24 lipca 2014

Hodowane pod żarówką, cieńkie bańki wyobrażeń



Denna Marshall
24 lipca 1961 | Londyn | VI rok (po wakacjach) | Hufflepuff | 9,5 cala - wiśnia, pióro z memortka, sztywna | patronus - orzeł, bogin - mgła | album | 


   Rok 1971.
   Zaciskam rękę, trzymając w niej biało-szarą kopertę z bordową pieczęcią na otwarciu. Ściska mnie w środku. Tak, w końcu przyszedł, w końcu do mnie dotarł! Nie umiem zacisnąć ust, by nie szczerzyć się jak głupia do sera. Tatko tyle mi na ten temat opowiadał, że czasem czuję się tak... Jakbym była w Hogwarcie już parę dobrych lat. Wślizguję się w kapcie i biegiem wydostaję się z pokoju, by zbiec po schodach.
- Tato! - krzyczę, ale nigdzie go nie widzę. W pokoju na stole stoi niedopita, jeszcze ciepła kawa, ale po ojcu nie ma ani śladu. W kuchni też panuje pustka. Staję przy drzwiach wychodzących na wielki, kolorowy ogród. Widzę go. Otwieram drzwi i wolnym krokiem idę w jego stronę, dalej się uśmiechając. Macham do niego listem, jednak on kompletnie nie zwraca na mnie uwagi.
   Staję i dotykam jego ramienia, ale on nie reaguje.
- Tato? - pytam niepewnie. Podnosi na mnie wzrok i mruga parę razy. Dopiero wtedy, zerka na to co trzymam w ręce i kiwa lekko głową.
- Dostałam - bąkam.
- Anabella dalej nie wróciła, kochanie, dalej... - mówi łkając. - To już trzy dni jej nieobecności.
Zostawiła wszystko co należało do niej, włącznie ze mną i jej mężem. Wtedy jeszcze nie docierały do mnie jego słowa, zrozumiałam dopiero po dwóch latach poszukiwań, gdy zorientowałam się, iż moja matka zniknęła, a ja zostałam z ojcem sama. Totalnie sama.

   Córka Thomasa Marshall'a, czarodzieja czystej krwi, który na drodze swojego życia dwadzieścia lat temu spotkał Anabellę, wilę. Stała się miłością jego życia i dała mu córkę Dennę. Jednak po jej odejściu, to Thomas i Denna tworzyli swoją małą rodzinę.
   Jak na półwilę przystało, Denna jest dość wybuchowa. Ostro reaguje na oszustwa, oszczerstwa i inne negatywne zachowania w stosunku do niej. Jest niewyobrażalnym złośnikiem, czasem sama nie potrafi nad sobą zapanować. Dodatkowo jej przygoda z wymarzoną szkołą nie zaczęła się zbyt kolorowo, przez co jest dosyć zamkniętą dziewczyną. Mało komu ufa i na mało kogo reaguje. Oddziela się wysokim murem od całego świata, jednak nie oznacza to, iż będąc cierpliwym,  nie można znaleźć w nim małej luki, która umożliwi przedostanie się do wesołej, pełnej życia wariatki.
   Posiada dosyć rozbudowaną zdolność do przyciągania mężczyzn, wpływania na nich siłą sugestii i manipulacji. Jednym z jej ulubionych zajęć, było ćwiczenie uroków. Dzięki temu ma je opanowane do perfekcji i często z nich korzysta. Eliksiry to jej pięta achillesowa. Nawet mała ilość mieszanki w jej rękach, może skończyć się wybuchem. Wybuch w trzeciej klasie kominka w pokoju wspólnym? Tak to była jej sprawka.

Spotkasz ją na zajęciach transmutacji, eliksirach, zielarstwie i astronomii.
____________________________________________________________

Od autorki.
Jestem bardzo pozytywnie nastawiona, więc pozytywnie zapraszam do wątków jak i kontaktu z samą autorką (918894). 
Wizerunku ustąpiła cudowna Jennifer Lawrence.
Piotr Rogucki - Wizja Dźwięku.
Mistrzu gry działaj ;) 

73 komentarze:

  1. [Witam Puchoneczkę :3]

    Chantelle & Lenard

    OdpowiedzUsuń
  2. [witam serdecznie na blogu ;)]
    Ian/Marcel

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witam serdecznie słodką Puchoneczkę :)]

    Jamie

    OdpowiedzUsuń
  4. [Jejuniu, jaka słodziutka! ;3]

    Bastian

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Witam się miło! ;) ]
    Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  6. [He, witam się i zapraszam do siebie po wątek :> Chyba, że wolisz na gg, to coś razem wymyślimy, masz mój numer :>]
    Roy/Hawkins

    OdpowiedzUsuń
  7. [Jennifer ♥ Denna taka fajna, to zapraszam po wątek, bo z Karen w jednym domu są, do tego w jednym dormitorium, więc zawsze jakieś powiązanie się znajdzie c:]

    Karen

    OdpowiedzUsuń
  8. [Dżenifer!
    Może Denna chciałaby Cassowego kota? Skoro szynszyli nie ma?]

    Ehart

    OdpowiedzUsuń
  9. [Również witam. Swoją drogą, Jennifer pasuje mi do Puchonów, to taka pocieszna osobowość :D]

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  10. [Wątal bardzo chętnie, byle pomysł się znalazł, to zacznę c:]

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  11. [To cudownie! Chciałoby ci się zaczynać?]

    Ehart

    OdpowiedzUsuń
  12. Wakacje, wakacje, wakacje. Głowa rodziny, a mianowicie pani Bagman, co roku decydowała, dokąd wybiorą się wspólnie, całą czwórką, za każdym razem wybierając nudne kraje, takie jak Włochy, czy Grecja. Nawet nie zależało jej na dobrej pogodzie, właściwie, jej córka miała wrażenie, że co roku znajdują się w coraz to nudniejszej miejscowości. Chodzili na plażę, zwiedzali mugolskie elementy architektury, co i rusz musieli odnajdować magiczny kantor i wymieniać galeony na europejską walutę. Tego roku bynajmniej nie miało być inaczej – zarezerwowany pobyt w czterogwiazdkowym hotelu w Madrycie, choćby biedna Krysia flaki sobie wypruła, miała jechać i już, bez dyskusji. I pewnie by pojechała, gdyby nie pewien cud, niespodziewany – jak to cuda. Siostra pani Bagman, wspaniała podróżniczka, dla której ducha czas zatrzymał się dwadzieścia lat temu, wracała z Brytanii do Tybetu, gdzie prowadzi badania nad stworzeniem zwanym Yeti i oto dała swojej siostrzenicy idealną okazję do zobaczenia tego skrawka świata, który nie jest sikającym do morskiej wody psem, albo budką z drogimi goframi. Matka nie miała nic do gadania, wszak Kris była już spakowana, wystarczyło wyjąć strój kąpielowy i dopakować parę najpotrzebniejszych rzeczy, nie zapominając oczywiście o różdżce, która bez dwóch zdań miała się dziewczynie przydać, chyba pierwszy raz od początku ferii letnich. Należało wybrać się na małe zakupy. Na Pokątną!
    Kris utrzymywała przyjacielskie stosunki ze znajomymi ze szkoły, zarówno z domu, jak i nawet ze Slytherinu (choć w dzisiejszych czasach jakby trochę mniej). Uwielbiała pisać i posyłać listy bogate w opisy i pytania o cudze samopoczucie, relacje z wakacji, wszystko. Alba mało odpoczywała, ale wydawało się, że, tak samo jak jej właścicielka, wykazuje przejawy sympatii wobec perspektywy kolejnej podróży. Sowa dostarczała również listy w innym celu niż tylko do szkolnych znajomych Kris, ale o tym później. Jedną z osób, z którymi Puchonka utrzymywała kontakt w czasie wakacyjnym, była Denna Marshall. Krysia uważała ją za równą babkę, poza tym wciąż była pod wrażeniem, jak w zeszłym roku skonstruowała z zadania na eliksiry prawdziwą bombę, która wysadziła kominek w Pokoju Wspólnym. Wiedząc, że Marshall również będzie w Londynie, zaproponowała jej spotkanie w Dziurawym Kotle.
    Wypatrzyła Dennę w tłumie zanim ta zdążyła w ogóle do niej podejść. Podbiegła, o mało nie przewracając się na tych kocich łbach i z miejsca podzieliła się z koleżanką dowcipem, który przed chwilą wpadł jej do głowy:
    – Hej, wiesz jakie koty mruczą najlepiej? Perrrskie.
    I roześmiała się w najlepsze, trzymając się za brzuch, bo przypomniała sobie inny żart, który zwielokrotnił jej śmiech.

    [Mam nadzieję, że może być ;D]
    Kris

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Haha, nie Dziurawy Kocioł, tylko *Miodowe Królestwo. Po co szczegóły omawiać, ei.]

      Usuń
  13. Kremowe piwo od zawsze było prawdziwym smakołykiem wśród młodzieży, w dodatku wcale nie trzeba było fatygować się do specjalnego baru, aby go skosztować, bo był to trunek wyjątkowo łatwy do samodzielnego sporządzenia. Kris, oprócz tego, że była wybitnym komikiem-amatorem, zdawała się być również początkującą kuchareczką. Niejednokrotnie już zadziwiała domowników smacznymi, słodkimi lub słonymi miksturami, jakimiś szalonymi babeczkami z egzotycznego przepisu dostarczonego sową przez ciocię, ciastami o ciekawym wyglądzie i interesującym smaku. Zdarzały się niewypały, to prawda, ale piwo kremowe akurat robiła wyśmienite, także pani Bagman mogła tylko wzdychać niezadowolona, kiwając głową na swoją umorusaną kremową pianą córkę. Także tego, kremowe piwo jak najbardziej.
    – Tak, tak – zgodziła się od razu, ciągnąc Dennę za ramię w stronę Miodowego Królestwa. Nagle spoważniała, przypomniawszy sobie pewną sprawę. – Słyszałaś o Tomie? No wiesz, ten, który stłukł doniczki z mandragorami i wylądował w Mungu. Podobno rodzice przenoszą go z Hogwartu, bo ta szkoła zeszła na psy. Ciekawe, gdzie w Wielkiej Brytanii są szkoły magii dla głuchoniemych? Ej!
    Dopiero teraz zwróciła uwagę czarodziei i czarownice zgromadzonych wyraźnie po prawej stronie ulicy. Nawet stając na palcach i wyglądając nad czyimiś ramionami, nie potrafiła powiedzieć, co znajduje się w centrum powszechnego zainteresowania. Pociągnęła więc koleżankę za sobą przez cały ten ścisk i gwar. Przecisnęły się aż do pierwszego rzędu, a oczom im ukazało się pokaźnych rozmiarów akwarium, w którym na pozór nie znajdowało się nic oprócz hektolitrów mętnej wody. Dopiero po chwili oczom widzów ukazało się coś, co Kris z początku wzięła za dość dużego węża morskiego. Zdążyła mrugnąć, a stworzenie przybrało postać z pozoru najzwyklejszej wydry. Na szkle zbiornika widniał pogrubiony napis "WSADZANIE RÓŻDŻEK, RĄK, BĄDŹ NÓG, NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ".
    – To kelpia! – zawołała znowu Kris, nie kryjąc podekscytowania. Pierwszy raz miała do czynienia z potencjalnie niebezpiecznym zwierzęciem takiego kalibru. Przykucnęła, aby lepiej zaobserwować ewentualną kolejną przemianę istoty, która teraz bardziej przypominała rekina. – O raaany...

