12 września 2014

Świat nie wierzy łzom

Judith Townshend
19 sierpnia 1961 // Londyn // Hufflepuff // szósta klasa // brudna krew // 10 ¾’’, lipa srebrzysta, włos jednorożca, bardzo elastyczna // patronusa nie wyczarowała // Serge odchodzący z inną dziewczyną u boku // ONMS, wróżbiarstwo i zielarstwo // płomykówka Ben // mogłaby być prefektem, ale nie jest asertywna
Rude włosy, znienawidzone piegi i ciemne oczy oraz uroczy uśmiech wiecznie przyklejony do twarzy. Dziewczyna, którą bardzo łatwo jest zranić – a mimo to stara się nie trzymać urazy i udawać, że wszystko jest w porządku. Udaje twardą, nosi na barkach ciężary większe niż może udźwignąć. Bardzo ambitna, wymagająca i okropnie krytyczna w szczególności do siebie. Pracowita i uczciwa, a także bystra oraz inteligentna. Pełna urojonych kompleksów, z których nie potrafi się wyleczyć, jej samoocena czasami sięga bardzo niskiego poziomu. Nie grzeszy odwagą, jest raczej szarą myszką, ale o ukochanego potrafi walczyć do ostatniej kropli krwi. Można ją przyłapać na rozmowach z Benem w sowiarni, bo jest wielką wielbicielką zwierząt – zawaha się nawet przed skrzywdzeniem pająka, który jest drugi w kolejce do kształtu bogina. W przyszłości magizoolog lub weterynarz (jak matka) – a najlepiej oba na raz. 

Odautorsko

31 komentarzy:

  1. [ Przypomina mi Anię z Zielonego Wzgórza *.* Taka uroda u dziewczyn bardzo mi się podoba, nie wiem czemu xd Ja już kocham Jude. ]
    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej! Nasze panie nie będą się lubić z wiadomych przyczyn, ale chciałabym wątek pełen nienawiści i samorodkowy palców.]

    Raisa Aristowa

    OdpowiedzUsuń
  3. [Czeeść! Cieszę się, że przejęłaś Judith, ale to już wiesz, dlatego przybywam od razu z wątkiem. Jeśli coś z nim będzie nie tak to krzycz, nie mam nic przeciwko poprawianiu!]

