Teraz dajemy Ci szanse byś mógł stworzyć swoją własną historię na tle tej, opowiedzianej po krótce przez J.K Rowling. Możliwości jest wiele, a ogranicza Cię jedynie Twoja wyobraźnia. Możesz poprowadzić losy postaci kanonicznych, lub stworzyć swojego własnego czarodzieja. Wszystko może się wydarzyć.
Zapraszamy do Hogwartu w roku 1976
[Witam serdecznie kolejnego Ślizgona. Prosiłabym o przejrzenie mojej karty w celu wynalezienia wątku, bo Zayn xD Nie mogę oderwać wzroku od ostatniego gifu *o* ]
[No na chwilę zabierają mi laptopa, a tu już nowa postać. Witamy witamy w naszym malowniczym blogu, gdzie są jedynie niezwyczajne wątki. I już piszę, że raczej z Noelle nie mam dużo pomysłów, ale co do Chan już więcej. Chan uwielbia sztukę, więc świetnie rysuje, maluje też, ale rzadziej. Większość czasu przebywa na błoniach no po prostu nienaturalne byłoby to, gdyby się w końcu nie spotkali. A i moja Chantelle uwielbia rysować tatuaże, także kolejny plus. Jak są chęci, to zapraszam pod karty! :)]
[Sądzę, że panienek chętnych do odmiany będzie pełno, a ja proponuję coś innego. Oboje są ze Slytherinu, co z tego, że Ian jest młodszy. Nie sądzisz, że zdobycie panienki z okładki tygodnika Czarownica byłoby dla Iana niemałym trofeum?]
[Tak dla sprostowania - mówiłam o Chan, tu akurat Noelle wiele wspólnego z Ian'em nie ma, aczkolwiek zaraz będzie miała złamane serce, więc coś da się wymyślić, chociaż dziewczyna Ślizgonów nie lubi, no nie wiem. Ale z Chan zacznę, jeżeli chcesz :) ]
Chantelle złapała swój szkicownik w rękę i wyszła z dormitorium. Czas wolny poświęcała praktycznie tylko na rysowanie. Chyba, że zachciewało jej się latać, wtedy szła do sowiarni. Szybkim krokiem po kilku minutach znalazła się na błoniach. Znowu szukała odpowiedniego miejsca na szkice. I znowu widziała tego chłopaka. Ciemnowłosy Ślizgon, który tak jak ona błądził po tych terenach zamku. Nie raz widziała go malującego, czasami udało jej się niepostrzeżenie przejść i podejrzeć. Talent miał, a łączyło się to z warsztatem. Otworzyła swój w połowie zarysowany notatnik i przystanęła. Chłopak miał na tyle ciekawą urodę, że warto było go naszkicować. Po kilku minutach zapełniła czarnym grafitem kilka kartek. Cała postać, popiersie, portret. Trzy czwarte, na wprost i profil. Na pewno zauważył, że jej wzrok spoczywał na nim. Nie wiedziała jednak, co z tym faktem zrobi. Nie obchodziło ją to za specjalnie, dlatego też zamknęła szkicownik i raz jeszcze się rozejrzała. Doszła do dużego kamienia i usiadła w najwygodniejszej dla niej pozie. Jedna wyprostowana noga, druga podkulona, jako jej żywa sztaluga. Spojrzała na zamek i zabrała się za kolejną pracę ignorując wszystko dookoła.
Szła spokojnie korytarzem kierując się w stronę kwatery ślizgonów. Całkowicie pogrążona we własnych myślach nie zwracała uwagi na nikogo dookoła do czasu aż jakaś zapłakana dziewczyna szturchnęła ją biegnąc przed siebie. - Uważaj jak chodzisz idiotko! - krzyknęła w jej stronę wytrącona z równowagi. Podniosła z podsadzki książkę, którą upuściła podczas zderzenie i przeklinając dziewczynę od nosem ruszyła dalej przed siebie. Skręciła w kolejny korytarz gdzie od razu rzucił jej się w oczy opary o ścianę chłopak, ktróy spokojnie wypuszczał dym z płuc. - Zgaduję, że to Ty jesteś sprawcą całego zamieszania - rzuciła ze złośliwym uśmieszkiem podchodząc do chłopaka. - Kolejna naiwna ofiara? Przyjęła papierosa, którym poczęstował ją Ian i również oparła się plecami o chłodny mur.
Chan nie lubiła, gdy się ją zaskakiwało. Szczególnie, gdy zachodziło ją się od tyłu. Była uważna, a każdego trzymała na dystans. Tym razem zapomniała się szkicując Hogwart. Kiedy usłyszała głos za swoim ramieniem wzdrygnęła się lekko i zacisnęła oczy. Chwilę później owy chłopak, którego niedawno rysowała przysiadł się tuż obok niej. Dlatego też odsunęła się trochę, dla niej każdy znajdował się zbyt blisko. Nie zwracając uwagi na Ślizgona dalej szkicowała. To nie to, że nie lubiła uczniów z jego domu. Wszystkich traktowała tak samo podejrzliwie. - Spokojnie, chciałem tylko zobaczyć twoje pozostałe szkice. Tak w ogóle to jestem Ian. Ian Blake. A ty jak masz na imię, śliczna? - bez patrzenia na niego mogła stwierdzić, że się uśmiechnął. Ta radosna nutka w jego głosie była wyraźnie słyszalna. - Bez śliczna by wystarczyło - stwierdziła i w końcu przeniosła wzrok na Ian'a. Byli zupełnymi przeciwnościami w wyglądzie. Jej błękitne, a niekiedy szare oczy przenikały w tej chwili ciemne tęczówki towarzysza obok - Chantelle. Kiedy wypowiadała swoje imię zamknęła szkicownik i podała chłopakowi. Sama zajęła się sobą. Wyjęła paczkę papierosów i wyciągnęła jednego z nich. Do odpalenia nie użyła różdżki, a zapalniczki. Zawsze uważała, że wygląda to normalniej, a jej różdżka była zbyt długa na takie wyczyny. Zaciągnęła się lekko, a po chwili wypuściła dym z ust. Bawiła się chwilę papierosem, którego trzymała pomiędzy dwoma chudymi palcami. Cokolwiek Ian planował powiedzieć, najprawdopodobniej miało być pochwałą. Nie ekscytowała się tym. Przez te wszystkie lata jak rysuje, jedynie jej własny nauczyciel ją krytykował. Podniosła głowę do góry i wypuściła kilka kółek w powietrze.
Zdążyła otworzyć rękę zanim wyrwał jej paczkę papierosów. Żadna strata jej nałogu jej nie ruszała. Nie było problemu wyruszyć wieczorem pod postacią sowy do mugolskiego miasta. Zdobyć kilka paczek, zapakować i wrócić. - Narysowałaś mnie? - zdziwił się, ale na Chan spojrzał złowrogo. - Nie widać? - prychnęła odkręcając głowę w stronę zamku. Tym razem zaciągnęła się mocniej, wiedziała, że pobyt tego Ślizgona tak blisko niej będzie kosztował ją nerwy. Fakt, że wyrwał kartkę i odrzucił szkicownik na ziemię właśnie do takich momentów należał. Jak gwałtownie wstała ona, tak on wyciągnął różdżkę w jej stronę. Chan zatrzymała się podnosząc głowę. Dumnie i z opanowaniem spoglądała na jego twarz, a swoją dłonią wymacała własną różdżkę. - Jest mój - powiedział szybko i odwrócił się. Gdyby nie odezwał się kolejnymi słowami, mógłby być pewny, że w tej chwili taiłoby go jakieś zaklęcie. Blondynka jednak próbowała się powstrzymać. - Jeśli chcesz mogę dać ci kilka lekcji rysunku. Wiesz gdzie mnie znaleźć - wskazał na miejsce, gdzie obydwoje przed chwilą siedzieli. Tobie przydałaby się lekcja kultury. - Może jutro? Z chęcią. I odszedł wołając na pożegnanie. Miała szczerą chęć machnąć różdżką w jego stronę. Zamienić go w sto zapałek, bądź kolejny kamień leżący na błoniach. Nikt nigdy by go tu nie znalazł. Wykonała ruch różdżką w innym celu. Nagle jej szkicownik wpadł w rękę zmaltretowany jeszcze bardziej przez Ślizgona. Przygładziła go lekko i obruszona ruszyła w stronę zamku. Nie rozumiała, jak bardzo można było nie mieć szacunku, dla cudzych rzeczy, a co dopiero ludzi.
Następnego dnia ruszyła ponownie w to samo miejsce. Nie wiedziała dlaczego, możliwe że tak bardzo zaintrygował ją Ian, że postanowiła się z nim zmierzyć. Cóż jednak mógł jej pokazać? Nowe zasady stawiania kresek, czy rozcierania?
Brunetka uwielbiała układ między nią a Ianem. Podobnie jak on stroniła od związków a samo słowo miłość wywoływało u niej odruch wymiotny. Byli do siebie podobni dzięki czemu świetnie rozumieli siebie i swoje potrzeby. Ten układ był dla nich idealny. Zero uczuć. Zero zobowiązań. Zero wyrzutów. Tylko seks. - Nie zaliczyłeś tej małej Gryfonki więc teraz szukasz pocieszenia u mnie? - rzuciła zaczepnie w jego stronę. Chłopak przewrócił oczami w odpowiedzi. Lubiła się z nim droczyć. Uśmiechnęła się cwanie i zaczęła wodzić palcami po jego umięśnionych ramionach, odwzorowując ruchami tatuaże. Brunet mruknął cicho zadowolony z pieszczoty. - Chyba nie liczysz na to, że pójdzie ci tak łatwo? - zapytała wciąż z tym samym cwanym uśmieszkiem na ustach. Jego źrenice powoli się rozszerzyły. Wiedziała co to oznacza. - Naprawdę myślisz, że można mieć mnie od tak, na pstryknięcie palcami? - dodała celowo się z nim drażniąc. Delikatnie aczkolwiek stanowczo położyła rękę na jego kroku uśmiechając się przy tym kokieteryjnie. - Wiesz co, jebać to - syknął nagle. Zanim dziewczyna zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować Ian wpił się w jej usta i nie przestając całować, objął ją w talii po czym podniósł i skierował się w stronę sypialni. - To twoje droczenie mnie wykańcza - warknął nie odrywając swoich ust od ust brunetki, na co ta się tylko uśmiechnęła z satysfakcją. Kopniakiem zamknął drzwi i położył ją na łóżku. - Ja zawszę dostaję czego chcę Kate - mruknął, przygryzając płatek jej ucha.
- Co będziemy teraz robić? - zapytała z grzeczną miną, siedząc na nim okrakiem całkowicie nago. - Nie drażnij się ze mną - warknął, a na jej usta wkradł się zawadiacki uśmiech. Przejechała opuszkami palców po jego nagim torsie po czym nachyliła się nad nim tak, że praktycznie stykali się nosami. Przygryzła jego dolną wargę, a dłonie wplotła w miękkie włosy, pociągając je lekko przy ich końcach, na co chłopak jęknął gardłowo. - Chcę ciebie - mruknął prosto do jej ucha. Odsunął się od brunetki, a w jego ciemnych oczach błyszczało czyste podniecenie. - Teraz - gwałtownie obrócił ją tak, że aktualnie to ona leżała na łóżku a on zwisał nad nią. Jego ciało sekundy później przywarło do ciała dziewczyny, gdy głodne usta wpijały się w zachłanne wargi. Kate spojrzała na niego wymownie dając mu do zrozumienia, że ma się wziąć do roboty i przejść do rzeczy. Widząc to chłopak uśmiechnął się pod nosem. - Jesteś taka seksowna, kiedy jesteś napalona - powiedział cicho i wszedł w nią bez najmniejszego ostrzeżenia. Tych kilka pierwszych pchnięć było delikatnych by ciało dziewczyny mogło przyzwyczaić się do jego ciała. Po chwili swobodnie mógł przyspieszyć. Na to właśnie czekała. Przymknęła oczy i odchyliła głowę w tył rękoma obejmując jego plecy znacząc je śladami swoich paznokci.
- Zrobiłbym to inaczej, spójrz! - nagle orzeźwił się Ian, który siedział tuż obok niej. Szkicowali w tej chwili wspólnie siedząc pod jednym z drzew na szkolnych błoniach. Złapał ją za rękę, w której właśnie trzymała grafit. Zacisnęła oczy, tak samo jak i dłoń na przedmiocie. Nikt nigdy nie robił tego, gdy rysowała. Nawet jej nauczyciel. Chan zawsze musiała zrobić wszystko sama. - I widzisz, o wiele lepiej prawda? - zapytał przyglądając się kartce na jej kolanach. Nie mogła powiedzieć, że było źle, ale było zupełnie inaczej. Kreski, które razem stawiali były kompletnie nie w jej stylu, ale patrząc na szkicownik Ian'a, one również nie przypominały jego charakteru. Chantelle przekrzywiła głowę, by wypowiedzieć swoją opinię, ale natrafiła na przód twarzy chłopaka. W głowie wytworzył jej się pewien alarm. Był zdecydowanie za blisko. Zanim przekrzywiła głowę, zdążyła zaciągnąć się papierosem, dlatego w tej chwili dmuchnęła całym dymem w twarz chłopaka. Wszystko wykonywała ze spokojem w oczach, ale tak naprawdę w środku wręcz się w niej gotowało. Nikt nigdy nie wywoływał w niej tak negatywnych emocji, co ten Ślizgon. Chyba nawet jej własna siostra ustąpiła miejsca na liście dla Ian'a. Denerwował ją fakt, że myślał, że każda na niego leci. Tu się mylił. Chan nie należała do każdych, Chantelle była zupełnym indywiduum. Puzzlem, którego nie dopasujesz do żadnego domu, nawet Gryffindor nie był jej odzwierciedleniem. Blondynka wyrwała rękę spod dłoni chłopaka i dalej kreśliła zarys pejzażu przed sobą.
Przeciągnęła się z szerokim uśmiechem na ustach. Ian miał rację. Ta noc była zajebista. - Nie wiem jak ty Blake - odezwała się siadając na łóżku i szukając swoich ubrań - ale ja mam dziś pracowity dzień - dodała zakładając bieliznę. Wstała, wciągnęła na siebie koszulkę i zaczęła rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu spodni. - Mam kilka spraw do załatwienia w Hogsmeade, a potem obiecałam pomóc Malfoy'owi w eliksirach - zakładając ostatnie części garderoby. - Ale daj znać jak będziesz miał ochotę na powtórkę. Następnym razem bawimy się u mnie - mrugnęła z zadziornym uśmiechem po czym pocałowała go przelotnie na pożegnanie i zostawiła chłopaka samego w dormitorium.
[ Z czterodniowym opóźnieniem ale witam się serdecznie i od razu pytam się czy znajdzie się chęć na wątek z uroczą krukonką, która tak że ma problem z miłością ? :) ]
[ No cóż, ten sam rocznik...załóżmy że kiedy po raz pierwszy jechali do Hogwartu siedzieli w jednym wagonie, tak aby nie zaczynać od zera. Obydwoje czystokrwiści, więc może obydwoje przez pewien czas byli pewni, że będą w tym samym domu, jak to dzieci, a potem nic. ona krukonka on ślizgon i już się nie obchodzą,a przynajmniej do czasu, gdy spotkali się na zajęciach dodatkowych z opieki nad magicznymi stworzeniami, gdzie on jej w ogóle nie pamięta a ona cóż, stara się nie zagłębić kim jest, bo Carrie jest takim jakby odrzutkiem. nie ciągnie ją do ludzi, bo boi się przywiązania. Potem się przedstawią sobie i okaże się że jednak coś zostało im w głowach z przed sześciu lat .]
Carrie wciągnęła ze świstem powietrze do płuc, delektując sie jego świeżością. Od dziecka uwielbiała spędzać czas na dworze. Ten wiatr rozczochrujący bezustannie jej włosy, rażące w oczy słońce i oczywiście cała reszta, jak zwierzęta wokół niej czy rośliny pod jej stopami zawsze dawały jej radość. Nawet teraz w Hogwarcie spędzała na dworze wiele godzin, niezależnie od pogody i ilości nauki. Jak lubiła mawiać, świeże powietrze idealnie współgra z procesem nauki. Właśnie ze względu na jej upodobania zapisała sie na zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami. Dzięki nim mogła przebywać w środowisku, w którym czuła sie dobrze. Zamek w pewnym sensie ją ograniczał. Owszem lubiła posiedzieć w bibliotece, czy na wieży astronomicznej, ale to nie było to samo. Mury Hogwartu, przynajmniej dla niej, stanowiły granice pomiędzy więzień a wolnością, a Carrie nie lubiła czuć sie skrępowana. Stanęła przed nowym hipogryfem tak jak uczyła się na ostatnich zajęciach. Bez cienia strachu wykonywała kolejne czynności, by zaraz dotknąć opierzonego łba stworzenia. Uśmiechnęła się czując twardą skórę zwierzęcia. Zbyt skupiona na wykonywanej czynności nawet nie zauważyła, gdy ktoś odszedł do niej od tyłu. Znajdowała sie teraz w swoim małym świecie i nikt nie mógł jej z niego wyrwać. Chyba.
Zapewne gdyby nie obecność hipogryfa dziewczyna odskoczyłaby jakieś piec metrów w tym, w dodatku z wycelowaną w nieznajomego różdżką. Zamiast tego Carrie wzdrygnęła niezauważalnie, spoglądając na nowo przybyłego. Uśmiech automatycznie zszedł jej z twarzy, na której pojawiła się maska obojętności. - Nie jestem pierwszakiem- odparła, powoli odsuwając sie od zwierzęcia, które juz po chwili odeszło od nich na kilka kroków- wiem jak się obchodzić z hipogryfami. Mimowolnie zmierzyła go wzrokiem od stóp do głowy. Patrząc na jego muskularną sylwetkę oraz twarz, która zapewne uchodziła za przystojną, dziewczyna musiała powstrzymywać sie aby nie uciec. Zapewne był typem który lubi zabawiać sie takimi jak ona, bezbronnymi, szarymi myszkami. Jednak coś w jego wyglądzie wydawało jej się znajomego. Te oczy bystrze patrzące na nią. Coś w nich było takiego...nie. To tylko złudzenie, gra świateł. Słysząc jego imię Przekręciła głowę w bok. Ian, tak. Poznała przed laty jednego Iana. Doskonale pamiętała jak spotkała go w przedziale, jak rozmawiali godzinami o Hogwarcie i swoich marzeniach. Ale to było dawno kod tego czasu obydwoje sie zmienili. Na przykład ona: nic juz nie zostało po tamtej okularnicy w aparacie na zęby oraz lokach do samego pempka. Już od dawna miała proste włosy luźno upięte na karku, a zielone oczy nie musiały sie juz chować za szkłami. Zmieniła się. - Tak, Carrie- odparła spokojnie, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem , krzyżując ręce na piersi. Uniosła do góry kąciki ust. - Zmieniłeś się trochę- odparła, odwracając sie do niego plecami- A tak poza tym co taki ślizgon jak ty tu robi. Myślałam ze macie zajęcia z pojedynków czy coś w tym stylu- rzuciła przez ramię podchodząc do hipogryfa. Nie mogła być tak blisko niego.już sam widok jego osoby wywoływał w niej mieszane uczucia.
Katelyn siedziała w Pokoju Wspólnym czekając na Malfoy'a, gdy nagle do pomieszczenia wpadł Ian oznajmiając nerwowym głosem, że potrzebuje pomocy. Nie czekając na reakcje dziewczyny i nie zważając na głośne słowa protestu, chwycił jej dłoń i pociągnął w kierunku błoni. - Pojebało Cię?! O co ci chodzi Blake?! - warknęła z irytacją gdy wyszli na zewnątrz i wyrywała dłoń z jego uścisku. Ślizgon bez słowa wskazał głową w stronę brunetki siedzącej pod drzewem. - No tak, to Miranda Cover. Co z nią? - spytała chłopaka kompletnie nie rozumiejąc o co mu chodzi. - Ona.. ona... ona chce związku - jęknął krzywiąc się na ostatnie słowo. Dziewczyna wybuchnęła głośnym śmiechem. - I co ja mam z tym niby zrobić? - spytała rozbawiona unosząc jedną brew do góry. - Spław ją - brunet spojrzał na nią błagalnie na co Kate ponownie głośno się zaśmiała. - Chyba zwariowałeś - pokręciła głową patrząc na niego z politowaniem wciąż nie przestając się uśmiechać. Ian zerknął w stronę Krukonki, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. - Nie martw się skarbie, jesteś dużym chłopcem - uśmiechnęła się do niego pogodnie, - Na pewno sobie poradzisz! - dodała wyraźnie się z niego nabijając. Cmoknęła go w policzek i skierowała swoje kroki z powrotem do zamku zostawiając chłopaka samego.
Dziewczyna nie za bardzo przejęła się zachowaniem bruneta. Kilka razy zdarzało im się całować publicznie więc ten jeden raz nie robił jej różnicy. Nie za bardzo wiedziała tylko komu próbował tym zrobić na złość. Jej, czy Malfoy'owi. Na nieme pytanie blondyna pokręciła tylko głową z niewzruszoną miną i machnęła lekceważąco ręką ponownie skupiając swoją uwagę na eliksirach. --- Następnego dnia Ian wpadł jak zwykle spóźniony na śniadanie. Zawsze miał problemy z wczesnym wstawaniem. - Cześć dziewczyny! - Kate uśmiechnęła się pod nosem słysząc wciąż jeszcze lekko zaspany głos gdy witał się z nią i siedzącą obok Arianą. - Cześć Blake - odpowiedziała z lekko złośliwym uśmieszkiem sięgając po grzankę. - Ciężka noc hę? Czyżby pewna Krukonka nie dawała ci spać? - rzuciła zaczepnie wyraźnie z niego kpiąc na co ten tylko spiorunował ją wzrokiem. Zupełnie jak na zawołanie, przy stole Ślizgonów pojawiła się Miranda i wpakowała się na miejsce obok bruneta całując go na powitanie. Wszyscy byli w ogromnym szoku, ale Ian w zdecydowanie największym. Widząc jego minę Kate prawie zakrztusiła się herbatą. W przeciwieństwie do Ślizgona, uważała całą tę sytuację za przekomiczną. - Hej Mirando - zwróciła się do nieodklejającej się od chłopaka brunetki. - Jak wam się układa? - zapytała na co z dziewczyny od razu eksplodował potok, pełnych zachwytu słów. Nie słuchała jej. Zamiast tego cały jej, przepełniony superlatywami monolog walczyła na spojrzenia z wściekłym Blake'm. - To gratuluję! - uśmiechnęła się szeroko. - Nic tylko pozazdrościć takiego związku - dodała z ukrytą ironią w głosie, patrząc złośliwie na chłopaka gdy wypowiadała ostatnie słowo. Reszta śniadania minęła w prześmiewczo-przesłodzonej atmosferze.
Brunetka kompletnie nie przejęta wybuchem złości chłopaka spojrzała na niego z politowaniem. - Opanuj się Blake. Na nikim nie robisz tu wrażenia - powiedziała z obojętną miną. Podniosła się z łóżka i podeszła do wściekłego bruneta. Jedną dłoń zarzuciła mu na kark, a drugą oparła o jego tors. - Daj spokój skarbie. To tylko głupie żarty - uśmiechnęła się kpiąco. - Nudziłam się i tyle - dodała niewinnie, wzruszając ramionami.
Jego słowa lekko wyprowadziły ją z równowagi. Nie wiedziała, ze może tak odczuwać jej obojętność wobec jego osoby. Zapewne odezwała sie w nim jego ślizgońska duma pobudzona przez jej brak zainteresowania, co jednak nie bylo do końca zgodnego prawdą. Jej wzrok co chwila wędrował ku jego sylwetce na nowo odkrywając jakieś szczególne znaki. Chciała go poznać, ale nie dlatego że w obecnych czasach wyglądał jak jakiś model. Chciala go poznać ze względu na tamten pamiętny dzień w pociągu, chociaż z drugiej strony bała się takiej relacji. Jemu zapewne tylko jedno w głowie. Wykorzysta ją jak każdą inną, to pewne. Dlatego nie chciała aby stał tak blisko. Nie chciała czuć jego obecności za plecami. - Nie traktuję cię jak wroga- odparła powoli, starając się zaakcentować każdą, wypowiedzianą przez siebie sylabę. Pogłaskała po łbie stwora. - I owszem, zmieniłam się. Ty też jak juz wspominałam.Więc jak sadzisz, jak powinnam sie zachowywać w stosunku do obcego człowieka, hę? - może to i zabrzmiało troche opryskliwie, ale taka byla prawda. Nie znała go, a on wymagał od niej jakiejś dziwnej poufałości- Przepraszam, jeżeli zabrzmiało to zbyt ostro- dodała szybko- Jednak chyba sie ze mną zgodzisz, że nic o tobie nie wiem, a w takiej sytuacji nie mogę traktować cię inaczej niż jak zwykłego ucznia tej szkoły- poklepała w bok hipogryfa, który po kilku chwilach wzniósł sie wysoko w powietrze- a tak poza tematem wszyscy już poszli- zdobyła sie na lekki uśmiech- Ja tez powinnam iść.
Zatkało ją. Stała jak sparaliżowana nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Nie wiedziała, czy ma sie śmiać czy zaraz zacząć na niego krzyczeć. Jego propozycja była kusząca, nawet bardzo, ale...zawsze jest jakieś ale. Nie ufała mu, jak nie ufala żadnemu innemu ślizgonowi jego pokroju. Potrafili tylko ranić, i to ja przerażało. Ona tez niszczyła, i wbrew wszystkiemu byla do nich bardzo podobna. Zdołała tylko kiwnąć głową, po czym jeszcze przez chwile wpatrywała sie q jego plecy, gdy w końcu udało jej sie ruszyć z miejsca. *** Stanęła przed ścianą lasu, nadal niepewna, czy do rzeź zrobiła przychodząc tutaj sama, bez nikogo. Była owieczką wystawioną na atak złego wilka. Po raz setny dzisiejszego dnia poprawiła włosy, wyjątkowo opadające swobodnie na jej ramiona. Rozejrzała sie uważnie, a dostrzegwszy znajomą sylwetkę, nadal nieufnie ruszyła w jego stronę. Kiedy znajdowała się juz mniej więcej metę, czy dwa od Ian'a przystanęła, niemal od razy posyłając mu karcące spojrzenie. - Zakazany las raczej nie jest dobrym miejscem na spotkanie- odparła, wkładając zmarznięte dłonie do kieszeni granatowego płaszcza.
ta cala sytuacja byla conajmniej dziwna. Jakby to wszystko zaplanował, chociaż to nie bylo możliwe, bo przecież mogła postawić nogę na dowolnej gałęzi. Tak czy inaczej, nadal nie mogła sie do niego przekonać. Od wczorajszego dnia miała troche czasu, aby co nieco się o nim dowiedzieć. Casanova jak ich mało, toleruj dziewczynę dopóki sie z nią nie prześpi, bo wtedy trafia do stałych elementów krajobrazu. Nigdy nie był w stanie związku, podobno boi sie miłości. Idealny sterotyp Ślizgona, poza jego zamiłowaniem do zwierząt. Nic dziwnego, że nadal nie mogła zmniejszyć dystansu jaki pomiędzy nimi nałożyła. Westchnęła cicho, przeskakując koleiny korzeń. - Mam na imię Carrie- zaczęła uśmiechając sie przy tym delikatnie- Carrie Hoffman. Oprócz mnie w Hogwarcie gości mój młodszy brat. Cóż mam siedemnaście lat, metr siedemdziesiąt trzy wzrostu. O i jestem krukonką, ale to już wiesz- oparła sie o pień jednego z drzew, wpatrując się w przestrzeń przed nią- Mam kota, nazywa się Gaston. Cwana bestia- skoczyła, z gracją lądując na ziemi- Nienawidzę latać- dodała szybko- I samych mioteł tez nie lubię. Poza tym jestem taka jak wszyscy. Niczym nie wyróżniam sie z tłumu. Odwróciła się w jego stronę, nadal opierając się o pień. - A ty, powiesz mi coś czego nie wiem, poza tym ze wprowadzasz tu wszystkie swoje potencjalne ofiary?- uniosła brew, a z jej twarzy zniknął uśmiech- I nie kłam. Jeżeli już mnie tu zaciągnąłeś, to proszę cię tylko o szczerość i nic więcej. Nie jestem jak inne panienki. W przeciwieństwie do nich nie interesuje mnie zawartość twoich spodni- odparła, odwracając sie do niego plecami - no dalej. Opowiedz coś o sobie.
- Muszę już iść, miło było spędzić z tobą trochę czasu - rzekł Ian do Chantelle po tym jak przypadkowo rzucił zmiętą kartkę na ziemię. Puścił do niej oczko i odszedł. Patrząc na jego oddalającą się sylwetkę przekrzywiła głowę. Zaczęła zastanawiać się, po co to wszystko. Czyżby stała się jego kolejną zdobyczą na drodze? Kolejnym punktem na liście? Chan prychnęła - z nią będzie trudno. Kiedy chłopak w końcu zniknął za linią horyzontu sięgnęła po kartkę. Powoli rozwinęła papier i wstrzymała oddech. Na nierównej powierzchni widniał jej portret. Pochylona nad swoim szkicownikiem, skupiona na stawianiu jak najlepszych kresek i wypełnianiu odpowiednimi plamami. Nikt nigdy jej nie narysował, bo w sumie nie miał kto. Nikt nie dorównywał jej warsztatem, do tej chwili. Dziewczyna zjechała wzrokiem niżej, gdzie zauważyła zgrabnie kreślone litery: Jeśli chcesz się czegoś naprawdę nauczyć, przyjdź wieczorem do mojej sypialni... Chan podniosła jedną brew do góry i prychnęła pod nosem. Jak bardzo Ian był prostym człowiekiem i choć bardzo chciała nie oceniać po domach, to zachowanie było dla niej typowe dla Ślizgona. Blondynka podniosła głowę wpatrując się w punkt, gdzie wcześniej zniknął chłopak. Rozpatrywała wszystkie za i przeciw, jednak co miała do stracenia? Dokładnie to, co do zyskania. Zupełnie nic. Chantelle wstała z miejsca i chowając rysunek Ian'a do szkicownika ruszyła do zamku. Długo myślała nad tym, co ma począć z zaproszeniem. W końcu zabrała kawałek papieru, a chowając go do kieszeni spodni wyszła z dormitorium. Jeszcze było przed godziną wracania do swoich domów, dlatego Chan bez problemu dostała się do lochów. Większy problem mogło stanowić wejście do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, jednak od czego jest jej uroda? Wystarczyło jedynie być pewnym i opanowanym, a to tym bardziej było prostsze dla blondynki. Miała na sobie zwykłe ubrania, więc jedynie mogli ją rozpoznać jako Gryfonkę po znajomości, lecz Chan nie utrzymywała kontaktów z nikim. Zadowolona z tak łatwego oszukania uczniów weszła w stronę dormitoriów chłopców. Dopiero tu zaczęły się schody, nie miała pojęcia które dormitorium zajmuje Ian. Tu z pomocą przyszedł jej jeden ze Ślizgonów otwierając drzwi któregoś z kolei pokoju. Tam ujrzała te charakterystyczne włosy, dlatego też poczekała, aż chłopak zniknie jej z oczu i mocno zapukała. Oparła się plecami o surowe mury i splotła ręce przed sobą. Możliwe, że własnie w tej chwili popełnia koleją głupotę w swoim życiu. Jednak nic nie mogło równać się z tą, którą popełniła w ostatnie wakacje. Wykorzystanie najgorszego z Zaklęć Niewybaczalnych było tą jedynką na liście idiotycznych pomysłów Chan, ta najprawdopodobniej miała stać się drugą. Zanim drzwi się otworzyły blondynka złapała za swoją kieszeń, a czując tam kształt różdżki uspokoiła się i odetchnęła.
Spojrzała na zwierzę kroczące majestatycznym krokiem w jej stronę. Był taki piękny i prawdziwy. Nigdy jeszcze nie widziała prawdziwego jednorożca, a to co pokazywali w nawet wcale nie umywało się do tego, co miała przed sobą. Bił od niego blask, i ta pozytywna energia którą wysyłał...dopiero kolejne słowa chłopaka wybudziły ją z transu. Pokręciła głową. - Nigdy nie miałam cię za psychopatę, tylko za stereotypowego Ślizgona z tłumem fanek pod ręką, który siedzi ze mną tylko ze względu na swoich kolegów, którzy pewnie teraz robią zakłady, w jakim czasie uda ci się mnie zaciągnąć do łóżka - mruknęła skupiając całą swoją uwagę na zwierzęciu. Podeszła kilka kroków, a gdy nie uciekł wyciągnęła dłoń niepewnie dotykając jego białego łba.Uśmiechnęła sie gdy parsknął, ocierając sie o nią bokiem. Był taki delikatny. Co ona by dała aby z nim zostać, lub go zatrzymać. To by było coś. - Tak, jest piękny- powiedziała po chwili, nadal głaszcząc jednorożca- Dziękuję - dodała spoglądając na Ian'a ze szczerym, niewymuszonym uśmiechem, który był u niej wielką rzadkością. Nawet nie zauważyła gdy chłopak sie do niej zbliżył. Za bardzo była pochłonięta stworzeniem. Dopiero gdy poczuła jego wzrok na swoich plecach, odwróciła się powoli napotykając wzrok jego tęczówek.
Spojrzała na niego zdziwiona. Nadal czuła jego auta na swoich o chociaż bylo to tylko delikatne muśnięcie stały się lekko opuchnięte od nadmiaru emocji. I co miała teraz niby zrobić? Misia dwa wyjścia, jednak żadne nie pasowało jej w stu procentach. Kiedy odda pocałunek stanie sie jak te wszystkie inne dziewczyny- łatwa, ze tak to można tylko ująć. Na Merlina, przecież wcale go nie znała. Rozmawiała z nim nie więcej niż godzinę, a on juz zaczynał. Zdecydowanie za szybko jak na kogoś z rzekomo czystym sumieniem. Gdyby naprawdę mu na niej zależało nie zrobiłby tego. Poczekałby cierpliwie aż będzie gotowa, aż choć troche mu zaufa. Tym uczynkiem przekreślił swoje szanse. A może jednak nie? W sumie wbrew wszystkiemu podobało jej sie to co zrobił. Byków tym coś takiego delikatnego i subtelnego- jak powiew wiatru wywołany uderzeniem skrzydeł motyla. Odwróciła wzrok, ukrywając lekki rumieniec wstydu. - Nie możesz mnie lubić, ponieważ mnie nie znasz- odparła twardo, mocno akcentując każdą sylabę- Poza tym gdybyś mnie lubił nie zrobiłbyś tego co przed chwilą. To za szybko, rozmawiamy i tylko rozmawiamy dopiero od jakiejś godziny a ty juz sie do mnie przystawiasz?!- nie chcąc aby sie do niej zbliżył wyciągnęła różdżkę w jego kierunku- Nie zbliżaj się do mnie- powiedziała, ledwo powstrzymując łzy napływające jej do oczu- Jesteś taki sam jak wszyscy. Niczym sie od nich nie różnisz. A ja przez chwilę ci ufałam!- pokręciła głową- I mam za swoje- dodała szybko przygryzając mocno wargi. Nie dając mu czasu na wytłumaczenie się ruszyła w stronę zamku. Teraz juz nie musiała hamować łez. Wiedziała, wiedziała od początku. Pomimo całej tak przyjemności on nadal był takim samym ślizgonem jak reszta.
- Cześć Chantelle! - przywitał ją Ian z szerokim uśmiechem, a następnie zaprosił do środka i wskazał gdzie może usiąść. Zanim jednak to zrobiła rozejrzała się po całym dormitorium. To, co od razu wpadło jej w oczy, to całkiem sporych rozmiarów sztaluga. Obok stały dwie skrzynki z farbami. Chan zaczęła się zastanawiać, czy stają ona tam zawsze, czy pojawiły się specjalnie na jej przyjście. Przeszła w końcu na wskazane łóżko i opadła na nie, po czym zerknęła zaciekawiona na Ślizgona, który zachowywał się dosyć nerwowo. Czyżby bał jej się coś powiedzieć? - Słuchaj, domyślam się, co myślisz o tym zaproszeniu. I domyślam się także, co pomyślisz gdy usłyszysz, co mam ci do powiedzenia, ale z góry uprzedzam cię iż chodzi mi tylko o rysowanie. Potrzebuje twojej pomocy. - To zdanie bardzo ją zaskoczyło, ale na pewno nie bardziej niż kolejne. Chłopak nabrał powietrza i spojrzał w końcu w jej przeszywające, szarawe oczy. - Chciałbym narysować akt i marzę o tym byś mi zapozowała. Gdyby zapytał oto Chan jakieś pół roku temu, najprawdopodobniej roześmiałaby się w głos. Długo by też minęło zanim opamiętałaby się i w końcu odpowiedziała. Jednak ona podniosła brwi do góry, ale zaraz przekrzywiła głowę. Wcześniej zauważyła leżącą paczkę papierosów na nocnej szafce. W tej chwili po prostu po nią sięgnęła i wydobyła jeden regularny rulonik. Ze swojej kieszeni wyjęła zapalniczkę, która od zawsze znajdowała się w tym samym miejscu. Pozwoliła odpalić sobie papierosa w dormitorium, bo doskonale wyczuła dym, gdy do niego wchodziła. Dziwił ją fakt, że odważył się zapytać ją o taką prośbę, ale z drugiej strony bał się zadać owe pytanie. - Powiedz mi, jak bardzo na to liczysz, że w ogóle prosisz mnie o taką przysługę? - przeniosła wzrok z papierosa na niego. Wstała z miejsca, a przechodząc obok Ian'a zatrzymała się - To trochę jak akt desperacji. Prosić o to Gryfonkę... - pokręciła głową z udawanym niedowierzaniem i ruszyła w stronę sztalugi. Oparła się plecami o ścianę za nią i popatrzyła, w którą stronę chłopak przewiduje tworzyć swoje dzieło. - Będziesz malował czy rysował? - pytanie choć tak zabrzmiało, wcale nie oznaczało zgodę. Musiała się nad tą zgodą poważnie zastanowić. Chociaż dla sztuki była w stanie poświęcić dużo, to jednak nie wszystko.
- Twoja uroda jest do tego wprost stworzona - odpowiedział z uśmiechem na twarzy. - Do pozowania? - zapytała dalej przyglądając się ilości farb w pudełkach - gdybyś choć trochę wiedział o nauczaniu malowania, wiedziałbyś, że wybiera się do tego osoby charakterystyczne, a takie jak ja masz całe dormitoria obok. Mnie różni jedynie to, że jestem Gryfonką - wypuściła z ust ostatnią ilość dymu i przeniosła wzrok na chłopaka. Kiedy opowiadał, o tym co będzie robił zobaczyła w jego oczach te iskierki, które sama miała gdy rysowała. Światło pasji. Jednak dalej nie była przekonana do tego pomysłu. Co powiedziałby na to jej nauczyciel...? - I jaka będzie twoja decyzja? Jeśli się zgodzisz to chciałbym rozpocząć jak najprędzej póki mamy cały pokój dla siebie. Pamiętaj Chan, że zrobisz to tylko i wyłącznie dla sztuki. - Na pewno nie dla ciebie - mruknęła pod nosem, ale nawet gdyby to usłyszał niezbyt by się przejęła. Westchnęła i wyciągnęła różdżkę z kieszeni. Machnęła nią w stronę drzwi. Samo zamknięcie by jej nie starczyło. Na wszelki wypadek rzuciła na nie zaklęcie, które rozgrzewało klamkę do wysokich temperatur, gdy się ją dotknęło. W ostateczności zostawało jej Obliviate. Przeszła bez słowa do łóżka i położyła tam swoją różdżkę. Zdjęła z siebie kurtkę, a następnie bluzkę. Nie czuła skrępowania, przecież ona niczego nie czuła. - Gdzie? - zapytała mając na myśli pozowanie. W tym samym momencie składała swoje obrania w niezaprzeczalnie idealną kostkę. Chciała mieć w tej chwili wszystko za sobą.
Stała pośrodku pokoju z założonymi rękami odliczając w głowie 3...2...1... Drzwi ponownie otworzyły z hukiem a w progu stanął Ian. Bez słowa przygwoździł Kate do ściany i wpił się w jej usta z ogromną siłą zupełnie jakby chciał przelać na nią całą swą złość. Uśmiechnęła się tryumfalnie pod nosem. Wiedziała, że wróci. Zawsze wracał kiedy był w takim stanie. Potrzebował tego. To go uspokajało, a Miranda nie była wstanie mu tego dać. Nie przerywając pocałunku podniósł dziewczynę i posadził na biurku, stając jednocześnie przy jego krawędzi i swoim ciałem rozszerzając jej uda. -Nienawidzę cię Avery - warknął, po czym wychylił się nieco przy boku brunetki i jednym zwinnym ruchem ręki, zmiótł wszystko co leżało na blacie. Położył ją na drewnianej powierzchni i nie zaprzestając desperackich pocałunków, bez trudu poradził sobie z rozpięciem jej suwaka. Ona z równą łatwością pozbyła się jego koszuli. Po kilku chwilach oboje byli nadzy, ich oddechy były płytkie i nierówne, a źrenice rozszerzone.
Kate również sięgnęła po papierosa i usiadła na tym samym biurku, na którym jeszcze 10 min temu oboje osiągali spełnienie. - Będziesz tak stał na środku cały dzień? - spojrzała na nieco sceptycznie. Brunet obrzucił ją wściekłym wzrokiem i sięgnął po swoją koszulę by ubrać się do końca. Miedzy nimi panowała grobowa cisza, a atmosfera była tak gęsta, że można by ją ciąć nożem. Pierwszy raz po wspólnej zabawie mieli do siebie taki stosunek. Zdarzało im się kłócić ale wtedy seks łagodził sprawę i wszystko wracało do normy. A tym razem? - Lepiej to zapamiętaj - odezwał się chłopak trzymając rękę na klamce - bo to był nasz ostatni raz. - Ciekawe kto do kogo przyjdzie jako pierwszy - zadrwiła dziewczyna tuż przed trzaśnięciem drzwiami.
Prychnęła odpychając go do siebie. - Widzisz dla ciebie to nawet niw był pocałunek, bo w twojej definicji jest to wpychanie dziewczynie języka do gardła- syknęła, zaciskając coraz mocniej palce na swojej rożdżce. Teraz nie było jej smutno, oj nie. Była wściekła jak nigdy. "To nawet nie był pocałunek" tez sobie wymyślił. - Nie tak się da- krzyknęła- Mówisz mi co ja chce usłyszeć, chowając do kieszeni swoja prawdziwą twarz. Nie da się kogoś lubić po tak krótkim czasie, to niemożliwe, rozumiesz? Więc nie wciskaj mi kitu, bo i tak nie uwierzę. Jestem krukonką i z natury coś mam w głowie. Otarła ręką łzy, wbijając twardy wzrok w chłopaka. Może i go raniła, może robiła mu przykrość- nic jej to nie obchodziło. Taka była, raniąca wszystkich wokoło. Niszczyła na każdym kroki wszelkie relacje jakie ja z kimś łączyły wyłącznie słowami. Miała coś z tej ślizgonki, którą potencjalnie miała sie stac zaraz po przekroczeniu murów hogwartu. Ale byla tez Carrie krukonką, która zapewne potem rzuci sie na łóżko i wyleje hektolitry łez przez jakiegoś faceta, którego kiedyś polubiła, a teraz miała ochotę rzucać w niego zaklęciami. - Nie zatrzymuj mnie- powiedziala ruszając przed siebie aż do zamku, gdzie jak wcześniej zdążyła przewidzieć od razu ruszyła do dormitorium, zamykając sie w nim na kłódkę. Siedziała tam sama, ku wielkiemu niezadowoleniu jej współlokatorek, które bez skutecznie chciały jej jakoś pomoc, jako te bardziej doświadczone w tych sprawach. Guzik prawda. Nic nie wiedziały o uczuciach. Jak Ian który myślał że ją lubi po jednej godzinie. Tam sie nie da. To jest fizycznie nie możliwe. Boże jaka ona była głupia. A przecież mogła przewidzieć co się stanie. mogła to wszystko wyliczyć i przekalkulować. Mogła, mogła, ale tego nie zrobiła. Teraz będzie cierpieć. Skupiła sie łóżku ocierając twarz z reszty łez, które juz dawno przestały spływać jej po policzkach. Przez ten czas odkąd weszła do pokoju, zdążyła się nawet przebrać, zakładając luźniejszego T-shirta oraz parę krótkich spodenek. Jednym machnięciem rozwali upięła włosy w wysokiego koka, po czym uprzednio otwierając drzwi chwyciła pierwszą lepszą książkę, zagłębiając siw w lekturze.
Wywróciła oczami. Serio wyglądała jakby płakała? Zdecydowanie nie. Od do tych kilku godzin nie uroniła nawet łezki. Po części juz nawet zapomniała o tym co się tu stało. Po co roztrząsać coś,co i tak nie miało znaczenia. Kiedy przyszła po nią Evelyn, myślała ze robi sobie żarty. Po co on tu przychodził? Żeby zrobić scenę, postawić sie w lepszym świetle? Ta gra ją wykańczała zarówno psychicznie jak i fizycznie. Niechętnie zeszła na dół, i w tedy sie zaczęło. Słuchając jego tłumaczeń miała ochotę się roześmiać. Kabaret ja ich mało. Już dawno wyzbyła się uczuć o których ja zapewniał. Byla pustą lalką, naczyniem którego nikt nie potrafił zapełnić. Juz chciała go zaprosić do swojego pokoju, gdy ten jej przerwał. Uciszył ją! Zmarszczyła brwi wpatrując się w jego plecy.Dopiero po chwili wyciągnęła różdżkę i szybo wyszeptała zaklęcie, unieruchamiając chłopaka w powietrzu. Odwróciła go w swoja stronę, po czym bez słowa poszła wraz z nim do swojego dormitorium, zamykając je szczelnie na klucz. - Zrobiłeś z siebie błazna, wiesz?- uniosła do góry łeb zbliżając się powoli do chłopaka, którego uprzednio posadziła na łóżku. Machnęła różdżką uwalniając go z zaklęcia. - Poza tym jesteś cholernym egoistą- powiedziała nadal zmniejszając odległość która ich dzieliła- Ciągle mówisz ja, ja i ja, nie mając na względzie tego, co czują inni. W dodatku twoja zaborczość nie ma granic. Mogłeś powiedzieć mi to na osobności a nie tak, ze cały dom słyszał. To nie było zbyt rozsądne- spojrzała na niego, uśmiechając się lekko- Ale jakby to powiedziały dziewczyny z mojego domu, pomimo wszystko to było słodkie.
[ Mam taką prośbę. Mogłabyś nie poruszać mojej postaci? W sensie nie mówić jaką w tej chwili zrobiła moje, cofnęła się, zaczęła zaprzeczać czy cokolwiek. To trochę utrudnia mi formułowanie odpowiedzi. Byłabym wdzięczna ;)]
Widząc w jakim stanie jest Ian, Kate poczuła dziwne ukłucie w miejscu, gdzie inni ludzie mają serce. Westchnęła cicho i zamknęła oczy, analizując sytuacje. Zrozumiała, że rzeczywiście trochę przesadziła i skrzywiła się czując coś na wzór wyrzutów sumienia. Jednak o przeprosinach nie było mowy. Katelyn Elizabeth Avery nie przyznaje się do błędów. Nie przeprasza. Zamiast tego postanowiła pomóc Ianowi, a jego i Mirandy jutrzejszy wypad do Hogsmeade było ku temu idealną okazją. --- Brunet stał przed zamkiem czekając na Mirandę, wyraźnie niezadowolony ze wspólnego wyjścia. Kate w tym czasie stanęła w miejscu, którego nie widział Ian, czekając na najlepszy moment do wprowadzenia swojego planu w życie. Dostrzegłszy nadchodzącą Krukonkę ruszyła w stronę chłopaka i upewniając się, że jego obecna 'dziewczyna' wszystko dokładnie widzi wpiła się w usta bruneta. Nie musiała długo czekać na jego odpowiedź gdyż jego organizm instynktownie zareagował i Ian niemal od razu przyciągnął ją bliżej siebie. Ten pocałunek w niczym nie przypominał ich wcześniejszych pocałunków podczas wybuchów namiętności i pożądania. Ten był dużo delikatniejszy, spokojniejszy. Przypominał te, którymi obdarzają się zakochane pary. I taki właśnie był jej zamiar. - To co skarbie? Idziemy? - zapytała udając, że nie wie o obecności Mirandy za jej plecami. Chłopak był nieco zdezorientowany i nie wiedział co ma robić. Z pomocą przyszła mu wściekła Cover, która widząc całą sytuację wpadła w furię. - Skarbie?! Jak śmiesz go tak nazywać?! Ty.. Ty.. - mierzyła w nią palcem mrużąc przy tym oczy - Ty wywłoko! On jest mój. Zrozumcie to wreszcie! Ian to mój chłopak! Katelyn słysząc to wybuchnęła głośnym śmiechem. Zarówno postawa Krukonki jak i cała sytuacja wyraźnie ją bawiła. - Obawiam się, że już nie - rzuciła kpiąco. - CO?! Co to znaczy?! O czym ty mówisz?! - jej wściekłe krzyki coraz bardziej przypominały głośne piski. - O tym, że Ian nie jest już twoim chłopakiem - spojrzała z politowaniem na rówieśniczkę - Ian jest ze mną. Ta informacja wyraźnie wytrąciła Mirandę z równowagi. - Kłamiesz! To nieprawda! To nie może być prawda! Nie wierzę w to! Ty udajesz! Wcale go nie kochasz! Ja to wiem! - Kate przewróciła tylko oczami na głośny monolog Cover kompletnie nie zwracając uwagi na treść, wykrzykiwanych w akompaniament wymachów, rąk słów. - Kochanie powiedz, że to nie prawda! - zwróciła się do Blake'a płaczliwym głosem. Powiedz, że ta dziwka kłamie!
- I jak się czujesz się w tej nowej roli? - zapytał Ian z uśmiechem. Chan wyprostowała rękę i ułożyła na niej głowę. Doskonale wiedziała, że długo nie wytrzyma podpierając się. Zamknęła oczy, a po chwili odpowiedziała. - Nienadzwyczajnie - westchnęła mając w dalszym ciągu przed sobą ciemność. - Czemu mnie oto poprosiłeś? - zapytała nagle - masz pewno pełno swoich adoratorek, a padło na mnie - otworzyła oczy patrząc przenikliwie na Ian'a. Jej tęczówki przybrały kolor szarości, nawet jeżeli wokół niej było pełno zieleni. Była nawet bardziej niż pewna, że nie poprosił je bo rozumiała. Wiedziała, że nie pierwszy raz ma styczność z nagim ciałem płci przeciwnej, ale najbardziej ciekawił ją fakt, dlaczego ona. Chantelle była podejrzliwa w stosunku do każdego, a czym bardziej kogoś poznawała, tym bardziej jej umysł wytwarzał milion różnych czarnych scenariuszy. Może to pozostałość po jej zmarłej siostrze bliźniaczce? Tej, która popierała czarną magię i Voldemorta. Tej podobnej wizualnie, ale całkiem sprzecznej duszą Chan. Griet jednak odcisnęła piętno na charakterze blondynki tworząc tym samym zupełną mieszankę obu tych postaci. Chan westchnęła i ponownie zamknęła oczy.
Dziewczyna spojrzała na niego kręcąc bez większego przekonania głową. Po chwili uśmiechnęła sie delikatnie, i opierając dłonie na biodrach podeszła do swojego łóżka, siadając tuż obok chlopaka, jednak w takiej odległości, aby żadne z nich nie musiało czuć sie niezręcznie, a przynajmniej w tej chwili myślała o sobie. Jemu raczej nie przeszkadzała odległość pomiędzy nimi. - Ech- westchnęła cicho- No dobrze. Załóżmy, że ci uwierzę i zapomnę o płaczu i tak dalej, i poza tym ty też powinieneś. Może nawet zacznijmy od nowa, dobrze?- powiedziała wyciągając ku niemu ciepłą dłoń- A więc, cześć jestem Carrie. Z informacji które powinieneś wiedzieć na starcie, jestem samotną krukonką, lat siedemnaście. Mam kota- dodała unosząc nieco wyżej kąciki ust.
- Nie zrobiłam tego dla ciebie Blake - odezwała się z uśmiechem. - Zrobiło mi się żal Cover. Chciałam uwolnić ją od twojego towarzystwa - wzruszyła ramionami. Chłopak spojrzał na nią wyraźnie rozbawiony unosząc do góry jedną brew. - No może zrobiłam to w mało delikatny sposób ale liczą się intencje prawda? - spytała bruneta powstrzymując śmiech. Zdjęła jego rękę ze swojej talii i odsunęła się od niego. - Ale skoro zrobiłam swoje, a ty mnie nienawidzisz to na mnie już czas - uśmiechnęła się kpiąco. - Miłego zaliczenia pustych Gryfonek! - rzuciła robiąc kilka kroków przed siebie. - I tęsknienia za tym - odwróciła się i wypowiadając ostatnie słowo wskazała swoje ciało. Mrugnęła jeszcze do Iana i skierowała się do zamku.
Chan, kiedy już Ian skończył szkic, ubrała się dosyć szybko. Była jednak tak ciekawa pracy chłopaka, że prócz bielizny założyła tylko bluzkę. Chociaż i ona była z cienkiego, białego materiału. Szybko podeszła do Ślizgona, który na jej widok się zdziwił. Cóż jednak było dziwnego w tym jak wyglądała? - Zobacz! - obrócił sztalugę w jej stronę - I jak ci się podoba? W końcu twoje zdanie, co do tej pracy jest najważniejsze. Blondynka oniemiała przyglądając się własnej sylwetce. Każda linia była stawiana gładko i oddawała istotę dziewczyny w każdym calu. Mogła przyznać, że było to niezwykłe uczucie, zobaczyć siebie na czyjeś pracy. W dodatku tak dobrej. - Rozumiem, że sprawiam takie wrażenie - zaczęła podnosząc rękę do sztalugi - ale nie mam, aż tak długich nóg. - mówiła wolno wskazując jeden mały błąd w całej pracy. Chyba że szkic był wrażeniowy, wtedy nie mogłaby się do niego bardziej przyczepić. Chantelle przekrzywiła głowę dalej przyglądając się pracy na sztaludze. - Dobra robota Ian - poklepała go lekko dłonią po klatce piersiowej nie spuszczając wzroku ze szkicu. Pochłonięta była przyglądaniem się każdemu fragmentowi płótna. Sam fakt, że użyła po raz pierwszy jego imienia, mogło dać mu do myślenia, że naprawdę jest pod wrażeniem jego talentu.
Chloe nie mogła spać. Nie była to pierwsza i zapewne nie będzie to ostatnia noc, podczas, które towarzysz jej wciąż palący ból głowy. Co noc, ten sam koszmar zaczynała przyzwyczajać się do cierpienia. Jej organizm zdawał się traktować sen jak coś co może jedynie mu zagrozić i na ogół wystarczało jej około 4 godzin na to żeby zregenerować siły. Dziś ból był wyjątkowo silny, toteż postanowiła wyjść się przewietrzyć. Wstała z łóżka wzięła szybki aczkolwiek relaksujący prysznic, po czym wciągnęła na chudy tyłek parę ulubionych jeansów a na ramiona narzuciła kaszmirowy sweter. Jej mokre włosy łagodnie opadały na czoło i ramiona. Spojrzała w lustro. Wyglądała tak jak zawsze. Z komody stojącej przy łóżku wyciągnęła metalowe pudełko na fajki i wyszła po cichu z dormitorium starając się nie obudzić wspólokatorek. Uwielbiała przemierzać Hogwart nocą, kiedy na korytarzu można było spotkac jedynie pojedyncze duchy. "Lumos" szepnęła i z gracją modelki powędrowałą w kierunku wyjścia. Na zewnątrz był chłodno, zimny wiatr mierzwił jej wilgotne włosy. Wyjęła papierosa i jednym zręcznym ruchem podpaliła go. Ahh. Smak nikotyny w ustach nie mógł być równy niczemu innemu. Chloe
Uśmiechnęła się szeroko widząc palące pożądanie w jego oczach. - Nie zaprzeczę. Ciekawe tylko kto tęsknił bardziej - rzuciła zaczepnie chcąc go bardziej sprowokować. Podziałało. Wiedzieli, że to nie potrwa długo. Przerwa zrobiła swoje i teraz obojga zżerała żądza. Ian wszedł w nią szybko nie tracąc czasu. Wszystko działo się błyskawicznie, a ich ruchy były pełne desperacji. Kate jak zwykle rysowała paznokciami wzory na plecach chłopaka, a on delikatnie podgryzał jej szyję. W pomieszczeniu było słychać ich przyspieszone oddechy i gardłowe pojękiwania. Oboje zatracali się w przyjemności i sobie nawzajem. Robili to z takim zaangażowaniem i pasją jakby chcieli nadrobić te kilka dni ciszy. Brunet przyspieszył czując budującą się w nim ekstazę. Ich oddechy stały się płytsze, a jęki głośniejsze. Osiągnął spełnienie sekundy po niej. Odsunął się od niej i z uśmiechem oparł swoje czoło o jej. - Jeżeli za każdym razem będziesz tak 'ocieplał' nasze stosunki to zdecydowanie częściej muszę pakować cię w związki - rzuciła ze śmiechem Kate próbując unormować oddech.
- Wiesz, to nie jest taki zły pomysł - uśmiechnęła się do niego pogodnie. - Kilka szklaneczek ognistej dobrze mi zrobi. Szli ramie w ramie szkolnym korytarzem w kierunku kwatery Ślizgonów, zajęci własnymi myślami. Dźwięk ich kroków roznosił się echem po okolicy. - To wpadnij po mnie wieczorem.. tak około 19 hm? - rzuciła gdy stali już przy przejściu. - A teraz zmykaj już do tej swojej Gryfonki. Użyj sobie. Kate pokręciła głową z lekkim rozbawieniem i musnąwszy ustami policzek bruneta zniknęła w Pokoju Wspólnym.
Brunetka szła właśnie spokojnie na błonia, z książką pod pachą by skorzystać trochę z niedzielnej wolności, gdy nagle usłyszała krzyk tej wariatki Cover. - Okłamałeś mnie! Ty i ta szmata Avery mnie okłamaliście! Przewróciła oczami przeczuwając co się święci. Ruszyła w kierunku, z którego dobiegał irytujący dźwięki i tak jak przypuszczała oprócz Krukonki zastała tam również Iana w towarzystwie blondwłosej Gryfonki. Czy ty potrafisz wytrzymać jeden dzień bez narażania się innym? Westchnęła z rezygnacją i podeszła do grupki irytujących ją ludzi, przywdziewając wcześniej idealnie dopracowany, sztuczny uśmiech. - O Ian! Widzę, że znalazłeś Melanie - zwróciła się bezpośrednio do bruneta. - Dzięki skarbie - dodała i w ramach podziękowania cmoknęła go w policzek. - Melanie, bardzo dziękuję ci za tę książkę - tym razem odezwała się do blondynki wciskając jej w ręce książkę, którą właśnie niosła. - Jest naprawdę świetna! Adler patrzyła na nią zszokowana kompletnie nie wiedząc o co chodzi, na szczęście nie mogąc wydusić z siebie słowa protestu. Wówczas Kate skierowała się do Mirandy udając, że dopiero ją zauważyła. - O Miranda. Stało się coś? - zapytała z uśmiechem chcąc wytrącić ją z równowagi. Udało jej się. Krukonka wydała z siebie coś na wzór gardłowego warknięcia. - Ja wiem, że to wszystko udawane. Wiem, że Ian tak naprawdę kocha mnie! Jeszcze powinie Ci się noga Avery! - wysapała wściekła po czym odwróciła się na pięcie o odeszła w tylko sobie znanym kierunku. - O co chodzi Ian? To teraz jesteś z nią? - Melanie odzyskawszy głos zwróciła się do chłopaka i wskazała palcem Kate. - To trochę skomplikowane Adler - odpowiedziała jej brunetka by po chwili odwrócić twarz w stronę Iana, całkowicie ignorując jej obecność. - Ona tak łatwo nie odpuści Blake. Co robimy?
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie na pożegnanie, po czym usiadła na łóżku, dokładnie w tym miejscu, gdzie wcześniej siedział przesiadywał Ian. Przejechała dłonią o materiale, wzdychając cicho. I kto by pomyślał, że spędzi z tym ślizgonem naprawdę miły wieczór. Dawno nie rozmawiał z kimś tak po prostu, od serca, o wszystkim. To była niezwykle miła odmiana, zważywszy n to, że zazwyczaj ze swoimi rówieśnikami rozmawiała wyłącznie o kolejnym eseju na eliksiry. Cóż, życie lubi zaskakiwać, a dzisiaj zaskoczyło ją bardzo pozytywnie. I z tą myślą szybko przebrała się w piżamę i ułożyła do snu, czekając co przyniesie je kolejny dzień. …. Carrie szła korytarzem z niezwykle dobrym jak na siebie humorek, który dopisywał jej od chwili, gdy pierwsze promienie słońca wpadły przez okno w jej dormitorium prosto na jej twarz. Czuła się niezwykle lekka i taka szczęśliwa, jak motyl lub jakiś ptaszek. Nic nie mogło popsuć jej tego dnia. Nucąc pod nosem pewną melodię, skręciła w korytarz prowadzący do lochów, po czym stanęła nagle jak wryta z szeroko rozdziawioną buzią, wpatrując się w parę bezczelnie macającą się na korytarz W normalnych warunkach pewnie nawet nie zwróciłaby na nią uwagi tylko przeszłą obok, w ogóle zapominając o tym co się wydarzyło. Jednak teraz, widząc znajome ciemne włosy, oraz tatuaża na karku nie była w stanie. Patrzyła się na ta scenę jak oniemiała, by po chwili zdobyć się na ciche chrząknięcie.
Nie była zachwycona tym pomysłem. To był koniec wolności zarówno dla niego jak i dla niej. Nie mogła sobie wyobrazić siebie jak chodzi z kimś za rękę, szepcze czułe słówka i wszystkich wokół przyprawia o odruch wymiotny. Skrzywiła się na samą myśl. - Ian - zaczęła nieprzekonana - żadne z nas nigdy nie było w związku i cala szkoła o tym wie. Naprawdę wierzysz w to, że uda nam się udawać zakochanych? Westchnęła widząc proszący wzrok bruneta. Cały ten pomysł w ogóle jej się nie podobał. Jednak wiedziała, że jest mu to winna bo to ona wpakowała go w cały ten związek z Mirandą. Spojrzała na niego spode łba i ponownie westchnęła. - Niech ci będzie Blake - odezwała się głosem pełnym rezygnacji. - Ale robię to tylko dla ciebie! Chłopak uśmiechnął się tryumfalnie zadowolony z faktu, że jego problemy zaczynają się rozwiązywać. - Ale masz być dobrym chłopakiem! - rozbawiona pogroziła mu palcem. - I masz mnie nie zdradzać! - dodała ze śmiechem.
- Chantelle - odezwał się Ian przemieszczając swój wzrok na blondynkę - Masz zamiar ubrać spodnie czy czegoś ode mnie chcesz? - zaśmiał się, a dziewczyna spojrzała na swoje nogi. Podkuliła jedną pod brodę przy okazji gładząc wolną ręką. - Tak jest wygodniej - odpowiedziała, a następnie usiadła po turecku. Podniosła głowę do góry i wypuściła kilka kółek z dymu. To było jej ulubione zajęcie z trakcie palenia. Oboje siedzieli właśnie na łóżku po wykonanej pracy. Sztaluga wróciła na poprzednie miejsce, tak jak i pudła z farbami. - Mam ci się odwdzięczyć? - zażartował spoglądając za okno. - Nawet tego nie oczekiwałam i dobrze, jak słyszę - zaczęła, a następnie przekrzywiła głowę w jego stronę. Zmierzyła go wzrokiem i podparła się dłonią - z resztą, co mógłbyś mi zaoferować? - zadrwiła prychając cicho. Przyjrzała mu się teraz dokładniej. Byli jak kontrast, kiedy obok siebie siedzieli. Ian miał ciemne włosy, tak jak i oczy. Karnację również posiadał ciemniejszą. Nawet ich domy wskazywały na różnicę w charakterach. A jednak znalazło się coś, co ich łączy. Sztuka.
Kiedy Ian się do niej zbliżył to tylko utwierdziło ją o zamiarach Ślizgona. Prychnęła cicho pod nosem, po raz kolejny już w tym dniu. Chłopak odgarnął jej włosy, dlatego to skłoniło ją do przekręcenia głowy. Ich spojrzenie skrzyżowały się, a po chwili usłyszała jego niski głos. - Domyślasz się, co mógłbym ci zaoferować. Jeśli oczywiście tylko tego chcesz. Jeśli nie, nasze kontakty ograniczą się jedynie do wspólnego tworzenia. - puścił jej oczko i uśmiechnął się szeroko. Chan kompletnie nic nie wzruszało. Już dawno wyzbyła się uczuć, a to w pewnym sensie zaczęło przybliżać ją do Ślizgonów. - Czyli masz do zaoferowania tylko siebie - zamyśliła się dziewczyna. Podniosła rękę i przejechała delikatnie po zaroście na jego twarzy. Może miała ostry charakter, ale na pewno nie była taka non stop. Tak naprawdę jej myśli i odpowiedzi zmieniały się bez przerwy. W środku walkę toczyły dwie strony blondynki ta czysto Gryfońska i ta powiązana z siostrą, czarną magią i podobnymi rzeczami. Chantelle spojrzała na usta Ian'a ale zaraz ponownie przeniosła wzrok na ciemne oczy chłopaka. - To naprawdę tyle? - podniosła jedną brew, a następnie ujęła jego szczękę w dłoń i mocno ścisnęła. Przekręciła szybko tak, że jej usta chwilę później znalazły się przy jego uchu - Spodziewałam się więcej - szepnęła.
Cała sytuacja w wielkiej sali wywołała spore zamieszanie. Szkoła huczała od plotek. Kate wracała właśnie po lekcjach do dormitorium by spotkać się tam ze swoim chłopakiem. Większość mijanych na korytarzu dziewczyn rzucało jej wściekłe spojrzenia. Trudno się dziwić - dokonała niemożliwego. Usidliła Iana Blake'a. Weszła do Pokoju Wspólnego od razu namierzając swój cel podróży. Podeszła do siedzącego w fotelu chłopaka i zabrała mu Proroka, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. - Hej.. skarbie - odezwała się do niego, drugie słowo wypowiadając niepewnie. - Idziemy? Chłopak wstał i pocałował ją krótko w usta na co ta tylko przewróciła oczami. Pokazówka Brunet kiwną głowę i chwyciwszy ją za rękę zaczął prowadzić do wyjścia z zamku. - To dokąd teraz? - rzuciła Kate gdy stanęli już w środku Hogsmeade. - Błagam, tylko nie mów, że do Herbaciarnia u pani Puddifoot! - jęknęła. - Mamy udawać parę ale są pewne granice.
- Nie można tak było od razu? - westchnęła z znad szklanki whisky gdy oboje siedzieli już w Trzech Miotłach. Z chwilą gdy trunek zalał jej usta, humor od razu jej się poprawił.Uśmiechnęła się do siebie i rozejrzała po pomieszczeniu. Poza trzema Krukonami z VII roku, byli tu jedynymi uczniami. - Trzeba obmyślić jakąś strategię Blake - zwróciła się do chłopaka siedzącego naprzeciwko niej. - Bo wszystko ładnie, ale nie każdy uwierzy w tę szopkę którą ostatnio odstawiłeś. Spojrzała na niego znacząco, na co chłopak odpowiedział tylko przewróceniem oczami. Brunetka sięgnęła po papierosy i odpalając jednego, kontynuowała. - Nie patrz tak Ian, ja mówię poważnie - zgromiła go wzrokiem. - Musimy ustalić jakieś zasady. Jeżeli to ma zadziałać to musi wyglądać wiarygodnie, nie sztucznie. Wypuściła dym z ust czekając na reakcję towarzysza.
[ szczerze mówiąc już wcześniej myślałam o wątku z Ianem, jednak Malfoy'owi nie zależy na Avery w sposób uczuciowy, więc wątpię, że by o nią walczył. Łączy ich wyłącznie przyjaźń, jeśli można w ten sposób nazwać ich relację :D Raz się przespali ze sobą i wszystko. Ale konflikt między nimi jest zdecydowanie bo Malfoy jest jednym słowem wyprowadzony z równowagi przez sytuację w Wielkiej Sali :D ]
Cały dzień nie był w humorze. Ten smarkaty gnojek wyobrażał sobie za dużo. Myślał, że może być kimś, a tak naprawdę to nazwisko 'Malfoy' było znane wszędzie i to z różnych powodów. Byli znani z bliższych 'znajomości' z Voldemortem i Śmierciożercami, co próbowali daremnie ukryć. Nie mieli też najmniejszego problemu z kobietami, co więcej z trudnością było im się od nich odpędzić. Za to Blake? Kiedy zobaczył go pierwszego dnia szkoły, gdy Jace szedł do drugiej klasy miał ochotę zaśmiać mu się w twarz, kiedy młody Ian usiadł przy stole Ślizgonów. Kto by pomyślał, że wyrośnie z tego taki mały, upierdliwy gnojek. Do dzisiaj totalnie go ignorował. Nie przeszkadzało mu, że w Slytherinie był ktoś równie znany jak on. Mimo to podpadł mu i nie wiedział w co się wpakował. Wracając do Avery. Blake myślał, że Malfoy jest dla niego zagrożniem. Widocznie się zakochał. Za to la arystokraty Avery była tylko i wyłącznie przyjaciółką od seksu i picia wódki. Prychnął słysząc ciche śmiechy w Pokoju Wspólnym, jednakże jedno wściekłe spojrzenie blondyna zaraz ich wszystkich uciszyło. - Ja? Pogrążyć... Pomyślmy, to Ty masz DZIEWCZYNĘ, która kiedy nie jest z Tobą spędza noce w MOIM dormitorium. - patrzył mu się prosto w oczy. Po pokoju wspólnym rozległo się głuche wciągnięcie powietrza i rozległy się ciche szepty. Mocno zaakcentował słowo 'dziewczynę'. Był o dwa kroki przed nim. Blake domyślił się, że Malfoy jest świadomy, że ten cały ich związek jest udawany i w każdej chwili może to ujawnić, co tylko pogrążyłoby bruneta. Z drugiej strony ukrywanie tej tajemnicy działało na korzyść Jace'a.
