15 lutego 2014

Bal Walentynkowy - wątek grupowy

Hogwart tętnił życiem, a wszystko za sprawą odbywajacego się w nim, długo wyczekiwanego przez młodych czarodziejów, Balu Walentynkowego. Kolacja odbyła się wcześniej, aby młodsi uczniowie mogli skutecznie ewakuować się do swoich dormitoriów, zanim rozpocznie się zabawa. 


Wystrój znany jeszcze z posiłku zmienił się diametralnie, kiedy do Wielkiej Sali wkroczyli pierwsi uczniowie. Najistotniejszym aspektem, który szczególnie rzucał się w oczy, była kolorystyka dekoracji, czyli dominująca, wszędobylska czerwień przeplatająca się z tonującą całość bielą. Na wysokim sklepieniu migotały gwiazdy, które rzucały naturalne światło na salę, ponad którą unosiły się setki małych, błyszczących serduszek, jakby zawieszonych w przestrzeni między podłogą a sufitem. Symbol miłości obejmował nawet najmniejsze kąty, nie wspominając o bogato ozdobionej scenie, na której do występu przygotowywał się zespół, strojąc swoje magiczne gitary. W strzelistych oknach tańczyły barokowe amorki, z łukami w swych drobnych, pulchnych rączkach, a zaraz pod ich czujnym wzrokiem ulokowano stoły z przekąskami. Uczniowie mieli okazje zajadać się babeczkami oblanymi różowym lukrem i malinowym nadzieniem, a także nabić na długie wykałaczki kilka truskawek, przeznaczonych do maczania w czekoladowej fontannie. Jednak nieodłącznym elementem dekoracji była wielka konstrukcja w kształcie serca, która świeciła naturalnym blaskiem, gdyż znajdowały się na niej całe stada małych świetlików. Podłoga błyszczała niczym diamenty, a na niektórych jej obszarach znajdował się czerwony dywan. Wszystko to dawało zniewalający efekt. Pary, zazwyczaj wpatrzone w siebie jak w obrazek, oderwały wzrok od swoich twarzy i w zdumieniu przyglądały się wystrojowi pomieszczenia. Niektórzy single wciąż nie tracili nadziei, że ta noc może przynieść im coś więcej, niż tylko bóle mięśni następnego dnia. A jeszcze innych cały ten słodki wystrój po prostu zrażał, więc poczęli szybko zajmować sobie miejsca w pod ścianą, nie kryjąc swojego naburmuszenia. 
Kiedy profesor Dumbledore zabrał głos, w tle rozbrzmiewała delikatna muzyka.
- W czasach, gdy tak ciężko jest kochać i ufać, powinniśmy pamiętać o tym, jakie to ważne by to robić. Dlatego tego wieczoru odsuńmy na bok troski i bawmy się! Muzyka!

Bal został oficjalnie rozpoczęty. 



197 komentarzy:

  1. Gajerek Bastusia

    Chwila moment, jak to było? "Kwadrans przed balem". Kwadrans to piętnaście minut. A piętnaście minut to dokładnie tyle ile osiągnęło spóźnienie Bastiana, kiedy przemierzał korytarze, spiesząc do sali wejściowej, gdzie czekać nań miała partnerka.
    Cóż się było chłopaczynie dziwić, uosobieniem odpowiedzialności i dobrej organizacji to on nigdy nie był, a jego bałaganiarstwo akurat dziś zebrało żniwo, gdy okazało się, że żaden z wcześniej przygotowanych komponentów jakże wyszukanego stroju nie spoczywał tam, gdzie go Bastek zostawił, w czym prawdopodobnie maczali swe niecne, zdradzieckie paluszki współlokatorzy, ale robienie rozróby nie leżało w niczyim interesie. Tak więc po znalezieniu spodni na dnie kufra, butów upchniętych pod łóżkiem Michaiła, koszuli, będącej - o dziwo - na swoim miejscu i marynarki, odział się pośpiesznie i spojrzywszy w lustro z zadowoleniem stwierdził, iż wygląda przyzwoicie. Prawdopodobnie na jego widok rodzicielka zakryła usta dłonią, w geście przerażenia, a ojciec upuściłby złote spinki od mankietów, wszak Bastian postanowił odbiec nieco od powszechnie uznawanej definicji "stroju wieczorowego" i ubrać się bardziej tak, jak sam miał ochotę. Bez duszącego krawatu, muszki, albo innej obroży, stawiając na jeden, tak bardzo lubiany przez niego kolor. Oczywiście poszukiwania elementów ubrania i stroszenie fryzury pochłąnęły go na tyle, że nie zauważył zegarka odmierzającego bezlitośnie czas do jego zguby, która niewątpliwie czekała go z ręki Millie, jeśli spóźniłby się choć o minutę. A tak się złożyło, że spóźniał się kwadrans.
    - Cudnie - westchnął, przedzierając się przez stopniowo gęstniejący tłum, chcący dostać się do Sali. Jemu samemu podekscytowanie nie udzieliło się w takim stopniu, bo właśnie analizował możliwie najlepiej brzmiącą wymówkę dla swojego karygodnego spóźnienia, kiedy znikąd wyrosła przed nim sylwetka Waker, odziana w balową, czerwoną suknię.
    Jeśli miał zamiar jakkolwiek wytłumaczyć swoje niegodne dżentelmena zachowanie, tak na jej widok zwyczajnie stracił cały rezon.
    - Wyglądasz... prześlicznie - zdołał wymamrotać, taksując ją wzrokiem od góry do dołu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sukienka Millie

      Bale miały jakąś dziwną właściwość, która wydobywała z nastoletnich dziewcząt wszystko co najgorsze. Traciły one gdzieś poczucie indywidualności i wszystkie, niczym zwierzęta stadne, całą swoją uwagę skupiały wokół jednego wieczoru, który zazwyczaj i tak nie wychodził tak, jak go zaplanowały. Tym właśnie sposobem od dwóch tygodni Millie miała wrażenie, że nie słyszy o niczym innym poza Balem Walentynkowym, na który jeszcze niedawno nie miała zamiaru iść. Wszystko zmieniło się w przeciągu jednego dnia i chcąc nie chcą sama wpadła w ten cały szał. Ok, jej życie nie zaczęło się nagle kręcić wokół całej tej imprezy, jednak samo znalezienie sukienki w tak krótkim czasie wymagało od niej nie lada kreatywności, tym bardziej, że nie miała zamiaru zwracać się do swojej matki, tym samym dając jej chorą satysfakcję. Skończyło się pokręconym łańcuszkiem listów, który zaczynał się od jej brata pracującego w Proroku, a kończył na jakiejś młodej, szalonej, obiecującej projektantce, która wciąż nie jest zbytnio znana. Walker była zadowolona z efektu, nigdy nie zachwycała się sukniami, ale ta niezaprzeczalnie była piękna. Długa, w kolorze czerwieni (swoją drogą pasującą do walentynkowej kolorystyki), opięta w biuście, jednak opadająca swobodnie od pasa do ziemi, z krótkim trenem (do którego na szczęście był zaczep na palec, bo inaczej Millie potargałaby ją w oka mgnieniu zaliczając pewnie przy okazji spektakularny upadek).
      Tak wystrojona, z włosami swobodnie opadającymi na odsłonięte ramiona dotarła pod wejście do Wielkiej Sali spóźniona ponad pięć minut. Chciała być punktualna, jednak dopchanie się do łazienki w dormitorium pełnym dziewczyn graniczyło z cudem. Szukała Bastiana wzrokiem, jednak przy tym wzroście, nawet szpilki nie wiele jej pomogły w widoczności. Nie zastanawiając się wiele, zrobiła kilka kroków w lewo i już po chwili zobaczyła blondyna, który zdecydowanie wyróżniał się w tłumie swoim białym, ekstrawaganckim strojem.
      - Wyglądasz... prześlicznie.
      Pewnie gdyby nie makijaż, White dojrzałby na jej policzkach rumieńce, co było tak bardzo do niej niepodobne. Jeszcze nie tak dawno powiedziałaby, że tego typu komplement czuć tandetą, a teraz Walker poczuła się mile połechtana.
      - Dziękuję. Niestety nie powiem, że ty wyglądasz bardzo elegancko. - Pokręciła głową z rozbawieniem, po czym machinalnie poprawiła mu zagięty kołnierzyk przy koszuli. - Bardziej trafnym określeniem byłoby, że wyglądasz Bastianowo. Nie żebym się tego nie spodziewała. - Posłała mu zaczepny uśmieszek. Millie zdecydowanie aprobowała jego strój, nigdy nie była fanką przesadnej elegancji, a autorska wersja szaty wyjściowej Bastiana, była co najmniej przykuwająca wzrok.

      Usuń
    2. Bastian obruszył się i spojrzał na Millie spode łba, robiąc nauburmuszoną minę jak dziecko, któremu odbierze się ukochaną zabawkę, co musiało wyglądać dość zabawnie.
      - Przepraszam bardzo, że co niby znaczy "wyglądać Bastianowo"? - żachnął się. - Nie chcę wyjść na nieskromnego, chociaż tak pewnie wyjdę, ale w moim mniemaniu wyglądam świetnie! - zawiesił głos na sekundę i złapał kosmyk włosów Millie między dwa palce. - Za to z tobą dziś nikt nie może się równać.
      Sukienka była skrojona na jej miarę, pasowała idealnie i White mógłby rzec, że Walker wyglądała w niej jak księżniczka, gdyby nie bał się konsekwencji swoich słów, w postaci kuksańca lub jakiejś uwagi.
      - To co, może przywitasz mnie jak należy? - spytał zaczepnie, posyłając jej szelmowski uśmiech. - Uważam, że masz trochę za dużo błyszczyku i należy zetrzeć jego nadmiar.

      Usuń
    3. Widząc jego minę zaśmiała się. Mogła się spodziewać takiej reakcji, ale co tam. Nie miała przecież nic złego na myśli, po prostu uważała, że ciężko znaleźć odpowiednie określenie dla jego indywidualnego stylu, który ten biały garnitur idealnie odzwierciedlał.
      - W moim mniemaniu znaczy to mniej więcej tyle samo co: ekstrawagancko, seksownie i uroczo. Pewnie kilka innych przymiotników by się też znalazło, gdybym miała tworzyć zagadnienie do encyklopedii. - Rzuciła z lekkim uśmiechem, mierząc jeszcze raz wzrokiem jego strój, by zatrzymać się na czekoladowych tęczówkach, które teraz były jeszcze bardziej błyszczące niż zwykle.
      - Czyżbym zapomniała dygnąć i powiedzieć uprzejme, ale jakże staromodne, 'witam Pana, Panie White'? - Nie mogła się powstrzymać, słysząc jego dyrygujący ton, posłała mu przy tym niewinny uśmieszek. - Jeśli chodzi o błyszczyk, wcale nie uważam, że przesadziłam.

      Usuń
    4. Bastian parsknął śmiechem. Encyklopedyczna definicja słowa "Bastianowy" pewnie obfitowała w wiele innych równie ciekawych określeń, jak na przykład, idąc alfabetycznie: "intrygujący, nieprzecięty, piękny, zabawny...", ale nad tym się teraz nie zastanawiał.
      - Obejdzie się bez tego, po prostu go zetrę - mruknął, nachylając się i składając na jej ustach pocałunek, który zakończył się tak szybko jak się zaczął, pozostawiając po sobie niedosyt, który odczuwał zarówno Bastian, jak i, miał nadzieję, Millie. - No, tak lepiej.
      Znał podejście Millie do bali więc chciał, by ten wieczór był dla niej jak najlepszy. Wszystkie ostatnie dni przygotowań, ten nastrój utrzymujący się w powietrzu, poekscytowane szepty na lekcjach, lubił to, naprawdę to lubił, ale przez cał ten czas zastanawiał się tylko i wyłącznie nad tym, co zrobić, aby Millie też mogła to polubić. Ta dbałość o jej samopoczucie wprawiła go w zaskoczenie, ale tak naprawdę przez ostatnie tygodnie ta ich "przyjaźń z przywilejami" przekształciła się w coś, czego sam do końca nie mógł zdefiniować przy użyciu sobie znanych określeń. Po prostu mu zależało. I tyle.
      White ofiarował Walker swoje ramię, zachęcając do przejścia przez próg Wielkiej Sali. Zabawę pora zacząć.

      Usuń
    5. Uczucie niedosytu faktycznie dotknęło też Millie. Te przelotne, bezpieczne pocałunki ostatnio jakoś za bardzo weszły obojgu w krew. Najchętniej ponownie wpiłaby się w usta Bastka, jak to miała w zwyczaju, jednak ilość ludzi kręcących się wokół nich zdecydowanie wybiła jej ten pomysł z głowy.
      - Teraz to ty masz więcej błyszczyku niż ja. - Mruknęła, po czym starła kciukiem resztkę kosmetyku, która pozostała na jego wargach.
      Chwyciła jego ramię z o wiele większym optymizmem niż sądziła, że będzie w stanie z siebie wykrzesać. Jakoś nie była nastawiona jak to miała w zwyczaju, no a gdyby jej się nie podobało, zawsze można wrócić do dormitorium, prawda?
      Po przekroczeniu progu Wielkiej Sali omiotła ją szybkim spojrzeniem. Zdecydowanie nie było w jej stylu, dekoracje wydawały się być tandetne i przytłaczające, ale rozumiała ich ideę, w końcu jakie święto, taka impreza.
      - Trzeba było zrobić befora z butelką ognistej. - Rzuciła mimochodem, zerkając na Bastiana, który raczej nie podzielał jej zdania. Nie wspomniała też o tym, że po takim beforze pewnie by już nie ustała w swoich szpilkach, ale to już oddzielna kwestia.

      Usuń
    6. Pozwolił, aby Walker starła z jego warg ładnie pachnący kosmetyk i poprowadził ją do wielkiej sali, która wyglądała dokładnie tak, jak się Bastek tego spodziewał i zarazem obawiał. Przepych, tandeta, wszędobylskie serduszka przytłaczały. Było w tym coś urokliwego dla osób, które miały w sobie przynajmniej minimum romantyzmu i były zakochane po uszy, ale Krukon nie miał go za grosz, a jeśli miał to prędzej wolałby sczeznąć, niż to przyznać i zachwycać się wystrojem sali balowej, który kontemplowany był przez zachwycone dziewczęta.
      Słysząc uwagę o beforze, Bastek parsknął śmiechem głośno, czym zwrócił na siebie uwagę bliżej stojących osób, ale nie przejął się tym.
      - Patrz, to takie Millicentowate - mrugnął do niej i odchylił przed nią klapę marynarki, gdzie w kieszonce spoczywała srebrna piersiówka wypełniona, czego Millie mogła się domyślić, Ognistą Whisky. - To na wypadek, gdybyśmy się wybitnie źle bawili. A tak - zawiesił głos, sięgając po tacę z kieliszkami i porwał w dłonie dwa, z czego jeden podał partnerce - to mamy jeszcze szampana i poncz.

      Usuń
    7. Po tym jednym razie, przestała się rozglądać po sali, bo gdzie się nie obejrzała, widziała coraz bardziej podekscytowane dziewczyny, które dostawały małpiego rozumu, chociaż nieraz pojawiały się bez żadnego partnera. Jak dla Millie wszystkie te serduszka i kupidynki mogłyby stąd zniknąć w każdej sekundzie i coraz bardziej czuła, że przekonuje się do minimalizmu.
      Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który zakwitł na jej wargach, gdy Bastek pokazał jej zawartość swojej kieszonki. Z każdą sekundą wydawało się być coraz lepiej.
      Z chęcią wzięła od niego kieliszek szampana i nie czekając długo, upiła z niego kilka łyków.
      - To teraz proszę twoją słownikową definicję słowa Millicentowate, które swoją drogą brzmi o wiele gorzej niż Bastianowo

      Usuń
    8. Bastek opuścił marynarkę, chcąc ukryć skrywany tam skarb przed chciwym wzrokiem innych, którzy niekoniecznie dobrze mogli bawić się na balu z racji braku partnera, czyli rzeczy praktycznie rzecz biorąc najważniejszej.
      Wychylił kilka łyków trunku, zastanawiając się nad odpowiedzią.
      - Cóż, buńczuczne, nonkorfomistyczne i... nie patrz tak na mnie, też znam trudne słowa! - Wywrócił oczami, widząc jej minę, po czym wrócił do wymieniania. - Ale także piękne, nawet zabawne jak się postara i dość urocze.

      Usuń
    9. Brak partnera czasem bywał wyzwalający, oczywiście o ile wszystkimi obecnymi singlami nie były życiowe fajtłapy i desperaci, bo to kompletnie wszystko zmieniało.
      Miała odezwać się na pierwsze dwa określenie, ale Bastek skutecznie ją uciszył, zanim zdążyła otworzyć usta.
      Chyba po raz kolejny tego wieczoru zaczerwieniła się słysząc owo piękne. Pierwszy raz w życiu doceniła fluid i puder, szczerze. No bo do cholery, co się z tobą dzieje Millie? Miało być bez uczuć, pamiętasz?
      - Nawet zabawne i dość urocze? - Prychnęła, po czym upiła kolejne łyki alkoholu. Jak widać skończył się czas komplementów, a przynajmniej tych pełnych a nie połowicznych.

      Usuń
    10. Bastian uniósł do góry dłonie w geście poddania.
      - Okej, okej, masz rację, przesadziłem! Całkowicie pozbawione poczucia humoru - posłał jej rozbawione spojrzenie, wraz z szerokim uśmiechem odsłaniającym zęby.
      Do tej pory rozbrzmiewający utwór o tytule, jeśli się nie mylił, "Zrzuć gacie, Merlinie" właśnie się zakończył i ze wzmacniaczy dobiegła melodia kolejnego, która aż zachęcała do udania się na parkiet.
      - To co? - wyciągnął dłoń w jej stronę, a drugą odstawił kieliszek. - Mogę panią prosić?

      Usuń
    11. - No nie, teraz muszę skoczyć z mostu, skoro brakiem poczucia humoru wdałam się w matkę. - Pokręciła głową niby ze zrezygnowaniem, poczucie humoru Bastka też nieraz zostawiało wiele do życzenia ale można się było przyzwyczaić. No a Millie miała na to mnóstwo czasu. - Dzięki, że mnie uświadomiłeś White, bo wciąż żyłabym w niewiedzy.
      Ona również odstawiła kieliszek i chwyciła wyciągniętą dłoń Bastka.
      - Ależ oczywiście. - Rzuciła z lekkim uśmiechem, dając się pociągnąć partnerowi w stronę parkietu, a gdy tylko znaleźli się w tłumie, zarzuciła mu wolną rękę na ramię. Wbrew w pozorom Millie była niezłą tancerką, tak to już jest gdy matka katuje cię balami od dziecka i wysyła na lekcje baletu, a sama uczy tańca towarzyskiego.

      Usuń
    12. - Nie ma za co, kochanie.
      Poprowadził ją na parkiet w nieco mniej zagęszczone miejsce, a reszta tańczących odsunęła się nieco, żeby ułatwić współpracę między tańczącymi.
      Do uszu Bastiana dotarły pierwsze słowa piosenki, w której rozpoznał "Zabiłaś tę miłość, teraz widzę testrale".
      Bardzo optymistyczne - pomyślał, kładąc rękę na talii Millie i przyciągając ją do siebie w nieco mniej formalnym odpowiedniku tanecznej ramy, adekwatnym do muzyki.
      Dziękował Merlinowi za zaczep na trenie sukienki dziewczyny, w przeciwnym wypadku już dawno mógłby ją podeptać.
      - Wiesz, ostatnie tygodnie były dla mnie naprawdę cudowne - nachylił się i powiedział wprost do jej ucha, nie chcąc się bawić w próby przekrzyczenia muzyki. Mówił tak jak czuł, szczerą prawdę.

      Usuń
    13. Tak, zaczep był idealnym rozwiązaniem, bo jeśli nie Bastek by ją podeptał, to Millie bardzo szybko by się potknęła o ten nieszczęsny tren, zaliczając przy tym zapewne spektakularny upadek na przysłowiowego szczupaka. Już sobie wyobraża, ile byłoby na ten temat gadania, chce grać w Quidditcha, a ledwo porusza się po stabilnym podłożu.
      Miała ochotę parsknąć śmiechem słysząc jaki utwór został im zagrany, jednak się powstrzymała. To wszystko zdawało się być okropnie groteskowe i surrealistyczne, a jednak nie bawiła się aż tak źle, jak na razie. Liczyła też po cichu na to, że po tańcu z Bastkiem ocena całego wydarzenia jeszcze wzrośnie, a nie zmaleje.
      Po kręgosłupie przeszedł ją przyjemny dreszcz, gdy oddech Bastka podrażnił płatek jej ucha. Znów zmniejszenie odległości mocno na nią oddziaływało. Szczerze powiedziawszy wciąż odczuwała to jako niemal dziwne, ale zaczynała się powoli przyzwyczajać do tych swoich reakcji.
      Wstrzymała na chwilę oddech, a serce Millie zabiło mocniej, gdy dotarł do niej sens jego słów. Tyle, że nie wiedziała, do czego to miało prowadzić, chociaż czuła tak samo.
      - Dla mnie też. - Postanowiła pójsć za przykładem Bastka i również nie owijać w bawełnę. Miała wrażenie, że jej głos zabrzmiał trochę marnie, ale to się nie liczyło, bo czekała z niecierpliwością na to, co White powie dalej. Nie wyobrażała sobie zrobienia kroku w tył, nie teraz, ale czy była gotowa na krok na przód?

      Usuń
    14. W ostatecznym rozchrachunku ten bal mógł zostać zaliczony do lepszych wieczorów w życiu, jeśli nie liczyć tych wszystkich zbędnych ozdobników w postaci serduszek, amorków, kompletnie nieudanych solówek gitarzystki (Bastian słysząc tę masakrę miał ochotę przedrzeć się przez tłum, wbiec na scenę i zrobić jej z gitary krawat), a także... wszystkich w tej sali. Oprócz Millie rzecz jasna. To było nietypowe... blichtr, cała otoczka wokół balu, wtulone w siebie pary, a także rzesze znajomych, z którymi mógł zamienić chociażby słowo, co pewnie zrobiłby, gdyby na bal udał się z kimś innym niż Millie. A Walker absorbowała całą jego uwagę, w magiczny sposób sprawając, że tego wszystkiego na około po prostu nie widział, co najlepsze, stopniowo stawało się to stałą częścią jego egzystencji.
      - W życiu nie spodziewałbym się, że tak się stanie; ty pewnie też - parsknął. To wszystko było tak surrealistyczne, że już dawno go to przerosło. - Ale jednak... Długo nad tym myślałem i naprawdę przywiązałem się do obecnego stanu rzeczy, nie chciałbym, aby to się skończyło, ale jeśli krok naprzód miałby okazać się czymś lepszym, to chcę żebyś wiedziała, że ja jestem gotowy.

      Usuń
    15. Fakt, wybierając tę gitarzystkę, reszta zespołu musiała być mocno pijana albo kierowała się jedynie jej walorami wizualnymi. Tyle, że owe nieudane solówki nie miały dla Millie jakiegoś szczególnego znaczenia, bo najzwyczajniej nie zwracała na nie uwagi. Skupiała się tylko i wyłącznie na Bastku, który (o dziwo, w gronie tych wszystkich wystrojonych panienek, a znała go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że jest koneserem kobiecego piękna) zdawał się nie widzieć nikogo poza Walker.
      Po jego wypowiedzi, w jej uszach echem odbijały się dwa zwroty: krok na przód i jestem gotowy. Gdy do Millie dotarł sens wypowiedzi, serce dziewczyny zabiło mocniej z niepomiernej radości, która ogarnęła ją w tamtym momencie. Szczerze powiedziawszy, zawsze podchodziła sceptycznie do kwestii uczuć takich jak chociażby zauroczenie, była kiepska w tworzeniu związków, za mało wytrwała, za mało kompromisowa i wymagająca zbyt wielu zaskoczeń, a teraz? Teraz czuła się zarazem przytłoczona tym wszystkim lecz także wyjątkowo beztroska, tak jakby cała reszta świata się nie liczyła.
      - Na Merlina, w co myśmy się wpakowali. - Wymruczała, posyłając mu przy tym lekki uśmiech. Powinna była powiedzieć coś więcej, bo to ani w jednej setnej nie oddawało tego, co chciała mu przekazać, zamiast tego wpiła się w jego usta miękkie usta, nie przejmując się tym, że zachowuje się jak jedna z tych dziewcząt, na które zwykła narzekać.

      Usuń
  2. [Kieca Haneczki: http://imageshack.com/a/img860/8128/florassecretvbyfhrankee.jpg]

    ...odsuńmy na bok troski...
    Można by było powiedzieć: "Łatwo stwierdzić" i odejść przybitym gdzieś w kąt sali. Ale nie dla niej było siedzenie pod ścianą, nie dzisiaj. Taki dzień, choć często napompowany do rangi święta narodowego, zasługiwał na dobry humor. Miał w sobie jakąś magię, i miał ją nawet dla Hanny, która przecież nie miała wybranka swojego serca, ani nikogo takiego. Nie przeszkadzało jej to na co dzień, więc i nie przeszkadzało w walentynki.
    Ludziom trzeba przypominać, że powinni kochać
    Bo tak często o tym zapominali. Hannah starała się o tym pamiętać i miała cichą nadzieję, że w jakiś sposób widać jej starania, więc dla niej był to dzień masowej dobroci, przytulaśnych gestów i buziaków zewsząd płynących.
    Boże w co ja się ubiorę
    Tak oczywiste pytanie postawiła sobie na dość krótki czas przed balem. Nic dziwnego, wolała zajmować się podrzucaniem jakichś pomysłów w związku z walentynkami, doglądania jak skrzaty przygotowują słodkie babeczki, przesiadywała w kuchni nad ciastkami i truskawkami. A nagle okazało się, że przecież jest prefektem i jakoś należy wyglądać.
    Mamo, kocham Cię
    Całe szczęście, że mama spodziewała się, że jej córka zgubi własną głowę. A może po prostu chciała, żeby dla Hanny ten wieczór był magiczny? Nie musiała się starać, Collins już była w śpiewającym humorze, nie tylko dla samej siebie, ale też dla tych, którzy wszem i wobec głoszą nienawiść dla walentynek.
    Nawet niebrzydko, Hannah, tylko zrób coś z tymi włosami
    Uśmiechnęła się do samej siebie, słysząc w głowie głos własnej matki. Przysiadła więc i różdżką kombinowała przy jakichś upięciach. Doszła do wniosku, że skoro na co dzień latają jak im się żywnie podoba, to warto by je jakoś uporządkować. Nic skomplikowanego, bo kiepsko szły jej fryzjerskie czary.
    Hannah, to jest tusz do rzęs
    O rety... rzeczywiście. Makijaż. Jak normalnie Hannah się nie malowała, tak dzisiaj postanowiła sięgnąć po te dzieła szatana. Poprosiła koleżankę z dormitorium o pomoc, tak, by ostatecznie być zadowoloną z efektu.
    O Boże, o Boże, czas, czas!
    Oczywiście obiecała sobie, że przyjdzie wcześniej, by do woli cieszyć się z efektu pracy tylu ludzi i skrzatów. Wyskoczyła z pokoju wspólnego, posyłając znajomym z domu szczere i szerokie uśmiechy. Podążyła pewnym krokiem na salę, by w końcu oniemieć przed drzwiami. Było pięknie, było cudownie. Choć, ku jej zdziwieniu, na sali było już całkiem sporo osób.
    Fantastyczny wieczór!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lucas

      Lucas nie miał zamiaru udawać się na bal. Szczerze powiedziawszy, to właściwie o nim zapomniał. Trafił tam przypadkiem, kiedy chciał po prostu zjeść kolację (zapomniał też, że odbyła się ona wcześniej). Walentynkowe dekoracje go zaskoczyły. Tak samo zaskoczyli go Hogwartczycy, wszyscy odświętnie ubrani.
      Balowe suknie, garnitury i wszystkie inne ozdoby wprawiły go w stan lekkiej konsternacji. Co prawda, on sam nosił marynarki i kozule na co dzień, gdy tylko nie trzeba było ubierać mundurków, ale po nikim innym by się tego nie spodziewał.
      Po dłuższym namyśle i przyjrzeniu się ozdobom odgadł jednak cały sens tej maskarady. Dzień świętego Walentego, Walentynki, Święto Zakochanych. To było już dzisiaj?
      Lucas wzruszył ramionami i ruszył w stronę Wielkiej Sali. Zatrzymał się przed samym progiem, niepewny czy wejść, czy nie. Na szczęście wybawiła go Hannah, koleżanka z Domu Borsuka, która przeżywała chyba ten sam dylemat.
      Podszedł do niej i uśmiechnął się przyjaźnie.
      - Masz zamiar wejść, czy spędzisz bal przed Wielką Salą? - Wyciągnął w jej stronę dłoń. - Zawsze możemy potańczyć tutaj razem. Co prawda mój strój nie jest... Ekhem... Wybitnie elegancki, ale mam nadzieję, że przypadnie ci do gustu.
      Co z tego, że Hannah podobno miała chłopaka. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

      Usuń
    2. [ przepraszam za wtrącenie całkowicie poza tematem ale... omg *.* Benedykt! <3 ]

      Usuń
    3. Zapomnieć? Niemożliwe
      O takim dniu w wypadku Hannah nie można było zapomnieć. Z natury była ciekawska i obowiązkowa, więc interesowała się tym co się ma dziać w zamku i chętnie brała udział w przygotowaniach (nawet tych półoficjalnych, bo mało kto wiedział, że Puchonka potrafi pójść do kuchni i razem ze skrzatami ozdabiać ciasteczka).
      Tak pięknie
      Prawdopodobnie stałaby tak jeszcze dłuższą chwilę z lekko rozchylonymi ustami, pozwalając aby świeciły jej się oczy od wszechobecnych ozdób i światełek. Takie momenty prawdopodobnie będzie wspominać, jak będzie już dorosłą czarownicą. Chociaż najpierw wypadałoby poinformować Ethana, że Hanka jest czarownicą.
      Właśnie, Ethan
      Najbardziej krzywdzące było to, że właściwie nie mogła się podzielić z nim niczym, zupełnie niczym. I za każdym razem, gdy się z nim widywała (a ostatnio było ku temu okazji coraz mniej) czuła się jakby okłamywała siebie, jego i wszystkich naokoło.
      Co? Ja?
      Rozejrzała się i dopiero po chwili dotarło do niej, że obok stoi Lucas i uśmiecha się do niej. Zamrugała kilkakrotnie, jakby miało to pomóc w analizie jego słów, po czym mimowolnie przyjrzała się mu i uśmiechnęła szeroko.
      -Nie darowałabym sobie, gdybym nie weszła- oznajmiła pogodnie - w środku są fantastyczne babeczki- roześmiała się cicho, dopiero po chwili orientując się, że Lucas wyciągnął do niej dłoń.
      -Będzie mi bardzo miło- po dosłownie ułamku sekundy zastanowienia, nawet lekkiej wątpliwości, zdecydowała się położyć delikatnie swoją dłoń na dłoni Lucasa. Głos matki rozbrzmiewał jej w głowie, popychając do działania. Zamierzała się dobrze bawić.
      Baw się dobrze, korzystaj z tego wieczoru, córeczko

      Usuń
    4. Roy zaśmiał się z dowcipu o babeczkach i uścisnął delikatnie dłoń Hanny, gdy mu ją podała. Przyjrzał jej się dokładniej. Wyglądała cudownie w brzoskwiniowej sukience i skręconych w loki brązowych włosach.
      Gdy weszli do sali, miał wrażenie, że wszyscy na nich patrzą.
      Jednak Lucas, niezrażony tymi wszechobecnymi spojrzeniami, poprowadził czarownicę na środek parkietu i objął w talii, na tyle delikatnie, by się nie narzucać, ale równocześnie tak, by było widać, że tańczą.
      - Bardzo lubię tę piosenkę - powiedział wprost do ucha dziewczyny. - Kiedyś mogłem ją grać na fortepianie całymi dniami, ale jakoś ostatnio mi przeszło.
      Posłał jej czarujący uśmiech człowieka, który wie co robi. A tak naprawdę cały się w środku spinał. Pomimo, że znał Hannę, nie wiedział o czym z nią porozmawiać. Dodatkową presję wywierał fakt, że byli na balu, tańczyli ze sobą, a Puchonka wyglądała naprawdę prześlicznie.