    Gdyby miał powiedzieć, jak to się stało, że on, Puchon – mugolak urodzony we francuskim Angers w pewną czerwcową noc, ale wychowany w Londynie, gdzie zmierzył się ze wszystkimi możliwymi problemami społeczeństwa – z masą znajomych ale z dość uciążliwym i przede wszystkim poważnym deficytem przyjaciół, dołączył nagle do wąskiego grona szczęśliwców nie tylko będących w związku, ale i utrzymujących go już od roku, Serge niewątpliwie nie umiałby sklecić porządnie zdania na ten temat – po prostu nie wiedział. Czasami, z zwłaszcza wtedy, gdy się ze sobą kłócili, zastanawiał się, jakim cudem on i Judith w ogóle ze sobą dogadali, bo pomimo swojej przynależności do tego samego domu mieli zupełnie odmienne charaktery, które w żadnym wypadku nie powinny tworzyć razem zgodnej pary – a jednak. Zgadywał, że to potrzeba bliskości, rzecz jasna tej psychicznej, bo fizyczna nadeszła dużo później, sprawiła, że się do siebie zbliżyli. Obydwojgu zależało na tym, żeby mieć w swoim życiu kogoś, kto by po prostu b y ł i na pewno nie zniknął, a że przyjaźń damsko-męska – ich relacja przecież nią właśnie była na samym początku – to bajka, w którą w żadnym wypadku nie powinno się wierzyć, to skutek był, jaki był – któregoś dnia po prostu złapali się za ręce i, o dziwo, okazało się to być całkiem przyjemne.
    Może i nie była to wielka miłość od pierwszego wejrzenia ani tym bardziej jedna z tych, co spopielają wszystko wokół, ale ich więź należała do silnych. Potrzebowali siebie, byli w stanie poświęcić drugiej osobie trzy czwarte swojego czasu i nie wymagali od siebie przesadnie wiele, co prawdopodobnie było ich własnym, prywatnym kluczem do szczęścia. Rudowłosa, piegowata i o rok młodsza od niego panna Townshend stała się jego sposobem na jesienną chandrę, zimową melancholię, wiosenne lenistwo i letnie szaleństwo, od którego ani trochę nie stronił – były to jego ostatnie wakacje przed końcem szkoły, a więc przed wkroczeniem w dorosłość i nie zamierzał z nich rezygnować. Problem polegał tylko na tym, że był to też czas, kiedy Prorok Codzienny wręcz trąbił o zaręczynach ważnego pana Tjetjensa z Rosjanką z pochodzenia, Raisą Aristową, które niezmiennie poruszały jego sercem. Sądził bowiem, że już zapomniał o chłodnej, ale niezmiernie fascynującej przyjaciółce z dzieciństwa, z którą rozłączyły go domy, do których dostali przydzieleni, ale w tym momencie wszystkie wspomnienia wróciły i uderzyły w niego ze zdwojoną siłą. W efekcie chodził nieustannie podenerwowany, często umiał mówić tylko o tym i kłócił się z Judith, mimo że żadne z nich tego nie chciało – po prostu atmosfera była napięta i oboje chyba liczyli na to, że wraz z rozpoczęciem roku szkolnego nieco się to uspokoi.
    To nie tak, że Raisa nie była wcześniej ich problemem, bo była i to dość poważnym – to z jej strony znosili ciągłe upokorzenia, jako że będąc nieczystej krwi z góry byli skazani na nienawiść Ślizgonów, a ona akurat potrafiła przekonać tłumy do kierowania ich na tę dwójkę – ale nigdy nie odbijała się jakoś szczególnie na ich związku. W wakacje jednak uległo to zmianie i choć miało być lepiej od września, wcale tak nie było, bo ilekroć pierścionek zaręczynowy błyskał gdzieś wokół, Serge wpadał w dość melancholijny nastrój, zapowiadał on bowiem dodatkową porcję złośliwości i póki co nie było żadnego odstępstwa od tej reguły. Nieważne co robili, nieważne gdzie by nie byli, nieważne jak bardzo staraliby się nie rzucać w oczy jej i jej przyjaciołom, ona i tak umiała znaleźć sposób na to, żeby powiedzieć im coś niemiłego, a on już w trzecim tygodniu września miał tego serdecznie dość i zdecydował się przeciwdziałać gnębieniu na szkolnych korytarzach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Idź do Pokoju Wspólnego, ja przyjdę później – oznajmił Judith, kiedy opuścili Wielką Salę po kolacji i natknęli się na znienawidzonych uczniów Domu Węża, którzy nie przebierali w określeniach i celowo próbowali ich zranić, zwłaszcza rudą. Padały więc określenia takie jak szlama czy dziwka, a także cała masa innych dziwacznych sugestii, których Serge po prostu nie mógł darować. Jeśli chcieli się na kimś znęcać, to mogli na nim, ale oczekiwał, że kogo jak kogo, ale Judith zostawią w spokoju. Ona zawiniła tylko tym, że się z nim związała. – No idź, dołączę do ciebie, najpierw coś załatwię. – Wiedział, że rudowłosa nie miała złudzeń, że nie idzie do Ślizgonki i że wcale jej się to nie podobało, ale chciał zakończyć ten spór raz na zawsze. Zapomniał, że rozmowy z Raisą rzadko kiedy przynosiły efekt, którego by oczekiwał, co sprawiło, że po raz kolejny walczył z wiatrakami. W dodatku za cenę spokojnego wieczoru z Jude.
      Wracając do siebie, a więc do hogwardzkich piwnic, gdzie za obrazem martwej natury koło kuchni krył się dom Helgi Hufflepuff, liczył – mimo że nie było to z pewnością miłe – na to, że nie spotka Pokoju Wspólnym panny Townshend. O wiele łatwiej byłoby mu bowiem, gdyby miał zmierzyć się z nią i jej gniewem kolejnego dnia, bo przynajmniej sam ochłonąłby po spięciu z Raisą. Życie jednak lubiło go zaskakiwać i rzucać mu pod nogi cholernie ciężkie do przeskoczenia kłody, stąd pierwszą osobą, na jaką wpadł po wejściu przez obraz, była jego dziewczyna w swojej całej, wściekłej okazałości.
      — Jude... – zaczął, patrząc na na nią z nadzieją, że uda im się to załatwić jakoś polubownie; ta niestety szybko umarła, bo jego dziewczyna nie wyglądała ani trochę na szczęśliwą. – Nie jest tak, jak myślisz – dodał więc, sądząc, że to pozwoli ją nieco udobruchać. Nieświadomie powtórzył jednak formułkę od lat wypowiadaną przez mężczyzn chcących się usprawiedliwić z miernym skutkiem przed swoją kobietą. Jemu też niespecjalnie szło, zwłaszcza, że rozmowa, którą chwilę temu zakończył z dawną przyjaciółką, wcale do przyjemnych nie należała.

      [I nie przejmuj się długością. ;3]

      S. Chevalier

      Usuń
  4. [A ja myślałam, ze Jude to właśnie tak potrafi nadepnąć na odcisk, jak każda baba walcząca o swojego faceta... byłoby super ciekawie, bo mogłoby wyjść coś od szlamowatości panny Townshend a właśnie skończywszy na Serge'u. Ot, zwykła sytuacja, kiedy Raisa po raz kolejny zaczyna Judith dokuczać do tego stopnia, że J. by nie wytrzymała a Aristowa, nieco skonfundowana, podjęłaby pałeczkę i zaczęłyby się awanturować na środku korytarza. Generalnie liczyłam na relejszynszyp oparty na czystej zazdrości, niechęci i takich tam.]

