James Potter
Gryffindor | VII rok | Ścigający
27 marca 1960
Dolina Godryka
Nowa firmowa miotła, poluzowany krawat, rozczochrane włosy w stylu "właśnie zsiadłem z nowej firmowej miotły", łobuzerski uśmieszek, garść arogancji i wielkie serce, mimo wszystko.
- Bo widzisz, wszystko to, to tylko kwestia perspektywy. Zmieniam perspektywę, rozumiesz? Teraz jestem zupełnie nowym Jamesem Potterem, zyskałem większy potencjał.
- Merlinie, jakiś ty mądry.
- Zamknij się, Łapo.
- I do tego taki seksowny.
Jim nie jest molem książkowym ani przykładnym uczniem, co nie oznacza jednak, że brak mu inteligencji, ma jej pod dostatkiem. Jak inaczej udałyby mu się te wszystkie perfekcyjne i jakże śmiesznie żarty? No właśnie, widzę, że sam znalazłeś odpowiedź na to pytanie. Jim jest odważny i honorowy, Jim ceni sobie przyjaciół i pomaga ciemiężonym, chyba że to Severus Snape. Severus Snape posiada własną instrukcję obsługi, na której słowo pomoc pojawia się tylko w zdaniu: pomóc władować jego wielki tłusty łeb do wiadra z odchodami hipogryfa. I tak, Jim jest arogancki, chociaż sam chyba nigdy nie zastanawiał się nad tym, co to słowo do końca znaczy, bo jest także leniwy. Czasem aż nazbyt.
- James , czy to na pewno dobry pomysł? Przecież bez okularów jesteś praktycznie ślepy.
- Nie martw się, Luniaczku, dam sobie radę. Poza tym, teraz gdy patrzę na Petera, nie widzę już przestraszonej Puchoneczki. A nie, czekaj, wciąż tam jest.
Nie wie, czego chce, na pewno nie na tyle, by zaciekle o to walczyć. Ma kodeks, którego zazwyczaj się trzyma, ale zdarza mu się zbłądzić. Jedynym, co się naprawdę liczy, są quidditch i przyjaciele, niekoniecznie w tej kolejności. Liczy się jeszcze Lily, ale ona go nie chce. James po raz pierwszy w życiu został odrzucony. W sumie to razy tych było więcej niż jeden, coś w okolicach dziesięciu, ale nie w tym rzecz. Boli, gdy nie dostajesz tego, czego pragniesz. To jedna z niewielu prawd, które do niego docierają. Boli cholernie.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
- Zgadzam się z wilkołakiem. Zabijesz się.
- James, to jest bardzo, bardzo niebezpieczne.
- Tak samo jak życie, przyjaciele. Nie zapomnijcie o tym napisać na moim nagrobku. Dodajcie też coś o świetnych włosach.
Animag | Twórca Mapy Huncwotów | Rogacz
mahoń | 11 cali
patronus to jeleń | nadal utrzymuje, że niczego się nie boi
[Przepraszam, jeśli kogoś uraziłam, wykorzystując jego postać, ale wychodzę z założenia, że składamy się z ludzi, którzy nas otaczają, a James składa się z Huncwotów, Lily i nawet Severusa. W każdym razie, jakby komuś to nie pasowało, dajcie znać, wszystko pozmieniam.
Pan na zdjęciach to Aaron Taylor-Johnson, znalazłam je na we<3it.
Głęboko wierzę w to, że nie zepsułam Rogasia do cna i nadaje się jeszcze do wątków.
Ostatnia aktualizacja : 18.07.2014
Numer gg: 18696006 ]
[Tutaj też mam dylemat, czy kontynuujemy tamten wątek, czy wrzucimy w ich w jakiś następny punkt w historii? :D]
OdpowiedzUsuńEff
[Poczekam, póki nie nazwiesz mojej Blanche pyzą. Cierpliwie poczekam.]
OdpowiedzUsuń[ Wątek taki sam jak przedtem czy jakiś nowy? ]
OdpowiedzUsuńAudrey
[piszę tak pro forma teraz, chociaż się już dogadałyśmy. ale to po to, aby się nikt nie przyczepił, że nieaktywna jestem :)]
OdpowiedzUsuń//Lily Evans.
[Okejka, to jak znajdę czas (może jeszcze dziś, ale dom się sam nie wysprząta, ja go muszę wysprzątać, też sama) to odezwę się na gg i tak porozmawiamy :D]
OdpowiedzUsuń[ Pasuje, pasuje :) ]
OdpowiedzUsuńAudrey
OdpowiedzUsuńDla Blanche wyjście z domu było nie lada wyzwaniem, bo takie upały działały na nią jak płachta na byka i jedyna motywacja, która zmusiła ją do opuszczenia klimatyzowanego pokoju leżała właśnie w torbie Jamesa Pottera. Stąd też mogła wydawać się nie do końca zadowolona z takiego obrotu sprawy, tym bardziej, że nie wiedziała w jakie miejsce się z nim udać. Jednego była jednak pewna: na tym upale, pod prażącym słońcem nie mogli zostać.
Skinęła mu zatem przytakując głową i skierowała się ku jednej z wąskich uliczek prowadzących do paryskiego rynku.
– Wolisz żaby czy ślimaki? – spytała unikając użycia żartobliwego tonu, by pomyślał, że mówi jak najbardziej poważnie. Dla wielu to właśnie te dwa dania kojarzyły się z Francją, a po prawdzie w tym kraju było dużo więcej smacznych potraw, niż płazy i mięczaki z mięsem imitującym smak kurczaka.
– Pójdziemy do mnie – zadecydowała. Zabranie go do jakiejkolwiek publicznej restauracji mogłoby skutkować spotkaniem kogoś ze szkoły lub znajomych rodziców, którzy z pewnością nie byliby zachwyceni faktem, że ich córka spotyka się z Gryfonem o znanym nazwisku i różnie respektowanym. Korzystając zatem z okoliczności, że przebywali za granicą na jednej ze swoich misji, o których za wiele mówić nie mogli Blanche wolała zabrać go właśnie tam. Domem opiekowała się Beatrice, zaś jej bracia w żaden sposób nie wściubiali nosa w nie ich sprawy. Każde z nich miało coś za uszami.
– I jak nie chcesz się tak wyróżniać to następnym razem ubierz coś... – zatrzymała się na moment lustrując go od stóp do głów – bardziej francuskiego. – Pomimo że nie miało to zabrzmieć ani złośliwie, ani obraźliwie to w jej sposobie wypowiadania się i tonie głosu było coś, co wywoływało w odbiorcach takie odczucia.
[Cześć Rogasiu, chyba once again, czyż nie? :>]
OdpowiedzUsuńRoy/Hawkins
[ Nie mam pojęcia, czy odpisałaś, nie pamiętam, jak dawno to było :D Możesz odpisać, ja nie mam nic przeciwko i zaczynamy ponownie! ]
OdpowiedzUsuńJace
Stosunki Ślizgonów i Gryfonów były skomplikowane, ale Miller nigdy nie mogła pojąć dlaczego. Zawsze myślała, że tak jest od niepamiętnych czasów. Z resztą jej to nie przeszkadzało. Z każdym miała skomplikowane relacje, nawet z niektórymi Ślizgonami. Z resztą Audrey była indywidualistką i wolała przebywać sama niż męczyć się z niektórymi osobami. Nie była jednak szarą myszką, która kuliła się w kącie i czekała aż wszyscy sobie pójdą by samej móc się ruszyć. Lubiła od czasu do czasu znaleźć się w centrum uwagi. Dlaczego dziewczyna stroniła od ludzi? To bardzo proste. Nie każdy zdołałby poradzić sobie z dość trudnym charakterem. Wiadomym było, że dziewczyna łatwo się denerwuje i wybucha niczym super wulkan, który może zniszczyć wszystko na swojej drodze. Słabe osóbki przegrywały z nią już na starcie. To było przykre, ale dziewczyna nie chciała zadawać się z każdym, kto chciał być jej przyjacielem. Tak naprawdę to miała tylko kilku przyjaciół, których starannie sobie dobierała i na których zawsze mogła liczyć, wiedząc że ci jej nie zawiodą.
OdpowiedzUsuńZ Jamesem Potterem łączyła ją relacja, którą najtrafniej można określić słowami „ nie przyjaźnimy się, ale cię lubię”. Spotykali się przeważnie na imprezach i tam rozmawiali najczęściej. Z resztą nie tylko to ich łączyło. Mało osób zdawało sobie sprawę z tego, że Miller uwielbiała stroić innym uczniom różnego rodzaju numery. Co prawda ona wolała je wymyślać, niż wprowadzać w życie, ale nie było to regułą.
Był piątek. Najpiękniejszy dzień tygodnia. Właśnie zaczynał się weekend, więc wszyscy uczniowie mieli wolne i mogli robić co tylko im się podoba. Audrey również skorzystała z tego, że ma czas wolny, jednak w przeciwieństwie do innych nie siedziała w Pokoju Wspólnym, gdzie mogła zintegrować się z pozostałymi Ślizgonami. Zamiast tego wolała posiedzieć w dormitorium i nacieszyć się chwilami spokoju. Uwielbiała swoje współlokatorki, no ale czasem miała ochotę je rozszarpać, zwłaszcza gdy zbytnio interesowały się jej życiem.
Aktualnie leżała na swoim łóżku a u jej boku spała jej suczka Hekate. W brew pozorom Audrey posiadała uczucia, jednak nie obdarzała nimi innych. Kochała jednak Hekate całym sercem i traktowała ją jako równą sobie istotę. Miller już miała zasypiać, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi.
– Wejść – powiedziała szybko i niechętnie wstała z łóżka wyczekując, kto to chciał ją odwiedzić o tej porze.
Audrey
Potter-Srotter!
OdpowiedzUsuńIrytek wrzeszczał ile miał sił w swoich nieżywych już płucach ponownie tego dnia sprowadzając chaos na uczniów Hogwartu. Tym razem postanowił opuścić mury zamku i wparował do gryfońskiej szatni atakując wyzwiskami drużynę. Trzaskał szafkami i starał się narobić większego rabanu niż chochliki kornwalijskie wypuszczone z klatki. Umykał zaklęciom i śmiał się z bezbronnych opiekunów McGonagall.W pewnym momencie dostrzegł coś z boku, zerwał się natychmiast i gwizdnął nową miotłę szukającego, gromiąc go przy okazji strzechą w głowę.
- Uczeszemy Srotterka!
Irytek próbował miotłą ulizać włosy gryfona, jednak z racji tego, że James Potter próbował się bronić na jego głowie powstała jeszcze większa szopa. Przedstawienie mogłoby trwać jeszcze dłużej gdyby nie nauczyciel, który wparował do szatni zwabiony hałasami.
Jak się nie śpi pół nocy, bo się łazi do kuchni, potem się ucieka przed trollem a na koniec migdali w schowku na miotły(!) z chłopakiem, którego przez większość czasu, od kiedy się znali, najchętniej zabiłaby wzrokiem, gdyby mogła (ale przecież nie była bazyliszkiem), to nic dziwnego, że się jest niewyspanym. Na szczęście koniec końców udało im się zwiać przed tym trollem i przy okazji nie zostać przyłapanym przez nikogo na szwendaniu się po nocy. Ale w tym niewyspaniu, mimo usilnych chęci, czasem się nie wie, co się w ogóle dzieje. Lily nie miała pojęcia, jak to w ogóle zrobiła, jak jej się udało, ale ubrała rano szatę tyłem na przód. I byłaby tak wyszła z dormitorium, na szczęście dziewczęta zwróciły jej uwagę. Wstyd by był taki…
OdpowiedzUsuńMiała nadzieję, że nie padnie twarzą w owsiankę. Zresztą, wystarczyłoby wypić tylko dobrą zbożową kawusię, aby odrobinę się pobudzić. A potem czekały ją eliksiry, to gdyby się tak uśmiechnęła do profesora Slughorna… Na pewno by coś poradził.
Na razie jednak trzeba było jakoś przeżyć. Plus tego wszystkiego był taki, że nie miała nawet siły myśleć o tym, co się stało w nocy, roztrząsać tego w głowie i analizować. Stało się, aktualnie o tym tak właściwie nawet nie pamiętała. Później się zastanowi, co z tym fantem zrobić. Na razie tylko przemierzała pokój wspólny, sunąc jak jakaś zjawa i nawet nie patrząc, gdzie idzie. Na pewno powinna, uniknęłaby wtedy nagłego przypomnienia sobie o wszystkim, co zaszło w tym nieszczęsnym schowku. A przypomniała sobie naprawdę nagle, kiedy to całkowicie niespodziewanie na kogoś wpadła. A tym kimś okazał się nie kto inny jak właśnie James Potter, co zauważyła, gdy tylko podniosła głowę, aby zorientować się, co się dzieje tym razem i kto śmie przeszkadzać jej w drodze na śniadanie. Żołądek fiknął jakiegoś dziwnego koziołka, bo automatycznie przed oczami stanęły jej wszystkie nocne sceny. A mina jakoś tak zrzedła.
