27 lipca 2014

Śmiech jest naj­wier­niej­szym od­bi­ciem duszy.



Johnathan Proudmoore

1 | 2 | 3 | 4
Gryffindor | 06/07/1960 | VII rok | Czysta krew
12 cali | Jesion | Włos z ogona jednorożca
Eliksiry | Transmutacja | Zielarstwo | Klub Ślimaka 

Jaki jest Johnathan? Wielu odpowiedziałoby inteligenty, bystry, dobry... Na jego temat posypałby się z pewnością ogrom pozytywnych opinii. Ludzie cenią w nim te wszystkie dobre cechy, które posiada. Ale to tylko zdanie innych... Tak naprawdę Johnathan Proudmoore to chodzący wulkan pomysłów, który bardzo często wybucha. Mimo, że nie jest już małym dzieckiem nadal zdarza mu się miewać momenty, w którym zachowuje się jak pięciolatek. Zasypuje kolegów dowcipami i kawałami, by rozluźnić atmosferę. 

Jak się nazywają spodnie spełniające życzenia?
Dżinsy

Gdzie tylko się nie pojawi u jego boku jest Crowdean - najlepszy przyjaciel, bratnia dusza. Gdy tych dwóch znajduje się razem tworzą mieszanke iście wybuchową. Historia ich przyjaźni sięga niemalże kołyski. Mieszkają obok siebie w domkach jednorodzinnych pod Londynem, gdzie zasiane są ich najlepsze wspomnienia. Są nierozłączni i czasem naprawdę denerwujący. Ich ukochanym zajęciem jest płatanie psikusów i wygrywanie zakładów. To głównie Johnathan podrzuca jakiś pomysł, po którym musi odwiedzać swojego przyjaciela w Skrzydle Szpitalnym. Mimo to nie przejmuje się tym, bo wie, że gdy tylko Crow zrobi krok poza łóżkiem znów zaczną wariować. W starciu z Colonelem bardzo często przegrywa... 

Jest zdecydowanie spokojniejszy niż swój narwany przyjaciel. Nie posiada wielu wrogów, a większość konfliktów udaje mu się rozwiązać drogą pokojową. Tylko raz na ruski rok oberwie w zęby od jakiegoś Ślizgona.  Momentami ironiczny potrafi zaleźć za skórę gburowi, obrażając go swoimi krzywymi tekstami. 

Po upadku z miotły i zderzeniu z tłuczkiem podczas treningu Quidditcha nie śni mu się znów tam pojawić. Zrezygnował, gdy po kilku bolesnych zabiegach w końcu mógł stanąć na własne nogi, chociaż poobijany chodził jeszcze przez dobry tydzień. Ten młody Gryfon nigdy nie nadawał się do zabaw podwórkowych, a co dopiero do prawdziwego sportu. Wolał studiować swoje umiejętności magiczne niż ganiać za piłką. Dzięki temu nauka stała się jego domeną. Wprawdzie nie dorównuje on Krukonom swoją wiedzą, a chodzi tu głównie o jego zapał, bo przecież znacznie bardziej woli posiedzieć ze znajomymi i leniuchować niż zdobywać nadprogramowe informacje, a ostatnimi czasy bardzo rzadko zagląda do podręczników. Jego życie towarzyskie rozkwita, a jedyne na co ma ochotę wracając do dormitorium to długi sen, który tak bardzo uwielbia. 


__________________________________________
Cześć! 
Przybywam do was z najlepszym przyjacielem Crowdeana :) 
Zapraszam do wątków. 
(gg: 33950518)


118 komentarzy:

  1. [Jestem zauroczona i prawdopodobnie mam gwiazdki zamiast oczu. :D
    Kawał o dżinsach taki suchy, że aż mokry!]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Och, dodajecie cały czas postacie, z którymi miałabym pomysły na wątek z Noelle, którą niedawno skasowałam ;_; no w każdym bądź razie uwielbiam takie postacie jak ten pan wyżej :)]

    Chantelle & Lenard

    OdpowiedzUsuń
  3. [Naturalnie, po to przyszłam. :D
    Mam taki pokręcony pomysł - co ty na to, że Jonathan założył się z kimś, że uda mu się przekonać Aurorę do zakładu? Boyle dba o swoją opinię, więc mogłoby się wydawać, iż to zadanie niewykonalne, ale myślę, że Proudmoore zna jakieś chytre sztuczki, żeby nawet ktoś tak sztywny jak ona uległ urokowi hazardu.
    Przedmiot zakładu Aurora-Jonathan zupełnie dowolny. :D]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dzień dobry! Uroczy z niego człowiek, muszę to przyznać! :D Kawał o dżinsach sprawił, że prawie spadłam z krzesła. Nigdy nie wpadłabym na coś takiego, brawa! ;p]

    Elsa i Yseult

    OdpowiedzUsuń
  5. [dobry wieczór i witam serdecznie na blogu nowego Gryfka :)]
    Ian / Marcel

    OdpowiedzUsuń
  6. [Hej cześć! Zapraszam do mojej wesołej blondyneczki, jeśli jest chęć na wątek.]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Czeeeeść! :D Życzę weny i duużo wątków :3]
    Roy/Hawkins

    OdpowiedzUsuń
  8. [Skoro wymyśliłam, to mogę ładnie prosić o zaczęcie? ^^]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Czeeść, myślę, że Kris z Dżonem by się dogadali ;D]

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  10. [Cześć fajny Gryfonie i jego autorko :3]

    Denna

    OdpowiedzUsuń
  11. [o, nie poznałam nawet, że to Ty :3 ja z AIC prawdopodobnie na dniach i tak zrezygnuje, jednak nie moje klimaty. A wątek jak najbardziej, tylko prosiłabym ładnie o pomysł jakikolwiek :D]
    Ian

    OdpowiedzUsuń
  12. [ Wiedziałam, że Cię kojarzę :) Po komentarzu Adriany nabrałam pewności, że właśnie z AIC, co prawda Ty możesz nie kojarzyć mnie, ale to nic.
    Andrew na wizerunek jest świetny. Uwielbiam go. Gif chyba z Doctora Who, ale mogę się mylić. No nic, pan jest bardzo przyjazny, więc zapraszam na wątek i życzę dobrej zabawy :) ]
    Audrey/Melissa

    OdpowiedzUsuń
  13. [Suchar rozwala system. Witam serdecznie :)
    + Wizerunek tak bardzo przypomina Lupina:c]

    Jamie

    OdpowiedzUsuń
  14. [Kiedy mam takie dylematy, zazwyczaj się śmieję, po co łzy marnować. xD
    Wątkiem nie pogardzę, tylko z pomysłami dziś u mnie kiepsko. Na ten czas mam jeden – Elsa natrafia na Johnathana, gdy ten jest sam (Crow wylądował w Skrzydle Szpitalnym) i np. sprzecza się z jakimś Ślizgonem (jedne z tych nielicznych razów). Wyciągają różdżki, a zadaniem Elsy jako prefekta (przypadkiem przechodziła obok) jest niedopuszczenie do bójki. Jest jednak zbyt późno, zaklęcia latają we wszystkie strony i niewinni uczniowie zostają poszkodowani. Jakiś nauczyciel widzi całe zdarzenie i uznaje, że Johnathan, Ślizgon i Elsa dostają szlaban za naganne zachowanie, i John musi wytrzymać czyszczenie pucharów z drącą się na niego Elly (a to bardzo rzadki widok). Co ty na coś takiego? :)]

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  15. [Ta opcja jak najbardziej mi pasuje :D]

    OdpowiedzUsuń
  16. [Domyślam się, że będzie zła, ale trudno. Prowadzenie wampira mi się znudziło. I jasne, wpadaj jutro na gg :)]
    Ian

    OdpowiedzUsuń
  17. [Andrew, Andrew, Andrew <3 *tak bardzo chętna na wątek* a tak serio, to mogłybyśmy coś pokombinować c:]
    Karen

    OdpowiedzUsuń
  18. [A dziękujemy ;) w razie wolnego czasu i nudy, zapraszamy na fajnego wątala]

    Denna

    OdpowiedzUsuń
  19. [Witamy bratnią duszę Crowa! I nowy nabytek Gryfonów :D]
    Mikael

    OdpowiedzUsuń
  20. [Kurczę, w normalnych okolicznościach wątek - bardzo chętnie, ale nie teraz, bo czuję, że nie podołałabym tylu odpisom na raz. Niemniej jednak jak trochę zwolnię, na pewno odezwę się z jakimś pomysłem c:]

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  21. [A ja mówię, że musimy mieć wątek XD]

    OdpowiedzUsuń
  22. [Buzia mi się sama śmieje do karty i zdjęcia :p Witamy Johnathana na pokładzie!]

    Drew Burrymore

    OdpowiedzUsuń
  23. [Hmm... a co jeśli John zrobił by Karen kawał? Psikus mógłby być niezbyt przyjemny, przynajmniej w jej odczuciu, więc mogła by być na niego zła/ fochnąć się/ jemu zrobiłoby się trochę głupio/ skreśl niepotrzebne. A co by z tego wyszło, się zobaczy. Co ty na to? c:]

    Karen

    OdpowiedzUsuń
  24. Najprawdopodobniej każdy uczeń Hogwartu wiedział, że obowiązki spoczywające na barkach Prefekta Naczelnego nie należały do najlżejszych. Patrolowanie korytarzy oraz rozdawanie szlabanów w połączeniu z bezwzględnym odbieraniem punktów było dopiero początkiem pracy, która od niedawna stała się nieodłącznym elementem życia Marcela. Krukon mimo wcześniejszych obaw i lekkiej awersji dość dobrze spisał się w nowej roli, dzielnie stawiając czoła nowym wyzwaniom i godnie reprezentując odznakę powierzoną mu przez samego Dumbledore'a. Dla ułatwienia sobie pracy, Lorenz prowadził dziennik, którego ani na moment nie spuszczał z oka. Nie raz zdarzały się sytuacje, kiedy chłopak najzwyczajniej w świecie nie mógł poświecić czasu któremuś ze szkolnej zgrai łamaczy regulaminu, którzy nagminnie uprzykrzali mu życie. Notes zawierający ich nazwiska był nieocenionym pomocnikiem, dzięki któremu po ponownym starciu z kolejnym winowajcą, mógł sprawiedliwie wymierzyć im zasłużoną karę.
    Aktualnie Marcel biegał po całym dormitorium, po drodze zahaczając jeszcze o pokój wspólny, nerwowo trzymając się za głowę i rozglądając po wszystkich kątach. Krukon nie był w stanie pojąć, jakim cudem na jego oczach mogła wydarzyć się aż taka niedopuszczalna tragedia... Zaabsorbowany przeglądaniem najnowszego wydania Żonglera całkowicie zapomniał o swoim dzienniku, który — zgodnie z jego przypuszczeniami — zaginął w niezbadanych i niewyjaśnionych okolicznościach. Chłopak nie miał bladego pojęcia czy zostawił swój skarb w Wielkiej Sali, sowiarni, bibliotece, na błoniach czy może w innym, równie prawdopodobnym miejscu. Jedno było pewne: musiał odnaleźć go jak najprędzej i nie dopuścić, by jego osobiste notatki wpadły w łapska któregoś z uczniów. — Merlinie! — wykrzyknął, wybiegając z wieży Ravenclawu i brnąc przez kolejny już korytarz. W takich okolicznościach każdy wydawał mu się potencjalnym złodziejem, aczkolwiek oczywiście nie mógł oskarżyć nikogo bez zebrania choćby jednego dowodu. — Co ty tam trzymasz?! — powiedział przez zaciśnięte zęby, gdy po upływie dwóch kwadransów przystanął obok portretu Grubej Damy, by choć na moment złapać oddech i uspokoić przyśpieszony puls. Marcel mierzył właśnie wyciągniętym przed siebie palce, celując w twarz jednego z Gryfonów, który — ku jego uldze — ewidentnie majstrował coś przy JEGO własności. — Skąd ty to masz?! — syknął, klnąc w myślach, że zostawił swoją różdżkę schowaną pod jedną z wielkich poduszek.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  25. Przygoda zawsze była ich najlepszą towarzyszką. Czy było to wkradanie się do ogrodów sąsiadów, czy było to zawiązywanie puszek na miotle Willa, starszego brata Crowa, takimi supłami, że nie szło tego potem rozwiązać, włóczenie się po zamku nocą unikając Filcha i jego kotki oraz Irytka, włamywanie się do działu ksiąg zakazanych czy kolejna eskapada do Zakazanego Lasu, który słynął z niebezpiecznych stworzeń jakie miały tam według wszelkich podań, legend i plotek mieszkać… Nie, ta dwójka niemal nigdy nie siedziała w miejscu. Adrenalina musiała płynąć w ich żyłach, szczególnie gdy pogoda była sprzyjająca ich wariackim pomysłom.
    Ich ciche żarty, śmiechy i chichy były już teraz puszczane płazem: Nikt już nie chciał im za to odejmować punktów, ani dawać szlabanów bo nie dość, że mijało się to i tak zawsze to nikt nie chciał być takim okropnym, złym i podłym gburem by się ich o to czepiać. A to sprawiało, że już pod koniec lekcji przysypiał w ławce. I to było przyczyną, że wyszedł z klasy później:
    W końcu nim się obudził, zrozumiał co się dookoła dzieje, zanim się spakował niedbale, na odwal się wrzucając wszystko do torby i w końcu ruszył te swoje gryfońskie cztery litery chwila czasu minęła.
    - Wolność stary! W końcu wolność!- powiedział słysząc krzyk przyjaciela, który wyraźnie poprawił jego humor, który i tak był wyraźnie bardziej niż dobry. Bowiem Colonel też odczuwał rutynę: Posiłek, lekcja, posiłek, trening, prace domowe, posiłek, czas wolny, spaaaać! A gdzie był tam czas na przygodę, gdzie czas na porządne narażenie swojego życia? Gdzie czas na oswajanie dzikich stworzeń, gdzie czas na skakanie po drzewach, na spanie pod gołym niebem? Nie było…
    - Ja się z tobą Johny nie teleportuję… Ty za bardzo wredny jesteś, ty mnie rozczepisz na piętnaście części… Ja mimo wszystko wolę piechotą. Tak będzie ciekawiej, bo ukrywanie się przed Filchem, ślizgonami i innymi demonami bezpośrednio wyrwane mackom piekieł!- stwierdził radośnie i przeciągnął się mocno.

    OdpowiedzUsuń
  26. Wielu ludzi uważało, że Boyle była stereotypowym przykładem dziecka z dobrego domu — stroniła od używek, nie wdawała się w niebezpieczne relacje, nie można było spotkać jej na większości imprez, nawet do Trzech Mioteł zaglądała bardzo rzadko. Podobno nigdy nie podjęła żadnego ryzyka i obce było jej łamanie zasad.
    Cóż, skoro tak sądzili, musiało to oznaczać, że starania Aurory o zachowanie nienagannej reputacji nie szły na marne. Prawda o tej dziewczynie wyglądała nieco inaczej, przynajmniej częściowo — prawdą było tylko to o nałogach i Trzech Miotłach, co do reszty musiałaby się ustosunkować, w razie gdyby parę smaczków wyszło na jaw. Na to się jednak nie zanosiło.
    Tamtą przerwę spędzała, jak większość uczniów, na dziedzińcu. Teoretycznie towarzyszyło jej kilka koleżanek, ale była zbyt pochłonięta lekturą arcyciekawej książki o historii magii, by czynnie brać udział w ich rozmowie o wschodzącej gwieździe muzyki, Celestynie Warbeck. Chociaż nawet gdyby Boyle nudziła się niemiłosiernie, prędzej poszłaby sobie, bo nie widziała nic wspaniałego w rzewnych pioseneczkach o miłości.
    W pewnym momencie zdawało jej się, że słyszy swoje nazwisko i to wcale nie ze strony koleżanek. Uniosła wzrok znad lektury, przeczesała uczniów przebywających na dziedzińcu i jej spojrzenie na sekundę napotkało oczy Proudmoore'a. Nie sądziła jednak, że ten czy jakikolwiek inny Gryfon mógłby czegokolwiek od niej teraz chcieć, więc zmarszczyła tylko lekko brwi i powróciła do czytania.


    [Rzeczowo i bez lania wody, nie będę cię za nic karać. :D Z kolei nie wiem, czy mój odpis za bardzo nie wieje nudą, ale nie do końca byłam pewna, co powinnam napisać... :<]

    OdpowiedzUsuń
  27. [To może korki? Karen mozolnie idą Eliksiry, Transmutacja i Historia Magii, więc John mógłby się objawić jako dobry Samarytanin i zaoferować pomoc. Skłaniałabym się ku Eliksirom, bo tu łatwo coś sknocić, a jak coś się knoci, to jest zabawniej.]

