15 lipca 2014

Can you tell me
I wanna understand
In this times what is wrong with the soul of the man
I 've got sth I wanna share wanna give
But sometimes i wish I'd also receive
What's the reason you keep your hands up tight
You've got so much anger and so much pride
You've got hopes and dreams you've got everything
But there's one thing you gonna need.

- Jesteś idiotą, Brotherhood - spomiędzy nerwowo ściśniętych warg białogłowej wydobył się syk tak parszywy, że chłopak poczuł jak zimny dreszcz przechodzi przez całe jego ciało. Uniósł wzrok i natychmiast spuścił go z powrotem napotykając jej wściekłe spojrzenie. W odzyskaniu odwagi nie pomogło mu nawet jego własne nazwisko powtarzane w myślach jak mantrę. On, prawie dwumetrowy dziewiętnastolatek o czarnych jak węgiel włosach i ciemnej karnacji. Pod obcisłą koszulką rysowały się napięte mięśnie, które wyrobił na wielogodzinnych treningach Quidditcha. Był wysportowany i silny. W Hogwarcie nie było nikogo, kto by mu zagrodził drogę lub próbował podkopać autorytet. Wystarczył jeden cios Dorrowa Brotherhooda, żeby przeciwnik padł na ziemię jak długi. Przed tym nazwiskiem drżeli pracownicy Ministerstwa Magii w Dziale do Spraw Czarodziei, a syn poszedł w ślady ojca i idealnie naśladował nastrój, w jaki wpadali przebywający w pokoju, gdy do niego wchodził. Milkli, stawali się niepewni. Popadali w drażniący ich ego strach, którego nie umieli opanować, bo w spojrzeniu mężczyzn było coś co nakazywało się bać. Wzbudzało niepokój do tego stopnia, że nawet umysł ich zdradzał podszeptując najgorsze wizje, w których skrzętnie skrywane tajemnice wychodziły na jaw, rodowe pieniądze przepadały, a rodziny dopadała bieda i poniżenie, bo nikt nie zasługiwał na śmierć. Brotherhoodowie wierzyli, że śmierć jest luksusem, na który niewielu może sobie pozwolić. Dorrow samą swoją posturą przewyższał Blanche o połowę i gdyby chciał mógłby powalić ją jednym ciosem, mimo to usłużnie słuchał jej poleceń i przyjmował wyzwiska. Było w niej coś, co oblewało go potem przypominając najczarniejsze noce w jego życiu. Bał się jej i mógł tylko śmiać się gorzko na myśl, że ten jeden raz role się odwróciły i to on był ofiarą, a nie oprawcą.
Blanche podeszła do stołu, którego blat obito metalem, dzięki czemu łatwo można było zmyć z niego krew i pozbyć się niepotrzebnych części i fragmentów ciał. Na nim właśnie badała zwłoki i warzyła eliksiry. Tu skupiał się jej cały świat, a teraz mógł on runąć niczym domek z kart. Popatrzyła na leżącego na stole trupa zakładając fartuch i zawiązując go nad karkiem.
- Tak czy siak trzeba pozbyć się ciała - stwierdziła Louise Wagner. Stała cały czas opierając się o drzwi i obserwowała uważnie jak jej przyjaciółka nerwowo skubie dolną wargę zastanawiając się nad wybrnięciem z sytuacji. Pierwszy raz widziała ją w stanie, który wskazywał na poddenerwowanie i być może lekki niepokój, świadczący o tym, że jeszcze nie wie jak wyjść z opresji. Blanche spojrzała na nią krzywo i zmrużyła oczy, uśmiechając się kwaśno.
- Cóż za celna uwaga - mruknęła kąśliwie poprawiając białe włosy, żeby nie wpadały jej do oczu. Zlustrowała zwłoki od góry do dołu i odsunęła się od stołu. Wyciągnęła z szuflady biurka kartkę papieru i piórem zapisała na niej kilka pozycji, po czym podała ją chłopakowi. Darrow przeczytał wszystko po kolei, a wyraz jego twarzy stawał się coraz bardziej posępny. Nie były to składniki łatwo dostępne i ich zakup z pewnością zwróci uwagę ciekawskich oczu.
- Załatw to jak najszybciej - powiedziała - I zanim tu przyjdziesz spraw, czy nikt cię nie śledzi. Jakoś nie marzy mi się trafić do Azkabanu przed dwudziestką. Brotherhood przytaknął głową. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale Foucault wydawała mu się najlepszą osobą do pomocy w pozbyciu się zwłok. Teraz nie był nawet pewny czy dobrze zrobił. Dziewczyna zajmie się tym w stu procentach, ale cena jaką będzie musiał zapłacić może przekroczyć jego możliwości. Ta myśl przemknęła mu przez głowę gdy trzasnęły za nim frontowe drzwi, w chwili, kiedy nie było już drogi powrotnej. Splunął na brukowany chodnik i kątem oka dostrzegł Beatrice stojącą w oknie. Obserwowała go. Westchnął cicho i wcisnął ręce do kieszeni, a furtka sama się przed nim otworzyła. Oddalając się od posesji Foucaultów odnosił wrażenie, że wciąż jest śledzony, ale gdy patrzył za siebie widział jedynie własny cień i czuł fetor swojego strachu. Weź się w garść, kretynie warknął pod nosem i uniósł wyżej podbródek. Był Brotherhoodem, żadna Francuzka nie może sprawić, żeby poczuł się jak śmieć. Nawalił, każdemu mogło się zdarzyć, ale nikt więcej się o tym nie dowie.