[ Chym...a ja mam taki diaboliczny pomysł, no bo Ian dla Carrie swojej natury wyprzeć się nie może, za względu na to, ze biedna nieświadomie wysyła mu poniekąd jednoznaczne sygnały, jednak nie jest nim zainteresowana w taki sposób, bo jej serduszko zdołał zabrać młody Black. Proponuje coś w bardzo ślizgońskim stylu, mianowicie kiedy Ian utwierdzi sie w przekonaniu, że Carrie nie czuła się w jakiś sposób zraniona ani zazdrosna, tylko zaskoczona tym widokiem- no w skrócie to go trochę dotknie i nie chcąc aby dziewczyna byla wobec niego obojętna, a ich stosunki nie pozostawały tylko na etapie ,,przyjaciele od rozmów" , przy najbliższej okazji podsunie dziewczynie pewien specyfik nasączony delikatnym eliksirem miłosnym, który bynajmniej nie zrobi z niw zombiakq myślącego tylko o nim, tylko otworzy jej serduwzko z kamienia na nowe możliwości, poza tym robiąc z nie bardziej chętna na niektóre sprawy dziewczynę. I tak będzie przez kilka dni, bo potem chlopak zrozumie swpj błąd i przestanie jej podawać ten eliskir myśląc, że teraz ona naprawdę go bardzo polubiła i pozostaną w takiej relacji, co sie jednak nie uda, bo tamta zakochała sie w Syriuszu, a on w niej, i ogólnie będzie przes jakiś czas nie fajnie ]
Widok tego, jak humor odpływał z twarzy Ślizgona sprawiał ogromną satysfakcję. Na twarz Malfoy'a wkradł się kpiący uśmieszek, który nie zniknąłby za żadne skarby. Blake bardzo długo zwlekał z odpowiedzią. Miał widocznie nie mały problem z tym, co mu odpowiedzieć. Chłopak rozglądał się na boki jakby szukał jakiejś pomocy. Kiedy Ian chwycił go za ramię nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Wiedział, że chłopak chwyta ostatnią deskę ratunku, która nigdy go nie uratuje - siłę fizyczną. Cyniczny uśmieszek nie znikał z twarzy blondyna, co jeszcze bardziej denerwowało Blake'a. - Jeszcze raz usłyszę takie bzdury na temat mnie i mojej dziewczyny - warknął mu prosto w twarz. - Co ty sobie wyobrażasz?! Że Kate spędza noce z tobą, będąc w związku ZE MNĄ? - dodał z nutą sarkazmu w głosie. Malfoy uśmiechnął się jeszcze szerzej patrząc mu prosto w oczy. W tym momencie wykopał sobie grób. Każdy w tej szkole wiedział, że Jace nigdy, ale to NIGDY nie kłamał co do swoich 'zdobyczy'. Poza tym jaki miałby w tym interes? Prawda szybko wyszłaby na jaw, a on skompromitowałby się i zyskałby miano kłamcy. Żałosnego na dodatek. - Współczuję Ci Blake... - mruknął kręcąc głową z dezaprobatą. Kiedy chłopak uderzył go w nos lekko się skrzywił, jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Nie raz miał złamany nos. Tajemnicą jednak było gdzie i dlaczego i wcale nie chodzi o Quidditcha. Jednym machnięciem różdżki naprawił sobie nos, a krew wytarł krew wierzchem szaty. Mimo tego całego zajścia kpiący uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Nie miał zamiaru bawić się z nim w rywalizację, bo on miał klasę i nie musiał udowadniać, że jest lepszy od kogoś innego. Nachylił się nad nim, żeby reszta Pokoju Wspólnego go nie słyszała. - O północy w Pokoju Życzeń. - powiedział podnosząc wysoko głowę i lustrując Ślizgonów siedzących dookoła udających, że nic nie miało miejsca. Uśmiechnął się jeszcze raz i wyszedł z dumą. Miał zamiar załatwić tą sprawę raz a porządnie.
Poszla za nim jak potulny baranek, co jednak wzmagało jej zdezorientowanie. Dlaczego zaprosił ją do pokoju, skoro był tak zajęty? Poza tym ta jego mina-jakby zobaczył ducha. Był bledszy niż zwykle, a oczy, przynajmniej według niej, były trochę ciemniejsze niż zwykle, jednak mógł być to skutek tego namiętnego pocałunku. Cóż, adrenalina zapewne nadal budowała mu w żyłach, uniemożliwiając racjonalne myślenie. Pogłaskała kota po łbie. Słysząc jego pytanie uniosła brwi wysoko do góry, kompletnie zbita z tropu. Za co miała być zła? Przecież od wczoraj nie zrobił nic złego, no chyba ze w swoim pokoju znajdzie jakiś przedmiot który przy jednym dotknięciu wystrzeli jej w twarz jakąś farbą, czy czymś w tym guście. - Za co miałabym być zła?- spytała się, nadal nie przestając głaskać kota- Wybacz, ale nie rozumiem być pytania. Nic się przecież nie wydarzyło takiego, abym była zła. Naprawdę go nie rozumiała. Dopiero co wstała, nie miała nawet okazji sie skupić, czy pouczyć a on juz myślał ze może być za cię zła. Co za bzdura.
[ Zacznijmy może od relacji, potem może wymyslmy jakis wątek. Miłość/nienawisć/przyjaźń/obojętnosc... Hmm, to dość ważne by móc określić na czym budować wątek:)]
Kate coraz mniej podobał się ten cały cyrk z Ianem. Wiedziała jednak, że nie może się z tego wykręcić. Jakby nie patrzeć to ona wplątała chłopaka w to wszystko. Westchnęła głęboko i zaczęła przygotowywać się do meczu. Ale żeś sobie wymyślił idioto... Obecność na rozgrywkach nie była dla niej niczym nowym ale zwykle była ona spowodowana chęcią wyśmiania przegranych.Tym razem miała się tam pojawić w roli zagorzałego kibica. To zdecydowanie nie było w jej stylu. Chociaż kochała Quidditcha, nie miała zamiaru robić z siebie idiotki. Pomimo tego, że nie była jedną z tych dziewczyn, które spędzają godziny przed lustrem, to tym razem postanowiła 'dać z siebie wszystko'. W kwestii kibicowania nie zamierzała jednak zmieniać swoich przyzwyczajeń i skorzystała z 'pomocy' uczniów z pierwszego i drugiego roku. Zmusiła kilkoro z nich by wystąpili w roli żywego transparentu. Każdego z nich wcisnęła w ciemnozieloną koszulkę ze srebrnymi literami, które po ustawieniu tworzyły przejrzysty napis: DALEJ IAN! JESTEŚ NAJLEPSZY! Uśmiechnęła się do siebie widząc swoje gotowe dzieło na stadionie. - Macie głośno dopingować! - poinstruowała jeszcze surowym głosem młodszych uczniów i dołączyła do Ariany strojącej nad 'transparentem' by stamtąd trzymak kciuki za swojego chłopaka.
Przyjęła napój z wdzięcznością, od razu opróżniając całe naczynie. Spojrzała na pusta szklankę wzdychając cichutko. To bylo niezwykle dobre. Czuła truskawki, mnóstwo truskawek z nutką cynamonu i czegoś, czego nie mogła zidentyfikować. Mięta? Wanilia? Nie, to było coś innego, intensywniejszego, rozchodzącego sie po jej ciele w postaci mocnych, aczkolwiek bardzo przyjemnych dreszczy. Zamknęła oczy rozkoszując sie tym nowym doznaniem, a gdy otworzyła je nie wiedząc czemu oblizała usta ze smakiem, uśmiechając sie zalotnie w stronę chłopaka. To był tako odruch, jednak w głębi siebie nie czuła sie z nim dobrze, chociaż każdy mięsień jej ciała chciał by to zrobiła. - To było pyszne- powiedziała, delikatnie ścierają płyn z kącików ust- Skąd wiedziałeś, że to mój ulubiony sok?- uniosła do góry brew. Przyglądała mu sie uważnie. Wyglądał tak jakoś inaczej. Bardziej pociągająco, o tak cholernie- no właśnie nawet nie wiedziała jak to opisać. - Na Merlina, kiedy zacząłeś ćwiczyć- nie wiedziała dlaczego to powiedziała, jednak szybko zakryła usta dłonią. To bylo zdecydowanie silniejsze od niej.
[ wymyśliłam coś INNEGO, co stworzy zupełnie inne powiązanie Jace'a i Iana :D jeśli się na to nie zgadzasz krzycz! :D ]
Zakazany Las. 23.00 Spotkanie 'Młodocianych Śmierciożerców' właśnie się rozpoczęło. Przyszłość Malfoy'a była już przesądzona od dnia jego urodzin. JACE MALFOY BĘDZIE W PRZYSZŁOŚCI ŚMIERCIOŻERCĄ. Nazwisko zawsze coś znaczyło. Historia również. Blondyn nigdy się nie skarżył, mimo, że nie miał wyboru. Dla niego było to coś w rodzaju dumy, że został wybrany. Nie każdy miał takie szczęście. Zresztą Czarny Pan był dla nich wszystkich swego rodzaju drugim Ojcem, jeśli można to tak nazwać. Wiedział o nich wszystko. Miał ludzi wszędzie i wbrew wszystkim historii interesował się swoimi podwładnymi. W sposób oczywiście czysto teoretyczny. Spotkanie przebiegało oczywiście jak zwykle. Przygotowania o inicjacji, którą było nałożenie znaku szły pełną parą. Malfoy był jednym z pierwszych w kolejce. Mimo, że bał się konsekwencji i oczywiście samego w sobie Voldemorta czekał z niecierpliwością aż te całe przygotowania dobiegną końca. To, że Lucjusz traktował Jace'a jak swojego młodszego brata sprawiło, że Czarny Pan zapamiętał Ślizgona i zawsze zamieniał z nim chociażby słowo. Tym razem nie było inaczej. Dowiedział się, o sporze Malfoy'a z młodym Blak'iem co go niemało zainteresowało. - Doszły mnie słuchy, że masz tam chłopcze jakiś hmm.. konflikt. - zaczął zimnym głosem Czarny Pan podchodząc bliżej Malfoy'a. Chłopak miał wrażenie, że momentalnie temperatura spadła o kilka stopni a sam Voldemort wwiercał mu się w umysł. - Do tego powodem była jakaś dziewczyna. - zaakcentował ostatnie słowo z niemalże obrazą. Nigdy nie pochwalał miłości, a tym bardziej walki o nią. Malfoy poczuł, że przechodzą go dreszcze, jednak nie dał po sobie poznać, że się boi. Nie mógł. To by go zgubiło. - Jest taki jeden... - zaczął zerkając w oczy Czarnego Pana, który patrzył na niego z zaciekawieniem czekając na nazwisko. - Ian Blake. - mruknął ciszej, jednak na tyle, by Voldemort usłyszał. - Nie chodziło o dziewczynę. - wytłumaczył. - Po prostu nie ma szacunku do starszych i lepszych. - powiedział już mocniejszym głosem, by pokazać, że świadom jest swojego pochodzenia i tego kim jest, a raczej kim będzie. W oczach Czarnego Pana można było dostrzec niebezpieczny błysk. - Chciałbym go poznać. Czystokrwisty? - spytał. Wiedział, że już się coś szykuje. Kiwnął głową czekając na dalszy bieg akcji. - Mam dla Ciebie zadanie mój drogi. - powiedział podchodząc bliżej Ślizgona i obejmując go ramieniem. Blondyn poczuł jak robi mu się jeszcze zimniej wstrzymując oddech. Spodziewał się najgorszego. - Sprowadź go tu. Może w naszych szeregach nauczy się dyscypliny i co najważniejsze - co to szacunek do Czarodziei czystej krwi, do jego braci.
Kiedy spotkanie dobiegło końca dochodziła już dwunasta. Godzina, w której miał się spotkać z Blake'iem i dokończyć sprawy. Westchnął głęboko odpalając po drodze papierosa dla odstresowania. Spalając kilka buchów na raz stwierdził, że nic mu to nie daje. Wyrzucił fajkę i przydepnął ją butem szukając w kieszeni blanta. Zapalił różdżką i zaciągnął się mocno. Od razu się rozluźnił. Szedł pewnym krokiem nie wiedząc jeszcze jak ma zamiar rozegrać całą tą grę. - Malfoy .. - warknął cicho Ian - Chcesz to ostatecznie załatwić tak? To czekam, wyjaw mi po co mnie tutaj sprowadziłeś - syknął, patrząc na niego wyczekującym wzrokiem. Uśmiechnął się cynicznie zauważając różdżkę w dłoni chłopaka. Chciał się pojedynkować. Biedny. Poczuł dreszcze na myśl o testach, jakie musiał przejść każdy Czarodziej chcący wstąpić w szeregi Czarnego Pana, by sprawa była jasna, czy ktoś przeżyje czy nie. - Schowaj tą różdżkę bo sobie jeszcze krzywdę zrobisz. - mruknął niezadowolony całą zaistniałą sytuacją. Nie wiedział czy ma mu wprost powiedzieć jak sprawa wygląda czy wymyślić coś na poczekaniu. Był pewien jenego, że nie mógł zignorować żądania Voldemorta. Pomyślał o pokoju pełnym alkoholu (tego, czego w tym momencie potrzebował najbardziej). Wierzył, że w tym czasie coś przyjdzie mu do głowy. Ukazały się im drzwi. Malfoy bez słowa wszedł przez nie zostawiając je otwarte by Blake mógł wejść za nim.
[ nie musi nim być, zobaczymy jak się historia rozwinie :D po prostu naszło mnie coś na taki INNY wątek :D ]
Był to najbardziej szalony wieczór w jego życiu. Nienawidził Blake'a, a mimo to strach przed złością Czarnego Pana zbyt bardzo go pochłonął by mógł myśleć o czymkolwiek innym. Jeśli nie uda mu się podołać mogłaby ucierpieć na tym jego rodzina, znajomi... Nawet ludzie, z którymi kiedykolwiek rozmawiał. Westchnął słysząc zniecierpliwienie w głosie Ian'a. Przewrócił teatralnie oczyma i zapalił papierosa po czym wziął się w garść i postanowił iść na żywioł. - Jak pewnie się domyślałeś jestem jednym ze Śmierciożerców. - powiedział nie zwracając na reakcję chłopaka. Nie był zdziwiony samym faktem, co bardziej tym, że Malfoy mówił to właśnie mu. - Nie będę owijał w bawełnę. - wzruszył ramionami zaciągając się dymem tytoniowym. - Czarny Pan chce Cię mieć w swoich szeregach i na Twoim miejscu bym się nie przeciwstawiał. - mruknął paląc powoli papierosa. W Pokoju Życzeń zapała głucha cisza. Malfoy zerknął na Blake'a. Tego się nie spodziewał. Uśmiechnął się cynicznie. Nie miał zamiaru wspominać o tym, co go czeka. Głównie przez to, że zadarł z nim. Nie było co się oszukiwać. Mimo, że Jace nie chciał oglądać Ślizgona w szeregach Voldemorta czuł swego rodzaju satysfakcję. Nie tylko on będzie cierpiał. Blake pozna co to prawdziwy strach.
Jękneła bardzo niezadowolona, z jego odwrotu. Zrobiła smutną minkę jak skrzywdzony szczeniak, spoglądając jednocześnie katem oka na wiszący niedaleko zegar. Jeszcze piętnaście minut do kolejnej lekcji. Znów wróciła wzrokiem do chlopaka, dosłownie rzucając sie na niego. Tym razem to ona nie czekała na żaden znak. Po po prostu usiadła na nim okrakiem, odrzucając włosy do tyłu, po czym pilnując aby jej nie pocałował zahaczyła zębami o jego wargę, po chwili idąc w jego ślady i wbijając sie w jego gorące usta, jednocześnie jedna dłonią wczepiając w jego włosy, a drugą automatycznie sięgając pod koszulkę, aby moc spokojnie zacząć mozolną wędrówkę po jego klatce. Nie wiedziała dlaczego to robiła. Wszystko w jej ciele krzyczało, ze robiła źle a jednak jej pierwotne instynkty wzięły nad nią gore prowadząc ja prosto w łapy rządzy i namiętności. Jejku, ona przecież normalnie by tego nie zrobiła. Wogóle to był jej pierwszy pocałunek, nie licząc tego w lesie a ana zachowywała sie jakby była zupełnie doświadczona w tym temacie. Ale dlaczego? Co ja ku temu skłaniało? Odchyliła się lekko na jego kolanach, mrucząc coś pod nosem. - Za siedem minut muszę być na lekcji- powiedziala, a raczej jękneła znowu łącząc ich usta w namiętnym pocałunku, nie dając mu nawet chwili na odetchnięcie. Mocniej zacisnęła dlon na jego włosach, jednoczenie odchylając jego głowę do tyłu, by mieć lepszy dostęp do jego ust. - Teraz już sześć - mruknęła mu prosto w usta.
[ Ok, tylko umówmy się do czego brniemy... Do uczucia takiego głębokiego, czyli zakochanie, patrzenie w oczy i tym podobne tak ? Czy bardziej do przyjaznego uczucia czyli są dla siebie ważni ale to nie końca to ? Lub takiego zagmatwanego uczucia, czyli... Cos między nimi jest, ale raczej się nie lubią. Odpowiedż tylko, a ja żeby nie przeciągać zaczne :).]
Pokręcił głową z dezaprobatą. Wiedział, że tak będzie wyglądała sprawa. Przynajmniej będzie go teraz unikał szerokim łukiem, co z jednej strony będzie mu na rękę a z drugiej będzie to najgorsza rzecz, jaka mogła go czekać _______
Minął tydzień od wyznaczonego zadania. Oczywiście już Voldemort przypominał Malfoy'owi o sobie. Jace przez kilka dni nie mógł spać rozmyślając jak tu zwabić Blake'a do Zakazanego Lasu w dzień spotkania. Zmęczenie było wymalowane na jego twarzy. Unikał rozmów z postronnymi osobami ciągle przejmując się tym zadaniem. W końcu na myśl przyszła mu tylko jedna rzecz. Szlaban u Filch'a. Nie było to trudne zadanie zważywszy na to, że Blake nie był jednym z grzeczniejszych uczniów. Plan wymagał perfekcji. Jace przygotował eliksir, (no dobra, przygotowała za niego jedna z Puchonek) który miał wybuchnąć, kiedy Filch wejdzie do swojego składzika na miotły. Co do wrobienia w to Blake'a nie było najmniejszego problemu. Malfoy wysłał do niego tą samą małą Puchonkę, która niepostrzeżenie wrzuciła mu do kieszeni składnik, bez którego eliksir by nie zadziałał. Filch znalazł go bardzo łatwo, tym bardziej, że Ślizgon był jedynym podejrzanym w okolicy zajścia całej akcji. Wszystko szło po jego myśli. Tak jak się spodziewał charłak wysłał Blake'a za karę do Zakazanego Lasu. Niczego nie spodziewający się Ian wieczorem ruszył odbyć swoją karę.
Nie była specem od rozmów, komunikacji werbalnej, słodkich gestów zachęty czy flirtu. Właściwie do dnia dzisiejszego nie do końca wiedziała jak połączyć te wszystkie elemnty, by między nią, a kimkolwiek innym zrodziło się jakiekolwiek uczucie. Przez długi okres czasu była zupełnie samotna, choć była już właściwie do tego przyzwyczajona. Bycie odludkiem miewało też swoja plusy - nikt nie mówi jak masz wyglądać, ubierać się, zachowywać. Z drugiej strony w momencie choroby lub innych zdarzeń losowych, nie bylo nikogo kto pozwoliłby się wesprzeć na ramieniu, kto pogłaskał by po głowie. Tak mijały kolejne dni, jej świat chwilami bywał czystą monotonią. Robiła w kółko to samo, z czasem przestała się zachwywać czym kolwiek. Wolnym krokiem, w swojej upragnionej, nudnej ciszy, przechadzała się po bibliotece. Właściwa książka była jedynym miejscem, gdzie mogła odnaleźć samą siebie, mimo że nie czytała o samej sobie. Bycie co książke kims innym też może budzić swego rodzaju ekscytacje. Zobaczyła chłopaka, na oko mniej wiecej w jej wieku, wpatrującego się w kartkę. Wygladał na skupionego, trochę zniecierpliwionego i zdenerwowanego. Biala kartka wydawała się być jego największym wrogiem, wpatrywał się w nią z żądzą krwi. Na swój sposób jasnowłosą to rozbawiło i zainteresowało, więc postanowiła podejść do nieznajomego i z za jego pleców przeczytała zagadnienia. Pytanie nad którym się głowił dla jasnowłosej było banalne. - A. - Rzuciła cicho, jednak na tyle głośno, że chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem. Być może wcześniej ją zobaczył, natomiast prawdopodobnie nie spodziewał się, że będzie mu czytała przez ramie. - Prawidłowa odpowiedź to A. - Rzuciła znów, lekko wystraszona. Spodziewała się, że każe jej spadać albo wyzwie. On jednak rzekł tylko krótkie: - Dlaczego?
Od tego czasu świat jasnowłosej zupełnie się zmienił. Razem z brunetem spotykała się raz na jakiś czas by się pouczyć lub po prostu porozmawiać. Był jedną z niewielu osób, z ktorymi potrafiła nawiązać kontakt. Możnaby nawet śmiało stwierdzić, że świat dziewczyny nabrał swego rodzaju rumieńców. Chłopak nie okazywał wiele emocji, w większości wspólnie spędzonego czasu byli wystawieni na widok publiczny, więc nie była specjalnie zdziwiona jego zachowaniom. Nie miała pojęcia jak tłumaczy to kolegom, natomiast przypuszczała, że jego wymówką był jej wygląd - wielu ślizgonów próbowało zbliżyc się do pięknej jasnowłosej nie do końca w przyjaznym celach. Czasem, gdy nikt ich nie widział witała chłopaka lekkim całusem w policzek. Być może próbowala mu przekazać w ten sposób, że jest dla niej ważny, jednak nigdy do niczego między nimi nie doszło i nie zanosiło się na to - łączyły ich typowo przyjazne relacje. Nie do końca tak wyobrazała sobie przyjaźń, ale dopóki był obok niej to nic innego nie miało dla niej znaczenia.
Byli umówieni pewnego wieczoru na błoniach, by odrobić razem lekcje i trochę porozmawiać. Kroczyła w jego stronę wolnym krokiem, właściwie już go widziała, jednak bezpieczne dojście go niego nie było jej pisane. Wpierw zauważyla blond włosy, a później pod nogami ciało obce. Z hukiem uderzyła o podłogę z pomocą nie lubianego przez nią ślizgona. Jak widać on też nie pałał do niej miłością, bo w powietrzu rozległ się głośny śmiech. Poczuła łzy w oczach i wściekłość. Powoli starała się podnieść, lecz po chwili znów leżała na ziemi pod naciskiem ręki ślizgona. Nie bardzo wiedziała jak wydostać się z tej sytuacji, a jeszcze gorsze bylo dla niej to że on na to patrzy. Czyła się upokorzona, ale nie chciała by reagował - to mogłoby zepsuć jego reputacje. Usilnie więc szukała odpowiedzi, ale nic sensownego nie zagosciło w jej umyśle.
[ Cóż... pomysł taki sobie, ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy :). Mam nadzieję, że nie jest najgorzej :).]
- Spodziewałaś się czegoś więcej, tak? - zapytał kładąc obie dłonie na jej policzkach. Przybliżył się jak najbardziej mógł, a chwilę później musnął jej usta. Jakież było jej zdziwnie, gdy zrobił to tak delikatnie. Chociaż widziała go nie raz, to zawsze kojarzyła go z czymś mocnym, ostrym. Zupełnie jak nieład linii, czarnych, poprzez ściskanie grafitu do kartki. Jednak zdążył przeczesać jedną ręką jej włosy, a jego usta naparły na niej o wiele mocniej, niż jeszcze przed chwilą. To było coś, co mogła się po nim spodziewać. - Tak, kolejny ruch zdecydowanie należy do ciebie - mruknął cicho, ale nie odsunął się nawet na milimetr. Dziewczyna sama raz jeszcze złączyła ich usta, a swoim ciałem przeniosła środek ciężkości w jego stronę. Tym spowodowała, że musiał się położyć. Blondynka siadła na nim okrakiem, ale nawet na moment nie przerwała pocałunku. Jedna z jej dłoni wplątała się w jego przydługie włosy, a druga tkwiła w okolicy jego ucha. Sama zaś czuła na swoim ciele jego dotyk przechodzący stopniowo z ud, poprzez talię, a kiedy ręce Ian'a dotarły do jej pleców, szybko je stamtąd zabrała. Przyparła je do łóżka i oderwała się od niego. - Naprawdę myślisz, że będę kolejną panną dla twoich przyjemności? - jej głos wydawał się głęboki, a po papierosach odznaczał się pewną chrypką. Mówiąc to była tak blisko niego, że ruszając swoimi ustami dotykała jego. - Niestety, będę musiała cię rozczarować - szepnęła i sama tym razem musnęła go lekko. Przekręciła się na plecy i usiadła na łóżku. Zaczęła rozglądać się za swoją różdżką. Wiedziała, że z każdym takim zachowaniem może sobie nazbierać. Szczególnie teraz, kiedy była na jego terenie. Jednak nic ją to nie obchodziło, zupełnie jak to, co teraz planował zrobić. Wiedziała, że nie zostawi jej myśląc jeżeli takie jest twoje zdanie, to je uszanuję, lepiej było dodać do tego kilka słów, a zmienia całą postać rzeczy. Jeżeli takie jest woje zdanie, to je uszanuję, ale musi się ono pokrywać z moim.
- Matko, Ian- jęknęła odrzucając do tyłu głowę. Na jej reakcje nie musiał długo czekać. Na chwilę odrywając sie od jego ust rozerwała w szwach jego koszulę, rzucając ją gdzieś w kat pokoju, po czym niecierpliwymi ruchami zsunęła swoje spodnie, jednak tylko do połowy łydek. Uśmiechnęła się zadziornie bawiąc się ramiączkiem jej błękitnego stanika, jednak mimo oczekiwań chlopaka nie zdjęła go, tylko delikatnie zsunęła z ramion. I wtedy sie zatrzymała. Na chwile wyraz jej twarzy sie zmienił, ale tylko na chwile bo po chwili rozgladała się zdezorientowana po pokoju, jednocześnie powoli zaczynając poruszać biodrami, pobudzając i tak już twardą erekcję chlopaka, naciskają w mocno na spodnie. Przez kilka sekund chciala uciec, jednak zamiar tego tylko uśmiechnęła się, dotykając mocno wyrzeźbionej klatki chłopaka. Pochyliła sie nad nim oblizując jego usta. - Ja naprawdę muszę iść- wymruczała jak kotka, unosząc swoje biodra tylko po to, aby naciągnąć spodnie. Wstała ze skruszoną po czym wciągnęła przez głowę bluzkę, zakrywając przed nim swoje ciało. Rzuciła mu przelotne spojrzenie, a nie mogąc sie powstrzymać podeszła do niego, siadając mu okrakiem na udach. Spojrzała mu najpierw w twarz, schodząc coraz niżej a gdy jej oczy ujżały górkę wychodzącą z jego spodnie, wciągnęła z sykiem powietrze. - Kiedy indziej dokończymy naszą zabawę- szepnęła dotykając palcami wybrzuszenia, po czym wstała i uprzednio posyłając chłopakowi całusa wyszła z jego dormitorium, zostawiając go mocno podnieconego, jednocześnie gdzieś głęboko w sobie ciesząc sie, ze nie straciła dzisiaj dziewictwa w jego sypialni, chociaż większą część jej zaraz by tam wróciła aby dokończyć dzieła. Odrzuciła od siebie te myśli cały czas zachodząc o głowę co mogło ją doprowadzić do takiego stanu.
Była mocno skołowana. Nie wiedzieć czemu jedna z jej części juz właśnie w tej chwili chciala polecieć za ślizgonem, jednak byla tez taka, zdecydowanie mniejsza która nakazywała jej ostrożność, i to wielką. Starała sie krzyczeć, jednak zagłusza a przez tą drugą stronę, wydawała tylko ciche szepty. Nie wiedząc co czynić rozejrzała się po sali w poszukiwaniu jedynej osoby która mogła jej pomoc. Nie było go. Oczywiście, pewnie teraz psocił z resztą chłopców poza szkołą. Zrezygnowana westchnęła cicho, po czym wróciła do swoich zajęć. .... Równo o dwudziestej pierwszej stanęła przed drzwiami Ślizgona. Nie wiedząc czemu ubrała się jedynie w przewiewną sukienkę nie pozostawiającej wyobraźni zbytniego pola do popisu, do tego buty na wysokiej obcasie jak poradziły jej koleżanki. Wyglądała jak nie ona. Stojąc przed lustrem widziała jakąś lafiryndę, nie ją słodką krukonkę. Czuła sie z tym źle, jednak pomimo tego stalą przed drzwiami do pokoju chłopaka, opierając sie o ścianę, jednocześnie eksponując swoje atuty. Zapukała kilka razy, a gdy jej otworzył oblizała mocno czerwone usta. - Cześć kotku- mruknęła przechodząc obok niego w przejściu- Tęskniłeś? Wszystko w niej krzyczało że powinna sie cofnąć i uciec. Nie zrobiła tego. Stała opierając jedną nogę na krześle eksponując swoje i tak już osłonięte ciało.
Żadnego więcej słowa. Dosłownie. Nie wiedziała do końca, czego Misia sie spodziewać, jednak w większości jej scenariuszy bylo choćby ciche "nie bój się", albo "spokojnie, jestem z tobą". A tu nic. Liczyła sie urażona, nawet jeśli jej dłonie nadal wędrowały po jego ciele, rozpinając powoli guzik za guzikiem, zaraz po tym kreśląc ustami mokrą ścieżkę coraz niżej w dół. Traktował ją jak dziwkę. Byla tu tylko po to aby zrobić mu dobrze, a swoich pragnieniach powinna zapomnieć. Ujawnił swoja prawdziwa twarz, a jednak nic nie mogła zrobić. Jakaś siła kierowała jej ciałem, które woli się pod każdym jego dotykiem, czy słowem. Jej głowa tego nie chciała, a ciało, cóż bylo poza jej kontrolą.Czuła sie bezsilna. Uśmiechnęła sie słodko dotykając jego zajętej koszuli. Zamiast od razy zrzucić ją na ziemię, zarzuciła ją sobie na ramiona, w tym samym czasie popychając chłopaka na materac. Obróciła sie teraz do niego tyłem, wygodnie usadawiając sie na jego brzuchu, po czym zaczęła mocować sie z jego zamknięciem, po chwili odrzucając kolejna część jego garderoby. Koszula nadal spoczywała na jej ramionach, skutecznie osłaniając jej ciało przed pożądliwym wzrokiem chłopaka. Wybiela sie w łuk, nadal nie odrywając bioder od jego napiętego brzucha, schodząc trochę niżej, by po chwili odrzucić głowę w tył. Zapadła sie rękami i czekała, nie wodami na do poruszjąc rytmicznie biodrami aby doprowadzić chłopaka do szaleństwa, a jednocześnie, co raczej bylo zamiarem tej drugiej, racjonalnej strony odwlekać nieuniknione w nadziei na cud. - Twój przyjaciel chyba się na mnie obraził- wydała barki wsuwając jedna dłoń w jego wypchane bokserki- Chowa sie przede mną- mruknęła niezadowolona, nadal siedząc do niego tyłem, co chwila zmieniaj tępo pracy biodrami.
Jej usta, delikatnie rozchylone, urwany oddech, przymknięte powieki...czego facet mógłby chcieć więcej? Być może jakims reakcji, czucia, oddania głosem swojej przyjemności. Ale tego Ian nie dostał. Carrie nic nie czuła, dosłownie. Całe podzadanie gdzieś wyparowało, a w oczach ukazały sie łzy bólu. Jednak oprócz z tego byla pustka, cholerna pustka i nic więcej. Spojrzała mu w twarz kiwając wbrew swojej woli głową. To bylo straszne- miała ochotę krzyczeć, drzeć sie a jednak nie mogła. Jej usta nadal wykrzywiały sie w uśmiechu, ale reszta napawała ja obrzydzeniem. Jedyne co teraz widziała to twarz Syriusza pełna bólu i rozgoryczenia oraz Iana z triumfalnym uśmieszkiem z serii ,,twoją laskę też przeleciałem lamusie". I Boże...co ona robiła. - O matko Ian mocniej- mruknęła przyciskając do siebie jego pośladki, chociaż ból rozdzierał jej wnętrze. Uniosła sie do góry zahaczając zębami o jego wargę by po chwili przystawić jego głowę do mocno nadwrażliwych piersi. - Bosko- jęknęła, wyginając swoje drobne ciało w łuk.
Jace był bardzo zadowolony ze swojego genialnego planu. Mógł od razu tak zrobić, a nie bawić się w rozmowy z naiwnym Ślizgonem. Jak on mógł nie wiedzieć, że prędzej czy później Czarny Pan dostaje to, czego pragnie. Blondyn czekał mu w Zakazanym Lesie, kiedy zobaczył światło różdżki zbliżające się coraz szybciej serce zaczęło mu szybciej bić. Wiedział, że kiedy tylko młodszy Ślizgon pojawi się obok niego zjawią się wszyscy Śmierciożercy. - Dobra Malfoy, nie mam zamiast bawić się w te twoje chore gierki, spadam stąd - powiedział i odwrócił się plecami do ślizgona. Jace uśmiechnął się kpiąco kręcąc głową z zażenowaniem. - Już za późno Blake, nie wiesz? - spytał retorycznie i w tym samym czasie dookoła bruneta pojawił się szereg zamaskowanych twarzy. Obok Malfoy'a pojawił się nie kto inny jak Voldemort we własnej osobie. Jak za każdym razem blondyn poczuł dreszcze.
Kate podniosła jedną brew. - Jeżeli ktoś tu powinien coś komuś wynagrodzić to ty mi, Blake - rzuciła z ironicznym uśmiechem - te wszystkie przygotowywania, stanie przed lustrem, użeranie się z dzieciakami.. Przejechała palcem wskazującym po jego linii szczęki. - O zdartym gardle od krzyków już nie wspomnę - dodała. Chłopak objął ją jedną ręką w pasie i przyciągnął do siebie uśmiechając się cwanie. - Chyba powinieneś mi podziękować - spojrzała na niego znacząco i musnęła jego wargi swoimi, drażniąc się z nim. Brunet zmierzył ją wzrokiem i zwilżył usta językiem gdy ona czekała na jego ruch.
Czuła do siebie obrzydzenie. Jejku zrobiła to nic nie czując! Nie była to magiczna chwilą jak w jej wyobrażeniach, ten jeden moment w którym to dwie osoby naprawdę się kochające przeżywają coś niesamowitego. Motylki, kwiatki, i tak dalej. U niej tego nie było. Było błoto, brud i inne straszne rzeczy. Spojrzała sie na niego, ocierając łzy. Zeszła z niego, zbiarajac swoje życie. Spojrzała na sukienkę. Boże, jak ona mogła to założyć? Była w szoku. I wtedy przypomniała sobie o różdżce. Chwyciła jeden z botów wyciągając magiczny patyk, po czym zamachnęła sie kilka razy, przywołując swoje ubrania. - Nie, to tylko taki szok- odparła wciągając nogi w spodnie oraz szybko zakładając koszulkę. Związała włosy, aby lepiej widzieć. - Było nieźle- powiedziała, szybko wypijając resztę swojego szampana i znów poczuła sie lepiej, tak jakoś lekko i bez żadnych zahamowań. Od razu odrzuciła smutki, uśmiechając sie zalotnie do chłopaka, kątem oka spoglądając na zegarek. - Szybko poszło- dodała zbierając resztę swoich rzeczy.
Westchnął głęboko obserwując twarz Blake'a. Ślizgon się bał. Naprawdę był przerażony i Malfoy wcale mu się nie dziwił. Mimo wszystko nie chciał nikogo za żadne skarby wciągać w szeregi Voldemorta. Malfoy nie miał wyboru i uważał, że każdy powinien go mieć, jednak rzeczywistość była inna. Okrutna, jeśli nie powiedzieć brutalna. Ian chyba nie miał wyboru. W sumie Jace nie wiedział jakie plany wobec niego miał Voldemort. - O co tu chodzi? Wyjaśnij mi Jace, po co nastawiłeś na mnie tę pułapkę .. czego ty tak naprawdę ode mnie chcesz?! - uśmiechnął się cynicznie mimowolnie. Jaki on był naiwny na Merlina! - To nie ja czegoś od Ciebie chcę. - mruknął niezadowolony tym, że Blake go podejrzewał o to, że przez ich głupią sprzeczkę blondyn pobiegł do swojego Pana, by się poskarżyć. To tak nie działało. Kompletnie nie tak. Czarny Pan podszedł do Ian'a patrząc mu głęboko w oczy. Zdecydowanie czytał mu w myślach, a chłopak nie mógł nic na to poradzić. - Jesteś pewny siebie. - mruknął lodowatym głosem Voldemort. Jace się wzdrygnął, pomimo tego, że słowa nie były kierowane do niego. - Boisz się? - spytał z tym swoim uśmiechem na twarzy. Malfoy do końca nie rozumiał co on znaczył. Zdecydowanie nic dobrego.
Jejku, Syriusz! Pamiętała z ostatnich dni tak nie wiele, a jeszcze mniej była w stanie mu powiedzieć. Zraniła go, zraniła siebie- wszystkich raniła! Ale najbardziej Syriusza. Siedząc u niego na kolanach, schowana w murach zamku po ras pierwszy czuła sie bezpieczna, jednak wystarczyła tylko wzmianka o Ianie, a jej ciało od razu reagowało. Noe chciala tego, jednak coś w niej było, przez co niw mogła o nim zapomnieć. To coś calu czad ciągnęło ją w jego stronę, utrudniało myślenie, zamroczało ją. Na Merlina, czuła się jak pod działaniem Imperiusa. Jedyną osobą która nadal trzymała ja przy zdrowych zmysłach był Syriusz, cały czas wspierający ja w tej trudnej sytuacji. Spojrzała na Iana, a jej ciało zareagowało machinalnie, wyprężając sie lekko do przodu. Ne jej twarzy zagościł słodki uśmieszek. Gestem zachęciła chlopaka, zarzucając mu ręce na szyję. - Tęskniłeś?
- Lubie takie podziękowania - uśmiechnęła się z satysfakcją gdy z powrotem się ubierali. - Od dziś zacznę chodzić na każdy mecz - mrugnęła. Wyszli z szatni i skierowali się stronę zamku. Brunet splótł ich palce by podkreślić status związku, na co Kate tylko uśmiechnęła się pod nosem. Zaczęła się do tego przyzwyczajać. - To co teraz? - zapytała gdy przechodzili przez kolejne korytarze. Wiedziała, że dobrze by było gdyby możliwie jak najwięcej czasu spędzali razem. Tak podobno robią pary. Wieczorem, tradycyjnie, miała odbyć się impreza z okazji zwycięstwa Ślizgonów ale do tego czasu mieli czas wolny. Swoją drogę, imprezy te odbywały się bez względu na wynik. Zmieniał się tylko powód do picia. - Masz jakieś plany na resztę popołudnia?
Jasnowłosa były szczerze zaskoczona reakcją chłopaka. Właściwie można by powiedzieć, że zachował się jak bohater, mimo że jego barwy domu bardziej wskazywałyby na obojętność lub pogardę dla słabej kobiety. Szufladkowanie - cecha, której dziewczyna szczerze nienawidzi, a w tej chwili sama okazuje się mistrzem tej czynności. Powinna bardziej uważać kogo do jakiej szuflady wrzuca, bo może przytrzasnąć sobie palce. Czuła swego rodzaju wdzięczność do chłopaka za to, że stanął - jako jedyny od długiego czasu - w jej obronie. Jednocześnie odczuwała lekkie zażenowanie. Nie tylko tym, że ktoś musiał stanąć w obronie uzdolnionej czarodziejki, nie tym że nie była w stanie się obronić, ale przede wszystkim tym, że w momencie upadku spojrzała na niego i była pewna, że nie przyjdzie. A jednak. Jak wielkim więc musiała darzyć go zaufaniem skoro pierwsze co pomyślała to, że zostawi ją na pastwę losu ? Od tego momentu przy każdym spotkaniu z szatynem przyglądała mu się bardzo uważnie, właściwie chłopak mógł czuć się czasem szpiegowany. Patrzała mu na dłonie, na jego twarz, na pergaminy po których piszę. Po prostu była zaszokowana, że jest w nim tyle ciepła i dobra. Te dłonie, które delikatnie przygarnęły ją do siebie... I uczucie, którego nigdy wcześniej nie poznała. Nie było do końca tak, że dziewczyna nie widziała w nim mężczyzny. Przede wszystkim nie chciała, by jej wyobrażenie ich relacji przerosło rzeczywistość. Chłopak był dla niej atrakcyjny, potrafił ją rozśmieszyć, ale nie znała go na tyle dobrze, by móc przekazać mu wszystkie zawarte w sobie emocje. Była też trochę strachliwa, zakładała na siebie tarczę, którą mało kto potrafił pokonać. On z pierwszą warstwą poradził sobie wyjątkowo łatwo, pytanie czy będzie chciał zburzyć kolejne ? - Jakie podobają Ci się dziewczyny? - Zapytała pewnego dnia nim zdążyła ugryźć się w język. Lubiła bezpośredniość w ludziach, ale jej ta cecha przychodziła tylko wtedy, gdy zamiast mózgu korzystała z emocji. Nim cokolwiek odpowiedział, szybko znalazła wyjaśnienie swojej gafy. - Podobasz się mojej koleżance. - Co ona sobie właściwie myślała? Ten chłopak był pożądany przez większość szkoły - wśród gryfońskich dziewczyn wielokrotnie słyszała piski i westchnienia. Nie jedna dziewczyna spytała ją czy ich zapozna, ona natomiast stwierdzała, że łączą ich za słabe relację, by kogokolwiek mu przedstawiać. Kłamała - po wczorajszym "odratowaniu" był jeszcze bliższy jej sercu niż dotychczas. Zastanawiało ją tylko jedno - co on właściwie myślał o niej. Mógł ją lubić, szanować, ale czy nie była tylko łatwą przepustką do dobrych ocen? Wyrzuciła z głowy te myśli i znów wlepiła wzrok w książkę. Chciała by ten dzień już po prostu się skończył, jej powieki powoli zamykały się pod wpływem zmęczenia. Ich wspólny wieczór powoli dobiegał końca, tak więc wzięła pracę którą napisał i zaczęła ją uważnie studiować. Zobaczyła kilka błędów, które poprawiła. - Będziesz musiał jeszcze raz przepisać to na czysty pergamin. - A przynajmniej ona by tak zrobiła. Perfekcjonistka w każdym calu, lubiąca mieć porzadek wszędzie. Tylko jednej rzeczy nie potrafiła uporządkować - własnego życia.
Chciała go uderzyć w twarz. Zrobić duży zamach i trafić w tę jego buźkę wykrzywioną w perfidnym uśmiechu, oznaczającym chęć tylko na jedną rzecz. Chciała widzieć jak błaga ja o litość. Tak, chciała żeby ciepiał jak ona cierpiała przez każdą sekundę jej życia spędzoną u jego boku. A jednak nie mogła, do jasnej v=cholery nie mogła bo czego by nie robiła, i tak jej ciało pragnęło z całej siły dotyku tego idioty, jego ciepłej dłoni na jej nadgarstku, oddechu omiatającego jej szyję. To był horror. Zamyśliła si na chwilę, jedną dłonią nie wiedzieć czemu wędrując w górę jego uda, drugą zaś kreśląc skomplikowane wzory, boże żeby jakąś klątwę czy coś w ten deseń, na jego szczęce. - Chym, no nie wiem- mruknęła zatrzymując jedną dłoń tuż przy jego rozporku- Niedługo masz mecz, i chyba musisz się przygotowywać, prawda? Poza tym powinnam się uczyć- mówiła prawdę! W końcu w jakiś sposób udało jej się zapanować nad jej ciałem. Może nie było to jeszcze coś wielkiego, jednak zawsze jakiś postęp. Od drobnych sugestii do sprzedania łomotu droga jest bardzo krótka, aczkolwiek niezwykle trudna. Posłała w jego stronę słodki uśmiech, składając na jego ustach delikatny pocałunek.
Przytaknęła mu bardzo niechętnie, odprowadzając go wzrokiem z Sali. Dopiero kiedy wyszedł z pomieszczenia znowu odzyskała jasność myślenia. Zacisnęła dłonie w pięści. Nigdy nie czuła się tak źle. Nigdy tak bardzo ją nie bolało. Nigdy nie była tak mocno zraniona, wręcz poszatkowana na części. Ostatkami sił stłumiła szloch, gdy nagle objęły ją czyjeś ramiona. Nie musiała nawet unosić wzroku, by wiedzieć kim jest ta osoba. Odwróciła się wtulając twarz w szatę Syriusz. - Przepraszam cię- powiedziała szeptem, po raz pierwszy od dłuższego czasu odprężając się. Tak, on był dla niej ostoją, filarem który nadal trzymał ją w górze, jedynym którego kiedykolwiek kochała, oraz tym który zawsze potrafił ją pocieszyć. Ale nawet Łapa w tej sytuacji nie mógł nic poradzić. Mogli tylko czekać i cierpieć.
Siedziała nad książkami już bitą godzinę, nadrabiając zaległości jakie narobiła sobie w ciągu tygodnia, gdy nagle do jej dormitorium wkroczył Ian. Spojrzała na zegarek. - Wieczór zaczyna się za godzinę- mruknęła, posyłając mu uśmiech, taki nieszczery jak ślizgon, po czym wróciła do czytania książki od trasmutacji.
Kręcił głową z zażenowaniem. Ian popisywał się jak zawsze. Nie umiał robić nic innego. Czarny Pan opowiadał jak to potrzebuje Blake'a ze względu na jego ojca, który pracuje w Ministerstwie Magii oraz matki, która jest reporterką w Proroku Codziennym. Voldemort musiał mieć dostęp do tych dwóch miejsc bez problemów. Malfoy jednak nie słuchał go i patrzył na Ian'a z niemałym obrzydzeniem. Ciągle czekał aż to Spotkanie się skończy z cholerny Ian wstąpi do Szeregów Czarnego Pana i nie przeżyje katuszy, które dostarczyłaby mu inicjacja. W głowie miał tylko słowa Carrie, która opowiadała mu o tym co zrobił brunet. W tym momencie Jace zdał sobie sprawę, że nie jest chociażby w najmniejszym stopniu tak brutalny i okrutny jak on. Życie Blake'a było puste. I to nie czyniło go człowiekiem. Tylko potworem. Był taki sam jak Voldemort, a przecież Ian tak bardzo nim gardził. Tylko Czarny Pan nie używał amortencji, by posiąść dziewczynę, której pragnie. Malfoy nie mógł już znieść widoku Ślizgona i podszedł do Voldemorta. Nie bał się z nim rozmawiać. Był jednym z jego ulubieńców. Jedynie jego obecność sprawiała w nim niepokój. Spytał z pewnością siebie, czy mógłby dzisiaj opuścić Spotkanie wcześniej. Voldemort nie pytał dlaczego, jedynie machnął ręką i uśmiechnął się miło(?). Blondyn skłonił się nisko i ruszył powoli w stronę Hogwartu. Spojrzał jeszcze przelotem z ogromnym obrzydzeniem na bruneta. Blake wiedział, że coś było nie tak. Jednak z całą pewnością nie spodziewał się, że Malfoy wie o wszystkim.
Szedł pospiesznie przez ciemny las, który oświetlała jedynie blada tarcza księżyca. Kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk przystanął i zamknął oczy. Napawał się krzykiem bólu. Jak widać Malfoy również nie był całkowicie normalny. Również był sadystyczny, tylko Jace'a i Ian'a różniła jedna rzecz. Blondyn miał powód być psychicznym. Miał powód cieszyć się z bólu Ślizgona. Voldemort bez dwóch zdań potraktował go Cruciatusem. Blondyn był już uodporniony na ten ból. Jeśli w ogóle można tak powiedzieć. Tyle razy ugodziła go ta fala paraliżującej energii, że nie czuł już go. Wciągnął głęboko czyste powietrze do płuc i ruszył przed siebie uśmiechając się cynicznie. "- Ale zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby cierpiał tak jak Ty. - powiedział patrząc Carrie z powagą głęboko w oczy. -Obiecuję. - dodał. Każdy wiedział, że jeśli Malfoy coś obieca, z pewnością dotrzyma słowa. "
Słysząc krzyki rozchodzące się po lesie przystanął nagle. To mu nie starczało. Odwrócił się na pięcie i po kilku sekundach był spowrotem w miejscu Spotkania. Voldemort był wyraźnie niezadowolony. Blake już nie mógł wstać. Leżał bezbronnie na ziemi ledwo oddychając. Jace stanął obok Czarnego Pana patrząc z zażenowaniem na leżącego Ślizgona. - Jace, mój drogi - odezwała się zakapturzona postać. - Zostawiam go tobie, zajmij się nim i przekonaj aby zmienił zdanie. - kiedy to powiedział zniknął. Był naprawdę zdenerwowany. Blondyn został sam z Blak'iem podchodząc bliżej niego. - Czego ty ode mnie chcesz? - wysapał Ian, patrząc na niego wyczekująco. Przez chwilę miał zamiar postawić go na nogi i pomóc dojść do zamku, jednak przypomniał sobie co ten dupek zrobił Carrie, którą Malfoy uważał za swoją młodszą siostrę. Rzucił na niego ponownie zaklęcie Cruciatusa. Oddychał głęboko patrząc na wijącego się 16-latka. Zacisnął zęby luzując uścisk na różdżce. - Żebyś cierpiał jak Carrie. - warknął. - Chociaż to co czujesz w tym momencie jest niczym w porównaniu z tym co ZROBIŁEŚ. - zaakcentował mocno ostatnie słowo. Wściekłość jeszcze bardziej go ogarnęła iponownie rzucił na niego zaklęcie, tym razem krócej. Otarł zimny pot spływający mu po czole nie patrząc na Blake'a. Odraza jaką czuł do niego była ogromna.
Nie czuła nic. Była jedynie pustym naczyniem bez niczego, dumy, uczuć, bólu, wszystkiego! Leszka na pościeli obejmując kolana ramionami. Nie byla w stanie nic zrobić. Krzyknąć, płakać...była bezradna jak nigdy w życiu. I bała się. Bala wie wystawić głowę poza dormitorium, spojrzeć w twarz swoim znajomym, znów zobaczyć zmartwioną, nie teraz juz pewnie zrozpaczoną twarz ukochanego. Nie chciala patrzeć na jego ból związany z jej osobą. Straciła i twk juz zbyt wiele. Nie mogła stracić jeszcze więcej. Podniosła się powoli starając sie zignorować ból, rozchodzący się po jej ciele niczym fala tsunami, zalewającego ją od stóp aż po czubek głowy. Zeszła z łóżka. Stała tak chwilę nie odrywając wzroku od palców swoich stop, stopniowo wodząc spuchniętymi od łez oczami w górę. Pierwszy siniak pokazał sie na nodze. Drugi i trzeci także. Reszta pokrywała niemal w całości jej brzuch oraz ramiona. Byla zbyt delikatna. Od dziecka wiedziała, ze byle uderzenie może zrobić jej krzywdę, jednak nigdy nie była w tak fatalnym stanie. Cała skóra paliła ją. Ona płonęła żywym ogniem! To co jej zrobił nie miało wytłumaczenia, nie miało żadnego realistycznego pokrycia w postaci byle wytłumaczenia. Nie było dla niego żadnej nadzei. Teraz nawet jej ciało nie reagowało na wzmiankę o nim. Brzydzila sie nie tylo nim, ale i sobą. Czuła wstręt do swojego ciapa, chciala sie go pozbyć, wyjść ze swojej skóry. Ale nie mogła. Nie chciała, na Merlina za bardzo się bała. Pośpiesznie założyła najbardziej workowate ubrania jakie posiadała. Nikt nie mógł zobaczyć co jej sie stali, nikt wogóle nie mógł zobaczyć tego co widział Ian. Nikt więcej jej w ten sposób nie skrzywdził, juz nigdy się nie da. Usiadła na łóżku. Czekała. Czekała i czekała aż drzwi się otworzyły i staną w nich Black. On, nie Ian. Jej najlepszy przyjaciel. Podszedł powoli, ostrożnie stawiając kroki. Usiadł tuż obok niej, a ona...ona sie cofnęła. Potrzebowała jego bliskości, ale nie dała się dotknąć. Nie potrafiła się przemóc. Siedzieli tak w ciszy, aż w końcu ona położyła sie na jego kolanach i zasnęła. ... Nawet czas nie mógł jej pomoc. Pomimo całego dnia bez tego potwora Carrie nadal czuła na sobie jego obślizgłe łapska, a liczne siniaki dawały jej sie coraz bardziej we znaki. Bolało ja przy każdym ruchu, oddechu...za każdym razem nawet gdy mrugnęła. Iza tym niw Kohla być nigdzie sama, juz inni o to zadbali. Wprawdzie tylko jedna osoba wiedziała co tak naprawdę sie stali, reszta z jak domu solidarnie stanęła za nią murem dając pewien rodzaj ochrony. Siedzieli wszyscy razem przy stole w jednej sali. Ona na środku, reszta po je bokach, byle tylko nie pozostała sama. Tak bylo dobrze dla niej. W jakiś sposób czuła sie bezpieczna. [ja tez sie nieco rozpisałam. ;)]
[ Ja tam nie panikuje :). Po prostu gdyby moja osóbka została pominięta to pragnę przypomnieć, że miało to miejsce - każdemu się zdarza :). A jeśli nie to czekam cierpliwie :). ]
Gdy chłopak zaczął błądzić swoimi dłońmi pod bluzką Chan w celu zdjęcia jej, dziewczyna ponownie złączyła ich usta. Chciała w jakiś sposób odciągnąć jego uwagę od tego, co planowała zrobić. Wyciągnęła rękę w kierunku widzianej wcześniej różdżki. Kiedy kawałek wyrzeźbionego drewna natknął się na jej smukłą dłoń ścisnęła przedmiot dosyć mocno. Powoli przeniosła różdżkę do szyi Ian'a, a kiedy wbiła trochę tuż nad przełykiem oderwała się od niego. Mężczyźni według Chan byli tak bardzo prostolinijni. Wystarczył jeden pocałunek, by wyobrażali sobie zbyt dużo. Kiedy chłopak poczuł znaną mu rzecz przytkniętą do jego skóry zatrzymał się. Jego dłonie przestały trzymać koszulkę Chantelle. Koniec zabawy... - Może się podroczę, może cię oszukam, może ci ucieknę - mówiła wolno, zupełnie tak, jakby zastanawiała się którą opcję wybrać. Przekrzywiała różdżkę tak, że głowa chłopaka podążała za wskazywanym przez nią kierunkiem. - Nie wydaje ci się, że moja wizyta się trochę przedłużyła?
Ta rozmowa brnęła w kierunku, którego się obawiała. Nie była mistrzem flirtu, natomiast jednego była pewna - chłopak zdecydowanie miał za wysokie mniemanie o samym sobie. Cecha ta była jedną z tych, które u Lioness wywoływały mdłości. - Czyżbyś mnie podrywał? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie i uśmiechnęła się delikatnie. Nie sądziła, że ktokolwiek może wyprowadzić ją z równowagi taką błahostką, w końcu dziewczyna nie należała do osób, które wyrażają wiele swoich emocji, teraz również nie zamierzała tego po sobie poznać. Odsunęła się od niego delikatnie, co w mniemaniu niektórych mogło wyglądać jak próba niedostępności, a to nie do końca o to chodziło. Li nie była typową dziewczyną, więc typowe sztuczki po prostu na nią nie działały. - Co to oznacza "w sobie to coś"? - Teraz już nie mogła się wycofać, zresztą chłopak łatwo ją przejrzał. Może nie do końca miał rację, jednak w istocie jasnowłosa próbowała go poznać w typowo "romantyczny" sposób. Była na siebie trochę zła. Czy to, że jest jedną z niewielu osób, które ją polubiły od razu oznacza, że musi być dla niej kimś ważniejszym niż tylko przyjacielem? - Wszystkie kobiety mają podobne wnętrzności, więc nie sposób odróżnić lepszą od gorszej. - Poirytowanie, które towarzyszyło tej wypowiedzi drażniło ją samą, ale nie do końca odpowiadał jej sposób w jaki chłopak z nią rozmawiał - Co prawda niektóre mają bardziej zepsute wnętrzności, drugie mniej. - Wzruszyła ramionami. - Każdy jest na swój sposób wyjątkowy, to czy ktoś odpowiada właśnie Tobie musisz stwierdzić sam. Wstała z miejsca i powoli zaczęła zbierać swoje wszystkie książki. - Nie na każdą z nas działają Twoje metody. - Rzuciła nadal kontynuując zbieranie książek. Zerknęła na niego tylko na chwilę, jednak w tym czasie nie była w stanie niczego wyczytać z jego twarzy, gdyż w między czasie jedna z książek z hukiem upadła na jej nogę. Niezdara - skarciła siebie w myślach. Właściwie zamierzała już odejść, jednak koniec końców odpowiedziała na pytanie które jej zadał. - Uwielbiam mugolskie kino. - Rzuciła rozmarzona przypominając sobie chwilę, gdy chodziła z mamą do mugolskiego kina na filmy animowane. - Uwielbiam wodę. - Dodała nie do końca wprowadzając go w szczegóły, z pewnością sam również miał swoją wyobraźnię. - Spacery nie są moją ulubioną czynnością, uważam je za zbyt nudne. - Rzuciła mu ostatnie spojrzenie, nie bardzo wiedząc jak się pożegnać. Na chwilę obecną chciała po prostu odejść. Nadal czuła na sobie jego usta i nie do końca wiedziała w jaki sposób powinna się teraz z nim pożegnać. - Mam nadzieję, że dostaniesz dobrą ocenę. - Pochyliła się nad siedzącym chłopakiem, złożyła szybki pocałunek na jego czole i odeszła. Długo błądziła po korytarzach nie wiedząc co ze sobą zrobić. Jej serce biło jak szalone, czuła w sobie pomieszanie szczęścia ze złością. W końcu po prostu poszła położyć się spać wierząc, że poduszka przyniesie jej ukojenie. Zasnęła w mgnieniu oka ciekawa co przyniesie jej następny dzień, Czyżby chłopak miał jakieś plany wobec niej?
Kiedy chłopak ruszył w jego kierunku chwiejnym krokiem spojrzał na niego. Dopiero teraz zauważył jak bardzo był żałosny. Pokręcił głową z zażenowaniem. Miał gdzieś jego życie. To, że zalazł mu za skórę chcąc się popisać i zwrócić na siebie przed Kate i resztą szkoły sprawiało, że nie umiał sam sobie wyrobić szacunku i dobrego zdania. To, że zgwałcił Carrie, dziewczynę, która była dla niego rodziną, jedną z nielicznych, o których się troszczył stawiało go w najgorszym świetle. Malfoy nim gardził. Dosłownie czuł obrzydzenie jego osobą. - Masz nie wpierdalać się w moje sprawy, zrozumiałeś?! Nic nie zrobiłem Carrie! To ona do mnie przyszła, sama tego chciała! - kiedy to usłyszał zacisnął pięść i wytrącił mu różdżkę z ręki. - Jesteś żałosny. Spróbuj jeszcze raz zbliżyć się do Carrie, a osobiście Cię tak skatuję, że wylądujesz w szpitalu na stałe! - warknął i kopnął go z taką siłą, jakiej jeszcze u siebie nie widział. Wymierzył mu kilka ciosów, może kilkanaście, przez furię złości nie liczył. Jednak gdy zobaczył, że Blake zwija się z bólu splunął na niego i podszedł do miejsca, w którym leżała jego różdżka. Nadepnął na nią tak, że złamała się wpół. - Zgnij tu. - fuknął po czym odszedł zostawiając go kompletnie samego na pastwę zwierząt i innych stworzeń.
Dzisiejsze zajęcia nie wniosły niczego nowego do jej życia. Jak zwykle znała odpowiedź na każde zadane pytanie, robiła notatki, uważnie słuchała. Być może w dniu dzisiejszym była trochę bardziej rozkojarzona, jednak nikt nie znał jej na tyle dobrze, by to zauważyć. Ot kujonka nie mądrzyła się tak dużo jak zazwyczaj, trochę częściej wpatrywała się w przeciwległą ścianę. Zresztą kogo to tak naprawdę obchodziło? Ważne, że gdy się ją poprosiło lub zaszantażowało to pisała lub dawała przepisać zadania. Nic innego dla większej ilości nie miało znaczenia. W dużej mierze była to jej wina - nie otworzyła się przed tymi osobami kiedy miała możliwość. Sama była sobie winna. Po zajęciach postanowiła udać się do biblioteki, jednak jej plany szybko zmieniły swój bieg, gdy zobaczyła przed sobą ciemnowłosego chłopaka z kartką w ręku i uśmiechem na twarzy. Napis: wybitny wydawał się zupełnie zaprzeczać istocie chłopaka, ale jakie miało to znaczenie teraz dla niej? Cieszyła się, że mogła mu pomóc. Nie oczekiwała niczego w zamian, jego uśmiech był dla niej wystarczającą nagrodą. - Cześć. - Odpowiedziała biorąc do ręki pergamin. Nie spodziewała się poczuć znów jego ust na swoim policzku. Gdy to zrobił przystanęła na chwilę przyglądając się jego plecom. Kogo próbowała oszukać? To nie mogła być już zwykła przyjaźń, za dużo było w tym czułości i ciepła. A może za dużo sobie wyobrażała? Może chłopak chciał po prostu okazać jej wdzięczność za okazaną jej pomoc? Poczuła rozczarowanie, jednak złe myśli szybko opuściły jej głowę, gdy tylko na nowo zobaczyła jego twarz. Nie miała nic do stracenia. Nie mogła całą wieczność udawać, że jest tylko jej przyjacielem, to sprawiało by jej więcej bólu niż samotność. Już teraz wiedziała, że nie potrafiłaby oglądać go z innym kobietom. Pozostały więc dwie opcje: bycie razem lub całkowite rozstanie. W końcu usiedli na jednej z wolnych ławek czując na sobie spojrzenia wszystkich wokół. Powoli możliwość udawania, że nic ich nie łączy przestawała być możliwa. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, teraz nawet nie mieli ze sobą książek. Jego pytaniem rozbawiło ją do tego stopnia, że wybuchnęła śmiechem. Dziwne uczucie, gdy radość rozpiera Twoją pierś i nie jesteś w stanie powstrzymać pozytywnych emocji, które władają nad Twoim ciałem. Nie wiedziała kiedy ostatnio takowe emocje były częścią jej życia, nie pamiętała nawet jak brzmi taki śmiech w jej ustach. Po chwili uspokoiła się pozwalając na nowo powrócić swoim nienaturalnym odruchom. - Co można robić w wodzie? - Zapytała siląc się na powagę. - Ianie można się na przykład kąpać. Nie ma nic lepszego niż woda, która obmywa Twoje ciało w ciepły dzień. Najlepiej jest mieć na sobie strój kąpielowy, ewentualnie bieliznę, jeżeli takowego nie posiadasz. - Podkuliła pod siebie nogi, oparła rękę na jego ramieniu i delikatnie się do niego uśmiechnęła. - Można się ścigać, chlapać albo po prostu przytulać. - To ostatnie wyszło z jej ust zupełnie bez jej udziału. Bezmyślność w ostatnim czasie towarzyszyła jej na każdym kroku jak najbliższa przyjaciółka. Tym razem nie miała pretensji do samej siebie o słowa, które wydobyły się z jej ust - przecież i tak miała w planach powiedzieć mu o prawdziwości swoich uczuć, jeżeli mogła to w ten sposób nazwać. Wiele razy była zakochana, tym razem nie do końca takie uczucia jej towarzyszyła. Nie potrafiła ich nazwać, nie potrafiła ich opisać, ale były dla niej wyjątkowo przyjemne. - Czy to będzie randka? - Zapytała wprost, czując jak z jej serca spada ogromny kamień. Zmieniała się, można by nawet powiedzieć, że za jego sprawą rozkwitała. Była strachliwa, zawsze skupiona samej sobie i swoich zachowaniach. Na swój sposób była egoistką, nie oddawała nikomu ciepła, które nosiła w sobie. Lód pokrył jej ciało, serce opłakiwało pustkę, które miało w środku. Czyżby teraz miało się to zmienić?
Być może przejmowanie inicjatywy nie było jej specjalnością, nie potrafiła być nieprzewidywalna, potrzebowała do tego bodźca. Być może coś teraz miało się zmienić, może miała być teraz osobą, która zawładnie światem towarzyskim - czas pokażę. Przyglądała mu się niecierpliwie czekając na jego odpowiedź. Chciała by wprost powiedział jakie ma plany wobec niej. Gdyby były one inne od tych, które sama miała wobec niego znała by prawdę, a nawet najgorsza prawda jest lepsza od najpiękniejszego kłamstwa. Jednak gdyby ich plany były podobne mogliby powoli kroczyć w tym kierunku. Nie chciała się spieszyć, nie chciała wywierać na nim presji, jednak teraz gdy znała swoje osobiste emocje, chciała by relacja ta rozwinęła się względnie do sytuacji.
Uśmiechnęła się do chłopaka i razem z nim ruszyła tam gdzie umownie znajdował się parkiet.Czując, że brunet przyciąga ją do siebie i kładzie dłonie na jej tali, zarzuciła mu ręce na szyję. Wokół nich kręciło się jeszcze kilka par. Czuła na sobie palące spojrzenia zazdrosnych dziewczyn. Bawiło ją to i dawało mnóstwo satysfakcji. - Wszyscy na nas patrzą - szepnęła z uśmiechem gdy kołysali się w rytm muzyki. Oparła głowę o jego ramię i westchnęła cicho upajając się zapachem perfum Iana. Zawsze miała do nich słabość. - Całkiem nieźle dziś wyglądasz Blake - rzuciła zaczepnie mierząc go od stup do głów. Nigdy nie dziwiło jej to, że chłopak tak działał na żeńską część Hogwartu. Był przystojny.
Spojrzała na dwie krukonki, nieco młodsze od niej z lekką uniesioną brwią. Przeczytała list jeszcze raz, i jeszcze raz…nie, to nie mógł Malfoy, przynajmniej nie ten którego znała. Jak mógł się dowiedzieć, skoro mu o tym powiedziała, sama z siebie? To był podstęp. Kolejne zagranie Iana. Kolejny ruch w grze. Kolejna partia. Carrie wymusiła uśmiech, posyłając go w stronę dziewczyn. Bała się go, jednak bardziej obawiała się jego zamiarów niż jego jako człowieka. I to dodawało jej siły. Mogła się mu przeciwstawić, pokazać kto tu tak naprawdę ma władzę, oraz że wcale nie jest tak bezradna, że tez ma pazurki, może nieco za bardzo spiłowane, ale jednak mogą zadrapać, i to mocno. - Poczekajcie chwilę- powiedziała widząc jak dziewczynki zbierają się do odwrotu. Szybko wyjęła pióro, bazgrząc kilka niezgrabnych zdań na kartce- Zanieście to mu. I nic więcej. Żadnego proszę dziękuję. Stawka była zbyt wysoka, a słowa mogły w równym stopniu ją zdradzić, jak i upewnić chłopaka o swoim posłuszeństwie. Dwa słowa: Będę czekać I rzeczywiście, czekała ze schowaną w wysokim bucie różdżką, oraz zapasową w kieszeni, gdyby coś poszło nie tak. Była krukonką, wprawdzie osłabioną przez ostanie wydarzenia, ale jednak. Była przygotowana na wszystko.
Bała się, a jakże. Kto postawiony w jej położeniu by się nia bał. Poza tym była dziewczyna o dość kruchej budowie, a on no cóż. Można rzec że nie dzieliła ich tylko płeć a i walory fizyczne. Bez problemu mógł ja unieruchomić, zrobić z nią co tylko chciał. I taki właśnie był plan. On krzyczał a ona stała, a kiedy skończył ona uśmiechnęła się do niego złośliwie i perfidnie, jak nie ona. Bo w zasadzie przed nim już nie stała ta sama dziewczyna co kiedyś Nie było jej odkąd zaczął podawać jej to świństwo. Zmieniła się. - Jesteś taki przewidywalny, a zarazem żałosny- powiedziała w jednej chwili wyciągając różdżkę i błyskawicznym ruchem przystawiając ja do gardła chłopaka, tym razem to jemu uniemożliwiając ruchy- Myślałam, że masz coś w głowie. Widać się pomyliłam. Taki słaby- wysyczała po czym uderzyła go z całej siły wolną ręką, a było jej trochę, po czym nadal celując w niego różdżką krzyknęła- Drętwota!- i chłopak runął jak długi na ziemię. Podeszła do niego, kucając przy nim, jednocześnie upewniając się czy ją słyszy. - Mała rada na przyszłość, Ian- warknęła gardłowo- Następnym razem upewnij się że amortencja działa, i czy dziewczyna przypadkiem nie ma jednego z twoich kubków z małą próbką tego świństwa. A tak poza tym to nie waz się grozić mojej rodzinie, bo pożałujesz- powiedziała wstając po czym zamachnęła się różdżką- Expelliarmus- krzyknęła, i w tym samym momencie ciało chłopaka odleciało, spotykając się z ścianą- Skończyłam- mruknęła szybko oddalając się z tego miejsca. Sprawianie mu bólu dawało jej przyjemność, ogromną przyjemność większą niż tabliczka włoskiej czekolady czy nowa książka. Nie chciała przestawać, a jednak obiecała mu zemstę długą, pełna cierpienia i bólu, a ona słowa dotrzymuje. Będzie się jeszcze palił w czeluściach piekła, już ona o to zadba.
Brunetka otworzyła powoli oczy i stwierdziła, że się nie bardzo wie gdzie jest i co się działo, a jedyne co czuła to ciepło i perfumy Iana. Rozejrzała się nieznacznie i zauważyła, że na kimś siedzi. Wciąż znajdowała się w Pokoju Wspólnym, który teraz świecił pustkami. Musiała zasnąć pod koniec imprezy. Ostatnią rzeczą jaką pamiętała były ramiona bruneta. Podniosła głowę od razu trafiając na jego twarz. Spał obejmując ją jedną ręką. Uniosła brwi w geście uznania za to, że udało mu się zasnąć w takiej pozycji. Spróbowała wstać, tak by go nie obudzić. Niestety najmniejszy ruch z jej strony wywołał szeroko otwarte oczy chłopaka, zupełnie jakby jego mózg cały czas był ustawiony na czuwanie. - Dzień dobry - uśmiechnęła się delikatnie muskając jego wargi swoimi na powitanie. Ian przetarł zaspane oczy i poprawił swoją pozycję na fotelu jednak nie odpowiedział nic tylko mruknął coś pod nosem. Był wyraźnie niewyspany. - Dlaczego mnie nie obudziłeś? Musiało być ci strasznie niewygodnie - dodała dziewczyna z wyrzutem.
Pamiętała, jak mogła zapomnieć najgorszych chwili w jej życiu, kirdy to po raz pierwszy nie kontrolowała sytuacji, a on, on ją...tak bolało, a ona może i była słaba, ale nauczyła się jednego. Nigdy nie trać wiary w siebie. To było głupie, jednak całkiem prawdziwe i w dodatku nadal będą ce jednym z filarów trzymających ją na prostych nogach. On tego nie rozumiał. Dwulicowe dranie nie mające niczyjego wsparcia nigdy nie tego nie pojmą. Pozbawieni bliskich osób mogą tylko domyślać się, albo nawet łudzić się czym może się stać potęga bliskości ukochanych osób. - Tak, pamiętam i nigdy nie zapomnę- powiedziała cicho, nawet nie do końca chcąc aby słyszał- Czułam twoje obślizgłe macki na swoim ciele, twój oddech będący dla mnie trującym gazem, pot obrzydliwy jak ślina żaby. Nigdy tego nie zapomnę, i wiesz co? Może to i lepiej, bo kiedy Voldemort wypowie dwa słowa ja nie będę cię żałować- uśmiechnęła się pod nosem- O tak będę patrzeć jak wijesz się pod dotykiem jego różdżki, jak Nagini wchodzi w ciebie powoli, zostawiając pustkę w twoim wnętrzu, jak krzyczysz błagając o litość, a jednak jej nie dostajesz. I wtedy zwrócisz się do mnie, będziesz całował mi stopy, przepraszał i tak w kółko, a ja…ja w końcu odstrzelę ci łeb, wysyłając go w paczce twoim bliskim- spojrzała na jego plecy- To nie ja ciebie powinnam się bać. Raczej to ty powinieneś obawiać się mnie. I wierz mi, nie znajdziesz bezpiecznego miejsca nigdzie na tej ziemi. Ja i tak cię dopadnę i odbiorę ci wszystko, by potem rozkoszować się twoim bólem i cierpieniem- to rzekłszy weszła do swojego dormitorium od razu siadając do biurka, i zaczynając pisać.