    Karen

    OdpowiedzUsuń
  28. [No cóż, to zależy jaki wątek wolisz - Lenard nienawidzi Gryfonów, z kolei Chan również woli naukę od quidditcha chociaż latać umie doskonale. Wybierz które wolisz, chyba że obie opcje to wymyślę konkretne wątki :)]

    Chan & Lenard

    OdpowiedzUsuń
  29. Kiedy tylko rozbrzmiał pierwszy dźwięk dzwonu, zabrała książki potrzebne jej na kolejnych lekcjach i ruszyła w stronę szkoły. Nie było ich dużo, ale do tego dochodziła dość ciężka księga, która czytała podczas przerwy i dla kogoś takiego jak Boyle był to ciężar nieco wyższy od tego, jaki mogła swobodnie nieść. Oprócz tego, lawirowanie pomiędzy biegającymi w te i we wte uczniami tylko utrudniało całą sprawę. A jeszcze czekało ją wchodzenie po schodach...
    Drgnęła zaskoczona, kiedy ktoś powiedział głośne "Cześć!" i nagle jej książki po prostu ulotniły się z jej ramion. Już miała protestować, ale doszła do wniosku, że skoro chłopak sam rwie się do męczenia z tymi księgami, to jego sprawa.
    — Cześć — odparła nieco mniej entuzjastycznie, mierząc Gryfona podejrzliwym spojrzeniem. Uczniowie Domu Lwa nigdy ot tak nie szukali jej towarzystwa, więc od razu zaczęła się zastanawiać, czego Proudmoore może chcieć. Zwłaszcza, że wcześniej na przerwie odniosła wrażenie, że spoglądał na nią ze zbytnim zaciekawieniem.
    — Jesteś pewien, że dasz radę z tymi książkami? Własnych masz mnóstwo, a moje są ciężkie — dodała po chwili, marszcząc brwi.
    Ech, ci Gryfoni... Zrobią wszystko, oby tylko udowodnić, że pasują do domu słynącego z męstwa i altruizmu. Szkoda, że częściej wychodziło raczej żałośnie, tak jak teraz, kiedy na pierwszy rzut oka widać było, że John przecenia swoje możliwości.
    — Nic szczególnego, o czarodziejach na dworach królewskich w osiemnastym wieku. — Wzruszyła ramionami, jednocześnie uśmiechając się kątem ust. Głupio było dodawać, że w akapicie poświęconym Anglii padło nazwisko jej dalekiego przodka, jeszcze wyszłaby na chwalipiętę. — Wiesz, że Król Słońce miał wśród sług czarodzieja? Kiedy Ludwik i Maria Antonina uciekali przed rewolucjonistami kazali ich skonfundować, żeby nie zwrócili uwagi na królewski powóz opuszczający pałac Tuileries — sarknęła nieco pogardliwie. Nigdy nie przepadała za Francuzami, a historia z wybuchem rewolucji tylko utwierdziła Aurorę w przekonaniu, że to chyba najbardziej tchórzliwy naród świata.

    [No coś ty, nie masz powodu do wpadania w kompleksy. :D Poza tym, jak trochę tu popiszesz to na pewno po pewnym czasie zauważysz różnicę. ^^]

    OdpowiedzUsuń
  30. Boyle, stosunkowo do reszty Ślizgonów, czytała dość sporo książek. Oczywiście nie była w tym osamotniona, w Slytherinie znalazło się kilka osób, które — gdyby nie niektóre cechy charakteru — odnalazłyby się również w Ravenclawie, ponieważ lubiły uczyć się nowych rzeczy i wcale nie uważały tego za powód do wstydu. Aurora szczególnie pasjonowała się historią magii, chyba jako jedyna nie zasypiała na lekcjach u Binnsa, chociaż nie można powiedzieć, by uważała je za szczególnie porywające. Większość informacji zdobywała właśnie dzięki książkom, lekcje z duchem traktując bardziej jako obowiązek, który musi odbębnić.
    Zaśmiała się krótko i trochę drwiąco, kiedy zaproponował spacer przy Zakazanym Lesie. Tak jak sądziła, jego uprzejmość nie była bezpodstawna a tak dobrze się ich rozmowa zapowiadała...
    — Nie — odparła lakonicznie, wychodząc kawałek na przód i zastępując mu drogę. Wzięła swoje książki i zmierzyła chłopaka sceptycznym spojrzeniem. — Nie wiem, co kombinujesz, ale lepiej sobie odpuść albo poszukaj ofiary w Hufflepuffie. Żegnam.
    Po tych słowach odwróciła się na pięcie i z lekko uniesionym podbródkiem odmaszerowała w stronę klatki schodowej. Nie chciała spóźnić się na transmutację z powodu jakiegoś cwaniaczka z Gryffindoru i później tłumaczyć się McGonagall.
    Gdyby nie to, że przez te kilka lat zdążyła zauważyć, jaki Proudmoore jest — albo raczej, jakie lubi rozrywki — pewnie by się zgodziła spędzić z nim trochę czasu, bo nie zwykła oceniać ludzi przez pryzmat domów. Nie zawsze, bo stereotypy zawsze będą istniały, ale nie wierzyła ślepo w to, że każdy Krukon to geniusz a Puchoni są ciamajdami. Tylko Gryfoni zawsze okazywali się niezmiernie irytujący...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *kawałek naprzód, skąd mi się tam spacja wzięła to nie wiem...

      Usuń
  31. [Witam, witam :) Za każdym razem kiedy patrzyłam sobie na karty innych postaci stąd, zawsze zapamiętywałam najbardziej zdjęcie z twojej :D Chęć na wątek jest?]
    Portia

    OdpowiedzUsuń
  32. [Hahha, domyślam się :) Dobra to tylko na początek ustalmy czy kombinujemy z jakimiś powiązaniami, a jak tak to jakimi - kumple, dawna miłość, wrogowie itd. :)]
    Kociara

    OdpowiedzUsuń
  33. [Kocham Andrew, chociaż podobnie jak z kimś tam u góry kojarzy mi się za bardzo z Luniaczkiem, ale to chyba wina nadmiernego poszukiwania na tumblrze hasła "the maruders". Ktoś utożsamił go z Lupinem i teraz ja ponoszę tego skutki :(
    Potrzebowałam z dziesięciu minut, żeby ogarnąć o co chodzi z tym sucharem xd Ale mimo tego mojego nieogarnięcia bardzo podoba mi się Twoja postać. Ma takie angielskie nazwisko, co również mi się podoba.]

    Bendżi

    OdpowiedzUsuń
  34. Po usadowieniu się w pierwszym rzędzie i równym ułożeniu podręcznika, pióra i zeszytu na skraju ławki, Aurora postanowiła skupić się na lekcji i nie myśleć o tym, że czuła się wręcz znieważona — w końcu Proudmoore uznał, że jest na tyle naiwna, aby uwierzyć w jego pozornie niewinną propozycję spaceru. Być może przesadzała, ale jak inaczej mogła zrozumieć ofertę jednego z najbardziej znanych hazardzistów Hogwartu?
    McGonagall bez zbędnych ceregieli rozpoczęła lekcję o zasadach transmutacji bezkręgowców w kręgowce. Początkowo Boyle zdziwiła się, że wicedyrektorka porusza tak łatwy temat, ale kiedy zaczęli się w niego zagłębiać, Ślizgonka czuła coraz większą niepewność, bo okazało się nie być tak prosto. Wyczarowanie kręgosłupa wymagało wysiłku i nie polegało na bezmyślnym machaniu różdżką.
    Kiedy w pewnej chwili nauczycielka zwróciła Johnowi uwagę, Aurora tylko wywróciła oczami i dalej pisała notatkę. Nie rozumiała, jak można nie być skupionym na tak ważnej lekcji i zajmować się błahymi rzeczami. Gdyby zdała sobie sprawę, że to z jej winy Minerwa zbeształa Gryfona, pewnie bardziej by się zirytowała; w końcu odmówiła, a takie zachowanie świadczyło tylko o tym, że on nie przyswoił słowa "nie".
    Boyle sądziła, że w tym dniu zakończą się atrakcje ze strony Proudmoore'a, ale najwyraźniej się myliła. Gdy wicedyrektorka wyszła do bocznej komnaty, aby przynieść potrzebne materiały, nagle ktoś syknął do Aurory, że ma dla niej wiadomość. Odebrała karteczkę i przeczytała, a w trakcie tej czynności poczuła na policzku coś jakby cmoknięcie. Odwróciła się gwałtownie w stronę chłopaka, ale na twarzy nie miała zachwytu z powodu tej jakże przeuroczej inicjatywy.
    — Takie tanie numery na pewno ci nie pomogą, Proudmoore — wysyczała zjadliwie, po czym ostentacyjnie zgniotła jego wiadomość i wrzuciła do swojej torby. Szybko też powróciła do poprzedniej pozycji, bo McGonagall właśnie pojawiła się w klasie.

    [Boję się burzy. :< Ale on jest uroooczy! Oby tylko się nie zniechęcił zbyt szybko, ale jak to mówią - do trzech razy sztuka. :D]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Minerwa McGonagall nie miała w zwyczaju spóźniać się na zajęcia. Gdy więc wybiła godzina oznaczająca rozpoczęcie kolejnej lekcji, przekroczyła próg klasy i czujnym spojrzeniem rozejrzała się dookoła.
      Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się jej w oczy był nieznaczny ruch w pobliżu ławki Aurory Boyle, jakby ta uczennica coś chowała. Szybkim krokiem podeszła do czarownicy i wyciągnęła dłoń.
      - Panno Boyle, proszę pokazać, co pani tam ukrywa. - Nauczycielka przechwyciła zmiętą w kulkę kartkę i odczytała głośno jej treść. - No, no, na randki to proszę po zajęciach. Teraz przejdźmy do tematu.

      Usuń
  35. [Czyli ich obecne relacje raczej przyjazne? No i najważniejsze! Kto kogo rzucił!? O albo mam pomysł mogliby się może o to pokłócić? To tylko luźna sugestia...]
    Portia

    OdpowiedzUsuń
  36. Marcel ze stoickim spokojem wyrwał z rąk Gryfona swoją własność, przez kilka chwil patrząc na poszczególne stronice dziennika, który teraz ewidentnie można było określić mianem sprofanowanego. Każda z tak rzetelnie prowadzonych notatek rozmyła się wraz z czarnym atramentem, który również leniwie skapywał już po podniszczonych i pozaginanych rogach obszernego notesu. Początkowo Krukon zacisnął dłonie w pięści, oddychając głęboko i odliczając w myślach do dziesięciu. Po każdej nowej cyfrze ze świstem wypuszczał powietrze, siląc się, by skumulowane w jego wnętrzu pokłady agresji nie wybuchły jak uśpiony i niebezpieczny wulkan. — Możesz mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego postanowiłeś opróżnić MÓJ notes z MOICH osobistych zapisków? — zapytał przez zaciśnięte zęby, stawiając wyjątkowy nacisk na słowa podkreślający status posiadacza owego przedmiotu. — Czy ty zdajesz sobie sprawę z kim masz do czynienia?! — wykrzyczał, pukając palcem w błyszczącą odznakę Prefekta Naczelnego. Lorenz nie potrafił zdzierżyć, że dni jego ciężkiej pracy legły w gruzach z winy jakiegoś infantylnego Gryfona, kładącego łapska na czymś co nie powinno znaleźć się w ich zasięgu. Marcel może i był w stanie doprowadzić swój dziennik do stanu sprzed i jakimś cudem odzyskać przynajmniej czarną listę łamaczy regulaminu, aczkolwiek dalej pozostawała nierozstrzygnięta kwestia stojącego nieopodal delikwenta.
    — Wolisz szlaban, czy może odejmiemy Gryfonom kilka cennych punkcików? — zapytał, udając zwykłą pogawędkę dwójki uczniów. — Profesor McGonagall będzie dumna, nie sądzisz? — kontynuował, unosząc brew w geście zwycięstwa. Dobrze wiedział, że nauczycielka transmutacji od zawsze podchodziła w dość surowy sposób do swych podopiecznych i ich wybryków, a jeśli tylko miał przy tym okazję do osobistej zemsty... — No, wybieraj — ponaglił, spoglądając z odrazą na wielką, czarną kałuże tuszu.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  37. [Chętnie poddam Kyllena temu rozruszaniu, choć nie jestem do końca przekonana, czy będzie z niego taki łatwy obiekt.]

    Kyllen

    OdpowiedzUsuń
  38. Elsa chwilami miała dość bycia prefektem. Oczywiście, zdarzało się to tylko raz na jakiś czas, bo zazwyczaj przysługujące im przywileje rekompensowały wszelkie przykre obowiązki. Jednym z nich było ingerowanie we wszelkie bójki na korytarzach, a to na pewno nie należało do ulubionych zajęć Puchonki. Od czasu do czasu zdarzało się, że podczas takowych to ona obrywała jakimś urokiem i lądowała w skrzydle szpitalnym ze zbyt długimi paznokciami czy brwiami na pół twarzy. Oczywiście delikwenci dostawali wtedy szlabany – pomaganie w pracy woźnego, Filtcha, zazwyczaj było najgorszą z kar; nikt nie lubił tego mężczyzny, zresztą ze wzajemnością.
    Dopiero co skończyła lekcję starożytnych run i przechodziła korytarzem niedaleko Skrzydła Szpitalnego, gdy dostrzegła dwóch chłopaków celujących w siebie różdżkami. Zmarszczyła brwi i przyspieszyła kroku. Po chwili dostrzegła, że jednym z nich jest Gryfon, drugim zaś Ślizgon.
    Mogła się tego spodziewać.
    — Co tu się dzieje? — spytała ostro, spoglądając to na jednego, to na drugiego.

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  39. [Oj, oj, coś czuję, że to byłoby jednak za słabe na rozluźnienie.]

    Kyllen

    OdpowiedzUsuń
  40. [Mi pasuje :) A może zróbmy wtedy, że właśnie John w mniemaniu Portii będzie zbyt 'opiekuńczy' i w przypływie gniewu który tak naprawdę byłby skierowany na Olivera, zaczęła by na niego wrzeszczeć, że umie sama sobie poradzić i że nie musi zawsze jej pomagać. Oczywiście John musiałby nie pierwszy raz jakoś zareagować na tego typu sytuację, więc pytanie czy zgadzasz się na to?]
    Portia

    OdpowiedzUsuń
  41. Kiedy McGonagall kazała jej oddać liścik a następnie przeczytała go przed całą klasą, Aurora poczuła, jak rumieniec zalewa jej policzki. Do końca lekcji nie uniosła już głowy znad notatek, nie chcąc dawać kobiecie powodów do zwracania uwagi po raz kolejny. Była wściekła na Johnathana, że przez jego głupie wymysły została ośmieszona przy wszystkich, zwłaszcza przy Ślizgonach; jej koledzy z domu na pewno dorobią sobie jakąś zabawną historyjkę i będą powtarzać ją tak długo, aż nikt już tak naprawdę nie będzie pamiętał, o co właściwie chodzi. Zostanie sam fakt, że Aurora Boyle urządza sobie romantyczne spacerki z Gryfonami.
    Po zakończeniu lekcji opuściła klasę najszybciej jak tylko mogła. Zdążyła tylko zapisać temat zadanego wypracowania, po tym wyszła prędko z klasy, nie zaprzątając sobie głowy głupimi uwagami wygłaszanymi przez kolegów z roku. Miała nadzieję, że Proudmoore się od niej odczepi, bo naprawdę nie miała pojęcia, jak go skutecznie zniechęcić. Szlabanem? Odjęciem punktów Gryffindorowi? Zachowałaby się wtedy bardzo nieprofesjonalnie, ponieważ tego typu kary powinny być skutkiem poważnych przewinień, a nie końskich zalotów...
    Jako, że transmutacja było ostatnią lekcją Aurory tego dnia, Ślizgonka postanowiła udać się do biblioteki i zająć esejem już teraz. Była to też dobra wymówka, aby przez długi czas nie pokazywać się na korytarzach albo w lochach. Ślizgoni raczej nie odwiedzali tej prawdziwej świątyni wiedzy a całkiem prawdopodobne było, że John również tam nie zagląda. Miała go więc z głowy na kilka godzin oraz miała nadzieję, że znudzi mu się szukanie jej i odpuści.
    Nawet się nie obejrzała, jak zapadł zmrok i musiała wracać do pokoju wspólnego. Przez siedzenie w bibliotece przegapiła kolację, ponieważ po skończeniu wypracowania dla McGonagall, weszła między regały poświęcone literaturze o historii magii i wsiąkła zupełnie. Na samotnym krześle pod ścianą przesiedziała prawie cztery godziny, pochłaniając grubą księgę z dość szczegółowymi opisami wojen olbrzymów z czternastego wieku.
    Nazajutrz rano była nieco spokojniejsza, bo odkąd opuściła dormitorium nikt nie rzucił w jej stronę głupawego przytyku odnośnie sytuacji na transmutacji. Również w Wielkiej Sali nic nie zanosiło się na to, by ten dzień miał okazać się równie pechowy, co wczorajszy.
    Do czasu.
    Sowy nadleciały w momencie, kiedy półmiski w magiczny sposób opustoszały po śniadaniu. Aurora nie oczekiwała listów od rodziców — pisali tylko przed świętami, w pozostałe dni będąc zbyt zajętymi pracą w ministerstwie — więc z początku zamierzała sobie pójść, ale wtedy na jej talerz spadł maleńki zwój pergaminu. Zaciekawiona usiadła spowrotem na ławce i rozwinęła liścik.
    Prawdziwy deszcz kwiatów spadł na nią w chwili, kiedy kartka się całkowicie wyprostowała. Z początku Boyle uśmiechnęła się, w końcu to całkiem miłe zostać dosłownie obsypanym przez kwiaty, ale kiedy zobaczyła treść listu oraz podpis, wstała gwałtownie i jak burza pomknęła w stronę stołu Gryfonów.
    John siedział tyłem, dosłownie szarpnięciem za ramię odwróciła go w swoją stronę i wzięła głęboki oddech, aby nie zacząć na niego wrzeszczeć.
    — Ja rozumiem, że w Gryffindorze nikt nie oczekuje po was wysokiego ilorazu inteligencji, ale czy naprawdę tak trudno zrozumieć słowo nie? — wycedziła, zaciskając i rozluźniając palce. Pochyliła się, aby żaden z jego kolegów nie usłyszał jej słów. — Odczepisz się ode mnie, jeśli pójdziemy na ten cholerny spacer? Naprawdę mnie wnerwiasz, Proudmoore.