    R. A.

    OdpowiedzUsuń
  5. [Tak, można wyjść od tego, ze Raisa stoi z Gabrielem (swoim narzeczonym) i ciśnie na Jude i Serge'a. Wszyscy się w końcu rozchodzą, bo Aristowa wie, że gdyby ciągnęła spektakl w nieskończoność, to ludzi by się znudzili i wtedy wściekła Judith może ją zaczepić - nie wiem, tego samego dnia, jak samotnie wychodzi z obiadu, a akcja miała miejsce przy śniadaniu?]

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Tutaj może już być problem. Sam fakt, że jest mugolaczką już sprawia, że Jacek jej nienawidzi :D A to, że jest Puchonką dodatkowo zwiększa jego niechęć bo niedawno przegrali mecz z Hufflepuffem, w sumie długa historia xd ]
    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  7. Chevalier naprawdę wolałby, żeby to wszystko, co się działo, nie było aż tak skomplikowane, bo wtedy nie musiałby się zmierzać z takimi problemami, jak ten, który stanowiła właśnie jego zdenerwowana dziewczyna. Cokolwiek by się nie działo, jego celem nigdy nie było ranienie Judith, bo była przecież powodem, dla którego jego życie się ułożyło po pięciu latach zmagania się z wyrzutami sumienia, że pierwszego dnia nauki w Hogwarcie odwrócił się od Raisy Aristowej. Wcześniej był szczęśliwy tylko wtedy, gdy grał w quidditcha, kiedy zaś rozpoczął znajomość z nią, odkrył, że dzień nie musi być od początku do końca okropny. Pomogła mu na nowo zacząć się cieszyć drobnymi rzeczami i stała się dla niego ważna, wkradając się w jego codzienność – nie zastąpiła mu Rosjanki, ale odciągnęła jego myśli od dawnego życia. To dlatego czuł się źle względem niej, kiedy się na niej wyżywał albo kiedy padała ofiarą złośliwości ze strony Ślizgonów, bo wiedział, że to była w dużej mierze jego wina – przez pierwsze cztery lata w zamku nie miała podobnych problemów, mimo że stan czystości jej krwi nie uległ przez ten czas zmianie. To jego decyzje ciągnęły się za nimi i uprzykrzały jej życie, tylko dlatego, że postanowiła związać się z o rok starszym mieszkańcem tego samego domu, a on wiedział, że zasłużyła sobie na coś lepszego niż bycie nazywaną puszczalską puchońską panną.
    Miał tyle szczęścia, że jeszcze nigdy nie usłyszał od niej żadnych wyrzutów z tym związanych – miała w sobie na tyle dużo taktu i kultury osobistej, żeby go nie mieć do niego pretensji i nie krytykować, choć martwił się, że to tylko przejściowy okres. Nie sądził bowiem, żeby miała na tyle dużo cierpliwości, żeby znosić tą niezliczoną ilość rozmaitych nieprzyjemnych określeń, których używali względem niej mieszkańcy domu Węża. On już dawno by się wkurzył, tyle że wielokrotnie mówił, że nie pasuje do profilu przeciętnego Puchona – czasami nawet śmiał się, że Tiara Przydziału coś pomyliła, bo z pewnością nie był cierpliwy czy lojalny. Z wiernością też było u niego na bakier, jeśli wziąć pod uwagę zdradę, jakiej się dopuścił parę lat wcześniej, bo teraz trzymał formę.
    — Daj spokój, bo zaczynasz sobie wmawiać różne dziwne rzeczy – odezwał się nieco pobłażliwie, jakby wyśmiewając jej obawy. – Nic się nie stało – powtórzył uparcie. – Poszedłem jej powiedzieć, że nie życzę sobie, żeby nas tak traktowała i tyle – wzruszył ramionami; możliwe, że pominął kilka elementów tej rozmowy, ale te nie były specjalnie kluczowe w tej sytuacji. Najważniejsze było to, żeby uspokoić Jude, bo skoro już zaczęła się ich kłótnia, nie należało dopuszczać do sytuacji, w której mogłaby trwać kilka dni, jako że każdy kolejny przynosiłby coraz gorsze efekty. Widząc, że jego dziewczyna wcale nie jest przekonana co do tego, że jest z nią szczery, Serge westchnął ciężko. – O co ci chodzi, Jude? – zapytał, wyjątkowo zmęczony tego typu rozmowami. Najchętniej poszedłby od razu do swojego dormitorium, rzucił się na łóżko i spróbował przespać całe to bagno, bo załatwianie spraw w sposób dyplomatyczny nie przynosiło żadnych skutków.