- Znowu ty – mruknęła jedynie.- Przepraszam – dodała jeszcze, chcąc być w porządku, bo chyba najzwyczajniej w świecie w niego weszła.
Trudno byłoby nie zauważyć kogoś takiego, no ale złóżmy wszystko na karb zmęczenia. Zmęczenia spowodowanego zresztą przez niego samego.
//Lily Evans.
[ Panie, pan tu nie stał! Do kolejki.
OdpowiedzUsuńPS. Tak pragnę tego wątku, że przepuszczę Cię na 3 miejsce do wątkowania, a co! ]
Regulus
[Tak, my już miałyśmy zaczynać konkurs: Kto podleci bliżej Wierzby Bijącej. Czy mam zacząć (oferuję swe usługi, jakby co)?]
OdpowiedzUsuńYseult
[ Panie, my chyba pogadamy inaczej! Drugi w kolejce, zaraz po Effy - żeby James nie poczuł się wszechpanem. ]
OdpowiedzUsuńNocne przechadzki na skraju Zakazanego Lasu należały do zwyczajów Lucasa. No, może nie do końca, ale na pewno pomagały mu, gdy miał za dużo spraw na głowie i musiał wszystko przemyśleć. Chociaż druga w nocy to może nie była najlepsza godzina na spacerowanie po błoniach…
OdpowiedzUsuńTakie i inne przemyślenia błąkały się po głowie Puchowa, gdy Argus Filch, szkolny woźny, o którym krążyły najstraszniejsze historie, ciągnął go za rękaw szaty do swojego gabinetu. Tam też wręczył mu do ręki szczoteczkę do mycia zębów i oświadczył, że następnego dnia ma się zjawić w klasie profesora Slughorna, gdzie dowie się, co go czeka.
Lucas przeczuwał najgorsze. Ale zgodnie z poleceniem starego skurczybyka, jak zwykł nazywać go Hagrid, stawił się w wyznaczonym miejscu o wyznaczonej porze, czyli tuż po zakończeniu zajęć. Stał tak przed salą lekcyjna i bawił się otrzymaną poprzedniego dnia szczoteczką, gdy nagle przed jego oczyma pojawił się najgorszy z możliwych widoków.
- O nie – wyszeptał Lucas i zamrugał parę razy, jakby to wszystko było tylko złym snem, z którego mógł się obudzić.
Ale tak się nie stało i po chwili do Puchona podszedł James Potter, Gryfon z tego samego rocznika, którego Roy nie potrafił zdzierżyć.
W sumie, to nic takiego między nimi się nie wydarzyło, ale chłopaka ogromnie irytowało podejście jego kolegi do życia. Arogancja, megalomania i egoizm w połączeniu z powalająca próżnością tworzyły mieszankę, której próby przełknięcia kończyły się u Lucasa niemalże odruchem wymiotnym.
Czarodziej westchnął głęboko i odwrócił się plecami do Rogacza, dając mu do zrozumienia, że nie jest chętny na rozmowę z nim. (Swoją drogą, dalej nie rozumiał, co zabawnego widzi banda Pottera, nadając sobie tak idiotyczne przezwiska). Na szczęście nie musiał stać tam długo, bo do dwójki skazańców podszedł wykonawca ich wyroku – Filch.
- Roy, Potter, proszę za mną – zaskrzeczał woźny, przekręcając klucz w drzwiach klasy. – Dzisiaj profesor Slughorn prowadził zajęcia z wyjątkowo tępą grupą, która pozostawiła po sobie całe mnóstwo brudnych kociołków. Macie je wyczyścić tymi szczoteczkami do siódmej. Macie zakaz używania czarów, więc konfiskuję wam różdżki. Będziecie tu przychodzić codziennie tak długo, aż te kociołki nie zaczną błyszczeć.
I wyszedł, zostawiając ich samych. Lucas westchnął po raz kolejny i wziął do ręki pierwszy z całej sterty lepkich kociołków. Ten wieczór zapowiadał się jako bardzo długi.
Roy
[Dobra kobieta zacznie, bo wczoraj miała przypływ weny i go musi wykorzystać. :) O, i skoro ma się odbyć próbny mecz między Krukonami i Gryfonami, warto skorzystać z tego faktu. ;)]
OdpowiedzUsuńYseult Ducie interesowała się quidditchem odkąd tylko pamięta. Już jako mała dziewczynka śmigała po ogrodzie swojego domu i zanosiła się śmiechem za każdym razem, gdy potrąciła jakiegoś gnoma bądź przestraszyła kota. Czasem miała wrażenie, że latanie ma we krwi; jeszcze nigdzie nie czuła się tak dobrze, jak na miotle. Nikogo nie mógł więc dziwić fakt, że dziewczyna startowała do szkolnej drużyny co roku i była niezwykle dumna z pozycji szukającej, którą udało jej się zająć.
Jej siostra nigdy nie rozumiała tej pasji i najprawdopodobniej nie miała jej zrozumieć. Zawsze krzywo patrzyła na plakaty ulubionych drużyn quidditcha, spore kolekcje książek na temat tego sportu czy nawet błyszczącą nowością miotłę. Yseult jednak nauczyła się to ignorować i – wbrew woli matki – rozwijać swoją pasję. Mogła z dumą powiedzieć, że sztukę latania opanowała do perfekcji. Zapewne byłaby z siebie jeszcze bardziej dumna gdyby nie jeden, z pozoru niewinny uczeń. James Potter był uważany za najlepszego gracza, jakiego miał Hogwart i Yss za nic w świecie nie mogła się z tym faktem pogodzić. Przez to coraz więcej czasu spędzała na boisku, zamiast uczyć się do OWUTEMów. Coraz rzadziej nawet narzekała na kapitana drużyny Krukonów, do którego nie pałała sympatią, ze względu na przerośnięte ego i zwyczaj wyżywania się na reszcie druzyny.
Musiała jednak przyznać, że zdążyła polubić Jamesa. Żarty Huncwotów zawsze ją bawiły, o ile ona nie była ich ofiarą. I chociaż uważała, że najłatwiej byłoby go znienawidzić i podczas meczu (albo na korytarzu) mocno poranić, to nie mogła się na to zdobyć. Przede wszystkim chciała udowodnić, że to ona jest lepszym zawodnikiem i to ona lepiej lata. Wyeliminowanie przeciwnika nie wchodziło w grę. Wtedy tylko pokazałaby, że jest słabsza i zrobiła to z powodu najzwyklejszego w świecie strachu.
Gdy wyszła na błonia, wcale się nie zdziwiła, gdy dostrzegła Jamesa i jego przyjaciół. Uśmiechnęła się na ich widok i przemierzyła trawnik, zbliżając się do nich.
— Jak tam przygotowania do meczu, James? Gryfoni kontra Krukoni, będziecie się musieli nieźle postarać, żeby wygrać.
Musiała to powiedzieć, to było silniejsze od niej. Chciała pokazać, że tym razem to Krukoni wygrają, a uczniowie domu Lwa mogą jedynie sobie o pucharze pomarzyć.
Yseult
Oczywiście, że nic się nie stało. Przecież przeprosiła. Zdziwiłaby się, gdyby właśnie coś się stało, a przynajmniej w przypadku, gdy weszłaby w kogoś innego, kogokolwiek. Ale to był Potter, samo to, że się pojawił i w ogóle był blisko oznaczało, że coś się stało.
OdpowiedzUsuńZdawała sobie sprawę, że to był odruch, w końcu na pewno nie chciałby, aby komukolwiek, kto w niego wszedł, kimkolwiek by ten ktoś był, coś się stało, ale nie oznaczało to, że musi reagować entuzjastycznie na to, że jego ręce są oplecione wokół jej talii. Nie powinna nawet być zadowolona. I zdecydowanie nie była. Nawet jeśli w jakimś stopniu podobało jej się to, co stało się w nocy – wtedy byli sami. Teraz nie. Nie wstydziła się niczego, ale naprawdę wolałaby, aby nikt jej nie dotykał w miejscach publicznych, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Chyba po prostu nigdy za tym nie przepadała, czuła się niezręcznie.
Dlatego właśnie położyła dłonie na rękach Jamesa i delikatnie je odsunęła. Z początku nic nie mówiąc, tworząc jedynie dystans, bo odsunęła się również o krok. Tak, aby nie wytworzyła się zbytnia poufałość, żeby nie pozwalał sobie na zbyt dużo i żeby nikt sobie nic nie pomyślał, chociaż nie bardzo ją obchodziło, co o niej inni myślą.
- Chyba musimy porozmawiać – odezwała się po chwili informującym głosem.- Po wszystkich zajęciach na błoniach – dodała jeszcze czas i miejsce, które akurat jej wpadły do głowy i które wydawały jej się optymalne. Nie będzie się musiała przejmować tym, ze czekają ją jeszcze jakieś zajęcia ani tym, że ktokolwiek będzie podsłuchiwał, jak miałoby to miejsce w pokoju wspólnym.
Wpatrywała się również w Jamesa przez chwilę po podaniu informacji takim typowo wyczekującym i w jakiś sposób również próbującym go prześwietlić wzrokiem.
Zorganizowana jeszcze jedną wycieczkę do Hogsmeade z okazji zbliżającego się roku szkolnego, by uczniowie mogli odetchnąć świeżym powietrzem po egzaminach i ożłopać się kremowego piwa w karczmach magicznej wioski, leżącej u stóp Hogwartu.
OdpowiedzUsuńRegulus błąkał się pomiędzy sklepowymi wystawami przeklinając w myślach Pottera i Czekoladową/Miętową Żabę przez których miał dożywotni zakaz pokazywania się w Miodowym Królestwie, jego zdjęcie wraz z podobizną szukającego Gryfonów wisiało na szybie z niezbyt miłym podpisem. Kiedy tylko domalował Jamesowi wąsy i wampirze kły na fotografii, Ślizgon nie miał już co robić. Rosier, który towarzyszył mu przez pierwszą godzinę okazał się Judaszem przekupionym za trzydzieści ciągutek o smaku bananowym. Koniec dnia powoli się zbliżał a powiewy letniego wiatru przynosiły wieczorem przyjemny chłód, niektóre z miejscowych pubów i pomniejszych kawiarenek wystawiły stoliki, krzesła i parasole na zewnątrz – podczas tego wypadu było naprawdę gwarno i głośno, wszyscy świętowali z okazji ostatków, już za tydzień mieli opuścić Hogwart na całe długie dwa miesiące. Ta myśl jednak nie radowała regulusowego serducha, było wręcz przeciwnie. Czuł przygnębienie i narastające napięcie, wróci do wielkiego domu i ponownie zostanie osaczony przez matkę, matkę pałającą chorą miłością, prawie że despotyczną. Nigdy tego nie przyzna otwarcie, nawet sam przed sobą, ale prawda była taka, że zazdrościł Syriuszowi tego, że miał odwagę uciec, żyć swoim własnym życiem, po gryfońsku.
Pogrążony w nurtujących go myślach nawet nie kontrolował swoich nóg, które doprowadziły go aż pod próg Trzech Mioteł, ręce instynktownie pchnęły drewniane drzwi i zanim jego mózg zdążył zarejestrować sytuację, młody Ślizgon był już w środku. Tak jak tego się spodziewał, karczma była okupowana przez Krukonów i nielicznych Puchonów, Ślizgonów w ogóle nie dostrzegł za to jego bystre spojrzenie dostrzegło jedyny pusty stolik.
- Mam szczęście. - mruknął do siebie pod nosem a lekki uśmiech zawitał na jego gębie. Zamówił kremowe piwo i ruszył pośpiesznie w stronę swojego, upatrzonego wcześniej stolika. Zapatrzony w dziwny wazon na blacie nawet nie dostrzegł obiektu który obrał sobie taką samą drogę i na dodatek w tym samym kierunku.
- Potter! - warknął Regulus kiedy zderzyli się ramionami, kremowe piwo rozlało się nieco na podłogę. - Zjeżdżaj, to mój stolik! Idź do swych kochasiów.
Twój Reguś.
[Panie, ale pan stawia.]
[Hello hello jestem bardzo zainteresowana wątkiem z panem. Zapraszam - mogę być dostawcą ognistej, biedną ofiarą, czym tylko chcesz; a jeśli masz konkretniejszy pomysł to strzelaj]
OdpowiedzUsuńStanley
[ Bardzo mi miło i dziękuję! Napiszemy jakiś wątek? ;) ]
OdpowiedzUsuńFrancesca Howell
[Poczekam. Cierpliwy ze mnie człowiek :D Miłego wyjazdu XD]
OdpowiedzUsuńMikael
[ Dobrze, to jak wrócisz, to coś wymyślimy! Baw się dobrze :3 ]
OdpowiedzUsuńFranka
Eva przemyła twarz chłodną wodą i otarła twarz ręcznikiem, po raz kolejny dziękując w duchu swojej matce, za wyszukiwanie tych wszystkich nowatorskich metod makijażu odpornego na wodę i uszkodzenia mechaniczne. Odsunęła się od zlewu i spojrzała w lustro, dostrzegając w nim szczupłą sylwetkę wciśniętą w ciasny, granatowy materiał. Prezentowała się na tyle nieźle, że posłała w stronę matki kolejne mentalne podziękowania za to, że wynalazła jej sukienkę, w której nie wygląda jak beza, albo przerośnięta krewetka. Nie zniosłaby, gdyby tego dnia dodatkowo miała wyglądać paskudnie; wystarczało jej w zupełności, że tak się czuła.