    [Już drugi raz mi się to zdarza. XD]

    OdpowiedzUsuń
  42. Kiedy wyjec wybuchł, Boyle zaczęła żałować, że jednak się zgodziła. Tak mało subtelne przypomnienie wczorajszej nieprzyjemnej sytuacji na transmutacji było słabym motywatorem, ale Aurora nie zwykła rzucać słów na wiatr i zmiana zdania zwyczajnie nie wchodziła w grę.
    Nie widząc powodu dla sterczenia przy stole Gryfonów, skoro John sobie poszedł, również opuściła Wielką Salę. Przypuszczała, że po powrocie do kolegów z domu znów musiałaby wysłuchiwać nieprzyjemnych komentarzy, a tak mogła od razu pójść pod klasę.
    Dzień minął jej względnie spokojnie, biorąc pod uwagę fakt, że miała tylko jedną lekcję z Gryffindorem i nie była to transmutacja. Trochę myślała o nadchodzącym wieczorze, zastanawiając się, po co w ogóle John tak nalegał na ten spacer. Nie przestała go podejrzewać, ale z drugiej strony ciekawiło ją, dlaczego akurat ona. Jeśli miał ją za łatwy cel, to na pewno dużo nie zdziała, bo jego podchody skutecznie zniechęciły ją do czegokolwiek.
    Pragnęła po prostu odbębnić ten spacer i mieć za sobą krótką, acz pełną wybuchów oraz kwiatów znajomość z Proudmoorem, dlatego jeszcze przed dwudziestą była na dziedzińcu. Stała jak wryta, z założonymi rękami, i wpatrywała się w fontannę stojącą dokładnie pośrodku placu. Miała nadzieję, że nie będzie musiała użyć różdżki, którą przezornie zabrała ze sobą, a Gryfon nie będzie próbował zaciągnąć jej do Zakazanego, tak w ramach adrenaliny. Jej stopa nigdy nie przekroczyła niewidocznej granicy pomiędzy błoniami i lasem, w końcu jego nazwa mówiła sama za siebie, poza tym za bardzo się bała.
    Cóż, strach był mniej obciachowy, niż łażenie tam tylko po to, aby komuś zaimponować.

    OdpowiedzUsuń
  43. [Jasne :)]
    Zazwyczaj kiedy mijała się ze swoim przyrodnim braciszkiem na korytarzu, udawała że go w ogóle nie widzi. Wiele osób nawet nie miało pojęcia że są rodziną, co w sumie pasowało Portii bo nie była z nim kojarzona. Oczywiście nie obywało się bez kłótni pomiędzy tą dwójką. Nie raz nie dwa Oliver powiedział o kilka słów za dużo według Portii przez co potem strasznie się sprzeczali. Zazwyczaj kończyło się to tym, że dziewczyna nie wytrzymywała i próbowała wydrapać mu oczy, jednak wtedy jego kochani koledzy odpychali ją dodając przy tym jakieś niemiłe uwagi od siebie, albo pojawiał się on. No właśnie, Jonathan. Kim był dla niej? Kiedyś wielką miłością, osobą o której śniła dzień w dzień, a przy którym zapominała, że w jej życiu nie zawsze było kolorowo. A teraz? W sumie nie umiała powiedzieć kim był teraz. Oboje raczej byli nastawieni do siebie pozytywnie. Mówią sobie ‘cześć’ kiedy mijają się na korytarzu, dadzą spisać drugiemu zadanie domowe, ale nie przesiadują w swoim towarzystwie zbyt długo, nad czym na początku Portia ubolewała.
    Jak nienawidziła Olivera wszyscy dookoła wiedzieli, jednak mało kto widział ją kiedy była naprawdę na niego wściekła. Zazwyczaj chłopak zatrzymywał ją gdzieś na błoniach i przyczepiał się, co by ponaśmiewać się z tego jaka to ona jest zła na niego. Zawsze ktoś musiał przy tym być, bo najprawdopodobniej bał się, co by się stało jakby sam do niej podszedł bez opasłych koleżków. Tym razem nie było inaczej. Panienka Grant siedziała sobie akurat w cieniu jednego z drzew kiedy Oliver podszedł do niej ze swoim przyjacielem i zaczął nabijać się z jej rodziców. Dziewczyna na początku próbowała go jakoś zignorować, jednak chłopak nie dawał za wygraną i drążył temat coraz głębiej i głębiej. ‘Tacy nieudacznicy, że już nie żyją’, ‘Nie potrafili nawet wyjść z płonącego domu’, ‘Patrząc na ich zdolności magiczne nie można zbyt wiele od ciebie wymagać.’ Kiedy po jej policzku zleciała pierwsza łza, wstała odkładając pióro, którym pisała w swoim dzienniku i podeszła do chłopaka od razu wyciągając różdżkę przed siebie. Przyjaciel Olivera nawet nie zdążył wyciągnąć swojej kiedy przez zaciśnięte zęby rzuciła na niego zaklęcie spowalniające. Przyrodni brat jednak stał już w gotowości z patykiem w ręku.
    - Zostaw. Mnie. W. Spokoju. – Chciała żeby ją zostawił. Nie miała nawet siły na niego krzyczeć, czy zaatakować. Chłopak na początku był zdenerwowany, jednak widząc jak dziewczyna coraz bardziej płacze, a ręce zaczynają jej się trząść postanowił dalej się z nią drażnić i rzucił w jej stronę zaklęcie, które dziewczyna od razu odbiła. Potem usłyszała jaką to brudną zdrajczynią krwi jest, więc zaatakowała kuzyna. Przez potok łez, który właśnie wylewała widziała coraz mniej, a zaklęcia odbijała z coraz większym opóźnieniem. W końcu nie zdążyła odeprzeć ataku i zaklęcie trafiło ją prosto w klatkę piersiową, a różdżka wyleciała jej z dłoni. – Skończ już! – Bała się go. Chciała uciec stamtąd jak najszybciej.
    Portia

    OdpowiedzUsuń
  44. Zakazany Las Crow brał już jako swój trzeci, chyba ulubiony dom. W końcu w domu, w Londynie nic ciekawego się nie działo, a sam zamek był zbyt bezpieczny, nie oszukujmy się. Tylko Zakazany Las z tymi wszystkimi dzikimi stworami mógł być jakkolwiek ekscytujący, jedyny w pełni zaspokajał jego rządze przygód… rządzę przygód tych obu.
    Colonel tylko pokręcił głową widząc swojego przyjaciela, jak rzuca się na łóżko.
    - Leń patentowany.- stwierdził ze śmiechem i zaczął dzielić rzeczy na te, które są mu niezbędne do przeżycia w zakazanym lesie i na te, które mu za cholerę potrzebne nie są, co oznacza iż skończą na w jego kufrze. Bo oczywistym jest, że życie tego Gryfona jest zbyt ciekawe by spakować się wcześniej jak przystoi na każdego normalnego człowieka. Ale ustalmy sobie, Crowdean Alexander Colonel nie jest normalny i nigdy nie był i raczej nigdy nie będzie normalny z czym wszyscy, którzy już trochę go znają, wiedzą że nic się nie zmieni. Gdy już posegregował swoje rzeczy na dwie kupki spojrzał dumnie na przyjaciela.
    - Widzisz, jaki ja jestem genialny?- powiedział dumny z siebie i niedbałym ruchem zrzucił niepotrzebne mu aktualnie przedmioty do powiększonego zaklęciem kufra. Drugi stosik równie niedbale wrzucił do plecaka.
    - My nawet tam czego szukać nie mamy. I tak najwięcej punktów mają Krukoni. Oni wygrali.- wyznał.- A kolację… WALIĆ KOLACJĘ!- zawołał bojowo i wskoczył na łóżko by sobie po nim jak dziecko małe poskakać.

    OdpowiedzUsuń
  45. Równie dobrze mogłaby być jedynie przechodzącym obok uczniem, nie prefektem, bo jej pozycja i tak nie zrobiła wrażenia na żadnym z chłopaków. Ślizgon zmierzył ją krytycznym spojrzeniem i wiedziała, że w myślach wyzywa ją od "szlam", zaś Gryfon jedynie przewrócił oczami na jej widok. Na nic zdał się jej krzyk i upomnienie, nawet nie zdążyła zrobić kroku w ich stronę, a już błysnęło czerwone światło i Ślizgon wylądował na ścianie.
    — To już lekka przesada — powiedziała, podchodząc do nich i trzymając własną różdżkę w pogotowiu. — Regulamin zabrania używania czarów przeciwko sobie na kory...
    Nawet nie zdążyła dokończyć, gdy usłyszała chłodny głos za swoimi plecami.
    — Co tu się dzieje? Proudmoore, Rosier, wstawać. Panno Menzel, proszę odłożyć tę różdżkę! — profesor McGonagall spoglądała na nich surowo.
    Elsa wstała, gotowa wyjaśnić całą sytuację.
    — Pani profesor, tych dwoje...
    — Spokojnie, panno Menzel, myślę, że wszystko wyjaśnimy sobie w moim gabinecie. Proszę za mną!
    Elsa zamrugała oczami, jakby nie potrafiła zrozumieć co się właśnie stało. Po raz drugi w swoim krótkim jak dotąd życiu zmierzała do gabinetu profesor McGonagall i nie wróżyło to nic dobrego. Ostatnim razem dostała szlaban za pomaganie Jackowi Bizzare w demolowaniu Wielkiej Sali podczas balu walentynkowego, ale dzisiaj to było coś całkiem innego. Przecież jedynie wykonywała swój obowiązek i właśnie miała zamiar powstrzymać dwóch uczniów przed bójką.
    Los jednak jej nie sprzyjał, a profesor McGonagall była ewidentnie nie w humorze.
    — Bójka na korytarzu! Od uczniów siódmej klasy oczekiwałam więcej... panno Menzel, po kim jak po kim, ale po pani nie spodziewałam się takiego zachowania.
    Elsa zamarła na chwilę.
    — Ale pani profesor...
    — Myślę, że panu Filtchowi przyda się każda para rąk do pracy.

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  46. — Stój! — wykrzyknął z nutką desperacji w głosie, podbiegając i torując mu wejście do pokoju wspólnego. Usłyszał ciche prychnięcie Grubej Damy, zapewne zirytowanej takim potraktowaniem jej osoby, aczkolwiek w tym momencie sprawa jego dzienniczka była najprawdziwszym priorytetem. Marcel nie miał zamiaru wygrażać czy rzucać w kierunku Gryfona innymi wulgaryzmami, które dosyć często wychodziły z jego ust: chciał dać mu nauczkę, którą popamięta na długi, długi czas. Musiał nauczyć go dyscypliny i dać mu lekcję tego, iż nigdy przenigdy nie należy ruszać cudzej własności, a już w szczególności tej należącej do Naczelnego Prefekta. — Jutro w przerwie obiadowej pod Wielką Salą — zarządził — Porozmawiamy o twoim szlabanie — oznajmił, zacierając ręce na samą myśl o karze, jaką dla niego zaserwuje. — Ach tak — dodał jeszcze, pukając się lekko w czoło — Zabierz ze sobą rękawice ochronne, mogą ci się przydać — zakończył, posyłając mu tryumfalny uśmieszek z serii: Może i zniszczyłeś mi dziennik, ale teraz to JA zniszczę ciebie.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  47. Przestraszyła się, kiedy nagle dosłownie oślepła, bo nie przypuszczała, że Proudmoore może się tak przywitać. Jednak po usłyszeniu jego głosu trochę się uspokoiła, a strach ustąpił miejsca leciutkiej irytacji; przecież wystarczyłoby zwykłe "cześć".
    — Zobaczymy później — odparła jedynie na jego zapewnienia co do niewinności czekającego ich spaceru.
    To, że przyszła, nie znaczyło wcale o tym, iż nagle zaczęła mu ufać. Właściwie to przez porę dnia jej czujność wzrosła jeszcze bardziej, a wciśnięte w obszerne kieszenie kardiganu dłonie tak naprawdę ściskały różdżkę, zamiast się ogrzewać. Boyle chciała być gotowa na szybkie reagowanie, bo podobno w tym lesie żyły stworzenia dużo gorsze od centaurów. A i te nie należały do przyjacielsko nastawionych względem ludzi.
    Aurora tak naprawdę nigdy nie była w Zakazanym Lesie, jeśli nie liczyć tego razu na lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, kiedy profesor Kettleburn zaprowadził ich na padok, aby pokazać im jednorożce. Na tym eskapady do Zakazanego się skończyły, bo Boyle sobie nazwę lasu wzięła do serca może zbyt mocno, ale i tak nie widziała sensu świadomego pakowania się w kłopoty.
    Z tego powodu nieco kpiła sobie z ludzi, którzy szeptem opowiadali o niesamowitych eskapadach. O ironio, skoro tacy byli odważni, to dlaczego nie rozprawiali na ten temat swobodnie, ignorując nauczycielskie uszy? Nic Boyle bardziej nie denerwowało, niż takie chojrakowanie na pokaz.
    Wahała się długo, zanim przekroczyła granicę lasu. Była pewna, że nazajutrz wszystkiego będzie żałować i dlatego nie do końca słuchała wywodu Johna o ostatnio przeczytanej książce. Jej myśli krążyły wokół najstraszniejszych stworzeń zamieszkujących to miejsce oraz przy szlabanie, który na pewno dostanie. O utracie odznaki nie wspominając, choć to był najczarniejszy scenariusz, gorszy nawet od śmierci na leśnej drodze.
    Krzyknęła krótko, kiedy Proudmoore nagle — dosłownie — zapadł się pod ziemię. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni i mruknęła Lumos, aby oświecić miejsce, w którym tkwił teraz Gryfon.
    — Nic ci nie jest? — Nachyliła się nad wyrwą, nie chcąc brudzić sobie nóg i rąk, gdyby uklękła. — Och, ty wstrętny gnojku, jak cię stąd wyciągnę, to mnie popamiętasz! Wiedziałam, że zadawanie się z takimi jak ty przyniesie mi same kłopoty! — wycedziła, rozglądając się niespokojnie. Powinna iść po pomoc, ale co powiedziałaby nauczycielom? Nie mogła sobie pozwolić na coś takiego, od razu by ją wywalili...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ych, tam na końcu powinno być "nie chcąc sobie brudzić nóg i rąk, co stałoby się, gdyby uklękła".]

      Usuń
  48. Wszystko stało się tak szybko. W jednej chwili Portia widziała jak Oliver zamierza rzucić następne zaklęcie, a w drugiej jak leży skamieniały na trawie. W oczach nadal miała łzy, przez co niezbyt wiele widziała. Otarła twarz rąbkiem szaty i wtedy dopiero zauważyła swojego wybawcę. W sumie to mogła się tego spodziewać, bo zazwyczaj osobą która jej pomagała był właśnie on, Johny. Zaczęła jeszcze bardziej płakać jednak nie wiedziała z jakiego powodu. Przecież nie kochała swoich rodziców nad życie, więc słowa Olivera nie powinny wpłynąć na nią aż tak. Z pewnością nie powinna przez nie płakać. To przecież oni nauczyli ją, że płacząc okazujemy słabość. To oni karali ją kiedy przychodziła do nich z płaczem bo stłukła sobie kolano.
    Ponownie otarła łzy i dopiero wtedy zebrała się na odpowiedź. Powoli zaczęła się uspokajać.
    - Nie musiałeś mi pomagać. Wszystko gra. - Teraz tym bardziej chciała jak najszybciej uciec do zamku. Powoli zaczęła wstawać i zbierać swoje rzeczy. Chciała być jak najdalej od kuzyna który leżał nadal na trawie. Jego kolega już dawno zwiał. - Czemu ty mi zawsze pomagasz! - Chyba nawet nie chciała na niego krzyczeć, jednak musiała jakoś przestać płakać i myśleć o tym co właśnie się stało.
    Portia

    OdpowiedzUsuń
  49. [Wiesz, tak pomyślałam, że może zrobimy z Chan i Johnathana eksów :D nie martw się, Chan kiedyś była dziewczyną z uśmiechem na twarzy, który nigdy nie schodził, w dodatku siedziała godzinami u McGonagall (jej pasją jest transmutacja) i tak zastanawiam się, czy ich relacje mają być niezręczne, czy takie normalne]

    Chantelle

    OdpowiedzUsuń
  50. Marcel przez całą długą noc gorączkowo kombinował nad karą, jaka byłaby najsłuszniejszą nauczką wlepioną rozwydrzonemu Gryfonowi. Najchętniej oddelegowałby go do Zakazanego lasu i oddał w ręce stada najdzikszych centaurów, które na pewno zrobiłyby z nim porządek. Pokusa była ogromna, jednak jak na poważnego Prefekta Naczelnego przystało, nie mógł pozwolić sobie na popełnienie takiego czynu, kierując się rządzą zemsty. Za pomocą dość skomplikowanych zaklęć udało mu się przywrócić swoje notatki i większą część zapisków z nazwiskami hogwarckich chuliganów. Na wszelki wypadek zabezpieczył dziennik kolejnym z dobrze znanych mu zaklęć, aby na przyszłość uniknąć kolejnych tego typu nieprzyjemności. Nazajutrz w pośpiechu skonsumował obiad, wybiegając z Wielkiej Sali i stając pod jedną ze ścian, by tam cierpliwie poczekać na pojawienie się winowajcy. Szczerze powiedziawszy nie miał jeszcze ułożonego planu kary: zazwyczaj stosowanym przez niego środkiem represji było układanie kartotek, bądź przepisywanie tysiąca zdań, ewentualnie jedno i drugie. Dzisiaj chciał wykazać się większym zaangażowaniem i sprawić, że chłopak raz na zawsze popamięta surowego Marcela Lorenza. — Co dla ciebie przygotowałem? — powtórzył jakiś czas później, krzyżując ręce na klatce piersiowej i przyglądając się Johnatahan'owi z kpiącym uśmieszkiem pewnego siebie Krukona. — Chodź za mną, zaraz się przekonasz — dopowiedział, ruszając do przodu i gestem pokazując, by poszedł za jego przykładem. — Moooże na początek... — wymruczał, przeciągając sylaby i ewidentnie drwiąc z jego kiepskiego położenia — Na początek wypolerujesz tą toaletę — powiedział z tryumfem, otwierając mu drzwi do męskiej toalety. — Bez różdżki. Wszystkie potrzebne rzeczy znajdziesz tam — dodał, wyciągając rękę i palcem wskazując na najróżniejsze chemikalia. — Kabiny mają błyszczeć jak moja odznaka — zakończył, szczerząc zęby w uśmiechu.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  51. Niewłaściwe miejsce i nieodpowiedni czas – tylko w ten sposób mógł wyjaśnić sobie konfrontację z woźnym, której dotychczas wystrzegał się jak rozwścieczonego psa. Nie zwykł płatać psikusów ludziom, choć w pierwszych latach nauki był młodzieńcem o ciętym, a przy tym dość frywolnym języku. Dość często zdarzało mu się przez to wpadać w tarapaty, ale nigdy nie dostał nauczki w postaci ujemnych punktów dla domu oraz szlabanu.
    Izba Pamięci i iście mugolskie metody sprzątania jawiły mu się jawną mordęgą, od których nie był w stanie się odegnać nawet szczerymi wyjaśnieniami. Jego frustrację pogłębiał fakt, że został całkowicie zignorowany wraz ze swoimi słowami.
    Nie jego sprawką było przecież ubrudzenie grupy Ślizgonów i nie było również jego winą, że wyszedł z tego całego zamieszania bez szwanku. Nie oznaczało to przecież jego winy, choć Flich wydawał się mieć zgoła inne poglądy, choć nie miał na nie dowodu, ale najwidoczniej wystarczyła sama obecność w miejscu detonacji.
    Stał tak z pretensjami do całego świata, trzymał w dłoni szmatkę, którą należało wymienić już dekadę temu i był obrażonym dzieckiem, choć nie wypadało mu się tak zachowywać. Nie w tym wieku.
    – Nie jestem trollem, żeby bawić się w podobnie idiotyczny sposób – oświadczył, patrząc na charłaka ze znaczną wyższością, aby następnie przenieść swoje spojrzenie na osobę, która miała mu towarzyszyć. Gdyby nie wyuczona obojętność, to prychnąłby na widok znajomej twarzy. Zamiast tego postanowił jednak skierować się w stronę jednego z odznaczeń i rozpocząć czyszczenie go już bez zbędnych ceregieli.