    Serge Chevalier

    OdpowiedzUsuń
  8. [Hej. Możemy spróbować z obiema. Gabryś zapewne gnębiłby Judith, a do Carmen nie mam pomysłu :c]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  9. [Będę tak skakać od karty do karty ;D Może skupmy się najpierw na wątku Judith&Gabirel, bo mamy tutaj już gotowe powiązanie. Oczywiście nie rezygnuję z wątku z Carmen, ale wolę odłożyć go na później, bo jak teraz nazbieram wątków to boję się, że się nie wyrobię. Może przenieśmy pomysł na wątku z Carmen tutaj? Gabryś miałby kolejny powód do dręczenia Judith :) Co ty na to?]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  10. [To była tylko propozycja, ale możemy zrobić po twojemu. Mogę prosić o zaczęcie? Jestem chora, a mam jeszcze jeden wątek do rozpoczęcia, więc byłabym wdzięczna. I z tego co mi wiadomo do tego działu można było zaglądać tylko za zgodą nauczyciela.]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  11. [Wybieram Jude bez dwóch zdań! Ten sam dom, więc bardzo serduszkami różnić się nie mogą. Widzisz tych dwoje w konkretnej interakcji czy po prostu wykazujesz chęci do wątkowania w przyszłości?]

    Tom Locke

    OdpowiedzUsuń
  12. [Takie piękne zdjęcie, rozczulam się :3]

    Chantelle // Ellie // Lenard

    OdpowiedzUsuń
  13. [Och, dopiero teraz zajrzałam w zakładkę „rodzina” i aż się zaśmiałam pod nosem. Trafiłam idealnie z profesją ojca Toma, jest to dla nas idealne podłoże. Mam ochotę klaskać w dłonie! Jednakże muszę z tego samego powodu odsłonić przed Tobą część mojego planu, co do rozbudowania historii postaci. Zamierzałam uczynić z ojca Toma raptusa ze skłonnościami do topienia strażackiej przeszłości w tanim alkoholu i chyba istotnym elementem będzie świadomy tego faktu Arkady, który mógłby wielokrotnie nadmieniać rodzinie jak bardzo frustrują go espady pijanego starego Locke’a na ich miejsce pracy. Jeżeli tych dwoje miało się niemal wychowywać razem (a podoba mi się ten motyw), Tommy nie zataiłby rodzinnego problemu przed miłą mu drugą duszą.]

    Tommy wielokrotnie przekonał się w swoim życiu jak bardzo mylące bywają pozory, te leniwie wyciosane z uprzedzeń ramy, w które społeczeństwo upodobało sobie wciskanie innych ludzi. To tak, jakby sikającemu jeszcze pod siebie brzdącowi podsunąć pod nos drewniane pudełko z geometrycznymi otworami, a obok niego rozrzucił klocki o odmiennych kształtach - na upartego i prostopadłościan wciśnie przez otwór koła, leczy czy taką miał pełnić on funkcję? Dlatego też młody Locke rzadko zważał na złośliwości słyszane pod swym adresem. Jak jeszcze rodzimy dom, znajomi Gryfoni i Krukoni tolerowali jego widoczną odmienność, tak Slytherin pławił się rozkosznie w morzu wyzwisk, w którym to uwielbiał topić imię młodego Puchona. Niby Tom znał na pamięć większość obraz, jednak nie zmieniało to faktu, iż od podobnych niesprawiedliwych aktów nietolerancji gula rosła mu w gardle, a pięści siłą ramion chciały prostować każdą wyssaną z palca nieścisłość.
    A historia lubi się powtarzać, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Stąd też ściągnięte wąsko wargi, pochmurnie nastroszone brwi, buńczuczne spojrzenie i hardy krok charakteryzował monstrualną posturę młodego człowieka. Brnął on przez ocean uczniów, górując na ciżbą niczym nosorożec pośród antylop. Młodzież rozstępowała się przed niczym, ni to ze strachu, ni to z szacunku, prędzej instynktownie nie chcąc konfrontować sunącego lodowca po szkolnym lądzie.
    Tom nerwowo poluzował złotawy krawat, jak tylko jego twarz rozpromieniły ostatnie letnie promienie słońca oblewające dziedziniec. Wciąż ciepły wiatr zwiał z niego część irytacji, jakby powiew przepłoszył kikimorę miażdżącą mu płuca, a on po wielu godzinach bezdechu w końcu posmakował rześkiego powietrza. Dopiero wtedy zeszło z niego napięcie, a bluzgi Ślizgonów puścił w niepamięć. Szkoda nerwów na Raisę i jej niewyparzony język, zdawało się, że szepce mu szmer liści, a on zawierzył tym szeptom i po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się.

    [Lekko i niezobowiązująco. Oby Judith była kolejnym powodem dla niego do uśmiechu.]

    Tom Locke

    OdpowiedzUsuń
  14. Byłoby mu o wiele łatwiej, gdyby Judith nie była aż tak podejrzliwa, tak chorobliwie zazdrosna – czasami dość dotkliwie dawało im się we znaki – i tak bardzo skłonna zamordować kogokolwiek, kto pojawiał się w jego pobliżu albo zagrażał ich związkowi, bo to wcale nie pomagało mu zapanować nad całą tą cholerną sytuacją. Miał wrażenie, że im częściej Puchonka pokazuje swoje pazurki, tym chętniej Ślizgoni ich atakują, czerpiąc z tego niemało satysfakcji, a ponadto, że każda kłótnia pomiędzy nimi – a te przecież te trudno zataić przed kimkolwiek, jeśli się mieszka w miejscu takim jak Hogwart, w którym plotki roznoszą się z prędkością światła – dodatkowo motywuje pannę Aristową do działania. Zdawał sobie sprawę, że to jego wina i że w tym wszystkim chodziło o to, żeby nie zaznawał szczęścia, ale powoli zaczynało go to przerastać. Czekał już na moment, w którym wyjdzie z tej szkoły i zacznie żyć na swoim, bo liczył, że wtedy zazna spokoju.
    — Czego ode mnie oczekujesz? – przyjął postawę obronną; jego ton głosu się trochę wyostrzył. – To, że nie przynoszą efektów w postaci całkowitego zażegnania konfliktu znaczy, że mam dać temu spokój?! – spojrzał na nią tak, że nie ulegało wątpliwościom, że nie zamierza nawet słuchać o tej opcji. – Nie dałaby nam nigdy żyć, a moje rozmowy z nią przynoszą chociaż tyle, że na jakiś czas przestaje katować ciebie, bo ma szansę się do woli wyżyć na mnie – przeszedł szybko przez pokój i opadł na jeden z tych przytulnych foteli, licznie stojących w Pokoju Wspólnym, z którego zaczął wpatrywać się w ogień płonący w olbrzymim kominku. Dzisiaj z tej szansy bardzo chętnie skorzystała, pomyślał i zadrżał mimowolnie na wspomnienie tego, co zrobiła Raisa tych kilkadziesiąt minut wcześniej; z przerażeniem zauważył, że wciąż czuje na sobie jej dotyk i to bynajmniej nie w nieprzyjemny sposób. – Nie oczekuj ode mnie cudów, Jude – zaczął, nienawidząc siebie za to, że właśnie zaczyna ją okłamywać. – Powstrzymuję ją w jedyny sposób, w jaki jestem w stanie, ale jeśli będziemy się za każdym razem o to awanturować, to w końcu zwariuję – obrócił głowę, żeby na nią spojrzeć. – Po prostu mi zaufaj. Robię, co mogę, żeby to się unormowało. W porządku? – utkwił w niej wyczekujące spojrzenie. Jak to szło, Chevalier? Lojalność, uczciwość, sprawiedliwość i wierność, tak? Jesteś żałosny, Serge, wyrzucał sam sobie, choć nie dawał jej tego poznać. Nigdy nie robił świadomie rzeczy, które mogłyby ją zranić i to nie uległo zmianie.

    S. Chevalier

    OdpowiedzUsuń
  15. Najgorsze było to, że mimo najszczerszych chęci Serge'a nie mógł zaprzeczyć słowom panny Townshend – miała rację, nie był szczególnie miły ani tym bardziej uczuciowy ostatnimi czasy i traktował ją co najmniej nieelegancko, przez co wyrzuty sumienia zaatakowały go w tym momencie ze zdwojoną siłą. Nie wiedział już, co ma z tym wszystkim robić, bo wychodziło na to, że czegokolwiek by się nie podjął i tak kończyło się nie najlepiej.
    — Daj spokój – zbył jej troskę, która według niego nie miała pokrycia z rzeczywistością. – Nie snuję się. Może i jestem przygnębiony, ale to naprawdę nie powód, żebyś się tym aż tak bardzo przejmowała, Jude. Nic takiego się nie dzieje, po prostu mnie to trochę przytłoczyło, ale sobie poradzę – zapewnił ją, nie chcąc, żeby się o niego martwiła, skoro jego stan ducha wynikał z zaręczyn Raisy. – To nie jest nasz problem – zauważył, starając się poskromić swoje emocje, bo w Pokoju Wspólnym może i panowała zasada, żeby nie zwracać uwagi na czyjeś kłótnie, ale to nie znaczyło, że plotki nie rozchodziły się z ogromną prędkością, a jakoś nie bardzo chciał, żeby wieści o tym dotarły do Ślizgonów. Nie chciał, żeby jego dawna przyjaciółka miała jeszcze jeden powód z tego dnia do odczuwania satysfakcji, on sam dostarczył ich jej aż nadto. – To m ó j problem, który dotyka m o j e j dziewczyny i z którym to j a powinienem sobie poradzić – powiedział, podkreślając, że się z nią nie zgadza i starając się brzmieć przekonująco. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której Jude miałaby walczyć w jego bitwie i to z Raisą, która niechybnie by wygrała to starcie; naprawdę wolałby nie musieć tego nigdy oglądać. – Obiecaj mi, że nie będziesz próbowała tego załatwić za mnie – spojrzał na nią wyczekująco. – Judith, obiecaj, proszę. Nie chcę, żebyś się narażała na jeszcze więcej złośliwości, a ja sobie z tym radzę – mówił, również patrząc w jej oczy. Co prawda nie spodobałyby ci się moje techniki, ale o tym chyba nie będziemy rozmawiać, dodał w myślach, nie czując się dobrze z tym, że nie umie sobie ot tak po prostu odpuścić panny Aristowej, co znacznie ułatwiłoby im życie: nie byłby aż tak łatwym łupem dla Ślizgonki.

    S. Chevalier

    OdpowiedzUsuń

  16. Ten ich cały związek nie miał tak wyglądać. Miał być normalny, pełen czułości, przyjaźni i zrozumienia, a nie wymagający od nich nieustannej czujności, a w dodatku narażany na szwank przez dawne spory i przyjaźnie z jego życia. Nie, to zdecydowanie nie miało być tak i Serge naprawdę oddałby wszystko, żeby nie komplikować życia ani sobie, ani Judith, tyle że był zaskakująco i zarazem beznadziejnie bezradny zarówno wobec oczekiwań swojej dziewczyny, jak i wobec własnych pragnień czy tego, czego chciała Raisa – być może dlatego, że to wciąż było dla wszystkich zagadką.
    — Ja też prosiłem. – Nie chciał być oschły czy niemiły, ale taka była prawda: gdyby chciał być uparty, bez wątpienia mógłby teraz powiedzieć jej zwykłe nie i byłoby ono w pełni uzasadnione. Problem polegał na tym, że Serge jak zwykle próbował odnaleźć złoty środek, dzięki któremu nie zraniłby Jude i jednocześnie nie wprowadził w to wszystko wielkiego zamętu, tak więc jego asertywność pomachała mu radośnie z kąta pokoju, kiedy westchnął ciężko i odpuścił. Brawo, Chevalier. – Chodź do mnie – powiedział, nie odnosząc się jeszcze do jej wypowiedzi; usiadł tak, żeby mogła znaleźć sobie miejsce na jego kolanach. Poniekąd liczył na to, że jej bliskość jak zwykle pomoże mu okiełznać swoje rozbiegane myśli. – Chciałbym po prostu, żebyś trzymała się z daleka od Raisy. Żebyś zostawiła walkę z nią mnie, bo to moje zadanie. – Miał niejasne wrażenie, że znowu jej nie przekona. – Jude, ja nie proszę ciebie o to, żebyś przestała przy mnie trwać ani o to, żebyś była tylko wtedy, jak się wszystko układa. – Przesunął palcami po jej ramieniu. – Dobrze wiesz, że doceniam te chwile, kiedy jesteś, gdy jest ciężko. – Mówił między innymi o tym, jak pomagała mu się pozbierać po kolejnych nieudanych próbach dogadania się z rodziną. – Nie próbuję ciebie od siebie odsunąć. Staram się po prostu oszczędzić ci tych wszystkich nieprzyjemności. Dla mnie to wszystko też nie jest łatwe.

    OdpowiedzUsuń
  17. [Zdecydowanie jestem za, Denna też jest na 6 roku w tekście wkradł się błąd. Z chęcią też zaczne, by wątek czekał na Ciebie po urlopie. Jednak musisz mi dać pomysł na relacje między nimi, albo jakaś ciekawą sytuację / przygodę :)]

    Denna

    OdpowiedzUsuń
  18. — To chociaż obiecaj, że się postarasz – poprosił w zamian, skoro nie umiała go zapewnić o tym, że nie musi, pośród tych wszystkich problemów, z którymi musiał się mierzyć, martwić się o nią w połączeniu ze Ślizgonką. – Jude, obiecaj mi chociaż to – nalegał. – Masz rację, że nie ma mnie obok w każdej minucie dnia – może to i dobrze, bo usłyszałabyś i zobaczyła jeszcze więcej okropieństw, dodał w myślach – ale chcę mieć pewność, że nie pójdziesz z nią walczyć w moim czy naszym imieniu, dobrze? – Chciał już zakończyć ten temat, obawiając się, że wkrótce znowu zaprowadzi ich do kłótni, a to naprawdę było już ponad jego siły na ten dzień. – Obawiam się, że nie ma rozwiązania – westchnął. – Tak... Może się ułoży, o ile któreś z nich – miał na myśli Raisę i Gabriela – nie zechce nam utrudniać życia i szukania pracy... – uśmiechnął się smutno, wiedząc, że taki scenariusz jest wielce prawdopodobny; coś mu mówiło, że im dłużej on będzie z Jude, tym będzie gorzej. – Ale tym się póki co nie przejmujmy – zarządził, bo przecież rok szkolny się dopiero zaczął: do momentu opuszczenia przez niego progów Hogwartu mieli jeszcze całkiem sporo czasu. Przeniósł dłoń na jej włosy i delikatnie rozdzielił rude pasma, słuchając, jak mu dziękuje. – Daj spokój – zbył ją, wiedząc, że w ogóle nie zasłużył sobie na jej podziękowania. – Przecież wiesz, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką, kimś, czyja krzywda mnie wcale nie bawi... – Pogładził ją kciukiem po policzku i dopiero po chwili uświadomił sobie, co powiedział. – W zasadzie to jestem szczęściarzem, mogąc w pełni polegać na swojej dziewczynie – dodał szybko.