OdpowiedzUsuńPora wracać, pomyślała zerkając na zegarek o wąskim pasku przymocowanym do lewego nadgarstka i wyszła z łazienki.
Już w marcu słyszała jakieś przesłanki o tym, że w Dolinie Godryka latem odbędzie się wyczekiwane przez wielu wielkie weselisko organizowane przez familię Cottonów, na czele z ich brzuchatym seniorem, który każdych wakacji na przywitanie czochrał małej Effy włosy. Oczywiście na małe przyjęcie oprócz ogromnej rodziny zaproszenie otrzymali mieszkańcy całej wioski, więc nie mogło i zabraknąć wśród nich najbliższych sąsiadów. Reevów z domu po lewej i Potterów z domu po prawej.
Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby miała cokolwiek do powiedzenia, ale żyjące wydarzeniami sprzed kilku miesięcy rodziny nawet nie chciały słuchać o tym, że ona i James nie są już razem. Nie. Nawet same słowa ona i James brzmiały żałośnie obco i nie miały już racji bytu nawet w jej głowie, chociaż nie tak dawno temu były oczywistym elementem rzeczywistości – od wczesnego dzieciństwa po nastoletnie lata. Kiedy szła w jego stronę, myślała o tym, jak to się stało, że ten nierozłączny duet małych postrachów z Doliny stał się sobie tak obojętny, jakby nigdy nie istniał.
Jednak to nie była prawda, dziura po nim bolała zbyt mocno, by pozwolić zapomnieć.
- Cześć – odpowiedziała, spoglądając w stronę najbliższego okrągłego stolika, opatrzonego karteczkami z imionami jej, Jamesa, siostry Evy, Charlie oraz bliżej im nieznanego kuzyna Pana Młodego. Wesele dopiero się rozpoczynało, a na talerzach właśnie pojawiały się desery; wszyscy nie mogli się doczekać pierwszego tańca, chociaż Reeve sądziła, że bardziej chodziło o pierwszą kolejkę. A ona… chciała tylko przeżyć ten wieczór.
Cisza między nimi przeciągała się, więc Eff wybrała najbanalniejszy sposób na jej przerwanie. – Usiądziemy?
Nieznośna cisza, jaka zapanowała po wyjściu Filcha sprawiała, że czyszczenie kociołków było kilka razy bardziej uciążliwym zajęciem, niż gdyby miał to robić, wymieniając się uwagami z towarzyszem niedoli. Jednak ponieważ tym towarzyszem okazał się nim być nie kto inny, ale James Potter, Lucasowi jakoś odechciało się strzępić języka. O tym Gryfonie przez sześć lat wyrobił sobie opinię i nic nie wskazywało na to, żeby to subiektywne postrzeganie Rogacza uległo zmianie.
OdpowiedzUsuńJames Potter, ach, James Potter. Samo to nazwisko budziło w Puchnie mdłości. Gdy ktoś w pobliżu je wypowiadał przed oczami jawił mu się zadufany w sobie chłoptaś, kroczący korytarzem w otoczeniu swej wiernej świty i myślący, że jest ósmym cudem wiata. Egoistyczny megaloman, który od dobrych paru lat robił maślane oczy do Lily, twierdząc, że tekst Hej, Evans! Umówisz się ze mną? załatwi sprawę. Arogancki półgłówek, uważający, że dzięki ciągłemu stroszeniu i tak nastroszonych włosów i wykręcaniu mało zabawnych numerów będzie do końca życia popularny.
W dodatku ta ksywka - Rogacz. Kto słyszał o tak durnym przezwisku? Zresztą, cała jego gryfońska paczka, nazywająca się dumnie „Huncwotami” między sobą zwracała się do siebie w tak głupi sposób. Syriusz Black był Łapą, Remus Lupin Lunatykiem, a Petter Pettigrew Glizdogonem. Totalny idiotyzm.
Lucas westchnął ciężko, dając upust skumulowanej w nim irytacji i pokręcił głową z politowaniem. Naprawdę nie lubił Pottera, a było to o tyle dziwne, że właściwie lubił wszystkich. Ewentualnie ci, za którymi nie przepadał pozostawali mu obojętni.
Jednak ta cisza wydawała mu się podejrzana. Czyż ten sławetny James, o którym w Hogwarcie krążyły legendy, zgadzał się na taką pracę? Nie chciał wymyślić jakiejś zwariowanej drogi ucieczki, rozwalając przy okazji połowę klasy do eliksirów i nadal wyglądając świetnie? To nie było zgodne z obrazem Rogasia, który mieszkał w głowie Luke’a. Trzeba było coś zrobić.
- Mówiłeś coś? – spytał Roy, słysząc jakiś szmer, dochodzący od strony Gryfona. – Jeśli to było o mnie, to możesz powtórzyć, nie obrażę się.
Lucek
[Omg, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaki obraz Jamesa wykreowałam xd]
[Ja jestem za ciągnięciem wątku, a jak ;) Ale będziemy musiały zmienić pozycję, na którą Chan ma trafić :)]
OdpowiedzUsuńChantelle
[ No wątek tutaj jest obowiązkowy, nie ma to tamto. Tylko tak myślę, co by tu fajnego wymyślić... ]
OdpowiedzUsuńŁapa
[Rogaś! ;) Zacznę od tego, że uwielbiam tę kartę i uwielbiałam ją jeszcze zanim zostałam Glizdkiem (jakkolwiek to brzmi, haha). Wątek chyba obowiązkowy, ale ja wyprana z pomysłów konkretnych jak zawsze. Czekam z niecierpliwością na Twój powrót z urlopu i mejbi jakiś wątek ;>]
OdpowiedzUsuńGlizdek
[Zgłaszam się raz jeszcze, bo zauważyłam, że wszystkie pozycje w drużynie zajęte, aczkolwiek (włączyłam tryb stalkera) zauważyłam, iż pani szukając niezbyt udziela się na blogu, więc prawdopodobnie zwolni się miejsce :)]
OdpowiedzUsuńChantelle
[ A dziękuję bardzo, jak na razie z weną u mnie wszystko w porządku, zawarłyśmy wakacyjny sojusz :) No dziewczę ślizgońskie, tylko takie potrafię prowadzić, jestem pewna że gdybym znalazła się w Hogwarcie to też bym trafiła do domu Węża ]
OdpowiedzUsuńrachael
Ja mam to na względzie, aczkolwiek sobie pojechałam na urlop i przez to nie mam internetów :C Dorwałam na chwilę u sąsiadów i wrócę czym prędzej. Albo coś wymyślę i odpiszę :)
OdpowiedzUsuń//Lily Evans.
[Osławiony Rogacz! :3 Bardzo ładna karta, gdyby ktoś kiedyś nagral film o czasach Huncwotów, tak osobno, to Aaron mógłby śmiało grać Pottera. Chętnie bym się pisała na jakiś wątek :)]
OdpowiedzUsuńLux Glass
I bardzo dobrze. Bardzo dobrze, że się nie kłócił. Chociaż nie chciała, żeby to wszystko wyglądało tak oficjalnie i żeby tak się odbyło. Tak palnęła, może wręcz rozkazała, trochę się nie zastanawiając nad tym, co się stanie i jak to później wyjdzie. Ani nawet nad tym, co mu powie, bo przecież coś tam musieli sobie wyjaśnić.
OdpowiedzUsuńNo ale skoro nie było problemu, to tym lepiej, choć sama Lily chyba nawet była przerażona tym, ze się zobaczą (znów sam na sam) i będą być może normalnie rozmawiać. Święto! Chyba nawet na pewno a nie być może, choć nigdy nic nie wiadomo, mogło się skończyć jak zawsze, czyli jakąś kłótnią.
Tak samo po popołudniowej lekcji OPCM poleciała do dormitorium, choć nie miała zamiaru się jakoś specjalnie szykować. Zamiar zamiarem, wyszło inaczej, bo całkowicie bezwiednie i tak zastanawiała się nad tym, co na siebie włożyć i czy wypadałoby jednak zrobić coś z włosami. Czasu jednak na to zabrakło, nawet ich nie rozczesała. Jakoś specjalnie się chyba nie denerwowała, bardziej była nastawiona bojowo, ale z tego zwykle wynikały tylko problemy, niestety. Emocje wtedy brały górę i zwykle kończyło się odwrotnie do tego, co sobie wewnętrznie wstępnie planowała. Aktualnie planowała sobie wyjaśnienie sytuacji i dotarcie do punktu, w którym oboje przyjmą, że to, co się działo w nocy, nie miało miejsca. Nic się nie działo i nic nie pamiętają, czarna dziura w pamięci.
Nakazała sobie iść powoli i spokojnie. Lubiła być pierwsza na miejscu spotkania, z kimkolwiek się umawiała. Tym razem się jednak nie udało, niestety.
- Cześć – spokojny, chłodny ton, suche powitanie, kiedy tylko stanęła nad Potterem, rzucając na niego swój własny cień.
[ło boże, co to mi to wyszło. ale się skupić coś nie mogę.]
//Lily.
- No chciałam – powiedziała jedynie, bez zastanowienia siadając obok.
OdpowiedzUsuńNie miała pojęcia dlaczego, ale jakoś dziwnie zirytował ją ten uśmiech. Niby nie było w nim tej arogancji i pewności siebie, jak zazwyczaj, zauważyła to, ale jakoś jej to nie pasowało, nie w tym momencie. I wiedział też, że powinna dymiła, w końcu zawsze należy być uprzejmym i kulturalnym, ale taka dziwna złość w niej wezbrała… Chyba nawet nie na Jamesa, tylko na samą siebie, bo uświadomiła sobie, że wcale nie jest zła o to, co się stało. Co więcej, sprawiło jej to przyjemność. A tonie współgrało z ogólnym nastawieniem do niego i całej sytuacji, w której byli już od kilku lat. Nie potrafiła sobie poradzić z tą nagłą złością, a że się napatoczył, to pewnie mu się oberwie. Nie pierwszy raz zresztą. A jeśli powie coś w stylu „nie złość się, bo złość piękności szkodzi”, to chyba go walnie jakimś zaklęciem.
- Co ty sobie wyobrażasz w ogóle? – zaczęła kazanie głosem przepełnionym tą nieszczęsną złością.- Dlaczego robisz takie rzeczy? I dlaczego to jest takie przyjemne, co?! Mam taką ochotę cię walnąć, żeby ci ten uśmiech zszedł z twarzy, że nawet sobie nie wyobrażasz – to po prostu była Lily jak nie Lily, bo przecież nigdy wcześniej się tak nie zachowywała, zawsze grzeczna i spokojna, poukładana.- To było po prostu nie w porządku, bo mnie zaskoczyłeś, a do tego mnie po prostu irytujesz sobą. Dodatkowo cały czas chcę, żebyś to powtórzył, a to mnie tak niewyobrażalnie wkurza, ze nawet sobie nie zdajesz sprawy! – zakończyła już litanię, a gdyby stała, to pewnie tupnęłaby nogą, aby nadać wszystkim słowom znaczenia i podkreślić ich wagę. Nie mogła tego zrobić, niestety, bo zawczasu już usiadła.
A najgorsze pewnie będzie to, że po tym, co powiedziała, pewnie się tylko idiotycznie wyszczerzy, jak zawsze. Znów tym uśmiechem pełnym pewności siebie, a wtedy to już chyba nie wytrzyma i coś mu zrobi jak nic.
Powinna sobie głęboko odetchnąć, bo złość chyba naprawdę jej szkodziła.
//Lily Evans.
[No ba. Trochę melancholijna jest, ale ma też charakterek, nie Gryfoński, już bardziej Ślizgoński. W sumie całkiem inna jest od Pottera, ale myślę, że i ona by uległa jego urokowi. No i pewnie byłabym w stanie wymyślić jakiś wątek, ale chyba raczej bardziej koleżeński, bo widzę, że James ma już kilka zobowiązań :)
OdpowiedzUsuńNo i oczywiście, że potem był bardziej znany, ale w czasach Huncwotów z pewnością go znały i wszystkie uczennice i uczniowie :D]
Lux
Eva siadając przy stoliku nie skomentowała przejawu kurtuazji ze strony Rogacza – podobne zachowanie wzięła za pewnik, niezależnie od tego czy obecnie się trawili czy nie. Co nie zmieniało faktu, że nawet takie odsunięcie krzesła było po prostu miłe. Tak jak powiedział James, Cottonowie mieli ambicję przebicia wszystkich organizowanych jak dotąd w Dolinie Godryka wesel i podniesienia poprzeczki tak wysoko, aby nikt po nich do niej nie doskoczył. Krążyli pogłoski, że wydali fortunę na nową zastawę, meble, zespół, catering czy ozdoby, ale zdaniem Evy niepotrzebnie zaoszczędzili na kimś odpowiedzialnym za wystrój. Wszystko było po prostu pstrokate – zewsząd wyłaziły wszystkie kolory tęczy, począwszy od złotawych talerzy, poprzez srebrne sztućce i pudrowo-różowe obrusy, kończąc na kwiatach i barwie namiotu. Dominował przepych i tandeta, a tyczyło się to zarówno formy, jak i treści. Jedynie panna młoda swoją skromną kreacją wyłamywała się z tego schematu, wyglądając pięknie i ucierając nosa wszystkim damom chcącym uchodzić tego wieczoru za królowe kiczu.