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  14. Kris z Denną w rzeczywistości miała więcej wspólnego niż myślała, po prostu jakoś do chwili wybuchu w Pokoju Wspólnym nie miały okazji się poznać. Różne klasy, a więc różne grupki znajomych, ograniczały im pole manewru, aż Krysia żałowała, że nie poznała dziewczyny wcześniej, bo przecież we wrześniu miała zaczynać swój ostatni rok w Hogwarcie. Czuła, że muszą go wykorzystać maksymalnie, w końcu nie wiadomo, co będzie za rok albo dwa. Puchonce zawsze najbardziej zależało na dobrych relacjach, tak po prawdzie, ze wszystkimi. Nawet ta wredna Ślizgonka, która ostatnio uczepiła się jej jak rzep psiego ogona, miała w sobie coś, co nie pozwalało młodej Bagman chować urazy zbyt długo. Taka właśnie była –nawet gdyby zechciała, nie potrafiłaby uosobieniem przypominać wrednej i krwiożerczej kelpii (która mimo wszystko była bardzo pięknym stworzeniem). Od kiedy do jej wiadomości dotarło, że Denna ma w sobie coś z najprawdziwszej wili, czuła do niej jakby jeszcze więcej sympatii. Oczywiście, polubiła ją za charakter, ale na samym początku nie mogła powstrzymać się od zadania kilku pytań na temat prawdziwej natury wil, miejsc ich występowania i tak dalej, ale z czasem się przyzwyczaiła. Poza tym, cieszyła się, że ma taką ładną koleżankę i chłopacy jej nie dręczą, o.
    Tym bardziej, że opowiadała Denna, Krycha ucieszyła się z historii o Loch Ness. Nigdy nawet nie była Szkocji, co było czystym absurdem, bo chyba każdy zainteresowany magicznymi stworzeniami powinien odwiedzić tę pełną folkloru i legend, które okazywały się prawdą, krainę. Kris nie miała tyle szczęścia ze swoim ojcem. Był on co prawda rezolutnym facetem, nie jakimś zasuszonym ramolem po czterdziestce, aczkolwiek o wiele więcej uwagi poświęcał swojemu pierworodnemu. Ludo był taki wspaniały, taki zdolny, a ona, nie dość, że jeszcze uczennica, to niezbyt bystra i rozgarnięta. Kiedyś chciała pokazać rodzicom, że mogą być z niej dumni, ale dała sobie spokój, doszedłszy do wniosku, że tak po prostu musi być.
    Sama nie wiedziała, dlaczego zboczyły z głównej ulicy Pokątnej i wlazły w jedną z obmierzłych alejek Śmiertelnego Nokturnu. W jednej chwili zamiast wesołych twarzy i dzieci oglądających akwarium miały brzydkie podejrzane facjaty i stragany, za którymi stały z wyglądu dość szemrane typy. I najważniejsze – tuż przed nimi stało czterech zakapturzonych mężczyzn, odwróconych do nich plecami. Kris cofnęła się instynktownie. Powinna raczej posłuchać Denny i razem z nią zmyć się stamtąd w najkrótszym czasie, lecz zamiast tego schowała się razem z nią za sporych rozmiarów starą szafę, którą wcześniej postawił tam najprawdopodoniej właściciel sklepu obok którego wszystko się działo. Dziewczyny nadsłuchiwały. Kris była pewna, że mają do czynienia z jakąś sektą. Odkręciła gałkę drzwi szafy i rzuciła nią w grupkę. Jeden dostał w tył głowy i od razu odwrócił się, mierząc w ich stronę różdżką, jednak zawiódł się – nikt przed nim nie stał.
    Kris zaśmiewała się prawie do łez, w przerwach od łapania oddechu. Od razu po rzuceniu gałką wzięła nogi za pas i już chwilę potem znalazły się z Denną pod tym nowym sklepem "Madame Malkin - szaty na wszystkie okazje".
    – NO NIE MOGĘ, widziałaś go? – schowała twarz w rękach, nie mogąc powstrzymać niemal żabiego rechotu. To się nazywa brawura! Dopiero po chwili uspokoiła się trochę, ale wciąż była pod wrażeniem ich odwagi. Trochę też drżała ze strachu. – Ale wyglądał, ale było. Masz ochotę na to piwo, czy nie?
    Skocznym krokiem podążyła za Denną, zupełnie jakby przed chwilą nie umknęły Avadzie. Ewidentnie miała ograniczony instynkt samozachowawczy.

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  15. Bardzo często łapała się na tym, że przejmuje się opiniami innych osób na jej temat, ale jeszcze częściej robiła tym osobom całkowicie i buntowniczo – na przekór. Co prawda, bardzo chciałaby być lubiana przez większość, tak jak wydawałoby się, lubiane były te szkolne gwiazdy, najładniejsze i najpopularniejsze dziewczyny, ale nie oszukiwała się, że może swoim wyglądem, czy zachowaniem, dogodzić wszystkim. Zresztą, nawet kiedy próbowała się zmieniać, nic dobrego z tego nie wynikało. Począwszy od zmiany koloru włosów na zgniłozielony kolor, skończywszy na żuciu gumy balonowej w wyjątkowo wulgarny sposób (i to na lekcji transmutacji!). Ewidentnie nie była stworzona do satysfakcjonowania i przynoszenia chluby, niejednokrotnie przecież udowadniała, że jest wręcz odwrotnie.
    Piwo kremowe w Miodowym Królestwie smakowało lepiej niż to domowe. Być może dlatego, że znajdowały się w nich tysiące kalorii, które później spalane były przez rezolutnych młodych ludzi, z myślą o których wynaleziony został ten napój. Charakterystyczną piwną gorycz było ledwo czuć, a krem pozostawiał nad wargami pijących zabawne wąsiki z piany. Kris oczywiście jak zwykle zapomniała się i dopiero po chwili ukradkiem podkradła sąsiedniemu stolikowi papierowe serwetki. Cukiernia miała już niedługo przebranżowić się w zwykły, skromny sklep cukierniczy, który zasadniczo różnił się od obecnego stanu rzeczy. Przede wszystkim, z każdego Miodowego Królestwa miały zostać wyniesione ławy i stoły, zupełnie jakby nagle całe Zjednoczone Królestwo potrzebowało starych drewnianych mebli do ogrzewania domostw, zarówno mugoli jak i czarodziejów. Jak nie sekta, to państwowy spisek drzewny, Krysia miała łeb nie od parady.
    – To znaczy jakiej? Lubię też strzelać do gnomów ogrodowych z procy – zaśmiała się, po raz kolejny z rzędu wycierając sobie krem z twarzy. – Masz jakiś pomysł, co to mogli być za przebierańcy? Wszyscy czterej wyglądali jak nietoperze.
    W tym samym czasie w cukierni pojawiła się Ślizgonka, której od tamtego roku szkolnego Kris zwyczajnie nie umiała zdzierżyć. I vice versa zresztą. Kiedy tylko Zołza zaczęła rozglądać się za wolnym miejscem, Puchonka schowała się za filarem, obok którego miały stolik. Nie chciała psuć sobie humoru i myśleć nad żartami o brodawkach, które wyrastają na nosach takich wrednych mimoz.
    – Za dwa dni jadę do Tybetu z ciocią, ona jest antropolożką i jest właśnie w środku poszukiwań Yeti. Wiedziałaś, że występują tylko w Azji? A słyszałaś ten kawał o śpiewającym kwiatku? Syriusz Black opowiedział mi go na odchodne w czerwcu.
    Krycha zagadałaby każdego. Może dobrze się stało, że w tym samym pomieszczeniu była osoba, której za wszelką cenę dziewczyna próbowała uniknąć, bo pewnie znowuż ryknęłaby gromkim śmiechem.

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  16. Wstyd przyznać, bo przecież taki miłośnik zwierząt jakim nazywała się Krycha, powinien posiadać na własność co najmniej jeden fantastyczny ogródek, tymczasem ona, w tych wszystkich włościach, które oficjalnie dzierżyli jej rodzice, miała tylko wybieg dla psa w domku w północnej Walii. Wszędzie tylko idealnie skoszona, prosto, co do cala przystrzyżona trawa, w której nie ukryłby się najmniejszy szkodnik, a co dopiero taka niezgrabna kulka, jaką przypominał gnom ogrodowy. W dzieciństwie, kiedy jej mama była zbyt zajęta praniem jej pieluch, żeby zapędzać pana Bagmana do koszenia, Kris faktycznie strzelała do tych złośliwych stworzeń, na szczęście tylko z procy, ale później zapanował klasycznie bagmanowy porządek, który powoli zanudzał najmłodsze dziecko na śmierć.
    Jak dobrze, że miała szkołę z internatem. Owacje na stojąco po raz kolejny na cześć i chwałę imion założycieli Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, która przetrzymywała dzieci w swoich miłych włościach przez bite dziesięć miesięcy. Dziesięć miechów pełne przygód na lekcjach, ekscytujących wypraw do Zakazanego Lasu i nocnych eskapad na pohybel prefetekom naczelnym. Kris kochała życie tak bardzo, że z największym trudem przyswajała każde doniesienie o nadciągającym niebezpieczeństwie i złych mocach wpływających powoli na czarodziejską (i mugolską) społeczność. Widząc zakapturzone postaci, nie pomyślała o Śmierciożercach, ale to z całą pewnością mogli być oni. Ale nie musieli, w końcu mało to pajaców chodzi po Nokturnie?
    – Za każdym razem, kiedy się widzimy, wysysa ze mnie całą dobrą energię. Chyba powinnam zacząć nosić łańcuch z główkami czosnku przeciwko działaniom tej energetycznej wampirzycy – mówiąc to, patrzyła z ukosa na Ślizgonkę, która właśnie zmierzała do znajomych na końcu sali. – Nie ufam jej, widziałaś, jakie ma zęby? A tak, Yeti. To takie stworzenia podobne do polarnych niedźwiedzi, ale zdecydowanie rzadziej występujące i agresywniejsze, bo zagrożone wyginięciem. Moja ciocia jako pierwsza badaczka od dwudziestu lat, trafiła na trop dorosłego osobnika.
    Zaschło jej w gardle od tego gadania, więc zrobiła pauzę, zwilżając sobie przy tym usta piwem.
    – Black powiedział: "Słyszałaś o śpiewającym kwiatku? LILI LALA!" – tym razem nie mogła się nie zaśmiać. Nie znała Lily Evans, ale żart wydał jej się wtedy taki zabawny, że o mało nie wpadła na zbroję o ostrych wykończeniach i nie poharatała sobie twarzy. Na szczęście, w Miodowym Królestwie nie było żadnych zbroi, ale zawsze istniała możliwość upadku z krzesła pod stół.

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  17. [Witam Witam i mam pomysł. Proponuję taką historię - kiedyś mogliby się bardzo bardzo kumplować, może nawet być razem czy coś, ale Stan będąc Stanem, mógłby ją okłamać w tej czy innej kwestii przez co popsułby się im kontakt i teraz byliby wrogami numer jeden. Hm?]
    Stanley

    OdpowiedzUsuń
  18. [To może na gg zrobimy burzę mózgów? Napiszę do ciebie c:]
    Karen

    OdpowiedzUsuń
  19. Obserwowała poczynania Denny, zastanawiając się, co też zaraz wyjmie z torby. Z łajnobombami do czynienia miała nie tak wcale często, jakby się mogło wydawać, bo generalnie była dość słabym konstruktorem. Fakt, że przyczyniła się do powstania gogli duchowizorycznych i balonów z farbą, którymi miała zamiar potraktować w nowym roku szkolnym Irytka, nie oznaczał wcale, że oba wynalazki działały bez zarzutu, albo, że w ogóle działały tak jak trzeba. Przede wszystkim, duchowizor okazywał się zwykłym noktowizorem, a więc na pewno zwiększał widoczność przy okazji nocnych przechadzek po zamku, ale nie wykrywał śladów duchów dawnych lat, których Kris zamierzała szukać na siódmym roku. Właściwie, trochę bała się zaczynać z łajnem. Znając jej zdolności, pewnie tylko niepotrzebnie by się wybrudziła. Mimo wszystko, pokusa była zbyt silna.
    – Sama je zrobiłaś? – zacmokała z uznaniem. Znała konstruktorską stronę koleżanki, ale tej łobuziarskiej jeszcze nie, do tamtej chwili. Obejrzała łajnobombę ze wszystkich stron, ale tak, żeby sąsiedni stolik się nie nie zainteresował. – Ile ich masz? W sumie, chyba wystarczyłaby jedna... To kto idzie?
    Cały czas mówiła konspiracyjnym szeptem, pochylając się lekko nad blatem stolika. I znowu skoczyła jej adrenalina, jakby miała rzucić gałką w śmierciożercę. Ślizgonka i jej koledzy, którzy mieli ponieść niewinną ofiarę, nie mieli sympatycznego usposobienia i byli dość chamscy, a dla takich Krysia nie miała litości. Zawsze mogła nakazać Dennie schować miniaturową bombę z powrotem do torby i zapomnieć o sprawie, pozostawiając znajomych czystymi i nieskalanymi brązową mazią, ale pomyślała, że zadziałała zapobiegawczo i odgryzie się za docinki, którymi Ślizgonka nie omieszka jej nie obdarzyć we wrześniu. Kris przedstawiła układany na bieżąco plan wydarzeń: Denna miała wstać i po prostu pójść w stronę łazienek, a ona za nią. Miały przejść obok stoliku Zołzy i ukradkiem wrzucić pod niego prezent o śmierdzącej zawartości. Po chwili wstały obie naraz (dokończyła jeszcze swoje zamówienie) i ruszyły w sobie znanym kierunku. Łazienki w Miodowym Królestwie znajdowały się dopiero na końcu cukierni. Przeszły kawałek, aż, niespodziewanie dla siebie, Krycha wyłożyła się jak długa na posadzce między stołami, pod nogami jakiegoś Ślizgona z szóstej klasy. Jeszcze wcześniej poczuła, jak Zołza wyciąga nogę i podstawia ją, powodując cały ten ambaras. Puchonka szybko wstaje, wyciągając z kieszeni nieuruchomioną łajnobombę.
    – O, TY WSTRĘTNA PURCHAWKO! JUŻ JA CI DAM! BĘDZIESZ UCIEKAĆ GDZIE PIEPRZ ROŚNIE! I płakać za mamusią! – dodała, wrzucając pakunek pod stolik. Prędko "dała drapaka" do łazienki, mając nadzieję, że Denna podąży za nią. Pomyślała, że Zołza może chcieć ją dopaść, więc zamknęła się w jednej z kabin i nasłuchiwała. Jej serce biło szybko, jakby dopiero co przebiegła maraton.

