11 maja 2014

Odwiedziny w Hogsmeade


     Zieleń urzeczywistniła tą wiosnę; zieleń, pylące kwiaty i łagodny wiatr roznoszący ich zapach oraz, a może i przede wszystkim, uczniowie, których sylwetki niejednokrotnie w ciągu dnia widywano nie w surowych murach Hogwartu, lecz pod sklepieniem w pełni błękitnego nieba. W końcu czuć było życie. Przyjemność chwili wytchnienia, jaką bywały krótkie przerwy pomiędzy lekcjami, była niedosytem odczuwalnym co roku przez kolejne, przeznaczone pod piecze nauczycieli, klasy. Powiew świeżego powietrza stwarzał więc okazje, by uspokoić trochę drżące w pośpiechu serce i przystanąć na moment, choćby w połowie wypoczętym. Stwarzał okazje, co roku wykorzystywaną. Przyszedł i więc czas, by wywiązać się z panującej od lat tradycji i wiosnę roku 1977 uczcić wizytami w pobliskiej wiosce Hogsmeade, gdzie zasady miały bardzo niewyraźnie zarysowane przez uczniów granice. Dnia ósmego maja, gdy poranne słońce obdarowywało wszystkich swymi ciepłymi promieniami, liczna grupa młodych i młodszych, pod czujnym okiem starszych opiekunów, w postaci z pozoru srogich nauczycieli, wyruszyła, mijając ze szczęściem wymalowanym na twarzy masywną bramę szkoły; spiesząc ku rozrywce i odskoczni od codziennego banału i beznamiętnej rutyny. Na wszystkich z otwartymi ramionami czekało Miodowe Królestwo, kufel wypełnionymi przyjemnie słodkim, kremowym piwem Pod Trzema Miotłami oraz pełen magicznych psikusotworów, sklep u Zonka. A także wiele, wiele więcej przeróżnych atrakcji.
     Po prostu żyć nie umierać.


[Wiadomo - wątek grupowy prowadzimy w komentarzach pod postem. Uczniowie są już w Hogsmeade od godziny 9:00 i będą tam aż do wieczora, lecz prosimy, by akcja wszystkich wątków pod tą częścią nie przekraczała godziny 16:00. W drugiej części (następnym poście), wasza najukochańsza administracja, przygotowała dla Was akt grozy. Niech wszyscy Śmierciożercy obecni na blogu wiedzą o zaplanowanym w dzisiejszym dniu przez Lorda Voldemorta ataku na wioskę w wyznaczonym czasie, lecz nie ujawniają się w tej części wątku.
Zaczynamy!]

83 komentarze:

  1. do najukochańszych Karola, czyli Jacusia i Drusia

    Wiosna już na stałe zagościła w Anglii. Dało się ją wyczuć w dosłownie wszystkim – w zieleniących się drzewach, w zapachu kwitnących kwiatów, w krystalicznie błękitnym niebie bez choćby jednej chmurki. Kurtki zostały w końcu odwieszone do szaf, długie spodnie zastąpiono zwiewnymi spódniczkami, a zmechacone swetry koszulkami o krótkich rękawach. Atmosfera budzącej się do życia po długich zimowych miesiącach przyrody udzielała się także ludziom - nie dało się nie zauważyć szerokich uśmiechów na ich jeszcze nieopalonych twarzach.
    Carol jednak szła w kierunku Hogsmeade ze zgoła odmiennym nastrojem.
    Długie włosy związała w blond kucyk, aby móc poczuć ciepło słonecznych promieni na karku. Zauważyła, że sznurówka jej trampka rozwiązała się, więc przyklęknęła, by móc ją zawiązać, dając się przy okazji wyprzedzić całkiem sporej grupie uczniów. W rzeczywistości próbowała jak najbardziej opóźnić godzinę dotarcia do wioski. Była umówiona z Drew przy sklepie Zonka na godzinę dziesiątą. Wiedziała, że zostały jej zaledwie trzy minuty, aby się nie spóźnić, ale mimo to nie spieszyła się. Niezbyt wiele rozmawiała z chłopakiem po swoim zejściu? z Jace’m, obawiała się tej konfrontacji. Z drugiej strony, to było nie w porządku aby tak go traktować – uważała Krukona za przyjaciela, a przyjaciele tak nie postępują. Jak ona w tej chwili. Założyła pasmo włosów za ucho. Serce biło dziewczynie nadnaturalnie szybko, ale nie chciała roztrząsać powodów, dlaczego tak właśnie się czuje. Tak podle.
    Już od paru minut kluczyła wśród uliczek Hogsmeade, kiedy zdecydowała się w końcu podejść pod sklep Zonka. Z ociąganiem ruszyła w jego kierunku, czując że wszystkie złe emocje jakby postanowiły się w niej skumulować. Dostrzegła Drew od razu, nawet nie musiała się wysilać. Caroline zmusiła się do uśmiechu. Dziewczyna wyciągnęła rękę, by poprawić jego grzywkę, która opadła zawadiacko na czoło chłopaka, ale coś ją powstrzymało. W ostatniej chwili zatrzymała ją i pomachała w geście pozdrowienia, czując że rumieni się jak głupia.
    - Hej, Drusiu – powiedziała na jednym wydechu. – Odjazdowa koszulka – dodała, lustrując ubranie chłopaka nieco rozbawionym spojrzeniem.

    [Karol, Karol… Co z Ciebie wyrośnie…]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby wewnętrzny nastrój Drew niezawodnie i automatycznie dostosowywał się do panującej wokół aury, Krukon od kilku dni nie miałby najmniejszych powodów do zmartwień, rozkoszując się rozpierającą go od środka radością. Dająca wyraz pozimowemu przebudzeniu przyrody, wszechobecna, soczysta zieleń, coraz śmielej wyglądające zza chmur promienie słoneczne oraz przesycone zapachem wilgotnej świeżości powietrze tworzyły wymarzoną wręcz scenerię corocznego wypadu do Hogsmeade, który sam w sobie napawał uczniów pozytywną energią, pozwalając na chwilę oderwać się od trudów zdobywania wiedzy, zatłoczonych korytarzy i krążących po nich plotek.
      Mijając po drodze grupki rozentuzjazmowanych pierwszo- i drugoroczniaków, Drew obrał na cel swej samotnej na razie przechadzki oblegany Sklep Zonka, pod którym, zgodnie z ustaloną wcześniej godziną, za kilka minut zjawić miała się również Caroline. Widząc malujący się na twarzach młodszych uczniów niekłamany zachwyt poczuł w klatce piersiowej nieprzyjemne ukłucie. Zazdrościł tym dzieciakom. Zazdrościł im swobody, beztroski i łatwości, z jaką potrafiły czerpać radość z najmniejszych rzeczy, ignorując ciemniejszą stronę rzeczywistości, czego on sam od dawna nie był w stanie uczynić. Nawet teraz, gdy oczekiwał osoby przecież mu bliskiej, odgrywającej główną rolę w niejednym miłym wspomnieniu, coś uparcie mąciło jego wewnętrzny spokój, nakazując nieustannie zadręczać się analizowaniem zachowania Caroline - zauważalnie odbiegającego ostatnio od ich wcześniejszych, zażyłych stosunków. Muszą pogadać.
      Montrose zawitała pod sklep z drobnym opóźnieniem, którego jednak Drew nie miał zamiaru jej wypominać.
      - Hej, Drusiu. Odjazdowa koszulka – skompelmentowała na powitanie, nie do końca skutecznie maskując zdenerwowanie czarującym uśmiechem i rozbawionym tonem.
      - Dzięki - odparł w pół ucieszony, w pół zmieszany, niepewnym gestem zakładając za ucho dziewczyny blond kosmyk opadający na jej czoło. - Tobie odjazdowe koszulki nie są potrzebne, żeby robić piorunujące wrażenie. - Uśmiechnął się. - To jak? Zamierzamy spędzić dzisiejszy dzień, włócząc się po ulicach czy może masz w rękawie jakieś wolne od tabunów uczniów miejsce, w którym będziemy mogli w spokoju nacieszyć się swoim towarzystwem?
      I wreszcie wyjaśnić sobie to, co wyjaśnić chyba musimy.

      Usuń
    2. Carol poczuła, że na jej policzki występują rumieńce zmieszania. Odwróciła wzrok od chłopaka, powstrzymując się od westchnięcia. Zmusiła się, by ponownie na niego spojrzeć, nadal próbując uśmiechać się. Gest Drew, pozornie tak niewinny, sprawił że podświadomie napięła wszystkie mięśnie. Słowa Krukona dodatkowo spowodowały, że Caroline miała ochotę czy prędzej uciekać z tego miejsca, z wioski, z Hogwartu... Dosłownie chciała zapaść się pod ziemię.
      Zdecydowanie nie tak powinna się zachowywać w jego obecności.
      - Um... - głos dziewczyny drżał bardziej niżby sobie tego życzyła. Odchrząknęła i w miarę normalnym tonem kontynuowała swoją wypowiedź. A przynajmniej próbowała. – Niekoniecznie jestem dobrym organizatorem, ale jako że znam Hogsmeade jak własną kieszeń… Mogę na szybko coś wymyślić – Carol zakończyła niezgrabnie. Miała wrażenie, że jej nienaturalne reakcje tworzą niewidzialną barierą pomiędzy nią a Drew, a mina chłopaka rzednie z każdym jej słowem. W nerwowym geście zaczęła miętosić brzeg swojej bluzy.
      Po co dalej ciągnęła tę farsę? Czuła się okropnie, oszukując Drew, Jace’a, samą siebie… Ale bała się, cholernie bała się reakcji obojga, jak i swojej własnej. Nie mogła stracić Drew. Nie mogła stracić Jace’a.
      Parę cali, jakie dzieliło ją w tej chwili od stojącego przed nią chłopaka, wydawało się barierą nie do pokonania.

      Usuń
    3. Nienaturalność ruchów oraz drżenie w głosie Caroline, czyniąc wcześniejszy niepokój Drew całkowicie zasadnym, utwierdziły Krukona w przekonaniu, że szczera rozmowa stanowi jedyne antidotum mogące zatrzymać pogłębiający się podstępnie w ich relacji kryzys opleciony siecią niedomówień.
      - Brak zdolności organizacyjnych absolutnie w niczym nam nie przeszkadza - stwierdził pokrzepiającym tonem. - Nie zawsze trzeba wszystko planować, dopinać na ostatni guzik. Czasem lepiej zdać się na los i pozwolić ponieść chwili. Tak jak wtedy w bibliotece, pamiętasz? - Na mimowolne wspomnienie ich pierwszego pocałunku poczuł dziwny ucisk w żołądku, którego nie umiał zdefiniować żadnymi bardziej konkretnymi epitetami. Bez względu na wachlarz towarzyszących im wówczas skrajnych emocji, z perspektywy czasu bez zastanowienia cofnąłby się do nocy spędzonej wspólnie w bibliotece, gdzie ich decyzjami rządził impuls hołdujący zasadzie carpe diem. - Dlaczego teraz tak nie potrafimy? Po prostu nie myśleć... - Zamilkł na sekundę, spoglądając Caroline w uciekające przed jego spojrzeniem oczy. - Skoro już chyba oboje się tymi myślami zadręczamy, to może przekujemy je przynajmniej na oczyszczającą atmosferę rozmowę przy kremowym piwie? Wymyślaj i prowadź.
      Ociagając się nieznacznie, ruszyli w kierunku, stawiącego jeszcze dla Drew zagadkę, obranego przez Caroline celu. Tłumy uczniów przewijających się po ulicach stopniowo redukowały się do pojedynczych osób lub niewielkich grupek poszukujących ucieczki od zgiełku Miodowego Królestwa czy Sklepu Zonka. Okolica robiła się coraz spokojniejsz, czego Drew nie mógł, niestety, powiedzieć o sobie; Montorose natomiast zdawała się w ogóle nie pamiętać, że słowo "spokój" kiedykolwiek istniało. Pochwycił jej dłoń w pokrzepiającym geście, lada moment spodziewając się jednak odtrącenia.
      - Powiedziałem ci wtedy, w bibliotece, że nie chcę, żebyś musiała czegokolwiek żałować. Doskonale pamiętam twoją odpowiedź. Ale teraz, kiedy mieliśmy szansę zdystansować się już od nadmiaru emocji... Żałujesz?

      Usuń
    4. Jak w bibliotece, pamiętasz?
      Oczywiście, że pamiętała.
      Problem polegał na tym, że Carol nie żałowała. Wspomnienia z biblioteki w pamięci dziewczyny nadal były bardzo żywe. Gdyby miała przechodzić przez to jeszcze raz, nawet z wiedzą o konsekwencjach, jaką to, co miała za niedługo zrobić, niewątpliwie było, nie zawahałby się.
      - Nie, Drew – powiedziała zgodnie z prawdą po krótkim milczeniu, patrząc wprost na nieodgadnioną twarz Drew. – Nadal nie żałuję.
      Zdobyła się na słaby uśmiech.
      Wszechobecna wiosna, napawająca wszystkich wokoło niezmierzoną dozą optymizmu, nie miała zamiaru jednak zagościć w sercu dziewczyny.
      Ruszyli przed siebie, kiedy nagle Caroline poczuła, jak palce Drew splatają się z jej własnymi. W pierwszym odruchu chciała je odtrącić i uciekać, uciekać czym prędzej. Opanowała się jednak i ścisnęła dłoń chłopaka w niemal rozpaczliwym geście. Nie chciała puszczać jego ciepłej, nieco szorstkiej dłoni. Miała wrażenie, że to jedyna rzecz która utrzymuję ją w miarę relatywnym stanie; gdyby Drew teraz odszedł, Carol niewątpliwie upadłaby na szorstki bruk i nie podniosłaby się… Fizycznie i psychicznie.
      Może po prostu za łatwo zapominała?
      Szli w milczeniu i Carol nawet nie zorientowała się, że kierują się w stronę „Czary Mary”. Podświadomie obrała doskonale sobie znany szlak, którym chodziła prawie codziennie. Kiedy zdała sobie sprawę, gdzie postanowiła zabrać Drew, serce jej zamarło. Było już za późno na zmianę kierunku, na obrzeżach Hogsmeade, gdzie się znajdowali, nie było żadnej innej gospody… Dotychczas tylko jedna osoba wiedziała, że dziewczyna pracuje. Był nią Jace.
      Budynek gospody zbliżał się coraz bardziej, a serce Carol waliło coraz szybciej. Gdyby nie trzymający ją za rękę Drew, Krukonka z pewnością nie zdołałaby utrzymać się na własnych nogach.

      Usuń
    5. Wypady szkolne do Hogsmeade nie były dla Jace’a czymś nadzwyczajnym. Prawie codziennie bywał w miasteczku i wcale nie pytał się o pozwolenie nauczycieli. Tym razem od samego rana siedział jak na szpilkach. Niestety na ten właśnie dzień Czarny Pan zaplanował atak. Chciał w końcu wprowadzić chaos i lęk w życie codzienne czarodziei.
      Przed dziesiątą szedł szybkim krokiem w stronę baru „Czary Mary”. Był wręcz pewien, że właśnie tam dzisiejszego dnia zawita Caroline. Caroline… Przywołał w myślach twarz dziewczyny i uśmiechnął się mimowolnie przypominając sobie ich pierwsze spotkanie po całym miesiącu katuszy, które wiązały się z unikaniem Krukonki. Blondynka była dla niego kimś najważniejszym w życiu. Sprawiała, że miał dla kogo żyć i przerażała go myśl, że mógłby ją kiedyś stracić. Nie chciał się tym zamartwiać, póki wiedział, że między nimi było wszystko dobrze; wręcz idealnie.
      Zdawał sobie sprawę, że Montrose machinalnie ruszy w stronę baru. Przecież chodziła tam codziennie. Można było to nazwać zwykłą rutyną. Musiał ją ostrzec o zamierzonym ataku. Musiał ją ukryć gdzieś, gdzie będzie bezpieczna. Westchnął odpalając papierosa. Sam nie mógł jej bronić, skoro jego uczestnictwo w całej misji było niezbędne. Nigdy nie stresował się w ten sposób. Zabijanie było dla niego czymś zwykłym, wręcz normalnym, co dla populacji ludzkiej stanowiło chorą i psychiczną czynność. Ale teraz było inaczej. Posiadał kogoś, kogo chciał chronić, a wcale nie było to banalnie proste w jego skórze.
      Wszedł do pomieszczenia pewnym krokiem nie oglądając się dookoła. Usiadł przy pierwszym lepszym stoliku i zignorował kokietujące spojrzenie kelnerki. Zamówił whisky z lodem i czekał.
      Czas dłużył mu się niemiłosiernie. Nie liczył ile szklanek alkoholu zdążył wypić. Nie liczył ile papierosów spalił. Nie patrzył na zegarek. Nie wiedział ile czarnych scenariuszy zdążył ułożyć w myślach. Ale wiedział, że Caroline tu się pojawi. Musiała. Za każdym razem, kiedy drzwi baru otwierały się z głośnym skrzypnięciem zerkał z nadzieją, że ujrzy blondynkę. Bar zapełniał się dosyć nieciekawymi ludźmi. Ze szkoły nie rozpoznał tutaj nikogo, co w sumie było dobrą informacją.
      Usłyszał głośne skrzypnięcie i machinalnie podniósł głowę zamówiwszy kolejną szklankę whisky. Kelnerka skinęła głową. Już dawno zaniechała flirtów. Widziała, że Jace nie jest nią nawet w najmniejszym calu zainteresowany.
      Na twarzy Ślizgona pojawił się szeroki i szczery uśmiech, kiedy jego oczom ukazała się ukochana Krukonka. Wstrzymał oddech, kiedy ich spojrzenia się spotkały a w jej oczach wcale nie widział tego błysku, który gościł w nich, kiedy blondynka była w jego towarzystwie. Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Przejechał wzrokiem po Caroline od góry do dołu szukając czegoś, co mogłoby wytłumaczyć jej dziwne zachowanie. Rzuciła mu się w oczy jedna, niepasująca do całości rzecz. Trzymała kogoś za rękę.
      Czas przyspieszył, Jace zamarł a jego uśmiech momentalnie zblakł. Kelnerka przyniosła jego zamówienie. Nie mógł oderwać wzroku od oczu Caroline, w których mógł zauważyć jedynie przerażenie. Ona wiedziała, że ta sprawa nie zakończy się pokojowo. Znała Jace’a i to wystarczyło, by mogła ułożyć sobie w głowie sytuację, która zaraz będzie miała miejsce. Ślizgon zacisnął pięść w niebezpiecznym geście. Nie było mu smutno. Wcale nie czuł rozczarowania, przynajmniej nie teraz. Jedyne uczucie, które go wypełniło aż po brzegi było czystą nienawiścią. Był całkiem świadomy, że rzuca piorunami z oczu. Wiedział, że wyobraża sobie sytuację, w której zielone światło Avady wypełnia bar a wszyscy dookoła krzyczą przeraźliwie i próbują uciekać.

      Usuń
    6. Prychnął pod nosem. Nie mógł zrozumieć jak kobieta mogła go tak oszukać. Po co mówiła, że kocha, skoro Ślizgon był jedynie odskocznią od rzeczywistości, którą najwyraźniej wiązała z tym całym Drew. Jeszcze tak bezczelnie prowadzała się z nim za rękę po Hogsmeade, żeby Jace wyszedł na kompletnego idiotę. Pokręcił głową z zażenowaniem i wypił whisky duszkiem nie przerywając kontaktu wzrokowego z Krukonką. Odstawił z hukiem szklankę na stół i wstał pewnym krokiem przybierając cyniczną maskę, której Caroline tak szczerze nienawidziła. A tak przynajmniej mu się wydawało, bo już nie wiedział, czy w ogóle kiedykolwiek prawdziwie ją znał. Podszedł do nich zerkając na ich splecione dłonie. Wciągnął dyskretnie powietrze.
      – No witam. – mruknął obdarzając ich najbardziej sarkastycznym uśmiechem na jaki było go stać. – Może nas sobie przedstawisz? – spytał retorycznie. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego słowa są dobitnie przepełnione jadem. – Jeszcze nie poznaliśmy się oficjalnie prawda? – przeniósł wzrok z Drew na Caroline. Cieszył się ze swojego wzrostu. Mógł patrzeć na ich oboje z góry, co stanowiło dla Jace’a wygraną pozycję. Widząc zmieszane i nieco zdezorientowane spojrzenie Drew uśmiechnął się pod nosem. No tak! Przecież on o niczym nie wiedział. Miał ogromną ochotę zmieszać ich oboje z błotem ale był naprawdę ciekawy reakcji blondynki. Ciekawiło go jak wyplącze się z tej całej sytuacji teraz. Całe uczucie jakim ją darzył; cała miłość; całe serce, które jej oddał zapełniła czysta nienawiść. Miał gdzieś wszystko. Miał gdzieś, że Krukonka weźmie go za najbardziej chamskiego dupka na świecie. Przecież nim był i nie mógł tego ukrywać.

      [ Proszę wybaczyć za zwłokę, ale cały dzień byłam poza domem i dopiero teraz wróciłam i od razu wzięłam się za pisanie. Nie jestem zadowolona z tego odpisu, ale aktualna godzina i cały męczący dzień zrobiły swoje xd Poświęcam się! :D ]

      Usuń
    7. Nie żałuję.
      Słowa Caroline rozbrzmiały w głowie Drew niczym najpiękniejsza melodia, wypełniając jego ciało uczuciem uskrzedlającej ulgi i zdejmując z jego barków ogromny ciężar, którego istnienia dotychczas nie był nawet świadomy.
      - To jest nas dwoje - odparł, czując jak na usta nareszcie wstępuje mu szczery uśmiech dedykowany tylko i wyłącznie Montrose. Ściskął mocniej jej dłoń, szczęśliwy, że dziewczyna nie oponowała przed tą drobną manifestacją łączącej ich, zawiłej, lecz mimo wszystko wyjątkowo bliskiej, relacji.
      Krocząc dalej w ciszy, teraz odrobinę mniej uciążliwej, pozostawili gwarne centrum Hogsmeade daleko za sobą. W plątaninie podejrzanych zaułków kolorowe szyldy pojawiały się już tylko sporadycznie, a nawet jeśli urozmaicały już szarość ulicy, to tkwiło w nich coś podejrzenie smętnego.
      - Czy aby na pewno to "znanie Hogsmeade jak własną kieszeń" nie było podkoloryzowaną przechwałką mającą mi zaimponować? - zapytał żartobliwym tonem, powoli zaczynając wątpić, czy w tej okolicy znajdą jakiekolwiek względnie przyjemne miejsce na spędzenie reszty dnia.
      W tym samym jednak momencie Caroline zatrzymała się przed niepozornymi drzwiami, prowadzącymi - jeśli wierzyć jeszcze bardziej niepozornemu szyldowi - do gospody "Czary-mary" i gestem mówiącym "voilà" zachęciła do wejścia do środka. Wnętrze nie powalało specjalną przytulnością ani wysmakowanym wystrojem, jednak na pierwszy rzut oka Drew nie zauważył przy stolikach żadnych znajomych mu ze szkoły twarzy, co zaliczył na duży plus. Dopiero po chwili, kiedy wytężonał wzrok w poszukiwaniu najlepszego, wolnego miejsca dostrzegł sączącego samotnie whisky Jace'a (tak, chyba tak miał na imię, jeśli dobrze skojarzył personalia ze znaną z widzenia sylwetką), który wydał się ich przybyciem niepokojąco poruszony. Gapił się. Gapił się tak, że Drew miał ochotę natychmiast obrócić się na pięcie i opuścić lokal, ratując przed wypaleniem resztki pozytywnego nastroju. Albo wbić mu w te ślepia różdżkę. Jedno albo drugie.
      - No witam – mruknął Ślizgon z drwiącym uśmiechem na ustach, nim Drew zdążył zdecydować, którą opcję powinien wprowadzić w życie. – Może nas sobie przedstawisz? – skierował pytanie do Caroline, o mało nie opluwając sobie brody skondensowanym w owych słowach jadem. – Jeszcze nie poznaliśmy się oficjalnie, prawda?
      - Z niewyjaśnionych powodów jakoś szczególnie nad tym nie ubolewam - wtrącił Drew, mimowolnie przyjmując bojowe nastawienie, którym starał się zakamuflować własne zdezorientowanie oraz rodzące się w głowie drażniące, niepokojące pytania. - Caroline, o co chodzi? Czy ten tu - z lekceważenie kiwnął głową w stronę Jace'a - ma jakieś sensowne uzasadnienie, by mordować nas wzrokiem czy po prostu realizuje swoje niezrozumiałe, ślizgonowate hobby stanowiące alternatywę dla rozdawania avady ?

      [Uuu, Carolek, tak bardzo niezręcznie :p]

      Usuń
    8. Drew pierwszy wszedł do gospody, a Caroline niepewnie zajrzała do środka zza jego pleców. Nigdy nie była tutaj w roli klientki.
      Wnętrze wyglądało tak jak zawsze. W sali kręciło się od groma ludzi, w większości mężczyzn taksujących kelnerki uważnymi spojrzeniami. W „Czary Mary” pracowało tyle dziewczyn, że większości z nich Carol ledwo rozpoznawała, mimo że przychodziła tutaj prawie co noc. Brak wystarczającego oświetlania w postaci nastrojowych lamp czy okien rekompensowały zapewniające znikomą dozę prywatności, twarde stoliki. A….
      A przy jednym z nich siedział nie kto inny jak Jace.
      I patrzał dokładnie w oczy Caroline.
      No proszę, dzisiaj wszystko postanowiło sprzysiężyć się przeciwko dziewczynie.
      Zamarła, przez chwilę zapominając jak się oddycha. Drew prawdopodobnie wyczuł jej pogarszający się nastrój, bo chyba ścisnął mocniej jej rękę, ale dziewczyna nie była co do tego pewna. Dotyk Krukona na, zazwyczaj kojący, teraz zdawał się dosłownie parzyć. Cała skuliła się w sobie. Blondynka znała Jace’a na tyle, by wiedzieć że jej pojawienie się tutaj z jakimś chłopakiem, w dodatku trzymającą go za rękę, rozsierdzi Ślizgona do granic możliwości. Wiedziała, do czego zdolny w takich sytuacjach chłopak. Już miała powiedzieć Drew, żeby opuścił budynek, a ona zaraz go dogoni, ale zdecydowała się na to o sekundę za późno. Jace już był przy nich, a widać było, że ilość wypitego alkoholu nie wpłynęła na niego dobrze. Chciała wyszarpnąć rękę z uścisku Krukona, ale ten chyba podświadomie zacieśnił uścisk. Mogła tylko stać i czekać na rozwój sytuacji.
      A sarkastyczny uśmieszek na ustach Jace’a nie zwiastował niczego dobrego.
      - No witam – w dziedzinie zachowywania spokoju w stresowych sytuacjach Ślizgon plasowałby się na pierwszym miejscu. Carol sama miała okazję przekonać się o tym, i to nie raz, o czym z bólem serca i niepokojącym pieczeniem oczami sobie przypomniała. – Może nas sobie przedstawisz? – Jego spokojny ton przyprawiał ją o dreszcze. Krukonka wolałaby, żeby Jace na nią nakrzyczał. – Jeszcze nie poznaliśmy się oficjalnie, prawda?
      - Z niewyjaśnionych powodów jakoś szczególnie nad tym nie ubolewam – prawie natychmiast sparował stojący obok niej brunet, jednocześnie rzucając swojej towarzyszce ni to zaciekawione, ni to zdziwione spojrzenie. - Caroline, o co chodzi? Czy ten tu ma jakieś sensowne uzasadnienie, by mordować nas wzrokiem czy po prostu realizuje swoje niezrozumiałe, ślizgonowate hobby stanowiące alternatywę dla rozdawania avady ?
      Nieco rozbawiony ton Drew stanowił źle maskowane zdenerwowanie. Przy chłodnej kalkulacji Jace’a, z wyrazu twarzy którego Carol nie mogła odczytać dosłownie nic, Drew wydawał się przez to jednak bardziej… Ludzki? Wzrok dziewczyny padł na ich dłonie; nawet nie zauważyła kiedy puściła dłoń Drew. A może to Drew to zrobił?...
      A przecież przyszła tutaj wyjaśnić Krukonowi, czemu zachowuje się tak oschle i nieprzystępnie w ostatnich dniach… Teraz miała do pomocy również powód swojego zachowania. I wszystkie jej koleżanki, wszystkie osoby które rozpoznawały ją jako pracownice tej gospody, aktualnie rzucające zaciekawione spojrzenia w stronę całej trójki.
      - Posłuchajcie, może wyjdziemy na dwór, co? – zapytała tonem napiętym z nadmiaru emocji. Nie chcę, żeby cała moja praca wiedziała o moich problemach. dodała w myślach. Lodowate spojrzenie Jace'a i ten zdziwiony wzrok Drew wystarczyły dziewczynie za odpowiedź. – Czyli nie… - Krukonka dodała tak cicho, że nikt nie mógł jej usłyszeć, poza nią samą.

      Usuń
    9. Widziała złość odmalowującą się pod maska obojętności na twarzy Ślizgona. A przecież przyszła tu dla ciebie, by zakończyć jeden z najpiękniejszych rozdziałów w moim życiu, byśmy mogli być razem… Widziała to cholerne, pełne zdziwienia i niepewności spojrzenie Drew. Przed oczami, jak żywe, stanęły Caroline wspomnienia z biblioteki; pamiętała szczęście i wolność jaką wtedy czuła.
      Nie zasługiwali na nią. Zasługiwali żeby być szczęśliwymi, a ona, ze swoją niezrozumiałą nawet dla siebie postawą, nie mogła im tego dać.
      Nie widzicie, jaka ze mnie kłamliwa suka?! krzyczała Krukonka w myślach, ale nie mówiła nic, tylko coraz bardziej zieleniała na twarzy.
      Nie mogła stracić Jace’a. Nie mogła stracić Drew.
      A wszystko wskazywało na to, że tak się stanie.

      [Ale patosu, oł maj gad.
      Kurczę, ale z niej bicza. Wydaje się taka bez emocji, tylko by ryczała… Zabijcie ją, całkowicie zasłużyła.]

      Usuń
    10. Chyba jeszcze nigdy nie kumulowało się w nim tyle uczuć na raz. Niestety nie mógł nic poradzić na to, że nienawiść przesłaniała mu racjonalne myślenie i resztę uczuć. Machinalnie zaczął szukać dookoła czegoś, co mogłoby posłużyć mu za swego rodzaju broń, którą mógłby bez problemu rzucić w tego idiotę z zapędami pedalskimi. Podobnie jak cała szkoła słyszał o historiach z życia panicza Drew. Nie interesowała go jakoś szczególnie jego osoba. Nawet nie zawracał sobie głowy wyśmiewaniem się z niego i wytykaniem palcami, co było w jego zwyczaju. Bliżej poznał go dopiero, kiedy usłyszał, że spotyka się z jego Caroline.
      Usłyszawszy opryskliwą odpowiedź Krukona jedynie uśmiechnął się szerzej. Był szczerze mówiąc zadowolony, że reagował w ten sposób na aktualnego wroga numer 1. Natomiast nie podobał mu się sposób, w jaki blondynka działała na niego. Był dla niej w stanie nawet zabić.
      Zapomniał po co tak naprawdę tutaj przyszedł i odrzucił wszystkie myśli związane z zorganizowanym na dzisiaj atakiem na Hogsmeade. Wiedział, że nienawiść krążąca w jego organizmie doprowadzi do śmierci wielu niewinnych osób. Nie przejmował się tym na chwilę obecną.
      - Posłuchajcie, może wyjdziemy na dwór, co? –było to jego zdaniem dość bezczelne pytanie zważywszy na obecną sytuację, w której Caroline się znalazła. Trudno mu było się przełamać i otworzyć przed kimkolwiek, a gdy w końcu mu się to udało wszystko szlag trafił. Jak zwykle. Czego przecież mógł się spodziewać? Założył ręce na piesiach i patrzył na nią wyczekująco. Nie miał pojęcia na co czekał. Na jakiś nagły zwrot akcji, w którym Caroline rzuci mu się w ramiona i powie roześmiana, że był to tylko jakiś zwykły, głupi, lekkomyślny żart? Skarcił się w myślach kręcąc głową z zażenowaniem nad własną naiwnością. Było to zwykłą sprzecznością, że czuł się w tym momencie tak jak te wszystkie dziewczyny, które bez mrugnięcia okiem traktował w ten sam chamski sposób. Wiedział, że już jej nie zaufa. Nie zaufa już nikomu. Ale nadal czekał. Nie umiał po prostu odwrócić się na pięcie i odejść by przygotować się do ataku. Głęboko w jego umyśle odzywał się cichy głosik informujący go, że nadal ją kocha. Ta cała miłość była najbardziej masochistyczną rzeczą na całym świecie, a on dalej miał nadzieję…
      Prychnął pod nosem zarazem przerywając niezręczną ciszę. Caroline nie miała zamiaru niczego powiedzieć, więc Jace postanowił przedstawić sytuację Drew.
      - Twoja dziewczyna bez żadnych skrupułów jedzie na dwa fronty, wyobraź sobie. – niemalże warknął przenosząc wzrok z blondynki na jej towarzysza. Był ciekawy co w obliczu takiego faktu zrobi chłopak. Przed oczami ciągle miał Caroline trzymającą za rękę Drew. Ten obraz mimowolnie targał emocjami Ślizgona w dość niebezpieczny sposób. Nie wiedział już kogo nienawidzi bardziej: Krukona, czy Krukonki. W końcu to ona bawiła się jego dość nie często wyrażanymi uczuciami.
      - Chcesz coś jeszcze dodać? – spytał zakrywając sarkazmem cieniutką nutę nadziei w głosie. Tak jak się domyślał była wręcz niedosłyszalna. Wbił w nią pusty wzrok. Wątpił, że istniała jeszcze chociażby najmniejsza szansa, że ich relacje będą kiedykolwiek takie same. Trudno było zdobyć jego zaufanie, za to łatwo można było go zranić.

      [ Aż mi się serce kraje, biedny mój Jacuś ;< ]

      Usuń
    11. - Twoja dziewczyna bez żadnych skrupułów jedzie na dwa fronty, wyobraź sobie – głos Jace’a wręcz ociekał jadem, a cała jego wściekłość skumulowała się przeciwko jednej osobie – Carol.
      Nie! krzyczało całe jestestwo Caroline. Przygryzła wargę i dopiero kiedy w ustach poczuła metaliczny smak krwi, zdała sobie sprawę z tego, co robi.
      - Chcesz cos jeszcze dodać?
      Krukonka nie miała pojęcia, czy dobrze zinterpretowała coś, co zdawała się słyszeć w głosie Jace’a… Nadzieję. Irracjonalną nadzieję, że to wszystko jest tylko koszmarem, który można przerwać w każdej dowolnej chwili… Że to nieprawda.
      - Ja…
      To nieporozumienie! Nie rozumiesz, za łatwo mnie oceniasz, Jace. Za łatwo skazujesz… chciała krzyczeć. Wszystko, byleby nie okazać jak słaba i bezbronna w obliczu jego bezbrzeżnej wściekłości się czuje. Dziewczyna poczuła ciepłe łzy gromadzące się pod powiekami. Zamrugała parę razy, by się ich pozbyć i wzięła głęboki wdech.
      - Tak, chcę dodać, że jesteś cholernym kretynem, bo tylko oceniasz! Jace, wiem jak to brzmi, ale mogę to wyjaśnić, a ty od razu… Z góry zakładasz, że jestem niegodna zaufania! – wykrzyczała mu w twarz, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że cały lokal zamarł w skupieniu i w napięciu oczekuje na dalszy rozwój sytuacji. Doskonale, tylko tego potrzebowała!
      Zdawała sobie też sprawę z tego, że u jej boku stoi niczego nieświadomy i kompletnie niewinny Drew, zapewne rzucającym teraz zza jej pleców zdziwione spojrzenia. Zdecydowanie była mu winna wyjaśnienia…
      W końcu po to tu przyszła. Żeby to wszystko wyjaśnić.
      Blondynka nie chciała się tak zachowywać, ale robiła to wszystko właśnie dla Jace’a, a ten po praz kolejny dawał dowód swojego charakteru. Obwiniał ją i niewinnego Drew; był gotów dosłownie na wszystko, a to się Carol nie podobało. Ale też, w najgłębszej części swojej podświadomości, cieszyła się z tego, że Ślizgonowi na niej zależy.
      A ona, jak ostatnia idiotka, rujnowała to wszystko, co udało jej się zbudować w ostatnich miesiącach. Oboje mieli pełne prawo, by znienawidzić Caroline.

      [Uwierz mi, mi się kraje bardziej ;( ]

      Usuń
    12. Wypowiedziane ze zjadliwym cynizmem brutalne, obciążające Caroline słowa Jace'a rozdarły wnętrze Drew na dwie części, z łatwością, z jaką rozdziera się papierową chusteczkę. Miał ochotę rzucić się na Ślizgona, oskarżając go o obrzydliwe kłamstwo, jednak skrywane pod warstwą sarkazmu autentyczne zranienie wybrzmiewające w jego głosie oraz przerażenie wymieszane z poczuciem winy odbijające się w oczach Caroline zmuszały go do uwierzenia w oskarżenie, w które uwierzyć nie chciała żadna komórka jego organizmu. Miał ochotę wyjść, trzasnąć drzwiami i nie odezwać się do Montrose już do końca życia, skazując ją na długotrwałe katusze powolnego wypalania od środka przez płomienie wyrzutów sumienia. O ile w ogóle jakieś posiadała. Ból, poczucie sponiewierania i wściekłość kotłowały się w głowie Drew, doszczętnie obezwładniając całokształt jego jestestwa.
      Ale to wszytko trwało tylko chwilę. Kilka ulotnych sekund, jakich potrzebował na uświadomienie sobie, że jest ostatnią osobą, która ma prawo potępiać Caroline za nieszczerość, skoro sam upatrywał w ich "związku" głównie osobistych korzyści, rozdmuchując i w pewien sposób podle wykorzystując uczucia dziewczyny. Choć to nie znaczyło, że była mu zupełnie obojętna. I że jej dotychczasowy obraz nie rozpadł się niczym tłuczona butelka, pozostawiając w sercu setki uwierających, raniących niepostrzeżenie drobinek szkła.
      - Chcesz coś jeszcze dodać? - Podczas gdy Drew usiłował przetrawić brutalnie burzącą harmonię jego rzeczywistości informację, Caroline i Jace nie tracili ani sekundy, natychmiast przystępując do przepełnionej gwałtowną złością, ostrej wymiany zdań.
      - Tak, chcę dodać, że jesteś cholernym kretynem, bo tylko oceniasz! Jace, wiem jak to brzmi, ale mogę to wyjaśnić, a ty od razu… Z góry zakładasz, że jestem niegodna zaufania! - wrzasnęła Krukonka, ściągając na siebie uwagę odrobinę zbyt wielu ciekawskich, podpitych gości.
      - Skoro już wyładowałaś pierwsze emocje na tym, jak to ładnie ujęłaś, kretynie, to może teraz łaskawie zechciałabyś wyjaśnić mi trochę bardziej szczegółowo, o co tu, do cholery, chodzi? Bo rola jedynej niedoinformowanej osoby w towarzystwie nie za bardzo przypada mi do gustu. - Drew starał się, by jego głos nie wykraczał poza ilość decybeli powszechnie akceptowalną w miejscu publicznym, jednak zaskutkowało to nadaniu wysyczanym słowom wyjątkowo oskarżycielskiego tonu, którego naprawdę nie miał zamiaru zastosować. - Powiedz, że łże. - Zdawał sobie sprawę z beznadziejności swojej prośby, którą, mimo wszystko, niedopałek tlącej się żałośnie nadziei nakazał wypowiedzieć mu na głos. - Czy może mam rozumieć, że fakt, iż rzekomo nie żałujesz i nie żałowałaś naszego pocałunku kompletnie nie przeszkadzał ci w wymienianiu śliny i tych samych, pustych słówek z innym facetem? - Zacisnął wargi, mierząc Caroline, a potem Jace'a nienawistnym spojrzeniem, nie potrafiąc stwierdzić, przeciwko komu powinien ukierunkować wzbierającą w nim złość. - Chociaż jeśli to on był tym pierwszym, to może w pewnym stopniu będę w stanie zrozumieć, że potrzebowałaś odskoczni i pocieszenia. Nic dziwnego.

      Usuń
    13. Całą swoją uwagę przeniósł z Caroline na Drew. Kompletnie nie ruszyły go słowa dziewczyny. Ona sama nie zachowałaby się inaczej na jego miejscu. Wyobraził sobie sytuację, w której to on idzie za rękę z bliżej nieokreśloną czarodziejką zaraz po wyznaniu rzekomych uczuć, które nim targały względem Krukonki.
      Towarzysz Caroline ciągle – jak widać – miał nadzieję, że to nie on tutaj był kozłem ofiarnym a kimś kto miał wyjść z tego pomieszczenia z głową wzniesioną do góry, przepełniony dumą, że wygrał ową walkę o kobietę. Mimo, że ręce go świerzbiły, żeby pokiereszować mu tą śliczną buźkę rzucając w jego stronę wymyślnymi zaklęciami, których nauczył się przez długie lata praktyki u Czarnego Pana opanował się. Nie miał zamiaru pokazywać mu słabości, którą bez dwóch zdań było przechodzenie do rękoczynów. Uśmiechnął się cynicznie, co świadczyło tylko i wyłącznie o wykreowanym w jego głowie niecnym planie. Jedyne co mógł zrobić w tej sytuacji było uderzenie w słaby punkt Drew. Jego wahania się odnośnie ukierunkowania uczuć do jednej płci były wystarczającym faktem, który mógł zawstydzić Krukona. Machnął jednakże ręką i oparł się o stół, na którym zadźwięczały szklanki i talerze. Odpalił lekceważąco papierosa i wydmuchał dym prosto w twarz irytującego bliższego przyjaciela od całowania Caroline. Wyłączył się. Zawsze to robił, kiedy bolało go serce. Zapominał wtedy o wszystkim dookoła i napawał się nadchodzącą zemstą. Tym razem nie było inaczej. Stwierdził, że nie ma zamiaru wdawać się w dziecinne kłótnie, które nie prowadziły do niczego sensownego. Wolał wyżyć się na Drew po cichu, w masce Śmierciożerców śmiejąc się mu prosto w twarz. Nie wiedział czy nawet Caroline byłaby w stanie go powstrzymać. Nie po tym wszystkim.
      - Widzę, że jesteś na tyle żałosny, żeby szukać jakiegokolwiek wyjaśnienia sytuacji, w której się znalazłeś. – zaczął rozmyślać głośno Jace nie patrząc na żadne z nich. Rozglądał się po Sali, jak gdyby nigdy nic kontynuując swój wywód. – Fakt, że ktoś na kim ci zależało bez problemu cię oszukał i udowodnił, że jesteś jedynie jedną, wielką kupą żałosnego, pedalskiego gówna boli cię na tyle, żeby wmówić mi, Caroline a przede wszystkim sobie, że to Ty byłeś tutaj tą odskocznią, jak stwierdziłeś. – zakończył głośno. Zachowywał ogromny spokój przeplatany arogancją i sarkazmem. Cały Malfoy. Spojrzał na Krukona, jakby jego widok wcale nie rozsadzał go od środka; jakby wcale nie musiał zaciskał zębów słysząc ich ciche zgrzytanie. Ponownie zaciągnął się dymem tytoniowym całkowicie ignorując Caroline. Wolał udawać, że wcale jej tutaj nie ma. Wybiegał myślami do nadchodzącej zemsty. Nagle wśród wiru sprzecznych myśli kumulujących się w jego głowie pojawiło się pewne genialne, stereotypowe przypuszczenie. Jace Malfoy nie był głupi. Co więcej był nadzwyczaj cwany i potrafił dostrzegać niektóre rzeczy znacznie lepiej niż reszta populacji ludzkiej.
      - A może po prostu chciałeś pokazać wszystkim, że wcale nie masz zapędów pedalskich hm? – spytał z tryumfującym uśmiechem na twarzy. Mógł się mylić. To stwierdzenie wcale nie stawiało go w świetle idioty, który nie wie nic o jego sytuacji. Wręcz przeciwnie pokazywało Drew jak postrzegali go ludzie dookoła. Kątem oka zerknął na Caroline, jednak momentalnie się opamiętał ponownie ignorując ją całą siłą woli. – Może po prostu wykorzystałeś koleżankę z domu, żeby ludzie postrzegali cię w tym dobrym świetle. – dodał zerkając na niego z czystym zaciekawieniem podnosząc do góry jedną brew.

      Usuń
    14. Powiedz, że łże.
      Głos Krukona przyprawiał dziewczynę o dreszcze. Poczuła się okropnie, patrząc w jego wielkie, piękne i naiwne oczy, w których miała od teraz jawić się na zawsze jako najgorsza oszustka… Błagam, Drew, nie... Nie jesteś żadną odskocznią, nigdy nie byłeś! Zależy mi na tobie, cholernie zależy…
      Uczucie pustki wypełniało Montrose od środka, przeżerając się przez najgłębsze zakamarki duszy dziewczyny, pozostawiając po sobie jedynie nieprzenikniony mrok otępienia. Carol poczuła, że na nagie ramiona występuje jej gęsia skórka, choć pogoda za oknem wskazywała na coś zgoła przeciwnego: słońce przyjemnie grzało w kark, zostawiając na skórze opalone smugi.
      Jace i Drew wymieniali się morderczymi spojrzeniami, powodując przy okazji namacalne zgęstnieni atmosfery w „Czary Mary” – Krukonka miała ochotę wejść między nich, ale z powodu znacznie niższego niż ich wzrostu wątpiła, aby w ogóle ją dostrzegli. Poza tym, była główną przyczyną ich zwady, z czym czuła się tak niesamowicie źle, że miała ochotę po prostu uciec do Zakazanego Lasu i mieszkać tam do końca życia, nie wyściubiając nawet nosa poza jej terytorium.
      Problem polegał na tym, że Carol nie potrafiła zdefiniować swoich uczuć względem ich obojga – teraz czuła się wobec nich obnażona, ukazana w najgorszym możliwym świetle. Była tą złą i całkiem słusznie, bo ten tytuł się jej zasłużenie należał. Ale też blondynka nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez nich – bez wesołego śmiechu Drew i jego przekomarzanek, bez pięknych stalowych oczu Jace’a, bez serc obojga – jednego tak wielkiego, a ciągle zdolnego znaleźć miejsce dla kolejnej osoby, jaką była, drugiego dopiero otwierającego się na nowe uczucia i doznania względem innych ludzi, ale bijącego szybciej za każdym razem, kiedy ją dostrzegał. A teraz to traciła.
      Krukon i Ślizgon zdążyli wymienić uwagi, tak bolesne, że Carol dosłownie poczuła jak serce pęka jej na pół. Nie mogła jednak nie zareagować, stojąc jak słup soli. Oboje zaczynali przeginać.
      - Jace, wystarczy – ton jej wypowiedzi był tak chłodny, że Carol miała wręcz wrażenie, jakby powietrze wokół jej głowy zamarzło. – Uspokójcie się oboje! – Tym razem głos dziewczyny zadrżał. Nie była w stanie nad nim panować.
      Cyniczny uśmieszek na ustach Ślizgona nie wróżył niczego dobrego.
      - Drew, ja… Przysięgam na własne życie, że przyszłam tutaj, aby wszystko wyjaśnić… Ale po tym, jakie sceny nasz ukochany Jace zaczął odstawiać, nie wiem, czy cokolwiek jest do wyjaśniania! - krzyczała. – W końcu to przecież moja wina, że jest taki zaborczy! I… Ciągle nie żałuję, jeżeli o to chodzi. Nie… Nie wiem co o tym myśleć – dodała szeptem, wbijając spojrzenie w podłogę.
      Krukonka zupełnie nie myślała nad tym, co mówi – słowa same przychodziły jej na język, a kiedy zorientowała się, co tak naprawdę one znaczą, natychmiast umilkła. W żadnym wypadku nie miała zamiaru obrażać Jace’a, ale poczuła dziwną satysfakcję na widok jego miny.
      Cholera, co się ze mną dzieje?
      Kątem oka Montrose dostrzegła zbliżającą się w ich stronę Jeannę – jej przełożoną. Z wyrazu twarzy kobiety wnioskowała, że doskonale rozpoznaje swoja podopieczną; Jeanna nie należała do osób empatycznych, więc spodziewała się, że zrobi jej kazanie na temat wprowadzania złej atmosfery do lokalu, niezależnie od tego, czy to był jej dzień pracy, czy też nie.
      - Montorse! – zawołała jadowitym tonem, wpatrując się z satysfakcją w blondynkę. Mięśnie Carol stężały, jakby szykowała się do skoku. Albo ucieczki.

      Usuń
    15. [ * w obydwu przypadkach ma być Jeanne, pomyłka ;) ]

      Usuń
    16. - A może po prostu chciałeś pokazać wszystkim, że wcale nie masz zapędów pedalskich, hm? Może po prostu wykorzystałeś koleżankę z domu, żeby ludzie postrzegali cię w tym dobrym świetle.
      Drew poczuł, jak cienki lód, po którym stąpał dotychczas swobodnie, nie zważając na zachowanie jakichkolwiek środkow ostrożności, momentalnie zarywa się z trzaksiem, fundując mu nieprzyjemną kąpiel w odmętach lodowatej wody. W geście bezradności, odzwierciedlającym jednocześnie początkowe stadium paniki, zamarł w bezdechu. Zaraz jednak zganił siebie w myślach za niepowstrzymany w porę odruch, który mógł jedynie utwierdzić Jace'a w przekinaniu o trafności rzuconego z tryumfalnym uśmiechem ma twarzy oskarżenia i - co gorsze - wzbudzić w Caroline wątpliwości.
      Drew całą mocą silnej woli nakazał sobie zachowanie spokoju. Przecież Jace nie miał prawa wiedzieć. Na pewno nie. Miał jedynie prawo snuć niepoparte konkretnymi dowodami przypuszczenia. Jeśli opierał je tylko i wyłącznie na poczynionych obserwacjach, to Drew musiał przyznać, że go nie docenił. Bez wątpienia jednak wolał myśleć, że Jace obdarzony został wyjątkowym zmysłem obserwacyjnym, który w połączeniu ze zranioną dumą i złamanym sercem skutkował postawieniem obciążających Drew hipotez, niż wziąć pod uwagę, że jego w połowie nieczyste intencje bez trudu  mogły  zostać rozszyfrowane przez trzy czwarte szkoły. Spokój. Tylko spokój urozmaicony wyważoną dawką inteligentnej ironii wciąż dawał realne nadzieję na wyjście spod zmasowanego, słownego ostrzału bez większych obrażeń.
      - Dla ciebie byłoby to szalenie wygodne rozwiązanie, prawda? - zaczął prychając pod nosem z idalnie zagranym sarkazmem. - Jedyna opcja, w której zgodnie ze swoją gównianą teorią wyszedłbyś na odrobinę mniejszą kupę gówna niż ja. Pięknie to sobie wykombinowałeś, naprawdę, jestem pod wrażeniem. - Zaintonował teatralnie dwa ostatnie wyrazy, obdarzając je pokaźnym pierwiastkiem hiperbolizowanego, szyderczego podziwu. Zanim jednak zdążył zwerbalizować dalszą część zjadliwego monologou, w słowo weszła mu niepotrafiąca okiełznać swoich emocji Caroline, podniesionym głosem ściągając na siebie uwagę - teraz już bezwyjątkowo - całego pubu.
      - Uspokójcie się oboje! - zażądała roztrzęsiona. - Drew, ja… Przysięgam na własne życie, że przyszłam tutaj, aby wszystko wyjaśnić… Ale po tym, jakie sceny nasz ukochany Jace zaczął odstawiać, nie wiem, czy cokolwiek jest do wyjaśniania! - krzyczała. – W końcu to przecież moja wina, że jest taki zaborczy! I… Ciągle nie żałuję, jeżeli o to chodzi. Nie… Nie wiem, co o tym myśleć.
      - No to nie jesteś w tym osamotniona - odparł Drew zgodnie z prawdą. Nie wiedział nawet, czy był teraz wdzięczny Caroline za otrzymane słowa, czy wolałby ich w ogóle nie usłyszeć, by uwolnić się od rosnących wyrzutów sumienia. Spojrzał na Krukonkę przeciągle, mimowolnie zbliżając się do niej o krok potrzebny do osiągnięcia minimalnej odległości umożliwiającej nieśmiałe ściśnięcie dłoni dziewczyny.
      - Montrose! - Wbrew oczekiwaniom, jadowity ton nie należał tym razem do sfrustrowanego Jace'a. Spośród gąszcza stolików wyłoniła się smukła sylwetka kobiety, której oczy ciskały w ich kierunku niemal zmaterializowanymi gromami wściekłości i dezaprobaty. - Montrose, co ty, do cholery, wyrabiasz?! Postawiłaś sobie za cel wykurzenie na cudzej zmianie wszystkich gości? Trochę kultury! Dobrze ci radzę, ogarnij swojego chłoptasia - wskazała gwałtownym ruchem głowy skonsternowanego Drew - i... tego tu - najwyraźniej nie znalazła lepszego określenia na rozjuszonego Ślizgona, co Burrymore odnotował w myślach z niekłamaną satysfakcją - i przeżywajcie swój, zapewne niewyobrażalnie wielki, dramat odrobinę ciszej. Bo jak na razie, jesteś na najlepszej drodze do zostania wypieprzoną z roboty.

      Usuń
    17. Postawa Drew momentalnie zmieniła się w raz ze słowami Malfoy’a. Do tego czasu Jace nie wierzył do końca w swoją teorię, aczkolwiek Krukon utwierdził go w przekonaniu, że jednak się nie mylił. Wbił w niego przerażone spojrzenie i Ślizgon mógłby przysiąc, że jego wszystkie mięśnie napięły się a w głowie próbował wykreować jakąkolwiek wymówkę. Jace uśmiechnął się szeroko.
      - Dla ciebie byłoby to szalenie wygodne rozwiązanie, prawda? - zaczął prychając pod nosem. Musiał zorientować się, że blondyn go przejrzał. Mimo, że ton Drew był przepełniony jadowitym sarkazmem ironiczny uśmieszek nie mógł opuścić twarzy arystokraty. - Jedyna opcja, w której zgodnie ze swoją gównianą teorią wyszedłbyś na odrobinę mniejszą kupę gówna niż ja. Pięknie to sobie wykombinowałeś, naprawdę, jestem pod wrażeniem. – Kompletnie go nie słuchał jedynie kiwając głową z udawanym zrozumieniem. Nie było w tym nic dziwnego, że chłopak próbował się bronić. Sam na jego miejscu bawiłby się w aktora, – mógł szczerze przyznać – którym był całkiem niezłym. Kiedy blady ślad nadziei pojawił się w jego umyśle odezwała się na długo skamieniała Caroline i zrujnowała wszystko co udało im się stworzyć i pielęgnować.
      - Uspokójcie się oboje! - zażądała. - Drew, ja… Przysięgam na własne życie, że przyszłam tutaj, aby wszystko wyjaśnić… Ale po tym, jakie sceny nasz ukochany Jace zaczął odstawiać, nie wiem, czy cokolwiek jest do wyjaśniania! - krzyczała. Jej słowa odbijały mu się echem w głowie. Czy mogła być możliwość, że to tak naprawdę on wszystko zepsuł? Rozszerzył oczy słysząc jej słowa kończące – tym razem – ostatecznie ich bliższe relacje. Miała czelność zostawić go na dodatek nie mówiąc mu tego wprost. Czuł się jak przypadkowy świadek kłótni zakochanych. Czuł się jakby wcale nie był zamieszany w tą chorą sytuację. – W końcu to przecież moja wina, że jest taki zaborczy! – dodała obarczając siebie winą za zachowanie Jace’a. W sumie miała rację. To ona zmieniła go w zupełnie inną osobę. Osobę, która zakochała się bez opamiętania i była w stanie walczyć i bronić ukochanej. Ale on nie powinien jej kochać. Nie mógł nikogo kochać i vice versa. Jego ojciec miał rację co do uczuć. Powinien go posłuchać. - I… Ciągle nie żałuję, jeżeli o to chodzi. – kolejne dobitne słowa padły z jej ust. Caroline nie patrzyła na Ślizgona. Jeśli nie żałowała podwójnego życia i było jej z tym nadzwyczajnie dobrze jedna strona powinna odpuścić i jej to zabrać. W normalnych okolicznościach Jace nie dałby sobą pomiatać jakiemuś pedałkowi z Ravenclawu, ale w tym przypadku nie miał sił. Sam nie radził sobie ze swoimi emocjami, które wypełniały go od środka. Czuł jakby zaraz miał wybuchnąć/ - Nie… Nie wiem, co o tym myśleć. - Ale ja wiem dodał w myślach.
      Zignorował kompletnie nadchodzącą kobietę, która krzyczała piskliwym głosem – okropnie nieznośnym, warto dodać kierując swoje słowa do blondynki. Jeszcze jeden wybryk i Caroline zdecydowanie straci pracę, która bądź co bądź nie przynosiła żadnych zadowalających dochodów. Jedyne co miał przed oczyma to Drew przysuwającego się na znacznie przesadzoną odległość w stronę Krukonki. Zacisnął zęby próbując za wszelką cenę ukryć mieszane uczucia. Wciągnął powietrze widząc wzrok Caroline utkwiony w Krukonie. Nie mógł dojrzeć, czy dziewczyna patrzy na niego tym, zakochanym wzrokiem. Wstał nieco agresywnie i porwał w dłoń butelkę Ognistej stojącą na najbliższym pustym stoliku. Spojrzał szalonym wzrokiem na szefową baru i kopnął z całej siły w stolik tak, że na ziemię posypały się talerze i szklanki uderzając z łoskotem, który rozszedł się po całej Sali. Reszta nieciekawych typów, którzy nie byli zainteresowani ich kłótnią zwróciła w końcu na nich uwagę uznając to za ciekawy zwrot akcji. Caroline z Drew momentalnie spojrzeli się na niego i Jace musiał przyznać, że czuł się jakby czas stanął w miejscu i nie płynął wcale do przodu. Tak naprawdę minęły zaledwie sekundy od uderzenia stołu o ziemię.

      Usuń
    18. - Życzę wam cholernego szczęścia. Nie bawię się w telenowele Brazylijskie. – warknął patrząc intensywnym wzrokiem na Caroline. Przepełniony nienawiścią nie mógł skupić się na odczytaniu jej uczuć z oczu. Ale szczerze mówiąc miał już dosyć wszystkiego. Chciał ponad wszystko zniknąć z baru. Słychać było jeszcze dźwięk tuczących się naczyń, kiedy wyszedł a drzwi trzasnęły głośno.
      Nie wiedział gdzie idzie. Ruszył szybkim krokiem przed siebie pośpiesznie odkręcając butelkę whisky. Nie odwracał się za siebie. Nie wracał już myślami do zdarzeń sprzed minuty. Teraz jego głowę zaprzątał plan zemsty, na który musiał przyznać też stracił siły. Pociągnął sporą ilość trunku i poczuł rozlewające się po nim ciepło, które momentalnie zgasiło lodowaty płomień nienawiści spoczywający w nim. Ogarnął go smutek i musiał przyznać, że chciał jak najszybciej uciec z tamtego miejsca; od tamtych zdarzeń. Znalazł wąską uliczkę między domami prowadzącą do Zakazanego Lasu. Przystanął na chwilę, by wziąć głęboki wdech.

      Usuń
    19. Carol skuliła się w sobie na słowa przełożonej, ale nie miała siły odgrywać skruszonej pracownicy. Bardzo chciała zapewnić, że to się więcej nie powtórzy. Bardzo.
      Całą uwagę dziewczyny zaprzątał Drew, który zdecydowanie przysunął się na zbyt bliską odległość. Odruchowo cofnęła się do tyłu, przy okazji wpadając na stolik zajmowany przez podpitego czarodzieja grubo po czterdzieste. Najwyraźniej zaczynał ją sobie przypominać. No tak. Chyba był tutaj stałym gościem. No proszę, takie przedstawienie za darmo!
      Jeanne nada wrzeszczała, ale to było nieistotne. Powoli docierał do niej sens słów Jace’a. Od zawsze wmawiano jej, że zbyt łatwo ufa ludziom i chyba powoli zaczynała rozumieć sens tego stwierdzenia. Montrose wpatrywała się z rosnącym przerażeniem w twarz Krukona, wyraźnie zbitego z pantałyku po utarczce z Malfoy’em. Kto by nie był.
      Proszę. Powiedz. Że to nie jest prawda.
      Drew. Powiedz tak.