OdpowiedzUsuń- Prawdopodobnie liczą na całą stronę w Proroku Codziennym opiewającą to podniosłe wydarzenie – odparła, obrysowując palcem krawędź talerza, na którym wzór namalowany był złotą farbą.
Evie przez myśl nawet nie przeszło, że James mógł poczuć się speszony tym, że się do niej odezwał. Tak jak jej umknął fakt, że odpowiedziała mu machinalnie, bez zdziwienia i toczyli między sobą namiastkę konwersacji. Niezależnie od tego jak bardzo byli na siebie źli, nie była w stanie go ignorować, bo kłóciłoby się to z jej własnym być albo nie być.
Dopiero kiedy na niego spojrzała, poczuła się trochę niezręcznie i bez pomysłu na to, jak kontynuować farsę. Szczęśliwie od tego uchronił ją deser, który znikąd pojawił się na talerzu, ściągając do stołów wszystkich gości, w tym jej siostrę i tajemniczego Toma, który wyglądał na grubo starszego, nawet od niej i Pottera.
Krzycz Effson!
Chciałbym, żebyś ze mną poszła. Jedno krótkie zdanie, nic więcej. Chantelle trochę się zdziwiła. Czy przegapiła moment, w którym Potter nauczył się używać mniejszej ilości słów? Chyba była przez ten czas w szkole. Dziwne rzeczy w tym Hogwarcie, chociaż w sumie to szkoła magiczna. Tak czy inaczej, Chan zwęziła powieki patrząc na Gryfona podejrzliwie.
OdpowiedzUsuń- Zdajesz sobie sprawę z tego Potter, że ci nie ufam? - zapytała, dalej bacznie się mu przyglądając. Co za nowy sposób wymyślił, by w końcu zwerbować ją do drużyny? Z jednej strony, nawet nie chciała z nim rozmawiać, o czymkolwiek, a już szczególnie na temat quidditcha. Jednak z drugiej chciała się dowiedzieć, po co chciał, żeby Chan z nim poszła. Tak bardzo ją korciło, a tak bardzo jakiś głos krzyczał jej w uchu: nie idiotko, nie
- Może i się zgodzę - idiotka - pod warunkiem, że mi nic nie zrobisz - jednak cechy Gryfonki wygrały. Ciekawość i odwaga, głupie to, na co to komu? Teraz blondynka miała jedynie nadzieję, że nie jest to kolejny głupio pomysł Pottera czy zabawy jego tej całej grupki. Inaczej będzie tego mocno żałowała.
Chantelle
Ulżyło jej. Wygadała się, wyrzuciła wszystko z siebie i ulżyło. Nawet nie czekała na jakąś konkretną reakcję, wystarczyło jej tylko, że powiedziała to, co chciała. Mogłaby teraz wstać i sobie pójść, sumienie miała czyste i nic jej już nie leżało na serduchu. Zresztą, nawet nie chciałaby teraz słuchać tłumaczeń, bo to i tak byłoby bez sensu.
OdpowiedzUsuńAnalizowała wszystko, to prawda. Ale to już leżało w naturze Lily Evans, że nad wszystkim musiała się zastanowić, najlepiej jeszcze zaplanować i odpowiednio wcześnie wpisać w kalendarz. W tej kwestii zapewne była całkowitym przeciwieństwem siedzącego obok niej Jamesa Pottera. Ale przecież byłoby nudno, gdyby wszyscy byli tacy sami. Niektórzy byli poukładani, niektórzy bardziej spontaniczni, taki spontan właśnie się zdarzył, bo nawet mimo uprzedzenia o tym, co zrobi, dla Lily i tak było to zaskoczeniem. Całkiem sporym, bo naprawdę, nawet jeśli nie oczekiwała wyjaśnień, to ich się właśnie spodziewała. Nie tego, że tak po prostu i chyba nawet odrobinę bezczelnie znów ją pocałuje.
W pierwszej chwili naprawdę chciała go tak po prostu odepchnąć, a potem zwyczajnie trzasnąć mu w twarz. To była taka chęć wbrew sobie, głos rozsądku, który mówił, że tak właśnie powinna zrobić, bo nie może mu pozwolić na takie zachowanie, zwłaszcza, żeby nie poniósł konsekwencji. Problem w tym, rozsądek przegrał, bo co innego mówiło lub raczej pytało, dlaczego tak usilnie próbuje pozbawić samą siebie przyjemności.
Może nawet nie chodziło o to, czy jej się to podoba, czy nie, czy odpowiada, tylko o zasadę. Zasadę mówiącą o tym, że takich rzeczy nie robi się tak po prostu.
Najwyraźniej jednak James miał inne zasady.
Rozsądek poszedł w diabły. I nie potrafiłaby wyjaśnić, z jakiego powodu, czy coś jej nagle nakazało, żeby przestała się zastanawiać i analizować, być może to przez jego słowa, które odebrała chyba odrobinę urażona, koniec końców jednak oddała pocałunek. Wydawało jej się to szaleństwem, ale jednak to zrobiła. Poddała się, mając całkowicie nagle w głębokim poważaniu fakt, że ktoś może ich zobaczyć, że to wszystko dzieje się w nie takiej kolejności jak powinno. Ręce powędrowały na szyję, palce wplątały się w ciemne włosy na karku, usta się rozchyliły. I kolejny raz towarzyszyło jej to dziwne uczucie, że nikt wcześniej nie całował jej w taki sposób. I że wcale nie chce tego przerywać.
//Lily Evans.
Chantelle pozwoliła się ciągnąc za rękę, w sumie nie miała innego wyboru, by dowiedzieć się nowego plany Gryfona. Spokojnie podążała za nim i bez słowa zaczekała na środku boiska. Zdążyła przyjrzeć się ogromowi stadionu i zielonej trawy. Jakoś nie miała szczęścia bywać tu za często, a tak naprawdę była tutaj chyba kilka razy. Licząc od samego rozpoczęcia nauki w Hogwarcie. Mimo tego, iż ojciec uczył ją od małego, i mimo tego, że był on zapalonym kibicem quidditcha, to dziewczyna nigdy nie przejęła pasji po nim. Oczywiście, nauczyła się latać, w końcu jej ojciec zajmowała się teleportacją, więc miał mnóstwo znajomych w Ministerstwie Transportu Magicznego. Lubiła latać, ale jakoś preferowała lot pod postacią sowy, chyba jedynie z sentymentu.
OdpowiedzUsuńWidząc wracającego James'a wraz z dwoma miotłami podniosła jedną brew. W trakcie kiedy mówił ścisnęła pasek na ramieniu. Jakoś niezbyt miała ochotę latać. Ani dawno tego nie robiła, ani nie pod czyimś krytycznym okiem.
- Jeżeli to spowoduje, że dasz mi spokój, to z chęcią - skłamała przejmując miotłę. Nie wierzyła w fakt, że da jej spokój i równie dobrze nie wierzyła w swoje chęci, który były znikome. Można rzec, że nawet zerowe. Blondynka jednak odłożyła torbę na ziemię, a wsiadając na Zamiatacza. Jak dobrze pamięta, to chyba była ta sama miotła, na której uczyła się latać. Figlarna na początku, ale z czasem się z nią oswoiła. Oderwała się od ziemi, ale pofrunęła w żadną stronę. Siedziała wyprostowana i założonymi na chwilę rękoma na piersi.
- Tobie więc na co ta miotła? - zapytała wskazując kiwnięciem głowy na przedmiot trzymany w prawej ręce Gryfona.
Chantelle
Zdziwiło ją nagłe pojawienie się Gryffona w jej dormitorium. Jego najście trochę ją zdziwiło, bo nie sądziła, że miała się z nim spotkać. Gdy Potter wszedł do środka, Miller rozejrzała się po pokoju, aby spojrzeć na współlokatorki. Średnio obchodziło ją, co sobie pomyślą, ale nie chciała żeby później zawracały jej głowę, tym że ktoś ją odwiedził, a wiedziała, że tak właśnie będzie.
OdpowiedzUsuńNiechętnie podniosła się z łóżka, na którym już zdążyła wygrzać sobie miejsce, i spojrzała chłopakowi w oczy, posyłając jednocześnie pytające spojrzenie.
– Jaki Eddy? – spytała nie kojarząc imienia. Nie miała tej umiejętności aby od razu kojarzyć kogoś z imienia i nazwiska, znacznie łatwiej przychodziło jej przypasowywanie imion i nazwisk do twarzy innych. Dopiero potem załapała o kogo mogło chodzić.
– My przecież go nie namawialiśmy, ktoś tam powiedział, już nie pamiętam kto – zamilkła na chwilkę. Doskonale wiedziała, że to ona to powiedziała, bo piętnastolatek ją zdenerwował – że nie dałby sobie tam rady.
Nie sądziła, że chłopak może być aż tak głupi i lekko myślny, aby o tej porze wybierać się do Zakazanego Lasu. Jak widać, myliła się.
Wstała z łóżka jak poparzona i stanęła na równe nogi. Ona, zapewne tak jak i James nie chciała mieć problemów, jeśli cokolwiek stałoby się chłopaczkowi w tym lesie. Wtedy byłoby naprawdę źle.
– Jak to poszedł? Dawno? – spytała nadal nie wierząc w to co usłyszała. W takim wypadku musi go znaleźć. Bez wahania pobiegła do szafy, z której wydostała ciepłą bluzę, którą szybko nałożyła na siebie. Potem wzięła Pottera za rękę, nie miała zamiaru szukać sama, i wyszła z dormitorium.
Audrey
Przemknęło jej przez głowę, ze to nieodpowiednie miejsce. Właśnie dlatego, że tak widoczne, otwarte, a później będzie musiała patrzeć na to, jak część uczniów gratuluje Potterowi, że w końcu udało mu się dorwać Evans, a część patrzy na nią wzrokiem mówiącym „nie chciała, nie chciała, a jednak w końcu dała się złapać, tak jak wszystkie”. Nie, żeby jakoś specjalnie ją interesowało, co inni o niej myślą, ale sam fakt, że o tym myślą lub rozmawiają nie był już taki fajny.
OdpowiedzUsuńTo ją chyba trochę otrzeźwiło w całej tej sytuacji. Niczego jednak nie przerwała, nie protestowała, bo i tak już się stało i nie miało znaczenia, czy teraz się odsunie, czy zrobi to za kilka minut. Zresztą, nie można było ukryć tego, że jej przyjemnie, co zresztą było widać i na twarzy, bo emocji niekiedy nie dało się ukryć. I zapewne James mógł to dostrzec w momencie, gdy się odsunął. Lily jednak nie do końca odpowiadała tak mała przestrzeń, więc bardziej odsunęła głowę. Nie uciekła jednak z kolan na trawę, gdzie byłoby bezpieczniej. I nie miała bladego pojęcia, dlaczego.
Milczała. Póki co, była w zbyt euforycznym stanie, aby odpowiedzieć racjonalnie, czekała więc, aż oddech się uspokoi, a jej samej uda się wszystko przeanalizować w głowie. I doszła tylko do wniosku, że to wszystko dzieje się całkowicie nie po kolei. A druga myśl była taka, że gdyby miało iść „po kolei”, według tego, jak ona sama sobie każdą relację wyobrażała, to pewnie nigdy by do niczego nie doszło i nic by się nie rozwinęło. No i koniec końców nie wiadomo, co lepsze, więc znów pojawiła się w niej chwilowa złość. Coś za dużo emocji, Evans. Za dużo ten Potter ich wywoływał, ot.
- Zastanawiałeś się?! – fuknęła cicho, nie chcąc zwracać niczyjej uwagi, choć na to i tak chyba było już za późno, bo któż by się nie zainteresował całującą się parą. I do tego jeszcze parą, której jedna połówka nadzwyczaj wytrwale unikała drugiej.- A zastanowiłeś się chociaż trochę, zanim mnie pocałowałeś?
Nie potrafiła się zwyczajnie pogodzić z tym, że jej to odpowiada. Chyba. A poza tym, obecny był również strach, który podpowiadał jej, że to i tak nie wyjdzie. Bo nie bez powodu przecież James tak ją drażni. Jeśli wszystko grało na płaszczyźnie odnoszącej się do jakichkolwiek zbliżeń, czy to przytulania, czy pocałunków, to co będzie z kwestią bardziej werbalną? Cały czas wydawało jej się, że nie będą potrafili nawet normalnie porozmawiać, bo niby o czym? O Quidditchu? Przecież za tym nie przepadała. I to jej przeszkadzało, świadomość tego, ze od tego powinni zacząć. Od rozmowy i normalnego kontaktu. Bo teraz obawiała się tego, że to po prostu im nie wyjdzie.
