Ravenclaw | VI rok | obrońca | 13 cali, wiśnia, pióro feniksa | bogin: zwłoki przyjaciółki z dzieciństwa | patronus: ryś
Czy można żałować tego, że jest się czarodziejem? Że właśnie ciebie los obdarzył tym niezwykłym darem? Pewnie zaprzeczysz, tak jak i ja zrobiłbym jeszcze rok temu. Lecz jeśli magia odbiera ci jedną z najważniejszych osób w twoim życiu - uwierz - znienawidzenie tych wszystkich "hokus-pokusów" i "abrakadabrów" przychodzi całkiem naturalnie. Choć to nie oznacza, że potrafisz się od nich uniezależnić. Magia na zawsze pozostanie częścią ciebie.
Tak, jest zabójczo przystojny. Tak, zdaje sobie z tego sprawę. Tak, wie, jak działa na kobiety. I nie, nie wykorzystuje tego na każdym kroku, jak normalny nastolatek podporządkowany burzy buzujących hormonów postępować "powinien". Hipnotyzujące spojrzenie, idealnie zmierzwione włosy, uśmiech - nabierający dodatkowej wyjątkowości ze względu na niewielką częstotliwość swojego występowania. Na pierwszy rzut oka, wymarzony materiał na szkolna gwiazdę, o której względy zabiegają wszyscy… Nie tym razem. Poza kilkoma "zakochanymi po uszy" przedstawicielkami płci pięknej, ludzie specjalnie do niego nie lgną. Może dlatego, że zdążył ich już przyzwyczaić, iż jego specyficzny indywidualizm i artystyczna dusza jakoś bardziej idą w parze z potrzebą samotności niż poszukiwania rzeszy przyjaciół.
Lubię być sam. Ludzie zazwyczaj boją się samotności. A ja uważam, że tylko ona daje możliwość bycia naprawdę sobą. Poza tym Rosie nikt juz nie zastapi. Znaliśmy się od zawsze. Była jak młodsza siostra, której nigdy nie miałem i nigdy nie pragnąłem, bo Rosie wypełniała tę pusta lukę. Razem dorastaliśmy, dzieliliśmy nasze smutki i radości, dogadywaliśmy się właściwie bez słów. Trafiła nam się przyjaźń z rodzaju tych, gdy nie pamiętasz nawet, jak wyglądało twoje życie przed poznaniem tej drugiej osoby. Byliśmy nierozłączni, a przynajmniej tak mi się wydawało… Do czasu, kiedy dowiedziała się całej prawdy o moich magicznych zdolnościach. Jej poukładany, mugolski świat runął w gruzach, nie potrafiła tego ani zrozumieć, ani zaakceptować. Nie potrafiła więc zaakceptować mnie. Odeszła, a ja nie znalazłem w sobie nawet wystarczającej siły, by ją zatrzymać. Zrywając kontakt, zabrała cząstkę mnie, której nigdy już nie odzyskam. Za jednym razem odebrała przyjaźń i miłośc do magii.
Trudny w pierwszych kontaktach. Chłodny, zdystansowany, niezbyt rozmowny, a jeśli już, to czasem zapomina ugryźć się w język. Mur, którym się otacza udaje się zburzyć tylko nielicznym. Co nie oznacza, że - po pierwsze - nie warto próbować; po drugie - że można nazwać go społecznym wyrzutkiem. Po prostu ceni czas spędzany we własnym towarzystwie, zwłaszcza, że tylko wtedy może oddać się swojej pasji i zapełnić kolejną kartkę szkicownika, z którym praktycznie się nie rozstaje i którego broni przed wścibskimi spojrzeniami jak oka w głowie.
Skoro o bronieniu już mowa - pozycję obrońcy w drużynie Krukonów okupuje już od trzech lat, mając niemały wkład w każde jej zwycięstwo, a znikomą winę w przypadku większości porażek. Choć bezczelna niesubordynacja i niestawianie się na treningi spędzają kapitanom sen z powiek, to jednak groźby wykluczenia z drużyny zazwyczaj odchodzą w niepamięć po spektakularnych akcjach, nieraz ratujących wynik meczu. Ot, nieprzeciętny, niezwykle irytujący w oczach innych talent, nad którym nawet specjalnie nie trzeba pracować, cóż począć.
Na tym nie koniec. Dopisek "wybitny talent" należy umieścić również przy astronomii i eliksirach. Na szczęście, los zrównoważył to nieprzyzwoite nagromadzenie wrodzonych zdolności całkowitą opornością w przyswajaniu wiedzy z pozostałych szkolnych przedmiotów. Nigdy nie był prymusem, lecz po zerwaniu kontaktu z Rosie jego oceny balansują gdzieś na granicy "dna" i "kompletnego dna".
Trudno.
"Lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich."
Witam, kochani.
To moja pierwsza przygoda z blogiem grupowym, także byłabym wdzięczna za spoglądanie na wszelkie niedociągnięcia i gafy łaskawym okiem ;) Wątków oczywiście wyczekuję z niecierpliwością.
* cytaty w tytule - 30 Seconds To Mars, "Kings and Queens" (z drobna zmianą)
* cytat końcowy - Andrzej Sapkowski
* wizerunek - Douglas Booth
[Dzień dobry! Jaki fajny pan i do tego jeden z najwspanialszych zespołów w tytule <3 Chciałabym zaproponować jakiś kreatywny wątek, niestety siedzenie od 8:00 do 20:00 na uczelni wyprało mi mózg. Ale jeśli masz ochotę na wątek i jakikolwiek pomysł, to zapraszam do siebie, a ja chętnie zacznę :)]
OdpowiedzUsuńTamsin
[Witam, witam ;3 Pan intrygujący, nie powiem :D Moja Melissa będzie musiała jakoś do niego dotrzeć ;> Może jakiś wspólny wąteczek? :) ]
OdpowiedzUsuńMelissa Danielle Cupper
[Administracja wita! Mmm Douglas. Proszę wymyśl coś, co mogłoby połączyć nasze postacie w wątku. Myślę, że Krukoni mogliby wygrać mecz quidditcha, a Kris pogratulowałaby mu gry, ale co dalej...]
OdpowiedzUsuń[Witamy.
OdpowiedzUsuńWielkie propsy za cytat mistrza Sapkosia. Poza tym - karta mi się bardzo podoba, jak i postać, więc nie widzę przeszkód, aby rozpocząć jakiś wątek. O ile oczywiście chcesz i uda nam się ustalić jakąś fajną relację i okoliczności ;)]
[ A czo to za przystojniaczek? :D zaraz czytam całą kartę, mam nadzieję, że będzie tak świetna jak chłopak XD ]
OdpowiedzUsuń[Cudny Douglas <3 I Drew też cudny. Koniecznie chcę wątek i zapraszam do Jane.]
OdpowiedzUsuńJane Leavitt
[Świetny pomysł! ;> Myślę, że może być ciekawie ;3 Zaczniesz, czy ja mam zacząć? :) ]
OdpowiedzUsuń[Witaj wśród nas! :)
OdpowiedzUsuńNo i tak. Chłopak lubi samotność i Chantelle też ją lubi. Więc w sumie coś ich łączy, chociaż trudno to zgrać. Jeżeli masz jakiś pomysł zapraszam do siebie :) ]
Chantelle Hogarth
[Ja ostatnie dwie noce zarywałam dla olimpiady z polskiego, a weny było jak na lekarstwo ;p Mel jest jednak rok starsza, więc po prostu wyślę ją na nocny spacerek ;3 ]
OdpowiedzUsuńKolejny raz nie mogła zasnąć. Ciche pochrapywania koleżanek z dormitorium wcale jej nie pomagały, dodatkowo ją tylko rozdrażniały. Melissa zawsze należała do "nocnych Marków", nie potrafiła zasnąć o tak wczesnej porze. Szybko wstała z łóżka i po cichu ubrała się. Roznosiła ją irytacja spowodowana bezsennością. Już po chwili na palcach przemierzała korytarze szkoły, rozglądając się za Filchem. Nie chciała znów wpaść za nocne wypady. To nie jej wina, że po porządnym spacerze lepiej jej się spało... Tym razem los jej sprzyjał i nigdzie nie kręcił się zrzędliwy woźny. Idąc korytarzami wyglądała przez okna na nocny krajobraz. Zakazany Las wyglądał nocami tak spokojnie... Nagle dostrzegła cień sunący po błoniach. Zamrugała, myśląc, że to złudzenie. Kiedy otworzyła oczy nie było już widać tajemniczej postaci. Na samo dno umysłu wrzuciła desperacką myśl: On mógł uciec! Szybszym krokiem, wciąż jednak cicho i ostrożnie przeszła do Sali Wejściowej, by zaraz przez lekko uchylone wrota szkoły wyślizgnąć się na zewnątrz. Odetchnęła pełną piersią, po czym ze swoim charakterystycznym uśmiechem omiotła błonia wzrokiem. Kiedy jej spojrzenie wychwyciło skuloną nad jeziorem postać pisnęła wystraszona, zwracając na siebie uwagę, jak się okazało, przystojnego chłopaka.
[Hm... mam nadzieję, że ujdzie ;3 ]
[Kyle! Adnjasndjanj, uwielbiam LOL, cudowny film. Czy szanowna autorka ma coś do wątków homoseksualnych? xD]
OdpowiedzUsuńSeverus
Wpatrywała się w niego z rozwartymi ustami. Po chwili jednak, zdając sobie sprawę z głupkowatej miny, zamknęła usta, na które natychmiast wkradł się nieco nieśmiały uśmiech. Niepewnym krokiem, powoli podeszła bliżej chłopaka.
OdpowiedzUsuń- Przepraszam, wystraszyłeś mnie... Nie spodziewałam się, że ktoś tu będzie - odpowiedziała cicho, wciąż podchodząc bliżej. - Co tu robisz?
Przyglądała się mu zaciekawiona, po chwili zdając sobie sprawę z tego, że młodsi uczniowie mieli akurat zajęcia na Wieży Astronomicznej. Czuła, jak opuszcza ją strach, który zastąpiła ciekawość i zaintrygowanie, a także poczucie obowiązku.
- Nie powinieneś być na lekcji? - zapytała, zaglądając mu przez ramię.
[Hgnn, świetnie by było! Jeju, dziękuję za Ciebie, żeś tu się zjawiła. Severusek taki samotny był :C]
OdpowiedzUsuńSeverus
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Ojej, dziękuję bardzo, strasznie się przy niej narobiłam i cieszy mnie, kiedy ktoś miał ochotę i czas na to, aby te bazgrołki przeczytać!
OdpowiedzUsuńCo do punktu zaczepienia - gdzieś pod którymś wątkiem wywnioskowałam, że Drew rysuje (tak jak Eva) i sądzę, że mógłby Evę mimochodem dorwać na jakimś parapecie podczas jej prób uwiecznienia kogoś na papierze, zerknąć przez ramię i zacząć tyradę w stylu: za gruba kreska, twarz nieproporcjonalna, oczy za szeroko rozstawione, kobieto, kto cię tak bazgrolić nauczył?!?! i tak dalej, i tak dalej. Mogą się, powiedzmy, założyć kto będzie w stanie lepiej odwzorować drugą osobę (i albo zmusić pierwszaka do stania przy nich i pozowania, albo później zapytać kogoś czyj portret jest lepszy, Drew narysowany przez Evę, czy Eva przez Drew), a przegrany zrobi jakąś szaloną rzecz. Może być takie coś? :) Co do relacji - czy się znają? Jestem zwolenniczką tej opcji, że się znają. Na jakiej są stopie? Mogą działać sobie na nerwy w wyniku jakichś spięć z przeszłości, wyjdzie w praniu.
Co sądzisz? ]
[Będę wniebowzięta :>]
OdpowiedzUsuń[No to się nie przeliczyłaś ;) Pomysł dobry, jestem jednak za małą modyfikacją, bo o tej porze roku są chyba przerwy w meczach qudditcha, ale co powiesz na to, żeby Drew przechadzał się jakimś korytarzem po lekcjach no i trafiłby akurat na Irytka, który jak zwykle skory do kawałów rzuciłby czymś ciężkim w chłopaka, który dostałby w głowę? No i akurat Tamsin byłaby gdzieś w pobliżu, no i końcówka już byłaby taka sama.
OdpowiedzUsuńA no i miło mi, że komuś spodobała się moja postać, serio :)]
[ witaj raz jeszcze i chciałam pogratulować pomysłu! :) I tak pomyślałam, że może Chan zleci z drzewa i z szoku przypadkowo zmieni sie w ludzką postać. Wtedy uprzedzam ze Chantelle może wybuchnąć ;)
OdpowiedzUsuńJeżeli chcesz chętnie pierwsza zacznę.]
Chantelle Hogarth
[Tak, taaak, taaak <3 Zacznę wieczorkiem, dobrze? A i byłabyś łaskawa podać mi swoje giegie?]
OdpowiedzUsuńSeverus
[byłabym wdzięczna <3]
OdpowiedzUsuńTamsin
[Dobra, jestem zazdrosna, bo myślałam, że zacznę pierwsza wątek z tobą, no ale... tak się nie stało :)) Miałaś zacząć, więc zacznij, bo ja chcę już zacząć, hahah ♥ wiem, że jestem zła, ale mnie kochasz :)) ]
OdpowiedzUsuńNieco niepewnie przyglądała się Krukonowi siłującemu się z drzwiami. Wiedziała niestety, że jeśli te wrota są zamknięte proste ALOHOMORA nie wystarczy. Tym bardziej siła chłopaka, jakakolwiek by nie była. Wiedziała, że szkoła ma specjalne zabezpieczenia. Całe te posłuchy o Sami-Wiecie-Kim zmusiły szkołę do zaostrzenia rygorów dotyczący bezpieczeństwa. Wyglądało na to, że nikt nie żartował o zamykaniu wrót o ustalonej godzinie.
OdpowiedzUsuńZadrżała.
Wiatr rozwiał jej włosy, przeniknął przez płaszcz. Było zimno. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić podeszła do pobliskiego drzewa i oparła się o jego pień. Spod lekko przymkniętych powiek obserwowała chłopaka. Musiała przyznać, że miał w sobie coś intrygującego. Biła od niego inteligencja, ale też smutek. Kiedy na nią spojrzał od razu to zauważyła. W jego oczach odbijało się rozgoryczenie. Kiedy tylko to zauważyła ścisnęło jej się serce. Chciała mu jakoś pomóc.
Tymczasem utknęli razem, na mroźnych błoniach, praktycznie się nie znając. Wiedziała, że jest młodszy. Po szacie i bijącej od niego inteligencji rozpoznała Krukona. Jako prefekt często upominała młodszych Ślizgonów i Gryfonów. To ich najczęściej musiała w jakiś sposób "karać", co w jej wykinaniu zazwyczaj kończyło się na pouczającej gadce i wysłaniu do domprmitorium. Z tym chłopakiem widocznie niezbyt często przychodziło jej obcować, bo nie mogła skojarzyć jego nazwiska. Twarz wydawała się znajoma.
Otuliła się szczelniej ramionami, próbując jakoś ogrzać.
- Myślisz, że Hagrid przyjąłby nas na herbatkę...?
[Ja Ci dam krzywe oczy! :D]
OdpowiedzUsuńSą takie chwile, kiedy człowiek porwany przez daną czynność, zapomina o bożym świecie. Suchość w ustach, burczenie w brzuchu czy klejące się powieki przestają być odczuwalne, występują jako marne tło. Evie nie chciało się spać, ani też nieszczególnie jeść, za to bardzo zależało jej na dokończeniu portretu. Z początku chciała wcześniej przyjść na lunch, ale po drodze zobaczyła przez wielkie łukowate okno światło słoneczne, przebijające się zza chmur, po raz pierwszy od kilku dni i nie mogła tego nie wykorzystać. Nie znała osoby, którą rysowała. Jej obraz po prostu pojawił się w głowie Effy i chciała jak najlepiej go oddać, zanim odpłynie z wirem innych myśli.
Przez to nawet nie usłyszała, kiedy ktoś się do niej zbliżył, chuchając w ramię ciepłym oddechem. Odwróciła głowę powoli i widząc Drew, podskoczyła delikatnie na parapecie i zakryła odruchowo ręką kartkę.
W końcu jednak nic takiego się nie stało, więc oddała, co prawda niechętnie, ale oddała mu w milczeniu szkicownik, badając spojrzeniem jego mimikę, w celu wyczytania reakcji. Znała Drew nie od dziś i znała też jego krąg zainteresowań, więc jeśli ktoś miał się znać na rysunku, to właśnie między innymi on. Chociaż jakąś częścią jaźni spodziewała się tego, co powie.
Słuchając w milczeniu jego opinii, na jej usta wstępował co raz to szerszy, kpiący uśmiech, a z każdym słowem brwi wędrowały wyżej do góry. Już myślała, że przy słowie "cieniowanie", które i tak za bardzo zaakcentował, złapie się za głowę w teatralnym geście.
I o ile zdawała sobie sprawę ze swoich słabości, to na wzmiankę o krzywo wypoziomowanych oczach zacisnęła zęby i zmarszczyła brwi.
- A może powinnam wydrzeć to cudo i kazać ci je zjeść? - pomyślała z przekąsem, ale nie powiedziała tego na głos. Za to przybrała na twarz anielski uśmiech i wyjęła z jego rąk swój szkicownik.
- Och, dziękuję za jakże wartościową opinię, którą z pewnością wezmę sobie do serca. - Starała się zabrzmieć miło i szczerze, a na dodatek położyła sobie rękę na piersi, tam, gdzie biło serce. - Czy masz może w zanadrzu jakąś inną złotą myśl, którą się ze mną podzielisz, zanim opuścisz to miejsce i dasz artyście pracować?
[uh, blokada mnie złapała, przepraszam ;x]
[Yay, proszę oto i jest! :D]
OdpowiedzUsuńChłodny wiatr otulał ptasie pióra, które świetnie chroniły ciało przed zimnem. Chantelle ponownie pod postacią sowy wyleciała na teren Hogwartu. Wtedy spokojnie mogła przyglądać się uczniom bez skrępowania. Jednak nigdy nie wykorzystywała tej zdolności do podsłuchiwania rozmów. Chantelle była z tych ludzi, którzy szanowali innych i ich prywatność. Dlatego ze znacznej odległości krążyła nad błoniami. Uwielbiała ten moment, kiedy zamieniała się w sowę. Czuła się wolna i na pewien sposób wyjątkowa. Chociaż każdy uczeń mógł latać na miotle, to jednak ona nie musiała jej posiadać, by szybować nad lasem.
Często właśnie tam się kierowała i lądowała na jednym z drzew. Lubiła tam przesiadywać i patrzeć na żyjące na tym terenie zwierzęta. Jako animag mogła lepiej przyjrzeć się ich prawdziwemu życiu. Jednak czasami musiała uważać, bo niektóre z nich lubiły polować na ptaki. Kilka razy o mało nie stała się daniem jakiś koto-podobnych stworzeń. Po dłuższym czasie odfrunęła i kołysała się pomiędzy gałęziami, by w końcu usiąść na jednej z bliższych Hogwartowi. Tutaj mało kto się kręcił, a tego dnia nawet nikogo nie było. Chan skuliła się i zamknęła oczy. Napawała się świeżym czystym powietrzem i chłodnym wiatrem.
Wtedy nagle coś twardego uderzyło ją z dużym impetem tak, że zleciała z gałęzi. Zupełnie nie wiedziała, co się dzieje, a z tego szoku samoistnie przemieniła się w ludzką postać. Nawet nad tym nie panowała. Pierwszy kontakt z ziemią miała ta sama ręka, która przed chwilą została uderzona. Krzyknęła krótko, po czym zacisnęła usta, by nie wydać z siebie żądnego dźwięku. Chan była bardziej niż pewna, że jej lewa ręka jest złamana. Przekręciła się na kolana i zwinęła. Nabrała powietrza i starała się uspokoić.
[Witam na blogu ;). Witam Cię nieco spóźniona, ale "Spóźniona" to chyba powinno być moje drugie, jeśli nie pierwsze, imię. Muszę pochwalić kartę. BARDZO ŁADNIE NAPISANA. Niestety nie widzę żadnego punktu zaczepienia do wspólnego wątku... A szkoda, bo po języku, którym posługujesz się w karcie wynika, że wspólne pisanie byłoby samą przyjemnością. Może innym razem, z innymi postaciami. ;). ]
OdpowiedzUsuńIgnotus Darkfitch
{taaaak w końcu wspólny wątek]
OdpowiedzUsuńIdąc szkolnym korytarzem spostrzegłam woźnego Filcha, wywieszającego krótką notkę informacyjną. Podeszłam do tablicy i odczytałam w myślach
''KONKURS ELIKSIRÓW
Uczeń, który przygotuje najlepszy eliksir, dostanie nagrodę, która zostanie ogłoszona po zakończeniu konkursu.
Aby dowiedzieć się więcej lub zapisać się na eliminacje, zgłosić się do prof. Slughorna, organizatora konkursu.
Zapisy do 18 stycznia"
Uśmiechnęłam się lekko do siebie i natychmiast ruszyłam w stronę gabinetu nauczyciela.
***
-Profesorze Slughorn, dzień dobry.Chciałabym zapisać się na ten konkurs i,,,- zaczęłam, ale profesor mi przerwał.
-Ach tak dziecko. Przyszłaś już za późno- stwierdził.
-Ale jak to?- zdziwiłam się- przecież zapisy są...
-Już Cię zapisałem- powiedział patrząc na mnie- nie wyobrażam sobie, żeby tak dobra uczennica miałaby nie pojawić się na moim konkursie- uśmiechnął się.
Przez chwil zaskoczona, po chwhili się roześmiałam i podziękowałam. Po krótkiej rozmowie, wyszłam zadowolona z klasy.
Poczuła jak chłopak się odsuwa. Dość szybko zdała sobie sprawę dlaczego to zrobił. Zalała ją fala zdenerwowania na Krukona. Starała się jednak, by nauczyciel nic nie zauważył, zagryzła tylko wargę, opatulając się szczelniej płaszczem. W myślach ważyła opcję pomocną i lojalną łączącą się z kryciem chłopaka i opcję uczciwą i szczerą, przyznając że jest z nią chłopak, którego imienia wciąż nie mogła skojarzyć. Westchnęła cicho, szybko się decydując.
OdpowiedzUsuńUtkwiła przepraszające spojrzenie w profesorze, pocierając zmarzniętymi dłońmi ramiona.
- Myślałam, że mam dziś dyżur, panie profesorze. Chciałam sprawdzić, czy nikogo nie ma na błoniach - wiedziała, że kłamanie nie jest jej dobrą stroną. W duszy prosiła, by twarz nie zdradziła napięcia kłębiącego się w klatce piersiowej. Czuła na sobie spojrzenie Krukona, a oczy profesora zza okularów - połówek mierzyły ją badawczym spojrzeniem.
W myślach widziała znaną z portretu Helgę Hufflepuff grożącą jej czarką. Nie ratuję skóry sobie... - tłumaczyła wyobrażonej postaci, czując drżenie w kolanach. Nie lubiła takich sytuacji.
- Dziś nie wypada twój dyżur, panno Cupper - powiedział profesor, nie spuszczając z niej wzroku. - Pytałem czy ktoś pani towarzyszył.
Nerwowo zagryzła wargę w wyrazie, który miał obrazować zdziwienie i cofnęła się o krok. Zaczęła wodzić wzrokiem w ciemności, chcąc jednocześnie sprawdzić czy Krukon nie jest zbyt na widoku i schować twarz przed wnikliwym spojrzeniem nauczyciela.
- Nie wydaje mi się - odparła cicho lecz staniwczo.
[Staram się :D]
OdpowiedzUsuń[Wątki męsko-męskie również nie są moim konikiem, wszak ja baba i niewiele się znam na męskiej psychice, ale skoro Ty też się nie znasz, to pewnie przynajmniej w swoim mniemaniu unikniemy jakichś rażących błędów :D Podoba mi się. To co, zaczniesz? :> Ładnie proszę! I życzę powodzenia w nauce na kartkówkę :) ]
OdpowiedzUsuńBastencjusz
Zazwyczaj każde starcie tej dwójki kończyło się tak samo. Ktoś stojący z boku mógłby widzieć w ich spotkaniach tylko normalne, przyjacielskie pogawędki, ale tak naprawdę tylko oni sami wiedzieli, co tak naprawdę się między nimi dzieje. Każde zdanie, choćby nie wiem jak sformułowane, stanowiło potok zawoalowanych gróźb, siedlisko ukrytej ironii, sarkazmu i miliona pytań retorycznych. Dla kogoś inteligentnego, kto potrafił rozróżnić to wszystko i czerpać z tego naukę, ich potyczki słowne stanowił nie lada pożywkę. Tak naprawdę Eva mogła się wyżywać jak lubi na każdej innej osobie w tym zamku, ale tylko w przypadku osób o podobnych cechach mogła czerpać z tego przyjemność.
OdpowiedzUsuńDlatego też nie czuła się jakoś wybitnie urażona tym, co powiedział jej w następnej kolejności. Ktoś mógłby potraktować to jako Bóg wie jaką obrazę, ale ona sama miała ogromny dystans do Drew, budowany przez lata i wiedziała doskonale, że i tak mu się odpłaci, a potem on jej, ona jemu i tak do - kolokwialnie mówiąc - usranej śmierci.
- Och, kurczę, serio? - Ożywiła się nagle i pochyliła w jego stronę, patrząc skrzącymi z nadzieją oczami, niczym mała dziewczynka, obserwująca wystawę z lalkami Barbie, na którą wetknięto kartkę ,,70% zniżki". - Naprawdę chciałbyś to dla mnie zrobić? - Spytała jeszcze raz. Taka szansa! Wręcz jedna na milion i ona może uczyć się od mistrza! - To naprawdę świetnie, zawsze miałam problem z prawidłowym trzymaniem ołówka, ostatnio nawet ktoś wytrącił mnie z równowagi, a ołówek przez niewłaściwy chwyt wypadł mi z ręki i wybił mu oko. Bardzo nie chciałabym, aby takie coś się powtórzyło, a ty? - Entuzjazm w jej głosie wydawał się przeogromny.
[Wątek, wątek... Siedzę i myślę, ale na nic nie wpadam, choćbym baaardzo chciała. *wzdych*
OdpowiedzUsuńMoże masz jakieś konkretne idee? ;> Jestem otwarta na wszelkie propozycje ;D]
Alex.
Kiedy dziewczyna głęboko oddychała usłyszała skrzypienie śniegu. Ktoś definitywnie zbliżał się w jej stronę.
OdpowiedzUsuńTak, tylko tego mi teraz brakuje - warknęła w myślach. Najprawdopodobniej ta osoba, która szła do niej widziała jej przemianę. A właśnie na tej tajemnicy zależało jej najbardziej. Nikt nigdy miał nie wiedzieć tego, iż jest animagiem. Teraz całe to postanowienie legło w gruzach.
Wtedy usłyszała niedowierzający głos, więc poderwała głowę. Ujrzała tam niedbale ubranego chłopaka, a szalik, który zwisał mu z szyi głosił, iż przydzielono go do Rawenclawu.
- A czy to teraz ważne? - rzuciła kładąc się na plecach. Syknęła z bólu, kiedy źle ułożyła rękę. Była teraz wściekła, co zdarzało jej się niezwykle rzadko. Nie miała zamiaru mu teraz tłumaczyć, co się stało. A nawet było to ostatnią rzeczą jaką kiedykolwiek chciałaby komuś tłumaczyć. Szczególnie temu chłopakowi, w końcu to przez niego leżała teraz na ziemi.
Próbowała poderwać się do góry, ale upadek z tak dużej wysokości zrobił swoje. Nie nadawała się, by wstać na nogi.
- Zadowolony z siebie jesteś? - zapytała ze złością spoglądając na przybysza. Kiedy Chan była w takim stanie, nie była sobą. Cała kultura, którą wyniosła z domu ustępowała miejsca emocjom. Dziewczyna usiadła, a przyciskając rękę do siebie, z bezsilności oparła głowę o swoje nogi.
-Macie pół godziny na przygotowanie eliksiru! Powodzenia- powiedział, a gdy zobaczył, że nie zabieramy się do pracy, dopowiedział głośniej- No już! Do roboty!.
OdpowiedzUsuńDo konkursu zgłosiło się równo szesnaście uczniów, przez co podzielenie wygranych i przegranych będzie łatwiejsze. Pierwszą eliminacje przechodzi osiem osób, kolejną cztery, a ostatnią dwie które zostają finalistami. Pierwszą turą specjalnie się nie martwiłam, bo eliksir który mieliśmy teraz zrobić był strasznie prosty, a instrukcje dotyczące jego przygotowania znałam perfekcyjnie na pamięć, bo nie raz robiłam go dla swoich korzyści poza klasą, oczywiście nie robiąc nim nikomu krzywdy. Po za tym wywar ten jest niegroźny. Co chwila spoglądałam na innych uczestników siedzących najbliżej mnie i sama w duchu śmiałam się z jednej dziewczyny, która wymieszała substancję po dodaniu krwi salamndry w złą stronę. Zaczęłam się zastanawiać, po co niektóre z tych osób w ogóle tu przyszli. To głupota.
***
Wywar czystej śmierci- nazwa kolejnego eliksiru, który musimy przygotować w drugiej eliminacji. Już powoli kończył nam się czas, ale ja już go kończyłam. Byłam pewna, że wszystko zrobiłam tak jak powinnam. Myślała.m, że chłopak obok na pewno odpadnie, bo dodał w złej kolejności składniki, co widziałam kontem oka. Gdy czas minął, Slughorn podszedł do każdego z nas wkładając do naszych kociołków małe listki. Część roślinki w moim przypadku, od razu się rozpadł i jakby zwęglił. Uśmiechnęłam się zadowolona.
-Zdecydowanie, dalej przechodzą panna Rogue i panicz Burrymore- powiedział zadowolony profesor- Przerwa dwadzieścia minut. Do zobaczenia/
[Szczerze powiedziawszy to Tamsin jeszcze stoi przed ławą przysięgłych czekając na swój werdykt. Jeśli uda mi się wykrzesac z siebie energię, żeby ją ogarnąć, a właśnie próbuję to zrobić, to zostanie. No i miło mi, że karta się podoba, chociaż ja z niej nie jestem zadowolona :)]
OdpowiedzUsuńTamsin/James
Po jej słowach, Drew zrobił dokładnie to, co robił zawsze - zagrał w jej grę, bo odpowiadały mu zasady.
OdpowiedzUsuńTym samym Eva zyskała nauczyciela rysunku (tak, bo doprawdy zależało jej na tym najbardziej na świecie) i pełną siatkę godzin z przedmiotów takich jak "Historia linii prostej", "Budowa kartki papieru" i oczywiście - najważniejszego przedmiotu, mającego kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa ludzi w jej otoczeniu - "Chwyt ołówka".
Oczywiście zdawała sobie sprawę z poświęcenia, jakie Drew zgodził się ponieść, tylko i wyłącznie dla swojego/innych dobra (niepotrzebne skreślić). Słuchając o tym, chciała parsknąć śmiechem, ale, całe szczęście, zachowała swój wyraz twarzy sprzed minuty - czystą wdzięczność.
Później zrobił jeszcze jeszcze jeden, charakterystyczny dla siebie ruch - spróbował zbyt wcześnie mieć ostatnie słowo.
- To co? Spotkajmy się jutro po kolacji w bibliotece. Zabierz szkicownik i ołówek, na którym chcesz ćwiczyć. Najlepiej taki bez ostrego gryfla. Rozumiesz, dla bezpieczeństwa. Będę czekał.
To było to, co oboje usiłowali osiągnąć we wszystkich swoich potyczkach - punkt, w którym można było spokojnie powiedzieć, że wyszło się z konwersacji z tarczą. Jedno za wszelką cenę chciało utrudnić to drugiemu. Wszak ostatnie słowo od zawsze na zawsze przeznaczone było tylko dla zwycięzcy. Dlatego widząc, że zbiera się do odejścia, chociaż wyjątkowo opieszale (być może czekał na coś jeszcze), Eva odezwała się cicho, bo była pewna, że ją słyszy - w końcu wyczekiwał jej ruchu:
- Jesteś tego pewien? - spytała i ledwo powstrzymała uśmiech wpływający na twarz na widok przystającego Krukona. - Masz zamiar zostawić mnie tutaj uzbrojoną, dając mi jeszcze całą dobę na powybijanie wszystkim dookoła oczu? Powinieneś pomyśleć o tych biednych niebieskich, zielonych, brązowych ślepkach spływających strużką po posadzce. Sumienie nie da ci potem żyć, że nie zapobiegłeś katastrofie... - urwała.
Mógłby olać jej słowa, ale to by oznaczało, że nie podjął wyzwania, a przecież stworzyła mu podwaliny pod kolejny atak, by mógł mieć wrażenie, że ostatnio coś kiepsko z jej formą.
[Powiem Ci, że ja też go uwielbiam! ;D, ale teraz mi dałaś twardy orzech, chyba wybrnęłam.]
Zaskoczona głośnym dźwiękiem, podskoczyła. Starała się jak mogła, by profesor nie odkrył obecności Krukona, jednak on chyba postanowił podać się Dumbledore'owi na tacy. Znów zagryzła wargę nerwowo, dodatkowo wiatr przenikał przez jej płaszcz, przez co strasznie marzła.
OdpowiedzUsuń- Czyżby?
Kolana drżały jej z zimna i zdenerwowania. Tak strasznie źle czuła się oszukując. Jak nie ona. Sroga Helga wpatrywała się w nią krytycznie. Kto by pomyślał, że dopiero na siódmym roku spotkają ją takie pokusy.
Rozejrzała się ponownie.
- Możemy sprawdzić, profesorze. Wieje wiatr, więc to on mógł być źródłem dźwięku. Albo jakieś zwierzę, prawda, panie gajowy? - nie była pewna, czy wypada mówić do gajowego po imieniu. Wahała się zwłaszcza przy innych nauczycielach. Nie chciała wyjść na kogoś niewychowanego.
Miała nadzieję, że profesor nie będzie naciskał, Krukon da radę się ukryć i... nie ucieknie bez niej.
[Dziękuję bardzo za przywitanie! Co do imienia to natchnęła mnie książka, którą zaczęłam czytać wczoraj, a wciągnęła mnie bez opamiętania (Czerwień Rubinu <3).
OdpowiedzUsuńJa za to powiem, że uwielbiam pana, którego użyłaś do wizerunku swojej postaci, o! :D Skusisz się na jakiś wątek i może jakieś powiazanie? ]
Gwenny
Na durnej gałęzi - powtórzyła w myślach. Może jeszcze mam cię przeprosić za to, że na niej siedziałam - warknęła w myślach. Nie miała zamiaru tego mówić na głos, bo najprawdopodobniej ten chłopak był jej jedyną deską ratunku. Chyba że nagle cudownie wyzdrowieje.
OdpowiedzUsuńPrzeproszenie też było jak od niechcenia, ale puściła to mimo uszu. Kiwnęła jedynie głową. Jej mózg koncentrował się jedynie na bólu.
- Mogę zobaczyć rękę? - zapytała, a Chan nadal milczała. Jak nauczyła ją matka: masz powiedzieć coś niekulturalnego bądź przykrego - zamilcz. Dlatego też twierdziła, że cisza jest dobra na każdą sytuację. Nagle poczuła ból w lewej ręce. Syknęła cicho i zagryzła wargę.
- Dasz radę wstać? Musimy iść do skrzydła szpitalnego. Poharatane kości raczej nie zrastając się same.
W tym momencie blondynka znowu położyła się na plecach. Kątem oka zauważyła, że chłopak kucał tuż obok niej. Przyglądała się jednak gałęzi na której jeszcze chwilę temu siedziała.
- Jest tyle drzew, tyle gałęzi, a ty musiałeś akurat trafić na tą, gdzie siedziałam ja - Chan przekrzywiła usta, a następnie wypowiedziała zdanie trochę jakby do siebie. - Jak bardzo trzeba mieć pecha w tej sytuacji, żeby dostać kamieniem - pokręciła trochę głową nie dowierzając temu, co los jej przygotował.
- A wracając do twojego pytania, to niestety nie - przeniosła wzrok na szatyna. - Teraz będę tu czekała, aż natchnie mnie i wstanę, by przemierzyć całą drogę do Hogwartu wcześniej spadając z kilkudziesięciu metrów - Chan machała delikatnie zdrową ręką przed sobą. Tym razem jednak nie miała pretensji do przybysza, po prostu mówiła, co miała w głowie. W końcu kiwnęła głową - Tak, wydaje się to całkiem interesującą alternatywą.
[O mój boże......... XD]
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się z satysfakcją. Odwrócił się szybciej, niż zdążyła mrugnąć, co oznaczało, że wciąż jest tak przewidująca jak zawsze. Podjął próbę zakończenia rozmowy, bez dania jej szansy na kontratak i była to próba nieudana. Ale Drew należał do osób, które się nie poddawały. Tym bardziej, że to on stanowił "najeźdźcę" na jej biedny mały kraj położony na parapecie, więc logika nakazuje, że jako pierwszy opuści pole bitwy i będzie chciał ją w nie jak najmocniej wgnieść. Czas pokaże, czy się pomyliła w osądzie.
- Oczywiście masz rację. Jak mogłem dopuścić się takiego niedopatrzenia. Mimo szczerych chęci, przyśpieszenie lekcji jest niemożliwe, ponieważ na dziś mam umówione jeszcze dwie osoby - równie pilne przypadki, co Ty. - O jejku, koleżko, czyżbyś nie miał już weny na kolejne złote myśli i dlatego wiejesz? - Jedyne, co mogę dla Ciebie na chwilę obecną zrobić, to zarekwirować to. - Odebrał jej ołówek i usiłował go przełamać. Zajęło mu to jakieś dwa skurcze jej serca, ale w końcu się udało. - Jeśli do jutra wszystkie gałki oczne w Hogwarcie pozostaną na swoich miejscach, będę twoim dłużnikiem. Kto wie, może nawet dostaniesz naklejkę z napisem "wzorowy uczeń". Pamiętaj: biblioteka, po kolacji. A, i jednak sam przyniosę ołówki! - I zrobił to, czego się spodziewała. Po prostu najszybciej jak mógł, ulotnił się z korytarza, nie dając jej szansy nawet na oddech
- Jak ostatni tchórz - parsknęła śmiechem, ale okej, musiała mu to przyznać. Ładnie to rozegrał. Dźwięk dzwonów oznajmił, że podano do stołu, wiec spakowała szkicownik do torby pośpiesznie i ruszyła w stronę Wielkiej Sali. Coś ją tknęło, bo wyjęła z bocznej kieszeni pudełko ołówków i wchodząc do środka, rozejrzała się, szukając znajomej twarzy. Drew nie spuszczał z niej wzroku, więc pomachała mu pudełkiem, którego design z pewnością był mu dobrze znany, bo to były najlepsze dostępne na rynku ołówki. Niech wie, że wciąż ma swoje asy w rękawie. Odwracając się w kierunku swojego stołu, zdążyła mrugnąć i usadowiła się koło dziewczyny ze swojego roku, będąc dokładnie na linii wzroku Drew.
No to smacznego, stary.
[nie bij, żal mi się :D]
-Niech wygra lepszy- powtórzyłam cicho z lekkim uśmiechem odwzajemniając spojrzenie.
OdpowiedzUsuńPrzez dane nam dwadzieścia minut przerwy, zdążyłam zaplanować swoją mistrzowską grę uczuć, dzięki której często dostawałam to czego chciałam. Zaraz po tym, jak Slughorn powiedział, że eliksirem który mamy przygotować jest eliksirem euforii, sprawnie i szybko rzuciłam na siebie niewerbalne zaklęcie rozkojarzenia i rozpaczy. Oczywiście działało ono tylko na mimikę mojej twarzy, bo umysł zachowałam skupiony i gotowy do boju.