      Nie czuła się oszukana – chyba nawet nie miała do tego prawa. Jednak zmieszanie Drew i ten sardoniczny uśmieszek Jace’a w odpowiedzi na reakcję Krukona po własnych słowach zdawały się potwierdzać teorię Ślizgona.
      Szczerze mówiąc, miała gdzieś zachowanie obojga. Duży błąd. Syknęła z bólu, zaskoczona, kiedy w policzek trafił ją odłamek czegoś, co jeszcze przed chwilą było butelką pełną alkoholu. Z rany zaczęła sączyć się ciepła, lepka krew.
      Zauważyła go. Jace wypadł z „Czary Mary” niczym burza, przy okazji tratując parę stolików. Uprzednio dając upust swojej złości… Zrywając z nią? Czy kiedykolwiek byli razem? No cóż, teraz to chyba nie miało większego znaczenia.
      - Doigrałaś się, Montorse! Jutro dostaniesz wypowiedzenie! – krzyczała w furii jej przełożona.
      Caroline nie przejęła się tym zbytnio. Pieprz się! Miała ochotę wykrzyczeć jej to w twarz. Niech ci wszyscy cholerni ludzie, ci szpiedzy, żerujący na czyimiś nieszczęściu, niech oni się wszyscy pieprzą! Nie powiedziała tego na głos, ale w oczach blondynki widniały te wszystkie emocje, łącznie z tym niewypowiedzianym ”pieprz się”.
      Montrose ogarnęła wzrokiem salę, na której od paru minut panowała zadziwiająca cisza. Spojrzała na Drew, ale nie umiała nic wyczytać z jego twarzy.
      Nadszedł czas na wybór.
      A więc… Wybieraj.
      Osłaniając twarz przez ciekawskimi spojrzeniami wybiegła z gospody w ślad za Jace’m. Musiała go znaleźć, zanim zrobi coś głupiego. Wytłumaczyć…
      Dokonała wyboru.
      Krukonka nie umiała powstrzymać już słonych łez, mieszających się z krwią, brudzącą jej blady policzek. Smakowały rozgoryczeniem i metalem, jak stare miedziaki.

      Usuń
    20. Chaotyczny gwar, ekspresyjne rozmowy i ciekawskie spojrzenia podpitej klienteli, brzdęk szklanek odstawianych na stolik lub stukających się w toastowym procederze, niezrozumiałe pokrzykiwania wściekłej właścicielki... W jednym momencie wszystkie czynniki zewnętrzne znalazły się w strefie nierzeczywistej próżni, której rejestrowanie umysł Drew uznał za całkowicie zbędne. Nawet gdyby do pomieszczenia wpadła teraz grupa zakapturzonych, uzbrojonych w różdżki śmierciożerców, Krukon najprawdopodobniej nie zaszczyciłby ich choćby najkrótszym spojrzeniem, gdyż każda, niepodzielna w swej mikroskopijności cząstka jego uwagi absorbowana była przez błyszczące niemą prośbą oczy Caroline. Pragnął krzyknąć, że słowa Jace'a to jedno, wielkie kłamstwo, by tylko oczyścić je z rozdzierającego wnętrze rozczarowania. Czy jednak w ten sposób nie dowiódłby ostatecznie swej szczeniackiej podłości?
      Drobinki szkła pochodzące z rozbitej butelki po whisky drasnęły nieznacznie skórę Drew, choć w obecnej sytuacji obchodziło go to tyle, co zeszłoroczny śnieg. Nie widział, nie słyszał, nie czuł, przytłoczony nadmiarem myśli lub obezwładniony przerażającą myślową pustką - sam nie potrafił stwierdzić. Dopiero widok Montrose rzucającej się w pogoń za nieobecnym już w godpodzie Jace'm przywrócił mu część zdolności życiowych, zmuszając kończyny do ruszenia przed siebie. Przytrzymał drzwi niedomknięte jeszcze po gwałtownym pchnięciu dziewczyny i zachłysnął się świeżym powietrzem, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jaki zaduch panował wewnątrz. Przyśpieszył kroku, uparcie zmniejszając dystans dzielący go od niepatrzącej w tył Caroline, a gdy osiągnął wystarczającą odległość, pewnym ruchem złapał jej nagarstek, mocno zaciskając palce.
      - Caroline... Caroline, posłuchaj. - Gwałtownym szarpnięciem zmusił blondynkę do zatrzymania się i obrócenia w jego stronę, otrzymując możliwość zatopienia się w jej pięknych, zapłakanych oczach, których spojrzenie spowodowało utworzenie w gardle Drew utrudniającej mówienie guli. - Chcę... Chcę żebyś wiedziała, że nigdy nie byłaś tylko przykrywką. (Rany, co za durne słowo.) Że znaczysz dla mnie tyle, co mało kto i że naprawdę miałem nadzieję, że będę mógł dać ci szczęście. Ale najwyraźniej nie zasługuję na to, by uszczęśliwiać kogoś tak wyjątkowego, jak ty. - Pewnością, z jaką wypowiadał kolejne słowa, zaskoczył samego siebie. Zdania układały się w ustach Drew praktycznie samoistnie, a z każdą sekundą napełniało go oczyszczająco-gorzkie przekonanie, że wszystkie uwite są wyłącznie z krystalicznie czystej prawdy. - Zasługujesz na szczęście, Caroline, więc jeśli sądzisz, że znajdziesz je przy Jace'ie, to pozostaje mi tylko trzymać kciuki, żeby, mimo nie najlepszego pierwszego wrażenia, nie okazał się takim dupkiem, jak ja. - Uśmiechnął się delikatnie, nie potrafiąc jednak całkowicie zetrzeć z twarzy cienia autentycznego smutku. - Choć nie wiem, czy to teraz możliwe, nadal chciałbym, żebyś nie musiała niczego żałować. Bo ja nie żałuję ani chwili.
      Powiedziawszy wszystko, co podpowiadał mu duet serca i sumienia, Drew bezwiednie uniósł dłoń, by otrzeć mokry od łez policzek Caroline, jednak zatrzymał rękę w połowie drogi.
      Powinien teraz odejść. Powinien odwrócić się na pięcie i pozwolić Montrose dogonić Jace'a, który w przeciwieństwie do niego samego potrafił odwzajemnić ofiarowane przez dziewczynę uczucia. Właśnie w tym momencie powinien zejść Caroline z drogi, pozostawiając ich i tak nadszarpniętą już relację w możliwie najlepszym stanie.
      Ale nie był w stanie tego zrobić. Jakaś nienamacalna, nieprzejednana siła przykuła jego stopy do podłoża, a spojrzenie stopiła z boleśnie magnetycznym spojrzeniem Caroline, odbierając władzę nad własnym ciałem.
      Montrose, tobie przyjdzie to łatwiej. No dalej, odwróć się, leć za nim. Dokładnie tak, jak przed chwilą. Nie będę cię już zatrzymywał. Słowo.

      [Nie będę ryczeć, nie będę ryczeć, nie będę ryczeć </3]

      Usuń
    21. Przez krótką, ledwo zauważalną chwilę się zawahał. Miał przemożoną ochotę wrócić tam i błagać Caroline o jakiekolwiek racjonalne wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Zacisnął zęby chcąc za wszelką cenę powstrzymać nadchodzący potok dziewczęcych łez. Przechylił zapełnioną do połowy butelką whisky i skrzywił się czując nieprzyjemne palenie w gardle.
      Ciszę panującą na ulicy Hogsmeade przerwały szybkie kroki dochodzące ze strony gospody. Jace mimowolnie odwrócił się zdziwiony. Zauważył Caroline nadzwyczajnie szybko zbliżającą się do niego. Odległość, która między nimi zaistniała była drogą do ostatecznego rozstrzygnięcia ich relacji. Z jednej strony Malfoy chciał wziąć blondynkę w ramiona i już nigdy nie wypuścić, z drugiej strony natomiast chciał wykrzyczeć jej w twarz wszystkie znane mu przekleństwa. Niestety przeszkodził mu w tym Drew, który chwycił ją za rękę i odwrócił w jego stronę. Nie słyszał słów wypowiadanych z ust Krukona, ale był niemalże przekonany, że ten wyznaje jej właśnie swoje uczucia w sposób, w jaki Jace nigdy by nie umiał. Wiedział o tym, że z Burrymore’m Caroline zaznałaby szczęście i bezpieczeństwo, którego Ślizgon nie mógłby jej zapewnić. Wstrzymał powietrze, kiedy chłopak oddalony o kilkadziesiąt metrów przestał mówić.
      Teraz czas na wybór Caroline…
      Dziewczyna wpatrywała się z Drew jak skamieniała. Najwyraźniej poczuła na sobie wzrok nie tylko Krukona, ale również jego, bo odwróciła się i przez krótką, ledwo wyczuwalną chwilę Jace poczuł, że może akurat; może ona jednak go kocha. Ich spojrzenia się spotkały, kiedy Malfoy znów zwrócił uwagę na dłoń chłopaka oplatającą rękę Caroline. Westchnął głęboko spuszczając wzrok. Nie może dłużej postępować w ten sposób; nie może dłużej być tak pieprzonym egoistą.
      Nagle przypomniał sobie o ataku zaplanowanym na Hogsmeade, który miał mieć miejsce za kilka godzin. Jego świat nie mógł być również Caroline. Nie chciał dla niej takiej przyszłości i musiał w końcu zapomnieć o związku zawartym wyłącznie z czystej i pięknej miłości. Jego stopy jakby przywarły do ziemi. Jeszcze raz odetchnął, wziął wielkiego łyka alkoholu i wyrzucił butelkę, która z głośnym trzaskiem rozbiła się o ścianę chlapiąc whisky dookoła. Włożył w usta zapalonego papierosa i bez chociażby najmniejszego spojrzenia w stronę Caroline ruszył żwawym krokiem w głąb lasu. Żałował jedynie, że las nie był ogarnięty ciemnością. Mógłby wtedy bez problemu zatopić się w czarnej otchłani, która byłaby prawdziwym odzwierciedleniem jego uczuć.

      Usuń
    22. Świeże powietrze okazało się być miłą odmianą po dusznym wnętrzu „Czary Mary”.
      Caroline biegła przed siebie, byle tylko nie musieć myśleć o niczym, nie musieć, nie musieć. Rytmiczny odgłos własnych kroków wpływał na nią uspokajająco, dawał poczucie stabilizacji. Dziewczyna przycisnęła rękaw bluzy do policzka, aby zatamować krwotok. Wzrokiem starała się odszukać sylwetkę Jace’a, ale jej próby spełzły na niczym.
      W najmniej odpowiednim momencie potknęła się o nierówność chodnika i straciła koncentrację, potrzebną do utrzymywania stałego tempa biegu. Montrose zachwiała się, ale udało się jej się utrzymać w pozycji stojącej. Na jej nieszczęście, dokładnie w tym samym momencie dopadł ją Drew, który najwyraźniej zaczął ją gonić, kiedy wypadła jak burza z gospody.
      Nie.
      Tyle zdążyła pomyśleć, a była to najbardziej bolesna i najbardziej zawstydzająca myśl w jej życiu. Carol poczuła, jak palą ją policzki ze wstydu i zakłopotania. Bała się, jak Drew teraz ją postrzega. Bez wątpienia, Krukonka świetnie sobie radziła z rozwalaniem więzi międzyludzkich.
      Przez ułamek sekundy wpatrywała się w jego wielkie oczy i wiedziała, że to wszystko to nie jest prawda. Chciała w to wierzyć. Potem odwróciła wzrok i zapragnęła jak najszybciej uciec z tego miejsca. Ale… Nie mogła zostawić Drew, który wyglądał tak niewinnie, tak pięknie w promieniach wiosennego słońca, tak… Nie mógł jej skrzywdzić. Nie mógł. W to też chciała wierzyć.
      Bo to ona skrzywdziła jego.
      Słuchała jego słów w milczeniu. Caroline miała wrażenie, że od reszty świata odgradza ją mur – wszystkie odgłosy były przytłumione, niewyraźnie, jakby jej mózg przestał sobie radzić z odszyfrowywaniem fal dźwiękowych. Nie rozumiała tych słów, tych zdań, ich sensu. Nie była przykrywką? O… o co mu chodzi? To ona, Caroline Montrose, była winna, a nie on.
      Kiedy Krukon skończył, zapadła niezręczna cisza. Myślała, że dokonała już wyboru, ale na widok miny Drew, po jego słowach, kompletnie się rozkleiła. Jakby nie dość żenującym widokiem był widok jej zapłakanej twarzy. Dziewczyna zachwiała się lekko; w głowie jej się zakręciło.
      - Przepraszam, Drew… Ja… To wszystko… - zaczęła zupełnie bez sensu.
      Caroline odważyła się spojrzeć na twarz Drew, ale nadal nie umiała wyczytać z niej żadnych emocji. Nie miała pojęcia, kim nagle się dla niego stała; chociaż jego słowa były tak piękne, mimo że raniące, spojrzenie pozostawało puste. Albo ona już nie potrafiła zrozumieć chłopaka. Słowa bywają złudne, ale Carol miała przeświadczenie, że w tym przypadku tak nie jest.
      - Pomóż mi go znaleźć. Proszę – wychrypiała, czując że pali ją cała twarz. Wiedziała, jak musi Drew odbierać to, co teraz powiedziała, ale martwiła się o Jace’a. To, jak się zachowywał, nie świadczyło o niczym dobrym, a ona nie potrafiła znieść myśli o kolejnym wyrządzonym źle, może za jej przyczyną. Był też inny powód, ale do niego Carol przyznawała się ze wstydem nawet przed samą sobą. Chciała jak najdłużej mieć Drew przy swoim boku, a wiedziała, zdawała sobie sprawę, że jeżeli teraz pozwoli mu odejść, to już bezpowrotnie.
      Jeszcze nigdy perspektywa wieczności nie była tak przerażająca jak w tamtej chwili.

      [ </3 ]

      Usuń
    23. * jakby nie dość żenujący był widok

      Usuń
    24. Drew był przygotowany na ból odrzucenia, którego pierwsze symptomy - zupełnie sprzeczne z zasadami zdroworozsądkowego reagowania na określoną rzeczywistość - zaczął odczuwać już teraz. Mimo że samodzielnie nie potrafił wykonać finalnego ruchu ostatecznie kończącego pewien etap jego relacji z Caroline, w duchu naprawdę zaakceptował niewyartykułowaną jeszcze, acz nieuchronną, decyzję dziewczyny. I nie miał jej tego za złe. Pragnął jedynie, by jak najszybciej ukróciła mękę oczekiwania opalanego tlącym się płomieniem niepewności podsycanym niekiedy przez niedogaszony jeszcze zupełnie żar irracjonalnej nadziei. Wystarczyłoby jedno słowo. Jedno, krótkie odejdź , a Drew, oszczędzając im obojgu dalszych dylematów i cierpień, bez zbędnych protestów usunąłby się z drogi, przynajmniej na zakończenie pozostawiając po sobie przyzwoite wrażenie.
      Ale żadne odejdź , ani wykrzyczane prosto w twarz, ani wstydliwie wyszeptane ze spojrzeniem wbitym w ziemię, nie padło.
      Uciążliwą ciszę przerwał donośny szloch Caroline przeplatany nieskładnymi strzępkami słów przyjmującymi formę chaotycznych przeprosin. A potem do uszu Drew dobiegła rozpaczliwa prośba. Prośba stanowiąca niemal dokładne zaprzeczenie tego, na co był przygotowany. Okrutna w swej niejednozanczności. Zarazem oznaczająca spodziewany koniec i przedłużająca mękę biernego zawieszenia.
      - Pomóż mi go znaleźć. Proszę.
      W pierwszej sekundzie Drew doszedł do wniosku, że nadmiar emocji i całe zaistniałe zamieszanie musiały negatywnie wpłynąć na jego zmysły, które teraz płatały mu niewyszukane figle. Stanął oniemiały, starając się wyczytać z oczu Caroline, czego tak naprawdę od niego oczekuje, jednak błagające, zaszklone spojrzenie utwierdziło go jedynie w przekonaniu, że usłyszane słowa nie stanowiły rezultatu feralnego przesłyszenia, lecz rzeczywiście wyszły z ust Krukonki. Jakaś niewielka cząstka Drew poczuła nagłą ochotę wybuchnięcia gorzkim śmiechem i oświadczenia Caroline, że chyba przecenia jego zdolność do poświęceń. Jednak druga, zdecydowanie dominująca względem pierwszej, nakazywała mu zostać. Zostać i udowodnić prawdziwość złożonych tuż przed chwilą, wiążących deklaracji.
      I tej części Drew posłuchał, pozwalając całkowicie kierować jej swoim najbliższym postępowaniem.
      Wykonawszy kilka niepewnych kroków, zamknął drżącą sylwetkę Caroline w swoich ramionach, przyciskając policzek do miękkich włosów dziewczyny i ledwo wyczuwalnie gładząc ją po głowie. Był to chyba najszczerszy gest, na jaki kiedykolwiek zdobył się pod adresem Krukonki - wolny od wszelkich wątpliwości i nieulegający wpływom zbędnych myśli. Automatyczny. Instynktowny.
      - Jeśli tylko obiecasz, że wyjdę ze spotkania z naszą zgubą chociaż mniej więcej w jednym kawałku... - Wygiął usta w pokrzepiającym półuśmiechu, odsuwając się nieznacznie i kładąc dłonie na ramionach Caroline. - I przestaniesz płakać. Poszukiwania mogą nie okazać się najefektywniejsze, jeśli co chwilę będę musiał rzucać się na ciebie w pocieszającym uścisku. - Na sekundę poszerzył uśmiech, spoglądając figlarnie w zapuchnięte oczy Montrose. - Umowa stoi?
      Przejechał kciukiem po policzku dziewczyny ścierając z niego mokry od łez ślad, po czym odsunął się nieco. Przyłożył w okolice ust obie dłonie, formując naturalny "megafon" mający zapobiec rozproszeniu się dźwięku donośnego zawołania, którym zamierzał wypełnić głuchą przestrzeń.
      - Malfoy, dupku! Caroline wypłakuje tutaj za tobą swoje piękne oczy, więc jeśli nas słyszysz, może łaskawie przestałbyś uciekać jak wystraszony królik! - Słowa niosły się dudniącym echem, gdy Drew jeszcze raz zwrócił się do łkającej Montrose. - Faceci nie są warci łez kogoś takiego, jak ty, uwierz. Informacja z rzetelnego źródła. - Uśmiechnął się blado, wyciągając rękę. - Chodźmy.

      [Wiem, że ten odpis jest już cholernie nieaktualny, ale chyba od miesiąca leżał u mnie zaczęty i po prostu poczułam nieodpartą potrzebę dokończenia go, także voila!]