      Usuń
    5. Gapią się
      Nie sądziła, że każde wejście na salę wywołuje takie zainteresowanie. Choć z drugiej strony, było to całkowicie zrozumiałe. Bal walentynkowy był jednocześnie balem próżności, a czasem nawet lekkiej zawiści. Normalnie czuła się okropnie, gdy wiedziała, że ktoś ją ocenia. Teraz nie bardzo jej to przeszkadzało, miała w głowie ważniejsze aspekty, niż to, że ktoś może się na nich gapić.
      Patrzcie dalej!
      Ułożyła delikatnie drugą rękę na ramieniu Lucasa, uśmiechając się lekko. Czuła się niesamowicie, choć nieco niepewnie. Rzadko kiedy można zatańczyć na balu i to jeszcze z osobą, którą teoretycznie się zna, lubi przecież, a jednak nie znało się jej od tej strony.
      Ta piosenka
      Skądś ją znała, choć za nic nie mogła określić dokładnie skąd. Może zasłyszała ją na próbie chóru? Choć takie wytłumaczenie wydawało się jej dość banalne.
      -Chciałabym kiedyś usłyszeć jak grasz- uśmiechnęła się lekko, choć jednocześnie żałowała, że sama nie potrafi pochwalić się talentem gry na czymkolwiek.
      -Jest w ogóle w Hogwarcie fortepian?- spytała cicho, jakoś czując, że mówiąc mu do ucha, powinna mówić nieco ciszej, o ile nie szeptać.

      Usuń
    6. - Kiedyś usłyszysz. - Uśmiechnął się do niej, obracając ją wokół własnej osi. - Na piątym piętrze jest pusta klasa, tam ćwiczę.
      Piosenka właśnie się skończyła, więc Lucas odprowadził Hannę do jednego z nielicznych wolnych stolików. Czuł się trochę głupio, biorąc pod uwagę, że większość tych stolików zajmowały zakochane pary, tak zajęte sobą, że nie zuważały nikogo innego.
      - Wiesz, wyglądasz dzisiaj fantastycznie - powiedział, starając się spojrzeć w jej oczy. Zauważył, że są zielone, w dodatku w przepięknym odcieniu tego koloru. - Zrobiłaś coś z włosami, czy mi się wydaje? Są jakby, eee... krótsze?
      Cholera. Czyżby próbował flirtować z Hanną?

      Usuń
    7. -Trzymam za słowo- oznajmiła z uśmiechem, obracając się z gracją o jaką sama siebie by nie podejrzewała.
      Jak dla niej była to wręcz sytuacja idealna. Nie lubiła rzucać się w oczy, więc wszechobecne pary oczu wgapione tylko i wyłącznie w siebie nawzajem były jej na rękę. Co prawda taki cukierkowy klimat nabierał zupełnie innego charakteru, gdy siedziało się przy stoliku z kimś. Hannah przygryzła delikatnie dolną wargę, starając się ukryć to, że zaczęła dostrzegać inność sytuacji.
      Słysząc jego słowa, czuła, że policzki jej różowieją. Albo przynajmniej zrobiły się gorące.
      -Dz...dziękuję- uśmiechnęła się, chcąc opuścić wzrok, a jednocześnie czując, że byłaby to najgłupsza rzecz, jaką mogłaby zrobić. Chwyciła dłonią kosmyk włosów i roześmiała się radośnie.
      -To nie moje dzieło, pozwoliłam koleżankom działać. Ja nie mam talentu do panowania nad fryzurą- uśmiechnęła się lekko, po czym przyjrzała się mu uważniej.
      -Nie wyglądasz, jakbyś pojawił się tu przypadkiem, ale przed drzwiami miałeś dość zdziwioną minę- zauważyła wesoło. Sięgnęła po babeczkę stojącą na talerzyku i obkręciła w dłoni, uśmiechając się zachęcająco.

      Usuń
    8. Uroczo zaróżowione policzki Hanny sprawiły, że Lucasowi zrobiło się gorąco. Jeszcze nigdy nie miał okazji tak długo rozmawiać z nią sam na sam, zawsze przypałętał się ktoś, kto musiał wypłakać się Puchonce w ramię, poprosić o dobrą radę, albo jakąkolwiek inną pomoc. A teraz siedział z nią przy stoliku, w dodatku na balu z okazji Walentynek.
      - Nie wierzę ci, że nad nią nie panujesz. Zawsze wygląda cudownie.
      Opanuj się. skarcił sam siebie w myślach. Z tego co wiesz, to ona ma chłopaka!
      - Zadziwię cię - owszem, jestem tutaj przypadkiem - odpowiedział, starając się nie wplatać kolejnego komplementu. - W ogóle zapomniałem, że istnieje coś takiego jak Walentynki. Chyba nie miałem jeszcze okazji tak miło ich spędzić.
      Uśmiechnął się, spuszczając wzrok, przypominając sobie właśnie o dwukolorowych tęczówkach. Merlinie, na jakie pośmiewisko się wystawił!

      Usuń
    9. Może powinna więcej uwagi poświęcać temu, ile spędza czasu z jakimi osobami? Nie sądziła, że ktoś może uważać, że porozmawianie z nią nie o czyichś problemach może być trudne do osiągnięcia, choć kilka osób już ją o tym uświadomiło.
      Patrzyła na niego zaskoczona, ale i dziwnie radosna. Nie miała pojęcia, że ktoś może mieć o niej tak dobre zdanie i nie bać się tak po prostu o tym mówić. Nie mieściło się jej to w głowie, bo sama była straszliwie nieśmiała.
      -Ja też jeszcze nigdy nie miałam takich przyjemnych Walentynek- odparła, widząc że Lucas z jakiegoś powodu opuścił wzrok. Z jakiegoś powodu chciała, żeby na nią patrzył. W tym jednym zdaniu skryty był i komplement i pewne rozżalenie. Nigdy nie spędziła ich tak miło, bo zawsze wisiał nad nią Ethan. Ostatnio prawie w ogóle się nie kontaktowali, a Hannah zaczęła się zastanawiać, czy taką sytuację można nazwać jakimkolwiek związkiem.

      Usuń
    10. Odpowiedź Hanny była co najmniej zaskakująca. Jak taka wspaniała dziewczyna mogła nigdy nie spędzić przyjemnie Walentynek.
      - To przecież niemożliwe, na pewno biega za tobą grono adoratorów. - Lucas uśmiechnął się, ale szybko ściągnął usta w wąską kreskę. Znów ją skomplementował. Co się dziś z nim działo? Nigdy przecież nie pozwalał sobie na tak bezpośrenie podejście do nikogo.
      - Coś cię gnębi - zauważył. - Chcesz o tym porozmawiać?
      Wyraz jej twarzy odbiegał od poprzedniego uśmiechu ta, jak truskawka maczana w czekoladzie różniła się od tej ubabranej musztardą. Teraz przesadziłeś Roy, Hannah zaraz wstanie i wyjdzie, zostawiając cię samego.

      Usuń
    11. Roześmiała się cichutko na wyobrażenie grona facetów mających biegać za nią i pokręciła lekko głową.
      -Nikt za mną nie biega, wiesz jaką miałabym kondycję od uciekania?- posłała mu lekki uśmiech, nie bardzo wiedząc jak i czy w ogóle powiedzieć cokolwiek. Tak, by zostać zrozumianą. Położyła obie dłonie na blacie, bawiąc się własnymi palcami, jakby to miało pomóc w sformułowaniu myśli.
      -Teoretycznie jesteś z wśród ludzi, ale jesteś straszliwie samotny. Teoretycznie jesteś sobą, ale okłamujesz wszystkich. I w sumie nie wiesz, czy chcesz powiedzieć prawdę o sobie. Wolisz tego unikać i w końcu osoba, która powinna cię znać, wcale cię nie zna. A tobie chyba... chyba jest z tym dobrze- powiedziała, patrząc w stół. Podniosła wzrok, orientując się, że chyba plecie bez sensu, ale jej spojrzenie rozpaczliwie poszukiwało zrozumienia tego bełkotu.

      Usuń
    12. Lucas uniósł wzrok i spojrzał na czarownicę zdumiony. Nic nie zrozumiał z tego, co przed chwilą powiedziała, a jednocześnie miał jej ochotę powiedzieć, że czuje się dokładnie tak samo.
      - Hannah, spokojnie, nie denerwuj się tak. - Mimowolnie położył swoje dłonie na jej, obejmując je delikatnie. - Nie będę cię sądził ani oceniał za to, co powiedziałaś. Każdy z nas ma gorsze dni i to jest zupełnie zrozumiałe. - Posłał jej ciepły uśmiech, wreszcie zdobywszy się na odwagę, by na nią spojrzeć. Znów zachwycił go kolor jej tęczówek, tym razem zwrócił też uwagę na pojedyncze brązowe kropki, zdobiące nos i policzki panny Collins. Siedział tak blisko niej, że niemal mógł ich dotknąć...
      - Ale wiesz, co jest najważniejsze? Musisz to pokonać i czerpać z życia garściami. Znasz taką łacińską sentencję carpe diem? Zawsze uważałem że pasuje do ciebie idealnie.
      Uniósł rękę i prawie dotknął nią jej policzka. W ostatniej chwili zauważył przerażony wzrok dziewczyny. Wstał gwałtownie od stolika i wyszedł z Wielkiej Sali. Dureń skarcił siebie w myślach. Naprawdę myślałeś, że będzie tym zachwycona?
      Usiadł na schodach prowadzących na pierwsze piętro i ukrył twarz w dłoniach. Taka wpadka, taka wpadka...

      Usuń
    13. Przygryzła lekko dolną wargę, nie bardzo wiedząc czy już powinna zapaść się pod ziemię, czy jeszcze chwilę poczekać aż Lucas się z niej pośmieje. On jednak tego nie zrobił. Zrobił dokładnie to, co robiła ona, gdy przychodził do niej ktoś pokrzywdzony. Uśmiech, dotyk dłoni. Miała mętlik w głowie, bo w jej wypadku, w takich sytuacjach takie gesty były zupełnie platoniczne i jedynie przyjacielskie. Musiała przyznać sama przed sobą, że rozczarowała ją myśl, że Lucas prawdopodobnie podchodzi do tego tak samo.
      Spojrzał na nią. Mimowolnie delikatny uśmiech wkradł się na jej twarz, rozjaśniając ją nieco. Czemu jej serce przyśpieszyło? Tymi paroma zdaniami, spojrzeniem, wywołał u niej uśmiech, niepewność i przyśpieszoną akcję serca.
      Nie wystraszyła się jego. Przerażała ją jej własna reakcja na to, co się dzieje. A co się dzieje? Nie potrafiła sobie na to odpowiedzieć. Był blisko. Ale czy zbyt blisko? Na to pytanie odpowiedź na pewno nie brzmiała tak.
      Zanim się obejrzała, już go nie było. Zdezorientowana, jakoś nie wyobrażała sobie, by mogła tu tak po prostu siedzieć. Zrobiła coś nie tak? Oczekiwał protestu z jej strony? Ruszyła za nim, wypadając z sali. Rozejrzała się po korytarzu, rozglądając się za jakimkolwiek miejscem, w którym może być Lucas. Przebiegła korytarzem obok schodów, nawołując go po imieniu i myśląc że chłopak wyszedł na dziedziniec.
      -Lucas?- wyszła na zewnątrz i zatrzęsła się z zimna. Westchnęła cicho, zaciskając usta. Bardzo nie chciała czuć smutku, robiła wszystko, żeby z jej oczu nie poleciała łza.

      Usuń
    14. Głos Hanny usłyszał nawet, gdy był już w połowie schodów na trzecie piętro. Zawahał się. Zejść do niej czy nie zejść? Niech się dzieje co chce, zejdzie. I tak nie narobi sobie większego wstydu.
      Znalazł ją na dziedzińcu, drżącą z zimna. Wyglądała, jakby płakała. Chłopakowi ścisnęło się serce. Czyżby z jego powodu? Niewiele myśląc zdjął marynarkę i podszedł do niej.
      - Uważaj, bo się przeziębisz . - Podszedł do niej i otulił jej ramiona. - Temperatura zimą nie jest zbyt odpowiednia do chodzenia w takich sukienkach.
      Spojrzała na niego z wdzięcznością. Nie płakała, na szczęście, ale chyba niewiele brakowało. Zamyślił się chwilę. Jak tu poprawić jej humor?
      - Chodź, zabiorę cię gdzieś. Ale musisz obiecać, że zamkniesz oczy.

      Usuń
    15. Jeżeli istniało cokolwiek, co Hannah darzyła nienawiścią, to była to samotność, z którą zmagała się każdego dnia. Ludzie byli ślepi, naprawdę ślepi, nie widząc jak za uśmiechem kryje się ból z rodzaju każdy oddech wbija mi szpilkę w serce. Nigdy też nie stanęła przed boginem, bo doskonale wiedziała, co zobaczy.
      Pomocna, a jednak samolubna
      Miała wyrzuty sumienia, że nie bała się o życie swoich bliskich tak bardzo, jak o swoją samotność. I nie panowała nad tym lękiem, skutecznie zamiatając go pod dywan. Dlatego właśnie, słysząc znów głos Lucasa, wyprostowała się, a jej serce niemal się zatrzymało.
      Zmarszczyła lekko brwi, jakby rozważała za i przeciw, choć doskonale wiedziała jaka będzie jej reakcja. Spojrzała mu w oczy, uśmiechając się lekko, jakby maskowała tym nawracające zdenerwowanie.
      -Nie będę podglądać, obiecuję- odpowiedziała, zamykając oczy z zadziwiającą ufnością.

      Usuń
    16. W normalnych okolicznościach nigdy by się nie zdobył na taką bliskość, ale dzisiaj działo się z nim coś dziwnego. Czuł się, jakby w jego ciele zamieszkał inny Lucas. Nie przeszkadzało mu to, skądże znowu, ale jego drugie oblicze było dziwnie czułe i delikatne.
      Nawet nie zauważył, gdy objął Hannę za ramiona, by wchodząc z zamkniętymi oczami po schodach nie zrobiła sobie krzywdy. Czuł ciepło jej ciała, zapach włosów i to wszystko coraz bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że to nie jest już ta sama Puchonka, którą mijał na co dzień w Pokoju Wspólnym.
      Na piątym piętrze zatrzymał się przed jedną z klas, zmuszając tym samym dziewczynę do zrobienia tego samego. Otworzył drzwi i wprowadził ją do środka, instruując uprzednio (Uwaga, próg!) co ma zrobić.
      - Możesz już patrzeć - wyszeptał do jej ucha. Zostawił dziewczynę na środku klasy, niepewną, czy otwierać już oczy, czy nie, a sam usiadł przy fortepianie.
      Melodia, którą zagrał była zupełnie inna niż to, co wypływało z instrumentu do tej pory.
      Nie rozpoznał w dźwiękach żadnego z kompozytorów, nie pamiętał, żeby grał to wcześniej. A jednak palce same odnajdywały właściwe klawisze, grając z głębi serca, jedyny i niepowtarzalny utwór. Dla Hanny.

      Usuń
    17. Miała szczerą nadzieję, że nie zauważył, jak drgnęła, gdy dotknął jej ramion. Tak delikatnie, właściwie naturalnie, choć dla niej było to jak pewne przełamanie bariery, którą się otoczyła. Zadziwiające, że złamał ją lekki dotyk, którego siła była niewyobrażalna.
      Jak to się stało, że wszystko było tak po prostu inne? Przecież to wszystko, cała ta gama emocji, która teraz niemal drgała w Hannie, nie mogła mieć miejsca w każdy inny, zwyczajny wieczór. Jakim cudem?
      Mimo, że usłyszała cichy szept, jakby rozbrzmiał w jej głowie jak paraliżujący serce dźwięk, nie otworzyła oczu od razu. Dopiero gdy usłyszała pierwsze dźwięki, rozchyliła powieki. Tak samo rozchylone usta pokazywały, jak słodko bezradna jest w tym momencie.
      Patrzyła na niego, jak oczarowana. Starała się oddychać normalnie, ale błyszczące oczy zdradzały... fascynację? Czuła się jak odurzona, nie bardzo wiedziała co się właśnie dzieje, poza tym, że serce jej przyśpiesza i robi się jej gorąco. Podeszła ostrożnie, cichutko bliżej, delikatnie dotykając fortepianu i znów przymykając oczy, by tak po prostu się wsłuchać i próbować uspokoić łomoczące serce. Choć wcale nie była pewna, czy chciała, by się uspokoiło.

      Usuń
  3. A tak wygląda Jo

    Walentynki. Dzień zakochanych, bale, tańce i zabawy.
    Josephine nienawidziła tego dnia, wszechobecna komercja i zmuszanie zakochanych do udowadniania sobie miłości za pomocą różowych i czerwonych serduszkopodobnych prezentów doprowadzały ją do utraty wiary w ludzkość.
    Zapewne nie zaszczyciłaby Balu swoją obecnością, gdyż jej chłopak, Benjamin Georgijew, wolałby posiedzieć na Wieży Astronomicznej, a ona, zbyt mu wierna, by go opuścić, siedziałaby tam razem z nim. Ale w tym roku zaprosił ją Drew, a dla Drusia zrobiłaby wszystko. Jedna potańcówka to pryszcz w porównaniu z uwielbieniem, jakim darzyła swojego przyjaciela.
    Wszystko potoczyłoby się w miarę szczęśliwie, gdyby nie wybór stroju.
    Hawkins zawsze miała z tym problem, a im ważniejsza była okazja, tym więcej czasu musiała poświęcić ubraniom i makijażowi. Po dwóch godzinach poszukiwań znalazła w końcu odpowiednią sukienkę, jednak oczywiście nie miała do niej żadnych butów. Na chybił-trafił sięgnęła do kufra i wyciągnęła z niego pierwszą lepszą parę. Założyła ją na nogi i wyszła z dormitorium.
    Przed Wielką Salą zjawiła się, gdy Drew już czekał. Chłopak spojrzał na nią z uznaniem, rzucając (w jego mniemaniu) wyszukanym komplementem i podał jej ramię. Razem przekroczyli próg Wielkiej Sali i stanęli przy stole z przekąskami. Same słodkości. pomyślała Jo. Chwilę przyglądała się wszystkiemu, co szkolna kuchnia oferowała uczestnikom Balu i w końcu sięgnęła po truskawkę.
    - Widzę, że nieźle się dobraliśmy. - Posłała Drew uśmiech, wskazując na jego muchę i swoje buty. - Skąd wziąłeś to cudo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Link nie działa. :) Przynajmniej mi.]

      A.B. | L.S.

      Usuń
    2. Najwspanialszy na świecie Benjamin

      Bal Walentynkowy jawił się Benjaminowi jako najgorsze zło, a konieczność pojawienia się na nim zakrawała o przymus poproszenia profesor astronomii o rękę.
      Nie planował się na nim pojawić. Zakładał, że Josephine również nie ma takie zamiaru, woląc spędzić z nim czas w te feralne święto zakochanych choćby na Wieży Astronomicznej czy w Pokoju Życzeń. Wszystko, byle by nie tańczyć w Wielkiej Sali, obsypywany płatkami róż przez przerośnięte bobaski ze skrzydełkami w pieluchach. Może to był przejaw hipokryzji z jego strony, tym bardziej że jego stosunków z Jo nie można było nazwać ostatnimi czasy przyjaznymi.
      Fakt faktem, tak się nie stało. Siedział pod Pokojem Życzeń przed dobre pół godziny. W ręce trzymał różę, nieco zwiędłą od czasu, gdy wyjął ją z wody. Nie umawiał się z Hawkins, ale to była ich świecka tradycja, a Ben liczył, że Jo ją uszanuje. Nie zjawiła się.
      Miał podejrzenia, że Jo wcale nie ma zamiaru spędzać z nim Walentynek, ale wolał nie wypowiadać ich na głos. Teraz podejrzenia urosły do rangi pewności.
      Skierował krok do dormitorium, w biegu wybierając najdroższy ze swoich dawno nienoszonych garniturów. Spróbował przygładzić potargane włosy, ale próby spełzły na niczym, dlatego zaprzestał tej czynności. Jedyny współlokator, obecny w pokoju, gapił się na niego jak na wariata.
      - Ben, wiesz że Bal zaczął się dobre pół godziny temu? Jeżeli dałeś jakiejś pannie czekać tyle czasu, to licz się z tym, że może cię wykastro…
      - Zamknij się – warknął. Nie zaszczycił Ślizgona większą ilością słów, dosłownie biegnąc do Wielkiej Sali. Zwolnij krok tuż przed drzwiami, dając sobie chwilę no ochłonięcie. Zauważył stojącą samotnie pod Salą dziewczynę. Wyglądała, jakby płakała.
      - Choć ze mną. Zapłacę ci. – Nie chciał zjawić się na balu sam. Nawet ta Puchonka była lepsza niż nic. Wszystko, byleby tylko wyprowadzić z równowagi Jo.
      Kiedy wszedł, jego wzrok momentalnie odnalazł Krukonkę. Na chwilę zaparło mu dech w piersiach, wyglądała olśniewająco, tysiąc razy ładniej od jego partnerki. Rozmawiała z… Och, podejrzewał to od dawna. Drew Burrymore ewidentnie flirtował z Josephine, zaśmiewając się z czegoś, co przed chwilą powiedziała. Co gorsza, brunetka nie wyglądała na ani trochę zniechęconą taką postawą chłopaka.
      - Idź już stąd – powiedział do Puchonki, całkowicie zdezorientowanej. Powoli ruszył w stronę tamtej dwójki, starając się opanować narastającą złość.

      Usuń
    3. [Mówiłam, że nienawidzę bloggera? Może teraz się doda...]
      Strój Josephine

      Celem dzisiejszego wieczoru było dla Josephine jedno - dobrze się bawić. Miała zamiar zapomnieć o niesnaskach ostatniego tygodnia, kiedy to pokłóciła się z Georgijewem, prawie z nim zrywając. Towarzystwo Drusia zapewniało jej to wszystko.
      Dowcipny, uroczo odprężony i zabójczo przystojny był idealnym partnerem. Dodatkową satysfakcję sprawiało jej to, że większość przedstawicielek płci pięknej spoglądała na nią z zawiścią, w duchu zazdroszcząc partnera.
      Przy stole z przekąskami stali od dobrych trzydziestu minut, rozmawiając o wszystkim (choć głównie o quidditchu), dowcipkując i trochę naśmiewając się ze znacznej części hogwarckich pięknisiów, którzy potraktowali bal jak pokaz mody. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie widok pewnego Ślizgona, wchodzącego do Wielkiej Sali z jakąś dziewczyną.
      - Cholera - zaklęła Krukonka. - Tylko jego mi tutaj brakowało.
      Drew natychmiast podążył za jej wzrokiem. Benjamin Georgijew zdawał się nie zauważać swojej byłej dziewczyny, ale dziwnym trafem zdążał akurat w jej kierunku. Pięć metrów przed stołem z przekąskami odegnał od siebie partnerkę, jakby potrzebował jej tylko do efektownego wejścia na salę.
      - Jak on tutaj podejdzie... - zdążyła tylko warknąć Hawkins, bo chłopak rzeczywiście podszedł do pary Krukonów z uśmiechem pod tytułem nie jestem wściekły, no co wy na twarzy.

      Usuń
    4. Cieszył się, że zepsuł idylliczny charakter chwili. Nie wiadomo, do czego mógłby doprowadzić.
      Drew patrzył na niego nic nierozumiejącym wzrokiem. Benjamin potraktował to jako standard, nie mogąc liczyć na nic więcej. Za to gdyby wzrok panny Hawkins mógł zabijać, Georgijew padłby trupem na miejscu.
      - Witam, moi państwo - powiedział przesłodzonym głosem.
      Obrzucił przelotnym spojrzeniem krzykliwą muchę Drew, zatrzyma dłużej wzrok na zdecydowanie zbyt wyciętym dekolcie Josephine. Przeniósł spojrzenie na jej lekko umalowaną twarz (Merlinie, Jo w makijażu i szpilkach!)
      - Widzę, że bawicie się wyśmienicie?
      Ironia w jego głosie była doskonale wyczuwalna, ale nie dbał o to. Chwycił najbliższy kieliszek z szampanem z bogato zastawionego szwedzkiego stołu i upił z niego łyk. Nadal bacznie obserwował Krukonkę, na chłopaka nie zwracając najmniejszej uwagi, jakby cała ta rozmowa Drusia nie dotyczyła.

      Usuń
    5. Nie, Jo nie była zła na Benjamina. Ona była po prostu wściekła.
      Myślała, że choć trochę przejął się tym, co powiedziała mu ostatnio i parę dni przed zabawą zdąży ją jeszcze poprosić o towarzystwo. Ona by się zgodziła, obydwoje ładnie by się ubrali i wszyscy byliby szczęśliwi. Ale wtedy powiedziała kilka słów za dużo i Ben nie rozmawiał z nią od jakiegoś czasu.
      A teraz przyszedł sobie, jak gdyby nigdy nic do Wielkiej Sali, w dodatku w towarzystwie innej dziewczyny i wyglądał tak zniewalająco z tymi swoimi niedbale poczochranymi włosami, w tym idealnie dopasowanym drogim garniturze o ztym uśmiechem, który Krukonak kochała między innymi dlatego, że rzadkością było zobaczyć go na jego twarzy.
      Oparł się nonszalancko o stół i wziął kieliszek z szampanem. Josephine nawet nie zauważyła, jak jej ręka mocniej zaciska się na ramieniu Burrymore'a. Dopiero wzrok chłopaka uświadomił jej, co robi.
      - Tak, jest naprawdę świetnie - odpowiedziała, siląc się na spokój. - A przynajmniej było, bo ktoś wpuścił mniej inteligentną wersję jadowitej tentakuli na salę.
      Zmiana wyrazu twarzy Georgijewa była jej jak najbardziej na rękę.
      - Nie wiem jak ty, ale ja mam zamiar spędzić ten wieczór przyjemnie, Benjaminie.

      Usuń
    6. Wściekłość odbijała się na twarzy Josephine, czyniąc ją przez to mniej... Idealną. Bardziej ludzką, taką do jakiej Ben był przyzwyczajony.
      Przekrzywił głowę, rozzłoszczony uwagą o mniej inteligentnej wersji jadowitej tentakuli.
      - Masz na myśli ten ewenement?
      Wskazał ręką całkowicie skonfundowanego Drew. Jo wbijała paznokcie w jego ramię.
      Zacisnęła drobne, malinowe wargi w wąską kreskę. Jednak jej oczy zrobiły się zimne niczym lód. Postanowił rozzłościć ją jeszcze bardziej, chociaż wiedział, że zachowuje się niczym rozpuszczony pięciolatek.
      - Całkowicie się z tobą zgadzam, Jo. Drew psuje pozytywne wibracje tego miejsca. Bez urazy, Burrymore.

      Usuń
    7. [AAAAAAAAAAAAAAAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA!]

      Usuń
    8. Benjamin nie pozostał jej dłużny, gdy usłyszał uwagę o tentakuli. I nawet by ją to zadowoliło, gdyby nie to, że wykorzystał tę uwagę przeciw jej Drusiowi.
      - Zaraz wrócę, Drew.
      Ruszyła przed siebie, ciągnąc Georgijewa za rękaw marynarki, co jednak nie przeszkodziło mu w rozsyłaniu wszystkim paniom dookoła całusów i co najmniej dwuznacznych uśmiechów. W końcu zatrzymała się w ustronnym kącie, który przywodził na myśl raczej miejsce dla zakochanych par, niż dwójki kłócących się dzieciaków.
      Tak, bo kłótnie Krukonki i Ślizgona bywały po prostu śmieszne. Oczywiście dotyczyło to większości przypadków, gdy spierali się o błahostki, ale jednak taki typ wyrażania uczuć pasował im najbardziej.
      - Słuchaj, Georgijew - zaczęła Jo, łapiąc się pod boki. - Przyszłam na bal z Drew, bo nie ruszyłeś swojego egocentrycznego tyłka sprzed kominka w Pokoju Wspólnym i nie zaprosiłeś mnie na bal, licząc, że to ja przejmę całą inicjatywę. Ale jakoś tak się złożyło, że ktoś inny pomyślał o mnie i zatroszczył się, żebym nie musiała leżeć na zimnej Wieży Astronomicznej, wpatrując się w gwiazdy i udawając, że obchodzi mnie twoje wielkie cierpienie z powodu śmierci Abigail. Więc z łaski swojej nie wpieprzaj się w moje życie i daj mi się bawić.

      Usuń
    9. Riposta Benjamina wyraźnie dotknęła Josephine do żywego, co nieco ucieszyło Georgijewa.
      Jednak sprawy postanowiły przybrać drastyczniejszy obrót.
      Całkowicie już wściekła Krokonka pociągnęła chłopaka za mankiet marynarki (uwaga, kosztowała więcej niż cała twoja garderoba, Jo!) , odciągając go w ustronniejsze miejsce. Drew obserwował ich spod przymkniętych powiek. Widocznie nie wiedział, jak zareagować, ale to typowe dla niego, jak wynikało z obserwacji Benjamina.
      Po drodze uśmiechał się do hogwardzkich przedstawicielek płci pięknej, na co większość obecnych na sali wytrzeszczała oczy. Kolejna kłótnia Benjamina i Josephine. W sumie przestało to już szokować, ale fakt, że zdarzyła się akurat w Walentynki sam w sobie musiał być co najmniej dziwny.
      - Słuchaj, Georgijew. - Zaczęła swój monolog, wyrzucając jak bardzo go nienawidzi i najchętniej wyrzuciłaby go z Wieży Astronomicznej, ale nie słuchał jej. Dopiero uwaga o "jego egocentrycznym tyłku" skłoniła go do zainteresowania się słowami brunetki.
      - Josephine, - zaczął bardzo poważnie - mój tyłek może i jest egocentryczny, ale za to jaki! Kto jak kto, ty wiesz o tym najlepiej.
      Puścił do niej oczko. Rosnące oburzenie na twarzy Josephine tylko go cieszyło.

      Usuń
    10. Starał się dać do zrozumienia Jo, że wspomnienie przez nią imienia Abigail nie wywarło na nim wrażenia.
      Proszę bardzo, niech gra tą kartą. Zaufał jej i teraz ponosił tego konsekwencje, ale ani trochę tego nie żałował. Nich się na nim wyżywa, tylko nie publicznie.

      Usuń
    11. Uwagę o egocentrycznym tyłku powiedziała tylko, by wyprowadzić Georgijewa z równowagi. Dlaczego, do jasnej cholery, wykorzystał ją przeciw niej? Poczuła, jak na jej policzki wpływa rumieniec wściekłości (a może wstydu?).
      - Dobrze wiesz, że nigdy w życiu nie widziałam twojego tyłka - odpowiedziała, zniżając głos do szeptu. - Poza tym, dlaczego musisz niszczyć wszystko, co dla mnie ważne? Nie zauważyłeś, że zanim przyszedłeś dobrze się bawiłam?
      Odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę stołu z przekąskami. Zdecydowanie na zbyt długo pozostawiła Drew samego, wokół Krukona zebrał się tłumek żądnych adoracji dziewcząt.
      - Co to, to nie - wymamrotała. - Przepraszam panie, porywam Drew Burrymore'a do tańca - dodała głośniej.
      Złapała chłopaka za rękę i pociągnęła na środek parkietu. Tam zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła policzek w jego ramię, starając się nie rozpłakać.
      - Drew, powiedz mi - wyszeptała - czemu wszyscy mężczyźni to cholerne egoistyczne dupki?

      Usuń
    12. [- Echo, Echo, Echo! - Druś Ci chyba jeszcze nie odpowie, chyba, że się pojawiła :DDDD CZADU BENEK, JESTEM Z TOBĄ!]