Po dodaniu dwóch pierwszych składników, kolejnym powinien być sok z cytryny, jednak ja, umyślnie, tak abyś zwrócił na to uwagę, dodałam pare kropel soku imbirowego. Udając, że zorientowałam się własnym błędem, przeklęłam pod nosem, a moje oczy dzięki rzuconemu zaklęciu, zaszkliły się. Jedna z łez potoczyła się z policzka prosto do kociołka, na co niby zdenerwowana, lekko, abym nie przesadziła uderzyłam otwartą dłonią w stół. Łzy też były składnikami niektórych wymyślnych eliksirów, ale na pewno nie tego. Profesor podszedł do mnie pytając czy wszystko jest w porządku, na co ja pociągając nosem rzuciłam, że jakoś sobie radzę. Gdy Slughorn niepewnie odszedł, wrzuciłam niepostrzeżenie do wywaru kilka listków mięty, które miały zlikwidować efekty uboczne.
- Wchodzisz?
OdpowiedzUsuńZakład równa się przysługa. Przysługa równa się możliwości. Alex doskonale znał się na tego typu ofertach. Zwykle jednak to on padał ofiarą jakiegoś „kawału” wyrządzonego przez zakładających się.
Dolanie eliksiru do herbaty, by z łysego półkola na głowie Slughusia wyrósł gąszcz włosów (a znając możliwości Drew wręcz dżungla) za cenę oczywiście czegoś zakazanego (w tym przypadku naturalnie związanego z Quidditchem, ulubionym sportem wszystkich czarodziejskich nastolatków) wydawało się pomysłem absurdalnym. W tym musiał być haczyk, a jeśli go nie było to zapewne był powód, dla którego Kurkon sam tego nie wykona.
- Dlaczego akurat ja?
Zakładając, że plan by się powiódł mógł zyskać bardzo wiele, jednak gdyby spisek poszedł w przeciwnym kierunku… Nie chciałby być na swoim miejscu. Znał Drew od dłuższego czasu. Nie pakowałby się w nic, gdyby nie był pewien sukcesu. A jeśli jednak by nie był – wykorzystałby innych.
- Jak możesz narażać tak własnego przyjaciela?
Wyszczerzył zęby w geście, który miał oznaczać ni mniej ni więcej tylko zgodę. Z mimiki Alexa można było czytać jak z otwartej księgi. Obrócił się przodem do Drew szukając w jego spojrzeniu czegoś podchwytliwego, ale nie znalazłszy w nich chytrego blasku skinął głową. Kąciki ust Burrymore’a podniosły się do góry, a twarz rozświetlił blask śnieżnobiałych zębów. Dziewczyny kilka miejsc dalej zachichotały, na co Al tylko przewrócił oczami.
- W porządku, skoro coś za coś to z wykonania twojej „drobnej” przysługi muszę mieć jakieś zyski.
Podrapał się po podbródku, a w jego oczach zaigrały radosne ogniki. Drew zmarszczył brwi, co tylko upewniło go, że jego decyzja jest słuszna i jeśli chłopak nie zgodzi się na szalone oferty Alexa, przynajmniej oszczędzi sobie kłopotu zakradania się do gabinetu zakochanego w ideałach profesorka.
- Zastąpię cię w kolejnym meczu.
Powiedział, a Drew o mało nie spadł z ławki
[Ja też mam takie przeczucie!! *.*]
Bastian nigdy nie był wielkim zwolennikiem wczesnego stawania ani systematycznej pracy. Są jednak w życiu sprawy ważne i ważniejsze, a chyba do niczego się tak Bastek nie przykłada, jak do Quidditch'a. Pal licho posiłki, mniejsza z lekcjami, w cztery litery z randkami - jest trening, to jest i nie ma o czym gadać.
OdpowiedzUsuńWszyscy mogli sobie mieć wyrobione o nim zdanie jako o koledze, ale jako kapitan był całkowicie innym człowiekiem, o czym przekonał się każdy należący do drużyny uczeń. Treningi bywały częste i ciężkie. Tak naprawdę, dla Bastiana-Kapitana nie istniały żadne kompromisy. Nie ma spóźnień. Nie ma przebacz. Prawdopodobnie stanowił pierwszą osobę, której jego zawodnicy z przyjemnością poderżnęliby gardło przez sen. Ale wszelkie utyskiwania i narzekania zaczynały i kończyły się tylko w ich głowach.
Bo czy zima, czy skwar, czy słota - Bastian White był naprawdę dobrym kapitanem.
W jego szaleństwie była metoda i potwierdzić to może każdy, kto śledził karierę krukońskiej drużyny za jego panowania.
Oczywiście - znaczące były braterskie stosunki w drużynie, ale była też jedna rzecz dość dla Bastka istotna - dyscyplina. Nie ma drużyny bez dyscypliny i koniec. Mogli być dla siebie jak bracia i siostry, ale tutaj chodziło o fakt, że każdy z tych zawodników miał zwierzchnika i tą osobą był właśnie White. Nie bez powodu.
Dlatego kiedy zobaczył Drew Burrymore'a wzlatującego w powietrze na miotle z ponad czterdziestominutowym spóźnieniem, był wściekły.
Ruszył ze swojej pozycji i zatrzymał się dopiero w momencie, kiedy miotłą obrońcy targnęła delikatna siła zderzenia.
- Co tam, księżniczko, już wstałaś? – zaczął najbardziej pogodnym tonem, na jaki było go stać. – Nie musiałaś się wysilać i wsiadać na miotłę, porozmawiamy na dole – powiedział i ruszył w stronę odaszonych ławek, gdzie zazwyczaj siedział medyk i najpotrzebniejsi w pilnych wypadkach nauczyciele. Okazuje się, że mieli wiele do omówienia.
[Ach, dogryzania sobie nigdy dość <333]
Chantelle jakimś cudem znalazła się w skrzydle szpitalnym. Była wdzięczna chłopakowi za to, że nie zostawił jej tam, a pomógł tu dojść. Chociaż to on był powodem, jak się potem dowiedziała, złamania ręki, kilku żeber i potłuczeń. Mimo wielkiego bólu wytrzymała, z czego była trochę dumna. Pielęgniarka zajęła się nią, smarując wszelkimi maściami i innymi specyfikami. Kiedy nareszcie zakończyła wszystkie te czynności zapytała oboje, co się stało. Zanim Chan otworzyła usta, chłopak zdążył to zrobić, dlatego kopnęła go lekko nogą. Spojrzał na nią zdezorientowany, a wtedy lekko pokręciła głową.
OdpowiedzUsuń- Spadłam z miotły - odparła lekko, przenosząc wzrok na kobietę. - Trochę dorza wysokość i jakoś tak wyszło.
- W zimę?
- Tak, w zimę - potwierdziła szybko. Nie przejęła się za bardzo faktem, że pielęgniarka myślała inaczej. - Rozumie pani, zamiłowanie do quidditcha nie zna przerw, ani umiaru - wszystko to mówiła ze stoickim spokojem, zupełnie jakby to wszystko zdarzyło się naprawdę. - I dzięki koledze jestem tutaj - dokończyła swoje tłumaczenie. Zdała sobie wtedy sprawę z tego, że nie znała jego imienia.
Kobieta przyglądała się raz jej, raz chłopakowi i odeszła komentując na głos najczęstsze przypadki złamań po meczach. Chan przekręciła oczami i podpierając się jedną ręką podciągnęła do góry. Spojrzała na Krukona, który nadal stał przy jej łóżku. Trochę ją to zdziwiło.
- Nie dość, że tak mnie poturbowałeś to jeszcze chciałeś mnie wydać - pokręciła lekko głową - ale dzięki, tak czy inaczej nie zmienia to faktu, że pomogłeś mi tu dotrzeć. I byłabym również wdzięczna, gdybym mogła poznać twoje imię.
[Nie odpowiadam za to co to jest xD Nie czytałam nawet drugi raz]
OdpowiedzUsuńCzy to się wydarzyło naprawdę?
W jednej sekundzie rozmawiała z koleżanką w najlepsze, a w drugiej o mało nie zanurkowała twarzą w misce zupy. Dość szybko jednak zaparła się rękami i odzyskała tak nieodzowny w tej chwili rezon.
- Zabiję cię, gówniarzu, jeśli mnie nie puścisz – warknęła, wyszarpując jego ręce ze swoich włosów. Zrobił to natychmiastowo, a chwilę później zaczęło się przedstawienie.
- Przepraszam, wybacz mi! Zrobię wszystko tylko… Tylko nie dotykaj ołówków! – Przesłyszała się, czy on naprawdę… Wtedy wszystkie myśli w jej głowie zgasły, zostawiając na środku czarnej przestrzeni jaskrawo świecący neon, imię sprawcy, DREW. – Oszczędź moje biedne oczy! Nie wbijaj mi w nie tych złowieszczo zaostrzonych gryfli. Daj mi jedną, jedyną szansę, zanim sprawisz, że moje gałki spłyną po posadzce niczym wylana galaretka. Muszę widzieć! Mam czterdzieści stron o wilkołakach do przeczytania na jutro! - I wybiegł, po prostu sobie wybiegł, pozostawiając w kompletnym osłupieniu połowę stołu Gryfonów, którzy w milczeniu kontemplowali wydarzenia sprzed chwili, nic nie rozumiejąc. No bo co mieli zrozumieć? Gra między Drew a Reeve już dawno była toczona w niezrozumiałym dla reszty świata języku.
Eva nawet nie miała ochoty odwracać się w stronę Krukona, prawdopodobieństwo, że w tym momencie posikał się ze śmiechu było zbyt wielkie, a chciała oszczędzić sobie takich widoków. Koleżanka, z którą przed chwilą prowadziła niezobowiązującą konwersację, wróciła do rozmowy jakby nic się nie stało, a Eva odsunęła od siebie zupę z niechęcią i wzięła za drugie danie, czekając, aż Drew zniecierpliwiony brakiem reakcji z jej strony zajmie się czymś innym. Cierpliwość akurat była mocną stroną Reeve.
Gdzieś w połowie posiłku, Reeve poprosiła koleżankę o zdanie relacji z tego, co robił Burrymore i ku jej uciesze, był odwrócony tyłem do niej i rozmawiał z jakimiś Puchonami.
Miodnie.
W głowie wykluł jej się pomysł, który mógł podziałać tylko, jeśli doskonale opanowała zaklęcia omawiane przez Flitwicka, a tak się składa, że jako rysowniczka nie miała problemu z utrzymaniem koncentracji.
Ich stoły nie były od siebie bardzo oddalone, więc mniej więcej widziała, co Drew miał na talerzu, a był to pomału stygnący pudding. Wyjęła różdżkę i lewitowała na niego drobne owoce, tworząc twarz. Rolę oczu doskonale odegrały wielkie, zielone winogrona. Później, lewitowała tam również swoje dwa ołówki, a trzecim, wciąż lewitowanym, trochę nieschludnie nabazgrała wiadomość. Kilka osób dostrzegło jej działania, ale uciszyła ich reakcje przyłożeniem wskazującego palca do warg. Pokiwali głową ze zrozumieniem i nie wcinali się w ich prywatną wojnę.
Widząc, że wszystko się udało jak należy, wzięła swoją torbę i zadowolona wyszła z Wielkiej Sali. Wiedziała doskonale jaki widok czeka jej „Nemezis” po odwróceniu się.
Dwa ołówki wbite w pudding, przebijające na wylot owocowe oczy, skrzywione w grymasie usta i wielki napis pod spodem, głoszący: „JESTEŚ NASTĘPNY”.
[Prawdę mówiąc dziwne wątki to moje ulubione wątki. Jestem w związku z tym niezwykle zainteresowana. tym co napisałaś. Ale o co dokładnie chodzi? I dlaczego Ignotus miałby pocałować Drew? bo powód musi być dobry.]
OdpowiedzUsuńIgnotus
Zaczęłam trząść rękami, jakbym dostała jakichś drgawek, przez co miałam problem z pokrojeniem składników. W myślach przyznałam, że jestem całkiem dobrą aktorką, a moja teraźniejsza rola roztrzęsionej dziewczyny wychodzi mi mistrzowsko. Powinnam teraz modlić się do rodziców z podziękowaniem za talent, którym mnie obdarowali.
OdpowiedzUsuńZorientowałam się, że już cię rozpraszam, przez co nie możesz skupić się na swojej pracy. Problem w tym, że nadal się starasz. Zagryzłam wargę szukając kolejnego pomysłu w mojej genialnej głowie. W końcu wpadłam na dosyć ryzykowny plan, ale... czego się nie robi dla wygranej? Może to właśnie dlatego została przydzielona do domu węża? Jestem zbyt łakoma wygranej.
Obróciłam się szybko po składniki, które stały za mną na półeczce., nadal udając zdenerwowaną. Specjalnie zahaczyłam ręką o kociołek i... po chwili połowa jego zawartości wylała się na mój stół. Wytrzeszczyłam zszokowana oczy patrząc bez słowa na kociołek. Kątem oka zobaczyłam, że nawet ty przerwałeś na chwilę pracę, równie zaskoczony.
-Ile jeszcze czasu mamy?- wymamrotałam głosem, który zwiastował wybuch płaczu.
-Siedem minut- odpowiedział Slughorn zawiedzionym głosem.
[pisałam na szybko, przepraszam. Pewnie nie używałam synonimów i wgl, ale nawet nie mam czau tego sprawdzić XD ♥ wybacz]
[Kocham ten pomysł. Jest cudowny, wspaniały i, gdybym mogła, wyszłabym za niego za mąż. ;DDD Coś czuje, że to będzie bardzo, ale to bardzo zabawne. Jeeej... To kto zaczyna?]
OdpowiedzUsuńIgnotus
[Cudowny pomysł :) Przyznam szczerze, że wątku z eliksirem miłosnym jeszcze nie miała. Kto zaczyna?]
OdpowiedzUsuńJane Leavitt
Zagryzła wargę. Próbowała. Chciała pomóc. Co z tego miała? Uprzejme, aczkolwiek niezwykle przenikliwe spojrzenie Dumbledore'a wlepione prosto w nią, chłopaka przewracającego wiadra za ścianą i galaretę zamiast kolan. O, no i oczywiście stado motyli w brzuchu.
OdpowiedzUsuńMiała dwie opcje: przyznać, że skłamała i chociaż w niewielkim stopniu uwolnić sumienie (wizja Helgi Hufflepuff nie odstępowała jej na krok) lub też wciąż twierdzić, że nikt z nią nie przyszedł. Nagle dostrzegła jeszcze jedną opcję, w jej oczach pojawił się bystry błysk, którego jak miała nadzieję nie zauważył Dumbledor'e. Postanowiła wyratować chłopaka.
- W porządku... Ale profesorze, czy mogłabym prosić o jakiś płaszcz? Strasznie zmarzłam. Nie pogardziłabym herbatą a... nie mogę wrócić do zamku. Stałam tam dość długo i... i teraz wciąż stoję...
Jedyną jej nadzieją była litość profesora. Jej nadzieją? Raczej nadzieją Krukona. Tak. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie przyznała, że z nią przyszedł, co oznacza, że ratowała też swój tyłek. Nawet jeśli znajdą chłopaka jest duża szansa, że uda jej się udać, że nie miała pojęcia, że z nią idzie...
Bastian cierpliwie wysłuchiwał tego, co Drew miał mu do powiedzenia, w akcie dobrze zagranej skruchy. Z pewnością zdawał sobie sprawę z faktu, a jeśli nie, to zaraz miał sobie zdać, że użycie na samym początku monologu zwrotów "Basti, Bastusiu" zepchnęło go na sam koniec kolejki spraw, które Bastian ewentualnie w swej dobroci mógłby rozpatrzyć pod względem przypuszczalnej możliwości dodania do szuflady zawierajacej kwestie w średnim stopniu nadające się do potencjalnego wybaczenia.
OdpowiedzUsuńNa twarz White'a wpłynął uśmiech, nie wredny, nie ironiczny, po prostu najzwyczajniejszy w świecie uśmiech wynikający z rozbawienia.
- Czy coś jeszcze? - zapytał, zdejmując ręce założone dotąd na klatce piersiowej. A nuż, Burrymore ma jakąś jeszcze złotą myśl, którą pragnie się podzielić ze swoim kapitanem, zanim oboje przejdą do przyjemniejszej części rozmowy. Widząc przeczący ruch głowy, Bastian rozpoczął swoją działkę.
- W porządku, postaram się mówić powoli i wyraźnie, akcentując najważniejsze zagadnienia, ale gdybyś miał jakiś problem ze zrozumieniem tego, co mówię, masz podnieść rękę i grzecznie zapytać, tak? - Drew nie zareagował na te słowa, albo na siłę się powstrzymywał przed jakąkolwiek reakcją, więc White ponowił pytanie. - No skup się, przecież to nie takie trudne; czy podniesiesz rękę w razie wątpliwości, nie przerywając mi w pół słowa? Masz pokiwać głową, albo pokręcić.
Widząc kiwnięcie, Krukon obdarzył go aprobującym uśmiechem.
- To wszystko - zatoczył ręką okrąg, wskazując stadion i graczy ponad nim - to wspólnota połączona sympatią do Quidditch'a, chęcią zwycięstwa, ale też jednym ważnym czynnikiem: dyscypliną. Gdyby nie ona, gdyby nie ja ganiający na treningi i stosujący metody poprawiania kondycji drużyny, zwane przez was terrorem, wszystko by się rozpierzchło niczym ptactwo uwolnione z klatki. - Pozwolił sobie nawet na iście poetyckie porównanie. Przekazywanie myśli za pomocą łatwych do wyobrażenia obrazów było pedagogicznym kluczem do sukcesu w kontaktach z dziećmi i młodymi ludźmi zachowującymi się jak dzieci. - Dy-scy-pli-na. Drew, przyjacielu - złapał obrońcę za ramiona, patrząc na niego z mieszaniną surowości ojca i doświadczeniem profesora katedry psychologii - królu złoty, drogi memu sercu obrońco uciemiężonych pętli, czy wiesz w jakim stawiasz mnie położeniu? Notoryczne spóźnienia, brak szacunku względem zwierzchnika, zero poważania dla dy-scy-pli-ny, opuszczanie trenignów, które są podstawową cegiełką budującą jakikolwiek sukces! - Jego ton był spokojny, głos miękki. Z boku wyglądało to tak, jakby ojciec tłumaczył siedmioletniemu synkowi życiowe prawdy. - Upiekło ci się wiele razy, tutaj próbowałeś oczarować mnie swoim urokiem osobistym, łapaniem za słówka, powoływaniem się na swój talent. Otóż, wyobraź sobie, albo przynajmniej spróbuj sobie wyobrazić, porusz te szare komórki do analizy tego zdania: nie wszyscy mają talent i nie wszyscy wiedzą o tym, że go nie mają. Więc hipotetycznie załóżmy, że nie wie tego także reszta drużyny, która przykładnie uczęszcza na treningi i poprawia swoją kondycję, gdyby tobie olewanie ustalonych przeze mnie, czyli kapitana, dat uszło na sucho, dlaczego oni mieliby być gorsi? - Bastian miał przed oczami sytuacje, kiedy idąc śladem Burremore'a, drużyna kwestionuje jego decyzje i daje za wygraną z treningami. - Wszystko by się posypało, a skoro ja jestem kapitanem, nie mam zamiaru do tego dopuścić.
Przez lwią część czynów Drew przemawiał sabarytyzm, a Kapitan ani śnił pozwolić mu na to, aby to skrajne wygodnictwo nazywane potocznie talentem dłużej wprowadzało chaos w szeregi jego drużyny.
- Dlatego teraz już nie kłopocz sobie główki tym treningiem, bo właśnie dobiega końca. Żebyś miał okazję sobie poukładać pewne sprawy, nie zagrasz w następnym meczu. Natomiast za każde kolejne spóźnienie lub opuszczenie ćwiczeń nie zagrasz w każdym kolejnym. Możemy się tak bawić aż do końca szkoły.
Z racji pełnionej funkcji, Bastianowi przysługiwało wiele prerogatyw i właśnie korzystał z jednej z nich. Szach.
[puk, puk xD ja chciałam spytać czy może jest chęć na wątek z moją Millie, bo strasznie mi szkoda, że z Tamsin nie wypaliło... wiem, wiem, moja wina. Dlatego jak jest chęć to postaram się grzecznie na jakiś pomysł wpaść!]
OdpowiedzUsuńMillie/James
[ Za powitanie, oraz dlatego, że Twoja karta była pierwszą jaką zobaczyłam, po odnalezieniu tego bloga, proponuję wątek. Nie chcę jednak niszczyć Ci postaci zbyt wielką liczbą dobrych znajomych, wrogów, czy cokolwiek, bo nie wiem jakie wątki już prowadzisz. Proszę więc o jakąś sugestię odnośnie relacji pomiędzy naszymi postaciami. Chyba, że mają się w ogóle nie znać :) ]
OdpowiedzUsuń[Takie życie, jedne postacie przetrwają, inne zostanę pochowane na cmentarzysku xD Nie no, a tak serio, to Tami to była odkopana i przerobiona postać i chyba po prostu w złym momencie chciałam ją ożywić... Wracając do wątku, przez to, że obie uwielbiamy 30stm (<3), to jedynym pomysłem, jaki świta mi w głowie jest wspólny wypad na koncet do Hogsmeade, oczywiście jakiś nielegalny, bo jakżeby inaczej xD Ech, przeraża mnie mój zastój twórczych pomysłów, serio.]
OdpowiedzUsuń[Już Cię znienawidziłam :P Ale spokojnie, możesz wszystko naprawić, pamiętając o Lenie. Odezwij się, gdy zrobi Ci się luz z wątkami, albo gdy będziesz mieć więcej czasu. Bo na luz bym nie liczyła, postacie męskie nigdy go nie mają.
OdpowiedzUsuńDo przeczytania ;) ]
Ignotus z całą pewnością należał do osób niezwykle rozrywkowych. Samotność go męczyła, a nadmiar ciszy sprawiał, że czuł się najzwyczajniej w świecie zagubiony. Trochę, jak małe dziecko mające po raz pierwszy spróbować zasnąć bez lampki nocnej.
OdpowiedzUsuńJednak nawet największy lew salonowy potrzebuje czasami chwili odpoczynku od zgiełku, innych ludzi i wielkiego świata. Takiego skromnego „sam na sam” ze swoją własną osobą. Czasu pozwalającego mu na poukładanie myśli, robienie różnych dziwnych rzeczy, na które nie może pozwolić sobie, kiedy przebywa z innymi ludźmi i, co chyba najważniejsze, na zebranie sił na kolejne rewie towarzyskie.
Darkfitch, pomimo swego hulaszczego trybu życia, nie był w tej dziedzinie wyjątkiem. W związku z tym tego wieczora planował zostać w dormitorium, a bachusowe popędy wymienić na ciepłe kapcie, szklankę Ognistej Whisky i „Magiczny Przegląd Sportowy”.
Jednak, jak to już czasami bywa, życie miewa swoje własne plany, niekiedy całkowicie sprzeczne z, nawet najlepszymi, zamierzeniami ludzi.
Po przyjściu do dormitorium chłopak znalazł na swoim łóżku, równo złożoną na cztery kartkę papieru. Zaciekawiony, nie zastanawiają się nad tym przesadnie długo, rozwinął ją, a wówczas jego oczom ukazał się krótki, zaledwie dwuzdaniowy liścik.
„Musimy pogadać. Czekam w klasie Slughorna. E.”
Serce Ślizgona zaczęło boleśnie obijać się o jego żebra. Waliło tak silnie, że chłopak przez chwilę obawiał się, czy aby nie przebije się przez klatkę piersiową, a następnie, obijając się o wszelkie możliwe meble i ściany samo dotrze do klasy Mistrza Elisirów, na długo nim doczłapie się do tego pomieszczenia reszta jego światłej osoby.
Zupełnie zapominając o planach, które snuł przez cały, długi dzień wybiegł z pomieszczenia i z prędkością, która bez przesady porównać można do prędkości światła, dotarł do Sali od eliksirów. Niestety znalazłszy się tam przeżył ogromne rozczarowanie – była pusta. Być może się spóźnił?
Niepewnym krokiem przekroczył jej próg, a następnie wszedł w jej głąb szukając jakichkolwiek dowodów świadczących o tym, że Eva tu była, lecz znużona czekaniem na Ślizgona odeszła.
Nagle usłyszał za plecami dźwięk kroków, na usta automatycznie wstąpił mu uśmiech, który spełzł z nich równie szybko, jak się pojawił, gdy chłopak się odwrócił i zamiast Gryfonki zobaczył tego kretyna… …zaraz, zaraz, jak on miał na imię…?
- Zbłądziłeś, panie idealny? – wypalił ten Dyter czy inny Derwan. - Bo jakoś nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek pałał szczególna miłością do eliksirów.
Ignotus już, już otwierał buzie, by odpowiedzieć mu, w kilku słowach, co myśli o jego głupiej gębie, którą chętnie potraktowałby najpierw zaklęciem „chłoszczyść”, a później „jęzlepem”, gdy wydarzyło się coś nieoczekiwanego.
UsuńDrzwi od klasy zatrzasnęły się z donośnym hukiem, a następnie uszy Ślizgona jednocześnie zarejestrowały dwa dźwięki – po pierwsze charakterystyczny chrzęst przekręcanego klucza i po drugie – donośne chichoty dwóch, największych kretynów, jakich miała wątpliwą przyjemność nosić Matka Ziemia, a mianowicie - Pottera i Blacka.
Dał się tak głupio wkręcić! Przez głowę przemknęło mu, że w plebiscycie na największego idiotę Hogwartu śmiało mógłby stawać w szranki z tymi dwoma, gryfońskimi szumowinami.
Wyjął różdżkę i wycelował ją w drzwi wymawiając nerwowo, raz po raz, „alohamora”. Na nic. Musieli zabezpieczyć je magią. Być może jednak nie byli tak głupi, na jakich wyglądali.
Zrezygnowany Ignotus spojrzał na towarzyszącego mu chłopaka i zmrużył oczy.
- No pięknie – wyszemrał.
Zmierzył Krukona powoli przesuwając wzrok od stóp aż po sam czubek głowy.
- Najwyraźniej obaj zabłądziliśmy – odrzekł krzywiąc się niemiłosiernie. – A raczej obaj daliśmy zrobić z sebie półgłówków. A raczej ja dałem bo ty… - Drew! On ma na imię Drew. - Drew – niemal splunął tym imieniem – już od dawna nim byłeś.
[wybacz błędy, ale chyba jestem zbyt zmęczona, by wszystko poporawiać]
Na kilka minut, przed wykładem z ,,podstaw ołówkologii", na który umówiła się z wykładowcą katedry Właściwego Używania Przyborów Rysunkowych, Eva zwlekła się z parapetu w swoim Dormitorium, będąc w pełni gotową psychicznie do zajęć. Była najedzona, wyspana i głodna wiedzy - czyż mogły istnieć lepsze warunki do samorozwoju, jaki został jej zaoferowany przez Drew?
OdpowiedzUsuńOczywiście chodziło jej o wysiłek umysłowy, do jakiego była przymuszona każdorazowo stając w szranki z Krukonem. Ich potyczki nie obfitowały w ordynarne zwroty, a balansowały na granicy inteligentnego humoru, poza tym, Eva miała świadomość, że co by się nie działo - jedno odbije piłeczkę drugiego bez obrażania się i robienia scen, więc oboje nie musieli certować się w tych "zwadach".
Wczorajszego dnia, po wyjściu z Wielkiej Sali miała pewne wątpliwości, czy oferta złożona jej przez Krukona była jak najbardziej prawdziwa, ale obiekcje uleciały szybko, niczym dym z popalanych przez nią fajek. Prawdopodobnie przygotuje się tak, jakby dotyczyło to prawdziwych zajęć z rysunku, a nie tylko pretekstu do tego, by móc bezkarnie sobie poużywać z jej rzekomo mizernych umiejętności.
Drzwi do biblioteki zamknęły się za nią z głuchym trzaskiem, na dźwięk którego kilkoro uczniów będących w pomieszczeniu podskoczyło nerwowo na swoich krzesłach, ale nie Drew. On siedział dokładnie naprzeciwko drzwi i czujnie ją obserwował, czekał.
Effy powstrzymała chęć zatarcia rączek, a także swoje kąciki, które mimowolnie chciały ułożyć się w uśmiechu i zachowała obojętny wyraz twarzy, kiedy balansowała między zbyt ciasno ustawionymi stolikami, w końcu dotarła do tego, przy którym miejsce zajmował Krukon. Rzuciła okiem na równo ustawione na stole przedmioty i pogratulowała sobie w duchu za trafność jej wcześniej wysnutych przypuszczeń.
Odsunęła cicho krzesło i usiadła na nim, zawieszając jednocześnie torbę na oparciu, dopiero teraz przeniosła spojrzenie na chłopaka i zdecydowała się odezwać.
- Dobry wieczór, Profesorku.
[miernota, ale od czegoś trzeba zacząć.]
Uraza i wściekłość w głosie przebijała przez słowa Drew jak czarny tusz kartkę z pamiętnika. Spodziewał się kolejnego kazania, bury i gróźb, ale w żadnym wypadku nie oczekiwał, że tym razem Bastian je spełni. Cóż, Bastkowi BARDZO było przykro, że go zawiódł.
OdpowiedzUsuńW całej jego cynicznej przemowie, obnażającej rzekome wady decyzji kapitana, było wiele diabłów, które nieszczególnie mu się chciało omawiać przed aktualnie byłym obrońcą drużyny.
Najzabawniejsze jednak dla Krukona było to, że przez słowa Burrymore'a biło faktyczne przekonanie jakoby Bastian nie przewidział skutków swojej decyzji i nie dołożył starań, aby im zapobiec. Miał prawo wyboru i z tego przywileju korzystał, a miało to charakter czysto prewencyjny; White nie wątpił w słuszność swojego postanowienia, którego wszelkie "za" i "przeciw" analizował wystarczająco długo. Jako kapitana, obchodziło dobro drużyny i właśnie tym kierował się zatrzymując Burrymore'a na ławce rezerwowych. A jeśli to chociaż trochę miało ukrócić impertynencję i buńczuczność Drew, to były to tylko poboczne korzyści.
White nie urodził się wczoraj i był nie w ciemię bity. Jeśli Drew spodziewał się, że jego decyzja wynikała tylko z chęci utarcia mu nosa, to był w błędzie, gdyż istniały na to lepsze sposoby, nienarażające drużyny, a on drużyny nie chciał narażać.
- Cóż, jeśli przez "olewanie tego cyrku" rozumiesz dobrowolne zrezygnowanie ze wszystkich pozostałych meczy, to w takim razie ja nie będę ponosił winy za to, że tak zdecydowałeś - oświadczył lekceważącym tonem. To, że prędzej czy później Burrymore wróci na łono drużyny, było pewne jak śnieg topniejący na wiosnę. - Tak więc, idź wygrzewaj się w blasku kominka i odnawiaj siły, bo siedzenie na trybunach to podobno odmrażające i wyczerpujące zajęcie, a ty ciężko pracowałeś na ostatnich treningach. - Nawet nie starał się zamaskować kpinę w swoim głosie, oglądając swoje rękawice. - Nikt nie jest niezastąpiony, nawet ja. A co do pozbawiania drużyny zawodników, to było twoje życzenie i możesz być pewien, że drużyna już jest doskonale poinformowana o tym, że nie dasz porywającego tłumy spektaklu w meczu z Puchonam, z czego jest mi niezmiernie przykro, a o przegraną też nie musisz się martwić, bo gdybyś uczęszczał do cyrku przynamniej w jednej setnej tak często, jak niepotrzebnie otwierasz gębę, to nie uszłoby twojej uwadze, że defensywa nie stanowi już naszej najmocniejszej strony, czy to z tobą, czy bez ciebie, Drusiu.
Bastuś, bynajmniej nie miał zamiaru posługiwać się różnego rodzaju machinacjami w celu ukrywania czegokolwiek, a o wszystkim powiedział drużynie od razu, jak się namyślił i zaaprobowali decyzję. White przez większość ostatnich treningów żyły sobie wypruwał, żeby wzmocnić każdy filar drużyny dodatkową warstwą cegieł i betonu. Więc nawet jeśli wystawiał na ogień króla, miał świadomość, że w pobliżu jest wieża, żeby go obronić.
[nie wiem jak mi to wyszło, bo jestem wypruta dzisiaj z weny ;<]
[Wow, wow....w takim razie jestem naprawdę zaszczycona, że jesteś w stanie się poświęcić. Jeśli tylko poczujesz, że prowadzisz zbyt wiele wątków to pisz i najwyżej kiedy indziej coś poprowadzimy. I przepraszam, ale kompletnie nie mam pomysłu. Hmm...faktycznie, płeć twojej postaci to duży plus :D Więc, jakieś propozycje?]
OdpowiedzUsuńDante
Kiedy Drew zapytał o to, czy Chan zamienia się w sowę kiwnęła głową. Raczej stwierdził to, co widział, a dziewczyna chciała mu wszystko wyjaśnić, jednak nie dano jej tego zrobić. Wszystko przerwała pielęgniarką, która nagle pojawiła się za chłopakiem.
OdpowiedzUsuń- Zamieniasz się w sowę? - zaczęła, a później zagroziła, że jeżeli nie powiedzą prawdy zgłosi to do nauczycieli. Chantelle westchnęła, a zamykając oczy odchyliła głowę do tyłu. Tak łatwo stracić panowanie nad tajemnicą. Wystarczy, że przewróci się jedna kostka, a reszta domina powtarza to samo.
- To czysty przypadek proszę pani - stęknęła blondynka - po prostu spadłam z drzewa i tyle - wzruszyła ramionami podnosząc głowę. Spojrzała na Drew, który stał w milczeniu, jakby bał się powiedzieć cokolwiek. Z jednej strony przez niego właśnie tu leżała, ale z drugiej bez niego dalej leżałaby na śniegu na błoniach szkoły. Szkoda tylko, że wszystko musi skończyć się odkryciem jej tajemnicy.
Kobieta pokręciła głową i wstała ruszając ku wyjściu.
- Gdzie pani idzie? - zainteresowała się nagle Chan. Podciągnęła się na zdrowej ręce, by poprawić pozycję siedzącą.
- Muszę wyjść na chwilę - odpowiedziała zdawkowo pielęgniarka nawet się nie zatrzymując. Blondynka zaczęła nerwowo przeszukiwać kieszenie. Klepała wszystkie te miejsca, gdzie mogła znaleźć się jej różdżka. Kiedy nie mogła jej wyczuć, zaczęła się rozglądać. Wyrzeźbiony kawałek drewna leżał na stoliczku obok. Sięgnęła tam, ale jej ręka był zbyt daleko. Jej jedynym wyjściem w tej sytuacji było jedno z zaklęć, które znalazła w książce do transmutacji. Nie uczą tego w szkołach, jednak Chan dostała się do tych informacji. Obliviate było w tej chwili jej jedyną nadzieją.
- Drew błagam, podaj mi różdżkę, szybko! - szepnęła dalej próbując złapać przedmiot w dłoń.
No tak. A Drew jak zwykle myślał, że jako Krukon wykaże się większym od niego sprytem. Dla Alexa oczywistym było, że nie może zagrać w drużynie Ravenclawu jako ALEX. Cóż… Niektórym po prostu w sytuacjach kryzysowych najprostsze rozwiązania uciekają sprzed nosa. I chyba Drew zaliczał się do takich właśnie osób.
OdpowiedzUsuńAle Willis postanowił potrzymać go jeszcze trochę w blasku satysfakcji, dać mu szansę do pławienia się w spokoju i komforcie. I chyba tylko uśmiech błąkający się po twarzy mógł zdradzić jego myśli.
- Masz rację. Cóż… Najwidoczniej nie ma żadnej absolutnie żadnej opcji, światełka nadziei w tunelu ani rozwiązania, by akcja mogła się powieść – westchnął. – W takim razie chyba nici z twojego planu.
Wysunął rękę i wyjął z jego dłoni małą fiolkę. Obrócił ją kilkukrotnie w palcach i pokręcił głową z rozczarowaniem.
- A pomyśleć, że mogło być tak pięknie, Burrymore. Pomyśl tylko. Slughiś z szopą jak Albert Einstein. Niezawodna reklama dla twoich eliksirów.
Westchnął ponownie. Wiedział, że Krukon zaraz albo zaproponuje lepszą opcję, która pozornie będzie otwierała Alexandrowi świetlaną przyszłość w karierze sportowca, albo zasugeruje wspaniałą propozycję komuś innemu. Nie mógł dłużej grać na czas.
Wsunął fiolkę do kieszeni swojej szaty, zanim Drew zdążył na to zareagować i uśmiechnął się tak promiennie jak tylko mógł.
- No chyba, że jako mistrz wywarów ładnie zadbasz o to by nikt nie zorientował się, że ja to ja.
Uniósł brwi w tryumfalnym geście i pokiwał głową pewny tego, że jego przyjaciel zaraz parsknie śmiechem z niedowierzania. Obrońca spoglądał na niego badawczym wzrokiem, szukając w jego wypowiedzi jakiejś ironii, ale chyba niczego podobnego nie znalazł. Alex wiedział, że na język cisnęło mu się słówko ‘nie’. Musiał zadziałać szybko.
Wysunął rękę i poklepał go po plecach pokrzepiająco.
- Dokładnie tak, Drew. Wiem, że zrobisz najlepszy eliksir wielosokowy w dziejach Hogwartu. Wystarczy tylko odrobina twoich włosków.
Wstał od stołu, chwytając w locie nóżkę kurczaka. Puścił mu oczko, wgryzając się w mięso i nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
Alex.
[Pomysł naprawdę fajny, zwłaszcza, że Dante nie jest doświadczony i jest dosyć nieśmiały. W takim razie rozpocznę pierwsza wątek zaraz po pocałunku Ignotusa i Drew.]
OdpowiedzUsuńDante
Kiedy zaklęcie „Alohomora” nie podziałało Ignotus stracił wszelką nadzieję na to, że opuści klasę przed świtem. W końcu skoro Huncwoci zabezpieczyli drzwi przed działaniem czarów, na pewno zadbali również o to, by w pomieszczeniu nie znalazło się nic, co pomogłoby im uwolnić się z tego niezasłużonego aresztu przed czasem.
OdpowiedzUsuńŚlizgon rozsiadł się wygodnie na szkolnej ławce i rozbawieniem obserwował Drew zaabsorbowanego szukaniem, czegoś, co pozwoli mu otworzyć, ewentualnie wywarzyć, drzwi i uwolnić się od niepożądanego dlań towarzystwa.
Z jednej strony też chętnie opuściłby to pomieszczenie, ale z drugiej, skoro jego osoba tak mocno denerwuje Krukona, sytuacja zaczynała mu się podobać. Z pewnością był personą, która była w stanie znieść pewne niedogodności, jeśli jednocześnie oznaczało to zrobienie komuś na złość. Zwłaszcza, gdy tym kimś jest bufonowaty, przemądrzały członek Ravenclawu.
Drew tymczasem przetrząsał biurko nauczyciela.
Życzę powodzenia. Pomyślał cierpko Darkfitch. Chociaż niezależnie od tego ile byś go miał i tak nie znajdziesz tam nic przydatnego.
Zmienił zdanie, gdy Krukon uniósł ponad głowę dłoń, w której trzymał pękatą butelkę Ognistej Whisky. Na usta Ignotusa automatycznie wstąpił uśmiech. Zeskoczył z ławki i energicznym krokiem ruszył w stronę drugiego chłopaka.
- Przejmuję tę flaszeczkę – wypalił i sięgnął dłonią w stronę znaleziska Burrymora.
Solidny haust tego cudownego trunku z pewnością był czymś, czego Ignotus w tej sytuacji potrzebował. W wyobraźni już czuł to rozlewające się po ciele ciepło. Ciepło przenikające do żył i dopływające wraz krwią do każdego fragmentu ciała.
Tymczasem Krukon odsunął swoją rękę sprawiając, że Ignotus zamiast butelki złapał w dłoń powietrze.
- Co jest…? – zapytał mrużąc oczy. – Chyba nie boisz się, że Slughorn na ciebie nakrzyczy? Zawsze wiedziałem, że Krukoni to mięczaki no ale… - Zrobił pauzę i uśmiechnął się ironicznie. – Skoro obawiasz się strasznego Horacego to, jak tylko stąd wyjdziemy, przyniosę butelkę Ognistej z mojego dormitorium i jakoś, chyłkiem, podłożę ją na miejsce tej, którą trzymasz.