    Kyllen

    OdpowiedzUsuń
  52. - Dziękuję za przyznanie mi racji, postawię ci za to kremowe piwo na pokątnej.- oznajmił wesoło dalej skacząc jak skończony, zdziecinniały idiota.
    A Crow był zawsze szczęśliwy w towarzystwie Johnego. W jego towarzystwie on nigdy nie był smutny, a jeśli był to nigdy nie było to zbyt długo: Jego przyjaciel zawsze wiedział jak poprawić Colonelowi humor.
    - JA nie mam zdolności do walki?- spojrzał na niego jak na totalnego wariata wyraźnie niezadowolony z jego słów.- Proudmoore, z całym poszanowaniem dla twojej inteligencji ale ty chyba zgłupiałeś i ocipiałeś jednocześnie. Ja nie mam zdolności do walki? Chyba to ja zazwyczaj kopię cię w twoje płaskodupne pośladki o czym dobrze oboje wiemy, więc głupot nie gadaj przyjacielu.- powiedział ze śmiechem i podniósł się jednym odbiciem od miękkiego materaca.- A że mój śmiech jest tak piękny, nieziemski i powalający możemy stwierdzić jutro w pociągu, nie ma sprawy.- dodał i ruszył za nim.
    Pokój Wspólny był już opustoszały, na całe szczęście dla nich.
    - Ty, ale jak my przemkniemy obok Wielkiej Sali i Filcha, co? Zawsze ten dupek z tym swoim śmierdzącym sierściuchem siedzi w tych otwartych drzwiach…- zwolnił nieco krok.- Masz jakiś pomysł?- zapytał. Wszyscy wiedzieli, że od pomysłów jest Johny, a Colonel od ich wykonywania, więc raczej naturalne było pytanie o jeden dzień młodszego Gryfona.

    Cholera Colonel

    OdpowiedzUsuń
  53. Kiedy tylko profesor McGonagall wspomniała o Filtchu, Elsa poczuła się, jakby ogłoszono jej wyrok śmierci. Woźny Hogwartu nigdy nie pałał miłością do uczniów, ale dopiero podczas szlabanów pokazywał swoje prawdziwe "ja". Każda minuta spędzona na wysłuchiwaniu jego jęczenia i wszelkich sposobach karania, których kiedyś się stosowało, była prawdziwą męką. Nikt tak nie potrafił popsuć humoru Elsy, jak sam Filtch. A przynajmniej tak było do dnia dzisiejszego.
    Wychodząc z gabinetu, zmroziła Johnathana spojrzeniem. Od dawien dawna nie była tak zła na kogokolwiek, a przynajmniej nie na tyle, by jawnie to ukazywać. Zazwyczaj chowała złość pod delikatnym uśmiechem i w duchu wybaczała danej osobie. Tak było łatwiej i przyjemniej.
    Zapewne w przypadku Gryfona stałoby się tak samo, gdyby nie jeden drobny szczegół, a mianowicie – jej dodatkowe zajęcia z Historii Magii. Uwielbiała je i z niecierpliwością czekała, by tego jednego dnia w tygodniu udać się do sali od historii i poznać wiele ciekawych faktów na temat życia słynnych czarodziejów i czarownic, jednakże przez ten szlaban nie będzie mogła tam się pojawić.
    Milczała, bojąc się, że jeśli się odezwie, nerwy jej puszczą. Starała się uspokoić oddech i pewnym siebie krokiem ruszyła w stronę kanciapy Filtcha.

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  54. To nie tak, że ona nie chciała mu pomóc, tylko po prostu nie wiedziała, jak się do tego zabrać. Nigdy jeszcze nie była zmuszona uwalniać nikogo z wielkiej dziury w ziemi, na szczęście istniał sposób na wyswobodzenie Proudmoore'a bez konieczności tarzania się w brudzie. Oby.
    — Wcale nie robisz z siebie idioty — odparła, nie mogąc powstrzymać nutki rozbawienia w głosie.
    Może nie do końca ładnie zrobiła, patrząc się na jego zmagania ze wspinaczką ku wolności, ale przecież nie mogła rzucić się na ziemię i wyciągać ku niemu ramiona. Była o wiele słabsza od przeciętnego faceta, poza tym John doskonale poradził sobie sam.
    Prawie.
    Chwyciła jego dłoń i zaparła się kolanami w miękkiej — na szczęście — ziemi, po czym pociągnęła Gryfona w górę. Nie obyło się bez sporego wysiłku, w końcu chłopak trochę ważył, ale po dwóch minutach udało jej się sprowadzić go na ziemię. Przy czym z impetem uderzyła tyłkiem o grunt, gdyż ostatnie pociągnięcie okazało się zbyt gwałtowne.
    — "To tylko zwykły spacer" — przedrzeźniła go, wywracając oczami. — Chyba nie mam ochoty iść dalej. Cały jesteś? — Wstała, otrzepała tylną część ciała z ziemi, później otrzepała ręce, ale i tak na twarzy miała grymas, bo czuła się nadal brudna.

    OdpowiedzUsuń
  55. — Tak, masz szorować kible — powtórzył z jeszcze większą satysfakcją płynąca z własnej pomysłowości. Taki rodzaj kary z pewnością zakrawał o upokorzenia serwowane biednej ofierze, która za pomocą najwymyślniejszych chemikaliów zmuszona była do wytępienia wszelkich schowanych na dnie muszli bakterii, a co za tym szło, Krukon był tym w pełni zadowolony z takiego obrotu spraw. Dla Marcela spoglądanie przez ramię by nadzorować całą pracę nie było najprzyjemniejszą perspektywą, toteż bez słowa odsunął się na bok, wlepiając wzrok w plecy Gryfona. Wolał przynajmniej chwilowo nie wtrącać się w odbywany szlaban i ocenić jego rezultaty dopiero po ostatnim machnięciu szczotki. — Pokaż co tam zrobiłeś — mruknął długi czas później, okrążając zmęczonego chuligana i przystając na progu jednej z kabin. Rzeczywiście, łazienka lśniła jasnym blaskiem przypominającym ten, który widniał na jego wypolerowanej odznace Prefekta. Chłopak nie miał bladego pojęcia jakim cudem udało mu się tego dokonać, nie używając przy tym ani grama magii, jednakże zroszone potem czoło i wymęczona sylwetka jasno sugerowały, iż musiał się on w jakimś stopniu natrudzić. — Nieźle, nieźle — dopowiedział, krzyżując ręce na piersi i patrząc na niego kątem oka. Nawet gdyby bardzo pragnął, nie był w stanie się do niczego przyczepić, ani wytknąć choćby najmniejszego błędu. Gryfon podołał próbie, która ku nadziei Marcela odwiedzie go od kładzenia rąk na cudzej własności. — Ale ostrzegam, jeszcze raz nakryje cię na czymkolwiek... — rzucił krótko, robiąc kilka kroków do przodu. — Uciekaj stąd, nie chcesz mieć kolejnych kłopotów — ostrzegł, samemu zmierzając do wyjścia z łazienki.
    Marcel

    [ciągniemy to dalej, czy skupimy się na lovestory? :D]

    OdpowiedzUsuń

  56. Sama już nie wiedziała co mówi, ani o co jej chodzi. Była zła, ale z pewnością nie na Johna, jednak nie umiała pozbyć się tego dziwnego uczucia, które powodowało, że z chęcią by go rozszarpała w tej chwili. Kiedy wszystkie rzeczy znalazły się już w torbie, złapała go tylko za rękaw i pociągnęła w stronę krzaków, które doskonale ich ukryją. Nie miała ochoty dalej zostać w tamtym miejscu. Po co był jej Johnathan? Nie chciała robić scen przed wszystkimi. Wolała z nim porozmawiać tam gdzie nikogo nie będzie. Ostatni raz otarła skrawkiem szaty oczy od łez, położyła torbę na trawie i usiadła obok. Podkuliła kolana, a głowę położyła na nich. Czuła się bezradnie.
    - Przepraszam. – Patrzyła prosto w oczy Johna. Starała się, powiedzieć to najspokojniej jak umiała, jednak nadal czuła się nieswojo. – Po prostu… Próbuję radzić sobie sama, ale mi się nie udaje. I jestem zła na ciebie tylko i wyłącznie dlatego, że zawsze mnie jakoś uratujesz. Wtedy zdaję sobie sprawę jaka słaba jestem i jak wiele brakuje mi do tego, żebym dała sobie w końcu z nim radę. Boję się pomyśleć co będzie w wakacje… - Poklepała dłonią miejsce obok siebie, żeby John usiadł. Wolała rozmawiać z nim z tego samego poziomu, bo chłopak stał pod słońce które ją oślepiało. Nawet nie myślała o tym, jaką powykrzywianą musiała mieć twarz, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy.
    W końcu Portia uspokoiła się. Oczy nie były już przeszklone, a czerwone rumieńce powoli zaczęły znikać z jej policzków, pozostawiając ślady lekkiej opuchlizny. Cieszyła się jednak, że to Johnathan wkroczył do akcji, a nie kto inny. Dawno z nim nie rozmawiała, a tak przynajmniej ma do tego okazję.
    Portia

    OdpowiedzUsuń
  57. W dzieciństwie Ariana już nie raz nasłuchała się na temat swoich nocnych włóczęg, które powoli stawały się utrapieniem całej jej rodziny. Dziewczyna nagminnie opuszczała bezpieczne łóżko, z szeroko otwartymi oczami maszerując po korytarzach, by na drugi dzień nie pamiętać kompletnie nic ze swoich nieświadomie przeżytych przygód. Z biegiem lat jej lunatyzm nieco osłabł, aczkolwiek raz w tygodniu tak czy siak na nowo wędrowała, zamieniając sen na nocne spacery. W Hogwarcie choroba ta stawała się jeszcze bardziej uciążliwa, niżeli podczas przebywania w rodzinnej posiadłości. W Zamku nikt nie zawracał sobie głowy lunatyczką z Gryffindoru, przez co wielokrotnie budziła się skulona w którymś z kątów, czy w innym równie dziwnym miejscu.
    Dzisiejszej nocy także można było zastać ją na długim korytarzu trzeciego piętra, gdzie kroczek po kroczku redukowała dzielący ją dystans. O tej porze jedynie znane osobistości wychylające się z ram portretów obserwowały ten dziwny widok, nie odzywając się przy tym ani słowem. W końcu Hogwart słynął z wszelakich nietypowych zjawisk, z którymi lunatykująca Gryfonka nie mogła się równać. Obudziła się jak zwykle dość wcześnie rano, gdy pierwsze promienie wrześniowego słońca zalały całe dormitorium. Rozciągnęła się kilkukrotnie, prostując się i tym samym zsuwając z siebie puchową kołdrę. W ostatniej chwili zdążyła ugryźć się w język i nie krzyknąć na widok miejsca, w którym aktualnie przebywała. — Campbell, gdzie ty jesteś? — mruknęła sama do siebie, omiatając wzrokiem przypominające jej własną sypialnie pomieszczenie, różniące się kilkoma drobnymi szczegółami. Powoli zsunęła się z łóżka i na palcach ruszyła do przodu, przemykając cichutko jak myszka i nie robiąc przy tym najmniejszego szumu. Dopiero gdy ujrzała smacznie śpiącego na podłodze chłopaka, zatrzymała się i uśmiechnęła, domyślając się co takiego miało miejsce minionej nocy. Johnathan był jej rówieśnikiem z Domu Lwa, którego darzyła nieskrywaną sympatią, zresztą odwzajemnioną. Rudowłosa jako pozytywnie nastawiona do świata osoba, obdarzała tym pozytywnym uczuciem większość mieszkańców Zamku, jednakże to właśnie Proudmoore figurował na czołowej liście jej dobrych znajomych. — Wstawaj śpiochu! — szepnęła mu do ucha, pochylając się i przy okazji muskając jego twarz swoimi długimi włosami. — No już, koniec spania! — dodała dziarskim tonem głosu, starając się nie wybudzić jego pozostałych współlokatorów.
    Ari

    OdpowiedzUsuń
  58. [Dziękuje bardzo! Chętnie zaczęłabym jakiś wątek, ale niestety nic mi nie przychodzi do głowy. Może masz jakiś pomysł?
    Lux]

    OdpowiedzUsuń
  59. Posłusznie wyszła z nim z sypialni, kierując się w stronę Pokoju Wspólnego i co chwila tłumiąc kolejne już ziewnięcie. Domyślała się, iż całe długie godziny spędziła na nocnych włóczęgach, toteż tym samym usprawiedliwiała swoje niewyspanie. Pomieszczenie jak zwykle o tej porze dnia było jeszcze kompletnie niezaludnione, co w zaistniałej sytuacji było jej na rękę. Gryfonkę nurtowało kilka pytań, którymi chciała podzielić się z Johnathanem i uzyskać na nie dość klarowną odpowiedź, a atmosfera gwaru i hałasu nigdy nie sprzyjała rozmowom. Przede wszystkim czuła, że powinna mu podziękować. Gdyby nie on, jej nocna wycieczka mogłaby skończyć się w diametralnie odmienny sposób. Bo w końcu kto wie, co stałoby się w chwili, w której nieświadoma niczego lunatyczka opuściłaby mury Zamku, kierując się w ciemne odmęty Zakazanego Lasu? Co aktualnie działoby się z Campbell, gdyby znalazł ją któryś z wrogo nastawionych Ślizgonów — bądź Filch, który także nie tolerował opuszczania dormitorium po wyznaczonej godzinie? Wolała o tym nie myśleć i cieszyć się z takiego a nie innego obrotu spraw. — Co mi się śniło? — powtórzyła, lądując miękko na wygodnym fotelu i obracając się twarzą do kominka. Odrzuciła do tyłu kilka kosmyków włosów, usilnie próbując przypomnieć sobie sceny nawiedzające ją we śnie, aczkolwiek jej krótkotrwała pamięć od zawsze miała problem w przywołaniu jakiejkolwiek starszej informacji. — Chyba śniło mi się jak Maxymiliana goniła Pani Norris... — odrzekła, drapiąc się po brodzie i przez ramię obracając w stronę chłopaka — Chociaż może to było naprawdę... — zamyśliła się, zeskakując z fotela i w dwóch krokach podbiegając do chłopaka. — W każdym razie dziękuje za dodźwiganie mnie do dormitorium — dodała, stając na czubkach palców i w ramach zadośćuczynienia cmokając krótko jego policzek.
    Ari

    OdpowiedzUsuń
  60. [Kto powiedział, że będzie łatwo nadążać za kartami? :) W każdym razie również serdecznie witam i gdyby była kiedyś chęć na wątek, serdecznie zapraszam. Za wenę natomiast bardzo dziękuje. Na pewno się przyda!]

    Emmeline

    OdpowiedzUsuń
  61. Zapewne w ciągu trwania szkolnego tygodnia, Ariana odmówiłaby ze smutkiem, twierdząc iż musi nadrobić piętrzące się stosy pracy domowej, które i tak czekają już zbyt długi czas na zwrócenie na nie uwagi. Dzisiaj jednak był zbyt piękny sobotni poranek, by zakopać się po uszy w nauce i nie skorzystać z wymarzonej pogody. Rudowłosa nie miała jednak bladego pojęcia, jak należycie — i co najważniejsze kreatywnie — wykorzystać dzień. Razem z Johnathanem uczestniczyli już chyba w każdym możliwym przedsięwzięciu, a co za tym szło, nie zawsze któreś z nich mogło sypnąć unikatowym pomysłem odnośnie aktywnego wypoczynku na świeżym powietrzu. — Śniadanie w Wielkiej Sali, a później Hogsmeade? — podsunęła, usadawiając się na kanapie i podciągając kolana pod brodę. W wiosce zazwyczaj każdy uczeń Hogwartu mógł bez problemu znaleźć coś dla siebie, nie nudząc się i nie narzekając na dłużący się czas. Poza tym Campbell od dawna planowała odwiedzić Miodowe Królestwo, przy okazji zahaczając o mieszczący się tam sklep dla magicznych stworzeń, aby sprawić małą niespodziankę panu Maxymilianowi. — Tylko daj mi kilka minut — dopowiedziała z uśmiechem, wstając z wygodnej kanapy i powoli ruszając ku schodom wiodącym do sypialni dziewcząt. — Zaraz wracam! — krzyknęła, puszczając się biegiem i z trzaskiem zamykając za sobą drzwiczki.
    Ari

    OdpowiedzUsuń
  62. Przez jego głowę nie przemknęły pozytywne odczucia. Zostały one zatrzymane i stłamszone w zarodku, bo czymże były, jeśli nie jedynie namiastką dawnych, beztroskich lat? Teraz każdy miał swoje troski, obowiązki i znajomości, przy czym te jego zawężały się do naprawdę nielicznego grona ludzi, którym (nie) ufał. Johnathan nie był wśród nich.
    Kiedyś jest tutaj kluczem. Jakoś nie mam zamiaru uzewnętrzniać się przed osobą, której nie znam od kilku lat – wypowiedział spokojnie, bez chociażby odrobiny żalu, bo tegoż zwyczajnie w nim nie było.
    Nie miał pretensji do swojego byłego przyjaciela z dzieciństwa, bo przemawiały za nimi okoliczności łagodzące, które stanowiły godne usprawiedliwienie dla niepodtrzymywania znajomości. Przede wszystkim zostali przydzieleni do innych domów, a później zmieniło się ich nastawienie, choć w sumie optymizm Johnathana wydawał się być nienaruszalny.
    – Nie, nie przeszkadza mi twoje towarzystwo. Jest mi obojętne – odpowiedział, spojrzał na chłopaka, wzruszył ramionami, żeby po prostu powrócić do czyszczenia nagród.