      Usuń
  2. Bastian lubił wiosnę. Było coś urzekającego w rozpościerającej się gdzie okiem nie sięgnąć zieleni, poprzeplatanej z kwiatami, kwitnącymi tysiącem barw. Jakże uwielbiał rozkładać się na świeżej trawie pod drzewem i obserwować ciepłe promienie słońca, przebijające się przez warstwy liści, czuć je na swojej skórze, uwolnionej z warstw ciepłych ubrań, teraz złożonych (rozwalonych) gdzieś na dnie kufra. Wiosną, mógłby całe dnie spędzać dnie na błoniach, delektując się na nowo rozkwitłym życiem, albo szybując w przestworzach na miotle, nie czując już na policzkach smagnięć lodowatego wiatru, do którego przyzwyczaił się w ostatnich miesiącach. I jakkolwiek teraz mógł spędzać czas na tysiąc jeden sposobów, tak chyba najbardziej lubił go spędzać poza terenem Zamku. Tak jak dziś.
    Hogsmeade! Niby najzwyczajniejsza w świecie wioska, mała i nieobfitująca w ogrom atrakcji, ale w obliczu tylu miesięcy gnicia w zamknięciu z dala od świata i bezustannej nauki (dobry żart, Bastianie), dzień wyjścia do Hogsmeade był dla każdego ucznia swoistą amnestią, szansą na spożytkowanie wolnego czasu wedle własnych upodobań, możliwością uzupełnienia zapasów i dokładnie tym, czego brakowało im w smutnej, uczniowskiej egzystencji.
    A Bastianowi, jakiś czas temu usidlonemu przez pannę Walker, brakowało wolności. Nie popadajmy w skrajności – nie czuł się w żaden sposób uciemiężony przez swoją dziewczynę, nie był kimś, kogo da się przerobić na własne kopyto, jednakże potrzebował tego dnia, by się rozerwać na własny sposób – z dala od wszystkiego, co romantyczne, a idealną definicją i uosobieniem nieromantyczności była jego dzisiejsza towarzyszka – Kathleen.
    Do niej też zmierzał, stawiając długie kroki, żeby jak najszybciej wybić się przed zmierzający do Wioski tłum uczniów, przypominających raczej spuszczone ze smyczy psy. Dziewczyna czekała na niego przy pierwszym zakręcie, stojąc oparta o niski murek, otrzepywała swoje kraciaste szorty z unoszącego się w powietrzu kurzu, który lepił się do ubrań, jak rzep do sierści.
    – Czołem, Młoda Damo. – Wystawił jej rękę do przybicia piątki. – Gotowa na naszą randkę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet najsroższe wiatry zimy, przeszywające najgrubsze kożuchy i mrożące nosy, nawet te, które w nieruchome bryłki lodu zamieniały każdą napotkaną sylwetkę, przy temperamencie Kathleen Kelmeckis, wykonując swą niehumanitarną pracę wyziębiania ludzkich organizmów, przypominały Syzyfa toczącego ogromny głaz na stromej skale. Daremna była więc walka zimy, z pewną upartością próbującej przykuć nieugiętą Kelmeckis do łóżka; próbującej obrzydzić jej swą postać na wszelkie znane sposoby, chociażby skracając dzień i ukrywając słońce pod osłoną szaroburych chmur. Kathleen z dystansem, z pewnością, co do spektakularności swojego układu odpornościowego, w odpowiedzi uprzejmie wystawiała Pani Zimie środkowy palec. Więc gdy i przyszła wiosna, nie odczuwała odparowującej w atmosferę depresji, jak to mieli w zwyczaju jej znajomi, a także i cała reszta świata, gdyż po prostu nigdy w nią nie popadła. Miło było zaciągnąć się powietrzem, nie podrażniając sobie błon śluzowych nosa. Miło było dotknąć wierzchem dłoni okalające szkołę, rozległe trawy, poczuć unoszący się wokół niej zapach pylących kwiatów oraz podawać zastrzyk ekstazy dla swoich spragnionych ładnych obrazków oczu. Miło było wyrwać się ze schematu lepienia małych, śnieżnych kuli i wyładowywania całej swojej złości na aroganckich Ślizgonach – a przede wszystkim, miło było poczuć gorejące słońce święcące prosto na jej pobladłą twarz, tym samym sprawiając, że nabierała kolorytu. Z kolei wyprawy do Hogsmeade były jak miód lejący się na serce, a w końcu ów serce Kathleen Kelmeckis żądne było wrażeń i nieograniczonej wolności. Do „poprawnego” przebywania w pobliskiej wiosce, mieli wpojone zasady czysto teoretyczne, które, prawdę mówiąc, w praktyce szwankowały, a to w końcu było dla niej prawdziwą sielanką. Do wioski podążały, jak zdziczałe bestie, całe tłumy i mało kto zostawał w murach tej starej, burej szkoły. Dziewczyna w prawdzie uświadomiła sobie, jak każdy z prawie że biegnących w stronę Hogsmeade postaci, potrzebuje przynajmniej jednodniowego spowolnienia rytmu, by nie popaść w szaleństwo, dopiero wtedy, gdy jakiś młodszy od niej o parę lat, anonimowy Puchon staranował ją, upadł i bez szwanku pobiegł dalej, za roześmianymi kolegami. Nie była nawet zła, że się trochę przez niego ubrudziła. I tak całe pokłady kurzu wisiały w powietrzu i uczepiały się nawet najbardziej wystrojonych panienek, z których falbanek na spódniczkach, trochę (bardzo) się wyśmiewała.
      Uśmiechnęła się, bo sama nabrała takiej energii, że mogłaby właśnie zrobić salto w tył, z końcowym okrzykiem radości, jednak wstrzymała się, dostrzegając sylwetkę przyjaciela. Otrzepała jeszcze raz swoje krótkie spodenki.
      - White, młodzieńcze – z całej siły przybiła mu piątkę. – Od kiedy to małżeństwo z wieloletnim stażem wychodzi na randki?
      Zastanawiała się, jak Millie chciała z własnej woli zostać w swoim dormitorium, ewentualnie przechadzać się po opustoszałych korytarzach Hogwartu, lecz jej dziwactwo miało swoje plusy. Bastian, jakikolwiek by czasem nie był, był świetnych kompanem do takich wypraw, jakim były dzisiejsze odwiedziny w Hogsmeade.

      Usuń
    2. - White, młodzieńcze. - Bastian wstrząsnął dłonią i zaczął ją pocierać, udając, że wymierzona ze wszystkich sił Kathleen piąteczka sprawiła mu autentyczny ból. – Od kiedy to małżeństwo z wieloletnim stażem wychodzi na randki?
      - Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam pozwolić, żeby w nasz związek wkradła się rutyna! - Uniósł do góry brew w sugestywnym geście i wziął Kathleen pod ramię, ruszając przepełnioną uczniami ściezką w stronę wioski na pierwsze w tym roku oficjalne i legalne dla Bastiana wyjście.
      - Oczywiście będę dżentelmenem i zapytam najpierw, na co moja małżonka ma ochotę w ramach wypełnienia małżeńskiego obowiązku. Ale nie martw się! - Rzucił pocieszającym tonem i pociągnął ją trochę w lewo, żeby mogli minąć jakąś rozanieloną parkę. - Nie mówię o przerzucaniu kafla przez twoją obręcz, bo, choć to wciąż gra, to już nie wstępna, a słyszałem, że bez tego się nie obędzie z wami, kobietami.

      Usuń
    3. Próbowała zdusić w sobie śmiech, słysząc zabawną metaforę Bastiana. Uśmiechnęła się szeroko, spuszczając głowę, by włosy zasłoniły jej reakcję i po paru sekundach znów trzymała ją wysoko w górze, dumnie przechadzając się pod rękę z blondynem, jak prawdziwa dama w pobrudzonych szortach.
      - Nie przeczę, mężu – wykonała zbliżony do chłopaka, sugestywny gest, unosząc jedną brew. – Jesteś prawdziwym dżentelmenem, w końcu zwracasz uwagę na to, bez czego my, kobiety, nie potrafimy się obejść – nareszcie zwróciłeś uwagę na to, że jestem kobietą, dodała w myślach. – Chociaż, nawet gdybyś nim nie był, to możesz być pewny, że jestem znakomitym obrońcą, a chociaż małe kafle, drogi mężu, są trudniejsze do obronienia, to i z takimi daję sobie bardzo dobrze radę – zwróciła głowę w jego stronę i uśmiechnęła się promiennie, od ucha do ucha. Wioska była niewiele oddalona od szkoły, a czas płynął szybciej, gdy marsz umilali sobie rozmową prowadzoną w ten sposób. Kathleen rozmyślała o słodkim na podniebieniu smaku kremowego piwa, w tak przyjemnym, łagodnym i bezproblemowym dniu, jak dzisiejszy.

      Usuń
    4. Bastian pokiwał głową ze zrozumieniem, trzymając jedną z dłoni ułożoną równolegle do płaszczyzny pleców, zgodnie z arystokratycznymi konwensansami i kontynuował marsz, nienaturalnie szybkim jak na ich "status społeczny" tempem.
      - Cieszę się, że nareszcie doceniłaś, jaki skarb posiadasz. Mam nadzieję, że ta świadomość wkrótce przełoży się na jakość posiłków, jakie mi serwujesz. I, tak nawiasem mówiąc, również uważam, że małe kafle są trudne do obronienia, dlatego powinnać również docenić, że masz skurczybyka, który ledwo mieści się w pętli - powiedział, a raczej starał się powiedzieć poważnym tonem, jakim oboje prowadzili dotychczasową dyskusję, jednak zamiast tego parsknął niekontrolowanym śmiechem, z powodu kierunku, w którym zmierzały owe małżeńskie przekomarzanki.
      - A co wam tak śmiesznie? - Poczuł, jak między niego, a Kath wbija się drobna sylwetka, łapiąc ich oboje pod ramię, jakby jej posiadaczka nie chciała przerwać utopijnego obrazka swoim wtargnięciem, mimo że tak naprawdę to zrobiła. Ten głos poznałby nawet będąc pijanym na dnie oceanu. Effs.
      - Witam, panno Evo. Czy nie wybierałaś się przypadkiem na spotkanie w towarzystwie tego śmiecia? Co więc w takim razie robisz tutaj, zakłócając przestrzeń osobistą mojej żony? - zapytał, niemalże spluwając jej pod nogi słowem "śmieć".
      Reeve wzruszyła ramionami w odpowiedzi.
      - Żony? - Uniosła brwi do góry i odwróciła się w stronę jego towarzyszki. - Kath, kochanie, nie zauważyłam cię wcześniej!

      Usuń
    5. Próbujący utrzymać się na twarzy Kathleen wyraz powagi automatycznie się z nią zażegnał, gdy z ust Bastiana padła kolejna, niebanalna uwaga, ukryta pod quidditchową przykrywką, na temat jego, tak zwanego, kafla. Próbowała nie doprowadzić swojego śmiechu do stanu wymykającego się spod kontroli, gdyż przez to musiałaby przystanąć, z powodu bólu brzucha, a to skutkowałoby w konsekwencje wydłużenia się czasu przebytego na drogę, dzielącą ich od wioski Hogsmeade. Starając się kontrolować, jedynie parsknęła śmiechem, lekko spowolniając tempo. Miała tendencje do bycia rozbawioną do łez przez wielu ludzi, lecz Bastianowi White’owi szczególnie często udawało się podtrzymywać jej dobry humor, lub go poprawić.
      A co wam tak śmiesznie?
      Dzisiejszy dzień miał być lekki i przyjemny, wszelkie niefrasobliwości w postaci kłótni odłożone na bok, grzecznie czekając w poczekalni, aż do Kathleen powróci awanturnicza postawa, wyrażana zdwojoną bezczelnością na skierowane w jej stronę chamstwa; a figlarny los miał z najwyższą pieczołowitością przykładać swą zuchwałą rękę do jej ułaskawienia, odpuszczając sobie kolejne przedstawienie. Nie obeszło się jednak bez zagrania kilku prostych akordów na strunach jej zbolałych nerwów. „Zróbmy więc show” – powiedział los i Eva Reeve, jakże taktownie wepchała się pomiędzy nich, biorąc dziewczynę pod ramię, lecz zwracając się prosto w stronę Bastiana, przez co nie mogła wprost zobaczyć żądnego krwi wzroku Kelmeckis, której niezrozumienie i zdziwienie, mieszało się z irytacją.
      Kochanie…
      Kath ze szczerą chęcią zapragnęła wykonać gest, jakby zaraz miała zwrócić śniadanie, jednakże zamiast tego uśmiechnęła się krzywo i z przekąsem, wciąż patrząc przed siebie.
      - Chciałabym powiedzieć to samo – wymamrotała, wyrzucając te słowa w próżnie, po czym od razu zwróciła się do niższej sobie Evy. – Witaj Evo. Wybieramy się we dwójkę z Bastianem do Hogsmeade, jako stare, dobre małżeństwo. Pewnie rola naszego małego berbecia cię nie usatysfakcjonuje, a szkoda, tak bardzo tęskniłam za twoim towarzystwem. Musisz być bardzo zabiegana, znajomi, chłopak, pewnie już na ciebie czekają – uśmiechnęła się najbardziej wymuszonym i sztucznym uśmiechem, na jaki było ją stać.

      Usuń
    6. Gdyby Eva zechciała być szczera sama ze sobą - a pozycja ta znajdowała się obecnie na samym dole listy jej priorytetów, pogrzebana przez istotniejsze punkty, np.: znaleźć sobie kogoś miłego, by móc się nawalić i jednocześnie nie sięgnąć dna nawalając się w samotności - to z pewnością powiedziałaby, że nie chciała tu być, stać między Bastianem i Kath, która dobitnie zresztą zaznaczyła, że oboje mają zamiar realizować wcześniej ustalone plany, które nie przewidywały obecności Evy.
      Ale Effy nie miała wyjścia.
      Tego dnia, w tym życiu, została olana o jeden raz za dużo, zostawiona sama sobie przez osobę, która, na miłość boską, ślubowała, klęcząc przed nią to i różne inne farmazony, które, tak jak w głębi duszy się spodziewała, stanowiły tylko i wyłącznie wymyślone na poczekaniu kłamstwa, dlatego też zamierzała jakość spędzić ten dzień, mając za główny cel nie zrobienie z siebie głupiej, miękkiej pipy na oczach całej szkoły, a mogła to osiągnąć tylko balansując na granicy wściekłości i trzymając się osób, które dobrze znała, nawet, jeśli w tym zestawie znalazł się nieprzewidziany dodatek w postaci Kathleen Kelmeckis.
      - A wiesz, tak się składa, że jestem dziś wolna i z chęcią wcielę się w nową rolę, żebyś ty, dla odmiany, mogła pozgrywać trochę damę, którą na codzień przecież nie jesteś, prawda? - rzuciła uprzejmym tonem w stronę Gryfonki. - Musicie mi wybaczyć to nagłe najście, ale, Bastianie - zwróciła się do przyjaciela, patrząc mu w oczy z pewną dozą błagania, którą, żywiła nadzieję, będzie w stanie zrozumieć, skoro doskonale przecież znał jej sytuacją - to dość istotne w małżeństwie, żeby posiadać dziecko, prawda? Wiecie, przedłużenie gatunku i te sprawy. Kath pewnie doskonale wie co i jak. W ciebie, Bastuś, nigdy nie wątpliłam. - Uśmiechnęła się szeroko, przyspieszając kroku przed samym Hogsmeade, które wyrosło przed nimi, może nie majestatyczne, ale wzbudzające pewien sentyment, porównywalny do powrotu do domu na święta.
      Bastian mógłby oponować, chciał zaoponować, ale to jedno spojrzenie Evy uświadomiło go, że nie powinnien jej ot tak zostawić. Mógł wskazać setki błędów w jej postępowaniu, ale nie mógł jej też winić za to, że zawsze otrzymywała za nie najgorszą karę. W ostatnim czasie zbyt wiele niefortunnych spraw zwaliło jej się na głowę, dlatego też z bólem serca nachylił się w stronę Kath, kiedy już wszyscy oswobodzili się z dość nietypowego chwytu.
      - Wytrzymajcie chociaż godzinę przez skakania sobie do gardeł, błagam. Później ci wyjaśnię i będę twoim dłużnikiem.

      Usuń
    7. Kathleen zacisnęła mocno wargi i zaczęła jeździć wzrokiem z punktu a do punktu b, wpatrując się w obraz każdego z poszczególnych uczniów, byleby tylko nie spojrzeć na Eve. Gnębiła siebie samą, próbując zdusić złość, której wybuchu się nigdy nie wystrzegała, jednak sytuacja nakazywała zrobić wyjątek. Reeve rubasznie się wtrąciła, obcesowo wybłagała trochę miejsca dla siebie pomiędzy nimi, bo widocznie tylko Bastian pozostawał osobą, która jeszcze się na niej nie przejadła, a Kathleen była tylko dodatkiem, kroczącym przy jego boku, o którego humor nie dbała. Czemu więc się wystrzegała, by pannie Evie zwyczajnie nie odpyskować? Może chodziło o Bastiana, który bądź co bądź, ku zdziwieniu Kathleen, był jej przyjacielem, a atak na dziewczynę przy nim zepsułby późniejszą atmosferę, gdyby jednak Eva zdecydowała się ulotnić. Dwoić się i troić, zaciskać mocno dłonie, pogryźć sobie wargi, to było jednym, na co mogła sobie pozwolić, a co tak bardzo najeżdżało na jej wewnętrzny spokój, ponieważ w przypadku tej dziewczyny, nadaremne było wybaczanie sobie tego, że coś przemilczała. Kathleen Kelmeckis należała do osób wybuchowych, których zdrowy rozsądek jest jak ziarenko piasku na Saharze, jednak, niezaprzeczalnie, mimo swej drobności, istniało.
      Kath pewnie doskonale wie co i jak.
      Parsknęła jedynie markotnie i przewróciła oczami. Spojrzała błagalnie na Bastiana, samą mimiką twarzy mówiąc „zrób coś z nią, albo ja się tym zajmę, a wiesz, co to oznacza”, jednak ten tylko pochylił się nad nią, gdy Eva przestała już ją, w podzięce Merlinowi, dotykać, i wypowiedział swoją prośbę.
      - Nie, nie! - starała się oponować, jak najciszej. Bastian jednak popatrzył na nią błagalnie, więc przejechała dłonią po twarzy, a następnie odgarnęła włosy do tyłu i wypuściła powietrze. – Do końca miesiące stawiasz kremowe piwo i lukrowane babeczki, albo cię wykastruję.

      Usuń
    8. Prawdopodobieństwo, że Kath pójdzie na taki układ zakrawało o cud, a mimo to Bastek włożył wiele wysiłku w godne zaprezentowanie swojego błagalnego spojrzenia, co w ostateczności, po serii przeczących ruchów głowy ze strony dziewczyny, zaskutkowało przeciągłym westhchnieniem i wyrażeniem zgody.
      - Stoi, chociaż i tak doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że nie miałabyś serca tego uczynić - powiedział i uściskał jej dłoń w ramach przypieczętowania umowy. - Więc skoro już i tak jestem do tego zobligowany, chodźmy gdzieś, gdzie będę mógł wydać na was pieniądze - powiedział, prowadząc swoje towarzyszki pod Trzy Miotły, do serca Hogsmeade, będącego obowiązkowym punktem na liście każdego, kto się tu kiedykolwiek wybrał.
      Mieli to szczęście, że wnętrze nie było jeszcze wypełnione po brzegi spragnionymi kremowego piwa, więc bez większych trudności udało im się znaleźć pusty stolik, od którego niemal natychmiast oddelegował się Bastian w celu zamówienia napoi, jednocześnie pozostawiając dziewczęta w dość niezręcznym milczeniu, które otuliło je jak płaszcze.
      - Nie musisz mi wierzyć - w końcu przerwała je Eva - ale naprawdę nie było moim priorytetem zepsuć wam popołudnie.
      Zazwyczaj radziła sobie z takimi sytuacjami (czytaj: nie była olewana), nie odczuwała problemu, jeśli spędzała czas sama, jednak tym razem chwytał się towarzystwa jak tonącej brzytwy, bo to jedyne, co mogło ją uchronić przed przeraźliwą samotnością.

      Usuń
    9. - Uwierz, do niektórych ludzi zwyczajnie nie mam serca – uścisnęła mu dłoń.
      Spragniona była piwa kremowego, a chociaż było to zupełnie niekompatybilne z jej naturą, spragniona była również ciszy pomiędzy nią a Evą, gdy już znalazły się pod Trzema Miotłami, i gdy już oddalił się od nich Bastian, dlatego nawet przez myśl jej nie przeszło, by zainicjować rozmowę. Bawiła się dłońmi, stukając palcem o palec i rozglądając się po dużym pomieszczeniu, do którego wchodziło coraz więcej osób, w celu uniknięcia kontaktu wzrokowego. Westchnęła więc bezradnie, gdy Eva Reeve, pasażer na gapę, postanowiła próbować przerwać otulającą je, bezgłośną niezręczność.
      - To nie musi być twoim priorytetem, by tak jednak było – skrzywiła się. Na usta cisnęło jej się wiele uwag i pytań, jednak wciąż widziała nadzieję w Bastianie, który właśnie zmierzał do ich stolika, by zastąpił jej myśli innymi, pozytywniejszymi. Bądź co bądź – była optymistką.

      Usuń
    10. Bastian podszedł do stolika z tacą, na której stały kufle, dokładnie w momencie, kiedy Eva prychnęła na słowa Kathleen, pocierając skronie. Kiedy przestały tolerować swoją obecność? Przecież jeszcze jakiś czas temu (długi czas temu)(tak właściwie, to lata temu)(albo nigdy) nie reagowały na siebie alergicznie, nie omieszkając skorzystać z nadarzających się okazji do przytyków. Stanowiły dwa oddzielnie żyjące byty, skłonne czasem wypić razem piwo w grupie.
      - Uhuh, coś mnie ominęło? - zapytał Krukon, podając dziewczętom wypełnione po same brzegi pokale i sadowiąc się na ławie obok Kath. Przez następne leniwie płynące sekundy ich tercet raczył się smakiem kremowego piwa, a początkowe zainteresowanie nim ustępowało powoli nudzie, dlatego Bastian postanowił podjąć temat, w którym wszyscy świetnie się orientowali.
      - Jak tam przygotowania do meczu z nami? Będziecie w stanie zdobyć chociaż trzy kafle? Hm? - Szturchnął Kath łokciem, upijając łyk piwa. U Krukonów nastroje przed meczem były wręcz znakomite, ale jakkolwiek uznawał talent lwiej drużyny, nie mógł sobie odpuścić kąśliwych komentarzy.