Ślizgon spojrzał na Drew z politowaniem i pokręcił głową. Przyszła mu do głowy pewna myśl, którą musiał wygłosić na głos, bo inaczej po prostu nie byłby sobą.
- Chociaż z takim podejściem, mój drogi , to musisz mieć trudne życie. – Wyraźnie ironicznie zaakcentował piąte i szóste słowo. - Bycie przerażoną owieczką na pewno nic nie ułatwia. Cnotę to ty stracisz grubo po trzydziestce i to tylko, jeśli jakaś dziewczyna weźmie cię z zaskoczenia.
[Ignotus myśli, że Drew tchórzy, tymczasem on po prostu nie chce oddać całej butelki dla niego. xD Musiałam to wyjaśnić. Żeby nie było nieporozumień. No i możemy zacząć sprzeczkę o podejście Ignasia do kobiet, starałam się zrobić tak, by Drew mógł ją, w łatwy sposób, zainicjować.]
Cóż, Krukon najwidoczniej nie miał zamiaru czekać na herolda obwieszczającego rozpoczęcie walki, tylko od razu przeszedł do szturmu, z chwilą zajęcia przez Evę miejsca. Tonem samolotowego stewarda przedstawił jej nowych przyjaciół w postaci "optymalnie zaostrzonych ołówków" i "arkusza ćwiczeniowego", tak jak przewodniczka w muzeum tłumaczy historię jedynego zachowanego fragmentu brudu spod paznokci znamienitego króla, którego imienia nie dało się nawet wymówić, ze względu na niuanse w akcencie.
OdpowiedzUsuńNa zaproszenie jej mentora, Reeve sięgnęła po jeden z ołówków dość szybkim gestem i ze zdziwieniem spostrzegła, że ot tak wysmyknął jej się z dłoni, upadając na blat, burząc jednocześnie niemalże wojskowy szereg tworzony przez jego pobratymców. Burrymore oczywiście nie omieszkał nie wykorzystać tego nadzwyczaj dziwnego wydarzenia, używając całych pokładów swej, zawoalowanej pod pozorami altruizmu, kąśliwości.
Eva potarła kciuk i palec wskazujący, na których zostało jej troszkę śliskiej substancji o konsystencji, którą aż za dobrze znała, bo nakładała ją na usta każdorazowo przed wyjściem na wolne, arktyczne powietrze w zimowe dni. Ledwo powstrzymała się od powiedzenia: serio, Burrymore, serio?, jednakże Eva mogła cały czas odpowiednio wysoko trzymać gardę, ale po cóż miała pozostawać bierna, skoro mogła wyprowadzić zakrok i przejść do kontrataku?
- Ojej, Drew. - Odchyliła tułów od stołu najdalej jak tylko mogła, w geście udawanej awersji. - Rozumiem, że masz potrzeby, wiesz, wazelinka i te sprawy; nie wnikam w to, ale mógłbyś przynajmniej umyć ręce, zanim weźmiesz się za dotykanie przedmiotów, które mają później służyć innym.
To mówiąc, wyjęła z torby paczkę chusteczek i zaczęła wycierać z wielką dokładnością najpierw swoje ręce, a potem ołówki, jednocześnie kręcąc głową z politowaniem.
[bo wiesz, to lata siedemdziesiąte, nie ma błyszczyków i nie ma pewnych ŻELÓW XDDD]
[No to trzeba chyba modyfikacje w naszym planowanym wątku wprowadzić... Albo najlepiej wymyślić go od nowa xD]
OdpowiedzUsuńMillie
Było coś, czego Bastian mógł sobie pogratulować. Ze stoickim spokojem doprowadził Drew do stanu, w którym białko w jego głowie zaczynało się ścinać, a za chwilę para mogła uchodzić uszami.
OdpowiedzUsuńFuria w jego słowach, gromy ciskane przez wzrok były miodem na jego serce, bo Drew całkowicie dał się zaskoczyć takim obrotem spraw. Są jednak ludzie, którzy przez całe życie łudzą się, że jeśli potrafi się robić coś dobrze, to konsekwencje będą omijać je szerokim łukiem, tymczasem konsekwencje posiadania treningów w głębokim poważaniu przez Drew, nie tylko go nie ominęły, ale przez dłuższy czas nabierały rozpędu, a potem z pełnym impetem uderzyły prosto w niego, odbierając mu resztki zimnych nerwów. Cały rezon i opanowanie uleciały wraz z siłą uderzenia, zostawiając na zgliszczach osobę, która nie potrafi poradzić sobie z emocjami, a konkretnie z najgorszą z nich - z bezsilnością.
Miodnie.
W ten oto sposób, Drew zamiast odejść z podniesioną głową, podjął najbardziej infantylną decyzję, jaką mógł, która sprawiła, że resztki szacunku jakim Bastian go darzył jako osobę, a nie jako zawodnika, wyparowały szybko niczym ostatnia kropla wody w pełnym słońcu, pod wpływem spazmu cierpienia.
- Zabawne - syknął, krzywiąc się z bólu promieniującego wzdłuż całego ciała, który ogarniał też te części mózgu, które ponosiły odpowiedzialność za niepomierną chęć rzucenia się ma Drew i przemeblowania mu organizmu. Bastian naprawdę zapragnął zmienić się w dekoratora wnętrz: zmienić położenie żeber, ustawić nogę pod nienaturalnym kątem, pomalować ciało na sine plamy, a także zmienić twarz w miazgę, tak jak zmienia się owoce, po włączeniu blendera. - Zabawne, że zachowując spokój, doprowadziłem cię to tak beznadziejnie żałosnego stanu, że zamiast skorzystać z twej rzekomej inteligencji, którą tak się szczycisz, musiałeś uciec się do świństwa.
Zerknął kątem oka na drużynę, w tym już obecną na boisku Millie, którzy widzieli całe zajście i z pewnością wiele też słyszeli, gdyż przez całą sytuację ich głosy podniosły się znacznie. Skoro słuchali, to niech słuchają, Bastian zaczął mówić głośniej:
- Wiesz co, paniczyku? Nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić jak głęboko frustrujący musi być dla ciebie fakt, że nie posiadasz jaj, ale bez przesady, nie musisz się przez to mścić na osobach, które je mają i potrafią przyjąć na klatę konsekwencje swojego postępowania.
Nie miał mu tak naprawdę nic więcej do powiedzenia, bo i tak z tego pojedynku wychodził zwycięsko. Prawdopodobnie to wszystko i tak miało się niedługo roznieść, bo plotki w Hogwarcie nabierały zaskakującej prędkości, możliwe, że już jutro jakiś gówniarz podsunie mu pod nos tego szmatławca, na którym swoje zdjęcia znajdował co wydanie. Ale najważniejsze było to, że Burrymore tak naprawdę przegrał z samym sobą, udowodnił, że nie warto z nim rozmawiać, jak z dorosłym, dojrzałym człowiekiem. I był na tyle głupi, aby udowodnić to przy całej drużynie. Bastian mimo poczucia, że powinien odbić sobie jakoś to uderzenie, na boisku nie mógł toczyć kogucich walk, więc postanowił zostawić to na inny raz. Dziś był kapitanem i właśnie jako kapitan udowodnił, że jest w nim jednak pewna profesjonalność, czy klasa, żeby nie przedkładać osobistych zatargów (które w tym dniu zresztą powstały) nad swoje obowiązki, a właśnie ten obowiązek nakazywał mu pożegnać paniczyka tak, jak na to zasłużył.
- Drużyno - jego głos przebijał się ponad szemry wiatru - pożegnajmy zasłużonymi gromkimi brawami naszą koleżankę, która pozazdrościła mi posiadania jaj. - Pogarda i coś innego w głosie Bastka wskazywało na to, że mówił całkowicie serio. Najpierw klaskać zaczęła nowa obrończyni, a później nad stadionem niosły się miarowe brawa i gwizdy co niektórych zawodników.
[mówiłam, że Druś zrobił sobie unfejma tym wyskokiem ^^, jakościowo to nawet nie chcę tego czytać i oceniać, bo muszę iść do nauki xd]
[Jeeeej, chcę wątek!
OdpowiedzUsuńWidzę całkiem sporo podobnych motywów, może Jo i Drew jakoś by ze sobą się spotkali, czy coś? Nie wiem, nie mam pomysł, jedyne co, to zaszycie się w bibliotece, albo jakiś wypad do Hogsmeade.
W każdym razie liczę na aprobatę pomysłu ;)
Pozdrawiam!]
Jo Hawkins
[PRZYBYWAM!]
OdpowiedzUsuńIch rozmowy zawsze przypominały mecze tenisa stołowego, tylko pozornie polegające na sztywnym staniu i odbijaniu piłeczki. W rzeczywistości, Effy i Drew mając siebie za przeciwników w większości przypadków posyłali sobie zabójcze rakiety, gdzie tylko trzeźwo myślący szybki umysł mógł odpowiednio wcześnie wywołać stosowną reakcję. Zazwyczaj nie obywało się bez gimnastyki, aby nie polec na placu boju. I to właśnie czekało Evę, jeśli chciała wyjść do kontraataku z okrutnie podręconą jej przez Drew piłeczką.
Słowa chłopaka trochę zbiły ją z tropu, ale nie dała mu wiele czasu do tryumfu.
- O kurczę! - Effy pokręciła głową z "zażenowaniem". - A zawsze byłam przekonana, że nie potrzebuję pomocy. Ale wobec twojego miażdżąco wielkiego doświadczenia w tych sprawach czuję się zobowiązana skorzystać z oferowanej mi przez ciebie pomocy.
Kończąc wykonywaną machinalnie pracę, odłożyła na "skażoną" chusteczkę na stolik, byle dalej od niej i chwyciła ołówek w lewą dłoń, tym razem pewnie i mocno. Burrymore należał do osób, które przy każdej okazji odwracały kota ogonem. Cóż, mogła się tego spodziewać, jednak na usta aż cisneły jej się kolejne słowa. A tym razem miała zamiar trafić w punkt.
- A tak spytam z ciekawości... - Wypróbowała twardość ołówka na skrawku arkusza ćwiczeniowego. - Twoja wiedza, Doktorku, wzięła się ze specjalistycznej literatury czy może z kolorowych gazetek z czarownicami odzianymi w same tiary, na które zapewne jesteś skazany? Bo patrząc na ciebie - to mówiąc, otaksowała go wzrokiem i zacmokała głośno - to raczej nie można liczyć na praktyczną wiedzę pochodzącą z autopsji.
Twarz jej rozmówcy zmieszała się, więc nie pomyliła się w swoim osądzie. Więc postanowiła chwilowo darować sobie drążenie, aż odzyska rezon i posłusznie przysunęła do siebie kartkę, na której, przecząc poleceniu mentora, zamiast rysować zgodnie z wytyczonymi szlakami, narysowała na szybko zaciśniętą dłoń, z jednym luźnym palcem. Środkowym.
[Ojeju, chyba w końcu założę to gg XD znaczy się u tak mam to już od dość dawna zrobić, ale chyba będziesz moim pozytywnym kopnięciem do tego ;) w każdym razie gdy tylko konto będzie, to numer pojawi się w karcie, okej?
OdpowiedzUsuńA tak btw, to się bardzo cieszę na wątek, bo coś czuję, że ja się w Drew (Drewie?) zakochałam. I strasznie mi miło było, jak zobaczyłam Twój komentarz pod Kartą Jo ;)]
Jo Hawkins
[Założyłam! Możesz czuć się dumnym motywem istnienia tego konat ;D
OdpowiedzUsuńNumerek masz o tu: 49783915. Jest też oczywiście w mojej KP, ale myślę, że szybciej sprawdzisz tu ;)]
Jo Hawkins
[Witam i o wątek pytam :) Drew i Josephine, która notabene jest dziewczyną mojego Benka, podobno bardzo się lubią, a jak wiadomo, zazdrosny o swoją dziewoję chłopak jest zdolny do zabicia (oj, Benek coś o tym wie...), dlatego proponuję, że Drew i Benjamin będą się razem nie lubić za bardzo, potem Jo gdzieś zniknie, a kiedy po poszukiwaniach Benek jej nie znajdzie, zacznie obwiniać Drew, który nie będzie miał z tym nic wspólnego... Czy coś w ten deser :x
OdpowiedzUsuńCo Ty na to?]
Ben/Cornelia
Z lekkim zaskoczeniem przyjął fakt, że Drew napił się Ognistej Whisky. Zawsze miał Krukonów za tchórzy, kurczowo trzymających się regulaminu i każde odstępstwo od niego traktujących, jako niewybaczalną zbrodnię.
OdpowiedzUsuńNo cóż… Mylił się. Nie pierwszy i nie ostatni raz. W zasadzie ostatnimi czasy mylił się częściej niż miał rację. Zupełnie jakby zdobył monopol na polu popełniania lapsusów. Cóż za osiągnięcie.
Burrymore, co można było przewidzieć, nie zamierzał pozostać biernym wobec komentarza Ignotusa. Napiwszy się złotawego trunku, otarł usta i powoli, jakby leniwie powiedział:
- Wiesz, mój drogi zastanawiam się, czy powinienem być bardziej zaszczycony, czy też przerażony, że aż tak bardzo porusza cię kwestia mojej cnoty. Rozumiem, że jako prawdziwy łóżkowy weteran poczuwasz się do obowiązku zadbania o prawidłowy rozwój seksualny innych, ale wybacz… Nie wszyscy muszą mieć na tym punkcie palący kompleks, który procentuje sprowadzaniem każdej dziewczyny do roli chodzącej waginy.
Uśmiech spełzł z twarzy Darkticha. Kilkakrotnie w czasie tej przemowy chciał zareagować, ale najzwyczajniej w świecie zabrakło mu słów. Tymczasem kolejne zdania wylewały się z Burrymora sprawiając, że Ślizgon z każdą chwilą zdawał się być coraz bardziej skamieniały. Ale przecież nie zamierza pozwolić sobie by jakiś przemądrzały Krukon kpił sobie z niego bezceremonialnie.
- Dobra, trzymaj tę swoją ukochaną Ognistą, bo widzę, że zaraz język ci do tyłka ucieknie – rzucił w końcu Drew podając butelkę Ignotusowi i kończąc tym samym swój, przepełniony szyderstwem, monolog.
Ślizgon w chwili, gdy flaszka z trunkiem znalazła się w jego dłoniach, zdawał się odwiesić – zupełnie jakby nagle działanie systemu operacyjnego Darkfitch zostało przywrócone. Uśmiechnął się i z lubością przechylił butelkę by wziąć kilka potężnych haustów Ognistej. Od razu poczuł się lepiej.
Odsunął butelkę od ust, przeszedł kilka metrów i usiadł pod ścianą opierając o nią plecy.
- Nie mogę oczekiwać, by ślepiec docenił kolory tęczy – zaczął niewinnie. - Ani by głuchy zaczął rozkoszować się muzyką. – Upił kolejny łyk Whisky. – Zakładanie, że impotent uzna za istotne rozkosze cielesne jest równie bezsensowne. – Spojrzał przelotnie na Drew. W jego oczach płonęły złośliwe ogniki. – A jeśli chodzi o kompleksy to ktoś w tej sali na pewno je ma, ale tą osobą nie jestem ja. Jestem doskonały. A ty, choć może starasz się to wyprzeć ze świadomości, na pewno chciałbyś być taki jak ja. Nie tłum tego, to nic wstydliwego. Każdy chciałby być mną.
Kłamał. Nigdy nie czuł się ideałem. Zawsze gdzieś w głębi świadomości zdawał sobie sprawę ze swoich niedoskonałości. Ale Krukon nie musiał tego wiedzieć. Nikt nie musiał tego wiedzieć. Lepiej żeby ludzie mieli go za zbyt pewnego siebie snoba niż za przerażonego, pełnego obaw i wewnętrznych sprzeczności słabeusza.
Ignotus
[Cześć i czołem :) Są chęci na wątek z Catherine?]
OdpowiedzUsuńCatherine Greene
[Co do wątku to odezwij się na gg, bo pomysł jest świetny i też tak myślę, że Benio może być zdolny do poświęcenia cielesnego "w obronie" Jo. xD]
OdpowiedzUsuńBenjamin
Bastian nigdy nie był zwolennikiem załatwiania problemów za pośrednictwem bójek czy innego rodzaju szeroko rozumianej fizycznej przemocy. Nie oznaczało to, że nie potrafił się zdobyć na uniesienie gardy i zadanie ciosu, wręcz przeciwnie. Jednakże sytuacje kiedy swoje racje wykładał za pomocą pięści były rzadkie i wynikały bardziej z konieczności, niż chęci pokolorowania komuś twarzy na sinofioletowo.
OdpowiedzUsuńEntuzjaści załatwiania spraw po męsku nie byli w stanie poprzeć wyższości argumentu słowa nad argumentem siły, a właśnie ten pierwszy sposób obfitował w nieskończone możliwości wykorzystania pokładów inteligencji, w celu zadania ciosu, który nie zejdzie po kilku dniach jak tak zwane limo pod okiem. I zarówno Bastian, jak i Drew, wiedzieli o tym doskonale. Cóż, tego drugiego White nie był już tak pewny.
Tak naprawdę we wszystkich tego typu konfliktach spryt, inteligencja czy umiejętność szybkiego reagowania liczyły się najmniej, będąc miażdżonymi przed cierpliwość i kontrolę - indykatory każdego, nawet najmniejszego zwycięstwa. I to była wiedza, którą kapitan zgłębiał przez sześć lat znajomości z Burrymore'em, kiedy wzajemną niechęć były w stanie nakręcić nawet tak infantylne szczegóły jak niezakręcona tubka od pasty do zębów, nie wspominając już o ich poglądach na temat Quidditch'a, które miały ze sobą tyle wspólnego co brud spod paznokci i żarówka, co prowadziło do okrutnie długich i nużących bezprzedmiotowych sporów, bo i jeden, i drugi wyjątkowo wyszczekany zawodnik, mieli niewyczerpane zasoby dowodów na poparcie swoich skrajnych racji. Sprzeczki te przechodziły do historii jako zakończone stanem, do którego żaden z nich nie chciał się przyznać - remisem.
Dlatego też wcześniej wspomniane cechy zostały przez Bastiana uznane za najlepszą metodę, umożliwiającą wyjście z pojedynku z tarczą. Do tego dnia była to wiedza czysto teoretyczna, natomiast okazuje się, że wystarczyło głupie "Wypadasz z drużyny." i Drew zapienił się, wypluwając z siebie słowa tak przesiąknięte jadem, że Krukon mógłby posądzić go o posiadanie wścieklizny.
Bastian natomiast został posądzony o celowe osłabianie drużyny dla czerpania własnej satysfakcji, o urządzanie cyrków, fatalne metody, bycie mściwym, ale nie stracił kontroli. I jeśli z czegokolwiek miałby być dumnym tego dnia, to właśnie dlatego, że konsekwentnie dążył do zachowania spokoju. Nawet wtedy, kiedy Burrymore zachował się jak dziecko, któremu odmówiono w supermarkecie zabawki, krzyczące na każdego, płaczące, tupiace i kopiące na około.
Szczerze mówiąc, z tego co mówił do niego Drew nie wychwycił zbyt wiele, strzępki słów jak zdrobnienie jego imienia i "przepraszam", które o mało nie stanęło Krukonowi kantem w gardle, a Bastianowi w uchu.
Oczywiście później patrząc jak Drew odchodzi w akompaniamencie szyderczych gwizdów i oklasków nie był już taki uradowany, głównie dlatego, że czerpał satyspakcję z upokorzenia, którego ofiarą padł obrońca. Zazwyczaj stronił od takiej formy spełniania swoich zamiarów, ale tym razem mimo wszystko nie mógł trwać w indolencji, kiedy ktoś jawnie występował przeciw niemu w tak niepoważny, niehonorowy, nieczysty i bolesny sposób. I nawet jeśli "wielka zemsta" Drew za niewątpliwie okrutne krzywdy, których doznał była instynktowna, niefrasobliwa i infantylna, to White nie mogł i przede wszystkim nie chciał zagrać tą samą kartą, więc zdecydował się na coś, co przyniosło o wiele lepsze skutki, ale jego samego postawiło w świetle bycia wyrachowanym draniem, którym mimo wszystko nie był.
No cóż, trudno. Prawdopodobnie zaraz w oczach wszystkich znajomych Drew będzie najwinniejszym z winnych, ciemiężycielem, buldożerem zgniatającym w pył marzenia swoich zawodników, ale jeśli taka łatka była ceną za prawidłowe, przynoszące drużynie sukcesy funkcjonowanie, to Bastian był gotów taką cenę ponieść.
Usuń- Dobra, koniec przedstawienia, do roboty - krzyknął do drużyny, wsiadając na miotłę i wzbijając się w powietrze. Nie odczuwał już takiego bólu, jak w chwili spotkania pierwszego stopnia w trzonkiem od miotły, więc był w stanie grać normalnie. Mógł też dać reszcie wycisk, skoro i tak już wyszedł na wyrodnego kapitana.
***
Przez następne dni nawet nie spodziewał się, że Drew może zawitać w promieniu kilometra od boiska i miał zreszta rację. Urażona duma wykluczonego zawodnika zdawała się emanować nawet przez ściany, nie wspominając już o zasłoniętych kotarach w Dormitorium, skąd czasem dobiegało jakieś siarczyste przekleństwo.
Bastian nie ubolewał.
Nienawistne spojrzenia przepełnione pogardą jak niektóre skrytki w Gringocie złotem po jakimś czasie skrupulatnego odwzajemniania zaczynały go śmieszyć, więc nawet nie próbował tego maskować, puszczając oczka.
Oczywiście przez ten czas nawet przez chwilę nie wątpił, że prędzej czy później Burrymore wróci na boisko, płaszcząc się, albo próbując przynajmniej sprawić takie wrażenie. Ta kwestia nie podlegała dyskusji, bo w oceanie różnic to jedno dzielili razem: miłość do Quidditch'a, która nie pozwalała im zostawać długo z dala od miotły i oszałamiającej prędkości.
Dlatego też ani trochę nie zdziwił się faktem, że na kilka minut przed treningiem na boisko zawitał gość honorowy. Chłopaki z drużyny zakładali się już nawet, kiedy to nastąpi i zdaje się, że dziś Carter miał zgarnąć kilka galeonów.
- Jak tam? Spoczywająca na twoich barkach powinność przedłużenia rodu White'ów nie stanęła pod znakiem zapytania?
Prawdopodobnie Drew wciąż nie przyswoił sobie najważniejszej lekcji, którą wszyscy obcujący z osobami wyżej postawionymi mieli już dawno za sobą - szacunku.
White uniósł wyżej wzrok, a na jego usta wpełzł kpiący uśmieszek.
- Ja raczej nie muszę się o to martwić - odparł, otwierając wąską walizkę ze zniczem, kaflem i tłuczkami. - Na twoim miejscu zaś błagałbym rodziców o brata, bo jeśli mnie pamięć nie myli, to nie posiadasz odpowiednich warunków do robienia dzieci... Chyba, że mówimy o narządach kobiecych.
Drew najwidoczniej pożałował swych słów, bo szybko się sprostował, a jego następnych słów Bastian był w stanie wysłuchać bez wywracania oczami.
Burrymore poruszył też temat wyrzucania z drużyny na stałe i Bastek musiał się chwilę zastanowić nad tym, dlaczego po "jajecznym incydencie" się na to nie zdecydował. Było na to kilka wytłumaczeń, a White'owi najlogiczniejszym wydawało się, że mógł chcieć widzieć przynajmniej częściową przemianę i złagodzenie charakteru obrońcy, poza tym: Drew wciąż był jednym z mocniejszych ogniw, chociaż teraz już zdecydowanie nie najmocniejszym. No i prawdopodobnie kapitan miał w sobie tyle wyrozumiałości, że danie drugiej szansy Drew jako zawodnikowi nie ugadzało bezpośrednio w jego godność, na szczęście dla obrońcy.
Co mógł mu odpowiedzieć? Pewnie zdawał sobie sprawę z tego, że teraz będzie mu wybitnie ciężko zapracować na szacunek i poważanie, które w tak dziecinny sposób utracił. Tym trudniej będzie mu też rywalizować z nowym obrońcą i zachowywać się przykładnie.
Ale to nie był problem Bastiana.
Uniósł się z kucek i stanął prosto naprzeciw Krukona, taksując wzrokiem jego odzianą w kurtkę sylwetkę.
- Jeśli jaśnie syn marnotrawny wyraża taką wolę, to może teraz w podskokach wypierdalać do szatni i przebrać się w strój. A za dwie minuty widzę cię na rozgrzewce - powiedział i odwrócił się na pięcie, aby przejść po swoją miotłę do składu.
[Aww <3 Przyznaj, podlizujesz mi się pod kartą Lucasa tylko, żebym szybciej odpisała na wątek, prawda? Ale nic się nie martw, już napisany, jeszcze tylko poprawki i wieczorkiem dostaniesz odpis :D]
OdpowiedzUsuńJo Hawkins/Lucas Roy
Ignotus roześmiał się prawie jak szaleniec. Trudno było ocenić, czy spowodowane było to faktem spożycia przezeń znacznej porcji alkoholu, czy raczej tym, że słowa Drew w istocie wydały mu się tak niezwykle zabawne. Jednak ilekroć myślał o tym wieczorze w późniejszym czasie zawsze skłaniał się bardziej ku tej pierwszej opcji. Zresztą to właśnie alkoholem lubił tłumaczyć także wszystkie późniejsze wydarzenia tej feralnej nocy.
OdpowiedzUsuń- Nie mam pojęcia, czym jest odkurzacz – zaczął, gdy zdołał się w końcu w miarę uspokoić – ale bardzo cieszy mnie fakt, że o moich gorących pocałunkach krążą po szkole legendy.
Ignotus podniósł się spod ściany, odstawił na ławkę niemal pustą butelkę i szybkim, choć nieco chwiejnym, krokiem przemierzył odległość dzielącą go od Drew. Teraz dystans między nimi spokojnie można było mierzyć w centymetrach.
- Jesteś tak zniewieściały, że pewnie podsłuchałeś to wszystko w damskiej toalecie, gdy, na siedząco, robiłeś siku – Ślizgon roześmiał się ze swojego niewyszukanego dowcipu i spojrzał na Krukona mrużąc oczy. – Na siedząco, czyli… że jesteś panienką… rozumiesz? mam nadzieję – dodał nieskładnie pozwalając na to by alkohol z każdą sekundą coraz bardziej przejmował kontrolę nad jego poczynaniami. – Mogę to sobie wyobrazić … - podjął ponownie i od razu przerwał trawiony chichotem, który mimowolnie wydarł się z jego gardła - … siedzisz tam i słuchasz… jak inne dziewczyny opowiadają o pocałunkach ze wspaniałym Darkfichem i jesteś taki smutny, bo ciebie… - czknął głośno – nikt nie chce całować… Biedna, mała Drew.
Mawiają, że po pijaku każda trzeźwa myśl jest na wagę złota. Jeśli to prawda to młody Darkfitch właśnie tamtego wieczora został bankrutem, gdyż wśród jego mało genialnych konceptów próżno doszukiwać się choćby dziesiątej części karata tego szlachetnego metalu.
Biedna, mała Drew. Powtórzył w myślach poruszając przy tym ustami i wyglądając przy tym zapewne, jak ryba, którą ktoś wyciągnął z wody, a następnie zaniósł się śmiechem
- Nie wiem, czym jest odkurzacz – powtórzył Darkfich, gdy zdołał na chwilę przyhamować napływ abstrakcyjnych obrazów wlewających się do jego jaźni. I jakby dopiero teraz uświadomiwszy sobie dokładny sens słów Burrymora dodał: – Ale z całą pewnością znam znaczenie słowa „zdezelowany”. Używany, zniszczony, zdewastowany – zaczął wyrzucać z siebie synonimy, jakby były pociskami, a on karabinem maszynowym – sfatygowany, wysłużony…
Ponownie się roześmiał. Krukon spoglądał na niego z dezaprobatą i współczuciem.
- Pocałunki Darkfitcha nie są zdezelowane, Drew – zakończył swój wywód z przekonaniem.
I wtedy po prostu się stało. Ignotus, pragnąc zapewne udowodnić Krukonowi, jak bardzo namiętne są jego całusy zabłysnął wyjątkowo, nawet jak na tamten wieczór, wyzbytym inteligencji konceptem, który natychmiast postanowił wcielić w życie.
„Ha! Udowodnię mu, jak jest w istocie.” Powiedział sam do siebie w myślach w przypływie pijackiej buty. „Zobaczymy kto będzie górą.”
- Teraz będziesz miała, co opowiadać koleżanką w łazience, Drusiu… - zdążył jeszcze wyszemrać nim jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko twarzy Krukona.
Spojrzał mu głęboko w oczy, tak jak miał w zwyczaju spoglądać w oczy kobietom, które pragnął poderwać i już po chwili napierał swoimi wargami na miękkie, pełne usta chłopaka.
Czy w tej klasie zawsze było tak gorąco? Czy zrobiło mu się gorąco z powodu płynącego w żyłach, wraz krwią, alkoholu…? Bo przecież nie chodzi o…
Ignotus
[najdziwniejszy odpis ever]
[* koleżankom.
Usuń;.; błąd wynika z przeoczenia, nie z niewiedzy xd]
- Za pozwoleniem, mam tylko małą prośbę, żebyś nie wyżywał się na mnie za pomocą wulgarnego słownictwa. Jestem przekonany, że stać cię na coś lepszego.
OdpowiedzUsuńBastian w drodze do składu przeszedł już na tyle długi dystans, że Drew z pewnością nie mógł słyszeć jego parsknięcia, spowodowanego rozbawieniem tą uwagą.
Oczywiście, że stać go było na coś lepszego, jednak White nie widział powodu, dla którego miałby silić na cokolwiek więcej w stosunku do Drew, tym bardziej, że teraz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Burrymore każde słowo wychodzące z ust kapitana może odebrać jako kolejne próby wyżycia się, zazaczenia swojej pozycji, upokorzenia et cetera, et cetera. A tak nie było. Wszystko co dotyczyło wydalenia z drużyny Krukona zostało za Bastianem daleko już tamtego dnia, a dziś po prostu chciał wykonać swoją pracę.
Niewątpliwie po postawie chłopaka w reakcji na - o, zgrozo! - wulgaryzm, można było wnioskować, że rzeczywiście bardzo długo nie odwiedzał on stadionu w celach trenignowych, gdzie takie sytuacje był na porządku dziennym. Osobiście Bastek czekał tylko na oskarżenie o terroryzm, tak dla dopełnienia i tak już napiętej sytuacji, wszak tylko tak można było nazwać niedopuszczalne zbronie, których się dopuszczał na każdym treningu, kiedy tylko wyzwał kogoś, albo zmusił do wykonywania okrutnie przemęczających ćwiczeń, które powodowały u zawodników tak skrajne wycieńczenie, że tylko jeden przysiad więcej dzielił ich od wylądowania w Skrzydle Szpitalnym!
Oczywiście z pewnością tak zorientowanemu w sprawach drużyny Drew na pewno nie umknął fakt, że w tym horrorze brał udział również Bastian, wykonując te same ćwiczenia, zbierając na swoje konto te same wyzwiska od drużyny, kiedy zdarzyło mu się coś sknocić, albo też zupełnie bez powodu, jak to czasem dzieje się w grupie dobrych kolegów. Bo tym była drużyna - wspólnotą - i przez okres swojego zaangażowania w tę wspólnotę White zdołał zdobyć wzajemną sympatię i szacunek całej drużyny z wyjątkiem jednej osoby.
Nie odczuwał przemożnej potrzeby by to zmienić, na pewno byłoby miło, aczkolwiek sam nie zamierzał nad nikim skakać.
W postrzeganiu wcześniej umówionych dwóch minut między Bastkiem a Drew zaszedł pewien dysonans, bo wraz z resztą drużyny obrońca wyszedł na stadion po upływie siedmiu, ale był to szczegół niewarty uwagi. Bastian wolał skupić się na treningu i drużynie niż kontynuowaniu bezprzedmiotowych sporów.
Trening rozpoczął się rozgrzewką, w której aktualnie uczestniczyli tylko chłopaki, ze względu na zwyczajowe opóźnienia, jeśli chodziło o przebieranie się żeńskiej części drużyny Krukonów.
W końcu jednak i dziewczęta pojawiły się na boisku, wzbudzając zainteresowanie Drew, na którego pytanie Bastian postanowił odpowiedzieć sam.
- To jest, kochany Drusiu, osoba, która zastąpi cię w najbliższym meczu lub meczach - odrzekł, rozciągając pomału ścięgna w nogach. - I sam się przykonasz, że drużyna, wbre twojej błędnej opinii, wcale na tym nie ucierpi.
A przekonać się o tym było mu dane niedługo później, kiedy drużyna przeszła we właśniwą fazę treningu, formując prowizoryczne składy do meczu. Nareszcie dysponowali obrońcami o bardzo podobnych umiejętnościach, dzięki czemu mogli lepiej wypróbować strategię na przyszły mecz, który mógł bardzo poprawić ich sytuację w tabeli i zwiększyć przewagę nad Ślizgonami, co będzie miało z kolei kluczowe znaczenie niezależnie od przebiegu meczu z drużyną domu Salazara.
Każdy dawał z siebie wszystko, nawet - święty Merlinie - Drew, co Bastian przyjął z zadowoleniem, kiwając aprobująco na co lepiej przeprowadzoną akcję w wykonaniu obrońcy. O wiele bardziej jednak cieszyła go postawa Millie, która broniąc pętli jak lwica zdawała się być w swoim żywiole. White mógł ją z całą pewnością uznać za jedną z lepszych decyzji w jego kapitańskiej karierze. Mimo swojej buńczuczności odnalazła się w drużynie doskonale, była bardzo pojętna, od razu załapała strategię i do tego wszyscy ją polubili. No i nie wolno było zapomnieć o jej talencie i umiejętnościach, z których Bastian zdawał sobie sprawę od bardzo dawna. Wszak można powiedzieć, że przez kilkanaście lat ich znajomości jedno uczyło się od drugiego na boisku.
UsuńA kolejne treningi tylko utwierdzały go w przekonaniu, że drużyna tylko skorzysta na tym "powiewie świeżości". Był jednak ciekawy co na to wszystko Drew, który nie miał żadnych podstaw do tego, aby darzyć sympatią pannę Walker, zwłaszcza, jeśli tak dobrze sobie radziła.
Zarządził kilkuminutową przerwę, dla ochłonięcia i uzupełnienia płynów, więc podszedł do budki z wodą mineralną, gdzie właśnie znajdował się Drew.
- Co sądzisz o grze Millie? - zapytał, po czym wychylił pół butelki. Jako obrońca Drew mógł mieć sporo do powiedzenia na temat jej gry i właśnie to chciał usłyszeć.
Josephine w soboty nie miała w zwyczaju spać długo. Wolała wstać wcześniej, zjeść w spokoju śniadanie (Wielka Sala w godzinach Porannych nie była tak zatłoczona) i udać się na trening quidditcha drużyny Krukonów. Lubiła przyglądać się latającym na miotłach zawodnikom, którzy wytrwale piłowali swoje umiejętności, ćwiczyli zwody i nowe taktyki wprowadzone przez kapitana.
OdpowiedzUsuńW sumie chodziła tam też ze względu na Drew, którego w miotlarskiej "karierze" wspierała całą duszą i gorąco kibicowała mu także podczas treningów.
Tej soboty jak zwykle miała zamiar udać się na stadion, gdzie zajęłaby swoje miejsce na trybunach i okrzykami denerwowała pozostałych członków drużyny. Trochę spóźniona, wyszła z dormiturium i spiralnymi schodami zeszła do Pokoju Wspólnego. Skierowała się w stronę drzwi i już miała wychodzić, gdy ktoś wpadł prosto na nią.
Czarownica od razu poznała ten charakterystyczny krok Drew. Nikt nie chodził tak sprężyście i lekko, nie roztrącając przy okazji wszystkich dookoła siebie, a jemu się to udawało. Uśmiechnęła się do Krukona, oczekując, że odpowie tym samym, ale on tylko rzucił jej groźne spojrzenie. Co prawda zreflektował się niemal natychmiast, ale w Jo pozostało wrażenie, że chłopak tak naprawdę myślami jest gdzieś indziej.
- Czemu nie jesteś na treningu? - spytała, zbywając machnięciem ręki przeprosiny. Ona też bez przerwy na kogoś wpadała. - Bastian nie będzie na ciebie zły?
Drew nic nie powiedział, zamiast tego opuścił smętnie głowę. Hawkins od razu zorientowała się, że coś nie gra.
- Hej, Drusiu. - Ton czarownicy stał się zdecydowanie bardziej miękki. Do nikogo innego by się tak nie odezwała. - Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć?
[ZA-BIJ-MNIE.]
Dante przeciągnął się na dużym, miękkim fotelu obsadzonym tuż na przeciwko tlącego się kominka, który rzucał ciepło na jego skuloną posturę i lekko ukoił jego ból głowy choć nie przyniósł wymarzonego snu. Cisza przerywana była odgłosami trzaskającego drewna, a Dante z przyjemnością powitał taką atmosferę. Języki ognia tańczyły wokół siebie szaleńczo, wzrastały z każdą sekundą, by zaraz opaść i znów powracały do dawnej formy; wyciągały swe długie ramiona, jeden przewyższał drugiego i w jakiś dziwny sposób Krukon znalazł w tym coś uspokajającego. Oparł podbródek na kolanie i na moment zamknął oczy mając nadzieję, iż w końcu sen nadejdzie, a on sam pozbędzie się tego ciężkiego uczucia zalęgającego w jego sercu. Może w końcu znajdzie się na granicy zmęczenia, w tamtym momencie byłoby to niemałym wybawieniem dla Dantego. Zacisnął usta w wąską kreskę i naprawdę z całych sił starał się nie martwić (Drew miał wrócić dużo, dużo wcześniej), przestać być takim cholernym idiotą, odpuścić sobie, ale żadna cisza, żaden wspaniały ogień, w którym odnajdywał spokój, nie był w stanie mu w tym pomóc. Nieważne jak bardzo karcił siebie w myślach czy obiecywał sobie, że w końcu przestanie wzdychać do Drew jego uczucie nigdy nie odeszło. Właściwie, przybierało na sile za każdym razem gdy starał się je odepchnąć. Ponieważ… Drew zawsze był gdzieś tam, ciągle obecny, krążył koło niego i nie dawał mu spokoju. Dante znajdował go w przeróżnych miejscach; gdy otwierał zmęczone oczy, a promienie słońca powoli przedzierały się przez okna, zastanawiał się jak wyglądałby Drew o poranku, czy może przytulałby się do niego, a jego ciepła ręka przerzucona byłaby przez tors Dantego, a może wręcz przeciwnie, może to Dante schroniłby się pod jego ramionami i mógłby przystawić ucho do jego klatki piersiowej aby wsłuchiwać się w dźwięk bijącego serca. Ponownie; patrzył w lustro myjąc zęby i często wyobrażał sobie jak Drew podchodzi do niego od tyłu, zacieśnia uścisk swoich rąk na jego pasie i kołyszę się wraz z nim, zostawia za sobą mokre pocałunki na odsłoniętej szyi Dantego i jest tam po prostu, obecny, prawdziwy, na wyciągnięcie ręki. Ale za każdym razem, gdy otwierał oczy napotykał pustą przestrzeń koło siebie, Drew nie chwytał go w swoje ramiona, za to był oddalony i niedostępny. Dosłownie był dookoła niego, w ciepłej kołdrze, w leniwych porankach, w zachodzie słońca, w świecących gwiazdach, w podmuchu wiatru, który uderzał go w rozgrzane policzki, ale i przynosił ukojenie w gorące dni. Nawet nie wiedział kiedy zaczął płakać póki łza nie stoczyła się po jego policzku i nie rozbiła się na jego spierzchniętych wargach od ciągłego przegryzania. Otarł szybko dłonią ślad swojej naiwności i głupoty i był wdzięczny, że nikogo nie ma przy nim. Chwycił za górę koszulki i przystawił do swoich załzawionych, z pewnością czerwonych oczu i trzymał kawałek tkaniny przez chwilę aby łzy w nią wsiąknęły. Kiedy zdecydował, że to wystarczy opuścił materiał i podniósł się z fotela żeby zamęczyć się myślami we własnym łóżku lecz nagle drzwi otworzyły się z hukiem i odwrócił zaciekawiony głowę w tamtą stronę. Beathan rozglądał się po pomieszczeniu najpierw z podnieceniem, a potem zmarszczył swoje czarne, krzaczaste brwi, aż jego wzrok ostatecznie spoczął na Dantym.
OdpowiedzUsuń- Kurde, a myślałem, że wszyscy tutaj będą – westchnął ze zrezygnowaniem, ale widocznie zaraz coś sobie przypomniał ponieważ cała jego twarz rozświetliła się z zachwycenia. – Nie szkodzi. Ty prawdopodobnie jeszcze bardziej będziesz cieszyć się nowinką niż ktokolwiek inny – zarechotał głośno wciąż trzymając rękę na klamce.
Dante posłał mu zdezorientowane spojrzenie.
Usuń- O co ci chodzi, do cholery? – zapytał, teraz już mocno zaciekawiony choć starał się utrzymać obojętny wyraz twarzy.
- To będzie cudowne! Cudowne! Jestem pewien, że już jutro nikt nie da mu spokoju po tym co się stało. Każdy będzie o tym gadać, a to dzięki mnie, dowiedzą się tylko…
- Albo mówisz mi o czym ty pieprzysz albo możesz stąd równie dobrze wyjść – Dante przerwał mu w połowie zdania i powstrzymywał się od wywalenia go za drzwi ponieważ nic nie było bardziej irytującego niż Beathan i jego głupie plotki. Krukon westchnął dramatycznie na słowa Dantego, ale niezrażony nadal przeciągał chwilę oczekiwania aż w końcu…
- Drew i Ignotus się całowali! Widziałem to na własne oczy, ha! Nawet nie zdążyli odkleić się od siebie kiedy im przerwałem, poza tym… - Dante patrzył na poruszające się usta Beathan’a, ale nie dosłyszał już żadnego dźwięku. Wiedział z teorii, że tonięcie jest paskudnym zdarzeniem, nie możesz złapać oddechu, a gdy to robisz niechciana woda przedostaje się do twoich płuc i masz coraz mniej czasu, wierzgasz swoimi kończynami spanikowany błagając w myślach o cud, ale siła tego żywiołu nie jest łaskawa i dobija cię coraz bardziej. Jednak to co poczuł Dante było całkowicie inne, oczywiście miał wrażenie, że tonie, że coś zabiera go na samo dno, każdy dźwięk był przytłumiony, nie dobiegały do niego słowa Krukona ani trzeszczący ogień, ale nie był przerażony ani trochę. Był całkowicie obojętny jakby już się poddał, jakby nie miał sił na dalszą walkę i pozwolił wodzie zabrać go ze sobą i pochować go na zawsze w swoich odmętach. Bał się, że gdy tylko poruszy się o krok jego słabe kolana zdradzą go i upadnie na dywan i rozbije się na części jak porcelana, dlatego stał w miejscu i jedynie patrzył ogłupiale na chłopaka, który gestykulował z rozmachem. I niespodziewanie poczuł to; złość uderzyła w niego z każdej strony, gorąco wstąpiło na jego policzki, zacisnął pięści i przegryzł wewnętrzną stronę policzka tak mocno aż poczuł metaliczny posmak na swoim języku. Jakim prawem do cholery ten mały skurwiel miał czelność rozpowiadać takie kłamstwa, karmić go swoimi wymysłami i myśleć, że Dante uwierzy w coś takiego? Jakim prawem mógł śmiać się prosto w oczy Dantemu? Nigdy nie czuł takiej nienawiści do drugiej osoby, niemal odebrała mu tchu, niemal zaciskała jego płuca w żelaznym uścisku. Patrzył z obrzydzeniem na pucułowate policzki Krukona, jego okropne żabie usta i ogromne, kłamliwe oczy. Nie podzielał przemocy, ale w tamtym momencie miał ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy, uderzyć go tak mocno, iż nie będzie wiedział za co ma się złapać by uchronić się przed ciosami.
- Wyjdź – rzucił ostro, sam nie rozpoznając własnego głosu. Beathan zamrugał kilkakrotnie oczami co tylko bardziej zezłościło Dantego ponieważ czy ten idiota nie może zrozumieć, że nie jest tu mile widziany? Nie może zabrać swojej okropnej twarzy sprzed jego oczu i zniknąć póki nie jest za późno?
- Mówię ostatni raz, wyjdź stąd – ostrzegł go i chyba musiał brzmieć jak szaleniec, który jest gotów rzucić się pięściami na wszystkich (był gotów) ponieważ Beathan ocenił go ostatni raz swoim wzrokiem i mamrocząc coś pod nosem wyszedł zamykając za sobą drzwi. Dopiero wtedy Dante pozwolił sobie upaść na fotel wypuszczając z siebie dotąd wstrzymywane powietrze.
„Drew i Ignotus się całowali”
Nadal czuł w sobie palący gniew więc zareagował tak jak zawsze, gdy nie wiedział jak wyładować złość; przeciągnął paznokciami bezlitośnie po brzuchu, zacisnął pięści na skórze i pociągnął za nią zostawiając pod palcami księżycowe ślady.
To nie może być prawda. Beathan jest tylko kłamliwym idiotą, który kocha plotki bardziej niż swoją własną matkę. Jednak mimo to Dante nie mógł pozbyć się guli utkniętej w jego gardle, która wydawała się rosnąć z każdą sekundą.
To nie może być prawda, do cholery.
Dante
[Ten początkowy opis był taki :'''''''''''''')
UsuńA cały komentarz też taki auisfboaiugbfa ;______________;]
[Dziękuję. :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, na twoją postać zwróciłam uwagę już wcześniej, pewnie ze względu na dość oryginalne dane osobowe, które pewnie nie bez powodu kojarzą mi się z pewną aktorką. :) I jeśli chcesz, chętnie z tobą powątkuję. ^^]
Gdyby ktoś chciał podjąć się niemożliwego i zostać komentatorem potyczek Drew i Evy, byłby zmuszony zasięgnąć po specjalistyczne słownictwo z każdej istniejącej dziedziny, a i tak jego komentarze byłoby niczym więcej jak wielkim niedopowiedzeniem, albowiem jakkolwiek chcianoby podsumować ich mecz, najprawdopodoniej ludzki język nie znał jeszcze odpowiedniego określenia.
OdpowiedzUsuńBurrymore przeszedł do kontrataku, który mógłby pozbawić rezonu i polotu każdą inną osobę, w którą byłby wymierzony, ale w przypadku Reeve i jej coraz bogatszego doświadczenia w takich sytuacjach, było to nic, jak tylko kolejna piłeczka od odbicia. Chociaż o wiele bardziej pasowało określenie "tłuczek".
Zdecydowanie, oboje rozgrywali dość zabawny mecz quidditcha, gdzie obsadzić należało wszystkie pozycje, jeśli chciało się cokolwiek wskurać. Szukanie luk w pancerzu antagonisty, bronienie własnych pętli oraz stałe rozlglądanie się za piętą achillesową - zniczem - było bardzo absorbujące i wymagało zmuszenia umysłu do pracy na najwyższych obrotach.
- Auć. - Eva w melodramatycznym geście odsunęła rekę i potrząsnęła nią gwałtownie, jakby coś ją oparzyło. - Odniosłam wrażenie, że właśnie dokonałeś idealnej interpretacji swojego zachowania i apeluję o to, abyś nie był takim ascetą. Nie jesteś znowu aż tak rozbity emocjonalnie, a jeśli jesteś, to pamiętaj że masz mnie, Druś, spokojnie. Przy mnie nie musisz chować swojego rozgoryczenia. - Jakby na potwierdzenie swoj słów, uniosła dłoń i położyła ją w miejscu, gdzie znajdowało się serce, kiwając przy tym głową powoli w geście pedagogicznego zrozumienia. - Ja naprawdę rozumiem, że czujesz się pokrzywdzony przez los i rozżalony faktem, że nie otrzymujesz wymaganej przez siebie optymalnej dawki atencji, która dodałaby twej egzystencji jakże zasłużonego blasku i blichtru, ale to nie powód, by zaraz okazywać zazdrość. To bardzo pejoratywne uczucie.
Nadeszła w końcu najwyższa pora na podsumowanie lekcji rysunku, więc wysłuchała w milczeniu monologu jej nauczyciela, kiwając co jakiś czas głową okazując tym ostentacyjnym gestem swoje zrozumienie dla tego, co Drew jej wykładał.
Wstała w ślad za Krukonem i podeszła bliżej niego, kładąc mu rękę na ramieniu w pocieszającym geście.
- I nie martw się, jestem przekonana, że kiedyś otrzymasz swoje pięć minut w blasku fleszy, którego tak uparcie wyczekujesz. Myśl pozytywnie! Nadejdzie dzień, kiedy i o tobie napiszą i nie omieszkam wtedy zachować sobie wycinek, abyś podpisał mi się pod zdjęciem! - Wyszczerzyła zęby w szerokim i sympatycznym uśmiechu. - No, chyba koniec na dziś, mam jeszcze dziś trochę zajęć, więc pa.
[sory za to cos ale STOCH STOCH STOCH STOCH!!!!!]
Zadanie wymagało planu. Plan wymagał myślenia. Myślenie wymagało mózgu. Mózg wymagał Krukona. Ale niestety Alex był Puchonem i tylko w jakiejś części w jego żyłach płynęła krew błękitnego domu, co za tym szło – każdy arcygenialny spisek musiał skończyć się porażką. Albo sukcesem, który tak czy tak kończył się porażką. Dlatego Alex nigdy niczego nie planował.
OdpowiedzUsuńMiał na dolanie eliksiru masę czasu, bo wątpił, żeby Drew udało się tak szybko zebrać wszystkie składniki. Nie chciał jednak sprawiać pozorów, że celowo wydłuża termin, bo przyjaciel mógłby go wtedy uznać za zwykłego tchórza. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak tylko działać.
Hogwarckie popołudnia to czas, w którym uczniowie błądzą bez celu po korytarzach, siedzą w zakurzonych salach na kółkach zainteresowań, które po jakimś czasie przestają ich interesować, penetrują bibliotekę, błonia bądź sowiarnię, przesiadują w pokojach wspólnych, uczą się albo knują dziwne, nikomu (ale jednak wszystkim) znane spiski. Z ostatniego, ale też najciekawszego zdecydowanie powodu Alex stał właśnie za kamienną kolumną licząc w myślach do 10. Oczyszczenie myśli przychodziło temu chłopakowi niezwykle trudno, ciężko więc się dziwić, że 10 sekund trwało dobre 2 minuty. Nie wiedział co powiedzieć, kiedy wejdzie do gabinetu, jak się zachować albo co gorsza jak odwrócić uwagę profesora, ale – raz kozie śmierć.
Stanął przed drzwiami i zapukał, popychając je lekko do środka. Zawiasy skrzypnęły, na co skrzywił się lekko, ale zaraz do jego nozdrzy dobiegł kłujący zapach rozmaitych wywarów. Już miał wchodzić, kiedy do jego uszy dobiegł głos nauczyciela.
- Wiesz doskonale, że nie powinienem… Ale jeśli są to cele naukowe… Nikt chyba nie zobaczy, że z zastawionej półki zniknął słoik muszek siatkoskrzydłych.
- Bardzo dziękuję, panie profesorze.
Willis zamarł w półkroku z nogą przekraczającą próg i głową wsuniętą w szparę między drzwiami, a framugą. Nie przesłyszał się. Radosny głos Drew, przemieszany z satysfakcją, którą wręcz można było dostrzec w powietrzu uderzył w jego świadomość ze zdwojoną siłą, kiedy plecy chłopaka ukazały mu się tuż koło biurka Slughorna. Nie było mowy o odwrocie.
Chłopak zerknął przez ramię akurat w momencie, w którym Puchon miał zamiar się wycofać i wydął policzki w rozbawionym geście. Zdecydowanie wiedział do kogo należy burza wystających z korytarza loków i po co ta osoba tam przybyła. A do całego zabawnego obrazka można domalować jeszcze zdezorientowany i lekko wystraszony wyraz twarzy siedemnastolatka.
[Nananna, wplątałam Drew do Slughorna, bo nie chcę sama opisywać najciekawszych części :D]
Alex.
[ jaki jest ten "zawiły pomysł na wątek? :) ]
OdpowiedzUsuń[ Drew ukrywający swoją orientacje i Ari jako przykrywka? super XD jeśli chcesz jakoś rozpocząć wątek i napisać to byłoby fajnie ]
OdpowiedzUsuń[Przyznam się bez bicia, że Drew mnie absolutnie urzekł! No i ta jego tajemniczość. Wydaje się być wyzwaniem, a Kate lubi wyzwania więc jeśli tylko masz ochotę i pomysły to z przyjemnością stworzę z Tobą wątek.
OdpowiedzUsuńMuszę tylko dodać, że to pierwszy mój blog tego typu i jak na złość moja kreatywność gdzieś uciekła więc z góry proszę o wyrozumiałość. Przynajmniej na początku ;)]
Kate
[ ok, zaczniesz kiedy będzie ci pasować (: Szlaban byłby okej, albo może biblioteka. Drew jako krukon pewnie spędza tam sporo czasu, więc mogli by się tam poznać.
OdpowiedzUsuńA co do pisania w trzeciej osobie, to nie ma problemu ]
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[ Awww dziękuję :) mam nadzieję, że szybko się tu odnajdę.
OdpowiedzUsuńSkoro rodzi się w Tobie koncepcja to pozwolę jej się w pełni rozwinąć :) Daj znać jak już raczkowała albo będziesz chciała wysłać ją do przedszkola ;)
Ja na razie pomysłów nie mam ale jak na coś wpadnę to na pewno od razu dam znać ]
Kate
Po tylu latach wzajemnych słownych przepychanek, które byli w stanie zainicjować nawet krzywym spojrzeniem (Bastian na palcach obu dłoni i stóp nie zliczyłby owych epizodów), nie mógł się spodziewać, że Drew ot tak przejdzie z jego pytaniem do porządku dziennego - co to, to nie. Doświadczone uszy Krukonów były doskonale przystosowane do wychwytywania niuansów w głosie czy o setne sekundy zbyt długich pauz, które mogły zaważyć na odbiorze wypowiedzi; sokoli wzrok niestrudzenie wypatrywał choćby najmniejszych przejawów fałszu czy drwiny, objawiających się w postaci minimalnie uniesionych brwi czy kącików ust, drgającej powieki, albo innych tików nerwowych, świadczących o nie takich znowu szczerych intencjach. Ewolucja w ich przypadku oznaczała adaptację do ekstremalnie niebezpiecznego otoczenia (czyt. towarzystwa tego drugiego), gdzie grunt był bardzo grząski, a jedno źle wyważone słowo mogło przynieść sromotną porażkę. Życie w takim środowisku wymagało bycia czujnym zawsze i wszędzie, niezależnie od pory i nawet jeśli żadne znaki na niebie i ziemi nie zapowiadały ataku, należało - bo strzeżonego pan Bóg strzeże! - nastawić się na najgorsze.
OdpowiedzUsuń- Gdyby Millie była kiepska w ogóle nie pytałbyś mnie o zdanie. Chcesz, żebym przyznał, że świetnie sobie radzi, nie?
Oczywiście pytanie zadać chciał z czystej, niczym nie skalanej ciekawości opinii Drew, a kluczowym tutaj jest słowo "chciał", ponieważ w przypadku Burrymore'a chcieć to nie zawsze móc, a Bastian choćby nie wiadomo jak się starał, po tylu latach wyzbycie się starych nawyków wydawało się niemożliwe. Chciał zaoponować, ale w końcu wywrócił oczami, unosząc obie dłonie do góry w obronnym geście.
- Okej, okej, przyznaję się bez bicia, że między innymi o to też mi chodzi - rzekł, obdarowując go spojrzeniem mówiącym "Zadowolony?". - Ale opinia jest mile widziana.
Jeśli chodziło o grę Millie, to Bastian był świadomy bitwy, która prawdopodobnie rozgrywała się w głowie Burrymore'a w trakcie dzisiejszego treningu i mógł domyślać się jego zdania na temat dziewczyny, jednakowoż był ogromnie ciekawy tego, w jakie słowa Drew ubierze tę gorzką pigułkę, aby nie stanęły mu kantem w gardle przy ich wypowiadaniu.
- Technicznie rzecz biorąc - zabrał głos, kiedy przekonał się, że Drew skończył swoją wypowiedź - Walker dostała się do drużyny zanim została moją dziewczyną, więc nie naginajmy faktów - żachnął się, biorąc jeszcze jeden duży łyk wody z butelki, zanim odłożył ją na stałe, uprzednio zakręcając. - A jeśli mam być szczery, to Millie jeszcze nie sprawdza się lepiej od ciebie, ale spokojnie, niech to nie będzie dla ciebie zmartwieniem. - Uśmiechnął się wymownie. - Bo skoro jesteśmy już przy dziewczynach... Słyszałem, że masz inne, o wiele poważniejsze rozterki. Zaprosiłeś już Ignotusa na bal, czy czekasz aż on zrobi pierwszy krok?
[Czyli, innymi słowy: NADSZEDŁ JUŻ CZAS :D]
Usuń[W wymyślaniu imion Elsa jest taka sama jak ja - psa nazwę Pies, kota Kot i tak dalej. Łatwiej zapamiętać XD
OdpowiedzUsuńNie dość, że Douglas, to jeszcze 30 seconds to mars! Kocham!
Trudna w obyciu postać, wątki mogą być ciekawsze. Może by tak się spotkali w wieży astronomicznej, w środku nocy i Elsa by się mu narzucała, by nawiązać jakiś kontakt, ona raczej do takich czasem aż za sympatycznych osób należy :)]
Elsa
Zdecydowanie nie powinna narażać się Slughornowi. Nie po raz kolejny. Zadziwiające, jak szybko można zarobić jeden szlaban po drugim, ale w wypadku Caroline stawało się to pewnym standardem. Nie mogła wytrzymać, kiedy profesor publicznie skrytykował jej prawie idealny eliksir, więc odpowiedziała mu, trochę zbyt obcesowo.
OdpowiedzUsuńW skutek swojej nieumiejętności panowania nad emocjami, Caroline wylądowała w bibliotece na wieczornym szlabanie. Segregowanie książek, gromadzonych w tym miejscu od wielu stuleci, samo w sobie mogłoby być ciekawym zajęciem, ale charakter panny Montrose kazał jej się buntować przeciwko tego typu ubezwłasnowolnieniu. Dlatego leniwie ściągała książki z półek i układała na ziemi w niewielkie stosiki, kaszląc za każdym razem, gdy trafił jej się wyjątkowo stary, pokryty kurzem egzemplarz.
Słońce zachodziło, rzucając na błonia złociste refleksy. Caroline widziała to przez małe, gotyckie okienko. Westchnęła cicho. Nie wiedziała, ile czasu zajmie jej ten cholerny szlaban. Cała sytuacja rysowała się w dość ciemnych barwach, a ona sama szykowała się na długi, nudny wieczór, może całą noc, spędzoną w samotności (pani Prince się nie liczyła).
Wtedy usłyszała kroki za swoimi plecami. Odwróciła się, zdziwiona, by ujrzeć panią Prince we własnej osobie. Towarzyszył jej wysoki chłopak, którego Caroline doskonale znała, Drew Burrymore. W pierwszej chwili pomyślała, że może kobieta pomaga mu znaleźć jakąś książkę, ale po chwili odrzuciła tę hipotezę. Bibliotekarka wyglądała na zezłoszczoną. Zazwyczaj tak wyglądała, ale w tamtej chwili zmarszczki na jej szyi jakby się pogłębiły, a wzrok dosłownie mógł zabijać.
- Panna Montrose poinstruuje cię, co należy robić, Burrymore. Życzę miłej nocy! – Jej wzrok padł na drogocenne książki, dotyczące bodajże opieki nad smokami, ułożone w niechlujne stosiki pośrodku przejścia między regałami. – Montrose! Na samego Merlina, postaraj się bardziej, bo załatwię ci, że profesor Slughorn przełożył ten szlaban na cały kolejny tydzień! Bibliotek od dawna wymaga gruntownej inwentaryzacji!
Odeszła, cały czas biadoląc nad losem cennych arcydzieł, będących pod jej pieczą. Caroline wypuściła głośno powietrze z ust. Z pewnością, bibliotekarka nie należała do jej ulubionych członków personelu.
Przeniosła zaciekawiony wzrok na Drew. Wyglądał na kompletnie zdziwionego takim obrotem spraw. Znała go ze szkolnej drużyny quidditcha, której oboje byli członkami (a w każdym razie do niedawna), a także był jej kolegą z roku i domu.
- Drew Burrymore – zaśmiała się ironicznie. – Jakie wykroczenie popełniłeś, że skazano cię na to jakże pasjonujące zajęcie? – Wskazała ręką ogrom książek.
Drew uśmiechnął się do niej, całkiem uroczo. Serce zabiło jej szybciej na ten widok. Opanuj się, Caroline, skarciła siebie w duchu. Mimo to nie mogła zaprzeczyć faktu, że Drew jest wyjątkowo przystojnym Krukonem. I myślała, że z ręką na sercu może przysiąc, że nigdy jej się nie podobał, chociaż znali się już przecież szmat czasu. Tak myślała.
[Tak dziwnie się pisze, kiedy NIE HEJTUJĘ Drusia, ale odmiana dobrze mi zrobi xd I hope so]
Karol/Benio
[Słodki Jezu! NORMALNA RELACJA z prawie że romantycznym akcentem! Nie sądziłam, że doczekam tego dnia, kiedy ktokolwiek z naszego poronionego grona doczeka takiego wątku :')]
Usuń[Jak mówi stare przysłowie ludowe, idealnie wpasowujące się w idee tego bloga... MIŁE ZŁEGO POCZATKI ^^]
Usuń[Ja się zgłaszam, może zdążę jako setny.]
OdpowiedzUsuńEllen Kendall
[Czy Pan Drew nie chciałby może wątku pomiędzy naszą dwójką jako byłą parą? Szukam kogoś takiego do powiązań.]
Usuń[Nieee, to ja miałam być tą setną, no! :c]
Usuń[Przepraszam za to marne coś, haha]
OdpowiedzUsuńDante miał paskudne wrażenie, iż jego własna skóra zdawała się być dla niego za mała, zdawała się być więzieniem, a on czuł się zbyt duży i pragnął nic innego w tamtym momencie jak być samemu w pokoju, w kojącej ciszy, swoich zagubionych myślach. Ale Drew siedział tuż koło niego z gniewem wypisanym na twarzy, zmarszczonymi brwiami i nie mógł zrobić nic, nie mógł zostawić czerwonych smug na swoim ciele, krzyczeć do zdarcia gardła mając nadzieję, że wszystkie uczucia od tak odejdą, zostawią go w końcu w spokoju i nie będzie musiał dzielić samotnych nocy z obrazem Drew w głowie. To było absurdalne, jeszcze chwilę temu myślał, że bycie zakochanym w Drew jest najgorszym scenariuszem jaki może go spotkać, ale…
- Jeszcze tego, do cholery, mi brakowało, żeby na oczach całej szkoły zrobili ze mnie pedała – zakończył Drew zgorzkniałym tonem i zacisnął mocniej pięści, a wzrok Dantego zawisł na jego bladych wargach. Dante ledwo powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechu ponieważ…Gdyby tylko Drew wiedział, że za każdym razem, gdy odchylał głowę do tyłu, a linia jego szczęki wyszczególnia się, Dante miał ochotę przyłożyć swoje wargi do miękkiej skóry i scałować z niego cały ból w jaki sobie posiada, pokazać mu co oznacza bycie szczerze kochanym. Gdyby tylko wiedział, że jego oczy nigdy nie posiadały jednego koloru, czasem zmieniały się pod wpływem ostrego światła, na zimę bardziej dominował zielony kolor zaś latem brąz ze złotymi łapkami, jakby ktoś wlał w nie tysiące kolorów, jakby ktoś wpuścił do nich same niebo, bezchmurne, czyste, takie na które patrzy się z miłością, takie, które każe ci myśleć, że wszystko będzie w porządku. A Dante wiedział to wszystko tylko dlatego, że czasami patrzył zbyt długo, przejęty do głębi tymi radosnymi ognikami w oczach Drew. Gdyby Drew zdawał sobie sprawę, iż Dante podziwia go niczym rzeźbę wystawioną w muzeum dla miłośników sztuki…Gdyby tylko wiedział to wszystko, nie dzieliłby z nim ani jednego słowa. Dlatego Dante zacisnął mocniej wargi i powstrzymał się od szaleńczego śmiechu ponieważ miał świadomość, iż nie mógłby przestać śmiać się w duchu już nigdy, nie przestałby nawet wtedy gdy Drew prawdopodobnie uderzyłby go w twarz, a potem wykrzyczałby mu całą prawdę, na którą Dante zasługiwał jak nic innego. I nawet jeżeli Dante kiedykolwiek brał pod uwagę wyznanie Drew co do niego czuję, to teraz ten pomysł wydawał się być beznadziejny.
Prawdopodobnie wpatrywał się zbyt w długo w usta Drew, a milczenie z jego strony stawało się coraz bardziej podejrzliwe, ale nie mógł nic na to poradzić, nie mógł przestać wyobrażać sobie pocałunku między Ignotusem, a Drew. Czy Ignotus zdawał sobie sprawę, że trzymał wtedy cały świat Dantego, obdarowywał całusami wargi chłopaka, o których Dante marzył wiele miesięcy? Zignorował miażdżące uczucie tuż koło jego serca, zazdrość napierającą na niego z każdych stron i odwrócił głowę w bok, by Drew nie zauważył jego pobladłej twarzy zastygłej w szoku. Ignotus, chłopak, którego Drew nienawidził, zbliżył się do niego bardziej niż Dante kiedykolwiek i to bolało, bolała go świadomość, iż Drew zawsze był tak blisko, a jednak tak daleko, na wyciągnięcie ręki, ale jakby oddalony o miliardy lat świetlnych. Nigdy nie czuł takiego smutku, zdawał się wypełniać każdą komórkę w jego ciele i przenikać do samych kości.
Przełknął ciężko ślinę i odkaszlnął, modląc się, by nie zrobić czegoś głupiego jak na przykład wstać i pocałować go, pokazać Drew, że od zawsze należał tylko do niego i nikogo innego, albo rozpłakać się przed nim i wyjść na idiotę.
Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk i skierował wreszcie wzrok na lekko zdezorientowanego Drew, a potem ponownie zjechał spojrzeniem na jego rozchylone wargi. Miał ochotę przyciągnąć go do siebie i sprawić, iż będą czerwone i napuchnięte od zębów, gorliwych pocałunków, aby każdy z kim Drew w przyszłości będzie się całować mógł łatwo poczuć imię Dantego na języku Drew. Pragnął dotknąć go w miejscach, w których zrobił to Ignotus i pozbyć się jego zapachu w zamian zostawiając swój, ale zamiast tego nakazał sobie zachować spokój.
Usuń- Drew, dobrze wiesz, że ludzie pogadają przez chwilę, a potem znajdą sobie kolejną sensację i zapomną o całym zdarzeniu. Po prostu będziesz musiał pokazywać, że nic cię to nie obchodzi, a dadzą ci spokój – powiedział spokojnie. – Tak między nami…nie podobało ci się chociaż trochę? – zaśmiał się sztucznie, ale wszystko w nim gotowało się w oczekiwaniu na odpowiedź Drew.
Dante
[AIGNAPIUGEBSPIUGBPSEIUGBPESUIGSPERGBSPRIUHBGSR]
UsuńMawiają, że są rzeczy, które potrafią natychmiast wyrwać ze stanu upojenia alkoholowego. Dla rodziców takim impulsem jest na przykład stan zagrożenia życia dziecka. Dla zakochanych sytuacja, w której ukochana osoba znajduje się w niebezpieczeństwie. Dla kierowców widok radiowozu policyjnego na horyzoncie. Krótko mówiąc są to nagłe sytuacje o podłożu stresowym. Oczywiście nie sprawiają one, że alkohol w magiczny sposób znika z organizmu denata, ale przywracają mu one na chwilę, dłuższą lub krótszą, choć częściowo, trzeźwy osąd sytuacji, a jego myślenie czynią dużo bardziej racjonalnym i sensownym niż przed momentem.
OdpowiedzUsuńTakim przełomem była dla Ignotusa chwila, w której drzwi do klasy eliksirów się otworzyły. Nagle dotarło do niego, że jego język niemal splątał się z językiem Krukona, jego wargi prawie miażdżyły usta Drew, a spocone dłonie wplotły się w jego włosy.
Do jasnej cholery, kiedy to się stało?
Natychmiast odskoczył od Burrymora zabierają wraz z dłonią spory kosmyk włosów Krukona, który zaplątał się w jego palce. Drew syknął głośno z bólu albo z irytacji – trudno ocenić. Natomiast Ignotus odwrócił się szybko w stronę drzwi i ujrzał zszokowaną twarz Beathana. Twarz, na której powoli acz sukcesywnie począł rozkwitać szyderczy uśmiech.
Nim Darkfitch zdążył w jakikolwiek sposób zareagować intruz okręcił się na pięcie, wycofał z klasy i wrócił na korytarz. Po chwili do uszu Ślizgona dotarł jego głośny, rozentuzjazmowany krzyk, który niósł echem po szerokich szkolnych korytarzach:
- Nie uwierzycie, co właśnie widziałem…!
Ignotus uśmiechnął się cierpko i przeniósł spojrzenie z wejścia do klasy na Drew, który wyglądał zupełnie tak jakby przed momentem został spetryfikowany.
- Uśmiechnij się… echem… kochanie – wypalił podchodząc do chłopaka i kładąc mu rękę na ramieniu. – Właśnie zostaliśmy najgorętszą parą sezonu.
Zanim Caroline odpowiedziała, minęła długa chwila. Jakby wrosła w ziemię, dosłownie zapomniała języka w gębie, co zdarzało jej się naprawdę rzadko. Odwróciła spojrzenie w kierunku błoni, pozwalając sobie na tę chwilę słabości.
OdpowiedzUsuńCo się z nią działo, do cholery? Patrząc na Drusia, Drusia którego znała już szmat czasu, Drusia z którym żartowała podczas treningów quidditcha, wprawiając tym samym pozostałych członków drużyny chwilami w zgorszenie, Drusia od którego spisywała zadania nigdy nie odczuwała czegoś takiego, jak w tej chwili… Nie osławione motylki w brzuchu, podobno zarezerwowane dla zakochanych, nazwałaby to kamieniem zalegającym na strunach głosowych, nie pozwalając tym samym wydobyć z siebie choćby chrząknięcia.
- Mam bardzo dużo pomysłów… Niestety, za większość z nich pani Prince powiesiłaby nas na dziedzińcu na oczach całej szkoły i wychłostała… A Filch z przyjemnością by jej pomógł.
Siliła się nadać tej wypowiedzi swobodny ton. Przerażała ją własna reakcja.
W tym momencie misternie budowana przez Carolie od paru godzin sterta książek postanowiła runąć z donośnym hukiem. Podskoczyła lekko, niemal wpadając na Burrymore’a. Książkowa lawina odgrodziła ich od pozostałej części biblioteki, ale zawodzenia pani Prince były doskonale słyszalne w całym pomieszczeniu. Montrose mogłaby przysiąc, że co drugie słowo kobiety brzmi ”Zabiję, zabiję, zabiję…” [Duch Benia się objawił w biednej pani Prince xD]
Puściła trzymany skrawek koszuli chłopaka. Absurdalność zdarzenia sprawiła, że mimowolnie zaczęła się śmiać. Całe napięcie zniknęło jakby odjęte przy pomocy czarodziejskiej różdżki… A może faktycznie to było dzieło jakiegoś nieżyczliwego ucznia? Nie wiedziała.
- To był właśnie jeden z takich pomysłów. – Otarła łezkę rozbawienia.
Zlustrowała wzrokiem cały bałagan, jaki „lawina” wywołała. Nie, zdecydowanie nie wyjdą stąd przed świtem.
[Przepraszam Cię za długość, ale już nie myślę logicznie xd]
Montrose
[Teraz widzę, czyj i jaki komentarz jest przed moim... KDOWENO *.*]
Usuń[Cześć :). Ochota/pomysł na wątek? ]
OdpowiedzUsuń[Siedzę i czerwienię się przed laptopem, bo Twój komentarz jest taki miły! <3
OdpowiedzUsuńNad olśnieniem spróbuję popracować wieczorem, ale nie ukrywam, że lepiej mi idzie zaczynanie niż procesy ten-tegowania w głowie :3]
A.Woronin
Nie miał żadnych powodów, żeby darzyć jakimkolwiek szacunkiem mugoli, bo nigdy nie spotkało go z ich strony nic dobrego. Spędził wśród nich swoje dzieciństwo i zawsze czuł się jak wyrzutek, ktoś, kto w ogóle nie pasował do otoczenia. Później został boleśnie zdradzony przez swoich opiekunów prawnych, którzy nie potrafili się pogodzić z jego zdolnościami magicznymi i nigdy więcej nie spojrzeli na niego z tą miłością, do której przyzwyczaili go jako małego chłopca. To wtedy uznał mugoli za godnych pożałowania i pogardy, a kiedy odkrył prawdę o sobie, jego zdanie się tylko umocniło.
OdpowiedzUsuńI chociaż jedyna osoba, na której kiedykolwiek mu zależało była czarownicą półkrwi, Shura nie ukrywał swojej niechęci do mugoli w żadnym wypadku. Czy to w prywatnych rozmowach, czy w trakcie lekcji, otwarcie przedstawiał swoje zdanie i nie tolerował kłótni, które często się po tym wywiązywały. Rozsądne argumenty i owszem (choć i tak nic nie było go w stanie przekonać, że mugole są fajni, a szlamy się łatwo odnajdują w życiu czarodzieja), ale nie kłótnie. Większość jego uczniów doskonale o tym wiedziała i po pół roku nauki Obrony Przed Czarną Magią, nawet ci najbardziej podirytowanie jego podejściem do życia siedzieli cicho.
Dlatego tak bardzo zaskoczyła go reakcja jednego z uczniów, zwłaszcza, że nie spodziewał się takiego wzburzenia po Krukonie, kiedy powiedział coś niepochlebnego, ale o dziwo nie obraźliwego, o szlamach w trakcie prowadzenia zajęć. Wyśmiał odpowiedź jednej z uczennic, która wyjątkowo wykazała się idiotyzmem i porównał ją z mugolskimi pustymi dziewczynami, które nie mają nic w głowie oprócz głupot. Nie sądził, że ktokolwiek zwróci na to uwagę, bo tego dnia miał wyjątkowo dobry humor i nie rzucał na prawo i lewo zgryźliwymi uwagami przepełnionymi pesymizmem.
Uniósł brwi do góry w geście zdumienia i wsłuchał się w słowa Krukona.
- Z pewnością ma pan jeszcze wiele do powiedzenia, panie Burrymore, więc zapraszam po zajęciach. Nie zanudzajmy pozostałych rozmową o mugolach, wszak sala mugoloznawstwa znajduje się gdzie indziej - zakończył z nikłym uśmiechem i przeszedł dalej do tłumaczenia tematu.
A kiedy dobiegł koniec jego czasu, zatrzymał się przy ławce Krukona.
- Proszę zostać - przypomniał, podchodząc do swojego biurka. Reszta grupy zaczęła pakować swoje rzeczy i opuszczać w pośpiechu salę, by skorzystać z chwili wytchnienia pomiędzy zajęciami. - Jest pan obrońcą uciśnionych mugoli, panie Burrymore?
[ :) Dziękuję, twoja karta również jest niczego sobie.
OdpowiedzUsuńNo cóż. Są na tym samym roku, ale w innych domach...A co ty powiesz na to, by Fleur nie zrażona jego początkowym dystansem, zaczęła chłopka lekko nakłaniać do...UŚMIECHU! Na transmutacji...Albo na innej lekcji. Mogłaby się trochę zawziąć...xD]
Fleur Houx
Próbował, naprawdę próbował ukryć swoje rozbawienie, kiedy stojący przed nim uczeń zaczął mu się chwalić swoją elokwencją i dyplomacją. Aż miło było patrzeć, jak próbuje tak konstruować zdania, żeby Aleksandr nie mógł się do niego o nic przyczepić, ale jednocześnie wciąż trwać przy tych swoich idiotycznych, zdaniem Shury, przekonaniach.
OdpowiedzUsuńTe lekcje Obrony przed Czarną Magią stawały się dla Woronina coraz ciekawsze...
- Marzy się panu szlaban, panie Burrymore? - zapytał z uprzejmym zdziwieniem, bo jego intencją wcale nie było ukaranie go szlabanem. Profesor Woronin jakoś nigdy nie przepadał za akurat tą formą wychowawczą, bo, jak uważał, niewiele ona zmienia w zachowaniu ucznia. Jaka różnica dla młodej osoby, czy napisze te dwieście razy Nie będę..., czy nie? Mógłby mu kazać posegregować książki, ułożyć alfabetycznie wypracowania, czy nawet napisać jakieś na wyjątkowo nudny, ciężki i zabierający mnóstwo czasu temat. Tylko po co, skoro taki Drew prędzej zdenerwuje się na nauczyciela i w ramach buntu zechce ponowić swoje zachowanie, niż zrezygnuje z nich na przyszłość. A akurat głosów sprzeciwu w sprawie mugoli, to Shura na swoich lekcjach nie potrzebował. Nie mógł ryzykować, że poniosą go emocje i powie o kilka słów za dużo, przez co Dumbeldore przestałby mu prawdopodobnie ufać.
- Widzi pan, nie przywykłem karać uczniów, którzy... jak to było? - urwał na chwilę, wpatrując się w swojego ucznia i intensywnie nad czymś myśląc. - Ach, tak. Uczniów, którzy nie przywykli do biernego wysłuchiwania nachalnie tendencyjnych, niesprawiedliwych opinii, z którymi się nie zgadzają - uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy udało mu się powtórzyć zdanie, które tak bardzo go urzekło swoją formą chwilę wcześniej. - Jeśli jednak uważa mnie pan za nachalnie tendencyjnego i uznaje, że należałby się panu szlaban, to chętnie się poświęcę i wymyślę jakiś sposób, w którym mógłby się pan swoją dyplomacją i elokwencją. Jakieś wypracowanko może, hm? - zapytał spoglądając na niego wymownie. Jeśli faktycznie miał ochotę na szlaban u Woronina, to ten mógł mu go załatwić, bez najmniejszych problemów. - Nazwał pan mój światopogląd wygodnym i przemyślanym... Spędził pan kiedykolwiek czas pośród mugoli, gdzie podstawą jest ślepa wiara w to, że nasz świat nie istnieje? Oburza się pan na moje niepochlebne opinie o nich, a co z ich nienawiścią do czarodziejów?
[ Przepraszam, ale muszę : OMATKOBOSKAKOGOTYMASZNAZDJĘCIU!UWIELBIAMGO!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję za powitanie :) Lubię Puchasi i nie wiem dlaczego ludzie nie chcą tworzyć takich słodkich ciamajd. :)]
Dennis
Mówi się, że imprezy winno się pamiętać, a nie mieć je na zdjęciach. No, ewentualnie opisane w gazecie. Ale Bal Walentynkowy najwidoczniej należał do tego rodzaju zabaw, na których pamięć zawodzi. Dosłownie i w przenośni.