      Usuń
    13. [Benek został samotny, a to było celowe, żeby Druś mógł zostać wprowadzony :/ Ale chyba faktycznie Benio odstawi jakąś scenę xDDD]

      Usuń
    14. Chan lawirowała między ludźmi omijając wszystkich tak, by nikogo nie dotknąć. Nie miała zamiaru potem kogokolwiek przepraszać za szturchnięcie, jakoś nie miała do tego humoru. Trzeba przyznać, że dziewczyna nigdy nie miała humoru. Gdzie po jakimś czasie dotarły do niej głosy kłótni. Nie do końca potrafiła panować nad animagią, dlatego czasami słyszała zupełnie jak sowa. Czyli słyszała zbyt dużo.
      Zlokalizowała dwójkę rozmawiających osób. Jedną z nich bardzo dobrze kojarzyła, a mianowicie Ben'a. Słyszała gdzieś, że ma dziewczynę, a pomiędzy nimi istnieje wieczna burza. Czasami jednak wychodzi tam słońce, a na niebie pojawia się podwójna tęcza. Chwilę później jednak znowu wszystko ciemnieje, a krzyk brzmi zupełnie jak trzaśnięcie pioruna. Zaciekawiona podeszła do kąta bliżej, w końcu dziewczyna zaczęła szeptać i odeszła zdenerwowana.
      Jakże przykre było to, że dwóje ludzi może się tak kochać, a jednocześnie nienawidzić. O dziwo są nadal razem. Jednak jeżeli Chan dobrze wiedziała, nie byli na balu razem, jako para.
      Blondynka powoli podeszła w stronę Benjamina. Starała się zrobić to tak, by jej wcześniej nie zauważył.
      - Chyba nie dogadujecie się zbytnio ze sobą, co? - zapytała nie patrząc na niego, a na oddalającą się jeszcze dziewczynę.

      Usuń
    15. Prawie podskoczył, zaskoczony głosem, tak doskonale sobie znajomym. Chantelle stała tuż za nim, przekrzywiając głowę i mrużąc z ciekawością oczy.
      Musiał przyznać, że Chantelle wyglądała... Olśniewająco. Może odrobinkę mniej, niż oddalająca się od niego prawie z płaczem czarnowłosa Krukonka.... Odrobinkę.
      Sukienka doskonale oddawała istotę dziewczyny. Była czarna, wydawać by się mogło, niepasująca do takiej okazji, ale koronka łagodziła barwę ubrania. Srebrne kolczyki Chan kołysały się przy każdym ruchu dziewczyny. Działały hipnotyzująco.
      - Chyba nie dogadujecie się zbytnio ze sobą, co? - rzuciła niby mimochodem, obserwując wtulającą się w Drew Josephine.
      - Och, myślisz? - warknął, nieco zirytowany jej uwagą.
      Był zły na siebie, że wyprowadził z równowagi Jo. Teraz nie odezwie się do niego co najmniej przez miesiąc, jak nie dłużej.
      - Po porostu... Nie możemy się ostatnio zgrać. To wszystko.
      Zabrzmiało to dość żałośnie i Benjamin był świadom tego faktu. Nie dbał o to - sam był bliski płaczu. Mało brakowało, aby zaczął płakać w ramię dziewczyny, wyrzucając czemu życie musi byc tak niesprawiedliwe. A on tak głupi.

      Usuń
    16. Warknięcie chłopaka zupełnie jej się nie podobało, dlatego przeniosła na niego trochę gniewny wzrok. Nie lubiła, gdy mówiło się do niej w teki sposób.
      - Po porostu... Nie możemy się ostatnio zgrać. To wszystko. - dopowiedział chwilę później. Chan prychnęła.
      - Ostatnio? - podniosła jedną brew - Ostatnio nazywasz cały okres waszego związku?
      Mówiła to prawie zupełnie bez wyrazu, więc trudno było zrozumieć czy mówi to przez złośliwość, czy z troski. Jednak widziała jak na nią patrzył. Nie rozumiała jednak dlaczego oboje tak się ranią. Nawet sama Chantelle nie zachowywałaby się w taki sposób do swojej drugiej połówki. Co swoją drogą to stwierdzenie bardzo ją śmieszyło, ponieważ nie wyobrażała sobie siebie z jakimś chłopakiem u boku.
      Westchnęła kręcąc głową.
      - Zastanów się trochę nad tym, co robisz - splotła ręce przed sobą. - Masz kogoś, powinieneś o nią dbać, a nie dać się wyprzedzić jakiemukolwiek chłopakowi - kiwnęła głową na Drew. Chan mimo swojego zachowania była dobrą osobą. Dla wszystkich chciała dobrze zawsze pomijając samą siebie. Tym razem chciała Ben'a czegoś nauczyć, on przynajmniej miał dla kogo żyć.

      Usuń
    17. Uwagi Chantelle nieco go zaskoczyły, ale też zirytowały. Może dlatego, że były odzwierciedleniem jego własnych myśli?
      - Wiem - szepnął cicho.
      Zdobył się tylko na tyle. Wściekłość, kumulowana w nim od paru godzin, nagle gdzieś się ulotniła. Czuł się zupełnie rozbity.
      - To nie takie proste, Chan.
      Zdawał sobie sprawę z prozaiczności tego argumentu. Używać go mógł, mówiąc o nieodrobionym zadaniu, a nie o relacjach z najdroższą swojemu sercu osobą.
      - Widzisz, wiem że nie jestem bez winy, ale... Ona mnie prowokuje. Własnie spotykając się z takimi osobnikami.
      Wiedział, że Drew i Josephine znają się znacznie dłużej niż on i Hawkins, jednak to właśnie z nim Krukonka postanowiła dać sobie szansę. Nie z Drew. Dlatego tak bardzo irytowały ją "schadzki" Jo z Krukonem.

      Usuń
    18. Kiedy chłopak szepnął, że zdaje sobie sprawę z tego, co Chan przed chwilą powiedziała, zrobiło jej się szkoda chłopaka. Jej ramiona trochę opadły, tym samym powodując, że jej postawa złagodniała.
      - To nie takie proste, Chan.
      Prostsze niż ci się wydaje - pomyślała dziewczyna dalej z przyglądając się chłopakowi. Kolejny argument ją rozbawił. Po raz kolejny w tej rozmowie prychnęła.
      - Bo i ty ją prowokujesz. Jak będziecie tak dalej odbijać piłeczkę, to nic z tego nie wyjdzie. - Quidditch był w tej chwili idealnym odzwierciedleniem ich relacji. Oboje ranili się zupełnie tak, jakby odbijali tłuczek w swoją stronę. Gorzej jeżeli w końcu któreś spadnie z miotły. Druga osoba na pewno pośpieszyła by z pomocą, ale czy za którymś razem już nie będzie za późno?
      - Też bym chciała mieś takie problemy - posumowała Chantelle siadając na jednym z wolnych miejsc przy nich. Oparła się rękoma o kolana, a następnie dłońmi podparła głowę przyglądając się parom na całej sali.

      Usuń
    19. Spojrzał na Chantelle ze złością. Po raz drugi udało jej się wyprowadzić go z równowagi. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich wad, nie musiała jeszcze Ben'owi ich wypominać.
      - Super. Na prawdę, kurwa, świetnie - powiedział cicho pod nosem. Tak cicho, żeby nikt tego nie usłyszał.
      Chciał, żeby Los odwrócił w końcu od niego wzrok i zajął się kimś innym. Ale cóż miał poradzić, że w tej akurat chwili Los miał ciemne oczy i takie spojrzenie, że mogło przenikać duszę? Cieszył się, że Chan w końcu zajęła się obserwowaniem par tańczących po całej sali.
      - Też bym chciała mieć takie problemy - podsumowała dziewczyna.
      Przysiadł się obok niej. Ciągle trzymał w ręku kieliszek z szampanem, dlatego upił z niego łyk. Nie czuł smaku.
      - Mógłbym ci pomóc, gdybyś mi powiedziała - odparł wolno, nawiązując do ich ostatniego spotkania. Co prawda dziewczyna zgodziła się pójść z nim do Hogsmeade i coś w tej sprawie powiedzieć, ale nie miał pewności, czy nie ucieknie do dormitorium w ostateczności. Szczególnie po tej rozmowie.

      [Nawiązania do jeszcze nie rozwiniętego watka zawsze spoko xDD]

      Usuń
    20. [Do Jo. I wybaczcie moje mega spóźnienie! xD]

      - Uwierz, gdybym tylko wiedział, od czego to zależy, sam dawno przestałbym być dupkiem. - pogłaskał Jo po włosach, nie za bardzo wiedząc, jak dodać jej otuchy.
      Pocieszanie najwyraźniej, delikatnie mówiąc, nie szło mu zbyt rewelacyjnie, bowiem w oczach dziewczyny zabłyszczały łzy, które chwilę później stoczyły się po policzkach, pozostawiając po sobie jasne smugi.
      - Wiem za to na sto procent, że taka laska jak ty, Jo, z powodu byle dupka nie powinna rozmazywać sobie makijażu, na którego zrobienie zmarnowała pewnie pół dnia. No, już...
      Ugiął lekko kolana i delikatnie złapał ją za podbródek, zmuszając ich spojrzenia do znalezienia się na tym samym poziomie i wzajemnego spotkania. Z bólem serca wpatrywał się przez sekundę w przepełnione żalem i rozczarowaniem tęczówki Jo, zbliżył się, po czym jednym ruchem starł kciukami wilgotne ślady spod jej oczu.

      [Z perspektywy Benka, z dosyć daleka to może wyglądać nawet na pocałunek, także... Zaczynajmy walkę gigantów xD]

      Usuń
    21. - Mógłbym ci pomóc, gdybyś mi powiedziała - mówił wolno, jakby bał się że nie zrozumie. Dziewczyna prychnęła. Jego omijanie tematu ją śmieszyło.
      - Co ci mam mówić? - odwróciła głowę w jego kierunku - Że zrobiłam dokładnie to, co ty? Doskonale wiesz jak to jest, Georgijew, więc nie wiem, co niby mam ci tłumaczyć. - Rozejrzała się dookoła sprawdzając, czy ktoś nie stoi na tyle blisko, by usłyszał to, co zaraz wypowiedziała praktycznie szeptem - Zabiłeś kogoś Ben, ja to wiem i nie wmawiaj mi, że nie czujesz tego samego w stosunku do mnie - warknęła na niego i znowu odwróciła głowę. Czuła, że popełnił ten sam grzech, dlatego tak bardzo złościła ją jego postawa. Nie dość, że wprowadził ją do takiego stanu, to jeszcze zauważyła coś, co chłopakowi na pewno się nie spodoba. Drew stał tak blisko dziewczyny Ślizgona, że trudno było stwierdzić, czy się całują, czy nie. Przeklęła pod nosem i w każdej chwili była gotowa powstrzymać Ben'a przed byle jakim głupstwem, jakie mógł popełnić pod wpływem nagłych emocji.

      Usuń
    22. Chciał dalej ciągnąć konwersację z Chantelle, tym bardziej po jej ostatnich słowach.
      W tym momencie jednak zauważył coś, co sprawiło że krew się w nim zagotowała.
      Drew i Jo stali tak blisko siebie, że słowem przyzwoicie nie można tego było określić. Na pewno nie po przyjacielsku. Mina towarzyszącej mi Gryfonki utwierdziła Benjamina tylko w swoich podejrzeniach.
      Bardzo powoli podniósł się z miejsca, odstawiając kieliszek na stolik. Wiedział, że nie znajdzie go już, ale nie dbał o to.
      Chantelle wykonała taki gest, jakby chciała go zatrzymać, ale w ostatecznym rozrachunku nie zrobiła nic.
      Ruszył w stronę pary, całkowicie wytrącony z równowagi zachowaniem tej dwójki. Chan chyba poszła za nim.
      - Drew Burrymore. Nogi z dupy powyrywam.

      Usuń
    23. Jo powoli uspokajała się. Towarzystwo Drew miało na nią tak kojący wpływ, że zdobyła się nawet na blady uśmiech i wyszeptała słowa podziękowania. Pierwsza faza kryzysu została zażegnana i dalej mogli spędzić ten wieczór naprawdę przyjemnie, kołysząc się w rytm muzyki, naśmiewając z popisów tanecznych niekoniecznie utalentowanych w tym kierunku par i pochłaniając bezkarne ilości szampana.
      Ale oczywiście znowu musiał pojawić się - powracający jak bumerang i skutecznie dewastujący dopiero co odbudowany, dobry nastrój - Benjamin ze swoją bezsensowną, buńczuczną groźbą na ustach.
      - Bo co? Bo ośmieliłem się okazać wsparcie Jo i nie wystawiłem jej do wiatru tak jak ty? - zapytał Drew sarkastycznym tonem, prychając z pogardą - Widzę, że psuję ci misterny plan wprawienia twojej dziewczyny w rozpacz. Wybacz, ale chyba nie przewidziałeś jednego. Jo nigdy nie zostanie zupełnie sama. Bo ma mnie.

      Usuń
    24. Nie wiedział, czym powodowana jest jego nienawiść do Drew, wiedział natomiast, jak głupio się zachowuje. W głowie ciągle kołatały mu słowa Chan, że nie muszą się tak z Jo ranić, że powinni nauczyć się żyć razem... Chantelle chyba stała za nim, więc tylko wyobrażał sobie jej pełne dezaprobaty spojrzenie. Wiedział, że to wszystko prawda, że Chan ma cholerną rację, ale panowanie nad sobą nigdy nie było jego cechą. Nigdy, cholera.
      Przekrzywił głowę, zmuszając się do ironicznego uśmiechu.
      - O ile mi wiadomo, nie zerwaliśmy oficjalnie z Jo, więc to, że bezkarnie ją obmacujesz, nie może ujść ci płazem, Drew.
      Jo nie miała już chyba do niego siły. Nie odezwała się słowem. Nie dziwił jej się.
      - Wybacz mi, Josephine Hawkins. Masz pełne prawo mnie znienawidzić...
      Chciał. Naprawdę chciał ją przeprosić, jednak pełne wzgardy spojrzenie Drew wywołało w nim nieopisaną wściekłość. Nawet nie spostrzegł, kiedy wyciągnął różdżkę z kieszeni.

      Usuń
    25. Atmosfera gęstniała z każdym, wyrzucanym naprzemiennie przez obie strony słowem. Benjamin jednak najwyraźniej na słowach nie zamierzał poprzestawać. Różdżka, na której kurczowo zaciskał palce w połączeniu ze spojrzeniem mogącym śmiało stawać w szranki ze wzrokiem Bazyliszka w żadnym wypadku nie zwiastowała szybkiego, pokojowego rozwiązania konfliktu. Pomimo ostrzegawczego uścisku Jo na nadgarstku, Drew również niemal natychmiastowo wprawił swoją różdżkę w stan gotowości, nie zamierzając dać przeciwnikowi przewagi wynikającej z elementu zaskoczenia.
      - Małe sprostowanie, Ben. A właściwie dwa, także skup się porządnie. Primo, wspólny taniec nie zawsze jest równoznaczny z obmacywaniem, choć rozumiem, że tobie mogły zostać wpojone inne zasady. Secundo, nie insynuowałem nawet, że zerwaliście. - w tym momencie zwrócił się do śledzącej z przerażeniem rozwój wydarzeń Jo - Chociaż gdybyś spytała mnie o radę w tej sprawie, to już dawno przekonywałbym cię, żebyś zakończyła tą szopkę. Zasługujesz na o wiele lepsze traktowanie.

      Usuń
    26. Nie wiedział, czy wyobraźnia nie podsuwa mu w ferworze emocji podkoloryzowanych, mylnych obrazów, ale mógłby przysiąc, że różdżka w dłoni Benjamina własnie niebezpiecznie drgnęła.

      Usuń
    27. Stała, nie mogąc zrozumieć co się właściwie dzieje. Tańczyła z Drew, tego była pewna. Wypłakała się na jego ramieniu - to też można uznać za przeszłość. Ale co do cholery robił tutaj Ben? Czy nie prosiła go żeby zostawił ją w końcu w spokoju?
      Nie potrafiła odezwać się ani słowem, chociaż bardzo chciała. Musiała jakoś sprostować tę sytuację, wyjaśnić Georgijewowi, że między nią a Drew do niczego nie doszło oraz, że jej związek ze Ślizgonem to sprawa, w której niekoniecznie pragnie porad od Krukona. Wsparcia, zrozumienia - owszem, ale poradzić potrafi sobie zupełnie sama.
      Nawet nie zauważyła, jak obydwaj czarodzieje wyciągnęli różdżki. Zacisnęła mocniej rękę na nadgarstku Drusia, dając mu znać, że to zmierza za daleko.
      - Uspokójcie się obydwaj - wyszeptała. - Zwłaszcza ty, Ben.
      Była gotowa stanąć między nimi w razie potrzeby, bo dobrze wiedziała, że żaden z nich nie ośmieli się zrobić jej krzywdy. Miała tylko nadzieję, że do takiej potrzeby nie dojdzie.

      Usuń
    28. Stał naprzeciwko dwóch osób. Głos jednej doprowadzał go do białej gorączki. Głos drugiej uspokajał i jemu był w stanie się podporządkować. Gdyby nie obecność tej pierwszej.
      Stojąca za nim Chan położyła mu rękę na ramieniu. Opuścił nieco różdżkę, świadomy faktu, że najbliżej stojący uczniowie zaczynają się gapić. Nawet zaabsorbowane pary oderwały się od siebie, na rzecz rozwijającego się widowiska.
      Był gotowy się wycofać i zapomnieć o całym tym cholernym balu. Niech sobie Jo przyjaźni z kim chce, nie jego sprawa.
      Do czasu aż tej pieprzony Drew wypomniał mu, że wcale nie obmacywał dziewczyny. Nie? Całował się z jego dziewczyną i traktował to na porządku dziennym?!
      Zasługujesz na kogoś lepszego, Jo, kogoś lepszego...
      Odszedłby. Odszedłby, nawet za cenę uznania za tchórza, żeby tylko Jo w końcu zrozumiała, że on nie jest tylko zapatrzonym w siebie egoistą.
      Jego spojrzenie. Spojrzenie Drew dobitnie uświadamiało mu, co o Benjaminie sądzi.
      Po chwili stał już przy nim, przykładając różdżkę do gardła Krukona.

      Usuń
    29. Jeśli jakaś niewielka cześć umysłu Drew naiwnie myślała, że gromadzący się wokół nich tłumek gapiów ostudzi zapędy żądnego ofiar Benjamin, teraz miał już niezbity dowód na to, iż obcując z rozjuszonymi Ślizgonami nie należy zakładać żadnych, opartych na zasadach logiki i zdrowego rozsądku, scenariuszy.
      W jednej sekundzie w oczach Bena malowało się wahanie, może nawet pomieszane z odrobiną rezygnacji, a w następnej jakby wstąpił w niego demon, co Drew odczuł wyraźnie poprzez nieprzyjemne, drażniące uczucie przyciskanego do gardła końca różdżki, który milimetr po milimetrze coraz bardziej zagłębiał się w jego skórę.
      - No i co niby zamierzasz zrobić? Przebić mi różdżką krtań? - starał się zachować pozory bezczelnej swobody, nadal nie rezygnując z sarkastycznego tonu - Wiesz, że ten kawałek drewna można wykorzystać w o wiele efektowniejszy sposób, nie? Na przykład taki!
      Błyskawicznym ruchem uniósł swoją różdżkę, wycelował ją w twarz Ślizgona i jednym szybkim "Aguamenti!" poraził przeciwnika silnym strumieniem lodowatej wody, dezorientując go i zyskując parę cennych sekund na przyjęcie dogodniejszej, nieskrępowanej dokuczliwym kłuciem pozycji.

      Usuń
  4. Strój Elsy
    Elsa od zawsze była jedną z tych osób, które nie przepadały za dniem czternastego lutego. Powodem było oczywiście święto zakochanych, walentynki. Dziewczynie wcale nie chodziło o to, że nieczęsto ktoś coś jej ofiarował, ale raczej o fakt, że zakochani nie powinni potrzebować święta, by pokazać drugiej osobie jak bardzo ją kochają.
    Szybko poprawiła fryzurę i spojrzała w lustro. Wyglądała przyzwoicie, nie musiała się wstydzić wyjścia do ludzi w swojej nowej sukience. Bezwiednie spojrzała na zegarek. Zostało jej kilka minut, akurat spokojnie zdąży dojść do Wielkiej Sali, o ile po drodze nie skręci i nie połamie sobie nóg, bo chodzenie w szpilkach nie było najmocniejszą stroną panny Menzel.
    Wyszła z dormitorium, w otoczeniu setki innych uczniów tuszyła do Wielkiej Sali, na wyczekiwany od dawna bal; jak sama twierdziła każda okazja, by się zabawić, jest dobra.
    W progu sali stanęła jak wryta - tak pięknych dekoracji nie widziała od miesięcy! Przez chwilę z błyszczącymi oczami rozglądała się po całkiem odmienionym wnętrzu, a następnie podeszła do stołu z przekąskami. Nie wiedziała co ze sobą zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ciągu pierwszych dwudziestu minut, cała sala wypełniła się uczniami. Suknie wirowały pod wpływem licznych obrotów w takt dość szybkiej piosenki, którą zdawali się znać wszyscy, tylko nie Bastian. Millie została porwana do tańca przez jakiegoś bliżej mu nieznanego Puchona imieniem Lucas, więc jemu samemu nie pozostało nic innego jak odwiedzić stół z przekąskami i, daj Boże, ponczem, który mógł nieco osłodzić mu wieczór, a także wprawić w "nastrój".
      Przystanął koło dziewczyny przebranej za łabędzia i rozejrzał po stole. Dopiero teraz zerknął na jej twarz i dostrzegł, że wcale nie jest ona tak nieznajoma jak mu się wcześniej wydawało.
      - No, jak się miewa moja ulubiona uczennica? - spytał, pomijając fakt, że była jego jedyną uczennicą, nie licząc ucznia - Alexa, który wariował gdzieś w oddali, w centrum parkietu, ale Alex był całkiem odrębną historią.
      Niewiele myśląc, porwał z tacy dwa kieliszki z, jak stwierdził, szampanem i wręczył jeden towarzysce niedoli.

      [pozwoliłam sobie osadzić akcję po naszym wątku, więc pójdziemy na żywioł]

      Usuń
    2. Stała samotnie przy stole i wpychała w siebie kolejny kawałek ciasta. Przed chwilą jeszcze jadła truskawki z czekoladą, ale stwierdziła, że zostawi kilka dla innych.
      Ktoś stanął obok niej. Elsa uśmiechnęła się delikatnie do Bastiana i przyjęła od niego kieliszek.
      - A masz jeszcze jakąś inną uczennicę? - spytała wesoło szampana i oglądając wirujące pary. Starała się wypatrzyć w tłumie jakieś znajome twarze, ale nie było to łatwym zadaniem.
      - Gdzie się podziała twoja partnerka? Zaginiona w tłumie?
      Sama Elsa wolała nie wchodzić na parkiet - bała się, że przez nią kilka osób trafi do skrzydła szpitalnego z ciężkimi złamaniami, bo panna Menzel w szpilkach to nie żarty! Może to był jeden z powodów, dla których nikt nie kwapił się z zaproszeniem Puchonki na bal; równałoby się to z przymusem zatańczenia z nią chociaż jednego tańca, co oznacza - ciężkiego podeptania.
      Odłożyła kieliszek na stół i przyjrzała się uważnie Bastianowi.
      - Całkiem nieźle wyglądasz w bieli - stwierdziła ni stąd ni zowąd.

      Usuń
    3. Bastian wychylił ćwierć zawartości kieliszka.
      - Nie mam, ale nawet gdybym miał, to byłabyś ulubiona - mrugnął do niej, przenosząc wzrok w ślad za Elsą na parkiet. Mimo iż na bal był zaproszone tylko roczniki od czwartego wzwyż, sala o dziwo była pełna. Nie przepełniona, ale wydawało się, że wypełniona w idealnym stopniu, który pozwalał każdemu na odrobinę przestrzeni dla siebie.
      - Millie? Szlaja się gdzieś po parkiecie, nigdy nie była zwolenniczką takich imprez, ale jakiś chłopak nalegał na taniec - wyjaśnił, sięgając pod jedną z ostatnich truskawek na półmisku.
      - Ty również - odparł, posyłając Puchonce uśmiech. Dopił resztę szampana i odstawił kieliszek z powrotem na tacę, skąd zniknął chwilę później, zapewne teleportowany do kuchni w celu umycia i ponownego napełnienia. - Z gracją na miotle masz problem, to może zobaczymy jak będzie w tańcu? - wyciągnął w jej stronę swoją dłoń, akurat kiedy zmieniła się melodia. Tą akurat Bastek znał doskonale.

      Usuń
    4. Elsa parsknęła śmiechem.
      - Przypomnę ci te słowa, jak sobie znajdziesz inną uczennicę - ostrzegła go, ale wesoła mina przeczyła jej słowom. - Mnie umiejętnościami latania na miotle nie trudno pobić. Sama się dziwię, że ze mną wytrzymujesz, ja do siebie bym nie miała cierpliwości.
      Sięgnęła po kolejną truskawkę, na chwile dostrzegła Millie, którą zaraz pochłonął wirujący tłum.
      - Nie jestem pewna, czy chciałbyś się tego przekonać - powiedziała delikatnie przechylając głowę. - Czasem mam wrażenie, że "problem" to zbyt łagodne określenie na moje zdolności. Ja i taniec to niebezpieczne połączenie, ostrzegam!
      Ujęła jego dłoń i pozwoliła poprowadzić się na parkiet. Piosenka, która akurat leciała, nie była ani zbyt wolna, ani zbyt szybka - wprost idealna do jakiegoś niezbyt zaawansowanego tańca, któremu Elsa by podołała. Grunt to zachować spokój, pomyślała.

      Usuń
    5. White wywrócił oczami; nie wątpił w to, że pewnego dnia przypomni mu jego własne słowa, jednakże nauka Elsy była tak wyczerpującym zajęciem, że prawdopodobnie nie przyjąłby kolejnej uczennicy nawet za tysiąc galeonów w obawie przed nadszarpnięciem swojego zdrowia.
      - Jeśli przeżyłem spotkanie pierwszego stopnia z twoją rozpędzoną miotłą, to żaden taniec nie będzie mi straszny - rzekł pogodnym tonem, prowadząc dziewczynę na parkiet między ludzi, którzy uprzejmie odsunęli się trochę, robiąc im odpowiednio dużo miejsca.
      Złapał Elsę na wysokości wcięcia w talii i rozpoczął taniec, prowadząc dziewczynę w odpowiednią stronę. Początkowo powoli i niepewnie, chcąc znaleźć złoty środek w ich jeszcze niezsychnronizowanych ruchach, ale po chwili nie było już tak nieznośnie i mogli na dobre zatracić się w muzyce.
      - Widzisz? - Próby przekrzyczenia zespołu spełzłyby na niczym, więc nachylił się w stronę dziewczyny i rzekł normalnym tonem. - Nie jest tak źle! Jeszcze wyjdziesz na ludzi.

      Usuń
    6. Delikatnie przygryzła wargę, na wspomnienie incydentu z miotłą - pierwsza lekcja i pierwsza wpadka, ale przecież trening czyni mistrza i tej myśli Elsa starała się trzymać.
      - Mam nadzieję, że cię nie poranię na kolejnej lekcji - powiedziała. - Nie chciałabym, żebyś przeze mnie musiał słuchać narzekań pani Pomfrey. Doskonale wiem, jak bardzo denerwująca potrafi być. W końcu słuchałam jej nieraz...
      Pary rozsunęły się lekko, robiąc miejsce nowym. Powoli zaczęli tańczyć; na początku Elsa stawiała kroki bardzo niepewnie, ale już po chwili stwierdziła, że jest lepiej niż się spodziewała.
      Uśmiechnęła się do Bastiana.
      - Mam nadzieję, że to komplement.
      Nie szło jej źle, dobrze też nie, ale sam fakt, że jeszcze się nie przewróciła można było uznać za cud i dar od siły wyższej, która stworzyła dziewczynę.
      - Zobaczysz, jeszcze trochę i nawet przestanę spadać z miotły! - zaśmiała się; taniec w jakiś sposób ją rozluźnił, że nawet przypomnienie wszystkich upokarzających sytuacji, w których kiedykolwiek się znalazła, nie mogło popsuć jej humoru.

      Usuń
    7. Gdyby obie dłonie Bastka nie były zajęte, zapewne machnąłby ręką.
      - Nic się przecież takiego nie stało - wymamrotał, przekręciwszy się tak, że teraz Elsa musiała zrobić obrót pod jego ramieniem. - Żartujesz, Poppy jest przeurocza! - rzekł sarkastycznym tonem. Przez sześć i pół roku nauki w Hogwarcie zaliczył u niej tyle nieplanowanych wizyt, że znajdował się na szczycie jej listy beznadziejnych przypadków chorych na głowę.
      - No, do tego trochę ci brakuje - parsknął. Przec cały okres ich nauki złapał pannę Menzel jakiś milion razy, przy czym sam nabił sobie milion siniaków, nie żeby narzekał, przynajmniej miał ubaw z jej prób sterowania miotłą.
      Syknął, kiedy dziewczyna nieopatrznie nadepnęła mu obsacem na stopę. - Do tego również nieco ci brakuje, ale popracujemy nad tym - uśmiechnął się w jej stronę pokrzepiająco.

      [eh, coś mi nie idzie to pisanie XD]

      Usuń
    8. Jak na razie bal zapowiadał się dobrze, jeszcze gdzieś tam głęboko Elsa miała nadzieję, że nie znajdzie się na pierwszej stronie hogwarckiej gazety jako "panna-najlepsze-sposoby-by-upokorzyć-się-na-balu". A do takiego tytułu jej konkurencja była znikoma, Elsa zawsze potrafiła wszystkich przebić czymś, co mocno zapadało wszystkim w pamięć. Jak chociażby jej lot na miotle w pierwszej klasie, którego lotem nie można było nazwać.
      - Przepraszam - powiedziała szybko, gdy tylko nadepnęła Bastianowi na stopę. Nie chwal dnia przed zachodem słońca, przeszło jej przez myśl. Na szczęście chłopak się na nią nie obraził za ten drobny incydent, chyba już przyzwyczaił się do wszelkich jej upadków i wpadek.
      - Coś czuję, że będzie nad czym pracować - powiedziała, przeklinając w duchu, że założyła takie buty. - Ale może jeszcze jest dla mnie nadzieja, w końcu wciąż stoję, a nie leżę na podłodze z połamanymi nogami.

      [Mam wielką ochotę wywalić Elsę i skręcić jej kostkę, ale na razie sie powstrzymam XD]

      Usuń
    9. - Z grzeczności nie zaprzeczę - zaśmiał się, prowadząc wciąż dziewczynę po parkiecie, jak gdyby nic się nie stało. - Twoja niezdarność jest nawet urocza. Mam jednak nadzieję, że obejdzie się bez skrzydła szpitalnego.
      Przez chwilę tańczyli w milczeniu, obserwując inne pary. Musieli wyglądać dość zabawnie, oboje na biało, trochę niezdarnie poruszając się po parkiecie, ale nie przejmował się tym. Rzadko się czymkolwiek przejmował.
      - Przyszłaś tutaj z kimś? - zapytał, uśmiechając się ciepło w stronę dziewczyny.

      Usuń
    10. - Uwierz mi, że też mam taką nadzieję. Już zbyt dużo ludzi cierpiało z powodu mojej "uroczej niezdarności" - uśmiechnęła się lekko. Mogła sobie na to pozwolić, w końcu były walentynki, nie warto się przejmować takimi drobiazgami, póki stoi się o własnych siłach.
      - Nie, sama - pokręciła delikatnie głową. - Jakoś nikt się nie spieszył z zaproszeniem mnie, ale właśnie tego się spodziewałam. Odstraszyłam już wystarczająco dużo osób. - Westchnęła cicho. - Ale dzisiaj walentynki! - powiedziała, uśmiechając się. - Może kogoś poznam.
      Przynajmniej mam nadzieję.

      Usuń
    11. White posłał jej rozbawione spojrzenie.
      - Spokojnie, kiedy z tobą skończę, będziesz uosobieniem gracji i nikt więcej nie ucierpi - powiedział, z trudem tłumiąc rozbawienie w głosie. Piosenka dobiegała końca, wręcz dogorywała w ostatnim refrenie i solówce jakieś średnio utalentowanej czarownicy tak, że Bastian miał ochotę wedrzeć się na scenę, wyrwać jej gitarę i zrobić to po swojemu.
      - Dlaczego tak myślisz? - spytał, obserwując uważnie twarz Elsy, jej zmarszczone brwi i usta zaciśnięte w wąską kreskę, które po chwili ułożyły się w bladym uśmiechu.

      Usuń
    12. - Wysoko postawiłeś sobie poprzeczkę - stwierdziła. - Jak na razie nie wyobrażam sobie siebie jako uosobienia gracji...
      Koniec piosenki, całkiem ładnej, zepsuła dziewczyna swoją solówką; słysząc to Elsa skrzywiła się delikatnie - sama grała kiedyś na gitarze i nie mogła uwierzyć, ze dopuścili kogoś takiego na scenę.
      - Kto ją wziął do zespołu? - powiedziała sama do siebie, jej twarz zdobił uroczy grymas.
      - Wszystkie najbliższe mi osoby doświadczyły w bolesny sposób mojej niezdarności, a dzięki szkolnej gazetce plotki szybko się rozchodzą - założę się, że wszyscy mają mnie za jeszcze bardziej niezdarną niż jestem w rzeczywistości. Wszystko przez moją pierwszą lekcję latania...

      Usuń
    13. Całe szczęście, melodia która popłynęła z wzmacniaczy później, była już przyjemniejsza. Bastian znał tę piosenkę doskonale i, na chwałę Merlina, nie było w niej dosłownie nic do zepsucia! "Nie rań mnie więcej sectumseprą Twoich słów", klasyka gatunku, aż prosiła się o kolejny taniec, więc znowu przyciągnął do siebie Elsę i ruszył naprzód.
      - Jeśli nie masz nic przeciwko. - Uśmiechnął się ciepło.
      - Wiesz, sądzę że po tym wieczorze może twoja passa się odwróci, znam kogoś z gazetki, więc może zapobiec publikacji zabawnego opisu jakiejś katastrofy z twoim udziałem, tylko powiedz a zasięgnę kontaktów - zaśmiał się.

      Usuń
    14. Elsa uśmiechnęła się.
      - Nie, nie mam nic przeciwko - powiedziała, gdy wokalista o głosie anioła śpiewał jej ulubiony fragment piosenki: "Jesteś lepsza od Ognistej, bardziej uzależniasz!'. Z każdą kolejną sekundą czuła się coraz bardziej pewnie - tym samym i tańczenie szło jej lepiej.
      - Mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby, nie mam zamiaru robić z siebie pośmiewiska - też się zaśmiała. - Ale zapamiętam to sobie na przyszłość. Jak wpadka - proś Bastiana White'a o pomoc!
      Zaczął się refren, który Elsa znała na pamięć.
      - Miłość do Ciebie zabija niczym Avada Kedavra, każda minuta samotności rani jak Cruciatus...
      Zaśmiała się, przestała śpiewać.
      - Przez ostatnie wakacje cała moja rodzina znienawidziła tę piosenkę - śpiewałam ją całymi dniami i mieli i jej, i mnie serdecznie dość!

      Usuń
    15. - Tylko pamiętaj, nie nadużywaj mojej życzliwości! - rzucił, śmiejąc się przy tym.
      Naprawdę lubił tę piosenkę, więc kiedy dziewczyna zaczęła śpiewać, uśmiech poszerzył mu się machinalnie.
      - To jedna z tych piosenek, które kiedy wpadną w ucho, nie są w stanie wyjść z głowy... - zaczął, ale przerwał, kiedy piosenka dotarła do kolejnego "ważnego momentu", Bastian włączył się w śpiewanie.
      - Więc nie rań mnie więcej sectumsepmrą twoich słów, nie chcę patrzeć w twoje oczy, nie chcę dzielić z tobą snów. - Obrócił partnerkę wokół jej osi. - Nie chcę więcej twoich starań, deportuj byle dalej się, możesz znikać jak najprędzej i nie krzywdzić więcej mnie!

      Usuń
    16. - Postaram się!
      Elsa z uśmiechem na ustach zauważyła, że Bastian ma bardzo ładny głos, co było bardzo miłym, ale jednak zaskoczeniem. Jeszcze nigdy nie miała okazji słyszeć, jak śpiewa. Słuchało jej się go nad wyraz przyjemnie, zwłaszcza, że piosenka, którą słyszała, należała do jej ulubionych.
      Zaśmiała się, obracając się wokoło. Gdy przyszła na ten bal, myślała, że to będzie istna katastrofa, a tu proszę - taka miła niespodzianka!
      - Czego jeszcze o tobie nie wiem, nie licząc tego, że dobrze śpiewasz? - znowu starała się przekrzyczeć salę, co było niełatwym zadaniem, zwłaszcza, że nie tylko ona darła się na całe gardło.

      Usuń
  5. [ suknia Kate http://imgtest-lx.meilishuo.net/pic/_o/59/37/258e85d6c4ebcc1ba7146635bc3e_878_1128.jpg ]

    Kate stała gotowa w dormitorium czekając aż Ariana wreszcie łaskawie postanowi opuścił łazienkę. Niecierpliwiąc się co raz bardziej sięgnęła po paczkę papierosów i odpaliła jednego.
    - Pospiesz się Rosie, nie mamy całego dnia! - krzyknęła w kierunku zamkniętych drzwi wypuszczając dym z ust.
    Obie dziewczyny postanowiły iść na bal bez partnerów. Doszły do wniosku, że tak dużo łatwiej będzie im się ulotnić, i przenieść imprezę do dormitorium w razie gdyby ta właściwa okazała się zbyt nudna. Było to dosyć prawdopodobne biorąc pod uwagę fakt, że nie przepadały za tym dniem uważając je za zbyt sztuczne i przesłodzone.
    - No nareszcie! - powiedziała z ulgą Kate gdy jej współlokatorka weszła do pomieszczenia, w pełni już ubrana. - Dłużej się nie dało? - dodała z ironią kierując się w stronę drzwi.
    Czerwonowłosa podążyła za nią jednak wcześniej odwróciła się w stronę barku, z którego sięgnęła butelkę Ognistej i pociągnęła kilka łyków rzucając wcześniej 'To tak na wszelki wypadek'. Kate na jej słowa tylko przewróciła oczami uśmiechając się nieznacznie lecz postanowiła tego nie komentować.
    Ślizgonki po raz ostatni przejrzały się w lustrze dokonując ostatecznych poprawek po czym obie opuściły dormitorium jako ostatnie i skierowały swoje kroki ku Wielkiej Sali.
    - Przedstawienie czas zacząć - szepnęła brunetka tuż przed wejściem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ suknia Ariany: http://docxpo.com/images/promdressesuk/green-mermaid-sweetheart-floor-length-lace-up-prom-dresses-with-ruffles-prom00067_2.jpg ]

      Wielka Sala była już pełna ludzi, ubranych w wieczorowe stroje i tłoczących
      się w małych grupkach.
      Stanęłyśmy z Kate przy drzwiach, rozglądając się po twarzach zebranych.
      Na samym środku Sali ustawiona została scena, a wzdłuż ścian ciągnęły się
      stoły.
      Po chwili z głośników rozbrzmiała muzyka, po której rozpoznałam Fatalne Jędze
      - I jak, Kate? Co o tym myślisz? - Krzyknęłam, starając sie przekrzyczeć zbyt głośną muzykę.
      Brunetka nic nie odpowiedziała,wskazywała jednak głową na przeciwległą stronę Sali.
      Dwóch chłopaków, prawdopodobnie byli to uczniowie Gryffindoru .. a może Ravenclawu .. zbliżali się w naszym kierunku szybkim krokiem.
      Ciężko było poznać kim są, gdyż ciemne garnitury utrudniały rozeznanie się w skupisku uczniów.
      - Czego oni od nas chcą? - Powiedziałam, lecz już po chwili dwójka uczniów znalazła się przy nas.
      Pierwszy z nich, wysoki szatyn zwrócił się do Katelyn.
      Dziewczyna obrzuciła go oceniającym spojrzeniem.
      - A wy co tu robicie?! - Krzyknęłam może zbyt nieco agresywnym tonem.
      Chłopak, który wciąż patrzał się na Kate, w końcu zdobył się na odwagę i zapytał:
      - Chciałem tylko zaprosić cię do tańca - wyznał. - Jeśli tylko masz na to ochotę.
      Spojrzał się na nią błagalnym wzrokiem, a ja nie potrafiąc się opanować, wybuchnęłam śmiechem.

      Usuń
    2. wygląd Jace'a - http://photos.posh24.com/p/1749069/z/alex_pettyfer/alex_pettyfer_szary_garnitur_b.jpg


      Chłopak wszedł do sali rozglądając się za Cassandrą, z którą miał tutaj przyjść. Nie było jej jednak nigdzie, więc postanowił poczekać. Ach, jak on nienawidził bali. To wszystko było tak strasznie sztuczne. Poza tym głównie była to wina jego ojca, który zraził go do tego typu zabaw. Dojrzał Kate i Arianę. Dziewczyny, które lubiły nieco innego typu imprezy i był niemal pewny, że długo tutaj nie posiedzą. Uśmiechnął się kiedy zobaczył dwóch chłopców z Gryfindoru bodajże, którzy próbowali je wyciągnąć do tańca. Pokręcił głową z zażenowaniem i podszedł pewnym krokiem do dziewczyn i zmierzył chłopaków krzywym spojrzeniem.
      - Możecie już iść. - warknął niemiło. Nie musiał długo czekać aż Gryfoni sobie pójdą.
      - Cześć ślicznotki. - przywitał się lustrując dziewczyny spojrzeniem od góry do dołu. - Ale się wystroiłyście. - mruknął gwiżdżąc cicho pod nosem.

      Jace Malfoy

      Usuń
    3. - Malfoy .. - powiedziałam na widok chłopaka. - Nie musisz być aż tak zaborczy, koledzy Gryfoni chcieli tylko poprosić Kate do tańca - Uśmiechnęłam się na widok jego zdziwionej twarzy. Jace nie dowierzał, że potrafię mówić o uczniach innych domów z takim spokojem.
      Szczerze mówiąc źle się stało że ślizgon pozbył się tamtej dwójki.
      Jakiś drobny incydent z udziałem mnie i Kate, oraz oczywiście gryfonów zapewne sprawiłby, że ten bal stałby się niezapomniany.
      Już miałam wyrazić swoje zdanie na temat nagłego pojawienia się Malfoya oraz zepsucia nam w pewnym stopniu zabawy, gdy nagle pojawił się przy nas nieznany nam z imienia blondyn, który jak jego dwójka poprzedników wpatrywał się z podziwem na Kate.
      Po jego zachowaniu poznałam że także pochodzi z domu lwa.
      - Więc jednak nie wszystko stracone .. - Pomyślałam z uśmiechem.
      - Avery! Kolejny gryfon chce zaprosić cię do tańca! - krzyknęłam do dziewczyny. - no no, niezłe masz dzisiaj u nich powodzenie. To na pewno przez tą suknię - dodałam patrząc na zszokowaną ślizgonkę i posyłając jej znaczące spojrzenie.

      Usuń
    4. Kate zmierzyła chłopaka od góry do dołu sceptycznie unosząc jedną brew. Wyglądał nie najgorzej. Niemniej jednak był to przeciętny gryfon, z którym dłuższe kontakty prawdopodobnie poskutkowałyby spadkiem jej reputacji.I kiedy już miała odprawić chłopaka z kwitkiem, nie szczędząc przy tym złośliwości, wpadła na lepszy pomysł. Uśmiechnęła się przebiegle i zanim podała dłoń chłopakowi nachyliła się w stronę Ariany i Jace'a i szepnęła
      - Zabawmy się!
      Blondyn zaprowadził ją na parkiet i trzęsącymi się dłońmi objął ją w tali. Muzyka zupełnie jak na zawołanie zwolniła co tylko pomogło Kate w realizacji operacji 'Upokorzyć Gryfona'
      Chłopak tańczył naprawdę kiepsko. Kompletnie nie umiał prowadzić, całą swą uwagę musiał wkładać w to aby się nie potknąć i chyba tylko cudem ani razu nie nadepnął jej na stopę. Na dodatek jego dłonie cały czas pociły się z nerwów. Ślizgonka skrzywiła się zniesmaczona. Piosenka powoli zaczęła dobielać końca i wtedy Kate zrozumiała, że 'już czas'.
      Zwinnie podłożyła nogę Gryfonowi tak, że momentalnie wywinął orła głośnym hukiem zwracając uwagę wszystkich wokół. Kate wykorzystała spowodowaną szokiem zebranych ciszę by donośnym głosem odezwać się do chłopaka.
      - Najpierw naucz się tańczyć, a dopiero potem proś dziewczyny do tańca - spojrzała na niego z pogardą i w akompaniamencie śmiechu i licznych kpiących z blondyna komentarzy, odeszła dumnie w stronę dławiącej się ze śmiechu Rosie i Malfoy'a.

      Usuń
    5. Z całą pewnością misja "upokorzyć gryfona" przebiegła pomyślnie.
      Cała wielka sala wciąż nie przestawała śmiać się z blondyna, którego twarz przybrała intensywnie czerwoną barwę.
      Chłopak rzucił w naszą stronę wiązkę niezrozumiałych słów i wybiegł z sali.
      Wolał darować sobie bal, niż wysłuchiwać śmiechów i kpin wszystkich zebranych uczniów.
      - Dobra, Avery - odezwałam się do Kate. - Pora jeszcze bardziej rozkręcić tą impreze!
      Wysłałyśmy Jace'a do naszej sypialni i już po kilku minutach ślizgon wrócił niosąc w rękach dużą butelkę Ognistej Whiskey.
      - Bal uważam oficjalnie za rozpoczęty - Spojrzałam po twarzach dwójki ślizgonów, którzy stali obok mnie z uśmiechami na ustach.
      Manchęliśmy pośpiesznie różdżkami a ze stołu znajdującego się na drugim końcu sali, pomknęły do nas trzy szklanki.
      Napełniliśmy je przyniesionym przez Malfoya alkoholem i w o wiele lepszych nastrojach zaczęliśmy planować dalszą część imprezy.
      - Kate, Jace, macie jakieś propozycje? - Zapytałam, popijając Whiskey i rozglądając się w poszukiwaniu nowej ofiary.

      Usuń
    6. Kiedy przyniósł wielką butelkę Ognistej w końcu był szczerze zadowolony z tego balu i stwierdził,że może akurat nie będzie aż tak źle.
      Uśmiechnął się złośliwie lustrując grupkę młodszych dziewczyn zerkających na niego i chichoczących pod nosem. Przewrócił oczyma i odwrócił się do nich tyłem. Czasami naprawdę miał już tego dosyć.
      - Ja to jestem całkowicie za jakimś skandalem. Czym jest impreza bez zdarzeń, których nigdy nie zapomnimy. - stwierdził rozglądając się po sali i szukając jakiegoś punku zaczepienia w jego planie. Ręce świerzbiły go, by zapalić papierosa ale ujrzał większość nauczycieli rozglądających się po sali.

      Usuń
    7. Uśmiechnęła się na słowa blondyna.
      - Ech Malfoy, wyjątkowo się z tobą zgadzam - odezwała się i położyła dłoń na jego ramieniu jako potwierdzenie swoich słów. - Więc? na co czekacie?
      Oboje spojrzeli na nią odrobinę zdziwieni. Zaśmiała się widząc ich reakcję.
      - No co? Ja przetarłam szlaki - wyjaśniła upijając łyk bursztynowego płynu. - Teraz wasza kolej.
      Poruszyła znacząco brwiami czekając na to kto zrobi pierwszy ruch.

      Usuń
    8. - To wyzwanie Kate? - Zapytałam myśląc w międzyczasie co robić.
      - Więc patrzcie. - dodałam i oddaliłam się od nich podchodząc do stojącej obok,młodszej o rok uczennicy 5 klasy Hufflepuffu.
      Wiedziałam, że uczennica od dawna zakochana była bez pamięci w Malfoyu, a okazja do wykorzystania tej informacji była idealna.
      - Cześć. - powiedziałam podchodząc do niej.
      - Jace chciał prosić cie do tańca, ale sama rozumiesz ..- rzekłam niewinnym tonem głosu. - wstydzi się.
      Rozpromieniona puchonka pobiegła szybko w stronę Jace'a, stojąca tuż za nim Kate spojrzała się znacząco w moim kierunku. Domyśliłam się że już planuje jak załatwić kolejną ofiarę naszego balu.

      Usuń
    9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    10. Spojrzał na Rosie spode łba. Nienawidził tej małej puchonki. Chodziła za nim od dwóch lat i nie dawała mu ani chwili wytchnienia. Ale czego się nie robi dla zabawy. Przybrał miłą minę i uśmiechnął się do dziewczyny, która szczęśliwa jak nigdy dotąd podbiegła do niego. Odwrócił się do Kate, która wymieniała spojrzenia z Arianą. Miał szczerą nadzieję, że dziewczyny coś planują przeciwko zakochanej w nim puchonce, bo przecież co on mógł jej zrobić. Jedynie złamać serce, ale upokorzenie młodej byłoby zaprzeczeniem jego wszelkim zasadom odnoszącym się do kobiet. Poszedł z nią na parkiet i uśmiechał się sztucznie. Każdy głupi zauważyłby, że Malfoy sobie pogrywa, ale puchonka ani przez chwilę nie pomyślała, że to wszystko może być udawane. Dziewczyna rzucała szczęśliwe uśmiechy do swoich przyjaciółek, które patrzyły się na nią z ogromną zazdrością. Jace spojrzał na dwie ślizgonki, które coś między sobą szeptały. 'Za mało wypiłem, żeby niańczyć jakąś gówniarę' - myślał.

      Usuń
    11. [ Balowa kreacja Cass -> http://25.media.tumblr.com/tumblr_lse9lkOl7o1r10rrto1_500.jpg ]

      Cassandra w zamyśleniu szła na bal. Samotnie przemierzała szkolne korytarze mijając po drodze pięknie ubrane i szczęśliwe dziewczęta z wszystkich domów. Partner Blackwell miał czekać na nią już na sali. Jace Malfoy, jej rówieśnik, widywali się niekiedy na przyjęciach na które zabierali ich rodzice. Cass zawsze czuła się w tym otoczeniu bardzo swobodnie natomiast jej partner zazwyczaj strasznie się na nich nudził. Więc gdy zaproponował, a raczej oznajmił, że razem idą na Bal Walentynkowy Cassie nie wiedziała co o tym myśleć, ale zgodziła się bez wahania. Z Malfoy'em nigdy nie było nudno.
      Gdy Ślizgonka weszła do Wielkiej Sali, która na czas balu zmieniła swój wystrój, zaczęła przeszukiwać wzrokiem zebranych już uczniów w poszukiwaniu Jace'a i przede wszystkim by móc ocenić kto w jakim stroju przyszedł. Spośród uczniów rozpoznała Bastka niedaleko niego stała Millie, która wyglądała przepięknie, wszyscy byli ale gdzie jest Jace?
      Wtedy go zobaczyła stał z Kate i Arianą. Cass postanowiła do nich podejść w sumie nie za bardzo znała obie dziewczyny. Kojarzyła je bo też były w Slytherinie.
      - Cześć. Dziewczyny wyglądacie fantastycznie. Działo się tu już coś ciekawego?

      Usuń
    12. [ szczerzę mówiąc w tym momencie Jace tańczył z małą puchonką, jeśli przeczytasz nasz wątek będziesz wiedziała mniej więcej o co chodzi :D Jace teraz czeka aż dziewczyny go wybawią w jakiś sposób z tańca z zakochaną w nim dziewczyną, więc Cass może stać tam z Arianą i Kate ;) ]

      Usuń
    13. - Dzięki, ty też ładnie wyglądasz - powiedziałam na widok Cass.
      - Niestety nic się nie dzieje .. właśnie od jakiegoś czasu staramy się z Kate rozkręcić ten bal - wyznałam.
      - Lecz ciężko nam to wychodzi.. widzisz? - zwróciłam się do zaciekawionej dziewczyny.
      - Malfoy właśnie tańczy tam z jedną puchonką. Liczymy że coś jej zrobi - wyjaśniłam patrząc na tańczącą parę.

      Usuń
    14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    16. - Chyba mam pewien pomysł - uśmiechnęła się cwanie i ruszyła w stronę tańczącej pary.
      Wiedziała, że Malfoy mimo swego ślizgońskiego charakteru nie złamałby puchonce serca.Miał swoje zasady. Ona jednak, to zupełnie co innego.
      Położyła dłoń na ramieniu blondyna przerywając tym samym ich taniec i zwróciła się do skonsternowanej Puchonki.
      - Na ciebie już chyba pora moja droga - rzuciła z udawanym uśmiechem po czym wpiła się w usta niczego nie spodziewającego się blondyna.
      Gdy oderwała się od chłopaka jej spojrzenie ponownie trafiło na młodszą uczennicę, która patrzyła na to wszystko z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Kate z lubością obserwowała jej zmiany emocjonalne od niedowierzania przez szok by nareszcie skończyć na rozpaczy.
      - Nie słyszałaś? Zjeżdżaj stąd - ponagliła ją dobitnie na co Puchonka powstrzymując łzy wybiegła z Wielkiej Sali.- Nie musisz mi dziękować Malfoy - zwróciła się jeszcze do chłopaka zanim odeszła w stronę dziewczyn.

      Usuń
    17. - Kate. Gratuluję. To było genialne.- Powiedziała Cass z uśmiechem na twarzy gdy dziewczyna z powrotem do nich dołączyła.Może ten bal nie będzie taki fatalny. - Macie jeszcze jakieś ciekawe pomysły na dzisiejszy wieczór ?

      Usuń
    18. 'W końcu' - pomyślał nie patrząc nawet na małą puchonkę, która odbiegła z płaczem w stronę przyjaciółek, które patrzyły z niedowierzaniem w naszą stronę. Ruszył za Kate w stronę reszty dziewczyn. Zauważył, że Cass do nich dołączyła. Zanim doszli do nich chwycił za rękę Avery.
      -No no. - cmoknął przeciągle. -Tego bym się po Tobie nie spodziewał Avery. - mruknął jej do ucha po czym puścił ją i ruszył dalej.
      - W końcu jesteś. - rzucił na powitanie do Cassandry. - Co tak długo? - spytał uśmiechając się szeroko. Dziewczyna oczywiście wyglądała całkiem ładnie. W sumie nie było tutaj dziewczyny, która byłaby brzydko ubrana.

      Usuń
    19. - Dzięki Cass - uśmiechnęła się szeroko do ślizgonki dygając przy tym dla żartu.- Coś by się pewnie znalazło - dodała mrugając - ale nie chcemy przeszkadzać. Przecież przyszliście tu razem.

      Usuń
    20. Ten cały bal zaczął mnie już strasznie nudzić .. Nic się nie działo i na nic takiego się nawet nie zanosiło.
      - Daj mi to Malfoy! - krzyknęłam i wyrwałam mu z ręki butelkę z Ognistą Whiskey.
      Postanowiłam spędzić resztę balu w samotności, zostawiając tą trójkę ślizgonów.
      - Kate, Cass - zwróciłam się do dziewczyn. - Wracam do lochów. Postarajcie się coś tu jeszcze zdziałać. Pożegnałam się i wyszłam z Wielkiej Sali, w której wciąż słychać było głośną muzykę Fatalnych Jędz.


      [ uciekam stąd, miłego balu wężyki ]

      Usuń
    21. - Przyszłam tak późno bo jakaś szlama zajęła łazienkę. Nie przeszkadzacie, a raczej nie przeszkadzasz.- Rosie już wychodziła z sali. Cass widząc wcześniej mrugnięcie Kate zaczęła się zastanawiać o co dziewczynie chodzi. Przyszli razem ale są tylko znajomymi.

      Usuń
    22. - Na pewno? Wiesz, gdybyście chcieli sobie pogadać sam na sam, czy coś w ten deseń wystarczy powiedzieć - ponownie zwróciła się do Ślizgonki. - Ja w razie czego znajdę pocieszenie w ramionach mego najlepszego przyjaciela.. - przerwała by sięgnąć po kieliszek szampana - alkoholu!
      Zaśmiała się krótko po czym wypiła całą zawartość kieliszka za jednym razem potwierdzając tym samym słowa, które przed chwilą padły z jej ust.

      Usuń
  6. Tego dnia miała wyglądać zjawiskowo. Nie dobrze, nie przeciętnie, lecz zjawiskowo i skoro na ten efekt się uparła nic nie mogło pokrzyżować jej planów. Choć było to do niej niepodobne spędziła wystarczająco dużo czasu nad modowymi gazetkami, żeby zaznajomić się z najnowszymi trendami i znaleźć sukienkę, która wpisywała się w jej rozumienie idealnej. Reszcie stroju nie poświęciła tyle uwagi, ale na jej szczęście współlokatorki zadbały, aby nie wyszła z dormitorium w kiepskim makijażu, źle dobranej fryzurze czy brzydkich szpilkach. W tym jednym choć raz mogła liczyć na ich pomoc. Nic zatem dziwnego, że nim wyszła do Pokoju Wspólnego musiała wziąć pięć głębokich wdechów, a koniec końców zostać wykopana z dormitorium pod groźbą użycia Imperiusa.
    I trzeba to było przyznać: wyglądała zjawiskowo, a bal można było uznać za jedyny wieczór w roku, w którym Ellen Kendall udało się zaprzeć dech w piersiach większości męskiej społeczności.
    Miała na sobie białą suknię do kolan. Gorset mocno opinający talię, wykonany z koronki, zaś przezroczysty materiał z którego wykonane były ramiączka kończył się pod samą szyją, gdzie zapinało się go na srebrny guzik. Plecy w całości odkryte. Spódnica rozkloszowana, nie przeszkadzająca w tańcu, a przy poruszaniu się mieniąca różnymi kolorami, które odbijały się od wplecionych w nią pojedynczych cekin. Włosy upięte miała w kok, który podtrzymany został spinką do złudzenia przypominającą pióro. Weszła do Wielkiej Sali, a u jej boku stali kolejno Pan Zdenerwowanie i Pani Zakłopotanie.
    Że też dała się namówić własnym myślą na coś tak głupiego, jak walentynkowy bal.

    Ellen Kendall

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bal trwał w najlepsze, a ona nie mogła zmusić się, by zamienić tą zamienić słowo określające tą noc z niewdzięcznej i nijakiej na niezapomnianą i cudowną. Wraz z Remusem zatańczyła do jednej z jego ulubionych piosenek, z potem oboje postanowili chwile odpocząć i porozmawiać. Wkrótce jedna z cór Gryffindoru postanowiła im przerwać i wyciągnąć chłopaka do tańca, co udało jej się, mimo jego początkowego, kategorycznego sprzeciwu. Kristel zachęciła go, by zrobił sobie chwilę przerwy, do słuchania jej lamentów i zaczął się bawić. Wtedy nieznajoma dziewczyna pociągnęła go mocno za rękę i razem ukryli się w tłumie imprezowiczów. Kris została sama, trzymając w dłoniach sok wiśniowy i od czasu do czasu go popijając. Wkrótce jej wzrok spoczął na drugim końcu Sali, gdzie odnalazła swoją jedyną przyjaciółkę – Ellen. W tejże chwili Kristel poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła, że zaraz wyrzuty sumienia na oczach tych wszystkich ludzi pożrą ją i wyplują z niesmakiem. Ostatnio skupiała się wyłącznie na sobie i swoich problemach, więc jakimś dziwnym zrządzeniem losu zapomniała o Ellen. Myślała, że dziewczyna miała iść na bal z pewnym Puchonem, ale ostatecznie nie dopytywała się szczegółów i po paru dniach nie miała już styczności z dziewczyną, więc nie mogła się upewnić, czy jest tak rzeczywiście. Zerwała się z siedzenia i powoli przeciskała się przez złączone w tańcu ciała. Ellen z początku nie zauważyła blondynki, więc Kristel położyła jej rękę na ramieniu, a następnie zajęła miejsce obok przyjaciółki.
      - Ellen, z kim przyszłaś? – Zapytała, próbując przekrzyczeć muzykę. W rzeczywistości chciała rzucić się jej na szyje, powiedzieć że życie jej się wali i przeprosić za ignorowanie jej, przez co bycie najgorszą przyjaciółką na tym chorym świecie. Ostatnimi czasy czuła do siebie wielką złość. Co się stało z Kristel Scriven, której żadne problemy nigdy nie dotyczyły?

      Usuń
    2. Przyszła na bal i... Nie miała się gdzie podziać. Porozmawiała z kilkoma Gryfonami, przez dłuższy czas siedziała z bratem i jego znajomymi, ale nawet oni w którymś momencie się ulotnili. Nie pozostawało jej nic innego jak pokrążyć wokół stolików z przekąskami niczym sęp, wyłapać nielegalny alkohol, które nie skonfiskowała pod warunkiem, że doleją jej odrobiny ognistej do szklanki z sokiem pomarańczowym i stanęła z boku, spojrzeniem omiatając całą salę. Umknął jej moment, w którym podeszła do niej Kristel i w pierwszej chwili nawet nie załapała, że pytanie było skierowane do niej.
      – Cześć, Kristel – przywitała się z tym samym uprzejmym uśmiechem, jakim witała każdego ucznia Hogwartu. Może tylko trochę bardziej ciepło, bo miała przed sobą kogoś kogo darzyła większą sympatią, niż większość tu zebranych. – Sama. Nie było nikogo, kogo mogłabym zaprosić – mówiąc to skłamała. Mogła zapytać Scotta, zgodziłby się, ale wiedziała, że taka zabawa nie jest do końca w jego stylu. No i takie wybranie się razem na walentynkową imprezę nie przeszłoby bez echa, a Ellen peszyła sama myśl, że ktoś mógłby pomyśleć o niej i Leinie jak o parze.

      Ellen Kendall

      Usuń
    3. [ Doczepiam się, a jak! :D Ellen, wybacz, że tak późno. Należy mi się kop w dupę -,- ]

      Mary była roztrzęsiona. Ledwo co odzyskała czucie w prawej ręce, na której, jak na złość, świecił jasno pierścionek, wabiąc niepotrzebne spojrzenia. MacDonald nie chciała robić z tego wielkiego zdarzenia, zbyt zaabsorbowana wydarzeniami wieczora, by jak głupia cieszyć się z całego zajścia i drogocennej błyskotki na wskazującym palcu. Potrzebowała chwili spokoju, głębokiego oddechu, przyjaznej twarzy i paru głębszych łyków Ognistej Whisky, którą któryś z Gryfonów przemycił mimochodem.
      Gdy zauważyła Ellen, podążyła do niej jak do latarni morskiej, majaczącej gdzieś na horyzoncie.
      - Zmieniam zdanie, nie przeszkadza mi wcale twoja prowizoryczna wieża Eiffla na środku dormitorium. To najwspanialsza, najcudowniejsza fikcyjna budowla na świecie - wysapała, uczepiając się ramienia koleżanki. Dopiero po chwili zauważyła, że ta nie jest sama.
      - Och, cześć, Kristel. Nie chciałam wam przeszkadzać.
      Patrzyła zmieszana, to na jedną, to na drugą dziewczynę, nie wiedząc, czy powinna się ulotnić i dać im spokojnie pogadać.

      Mary

      Usuń
  7. Charlie niechętnie zgodził się, by towarzyszyć swoim kolegom podczas tego niezwykłego, jak okrzykiwała je większość uczniów, wydarzenia. Nie przepadał za tego typu balami, a walentynek nigdy nie obchodził, bo i nie miał z kim, aczkolwiek w porównaniu do wielu innych samotnych osób, nie smuciło go jego położenie. Można wręcz było powiedzieć, że w swoim towarzystwie czuł się naprawdę dobrze, nie denerwował się i nie stresował. Zazwyczaj i tak zajmował się rzeczami, których ludzie na ogół nie podzielali, więc teoretycznie to nawet lepiej, że nikt nie usiłował się z nim jakkolwiek wiązać.
    Puchon miał to szczęście, że w jego garderobie można było znaleźć kilka eleganckich zestawów pasujących na takie okazje, toteż bez trudu wybrał jeden z nich. W garniturze czuł się całkiem swobodnie i chyba tylko dlatego chłopacy zdołali go namówić, żeby z nimi poszedł. Gdyby jeszcze cały wieczór miał męczyć się przez ograniczający go ubiór, na pewno kategorycznie by odmówił. A ubierając się, doszedł do wniosku, że chyba jednak powinien tak zrobić. Tyle że na to było już trochę za późno.
    Do Wielkiej Sali, przystrojonej wręcz bajecznie, weszli kilkoosobową grupką. [Uwaga, uwaga, Mistrz Painta atakuje! Panicz Davis] Trzech kolegów Charliego odłączyło się od niej zaraz po tym, jak przyszły ich partnerki i tyle ich widział. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ktoś zaproponował, żeby najpierw zajęli miejsca przy stole z przekąskami i rozeznali się w terenie, co oznaczało, że dziewczyny od razu zaczęły surowo oceniać wystrój sali, sukienki, garnitury, makijaże, fryzury...
    Nim Charlie się obejrzał, wszyscy rozpierzchli się nie wiadomo dokąd, a on siedział sobie samotnie na ławie, w ręce trzymając oblaną czekoladą truskawkę na patyku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachwycona i podekscytowana tym wieczorem, zupełnie straciła poczucie czasu. Cieszyła się z tego, że bal wyszedł tak, jak wyjść powinien. Brała w końcu udział w przygotowaniach bardziej oficjalnych, jak i mniej oficjalnych. Podglądała co robią skrzaty, pomagała w dekorowaniu babeczek dla czystej przyjemności.
      Mój Boże, padam na twarz
      Na tą krótką chwilę, na ten jeden wieczór zapomniała zupełnie o wszystkim. Cieszyła się zupełnie szczerze i z radością przeżywała każdy taniec. Podążyła za radą własnej matki i korzystała z czasu spędzonego w Hogwarcie, póki miała tą szansę.
      Zapomniała nawet o Ethanie
      Ten fakt był zarówno przykry jak i radosny. Jak można w dzień zakochanych zapomnieć o osobie, którą darzy się jakimś uczuciem (choć Hannah by tego miłością jeszcze nie nazwała, o nie). Z drugiej strony za każdym razem, gdy o nim myślała, obwiniała siebie za bycie obrzydliwą kłamczuchą, która nie potrafi przyznać się do bycia czarownicą i dzielić się z mugolem swoim światem.
      Więc i tymi walentynkami się z nim nie podzielisz
      Roześmiana, wesoła, szczęśliwa i o błyszczących jak nigdy oczach zeszła z parkietu, chwytając za babeczkę z różowym lukrem. Przyuważyła Charliego i bez zaproszenia przysiadła się do niego.
      -Dobry wieczór, Charlie- posłała mu szeroki, radosny uśmiech. Dzisiaj wszystko wyglądało inaczej. Szkoła, ludzie, nawet Hannah wyglądała inaczej. Była pięknie uczesana, pomalowana, miała (jej zdaniem) przepiękną sukienkę i czuła się znakomicie. Nie chciała, żeby ktoś samotnie siedział na ławeczce.
      -Dopiero przyszedłeś? Polecam babeczki, choć truskawki też są fantastyczne- spytała przechylając lekko głowę w lewo w geście zainteresowania i uśmiechnęła się ciepło.