Etap pierwszy zakończony. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem, panie.
Uniosła do góry oczy, po raz pierwszy od wielu dni. Może przesadziła. Może powinna zapomnieć o tym co jej zrobił i zyc dalej. Nie potrafiła. Miała w sobie tą rodzinną zawziętość i determinację do działa, oraz coś, co nie koniecznie było dobra cechą, a jednak cały czas motywowało ją do pracy- pamiętliwość, czy może nawet mściwość. Nigdy tak bardzo się nie starała. Wkładała każdą cząstkę siebie by tylko zadowolić Czarnego Pana, aby ostatecznie przyjął ja do siebie. Udało się, chociaż i tak przez wzgląd na nazwisko zostałaby przyjęta jednak musiała udowodnić swoją wartość, pomimo tego co jej się przytrafiło. Już nigdy nie popełni tego błędu. - Droga wolna- mruknął Voldemort niedbale machając na nią ręką. Tyle jej wystarczyło. Spojrzała na Iana z pewnej odległości. Znów z jakąś biedną dziewczyną. Szczerze jej współczuła, bo sama dała się kiedyś nabrać na tą jego buźkę. On był bestią i zasługiwał na karę. Machnęła różdżką i w tym samym momencie przed chłopakiem pojawiła się sowa, zwykła płomykówka jak ich wiele w tej szkole. Jednak ta oznaczała jego zgubę. Patrząc jak zabiera z jej nóżki zwitek pergaminu, dziewczyna jeszcze raz machnęła różdżką a obok niego pojawiła się kolejna sowa, tym razem puchacz z inną wiadomością. Był to krótki przekaz, niezwykle jasny aby nie mógł z niego wyczytać żadnych podtekstów. Dzisiaj o północy Zakazany Las. Dziewczyna uśmiechnęła się gorzko, usuwając się w cień.
[Spokojnie, Ian nie zginie i takie tam…tylko tak mówię już informacyjnie :)]
- Jesteś taki głupi- mruknęła do siebie gdy tylko ją puścił- I taki przewidywalny. Nawet się nie zorientował kiedy zaszli go os tyłu. Dwoje krzepkich mężczyzn ukrytych za ciemnymi szatami z uniesionymi wysoko różdżkami . To było za proste. Prawda była taka, ze spodziewała się po nim chociaż krzty rozsądku. Pomyliła się i to bardzo. Żaden normalny człowiek nie poszedłby o północy sam do zakazanego lasu, nawet jakby miła się spotkać z niby nic nie znaczącą dziewczyną. - Teraz- powiedziała spokojnie. To miało być szybkie i było. Kilka setnych sekundy a z różdżek śmierciożerców wytrysnęło białe światło, a Ian leżał na ziemi całkowicie bezbronny. Po chwili goryle ujęli go za ramiona, stawiając go tuz przed krukoką, która przyglądał u się z kamienną twarzą pozbawiona jakichkolwiek emocji. Uniosła swoją różdżkę, dotykając jej czubkiem policzka chłopaka. - Taki słaby- powiedziała przekręcając lekko głowę w bok- I nieporadny- uniosła wzrok na śmierciożerców- Zanieś go do kryjówki. Dołączę do was niebawem- rzekła po czym teleportowała się wprost do swojego dormitorium. Następnego dnia, zgodnie z obietnicą zjawiła się w małej chacie gdzieś na drugim krańcu zakazanego lasu, doskonale ukrytej przed ludzkimi oczami. Weszła do środka, od razu stając twarzą w twarz ze swoim oprawcą. Znajdowało się tu tylko jedno pomieszczeni, chociaż wcale go nie przypominało. Był to po prostu zbitek przypadkowych desek, oraz gałęzi, której daleko było do ideału. Ian wisiał na środku. Nie siedział, bo to by było za proste. Powieszony za ręce jeszcze w żaden sposób nieokaleczony, lecz rozebrany i pozostawiony tylko w bokserkach, ze względu na niską temperaturę oraz ogólny całokształt tego, co miało się z nim dziać. Podeszła do niego powoli, stając kilka kroków za jego plecami. - Możecie odejść- powiedziała, po czym zwróciła się do Iana- I jak wygodnie?
Nie była do końca pewna tego co miało się wydarzyć. Był jedyną bliską jej osobą i może właśnie tak miało pozostać? Sprawy damsko-męskie nie były jej specjalnością, nie potrafiła odróżnić co jest typowo przyjacielską relacją, a co już miłosnym uniesieniem. Po prostu nigdy nie miała przyjaciela, nie mówiąc już o kimś kogo mogłaby szczerze, prawdziwie kochać. Nie miała pewności czy chciała zaryzykować. Miłość bywała trudna, burzliwa, rozpoczynała się w bardzo prosty sposób, a kończyła jeszcze łatwiej. Po cielesnych i duchowych doznaniach nie ma możliwości powrotu do starej, dobrej przyjaźni. Jeżeli go utraci nie będzie miała już niczego - czy naprawdę chciała zaryzykować? A może powinna się wycofać, zapomnieć o jakichkolwiek emocjach i znów być starą, dobrą samotną Lioness? Tej nocy długo nie potrafiła zasnąć i właściwie do samego końca nie podjęła decyzji - nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji. Postanowiła dłużej o tym nie myśleć - czasem lepiej ponieść się chwili.
Swój dzień rozpoczęła trochę później niż powinna, ale niepewność nie pozwoliła wstać jej z łóżka. Długo pakowała swoje rzeczy do tego stopnia, że na miejsce przybyła spóźnienia. Zazwyczaj jej się to nie zdarzało, jasnowłosa była chodzącym zegarkiem, więc wydawało się, że chłopak zauważy tą zmianę, ale nic takiego się nie stało. Nie powiedział na ten temat ani słowa, był rozpromieniony i niesamowicie szczęśliwy. Wydawał się w ogóle nie zauważać jej przygnębienia. Pogoda rzeczywiście była dziś wyjątkowo piękna - wiał delikatny wiatr, słońce ogrzewało wodę, ziemię i ludzkie ciała. Było jej na tyle ciepło, że rzeczywiście miała zamiar zdjąć z siebie ubrania, pozostając w samym stroju kąpielowym. Była trochę zawstydzona, ale w końcu uznała, że ma prawo na trochę dobrej zabawy. Jednego była pewna - z pewnością będzie pilnowała dziś samej siebie. Cieszyła się, że chłopak wpierw próbował nawiązać z nią konwersacje. Co prawda było to trudne, dziewczyna była dużo bardziej speszona niż zazwyczaj, lecz nie odpuszczał - brnął przed siebie nie oglądając się na nikogo innego. Nie rozumiała jego sposób pospieszenia jej. Zrobi to wtedy kiedy będzie miała jego ochotę, a przecież to że wejdzie do wody nie sprawi, że nagle będzie miała czterdzieści stopni i bicze wodne. Co więcej jego ton był wyjątkowo cierpki co trochę zbiło ją z tropu. - Posłuchaj. - Rzuciła zdenerwowanym głosem. - Jeżeli będę chciała to posiedzę sobie tutaj do gwiazdki, a to czy jest Ci zimno czy ciepło mnie nie interesuję. Nie lubiła, gdy mówiło jej się co ma robić. Usiadła na trawie, rozłożyła koc, napiła się wody i dopiero wtedy - widząc już irytacje chłopaka - powili zdjęła ze swojego ciała bluzkę i spodnie. Wiedziała, że działa mu na nerwy, robiła to z czystą premedytacją, by pokazać mu, że te tanie zagrywki i chęć dominacji po prostu na nią nie działają. Jeżeli szukał sobie łatwego łupu to trafił pod niewłaściwy adres. Na sam koniec zdjęła buty, włożyła różdżkę do torby i powoli weszła do wody. Uśmiechnęła się do chłopaka, czując że zachowała się nie do końca tak jak powinna. Trudno - była tylko człowiekiem.
Jasnowłosa uwielbiała zimno, co mogło być dziwne i trochę sprzeczne z ludzką naturą. W momencie, gdy zanurzała się w zimnej wodzie czuła, że naprawdę żyje, że istnieje. Nic nie miało dla niej teraz większego znaczenia, oprócz tego co właśnie było wokół niej. Przyglądała się jak tafla wody zmienia kształt za każdym razem, gdy tylko poruszy swoje ciało w prawo, lewo, do przodu lub do tyłu. Była zachwycona na tyle, że przez krótką chwilę zapomniała, że jest tutaj z kimś jeszcze. Co to za randka z samym sobą? Pytanie było dziwne biorąc pod uwagę otoczenie. - Uwielbiam wodę, nawet gdyby Cię tutaj nie było to byłabym szczęśliwa. - Cóż, nie miała w zwyczaju mówić wiele, ale jak już mówiła to zawsze prawdę. - Jest miło. - Dodała szybko, nie chciała go przecież urazić. Z natury była osobą, która nie chcę nikomu zrobić krzywdy, więc było oczywiste, że i jemu powie coś miłego. Oczywiście nie oznaczało to, że kłamała, jak najbardziej randka jej się podobała. - A Tobie? - Musiała o to zapytać. Była ciekawa czy lubi wodę, czy dobrze bawi się w jej towarzystwie. Pływała bardzo dobrze, jako dziecko trenowała, jednak mimo to chłopak był od niej znacznie szybszy. Nie była to rzecz zbyt trudna do zrozumienia, w końcu był od niej, większy, silniejszy i bardziej umięśniony. Jego sylwetka oczywiście mu imponowała, jednak nie miała w zwyczaju patrzeć na czyjś wygląd - liczyła się osobowość. I teraz można by pomyśleć, że każdy tak mówi - z tą różnicą, że Li nie była "każdym". Gdy ją zawołał była trochę zdziwiona, że on sam nie może do niej przypłynąć, w końcu od kiedy buda przychodzi do psa? Jednak mimo swoich trochę idiotycznych rozmyśleń ruszyła w jego stronę. Wyglądał na poważnego co sprawiło, że od razu sama nabrała powagi. Poczuła swego rodzaju satysfakcję, gdy podkreślił jak ważna jest ta randka. Właściwie to była zaskoczona tym wyznaniem, nie spodziewała się, że ta relacja jest dla niego tak ważna. Gdy przyciągnął ją do siebie, otworzyła szeroko oczy. Przecież ona jeszcze nigdy w życiu się nie całowała! Doskonale wiedziała, że czeka na jej ruch. - Pocałuję Cię. - Powiedziała szybko łapiąc powietrze. - Musisz mi jednak coś obiecać. - Spojrzała na niego lekko wystraszonym wzrokiem, mógł jednak wyczuć w nich również zaciętość. Musiał wiedzieć, że nie są to żarty. - Nie możesz mnie nigdy zranić, oszukać ani zdradzić. - Mówiła cichym głosem, nie chcąc by ktokolwiek cokolwiek usłyszał. - Jeżeli kiedykolwiek zrobisz jedną z tych rzeczy obiecuję Ci, że sprawię, że będziesz o mnie śnił nie dlatego, że tak bardzo mnie kochasz tylko dlatego, że będziesz mnie szczerze nienawidził. - Patrzała mu prosto w oczy. - Wiesz jaka jestem i wiesz, że nie żartuję. - Obawiała się, że go wystraszy, ale nie miała wyboru. Był to mechanizm obronny, znała samą siebie na tyle, by wiedzieć, że tego typu zajście mogłoby ją mocno zranić.
Nie słuchała go. Jego krzyki tylko drażniły jej wrażliwe bębenki. Uśmiechnęła się do niego, po czym niespodziewanie uderzyła go w twarz, z siłą porównywalną do siły dorosłego mężczyzny. - Za dużo gadasz- powiedziała trzymając mocno jego twarz. Patrzyła na niego przez chwilę po czym odeszła od niego kilka kroków, siadając na jedynym krześle w pokoju. - Wiesz, Crucio jest takie staromodne- powiedziała opierając głowę na dłoni, bawiąc się swoją różdżką- Każdy może je sobie rzucić, i tak dalej. To nudne- zrobiła dramatyczną pałzę, zatrzymując różdżkę wycelowaną w Iana- Znam fajniejsze sposoby na zabawę. A co do ubrań…tylko by przeszkadzały, poza tym będziesz musiał kiedyś znowu pojawić się w szkole, kiedy w końcu twój ojciec wyjdzie z ciężkiego stanu po upadku ze schodów. Byłoby chyba dziwne gdybyś nagle je zgubił. Mówiła bez emocji, jednak na jej twarzy cały czas gościł uśmiech tak mroczny jak samego Czarnego Pana. Przygotowywała się do tej chwili od kilku tygodnie. Nic nie mogło jej przeszkodzić. - W Slytherinie jest pewien czarodziej, zdecydowanie zaliczający się do grona tych lepszych ślizgonów. Ostatnimi czasy miała okazję go spotkać i wymienić się spostrzeżeniami. Bardzo mądry facet. I wiesz co? Dał mi pewną formułkę, o wiele gorszą niż Crucio. A wiesz dlaczego?- wstała podchodząc do niego- Bo Crucio kończy się po kilku sekundach, a to zaklęcie trwa i trwa- Stanęła naprzeciwko niego, zamykając oczy- Sectumsempra- krzyknęła a z jej różdżki popłynęło niebieskie światło, przenikające ciało chłopaka, od razu otwierając na jego ciele liczne rany, wywołujące ból nie z tej ziemi.
Zaśmiała się gardłowo. Bawiło ją jego zachowanie, naprawdę. Taki nieporadny i taki ciekawski, że aż słodki, gdyby nie ta cała sceneria, taka mroczna. - Ty nic nie zrozumiałeś co?- zakryła dłonią usta hamując kolejny napad śmiechu- Naprawdę?! Teraz nawet śmierciożercy obok niej wybuchnęli diabolicznym śmiechem, przypominającym skowyt wygłodniałych wilków, którymi tak naprawdę po części byli. Wszyscy śmierciożercy byli niczym drapieżnicy polujący na swoje ofiary powoli, by w końcu dopaść ją i zabić szybko. No cóż, jego katusze potrafią trochę dłużej. - Mała rada, oszczędzaj głos bo może ci się przydać- powiedziała- A skoro już mnie tak prosisz o te łańcuchy, może ci je zdejmę- widząc iskrę nadziei w jego oczach zaśmiała się głośno- Albo i nie. Po co ułatwiać ci życie?- zerknęła znacząco na swoich towarzyszy, którzy automatycznie unieśli swoje różdżki do góry- Ciekawa jestem jak ciało człowieka zareaguje na trzy Crucio jednocześnie. Teoria mówi, że powinien zginąć, ale wiesz co? Ty nie zginiesz. Kiedy spokojnie spałeś podałam ci środek utwardzający tkanki mięśni, przez co twoje ciało będzie bardziej odporne i nie powinno się rozlecieć, jednak jest jedno ale- będzie mocniej bolało. Na jej znak z różdżek wyleciały czerwone iskry a chatę wypełnił krzyk. - Wiesz, pewnie tak samo krzyczy teraz twój ojciec. Masz szczęście, że jemu przynajmniej wymażemy pamięć. Ty takiego komfortu nie masz- i znów wymówiła zaklęcie.
- Delikatnie- powiedziała do dwójki starszych od niej śmierciożerców- Pamiętajcie, ona ma żyć. To dość ważne, jeśli wszystko ma pójść po myśli. Zrozumiano?- musieli jej słuchać, to było oczywiste. Tak im kazał Voldemort, a oni byli jednymi z tych jego najwierniejszych psów do brudnej roboty. - Och Ian, Ian- mruknęła- I do czego to doszło? Leżysz przede mną taki poobijany. Czyżby cie bolało?- w tej samej chwili padł pierwszy kopniak, wcale nie aż tak lekki- Ups, noga mu się omsknęła. Musisz wybacz Groverowi, ostatnimi czasy nią miał za grosz rozrywki, ciągle tylko praca i praca- Spojrzała na śmierciożerców- Kiedy tu wrócę za dwa dnie ma żyć, w między czasie ktoś was zmien, ale pamiętajcie, ma być przytomny kiedy tu przyjdę, zrozumiano? Kiwnęli głową niemal jednocześnie, od razu zabiarając się za kopanie. - Pamiętacie, że istnieją też zaklęcia, jednak nie skupiajcie się na Crucio- dodała wychodząc z chaty. Jak mówiła, tak zrobiła i wróciła za dwa dni z kubkiem świeżej wody oraz jakimiś spodoniami.Rzuciła nimi w leżącego na ziemi, aczkolwiek lekko skrępowanego chłopaka. - Przebierz się, cuchniesz jak zgniłe jaj- powiedziała, stawiając obok niego szklankę z wodą, po czym zwróciła się do dwóch śmierciożerców- Kiedy skończy, chcę go widzieć na zewnątrz. Ktoś na niego czeka.
Widząc Iana w wejściu klasną w dłonie i odwróciwszy się o trójki zebranych ludzi w kapturach skłoniła lekko głowę. - A oto i nasz gość specjalny, tak jak kazałeś- powiedział do lorda Voldemorta, który już zdążył zsunąć kaptur z twarzy- Żyje, pytanie tylko czy zmądrzał- dodała zwalniając mu przejście. Wpatrywała się w niego ze strachem. Jej serce waliło jej jak oszalała i pomimo delikatnego grymasu przypominającego uśmiech trzęsła się jak osika i nie była aż tak pewna siebie jak wcześniej, chociaż wszystko inne na to wskazywało. Mężczyzna podszedł do niego, mierząc krytycznym spojrzeniem jego okaleczone ciało. - Na nic nam się teraz nie przyda- powiedział obchodząc go dookoła- Co prawda może gdy wydobrzeje, jednak w tym stanie nie- spojrzał mu w twarz- Znaj moja łaskę. Daję ci druga szansę chłopcze, jednak myślę, że moje argumenty przeważa- to mówiąc skinął na dziewczynę , która zachodząc od tyłu pozostałych śmierciożerców po chwili zjawiła się u boku Czarnego pana, trzymając pod ramię nie kogo innego jak ojca Iana. - Imperius zrobił swoje. Jest posłuszny jak pies- powiedziała puszczając jego ramie, jednak nadal pilnując aby nie upadł. Nie podobała jej się opcja Iana w gronie śmieriożerów, jednak nic je do tego. Chciała jednak aby wiedziała, że nie będzie tam mile widziany, no chyba że przez jakiś od rzutków społecznych. Reszta tych wpływowych nigdy go nie poprze. Zjedzą go, rozgniotą jak robaka.
Słuchając długiej wypowiedzi Ian'a blondynka podniosła kącik ust do góry. Zeszła w końcu z niego dając mu więcej przestrzeni do ruszania się. - Zagubiony, co? - mruknęła. - A teraz pomyśl o tych wszystkich dziewczynach z którymi byłeś - rzuciła schodząc z łóżka. Nie chciała być jakąś nauczycielką kultury, ale denerwowało ją takie zachowanie. To, że chłopak jest przystojny nie znaczy, że może dzięki temu wykorzystywać inne dziewczyny. Nie znała go wcześniej, ale takich chłopaków jak on, poznaje się przy pierwszym spotkaniu. Samo użycie przez niego określenia śliczna i to w tak bardzo kolokwialny sposób. Nie było trzeba się domyślać, że używa go dla każdej, którą zaczepiał. - Widzisz Ian, nie każda leci na takich, jak ty - mówiła w trakcie zakładania spodni. Zaczęła się ubierać i zbierać do wyjścia. - Trafiłeś na kamień - popatrzyła na niego, kiedy zarzucała na siebie skórzaną kurtkę. Zanim jeszcze wyszła podeszła do płótna, odstawiła je tak, by raz jeszcze przyjrzeć się szkicowi. - Ale talent masz - zamyśliła się opierając głowę o mur.
Spojrzała na Czarnego Pana. To nie od niej zależało, czy może gdziekolwiek pójść. On dyktował warunki, tak już było ustalone. - Nie odwracaj twarzy od Czarnego Pana- warknęła zwracając się do Voldemorta- Wybacz mu panie. Czy mogę? Śmierciożerca machnął tylko reką, spoglądając nań z pogardą. - jeśli musi, niech idzie- powiedział odwracając się od niech plecami, i wraz ze starszym Blakiem wkraczając w szeregi pozostałych śmierciożerców. Carrie odprowadziła ich wzrokiem, po czym spojrzała na Iana, nawet nie siląc się na jakies pokrzepiający wyraz twarzy. Nie zasłużył na litośc. Mógł sobie mówić co chciał, lecz nie zasłużył. Powinien się smażyć z piekle. I tak miał szczęście, że jeszcze chodzi. Ona najchętniej obcięłaby mu genitalia, jak kiedyś to robiono i wrzuciła do rzeki. Nie mogła jednak. Te wszystkie zakazy nieco utrudniały jej pracę. - pięćdziesiąt sekund- odparła tonem zimnym niczym ciekły azot, w dodatku przesiąkniętym czystą nienawiścią i złem.
Czy oczekiwała wiele? Dla większości chłopaków była to bariera nie do pokonania, jednak jasnowłosa nie wierzyła, że w miłości są rzeczy, których pokonać nie można. Jeżeli mu zależało musiał dostosować się do osoby, która była przedmiotem jego westchnięć. Jeżeli mu nie zależało mógł odejść nawet teraz. Obiecywał jej wiele, na wszystko się zgadzał jak grzeczny piesek, sam jednak nie miał żadnych oczekiwań. Czyżby przyjmował ją taką jaka była? - A Ty nie masz żadnych oczekiwań? - Może była mało tolerancyjną osobą, ale tego typu podejście było dla niej dziwne. Lubiła mieć kontrolę nad tym co nieznane i tajemnicze, więc chciała mieć pewność, że nie znajdzie chłopaka całującego się z jakąś inną dziewczyną. Czy związek mógł być kontrolowany? Nie wiedziała. Nie miała pojęcia jakie są "reguły" tego typu relacji i czy w ogóle jakiekolwiek obowiązywały. Właściwie powinna puścić go wolno i sprawdzić czy wróci, w końcu nie można trzymać kogoś na smyczy, jednak strach był silniejszy. Odwzajemniła jego pocałunek, właściwie nie było to takie trudne jak sądziła. Przez chwilę zupełnie zapomniała o otaczającym ją świecie, nie wiedziała gdzie jest, nawet kim jest. Nic innego nie miało znaczenia. - Ta część jest całkiem przyjemna. - Musiała przyznać po tym jak jego usta oderwały się od jej ust. Podświadomie czuła, że chłopak ma ochotę na więcej, ona również tego chciała, jednak uznała, że na razie wystarczy. - Usiądziemy na kocu. - Spytała odsuwając się od niego i ruszając w stronę brzegu. Właściwie było jej już na tyle zimno, że nie miała ochoty pozostawać w wodzie, nawet ona słabo znosiła takie mrozu. Gdy była już na brzegu, rozłożyła koc i położyła się na nim. Przymknęła oczy, pozwoliła by słońce wysuszyło jej ciało. Rzadko kiedy w swoim życiu mogła szczerze powiedzieć, że jest... szczęśliwa.
[Ponieważ już sporo czasu minęło od Twojego ostatniego odpisu, a mojej odpowiedzi nadal nie ma, więc mam pytanie - czy nadal jesteś zainteresowana wątkiem?]
[ możemy założyć, że nasz wątek był czasowo przed wydarzeniami dotyczącymi porwania Ian'a? tak by wszystko mi pasowało w historii :D ]
Malfoy wrócił do niego z samego rana. To nie był koniec i nie mógł pozwolić mu teraz umrzeć. Było zdecydowanie za wcześnie. Na Ślizgona czekały znacznie gorsze rzeczy, a to był dopiero początek. Ból, który brunet odczuwał w tym momencie był tak naprawdę niczym w porównaniu z tym, jak bardzo będzie cierpiał niedługo. Uśmiechnął się i kucnął obok ledwo żyjącego Blake'a. Widział jego zamglone oczy, które świadczyły na to jak mało sił już mu zostało. - Cieszę się, że żyjesz. - powiedział z ogromną ilością sarkazmu. Chwycił go brutalnie za szczękę i poniósł nieco do góry by lepiej spojrzeć na jego twarz. - Żałuję, że nie możesz tutaj zgnić, naprawdę. - mruknął niezadowolony i rzucił jego głowę spowrotem na ziemię. - To jeszcze nie koniec. - powiedział i uzdrowił go jednym machnięciem różdżki. Zaklęcie to jednak zatrzymywało w umyśle zmęczenie i wyczerpanie, mimo, że ciało było zupełnie zdrowe. - Naprawdę współczuję Ci tego co Cię czeka. - powiedział uśmiechając się kącikiem ust po czym odpalił papierosa.
- A co? już się mną znudziłeś kochanie? - zapytała z udawanym oburzeniem po czym wybuchnęła głośnym śmiechem. Transmutacja, podobnie jak większość lekcji minęła obojgu spokojnie. Po zajęciach każde z nich poszło w inną stronę. Kate na dodatkowe eliksiry a Ian na trening, jednak wcześniej chłopak obiecał, że wpadnie po nią by mogli razem iść na kolację. Brunetka zauważyła, że spędzają razem coraz więcej czasu lecz postanowiła tego nie komentować. Gdy opuściła klasę Slughorna od razu w oczy rzucił jej się Ian opierający się o ścianę po drugiej stronie korytarza. - Co ty tu robisz? - zapytała podchodząc do niego. - Mieliśmy się przecież spotkać pod Pokojem Wspólnym - dodała nieco skonsternowana. Chłopak w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się do niej niewinnie. Kate westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem. Wiedziała, że musiał urwać się wcześniej z treningu, żeby po nią przyjść. - Wiem, że chcesz być wiarygodny, ale bez przesady. - Wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. - Dzięki. Uśmiechnęła się, a chłopak chwycił jej dłoń i splótł ich palce po czym razem ruszyli się w stronę Wielkiej Sali.
[Przyznam, że nie chciałam, by do tego doszło, ale ja sobie poradzę ;) Chociaż w sumie chętnie bym się dowiedziała, co Ty w związku z Chan planujesz :D]
Jej najlepszym pomysłem w życiu było zostanie animagiem, a jeszcze lepszy pomysł był wybór sowy. Sowa w świecie magicznym nie dziwiła czarodziejów, była czymś tak oczywistym i zarazem była częścią każdego domu. Kolejnym plusem było przyglądanie się ludziom, kiedy otrzymują korespondencje. Tym razem Chan postanowiła wykorzystać to na Ian'ie. Napisała list i dostarczyła go w trakcie śniadania. Zdziwienie i zdenerwowanie. Te dwie cechy można było wyczytać z twarzy chłopaka. Całe szczęście nie przyglądał się sowie, która owy liścik dostarczyła. Odleciała dopiero po czasie. Zabawny wydawał jej się fakt, że był zdolny do przedstawienie takiego pomysłu dziewczynie, ale kiedy on miał to zrobić był niezadowolony. Przynajmniej tak zinterpretowała wyraz twarzy Ślizgona. Tego samego dnia, jak zwykle wyszła na błonia. Miała nadzieję, że spotka tam Blake'a. Usiadła na jednym z ich wcześniejszych miejsc i znowu szkicowała. W końcu gdzieś daleko ujrzała czarny punkt, który zmierzał ku niej. Czym większy się stawał, tym Chan bardziej przypisywała jej kształty to sylwetki Ślizgona. W końcu do niej dotarł, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ona zabrała głos. - Jak podoba ci się mój pomysł? - zapytała nawet nie przenosząc wzroku na niego. Patrzyła na zamek, który z każdym rucham jej ręki pojawiał się również na jej szkicowniku. Nie widziała zatem jego twarzy, ciemnych oczu. Nie wiedziała w jakim był humorze, czy naprawdę jest zły, czy jednak uznał owy pomysł za cudowny. Tej ostatniej sceny nie potrafiła sobie wyobrazić.
- Przyznam się, że mnie zaskoczyłaś - Tak, to wiedziała i widziała. - Ale zgadzam się. O której mogę cię odwiedzić? Nie tak miało być. Zupełnie. Teraz Chan była w kropce, nie wiedziała co zrobić. Prawdę mówiąc chciała jedynie zobaczyć, co w takiej sytuacji by zrobił. Dziewczyna przygryzła dolną wargę, a jej myśli pracowały dosyć szybko. Cokolwiek, cokolwiek, cokolwiek.. - Zapomniałeś, że nie możecie odwiedzać damskich dormitoriów? - spytała podnosząc jedną brew. Nie wiedziała na jakiej zasadzie były chronione, ale rzucono na nie zaklęcie. W sumie nigdy nie widziała, ani nie słyszała, co się działo. Nikt jeszcze nie przekroczył owej magicznej linii. - Ale Pokój Życzeń powinieneś kojarzyć - podała inny pomysł. W tej chwili jej umysł trzymał wielki młotek i uderzał w samego siebie. Zamiast to wszystko wyjaśnić ona wrabiała się jeszcze bardziej. Inteligentne. Bardzo
[To jeżeli ma taki zamiar, to łatwo z Chan nie będzie ^^]
Dwudziesta pierwsza. Pokój Życzeń. Chan przyszła wcześniej. Siedziała własnie oparta o mur korytarz przed tym, gdzie owe magiczne pomieszczenie się znajdywało. Nogi miała podkulone, a ręce trzymała na ustach. Myślała nad tym, jak się z tego wywinąć. Szczerze, nawet nie miała ochoty na malowanie aktu. Nie była Ian'em. Była zupełnie inna. Wolała portrety, wolała tatuaże. Akty ją obrzydzały. Jeżeli je oglądała, to tylko dla zobaczenia charakteru malarza. Nie wzięła farb. Nie lubiła malować. Wolała grafit, ołówek i kartkę. Wolała wykonać studium rysunkowo, a nie malarsko. W końcu wyprostowała nogi i zamknęła oczy opierając głowę o surowe cegły ściany za sobą. Oddychała spokojnie i starała się nie myśleć o niczym. A gdyby tak puścić Blake'a przodem? Wtedy pierwszy wszedłby do Pokoju Życzeń, który uformowałby się tak, jak on by tego chciał. Już jej było wszystko jedno, co by tam znalazła, byle nie sztalugę. Po raz pierwszy od tak dawna miała dosyć swojego talentu. Mogłaby go nie mieć, problem z głowy. Co by znalazła gdyby weszła do pokoju jako pierwsza? Albo rzeczy potrzebne do dzisiejszego zadania, albo jakieś maszyny do torturowania. Ewentualnie tylko inne wyjście, by po prostu uciec. Westchnęła podsumowując wszystkie te pomysły. Wyłączyła się zupełnie, więc nawet nie wiedziała, czy chłopak przyszedł. Nie otworzyła oczu, dalej siedziała w swoim świecie.
W końcu Chan otworzyła jedno oko, natrafiając na zdenerwowanego Ian'a. - Proszę bardzo, możesz wejść pierwszy, już mi obojętne, co tam zastanę - zamknęła ponownie powiekę i rozkoszowała się jego podniesionym głosem. To zabawne w jaki sposób opanowana osoba może doprowadzić do takiego stanu kogoś innego. - Rozumiem, że cenisz swój jakże cenny czas, ale nie podnoś na mnie głosu - warknęła dalej siedząc pod ścianą. Swoją granicę cierpliwości Chantelle też posiadała, a dziewczyna była bliska przekroczenia jej. - Jeżeli tak bardzo zależy ci na tym akcie, to droga wolna.
Pokój wyglądał jak dormitorium. Z tym, że były tu wszystkie rzeczy potrzebne do malowania czy rysowania. Tych zbędnych po prostu nie było. Nagle wzdrygnęła się, kiedy Ian zatrzasnął drzwi. Jednak nie oderwała wzroku od farb, sztalug i tym podobnych. - I co o tym sądzisz? Dalej chcesz się podjąć zadania? - dalej był zdenerwowany, a tym razem mniej. - Szczerze? - zapytała, ale nie czekała na odpowiedź tylko chwilę później sama pozwoliła sobie dopowiedzieć - Nie. Nawet na niego nie spojrzała. Dalej ogarniała wzrokiem całą salę. Była ślizgońska. Taka zimna, zupełnie nieprzyjemna. Wiedziała też, że chłopak oburzy się i już wiedziała, co mu odpowie na pytanie To dlaczego miałem tu przyjść? Postanowiła wzruszyć ramionami. Innej odpowiedzi nie miała, a nie chciała żadnej zmyślać. Włożyła ręce do kieszeni i jak gdyby nic się nie stało podeszła do przyborów plastycznych i zaczęła je przeglądać.
Tak jak planowała jej odpowiedzią na pierwsze pytanie było wzruszenie ramionami. - Masz mi wszystko wyjaśnić: co tu robimy i w jakim celu tu jesteśmy. Natychmiast. - Matko Blake, nie wiem - warknęła bardziej niż tego chciała. Właśnie jej cierpliwość się kończyła. - Może na drugie pytanie ci odpowiem: dla sztuki. Na pierwsze co tu robimy, to powinniśmy tworzyć. A akty są idiotyczne - rozłożyła ręce i opadła na łóżko. Z pozycji siedzącej przechyliła się na plecy. - Ian, ja nie jestem tobą, więc nie będę się zachowywała tak, jakbyś tego chciał. Proste i logiczne. Ślizgon po raz pierwszy mógł ujrzeć jakiekolwiek emocje u Chantelle. W tej chwili była zła na wszystko, co się dało. Przekręciła się na brzuch wydając z siebie dźwięk irytacji. Jej wybuch wtedy się skończył. - Jak ja cię nienawidzę za to, co ty ze mną robisz - jej głos został stłumiony przez łóżko, ale jeszcze był w miarę słyszalny. Ian wywoływał w niej sprzeczne uczucia. Raz ma wrażenie, że już go lubi, zaraz potem ma chęć uduszenia go. Raz podziwia go z jego talent, a następnie uważa go za największego idiotę w Hogwarcie. Mogłaby teraz coś narysować, ale na pewno nie akt. Chciała się jakoś wyżyć, ale tylko i wyłącznie artystycznie, a nie na kimś. Różdżka nie wchodziła tu w grę.
Przekręciła głowę w jego stronę. Ciemne oczy Blake'a miały w sobie nadzieję. Trochę dziwne jak na Ślizgona. Znowu schowała twarz w prześcieradło i odetchnęła spokojnie. - Nie wiem Ian, cokolwiek - podniosła lekko ręce, które chwilę później opadły swobodnie w to samo miejsce. Do głowy przyszedł jej jednak jakiś pomysł. Kolejny raz odwróciła głowę w kierunku chłopaka. Jej oczy wyrażały pewną bezsilność. Miała wrażenie, że wszystko jedno, co teraz powie to i tak będzie to beznadziejne. Nie wiedziała jak dla Ślizgona, ale dla niej na pewno. - A twoje tatuaże na rękach? - zapytała w sposób dosyć specyficzny. Nie zdziwiłaby się, gdyby w ogóle jej nie zrozumiał. - Lubię rysować tatuaże - dopowiedziała siadając obok niego. W sumie było dla niej ciekawe też to, dlaczego je robił. Może któreś coś znaczyły? Określając zachowanie Chantelle przy Ian'ie było ono różne. Jednak z każdą spędzoną z nim godziną była bardziej swobodniejsza. Duży krok w przód na pewno dokonał akt, do którego pozowała. Trzymanie go na większy dystans, przynajmniej taki jak dla wszystkich już jej się nie udawał. A nawet nie chciało Chan się tak produkować przy Ślizgonie. Był dla niej trochę inny niż reszta, ale też nie za specjalnie.
[ och widzę, że mój Jace trafił do powiązań, dziękuję :D ]
Carrie wysłała Malfoy'a by sprawdził jak miewa się Blake. Nienawidził go z całego serca i szczerze żałował, że nie miał okazji oglądania katowania bruneta. Wszedł pewnie do domku, który był zbudowany w samym centrum Zakazanego Lasu. Miejsce, w którym miał być umieszczony zostało idealnie wybrane. Nawet zwierzęta bały się zapuszczać w ten rejon. Czuły zło od niego bijące. Przerażały ich krzyki wydobywające się ze środka. Nie raz widział jak ogromny wilkołak ucieka z przerażeniem w oczach nie chcąc słyszeć wyjących ofiar z bólu. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy był widok wiszącego na środku Blake'a. Ubranego w jedynie bokserki. Włosy miał posklejane od zaschniętej krwi, a na ciele mnóstwo siniaków i ran. Nie mógł sobie wyobrazić bólu, jaki musiał czuć Ślizgon. Zamknął za sobą drzwi, które zaskrzypiały w geście sprzeciwu. Domek był bardzo stary i nie wiedział, od kiedy tutaj stoi. - Jace? Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? - wyjąkał. - Kiedy wreszcie dacie mi spokój? - usłyszał na wstępie po czym usiadł na krześle stojącym w kącie małego pokoiku. - Gdyby to ode mnie zależało... - udał, że się zastanawia przeczesując swoje - jak zwykle - idealnie ułożone włosy. - Wisiałbyś tutaj mniej więcej do końca Twojego marnego żywota. Do czasu, aż ból będzie tak nie do zniesienia, że będziesz błagał o śmierć. - mruknął patrząc na niego z nienawiścią wygodnie opierając się o krzesło. - Chcesz się czegoś napić? - spytał podnosząc pytająco do góry jedną brew. On jako jedyny musiał utrzymać go przy życiu. Takie zostało mu przydzielone zadanie.
Prychnął pod nosem słysząc prośbę... Nie, wróć! Rozkaz wydany przez Ian'a. Wstał i podszedł do lekko zardzewiałej umywalki. Wziął stojącą nieopodal szklankę i nalał mu wody. Mimo, że Ślizgon nie chciał od Malfoy'a niczego, a przynajmniej tak się zarzekał, Jace poszedł do niego z napojem. - Nie martw się, niczego więcej nie dostaniesz. - mruknął i otworzył mu siłą usta. Chłopak, mimo, że nie miał już sił zaczął wykręcać głowę we wszystkie strony. Jace był silniejszy. Wlał mu na siłę wodę do gardła. Blake zaczął się krztusić, ale blondyn zauważył ulgę na jego twarzy. Usiadł spowrotem i zapalił papierosa. Pokój powoli zaczął się wypełniać duszącym dymem. - Nic nie muszę. - powiedział ze stoickim spokojem. - Dużo niewinnych osób ginie. - wzruszył ramionami zaciągając się dymem tytoniowym. W jego oczach zauważył znikającą nadzieję. Jednak brunet miał jakieś uczucia. Blondyna natomiast całkowicie nie obchodziła sytuacja Blake'a i jego rodziny. Może nawet by mu współczuł... Gdyby nie zniszczył życia Carrie. Zresztą zarówno Ian jak i jego ojciec przeżyliby jeszcze wiele lat, gdyby 16-latek zgodził się zostać śmierciożercą, przeprosił Carrie i całował jej stopy. Tak przynajmniej uważał Malfoy. Jakie na prawdę plany miał Czarny Pan wiedzieli jedynie nieliczni.
Nie rozumiał dlaczego Ian rozmawia z nim jak gdyby nigdy nic. Czyżby uważał, że Malfoy jest jedyną osobą, która potrafiła go wysłuchać? Może i tak było, ale jego sytuacja była dla niego kompletnie nieinteresująca. Nie raz widział strach, a następnie zielone światło odbijające się w ich pustych, pozbawionych nadziei oczu i przerażające krzyki. Nie ruszało go już to. Zgasił papierosa na stole i wyrzucił niedopałek gdzieś na ziemię. Domek nie mógł zaliczać się do najczyściejszych. Co jakiś czas pojawiały się tutaj skrzaty i sprzątały na błysk, więc nie przejmował się niczym. - Posłuchaj mnie teraz uważnie... - zaczął i wstał. Podszedł do niego, tak, że stali twarzą w twarz. W oczach bruneta widział tylko pustkę. - Nie wiem na co przystanie Voldemort. Nie wiem czego on od Ciebie chce. Ale wiem jedno. Voldemortowi NIGDY nie chodzi tylko o zemstę. Zawsze jest coś głębszego we wszystkich jego czynach.. Ale mi to odpowiada. Nie zasługujesz na łaskę z naszej, lub z jego strony. - mruknął wypatrując jakiejkolwiek reakcji ze strony Blake'a
Spojrzała na jego zmarnowaną twarz. Wykończyli go, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Wreszcie nie był wstanie trzymać tej swojej maski maczo. Teraz widziała go na wylot, jak powietrze. - To ja- powiedziala kucając przy nim i podajac mu szklankę wody. Wstała otrzepując swoja czarną sukienkę z kurzu, obłapiającego cały dom. Wyciągnęła różdżkę celując nią w chłopaka, tak samo jak kilka dni celowano w nią, tyle że była wtedy w sto razy lepszym stanie i nie wyglądała jak chodzące zombie. - Czy przysięgasz wierność czarnemu panu, dopóki nie zostaniesz pozbawiony życia- spojrzała na niego, unosząc znacząco brew. Nie miał wyboru, albo sie zgodzi albo straci nie tylko życie ale i wszystko inne z rodziną włącznie. Wszyscy zostaną wybici jak mrówki, czy niepotrzebne insekty. Od jego decyzji zależało ich życie, a od jej woli zależało jego. Zawsze mogła go zabić teraz. - Przysięgasz?
Dziewczyna uśmiechnęła sie i jednym szybkim ruchem chwyciła jego rękę o mamy wlos nie wyrywając jej ze stawów, i przyłożyła do niej różdżkę, sycząc słowa zaklęcia, rysującego mroczny znak. Ona sama go mila od tygodnia, jednak doskonale pamiętała bol związany z jego tworzeniem. Jakby cos wdzierali jej w jej żyli, paliło ja od środka i jednocześnie rozdzierało tkanki na miliony części. To bylo gorsze od wszystkiego, nawet od zwykłego Crucio, zwłaszcza dla kogoś tak słabego jak Ian. O tak cierpiał, widziała to w jego twarzy, niemym krzyku- bolało go mocno i długo. Gdy skonczyla puściła go przez kilka sekund przypatrywała sie swojemu dziełu. I kto by pomyślał, ze to jej uda sie go naznaczyć. Jej, takiej słodkiej i niewinnej a jednak teraz śmiertelnie groźnej. - Od teraz jesteś sługą czarnego pana- położyła obok niego jego szaty szkolne- Mozesz wracac do szkoly i czekac na rozkazy które będziesz dostawał bezpośrednio ode mnie lub Jace. I pamietaj, byles w domu, przy chorym ojcu. Jedno fałszywe słowo, jeden przejaw zdrady, nawet jej cień i osobiście cię zabiję, lecz tym razem nie będę się cackać. Będzie szybko- rzekła twardo odwracając sie do niego tylem- Czekam na ciebie na dworze. A tak na marginesie, w szkole ma byc normalnie. Zachowuj sie wobec mnie jak w towarzystwie innej dziewczyny, jednak uwazaj z rękoma, bo następnym razem jeśli zrobisz mi krzywdę utnę ci jaja i powieszę na maszcie- do powiedziawszy wyszła, ustawiając się tuż przed drzwiami.
Było tyle powodów..aż trudno było jej zliczyć. P pierwsze decyzja Czarnego Pana. Nie chciała mu sie narażać, o nie. Jego gniew byl podobno straszliwy, poza tym ciągnęły się za nim niezliczone konsekwencje. Po drugie- nigdy nie miała zamiaru tego zrobić. Nie byla taka. Owszem, chciała sprawić mu ból, chciala by cierpiał. Ale śmierć? Śmierć jest nagrodą, bramą do nowego, lepszego życia. Odstępstwem, drugą szansą- on nie zasługiwał na śmierć. - Nie zasłużyłeś na śmierć powiedziala wdychając do nozdrzy świeże powietrze- Poza tym nikt nie chciał twojej śmierci , lecz cierpienia, a to roznieca- spojrzała na niego z ukosa- A co do tego drugiego- machnęła niedbale ręką- Spraw by uwierzyli. Podobno masz mózg, więc go użyj. Użyj zaklęcia regenerująco, użyj pudru, wykaż sie finezją.To chyba nie problem?- spytała się unosząc znacząco brew, jednak nie czekała na jego odpowiedź, tylko teleportowała się do swojego dormitorium, od razu kładąc sie na łóżku i zasypiając ze zmęczenia. Miała wszystkiego dosyć. Jedyne czego pragnęła to sen, długi sen. *** Następne dni byly wręcz idealne, poza jednym incydentem- listem od czarnego pana, dotyczącym spotkania z ich nowym nabytkiem. To miało być coś w rodzaju przyjęcia, jednak tylko wtajemniczeni wiedzieli, że to tylko pozory. Carrie wiedziala, Ian nie i tak miało pozostać. Stanęła przed ślizgońskim dormitorium, czekając na Iana.
- Ja nie wiem, czy robisz to nieświadomie, czy po prostu taki jesteś - wywróciła oczami wstając z łóżka. Złapała jakąś poręczną deskę i zaczęła szukać przyborów do rysowania. - Ale wszystko mi jedno, jak tak bardzo chcesz się rozbierać, to ja ci nie zabraniam - machnęła ręką w jego stronę dalej przeszukując pudełka. Wszędzie jednak były farby, pędzle, szpachelki bądź palety. Olejne, akryle, tempery, nawet akwarele, ale nigdzie żadnych ołówków. W końcu dokopując się do jednego z ostatnich pudeł wydobyła z niego garść ołówków i trochę grafitów. Kartki były na wierzchu, toteż zabrała trzy z nich i przyczepiła klamerkami do deski. Usiadła po turecku na łóżku przy Ian'ie przodem do chłopaka. Przyglądała się chwilę jego tatuażom i zaczęła kreślić obrys na białej powierzchni. Po pewnym czasie, jednak odpięła spinacze, przedarła kartkę na kilka części i rzuciła na podłogę. Zła wyciągnęła różdżkę i machnęła nią powodując zapalenie się papieru, z którego został tylko szary pył. Westchnęła zabierając się za pracę raz jeszcze. Teraz w spokoju kończyła rysunek, chociaż nie była zadowolona ze stylu, w jakim powstawał. Był zupełnie inny. Zbyt mocny, zbyt chaotyczny. Chociaż szkic był zupełnie poprawny, to w tej chwili cokolwiek by nie zrobiła, to nic nie spodobałoby się Chan. Rysunek przedstawiał palącego Ian'a, który właśnie patrzył się w stronę, gdzie znajdowała się deska z pracą. Uchwyciła dosłownie moment. W końcu zdenerwowana jeszcze bardziej wypuściła powietrze z ust. Odłożyła deskę, rzucając ją na wolną część łóżka. Wyciągnęła paczkę papierosów i zapaliła jednego. Przetarła twarz dłonią, którą zakryła sobie oczy. - Beznadzieja.
- Tak bardzo lubię rysować portrety - poprawiła go ignorując uczucie podnoszących się włosów. To Ian własnie odgarnął je za plecy. Jednak zaraz się przybliżył. Nie odsunęła się. Czuła się przy nim za swobodnie, by to zrobić. Przekręciła głowę w jego stronę w spokoju czekając na jego kolejną próbę. - Masz talent, Chan. Gdyby nie ten twój ... - przerwał na moment, by zastanowić się, co tak naprawdę chce powiedzieć. Albo po prostu jak dobrze ująć w słowa swoje myśli. - Wybuchowy temperament i ostry charakter, byłabyś ideałem. - dokończył przyglądając się jej tęczówkom. Dziewczyna prychnęła i przekrzywiła głowę. - Dziwną masz definicję ideału - powiedziała, po czym poklepała go lekko po policzku. Odkręciła się wkładając do ust papierosa. Zaciągnęła się krótko i wypuściła dym z ust, po tym jak krążył jej w płucach. - Wybuchowy powiadasz - zamyśliła się patrząc w jeden punkt na podłodze - nie wiem czy zauważyłeś, ale raczej nie jestem emocjonalna. To, co widział kilkadziesiąt minut wcześniej było zwykłą desperacją. Bezradnością, z którą dziewczyna nie potrafiła sobie poradzić. Irytacja była jej sposobem na wydobycie tego z siebie, jakby to po prostu z niej wychodziło i przestało dotyczyć. - Emocje i uczucia to nie moja działka - dopowiedziała i znowu zaciągnęła się, tym razem dokładniej.
[To nie będę miała z kim pisać jako Lucrezia. Ale to w sumie nic, chcę zrobić inną postać, a z którejś muszę zrezygnować. Masz w każdym razie jakiś pomysł?]
[Może to być Obrona Przed Czarną Magią - na przykład, wtedy będzie zmuszona korzystać z jego pomocy. Jeśli eliksiry - poradzi sobie sama, tylko się odsunie. No i pamiętajmy też, że, z tego co zauważyłam, Ian ma też jakieś plany do Lioness, a to jest jej prawie-przyjaciółka.]
[Zacznę, bo podsunęłaś pomysł. :) Ale wiedz, że Aicha nie lubi właśnie takich, którzy mają plany wobec wszystkich. :) No, ale ten Hogwart jest wyjątkowo rozpustny, więc... zaraz coś naskrobię.]
Że nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią wręcz Aichy nie lubił – nie było to niczym nowym. Dziewczyna błyszcząca na eliksirach (ekhm, tłumiona przez niejaką Lily Evans, bo to ona jest oczkiem w głowie Slughorna), na OPCM była kompletnym beztalenciem. Nikt na szczęście nie wiedział (chyba oprócz nauczyciela), że nie potrafi pokonać nawet swojego bogina. Dlatego tak bardzo nienawidziła siebie. Weszła jako ostatnia do klasy z opuszczoną głową i miała, jak zwykle, usiąść z jedyną osobą, która jeszcze jakoś ją trawiła. Ale profesor miał inne plany względem niej. - Panno Bell. – Na dźwięk swojego nazwiska poderwała głowę do góry. – Nie. Usiądzie dzisiaj pani gdzieś indziej. – I wskazał wolne miejsce obok Ślizgona na tym samym roku. Skrzywiła się nieco. Ian Blake. Słyszała o nim dużo. Nie wiedziała, czy wsadzić go do tej samej szufladki, co starszego od niego Ignotusa, czy jeszcze gorszej. Westchnęła głęboko, zabrała torbę i rzuciła ją na wskazane miejsce, opadając bezwładnie. - Liczę – kontynuował dalej nauczyciel – że dzisiaj się pani czegoś nauczy. Otwórzcie podręczniki na stronie siedemdziesiątej trzeciej i zastanówcie się, jak wykonać podane tam ćwiczenie. Aicha wyciągnęła podręcznik do OPCM i różdżkę, leniwie przewracając strony książki. W końcu trafiła na tą stronę, ale… cholera, ćwiczenie praktyczne. Świetnie. - Bell – odezwał się profesor, unosząc brwi. – Zaprezentujesz? Chyba nie trzeba było nawet zgadywać, jaka była reakcja nauczyciela na kompletne zero ze strony uczennicy. Skrzywił się widocznie i omiótł ją zimnym spojrzeniem, mówiącym, że… na pewno nie darzy jej szacunkiem. I poszedł dalej. Aicha opadła z sił. Nie wiedziała, co ma jeszcze robić… Po prostu była w tej dziedzinie beztalenciem.
Dziewczyna odsunęła się gwałtownie od niego, jak tylko ten przysunął się bliżej i zaczął mówić. Widziała cień kpiącego uśmiechu na jego twarzy, co jej się nie podobało. Chciał jej pomóc? Serio? A gdzie te pozytywne i dobre ogniki w oczach, które zazwyczaj się wtedy pojawiały? Aicha może i była nogą w OPCM, ale za to świetną w odczytywaniu i stosowaniu mowy ciała. A ta mowa ciała jej się zdecydowanie nie podobała. - Profesora, twoich… co za różnica – burknęła pod nosem, odwracając głowę, byle na niego nie patrzeć. – Masz do powiedzenia jeszcze jakieś mądre słowo w stylu nie umiesz tak banalnej rzeczy? Ojej, to straszne, pokażę ci jak to się robi? Języczek Aichy zaczynał się zaostrzać, a to wszystko przez pewnego rówieśnika, który postanowił ulitować się nad nią i pomóc jej w ogarnięciu swojego ułomnego charakteru. I tylko jemu ufała tak prawdziwie. Jeszcze trochę, a po nieśmiałej, uroczej panience nie pozostanie ślad. Ćwiczenia na sucho z boginem były łatwe – fakt. Gorzej, jak miało dość do starcia właściwego upiora… Aicha podeszła powoli do szafy, zawołana przez nauczyciela, która otworzyła się, ale nic z niej nie wyskoczyło. Na podłogę natomiast zaczęła się wylewać gęsta, czerwona ciecz – krew. Gdy przed szafą znalazła się już spora kałuża, usłyszano trzask drewna, a następnie głuche tąpnięcie. Z jej środka wyleciała odcięta głowa owczarka szkockiego collie długowłosego. Przez salę przetoczył się pisk wydany przez kilka wrażliwszych dziewczyn. Inni odwrócili się, jeszcze kolejni – cofnęli z odruchem wymiotnym. Aicha natomiast stała tylko, marszcząc brwi i patrząc z rozpaczą na ten przebrzydły obraz, podczas gdy nauczyciel krzyczał, bo w końcu rzuciła zaklęcie. Dziewczyna robiła się coraz bledsza. Kilku Ślizgonów zaczęło się zakładać, za jaki czas zemdleje.
Szli korytarzami Hogwartu w zupełnej ciszy. Po ścianach odbijały się jedynie odgłosy ich kroków. Wyszli z Pokoju Życzeń dobrych kilkanaście minut temu. Wielkość zamku czasami była przerażająca. Ian odprowadzał ją do samego portretu, co uznała za zbędne. Radziła sobie w każdej sytuacji, może lepiej, a raz gorzej, ale zawsze. Schowała ręce do kieszeni i pewnie stawiała kroki. Tuż przed przejściem za Grubą Damą, on nagle stanął jej na drodze. Przekręciła więc oczami, nabierając powietrza. Przekręciła głowę na chwilę w bok i zrobiła krok do tyłu. Jego zachowania czasami serio balansowało na linie kończącej jej cierpliwość. On jednak nie zniechęcony jej zachowaniem pocałował Chan w policzek. Ona za to nie zrobiła nic. Nie pożegnała się. Po prostu wyminęła go, a podając cicho hasło weszła do Pokoju Wspólnego. Usłyszała za sobą jeszcze jego krzyknięcie, ale zirytowana zignorowała je. Następnego dnia, ni stąd, ni zowąd usiadła przed nim w Wielkiej Sali. - Tak pomyślałam, że moglibyśmy zrobić coś razem - zaczęła przyglądając się w spokoju jak je. Przy niem zaczynała mieć jakąś dziwną manierę nie witania się. Stosowała to jedynie w stosunku do niego. - Na jednym płótnie. - Dodała by sprecyzować propozycję. - Nie wiem tylko jak pogodzić fakt, że ty wolisz malować, a ja rysować.
Był środek nocy, ale Emily nie mogła spać. Właśnie wracała w świetnym humorze z nocnego treningu Quiddicha. Jednak nagle w ciszy usłyszała jakiś dźwięk. Nie była do końca w stanie określić czy ktoś płakał, czy błagał o litość, ale nie wiele myśląc zawróciła z głównego korytarza i udała się po cichu w miejsce skąd dochodził dźwięk. Siedział na korytarzu ubrany w czarną szatę z nogami podkulonymi pod brodę i dłonią zaciśniętą na czarnych włosach. Emily zapałała współczuciem do tego chłopaka. Nie widziała jego twarzy, nie miała pojęcia kto to jest, ale to mógłby być dla niej ktokolwiek, a to i tak nie zmieniłoby jej nastawienia do nie go. Podeszła więc po cichu bliżej i usiadła obok. Delikatnie dotknęła jego ramienia. Chłopak podniósł głowę. Emma nie mogła uwierzyć w to co widzi.... To był Ian Blake. Największy dupek w szkole. Dokładnie ten który nękał wraz z kolegami jej przyjaciela mugolskiego pochodzenia, Willa, dokładnie ten który wykorzystał i zostawił jej obie przyjaciółki. On... On płakał... Ale jak? - Przychodziło na myśl pytanie. Przecież on nie ma uczuć! Co mogło go doprowadzić do takiego stanu? Ten szok mnie chwilowo sparaliżował. - Ja... Ja... - zająknęłam się w szoku, jednak po chwili wzięłam się w garść. - co się stało? - spytałam łagodnie starając się wciąż mu współczuć, choć było to ciężkie po tym jak widziałam tyle łez przez niego. Każda dziewczyna, którą rzucił wypłakiwała mi się w ramię, widziałam jak cierpią, widziałam jak Willowi jest przykro.
Patrzyła na niego i tak, mimo tego wszystkiego o czym wiedziała że zrobił serce jej się krajało na jego widok. - Żaden facet, a już szczególnie Ślizgon nie będzie mi mówił co mam robić - powiedziała Ruda stanowczo władczym tonem. - A teraz choć tu... - dodała o wiele łagodniej i przytuliła go. - Wszystko będzie dobrze... - wyszeptała ledwo słyszalnie. Nie miała pojęcia co się stało, ale przypuszczała że coś poważnego. Nie miała zamiaru go zmuszać do tego by jej powiedział co się dzieje. Dochodziła do wniosku że jak będzie chciał i mógł to sam jej powie.
Emma uśmiechnęła się pod nosem. - Zapamiętaj sobie jedno - nie będziesz mi mówił co mam robić - powiedziała stanowczo. - Jeśli chcę tu z tobą siedzieć to moja sprawa, a ty możesz to co najwyżej zaakceptować. Widziała zdziwienie, które malowało się na twarzy chłopaka, ale taka już była Emily. Nie dawała sobie w kaszę dmuchać, była uparta, nawet bardzo. Jak się uparła to co by się nie działo ona zawsze będzie zostawała przy swoim. - Co do tego co słyszałam to powiem ci że było tego całkiem sporo. Można wręcz powiedzieć że znam cię lepiej niż twoi kumple. Tak się składa że każda twoja była dziewczyna płakała mi w ramię i mi mówiła jaka to głupia była że mnie nie słuchała, że ci zaufała mimo iż jej mówiłam żeby tego nie robiła... - powiedziała zgodnie z prawdą. To nie było najmilsze, ale cóż.... To była prawda. Każdy się z nią musi kiedyś zmierzyć. - Ale mimo tego co słyszałam uważam że każdemu należy się odrobina miłości, odrobina czułości, trochę szczęścia i przyjaciel. Przecież nie mam zamiaru z tobą sypiać. chcę tylko pomóc. Reszta zależy tylko od ciebie i od tego czy przyjmiesz tą pomoc czy nie.
Dziewczyna słuchała go uważnie dokładnie rejestrując każde jego słowo. W momencie gdy usłyszała o gwałcicie ledwo powstrzymała się żeby nie uciec z krzykiem, ale została pozostawiając swoją twarz w nieodgadnionym wyrazie. I słusznie. Nacierpiał się za to co zrobił, odbył swoją pokutę. Dalsza część historii była równie okropna, ale Emily tylko siedziała i patrzyła na niego słuchając każdego jego słowa. - Dalej uważasz, że każdy zasługuje na odrobinę czułości i kogoś z kim mógłby porozmawiać, czy po wysłuchaniu mojej historii zmieniłaś zdanie? Spokojnie, wyrzuć to z siebie. Doskonale wiem kim jestem - dodał cichym głosem. - Ja też wiem kim jesteś... - powiedziała łagodnie pół szeptem. - Jesteś bardzo, ale to bardzo zagubionym człowiekiem, a skoro jesteś człowiekiem to należy ci się poznać choć trochę dobro... - mówiła gładząc go czule po głowie. - Należy ci się poczuć że nie jesteś sam, bo nie jesteś, nie będziesz. Rozumiesz? - Spytała łapiąc go za podbródek i tym samym zmuszając go by spojrzał jej w oczy, oczy pełne współczucia. - Już nigdy nie będziesz sam. Ja jestem zawsze. O każdej porze dnia i nocy. Zrobiłeś wiele złego, ale odpokutowałeś swoje winy... Gryfonka postanowiła spróbować jeszcze raz, przysunęła się nieco bliżej niego i przytuliła go do siebie. Tym razem się nie wyrywał. Po chwili Emily poczuła jak coś mokrego spływa jej na sweterek. To były łzy. Jego łzy. Pogładziła go dłonią po plecach. - Będzie lepiej... - wyszeptała.
Trwali tak przez kilka minut. Nie miała zamiaru go pospieszać wolała poczekać aż sam uzna że mu wystarczy i tak też się stało.Po kilku minutach odsunął się od niej. Czuła ze pomogła. Czuła się lepiej widząc że on także czuje się lepiej. - Dobranoc - powiedziała odchodząc z czystym sumieniem w stronę wieży Gryffindoru. Zawsze kiedy zrobiła kogoś coś dobrego czuła się taka szczęśliwa. Tym razem też tak było i z delikatnym uśmiechem na ustach płożyła się spać.
Emily obudziła się w wyśmienitym nastroju. Na dworze świeciło słońce, dziś miała mieć trening Quiddicha, a za chwile miała mieć dwie lekcje Eliksirów. Ubierając się i biorac prysznic przedyktowała o rok starszemu Puchonowi referat na OPCM. Will był jej przyjacielem, a to była stacja alarmowa. I ruszyła w podskokach do lochów. Zajęła swoje ulubione miejsce na końcu klasy, po chwili wszedł Ian. Wyglądał o wiele lepiej niż wczoraj w nocy. Ten fakt niezmiernie ucieszył Emily. - Cześć - odparła mu z pogodnym uśmiechem. Czuła że wszyscy się na nich patrząc z szokiem wymalowanym na twarzy, ale ona nie przejmowała się zbytnio zdaniem innych. - Od zawsze mamy razem eliksiry? - zapytał marszcząc czoło. Gryfonka roześmiała się, ale nie zdążyła odpowiedzieć, bo do klasy wszedł Slughorn. Mężczyzna zadał im jeden z bardziej skomplikowanych eliksirów, ale Emma nie martwiła się bo już pół roku temu próbowała go przyrządzić, więc była obeznana. Zaczęła siekać drobno lawendę. - Czyżbyś się czuł skrępowany w moim towarzystwie? - spytała z rozbawionym uśmiechem czując na sobie ciągłe spojrzenie chłopaka, ale nie oderwała wzroku od tego co kroiła.
Gryfonka prychnęła śmiechem gdy usłyszała jego słowa. Wtedy obok ich biurka pojawił się Slughorn. - Panie Blake, za kwadrans chce widzieć gotowy eliksir. I radzę by był wykonany w stu procentach poprawnie. Szkoda się go zrobiło Gryfonce, ale wiedziała że nie może tego za niego zrobić. To by było oszustwo... Patrzyła pełnym współczucia oczyma jak chłopak miota się próbując zrobić nadający się do czegokolwiek eliksir. Emily westchnęła i złapała go za obie ręce. - Uspokój się - nakazała patrząc mu prosto w oczy. - Dasz sobie radę. Chłopak wydał jej się spokojniejszy, więc zabrała się za własny eliksir. Skończyła go spokojnie w czasie. Spojrzała na kociołek Iana. Eliksir wyglądał na nie najgorszy, ale chłopak musiał go kilka razy zaczynać od nowa, bo był nie skończony. - No dobrze. To bierzmy się do sprawdzania - zakomunikował Slughorn,. Emily dobrze wiedziała od kogo zacznie. Wpadła w panikę. Przecisnęła się przed Ianem przesuwając go do swojego kociołka, a sama stanęła przed jego.
Chantelle zmrużyła oczy, kiedy Ian zaakcentował słowo pracy. Miała jakieś dziwne wrażenie, że jego intencje nie są zbytnio czyste. Postanowiła to jednak zignorować. Może jej się to tylko wydaje. - To jak, kiedy chcesz się spotkać? I gdzie? - upił trochę soku, a następnie uśmiechnął się do niej przyjaźnie. - To zależy - wzruszyła ramionami. Podparła głowę o obie ręce - Możemy znowu wykorzystać Pokój Życzeń, bądź wyjść na błonie. Jeżeli chcesz, znowu mogę przyjść do ciebie. Mówię, to zależy - widząc jego pytający wzrok wypuściła głośniej powietrze. - Chodzi mi o to, co będziemy rysować - rzuciła obojętnie. Wyciągnęła rękę po jego pucharek. Znudzona dzisiejszym dniem upiła trochę płynu i odstawiła na miejsce. Przy nim nie dbała o to, co robi. Nie patrzyła czy źle sobie o niej pomyśli. Było jej to obojętne. Mógł ją nawet nienawidzić i tak wiedziała, że będą się spotykali, bo nikt w Hogwarcie poświęcał tyle wolnego czasu i nie przykładał tyle serca do sztuki, co oni. Nikt też nie dorównywał ich talentom plastycznym. Można więc stwierdzić, że byli wyjątkowi.
[Ależ oczywiście, możemy ustalić. ;) I przepraszam, że się tak wtrącę, ale gdzieś przeczytałam, że Ian'a torturują, a muszę zaznaczyć, że Chan niestety coś o tym wie, więc coś możemy dodać :)]
Emily słysząc wściekłość Slughorna spojrzała przepraszająco na Iana, on patrzył tak samo na nią. Gryfonka czuła że to jej wina. Mogła zrobić eliksir na dwa kociołki, ale nie.... jej zachciało się być uczciwą. Przeklęta gryffońska uczciwość! Po zakończeniu lekcji oboje zostali w klasie. Emily spojrzała na rozzłoszczonego profesora błagalnym wzrokiem licząc na to że zlituje się nad nimi skoro jego ulubiona uczennica tak go o to prosi. - Panie profesorze... - zaczęła ze skruchą w głosie. - Pognę zaznaczyć że to tylko i wyłącznie moja wina...
- O czym ty do mnie mówisz? Myślisz że o niczym nie wiem? Przecież jeszcze jeden taki wybryk, a cię wyrzucą ze szkoły, albo w najlepszym wypadku oblejesz Eliksiry! - podniosła głos jak zwykle gdy była choć trochę zdenerwowana. - Moja opinia raczej nie uległaby zmianie. Uśmiechnęłabym się ładnie do Slughorna i napisałabym dodatkowy referat... A ty? Ty możesz wylecieć? czy do ciebie to nie dociera? - spytała trzymając go za ramiona i zmuszając tym samym żeby patrzył jej się w oczy - A ja na to nie pozwalam. Rozumiemy się? - spytała i nie czekając na odpowiedź zabrała swoją torbę i wyszła z klasy zostawiając Iana samego.
Emily nie wiedziała co o tej całej sprawie myśleć. Owszem, była na niego zła, ale za chwile jej przeszło, a Ian zdawał się ją do końca dnia unikać. Pomyślała że już się poczuł lepiej i znów zacznie się to samo... Wyzywanie Willa, sypianie z jej koleżankami... Nie było jej zbyt miło z tego powodu, ale cóż mogła poradzić? Jak widać tacy byli Ślizgoni... - Ej! Emily, coś taka markotna? - spytał Will ziugając przyjaciółkę w żebra. - Tak jakoś - stwierdziła. - Mam po prostu gorszy dzień... Jutro będę się musiała stawić na szlabanie u Slughorna. - Emilyyy! - zawołały dwie Gryfonki z jej rocznika podchodząc do niej roześmiane. Trzymały w dłoniach niewielki bukiet i kawałek pergaminu. Wręczyły jej obie rzeczy. - Nie wiedziałyśmy że ty też - zachichotały i poszły sobie gdzieś. - Od kogo to? - spytał William marszcząc w zamyśleniu brwi. - Skąd mam to wiedzieć? - spytała Emily otwierając pergamin i zaczynając czytać list.
Przemilczała dwa pierwsze pytania pozwalając mu mówić. Rysowała w wiosce, ale jedynie w herbaciarni. Wykonywała swoje ulubione portrety. Ludzie w tamtym miejscu najzwyczajniej nie zwracali uwagi na spoczywający na nich wzrok Chan. To odpowiadało dziewczynie, a ta cała atmosfera miłości nie przeszkadzała blondynce. W tym temacie to ona nie zwracała najmniejszej uwagi na dekoracje. Głos chłopaka był jakiś bardzo przejęty, dlatego Chantelle przekrzywiła głowę przyglądając się Ian'owi uważniej. Jeszcze ani razu nie widziała, żeby był aż tak chętny. Na cokolwiek. Ale mało go zna, więc była to następne zignorowana myśl w jej umyśle. - Odpowiada - westchnęła. Przetarła twarz dłonią, a następnie wstała z miejsca. - Będę czekała na ciebie jutro przed wejściem do Hogsmeade. - Smacznego - dopowiedziała odchodząc. Co prawda kończył już swój posiłek, ale kultury nigdy za wiele, nawet w stosunku do Ian'a. Pora wypuszczania uczniów była zawsze ta sama. Dlatego zgodnie z zegarkiem wyruszyła ku sowiarni. Dziewczyna praktycznie nigdy nie używała drogi przez las, wolała przebyć ową drogę pod postacią sowy. Było szybciej i wygodniej. Zaklęcia z transmutacji również się przydawały, kiedy w grę wchodził przelot z przedmiotami. Kiedy doleciała do wejścia usiadła na jednej z pobliskiej gałęzi. Postanowiła przeczekać w ten sposób. Niestety większość tego dnia przesiedziała na drzewie, a złość, to mało powiedziane na uczucie Chan. Ian nie zjawił się zupełnie olewając sobie czekającą na niego dziewczynę. O dziwo przez resztę dnia, blondynka również go nie spotkała. Wiedziała jednak, że pierwsze, co zrobi gdy go zobaczy to użycie jakiegoś zaklęcia, Jakiegokolwiek, dla wyładowania emocji.
Światło z różdżki nie było zbytnio dobre do rysowania po nocach, ale zawsze lepsze to niż nic. Chan własnie siedziała na swoim łóżku. Miała zasłonięte wszystkie kotary wokół, a z jej trzynastocalowej różdżki tliło się światło. Szkicowała coś z pamięci, jakąś czaszkę z kwiatami. Cokolwiek, aby zająć czymś ręce. Od dobrego tygodnia próbowała znaleźć Ian'a, wygarnąć mu jego bezmyślność i to jakim jest człowiekiem. Jednak jego po prostu nie było. Przepadł jak kamień w wodę. Rozmyślania blondynki przerwało ciche pukanie do drzwi. Dziewczyna podniosła głowę i zmarszczyła brwi. Nie wiedziała kto o tej porze może coś od nich chcieć. Reszta współlokatorek dawno już zasnęły po wyczerpującym dniu ćwiczeń z transmutacji, których Chantelle nie musiała wykonywać. Gryfonka odsunęła kotarę zabierając ze sobą swoją różdżkę. Powoli przeszła do drzwi i otworzyła je przemieszczając światło w kierunku postaci przed nią. Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy: ukarać. Wszystko jednak jak, byle zapamiętał, że takich osób jak Chan się nie olewa. Jej twarz jednak zaraz się zmieniła. Ian wyglądał zupełnie inaczej. Gdzieniegdzie na twarzy miał sine plamy, jakieś zadrapania, które już zaschły. Z tego wszystkiego przejęły ją najbardziej oczy, zupełnie bez życia. Nie świeciły tym blaskiem dumnego z siebie Ślizgona. On jakby wygasły. - Na Merlina - szepnęła dziewczyna, która o dziwo przejęła się. Zmrużyła oczy, zupełnie jakby nie wierzyła swojemu wzrokowi i słabemu światłu oświetlającemu twarz chłopakowi. Podeszła do niego bliżej i delikatnie ujęła jego policzki. Poprzekręcała jego głowę, by lepiej przyjrzeć się ranom i obiciom. - Ian, co ci się stało? - popatrzyła mu w oczy, ale zaraz złapała go za rękę i wprowadziła do dormitorium. Trudno, jakoś wytłumaczy dziewczynom obecność Ślizgona, jeżeli któraś z nich się obudzi. Wskazała mu pierwsze z prawej łóżko, które należało do niej. Było w idealnej pozycji, kiedy zasłoniła dwie kotary, doskonale osłaniały to, co działo się za nią. Blondynka zaczęła szukać jedną z książek, którą zakupił jej ojciec. Miała wszelkie wypisane zaklęcia na drobne rany. Jak najciszej umiała przeglądała cały kufer. W końcu znalazła upragnioną księgę i zaczęła przeszukiwać odpowiedni dział. Przeczytała przydatne zaklęcia i stanęła nad nim znowu łapiąc jego twarz w dłoń. - Coś ty robił?
Znowu miała mieszane uczucia, co do Ian'a. Z jednej strony była zła na niego za to, co zrobił owej Krukonce, z drugiej współczuła za to, co robiono jemu. Widziała właśnie jak wyglądał, a w dodatku sama wiedziała, jak Zaklęcie Crucio działa na umysł ludzki. W te wakacje czuła się dokładnie tak samo, tyle że jej dochodziły wyrzuty sumienia za siostrę. Na koniec opowiadania spuścił głowę pytając czy się gniewa. Chan zapomniała w ogóle o tym, że mieli się spotkać, że była na niego zła i miała mu wszystko wypomnieć. Po prostu przestała o tym myśleć. To w porównaniu do jego historii było zupełną błahostką, czymś zupełnie nieważnym. Zauważyła jak ściska oczy i odkręca głowę. Co więc musiało dziać się w Zakazanym Lesie, by doprowadzić Ian'a do takiego stanu? Chan nie miała zamiaru zostawiać go samego, to najgorsze, co w takiej chwili można by było mu uczynić. Jednak też nie miała wielkiego pola do popisu. Dlatego właśnie pociągnęła go za rękaw w swoją stronę. Ręce zakręciła wokół jego szyi i mocno go ścisnęła. Przeniosła jedną dłoń trąc go delikatnie po plecach. Zrobiła dokładnie to, czego sama potrzebowała po każdym Crucio. Wsparcia. Po prostu wsparcia od kogokolwiek. Ona jednak była zamykana sama, gdzieś w lochach. Było ciemno, a po ścianach niosły się krzyki jej rodziców, którzy torturowani byli na zmianę. Kuliła się wtedy w kącie i płakała ze swojej bezsilności na wszystko. W końcu jednak okazało się, że może dużo zmienić. Niestety pozbawiając przy tym najcenniejszej rzeczy Griet. Życia. - Nie, nie gniewam się - powiedziała w końcu. Nie mogła nic więcej zrobić, ale jej zdaniem sam taki gest dużo dawał. Samotność jest najgorszą rzeczą na świecie. - Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze, ale to, że bardzo dobrze cię rozumiem Ian - spojrzała smutno gdzieś przed siebie. Przypominała sobie własnie te momenty działania zaklęcia. Nigdy nie przypuszczałaby, że umysł może sprawiać taki ból - Mam nadzieję że nie, ale jeżeli jeszcze raz będą na tobie używali Cruciatusa, to myśl albo o najprzyjemniejszej chwili, o czymś co sprawia ci przyjemność, albo o kimś ważnym, kto nie sprawił ci przykrości - Odsunęła się od niego, by popatrzeć mu w oczy. Nie, to nie były te, które poznała. - Pomaga - dodała, a następnie popatrzyła na jego rany. Skrzywiła się delikatnie, a potem złapała różdżkę w rękę używając odpowiednich zaklęć, aby choć trochę polepszyć jego stan.
Blake w końcu postanowił się poddać. Nie zajęło mu to dużo czasu. Malfoy nie czuł współczucia. Nienawiść do Ian'a wypełniła go po brzegi. Nie widział poranionego i posiniaczonego ciała Ślizgona. Tyle razy był świadkiem, co więcej sam musiał torturować i mężczyzny i kobiety, by nie spotkało go to samo. Bycie Śmierciożercą było ogromną odpowiedzialnością. Od jakiegoś czasu szukał Blake'a po szkole chcąc mu oznajmić, że dzisiaj po raz pierwszy stanie twarzą w twarz z Voldemortem. Na inicjację było jeszcze za wcześnie. Każdy potencjalny kandydat od małego był szkolony, by mógł dostąpić tego zaszczytu. W końcu udało mu się go znaleźć w Pokoju Wspólnym. Chłopak za bardzo zwracał na siebie uwagę swoją żałosną postawą. Trzymał ciągle spuszczoną w dół głowę. Bał się spojrzeć na Malfoy'a. Gdyby blondyn nie został mentorem Ian'a prawdopodobnie by to olał, niestety od niego zależało zadowolenie Czarnego Pana. Musiał go jak najlepiej przygotować do licznych testów. - Masz jakieś wiadomości? - odezwał się do niego ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w podłogę. Jace milczał czekając, kiedy ten podniesie na niego wzrok. Blake był za słaby. Dziwne, że przeżył aż dwa dni w domku. - No? - zachęcił go, czekając na odpowiedź. - Wiesz już o dacie mojego pierwszego spotkania? - spytał. - Spójrz na mnie. - warknął czekając na jego ruch. Miał ochotę uderzyć go w twarz. Głownie za to, że robił wszystko, by ludzie uważali go za ofiarę losu. Czarny Pan nie będzie zadowolony... Oj nie będzie.
Wiedział, że brunet się boi. Wiedział, że drży na samą myśl, jakie okropieństwa czekają go na tej brutalnej i ciemnej drodze. Bardzo łatwo zatracić się w ciemności Czarnego Pana. Malfoy się zatracił. Mimo, że Blake robił wszystko, by pokazać Jace'owi, że się nie boi, blondyn go przejrzał. Sam niegdyś był przerażony, gdy po raz pierwszy ujrzał twarz Voldemorta. - O której godzinie mamy tam iść? - zapytał, krzyżując buntowniczo ręce. Prychnął pod nosem. To było wiadome, że o północy muszą się tam stawić. Wcześniej jednak Jace musiał mu przekazać jak ma się zachowywać, co mówić, nawet jakim wzrokiem miał patrzeć, by przeżyć. Nie wiedział czemu, ale chciał, żeby Ian zrozumiał jak ogromnym brzemieniem jest noszenie mrocznego znaku. - O dwunastej mamy być na miejscu. - mruknął rozglądając się po Pokoju Wspólnym. Kilkoro Ślizgonów przyglądało im się bacznie obserwując bieg wydarzeń. Kiedy ich spojrzenia spotkały się z Malfoy'a od razu spuścili wzroki speszeni. - Jeszcze raz usłyszę, że odzywasz się do mnie w ten sposób .. nie masz prawa mi rozkazywać! - warknął chłopak. Jace spojrzał się na niego z pogardą i chwycił go za koszulę przyciągając do siebie. - Nie udawaj, że jesteś taki cwany, bo trafisz znowu do Twojego ulubionego miejsca w Zakazanym Lesie. - syknął mu w twarz po czym puścił go, by nie robić zamieszania. - O jedenastej masz czekać w Pokoju Życzeń. Pamiętasz, w jakim pomieszczeniu byliśmy tam ostatnio? - mruknął lustrując go wzrokiem. Musiał mu przekazać parę ważnych rzeczy i miał szczerą nadzieję, że Blake weźmie je do siebie.
Chantelle nie była zbytnio przekonana, co do kontynuowania ich wspólnej pracy. Myślała, że będzie chciał odpocząć, on jednak był chętniejszy niż zwykle. Najwyraźniej potrzeba mu czasu spędzonym na czymś przyjemnym. - Jeżeli chcesz - stwierdziła. Wtedy chłopak przekręcił lewą rękę ukazując coś na kształt tatuażu. W rzeczywistości był to Mroczny Znak. Wypuściła powietrze z ust. Jakże zabawny wydawał się los. Śmierciożerca siedział tuż przy morderczyni w jednym z dormitoriów Gryffindoru. Cokolwiek zrobił Ian, to zemsta owej Krukonki była duża. Wręcz podła. Chan była zdania, że nikt nigdy nie powinien decydować za drugiego człowieka. Szczególnie w takich sprawach, jakie wiązały się z Zaklęciami Niewybaczalnymi. Ślizgon dalej mówił, gdy nagle złapał ją za rękę i lekko ścisnął. Chan zmarszczyła brwi. Była to dla niej dosyć dziwna sytuacja. Tydzień temu starała się jeszcze utrzymać jakikolwiek dystans, a tego dnia siedział na jej łóżku, w jej dormitorium. Ian uśmiechnął się do niej, ale gdyby nie wygięte usta nie przypisywałaby temu grymasowi pozytywnego przekazu. Jego oczy były zamglone, zupełnie jak za jakąś magiczną barierą. Nie pozwalała tym tęczówkom błyszczeć, ani cieszyć się. Potem podziękował i położył głowę na jej ramieniu. Czuła się niezręcznie i nie wiedziała, co zrobić. Wiedziała jedynie to, jak czuje się Blake i co może właśnie przeżywać. Przekręciła ponownie jego lewą rękę przyglądając się ciemnemu znakowi. Czaszka na samej górze ewidentnie miała złowrogi wyraz twarzy. Z ust wychodził jej wąż, który wił się wokół niej, gdzieś pod spodem, a na końcu znajdował się łeb z otwartym pyskiem. Nawet zęby były widoczne. Wyglądało to tak mrocznie i realistycznie, że Chan miała wrażenie, jakby gad miał zaraz wyjść z przedramienia Ślizgona. Zainteresowana przejechała delikatnie po czarnych liniach. - A co w tym wyjątkowego, że robię to właśnie ja? - zapytała nadal przyglądając się Mrocznemu Znakowi. - I uwierz mi, doskonale wiem, ile znaczy wsparcie w takim momencie. Ja go nie otrzymałam, to może chociaż w taki sposób skorzystasz z naszej znajomości.
Jace udał się do Pokoju Życzeń znacznie wcześniej przed umówioną godziną. Wolał czasami pobyć sam, niezdarnie tańczyć na granicy zła. Nawet stoczyć się na samo dno. Czasami wolał to, niż czułość obcych rąk. Był bardziej ludzki niż większość ludzi w tej szkole, czego nie dawał po sobie poznać. Pokazywanie uczuć było słabością, którą każdy mógł wykorzystać przeciwko niemu. Dlatego Voldemort tak go sobie przypodobał. Znał każdego Śmierciożercę na wylot. Lepiej niż samego siebie. Malfoy siedział w wygodnym fotelu trzymając w ręce szklankę Ognistej. Wbił w nią wzrok i mieszał nieznacznie trunkiem przechylając szklankę na boki. Nie zwrócił nawet uwagi na Blake'a, który wszedł przez drzwi. - Jestem już. Co takiego twoi Śmierciożercy kazali mi przekazać przed spotkaniem? - spytał. Uśmiechnął się pod nosem nie odrywając wzroku od szklanki. Wiedział, że chłopak zaakcentował słowo twoi. Nie chciał być przecież w szeregach Voldemorta. Jace miał zamiar podejść do całej sytuacji z wypracowaną profesjonalizacją. Odrzucił na bok myśli o okropnych rzeczach, które Ian popełnił. Spojrzał na niego z powagą w oczach mając nadzieję, że chłopak podejdzie do sprawy w taki sam sposób. - Chcesz przeżyć? - spytał i wypił trunek do końca, po czym postawił szklankę na stoliku.
Emily czytając list ze słowa na słowo coraz bardziej się uśmiechała, a Will czytający go zza ramienia przyjaciółki coraz bardziej marszczył brwi. - To jakiś psychopata! - stwierdził z oburzeniem, jednak Emma już go nie słuchała. Podeszła do stolika Slytherinu i położyła dłoń na ramieniu Iana. Odwrócił głowę, stając oko w oko z Emily. Zrobił obojętną minę i z uśmiechem na ustach odezwał do dziewczyny: - A ty co tu robisz? - Kto jeszcze pisze listy, Blake? - spytała patrząc mu w oczy, a na jej ustach widniał ciepły pogodny uśmiech.
Gryfonka uśmiechnęła się do wychodzącego Ślizgona na odchodne. - Zwariowałaś? - spytał z wyrzutem Will, który nie wiadomo kiedy pojawił się obok młodszej o rok dziewczyny. - To Ślizgon - powiedział jakby to wszystko wyjaśniało. - I to z gatunku tych najgorszych. Już zapomniałaś jaki dla mnie był? Już zapomniałaś co on robi dziewczynom? Podrywa tak pierwszą lepszą. Tego już Emily nie była w stanie zdzierżyć. Wszystko była w stanie przeboleć, ale nie nazywania jej tak. - Ale ja nie jestem pierwszą lepszą, Will! - warknęła na niego zła. - Przecież z nim nie sypiam. Rozmawiam z nim... To że z tobą rozmawiam to znaczy że z tobą sypiam? Uspokuj się, bo stwarzasz problem tam gdzie go nie ma. Nie, nie zapomniałam co ci mówił i robił, ani o tym co mi opowiadały dziewczyny, ale, Will on mnie nawet nie podrywa! Po prosu mi podziękował bo mu pomogłam. Nie potrafisz tego pojąć? - spytała, a w jej bursztynowych oczach zabłysły łzy. Nie płakała bo było jej smutno. Emily zawsze płakała gdy była wściekła i z tą swoją wściekłością nie mogła sobie poradzić. William widział tylko czerń i biel. Emily powoli zaczynała mieć go dość. Wyszła szybkim krokiem z Wielkiej Sali nic sobie nie robiąc z tego że wszyscy w trójkę zrobili niezłe przedstawienie na oczach wszystkich uczniów. Udała się bezpośrednio do wierzy Gryffindoru.
Myślała i myślała... Przez całą noc. Nie mogła spać, chodziła po korytarzach. Następnego dnia już wiedziała. Will miał rację. To był cały czas ten sam człowiek. Ten który go dręczył, ten który go poniżał, tek który wyżywał sie na sładszych, krzywdził bogu ducha winne naiwne dziewczyny... Taki był i żadna skrucha tego nie zmieni. William miał rację gdyby do Emily przyszedł sam Czarny Pan i okazał skruchę ona by mu zaufała. Była naiwna i tą swoją naiwnością momentami wręcz głupia. Zaślepiona często udawaną skruchą nie potrafiła odróżniać dobra od zła. Nienawidziła tego i chciała skończyć z byciem naiwną. Już, teraz zaraz. Udała się na szlaban, bo musiała. Najchętniej w ogóle nie patrzyłaby teraz na Iana. Usiadła na podłodze przed klasą opierając się o ścianę. Po chwili pojawił się i Ślizgon z którym miała odbywać szlaban. - Wszystko w porządku? - zapytał i stanął przy jej boku. Emily milczała wpatrując się w ścianę naprzeciwko. - Założę się, że ten twój przyjaciel, Will próbował cię do mnie zrazić, mam rację? Przypomniał ci o tym co robiłem jemu i innym uczniom tej szkoły? Ian odwrócił głowę i dodał: - Przecież wiesz, że traktuje cie jak przyjaciółkę .. nie chce nikogo więcej skrzywdzić. Emily nie chciała odpowiadać. Nagle drzwi klasy otworzyły się z hukiem i postawna sylwetka nauczyciela eliksirów zaprosiła ich do wejścia do środka. Gryfonka zmusiła się by obdarzyć Slughorna uśmiechem i weszła do klasy. Mężczyzna nakazał im wyczyścić kociołki bez używania magii przypominając Emily że ma z nim indywidualne zajęcia w przyszły wtorek i wyszedł zostawiając ich samych. Emily wciąż milcząc szorowała swój kociołek.
Naprawdę nie rozumiał wrogości w głosie Ślizgona. Malfoy chciał mu pomóc, a ten jeszcze zachowywał się jak napuszony dzieciak. Zaczął się bardzo poważnie zastanawiać nad radami, jakie chciał udzielić Blake'owi. Nie pragnął, by brunet był martwy. Chciał by cierpiał. Śmierć tylko zakończyłaby jego męczarnie. Uśmiechnął się cynicznie słuchając pełnych nadziei wrzasków Ślizgona. - Dobra. Nie chcesz mojej pomocy po prostu stąd wyjdź. Nie będę się poświęcał dla jakiegoś idiotycznego szczeniaka. - mruknął nalewając kolejną szklankę Ognistej. Odpalił papierosa i położył nogi na stole otwierając książkę do Czarnej Magii.
Właśnie, co się działo tam Chan? - Wiesz, jeżeli jesteś zamknięty samotnie gdzieś w lochach, to trudno o jakiekolwiek wsparcie - odpowiedziała najspokojniej jak potrafiła. Te wydarzenia już nie wywoływały w niej tak mocnych emocji. Jeżeli jednak zaczynała opowiadać o wydarzeniach z wakacji, najtrudniej było przejść jej przez obraz torturowanych rodziców. To było gorsze, niż użycie Zaklęcia Niewybaczalnego na jej umyśle. - Więc zrozum to, dlaczego właśnie ci pomagam. Bo cię rozumiem - kiwnęła głową. Znowu przyjrzała mu się uważniej. Sine miejsca na twarzy dalej pozostawały na tym samym miejscu. Włosy Ian'a były w zupełnym nieładzie, dlatego też wyciągnęła rękę, by trochę je przeczesać. Przy okazji pozbyła się jakiś pozostałości po wizycie w lesie. Na czole widniała jeszcze jedna czerwona kreska, która teraz stała się widoczna. Dziewczyna złapała różdżkę i machnęła nią lekko. Rana zniknęła, ale oczy Chan nadal szukały jakiś zadrapań. Naprawdę nie miała słów na to, co się z nim działo. To tak, jakby zgasiło się świecę. Światło w nim zgasło, zupełnie jak owa świeca. Nie miała słów na zachowanie Krukonki. I pomyśleć, że przynależą tam jedna z najbardziej wyuczonych uczniów w szkole. Okazuje się, że jest zupełnie odwrotnie. Skazując człowieka na takie męczarnie, popełnia się największą głupotę na świecie. Niestety Chantelle popełniła jeszcze większą. - Nie wiem, jak jeszcze mogę ci pomóc - szepnęła krzywiąc się trochę.
Kiedy wstał Ian i ona postąpiła w jego ślady. Powoli kierował się w stronę wyjścia zupełnie jakby nie miał siły, a i jego kończyny były okaleczone. Tej opcji dziewczyna nie wykluczała. Nie mogła ich jednak zniwelować, dopóki by ich nie ujrzała. Pokiwała głową w odpowiedzi na jego pytanie. Zdawał się potrzebować jakiegoś miłego spędzonego czasu, a sztuka, jak i dla niej, była czymś ważnym w jego życiu. - Dobranoc Chan. Dziękuję. - Dobranoc - szepnęła za nim odprowadzając go wzrokiem. kiedy zniknął jej z oczu zamknęła drzwi od dormitorium i przyjrzała się sąsiednim łóżkom. Żadna ze współlokatorek nie przebudziła się przez czas ich rozmowy. To dobrze, bardzo dobrze. Rzuciła się na łóżko twarzą do pościeli. Nie wiedziała co mysleć, nie wiedziała co robić. Nic nie wiedziała, zupełnie nic. Kolejnego dnia Chan ponownie nie mogła go znaleźć. Zaczynała się jeszcze bardziej obawiać, że coś mu się stało. Jednak chyba mogła być pewna, że go nie zabiją. To wywołałoby za duże podejrzenia, gdyby Ian nagle zniknął bez żadnych wieści. I nagle w oczy rzuciły jej się ciemne włosy, zmęczona twarz jak i cała postura. Skrzywiła się ledwo zauważalnie i zmieniła kierunek, w którym szła. Przyłączyła się do niego, bo sam właśnie gdzieś zmierzał. Możliwe, że na następne zajęcia. - Jak się czujesz? - zapytała trochę nieśmiało, ale nie uznawała tego pytania za głupie. Było na miejscu, odpowiednie. - W ten weekend znowu jest otwarta droga do Hogsmeade, jeżeli chcesz możemy się tam wybrać.
[ Wymyślanie wątków to katorga :D Moje gumowe uszy wychwyciły, że Ian miał jakąś nieciekawą sytuację, więc może postanowił zabawić się w masochistę i po latać, pomimo zadanych obrażeń. I niefortunny pech chciał, że któraś z ran się otworzy, spadnie z miotły, a Potter będzie w pobliżu i zainterweniuje, bo mimo swojej arogancji, niechęci do Ślizgonów bla bla bla, ma dobre serduszko. ;) To mój pomysł. Jak się na to zapatrujesz? :D ]
Koszmary. To coś, co śniło jej się każdego dnia. Nieważna jak sen się zaczynał, to zawsze kończył się tak samo. Ziemia pod nią zapadała się, ale zawsze zdążyła złapać się krawędzi nad przepaścią. Sama jednak nie mogła dać rady wspiąć się na równą powierzchnię. Nie było tam nikogo, kto mógłby jej pomóc. W końcu wycieńczone ręce nie dawały radę, a ona zostawała pochłonięta przez bezkresną czerń. - Na tym polega Crucio - stwierdziła smętnie. Była jednak przykładem, że takie tortury można przeżyć i nie stracić przy tym zmysłów. Jednak jakieś piętno zawsze zostaje na przykład w postaci koszmarów. Zauważyła jak oczy błysnęły Ian'owi, kiedy zadała pytanie o ich wyjście. Najwidoczniej było to dla niego dobrą perspektywą spędzenia wolnego czasu. Zgodziła się na jego propozycję, a w pierwszy wolny dzień ruszyła na błonia. Okręcona szalikiem ściskała w dłoni potrzebne rzeczy. Chan miała nadzieję, że nic nie stało mu się przez minione dni i zjawi się w umówionym miejscu. Było jej przykro z powodu nowych doświadczeń Ślizgona. Taka zemsta była dla niej wręcz chora. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, by dowiedzieć się trochę więcej o tym. Jednak bała się, że przez jej ciekawość chłopak może ucierpieć jeszcze bardziej.
[Jak widzę Fleur i Ian są na tym samym roku, co więcej oboje uczęszczają na ONMS, więc mogą spotkać się tam - i oczywiście już znać XD. Na Opiece uczniowie mogą w parach opiekować się hipogryfami i Ian zostanie sparowany z Fleur. Jako że moja dziewczynka do łatwych panien nie należy, Ian może chcieć - lub nie - ją w jakiś sposób zdobyć, ale bardziej będzie ją odpychał niż przyciągał swoim zachowaniem. Mogą się po czasie zakolegować. :) (Na coś więcej to jak uważasz.) To na razie mój pomysł :) Mam nadzieję, że nie aż tak wyświechtany :D]
[ Niee, Fleśka taka akurat nie jest. Nie narzuca się, ale można zrobić tak, że Ian jej się trochę podoba i będzie jej niezręcznie przy nim...Będzie bardziej "odpałowa" w jego towarzystwie niż zazwyczaj XD Może być? :3]
Uśmiechnął się ironicznie. Zdawał sobie sprawę, że chłopak jest w tym wszystkim nowy, jednakże niektórych rzeczy łatwo mógł się najzwyczajniej w świecie domyślić. - Nie wiem co Czarnemu Panu siedzi w głowie. - mruknął przewracając oczyma i odkładając książkę okładką do góry, tak, by nie zgubić czytanej wcześniej strony. Spojrzał na niego. Wydawał mu się taki zagubiony. Nie tyle co w sytuacji, co we własnym ciele. Nie potrafił zrozumieć po co taki słaby człowiek potrzebny jest Czarnemu Panu. Zaciągnął się dymem tytoniowym i napił się trunku, po czym wrócił spowrotem do czytania lektury. Blake swoim aroganckim zachowaniem nie zasłużył na rady dotyczące zachowania, które wpłynęłyby na jego życie. Zresztą sam zaznaczył, że nie chce pomocy Malfoy'a.
Kiedy usłyszała swoje imię poderwała głowę do góry. Natrafiła na wzrok Ian'a, który oczekiwał na odpowiedź. Może i myślała nad pytaniami, które chciała mu zadać, ale z drugiej strony nie chciała go tym męczyć. Same te tortury wystarczały. Nie chciała mu przypominać, niech choć trochę nacieszy się przyjemniejszą dla niego chwilą. - Milczenie jest złotem, zapamiętaj - podniosła palec do góry i machnęła nim. Taka właśnie była jej zasada. Mało mówiła, bo więcej nie potrzebowała. Samotność pod tym względem była przepiękna. - Może jakiś temat by się znalazł, ale jakoś trudno mi cokolwiek wymyślić - kopnęła jakiś kamyk na drodze przed sobą. Spuściła głowę, a jedna rękę wsadziła do kieszeni. Drugą mocno trzymała swoją torbę z przyborami. - Nie będę pytała, co się dzieje w lesie, bo nawet nie chciałabym o tym słuchać - skrzywiła się.
[Wybacz, że tak mało ale jakoś nie mogłam wycisnąć z siebie więcej :C Następny odpis postaram się zrobić długi!]
Jim uwielbiał latać na miotle, ba, zaraz po Evans była to miłość jego życia. Zimny wiatr obejmujący jego zmarznięte policzki sprawiał, że żył. Gdy wzbijał się w powietrze zapominał o całym świecie, a na przestrzeni ostatnich kilku tygodni nazbierało się parę spraw, które chciał wrzucić przynajmniej na chwile z głowy. Słowo nawaliłem odbijało się od jednego do drugiego końca czaszki, zadając ból dwa razy dotkliwszy, niż ten, który pojawia się przy spotkaniu pierwszego stopnia z rozpędzonym tłuczkiem. W ramach treningu, rozrywki i poprawienia sobie humoru chciał się poświęcić i wypuścić z kieszeni złotego znicza, którego uprowadził ze skrzyni na drugim roku, ale rozległ się donośny huk i nici z przyjemności. Wrodzona ciekawość kazała mu natychmiast wystalkować źródło zamieszania. Pochylił się nad członem miotły i poszybował w kierunku, w którym rozległ się nieprzyjemny dźwięk. Potter od dawna wiedział, że Ślizgoni nie grzeszyli zbyt wielką inteligencją, ale ten osobnik przeszedł samego siebie. Mógł się tylko domyślać, że właśnie zaliczył efektowny upadek z miotły. Wylądował zgrabnie tuż obok rozłożonego na łopatki ciała i wypuścił głośno powietrze, z nadzieją, że delikwent nie utracił przytomności. Ni w ząb nie znał się na zaklęciach leczniczych, a metoda usta-usta była ciosem poniżej pasa. Co innego gdyby reanimacji potrzebowała pewna rudowłosa, kapryśna księżniczka albo inna dama w potrzebie. Pochylił się nad nim i szturchnął go mało subtelnie. — Ej, wstajemy, nie śpimy — zagrzmiał. T Ten Ślizgon powinien zdecydowanie ogarnąć się życiowo. Był blady jak trup w kostnicy. I jeszcze te zamknięte oczy. Na gacie Merlina, słowo daje, masz po prostu cuuuudowne wyczucie czasu, Potter, skarcił się w myślach.
Jak ona nie znosiła OPCM i lekcji, na których musiała sobie przypominać dzień, w którym Bella, jej pies rasy collie, wbiegł na tor, wołany przez ojca Aichy. Była już co prawda starym psem, ale za to pierwszym, jaki Aicha miała na własność. To ona z nim się wychowała i bawiła… A potem widziała, jak odcięty łeb toczy się po trawniku, z pustymi, otwartymi oczami i lekko uchylonym pyskiem. Nie wiedziała, czy wtedy płakać, czy krzyczeć. Ojciec na darmo próbował zasłonić jej oczy przed tym widokiem. Koszmary senne prześladowały ją jeszcze przez dobry miesiąc. Ale nauczyciel nie rozumiał tego. Nawet nie pytał. Nie próbował zrozumieć. Więc nie chciał najwidoczniej wiedzieć. Nie chciał zrozumieć. A ona… była sama na lodzie obrony przed czarną magią. Słyszała, jak każe wyprowadzić ją z sali lekcyjnej. Ktoś wziął ją pod ramię i wywlekł z klasy, podczas gdy w tle słychać było jeszcze śmiechy Ślizgonów. Gdy wróciła do rzeczywistości, zobaczyła przed sobą jednego z nich. Pokręciła szybko głową i spojrzała krytycznie na papieros Blake’a. Aicha nie mogła wdychać dymu. Zaraz kasłała i się krztusiła. - Zawsze masz tak ironiczny uśmieszek, gdy proponujesz komuś pomoc? – zapytała, krzyżując ręce na nie aż tak wielkim biuście. – Tak on zdecydowanie przekonuje mnie, że masz wobec mnie szczere intencje i naprawdę chcesz mi pomóc, nie jeszcze bardziej upokorzyć. Dziewczyna podeszła powoli do niego. Była oburzona. Tym uczuciem starała się zmazać poczucie wstydu i zażenowania z lekcji. Tak, jak pouczał ją kiedyś dobry kolega. Aicha była bezradna wobec nauczycieli, bo czuła respekt, ale nie musiała przecież wobec uczniów. - Następnym razem, jak zaproponujesz dziewczynie pomoc, postaraj się być bardziej przekonujący, nawet jeśli będziesz kłamał. Bo moja odpowiedź brzmi: nie. Nie chcę twojej pomocy, bo ci nie ufam. I nawet w jednym calu nie wzbudzasz we mnie zaufania. Odwróciła się na pięcie i oddaliła do okna, byleby tylko uniknąć dymu papierosowego. Odsłoniłaby kolejną słabość. A na dziś już raczej wystarczy.
[ W gwoli ścisłości, Potter jest ścigającym, nie ugania się za złotem :D ]
Jim odetchnął z ulgą, gdy ślizgon przestał udawać trupa, a jego twarz nabrała kolorów. Przynajmniej jeden problem z głowy; nie będzie musiał z dobroci serca przetransportowywać go do Skrzydła Szpitalnego i tłumaczyć pielęgniarce, dlaczego delikwent wygląda gorzej niż źle. Potter przypatrywał mu się jak atrakcji turystycznej w muzeum miotlarskim, unosząc do góry brew. Jakim trzeba być tukiem, aby przy takich warunkach pogodowych zaliczyć glebę? Śnieg nie padał. Wiatr nie wiał zbyt silno. Nic tylko latać, latać i latać. Ślizgon, jak nic, musiał być specjalnie uzdolniony! Rogacz jeszcze nigdy nie spadł z miotły (nie wliczając pierwszego meczu w trzeciej klasie, kiedy na własną odpowiedzialność zbagatelizował lecący w niego tłuczek) nie zależnie od tego, jak bardzo źle się czuł. Miał wrażenie, że miotła stanowiła dla niego dodatkową parę nóg i rąk. Była tak doskonale zgrana z jego ciałem, że za każdym razem, gdy kończył się mecz, czuł lekki zawód, że to już koniec. Nie mógł powstrzymać niekontrolowanego chichotu, który wydostał się z jego gardła, gdy połapał się kim była ofiara swojej głupoty. No proszę bardzo, kto by pomyślał, że obrońca ślizgonów mógłby zaliczyć taką wpadkę tuż przed zbliżającym się sezonem? Czyżby kondycja już nie ta? — Przykro mi, Blake, dzień dobroci dla ślizgonów nie istnieje — odparł rozbawiony. Jego groźba nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Wręcz przeciwnie. Aż miał ochotę puścić soczystą ploteczkę, że obrońca Slytherinu przejawia zniżkową tendencje swojej formy i najprawdopodobniej w nadchodzącym sezonie posłuży się drużynie jako dodatkowy tłuczek, bo przecież „zakazy” są po to, aby je łamać. Z drugiej zaś strony może lepiej zostawić ślizgonów w błogiej nieświadomości, że ich kompletna drużyna, nie jest już taka kompletna, jak mi się wydaje i poczekać aż dojdą do takiego błyskotliwego wniosku podczas treningu? Ale przecież Ian logiczniej rzecz biorąc nie stanowił dla Pottera żadnego zagrożenia, co najwyższej subtelną przeszkodę. Przecież tyle razy przecisnął kafel przez luki w jego obronie, że aż brakowało palców w obu dłoniach, aby zliczyć. Jim, zasady fair play przede wszystkim, przecież nie chcesz stać się wredną jaszczurką wylegującą się na słońcu. A może wężem? Nieważne. . — A na przyszłość zapamiętaj, że słowo „proszę” nie jest Zaklęciem Niewybaczalnym i można go używać ile dusza zapragnie — dodał pouczającym głosem, naśladując doskonale swoją matkę, która miała tendencje do tłumaczenia mu wszystkiego, jak nierozgarniętemu dzieciakowi. Zacisnął dłoń na swojej miotle. Teraz mógł wracać do błogiego lenistwa w akompaniamencie szumiącego wiatru w uszach.
Potter nie przypuszczał, że pogłoski o feralnym upadku Ślizgona rozpowszechnią się po zamku jak wyjątkowo złośliwy wirus grypy. Ale zapomniał o jednym ważnym szczególe — droga pantoflowa w Hogwarcie była bardziej rozwinięta niż nie jeden szanujący się wydział w Ministerstwie Magii. Następnego ranka każdy, niezależnie od płci, wieku, pochodzenia i domu, wiedział o tym, że obrońca Slytherinu nie nadaje się na swoją pozycję i cudem otrzymuje równowagę na miotle. Ale oczywiście wersja wydarzeń przedstawiona przez Jima została tak ostro zmodyfikowana, że krążyły co najmniej cztery wersje wydarzeń, a każda gorsza od drugiej. Rogacz spodziewał się, że Ian prędzej czy później zaszczyci go swoją obecnością, ale nie przepuszczał, że to „prędzej” nastąpi już, teraz, w tej chwili. Potter nie uważał twarz Blake za atrakcyjną i nie chciał jej oglądać w trakcie śniadaniu, ale nie trudno było się domyśleć, że uszkodzona duma tego pana była większa niż jego dom i dormitorium razem wzięte. — Blake, spóźniłeś się, mam naprawdę napięty grafik — zaśmiał się Potter. Ślizgon wyglądał jak bomba, w każdym momencie gotowa do eksplozji. To sprawiało, że Jim miał jeszcze większą frajdę. Ale nie miał zamiaru udowadniać przed całym światem, że jest lepszy niż jego kontuzjowany rywal, który bynajmniej nie wyglądał tak, jakby doszedł już do siebie. Jutro wieczorem był zmuszony odkiblować szlaban za ubiegły tydzień i wiedział, że Minerwa na pewno nie da mu spokojnie spać póki nie wstawi o równej piątej przed Skrzydłem Szpitalnym. — Ale jak to mówią, co się odwlecze, to nie uciecze — zapewnił, nie mogąc powstrzymać rozbawienia. — Co prawda nie udzielam prywatnych korepetycji, ale konsultacje w sprawię latania możesz zaczerpnąć u mnie we wtorki i czwartki podczas oficjalnych treningów Gryffindoru. W drodze wyjątku przyjmę cię bez kolejki — zaoferował łaskawie. — Chcesz wizytówkę z dołączoną mapą czy trafisz na stadion sam? — zapytał ironicznie. Jeśli Ian chciał mu coś udowodnić, niech zrobi do podczas najbliższego meczu, który odbędzie się pomiędzy Gryffindorem a Slytherinem. Potter nie miał zamiaru bawić się w gierki z skonfundowanym emocjonalnie Ślizgonem, nie mogącym pozbierać się po upadku. Potter
Chan idąc wraz ze Ślizgonem nie miała pojęcia dokąd mają się udać. Nie miała przyzwyczajenia wychodzić na plener do Hogsmeade. Zabierała szkicownik tylko do herbaciarni, to było jedyne miejsce w wiosce, które ujrzało szkicownik dziewczyny. Szła za Ian'em dopóki ten nie zatrzymał się i zadał pytanie, które sama miała na końcu języka. Wzruszyła ramionami rozglądając się dookoła i szukając czegoś charakterystycznego. Wtedy padła propozycja. Blondynka popatrzyła ze zwątpieniem na chłopaka i analizowała pomysł. Wrzeszcząca Chata była bardzo niezwykłym budynkiem. Na pewno ciekawym i idealnym do szkicowania. Było jednak jedno ale, które powstrzymywało Chan od podjęcia na szybko decyzji. Nie chciała, by Ian'owi w trakcie ich spotkania przypominały się sceny z Zakazanego Lasu. Nie taki był cel ich spotkania. Swoją drogą pierwszy raz słyszała o jakimś domku w lesie. Przelatywała tamtędy każdą drogę do świata mugolskiego po zapas papierosów. Jednak nie natknęła się przez ten cały czas na jakiekolwiek zabudowanie. To miejsce było dla Chan dzikim niezdobytym przez człowieka terenem. Pomysł nie przemawiał zbytnio do dziewczyny. W końcu kiwnęła głową akceptując propozycję. gdyby nie to, że po prostu innej nie miała, to zostawała jedynie ta chata. Kiedy doszli do niej Chan zaczynała zwalniać. Przyglądała się strzelistemu, podupadłemu budynkowi. Wszystkie okna były zabite deskami, które nie przepuszczała żadnego ciekawskiego oka. Gryfoka zawsze była ciekawa, co znajduje się w środku. Nie ryzykowała jednak i nigdy nie poszła tam sama. W końcu ocknęła się ze swojego zamyślenie i ruszyła dalej za chłopakiem.
Aicha obróciła się powoli w jego stronę ze zmarszczonym czołem, słuchając jego słów. W ręku nie miał już papierosa, więc prawdopodobieństwo, że zacznie się przy nim krztusić, drastycznie zmalało. Na jej szczęście. I zapewne na jego – ktoś mógłby się tym kaszlem zainteresować i odkryć przy okazji, że Ślizgon pali. Aicha mijała już na swojej drodze wiele przypadków łamania regulaminu – na przykład kiedyś chłopaka na wieży astronomicznej, na którą udawała się bardzo często po otrzymaniu pisemnej zgody od nauczycielki. Mogła sprawić, że by miał kłopoty, a jednak wolała problem zignorować. Nie wiedziała, czy to było dobre. Na pewno solidarne. - Widzisz? –spytała nagle, krzyżując po raz kolejny ramiona pod biustem. – Jeszcze trochę poćwiczysz i nieironiczny ton będzie całkiem pasował do twojej natury. Może więcej dziewczyn cię polubi. Aicha kojarzyła Blake’a z kilku informacji zasłyszanych przypadkowo od dziewcząt szlochających na ramionach swoich przyjaciółek w damskich łazienkach. Nie uważała ich za gorsze, nie tak dawno sama wylewała potoki łez przez chłopaka, póki nie zerwała nim brutalnie kontaktu. Nie było ważne, że był to jej przyjaciel od… zawsze. Westchnęła głęboko. - Zgoda. Z nadzieją, że będziesz jednak milszy dla mnie. To, że Obrona jest łatwa dla ciebie, nie znaczy, że dla mnie będzie taka sama. Mogłabym argumentować to dalej, ale masz rację, trzeba wrócić na szczątek tej lekcji. Na moje nieszczęście. Bell obróciła się na pięcie, zamknęła oczy, wzięła trzy głębokie wdechy ustami i z powrotem weszła do sali lekcyjnej. Na resztę czekającego ją piekła.
[Wybacz, że to piszę, ale po takiej reklamie, że będę 'taki sam jak nauczyciel' Aicha na pewno nie zjawi się na tych wciśniętych w zasadzie korkach, a poszuka sobie kogoś innego, bardziej przyjaznego. Ponadto, powątpiewam, że wyśmiewając się z Aichy, jak to robi pan profesor, ona czegokolwiek się nauczy - wręcz przeciwnie, jeszcze może rzucić na niego w nerwach jakiś urok. Wybacz, ale sama nie chciałabyś, jakby na korepetycjach z matmy facet zarzucił Ci, że jesteś beztalenciem i nic nie potrafisz.]
Potter nie przejął się tragedią Blake'a, a jego pojawienie na treningu Gryfonów zinterpretował bardzo gryfońsko. Czyżby strach go obleciał i przyszedł przeanalizować swoje szanse na wygraną? Jim nie sądził, że Ian w ogóle przyjmie jego zaproszenie. Z góry założył, że ślizgońska duma mu na to nie pozwoli. A to ci niespodzianka! Rzecz jasna bardzo pozytywna, bo przecież Rogacz był stworzony po to, aby się popisywać i nie omieszkał tego nie zrobić i tym razem, zwłaszcza, że na podium zleciała się stała grupka obserwatorów, w większości zdominowana przez płeć piękną. Uśmiechnął się pod nosem, gdy kolejny kafel ominął obrońcę i przeleciał przez środkową obręcz. Uśmiechnął, ale jednocześnie poczuł niepojętą trwogę. Drużyna Gryfonów w tym roku musiała być po prostu nie do pokonania i żadne „ale” nie wchodziło w grę. Chciał utrzymać jej dobrą passę i znakomitą kondycję całej drużyny, zwłaszcza, że Puchar Domów na razie pozostawał w rękach Krukonów. Skończywszy trening z szatni wyszedł jako ostatni. Musiał zadbać o porządek i dopilnować wyłączenia świateł, ewentualnie szepnąć parę słówek do poszczególnych graczy swojej drużyny. Nie spodziewał, że się, że Ian zachce na niego zaczekać, ale niestety Ślizgon oddelegował się szybciej niż James zdążył otworzyć usta, Wykrzywił usta w pogardliwym uśmiech. A więc mógł liczyć na zaciętą rywalizację, mając nadzieje, że tym razem Ślizgoni nie posunął się do brudnych zagrań. Potter propagował uczciwą grę i wymagał tego od pozostałych trzech domów, ale każdy mieszkaniec zamku zdawał sobie sprawę, że Ślizgoną daleko było do pełnej, bezapelacyjnej uczciwości.
[ I co teraz, opisujemy mecz? :D Jakoś szczególnie nie mam na to ochoty, zwłaszcza że będziemy musiały posłużyć się randomami, a ja nie lubię sterować innymi postaciami :D ]
Jim nie miał zamiaru zdejmować peleryny niewidki. Planowo wyszedł z rozszalałego Pokoju Wspólnego tylko na kilka minut, chcąc na własne oczy zobaczyć minę Iana, który albo stchórzył i podesłał McGongall banalny pretekst zwalniający go z meczu, albo naprawdę był skończonym kretynem i dzień przed meczem postanowił wyjść z siebie i poczęstować swoich prześladowców oszołamiaczami. Jim mógł mu tylko pogratulować wyczucia czasu. Nawet on znał pewne granice, a hasło: :nie wychylaj się przed meczem” było mu znane aż za dobrze. Nie miał wątpliwości, że prefekci Slytherinu szukali tylko powodu, aby nie pozwolić mu wziąć udziału w kolejnej rozgrywce, dlatego trzymał się na baczności. A teraz był w stanie prawdziwej euforii. Gryffindor wygrał, miażdżąc Slytherin niesamowitą przewagą, mimo że to ich szukający złapał złotego zniczka, gwarantując im miękkie lądowanie na trzeciej pozycji w tabeli. Rogacz uważał to za czysty fart, ale wolałby gdyby jednak został wystawiony do gry główny skład drużyny przeciwników. Ale na głupotę przecież nie ma skutecznego lekarstwa. Na widok uciemiężonego przez życie Iana nie mógł się nie roześmiać. Wyglądał jak zbity pies, przeżywający późny okres starości. Gdy wpadł na zbiorę, miarka się przebrała. Potter nie byłby sobą, gdyby się nie odezwał. — No Blake, nie sądziłem, że dasz nogę po tym jak prosto w twarz wyzwałeś mnie na pojedynek — rzucił z pogardliwym uśmiechem wymalowanym na ustach, niewidocznym dla badawczego spojrzenia Ślizgona. Był trochę rozczarowany postawą chłopaka. Opcja, że nie pojawi się na meczu nie przeszła mu nawet przez myśli, do momentu, gdy nie stała się faktem dokonanym. Sądził bowiem, że Ian był tak zdeterminowany, że chciał wygrać za wszelką cenę i pokazać kto rządzi na boisku, i przy okazji wyzbyć się nieprzyjemnych plotek, które krążyły po Hogwarcie szturmem, zadając niesamowity cios nie tylko samemu Blake’owi, ale także jego drużnie. Potter nie miał teraz żadnych wątpliwości, że pogłoski o braku kondycji obrońcy wzrosną na sile, nie bacząc na jakiekolwiek wytłumaczenia z jego strony.
— Jasne, jasne — zachichotał Jim. Stał centralnie na środku korytarza. Drżał ze śmiechu, kompletnie go nie kontrolując. Śmiech odbijał się gromkim echem od zimnych i pustych ścian lochów. Nie dbał o ciszę, a mina Ślizgona była tego warta. Ian wyglądał jak zagubiony dzieciak, szukający rozpaczliwie drogi do domu. Widział doskonale, jak Ślizgon prześlizguje spojrzeniem po ścianach, szukając jego sylwetki przyczajonej w mroku. — Zostanę przy swoim — stwierdził z rozbawieniem po wysłuchanie tego, co Blake miał do powiedzenia. Rogacz był przekonany, że tylko winni się tłumaczą, ale w tym wypadku mógł uznać wyjaśnienie swojego "kolegi" za bardzo prawdopodobne. Na McGongall nie było mocnych. Była tak sztywna i wierna zasadom, że głowa mała. Jim znał to z własnego doświadczenia. Tyle razy przerabiał jej złość, że aż trudno było zliczyć te wszystkie szlabany odbywające się pod jej czujnym okiem. Był stałym bywalcem w jej gabinecie. Śnił mu się po nocach. Znał go na wylot, jak własną kieszeń. A warto wspomnieć, że przecież Ślizgonów nigdy nie cechowała godna do pozazdroszczenia inteligencja. Byli wybuchowi i dumni jak stąd do końca świata. Nie mogli przepuścić nadarzającej się okazji, aby pokazać na co ich stać. — Kto powiedział, że jestem sam? — zapytał, unosząc sugestywnie brew. Oczywiście blefował, ale skąd mógł wiedzieć o tym pochłonięty swoją tragedią, skacowany emocjonalnie Blake? Znikąd. Mógł tylko snuć bezpodstawne domysły. — A gdybym ci powiedział, co kombinuję, to nie byłoby niespodzianki — dodał, podkreślając słowo "niespodzianki". — Więc sam rozumiesz, że dyskrecja w tym przypadku jest jak najbardziej wskazana. Jim tak naprawdę pierwszy raz od dłuższego czasu nic nie kombinował, ale jak to wyjaśnić przedstawicielowi zielonej plagi? Nijak. Wiedział, że racjonalne argumenty nie przemówią mu do rozumu.
- Wieczór to pojęcie względne – powiedziała za nim, chociaż wiedziała, że się już nie odwróci. Może nawet nie usłyszał. Nie obchodziło jej to. Po prostu poszła na kolejne lekcje, na których w końcu mogła odetchnąć. Dalej dzień płynął szybciej – od obiadu w Wielkiej Sali nie zorientowała się, jak szła już z biblioteki z torbą pełną książek potrzebnych do pracy domowej, na kolację. Wolała ogarnąć się z zadaniami nieco wcześniej. Przysiadła obok swojej jasnowłosej przyjaciółki i wzięła dwa tosty. Tyle jej powinno starczyć. Nie mogła powiedzieć, że bardzo się jej spieszyło. Zachęcenie pana Blake’a, że będzie „taki sam jak Twój ulubiony nauczyciel” sprawiło, że dostawała białej gorączki. Wcale nie miała ochoty tam iść. Tym bardziej, gdy brała pod uwagę fakt, że Ślizgona nie lubiła. I zdawało jej się, że go nie polubi po dzisiejszym wieczorze. Ale jemu to akurat zwisało. Tym lepiej – pomoże jej i wszelki słuch po ich genialnej znajomości zaginie. Wróciła do dormitorium, gdzie rzuciła na łóżko książki do pracy domowej. Wzięła podręcznik do OPCM, bo nie wiedziała, co jej się może przydać, różdżkę i wyszła, nie mówiąc nic nikomu. Nie spieszyło jej się. Nie miała zamiaru czekać. Tym bardziej, że on nie podał określonej godziny. Wkrótce już dostrzegła miejsce, na które miała dotrzeć, wedle obietnicy.
Miejsce ciekawe, ale Chantelle dalej nie była pewna, co do słuszności pomysłu. Chłopak jednak rozłożył się rozkładając swoje przybory do rysowania. Dziewczyna więc westchnęła i postąpiła w jego ślady. Jej zdaniem powinni znaleźć zupełnie inne miejsce, szczególnie jeżeli ten budynek przywołuje mu złe wspomnienia. Ten jednak jakby się uparł. Popatrzyła raz jeszcze na niego niepewnie, ale Ian zawzięcie szkicował już zarys budynku. Chan popatrzyła na swoją pustą kartkę i na Wrzeszczącą Chatę. Budynek swoje już przeszedł teraz jedynie sprawiał wrażenie, jakby chciał dalej żyć. Nikt jednak nie miał ochoty przywrócić go do jego dawnej świetności. Gdyby nie te wszystkie zniszczone fragmenty, po odnowieniu byłby pięknym domem, w którym nie jeden czarodziej miałby marzenie zamieszkać. Jednak de zabite okna deskami, pozdzierane farby, które płatami zwisały ze ścian odstraszały mieszkańców. Dziewczyna była też niesamowicie ciekawa wnętrza chatki. Zastanawiała się nad tym, czy może w środku meble zostały w nienaruszonym stanie. Może wszystkie sprzęty pokrył siwy kurz, który wystarczyło zdmuchnąć, by ukazać cały urok pomieszczeń. Jakże pięknie mogło być wnętrze Wrzeszczącej Chaty. Po dłuższym czasie, kiedy dziewczyna kończyła swój rysunek usłyszała wyrywanie kartki. Poderwała natychmiast głowę, zauważając mroczny rysunek. Jedynie, co zdążyła zauważyć to ciemny las, jakieś postacie i czaszka na niebie. Znak górujący nad domkiem przypominał ten, który Ian miał na ręku. Ramiona Chan trochę opadły, kiedy wzrok chłopaka spoczął na jej oczach. Chciał ukryć rysunek, chciał żeby go nie zobaczyła. Cóż. średnio mu się to udało. - Pokaż - rzekła łagodnie, po czym przechyliła się w jego kierunku i wyciągnęła rękę chcąc dotrzeć nią do szkicu - proszę, daj mi go. Może nie chciała słuchać, jago opowieści o tym, co dokładnie dzieje się w Zakazanym Lesie, ale była ciekawa tego, co narysował. Chociaż w ten sposób mogła sobie lepiej wyobrazić to, co przeżywa Ślizgon.
Kiedy dostała rysunek do ręki trochę posmutniała. Jeżeli narysował to bez namysłu, to oznacza, że tylko to krążyło mu po głowie. Potrzebował więc czegoś, co odciągnie jego myśli na inny tor. Jakieś o wiele przyjemniejsze wspomnienia wręcz domagały się, by wtłoczyć je do głowy Ian'a. Chan nie wiedziała jednak co może go przenieść w lepszy świat. Nie wyrzuciła rysunku. Włożyła go do swojego szkicownika, by zachował się. Może kiedyś pokaże mu, że podołał tym wszystkim torturom i żeby zdał sobie sprawę z tego jak silnym był człowiekiem. W spokoju słuchała jego wypowiedzi patrząc na niego. Jednak odkręcił się do niej tyłem. Najprawdopodobniej przez swój lekko załamany głos. Nie chciał pokazać dziewczynie, że ma chwile słabości, jednak trudno oszukać kogoś, kto przeżywał to samo. - Nie powinieneś zapominać. Może to sprawi, że będziesz lepszym człowiekiem, Ian - wstała i z każdym zdaniem przybliżała się do niego - i nikt ci nie powiedział, że jesteś bezwartościowy. Kretynem może i tak, ale każdy ma swoje wady - powiedziała lekko, chcąc choć trochę podnieść go na duchu. Na propozycję kiwnęła głową, po czym westchnęła i po prostu go przytuliła. Jej wsparcie, to jedyna rzecz, którą mogła mu teraz ofiarować. - Dużo ich tam jest? - zapytała nagle. Gdyby była to tylko garstka śmierciożerców, to może przekradłaby się do Zakazanego Lasu i pomogła Ian'owi. Jakkolwiek, byle nie musiała ponownie widzieć jego wygasłych oczu.
Cierpliwie czekała na jego odpowiedź. Domyślała się, że trudno było rozróżnić śmierciożerców, którzy mieli na twarzach całkiem podobne maski. Dlatego szła obok Ian'a, podążając za jego krokami. To on w tej chwili prowadził. Nie wiedziała, czy w zamyśleniu, czy specjalnie, ale trafili do Herbaciarni u pani Puddifoot. Większość uczniów traktowała to jako miejsce randek i spotkań zakochanych, ale nie Chan. Dla niej była to po prostu jedna z lepszych miejsc, gdzie można był spędzić trochę czasu. To tutaj przez te wszystkie lata wyrobiła sobie umiejętność portretowania. Ludzie w kawiarni nie zwracali na nią uwagi. I dobrze, nie mieli. Czterech śmierciożerców. To niezbyt duża liczba, ale ona sama na grupkę doświadczonych czarnomagików to niezbyt dobra kalkulacja. Chociaż jej przewagę mogła zwiększyć animizacja. Sowa w Zakazanym Lesie to zupełnie normalny widok. Z przemyśleń wyrwało ją pytanie Ślizgona. Z nicości przeniosła wzrok na chłopaka i mruknęła. - Pomyśl nad tym, w jakim jestem domu i przypomnij sobie cechy, które Tiara Przydziału bierze pod uwagę - nie powiedziała wprost o swoim pomyśle, bo wiedziała doskonale, że chłopak zacznie jej to odradzać. Jednak ona nie miała nic do stracenia, a jeżeli może przez to komuś pomóc, to zawsze była na to chętna. Chan złapała kubek herbaty w obie dłonie, ale zanim upiła łyk wciągnęła zapach świeżo sparzonych liści. W pomieszczeniu tym zawsze było parno i ciepło. Jednak blondynka uwielbiała to miejsce najbardziej ze wszystkich w Hogsmeade. W końcu dmuchnęła lekko w powierzchnię cieczy i przechyliła w swoją stronę.
Spokój i opanowanie, to dwie rzeczy dzięki którym Chan potrafiła górować nad innymi. Ludzie mogli na nią krzyczeć godzinami, a ona potrafiła przemilczeć cały owy wybuch i na koniec dodać jakiś zdanie, które w ogóle nie było na temat. Dlatego właśnie, kiedy Ian próbował jej coś przetłumaczyć poprzez krzyk, ona po prostu popijała herbatę nie zwracając najmniejszej uwagi na Ślizgona. Słuchała jednak każdego słowa, jakie wypowiedział. Napój rozgrzewał ją od środka powodując przyjemne uczucie, które rozlewało się po całej długości przełyku. Para unosiła się nad cieczą tworząc malutkie wiry, spowodowane przez powietrze w herbaciarni. Jej chudość pozwoliła jej na zmieszczenie swoich nóg na krześle, to też skrzyżowała je siedząc po turecku. Ciepły kubek ogrzewał także jej ręce, które od zawsze były zimne niezależnie od pory roku. Ian nie rozumiał. Dla Gryfonów najważniejszy był drugi człowiek, a nie on. Zupełnie inaczej niż w Slytherinie. W końcu chłopak pochylił się nad nią, tak że ich twarze były tuż przy sobie. Zdążyła się już przyzwyczaić, że często tak robił, dlatego nie przeszkadzała jej jego bliskość. - Sądzę, że mamy inną definicję pojęcia głupie - powiedziała przechylając głowę tak, by i ona spojrzała mu w oczy. Błądziła wzrokiem po całej jego twarzy analizując jej wyraz. Nie mogła jednak stwierdzić, czy się martwił czy był zły. To były uczucia pomiędzy tymi dwoma. - I siadaj, herbata ci wystygnie - kiwnęła w stronę miejsca, gdzie przed chwilą siedział. Znowu ignorując jego obecność tuż przy niej, zabrała się za picie swojego napoju.
- Rozumiem, że chcesz dla mnie dobrze i może nie powinnam ci tego mówić - zaczęła trochę obawiając się swojego pomysłu - ale nie wydaje ci się trochę absurdalne, że tamtą Krukonkę skrzywdziłeś, a mnie chcesz chronić? Chłopak odprowadził ją pod samą wieżę i szubko odszedł. Chan odprowadzała go jeszcze smętnym wzrokiem i sama udała się do dormitorium. Kiedy zrobiło się ciemno blondynka siedziała w oknie przyglądając się ciemnej plamie, która przy słońcu nabiera zielonej barwy. Teraz była to jedna wielka otchłań, która pochłaniała wszelkie dźwięki. Mimo tego, jak dziewczyna starała się usłyszeć jakiekolwiek krzyki, to nic nie dawało rady dotrzeć do jej uszu. Jedynie co rusz, któraś z jej współlokatorek przekręcała się szeleszcząc pościelą. Nawet umiejętności animizacji po prostu kapitulowały z szumem drzew. W końcu dziewczyna zerwała się z miejsca i zabierając swoją pelerynę wybiegła z dormitorium. Za obrazem zaczęła poruszać się ostrożniej, w końcu nie chciała mieć na karku szlabanu przez tydzień. Dotarła na błonia, a tuż przed nią górowała czarna ściana drzew. Podeszła do niej bliżej, ale nie przekroczyła linii dzielącej las od trawy, na której stała. Zaczynała kalkulować, co będzie musiała zrobić, by pozbyć się co najmniej czterech śmierciożerców. Nie miała wielkiej siły, a ni doświadczenia. Miała jedynie zdolność bycia animagiem. Zastanawiając się nad decyzją, zaczęła iść wzdłuż czarnej zasłony. Najwyżej przeczeka tu do momentu, aż Ian będzie wracał do zamku.
Chantelle stała własnie przed zielonymi drzewami, które bujnie rozrastały się na boki. Nie weszła tam dzisiejszej nocy. Zbyt dużo miała wątpliwości. Dlatego właśnie przyglądała się Zakazanemu Lasowi chcąc przypomnieć sobie wszystkie drogi jakie pokonała będąc sową. ten ptak reagował na dźwięki i polegał na swoim świetnym wzroku. Wszystko wykorzystywane w trakcie nocy. I czemu tak bardzo obawiała się tam wejść? To tylko czterech śmierciożerców, raptem takich samych jak jej siostra. Z Griet dała radę, dlaczego też miałaby nie poradzić sobie z resztą takich jak ona. Wystarczyła czysta nienawiść i bum. Człowiek leżał bezwiednie z otwartymi oczyma wyrażającymi przerażenie. Jedna sekunda, nic więcej. Mimo tego, że było już po zajęciach, a słońce świeciło w pełni swojej mocy, to jej oczy wraz z białkami przybrała kolor błękitu. Zupełnie jak podczas przemiany w sowę. Ostatnio udawało jej się przemienić je na czerń, ale teraz oto nie dbała. Oczy tych ptaków działały jak obiektyw. Mogły przybliżać obraz i go oddalać. Tak własnie Chantelle przeglądała drzewa na wskroś. Jednak od pewnego momentu las stawał się zbyt gęsty. Przynajmniej chociaż początek będzie znała na pamięć. Za sobą usłyszała szybkie kroki. Zdecydowanie zbliżały się w jej stronę. Zignorowała to. Jeżeli ktoś śmiało kierował się ku niej, musiał ją znać. Nie odwróciła się, a jedynie dalej badała wygląd Zakazanego Lasu.
Gdzieś w oddali Zakazanego Lasu usłyszała swoje imię. Jej oczy natychmiast przybrały normalnego wyglądu i zaciekawiona wkroczyła w głębię półmroku. Ach, ten dar animagi, jednak jest bardzo przydatny. Dziewczyna bez trudu mogła zlokalizować źródło dźwięku. Dojście zajęło jej jednak kilkanaście minut. Przez ten czas starała się zapamiętać drogę powrotną. Nie chciała zgubić się w samym środku lasu. W dodatku tym konkretnym. W końcu doszła do miejsca, gdzie wydawało jej się, że słyszy swój głos. Nic jednak nie znalazła. Zaczęła krążyć wokół starając się dostrzec coś specyficznego. Wszędzie jedynie rosły drzewa. zastanawiała się nad tym, co lub kto mógłby ją stąd wołać. Czy czegoś może chciał? Albo to pułapka? Merlin wie. Wtedy pod jednym z drzew ujrzała znajomą postać. Chan zmarszczyła brwi i powoli zaczęła stawiać ku niej kroki. - Ian? - zapytała przyglądając się chłopakowi. Podniósł on głowę, dzięki czemu upewnił ją, że to własnie Ślizgon - co ty tu robisz? I to o tej porze?
Chciała wytłumaczyć to, dlaczego się tu znalazła, ale chłopak po prostu nie dał jej na to szansy. Pisnęła cicho, kiedy pociągnął ją nagle za rękę. Chciała mu się wyrwać zdenerwowana tym, co zrobił, ale jedynie on znał drogę powrotną. Kiedy doszli to widoku na błoni stanął na przeciw niej. Ze spokojem słuchała jego kazania, a po chwili zdała sobie sprawę z tego, że chce dla niej dobrze. - Akurat tym, jakby mnie potraktowali najmniej się przejmuje - wzruszyła ramionami. Spuściła głowę rozmyślając o głupocie, jaką chciała uczynić. Bo przecież jakie plany chodziły jej po głowie? Dokładnie takie, które przez przypadek wykonała na Griet. Zaczynała stwarzać scenariusze, w którym po raz kolejny miała użyć zielonego światła. Czym to jednak tłumaczyła? Jedna śmierć w zamian za sto żywotów. Istna głupota. Idiotka. Nikt nigdy nie powinien myśleć w taki sposób, jakakolwiek miałaby być ofiara. Zła czy dobra. Nikt nie może decydować o życiu drugiego człowieka. - Nie Ian, ja nie - zaczęła, a następnie zakryła twarz dłońmi - ja nie mogę tam iść - dopowiedziała opierając się czołem o jego tors. Jaką kolejną głupotę planowała zrobić, tym samym zaklęciem. Najgorsze było to, że zaczęła to planować. Zaczynała planować cudzą śmierć. Idiotka.
Jim nie spodziewał się, że Ian wykona taki desperacki ruch. Jedna chwila nie uwagi. Jedna chwila dekoncentracji. Ślizgon zdążył się z nim z całej siły, przekrzywiając okulary na nosie. Ale Potter nadal nie mógł powstrzymać uśmiechu, który zdobił jego usta. Blake wyglądał jak zraniony, bezdomny kot, jak dziecko, które zgubiło swój dom i nie może znaleźć drogi powrotnej. Wyglądał jak ostatnie nieszczęście, próbując odnaleźć sens w niewidzialności Pottera. — Oczywiście, że istnieją — odpowiedział z rozbawieniem. Peleryna, zaraz po mapie stanowiła kolejny, niezaprzeczalny klucz do sukcesu Huncwotów. Dzięki niej mogli poruszać się nocami po zamku bez obawy, że ktoś nakryje ich na szwendaniu. Była niesamowitym darem, prezentem. Charlus wręczył ją swojemu synowi zaraz po tym, jak otrzymał swój pierwszy list z Hogwartu. Nadal pamiętał tą radość, która go wypełniała, gdy ojciec wyjawił mu jej właściwość. — Nie mów, że nigdy nie widziałaś niewidek — kontynuował, chichocząc na widok zachwyconej twarzy dziecka. Był uradowany jak dziecko, które właśnie zostało swój wymarzony prezent. Co nieprawdopodobnego! — Uff, nazwałbym to czystą kradzieżą — odparował luźno Jim, przypatrując się jak jego peleryna zostaje zabrana przez Blake’a. Nigdy by jej nikomu nie oddał. Owszem, mógł ją pożyć… na chwilę, ale nie oddać. Przecież nie był dobroczyńcą, wolał dostawać niż dawać. Wyciągnął przed siebie różdżkę, przypatrując się na sylwetkę oddalającego się Ślizgona. — Accio, peleryna niewidka — wydał polecenie. Płaszcz poruszył się na ramieniu Iana i najprościej w świecie go opuścił, lądując tuż na otwartej dłoni Rogacza, który zamknął ją w pięści. . — A jeśli chodzi o twoją reputację. Nigdy nie była zbyt dobra — przypomniał bezczelnie z głębokim uśmiechem rozpromieniającym twarz. O Blake’u krążyło dużo dziwacznych i niewygodnych plotek, a tak się dobrze składało, że Jim wchłaniał je jak gąbka wodę.
[ Witam serdecznie i dziękuję za powitanie :) Wątka bym bardzo z Ianem chciała, bo taki fajny chłopak z niego. Tylko pomysłów u mnie brak. Może masz jakiś, a ja chętnie bym zaczęła. :)]
[ Wpadłam na coś, ale nie wiem czy Ci się spodoba :) Otóż tak. Marlene ma tendencję do zakochiwania się w nieodpowiednich osobach i powiedzmy gdzieś tak w połowie V roku ofiarą jej miłości padł właśnie Ian. Sprawa się wydała w walentynki kiedy to dziewczyna wysłała mu kartę z wyznaniem, a on powiedzmy nabijał się z niej potem przed całą szkołą. Ona płakała, a on się śmiał. Teraz dziewczyna unika go jak ognia, bo nadal o wszystkim pamięta. Plus, chciałabym żeby może Marlenka była tą, która w końcu stopi jego zimne serce, ale nie tak od razu. Zobaczymy jak będzie się nam pisało i wtedy się pomyśli. Co Ty na to?]
[Zdecydowanie. Chcę. Wątku.]
OdpowiedzUsuń[Cześć, czołem! Witamy w gronie autorów :)]
OdpowiedzUsuńHannah
[Witam serdecznie kolejnego Ślizgona. Prosiłabym o przejrzenie mojej karty w celu wynalezienia wątku, bo Zayn xD Nie mogę oderwać wzroku od ostatniego gifu *o* ]
OdpowiedzUsuńMelissa Cupper
[No na chwilę zabierają mi laptopa, a tu już nowa postać.
OdpowiedzUsuńWitamy witamy w naszym malowniczym blogu, gdzie są jedynie niezwyczajne wątki.
I już piszę, że raczej z Noelle nie mam dużo pomysłów, ale co do Chan już więcej. Chan uwielbia sztukę, więc świetnie rysuje, maluje też, ale rzadziej. Większość czasu przebywa na błoniach no po prostu nienaturalne byłoby to, gdyby się w końcu nie spotkali. A i moja Chantelle uwielbia rysować tatuaże, także kolejny plus.
Jak są chęci, to zapraszam pod karty! :)]
Chantelle Hogarth \ Noelle Westley
[Sądzę, że panienek chętnych do odmiany będzie pełno, a ja proponuję coś innego. Oboje są ze Slytherinu, co z tego, że Ian jest młodszy. Nie sądzisz, że zdobycie panienki z okładki tygodnika Czarownica byłoby dla Iana niemałym trofeum?]
OdpowiedzUsuńLucrezia Shafiq
[Tak dla sprostowania - mówiłam o Chan, tu akurat Noelle wiele wspólnego z Ian'em nie ma, aczkolwiek zaraz będzie miała złamane serce, więc coś da się wymyślić, chociaż dziewczyna Ślizgonów nie lubi, no nie wiem.
OdpowiedzUsuńAle z Chan zacznę, jeżeli chcesz :) ]
Chantelle
Chantelle złapała swój szkicownik w rękę i wyszła z dormitorium. Czas wolny poświęcała praktycznie tylko na rysowanie. Chyba, że zachciewało jej się latać, wtedy szła do sowiarni. Szybkim krokiem po kilku minutach znalazła się na błoniach. Znowu szukała odpowiedniego miejsca na szkice. I znowu widziała tego chłopaka. Ciemnowłosy Ślizgon, który tak jak ona błądził po tych terenach zamku. Nie raz widziała go malującego, czasami udało jej się niepostrzeżenie przejść i podejrzeć. Talent miał, a łączyło się to z warsztatem.
OdpowiedzUsuńOtworzyła swój w połowie zarysowany notatnik i przystanęła. Chłopak miał na tyle ciekawą urodę, że warto było go naszkicować. Po kilku minutach zapełniła czarnym grafitem kilka kartek. Cała postać, popiersie, portret. Trzy czwarte, na wprost i profil. Na pewno zauważył, że jej wzrok spoczywał na nim. Nie wiedziała jednak, co z tym faktem zrobi. Nie obchodziło ją to za specjalnie, dlatego też zamknęła szkicownik i raz jeszcze się rozejrzała. Doszła do dużego kamienia i usiadła w najwygodniejszej dla niej pozie. Jedna wyprostowana noga, druga podkulona, jako jej żywa sztaluga. Spojrzała na zamek i zabrała się za kolejną pracę ignorując wszystko dookoła.
[Jednak będę wdzięczna jak Ty zaczniesz ;)]
OdpowiedzUsuńLucrezia Shafiq
[Dobra, niech będzie. Zaczynam.. ]
OdpowiedzUsuńSzła spokojnie korytarzem kierując się w stronę kwatery ślizgonów. Całkowicie pogrążona we własnych myślach nie zwracała uwagi na nikogo dookoła do czasu aż jakaś zapłakana dziewczyna szturchnęła ją biegnąc przed siebie.
- Uważaj jak chodzisz idiotko! - krzyknęła w jej stronę wytrącona z równowagi.
Podniosła z podsadzki książkę, którą upuściła podczas zderzenie i przeklinając dziewczynę od nosem ruszyła dalej przed siebie. Skręciła w kolejny korytarz gdzie od razu rzucił jej się w oczy opary o ścianę chłopak, ktróy spokojnie wypuszczał dym z płuc.
- Zgaduję, że to Ty jesteś sprawcą całego zamieszania - rzuciła ze złośliwym uśmieszkiem podchodząc do chłopaka. - Kolejna naiwna ofiara?
Przyjęła papierosa, którym poczęstował ją Ian i również oparła się plecami o chłodny mur.
Chan nie lubiła, gdy się ją zaskakiwało. Szczególnie, gdy zachodziło ją się od tyłu. Była uważna, a każdego trzymała na dystans. Tym razem zapomniała się szkicując Hogwart. Kiedy usłyszała głos za swoim ramieniem wzdrygnęła się lekko i zacisnęła oczy. Chwilę później owy chłopak, którego niedawno rysowała przysiadł się tuż obok niej. Dlatego też odsunęła się trochę, dla niej każdy znajdował się zbyt blisko.
OdpowiedzUsuńNie zwracając uwagi na Ślizgona dalej szkicowała. To nie to, że nie lubiła uczniów z jego domu. Wszystkich traktowała tak samo podejrzliwie.
- Spokojnie, chciałem tylko zobaczyć twoje pozostałe szkice. Tak w ogóle to jestem Ian. Ian Blake. A ty jak masz na imię, śliczna? - bez patrzenia na niego mogła stwierdzić, że się uśmiechnął. Ta radosna nutka w jego głosie była wyraźnie słyszalna.
- Bez śliczna by wystarczyło - stwierdziła i w końcu przeniosła wzrok na Ian'a. Byli zupełnymi przeciwnościami w wyglądzie. Jej błękitne, a niekiedy szare oczy przenikały w tej chwili ciemne tęczówki towarzysza obok - Chantelle.
Kiedy wypowiadała swoje imię zamknęła szkicownik i podała chłopakowi. Sama zajęła się sobą. Wyjęła paczkę papierosów i wyciągnęła jednego z nich. Do odpalenia nie użyła różdżki, a zapalniczki. Zawsze uważała, że wygląda to normalniej, a jej różdżka była zbyt długa na takie wyczyny. Zaciągnęła się lekko, a po chwili wypuściła dym z ust. Bawiła się chwilę papierosem, którego trzymała pomiędzy dwoma chudymi palcami. Cokolwiek Ian planował powiedzieć, najprawdopodobniej miało być pochwałą. Nie ekscytowała się tym. Przez te wszystkie lata jak rysuje, jedynie jej własny nauczyciel ją krytykował.
Podniosła głowę do góry i wypuściła kilka kółek w powietrze.
Zdążyła otworzyć rękę zanim wyrwał jej paczkę papierosów. Żadna strata jej nałogu jej nie ruszała. Nie było problemu wyruszyć wieczorem pod postacią sowy do mugolskiego miasta. Zdobyć kilka paczek, zapakować i wrócić.
OdpowiedzUsuń- Narysowałaś mnie? - zdziwił się, ale na Chan spojrzał złowrogo.
- Nie widać? - prychnęła odkręcając głowę w stronę zamku. Tym razem zaciągnęła się mocniej, wiedziała, że pobyt tego Ślizgona tak blisko niej będzie kosztował ją nerwy. Fakt, że wyrwał kartkę i odrzucił szkicownik na ziemię właśnie do takich momentów należał. Jak gwałtownie wstała ona, tak on wyciągnął różdżkę w jej stronę. Chan zatrzymała się podnosząc głowę. Dumnie i z opanowaniem spoglądała na jego twarz, a swoją dłonią wymacała własną różdżkę.
- Jest mój - powiedział szybko i odwrócił się. Gdyby nie odezwał się kolejnymi słowami, mógłby być pewny, że w tej chwili taiłoby go jakieś zaklęcie. Blondynka jednak próbowała się powstrzymać.
- Jeśli chcesz mogę dać ci kilka lekcji rysunku. Wiesz gdzie mnie znaleźć - wskazał na miejsce, gdzie obydwoje przed chwilą siedzieli.
Tobie przydałaby się lekcja kultury.
- Może jutro?
Z chęcią.
I odszedł wołając na pożegnanie. Miała szczerą chęć machnąć różdżką w jego stronę. Zamienić go w sto zapałek, bądź kolejny kamień leżący na błoniach. Nikt nigdy by go tu nie znalazł. Wykonała ruch różdżką w innym celu. Nagle jej szkicownik wpadł w rękę zmaltretowany jeszcze bardziej przez Ślizgona. Przygładziła go lekko i obruszona ruszyła w stronę zamku.
Nie rozumiała, jak bardzo można było nie mieć szacunku, dla cudzych rzeczy, a co dopiero ludzi.
Następnego dnia ruszyła ponownie w to samo miejsce. Nie wiedziała dlaczego, możliwe że tak bardzo zaintrygował ją Ian, że postanowiła się z nim zmierzyć. Cóż jednak mógł jej pokazać? Nowe zasady stawiania kresek, czy rozcierania?
*trafiło
UsuńBrunetka uwielbiała układ między nią a Ianem. Podobnie jak on stroniła od związków a samo słowo miłość wywoływało u niej odruch wymiotny. Byli do siebie podobni dzięki czemu świetnie rozumieli siebie i swoje potrzeby. Ten układ był dla nich idealny. Zero uczuć. Zero zobowiązań. Zero wyrzutów. Tylko seks.
OdpowiedzUsuń- Nie zaliczyłeś tej małej Gryfonki więc teraz szukasz pocieszenia u mnie? - rzuciła zaczepnie w jego stronę.
Chłopak przewrócił oczami w odpowiedzi. Lubiła się z nim droczyć. Uśmiechnęła się cwanie i zaczęła wodzić palcami po jego umięśnionych ramionach, odwzorowując ruchami tatuaże. Brunet mruknął cicho zadowolony z pieszczoty.
- Chyba nie liczysz na to, że pójdzie ci tak łatwo? - zapytała wciąż z tym samym cwanym uśmieszkiem na ustach.
Jego źrenice powoli się rozszerzyły. Wiedziała co to oznacza.
- Naprawdę myślisz, że można mieć mnie od tak, na pstryknięcie palcami? - dodała celowo się z nim drażniąc. Delikatnie aczkolwiek stanowczo położyła rękę na jego kroku uśmiechając się przy tym kokieteryjnie.
- Wiesz co, jebać to - syknął nagle.
Zanim dziewczyna zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować Ian wpił się w jej usta i nie przestając całować, objął ją w talii po czym podniósł i skierował się w stronę sypialni.
- To twoje droczenie mnie wykańcza - warknął nie odrywając swoich ust od ust brunetki, na co ta się tylko uśmiechnęła z satysfakcją. Kopniakiem zamknął drzwi i położył ją na łóżku.
- Ja zawszę dostaję czego chcę Kate - mruknął, przygryzając płatek jej ucha.
- Co będziemy teraz robić? - zapytała z grzeczną miną, siedząc na nim okrakiem całkowicie nago.
OdpowiedzUsuń- Nie drażnij się ze mną - warknął, a na jej usta wkradł się zawadiacki uśmiech.
Przejechała opuszkami palców po jego nagim torsie po czym nachyliła się nad nim tak, że praktycznie stykali się nosami. Przygryzła jego dolną wargę, a dłonie wplotła w miękkie włosy, pociągając je lekko przy ich końcach, na co chłopak jęknął gardłowo.
- Chcę ciebie - mruknął prosto do jej ucha. Odsunął się od brunetki, a w jego ciemnych oczach błyszczało czyste podniecenie.
- Teraz - gwałtownie obrócił ją tak, że aktualnie to ona leżała na łóżku a on zwisał nad nią.
Jego ciało sekundy później przywarło do ciała dziewczyny, gdy głodne usta wpijały się w zachłanne wargi. Kate spojrzała na niego wymownie dając mu do zrozumienia, że ma się wziąć do roboty i przejść do rzeczy. Widząc to chłopak uśmiechnął się pod nosem.
- Jesteś taka seksowna, kiedy jesteś napalona - powiedział cicho i wszedł w nią bez najmniejszego ostrzeżenia.
Tych kilka pierwszych pchnięć było delikatnych by ciało dziewczyny mogło przyzwyczaić się do jego ciała. Po chwili swobodnie mógł przyspieszyć. Na to właśnie czekała. Przymknęła oczy i odchyliła głowę w tył rękoma obejmując jego plecy znacząc je śladami swoich paznokci.
- Zrobiłbym to inaczej, spójrz! - nagle orzeźwił się Ian, który siedział tuż obok niej. Szkicowali w tej chwili wspólnie siedząc pod jednym z drzew na szkolnych błoniach. Złapał ją za rękę, w której właśnie trzymała grafit. Zacisnęła oczy, tak samo jak i dłoń na przedmiocie. Nikt nigdy nie robił tego, gdy rysowała. Nawet jej nauczyciel. Chan zawsze musiała zrobić wszystko sama.
OdpowiedzUsuń- I widzisz, o wiele lepiej prawda? - zapytał przyglądając się kartce na jej kolanach. Nie mogła powiedzieć, że było źle, ale było zupełnie inaczej. Kreski, które razem stawiali były kompletnie nie w jej stylu, ale patrząc na szkicownik Ian'a, one również nie przypominały jego charakteru.
Chantelle przekrzywiła głowę, by wypowiedzieć swoją opinię, ale natrafiła na przód twarzy chłopaka. W głowie wytworzył jej się pewien alarm. Był zdecydowanie za blisko. Zanim przekrzywiła głowę, zdążyła zaciągnąć się papierosem, dlatego w tej chwili dmuchnęła całym dymem w twarz chłopaka. Wszystko wykonywała ze spokojem w oczach, ale tak naprawdę w środku wręcz się w niej gotowało. Nikt nigdy nie wywoływał w niej tak negatywnych emocji, co ten Ślizgon. Chyba nawet jej własna siostra ustąpiła miejsca na liście dla Ian'a. Denerwował ją fakt, że myślał, że każda na niego leci. Tu się mylił. Chan nie należała do każdych, Chantelle była zupełnym indywiduum. Puzzlem, którego nie dopasujesz do żadnego domu, nawet Gryffindor nie był jej odzwierciedleniem.
Blondynka wyrwała rękę spod dłoni chłopaka i dalej kreśliła zarys pejzażu przed sobą.
Przeciągnęła się z szerokim uśmiechem na ustach. Ian miał rację. Ta noc była zajebista.
OdpowiedzUsuń- Nie wiem jak ty Blake - odezwała się siadając na łóżku i szukając swoich ubrań - ale ja mam dziś pracowity dzień - dodała zakładając bieliznę. Wstała, wciągnęła na siebie koszulkę i zaczęła rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu spodni.
- Mam kilka spraw do załatwienia w Hogsmeade, a potem obiecałam pomóc Malfoy'owi w eliksirach - zakładając ostatnie części garderoby. - Ale daj znać jak będziesz miał ochotę na powtórkę. Następnym razem bawimy się u mnie - mrugnęła z zadziornym uśmiechem po czym pocałowała go przelotnie na pożegnanie i zostawiła chłopaka samego w dormitorium.
[ Z czterodniowym opóźnieniem ale witam się serdecznie i od razu pytam się czy znajdzie się chęć na wątek z uroczą krukonką, która tak że ma problem z miłością ? :) ]
OdpowiedzUsuńCarrie Hoffman
[ No cóż, ten sam rocznik...załóżmy że kiedy po raz pierwszy jechali do Hogwartu siedzieli w jednym wagonie, tak aby nie zaczynać od zera. Obydwoje czystokrwiści, więc może obydwoje przez pewien czas byli pewni, że będą w tym samym domu, jak to dzieci, a potem nic. ona krukonka on ślizgon i już się nie obchodzą,a przynajmniej do czasu, gdy spotkali się na zajęciach dodatkowych z opieki nad magicznymi stworzeniami, gdzie on jej w ogóle nie pamięta a ona cóż, stara się nie zagłębić kim jest, bo Carrie jest takim jakby odrzutkiem. nie ciągnie ją do ludzi, bo boi się przywiązania. Potem się przedstawią sobie i okaże się że jednak coś zostało im w głowach z przed sześciu lat .]
OdpowiedzUsuńCarrie
Carrie wciągnęła ze świstem powietrze do płuc, delektując sie jego świeżością. Od dziecka uwielbiała spędzać czas na dworze. Ten wiatr rozczochrujący bezustannie jej włosy, rażące w oczy słońce i oczywiście cała reszta, jak zwierzęta wokół niej czy rośliny pod jej stopami zawsze dawały jej radość. Nawet teraz w Hogwarcie spędzała na dworze wiele godzin, niezależnie od pogody i ilości nauki. Jak lubiła mawiać, świeże powietrze idealnie współgra z procesem nauki.
OdpowiedzUsuńWłaśnie ze względu na jej upodobania zapisała sie na zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami. Dzięki nim mogła przebywać w środowisku, w którym czuła sie dobrze. Zamek w pewnym sensie ją ograniczał. Owszem lubiła posiedzieć w bibliotece, czy na wieży astronomicznej, ale to nie było to samo. Mury Hogwartu, przynajmniej dla niej, stanowiły granice pomiędzy więzień a wolnością, a Carrie nie lubiła czuć sie skrępowana.
Stanęła przed nowym hipogryfem tak jak uczyła się na ostatnich zajęciach. Bez cienia strachu wykonywała kolejne czynności, by zaraz dotknąć opierzonego łba stworzenia. Uśmiechnęła się czując twardą skórę zwierzęcia. Zbyt skupiona na wykonywanej czynności nawet nie zauważyła, gdy ktoś odszedł do niej od tyłu. Znajdowała sie teraz w swoim małym świecie i nikt nie mógł jej z niego wyrwać. Chyba.
Carrie
Zapewne gdyby nie obecność hipogryfa dziewczyna odskoczyłaby jakieś piec metrów w tym, w dodatku z wycelowaną w nieznajomego różdżką. Zamiast tego Carrie wzdrygnęła niezauważalnie, spoglądając na nowo przybyłego. Uśmiech automatycznie zszedł jej z twarzy, na której pojawiła się maska obojętności.
OdpowiedzUsuń- Nie jestem pierwszakiem- odparła, powoli odsuwając sie od zwierzęcia, które juz po chwili odeszło od nich na kilka kroków- wiem jak się obchodzić z hipogryfami.
Mimowolnie zmierzyła go wzrokiem od stóp do głowy. Patrząc na jego muskularną sylwetkę oraz twarz, która zapewne uchodziła za przystojną, dziewczyna musiała powstrzymywać sie aby nie uciec. Zapewne był typem który lubi zabawiać sie takimi jak ona, bezbronnymi, szarymi myszkami. Jednak coś w jego wyglądzie wydawało jej się znajomego. Te oczy bystrze patrzące na nią. Coś w nich było takiego...nie. To tylko złudzenie, gra świateł.
Słysząc jego imię Przekręciła głowę w bok.
Ian, tak. Poznała przed laty jednego Iana. Doskonale pamiętała jak spotkała go w przedziale, jak rozmawiali godzinami o Hogwarcie i swoich marzeniach. Ale to było dawno kod tego czasu obydwoje sie zmienili. Na przykład ona: nic juz nie zostało po tamtej okularnicy w aparacie na zęby oraz lokach do samego pempka. Już od dawna miała proste włosy luźno upięte na karku, a zielone oczy nie musiały sie juz chować za szkłami. Zmieniła się.
- Tak, Carrie- odparła spokojnie, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem , krzyżując ręce na piersi.
Uniosła do góry kąciki ust.
- Zmieniłeś się trochę- odparła, odwracając sie do niego plecami- A tak poza tym co taki ślizgon jak ty tu robi. Myślałam ze macie zajęcia z pojedynków czy coś w tym stylu- rzuciła przez ramię podchodząc do hipogryfa.
Nie mogła być tak blisko niego.już sam widok jego osoby wywoływał w niej mieszane uczucia.
Carrie
Katelyn siedziała w Pokoju Wspólnym czekając na Malfoy'a, gdy nagle do pomieszczenia wpadł Ian oznajmiając nerwowym głosem, że potrzebuje pomocy. Nie czekając na reakcje dziewczyny i nie zważając na głośne słowa protestu, chwycił jej dłoń i pociągnął w kierunku błoni.
OdpowiedzUsuń- Pojebało Cię?! O co ci chodzi Blake?! - warknęła z irytacją gdy wyszli na zewnątrz i wyrywała dłoń z jego uścisku. Ślizgon bez słowa wskazał głową w stronę brunetki siedzącej pod drzewem.
- No tak, to Miranda Cover. Co z nią? - spytała chłopaka kompletnie nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Ona.. ona... ona chce związku - jęknął krzywiąc się na ostatnie słowo.
Dziewczyna wybuchnęła głośnym śmiechem.
- I co ja mam z tym niby zrobić? - spytała rozbawiona unosząc jedną brew do góry.
- Spław ją - brunet spojrzał na nią błagalnie na co Kate ponownie głośno się zaśmiała.
- Chyba zwariowałeś - pokręciła głową patrząc na niego z politowaniem wciąż nie przestając się uśmiechać. Ian zerknął w stronę Krukonki, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu.
- Nie martw się skarbie, jesteś dużym chłopcem - uśmiechnęła się do niego pogodnie, - Na pewno sobie poradzisz! - dodała wyraźnie się z niego nabijając. Cmoknęła go w policzek i skierowała swoje kroki z powrotem do zamku zostawiając chłopaka samego.
Dziewczyna nie za bardzo przejęła się zachowaniem bruneta. Kilka razy zdarzało im się całować publicznie więc ten jeden raz nie robił jej różnicy. Nie za bardzo wiedziała tylko komu próbował tym zrobić na złość. Jej, czy Malfoy'owi.
OdpowiedzUsuńNa nieme pytanie blondyna pokręciła tylko głową z niewzruszoną miną i machnęła lekceważąco ręką ponownie skupiając swoją uwagę na eliksirach.
---
Następnego dnia Ian wpadł jak zwykle spóźniony na śniadanie. Zawsze miał problemy z wczesnym wstawaniem.
- Cześć dziewczyny! - Kate uśmiechnęła się pod nosem słysząc wciąż jeszcze lekko zaspany głos gdy witał się z nią i siedzącą obok Arianą.
- Cześć Blake - odpowiedziała z lekko złośliwym uśmieszkiem sięgając po grzankę. - Ciężka noc hę? Czyżby pewna Krukonka nie dawała ci spać? - rzuciła zaczepnie wyraźnie z niego kpiąc na co ten tylko spiorunował ją wzrokiem.
Zupełnie jak na zawołanie, przy stole Ślizgonów pojawiła się Miranda i wpakowała się na miejsce obok bruneta całując go na powitanie. Wszyscy byli w ogromnym szoku, ale Ian w zdecydowanie największym. Widząc jego minę Kate prawie zakrztusiła się herbatą. W przeciwieństwie do Ślizgona, uważała całą tę sytuację za przekomiczną.
- Hej Mirando - zwróciła się do nieodklejającej się od chłopaka brunetki. - Jak wam się układa? - zapytała na co z dziewczyny od razu eksplodował potok, pełnych zachwytu słów. Nie słuchała jej. Zamiast tego cały jej, przepełniony superlatywami monolog walczyła na spojrzenia z wściekłym Blake'm.
- To gratuluję! - uśmiechnęła się szeroko. - Nic tylko pozazdrościć takiego związku - dodała z ukrytą ironią w głosie, patrząc złośliwie na chłopaka gdy wypowiadała ostatnie słowo.
Reszta śniadania minęła w prześmiewczo-przesłodzonej atmosferze.
Brunetka kompletnie nie przejęta wybuchem złości chłopaka spojrzała na niego z politowaniem.
OdpowiedzUsuń- Opanuj się Blake. Na nikim nie robisz tu wrażenia - powiedziała z obojętną miną.
Podniosła się z łóżka i podeszła do wściekłego bruneta. Jedną dłoń zarzuciła mu na kark, a drugą oparła o jego tors.
- Daj spokój skarbie. To tylko głupie żarty - uśmiechnęła się kpiąco. - Nudziłam się i tyle - dodała niewinnie, wzruszając ramionami.
Jego słowa lekko wyprowadziły ją z równowagi. Nie wiedziała, ze może tak odczuwać jej obojętność wobec jego osoby. Zapewne odezwała sie w nim jego ślizgońska duma pobudzona przez jej brak zainteresowania, co jednak nie bylo do końca zgodnego prawdą. Jej wzrok co chwila wędrował ku jego sylwetce na nowo odkrywając jakieś szczególne znaki. Chciała go poznać, ale nie dlatego że w obecnych czasach wyglądał jak jakiś model. Chciala go poznać ze względu na tamten pamiętny dzień w pociągu, chociaż z drugiej strony bała się takiej relacji. Jemu zapewne tylko jedno w głowie. Wykorzysta ją jak każdą inną, to pewne. Dlatego nie chciała aby stał tak blisko. Nie chciała czuć jego obecności za plecami.
OdpowiedzUsuń- Nie traktuję cię jak wroga- odparła powoli, starając się zaakcentować każdą, wypowiedzianą przez siebie sylabę. Pogłaskała po łbie stwora.
- I owszem, zmieniłam się. Ty też jak juz wspominałam.Więc jak sadzisz, jak powinnam sie zachowywać w stosunku do obcego człowieka, hę? - może to i zabrzmiało troche opryskliwie, ale taka byla prawda. Nie znała go, a on wymagał od niej jakiejś dziwnej poufałości- Przepraszam, jeżeli zabrzmiało to zbyt ostro- dodała szybko- Jednak chyba sie ze mną zgodzisz, że nic o tobie nie wiem, a w takiej sytuacji nie mogę traktować cię inaczej niż jak zwykłego ucznia tej szkoły- poklepała w bok hipogryfa, który po kilku chwilach wzniósł sie wysoko w powietrze- a tak poza tematem wszyscy już poszli- zdobyła sie na lekki uśmiech- Ja tez powinnam iść.
Carrie
Zatkało ją. Stała jak sparaliżowana nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Nie wiedziała, czy ma sie śmiać czy zaraz zacząć na niego krzyczeć. Jego propozycja była kusząca, nawet bardzo, ale...zawsze jest jakieś ale. Nie ufała mu, jak nie ufala żadnemu innemu ślizgonowi jego pokroju. Potrafili tylko ranić, i to ja przerażało. Ona tez niszczyła, i wbrew wszystkiemu byla do nich bardzo podobna.
OdpowiedzUsuńZdołała tylko kiwnąć głową, po czym jeszcze przez chwile wpatrywała sie q jego plecy, gdy w końcu udało jej sie ruszyć z miejsca.
***
Stanęła przed ścianą lasu, nadal niepewna, czy do rzeź zrobiła przychodząc tutaj sama, bez nikogo. Była owieczką wystawioną na atak złego wilka.
Po raz setny dzisiejszego dnia poprawiła włosy, wyjątkowo opadające swobodnie na jej ramiona. Rozejrzała sie uważnie, a dostrzegwszy znajomą sylwetkę, nadal nieufnie ruszyła w jego stronę. Kiedy znajdowała się juz mniej więcej metę, czy dwa od Ian'a przystanęła, niemal od razy posyłając mu karcące spojrzenie.
- Zakazany las raczej nie jest dobrym miejscem na spotkanie- odparła, wkładając zmarznięte dłonie do kieszeni granatowego płaszcza.
ta cala sytuacja byla conajmniej dziwna. Jakby to wszystko zaplanował, chociaż to nie bylo możliwe, bo przecież mogła postawić nogę na dowolnej gałęzi. Tak czy inaczej, nadal nie mogła sie do niego przekonać. Od wczorajszego dnia miała troche czasu, aby co nieco się o nim dowiedzieć. Casanova jak ich mało, toleruj dziewczynę dopóki sie z nią nie prześpi, bo wtedy trafia do stałych elementów krajobrazu. Nigdy nie był w stanie związku, podobno boi sie miłości. Idealny sterotyp Ślizgona, poza jego zamiłowaniem do zwierząt. Nic dziwnego, że nadal nie mogła zmniejszyć dystansu jaki pomiędzy nimi nałożyła.
OdpowiedzUsuńWestchnęła cicho, przeskakując koleiny korzeń.
- Mam na imię Carrie- zaczęła uśmiechając sie przy tym delikatnie- Carrie Hoffman. Oprócz mnie w Hogwarcie gości mój młodszy brat. Cóż mam siedemnaście lat, metr siedemdziesiąt trzy wzrostu. O i jestem krukonką, ale to już wiesz- oparła sie o pień jednego z drzew, wpatrując się w przestrzeń przed nią- Mam kota, nazywa się Gaston. Cwana bestia- skoczyła, z gracją lądując na ziemi- Nienawidzę latać- dodała szybko- I samych mioteł tez nie lubię. Poza tym jestem taka jak wszyscy. Niczym nie wyróżniam sie z tłumu.
Odwróciła się w jego stronę, nadal opierając się o pień.
- A ty, powiesz mi coś czego nie wiem, poza tym ze wprowadzasz tu wszystkie swoje potencjalne ofiary?- uniosła brew, a z jej twarzy zniknął uśmiech- I nie kłam. Jeżeli już mnie tu zaciągnąłeś, to proszę cię tylko o szczerość i nic więcej. Nie jestem jak inne panienki. W przeciwieństwie do nich nie interesuje mnie zawartość twoich spodni- odparła, odwracając sie do niego plecami - no dalej. Opowiedz coś o sobie.
- Muszę już iść, miło było spędzić z tobą trochę czasu - rzekł Ian do Chantelle po tym jak przypadkowo rzucił zmiętą kartkę na ziemię. Puścił do niej oczko i odszedł. Patrząc na jego oddalającą się sylwetkę przekrzywiła głowę. Zaczęła zastanawiać się, po co to wszystko. Czyżby stała się jego kolejną zdobyczą na drodze? Kolejnym punktem na liście?
OdpowiedzUsuńChan prychnęła - z nią będzie trudno.
Kiedy chłopak w końcu zniknął za linią horyzontu sięgnęła po kartkę. Powoli rozwinęła papier i wstrzymała oddech. Na nierównej powierzchni widniał jej portret. Pochylona nad swoim szkicownikiem, skupiona na stawianiu jak najlepszych kresek i wypełnianiu odpowiednimi plamami. Nikt nigdy jej nie narysował, bo w sumie nie miał kto. Nikt nie dorównywał jej warsztatem, do tej chwili.
Dziewczyna zjechała wzrokiem niżej, gdzie zauważyła zgrabnie kreślone litery: Jeśli chcesz się czegoś naprawdę nauczyć, przyjdź wieczorem do mojej sypialni... Chan podniosła jedną brew do góry i prychnęła pod nosem. Jak bardzo Ian był prostym człowiekiem i choć bardzo chciała nie oceniać po domach, to zachowanie było dla niej typowe dla Ślizgona. Blondynka podniosła głowę wpatrując się w punkt, gdzie wcześniej zniknął chłopak. Rozpatrywała wszystkie za i przeciw, jednak co miała do stracenia? Dokładnie to, co do zyskania. Zupełnie nic.
Chantelle wstała z miejsca i chowając rysunek Ian'a do szkicownika ruszyła do zamku. Długo myślała nad tym, co ma począć z zaproszeniem. W końcu zabrała kawałek papieru, a chowając go do kieszeni spodni wyszła z dormitorium. Jeszcze było przed godziną wracania do swoich domów, dlatego Chan bez problemu dostała się do lochów. Większy problem mogło stanowić wejście do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, jednak od czego jest jej uroda? Wystarczyło jedynie być pewnym i opanowanym, a to tym bardziej było prostsze dla blondynki. Miała na sobie zwykłe ubrania, więc jedynie mogli ją rozpoznać jako Gryfonkę po znajomości, lecz Chan nie utrzymywała kontaktów z nikim. Zadowolona z tak łatwego oszukania uczniów weszła w stronę dormitoriów chłopców. Dopiero tu zaczęły się schody, nie miała pojęcia które dormitorium zajmuje Ian. Tu z pomocą przyszedł jej jeden ze Ślizgonów otwierając drzwi któregoś z kolei pokoju. Tam ujrzała te charakterystyczne włosy, dlatego też poczekała, aż chłopak zniknie jej z oczu i mocno zapukała. Oparła się plecami o surowe mury i splotła ręce przed sobą. Możliwe, że własnie w tej chwili popełnia koleją głupotę w swoim życiu. Jednak nic nie mogło równać się z tą, którą popełniła w ostatnie wakacje. Wykorzystanie najgorszego z Zaklęć Niewybaczalnych było tą jedynką na liście idiotycznych pomysłów Chan, ta najprawdopodobniej miała stać się drugą. Zanim drzwi się otworzyły blondynka złapała za swoją kieszeń, a czując tam kształt różdżki uspokoiła się i odetchnęła.
Spojrzała na zwierzę kroczące majestatycznym krokiem w jej stronę. Był taki piękny i prawdziwy. Nigdy jeszcze nie widziała prawdziwego jednorożca, a to co pokazywali w nawet wcale nie umywało się do tego, co miała przed sobą. Bił od niego blask, i ta pozytywna energia którą wysyłał...dopiero kolejne słowa chłopaka wybudziły ją z transu. Pokręciła głową.
OdpowiedzUsuń- Nigdy nie miałam cię za psychopatę, tylko za stereotypowego Ślizgona z tłumem fanek pod ręką, który siedzi ze mną tylko ze względu na swoich kolegów, którzy pewnie teraz robią zakłady, w jakim czasie uda ci się mnie zaciągnąć do łóżka - mruknęła skupiając całą swoją uwagę na zwierzęciu.
Podeszła kilka kroków, a gdy nie uciekł wyciągnęła dłoń niepewnie dotykając jego białego łba.Uśmiechnęła sie gdy parsknął, ocierając sie o nią bokiem. Był taki delikatny. Co ona by dała aby z nim zostać, lub go zatrzymać. To by było coś.
- Tak, jest piękny- powiedziała po chwili, nadal głaszcząc jednorożca- Dziękuję - dodała spoglądając na Ian'a ze szczerym, niewymuszonym uśmiechem, który był u niej wielką rzadkością.
Nawet nie zauważyła gdy chłopak sie do niej zbliżył. Za bardzo była pochłonięta stworzeniem. Dopiero gdy poczuła jego wzrok na swoich plecach, odwróciła się powoli napotykając wzrok jego tęczówek.
Spojrzała na niego zdziwiona. Nadal czuła jego auta na swoich o chociaż bylo to tylko delikatne muśnięcie stały się lekko opuchnięte od nadmiaru emocji. I co miała teraz niby zrobić? Misia dwa wyjścia, jednak żadne nie pasowało jej w stu procentach. Kiedy odda pocałunek stanie sie jak te wszystkie inne dziewczyny- łatwa, ze tak to można tylko ująć.
OdpowiedzUsuńNa Merlina, przecież wcale go nie znała. Rozmawiała z nim nie więcej niż godzinę, a on juz zaczynał. Zdecydowanie za szybko jak na kogoś z rzekomo czystym sumieniem. Gdyby naprawdę mu na niej zależało nie zrobiłby tego. Poczekałby cierpliwie aż będzie gotowa, aż choć troche mu zaufa. Tym uczynkiem przekreślił swoje szanse.
A może jednak nie? W sumie wbrew wszystkiemu podobało jej sie to co zrobił. Byków tym coś takiego delikatnego i subtelnego- jak powiew wiatru wywołany uderzeniem skrzydeł motyla.
Odwróciła wzrok, ukrywając lekki rumieniec wstydu.
- Nie możesz mnie lubić, ponieważ mnie nie znasz- odparła twardo, mocno akcentując każdą sylabę- Poza tym gdybyś mnie lubił nie zrobiłbyś tego co przed chwilą. To za szybko, rozmawiamy i tylko rozmawiamy dopiero od jakiejś godziny a ty juz sie do mnie przystawiasz?!- nie chcąc aby sie do niej zbliżył wyciągnęła różdżkę w jego kierunku- Nie zbliżaj się do mnie- powiedziała, ledwo powstrzymując łzy napływające jej do oczu- Jesteś taki sam jak wszyscy. Niczym sie od nich nie różnisz. A ja przez chwilę ci ufałam!- pokręciła głową- I mam za swoje- dodała szybko przygryzając mocno wargi.
Nie dając mu czasu na wytłumaczenie się ruszyła w stronę zamku. Teraz juz nie musiała hamować łez. Wiedziała, wiedziała od początku. Pomimo całej tak przyjemności on nadal był takim samym ślizgonem jak reszta.
- Cześć Chantelle! - przywitał ją Ian z szerokim uśmiechem, a następnie zaprosił do środka i wskazał gdzie może usiąść. Zanim jednak to zrobiła rozejrzała się po całym dormitorium. To, co od razu wpadło jej w oczy, to całkiem sporych rozmiarów sztaluga. Obok stały dwie skrzynki z farbami. Chan zaczęła się zastanawiać, czy stają ona tam zawsze, czy pojawiły się specjalnie na jej przyjście. Przeszła w końcu na wskazane łóżko i opadła na nie, po czym zerknęła zaciekawiona na Ślizgona, który zachowywał się dosyć nerwowo. Czyżby bał jej się coś powiedzieć?
OdpowiedzUsuń- Słuchaj, domyślam się, co myślisz o tym zaproszeniu. I domyślam się także, co pomyślisz gdy usłyszysz, co mam ci do powiedzenia, ale z góry uprzedzam cię iż chodzi mi tylko o rysowanie. Potrzebuje twojej pomocy. - To zdanie bardzo ją zaskoczyło, ale na pewno nie bardziej niż kolejne. Chłopak nabrał powietrza i spojrzał w końcu w jej przeszywające, szarawe oczy. - Chciałbym narysować akt i marzę o tym byś mi zapozowała.
Gdyby zapytał oto Chan jakieś pół roku temu, najprawdopodobniej roześmiałaby się w głos. Długo by też minęło zanim opamiętałaby się i w końcu odpowiedziała. Jednak ona podniosła brwi do góry, ale zaraz przekrzywiła głowę. Wcześniej zauważyła leżącą paczkę papierosów na nocnej szafce. W tej chwili po prostu po nią sięgnęła i wydobyła jeden regularny rulonik. Ze swojej kieszeni wyjęła zapalniczkę, która od zawsze znajdowała się w tym samym miejscu. Pozwoliła odpalić sobie papierosa w dormitorium, bo doskonale wyczuła dym, gdy do niego wchodziła.
Dziwił ją fakt, że odważył się zapytać ją o taką prośbę, ale z drugiej strony bał się zadać owe pytanie.
- Powiedz mi, jak bardzo na to liczysz, że w ogóle prosisz mnie o taką przysługę? - przeniosła wzrok z papierosa na niego. Wstała z miejsca, a przechodząc obok Ian'a zatrzymała się - To trochę jak akt desperacji. Prosić o to Gryfonkę... - pokręciła głową z udawanym niedowierzaniem i ruszyła w stronę sztalugi. Oparła się plecami o ścianę za nią i popatrzyła, w którą stronę chłopak przewiduje tworzyć swoje dzieło.
- Będziesz malował czy rysował? - pytanie choć tak zabrzmiało, wcale nie oznaczało zgodę. Musiała się nad tą zgodą poważnie zastanowić. Chociaż dla sztuki była w stanie poświęcić dużo, to jednak nie wszystko.
- Twoja uroda jest do tego wprost stworzona - odpowiedział z uśmiechem na twarzy.
OdpowiedzUsuń- Do pozowania? - zapytała dalej przyglądając się ilości farb w pudełkach - gdybyś choć trochę wiedział o nauczaniu malowania, wiedziałbyś, że wybiera się do tego osoby charakterystyczne, a takie jak ja masz całe dormitoria obok. Mnie różni jedynie to, że jestem Gryfonką - wypuściła z ust ostatnią ilość dymu i przeniosła wzrok na chłopaka. Kiedy opowiadał, o tym co będzie robił zobaczyła w jego oczach te iskierki, które sama miała gdy rysowała. Światło pasji. Jednak dalej nie była przekonana do tego pomysłu. Co powiedziałby na to jej nauczyciel...?
- I jaka będzie twoja decyzja? Jeśli się zgodzisz to chciałbym rozpocząć jak najprędzej póki mamy cały pokój dla siebie. Pamiętaj Chan, że zrobisz to tylko i wyłącznie dla sztuki.
- Na pewno nie dla ciebie - mruknęła pod nosem, ale nawet gdyby to usłyszał niezbyt by się przejęła. Westchnęła i wyciągnęła różdżkę z kieszeni. Machnęła nią w stronę drzwi. Samo zamknięcie by jej nie starczyło. Na wszelki wypadek rzuciła na nie zaklęcie, które rozgrzewało klamkę do wysokich temperatur, gdy się ją dotknęło. W ostateczności zostawało jej Obliviate. Przeszła bez słowa do łóżka i położyła tam swoją różdżkę. Zdjęła z siebie kurtkę, a następnie bluzkę. Nie czuła skrępowania, przecież ona niczego nie czuła.
- Gdzie? - zapytała mając na myśli pozowanie. W tym samym momencie składała swoje obrania w niezaprzeczalnie idealną kostkę. Chciała mieć w tej chwili wszystko za sobą.
Stała pośrodku pokoju z założonymi rękami odliczając w głowie 3...2...1...
OdpowiedzUsuńDrzwi ponownie otworzyły z hukiem a w progu stanął Ian. Bez słowa przygwoździł Kate do ściany i wpił się w jej usta z ogromną siłą zupełnie jakby chciał przelać na nią całą swą złość.
Uśmiechnęła się tryumfalnie pod nosem. Wiedziała, że wróci. Zawsze wracał kiedy był w takim stanie. Potrzebował tego. To go uspokajało, a Miranda nie była wstanie mu tego dać.
Nie przerywając pocałunku podniósł dziewczynę i posadził na biurku, stając jednocześnie przy jego krawędzi i swoim ciałem rozszerzając jej uda.
-Nienawidzę cię Avery - warknął, po czym wychylił się nieco przy boku brunetki i jednym zwinnym ruchem ręki, zmiótł wszystko co leżało na blacie. Położył ją na drewnianej powierzchni i nie zaprzestając desperackich pocałunków, bez trudu poradził sobie z rozpięciem jej suwaka. Ona z równą łatwością pozbyła się jego koszuli. Po kilku chwilach oboje byli nadzy, ich oddechy były płytkie i nierówne, a źrenice rozszerzone.
Kate również sięgnęła po papierosa i usiadła na tym samym biurku, na którym jeszcze 10 min temu oboje osiągali spełnienie.
OdpowiedzUsuń- Będziesz tak stał na środku cały dzień? - spojrzała na nieco sceptycznie. Brunet obrzucił ją wściekłym wzrokiem i sięgnął po swoją koszulę by ubrać się do końca. Miedzy nimi panowała grobowa cisza, a atmosfera była tak gęsta, że można by ją ciąć nożem. Pierwszy raz po wspólnej zabawie mieli do siebie taki stosunek. Zdarzało im się kłócić ale wtedy seks łagodził sprawę i wszystko wracało do normy. A tym razem?
- Lepiej to zapamiętaj - odezwał się chłopak trzymając rękę na klamce - bo to był nasz ostatni raz.
- Ciekawe kto do kogo przyjdzie jako pierwszy - zadrwiła dziewczyna tuż przed trzaśnięciem drzwiami.
Prychnęła odpychając go do siebie.
OdpowiedzUsuń- Widzisz dla ciebie to nawet niw był pocałunek, bo w twojej definicji jest to wpychanie dziewczynie języka do gardła- syknęła, zaciskając coraz mocniej palce na swojej rożdżce.
Teraz nie było jej smutno, oj nie. Była wściekła jak nigdy. "To nawet nie był pocałunek" tez sobie wymyślił.
- Nie tak się da- krzyknęła- Mówisz mi co ja chce usłyszeć, chowając do kieszeni swoja prawdziwą twarz. Nie da się kogoś lubić po tak krótkim czasie, to niemożliwe, rozumiesz? Więc nie wciskaj mi kitu, bo i tak nie uwierzę. Jestem krukonką i z natury coś mam w głowie.
Otarła ręką łzy, wbijając twardy wzrok w chłopaka. Może i go raniła, może robiła mu przykrość- nic jej to nie obchodziło. Taka była, raniąca wszystkich wokoło. Niszczyła na każdym kroki wszelkie relacje jakie ja z kimś łączyły wyłącznie słowami. Miała coś z tej ślizgonki, którą potencjalnie miała sie stac zaraz po przekroczeniu murów hogwartu. Ale byla tez Carrie krukonką, która zapewne potem rzuci sie na łóżko i wyleje hektolitry łez przez jakiegoś faceta, którego kiedyś polubiła, a teraz miała ochotę rzucać w niego zaklęciami.
- Nie zatrzymuj mnie- powiedziala ruszając przed siebie aż do zamku, gdzie jak wcześniej zdążyła przewidzieć od razu ruszyła do dormitorium, zamykając sie w nim na kłódkę. Siedziała tam sama, ku wielkiemu niezadowoleniu jej współlokatorek, które bez skutecznie chciały jej jakoś pomoc, jako te bardziej doświadczone w tych sprawach. Guzik prawda. Nic nie wiedziały o uczuciach. Jak Ian który myślał że ją lubi po jednej godzinie. Tam sie nie da. To jest fizycznie nie możliwe. Boże jaka ona była głupia. A przecież mogła przewidzieć co się stanie. mogła to wszystko wyliczyć i przekalkulować. Mogła, mogła, ale tego nie zrobiła. Teraz będzie cierpieć.
Skupiła sie łóżku ocierając twarz z reszty łez, które juz dawno przestały spływać jej po policzkach. Przez ten czas odkąd weszła do pokoju, zdążyła się nawet przebrać, zakładając luźniejszego T-shirta oraz parę krótkich spodenek. Jednym machnięciem rozwali upięła włosy w wysokiego koka, po czym uprzednio otwierając drzwi chwyciła pierwszą lepszą książkę, zagłębiając siw w lekturze.
Wywróciła oczami. Serio wyglądała jakby płakała? Zdecydowanie nie. Od do tych kilku godzin nie uroniła nawet łezki. Po części juz nawet zapomniała o tym co się tu stało. Po co roztrząsać coś,co i tak nie miało znaczenia.
OdpowiedzUsuńKiedy przyszła po nią Evelyn, myślała ze robi sobie żarty. Po co on tu przychodził? Żeby zrobić scenę, postawić sie w lepszym świetle? Ta gra ją wykańczała zarówno psychicznie jak i fizycznie. Niechętnie zeszła na dół, i w tedy sie zaczęło. Słuchając jego tłumaczeń miała ochotę się roześmiać. Kabaret ja ich mało. Już dawno wyzbyła się uczuć o których ja zapewniał. Byla pustą lalką, naczyniem którego nikt nie potrafił zapełnić.
Juz chciała go zaprosić do swojego pokoju, gdy ten jej przerwał. Uciszył ją!
Zmarszczyła brwi wpatrując się w jego plecy.Dopiero po chwili wyciągnęła różdżkę i szybo wyszeptała zaklęcie, unieruchamiając chłopaka w powietrzu. Odwróciła go w swoja stronę, po czym bez słowa poszła wraz z nim do swojego dormitorium, zamykając je szczelnie na klucz.
- Zrobiłeś z siebie błazna, wiesz?- uniosła do góry łeb zbliżając się powoli do chłopaka, którego uprzednio posadziła na łóżku.
Machnęła różdżką uwalniając go z zaklęcia.
- Poza tym jesteś cholernym egoistą- powiedziała nadal zmniejszając odległość która ich dzieliła- Ciągle mówisz ja, ja i ja, nie mając na względzie tego, co czują inni. W dodatku twoja zaborczość nie ma granic. Mogłeś powiedzieć mi to na osobności a nie tak, ze cały dom słyszał. To nie było zbyt rozsądne- spojrzała na niego, uśmiechając się lekko- Ale jakby to powiedziały dziewczyny z mojego domu, pomimo wszystko to było słodkie.
[ Mam taką prośbę. Mogłabyś nie poruszać mojej postaci? W sensie nie mówić jaką w tej chwili zrobiła moje, cofnęła się, zaczęła zaprzeczać czy cokolwiek. To trochę utrudnia mi formułowanie odpowiedzi. Byłabym wdzięczna ;)]
Widząc w jakim stanie jest Ian, Kate poczuła dziwne ukłucie w miejscu, gdzie inni ludzie mają serce. Westchnęła cicho i zamknęła oczy, analizując sytuacje. Zrozumiała, że rzeczywiście trochę przesadziła i skrzywiła się czując coś na wzór wyrzutów sumienia. Jednak o przeprosinach nie było mowy. Katelyn Elizabeth Avery nie przyznaje się do błędów. Nie przeprasza.
OdpowiedzUsuńZamiast tego postanowiła pomóc Ianowi, a jego i Mirandy jutrzejszy wypad do Hogsmeade było ku temu idealną okazją.
---
Brunet stał przed zamkiem czekając na Mirandę, wyraźnie niezadowolony ze wspólnego wyjścia. Kate w tym czasie stanęła w miejscu, którego nie widział Ian, czekając na najlepszy moment do wprowadzenia swojego planu w życie. Dostrzegłszy nadchodzącą Krukonkę ruszyła w stronę chłopaka i upewniając się, że jego obecna 'dziewczyna' wszystko dokładnie widzi wpiła się w usta bruneta. Nie musiała długo czekać na jego odpowiedź gdyż jego organizm instynktownie zareagował i Ian niemal od razu przyciągnął ją bliżej siebie. Ten pocałunek w niczym nie przypominał ich wcześniejszych pocałunków podczas wybuchów namiętności i pożądania. Ten był dużo delikatniejszy, spokojniejszy. Przypominał te, którymi obdarzają się zakochane pary. I taki właśnie był jej zamiar.
- To co skarbie? Idziemy? - zapytała udając, że nie wie o obecności Mirandy za jej plecami. Chłopak był nieco zdezorientowany i nie wiedział co ma robić. Z pomocą przyszła mu wściekła Cover, która widząc całą sytuację wpadła w furię.
- Skarbie?! Jak śmiesz go tak nazywać?! Ty.. Ty.. - mierzyła w nią palcem mrużąc przy tym oczy - Ty wywłoko! On jest mój. Zrozumcie to wreszcie! Ian to mój chłopak!
Katelyn słysząc to wybuchnęła głośnym śmiechem. Zarówno postawa Krukonki jak i cała sytuacja wyraźnie ją bawiła.
- Obawiam się, że już nie - rzuciła kpiąco.
- CO?! Co to znaczy?! O czym ty mówisz?! - jej wściekłe krzyki coraz bardziej przypominały głośne piski.
- O tym, że Ian nie jest już twoim chłopakiem - spojrzała z politowaniem na rówieśniczkę - Ian jest ze mną.
Ta informacja wyraźnie wytrąciła Mirandę z równowagi.
- Kłamiesz! To nieprawda! To nie może być prawda! Nie wierzę w to! Ty udajesz! Wcale go nie kochasz! Ja to wiem! - Kate przewróciła tylko oczami na głośny monolog Cover kompletnie nie zwracając uwagi na treść, wykrzykiwanych w akompaniament wymachów, rąk słów.
- Kochanie powiedz, że to nie prawda! - zwróciła się do Blake'a płaczliwym głosem. Powiedz, że ta dziwka kłamie!
- I jak się czujesz się w tej nowej roli? - zapytał Ian z uśmiechem. Chan wyprostowała rękę i ułożyła na niej głowę. Doskonale wiedziała, że długo nie wytrzyma podpierając się. Zamknęła oczy, a po chwili odpowiedziała.
OdpowiedzUsuń- Nienadzwyczajnie - westchnęła mając w dalszym ciągu przed sobą ciemność. - Czemu mnie oto poprosiłeś? - zapytała nagle - masz pewno pełno swoich adoratorek, a padło na mnie - otworzyła oczy patrząc przenikliwie na Ian'a. Jej tęczówki przybrały kolor szarości, nawet jeżeli wokół niej było pełno zieleni.
Była nawet bardziej niż pewna, że nie poprosił je bo rozumiała. Wiedziała, że nie pierwszy raz ma styczność z nagim ciałem płci przeciwnej, ale najbardziej ciekawił ją fakt, dlaczego ona. Chantelle była podejrzliwa w stosunku do każdego, a czym bardziej kogoś poznawała, tym bardziej jej umysł wytwarzał milion różnych czarnych scenariuszy. Może to pozostałość po jej zmarłej siostrze bliźniaczce? Tej, która popierała czarną magię i Voldemorta. Tej podobnej wizualnie, ale całkiem sprzecznej duszą Chan. Griet jednak odcisnęła piętno na charakterze blondynki tworząc tym samym zupełną mieszankę obu tych postaci. Chan westchnęła i ponownie zamknęła oczy.
Dziewczyna spojrzała na niego kręcąc bez większego przekonania głową. Po chwili uśmiechnęła sie delikatnie, i opierając dłonie na biodrach podeszła do swojego łóżka, siadając tuż obok chlopaka, jednak w takiej odległości, aby żadne z nich nie musiało czuć sie niezręcznie, a przynajmniej w tej chwili myślała o sobie. Jemu raczej nie przeszkadzała odległość pomiędzy nimi.
OdpowiedzUsuń- Ech- westchnęła cicho- No dobrze. Załóżmy, że ci uwierzę i zapomnę o płaczu i tak dalej, i poza tym ty też powinieneś. Może nawet zacznijmy od nowa, dobrze?- powiedziała wyciągając ku niemu ciepłą dłoń- A więc, cześć jestem Carrie. Z informacji które powinieneś wiedzieć na starcie, jestem samotną krukonką, lat siedemnaście. Mam kota- dodała unosząc nieco wyżej kąciki ust.
- Nie zrobiłam tego dla ciebie Blake - odezwała się z uśmiechem. - Zrobiło mi się żal Cover. Chciałam uwolnić ją od twojego towarzystwa - wzruszyła ramionami.
OdpowiedzUsuńChłopak spojrzał na nią wyraźnie rozbawiony unosząc do góry jedną brew.
- No może zrobiłam to w mało delikatny sposób ale liczą się intencje prawda? - spytała bruneta powstrzymując śmiech. Zdjęła jego rękę ze swojej talii i odsunęła się od niego.
- Ale skoro zrobiłam swoje, a ty mnie nienawidzisz to na mnie już czas - uśmiechnęła się kpiąco. - Miłego zaliczenia pustych Gryfonek! - rzuciła robiąc kilka kroków przed siebie. - I tęsknienia za tym - odwróciła się i wypowiadając ostatnie słowo wskazała swoje ciało. Mrugnęła jeszcze do Iana i skierowała się do zamku.
[Skoro tak sądzisz :D a zaczniesz czy wolisz żebym ja to zrobiła ? :D ]
OdpowiedzUsuńChloe
Chan, kiedy już Ian skończył szkic, ubrała się dosyć szybko. Była jednak tak ciekawa pracy chłopaka, że prócz bielizny założyła tylko bluzkę. Chociaż i ona była z cienkiego, białego materiału. Szybko podeszła do Ślizgona, który na jej widok się zdziwił. Cóż jednak było dziwnego w tym jak wyglądała?
OdpowiedzUsuń- Zobacz! - obrócił sztalugę w jej stronę - I jak ci się podoba? W końcu twoje zdanie, co do tej pracy jest najważniejsze.
Blondynka oniemiała przyglądając się własnej sylwetce. Każda linia była stawiana gładko i oddawała istotę dziewczyny w każdym calu. Mogła przyznać, że było to niezwykłe uczucie, zobaczyć siebie na czyjeś pracy. W dodatku tak dobrej.
- Rozumiem, że sprawiam takie wrażenie - zaczęła podnosząc rękę do sztalugi - ale nie mam, aż tak długich nóg. - mówiła wolno wskazując jeden mały błąd w całej pracy. Chyba że szkic był wrażeniowy, wtedy nie mogłaby się do niego bardziej przyczepić. Chantelle przekrzywiła głowę dalej przyglądając się pracy na sztaludze.
- Dobra robota Ian - poklepała go lekko dłonią po klatce piersiowej nie spuszczając wzroku ze szkicu. Pochłonięta była przyglądaniem się każdemu fragmentowi płótna. Sam fakt, że użyła po raz pierwszy jego imienia, mogło dać mu do myślenia, że naprawdę jest pod wrażeniem jego talentu.
Chloe nie mogła spać. Nie była to pierwsza i zapewne nie będzie to ostatnia noc, podczas, które towarzysz jej wciąż palący ból głowy. Co noc, ten sam koszmar zaczynała przyzwyczajać się do cierpienia. Jej organizm zdawał się traktować sen jak coś co może jedynie mu zagrozić i na ogół wystarczało jej około 4 godzin na to żeby zregenerować siły. Dziś ból był wyjątkowo silny, toteż postanowiła wyjść się przewietrzyć. Wstała z łóżka wzięła szybki aczkolwiek relaksujący prysznic, po czym wciągnęła na chudy tyłek parę ulubionych jeansów a na ramiona narzuciła kaszmirowy sweter. Jej mokre włosy łagodnie opadały na czoło i ramiona. Spojrzała w lustro. Wyglądała tak jak zawsze. Z komody stojącej przy łóżku wyciągnęła metalowe pudełko na fajki i wyszła po cichu z dormitorium starając się nie obudzić wspólokatorek. Uwielbiała przemierzać Hogwart nocą, kiedy na korytarzu można było spotkac jedynie pojedyncze duchy. "Lumos" szepnęła i z gracją modelki powędrowałą w kierunku wyjścia. Na zewnątrz był chłodno, zimny wiatr mierzwił jej wilgotne włosy. Wyjęła papierosa i jednym zręcznym ruchem podpaliła go. Ahh. Smak nikotyny w ustach nie mógł być równy niczemu innemu.
OdpowiedzUsuńChloe
Uśmiechnęła się szeroko widząc palące pożądanie w jego oczach.
OdpowiedzUsuń- Nie zaprzeczę. Ciekawe tylko kto tęsknił bardziej - rzuciła zaczepnie chcąc go bardziej sprowokować.
Podziałało. Wiedzieli, że to nie potrwa długo. Przerwa zrobiła swoje i teraz obojga zżerała żądza. Ian wszedł w nią szybko nie tracąc czasu. Wszystko działo się błyskawicznie, a ich ruchy były pełne desperacji. Kate jak zwykle rysowała paznokciami wzory na plecach chłopaka, a on delikatnie podgryzał jej szyję. W pomieszczeniu było słychać ich przyspieszone oddechy i gardłowe pojękiwania. Oboje zatracali się w przyjemności i sobie nawzajem. Robili to z takim zaangażowaniem i pasją jakby chcieli nadrobić te kilka dni ciszy.
Brunet przyspieszył czując budującą się w nim ekstazę. Ich oddechy stały się płytsze, a jęki głośniejsze. Osiągnął spełnienie sekundy po niej.
Odsunął się od niej i z uśmiechem oparł swoje czoło o jej.
- Jeżeli za każdym razem będziesz tak 'ocieplał' nasze stosunki to zdecydowanie częściej muszę pakować cię w związki - rzuciła ze śmiechem Kate próbując unormować oddech.
- Wiesz, to nie jest taki zły pomysł - uśmiechnęła się do niego pogodnie. - Kilka szklaneczek ognistej dobrze mi zrobi.
OdpowiedzUsuńSzli ramie w ramie szkolnym korytarzem w kierunku kwatery Ślizgonów, zajęci własnymi myślami. Dźwięk ich kroków roznosił się echem po okolicy.
- To wpadnij po mnie wieczorem.. tak około 19 hm? - rzuciła gdy stali już przy przejściu. - A teraz zmykaj już do tej swojej Gryfonki. Użyj sobie.
Kate pokręciła głową z lekkim rozbawieniem i musnąwszy ustami policzek bruneta zniknęła w Pokoju Wspólnym.
Brunetka szła właśnie spokojnie na błonia, z książką pod pachą by skorzystać trochę z niedzielnej wolności, gdy nagle usłyszała krzyk tej wariatki Cover.
OdpowiedzUsuń- Okłamałeś mnie! Ty i ta szmata Avery mnie okłamaliście!
Przewróciła oczami przeczuwając co się święci. Ruszyła w kierunku, z którego dobiegał irytujący dźwięki i tak jak przypuszczała oprócz Krukonki zastała tam również Iana w towarzystwie blondwłosej Gryfonki.
Czy ty potrafisz wytrzymać jeden dzień bez narażania się innym?
Westchnęła z rezygnacją i podeszła do grupki irytujących ją ludzi, przywdziewając wcześniej idealnie dopracowany, sztuczny uśmiech.
- O Ian! Widzę, że znalazłeś Melanie - zwróciła się bezpośrednio do bruneta. - Dzięki skarbie - dodała i w ramach podziękowania cmoknęła go w policzek.
- Melanie, bardzo dziękuję ci za tę książkę - tym razem odezwała się do blondynki wciskając jej w ręce książkę, którą właśnie niosła. - Jest naprawdę świetna!
Adler patrzyła na nią zszokowana kompletnie nie wiedząc o co chodzi, na szczęście nie mogąc wydusić z siebie słowa protestu. Wówczas Kate skierowała się do Mirandy udając, że dopiero ją zauważyła.
- O Miranda. Stało się coś? - zapytała z uśmiechem chcąc wytrącić ją z równowagi. Udało jej się. Krukonka wydała z siebie coś na wzór gardłowego warknięcia.
- Ja wiem, że to wszystko udawane. Wiem, że Ian tak naprawdę kocha mnie! Jeszcze powinie Ci się noga Avery! - wysapała wściekła po czym odwróciła się na pięcie o odeszła w tylko sobie znanym kierunku.
- O co chodzi Ian? To teraz jesteś z nią? - Melanie odzyskawszy głos zwróciła się do chłopaka i wskazała palcem Kate.
- To trochę skomplikowane Adler - odpowiedziała jej brunetka by po chwili odwrócić twarz w stronę Iana, całkowicie ignorując jej obecność. - Ona tak łatwo nie odpuści Blake. Co robimy?
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie na pożegnanie, po czym usiadła na łóżku, dokładnie w tym miejscu, gdzie wcześniej siedział przesiadywał Ian. Przejechała dłonią o materiale, wzdychając cicho. I kto by pomyślał, że spędzi z tym ślizgonem naprawdę miły wieczór. Dawno nie rozmawiał z kimś tak po prostu, od serca, o wszystkim. To była niezwykle miła odmiana, zważywszy n to, że zazwyczaj ze swoimi rówieśnikami rozmawiała wyłącznie o kolejnym eseju na eliksiry. Cóż, życie lubi zaskakiwać, a dzisiaj zaskoczyło ją bardzo pozytywnie. I z tą myślą szybko przebrała się w piżamę i ułożyła do snu, czekając co przyniesie je kolejny dzień.
OdpowiedzUsuń….
Carrie szła korytarzem z niezwykle dobrym jak na siebie humorek, który dopisywał jej od chwili, gdy pierwsze promienie słońca wpadły przez okno w jej dormitorium prosto na jej twarz. Czuła się niezwykle lekka i taka szczęśliwa, jak motyl lub jakiś ptaszek. Nic nie mogło popsuć jej tego dnia.
Nucąc pod nosem pewną melodię, skręciła w korytarz prowadzący do lochów, po czym stanęła nagle jak wryta z szeroko rozdziawioną buzią, wpatrując się w parę bezczelnie macającą się na korytarz W normalnych warunkach pewnie nawet nie zwróciłaby na nią uwagi tylko przeszłą obok, w ogóle zapominając o tym co się wydarzyło. Jednak teraz, widząc znajome ciemne włosy, oraz tatuaża na karku nie była w stanie. Patrzyła się na ta scenę jak oniemiała, by po chwili zdobyć się na ciche chrząknięcie.
Carrie
Nie była zachwycona tym pomysłem. To był koniec wolności zarówno dla niego jak i dla niej. Nie mogła sobie wyobrazić siebie jak chodzi z kimś za rękę, szepcze czułe słówka i wszystkich wokół przyprawia o odruch wymiotny. Skrzywiła się na samą myśl.
OdpowiedzUsuń- Ian - zaczęła nieprzekonana - żadne z nas nigdy nie było w związku i cala szkoła o tym wie. Naprawdę wierzysz w to, że uda nam się udawać zakochanych?
Westchnęła widząc proszący wzrok bruneta. Cały ten pomysł w ogóle jej się nie podobał. Jednak wiedziała, że jest mu to winna bo to ona wpakowała go w cały ten związek z Mirandą.
Spojrzała na niego spode łba i ponownie westchnęła.
- Niech ci będzie Blake - odezwała się głosem pełnym rezygnacji. - Ale robię to tylko dla ciebie!
Chłopak uśmiechnął się tryumfalnie zadowolony z faktu, że jego problemy zaczynają się rozwiązywać.
- Ale masz być dobrym chłopakiem! - rozbawiona pogroziła mu palcem. - I masz mnie nie zdradzać! - dodała ze śmiechem.
- Chantelle - odezwał się Ian przemieszczając swój wzrok na blondynkę - Masz zamiar ubrać spodnie czy czegoś ode mnie chcesz? - zaśmiał się, a dziewczyna spojrzała na swoje nogi. Podkuliła jedną pod brodę przy okazji gładząc wolną ręką.
OdpowiedzUsuń- Tak jest wygodniej - odpowiedziała, a następnie usiadła po turecku. Podniosła głowę do góry i wypuściła kilka kółek z dymu. To było jej ulubione zajęcie z trakcie palenia. Oboje siedzieli właśnie na łóżku po wykonanej pracy. Sztaluga wróciła na poprzednie miejsce, tak jak i pudła z farbami.
- Mam ci się odwdzięczyć? - zażartował spoglądając za okno.
- Nawet tego nie oczekiwałam i dobrze, jak słyszę - zaczęła, a następnie przekrzywiła głowę w jego stronę. Zmierzyła go wzrokiem i podparła się dłonią - z resztą, co mógłbyś mi zaoferować? - zadrwiła prychając cicho.
Przyjrzała mu się teraz dokładniej. Byli jak kontrast, kiedy obok siebie siedzieli. Ian miał ciemne włosy, tak jak i oczy. Karnację również posiadał ciemniejszą. Nawet ich domy wskazywały na różnicę w charakterach. A jednak znalazło się coś, co ich łączy. Sztuka.
Kiedy Ian się do niej zbliżył to tylko utwierdziło ją o zamiarach Ślizgona. Prychnęła cicho pod nosem, po raz kolejny już w tym dniu. Chłopak odgarnął jej włosy, dlatego to skłoniło ją do przekręcenia głowy. Ich spojrzenie skrzyżowały się, a po chwili usłyszała jego niski głos.
OdpowiedzUsuń- Domyślasz się, co mógłbym ci zaoferować. Jeśli oczywiście tylko tego chcesz. Jeśli nie, nasze kontakty ograniczą się jedynie do wspólnego tworzenia. - puścił jej oczko i uśmiechnął się szeroko.
Chan kompletnie nic nie wzruszało. Już dawno wyzbyła się uczuć, a to w pewnym sensie zaczęło przybliżać ją do Ślizgonów.
- Czyli masz do zaoferowania tylko siebie - zamyśliła się dziewczyna. Podniosła rękę i przejechała delikatnie po zaroście na jego twarzy. Może miała ostry charakter, ale na pewno nie była taka non stop. Tak naprawdę jej myśli i odpowiedzi zmieniały się bez przerwy. W środku walkę toczyły dwie strony blondynki ta czysto Gryfońska i ta powiązana z siostrą, czarną magią i podobnymi rzeczami.
Chantelle spojrzała na usta Ian'a ale zaraz ponownie przeniosła wzrok na ciemne oczy chłopaka.
- To naprawdę tyle? - podniosła jedną brew, a następnie ujęła jego szczękę w dłoń i mocno ścisnęła. Przekręciła szybko tak, że jej usta chwilę później znalazły się przy jego uchu - Spodziewałam się więcej - szepnęła.
Cała sytuacja w wielkiej sali wywołała spore zamieszanie. Szkoła huczała od plotek.
OdpowiedzUsuńKate wracała właśnie po lekcjach do dormitorium by spotkać się tam ze swoim chłopakiem. Większość mijanych na korytarzu dziewczyn rzucało jej wściekłe spojrzenia. Trudno się dziwić - dokonała niemożliwego. Usidliła Iana Blake'a.
Weszła do Pokoju Wspólnego od razu namierzając swój cel podróży. Podeszła do siedzącego w fotelu chłopaka i zabrała mu Proroka, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
- Hej.. skarbie - odezwała się do niego, drugie słowo wypowiadając niepewnie. - Idziemy?
Chłopak wstał i pocałował ją krótko w usta na co ta tylko przewróciła oczami. Pokazówka
Brunet kiwną głowę i chwyciwszy ją za rękę zaczął prowadzić do wyjścia z zamku.
- To dokąd teraz? - rzuciła Kate gdy stanęli już w środku Hogsmeade. - Błagam, tylko nie mów, że do Herbaciarnia u pani Puddifoot! - jęknęła. - Mamy udawać parę ale są pewne granice.
- Nie można tak było od razu? - westchnęła z znad szklanki whisky gdy oboje siedzieli już w Trzech Miotłach.
OdpowiedzUsuńZ chwilą gdy trunek zalał jej usta, humor od razu jej się poprawił.Uśmiechnęła się do siebie i rozejrzała po pomieszczeniu. Poza trzema Krukonami z VII roku, byli tu jedynymi uczniami.
- Trzeba obmyślić jakąś strategię Blake - zwróciła się do chłopaka siedzącego naprzeciwko niej. - Bo wszystko ładnie, ale nie każdy uwierzy w tę szopkę którą ostatnio odstawiłeś.
Spojrzała na niego znacząco, na co chłopak odpowiedział tylko przewróceniem oczami. Brunetka sięgnęła po papierosy i odpalając jednego, kontynuowała.
- Nie patrz tak Ian, ja mówię poważnie - zgromiła go wzrokiem. - Musimy ustalić jakieś zasady. Jeżeli to ma zadziałać to musi wyglądać wiarygodnie, nie sztucznie.
Wypuściła dym z ust czekając na reakcję towarzysza.
[ szczerze mówiąc już wcześniej myślałam o wątku z Ianem, jednak Malfoy'owi nie zależy na Avery w sposób uczuciowy, więc wątpię, że by o nią walczył. Łączy ich wyłącznie przyjaźń, jeśli można w ten sposób nazwać ich relację :D Raz się przespali ze sobą i wszystko. Ale konflikt między nimi jest zdecydowanie bo Malfoy jest jednym słowem wyprowadzony z równowagi przez sytuację w Wielkiej Sali :D ]
OdpowiedzUsuńJace
[ byłabyś tak dobra, wspaniałomyślna oraz kochana i zaczęła? cały dzień męczę się z biologią >.< ]
OdpowiedzUsuńJace
[ no, co jeszcze! :D ]
OdpowiedzUsuńCały dzień nie był w humorze. Ten smarkaty gnojek wyobrażał sobie za dużo. Myślał, że może być kimś, a tak naprawdę to nazwisko 'Malfoy' było znane wszędzie i to z różnych powodów. Byli znani z bliższych 'znajomości' z Voldemortem i Śmierciożercami, co próbowali daremnie ukryć. Nie mieli też najmniejszego problemu z kobietami, co więcej z trudnością było im się od nich odpędzić.
Za to Blake?
Kiedy zobaczył go pierwszego dnia szkoły, gdy Jace szedł do drugiej klasy miał ochotę zaśmiać mu się w twarz, kiedy młody Ian usiadł przy stole Ślizgonów. Kto by pomyślał, że wyrośnie z tego taki mały, upierdliwy gnojek. Do dzisiaj totalnie go ignorował.
Nie przeszkadzało mu, że w Slytherinie był ktoś równie znany jak on. Mimo to podpadł mu i nie wiedział w co się wpakował. Wracając do Avery. Blake myślał, że Malfoy jest dla niego zagrożniem. Widocznie się zakochał. Za to la arystokraty Avery była tylko i wyłącznie przyjaciółką od seksu i picia wódki.
Prychnął słysząc ciche śmiechy w Pokoju Wspólnym, jednakże jedno wściekłe spojrzenie blondyna zaraz ich wszystkich uciszyło.
- Ja? Pogrążyć... Pomyślmy, to Ty masz DZIEWCZYNĘ, która kiedy nie jest z Tobą spędza noce w MOIM dormitorium. - patrzył mu się prosto w oczy. Po pokoju wspólnym rozległo się głuche wciągnięcie powietrza i rozległy się ciche szepty.
Mocno zaakcentował słowo 'dziewczynę'. Był o dwa kroki przed nim. Blake domyślił się, że Malfoy jest świadomy, że ten cały ich związek jest udawany i w każdej chwili może to ujawnić, co tylko pogrążyłoby bruneta. Z drugiej strony ukrywanie tej tajemnicy działało na korzyść Jace'a.
Jace
[ To co, myślimy nad kontynuacją wątku Carrie i Ian?]
OdpowiedzUsuńCarrie
[ Chym...a ja mam taki diaboliczny pomysł, no bo Ian dla Carrie swojej natury wyprzeć się nie może, za względu na to, ze biedna nieświadomie wysyła mu poniekąd jednoznaczne sygnały, jednak nie jest nim zainteresowana w taki sposób, bo jej serduszko zdołał zabrać młody Black. Proponuje coś w bardzo ślizgońskim stylu, mianowicie kiedy Ian utwierdzi sie w przekonaniu, że Carrie nie czuła się w jakiś sposób zraniona ani zazdrosna, tylko zaskoczona tym widokiem- no w skrócie to go trochę dotknie i nie chcąc aby dziewczyna byla wobec niego obojętna, a ich stosunki nie pozostawały tylko na etapie ,,przyjaciele od rozmów" , przy najbliższej okazji podsunie dziewczynie pewien specyfik nasączony delikatnym eliksirem miłosnym, który bynajmniej nie zrobi z niw zombiakq myślącego tylko o nim, tylko otworzy jej serduwzko z kamienia na nowe możliwości, poza tym robiąc z nie bardziej chętna na niektóre sprawy dziewczynę. I tak będzie przez kilka dni, bo potem chlopak zrozumie swpj błąd i przestanie jej podawać ten eliskir myśląc, że teraz ona naprawdę go bardzo polubiła i pozostaną w takiej relacji, co sie jednak nie uda, bo tamta zakochała sie w Syriuszu, a on w niej, i ogólnie będzie przes jakiś czas nie fajnie ]
OdpowiedzUsuńCarrie
[Witam :).
OdpowiedzUsuńPomysł/ochota na wątek?]
Widok tego, jak humor odpływał z twarzy Ślizgona sprawiał ogromną satysfakcję.
OdpowiedzUsuńNa twarz Malfoy'a wkradł się kpiący uśmieszek, który nie zniknąłby za żadne skarby.
Blake bardzo długo zwlekał z odpowiedzią. Miał widocznie nie mały problem z tym, co mu odpowiedzieć. Chłopak rozglądał się na boki jakby szukał jakiejś pomocy.
Kiedy Ian chwycił go za ramię nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Wiedział, że chłopak chwyta ostatnią deskę ratunku, która nigdy go nie uratuje - siłę fizyczną. Cyniczny uśmieszek nie znikał z twarzy blondyna, co jeszcze bardziej denerwowało Blake'a.
- Jeszcze raz usłyszę takie bzdury na temat mnie i mojej dziewczyny - warknął mu prosto w twarz.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Że Kate spędza noce z tobą, będąc w związku ZE MNĄ? - dodał z nutą sarkazmu w głosie. Malfoy uśmiechnął się jeszcze szerzej patrząc mu prosto w oczy.
W tym momencie wykopał sobie grób. Każdy w tej szkole wiedział, że Jace nigdy, ale to NIGDY nie kłamał co do swoich 'zdobyczy'. Poza tym jaki miałby w tym interes? Prawda szybko wyszłaby na jaw, a on skompromitowałby się i zyskałby miano kłamcy. Żałosnego na dodatek.
- Współczuję Ci Blake... - mruknął kręcąc głową z dezaprobatą. Kiedy chłopak uderzył go w nos lekko się skrzywił, jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Nie raz miał złamany nos. Tajemnicą jednak było gdzie i dlaczego i wcale nie chodzi o Quidditcha.
Jednym machnięciem różdżki naprawił sobie nos, a krew wytarł krew wierzchem szaty.