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  20. [ No cześć, cześć :) Bardzo fajna Puchonka :) ]

    Johnathan

    OdpowiedzUsuń
  21. O Krysi śmiało można było powiedzieć, że jest łobuzem, w dodatku takim, jakich mało. Robiła coś na przekór panującym zasadom, aby potem w rozbrajający i pocieszny sposób okazać skruchę, przeprosić, obiecać poprawę, a potem powtórzyć wszystko bez zmian. Przy tym miała w sobie mało dziewczęcości, której na pewno nie brakowało pół-wili i pewnie też dlatego nigdy nie miała (ani też, warto podkreślić, nie próbowała) swoich szans u płci brzydkiej. Chłopcy z reguły traktowali ją trochę jak kumpla, a niektórzy kręcili nosami, kiedy napychała sobie usta budyniem przy kolacji. Taka była Puchonka, niezmiennie od pierwszej klasy, a może nawet od urodzenia. Skoro jej stanowcza matka i jej gadki o łamaniu serca niczego nie zmieniły, to chyba Kris była niezłomna i niezatapialna w swoim charakterze. Na pewno poradziłaby sobie na tonącej łodzi, choć to ona zwykle "bujała łódką". Może wierzyła w karmę, reinkarnację i inne takie, tylko nigdy głęboko nie wnikała w sprawy duchowe. Była człowiekiem, który żyje tu i teraz, mocno stoi na ziemi, nie przejmuje się światem astralnym i podświadomością. A może powinna? Może filozofowanie odciągnęłoby ją od szukania kłopotów, bo to wydawało się jej najulubieńszym zajęciem? Nawet nie myślała o tym, żeby myśleć o takich rzeczach, więc chyba w tym momencie wypadało jej dać spokój. Wierzyła, że robiąc coś dla kogoś swoim kosztem, zobowiązuje kogoś do odpłacenia jej jakimś innym, równie miłym gestem. Inna sprawa, że zdarzało jej się wybrać złą osobę.
    Uspokoiła trochę oddech, choć znowu czuła się jak na misji specjalnej. Ucieszyła się, że Dennie również udało się zwiać przed Ślizgonką i jej głupawymi przyjaciółmi.
    – Mocno dostała? – zaśmiała się cicho, zupełnie nie żałując dokonanego czynu. Miała wątpliwości, czy to co robią jest szlachetne, ale to było zanim Zołza podstawiła jej nogę. Później dziewczyna nie miała żadnych skrupułów względem swojej ofiary. – Zaraz coś wykombinuję.
    Westchnęła, bo faktycznie, wyjście przez główne drzwi mogło się skończyć równie przyjemnie co bliskie spotkanie z rojem rozsierdzonych os. Rozejrzała się po kabinie i z początku nie widziała żadnej szansy na spokojną ucieczkę, ale w końcu coś zaskoczyło, kiedy dostrzegła lufcik pod sufitem. Był on dokładnie takiej wielkości, jakiej potrzebowały, żeby się przez niego przecisnąć i w brawurowy sposób uciec przed Ślizgami.
    - Okno - rzuciła w ścianę dzielącą kabiny i ostrożnie wspięła się po desce klozetowej na zbiornik z wodą. W tej chwili czuła się jak prawdziwy agent, niestety taki, który nie przeszedł specjalnych kursów i na dodatek uciekał z lekcji wuefu w podstawówce. Przekręciła klamkę i pchnęła ramę tak, że okienko otworzyło się na drugą stronę. Zachybotała się słabo na rurze dopływowej i o mały włos!, ale nie straciła równowagi. Dała nurka w lufcik, który okazał się sporo dla niej za duży, a więc mogła spokojnie manewrować w nim tak, aby dostać się na zewnątrz. Kiedy jej się udało, wylądowała twarzą w błocie i wyglądała jak gliniana rzeźba.

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  22. Właściwie, to Zołza miała rację w jednym – w tamtym konkretnym momencie, na przekór wszelkim prawom fizyki, Puchonki zamieniły się w świnki. Nawet śmiech Kris nieco przypominał stłumione ręką chrumkanie, ale, biedna, nie mogła nic poradzić na oczywisty komizm sytuacji, w której obie się znalazły. Ucieczka godna złodzieja, a przecież nie zrobiły nic złego! To chyba ta mistyczna karma, trzeba było zacząć w nią wierzyć, a nie teraz dziwić się i próbować wytrzeć błoto z twarzy (na próżno zresztą). Było gdzieś, wysoko w niebie, jakieś tajemnicze, ponadczasowe i wszechmocne bóstwo, które miało humor bardziej suchy od tego Krychy i na pewno bardzo dobrze bawiło się, podkładając jej kłody pod nogi i robiąc z niej nieporadną sierotkę. Ze śmiechem rzuciła kulą błota w Dennę, po czym wytarła ręce o nogawki spodni, które i tak już były do niczego. Teraz nawet pół-wila mogłaby liczyć najwyżej na jakiegoś niedowidzącego świniopasa.
    – Wiesz, że mugolskie bogate kobiety robią sobie maseczki z błota? Może nam to pomoże na urodę! – zaśmiała się w głos, zapominając, że takie ruchy przybliżają do nich ich ślizgońską nemezis. Zaraz zresztą się jej doczekały – Zołza wybiegła zza winkla, a śmierdzące skutki rzucenia w nią łajnobombą czuć było już daleka. Już po raz kolejny tamtego dnia, Kris zmuszona była wziąć nogi za pas, bo Zołza właśnie rozglądała się nerwowo, zapewne gotowa pokiereszować Puchonki, które tak pięknie ją urządziły. Nie dostrzegła ich natomiast, co podsunęło dziewczynie fantastyczny, choć prosty, sposób na kryjówkę. Rzuciła w koleżankę pokaźną kulą błota, po czym sama zanurkowała w kałuży brązowej, deszczowej mazi, która skutecznie ją zamaskowała. Zamarła w oczekiwaniu na rozwój wypadków, aczkolwiek bardzo chętnie przywaliłaby jakimś mało przyjemnym zaklęciem w tę wymalowaną lalę. Próbowała nie zwracać uwagi na ruchliwą dżdżownicę gdzieś koło nosa, poza tym od rana miała kamień w bucie i dopiero teraz znalazła chwilę, aby o nim pomyśleć. W ogóle, od tamtej pory była zdania, że najlepsza chwila na życiowe przemyślenia to ta, kiedy leżysz twarzą w błocie i czekasz na proces.

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  23. Jo wakacje spędzała w rozjazdach. Najpierw z całą rodziną udała się do Francji, gdzie w letnim domku jej matki i ojczyma spędziła połowę lipca. Błękitna woda Morza Śródziemnego i gorący klimat były idealne, a jeśli dołożyło się do tego mnóstwo interesujących miejsc związanych z tamtejszymi czarodziejami, był to mały raj. Jedyną rzeczą, która nieco irytowała pannę Hawkins, były wszechobecne przedstawicielki Akademii Magii Beauxbatons, które poprzez należność do tej elitarnej w Sześciokącie szkoły magii uważały się za lepsze od innych.
    Kolejny tydzień spędziła razem z siostrą w domu, ale teraz mieszkały u dziadków, w Londynie. Przez takie umiejscowienie wypady na Ulicę Pokątną nie były czymś niezwykłym – ba, staruszkowie sami wyprawiali dziewczęta na zakupy, zapewniając im dodatkowo fundusze. Tego słonecznego dnia także nakazali dziewczętom zająć się sobą pośród istnego labiryntu sklepów i sklepików. A Josephine nie miała zamiaru zmarnować tego czasu.
    Kiedy tylko przeszła przez ceglany mur za Dziurawym Kotłem od razu wyciągnęła z kieszeni kawałek pergaminu z listą rzeczy do załatwienia. I tak udała się do Eylopy, po smakołyki dla puchacza Gabrielli, do Apteki, gdzie zakupiła maść na ugryzienia bahanek oraz do Scribbulusa, by przyjrzeć się przepięknym pawim piórom, o których zawsze marzyła.
    Dłuższą chwilę zabawiła w Esach i Floresach, skąd wyszła obładowana książkami mniej i bardziej potrzebnymi. Właśnie zastanawiała się, jak to wszystko udźwignie do domu, gdy zauważyła lodziarnię Floriana Fortescue. W jej głowie zaświtała genialna myśl i już po chwili siedziała wygodnie, zajadając się porcją pistacjowych lodów i czytając Jak odróżnić runy od hieroglifów?.
    Zaczynała właśnie trzeci rozdział, gdy usłyszała czyjś ciepły głos. Podniosła wzrok i zmarszczyła brwi na widok blondynki o niepokojąco znajomej twarzy. Skądś ją kojarzyła, tylko skąd?
    Kiwnęła głową, odpowiadając na pytanie blondynki i nadal jej się uważnie przyglądała. Jakim cudem ona znała jej imię, a Krukonka nie miała pojęcia kim jest ta dziewczyna? Chociaż… Chyba zaczynało jej coś świtać.
    - Denna? Denna Marshall z dodatkowych zajęć z zielarstwa? Przepraszam, ale muszę przyznać, że cię nie poznałam – Uśmiechnęła się przyjaźnie do blondynki. – Co sprowadza cię na Pokątną w ten piękny dzień?

    Jo

    OdpowiedzUsuń
  24. Czekała, z nosem pełnym śmierdzącego ziemią błota, nie będąc w stanie odszeptać czegokolwiek leżącej obok koleżance. Każdy bulgot, każde nieopatrznie zbyt głośno wyrzucone słówko, mogło naprowadzić Zołzę na miejsce kryjówki uciekinierek, a tego z całą pewnością niewinne dziewczyny nie chciały. Przynajmniej Krysi nie widziało się żadne wywieszanie białej flagi i oddanie się w łapy wroga, a na pewno nie walkowerem. Poza tym czuła, że tym razem Ślizgonka na pewno by jej nie odpuściła, tak jak wtedy, kiedy przerwała gonitwę za nią przez cały korytarz na trzecim piętrze, po odkryciu prawdziwej zawartości swojego soku dyniowego ze śniadania. Już dawno miała na pieńku z Puchonką, tym razem pewnie próbowałaby zadusić ją gołymi rękoma, nie zastanawiając się nad sensem takich terminów jak karma czy, chociażby, miłosierdzie, nad okazaniem którego mogłaby się choć na chwilę zamyślić. Kris bała się, że młodsza od niej Denna nie wytrzyma i zaatakuje zbliżającą się Zołzę, jednak miała ona więcej rozumu niż szczęścia. Na szczęście!
    Zdążyły uciec. Zaskakująco łatwo skryły się w w tłumie, który, na szczęście, nie omijał ich szerokim łukiem mimo, że wyglądały, jakby brały udział w rodeo dla świnek. Kiedy pędem wyszły z Pokątnej w zwykłą, mugolską uliczkę i omal nie zostały stratowane przez barczystego wąsatego mugola, Kris była pewna, że ma dość. W parę godzin wyrobiła normę z pierwszej klasy, a przecież na quidditchu dla pierwszoroczniaków wcale aż tak bardzo nie unikała ćwiczeń na wysokościach.
    – Wiesz co? Chyba już na mnie pora – westchnęła ze smutkiem, bo nad dachem niskiego sklepu z telewizorami (czymkolwiek były te urządzenia) dostrzegła jasnoczerwony zachód słońca. – Jak chcesz, to możemy się jeszcze spotkać, jak wrócę z Tybetu. Będę miała ci tyyyle do opowiedzenia! To jak, zgoda? Pierwszy sierpnia pod Miodowym Królestwem o tej samej porze?
    Zawsze dotrzymywała obietnic, a skoro już miała pewność, że ilekroć spotka się z Denną, nie będzie czuć się znudzona, miała zamiar wybrać się z koleżanką na niejedno kremowe piwo. Kiedy ta zgodziła się z jej propozycją, wyściskały się jeszcze na drogę i każda odeszła swoją stronę. Krycha musiała zawędrować aż na King's Cross, bo stamtąd odjeżdżał ostatni pociąg do Cardiffu. Punkt godz. 9. wieczorem. Myślami na powrót znalazła się w centrum Azji.

    [Tak myślę, że przydałby się nowy wątal, co Ty na to? ;D]
    Kris

    OdpowiedzUsuń
  25. [Kurde wszyscy te koty tak wielbią... Sama chciałabym mieć kota a nawet dwa ale to dopiero jak się wprowadzę... ; ( Jakieś pomysły na wątek/powiązanie?]
    Portia

    OdpowiedzUsuń
  26. Zegarek Kris ani nie rozpędzał się przy dobrej zabawie, ani nie wlekł się jak żółw, kiedy przychodziło co do lekcji. Ani nie przyśpieszał, ani nie zwalniał, bo go po prostu nie było. Krycha wychodziła z założenia, że takie przedmioty ograniczają człowieka, dlatego przychodziła, kiedy przychodziła, a spóźniała się niemiłosiernie i na okrągło, aż zaczęła myśleć o założeniu zeszytu skarg i zażaleń od kolegów i koleżanek, w związku z ilością punktów odejmowanych za jej niepunktualne stawianie się na zajęciach, zwłaszcza tych z transmutacji, które prowadziła bardzo surowa nauczycielka. Biedna Puchonka, całe życie dostawała po głowie za, jak to mówiła, życie rozmaite. Lubiła, kiedy każdego dnia spotykało ją co innego, dlatego tak unikała rutyny obowiązków, czasami wolała szlaban od zwykłej godziny lekcyjnej, bo nigdy nie wiadomo było, kiedy opiekun odbywających szlaban, zarządzi jego koniec.
    Od dwóch-trzech lat, docierała na dworzec King's Cross samodzielnie. Nie potrzebowała rodzicielskiej pomocy w znalezieniu drogi na peron, z którego o godzinie jedenastej rano odjeżdżał hogwarcki ekspres, już dawno powiedziała matce, że tylko robi jej obciach tymi przesłodzonymi buziakami "na do widzenia" Tym razem Krysia, o mały włos!, a nie dotarłaby do szkoły razem ze wszystkimi. Wciągnęła się w wir zakupów na Pokątnej, wspominając ten sierpniowy dzień, kiedy podrzuciły łajnobombę ślizgońskiej Zołzie i zagrały na nosie pajacom z podejrzanej ulicy. Albo to przez piwo kremowe, którego na potęgę nażłopała się na drogę. W każdym razie, nim dotarła na King's Cross, była już w pełni zmysłów, trochę tylko zasapana i zarumieniona od wrześniowego wiaterku. Podróż przebiegła pomyślnie, na szczęście.
    Pierwszy dzień siódmej klasy wymęczył zrelaksowaną po wakacjach Puchonkę. Dziewczyna nie tylko przez parę godzin zajmowała najlepszy fotel Pokoju Wspólnego, ale także stołek, na którym ułożyła pokaźny i niestabilny stos atlasów. Okładka księgi na samym szczycie przedstawiała statek pochłaniany przez wielką ośmiornicę, a tytuł na górze brzmiał "Kraken – potwór z głębin, fakty i mity". Przynajmniej dopóty leżał na górze, dopóki Kris po niego nie sięgnęła. Przed przyjemnie skwierczącym kominkiem siedziała na tyle długo, żeby, chcąc nie chcąc, zapaść w sen. Różdżka, którą uwidaczniała sobie tekst, zgasła.
    Krycha, mimo, że lubiła spać, głównie ucinała sobie drzemki niczym suseł. Miała bardzo płytki sen, także kiedy do jej uszu dotarł niepokojący dźwięk, natychmiast zbudziła się, odnosząc wrażenie walenia czołem w mur. Mrużyła oczy w ciemności, próbując odgadnąć, cóż to za postać stoi między nią, a kominkiem? Któż to być może o tej porze? Dopiero po głosie rozpoznała Dennę.
    – To ty? Myślałam, że znowu mi się dostanie za spanie poza dormitorium – wyjaśniła zaspanym głosem. Przeciągnęła się, wyciągając ręce wysoko wysoko, po czym głęboko ziewnęła, zasłaniając sobie usta. Na pewno było już grubo po ciszy nocnej. – Co ja tu robię? Co ty tu robisz? Masz coś do jedzenia?
    Ledwo zdążyła zadać pytanie, a z jej brzucha dobiegł odgłos burczenia. Przecież przegapiła kolację. Zaśmiała się, trochę zażenowana zachowaniem swojego żołądka.

    [Od rana kiszę dla Ciebie ten odpis w Wordzie, totalnie zapomniałam go wysłać ;D]

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  27. [O fajny pomysł! I widzę to mniej więcej tak, że obie gdzieś tam sobie łażą po tych błoniach, aż nagle bęc! zderzenie czołowe, dwie ofiary, dwa duże guzy, z których będą musiały się jakoś tłumaczyć. No i potem pewnie jakiś Filch by się przydał do akcji :) Mogłabyś zacząć?]
    Portia

    OdpowiedzUsuń
  28. [A ja przepraszam za zwłokę.]

    Z Cassem i zwierzętami był taki problem, że naprawdę rzadko kiedy potrafili się dogadać. Kiedy dowiedział się, że w Hogwarcie nie będzie mógł trzymać swojej ukochanej szynszyli, którą dostał w prezencie na jedenaste urodziny i zabierał ze sobą do Beauxbatons, stwierdził, że w takim razie nie będzie trzymał tam żadnego zwierzaka. Ale potem, kiedy już po raz pierwszy w życiu wsiadał do Ekspresu Hogwart, starsza siostra w ostatniej chwili wcisnęła mu w ręce grubego, czarnego kocura, któremu samodzielnie nadała dumne imię Odys. I tym sposobem Cass już od pięciu lat hodował Odysa, nie potrafiąc w ogóle nad nim zapanować. Więc Odys robił dosłownie co chciał.
    Ganiał za kotką woźnego, buszował po całym zamku, kiedy tylko udało mu się wydostać z pokoju wspólnego, a raz nawet przypalił sobie ogon w kominku i mało brakło, a w dzikim szale, który go wtedy ogarnął, wydrapałby Cassowi oczy.
    Tak więc Cass teraz niezbyt przejmował się tym, co robił Odys. Kociak był puszysty i na swój sposób uroczy, więc zawsze znajdował kogoś, kto podrapał go za uchem albo zarzucił jakimś przysmakiem. Kotem Cassa zajmowali się wszyscy, tylko nie on. A dziś, kiedy wyjątkowo trafił mu się wieczór bez szlabanu, nie zamierzał marnować go na pilnowanie, czy aby przypadkiem Odys nie wskoczył jakiejś pierwszoklasistce do łóżka. Bo ten zwierzak nie uznawał czegoś takiego jak podział na dormitorium, w którym mógł spać na łóżko swojego właściciela i dormitoria, w których łózka jego właściciela nie było.
    - Ja? Mojego sierściucha? A kto w ogóle powiedział, że on jest mój? - uprzejmie zdziwił się Cass, widząc nad sobą Puchonkę, która ewidentnie miała coś do niego i do Odysa. - Wzięliśmy rozwód, wiesz, nie dostał ulubionej zabawki i zażądał połowy majątku - dodał, wzruszając obojętnie ramionami.
    Jeszcze czego, żeby miał kota pilnować.

    Ehart

    OdpowiedzUsuń
  29. Jo słowa dziewczyny trochę zdziwiły. A właściwie ton, jakim wypowiedziała uwagę o zakupach. Zupełnie jakby nie lubiła buszować w sklepach i wracać do domu obładowana nowo zakupionymi przedmiotami, z których połowa z pewnością była zbędna do życia, ale tak kusiła w sklepie, że nie sposób było jej nie kupić.
    Uśmiech dziewczyny z pewnością dodał jej uroku. W ogóle była bardzo ładna. Długie blond włosy spływały po jej plecach miękkimi falami, okalając okrągłą buzię. Niebieskozielone oczy błyszczały pod kurtyną złotych loków, wysyłając światu sygnał, że ta panna z pewnością skrywa wiele sekretów.
    Hawkins odwzajemniła uśmiech i przysunęła się bliżej Denny, by pokazać jej czytaną książkę.
    - To podręcznik do run… jeśli tak można nazwać tę książkę. W sumie to bardziej pomoc naukowa, bo nie ma jej nawet na liście lektur uzupełniających, ale jak tylko zobaczyłam ją w Esach i Floresach musiałam kupić. Interesujesz się może runami?
    Spojrzała na dziewczynę, posyłając jej przyjazny uśmiech. W sumie to nie znała tej cichej Puchonki. Na zajęciach z zielarstwa zamieniły ze sobą może parę zdań i to dosłownie w przelocie, podając sobie nawóz czy doniczkę podczas przesadzania tentakuli. Jo włożyła do ust łyżkę lodów i jeszcze raz spojrzała na siedzącą obok niej czarownicę. Może choć trochę ją pozna?
    Jo
    [Dodajmy tam trochę akcji!]

    OdpowiedzUsuń
  30. Tyle razy, ile Kris w życiu naraziła się na niebezpieczeństwo, nie zaliczył żaden mugolski ratownik, czy to górski, czy ten pilnujący spokoju nad basenem, ani żaden auror. Przecież już tamtego jednego dnia mogła ulec dotkliwej krzywdzie, choćby przez sposób, w jaki zaczepiła jakiegoś śmierciożercę, nie wiedząc rzecz jasna, z kim ma do czynienia (tym gorzej dla niej). Takim ludziom jak Puchonka wydawało się, że są nieśmiertelni, a przynajmniej niezłomni, niezatapialni, nietykalni i nigdy nie zakładali, że cokolwiek złego może im się przytrafić przy okazji wyśmienitej zabawy. Trochę to było nierozważne i samolubne, ale różniło się pod wieloma względami, gdy porównywało się do jawnego i bezlitosnego egoizmu niektórych Ślizgonów. Takie Puchasie po prostu prosiły się o kłopoty w imię rozrywki, poza tym warto wspomnień, że pokornie odbębniali szlabany, nie jak niektórzy Gryfoni, którym wydawało się, że mogą psocić bezkarnie.
    – Jasne, jasne – zaśmiała się. Zebrała wszystkie książki w jedną kupę i schowała je pod kanapą tak, aby nie musieć odnosić ich do dormitorium, ale także żeby nikt ich jutro nie znalazł i nie zabrał. – W sumie, to mam ochotę na kurczaka. Może coś zostało z kolacji, chodź.
    Wyrażając te nadzieje, ruszyła pewnym krokiem do wyjścia z Pokoju Wspólnego. Dopiero wychodząc trochę się uspokoiła, przede wszystkim spowolniła tempo, bo mimo, że buty zostawiła w środku i po kamiennej posadzce szła w skarpetach, które tłumiły jej kroki, kolejny szlaban byłby jak gwóźdź do trumny, jeśli w ogóle chciała jeszcze w tym semestrze wybrać się na wycieczkę do Hogsmeade. Mimo wcześniejszych przygód z udziałem Denny, wolała nie ryzykować złapaniem przez któregoś nauczyciela. A jakby miała ich złapać opiekunka Gryffindoru, jedyna w swoim rodzaju profesor McGonnagal, to biedna Krysia miałaby przechlapane. Wystarczyło jej, że na transmutacji przysypiała, co kończyło się naganą i spojrzeniami srogiej nauczycielki do końca lekcji. Kris wydawało się, że innym jakoś wszystko przychodzi łatwiej, a ona urodziła się pod złą gwiazdą i od tamtej pory nie może liczyć na uśmiech szczęścia, które odwracało się od niej ilekroć go potrzebowała, na przykład w kryzysowej sytuacji podjadania ze szkolnej kuchni, bądź przemycania do zamku dzikich kocurów.

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Dziękuje za miłe słowa i tak! Puchoni górą! xD Może jakiś wątek? ]
    H. John Cox

    OdpowiedzUsuń
  32. Kris od Denny różniła się zasadniczo. Nie wspominając o urodzie, bo akurat, jeśli chodziło o tę kwestię, to Matka Natura pokarała tę pierwszą kosztem drugiej. Krycha nie dość, że od zawsze nosiła się trochę chłopięco i niezbyt słodko i uroczo (jak według państwa Bagmanów powinna ubierać się dziewczynka), to obdarzona była pokaźnych rozmiarów prostym nochalem, który upodabniał ją trochę do kukiełki. Kartoflany nos i tyle. Niezbyt ponętne usta, wodniste oczka i włosy objętością i kolorem przypominające siano, upodabniały ją raczej do stracha na wróble z guzikami zamiast oczodołów. Na pewno mniej przypominała powabną nimfę, niż robiła to Denna, która w prostej linii odziedziczyła cechy wili. Co prawda, nie umiała ze swojego przywileju korzystać, ale przynajmniej miała jakiś tam potencjał, w przeciwieństwie do biednej Kris. Kris wszystko nadrabiała suchymi żartami. Właściwie, to nigdy szczególnie nie narzekała, ani na swój wygląd, ani na cokolwiek swojego, bo nastawiona była raczej "na tak" niż "na nie". Jeżeli chodzi o różnice między dziewczynami, to Denna była o wiele mniej śmiała, przynajmniej z tego, co zdążyła zauważyć, ale i tak było z niej niezłe ziółko. Pewnie dlatego łatwo szło im się dogadać.
    Gdy dotarły do kuchni, poczuła się sielsko, miło, a przede wszystkim bezpiecznie, bo o ile nie zamierzały tłuc garami po nocy, chyba nie groził im żaden szlaban. Prefekci również rzadko patrolowali kuchnie, choć wbrew pozorom było to miejsce dość oblegane nocami przez wygłodniałych uczniów i uczennice. Tak w ogóle, to ciekawa sprawa, że w miejscu taki jak Hogwart działały sprzęty zasilane na prąd. W tym przypadku, to nie mogła być prosta mugolska lodówka, inaczej całe jedzenie poszłoby do kosza na śmieci. Czy to nie są aby czary?!
    – No nie wiem – odparła bez przekonania. Była głodna, ale nie chciała dostać jakiejś przykrej niestrawności winą kurczaka po północy.
    Było marchewkowe ciasto z polewą kokosową, ale był też sam tort kokosowy, a właściwie dwa ostatnie kawałki, które zostały z deseru po świętowaniu pierwszego dnia września. Potrzebowała talerza, także obróciła się od lodówki na pięcie, chcąc sięgnąć do szafki z naczyniami, kiedy niespodziewanie runęła jak długa na ziemię, przewracając i tłukąc przy okazji całą wieżę talerzy. Potknęła się o małego pracownika kuchni, który, poczuwszy pchnięcie i usłyszawszy huk rozbijania czegoś o podłogę, natychmiast poderwał się na nogi. Skrzat sprzątał w bardzo chaotyczny sposób, jakby lunatykował, na początku nawet zbierał resztki zastawy własnymi rękoma, które zresztą sobie trochę pokaleczył. Zaczął używać czarów dopiero w chwili, kiedy do kuchni wstąpił profesor Horacy Slughorn we własnej osobie i różowym szlafroku, wytrzeszczając oczy jak lekko przydeptana żaba śmieszka. Zastał dwie uczennice (jedną wylegującą się pod nogami) i skrzata domowego, śpieszącego na ratunek temu, co zostało z talerzy. W tamtej chwili nawet Krysi zabrakło słów.