      Usuń
    11. Kathleen ustawicznie odczuwała suchość, a jej organizm notorycznie domagał się nawodnienia, by mógł zaspokoić swe naturalne pragnienie. Dlatego gdy sięgnęła po kufel, upiła z niego kilka, bądź kilkanaście łyków ciepłej cieczy w stosunkowo krótkim czasie, by następnie mocno odstawić go na blat stołu, przy którym siedziała wraz z towarzystwem. Wierzchem dłoni przetarła osad powstały nad górną wargą i uśmiechnęła się. Szczerze powiedziawszy każdy trening Quidditcha był dla niej dobrą zabawą i wyłącznie na trwaniu jej przyjemności się skupiała, co skutkowało w udzielone przez kapitana Jima reprymendy, choć i tak większy ich procent dotyczył jej systematycznie odnawialnych każdego dnia spóźnień. Gryfońska duma nie pozwalała jej jednak dawać za wygraną, dlatego już w trakcie trwania każdego meczu ze szczególną pieczołowitością baczyła na wykonywanie swojego obowiązku obrońcy i w miarę swych możliwości broniła, już nie przysłowiowych, obręczy przed napastnikami. Czujnym okiem obserwowała również zaangażowanie szukającego, którego polepszona spostrzegawczość była priorytetem do nadchodzącego tryumfu, a także styl ścigających i moc w ramionach pałkarzy. Dlatego właśnie szanse Krukonów na wygraną wynosiły zero, a przynajmniej w to kazała jej wierzyć nadmierna wiara w możliwości swych kompanów z Domu Lwa.
      Kath dziwiła się, dlaczego Eva Reeve została przydzielona do tego samego domu, co dziewczyna, w końcu z dużym odsetkiem Gryfonów mogła się otwarcie porozumieć, a właśnie Eva zaliczała się do tych niechlubnych, nielicznych wyjątków.
      - Zobaczymy, Potter musi na nowo przyłożyć się do rozstawiania nas po kątach. Ostatnio ciągle błądzi gdzieś myślami za rudymi włosami Lily Evans – uśmiechnęła się dyskretnie i upiła łyk kremowego napoju.

      Usuń
    12. Jeśli chodzi o rozstawianie ludzi po kątach, to Bastian miał w tym akurat znakomite doświadczenie, zdobywane całymi miesiącami na opornych zawodnikach, podczas dziesiątek morderczych trenignów. Cóż, tak prawdopodobnie wyglądała wersja pokątnie opowiadana za jego plecami, która przysporzyła mu nieco sławy w quidditchowym środowisku, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, a co nie przeszkadzało mu, ze względu na późniejszą możliwość podziwiania zdziwionych min wszystkich, którzy nie sądzili, że trzymając się tego modelu można osiągać takie sukcesy. Prawda była taka, że Bastian nigdy nie wymagał od kolegów więcej, niż wymagał od siebie, a wymagał od siebie dużo, skąd wzięły się te wszystkie legendy, nadmuchiwane przez co trudniejszych zawodników [a konkretnie przez jednego XD].
      - Doprawdy? To już wam chyba nic nie da - powiedział, zerkając w stronę Evy, której pobielałe palce nerwowo zaciskały się na kuflu. Świnia podłożona przez Kath nie umknęła i jego uwadze; dla kogoś niewtajemniczonego była to zwyczajna subtelna uwaga. W tym przypadku jednak, a zwłaszcza w tym towarzystwie przypominało to krzykliwy neon w samym środku nocy o równie jasnym przekazie.
      - O, też zauważyłaś! - Udawany entuzjazm Reeve widoczny był jak na dłoni, przynajmniej dla White'a. - Pewnie jest ci szkoda, że za tobą nikt nie wodzi tak wzrokiem, jak za dziewczęcą Evans, prawda? Chociaż może nie, przecież bycie kumplem nie może być takie złe, mylę się? - Posłała w jej stronę szeroki uśmiech wraz z zaciekawionym spojrzeniem.

      [bu, zaczynamy]

      Usuń
    13. Kathleen zignorowała Bastiana, skupiona na gestach znajdującej się naprzeciw niej dziewczyny. Gdy Reeve zakrzyknęła udawanym entuzjazmem, będącym przykrywką jej gradowych uczuć, Kath musiała zebrać się w sobie, by swym mięśniom mimicznym nie pozwolić na zbyt szeroki, triumfalny uśmiech.
      - Jest całkiem spoko, skoro już pytasz – puściła do Evy oko i uśmiechnęła się z fałszywą serdecznością – Czasami myślę sobie, że bycie kimś więcej, niż kumplem musi być fascynujące, ale potem widzę i słyszę, jak to co niektórzy lecą z jednej śliny w drugą – gestykulowała, jakby opowiadała jedną z ciekawszych historii, przy rozszalałym w nocy ognisku, otoczona zgrają harcerek - łamiąc ludziom serca, i zapał mi przechodzi. W końcu ja nie potrafiłabym być dla kogoś tak podła – powstrzymywała się, by nie wybuchnąć prześmiewczym śmiechem. Bywała wredna. Ostatecznie bardzo tego w sobie nie lubiła, ale w trakcie niemiłej konwersacji, urągliwe zwroty same wtłaczały się do jej rozgorączkowanej głowy.

      Usuń
    14. Eva słuchała cierpliwie, nie pozwalając irytacji wkraść się na jej twarz, jak Kathleen dosadnie komentuje jeden z najbardziej poronionych aspektów życia Effy. Było w tym trochę prawdy, jednakże, zawoalowana, tak, że tylko Eva potrafiła ją dostrzec, przypominała bardziej wersję opartą tylko i wyłącznie na podstawie niechlubnych plotek na temat Gryfonki. A Reeve miała to szczęście, że z plotek wyleczyła się już dawno.
      - Tak? A to dopiero fascynująca historia! - Ułożyła się wygodniej na ławie i podparła prawą ręką twarz, pozwalając, aby jej usta przybrały kształt uśmiechu. [coś jak Willy Wonka mem] - Żałuję, że nie mogłam usłyszeć o tym z pierwszej ręki; co innego o powtarzanych naokoło historiach o biednych, małych, brzydkich kaczątkach, zaabsorbowanych udawaniem, że wcale nie przeszkadza im to, że nikt nie zauważa ich płci. - Wydęła usta w podkówkę, sięgając po kufel, by uraczyć się porządnym haustem piwa. - To dopiero musi być frustrujące...

      Bastian, słuchał tych wywodów, odliczając tylko, aż jego cierpliwość się skończy i wyczerpie wraz z nadziejami na spokojne popołudnie, które naiwnie żywił jeszcze kilka minut temu. Potarł skronie nerwowo, czując przemożną chęć schowania twarzy w dłonie.
      - Przestańcie.

      Usuń
    15. Kathleen udała zaskoczenie i wykonała gest, jakby tuż przed momentem dowiedziała się pikantnej nowinki [o maj gad xD]. Stroniła od sukienek i dziewczęco skrojonych ubrań, gdyż przeszkadzały one w ruchu oraz, w jej mniemaniu, bywały zbyt wyświechtane. Nie mogła jednak spokojnie zaakceptować negacji Evy w stosunku do swojej płci. Na co dzień nie dawała godnego wyrazu temu, że jest należytą reprezentantką kobiecej wspólnoty, swoim postępowaniem reprezentowała siebie, Kathleen Kelmeckis, której swobodniej przychodziło być kumpelą, niż kochanką. Nigdy też nie zastanawiała się głębiej nad swoją urodą, nigdy nie odnajdywała w swojej twarzy piękna, lecz w tym samym czasie nic ją to nie obchodziło. Jednak obraza Reeve, jako że była „brzydkim kaczątkiem” wciąż pozostawała obrazą, a wokół tego Kath nie mogła przejść obojętnie.
      - Frustrujące, przyznaję – pokręciła głową, jakby oddawała jej rację, tym samym ignorując słowa Bastiana. – Lecz chyba nie tak frustrujące, jak osoby, które lgną jak ćmy do światła za ludźmi, którzy są tak dobrzy, że stać ich na zaakceptowanie tego nędznego towarzystwa. Współczuję tym osobom, bo nie dość, że tracą przez to resztki swojej godności, to jeszcze muszą upijać się i z niskiego poziomu spadają w próżnie – uniosła poziomo dłoń, którą powoli przechyliła w dół. Chwyciła za kufel i wypiła piwo do końca [W poszukiwaniu gifów xD].

      Usuń
    16. Bastian z rozsierdzeniem obserwował, jak jego apel spływa po dziewczętach jak po kaczątkach, co widać było doskonale w reakcji Kathleen, która zdawała się go chyba nawet nie słyszeć, bo wzrok utkwiony miała w Reeve, kiedy postanowiła odpłacić się pięknym za nadobne w podzięce za przytyki. Bastian nie chciał nawet słyszeć, co Kelmeckis opowiadała, by nie musieć później pełnić roli arbitra, dlatego podirytowany zaczął lustrować wzrokiem pomieszczenie, wypełniające się gawiedzią w tempie, które nie pozwalało na zamknięcie drzwi. Wśród nowoprzybyłych byli nie tylko uczniowie, ale również mieszkańcy wioski.
      Trzask jaki wywołało postawienie kufla na stół, wyrwał White'a z krainy własnych myśli, każąc mu wrócić między młot a kowadło. Jak znał Evę, a znał ją lepiej niż samego siebie i widział to po jej reakcji na słowa brunetki, dziewczyna prędzej sczeznie, niż pozwoli, by do Kath należało ostatnie słowo, a biorąc pod uwagę obecny poziom ich dyskusji, prawdopodobnie za niedługo mógł się spodziewać dramatu roztrzyganego publicznie na oczach całej gospody, na co pozwolić nie mógł.
      Swoją szansę dostrzegł w ułamku sekundy: otwierającą drzwi na oścież, odzianą w obkute buty, które sprawiały, że podłoga trzeszczała w miarę pokonywania dystansu od wejścia do lady.
      - Szlag! - Bastian zaklął i pochylił się gwałtownie pod stołem, aby nie było go widać zza siedzącej przed nim Evy, o mało nie wywracając przy tym jej kufla.
      - O co ci chodzi? - Warknęła jego kuzynka, odstawiając pokal dalej. Bastian w odpowiedzi pochylił się jeszcze bardziej.
      - Facet przy ladzie, brązowa kurtka, będę trupem, jeśli mnie tutaj zobaczy -wyszeptał zdenerwowany. - Zwijamy się stąd, JUŻ. - To mówiąc, złapał Kath za ramię i pociągnął gwałtownie w dół, żeby ona również pozostała niewidoczna dla zagrożenia, wypełznął spod stołu i na kolanach poczołgał się w stronę miejsca, gdzie kontuar zakręcał, tworząc róg bezpieczny od wzroku Mężczyzny, Któremu Się Naraził. Przy wykonywaniu tych czynności, ciągnął za sobą Kath i jednocześnie nadzorował, czy Eva robi to samo.
      - Idziemy do drugiego wyjścia - zarządził, poruszając się w kierunku czerwonej kotary, za którą było zaplecze. Dopiero, kiedy znalazł się za aksamitnym materiałem, podniósł się z klęczek.
      - Panie przodem. - Wskazał dziewczynom pierwsze na lewo drzwi, przez które przeszły lekko poirytowane tą nagłą emigracją. Ledwo zdążyły się zorientować, że to ślepy zaułek, kiedy Bastian zatrzasnął je, zamykając swoje przyjaciółki w środku. - No, to teraz sobie pogadacie. - Zacmokał z ukontentowaniem, zanim odszedł z powrotem w kierunku stolika, gdzie w trakcie zmyślonego naprędce zamieszania zdołał pozbawić dziewczyny różdzek.
      Bastek, ty geniuszu.

      Usuń
    17. Spodziewała się nieprzebierania w słowach w sposobie reakcji Evy na docisk Kathleen, lecz przekleństwo wypadło pierwsze, i ku jej zaskoczeniu, z ust neutralnego w sporze Bastiana. Trudno było dziewczynie rozeznać się w sytuacji, brązowa kurtka na moment przetoczyła się po jej oczach, które tuż za chwilę mogły doglądać z bliska drewnianą nogę stołu. Czołgała się za chłopakiem, który na ciągnął ją na siłę w stronę rogu, szepcząc co chwila „Co ty do cholery robisz?”. Nie zwracała uwagi na zdarte od podłogi kolana, szczerze ciekawił ją nowopowstały splot okoliczności, który zaskutkował, przynajmniej tymczasowym, brakiem możliwości nadania Evie Reeve okazji do objechania Kathleen od góry do dołu czymś na kształt ostrych słówek i niedomówień.
      Czerwony, gruby materiał wyglądał intrygująco, prawdopodobnie prowadził do zaplecza, jednak Kathleen wciąż nie dostrzegała okazji, by tam zaglądać, z powodów, którymi rozumował Bastian. Mężczyzna w kurtce nawet ich nie dostrzegł, więc posunął by się do absurdalnego czynu, gdyby zaczął szukać Bastiana akurat w tej gospodzie, w ten sam dzień, o dokładnie tej godzinie. A przynajmniej zdawało jej się, że na tych niedorzecznych wnioskach oparte jest jego działanie. Zirytowała się i obrzuciła go nieufnym spojrzeniem, lecz on ochoczo obciążył ich obowiązkiem wejścia do środka nieznanego, a ona wiedziona impulsem weszła.
      I ten impuls ją zgubił.
      W środku pomieszczenia było ciemno. Z początku zamarła. Miała obok siebie Eve, lecz przestała skupiać się na jej obecności. Uderzyła mocno pięścią o drzwi, wykrzykując nazwisko Krukona, ale było to daremne postępowanie, a serce nie przestawało bić mocniej i szybciej. I choć nakazywała sobie w rozszalałych myślach, to była zbyt gwałtowna, by móc zachować spokój. Przebiegła obiema rękami po kieszeniach i poklepała je dla upewniania, lecz nie znalazła w nich swojej różdżki. Musiała podjąć działanie - wybadać przestrzeń i sprawdzić, czy jest wystarczająco rozrośnięta. Szlak by trafił klaustrofobię. Dotykała półki, zimne ściany i różnego rodzaju przedmioty, przemieszczając się kroczek po kroczku i oddychając płytko, lecz ostatecznie stwierdziła, że pomieszczenie nie jest wielkie, lecz też nie ciąży jej pod względem ciasnoty. Było w miarę idealne. I w tym momencie przypomniała sobie o Evie, a całość podsumował jej przewrót na dziewczynę, a także upadek na ziemie i poobijane głowy obojga.

      Usuń
    18. Ludzie mają niebywałą tendencję do upraszczania pewnych założeń i mechanizmów do krótkich, lakonicznych form, będących uosobieniem powodów, dla których wszystkie ich życiowe problemy i niepowodzenia się stały. I jeśli Eva kiedykolwiek miałaby się doszukiwać genezy swoich życiowych traum i trosk, to w tamtej chwili, intonując to niczym najgorsze przekleństwo, powiedziałaby "Bastian".
      Ten sam, niezmienny, który teraz najpewniej sączył piwo gdzieś w głównej izbie karczmy, obracając różdżką w dłoni i zaśmiewając się do łez z powodu naiwności Effy, która dała się nabrać na najstarszy numer świata, podany w nieco innej formie.
      - Merlinie, czemu mnie nim pokarałeś? - wymamrotała do siebie, wznosząc oczy ku "niebu", próbując jednocześnie poznać pomieszczenie po omacku, kiedy Kathleen niczym wariatka zajmowała się uderzaniem w drzwi i krzyczeniem. Jakby to miało coś pomóc... Przecież miały do czynienia z Bastianem. Nie przyszedłby przez najbliższą godzinę "bo tak"; było to pewne jak oczywista świadomość, że przez gwar w "Miotłach" napełniających się rozochoconą gawiedzią nikt ich nigdy nie usłyszy.
      W końcu jednak i Kath poszła po rozum do tej swojej skromnie obdarzonej makówki i rozpoczęła eksplorację pokoju, zaczynając od innej strony. Pomieszczenie, jak sądziła Effy, było niczym innym jak spiżarnią, pełną półek obładowanych jedzeniem w pojemnikach.
      Obie, o ironio, zachowywały się tak cicho badając nieznany teren, że kiedy spotkały się na drugim końcu składu, Kath, potknąwszy się o coś, wpadła w ramiona Evy, przewracając je obie na jakąś lichą drewnianą skrzynię, która trzasnęła pod wpływem ich ciężaru, uwalniając z oków szklaną zawartość, której część potłukła się w tym całym chaosie.
      - Niech cię szlag - warknęła Eva, zbierając się z podłogi na tyle ostrożnie, aby nie zranić się o jakieś walające się odłamki. Kiedy odzyskała równowagę, pochyliła się nad pobojowiskiem i podniosła jedną z ocalałych butelek, która kształtem przypominała jej... Merlinie, przynajmniej tyle szczęścia w nieszczęściu.
      - Skoro już i tak musimy tutaj siedzieć z twojego powodu, ponieważ chciałaś się pokłócić i sprowokowałaś Bastka do zamknięcia nas tutaj, to przynajmniej nie musimy tego robić w kompletnej suszy - mruknęła, odkręcając butelkę w celu dogłębnej analizy jej zawartości.

      Usuń
  3. Słońce na niebie, soczysta zieleń pod stopami. Czego chcieć więcej? Jack'owi wystarczyło właśnie tyle. Wyjście do Hogsmeade było najlepszym, co mogło go spotkać tego dnia. Przydało by się tylko jakieś towarzystwo. Samemu można robić wiele rzeczy, które miał już w planie, ale ciekawiej jest, gdy ma się kogoś u boku. Wtedy, miast krwi, w żyłach ma się adrenalinę, która wprawia serce w radosne drgania. Umysł działa dwa razy szybciej, a pomysły jakie wpadają do głowy są o niebo lepsze od tych, które nasuwa samotna imaginacja. Ale nie ma co marudzić, więc Bizarre w podskokach zmierza ku Miodowemu Królestwu. Słodycze uderzają do głowy, a cukier zapewnia dość energii na cały dzień, więc wybór był oczywisty.
    Zamaszystym ruchem otworzył drzwi na oścież i wkroczył do pomieszczenia. Został powitany przez dzwonek oznajmiający sprzedawcy przybycie kolejnego łakomczucha. Oczywiste było, że Jack nie będzie tu pierwszy, ale tłok jaki tam zastał wprawił go w nie mały szok. Kto inny pewnie zakląłby teraz siarczyście i zaczął jęczeć, że nie kupi nic przed zmrokiem, ale nie Bizarre. On tylko uśmiechnął sie szerzej. Tłok panujący w sklepie dawał mu szanse na spotkanie kogoś znajomego lub, co ciekawsze, zapoznanie nowej osoby, która stałaby się dla niego inspiracją dzisiejszego dnia.
    Przecisnął się więc między działami i zaczął buszować w łakociach. Może ojciec go nienawidził, ale pieniądze, które przysyłał dawały nikłą radość. Oczywiste, że nigdy nie zastąpią ojcowskiej miłości, na co liczył złudnie pan Bizarre, ale dadzą wiele innego. Chociażby tę uciechę, gdy słodycze zaczną rozpływać się w ustach chłopaka. Jednak dadzą też tę gorycz, gdy przypomni sobie, że musi to wystarczyć miast rodziny.
    Po powrocie z przymusowego wyjazdu wszystko stało się takie trudne. Każdy kolejny uśmiech boli bardziej, a każdy śmiech drze serce. Nic nie jest wieczne. Widocznie przychodzi czas, by i wariaci stracili głupkowaty uśmiech z twarzy. By Jack Bizarre zaczął brać życie na poważnie. Poczuł to, gdy sięgał po czekoladowe żaby, a jego ręka zatrzymała sie w pół drogi. Uśmiech spełzł z twarzy, a zastąpił go dziwny grymas. Z boku mógł zostać wzięty za zdziwienie lub niesmak. Oznaczał jednak zgoła co innego.
    Chłopak ni stąd, ni zowąd odłożył wszystkie słodycze, które trzymał już w rękach i zaczął przedzierać się ku wyjściu. Może jednak ten czas spędzić samotnie pod jakimś drzewem? Tak będzie lepiej. Nie niszczyć sobie życia kolejnymi nadziejami na przyjaźń. Nie oznacza to jednak, że czas wydorośleć. Tylko tyle, że przyda się chwilę poużalać nad sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adrasteja musiała związać niesforne włosy, które targane wiosennym wiatrem co jakiś czas zasłaniały jej widoczność. Burza loków szybko zmieniła się w gruby warkocz związany czerwoną, satynową wstążką. Wyruszyła samotnie do Hogsmeade zaraz po śniadaniu, choć z początku w planach miała co innego. Godzinka czy dwie poza murami Hogwartu dobrze jej zrobią, w ostatnim czasie nie miała chwili dla siebie a wieczorem była umówiona w zamku z Heaven. Wolnym krokiem zmierzała za resztą uczniów w stronę małej wioseczki usianej sklepami i domami. Kiedy dotarła na miejsce jej chłodny wzrok przesunął się wolno po otoczeniu – zatłoczonym otoczeniu, roiło się jak w mrowisku. Twarze migotały jej śpiesznie przed oczyma by po chwili zniknąć, ustępując miejsca innym. Pierwszy wiosenny wypad, trzeba było skorzystać z okazji i zrobić zapasy w sklepie u Zonka i napełnić torby słodyczami z Miodowego Królestwa. Z tego drugiego i panna Rhamnusia postanowiła skorzystać, miała swoje ulubione słodycze dzięki którym osładzała sobie chłodne noce w lochach. Przeciskając się przez tuzin rozwrzeszczanych puchonów skierowała swoje kroki do czekoladowego raju, nim jednak zdążyła złapać za klamkę, drzwi otworzyły się z impetem. Nie mogła powstrzymać się od gwałtownego wdechu. Dziewczyna nie miała czasu zareagować i uskoczyć, oberwała ciężkim drewnem w głowę, tracąc przy tym niezgrabnie równowagę.
      - Ała! - jęknęła głośno unosząc głowę do góry by spojrzeć na oprawcę.