//Lily Evans.
Rzeczywiście, zapach wypełniający klasę był co najmniej nieznośny. Lucas musiał przyznać rację Jamesowi – trudno tutaj było wytrzymać te kilkanaście minut, które spędzili już na szlabanie, a co dopiero całą lekcję. Pociągnął nosem, starając się sprawdzić, co może być przyczyną tego przykrego odoru.
OdpowiedzUsuń- Wyczuwam subtelną nutę przypalonych ogonów jaszczurek i… Och… - Wziął głębszy wdech, a następnie skrzywił się z niesmakiem. – Nietoperze skrzydła? W każdym razie z pewnością cuchnie, jakby Slughornowi coś zdechło w szafce.
Zaśmiał się z własnego dowcipu, licząc, że rozśmieszy również współtowarzysza kary. Może i James był rozpieszczonym dzieciakiem, myślącym, że jest fajny, ale w chwili obecnej pozostawał jedyną osobą, z którą Lucas mógł zamienić choć słowo. A biorąc pod uwagę stos kociołków, jaki ich otaczał, mogli wymienić się więcej niż jednym zdaniem.
W sumie to może trochę bezpodstawnie go osądzał. Potter co prawda żył w nieco innej rzeczywistości niż Roy, ale tak samo jak on pozostawał człowiekiem, czarodziejem oraz uczniem Hogwartu, w dodatku z tego samego roku co Puchon. Siódma klasa była zapewne tak samo wymagająca dla nich obydwu, Kanadyjczyk traktował go jak niedorozwiniętego gumochłona. Chyba nadszedł czas, by z tym skończyć.
- W sumie to – zaczął Lucas, odwracając się twarzą do Rogacza – czemu siedzisz tu razem ze mną? Łajnobomby pod gabinetem McGonagall czy wrzuciłeś larwy nieśmiałków za kołnierz jakiejś prefekt?
Nie żeby był ciekawy. Pytanie zadał z czystej uprzejmości albo chociaż próbując być uprzejmym w stosunku do Gryfona. Dalej nie pałał do niego miłością [i tak by dostał kosza, chlip :<], ale mógł chociaż stwarzać pozory. Poza tym, ciekawie byłoby mieć informacje z pierwszej ręki o wydarzeniach, które zapewne jutro okażą się plotką dnia.
Lucek
[Z damskimi postaciami zawsze mam więcej wątków, myślę, że pewnie jeszcze mi takich wpadnie, więc skoro nie wiesz, na kogo się zdecydować, wybierz Jamesa. Chyba że ci się coś odwidzi i jednak wolisz Mary, też spoko. ;D]
OdpowiedzUsuń~ Wish Queshire
[Przybywam, by zaproponować wątek z Karen. Właściwie to miałam napisać już daaawno, ale że i karta była brzydka, a moje pisanie było dość nieregularne, to się nie pchałam w kolejne wątki. Teraz wszystko ogarnięte, więc pytam: kombinujemy coś? Oczywiście jeśli chcesz. c: Co prawda na razie pomysłów nie mam, ale zawsze można burzę mózgów zrobić. :D]
OdpowiedzUsuńKaren
Mikael chyba polubił prowokować Jamesa Pottera do różnych zachowań, stąd te wszystkie spóźnienia i obijanie się na treningach. Z drugiej zaś strony nie traktował qudditcha jak serious business, a czyste, niezobowiązujące do niczego hobby, które przy okazji rozwijało jego umiejętności w tym kierunku, dlatego z lekką ręką traktował rywalizację pomiędzy domami, uważając to za dobry rodzaj rozrywki, a nie pole do popisu i kolejnego pretekstu do kłótni ze Ślizgonami, którzy, no cóż, w ostatnim meczu nie pokazali klasy, było wręcz odwrotnie, marność nad marnościami i wszystko marne, dlatego nie rozumiał dlaczego Potter skupiał się przede wszystkim na wychowankach Salazara, którzy absolutnie nie potrafili się sprzeciwić Puchonom.
OdpowiedzUsuńPrzypomniał sobie o zbliżającym się treningu grubo po czasie, akurat był w trakcie kontemplacji butelki Ognistej, gdy został uświadomiony, że wspomniany wyżej trening trwa. Zabrał swoją miotłę i pokierował się w kierunku błoni. Otworzył wielkie, mosiężne drzwi, zaciskając zęby na filtrze papierosa. Przywitał go chłód, podjudzany przez nieludzko lodowaty wiatr, który zaatakował jego twarz z dwojoną siłą. Idealny pretekst do zamordowania gryfońskiego kapitana gołymi rękami.
Z daleka dostrzegł parę punkcików, unoszących się na niebie i wykrzywił usta w półuśmiechu, spodziewając się, że za chwilę spotka go słowna potyczka i nie zawiódł się. Potter nie próżnował i nie przebierał w słówkach, powitał go swoim gniewem za nim Rasac zdążył chociażby mrugnąć i ukształtować w głowie jakiekolwiek usprawiedliwienie na swoje spóźnienie.
— Tak, tak. — Uśmiechnął się beztrosko, wkładając w to swoje całe zaangażowanie i pomachał niedbale dłonią. — Daj mi trzy minutki,panie kapitanie — odparł, wymawiając ostatnie dwa słowa z ledwo wyczuwalną nutką złośliwości. Puszczając jego groźby mimo uszu, brócił się do niego plecami i skierował swoje kroki w stronę szatni.
[Nic nie szkodzi. Jestem cierpliwym człowiekiem ;)]
Mikael
Potter czym więcej mówił, tym bardziej Chan zdawało się, że jego plan wymagał od niego sporo wysiłku. Najbardziej zastanawiał ją fakt, że chciał, aby ona pofrunęła pierwsza. Powiedział jej to chłopak, który uwielbia latać i nigdy nie odmówiłby sobie latania. Zabawne. Kiedy oparł się o miotłę podniosła jedną brew, a następnie wzruszyła ramionami. Co ją obchodzi zmarnowany czas Jamesa? Ona przecież mogła polatać przy okazji w ogóle przypomnieć sobie jak się to robi, a Gryfon mógł stać na ziemi ile chciał - jego sprawa. Tak więc blondynka odfrunęła od rówieśnika i zatrzymała się gdzieś na wysokości wież, które okrążały stadion. Dziewczyna rozglądała się chwilę, tak dobrze było znowu siedzieć na miotle. Dawno już zapomniała, że ona również jest środkiem transportu. Zbyt bardzo przyzwyczaiła się do teleportacji i do zamiany w sowę. Animizacja dawała jej dodatkową funkcję w postaci lotu jako ptak, to też rozumiała latanie znacznie lepiej niż inni. Chan chciała spróbować czegoś, co właśnie robiła pod postacią sowy, czyli obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni lecąc cały czas w tym samym kierunku. W tym celu oddaliła się od najbliższych trybun, aby w razie wypadku je ominąć. Rozpędziła się do średniej szybkości Zamiatacza, by chwilę później przekręcić się i znowu lecieć prosto. Gryfonka uśmiechnęła się pod nosem, a udana próba spowodowała, że tylko przyśpieszyła tempo swojego lotu i wszystkich slalomów, które właśnie robiła. Nawet całkiem zapomniała o stojącym na dole Potterze. Najprawdopodobniej obserwowana przez niego od dłuższego czasu.
OdpowiedzUsuń[Wybacz, że tyle pisałam - coś mi ostatnio nie idzie ;/]
Chantelle
[Może mogliby mieć relację w stylu ona się w nim podkochuje, on ją lubi, dobrze się trzymają, ale jednak traktowałby ją albo jak młodszą siostrę, albo po prostu dobrą koleżankę. Mogłaby mu jakoś przypadkowo zdradzić się z uczuciami i wtedy mógłby jakiś zgrzyt pójść :)]
OdpowiedzUsuńLux
Stereotypy. Blanche miała nadzieję, że to tylko kpina z jego strony. Paryż był miejscem, gdzie królowała swoboda, panowała powszechna zasada wolności Tomka w jego własnym domku, jednakże moda francuska różniła się pewnymi akcentami od brytyjskiej. Tutaj kobiety nosiły spódnice lekko za kolano, nie zaś do połowy łydki, stawiały też na rozkloszowany dół, nie zaś prosty jak w przypadku Angielek. Wzory były też bardziej krzykliwe, nie tylko jednokolorowe lub w kratę. W końcu panowała swoboda.
OdpowiedzUsuńFoucault stłumiła westchnienie.
– Wyglądasz nudno – stwierdziła ze wzruszeniem ramion. – Mam nadzieję, że dobrze zabezpieczyłeś... – szukała w głowie odpowiedniego słowa, które nie wyjawiało ich szemranych transakcji – prowiant. W takim upale może zgnić i spleśnieć – dodała, wskazując mu zejście do metra, w kierunku którego go poprowadziła. Tylko nim mogli szybko dojechać na obrzeża, gdzie mieściło się osiedle domków jednorodzinnych, na którym Blanche mieszkała. Tylko w tym metrze mogli się teleportować nie zwracając uwagi niczego nieświadomych mugoli. Najciemniej pod latarnią, jak rzecze przysłowie i czarodzieje stosowali się do niego z szerokim uśmiechem.
Blanche Foucault
Może zareagowała zbyt ostro. Uświadomiła to sobie w momencie, gdy na te słowa zareagował w sposób, którego się nie spodziewała. Ale inaczej nie potrafiła, to był wynik tych wszystkich lat w Hogwarcie, kiedy tak naprawdę nie potrafili normalnie porozmawiać
OdpowiedzUsuńI chociaż na to teraz liczyła, na sensowną rozmowę, nie potrafiła odezwać sie inaczej, spokojnie i łagodnie, przyzwyczajona do całkowicie innego odnoszenia się do Jamesa Pottera. Poza tym, on też nie zachował się teraz tak, jak zwykle, kiedy to każda odmowa lub opryskliwa odpowiedź dosłownie po nim spływały. Otworzyła już nawet usta, żeby coś powiedzieć, jakoś zaprotestować, może go zatrzymać. Ale nie było na to szans i wiedziała o tym już w momencie, gdy wylądowała na trawie. Nie było szans na to, aby za nim poszła, nawet gdyby ktoś jej obiecał, że już zawsze będzie trafiała tylko na fasolkę toffi, a wszystkie obrzydliwe jakimś cudem ją ominą. Zresztą, co to w ogóle za pomysł, aby ją przekupić fasolkami!
Pokręciła głową, chyba tak naprawdę powstrzymując się przed tym, aby go nie zawołać. Pewnie by nie zawrócił i poczułaby się wtedy jak idiotka. Już się przecież czuła głupio. Nic jednak nie mogła poradzić na to, co się stało, powiedziała, co powiedziała, a teraz, chwilę później, imię nie chciało jej przejść przez gardło, nie chciało się przeobrazić w wołanie, na które i tak nie zwróciłby uwagi.
Ale nawet nie była na siebie zła. Jedynie zdziwiona tym wszystkim. No i cóż, pozwoliła mu w tym momencie odejść. Lub uciec. Zależnie, jak kto na to patrzył.
***
Odwracała wzrok. Unikała spojrzenia. Codziennie, przez kilka dni, kiedy to tysiąc myśli tłukło się w rudej głowie. Najpierw jakoś odruchowo, podświadomie szukała go wzrokiem, a to na zajęciach, a to w wielkiej sali, a kiedy już odnajdywała ciemną czuprynę, natychmiast kierowała spojrzenie w całkiem inną stronę, jakby się spłoszyła, choć przecież nikt nie widział, że patrzy na jedną, konkretną osobę. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Nie odważyła się zacząć rozmowy. I nie oczekiwała, że James to zrobi. Że przyjdzie i zechce w ogóle z nią rozmawiać. Byłaby zaskoczona, gdyby tak się stało. Bycie w takim impasie nawet jej odpowiadało, miała przynajmniej spokój. Przed dwa dni Po drugim dniu poczuła się nieswojo, bo jednak czegoś brakowało. Tego natrętnego zainteresowania, od którego się opędzała, ale do którego się wyjątkowo przyzwyczaiła i dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, że chce, aby to nadal trwało.
Ale, jak widać, sama wszystko zepsuła.
Takie myśli towarzyszyły jej niemalże w każdej chwili. Teraz również, kiedy zmierzała do wielkiej sali na kolację, wszyscy jednak najwyraźniej byli jeszcze bardziej głodni i niż Lily, bo wyjątkowo zrobił się tłok przed drzwiami. Jak codziennie, rozglądała się wokół, podświadomie, niezależnie od racjonalnych myśli, szukając ciemnej czupryny. I znowu ją znalazła, tym razem po drugiej stronie korytarza.
- Potter! – tym razem nad tym nie zapanowała, samo się wyrwało i dopiero sekundę po zawołaniu uświadomiła sobie, że brzmi do nieco niefortunnie.- James! – poprawiła się od razu, wołając nawet głośniej i teraz już zaczynając się przepychać między uczniami.
Przebiegła przez cały korytarz i, nie zdoławszy wyhamować odpowiednio wcześnie, praktycznie na niego wpadła.
