć (najlepiej z pomysłem) na wątek, to ja chętnie się pisania z Tobą podejmę.]
Kyllen
[Co tam nie widać, ja widzę, jestem wybrana :o
OdpowiedzUsuńA tak ogółem to dzień dobry, a moje postacie nie gryzą ^^ zapraszam]
Chantelle & Lenard
[ Albo można wykombinować coś wakacyjnego. Mogliby wpaść na siebie na Pokątnej. Obładowana zakupami nie widziałaby dokąd idzie, ani czy ma kogoś przed sobą i wtedy mogłaby po prostu się z nim zderzyć. Siedem lat temu w drodze do szkoły mogli nawiązać jako taką znajomość, która może przeniosła się na późniejsze miesiące, a wtedy ktoś mógł jej uświadomić, że źle robi zadając się z Gryfonem i to jeszcze mugolem. W pierwszej klasie była jeszcze podatna na opinię ludzi, dopiero potem zaczęła kształtować własną. Wtedy jednak ot tak przerwała ich kontakty i do tej pory nie mieli ze sobą do czynienia. Czy coś w tym guście]
OdpowiedzUsuńPandora Crowley
[Cześć, dzień dobry. Bardzo podoba mi się postać Teda i zdjęcie jest mega, uwielbiam takie! :)]
OdpowiedzUsuńInso
JUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuń[ Kojarzyć się zawsze może, ale nie jestem pewna, czy wysłuchałam chociaż jednej piosenki Peszek, więc ewentualna zbieżność przypadkowa. ;D
Mówisz, że chciałby pracować w kuchni jako skrzat domowy, hm, zainspirowało mnie to. Wiadomo, że skrzaty domowe muszą być bezwzględnie posłuszne swoim właścicielom, a skoro pracują w Hogwarcie, to ich szefem jest Dumbledore. Uczniów słuchać się nie muszą, chociaż – jak wiadomo z kanonicznych odwiedzin w kuchni – raczej są pokorne, ale zawsze może się trafić jakiś wybryk natury. Złośliwe stworzenie, które w ramach sprzątania Pokoju Wspólnego, zabrałoby (że niby niepotrzebne pergaminy, jakieś modele i tak dalej) skończoną pracę domową, pozostawioną w salonie przez June i Teda (wspólny projekt na jakiś przedmiot). Rano odkrywają, że ktoś zabrał to, co mieli oddać na zajęciach, które zaczną się za jakąś godzinę czy dwie. Zadanie, które mieli wykonać, było zbyt skomplikowane, aby sfinalizować je w czasie, który im pozostał.
Ktoś kiedyś miał podobną sytuacją i mógłby rzucić, że to pewnie ten zmutowany skrzat. June i Ted mogliby się rzucić w pościg za tą istotą, bo nie dość, że za nieoddany na czas projekt czekałaby ich zła ocena i utrata punktów, to jeszcze oberwaliby srogim szlabanem. ;D ]
[Sieje spustoszenie na stołach? O, to pewnie uwielbia odwiedzać Miodowe Królestwo. Cathy często chadza tam, by przepuścić swoje pieniądze, więc może Ted towarzyszyłby jej w tych wyprawach? Miałaby dobry powód do paniki, gdy Gryfon wyląduje na ziemi. Kto teraz podkradałby jej lodowe myszy :< Brzmi, jakbym musiała zacząć. (Bo na mnie wypada?) Wieczorem powinno być! :D]
OdpowiedzUsuńCathy
[Witam serdecznie! Bardzo się cieszę, że do domu Godryka dołącza kolejna postać :) Chwalę imię i zdjęcia, bo bardzo mi się spodobało. Życzę miłej zabawy i dużo weny! :]
OdpowiedzUsuńProudmoore
[Cześć. Gdyby Ted miał jakieś zbędne karty z Czekoladowych Żab, to niech się zgłasza do Charliego. :D]
OdpowiedzUsuń[ To jest wręcz konieczne i też myślę, że to przez oponę, nawet koronkowa spódnica nie dała rady odwrócić od niej uwagi. A ja też zauważyłam ciekawą rzecz na Twoim zdjęciu - popielniczkę. Przedtem, po przeczytaniu karty, byłam pewna, że to jakaś sałatka i że chłopak trzyma widelec. Mój błąd był spowodowany zapewne przez to, że byłam przed obiadem i wszystko co widziałam, kojarzyło mi się z jedzeniem. ]
OdpowiedzUsuńAudrey
[ Pandora na pewno nie będzie miała zamiaru mu się tłumaczyć. Jeszcze w pierwszej klasie nie była taką jędzą, więc biedny ma pecha, że trafił na nią akurat teraz. Jeśli zaczniesz to będę bardziej niż wdzięczna, bo czuje, że moja wena po dzisiejszym dniu jest ograniczona]
OdpowiedzUsuńPandora Crowley
[To cóż, tymczasowo niestety zostaniemy chyba bez wątku, ponieważ mnie nie chce nic olśnić.]
OdpowiedzUsuńKyllen
[Teodor. Czemu akurat to piękne imię! Ja tu zawałów z zachwytu dostaję!]
OdpowiedzUsuńPortia
[Cześć! Potwierdzam, potwierdzam, zdjęcia, na których nic nie widać są najlepsze. <3
OdpowiedzUsuńMasz już dużo wątków z jakimiś ciężkimi pobiciami? Zaraz mogę wymyślić nam wąteczek, w którym będzie zbierał zęby i zbierał i zbierał... Oczywiście, jeśli chcesz.]
C. Walpole
[Może mogłaby do niego przyjść z jakąś sprawą zwoązaną z mugoloznastm i pomógłby jej, potem by się pozprzeczali, bo Lux często coś chlapnie i potem żałuje. Mogłaby go później przeprosić i może by się zakumplowali :)]
OdpowiedzUsuńLux
[ Widzisz ja już tak mam, że psuję :3 Może gdybym paliła, to od razu rozpoznałabym, że to papierosy a nie, że sałatka, no ale głodnemu chleb na myśli :) ]
OdpowiedzUsuńAudrey
[Hohoho, cześć i czołem.]
OdpowiedzUsuń~ Wish Queshire
[Hm, nie wiem skąd mnie znasz, ale bardzo możliwe, że znasz, bo miałam postaci na wszelakich Hogwartach chyba ze sto. Tyle też razy zmieniałam nicki. :D
OdpowiedzUsuńCo powiesz na... Śmiertelnego Nokturna? Mógłby tam zawędrować przez przypadek? Wpadłby na Call, która to poszła po coś bardzo legalnego do nowego eliksiru. Że się kojarzą ze szkoły (chyba że masz pomysł na jakieś powiązanie), mógłby przystanąć z szoku na przykład, bo ta Walpole to przecież taka grzeczna. I tutaj następuje akcja. Znalazłby się w zasięgu pięści i różdżki jakiegoś podejrzanego typa, z którym handlowałaby Call. Ona też mogłaby oberwać oczywiście. No i oczywiście nie będzie chciała nawet myśleć o Mungu, bo jeszcze dowiedziałby się jej ojciec...]
C. Walpole
[Piątką i piętką także. Tyle nicków, tyle kont, ktoś Cię śledzi, szuka, goni? ;D]
OdpowiedzUsuń[Twój nick też mi coś mówi, ale nie kojarzę konkretów. ; /
OdpowiedzUsuńMusi sobie dziewczyna radzić. Świat taki trudny, składniki do eliksirów takie niedostępne dla normalnego śmiertelnika, zostaje tylko wskakiwanie na ścieżkę zła i przemocy!
Tak, zacznij. :D]
[To przecież oczywiste. ;D Widziałem wiele Twoich kart, wątkowałem nawet z Tobą raz czy dwa, nie mógłbym nie poznać.
OdpowiedzUsuń(I żeby było jasne – wiem, kto mi na h98 ukradł kapitana, żeby potem uciec z bloga i zwolnić funkcję!)]
[Wolałam się skonsultować przed napisaniem, ale z chęcią zacznę :D]
OdpowiedzUsuńWprawdzie Lux miała kontakt ze światem niemagicznym i sprawami typowo mugolskie nie był jej obce, jednak świat się zmienia, a ona w rodzinnym Londynie ostatni raz była siedem lat temu, gdy jeszcze choć trochę rozmawiała z rodzicami. Od tego czasu jednak wakacje spędzała głównie w tej magicznej części świata. Przez swoje nocne wymykanie na błonia i eskapady po zamku ostatnio narobiła sobie kłopotów. W nocy na korytarzu przyłapał ją akurat profesor mugoloznastwa. Formą kary było napisanie eseju o świecie mugoli. Początkowo olała to- w końcu czego mogła nie wiedzieć, skoro sama się wychowała wśród zwykłych ludzi? Nie wiedziała jednak, jak szybko zmienia się świat mugoli, więc gdy dostała temat związany z technologią, zupełnie ogłupiała. Przez kilka dni robiła wywiad środowiskowy- kto też mógłby jej pomóc? Do większości osób znających się na sprawach mugolskich bała się podejść ze względu na wrodzoną lekką fobię społeczną, a jeśli już kogoś poprosiła o pomoc, spotykała się z odmową, często niezbyt miłą. Zostały jej dwa dni na oddanie pracy i tylko jedna osoba na liście. Ktoś polecił jej Teda, Gryfona. Podobno był mugolakiem i podobno był całkiem sympatyczny. Uzbroiła się więc w masę czekoladek i innych słodyczy- w końcu kto nie ulegnie jedzeniu? Z wypchaną torbą wyruszyła na poszukiwania. W końcu dorwała go po kolacji. Podeszła do niego, siląc się na naturalny i sympatyczny uśmiech.
- Hej, jestem Lux. Mam do Ciebie małą.. sprawę.
[lux]
[Serdecznie i ciepło witamy nowego Gryfona :)]
OdpowiedzUsuńDenna Marshall
[Ach, rozumiem, agencie. Tylko dokładniej wsuń te ciemne okulary na nochala!
OdpowiedzUsuńTak, tak, z pewnością będzie mu chciała czymkolwiek za cokolwiek płacić, mhm. :D Będę czekać!]
[Możemy tutaj zebrać siedem osób i zrobić piątą drużynę quidditcha. Proponuję nazwę Drużyna Porażki. Możesz kapitanować!
OdpowiedzUsuńJeśli w przyszłości będziesz szukała jakiegoś autora z grupowców, to oprócz napisania w "znajdź autora" na spisowniku, możesz zgłosić się też do mnie. A nuż będę wiedział. ;D (Bogdana też chyba umiem rozpoznawać pod różnymi nickami, więc niech się strzeże! Chociaż wiadomo, zawsze ktoś może się uchować.)
Który skończyliśmy? Ten bułkowy? Jeśli chodzi o wątek tutaj, to jak najbardziej, ale... pomysł jakiś masz może? ;D]
[Chciałaś zrobić z Teda Krukona? Nie dałbym go do Ravenclaw, więc nie dziwię się decyzji dyrekcji. ;D Liczyłem na to, że Wish trafi do Hufflepuffu, ale z Gryffindoru też jestem zadowolony. Puchonów już prowadziłem, Gryfona po raz pierwszy. A wątek był o bułce, szynka tam nie występowała. O tym, że bogdan. to multifrajer też wiedziałem.
OdpowiedzUsuńSkoro już tak sobie o quidditchu gaworzymy… Uważam, że Rowling trochę spieprzyła sprawę. Chodzi o szukających – prawda jest taka, że zazwyczaj gra rozstrzyga się między tymi zawodnikami. (Ewentualnie pałkarze mogą się przydać, zrzucając z miotły przeciwnika.) Okej, w czwartej części opisany był finał Mistrzostw Świata, gdzie wygrał zespół, który znicza nie złapał. Jednak to prawdopodobnie odosobniony przypadek, bo ciężko uwierzyć, że tak łatwo mieć co najmniej sto sześćdziesiąt punktów przewagi w chwili, gdy przeciwnik łapie znicza. Chyba że jedna drużyna kompletnie nie grałaby ścigającymi i obrońcą. Pięćdziesiąt punktów byłoby okej, to wystarczająca ilość punktów, aby odwrócić losy gry, a jednocześnie na tyle mało, aby obecność ścigających i obrońcy miała sens.
Ale i tak widać było, że Rowling nie za bardzo się quidditchem interesuje (co dało się zauważyć między innymi wtedy, kiedy dawała Potterowi szlaban albo wysyłała do skrzydła szpitalnego, aby nie mógł brać udziału w meczu, a skoro narracja personalna właśnie z jego punktu widzenia, to nie trzeba opisywać gry). ;D Żałuję, bo lubię o tym czytać. Hej i pisać też, mam pomysł!
Wish i Ted spotkali się w wakacje na jakimś zdezelowanym boisku i grają w quidditcha. Ty bierzesz i kierujesz jedną drużyną, ja drugą. Proponuję grę bez szukającego. Trzech albo dwóch ścigających, jeden obrońca i jeden pałkarz. Jako że quidditch najbardziej przypomina (spośród mugolskich sportów) piłkę ręczną, to proponuję, aby ramy czasowe wyglądały jak w szczypiorniaku. Tylko z szacunkiem do drugiej osoby, tzn. bez zagrań w stylu: huhuhuhu, w jednym komentarzu napiszę, że mój ścigający zdobył milion punktów, a pałkarz zrzucił w miotły wszystkich przeciwników!]
[Też lubię robić Krukonów, bardzo możliwe, że wynika to z tego, że sam chciałbym trafić do Ravenclaw, gdyby Hogwart istniał, a ja byłbym czarodziejem. Tyle że absolutnie nie widzę Krukonów jako kujonów. (Hje, z kanonu wiemy o kilku BARDZO dobrych uczniach: Lily Evans, Hermiona Granger, Severus Snape, Percy Weasley, przewija się też coś o świetnych wynikach Billa. Znajdź w tym gronie kogoś z Ravenclaw. ;D Serio, myślę, że to bardziej ludzie, którzy sami wybierają sobie, co ich interesuje i to drążą, więc w jednej dziedzinie ich wiedza zaskakuje ogromem, w innej wiedzą na tyle, aby nie być ignorantami. Hm, myślę, że było tam sporo Lun Lovegood, tyle że mimo wszystko o wiele mniej zafiksowanych.)
OdpowiedzUsuńMam trzech quidditchowych Krukonów, dorzuć swoich, a zrobimy drużynę. ;D W Hufflepuffie jest jeden Charlie i jedna Charlie, śmiesznie byłoby, gdybyś Ty wrzuciła swojego. Tak, prowadziłem Puchonów, całych dwóch. (Drugi – chronologicznie – z nich miał na imię… Charles.) Pamiętam, że kiedy grałem uczniem z Hufflepuffu, to ustalałem wątek z bogdanem, więc ona może kojarzyć. Skoro jednak tak często pojawiacie się razem, może też Ci coś zaświta. Fitzroy Brosnan się nazywał.
Jeśli chodzi o moje zastrzeżenie, to różne rzeczy już widziałem (np. jak ktoś, kto nie miał za wiele do czynienia z jakimkolwiek sportem, pokonuje w bójce kogoś, kto trenuje sztuki walki; kiedy dwie postacie się biją i chociaż mają równe szanse, to jedna z osób zamiast pobawić się z opisami i dać się wykazać drugiej, chce zakończyć walkę w jednym komentarzu, bo liczy się tylko wygrana), więc wolę się ubezpieczyć. Na ręcznej nie musisz się znać, w porównaniu chodziło mi przede wszystkim o tym, że w szczypiorniaku w drużynie gra siedem (tzn. z rezerwowymi więcej, bo i jest tam możliwość zmian), a także to, że gra jest niesamowicie dynamiczna i pada dużo goli. Jak w quidditchu. Więc skoro gramy bez znicza, można przejąć z tej dyscypliny czas, tj. 2 x 30 minut. (Wiadomo, że to i tak nie ma większego znaczenia, bo w wątku tego nie zmierzymy.)
To co, hm? ;D Zaczynasz?]
[Luna jest przykładem dość skrajnym, ale uważam, że dobrym. Ty nazywasz jej nargle i tak dalej głupotkami, ja w tym momencie tego nie oceniam, tylko zauważam jej pasję. Myślę, że pasja to w ogóle słowo odpowiadające mojemu wyobrażeniu Krukonów. Luna właśnie była zafascynowana tym swoim światem i myślę, że zagłębiała wiedzę w tym kierunku. Z kanonu wiemy chociażby o tym, że musiała interesować się wszelakimi istotami, nie tylko tymi, które zmyślił jej ojciec. Zajmowała się bodajże testralami. Za kanon uważam siedmioksiąg, wszelkie dopowiedzenia w wywiadach czy na pottermore traktuje jako coś, co mogę uznać, ale nie muszę. I jak z wieloma rewelacjami Rowling się nie zgadzam, tak podobało mi się coś o Lunie – że potem łaziła po świecie i szukała tych stworzeń i odkryła niektóre spośród tych, które uważany były za wymysły jej ojca. Zwróciłbym też uwagę na nieszablonowość jej myślenia. Sądzę, że jej inteligencja nie była typowo książkowa (jak Hermiony), ale wchodziła też w inne obszary. Hm, zdaje się, że Lockhart też był Krukonem. Nie można powiedzieć, że facet był wybitnym czarodziejem, ale nie odbierałbym mu bystrości. Wyspecjalizował się w zaklęciach zapomnienia i miał dobry pomysł, aby karmić swoją próżność. Oszukał wielu czarodziejów…
OdpowiedzUsuńDlatego naprawdę dziwi mnie, kiedy widzę postać będącą kujonem i komentarze typu idealny Krukon. To znaczy wiadomo, każdy ma swoją wizję. Więc ja też mogę mieć własną. ;D Chociaż nie uważam, aby ktoś kompletnie niezainteresowany nauką, kto nie interesowałby się praktycznie niczym, nadawałby się do tego domu.
Hje, a wiesz, jaki byłby problem z drużyny złożonej z samych naszych Krukonów? Że moi to obrońcy, a Twoi to pałkarze. W sumie zrobiłbym tak: Philona dałbym jako obrońcę, Gilberta (tego od smoczych butów) jako szukającego (który w pierwotnej wersji nim właśnie był, ale ktoś już zrobił postać, ale zapomniał zająć tego w dyrekcji i przypomniał sobie dopiero wtedy, kiedy wrzuciłem swoją kartę), a Bułkowy bawiłby się kaflem. ;D
Tak, miałem fajne zdjęcia w karcie Fitzroya. I chyba wiem, o co chodzi z tym Ruskiem. Zapytałem, dlaczego Dmitrij ma ZAMIAST nazwiska otczestwo.
Dobre serce krowy… Dobrze, że w sumie nie jadam wołowiny. ;D]
JUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuń[ Zawsze się wymyśla nie tylko pod kątem siebie, ale i drugiej osoby, więc skoro piszesz, że tedowe, to dobrze opisałaś go w karcie. ;D W takim wypadku pozostaje mi czekać na zaczęcie. ]
[Napisałam! Wątku nawet nie zaklepuję, bo nam nigdy nie wychodzą. :D]
OdpowiedzUsuń[Trzymam za słowo!]
OdpowiedzUsuńStarla
[Sądzę, że jeśli nie masz nic więcej do dodania, to mogę zacząć. :)
OdpowiedzUsuńMogę?]
Olśniewająco biała sowa śnieżna zapukała do okna pokoju Teda. Gdy czarodziej otwarł je w końcu i wpuścił ptaka do środka, wyciągnęła nóżkę wraz z przywiązaną do niej wiadomością:
OdpowiedzUsuńSzanowny panie Sedgwick!
Dziękujemy za wzięcie udziału w naszym konkursie. Chcemy Pana powiadomić, że Pański tekst pobił wszelkie normy żenady i zajął ostatnie miejsce. W nagrodę za bycie tak żałosnym matołem i beznadziejnym poetą przesyłamy Panu pięć zwykłych biletów na mecz.
Liczymy, że zobaczymy Pana niebawem,
Redakcja Mojej Miotły.
[Mi się to imię baardzo dobrze kojarzy :) Dobra ja to bym im walnęła jakieś powiązanie... Co ty na to?]