- Nie powinnaś się za to zabierać. - Blanche skrzywiła się nieznacznie na dźwięk tych słów. Louise miała drażniący nawyk przypominania jej o ryzyku jakiego się podejmowała za każdym razem, gdy przyjmowała pod swój dach kolejnego trupa czy szykując jedną ze swoich trucizn i sprzedając je na czarnym rynku.
- Lou, możesz wyjść. Nikt nie każe ci tu teraz być - Foucault nie dbała o to, że zimny ton wypowiedzi może nie spodobać się jej towarzyszce. Wagner podeszła do niej, wyrwała przyjaciółce tłuczek z ręki i odłożyła go z głuchym uderzeniem na biurko. Podniosła jej podbródek dwoma palcami i kciukiem przesunęła po policzku wypuszczając spomiędzy warg ciche westchnienie.
- Czasami marzę o chwili, w której przestaniesz stawiać swoje chore pasje ponad mnie i znów będziemy po prostu przyjaciółkami. Dziewczynkami, które były dla siebie jak siostry.
- Chcesz być z powrotem moją siostrą? - w oczach białowłosej pojawił się dziwny błysk. Przykryła swoją dłonią dłoń Louise, którą zmusiła ją do patrzenia wprost na nią. Nie mogąc odwrócić wzroku i przyciśnięta pod mur musiała odpowiedzieć na nieme pytanie, które choć niewypowiedziane wisiało w powietrzu. Dokonać wyboru pomiędzy miłością do przyjaciółki, a pasją krwi. Usta Louise spoczęły niemalże na jej wargach, ale poczuła tylko ciepło jej oddechu i nagle wszystko znikło, przywracając ciału pierwotne zimno. Blanche otworzyła oczy, ale Wagner stała już w drzwiach.
- Niszczysz wszystko za co się zabierzesz, Foucault. Wszystko. - Te słowa nie zostały wypowiedziane ostrym tonem ani nie miały na celu ją zranić, a mimo to zabolały bardziej niż jakiekolwiek obelgi, które usłyszała. Wbiły się w jej serce, bo były słowami, które wypowiedziała do niej jedyna osoba, którą kochała. Nim Blanche zdecydowała się na odpowiedź dziewczyny nie było już w pomieszczeniu. Wzięła z powrotem do ręki tłuczek, którym rozdrabniała liście igłokrzewu i cisnęła nim przez całą długość pokoju. To była krótka chwila, w której emocje nad nią zapanowały. Niecałe pół minuty później ze stoickim spokojem znów mieliła w moździerzu jakby nic się nie wydarzyło, a następnie przystąpiła do rozebrania ciała z odzieży i posmarowania skóry przygotowaną maścią. Wszędzie tam, gdzie ciemnozielona maź oblepiła zwłoki ciało gniło szybciej, w powietrzu uniósł się zapach gnoju. Po godzinie pracy cała twarz, tułów i przednie części kończyn wyżarte były aż do kości. Gdzieniegdzie leżały oderwane mięśnie. Foucault scyzorykiem oddzielała je od reszty ciała i zbierała do miski. Potem spali je zaklęciem. Zgodnie z poleceniem Brotherhooda kości miały zostać jako dowód i pamiątka z jego pierwszej śmiertnelnej potyczki. Zakonserwowała je składnikami, które jej przyniósł pod wieczór.
Dziewiętnastolatek ślizgał się na kafelkach, które kleiły się od krwi z ciała. Stanął przy metalowym stole i zatkał nos, bo smród drażnił go niemiłosiernie i dziwił się, że dziewczyna jest w stanie wytrzymać wśród takich zapachów. Najwyraźniej była już do nich przyzwyczajona.
- W czymś ci jeszcze pomóc? - spytał przerywając ciszę. Kości zostały zapakowane do pudełka i postawione na biurku. Blat metalowego stołu wyczyszczony zaklęciem, tak samo jak i kafelkowana podłoga. Blanche pokręciła więc głową i odebrała zapłatę w liczbie tysiąca dwustu galeonów, którą schowała do szuflady.
- Chodźmy napić się lemoniady - zaproponowała i podążyła schodami w górę, wychodząc z piwnicy. Spocony z gorąca i nerwów Dorrow nie sprzeciwiał się. Znał ją wiele lat i czasem próbował patrzeć na nią jak na normalną dziewczynę, ale gdy myślał o Blanche nie widział w niej płci, charakteru, specyfiki. Jawiła się jako Blanche Foucault, wyobrażał sobie jej białe, długie włosy, ciemne oczy, drobny nosek. Nic więcej. Jakby była bezpłciowa, jakby nie mógł spojrzeć na nią z męskiego punktu.
Przystawił zimną szklankę do ust i łapczywie wypił całą lemoniadę połykając przy tym kostki lodu, które otarły się o jego zęby wywołując dreszcz. Wiatrak został ustawiony tak, że wiał w ich stronę przyjemnie chłodząc. Temperatura na zewnątrz domu wynosiła prawie czterdzieści stopni, więc nawet w środku robiło się parnie i duszno. W Paryżu dawno nie było takiej pogody, która doprowadzałaby tutejszych mieszkańców do gorączki. Kto tylko mógł uciekał nad wodę lub chował się w klimatyzowanych pomieszczeniach. Blanche nalała im jeszcze raz lemoniady do szklanek. Po tak pracowitym dniu należało im się trochę przyjemności.
- Twoi rodzice wciąż w Londynie? - spytał zagajając rozmowę. Przytaknęła twierdząco.