- Wszyscy widzą. Będą widzieć. Ja… - zaczęła nieco nieskładnie, pewnie nawet zbyt cicho, aby wszystko dokładnie usłyszał.- Możesz… Wszyscy zobaczą, pewnie chcesz, żeby zobaczyli… - a od kiedy to ją obchodziło, co sobie pomyślą ludzie? – Możesz mnie przytulić?
Zakończyła w końcu poplątaną wypowiedź. I to pytaniem, które pewnie sprawi, że zamiast zrobić to, o co spytała, tylko mu szczęka opadnie.
//Lily Evans.
- Przepraszam – wyrwało jej się, bo po prostu poczuła, że to powinna powiedzieć. I ze podświadomie odnosiło się to do poprzedniego spotkania, podczas którego zareagowała w taki, a nie inny sposób, chociaż gdyby mogła się do tego cofnąć i naprawić sytuację, zapewne i tak powiedziałaby to samo. Bo to była pierwsza myśl, zgodna z tym, jak zachowywała się wobec Pottera do tej pory. Nie potrafiłaby inaczej, bo mimo wszystko nadal gdzieś tam w jakimś stopniu uważała go za zadufanego w sobie aroganta, który dokucza innym uczniom, często bez powodu, tylko po prostu dla zabawy. Wprawdzie dawno tego nie widziała, ale i tak to robił wcześniej. Teraz wydawał jej się odrobinę inny. A może zwyczajnie głupiutko zauroczyła się tymi pocałunkami, bo nikt nigdy wcześniej nie robił tego w ten sposób. I podświadomość i wtedy przymykała oko na te wszystkie wcześniejsze wybryki i część charakteru. A rozsądek wracał w trakcie rozmowy i wtedy nastawiała się odrobinę wrogo.
OdpowiedzUsuńMoże przez to, jak zareagował ten jeden raz dotarło do niej, że nie do końca wszystko po nim spływa i jednak ma trochę rozumu pod tą stertą ciemnych włosów. Rozumu i uczuć.
Tylko, że pojmowanie tego nie następowało z chwili na chwilę, sekundy na sekundę, tylko trzeba było przekonać się powoli. Nadal miała jakieś wewnętrzne opory.
Przytuliła się, i owszem. Wtuliła twarz w szyję, chwilę wdychała zapach. Zapominając już o tym, czy ktokolwiek widzi, czy patrzy, czy narazi się tym na plotki. Tylko to wszystko działo się pod wpływem impulsu i kiedy dotarło do niej, co właśnie robi, trochę otrzeźwiała.
Przynajmniej na tej płaszczyźnie wszystko układało się w sposób wyjątkowo dobry. Kwestia porozumienia za pomocą rozmowy czy ogólnie porozumienia poza fizyczną częścią trochę utykała. Trochę bardzo. Należało się teraz odsunąć. I zrobiła to, wyplatała się z objęć, choć powoli i delikatnie. Odsunęła się tylko odrobinę, bo na większy dystans i tak nie było miejsca.
- Wolałbyś, żeby nikt nie widział, bo…? Bo się wstydzisz? – pewnie przeinaczyła sens tej wypowiedzi. Właściwie na pewno. Choć tak naprawdę powiedziała to specjalnie i miało być taką małą prowokacją.
Cały czas miała głowę uniesioną, aby móc obserwować twarz Jamesa. Mimikę, wyraz, aby chociaż spróbować zrozumieć, co mu tam po głowie chodzi. Czemu tak się przyczepił, czemu nie odpuścił do tej pory, słysząc tyle odmownych odpowiedzi. I chciała też dowiedzieć się, czy naprawdę warto jakoś na to pozwolić, pozwolić, aby się działo, czy jednak lepie nie, bo zaraz wróci to postaci tego okropnego, aroganckiego Pottera, który niewyobrażalnie wręcz ją irytował, a już na pewno jej niczym nie imponował. Nie można imponować głupotą.
[Pozwolę sobie więc zacząć, żeby już Ciebie nie męczyć tym :) No i uznałam, że się już troszkę znają.]
OdpowiedzUsuńUczucia. Co można wiedzieć o zakochaniu, gdy ma się piętnaście lat? Ponadto Lux nigdy nie należała do osób wybitnie romantycznych czy też uczuciowych. Ot, czasem ktoś zawrócił jej w głowie, jednak wielce zakochana nigdy nie była, a emocjami przeważającymi w jej nastoletnim serduszku były głównie gniew, rozgoryczenie i chęć do buntu. Wszystko się jednak zmieniło i to w bardzo krótkim czasie. Wystarczyło tylko jedne, przypadkowe spotkanie, zresztą bardzo banalne. Upadły jej książki na korytarzu i Potter, akurat wtedy bez swojej bandy, pomógł jej je podnieść. Zwykły gest, ktoś powiedziałby- w końcu może Rogacz nie jest aż taki zły, na jakiego wygląda. Lux jednak wsiąkła. To wydarzenie podniosła do rangi niemal oświadczyn i od tego czasu jego osoba spędzała jej sen z powiek. Po jakimś czasie ochłonęła i pod wpływem rodzinnych trudności nieco wydoroślała, uczucie jednak pozostało. Wodziła za nim wzrokiem na korytarzu, na meczach Qudditcha skrycie kibicowała Gryfonom i pluła sobie w brodę, że nie trafiła do domu Godryka- wtedy byłaby przecież bliżej niego. Najgorsze było to, że wiedziała, że nie ma szans. Oczywiście, nie powiedział jej tego nigdy wprost, ale zawsze z góry zakładała najgorsze. I zazwyczaj miała rację. Na jej szczęście spotkali się potem parę razy. Nie zawsze przypadkowo, jednak zawsze ich spotkania były miłe. Wiedziała, że musi ją choć trochę lubić, jednak... to chyba nie było to. A może jednak? Nie miała pojęcia. Teraz przemierzała korytarze w poszukiwaniu Jamesa, z książkami pod pachą. Wiedziała, że może nie jest on zbyt lotny w nauce, to i tak jej pomoże, zwłaszcza, że jest o rok starszy i to, czego ona uczy się teraz, on już wie. Poza tym chodziło jej głównie o to, żeby z nim porozmawiać. Gdy zauważyła go na korytarzu, pomachała do niego i podeszła, czując na sobie zazdrosne spojrzenia koleżanek w jej wieku, dla których James był niczym grecki bóg.
- Hej. Mam do ciebie prośbę i obiecuję jakoś się odwdzięczyć. Masz chwilę? - miała szczerą nadzieję, że odpowie twierdząco. Poza tym widziała, że jego kompani gdzieś się zawinęli. W takich momentach dziękowała siłom wyższym za swoje umiejętności szpiegowskie.
Lux
Wydawało jej się, że zadała całkiem niewinne pytanie. Trochę prowokacyjne, fakt, ale że nic wielkiego z tego nie wyniknie, a już na pewno nie jakaś zawzięta dyskusja. Odpowiedź sprawiła jednak, że pomyślała o wszystkim już naprawdę poważnie. I wydawało jej się, że powinna o tym powiedzieć. Od razu, bo potem może nie być okazji. Wyjaśnić, jaki był problem przez ten cały czas, trwający aż do tej pory. Tylko to zdecydowanie nie było miejsce na jakiekolwiek poważne rozmowy ze szczerymi wyznaniami.
OdpowiedzUsuńNie powinna pozwolić na to, aby jeszcze bardziej się zbliżyli. Powinna za to się wyrwać. I nawet raz się szarpnęła, choć wcale nie było to osobiste. Niezależnie od tego, kto by to zrobił, i tak chciałaby się odsunąć. Chciałaby tego tak samo w pierwszym, instynktownym odruchu, nawet gdyby ktoś inny był na miejscu Jamesa. Nie należało jej po prostu zaskakiwać w taki sposób i przyciągać do siebie. Ale właśnie, to był tylko odruch, sekundę później dotarło do niej jednak, że przecież nic takiego się nie dzieje, a przed chwilą sama chciała się przytulić, więc nagła chęć odsunięcia się jak najdalej lub właściwie odepchnięcia Pottera byłaby odrobinę naciągana. Jakby Evans sama nie wiedziała, czego chce i miała coś nie tak z głową, bo robi cały czas sprzeczne ze sobą rzeczy, z chwili na chwilę zmieniając zdanie.
- Wstydziłam się za każdym razem, gdy widziałam cię na korytarzu dokuczającego innym uczniom, zwłaszcza Severusowi – a jednak podeszła teraz do tego poważnie i powiedziała całkowicie serio to, o czym od razu pomyślała, słysząc pytanie Jamesa. Chociaż nie miała teraz powodów tak naprawdę, żeby bronić Snape’a, nie zmieniało to jednak faktu, że Potter zachowywał się tak, jak się zachowywał.- Myślałam sobie wtedy, że umówienie się z takim idiotą zupełnie nie wchodzi w grę, nigdy w życiu. Ale od jakiegoś czasu się to nie dzieje i zastanawiam się, czy ten idiota czasem nie zmądrzał. Chociaż odrobinę – cały czas mówiła cicho, żeby czasem nikt inny tego nie usłyszał, bo były to słowa przeznaczona tylko dla jednej pary uszu.- A potem ten idiota mnie pocałował i zrobił to w sposób, w jaki nikt nigdy wcześniej nie robił – co zresztą nie było trudne, zważywszy, że prawie nikt nie robił tego wcześniej w ogóle.
Gdyby miała wolne ręce, zapewne jedna powędrowałaby na szyję, potem na kark, tym samym przyciągając Jamesa o te kilka cali, które ich dzieliły. Ale aktualnie było to poza jej możliwościami. Mogła jedynie wspiąć się na palce, co oczywiście zrobiła od razu, gdy tylko o tym pomyślała, ale jeszcze zminimalizować tę odległość. Jednak w na tyle wyważony sposób, aby mimo wszystko nie dotknąć ustami ust, tylko być tuż tuż, prawie stykając się wargami. Prawie.
- Nie idźmy na kolację, co? – ledwo było słychać te słowa, bo z pewnym trudem wydobyły się z gardła. Wyjątkowo cicho. Ale miała nadzieję, że dosłyszał.
//Lily Evans.
No tak, nie spodziewała się jakiejś wielkiej reakcji na swoje słowa, a powiedziała całkiem dużo. Nie spodziewała się, ale na coś tam liczyła, a kiedy zostały pominięte, bo pod uwagę zostało wzięte tylko to ostatnie zdanie, poczuła się trochę rozczarowana. Tak odrobinę. Nie pokazała tego jednak po sobie, pozwoliła się tylko pociągnąć, skoro sama zaproponowała. Nie miała tylko pojęcia, czemu padło akurat na lochy. Fakt, miejsce było o tej porze odosobnione, ale jednak niezbyt przyjazne.
OdpowiedzUsuńMiała jeszcze kilka pytań, chciała drążyć, wyciągnąć odpowiedzi, spróbować cokolwiek zrozumieć, pewnie przy okazji zbesztać Pottera za mnóstwo różnych rzeczy, które kiedyś się zdarzyły… Ale jednak milczała. Chyba zbierając to w sobie, układając, żeby potem jednym tchem wyrzucić wszystko siebie, kiedy już naprawdę będą sami. Chociaż, znając życie, zanim gdzieś się zatrzymają, wszystko jej przejdzie i wyparuje z głowy.
- Skąd chcesz wziąć prowiant? – spytała trochę nielogicznie, bo zwyczajnie wyrwała się ze swoich myśli.- Chcesz iść do wielkiej Sali i wynieść, ile się da?
A czy w ogóle czuła się głodna? Od tego powinna zacząć. Choć nie powinna myśleć tylko o sobie, przecież byli we dwójkę. I cóż, może była głodna. Ale czegoś zupełnie innego.
Trzeba było nie pokazywać, jak to jest. Nie dawać namiastki, bo wtedy chciało się więcej i więcej. W tym momencie nie mogła tego dostać. Chyba to nawet Lily wewnętrznie frustrowało.
Zatrzymała się wcześniej na tym samym stopniu, teraz jednak weszła jeden wyżej, jakby naprawdę chciała zawrócić i iść do wielkiej Sali. W rzeczywistości jednak chciała zniwelować różnicę wzrostu.
- Jesteś głodny? – spytała całkowicie naturalnie, jak gdyby nigdy nic. Chociaż tak naprawdę wcale ją to nie obchodziło. Może to było tylko po to, aby odwrócić uwagę, skupić ją właśnie na tak przyziemnej sprawie jak kolacja. Żeby dać sobie chwilkę i się zdecydować na zrobienie czegoś.
Zdecydowała się w końcu. Na odpowiedź nie czekała. Po prostu uniosła ręce, oplotła je wokół szyi Jamesa i zwyczajnie się przytuliła, nos wtulając w zagłębienie pod uchem. Tak jej było dobrze, wszystko inne mogło jeszcze trochę poczekać. I chyba powinna też być zaskoczona swoim własnym zachowaniem, bo naprawdę najpierw powinni wszystko sobie wyjaśnić. Zdecydowanie nie powinna się przytulać już któryś raz z kolei i nie powinna się przy tym czuć tak błogo, zważywszy na to, że jeszcze tydzień wcześniej z chęcią trzasnęłaby w niego jakimś zaklęciem, gdyby tylko spróbował spytać, czy się z nim umówi.