OdpowiedzUsuńPortia
[nie wiem, czy to coś ze mną nie tak, ale nie doczekałam się odpowiedzi :D]
OdpowiedzUsuńLux
[Po twoim komentarzu… no też mi się wydaje, że wiem. :D Ale! Ale! Nie uciekaj tym razem za szybko, co?! I wybacz, że dopiero. Byłam troszkę zabiegana! ]
OdpowiedzUsuńWakacje mogłyby się ciągnąć w nieskończonej sinusoidzie nudy, gdyby nie rodzinna biblioteka, w której panna Walpole spędzała (od końcówki czerwca) prawie każdy wieczór. Posiadanie starszego brata mogłoby być czymś dobrym. Powinni prowadzić twórcze dialogi na temat ekspresjonizmu w malarstwie, muzyki psychodelicznej i (równie psychodelicznego) alkoholu, ale żadne z nich jakoś specjalnie nie łaknęło swojego towarzystwa, więc Callunie zostawały tylko książki. Ojciec pracował, matka wybrała się z koleżankami w hippisowską podróż w poszukiwaniu swojej utraconej młodości (i utraconej po ciążach figury), czyli najprawdopodobniej rodzice znowu się pokłócili, ale Call wiedziała, że to tylko przejściowe. Kiedy była jeszcze dzieckiem, przejmowała się tym bardziej, teraz nauczyła się nie martwić o ich relacje. Przede wszystkim, to ich sprawa, ona miała swoje prywatne problemy. Faktem, że we wrześniu rozpocznie się już ostatni rok w Hogwarcie, zaczęła się przejmować już w okolicach maja i stres zajmował stałe miejsce gdzieś w okolicach jej żołądka. Czuła się tak, jakby miała w brzuchu niestrawioną oliwkę, która nie potrafi się zdecydować, czy chce się w jej organizmie zakorzenić, czy też wydostać – tak, cholernie niesmaczne i dama nie powinna myśleć o takich rzeczach, ale ona po prostu nie mogła się zdecydować na to, czy chce być damą, czy też brzydzi się tej całej kurtuazji. Książki były lekarstwem na wszystko.
Postanowiła odpuścić sobie w tym tygodniu poszerzanie wiedzy na temat transmutacji. Skupiła się na eliksirach. Z obu przedmiotów miała W, aczkolwiek z tego pierwszego zdobyła ocenę przez zamiłowanie, w przypadku drugiego chodziło o godziny warzenia eliksirów, metody prób i błędów, przeglądanie notatek, wertowanie książek z osobistymi uwagami cenionych w świecie Mistrzów Eliksirów. Walpole była typem osoby, która wolała zdobywać wszystko ciężką pracą. Nie wstydziła się godzin spędzonych w bibliotece i w pracowniach, wręcz przeciwnie.
Lubiła eksperymentować. Lubiła mieszać ze sobą składniki. Dodawać o jedno zamieszanie więcej, odejmować trochę z objętości dodawanych roztworów. Chciała wywołać zupełnie inne właściwości tych wszystkich starodawnych mikstur, do których dokopywała się w rodzinnych tomiszczach. Nie miała pojęcia, który z jej przodków miał obsesję na punkcie eliksirów, ale bardzo chętnie obcałowałaby mu z wdzięczności dłonie. To samo zrobiłaby z osobą, która wpadła na wybudowanie prawdziwej pracowni na tyłach domu. Nie każdy może pochwalić się czymś takim…
Jednak każda kobieta, gdy nie potrafi pohamować swych zachcianek, kończy źle. Z Walpole mogło być podobnie. Jeśli się w coś angażowała, zazwyczaj wpadała w to po same uszy, nie znając umiaru i nie mogąc powiedzieć sobie dość. Tak też było w tym przypadku. Chodziło o eliksir ossyczny. Coś, co miałoby wpływać na ogólną naprawę ludzkiego szkieletu po jakimś złamaniu. Oczywiście istniało już coś takiego. Nawet kilka wywarów, z których najbardziej popularne było Szkiele-Wzro. Call jednak była pewna, że jest w stanie stworzyć coś bardziej skutecznego. I nawet miała genialny pomysł na to, co byłoby kluczowym składnikiem. Uwarzyła więc coś w rodzaju tła, do którego wrzuci ten swój składnik-cudo. Problem polegał na tym, że tego składnika nie miała. Przeszukała całą rodzinną spiżarnię i zamknięty na trzy spusty schowek (miała swoje sprawdzone sposoby, aby go jednak otworzyć), ale wszystko na nic. Nadszedł więc czas na przywdzianie mrocznej peleryny i kilka listów
do sklepu, z którego usług zdarzyło się jej korzystać już w zeszłym roku. Jeśli coś ją zgubi, będzie to na pewno ciekawość, bowiem sam sklep zamknięto w marcu z powodu podejrzenia o nielegalny handel smoczymi wnętrznościami – zakazano ich sprzedaży dopiero jakiś czas temu, chociaż o populację smoków martwiono się już od wielu, wielu lat. Walpole jednak nie potrzebowała smoczego jelita, nie potrzebowała także smoczego języka. Znalazła się na tej podejrzanej ulicy, bo ubzdurała sobie, że ktoś będzie w stanie załatwić dla niej paznokcie topielca (tak, tak, składnik dość kontrowersyjny, ale wszystko dla dobra nauki). I to nie wszystko, paznokcie mogą mieć najwyżej kilka godzin, inaczej efektami ubocznymi mogłoby się stać odpadanie kończyn i zanik mięśni, a przecież nie o taki efekt chodziło.
UsuńZ właścicielem zaprzyjaźnionego sklepu (chociaż legalnie już zamkniętego) spotkała się po prostu na ulicy, co nie było do końca przemyślanym ruchem, ale zawsze wychodziła z założenia, że najciemniej jest pod latarnią. Rozmowa zapowiadała się spokojnie. Cel swoich zakupów przedstawiła mu już w liście. Nie odpisał jej na tyle jasno, żeby mogła wiedzieć, czy ma dla niej te cholerne paznokcie, czy też nie. Miał, ale okazało się, że chce za niej takiej ceny, na którą nawet ona, pochodząca z baaardzo zamożnej rodziny, nie mogła sobie pozwolić. Zirytowała się na tyle, że po prostu podniosła głos. Facet strasznie się wkurzył, bo był pewien, że zarobi dzisiaj nieprzyzwoitą ilość galeonów. Nie z nią te numery. Chciał po prostu odejść. Ona też miała już wracać w bardziej przystępne rejony magicznego świata, ale wtedy znikąd pojawił się chłopak. Mężczyzna miał może głowę do interesów, ale był za bardzo przewrażliwiony na punkcie swojej ochrony i zagrożenia.
- Ty mała suko! W co ty pogrywasz?! To jakaś pieprzona pułapka? – Wydzierał się bardzo głośno, uskuteczniając próby wybicia zębów chłopakowi, który rozpieprzył w drobny mak całą konspirację. Walpole była niezadowolona, bo dodatkowo usłyszała z jego ust swoje nazwisko. No i kojarzyła jebo twarz, więc to jasne, że się znali. Wspaniale. Zaraz zjawi się tu ekipa z ministerstwa i jej życie będzie skończone, a jej kariera urwana, nim zdążyła ją dobrze rozpocząć. Najchętniej uciekłaby stamtąd, kiedy handlarz zajmował się chłopakiem. Niestety ten, jakby przewidział jej kolejny ruch, zaraz doskoczył w jej kierunku i w dość tradycyjny sposób złapał ją mocno za szyję, przyciskając do kamiennej ściany. Niby mogła oddychać, ale ogólnie było jej bardzo… nieprzyjemnie i niewygodnie, nie mówiąc już o tym, że strach podskoczył jej do samego gardła, wywołując jakieś odruchy wymiotne.
Zdołała szybko wyciągnąć z peleryny różdżkę i cisnąc w niego jakimś zaklęciem. Niestety tamten miał całkiem niezły refleks i szybko je zablokował. To samo było z kolejnym. Przyciskał ją coraz mocniej, a ona coraz bardziej traciła oddech, czując, że ją unosi. Wisiała kilka stóp nad chodnikiem i nie było to wcale przyjemne uczucie. Goryl był silny, niczym jakiś cholerny mutant.
Jest źle.
[Witam już nie tak znowu nowego autora wraz z jego postacią :D Czeeść, Teodorku!]
OdpowiedzUsuńKris
[ hehehe, łapy precz nie dzielę się jedzeniem - motto życiowe mojej przyjaciółki zaraz obok Ja chcę jeść . Ale fajna postać <3 ]
OdpowiedzUsuńRachael
[Fajny jest, cześć ;) Miłej zabawy, jak Ci się będzie nudzić (albo Ci się zachce) to zapraszam na wątek jakiś :)]
OdpowiedzUsuńSebastian
JUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuńTeodor Sedgwick był bez wątpienia bardzo fascynującą osobą.
Kiedy June patrzyła na tego Gryfona podczas posiłku, przypominała sobie czasy dzieciństwa. W okresie przedszkolnym była niejadkiem, co – oczywiście – przyczyniało się do tego, że każdy dorosły pragnął ją nakarmić. Czasem ojciec groził jej żartobliwie: „Jedz, bo nie urośniesz!” Więc kiedy kilka lat później przyglądała się Tedowi, który coś zajadał, zastanawiała się, czy też ktoś w podobny sposób go straszył i czy chłopak nie wziął tego za bardzo do serca, przez co wciąż coś jadł, aby nie być karłem. Niekiedy w myślach obstawiała, ile Ted wpakuje w siebie pasztecików czy też kiełbasek, a kiedy udało się trafić, gratulowała sobie prawidłowego wyniku. Ciekawe było to, że Chłopiec-Który-Ciągle-Jadł był chudy. Prawdą było to, że nie on jeden miał świetną przemianę materii, ale nie każdy z chudych głodomorów składał się wyłącznie z kolan i łokci – a tak o nim June zwykła mówić w trzeciej klasie.
Potem jednak jej to przeszło, więc kiedy w siódmej klasie miała wraz z Tedem robić projekt na transmutację, już nie zajmowała się liczeniem ani łokci i kolan, ani babeczek, które lądowały w paszczy chłopaka. Wyjątkowo starannie odrabiała tę pracę domową. Wiedziała, że McGonagall już obmyśliła straszliwe kary dla tych, którzy nie wypełnią zadania. Zła ocena na pewno nie była spełnieniem marzeń June, ale jakoś by przełknęła Trolla. Odebrane punkty nie zakłułyby, bo Pucharem Domów przejmowała się tylko w najmłodszych czasach. Szlaban ograniczyłby czas, ale w końcu by się skończył. Earnshaw nie należała do największych rozrabiaków w Hogwarcie, a w kronikach Filcha jej nazwisko nie występowało nadzwyczaj często, co nie oznaczało, że była uczniem krystalicznie czystym. Drobne przewinienia zdarzają się chyba każdemu, ale w szóstej klasie June zrobiła coś – dwa razy; pierwszy raz pod koniec zimy, a drugi w końcówce roku szkolnego – co wyjątkowo nie przypadło do gustu opiekunce Gryffindoru. Wracając do domu, June miała nadzieję, że przez najbliższe dwa miesiące wolnego od nauki McGonagall zapomni o złości. We wrześniu okazało się, że dziewczyna słusznie myślała, bo pani profesor nie zachowywała się wobec niej oschle… Przynajmniej nie bardziej niż zazwyczaj. Było w porządku, ale Earnshaw nie łudziła się, że tak pozostałoby i wówczas, gdyby nie oddała na czas tego piekielnego projektu. A nawet pierwszoroczni wiedzą, że lepiej z McGonagall nie zadzierać.
Nic nie zwiastowało nadchodzącej katastrofy. Oczywiście Ted i June wykończenie pracy zostawili na ostatnią chwilę, więc pracowali jeszcze w nocy, ale koniec końców – zdążyli. O całkiem ludzkiej porze, więc zostało jeszcze kilka godzin na wyspanie się. Earnshaw była zadowolona, liczyła na dobrą ocenę. Spać poszła z czystym sumieniem i z takim też się obudziła. Może zostawienie pracy domowej w Pokoju Wspólnym nie było najlepszym pomysłem, w końcu mnóstwo ludzi spędza tam czas, ale co złego mogłoby się spać? Nie sądziła, że ktoś połasiłby się na pracę dwójki Gryfonów, tym bardziej, że inni siódmoklasiści kontynuujący transmutację dostali inne tematy projektów.
Wyszedłszy z dormitorium, zauważyła szesnastoletnią Jennifer, do której zamierzała podejść, aby następnie wspólnie zejść na śniadanie. Zanim zdążyła przeistoczyć plany w czyn, w Pokoju Wspólnym dostrzegła kogoś jeszcze. Teda Sedgwicka, który… który wyglądał tak jak zazwyczaj, więc spokojnie można by go zignorować i iść do Wielkiej Sali, jednak June zatrzymała się. Zawsze miała wrażenie, że Ted należy do grona hogwarckich śpiochów, a chociaż godzina nie była wybitnie wczesna, to taka, że można by jeszcze spać. Co prawda, June nigdy nie prowadziła badań o tytule Ile czasu Teodor Sedgwick spędza na śnie, więc równie dobrze chłopak mógłby być i rannym ptaszkiem, ale na wszelki wypadek do niego podeszła.
– Cześć, coś się stało? – zapytała, przyglądając mu się badawczo. – Gdzie nasza praca?
Niektórym ludziom nie powinno się ufać.
[ Nie lubię zaczynać w wątkach grupowych, a nie bardzo mogę się do kogoś podpiąć, więc na razie biletu nie wykorzystałam, tak że jeśli chcesz go komuś odsprzedać, to bierz się do dzieła. ;D Co do długości – jest okej, przyjmę każdą ilość. ]
UsuńCathy Casillas była w tym gronie uczniów, którzy woleli nie mieszać się w cudze sprawy. Unikała wszelakich starć, spięć, odwracała wzrok widząc dwójkę walczących o coś mieszkańców Hogwartu. Pomogłaby tylko w sytuacji naprawdę kryzysowej, może poświadczyłaby jako świadek zdarzenia, ale żeby stawać pomiędzy kimś... Tchórzliwa natura odmawiała chęci wtrącenia się. Stawała z boku, odchodziła czym prędzej i udawała, że nic nie widzi. Większość bijatyk, przypadkiem przez nią dojrzanych, kończyła się niegroźnie. Chłopcy potrafili wszcząć awanturę o byle głupstwo, a dziewczyny wcale im nie ustępowały. Nauczyciele w miarę szybko wkraczali do akcji, rozdzielając wszystkich, każąc wracać do swoich zajęć i grożąc poważnymi konsekwencjami. Odważna Cathy nie była więc nikomu potrzebna. Na całe jej szczęście.