OdpowiedzUsuńJosephine nie mogła nic poradzić na to, że naprawdę nic nie pamiętała. Oprócz tego, jak wszystko się zaczęło, oczywiście. Bo doskonale zdawała sobie sprawę, że Święto Zakochanych postanowiła spędzić w towarzystwie Drusia, czego ten parszywy gumochłon, Benjamin, nie potrafił do końca pojąć swoim ograniczonym umysłem i musiał się jak zwykle wtrącić. Późniejsze wydarzenia też jawiły się w miarę jasno – obydwaj chłopcy postanowili urządzić pokaz swoich umiejętności magicznych, co doprowadziło do tego, że wszyscy wylądowali w gabinecie Slughorna. Ale co zdarzyło się pomiędzy tymi dwoma skrajnymi punktami wieczoru?
Według Delatorów i The Hogwarts Shore, na balu zaszło całkiem sporo. Jednak opinie tych wściubiających wszędzie swoje długie nosy gryzipiórków, choć zadowalały zdecydowaną większość pospólstwa, dla Krukonki były mało wiarygodnym źródłem wspomnień o feralnej nocy.
Bo niby dlaczego miała całować się z Drew? Byli przyjaciółmi, na Merlina, tylko przyjaciółmi, a definicja tego słowa wyraźnie mówi, że przyjaciel jest nieformalnym członkiem rodziny. A na samą myśl o tym, że miałaby pocałować swoją matkę albo siostrę, wstrząsały nią dreszcze obrzydzenia.
Parę następnych dni po balu, Josephine starała się unikać Drew, za każdym razem, gdy widziała chłopaka, udając się w jak najbardziej oddalone od niego miejsce. Budziło to powszechne zainteresowanie, jak zdążyła zauważyć, ale było o wiele lepszym rozwiązaniem niż udzielanie odpowiedzi na krępujące pytania (a nigdy nie wiadomo, kogo można zaliczyć do grona Delatorów, czyhających niczym hieny na dawkę informacji o relacji między Krukonami). Jednak wszystko ma swój koniec i tak też się stało z niezawodną przez całe dziewięćdziesiąt sześć godzin metodą Jo.
Niecały tydzień po wyjściu Drew ze Skrzydła Szpitalnego – biedak wylądował tam, pobity prawie do nieprzytomności – Josephine, schodząc z dormitorium do Pokoju Wspólnego, zauważyła swojego przyjaciela, siedzącego przy kominku. Momentalnie poczuła, jak nogi wrastają jej w stopnie schodów, a trzeba wiedzieć, że do najprzyjemniejszych odczuć nie można było tego zaliczyć. Z jednej strony chciała podbiec do niego i sprawdzić czy doszedł już do siebie po ataku bezmyślnego trolla w garniturze, a z drugiej bała się konfrontacji po tym, co się stało. Bo niby nie mogła przypomnieć sobie tego pocałunku, ale z coś mówiło jej, że to wszystko, co opisali korespondenci szkolnej gazetki naprawdę się wydarzyło.
Nie czekając, aż chłopak zauważy jej wahanie, zbiegła na dół i podeszła do niego, siląc się na stoicki spokój.
- Cześć, Drusiu. – Wiedziała, że może sobie pozwolić na to idiotyczne zdrobnienie. – Jak czuje się nasza śliwka w kompocie? Już nic cię nie boli? Zobaczysz, jak tylko dorwę Georgijewa, odpłacę mu za wszystko, co się stało. Bastian też nie będzie miał lekko. Czytałeś może najnowszy numer Hogwarts Shore?
Wyrzuciła z siebie to wszystko na jednym oddechu, dając poznać, jak bardzo się stresuje. Błyszczącymi oczyma wpatrywała się w przyjaciela, czekając na jego odpowiedź. I choć miała ochotę pożartować z nim, jak robiła to jeszcze parę dni temu, teraz wszystko przewróciło się do góry nogami. Głupi bal, głupia bójka, głupi Delatorzy. Czemu wszystko musiało się zawsze tak komplikować?
Tylko przyjaciółka, Jo.
[Przedstawienie czas zacząć! :D Patrz, jednak udało mi się dzisiaj to napisać.]
[oficjalniemnieniemauczęsięfizyki
UsuńBezmyślny torll w garniturze odwołuję swoje kocham cię, Jo.
Nikt mi nie będzie tak trolla obrażał, pff.]
obrażony bezmyślny troll
Hogwart rządził się dziwnymi prawami.
OdpowiedzUsuńZamknięta i, pomimo wielkości, nieco klaustrofobiczna społeczność wymuszała na każdym jej członku szybką adaptację w myśl zasady "dostosujesz się albo zginiesz". Szkoła miała wystarczająco wielu uczniów, aby stwarzać poczucie pozornego bezpieczeństwa i izolacji od bezpośrednio ich dotyczących plotek. A tymczasem wystarczyło stać się częścią czegoś minimalnie wykraczającego poza zdrową rutynę, a momentalnie okazywało się, że Hogwart jest mniejszy niż dotąd sądzono.
Reeve nigdy tak niedoceniała swojej prywatności, jak w dniach, w których ją utraciła na rzec niezliczonych spojrzeń odprowadzających ją z jednej na drugą stronę Pokoju Wspólnego, Wielkiej Sali czy zamkowego korytarza. Kiedyś znajdowała się za kulisami wszelkich wydarzeń stanowiących pożywkę dla szkolnych hien, teraz, z czym cholernie trudno było jej się pogodzić, na każdym kroku poddawana była niekończącym się ocenom, a na największą próbę wystawione były jej błyskawicznie topniejące pokłady cierpliwości.
Zbiorowa ekscytacja jednym tematem mogła ciągnąć się nawet do końca roku szkolnego, istniało jednak kilka sposobów aby stać się na powrót tłem, a nie podstawą plotek. Można by rzec, że najbardziej skutecznym, choć irytującym i wyniszczającym, było przeczekanie burzy. W tym przypadku jednak Reeve miala do czynienia z długą ulewą trwającą tak długo, jak trwać będzie budzacy sensację związek, a nawet zalewającą jej życie na długo po nim. Taki układ jednak miał sens tylko jeśli wydarzy się coś o wiele bardziej absorbującego myśli ludzi.
I Reeve miała to szczęście w nieszczęściu, że coś takiego się wydarzyło i zepchnęło daleko w cień wszystkie dotychczasowe tematy, będące "na językach".
Na scenie w kolejnym akcie zadebiutowali nowi aktorzy i Gryfonce bardzo odpowiadało wszystko: przebieg historii, scenografia. Oczywiście z wyjątkiem obsady. Wieść o pełnym namiętności pocałunku między jej byłym chłopakiem, a kimś, kogo mogła opisać zwrotem "dobry kolega" błyskawicznie obiegła cały zamek i dotarła również do jej uszu, wprawiając ją w stan będący wypadkową rozbawienia, zażenowania, szoku i konsternacji i jakkolwiek uważała swoją wyobraźnię za atut, w chwili usłyszenia tejże nowiny była ona dla niej prawdziwym przekleństwem.
Mimo odczuwanej ulgi z powodu zostania trzecioplanową postacią szkolnego dramatu, żal jej było Drew, który o wiele bardziej dotkliwiej odbierać musiał przejawy nadmiernego zainteresowania jego domniemanego związku z Darkfitchem. I o ile w mniemaniu Reeve ten drugi zasłużył na takie efekty obcowania z alkoholem (ingerencja procentów była, zdaniem Evy, nieodzowna w doprowadzeniu się do tak beznadziejnego położenia), tak Burrymore wręcz wytykany palcami, obraz nędzy i rozpaczy, nad którym można było jedynie gorzko zapłakać, budził w niej kompletną odrazę wobec sępów znajdujących pociechę w cudzym nieszczęściu.
Rozmyślania te w drodze na kolejną lekcję przerwał jej donośny rechot, który swoją gwałtownością momentalnie wybudził ją z letargu, w który samoczynnie wpadła. Normalnie zignorowałaby owy wyjątkowo irytujący dźwięk, gdyby nie następujące po nim słowa, zmuszające ją do jeszcze większego wyczulenia słuchu.
- Ignotus na pewno zadba o to, żebyś miał czym zająć ręcę.
Przez moment obdarowywała się mieszanką inwektyw, jakby chciała ukarać siebie samą za wciąż tak emocjonalne reagowanie na znajome imię, jednak po chwili dotarła do niej świadomość okoliczności w jakich słowa zostały wypowiedziane, co zaważyło na decyzji o gwałtownej zmianie kierunku w którym zmierzała, tym razem prowadzącym do właściciela niskiego głosu. Widok, który ukazał jej się po wkroczeniu w inne skrzydło korytarza był odpowiedzią na jej obawy. Dwójka, sądząc po szatach, Gryfonów przyszpilających Drew do ściany, nad którymi górowała znajoma jej postać.
Poprawiła torbę na ramieniu i przesunęła dłoń w stronę kieszeni, gdzie spoczywała różdżka, zanim podeszła do grupy.
- Castairs, kopę lat! - krzyknęła z entuzjazmem i oparła swoją dłoń na ramieniu siódmorocznego, jednocześnie zauważając cudzą różdżkę w jego rękach. - Co, dalej gnębisz innych, żeby wyleczyć depresję spowodowaną małym interesem? To masz pecha, stary, oddaj grzecznie różdżkę koledze i zmiataj stąd zanim...
Usuń- Zanim co? Polecisz po Pottera, prefekciku? A może poszukujesz prawdziwego mężczyzny? Bo tak się składa, że w przeciwieństwie do tego tutaj - wskazał na Drew, przygwożdżonego do ściany - ja mam prawidłowo określone preferencje. - Zrzucił jej dłoń ze swojego ramienia i obrócił się w stronę Evy odsłaniając zęby w lubieżnym uśmiechu. Reeve wywróciła oczami i stłumiła przemożną potrzebę starcia tego uśmieszku z jego parszywej gęby tradycyjnymi metodami. O ile chciała poradzić sobie za pomocą swojej pozycji, tak teraz zupełnie zmieniła zdanie.
- A ty zdaje się, nie potrzebujesz dziewczyny. Rączka wystarcza w zupełności, co? - rzekła, po czym zatkała nagle usta i wytrzeszczyła oczy. - Ojej, miałam chyba nie wspominać o tym, że regularnie onanizujesz się w łazience prefektów, tak cię przepraszam! - Posłała mu przepraszające spojrzenie i zagryzła wargi w wyrazie udawanej skruchy. Stojący za Castairsem koledzy stłumili śmiech. - Ale skoro już się wygadałam, to może powspominamy? - Zwróciła się bezpośrednio do kolegów Jonathana, blondwłosego Craiga, który był z nią na roku i jego o rok starszego brata, Damiena. Na co dzień miała z nimi tyle do czynienia, co nic, bo niespecjalnie ciągnęło ją do intelektualnych sadzawek. Nie oznaczało to jednak, że nic o nich nie wiedziała. Nie wyglądała, ale była bardzo dobrze poinformowaną osobą. - W ogóle, to musicie wiedzieć, że bardzo mi przykro, że musiałam odmówić wam przemytu kolorowych gazetek z nagimi paniami, ale moje usługi nie obejmują akurat tej gamy produktów... - urwała, widząc ich nic nierozumiejące miny.
- O czym ty pieprzysz, kobieto?
- Więc to nie dla was zamawiał?! Dziwne, nie tak dawno temu wasz mentor i kolega Jonathan przyszedł do mnie zamówić kilka interesujących pisemek. Powiedział, że to dla was, bo macie problem ze znalezieniem dziewczyn. - Rzuciła spąsowiałemu Gryfonowi karcące spojrzenie, mówiące "kłamczuch". - Być może będziecie chcieli sobie to omówić, dlatego, chłopaki, puście Drew i nie każcie mi wyciągać więcej takich faktów z pamięci.
Pani Prince okazała się być bardzo gorliwą strażniczką starych, opasłych woluminów, których stan – nawet zważywszy na całą jej troskę, jakie wkładała w te pozornie cenne księgi (Caroline wątpiła, żeby poradnik usuwania brudu zza paznokci magicznymi sposobami był cenny) – zakrawał o pomstę do nieba. Układanie ich w kolejności alfabetycznej należało do najgorszych katorg, jakie starsza pani mogła wymyślić. Przeklinając ją w myślach, Krukonka przystąpiła do pracy. Odbywało się to w milczeniu, gdyż zarówno ona jak i Drew, po paru takich seriach, mieli poważne problemy z ustaleniem, jaka litera jest kolejna w alfabecie, po tej, do jakiej aktualnie doszli. Czy ”m” na pewno jest po ”n”? A może na odwrót? Była to prawdziwa tortura dla jej i tak przemęczonego umysłu.
OdpowiedzUsuńPani Prince okazała się być bardzo gorliwą strażniczką starych, opasłych woluminów, których stan – nawet zważywszy na całą jej troskę, jakie wkładała w te pozornie cenne księgi (Caroline wątpiła, żeby poradnik usuwania brudu zza paznokci magicznymi sposobami był cenny) – zakrawał o pomstę do nieba. Układanie ich w kolejności alfabetycznej należało do najgorszych katorg, jakie starsza pani mogła wymyślić. Przeklinając ją w myślach, Krukonka przystąpiła do pracy. Odbywało się to w milczeniu, gdyż zarówno ona jak i Drew, po paru takich seriach, mieli poważne problemy z ustaleniem, jaka litera jest kolejna w alfabecie, po tej, do jakiej aktualnie doszli. Czy ”m” na pewno jest po ”n”? A może na odwrót? Była to prawdziwa tortura dla jej i tak przemęczonego umysłu.
Dopiero, kiedy regał o który się oparła, zaczął niebezpiecznie się kiwać, grożąc ponownym zwaleniem lawiny papieru i przygnieceniem blondynki pod nim, zrozumiała swój błąd. W normalnych warunkach Caroline natychmiast by odskoczyła, z właściwym graczowi quidditcha refleksem, jednak w tamtym momencie była nieco otumaniona, dlatego nie zareagowała odpowiednio na czas. A Drew uczynnie postanowił wcielić się w rolę jej wybawcy. Momentalnie znalazł się przy niej, popisując się refleksem, którego Montrose zabrakło, stając na palcach i przytrzymując kołyszącą się niebezpiecznie półkę. Przy okazji przygniatając dziewczynę całym swoim jestestwem.
Wstrzymała oddech i - znowu! - poczuła w brzuchu coś niezidentyfikowanego, na kształt płonącej pochodni, która przecież nie miała prawa się tam znaleźć. Nie zdawała sobie sprawy, że przestała oddychać, dopóty nie poczuła palącej potrzeby zaczerpnięcia oddechu.
Ten chwilowy brak skupienia Caroline widocznie przykuł uwagę Drusia, którego twarz nagle znalazła się nieprzyzwoicie blisko jej własnych ust. Czuła wyraźnie oddech chłopaka na szyi, zapach jego perfum drażnił jej nozdrza.
Całe to zajście mogło trwać najwyżej parę sekund, ale dla Krukonki zdawało się ciągnąć całe wieki. Kiedy zdała sobie sprawę z tego, co robi, miała ochotę odskoczyć jak oparzona od niego, jednak sam Drew skutecznie jej to uniemożliwiał.
Bijące zdecydowanie za szybko serce było dla Caroline bardzo wymownym znakiem, jednak za wszelką cenę starała się go ignorować. Nie miała zamiaru pakować się emocjonalnie w jakąkolwiek relację, po… No, po prostu nie miała zamiaru. Jednak… Z drugiej strony od tak długiego czasu starała się udawać szczęśliwą singielkę, że już dawno dziewczynie to zbrzydło. Myśli w jej głowie przypominały istną galopadę, wszelkich za i przeciw dla tego, co zamierzała zrobić. Decyzję Montrose podjęła w ułamku sekundy.
Przekrzywiła głowę, wpatrując się prosto w oczy chłopaka.
- Zamierzasz mnie wypuścić, co Drusiu? – zapytała, akcentując ostatnią sylabę, ale wbrew swoim słowom, przysunęła się do Burrymore’a nieco bliżej.
Ich usta dzieliły jedynie milimetry.
[Booooże, zabij mnie za to zakończenie xD No cóż, ja się pytam autorki pana Malfoy’a o zgodę i o ile się zgodzi, startujemy z kolejnym master wątkiem?]
[Jakimś cudem przy kopiowaniu, podwoił mi się pierwszy akapit, wybacz ;x]
Usuń[asjgkahdgakhfa, kto śmie flirtować z moim Drusiem?! (Nie, Effy, to nie jest obsesja.) A spróbuj mu złąmać serce, to zobaczysz! :*]
Usuńwcale nie wściekła Józefina i jej wcale nie zupełnie zauroczona tym wątkiem autorka
[Nie, to WCALE a WCALE nie jest obsesja!
UsuńI widzisz, sama się już zaczęłaś nazywać Józefiną!
A Zuzka, przeszłaś samą siebie auifhqaeoufbaoygfbaoygvaeog *.*]
Wzruszony Bastian
[ Witam serdecznie i bardzo, bardzo dziękuję za tak miłe powitanie :)]
OdpowiedzUsuńMarlene
[Wiiiitam.]
OdpowiedzUsuńIvette Valverde
[Zawsze możemy się dogadać przez GG, jak coś.]
OdpowiedzUsuń[ Cieszę się, że karta się podoba :)]
OdpowiedzUsuńEoin
[Niesprawdzone. Nieważne. Haha]
OdpowiedzUsuńDante nie miał pojęcia w jaki sposób określić uczucie które nim zawładnęło. Może ulga byłaby dobrym uzasadnieniem tego, iż nagle mógł poprawnie oddychać, wciągać ze spokojem powietrze wymieszane z perfumami Drew i dogasającym kominkiem. Nie chciał pokładać wiary w słowa Drew ponieważ doskonale wiedział jak ich znaczenie potrafi być ulotne. Mimo to miał świadomość, iż nadzieja zdążyła się w nim zakiełkować i prawdopodobnie zniknie tak szybko jak się pojawiła. Nagle, boleśnie pozostawiając po sobie jedynie gorzkie rozczarowanie. Nieco już rozluźniony przysłuchiwał się uważnie wypowiedzi Drew i ledwo powstrzymywał się od wydania okrzyku radości, nawet jeżeli to nie on był przyczyną wątpliwości Drew co do swojej orientacji seksualnej.
I Dante naprawdę czuł się w porządku. Oczywiście pomijając to szklane spojrzenie, które zauważyłby w lustrze i ten nieznośny ból, który postanowił dać mu chwilę przerwy zanim znów niespodziewanie zaatakuje. I zakorzeniony strach gdzieś głęboko pod jego skórą. Więc, tak, wszystko było w porządku, jak zawsze zresztą. I Dante ani przez chwilę nie dziwił się Drew. Na jego miejscu również nie wybrałby kogoś takiego; żałosnego chłopczyka jakim jest Dante. Kto chciałby tulić do siebie człowieka, który codziennie wieczorem musi trzymać ręce mocno zaciśnięte wokół siebie, by nie rozpaść się na kawałki? I kto chciałby patrzeć na niego jak na dawno zagubione szczęście, które w końcu powróciło po latach, kiedy w Howgwarcie istnieją perfekcyjni ludzie z perfekcyjnymi uśmiechami? Na pewno nie Drew. Ale Dante mógłby już na zawsze podziwiać go gdzieś z daleka byleby tylko Drew naprawdę odnalazł szczęście. Nie w przypadkowym pocałunku przypieczętowanym nawilżonymi ustami od alkoholu, nie pod kurtyną nocy z przyćmionym umysłem przez procenty, nie w klasie z osobą, której nienawidzi.
Natrętne myśli znów przygwoździły go do fotela więc minęła chwila zanim dźwignął się na nogi i podszedł do Drew, który z lekko przymkniętymi oczami nieprzytomnie wodził wzrokiem po pokoju. Zignorował absurdalne pytanie Drew i wsunął ramię pod jego pachę, by zaraz z cichym stęknięciem podnieść go do pionu. W ostatniej chwili zdążył zacieśnić uścisk przed upadkiem Drew na kanapę i wypuścił drżący śmiech, gdy zarzucił rękę starszego chłopaka na swoje ramię.
- Za chwilę będziemy u ciebie, w porządku? – zapytał, choć i tak nie oczekiwał odpowiedzi. Od dawna nie znalazł się tak blisko Drew więc wziął czas jaki dzielił ich do dormitorium Drew na upajanie się jego bliskością. Ciepło biło od jego skóry w miejscu, w którym zetknęły się ich biodra, a zapach perfum, potu i alkoholu uderzył w nozdrza Dante. Stawiał ostrożnie kroki, by nadążyć za żółwim tempem Drew i niemal pozwolił, by zderzyli się ze ścianą, ale w ostatniej chwili udało mu się uniknąć przykrego incydentu w skutek czego poczuł gorący oddech Drew na swoim karku. Przystanął na moment w szoku, gdy ciepłe usta zetknęły się z jego skórą i wiedział, że wyląduje u Pani Pomfrey jeśli zaraz nie dostarczy bezpiecznie Drew do łóżka. Usłyszał jęk protestu ze strony chłopaka, gdy znów zmusił się do wykonania jakiegokolwiek ruchu i wypuścił powietrze przez zaciśnięte wargi kiedy Drew odsunął się na odpowiednią odległość.
Po czasie, który wydawał się być wiecznością choć w rzeczywistości zajęło im to kilka minut, znaleźli się w pustym (na szczęście) pokoju. Odsunął czerwoną zasłonę jedną ręką i z westchnieniem ulgi pomógł Drew ułożyć się wygodnie na łóżku.
Prawdopodobnie powinien już iść.
Zamiast tego patrzył z zachwytem na blade, rozchylone usta Drew i na jego dłoń z wystającymi żyłami, po których Dante chciał przejechać językiem. Wiedział, że ręce ma silne i duże, ale pragnął wiedzieć zdecydowanie więcej. Jak układałyby się na biodrach Dante. Jak palce naciskałyby na słabe punkty kręgosłupa. W jaki sposób zacisnęłyby się na jego członku, owinęły go całego i…
UsuńOtrząsnął się z myśli, gdy Drew poruszył się nieznacznie na łóżku i był niemal gotowy do wyjścia, niemal chciał zawrócić, kiedy znów uderzyło w niego to absurdalne uczucie. Ta beznadziejna, nieodwzajemniona miłość, która zamknęła go jak ptaka w klatce.
Drew był…był kimś do kogo chciałby wracać po długiej podróży, by skryć się w pocieszających ramionach, pełnych ciepła, pełnych umiłowania. Był kimś z kim chciałby dzielić najsmutniejsze chwile jak i te najszczęśliwsze. Przeżyć z nim to wszystko co robią zakochane w sobie pary. Chodzić po błoniach nocą trzymając się za rękę, dzieląc intymny moment jakim jest powierzanie swoich myśli, marzeń, obaw. Leżeć na trawie o soczystej zieleni i wpatrywać się w siebie zapamiętując każdą niedoskonałość na twarzy.
Dante chciał opiekować się nim, trzymać w całości gdy ten miałby zbyt słabe kolana by ustać i całować do utraty tchu, całować jego policzki, usta, nos, powieki. Policzyć każdą kość pod skórą, wyczuć ją pod palcami. Pragnął, nie, on nie pragnął, on szalenie potrzebował zbadać go jak mapę i zapamiętać każdy szczegół. Ile pieprzyków ma na plecach, ile na brzuchu. Czy ma jakieś stałe blizny i jeśli tak to od czego. Dante potrzebował przestudiować go niczym alfabet Braille’a.
Zanim zdążył nawet przemyśleć cokolwiek i dojść do wniosku, że to głupi pomysł, jego nogi same skierowały go na drugą stronę łóżka wprost do śpiącego Drew. Skulił się tuż obok niego, nie na tyle by go dotknąć, ale by czuć jego bliskość i znów wodzony jakąś siłą wyciągnął przed siebie rękę. Zagryzł mocno wargę unosząc do góry wzrok i sprawdził czy aby może Drew nie obudził się, jednak ten miał zamknięte oczy i oddychał równomiernie ukojony snem. Przez chwilę trwał tak z palcami tuż nad klatką piersiową Drew nim zdecydował się dotknąć go tak delikatnie jak tylko mógł.
Nagle ciuchy wydawały się być najgorszym złem świata.
Przystawił rękę w miejscu gdzie biło serce Drew. Biło spokojnie wprost do dłoni Dante. Zdusił w sobie szloch i przycisnął głowę do ramienia Drew zaciskając mocno oczy.
Nigdy nic nie bolało go tak mocno jak miłość. Rozdzierała go na kawałki każdego dnia kiedy zamykał oczy, a druga strona łóżka była zbyt zimna, zbyt wyobcowana. Jakim cudem ludzie mogli normalnie jeść, mogli normalnie rzucać zaklęcia, chodzić na zajęcia, całować się po kątach, kiedy słowo miłość nie powinno nawet mieścić się w ustach. Słowo tak potężne. W jaki sposób ludzie wytrzymywali to wszystko? Jak serce Dante pracowało swoim tempem, jak znosiło ten ból, upokorzenie, tą tęsknotę za dotykiem?
Wszystko wydawało się być w nim martwe i tylko Drew potrafił poruszyć go dogłębnie, przynosząc ze sobą równocześnie szczęście jak i smutek.
Dante
PADAM DO STÓP, MISTRZYNI.
UsuńDamien i Craig, para - wstyd przyznać - Gryfonów o twarzach nieskalanych myślą, spojrzeli po sobie, jakby szukając w towarzyszu pomocy, tak niezbędnej do przetrawienia nowej dawki informacji. Zmarszczki, które wstąpiły na ich jasne czoła świadczyły o świeżo rozpoczętych procesach myślowych, które poprowadziły ich w ślepy zaułek, albo na rozstaj dróg. Szczęśliwie to Jonathan podjął za nich stosowną decyzję, odwlekając nieco w czasie ewentualny wyrok, który mógłby nad nim zapaść, gdyby dał swoim pachołkom na to szansę.
OdpowiedzUsuńMimo że chłopaki puścili Drew, nie siląc się na delikatność, to Jonathan ani myślał ruszyć się z miejsca, kiedy Krukon postanowił odebrać swoją bezprawnie zarekwirowaną przez draba własność. Reeve posłała mu ponaglające spojrzeniem, zakładając przy tym ręce na piersi.
Kiedy - chwała Niebiosom - sprawiedliwości stało się za dość, Castairs przed swoim odejściem postanowił ten ostatni raz zadać cios i tym samym sprawić pozory wyjścia z tej niecodziennej sytuacji obronną ręką, zniżając głos do szeptu i zwracając się do Evy, unoszącej kąciki ust w tryumfalnym uśmiechu, który zniknął w ułamku sekundy, zastąpiony gniewnym grymasem.
- A ty, Reeve, lepiej skończ kłapać swoją jadaczką, jeśli nie chcesz, aby przestała być zdatna do użytku. Bierz Burrymore'a i dupa w trok. Swoją drogą, naprawdę dziwię się, po co odstawiasz tę całą sopkę, skoro on i tak nie okaże ci należytej wdzięczności, tylko poleci do Ignotusa, do którego w dodatku - proszę, jak to się pięknie składa! - sama cały czas się ślinisz. A właśnie, powiedz, jakie to uczucie być beznadziejnie zakochaną w pedale?
Było jej po prostu niedobrze i nie wiedziała już sama, czy jest bardziej smutna czy wściekła z powodu swojej bezsilności. Nie chodziło już o daremne groźby, przytyki w stronę chłopaków i ich domniemanej orientacji. Chodziło o samo, jakże trafne podsumowanie jej stanu emocjonalnego, do którego nie potrafiła się przyznać sama przed sobą, nawet będąc pod wszystkimi przysięgami świata. Dwa słowa, największa możliwa dla niej obelga, stanowiły zarazem wypadkową niej samej. Były nią.
Skądkolwiek wiedział: czy były to kolejne przesłanki wyciągane spomiędzy wierszy The Hogwarts Shore, czy może pozwolił sobie zgadywać, Eva nie mogła dać po sobie poznać, jak bardzo wpłynęły na nią jego słowa.
Miała wrażenie, że szalejący w środku niej sztorm nie wydostał się poza mury, którymi szczelnie się otoczyła, ale w każdej chwili mogły one pęknąć i nie pozostawić żadnych złudzeń na temat tego, jak zagubiona była w tamtym momencie. Prawdopodobnie to było widać. Prawdopodobnie ktoś, kto znałby ją na tyle długo, by pewnych rzeczy się domyślić, mógłby czytać z niej jak z otwartej księgi, ale Jonathan był po prostu głupi.
Niespodziewanie, jakby jakiś piorun gdzieś w środku burzy, którą była uderzył i rozniecił płomień, który nie został stłumiony ani przez deszcz, ani przez rwące fale. Jakkolwiek roztrzęsiona była, wszystko co czuła zostało zastąpione przez wściekłość. Nie wiedziała, czy to była kwestia milisekund, czy może jeszcze mniejszych jej części, ale zdążyła w tym czasie przemyśleć kilkanaście sposobów na torturowanie Jonathana i każdy z nich kończył się jego powolną i równie tragiczną śmiercią. To było absurdalne, ale pragnęła, aby cierpiał za to, że odważył się ją obnażyć przed samą sobą.
W drugim odruchu, kiedy zdołała opanować swoją łaknącą krwi stronę, pragnęłą po prostu się na niego rzucić, bić, kopać i pluć, aż z ciała zostanie jedynie miazga, na którą będzie mogła splunąć w pogardzie i zostawić marne truchło jako pożywkę dla pasożytów. Gdyby nie napięła wszystkich mięśni i nie opuściła rąd zaciśniętych w pięści wzdłuż ciała, zmuszając się do pozostania w bezruchu, prawdopodobnie tak wyglądałby finał. I kiedy sądziła, że panuje nad sobą, jakiś zagubiony impuls sprawił, że jej ręka samoczynnie uniosła się do góry i błyskawicznie pokonała odległość, która dzieliła ją od Jonathana, zderzając się gwałtownie z jego twarzą, która nie zdążyła nawet wyrazić zaskoczenia.
Usuń- Jeśli powiesz jeszcze jedno słowo na mój temat, przysięgam, że zadam ci ból - wycedziła przez zęby, stawiając krok do przodu i niwelując dystans, który Castairs wytworzył, zachwiawszy się pod wpływem uderzenia w nos, który pomału zalewał się krwią. Prawie nie czuła płonącej dłoni, ogarnięta pragnieniem sprawiania cierpienia. A w przeciwieństwie do Jonathana, wiedziała jak robić to skuteczniej. - Wracaj do pokoju wspólnego, zrób Annie zdjęcie i przypatruj się mu do woli, bo niedługo tylko to będziesz w stanie robić, kiedy zacznie się tobą brzydzić, a wierz mi, dopilnuję tego. I wtedy nie tylko ja będę beznadziejnie zakochana.
Świat, niczym wielka, splątana sieć, rządzi się całym mnóstwem zasad i zależności, ale z nich wszystkich tylko jedna zasługiwała na miano "evergreenu" - zawsze adekwatna i uniwersalna, natrywialniejsza z wszelkich prawd, definiująca każdą ludzką egzystencję, dając się dopasować do niemal wszystkich sytuacji: życie jest niesprawiedliwe.
OdpowiedzUsuńCzasami jednak w ten jednostajny ciąg wkrada się luka i Niebiosa postanawiają wysłuchać czyjejś modlitwy, szeptanej każdego wieczoru przed zaśnięciem, obdarowując wyjątkowo szczęśliwego śmiertelnika okazją, koło której nie można ot tak przejść obojętnie, bez żalu, że się jej nie wykorzystało, rozjaśniając nieco przy tym swój żywot, czyniąc go bardziej znośnym i pełnym.
Nierzadko są to okazje, które nie po raz pierwszy pojawiają się w życiu człowieka, ale, z całą pewnością, po raz pierwszy mogą zostać wykorzystane bez strachu o konsekwencje, które kiedy indziej mogłyby być o wiele poważniejsze, zważywszy na okoliczności, jak, dla przykładu, obowiązujący na terenie stadionu święty zakaz używania przemocy do rozwiązywania sporów między zawodnikami.
Tym razem jednak konwensanse zostały przełamane nie przez Bastiana, co pozwoliło mu - nareszcie! - zaaranżować spotkanie jego świerzbiącej dłoni z twarzą Drew Burrymore i bynajmniej dotyk ten nie przypominał muśnięcia skrzydeł motyla na policzku; należało pokusić się o porównanie do pociągu pędzącego na spotkanie ze ścianą. No, powiedzmy, że doszło do spotkania kilkunastu pociągów z jedną, biedną ścianą. Niestety, tylko tyle, ponieważ Bastian nie miał zamiaru być tym, który stanie na drodze sprawiedliwości i po zadaniu wciąż niesatysfakcjonującej liczby ciosów, zmuszony był oddać pałeczkę Georgijewowi, który również musiał co nieco omówić z Krukonem.
I, oczywiście, każdy czyn w ludzkim żywocie prowadzi do w różnym stopniu zaskakujących finałów, ale Bastian nie mógł narzekać na jakże komiczne położenie, w jakim się wszyscy znaleźli, bowiem niewinna bójka w trakcie balu doprowadziła ich do miejsca, którego jak ognia wystrzegali się wszyscy dumni przedstawiciele domu Salazzara - na dywanik u Slughorna. Dywanik w sensie metaforycznym, ponieważ tak zacne i, co najważniejsze, liczne grono uczniów należało ugościć na krzesłach, a jednostki będące w stanie samodzielnie stać, musiały zadowolić się oparciem w postaci zimnej i nieco wilgotnej, jak na standardy panujące w lochach, ściany.
Bastian, pachnący ponczem wciąż zdobiącym jego niegdyś śnieżnobiałą koszulę, był jednym z tych, na których gniew mistrza eliksirow jeszcze nie zdążył się skupić i miał tę przyjemność obserwowania rozgrywającego się dramatu z oddali, stojąc najbliżej drzwi i, dzięki Bogu, jak najdalej od biurka, zza którego Horacy Slughorn mroził wzorkiem swojego wychowanka, Benjamina, i celował w niego oskarżycielskim palcem.
- Ty?! Nie mogę wprost uwierzyć, że wykazałeś się taką... taką... impertynencją w swoich działaniach, Benjaminie!
White stłumił śmiech, posyłając rozbawione spojrzenie w stronę Chantelle, która z uporem maniaka wpatrywała się w swoje pomalowane na krwistą czerwień paznokcie, której mimika świadczyła o tym, że prawdopodobnie, tak jak Bastianowi, na usta cisnęło się jedno pytanie: "Co ja tu, do cholery jasnej, robię?!".
- Spodziewałbym się tego po Averym, albo Cornellu, ale, na Boga, Georgijew, jak mogłeś narobić mi takiego wstydu?! Ty... - Horacy poczerwieniał na twarzy i najwidoczniej zmełł w ustach przekleństwo. - Wszyscy uczniowie... Cała kadra to widziała, jak mój wychowanek...
Trwającą od dłuższego czasu tyradę przerwało ciche pukanie do drzwi, które uchyliły się niemal natychmiast, ukazując w szparze najpierw pokaźną brodę, a później twarz, w której Bastian poznał profesora Dumbledore'a.
- Och, Horacy, mam nadzieję, że nie przeszkodziłem - rzekł, wchodząc do drzwi, nie kłopotając się ich zamknięciem. Dyrektor wciąż miał na sobie odświętną, błyszczącą szatę, a wdłoniach dzierżył cały półmisek pełen babeczek. - Udawałem się właśnie do swojego gabinetu i pomyślałem, że być może panowie White i Burrymore mogliby mi towarzyszyć, będziesz miał coś przeciwko? - zapytał, wyciągając dłoń z talerzem w stronę Jo, która, wciąż mająca wymalowane na twarzy błogie niezrozumienie, wzięła jedną z babeczek, chichocząc cicho.
Usuń- Oczywiście, Albusie, są cali twoi. - Horacy, całkiem już zrezygnowany, machnął tylko ręką. - White, z łaski swojej pomóż Burrymorowi wstać, bo zdaje się, że chłopaczyna wciąż nie wie co się wokół niego dzieje.
Bastian zmarszczył brwi i, nie mając innego wyjścia, podszedł bliżej Drew, który sprawiał wrażenie, jakby miał się zaraz zsunąć z drewnianego krzesła. Niechętnie złapał go za ramiona, podciągając w górę i modląc się jednocześnie, aby Krukon był w stanie podjąć się nadludzkiego wysiłku utrzymania w pozycji pionowej i sprawiania przy tym wrażenia człowieka, któremu nie obca jest czynność określana mianem "chodzenie".
Para Krukonów wyszła, chociaż o wiele bardziej adekwatnym stwierdzeniem byłoby "wytoczyła się" z Gabinetu Slughorna, w ślad za wciąż krzepkim Dyrektorem, który narzucił wręcz mordercze tempo Bastianowi, zmuszonemu do pełnienia funkcji koordynacyjno-ruchowych nie tylko u siebie, ale również u Drew, którego motoryczne zdolności zostały, niestety, przezeń przecenione. Dumbledore w końcu przystanął i obrócił się, taksując wzrokiem dość nietypową parę.
- Chyba będziemy musieli zmienić trajektorię na skrzydło szpitalne - zachichotał, a po chwili spoważniał, posyłając Bastianowi uważne spojrzenie znad okularów-połówek.
- Obawiam się, że w najbliższym czasie waszym zadaniem będzie na nowo przyswojenie sobie pewnych zasad i reguł obowiązujących w tej szkole. Przede wszystkim tą dotyczącą współżycia z kolegami.
Zdawało się, że życie znów dopięło swego, posyłając Bastianowi gorzką pigułkę do przełknięcia.
- Wszystko zależy od tego, co w tej chwili zamierzasz.
OdpowiedzUsuńMam bardzo wiele pomysłów, co możemy zrobić. To był właśnie jeden z nich… Caroline przypomniała sobie własne słowa.
Drew skrzyżował spojrzenie z jej własnym. Przymrużyła lekko powieki. W głowie dziewczyny rozgrywała się istna galopada myśli, wszelkich za i przeciw takiego zachowania. Z jednej strony doskonale wiedziała, że będzie tego żałować. Jutro obudzi się z nieprawdopodobnym poczuciem winy, że tak oszukała nie tylko Drew, samą siebie, ale też osobę, co do której ciągle miała mieszane uczucia, jednocześnie będącą tą, na której zależało jej chyba najbardziej w świecie. Jednak patrząc w oczy stojącego przed nią chłopaka, Caroline miała wrażenie, że się rozpływa. Jakby cały świat przestał się liczyć, ważny był tylko Krukon będący tak blisko niej samej. Jeżeli ktoś zaproponowałby dziewczynie możliwość wiecznego wpatrywania się w te przenikliwe tęczówki, nie zwlekałaby z decyzją nawet przez jedną sekundę.
Chwila jej własnego wahania, która zdawała się być nieskończonością, w końcu minęła, ustępując pola nowemu uczuciu, jakiego nie potrafiła zdefiniować. To trochę niedorzeczne, prawda? Dwójka pozornie inteligentnych Krukonów, o umysłach podobno tak pojętnych, zachowujących się w sposób tak niepojęty, zarówno dla innych, jak i dla nich samych?
Nie potrafiła określić swojego zachowania ani uczuć w tamtej chwili, ani później.
Chciała po prostu cieszyć się chwilą. Carpe diem, hakuna matata, żyj chwilą.
Montrose musiała stanąć na palcach, by dosięgnąć ust chłopaka. Nie nazwałaby się niską, ale przy Krukonie zdawała się być istnym liliputem. Zarzuciła ręce na jego szyi.
Przez głowę przemknęła jej absurdalna myśl, że gdyby pani Prince czaiła się gdzieś w pobliżu, nie wybaczyłaby dwójce uczniów w życiu tak haniebnego lekceważenia reguł i obowiązków panujących zarówno podczas odbywania szlabanu, jak i w jej królestwie – bibliotece. Zakurzone książki, ułożone w stertach dookoła Caroline i Drew miały być jedynymi świadkami [taaaak, chcieliby xd] przepełnionej intymnością chwili, w której serca obojga biły zdecydowanie zbyt szybko.