      Hannah

      Usuń
    2. Niepewnie ugryzł truskawkę, a czekoladowa zbroja z łatwością ustąpiła naporowi jego zębów. Kilka odłamków posypało się na podłogę, szczęśliwie omijając spodnie Puchona, gdyż nawet na ciemnym materiale w kontakcie z ciepłymi dłońmi mogłyby zostawić ślady. Charlie nie spodziewał się, że owoc będzie taki słodki, w końcu za oknem nadal panowała zima, która mogła sugerować, iż będzie on smakować zgoła inaczej, no ale jak widać, w świecie magii panowały zupełnie inne reguły. Zakręcił patyczkiem w palcach, przyglądając się dokładnie truskawce, gdy nagle obok niego zjawiła się jakaś dziewczyna. Omal nie upuścił słodyczy na podłogę, no bo która uczennica wybrałaby akurat to miejsce, skoro wokół jest mnóstwo innych, wolnych ze względu na to, iż niemal wszyscy tańczą? Losowa osoba pewnie odpowiedziałaby, że żadna, ale jednak znalazła się taka, co to zrobiła - Hannah.
      - Dobry wieczór - odpowiedział grzecznie, z zaskoczeniem przyglądając się dziewczynie, którą znał tyle lat, a wydawała mu się niemal obca. Pewnie normalnie nie zrobiłby tego, co za chwilę miało się stać, bo nie byłby w stanie, ale skoro dzisiaj wszystko wyglądało inaczej, to jego zachowanie również mogło. - Ładnie... ładnie wyglądasz.
      Nie wyraził tego w sposób poetyczny, ani też nie obeszło się bez zająknięcia, ale jednak był to komplement. A powiedzienie go i to dziewczynie, nawet takiej, którą dobrze znał, graniczyło u Charliego z cudem.
      - Niedawno - stwierdził w odpowiedzi na jej pytanie i odgryzł kolejny kawałek truskawki. - Nawet nie pamiętam, kiedy to wziąłem. - Machnął patyczkiem w jej stronę, prawie trącając jej twarz owocem, który zaraz szybko stamtąd zabrał. - Jak ci się podoba bal?

      Usuń
    3. Jego fascynacja truskawką była rozczulająca. Większość osób nawet nie zastanawiałaby się nad tym czy powinna być słodka, czy nie. Hannah znała wiele kulinarnych sekretów, łącznie z tym, dlaczego jedzenie w Hogwarcie zawsze było smaczne. Często odwiedzała skrzaty, które nie raz i nie dwa pokazywały jej ogromne szklarnie i piwnice pełne pysznych produktów. Dodatkowa porcja czarów z kategorii ogrodnicze i voila! Wszystko wspaniałe.
      Bardzo często po latach okazywało się, że w ogóle nie znamy osoby, z którą rozmawiamy. Jest to dziwne, a z drugiej strony całkowicie normalne. W codzienności ograniczamy się do powierzchowności, a każdy skrywa spory kawałek samego siebie za powłoką widoczną dla wszystkich.
      Spojrzała na niego zaskoczona, ale jej usta wygięły się w radosnym uśmiechu. Nie sądziła, że całe te przygotowania do balu dadzą taki przyjemny efekt.
      -Dziękuję- odparła wesoło, zakładając kosmyk włosów za ucho. Charlie nie należał do osób szastających takimi stwierdzeniami na prawo i lewo, więc Hannah tym bardziej doceniła skierowane do niej słowa.
      Zzezowała na truskawkę, po czym przeniosła wzrok na Puchona, uśmiechając się lekko.
      -Szczerze powiedziawszy, nie sądziłam, że będę się tak dobrze bawić- przyznała, rozglądając się po sali.
      -Myślałam, że przyjdę tutaj z czystej przyzwoitości, ale naprawdę mi się tu podoba. Za to ty nie wyglądasz na zachwyconego- roześmiała się wesoło, puszczając mu oczko.

      Usuń
    4. Z uwagi na to, że dłużej dzierżąc to śmiercionośne narzędzie w postaci patyczka z truskawką, mógłby niefortunnie wybić komuś oko, co chwilę temu prawie spotkało Hankę, przełknął szybko owoc, a niejadalną część słodyczy odłożył na stół. Fakt, że często rozmyślał nad takimi niecodziennymi sprawami, miał duży wpływ na to, iż ludzie nazywali go dziwakiem i prawdopodobnie mieli oni rację. Charlie różnił się od reszty uczniów dość znacznie i było to widać już na pierwszy rzut oka.
      - Zmusili mnie, żebym tu przyszedł - wyjaśnił krótko powód swojego braku zadowolenia, którego nie dało się nie zauważyć. - Namawiali mnie długo i na różne sposoby, po to tylko, żeby zniknąć na samym początku balu.
      Charlie wstał z miejsca i przez chwilę wyglądał tak, jakby miał zamiar znaleźć swoich kolegów, zrobić im scenę i po prostu wrócić do dormitorium, ale okazało się, że tylko sięga po sok.
      - Nie mniej jednak cieszę się, że tobie się podoba - powiedział cicho, chwytając za ucho dużego dzbanka wypełnionego po brzegi pomarańczową cieczą, której część przelał zaraz do leżącej obok szklanki. - Chcesz też?

      Usuń
    5. Takie odmiennie podejście do życia zawsze ją ciekawiło. Możliwe, że dlatego, iż sama uważała się za osobę do bólu zwyczajną i nieodstającą od tłumu szarych Smithów. Odkąd pamiętała nie miało dla niej znaczenia, jaką kto ma opinię wśród uczniów, choć takie podejście przysparzało jej tak samo przyjaciół, jak i tak zwanych upierdliwców, którzy jak raz się czepnęli, tak odczepić się nie chcieli.
      -Ludzie nie lubią pojawiać się w takich miejscach sami. Nie lubią skupiać na sobie spojrzenia osób, które przyszły z kimś- wzruszyła ramionami.
      -Poproszę- skinęła głową, uśmiechając się lekko i wyciągnęła dłoń po szklankę. Po takim czasie spędzonym na parkiecie, dziwne byłoby, gdyby odmówiła.
      -Może się jeszcze przekonasz- zagadnęła- całkiem spora liczba dziewcząt siedzi na ławkach wstydząc się tańczyć- zauważyła, rozglądają się po sali. Może i dla Charliego ten wieczór będzie miał w sobie coś magicznego?

      Usuń
  8. W takim razie zaczynamy ;)

    [strój Willa [http://data2.whicdn.com/images/101117438/large.gif]]
    Czarny garnitur Mulcibera nie mienił się w blasku pochodni, w przeciwieństwie do szafirowej szaty Carrowa, który – owinięty wokół swojej partnerki, starał się maskować nienaturalny efekt materiału. Will od czasu do czasu uśmiechał się nieśmiało, zerkając na próby swojego najlepszego kumpla, obracając między palcami czarne pudełeczko.
    - Jesteś pewien, że chcesz iść sam? – Amycus na moment wychylił się zza czarnej sukni Amy Trives, demonstrując skandalicznie rozcięty rękaw swojej szaty. – Możemy cię odprowadzić?
    Prefekt Naczelny pokiwał głową, a następnie wypuścił ze świstem powietrze z płuc.
    - Z tarczą albo na tarczy, Amek. Teraz albo nigdy!
    Z tymi słowami Mulciber ruszył w kierunku schodów, ściskając palce mocno i pewnie na tajemniczym puzderku, od którego zależał cały misterny plan, który uknuł z Arvelem i Carrowem, aby – w najbardziej szalony sposób – ocalić Mary przed szponami Bellatrix. Nie było już odwrotu. Mary czekała na niego w salonie Gryffindoru. Nie mógł jej zawieść. Nigdy tego nie zrobi.
    Stojąc przed portretem Grubej Damy Will już od kilku chwil walczył ze sobą, czując, że jeśli zrobi choć jeden dodatkowy ruch serce wyskoczy mu z piersi. Gdyby nie siła woli za pewne nie utrzymałby się na nogach. I wtedy drzwi się uchyliły, ukazując postać Mary.
    - Myślę, że zanim przejdziemy do kwiatów, powinienem dopełnić formalności – bez powitania, bez żadnego onieśmielającego wstępu, Will przyklęknął przed swoją najlepszą i jedyną przyjaciółką, która stanowiła ośrodek jego myśli i uczuć, a następnie, wyciągając puzderko z kieszeni, uniósł je w jej stronę, uchylając wieczko. – Uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Przepraszam, że to zrobię, ale... :O
      #szok #konsternacja #zachwyt]

      Usuń
    2. [ kieca: http://4.bp.blogspot.com/-pPcPekkH4ZE/Uv9gZaMMlsI/AAAAAAAAARU/HHg62JBP44Q/s1600/mary+70'.png ]

      Mary przyglądała się sobie w lustrze z pewną dozą zmieszania i lęku, który wyraźnie odbijał się jej w błękitnych oczach.
      Jeśli cofnęłaby się pamięcią o te kilka minionych dni, przypomniałaby sobie, jak wielki entuzjazm ogarnął ją w chwili, gdy Will zaprosił ją na bal. Jak bardzo była szczęśliwa, że wybiera się właśnie z nim na ten słynny bal dla zakochanych.
      Stojąc w opustoszałym dormitorium, przygładzając sukienkę spoconymi dłońmi, Mary MacDonald nie czuła się pełna entuzjazmu. Nie czuła się pełna zupełnie niczego, była pusta jak skorupa.
      Gdy wybiła odpowiednia godzina, zeszła do Pokoju Wspólnego Gryfonów i powolnym, przesadnie ostrożnym krokiem, podeszła do portretu Grubej Damy, który odskoczył błyskawicznie, a za nim ukazała się dziewczynie sylwetka Willa, ubranego w piękny garnitur.
      Patrzyła na niego wielkimi oczyma, chociaż nie była zaskoczona. Rozmawiali już o tym przecież, a William znał jej zdanie.
      Idealny chłopak w idealnym garniturze, wyciągający w jej stronę pudełko z na pewno tak samo idealnym pierścionkiem. Tylko ta cholerna chwila nie była idealna. Mary nie chciała, by jej oświadczyny stanowiły obronę dla kruchej istotki, którą się stała. Nie chciała, żeby stanowiły kulę u nogi dla chłopaka, którego, co uświadomiła sobie dopiero niedawno, kochała. Nie chciała żadnej z tych rzeczy.
      Dlaczego więc podeszła bliżej, przyklękła na jedno kolano, później drugie, zrównując się z Mulciberem tak, że mogła patrzeć mu prosto w ciemne oczy, nie zważając w ogóle na swoją wieczorową kreację? Dlaczego wzięła od niego pudełeczko i je otworzyła?
      Bo tego chciała. Cholernie tego chciała.
      Ciche westchnienie wydarło się spomiędzy jej pomalowanych czerwoną pomadką warg, kiedy Mary wyciągnęła pierścionek i drżącymi dłońmi włożyła go na palec. Czuła, że serce zaczęło bić jej w piersi jak oszalałe, a policzki płoną purpurą, choć myślała, że już nigdy tak się nie stanie.
      Spojrzała w dół, zdziwiona, ponieważ w miejscu, gdzie postawiła pudełko, leżała długa, czarna róża. Taka sama jak ta, którą dostała od Willa przed balem z okazji Halloween.
      W oczach MacDonald stanęły łzy.

      [ pierścionek od Willa: http://24.media.tumblr.com/94a04165d53c6a7a288d5ef3fb18f029/tumblr_n0p67ibe501smhhfyo1_500.jpg ]

      Mary

      Usuń
    3. Mary wyglądała idealnie w kraciastej sukience oraz poskręcanych, złotych włosach, które w zestawieniu z czerwienią warg i błękitem tęczówek sprawiały, że Will czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Ponadto chłopak wiedział, że za chwilę, już za moment, ta nieziemska istota włoży na jeden ze swoich smukłych palców pierścionek, przypominający różę, symbol ich wspólnej, nierzadko szalonej przeszłości oraz tym samym przypieczętuje ich nową, wspólną, zapewne nie mniej szaloną przyszłość. Już za moment.
      Kiedy dziewczyna przyklęknęła zmarszczył brwi, nie wiedząc, co planuje, lecz rosnące wątpliwości przerwała sama winowajczyni. A później prawie zaczęła płakać. Dlaczego w jej oczach stanęły łzy? Will nie potrafił tego pojąć. Czy zrobił coś nie tak? Może powinien wybrać bardziej tradycyjny pierścionek? Z niebieskim kamieniem, choć nie tak błękitnym jak jej tęczówki? A może różna powinna być czerwona, a nie czarna jak ta, którą jej dał przed Nocą Duchów?
      - Mary… Mary kochanie, nie rób tego. – Mówiąc to uniósł dłoń, muskając palcami jej prawy policzek. Jej skóra była chłodniejsza, zupełnie jakby w momencie dziewczyna straciła całe ciepło. – Nie płacz teraz. Chciałbym, żebyś była szczęśliwa. Uśmiechała się tak szeroko, jak wtedy, gdy wyszliśmy z labiryntu podczas zaliczenia u Smitha. Nie mogę patrzeć, kiedy płaczesz. Nie chcę na to patrzeć… Za bardzo cię kocham.
      Ujął jej brodę, spoglądając w oczy, a później pocałował delikatnie, zupełnie tak, jak gdyby był to pierwszy raz. Ich wargi zetknęły się powoli, niemal lękliwie, gdy tylko…
      - Carrow czeka na was na dole gołąbeczki. Chyba próbuje schować się za paprocią, ale nie za bardzo mu to wychodzi. Zbyt obciachowe wdzianko, tak na moje oko.
      AVERY!
      Will odsunął się od Mary, a następnie posłał Ślizgonowi jedno ze swoich atutowych, morderczych spojrzeń. Gdyby wzrok mógł zabijać, w tym momencie partnerka Arvela opłakiwałaby jego zwłoki. Spopielone!
      - A w ogóle witam w rodzinie, jesteśmy z Willem, jakby nie patrzeć, kuzynami od strony ciotki – Avery najzwyczajniej w świecie nie przejął się spojrzeniami. – Może wstaniecie? Romantyzm zostawcie sobie na wspólne noce we dwoje, dziś przyszliśmy tu na wojnę.
      Mulciber pokręcił głową z niedowierzaniem, a następnie zebrał się z ziemi, oferując Mary pomoc przy wstawaniu, a następnie swoje ramię.
      - Jak miło, że o tym przypomniałeś, AVERY. Już prawie udało mi się zapomnieć, że czujemy na karkach oddech tej wariatki Lestrange. Jesteś niezwykle wprost delikatny, przyjacielu. Niezwykle.

      Usuń
    4. Miała wrażenie, że jej serce stanęło, by sekundę później rozpocząć szaleńczą gonitwę z czasem i buzującą w uszach MacDonald krwią.
      Powiedział, że ją kocha. Kocha! Na Merlina Wszechmogącego!
      Potem wszystko działo się tak szybko. Pocałunek, Avery w Pokoju Wspólnym... Nawet nie zauważyła, jak stała na nogach, znów próbując złapać równowagę na wysokich obcasach. Chciała mu odpowiedzieć. Chciała, żeby wiedział, że czuje tak samo. Tyle że nie zdążyła, ciągnięta po schodach w stronę Wielkiej Sali.
      Dopiero po chwili przypomniała sobie o Bellatrix.
      Przycisnęła się mocniej do boku Willa nie dlatego, że się bała. Chciała czuć jego obecność bo wtedy, o dziwo, łatwiej było się jej skupić. Poskładać myśli w całość.
      Gdy weszli na salę, Mary była zbyt zajęta lustrowaniem twarzy obecnych, by skupić się na pięknych dekoracjach. Czas na to musiała znaleźć później.
      Miała nadzieję, że plan Mulcibera wypali i Lestrange nie będzie mogła nawet kiwnąć palcem. Modliła się, by mieć to wszystko już za sobą.

      Usuń
    5. Wielka Sala tonęła w czerwieni. Dosłownie. Co prawda zieleń Slytherinu niewiele miała do walentynek, ale nadmiar szkarłatu, serc, kupidynów i innego badziewia dział na Willa drażniąco. Nie mógł się skupić, piekły go oczy, a na dodatek Carrow w sex szmatkach był tak widoczny, że nawet ubrana na czerwono partnerka nie była w stanie przyćmić biedaka. Gdzie on kupił takie ciuchy? I dlaczego śmiał kręcić się w nich w pobliżu Mary?
      - Zatańczymy? Do północy zostało jeszcze trochę czasu, a coś mi mówi, że Bellatrix nie zaatakuje wcześniej. Lestrange uwielbia dramaturgię a co może być tragiczniejszego niż morderstwo o północy? – Zapytał, rozglądając się po sali. W tłumie zobaczył podległych sobie prefektów, członków drużyn quidditcha, nauczycieli, ale nigdzie nie było podejrzanej profesor Vector. – Avery będzie miał oko na nauczycieli.

      Usuń
    6. Kiwnęła głową na znak zgody i ruszyli na parkiet.
      Jako że nie mieli dużej wprawy we wspólnym tańcu, Mary kilkakrotnie nadepnęła biednemu Willowi na palce, gdyż jego stopa nieoczekiwanie pojawiła się w miejscu, gdzie dziewczyna stawiała właśnie obcas. Starała się nie zerkać zbytnio pod nogi ani nie rozglądać się na boki nerwowo, próbując wyłonić z tłumu twarz profesor Vector.
      William miał rację, tacy jak Bellatrix Lestrange uwielbiają robić wokół siebie dużo szumu, północ była dla niej wręcz idealna.
      Gdy muzyka zwolniła odrobinę, MacDonald podeszła bliżej partnera i przełożyła dłonie na jego barki. Zrobiła to podświadomie, dając sobie idealny widok na prawą dłoń, na której świecił zaręczynowy pierścionek.
      Spojrzała na twarz Mulcibera, starając się przypasować do niego to dziwne, jakże nienaturalne słowo.
      Narzeczony. Mój narzeczony.

      Usuń
    7. Jest takie przysłowie ‘dobre złego początki’. Tańcząc z Mary w rytm przeboju „Jesteś moją magią” Will na moment zapomniał o tym, że grozi im niebezpieczeństwo. Wśród uczniowskich par, wirujących w rytm melodii, szkarłatnych serc, wiszących poniżej rozgwieżdżonego nieba zdawać by się mogło, że groźba Lestrange’a jest jakaś ulotna, daleka. A jednak w pewnej chwili Avery wykonał ten gest, ten ruch palców dotykających szyi, którego Mulciber z takim zdenerwowaniem podświadomie wyglądał. Vector pojawiła się na horyzoncie, odziana w czarną, powłóczystą suknię bardziej pasującą do Bellatrix niż do kogokolwiek innego.
      - Cokolwiek się stanie, Mary, pamiętaj, że masz myśleć tylko o sobie – Ślizgon utkwił wzrok w oddalonej o niemal całą długość parkietu nauczycielce, szepcząc do ucha MacDonald ostatnią radę, jaką zamierzał jej dziś dać. Przyszli tutaj na wojnę i tę wojnę musieli stoczyć.
      Zeszli z parkietu razem z echem ginącego utworu. Avery i Carrow, w otoczeniu swoich partnerek, dołączyli do nich wkrótce potem, niejako półokręgiem odgradzając Mary od wzroku Vector.
      - Pójdę do niej pierwszy, wstrzymajcie się… do końca.
      Avery skinął głową od razu, w przeciwieństwie do Carrowa, który wahał się odrobinę.
      - Nie musicie życzyć mi szczęścia – dopowiedział na koniec i poszedł.

      Usuń
    8. Nie chciała tkwić skryta za przyjaciółmi Willa i ich partnerkami, podczas gdy Mulciber stawiał czoła Bellatrix Lestrange, nawet jeśli w tamtej chwili wyglądała jak sympatyczna profesor Vector.
      Chociaż jeśli przyjrzeć się uważniej, z kobiety w powłóczystej sukni biła pewnego rodzaju siła, wyniosłość, której nigdy nie dało się wyczuć patrząc na nauczycielkę numerologi, cichą i pogodną czarownicę w średnim wieku.
      MacDonald przyglądała się, jak Will przeciska się przez tłum w kierunku Belli, podświadomie zaciskając dłonie w pięści. Znaleźli się w tej sytuacji przez nią i jej nie dość czystą krew. Nie mogła patrzeć, jak niczemu winny William wystawia się na pierwszy ogień. Nie, kiedy ona była w pobliżu.
      Korzystając z ogólnego zamieszania, przemknęła za Amycusem, zajętym w tamtym momencie swoją partnerką i, niby to przypadkiem, chowając się za co wyższym uczestnikiem zabawy, dotarła tak blisko Mulcibera i Lestrange, że mogła słyszeć ich rozmowę.
      Sama zajęła się czekoladową fontanną, stojącą w pobliżu, starając się nie wyglądać podejrzanie.

      Usuń
    9. Bellatrix ukryta za maską nauczycielki nie wyzbyła się jadowitego uśmiechu, którym zwykle czarowała swoje ofiary. Nieco obwisłe, pokryte zbyt dużą warstwą pudru policzki nie zdołały złagodzić chłodu, bijącego z twarzy kobiety ani rozświetlił mroku, czającego w jej czarnych oczach. Bez względu na to, jak potężnej i skomplikowanej magii użyła Bellatrix Mulciber był pewien, patrząc właśnie w te oczy, że ma przed sobą potomkinię Blacków. Te same oczy wyróżniały także Regulusa, stąd pewność.
      - Prawdę powiedziawszy nie sądziłem, że przyjdziesz, Bellatrix. – Wokół nie było nikogo, kto mógłby zwrócić na nich uwagę. Ot zwyczajna rozmowa Prefekta Naczelnego z Profesorką, zainteresowaną, sądząc po wyrazie twarzy, ogólną trzeźwością zgromadzonej na balu młodzieży. – Czyżby Czarny Pan zapomniał o tobie, a może Rudolf znalazł sobie cieplejszą towarzyszkę, skoro przyszło ci spędzać wieczór samotnie? Jedno i drugie?
      W starciu z Lestrange nie można okazać zawahania. Moment słabości, słowo o mniejszym ładunku nienawiści i Bellatrix, niczym czarna wdowa, przystępowała do konsumpcji celu, złapanego odpowiednio wcześniej w sieć czarującego spojrzenia. W reakcji na słowa Willa kobieta przygryzła wargi, jakby zapomniała, że znajduje się w ciele osoby przynajmniej piętnaście lat od siebie starszej, a następnie pochyliła się w stronę Ślizgona, eksponując niezbyt urodziwy biust.
      - Gdzie ją schowałeś, Will? Gdzie jest ta mała szlama? Wiem, że tu jest, nie krzyw się. Nawet nie wiesz jak prosto jest wyciągnąć informacje, jeżeli się wie, o co pytać.
      - Czyżby Bellatrix? Wydaje mi się, że wszystkie ploteczki, które usłyszałaś są już odrobinę nieaktualne. Jeżeli po drodze spotkałaś Notta wiedz, że to kretyn. Myślę, że bez pomocy matki nie zawiąże nawet sznurówek. To niezbyt dobre źródło, a ty, o ile dobrze oceniam, cenisz wartościowe wiadomości, czyż nie?

      Usuń
    10. Stała, przysłuchując się ich rozmowie, zawieszona. Musiało to wyglądać zabawnie, gdyż pochylała się nad fontanną z tą samą truskawką od conajmniej dwóch minut. Ograniczała zerknięcia w stronę Willa do minimum, nie chcąc się wydać i wpędzić kogokolwiek w kłopoty.
      Szkoda, że Carrow i Avery nie mieli tak wielkiego wyczucia.
      - Nie ma jej! - słyszała ich podniesione głosy. Obróciła się szybko, rozchlapując przy okazji trochę czekolady.
      Widziała, jak Ślizgoni wpadają w popłoch, rozglądają się za nią, lecz myślała, że mimo wszystko skończy się to lepiej, niż w rzeczywistości.
      - Tam jest! Koło fontanny! Mary, nie ruszaj się! - krzyknął Avery, a Amycus nie zdążył zatkać mu w porę ust.
      MacDonald żałowała, że nie może rzucić w niego niczym ciężkim. Jak ktoś tak nierozważny mógł zostać Śmierciożercą!
      Obróciła się w stronę Willa i Bellatrix. Obydwoje wlepiali w nią spojrzenia. Will - przerażone, Bella - pełne satysfakcji.
      Nie uciekła, choć powinna była. Stanęła prosto, z zadartą głową.

      Usuń
    11. Moment był odpowiedni, kiedy od ścian Wielkiej Sali odbiły się pierwsze dźwięki znanego utworu o tragicznej miłości „Zemsta kipi w kociołku mego serca”, klasycznego artysty. Gdyby nie mina Bellatrix, Mulciber stwierdziłby, że właśnie ma do czynienia z jakąś ironią losu. Nie dalej niż cztery metry od nich, pochylona nad fontanną stała, jak strzelona piorunem, Mary MacDonald. Nie dalej niż osiem metrów stanęli jak wryci jego najlepsi kumple, Carrow i Avery, obaj bladzi i, w co Will pragnął wierzyć, oblani zimnym potem. Nie dalej niż pół metra od niego stała Bellatrix. I oczywiście on. Wisienka na morderczym torcie.
      - Świetnie – Will zdołał w odpowiedniej chwili zgarnąć się do kupy, przywołując na twarz uprzednio wyćwiczoną twarz człowieka, któremu już nic w życiu nie ma do stracenia. – Widzę, że nie mogę tego dłużej przedłużać. Oto moja narzeczona, Mary MacDonald, wiem, jak bardzo ci zależało, aby ją poznać. To doprawdy zjawiskowa osoba, coś jak Rudolf tylko w sukience.
      Gdyby Bellatrix miała jakieś poczucie humoru zapewne doceniłaby próbę żartu, ale niestety zamiast tego wyciągnęła różdżkę, a następnie przystawiła sobie jej czubek do ust, muskając górną wargą wypolerowane drewno.
      - Zrobiło się gorąco, Will. – Lestrange nawet na moment nie przerwała spojrzenia, wodząc wzrokiem po postaci Mary, jak gdyby była muzealną figurką wystawioną na aukcję. – Może przejdziemy się do Sali Sław, żeby poznać się bliżej? Byłabym niezmiernie rada omówić kwestie tej wstrząsającej wieści. Twoja matka wie? Czy postanowiłeś oszczędzić jej tragedii?
      - Sugerowałbym błonia, ale o tej porze roku może być ci ciężko walczyć w takim… uroczym ciele. Gdzie je znalazłaś? Nie mogłaś wybrać kogoś mniej… odrażającego?
      Śmierciożerczyni opuściła różdżkę, wyciągając rękę w stronę Mary.
      - A ona co, niemowa? Jest pod imperiusem czy po prostu opóźniona?
      - Imperius - wypalił od razu. - Pomyślałem, że takie małżeństwo podniesie moją rangę wśród jasnej strony. Zawsze mnie pociągało bycie agentem... Służba Czarnemu Panu to wielki zaszczyt, ale i odpowiedzialność.
      Avery z daleka wytrzeszczył oczy. Zdawało się, że chce zapytać Willa, czy czasem czegoś nie łyknął przed Balem. Żart się go trzymał.

      Usuń
    12. Przyglądała się Bellatrix z obrzydzeniem, które targało całym jej ciałem. Co z tego, że wyglądała jak profesor Vector, skoro słowami i manierą niczym nie odstawała od swoich czystokrwistych krewnych?
      Gdy zadała pytanie, Mary już miała w głowie gotową odpowiedź, jadowitą i iście ślizgońską. Szczęście, że Will zdążył wkroczyć nim otworzyła usta.
      Jesteś pod imperiusem, Mary MacDonald, zachowuj się należycie.
      Podniosła patyczek z truskawką, który prawie utopił się w fontannie a różdżką, którą zawsze miała przy sobie, oczyściła kraciastą sukienkę z czekolady. Musiała panować nad drżeniem rąk.
      Po raz kolejny podniosła wzrok i posłała wszystkim zgromadzonym przyjemny uśmiech, w który włożyła całą swoją silną wolę. Miała nadzieję, że nie wyszedł z tego przykry grymas.
      Spojrzała na Averego i Carrowa, również uśmiechając się do nich przyjaźnie.
      - Przepraszam, chłopcy, że tak zniknęłam. Nabrałam ochoty na czekoladę - zaśmiała się głupiutko, podnosząć patyczek. Czuła, że wyzbywa się resztek godności. - Nie powinnam była odchodzić bez słowa. Dużo tu dziś osób, łatwo się zgubić w tłumie.
      Mary, w swoich zagraniach, inspirowała się słodkimi Puchonkami, z którymi jakoś nigdy nie potrafiła się utożsamić.
      - Piękna sukienka - odezwała się do Bellatrix, taksując ją spojrzenie.
      Wytrzymasz, dobrze ci idzie.

      Usuń
    13. Bellatrix zmarszczyła brwi, odchylając się do tyłu. Na moment jej maska opadła i Will kątem oka dostrzegł, jak kobieta zaczyna się wahać. Było to coś, czego nie widziało się często, zwłaszcza na twarzy kogoś takiego, jak Lestrange. Czyżby zdołali ją przekonać? Nie, to byłoby zbyt proste.
      - W rzeczywistości też jest taka tępa? – Śmierciożerczyni po raz pierwszy od chwili, gdy pierwszy raz zobaczyła Mary odwróciła od niej wzrok. – Jak ty możesz z nią wytrzymać? Przecież to kukła?
      Will wzruszył ramionami. Nie dawał po sobie poznać jak bardzo jest zdenerwowany. Nikt nie powinien tak obrażać Mary, ale w tej sytuacji musi zagryźć zęby i milczeć.
      - Czasami to dobrze, przynajmniej nie muszę słuchać biadolenia jakiejś dziewuchy ze spotkanek towarzyskich. Sam nie wiem, co jest gorsze. Żona, która jest tępa, ale słucha się idealnie, czy żona, która jest tępa, ale nawet jej nie uderzysz.
      - Niech poprosi do tańca Dumbledore’a.
      Will zamrugał, ale zamiast oponować dał Mary znak, że ma iść w stronę dyrektora.
      - Może zatańczy na stole i zacznie rzucać talerzami w tańczących? Carrow z pewnością może jej asystować.
      Jeżeli Amycus to słyszał, a słyszał na pewno, to Mulciber miał przerąbane.