- Mają wrócić pod koniec wakacji. - upiła łyk ze szklanki odstawiając ją obok na kuchenną wyspę, na której siedziała. Rozpięła koszulę, pozostawiając zapięty tylko jeden guzik i zsunęła ze stóp sandały, chcąc żeby jak najwięcej jej ciała wystawione było pod zimne powietrze wiejące z wiatraka.
- Nadal pracują nad projektem Vujicica? - ściągnął gumkę z luźno upiętego koka dziewczyny rozpuszczając jej włosy. Blanche otworzyła oczy spoglądając na jego poczynania pytająco, ale nie mówiąc nic głośno. Dzięki temu uniknęła odpowiadania na jego pytanie dotyczące pracy rodziców. Żadne z nich nie powinno na ten temat rozmawiać. Wsunął dłoń w jej włosy i lekko pociągnął sprawiając tym dziewczynie ból, ale nie taki, którego by nie zniosła. Gdy rozpinała guziki koszuli nie sądziła, że Dorrow odbierze to w taki sposób, jednak nie zaprotestowała głęboko w sercu żałując, że to nie Louise stoi przed nią i rozbiera ją z ubrań.
Pozwoliła mu zostać na noc, a rano zamiast śniadania znów uprawiali seks. Z jednego dnia zrobił się tydzień, podczas którego nie wychodzili z pokoju leżąc nago w łóżku, oglądając filmy, rozmawiając, jedząc przynoszone przez skrzaty posiłki i pieprząc się nawzajem gdy tylko któreś z nich miało na to ochotę. Wiatrak wiał w ich stronę, a w sypialni dziewczyny panował półmrok. Okna pozostawały zasłonięte zasłonami, chroniąc przed temperaturą na zewnątrz i prażącym słońcem. Gdy leżała pod nim nie czuł się już słabszy. Strach zniknął i z każdą kolejną godziną spędzoną w jej towarzystwie odnosił wrażenie, że cały ten mroczny wizerunek, jaki tworzono wokół niej to najzwyklejsze kłamstwo. Miała kruche ciało, które go pociągało, niezbyt wiele siły, ale ogromny zapał. Lubił słyszeć jak ktoś przez niego krzyczy, lubił zadawać ból, a Blanche mu na to pozwalała rzadziej przejmując kontrolę. Całował jej piersi, drażnił sutki językiem, pocierał je palcami i nagle przestał, przewrócił się na bok i opadł na łóżko. W pomruku Blanche była głośna doza niezadowolenia. Podniosła się na łokciu.
- Dorrow, nie skończyłeś.
- Seks z tobą jest nudny. Nie obraź się, jesteś wspaniała w tym co robisz - dodał szybko wiedząc jak te słowa zabrzmiały - Ale...
- To nie to samo - dokończyła za niego dobrze wiedząc o czym mówi. I jej brakowało w jego dotyku charakterystycznego dla Louise tempa, malinowego zapachu, którym Wagner się perfumowała i śladów jej szminki na ubraniach, którą spierała z bijącym sercem, za każdym razem sprawdzając pranie kilka razy, żeby prawda nie wyszła na jaw.
- Nikomu nie powiem - obiecał, ale dla niej nie miało to znaczenia. Mógłby nawet wywiesić krzykliwy transparent oświadczający, że z nią spał i nie zrobiłoby to różnicy. Louise chciała pewności, że Blanche nie wpakuje się do Azkabanu i nie zrobi nic głupiego, a tego Foucault nie mogła jej zapewnić. Usiadła na brzegu łóżka podnosząc z ziemi szlafrok i zakładając go na ramiona.
- To bez znaczenia - odparła.
- Nie dla Louise - zauważył. Zesztywniała powoli odwracając się w jego stronę z pustym wyrazem twarzy. - Idź, Blanche. Odzyskaj ją - powiedział, zupełnie nie przejmując się zdekoncentrowaniem towarzyszki. Widział wiele kochających się osób, a więź pomiędzy tymi dwiema dziewczynami przez wielu została oplotkowana niejednokrotnie. Spędziwszy z nimi trochę więcej czasu w te wakacje mógł sam przed sobą przyznać, że wszystkie te plotki były prawdą, mimo że zarówno Foucault i Wagner zdawały się być kruchymi pionkami na twardej planszy rzeczywistości, kiedy stawką była ich znajomość. Zaczesał kosmyk jej włosów za ucho i ucałował kącik ust. - Ja muszę odzyskać moją kotwicę - szepnął cicho jakby z żalem.
- Kotwicę - powtórzyła po nim i zaśmiała się gardłowo, zdając sobie sprawę jak dobrze to słowo odzwierciedla rzeczywisty stan. Oboje potrzebowali kogoś kto w odpowiedniej chwili mógł zatrzymać ich w miejscu, przypomnieć o sensie podróży i dać czas oraz powód do zastanowienia. Kogoś, kto trzymał ich w ryzach pomimo sztormów i wiatrów. Kogoś, kto potrafił kochać, a nie był syreną śpiewem kuszącą do rozbicia się o skały. - Kotwicę - powiedziała raz jeszcze szeptem. Położyła się na łóżku obok niego, przykrywając ich oboje prześcieradłem. Objęła go, przytulając policzek do jego piersi i pogrążyła się w śnie, śniąc o wzburzonym morzu. Gdy upewnił się, że zasnęła odsunął ją delikatnie i położył na poduszkach, wymykając się po cichu. Opuściwszy dom czuł na sobie wzrok Beatrice, która ponownie obserwowała go przez okno, gdy kroczył ścieżką do furtki. Rzucił w jej stronę groźne spojrzenie, ale ona się nie wystraszyła. Co więcej Dorrow odniósł wrażenie, że dla swojej podopiecznej zrobiłaby wszystko. Odszedł z Paryża z przeświadczeniem, że to miejsce faktycznie jest cholernym miastem miłości.