- Nie, po prostu… - może faktycznie tak to wyglądało. Jakby coś się stało, a gdy się coś dzieje, to najlepszym sposobem na uspokojenie się jest przytulenie się do kogoś i nie myślenie o tym. A że nie miała do kogo… Cóż, James na pewno zawsze byłby chętny na to, wręcz uradowany, patrząc na to, jak się do tej pory zachowywał. Ale nie, nie o to chodziło, nic się nie stało, tylko… Tak jakoś wyszło. Może naprawdę doskwierał jej fakt, że nie miała do kogo. Bo poprzednia bliska relacja, która miała trwać już zawsze, jakoś się rozleciała.- A nie mogę? – spytała, chyba teraz odrobinę zaczepnie, podnosząc głowę.
OdpowiedzUsuńNo bo skoro nic się nie stało, to może faktycznie nie mogła? Albo nie powinna. W końcu, z jakiej racji? Nie byli razem, właściwie to nawet się nie przyjaźnili, więc co to za przytulanie się? Za dużo sobie pozwoliła, zdecydowanie. Rozum o tym wiedział. Szkoda tylko, że nic go to nie obchodziło. Bo nikt przecież nie rezygnuje z przyjemnych rzeczy bez powodu, więc dlaczego miałaby to robić?
Rąk nie zabrała. Niby odsunęła głowę, ale tylko po to, aby móc patrzeć. W oczy, zawsze patrzył komuś w oczy podczas rozmowy. Choć teraz skupienie się na tym było odrobinkę problematyczne, zważywszy na to, że była zbyt blisko. A wzrok jakoś samoistnie zjechał odrobinę niżej, na usta.
Kwestia kolacji, prowiantu, kuchni, czegokolwiek jakoś od razu wyleciała z głowy.
Na jego widok mimowolnie się uśmiechnęła. Może nie była w nim zakochana, tak dziecięco, ale mimo wszystko czuła motylki w brzuchu. I to całkiem spore. A gdy uśmiechnął się, jej serce zaczęło szaleć, na jej twarz wstąpiły rumieńce, a ręce zaczęły się trząść, jakby była w stanie ciężkiego delirium. Zdążyła jednak pokonać te wszystkie objawy i spojrzeć mu w oczy. Na początku miała w planie zapytać go, czy pomoże jej w lekcjach, jednak to wydało jej się banalne no i dziecinne. Przecież Potter na pewno miał lepsze rzeczy do roboty. Pomyślała jednak, że ma do niego sprawę i to całkiem ważną, taką, której sama nie da rady rozwiązać.
OdpowiedzUsuń- Potrzebuję kota- oświadczyła mu z poważną miną i zaraz się roześmiała, wyobrażając sobie, jak musiało to zabrzmieć. Zauważyła jednak, że James patrzy na nią z lekkim zdziwieniem. Pochyliła się ku niemu i wyszeptała, udając żelazną powagę- Zamierzam odprawić rytuał. Wiesz, taki o którym nie można mówić- roześmiała się znowu. Czasami jej własne żarty bawiły ją najbardziej.- A tak serio, to chciałabym kota, bo potrzebuje jakiegoś zwierzaka. Wiesz, tak do towarzystwa. Wiem, że w Hogsmeade sprzedają, ale ja niestety nie mam tam wejścia, bo nikt z rodziców nie podpisał mi kartki- westchnęła, w duchu przeklinając swoją chorą rodzinę.
- Dałbyś radę mi pomóc?
Lux
Nie zaprotestowała, pozwoliła na wszystko, choć rozsądek próbował ostudzić te emocje i uspokoić, powtarzając, że chyba się zbyt rozpędziła. Ale przecież to nie Lily się rozpędziła, dała się tylko pociągnąć za rozpędzonym Jamesem, nie chcąc go stopować. Może dlatego, że w jakimś stopniu jej to odpowiadało. A na pewno nie przeszkadzało.
OdpowiedzUsuńI tak było to odrobinę szalone, zważywszy na okoliczności, miejsce, a nawet układ, w którym znaleźli się chwilę później. Musiała drgnąć, musiała na chwilę się odkleić, odrobinę odsunąć głowę, bojąc się, że zaraz zwyczajnie spadnie z tej poręczy. Jakiś głosik w głowie podpowiedział jednak, że musi zaufać. Że musi sprawdzić, czy może ufać i cokolwiek Jamesowi powierzyć, w tym wypadku tak jakby siebie.
Nie panikowała, po prostu zacieśniła odrobinę ręce na jego szyi, w ten sposób uspokajając samą siebie, a potem z powrotem przybliżyła usta do ust. Skubnęła lekko jego dolną wargę, co trwało ledwie ułamek sekundy. Potem nie bawiła się już w takie zaczepianie, tylko przeszła do rzeczy, zagłębiając się w pocałunku.
[Ja to słaby jestem w wymyślaniu relacji, więc nie bardzo umiem coś tutaj zaproponować, więc... no pozostaje żywioł. ;D Btw. Jim jest teraz w szóstej czy siódmej klasie?]
OdpowiedzUsuń~ Wish Queshire
Trans, w którym znalazła się Chan był całkiem osobliwym stanem. Gryfonka ledwo co pamięta swój ostatni kontakt z miotłą, dlatego też pomysł Jamesa zaczynał jej się podobać. Nie wiedziała, ile czasu minęło od oderwania się od ziemi. Jednak w pewnym momencie zauważyła ruch nad boiskiem. Zgodnie z poprzednim oznajmieniem chłopak zaczął unosić się nad trawą. Dziwne wydawało jej się to, że latał za celem, jakby po coś. Po chwili w powietrzu zalśniła złota kulka, która spowodowała nagłą reakcję Chantelle. Był to znicz, a łapanie małych rzeczy było jedną z ulubionych zabaw małej blondynki. Toteż niewiele myśląc zerwała się za Potterem. Zrozumiała jednak, po co to wszystko, dlatego gwałtowanie zahamowała, zaczynając lewitować nad ziemią. Odetchnęła kilka razy, wodząc wzrokiem za Gryfonem. Znowu się zapomniała, zapominając o całym świecie, tu akurat o spisku kapitana z profesor McGonagall. Nie chciała się na niego zgodzić, a to z czystej gryfońskiej przekory, bo przecież co jej szkodziło dołączyć do drużyny? Powstrzymując się, oczy Chan tkwiły na małej złotej kuleczce. Tak bardzo chciałaby po nią sięgnąć. Zatrzasnąć między palcami i nie dać jej latać więcej. Ale przecież ona była ponad tym, nie będzie latała za jakimś świecidełkiem. Z każdą minutą bitwa w myślach blondynki coraz bardziej stawała się głośniejsza, a z czasem jedna strona zaczynała przeważać. Kiedy znalazła odpowiedni moment zanurkowała ostro w dół, przelatując po czasie tuż przed kapitanem, chcąc złapać znicz w swojej dłoni. Niestety kulka jedynie otarła się o jej palce, dlatego przeklęła pod nosem ponownie wzbijając się w powietrze. Teraz musiała ścigać się z Potterem, a tego chciała uniknąć najbardziej w świecie. Ten kontakt miedzy zawodnikami drużyny miał między nimi nie istnieć, bo przecież ona nie gra w quidditcha. Oczywiście, że mogła w tej chwili zrezygnować z "zabawy", jednak nie w przypadku Gryfonów. Gubiąc złoty punkt wyostrzyła słuch, korzystając z feralnej nauki animagii. Skutki uboczne zdają się jednak czasem przydawać. Z sowim wzrokiem ponownie zerwała się do pogoni przybliżając swoje ciało do miotły.
OdpowiedzUsuńNie złapiesz tego przede mną, Potter. Nie dam ci.
Chantelle
W brzuchu jej nie burczało, na szczęście, bo byłoby trochę wstydu. Może czułą jakieś tam małe ssanie w żołądku, nie było to nic wielkiego, ale nie zaprotestowała, tylko przystała na propozycję udania się po prowiant. Mimo wszystko, trzeba było coś zjeść, a nawet jeśli sama Lily nie była jakoś specjalnie głodna, to może James był. Nie powinna myśleć tylko o sobie.
OdpowiedzUsuńOstatnia wyprawa do kuchni skończyła się dosyć ciekawie, tym razem obeszło się bez przygód. Choć może przygodą miało być samo to że wybierali się na błonia o tej porze, a zdecydowanie nie powinni. Ale przecież sami sobie punktów nie odejmą. Zaskoczeniem okazał się koszyk pełen jedzenia, skomentowany tylko słowem „skrzaty” i niewinnym uśmiechem. Cóż, dla Lily pewnie nic takiego by nie przygotowały. Nie wnikała jednak w sposób, w jaki osiągnęło się chody u skrzatów z kuchni, ważne było to, że prowiant był, nie trzeba było go wynosić z Wielkiej Sali i można było w spokoju usiąść pod jakimś drzewkiem, gdzie nikt by ich nie widział i nie słyszał, na szczęście. To ostatnie było ważne.
Było już całkiem chłodno, Evans zupełnie o tym nie pomyślała, proponując takie miejsce na to aby móc spokojnie porozmawiać. Nie miała jednak zamiaru marudzić, co innego było teraz ważniejsze. Mimo wszystko, w całej tej sytuacji czuła się odrobinę nieswojo. Chciała pogadać, a teraz, kiedy już miała możliwość, spokój i ciszę, nie miała bladego pojęcia, co w ogóle powiedzieć.
Milczała więc. Sięgnęła za to do koszyka po bułeczkę, aby czymś się zająć. I mieć pretekst, aby nic nie mówić – w końcu jedzenie ważniejsze, a usta zajęte.
Nie była aż tak głodna. Przynajmniej nie na tyle, aby naprawdę wymęczyć biedną bułeczkę, tak zwyczajną i właściwie niegodną aż tak dużej uwagi. Wypuściła ją zresztą z dłoni, słysząc to, co powiedział. I tę pierwszą kwestię, i tę drugą. Po ostatnich słowach poczuła się też jakoś dziwnie głupio, jakby to wszystko było jej winą i z zasady była niedobra, bo przez te wszystkie lata źle Jamesa traktowała. Zaraz jednak powiedziała sobie w głowie, ze najwyraźniej miała ku temu powód. Po prostu do pewnego momentu działał jej na nerwy swoim zachowaniem i nic nie mogła na to poradzić. Przecież nie mogła go głaskać po głowie za to, że zachowywał się jak niedorozwinięty idiota.
OdpowiedzUsuń- Zmarzniesz – stwierdziła, świadomie w jakimś tam stopniu zmieniając temat i, póki co, ignorując to, co powiedział.
Chwyciła za róg kocyka i podsunęła go trochę w stronę Jamesa. To był całkiem sensowny pomysł, zwłaszcza, że samej Lily też nie było jakoś specjalnie gorąco. Nawet mimo tego, że emocje wewnątrz szalały, trochę ją od środka rozgrzewając.
- Właśnie otrzymujesz jedną dziesiątą mojej uwagi. I potrzebę przytulania, którą trzeba się zająć. Cieszysz się?
Miało to być żartem, choćby takim małym, lekkim, powiedzianym cicho. Zabrzmiało chyba zbyt poważnie. Tak jakoś dziwnie to powiedziała, całkowicie bez uśmiechu.
[Faktycznie, nie zauważyłam, dziękuję. Cały czas czytałam tytuł, jakby tam to to było. xd
OdpowiedzUsuńMnie też się bardzo podoba to imię. To ja tak cicho zaproponuję jakiś wątek, bo jakoś ostatnio nie udało nam się nic sklecić (pomińmy milczeniem, że przeze mnie. xd) :D]
Imogen
Jakoś nie zdała sobie sprawy ze swojej zawziętości. Chan nie przypominała sobie, żeby czegoś tak mocno pragnęła, pomijając nieszczęśliwy wypadek ze swoją bliźniaczką. Chęć złapania znicza wygrała z jej powściągliwością. Choć miała uważać na wszystkie poczynania Pottera, to dała ponieść się zabawie. Najgorszy był moment, w którym to Gryfon już prawie dotykał tej złotej kuleczki. W jej głowie powtarzało się tylko jedno słowo: nie. I wtedy nagle znicz znowu postanowił zmienić kierunek lotu, co pozwoliło Chantelle wyprzedzić chłopaka. Zniżyła się maksymalnie do miotły, żeby jeszcze bardziej zwiększyć prędkość, przez chwilę nawet miała wrażenie, że ciało opiera się tej prędkości zbyt bardzo. Jednak nie mogła pozwolić sobie na przegraną.