      Usuń
    2. Chłopak już był przy drzwiach. Towarzyszyła mu zrzedła mina i błędny wzrok. Drzwi otworzył z impetem. Jak przy robieniu wszystkiego innego, nie przemyślał tego. Kobiecy jęk wyrwał go z zamyślenia i przywrócił na ziemię. W dwóch krokach obszedł drzwi i z przepraszającą miną, podał rękę poszkodowanej. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazała sie nią Adra.
      - Na Merlina! - wyrwało się z jego gardła - Adra! Przepraszam!
      Na jego twarz wpłynął rumieniec, a policzki zapiekły go delikatnie. Jak mógł wyrządzić krzywdę dziewczynie. To hańba! Więc jego ust wygięły sie na powrót ku górze. Już nie chciał być sam. Teraz zamierzał prosić o wybaczenie i pokręcić się chwilę przy tej ślizgonce. Adra udowodniła mu już, że nie obcy jej strach i że na przekór wszystkiemu lubi niebezpieczeństwo.
      - Czym mogę się jakoś zrekompensować? - spytał, gdy dziewczyna się otrzepywała.
      Może i potrącił dziewczynę, może i będzie teraz musiał przepraszać ją godzinami, może jego honor ucierpiał, ale mimo wszystko dziwna radość wezbrała w jego sercu. To była radość, która na jakiś czas miała zagłuszyć ból. Dlatego dał się jej ponieść i był gotów zaprzepaścić pieniądze przeznaczone na słodycze dla niego, na słodycze dla Adry. W jego głowie zahuczało i skupił sie na przepraszaniu. Jego oczy wyrażały najwyższą konsternację i sprawnie tajoną radość. Postawę miał skruszoną i minę jak zbity pies. Teraz musiał zadziałać na uczucia ślizgonki, takie rzeczy nie bywają łatwe, choć może przeżycia z Zakazanego Lasu jakoś przekonały dziewczynę do niego. Bo on na pewno, mimo iż z początku był zły, przekonał sie do niej.

      Usuń
    3. W ostatnich miesiącach była magnesem przyciągającym przeróżne wypadki.
      Podniosła się z małą pomocą chłopaka, ujęła jego dłoń tylko na chwilę by się podciągnąć. W pierwszych sekundach Adrasteja czuła się jak skonfundowana zaklęciem, szybko jednak ten stan minął. Skrzywiła się lekko wyginając drobne usta w grymasie jednak szybko kąciki ust ułożyły się do delikatnego uśmiechu, kiedy tylko jasne oczy panny Rhamnusi zauważyły różowawe plamy na policzkach Johnny'ego.
      - Nic mi nie jest. - powiedziała robiąc kilka kroków do tyłu by nie tarasować przejścia do Miodowego Królestwa.
      Zawało jej się, że Jackowi nagle się poprawił humor – dostrzegła to w jego oczach, delikatne błyski czegoś wesołego (które szybko zniknęły, przemieniając się w oczy skarconego szczeniaka) a przecież nikt nie reagował tak na jej towarzystwo. Adrasteja miała niesamowicie rozwinięty dar obserwacji, dzięki temu rozumiała i odgadywała motywację innych ludzi, jednak ślizgon był dla niej zagadką nie do rozwiązania, jego postępowanie nie mogła zrozumieć.
      - Czy możesz mi to jakoś zrekompensować? - zapytała na głos i kiedy już miała odpowiedzieć, że "nie", do głowy wlała się jej pewna my śl. Niechętnie spojrzała na ciągle zamykające się, to otwierając się drzwi do sklepu z słodkościami. O niczym innym nie marzyła jak ustronnym miejscu gdzie w spokoju mogłaby posiedzieć.
      - Czekolada z wiórkami kokosowymi załatwi sprawę.
      Dla niej nie było nic lepszego, każdy blok czekoladowy i inne miodowe wyroby mogł się schować przy smaku kokosowej czekolady.
      Od kiedy wraz z chłopakiem przekroczyli linię dzielącą błonia od zakazanego lasu, Adra Stea czuła, że nie tylko owa granica została przekroczona, nagle dziewczyna przestała patrzeć na niego jak na oszołoma szukającego wrażeń. Było w nim coś przyciągającego, choć z początku odpychał ją.

      Usuń
    4. Jack uśmiechnął sie szeroko i odetchnął z ulgą. Dziewczyna przyjęła propozycję wynagrodzenia.
      - To wepchnijmy sie do środka i zdobądźmy dla ciebie czekoladę z wiórkami kokosowymi - zadedykował i otworzył drzwi.
      Po raz kolejny tego dnia usłyszał dzwoneczek pomagający sklepikarzowi. Uśmiechnął sie szeroko i przepuścił uprzejmie Adrę w drzwiach. Teraz juz nie było odwrotu, będzie musiał czekać na swoją kolej, byle tylko zdobyć dla dziewczyny czekoladę. Przy okazji nie zawadzi zebrać dodatkowych słodkości.
      Tłum zdecydowanie nie ułatwiał im tego. Ale chłopak o to nie dbał. Miał zajęcie, czół sie bosko i mógł się szeroko uśmiechać. Ludzie sa niesamowici. Zjawiają się wtedy, gdy ich najbardziej potrzebujemy. Adra zjawiła się niespodziewanie i zdecydowanie poprawia samopoczucie ślizgona. Teraz nie miał zamiaru wracać myślami do bolesnych wspomnień i użalania się nad sobą. Nie przeszkadzała mu radość innych i tłum przeszkadzający w zrobieniu czegokolwiek. Radość innych zaczęła go napawać optymizmem i przekazywać mu pozytywną energię. Tak jak było zawsze, tak jak było za czasów, gdy jeszcze nic nie próbowało zrujnować mu życia.
      - Z wiórkami kokosowymi. Proszę, tam jest - odezwał się do towarzyszki, pokazując na jedną z półek - Za chwilę będziesz miała ją w dłoni - mrugnął jeszcze.
      Przepychając się dotarł pod szafkę, na której górnej półce leżał upragniony słodycz. Ze zwinnością podobną małpie, wspiął się na samą górę po meblach. Oczywiście nie zostało to niezauważone. Po pomieszczeniu przebiegł śmiech, a kilka osób pokręciło z głowami. Jack zgarnął kilka tabliczek czekolad, chwycił parę innych słodkości leżących nieopodal. Na koniec zasalutował uśmiechniętym buziom i puścił się szafek. Nie było szans, by wylądował na nogach. Zaliczył nieprzyjemna glebę, a przy okzaji przewrócił kilka osób. Te nie wydały się zachwycone faktem spotkania z podłogą. Ślizgon wykorzystał ich dezorientację i chwyciwszy Adrę zza rękę przepchnął się w kolejce. Nim przewróceni zdążyli wstać już wyciągał z kieszeni złote monety dla sprzedawcy.
      - To teraz spadamy stąd, zanim mnie zleją - zachichotał do dziewczyny.

      Usuń
    5. Niechętnie weszła do zatłoczonego sklepu ze słodyczami. Pomimo tego, że Adrasteja należała do drobnych osób i tak miała problem z przeciskaniem się w stronę odpowiedniego regału. Kilka razy poczuła jak ktoś depcze jej stopę i szturcha, ona też kilka razy niechcący wbiła komuś łokcia w żebra. Dzielnie przepychała się za chłopakiem aż w końcu dotarli pod półkę. Adra nigdy nie uważała, że ludzie są niesamowici a tym bardziej, że zjawiają się w najbardziej podobnych momentach, może w niedługim czasie to miało się zmienić? A któż to wie ... Rozwarła szeroko oczy spoglądając jak wspina się po półce po czekoladę. Po czekoladę dla niej, niby nic wielkiego jednak wywołało to uśmiech na bladej twarzy dziewczyny. Uśmiechnęła się drugi już raz w przeciągu kilku minut i to w towarzystwie j tej samej osoby. Nim jednak zdała sobie z tego sprawę, Jack pociągnął ją w stronę kasy by po chwili mogli znaleźć się na świeżym powietrzu. Odetchnęła z ulgą.
      - Dziękuję. - odpowiedziała kiedy znaleźli się kilka metrów dalej,w ręku tak jak obiecał miała czekoladę z wiórkami czekoladowymi, teraz wystarczyło miejsce w którym można było by zjeść nie narażając się na uszczerbek przynajmniej przez następne piętnaście minut. Po raz trzeci się uśmiechnęła, szczerze i zachęcająco do Johnny'ego.
      - Ponoć w chacie nieopodal straszy. - powiedziała z łobuzerskim błyskiem w oku i nie czekając na reakcję chłopaka ruszyła uliczką.

      [Wybacz, że krótko. Na tablecie do bani się pisze :< ]

      Usuń
    6. - Podziękowanie z ust ślizgonki? Nowość - posłał dziewczynie szeroki uśmiech.
      Adra w mniemaniu Jack'a różniła się od mieszkańców Domu Węża. Może nie w ten, co on sposób. Może jej tak nie wytykali palcami, ale na pewno nie pasowała do wzoru ślizgona. Tym chętniej chłopak ruszył za nią do Wrzeszczącej Chaty. Uśmiechała sie do niego przekornie, a on odwzajemniał to radosnym błyskiem oczu. Biegli tak ramię w ramię, aż pod drzwi chaty. Była wielka i rozpadała się, ale to tylko bardziej podniecało intrygantów podobnych do Bizarra.
      Adra i Jack rzucili spojrzeli po sobie. Chłopak pchnął rozpadające się drzwi i kłaniając się, przepuścił ślizgonkę. W środku roznosiło się wiele tajemniczych zapachów. Jednak po za tym Jack nie dostrzegał w tym miejscu nic strasznego. Bywał tu nie raz, a najgorsze co mu się przytrafiło to spotkanie z wielkim szczurem. Czasem, gdy nocą wymykał się z zamku, słyszał od strony chaty dziwne odgłosy. Nigdy jednak nic tu nie znalazł.
      - Cicho tu - zaczął zadziornie - Jakby ktoś nasłuchiwał... - wyszeptał, roztaczając ręką krąg.
      Następnie ruszył kilka kroków do przodu, a deski pod jego stopami zatrzeszczały nieprzyjemnie. Odwrócił się w stronę dziewczyny, a na jego twarzy malowało się wielkie podniecenie i nie mała radość.
      - Może ktoś czeka na nas na górze? - spytał zaczepnie.
      Wiedział, że ona się nie boi i że bać się nie będzie. Szepty i skradanie miało służyć tylko i wyłącznie zabawie, niczemu więcej. To też na ich twarzach, miast przerażania, kwitła radość. Przy każdym kolejnym schodku jedno z nich rzucało jakąś "straszną" uwagę, a drugie chichotało cicho. Jack'owi pasował taki układ. Lubił się śmiać i patrzeć jak śmieją się inni. Podobało mu się to tym bardziej, że przecież miał do czynienia z mieszkanka swojego domu.
      - Lubisz zagadki? Tajemnice i tym podobne intrygi? - spytał chłopak, gdy siedzieli już na piętrze.
      Przy każdym ich ruchu chata skrzypiała groźnie, ale oni nic sobie z tego nie robili. Rozglądali się tylko w okół i szukali "potworów, które miałyby kryć się w cieniach.
      - Ja osobiście chętnie bym się wplątał w tajemniczą aferę....
      Swoją wypowiedź zakończył westchnieniem i zapatrzył się z rozmarzeniem w sufit. Jego piwne oczy błyszczały wyjątkowo.

      Usuń
    7. [Zapomniałam dodać, że n ic nie szkodzi i że rozumiem całkowicie ;) ]

      Usuń

  4. Zapraszam do wspólnej zabawy :)

    Dla Jamesa Pottera wiosna oznaczała dwie rzeczy - dłuższe i intensywniejsze treningi oraz, co lepsze, więcej psot. Nic więc dziwnego że zerwał się z łóżka co świt, napełnił kieszenie brzęczącymi wesoło galeonami i pognał do Hogsmeade, nie myśląc nawet o śniadaniu. Miał wiele do załatwienia.
    Z listy, którą ułożył sobie w głowie, maszerując żwawo za grupką rozchichotanych Krukonek, wynikało, że miał do zrobienia zakupy u Zonka, w sklepie miotlarskim i Miodowym Królestwie. Później planował skoczyć na kremowe piwo do Trzech Mioteł.
    - Najpierw priorytety - mamrotał wesoło pod nosem, kierując się słodkim zapachem, prowadzącym do pierwszego przystanku na jego długiej trasie.
    Gdy przekroczył drzwi Miodowego Królestwa, delikatny zapach wezbrał na sile i uderzył, otępiając Rogaczowi zmysły na kilka sekund. Mimo licznych wizyt wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić.
    Krążył między stosami czekoladowych żab, bryłami nugatu, cukrowymi piórami i fasolkami wszystkich smaków, nie mogąc się zdecydować, aż w końcu ją dostrzegł. Wielką, piękną i jakże samotną.
    Ostatnią miętową żabę na wystawie.
    Uwielbiał je od kiedy był dzieckiem, a ojciec przywoził je mu paczkami, gdy miał jakieś sprawy do załatwienia w Hogsmeade. Wspomnienia były tak realne, że aż ślina napłynęła Potterowi do ust.
    Musi ją mieć zanim.
    - Nie martw się, tatuś już idzie, maleńka - powiedział, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia dzieciaków zgromadzonych nieopodal, i zaczął przedzierać się przez ścianę uczniów Hogwartu.


    James Potter

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muskają mnie tylko przelotne spojrzenia kiedy mijam zatłoczone uliczki wioski czarodziejów. Nie interesuje mnie to, co dzieje się wokół. Samotnie podążam w stronę małego punktu widokowego z którego widać opuszczoną chatę, w której jeśli wierzyć miejscowym plotkom, ostatnio zaczęło straszyć. Tyle się działo niewytłumaczalnych spraw w ostatnich dniach. W nocy pochłaniały mnie koszmary i groźby, tajemnice i rozczarowania a potem wszystko rano w niewytłumaczalny sposób wracało znowu do zgiełku przewidywalnego dnia. Dziś jednak czułem, że będzie inaczej. Wycieczka do Hogsmeade miała być odskocznią od szarej codzienności i monotonii. Jak większość postanowiłem odwiedzić Miodowe Królestwo w którym królowały czekolady o wszystkich możliwych wariantach smakowych, pomijając inne smakołyki dostępne na każde podniebienie, nawet tak wybredne moje. Jeśli wcześniej twierdziłem, że uliczki były zatłoczone, musiałem zapomnieć jak to było stać w kolejce do kasy. Nogi uginały mi się pod ciężarem słodkości jakie zgarnąłem z półek. Jeszcze tylko dwie osoby przede mną. Nagle mój wzrok padł na wystawę. Czekoladowa żaba o smaku miętowym. Nawet nie zwróciłem uwagi na sypiące się łakocie, jak zaczarowany ruszyłem w stronę zapomnianego smaku, który w dzieciństwie tak uwielbiałem. Pchałem się, łokciami torowałem sobie drogę, usta mimowolnie miałem otwarte – jeszcze chwila a ślinka by mi poleciała po brodzie. Wszechogarniająca radość spłynęła na mnie, gdy trzęsącymi dłońmi wziąłem żabę do rąk.
      - Słodka żabcia.

      Usuń
    2. Mimo iż potrącił dziewczynkę z całym naręczem gumy balonowej, która poturlała się po posadzce jak zerwany sznur pereł, nie zwrócił na to uwagi. Pchał się, podskakiwał, torował drogę łokciami by tuż przed metą zobaczyć... jak ktoś bierze jego maleństwo w tłuste łapska.
      - Dziękuję za przechowanie - powiedział, wyślizgując chłopakowi żabę spomiędzy palców, starając się to zrobić jak najbardziej ostrożnie, by w żaden sposób jej nie uszkodzić. Może i była smaczna w każdej postaci, ale wolał ją w całości

      James Potter

      Usuń
    3. Moje marzenie prysnęło jak bańka mydlana.
      Ktoś bardzo sprawnie ukradł moją czekoladową żabcię, i to na moich oczach. Wystarczyła sekunda, szybkie zerknięcie na mordę złoczyńcy by rozpoznać w nim Jamesa Pottera. Zżymałem się gniewnie, jeśli myśli, ze ujdzie mu to płazem, to się mylił.
      - Momencik, Srotter. - wycedziłem przez zęby i złapałem go za poły jego szaty, by nie uciekł z moją miętową słodyczą. Pomimo ograniczenia ruchu przez tłok nienażartych uczniów, zdołałem przemieścić się i stanąć na przeciwko Gryfona.
      - Oddasz moja własność, czy siłą dać Ci się obejść smakiem?

      Usuń
    4. - Zabawny jesteś, Regulusku. To moja żaba, pierwszy ją zobaczyłem - powiedział James, starając się nie dać emocjom. Coby o nim nie mówić, nie lubił bójek. Szczególnie nie na środku sklepu mężczyzny, który od trzech lat dawał mu pięćdziesiąt procent zniżki na wszystkie produkty. Nie na oczach połowy szkoły.
      - Rozumiem, że nie fajnie jest zawsze być tym drugim, ale trzeba pogodzić się z własnym przeznaczeniem. Moim jest zjedzenie tej żaby - powiedział, stawiając akcent na każde kolejne słowo. Szarpnął ramionami tak, by uwolnić się ze ślizgońskiego uścisku.

      Usuń
    5. - Ale ja ją wziąłem pierwszy! - powiedziałem srogim okiem rzucając na Gryfona, po czym złapałem za nóżkę miętowej żabki, tak słodkiej i delikatnej ...
      Nie miałem żadnych oporów przed tym, by dać mu po chłopięcej buźce i nauczyć raz na zawsze, że ze mną się nie zadziera. Jednak coś mi mówił, by dać mu szansę na wycofanie się.
      - Puść ... ją ... zanim ... - nie dokończyłem zdania celowo, w czasie efektownej pauzy nadepnąłem z całej siły stopę chłopaka i porwałem jadalnego płaza. Miałem zamiar schować ją szybko pod pazuchę.

      Usuń

    6. James zagryzł wargi, by zdusić krzyk, spowodowany bólem w pulsującej stopie.
      - Ty ślizgońska żmijo! - syknął z wściekłością, nawet nie zastanawiając się nad znaczeniem słów, był zbyt zajęty przechwytywaniem żaby, która w tamtym momencie znajdowała się w nikczemnych łapskach rywala.
      Gdy staneli twarzą w twarz, z dłoni kurzczowo uczepionymi lakocia, Rogacz uśmiechnął się szeroko, z wyraźną satysfakcją
      - Zapominasz o jednym. Ja... umiem... biegać - krzyknął, po czym używając całej swojej siły i sprawności, wyrwał żabę z dłoni Regulusa i rzucił się z nią przez sklep, w kierunku kasy, kurczowo przyciskając do piersi.