Mimo tego całego zajścia kpiący uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Nie miał zamiaru bawić się z nim w rywalizację, bo on miał klasę i nie musiał udowadniać, że jest lepszy od kogoś innego. Nachylił się nad nim, żeby reszta Pokoju Wspólnego go nie słyszała.
- O północy w Pokoju Życzeń. - powiedział podnosząc wysoko głowę i lustrując Ślizgonów siedzących dookoła udających, że nic nie miało miejsca. Uśmiechnął się jeszcze raz i wyszedł z dumą. Miał zamiar załatwić tą sprawę raz a porządnie.
[ oni się będą kochać, zobaczysz! <3<3 ]
Jace
Poszla za nim jak potulny baranek, co jednak wzmagało jej zdezorientowanie. Dlaczego zaprosił ją do pokoju, skoro był tak zajęty? Poza tym ta jego mina-jakby zobaczył ducha. Był bledszy niż zwykle, a oczy, przynajmniej według niej, były trochę ciemniejsze niż zwykle, jednak mógł być to skutek tego namiętnego pocałunku. Cóż, adrenalina zapewne nadal budowała mu w żyłach, uniemożliwiając racjonalne myślenie.
OdpowiedzUsuńPogłaskała kota po łbie. Słysząc jego pytanie uniosła brwi wysoko do góry, kompletnie zbita z tropu. Za co miała być zła? Przecież od wczoraj nie zrobił nic złego, no chyba ze w swoim pokoju znajdzie jakiś przedmiot który przy jednym dotknięciu wystrzeli jej w twarz jakąś farbą, czy czymś w tym guście.
- Za co miałabym być zła?- spytała się, nadal nie przestając głaskać kota- Wybacz, ale nie rozumiem być pytania. Nic się przecież nie wydarzyło takiego, abym była zła.
Naprawdę go nie rozumiała. Dopiero co wstała, nie miała nawet okazji sie skupić, czy pouczyć a on juz myślał ze może być za cię zła. Co za bzdura.
[ Zacznijmy może od relacji, potem może wymyslmy jakis wątek.
OdpowiedzUsuńMiłość/nienawisć/przyjaźń/obojętnosc... Hmm, to dość ważne by móc określić na czym budować wątek:)]
Kate coraz mniej podobał się ten cały cyrk z Ianem. Wiedziała jednak, że nie może się z tego wykręcić. Jakby nie patrzeć to ona wplątała chłopaka w to wszystko. Westchnęła głęboko i zaczęła przygotowywać się do meczu.
OdpowiedzUsuńAle żeś sobie wymyślił idioto...
Obecność na rozgrywkach nie była dla niej niczym nowym ale zwykle była ona spowodowana chęcią wyśmiania przegranych.Tym razem miała się tam pojawić w roli zagorzałego kibica. To zdecydowanie nie było w jej stylu. Chociaż kochała Quidditcha, nie miała zamiaru robić z siebie idiotki.
Pomimo tego, że nie była jedną z tych dziewczyn, które spędzają godziny przed lustrem, to tym razem postanowiła 'dać z siebie wszystko'.
W kwestii kibicowania nie zamierzała jednak zmieniać swoich przyzwyczajeń i skorzystała z 'pomocy' uczniów z pierwszego i drugiego roku. Zmusiła kilkoro z nich by wystąpili w roli żywego transparentu. Każdego z nich wcisnęła w ciemnozieloną koszulkę ze srebrnymi literami, które po ustawieniu tworzyły przejrzysty napis:
DALEJ IAN!
JESTEŚ NAJLEPSZY!
Uśmiechnęła się do siebie widząc swoje gotowe dzieło na stadionie.
- Macie głośno dopingować! - poinstruowała jeszcze surowym głosem młodszych uczniów i dołączyła do Ariany strojącej nad 'transparentem' by stamtąd trzymak kciuki za swojego chłopaka.
Przyjęła napój z wdzięcznością, od razu opróżniając całe naczynie. Spojrzała na pusta szklankę wzdychając cichutko. To bylo niezwykle dobre. Czuła truskawki, mnóstwo truskawek z nutką cynamonu i czegoś, czego nie mogła zidentyfikować. Mięta? Wanilia? Nie, to było coś innego, intensywniejszego, rozchodzącego sie po jej ciele w postaci mocnych, aczkolwiek bardzo przyjemnych dreszczy.
OdpowiedzUsuńZamknęła oczy rozkoszując sie tym nowym doznaniem, a gdy otworzyła je nie wiedząc czemu oblizała usta ze smakiem, uśmiechając sie zalotnie w stronę chłopaka. To był tako odruch, jednak w głębi siebie nie czuła sie z nim dobrze, chociaż każdy mięsień jej ciała chciał by to zrobiła.
- To było pyszne- powiedziała, delikatnie ścierają płyn z kącików ust- Skąd wiedziałeś, że to mój ulubiony sok?- uniosła do góry brew.
Przyglądała mu sie uważnie. Wyglądał tak jakoś inaczej. Bardziej pociągająco, o tak cholernie- no właśnie nawet nie wiedziała jak to opisać.
- Na Merlina, kiedy zacząłeś ćwiczyć- nie wiedziała dlaczego to powiedziała, jednak szybko zakryła usta dłonią. To bylo zdecydowanie silniejsze od niej.
[ wymyśliłam coś INNEGO, co stworzy zupełnie inne powiązanie Jace'a i Iana :D jeśli się na to nie zgadzasz krzycz! :D ]
OdpowiedzUsuńZakazany Las. 23.00
Spotkanie 'Młodocianych Śmierciożerców' właśnie się rozpoczęło. Przyszłość Malfoy'a była już przesądzona od dnia jego urodzin.
JACE MALFOY BĘDZIE W PRZYSZŁOŚCI ŚMIERCIOŻERCĄ.
Nazwisko zawsze coś znaczyło. Historia również.
Blondyn nigdy się nie skarżył, mimo, że nie miał wyboru. Dla niego było to coś w rodzaju dumy, że został wybrany. Nie każdy miał takie szczęście. Zresztą Czarny Pan był dla nich wszystkich swego rodzaju drugim Ojcem, jeśli można to tak nazwać. Wiedział o nich wszystko. Miał ludzi wszędzie i wbrew wszystkim historii interesował się swoimi podwładnymi. W sposób oczywiście czysto teoretyczny.
Spotkanie przebiegało oczywiście jak zwykle. Przygotowania o inicjacji, którą było nałożenie znaku szły pełną parą.
Malfoy był jednym z pierwszych w kolejce. Mimo, że bał się konsekwencji i oczywiście samego w sobie Voldemorta czekał z niecierpliwością aż te całe przygotowania dobiegną końca.
To, że Lucjusz traktował Jace'a jak swojego młodszego brata sprawiło, że Czarny Pan zapamiętał Ślizgona i zawsze zamieniał z nim chociażby słowo. Tym razem nie było inaczej. Dowiedział się, o sporze Malfoy'a z młodym Blak'iem co go niemało zainteresowało.
- Doszły mnie słuchy, że masz tam chłopcze jakiś hmm.. konflikt. - zaczął zimnym głosem Czarny Pan podchodząc bliżej Malfoy'a. Chłopak miał wrażenie, że momentalnie temperatura spadła o kilka stopni a sam Voldemort wwiercał mu się w umysł.
- Do tego powodem była jakaś dziewczyna. - zaakcentował ostatnie słowo z niemalże obrazą. Nigdy nie pochwalał miłości, a tym bardziej walki o nią. Malfoy poczuł, że przechodzą go dreszcze, jednak nie dał po sobie poznać, że się boi. Nie mógł. To by go zgubiło.
- Jest taki jeden... - zaczął zerkając w oczy Czarnego Pana, który patrzył na niego z zaciekawieniem czekając na nazwisko. - Ian Blake. - mruknął ciszej, jednak na tyle, by Voldemort usłyszał.
- Nie chodziło o dziewczynę. - wytłumaczył. - Po prostu nie ma szacunku do starszych i lepszych. - powiedział już mocniejszym głosem, by pokazać, że świadom jest swojego pochodzenia i tego kim jest, a raczej kim będzie. W oczach Czarnego Pana można było dostrzec niebezpieczny błysk.
- Chciałbym go poznać. Czystokrwisty? - spytał. Wiedział, że już się coś szykuje. Kiwnął głową czekając na dalszy bieg akcji.
- Mam dla Ciebie zadanie mój drogi. - powiedział podchodząc bliżej Ślizgona i obejmując go ramieniem. Blondyn poczuł jak robi mu się jeszcze zimniej wstrzymując oddech. Spodziewał się najgorszego.
- Sprowadź go tu. Może w naszych szeregach nauczy się dyscypliny i co najważniejsze - co to szacunek do Czarodziei czystej krwi, do jego braci.
__________
UsuńKiedy spotkanie dobiegło końca dochodziła już dwunasta. Godzina, w której miał się spotkać z Blake'iem i dokończyć sprawy. Westchnął głęboko odpalając po drodze papierosa dla odstresowania.
Spalając kilka buchów na raz stwierdził, że nic mu to nie daje.
Wyrzucił fajkę i przydepnął ją butem szukając w kieszeni blanta. Zapalił różdżką i zaciągnął się mocno. Od razu się rozluźnił.
Szedł pewnym krokiem nie wiedząc jeszcze jak ma zamiar rozegrać całą tą grę.
- Malfoy .. - warknął cicho Ian - Chcesz to ostatecznie załatwić tak? To czekam, wyjaw mi po co mnie tutaj sprowadziłeś - syknął, patrząc na niego wyczekującym wzrokiem.
Uśmiechnął się cynicznie zauważając różdżkę w dłoni chłopaka. Chciał się pojedynkować. Biedny.
Poczuł dreszcze na myśl o testach, jakie musiał przejść każdy Czarodziej chcący wstąpić w szeregi Czarnego Pana, by sprawa była jasna, czy ktoś przeżyje czy nie.
- Schowaj tą różdżkę bo sobie jeszcze krzywdę zrobisz. - mruknął niezadowolony całą zaistniałą sytuacją.
Nie wiedział czy ma mu wprost powiedzieć jak sprawa wygląda czy wymyślić coś na poczekaniu. Był pewien jenego, że nie mógł zignorować żądania Voldemorta. Pomyślał o pokoju pełnym alkoholu (tego, czego w tym momencie potrzebował najbardziej).
Wierzył, że w tym czasie coś przyjdzie mu do głowy.
Ukazały się im drzwi. Malfoy bez słowa wszedł przez nie zostawiając je otwarte by Blake mógł wejść za nim.
Jace
[ nie musi nim być, zobaczymy jak się historia rozwinie :D po prostu naszło mnie coś na taki INNY wątek :D ]
OdpowiedzUsuńBył to najbardziej szalony wieczór w jego życiu. Nienawidził Blake'a, a mimo to strach przed złością Czarnego Pana zbyt bardzo go pochłonął by mógł myśleć o czymkolwiek innym.
Jeśli nie uda mu się podołać mogłaby ucierpieć na tym jego rodzina, znajomi... Nawet ludzie, z którymi kiedykolwiek rozmawiał.
Westchnął słysząc zniecierpliwienie w głosie Ian'a. Przewrócił teatralnie oczyma i zapalił papierosa po czym wziął się w garść i postanowił iść na żywioł.
- Jak pewnie się domyślałeś jestem jednym ze Śmierciożerców. - powiedział nie zwracając na reakcję chłopaka. Nie był zdziwiony samym faktem, co bardziej tym, że Malfoy mówił to właśnie mu.
- Nie będę owijał w bawełnę. - wzruszył ramionami zaciągając się dymem tytoniowym. - Czarny Pan chce Cię mieć w swoich szeregach i na Twoim miejscu bym się nie przeciwstawiał. - mruknął paląc powoli papierosa. W Pokoju Życzeń zapała głucha cisza. Malfoy zerknął na Blake'a. Tego się nie spodziewał.
Uśmiechnął się cynicznie. Nie miał zamiaru wspominać o tym, co go czeka. Głównie przez to, że zadarł z nim. Nie było co się oszukiwać. Mimo, że Jace nie chciał oglądać Ślizgona w szeregach Voldemorta czuł swego rodzaju satysfakcję. Nie tylko on będzie cierpiał. Blake pozna co to prawdziwy strach.
Jace
Jękneła bardzo niezadowolona, z jego odwrotu. Zrobiła smutną minkę jak skrzywdzony szczeniak, spoglądając jednocześnie katem oka na wiszący niedaleko zegar. Jeszcze piętnaście minut do kolejnej lekcji. Znów wróciła wzrokiem do chlopaka, dosłownie rzucając sie na niego. Tym razem to ona nie czekała na żaden znak. Po po prostu usiadła na nim okrakiem, odrzucając włosy do tyłu, po czym pilnując aby jej nie pocałował zahaczyła zębami o jego wargę, po chwili idąc w jego ślady i wbijając sie w jego gorące usta, jednocześnie jedna dłonią wczepiając w jego włosy, a drugą automatycznie sięgając pod koszulkę, aby moc spokojnie zacząć mozolną wędrówkę po jego klatce.
OdpowiedzUsuńNie wiedziała dlaczego to robiła. Wszystko w jej ciele krzyczało, ze robiła źle a jednak jej pierwotne instynkty wzięły nad nią gore prowadząc ja prosto w łapy rządzy i namiętności. Jejku, ona przecież normalnie by tego nie zrobiła. Wogóle to był jej pierwszy pocałunek, nie licząc tego w lesie a ana zachowywała sie jakby była zupełnie doświadczona w tym temacie. Ale dlaczego? Co ja ku temu skłaniało?
Odchyliła się lekko na jego kolanach, mrucząc coś pod nosem.
- Za siedem minut muszę być na lekcji- powiedziala, a raczej jękneła znowu łącząc ich usta w namiętnym pocałunku, nie dając mu nawet chwili na odetchnięcie.
Mocniej zacisnęła dlon na jego włosach, jednoczenie odchylając jego głowę do tyłu, by mieć lepszy dostęp do jego ust.
- Teraz już sześć - mruknęła mu prosto w usta.
[ Ok, tylko umówmy się do czego brniemy... Do uczucia takiego głębokiego, czyli zakochanie, patrzenie w oczy i tym podobne tak ?
OdpowiedzUsuńCzy bardziej do przyjaznego uczucia czyli są dla siebie ważni ale to nie końca to ?
Lub takiego zagmatwanego uczucia, czyli... Cos między nimi jest, ale raczej się nie lubią. Odpowiedż tylko, a ja żeby nie przeciągać zaczne :).]
Pokręcił głową z dezaprobatą.
OdpowiedzUsuńWiedział, że tak będzie wyglądała sprawa. Przynajmniej będzie go teraz unikał szerokim łukiem, co z jednej strony będzie mu na rękę a z drugiej będzie to najgorsza rzecz, jaka mogła go czekać
_______
Minął tydzień od wyznaczonego zadania. Oczywiście już Voldemort przypominał Malfoy'owi o sobie.
Jace przez kilka dni nie mógł spać rozmyślając jak tu zwabić Blake'a do Zakazanego Lasu w dzień spotkania. Zmęczenie było wymalowane na jego twarzy.
Unikał rozmów z postronnymi osobami ciągle przejmując się tym zadaniem. W końcu na myśl przyszła mu tylko jedna rzecz.
Szlaban u Filch'a.
Nie było to trudne zadanie zważywszy na to, że Blake nie był jednym z grzeczniejszych uczniów. Plan wymagał perfekcji.
Jace przygotował eliksir, (no dobra, przygotowała za niego jedna z Puchonek) który miał wybuchnąć, kiedy Filch wejdzie do swojego składzika na miotły.
Co do wrobienia w to Blake'a nie było najmniejszego problemu. Malfoy wysłał do niego tą samą małą Puchonkę, która niepostrzeżenie wrzuciła mu do kieszeni składnik, bez którego eliksir by nie zadziałał.
Filch znalazł go bardzo łatwo, tym bardziej, że Ślizgon był jedynym podejrzanym w okolicy zajścia całej akcji.
Wszystko szło po jego myśli. Tak jak się spodziewał charłak wysłał Blake'a za karę do Zakazanego Lasu.
Niczego nie spodziewający się Ian wieczorem ruszył odbyć swoją karę.
Jace
[ Oki, w takim razie zaczynajmy :).]
OdpowiedzUsuńNie była specem od rozmów, komunikacji werbalnej, słodkich gestów zachęty czy flirtu. Właściwie do dnia dzisiejszego nie do końca wiedziała jak połączyć te wszystkie elemnty, by między nią, a kimkolwiek innym zrodziło się jakiekolwiek uczucie.
Przez długi okres czasu była zupełnie samotna, choć była już właściwie do tego przyzwyczajona. Bycie odludkiem miewało też swoja plusy - nikt nie mówi jak masz wyglądać, ubierać się, zachowywać. Z drugiej strony w momencie choroby lub innych zdarzeń losowych, nie bylo nikogo kto pozwoliłby się wesprzeć na ramieniu, kto pogłaskał by po głowie.
Tak mijały kolejne dni, jej świat chwilami bywał czystą monotonią. Robiła w kółko to samo, z czasem przestała się zachwywać czym kolwiek.
Wolnym krokiem, w swojej upragnionej, nudnej ciszy, przechadzała się po bibliotece. Właściwa książka była jedynym miejscem, gdzie mogła odnaleźć samą siebie, mimo że nie czytała o samej sobie. Bycie co książke kims innym też może budzić swego rodzaju ekscytacje.
Zobaczyła chłopaka, na oko mniej wiecej w jej wieku, wpatrującego się w kartkę. Wygladał na skupionego, trochę zniecierpliwionego i zdenerwowanego. Biala kartka wydawała się być jego największym wrogiem, wpatrywał się w nią z żądzą krwi. Na swój sposób jasnowłosą to rozbawiło i zainteresowało, więc postanowiła podejść do nieznajomego i z za jego pleców przeczytała zagadnienia. Pytanie nad którym się głowił dla jasnowłosej było banalne.
- A. - Rzuciła cicho, jednak na tyle głośno, że chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem. Być może wcześniej ją zobaczył, natomiast prawdopodobnie nie spodziewał się, że będzie mu czytała przez ramie. - Prawidłowa odpowiedź to A. - Rzuciła znów, lekko wystraszona. Spodziewała się, że każe jej spadać albo wyzwie. On jednak rzekł tylko krótkie:
- Dlaczego?
Od tego czasu świat jasnowłosej zupełnie się zmienił. Razem z brunetem spotykała się raz na jakiś czas by się pouczyć lub po prostu porozmawiać. Był jedną z niewielu osób, z ktorymi potrafiła nawiązać kontakt. Możnaby nawet śmiało stwierdzić, że świat dziewczyny nabrał swego rodzaju rumieńców. Chłopak nie okazywał wiele emocji, w większości wspólnie spędzonego czasu byli wystawieni na widok publiczny, więc nie była specjalnie zdziwiona jego zachowaniom. Nie miała pojęcia jak tłumaczy to kolegom, natomiast przypuszczała, że jego wymówką był jej wygląd - wielu ślizgonów próbowało zbliżyc się do pięknej jasnowłosej nie do końca w przyjaznym celach.
Czasem, gdy nikt ich nie widział witała chłopaka lekkim całusem w policzek. Być może próbowala mu przekazać w ten sposób, że jest dla niej ważny, jednak nigdy do niczego między nimi nie doszło i nie zanosiło się na to - łączyły ich typowo przyjazne relacje.
Nie do końca tak wyobrazała sobie przyjaźń, ale dopóki był obok niej to nic innego nie miało dla niej znaczenia.
Byli umówieni pewnego wieczoru na błoniach, by odrobić razem lekcje i trochę porozmawiać. Kroczyła w jego stronę wolnym krokiem, właściwie już go widziała, jednak bezpieczne dojście go niego nie było jej pisane. Wpierw zauważyla blond włosy, a później pod nogami ciało obce. Z hukiem uderzyła o podłogę z pomocą nie lubianego przez nią ślizgona. Jak widać on też nie pałał do niej miłością, bo w powietrzu rozległ się głośny śmiech. Poczuła łzy w oczach i wściekłość. Powoli starała się podnieść, lecz po chwili znów leżała na ziemi pod naciskiem ręki ślizgona.
Nie bardzo wiedziała jak wydostać się z tej sytuacji, a jeszcze gorsze bylo dla niej to że on na to patrzy. Czyła się upokorzona, ale nie chciała by reagował - to mogłoby zepsuć jego reputacje. Usilnie więc szukała odpowiedzi, ale nic sensownego nie zagosciło w jej umyśle.
[ Cóż... pomysł taki sobie, ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy :). Mam nadzieję, że nie jest najgorzej :).]
- Spodziewałaś się czegoś więcej, tak? - zapytał kładąc obie dłonie na jej policzkach. Przybliżył się jak najbardziej mógł, a chwilę później musnął jej usta. Jakież było jej zdziwnie, gdy zrobił to tak delikatnie. Chociaż widziała go nie raz, to zawsze kojarzyła go z czymś mocnym, ostrym. Zupełnie jak nieład linii, czarnych, poprzez ściskanie grafitu do kartki. Jednak zdążył przeczesać jedną ręką jej włosy, a jego usta naparły na niej o wiele mocniej, niż jeszcze przed chwilą. To było coś, co mogła się po nim spodziewać.
OdpowiedzUsuń- Tak, kolejny ruch zdecydowanie należy do ciebie - mruknął cicho, ale nie odsunął się nawet na milimetr. Dziewczyna sama raz jeszcze złączyła ich usta, a swoim ciałem przeniosła środek ciężkości w jego stronę. Tym spowodowała, że musiał się położyć. Blondynka siadła na nim okrakiem, ale nawet na moment nie przerwała pocałunku. Jedna z jej dłoni wplątała się w jego przydługie włosy, a druga tkwiła w okolicy jego ucha. Sama zaś czuła na swoim ciele jego dotyk przechodzący stopniowo z ud, poprzez talię, a kiedy ręce Ian'a dotarły do jej pleców, szybko je stamtąd zabrała. Przyparła je do łóżka i oderwała się od niego.
- Naprawdę myślisz, że będę kolejną panną dla twoich przyjemności? - jej głos wydawał się głęboki, a po papierosach odznaczał się pewną chrypką. Mówiąc to była tak blisko niego, że ruszając swoimi ustami dotykała jego. - Niestety, będę musiała cię rozczarować - szepnęła i sama tym razem musnęła go lekko. Przekręciła się na plecy i usiadła na łóżku. Zaczęła rozglądać się za swoją różdżką.
Wiedziała, że z każdym takim zachowaniem może sobie nazbierać. Szczególnie teraz, kiedy była na jego terenie. Jednak nic ją to nie obchodziło, zupełnie jak to, co teraz planował zrobić. Wiedziała, że nie zostawi jej myśląc jeżeli takie jest twoje zdanie, to je uszanuję, lepiej było dodać do tego kilka słów, a zmienia całą postać rzeczy.
Jeżeli takie jest woje zdanie, to je uszanuję, ale musi się ono pokrywać z moim.
- Matko, Ian- jęknęła odrzucając do tyłu głowę.
OdpowiedzUsuńNa jej reakcje nie musiał długo czekać. Na chwilę odrywając sie od jego ust rozerwała w szwach jego koszulę, rzucając ją gdzieś w kat pokoju, po czym niecierpliwymi ruchami zsunęła swoje spodnie, jednak tylko do połowy łydek. Uśmiechnęła się zadziornie bawiąc się ramiączkiem jej błękitnego stanika, jednak mimo oczekiwań chlopaka nie zdjęła go, tylko delikatnie zsunęła z ramion.
I wtedy sie zatrzymała. Na chwile wyraz jej twarzy sie zmienił, ale tylko na chwile bo po chwili rozgladała się zdezorientowana po pokoju, jednocześnie powoli zaczynając poruszać biodrami, pobudzając i tak już twardą erekcję chlopaka, naciskają w mocno na spodnie. Przez kilka sekund chciala uciec, jednak zamiar tego tylko uśmiechnęła się, dotykając mocno wyrzeźbionej klatki chłopaka. Pochyliła sie nad nim oblizując jego usta.
- Ja naprawdę muszę iść- wymruczała jak kotka, unosząc swoje biodra tylko po to, aby naciągnąć spodnie. Wstała ze skruszoną po czym wciągnęła przez głowę bluzkę, zakrywając przed nim swoje ciało. Rzuciła mu przelotne spojrzenie, a nie mogąc sie powstrzymać podeszła do niego, siadając mu okrakiem na udach. Spojrzała mu najpierw w twarz, schodząc coraz niżej a gdy jej oczy ujżały górkę wychodzącą z jego spodnie, wciągnęła z sykiem powietrze.
- Kiedy indziej dokończymy naszą zabawę- szepnęła dotykając palcami wybrzuszenia, po czym wstała i uprzednio posyłając chłopakowi całusa wyszła z jego dormitorium, zostawiając go mocno podnieconego, jednocześnie gdzieś głęboko w sobie ciesząc sie, ze nie straciła dzisiaj dziewictwa w jego sypialni, chociaż większą część jej zaraz by tam wróciła aby dokończyć dzieła. Odrzuciła od siebie te myśli cały czas zachodząc o głowę co mogło ją doprowadzić do takiego stanu.
Była mocno skołowana. Nie wiedzieć czemu jedna z jej części juz właśnie w tej chwili chciala polecieć za ślizgonem, jednak byla tez taka, zdecydowanie mniejsza która nakazywała jej ostrożność, i to wielką. Starała sie krzyczeć, jednak zagłusza a przez tą drugą stronę, wydawała tylko ciche szepty.
OdpowiedzUsuńNie wiedząc co czynić rozejrzała się po sali w poszukiwaniu jedynej osoby która mogła jej pomoc. Nie było go. Oczywiście, pewnie teraz psocił z resztą chłopców poza szkołą. Zrezygnowana westchnęła cicho, po czym wróciła do swoich zajęć.
....
Równo o dwudziestej pierwszej stanęła przed drzwiami Ślizgona. Nie wiedząc czemu ubrała się jedynie w przewiewną sukienkę nie pozostawiającej wyobraźni zbytniego pola do popisu, do tego buty na wysokiej obcasie jak poradziły jej koleżanki. Wyglądała jak nie ona. Stojąc przed lustrem widziała jakąś lafiryndę, nie ją słodką krukonkę. Czuła sie z tym źle, jednak pomimo tego stalą przed drzwiami do pokoju chłopaka, opierając sie o ścianę, jednocześnie eksponując swoje atuty. Zapukała kilka razy, a gdy jej otworzył oblizała mocno czerwone usta.
- Cześć kotku- mruknęła przechodząc obok niego w przejściu- Tęskniłeś?
Wszystko w niej krzyczało że powinna sie cofnąć i uciec. Nie zrobiła tego. Stała opierając jedną nogę na krześle eksponując swoje i tak już osłonięte ciało.
Żadnego więcej słowa. Dosłownie. Nie wiedziała do końca, czego Misia sie spodziewać, jednak w większości jej scenariuszy bylo choćby ciche "nie bój się", albo "spokojnie, jestem z tobą". A tu nic. Liczyła sie urażona, nawet jeśli jej dłonie nadal wędrowały po jego ciele, rozpinając powoli guzik za guzikiem, zaraz po tym kreśląc ustami mokrą ścieżkę coraz niżej w dół. Traktował ją jak dziwkę. Byla tu tylko po to aby zrobić mu dobrze, a swoich pragnieniach powinna zapomnieć. Ujawnił swoja prawdziwa twarz, a jednak nic nie mogła zrobić. Jakaś siła kierowała jej ciałem, które woli się pod każdym jego dotykiem, czy słowem. Jej głowa tego nie chciała, a ciało, cóż bylo poza jej kontrolą.Czuła sie bezsilna.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła sie słodko dotykając jego zajętej koszuli. Zamiast od razy zrzucić ją na ziemię, zarzuciła ją sobie na ramiona, w tym samym czasie popychając chłopaka na materac. Obróciła sie teraz do niego tyłem, wygodnie usadawiając sie na jego brzuchu, po czym zaczęła mocować sie z jego zamknięciem, po chwili odrzucając kolejna część jego garderoby. Koszula nadal spoczywała na jej ramionach, skutecznie osłaniając jej ciało przed pożądliwym wzrokiem chłopaka. Wybiela sie w łuk, nadal nie odrywając bioder od jego napiętego brzucha, schodząc trochę niżej, by po chwili odrzucić głowę w tył. Zapadła sie rękami i czekała, nie wodami na do poruszjąc rytmicznie biodrami aby doprowadzić chłopaka do szaleństwa, a jednocześnie, co raczej bylo zamiarem tej drugiej, racjonalnej strony odwlekać nieuniknione w nadziei na cud.
- Twój przyjaciel chyba się na mnie obraził- wydała barki wsuwając jedna dłoń w jego wypchane bokserki- Chowa sie przede mną- mruknęła niezadowolona, nadal siedząc do niego tyłem, co chwila zmieniaj tępo pracy biodrami.
Jej usta, delikatnie rozchylone, urwany oddech, przymknięte powieki...czego facet mógłby chcieć więcej? Być może jakims reakcji, czucia, oddania głosem swojej przyjemności.
OdpowiedzUsuńAle tego Ian nie dostał. Carrie nic nie czuła, dosłownie. Całe podzadanie gdzieś wyparowało, a w oczach ukazały sie łzy bólu. Jednak oprócz z tego byla pustka, cholerna pustka i nic więcej.
Spojrzała mu w twarz kiwając wbrew swojej woli głową. To bylo straszne- miała ochotę krzyczeć, drzeć sie a jednak nie mogła. Jej usta nadal wykrzywiały sie w uśmiechu, ale reszta napawała ja obrzydzeniem. Jedyne co teraz widziała to twarz Syriusza pełna bólu i rozgoryczenia oraz Iana z triumfalnym uśmieszkiem z serii ,,twoją laskę też przeleciałem lamusie". I Boże...co ona robiła.
- O matko Ian mocniej- mruknęła przyciskając do siebie jego pośladki, chociaż ból rozdzierał jej wnętrze.
Uniosła sie do góry zahaczając zębami o jego wargę by po chwili przystawić jego głowę do mocno nadwrażliwych piersi.
- Bosko- jęknęła, wyginając swoje drobne ciało w łuk.
Jace był bardzo zadowolony ze swojego genialnego planu. Mógł od razu tak zrobić, a nie bawić się w rozmowy z naiwnym Ślizgonem.
OdpowiedzUsuńJak on mógł nie wiedzieć, że prędzej czy później Czarny Pan dostaje to, czego pragnie.
Blondyn czekał mu w Zakazanym Lesie, kiedy zobaczył światło różdżki zbliżające się coraz szybciej serce zaczęło mu szybciej bić.
Wiedział, że kiedy tylko młodszy Ślizgon pojawi się obok niego zjawią się wszyscy Śmierciożercy.
- Dobra Malfoy, nie mam zamiast bawić się w te twoje chore gierki, spadam stąd - powiedział i odwrócił się plecami do ślizgona. Jace uśmiechnął się kpiąco kręcąc głową z zażenowaniem.
- Już za późno Blake, nie wiesz? - spytał retorycznie i w tym samym czasie dookoła bruneta pojawił się szereg zamaskowanych twarzy.
Obok Malfoy'a pojawił się nie kto inny jak Voldemort we własnej osobie. Jak za każdym razem blondyn poczuł dreszcze.
Jace
Kate podniosła jedną brew.
OdpowiedzUsuń- Jeżeli ktoś tu powinien coś komuś wynagrodzić to ty mi, Blake - rzuciła z ironicznym uśmiechem - te wszystkie przygotowywania, stanie przed lustrem, użeranie się z dzieciakami..
Przejechała palcem wskazującym po jego linii szczęki.
- O zdartym gardle od krzyków już nie wspomnę - dodała.
Chłopak objął ją jedną ręką w pasie i przyciągnął do siebie uśmiechając się cwanie.
- Chyba powinieneś mi podziękować - spojrzała na niego znacząco i musnęła jego wargi swoimi, drażniąc się z nim.
Brunet zmierzył ją wzrokiem i zwilżył usta językiem gdy ona czekała na jego ruch.
Czuła do siebie obrzydzenie. Jejku zrobiła to nic nie czując! Nie była to magiczna chwilą jak w jej wyobrażeniach, ten jeden moment w którym to dwie osoby naprawdę się kochające przeżywają coś niesamowitego. Motylki, kwiatki, i tak dalej. U niej tego nie było. Było błoto, brud i inne straszne rzeczy.
OdpowiedzUsuńSpojrzała sie na niego, ocierając łzy.
Zeszła z niego, zbiarajac swoje życie. Spojrzała na sukienkę. Boże, jak ona mogła to założyć? Była w szoku. I wtedy przypomniała sobie o różdżce. Chwyciła jeden z botów wyciągając magiczny patyk, po czym zamachnęła sie kilka razy, przywołując swoje ubrania.
- Nie, to tylko taki szok- odparła wciągając nogi w spodnie oraz szybko zakładając koszulkę.
Związała włosy, aby lepiej widzieć.
- Było nieźle- powiedziała, szybko wypijając resztę swojego szampana i znów poczuła sie lepiej, tak jakoś lekko i bez żadnych zahamowań. Od razu odrzuciła smutki, uśmiechając sie zalotnie do chłopaka, kątem oka spoglądając na zegarek.
- Szybko poszło- dodała zbierając resztę swoich rzeczy.
Westchnął głęboko obserwując twarz Blake'a. Ślizgon się bał. Naprawdę był przerażony i Malfoy wcale mu się nie dziwił.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko nie chciał nikogo za żadne skarby wciągać w szeregi Voldemorta.
Malfoy nie miał wyboru i uważał, że każdy powinien go mieć, jednak rzeczywistość była inna. Okrutna, jeśli nie powiedzieć brutalna. Ian chyba nie miał wyboru. W sumie Jace nie wiedział jakie plany wobec niego miał Voldemort.
- O co tu chodzi? Wyjaśnij mi Jace, po co nastawiłeś na mnie tę pułapkę .. czego ty tak naprawdę ode mnie chcesz?! - uśmiechnął się cynicznie mimowolnie. Jaki on był naiwny na Merlina!
- To nie ja czegoś od Ciebie chcę. - mruknął niezadowolony tym, że Blake go podejrzewał o to, że przez ich głupią sprzeczkę blondyn pobiegł do swojego Pana, by się poskarżyć. To tak nie działało. Kompletnie nie tak.
Czarny Pan podszedł do Ian'a patrząc mu głęboko w oczy. Zdecydowanie czytał mu w myślach, a chłopak nie mógł nic na to poradzić.
- Jesteś pewny siebie. - mruknął lodowatym głosem Voldemort. Jace się wzdrygnął, pomimo tego, że słowa nie były kierowane do niego.
- Boisz się? - spytał z tym swoim uśmiechem na twarzy. Malfoy do końca nie rozumiał co on znaczył. Zdecydowanie nic dobrego.
Jace
Jejku, Syriusz! Pamiętała z ostatnich dni tak nie wiele, a jeszcze mniej była w stanie mu powiedzieć. Zraniła go, zraniła siebie- wszystkich raniła! Ale najbardziej Syriusza.
OdpowiedzUsuńSiedząc u niego na kolanach, schowana w murach zamku po ras pierwszy czuła sie bezpieczna, jednak wystarczyła tylko wzmianka o Ianie, a jej ciało od razu reagowało. Noe chciala tego, jednak coś w niej było, przez co niw mogła o nim zapomnieć. To coś calu czad ciągnęło ją w jego stronę, utrudniało myślenie, zamroczało ją. Na Merlina, czuła się jak pod działaniem Imperiusa. Jedyną osobą która nadal trzymała ja przy zdrowych zmysłach był Syriusz, cały czas wspierający ja w tej trudnej sytuacji.
Spojrzała na Iana, a jej ciało zareagowało machinalnie, wyprężając sie lekko do przodu. Ne jej twarzy zagościł słodki uśmieszek. Gestem zachęciła chlopaka, zarzucając mu ręce na szyję.
- Tęskniłeś?
- Lubie takie podziękowania - uśmiechnęła się z satysfakcją gdy z powrotem się ubierali. - Od dziś zacznę chodzić na każdy mecz - mrugnęła.
OdpowiedzUsuńWyszli z szatni i skierowali się stronę zamku. Brunet splótł ich palce by podkreślić status związku, na co Kate tylko uśmiechnęła się pod nosem. Zaczęła się do tego przyzwyczajać.
- To co teraz? - zapytała gdy przechodzili przez kolejne korytarze.
Wiedziała, że dobrze by było gdyby możliwie jak najwięcej czasu spędzali razem. Tak podobno robią pary.
Wieczorem, tradycyjnie, miała odbyć się impreza z okazji zwycięstwa Ślizgonów ale do tego czasu mieli czas wolny. Swoją drogę, imprezy te odbywały się bez względu na wynik. Zmieniał się tylko powód do picia.
- Masz jakieś plany na resztę popołudnia?
Jasnowłosa były szczerze zaskoczona reakcją chłopaka. Właściwie można by powiedzieć, że zachował się jak bohater, mimo że jego barwy domu bardziej wskazywałyby na obojętność lub pogardę dla słabej kobiety.
OdpowiedzUsuńSzufladkowanie - cecha, której dziewczyna szczerze nienawidzi, a w tej chwili sama okazuje się mistrzem tej czynności. Powinna bardziej uważać kogo do jakiej szuflady wrzuca, bo może przytrzasnąć sobie palce.
Czuła swego rodzaju wdzięczność do chłopaka za to, że stanął - jako jedyny od długiego czasu - w jej obronie. Jednocześnie odczuwała lekkie zażenowanie. Nie tylko tym, że ktoś musiał stanąć w obronie uzdolnionej czarodziejki, nie tym że nie była w stanie się obronić, ale przede wszystkim tym, że w momencie upadku spojrzała na niego i była pewna, że nie przyjdzie. A jednak.
Jak wielkim więc musiała darzyć go zaufaniem skoro pierwsze co pomyślała to, że zostawi ją na pastwę losu ?
Od tego momentu przy każdym spotkaniu z szatynem przyglądała mu się bardzo uważnie, właściwie chłopak mógł czuć się czasem szpiegowany. Patrzała mu na dłonie, na jego twarz, na pergaminy po których piszę.
Po prostu była zaszokowana, że jest w nim tyle ciepła i dobra. Te dłonie, które delikatnie przygarnęły ją do siebie... I uczucie, którego nigdy wcześniej nie poznała.
Nie było do końca tak, że dziewczyna nie widziała w nim mężczyzny. Przede wszystkim nie chciała, by jej wyobrażenie ich relacji przerosło rzeczywistość. Chłopak był dla niej atrakcyjny, potrafił ją rozśmieszyć, ale nie znała go na tyle dobrze, by móc przekazać mu wszystkie zawarte w sobie emocje.
Była też trochę strachliwa, zakładała na siebie tarczę, którą mało kto potrafił pokonać. On z pierwszą warstwą poradził sobie wyjątkowo łatwo, pytanie czy będzie chciał zburzyć kolejne ?
- Jakie podobają Ci się dziewczyny? - Zapytała pewnego dnia nim zdążyła ugryźć się w język. Lubiła bezpośredniość w ludziach, ale jej ta cecha przychodziła tylko wtedy, gdy zamiast mózgu korzystała z emocji.
Nim cokolwiek odpowiedział, szybko znalazła wyjaśnienie swojej gafy.
- Podobasz się mojej koleżance. - Co ona sobie właściwie myślała? Ten chłopak był pożądany przez większość szkoły - wśród gryfońskich dziewczyn wielokrotnie słyszała piski i westchnienia. Nie jedna dziewczyna spytała ją czy ich zapozna, ona natomiast stwierdzała, że łączą ich za słabe relację, by kogokolwiek mu przedstawiać. Kłamała - po wczorajszym "odratowaniu" był jeszcze bliższy jej sercu niż dotychczas.
Zastanawiało ją tylko jedno - co on właściwie myślał o niej. Mógł ją lubić, szanować, ale czy nie była tylko łatwą przepustką do dobrych ocen?
Wyrzuciła z głowy te myśli i znów wlepiła wzrok w książkę. Chciała by ten dzień już po prostu się skończył, jej powieki powoli zamykały się pod wpływem zmęczenia.
Ich wspólny wieczór powoli dobiegał końca, tak więc wzięła pracę którą napisał i zaczęła ją uważnie studiować. Zobaczyła kilka błędów, które poprawiła.
- Będziesz musiał jeszcze raz przepisać to na czysty pergamin. - A przynajmniej ona by tak zrobiła. Perfekcjonistka w każdym calu, lubiąca mieć porzadek wszędzie. Tylko jednej rzeczy nie potrafiła uporządkować - własnego życia.
Chciała go uderzyć w twarz. Zrobić duży zamach i trafić w tę jego buźkę wykrzywioną w perfidnym uśmiechu, oznaczającym chęć tylko na jedną rzecz. Chciała widzieć jak błaga ja o litość. Tak, chciała żeby ciepiał jak ona cierpiała przez każdą sekundę jej życia spędzoną u jego boku. A jednak nie mogła, do jasnej v=cholery nie mogła bo czego by nie robiła, i tak jej ciało pragnęło z całej siły dotyku tego idioty, jego ciepłej dłoni na jej nadgarstku, oddechu omiatającego jej szyję. To był horror.
OdpowiedzUsuńZamyśliła si na chwilę, jedną dłonią nie wiedzieć czemu wędrując w górę jego uda, drugą zaś kreśląc skomplikowane wzory, boże żeby jakąś klątwę czy coś w ten deseń, na jego szczęce.
- Chym, no nie wiem- mruknęła zatrzymując jedną dłoń tuż przy jego rozporku- Niedługo masz mecz, i chyba musisz się przygotowywać, prawda? Poza tym powinnam się uczyć- mówiła prawdę! W końcu w jakiś sposób udało jej się zapanować nad jej ciałem. Może nie było to jeszcze coś wielkiego, jednak zawsze jakiś postęp. Od drobnych sugestii do sprzedania łomotu droga jest bardzo krótka, aczkolwiek niezwykle trudna.
Posłała w jego stronę słodki uśmiech, składając na jego ustach delikatny pocałunek.
Carrie
Przytaknęła mu bardzo niechętnie, odprowadzając go wzrokiem z Sali. Dopiero kiedy wyszedł z pomieszczenia znowu odzyskała jasność myślenia. Zacisnęła dłonie w pięści. Nigdy nie czuła się tak źle. Nigdy tak bardzo ją nie bolało. Nigdy nie była tak mocno zraniona, wręcz poszatkowana na części.
OdpowiedzUsuńOstatkami sił stłumiła szloch, gdy nagle objęły ją czyjeś ramiona. Nie musiała nawet unosić wzroku, by wiedzieć kim jest ta osoba. Odwróciła się wtulając twarz w szatę Syriusz.
- Przepraszam cię- powiedziała szeptem, po raz pierwszy od dłuższego czasu odprężając się.
Tak, on był dla niej ostoją, filarem który nadal trzymał ją w górze, jedynym którego kiedykolwiek kochała, oraz tym który zawsze potrafił ją pocieszyć. Ale nawet Łapa w tej sytuacji nie mógł nic poradzić. Mogli tylko czekać i cierpieć.
Siedziała nad książkami już bitą godzinę, nadrabiając zaległości jakie narobiła sobie w ciągu tygodnia, gdy nagle do jej dormitorium wkroczył Ian. Spojrzała na zegarek.
- Wieczór zaczyna się za godzinę- mruknęła, posyłając mu uśmiech, taki nieszczery jak ślizgon, po czym wróciła do czytania książki od trasmutacji.
Carrie
Kręcił głową z zażenowaniem. Ian popisywał się jak zawsze. Nie umiał robić nic innego.
OdpowiedzUsuńCzarny Pan opowiadał jak to potrzebuje Blake'a ze względu na jego ojca, który pracuje w Ministerstwie Magii oraz matki, która jest reporterką w Proroku Codziennym. Voldemort musiał mieć dostęp do tych dwóch miejsc bez problemów.
Malfoy jednak nie słuchał go i patrzył na Ian'a z niemałym obrzydzeniem. Ciągle czekał aż to Spotkanie się skończy z cholerny Ian wstąpi do Szeregów Czarnego Pana i nie przeżyje katuszy, które dostarczyłaby mu inicjacja.
W głowie miał tylko słowa Carrie, która opowiadała mu o tym co zrobił brunet. W tym momencie Jace zdał sobie sprawę, że nie jest chociażby w najmniejszym stopniu tak brutalny i okrutny jak on. Życie Blake'a było puste. I to nie czyniło go człowiekiem. Tylko potworem.
Był taki sam jak Voldemort, a przecież Ian tak bardzo nim gardził.
Tylko Czarny Pan nie używał amortencji, by posiąść dziewczynę, której pragnie.
Malfoy nie mógł już znieść widoku Ślizgona i podszedł do Voldemorta. Nie bał się z nim rozmawiać. Był jednym z jego ulubieńców. Jedynie jego obecność sprawiała w nim niepokój.
Spytał z pewnością siebie, czy mógłby dzisiaj opuścić Spotkanie wcześniej. Voldemort nie pytał dlaczego, jedynie machnął ręką i uśmiechnął się miło(?). Blondyn skłonił się nisko i ruszył powoli w stronę Hogwartu. Spojrzał jeszcze przelotem z ogromnym obrzydzeniem na bruneta. Blake wiedział, że coś było nie tak. Jednak z całą pewnością nie spodziewał się, że Malfoy wie o wszystkim.
Jace
Szedł pospiesznie przez ciemny las, który oświetlała jedynie blada tarcza księżyca. Kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk przystanął i zamknął oczy. Napawał się krzykiem bólu. Jak widać Malfoy również nie był całkowicie normalny. Również był sadystyczny, tylko Jace'a i Ian'a różniła jedna rzecz. Blondyn miał powód być psychicznym. Miał powód cieszyć się z bólu Ślizgona. Voldemort bez dwóch zdań potraktował go Cruciatusem. Blondyn był już uodporniony na ten ból. Jeśli w ogóle można tak powiedzieć. Tyle razy ugodziła go ta fala paraliżującej energii, że nie czuł już go. Wciągnął głęboko czyste powietrze do płuc i ruszył przed siebie uśmiechając się cynicznie.
OdpowiedzUsuń"- Ale zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby cierpiał tak jak Ty. - powiedział patrząc Carrie z powagą głęboko w oczy.
-Obiecuję. - dodał. Każdy wiedział, że jeśli Malfoy coś obieca, z pewnością dotrzyma słowa. "
Jace
Słysząc krzyki rozchodzące się po lesie przystanął nagle. To mu nie starczało. Odwrócił się na pięcie i po kilku sekundach był spowrotem w miejscu Spotkania.
OdpowiedzUsuńVoldemort był wyraźnie niezadowolony. Blake już nie mógł wstać. Leżał bezbronnie na ziemi ledwo oddychając. Jace stanął obok Czarnego Pana patrząc z zażenowaniem na leżącego Ślizgona.
- Jace, mój drogi - odezwała się zakapturzona postać. - Zostawiam go tobie, zajmij się nim i przekonaj aby zmienił zdanie. - kiedy to powiedział zniknął. Był naprawdę zdenerwowany. Blondyn został sam z Blak'iem podchodząc bliżej niego.
- Czego ty ode mnie chcesz? - wysapał Ian, patrząc na niego wyczekująco. Przez chwilę miał zamiar postawić go na nogi i pomóc dojść do zamku, jednak przypomniał sobie co ten dupek zrobił Carrie, którą Malfoy uważał za swoją młodszą siostrę.
Rzucił na niego ponownie zaklęcie Cruciatusa. Oddychał głęboko patrząc na wijącego się 16-latka.
Zacisnął zęby luzując uścisk na różdżce.
- Żebyś cierpiał jak Carrie. - warknął. - Chociaż to co czujesz w tym momencie jest niczym w porównaniu z tym co ZROBIŁEŚ. - zaakcentował mocno ostatnie słowo. Wściekłość jeszcze bardziej go ogarnęła iponownie rzucił na niego zaklęcie, tym razem krócej. Otarł zimny pot spływający mu po czole nie patrząc na Blake'a. Odraza jaką czuł do niego była ogromna.
Jace
Nie czuła nic. Była jedynie pustym naczyniem bez niczego, dumy, uczuć, bólu, wszystkiego! Leszka na pościeli obejmując kolana ramionami. Nie byla w stanie nic zrobić. Krzyknąć, płakać...była bezradna jak nigdy w życiu. I bała się. Bala wie wystawić głowę poza dormitorium, spojrzeć w twarz swoim znajomym, znów zobaczyć zmartwioną, nie teraz juz pewnie zrozpaczoną twarz ukochanego. Nie chciala patrzeć na jego ból związany z jej osobą. Straciła i twk juz zbyt wiele. Nie mogła stracić jeszcze więcej.
OdpowiedzUsuńPodniosła się powoli starając sie zignorować ból, rozchodzący się po jej ciele niczym fala tsunami, zalewającego ją od stóp aż po czubek głowy. Zeszła z łóżka. Stała tak chwilę nie odrywając wzroku od palców swoich stop, stopniowo wodząc spuchniętymi od łez oczami w górę. Pierwszy siniak pokazał sie na nodze. Drugi i trzeci także. Reszta pokrywała niemal w całości jej brzuch oraz ramiona. Byla zbyt delikatna. Od dziecka wiedziała, ze byle uderzenie może zrobić jej krzywdę, jednak nigdy nie była w tak fatalnym stanie. Cała skóra paliła ją. Ona płonęła żywym ogniem!
To co jej zrobił nie miało wytłumaczenia, nie miało żadnego realistycznego pokrycia w postaci byle wytłumaczenia. Nie było dla niego żadnej nadzei. Teraz nawet jej ciało nie reagowało na wzmiankę o nim. Brzydzila sie nie tylo nim, ale i sobą. Czuła wstręt do swojego ciapa, chciala sie go pozbyć, wyjść ze swojej skóry. Ale nie mogła. Nie chciała, na Merlina za bardzo się bała.
Pośpiesznie założyła najbardziej workowate ubrania jakie posiadała. Nikt nie mógł zobaczyć co jej sie stali, nikt wogóle nie mógł zobaczyć tego co widział Ian. Nikt więcej jej w ten sposób nie skrzywdził, juz nigdy się nie da.
Usiadła na łóżku. Czekała. Czekała i czekała aż drzwi się otworzyły i staną w nich Black. On, nie Ian. Jej najlepszy przyjaciel. Podszedł powoli, ostrożnie stawiając kroki. Usiadł tuż obok niej, a ona...ona sie cofnęła. Potrzebowała jego bliskości, ale nie dała się dotknąć. Nie potrafiła się przemóc. Siedzieli tak w ciszy, aż w końcu ona położyła sie na jego kolanach i zasnęła.
...
Nawet czas nie mógł jej pomoc. Pomimo całego dnia bez tego potwora Carrie nadal czuła na sobie jego obślizgłe łapska, a liczne siniaki dawały jej sie coraz bardziej we znaki. Bolało ja przy każdym ruchu, oddechu...za każdym razem nawet gdy mrugnęła. Iza tym niw Kohla być nigdzie sama, juz inni o to zadbali. Wprawdzie tylko jedna osoba wiedziała co tak naprawdę sie stali, reszta z jak domu solidarnie stanęła za nią murem dając pewien rodzaj ochrony.
Siedzieli wszyscy razem przy stole w jednej sali. Ona na środku, reszta po je bokach, byle tylko nie pozostała sama. Tak bylo dobrze dla niej. W jakiś sposób czuła sie bezpieczna.
[ja tez sie nieco rozpisałam. ;)]
Carrie
[Pominięta? ]
OdpowiedzUsuń[ Ja tam nie panikuje :). Po prostu gdyby moja osóbka została pominięta to pragnę przypomnieć, że miało to miejsce - każdemu się zdarza :). A jeśli nie to czekam cierpliwie :). ]
OdpowiedzUsuńGdy chłopak zaczął błądzić swoimi dłońmi pod bluzką Chan w celu zdjęcia jej, dziewczyna ponownie złączyła ich usta. Chciała w jakiś sposób odciągnąć jego uwagę od tego, co planowała zrobić. Wyciągnęła rękę w kierunku widzianej wcześniej różdżki. Kiedy kawałek wyrzeźbionego drewna natknął się na jej smukłą dłoń ścisnęła przedmiot dosyć mocno. Powoli przeniosła różdżkę do szyi Ian'a, a kiedy wbiła trochę tuż nad przełykiem oderwała się od niego. Mężczyźni według Chan byli tak bardzo prostolinijni. Wystarczył jeden pocałunek, by wyobrażali sobie zbyt dużo. Kiedy chłopak poczuł znaną mu rzecz przytkniętą do jego skóry zatrzymał się. Jego dłonie przestały trzymać koszulkę Chantelle. Koniec zabawy...
OdpowiedzUsuń- Może się podroczę, może cię oszukam, może ci ucieknę - mówiła wolno, zupełnie tak, jakby zastanawiała się którą opcję wybrać. Przekrzywiała różdżkę tak, że głowa chłopaka podążała za wskazywanym przez nią kierunkiem.
- Nie wydaje ci się, że moja wizyta się trochę przedłużyła?
Ta rozmowa brnęła w kierunku, którego się obawiała. Nie była mistrzem flirtu, natomiast jednego była pewna - chłopak zdecydowanie miał za wysokie mniemanie o samym sobie. Cecha ta była jedną z tych, które u Lioness wywoływały mdłości.
OdpowiedzUsuń- Czyżbyś mnie podrywał? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie i uśmiechnęła się delikatnie. Nie sądziła, że ktokolwiek może wyprowadzić ją z równowagi taką błahostką, w końcu dziewczyna nie należała do osób, które wyrażają wiele swoich emocji, teraz również nie zamierzała tego po sobie poznać. Odsunęła się od niego delikatnie, co w mniemaniu niektórych mogło wyglądać jak próba niedostępności, a to nie do końca o to chodziło.
Li nie była typową dziewczyną, więc typowe sztuczki po prostu na nią nie działały.
- Co to oznacza "w sobie to coś"? - Teraz już nie mogła się wycofać, zresztą chłopak łatwo ją przejrzał. Może nie do końca miał rację, jednak w istocie jasnowłosa próbowała go poznać w typowo "romantyczny" sposób. Była na siebie trochę zła. Czy to, że jest jedną z niewielu osób, które ją polubiły od razu oznacza, że musi być dla niej kimś ważniejszym niż tylko przyjacielem?
- Wszystkie kobiety mają podobne wnętrzności, więc nie sposób odróżnić lepszą od gorszej. - Poirytowanie, które towarzyszyło tej wypowiedzi drażniło ją samą, ale nie do końca odpowiadał jej sposób w jaki chłopak z nią rozmawiał - Co prawda niektóre mają bardziej zepsute wnętrzności, drugie mniej. - Wzruszyła ramionami. - Każdy jest na swój sposób wyjątkowy, to czy ktoś odpowiada właśnie Tobie musisz stwierdzić sam.
Wstała z miejsca i powoli zaczęła zbierać swoje wszystkie książki.
- Nie na każdą z nas działają Twoje metody. - Rzuciła nadal kontynuując zbieranie książek. Zerknęła na niego tylko na chwilę, jednak w tym czasie nie była w stanie niczego wyczytać z jego twarzy, gdyż w między czasie jedna z książek z hukiem upadła na jej nogę.
Niezdara - skarciła siebie w myślach. Właściwie zamierzała już odejść, jednak koniec końców odpowiedziała na pytanie które jej zadał.
- Uwielbiam mugolskie kino. - Rzuciła rozmarzona przypominając sobie chwilę, gdy chodziła z mamą do mugolskiego kina na filmy animowane. - Uwielbiam wodę. - Dodała nie do końca wprowadzając go w szczegóły, z pewnością sam również miał swoją wyobraźnię. - Spacery nie są moją ulubioną czynnością, uważam je za zbyt nudne. - Rzuciła mu ostatnie spojrzenie, nie bardzo wiedząc jak się pożegnać. Na chwilę obecną chciała po prostu odejść.
Nadal czuła na sobie jego usta i nie do końca wiedziała w jaki sposób powinna się teraz z nim pożegnać.
- Mam nadzieję, że dostaniesz dobrą ocenę. - Pochyliła się nad siedzącym chłopakiem, złożyła szybki pocałunek na jego czole i odeszła.
Długo błądziła po korytarzach nie wiedząc co ze sobą zrobić. Jej serce biło jak szalone, czuła w sobie pomieszanie szczęścia ze złością. W końcu po prostu poszła położyć się spać wierząc, że poduszka przyniesie jej ukojenie.
Zasnęła w mgnieniu oka ciekawa co przyniesie jej następny dzień,
Czyżby chłopak miał jakieś plany wobec niej?
Kiedy chłopak ruszył w jego kierunku chwiejnym krokiem spojrzał na niego. Dopiero teraz zauważył jak bardzo był żałosny. Pokręcił głową z zażenowaniem.
OdpowiedzUsuńMiał gdzieś jego życie. To, że zalazł mu za skórę chcąc się popisać i zwrócić na siebie przed Kate i resztą szkoły sprawiało, że nie umiał sam sobie wyrobić szacunku i dobrego zdania.
To, że zgwałcił Carrie, dziewczynę, która była dla niego rodziną, jedną z nielicznych, o których się troszczył stawiało go w najgorszym świetle. Malfoy nim gardził. Dosłownie czuł obrzydzenie jego osobą.
- Masz nie wpierdalać się w moje sprawy, zrozumiałeś?! Nic nie zrobiłem Carrie! To ona do mnie przyszła, sama tego chciała! - kiedy to usłyszał zacisnął pięść i wytrącił mu różdżkę z ręki.
- Jesteś żałosny. Spróbuj jeszcze raz zbliżyć się do Carrie, a osobiście Cię tak skatuję, że wylądujesz w szpitalu na stałe! - warknął i kopnął go z taką siłą, jakiej jeszcze u siebie nie widział.
Wymierzył mu kilka ciosów, może kilkanaście, przez furię złości nie liczył. Jednak gdy zobaczył, że Blake zwija się z bólu splunął na niego i podszedł do miejsca, w którym leżała jego różdżka. Nadepnął na nią tak, że złamała się wpół.
- Zgnij tu. - fuknął po czym odszedł zostawiając go kompletnie samego na pastwę zwierząt i innych stworzeń.
Jace
Dzisiejsze zajęcia nie wniosły niczego nowego do jej życia. Jak zwykle znała odpowiedź na każde zadane pytanie, robiła notatki, uważnie słuchała. Być może w dniu dzisiejszym była trochę bardziej rozkojarzona, jednak nikt nie znał jej na tyle dobrze, by to zauważyć. Ot kujonka nie mądrzyła się tak dużo jak zazwyczaj, trochę częściej wpatrywała się w przeciwległą ścianę. Zresztą kogo to tak naprawdę obchodziło? Ważne, że gdy się ją poprosiło lub zaszantażowało to pisała lub dawała przepisać zadania. Nic innego dla większej ilości nie miało znaczenia.
OdpowiedzUsuńW dużej mierze była to jej wina - nie otworzyła się przed tymi osobami kiedy miała możliwość. Sama była sobie winna.
Po zajęciach postanowiła udać się do biblioteki, jednak jej plany szybko zmieniły swój bieg, gdy zobaczyła przed sobą ciemnowłosego chłopaka z kartką w ręku i uśmiechem na twarzy. Napis: wybitny wydawał się zupełnie zaprzeczać istocie chłopaka, ale jakie miało to znaczenie teraz dla niej? Cieszyła się, że mogła mu pomóc. Nie oczekiwała niczego w zamian, jego uśmiech był dla niej wystarczającą nagrodą.
- Cześć. - Odpowiedziała biorąc do ręki pergamin. Nie spodziewała się poczuć znów jego ust na swoim policzku. Gdy to zrobił przystanęła na chwilę przyglądając się jego plecom. Kogo próbowała oszukać? To nie mogła być już zwykła przyjaźń, za dużo było w tym czułości i ciepła.
A może za dużo sobie wyobrażała? Może chłopak chciał po prostu okazać jej wdzięczność za okazaną jej pomoc? Poczuła rozczarowanie, jednak złe myśli szybko opuściły jej głowę, gdy tylko na nowo zobaczyła jego twarz.
Nie miała nic do stracenia. Nie mogła całą wieczność udawać, że jest tylko jej przyjacielem, to sprawiało by jej więcej bólu niż samotność. Już teraz wiedziała, że nie potrafiłaby oglądać go z innym kobietom. Pozostały więc dwie opcje: bycie razem lub całkowite rozstanie.
W końcu usiedli na jednej z wolnych ławek czując na sobie spojrzenia wszystkich wokół. Powoli możliwość udawania, że nic ich nie łączy przestawała być możliwa. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, teraz nawet nie mieli ze sobą książek.
Jego pytaniem rozbawiło ją do tego stopnia, że wybuchnęła śmiechem.
Dziwne uczucie, gdy radość rozpiera Twoją pierś i nie jesteś w stanie powstrzymać pozytywnych emocji, które władają nad Twoim ciałem. Nie wiedziała kiedy ostatnio takowe emocje były częścią jej życia, nie pamiętała nawet jak brzmi taki śmiech w jej ustach.
Po chwili uspokoiła się pozwalając na nowo powrócić swoim nienaturalnym odruchom.
- Co można robić w wodzie? - Zapytała siląc się na powagę. - Ianie można się na przykład kąpać. Nie ma nic lepszego niż woda, która obmywa Twoje ciało w ciepły dzień. Najlepiej jest mieć na sobie strój kąpielowy, ewentualnie bieliznę, jeżeli takowego nie posiadasz. - Podkuliła pod siebie nogi, oparła rękę na jego ramieniu i delikatnie się do niego uśmiechnęła. - Można się ścigać, chlapać albo po prostu przytulać. - To ostatnie wyszło z jej ust zupełnie bez jej udziału. Bezmyślność w ostatnim czasie towarzyszyła jej na każdym kroku jak najbliższa przyjaciółka. Tym razem nie miała pretensji do samej siebie o słowa, które wydobyły się z jej ust - przecież i tak miała w planach powiedzieć mu o prawdziwości swoich uczuć, jeżeli mogła to w ten sposób nazwać. Wiele razy była zakochana, tym razem nie do końca takie uczucia jej towarzyszyła. Nie potrafiła ich nazwać, nie potrafiła ich opisać, ale były dla niej wyjątkowo przyjemne.
- Czy to będzie randka? - Zapytała wprost, czując jak z jej serca spada ogromny kamień. Zmieniała się, można by nawet powiedzieć, że za jego sprawą rozkwitała. Była strachliwa, zawsze skupiona samej sobie i swoich zachowaniach. Na swój sposób była egoistką, nie oddawała nikomu ciepła, które nosiła w sobie. Lód pokrył jej ciało, serce opłakiwało pustkę, które miało w środku. Czyżby teraz miało się to zmienić?
Być może przejmowanie inicjatywy nie było jej specjalnością, nie potrafiła być nieprzewidywalna, potrzebowała do tego bodźca. Być może coś teraz miało się zmienić, może miała być teraz osobą, która zawładnie światem towarzyskim - czas pokażę.
UsuńPrzyglądała mu się niecierpliwie czekając na jego odpowiedź. Chciała by wprost powiedział jakie ma plany wobec niej. Gdyby były one inne od tych, które sama miała wobec niego znała by prawdę, a nawet najgorsza prawda jest lepsza od najpiękniejszego kłamstwa.
Jednak gdyby ich plany były podobne mogliby powoli kroczyć w tym kierunku. Nie chciała się spieszyć, nie chciała wywierać na nim presji, jednak teraz gdy znała swoje osobiste emocje, chciała by relacja ta rozwinęła się względnie do sytuacji.
Uśmiechnęła się do chłopaka i razem z nim ruszyła tam gdzie umownie znajdował się parkiet.Czując, że brunet przyciąga ją do siebie i kładzie dłonie na jej tali, zarzuciła mu ręce na szyję. Wokół nich kręciło się jeszcze kilka par. Czuła na sobie palące spojrzenia zazdrosnych dziewczyn. Bawiło ją to i dawało mnóstwo satysfakcji.
OdpowiedzUsuń- Wszyscy na nas patrzą - szepnęła z uśmiechem gdy kołysali się w rytm muzyki.
Oparła głowę o jego ramię i westchnęła cicho upajając się zapachem perfum Iana. Zawsze miała do nich słabość.
- Całkiem nieźle dziś wyglądasz Blake - rzuciła zaczepnie mierząc go od stup do głów. Nigdy nie dziwiło jej to, że chłopak tak działał na żeńską część Hogwartu. Był przystojny.
Spojrzała na dwie krukonki, nieco młodsze od niej z lekką uniesioną brwią. Przeczytała list jeszcze raz, i jeszcze raz…nie, to nie mógł Malfoy, przynajmniej nie ten którego znała. Jak mógł się dowiedzieć, skoro mu o tym powiedziała, sama z siebie?
OdpowiedzUsuńTo był podstęp. Kolejne zagranie Iana. Kolejny ruch w grze. Kolejna partia.
Carrie wymusiła uśmiech, posyłając go w stronę dziewczyn. Bała się go, jednak bardziej obawiała się jego zamiarów niż jego jako człowieka. I to dodawało jej siły. Mogła się mu przeciwstawić, pokazać kto tu tak naprawdę ma władzę, oraz że wcale nie jest tak bezradna, że tez ma pazurki, może nieco za bardzo spiłowane, ale jednak mogą zadrapać, i to mocno.
- Poczekajcie chwilę- powiedziała widząc jak dziewczynki zbierają się do odwrotu.
Szybko wyjęła pióro, bazgrząc kilka niezgrabnych zdań na kartce- Zanieście to mu.
I nic więcej. Żadnego proszę dziękuję. Stawka była zbyt wysoka, a słowa mogły w równym stopniu ją zdradzić, jak i upewnić chłopaka o swoim posłuszeństwie. Dwa słowa:
Będę czekać
I rzeczywiście, czekała ze schowaną w wysokim bucie różdżką, oraz zapasową w kieszeni, gdyby coś poszło nie tak. Była krukonką, wprawdzie osłabioną przez ostanie wydarzenia, ale jednak. Była przygotowana na wszystko.
Carrie
Bała się, a jakże. Kto postawiony w jej położeniu by się nia bał. Poza tym była dziewczyna o dość kruchej budowie, a on no cóż. Można rzec że nie dzieliła ich tylko płeć a i walory fizyczne. Bez problemu mógł ja unieruchomić, zrobić z nią co tylko chciał. I taki właśnie był plan.
OdpowiedzUsuńOn krzyczał a ona stała, a kiedy skończył ona uśmiechnęła się do niego złośliwie i perfidnie, jak nie ona. Bo w zasadzie przed nim już nie stała ta sama dziewczyna co kiedyś Nie było jej odkąd zaczął podawać jej to świństwo. Zmieniła się.
- Jesteś taki przewidywalny, a zarazem żałosny- powiedziała w jednej chwili wyciągając różdżkę i błyskawicznym ruchem przystawiając ja do gardła chłopaka, tym razem to jemu uniemożliwiając ruchy- Myślałam, że masz coś w głowie. Widać się pomyliłam. Taki słaby- wysyczała po czym uderzyła go z całej siły wolną ręką, a było jej trochę, po czym nadal celując w niego różdżką krzyknęła- Drętwota!- i chłopak runął jak długi na ziemię.
Podeszła do niego, kucając przy nim, jednocześnie upewniając się czy ją słyszy.
- Mała rada na przyszłość, Ian- warknęła gardłowo- Następnym razem upewnij się że amortencja działa, i czy dziewczyna przypadkiem nie ma jednego z twoich kubków z małą próbką tego świństwa. A tak poza tym to nie waz się grozić mojej rodzinie, bo pożałujesz- powiedziała wstając po czym zamachnęła się różdżką- Expelliarmus- krzyknęła, i w tym samym momencie ciało chłopaka odleciało, spotykając się z ścianą- Skończyłam- mruknęła szybko oddalając się z tego miejsca.
Sprawianie mu bólu dawało jej przyjemność, ogromną przyjemność większą niż tabliczka włoskiej czekolady czy nowa książka. Nie chciała przestawać, a jednak obiecała mu zemstę długą, pełna cierpienia i bólu, a ona słowa dotrzymuje. Będzie się jeszcze palił w czeluściach piekła, już ona o to zadba.
Brunetka otworzyła powoli oczy i stwierdziła, że się nie bardzo wie gdzie jest i co się działo, a jedyne co czuła to ciepło i perfumy Iana. Rozejrzała się nieznacznie i zauważyła, że na kimś siedzi. Wciąż znajdowała się w Pokoju Wspólnym, który teraz świecił pustkami. Musiała zasnąć pod koniec imprezy. Ostatnią rzeczą jaką pamiętała były ramiona bruneta. Podniosła głowę od razu trafiając na jego twarz. Spał obejmując ją jedną ręką. Uniosła brwi w geście uznania za to, że udało mu się zasnąć w takiej pozycji. Spróbowała wstać, tak by go nie obudzić. Niestety najmniejszy ruch z jej strony wywołał szeroko otwarte oczy chłopaka, zupełnie jakby jego mózg cały czas był ustawiony na czuwanie.
OdpowiedzUsuń- Dzień dobry - uśmiechnęła się delikatnie muskając jego wargi swoimi na powitanie.
Ian przetarł zaspane oczy i poprawił swoją pozycję na fotelu jednak nie odpowiedział nic tylko mruknął coś pod nosem. Był wyraźnie niewyspany.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? Musiało być ci strasznie niewygodnie - dodała dziewczyna z wyrzutem.
Pamiętała, jak mogła zapomnieć najgorszych chwili w jej życiu, kirdy to po raz pierwszy nie kontrolowała sytuacji, a on, on ją...tak bolało, a ona może i była słaba, ale nauczyła się jednego. Nigdy nie trać wiary w siebie. To było głupie, jednak całkiem prawdziwe i w dodatku nadal będą ce jednym z filarów trzymających ją na prostych nogach. On tego nie rozumiał. Dwulicowe dranie nie mające niczyjego wsparcia nigdy nie tego nie pojmą. Pozbawieni bliskich osób mogą tylko domyślać się, albo nawet łudzić się czym może się stać potęga bliskości ukochanych osób.
OdpowiedzUsuń- Tak, pamiętam i nigdy nie zapomnę- powiedziała cicho, nawet nie do końca chcąc aby słyszał- Czułam twoje obślizgłe macki na swoim ciele, twój oddech będący dla mnie trującym gazem, pot obrzydliwy jak ślina żaby. Nigdy tego nie zapomnę, i wiesz co? Może to i lepiej, bo kiedy Voldemort wypowie dwa słowa ja nie będę cię żałować- uśmiechnęła się pod nosem- O tak będę patrzeć jak wijesz się pod dotykiem jego różdżki, jak Nagini wchodzi w ciebie powoli, zostawiając pustkę w twoim wnętrzu, jak krzyczysz błagając o litość, a jednak jej nie dostajesz. I wtedy zwrócisz się do mnie, będziesz całował mi stopy, przepraszał i tak w kółko, a ja…ja w końcu odstrzelę ci łeb, wysyłając go w paczce twoim bliskim- spojrzała na jego plecy- To nie ja ciebie powinnam się bać. Raczej to ty powinieneś obawiać się mnie. I wierz mi, nie znajdziesz bezpiecznego miejsca nigdzie na tej ziemi. Ja i tak cię dopadnę i odbiorę ci wszystko, by potem rozkoszować się twoim bólem i cierpieniem- to rzekłszy weszła do swojego dormitorium od razu siadając do biurka, i zaczynając pisać.