    Serge Chevalier

    OdpowiedzUsuń
  19. [Dziękuje za miłe powitanie. Cóż, z karty wyczytałam tyle i połączyłam, że obie postaci są z tego samego roku, uczęszczają na ONMS i zielarstwo, lubią zwierzęta i często się uśmiechają. Zawsze można by zrobić tak, że Connie starałaby się podbudować samoocenę Judith, wiedząc, jak dobrym jest człowiekiem.]

    OdpowiedzUsuń
  20. [Okej, skoro wolisz tak, to ja się zgadzam. A może zrobimy tak, że zaczniemy wątek od pierwszego dnia w szkole lub nawet w pociągu? Byłby to pierwszy raz, kiedy Connie "uratowałaby" Judith przed jakąś Śligonką. Później już ich losy mogłyby się toczyć swoim rytmem.]

    OdpowiedzUsuń
  21. [Zdecydowanie. I co najważniejsze nie przewiduje Denny jako pleciugi i złej osoby. Ona nawet stroni od ludzi, więc szczytem nigdy nie zdobytym byłoby latanie od osoby do osoby, tylko po to by „poplotkować”. Jednak mają razem Dormitorium. Znają się dobrze, jednak Denna nie chce ingerować w życie koleżanki dla swojego i jej dobra. Coś wymyśle, jak zaakceptujesz to bardzo się cieszę.]

    Spokojny jesienny wieczór. Większości kojarzyć się mógł z ciepłym kocem, książką i pysznym, gorącym kremowym piwem. Jednak nie Puchonom, oni od samego początku z zapałem podążali korytarzami w rękach trzymając stosy ksiąg i podręczników. W końcu chyba każdy z nich chciał zaliczać dobrze każdy egzamin który ich czekał. Nauczyciele też nie dawali im spokoju, zadając szóstoroczniakom eseje i wypracowania na przeróżne tematy tj. „Zastosowanie gargułków szorstkich w medycynie magicznej”.

    Denna oczywiście nie była wyjątkiem, może nie należała do najpilniejszych puchonów, ale nie miała w zwyczaju traktować obojętnie swoich obowiązków. Trzymała w rękach dwie potężne księgi o tematyce Zielarstwa i lekarstw, gdy zmierzała mozolnym krokiem w stronę pokoju wspólnego. Przy okazji przegryzając słodkiego rogala, które jeszcze przed chwilą „zwinęła” z kuchennej spiżarni. Taka późna godzina, była czasem do najpotężniejszego głodu dziewczyny. Dojadła właśnie swoją zdobycz, gdy weszła do, prawie już pustego pokoju wspólnego i zasiadła na fotelu, który skierowany był tyłem do wyjścia, a przodem do kominka.

    Rozsiadła się wygodnie i otworzyła rozdział o hodowli gargulców, w skupieniu zaczęła śledzić tekst, aż zasnęła. Ależ ona miała piękne sny, były o wiele lepsze niż nauka, która właśnie miała się zajmować. Jednak nie miała serca o tym pamiętać, nie chciała sobie robić takiej krzywdy. Do czasu, aż usłyszała krzyki. Sama do końca nie wiedziała, czy to co słyszy dalej jest częścią jej snu, czy faktycznie ktoś się tak drze o tej porze. Uchyliła lekko jedną powiekę i uniosła rękę z zegarkiem. 23:52. Cholerka sama powinna już dawno być w dormitorium. Dlatego nie odezwała się, by sama nie załatwić sobie jakiś kłopotów. Miała dość szlabanów, po odbębnieniu jej pierwszego.

    Dopiero po chwili zorientowała się, że poznaje owe głosy. Była to koleżanka z dormitorium Judith, która jak pomyślała od razu Denna, za pewne kłóciła się znów, ze swoim chłopakiem. Nie chciała podsłuchiwać, nie chciała się czuć jakby i ona była wmieszana w ich kłótnie. Mogła po prostu wstać, poprosić ich grzecznie o cisze i wyjść do siebie. Jednak nie potrafiła podnieść tyłka z fotela i siedziała tak, dopóki nie usłyszała trzaśnięcia drzwi za chłopakiem. Właśnie wtedy wyłoniła się po cichu zza oparcia.

    Denna

    OdpowiedzUsuń
  22. [Aaa... Rozumiem:) W takim razie dziewczyny zaczęły przyjaźnić się dopiero rok temu, czy może wcześniej?]

    OdpowiedzUsuń
  23. [Okej. W takim razie mamy już wszystko mniej więcej ustalone. Grr, teraz to trudne pytanie: kto zaczyna?]

    OdpowiedzUsuń
  24. Październikowy, piątkowy poranek. Delikatne promienie słoneczne przebijały się do pokoju wspólnego dziewcząt. Za oknami wiał mocny wiatr, wydając świszczące odgłosy. Constance siedziała na łóżku, ubierając powoli skarpetki. Ziewnęła szeroko i przetarła oczy. Odchrząknęła głośno i mozolnie wstała, przy okazji się przeciągając. Zerknęła kątem oka na stoliczek nocny, na którym leżała książka z zielarstwa. Millerówna musiała uczyć się całą noc na dzisiejszy sprawdzian, dlatego też nie umiała szerzej otworzyć oczu. Może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby uczyła się z lekcji na lekcję, jednak we wrześniu tak pochłonęła się planem "kobra" z kolegami z domu, że nie była w stanie się uczyć. Z teorii i praktyki, to pierwsze było gorsze. A już na pewno materiał z szóstej klasy. Krukonka chwyciła książki do ręki i wyszła z dormitorium. Wiedziała, że dawno jest już po śniadaniu, tak więc skierowała się od razu do zielarni.

    OdpowiedzUsuń
  25. [Puchonki na pewno się dogadają! A wiek nie gra tutaj roli :> Jakieś pomysły?]
    Helen

    OdpowiedzUsuń
  26. [O ja jestem jak najbardziej za! Tylko niestety Helenka nie jest typem człowieka otwartego, więc znając życie wyjdzie na to, że będzie się starała rozwiązywać problemy Judith :>]
    Helenka

    OdpowiedzUsuń
  27. [Jasne - ustalmy tylko dokładnie wątek, albo chociaż od czego mam zacząć :)]

    OdpowiedzUsuń
  28. Każdy dzień zaczyna się tak samo. Wybieranie w co ma się ubrać! Kiedy wracała do domu było jej łatwiej, bo pomagała jej matka, która na każdą prośbę Helen o jednolity kolor ubrań, zawsze odmawiała i kupowała jej te najbardziej kolorowe. Jak to zwykła mawiać 'Nie będziemy cię jeszcze bardziej ograniczać'. Kiedy poszła do Hogwartu stało się dla Grant jasne, że nie da rady sobie sama. Musiała jak najszybciej znaleźć sobie koleżanki, kolegów... Po prostu kogokolwiek, kto jej pomoże. Dopiero po kilku miesiącach powiedziała koleżankom z dormitorium o swojej chorobie, a te ochoczo każdego dnia pomagały jej z dobraniem ubioru. Jednak od czasu kiedy w trzeciej klasie zrobiły jej psikusa, postanowiła znaleźć jeszcze kogoś, żeby nadzorował jej przyjaciółki, albo je zastąpił. Kiedy poznała Judith nie sądziła, że to właśnie młodsza od niej koleżanka okaże się pomocą. Co kilka dni dziewczyna przychodziła nad ranem do dormitorium Grant i pomagała jej z doborem ubioru. To była praktycznie ich rutyna.
    Helen obudziła się jak zwykle przed resztą koleżanek. Judith jeszcze nie przyszła, więc poszła do łazienki i się umyła, ułożyła włosy i można powiedzieć, że była gotowa do wyjścia. Kiedy wróciła do pokoju jej przyjaciółka już wybierała jej zestaw ubraniowy na dzisiaj. Helen uśmiechnęła się i usiadła na skraju łóżka.
    - Ty chyba masz radochę z wybierania mi ubrań rano, co nie? - uśmiechnęła się szeroko i przyjrzała się zestawowi, który leżał na łóżku. Judith zastanawiała się jeszcze nad czymś. - Co dzisiaj maestro?
    [Przepraszam, że tak krótko, ale jakoś tak wyszło, że mi nie wyszło :<]
    Helenka

    OdpowiedzUsuń
  29. Chęć osiągnięcia wreszcie świętego spokoju i normalnego szczęśliwego życia, jak powiedziała Judith, była czymś, co ich niewątpliwie łączyło – Serge potrzebował tego samego, mając wrażenie, że przy obecnym stanie rzeczy osiwieje nie dalej niż za trzy lata, a jego serce, pomimo magicznych zdolności jego organizmu, nie wytrzyma presji i ciągłego napięcia. Jego wielki problem polegał na tym, że nie umiał siedzieć spokojnie, gdy go obrażano, a niestety im bardziej się oburzał, tym gorsze były wyzwiska czy psychiczne tortury, którym byli poddawani – to wszystko było więc ze sobą zazębione i zdecydowanie nie dawało dobrego efektu. Powoli odchodził od zmysłów i rezultatem był ten dzień; dzień, w którym Raisa po raz kolejny odniosła nad nim triumf i poczyniła takie spustoszenie w jego myślach, że niemalże nieumyślnie doprowadził do kłótni, nazywając Judith tylko przyjaciółką – prawdopodobnie gdyby się nie zreflektował i nie dodał paru ważnych słów, panna Townshend nie byłaby już tak uśmiechnięta.
    — Masz rację, powinno – zgodził się, powracając wzrokiem do ognia wesoło trzaskającego w kominku. – Dobrze więc, że tak jest. – Jego kąciki ust uniosły się nieznacznie do góry; to był grząski temat, który łatwo mógł spowodować małą awanturę, Serge postanowił więc zmienić zgrabnie temat, nim sprawy się ponownie skomplikują. – Co u twojej rodziny? – zapytał, jednocześnie odrzucając myśli o swojej, która się go wyrzekła. Wydawało mu się, że Judith dostała tego dnia list od matki, a jeszcze nie mieli okazji o nim porozmawiać, był to więc temat idealny.

    OdpowiedzUsuń