OdpowiedzUsuńDobiegała szesnasta popołudniu. Casillas przemierzała opustoszały korytarz, kierując swe kroki w stronę Pokoju Wspólnego Hufflepuffu. Godzinę spędziła na dziedzińcu, przeglądając stworzone notatki z transmutacji, a teraz zamierzała przebrać się przed kolacją. Szła żwawo, dopóki do jej uszu nie dobiegły czyjeś głosy. Dźwięki dochodziły zza zakrętu, dlatego dziewczyna przystanęła, poprawiwszy zsunięty pasek torby. Przez chwilę nasłuchiwała. Nie rozpoznała nikogo. Położyła dłoń na ścianie, ostrożnie wychylając głowę. Zmarszczyła brwi, nie do końca wiedząc, z kim Ted Sedgwick prowadzi... rozmowę? Wymachiwał rękoma, jakby coś tłumaczył albo taką przyjął taktykę obronną przed niezadowolonymi Ślizgonami. Usłyszała strzępki konwersacji — o szlamowatych kupach smoczego łajna, o zagrożeniu spowodowanym uderzeniem żelazka, słowem nic konkretnego, co dałoby jej obraz sytuacji. Wiedziała jednak, iż nie będą tak sobie dalej stali w miejscu.
I nie pomyliła się. Jeden z dwójki wychowanków Slytherina wycelował pięść w Gryfona, drugi zaraz mu zawtórował. Cath wydała ciche westchnięcie i cofnęła głowę. Nie zauważyli jej. Zastanawiała się, co teraz począć. Raczej od razu mogła sobie darować ratunek w stylu Wonder Woman (nie ten strój!), a bieganie po wsparcie byłoby głupotą. Gdy tak rozważała, czy tchórzliwość nie stanie na drodze świetlanej przyszłości, Ślizgoni ruszyli prosto, widocznie podekscytowani odniesionymi fizycznym zwycięstwem. Wyminęli Cathy, kiedy ta znowu chciała wyjrzeć. Podniosła spojrzenie, udając że upuściła karki papieru. Nic nie powiedzieli. Na ich twarzach dostrzegła wyłącznie krzywe uśmiechy.
Sedgwick leżał. Casillas stała nie dalej jak pięć metrów od niego, zanim zdecydowała się podbiec. Zsunęła torbę z ramienia, kartki odłożyła pośpiesznie na bok i ukucnęła przy chłopaku.
— Teodorze, żyjesz? — nachyliła się nad Tedem, specjalnie korzystając z jego pełnego imienia. Jeśli był faktycznie nieprzytomny, to nawet nie zwróci uwagi; jeśli postanowił poudawać, to na pewno nie omieszka skomentować strasznego wybryku Puchonki. — Teodorze, bo zjem twoją kolację. — Na taką groźbę powinien momentalnie zareagować. Mogła wspomnieć o Miodowym Królestwie i swoich lodowych myszach, ale już zbyt często je podkradał. Jeszcze by jakiejś nagle zapragnął.
[Jest wieczór? Nie wiem, jaką długość lubisz. Trochę (bardzo?) zwlekałam z zaczęciem, bo przecież na razie i tak masz wpisany urlopik :D]
Cathy
[Ojej! :D
OdpowiedzUsuńHmm. Kojarzę ten styl pisania, ale nie mogę skojarzyć osoby. Pomóż!]
Monty
[Wiedziałam! :D Tak coś mi świtało, ale wolałam nie palnąć głupoty.
OdpowiedzUsuńDobrze cię widzieć! Jak już wrócisz z urlopu, to bardzo chętnie skuszę się na wątek, bo jakoś nigdy nie było nam dane dłużej popisać...]
Monty
[Czemu ja Cię nie kojarzę? Proszę mi się w tej chwili przypomnieć!
OdpowiedzUsuńNie, ale serio nie kojarzę. Czy tylko ja nie ukryłam się pod innym nickiem? ;/]
Florean Hale
[Muuu?]
OdpowiedzUsuń[Czy wy nie możecie się obejść bez tych kamuflaży :/ A potem się dziwią, że nie poznaję...
OdpowiedzUsuńSpytałabym o wątek, ale widzę, że urlopik się wzięło, zapamiętam to sobie!]
Nie lubił wracać do domu. Przyczyna niechęci nie leżała w braku miłości do rodziców – kochał ich, ale wolał robić to na odległość. Kiedy opuszczał Hogwart z okazji ferii bożonarodzeniowych i wakacji, czuł się nieswojo. Czasem myślał sobie, że tacy jak on, mugolacy, mają najgorzej. Stoją w rozkroku, na granicy dwóch światów. Czarodzieje nie przejmują się mugolami i niewiele wiedzą, chociaż może powinni, o ich życiu. Mugole z kolei kompletnie nic nie wiedzieli o magii. To było w porządku, świadomość czasem bywa zbyt ciężka.
OdpowiedzUsuńWish nie wiedział tego, co dla dzieciaków z rodzin czarodziejskich wydawało się oczywiste i istniało duże prawdopodobieństwo, że zawsze będzie odrobinę odstawał. Z drugiej strony, po kilku latach spędzonych w Hogwarcie, nie pasował już do świata, w którym się narodził. Dlatego nie lubił wracać do rodziców, którzy spoglądali tak, jakby czuli się zawiedzeni. Pewnie żałowali, że nie sprawili sobie na czas kolejnego dzieciaka, który być może nie miałby magicznej mocy, dzięki czemu w przyszłości realizowałby się jako chirurg czy inny prawnik. Więc Queshire zazwyczaj szukał sobie rozrywek na zewnątrz.
W wakacje przed rozpoczęciem ostatniej klasy rzadko bywał w mieszkaniu. Na początku wyruszył w podróż po dzikich zakątkach Europy, potem planował pojechać na Ligowe Mistrzostwa Quidditcha (viva Ted, a właściwie jego bilety!), a w tak zwanym międzyczasie szukał innych uciech. Kiedy więc Ted wysłał do niego sowę z listem, w którym proponował zagrać w quidditcha, Wish nie namyślał się długo.