    Kyllen

    OdpowiedzUsuń
  63. [Dziękujemy i życzymy tego samego - ja i Eryczek. A tak swoją drogą, fajne imię. Nathaniel, Nathan i Jonathan... wszystkie lubię. Szczególnie skrócone Nate, które jest takie uniwersalne.]

    E. CLAYBOURNE

    OdpowiedzUsuń
  64. [Jaka przyjemna postać ^^ Cienka jestem jak chodzi o wymyślanie, ale jak na coś wpadnę, to z pewnością się odezwę ;)]

    Peter

    OdpowiedzUsuń
  65. [Cześć! Dziękuję bardzo i życzę tego samego, o. :D]

    Ted

    OdpowiedzUsuń
  66. [Dziękuję za zwrócenie uwagi! Jestem twym dłużnikiem :D
    A pomysł? Eee... Proudmoore niestety jest czystej krwi, uh, chodzi na eliksiry? ;)]
    Alastair

    OdpowiedzUsuń
  67. Po dość szybkim powrocie z dormitorium, Gryfonka uśmiechnęła się szeroko, słysząc propozycje wspólnie spędzonego czasu. Jonathan najprawdopodobniej znał ją najlepiej ze wszystkich znanych jej osób, toteż nie zdziwiło ją ani trochę, dlaczego wysunął akurat takie a nie inne opcje. Rzeczywiście, herbaciarnia u pani Puddifoot oraz Miodowe Królestwo należały do ulubionych i najczęściej odwiedzanych miejsc rudowłosej, choć zazwyczaj czas w wiosce spędzała w pojedynkę. Cieszyła się jednak, że tym razem będzie mieć u swojego boku tak bliską jej osobę, którą bez wątpienia był Proudmoore. — Czy zamkną cię w Azkabanie za wykupienie całej zawartości sklepu? — powtórzyła, siląc się na poważny ton głosu, który sekundy później przerwał jej melodyjny śmiech — Nie sądzę, ale jeśli nie zostawisz nic dla mnie, to skończysz gorzej niż za wrotami więzienia — dodała, snując w głowie scenariusz dzisiejszego dnia. Zdawała sobie sprawę, że chłopak wolałby udać się do pubu, popijając Ognistą Whiskey — ewentualnie Kremowe Piwo — zamiast najzwyklejszej w świecie herbaty i naprawdę doceniała jego poświęcenie. Ale kto wie, może jeśli zasłuży to zgodzi się wybrać się z nim do Trzech Mioteł... Od teraz wszystko leżało w rękach Johnathana. — A teraz chodź wreszcie na to śniadanie — powiedziała z entuzjazmem, ignorując salwę tych dziwnych dźwięków. Po drodze chwyciła jeszcze leżącą na fotelu torbę, zarzucając ją przez ramię i kierując się w stronę wyjścia z salonu. W Wielkiej Sali jak zwykle zajęła miejsca na samym środku długiej ławy, ciągnąc za rękaw swojego dzisiejszego kompana i siłą sadzając go obok siebie. Perspektywa rychłego opuszczenia Zamku i wyjścia do Hogsmeade sprawiła, iż śniadanie stało się wyczynem godnym najszybszego maratończyka, który w ramach konkursu w ustalonym czasie musiał pochłonąć postawione przed nim jedzenie. — Możemy już iść? — zapytała dziesięć minut temu, odkładając na bok swój talerz i wlepiając wyczekujące spojrzenie w siedzącego obok Gryfona.

    OdpowiedzUsuń
  68. Ochoczo poderwała się z miejsca w tym samym czasie, w którym to Jonathan pociągnął ją w stronę wyjścia, zapewne także niecierpliwiąc się i wyczekując znalezienia się w Hogsmeade. Z jej miny — zaraz po entuzjazmie i nieskrywanej radości — wyczytać można było także lekkie zaskoczenie, gdy oboje powędrowali do jednego z posągów, a nie jak zwykle w stronę prowadzącej do wioski ścieżki. Nie miała jednak zamiaru zasypywać go niepotrzebnymi pytaniami i oczekiwać wyjaśnień, dlaczego we wnętrzu posągu garbatej wiedźmy znajdowało się tajne przejście prowadzące do piwnicy Miodowego Królestwa. Ten podziemny skrót mimo wszystko okazał się przydatny i to właśnie dzięki niemu w tak krótkim czasowym odstępie stali już w zatłoczonym sklepie, nie musząc brnąć przez zakręty, alejki, uliczki i drogi wiodące do oddalonej od Zamku wioski. Poza tym, po ponad sześciu latach życia w Wieży Gryffindoru, co rusz można było całkowicie przypadkiem natknąć się na któregoś z Huncwotów i zarejestrować ich potajemne rozmowy, w których co chwila padały pomysły nielegalnych wypadów. Być może to właśnie dzięki tamtej czwórce, Jonathan poznał sekretną drogę do sklepu ze słodyczami? — To co kupujemy w pierwszym rzędzie? — zapytała z uśmiechem, ciągnąc go za rękę i przystając przed półką zewsząd obładowaną czekoladowymi żabami. — Od teraz będziesz moim przewodnikiem — dodała, omiatając wzrokiem każdy regał i nie mogąc zdecydować się na jakikolwiek zakup. Gryfonka zazwyczaj miała spore problemy z rozsądnym wydawaniem galeonów, jednak kłopot ten pogłębiał się za każdym razem, kiedy tylko odwiedzała Miodowe Królestwo. Miejsce, w którym każda sprzedawana rzecz wołała ze sklepowych półek: Kup mnie! Kup mnie! — I wybierzesz, co stąd wyniesiemy — zarządziła, potrząsając głową i zarzucając na ramiona przeszkadzające jej kosmyki włosów.

    OdpowiedzUsuń
  69. Chyba nie miała wyboru — musiała iść tam, gdzie ją zaprowadził. I nie żałowała, chociaż tak czy siak czuła obawę co do tego, co może ich tu jeszcze spotkać.
    Miejsce okazało się faktycznie bardzo piękne, szczególnie jak na swoje umiejscowienie. Wyglądało trochę jak światło zapalone w środku nocy, gryzące się swoją urodą z niebezpiecznym Zakazanym Lasem. Pewnie gdyby ktoś próbował opisywać jej tę polankę, uznałaby to za kiczowaty fragment równie tandetnej książki, ale kiedy patrzyło się na to z tej perspektywy...
    — Gdybym była tobą, nigdy bym nikomu nie powiedziała o tej łące, tylko zachowała ją wyłącznie dla siebie — stwierdziła, robiąc kilka kroków w stronę wierzby, aby lepiej się jej przyjrzeć. Tak jak sądziła — świecące punkty nie były żadnymi czarami, a zwykłymi świętojańskimi robaczkami. Aż wstyd, że od razu ich nie rozpoznała.
    Po tym zachwycie musiała powrócić na ziemię i zniszczyć tą, niezaprzeczalnie urokliwą, chwilę. Odwróciła się w stronę Johnathana i splotła ramiona na klatce piersiowej.
    — No dobrze, jest miło i w ogóle, ale po co cała ta szopka? Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy, nawet na lekcjach, a nagle zachciewa ci się zabierać mnie na spacery. Chcesz, żebym wstawiła się za tobą u nauczyciela? Albo za twoim kolega, aby nie dostał szlabanu? — Uniosła brwi.
    Mówiła spokojnie i wcale nie napastliwie. Była po prostu ciekawa, nawet nie zła, bo przyjemne otoczenie działało łagodząco na jej nerwy.

    OdpowiedzUsuń
  70. Podnosił ją na duchu. Każdym wypowiadanym przez niego słowem.
    - Nie chcę musieć dłużej tego znosić. W końcu naprawdę nie wytrzymam i bez skrupułów rzucę Avadę w jego stronę... Ostatnio zaczął przesadzać... - Kiedy przygarnął ją do siebie, poczuła się jeszcze lepiej, jednak zdziwiła się, jego pocałunkiem. Co z tego że w czoło? Dla niej praktycznie każdy pocałunek, czy przytulanie się z kimś było czymś nowym, czymś czego nie doznawała już od dawna. Nawet kiedy jej rodzice jeszcze żyli to nie okazywali jej miłości w ten sposób. Przynajmniej nie odkąd poszła do Hogwartu.
    Kiedy wyczarował ptaki, nawet lekko się uśmiechnęła. Bała się tych zwierząt, jednak te, wyczarowane przez Johna nie wydawały się aż takie straszne jak inne. W koszmarach miały zazwyczaj wielkie, ostre dzioby i skrzydła, oraz groźnie wyglądające czerwone oczy. Dopiero kiedy chłopak położył jednego z nich na jej ramieniu zaczęła panikować. Wstrzymała powietrze i zacisnęła powieki.
    - John, naprawdę piękne te ptaszki, ale proszę cie weź go z mojego ramienia! - Była cała spięta. Bała się, że ptak zaraz jej coś zrobi, jednak póki co nic się stało.
    Portia

    OdpowiedzUsuń
  71. Po długich minutach przyszła pora na podjęcie bardzo ciężkiej i poważnej życiowej decyzji, a mianowicie wyboru słodyczy, z którymi wreszcie musiała podejść do sklepowej kasy. Kątem oka spostrzegła stojącego tam Johnathana, a nie zamierzała mimo wszystko opóźniać ich pobytu w cukierni, aby jak najprędzej oddać się w pełni urzeczywistnieniu ich reszty równie interesujących planów. Zgarnęła z półki paczkę Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta, Musów-Świstusów, kilka opakowań gum balonowych Drooblesa oraz oczywiście niezliczoną ilość czekoladowych żab, po czym po szyję obładowana towarem ruszyła prosto do lady. — Wybacz — mruknęła, pakując zakupy do zawieszonej na ramieniu torby, gdy po upływie całej wieczności wyszła wreszcie na światło dzienne. — Nie sądziłam, że kupowanie słodyczy to taka ciężka sprawa — dopowiedziała ze śmiechem, ciągnąc kompana za rękaw szaty. — Ale mamy jeszcze kilka godzin, prawda? — zapytała retorycznie, rozglądając się z zainteresowaniem po uliczkach wioski. W pierwszym rzędzie chciała znaleźć jakieś miłe miejsce — najlepiej takie, gdzie w spokoju będą mogli odpocząć — by tam skonsumować to co dopiero wynieśli z Miodowego Królestwa, a dopiero później z o wiele lepszym humorem ruszyć ku nowej przygodzie. — Trzymaj — odrzekła, otwierając zamek błyskawiczny torby i wkładając mu do ręki opakowanie z żabą. Sama także w drodze zabrała się za odpakowywanie swojej, by moment później spojrzeć z niezadowoloną miną na znajdującą się w opakowaniu kartę. — Grindelwald — rzuciła, mierząc wzrokiem groźnie wyglądającą personę. — Ale mniejsza o kartę. Gdzie mnie teraz pan zabierze, panie Proudmoore? — z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy odwróciła głowę w stronę Gryfona, trzepocząc zalotnie długimi rzęsami i wybuchając śmiechem, rozbawiona własnym zachowaniem.

    OdpowiedzUsuń
  72. Zawsze miała problemy z Transmutacją. Nie udawało jej się zmienić jeża w poduszeczkę do igieł czy chociażby kota w kielich. W takich przypadkach poduszeczka uciekała ile sił w karłowatych nóżkach, a kielich skakał, gdy obok przebiegła mysz.
    Ale nigdy nie brała korepetycji.
    Była na tyle uparta, by przez 5 lat nauki jakoś sobie radzić i, dzięki wyuczonej na pamięć teorii i pojedynczym zaklęciom, kończyć rok szkolny z oceną Zadowalającą . Gdy jednak przyszły wyniki SUM-ów, a na kartce widniał tekst: „Transmutacja: Nędzny”, stwierdziła że tak być nie może.
    I tak oto poległa – zaczęła szukać korepetytora.
    A długo w sumie poszukiwania nie trwały, bo takowy pojawił się pewnego październikowego popołudnia, w bibliotece. Karen, po uprzednim zebraniu informacji (bo zawsze jest dobra pora, by przebrać się za Sherlocka Holmes’a), znalazła odpowiedniego kandydata.
    - Johnathan, hej! – zawołała wesoło, przysiadając się do rok starszego Gryfona. Została zganiona przez bibliotekarkę, jednak zbytnio się tym nie przejęła. – Masz wolny wieczór?
    Po chwili, orientując się, jak to zabrzmiało, sprostowała:
    - Potrzebuję korepetycji z Transmutacji.

    [No, w końcu się ogarnęłam i zabrałam za odpisy. Mam nadzieję, że taki początek może być c:]
    Karen

    OdpowiedzUsuń
  73. [ Johnathanie, wyjdziesz za mnie? *.*
    Masz może ochotę na wątek o smaku Majonezu? ]

    Mayonnaise Moore

    OdpowiedzUsuń
  74. [ Johnathan taki uroczy *-* I takie totalne przeciwieństwo Rachael ]

    OdpowiedzUsuń
  75. Z subtelnym uśmiechem ruszyła we wskazanym kierunku, idąc prosto do swojej ukochanej herbaciarni, w której znaleźli się po upływie już kilku minut. Na jeden krótki moment usiadła przy stoliku wybranym przez Johnathana, by zaraz po tym wstać i oznajmić, iż pójdzie zakupić dwa ziołowe napoje z gatunku tych należących do jej ulubionych. Gryfonka jako stała bywalczyni tego urokliwego miejsca prowadzącego przez przemiłą starszą wiedźmę — panią Puddifoot — dobrze znała smak każdego przygotowywanego tutaj wywaru, toteż bez zastanowienia poprosiła o dwie malinowo-miętowe herbaty, wracając do czekającego przy stoliku chłopaka i czekając, aż jeden z kelnerów przyniesie jej zamówienie.
    — Czyżbyś wcześniej wspominał coś o zakładzie? — zapytała, siadając na przeciw niego. Wychyliła się nieco do przodu tak, że ich nosy o mały włos się ze sobą nie zetknęły. Z tej odległości mogła niemalże do woli wpatrywać się w jego zwieńczone radosnymi iskierkami oczy, nie dostrzegając we własnym zachowaniu niczego podejrzanego czy ukrywającego drugie dno. Campbell od zawsze była wyjątkowo bezpośrednia, przez co nie raz wprawiała swojego rozmówcę w zakłopotanie, jednak nie potrafiła tego zniwelować. Wróciła na swoje miejsce dopiero wtedy, gdy taca z herbatą postawiona została dokładnie na środku okrągłego stoliczka, utrudniając im tym samym bliższą komunikację.
    — Zatem musisz liczyć się z porażką — kontynuowała z uśmiechem, odrzucając do tyłu kaskadę czerwonych włosów. W swoim życiu wygrała już dziesiątki takich nic nieznaczących obustronnych interesów, z których każdy kolejny był coraz to bardziej wymyślny. Poza tym, jako wielka koneserka wyrobów Miodowego Królestwa, znała realia Fasolek Wszystkich Smaków, z których nie straszny był żadne z schowanych w paczce smaków. W tym przypadku przegrana nie wchodziła nawet w grę, jednakże wolała aby na wszelki wypadek Proudmoore wymyślił inny rodzaj zadośćuczynienia za ewentualne niepowodzenie.
    — Ale chyba nie chcesz wracać do Zamku w ubłoconej szacie, prawda? — chwyciła w dłonie filiżankę z aromatycznym płynem, wypijając jeden mały łyczek i na powrót obracając głowę w kierunku swojego kompana.
    — Więc musisz wysunąć inną propozycję — zakończyła, posyłając mu jeden ze swoich popisowych i robiących wrażenie uśmiechów.
    Arii

    OdpowiedzUsuń
  76. [Dziękuję za powitanie i również życzę dobrej zabawy. Jak jest chęć na wątek, to nawet przy wątku.]

    Florean Hale

    OdpowiedzUsuń
  77. [Podaj numer, to się odezwę :D]

    OdpowiedzUsuń
  78. [ No jakiś tam pomysł mi po głowie chodzi, pisz na gg: 45213136 - to go przedyskutujemy. ]
    Rachael

    OdpowiedzUsuń
  79. Po ostatnich kilku dniach deszczów i burz w końcu uczniowie Hogwartu mogli cieszyć się słonecznym ciepłym popołudniem. Dlatego też zaraz po dzwonku oznajmiającym koniec dzisiejszych zajęć, tłumy nastolatków pojawiły się na dziedzińcu i niezwykle pięknych tego września Błoniach.
    Rachael za namową kilku Ślizgonek, z którymi zwykła przebywać kiedy nie szwendała się gdzieś w samotności, też przebywała teraz na świeżym powietrzu, siedząc na jednej z kamiennych ławek i przysłuchując się rozmowom dziewczyn i jednocześnie przyglądając się momentami obojętnie a czasami z pogardą i rozbawieniem innym uczniom.
    Kilku pierwszaków podrzucających i bawiących się kaflem, w trakcie kiedy przechodzili niedaleko nich członkowie Krukońskiej drużyny Quidditcha zmierzający na popołudniowy trening. Grupka młodszych uczennic wpatrzonych w chłopaków, chichocząca w koncie i przyglądająca się wygłupom Gryfonów.
    Wśród uczniów domu Godryka zauważyła znaną jej dobrze z dzieciństwa postać. Pozostawiła wzrok na chłopaku odrobinę dłużej niż powinna, przyglądając się jak uśmiechnięty wymachuje swoją różdżką, którą kupił w tym samym dniu co ona, kiedy razem wybrali się na Pokątną.
    Byli najlepszymi przyjaciółmi, głupiutkimi jedenastolatkami podekscytowanymi na rozpoczęcie nauki i oznajmujący wszystkim, że w przyszłości będą małżeństwem. A wszystko zaprzepaściła Ceremonia Przydziału. Kiedy tylko mała blondynka siadła przy stole Domu Węża, zaraz po tym jak uśmiechnięty chłopaczek podążył w stronę ubranych w szaty z czerwono -złotym godłem uczniów, wszystko co wcześniej czuła do niego zaczęło jakby chować się pod zasłoną dymu.
    Późniejsze decyzje jej rodziców i konflikt między ich domami sprawił, że blondynka skutecznie odcięła się od kontaktów z Johnathanem. Mimo jego wielokrotnych prób odbudowania relacji między nimi, Ślizgonka odcięła się.
    Z rozmyślań wyrwał ją głośny krzyk, który przypomniał jęk szyszymory i towarzyszący mu okropny ból w skroniach, który zaczął wypełniać jej głowę jakby miał zamiar wysadzić jej czaszkę, a później znowu usłyszała krzyk i doszła do wniosku że przeraźliwy odgłos wydobywał się z jej ust, a potem nastała ciemność.
    Ocknęła się jakby sekundę po tym, starając się otworzyć powieki, ale czuła się jakby ktoś je zaszył. Jęknęła i podniosła sie do pozycji siedzącej. Rozejrzała się przerażona po pomieszczeniu i doszła do wniosku, ze znajduje się w Skrzydle Szpitalnym... Ale jak? . Zdezorientowana podążała wzrokiem po drewnianej podłodze aż napotkała siedzącą obok niej postać. Energicznie odwróciła głowę w tamtą stronę i zauważywszy iż jest to nikt inny jak Johnnathan, ogarnęła ją złość. Przypomniała sobie ciemny strumień światła uderzający w nią, a ten strumień wydobył się... z jego różdżki!
    - Ty parszyw... - zamachnęła się z zamiarem uderzenia Gryfona, kiedy jej ciało wypełniło niemiłe uczucie, a zaraz po tym z jej ust wydobył się krzyk.

    [ No ja nie wiem, takie przymulające mi wyszło.]
    Rachael

    OdpowiedzUsuń
  80. Bez skrępowania wpatrywała się w każdy skrawek twarzy chłopaka, który przed chwilą siadł na brzegu łóżka. Nie przejmowała się niezręcznością tej sytuacji. Od bardzo dawna nie miała okazji przebywac z nim w jednym pomieszczeniu tak długo, nie wliczając wspólnych lekcji Ochrony Przed Czarną Magią, którą Ślizgoni co roku tradycyjnie dzielą z Gryfonami.
    Widziała jak poruszał wargami, ale docierały do niej tylko pojedyncze słowa, które wypowiadał lecz mimo tego ręce trzymała zaciśnięte na białej pościeli, próbując powstrzymać się od dania chłopakowi porządnego kuksańca, chociaż i tak wątpliwe czy w ogóle by go to zabolało, bo jeszcze w pełni nie odzyskała sił.
    Prychnęła gdy ten ze skruszona miną przeprosił ją i prosił o wybaczenie. Zawsze w dzieciństwie tak robiła, mimo iż w głębi serca podziwiała go za umiejętność przyznania się do błędu i przeprosin. Ona nigdy nie była w stanie tego zrobić, głównie dlatego że zazwyczaj miała racje lub nie żałowała swoich czynów.
    - Zawsze lubiłeś się przechwalać i popisywać. Mówiłam ci że to kiedyś źle się skończy. I jak zawsze miałam rację. - mruknęła nawet na niego nie spoglądając.
    Rozejrzała się po pomieszczeniu, próbując zlokalizować wyjście, a kiedy je zauważyła, powoli wysunęła nogi spod ciepłej kołdry i nie zważając na wpatrującego sie w nią Gryfona, szybkim krokiem ruszyła w stronę wielkich drewnianych drzwi. Nie lubiła przebywać w tego typu pomieszczeniach, rzadko w nich bywała, ale kiedy to robiła to okoliczności jej pojawienia się w nich nie były przyjemne, nawet gorsze o tej teraz.
    Usłyszała za sobą kroki bruneta, który najwyraźniej podążył za nią, ale nie przejmowała się tym. Kiedy była już dosłownie o krok od wyjścia niespodziewanie zakręciło jej się w głowie i pojawiły się mroczki przed oczami. Zdążyła jedynie oprzeć się ramieniem o kamienna ścianę, po czym osunęła się na ziemię.

    OdpowiedzUsuń
  81. [ Przyjaciel Majonezowi by się przydał, a Jonathan pasuje idealnie.
    Ja znowu mam mały kryzys i za bardzo w wymyślaniu nie pomogę, ale mogę za to zacząć.
    Imię miało powalać (jestem okropnym człowiekiem - wszystkim swoim postaciom daje dziwne imiona) ]

    Majonez Moore

    OdpowiedzUsuń
  82. W całej herbaciarni rozległy się dźwięczny śmiech Gryfonki, usłyszawszy kolejną już propozycję wysuniętą przez Johnathana. Nie wyobrażała sobie zobaczenia go wesoło kąpiącego się w wielkiej kałuży błota, w dodatku bez jakiejkolwiek wierzchniej odzieży, chociaż musiała przyznać sama przed sobą, iż widok byłby zapewne niezwykle interesujący.
    Rudowłosa momentalnie wpadła jednak na jej zdaniem o wiele lepszy pomysł, którym lada chwila zamierzała podzielić się ze swoim rozentuzjazmowanym przyjacielem. Ponownie chwyciła jednak w dłonie do połowy pełną filiżankę, wypijając kolejny łyczek herbaty, by następnie spojrzeć na twarz chłopaka i uśmiechnąć się od ucha do ucha.
    — A co powiesz na małą zabawę? — zapytała tajemniczym tonem głosu, sięgając po wyciągniętą paczkę Fasolek Wszystkich Smaków. Przez umysł przeszła jej myśl o urozmaiceniu ich zakładu, polegającego na grze prawda czy wyzwanie, z eliminacją tej pierwszej części. Wolała pozostawić jedynie aspekt związany z wyzwaniem, który zapewne przyniósłby upragnioną dramaturgię i zaowocowałby zwiększeniem się oczekiwania na nieznane.
    — Jeśli wygrasz, wybierzesz to co będę musiała zrobić —oznajmiła, wkładając dłoń do opakowania i wyjmując z niego jedną fasolkę. — Ale to oczywiście niemożliwe, więc przygotuj się na niezłe wyzwanie — dopowiedziała, powoli otwierając usta i przegryzając wybrany przez siebie smakołyk. Skrzywiła się, wyczuwając pod językiem przyprawiający o ciarki smak, aczkolwiek dzielnie połknęła małą fasolkę, podnosząc głowę i patrząc z nieskrytym trymem na pana Proudmoore.
    — Trawiasta — zakomunikowała, wypijając następny łyk gorącego płynu i niwelując tym samym posmak zielonej, świeżej trawy.
    — To teraz twoja kolej, udowodnij, że rzeczywiście jesteś nie do pokonania — podała mu paczkę wyrobów Berti'ego Botta, z niecierpliwością wyczekując jego spektakularnej porażki.
    Ariiii

    OdpowiedzUsuń
  83. [Cześć!
    Postać i karta mi się podobają, chcę wątek. <3 Hehe, będę się powtarzać, ale naprawdę nie umiem myśleć, także ten, prosiłabym o pomoc jakąś czy coś.]

    Wilette Turner

    OdpowiedzUsuń
  84. [Nazwijmy to "blokadą twórczą". :<]

    Monty

    OdpowiedzUsuń
  85. Przebudziła się i otworzyła oczy, ale wdzierające się przez okno promienie słoneczne skutecznie uniemozliwiły jej rozejrzenie się po pokoju. Ostroznie podciągnęła się na łokciach, aby po chwili podnieść się do pozycji siedzącej.
    Kiedy już jej oczy przyzwyczaiły się do jasnego pomieszczenia w takim stopniu, że widziała już dosyć wyraźnie, odetchnęła głęboko i westchnęła czując w nozdrzach dobrze znany jej zapach perfum, którymi w młodości bawili się z Johnathanem, podkradając je jego ojcu.
    Skierowała wzrok w stronę źródła zapachu i jak się spodziewała, dostrzegła siedzącego obok niej Gryfona. Miał założoną nową szatę, co oznaczało że najprawdopodobniej nastał już nowy dzień, a ona spędziła w Skrzydle Szpitalnym całą noc. Mimo czystego mundurku chłopak miał charakterystycznie roztrzepana czuprynę, którą niegdyś lubiła się bawić.
    Nagle pojawiła się przy niej pielęgniarka i podała jej kubek z tajemniczym płynem o ciemnozielonym kolorze. Skinieniem zachęciła dziewczynę by go wypiła, więc po chwili Rachael poczuła w podniebieniu gorzko-kwaśny smak lekarstwa. Skrzywiła się, a po chwili lekko nią wstrząsnęło tak, że po plecach przeszły jej ciarki. Zdecydowanie był to jeden z najobrzydliwszych eliksirów jakie kiedykolwiek w życiu piła.
    - Ma panienka wspaniałego chłopaka. Przyszedł tu z samego rana. - odparła uśmiechnięta pielęgniarka, po czym odeszła. Kiedy już kobieta zniknęła za drzwiami, Slizgonka skierowała podirytowane spojrzenie na Gryfona, a po chwili z całych sił dała mu kuksańca w bok.
    - Masz szczęście idioto, że dzisiaj wtorek, bo pożałowałbyś jeszcze bardziej gdybym opuściła numerologię. - warknęła i przeczesała włosy palcami. Było pewne że jej fryzura w tej chwili jest tragiczna. Odwróciła wzrok w stronę stojącego niedaleko lustra i zamarła.
    - Na brodę Merlina! Jak ja wyglądam. Fryzura godna trytona.

    OdpowiedzUsuń
  86. Widząc załamaną i wykrzywioną z obrzydzenia minę Johnathana, szklące się w jego oczach łzy i ogólny mało zachęcający wygląd, o mały włos nie udusiła się ze śmiechu. Oczywiście było jej żal swojego przygnębionego kompana, jednak traktowała tę zabawę aż nadto poważnie, by wydobyć z siebie większe pokłady współczucia, którymi emanowała na co dzień. Doskonale znała smak wydobytej przez Gryfona fasolki i w głębi duszy cieszyła się, że to właśnie on wylosował ten feralny cukierek. Z jednej strony bardzo chciała wyjść z tego zakładu zwycięską ręką, aczkolwiek nie miała bladego pojęcia jaką karę wymyśliłaby swojemu przeciwnikowi. Płynąca w jej żyłach adrenalina wysyłała do jej umysłu klarowną podpowiedź, by z własnej woli skapitulowała i poddała się już na starcie, tylko i wyłącznie po to, by móc wykonać jedno życzenie wybrane przez chłopaka. Ciekawość powolutku obejmowała większą część jej zdrowego rozsądki, eliminując poczucie rywalizacji i chęci bycia najlepszą. Osobiście nie miała ani pomysłu ani ochoty na obarczenie Johnathana jakąkolwiek karą, a podsuwane jej przez wyobraźnie obrazy przedstawiające to co mógłby wymarzyć sobie Proudmoore były wyjątkowo zachęcające i korciły ją przez cały ten czas spędzony w przytulnej herbaciarni.
    — Gramy dalej — odpowiedziała z szerokim uśmiechem, uprzednio wyciągając w jego kierunku rękę, aby w geście pocieszenia pogłaskać go po głowie. Po raz drugi zanurzyła dłoń w wypchanym po brzegi opakowaniu, wyjmując z niego malutką fasolkę i bez cienia strachu wkładając ją do ust.
    — Toffi — oznajmiła, unosząc do góry rękę jak na prawdziwego i dumnego laureata przystało. Już miała na powrót oddać chłopakowi opakowanie z wyrobem Berti'ego, gdy przypomniała sobie o swym misternym planie oddania wygranej walkowerem.
    Tak bardzo chcesz przekonać się na własnej skórze co dla ciebie wymyśli? — pomyślała, karcąc samą siebie. Mimo tego wsunęła drobną rękę do paczki, biorąc kolejną już ponadprogramową fasolkę. Po przegryzieniu momentalnie skrzywiła się, zaciskając usta i walczyć z pokusą połknięcia małej fasolki, jednak jej smak był za bardzo okropny. Aromat woskowiny może i nie był tym najgorszym z możliwych, ale dla rudowłosej zjedzenie czegoś tak obrzydliwego stało się wyzwaniem nie do pokonania.
    — Wygrałeś, wygrałeś — wysapała, wypluwając nadgryzioną fasolkę i odkładając ją na spodek filiżanki. Otrząsnęła się z poczucia lekkiego dyskomfortu, po czym uniosła wzrok, krzyżując go ze spojrzeniem Johnathana.
    — Dobrze, a więc zgodnie z umową możesz wybrać co mam zrobić... — mruknęła zrezygnowana i jednocześnie podekscytowana.
    — Ale pamiętaj, kąpiel w błocie odpada — dodała pouczająco, układając w myślach najwymyślniejszy i barwny scenariusz tego, co prawdopodobnie rozkaże wykonać jej siedzący na przeciwko tryumfator.
    Ariii

    OdpowiedzUsuń
  87. W milczeniu przyglądała sie ruchom chłopaka, gdy ten położył na łóżku pudełko gał czekoladowych, a na jej twarzy pojawił się ledwo zauważalny uśmiech. Nie powiedziała nic, jedynie westchnęła cicho skupiając swój wzrok na malutkim opakowaniu.
    Kiedy Gryfon żegnał się z nią, tłumacząc się przymusem udania się na lekcje, jedynie kiwnęła głową, a po chwili słyszalny był już dźwięk informującego o rozpoczęciu zajęć dzwona i odgłos kroków chłopaka znikający za drzwiami.
    Zaraz po jego wyjściu wzięła metalowe pudełeczko w ręce i delikatnie pogładziła ręką jego pokrywkę, po chwili ją zdejmując. Pomieszczenie wypełnił przyjemny zapach czekolady. Rachael głęboko zaciągnęła się wonią słodyczy po czym zasunęła wieczko szczelnie zamykając pudełko. Ostatnimi czasy blondynka nie jadała słodyczy juz tak często, a jeżeli już to były to sporadyczne ulegnięcie kostce gorzkiej czekolady, którą uwielbiała.
    Ślizgonka nie mogła się doczekać opuszczenia ścian Skrzydła Szpitalnego, tak znienawidzonego przez nią w dzieciństwie pomieszczenia, więc kiedy tylko pielęgniarka oznajmiła jej, że nie ma już żadnych przeciwwskazań, blondynka opuściła pomieszczenie w oka mgnieniu.
    Dzisiejszego dnia została zwolniona z zajęć, więc spędziła go zaszywając się w swoim dormitorium, dopóki nie powróciły do niego jej współlokatorki, które skutecznie zajęły dziewczynie resztę dnia.
    Cały czas rozmyślała nad słowami Gryfona i o tym, czy powinna udac się na spotkanie z nim. O dwudziestej trzeciej leżała na swoim łózku, wpatrując się w sufit i rozważając wszystkie za i przeciw. W końcu wyskoczyła z niego jak oparzona i zakładając na siebie to co miała pod ręką, czyli przetarte dżinsowe szorty i rozciągnięty granatowy sweter, który sięgał jej przed kolana i skutecznie zakrywał spodenki, wyszła z pokoju. Z ponad półgodzinnym spóźnieniem wdrapywała się po schodach prowadzących do Wieży Astronomicznej, karcąc się w myślach, ze chłopak pewnie i tak na nią nie czeka, bo nie pojawiła się na czas. Mimo to po chwili zdyszana dotarła na szczyt i podniosła wzrok, spoglądając na wyjątkowo nieskazitelne tej nocy niebo.
    - Wow. - westchnęła głośno.

    [ takie jakieś jeszcze bardziej dziwne... :) ]
    rachael

    OdpowiedzUsuń
  88. [Kontynuujemy! Zaraz pewnie się załamię ilością wątków do nadrobienia, ale taka jest cena za lenistwo. :D]

    OdpowiedzUsuń
  89. Wpatrywała się jak zauroczona w niebo obsiane miliardami gwiazd. Zawiesiła wzrok na doskonale widoczny z jej pozycji gwiazdozbiorze Perseusza, który wyobrażany jest jako postać rycerza z mieczem w jednej ręce a głową Meduzy w drugiej i lśniącego wśród innych należących do niego ciał niebieskich wielkiego olbrzyma o wdzięcznej nazwie Gorgonea Tertia , czyli ro Persei .
    Blondynkę od zawsze fascynował wszechświat i jego ogrom. Była to jedna z niewielu rzeczy, które na prawdę ją przerażały.
    Z zamyślenia wyrwał ją przyjemnie brzęczący jej w uszach głos Gryfona, który sprawił, że spojrzała w kierunku, z którego się niósł tym samym natychmiast zauważając Johnathana opatulonego kocem, który wyglądał jakby dopiero co sie przebudził, co najwyraźniej było prawdą. Obserwowała jego ruchy kiedy poklepał miejsce obok siebie, sygnalizując jej aby siadła koło niego, lecz Ślizgonka ulokowała się dobry metr od chłopaka i podciągnęła nogi, opierając brodę na kolanach. Na jej udach pojawiła się gęsia skórka, co było potwierdzeniem, że ubrała się zbyt lekko, gdyż tej nocy było wyjątkowo chłodno. Po plecach przeszedł ją dreszcz. Naciągnęła sweter najbardziej jak się dało go rozciągajac na nogi. Pokręciła głową, gdy brunet poczęstował ją czekoladą, która otoczyła ich przyjemnym kakaowo-mlecznym zapachem.
    - Nie dzięki. Nie jadam już czekolady. - odparła ledwo słyszalnie i przeczesała palcami włosy, których kosmyki co chwila niesfornie opadały jej na twarz. - Ehm... - mruknęła na słowa chłopaka nieznacznie się uśmiechając. - To o czym chciałeś porozmawiać? - zapytała po chwili ciszy.

    OdpowiedzUsuń
  90. Na twarzy Ariany mimowolnie wymalował się delikatny wyraz zaskoczenia i lekkiej rezygnacji, gdy tylko usłyszała co będzie musiała zrobić w ramach przegranego zakładu. Szczerze liczyła na coś przepełnionego adrenaliną i szaleństwem, a noszenie swetra i wieczorny piknik mimo swojego uroku, nie wpisywały się w jej poukładane w głowie plany. Oczywiście podczas spożywania posiłku na świeżym powietrzu mogły zdarzyć się niezliczone ilości niespodziewanych rzeczy, jednak Gryfonka nie liczyła na żadną z nich. Ze spokojem wyszła jednak z herbaciarni, by po kolejnych atrakcjach zmęczona, ale usatysfakcjonowana wrócić do pokoju wspólnego Gryffindoru. Z uśmiechem opadła na wygodną kanapę, odwlekając moment odejścia do sypialni i tym samym definitywnego zakończenia tak miłego dnia. Po jakimś czasie zmęczenie zaczynało brać górę w tej nierównej walce, toteż po rzuceniu krótkiego dobranoc ruszyła schodkami prowadzącymi do pomieszczenia zajmowanego przez dziewczęta, ściskając w dłoni sweter należący do Johnathana.
    Następnego ranka zgodnie z umową włożyła na siebie ciemno zielony, szeroki sweter z wyszytą na środku literką J, stając przed dużym lustrem i krytycznym spojrzeniem oglądając w nim swoje odbicie. Górna część garderoby była na nią przynajmniej o cztery rozmiary za duża, co w rezultacie dało wręcz komiczny wydźwięk. Dziewczyna wyglądała dokładnie tak, jakby jakiś wyjątkowo mało doświadczony stylista na siłę zmusił ją do włożenia włochatej sukienki, gdyż sweter chłopaka sięgał jej kilka centymetrów za uda. Jednak zważywszy na to, iż właśnie rozpoczął się drugi i zarazem ostatni dzień weekendu, nie musiała wkładać na siebie codziennego mundurka i bez płynących z tego konsekwencji wyszła powitać się z pozostałą załogą z Domu Lwa.
    — I jak wyglądam? — zapytała radośnie jakiś czas później, stając przed Johnathanem i dwukrotnie okręcając się w miejscu, by zaprezentować się w tym nowym, innym wydaniu. Sweter chłopaka mimo wcześniejszych awersji był niezwykle wygodny i co najważniejsze, jego zapach był identyczny z wonią stojącego przed nią Gryfona. Chwyciła w piąstki nadmiar materiału, uśmiechając się szeroko i opierając o obramowanie fotela, na którym siedział chłopak. Wychyliła się przez jego ramię, przybliżając usta do jego ucha, po czym odezwała się głośnym i przepełnionym emocjami głosem:
    — Nie odmówisz mi pomocy przy przygotowaniach prawda? — w kilku krokach znalazła się znowu na przeciwko niego, wyciągając rękę po jego dłoń i ciągnąc go do dziury pod portretem, by tam zrealizować swoją wizję nadchodzącego pikniku.
    — Co powiesz na wspólny nalot na kuchnię? Skrzaty zawsze chętnie rozdają jedzenie — powiedziała, poprawiając na sobie jego ubranie.
    Ariii

    [muszę w końcu przestać zmieniać jej zdjęcia xd]

    OdpowiedzUsuń
  91. [Dziękuję, też mi się podobał. :3 Jakby była chęć bądź (nawet lepiej) pomysł, to zapraszam. :3]

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  92. - Podobno z wiekiem zmieniają nam się upodobania. - odrzekła po chwili opatulając się kocem. Najwyraźniej było to prawdą, bo teraz zamiast trzech łyżeczek, nie słodzi herbaty w ogóle, czekoladę zastępują jej owoce, a kiedyś lubiąca zwierzęta blondynka szczerze je znienawidziła i nienawidzi przebywać w ich towarzystwie, szczególnie gardzi kotami. Dlatego też fakt, iż te czworonogi mnożą sie w Hogwarcie, bo uczniowie coraz częściej zabierają je ze sobą, a ich liczba powoli dorównuje sowom, nie cieszy Ślizgonki.
    - Nie ma co wspominać. - mruknęła pod nosem, po czym skierowała swój wzrok na Gryfona, który skrył się w kącie. Wiatr się wzmagał, niemiłosiernie rozwiewając blondynce włosy, ponadto stawał się coraz chłodniejszy. Skrzywiła się widząc trzęsącego sie chłopaka, co chwila smaganego mroźnym powiewem. Po chwili namysłu, rozważając wszystkie za i przeciw jak miała w zwyczaju, powoli przysunęła się do bruneta i stykając się z nim ramieniem okryła ich oboje kocem. Czuła się dziwnie, wręcz niezręcznie, ale wiatr zdawał się rozwiewac całą tę niepewność.
    - A co? Zapomniałeś o moim istnieniu? - mruknęła w jego stronę, po czym niespodziewanie oparła głowę na jego ramieniu głośno wzdychając.
    - Ludzie są jak te gwiazdy na niebie, które jest pamięcią. Jest ona bezkresna. Kiedy po milionach lat wybuchają i znikają ze sklepienia, możemy sądzić że zniknęły na zawsze, zapomniane, ale pozostawiają na niebie jakiś ślad na wieczność, tak jak człowiek w naszej pamięci. - odparła po chwili zastanowienia. Skarciła się w myślach po tych slowach. Doprawdy, o tak późnej porze zebrało jej sie na filozoficzne przemyślenia.

    [ Łomatkozojcem.]

    OdpowiedzUsuń
  93. Aurora również nie zamierzała ani nikomu mówić o tym miejscu, ani tym bardziej ponownie go odwiedzać. Fakt, było naprawdę piękne i spokojne, ale nie poświęciłaby odznaki prefekta dla tego małego skrawka ziemi. Zresztą, cały czas czuła niepokój związany z przebywaniem w tym lesie, o którym krążyły najróżniejsze plotki. Chyba nie chciała na własnej skórze sprawdzać, czy są prawdą.
    Jego słowa o nauczycielach potwierdziła milczeniem i krótkim, dosłownie półsekundowym uśmiechem. Obeszła drzewo w poszukiwaniu jakiegoś miejsca do siedzenia, ale żaden korzeń nie wydawał się wystarczająco mocny, by Boyle mogła na nim usiąść. Jedynym rozwiązaniem było oparcie się plecami o pień, choć dziewczyna wolała nie myśleć, jakie robactwo się na nim tłoczy.
    — Że co proszę? — Ciśnienie momentalnie jej podskoczyło, kiedy John wyjawił jej prawdziwy powód zmuszania jej do spaceru. — Wykorzystałeś mnie do udowodnienia jakiemuś kretynowi, że wcale nie miałeś farta? Gdybym wiedziała, nie przyszłabym tu nawet, gdybyś do końca życia miałbyś mnie o to prosić.
    Była oburzona, a on po prostu bezczelny. Poczuła się jak królik doświadczalny, coś, na czym ludzie trenują swoje umiejętności. Prawda, i tak nie poszła na ten spacer z wielką ochotą, mając nadzieję, że po tym będzie miała spokój, ale w życiu nie spodziewała się, że Gryfon mógł mieć tak żałosny powód, by ją zapraszać.
    — "Połączyłem zakład z miłym spędzeniem czasu" — przedrzeźniła go zgryźliwie, a na jej twarzy pojawił się grymas. — Jeśli jeszcze nikomu nie pochwaliłeś się wygraną, to tego nie zrobisz.
    Ona mu pokaże miłe spędzenie czasu. Jeszcze tego brakowało, aby wieść o naiwności Boyle rozeszła się wśród uczniów Gryffindoru...

    OdpowiedzUsuń
  94. Droga do kuchni jak zwykle minęła im w atmosferze wspólnych śmiechów i żartów, które najprawdopodobniej stały się już nieodłącznym elementem ich przyjaźni. Dziewczyna żwawym krokiem pomaszerowała w dobrze znanym sobie kierunku, przystając przed portretem przedstawiającym misę z owocami i wyciągając dłoń w kierunku widniejącej na nim gruszki. Wcześniej na moment odwróciła twarz w stronę Johnathana, posyłając mu pełne podekscytowania spojrzenie sugerujące iż także nie może doczekać się ich wspólnego pikniku.
    — To co, rozpoczynamy misję uprosić o jak największą ilość jedzenia? — zapytała, po czym zgodnie z instrukcjami połaskotała żółty owoc opuszkami swoich palców, co poskutkowało tym, iż na miejscu gruszki pojawiła się klamka otwierająca im drogę do królestwa zajmowanego przez setki domowych skrzatów. Po wejściu do środka jak to zazwyczaj bywało, hogwartccy pomocniczy rzucili się pod nogi swoim nieoczekiwanym gościom, zasypując ich stosem pytań odnośnie tego, co życzą sobie stąd wynieść. Jeden ze skrzatów — mały, ze spiczastymi uszami i wyjątkowo piskliwym głosikiem — pociągnął rudowłosą za skraj szaty, prowadząc ją w bardziej odludne miejsce, w którym gwar podekscytowanych krzyków nie był aż tak dokuczliwy.
    — Czego sobie panienka życzy? I pan także, sir! — zapiszczał, omiatając długimi palcami na wnętrze kuchni. Gryfonka przez kilka chwil rozmyślała gorączkowo nad tym, co takiego może przydać im się do spożywanego na świeżym powietrzu pikniku. Nie zamierzała pytać Johnathana o radę, a tym bardziej pozwolić na to, by to on doszedł do głosu. W końcu to była tylko i wyłącznie jej kara, którą od początku do końca musiała wykonać całkowicie samodzielnie. Po wyszeptaniu długiej listy życzeń wyszła z kuchni z wypchanym po brzegi wiklinowym koszem, do którego zapakowała kilkanaście kanapek, butle dyniowego soku i sporą ilość innych smakołyków nacodzień serwowanych przez skrzaty.
    — Zaczniemy już teraz? — zapytała z nadzieją w głosie, chwytając za rękę Gryfona i ciągnąc go prosto na słoneczne błonia, żeby tam pod jego czujnym okiem sfinalizować swój przegrany zakład i dopilnować, by piknik okazał się kolejnym strzałem w dziesiątkę.
    Ariii

    OdpowiedzUsuń
  95. W głowie Rachael zapalił się mały czerwony punkcik, który włączył alarm, że zrobiło się zbyt sentymentalnie. Dziewczyna nie przepadała za popadaniem we wspomnienia. Niezbyt lubiła przypominać sobie wydarzenia z przeszłości, ale nie było to spowodowane niczym konkretnym, po prostu takie sytuacje nie przypadły jej do gustu.
    - Tak, byłeś chyba jedynym braciszkiem, którego lubiłam. - zasmiała się pod nosem i przeczesując palcami włosy, ziewnęła.
    Zdecydowanie Johnathan, jesli byłby je bratem, darzony zostałby przez nią największą sympatią. Może dlatego, że był jedyną osobą przy której ta malutka ledwo ponad dziesięcioletnia dziewczynka czuła się swobodnie i jedynie on, nie licząc matki, potrafił wykazac wobec niej tak wiele empatii i uczucia, przy okazji drocząc się z nią nieustannie. Albo może dlatego, że byłby jedyna sobą w rodzinie, której włosy nie mają tak znudzonego i nużącego już Rachael koloru blond. Tak, ta druga opcja zdecydowanie jest najbardziej prawdopodobna.
    Spojrzała w oświetlone przez miliardy gwiazd, które z ich perspektywy wyglądały jakby ktoś na czarną kartke rozsypał fiolkę brokatu, niebo i głośno westchnęła. To nieprawdopodobne jak otaczający ich świat jest ogromny i że Ziemia jest jedynie na tle tego wszystkiego jak ziarenko piasku na pustyni. Te ziarenko piasku, które gołym okiem nie różni się niczym od pozostałych, pozostając nijakie, a którego niezwykłość i wyjątkowość można dostrzec jedynie w wielkim powiększeniu pod mikroskopem, gdzie ujawnia swoją indywidualność. Wtedy dopiero zauważamy jak inne jest od reszty, że każde z tych drobnych ziarenek jest od siebie diametralnie różna.
    Odwróciła wzrok i spojrzała na Gryfona, kiedy ten jakże pospolitym zaklęciem sprawił, że z jego różdżki błysnęło niebieskie światło. Chłopakowi najwyraźniej było na prawdę bardzo zimno, bo poza gęsią skórką od pewnego czasu dygotał szczękając zębami.
    - Właściwie, to mi nie było zimno. - odparła po chwili zastanowienia. Co było jak najbardziej prawdą. Nie odczuwała zimna, jedynie dyskomfort spowodowany powiewem wiatru. Zasmiała się pod nosem i zdjęła ze swoich ramion koc, po czym opatuliła nim bruneta, aby następnie po chwili wahania mocno go przytulić.
    - Zawsze byłeś zmarzluchem Johnny.

    OdpowiedzUsuń
  96. [Też uważam, że ta karta jest lepsza. :D Tak, kontynuujemy, jak najbardziej, nawet odpis mam w połowie skończony, postaram się go wrzucić dziś wieczorem, jak się wyrobię. c: Bo najpierw idę na urodziny kuzynki, a potem musimy ogarnąć mieszkanie na urodziny siostry. c: Ale postaram się jak najszybciej go dodać. c:]
    Karen

    OdpowiedzUsuń
  97. Johnathan pochłaniający niezliczoną ilość ciastek, na dodatek prawiący komplementy w asyście wyczarowanych przez siebie ptaszków, w rezultacie dał dość komiczny efekt, jednakże dla siedzącej obok Ariany jego zachowanie było wyjątkowo urocze. Z uśmiechem przysłuchiwała się cichym odgłosom wydawanym przez żółte ćwierkające ptaszki, w międzyczasie bawiąc się materiałem zielonego swetra należącego do Gryfona. Dopiero teraz skarciła w myślach samą siebie za swoje wcześniejsze rozżalenie w herbaciarni pani Puddifott, gdyż chociaż piknik dopiero co się rozpoczął, to rudowłosa już mogła zaliczyć go do udanych. Być może atmosfera i cała stworzona przez chłopaka otoczka była nieco zbytnio przepełniona książkowym romantyzmem, to tak czy siak miała prawie stu procentową pewność, iż wszystko pójdzie po jej myśli.
    — Najadłeś się wreszcie głodomorze? — zapytała z rozbawieniem, wycierając z policzka zalegającą na nim warstwę kremu. Korzystając ze słonecznej pogody, przysunęła się bliżej chłopaka, wyciągając nogi ponad brzeg koca i układając głowę na jego kolanach, by tym samym wystawić twarz na spotkanie z rażącymi po oczach promieniami. Z tego dystansu mogła do woli wpatrywać się w czekoladowe tęczówki Proudmoore'a, a swoje poczynania wytłumaczyła niczym innym jak zmęczeniem spowodowanym wczesnym zerwaniem się z łóżka.
    — Jeśli tak to czekam na jakieś propozycje — dodała, wyciągając szyje i przybliżając swoją twarzy do jego własnej.
    Ariii

    OdpowiedzUsuń
  98. - A czemu nie? Proszę, to dla mnie bardzo ważne! – ruszyła za chłopakiem, który podszedł do regału. Spojrzała błagalnym wzrokiem na Johnathana. Nie miała zamiaru się poddać. Nie teraz. Nie kiedy próbowała udowodnić sobie i rodzinie (a właściwie to nie tyle rodzinie co swojej matce, ale nie wchodźmy w szczegóły), że jednak nie jest aż tak nierozgarnięta i potrafi otrzymywać dobre oceny.
    Że też coś umie.
    Odpędzając te nieco dołujące myśli, znów skupiła swą uwagę na Johnathanie. Przygryzła wargę. Nie bardzo przejmowała się tym, że jednak może wydawać się aż nazbyt zdesperowana. No, może troszkę. Ale nie był to jakiś wielki problem. Kiedy jednak usłyszała słowa chłopaka: Wieczór mam wolny, nie mogła się powstrzymać przed rzuceniem się Johnathanowi na szyję.
    - Czyli że mi pomożesz, tak? – dodała, upewniając się, czy jednak nie cieszyła się zbyt pochopnie.