      Usuń
    14. Mimo iż wiedziała, że nie są prawdziwe, słowa tej dwójki, godzące w jej osobę zupełnie tak, jakby jej tam nie było, bolały i trudno było to Mary ukryć. Zacisnęła zęby, schowane za wygiętymi do góry czerwonymi wargami, cały czas spoglądając na Bellatrix. Wyobrażała sobie, że spada na nią wielki, kryształowy żyrandol, miażdżąc na krawą papkę. Uśmiech stał się odrobinę bardziej prawdziwy.
      Mary ruszyła w stronę dyrektora Hogwartu, dziękując sobie w duchu, że tyle lat utrzymywała z Albusem Dumbledorem pozytywne relacje. Była wzorową uczennicą, a on niezwykle przyjaznym starszym człowiekiem.
      - Witam, dyrektorze - Mary dygnęła przed mężczyzną, uśmiechając się do niego promiennie. - Co powiedziałby pan na taniec? - spytała, odrobinę tylko speszona. Na szczęście, Dumbledore zareagował jej na rękę.
      - Myślałem, że całą noc będę musiał jeść cytrynowe dropsy! Odrobina disco to jest to!
      Złapał MacDonald za dłoń i poprowadził na środek parkietu. Mary posłała Willowi spojrzenie przez parkiet a później skupiła się na tańczeniu do rytmu z hogwarckim dyrektorem. Musiała dobrze odegrać swoją rolę, inaczej nic nie miało się dla niej skończyć dobrze.
      - Piękny pierścionek, panno MacDonald. Moja matka miała podobny, gdy byłem chłopcem. Potem zaginął gdzieś w ogródku. Przypuszczam, że zabrały go gnomy.

      Usuń
    15. Dochodziła północ, kiedy Mary poprosiła do tańca Dyrektora. Staruszek zgodził się i wyszedł na parkiet, co zdaniem Willa wyszło bardzo naturalnie. Mary radziła sobie idealnie. Jej kroki nie były ani za szybkie, ani zbyt wolne, zaś uśmiech. Tym uśmiechem mogła kraść serca.
      - Jest bardzo naturalna, sam rzucałeś Imperiusa?
      Will odwrócił wzrok od tańczącej pary i wbił go w czubek butów. No tak. Swego czasu ćwiczył rzucanie zaklęć niewybaczalnych, skrzaty przyjmowały obrażenia nadzwyczaj dobrze, ale ludzie. Kontrola ludzi stanowiła sekret, którego nie poznał.
      - Sam się dziwię, że jej umysł jest podatny. Avery mówi, że to dlatego, że ona mnie naprawdę kocha. Ponoć więź emocjonalna z rzucającym wpływa na moc zaklęcia, zarówno po stronie rzucającego jak i odbiorcy magii. Ja niestety – tutaj Will bezradnie wzruszył ramionami. – Nie znam się na tym kompletnie. Pewnego razu dziewczyna po prostu się nawinęła, Carrow wspomniał, że jej rodzice są w dobrych kontaktach z Dumbledorem i... stało się.
      Śmierciożerczyni pokiwała głową.
      - Będzie się musiała zranić. Nie uwierzę, dopóki tego nie zrobi. Bardzo trudno jest rzucić niewybaczalne zaklęcie, a ty, Mulciber, jesteś młody. Łatwo cię zwieść.
      W tej samej chwili Mary skończyła swój taniec i skierowała się w ich stronę.

      Usuń
    16. Widziała, że coś jest nie tak po spojrzeniu, którym obdarzył ją William, ale nie pozwoliła się mu wyprowadzić z równowagi. Dobrze jej szło i wiedziała o tym. Musiała tylko pociągnąć tę małą farsę odrobinę dłużej.
      Gdy pożegnała się już z Dyrektorem, którego zostawiła przy grupce nauczycieli, Mary podeszła do Ślizgonów wesołym krokiem, zupełnie jak ktoś, kto właśnie spędził kilka przyjemnych chwil w tańcu, bez obawy, że ktoś zaraz targnie się na jego życie.
      Stanęła tuż koło Willa, oplotła mu ramię rękoma i oparła podbródek na jego barku.
      - Świetna zabawa, nie uważasz? - spytała, patrząc na niego maślanym wzrokiem. Chciała wyglądać jak zakochana dziewczyna, którą zresztą była. Jak zakochana i beztroska dziewczyna.
      Nie odezwał się.
      - Will chciałby, żebyś rozcięła sobie przedramię, cukiereczku - powiedziała przesłodzonym głosem Lestrange. - Tej ręki, na której nosisz swój zaręczynowy pierścionek.
      MacDonald poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
      Co za wredna suka!
      Wzięła jeden, głęboki oddech, zaskoczona, co nie tak bardzo zmąciło jej wizerunek narzeczonej - kukiełki.
      - Jeśli Will tego właśnie chce - powiedziała, posyłając chłopakowi uspokajający uśmiech. Chciała, żeby uwierzył, że nic jej się nie stanie.
      Obróciła się w stronę stolika, na którym poustawiane były kieliszki z gazowanym sokiem winogronowym, by sięgnąć po jeden z nich.
      Dziękowała sobie w duchu za wybór sukienki z tyloma fałdami. Łatwo było jej rzucić krótkie, niewerbalne zaklęcie na przedramię, które za chwilę miała zranić.
      Wróciła do towarzystwa z kieliszkiem w dłoni, nadal uśmiechając się wesoło.
      - Twoje zdrowie, kochanie - uniosła kieliszek, patrząc na Willa. Miała nadzieję, że zrozumie, że wszystko jest w porządku. Trzymała go w lewej ręce, prawą, tę z pierścionkiem, miała opuszczona wzdłuż boku.
      Wypiła sok duszkiem, zostawiając pusty kieliszek, który rozbiła o kant znajdującego się najbliżej stołu. Wzięła największy ze szklanych kawałków i jednym, szybkim ruchem przejechała nim po przedramieniu, rozcinając je paskudnie głęboko.
      - Ojej, boli - zaśmiała się, kłamiąc perfidnie. Nie czuła zupełnie nic. Żadnej, najmniejszej nawet komórki ręki zwisającej smętnie wzdłuż boku, plamiącej ciemną cieczą jej jasną sukienkę.

      Usuń
  9. sukienka Kris

    Dzisiaj Wielka Sala miała być przyozdobiona w cukierkowatym stylu, każdy nawet najmniejszy kąt zostać upiększony serduszkami, amory miały czujnym strzec uczniów swym czujnym okiem, a jedzenie zapełniać puste żołądki oraz czas singli, którzy jednak zdecydowali się na wyjście, chociaż nikt ostatecznie ich do tańca nie zaprosił. Chociaż życie Kristel ostatnio zawirowało i dziewczyna coraz częściej miała wahania nastrojów, ostatecznie zdecydowała się przyodziać w swoją najnowszą kreację, którą niedawno zobaczyła w magazynie Czarownica. Dzień przed balem przyszła do niej paczka od matki, która nie mogła oprzeć się okazji zrobienia za dziewczynę zakupów na przyjęcie. Na nieszczęście Kristel okazało się, że w ubranej na ciało wysokiej klasy sukience, Krukonka wygląda niezgrabnie, a wszystko za sprawą wybranego rozmiaru. Długo już nie widziała matki, więc i ona jej nie miała okazji zobaczyć w obecnym stanie, do którego się podświadomie doprowadziła. Kristel więc nie mogła jej mieć za złe wyboru rozmiaru – jeszcze niedawno koronkowa sukienka pasowałaby na nią idealnie. Ale w ostatnich miesiącach, które niosły ze sobą wiele stresu, Kristel nieświadomie zrzuciła parę kilogramów. Stanęła przed lustrem w samej bieliźnie i oglądnęła się z niesmakiem. Miała wyraźnie zarysowaną linie obojczyków, które opinała cienka warstwa skóry. Ramiona i nogi przeobraziły się w dwie, wąskie gałązki, a twarz zmarniała, przez co postarzyła ją o parę dobrych lat. Chciało jej się płakać, ostatnio rzadko miała w ustach jedzenie, unikała obiadów i kolacji. Za to często sięgała po Ognistą, czasem też po wino i brandy. Palcami obu dłoni roztarła wyrabiające sobie drogę na jej policzkach łzy. Chciała jak najszybciej zanurzyć się pod wodą i zmyć z siebie emocje. I chociaż ów noc nie należała do najłatwiejszych, w dniu balu obudziła się z przyzwoitym humorem, gotowa zabrać się do przestudiowania przydatnych książek, mogących pomóc jej w katastrofie z sukienką. W godzinę przed balem posłała w jej stronę parę zaklęć i znacznie ją zwęziła. Dzięki odpowiedniej bieliźnie uwypukliła trochę swój zmarniały biust, a odpowiedni makijaż sprawił, że jej policzki nabrały dawnej świetności, wory pod oczami zniknęły, a usta za sprawą malinowej pomadki, optycznie się powiększyły. Kolejna seria drobnych zaklęć i grube pasma jej blond włosów przeobraziły się w dziewczęce fale. Na szyje zarzuciła długi naszyjnik w małe, czarne rąby, na ręce ubrała srebrne rękawiczki, a dziesięciocentymetrowe, czarne szpilki już widniały na jej drobnych stópkach i ładnie eksponowały długie nogi. Zauważyła, że zostało jej jeszcze kilkadziesiąt minut do rozpoczęcia, więc zaczytała się w książce, którą ostatnio poleciła jej koleżanka z Gryffindoru. Zaczytana, nie zauważyła kiedy zegar wskazał dwadzieścia minut trwania balu, ordynarnie wypominając jej spóźnienie. Remus musiał już na nią czekać. Z impetem zamknęła książkę i wypadła przez drzwi dormitorium.
    Będąc już na miejscu, długo nie rozkochiwała się w wyglądzie pomieszczenia. Wzrokiem szukała Lupina, jednocześnie dyskretnie chowając się przed Syriuszem. Nagle poczuła na swoim ramieniu dotyk męskiej dłoni. Odwróciła się pospiesznie i zobaczyła przyjaciela.
    - Remus, strasznie cię przepraszam i jednocześnie cieszę się, że cię widzę – zwróciła się do niego z cieniem uśmiechu na ustach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kristel spóźniała się na bal już ponad dwadzieścia minut. Dokładnie tak jak spodziewał się Lupin. Może i nieświadomie, jednakowoż uwielbiała robić wrażenie. Wiedział, że przy niej z pewnością będzie wyglądał blado i marnie, ale jeśli przyjaciółka poprosiła go o pomoc nie mógł odmówić. Czuł się wręcz śmiesznie i głupio, że to właśnie on nie zaprosił jej.
      Dziewczyna pojawiła się w sali punktualnie pół godziny po czasie. Remus uśmiechnął się pod nosem widząc jej nieudolnie skryte zakłopotanie, kiedy rozglądała się po parkiecie w poszukiwaniu partnera. Podszedł do niej pewnym krokiem i położył jej dłoń na ramieniu. Odwróciła się tak szybko, że omal nie przewrócił się pod wpływem pędu powietrza.
      - Remus, strasznie cię przepraszam i jednocześnie cieszę się, że cię widzę.
      Zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową.
      - Nic się nie stało. Zdaje mi się, że widok ciebie w tej sukience rekompensuje spóźnienie.
      Uśmiechnął się radośnie i skłonił w bardzo teatralnym geście, muskając wargami wierzch jej dłoni.

      Usuń
    2. Uśmiechnęła się, ukazując białe zęby, gdy chłopak niczym prawdziwy dżentelmen, złożył na wierzchu jej dłoni pocałunek. Gdy się wyprostował, wzięła go pod rękę i patrząc na twarz Remusa, zwróciła się do niego.
      - Może pójdziemy się czegoś napić? – Zapytała. – Sok dyniowy? – Dodała pospiesznie. Nie chciała psuć chłopakowi tego wieczoru, nie chciała by poczuł się zobowiązany do opieki nad podchmieloną Kristel. Nie chciała zapijać smutku we wszystkich rodzajach trunków – chciała się rozchmurzyć i dobrze bawić ze swoim przyjacielem, nie myśląc o Syriuszu, czy też Bastianie. Jak na razie grali wolny, przeznaczony dla wyjątkowo zakochanych w sobie parach utwór, więc w chwili obecnej nie zbierało jej się do tańca. W dodatku poczuła się słabo, więc zaproponowała sobie spożycie nie tyle soku, co jakichś łakoci przygotowanych na długim stole.

      Usuń
    3. - Chętnie.
      Odwzajemnił jej spojrzenie, po czym oboje ruszyli do jednego z zastawionych stołów.
      Sięgnął po dwie szklanki i zaczął nalewać do nich napoju, jednocześnie jednak dyskretnie rozglądając się dookoła. Nie chciał, żeby KTOŚ przez COŚ popsuł im wieczór, więc gdy tylko w tłumie dostrzegał czuprynę choć w najmniejszym stopniu podobnej do Blacka czy White'a zagryzał niespokojnie wargę.
      Podał Kristel napój i przechylił lekko głowę przypatrując jej się z uśmiechem.
      - Jak minął ci dzisiejszy dzień? - rzucił uprzejmie, znowu obrzucając wzrokiem salę.

      Usuń
    4. Przystawiła do ust szklankę i wypiła parę łyków, delektując się znanym smakiem soku dyniowego. W międzyczasie obserwowała Remusa, który niespokojnie rozglądał się po Wielkiej Sali, dziś wypełnionej aż po brzegi eleganckimi sukniami oraz dopasowanymi marynarkami. Szybko wypiła całą szklankę napoju, więc odstawiając ją z powrotem na stolik, chwyciła za serwetkę i przetarła nią usta. Pytanie Remusa było uprzejme, jednak czy rzeczywiście chciał wiedzieć, co wydarzyło się w jej życiu właśnie tego dnia, czy może chciał ją czymś zająć, zanim nie wybada sytuacji, w której się znaleźli. Pokłócił się z przyjacielem, bo został poproszony o dyskrecje. Oboje nie chcieli widzieć teraz twarzy Blacka wyłaniającej się z tłumu. Czy Syriusz w ogóle wiedział, że Kristel idzie na bal z Remusem? Zapewne nikt mu takiej informacji nie udzielił, a jeżeli już coś wiedział, były to tylko niepotwierdzone plotki. Jednak to zawsze był pretekst, by wejść w każdym momencie do sali z impetem i zrobić swoje „show”. Również zerkając w stronę otwartych drzwi, zwróciła się do Lupina.
      - Cały dzień siedziałam w książkach i próbowałam trochę podrasować swój wygląd, zwęzić sukienkę i takie tam – odpowiedziała wymijająco. Tak naprawdę chciała dowiedzieć się jednego. – Rozmawiałeś z Syriuszem po tej całej awanturze?

      Usuń
    5. "Pole minowe" - przemknęło mu przez myśl, kiedy usłyszał pytane zadane przez Kristel.
      Na razie nie zanosiło się na burzę. Tłum tańczył teraz, podrygując wściekle do jakiejś skocznej piosenki. Poszczególne pary kłębiły się w kątach i przy stolikach, ale ogólne zamieszanie i walka o zwrócenie na siebie uwagi osobników płci przeciwnej toczyła się na parkiecie. Remus ściągnął wargi w dzióbek, ważąc uważnie każde słowo i marszcząc lekko brwi po czym zerknął na Kristel i westchnął cicho.
      - Niestety. Chciałem, ale nie zaszczycił mnie nawet słowem.

      Usuń
    6. [Tryb: w oczekiwaniu na Kristel, Syriusza bądź Millie - on]

      Usuń
    7. [A Bastek? XD On tu akurat jest sprawcą nieszczęścia. Millie w klubie obecnie, Kristel kij wie gdzie, Paulinie padł laptop, ale jutro może będzie.]

      Usuń
    8. [Bastek jeśli chce naturalnie może się wtrynić <3 Kristel napisała na gadu, że w razie czego mogła "pójść gdzieś" na chwilę i "zaraz wrócić" jakby ktoś dołączył :D Śmiało :3]

      Usuń
  10. garniak Rogasia

    Spotkanie przed wejściem do Wielkiej Sali nie było dobrym pomysłem. Powinien był umówić się z Effy w Pokoju Wspólnym, uniknęliby tych wszystkich kłębiących się ludzi i wypatrywania odpowiedniej osoby w tłumie. No ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, Potter miał tylko nadzieję, że chociaż jego czupryna widoczna jest z odległości dalszej niż półtora metra (a nadzieja ponoć matką głupich).
    Nerwowo poprawił niewygodą muchę, która już po raz kolejny przekrzywiała się na lewą stronę. James nigdy nie mógł sobie poradzić z tymi wszystkimi wymaganiami odnośnie stroju wyjściowego. Co wbrew pozorom nie znaczy, że nie lubił bali, bo bardzo lubił, tyle że dopiero w momencie, gdy wszyscy rozluźnili się na tyle (zazwyczaj za sprawą przemyconego alkoholu) i zaczynała się prawdziwa zabawa, a nie sztywne tańce, sztywnych ludzi, z idealnymi fryzurami i w idealnych strojach. Chociaż nie mógł powiedzieć, żeby nie było miło popatrzeć na wystrojone (nie przebrane, bo to ogromna różnica) uczennice Hogwartu, które nagle emanowały subtelnością i uosabiały grację.
    Wspiął się na palce i rozejrzał po raz kolejny, żeby w końcu dostrzec swoją partnerkę schodzącą po schodach. James nawet nie zorientował się, że na jego usta wpełzł uśmiech. Eva wyglądała pięknie w białej długiej sukience, która podkreślała jej karnację i kontrastowała z kolorem włosów. W kilka sekund przecisnął się między jakimiś uczniami, żeby już po chwili stanąc naprzeciw niej i złożyć krótki pocałunek na jej ustach.
    - Jesteś zjawiskowa. - Rzucił, gdy się od niej oderwał. Pierwszy raz nie biegał przed balem za Lily, dlatego też pierwszy raz nie zaprosił na ostatnią chwilę pierwszej lepszej dziewczyny, która akurat nawinęła się pod rękę i nie miała jeszcze partnera, a była dość ładna. Tym razem miał ze sobą swoją najlepszą przyjaciółkę, aktualną partnerkę i piękną kobietę.

    James

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rogasiowy link się zepsuł, więc uznałam, że warto nie pozbawiać nikogo szansy jego podziwiania: KLIK.

      Kieca Efficjusza

      Z całego tego balowego zamieszania najgorsze był ostatnie godziny przed. Była sobota, cały dzień wolny, a tak naprawdę okazywało się, że na nic nie ma czasu. Dostanie się do łazienki zakrawało o cud, zwłaszcza, że współlokatorki Reeve dosłownie dostały bzika i biegały w tę i we wtę za kolczykami, butami, paletą do makijażu kursując z łazienki do szafy, z szafy do łazienki, co doprowadzało zazwyczaj spokojną Evę do szewkiej pasji.
      W końcu jednak po wielu godzinach zmagań o dostęp do zacisznego dwa na dwa oblepionego błękitnymi kafelkami, zdołała doprowadzić się do porządku.
      W końcu jednak, kiedy mogła w spokoju zająć się swoim makijażem, świat (w osobach koleżanek z pokoju) upomniał się o jej talent i objawił się błaganiem o umalowania każdej po kolei.
      Reeve stwierdziła, że kiedyś sobie każe słono zapłacić za tę przysługę, ale pomalowała wedle wskazówek koleżanki, chociaż ręka niebezpiecznie jej drgała, kiedy nakładała eyeliner na powiekę Evans. Ledwo powstrzymawszy się od zrobienia jej fantazyjnego niezmywalnego kleksa, dotrwała do osiemnastej trzydzieści co oznaczało, że powinna się zwlec z dormitorium. Ostatni rzut oka w lustro, obrót i mogła wychodzić, będąc naprawdę zadowoloną, ze swojego wyglądu. Długa, kremowa, prześwitująca suknia była prezentem, którego niespodziewała się nigdy założyć, ale okazała się jak znalazł na taką okazję.
      Korytarz przed wielką salą pustoszał stopniowo w miarę jak kolejne pary dobierały się i wchodziły do niej. Dostrzeżenie Rogasia nie było trudne; patrzył centralnie na nią, co wprawiło ją w zakłopotanie. To było dziwne, bo Jim nigdy nie był osobą, przy której się peszyła. Tak właściwie, to prawie przy nikim się nie peszyła. Dotarła do niego, prawie że na glinianych nogach. Niebotycznie wysokie buty mogły okazać się jej zgubą tego wieczoru.
      - Dziękuję, ty również niczego sobie - odparła, spoglądając z ukosa na jego muszkę, która aż prosiła się o poprawienie, co też uczyniła. - Więc jak, wprowadzisz mnie do sali, czy będziemu tutaj tak stać? - rzuciła pogodnym tonem.

      Usuń
    2. [dzięki za uratowanie garniaka xD niewiedza społeczeństwa byłaby nie do zniesienia]

      Muszka, jego zmora. A trzeba się było zdecydować na krawat! Najchętniej zdejmie ją, jak tylko będzie ku temu okazja, na razie jednak dał ją poprawić Effy, po czym posłał jej wdzięczy uśmiech.
      - Tak to jest, jak wiecznie robi to za ciebie matka. - Wyszczerzył się. Chciał rozładować trochę napięcie, bo zaczynał się stresować, a cała ta oficjalna otoczka nie pomagała mu w tym ani trochę.
      - Więc jak, wprowadzisz mnie do sali, czy będziemu tutaj tak stać?
      - Jasne. - Z roztargnieniem zmierzwił swoje włosy, które i tak zostawił tak jak zwykle czyli w okropnym nieładzie, jak zwykła na to mówić Dorothea, która wciąż biegała za nim z nożyczkami. - Pozwoli pani? - Zreflektował się pospiesznie, wysuwając ramię w stronę Evy i posyłając jej przy tym nonszalancki uśmiech.

      Usuń
    3. Wywróciła oczami na uwagę o matce, no tak, przecież mogła się tego spodziewać. Nie komentując już tego, dała się poprowadzić do wielkiej sali, tuż za ostatnimi parami.
      - Nieszczęsny Merlinie... - Z jej ust wydobyło się westchnięcie, ale nie takie, które wydawały z siebie niemal wszystkie dziewczęta. Jej było przesycone znużeniem z powodu tłumu, kiczowatego i napompowanego wystroju, przed oczami mieszało jej się od tych iskierek i czerwienie. - Wiem, że to kameralna impreza i w ogóle, ale masz może coś mocniejszego? Inaczej tutaj nie wytrzymam.

      Usuń
    4. Szczerze powiedziawszy, Jamesa to wszystko też biło po oczach. Zbyt wiele czerwieni i banalnych motywów, które wydawały się uwielbiać zakochane dziewczyny będące wiecznie w skowronkach i tryskające nieskończonymi zasobami energii. Tyle, że ani on ani Eva sie do tej kategorii nie zaliczali, dlatego jej komentarz go nie zdziwił, a nawet rozbawił.
      - Tak, zapewne nieszczęsny, gdyby się tu znalazł. Ale całe szczęście, Merlina tu nie ma. - Rzucił z uśmiechem, po czym poprowadził Evę w kierunku jednego ze stolików.
      - Dogadaliśmy się z zespołem i mamy minibarek w pokrowcu od gitary. Wystarczy podejść i korzystać. - Poruszył zabawnie brwiami.

      Usuń
    5. Merlin był cholernym szczęściarzem, że nie musiał obserwować tej katastrofy dziejącej się w, można by rzec, świątyni magii.
      - Żartujesz? Co im zaoferowaliście w zamian? - pokręciła głową z niedowierzaniem, opierając ręce na biodrach. To było takie typowe dla Huncwotów. - Myślę, że powinniśmy odwiedzić ten barek w najbliższym czasie, bo znając Blacka, to już połowę opróżnił. - parsknęła śmiechem i upiła kilka łyków szampana, podrygując delikatnie w rytm piosenki, która była jej znajoma, ale za nic w świecie nie potrafiła sobie przypomnieć gdzie ją słyszała.

      Usuń
    6. - Huncwoci nigdy nie zdradzają swoich tajemnic. - Puścił do niej oczko. Prawdę powiedziawszy cała akcja należała do jednej z prostszy w ich jakże pokręconym życiu, ale tego Reeve wiedzieć nie musiała. W końcu zawsze to lepiej wygląda, gdy jest tajemniczo i teorytycznie trudno, komu by zaimponowali zwykłym przekupstwem? Nikomu, taka smutna prawda, niestety.
      - Syriusz sam chyba nie dałby rady. A Remusowi nic na ten temat nie powiedzieliśmy, chociaż znając jego i tak się domyśla, że coś kombinujemy, bo wiesz jaki on jest w kwestii zasad, jeśli chodzi o wydarzenia szkolne. Ale jeśli masz ochotę, to możemy iść od razu. - Rzucił z lekkim uśmiechem, chwytając ją za rękę i ciągnąc w stronę sceny. - Po tym będę tańczył zdecydowanie lepiej, chociaż i tak na parkiecie nie mam sobie równych.

      Usuń
    7. Nie mogła się powstrzymać przed wywróceniem oczami.
      - No tak, wy i te wasze "wielkie tajemnice". - Zrobiła nawias palcami. Sporo tych sekretów zdążyła już poznać, czy to mimochodem, czy będąc po prostu wścibską, czy też była potrzebna przy akcjach, więc huncwockie metody znała od podszewki, a plany akcji nie były już tak spektakularne, jeśli spojrzeć na nie od środka.
      - Czemu nie - mruknęła i ruszyła za nim w stronę sceny, gdzie było dużo głośniej i tłoczniej. Przepchali się jakoś przez tłum i dotarli za wielką kotarę, gdzie znajdowały się opakowania po sprzęcie oraz stolik zespołu przeznaczony na "dożywianie" muzyków w trakcie przerw. - No, to gdzie jest ten nasz skarbiec? - Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

      Usuń
    8. Obrzucił szybkim spojrzeniem 'pomieszczenie', by wybrać spośród trzech futerałów na gitary ten odpowiedni, czary, usztywniany, z mugolskimi naklejkami ze stolic europejskich. Nie czekając ani chwili, nie patrząc nawet czy nikt się nie zbliża, przykucnął przy etui i sprawym ruchem je otworzył. To co zastał w środku faktycznie było już odrobinę opróżnioną wersją, ale szczerze powiedziawszy, bał się, że może być gorzej, a tu proszę, brakowało tylko jednej sporej butelki ognistej, którą pewie Łapa wziął na wynos, chociaż mógł to też zrobić któryś z członków kapeli. Zdecydowanie wyglądali na mocno podchmielonych.
      - Bierzcie i pijcie z tego wszyscy... czy jakoś tak. - Wyszczerzył swoje białe zęby w szerokim uśmiechu i chwycił kolejną butelkę, po czym podał ją Evie. - Właściwie to nie wszyscy. Trzeba raczej milczeć odnośnie tego miejsca, bo jak się sępy zlecą, to nic nam nie zostanie plus McGonagall wtedy bardzo szybko je wyhaczy. - O nie, taka wizja zdecydowanie mu się nie podoba.

      Usuń
  11. [ Moja mroczna Noelle, ale pamiętajcie, dziewczyna zawsze się uśmiecha!: https://skydrive.live.com/?cid=93a29f1abebfdea7&id=93A29F1ABEBFDEA7%211007&v=3&ithint=photo,.jpg&authkey=!AKC4hORvkkppWAM
    *i tak napis być musi, ponieważ bez niego było pusto (problemy plastyka)*]

    W końcu wymarzona chwila Noelle nadeszła. Tak długo wyczekiwana przez nią każdego roku. Tym razem zupełnie inna. Kilka razy zdarzyło się, że poszła na bal walentynkowy sama. Nic jednak nie przeszkadzało jej dobrze się bawić, nawet brak partnera.
    W tym roku miała z kim iść, a była to osoba bardzo jej bliska. Elias stawał się ostatnio kimś bliższym niż kiedykolwiek by się spodziewała. Dlatego też na ten bal obrała sobie jeden cel: nie zawieść go pod żadnym względem. Ubranie, zachowanie - zupełnie z każdej strony Noel miała być idealna.
    Sukienkę wybrała sobie już dawno, jeszcze w wakacje. O dziwo, wszystko wykonywała starannie i dokładnie. Włosy jedynie podkręciła, a na czarnej sukience ich rudawy kolor jeszcze mocniej się uwydatnił. W końcu gotowa odetchnęła i przegładziła materiał na swoim ciele. Denerwowała się bardziej niż zwykle.
    To zaskakujące jak człowiek zmienia się pod wpływem zakochania, a może to tylko zauroczenie? Jedak rudowłosa nigdy tak wcześniej się nie czuła. Nie czuła tych przewrotów żołądka. Nie czuła rumieńców na swoich policzkach, gdy jakiś chłopak na nią patrzył. Teraz było zupełnie inaczej.
    Noelle przyłapała się na zamyśleniu i szybko wstała z łóżka, na którym siedziała. Mimo tego, że do ich spotkania zostało jeszcze trochę czasu, wyszła z dormitorium. Zignorowała pytające spojrzenia współlokatorek, zbyt bardzo była zatopiona w świecie swoich myśli. Powoli pokonywała każdy schodek stukając swoimi obcasami. Butami dość wysokimi niż wszystkie inne, śmiała się często, że tylko szpilki są w stanie ją wywyższać.
    Wchodząc do Pokoju Wspólnego nawet nie podniosła głowy, by zobaczyć kto tam przebywał. Szła po prostu ku wyjściu omijając zgrabnie każdy fotel. Jednak nie opuściła pomieszczenia. Tuż przy końcu oparła się plecami o mury, zastanawiając się jak to będzie. Jak powinna zachowywać się w stosunku do własnego przyjaciela, do którego czuje coś więcej? Po raz pierwszy przez całą ich znajomość nie znała jego uczuć, jego zdania na jakiś temat. Elias stał się nagle kimś jej mało znanym.
    Westchnęła podsumowując ich sytuację i podniosła w końcu głowę. Gdy tak przeszła wzrokiem prawie cały pokój, nagle wstrzymała oddech zatrzymując się na znanych Ellie od kilku lat oczach. Jej jedna ręka mimowolnie zakryła usta chcąc choć trochę ukryć swoją reakcję. Była jednak na tyle sparaliżowana, że nie potrafiła w tej chwili wykonać żadnego innego ruchu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. garniak Eliaska

      Elias Lancaster nie mógł ukryć zdziwienia, które wypełniło go, gdy stanął przed obszernym lustrem z dormitorium chłopców. Miał wielką chęć zrzucić z siebie ten błazeński krawat, rozpiąć jeden, czy dwa guziki białej koszuli i ściągnąć elegancką, granatową marynarkę, by móc poczuć się prawdziwym sobą. Zazwyczaj stawiał na wygodę, więc rok, czy dwa lata temu jego partnerki, ubrane w finezyjne balowe suknie, dawały mu odczuć, że dzięki jego postawie, czują się niezręcznie. Jednak żadna z nich nie miała w sobie czegoś, co wybudzało z niego uczucie zdenerwowania, chęć ukazania się z lepszej strony… Uczucia zauroczenia? Odkąd pocałowali się dla przegranego zakładu z Noelle, jego życie obróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. W myślach przywołał sobie jej twarz, co pozwoliło mu zapanować nad dłońmi i ostatecznie czerwono-szary krawat wciąż mieścił się na szyi chłopca. Chciał wywrzeć na niej jak najlepsze wrażenie, mimo że w jego mniemaniu wyglądał dosyć sztywno. Cały ten surowy wygląd próbował rozjaśnić ciepłym uśmiechem, z którym zmierzał wprost do pokoju wspólnego Puchonów. Zaraz na jego końcu, oczy chłopaka odnalazły Noelle. Uśmiech mu zbladł, na jego twarzy natomiast odmalował się wyraz zszokowania. Dziewczyna wyglądała olśniewająco. Zmieszał się, bo również i ona odnalazła go wzrokiem i teraz patrzyli na siebie z pewnym podziwem.
      Postanowił zrobić pierwszy krok. Zebrał się na najszczerszy uśmiech, jaki mógł z siebie wydobyć, a następnie zwrócił się do dziewczyny, gdy był już dostatecznie blisko niej.
      - Noelle, wyglądasz cudownie – powiedział, mając szczerą ochotę objąć ją w ramiona i złożyć na jej ustach milion pocałunków. To było takie dziwne, bo w końcu jeszcze niedawno nie mogli sobie wyobrazić przekroczyć granicę przyjaźni, nawet w najbardziej ukrytych myślach. – Jesteś gotowa, by udać się ze mną do Wielkie Sali? – Wziął ją pod rękę, wpatrując się w dziewczynę z czarującym uśmiechem.