Etap pierwszy zakończony. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem, panie.
Carrie
Uniosła do góry oczy, po raz pierwszy od wielu dni. Może przesadziła. Może powinna zapomnieć o tym co jej zrobił i zyc dalej. Nie potrafiła. Miała w sobie tą rodzinną zawziętość i determinację do działa, oraz coś, co nie koniecznie było dobra cechą, a jednak cały czas motywowało ją do pracy- pamiętliwość, czy może nawet mściwość.
OdpowiedzUsuńNigdy tak bardzo się nie starała. Wkładała każdą cząstkę siebie by tylko zadowolić Czarnego Pana, aby ostatecznie przyjął ja do siebie. Udało się, chociaż i tak przez wzgląd na nazwisko zostałaby przyjęta jednak musiała udowodnić swoją wartość, pomimo tego co jej się przytrafiło. Już nigdy nie popełni tego błędu.
- Droga wolna- mruknął Voldemort niedbale machając na nią ręką.
Tyle jej wystarczyło.
Spojrzała na Iana z pewnej odległości. Znów z jakąś biedną dziewczyną. Szczerze jej współczuła, bo sama dała się kiedyś nabrać na tą jego buźkę. On był bestią i zasługiwał na karę.
Machnęła różdżką i w tym samym momencie przed chłopakiem pojawiła się sowa, zwykła płomykówka jak ich wiele w tej szkole. Jednak ta oznaczała jego zgubę. Patrząc jak zabiera z jej nóżki zwitek pergaminu, dziewczyna jeszcze raz machnęła różdżką a obok niego pojawiła się kolejna sowa, tym razem puchacz z inną wiadomością. Był to krótki przekaz, niezwykle jasny aby nie mógł z niego wyczytać żadnych podtekstów.
Dzisiaj o północy Zakazany Las.
Dziewczyna uśmiechnęła się gorzko, usuwając się w cień.
[Spokojnie, Ian nie zginie i takie tam…tylko tak mówię już informacyjnie :)]
Carrie Hoffman
- Jesteś taki głupi- mruknęła do siebie gdy tylko ją puścił- I taki przewidywalny.
OdpowiedzUsuńNawet się nie zorientował kiedy zaszli go os tyłu. Dwoje krzepkich mężczyzn ukrytych za ciemnymi szatami z uniesionymi wysoko różdżkami . To było za proste.
Prawda była taka, ze spodziewała się po nim chociaż krzty rozsądku. Pomyliła się i to bardzo. Żaden normalny człowiek nie poszedłby o północy sam do zakazanego lasu, nawet jakby miła się spotkać z niby nic nie znaczącą dziewczyną.
- Teraz- powiedziała spokojnie.
To miało być szybkie i było. Kilka setnych sekundy a z różdżek śmierciożerców wytrysnęło białe światło, a Ian leżał na ziemi całkowicie bezbronny. Po chwili goryle ujęli go za ramiona, stawiając go tuz przed krukoką, która przyglądał u się z kamienną twarzą pozbawiona jakichkolwiek emocji. Uniosła swoją różdżkę, dotykając jej czubkiem policzka chłopaka.
- Taki słaby- powiedziała przekręcając lekko głowę w bok- I nieporadny- uniosła wzrok na śmierciożerców- Zanieś go do kryjówki. Dołączę do was niebawem- rzekła po czym teleportowała się wprost do swojego dormitorium.
Następnego dnia, zgodnie z obietnicą zjawiła się w małej chacie gdzieś na drugim krańcu zakazanego lasu, doskonale ukrytej przed ludzkimi oczami. Weszła do środka, od razu stając twarzą w twarz ze swoim oprawcą. Znajdowało się tu tylko jedno pomieszczeni, chociaż wcale go nie przypominało. Był to po prostu zbitek przypadkowych desek, oraz gałęzi, której daleko było do ideału.
Ian wisiał na środku. Nie siedział, bo to by było za proste. Powieszony za ręce jeszcze w żaden sposób nieokaleczony, lecz rozebrany i pozostawiony tylko w bokserkach, ze względu na niską temperaturę oraz ogólny całokształt tego, co miało się z nim dziać.
Podeszła do niego powoli, stając kilka kroków za jego plecami.
- Możecie odejść- powiedziała, po czym zwróciła się do Iana- I jak wygodnie?
[Błahaha..nie ma litości! :)]
Nie była do końca pewna tego co miało się wydarzyć. Był jedyną bliską jej osobą i może właśnie tak miało pozostać? Sprawy damsko-męskie nie były jej specjalnością, nie potrafiła odróżnić co jest typowo przyjacielską relacją, a co już miłosnym uniesieniem. Po prostu nigdy nie miała przyjaciela, nie mówiąc już o kimś kogo mogłaby szczerze, prawdziwie kochać.
OdpowiedzUsuńNie miała pewności czy chciała zaryzykować. Miłość bywała trudna, burzliwa, rozpoczynała się w bardzo prosty sposób, a kończyła jeszcze łatwiej. Po cielesnych i duchowych doznaniach nie ma możliwości powrotu do starej, dobrej przyjaźni. Jeżeli go utraci nie będzie miała już niczego - czy naprawdę chciała zaryzykować? A może powinna się wycofać, zapomnieć o jakichkolwiek emocjach i znów być starą, dobrą samotną Lioness?
Tej nocy długo nie potrafiła zasnąć i właściwie do samego końca nie podjęła decyzji - nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji. Postanowiła dłużej o tym nie myśleć - czasem lepiej ponieść się chwili.
Swój dzień rozpoczęła trochę później niż powinna, ale niepewność nie pozwoliła wstać jej z łóżka. Długo pakowała swoje rzeczy do tego stopnia, że na miejsce przybyła spóźnienia. Zazwyczaj jej się to nie zdarzało, jasnowłosa była chodzącym zegarkiem, więc wydawało się, że chłopak zauważy tą zmianę, ale nic takiego się nie stało. Nie powiedział na ten temat ani słowa, był rozpromieniony i niesamowicie szczęśliwy. Wydawał się w ogóle nie zauważać jej przygnębienia.
Pogoda rzeczywiście była dziś wyjątkowo piękna - wiał delikatny wiatr, słońce ogrzewało wodę, ziemię i ludzkie ciała. Było jej na tyle ciepło, że rzeczywiście miała zamiar zdjąć z siebie ubrania, pozostając w samym stroju kąpielowym.
Była trochę zawstydzona, ale w końcu uznała, że ma prawo na trochę dobrej zabawy. Jednego była pewna - z pewnością będzie pilnowała dziś samej siebie.
Cieszyła się, że chłopak wpierw próbował nawiązać z nią konwersacje. Co prawda było to trudne, dziewczyna była dużo bardziej speszona niż zazwyczaj, lecz nie odpuszczał - brnął przed siebie nie oglądając się na nikogo innego.
Nie rozumiała jego sposób pospieszenia jej. Zrobi to wtedy kiedy będzie miała jego ochotę, a przecież to że wejdzie do wody nie sprawi, że nagle będzie miała czterdzieści stopni i bicze wodne. Co więcej jego ton był wyjątkowo cierpki co trochę zbiło ją z tropu.
- Posłuchaj. - Rzuciła zdenerwowanym głosem. - Jeżeli będę chciała to posiedzę sobie tutaj do gwiazdki, a to czy jest Ci zimno czy ciepło mnie nie interesuję.
Nie lubiła, gdy mówiło jej się co ma robić. Usiadła na trawie, rozłożyła koc, napiła się wody i dopiero wtedy - widząc już irytacje chłopaka - powili zdjęła ze swojego ciała bluzkę i spodnie.
Wiedziała, że działa mu na nerwy, robiła to z czystą premedytacją, by pokazać mu, że te tanie zagrywki i chęć dominacji po prostu na nią nie działają. Jeżeli szukał sobie łatwego łupu to trafił pod niewłaściwy adres.
Na sam koniec zdjęła buty, włożyła różdżkę do torby i powoli weszła do wody.
Uśmiechnęła się do chłopaka, czując że zachowała się nie do końca tak jak powinna. Trudno - była tylko człowiekiem.
Jasnowłosa uwielbiała zimno, co mogło być dziwne i trochę sprzeczne z ludzką naturą. W momencie, gdy zanurzała się w zimnej wodzie czuła, że naprawdę żyje, że istnieje. Nic nie miało dla niej teraz większego znaczenia, oprócz tego co właśnie było wokół niej. Przyglądała się jak tafla wody zmienia kształt za każdym razem, gdy tylko poruszy swoje ciało w prawo, lewo, do przodu lub do tyłu. Była zachwycona na tyle, że przez krótką chwilę zapomniała, że jest tutaj z kimś jeszcze. Co to za randka z samym sobą?
OdpowiedzUsuńPytanie było dziwne biorąc pod uwagę otoczenie.
- Uwielbiam wodę, nawet gdyby Cię tutaj nie było to byłabym szczęśliwa. - Cóż, nie miała w zwyczaju mówić wiele, ale jak już mówiła to zawsze prawdę. - Jest miło. - Dodała szybko, nie chciała go przecież urazić. Z natury była osobą, która nie chcę nikomu zrobić krzywdy, więc było oczywiste, że i jemu powie coś miłego. Oczywiście nie oznaczało to, że kłamała, jak najbardziej randka jej się podobała. - A Tobie? - Musiała o to zapytać. Była ciekawa czy lubi wodę, czy dobrze bawi się w jej towarzystwie.
Pływała bardzo dobrze, jako dziecko trenowała, jednak mimo to chłopak był od niej znacznie szybszy. Nie była to rzecz zbyt trudna do zrozumienia, w końcu był od niej, większy, silniejszy i bardziej umięśniony. Jego sylwetka oczywiście mu imponowała, jednak nie miała w zwyczaju patrzeć na czyjś wygląd - liczyła się osobowość. I teraz można by pomyśleć, że każdy tak mówi - z tą różnicą, że Li nie była "każdym".
Gdy ją zawołał była trochę zdziwiona, że on sam nie może do niej przypłynąć, w końcu od kiedy buda przychodzi do psa? Jednak mimo swoich trochę idiotycznych rozmyśleń ruszyła w jego stronę.
Wyglądał na poważnego co sprawiło, że od razu sama nabrała powagi.
Poczuła swego rodzaju satysfakcję, gdy podkreślił jak ważna jest ta randka. Właściwie to była zaskoczona tym wyznaniem, nie spodziewała się, że ta relacja jest dla niego tak ważna.
Gdy przyciągnął ją do siebie, otworzyła szeroko oczy. Przecież ona jeszcze nigdy w życiu się nie całowała!
Doskonale wiedziała, że czeka na jej ruch.
- Pocałuję Cię. - Powiedziała szybko łapiąc powietrze. - Musisz mi jednak coś obiecać. - Spojrzała na niego lekko wystraszonym wzrokiem, mógł jednak wyczuć w nich również zaciętość. Musiał wiedzieć, że nie są to żarty. - Nie możesz mnie nigdy zranić, oszukać ani zdradzić. - Mówiła cichym głosem, nie chcąc by ktokolwiek cokolwiek usłyszał. - Jeżeli kiedykolwiek zrobisz jedną z tych rzeczy obiecuję Ci, że sprawię, że będziesz o mnie śnił nie dlatego, że tak bardzo mnie kochasz tylko dlatego, że będziesz mnie szczerze nienawidził. - Patrzała mu prosto w oczy. - Wiesz jaka jestem i wiesz, że nie żartuję. - Obawiała się, że go wystraszy, ale nie miała wyboru. Był to mechanizm obronny, znała samą siebie na tyle, by wiedzieć, że tego typu zajście mogłoby ją mocno zranić.
Nie słuchała go. Jego krzyki tylko drażniły jej wrażliwe bębenki. Uśmiechnęła się do niego, po czym niespodziewanie uderzyła go w twarz, z siłą porównywalną do siły dorosłego mężczyzny.
OdpowiedzUsuń- Za dużo gadasz- powiedziała trzymając mocno jego twarz.
Patrzyła na niego przez chwilę po czym odeszła od niego kilka kroków, siadając na jedynym krześle w pokoju.
- Wiesz, Crucio jest takie staromodne- powiedziała opierając głowę na dłoni, bawiąc się swoją różdżką- Każdy może je sobie rzucić, i tak dalej. To nudne- zrobiła dramatyczną pałzę, zatrzymując różdżkę wycelowaną w Iana- Znam fajniejsze sposoby na zabawę. A co do ubrań…tylko by przeszkadzały, poza tym będziesz musiał kiedyś znowu pojawić się w szkole, kiedy w końcu twój ojciec wyjdzie z ciężkiego stanu po upadku ze schodów. Byłoby chyba dziwne gdybyś nagle je zgubił.
Mówiła bez emocji, jednak na jej twarzy cały czas gościł uśmiech tak mroczny jak samego Czarnego Pana. Przygotowywała się do tej chwili od kilku tygodnie. Nic nie mogło jej przeszkodzić.
- W Slytherinie jest pewien czarodziej, zdecydowanie zaliczający się do grona tych lepszych ślizgonów. Ostatnimi czasy miała okazję go spotkać i wymienić się spostrzeżeniami. Bardzo mądry facet. I wiesz co? Dał mi pewną formułkę, o wiele gorszą niż Crucio. A wiesz dlaczego?- wstała podchodząc do niego- Bo Crucio kończy się po kilku sekundach, a to zaklęcie trwa i trwa- Stanęła naprzeciwko niego, zamykając oczy- Sectumsempra- krzyknęła a z jej różdżki popłynęło niebieskie światło, przenikające ciało chłopaka, od razu otwierając na jego ciele liczne rany, wywołujące ból nie z tej ziemi.
Carrie
Zaśmiała się gardłowo. Bawiło ją jego zachowanie, naprawdę. Taki nieporadny i taki ciekawski, że aż słodki, gdyby nie ta cała sceneria, taka mroczna.
OdpowiedzUsuń- Ty nic nie zrozumiałeś co?- zakryła dłonią usta hamując kolejny napad śmiechu- Naprawdę?!
Teraz nawet śmierciożercy obok niej wybuchnęli diabolicznym śmiechem, przypominającym skowyt wygłodniałych wilków, którymi tak naprawdę po części byli. Wszyscy śmierciożercy byli niczym drapieżnicy polujący na swoje ofiary powoli, by w końcu dopaść ją i zabić szybko. No cóż, jego katusze potrafią trochę dłużej.
- Mała rada, oszczędzaj głos bo może ci się przydać- powiedziała- A skoro już mnie tak prosisz o te łańcuchy, może ci je zdejmę- widząc iskrę nadziei w jego oczach zaśmiała się głośno- Albo i nie. Po co ułatwiać ci życie?- zerknęła znacząco na swoich towarzyszy, którzy automatycznie unieśli swoje różdżki do góry- Ciekawa jestem jak ciało człowieka zareaguje na trzy Crucio jednocześnie. Teoria mówi, że powinien zginąć, ale wiesz co? Ty nie zginiesz. Kiedy spokojnie spałeś podałam ci środek utwardzający tkanki mięśni, przez co twoje ciało będzie bardziej odporne i nie powinno się rozlecieć, jednak jest jedno ale- będzie mocniej bolało.
Na jej znak z różdżek wyleciały czerwone iskry a chatę wypełnił krzyk.
- Wiesz, pewnie tak samo krzyczy teraz twój ojciec. Masz szczęście, że jemu przynajmniej wymażemy pamięć. Ty takiego komfortu nie masz- i znów wymówiła zaklęcie.
Carrie
- Delikatnie- powiedziała do dwójki starszych od niej śmierciożerców- Pamiętajcie, ona ma żyć. To dość ważne, jeśli wszystko ma pójść po myśli. Zrozumiano?- musieli jej słuchać, to było oczywiste.
OdpowiedzUsuńTak im kazał Voldemort, a oni byli jednymi z tych jego najwierniejszych psów do brudnej roboty.
- Och Ian, Ian- mruknęła- I do czego to doszło? Leżysz przede mną taki poobijany. Czyżby cie bolało?- w tej samej chwili padł pierwszy kopniak, wcale nie aż tak lekki- Ups, noga mu się omsknęła. Musisz wybacz Groverowi, ostatnimi czasy nią miał za grosz rozrywki, ciągle tylko praca i praca- Spojrzała na śmierciożerców- Kiedy tu wrócę za dwa dnie ma żyć, w między czasie ktoś was zmien, ale pamiętajcie, ma być przytomny kiedy tu przyjdę, zrozumiano?
Kiwnęli głową niemal jednocześnie, od razu zabiarając się za kopanie.
- Pamiętacie, że istnieją też zaklęcia, jednak nie skupiajcie się na Crucio- dodała wychodząc z chaty.
Jak mówiła, tak zrobiła i wróciła za dwa dni z kubkiem świeżej wody oraz jakimiś spodoniami.Rzuciła nimi w leżącego na ziemi, aczkolwiek lekko skrępowanego chłopaka.
- Przebierz się, cuchniesz jak zgniłe jaj- powiedziała, stawiając obok niego szklankę z wodą, po czym zwróciła się do dwóch śmierciożerców- Kiedy skończy, chcę go widzieć na zewnątrz. Ktoś na niego czeka.
Carrie
Widząc Iana w wejściu klasną w dłonie i odwróciwszy się o trójki zebranych ludzi w kapturach skłoniła lekko głowę.
OdpowiedzUsuń- A oto i nasz gość specjalny, tak jak kazałeś- powiedział do lorda Voldemorta, który już zdążył zsunąć kaptur z twarzy- Żyje, pytanie tylko czy zmądrzał- dodała zwalniając mu przejście.
Wpatrywała się w niego ze strachem. Jej serce waliło jej jak oszalała i pomimo delikatnego grymasu przypominającego uśmiech trzęsła się jak osika i nie była aż tak pewna siebie jak wcześniej, chociaż wszystko inne na to wskazywało.
Mężczyzna podszedł do niego, mierząc krytycznym spojrzeniem jego okaleczone ciało.
- Na nic nam się teraz nie przyda- powiedział obchodząc go dookoła- Co prawda może gdy wydobrzeje, jednak w tym stanie nie- spojrzał mu w twarz- Znaj moja łaskę. Daję ci druga szansę chłopcze, jednak myślę, że moje argumenty przeważa- to mówiąc skinął na dziewczynę , która zachodząc od tyłu pozostałych śmierciożerców po chwili zjawiła się u boku Czarnego pana, trzymając pod ramię nie kogo innego jak ojca Iana.
- Imperius zrobił swoje. Jest posłuszny jak pies- powiedziała puszczając jego ramie, jednak nadal pilnując aby nie upadł.
Nie podobała jej się opcja Iana w gronie śmieriożerów, jednak nic je do tego. Chciała jednak aby wiedziała, że nie będzie tam mile widziany, no chyba że przez jakiś od rzutków społecznych. Reszta tych wpływowych nigdy go nie poprze. Zjedzą go, rozgniotą jak robaka.
Carrie
Słuchając długiej wypowiedzi Ian'a blondynka podniosła kącik ust do góry. Zeszła w końcu z niego dając mu więcej przestrzeni do ruszania się.
OdpowiedzUsuń- Zagubiony, co? - mruknęła. - A teraz pomyśl o tych wszystkich dziewczynach z którymi byłeś - rzuciła schodząc z łóżka. Nie chciała być jakąś nauczycielką kultury, ale denerwowało ją takie zachowanie. To, że chłopak jest przystojny nie znaczy, że może dzięki temu wykorzystywać inne dziewczyny. Nie znała go wcześniej, ale takich chłopaków jak on, poznaje się przy pierwszym spotkaniu. Samo użycie przez niego określenia śliczna i to w tak bardzo kolokwialny sposób. Nie było trzeba się domyślać, że używa go dla każdej, którą zaczepiał.
- Widzisz Ian, nie każda leci na takich, jak ty - mówiła w trakcie zakładania spodni. Zaczęła się ubierać i zbierać do wyjścia. - Trafiłeś na kamień - popatrzyła na niego, kiedy zarzucała na siebie skórzaną kurtkę. Zanim jeszcze wyszła podeszła do płótna, odstawiła je tak, by raz jeszcze przyjrzeć się szkicowi.
- Ale talent masz - zamyśliła się opierając głowę o mur.
Spojrzała na Czarnego Pana. To nie od niej zależało, czy może gdziekolwiek pójść. On dyktował warunki, tak już było ustalone.
OdpowiedzUsuń- Nie odwracaj twarzy od Czarnego Pana- warknęła zwracając się do Voldemorta- Wybacz mu panie. Czy mogę?
Śmierciożerca machnął tylko reką, spoglądając nań z pogardą.
- jeśli musi, niech idzie- powiedział odwracając się od niech plecami, i wraz ze starszym Blakiem wkraczając w szeregi pozostałych śmierciożerców.
Carrie odprowadziła ich wzrokiem, po czym spojrzała na Iana, nawet nie siląc się na jakies pokrzepiający wyraz twarzy. Nie zasłużył na litośc. Mógł sobie mówić co chciał, lecz nie zasłużył. Powinien się smażyć z piekle. I tak miał szczęście, że jeszcze chodzi. Ona najchętniej obcięłaby mu genitalia, jak kiedyś to robiono i wrzuciła do rzeki. Nie mogła jednak. Te wszystkie zakazy nieco utrudniały jej pracę.
- pięćdziesiąt sekund- odparła tonem zimnym niczym ciekły azot, w dodatku przesiąkniętym czystą nienawiścią i złem.
Carrie
Czy oczekiwała wiele? Dla większości chłopaków była to bariera nie do pokonania, jednak jasnowłosa nie wierzyła, że w miłości są rzeczy, których pokonać nie można. Jeżeli mu zależało musiał dostosować się do osoby, która była przedmiotem jego westchnięć.
OdpowiedzUsuńJeżeli mu nie zależało mógł odejść nawet teraz.
Obiecywał jej wiele, na wszystko się zgadzał jak grzeczny piesek, sam jednak nie miał żadnych oczekiwań. Czyżby przyjmował ją taką jaka była?
- A Ty nie masz żadnych oczekiwań? - Może była mało tolerancyjną osobą, ale tego typu podejście było dla niej dziwne. Lubiła mieć kontrolę nad tym co nieznane i tajemnicze, więc chciała mieć pewność, że nie znajdzie chłopaka całującego się z jakąś inną dziewczyną.
Czy związek mógł być kontrolowany? Nie wiedziała. Nie miała pojęcia jakie są "reguły" tego typu relacji i czy w ogóle jakiekolwiek obowiązywały.
Właściwie powinna puścić go wolno i sprawdzić czy wróci, w końcu nie można trzymać kogoś na smyczy, jednak strach był silniejszy.
Odwzajemniła jego pocałunek, właściwie nie było to takie trudne jak sądziła. Przez chwilę zupełnie zapomniała o otaczającym ją świecie, nie wiedziała gdzie jest, nawet kim jest. Nic innego nie miało znaczenia.
- Ta część jest całkiem przyjemna. - Musiała przyznać po tym jak jego usta oderwały się od jej ust. Podświadomie czuła, że chłopak ma ochotę na więcej, ona również tego chciała, jednak uznała, że na razie wystarczy.
- Usiądziemy na kocu. - Spytała odsuwając się od niego i ruszając w stronę brzegu. Właściwie było jej już na tyle zimno, że nie miała ochoty pozostawać w wodzie, nawet ona słabo znosiła takie mrozu.
Gdy była już na brzegu, rozłożyła koc i położyła się na nim. Przymknęła oczy, pozwoliła by słońce wysuszyło jej ciało.
Rzadko kiedy w swoim życiu mogła szczerze powiedzieć, że jest... szczęśliwa.
[Ponieważ już sporo czasu minęło od Twojego ostatniego odpisu, a mojej odpowiedzi nadal nie ma, więc mam pytanie - czy nadal jesteś zainteresowana wątkiem?]
OdpowiedzUsuńLucrezia Shafiq
[ możemy założyć, że nasz wątek był czasowo przed wydarzeniami dotyczącymi porwania Ian'a? tak by wszystko mi pasowało w historii :D ]
OdpowiedzUsuńMalfoy wrócił do niego z samego rana. To nie był koniec i nie mógł pozwolić mu teraz umrzeć. Było zdecydowanie za wcześnie. Na Ślizgona czekały znacznie gorsze rzeczy, a to był dopiero początek. Ból, który brunet odczuwał w tym momencie był tak naprawdę niczym w porównaniu z tym, jak bardzo będzie cierpiał niedługo.
Uśmiechnął się i kucnął obok ledwo żyjącego Blake'a. Widział jego zamglone oczy, które świadczyły na to jak mało sił już mu zostało.
- Cieszę się, że żyjesz. - powiedział z ogromną ilością sarkazmu. Chwycił go brutalnie za szczękę i poniósł nieco do góry by lepiej spojrzeć na jego twarz.
- Żałuję, że nie możesz tutaj zgnić, naprawdę. - mruknął niezadowolony i rzucił jego głowę spowrotem na ziemię.
- To jeszcze nie koniec. - powiedział i uzdrowił go jednym machnięciem różdżki. Zaklęcie to jednak zatrzymywało w umyśle zmęczenie i wyczerpanie, mimo, że ciało było zupełnie zdrowe.
- Naprawdę współczuję Ci tego co Cię czeka. - powiedział uśmiechając się kącikiem ust po czym odpalił papierosa.
Jace
- A co? już się mną znudziłeś kochanie? - zapytała z udawanym oburzeniem po czym wybuchnęła głośnym śmiechem.
OdpowiedzUsuńTransmutacja, podobnie jak większość lekcji minęła obojgu spokojnie. Po zajęciach każde z nich poszło w inną stronę. Kate na dodatkowe eliksiry a Ian na trening, jednak wcześniej chłopak obiecał, że wpadnie po nią by mogli razem iść na kolację. Brunetka zauważyła, że spędzają razem coraz więcej czasu lecz postanowiła tego nie komentować.
Gdy opuściła klasę Slughorna od razu w oczy rzucił jej się Ian opierający się o ścianę po drugiej stronie korytarza.
- Co ty tu robisz? - zapytała podchodząc do niego. - Mieliśmy się przecież spotkać pod Pokojem Wspólnym - dodała nieco skonsternowana.
Chłopak w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się do niej niewinnie. Kate westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem. Wiedziała, że musiał urwać się wcześniej z treningu, żeby po nią przyjść.
- Wiem, że chcesz być wiarygodny, ale bez przesady. - Wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. - Dzięki.
Uśmiechnęła się, a chłopak chwycił jej dłoń i splótł ich palce po czym razem ruszyli się w stronę Wielkiej Sali.
[Przyznam, że nie chciałam, by do tego doszło, ale ja sobie poradzę ;) Chociaż w sumie chętnie bym się dowiedziała, co Ty w związku z Chan planujesz :D]
OdpowiedzUsuńJej najlepszym pomysłem w życiu było zostanie animagiem, a jeszcze lepszy pomysł był wybór sowy. Sowa w świecie magicznym nie dziwiła czarodziejów, była czymś tak oczywistym i zarazem była częścią każdego domu. Kolejnym plusem było przyglądanie się ludziom, kiedy otrzymują korespondencje. Tym razem Chan postanowiła wykorzystać to na Ian'ie. Napisała list i dostarczyła go w trakcie śniadania.
Zdziwienie i zdenerwowanie. Te dwie cechy można było wyczytać z twarzy chłopaka. Całe szczęście nie przyglądał się sowie, która owy liścik dostarczyła. Odleciała dopiero po czasie. Zabawny wydawał jej się fakt, że był zdolny do przedstawienie takiego pomysłu dziewczynie, ale kiedy on miał to zrobić był niezadowolony. Przynajmniej tak zinterpretowała wyraz twarzy Ślizgona.
Tego samego dnia, jak zwykle wyszła na błonia. Miała nadzieję, że spotka tam Blake'a. Usiadła na jednym z ich wcześniejszych miejsc i znowu szkicowała. W końcu gdzieś daleko ujrzała czarny punkt, który zmierzał ku niej. Czym większy się stawał, tym Chan bardziej przypisywała jej kształty to sylwetki Ślizgona. W końcu do niej dotarł, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ona zabrała głos.
- Jak podoba ci się mój pomysł? - zapytała nawet nie przenosząc wzroku na niego. Patrzyła na zamek, który z każdym rucham jej ręki pojawiał się również na jej szkicowniku.
Nie widziała zatem jego twarzy, ciemnych oczu. Nie wiedziała w jakim był humorze, czy naprawdę jest zły, czy jednak uznał owy pomysł za cudowny. Tej ostatniej sceny nie potrafiła sobie wyobrazić.
- Przyznam się, że mnie zaskoczyłaś - Tak, to wiedziała i widziała. - Ale zgadzam się. O której mogę cię odwiedzić?
OdpowiedzUsuńNie tak miało być. Zupełnie. Teraz Chan była w kropce, nie wiedziała co zrobić. Prawdę mówiąc chciała jedynie zobaczyć, co w takiej sytuacji by zrobił. Dziewczyna przygryzła dolną wargę, a jej myśli pracowały dosyć szybko.
Cokolwiek, cokolwiek, cokolwiek..
- Zapomniałeś, że nie możecie odwiedzać damskich dormitoriów? - spytała podnosząc jedną brew. Nie wiedziała na jakiej zasadzie były chronione, ale rzucono na nie zaklęcie. W sumie nigdy nie widziała, ani nie słyszała, co się działo. Nikt jeszcze nie przekroczył owej magicznej linii.
- Ale Pokój Życzeń powinieneś kojarzyć - podała inny pomysł.
W tej chwili jej umysł trzymał wielki młotek i uderzał w samego siebie. Zamiast to wszystko wyjaśnić ona wrabiała się jeszcze bardziej.
Inteligentne. Bardzo
[To jeżeli ma taki zamiar, to łatwo z Chan nie będzie ^^]
Dwudziesta pierwsza. Pokój Życzeń.
OdpowiedzUsuńChan przyszła wcześniej. Siedziała własnie oparta o mur korytarz przed tym, gdzie owe magiczne pomieszczenie się znajdywało. Nogi miała podkulone, a ręce trzymała na ustach. Myślała nad tym, jak się z tego wywinąć. Szczerze, nawet nie miała ochoty na malowanie aktu. Nie była Ian'em. Była zupełnie inna.
Wolała portrety, wolała tatuaże. Akty ją obrzydzały. Jeżeli je oglądała, to tylko dla zobaczenia charakteru malarza. Nie wzięła farb. Nie lubiła malować. Wolała grafit, ołówek i kartkę. Wolała wykonać studium rysunkowo, a nie malarsko.
W końcu wyprostowała nogi i zamknęła oczy opierając głowę o surowe cegły ściany za sobą. Oddychała spokojnie i starała się nie myśleć o niczym.
A gdyby tak puścić Blake'a przodem? Wtedy pierwszy wszedłby do Pokoju Życzeń, który uformowałby się tak, jak on by tego chciał. Już jej było wszystko jedno, co by tam znalazła, byle nie sztalugę. Po raz pierwszy od tak dawna miała dosyć swojego talentu. Mogłaby go nie mieć, problem z głowy.
Co by znalazła gdyby weszła do pokoju jako pierwsza? Albo rzeczy potrzebne do dzisiejszego zadania, albo jakieś maszyny do torturowania. Ewentualnie tylko inne wyjście, by po prostu uciec.
Westchnęła podsumowując wszystkie te pomysły. Wyłączyła się zupełnie, więc nawet nie wiedziała, czy chłopak przyszedł. Nie otworzyła oczu, dalej siedziała w swoim świecie.
W końcu Chan otworzyła jedno oko, natrafiając na zdenerwowanego Ian'a.
OdpowiedzUsuń- Proszę bardzo, możesz wejść pierwszy, już mi obojętne, co tam zastanę - zamknęła ponownie powiekę i rozkoszowała się jego podniesionym głosem. To zabawne w jaki sposób opanowana osoba może doprowadzić do takiego stanu kogoś innego.
- Rozumiem, że cenisz swój jakże cenny czas, ale nie podnoś na mnie głosu - warknęła dalej siedząc pod ścianą. Swoją granicę cierpliwości Chantelle też posiadała, a dziewczyna była bliska przekroczenia jej.
- Jeżeli tak bardzo zależy ci na tym akcie, to droga wolna.
Pokój wyglądał jak dormitorium. Z tym, że były tu wszystkie rzeczy potrzebne do malowania czy rysowania. Tych zbędnych po prostu nie było. Nagle wzdrygnęła się, kiedy Ian zatrzasnął drzwi. Jednak nie oderwała wzroku od farb, sztalug i tym podobnych.
OdpowiedzUsuń- I co o tym sądzisz? Dalej chcesz się podjąć zadania? - dalej był zdenerwowany, a tym razem mniej.
- Szczerze? - zapytała, ale nie czekała na odpowiedź tylko chwilę później sama pozwoliła sobie dopowiedzieć - Nie.
Nawet na niego nie spojrzała. Dalej ogarniała wzrokiem całą salę. Była ślizgońska. Taka zimna, zupełnie nieprzyjemna.
Wiedziała też, że chłopak oburzy się i już wiedziała, co mu odpowie na pytanie To dlaczego miałem tu przyjść? Postanowiła wzruszyć ramionami. Innej odpowiedzi nie miała, a nie chciała żadnej zmyślać. Włożyła ręce do kieszeni i jak gdyby nic się nie stało podeszła do przyborów plastycznych i zaczęła je przeglądać.
Tak jak planowała jej odpowiedzią na pierwsze pytanie było wzruszenie ramionami.
OdpowiedzUsuń- Masz mi wszystko wyjaśnić: co tu robimy i w jakim celu tu jesteśmy. Natychmiast.
- Matko Blake, nie wiem - warknęła bardziej niż tego chciała. Właśnie jej cierpliwość się kończyła. - Może na drugie pytanie ci odpowiem: dla sztuki. Na pierwsze co tu robimy, to powinniśmy tworzyć. A akty są idiotyczne - rozłożyła ręce i opadła na łóżko. Z pozycji siedzącej przechyliła się na plecy. - Ian, ja nie jestem tobą, więc nie będę się zachowywała tak, jakbyś tego chciał. Proste i logiczne.
Ślizgon po raz pierwszy mógł ujrzeć jakiekolwiek emocje u Chantelle. W tej chwili była zła na wszystko, co się dało. Przekręciła się na brzuch wydając z siebie dźwięk irytacji. Jej wybuch wtedy się skończył.
- Jak ja cię nienawidzę za to, co ty ze mną robisz - jej głos został stłumiony przez łóżko, ale jeszcze był w miarę słyszalny.
Ian wywoływał w niej sprzeczne uczucia. Raz ma wrażenie, że już go lubi, zaraz potem ma chęć uduszenia go. Raz podziwia go z jego talent, a następnie uważa go za największego idiotę w Hogwarcie.
Mogłaby teraz coś narysować, ale na pewno nie akt. Chciała się jakoś wyżyć, ale tylko i wyłącznie artystycznie, a nie na kimś. Różdżka nie wchodziła tu w grę.
Przekręciła głowę w jego stronę. Ciemne oczy Blake'a miały w sobie nadzieję. Trochę dziwne jak na Ślizgona. Znowu schowała twarz w prześcieradło i odetchnęła spokojnie.
OdpowiedzUsuń- Nie wiem Ian, cokolwiek - podniosła lekko ręce, które chwilę później opadły swobodnie w to samo miejsce. Do głowy przyszedł jej jednak jakiś pomysł. Kolejny raz odwróciła głowę w kierunku chłopaka. Jej oczy wyrażały pewną bezsilność. Miała wrażenie, że wszystko jedno, co teraz powie to i tak będzie to beznadziejne. Nie wiedziała jak dla Ślizgona, ale dla niej na pewno. - A twoje tatuaże na rękach? - zapytała w sposób dosyć specyficzny. Nie zdziwiłaby się, gdyby w ogóle jej nie zrozumiał. - Lubię rysować tatuaże - dopowiedziała siadając obok niego. W sumie było dla niej ciekawe też to, dlaczego je robił. Może któreś coś znaczyły?
Określając zachowanie Chantelle przy Ian'ie było ono różne. Jednak z każdą spędzoną z nim godziną była bardziej swobodniejsza. Duży krok w przód na pewno dokonał akt, do którego pozowała. Trzymanie go na większy dystans, przynajmniej taki jak dla wszystkich już jej się nie udawał. A nawet nie chciało Chan się tak produkować przy Ślizgonie. Był dla niej trochę inny niż reszta, ale też nie za specjalnie.
[ och widzę, że mój Jace trafił do powiązań, dziękuję :D ]
OdpowiedzUsuńCarrie wysłała Malfoy'a by sprawdził jak miewa się Blake. Nienawidził go z całego serca i szczerze żałował, że nie miał okazji oglądania katowania bruneta.
Wszedł pewnie do domku, który był zbudowany w samym centrum Zakazanego Lasu. Miejsce, w którym miał być umieszczony zostało idealnie wybrane. Nawet zwierzęta bały się zapuszczać w ten rejon. Czuły zło od niego bijące. Przerażały ich krzyki wydobywające się ze środka. Nie raz widział jak ogromny wilkołak ucieka z przerażeniem w oczach nie chcąc słyszeć wyjących ofiar z bólu.
Pierwsze co rzuciło mu się w oczy był widok wiszącego na środku Blake'a. Ubranego w jedynie bokserki. Włosy miał posklejane od zaschniętej krwi, a na ciele mnóstwo siniaków i ran. Nie mógł sobie wyobrazić bólu, jaki musiał czuć Ślizgon.
Zamknął za sobą drzwi, które zaskrzypiały w geście sprzeciwu. Domek był bardzo stary i nie wiedział, od kiedy tutaj stoi.
- Jace? Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? - wyjąkał. - Kiedy wreszcie dacie mi spokój? - usłyszał na wstępie po czym usiadł na krześle stojącym w kącie małego pokoiku.
- Gdyby to ode mnie zależało... - udał, że się zastanawia przeczesując swoje - jak zwykle - idealnie ułożone włosy. - Wisiałbyś tutaj mniej więcej do końca Twojego marnego żywota. Do czasu, aż ból będzie tak nie do zniesienia, że będziesz błagał o śmierć. - mruknął patrząc na niego z nienawiścią wygodnie opierając się o krzesło.
- Chcesz się czegoś napić? - spytał podnosząc pytająco do góry jedną brew. On jako jedyny musiał utrzymać go przy życiu. Takie zostało mu przydzielone zadanie.
Jace
Prychnął pod nosem słysząc prośbę... Nie, wróć! Rozkaz wydany przez Ian'a.
OdpowiedzUsuńWstał i podszedł do lekko zardzewiałej umywalki. Wziął stojącą nieopodal szklankę i nalał mu wody. Mimo, że Ślizgon nie chciał od Malfoy'a niczego, a przynajmniej tak się zarzekał, Jace poszedł do niego z napojem.
- Nie martw się, niczego więcej nie dostaniesz. - mruknął i otworzył mu siłą usta. Chłopak, mimo, że nie miał już sił zaczął wykręcać głowę we wszystkie strony. Jace był silniejszy. Wlał mu na siłę wodę do gardła. Blake zaczął się krztusić, ale blondyn zauważył ulgę na jego twarzy.
Usiadł spowrotem i zapalił papierosa. Pokój powoli zaczął się wypełniać duszącym dymem.
- Nic nie muszę. - powiedział ze stoickim spokojem. - Dużo niewinnych osób ginie. - wzruszył ramionami zaciągając się dymem tytoniowym. W jego oczach zauważył znikającą nadzieję. Jednak brunet miał jakieś uczucia. Blondyna natomiast całkowicie nie obchodziła sytuacja Blake'a i jego rodziny. Może nawet by mu współczuł... Gdyby nie zniszczył życia Carrie. Zresztą zarówno Ian jak i jego ojciec przeżyliby jeszcze wiele lat, gdyby 16-latek zgodził się zostać śmierciożercą, przeprosił Carrie i całował jej stopy. Tak przynajmniej uważał Malfoy. Jakie na prawdę plany miał Czarny Pan wiedzieli jedynie nieliczni.
Jace
Nie rozumiał dlaczego Ian rozmawia z nim jak gdyby nigdy nic. Czyżby uważał, że Malfoy jest jedyną osobą, która potrafiła go wysłuchać? Może i tak było, ale jego sytuacja była dla niego kompletnie nieinteresująca.
OdpowiedzUsuńNie raz widział strach, a następnie zielone światło odbijające się w ich pustych, pozbawionych nadziei oczu i przerażające krzyki. Nie ruszało go już to.
Zgasił papierosa na stole i wyrzucił niedopałek gdzieś na ziemię. Domek nie mógł zaliczać się do najczyściejszych. Co jakiś czas pojawiały się tutaj skrzaty i sprzątały na błysk, więc nie przejmował się niczym.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie... - zaczął i wstał. Podszedł do niego, tak, że stali twarzą w twarz. W oczach bruneta widział tylko pustkę.
- Nie wiem na co przystanie Voldemort. Nie wiem czego on od Ciebie chce. Ale wiem jedno. Voldemortowi NIGDY nie chodzi tylko o zemstę. Zawsze jest coś głębszego we wszystkich jego czynach.. Ale mi to odpowiada. Nie zasługujesz na łaskę z naszej, lub z jego strony. - mruknął wypatrując jakiejkolwiek reakcji ze strony Blake'a
Jace
Spojrzała na jego zmarnowaną twarz. Wykończyli go, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Wreszcie nie był wstanie trzymać tej swojej maski maczo. Teraz widziała go na wylot, jak powietrze.
OdpowiedzUsuń- To ja- powiedziala kucając przy nim i podajac mu szklankę wody.
Wstała otrzepując swoja czarną sukienkę z kurzu, obłapiającego cały dom. Wyciągnęła różdżkę celując nią w chłopaka, tak samo jak kilka dni celowano w nią, tyle że była wtedy w sto razy lepszym stanie i nie wyglądała jak chodzące zombie.
- Czy przysięgasz wierność czarnemu panu, dopóki nie zostaniesz pozbawiony życia- spojrzała na niego, unosząc znacząco brew.
Nie miał wyboru, albo sie zgodzi albo straci nie tylko życie ale i wszystko inne z rodziną włącznie. Wszyscy zostaną wybici jak mrówki, czy niepotrzebne insekty. Od jego decyzji zależało ich życie, a od jej woli zależało jego. Zawsze mogła go zabić teraz.
- Przysięgasz?
[Wiesz, nigdzie nie jest powiedziane, że Lucrezię zdobędzie ;)]
OdpowiedzUsuńLucrezia Shafiq
Dziewczyna uśmiechnęła sie i jednym szybkim ruchem chwyciła jego rękę o mamy wlos nie wyrywając jej ze stawów, i przyłożyła do niej różdżkę, sycząc słowa zaklęcia, rysującego mroczny znak. Ona sama go mila od tygodnia, jednak doskonale pamiętała bol związany z jego tworzeniem. Jakby cos wdzierali jej w jej żyli, paliło ja od środka i jednocześnie rozdzierało tkanki na miliony części. To bylo gorsze od wszystkiego, nawet od zwykłego Crucio, zwłaszcza dla kogoś tak słabego jak Ian. O tak cierpiał, widziała to w jego twarzy, niemym krzyku- bolało go mocno i długo.
OdpowiedzUsuńGdy skonczyla puściła go przez kilka sekund przypatrywała sie swojemu dziełu. I kto by pomyślał, ze to jej uda sie go naznaczyć. Jej, takiej słodkiej i niewinnej a jednak teraz śmiertelnie groźnej.
- Od teraz jesteś sługą czarnego pana- położyła obok niego jego szaty szkolne- Mozesz wracac do szkoly i czekac na rozkazy które będziesz dostawał bezpośrednio ode mnie lub Jace. I pamietaj, byles w domu, przy chorym ojcu. Jedno fałszywe słowo, jeden przejaw zdrady, nawet jej cień i osobiście cię zabiję, lecz tym razem nie będę się cackać. Będzie szybko- rzekła twardo odwracając sie do niego tylem- Czekam na ciebie na dworze. A tak na marginesie, w szkole ma byc normalnie. Zachowuj sie wobec mnie jak w towarzystwie innej dziewczyny, jednak uwazaj z rękoma, bo następnym razem jeśli zrobisz mi krzywdę utnę ci jaja i powieszę na maszcie- do powiedziawszy wyszła, ustawiając się tuż przed drzwiami.
Było tyle powodów..aż trudno było jej zliczyć. P pierwsze decyzja Czarnego Pana. Nie chciała mu sie narażać, o nie. Jego gniew byl podobno straszliwy, poza tym ciągnęły się za nim niezliczone konsekwencje. Po drugie- nigdy nie miała zamiaru tego zrobić. Nie byla taka. Owszem, chciała sprawić mu ból, chciala by cierpiał. Ale śmierć? Śmierć jest nagrodą, bramą do nowego, lepszego życia. Odstępstwem, drugą szansą- on nie zasługiwał na śmierć.
OdpowiedzUsuń- Nie zasłużyłeś na śmierć powiedziala wdychając do nozdrzy świeże powietrze- Poza tym nikt nie chciał twojej śmierci , lecz cierpienia, a to roznieca- spojrzała na niego z ukosa- A co do tego drugiego- machnęła niedbale ręką- Spraw by uwierzyli. Podobno masz mózg, więc go użyj. Użyj zaklęcia regenerująco, użyj pudru, wykaż sie finezją.To chyba nie problem?- spytała się unosząc znacząco brew, jednak nie czekała na jego odpowiedź, tylko teleportowała się do swojego dormitorium, od razu kładąc sie na łóżku i zasypiając ze zmęczenia. Miała wszystkiego dosyć. Jedyne czego pragnęła to sen, długi sen.
***
Następne dni byly wręcz idealne, poza jednym incydentem- listem od czarnego pana, dotyczącym spotkania z ich nowym nabytkiem. To miało być coś w rodzaju przyjęcia, jednak tylko wtajemniczeni wiedzieli, że to tylko pozory. Carrie wiedziala, Ian nie i tak miało pozostać.
Stanęła przed ślizgońskim dormitorium, czekając na Iana.
- Ja nie wiem, czy robisz to nieświadomie, czy po prostu taki jesteś - wywróciła oczami wstając z łóżka. Złapała jakąś poręczną deskę i zaczęła szukać przyborów do rysowania. - Ale wszystko mi jedno, jak tak bardzo chcesz się rozbierać, to ja ci nie zabraniam - machnęła ręką w jego stronę dalej przeszukując pudełka. Wszędzie jednak były farby, pędzle, szpachelki bądź palety. Olejne, akryle, tempery, nawet akwarele, ale nigdzie żadnych ołówków. W końcu dokopując się do jednego z ostatnich pudeł wydobyła z niego garść ołówków i trochę grafitów. Kartki były na wierzchu, toteż zabrała trzy z nich i przyczepiła klamerkami do deski. Usiadła po turecku na łóżku przy Ian'ie przodem do chłopaka. Przyglądała się chwilę jego tatuażom i zaczęła kreślić obrys na białej powierzchni. Po pewnym czasie, jednak odpięła spinacze, przedarła kartkę na kilka części i rzuciła na podłogę. Zła wyciągnęła różdżkę i machnęła nią powodując zapalenie się papieru, z którego został tylko szary pył.
OdpowiedzUsuńWestchnęła zabierając się za pracę raz jeszcze. Teraz w spokoju kończyła rysunek, chociaż nie była zadowolona ze stylu, w jakim powstawał. Był zupełnie inny. Zbyt mocny, zbyt chaotyczny. Chociaż szkic był zupełnie poprawny, to w tej chwili cokolwiek by nie zrobiła, to nic nie spodobałoby się Chan. Rysunek przedstawiał palącego Ian'a, który właśnie patrzył się w stronę, gdzie znajdowała się deska z pracą. Uchwyciła dosłownie moment.
W końcu zdenerwowana jeszcze bardziej wypuściła powietrze z ust. Odłożyła deskę, rzucając ją na wolną część łóżka. Wyciągnęła paczkę papierosów i zapaliła jednego. Przetarła twarz dłonią, którą zakryła sobie oczy.
- Beznadzieja.
- Tak bardzo lubię rysować portrety - poprawiła go ignorując uczucie podnoszących się włosów. To Ian własnie odgarnął je za plecy. Jednak zaraz się przybliżył. Nie odsunęła się. Czuła się przy nim za swobodnie, by to zrobić. Przekręciła głowę w jego stronę w spokoju czekając na jego kolejną próbę.
OdpowiedzUsuń- Masz talent, Chan. Gdyby nie ten twój ... - przerwał na moment, by zastanowić się, co tak naprawdę chce powiedzieć. Albo po prostu jak dobrze ująć w słowa swoje myśli. - Wybuchowy temperament i ostry charakter, byłabyś ideałem. - dokończył przyglądając się jej tęczówkom. Dziewczyna prychnęła i przekrzywiła głowę.
- Dziwną masz definicję ideału - powiedziała, po czym poklepała go lekko po policzku. Odkręciła się wkładając do ust papierosa. Zaciągnęła się krótko i wypuściła dym z ust, po tym jak krążył jej w płucach. - Wybuchowy powiadasz - zamyśliła się patrząc w jeden punkt na podłodze - nie wiem czy zauważyłeś, ale raczej nie jestem emocjonalna.
To, co widział kilkadziesiąt minut wcześniej było zwykłą desperacją. Bezradnością, z którą dziewczyna nie potrafiła sobie poradzić. Irytacja była jej sposobem na wydobycie tego z siebie, jakby to po prostu z niej wychodziło i przestało dotyczyć.
- Emocje i uczucia to nie moja działka - dopowiedziała i znowu zaciągnęła się, tym razem dokładniej.
[To nie będę miała z kim pisać jako Lucrezia. Ale to w sumie nic, chcę zrobić inną postać, a z którejś muszę zrezygnować. Masz w każdym razie jakiś pomysł?]
OdpowiedzUsuńAicha Bell
[Może to być Obrona Przed Czarną Magią - na przykład, wtedy będzie zmuszona korzystać z jego pomocy. Jeśli eliksiry - poradzi sobie sama, tylko się odsunie. No i pamiętajmy też, że, z tego co zauważyłam, Ian ma też jakieś plany do Lioness, a to jest jej prawie-przyjaciółka.]
OdpowiedzUsuńAicha Bell
[Zacznę, bo podsunęłaś pomysł. :) Ale wiedz, że Aicha nie lubi właśnie takich, którzy mają plany wobec wszystkich. :) No, ale ten Hogwart jest wyjątkowo rozpustny, więc... zaraz coś naskrobię.]
OdpowiedzUsuńAicha Bell
Że nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią wręcz Aichy nie lubił – nie było to niczym nowym. Dziewczyna błyszcząca na eliksirach (ekhm, tłumiona przez niejaką Lily Evans, bo to ona jest oczkiem w głowie Slughorna), na OPCM była kompletnym beztalenciem. Nikt na szczęście nie wiedział (chyba oprócz nauczyciela), że nie potrafi pokonać nawet swojego bogina. Dlatego tak bardzo nienawidziła siebie.
OdpowiedzUsuńWeszła jako ostatnia do klasy z opuszczoną głową i miała, jak zwykle, usiąść z jedyną osobą, która jeszcze jakoś ją trawiła. Ale profesor miał inne plany względem niej.
- Panno Bell. – Na dźwięk swojego nazwiska poderwała głowę do góry. – Nie. Usiądzie dzisiaj pani gdzieś indziej. – I wskazał wolne miejsce obok Ślizgona na tym samym roku. Skrzywiła się nieco. Ian Blake. Słyszała o nim dużo. Nie wiedziała, czy wsadzić go do tej samej szufladki, co starszego od niego Ignotusa, czy jeszcze gorszej. Westchnęła głęboko, zabrała torbę i rzuciła ją na wskazane miejsce, opadając bezwładnie.
- Liczę – kontynuował dalej nauczyciel – że dzisiaj się pani czegoś nauczy. Otwórzcie podręczniki na stronie siedemdziesiątej trzeciej i zastanówcie się, jak wykonać podane tam ćwiczenie.
Aicha wyciągnęła podręcznik do OPCM i różdżkę, leniwie przewracając strony książki. W końcu trafiła na tą stronę, ale… cholera, ćwiczenie praktyczne. Świetnie.
- Bell – odezwał się profesor, unosząc brwi. – Zaprezentujesz?
Chyba nie trzeba było nawet zgadywać, jaka była reakcja nauczyciela na kompletne zero ze strony uczennicy. Skrzywił się widocznie i omiótł ją zimnym spojrzeniem, mówiącym, że… na pewno nie darzy jej szacunkiem. I poszedł dalej. Aicha opadła z sił. Nie wiedziała, co ma jeszcze robić… Po prostu była w tej dziedzinie beztalenciem.
Aicha Bell
Dziewczyna odsunęła się gwałtownie od niego, jak tylko ten przysunął się bliżej i zaczął mówić. Widziała cień kpiącego uśmiechu na jego twarzy, co jej się nie podobało. Chciał jej pomóc? Serio? A gdzie te pozytywne i dobre ogniki w oczach, które zazwyczaj się wtedy pojawiały? Aicha może i była nogą w OPCM, ale za to świetną w odczytywaniu i stosowaniu mowy ciała. A ta mowa ciała jej się zdecydowanie nie podobała.
OdpowiedzUsuń- Profesora, twoich… co za różnica – burknęła pod nosem, odwracając głowę, byle na niego nie patrzeć. – Masz do powiedzenia jeszcze jakieś mądre słowo w stylu nie umiesz tak banalnej rzeczy? Ojej, to straszne, pokażę ci jak to się robi?
Języczek Aichy zaczynał się zaostrzać, a to wszystko przez pewnego rówieśnika, który postanowił ulitować się nad nią i pomóc jej w ogarnięciu swojego ułomnego charakteru. I tylko jemu ufała tak prawdziwie. Jeszcze trochę, a po nieśmiałej, uroczej panience nie pozostanie ślad.
Ćwiczenia na sucho z boginem były łatwe – fakt. Gorzej, jak miało dość do starcia właściwego upiora… Aicha podeszła powoli do szafy, zawołana przez nauczyciela, która otworzyła się, ale nic z niej nie wyskoczyło. Na podłogę natomiast zaczęła się wylewać gęsta, czerwona ciecz – krew. Gdy przed szafą znalazła się już spora kałuża, usłyszano trzask drewna, a następnie głuche tąpnięcie. Z jej środka wyleciała odcięta głowa owczarka szkockiego collie długowłosego. Przez salę przetoczył się pisk wydany przez kilka wrażliwszych dziewczyn. Inni odwrócili się, jeszcze kolejni – cofnęli z odruchem wymiotnym. Aicha natomiast stała tylko, marszcząc brwi i patrząc z rozpaczą na ten przebrzydły obraz, podczas gdy nauczyciel krzyczał, bo w końcu rzuciła zaklęcie. Dziewczyna robiła się coraz bledsza. Kilku Ślizgonów zaczęło się zakładać, za jaki czas zemdleje.
Aicha Bell
[ Rosiera może denerwować to, że Ian z łatwą ręką zaprasza sobie do ich dormitorium laski, niekoniecznie Ślizgonki :D ]
OdpowiedzUsuńRosier
[ W jego imieniu grzecznie odmówię i podziękuję :D ]
OdpowiedzUsuńRosier
[ Hahaha, wierzę na słowo ;) ]
OdpowiedzUsuńSzli korytarzami Hogwartu w zupełnej ciszy. Po ścianach odbijały się jedynie odgłosy ich kroków. Wyszli z Pokoju Życzeń dobrych kilkanaście minut temu. Wielkość zamku czasami była przerażająca. Ian odprowadzał ją do samego portretu, co uznała za zbędne. Radziła sobie w każdej sytuacji, może lepiej, a raz gorzej, ale zawsze. Schowała ręce do kieszeni i pewnie stawiała kroki. Tuż przed przejściem za Grubą Damą, on nagle stanął jej na drodze. Przekręciła więc oczami, nabierając powietrza. Przekręciła głowę na chwilę w bok i zrobiła krok do tyłu. Jego zachowania czasami serio balansowało na linie kończącej jej cierpliwość. On jednak nie zniechęcony jej zachowaniem pocałował Chan w policzek. Ona za to nie zrobiła nic. Nie pożegnała się. Po prostu wyminęła go, a podając cicho hasło weszła do Pokoju Wspólnego. Usłyszała za sobą jeszcze jego krzyknięcie, ale zirytowana zignorowała je.
OdpowiedzUsuńNastępnego dnia, ni stąd, ni zowąd usiadła przed nim w Wielkiej Sali.
- Tak pomyślałam, że moglibyśmy zrobić coś razem - zaczęła przyglądając się w spokoju jak je. Przy niem zaczynała mieć jakąś dziwną manierę nie witania się. Stosowała to jedynie w stosunku do niego. - Na jednym płótnie. - Dodała by sprecyzować propozycję. - Nie wiem tylko jak pogodzić fakt, że ty wolisz malować, a ja rysować.
[Cudny pomysł. Już zaczynam]
OdpowiedzUsuńBył środek nocy, ale Emily nie mogła spać. Właśnie wracała w świetnym humorze z nocnego treningu Quiddicha. Jednak nagle w ciszy usłyszała jakiś dźwięk. Nie była do końca w stanie określić czy ktoś płakał, czy błagał o litość, ale nie wiele myśląc zawróciła z głównego korytarza i udała się po cichu w miejsce skąd dochodził dźwięk.
Siedział na korytarzu ubrany w czarną szatę z nogami podkulonymi pod brodę i dłonią zaciśniętą na czarnych włosach.
Emily zapałała współczuciem do tego chłopaka. Nie widziała jego twarzy, nie miała pojęcia kto to jest, ale to mógłby być dla niej ktokolwiek, a to i tak nie zmieniłoby jej nastawienia do nie go.
Podeszła więc po cichu bliżej i usiadła obok. Delikatnie dotknęła jego ramienia. Chłopak podniósł głowę.
Emma nie mogła uwierzyć w to co widzi.... To był Ian Blake. Największy dupek w szkole. Dokładnie ten który nękał wraz z kolegami jej przyjaciela mugolskiego pochodzenia, Willa, dokładnie ten który wykorzystał i zostawił jej obie przyjaciółki.
On... On płakał...
Ale jak? - Przychodziło na myśl pytanie.
Przecież on nie ma uczuć! Co mogło go doprowadzić do takiego stanu?
Ten szok mnie chwilowo sparaliżował.
- Ja... Ja... - zająknęłam się w szoku, jednak po chwili wzięłam się w garść. - co się stało? - spytałam łagodnie starając się wciąż mu współczuć, choć było to ciężkie po tym jak widziałam tyle łez przez niego. Każda dziewczyna, którą rzucił wypłakiwała mi się w ramię, widziałam jak cierpią, widziałam jak Willowi jest przykro.
~Emily
Patrzyła na niego i tak, mimo tego wszystkiego o czym wiedziała że zrobił serce jej się krajało na jego widok.
OdpowiedzUsuń- Żaden facet, a już szczególnie Ślizgon nie będzie mi mówił co mam robić - powiedziała Ruda stanowczo władczym tonem. - A teraz choć tu... - dodała o wiele łagodniej i przytuliła go.
- Wszystko będzie dobrze... - wyszeptała ledwo słyszalnie.
Nie miała pojęcia co się stało, ale przypuszczała że coś poważnego. Nie miała zamiaru go zmuszać do tego by jej powiedział co się dzieje. Dochodziła do wniosku że jak będzie chciał i mógł to sam jej powie.
Emma uśmiechnęła się pod nosem.
OdpowiedzUsuń- Zapamiętaj sobie jedno - nie będziesz mi mówił co mam robić - powiedziała stanowczo. - Jeśli chcę tu z tobą siedzieć to moja sprawa, a ty możesz to co najwyżej zaakceptować.
Widziała zdziwienie, które malowało się na twarzy chłopaka, ale taka już była Emily. Nie dawała sobie w kaszę dmuchać, była uparta, nawet bardzo. Jak się uparła to co by się nie działo ona zawsze będzie zostawała przy swoim.
- Co do tego co słyszałam to powiem ci że było tego całkiem sporo. Można wręcz powiedzieć że znam cię lepiej niż twoi kumple. Tak się składa że każda twoja była dziewczyna płakała mi w ramię i mi mówiła jaka to głupia była że mnie nie słuchała, że ci zaufała mimo iż jej mówiłam żeby tego nie robiła... - powiedziała zgodnie z prawdą. To nie było najmilsze, ale cóż.... To była prawda. Każdy się z nią musi kiedyś zmierzyć.
- Ale mimo tego co słyszałam uważam że każdemu należy się odrobina miłości, odrobina czułości, trochę szczęścia i przyjaciel. Przecież nie mam zamiaru z tobą sypiać. chcę tylko pomóc. Reszta zależy tylko od ciebie i od tego czy przyjmiesz tą pomoc czy nie.
Dziewczyna słuchała go uważnie dokładnie rejestrując każde jego słowo. W momencie gdy usłyszała o gwałcicie ledwo powstrzymała się żeby nie uciec z krzykiem, ale została pozostawiając swoją twarz w nieodgadnionym wyrazie. I słusznie. Nacierpiał się za to co zrobił, odbył swoją pokutę. Dalsza część historii była równie okropna, ale Emily tylko siedziała i patrzyła na niego słuchając każdego jego słowa.
OdpowiedzUsuń- Dalej uważasz, że każdy zasługuje na odrobinę czułości i kogoś z kim mógłby porozmawiać, czy po wysłuchaniu mojej historii zmieniłaś zdanie? Spokojnie, wyrzuć to z siebie. Doskonale wiem kim jestem - dodał cichym głosem.
- Ja też wiem kim jesteś... - powiedziała łagodnie pół szeptem. - Jesteś bardzo, ale to bardzo zagubionym człowiekiem, a skoro jesteś człowiekiem to należy ci się poznać choć trochę dobro... - mówiła gładząc go czule po głowie. - Należy ci się poczuć że nie jesteś sam, bo nie jesteś, nie będziesz. Rozumiesz? - Spytała łapiąc go za podbródek i tym samym zmuszając go by spojrzał jej w oczy, oczy pełne współczucia. - Już nigdy nie będziesz sam. Ja jestem zawsze. O każdej porze dnia i nocy. Zrobiłeś wiele złego, ale odpokutowałeś swoje winy...
Gryfonka postanowiła spróbować jeszcze raz, przysunęła się nieco bliżej niego i przytuliła go do siebie. Tym razem się nie wyrywał. Po chwili Emily poczuła jak coś mokrego spływa jej na sweterek. To były łzy. Jego łzy. Pogładziła go dłonią po plecach.
- Będzie lepiej... - wyszeptała.
Trwali tak przez kilka minut. Nie miała zamiaru go pospieszać wolała poczekać aż sam uzna że mu wystarczy i tak też się stało.Po kilku minutach odsunął się od niej. Czuła ze pomogła. Czuła się lepiej widząc że on także czuje się lepiej.
OdpowiedzUsuń- Dobranoc - powiedziała odchodząc z czystym sumieniem w stronę wieży Gryffindoru. Zawsze kiedy zrobiła kogoś coś dobrego czuła się taka szczęśliwa. Tym razem też tak było i z delikatnym uśmiechem na ustach płożyła się spać.
Emily obudziła się w wyśmienitym nastroju. Na dworze świeciło słońce, dziś miała mieć trening Quiddicha, a za chwile miała mieć dwie lekcje Eliksirów. Ubierając się i biorac prysznic przedyktowała o rok starszemu Puchonowi referat na OPCM. Will był jej przyjacielem, a to była stacja alarmowa. I ruszyła w podskokach do lochów.
OdpowiedzUsuńZajęła swoje ulubione miejsce na końcu klasy, po chwili wszedł Ian. Wyglądał o wiele lepiej niż wczoraj w nocy. Ten fakt niezmiernie ucieszył Emily.
- Cześć - odparła mu z pogodnym uśmiechem. Czuła że wszyscy się na nich patrząc z szokiem wymalowanym na twarzy, ale ona nie przejmowała się zbytnio zdaniem innych.
- Od zawsze mamy razem eliksiry? - zapytał marszcząc czoło.
Gryfonka roześmiała się, ale nie zdążyła odpowiedzieć, bo do klasy wszedł Slughorn. Mężczyzna zadał im jeden z bardziej skomplikowanych eliksirów, ale Emma nie martwiła się bo już pół roku temu próbowała go przyrządzić, więc była obeznana.
Zaczęła siekać drobno lawendę.
- Czyżbyś się czuł skrępowany w moim towarzystwie? - spytała z rozbawionym uśmiechem czując na sobie ciągłe spojrzenie chłopaka, ale nie oderwała wzroku od tego co kroiła.
Gryfonka prychnęła śmiechem gdy usłyszała jego słowa.
OdpowiedzUsuńWtedy obok ich biurka pojawił się Slughorn.
- Panie Blake, za kwadrans chce widzieć gotowy eliksir. I radzę by był wykonany w stu procentach poprawnie.
Szkoda się go zrobiło Gryfonce, ale wiedziała że nie może tego za niego zrobić. To by było oszustwo...
Patrzyła pełnym współczucia oczyma jak chłopak miota się próbując zrobić nadający się do czegokolwiek eliksir.
Emily westchnęła i złapała go za obie ręce.
- Uspokój się - nakazała patrząc mu prosto w oczy. - Dasz sobie radę.
Chłopak wydał jej się spokojniejszy, więc zabrała się za własny eliksir. Skończyła go spokojnie w czasie. Spojrzała na kociołek Iana. Eliksir wyglądał na nie najgorszy, ale chłopak musiał go kilka razy zaczynać od nowa, bo był nie skończony.
- No dobrze. To bierzmy się do sprawdzania - zakomunikował Slughorn,.
Emily dobrze wiedziała od kogo zacznie. Wpadła w panikę. Przecisnęła się przed Ianem przesuwając go do swojego kociołka, a sama stanęła przed jego.
[ Napisałam do Ciebie na gg, odnośnie tego naszego wątku :) Tam będzie łatwiej ustalić wszystko ;) ]
OdpowiedzUsuńJace
Chantelle zmrużyła oczy, kiedy Ian zaakcentował słowo pracy. Miała jakieś dziwne wrażenie, że jego intencje nie są zbytnio czyste. Postanowiła to jednak zignorować. Może jej się to tylko wydaje.
OdpowiedzUsuń- To jak, kiedy chcesz się spotkać? I gdzie? - upił trochę soku, a następnie uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
- To zależy - wzruszyła ramionami. Podparła głowę o obie ręce - Możemy znowu wykorzystać Pokój Życzeń, bądź wyjść na błonie. Jeżeli chcesz, znowu mogę przyjść do ciebie. Mówię, to zależy - widząc jego pytający wzrok wypuściła głośniej powietrze.
- Chodzi mi o to, co będziemy rysować - rzuciła obojętnie. Wyciągnęła rękę po jego pucharek. Znudzona dzisiejszym dniem upiła trochę płynu i odstawiła na miejsce.
Przy nim nie dbała o to, co robi. Nie patrzyła czy źle sobie o niej pomyśli. Było jej to obojętne. Mógł ją nawet nienawidzić i tak wiedziała, że będą się spotykali, bo nikt w Hogwarcie poświęcał tyle wolnego czasu i nie przykładał tyle serca do sztuki, co oni. Nikt też nie dorównywał ich talentom plastycznym. Można więc stwierdzić, że byli wyjątkowi.
[Ależ oczywiście, możemy ustalić. ;) I przepraszam, że się tak wtrącę, ale gdzieś przeczytałam, że Ian'a torturują, a muszę zaznaczyć, że Chan niestety coś o tym wie, więc coś możemy dodać :)]
Emily słysząc wściekłość Slughorna spojrzała przepraszająco na Iana, on patrzył tak samo na nią.
OdpowiedzUsuńGryfonka czuła że to jej wina. Mogła zrobić eliksir na dwa kociołki, ale nie.... jej zachciało się być uczciwą. Przeklęta gryffońska uczciwość!
Po zakończeniu lekcji oboje zostali w klasie. Emily spojrzała na rozzłoszczonego profesora błagalnym wzrokiem licząc na to że zlituje się nad nimi skoro jego ulubiona uczennica tak go o to prosi.
- Panie profesorze... - zaczęła ze skruchą w głosie. - Pognę zaznaczyć że to tylko i wyłącznie moja wina...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń- O czym ty do mnie mówisz? Myślisz że o niczym nie wiem? Przecież jeszcze jeden taki wybryk, a cię wyrzucą ze szkoły, albo w najlepszym wypadku oblejesz Eliksiry! - podniosła głos jak zwykle gdy była choć trochę zdenerwowana.
OdpowiedzUsuń- Moja opinia raczej nie uległaby zmianie. Uśmiechnęłabym się ładnie do Slughorna i napisałabym dodatkowy referat... A ty? Ty możesz wylecieć? czy do ciebie to nie dociera? - spytała trzymając go za ramiona i zmuszając tym samym żeby patrzył jej się w oczy - A ja na to nie pozwalam. Rozumiemy się? - spytała i nie czekając na odpowiedź zabrała swoją torbę i wyszła z klasy zostawiając Iana samego.
Emily nie wiedziała co o tej całej sprawie myśleć. Owszem, była na niego zła, ale za chwile jej przeszło, a Ian zdawał się ją do końca dnia unikać. Pomyślała że już się poczuł lepiej i znów zacznie się to samo... Wyzywanie Willa, sypianie z jej koleżankami... Nie było jej zbyt miło z tego powodu, ale cóż mogła poradzić? Jak widać tacy byli Ślizgoni...
OdpowiedzUsuń- Ej! Emily, coś taka markotna? - spytał Will ziugając przyjaciółkę w żebra.
- Tak jakoś - stwierdziła. - Mam po prostu gorszy dzień... Jutro będę się musiała stawić na szlabanie u Slughorna.
- Emilyyy! - zawołały dwie Gryfonki z jej rocznika podchodząc do niej roześmiane. Trzymały w dłoniach niewielki bukiet i kawałek pergaminu.
Wręczyły jej obie rzeczy.
- Nie wiedziałyśmy że ty też - zachichotały i poszły sobie gdzieś.
- Od kogo to? - spytał William marszcząc w zamyśleniu brwi.
- Skąd mam to wiedzieć? - spytała Emily otwierając pergamin i zaczynając czytać list.
Przemilczała dwa pierwsze pytania pozwalając mu mówić. Rysowała w wiosce, ale jedynie w herbaciarni. Wykonywała swoje ulubione portrety. Ludzie w tamtym miejscu najzwyczajniej nie zwracali uwagi na spoczywający na nich wzrok Chan. To odpowiadało dziewczynie, a ta cała atmosfera miłości nie przeszkadzała blondynce. W tym temacie to ona nie zwracała najmniejszej uwagi na dekoracje.
OdpowiedzUsuńGłos chłopaka był jakiś bardzo przejęty, dlatego Chantelle przekrzywiła głowę przyglądając się Ian'owi uważniej. Jeszcze ani razu nie widziała, żeby był aż tak chętny. Na cokolwiek. Ale mało go zna, więc była to następne zignorowana myśl w jej umyśle.
- Odpowiada - westchnęła. Przetarła twarz dłonią, a następnie wstała z miejsca. - Będę czekała na ciebie jutro przed wejściem do Hogsmeade.