    [Chyba wyszło trochę bez ładu i składu. Odrobinkę. Ale mam nadzieję, że aż tak źle nie jest. c:]
    Karen

    OdpowiedzUsuń
  99. [ Miałam lekki zastój, ale już wracam do świata żywych. Biorę się już za pisanie. Mam tylko jedno pytanie:
    Czy oglądanie gwiazd na Wierzy Astronomicznej mam zacząć od środka (między jednym łykiem piwa kremowego, a drugim) czy też od początku (wymknięcie się z dormitorium, zwinięcie jedzenia z kuchni itd.)? ]

    Mayonnaise Moore

    OdpowiedzUsuń
  100. - Nie dzięki. - mruknęła, spoglądając na słodycze, które co chwila pochłaniał chłopak. Lekko się skrzywiła, a w żołądku poczuła dziwne kłucie spowodowane wyobrażeniem sobie słodkości w ustach. Rachael juz tak dawno nie jadła czekolady ani jej podobnych wyrobów, że odzwyczaiła się od jej zapachu, mimo że smak zawsze zapamięta. Nie pamięta dlaczego zaprzestała jej konsumowanie, ale ostatnim wspomnieniem z tym związanym był okropny ból brzucha, po tym jak w wakacje przed ich pierwszym rokiem w Hogwarcie wykradli z jego domu cały zapas słodyczy i pochłonęli go na raz.
    Podniosła się z podłogi i podeszła na samą krawędź Wieży Astronomicznej. Założyła ręce na wysokości biusty i spojrzała w górę zadzierając wysoko głowę. Kiedy wiatr smagał jej włosy niemiłosiernie je rozwiewając, głośno westchnęła.
    Zawsze zastanawiała się co by było, gdyby oboje trafili do jednego domu. Jak wtedy potoczyłaby się ich przyjaźń. Ale doszła teraz do wniosku, że Tiara Przydziału nie pomyliła się z wyborem. Nie potrafiła sobie wyobrazić Johnathana w domu Węża, on był za dobry. Tak samo siebie nie widziała w Gryffindorze, to bylo niemożliwe. Na pewno nie odnalazłaby się tam równie dobrze jak w Slytherinie. Czuła się dobrze nosząc na szacie godło domu Salazara i nie wie czy z innym byłaby równie zadowolona.
    Odwróciła wzrok w stronę Gryfona i z beznamiętnym wyrazem twarzy odparła. - Chyba muszę już iść.
    Nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu, teraz spoglądając w niebo mogła bez wahania stwierdzić, że było już sporo po północy. Ruszyła w stronę schodów, nie żegnając się z chłopakiem i kiedy zanim całkowicie zniknęła, zatrzymała się i odwróciła w stronę Gryfona.
    - Widzimy się jutro na Eliksirach? czyż nie? - uśmiechnęła się lekko i wyszła.

    Rachael

    OdpowiedzUsuń
  101. [Peter Parker był moją pierwszą miłością! Komiksowy i kreskówkowy. Potem Tobey go zepsuł, ale Andrew go uratował.
    Uda nam się z wątkiem? (:]

    Clara

    OdpowiedzUsuń
  102. [Dobra!
    A jakieś konkretne relacje, masz jakieś życzenia? Z Jonathanem lub z Crowem, jak wolisz. Przyjaźń, coś więcej, nie lubią się, czy zaczynamy od zera?]

    Clara

    OdpowiedzUsuń
  103. [Nie mam pojęcia, dlaczego przez chwilę ubzdurałam sobie, że Crow też jest Twój. Nieważne. :D Mało spałam dziś.
    To troszkę nie odpowiada mojej koncepcji, bo, tworząc Clarę, zakładałam, że w jej rodzinie nie ma w ogóle magicznych osób.]

    Clara

    OdpowiedzUsuń
  104. Na usłyszaną propozycję kiwnęła głową z nieopisanym entuzjazmem, podnosząc się z kolan Johnathana i w mgnieniu oka wstając na równe nogi. W tamtym momencie oddałaby wszystko, byle tylko ruszyć się z miejsca i oddać innym, ciekawszym czynnością, dlatego słowa chłopaka wywołały na jej jak zawsze roześmianej twarzy jeszcze większy uśmiech. Cieszył ją fakt, iż nareszcie przyznał się on sam przed sobą do tego, iż jego pomysł odnośnie pikniku nie był szczytem kreatywności. Oczywiście nie miała zamiaru przytakiwać i tym samym sprawiać mu niepotrzebnych przykrości, ale w głębi duszy odezwała się w niej uciszona tryumfatorka, rozkoszująca się swoim zwycięstwem. Być może i przegrała ich prowizoryczny zakład losując najgorszą z możliwych fasolek, ale ostatnie słowa szatyna w pełni zrekompensowały wcześniejsze uczucie rozgoryczenia po wielkiej i niespodziewanej porażce.
    — Przynajmniej jedna część twojego pomysłu była udana — odezwała się, zapominając zawczasu ugryźć się w język. Zaraz jednak w ramach naprawy błędu nachyliła się nad wciąż leżącym na kocu chłopakiem, sięgając po jego dłoń i pomagając mu przystanąć tuż obok niej.
    — Sweter — wyjaśniła, spuszczając głowę i wskazując na swój aktualny, za duży, zielony i znoszony i zmechacony strój. — I dlatego zapomnij o każdym rodzaju kąpieli — dodała ze śmiechem. Nie miała bladego pojęcia dlaczego brudne błoto wydawało się tak zachęcającą opcją dla jej towarzysza, ale nie zdążyła do pełni zaprzątnąć sobie głowy tym zagadkowym pytaniem. W końcu każdy miał jakieś ukryte pragnienia, a najwyraźniej tym marzeniem w przypadku Johnathana było jak najbliższe spotkanie z brązową i mało przyjemną w zapachu mazią.
    — Ale chętnie popatrzę jak ty wskakujesz do zbiornika — odrzekła, krzyżując ręce na piersi. Nigdy w życiu nie przyznałaby się do tego, że pływanie połączone z jej osobą musiałoby równać się z pewnym utonięciem. Za żadne skarby tego świata nie dałaby się namówić na zamoczenie choćby kawałka nóg, ale stanie na brzegu i podpatrywanie Gryfona jak najbardziej jej pasowało.
    — Tylko pamiętaj o wielkiej kałamarnicy, trytonach, syrenach, druzgotkach... — zaczęła wyliczać na palcach znane sobie mieszkające pod wodą morskie stwory, które kojarzyły jej się z mało przyjemnymi aspektami. Mimo wszystko rześkim krokiem ruszyła w kierunku jeziora z nadzieją, iż tym razem Proudmoore okaże się być mądrzejszym i posłucha jej złotych i nieocenionych wskazówek, nie zmuszając do niechcianego starcia z wodą.
    Ariiii

    [tekst w powiązaniach jak najbardziej okej! :D]

    OdpowiedzUsuń
  105. Wróciła do swojego Dormitorium, zbytnio nie przejmując się w czasie drogi przyłapaniem przez woźnego lub któregoś z nauczycieli. Dobrze wiedziała, że rzadko przechodzą oni nocą korytarzami prowadzącymi do lochów, a sam opiekun Ślizgonów zwykł przymykać oko na późne przechadzki jego uczniów po szkole. Dlatego też bezstresowo dotarła do swojego łóżka.
    Jej współlokatorki już spały, co nie było zaskakujące dla blondynki, gdyż miała ona w zwyczaju kłaść się bardzo późno, kiedy już nawet najbardziej wytrwali zapadli w głęboki sen.
    Następnego dnia przebudziły ją krzyki dochodzące z Pokoju Wspólnego. Niechętnie zwlekła się z łóżka i nie spiesząc się zbytnio ubrała się w szatę. Kiedy wyszła z Dormitorium nikogo już w nim nie było, co świadczyło o tym, że uczniowie udali się już na śniadanie. Rachael rzadko pojawiała się rano na posiłku, a zauważywszy na zegarze, która jest godzina, szybko udała się pod salę , w której odbywały się zajęcia Eliksirów.
    Wszedłszy do pomieszczenia doszła do wniosku, iż prawie wszyscy znajdują się już na swoich miejscach i oczekują pojawienia się Slughorna. Zajęła więc miejsce przy swoim stoliku i siadłszy na stołku, oparła głowę na dłoni i znudzona przymknęła oczy, kiedy profesor rozpoczął swój wykład. Ocknęło ją mocne szturchnięcie w bok, które zarobiła od jej czarnowłosej sąsiadki. Podniosła wzrok i spojrzała na zadowolonego nauczyciela.
    — Postanowiłem, iż na dzisiejszej lekcji, będziecie pracować w parach. — odparł Slughorn obejmując wzrokiem zgromadzonych w sali uczniów, między którymi po jego słowach słyszalne były szepty. — Ale... — dodał po chwili. — Będą to pary mieszane, czyli jeden uczeń Slytherinu i jeden Gryffindoru. — dokończył z usmiechem na twarzy, po przez pomieszczenie przeszedł jęk zawodu, po którym wszyscy natychmiast podnieśli sie ze stołków, aby dobrać się w najlepszą dla nich parę. Obok jej sąsiadki , z którą do tej pory pracowała na Eliksirach, pojawiła się grupka szczerzących się Gryfonów, na których widok Rachael głęboko westchnęła. Rozejrzała się po sali napotykając na buńczuczny wzrok jasnowłosego Gryfona. Tylko nie on! , jęknęła w myślach.
    Kiedy wspomniany chłopak do niej podszedł, nawet nie starała się ukrywać swojego zadowolenia.
    — Niestety ale mam juz parę. — mruknęła, próbując zbyć natręta.
    — Nikogo tu nie widzę. - odparł Gryfon, nachylając się nad blondynką.

    OdpowiedzUsuń
  106. Spojrzała na Johnathana z mordem w oczach kiedy ją objął, ale jednocześnie odetchnęła z ulgą kiedy chłopak spławił natrętnego Gryfona, z którym Rachael nie miała ochoty pracowac tego dnia. Potrzebowała skupienia i w miarę cichego otoczenia, aby móc poprawnie wykonać powierzone im zadanie, a z tym blondwłosym amantem u boku na pewno nie dane byłoby jej uwarzyć eliksiru poprawnie.
    Znała tego Gryfona dość dobrze i dlatego też nie pałała entuzjazmem do współpracy z nim. Wolała zaprzestać na tym jednym razie, kiedy to w tamtym roku chłopakowi udało sie być z blondynką w parze. I nie, nie wspomina ona tego mile. Nie dość, że nie wykonała wywaru prawidłowo, to jeszcze nieustające, dość marne, próby podrywu podejmowane przez ucznia domu Lwa, doprowadziły do wybuchu ich kociołka i spowodowania rozległych zniszczeń w sali, co było tez przyczyną przeniesienia zajęć do klasy w lochach, gdyz poprzednia nie nadawała się już do użytku.
    Wysłuchawszy słów profesora, który wytłumaczył im jakie na dzisiejsza lekcję otrzymali zadanie, ślizgonka nawet nie spojrzała w książkę, aby wiedzieć w jaki sposób uwarzyć Eliksir. Poprawiła się na stołku i podniosła wzrok, czując na sobie czyjeś niemiłe spojrzenie.
    — Ekhm. Nie wiem, czy mi się wydaje, ale twoja dziewczyna wygląda jakby miała zamiar mnie rozszarpać Proudmoore. - odparła żartobliwie spoglądając na siedzącego obok niej Gryfona, który ze zrezygnowaniem wymalowanym na twarzy przyglądał się stojącym na blacie składnikom.
    — Nie ruszaj! — warknęła, bijąc bruneta po rękach kiedy bawił się flakonikiem. — Jeszcze coś popsujesz, wylejesz, czy cokolwiek. Ja się wszystkim zajmę, a ty najlepiej niczego nie dotykaj. W ten sposób pomożesz mi najlepiej. — dodała z rozbawieniem, zabierając się tym samym za przygotowywanie eliksiru. Ustawiwszy kociołek na odpowiednia temperaturę, zgodnie z przepisem wrzucała do niego odpowiednie składniki, momentami lekko modyfikując ich ilość bądź czas dodania. Doskonale wiedziała, że w książce nie jest opisany przepis, który doprowadzi do idealnego wykonania wywaru. Aby był doskonały, potrzeba było nanieść w nim kilka poprawek, czego dowiedziała się od profesora i jednego z uczniów podczas spotkań Klubu Ślimaka.

    OdpowiedzUsuń
  107. [ Ja też nie ze Ślunzka, ale godoć potrafię!
    Chęci zawsze są, ale pomysły idą mi jak krew z nosa ;( ]
    Timothy B.

    OdpowiedzUsuń
  108. Jezioro, subtelny szum wody, kojarzony z morską bryzą zapach i cała ta urokliwa sceneria od dawna przypodobała się Arianie, która z ochotą przychodziła nad szkolne jeziorko. Zazwyczaj trzymała się dość daleko linii brzegowej, zadowalając się siedzeniem pod korą wysokiego dębu, gdzie do woli mogła przypatrywać się wynurzającym się zza głębin macką wielkiej kałamarnicy. Tym razem jednak z pewną obawą ruszyła za prowadzącym ją Gryfonem w nadziei, iż ten weźmie sobie głęboko do serca jej wcześniejsze prośby. Dziewczyna wolała sobie nawet nie wyobrażać ile metrów głębokości morze mieć to pozornie nie groźne jezioro: jej umiejętności pływackie były godne pożałowania, a każda próba wejścia do wody zawsze kończyła się atakiem paniki i wiszącym w powietrzu nieszczęściem. Rudowłosa dobrze pamiętała jeden drobny epizod z udziałem jej pożal się Merlinie brata: od czasu do czasu zdarzyło jej się wspominać pewne rodzinne wakacje, kiedy to dawny wychowanek Domu Salazara Slytherina postanowił uraczyć swoją młodszą siostrzyczkę niezapowiedzianym orzeźwieniem w chłodnej wodzie. Oczywiście gdy tylko udało jej się złapać oddech i pozbyć się z płuc hektolitrów wody, Ryan dostał poważną lekcję niezadzierania z Arianą Campbell, ale tak czy siak od tamtej pory unikała głębin niemal jak ognia. Uśmiechnęła się pod nosem na widok zrzucającego ubrania Johnathana, jednak chwilę później jej twarzy wykrzywił lekki grymas. Pogoda była wyjątkowo sprzyjająca, lecz wizja stojącego przed nią chłopaka odzianego jedynie w bokserki i mającego lada moment zanurzyć ciało w zimnej wodzie, nie wydawała jej się najlepszym sposobem na spędzenie czasu.
    — Czyś ty oszalał?! — warknęła, gdy znikąd pochwyciły ją mocne ręce chłopaka, niosąc ją prosto w kierunku jeziora. Próbowała mu się wyrwać za wszelką cenę, ale rzecz jasna była bez cienia szans: jej drobna postura nijak miała się do wysokiego, silnego Gryfona, który bez większego trudu przerzucił ją sobie przez ramię, by wraz z nią wkroczyć w tajemniczą wodną toń. Walczyła jeszcze po samym wejściu do wody, co w konsekwencji poskutkowało wyswobodzeniem się z jego uścisku i zanurzeniu aż po same uszy. Sweter Johnathana, który aktualnie nosiła, momentalnie napęczniał od nadmiaru wody, przez co niemal jak rzucane przez ratowników koło wypchnął ją z powrotem na powierzchnię jeziora.
    — Ja cię zamorduję, Johnathanie Proudmoore — wysyczała, trzęsąc się z zimna i przecierając zaczerwienione od wody oczy. Odkaszlnęła kilkukrotnie, chcąc zniwelować atak kaszlu, po czym ignorując swoją skierowaną ku chłopakowi złość zarzuciła ręce na jego szyję, tym samym przylegając do jego mokrego torsu i w jej opinii ochraniając się tym zachowaniem przed kolejnym niechcianym zanurzeniem w morskich głębiach.

    OdpowiedzUsuń
  109. Kompletnie zdezorientowana Gryfonka w pierwszym odruchu nie miała najmniejszego pojęcia co takiego działo się wokół niej: jedyne co widziała przez zamglone od nadmiaru wody spojrzenie, to widok szamoczącego się w jeziorze Johnathana, którego niewidoczna dla oka siła za wszelką cenę próbowała porwać go aż na samo dno zdradzieckiej toni. Poprzez panikę, która aktualnie przejęła pełną kontrolę nad umysłem wciąż stojącej po kostki w wodzie dziewczyny, utraciła ona zdolność do podjęcia natychmiastowej i szybkiej decyzji, która mogła okazać się jedyną deską ratunku dla ewidentnie tonącego chłopaka. Ariana doskonale zdawała sobie sprawę z niepodważalnego faktu, iż Proudmoore nie da sobie rady z walecznym trytonem: jezioro było dla tych wyjątkowo niebezpiecznych stworzeń miejscem, w którym egzystowały od dawien dawna, przez co już na samym starcie istoty te miały przewagę nad ludźmi nieprzyzwyczajonymi do nadmiernej wilgoci i oczywiście braku tlenu. Reakcja rudowłosej była wręcz mechaniczna: drżącymi od chłodu dłońmi wyjęła schowaną pod przemokniętym materiałem szaty różdżkę, na oślep nakierowując jej koniuszek w stronę, z której ledwo dostrzegalnie zarejestrowała jeszcze przezroczyste cienie miotającego się Johnathana.
    — Relashio! — krzyknęła, przeczesując pamięć i przywołując w myślach jedną z lekcji Obrony Przed Czarną Magią, kiedy to spędziła długie minuty na słuchaniu wykładu na temat druzgotków, trytonów i innych stworzeń bądź rzeczy, od których w prosty sposób można było wyswobodzić się właśnie za pomocą zaklęcia uwalniającego. Oniemiała, spoglądała jak wyczarowany strumień ognia płoszy zrezygnowanego trytona, lecz jednak nawet tak celnie rzucony urok nie pomógł topiącemu się Gryfonowi.
    — Expulso — dodała mniej pewnym siebie tonem głosu, aby siłą odśrodkową przywołać ciało Johnathana na piaszczystą plażę. Pośpiesznie nachyliła się nad mokrym i upiornie bladym szatynem, z trudem obracając go na lewy bok i przykładając dłoń do jego zimnego policzka. Była pewna, że słyszy bicie jego serca, jednakże bała się sprawdzić, czy jego puls jest równie mocno wyczuwalny. W tym momencie priorytetem było przywrócenie chłopakowi regularnego oddechu, toteż instynktownie rozchyliła jego wargi, w międzyczasie nie wykonując żadnego z niezbędnych do tego procesu ruchów.
    Ariii

    [ok :D a co do Suz to też możemy coś wymyślić, jak nie Marcel to może tym razem Ian, chociaż przydałby się pomysł]

    OdpowiedzUsuń
  110. [Pozwoliłam sobie napisać na gg. ;]

    Raisa Aristowa

    OdpowiedzUsuń