Lubił tę grę. To znaczy… na początku wydawało mu się dziwna, ponieważ nie rozumiał, jak sport, w którym wszystko zależne jest od szukającego, może być ekscytujący. To było całkowicie bez sensu, jednak nie mógł nie zauważyć ukrytego potencjału. Gdyby tylko za złapanie znicza było pięćdziesiąt a nie sto pięćdziesiąt punktów, byłoby w porządku. Wyjście na sześciogolowe prowadzenie było w zasięgu niezłego zespołu. Niemniej jednak, Wish i tak chodził na mecze i oglądał je z zainteresowaniem. Do drużyny nie startował, bo bał się, że nie dostanie się, co by było nieznośnym upokorzeniem.
W szkole nie grał, ale w wakacje mógł. Na boisko przybył w wyznaczonym czasie, a chwilę po nim przyszedł również Brad z piłkami. Chwilę poczekali i wkrótce pojawiła się reszta graczy. Brad, jako ten, który przyniósł kafla i tłuczki, miał być kapitanem jednej drużyny, a Ted, który był pomysłodawcą całego spotkania, miał przewodzić drugiemu składowi. Przy dzieleniu się wynikło kilka sprzeczek, ale koniec końców udało im się ustalić, kto z kim będzie grał.
– Zaczynajmy! – zakrzyknął autorytatywnie Wish.
Grali bez sędziego, więc ktoś musiał dać sygnał do startu. W szkole nauczyciel od latania zawsze na początku meczu powtarzał, że to ma być czysta, sprawiedliwa gra. Tutaj nikt nie gadał takich głupstw. Quidditch uliczny to była inna para butów, zasad było o wiele mniej i nie wszystkie były respektowane. Brudna i brutalna gra, gdzie tylko w nadzwyczajnych przypadkach niektóre zagrania były odgwizdywane. To odpowiadało Wishowi, któremu przypadła rola ścigającego.
Drugim był Jack. Jack był chłopakiem z roku Queshire’a i Teda, tyle że chodził do Slytherinu. Nie gardził dzieciakami z mugolskich rodzin, bo nie dbał o status krwi. Oprócz tego był mendą społeczną, która wiedziała więcej o niektórych ludziach, niż powinna, i gotów był swą nadprogramową wiedzę wykorzystać w sposób niekoniecznie miły dla innych. Oprócz tego był w porządku, no i świetnie grał w quidditcha. Szybki, zwinny, niezły w przechwytach. Gorzej z celnością.
Wielki i zwalisty Robert z Hufflepuffu stanowił jego przeciwieństwo. Niezbyt ruchliwy, powolny, ale za to z ogromną krzepą, więc został wytypowany na pałkarza. Był również bardzo precyzyjny, więc kiedy sięgnął pałką tłuczka, nie chybiał. Tyle że nie zawsze do piłki zdążał…
Ostatnim członkiem drużyny był oczywiście Brad, kapitan. Również z siódmego roku, Krukon. Spośród drużyny, którą przyszło mu zarządzać, wykazywał największy talent, chociaż był nieco nieprzewidywalny. Czasem przepuszczał straszliwe szmaty, żeby za chwilę wyciągnąć to, co powinno wpaść na sto procent.
Usuń~ Wish Queshire
[Hje, bilet mam, ale czasu jakby mniej, więc nie rzuciłem się w grupowy wątek. ;/]
[ Zaproponowałabym wątek, ale nasze postacie trudno jest w czymkolwiek połączyć. ]
OdpowiedzUsuńRachael
JUNE EARNSHAW
OdpowiedzUsuń[ Żyję, możesz odpisać. ;D ]
[To super, że Clara nie jest gorsza od swojego patronusa. :D
OdpowiedzUsuńTeddy! On już będzie dla Clary tylko Teddym, wiesz? Wątek muszę mieć, bo on mi skradł serce swoją zwyczajnością i prostotą. :D I to zdjęcie!]
Clara
[Dokarmiać, super! Jak najbardziej. Clara żarłokiem nie jest, a jej mama należy do takich, co to myślą, że w Hogwarcie jej dziecko głodzą, dlatego takie chude, więc trzeba coś czasami wysłać. Czasami, raz w tygodniu. :D]
OdpowiedzUsuńClara
[Doooobra. Tylko nie wiem, czy dziś. Przyleci do niego z ciastkami domowej roboty. Czy wolisz coś bardziej konkretnego do jedzenia? :D]
OdpowiedzUsuńClara
[Tak! Śpiewali chodząc po korytarzach Hogwartu Pokłon rewolucji październikowej w 99 roku! ; D O ile się nie mylę nazywał się Rodion i pizgał złem, tak? Och, och, żal i smutek. :< Teraz Ted i Raisa mogą się tylko nienawidzić.]
OdpowiedzUsuńR. Aristowa
[Tak, Cyryl, przepraszam! On miał nóż na zdjęciu, lol - nawet jego zdjęcie pizgało złem. No takie typowe Ruski, dużo wódki, tanich szlugów i socjalistyczne piosnki, wspaniale. Mam nadzieję, że nam się uda, bo Teda to Raiska może co najwyżej gnębić i męczyć i niszczyć psychicznie (fizycznie zresztą też), bo to tai dobry chłopaczyna jest. ;]
OdpowiedzUsuńR.A.
[Pewnie, że Raiska chce! Hah, możemy zacząć od czegoś w Wielkiej Sali - ona zawsze nie przepadała za Tedem (dla zasady), a jakoś tak się złożyło, że obydwoje lubią jeść, więc ona, żeby go upokorzyć podchodzi do stołu Gyfonów i perfidnie zabiera mu talerz Bo akurat to u Ślizgonów się skończyło. Może głupie, może banał, ale o żarcie kłótnie są najlepszy - później mogą wyrosnąć do rangi awantur za każdym razem, gdy się spotkają na korytarzu. Może masz lepszy pomysł? ;3]
OdpowiedzUsuńR.A.
(ściągawka)
OdpowiedzUsuńCZERWONI: BRAD (OBROŃCA), WISH I JACK (ŚCIGAJĄCY), ROBERT (PAŁKARZ)
CZARNI: CONNOR (OBROŃCA), DAVID I SAM (ŚCIGAJĄCY), TED (PAŁKARZ)
– I ruszyli! Proszę państwa, ajajaj, jakże słaby początek Czerwonych! Obaj ścigający się zagapili i kafel trafił w ręce przeciwników. Czy to zapowiedź blamażu? Kiedy ogrywa cię słabszy ścigający z drużyny Czarnych, wiedz, że coś się dzieje! Ou, do tłuczka pierwszy dopadł również Czarny, ale… cóż za piękna interwencja!!! BRAWO, ROBERT.
Ludzie różnie przeżywali quidditcha. Kiedy Robert wzbijał się w powietrze, dosiadając miotły, a w ręku trzymając drewnianą pałkę, na jego twarzy wymalowane było spokojne skupienie, które utrzymywało się przez cały mecz. Nieważne, czy działo się dobrze, czy źle, Robert zachowywał się tak samo. I nic nie mówił, nawet nie przeklinał czy nie motywował się do dalszej gry. Brad różnił się od Roberta o sto osiemdziesiąt stopni. Przede wszystkim – lubił gadać. Jako zawodnik powinien skoncentrować się na dobrym spełnianiu się na swojej pozycji, ale on dodatkowo brał na siebie rolę komentatora. Może to mu pomagało. Trajkotał prawie bez przerwy, czasem złośliwie, czasem nie, czasem starał się być obiektywny, ale częściej był stronniczy. Jeszcze przed rozpoczęciem meczu zmienił zaklęciem kolory koszulek zawodników i właśnie od nich nazwał drużyny. Milczał jedynie wtedy, kiedy w jego polu karnym robiło się zamieszanie, ale gdy tylko obronił czy też puścił gola, wracał do wykrzykiwania różnych treści.