      Usuń
    2. Podszedł i uśmiechnął się, a to wystarczyło, by Elias spowodował małe przewroty gdzieś w okolicach brzucha Noelle. Gdy usłyszała pochwałę za swój wygląd sama szeroko się uśmiechnęła. Jednak nie spuściła wzroku, a dzielnie przyglądała się tęczówkom chłopaka.
      - Jesteś gotowa, by udać się ze mną do Wielkiej Sali? - zapytał wystawiając ramię. Tym razem jednak nie wytrzymała i przeniosła spojrzenie na podłogę. Miała wielką, a wręcz ogromną nadzieję, że nie stała się rumiana, jak róża. Oparła głowę o niego, ale zaraz podniosła ją do góry.
      - A nawet jeżeli nie, to mamy możliwość pójść gdzie indziej? - patrzyła na Eliasa spod uniesionych brwi. Miała jakieś nieziemskie pragnienie, by w którymś momencie złapał ją za rękę i splótł ich palce ze sobą. Zacisnęła jednak mocno dłoń, ażeby Noelle nie korciło zrobić tego za niego. Ich relacje w tej chwili były tak skomplikowane, a za razem proste z czyjegoś punktu widzenia. Dla dziewczyny jednak to wszystko było niezwykle dziwną sytuacją.
      Widząc chłopaka zapiętego na ostatni guzik troszeczkę się zdziwiła. W tej chwili jednak wydawało jej się, że zna Lancastera na tyle, żeby pozwolić mu na więcej swobody. Dlatego rozpięła mu marynarkę, ale zaraz przygładziła obie klapy, aby dalej prezentowały się na Eliasie tak dobrze, jak wcześniej.
      - Tak ci chyba będzie wygodniej - zaśmiała się krótko.

      Usuń
    3. Czy mieli możliwość udania się w inne miejsce, niż do sali, wypełnionej czerwienią i zakochanymi, przyciśniętymi do siebie w wolnym tańcu? Oczywiście było wiele miejsc, gdzie mogliby porozmawiać, jednakże jednym, czego chciał w tym momencie Elias, było objęcie Noelle i kołysanie się w rytm ich ulubionych piosenek. Popatrzyła na niego spod uniesionych brwi, a on czujnie pilnował, by nie zalać się rumieńcem. Po chwili dziewczyna rozpięła mu guzik od marynarki.
      - Tak ci chyba będzie wygodniej - zaśmiała się uroczo, więc i on odpowiedział krótkim wyrazem rozbawienia.
      - W takim razie chyba nie obrazisz się, gdy poluzuję trochę swój krawat? – Nie czekał na odpowiedź. Ruchem obu dłoni rozluźnił czerwono-srebrny wiąz na swojej szyi, będąc jednocześnie wdzięczny, że dziewczynie nie przeszkadza jego mało poważny styl. W końcu powinien był to przewidzieć – znają się od tylu lat, jednakże ubierając się myślał jedynie o tym, by dmuchać na zimne, by wypaść jak najlepiej w jej oczach. Wszystkie jego myśli sprowadzały się do Noelle, a to go po części drażniło. Bo już od dawna nie był w nikim zakochany. Bo już od dawna nie czuł takiego gorąca w swojej klatce piersiowej, takiego mętliku w swojej głowie. Może powinien skierować tor swoich myśli w inną stronę i nie dać się całkowicie pogrążyć w tym szaleństwie. Możliwe, że stracą najlepszą przyjaźń, jaka do tej pory istniała. Z drugiej strony, dawno już ją stracili i to właśnie wtedy, kiedy nadeszła chwila na wypełnienie zakładu. Teraz mogli liczyć jedynie na rozwinięcie się między nimi tego piorunującego uczucia.
      Wziął ją pod rękę i poprowadził w stronę Wielkiej Sali. Okazało się, że odznaczała się ona wielkim przepychem, jeżeli chodziło o ilość znajdujących się w niej serc. Mimo wszystko efekt był zniewalający.
      - Rewelacja – powiedział do dziewczyny, wciąż przyglądając się dekoracji.

      Usuń
    4. Cały Elias - niezależnie od tego jaka była okazja, ona zawsze musiał być luźno ubrany. Jednak Noelle go rozumiała, sama miała długie rozcięcie po boku sukienki, a to wszystko dla wygody.
      W końcu ruszyli w stronę Wielkiej Sali, a gdy weszli do środka uderzył w nich ogromny widok różu. Barwa ta pokrywała wszystko, włącznie z jedzeniem. I oczywiście słodkościami, na które rudowłosa od razu zwróciła uwagę. Niewątpliwie była to jej słabość. Bardzo duża słabość.
      - Rewelacja - chłopak skomentował wystrój rozglądając się po całym pomieszczeniu. Ellie oparła głowę o jego ramię. Wyglądała trochę, jakby wtulała się w jego rękę. Sama jeszcze raz ogarnęła wzrokiem Wielką Salę. Niewątpliwie wyglądała ona uroczo, a na pewno inaczej niż na co dzień.
      Jaki los spłatał im figla, umieszczając przegrany zakład przed balem walentynkowym. Po pocałunku nie wyjaśnili sobie tego, co się stało, dlatego też czuła się dosyć dziwnie stojąc pod rękę z Eliasem. I to jako jego partnerka w czasie balu. Jedynie w czasie balu.
      Mruknęła zgadzając się z jego zdaniem, po czym westchnęła i oddaliła głowę. Popatrzyła na lawirujące pary na środku sali, a potem przybliżyła się do ucha chłopaka, by mógł ją dobrze usłyszeć.
      - Zapomniałam z tobą wcześniej poćwiczyć, w końcu zaprosiłeś tancerkę na bal - uśmiechnęła się szeroko, czekając najprawdopodobniej na jego udawane oburzenie.

      Usuń
    5. Czy ona sugerowała, że chłopak nie poradzi sobie w tańcu? Popatrzył na nią z udawanym oburzeniem.
      -Noelle, słońce ty moje, przed tobą stoi król parkietu Elias Lancaster – w rozbawieniu puścił do niej oczko. Co mogło być trudnego w postawieniu paru kroków w przód, potem w tył, następnie w bok, czy też w innej kolejności? Chwycił jej dłoń i poprowadził na środek Wielkiej Sali, gdzie wmieszali się w tłum czarodziejów. Zespół właśnie, ku rozżaleniu Eliasa, przestał grać wolną, romantyczną piosenkę „Accio miłość”, ustępując tym samym żywym brzmieniom gitar i perkusji. Każdy wokół nich oderwał się od swojego partnera i rozpoczął energiczny taniec. Elias również zaczął w dziwny sposób wywijać swoimi rękoma w powietrzu, a gdy zobaczył, że jego ruchy są dosyć kiepskie, postanowił zrobić sobie z siebie żarty i parodię króla disco. Przejechał znajomym gestem dwóch palców przed swoimi oczami, a następnie splótł obie ręce za głowę i zaczął poruszać nią w przód i w tył, starając się jak najlepiej utrzymać powagę.

      Usuń
    6. Uśmiechnęła się szeroko gdy zobaczyła ten znany wzrok obruszenia. Nawet zaczęła się śmiać, uwielbiała to spojrzenie.
      - Noelle, słońce ty moje, przed tobą stoi król parkietu Elias Lancaster - puścił do niej oczko, a następnie złapał za rękę i pociągnął za sobą.
      A po głowie Noelle chodziły trzy słowa: "słońce ty moje". Odbijało się to jak echo po ścianach. Czuła jak policzki jej różowieją, dlatego od razu zaczęła chłodzić sobie twarz dłonią. "Słońce ty moje". Potrząsnęła głową. Te różowe serca zbyt bardzo wpływały na nią i jej odczucia w tej chwili. Oj za bardzo.
      Kiedy już dotarli na środek zespół przestał grać wolną melodię, za co trochę dziękowała, bo najprawdopodobniej spłonęłaby na samym środku Wielkiej Sali. Szczególnie po tym, co przed chwilą usłyszała. Zaraz zabrzmiał szybki rytm, który wypełnił całe pomieszczenie. Znała te uderzenia, które przypisywała piosence "Krzycz jak mandragora".
      Elias zaczął dziwnie wymachiwać rękami, a po chwili doprowadził Noelle do takiego stanu, że sama nie potrafiła tańczyć. Śmiała się szczerze w głos, ale zakryła usta dłońmi, więc było widać jedynie zmarszczki wokół jej oczu. Po chwili zaczął ją boleć nawet brzuch. Trwało to trochę zanim się pozbierała w sobie i wtedy w jej głowie wytworzył się pewien impuls. Impuls, na który sobie pozwoliła, a i nawet się nie powstrzymywała. Z uśmiechem na twarzy dobiegła do Eliasa i po prostu rzuciła mu się na szyję. Nie dbała oto, co działo się wokół nich.
      - Tylko ty potrafisz rozbawić mnie do takiego stanu - zaśmiała się raz jeszcze. Ścisnęła go mocniej i zamknęła oczy. Słowa które później wypowiedziała brzmiały w jej ustach tym razem trochę inaczej, chociaż mówiła mu to nie raz. - Uwielbiam cię za to - "słońce ty moje".

      Usuń
    7. Widział jak dziewczyna nie może powstrzymać się od śmiechu, a także kątem oka wypatrzył, że parę osób pokazuje sobie chłopaka ruchem głowy i tak samo, jak Noelle, próbują powstrzymać śmiech, przykładając sobie dłoń do ust. On sam już nie mógł utrzymać powagi i na twarz wkradł mu się nieubłagalny uśmiech. Wtedy to się stało. Dziewczyna zarzuciła swoje chude ręce na jego szyję.
      - Tylko ty potrafisz rozbawić mnie do takiego stanu – jej śmiech był zaraźliwy, uroczy, słodki. Miał wiele określeń na ten cudowny wydźwięk. Czuł, że ściska go mocniej, a następnie zamknęła oczy. Przełknął ciężko ślinę. - Uwielbiam cię za to - "słońce ty moje".
      Serce zabiło mu trzy razy mocniej i szybciej, jak dotychczas. Przyjaciele, czy para? Myśli odprawiały w jego głowie jakiś szaleńczy taniec, nie mógł się więc skupić na wydobyciu z siebie odpowiedzi. Jednakże żadne słowa nie wyrażały tego, co właśnie czuł. Mówią, że należy kierować się głosem serca, ale ludzie mówią różne rzeczy, z których większość to same głupstwa. Miał odsunąć się, czy pocałować dziewczynę? Naprawdę chciał zrobić to drugie - pragnął tego bardziej, niż wszystko inne. Ale w tym właśnie momencie Elias musiał się zestresować.
      -Eeem – wydobył z siebie niezgrabny bełkot. – Noelle, może… Może się czegoś napijemy? – Zrobił się na tyle czerwony, że mógł równie dobrze służyć za element dekoracji. – Szampan, czy coś mocniejszego. – Zdjął jej ręce ze swojej szyi i szybko udał się do barku, gdzie znajdowało się między innymi kremowe piwo. Cholera, gdzie on może dostać tu coś, dzięki czemu trochę się rozluźni. Przecież przed chwilą wyszedł na ostatniego idiotę, a oni nie mają tu alkoholu?!

      Usuń
    8. Czuła, jak mocno biło mu serce. A może to było jej własne? A to wszystko jej się tylko wydawało? Zaczęła mieć jeszcze więcej wątpliwości, kiedy zdjął jej ręce ze swojej szyi. Niby zrobił się czerwony. Niby nie wiedział, co powiedzieć. A zostawił ją samą na środku Wielkiej Sali. Westchnęła i splotła przed sobą dłonie. Powoli doszła do barku i oparła się o rant wielkiego mebla. Przyglądała się niespokojnemu Eliasowi, który zawzięcie czegoś szukał. Zazwyczaj było odwrotnie. Ona biegała po całym Hogwarcie, a kiedy w końcu Lancaster ją złapał, zaciągał na trening, by mieć pewność, że w końcu na nim będzie.
      Oczywiście, że zrobiło jej się przykro przez to, co przed chwilą zaszło, bo w końcu komu nie. Chyba jedynie osobie, która nie ma uczuć, bądź jest zupełnie obojętna na wszystko. Przeniosła wzrok na swoje dłonie, którymi się bawiła. Elias dalej krążył obok niej, przed nią i z drugiej strony. Jak to określił wcześniej, najprawdopodobniej szukał czegoś "mocniejszego", jednak po co? Czy aż tak było z nią źle?
      Widząc, jak chłopak dalej nie może znaleźć upragnionej rzeczy przekręciła oczami. Podeszła do niego i mocno złapała za ramiona. Przekręciła delikatnie dłonią jego głowę, by zwrócił uwagę na nią choć na chwilę.
      - Uspokój się - powiedziała cicho, przyglądając się jego tęczówkom. To zadziwiające, jaką właśnie miała do Eliasa cierpliwość. Opuściła jedną dłoń, oddalając ją od twarzy chłopaka i przekręciła się wskazując na barek. - Czego szukasz, a ci to znajdę. - powiedziała wzdychając. Spuściła wzrok, jakoś nawet nie chciała widzieć jego wyrazu twarzy. Może znowu coś będzie nie tak?

      Usuń
    9. Nie zwracał uwagi na stojącą obok niego Noelle, która zapewne upokorzona, przyglądała się jego niezdarnym poszukiwaniom alkoholu. Wiedział, że dla starszych klas podawany był tu szampan, gdzie więc go postawiono, albo chociaż gdzie znajdowała się jakaś osoba, która mogła podtrzymywać go na tacy? Przegryzał dolną wargę ze zdenerwowania i roztrzęsienia. Dopiero dotyk dłoni Noelle na jego twarzy i głos wybrzmiewający z jej ust sprawił, że wszystkie dotychczasowe emocje ustąpiły miejsca wielkiemu wstydowi.
      - Uspokój się – patrzyła mu prosto w oczy. Westchnął ciężko, uświadamiając sobie, że jego zachowanie świadczyło o wysokim poziomie chamstwa w stosunku do dziewczyny, a następnie przechylił swoją głowę do góry i zaciskając mocno powieki. Przełknął ciężko ślinę, znów wpatrując się w jej tęczówki.
      - Czego szukasz, a ci to znajdę – ona również westchnęła, a następnie spuściła wzrok. Chwycił ją za rękę, nawet nie myśląc o wykonaniu takiego ruchu.
      - Przepraszam. Ja po prostu… - nie wiedział, jak się wytłumaczyć, jak ubrać w słowa to, że działała na niego, jak żadna inna dziewczyna wcześniej. – Dawno nie miałem bliskiego kontaktu z dziewczyną, więc… - Powiedział, ale jego słowa zagłuszyły donośne basy, które rozległy się po sali wraz z rozpoczęciem nowej piosenki. – Może wyjdziemy na zewnątrz? Do pokoju wspólnego, gdziekolwiek? Porozmawiać? – Usilnie starał się przekrzyczeć muzykę.

      Usuń
    10. Kiedy złapał ją za rękę i zaczął się tłumaczyć, zrobiło jej się jeszcze bardziej smutno. To już nie było to samo, co kiedyś. Przed zakładem bez przerwy śmiali się i bawili. Teraz wszystko się pomieszało. Już więcej nie będzie się czuła przy nim tak swobodnie jak wcześniej.
      Przyglądała się ich złączonym dłoniom. Jej drobnej i chudziutkiej ręce i tej drugiej, od której biła siła, co kojarzyło jej się z bezpieczeństwem. Zamknęła oczy słuchając dalej słów Eliasa, który starał się przekrzyczeć dudniącą muzykę. Jednak ona słyszała wyraźnie każde zdanie jakie wypowiedział. To wszytko było tylko kwestią skupienia się na nim. Przez cały ten czas ani razu na niego nie spojrzała. Nawet gdy go mijała nie podniosła głowy. Pociągnęła go za rękę starając się odnaleźć najlepszą drogę do wyjścia.
      Mówili na nią dziecko szczęścia, które jedynie się uśmiecha i nie zna innej mimiki twarzy. A jak w tej chwili wyglądała? Nieprzytomnie patrzyła na wszystko, a jedynie jej oczy wyrażały smutek. Podążała w tej chwili jak z pamięci, a nie myślała o drodze jaką się kieruje.
      Chciał porozmawiać. Teraz wszystko mogło się posypać, jak domek z kart. Kilka lat ich najlepszej przyjaźni może zaprzepaścić jeden pocałunek. Jeden jedyny. W dodatku nie zainicjowany przez któreś z nich, ale przez osobę trzecią. Zwykły zakład, a wywrócił ich wzajemne postrzeganie do góry nogami.
      Nagle dziewczyna stanęła. Zabłądziła. Za bardzo utonęła w swoim myślach. Zrezygnowana westchnęła i mimo jakichkolwiek protestów, jakie mogła usłyszeć po prostu wtuliła się w tors chłopaka. Była w tej chwili tak zdemotywowana, że nawet czuła w gardle, jak zbiera jej się na płacz. Płacz ze zwykłej bezsilności na wszystko.

      Usuń
    11. Wciąż trzymając go za rękę, pociągnęła go ku wyjściu. Przez całą drogę korytarzem nie myślach, w którą stronę podążają, nie mówiąc już o jakimkolwiek słowie, wypowiedzianym do Noelle. Po prostu idąc - milczał, przypatrując się jedynie wierzchołkom swoich butów. Czuł się trochę, jak mały chłopiec, który rozbił wazon, ale uciekł z miejsca wypadku, więc w konsekwencji mama prowadziła go, by mógł przyjrzeć się rozmieszczonych po całym salonie kawałkach szkła. Z żalem do siebie, że zrobił coś złego, po prostu szedł ze spuszczoną głową, do czasu, aż dziewczyna nie zatrzymała się i niespodziewanie wtuliła w tors Eliasa. Objął ją więc ramionami i ukrył twarz w jej pachnących kwiatami włosach. Stali tak chwilę, dopóki chłopak nie oderwał się od Puchonki.
      - Porozmawiajmy, tylko proszę cię, nie płacz – zaczął łagodnie. – Szczerze mówiąc, ten zakład sprawił, że w głowie naprawdę mi zawirowało – przegryzł dolną wargę. - No dobrze, nazwijmy rzeczy po imieniu, ten pocałunek wprowadził ten cały zamęt w moich i pewnie też twoich myślach – zreflektował się. – I byliśmy przyjaciółmi właściwie od zawsze, od tego pierwszego spotkania na peronie, od pierwszych meczów quidditcha, po prostu najlepsi przyjaciele. A teraz… - ponieważ brakowało mu słów, rozłożył ręce, próbując dziewczynie jakoś przekazać, że wszystko się zmieniło. Westchnął bezradnie. – Słuchaj, Noelle, przepraszam że przed chwilą zostawiłem cię samą na środku sali. Spanikowałem, okej? Rzadko coś takiego mi się zdarza, to dla mnie nowość. Ale.. – Chwycił ją za rękę. – Chce żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie ważna – na jego ustach odnalazł się cień uśmiechu. Był człowiekiem, który musiał się bardzo wysilić, by wyrazić swoje uczucia dotyczące spraw sercowych. Nigdy nie potrafił ubrać w słowa swoich myśli, w dodatku czuł się zawstydzony, kiedy mówił coś takiego dziewczynie. Nie był żadnym romantykiem, a gdy przychodziło mu być poważnym, często nie wiedział w jaki sposób się zachować, co przeważnie skutkowało niepoprawną interpretacją jego intencji.

      Usuń
    12. "Nie płacz." Te dwa słowa wystarczyły, żeby dalej już nie słuchała. Stała jedynie ze spuszczoną głową, a jej umysł w jakiś nierealny sposób obrazował to, co teraz czuje. Z każdym wypowiedzianym przez Eliasa zdaniem, ktoś jakby ucinał żyły i tętnice z serca Ellie. W rezultacie w końcu oderwano ostatni taki kabelek, który trzymał ten organ na odpowiednim miejscu. Widziała jak jej serce spada w dół, a wraz z kontaktem z marmurową podłogą rozbija się na milion kawałeczków. W jej uszach rozległ się głuchy dźwięk, jak gdyby drobny i podatny na uszkodzenia kryształ upadł z dużej wysokości.
      W tym momencie złapał ją za rękę, przy czym usłyszała jego głos.
      - Chce żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie ważna - a jej oczy robiły się szklane, dlatego mocno je zacisnęła, by jakakolwiek łza nie spłynęła po policzku. Miała nie płakać. Miała być dzielna. Skuliła się jeszcze bardziej, a kiedy trochę się uspokoiła otworzyła usta.
      - Tak - wychrypiała, dlatego odchrząknęła nerwowo - ty dla mnie też - pokiwała głową w zamyśleniu. Powiedziała to cicho, ale z przekonaniem.
      Wiedziała, że zawsze będzie mogła na niego liczyć, ale jaki będzie miało to sens, jeżeli każde z nich będzie darzyło drugiego innym uczuciem.
      Czuła jak zimno ją otacza, a ciepło ze środka ulatnia się. Zupełnie tak, jakby spadła temperatura na korytarzach w Hogwarcie. Dla niej to jednak był duży spadek. Równie dobrze wszystko wokół nich mogło się w tej chwili pokrywać lodem.
      Podniosła trochę głowę, natrafiając wzrokiem na jego czerwono-szary krawat. Czuła od jakiegoś czasu, że jest całkiem spięty. Co więc mogła zrobić, żeby chociaż on poczuł się lepiej?
      Złapała kolorowy materiał w dwie ręce i zaczęła rozszerzać do tego momentu, aż krawat mógł przejść Lancasterowi bez przeszkód przez głowę. Odpięła mu guzik tuż przy kołnierzyku i trochę go poprawiła. Włożyła swoje dłonie pod klapy marynarki, a przejeżdżając po barkach zmusiła do jej zdjęcia. Na chwilę przewiesiła ją sobie przez rękę i zajęła się mankietami. Podwinęła je niechlujnie, jak to chłopak miał w zwyczaju robić. Odeszła kilka kroków i przyjrzała się mu uważnie. Dopiero teraz spojrzała Eliasowi w oczy. Wcześniej unikała jego wzroku jak ognia.
      - Teraz wyglądasz jak Elias, którego znam - uśmiechnęła nieznacznie, a właściwie jedynie kąciki lekko jej drgnęły. Starała się sprawiać wrażenie, że jest spokojna, choć w środku panowała burza, która coraz bardziej zalewała duszę Noelle. Podeszła do chłopaka i oddała mu jego rzeczy, po czym objęła się ramionami i zaczęła kierować się w stronę Wielkiej Sali. Patrzyła na podłogę przed sobą powoli stawiając każdy krok.

      Usuń
  12. [kreacja http://img11.tablica.pl/images_tablicapl/99237853_2_644x461_wieczorowa-suknia-dluga-fioletowa-dodaj-zdjecia.jpg]

    Bale, czyli w skrócie imprezy dla wszystkich, stworzone po to, aby młodzież bez przeszkód mogła się wyszaleć, by na następny dzień grzecznie siedzieć w ławkach i bezwzględnie słuchać nauczycieli. Carrie nigdy na nie chadzała. Dlaczego? Bo nie miała z kim, nie widziała powodu aby pojawić się na takowej imprezie-było wiele powodów. Podczas gdy jej brat szalał, zmieniając partnerki jak rękawiczki ona ślęczała nad książkami, pogrążona w lekturze lub obserwowała nocne niebo, z wierzy astronomicznej. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj na przekór wszystkiemu wyjdzie ze swojej norki i pokarze innym, że wcale nie jest takim molem, za jakiego ją uważają, że jeszcze potrafi się bawić i najważniejsze, że jak inni potrafi żyć, pomimo wszystkiego co ją spotkało.
    Ubrana w lekką, filetową suknię, podkreślająca jej kształty wkroczyła dumnym krokiem na salę, prawie od razu wtapiając się w tłum. Nikt nawet nie zauważył, jak przydzierała się przez tańczące pary, by w końcu stanąć przy stole, tylko po to, by móc spojrzeć na te wszystkie radosne twarze. Ona tak nie mogła. Chociaż przez delikatny makijaż nieprzypominana osoby, jaką była na co dzień nie potrafiła unieść kącików ust do góry.
    Sięgnęła po poncz prawie od razu opróżniając kieliszek. Znów odwróciła się w stronę tańczących, modląc się w duchu, aby ktoś do niej podszedł. Sama nie miała odwagi. O ironio, przyszłą tu by kogoś poznać, nie umiała zagadać. Westchnęła cicho sięgając po drugi kieliszek.

    Carrie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy skończył tańczyć z Hanną, poszedł dla nich obydwu po poncz, jak na prawdziwego gentlemana przystało. Przy długim stole, zastawionym różnymi potrawami kręciło się całe mnóstwo osób, bardziej lub mniej znanych Lucasowi. Czasem ktoś go zaczepił, przychylnie komentując jego strój (jakby specjalnie go wybierał!) albo pytając jak się bawi.
      Przy misce z ponczem napotkał za to zupełnie niznaną dziewczynę. Zgrabna, w długiej fioletowej sukience przywodziła mu kogoś na myśl, ale za Chiny nie potrafił sobie przypomnieć kim jest. Uśmiechnął się, widząc jak pospiesznie opróżnia kieliszek i wyjął go jej delikatnie z dłoni.
      - Nie tak szybko, bo upijesz się przed północą. A wtedy ani razu nie zatańczysz.

      Usuń
    2. [Pozwolę się sobie wepchnąć do wątku :)]

      Znów stała przy stole, nawet jej to nie dziwiło. Czuła, że często będzie tu trafiała tego wieczora, bo babeczki jogurtowe, ozdobione lukrowymi serduszkami, były tak pyszne, że z miejsca podbiły serce Elsy.
      Oparła się swobodnie o blat i wypatrywała kolejnych znajomych. Miała nadzieję, że porozmawia sobie z kimś, tak po prostu.
      Usłyszała czyjąś uwagę na temat picia, głos wydawał się dziwnie znajomy. Błyskawicznie odwróciła się i zobaczyła Lucasa, chłopaka z jej domu, stojącego w towarzystwie dziewczyny, której nigdy nie zauważyła.
      - Może właśnie wtedy zatańczy - Elsa uśmiechnęła się do blondynki.
      - Cześć Lucas - przywitała go szybko i znów skupiła się na dziewczynie. - Elsa - wyciągnęła dłoń w jej kierunku. Jakoś musiała zacząć rozmowę z nieznajomą, do której, nie licząc Lucasa, nikt nie podszedł.

      Usuń
    3. Słysząc czyjś głos tak blisko podskoczyła do góry jak oparzona. Spojrzała na nieznajomego chłopaka, odruchowo uśmiechając się nerwowo. Jednak, ku swojej wewnętrznej radości, nie będzie sama, a przynajmniej na razie. Co jak ci, ale Carrie miała dar odpychania od siebie ludzi. Wystarczyło jedno słowo by zrazić do siebie kogoś zupełnie nieznajomego. Może dlatego nigdy nie miała wokół sie tłumku i sama w zasadzie do żadnego nie należała. Może to i lepiej. Przynajmniej w tym trochę odbiegała od normy.
      Zanim zdążyła odpowiedzieć usłyszała kolejny glos, tym razem kobiecy. Obejrzała sie przez ramię, nadal unosząc lekko kąciki ust. Wyciągnęła ku niej rękę, delikatnie ją ściskając.
      - Carrie- rzekła, zdobywając sie na jak najmilszy ton.
      Spojrzała na chłopaka.
      - To dopiero drugi kieliszek- odparła sięgając po napój - a noc jeszcze młoda. Zdążę zatańczyć, jak natrafi sie okazja- dodała nieco ciszej.
      Skąd brała sie u niej taka nonszalancja? Nie potrafiła powiedzieć. To bylo dla niej zagadką. Może miała słabą głowę, a może to kwestia towarzystwa. Zawsze też istnieje szansa, ze ktoś jej czegoś dosypał, jednak w tej szkole to raczej mało prawdopodobne. Kto by chciał zrobić krzywdę komuś takiemu jak ona? Chyba nikt na tej planecie.

      Usuń
    4. - Dopiero, ale w takim tempie za parę minut będziesz mówić "kilkunasty kieliszek". - Lucas nie mógł się powstrzymać od odgrywania roli dobrego ojca. Ta dziewczyna wydawała mu się tak pociesznie zagubiona!
      - Cóż, poprosiłbym cię do tańca, ale zważywszy na to, że nie chcemy zostawić Elzy samej, postawię na rozmowę. Dlaczegóż to dwie tak piękne panie przyszły zupełnie same na bal?

      Usuń
    5. "Poprosiłbym cię do tańca" te słowa rozbrzmiewały echem w głowie Carrie, i gdyby nie obecność Elsy zapewne stałaby jak sparaliżowana, niezdolna do jakimkolwiek innej czynności niż gapienie sie na niego. Czyli jednak nie jest taka zła jak się jej wydawało. Zawsze uważała siebie za nic godnego uwagi, a tu proszę- byle komplement a ona już jest dowartościowana po kres swych dni.
      Jej uśmiech lekko zbladł, jednak starała sie nie dać tego po sobie poznać, wiec za nim jej towarzyszka zdążyła otworzyć usta, Carrie zaczęła mówić.
      - Już nie takie same- odparła spokojnie- Poza tym zawsze znajdzie sie ktoś kto chętnie nawiąże rozmowę. Zresztą chyba duża część uczniów wyszła z takiego założenia- dodała nieśmiało, dyskretnie wskazując na tłumy podpierające ściany.

      Usuń
    6. - Czasem partner nie potrzebny, żeby się dobrze bawić - stwierdziła z uśmiechem Elsa. - Oni wszyscy i tak tylko z nami na tę salę wchodzą, zatańczą raz czy dwa i każdy idzie szukać znajomych, by się zabawić. Równie dobrze można przyjść samemu.
      Dziewczyna sięgnęła po truskawkę w czekoladzie.
      - Nie kojarzę cię, Carrie - powiedziała szczerze, przyglądając jej się uważnie. - Nie zrozum mnie źle, jakoś nigdy nie miałam okazji cię spotkać. Chodzisz na jakieś dodatkowe zajęcia?
      Poprawiła sukienkę, rozejrzała się po sali.
      - Ale mam walentynkowe tematy - zaśmiała się.

      Usuń
  13. [ Piękna Chan, która niestety nie jest hot-dogiem (ale znalazłam jak jest hamburgerem): http://theblackandwhiteidea.files.wordpress.com/2013/05/cara-delevingne-vogue-2-16may13-getty_b_1440x9601.jpg ]

    Wielka nagonka w Hogwarcie przez, co najmniej tydzień. Wszystko z powodu balu walentynkowego, zupełnie jakby ta chwila miała ważyć losy wszystkich uczniów. Dla Chan wydarzenie absurdalne, jednak nie zaszkodzi pójść i zobaczyć, co takiego dzieje się na dole. Nie miała partnera, nawet owego nie potrzebowała. Nie miała zamiaru tańczyć, ale to nie przeszkodziło jej ubrać się najlepiej jak umiała. Lubiła się przebierać, dlatego był to idealny pretekst, by trochę się pobawić. Ubrana w czarną suknię nałożyła na siebie naszyjnik i kolczyki. Nie wyglądała jak ona, w tej chwili była zbyt elegancka. Chantelle była jednak z siebie zadowolona. Zdecydowanym krokiem ruszyła ku Wielkiej Sali. Nie zważała na oczy, które ewidentnie odprowadzały ją wzrokiem na każdym korytarzu. Możliwe, że to przez tak duży dekolt w sukience. Chan jednak taka była, a nie bała się opinii innych, nawet o nią nie dbała.
    Kiedy weszła do zatłoczonej sali róż zaczął bić po oczach. Mimo tego, że była ubrana na czarno, jak zawsze, nawet tu pasowała. A wszystko dzięki koronce na jej rękawach, która dodawała jej delikatności. Nikt raczej nie przypuszczał, że może być tak ubrana, w sumie sama Chantel się zaskoczyła. Mijając wszystkich podeszła do jednego ze stołów chwytając w rękę kieliszek.