OdpowiedzUsuńPotem wszystko stało się tak szybko. Nagły zwrot, wyciągnięcie ręki i jakieś uderzenie o dłoń. Chan automatycznie zacisnęła palce czując pod nimi okrągły kształt. Od tej chwili musiała się uspokoić, z całych tych nerwów szybko oddychała, a i głowa zaczynała ją ćmić. Zniżyła się do ziemi, a po lądowaniu opadła na trawę, kładąc się na plecach. Klatka piersiowa podnosiła się w górę i w dół, a serce biło zdecydowanie za szybko. Chyba zbyt bardzo ekscytowała się całą tą pogonią. Jednak naprawdę zaczynało jej się to podobać. Ze zdziwieniem podniosła dłoń przed swoją twarzą, zaczynając obracać złotym zniczem. Oczy błyszczały Chan równie podobnie, co ta kulka nad nią.
Złapałam.
Chantelle
Jakiekolwiek analizy lub szukanie drugiego dna czy innego znaczenia były tutaj niepotrzebne. Im więcej człowiek myślał, tym do gorszych (dla siebie) dochodził wniosków, a wtedy sytuacja nagle się odwracała i stawała we własnej głowie nieznośna. A do tego człowiek czuł się z tym naprawdę niedobrze, z reguły jakiś taki niedoceniony i kompletnie niepotrzebny drugiej osobie.
OdpowiedzUsuńNa pewno nie było tak, że akurat się napatoczył, więc skorzystała i chciała się przytulić. Gdyby wiedziała, że tak pomyślał, nie miałaby nawet pojęcia, skąd mogłoby mu to przyjść do głowy. Choć pewnie nie próbowałaby tego prostować, wychodząc z założenia, że może sobie myśleć, co chce. Choć, tak właściwie, nie było to zbyt miłe postrzeganie jej. Nie chodziło o kogokolwiek, bo wtedy faktycznie przytuliłaby się do „kogokolwiek”. Przyszła akurat to niego. Jemu o tym powiedziała. Jakiekolwiek wątpliwości były naprawdę nie na miejscu.
Na szczęście, nie zostały wypowiedziane głośno.
Spodziewała się właśnie takiego przysunięcia się i objęcia ramieniem, bo żaden inny układ nie przyszedł jej do głowy. Może dlatego, ze każdy inny wydawał jej się też zbyt poufały. I może się zdziwiła przez to, co zrobił i może tez odmalowało się to na jej twarzy. Nie zaprotestowała jednak, stwierdzając w duchu, że protestowała i odmawiała już tysiące razy wcześniej, wiec może tym razem powinna spokojnie przyjąć to, co od siebie daje i nie marudzić. Zobaczyć, jak potoczy się sytuacja i przekonać się, że nie można się nastawiać tak negatywnie, jak to do tej pory robiła, nie chcąc dać Jamesowi szansy.
Tyle, że wtedy zachowywał się też inaczej.
Usłyszała, co powiedział, choć nie miała pewności, czy w ogóle powinna to słyszeć. Ale gdyby na pewno nie miała tego usłyszeć, to raczej by tego nie powiedział, prawda? Reakcją było tylko ciche westchnienie.
- Zawsze i cały czas? – podpytała.- To szybko by ci się znudziło.
Nie wiedzieć czemu, chciała tej sytuacji dodać trochę humor, żeby nie było tak sztywno i żeby żadne nie bało się odezwać albo nie mówiło nie wiadomo jak wzniosłych rzeczy świadczących o tym, jak bardzo chce, żeby się teraz udało i w ogóle. Ciekawość jednak wzięła górę i musiała spytać o kilka trochę poważniejszych rzeczy.
- To działa na takiej zasadzie, że jeśli jakiejś mieć nie możesz, to wtedy tym bardziej chcesz, tak? Bo przecież mógłbyś przebierać w tych wszystkich dziewczętach, które za tobą łażą.
No i czemu w ogóle zaczęła ten temat? Głupia. Już lepiej było się zajmować tą maślaną bułeczką.
Nie no, wcale nie było jej niewygodnie. A przynajmniej nie będzie jej niewygodnie, kiedy w końcu raczy się rozluźnić i nie siedzieć, jakby połknęła kij od szczotki. Tak, wtedy na pewno zrobi jej się wygodniej. I już, już, powoli to następowało, jakby całkiem nagle odkryła, że przecież nic takiego się nie dzieje, że świat się nie zawali, kiedy się chociaż lekko oprze.
OdpowiedzUsuńWyrosła już ze „spadaj, Potter”. Zapewne tak samo jak i on wyrósł z dokuczania wszystkim naokoło i popisywania się, jak to robił wcześniej. Trudno jednak było to sobie uświadomić, bo miała już jakąś opinię wyrobioną i zmiana takowej wymagałaby długiego czasu. Chociaż, jak widać, już się powoli zmieniała, bo ostatnio kompletnie Jamesa nie poznawała. I, nie ukrywając, brakowało jej tego „umówisz się ze mną, Evans?” i gdyby faktycznie sobie odpuścił i zaczął się spotykać z jakąś inną dziewczyną, pewnie byłaby zła. Choć, rzekomo, powinna by być wtedy wyjątkowo zadowolona, bo oto pozbyła się natręta, który nie dawał jej spokoju już od kilku lat. Na domiar złego, zwyczajnie by zazdrościła tej dziewczynie. Ale nie przyznałaby się nawet przed samą sobą.
- I czemu ci się jeszcze nie znudziło próbowanie i czekanie? Czemu tak w tym trwasz, chociaż nie masz pewności, że byłoby cudownie, gdybyśmy spróbowali. Może wyobraziłeś sobie coś nierzeczywistego i wyidealizowałeś to, a ja w rzeczywistości jestem okropna i wcale nie będziesz ze mną szczęśliwy, co?
Chciała się dowiedzieć w końcu. I zrozumieć. Dlaczego tak bardzo mu zależało i czemu tak wytrwale się starał (w zły sposób, fakt, ale to najwyraźniej zaczynało się zmieniać), choć co chwilę dostawał odmowę. Czasem niezbyt miłą. Już samo to świadczyło, że Lily nie jest idealna ani wspaniała. A jednak nadal próbował.
To i tak nie do końca było wyjaśnione. Nie oczekiwała, że opowie jej teraz głupią bajkę, tak to się zakochał od pierwszego wejrzenia, ze wystarczyło, aby ją zobaczył, a serce zaczęło szybciej bić, bo to rzeczywiście byłyby bzdury. Kwestia zwyczajnie leżała w tym, dlaczego się oglądał. Może po prostu nie potrafiła pojąć, że to się często dzieje tak po prostu i nie trzeba mieć jakiegoś powodu, aby kimś się zafascynować.
OdpowiedzUsuń- Przez chwilę miałam teraz wrażenie, że ktoś inny tu przyszedł i ze mną rozmawia – odwróciła głowę, na tyle, na ile mogła, choć nie było to zbyt wygodne, a już na pewno nie komfortowe posuniecie; ale musiała spojrzeć do tyłu, jakby naprawdę chciała sprawdzić, czy aby na pewno to Potter nadal za nią siedzi i nie pojawił się tam nagle nikt inny.- Bo mówisz kompletnie jak nie James.
A przynajmniej nie jak ten James, którego znała do tej pory. Chociaż, czy mogła w ogóle powiedzieć, że go znała? Przecież praktycznie się nie zdarzyło, aby kiedykolwiek normalnie rozmawiali. Dopiero teraz się to zmieniało. I może to właśnie był klucz do wszystkiego.
- Jak mi raz zatkałeś usta, to przynajmniej nie uciekłam i nie krzyczałam, nie? – wypaliła, tak całkowicie bez zastanowienia i chyba ją samą to zaskoczyło. Fakt, nie miałaby wtedy gdzie uciekać, zważywszy na trolla przechadzającego się po zamku, ale sposób na zamknięcie jej ust był całkiem niezły.- Może jeśli będziesz robił to częściej, to nie będzie mi się udawało krzyczeć – na Merlina, chyba zwyczajnie upadła na głowę w tym momencie, skoro mówiła takie rzeczy.- A jak się przyzwyczaję do przyjemnego, to uciekać też już nie będę chciała…
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się, kończąc tę wypowiedź. Uśmiech należał do tych odrobinę dziwnych, trochę jeszcze zawstydzony, trochę zdziwiony tym, co powiedziała, ale równocześnie w jakiś sposób pewny, choć na pewno nie prowokacyjny. Chociaż… To zależało od tego, jak kto chciałby to zinterpretować. Zaakcentowanie słów (dosyć dwuznacznych słów zresztą) uśmiechem od razu nasuwało pewne myśli.
- Myślę więc, że mógłbyś mnie zaskakiwać… Na różne sposoby.
Skoro cokolwiek by ją zaskoczyło jeszcze, to oznaczałoby nic innego, jak zejście na tę dobrą drogę pozytywnego postrzegania Jamesa. Nie tylko jako psocącego łobuza. I zapewne ta poważniejsza. aktualna jego wersja, która będzie się przed nią jawić, okaże się naprawdę godna uwagi. I zaangażowania? Na pewno zasługiwała na szansę.
Przed chwilą sama powiedziała, że może ją zaskakiwać. Na różne sposoby. Może trochę tego nie przemyślała. Albo po prostu nie przewidziała, że weźmie sobie to tak bardzo do serca i teraz, od razu stanie się coś takiego. Ale, tak naprawdę, czego się spodziewała? Jakby nie zauważyła przez te kilka lat, że jeśli działo się w szkole coś naprawdę dziwnego, to na pewno musiało to być w jakimś tam stopniu sprawką Pottera.
OdpowiedzUsuńTakie zagranie jak to teraz było całkowicie w jego stylu.
Ale nie w stylu Lily.
Zaskoczenie sprawiło, że z ust wyrwał się krótki okrzyk, a jakże. Potem jednak całą ją ogarnęło oburzenie. Bliska była tego, żeby tak zwyczajnie zacząć go tłuc rękami po plecach. Szkoda, ze różdżka utknęła gdzieś poza zasięgiem, bo gdyby tylko miała ją w dłoni, to cała sytuacja potoczyłaby się inaczej.
- Słuchaj, Potter, jak mnie zaraz nie postawisz, to pożałujesz – zaczęła, rezygnując z wrzasków i szarpania się, bo wydawało jej się, że to nie podziała, że groźby już prędzej odniosą jakiś skutek.- Mówię poważnie. Dobrze ci radzę, bo naprawdę nie znasz moich możliwości… Nie wyjdziesz z tego żywy.
A do tego jeszcze tak bezwstydnie trzymał dłoń w takim miejscu!
I nagle wydało jej się to po prostu komiczne. Oburzenie również. Czy komukolwiek się coś działo? Nie. Czy ktokolwiek patrzył? Też chyba nie. Więc o co się tutaj wściekać? Może jedynie o dosyć niewygodną pozycję. Jedno musiała jednak przyznać – na pewno ją zaskoczył.
I może dlatego się tak po prostu w tym momencie zaśmiała.
Inną kwestią zaskoczenia, poniekąd również zaciekawienia, bo nie wiadomo było, czego się spodziewać, było to, gdzie w ogóle zamierza ją teraz James zaprowadzić. Choć słowo „zaprowadzić” nie do końca odzwierciedlało sytuację. I pozycję, w jakiej się znalazła.
OdpowiedzUsuńMyśl o tym, że tak właściwie dlaczego miałaby się oburzać, sprawiła, że tak po prostu się roześmiała. Może czas był już przestać być taką poukładaną i sztywną Lily. Nie do końca, oczywiście, bo jakiś tam porządek w życiu trzeba zachowywać, ale zdawało jej się teraz, ze to życie jednak trochę się w najbliższym czasie odmieni. I jeśli nadal będzie się zachowywała i reagowała tak, jak do tej pory, to będzie tylko gorzej, a nie lepiej. Będzie się męczyć zamiast się cieszyć, a przecież chciałaby być szczęśliwa. Jak każdy zresztą.
Pomachała beztrosko chłopcom z czwartego roku chwilkę przed tym jak zniknęli za rogiem. Bo czemu by nie? Przez głowę za to przemknął jej jakiś niewybredny komentarz na temat tego bycia stanowczym, bo wypadałoby trochę Pottera zgasić. Choć tak naprawdę wątpiła, aby cokolwiek było w stanie podziałać na tę jego pewność siebie. Zapewne dlatego jednak nic nie powiedziała.
- Powinnam się teraz bać? – nie miała pojęcia, dlaczego akurat takie pytanie zadała, kiedy już rozglądała się po pomieszczeniu.
Mogła właściwie spytać wcześniej, dokąd zmierza, ale chyba chciała być kolejny raz zaskoczona. Nie wiadomo czego się tak naprawdę spodziewała i chyba też dlatego nie wiedziała, jak zareagować, więc zadała tak głupio brzmiące pytanie. Bo skoro to było „prywatne obserwatorium”, to oznaczało to na pewno, że nikt niepożądany się tak nie pojawi. Nie, żeby chciała intruza. Ale oznaczało to też, że będą całkowicie sami i… I cóż, będą sami. Może wtedy też człowiek pokazuje swoją prawdziwą twarz, a nie maskę, która tkwi na niej przez cały dzień, gdy jest się wśród tylu ludzi.
[Przychodzę się przywitać i mam nadzieję, że Szanowny Pan Rogacz i jego Autorka są jeszcze z nami ;)]
OdpowiedzUsuńSyriusz Black