Do Wisha docierały pojedyncze słowa, bo jego uwaga skupiona była na czym innym. Rzeczywiście, nie zaczęli zbyt dobrze. Kafla złapał Sam, ale chłopak, najwyraźniej świadom swoich miernych umiejętności, szybko oddał piłkę koledze z drużyny. Wish zaszarżował na Davida i chociaż nie udało mu się odzyskać kafla, ponawiał ataki coraz agresywniej, aż w końcu przeciwnik musiał ratować się podaniem do kompana. Sam piłkę szczęśliwie złapał, ale już po chwili ją stracił, bo Jack szybkim ruchem ją zabrał i pomknął w kierunku obręczy, na których straży stał Connor.
Tak, jak szybko Jack kafla zyskał, tak prędko mógł go stracić, bo w jego stronę pomknął wybity przez Teda tłuczek. Na szczęście nie sięgnął celu, bo Robert znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie i odbił nieprzyjazną piłkę. Wish zakrzyknął z radości i pochylił się nad miotłą, aby zmniejszyć opór powietrza, a tym samym przyspieszyć. Widział, że Jackowi zagrażają już ścigający Czarnych, więc Queshire wystawił się do podania. Dostał kafla i ruszył. Po długich trzech sekundach był tuż przed polem karnym i chociaż widział, że Jack wysunął się na wolną pozycję, nie zamierzał oddać mu kafla. Strzelić pierwszego gola w meczu – to byłoby coś! Zamierzał sam rzucać, ale wtedy poczuł, że coś się do niego zbliża. Tłuczek. Zrobił unik i piłka jedynie go musnęła, ale… Chociaż Wish utrzymał się na miotle, stracił kafla, którego przejął David postanawiający teraz zadziałać indywidualnie.
Wściekły Jack wrzeszczał coś do Wisha, który nie odpowiedział. Wiedział, że zawinił, bo kolega był na dogodniejszej pozycji do strzału, ale trudno, stało się. Trzeba grać dalej.
– W DRUŻYNIE NIE MA JA, IDIOTO! – wrzeszczał Brad. – Proszę państwa, oto przykład boiskowej głupoty. Czerwoni właśnie stanęli przed możliwością zdobycia pierwszych punktów, ale Wish postanowił pokazać nam, co się dzieje, kiedy się nie myśli. Nagrodźmy go brawami!
Brad zaczął klaskać, robiąc przy tym minę, która w zamierzeniu miała być ironiczna, a która w rzeczywistości była wyjątkowo głupia. Ten właśnie moment David, który rozwinął taką prędkość, że żaden z przeciwników nie zdołał go doścignąć, a Robert nie sięgnął tłuczka, aby spróbować znokautować rywala, wybrał na strzał. Brad w jedną chwilę przestał się wygłupiać i popisał się znakomitym refleksem, broniąc rzut. Nie zdołał złapać piłki, ale ją wybił. Całkiem daleko. Wystarczająco, aby Wish ją złapał, co było szansą na rehabilitację.
Rozpędził się, a kilka metrów za linią oznaczającą połowę boiska zamachnął się i rzucił, wkładając w to wiele siły. To nie było podanie, to był atak na obręcz.
– GOOOOOOL – krzyczał Brad, przedłużając samogłoskę.
UsuńWish uśmiechnął się. Wiedział, że to była sztuczka, która mogła udać się tylko jeden raz. Connor nie był słaby, mógł to obronić, niestety dał się zaskoczyć, więc kafel wpadł w obręcz. Obrońca wściekał się, ale nie zwlekał ze wznowieniem gry. Krótko podał do Sama, który odrzucił do Davida, który również nie przetrzymywał piłki, tylko oddał ją ponownie koledze. Grali serią szybkich, krótkich podań, pozostając wciąż na własnej połowie. Wish znał ten styl i wiedział, że wkrótce po przekroczeniu linii Czarni przyspieszą grę. Queshire zaczaił się więc tam i kiedy Sam chwycił piłkę na połowie Czerwonych, zaatakował go wyjątkowo brutalnie. To zagranie nie przeszłoby ani na hogwarckim boisku, ani na boiskach klubowych, ale tutaj nie było niczym specjalnym. Sam prawie spadł z miotły, a Wish chwycił kafla, którego długim podaniem posłał do Jacka. Jack złapał go i po przeleceniu kilku metrów zamarkował rzut. Connor nie dał się na to nabrać i zamiast rzucić się w prawo, pozostał przed środkową obręczą, czekając na ruch rywala. Wtedy Jack rzucił. Wydawało się, że zrobił to wyjątkowo nierozważnie, bo wprost w obrońcę. Connor uniósł brwi, jakby chciał zapytać: „Naprawdę?”, a wtedy piłka skręciła. To nie były czary, to tylko specjalnie podkręcona piłka. Nadana rotacja sprawiła, że kafel spadł w lewą obręcz.
Początkowe akcje – pierwszy kontakt z piłką Czarnych, błąd Wisha – wskazywały na słabość Czerwonych, na szczęście wzięli się w garść i prowadzili dwadzieścia do zera. To jednak mogło się szybko zmienić. Queshire, pomimo początkowej wtopy, jak na razie prezentował się dobrze, może nawet lepiej niż zazwyczaj. Jego najpoważniejszymi minusami (oprócz tego, że jego technika daleka była od dobrej, ale tutaj nikt się tym nie przejmował, w końcu żaden z nich nie grał nawet w szkolnej drużynie) było to, że w jego grze obecny był element egoizmu, a poza tym nie przejmował się tłuczkami. Pierwszy spowodował utratę kafla, przed drugim wykonał unik (tak naprawdę przypadkiem, bo Wish w ferworze walki nie zauważył nawet nadlatującej piłki; to było tuż przed odebraniem kafla Samowi), natomiast trzeci… Queshire w jednym momencie pokazywał obsceniczne gesty w kierunku Davida, aby go zdekoncentrować, a w następnym poczuł silne uderzenie i zsunął się z miotły. Aż go zaćmiło. Na chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami i nie mógł oddychać, ale przytomnie złapał się trzonka i nie puszczał. Kiedy widoczność wróciła i mógł odetchnąć, wskoczył na miotłę i zobaczył Brada, który nurkował, aby złapać kafla, który przed chwilą przeleciał przez obręcz. Dwadzieścia do dziesięciu. Jak Czerwoni stracili punkty, Wish nie miał pojęcia.