    OdpowiedzUsuń
  14. [http://25.media.tumblr.com/42ade97b1df9bf687b7468dceb2d459e/tumblr_n0pom1a4zz1qbukcto1_500.jpg]

    Nie do końca rozumiała ideę walentynkowego balu, ale i tak postanowiła przyjść. Brak towarzysza wcale jej nie martwił, przeciwnie - gdyby przyszła z kimś, musiałaby poświęcać całą uwagę jemu, a nie... No właśnie.
    Obiecała sobie, że nie będzie zachowywać się jak prefekt w ładnej sukience, tylko normalna dziewczyna chcąca spędzić czas ze znajomymi. Nawet nieźle jej to wychodziło, usiadła przy stoliku z kolegami z Ravenclawu, rozmawiali, ktoś tam bez przerwy sypał kawałami od których już ją bolał brzuch, ale podświadomie próbowała wyczuć jakiekolwiek zachowania niezgodne z regulaminem. Ten przecież obowiązywał także dziś, prawda?
    Przeprosiła Krukonów przy stoliku i podeszła do stołu szwedzkiego,niby po to, aby poczęstować się jakimiś przekąskami. Ale tak naprawdę nienawidziła koreczków z łososiem i oliwkami.
    Splotła dłonie na podołku i uśmiechnęła się do przechodzących osób, jakby to ona była gospodynią dzisiejszego balu. I chyba nici z luzu, najchętniej przypięłaby sobie odznakę prefekta do sukienki.

    OdpowiedzUsuń

  15. [Jeśli wybaczycie mu, że nie ma na balu tego pistoletu na wodę :c (wybaczcie, ale tak nie wypada... xD ) to napomknę, że buty ma normalne, a nie takie jak na zdjęciu ;)
    http://1.bp.blogspot.com/-0VlpjTSlmUo/UIUU_BW2wUI/AAAAAAAB3sA/UDmFb65VfQs/s1600/Awesome%2BBehind%2BThe%2BScenes%2BPhotos%2Bfrom%2BHorror%2BMovies%2B(23).jpg]

    Biegłem z pokoju do Wielkiej Sali. Odświętny strój dość mnie drażnił, ale i tak postanowiłem zawitać na balu. Gwiazdy migotały na sklepieniu sali, gdy zatrzymałem się jak wmurowany w drzwiach.
    - Nieźle - wymamrotałem do siebie.
    Speszony spóźnieniem przysiadłem do pierwszego wolnego stolika. Pary wirowały w tańcu przed sceną. Poczułem się głupio, przez to że byłem sam i do tego sporo spóźniony. Pewnie powinienem zagadać, do którejś dziewczyny. Niby chęć miałem, ale z wykonaniem gorzej. Ręce mnie świerzbiły, a w gardle wysychało.
    "Po co ja tu przylazłem? I tak przesiedzę cały ten czas przy stoliku"
    Westchnąłem ciężko i oparłem podbródek na dłoniach.
    "No to posiedzę tu trochę"
    Moje nogi już dawno postanowiły porzucić mnie w cierpieniu i wesoło wystukiwały rytm granej piosenki. Palce od rąk chyba się z nimi sprzymierzyły, a ja się załamywałem w duchu.
    "Może by tak podejść do którejś?"
    Omiotłem spojrzeniem salę i przyglądałem się szczegółowo każdej podpierającej ściany dziewczynie. Skłamałbym mówiąc, że żadna mnie nie zaintrygowała.
    "Durniu! Dziewczyna sama do ciebie nie podejdzie! Rusz ten leniwy tyłek i zagadaj, do którejś!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Wdzianko ze Sleepy Hollow zawsze spoko! :D ]

      Usuń
    2. [Strój zjawiskowy :) Szkoda, że pistoleta nie ma... :c Zarz chyba coś naskrobię, tylko chwili potrzebuję]

      Usuń
    3. Elsa chodziła po Wielkiej Sali, uśmiechała się do samej siebie. Jak na razie dobrze się bawiła i, co najważniejsze, jedzenie było wyśmienite! Skrzaty naprawde się postarały przy przygotowaniach.
      Zatańczyła kilka razy, a raczej próbowała zatańczyć, ale z jej umiejętnościami nie zawsze wyglądało to na taniec. Postanowiła usiąść na chwile i odetchnąć - pięty bolały ją niemiłosiernie, wiedziała, że zakładanie butów na obcasie to nie był dobry pomysł.
      Zobaczyła, że przy jednym ze stolików siedzi bardzo przystojny chłopak, co najlepsze - sam. Elsa uśmiechnęła się jeszcze szerzej i podeszła do niego.
      Przysiadła na krześle na przeciwko, położyła dłonie na białym blacie. Była jedną z tych osób, które zagadają każdego, bez względu na dom, płeć, kolor skóry czy wyznanie.
      - Cześć - przywitała się wesoło. - Czemuż to siedzi pan sam?

      Usuń
    4. [Miło mi że strój się podoba xD Sorka, że tak późno, ale dziś jestem jakaś nieogarnięta XP ]

      Jack uśmiechnął się do dziewczyny. Sam nie wierzył jakie to ma szczęście skoro to dziewczyna przyszła do niego.
      "Nie zmarnuj tej okazji, bo będziesz tu siedzieć w nieskończoność!"
      Nie musiał tego sobie powtarzać. Nie był typem człowieka, który marnuje okazje lub odpuszcza. Zaryzykowała przysiąść się do niego to czemu miałby zachowywać się nienaturalnie?
      - Sam, bo spóźniony i z tego co się dowiaduje na tej podstawie nie lubiany. Ciężkie jest życie śligona, który stara się być miły - zrobił poważną minę i pokiwał głową.
      Urocza dziewczyna, która przysiadł się do jego stolika wykrzywiła usta w uśmiechu.
      - Jack John Bizarre - chłopak wyciągnął do niej rękę ponad stołem - Ale mów mi Jack. Chyba, że masz inny pomysł na "nazwę" dla mnie.
      Ręce chłopaka momentalnie się uspokoiły. O wiele bardziej lubiły potrząsać delikatnie ręką dziewczyny, niż nerwowe wystukiwanie rytmu.

      Usuń
    5. - A tam, od razu nie lubiany, każdemu zdarza się spóźnić. Na przykład mi, na wszystkie ważne wydarzenia.
      Elsa, jako, że często o czymś zapominała, jak i często nie mogła się dobudzić, zjawiała się na zapowiadanych od tygodni imprezach czy egzaminach średnio dziesięć minut później niż powinna.
      Uścisnęła dłoń Jacka.
      - Może kiedyś na coś wpadnę - zaśmiała się cicho. - Elsa Menzel. Ale możesz mówić do mnie Elly - dodała na koniec wesoło. Założyła nogę na nogę, postukała palcami w blat.
      - Jeśli mam być szczera, jeszcze nigdy nie spotkałam miłego Ślizgona - powiedziała, przekręcając lekko głowę. Jako dziecko pary mugoli nie miała co szukać przyjaciół wśród Ślizgonów, którzy byli aż nadto znani ze swojej pogardy dla wszystkiego, co związane z osobami niemagicznymi.
      Sięgnęła po kieliszek z szampanem; między stołami, z tacą uniesioną wysoko w powietrze przemieszczał się jeden ze skrzatów i usługiwał zakochanym parom.

      Usuń
    6. Jack poszedł w ślady dziewczyny i także wziął kieliszek z szampanem. Skrzat usługujący wszystkim miał twarz bez wyrazu. Zresztą kto by chciał usługiwać innym? Dziwne by było, gdyby ten skrzat się cieszył.
      - No to masz okazję - uśmiechnął się do dziewczyny - Ja tam nie mam mani zabijania tych "co nie maja czystej krwi" - ostatnie słowa wypowiedział, można by rzec, naśladując jakieś zombi lub coś podobnego.
      Zawsze jakimś cudem schodziło na ten temat. Z kim by nie rozmawiał, musiał tłumaczyć się ze swojej inności. Może nie tyle mu to przeszkadzało, co nudziło. Jednak, gdy siedzi się samemu na balu walentynkowym to i takim tematem się nie pogardzi. Szczególnie, gdy ma się miłego rozmówcę.
      - Bywa. Inni Ślizgoni mnie nienawidzą. Jestem.... za mało ślizgoński? Ale chyba bliżej mi do tego domu niż do każdego innego. Jestem zmaza na honorze rodziny - powiedział to z teatralną dumą po czym razem z dziewczyną się zaśmiał.

      Usuń
    7. Coś czuła, że go polubi.
      - Nigdy nie zrozumiem większości czystokrwistych czarodziejów - powiedziała, wzruszając ramionami. Ona sama zawsze twierdziła, że nie można oceniać człowieka po pozorach, nie zamieniając z nim nawet słowa czy dwóch, a wszyscy "tradycyjni" arystokraci tak własnie postępowali - jesteś z rodziny mugoli? Jesteś śmieciem, możemy cię zdeptać i zrównać z ziemią, w końcu jesteśmy lepsi.
      Jak ona nie lubiła takiego myślenia.
      Patrząc na Jacka, nagle doznała olśnienia.
      - Czy ty nie grasz w quidditcha? - spytała, zdając sobie sprawę, że skądś go kojarzy. - Na pozycji szukającego?
      Była zaciekłą fanką quidditcha, odkąd po raz pierwszy ujrzała mecz. Stwierdziła, że musi chociaż kojarzyć poszczególnych członków drużyn, także przeciwników; nigdy nie wiadomo kiedy przyjdzie jej te wiedzę wykorzystać. Skoro nie była dobra w lataniu na miotle, mogła przynajmniej pochwalić się wiedzą teoretyczną na temat tego sportu - przeczytała wszystkie książki o quidditchu, które znalazła w bibliotece.

      Usuń
    8. - Tak - zaśmiał się - Kojarzysz mnie?
      Dziewczyna kiwnęła entuzjastycznie głową. Jack miał ochotę roześmiać się jeszcze raz. Nigdy, nikt go jeszcze nie rozpoznał.
      - To musisz być niezłą fanką quidditcha - pokiwał głową z uznaniem.
      Elsa zrobiła dumną minę i upiął trochę szampana. Chłopak przystawił sobie kieliszek pod nos i wciągnął woń napoju po czym i on zwilżył sobie usta. Zaczynał lubić tą dziewczynę. Nie przeszkadzało jej, że jest ślizgonem i często się uśmiechała. Lubił takich ludzi.
      - Nieźle, nieźle - powtórzył półszeptem - Żeby kojarzyć członków przeciwnych drużyn - był nieźle zszokowany.
      Nigdy nawet nie pomyślał, że ktoś może go kojarzyć z meczów.
      " Zaproś ją do tańca" - przeszło mu przez głowę.
      "Jeszcze chwila..." - prosił samego siebie.
      - Ale ty chyba nie grasz - upewnił się, a dziewczyna rozwiała jego wątpliwości kiwnięciem głowy - To jeszcze raz wyrazy uznania - jego twarz po raz kolejny wykrzywił uśmiech.
      Warchał się jeszcze chwilę. Przygryzł nawet policzek od środka.
      - Masz ochotę zatańczyć? Ponoć dziewczyny lubią takie rzeczy - zaśmiał się,
      Wszystko chował pod śmiechem. Niepewność, smutek, żal, cierpienie, samotność. Wszystko. Tym razem zrobił to samo. Schował swoje wahanie, swój lęk, że ona wyśmieje tą propozycję, pod niewyróżniającym się uśmiechem. Wyszło to jak zwykle naturalnie. Nienaturalnie wyglądałby bez uśmiechu.

      Usuń
  16. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  17. czek dys ałt

    Mitka był święcie przekonany, że Walentynki i inne tego typu święta zostały wymyślone przez baby tylko dlatego, aby faceci musieli wciskać się we wsiurskie gajerki i wydawać fortunę na kwiaty. W chwilach jak te dziękował Merlinowi, że jest sam, po wieczność zakochany w zgrabnych udkach w panierce, ale marynarka i tak go piła pod pachami. Karma, przeszło mu przez myśl, gdy wygładzał koszulę i poprawiał krawat, zawiązany przez kolegę z dormitorium tak ciasno, jakby miał służyć za elegantszą wersję stryczka.
    Śmiać mu się chciało, gdy patrzył na diametralną różnicę między szarym korytarzem, a tonącą w różu Wielką Salą. Dlaczego coś, od czego chciało mu się rzygać, ktoś uważał za romantyczne? Perwersje były różne, ale spędzenie całej nocy przy odgłosach pawiowania było chyba jakimś zboczeniem, nie? Te amorki, wredne grubasy z łukami, te wszystkie oczywiste symbole "miłości", uczennice wystrojone jak na imieniny ciotki... Czy ten kolo właśnie dał komuś czekoladki?
    Zrobił krok przez próg, żegnając Hogwart i wchodząc do Kiczlandu. Pociągnął nosem, skrzywił się i zaczął szukać najmniej oświetlonego miejsca, by móc spędzić ten romantyczny wieczór ze skrzydełkami, które wyprosił od pięknej Rosmerty, a teraz spoczywały w małym pudełeczku schowanym w wewnętrznej kieszeni. Iwanow nie potrzebował perfum, skoro walił pieczystym na kilometr.
    A może właśnie to kobiety kochają najbardziej?

    Mitka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby na bal walentynkowy należałoby zakupić wejściówki albo chociażby wpisać się na listę chętnych, June Earnshaw z pewnością by się na nim nie pojawiła, bo właściwie do końca nie była pewna, czy przyjdzie, czy też nie. Nie chodziło o jej niechęć do walentynek — nie mdliło jej na sam dźwięk tego słowa, ale też nie była specjalną zwolenniczką tego święta, można uznać jej uczucia w tym względzie za dość ambiwalentne. Nie chodziło też o to, że nikt jej nie zaprosił, bo chociaż rzeczywiście musiałaby przybyć sama, nie przeszkodziłoby to jej w dobrej zabawie. Ba!, może okazałoby się, że taki stan byłby wręcz pomocny. June nie była zamkniętą na innych osobą, ale tylu uczniów uczyło się w Hogwarcie, że na pewno wszystkich nie znała, a taka impreza mogła być dobrą okazją do zawarcia nowych znajomości. Nadal jednak nie wiedziała, czy iść, czy nie.
      Gdyby urządzono przyjęcie nie w zamku a w Hogsmeade, udałaby się tam bez zastanowienia, tym bardziej, że być może wtedy towarzystwo nie ograniczyłoby się do uczniaków. Poza tym zmiana otoczenia by się przydała, a ona wyjątkowo lubiła tę czarodziejską wioskę.
      Decyzję podjęła pod wpływem chwili. Została w opustoszałym Pokoju Wspólnym Krukonów, gdzie większością jej towarzyszy byli ludzie z młodszych klas. June nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić, więc w końcu postanowiła, że pójdzie na bal. Oczywiście, przybyła spóźniona, bo przygotowania trochę zajęły (na szczęście miała odpowiednią sukienkę), dobrze chociaż, że nie potrzebowała na to aż tak wiele czasu jak niektóre dziewczyny. Wielu zaszczyciło swoją obecnością, zabawa trwała w najlepsze, więc nikt nie zwrócił uwagi na nowoprzybyłą Earnshaw.
      Dziewczyna pierwsze kroki skierowała do stolika z przekąskami — miała nadzieję, że jedzenie okaże się plusem tej imprezy. Traf chciał, że stanęła obok Puchona z tego samego roku, którego trochę kojarzyła z zajęć, a także z tego względu, że oglądała wszystkie szkolne mecze quidditcha, ale nigdy nie wchodziła z nim w bliższe kontakty.
      — Cześć, masz minę, jak Grindelwald po przegranej bitwie — powiedziała na dzień dobry, a właściwie na dobry wieczór.
      Chwyciła jeden z koreczków i z niezwykłą elegancją zsunęła prawie wszystkie składniki, pozostawiając tylko oliwki, które wprost uwielbiała, więc oczywiście zaczęła się nimi zajadać.

      Usuń
    2. Szczerze mówiąc, Iwanow sam nie wiedział, dlaczego właściwie tu przyszedł. Nie obchodził Walentynek, nie zamierzał poznawać Miłości Życia wśród samotnych dziewcząt, miał gdzieś występ zespołu, a w marynarce czuł się jak kretyn. Od razu nasuwa się pytanie, dlaczego wobec tego nie został w dormitorium, skoro wszystko było takie beznadziejne?
      Ano. Na balu był szwedzki bufet, darmowy szwedzki bufet, a Mitka nie przepuści żadnej okazji, aby nażreć się za frajer. Zawsze po rodzinnych świętach pluł sobie w brodę, że nie zjadł tego czy tamtego, że zmieścił by jeszcze trochę pieczeni albo ciasta, więc skoro w szkole nadarzała się taka okazja... Czy kogokolwiek to dziwi?
      Był w trakcie jedzenia czwartej babeczki, kiedy nagle usłyszał, że ktoś do niego mówi. Głos dźwięczny, znajomy, ale słyszał go tylko na lekcjach, poza zajęciami raczej niewiele mieli wspólnego. Chyba przez opinię Ruska, że dziewięćdziesiąt procent Kruczków to kujony w spodniach na szelkach, a pozostałe dziesięć znalazło się tam z tego powodu, dla którego on był Puchonem - niby pasuje, ale jednak niezbyt.
      Otaksował ją spojrzeniem, jakby była kandydatką na Miss czy inną taką, ale nic nie powiedział. Ładna była i tyle, pewnie o tym wiedziała, skoro tu przyszła, zamiast płakać w poduszkę. Chociaż, na dobrą sprawę, niektóre z uczennic powinny dawno wrócić do swoich pokoi...
      — Naprawdę? — odparł, kiedy przełknął. Nie byłoby w końcu kulturalnym demonstrować młodej damie zawartości własnej jamy gębowej. — Kiedy czuję się jak zwycięzca, jak diament! Popatrz na to całe żarcie! Jakim trzeba być deklem, aby woleć obmacywać się po kątach, zamiast spróbować wszystkiego po trochu? — Uniósł brwi i wepchnął resztę ciastka do ust.

      Usuń
    3. Kujonką raczej nie była, chociaż nie należała również do dość szerokiego w Hogwarcie, a i zapewne nie tylko w tej szkole, grona leserów. Nie olewała całkowicie nauki, edukacja była dla niej ważną sprawą i miała nadzieję, że uda jej się dobrze zdać owutemy, bo że zaliczy to była pewna. Walczyła tylko o jak najlepszy wynik, bo nie wyznawała zasady zakuj-zdaj-zapomnij-zapij, byle tylko się udało. Trzeba było jednak przyznać, że do grona najpilniejszych uczennic nie należała, znalazłoby się mnóstwo ludzi mających lepsze wyniki w nauce. June miała ogromną, wykraczającą poza program wiedzę tylko w tych tematach, które naprawdę ją interesowały, inne traktowała dość wybiórczo.
      Spodni na szelkach również u niej nie stwierdzono, chociaż nieraz spodniami spódnice zastępowała. Nie zawsze, na pewno nie w tym momencie — na bal jednak założyła sukienkę, chociaż samo wydarzenie nie było dla niej jakoś niezwykle ważne. Taki ubiór nie był jednak dla niej niewygodny, skoro więc się nie męczyła, mogła się ubrać tak, jak to zrobić się powinno. Nie była nawet pewna, czy stroje wieczorowe obowiązują; chyba nie, bo po sali przemykało kilka osób w zwykłych, roboczych strojach, ale chyba nie czuli się zbyt pewnie. Z drugiej strony, wielu chłopaków nie wyglądali na ukontentowanych z powodu wbicia się w stroje wyjściowe — tego Puchona też chyba to nie cieszyło, więc Earnshaw zaczęła się zastanawiać po co w ogóle tak się ubierał, bo do jedzenia ciastek marynarka raczej potrzebna nie jest.
      — Och, oni też próbują — odparła, rozejrzawszy się po komnacie. — Ty zajmujesz się kosztowaniem jedzenia, oni chcą zasmakować swoich płynów ustnych. — Wzruszyła ramionami. — Swoją drogą, nie powiedziałabym, że obściskują się po kątach, niektórzy wybrali centrum. Byłabym zapomniała, smacznego — dodała wesoło.
      Poszukała wzrokiem jakiegoś kuszącego przysmaku, ale nic ciekawego nie rzuciło jej się w oczy. Miała wrażenie, że Uczta Powitalna ma więcej do zaoferowania pod kulinarnymi względami niż ten cały bal.

      Usuń
    4. Skrzywił się potwornie, kiedy wspomniała o płynach ustny. On raz w życiu się całował, w piątej klasie, bo założył się ze swoim najlepszym kumplem o coś tam, już nawet nie pamiętał. Swój pierwszy pocałunek zapamięta jako wynik idiotycznego zakładu, do tego panna zdawała się chcieć obślinić mu całą twarz, dobrze, że był asertywny.
      — Dziękuję — odburknął. — Dlaczego nie tańczysz? Myślałem, że dziewczyny lubią takie bale. — Sięgnął po talerz, aby nałożyć sobie sałatki z kurczakiem.
      Zespół zaczął akurat grać jedną z tych piosenek, przy której można się obcałowywać bez siary, a samotne dusze mogą sobie pomarzyć o tańcu-przytulańcu. Z tego powodu, aby nie nabawić się nudności, zajadający się sałatką Mitka zaczął nucić jakąś góralską przyśpiewkę, której nauczono go jeszcze w czasach dzieciństwa. Tęsknił za Uralem, nawet jeśli jedyną rozrywką tam było obserwowanie kozic skaczących po skałach.

      Usuń
    5. — Generalizujesz. Nie każda lubi, a tak poza tym te bale to nie tylko tańce, mogłam znaleźć się tu z różnych powodów. Może przyszłam najeść się. Albo upić do nieprzytomności, bo nie wierzę, że nikt nie przemycił wódki. Mogę być też jakąś stręczycielką, a moja ofiara na tę imprezę przyszła. Albo pilnuję brata, który wczoraj skończył szesnaście lat i myśli, że upoważnia go to do tytułu byczka rozpłodowego Hogwartu.
      Wrzuciła do ust ostatnią oliwkę i chwyciła serwetkę, by wytrzeć w nią ręce, chociaż ktoś mógłby uznać, że nie było to potrzebne, bo przecież dłoni nie ubrudziła. Właściwie to nawet lubiła tańczyć, ale nie zawsze miała na to nastrój. Teraz może wyszłaby na parkiet, ale w momencie, kiedy grana byłaby żywsza muzyka. Smęt służący niemrawemu kręceniu się, uprzednio zwarłszy się w ciasnym uścisku, w kółeczku niekoniecznie był tym, czego teraz najbardziej pragnęła.
      Nie przepadała za tym typem muzyki, chociaż nie miała nic przeciwko temu, by to właśnie to było grane przy takich okazjach. Doskonale wiedziała, że muzyka, którą słuchała z nieskrywanym uwielbieniem, niekoniecznie nadawałaby się do tańca, a więc na tego typu wydarzeniach byłaby całkowicie bezużyteczna. Mimo tego wciąż nie przepadała za większością piosenek tutaj puszczanych. Już bardziej przypadło jej do gustu to, co zaczął nucić Puchon.
      — Umiesz to wygwizdać? — zapytała. — Co to właściwie jest?

      Usuń
    6. Sarknął rozbawiony, gdy wspomniała o szesnastoletnim bracie-żigolaku. Iwanow był jedynakiem, ale w Orebsku, jego rodzinnej wsi, wszyscy traktowali się jakby byli jednej krwi. Z tego powodu młodzież była dla siebie jak rodzeństwo, niemniej jednak Rusek był bardzo rad, że nie doczekał się "prawdziwych" braci i sióstr. Inna sprawa, że Iwanowów po prostu nie było stać na większą gromadkę...
      — Mogę więc podejrzewać, że to ja jestem twoją ofiarą i zamierzasz mnie śledzić? W końcu nigdy nie gadaliśmy, a to pasuje do obrazu wielbiącej z daleka psycholki. — Wyszczerzył zęby.
      Zastanawiał się, czy bal zorganizowało stado egoistycznych buców, skoro co drugi numer był tego typu rzewnym wyciem o nieszczęśliwej miłości. Sam wymyśliłby lepsze słowa, choć byłoby pewnie to coś typu "Gdy cię widzę moja różdżka rzuca Erecto". Trudno spodziewać się czegoś głębokiego po siedemnastolatku...
      Łypnął w bok, nieco speszony, gdy zapytała go o piosenkę.
      — Umiem. I... Em... To nic takiego, zwykła wiejska przyśpiewka. — Wzruszył ramionami. Teraz nawet gdyby go poprosiła, toby nie wydał z siebie ni nuty. Co innego podśpiewywać z własnej woli, wtedy nawet gdy ktoś słucha nie odczuwa się skrępowania, które towarzyszy śpiewaniu z konieczności. Mitka w tym wypadku był cholernie nieśmiały, cały swój talent "sceniczny" wlewał w obijanie mord patałachom na boisku.

      Usuń
    7. Miała dwie siostry i dwóch braci, dwie pary bliźniąt. Starsi brat z siostrą już Hogwart ukończyli, młodsi wciąż się uczyli, chociaż June ostatnio stwierdziła, że robią wszystko, tylko się nie uczą. Nie była zbyt nadopiekuńczą siostrą, więc nie ganiała za nimi, hucząc: „Do nauki, nieroby! W tym roku macie sumy, uczcie się, bo inaczej wyślę rodzicom sowę z informacją, co zrobiliście w zeszłym tygodniu!”, ale czasami trudno było nie łypnąć złowrogo, widząc co młodsi robili. Ciężko było być w środku, cierpieć za milijony od starszego i młodszego rodzeństwa, ale mimo tego June nie chciałaby być jedynaczką. Może to kwestia przywyczajenia.
      — Muszę cię zasmucić, ale nie — odpowiedziała z ciężkim westchnięciem. Otaksowała Puchona uważnym spojrzeniem, mając przy tym taką minę, jakby nad czymś pilnie zastanawiała się. — Myślę, że nie przeszedłbyś testów na obiekt mojego uwielbienia. Ale jak chcesz, możesz się zgłosić, a nuż uda ci się zdobyć wystarczającą ilość punktów. — Uśmiechnęła się, tak, aby było wiadomo, że nie mówi poważnie. Przynajmniej nie całkowicie.
      Kiedy usłyszała niewyraźną odpowiedź na pytanie o nuconą melodię oraz dostrzegła speszenie chłopaka, stwierdziła, że nie będzie drążyła tematu. Dokładniej mówiąc, nie zaproponuje tego, żeby rówieśnik wygwizdał tę wiejską piosenkę, ale nie oznaczało to, że całkowicie porzuci temat.
      — Brzmiała bardziej zachęcająco niż to, co w tej chwili leci — powiedziała. — Można by rozpalić na środku sali ogień i w rytm tej melodii przez niego przeskakiwać, to byłoby ciekawsze niż ten taniec niemrawych zombie.

      Usuń
  18. [Kiecka Lily: http://dalapr.com/wp_redcarpet/wp-content/uploads/2012/01/Alexandra-Breckenridge1.jpg, bo lepszej nie znalazłam. ;x]

    Lily nigdy nie była wielką fanką bali, dlatego wiadomość o balu walentynkowym spłynęła po niej jak po kaczce. W przeciwieństwie do swoich koleżanek potrafiła zachowywać się normalnie, a nie latać jak oszalała i piszczeć z wrażenia, bądź strachu, że nie uda jej się zrobić makijażu czy fryzury na czas. Perspektywa balu wcale nie napawała ją radością, mówiąc szczerze nawet nie miała większej ochoty w nim uczestniczyć. I gdyby nie ten jej wspaniały, idealny, nadzwyczaj dobrze udawany związek z Ignotusem na pewno zostałaby w dormitorium. Ewentualnie zaszyłaby się w kuchni, bo wszystko jest lepsze od wymalowanych i wystrojonych czarownic.
    Im mniej czasu zostawało do rozpoczęcia, tym i ona bardziej zaczęła się denerwować. Zapewne udzieliły jej się nastroje współlokatorek, które szykowały się już od rana. Ostatecznie i ona wyciągnęła z szafy sukienkę, która niedawno dostała na urodziny. Na początku twierdziła, że nigdy jej nie założy, ale ostatecznie.. ostatecznie została do tego zmuszona. W pewnym momencie przestała nawet myśleć o cichej wojnie, która prowadziła z panną Reeve i obie zachowywały się jakby nigdy nic.
    Wyszła z dormitorium ostatnia, bo oczywiście musiała gdzieś zapodziać buty, które jako jedyne pasowały do tej cholernej sukienki, niezwykle mocno opinającej jej talię. Gdy w końcu zeszła do Pokoju Wspólnego zaczęła żałować, że nie zebrała się wcześniej. W pomieszczeniu panował istny rozgardiasz, ludzie wręcz przeciskali się żeby jak najszybciej dotrzeć do Wielkiej Sali.
    W końcu i jej udało dopchać się do wyjścia i z ulga mogła opuścić duszne pomieszczenie. Darkfitch miał na nią czekać tuż przy portrecie Grubiej Damy. Oczywiście albo się spóźniał, albo coś mu się pomyliło i czekał na nią pod Wielką Salą.

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  19. [My tak bardzo na czas xD]

    Walentynkowa Mel

    Czerwone obcasy postukiwały na korytarzu, niosąc się po prawie pustej szkole echem. Z oddali dochodziły ich dźwięki trwającej od dawna zabawy, mimo to jednak jakoś im się nie spieszyło. Szwędali się gdzieś, dobrze się bawiąc, więc bal mógł poczekać. Towarzystwo Alexa jej wystarczało. W końcu jednak stwierdzili, że wypadałoby chociaż pokazać się w Wielkiej Sali, więc ruszyli w jej stronę.
    Impreza trwała w najlepsze, ich wejście smoka - czy raczej smoków, jako że zjawili się razem - mogło pozostać praktycznie niezauważone, jak i również ich tycie spóźnienie.

    [Ciesz się, zaczęłam. Zapowiadam, że Mel chce babeczki xD]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle trzymał ją za dłoń, co od jakiegoś roku przestało być dla niego krępujące. Tym razem czuł się jednak inaczej. Walentynki spędzało się z ukochaną osobą, a Melissa mimo wszystko szła właśnie ramię w ramię z Puchonem, opowiadając mu z zaangażowaniem jakąś historię.
      Chłopak roześmiał się wesoło, a kiedy dochodzili do Wielkiej Sali, złapał ją nagle za nadgarstek i zatrzymał w miejscu. Jego uśmiech zmienił się trochę i przybrał na nieśmiałości.
      - Poczekaj chwilkę.
      Wyciągnął dłoń i niepewnie łagodnym gestem rozpuścił jej włosy. Przechylił głowę i pokiwał nią usatysfakcjonowany. Po chwili wyciągnął w jej stronę ramię i wyszczerzył się.
      - Idziemy?

      [bwrr spóźnione xd http://static.tumblr.com/0f31f53fc7374f4bdb7a4c32bdcb2dac/f3gnbit/Eu5mx29m0/tumblr_static_robert_sheehan_with_joe_echo_600fullrobertsheehan.jpg]

      Usuń
    2. Od razu zapomniała o czym mówiła, a język dziwnym trafem zapomniał jak się poruszać. Uśmiechnęła się do niego więc tylko lekko, a na jej policzki wstąpiły delikatne, typowe dla niej rumieńce. Lekko kiwając głową, z zagryzioną wargą przyjęła jego ramię. Już nie mogła się doczekać tańca. Mimo tego, że uwielbiała spędzać czas z Alexem, w jakikolwiek sposób, od dawna miała ochotę na bal. Trochę żałowała, że tyle czasu zeszło im gdzieś, zaraz jednak stwierdziła, że to nie ważne ile czasu ale z kim i jak...
      Przekroczyli próg Sali, zachwycając się dekoracjami, muzyką i stołami pełnymi jedzenia. Cupcake nie byłaby sobą, gdyby nie pociągnęła Puchona w stronę swoich ulubionych przekąsek.

      Usuń
    3. Parsknął śmiechem, widząc poczytania dziewczyny i pokręcił głową, kiedy stanęli przed stolikiem z babeczkami.
      Rozejrzał się po sali, przyglądając z zaciekawieniem podrygującemu tłumkowi i niesamowitemu wystrojowi.
      - Chcesz się czegoś napić?
      Uśmiechnął się do Mel i przeczesał palcami burzę loków, opierając się tyłem o "bufet".
      - A może zatańczyć?
      Kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej, choć zdawało się to niemalże niemożliwe.

      Usuń
    4. Kątem oka przyglądała się gęstym włosom uciekającym spod palców chłopaka. Chwyciła jedną babeczkę i odgryzła kęs. Zerknęła na Alexa, również się uśmiechając. Szybko dokończyła przekąskę i otrzepała okruszki z jasnej sukienki.
      - Z przyjemnością zatańczę - poczuła na policzkach ciepły rumieniec, ale zignorowała go, kiedy chłopak chętnie pociągnął ją na parkiet.

      Usuń