- Smacznego - dopowiedziała odchodząc. Co prawda kończył już swój posiłek, ale kultury nigdy za wiele, nawet w stosunku do Ian'a.
Pora wypuszczania uczniów była zawsze ta sama. Dlatego zgodnie z zegarkiem wyruszyła ku sowiarni. Dziewczyna praktycznie nigdy nie używała drogi przez las, wolała przebyć ową drogę pod postacią sowy. Było szybciej i wygodniej. Zaklęcia z transmutacji również się przydawały, kiedy w grę wchodził przelot z przedmiotami. Kiedy doleciała do wejścia usiadła na jednej z pobliskiej gałęzi. Postanowiła przeczekać w ten sposób. Niestety większość tego dnia przesiedziała na drzewie, a złość, to mało powiedziane na uczucie Chan. Ian nie zjawił się zupełnie olewając sobie czekającą na niego dziewczynę. O dziwo przez resztę dnia, blondynka również go nie spotkała. Wiedziała jednak, że pierwsze, co zrobi gdy go zobaczy to użycie jakiegoś zaklęcia, Jakiegokolwiek, dla wyładowania emocji.
Światło z różdżki nie było zbytnio dobre do rysowania po nocach, ale zawsze lepsze to niż nic. Chan własnie siedziała na swoim łóżku. Miała zasłonięte wszystkie kotary wokół, a z jej trzynastocalowej różdżki tliło się światło. Szkicowała coś z pamięci, jakąś czaszkę z kwiatami. Cokolwiek, aby zająć czymś ręce. Od dobrego tygodnia próbowała znaleźć Ian'a, wygarnąć mu jego bezmyślność i to jakim jest człowiekiem. Jednak jego po prostu nie było. Przepadł jak kamień w wodę.
OdpowiedzUsuńRozmyślania blondynki przerwało ciche pukanie do drzwi. Dziewczyna podniosła głowę i zmarszczyła brwi. Nie wiedziała kto o tej porze może coś od nich chcieć. Reszta współlokatorek dawno już zasnęły po wyczerpującym dniu ćwiczeń z transmutacji, których Chantelle nie musiała wykonywać. Gryfonka odsunęła kotarę zabierając ze sobą swoją różdżkę. Powoli przeszła do drzwi i otworzyła je przemieszczając światło w kierunku postaci przed nią.
Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy: ukarać. Wszystko jednak jak, byle zapamiętał, że takich osób jak Chan się nie olewa. Jej twarz jednak zaraz się zmieniła. Ian wyglądał zupełnie inaczej. Gdzieniegdzie na twarzy miał sine plamy, jakieś zadrapania, które już zaschły. Z tego wszystkiego przejęły ją najbardziej oczy, zupełnie bez życia. Nie świeciły tym blaskiem dumnego z siebie Ślizgona. On jakby wygasły.
- Na Merlina - szepnęła dziewczyna, która o dziwo przejęła się. Zmrużyła oczy, zupełnie jakby nie wierzyła swojemu wzrokowi i słabemu światłu oświetlającemu twarz chłopakowi. Podeszła do niego bliżej i delikatnie ujęła jego policzki. Poprzekręcała jego głowę, by lepiej przyjrzeć się ranom i obiciom. - Ian, co ci się stało? - popatrzyła mu w oczy, ale zaraz złapała go za rękę i wprowadziła do dormitorium. Trudno, jakoś wytłumaczy dziewczynom obecność Ślizgona, jeżeli któraś z nich się obudzi. Wskazała mu pierwsze z prawej łóżko, które należało do niej. Było w idealnej pozycji, kiedy zasłoniła dwie kotary, doskonale osłaniały to, co działo się za nią. Blondynka zaczęła szukać jedną z książek, którą zakupił jej ojciec. Miała wszelkie wypisane zaklęcia na drobne rany. Jak najciszej umiała przeglądała cały kufer. W końcu znalazła upragnioną księgę i zaczęła przeszukiwać odpowiedni dział. Przeczytała przydatne zaklęcia i stanęła nad nim znowu łapiąc jego twarz w dłoń. - Coś ty robił?
Znowu miała mieszane uczucia, co do Ian'a. Z jednej strony była zła na niego za to, co zrobił owej Krukonce, z drugiej współczuła za to, co robiono jemu. Widziała właśnie jak wyglądał, a w dodatku sama wiedziała, jak Zaklęcie Crucio działa na umysł ludzki. W te wakacje czuła się dokładnie tak samo, tyle że jej dochodziły wyrzuty sumienia za siostrę.
OdpowiedzUsuńNa koniec opowiadania spuścił głowę pytając czy się gniewa. Chan zapomniała w ogóle o tym, że mieli się spotkać, że była na niego zła i miała mu wszystko wypomnieć. Po prostu przestała o tym myśleć. To w porównaniu do jego historii było zupełną błahostką, czymś zupełnie nieważnym. Zauważyła jak ściska oczy i odkręca głowę. Co więc musiało dziać się w Zakazanym Lesie, by doprowadzić Ian'a do takiego stanu?
Chan nie miała zamiaru zostawiać go samego, to najgorsze, co w takiej chwili można by było mu uczynić. Jednak też nie miała wielkiego pola do popisu. Dlatego właśnie pociągnęła go za rękaw w swoją stronę. Ręce zakręciła wokół jego szyi i mocno go ścisnęła. Przeniosła jedną dłoń trąc go delikatnie po plecach.
Zrobiła dokładnie to, czego sama potrzebowała po każdym Crucio. Wsparcia. Po prostu wsparcia od kogokolwiek. Ona jednak była zamykana sama, gdzieś w lochach. Było ciemno, a po ścianach niosły się krzyki jej rodziców, którzy torturowani byli na zmianę. Kuliła się wtedy w kącie i płakała ze swojej bezsilności na wszystko. W końcu jednak okazało się, że może dużo zmienić. Niestety pozbawiając przy tym najcenniejszej rzeczy Griet. Życia.
- Nie, nie gniewam się - powiedziała w końcu. Nie mogła nic więcej zrobić, ale jej zdaniem sam taki gest dużo dawał. Samotność jest najgorszą rzeczą na świecie.
- Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze, ale to, że bardzo dobrze cię rozumiem Ian - spojrzała smutno gdzieś przed siebie. Przypominała sobie własnie te momenty działania zaklęcia. Nigdy nie przypuszczałaby, że umysł może sprawiać taki ból - Mam nadzieję że nie, ale jeżeli jeszcze raz będą na tobie używali Cruciatusa, to myśl albo o najprzyjemniejszej chwili, o czymś co sprawia ci przyjemność, albo o kimś ważnym, kto nie sprawił ci przykrości - Odsunęła się od niego, by popatrzeć mu w oczy. Nie, to nie były te, które poznała. - Pomaga - dodała, a następnie popatrzyła na jego rany. Skrzywiła się delikatnie, a potem złapała różdżkę w rękę używając odpowiednich zaklęć, aby choć trochę polepszyć jego stan.
Blake w końcu postanowił się poddać. Nie zajęło mu to dużo czasu. Malfoy nie czuł współczucia. Nienawiść do Ian'a wypełniła go po brzegi. Nie widział poranionego i posiniaczonego ciała Ślizgona. Tyle razy był świadkiem, co więcej sam musiał torturować i mężczyzny i kobiety, by nie spotkało go to samo. Bycie Śmierciożercą było ogromną odpowiedzialnością.
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu szukał Blake'a po szkole chcąc mu oznajmić, że dzisiaj po raz pierwszy stanie twarzą w twarz z Voldemortem. Na inicjację było jeszcze za wcześnie. Każdy potencjalny kandydat od małego był szkolony, by mógł dostąpić tego zaszczytu.
W końcu udało mu się go znaleźć w Pokoju Wspólnym. Chłopak za bardzo zwracał na siebie uwagę swoją żałosną postawą. Trzymał ciągle spuszczoną w dół głowę. Bał się spojrzeć na Malfoy'a. Gdyby blondyn nie został mentorem Ian'a prawdopodobnie by to olał, niestety od niego zależało zadowolenie Czarnego Pana. Musiał go jak najlepiej przygotować do licznych testów.
- Masz jakieś wiadomości? - odezwał się do niego ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w podłogę. Jace milczał czekając, kiedy ten podniesie na niego wzrok. Blake był za słaby. Dziwne, że przeżył aż dwa dni w domku.
- No? - zachęcił go, czekając na odpowiedź. - Wiesz już o dacie mojego pierwszego spotkania? - spytał.
- Spójrz na mnie. - warknął czekając na jego ruch. Miał ochotę uderzyć go w twarz. Głownie za to, że robił wszystko, by ludzie uważali go za ofiarę losu. Czarny Pan nie będzie zadowolony... Oj nie będzie.
Jace
Wiedział, że brunet się boi. Wiedział, że drży na samą myśl, jakie okropieństwa czekają go na tej brutalnej i ciemnej drodze. Bardzo łatwo zatracić się w ciemności Czarnego Pana.
OdpowiedzUsuńMalfoy się zatracił.
Mimo, że Blake robił wszystko, by pokazać Jace'owi, że się nie boi, blondyn go przejrzał. Sam niegdyś był przerażony, gdy po raz pierwszy ujrzał twarz Voldemorta.
- O której godzinie mamy tam iść? - zapytał, krzyżując buntowniczo ręce. Prychnął pod nosem. To było wiadome, że o północy muszą się tam stawić. Wcześniej jednak Jace musiał mu przekazać jak ma się zachowywać, co mówić, nawet jakim wzrokiem miał patrzeć, by przeżyć. Nie wiedział czemu, ale chciał, żeby Ian zrozumiał jak ogromnym brzemieniem jest noszenie mrocznego znaku.
- O dwunastej mamy być na miejscu. - mruknął rozglądając się po Pokoju Wspólnym. Kilkoro Ślizgonów przyglądało im się bacznie obserwując bieg wydarzeń. Kiedy ich spojrzenia spotkały się z Malfoy'a od razu spuścili wzroki speszeni.
- Jeszcze raz usłyszę, że odzywasz się do mnie w ten sposób .. nie masz prawa mi rozkazywać! - warknął chłopak. Jace spojrzał się na niego z pogardą i chwycił go za koszulę przyciągając do siebie.
- Nie udawaj, że jesteś taki cwany, bo trafisz znowu do Twojego ulubionego miejsca w Zakazanym Lesie. - syknął mu w twarz po czym puścił go, by nie robić zamieszania.
- O jedenastej masz czekać w Pokoju Życzeń. Pamiętasz, w jakim pomieszczeniu byliśmy tam ostatnio? - mruknął lustrując go wzrokiem. Musiał mu przekazać parę ważnych rzeczy i miał szczerą nadzieję, że Blake weźmie je do siebie.
Jace
Chantelle nie była zbytnio przekonana, co do kontynuowania ich wspólnej pracy. Myślała, że będzie chciał odpocząć, on jednak był chętniejszy niż zwykle. Najwyraźniej potrzeba mu czasu spędzonym na czymś przyjemnym.
OdpowiedzUsuń- Jeżeli chcesz - stwierdziła. Wtedy chłopak przekręcił lewą rękę ukazując coś na kształt tatuażu. W rzeczywistości był to Mroczny Znak. Wypuściła powietrze z ust. Jakże zabawny wydawał się los. Śmierciożerca siedział tuż przy morderczyni w jednym z dormitoriów Gryffindoru.
Cokolwiek zrobił Ian, to zemsta owej Krukonki była duża. Wręcz podła. Chan była zdania, że nikt nigdy nie powinien decydować za drugiego człowieka. Szczególnie w takich sprawach, jakie wiązały się z Zaklęciami Niewybaczalnymi.
Ślizgon dalej mówił, gdy nagle złapał ją za rękę i lekko ścisnął. Chan zmarszczyła brwi. Była to dla niej dosyć dziwna sytuacja. Tydzień temu starała się jeszcze utrzymać jakikolwiek dystans, a tego dnia siedział na jej łóżku, w jej dormitorium. Ian uśmiechnął się do niej, ale gdyby nie wygięte usta nie przypisywałaby temu grymasowi pozytywnego przekazu. Jego oczy były zamglone, zupełnie jak za jakąś magiczną barierą. Nie pozwalała tym tęczówkom błyszczeć, ani cieszyć się. Potem podziękował i położył głowę na jej ramieniu. Czuła się niezręcznie i nie wiedziała, co zrobić. Wiedziała jedynie to, jak czuje się Blake i co może właśnie przeżywać. Przekręciła ponownie jego lewą rękę przyglądając się ciemnemu znakowi. Czaszka na samej górze ewidentnie miała złowrogi wyraz twarzy. Z ust wychodził jej wąż, który wił się wokół niej, gdzieś pod spodem, a na końcu znajdował się łeb z otwartym pyskiem. Nawet zęby były widoczne. Wyglądało to tak mrocznie i realistycznie, że Chan miała wrażenie, jakby gad miał zaraz wyjść z przedramienia Ślizgona. Zainteresowana przejechała delikatnie po czarnych liniach.
- A co w tym wyjątkowego, że robię to właśnie ja? - zapytała nadal przyglądając się Mrocznemu Znakowi. - I uwierz mi, doskonale wiem, ile znaczy wsparcie w takim momencie. Ja go nie otrzymałam, to może chociaż w taki sposób skorzystasz z naszej znajomości.
Jace udał się do Pokoju Życzeń znacznie wcześniej przed umówioną godziną.
OdpowiedzUsuńWolał czasami pobyć sam, niezdarnie tańczyć na granicy zła. Nawet stoczyć się na samo dno.
Czasami wolał to, niż czułość obcych rąk.
Był bardziej ludzki niż większość ludzi w tej szkole, czego nie dawał po sobie poznać. Pokazywanie uczuć było słabością, którą każdy mógł wykorzystać przeciwko niemu. Dlatego Voldemort tak go sobie przypodobał. Znał każdego Śmierciożercę na wylot. Lepiej niż samego siebie.
Malfoy siedział w wygodnym fotelu trzymając w ręce szklankę Ognistej. Wbił w nią wzrok i mieszał nieznacznie trunkiem przechylając szklankę na boki. Nie zwrócił nawet uwagi na Blake'a, który wszedł przez drzwi.
- Jestem już. Co takiego twoi Śmierciożercy kazali mi przekazać przed spotkaniem? - spytał. Uśmiechnął się pod nosem nie odrywając wzroku od szklanki. Wiedział, że chłopak zaakcentował słowo twoi. Nie chciał być przecież w szeregach Voldemorta. Jace miał zamiar podejść do całej sytuacji z wypracowaną profesjonalizacją. Odrzucił na bok myśli o okropnych rzeczach, które Ian popełnił. Spojrzał na niego z powagą w oczach mając nadzieję, że chłopak podejdzie do sprawy w taki sam sposób.
- Chcesz przeżyć? - spytał i wypił trunek do końca, po czym postawił szklankę na stoliku.
Jace
Emily czytając list ze słowa na słowo coraz bardziej się uśmiechała, a Will czytający go zza ramienia przyjaciółki coraz bardziej marszczył brwi.
OdpowiedzUsuń- To jakiś psychopata! - stwierdził z oburzeniem, jednak Emma już go nie słuchała. Podeszła do stolika Slytherinu i położyła dłoń na ramieniu Iana.
Odwrócił głowę, stając oko w oko z Emily.
Zrobił obojętną minę i z uśmiechem na ustach odezwał do dziewczyny:
- A ty co tu robisz?
- Kto jeszcze pisze listy, Blake? - spytała patrząc mu w oczy, a na jej ustach widniał ciepły pogodny uśmiech.
Gryfonka uśmiechnęła się do wychodzącego Ślizgona na odchodne.
OdpowiedzUsuń- Zwariowałaś? - spytał z wyrzutem Will, który nie wiadomo kiedy pojawił się obok młodszej o rok dziewczyny. - To Ślizgon - powiedział jakby to wszystko wyjaśniało. - I to z gatunku tych najgorszych. Już zapomniałaś jaki dla mnie był? Już zapomniałaś co on robi dziewczynom? Podrywa tak pierwszą lepszą.
Tego już Emily nie była w stanie zdzierżyć. Wszystko była w stanie przeboleć, ale nie nazywania jej tak.
- Ale ja nie jestem pierwszą lepszą, Will! - warknęła na niego zła. - Przecież z nim nie sypiam. Rozmawiam z nim... To że z tobą rozmawiam to znaczy że z tobą sypiam? Uspokuj się, bo stwarzasz problem tam gdzie go nie ma. Nie, nie zapomniałam co ci mówił i robił, ani o tym co mi opowiadały dziewczyny, ale, Will on mnie nawet nie podrywa! Po prosu mi podziękował bo mu pomogłam. Nie potrafisz tego pojąć? - spytała, a w jej bursztynowych oczach zabłysły łzy. Nie płakała bo było jej smutno. Emily zawsze płakała gdy była wściekła i z tą swoją wściekłością nie mogła sobie poradzić.
William widział tylko czerń i biel. Emily powoli zaczynała mieć go dość.
Wyszła szybkim krokiem z Wielkiej Sali nic sobie nie robiąc z tego że wszyscy w trójkę zrobili niezłe przedstawienie na oczach wszystkich uczniów.
Udała się bezpośrednio do wierzy Gryffindoru.
Myślała i myślała... Przez całą noc. Nie mogła spać, chodziła po korytarzach. Następnego dnia już wiedziała. Will miał rację. To był cały czas ten sam człowiek. Ten który go dręczył, ten który go poniżał, tek który wyżywał sie na sładszych, krzywdził bogu ducha winne naiwne dziewczyny... Taki był i żadna skrucha tego nie zmieni. William miał rację gdyby do Emily przyszedł sam Czarny Pan i okazał skruchę ona by mu zaufała. Była naiwna i tą swoją naiwnością momentami wręcz głupia. Zaślepiona często udawaną skruchą nie potrafiła odróżniać dobra od zła. Nienawidziła tego i chciała skończyć z byciem naiwną. Już, teraz zaraz.
OdpowiedzUsuńUdała się na szlaban, bo musiała. Najchętniej w ogóle nie patrzyłaby teraz na Iana.
Usiadła na podłodze przed klasą opierając się o ścianę. Po chwili pojawił się i Ślizgon z którym miała odbywać szlaban.
- Wszystko w porządku? - zapytał i stanął przy jej boku.
Emily milczała wpatrując się w ścianę naprzeciwko.
- Założę się, że ten twój przyjaciel, Will próbował cię do mnie zrazić, mam rację? Przypomniał ci o tym co robiłem jemu i innym uczniom tej szkoły?
Ian odwrócił głowę i dodał:
- Przecież wiesz, że traktuje cie jak przyjaciółkę .. nie chce nikogo więcej skrzywdzić.
Emily nie chciała odpowiadać.
Nagle drzwi klasy otworzyły się z hukiem i postawna sylwetka nauczyciela eliksirów zaprosiła ich do wejścia do środka.
Gryfonka zmusiła się by obdarzyć Slughorna uśmiechem i weszła do klasy.
Mężczyzna nakazał im wyczyścić kociołki bez używania magii przypominając Emily że ma z nim indywidualne zajęcia w przyszły wtorek i wyszedł zostawiając ich samych.
Emily wciąż milcząc szorowała swój kociołek.
Naprawdę nie rozumiał wrogości w głosie Ślizgona. Malfoy chciał mu pomóc, a ten jeszcze zachowywał się jak napuszony dzieciak.
OdpowiedzUsuńZaczął się bardzo poważnie zastanawiać nad radami, jakie chciał udzielić Blake'owi. Nie pragnął, by brunet był martwy. Chciał by cierpiał. Śmierć tylko zakończyłaby jego męczarnie. Uśmiechnął się cynicznie słuchając pełnych nadziei wrzasków Ślizgona.
- Dobra. Nie chcesz mojej pomocy po prostu stąd wyjdź. Nie będę się poświęcał dla jakiegoś idiotycznego szczeniaka. - mruknął nalewając kolejną szklankę Ognistej. Odpalił papierosa i położył nogi na stole otwierając książkę do Czarnej Magii.
Jace
[ wybacz, że tak krótko >.< ]
UsuńWłaśnie, co się działo tam Chan?
OdpowiedzUsuń- Wiesz, jeżeli jesteś zamknięty samotnie gdzieś w lochach, to trudno o jakiekolwiek wsparcie - odpowiedziała najspokojniej jak potrafiła. Te wydarzenia już nie wywoływały w niej tak mocnych emocji. Jeżeli jednak zaczynała opowiadać o wydarzeniach z wakacji, najtrudniej było przejść jej przez obraz torturowanych rodziców. To było gorsze, niż użycie Zaklęcia Niewybaczalnego na jej umyśle.
- Więc zrozum to, dlaczego właśnie ci pomagam. Bo cię rozumiem - kiwnęła głową.
Znowu przyjrzała mu się uważniej. Sine miejsca na twarzy dalej pozostawały na tym samym miejscu. Włosy Ian'a były w zupełnym nieładzie, dlatego też wyciągnęła rękę, by trochę je przeczesać. Przy okazji pozbyła się jakiś pozostałości po wizycie w lesie. Na czole widniała jeszcze jedna czerwona kreska, która teraz stała się widoczna. Dziewczyna złapała różdżkę i machnęła nią lekko. Rana zniknęła, ale oczy Chan nadal szukały jakiś zadrapań.
Naprawdę nie miała słów na to, co się z nim działo. To tak, jakby zgasiło się świecę. Światło w nim zgasło, zupełnie jak owa świeca. Nie miała słów na zachowanie Krukonki. I pomyśleć, że przynależą tam jedna z najbardziej wyuczonych uczniów w szkole. Okazuje się, że jest zupełnie odwrotnie. Skazując człowieka na takie męczarnie, popełnia się największą głupotę na świecie.
Niestety Chantelle popełniła jeszcze większą.
- Nie wiem, jak jeszcze mogę ci pomóc - szepnęła krzywiąc się trochę.
[ Dla ciebie James Potter :P A tak na poważnie z doświadczenia wiem, że sport łączy ludzi xD Masz coś konkretnego na oku? ^^ ]
OdpowiedzUsuńPotter
Kiedy wstał Ian i ona postąpiła w jego ślady. Powoli kierował się w stronę wyjścia zupełnie jakby nie miał siły, a i jego kończyny były okaleczone. Tej opcji dziewczyna nie wykluczała. Nie mogła ich jednak zniwelować, dopóki by ich nie ujrzała.
OdpowiedzUsuńPokiwała głową w odpowiedzi na jego pytanie. Zdawał się potrzebować jakiegoś miłego spędzonego czasu, a sztuka, jak i dla niej, była czymś ważnym w jego życiu.
- Dobranoc Chan. Dziękuję.
- Dobranoc - szepnęła za nim odprowadzając go wzrokiem. kiedy zniknął jej z oczu zamknęła drzwi od dormitorium i przyjrzała się sąsiednim łóżkom. Żadna ze współlokatorek nie przebudziła się przez czas ich rozmowy. To dobrze, bardzo dobrze. Rzuciła się na łóżko twarzą do pościeli. Nie wiedziała co mysleć, nie wiedziała co robić. Nic nie wiedziała, zupełnie nic.
Kolejnego dnia Chan ponownie nie mogła go znaleźć. Zaczynała się jeszcze bardziej obawiać, że coś mu się stało. Jednak chyba mogła być pewna, że go nie zabiją. To wywołałoby za duże podejrzenia, gdyby Ian nagle zniknął bez żadnych wieści.
I nagle w oczy rzuciły jej się ciemne włosy, zmęczona twarz jak i cała postura. Skrzywiła się ledwo zauważalnie i zmieniła kierunek, w którym szła. Przyłączyła się do niego, bo sam właśnie gdzieś zmierzał. Możliwe, że na następne zajęcia.
- Jak się czujesz? - zapytała trochę nieśmiało, ale nie uznawała tego pytania za głupie. Było na miejscu, odpowiednie.
- W ten weekend znowu jest otwarta droga do Hogsmeade, jeżeli chcesz możemy się tam wybrać.
[ Wymyślanie wątków to katorga :D Moje gumowe uszy wychwyciły, że Ian miał jakąś nieciekawą sytuację, więc może postanowił zabawić się w masochistę i po latać, pomimo zadanych obrażeń. I niefortunny pech chciał, że któraś z ran się otworzy, spadnie z miotły, a Potter będzie w pobliżu i zainterweniuje, bo mimo swojej arogancji, niechęci do Ślizgonów bla bla bla, ma dobre serduszko. ;) To mój pomysł. Jak się na to zapatrujesz? :D ]
OdpowiedzUsuńPotter
Koszmary. To coś, co śniło jej się każdego dnia. Nieważna jak sen się zaczynał, to zawsze kończył się tak samo. Ziemia pod nią zapadała się, ale zawsze zdążyła złapać się krawędzi nad przepaścią. Sama jednak nie mogła dać rady wspiąć się na równą powierzchnię. Nie było tam nikogo, kto mógłby jej pomóc. W końcu wycieńczone ręce nie dawały radę, a ona zostawała pochłonięta przez bezkresną czerń.
OdpowiedzUsuń- Na tym polega Crucio - stwierdziła smętnie. Była jednak przykładem, że takie tortury można przeżyć i nie stracić przy tym zmysłów. Jednak jakieś piętno zawsze zostaje na przykład w postaci koszmarów.
Zauważyła jak oczy błysnęły Ian'owi, kiedy zadała pytanie o ich wyjście. Najwidoczniej było to dla niego dobrą perspektywą spędzenia wolnego czasu. Zgodziła się na jego propozycję, a w pierwszy wolny dzień ruszyła na błonia. Okręcona szalikiem ściskała w dłoni potrzebne rzeczy. Chan miała nadzieję, że nic nie stało mu się przez minione dni i zjawi się w umówionym miejscu.
Było jej przykro z powodu nowych doświadczeń Ślizgona. Taka zemsta była dla niej wręcz chora. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, by dowiedzieć się trochę więcej o tym. Jednak bała się, że przez jej ciekawość chłopak może ucierpieć jeszcze bardziej.
[Jak widzę Fleur i Ian są na tym samym roku, co więcej oboje uczęszczają na ONMS, więc mogą spotkać się tam - i oczywiście już znać XD.
OdpowiedzUsuńNa Opiece uczniowie mogą w parach opiekować się hipogryfami i Ian zostanie sparowany z Fleur.
Jako że moja dziewczynka do łatwych panien nie należy, Ian może chcieć - lub nie - ją w jakiś sposób zdobyć, ale bardziej będzie ją odpychał niż przyciągał swoim zachowaniem.
Mogą się po czasie zakolegować. :) (Na coś więcej to jak uważasz.)
To na razie mój pomysł :)
Mam nadzieję, że nie aż tak wyświechtany :D]
Fleur Houx
[ Niee, Fleśka taka akurat nie jest. Nie narzuca się, ale można zrobić tak, że Ian jej się trochę podoba i będzie jej niezręcznie przy nim...Będzie bardziej "odpałowa" w jego towarzystwie niż zazwyczaj XD Może być? :3]
OdpowiedzUsuńF.H
[ Tsss...jeśli chodzi o początek to dopiero w piątek, bo wcześniej w tygodniu roboczym się nie wyrobię :( A to jeszcze dwa cięęęężkie dni...]
OdpowiedzUsuńF.H
Uśmiechnął się ironicznie. Zdawał sobie sprawę, że chłopak jest w tym wszystkim nowy, jednakże niektórych rzeczy łatwo mógł się najzwyczajniej w świecie domyślić.
OdpowiedzUsuń- Nie wiem co Czarnemu Panu siedzi w głowie. - mruknął przewracając oczyma i odkładając książkę okładką do góry, tak, by nie zgubić czytanej wcześniej strony.
Spojrzał na niego. Wydawał mu się taki zagubiony. Nie tyle co w sytuacji, co we własnym ciele. Nie potrafił zrozumieć po co taki słaby człowiek potrzebny jest Czarnemu Panu.
Zaciągnął się dymem tytoniowym i napił się trunku, po czym wrócił spowrotem do czytania lektury. Blake swoim aroganckim zachowaniem nie zasłużył na rady dotyczące zachowania, które wpłynęłyby na jego życie. Zresztą sam zaznaczył, że nie chce pomocy Malfoy'a.
Jace
Kiedy usłyszała swoje imię poderwała głowę do góry. Natrafiła na wzrok Ian'a, który oczekiwał na odpowiedź. Może i myślała nad pytaniami, które chciała mu zadać, ale z drugiej strony nie chciała go tym męczyć. Same te tortury wystarczały. Nie chciała mu przypominać, niech choć trochę nacieszy się przyjemniejszą dla niego chwilą.
OdpowiedzUsuń- Milczenie jest złotem, zapamiętaj - podniosła palec do góry i machnęła nim. Taka właśnie była jej zasada. Mało mówiła, bo więcej nie potrzebowała. Samotność pod tym względem była przepiękna.
- Może jakiś temat by się znalazł, ale jakoś trudno mi cokolwiek wymyślić - kopnęła jakiś kamyk na drodze przed sobą. Spuściła głowę, a jedna rękę wsadziła do kieszeni. Drugą mocno trzymała swoją torbę z przyborami.
- Nie będę pytała, co się dzieje w lesie, bo nawet nie chciałabym o tym słuchać - skrzywiła się.
[Wybacz, że tak mało ale jakoś nie mogłam wycisnąć z siebie więcej :C Następny odpis postaram się zrobić długi!]
Jim uwielbiał latać na miotle, ba, zaraz po Evans była to miłość jego życia. Zimny wiatr obejmujący jego zmarznięte policzki sprawiał, że żył. Gdy wzbijał się w powietrze zapominał o całym świecie, a na przestrzeni ostatnich kilku tygodni nazbierało się parę spraw, które chciał wrzucić przynajmniej na chwile z głowy. Słowo nawaliłem odbijało się od jednego do drugiego końca czaszki, zadając ból dwa razy dotkliwszy, niż ten, który pojawia się przy spotkaniu pierwszego stopnia z rozpędzonym tłuczkiem.
OdpowiedzUsuńW ramach treningu, rozrywki i poprawienia sobie humoru chciał się poświęcić i wypuścić z kieszeni złotego znicza, którego uprowadził ze skrzyni na drugim roku, ale rozległ się donośny huk i nici z przyjemności. Wrodzona ciekawość kazała mu natychmiast wystalkować źródło zamieszania. Pochylił się nad członem miotły i poszybował w kierunku, w którym rozległ się nieprzyjemny dźwięk.
Potter od dawna wiedział, że Ślizgoni nie grzeszyli zbyt wielką inteligencją, ale ten osobnik przeszedł samego siebie. Mógł się tylko domyślać, że właśnie zaliczył efektowny upadek z miotły.
Wylądował zgrabnie tuż obok rozłożonego na łopatki ciała i wypuścił głośno powietrze, z nadzieją, że delikwent nie utracił przytomności. Ni w ząb nie znał się na zaklęciach leczniczych, a metoda usta-usta była ciosem poniżej pasa. Co innego gdyby reanimacji potrzebowała pewna rudowłosa, kapryśna księżniczka albo inna dama w potrzebie.
Pochylił się nad nim i szturchnął go mało subtelnie.
— Ej, wstajemy, nie śpimy — zagrzmiał. T
Ten Ślizgon powinien zdecydowanie ogarnąć się życiowo. Był blady jak trup w kostnicy. I jeszcze te zamknięte oczy.
Na gacie Merlina, słowo daje, masz po prostu cuuuudowne wyczucie czasu, Potter, skarcił się w myślach.
Potter
Jak ona nie znosiła OPCM i lekcji, na których musiała sobie przypominać dzień, w którym Bella, jej pies rasy collie, wbiegł na tor, wołany przez ojca Aichy. Była już co prawda starym psem, ale za to pierwszym, jaki Aicha miała na własność. To ona z nim się wychowała i bawiła… A potem widziała, jak odcięty łeb toczy się po trawniku, z pustymi, otwartymi oczami i lekko uchylonym pyskiem. Nie wiedziała, czy wtedy płakać, czy krzyczeć. Ojciec na darmo próbował zasłonić jej oczy przed tym widokiem. Koszmary senne prześladowały ją jeszcze przez dobry miesiąc.
OdpowiedzUsuńAle nauczyciel nie rozumiał tego. Nawet nie pytał. Nie próbował zrozumieć. Więc nie chciał najwidoczniej wiedzieć. Nie chciał zrozumieć. A ona… była sama na lodzie obrony przed czarną magią. Słyszała, jak każe wyprowadzić ją z sali lekcyjnej. Ktoś wziął ją pod ramię i wywlekł z klasy, podczas gdy w tle słychać było jeszcze śmiechy Ślizgonów. Gdy wróciła do rzeczywistości, zobaczyła przed sobą jednego z nich. Pokręciła szybko głową i spojrzała krytycznie na papieros Blake’a. Aicha nie mogła wdychać dymu. Zaraz kasłała i się krztusiła.
- Zawsze masz tak ironiczny uśmieszek, gdy proponujesz komuś pomoc? – zapytała, krzyżując ręce na nie aż tak wielkim biuście. – Tak on zdecydowanie przekonuje mnie, że masz wobec mnie szczere intencje i naprawdę chcesz mi pomóc, nie jeszcze bardziej upokorzyć.
Dziewczyna podeszła powoli do niego. Była oburzona. Tym uczuciem starała się zmazać poczucie wstydu i zażenowania z lekcji. Tak, jak pouczał ją kiedyś dobry kolega. Aicha była bezradna wobec nauczycieli, bo czuła respekt, ale nie musiała przecież wobec uczniów.
- Następnym razem, jak zaproponujesz dziewczynie pomoc, postaraj się być bardziej przekonujący, nawet jeśli będziesz kłamał. Bo moja odpowiedź brzmi: nie. Nie chcę twojej pomocy, bo ci nie ufam. I nawet w jednym calu nie wzbudzasz we mnie zaufania.
Odwróciła się na pięcie i oddaliła do okna, byleby tylko uniknąć dymu papierosowego. Odsłoniłaby kolejną słabość. A na dziś już raczej wystarczy.
Aicha Bell
[Możemy pisać z obiema moimi postaciami. ;) Jeśli masz pomysł, to zapraszam.]
OdpowiedzUsuńAicha Bell | Lily Evans
[ W gwoli ścisłości, Potter jest ścigającym, nie ugania się za złotem :D ]
OdpowiedzUsuńJim odetchnął z ulgą, gdy ślizgon przestał udawać trupa, a jego twarz nabrała kolorów. Przynajmniej jeden problem z głowy; nie będzie musiał z dobroci serca przetransportowywać go do Skrzydła Szpitalnego i tłumaczyć pielęgniarce, dlaczego delikwent wygląda gorzej niż źle.
Potter przypatrywał mu się jak atrakcji turystycznej w muzeum miotlarskim, unosząc do góry brew. Jakim trzeba być tukiem, aby przy takich warunkach pogodowych zaliczyć glebę? Śnieg nie padał. Wiatr nie wiał zbyt silno. Nic tylko latać, latać i latać. Ślizgon, jak nic, musiał być specjalnie uzdolniony! Rogacz jeszcze nigdy nie spadł z miotły (nie wliczając pierwszego meczu w trzeciej klasie, kiedy na własną odpowiedzialność zbagatelizował lecący w niego tłuczek) nie zależnie od tego, jak bardzo źle się czuł. Miał wrażenie, że miotła stanowiła dla niego dodatkową parę nóg i rąk. Była tak doskonale zgrana z jego ciałem, że za każdym razem, gdy kończył się mecz, czuł lekki zawód, że to już koniec.
Nie mógł powstrzymać niekontrolowanego chichotu, który wydostał się z jego gardła, gdy połapał się kim była ofiara swojej głupoty. No proszę bardzo, kto by pomyślał, że obrońca ślizgonów mógłby zaliczyć taką wpadkę tuż przed zbliżającym się sezonem? Czyżby kondycja już nie ta?
— Przykro mi, Blake, dzień dobroci dla ślizgonów nie istnieje — odparł rozbawiony. Jego groźba nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Wręcz przeciwnie. Aż miał ochotę puścić soczystą ploteczkę, że obrońca Slytherinu przejawia zniżkową tendencje swojej formy i najprawdopodobniej w nadchodzącym sezonie posłuży się drużynie jako dodatkowy tłuczek, bo przecież „zakazy” są po to, aby je łamać. Z drugiej zaś strony może lepiej zostawić ślizgonów w błogiej nieświadomości, że ich kompletna drużyna, nie jest już taka kompletna, jak mi się wydaje i poczekać aż dojdą do takiego błyskotliwego wniosku podczas treningu? Ale przecież Ian logiczniej rzecz biorąc nie stanowił dla Pottera żadnego zagrożenia, co najwyższej subtelną przeszkodę. Przecież tyle razy przecisnął kafel przez luki w jego obronie, że aż brakowało palców w obu dłoniach, aby zliczyć. Jim, zasady fair play przede wszystkim, przecież nie chcesz stać się wredną jaszczurką wylegującą się na słońcu. A może wężem? Nieważne. .
— A na przyszłość zapamiętaj, że słowo „proszę” nie jest Zaklęciem Niewybaczalnym i można go używać ile dusza zapragnie — dodał pouczającym głosem, naśladując doskonale swoją matkę, która miała tendencje do tłumaczenia mu wszystkiego, jak nierozgarniętemu dzieciakowi.
Zacisnął dłoń na swojej miotle. Teraz mógł wracać do błogiego lenistwa w akompaniamencie szumiącego wiatru w uszach.
Potter nie przypuszczał, że pogłoski o feralnym upadku Ślizgona rozpowszechnią się po zamku jak wyjątkowo złośliwy wirus grypy. Ale zapomniał o jednym ważnym szczególe — droga pantoflowa w Hogwarcie była bardziej rozwinięta niż nie jeden szanujący się wydział w Ministerstwie Magii. Następnego ranka każdy, niezależnie od płci, wieku, pochodzenia i domu, wiedział o tym, że obrońca Slytherinu nie nadaje się na swoją pozycję i cudem otrzymuje równowagę na miotle. Ale oczywiście wersja wydarzeń przedstawiona przez Jima została tak ostro zmodyfikowana, że krążyły co najmniej cztery wersje wydarzeń, a każda gorsza od drugiej.
OdpowiedzUsuńRogacz spodziewał się, że Ian prędzej czy później zaszczyci go swoją obecnością, ale nie przepuszczał, że to „prędzej” nastąpi już, teraz, w tej chwili. Potter nie uważał twarz Blake za atrakcyjną i nie chciał jej oglądać w trakcie śniadaniu, ale nie trudno było się domyśleć, że uszkodzona duma tego pana była większa niż jego dom i dormitorium razem wzięte.
— Blake, spóźniłeś się, mam naprawdę napięty grafik — zaśmiał się Potter.
Ślizgon wyglądał jak bomba, w każdym momencie gotowa do eksplozji. To sprawiało, że Jim miał jeszcze większą frajdę. Ale nie miał zamiaru udowadniać przed całym światem, że jest lepszy niż jego kontuzjowany rywal, który bynajmniej nie wyglądał tak, jakby doszedł już do siebie.
Jutro wieczorem był zmuszony odkiblować szlaban za ubiegły tydzień i wiedział, że Minerwa na pewno nie da mu spokojnie spać póki nie wstawi o równej piątej przed Skrzydłem Szpitalnym.
— Ale jak to mówią, co się odwlecze, to nie uciecze — zapewnił, nie mogąc powstrzymać rozbawienia. — Co prawda nie udzielam prywatnych korepetycji, ale konsultacje w sprawię latania możesz zaczerpnąć u mnie we wtorki i czwartki podczas oficjalnych treningów Gryffindoru. W drodze wyjątku przyjmę cię bez kolejki — zaoferował łaskawie. — Chcesz wizytówkę z dołączoną mapą czy trafisz na stadion sam? — zapytał ironicznie.
Jeśli Ian chciał mu coś udowodnić, niech zrobi do podczas najbliższego meczu, który odbędzie się pomiędzy Gryffindorem a Slytherinem. Potter nie miał zamiaru bawić się w gierki z skonfundowanym emocjonalnie Ślizgonem, nie mogącym pozbierać się po upadku.
Potter
[ noooo :D ]
Chan idąc wraz ze Ślizgonem nie miała pojęcia dokąd mają się udać. Nie miała przyzwyczajenia wychodzić na plener do Hogsmeade. Zabierała szkicownik tylko do herbaciarni, to było jedyne miejsce w wiosce, które ujrzało szkicownik dziewczyny. Szła za Ian'em dopóki ten nie zatrzymał się i zadał pytanie, które sama miała na końcu języka. Wzruszyła ramionami rozglądając się dookoła i szukając czegoś charakterystycznego.
OdpowiedzUsuńWtedy padła propozycja. Blondynka popatrzyła ze zwątpieniem na chłopaka i analizowała pomysł. Wrzeszcząca Chata była bardzo niezwykłym budynkiem. Na pewno ciekawym i idealnym do szkicowania.
Było jednak jedno ale, które powstrzymywało Chan od podjęcia na szybko decyzji. Nie chciała, by Ian'owi w trakcie ich spotkania przypominały się sceny z Zakazanego Lasu. Nie taki był cel ich spotkania.
Swoją drogą pierwszy raz słyszała o jakimś domku w lesie. Przelatywała tamtędy każdą drogę do świata mugolskiego po zapas papierosów. Jednak nie natknęła się przez ten cały czas na jakiekolwiek zabudowanie. To miejsce było dla Chan dzikim niezdobytym przez człowieka terenem. Pomysł nie przemawiał zbytnio do dziewczyny.
W końcu kiwnęła głową akceptując propozycję. gdyby nie to, że po prostu innej nie miała, to zostawała jedynie ta chata. Kiedy doszli do niej Chan zaczynała zwalniać. Przyglądała się strzelistemu, podupadłemu budynkowi. Wszystkie okna były zabite deskami, które nie przepuszczała żadnego ciekawskiego oka. Gryfoka zawsze była ciekawa, co znajduje się w środku. Nie ryzykowała jednak i nigdy nie poszła tam sama. W końcu ocknęła się ze swojego zamyślenie i ruszyła dalej za chłopakiem.
Aicha obróciła się powoli w jego stronę ze zmarszczonym czołem, słuchając jego słów. W ręku nie miał już papierosa, więc prawdopodobieństwo, że zacznie się przy nim krztusić, drastycznie zmalało. Na jej szczęście. I zapewne na jego – ktoś mógłby się tym kaszlem zainteresować i odkryć przy okazji, że Ślizgon pali. Aicha mijała już na swojej drodze wiele przypadków łamania regulaminu – na przykład kiedyś chłopaka na wieży astronomicznej, na którą udawała się bardzo często po otrzymaniu pisemnej zgody od nauczycielki. Mogła sprawić, że by miał kłopoty, a jednak wolała problem zignorować. Nie wiedziała, czy to było dobre. Na pewno solidarne.
OdpowiedzUsuń- Widzisz? –spytała nagle, krzyżując po raz kolejny ramiona pod biustem. – Jeszcze trochę poćwiczysz i nieironiczny ton będzie całkiem pasował do twojej natury. Może więcej dziewczyn cię polubi.
Aicha kojarzyła Blake’a z kilku informacji zasłyszanych przypadkowo od dziewcząt szlochających na ramionach swoich przyjaciółek w damskich łazienkach. Nie uważała ich za gorsze, nie tak dawno sama wylewała potoki łez przez chłopaka, póki nie zerwała nim brutalnie kontaktu. Nie było ważne, że był to jej przyjaciel od… zawsze. Westchnęła głęboko.
- Zgoda. Z nadzieją, że będziesz jednak milszy dla mnie. To, że Obrona jest łatwa dla ciebie, nie znaczy, że dla mnie będzie taka sama. Mogłabym argumentować to dalej, ale masz rację, trzeba wrócić na szczątek tej lekcji. Na moje nieszczęście.
Bell obróciła się na pięcie, zamknęła oczy, wzięła trzy głębokie wdechy ustami i z powrotem weszła do sali lekcyjnej. Na resztę czekającego ją piekła.
Aicha Bell | Lily Evans
[Wybacz, że to piszę, ale po takiej reklamie, że będę 'taki sam jak nauczyciel' Aicha na pewno nie zjawi się na tych wciśniętych w zasadzie korkach, a poszuka sobie kogoś innego, bardziej przyjaznego. Ponadto, powątpiewam, że wyśmiewając się z Aichy, jak to robi pan profesor, ona czegokolwiek się nauczy - wręcz przeciwnie, jeszcze może rzucić na niego w nerwach jakiś urok. Wybacz, ale sama nie chciałabyś, jakby na korepetycjach z matmy facet zarzucił Ci, że jesteś beztalenciem i nic nie potrafisz.]
OdpowiedzUsuńAicha Bell
[Ach, to wybacz moje oburzenie, zaraz Ci odpiszę ;3]
OdpowiedzUsuńAicha Bell
Potter nie przejął się tragedią Blake'a, a jego pojawienie na treningu Gryfonów zinterpretował bardzo gryfońsko. Czyżby strach go obleciał i przyszedł przeanalizować swoje szanse na wygraną?
OdpowiedzUsuńJim nie sądził, że Ian w ogóle przyjmie jego zaproszenie. Z góry założył, że ślizgońska duma mu na to nie pozwoli. A to ci niespodzianka! Rzecz jasna bardzo pozytywna, bo przecież Rogacz był stworzony po to, aby się popisywać i nie omieszkał tego nie zrobić i tym razem, zwłaszcza, że na podium zleciała się stała grupka obserwatorów, w większości zdominowana przez płeć piękną.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy kolejny kafel ominął obrońcę i przeleciał przez środkową obręcz. Uśmiechnął, ale jednocześnie poczuł niepojętą trwogę. Drużyna Gryfonów w tym roku musiała być po prostu nie do pokonania i żadne „ale” nie wchodziło w grę. Chciał utrzymać jej dobrą passę i znakomitą kondycję całej drużyny, zwłaszcza, że Puchar Domów na razie pozostawał w rękach Krukonów.
Skończywszy trening z szatni wyszedł jako ostatni. Musiał zadbać o porządek i dopilnować wyłączenia świateł, ewentualnie szepnąć parę słówek do poszczególnych graczy swojej drużyny. Nie spodziewał, że się, że Ian zachce na niego zaczekać, ale niestety Ślizgon oddelegował się szybciej niż James zdążył otworzyć usta,
Wykrzywił usta w pogardliwym uśmiech. A więc mógł liczyć na zaciętą rywalizację, mając nadzieje, że tym razem Ślizgoni nie posunął się do brudnych zagrań. Potter propagował uczciwą grę i wymagał tego od pozostałych trzech domów, ale każdy mieszkaniec zamku zdawał sobie sprawę, że Ślizgoną daleko było do pełnej, bezapelacyjnej uczciwości.
[ I co teraz, opisujemy mecz? :D Jakoś szczególnie nie mam na to ochoty, zwłaszcza że będziemy musiały posłużyć się randomami, a ja nie lubię sterować innymi postaciami :D ]
Potter
[ Dziękuję, dobry człowieku :D ]
OdpowiedzUsuńJim nie miał zamiaru zdejmować peleryny niewidki. Planowo wyszedł z rozszalałego Pokoju Wspólnego tylko na kilka minut, chcąc na własne oczy zobaczyć minę Iana, który albo stchórzył i podesłał McGongall banalny pretekst zwalniający go z meczu, albo naprawdę był skończonym kretynem i dzień przed meczem postanowił wyjść z siebie i poczęstować swoich prześladowców oszołamiaczami. Jim mógł mu tylko pogratulować wyczucia czasu. Nawet on znał pewne granice, a hasło: :nie wychylaj się przed meczem” było mu znane aż za dobrze. Nie miał wątpliwości, że prefekci Slytherinu szukali tylko powodu, aby nie pozwolić mu wziąć udziału w kolejnej rozgrywce, dlatego trzymał się na baczności. A teraz był w stanie prawdziwej euforii. Gryffindor wygrał, miażdżąc Slytherin niesamowitą przewagą, mimo że to ich szukający złapał złotego zniczka, gwarantując im miękkie lądowanie na trzeciej pozycji w tabeli. Rogacz uważał to za czysty fart, ale wolałby gdyby jednak został wystawiony do gry główny skład drużyny przeciwników. Ale na głupotę przecież nie ma skutecznego lekarstwa.
Na widok uciemiężonego przez życie Iana nie mógł się nie roześmiać. Wyglądał jak zbity pies, przeżywający późny okres starości. Gdy wpadł na zbiorę, miarka się przebrała. Potter nie byłby sobą, gdyby się nie odezwał.
— No Blake, nie sądziłem, że dasz nogę po tym jak prosto w twarz wyzwałeś mnie na pojedynek — rzucił z pogardliwym uśmiechem wymalowanym na ustach, niewidocznym dla badawczego spojrzenia Ślizgona.
Był trochę rozczarowany postawą chłopaka. Opcja, że nie pojawi się na meczu nie przeszła mu nawet przez myśli, do momentu, gdy nie stała się faktem dokonanym. Sądził bowiem, że Ian był tak zdeterminowany, że chciał wygrać za wszelką cenę i pokazać kto rządzi na boisku, i przy okazji wyzbyć się nieprzyjemnych plotek, które krążyły po Hogwarcie szturmem, zadając niesamowity cios nie tylko samemu Blake’owi, ale także jego drużnie. Potter nie miał teraz żadnych wątpliwości, że pogłoski o braku kondycji obrońcy wzrosną na sile, nie bacząc na jakiekolwiek wytłumaczenia z jego strony.
Potter
— Jasne, jasne — zachichotał Jim. Stał centralnie na środku korytarza. Drżał ze śmiechu, kompletnie go nie kontrolując. Śmiech odbijał się gromkim echem od zimnych i pustych ścian lochów. Nie dbał o ciszę, a mina Ślizgona była tego warta.
OdpowiedzUsuńIan wyglądał jak zagubiony dzieciak, szukający rozpaczliwie drogi do domu. Widział doskonale, jak Ślizgon prześlizguje spojrzeniem po ścianach, szukając jego sylwetki przyczajonej w mroku.
— Zostanę przy swoim — stwierdził z rozbawieniem po wysłuchanie tego, co Blake miał do powiedzenia. Rogacz był przekonany, że tylko winni się tłumaczą, ale w tym wypadku mógł uznać wyjaśnienie swojego "kolegi" za bardzo prawdopodobne. Na McGongall nie było mocnych. Była tak sztywna i wierna zasadom, że głowa mała. Jim znał to z własnego doświadczenia. Tyle razy przerabiał jej złość, że aż trudno było zliczyć te wszystkie szlabany odbywające się pod jej czujnym okiem. Był stałym bywalcem w jej gabinecie. Śnił mu się po nocach. Znał go na wylot, jak własną kieszeń. A warto wspomnieć, że przecież Ślizgonów nigdy nie cechowała godna do pozazdroszczenia inteligencja. Byli wybuchowi i dumni jak stąd do końca świata. Nie mogli przepuścić nadarzającej się okazji, aby pokazać na co ich stać.
— Kto powiedział, że jestem sam? — zapytał, unosząc sugestywnie brew. Oczywiście blefował, ale skąd mógł wiedzieć o tym pochłonięty swoją tragedią, skacowany emocjonalnie Blake? Znikąd. Mógł tylko snuć bezpodstawne domysły. — A gdybym ci powiedział, co kombinuję, to nie byłoby niespodzianki — dodał, podkreślając słowo "niespodzianki". — Więc sam rozumiesz, że dyskrecja w tym przypadku jest jak najbardziej wskazana.
Jim tak naprawdę pierwszy raz od dłuższego czasu nic nie kombinował, ale jak to wyjaśnić przedstawicielowi zielonej plagi? Nijak. Wiedział, że racjonalne argumenty nie przemówią mu do rozumu.
Potter
- Wieczór to pojęcie względne – powiedziała za nim, chociaż wiedziała, że się już nie odwróci. Może nawet nie usłyszał. Nie obchodziło jej to. Po prostu poszła na kolejne lekcje, na których w końcu mogła odetchnąć.
OdpowiedzUsuńDalej dzień płynął szybciej – od obiadu w Wielkiej Sali nie zorientowała się, jak szła już z biblioteki z torbą pełną książek potrzebnych do pracy domowej, na kolację. Wolała ogarnąć się z zadaniami nieco wcześniej. Przysiadła obok swojej jasnowłosej przyjaciółki i wzięła dwa tosty. Tyle jej powinno starczyć.
Nie mogła powiedzieć, że bardzo się jej spieszyło. Zachęcenie pana Blake’a, że będzie „taki sam jak Twój ulubiony nauczyciel” sprawiło, że dostawała białej gorączki. Wcale nie miała ochoty tam iść. Tym bardziej, gdy brała pod uwagę fakt, że Ślizgona nie lubiła. I zdawało jej się, że go nie polubi po dzisiejszym wieczorze. Ale jemu to akurat zwisało. Tym lepiej – pomoże jej i wszelki słuch po ich genialnej znajomości zaginie.
Wróciła do dormitorium, gdzie rzuciła na łóżko książki do pracy domowej. Wzięła podręcznik do OPCM, bo nie wiedziała, co jej się może przydać, różdżkę i wyszła, nie mówiąc nic nikomu. Nie spieszyło jej się. Nie miała zamiaru czekać. Tym bardziej, że on nie podał określonej godziny. Wkrótce już dostrzegła miejsce, na które miała dotrzeć, wedle obietnicy.
Aicha Bell | Lily Evans
Miejsce ciekawe, ale Chantelle dalej nie była pewna, co do słuszności pomysłu. Chłopak jednak rozłożył się rozkładając swoje przybory do rysowania. Dziewczyna więc westchnęła i postąpiła w jego ślady. Jej zdaniem powinni znaleźć zupełnie inne miejsce, szczególnie jeżeli ten budynek przywołuje mu złe wspomnienia. Ten jednak jakby się uparł. Popatrzyła raz jeszcze na niego niepewnie, ale Ian zawzięcie szkicował już zarys budynku. Chan popatrzyła na swoją pustą kartkę i na Wrzeszczącą Chatę. Budynek swoje już przeszedł teraz jedynie sprawiał wrażenie, jakby chciał dalej żyć. Nikt jednak nie miał ochoty przywrócić go do jego dawnej świetności. Gdyby nie te wszystkie zniszczone fragmenty, po odnowieniu byłby pięknym domem, w którym nie jeden czarodziej miałby marzenie zamieszkać. Jednak de zabite okna deskami, pozdzierane farby, które płatami zwisały ze ścian odstraszały mieszkańców. Dziewczyna była też niesamowicie ciekawa wnętrza chatki. Zastanawiała się nad tym, czy może w środku meble zostały w nienaruszonym stanie. Może wszystkie sprzęty pokrył siwy kurz, który wystarczyło zdmuchnąć, by ukazać cały urok pomieszczeń. Jakże pięknie mogło być wnętrze Wrzeszczącej Chaty.
OdpowiedzUsuńPo dłuższym czasie, kiedy dziewczyna kończyła swój rysunek usłyszała wyrywanie kartki. Poderwała natychmiast głowę, zauważając mroczny rysunek. Jedynie, co zdążyła zauważyć to ciemny las, jakieś postacie i czaszka na niebie. Znak górujący nad domkiem przypominał ten, który Ian miał na ręku. Ramiona Chan trochę opadły, kiedy wzrok chłopaka spoczął na jej oczach. Chciał ukryć rysunek, chciał żeby go nie zobaczyła. Cóż. średnio mu się to udało.
- Pokaż - rzekła łagodnie, po czym przechyliła się w jego kierunku i wyciągnęła rękę chcąc dotrzeć nią do szkicu - proszę, daj mi go.
Może nie chciała słuchać, jago opowieści o tym, co dokładnie dzieje się w Zakazanym Lesie, ale była ciekawa tego, co narysował. Chociaż w ten sposób mogła sobie lepiej wyobrazić to, co przeżywa Ślizgon.
Kiedy dostała rysunek do ręki trochę posmutniała. Jeżeli narysował to bez namysłu, to oznacza, że tylko to krążyło mu po głowie. Potrzebował więc czegoś, co odciągnie jego myśli na inny tor. Jakieś o wiele przyjemniejsze wspomnienia wręcz domagały się, by wtłoczyć je do głowy Ian'a. Chan nie wiedziała jednak co może go przenieść w lepszy świat. Nie wyrzuciła rysunku. Włożyła go do swojego szkicownika, by zachował się. Może kiedyś pokaże mu, że podołał tym wszystkim torturom i żeby zdał sobie sprawę z tego jak silnym był człowiekiem.
OdpowiedzUsuńW spokoju słuchała jego wypowiedzi patrząc na niego. Jednak odkręcił się do niej tyłem. Najprawdopodobniej przez swój lekko załamany głos. Nie chciał pokazać dziewczynie, że ma chwile słabości, jednak trudno oszukać kogoś, kto przeżywał to samo.
- Nie powinieneś zapominać. Może to sprawi, że będziesz lepszym człowiekiem, Ian - wstała i z każdym zdaniem przybliżała się do niego - i nikt ci nie powiedział, że jesteś bezwartościowy. Kretynem może i tak, ale każdy ma swoje wady - powiedziała lekko, chcąc choć trochę podnieść go na duchu. Na propozycję kiwnęła głową, po czym westchnęła i po prostu go przytuliła. Jej wsparcie, to jedyna rzecz, którą mogła mu teraz ofiarować.
- Dużo ich tam jest? - zapytała nagle. Gdyby była to tylko garstka śmierciożerców, to może przekradłaby się do Zakazanego Lasu i pomogła Ian'owi. Jakkolwiek, byle nie musiała ponownie widzieć jego wygasłych oczu.
Cierpliwie czekała na jego odpowiedź. Domyślała się, że trudno było rozróżnić śmierciożerców, którzy mieli na twarzach całkiem podobne maski. Dlatego szła obok Ian'a, podążając za jego krokami. To on w tej chwili prowadził. Nie wiedziała, czy w zamyśleniu, czy specjalnie, ale trafili do Herbaciarni u pani Puddifoot. Większość uczniów traktowała to jako miejsce randek i spotkań zakochanych, ale nie Chan. Dla niej była to po prostu jedna z lepszych miejsc, gdzie można był spędzić trochę czasu. To tutaj przez te wszystkie lata wyrobiła sobie umiejętność portretowania. Ludzie w kawiarni nie zwracali na nią uwagi. I dobrze, nie mieli.
OdpowiedzUsuńCzterech śmierciożerców. To niezbyt duża liczba, ale ona sama na grupkę doświadczonych czarnomagików to niezbyt dobra kalkulacja. Chociaż jej przewagę mogła zwiększyć animizacja. Sowa w Zakazanym Lesie to zupełnie normalny widok.
Z przemyśleń wyrwało ją pytanie Ślizgona. Z nicości przeniosła wzrok na chłopaka i mruknęła.
- Pomyśl nad tym, w jakim jestem domu i przypomnij sobie cechy, które Tiara Przydziału bierze pod uwagę - nie powiedziała wprost o swoim pomyśle, bo wiedziała doskonale, że chłopak zacznie jej to odradzać. Jednak ona nie miała nic do stracenia, a jeżeli może przez to komuś pomóc, to zawsze była na to chętna. Chan złapała kubek herbaty w obie dłonie, ale zanim upiła łyk wciągnęła zapach świeżo sparzonych liści. W pomieszczeniu tym zawsze było parno i ciepło. Jednak blondynka uwielbiała to miejsce najbardziej ze wszystkich w Hogsmeade. W końcu dmuchnęła lekko w powierzchnię cieczy i przechyliła w swoją stronę.
[Cześć :) Jest ochota na wątek? Z początku myślałam nad wątkiem z Arianą, ale nie mam kompletnie pomysłu na to :/ ]
OdpowiedzUsuń[ To jak coś wymyślę to wbiję :) ]
OdpowiedzUsuńSpokój i opanowanie, to dwie rzeczy dzięki którym Chan potrafiła górować nad innymi. Ludzie mogli na nią krzyczeć godzinami, a ona potrafiła przemilczeć cały owy wybuch i na koniec dodać jakiś zdanie, które w ogóle nie było na temat.
OdpowiedzUsuńDlatego właśnie, kiedy Ian próbował jej coś przetłumaczyć poprzez krzyk, ona po prostu popijała herbatę nie zwracając najmniejszej uwagi na Ślizgona. Słuchała jednak każdego słowa, jakie wypowiedział.
Napój rozgrzewał ją od środka powodując przyjemne uczucie, które rozlewało się po całej długości przełyku. Para unosiła się nad cieczą tworząc malutkie wiry, spowodowane przez powietrze w herbaciarni. Jej chudość pozwoliła jej na zmieszczenie swoich nóg na krześle, to też skrzyżowała je siedząc po turecku. Ciepły kubek ogrzewał także jej ręce, które od zawsze były zimne niezależnie od pory roku.
Ian nie rozumiał. Dla Gryfonów najważniejszy był drugi człowiek, a nie on. Zupełnie inaczej niż w Slytherinie. W końcu chłopak pochylił się nad nią, tak że ich twarze były tuż przy sobie. Zdążyła się już przyzwyczaić, że często tak robił, dlatego nie przeszkadzała jej jego bliskość.
- Sądzę, że mamy inną definicję pojęcia głupie - powiedziała przechylając głowę tak, by i ona spojrzała mu w oczy. Błądziła wzrokiem po całej jego twarzy analizując jej wyraz. Nie mogła jednak stwierdzić, czy się martwił czy był zły. To były uczucia pomiędzy tymi dwoma.
- I siadaj, herbata ci wystygnie - kiwnęła w stronę miejsca, gdzie przed chwilą siedział. Znowu ignorując jego obecność tuż przy niej, zabrała się za picie swojego napoju.
- Rozumiem, że chcesz dla mnie dobrze i może nie powinnam ci tego mówić - zaczęła trochę obawiając się swojego pomysłu - ale nie wydaje ci się trochę absurdalne, że tamtą Krukonkę skrzywdziłeś, a mnie chcesz chronić?
OdpowiedzUsuńChłopak odprowadził ją pod samą wieżę i szubko odszedł. Chan odprowadzała go jeszcze smętnym wzrokiem i sama udała się do dormitorium. Kiedy zrobiło się ciemno blondynka siedziała w oknie przyglądając się ciemnej plamie, która przy słońcu nabiera zielonej barwy. Teraz była to jedna wielka otchłań, która pochłaniała wszelkie dźwięki. Mimo tego, jak dziewczyna starała się usłyszeć jakiekolwiek krzyki, to nic nie dawało rady dotrzeć do jej uszu. Jedynie co rusz, któraś z jej współlokatorek przekręcała się szeleszcząc pościelą. Nawet umiejętności animizacji po prostu kapitulowały z szumem drzew.
W końcu dziewczyna zerwała się z miejsca i zabierając swoją pelerynę wybiegła z dormitorium. Za obrazem zaczęła poruszać się ostrożniej, w końcu nie chciała mieć na karku szlabanu przez tydzień. Dotarła na błonia, a tuż przed nią górowała czarna ściana drzew. Podeszła do niej bliżej, ale nie przekroczyła linii dzielącej las od trawy, na której stała. Zaczynała kalkulować, co będzie musiała zrobić, by pozbyć się co najmniej czterech śmierciożerców. Nie miała wielkiej siły, a ni doświadczenia. Miała jedynie zdolność bycia animagiem. Zastanawiając się nad decyzją, zaczęła iść wzdłuż czarnej zasłony. Najwyżej przeczeka tu do momentu, aż Ian będzie wracał do zamku.
Chantelle stała własnie przed zielonymi drzewami, które bujnie rozrastały się na boki. Nie weszła tam dzisiejszej nocy. Zbyt dużo miała wątpliwości. Dlatego właśnie przyglądała się Zakazanemu Lasowi chcąc przypomnieć sobie wszystkie drogi jakie pokonała będąc sową. ten ptak reagował na dźwięki i polegał na swoim świetnym wzroku. Wszystko wykorzystywane w trakcie nocy.
OdpowiedzUsuńI czemu tak bardzo obawiała się tam wejść? To tylko czterech śmierciożerców, raptem takich samych jak jej siostra. Z Griet dała radę, dlaczego też miałaby nie poradzić sobie z resztą takich jak ona. Wystarczyła czysta nienawiść i bum. Człowiek leżał bezwiednie z otwartymi oczyma wyrażającymi przerażenie. Jedna sekunda, nic więcej.
Mimo tego, że było już po zajęciach, a słońce świeciło w pełni swojej mocy, to jej oczy wraz z białkami przybrała kolor błękitu. Zupełnie jak podczas przemiany w sowę. Ostatnio udawało jej się przemienić je na czerń, ale teraz oto nie dbała. Oczy tych ptaków działały jak obiektyw. Mogły przybliżać obraz i go oddalać. Tak własnie Chantelle przeglądała drzewa na wskroś. Jednak od pewnego momentu las stawał się zbyt gęsty. Przynajmniej chociaż początek będzie znała na pamięć.
Za sobą usłyszała szybkie kroki. Zdecydowanie zbliżały się w jej stronę. Zignorowała to. Jeżeli ktoś śmiało kierował się ku niej, musiał ją znać. Nie odwróciła się, a jedynie dalej badała wygląd Zakazanego Lasu.
Gdzieś w oddali Zakazanego Lasu usłyszała swoje imię. Jej oczy natychmiast przybrały normalnego wyglądu i zaciekawiona wkroczyła w głębię półmroku.
OdpowiedzUsuńAch, ten dar animagi, jednak jest bardzo przydatny. Dziewczyna bez trudu mogła zlokalizować źródło dźwięku. Dojście zajęło jej jednak kilkanaście minut. Przez ten czas starała się zapamiętać drogę powrotną. Nie chciała zgubić się w samym środku lasu. W dodatku tym konkretnym.
W końcu doszła do miejsca, gdzie wydawało jej się, że słyszy swój głos. Nic jednak nie znalazła. Zaczęła krążyć wokół starając się dostrzec coś specyficznego. Wszędzie jedynie rosły drzewa.
zastanawiała się nad tym, co lub kto mógłby ją stąd wołać. Czy czegoś może chciał? Albo to pułapka? Merlin wie.
Wtedy pod jednym z drzew ujrzała znajomą postać. Chan zmarszczyła brwi i powoli zaczęła stawiać ku niej kroki.
- Ian? - zapytała przyglądając się chłopakowi. Podniósł on głowę, dzięki czemu upewnił ją, że to własnie Ślizgon - co ty tu robisz? I to o tej porze?
Chciała wytłumaczyć to, dlaczego się tu znalazła, ale chłopak po prostu nie dał jej na to szansy. Pisnęła cicho, kiedy pociągnął ją nagle za rękę. Chciała mu się wyrwać zdenerwowana tym, co zrobił, ale jedynie on znał drogę powrotną. Kiedy doszli to widoku na błoni stanął na przeciw niej. Ze spokojem słuchała jego kazania, a po chwili zdała sobie sprawę z tego, że chce dla niej dobrze.
OdpowiedzUsuń- Akurat tym, jakby mnie potraktowali najmniej się przejmuje - wzruszyła ramionami.
Spuściła głowę rozmyślając o głupocie, jaką chciała uczynić. Bo przecież jakie plany chodziły jej po głowie? Dokładnie takie, które przez przypadek wykonała na Griet. Zaczynała stwarzać scenariusze, w którym po raz kolejny miała użyć zielonego światła. Czym to jednak tłumaczyła? Jedna śmierć w zamian za sto żywotów. Istna głupota. Idiotka.
Nikt nigdy nie powinien myśleć w taki sposób, jakakolwiek miałaby być ofiara. Zła czy dobra. Nikt nie może decydować o życiu drugiego człowieka.
- Nie Ian, ja nie - zaczęła, a następnie zakryła twarz dłońmi - ja nie mogę tam iść - dopowiedziała opierając się czołem o jego tors. Jaką kolejną głupotę planowała zrobić, tym samym zaklęciem. Najgorsze było to, że zaczęła to planować. Zaczynała planować cudzą śmierć.
Idiotka.
Jim nie spodziewał się, że Ian wykona taki desperacki ruch. Jedna chwila nie uwagi. Jedna chwila dekoncentracji. Ślizgon zdążył się z nim z całej siły, przekrzywiając okulary na nosie. Ale Potter nadal nie mógł powstrzymać uśmiechu, który zdobił jego usta. Blake wyglądał jak zraniony, bezdomny kot, jak dziecko, które zgubiło swój dom i nie może znaleźć drogi powrotnej. Wyglądał jak ostatnie nieszczęście, próbując odnaleźć sens w niewidzialności Pottera.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście, że istnieją — odpowiedział z rozbawieniem. Peleryna, zaraz po mapie stanowiła kolejny, niezaprzeczalny klucz do sukcesu Huncwotów. Dzięki niej mogli poruszać się nocami po zamku bez obawy, że ktoś nakryje ich na szwendaniu. Była niesamowitym darem, prezentem. Charlus wręczył ją swojemu synowi zaraz po tym, jak otrzymał swój pierwszy list z Hogwartu. Nadal pamiętał tą radość, która go wypełniała, gdy ojciec wyjawił mu jej właściwość.
— Nie mów, że nigdy nie widziałaś niewidek — kontynuował, chichocząc na widok zachwyconej twarzy dziecka. Był uradowany jak dziecko, które właśnie zostało swój wymarzony prezent. Co nieprawdopodobnego!
— Uff, nazwałbym to czystą kradzieżą — odparował luźno Jim, przypatrując się jak jego peleryna zostaje zabrana przez Blake’a. Nigdy by jej nikomu nie oddał. Owszem, mógł ją pożyć… na chwilę, ale nie oddać. Przecież nie był dobroczyńcą, wolał dostawać niż dawać. Wyciągnął przed siebie różdżkę, przypatrując się na sylwetkę oddalającego się Ślizgona. — Accio, peleryna niewidka — wydał polecenie. Płaszcz poruszył się na ramieniu Iana i najprościej w świecie go opuścił, lądując tuż na otwartej dłoni Rogacza, który zamknął ją w pięści.
. — A jeśli chodzi o twoją reputację. Nigdy nie była zbyt dobra — przypomniał bezczelnie z głębokim uśmiechem rozpromieniającym twarz.
O Blake’u krążyło dużo dziwacznych i niewygodnych plotek, a tak się dobrze składało, że Jim wchłaniał je jak gąbka wodę.
Potter
[ Witam serdecznie i dziękuję za powitanie :) Wątka bym bardzo z Ianem chciała, bo taki fajny chłopak z niego. Tylko pomysłów u mnie brak. Może masz jakiś, a ja chętnie bym zaczęła. :)]
OdpowiedzUsuńMarlene
[ Wpadłam na coś, ale nie wiem czy Ci się spodoba :)
OdpowiedzUsuńOtóż tak. Marlene ma tendencję do zakochiwania się w nieodpowiednich osobach i powiedzmy gdzieś tak w połowie V roku ofiarą jej miłości padł właśnie Ian. Sprawa się wydała w walentynki kiedy to dziewczyna wysłała mu kartę z wyznaniem, a on powiedzmy nabijał się z niej potem przed całą szkołą. Ona płakała, a on się śmiał.
Teraz dziewczyna unika go jak ognia, bo nadal o wszystkim pamięta.
Plus, chciałabym żeby może Marlenka była tą, która w końcu stopi jego zimne serce, ale nie tak od razu. Zobaczymy jak będzie się nam pisało i wtedy się pomyśli. Co Ty na to?]
Marlenka
[ Wątek ze Ślizgonem? Zawsze!
OdpowiedzUsuńJaki pomysł?
Nie mogę się doczekać! ]
MELODY