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Tutaj, bo gg niestety nie posiadam xD To teraz burza mózgów.
    Coś ciekawego...
    W sumie mogą się znać już z samego Londynu, ale oczywiście nie muszą.
    Skoro panienka półwilą, to na pewno nie jest niezauważona przez Johna.
    Albo Denna mogłaby się wdać w jakąś sprzeczkę i w amoku nie zauważyć mojego chłoptasia, któremu przerwałaby gwałtownie lekturę. Mogłaby na niego wpaść, wytrącić mu książkę czy coś. Ale to musiało by być tak
    Np. sprzeczając się z kimś lub normalnie rozmawiając ( w końcu przecież nie taka zła ;> ) potknęłaby się na schodach, a John upuścił by książkę i złapał śliczną Dennę.
    Lub ta przypadkowo, gdy przechodziłaby koło Johna siedzącego na jakimś parapecie, zamachnęłaby się ręką (pokazując coś czy jak) i książka blondyna wyleciałaby za okno na błonia lub zatrzymała by się gdzieś na dachu. Książka byłaby z biblioteki i powstałby problem.
    Co jeszcze. Nie wiem. Słabo myślę o tej godzinie xP ]
    John

    OdpowiedzUsuń
  34. [ Witam również, rąsie całuję c:
    Jakiego tam wypadku! Puchoni winni trzymać się razem. Gdybyś miała ochotę i czas, mogę coś nawet wymyślić, bo pięknej Jennifer naprawdę trudno się oprzeć ;D ]

    OdpowiedzUsuń
  35. John miał tego dnia szczęście. Lekcje skończyły się dość wcześnie, by mógł się wybrać do biblioteki. Puchon cały w skowronkach odwiedził przybytek wypchany po brzegi książkami, gdzie powitała go bibliotekarka w wyjątkowo dobrym humorze. Chłopak nie zastanawiał się długo i niczym na skrzydłach odwiedził dział mugolskich dzieł. Wybrał jakieś kryminalne dyrdymały i opuścił pomieszczenie. Wędrując korytarzem jeszcze przez chwilę napawał się ciszą. Starsze klasy były jeszcze w salach i nie musiał przejmować sie tłumami. Bynajmniej chwilowo. Przeszedł jeszcze kawałek nim upatrzył sobie wygodne miejsce. Nie każdy nazwałby tak parapet, ale Puchon uznawał go za miejsce idealne. Świerze powietrze i możliwość odcięcia się od ludzi, chociażby pozorna. W oknie stawał się wręcz niewidzialny dla innych uczniów, co było dla niego największym skarbem. Nikt go tu nie zaczepiał i od dawna John zapisywał to na plus.
    Otworzył podstarzały wolumin i zagłębił się w lekturze. Już nie widział korytarza tylko stary Londyn, w którym za chwilę miało dojść do morderstwa. Jego wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach by mógł usłyszeć stukot kopyt o bruk, śmiechy wystrojonych dam i stukanie męskich lasek. Książka sprawiła w niewiadomy sposób, że poczuł zapach świeżego pieczywa z opisywanej piekarni, zmarszczył nos czując koński obornik pozostawiony na drodze i zapach niesionej przez głównego bohatera kawy. Chłopak z żółtym szalikiem zdawał sobie jednak sprawę, że to nie żadna wielka magia, a jedynie moc, którą skrywa każda książka.
    Po chwili lektura wciągnęła go tak bardzo, że nie spostrzegł upadającej dziewczyny. Ocknął się z zadumy dopiero, gdy blondynka na niego upadła przy okazji wytrącając wolumin. John był tak zszokowany całym zajściem, że nawet nie odzywał się przez chwilę. Patrzył tylko tępo w twarz dziewczęcia. Wreszcie uświadomił sobie, że do piersi ma ona przyp[ietą odznakę Hufflepuffu, więc powinien ją kojarzyć, potem poszło już z górki. Denna Marshall. Jej nazwisko zalśniło w jego głowie złotymi zgłoskami. Pół willa o nieprzeciętnej urodzie, której mówiąc krótko nie trudno będzie wybaczyć.
    - Nic... Nic się nie stało - wydukał, gdy wreszcie odzyskał głos - Co do książki, to mam nadzieję, że sie da. Jest z biblioteki - skrzywił sie nieznacznie.
    Wiedział, że nie ma bata. Musi odzyskać wypożyczony wolumin. Nie ważne jak.
    Wychylił sie przez okno by zlokalizować książkę. Ku jego rozpaczy ta zatrzymała się na samym krańcu dachu. Chłopak przygryzł nerwowo wargę i spojrzał na dziewczynę.
    - To nie twoja wina - powiedział - Nie musisz mi pomagać.
    Bardzo pragnął pomocy, ale wiedział co musi powiedzieć. Zresztą nie będzie przecież ciągać dziewczyny po dachu. To w jego oczach było niegodne. Jednak nie ruszył się z miejsca. Czekał na reakcję blondynki w nadziei, że ta jednak nie pozwoli mu działać samemu. Lek wysokości utrudnia akrobacje na dachu.

    [Coś tam, jakoś tam xD Mam nadzieję, że może być ;) ]
    John

    OdpowiedzUsuń
  36. Każdy dzień kończył się dla Portii tak samo. Już nawet nie pamięta od jak dawna każdej nocy wymyka się z zamku, żeby położyć się na błoniach, patrzeć na niebo i rozmyślać o różnych sprawach, mniej i bardziej ważnych. Po intensywnym dniu nauki, brunetka zdecydowanie wolała odpoczywać na zewnątrz. Jednak co miłego jest w odpoczywaniu wśród rozwrzeszczanych uczniów? Dlatego właśnie tuż po tym jak wszystkie jej współlokatroki zasypiały, wymykała się z dormitorium i jak najszybszą drogą kierowała się w stronę błoni.
    Po dzisiejszej podwójnej lekcji zielarstwa i astronomii, dziewczyna nie mogła się doczekać kiedy jej koleżanki zasną. One jak na złość najpierw postanowiły pomalować sobie paznokcie, a potem zebrało im się na zwierzenia. Dopiero po dwunastej, kiedy brunetka zaczęła słyszeć ich ciche chrapanie i pomrukiwanie, wstała jak najciszej z łóżka i założyła buty. Schodząc po schodach przysłuchiwała się czy aby na pewno nikogo nie ma przy kominku. Na fotelu zasnął jakiś gryfon, który głośno chrapał, jednak Portia już nie raz spotkała się z taką sytuacją. Bezdźwięcznie przeszła obok, otworzyła drzwi jak najciszej umiała, żeby nie obudzić Grubej Damy i już pędziła na dół po schodach, nie mogąc się doczekać wyjścia na zewnątrz. Po kilku minutach była już na błoniach.
    Leżała wygodnie na plecach i wpatrywała się w gwiazdy, których niestety tego wieczora było mało. Była na tyle blisko Zakazanego Lasu, że słyszała każdy szelest liści. W pewnym momencie usłyszała dziwny odgłos dobiegający z lasu. Jakby ktoś charczał… Od razu wstała na równe nogi, wyjęła różdżkę, której nigdy nie zostawiała w pokoju i zaczęła powoli się cofać cały czas patrząc w ciemność. No właśnie. Nic nie widziała. Księżyc nie świecił na tyle, żeby mogła dostrzec co wydaje te dziwne dźwięki. Nagle w ciemności pojawiły się wielkie czerwone oczy. Co z tego że Portia była gryfonką i powinna być dzielna i odważna? W momencie kiedy nie wiesz co znajduje się przed tobą, a nie możesz dostrzec czym to jest nie myślisz o tym do jakiego domu należysz. W końcu dziewczyna postanowiła dłużej nie przyglądać się oczom i rzuciła się biegiem w stronę zamku. Drzwi były coraz bliżej i bliżej. Już sięgała ręką, żeby je otworzyć kiedy ktoś je otworzył. Nie zdążyła się nawet zatrzymać i zderzyła się z… kimś. Kiedy postać w końcu przemówiła wiedziała już, że tym kimś była dziewczyna, ale z pewnością nie nauczyciel. Nie wiedziała czy ma zdradzać swoją tożsamość. Dopiero kiedy dziewczyna otworzyła drzwi obie mogły odetchnąć z ulgą.
    - Spokojnie. To tylko ja. Portia. Portia Grant. – Brunetka nawet nie zdawał sobie sprawy jak dyszała mówiąc tych kilka słów. Pomasowała się po głowie i wyczuła, że rośnie jej dosyć duży guz. – Nieźle ci przywaliłam chyba, co? Przepraszam, ale… To przez ten głupi las. – No z pewnością wszyscy zrozumieli by o co chodzi panience Grant…
    [Jakby co to co złego to nie ja... Obiecuję że następny odpis, będzie lepszy jakościowo!]
    Portia

    OdpowiedzUsuń
  37. Kamień spadł mu z serca, gdy tylko dziewczyna się odezwała. W tym momencie nabrał jakiejś dziwnej odwagi do obcowania z ludźmi. No dobra, z tą jedną, jedyną koleżanką z domu. Za to wiedział, że nie zawaha sie wejść na dach. Przypisał to jednak strachowi przed bibliotekarką, a nie wrodzonej odwadze. John nigdy nie dostrzegał swoich atutów, a tym bardziej tej właśnie upragnionej odwagi, której po prawdzie miał aż za dużo.
    Puchonka wyciągnęła ku niemu drobną rękę, a on uścisnął ją i potrząsnął delikatnie. Nastała chwila krępującego milczenia, bo John znów zapomniał języka w gębie. Spostrzegłszy to, uśmiechnął się głupio.
    - Ha... John - wymamrotał i delikatnie spuścił wzrok.
    W takich momentach przypominała mu się jego siostra. Od zawsze chciał zapomnieć o swoim prawdziwym imieniu, ale gdy przychodziło co do czego i miał się przedstawić, to jakoś słyszał w głowie szepty siostry, niżeli swoje własne postanowienia. Na szczęście umiał się w porę opanować i nie za często dopuszczał Hamisha do głosu.
    Gdy tylko Denna wypowiedziała na głos jego obawy, przygryzł delikatnie wargę. Był to jeden z jego nawyków, na które nawet nie zwracał uwagi. Lęk wysokości odezwał sie po raz kolejny, wywołując dziwne wywroty w żołądku blondyna. Powstrzymując się siłą woli od zzielenienia kiwnął głową.
    - Niestety na to wygląda - przytaknął.
    Raz jeszcze wyjrzał przez okno i ocenił wysokość. W głowie mu sie zakołowało i teraz już na prawdę się bał. Jednak myśl, że to blond dziewczę może się narażać miast niego, dodała mu sił. Niezbyt zgrabnie wgramolił się na parapet i odetchnął głęboko. Postanowił nie patrzeć w dół, ale już po dwóch sekundach zniweczył ten zamiar.
    - Mów mi czy nikt nie idzie - poprosił - Chyba zwariuję jak do tego dostanę jeszcze szlaban - i posłał jej jeden ze swoich "johnowatych" uśmiechów.

    John

    OdpowiedzUsuń
  38. John oddychał ciężko, robiąc pierwsze kroki na dachu. Te trzy metry wydawały mu sie teraz największą przepaścią jaką w życiu widział. Denerwował się jak prawie nigdy, a dłonie potwornie mu się pociły. Dennę ledwo słyszał, tak głośno łomotało jego serce. Jednak starał się skupić na celu i zapomnieć o wszystkim innym.
    Byle tylko do książki. Rany jak tu wysoko. Byle nie narazić się bibliotekarce. Jak spadnę, to się zabiję. Na Merlina! chce przeczytać ją do końca!
    Tylko te myśli w kółko błądziły po jego głowie. Jego system wartości był niezrozumiały dla wielu, ale chłopak na prawdę bardziej bał się bibliotekarki niż spaceru po dachu szkoły. I choć był świadom swego lęku wysokości, top wolał go pokonać, niż płonić się ze wstydu przy bibliotekarce. Do tego jeszcze Denna chciała wziąć winę na siebie! Na to już nie mógł pozwolić. W końcu dziewczyna była tylko ofiarą, tak jak i on, zachowania zbyt napuszonych gryfonów. Blondyn wierzył mocno w to, że to nie było zamierzone. Oni nie chcieli, by wylądował na dachu. Oni w ogóle nie wiedzieli, że on tam siedzi.
    - Nie... - nawet nie zdał sobie sprawy, że szepcze z przejęcia - To jeszcze tylko parę kroków...
    W tym momencie okłamywał sam siebie. Bo może i było to tylko kilka kroków, ale w jego oczach była to odległość nie do pokonania. A jednak próbował ją przemierzyć. I to po co? By odzyskać książkę. W tamtej chwili nie zdawał sobie sprawy z tego jak szalone jest to całe zajście. Liczyło się tylko odzyskanie książki i nie narażenie siebie, ani tym bardziej Denny na gniew bibliotekarki. Nie ważne jak irracjonalnie to brzmiało.

    John

    OdpowiedzUsuń
  39. Książka już spoczywała w jego spoconych dłoniach i chłopak odetchnął z ulgą. Gniew bibliotekarki juz mu nie groził. Teraz pozostało tylko wrócenie do okna. Choć tym razem miał pod górkę, to jakoś pewniej przemierzył cały dystans. Jednak prawdziwie bezpieczny poczuł się dopiero, gdy wlazł na parapet. To miejsce znał i tu mógł stawiać pewne kroki. Jednak coś uniemożliwiło mu radosne wykrzyknięcie "już po wszystkim". Był to widok profesor McGonagall stojącej tuż za Denną. Jego twarz stężała. Był świadom obecności starszej kobiety, nim dowiedziała się o niej dziewczyna. Właśnie przez ten widok nie zauważył przepraszającego spojrzenia Denny. Głos pani profesor wydał mu się przerażający i nieomal zwalił go z nóg. Nie miał blond dziewczęciu za złe, że nie poinformowała go o obecności nauczycielki. No bo i co by wtedy zrobił? Przecież nie zeskoczyłby z dachu. Wiedząc czy nie i tak wylądowałby prze jej obliczem. Tak normalnie to nie miał nic do McGonagall, ale to dlatego, że raczej jej nie podpadał. Lekcje z nia tez nie sprawiały mu nieprzyjemności. Ale w tej właśnie chwili pani profesor była dla niego najstraszniejszym z potworów.
    Na chwilę zapomniał języka w gębie. Nie było to nic nadzwyczajnego w przypadku tego Puchona. Mowa zdawała mu się sprawiać niejaką trudność. Przełknął jednak dzielnie ślinę, ścisnął mocniej książkę i spuścił wzrok.
    - Książka wypadła mi za okno. Jest ona z biblioteki i nie widziałem innego wyjścia jak ją odzyskać, pani profesor - jego głos wyrażał największą skruchę, a cała jego mała postać zdawała się drżeć.
    John nie miał odwagi spojrzeć teraz na nauczycielkę, albo Dennę. Przepełniło go uczucie, że źle postąpił i nie wiadomo jak bardzo zawinił. Miał ochotę przepraszać i błagać o litość na kolanach, ale i na to nie był dość odważny. Nie rozumiał, że tak na prawdę naraził swoje życie. Nigdy nie rozumiał tego podczas zdarzenia. Ta informacja docierała doń dopiero, gdy wspominał nieprzyjemne przygody.
    - Przepraszam - dodał jeszcze cały czas wbijając wzrok w podłogę.

    John

    OdpowiedzUsuń
  40. John uparcie wbijał wzrok w podłogę, jakby to w niej kryło się rozwiązanie wszystkich problemów. Głos Pani profesor sprawiał, że uginały się pod nim nogi. Miała rację. Naraził się. Mógł tego nie przeżyć, a łudził się że gorszy jest gniew bibliotekarki. Co on sobie myślał?! Jak mógł być taki głupi?! Co go napadło, by wędrować po dachu?! Miał ochotę walnąć się w twarz dla otrzeźwienia. Już szykował się na szlaban i więcej demotywujących słów, które sprawiały, że kurczył się w sobie. Wtedy to, gdy juz miał wypiąć pierś i z mało godnym spojrzeniem przyjąć karę, McGonagall zwróciła się do Denny. Chłopakowi szczęka opadła na sugestię Pani profesor. Był tak zdumiony i wręcz oburzony jej słowami, że odważył sie podnieść głowę. W życiu nie ośmieliłby się wysnuć takiego stwierdzenia. Owszem, wiedział że blond dziewczę jest pół-willą, jak mogłaby nie być z tak nieziemską urodą? Jednakowoż nikogo nie oceniał po pozorach.
    tym bardziej zdumiała go odpowiedź dziewczyny. Po raz kolejny nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Chciał, ale nie mógł. Swój protest udało mu się wyrazić jedynie spojrzeniem, którym obdarzył nauczycielkę i dziewczynę. Te jednak zbyt zajęte były swoją bitwą spojrzeń i słów, by to zauważyć. Nikt, nigdy nie liczył się z jego zdaniem, nawet jedli to o niego chodziło. I tym razem było tak samo. Nim odzyskał zdolność mowy, było pozamiatane.
    - Pani profesor... - wydukał - Ależ to nie prawda...
    Nie mógł pozwolić, by Denna pokutowała za niego. To byłoby niegodne i czułby się winny.
    - Panie Cox. Proszę nie bronić koleżanki. Jej wpływ na cała sytuację nie sprawia, że mój zawód względem pana zostaje wycofany - jej głos był jak miecz z lodu.
    W sercu siał chłód i zadawał niewyobrażalny ból. A chłopak tak bardzo cenił tę nauczycielkę. Teraz jednak bał się jej jak nigdy. Mimo to nabrał powietrza do płuc i wypiął pierś. Po raz kolejny nie rozpoznał przypływu heroizmu.
    - Ja jej nie bronię. Nie przywykłem po prostu do tego, by ktoś bronił mnie - wykrztusił drżącym głosem.
    Tłum gapiów się zagęszczał, a ci co byli najbliżej wyciągali szyję w stronę rozmawiającej trójki. John poczuł jak znów kurczy się w sobie przez spojrzenia wszystkich zebranych.
    - Jak pan śmie podważać moje zdanie? Panie Cox, proszę się zaraz zreflektować, bo i pan będzie ukarany. Mam również nadzieję, że to nie panienka Marshall stoi za pańskim przypływem heroizmu - oczy McGonagall świdrowały go na wylot, zostawiając pustkę w miejscu odwagi.
    Nie zmieniało to jednak faktu, że ubodła go jej wypowiedź. Dlaczego wszystko co robił wiązała z Denną? Przecież ma prawo do wyrażenia swojej opinii. Choć słowo "heroizm" kompletnie mu do tego nie pasowało.

    [ To było tak urocze i miłe :> ]
    John zlękniony rycerzyk

    OdpowiedzUsuń
  41. Wychodząc po książkę, miał świadomość, że może go spotkać kara. I choć powiedzenie, że był na to gotowy, to zbyt wiele, to Puchon ani przez chwilę nie myślał, że Denna także może ponieść jakieś konsekwencje. Owszem, gdy wzięła winę na siebie, uznał to za miły ges. Wcześniej nikt się nie wstawiał za jego małą osobą, choć może nie miał wielkich przewinień na sumieniu. Jednakże gest, to gest i John był bardzo wdzięczny blond dziewczęciu, że nie musi przechodzić przez to sam.
    Deptał więc z tyłu za profesor McGonagall ze zwieszoną głową i z niejaką ulgą i wręcz uwielbieniem spoglądał ku Dennie. W tak krótką chwilę stałą się jego bohaterką. Inni prawdopodobnie odsunęli by się na drugi plan, zostawiając chłopaka w opresji. Blondyn pozwolił sobie nawet na mały uśmiech, choć groźba kary wisiała nad jego głową. Wiedział jedno, musi zrobić co się da by odciążyć swoją wybawczynię. Znając jednak prowadzącą ich nauczycielkę, nie dojdzie do kompromisu.
    John zastanawiał się co może ich czekać. Polerowanie pucharów? Sprzątanie Wielkiej Sali? Może pomoc Filchowi? Na myśl o tym ostatnim przeszły go dreszcze. W sumie najmilsza była wizja spotkania z dyrektorem. Puchon już kiedyś u niego wylądował w związku z jakąś jego "sprawą". Pamiętał do tej pory to srogie spojrzenie i uprzejmy głos. Nikt nie potrafił wzbudzić takich emocji jak Dumbledore. John nie był pewien czy aby na pewno chce znów tego doświadczyć. W każdym bądź razie zapowiadało się nie najciekawiej, a przecież to miał być już koniec pracy tego dnia. Chłopak westchnął cicho i przyśpieszył kroku. Teraz szedł tuż obok Denny, pod czujnym okiem Pani profesor. Mimo iż miał ochotę uciec od tego spojrzenia, to postanowił się nie łamać i wykonać swój zamiar.
    - Dzięki - szepnął - Nikt, nigdy nie wziął na siebie mojej winy - dodał.
    Jego oczy świeciły się jakby wielkiego bohatera. Puchon wiedział kiedy powinien kogoś podziwiać, a teraz właśnie czuł, że powinien. Mocniej ścisnął książkę, którą dalej trzymał czule w dłoniach i czekał na odpowiedź. Był świadom, że dziewczyna nie odpowie mu od razu i to dziarskim tonem. W końcu tuż obok szła Minerwa McGonagall, do niedawna podziwiana przez Johna nauczycielka, teraz jego postrach.

    bardzo wdzięczny John

    OdpowiedzUsuń
  42. [ Oho, jaka urocza panna. Dziękuję za przywitanie! Mam nadzieję, że coś u mnie zaowocuje w wątkach. ]

    OdpowiedzUsuń
  43. [Witam Puchonkę, normalną, ale też fajną. :D]

    OdpowiedzUsuń
  44. [Chęci mam, gorzej z pomysłami. :<]

    OdpowiedzUsuń
  45. [Dziękuję za powitanie! ;)]

    Charlie Hatcher

    OdpowiedzUsuń
  46. [ Jak podrzucisz jakiś mały pomysł to będę mogła zacząć :) ]

    OdpowiedzUsuń
  47. [A więc tak. Wątek chciałabym bardzo. Denna wydaje się taka.. fajna. Przynajmniej dla mnie. Ale pomysłów nie mam, jak to zazwyczaj. Może Ty na coś wpadniesz?]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  48. Pod Johnem ugięły się kolana. To, że i on dostanie karę było do przewidzenia. Jednak nazwanie Denny nieodpowiednim towarzystwem dotknęło i jego. Znał się na ludziach i wolał sam decydować z kim sie będzie zadawał. Każde kolejne zdanie wypowiadane przez McGonagall wprawiało go w coraz to podlejszy nastrój. Ale to sprzątanie toalet przelało czarę goryczy. Nie należał do tych, co mieli do czynienia z każdym możliwym szlabanem i w najgorszych snach nie widział siebie ze szmatą polerującego toaletę. Ujemne punkty też były dotkliwe, ale nie odczuwało się tego w chwili ich odejmowania. Puchon był pewien, że to przyjdzie później pod postacią wrogich spojrzeń pozostałych mieszkańców domu Helgi. Zagryzł więc tylko wargę i przejął szczotkę od Pani profesor, która zostawiła ich tak zaopatrzonych. Został sam na sam z blondynką, środkami czystości i toaletami.
    - Chyba najgorsza będzie ta Marty - stwierdził - W końcu jej przydomek zobowiązuje.
    Po tych słowach spojrzał z niejakim wyrzutem na puste wiadro. Żałował, że nie zna dogodnych do tej pracy zaklęć. Taka pomoc, by się przydała, a McGonagall przecież nie uwzględniła braku magii w ich pracy. Chłopak uśmiechnął się chytrze. Przypomniało mu się właśnie jedno z przydatnych zaklęć, a jego towarzyszka mogła znać ich więcej. Rozejrzał sie dla pewności dookoła, czy aby nauczycielka nie wracała z jakimiś utrudniającymi nakazami.
    - Nie zabroniła używać magii, prawda? Znasz zaklęcia, które nam pomogą? Ja nie przypominam sobie nic , prócz "chłoszczyć" - wymamrotał prawie, że do siebie.
    Nie znał się na konwersacji, aczkolwiek tym razem chodziło bardziej o reakcję dziewczyny, niż o jego niechęć do rozmowy. John nigdy nie potrafił stwierdzić, czy nie powiedział czegoś niestosownego. W tej chwili jednak postanowił o tym zapomnieć i dzielnie spojrzał koleżance w oczy. Przez tą krótką chwilę i jakże emocjonującą przygodę bardzo ją polubił. Mimo braku czasu udało jej się zabłysnąć w jego oczach. Natomiast w jego naiwnym i lękliwym serduszku rosła nadzieja, że właśnie znalazł koleżankę i nie straci jej wraz z końcem szlabanu. I choć jemu samemu wydawało się to myślą bardzo nie na miejscu, to nie zamierzał odsuwać jej od siebie czy uciszać. Pozwolił jej rosnąć i przybierać na sile wraz z każdą kolejną sekundą. Pomijając fakt, że najpierw trzeba wyczyścić wszystkie toalety w Zamku. Dzielnie pochwycił pozostawione im narzędzia i nieśmiało wypiął pierś. Był gotów znieść mężnie wyrok byle tylko zdobyć przychylność Denny na dłuższą metę.

    wojownik ze szczotką - John

    OdpowiedzUsuń
  49. Cass leniwie trącił rozłożonego plackiem przed kominkiem Odysa czubkiem buta, ale ten zignorował go kompletnie. Chyba rzeczywiście wzięli ten rozwód. Przez chwilę miał ochotę powiedzieć mu: "Odys, nie obrażaj się, ja tylko żartowałem", ale w sumie miał tego głupiego futrzaka głęboko gdzieś. A przynajmniej tak chciał, żeby to wyglądało.
    - Chodź, usiądź, obgadamy szczegóły - zapalił się do pomysłu przekazanie kota w dobre ręce. Oczywiście żartował, ale stojąca obok dziewczyna nie musiała być tego świadoma. A on nie miał obowiązku jej oświecać.
    - Dorzucę ci ciastko, jak mnie od niego uwolnisz.

    Ehart

    OdpowiedzUsuń
  50. W końcu powoli przestawała dyszeć, jednak przed oczami nadal miała te okropne, czerwone oczy, które chyba będą prześladować ją do końca życia. Dopiero teraz zauważyła, że ręce jej się lekko trzęsły, więc przeczesała dłońmi włosy, których połowa znajdowała się już na twarzy, tak że ograniczały jej widoczność. Weszły do środka, i dopiero wtedy dowiedziała się z kim ma do czynienia. Uścisnęła dziewczynie dłoń, a kiedy się przedstawiła nie miała już żadnych wątpliwości kim jest. Nigdy chyba ze sobą nie rozmawiały, jednak wiedziała jedno. Była pół wilą, chociaż ta informacja niewiele miała znaczenia. Może dla facetów i owszem, jednak dla niej nie bardzo. Oczywiście uważała, że dziewczyna była piękna, ale znając życie mężczyznom już wisiały by jęzory na zewnątrz.
    - Jestem Portia, ale to już mówiłam… - W środku uspokoiła się już zupełnie jednak nadal trzymała rękę tak, żeby w razie co mieć łatwość w chwyceniu różdżki. – Emm.. No siedziałam sobie i wtedy nagle zobaczyłam te okropne czerwone oczy. – Kiedy teraz to mówiła wydawało jej się to głupie i dziecinne. Jak mogła stamtąd uciec? Ona, gryfonka, ta co zawsze stara się być najdzielniejsza? Co się z nią ostatnio dzieje? – Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie bałby się tych oczu. Były naprawdę ogromne. W dodatku coś tam zaczęło jakby… charczeć… Po prostu się przestraszyłam… - Teraz chciało jej się śmiać z zaistniałej sytuacji. Uśmiechnęła się lekko a wzrok wbiła w podłogę, przypominając sobie swój morderczy bieg na śmierć i życie, który prawdopodobnie był niepotrzebny.
    [Nic nie szkodzi :)]
    Portia

    OdpowiedzUsuń
  51. [W nocy zacznę żyć i wtedy może nad czymś pomyślę. Cześć. ;D]

    Bernie Garza

    OdpowiedzUsuń
  52. [To nawet pasuje. :D Bardzo byłabyś zła, gdybym ładnie poprosił Cię o zaczęcie?]

    OdpowiedzUsuń
  53. Chętnie odpowiadał na wszystkie pytania na temat książki. Czasami spuszczał wzrok, innym razem ruchami rąk próbował ukryć delikatne rumieńca, a niekiedy po prostu się uśmiechał. Rzadko miał okazję z kimś porozmawiać, nie ważne na jaki temat. Dziękował też Merlinowi, że padło na książkę, a nie na inne bezsensowne tematy, które poruszają nastolatki w ich wieku. Czary zdecydowanie ułatwiły im całą sprawę i John nie czuł się już tak źle. Jednakże przyszła pora na decyzję i chłopak nie był pewien czy jest gotów odwiedzić łazienkę Marty.
    - Idziemy - zawyrokował.
    Wraz z Denną przemierzył schody w dół. Starał się nie spuszczać głowy i nie dać po sobie poznać, że czuje się niezręcznie. Obecność dziewczyny motywowała go do trzymania głowy w górze i choć udawania godności. John zaprzeczyłby, gdyby ktoś zasugerował, że przecież nie brak mu tego. Sam przypisywał to obecności dziewczęcia o blond włosach, które stanęło w jego obronie. Teraz pozwolił sobie nawet na utrzymanie delikatnego uśmiechu na ustach, co z jego strony było największą możliwą aprobatą i wyrazem niejakiego szacunku. Może nie znał jej długo, ale wiedział dostatecznie wiele, by uznać ją za osobę godną uwagi.
    Wtem stanęli w progu łazienki Jęczącej Marty. Chłopaka przeszły dreszcze, ale wszedł do środka jedynie z cichym westchnieniem. Przy oknie, mieniąc się w promieniach słońca unosiła się bladoniebieska postać. Swoje ciemne włosy miała spięte w dwie kitki, a oczy chowała za okularami. Łkała. Johnowi serce się ścisnęło, choć nigdy tak na prawdę nie przepadał za Martą.
    - Ona płacze - szepnął, ale nie kierował tego do Denny - Jest taka smutna...
    Duch raptownie odwrócił ku nim swoją przejrzystą twarz i zbliżyła się z wielką szybkością. Choć oczy miała zaszklone zrobiła zadziorną minę.
    - Czyżbyście przyszli sprzątać? - zaczepiła.
    John nic nie odpowiedział, przed oczyma miał postać zapłakanego ducha. Nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego. Rzucił to zamyślone spojrzenie swojej towarzyszce i delikatnie zmarszczył brwi. W uszach nadal brzmiały mu jego słowa, które wypowiadał ktoś inny. Nie wiedział, co ma teraz zrobić, czy powiedzieć, więc zostawił to Dennie.

    [ Tak bardzo nie wiedziałam co zrobić xD ]
    John

    OdpowiedzUsuń
  54. [O, jak słodko. Dziękuję za przemiłe powitanie <3]

    Nelly

    OdpowiedzUsuń
  55. John nadal, wbrew sobie, współczuł Marcie. Nawet po tym jak duch nawrzeszczał na Dennę za próbę użycia czarów. Chłopak przez chwilę nie mógł ruszyć się z miejsca i tylko patrzył na zjawę i swoją towarzyszkę. Coś w dziwaczny sposób przykuło go do podłoża i nie pozwoliło sie ruszyć. Z otumanienia wyrwał się dopiero, gdy Denna napełniła wiadro machnięciem różdżki. Chrząknął i poprawiwszy szczotkę w dłoni, ruszył ku drugiemu wiadru. Zatrzymał się jednak i utkwił wzrok w pustym dnie, które za chwilę przesłoniła mu woda. Musiał zawziąć się w sobie, by przeboleć słowa, które chciał wypowiedzieć.
    - Denno.... Ja wezmę kabiny, a ty zajmij się umywalkami czy czymś tam - mimo tego, jak bardzo bolał go ten fakt, słowa wypowiedział dość stanowczo i spojrzał na dziewczynę.
    Jego błękitne oczy lustrowały przez chwilę jej sylwetkę. Na moment zatrzymał się na jasnych źrenicach dziewczyny. Sam nie rozumiał dlaczego to robił, ale czuł sie zobowiązany. Potem, pod uważnym spojrzeniem Marty, wziął do ręki szmatę, zamoczył ją i wraz z wiadrem ruszył ku pierwszej kabinie. W tej chwili nienawidził siebie za ten głupi szacunek dla innych i takie ustępowanie blondynce. Czuł się okropnie, gdy otworzył zielone drzwiczki, jednak nie zamierzał zrezygnować ze swojego stanowiska. W końcu to on zawinił, to on miał zostać ukarany.
    - Jaki bohaterski - zachichotała zjawa i podfrunęła do miejsca, w którym miał pracować.
    Przycupnęła na jednej ze ścianek i patrzyła chłopakowi na ręce. John słyszał jak to Marta zachowuje się w stosunku do chłopców, ale jakoś do głowy mu nie przychodziło, że z nim będzie tak samo. Czuł się skrępowany i wystraszony. Obserwatorka nie ułatwiała sprawy. Blondyn zagryzł wargę i wbił wzrok w muszlę klozetową. W końcu skinął głową i zabrał się do pracy bez najmniejszego komentarza. Zamierzał przemilczeć to zadanie i nie dać się sprowokować. ale bardziej niż złośliwe zdania, działało na niego milczenie. Denny nie słyszał i nawet nie widział, bo drzwiczki kabiny zamknęły się za nim. Był teraz w ciasnawym pomieszczeniu, szorując kibel i czując na sobie spojrzenie ducha.
    - Wielu miewasz tu gości? - spytał wreszcie, gdy napięcie jakie wprowadzał duch przebrało miarkę.
    Ale blada postać nie odpowiedziała, tylko nachyliła sie delikatnie. Niebieskooki miał ochotę odezwać się do Denny, z nią porozmawiać, ale brakowało mu odwagi. Nadal nie potrafił rozmawiać, nawet po tym, jak ona rozmawiała z nim.
    Wtem skończył czyszczenie pierwszej kabiny i musiał przejść do kolejnej. Ucieszył się na myśl, że chociaż zobaczy, co dziewczyna robi i może w końcu się do niej odezwie. Pchnął zielone, obskurne drzwiczki i wyszedł.

    zagubiony John

    OdpowiedzUsuń
  56. Charlie nie chciał i nigdy nie łamał zasad obowiązujących w Hogwarcie, jednak, gdy patrzył na swoje znalezisko rozszerzonymi ze zdziwienia i błyszczącymi od narastającego podniecenia oczami, nawet przez chwilę nie pomyślał o konsekwencjach. Był przeszczęśliwy, że to właśnie jemu przyszło dzierżyć w dłoniach to piękne, bladoszare i sporych rozmiarów... jajo. Trzymał je delikatnie, jak gdyby było ósmym cudem świata, który w jednej chwili mógłby się rozpaść pod zbyt silnym naciskiem jego długich, pajęczych palców i uśmiechał się jak głupi do sera. Trwał w tym stanie naprawdę długo, a może tylko mu się takwydawalo, zanim zastanowił się, co ma robić dalej.
    - Nie, na pewno cię nie opuszczę - szepnął do jaja, z czułością gładząc jego skorupkę. Otworzył usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale zaraz je zamknął, zorientowawszy się, że przecież stoi na błoniach i ktoś mógłby go zauważyć. Szybko więc rozejrzał się niczym paranoik, po czym błyskawicznie zaczął ściągać swój płaszcz, co poskutkowało tym, że jajo nieomal mu spadło. Trzy, może cztery razy. Chłopak wyginał się przy tym jak akrobata, aż w końcu - nie, nie złapał równowagi, to przecież Charlie - upadł na brzuch. Jego ósmy cud świata poszybował w górę, okręcił się wokół własnej osi, na krótką chwilę zostając księżycem orbitującym przy głowie Puchona, a potem zaczął opadać jak jakaś kometa. Charlie zrobił przerażoną minę, z płaszcza stworzył coś na kształt otwartego tobołka i nie wytrzymawszy napięcia, zamknął oczy. Minęło pięć sekund, dziesięć, pół minuty, więc odczekał jeszcze drugie pół, tak dla pewności. Nic nie słyszał i nie widział, ale czuł pewien ciężar. Uniósł powieki niepewnie, jedna za drugą i odetchnął z ulgą, bo jajo spoczywało bezpiecznie owinięte w materiał. Zakrył je rękawami, powoli wstał i ruszył do zamku. Całą drogę patrzył pod nogi. Na szczęście nie uderzył w żadne drzewo.
    Była pora obiadu, więc wszyscy schodzili się już do Wielkiej Sali. Gdy tylko Charlie poczuł dobiegające z niej smakowite zapachy, zaburczało mu w brzuchu, ale zignorował tę mało ważną potrzebę. Zacisnął zęby i ruszył dalej w kierunku pokoju wspólnego Puchonów. Był tak pochłonięty myślami o swoim ósmym cudzie świata, że nie dość, że nie zauważył, iż ktoś go śledzi, to jeszcze nieomal pomylił się w wystukiwaniu na beczkach odpowiedniego rytmu, a to mogło się skończyć - nie daj Merlinie! - oblaniem octem, a przecież każdy wie, że ów szkodzi jajom na skorupkę. Nie trzeba być Krukonem, by posiadać taką elementarną wiedzę.
    Charlie wszedł do środka dużego, przytulnego pomieszczenia, szczerząc się przy tym pod nosem. Podbiegł (właściwie potruchtał, jeśli chcemy być precyzyjni) do najbliższego fotela, usiadł i rozwinął zawiniątko. Oczy zaszkliły mu się momentalnie i już, już podnosił dłoń, żeby móc otrzeć prawdopodobną łzę wzruszenia, gdy nagle usłyszał czyjś głos. I to za plecami, a nie w swojej własnej głowie! Serce zaczęło galopować mu w piersi, w ustach zrobiło się sucho. Przełknął ślinę, ale nie pomogło. Był tak przerażony, że nawet nie próbował rozpoznać głosu, którym zadane mu było pytanie. Odwrócił powoli głowę, starając się przy tym przybrać naturalną minę. Nie wyszło - wyglądał mniej więcej tak, jak mogłaby wyglądać sowa pod wpływem kofeiny.
    - Nie, nic - rzucił niby beztrosko, lecz nawet głos nie był dziś dla niego łaskawy; brzmiał strasznie piskliwie, jak czteroletnia dziewczynka. - To jest... to... - Nic nie przychodziło mu do głowy, zupełnie nic. Już chciał się poddać, a tu nagle zapaliła się lampka. Bingo! - To atrapa smoczego jaja. Na zajęcia z ONMS.
    Wyplątał się. Ha!

    [Wybacz mi ten odpis. :<]

    OdpowiedzUsuń
  57. [Smutny tylko troszkę, głośno nie narzeka. W każdym razie dziękuję za powitanie ;)]

    E. CLAYBOURN

    OdpowiedzUsuń
  58. [Denna jest fajna! Szkoda tylko, że z Emmy taki odludek. Na wątek naturalnie chęć ogromna. Tylko pomysłów chwilowo brak :c]

    Emmeline

    OdpowiedzUsuń
  59. [ Dziękuję za powitanie. :)]

    Łapa

    OdpowiedzUsuń
  60. [Dziękuję bardzo, również cześć! :D]

    Ted

    OdpowiedzUsuń
  61. Poczuł się lepiej, gdy usłyszał głos dziewczyny. Pozwolił sobie nawet na delikatny uśmiech i ciche westchnienie. Zerknął w stronę umywalek, które czyściła Denna i skrzywił się widząc ich żółty odcień. Nawet nie chciał pytać...
    - W porządku. O ile może tak być podczas sprzątania łazienki - posłał w stronę koleżanki przyjazne spojrzenie.
    Tymczasem duch zaczął zawodzić, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie. Te jęki nijak nie kojarzyły się Johnowi z płaczem, który ujrzał u ducha po wejściu do pomieszczenia. Nic jednak nie powiedział, bo czuł, że i tak pierwszym komentarzem na ten temat zagiął Dennę i nie był przekonany, aby to było pozytywne.
    - Oraz nie zdawałem sobie sprawy, że milczenie może być tak męczące i nieznośne.
    Chłopak cały czas rozmyślał nad zaistniałą sytuacją. Ledwie docierało do niego, że ktoś stanął w jego obronie i musiał to sobie powtarzać. Wiedział, że ten dzień zapamięta na zawsze, a Denna nie będzie obojętnie mijaną przez niego dziewczyną. John potrafił rozpamiętywać zaoferowaną mu pomoc, podczas gdy urazy zapominał po chwili. Po tej krótkiej wymianie zdań, zagryzł wargę i ruszył ku następnej kabinie. Chciał mieć to wszystko jak najprędzej z głowy. Kolejne zielone drzwiczki skrzypnęły niepokojąco, gdy blondyn je otwierał.
    - O Merlinie, brakuje mi tylko drzwiczek wywalonych z zawiasów - jęknął.
    Na szczęście udało mu się wejść do środka, a drzwi nadal stały. Pozwolił sobie na westchnięcie z satysfakcją i już mniej pogodnie zabrał się do szorowania. Cieszył się, że większość uczniów omija tą łazienkę, ale mimo wszystko było co sprzątać. Momentami robiło mu się nawet niedobrze, zwłaszcza gdy znajdował niespodzianki w najmniej oczywistych miejscach. Marta zaczęła jęczeć, ale niebieskooki nie mógł jej zrozumieć, więc uchylił drzwi kabiny. Ku jego rozpaczy te wyleciały z zawiasów i z głośnym tąpnięciem wylądowały na ziemi. Puchon pacnął się dłonią w czoło i wyglądał na zrozpaczonego.
    - Przynajmniej nie rozleciały się na kawałki - westchnął.
    Duch wybuchnął czymś na wzór śmiechu przeplatanego płaczem, a John ledwie się powstrzymał by rzucić w przeźroczysta postać brudna szmatą. Wystarczyłoby mu samo szorowania, a tu jeszcze doszły drzwi. Odłożył wiadro wraz ze ścierką i chwycił górną część zielonych, podniszczonych drzwiczek.
    - Denno, czy mogłabyś mi mówić, kiedy uceluje w zawiasy, czy jak to się tam nazywa? Wiem, że mimo to mamy dużo roboty, przepraszam - wydukał z niejakim żalem.

    John

    OdpowiedzUsuń
  62. Niewiele wiedziała o magicznych stworzeniach, a tym bardziej tych, które żyły w Zakazanym Lesie. Tam nawet sam Hagrid nie wiedział co też może się czaić. Portia bała się w pewnym sensie wchodzić do Zakazanego Lasu sama. Oczywiście gdyby nadal widziała gdzie jest zamek, to spokojnie by weszła, jednak już raz znalazła się w sytuacji, kiedy nie wiedziała, którędy ma wracać.
    Słuchała ze skupieniem Denny. Skąd ona do diaska ma taką wiedzę!? Nie znała żadnego z wymienionych stworzeń. Teraz jednak miała ochotę wrócić tam i poprosić dziewczynę o zidentyfikowanie do kogo należały czerwone oczy. Sama w życiu by tam nie wróciła, tym bardziej po dzisiejszym incydencie.
    - Może... No nie wiem. Z tego co widzę to dobrze się znasz na magicznych stworzeniach... Ja jakoś nigdy nie potrafiłam rozróżnić nawet szpiczaka od jeża. Może chcesz tam wrócić ze mną? Bo teraz szczerze powiedziawszy jestem ciekawa co to było za stworzenie. - Uśmiechnęła się lekko i przewróciła oczami. Portia jednak rzeczywiście należała do niezdecydowanych osób. - Chyba nie było zbyt groźne...Z resztą, jak nie chcesz to możemy się przejść. - O tak, teraz spacer dobrze jej zrobi, może w końcu uspokoi się naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  63. Karen zawsze była dobra z zaklęć. Co jak co, ale do tej dziedziny magii zawsze miała smykałkę. Dlatego kiedy Denna przyszła do niej, prosząc o pomoc w nauce na egzamin, zgodziła się od razu.
    Schodząc do damskiej toalety, w której miały ćwiczyć, była w dość dobrym humorze. Pod pachą trzymała kilka desek. Starała się iść tak, by nie natrafić na Filcha lub panią Norris, co mogłoby się skończyć nie za fajnie. Gdy dotarła na miejsce, przysiadła obok kabiny. Odłożyła deski i wyjęła książkę, by poczytać czekając na współlokatorkę.
    Jakiś kwadrans później usłyszała kroki, po czym ujrzała Dennę, która weszła do toalety. Przywitały się cicho, a Marshall usiadła naprzeciwko niej.
    - To co, zaczynamy?
    Nie sądziła, że coś mogłoby pójść nie tak - zaklęcie nie było zbyt trudne.
    Mimo to teraz wraz z Denną stały wpatrując się w idealnie okrągłą dziurę w drzwiach kabiny. Usłyszała przekleństwo koleżanki, a sama stała przez kilka sekund nieruchomo. Dopiero, gdy coś futrzastego przemknęło koło jej nóg, drgnęła. Zobaczyła panią Norris, która umknęła przez nieco uchylone drzwi.
    Z pewnością poszła do Filcha.
    Na korytarzu rozległy się szybkie kroki woźnego. Z powodu braku innych możliwości, zdecydowała się na dość ryzykowny krok.
    Zablokowała drzwi.
    - Okej, zdobyłyśmy trochę czasu… Ale i tak mamy kłopoty.
    A co gdyby spróbować Reparo? Nie , to nie ma sensu. Może da się to jakoś zwalić na Irytka?

    [Mam nadzieję, że może być i nie obrazisz się, że tak długo czekałaś. Powoli wracam do życia, więc mam nadzieję szybciej odpisywać C:]
    Karen

    OdpowiedzUsuń
  64. Merlinie, jak dobrze, że Kris miała taką świetną przemianę materii! W innym wypadku, przy tych wszystkich nocnych eskapadach do kuchni i wyjadaniu słodyczy z kuchennych szafek, na pewno trud sprawiałoby jej przeciśnięcie się przez wejście do Wielkiej Sali. Nie pomogłyby też standardowe maratony przy okazji uciekania przed Filchem, albo zdrapywanie się z drzewa w czasie lekcji teleportacji z pewnym Ślizgonem. Zrobiłaby się z niej beczka i już, a byłaby to katastrofa, bo grubaskom na pewno trudniej jest podróżować. Denna też, z tego co Krysia zdążyła zauważyć, nie miała problemów z wagą, tylko łączyły je dość osobliwe nawyki żywieniowe, które wskazywały porę deseru na północ, w dodatku akurat w noc stróżowania Horacego Slughorna. Oczywiście, Puchonki nie mogły wiedzieć, że nauczyciel eliksirów sam chętnie zakrada się po co nieco do kuchni, a nawet gdyby wiedziały, pewnie mimo wszystko nie ominąłby ich szlaban.
    – Niee, ona nie pyskuje - obroniła koleżankę Kris, ale na niewiele to się zdało. Profesor dalej patrzył na dziewczyny srogo, jakby zaraz miał za karę zaprowadzić je do dyrektora. Nic jej nie pozostało, poza tym, żeby odłożyć niedojedzony tort do lodówki, przeprosić poturbowanego skrzata i powlec się zaraz za Denną do wyjścia. A przecież wszystko by się udało, musiała rąbnąć na podłogę niczym bijąca wierzba i wszystko popsuć? Pokornie spuściła wzrok, podnosząc go na profesora dopiero, kiedy doprowadził je na miejsce.
    Woźny był chyba najmniej lubianym pracownikiem szkoły i nie umywał się do niego nawet nauczyciel historii magii, który zanudzał wszystkich uczniów na śmierć swoimi długimi wykładami. Wyrażenie "na śmierć" jest tu warunkowo adekwatne, ponieważ Cuthbert Binns był duchem. Niby z Filchem dzieciaki miały mniej okazji do spotkania, aczkolwiek, jak wiadomo wszem i wobec, młoda Bagman to osoba wszędobylska, u woźnego (u całego grona pedagogicznego, tak właściwie) miała przechlapane od dawna. Wolałaby zmierzyć się ze spojrzeniem legendarnego Bazyliszka, niż żeby ten stary cep jeszcze raz spojrzał na nią i na Dennę z tym złośliwym uśmieszkiem.
    – Zachciało się spacerków po nocy, co? – burknął, kiedy nauczyciel eliksirów oddalił się w swoją stronę. – To zapraszam nad jezioro. Ruszać się.
    Podążyły za nim wolnym krokiem, słysząc za sobą lekkie kocie kroczki pani Norris. Kiedy wchodzili na pogrążone w mroku błonia, mocząc sobie buty wieczorną rosą, Krysia doszła do wniosku, że zdecydowanie zbyt mało czytała o morskich fantastycznych stworzeniach i jak najszybciej powinna nadrobić swoje braki, aczkolwiek może nie od razu w sposób, jaki szykował dla nich Filch. Wszak wyprowadzał je w nieznane. Później Puchonka żałowała także, że nie poświęciła ani chwili nauce trytońskiego języka.
    Gdzie w tamtej chwili podziewała się opiekunka Hufflepuffu? S.O.S!

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  65. [Bez przesady, że perfekcyjna (:D), ale dziękuję i cześć też!]

    Benedict

    OdpowiedzUsuń
  66. [Śliczna pani, piękne oczy, jak na półwilę przystało. ;) Przyszłam z propozycją wątku, a w zasadzie dwiema do wyboru, która będzie pasować bardziej:
    a) starcie dwóch dziewczyn przez to, że Denna jest taka wybuchowa i poniekąd wrogość
    b) zazdrość ze strony Carmen, że Denna potrafi tak 'przemówić' do panów. Ponieważ nie ma wypisane na czole 'cześć, jestem pół-wilą, kochajcie mnie', Watson nie musi wiedzieć o jej naturalnym darze. No i będzie próbowała jakoś się zaprzyjaźnić, aby dowiedzieć się, jak ona to robi.
    Hm?]

    Carmen Watson

    OdpowiedzUsuń
  67. [ Wątki i powiązania to fajna sprawa, a pomysły na wątki i powiązania jeszcze fajniejsze! Możesz coś wymyślić coś, bo ja...? ]

    Mayonnaise Moore

    OdpowiedzUsuń
  68. [Serge chętnie poszuka tej luki w jej murze, bo tylko wariaci są coś warci. Byleby nie próbowała go zauroczyć! :D]

    S. Chevalier

    OdpowiedzUsuń
  69. [ Cześć i dziękuję! :) ]
    Timothy B.

    OdpowiedzUsuń
  70. Był w stanie wybaczyć jej nawet ten śmiech, gdy tylko pomogła mu naprawić szkodę, którą wyrządził. W sumie to nawet uszczypliwe uwagi, w których przypominała mu całe zajście nie były takie złe, bo lepsze to niż milczenie w takich sytuacjach. Uśmiechał się więc, a czasem nawet zdobył na śmiech. Tym bardziej, że dziewczyna po skończeniu umywalek postanowiła mu pomóc przy kabinach , za co blondyn był jej bardzo wdzięczny.
    Ich pracę przerwała dopiero profesor McGonagall. Wyglądało na to, że dotychczasowe użycie czarów ujdzie im na sucho, a jeśli spojrzeć na to racjonalnie, to dzięki Marcie. Przecież to ona zmusiła ich do ręcznego wyczyszczenia tej toalety, a dwójka uczniów nie mogła się spodziewać, że nauczycielka będzie ich sprawdzała właśnie tu. John prędko odgonił od siebie myśl o wdzięczności dla ducha, gdyż na własnej skórze doświadczył charakteru Marty i wcale mu się to nie podobało. Zwłaszcza, gdy duch podlatywał bardzo blisko niego, blondyn nie mógł się wtedy pozbyć ciarek, które go przechodziły. Na wieść, że pora na kolację spłynęła na niego ulga. Teraz nie było już ważne to, że jutro będą musieli kończyć karę. Puchon pierwszy raz od bardzo długiego czasu mógł powiedzieć, że na prawdę jest głodny. Dlatego też, gdy tylko nauczycielka opuściła toaletę skierował swoje spojrzenie na Dennę.
    - No to idziemy – uśmiechnął się delikatnie – Chyba nie ujmę słowami tego jak bardzo się cieszę, że to koniec na dziś.
    Powiedziawszy to odłożył przyrządy do czyszczenia i westchnął cicho. Otrzepał ręce, choć wiedział że to bezcelowe i przystanął przy drzwiach wyjściowych.
    - Do widzenia Marto – wyrzucił z siebie najmilszym tonem na jaki się zdobył i przepościł towarzyszącą mu blondynkę w drzwiach.
    Na widok pustego korytarza niesłychanie się ucieszył, była to miła odmiana po atmosferze łazienki Jęczącej. Odetchnął głęboko, odchylając głowę do tyłu i mrużąc oczy, chodź wiedział jak głupio to wyglądało.
    - Ciekawe co dziś na kolację – wymamrotał i otworzył oczy.
    Gdy tylko to zrobił, mrugnął do Denny i złapał ją za skraj szaty, po czym pociągnął w kierunku Wielkiej Sali. Tam siedzieli już prawie wszyscy uczniowie, a z pomieszczenia wypływały smakowicie pachnące obłoki. Ledwie chwilę potem siedzieli obok siebie przy stole, a talerz Johna zapełniał się i opróżniał w zastraszającym tempie. Nie obchodziło go to, jak ludzie patrzą na niego i jak kręcą w rozbawieniu głowami, bo był głodny. Jutro i tak nikt nie będzie o tym pamiętał, bo kto inny będzie się jeszcze gorzej obżerał. To nie jest coś, co napiętnowałoby go na resztę życia, więc pozwolił sobie na to.

    [ Mam nadzieje, że nie jest aż tak źle (Twoje nie było beznadziejne). Masz racje co do urlopu, odczułam to aż za dobrze xP ]
    John

    OdpowiedzUsuń