A potem zatraciła się zupełnie. Jej drobne wargi zetknęły się z ustami Drew, spragnione tego co miało nastąpić. Z początku całowała go delikatnie, jakby pytając o pozwolenie. Sama nie wiedziała, czego oczekuje… Zapomnienia? Pociechy? Drew był stanowczo zbyt ważną dla niej osobą, by traktowała go w kategoriach pocieszenia. Misz-masz myśli w umyśle blondynki zniknął, czuła za to, że motyle w brzuchu jakby z nową werwą zabrały się do tańczenia w jej wnętrzu. Jakby zaraz miała eksplodować. Pocałunek z Drew mogła przyrównać do wielu rzeczy, jednak… Powiedzenie, że była to jedna z najlepszych chwili w życiu dziewczyny było prawdą. I mimo tych wszystkich cholernych wątpliwości, konsekwencji – gdyby cofnęła się w czasie, pozwoliłaby aby doszło do niego ponownie. Zacisnęła powieki, przesuwając dłoń na umięśniony tors chłopaka i zaciskając ją lekko na jego koszuli. Zapomniała, że powinna zrobić przerwę na zaczerpnięcie oddechu.
[Effy – nie masz już podstaw na odjęcie Kruczkom 100 punktów ;D
Jeny, ale mi serce teraz wali, dajcie mi chwilę na dojście do siebie xd]
Beniosław, która zaraz dostanie zawału
[ashgdkadjfghdskjglajhgkdjahsgkjd, Drewline, taki piękny parring *-*
Usuńa ja już chyba nawet wiem, kto ich zobaczy, ha! :D
Zuzek - padam do nóżek, bo to jest takie cudowne, jeju!]
Dante nawet gdyby chciał zaprotestować, obronić się przed okrutnymi oskarżeniami ze strony Drew, nie mógł otworzyć ust i wydobyć z siebie czegokolwiek. Wielka gula poczucia winy i upokorzenia zalęgła mu głęboko w gardle i wiedział, że gdy tylko postara się odzyskać głos, rozsypie się przed nim na kawałki i pokaże jak słaby potrafi być. Skulił się w sobie na ostry głos Drew, który mógłby ciąć papier za jednym rozmachem i po raz pierwszy doświadczył na swojej skórze czegoś tak okropnego. Nawet zawiedziony wzrok ojca, który towarzyszył mu od poczęcia po nastoletnie lata był niczym w porównaniu z wybuchem Drew. Ojciec był kimś z kim musiał witać się każdego dnia i znosić z pokorą niekomfortową ciszę między nimi. Jednak Drew był dosłownie wszystkim. Bez zaprzeczalnie był jego pierwszą miłością, tak słodką i równocześnie tak gorzką.
OdpowiedzUsuńZacisnął mocniej palce na prześcieradle i podniósł niepewnie głowę, ale natychmiast odwrócił wzrok, gdy napotkał nienawistne spojrzenie Drew. Serce ścisnęło mu się na ten widok. Drew jego najlepszy przyjaciel, który uśmiechał się jakby nosił w sobie słońce, gwiazdy i cały wszechświat i był jak nie odkryta planeta, którą Dante za wszelką cenę pragnął zbadać i mieć na wyłączność tylko dla siebie.
Dante mimo iż był powodem, dla którego Drew zdzierał sobie gardło, chciał sięgnąć po jego dłoń, pociągnąć go wprost do swoich ramion i wygładzić te zmarszczone brwi, scałować całą złość z tych bladych ust i wziąć wszystkie jego problemy na swoje barki.
Zaczęły świerzbić go opuszki palców, by zrobić sobie cokolwiek, gdy gniewny ton Drew odbił się od ścian, dosiągł najróżniejszych zakamarków w ciele Drew i wbił się mocno w jego głowę, ponieważ zasłużył na jeszcze większy ból, a sama nienawiść Drew do niego nie była wystarczająca i zamknął oczy, póki ciemność nie ozdobiły najróżniejsze kształty.
„Wskakujesz mi pod kołdrę, odstawiasz fenomenalne przedstawienie, a potem wychodzisz z tego bez szwanku, bo przecież kogo obchodzi mały, niepozorny Scriven!”
Wypuścił z siebie drżący oddech i naprawdę starał się poruszyć chociaż o milimetr, unieść głowę, chociażby spojrzeć w górę ze łzami w oczach, ale był zbyt sparaliżowany. Ból przetrzymywał go w jednym miejscu. Powinien wstać i uderzyć go za te wszystkie słowa, za cierpienie, które mu dostarczył, za to że nigdy nie opuszcza jego myśli i panoszy się przy nim jak niechciana choroba i zżera go od środka, nie pozwala mu ułożyć głowy na poduszce bez płaczu i iść długimi korytarzami wzdłuż Hogwartu bez myślenia jakby to było trzymać się za rękę z Drew.
Ale Dante nie poczuł gniewu czy nawet upokorzenia, po prostu wchłonął tak dobrze znane słowa jak gąbka i jedynie chciał wykrzyczeć do niego dlaczego się z nim przyjaźni. Co takiego trzyma go przy Dante, że nie potrafi odejść?
Dante najlepiej wiedział, że słowa, które z łatwością wyślizgnęły się z języka Drew, były prawdą. Nikt, Drew, cała szkoła, jego siostra i rodzice, nikt, dosłownie nikt nigdy nie będzie w stanie znienawidzić go tak mocno jak on sam nienawidzi siebie. Dlatego nawet nie starał się ratować resztek swojej dumy. Dla niego fakt, że jest słaby i niewidzialny był tak wiadomy jak to, że niebo jest niebieskie, a oczach Drew kryje się cały sens tego życia.
I Dante nie prosił się o to wszystko. Ale nawet jeżeli miałby wybór i gdyby mógł spojrzeć w przeszłość…wybrałby tylko jego. Ponieważ to Drew; chłopak, którego ciało śpiewa milionami kolorowych piosenek, chłopak, w którym ciele rozmieszczone są najjaśniejsze gwiazdy rozświetlające długą drogę do ciepłego domu.
Uniósł ponownie wzrok zlękniony przed tym, co mógłby zobaczyć na twarzy Drew i nawet teraz wyglądał przystojnie, nawet teraz zapierał dech Dante z czerwonymi od złości policzkami i szybkim, przerywanym oddechem.
Z niemiłosiernie bijącym sercem odezwał się po raz pierwszy tego ranka, gdy Drew postanowił zakończyć swoją tyradę.
- Drew – wychrypiał słabo i z zaskoczeniem poczuł coś mokrego na swoim policzku.
UsuńNie, nie, nie! Tylko nie płacz, nie płacz.
Lecz było za późno i kolejne słowa, które chciał z siebie wydusić zamieniły się w niekontrolowany szloch. Sama świadomość, że Drew mógłby go tak łatwo znienawidzić, zostawić go i odejść raz na zawsze, zabolała go na tyle, że nie mógł złapać oddechu między kolejnymi spazmami płaczu. Był w stanie błagać go na kolanach, by tego nie robił, by mu przebaczył, gdyż Drew to jedyny człowiek na Ziemi, który ma dla niego jakiekolwiek znaczenie.
- Drew – powtórzył – P-proszę, musisz mi uwierzyć. Nie miałem żadnych złych zamiarów, po prostu… – urwał na moment.
Po prostu cię kocham ty idioto, kocham twoje głupie poczucie humoru i twoje głupie, miękkie włosy i to jak się uśmiechasz i to jak mnie przytulasz, sposób w jaki się poruszasz, patrzysz na mnie i jesteś, jesteś przy mnie i kocham te głupie zmarszczki wokół twoich oczu, gdy odrzucasz głowę do tyłu i wypuszczasz z siebie śmiech jaki mogą zazdrościć ci nawet anioły. Kocham to jak wysuwasz koniuszek języka w chwili skupienia i to jak trzymasz mnie mocno i pewnie swoimi głupimi, dużymi dłońmi i kocham cię o każdej porze, kocham cię nawet gdy krzyczysz i nie brakuje ci bezlitosnych słów, kocham cię, ty idioto. Tak po prostu. I chce cię przy sobie, chce żebyś otoczył mnie jak ośmiornica, gdyś moje myśli należą już tylko do ciebie. I chce budzić się przy tobie i mieć na sobie twój zapach, twój dotyk i utonąć w nim jak w najdelikatniejszym aksamicie. Widzieć cię w promieniach słonecznych, w przykryciu księżycowego blasku na twojej twarzy i widzieć cię w moim łóżku gdzie twoje miejsce. Dotykać kiedy tylko zechcę. Smakować kiedy tylko zapragnę. I całować, całować dopóki nie zakręci nam się w głowach od miłości i póki nasze usta nie staną się czerwone. Spleść palce wraz z twoimi i czuć ciepło bijące od nich. Chce słyszeć jak wypowiadasz moje imię w chwilach rozkoszy, zapomnienia, w chwilach najszczerszej czułości. Pragnę stać się z tobą jednością, sprawić iż sami nie wiedzielibyśmy gdzie kończy się moja dłoń, a zaczyna twoja.
Chce wszystkiego, czego nigdy nie będę w stanie mieć.
- Po prostu – kontynuował słabym głosem, nie starając się nawet zetrzeć łez – zaniosłem cię do ł-łóżka i położyłem się koło ciebie, byłem tak zmęczony, że nawet sam nie wiem kiedy zasnąłem – posłał mu błagalne spojrzenie i miał jedynie nadzieję, że kłamstwo wręcz nie krzyczy z jego załzawionych oczu. – Przecież nigdy…ja…nigdy – zamilkł ponownie, gdy coś ścisnęło mu niebezpiecznie gardło i wybuchł kolejnym niekontrolowanym płaczem. Ukrył twarz w dłoniach i ze strachem oczekiwał na jakąkolwiek reakcję ze strony Drew.
Wszyscy mieli racje. Był tylko nieznośnym bachorem, który nie potrafi stawić czoła problemom, ciężącym balastem, którego trzeba się jak najprędzej pozbyć. Jednak po cichu miał nadzieję, że to nie Drew będzie tym, który się go tak łatwo pozbędzie.
Dante
[jihugytfrv3buhnijmklkjhyfru :(((((((((((((((((((( jako fanka tego wątku pragnę waszego związku!]
Usuńpodekscytowanakris
a idźcie w cholerę ;____________________________;
UsuńJak na złość, Dumbledore urwał, jakby w pół słowa, i kontynuował w milczeniu wspinaczkę do swojej samotni, pozwalając aby uparcie krążące wokół perspektywy coraz bardziej nieuchronnych konsekwencji dzisiejszego balu myśli doprowadziły stopniowo Bastiana na granicę szaleństwa. Na usta Bastiana cisnęło się wiele pytań, z czego najbardziej pożądającym wolności było lakoniczne "Dlaczego?". Dyrektor nie zwykł udzielać nagan, czy ingerować w jakiekolwiek szkolne spory, zostawiając to opiekunom domów, a tymczasem zdobył się na fatygę pełnienia osobistej eskorty Krukonów i strach ścinał Bastianowi krew w żyłach na myśl o nieuchronnie zbliżającej się reprymendzie. Nie mógł jednak podzielić się swoimi wątpliwościami z Drew, a nawet gdyby mógł, to nie chciał, dlatego też posłusznie wlekł chłopaka za sobą, w ślad za Dumbledore'em, który na długo przed nimi znalazł się przy gargulcu strzegącym wejścia do gabinetu, teraz otwartego i zachęcającego do wejścia. Zanim Dyrektor w nim zniknął, zdołał posłać White'owi ponaglające spojrzenie, co przełożyło się na nieco zwiększone tempo marszu, utrudnionego przez całkowicie zbędny balast w postaci przypominającego nabrzmiałe warzywo obrońcy.
OdpowiedzUsuńW końcu, zachęcony do zajęcia miejsca przy dużym, dębowym biurku, Bastian wypuścił z bynajmniej nie przyjacielskiego chwytu Drew i usiadł na prostym drewnianym krześle, oczekując wyjaśnienia dlaczego znalazł się tu i teraz, w tych niekoniecznie sprzyjającym miłym pogawędkom okolicznościach.
To samo pytanie na głos zadał Drew, nagle ożywiony, co było wręcz niepodobne do jego stanu sprzed chwili, kiedy bardziej przypominał nieruchomą górę mięsa, wykazującą znikomą obecność procesów myślowych.
Dumbledore, całe szczęście, postanowił nie trzymać ich dłużej w niepewności, ale seria komplementów, którymi obdarzył Krukonów nie pozostawiała złudzeń, że za chwilę szybko wyleje na nich wiadro zimnej wody, aby ostudzić nieco pychę, sugerując, że przyda im się mała lekcja współpracy, co, gdyby nie ograniczała go obecność Dyrektora w pomieszczeniu, Bastian skwitowałby wybuchem śmiechu. Słowo 'współpraca' było biologicznie naturalnym antagonizmem, jeśli chodziło o relację na linii nieuznający zwierzchnictwa, zasad, szacunku oraz honorowego podejścia do życia Drew - Bastian. Zamiast tego Bastian milczał, skupiając wzrok na łagodnym obliczu Dumbledore'a, po którym w życiu nie spodziewałby się, że będzie w stanie z tym samym dobrotliwym uśmiechem na ustach wbić White'owi szpilkę w oko.
Wspólne zadanie. Coś wymagającego takiego samego - o zgrozo! - wkładu i poświęcania od niego i Drew. W myślach Bastiana zabrzmiało to jak dobry żart, a, co najgorsze, to nie był wcale koniec.
- Otóż to, panie Burrymore. Ograniczony czas będzie wyznacznikiem stopnia przyswojenia lekcji. Taki mały, wredny haczyk, od którego zależy, czy zdołacie moją przysługę wykorzystać, czy też nadacie jej charakter zbędnego szlabanu. Jeśli bowiem uwiniecie się na czas, z przyjemnością puszczę wasze uczestnictwo w balowym, niechlubnym akcie agresji w niepamięć. W przeciwnym przypadku zmuszony jednak będę wyciągnąć należyte konsekwencje. A zawieszenie dwóch, czołowych zawodników krukońskiej drużyny oraz utrata pozycji kapitana przez pana White'a raczej nie leżą w interesie żadnego z nas, prawda?
UsuńBastian potrzebował kilku sekund, aby upewnić się, że słuch nie sprawił mu wyjątkowo nieprzyjemnego żartu, a także rozłożyć to zdanie na części pierwsze w nadziei, że cokolwiek w nim nie jest tym, czym się wydaje.
Utrata pozycji kapitana przez pana White'a.
To zdanie samo w sobie budziło strach i Bastian był pewny, że gdyby w tym momencie postawiono przed nim bogina, przybrałby on właśnie taką formę, a tymczasem zestawione z późniejszymi słowami Albusa o bardzo nieprzyjemny dla Bastiana wydźwięku "raczej nie leżą w interesie żadnego z nas" sprawiły, że nawet niepodszyte sarkazmem brzmiały jak najpodlejsza ironia. Z całą pewnością utrata ciepłej posadki kapitana nie leży w niczym interesie.
Nadeszła pora, aby się odezwać, więc Bastian, odzyskawszy władzę nad organizmem, odchrzaknął, chcąc oczyścić gardło. Nie sądził, aby jakiekolwiek protesty mogły cokolwiek zdziałać, więc przybrał łagodną postawę.
- Zgadza się. Dołożymy wszelkich starań, aby pana nie zawieść, Profesorze. - Bezwiednie spojrzał kątem oka na Drew, przełykając ślinę i coś w spojrzeniu, które brunet odwzajemnił kazało mu sądzić, że White będzie jedynym, który tych starań dołoży. Nie ulegało wątpliwości, że w tym zrodzonym z pecha duecie to Bastek miał o wiele więcej do stracenia, w przeciwieństwie do Burrymore'a, dla którego zawieszenie nie będzie pierwszyzną.
Dumbledore jednak zdawał się nie zauważyć sceptyzmu w głosie White'a, bo zachichotał, poprawiając sobie położenie okularów-połówek na nieco haczykowatym nosie.
- Och, nie wątpię, Panie White. A teraz odprowadź, proszę, swojego kolegę do Skrzydła Szpitalnego, bo wygląda na to, że potrzebuje on pani Pomfrey i jej medykamentów, aby jak najszybciej przejść przez okres rekonwalescencji, a tymczasem ja pomyślę nad zadaniem specjalnym, ktorym was w najbliższym czasie uraczę. Wszystkie bale kończą się w niespodziewany sposób, nie uważacie? - powiedział na odchodne, kiedy Bastian podnosił się z krzesła. Drew po odbyciu rozmowy był dość ożywiony, ponieważ wstał samodzielnie, bąkając słowa pożegnania do staruszka, które White bezwiednie powtórzył, udając się na schody prowadzące na opustoszały korytarz oświetlony jedynie nielicznymi kikietami.
- Wnioskuję, że poradzisz sobie bez mojej pomocy - powiedział, kiedy upewnił się, że gargulec zamknął przejście do gabinetu Dumbledore'a na cztery spusty - więc dobranoc.
Jakkolwiek na usta cisnęły mu się tysiące słów, wolał pohamować język, nie mogąc się przyznać przed samym sobą, że przez najbliższy tydzień jego dalsze być albo nie być w drużynie będzie od kogoś zależne.
A najstraszniejsze w tym wszystkim było to, że zależne to będzie od Drew Burrymore.
[i tyle, jeśli chodzi o krótkie odpisy. beznadziejnie mi to wyszło XD]
[A tu widzę moją ukochaną postać z LOL, ojeju <3. Dziękuje bardzo :)]
OdpowiedzUsuńAmelia Charpentier
Gdybym wybrał się na ten bal z jakąkolwiek inną dziewczyną, miałbym po prostu kolejny, szary, pozbawiony emocji wieczór walentynkowy do kolekcji. A tobie, Jo, udało się sprawić, że nie zapomnę go do końca życia.
OdpowiedzUsuńSłowa Drew rozbrzmiewały w jej głowie, jakby powtarzane przez tysiące cichutkich głosików. Obijały się o czaszkę dziewczyny, poszukując ujścia na zewnątrz, nie znajdując zrozumienia i zupełnie nie wywołując zapewne spodziewanej ze strony przyjaciela reakcji.
Przez chwilę wpatrywała się w niego, skonsternowana, nie wiedząc co odpowiedzieć. Co jak co, ale dla niej ten wieczór na pewno nie należał do niezapomnianych, wręcz przeciwnie. W sumie to połowa balu jawiła jej się jako niewyraźne strzępki wspomnień, wzbogacone o informacje z gazety i rozpuszczane przez niektóre osoby plotki. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była z pewnością próba rozdzielenia walczących chłopaków, a potem jakimś magicznym sposobem znalazła się w gabinecie opiekuna Slytherinu. Czy to zaliczało się do utraty pamięci?
- Chciałabym powiedzieć to samo – zaczęła w końcu, siląc się na beztroski ton – ale tak jakoś wyszło, że nie mogę.
Roześmiała się, nie do końca szczerze, równocześnie próbując wyczytać cokolwiek z twarzy Drew. Z relacji Delatorów wynikało w końcu, że pocałowała tego chłopaka, choć nie łączyło ich nic więcej niż przyjaźń, tak mocna, jak tylko mogła być ta relacja między przedstawicielami przeciwnej płci. Ciekawiło ją, czy Krukon przejął się tym incydentem, biorąc go sobie głęboko do serca czy zbył faktem jej chwilowej amnezji. A może pod jego słowami kryło się coś więcej niż tylko podziękowanie za mile spędzony wieczór?
Pełna niepewności, spojrzała Drusiowi w oczy, nie widząc w nich nic oprócz tych zwyczajowych iskierek, które pojawiały się z źrenicach chłopaka zawsze gdy się uśmiechał. To była jedna z cech, za którą uwielbiała swojego przyjaciela. I to, że mogła z nim być szczera bez względu na okoliczności. Tylko czy był też szczery z nią? Czy chciał być szczery z osobą, która bez uprzedzenia wpiła mu się w usta na środku Wielkiej Sali w obecności połowy szkoły?
- A na spektakl zapraszam serdecznie, bilety już w sprzedaży. Jedynie pięć sykli od osoby – rzuciła żartem, próbując pozbyć się rosnącego między nimi napięcia. – Zapewniam, że cały zysk pójdzie na cele dobroczynne, jak na przykład karmienie śliwek w kompocie słodyczami.
Przekrzywiła głowę, przybierając postawę ciekawego świata szczeniaczka, który tylko prosi się o rzucenie mu piłeczki. Miała nadzieję, że żadne z nich nie poruszy już feralnego tematu balu i wrócą do codziennego rozmawiania o głupotach, roztrząsaniu wszystkiego, co dzieje się wokół nich i sporów w temacie quidditcha.
[Nadzieja matką głupich. My z Jo się pod tym podpisujemy czterema rękami XD Dwuznaczności, go on!]
[ Dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa :)
OdpowiedzUsuńNie pozbędziecie się mnie stąd tak szybko :)]
Lunek
[ Douglas Booth wymiata!
OdpowiedzUsuńPoza tym, Drew świetnie nadaje się jako kompan dla Carlosa (a pewnie Carlos jako kompan dla Drew - nie bardzo :D). Przed oczami przemyka mi wizja, na której Meza śpiewa koledze do ucha "You need some hot stuff, maaaan" i daje mu kuksańca w bok, podczas gdy przed nimi przechodzi kilka ładnych dziewczyn. Albo podrzuca kota z dopiskiem na obroży "ZAOPIEKUJ SIĘ MNĄ, BEJBE", podczas gdy Drew koniecznie wolałby posiedzieć w samotności. Pomysłów mam mnóstwo, tylko nie wiem, czy chcesz taką narośl jak Meza przygarnąć :D ]
Carlos Meza
[ Jasne :) Powodzenia na olimpiadzie! ]
OdpowiedzUsuńDrew, jakby w odpowiedzi na jej gest, przesunął ciepłe dłonie na biodra Caroline, mocniej przyciskając dziewczynę do siebie. Tym samym skutecznie zminimalizował ostateczną odległość dzielącą oboje Krukonów, zupełnie zatraconych w tej chwili, ale jednocześnie jakby odgrodzonych od koszmaru upływającego czasu. Byli wyjęci z ciągu przyczynowo-skutkowego, wszelkich praw fizycznych, najzwyczajniej w świecie łapali chwilę. Montrose nie była pewna, czy to sen czy jawa – miała wrażenie, że może latać, przecząc wszelkiej logice. Zaciskająca się na jej wnętrznościach niewidzialna pięść nagle zniknęła, ustępując miejsca nieprawdopodobnej lekkości.
OdpowiedzUsuńPo upływie pewnego czasu – Carol nie miała pojęcia, czy to była minuta, czy też może cała wieczność, zarezerwowana tylko i wyłącznie dla nich – chłopak odsunął się od niej, gwałtownie zaczerpując powietrza. Zdała sobie sprawę, że sama nie ma czym oddychać, kiedy jej zmaltretowane płuca zaczęły gwałtownie domagać się dostarczenia im kolejnej, niezbędnej do poprawnego funkcjonowania organizmu porcji tlenu.
Na policzki blondynki wstąpiły krwistoczerwone rumieńce, spowodowane nadmiarem emocji. Serce Caroline biło trzy razy za szybko, podobnie zresztą jak serce Drew. Czuła to przez materiał koszulki, na której ciągle zaciskała swoje drobne, długie palce.
Może powinna odwrócić wzrok, ale oczy Krukona były jak magnes – magnetyzujące i przyciągające całą gamą emocji, nagle wymalowującej się na całej twarzy chłopaka. Dziewczyna miała ochotę odgarnąć opadający mu na czoło kosmyk ciemnych włosów, ośmielający się zakłócać idealizm tego wydarzenia, ale coś w spojrzeniu Krukona powstrzymało ją od tego. Nadal więc gapiła się prosto w oczy Drew, niecierpliwie oczekując na to, co on miał zamiar zrobić. Bo że miał zamiar, to było pewne. W końcu opuściła wzrok, wgapiając się w podłogę.
Czekanie było istną torturą. Oddałaby wszystko, żeby ponownie móc się zatracić, ale…
Nagle, z całą swoją mocą, dotarły do Caroline konsekwencje tego, na co się zdecydowała – pocałunek z Drew, osobą bez dwóch zdań bardzo liczącą się w życiu blondynki, był początkiem czegoś nowego, pięknego, ale tez osobistą deklaracją. Nie był nieważnym zdarzeniem, nie takim do którego nie przywiązywałaby wagi. Był istotny, ale w jaki sposób się liczył? Jak odbierał go Drew? Co ona o nim sądziła, co sobie wyobrażała, decydując się na tak poważny krok? Potrząsnęła lekko głową, jak miała w zwyczaju, żeby móc skupić się tylko na słowach chłopaka. Ważnych słowach, istotnych. Westchnęła cicho, chcąc uspokoić przyspieszony oddech. Pięść ponownie zacisnęła się na jej wnętrznościach. Caroline odchrząknęła cicho.
- Czy my... Czy my na pewno wiemy, co robimy? Proszę, nie zrozum mnie źle – zaczął kulawo.
Zadrżała, kiedy Drew ujął jej podbródek. Nawet teraz czuła niespokojne tętno Krukona, idealnie zsynchronizowane z jej własnym. Jak to możliwe, że w przeciągu kilku sekund dwa obce ciała stają się tak sobie podobne? Burrymore zmusił ją, by ponownie na niego spojrzała, chociaż dziewczyna nie miała na to kompletnie ochoty.
- Po prostu nie zniósłbym, gdybyś musiała przeze mnie czegokolwiek żałować – dodał.
Troska odbita w mimice, gestach, spojrzeniu Drusia była na swój chory, pokręcony sposób uspokajająca, ale też powodująca szybsze bicie serca, brzmiała pięknie ukryta w wypowiedzianych przed sekundą słowach, ale też sprawiała, że wątpliwości ponownie obudziły się w Montrose, pozbawiała zdrowego rozsądku ze szczęścia, a jednocześnie nakazywała chłodną kalkulację wszelkich za i przeciw takiego postępowania.
Dziewczyna odetchnęła głęboko, bardzo głęboko dwa razy i zmusiła napięte mięsnie twarzy do uśmiechu. Po ułamku sekundy przerodził się on w prawdziwy, szczery gest.
- Niczego nie żałuję. Nie będę żałowała – odparła, tak samo jak chłopak szepcząc te słowa, jak modlitwę, jak przysięgę, przeznaczoną wyłącznie dla jego uszu.
UsuńBo nie żałowała. Wiedziała, że nie było to mądre i obudzi się jutro, kwestionując cały wszechświat, ale… Ale nie teraz. Teraz liczył się tylko on. On i ona, złączeni praktycznie w jedną całość. Z ręką na sercu mogła stwierdzić, że bez krztyny wstydu opowiedziałaby o tym zdarzeniu swoim wnukom. W oczach Carol pojawiły się na moment szatańskie iskierki.
- Najwyżej pani Prince nas ukatrupi na miejscu – powiedziała zalotnie, wybuchając perlistym śmiechem, słyszalnym prawdopodobnie w każdym miejscu w Hogwarcie i na błoniach. Jeżeli nie w Hogsmeade.
[Twój poprzedni odpis był taki awasdfawdasfvewqsa, że przyrównując do niego ten, kajam się ze wstydu. I za to, że tak zwlekałam, wybacz!
Tak bardzo kocham Drantego, że nie wiem co teraz zrobiłam .-.
Tak trochę biologicznie mi wyszedł ten odpis, prawie wcisnęłam tam słowo penetrować xd]
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[ Dziękuję za miłe słowa ;) A powiem Ci, że masz bardzo przystojnego pana na zdjęciach - czy on nie grał przypadkiem w ,,LOL" z Cyrus? :D Aha, no i jak masz jakieś pomysły na wątek, to ja bardzo chętnie, bo fajny Drew jest :) ]
OdpowiedzUsuńLeslie
[ Hahaha, wspaniale! Meza-swatka, będzie się działo. Tylko z tego nic dobrego nie może wyniknąć, przykro mi :D W końcu zamiast "Carol" napisze "Carlos" albo zrobi podobną kaczkę i sprawa się wyda.
OdpowiedzUsuńZacznę dziś w nocy albo jutro, bo teraz czuję, że nie jestem do tego zdolny. ]
Carlos Meza
[ Bardzo dziękuję za miłe powitanie! Również mam nadzieję, że trochę tu pogoszczę. :)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą uwielbiam Bootha <3 Może miałabyś ochotę na jakiś wątek? :)
Pozdrawiam]
Lena Howard
[Dziękuję za miłe powitanie. :3 W sumie autorka jest tutaj niemal od początku bloga, tylko się czaiła przez jakiś czas w cieniach i odmętach. ;p Ale Bella faktycznie jest nowa. Jakby były jakieś pomysły co do wątku czy powiązania, to zapraszam serdecznie do siebie, im więcej wątków tym więcej zabawy i mniej nudy! ;3]
OdpowiedzUsuńIsabella Meliflua
[ Całkiem ciekawy pomysł. Myślę, że da się z tego coś wyskrobać. Ja mam zacząć wątek, czy może lepiej Ty? Dziś rozpoczęłam już kilka i chyba się wyczerpałam jak na jedną dobę. :) ]
OdpowiedzUsuńLena Howard
[ Nie wykluczam, że może uda mi się napisać coś ciekawego. Życzę miłych i radosnych Świąt dla Ciebie i całej rodzinki! :) ]
OdpowiedzUsuńLena Howard
[a dziękuję, bardzo mi miło ;) Może masz jakiś pomysł na wątek? Ja tam mogę zacząć, nie mam nic przeciwko temu, ale jestem otwarta na sugestie ;)]
OdpowiedzUsuńBiurko Kathleen Kelmeckis, odkąd jej współlokatorki sięgały pamięcią, niemalże zawsze odznaczało się, widocznym na pierwszy rzut oka, brakiem porządku. Piętrzące się na nim przedmioty, które tworzyły jeden chaos, przypieczętowywały dziewczynie etykietkę pełnej zamętu ekscentryczki o niespokojnym duchu, nie przykładającej większej wagi do obowiązków, zainteresowanej jednocześnie wszystkim i niczym. A Kathleen, tak po prostu, nienawidziła wszechogarniającej nudy i codziennej rutyny. Chciała piastować pieczę nad organizacjami, których realizacji nikt wcześniej się nie podjął. Wszystkie te pomysły były spontaniczne i nieprzemyślane, a mimo tego świadomości, Kathleen broniła ich uparcie i w rzeczy samej, obrażała się, a nawet kłóciła, jeżeli nikt nie zachciewał przyjmować ich z otwartymi rękami. Chociaż nie każde były dobre, ona nie potrafiła tego przyznać. To, co wymyśliła, przecież musiało być na tyle ciekawe, by zainteresować grupę młodych, wypchanych aż po czubek nosa hormonami, czarodziejów tej szkoły. A gdy procent gratów i, przede wszystkim, walających się po podłodze papierów przekraczał normę, to musiało świadczyć o jednym – nadchodziło nowe wydarzenie. Wymyślanie i planowanie było jej bardziej w smak, niż ślęczenie nad ulotkami i powielanie ich zaklęciem. Możliwe, że trochę z nim przesadziła, bo nie potrafiła już wygospodarować chociażby skrawka swojego biurka. Lecz cel był szczytny, miał w końcu udowodnić wszystkim niedowiarkom, że jest najlepszym obrońcą w Hogwarcie. Kapitan Potter miał oglądać jej sukces z widocznie odmalowanym na twarzy podziwem, a rywale nie ukrywać swojej zazdrości do jej niebywałych umiejętności. Widownia miała być liczna i wznosić oklaski za każdym razem, gdy Kath odbije kafel oraz wykrzykiwać z uwielbieniem jej imię. No dobrze, może trochę przesadziła, w końcu w tym fachu specjalizowali się i obrońcy innych domów, co często nie pozwalało Gryfonom na zdobycie dodatkowej liczby punktów, przed złapaniem przez szukającego złotego znicza; lecz wizja tej przyszłości była niewątpliwie słodka, a jako optymistka, Kathleen trzymała się obrazu takiej rzeczywistości, nie dopuszczając do siebie innych możliwości i jakichkolwiek przeciwskazań. Chodziła więc kilka dni przed turniejem po szkole, rozdając ulotki, przypominając o nim przyjaciołom przy śniadaniu, obiedzie i kolacji. Zadowolona ze swojej pracy, szła spać z uśmiechem na ustach, wyczekując dnia i godziny rozgrywek. Gdy ten moment nastał, z impetem odrzuciła kołdrę, energicznie wykonała wszystkie poranne czynności i z werwą pobiegła na stadion, gdzie spodziewała się zastać tłumy uczniów i kilku nastroszonych rywali.
OdpowiedzUsuńAlbo wciąż jeszcze śniła, albo koszmar przerodził się w rzeczywistość. Pustki. Mimo trudu włożonego w przygotowania do turnieju, zamiast ludzkich ciał, zastała rozczarowanie. Czy ktoś wspominał o wycieczce do Hogsmeade? Widać było jak na dłoni, że Kathleen Kelmeckis jest, łagodnie rzecz ujmując, zdenerwowana. Wybrali miasteczko, w którym przebywali niezliczoną, niepojętą ilość razy, od pierwszego takiego wydarzenia w historii szkoły; poza tym, za parę tygodni znów mieli ruszyć do niego całą szkołą. Co to właściwie miało być? Zacisnęła mocno rękę na trzonku swojej miotły, mając ochotę roztrzaskać ją o podłoże. Gdzieś w oddali odmalowała się jej sylwetka mężczyzny. Brawo. Jedna osoba. Pogratuluj sobie Kathleen.
Podeszła w stronę chłopaka, którego twarz powoli stawała się znajoma, aż w końcu rozpoznała te rysy, te włosy i ciało, do niego należące – jedyną osobą, która zjawiła się, by walczyć o tytuł najlepszego obrońcy, był Drew Burrymore.
- Cześć Drew – rzuciła do niego energicznie, unosząc rękę w geście przywitania – No to co, jak widzisz widownie mamy dziś trochę nieśmiałą, a rywali chyba pożera stres, bo coś nikną w oczach – powiedziała na w pół rozbawiona, na w pół podirytowana.- Na szczęście ty masz jaja. Chyba. Różne plotki chodzą po szkole. No cóż, nie ważne. Ważne, że jesteś tu, żywy, z krwi i kości i nie muszę rozmawiać i rywalizować z powietrzem.
[No to zaczynamy ^^]
Caroline obudziła się na podłodze, w bibliotece. W pierwszej chwili nie potrafiła skojarzyć faktów – jakim cudem w ogóle się tu znalazła? Bolała ją każda, najmniejsza nawet część ciała. Mięśnie paliły żywym ogniem, obiektywnie mówiąc – gorszym niż po najbardziej wyczerpującym treningu quidditcha. Widocznie musiała zasnąć w niezwykle niewygodnej pozycji, co teraz skutkowało dyskomfortem. Dookoła niej piętrzyły się książki, poukładanie na półkach bibliotecznych regałów według kolejności alfabetycznej. Ten drobny fakt pomógł Krukonce przypomnieć sobie o wydarzeniach minionego wieczoru .
OdpowiedzUsuńGłowa dziewczyny unosiła się i opadała zgodnie z rytmem oddechów Drew. Widocznie zasnęła na jego torsie. Uniosła lekko policzek i przejechała po nim dłonią. Odbił się na nim materiał koszulki chłopaka, teko była pewna. Poczuła na sobie lekko zaciekawione spojrzenie czyichś oczu – takie spojrzenie mogło należeć wyłącznie do mieszkańca domu Roweny Ravenclaw.
Uśmiechnęła się lekko, unosząc wzrok na Drew. Z trudem stłumiła potężne ziewnięcie.
- Nareszcie, śpiąca królewno.
Och, zabawny komentarz., skwitowała w myślach, ale nie odezwała się. Miała ochotę ponownie zamknąć oczy i przenieść się do beztroskiego świata sennych mar, ale wesołe spojrzenie chłopaka utkwione w jej twarzy skutecznie odgoniło od blondynki taki zamiar. Zamarła w oczekiwaniu na jego dalsze słowa.
- No, odwaliliśmy razem kawał dobrej roboty. I to nawet z nadwyżką. – Znaczący uśmiech. – Chyba zasłużyliśmy na porządne śniadanie, nie sądzisz?
Caroline przeciągnęła się jak kotka, nadal pozwalając chłopakowi na obejmowanie ręką własnego ramienia. Jej twarz znalazła się na wysokości jego twarzy, w taki sposób że potargane blond kosmyki muskały Drew w idealny nos, zarumienione z powodu snu policzki, czerwone wargi… Przywołała samą siebie do porządku, zakładając za uszy pasmo włosów. Tym samym odgarnęła Drew wpadające do oczu brązowe pukle. Zadziwiające, że nagle zaczęła tak zwracać uwagę na szczegóły. Nie chciała, by zakłócały one idealizm chwili.
A owa chwila była rzeczywiście niemal idealna.
Ne mogła tamować dłużej odruchu, więc rozdziawiła usta, ziewając. Prawie od razu zasłoniła je dłonią. Krukonka ponownie oparła czoło o umięśniony tors chłopaka.
- O tak, marzę o czymś do zjedzenia – powiedziała. Od wczorajszej kolacji nie miała niczego w ustach, ale szczerze mówiąc, nadmiar dostarczonych emocji skutecznie sprawił, że zapomniała o głodzie. Głos Montrose był nieco zniekształcony, wymówiła te słowa prawie przyciskając usta do koszulki Drew.
W głowie lekko się dziewczynie kręciło, ale wątpiła aby był to skutek zbyt małej ilości snu. Wdychała przyjemny zapach, jaki roztaczał wokół siebie Krukon – kojarzył się z bezpieczeństwem.
W końcu przełamała się i usiadła, podpierając się w zabawny sposób ręką, by nie przewrócić się na Drew. Nadal czuła na swoich plecach jego zaciekawione spojrzenie. Mogła sobie wyobrazić rozbawiony uśmieszek błąkający się na ustach bruneta.
- Och, nie gap się tak – parsknęła, odwracając się w jego kierunku. Carol starała się udawać obrażoną, jednak jej oczy pozostały błyszczące i podniecone.
Bawiła się wyśmienicie. Może powinna żałować. Może powinna teraz mieć wątpliwości i kwestionować własne zachowanie. To nie było w porządku ani względem niej samej, ani Drew, a także… Jace’a. Na wspomnienie o blondwłosym Ślizgonie poczuła zaciskające się na płucach lodowane dłonie, utrudniające oddychanie.
Może powinna. Ale nie żałowała.
Wstała, nadal lekko się zataczając. Mała ilość snu była prawie równoznaczna ze stanem upojenia alkoholowego.
- Idziemy? – zapytała radośnie.
UsuńNagle Carol zdała sobie sprawę, że wyjście z biblioteki we wczorajszej koszulce, w dodatku niezwykle pogiętej, z równie wymiętolonym Drew u boku, nie mogło być najlepszym pomysłem. Nieraz znikała na całe noce, ale wracała tuż przed świtem, aby jej współlokatorki nie zdążyły zarejestrować nieobecności dziewczyny w dormitorium. Nie miała pojęcia, jak zareagują na całonocną absencję [szczególnie taka jedna, zapalona fanka quidditcha, musisz kojarzyć xd]. Delikatny rumieniec wystąpił na policzki Caroline. Czekała na reakcję Drew.
Z chwilą kiedy tylko przestała mówić, posyłając Jonathanowi spojrzenie, w które przelała całą swoją złość i niechęć do tak barbarzyńskiego obskuranta, jakim był, poczuła się jak balonik przekłuty szpilką, który w ostatnim porywie desperacji wznosi się ku niebu, aby moment później opaść na ziemię, sflaczały i kompletnie nieprzydatny, chociaż w jej przypadku o wiele adekwatniejszym określeniem byłoby: tak rozsierdzony, że niezdolny do normalnego, bezkonfliktowego spełniania swoich funkcji.
OdpowiedzUsuńMimo że pozornie obserwowała reakcję Jonathana na jej słowa - niedowierzanie wymalowane czerwoną farbą na jego dotychczas bladej jak płótno twarzy, zalewające się gorącą czerwienią wytryskającą jak wulkan z rozkwaszonego nosa - miała problem ze skupieniem swoich myśli na tyle, aby zapamiętać chociaż trochę z tego niecodziennego, acz pięknego obrazka, który mógłby przynajmniej czasem pojawić się przed oczami i odegnać złe myśli przywiane wiatrem ze wschodu [będziesz wiedziała o co chodzi po dzisiejszym odc Sherlocka :D].
Popełniała błąd, bo Castairs, znajdujący się obecnie w pozycji horyzontalnej, aż prosił się o dobicie, dobitnie ugruntowujące jego beznadziejne położenie w tym "pojedynku", a mimo to opuściła ją wszelka chęć na kontynuowanie farsy, w którą sama się wpakowała, dlatego - chwała Merlinowi - jakby zauważając chwilową niedyspozycję Reeve, chlubną pałeczkę ostatecznej zagłady przejąć postanowił jeszcze chwilę temu będący w opałach Drew i równie dosadnie nakazał bandzie przygłupów z największym przygłupem na czele ewakuować się z miejsca, gdzie za chwilę polać może się o wiele więcej krwi niż dotychczas, zdobiąc jednolitą posadzkę rozmaitymi kleksami.
Już sam fakt, że Jonathan posłusznie nie wziął dupy w troki świadczył o tym, że wraz z krwią, nosem wypłynęła mu również pokaźna część i tak już poskąpionego przez los mózgu. Mało tego! Najwidoczniej powziął sobie za cel powiedzenia ostatniego słowa, co zaskutkowało jeszcze dłuższą wymianą zdań, między nim, a poważnie już zirytowanym, sądząc po wyrazie twarzy, Krukonem, w którą Reeve dla zachowania zdrowia psychicznego postanowiła się nie mieszać, albowiem kolejna, jakże błyskotliwie rzucona w jej stronę riposta Castairsa, mogłaby wywołać chęć wzniesienia oczu ku niebu z niemym zapytaniem "Merlinie, czy Ty to widzisz?" i tak mocnego uderzenia się w twarz, że niechybnie zakończyłoby to się wybiciem piątek klepki.
W końcu jednak - nareszcie! - zdawało się, że Jonathan opamiętał się w swej głupocie, wykazując tym samym śladowe ilości rozumu i dostrzegł sens w poradach, które Reeve i Drew mu zafundowali w geśce dobrej woli, zbierając skinieniem głowy swoich popleczników po obu bokach i wziął nogi za pas, rzekomo odchodząc z godnością z miejsca zdarzenia, zostawiając tym samym Drew i Evę samym sobie, w, delikatnie mówiąc, niecodziennym, jak na tę dwójkę, położeniu. Jedyne co mogli wobec takich okoliczności uczynić, to stłumić śmiech niedowierzania i cisnące się na usta słowa: "Co tutaj, do cholery, zaszło?".
W końcu - a raczej ,,nareszcie" - cisza została przerwana przez Drew:
- Zdaję sobie sprawę, że powinienem jakoś błyskotliwie spuentować całą sytuację, żeby zacząć konwersację na odpowiednio wysokim, jak na nas przystało, poziomie, jednak, zważywszy na nietypowe okoliczności i fakt, że ripostowanie pseudointelektualych, chamskich odzywek odrobinę nadwyrężyło ostatnio moją formę, będziesz musiała się chyba zadowolić zwykłym, szczerym, niepodszytym sarkazmem... naprawdę wielkie dzięki, Effy.
Eva uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi i skinęła głową, nie wiedząc co może dodać, co dało Burrymore'owi pole do kontynuacji swojego wywodu.
- Bez względu na osobiste zawirowania nie wycofuję się jednak, oczywiście, ze złożonych wcześniej obietnic. Jeśli masz ochotę wyrzucić z siebie emocjonalno-uczuciowe żale, które, jak zdążyłem wywnioskować, dłużej tłamszone mogą stać się jeszcze poważniejszym zagrożeniem dla społeczeństwa niż zaostrzony ołówek w twojej dłoni, to jestem do usług. Wiesz, osoby, która lepiej ode mnie rozumie, jak to jest zostać zrobionym na szaro przez Ignotusa Darkfitcha i użerać się z konsekwencjami jego cholernych, "miłosnych" popisów, szybko raczej nie znajdziesz.
UsuńPrzez jakiś czas po jej wybuchu, co było głupie, żywiła nadzieję, że Drew nie wyciągnie odpowiednich wniosków, a jednak nie uszło jego uwadze, jak bardzo słowa tego... nawet nie półgłówka, lecz ćwierćgłówka... wpłynęły na nią, a nawet kiedy ową nadzieję straciła, to wciąż liczyła na to, że Drew po prostu całą tę sytuację przemilczy, ale być może dobrze się stało.
Ona i Drew mieli za sobą całe lata wzajemnego dogryzania, ale ono nie polegało jedynie na odpowiednio szybko rzuconej ripoście, lecz wzjamnej skrupulatnej obserwacji, która w miarę upływu czasu musiała być coraz rzetelniej przeprowadzana, ze względu na zwiększające się doświadczenie obojga w tej materii, co wymagało nauczenia się poznawania każdego niuansu w zmianach na twarzy, przestudiowania dogłębnie każdego słabego punktu. I pomimo faktu, że do tej pory wiedza ta służyłą tylko i wyłącznie w celu wzajemnego "ubarwiania" sobie życia, Drew był jedną z nielicznych osób, która mogła się pochwalić tym, że naprawdę znała Effy, a Effy znała Drew. Jednakże cała ta sytuacja, ten przełom w ich dotychczas dość klarownie określonych kontaktach, była całkowitym precedensem, czymś, do czego oboje nie byli przyzwyczajeni i teraz należało odpowiednio zaadaptować się do nowej sytuacji.
- Jestem przekonana, że masz na tyle jakże cennego oleju w głowie, aby wiedzieć, że jeśli cokolwiek z tego, co się wydarzyło bądź wydarzy tego dnia będzie wykorzystane w przyszłości na moją niekorzyść, będziesz mógł dołączyć do Jonathana w poczcie osób pobitych przez dziewczynę, prawda? - Rzuciła, unosząc kącik ust. Nie to, żeby nie wierzyła w intencje Drew. Mieli wspólny interes w zachowaniu w sekrecie tego, co tu zaszło, co, zważywszy na obecność Jonathana, może być wysoce problematyczne, jednakże nie mogła się powstrzymać przed rzuceniem tej uwagi. Poza tym, to nie była jedyna ich "wspólna sprawa", a ta, zdawałoby się, stanowiłą źródło wszelkich problemów.
Nie wiedziała, czy Drew ją zrozumie, za to doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma sensu udawać, że nic nie zaszło, skoro zaszło i na nowo trzeba było zdefiniować ich relacje, z racji faktu, że oboje wyskoczyli ze swoich przez lata utrzymywanych ról. - W porządku, wyspowiadam ci się o ile ty uczynisz to samo. Szczerze mówiąc, mam dość słuchania plotek o Twojej domniemanej ciąży i pora, aby usłyszeć coś z pierwszej ręki, ale szkolny korytarz nie jest bynajmniej do tego dobrym miejscem, więc zapraszam cię na czekoladę w kuchni. I niech ci do głowy nawet nie przyjdzie, że to jest randka. - To mówiąc, złapała za jego ramię i uniosła je nieco, dając przykład tego, jak powinien zachować się dżentelmen, kiedy idzie gdzieś z damą, po czym chwyciła je, ciągnąc chłopaka w kierunku schodów na parter, aby jak najszybciej odizolować się od świata i zaszyć w ciepłej, nieco gwarnej kuchnii, gdzie prawdopodobnie czekać ją będzie najdziwniejsza rozmowa z Drew, jaką kiedykolwiek dane jej będzie w życiu przeprowadzić.
[Effy is back! Długie zdania are back, too! + Jak zwykle chciałam się zmieścić w jednym komentarzu.]
Od feralnego dla Bastiana zakończenia Walentynkowego Balu minął, niemalże jak z bicza strzelił, calutki tydzień, a w trakcie jego trwania od ścian każdego hogwardzkiego zakątka wciąż odbijało się echo szeptanych rewelacji, począwszy od rankingu sukien, na zestawieniu nowo powstałych par skończywszy. White ubolewał, że przynajmniej tym razem nie stał się bohaterem takich plotek, a zamiast tego wraz z całą niefortunnie dobraną ferajną stanowił główny obiekt zainteresowania gawiedzi, niczym małpka w zoo, na widok której dziecko pociągnęłoby matkę za rękę, wołając: "Patrz, mamo! To ten, co wdał się w bójkę!". Dokładając do tego parę pikantnych, zmyślonych, jak i prawdziwych szczegółów, jak, dla przykładu, to, że cała sprawa skończyła się u Dumbledore'a, a wcześniej wydało się, że White rzekomo zdradził swoją dziewczynę, dawało to nieszczególnie zachęcający obraz niego samego. Lecz jakkolwiek przez kilka dni szkoła żyła ludzkimi dramatami, dla których bal był tylko różowym, przesiąkniętym kiczem tłem, to po upływie tygodnia nie było już żadnych śladów po plotkach z powodu nowych, gorących tematów, o których rozprawiano w przerwach między zajęciami.
OdpowiedzUsuńJedna tylko tajemnica uchowała się przed przeistoczeniem w haniebną plotkę, z racji faktu, że dla jednego zainteresowanego była ona zbyt haniebna, a drugi leżał odłogiem w kompletnej izolacji od świata. Był to oczywiście finał spotkania z Dumbledore'em i w żadnym wypadku nie zachęcał on Bastiana do podzielenia się ze resztą szkoły faktem, że tkwił w gównie, w jakim chyba jeszcze nigdy nie utknął. Jakby tego było mało, jedyna osoba, która mogłaby potencjalnie zechcieć go z niego wyciągnąć, była jednocześnie osobą, która nie miała żadnych oporów, aby pociągnąć go na dno jeszcze głębiej, aż do siódmego kręgu piekieł, jakim niewątpliwie była egzystencja bez jedynej stałej w życiu White'a - quidditch'a.
Przez całe siedem dni świadomość realnej utraty wszystkiego, na co pracował latami, wisiała nad nim niczym kat, trzymający w dłoniach ogromny topór, niebezpiecznie zwieszający się nad odsłoniętym karkiem. Im dłużej Drew pozostawał w szpitalu, tym niemiłe myśli zdawały się stopniowo oddalać, pozwalając mu na opracowanie nowej, lepszej taktyki na nadchodzący mecz i dokręceniu kilku śrubek w moralach drużyny, jak gdyby nigdy nic, aż w końcu nastał dzień, w którym przed próg dormitorium przeszedł Drew, czyniąc z tego cudownego, leniwie płynącego dnia nic innego, jak moment skazania.
Słysząc ironicznie wygłoszone komentarze Drew, w Bastiana uderzyła beznadziejność sytuacji: niemożność odpowiedniego zrewanżowania się, która w każdym innym momencie nadeszłaby bezwiednie i natychmiastowo, a która teraz stanowiłaby gwóźdź do trumny kapitańskiej kariery White'a, który na dodatek przybiłby sam. Mógłby znieść zależność od tego skończonego kretyna, Pottera, mógłby robić za podnóżek kogokolwiek, ale ze wszystkich osób na świecie, to musiał być akurat Drew. Akurat on! W istocie, bezczelność losu biła ich na głowę, ale dlaczego to White otrzymał seans młotem pneumatycznym?
Niczego tak nie pragnął, jak cofnąć czas i pobić Drew ponownie, tym razem skuteczniej, aby przemienić tygodniowy urlop w kilkumiesięczny pobyt w Mungu, który pozwoliłby mu przynajmniej tryumfować na zakończenie sezonu quidditch'a. Zamiast rozwodzić się nad tym w myślach, powiedział tylko:
Usuń- Hola, hola, Śliweczko. Swoje cenne, układane przez calutki tydzień w pocie czoła i nadludzkim wysiłku komentarze zachowaj sobie na lepszy moment do prezentacji - mruknął, wstając z łóżka i poprawiając mankiet śnieżnobiałej koszuli, na którą narzucił szatę, jednocześnie ruszając w stronę drzwi, przy których stał już Burrymore. Bastian nie powiedział nic więcej, starając się jak najszybciej dotrzeć pod posąg Gargulca, aby uniknąć ewentualngo wysłuchiwania sarkastycznych tyrad, do których Drew pewnie aż się palił, a których cierpliwe znoszenie kosztowałoby Bastiana całe nerwy, zachowane właśnie na ten moment.
To też, nie zwlekając i nie czekając, podał gargulcowi wcześniej przekazane mu na osobności przez Dumbledore'a hasło i wspiął się na schody, słysząc za plecami odgłosy stąpania swojego przymusowego towarzysza. W miarę wznoszenia się na schodach, wokół Bastiana rósł ogrom pomieszczenia, zajmującego prawdopodobnie całą wieżę, które każdorazowo wydawało mu się nieprzebytą świątynią osobliwości, a teraz budziło jedynie niechęć, czającą się gdzieś na dnie żołądka.
- Witam, witam, panowie! Zechcecie usiąść? - W gabinecie rozległ się prawie sympatyczny dla Bastiana głos Dumbledore'a, który wyszedł zza regału wypełnionego księgami. - O, Panie Burrymore, widzę, że wygląda Pan o wiele lepiej, jak się czujesz?
Jeden szlaban. Przecież Drew nie podłoży się tylko dlatego, żeby pogrążyć Bastiana. Przecież to nie może być awykonalne zadanie. Będzie dobrze.
Pomimo sukcesywnie powtarzanych w głowie zapewnień, Bastian miał złe przeczucia.
[Potulny, strachliwy Bastian. Wprost nie wierzę, że do tego doszło. Jak mi poszło? To mój debiut, jeśli chodzi o potulnego Bastiana XD]
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń{jeny zakochałam się w Panu ze zdjęć <333 Ian Withmore z chęcią skusi się na wątek. Może niech zacznie się od tego, że przyłapie w środku nocy Drewa jak ten ćwiczył zaklęcia i zamiast mu dać karę czy coś to on da mu rady jak lepiej je ćwiczyć i że jeśli go ktoś jeszcze przyłapie niech powoła się na niego i będzie dobrze, a potem Drew odwiedziłby Iana w jego gabinecie bo ma np. problem z jakimś zaklęciem czy z czymś tam i tak to by się zaczęło :) Jak chcesz to mogę zacząć jeśli pomysł Ci się spodobał :)]
OdpowiedzUsuńIan Withmore
Meza nigdy specjalnie nie krępował się, jeżeli chodziło o zapraszanie kogokolwiek na randkę. Dziewczyna, chłopak, co za różnica? Przecież czasem można było schwytać jakiegoś panicza, co by przejść z nim za rękę przez błonia i zszokować wszystkie fanki (bo takich, oczywiście, miał bardzo dużo). W każdym razie - raczej nie traktował nikogo zbyt poważnie, przecież miał tylko szesnaście lat. Najpierw musiał skończyć tę nieszczęsną szkołę, jakoś się "ogarnąć życiowo" - jak to powiadali czasem mugole - i dopiero wtedy przystępować do ceremonii wybierania damy swojego serca. Nie istniała opcja, by Carlos spędził swoje życie z facetem; za bardzo chciał przekazać swoje geny dalej, tak wspaniałe, tak idealne. Zresztą, co by jego rodzina powiedziała? Na razie ojciec traktował wszystkie męskie romanse jako młodzieńcze wybryki i silił się na przymykanie oka, ale gdyby jego syn oświadczył, że ma męża...
OdpowiedzUsuńW każdym razie, Latynos często wspierał swoich nieco mniej śmiałych kolegów, przedstawiał ich różnym Puchonkom, Gryfonkom, Krukonkom, rzadziej niezgodnym Ślizgonkom, ale też. Miał już opracowany pewien system: oceniał zarówno swojego znajomego, jak i dziewczęta, po czym grupował ich według numerków i dobierał w pary. W taki sposób stał się całkiem niezłą swatką, a tę rolę przez jakiś czas skrupulatnie wypełniał. Ostatnio jednak był zbyt zajęty swoim życiem miłosnym oraz zawodowym, co by martwić się jeszcze o sprawy innych. Co prawda, zagadywał czasem niejakiego Drew Burrymore'a o jego sercowe perypetie, jednak nie wynikało z tego nic konkretnego. Dowiedział się jedynie, iż panicz ma jakąś sarenkę na oku, ale nic poza tym; Krukoni potrafili być bardzo uparci i milczący, gdy zachodziła taka potrzeba. Dlatego też Meza uruchomił wszystkie swoje tajne źródła informacji, by poznać tożsamość wybranki Drew. Niestety, usłyszał też, że nie układało im się najlepiej - niektórzy złośliwi twierdzili nawet, iż Burrymore zabawiał się jedynie ową Caroline. Latynos nie dopuszczał tego do myśli i postanowił, iż zrobi wszystko, by jego kolega nie musiał być źródłem tak nieprzyjemnych i smutnych wiadomości.
I tak, kilka dni później, gdy Carlos robił zapasy koniecznie pozbawionych marcepanu czekoladek dla swojego Robaczka, do głowy wpadł mu niesamowicie genialny pomysł. Rzucił wszystkie słodycze z Miodowego Królestwa, a potem popędził do zamku, by chwycić pióro, pergamin i napisać pierwszy krótki miłosny liścik z podpisem "Twoja C.", specjalnie dla Drew. Podrzucił go do dormitorium, a gdy świstek znalazł się w rękach Krukona, Gryfon niemalże skakał ze szczęścia. Zwłaszcza, że gdy owa "C." dostała swoją karteczkę z dopiskiem "Twój D.", zareagowała szerokim uśmiechem. Pewnie dlatego, że - za przeproszeniem - pierdoły, które Meza tam powypisywał, były naprawdę nieźle skonstruowane.
Doskonale wiedział, kiedy ma się zakraść, by przyłapać Drew na czytaniu kolejnego pięknego wierszyka o uczuciach. Koniecznie chciał zrobić szopkę, jak to dowiaduje się o owej pisemnej konwersacji, by móc nakłaniać wychowanka Ravenclawu do konkretniejszych działań. Właśnie w momencie, gdy chłopak podnosił podrzucony pergamin, Latynos wyrósł tuz obok jakby spod ziemi i schwycił przed momentem wyprodukowany przez siebie rękopis.
- O RANY, JAKIE PIĘKNE - niemalże wykrzyknął w szczerym zachwycie nad własną twórczością (a było się nad czym rozpływać). - To od niej?! Od tej, co o niej mówiłeś?
W Hogwarcie było wiele miejsc, do których Eva z przyjemnością uciekała, poszukując świętego spokoju. Kiedy chciała pobyć trochę sama, by móc pomyśleć i uporządkować sobie pewne rzeczy, tak naprawdę każde miejsce było dobre, pod warunkiem, że istniało minimalne wręcz prawdopodobieństwo, że przypałęta się w nie jakiś dowolny uczeń czy – broń, Melinie! – znajomy. Ale z tych wszystkich lokacji najbardziej optymalną i dostosowaną do jej potrzeb opcją zdawała się być kuchnia – ogromna, przestronna, gwarna, ale był przyjemny hałas postukujących naczyń, noży uderzających o deski o krojenia, syczących płomieni, które okalały garnki i patelnie. Wypełniona przyjemnie poruszającymi żołądek zapachami, stanowiła namiastkę domowego ogniska, które Reeve zostawiła daleko za sobą, wsiadając w pociąg na peronie 9 i 3/4. I zawsze można było tu dobrze zjeść.
OdpowiedzUsuńCzekolada, która znalazła się przed Effy w białej filiżance była ciepła i pozostawiała na języku delikatny, słodki posmak, co sprawiało, że człowiek wręcz sam topił się z przyjemności. Ale tak zawsze działała skrzacia kuchnia i nigdy jeszcze się nie zdarzyło, aby w historii Hogwartu cokolwiek podane przez te niewielkie istoty mogło zostać określone jako "niesmaczne".
– Skoro już wkopaliśmy się w tę absolutnie–nie–randkę, to bierzmy się do roboty i zaczynajmy naszą małą sesję. – Ogrzewając dłonie trzymaną w nich filiżanką, Eva zachodziła w głowę, dlaczego postanowiła skorzystać z propozycji Burrymore’a „prania brudów w duecie”. Biorąc pod uwagę dotychczasowy bieg ich znajomości, nie sądziła, aby oboje byli w stanie dobrze odnaleźć się w nowej roli. W ostateczności jednak gotowa była zaryzykować.
Na myśl o Whisky zrobiło jej się niedobrze, bowiem to właśnie ona była prowodyrką wydarzeń na balu, które doprowadziły ją na skraj psychicznego dna, dlatego pokręciła tylko głową, mając podobne odczucia jak Drew, względem dobroczynnej działalności tego trunku.
– No ale o tym za chwilę, panie mają pierwszeństwo. Zamieniam się w słuch i obiecuję, że postaram się ograniczyć kąśliwe, błyskotliwe komentarze do absolutnego minimum. Nie wiem, jak mi to wyjdzie, ale się postaram.
– Doprawdy? – Brwi Evy podjechały do góry, niemal zlewając się z nieregularną linią jej grzywki. – W takim razie czuję się w pełni uspokojona - powiedziała, pozwalając sobie na ostatnią chwilę swobody, przed zaczęciem… Ach, gdyby tylko wiedziała, od czego zacząć! Odchrząknęła nerwowo, czując na sobie uważne spojrzenie Drew i narastającą presję w związku z ciszą, która wypełniła przestrzeń między nimi i otoczyła bańką, izolującą od odgłosów kuchennego rytmu dnia.
- Byłeś kiedyś zakochany? – zapytała – Ale tak naprawdę, żeby to, co czujesz, nie pozwalało ci spać, jeść i myśleć o czymkolwiek innym. Żeby wszystko, co widzisz dookoła siebie kojarzyło ci się z tą osobą, ale nie kwiatki, ćwierkanie ptaszków i całe to… gówno, tylko żeby wszystko na świecie było inicjatorem niekończących się rozmyślań, wzbudzało wspomnienia i kojarzyło się. – Przerwała na moment, żeby upić łyk pomału stygnącej czekolady. - No to, wyobraź sobie, drogi Drusiu, że ja swój… hmm… beznadziejny stan uświadomiłam sobie po kilku latach przyjaźni z Ignotusem. Przyjaźń… to duże słowo. Po prostu byliśmy dla siebie kimś bardziej wyjątkowym, niż ktokolwiek inny dla nas był. Już sama relacja z nim przypominała kolejkę górską, biorąc pod uwagę fakt, ile czasu potrafiliśmy spędzić kłócąc się wobec tego, który był spędzony całkiem miło. Ale jeżeli przyjaźń z nim była bardzo trudna, żeby nie powiedzieć niemożliwa, to zostanie parą spotęgowało te odczucia kilkukrotnie. – Stwierdziła, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Próbowała poukładać sobie w głowie wszystkie fakty, żeby nie brzmiały chociaż w połowie tak nieskładnie jak to, co wydobywało się potokiem słów z jej ust, jednakże były to daremne działania.
– Na pewno rozumiesz, jako „przyjaciółka” – zaznaczyła cudzysłów palcami – starałam się ignorować jego wyskoki, podejrzane kontakty, olewanie mnie, pieprzone dziewczyny, olewanie mnie na rzecz pieprzonych dziewczyn i tysiąc innych rzeczy, przez które mieliśmy ochotę wzajemnie rozorać sobie twarze do krwi, ale przecież rzekomo byłam dla niego kimś, kto powinien być najważniejszy. W teorii tak to wyglądało, nawet czasem, kiedy byliśmy sami. Później, rzecz jasna, Darkfitch wziął odwet za moją całkowicie irracjonalną postawę i wziąć sobie za cel moje kontakty z przyjaciółmi. – Odstawiła z trzaskiem filiżankę. – Jego zazdrość była chorobliwa, nie widział u Pottera ślepego zainteresowania Evans, a i fakt, że Bastian jest moim kuzynem niewiele go obchodził – prychnęła, bez cienia rozbawienia. – Nawet nie bardzo jest tutaj co wspominać. Wiem, że na swój sposób mnie kochał, ale zaskakująco często miłość nie wystarcza. Więc do przewidzenia było, że zerwaliśmy. Gdzieś między jego piątą a szóstą zdradą, która zdradą już nie była, z racji tego, że… no właśnie się rozstaliśmy.
UsuńZadziwiające, z jaką łatwością przychodziło jej opowiadanie kolejnych ustępów historii, kiedy tylko podchodziła do niej, jak do zasłyszanej opowiastki, nie mającej nic wspólnego z jej życiem.
- Nie wiem, czy zdziwi cię fakt, że zbierałam się bardzo długo, może dlatego, że wtedy całkiem nie przypominałam osoby, którą jestem teraz, jednak, naturalnie, trochę zajęło wyrzucenie z głowy tego całego syfu, jakim był Darkfitch. Zawsze sądziliśmy, ja i James, który miał w tym ogromną zasługę, że poszło nam to całkiem nieźle, aż nie zostałam wrobiona przez skretyniałego Ślimaka do pilnowania szlabanu Ignotusa. To był pierwszy nasz tak długi kontakt od bardzo dawna i byłam pewna, że po tym wszystko wróci do normalności, ale pod sam koniec, kiedy tylko minuty dzieliły mnie od mojego dormitorium, szkicownika i świętego spokoju, Ignotusowi zebrało się na wspominki… - urwała, zastanawiając się nad dalszym doborem słów, jednak po chwili pokręciła głową i odwróciła głowę w stronę Drew. – Oszczędzę tobie i sobie szczegółów. W każdym razie, wtedy Ignotus Darkfitch złamał mi serce po raz drugi. Możesz sobie odhaczyć, bo jeszcze trochę tych razów będzie. – Uniosła kąciki warg do góry, w nieco kpiącym uśmiechu, nie chcąc użalać się więcej nad własną niedołężnością. Ta część historii wydawała jej się najbardziej absurdalna i gdyby mogła, wymazałaby te miesiące z pamięci. – W tym miejscu znowu James Potter przybiegł mi na ratunek i bohatersko zaofiarował swoje ramię do wypłakania - oraz usta do całowania. – Związanie się z nim już zawsze będę zaliczać do czołówki najgorszych błędów, jakie popełniłam, bo po raz drugi przekonałam się, że związek z przyjacielem to wstęp do zakończenia i przyjaźni, i związku, więc jeśli mogę ci coś doradzić, to nie-wiązanie się z przyjacielem, chyba, że jesteś tak zdesperowany jak Bastian.
Tak właściwie, to Eva przypadek Bastiana i Millie mogłaby zaliczyć do szczęśliwych wyjątków, ze względu na fakt, że Bastian nie był niezrównoważonym emocjonalnie, nie wiedzącym czego chce, sukinkotem, a Millie… po prostu nie była nią i w tym przypadku stanowiło to raczej ogromną zaletę.
- Wiesz, ignorowanie Darkfitcha było całkiem proste, kiedy miało się przy swoim boku Pottera, który jednocześnie ignorował Evans. Co teraz nieszczególnie mnie dziwi, taki schemat wytrzymał do balu, kiedy to James ulotnił się wiedziony jak pies zapachem śmierdzących perfum Lily, a ja zostałam sama z prawie całym zapasem alkoholu Syriusza gotowym w każdej chwili umilić mi wieczór. A później wpadłam na Ignotusa i chyba zakończę tę część tym, że resztę wieczoru spędziłam w jego towarzystwie. Nie wiem, naprawdę nie wiem, czy powinnam żałować, czy może wręcz przeciwnie, ale Syriusz widział, jak wychodziliśmy z balu i do dziś się zastanawiam, czy to było mi na rękę, że James się dowiedział. – Tak nieodległa perspektywa wydarzeń sprawiała, że Effy coraz trudniej było się dystansować do wspominanych wydarzeń. Każde wypowiadane słowo odkładało jej się pod powiekami w postaci łzy, które jak dotąd, jakby zatrzymane jej po tysiąckroć ponawianym postanowieniem nie płakania, nie chciały płynąć. I dobrze, prawdopodobnie to byłoby zbyt wiele, jak na dzisiejszy wieczór. – O tym już na pewno wiesz; nie ma osoby w zamku, która nie słyszałaby o tym, w jak spektakularny sposób się rozstaliśmy. Początkowo sądziłam, że pójdzie dość gładko, biorąc pod uwagę fakt, z jaką łatwością James ulotnił się z balu na rzecz Evans. Ale przecież znałam go, nie mogło się skończyć inaczej. Zasłużyłam na każde słowo, które mi powiedział, a odczuwałam je jak uderzenia w twarz. – Bezwiednie uniosła dłoń do swojego policzka. – Nie wiem jak to możliwe, że w krótką chwilę byłam w stanie kogoś tak bardzo znienawidzić, jak wtedy Pottera. Za to, że zostawił mnie wtedy samą i pobiegł za Evans, a później rościł sobie pretensje, krzyczał… Nie mogłam, nie mogę znieść, że miał rację we wszystkim co powiedział, a z tego wszystkiego najbardziej bolało to, z jaką łatwością on sam mnie znienawidził. W taki sam sposób jak poprzednio, straciłam jedną z najważniejszych osób w życiu, ale tym razem to ja byłam temu winna. – Przetarła oczy i sięgnęła po filiżankę, chcąc wypić do końca czekoladę i zająć czymś tę chwilę, kiedy nie jest w stanie wydobyć z siebie dalszej opowieści. Bała się spojrzeć w oczy Drew, nie chciała, by uznał ją za przewrażliwioną, płaczliwą idiotkę, jaką sama się czuła. Dręczyła ją obawa, że zbyt nisko opuściła swoją gardę. Kilkanaście sekund rozciągniętych w jej głowie do rozmiarów wieczności zajęło, zanim opróżniona filiżanka z powrotem znalazła się na drewnianym stoliku.
Usuń- Mój problem polega na tym, że żałuję, ale sama nie do końca wiem czego. Nie wiem, gdzie pośród tych niezliczonych błędów znajduje się ten, przez którego jestem nieszczęśliwa. Nie chcę nienawidzić Jamesa, bo tak naprawdę go kocham, ale przez to, co mi powiedział, czuję się suką, bawiącą się uczuciami innych. On mimo wszystko powiedział mi prawdę, ale w sposób, którego nie mogę znieść. Wiesz, Ignotus nie jest złym człowiekiem, jest po prostu człowiekiem, który nie chce, albo nie potrafi się zmienić i dlatego boję się spojrzeć mu w oczy po balu, w obawie przed czym, co w nich zobaczę. Nie chcę się przekonywać, czy bal był tylko chwilą pijackiej utopii, czy może absolutnym kłamstwem. Mdli mnie na myśl o tym, że miałabym znowu angażować się w coś takiego, a jednocześnie jestem tak… Jonathan użył idealnego określenia… beznadziejnie zakochana, że po prostu nie umiem wyobrazić sobie siebie w innym miejscu, niż przy nim. Cóż, jest jeszcze wariatkowo. A teraz, dajesz, Drusiu, możesz śmiało mnie dobić.
OdpowiedzUsuńBastian niepewnie zajął wskazane przez Dyrektora krzesło, uparcie ignorując czające się gdzieś w trzewiach pesymistyczne odczucia, które wiły się pomiędzy narządami od kiedy w progi męskiego dormitorium zawitał Drew.
Po wymienieniu drobnych uprzejmości, którym Bastian nieszczególnie się przysłuchiwał, Dumbledore klasnął w dłonie, chcąc rozkręcić nieco zabawę, której beztrosko poddawał się od kilku dni, a która miała dopiero przynieść mu największą radość z obserwowania uczniowskich zmagań. Pewnie nie mógł się doczekać, tak jak i Bastian.
White wysłuchał w milczeniu monologu dyrektora, z przyjemnością odnotowując w głowie najważniejsze informacje, na które składał się ogrom czasu przeznaczony na ogarnięcie magazynków przy szklarniach profesor Sprout. Szczerze mówiąc, nie licząc drobnej ulgi, Bastian był lekko zawiedziony, chociaż sam nie wiedział, czego oczekiwał... Polowania na akromantule? Podcinanie witek Wierzby Bijącej? Kara dana im przez Dumbledore'a była dość nijaka, przypominający setki innych zadań, które Bastian wykonywał już w ramach szlabanu. A może wydawała się taka Krukonowi, bo to Albus był jego pomysłodawcą - człowiek, po którym można spodziewać się niezmierzonej wręcz kreatywności. Z drugiej strony, w obecnej sytuacji taka pokuta była jak zbawienie, dlatego nie ociągając się, oddał swoją dębową różdżkę na przechowanie brodatemu czarodziejowi, wsłuchując się w ostatnie żarty kierowane pod jego i Drew adresem, które, znając Bastiana, doczekałyby się pewnie odpowiedzi, gdyby nie fakt, że od samego rana blondynowi towarzyszył wisielczy humor.
Ostatnim co Bastian zapamiętał z wizyty w gabinecie Dumbledore'a, była obracana klepsydra i piasek, z rozkoszą poddający się nieubłaganym siłom ciążenia, którego szelestr stanowił idealne tło pod odbijające się w głowie Bastiana słowa "praca zespołowa". Ze wszystkich bardziej i mniej błyskotliwych żartów, które tego poranka zostały im zaserwowane przez zwierzchnika Hogwartu, ten akurat udał mu się najbardziej.
Jedyna myślą szalejącą w umyśle Bastiana było proste i klarowne "Idź i zrób to jak najszybciej", dlatego od razu po opuszczeniu dyrektorskiej wieży, ruszył zdecydowanym, sprężystym krokiem ku najbliżej usytuowanym schodom, tylko troszeczkę zwracając uwagę na to, czy Drew aby nie przepadł gdzieś w korytarzach daleko za nim. Burrymore jednak zachowując podobne tempo kroczył za nim, pewnie na każdym kroku wabiony pokusą rzucenia jakimś zgryźliwym komentarzem, przed którym Bastian z oczywistych względów nie mógłby się obronić, dlatego White sam postanowił się odezwać, może zapobiegawczo, a może dlatego, że milczenie od dłuższego czasu zaczynało mu ciążyć.
- Spodziewałem się, że da nam coś gorszego - stwierdził szczerze, pokonując po dwa stopnie w dół ruchomych schodów, które szczęśliwie prowadziły ich jak najprostszą drogą do królestwa Księżniczki Chwastów: kompleksu wielkich szklarni, gdzie hodowane były rośliny służące później jako lekarstwa w skrzydle szpitalnym, przyprawy w kuchni, czy materiał naukowy dla uczniów, wraz z sąsiadującymi z nimi magazynami - prawdopodobnie mekką starych sprzętów ogrodniczych, ksiąg i donic. Nic, czego Bastian by już nie sprzątał.
Okazało sie, że Krukoni nie musieli nadkładać drogi by powiadomić o rozpoczęciu pracy Profesor Sprout, ponieważ ta, okrąglutka jak zawsze, wyprzedziła ich zamiary i czekać już przed szklarniami.
Usuń- Dzień dobry, my w sprawie...
- Ale szybko, szybciutko! Tutaj nie ma czasu do stracenia! - Ruda kobieta przerwała Bastianowi i zaczęła poganiać, wskazując okute brązowe drzwi do kamiennej przybudówki. - Piętnaście lat bałaganu się w jeden dzień nie nadrobi, jeśli będziecie tak stać i mielić ozorami! - Zdjęła kłódkę z mosiężnego zamka i otworzyła drzwi na oścież, wzbijając tym samym tuman kurzu. Kolejnym machnięciem ręki zachęciła Bastiana do wejścia, by mógł na własne oczy przekonać się, z czym też z Drusiem bedą mieli do czynienia.
Wystarczyło kilka sekund na rozglądnięcie się, by blondyn pojął, dlaczego Dumbledore miał tak znakomity humor, kiedy tłumaczył im na czym polegać ma zadanie ostatniej szansy i wciskał między reguły swoje dowcipne komentarze. Magazyn nie był zwykłym magazynem - to było nieużywane od ponad dekady wysypisko śmieci, pełne zepsutych regałów, szczątek donic, ziemi i kompostu walającego się gdzie popadnie, z którego wyrastało całe mnóstwo roślin, pewnie z niezabezpieczonych pojemników na nasiona.
- Jak się oboje weźmiecie, to szybko się uwiniecie, tylko uważajcie, bo gdzieś tutaj posiały się diabelskie sidła, żeby już nie mówić o mandragorach. Jak nie uważaliście na moich zajęciach to... no cóż, dwóch nieuków mniej. – Bastian wzdrygnął się, słysząc jej kpiący ton. W końcu kobieta skończyła mówić i omiotła Krukonów spojrzeniem, skupiając je na Drew i jego jasnej koszulce, której rąbek złapała między palce, kręcąc głową.
- Kochaniutki, nie dość że jasna, to z takiego nędznego materiału! Później będzie się nadawała jedynie na szmaty!
Ten odpis dedykuję Teodorze, mojej nauczycielce techniki z gimnazjum, na której wzorowałam się, kreując profesor Sprout. Gruba łajzo, bez pani nie byłoby mnie tutaj!
Pomimo że Sprout zadbała o jak najlepsze wyposażenie świeżo upieczonych szlabanistów, wręczając im naręcze praktycznych w czekającej ich tragedii narzędzi i nawet nie omieszkała życzyć im "miłej pracy", było coś w jej nieco krzywym uśmiechu ukontentowania, co wręcz zakazywało pokładać wiarę w wypowiedziane przez nią słowa. Zresztą wystarczyło się rozejrzeć - nawet największy optymista wyszedłby z tego pomieszczenia zalany łzami, zanim na dobre przystąpiłby do działania i chyba tylko fakt, że Bastian był posiadaczem nabywanych przez lata pokładów życiowego doświadczenia w przetrzymywaniu wszelkich trudności (najgorszą miał ledwie dwa metry od siebie, a przez pozostałe sześć lat dwa łóżka obok, więc to nie ulegało wątpliwości), ratował go przed podobnym losem i pozwalał na przynajmniej cień pozytywnych myśli na chwilę przed rozpoczęciem harówy.
OdpowiedzUsuńW końcu Sprout opuściła pomieszczenie, pomrukując coś pod nosem, a Bastiana dopadła myśl, że rozciągające się przed nimi w wieczność dwanaście godzin, nie będą wcale szcześliwym okresem. W zasadzie to, zważywszy na jego aktualną relację z Drew, osiągającą chyba najniższy w ich wieloletniej karierze poziom, nie dało się nie dostrzec pewnej analogii między nią, a miejscem, gdzie odbywało się ich - stanowczo zbyt długie - "sam na sam", które stanowiło nadzwyczaj adekwatne zobrazowanie ich znajomości.
– Dobra, odwołuję to, co wcześniej mówiłem. Jednak będziesz miał dość szerokie pole do popisu. – Jednoznaczny ton wypowiedzi sprawił, że Bastian prychnął rozbawiony, niemal w tym samym momencie co Drew, chociaż z nieco innych powodów.
– Czyżby? Chyba jednak też będziesz musiał pobrudzić sobie rączki. – Zważył w dłoniach drugi, identyczny jak ten Drew, sekator i łopatkę do ziemi. Burrymore kontynuował, jakby nie słyszał Bastusiowej odpowiedzi, i zajął się stosownym według siebie podziałem pracy, który przypominał proporcjami zależność między ceną funta brytyjskiego, a drewnanymi krążkami plemienia Kawahiva z doliny Amazonii, oczywiście na niekorzyść Bastiana.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek mógłbym być zadowolony z tego, że coś z tobą dzielę, ale w tym przypadku akurat nie będę oponował, bo to - przypominam ci, w razie gdybyś zdążył zapomnieć - praca zespołowa. – Złapał rękawice rzucone weń przed Krukona i wciągnął je na dłonie, zauważając liczne przetarcia w ich strukturze. – W quidditchu jakoś nieszczególnie idzie ci integracja z drużyną, więc może tutaj zrobisz coś jak należy.
Rozejrzał się dookoła, chcąc jak najobiektywniej wydzielić w miarę równą przestrzeń roboczą dla każdego i poprowadził dłonią wyimaginowaną linię od worków z ziemią na końcu pomieszczenia, aż po same drzwi po drugiej stronie.
– Biorę lewą stronę, ty prawą. Doceń, że masz mniej roślinek. Zauważyłem, że masz drobne problemy z koegzystowaniem z żywymi organizmami, więc powinno ci to być na rękę. - Posłał Drew swój najbardziej sympatyczny uśmiech i przeszedł pod najbliższą ścianę, aby zacząć od podniesienia leżących beczek na deszczówkę. Już wtedy wiedział, że to wszystko nie skończy się dobrze.
[Odnośnie "szlabanisty" to usłyszałam ostatnio takie słowo w radio i nawet nie wiedziałam, że takowe istnieje XD. Może ma inne znaczenie, ale uważam że wręcz uroczo komponuje się z obecnym położeniem Usiów <3]
[dobra, sorki że tak późno i tak krótko :D]
OdpowiedzUsuńCo za mała, bezczelna menda, pomyślała Kathleen i zmrużyła oczy, mimo że właściwie serdeczny ku wdzięczności gest wciąż pozostawał na swoim miejscu i odzwierciedlał się w szeroko osadzonych na twarzy kącikach ust w postaci uśmiechu. Było złośliwym przywoływanie w sytuacji, w której powinno reprezentować się swą sympatyczniejszą stronę bycia, pogłosek krążących po szkole na temat swojego rozmówcy. Może i fizyka nie działała w sposób, którym odznaczał się temperament Kathleen Kelmeckis, bo w końcu jej teoria rządziła się prawem, że jeśli osadzasz płomień pod stosem, będącym nadzieją, a następnie po ujrzeniu pierwszego błysku światła diametralnie go przydeptujesz, możesz spodziewać się jedynie błyskawicy wymierzonej prosto w twoim kierunku; i możliwe, że prawa natury miały ku temu swoje zastrzeżenia, to jednak w żadnej skuteczny sposób nie potrafiły odebrać urażonej dziewczynie ciętego języka. Dziewczynie, która się zawiodła, oczywiście nie pierwszy, ale też nie ostatni raz, która za każdym rozczarowaniem przyrzeka sobie koniec wykładania trudów, lecz trudno jest jej w przypływie olśnienia nie zrealizować wertujących jej myśli planów i marzeń. Takiej dziewczynie się nie odmawia. Takich wydarzeń nie nazywa się szopką. Tak gorącej głowy nie trzeba podgrzewać. I przede wszystkim należało pamiętać, że nazwisko Kelmeckis wiąże się z bezczelnością.
- Oh, Drew, nawet nie wiesz, jak w tej chwili żałuję, że nie mam odpowiedniego wyposażenia pomiędzy nogami, może wtedy poświęciłbyś mi trochę więcej uwagi – rzuciła rozweselona, gdy ten już się odwrócił, równocześnie splatając ramiona na piersiach. - No ale cóż, jestem – niestety - dziewczyną, a nawet jeżeli tak bardzo się nas boisz, to może i tym razem masz słuszność. Potrafimy skopać tyłek, a przynajmniej ja wiem, że potrafię. I chyba Millie Walker też orientuje się w tym temacie, gdy ty, Drusiu, wygrzewasz czterema literami ławkę rezerwowych – przegryzła z uśmiechem wargę. – Więc, wnioskuję, że po prostu strach cię przeleciał, sam widzisz, że hasasz w stronę szkoły jak mały, wystrachany jelonek. Ah, przepraszam – plasnęła wewnętrzną częścią dłoni w swoje czoło. – Obleciał, przypadkiem wymsknęła mi się ta niefajna dosłowność. Także ten… To jest twoja, może jedyna, szansa na wyjście na prostą, a skoro z niej nie korzystasz, to chyba rzeczywiście bardzo lubisz chodzić bocznymi ścieżkami.
[Dziękuję za miłe powitanie. Z aklimatyzacją nie będzie problemu, już czuję się prawie jak w domu ;)Jakby wpadł Ci jakiś pomysł do głowy na powiązanie postaci czy coś to pi, ja bardzo chętnie ^^ ]
OdpowiedzUsuńTo, z jaką łatwością Drew z nią rozmawiał, jego niewymuszony, żartobliwy ton i wszystkie dowcipy, którymi sypał jak magik wyciągający kolorowe chustki z rękawa było dla niej zupełnie nie do pojęcia.
OdpowiedzUsuńJo czuła się, jakby coś wysysało z niej całą energię, niczym krążący po Pokoju Wspólnym dementor, choć powinno być zupełnie inaczej. Przecież to Druś, jej ukochany Druś był zawsze źródłem jej siły, powodem jej uśmiechu i kołem zamachowym jej działań. Przecież to w jego towarzystwie nie czuła się skrępowana, on sprawiał, że promieniała i on zawsze umiał ją pocieszyć. Chyba, że…
To nigdy nie były przyjacielskie dowcipy. Nie było ani krztyny przyjacielskiego wsparcia w ich relacjach. Burrymore trwał przy niej do tej pory z zupełnie innego powodu niż ona była z nim. Może on miał nadzieję na coś więcej..?
Nie, nie myśl tak! zganiła się myślach czarownica. Przecież to Drew, ten sam Drew, którego znasz już tyle lat, on nie mógłby czegoś przed tobą ukrywać.
Hawkins starała się zachowywać naturalnie. Starała się, ale nie potrafiła. Bo cały czas gnębiła ją ta myśl, myśl o tym, że pocałunek, którym zakończyli wspólne wyjście na bal diametralnie zmienił ich relacje. W tej chwili gotowa była poświęcić wszystko, żeby móc cofnąć czas i odmówić Drew, gdy zapraszał ją na bal. Wydałaby każdego galeona, jakiego kryła jej rodzinna skrytka, by móc zapobiec tym okropnym wydarzeniom.
- Pięć sykli? To rzeczywiście okazyjna cena.
Jo spojrzała nieco nieprzytomnie na swojego przyjaciela, który właśnie coś do niej mówił.
- Wiesz, szkoda, że nie wpadliśmy na pomysł sprzedawania biletów podczas przedstawienia, które odstawiliśmy na balu. Zbilibyśmy fortunę!
Śmiech Drew był całkowicie naturalny. Chłopak nie patrzył na nią jakoś inaczej, nie mówił do niej innym tonem, po prostu zachowywał się zwyczajnie. Żartobliwy charakter ich konwersacji był dodatkowym znakiem, że wszystkie wątpliwości co do uczuć swojego przyjaciela Jo sobie po prostu uroiła. Siłą woli zmusiła się do skoncentrowania na słowach Krukona.
- Emocje i zwroty akcji na najwyższym poziomie. Widownia szalała. No... może z drobnymi wyjątkami. Żałuj, że tego nie pamiętasz, Jo. Znamy się już szmat czasu, a ja nawet bym nie przypuszczał, że z taką łatwością możesz ściągnąć na siebie uwagę całej sali. No i... Nie chwaliłaś się nigdy, że tak dobrze całujesz.
Ostatnie ze zdań wypływających z ust Drew było dla niej jak cios prosto w twarz. Dodatkowo okraszone spojrzeniem, które, gdyby tylko Drew był dziewczyną, można by było nazwać „zalotnym”, pobudziło jej serce do gwałtownego galopu, zupełnie jakby ten najbardziej potrzebny do życia organ chciał się wyrwać z jej piersi i pognać w siną dal. Przymrużone powieki i uniesiony w górę jeden z kącików ust dodatkowo sprawiły, że Jo poczuła się jakby czarodziej próbował z nią flirtować, co było zupełnie nie na miejscu, zważywszy na to, jakie relacje ich łączyły.
W ogóle jakim prawem on oceniał jej pocałunek? Przecież dobrze wiedział, w jakim wtedy była stanie, powinien to zdarzenie po prostu wyrzucić z pamięci. Jo poczuła jak na jej policzki wpływa rumieniec, barwiąc jej cerę zdradliwym szkarłatem.
- Nie musiałam, myślałam, że o tym wiesz. W końcu tyle razy widziałeś jak całuję się z Benjaminem. W dodatku wątpię, żeby ten jeden pocałunek różnił się od innych wymian śliny z przedstawicielkami płci przeciwnej. A co do zwracania uwagi, to myślałam, że lepiej mnie znasz, Burrymore.
Czarownica sięgnęła po leżące na stoliku między nimi kociołkowe pieguski i wpakowała sobie jednego do ust.
- Z kolei ja nie przypuszczałam, że tak dobrze wyglądasz w garniturze. No i tańczysz, bo z tego co pamiętam to tańczyliśmy razem? – wymamrotała z pełną buzią, puszczając Drew perskie oko. Skoro chłopak zamierzał obsypywać ją komplementami, czemu miałaby pozostać mu dłużna? Ta słowna szermierka przypominała jej grę w szachy. A teraz był jej ruch i zamierzała go dobrze wykorzystać.
Szach, panie Burrymore, szach.
[O boruuuuuuu, jaka porąbana relacja xd]
[Bardzo się cieszę, że Theo przypadł do gustu i dziękuję za miłe powitanie :D I nie żeby Drew nie był przystojniakiem ;P]
OdpowiedzUsuńTheo
Drew po wielu latach bezustannych praktyk, osiągnał swego rodzaju mistrzostwo w negowaniu wszystkiego, co kiedykolwiek miało związek z Bastianem, nawet w dość odległy, pośredni sposób, co raczej nie miało dobrego wpływu na atmosferę dookoła nich. A wystarczyło tylko w odpowiednim momencie się przymknąć, przejść na tę swoją zakichaną część i ruszyć cztery litery do sprzątania, co jednak zdawało się wykraczać daleko poza wszelkie rozumowanie Drew, który akurat dziś, kiedy stawka była tak cholernie i niesprawiedliwie wysoka, postanowił wyciągnąć średnią z ich wszystkich dotychczasowych starć, by chociaż ten jeden raz uraczyć się smakiem tryumfu wynikającego z kopnięcia leżącego. Jak honorowo.
OdpowiedzUsuń- Muszę cię zmartwić, ale twoja wielce optymistyczna wizja, zakładająca, że teraz wykażę się większą chęcią integracji niż w quidditchu, przeczy wszelkim prawom logiki. Widzisz, w czasie meczów, pewnie wbrew twojej opinii, naprawdę zależy mi na wspólnym sukcesie. Natomiast w naszym obecnym przypadku możliwość pozbawienia cię opaski kapitana działa na mnie, łagodnie rzecz ujmując... niezbyt motywująco.
Dobrze, Bastian nie był w stanie stwierdzić, czy gdyby role się odwróciły, nie zachowałby się tak samo jak Drew, a nawet jeśli, to nie przyznałby się do tego nawet przed samym sobą, by nie pozbawiać się solidnych fundamentów pod wznoszenie stosownej litanii pod adresem Burrymore'a, której daleko było do chrześcijańskich ideałów, zważywszy na często powtarzające się apostrofy "Gumochłomie śmierdzący..." czy "Przebrzydły sukinkocie...". A zważywszy na nieciekawe okoliczności, tylko to mu pozostało.
Ponieważ nie dało się ukryć, że w obliczu nieuchronnej kapitańskiej porażki, najlogiczniejszym wyjściem z sytuacji było skulenie się jeszcze bardziej pod butem Drew w nadziei na zminimalizowanie strat.
Już samo to było dla Bastiana najokropniejszą z kar.
A tymczasem Krukon kontynuował, ponownie wyznaczając podział pracy i stawiając kolejne niemożliwe do spełnienia w przypadku White'a warunki, z których jasno wynikało, że dziś zdobędzie doświadczenie, którego w swej wieloletniej karierze zamkowego sprzątacza nie powstrzydziłby się nawet i Filch, a jeden Bóg wie jak okropne świństwa zdarzało mu się już sprzątać.
- Swoją drogą, przestawienie się z wydawania poleceń na ich potulne wykonywanie musi być nieźle upodlające, co? Zachowawcze oswojenie się z nową rolą powinno oszczędzić ci później głębokiej traumy, także nie ma za co.
Pewne rzeczy zawsze kosztowały Bastiana więcej nerwów i wyrzeczeń, niż mógłby zdzierżyć i podejrzanie często miały one coś wspólnego z jedynym oprócz niego przedstawicielem człowieka rozumnego w tym pomieszczeniu. Oczywiście jeśli nie liczyć drugiego członu nazwy, który akurat nie był szczególnie kompatybilny z tym, co Drew sobą reprezentował. W tej chwili Bastiana przepalała świadomość, że jeśli nie wyrwie sobie języka, prędzej czy później jego właśnie obrana taktyka zacisnania zębów skończy się sromotną porażką.
Ale nie powiedział nic. Ani wtedy, ani trzydzieści minut później, kiedy jakimś cudem rozpoczął najtrudniejszy etap związany z usuwaniem warstw starej zużytej ziemi. Pracował tak, jak potrafił najlepiej (zasadniczo o wiele lepiej pasuje tutaj określenie "najszybciej"), modląc się, by żadnym gestem nie dostarczył Drew pożywki pod kolejne strzępienie sobie języka i doprowadzanie White'a na granicę.
[Heath powinien go nie lubić. Dla niego każdy krukoński zawodnik jest odpowiedzialny za głupie plotki na jego temat. Hm, wolałabyś coś pozytywnego czy może negatywnego? ;>
OdpowiedzUsuńI dziękuję za powitanie! Weny mam teraz całkiem sporo, nieco gorzej z pomysłami, gdy trzeba nimi zarzucić pod tyloma kartami :D]
Leach
[Dziękuję za cieplutkie powitanie!
OdpowiedzUsuńA zainspirował mnie Drew. Spojrzałam na zdjęcia, przeczytałam kartę i wymyśliłam coś... Cassy jest pałkarzem, i to dość dzikim, i nieokrzesanym, i w ogóle agresywny z niej zawodnik, co Ty na to, że kiedyś znokautowała Drew podczas meczu? :D Kiedy gra, nie działają na nią nawet ładne oczy! Potem odwiedziła go w Skrzydle Szpitalnym i zmiękła, wyrzuty sumienia, jego ładny uśmiech, i te sprawy. Straszny z niej wzrokowiec.]
Cassy
[Cassy dałaby się złapać pewnie na oczy 3/4 Hogwartu. Ale co tam.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, moja końcówka tygodnia wygląda podobnie, więc cierpliwie poczekam, jako że podrzuciłam pomysł. c:
A od jakiego momentu zaczynamy?]
Cassy
Jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek zastanawiał się, jak to jest wywołać lawinę, to Josephine Hawkins była najodpowiedniejszą osobą, która mogłaby go poinstruować.
OdpowiedzUsuńBo tak, jak mały kamyczek, spada ze szczytu góry, pociągając za sobą coraz większe i większe odłamki skalne, tak jedno zdanie, nieopatrznie wypowiedziane przez Jo pociągnęło za sobą masę innych, nie mniej niż ostre kamienie raniących.
Ona sama starała się jak mogła, by nie dać po sobie poznać, że jest niewyobrażalnie spięta, a przetaczające się przez jej umysł wątpliwości co do intencji Drew dodatkowo pogłębiały towarzyszące jej w tej rozmowie uczucie stresu. Jednak jej przyjaciel widocznie nie chciał – albo nie umiał – utrzymać swoich nerwów na wodzy i gdy tylko Krukonka skończyła mówić, cały się naprężył, jak jakiś wąż, powoli czający się do skoku na ofiarę. Co śmieszniejsze – to zwierzę było symbolem tak znienawidzonego przez Drew Slytherinu.
- Wiesz, Jo, oglądanie to nie to samo, co doświadczenia praktyczne. – Chwila, czy jej się zdawało, czy w głosie chłopaka wyraźnie słyszalna było poirytowanie? Zupełnie, jakby to, co przed chwilą powiedziała, było dla niego ciosem poniżej pasa. – Poza tym, kiedy Benjamin pojawia się gdzieś w twoim pobliżu, jakoś zazwyczaj wolę odwrócić wzrok niż czekać w napięciu, w którym momencie sprawi ci przykrość.
Czarownica mimowolnie zacisnęła palce na trzymanym w dłoni ciastku. Jeszcze nikt nigdy tak dosadnie nie przedstawił jej relacji ze Ślizgonem, która, pomimo wszystkich złych chwil, dla niej była niemal niezniszczalna. I, choć Drew niewątpliwie miał rację, mówiąc o przykrościach, spowodowanych ciągłym pojawianiem się Benjamina w niewłaściwym momencie, to Jo wolała, by nie wtrącał się aż tak w jej życie uczuciowe.
Choć wydarzenia ostatnich tygodni postawiły pod znakiem zapytania cały ich związek. A doskonałym przykładem była chociażby ta nieszczęsna sytuacja z Balu Walentynkowego.
- Zgadza się, tańczyliśmy razem. I z pewnością wspominałbym to z wielką przyjemnością, gdyby nie fakt, że zamiast rzucić się w wir zabawy, wypłakiwałaś na moim ramieniu łzy, których on był przyczyną. To też pamiętasz?
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, Krukon z pewnością leżałby teraz martwy, na podłodze Pokoju Wspólnego. Jo jeszcze nigdy nie miała tak wielkiej ochoty uderzyć przyjaciela, jednocześnie doskonale zdając sobie sprawę z prawdziwości wypowiadanych przez niego zdań. To wszystko ją przerastało, cała ta sytuacja, wracanie do minionych, nie do końca szczęśliwych chwil. Najchętniej zostawiłaby teraz Drew samego sobie, by dokładnie przemyślał swoje słowa, ale nie chciała pokazać mu, jak blisko był prawdy.
Bo ona czuła to samo – związek jej i Benjamina niechybnie zmierzał ku końcowi, prawie tak tragicznego, jak z dramatu Szekspira.
- Skoro jesteście razem i macie stworzyć silną, nierozerwalną więź, powinnaś zawsze móc znaleźć w Benjaminie oparcie. – Czarodziej nawet nie zdawał sobie sprawy, jak idealnie jego wypowiedź zgrała się z myślami Jo. – Ale, niestety, coraz częściej odnoszę wrażenie, że jemu nie zależy na tobie chociaż w połowie tak bardzo jak mnie.
Gorzki ton, którym Drew skończył swój monolog, zabolał ją bardziej niż wszystkie wypowiedziane przez chłopaka tego wieczoru słowa. Zabolał ją tak mocno, że przez chwilę siedziała wpatrując się bezmyślnie w jego oczy i zastanawiając się, co takiego zrobiła, że została ukarana przez los właśnie tą rozmową.
Zgnieciony na miazgę kociołkowy piegusek wypadł z jej ręki, gdy podkuliła nogi pod brodę, ukrywając jednocześnie twarz w dłoniach. Po dłuższej chwili milczenia odważyła się spojrzeć z powrotem na przyjaciela, trwającego w tej samej pozycji, jakby spetryfikowanego. Jedna, jedyna łza spłynęła jej po policzku.
Wiedziała, co musi zrobić. Wiedziała, ale nie miała na tyle odwagi, by wykonać ten jeden gest. W końcu, po chwili, dla niej będącej wiecznością, wyciągnęła nad stolikiem ramię i ujęła w dłoń twarz chłopaka. Jego oczy nie wyrażały nic poza bezgranicznym smutkiem, zapewne spowodowanym wcześniejszą wypowiedzią i troską – miała nadzieję, że czysto przyjacielską. Niepewnie nachyliła się do chłopaka, by zetknąć swoje wargi z jego. Niemal instynktownie, gdy poczuła ich miękkość i ciepło przesunęła rękę z policzka we włosy, a drugą zarzuciła na jego ramię.
UsuńCałowała się z Drew drugi raz w przeciągu tygodnia. Całowała się ze swoim przyjacielem drugi raz w przeciągu tygodnia. Całowała się z chłopakiem, dla którego zrobiłaby w innych okolicznościach wszystko ze względu na łączącą ich przyjaźń.
A w Pokoju Wspólnym nagle zrobiło się jakby ciszej.
Na początku Bastian sądził, że to on będzie miał największy problem z utrzymaniem języka za zębami. Początki były wyjątkowo trudne, zwłaszcza, jeśli na usta cisnęło się tysiąc adekwatnych odpowiedzi, a oddanie Burrymore'owi walkowerem ostatniego słowa wiązało się z odrzuceniem odruchu tak naturalnego jak oddychanie. I nie ważne jak dobitnie Bastian wmawiał sobie, że "odpuszczenie jest oznaką dojrzałości", "uniżeni będą wywyższeni", "w niebie mi to wynagrodzą" - czuł na języku gorycz. Dopiero później przyszło mu stwierdzić, że taki stan rzeczy jest nawet przyjemny, kiedy ma się w głowie całe mnóstwo ciekawszych myśli, niż taki Drew - zdegradowany w oczach White'a do roli pasożyta żerującego na cudzych, okupionych krwią, potem, ale nie łzami (prawdziwi mężczyźni nie płaczą) wysiłkach.
OdpowiedzUsuńOkej, technicznie rzecz biorąc ogrom pracy, która musiała zostać wykonana przed zmrokiem, nie była dla Bastiana szczególnie ciężka. Przez ten czas, kiedy delektował się tą przyjemną fazą ciszy wypełniającej uszy, jednocześnie odgradzając myślami od irytującej o każdej porze dnia i nocy obecności Drew, napełnił całe mnóstwo worków ziemią, wyciął bluszcz obrastający szczeliny między cegłami, zdołał wyplenić rosnące samopas czyrakobulwy, których pozbycie się bez doznania rozległych poparzeń kosztowało go niemało zachodu. Właściwie to jedynym co tak naprawdę nużyło Bastiana była właśnie ilość pracy, którą samotnie musiał wykonać. Ile metrów kwadratowych powierzchni by nie odgruzował, wciąż pozostawało ich całe mnóstwo, czyniąc z szopy adekwatny odpowiednik syzyfowej góry.
Tak rażąca niesprawiedliwość - kłująca Bastiana w oczy za każdym razem, kiedy zerkał na regał, który odzwierciedlał wielkie, nieograniczone ambicje Drew - generowała jeszcze więcej podburzających impulsów, jednakże White za każdym razem zaciskał zęby i skupiał myśli na chmurkach, motylkach i wszystkim, co przyjemne, byleby tylko darować sobie wszelkie komentarze.
Bycie zależnym od kogoś to niezaprzeczalnie najgorsza rzecz jaka go w życiu spotkała.
Bycie zależnym od Drew podbijało to niemiłe doświadczenie w górę listy najgorszych rzeczy jakie jeszcze kiedykolwiek mają szansę go spotkać.
Bastian jakąś częścią świadomości, nie zajętą ani pracą, ani motylkami i chmurkami, spodziewał się, że pierwszą osobą, która przerwie całkiem błogie milczenie będzie właśnie Drew, który przez te minuty przypominał gotującą się wodę, a cała para w nim wręcz domagała się dodatkowej przestrzeni, wylewając się z niego potokiem słów.
White starał się puszczać to co mówił Burrymore mimo uszu, dopuszczając do siebie tylko pojedyncze zwroty, przepuszczane przez filtr nastawiony na informacje, które mogą go rozbawić, zdenerwować, albo, kolokwialnie określając dziewięćdziesiąt procent wypowiedzi, niepotrzebnie wkurwić. Dlatego też szczęśliwie zachował zimną krew i kontynuował pracę, co jakiś czas tylko zerkając na Drew i unosząc brwi.
- Robienie za pachołka idzie ci tak wybitnie, że zaczynam przypuszczać, iż kapitanując w drużynie, kompletnie minąłeś się z powołaniem. Kto wie, może wbrew pozorom jeden zawalony szlaban otworzy przed tobą szereg nowych, bardziej odpowiednich możliwości? Trzeba szukać pozytywów, nie?
Krukon wzruszył ramionami.
- Tak sądzisz? O wiele łatwiej było mi się skupić na pozytywach, kiedy nie słyszałem Twojego wybitnie irytującego głosu. Naprawdę. Wystarczyło mi, że wszędzie indziej wtrącasz swoje zupełnie zbędne komentarze. Tutaj nie są potrzebne. - uciął, otrzepując rękawice z ziemi. Zerknął zadowolony na spory fragment pomieszczenia, który mógł uchodzić za całkiem czysty. Za kolejny sektor obrał sobie kąt jak najdalej od regału Drew i tam też się udał. - A teraz wybacz, ale idę tam, gdzie nikt desperacko nie zabiega o atencję ludzi pracy.
[chyba nie spełniłam zasady 30/70 w postępie wydarzeń XD]
[a dziękuję c: chęci są zawsze, więc w takim razie czekam na pomysł :)]
OdpowiedzUsuńMarcel
[Cześć i czołem!
OdpowiedzUsuńSerio to Twój pierwszy blog grupowy? :O Przedtem pewnie PBFy?
Na wątek chętna jestem raczej zawsze, o ile ktoś za mnie wymyśli :D Jeśli tak Ci wygodniej, to pisz na gg: 930335.]
Lou.
[Ojeej, dziękuję!
OdpowiedzUsuńChęci mam, no pewnie! Gorzej niestety z pomysłami, od zawsze nie jestem twórcza w tym kierunku. :D]
Sid
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Czekam na wątek z niecierpliwością <3]
OdpowiedzUsuńIv/ Leo w szkicach
[Pewnie masz multum odpisów i milion powiązań, ale jeśli mimo to znalazłabyś czas i chęci, to będę zachwycona, jeśli skombinujemy jakiś wątek. :D]
OdpowiedzUsuń[Ten pomysł jest GENIALNY i bardzo w stylu Aurory. :D Oczywiście zacznę, ale pozwolisz, że zrobię to jutro? Teraz padam z nóg i nie wyszłoby z tego nic dobrego...]
OdpowiedzUsuń[Lou tak działa, nikt go nie zna, a już go każdy kocha XD Cóż, nie specjalnie mu idzie nauka. A bardziej to mu się po prostu nie chce. Astronomia na prawdę fatalnie mu wychodzi, a że z Drewa taki geniusz, to może Lou spróbuje podkraść mu notatki i trafi na wyjątkowo paskudne zaklęcie? :D]
OdpowiedzUsuńLouis Delacour
[Musimy coś razem wymyślić na gg :<]
OdpowiedzUsuńJamie
W ostatnim tygodniu złośliwy duch Hogwartu jeszcze bardziej uprzykrzał życie innym a jego żartu już dawno przestały być niewinne. Rozochocony figlami latał w powietrzu i wymyślał coraz bardziej wredne psikusy. I kiedy wydawało się, że późnym wieczorem Irytek będzie zmęczony i spokojnie polewituje pod sufitem na horyzoncie ukazała się rosnąc z sekundy na sekundę sylwetka chłopca. Irytek zakasał niewidzialne rękawy i schował się w ścianie. Irytek dopadł Drew od tyłu. Pech chciał, Burrymore nie miał szaty - duch wyciągną gumkę od majtasów krukona i z całej siły naciągnął materiał starając się wyciągnąć je na głowę.
OdpowiedzUsuń- Twarzowe gaciory!
Bastian spalił się jak zapałka.
OdpowiedzUsuńNie wtedy, kiedy Drew myślał – i z pewnością miał wielką nadzieję – że uda mu się wzniecić ogromny pożar swoją dobitną przemową, ale później (choć ciężko było poprawnie mierzyć upływające chwile), kiedy niedbale oparł się o regał, nad którym pracował niemal przez cały czas, a Bastian mógł tylko patrzeć z oddali jak leci wznosząc tumany kurzu i nie mógł nic z tym zrobić. Natomiast Drew zbył to wzruszeniem ramionami.
To wystarczyło.
Nie był to płomień ani intensywny, ani długi. Nie parzył, nie wywoływał obrzęku, nie mógł pozostać w pamięci, tak jak nie pozostają miliony spalonych zapałek, a jednak tej głupiej zapałki, małej eksplozji irytacji oboje nie zapomną już nigdy.
Dalszy scenariusz mogłaby przewidzieć nawet głupia Trelawney, chociaż każdy w Hogwarcie zdawał sobie sprawę z tego, że była kompletnym beztalenciem. Od tamtej chwili, małym pęknięciu na masce przedstawiającej iluzję wystudiowanego spokoju, szlaban był tylko i wyłącznie Bastiana. Każdy regał, każda drobinka kurzu, każdy zeschnięty na wiór kwiatek mógł zostać albo posprzątany dłońmi Bastiana, albo nie posprzątany w ogóle. To również wiedzieli oboje.
White w ostatnim zrywie desperackiej krzątaniny został automatem, nastawionym wyłącznie na cel, który widniał mu w oddali przed oczami – nie stracenie pozycji, wypełnienie szlabanu, zrealizowanie tej cholernej umowy ubzduranej sobie przez starego pryka, który absolutnie nic… absolutnie gówno wiedział o relacji między Bastianem a Burrymore’m. Oh, a ten… Kiedy tylko stało się jasne, że ich narzucona przez zgrzybiałego farfocla współpraca została zerwana, Drew zwyczajnie przestał dla niego istnieć. Patrząc na ogrom bałaganu przed sobą, patrzył przez Krukona, nie słyszał żadnych słów (a jeśli jakieś zostały wypowiadane – bo Basti milczał jak grób, grób swojej kapitańskiej kariery, który leżał tuż obok niego, wykopany i zapraszający w swe objęcia – to zwyczajnie ich nie zarejestrował), nawet niespecjalnie miał czas i ochotę na to, by zauważać istnienie jakiekolwiek uczucia względem niego. Nawet nienawiści, do której przyzwyczajał się od siedmiu lat, i która była już mu tak bliska, że stała się nieodłącznym elementem codzienności.
White z niepodobną do niego zimną precyzją realizował się jako cała ekipa sprzątająca, starając się wcale nie okazywać nerwów i rozgorączkowania, które ogarnęło go od palców u stóp po same blond loczki, teraz umorusane ziemią i pełne kurzu, którego podobne ilości znajdowały się na dywanie w pokoju wspólnym Ravenclawu. Starał się nie myśleć o niczym, z wyjątkiem swoich rąk, ale czasem bezwiednie uciekał się do modlitwy o jeszcze trochę dodatkowego czasu, bo najgorsza w tym wszystkim nie była świadomość ogromu pracy, świadomość czasu w jakim ten ogrom pracy zostałby wykonany w tak samo szybko działającą dwójkę ani sam ogrom pracy, ale brak zegarka. Brak wiedzy o upływających minutach wykańczał go psychicznie. Niepewność dalszych losów doprowadzała do szaleństwa. Ale trzymał się tych dobrych stron – szacował w głowie w tę i z powrotem wszystkie ważniejsze elementy dzisiejszego dnia. Wciąż miał czas. Nie wiedział, czy godzinę, czy dwie, ale bez wątpienia tyle wystarczy mu do zakończenia szlabanu. Okupi go pęcherzami, potem i brudem, ale okupił.
– Ho ho, panowie, sprzątaliście, czy graliście tu w szachy czarodziejów? – Głos, który rozległ się gdzieś za nim sprawił, że Bastian zastygł w przerażeniu, a ręce, którymi przenosił worek, stały się bezradne i wiotkie. Zanim uświadomił sobie, że to się dzieje naprawdę, ziemia rozsypała się po podłodze. Nie widział przez nią swoich butów.
– To JUŻ?! Odwrócił się do Dumbledore’a i jego oczom ukazała się klepsydra ostatecznej zguby i ostatnie przesypujące się ziarenka.
[Drew chyba jeszcze nie wie, że Basti swoje ostatnie słowa (evah) powiedział do Drusia cały opis temu!]
Polecam się na przyszłość!
OdpowiedzUsuń[Raczej uświadomił jej, że niemieckie czystokrwiste rodziny maczające paluchy w dwóch wojnach światowych nie są mile widziane na korytarzach szkoły ;) Przynajmniej zajmie się rozklejaniem włosów. Dziękuję i również witam! Jeśli zakombinujemy jakiegoś wątka to ja mogę rzucić kilkoma pomysłami, ale dopiero jak się wyśpię, gdyż właśnie umarłam]
OdpowiedzUsuńArabella
Okrutny Los ostatnio zbyt często skazywał ją na współpracę z osobami, z którymi Bole nie do końca współpracować chciała — najpierw ten roztrzepany Gryfon, a teraz zmuszona była udać się taki kawał do Wieży Ravenclawu, aby porozmawiać z Burrymorem! Nigdy nie była, i chyba nie będzie, w stanie zaufać komuś spoza Slytherinu w takich małych sprawach, toteż każdy kolejny krok przyprawiał ją o więcej wątpliwości, ale jednocześnie wiedziała, że nie ma wyboru.
OdpowiedzUsuńOd roku chodziła na spotkania Klubu Ślimaka, ale nie zdołała dobie wyrobić wystarczających chodów u Slughorna, a Drew te chody miał. Ech.
Sprawa była nie tyle delikatna, co po prostu poniekąd nie fair wobec koleżanki z domu, sprawującej obecnie funkcję Prefekt Naczelnej. Funkcję, o której tak bardzo marzyła Boyle, ale z jakiegoś powodu okazała się w wyścigu po odznakę gorsza. To ją irytowało do tego stopnia, że postanowiła złamać jedną z pierwszych zasad osobistego kodeksu — nigdy nie rzucać kłód ludziom z najbliższego otoczenia. Tu należało rozumieć to jako "kolegom z domu", ale chyba po raz kolejny ambicja okazała się silniejsza od moralności...
Kolka złapała ją przy gadającej kołatce i na szczęście zniknęła, kiedy w pobliżu pojawił się jakiś mały chłopiec w szacie Krukonów. Gestem przywołała go do siebie, a zmęczenie spowodowane wchodzeniem po tych wszystkich schodach musiało nadać jej jakiegoś przerażającego wyglądu (może się spociła?), bo dzieciak podszedł szybko, wysłuchał jej prośby — właściwie nakazu — o poinformowanie Drew, że Aurora na niego czeka, po czym oddalił się czym prędzej.
Kiedy Burrymore wreszcie raczył pojawić się w korytarzu, czuła się już zupełnie dobrze. Lepiej, żeby nic jej nie rozpraszało.
— Sprawę mam. O zapłacie porozmawiamy kiedy indziej, ale musisz mi załatwić muchy siatkoskrzydłe i skórę boomslanga. Najlepiej na jutro, jeszcze lepiej na wczoraj...
Starała się brzmieć uprzejmie, aby go niepotrzebnie nie zrażać. Chyba nie wyszło najgorzej, tonu rozkazującego nie jest się tak łatwo pozbyć...
Bastian maleńką częścią jaźni akceptował możliwość wystąpienia właśnie takiego scenariusza, ale po wszystkim co dzisiaj przeżył, wydawało mu się, że każdy sprzątnięty metr szklarni skutecznie oddalał go od tego, co jednak okazało się nieuniknione.
OdpowiedzUsuńNieuniknione.
Bezcelowość wszystkich swoich starań: pęcherzy na rękach, zdartych rękawic, przeniesionych worów z ziemią, siniaków, postrzępionego przez kłótnie języka odczuł jak cios obuchem w twarz. Poczuł się jak zwierze przygotowywane przez lata w poczuciu jakiegoś wyższego celu, a potem ogłuszone i położone pod toporem, ze skrępowanymi kończynami, bez jakiejkolwiek alternatywy.
To było najgorsze uczucie w jego życiu – chwytać się jak ostatni idiota nadziei, że może to są tylko ćwiczenia, że Dumbledore w ostateczności puści im płazem niewypełniony szlaban, że ten jeden ostatni raz mu się upiecze i zachowa to, co w tej całej szkolnej egzystencji było dla niego bez wątpienia najważniejsze. W przypadku Quidditcha bynajmniej nie chodziło o możliwość pomiatania ludźmi, bądź też samą świadomość zwierzchnictwa nad kim, która, choć miła, była jedynie dodatkiem. Tym co czyniło Bastiana oddanym kapitanem i zarazem napędzało do starań by takim kapitanem być, było poczucie celowości.
Nawet nie udawał, że docierają do niego słowa Dumbledore’a. Bastian ogłuchł, a jedynym dźwiękiem przebijającym się do jego świadomości był wyimaginowany trzepot skrzydełek znicza i wiatr świszczący między witkami prawie zajeżdżonej miotły. Tylko wzrok skupiony miał na ustach Dyrektora w niemym oczekiwaniu na te słowa:
- A pan, panie White, dodatkowo traci stanowisko kapitana drużyny. Naprawdę wielka szkoda.
W wieku pięciu lat ojciec pierwszy raz wsadził go na malutką, dostosowaną do rozmiarów dziecięcego ciałka, zamiataczkę, Bastian wsiąkł w świat Quidditcha na dobre. W wieku sześciu lat wymieniał już nazwy wszystkich ligowych drużyn i wieszał na ścianach pierwsze czarno-białe plakaty podbierane ojcu ze środkowej strony Miotły i Kafla. W wieku siedmiu lat rozegrał pierwszy poważny mecz podwórkowy, na który ściągnął dzieciaków z całego sąsiedztwa. W wieku ośmiu lat o mało nie dał się pokroić, byleby tylko móc trenować ze starszymi braćmi Millie, akceptując całkowicie ryzyko urazów i późniejsze częste pobyty w szpitalu, na kozetce u wujka Nicolasa. W wieku dziewięciu lat rozpisywał już pierwsze amatorskie taktyki i konfrontował je z tymi, które obserwował siedząc na trybunach każdego meczu, na który tata tylko miał czas go zabrać. W wieku dziesięciu lat, oczekując na list z Hogwartu, prześledził kariery wszystkich absolwentów tej szkoły, którzy osiągnęli coś w tym pięknym sporcie.
W wieku jedenastu lat pierwszy raz zobaczył szkolny stadion.
W tym samym dniu ten stadion stał się jego drugim domem.
Przez następne lata tylko się starał. Pielęgnował w sobie tę drobinę talentu i pozwolił mu rozkwitnąć. Doprowadzał do perfekcji technikę, miesiącami zbierał na lepsze wyposażenie, angażował się w życie drużyny, podsuwał tyle rozwiązań, ile tylko zdołał wymyślić. Niczemu nie poświęcił tak wiele czasu, jak rozmyślaniu o Quidditchu. Wiatr we włosach stał się uczuciem mu bliższym, niż muśnięcia damskiej dłoni na policzku, chociaż te drugie też były miłe.
W wieku piętnastu lat jego trudy się opłaciły i został kapitanem.
W wieku piętnastu lat spełnił swoją najważniejszą szkolną aspirację i mogło być tylko lepiej. Tego, jak wielkie miało znaczenie ukoronowanie dziesięcioletnich starań, możliwość stania się jednością z kimś więcej niż tylko swoją małą miotełką, przewodzeniu czemuś większemu i odczuwania płynącego z tej odpowiedzialności dreszczyku emocji, nie dało się porównać do niczego innego co kiedykolwiek przeżył. Wszystkie zwycięstwa, nieliczne porażki, zawsze najpiękniejsze wspomnienia.
W wieku siedemnastu lat Dumbledore w dwunastu słowach obrócił dwanaście lat z życia Bastiana w marny proch. To były prawie dwie trzecie jego życia, a Dyrektorowi przyszło to tak lekko, jak gdyby odbierał dziecku lizaka, a nie informował kogoś, że wszystko to było bezcelowe.
White nie słyszał konwersacji rozgrywającej się później. Nie obchodziło go, kto zostanie nowym kapitanem. Tak właściwie, to po raz pierwszy w życiu przyszło mu odczuć, że nic go nie obchodziło. Pod powiekami czuł tylko przybierającą wilgoć, więc zacisnął je z całej siły, ściągając rękawice z obtartych dłoni.
Usuń- Ja… - zająknął się, niepewny tego, czy wciąż potrafi mówić. – Wszystko już zostało powiedziane. Gratuluję - zwrócił się w stronę Drew - wygląda na to, że dopiąłeś swego.
Jeśli do tej pory, pomimo solennego postanowienia o kompletnym zignorowaniu faktu jego istnienia, Drew przebijał się gdzieś przez świadomość Bastiana, to w tej chwili dla wszystkiego co z nim związane nadszedł nieubłagany kres. Bastian rzucił rękawice na ziemię i wyszedł ze szklarni.
I znowu… Po raz pierwszy w życiu nie miał dokąd pójść.
spłakana Wiola
[gzas, pewne popełniłam tyle błędów, łoteva, to nie jest ważne :<]
[Dziękuje ślicznie za miłe przywitanie :) Więc co, może jakiś wątek razem sklecimy? Gdybyś chciała to zapraszam na gg w celu ustalenia ;d]
OdpowiedzUsuń