Poprawię potem.
W tytule IB - Where is your love?

4 komentarze:

  1. [Cudownie. Ostatnio nieczęsto czytam tak dobrze napisane, nietypowe notki. I gdyby nie fakt, że mam już dwie postacie, chyba zaopiekowałabym się Louise, nawet dla samego wątku pomiędzy nią, a Blanche. Bardzo mi się ta relacja spodobała. Może dopisz pod postem, że Louise jest panną do wzięcia? :)

    Położyła się na łóżku obok niego, przykrywając ich obu prześcieradłem. - ich oboje jak mniemam.]

    Eva/Bastian

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bardzo klimatyczna ta notka, pozwoliła mi się choć an te parę minut przenieść wprost do Paryża. Co prawda tempo przewijających się wątków jak na mnie było za szybkie, ale zazdroszczę Ci, że tak sprawnie i płynnie wszystko przeprowadziłaś. Naprawdę po mistrzowsku. Louise, podobnie jak Blanche, wydaje się bardzo intrygującą postacią, jestem ciekawa jak z potencjalnym autorem rozwiniesz relację pomiędzy mini :) ]

    Montrose i przyszły Ben

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Ach, klawiatura mnie nie lubi, miało myć między nimi.]

      Usuń
  3. [Przeczytałam Twoją notkę. Nie czuję się jednak na siłach, by ją ocenić, bo chyba nie powinna robić tego osoba, która jeszcze tutaj nic nie napisała, nie licząc karty, która jest dość...średnia.. W każdym razie podobało mi się, choć nie powiem, żeby mnie porwało. To jest po prostu dobry tekst z kilkoma potknięciami. Gratuluje pomysłu i realizacji. :)]

    OdpowiedzUsuń