      Usuń
    7. Ogólnie w planach miała naukę, jako że widmo niedalekich już przecież OWUTEMÓW straszyło ją po nocach, ale kiedy zobaczyła kartkę z datą następnych odwiedzin Hogsmeade wiedziała już, że stos książek o transmutacji ludzkiej przegrał tę nierówną walkę.
      W sobotę zaraz po śniadaniu ustawiła się w długiej kolejce uczniów czekających na „odprawę” przez nowego woźnego Hogwartu próbując się usprawiedliwić przed samą sobą, że oto właśnie zaniedbuje naukę w tak ważnym dla niej okresie. Uznawszy jednak, ze po pięciu dniach ciężkiej harówki ma jednak prawo do kilku godzin wytchnienia zbiegła po marmurowych schodach i razem z grupki innych siódmoklasistek ruszyła ścieżką w stronę wioski.
      To był naprawdę piękny ciepły dzień: niezupełnie słuchając, o czym rozmawiają jej koleżanki wystawiła bladą twarz ku słońcu uśmiechając się złośliwie na myśl, że jej najdroższy przyjaciel nie może jej towarzyszyć, bo odrabia szlaban. Znaczy, w ogóle, to było jej trochę przykro, że go z nią nie ma, ale z drugiej strony w końcu sam dostał to, przed czym go ostrzegała nie dorabiając chyba piątej z rzędu pracy domowej.
      Oczywiście, najpierw musiała zajrzeć do Miodowego Królestwa, jako że już dawno skończył się jej zapas słodyczy, które zakupiła ostatnim razem. Weszła więc do sklepu, mimo ze ten był nieźle zaskoczony i przeciskając się między innymi kupującymi dotarła nareszcie do półki z czekoladowymi żabami. A raczej z jedną, ostatnią czekoladową żabą. Nie zdążyła nawet zobaczyć, jakie ma nadzienie, bo oto jakiś Ślizgom porwał ją z wyraźnym głodem w oczach – nie cieszył się jednak swoja zdobyczą zbyt długo. James Potter, szkolna gwiazda quidditcha wyrwał mu ją z rąk i pobiegł w kierunku kasy.
      Co za dziecinada. – przemknęło jej przez myśl i w sumie to była ostatnia z rozsądnych myśli, która zagościła jej w głowie. Następną była niepohamowana chęć zrobienia czegoś głupiego i to właśnie ona sprawiła, że Heaven Langdon beztrosko wystawiła swoją nogę stając się przyczyną upadku Jamesa Pottera na zakurzoną podłogę sklepu.

      Usuń
    8. W pierwszym momencie nie wiedziałem co się stało. James Potter po prostu zniknął mi z pola widzenia kiedy rzuciłem się w pogoń. Nie zaprzątałem sobie głowy uważaniem czy kogoś nie depczę czy trącam, brutalnie parłem do przodu byle tylko wyrwać z jego gryfońskich łap czekoladkę, jednak ta jak wystrzelona z procy poleciała w górę. Śledziłem ją wzrokiem aż do momentu gdy wpadła na górę karaluchów o smaku czekoladowym, wtapiając się w nie. Jęknąłem z rozżalenia i z impetem wpadłem na dziewczynę stojąca na mojej drodze i oboje, jak bezwładne kłody runęliśmy na ziemię. Na szczęście upadek zamortyzował James.
      - Wypchaj się gumochłonem, Potter.

      Usuń
    9. - Z wielką chęcią, tylko najpierw zabierz tyłek z mojej osoby, Black - stęknął James, przytłoczony ciężarem nie jednej, a dwóch osób.
      - Nie wiedziałem, że potrzebujesz towarzysza w zbrodni, aż taki kiepski z ciebie zawodnik?
      Potter próbował przeturlać się na plecy, tak, by mieć lepszy obraz na sytuację. Wiedział, że żaba wyleciała mu z rąk, musiał ją teraz tylko namierzyć i zdążyć przed tym imbecylem, który próbował mu ją odebrać.
      - A ty, dziewczyno, lepiej znajdź sobie lepsze towarzystwo - powiedział, napotykając wzrokiem brunetkę, leżącą na posadzce nieopodal niego. - Ślizgoni to plugawi złodzieje żab i tyle! - zakrzyknął, patrząc z wściekłością na Regulusa, którego twarz zdradzała dziwne zmieszanie emocji.

      Usuń
    10. Nie przypuszczała, że tak szybko przyjdzie jej za swoją głupotę zapłacić. Nie zdążyła nawet podjąć decyzji, czy leżący na podłodze Potter jest zabawny, czy nie, a już leżała na nim. Na nim przygnieciona tamtym Ślizgonem. (No, właściwie przygniecioną miała tylko nogę, bo upadła obok, ale w swoich własnych oczach już prawie wydawała ostatnie tchnienie)
      W pierwszej chwili nawet się nie poruszyła zbyt zaskoczona tą sytuacją, ale potem prawie natychmiast przypomniała się jej chyba najgłupsza zabawa, jaką mieli z Jeanem. W walcowanie siebie nawzajem. Tę metodę wymuszania na sobie różnych rzeczy stosowali z upodobaniem, dopóki Jarvis nie urósł na tyle, by w ramach chęci przekonania Heaven do pomocy w pracy domowej nie zagrozić jej przy okazji całkowitym zmiażdżeniem.
      - Złaź ze mnie – prychnęła, próbując uwolnić nogę, którą ścisnęło jej pomiędzy plecami Jamesa a brzuchem tamtego chłopaka. Powoli zaczęło do niej docierać, co tak naprawdę się stało i teraz na jej bladej twarzy odmalował się krwisty rumieniec złości, który ciemniał z każdą sekundą, zwłaszcza,, że ani jeden, ani drugo nie kwapili się do przeprosin, już o pomocy nie wspominając. Wściekła szarpnęła nogą i porwała z podłogi żabę, która wypadła Potterowi z rak próbując nie widzieć tych wszystkich spojrzeń klientów sklepu utkwionych w niej i dwójce pozostałych chłopaków.

      Usuń
    11. Wystartowałem w trymiga za krukonką,która okazała się raczej złodziejską sroką, przy okazji co-nie-co miażdżąc Gryfonowi. Z początku planowałem złapać ją za nogę, uniemożliwiając jej ucieczkę, jednak bardzo szybko umknęła między innych uczniów, którzy z zainteresowaniem przyglądali się próbie odzyskania żaby. Jaki wstyd, okradła mnie dziewczyna! Wyciągnąłem różdżkę z zamiarem zakończenia gonitwy.
      - Accio miętowa żaba!
      Jak w zwolnionym tempie widziałem czekoladę wyrywającą się z rąk dziewczyny i szybującą ponad głowami w moją stronę i już wyciągnąłem dłoń by ją złapać jak ktoś mną pchnął, miętowy smakołyk tylko odbił się od mojej głowy lecąc w nieokreśloną stronę.

      Usuń
    12. Nie miał zamiaru się poddawać, nie, jeśli chodziło o coś tak istotnego jak ostatnia miętowa żaba!
      Poderwał się na nogi, ledwo łapiąc dech po tym, jak nadzwyczaj delikatnie potraktował go Regulus, i niewiele myśląc, rzucił się na niego i odepchnął go w bok, nie mógł przecież pozwolić, żeby przywołana zaklęciem żaba znów znalazła się w jego łapskach.
      Pochwycił smakołyk, gdy odbił się od napuszonego łba Ślizgona i zamknął w uścisku, robiąc z palców coś w rodzaju klatki.
      - Jesteś taką sierotą, Black, że aż się muszę zastanowić, czy mi cię nie szkoda.

      Usuń
    13. Otrzepała się z kurzu i pyłu z taką godnością, na jaką tylko było ją stać w tamtej chwili. Zabranie tej głupiej żaby okazało się wielkim błędem – nie dlatego, że ta zaraz wyrwała jej się z ręki przywołana zaklęciem Ślizgona, ale dlatego, że Heaven zdała sobie sprawę, że teraz pewnie wszyscy myślą, że i ona brała udział w tej głupiej kłótni o czarodziejski smakołyk, na który wyjątkowo nie miała ochoty. Jeszcze z jakimiś szczeniakami z niższych klas.
      - Co się gapicie! – warknęła, przepychając się między gapiami w stronę wyjścia. Nie, nie miała zamiaru dłużej tutaj przebywać tracąc resztki swojej dopiero co nadszarpniętej reputacji.
      Nie miała jednak też zamiaru tak po prostu dać spokoju temu idiocie ze Slytherinu, który powalił ją na podłogę i kiedy była już jedną nogą na zewnątrz wycelowała w niego różdżką spod szaty (tak, żeby nikt tego nie widział) i nie wypowiadając formuły zaklęcia na głos rzuciła na niego urok Zwieracza Nóg, który sprawił, że tak jak poprzednio Potter tak i owy chłopak padł jeszcze raz na podłogę, a Heaven z mściwym uśmieszkiem na wciąż zaróżowionej twarzy wyszła na zalaną słonecznym blaskiem główną uliczkę Hogsmeade.

      Usuń
    14. Czekoladowa żaba bezgłośnie jęknęła kiedy została zamknięta w brudnych łapach jednego z uczniów. Przez chwilę wierciła się i kręciła aż w końcu prześlizgnęła się między palcowymi kratami i czmychnęła w bok pozostawiając po sobie jedynie czekoladowy ślad na dłoni Jamesa Pottera. Czekoladowa żaba pognała ile miała sił w małych nóżkach w stronę czekolad, by tam się skryć przed pożarciem.

      Usuń
    15. Moja równowaga została zaburzona poprzez sklejenie magicznym zaklęciem nóg. Po raz drugi w ciągu kilku minut runąłem na zakurzoną podłogę. Zadziwiał mnie fakt, że w takich momentach tabun uczniów nie miał problemu by się ścisnąć i utworzyć wolną przestrzeń. Warknąłem rozwścieczony, puszczając soczystą obelgę pod adresem Gryfona, przypisując czyn dziewczyny jemu. Czara się przelała. Kiedy tylko pozbierałem się z ziemi i odkleiłem prawą nogę od lewej, wzrokiem odnalazłem czarną czuprynę chłopaka. Bez zastanowienia rzuciłem się w jego stronę. Kolejny głupi wybryk – nim się zatrzymałem, żaba wyskoczyła z jego łapa, przeleciała przed moimi oczyma a ja jak kukła poleciałem na chłopaka. Obaj wpadliśmy w karton fasolek wszystkich smaków i kolorowe smakołyki nas zalały.

      Usuń
    16. W żaden sposób nie mógł zahamować tego, co się działo.
      Najpierw żaba wyślizgnęła mu się z palców, a raczej wyskoczyła z nich z pełną premedytacją, a potem ten kretyn, Regulus, wpadł na niego z impetem i razem polecieli wprost na fasolki wszystkich smaków.
      Jim czuł, jak wbijają mu się w plecy i te części nóg i rąk, które Black przyciskał mu do posadzki. Leżeli tak, splątani niemal w romantycznym uścisku, pośród tęczowej mozaiki z fasolek.
      - Moja żabcia - lamentował Potter. Nie dość, że cały był obolały, to jeszcze tłum gapiów, który zgromadził się dokoła nich, ryknął gromkim śmiechem.

      Usuń
    17. - Moja - poprawiłem go syknięciem i zgarnąłem garść tęczowych fasolek by cisnąć nimi w twarz chłopaka. - Masz, obyś trafił na wymiocinowe.
      Sturlałem się z jego chuchrowatego potterowskiego ciała czując, że fasolki wleciały mi za koszulkę i dostały się do spodni. Nie miałem jednak czasu na wytrząsanie ich, żaba gdzieś nam umknęła. Cwaniara.
      - Kum,kum ... żabciu. Chodź do Reguska.

      Usuń
    18. Czekoladowa żaba zarechotała jedynie po czym schowała się w głąb czekoladowych bloków.

      Usuń
    19. Tego było już za wiele.
      - Nażryj się tym, Ślizgoński złodzieju żab! - wrzasnął, chwytając w dłoń najbliższą fasolkę o najobrzydliwszym kolorze, jaki tylko udało mu się znaleźć i rzucił się z nią na Blacka. Przycisnął ją otwartą dłonią do jego ust, tak, by dostała się między zęby i mógł poczuć jej na pewno obrzydliwy smak.
      - Ta żaba nigdy nie będzie twoja!

      Usuń
    20. Nie zdążyłem zepchnąć z siebie chłopaka i niechcący rozgryzłem fasolkę o równie ohydnym kolorze co i smaku. Skrzywiwszy się wyplułem ją na twarz Jamesa. Zebrało mi się na wymioty, reszta posmaku nadal pozostała na języku.
      - Po moim trupie, ty złodziejski pomiocie! - krzyknąłem po czym złapawszy srebrną tackę z kremowymi babeczkami, wywaliłem ją na głowę Gryfona. Teraz zdecydowanie lepiej wyglądał, włosy mu oklapły. Wykorzystując chwilowe zawahanie Pottera skierowałem się w stronę z której dobiegał rechot.

      Usuń
    21. James aż gotował się w środku ze złości. Krem, który spływał mu po głowie sprawił, że Gryfon całkowicie zapomniał o jakichkolwiek dobrych manierach. Załapał Blacka za nogę i znów pociągnął go na posadzkę.
      - Masz, spróbuj, pyszny kremik! - krzyknął, przy czym przytrzymując Ślizgona ramieniem, wolną ręką ściągnął trochę tego, co miał na włosach i rozsmarował po jego twarzy. Sięgnął tez w bok i mając pełną dłoń fasolek, rozsypał je jak kamyczki po Regulusie. Przykleiły się w miejscach, gdzie znajdował się krem.
      - Od razu ci ładniej.

      Usuń
    22. Nie miałem czasu by rozmyślać o tym jak cudownie i uroczo wyglądam, oboje z Jamesem byliśmy oblepieni słodkościami a z pewnością nie tylko nam się oberwało, uczniowie cofnęli się robiąc na więcej miejsca. Odepchnąłem chłopaka od siebie kopnięciem tratując go niczym worek na ziemniaki. Nagle regał tuż z jego plecami, o który uderzy zachwiał się niebezpiecznie i pierwsze karmelki zaczęły spadać. Na czworaka starałem się umknąć, jednak krem rozbryzgany na podłodze spowodował, że rozjechały mi się kończyny.

      Usuń
    23. Ból rozlewał się po całym ciele Jamesa. Miał wrażenie, że świat się rozsypuje.
      Zaraz, zaraz...
      Gdy spojrzał w górę, jego oczom ukazała się ściana karmelków, które jeden po drugim tworzyły efekt domino, lecąc prosto na podłogę.
      - Uciekajcie! - zdążył krzyknąć, kiedy nagle wszystko się zawaliło.

      Usuń
    24. Czekoladowa żaba wystraszona hałasem jaki zrobił spadający regał i chaos jaki zapanował wśród uczniów, wyskoczyła spod czekoladowych bloków i niezauważalnie wślizgnęła się do torebki wychodzącej już dziewczyny. Kiedy mijała leżący plackiem nicponi wychyliła główkę i pokazała im czekoladowy język. Dzwoneczek przy drzwiach narobił hałasu na do widzenia.

      Usuń
    25. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    26. Zostałem zalany falą karmelków i chwilę zajęło mi odkopywanie się. Usiadłem po turecku pośrodku rozgardiaszu, odrzucając od siebie garść cukierków. Musiałem obejść się smakiem, gdyby nie James już dawno bym rozkoszował się miętową żabką. A niech go hipogryf kopnie!
      - Stawiasz mi kremowe. - mruknąłem do Pottera jednak nim zdążyłem jeszcze coś dodać, nad nami stanął mężczyzna w fartuchu, twarz miał czerwoną i wyglądał jakby zaraz miał wybuchnąć.
      - Ojć.

      Usuń
  5. Szkolny wypad do Hogsmeade był zapowiadany dość głośno już od dłuższego czasu, ale Nathan nie oczekiwał go w jakiś szczególny sposób. Nie spoglądał rozgorączkowanym wzrokiem na kalendarz, jak co niektórzy w jego otoczeniu, nie odliczał powoli mijających dni, no i niczego nie planował, bo przecież nie szykował im się dwutygodniowy wyjazd na Alaskę, tylko parogodzinne chodzenie po sklepach i pubach, do którego, jego zdaniem, można było bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia podejść całkiem spontanicznie. To, że w żaden sposób nie przejawiał entuzjazmu, nie znaczyło jednak, iż jest na tę sprawę całkowicie obojętny. Po prostu nie dał się zwariować, a gdy dzień wycieczki wreszcie nadszedł, ucieszył się z niego tak, jak chyba każdy uczeń. Mógł w końcu liczyć na chwilę wytchnienia, która była mu naprawdę potrzebna po tych wszystkich zarwanych nocach (wprawdzie nie na naukę, ale tak czy inaczej nauczyciele mieli w tym swój udział i to głównie na nich Nate zrzucał winę).
    Pogoda bez wątpienia sprzyjała młodym czarodziejom. Świeciło słońce, wiał lekki, a przez to przyjemny wiatr, a wokół unosił się zapach świeżej trawy i kwitnących kwiatów, więc nikt - no może oprócz alergików - nie mógł narzekać. Nate szedł z Mattem gdzieś na uboczu, żeby żaden z biegających w tą i z powrotem pierwszoroczniaków przypadkiem na nich nie wpadł i zastanawiał się, jaką taktykę najlepiej obrać, żeby przez większość wolnego czasu nie stać wszędzie w kolejkach albo w oczekiwaniu, aż któryś stolik się zwolni.

    [Początkowo planowałem wpakować się w jakiś wątek, ale że nikt nie zaczyna nic nowego, to teraz można pakować się tutaj... :3]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadszedł ten upragniony dzień wypadu do Hogsmead. Pogoda sprzyjała, a delikatny wiatr rozwiewał włosy, przyjemnie chłodząc. Witryny sklepowe zachęcały do zakupów, a stoliki widoczne przez kawiarniane szyby zapraszały przechodniów do przytulnych lokali.
      Tłum uczniów rozsypał się po wszelkich uliczkach. Hogsmead zaczęło tętnić w rytm młodzieńczych kroków, rozmów i śmiechów. Wszyscy zdawali się trzymać razem, chodzili grupkami. Ruda Puchonka na początku podążała za koleżankami z dormitorium, jednak - kto, jak i dlaczego nie wiadomo - w końcu odłączyła się od nich i zaczęła przemierzać uliczki samotnie. Wszystkie sklepiki, kawiarnie i puby zdawały się być wypełnione po brzegi nastolatkami z Hogwartu. Gen nie mając co ze sobą zrobić, oparła się o ścianę jednego z budynków i obserwowała spokojnie przechodzących. Większość twarzy była dla samotniczki nieznajoma, jednak części z nich nie dało się pomylić.

      [Wiem, że marnie, ale jakoś zacząć trzeba, bo tu ciiisza. Pozwoliłam sobie się podczepić... ;) ]

      Usuń
    2. Z pobieżnej obserwacji terenu i własnych doświadczeń Nathan wywnioskował, iż większość uczniów najpierw uda się do sklepów w obawie, że później to, na czym im najbardziej zależało, będzie wyprzedane. Poza tym po takiej wizycie w knajpie nie każdemu chciało się gdziekolwiek jeszcze chodzić, a to był kolejny powód, przez który ludzie okupowali sklepy wcześniej. Z tego też względu Nate postanowił, że lepiej będzie, jak teraz zajmą sobie z Mattem jakieś miejsca w pubie na uboczu, a wieczorem udadzą się na zakupy, w ten sposób unikając zarówno czekania na wolny stolik, jak i stania w niebotycznych kolejkach. Jego przyjaciel zgodził się bez wahania, przyznając, że to całkiem sprytny plan, ale nawet, gdyby miał coś przeciw, Nate i tak zrobiłby po swojemu, bo pomysłom Montgomery'ego nie należało ufać. Nigdy i w żadnym calu.
      Skierowali się zatem boczną odnogą do lokali, w których zwykle nie było tłumów. Matt wskazał brodą na szyld wyglądający całkiem zachęcająco, na co Nathan skinął głową i razem poszli w tamtym kierunku. Gdy podeszli bliżej, dostrzegli dziewczynę opierającą się o ścianę nieopodal wejścia.
      - Są jakieś wolne miejsca? - zagadnął ją Rivers, nie będąc pewnym, co może być powodem jej stania tutaj.

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń