Pollyanna Ellie Connery
dla większości po prostu Polly
Polly nawet w najgłębszej czerni widzi przebłyski bieli, dostrzega to, co niewidoczne, ale i to, co widzą wszyscy. Dla niej wszystko ma inną barwę, każdy wschód i zachód słońca, każda rozpacz, nadzieja, każdy potok łez i fala życiodajnego śmiechu. Obserwuje, analizuje, ale nigdy nie ocenia. Wszystko z czymś kojarzy, zapamiętuje i nadaje szczególnej wartości. Nad wyraz ceni sobie ciszę, niebo i godzinę 4.30 kiedy wszystkie jej ukochane zjawiska osiągają swoje maksimum. Wtedy najgłębiej oddycha i najpiękniej myśli. A to co zrodzi się w jej głowie przelewa na stronice swego dziennika, od wieków chowanego pod łóżkiem. Ktoś kiedyś trafnie porównał ją do kota - chodzi własnymi ścieżkami, jest w niej jakaś nieufność, dzikość, a jej osobowość jest pełna skomplikowanej mizantropii. Pomimo tego jest nad wyraz pogodną osobą, wiecznie uśmiechającą się w bliżej nieokreślonym kierunku. Wszędzie wejdzie, coś zepsuje, nigdy nie da się przyłapać. Uwielbia podręczyć Filch'a (oczywiście z czystej sympatii), wymknąć się gdzieś, pobłądzić, pośpiewać. Nie nienawidzi ludzi, no po za paroma nadzwyczaj irytującymi istnieniami, na które jest zmuszona niekiedy zakląć. Jest raczej osobą upartą, z tendencją do myślenia, że zawsze ma racje. Ma raczej wąskie grono znajomych, któremu nie jest w stanie do końca zaufać. To cena jej przyjaźni. Nie lubi mówić o sobie. Woli słuchać, obserwować, dochodzić do własnych wniosków. Trzyma się na uboczu, chyba że w jej nieprzeciętnej głowie zrodzi się jakiś szalony pomysł, wtedy staje się duszą towarzystwa. Inteligentna, choć cholernie leniwa i nonszalancka. Ten typ dzieciaka, za którym chcą podążać tłumy.
Następstwa są drugorzędne.
Nadszedł czas to zrobić właśnie teraz, i zrobić to głośno.
O 4.30 niebo zawsze jest najpiękniejsze, szczególnie tu na skalistej plaży tuż przy Oceanie Północnym. Gdzie błękit nieba stapia się z błękitem wody, gdzie wspomnienia stapiają się z teraźniejszością. Może właśnie, dlatego Polly zawsze tu wraca? Szukając ukojenia w szumie fal, szeleście kartek jej dziennika. Może to nie to. Tu po prostu inaczej się myśli, inaczej czuje, inaczej widzi? Może to ten wiatr wieje w inną stronę, albo słońce zimnieje? Kiedy tu jest nie musi się chować, każdy martwy obraz w jej głowie zmartwychwstaje i daje jej sercu jakąś niepewną iskierkę nadziei, że to co już odległe i nieprawdziwe wciąż na nowo gdzieś się budzi i usypia w wiecznym nurcie życia. Sophie…Może to wspomnienie tej pomarszczonej twarzy powoduje ten stan ukojenia, a może zapach tytoniu i whisky wydobywający się z karczmy stojącej nieopodal. Polly to wszystko spisuje, przelicza nadaje nowej wartości i ponownie usypia pozostawiając w takim stanie do swego kolejnego powrotu. Wśród tego nieskończonego bogactwa nie jest już taka samotna. Od czasu do czasu przegarnia włosy, uśmiecha się na widok białych mew, swobodnie zataczających kręgi nad wodą na tle jej ukochanego nieba. Zatapia stopy w wilgotnym piasku i po prostu cieszy się tym nieskazitelnym momentem, jakby żaden inny miał już nie nastąpić. Czasami myśli i zastanawia się co by było gdyby owa kobieta, bo przecież nie jest w stanie nazwać jej matką, nie porzuciła swojej córeczki w sylwestrową noc. Widzi obraz szczęśliwego dzieciństwa, wspólne spacery i rozpoznawanie pierwszych kolorów. Bycie czyjąś własnością i poczucie absolutnego bezpieczeństwa powoduje kolejny uśmiech na jej ustach. Nie rozmawia o tych wizjach z nikim, bo to sprawa zbyt intymna, zbyt krucha by można było ją łamać i dzielić z innymi. Taflę wody pokrywa dziwny, niezwykle piękny kolor oznaczający kolejną pobudkę dla świata. Powoli ogarnia całą wolną przestrzeń by po chwili w pełnej krasie rozwiesić się na niebie. Ten kolor na zawsze będzie jej przypominał o zrywaniu malin z zagrody panny Herbert, która szczerze nienawidziła dzieci oraz o pływaniu w cudownym oceanie przy wschodzie i zachodzie słońca z przyjaciółmi. Od zawsze wolała towarzystwo chłopców. Na jednej ze skał, o które się opiera, został wyryty dziwny napis, opuszkiem palca przejeżdża po jego krawędziach, starając się oczyścić go z piasku. Ku jej zdziwieniu dostrzega swoje imię - Polly. Dalsza część jest nieczytelna ale ona doskonale wie co by tam ujrzała. Imię chłopca. Bash. Te cztery litery, tak perfekcyjnie złączone odbiją się echem w jej głowie. Wspomnienia bolą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz