[...] po to, żeby czymś kierować, trzeba mieć bądź co bądź jakiś dokładny plan, obejmujący jakiś możliwie przyzwoity czas. Pozwoli więc pan, że go zapytam, jak człowiek może czymkolwiek kierować, skoro pozbawiony jest nie tylko możliwości planowania na choćby śmiesznie krótki czas, no, powiedzmy, na tysiąc lat, ale nie może ponadto ręczyć za to, co się z nim samym stanie następnego dnia?
"Mistrz i Małgorzata" Michaił Bułhakow ________________________________________________
CATHY CASILLAS
HADDINGTON, SZKOCJA — HUFFLEPUFF, VII ROK — CZAROWNICA PÓŁKRWI, WYCHOWANA WŚRÓD MUGOLI — BOGINEM CHOCHLIKI KORNWALISJKIE, PATRONUS NIEZNANY — OPCM, HISTORIA MAGII, ZIELARSTWO, ZAKLĘCIA, TRANSMUTACJA, ELIKSIRY, ONMS — 13 CALI, CZARNY ORZECH, PIÓRO Z OGONA FENIKSA, SZTYWNA
Niespecjalnie to-to radosne, rozbiegane i wtykające nos w cudze sprawy. Pomimo posiadania matki czarodziejki, wychowała się w środowisku mugolskim. Otaczali ją najzwyklejsi hipisi, często zmieniała miejsce zamieszkania, podróżowała po Hiszpanii wraz z ojcem, muzykiem rockowego zespołu. O jakiejkolwiek magii, głównie podchodzącej z zaczarowanej krainy, słyszała tylko w ramach oglądanych filmów animowanych albo czytanych książek dla dzieci. Pierwsze lata życia spędziła w rozklekotanym samochodzie typu van, w otoczeniu psychodelicznej muzyki i niezmąconej beztroski. Jak każda czarownica, pewnego dnia otrzymała list z Hogwartu. Na polecenie rodzica zignorowała jego treść, bo przecież nawet on, osoba lekkiego ducha, w żadne istoty magiczne nie wierzyła. Dopiero spotkanie wysłannika szkoły przekonało go, iż jest zupełnie inaczej.
Swoją postawą wobec ludzi przypomina rasowego kota — kroczy ścieżkami wytyczonymi przez rozsądek, czasem zwodzący, myśli przede wszystkim o sobie, lubi drobne czułości i źle reaguje na przejawy długiego osaczenia. Bagatelizuje ważne sprawy, bardziej przejmując się błahostkami. Wciąż jeszcze ćwiczy bycie pełnoprawną czarownicą; próbuje odwyknąć od typowo mugolskich zachowań. Wciąż przeżywa widok pierwszego smoka, atak chochlików kornwalijskich czy zajęcia z latania. Najchętniej zagląda do ksiąg poruszających historię magii, tylko poprzez częste czytanie jest w stanie nadrobić braki wywołane przez prawie zerowy kontakt z matką. Przynajmniej łatwiej było zrozumieć, dlaczego potrafiła tak nagle, niespodziewanie pojawić się i nigdy nie posiadać żadnego bagażu podręcznego.
Ceni sobie indywidualizm, wykreowane poglądy, niejednokrotnie za wzór przyjmowała osoby optymistycznie nastawione do świata, nawet w obliczu realnego zagrożenia. Jak normalna ludzka jednostka, obawia się tego, czego nie rozumie. Jest człowiekiem słabej wiary, przekonanym iż w kryzysowej sytuacji zaprezentuje większe niż zwykle tchórzostwo. Daleko jej do odwagi, która ponoć cechuje Gryfonów. Uśmiecha się w miarę często, ale nawet w tym pozornie pozytywnym geście, można dostrzec niepewność przyszłego losu. Nie wyróżnia ją charakter, zaskakujące znamię; nie pogłębia nałogów: nigdy nie paliła, nigdy nie buntowała się przeciw ojcu bądź szkolnemu systemowi. Jedynie wyraźny akcent i nierzadkie mieszanie dwóch języków, sprawia, że Cathy może być przez kogoś niezrozumiana.
[Cześć. :3 Fajna ta Cath, chociaż zupełnie inna od mojej postaci. Jakbyś chciała wątek, to zapraszam pod moją kartę.]
OdpowiedzUsuń[Bułhakow i więcej nie trzeba <3 Witam :D]
OdpowiedzUsuńMikael
[Witam serdecznie i życzę wiatru w żaglach weny :D. Kojarzę Cię z blogosfery, ale nie potrafię sobie przypomnieć, czy już u nas może byłaś, czy to jest Twój debiut. Co do wizerunku, to jeśli się nie mylę, jest to Anais Pouliot. Co do wątku - to zapraszam serdecznie, wybierz postać, a wtedy pogłówkujemy.
OdpowiedzUsuńNatomiast mam takie czystoadministratorskie pytanie: kto przydzielał Cath do domu?]
Eva Reeve&Bastian White
[ Anais Pouliot. Wystarczy wstukać w Gogla :> ]
OdpowiedzUsuńC. Meza
[Puchaaaaaśka! Witam serdecznie, skądś kojarzę ten nick :> jeśli masz chęć, to zapraszam do siebie, możemy pomyśleć nad wątkiem ;)]
OdpowiedzUsuńRoy/Hawkins
[witam serdecznie! :D bardzo ładne zdjęcie :3]
OdpowiedzUsuńIan/Marcel
[Witam serdecznie ale od razu chcę upomnieć Cie, że przydziału do domu dokonuje administracja, a wszystko jest ładnie opisane w regulaminie, którego każdy przyszły autor powinien przestudiować :) Na szczęście dziewczyna pasuje do Huffu. Mimo wszystko, życzę dużo weny.]
OdpowiedzUsuńJamie
[Dzień dobry! Pani Puchaś, strasznie mnie to cieszy! Jest na tym samym roku z moją Elsą, do tego obie interesują się historią magii. I bardzo możliwe, że trafią do tego samego dormitorium.
OdpowiedzUsuńMam dziwną skłonność do czytania jej nazwiska po hiszpańsku (ech, te szkolne nawyki), dlatego mam głupie pytanie – jak je wymawiać? Serio, notorycznie czytam dwa "l" jako "dź" i nic nie mogę na to poradzić.]
Elsa Menzel/Yseult Ducie
[Casijas tak jak wymawia się nazwiska tego bramkarza, a także popularną tortillę - tortiję]
Usuń[Cicho! W hiszpańskim to samo słowo można wymówić na tysiąc sposobów... ._.]
Usuń[Wiem, wiem :D]
Usuń[Okej, nic się nie dzieje, Cath pasuje do Huffu.
OdpowiedzUsuńW każdym razie - tak coś czułam, że już u nas byłaś. Czym spowodowane było tamto odejście?
A co do wątku, to wszyscy rzucają mi się na Bastiana, ale nic z jego urokiem już nie zrobię XD Ogólnie Cath i Basti mają sporo przeciwstawnych cech - on jest tym odważniejszym, ona ciut mniej i być może to Bastek mógłby być tym cenionym za optymizm wzorem. Ja proponuję zrobić z nich osoby o przyjacielskiej relacji. Żadne "kumplu Ty mój", a raczej coś w stylu, żeby po prostu być przy sobie, kiedy już ich dość odmienne światy się przetną (piszę jak potłuczona, mam nadzieję, że zrozumiesz:D).
To byłoby mi bardzo na rękę, bo Bastian właśnie stracił pozycję kapitana w dość niefajny sposób, a Quidditch był dla niego tak ważny, że mu odwaliło w dosłownym tego słowa znaczeniu. Po prostu zrobił się z niego drań, którego nic nie obchodzi, począwszy od zajęć, na znajomych skończywszy. O, taki pustelnik.
I tutaj nikt nie potrafiłby mu pomóc, bo nikt nie zauważyłby, że pod tym "I dont give a shit" kryje się prawdziwy problem - żaden kumpel, znajome, chichoczące koleżanki, ale może Cath dałaby radę?
Oczywiście pomysł luźny i do dopracowania, czekam na Twoją propozycję:D]
Bastiiiiiii
[No dobra, w Hiszpanii są dwie opcje: "dź" albo "j", więc niby mogłam na to wpaść... ale moja nauczycielka mnie czytać "dź" nauczyła! :c Czasem nawet jak o Ikerze mówię, to przez dź. ;_;
OdpowiedzUsuńPrzypadkowe spotkanie jak najbardziej wchodzi w grę, bo nie mam jeszcze żadnego "wakacyjnego" wątku. :) Tylko o jakim miasteczku mowa? Stawiamy na Londyn (tak żeby było łatwiej)?]
Elsa
[ Cześć, cześć! Ale Cath ma usteczka nono! *.* ]
OdpowiedzUsuńMalfoy
[Zupełnie nie wiem, co mam robić - witać, wątek proponować, chwalić estetykę i treść karty czy co. W każdym razie, chociaż to zupełnie do Bena nie podobne, już sobie go wyobrażam jak biega za Cath, krzycząc: "Kocie! " Dziwna wizja.]
OdpowiedzUsuńBendż i Caroline
[Możesz napisać na gg, ale nie musisz :D Pod kartą też jest w porządku XD]
OdpowiedzUsuńMikael
[ Googlowanie to moja specjalność. Polecam się.
OdpowiedzUsuńZmieszczę się tu jeszcze z jakimś wątkiem? ]
C. Meza
[przesadziłam trochę? :D Mądry jest po prostu, zdarza się :D]
OdpowiedzUsuńIan
[ Hm.. Sympatia czy nie sympatia.. zawsze można jakiś wątek skleić. Tylko naprawdę już nie mam pojęcia jaki byłby temat przewodni :< Ostatnio godzinę miałam burzę mózgów z jedną autorką i następne pół z drugą, więc jak jesteś gotowa na tego typu wyzwanie zapraszam na gg - 2219544, chyba że masz już jakiś gotowy plan to wal od razu :D ]
OdpowiedzUsuńMalfoy
[No oki, odpowiada mi taki pomysł. A co do turnusów, to kanon chyba o tym nie wspominał, ale sama idea jest fajna i na pewno ktoś się tym zajmuje w tym czarodziejskim świecie. Takie kolonie dla tych jeszcze przed szkołą, albo jakieś quidditchowe szkółki. Tylko raczej byłyby organizowane niezależnie od szkolnictwa. A co, coś Ci zaświtało?
OdpowiedzUsuńNo, w każdym razie nie wiem czy mamy jeszcze coś do ustalania względem wątku; chyba tylko okoliczności i miejsce. Jakiś pomysł? Czy to już szkoła, czy jeszcze wakacje? Czy co zrobić by Cath i Basti byli na siebie skazani.]
Bastian
[Ooo odpowiada mi takie coś! Mógłby tam pojechać jako jakiś dodatkowy instruktor qudditcha, a znając mamusię, to powiedziała coś w stylu "syn koleżanki z pracy się rozchorował, więc albo pojedziesz w zastępstwie albo całe wakacje siedzisz w domu, młody człowieku", więc Bastuś pojechał. W sumie gdyby to było dla ciut młodszych, coś jak 6-15 lat, to Cath mogłaby jechać w ramach wolontariatu czy coś. Opcji jest wiele.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zaczniesz, bo ja dzisiaj do komputera dochodzę w doskoku w lukach między pracą a pracą, a kolejeczka odpisów się piętrzy, więc pewnie wyrobiłabym się z tym dopiero jutro.]
Basti
[Witam panię hiszpaneczkę :3]
OdpowiedzUsuńChantelle & Lenard
[Nie za bardzo, Lenard urodził się w Londynie, ale! (zawsze się znajdzie) pan Cortez przecież może sobie wyjeżdżać do rodzinki, do Hiszpanii i tu już nie ma problemu :3]
Usuń[Bez przesady, nie jest taki zły xd dla swojej siostrzyczki Lizzy jest najlepszym bratem na świecie, a to o czymś musi świadczyć. Ogółem był dobrym. mądrym i pmocnym chłopakiem, ale że trafił do Slytherin'u, to ojciec zaczął wpajać mu, że jest taki sam jak wszyscy.
UsuńI dzięki niemu jest :C]
[Pasuje mi to. Zacznijmy od momentu, kiedy do tego lasu wkraczają. Może to i nie będzie zakazany las, ale dla takiego półgłówka jak Bastian nie będzie problemem się zgubić nawet we własnym ogródku ;> No, do północy nie miałabym wiele czasu na odpisanie, ale właśnie nadrobiłam wszystkie odpisy, jakie miałam i jestem wolna ;>]
OdpowiedzUsuńBasti
[Aurora nie należy do tych złośliwych Ślizgonek i raczej nie śmiałaby się z niej tylko przez akcent czy problemy językowe. Pewnie bardziej by bawił ją fakt, że Cathy boi się chochlików. :D
OdpowiedzUsuńAle — może faktycznie nie idźmy w stereotypy, bo z tego, co widzę obie lubią historię magii. Boyle ostatnio szczególnie lubuje się w paleniu czarownic, więc pewnie spędzałaby sporo czasu w bibliotece, gdzie mogłaby spotkać Casillas. Możemy zacząć od tego, a reszte albo pozostawić przypadkowi albo ustalić więcej później, gdy wątek nam się już rozkręci. :)
I tak, kojarzę Heathcliffa, ale nie mogę sobie przypomnieć, jaki miałyśmy wątek!]
[ Meza pochodzi z Argentyny i dobrze włada hiszpańskim, w końcu to jego ojczysty język. Czasem zapomina za to angielskich słów albo przekręca phrasale :D
OdpowiedzUsuńTo ustalone już, że obydwoje woleliby rozmawiać po hiszpańsku - wiesz już, co z tym zrobić? Ja mogę o czymś pomyśleć, ale nie teraz. Po pierwszej moja głowa staje się prawie bezużyteczna. ]
C. Meza
[A masz jakiś konkretny pomysł na wątek z wyjątkowo Sherlockowym Luckiem? (Autentycznie, czasem nie rozumiem jego zachowania, bo robi to, co zrobiłby Sherli z BBC na jego miejscu O.o)]
OdpowiedzUsuńRoy
[Witam witam. Sa w sumie podobni więc mogliby się kumplować co ty na to?]
OdpowiedzUsuńStanley
[Zmusili cię, czy sama do Hafelpafu chciałaś? :D]
OdpowiedzUsuńEhart
[Hafelpaf rządzi.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie powinni razem obrabować Miodowe Królestwo.]
Ehart
[Zdradzę ci tajemnicę: Cassie nie pali, to tylko ja nie potrafię wybrać innego zdjęcia. Za to upija się piwem kremowym lepiej od skrzatów.
OdpowiedzUsuńCathy chciałaby pokarmić testrale pasztecikami dyniowymi? Czy zwierzątka są be? Bo zawsze można jeszcze uciekać przed centaurami.
Ewentualnie Cassie wróży z kawowych i herbacianych fusów, bawi się kryształową kulą, a jak miał dziesięć lat, to przez przypadek wywołał ducha. Tak się reklamuję.]
Ehart
DANIEL MACBETH
OdpowiedzUsuń[ Nie przepadam za powitaniami dla samych powitań, więc nie uważam też, aby wypadało komentować każdą nową kartę, jeśli chce się napisać samo witam. ;D
W oryginale Daniel kończył szkołę inną niż Hogwart, więc nawet jeśli bardzo ślizgoński jest, to nie był robiony pod ten dom. Ale skoro już w Slytherinie wylądował, to cieszę się, że pasuje! ]
[Szmata na głowie wróżki nie czyni, jeszcze trzeba umieć ludziom kit wciskać. :D]
OdpowiedzUsuńEhart
[Dobra, Cathy, to rozumiem, że jednak chcesz ze mną wącić? Jeśli tak, to mi określ, czy to wakacyjne klimaty mają być, czy wolisz do szkoły się rzucić.]
OdpowiedzUsuń[Jeśli mam być szczera, to się pogubiłam.]
OdpowiedzUsuńJak każdy człowiek, Carlos miewał takie dni, gdy unikał ludzi jak ognia. Wydawałoby się, że zawsze lgnął do wszystkich, których tylko napotkał na swojej drodze; często jednak okazywało się to nieprawdą. Gdy nie chciał spotykać się z nikim, może ze względu na kiepski humor, może ze względu na niezbyt dobre samopoczucie, wszyscy wypytywali go, czy na pewno nic mu się poważnego nie stało. To jeszcze dodatkowo go rozjuszało i zwyczajnie odchodził bez słowa, by kilkanaście godzin później, po przespanej nocy, już biegać wesoło i zaczepiać każdego, kto tylko pojawił się na jego drodze.
OdpowiedzUsuńPech chciał, że właśnie tego popołudnia, gdy niespecjalnie miał ochotę na jakiekolwiek rozmowy, zaczepiła go grupka rozchichotanych Gryfonek. Próbował się jeszcze jakoś wycofać, uciekać, schować do pomieszczenia na miotły - niestety, panienki od razu puściły się za nim w bieg, zupełnie tak, jakby nagle stały się psami gończymi, a Meza - niezwykle atrakcyjną zwierzyną. Nie dało się nawet zrobić uniku i wyskoczyć na dziedziniec, gdzie swobodnie mógłby się zaszyć w tłumie innych uczniów. Ledwo wyskoczył za drzwi, one już stały przy nim. Musiał zatrzymać się chociaż na chwilę, gdyż, jak się okazało, dziewczęta pragnęły mu przekazać bardzo ważną wiadomość.
- Wyglądasz jak tłusty schabowy w panierce dzięki tej koszuli - powiedziała jedna z nieukrywaną uciechą; bardzo ładnie akcentowała wszystko po hiszpańsku, ale Carlos nie miał zielonego pojęcia, dlaczego akurat zdecydowała się sklecić podobną wypowiedź. - Zjadłabym cię na obiad w całości, gdybyś nie tańczył jak skończony małpiszon.
- Irytek ma lepszy tyłek niż ty, sama widziałam - zaczęła inna, trzepocząc powabnie rzęsami. Carlos zmarszczył brwi, chociaż jeszcze całkiem dzielnie udawał, iż wszystko było jak najbardziej w porządku. - W zasadzie wolałabym być obłożona przez niego smoczym łajnem, niż rozmawiać teraz z tobą.
Sam Meza nie wiedział, czy lepiej byłoby się śmiać, czy załamać. Już zdążył zorientować się, że ktoś ewidentnie stroił sobie żarty zarówno z niego, jak i z tych nieszczęsnych Gryfonek . Już, już kolejna zaczynała jakiś wielce zabawny wywód, kiedy Argentyńczyk pochwalił je szybko:
- Macie bardzo dobry akcent! Jestem pod wrażeniem waszego talentu - przywołał na twarz szeroki uśmiech, mający jeszcze dodatkowo podbudować dziewczęta do dalszej nauki języka. Dobrze byłoby sobie jednak znaleźć innego nauczyciela, dodał już w myślach i skierował się w stronę wejścia do zamku. Naraz usłyszał cichy śmiech, dlatego zatrzymał się jeszcze na moment i rozejrzał, by zlokalizować kogoś, kto zrozumiał cały monolog przeprowadzony przez uczennice z domu Gryffindora.
Cathy Casillas - i wszystko stało się jasne. Co prawda, Carlos nie znał jej osobiście, ale wiedział, iż pochodziła z jakiegoś hiszpańskojęzycznego kraju. Musiała mieć niezłą uciechę; chichotała cicho pod nosem, rozbrajając w rękach na cząstki pomarańczę.
- Dawno nie słyszałem tylu komplementów. Jestem ciekaw, kto je tego nauczył. - Podszedł do niej od tyłu i nachylił się nad uchem; chyba o mało się nie zachłysnęła cytrusem, gdy usłyszała znienacka czyiś głos tuż przy głowie.
[ Ryzykuję i wysyłam Ci od razu jakiegoś tasiemca. ]
C. Meza
[Może i mentalne molestowanie, ale tak sobie myślę, że Ben: wersja do piątej klasy to może i byłby do takiego czyny zdolny :D Nie zdziwię się, jeżeli go za to nie polubi.
OdpowiedzUsuńDziwne powiązanie.]
Bendżi
[Już piszę - Cathy może być kimś, kogo Lenard traktowałby inaczej, bo jeżeli poznali się zanim dotarli do Hogwartu, to przypominałaby mu czasy, kiedy potrafił bawić się magią bez żadnej przynależności (Lenard pogodził się z tym, że jest Ślizgonem, ale i tak chciałby być Krukonem) w dodatku Cathy mogłaby traktować go jak każdego innego Ślizgona, co Lenard może mieć za złe (już widzę tą scenę, jak Lenard naprawdę przejmuje się tym, co Cathy o nim myśli, ojeej :3)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jakoś to składnie napisałam xd]
Lenardzik
Carlos i bez spotykania fanek popadał w samozachwyt. Cathy mogła uczyć Gryfonki coraz bardziej wymyślnych - i proporcjonalnie do stopnia zaawansowania obelżywych - zdań, jednakże jego poczucie własnej wartości od tego nie zmaleje. Na pewno nie przez spragnioną niezbyt wysokich lotów rozrywki Puchonkę; naigrywanie się z mniej inteligentnych od niej koleżanek (bo, oczywiście, to głównie z nich się nabijała; Meza stanowił tylko przyjemny dodatek do całości) nie należało do najczystszej jakości zabawy. Za to na pewno przynosiło wiele śmiechu, ogólnej radości czy nawet samozadowolenia. Chyba, że w ten sposób chciała zaprzyjaźnić się z Latynosem - cóż, gdyby tak było, wystarczyłoby zwyczajnie podejść. Chociaż samemu zainteresowanemu cały pomysł z wpojeniem rozchichotanym dziewczętom mało uroczych sentencji podobał się bardzo, a co najważniejsze: poprawił mu humor.
OdpowiedzUsuńZaczął się cicho śmiać, gdy zaczęła udawać, że go całkowicie nie rozumiała. Być może nie znał wszystkich obcokrajowców uczących się w Hogwarcie, starał się jednak szukać tych, którzy sprawnie władali językiem hiszpańskim. Co prawda, dotychczas wszyscy pochodzili z południowej Europy, a nie Ameryki Łacińskiej, ale Carlos nie zrażał się i szukał dalej kogoś, kto mieszkał trochę bliżej, niż na północnej półkuli. Zawsze to jakaś namiastka domu, za którym - mimo wszystko - Latynos trochę tęsknił.
Wziął zaoferowany przez dziewczynę kawałek cytrusa z krótkim "Dzięki", po czym ugryzł sporą jego część. Przeszedł nad murkiem, by siąść tuż obok nowej rozmówczyni, położyć łokcie na kolanach, schylić się nieco, oprzeć łokcie na kolanach, a palce spleść i swobodnie opuścić.
- Chyba mnie okłamujesz - spojrzał na nią z ukosa, wciąż lekko uśmiechając się pod nosem. - Właściwie to zaparło ci dech w piersiach, jak usłyszałaś mój głos, Cath. Nie musisz oszukiwać ani mnie, ani siebie... obydwoje wiemy, że lubisz nie tylko mój tyłek.
Jak widać, Mezie znacząco poprawił się nastrój. Nie dosyć, że cała sytuacja znacznie go rozbawiła, to jeszcze sama panienka Casillas stanowiła całkiem przyjemną odskocznię po tych wszystkich przedstawicielkach płci żeńskiej, które nie potrafiły wykazać się ani krztą poczucia humoru. Miał przynajmniej nadzieję, że jego czasem zbyt frywolne żarciki nie odtrącą Puchonki. Chyba spodziewała się takowych, skoro już słyszała o Carlosie; a nasyłanie na niego obkutych Gryfonek liczyło się z nieodłącznym ryzykiem późniejszego posiadania Latynosa na ogonie.
- Podzielisz się jeszcze?
Nie było co owijać w bawełnę - jadła naprawdę dobrą pomarańczę, a Meza już od jakiegoś czasu miał ochotę na cytrusa. Wyciągnął ostrożnie dłoń po następną cząstkę w nadziei, że dziewczyna nie będzie miała serca mu odmówić. Zresztą, skoro wykazywała taką chęć do przekazywania jedzenia przystojnym Gryfonom, nie musiała zatrzymywać się na jednym kawałku.
[ Chociaż tyle :D ]
W przypadku tak wyczekiwanych przez wszystkich uczniów Hogwartu wakacji, Bastian mógł być pewny jedynie dwóch rzeczy.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: trwają bez wątpienia zbyt krótko, by udało mu się zrealizować wszystkie swoje mniej lub bardziej fascynujące plany. Po drugie: nawet gdyby trwały wystarczająco długo, matka wszystkie te zamiary zakwestionuje, po czym odrzuci. I po trzecie, które wynika z drugiego: matka zaproponuje (a dodać należy, iż jest to propozycja nie do odrzucenia) mu przy tym własną wizję, która prawie zawsze oznaczała dla Bastka przysłowiową drogę przez mękę.
Zasadniczo plan ten był konsekwentnie realizowany przez familię White’ów przez większość wakacji i za każdym razem powodował bunt i męskie powstanie, stłumione tak szybko, jak szybko wymawia się: ,,Ktoś wrzucił mi do gaci sklątkę tylnowybuchową”. A wszystko to, ponieważ jest jeszcze coś, co należy dopisać do listy letnich pewniaków, ale również jest adekwatne dla każdego miesiąca w roku: w rodzinie White’ów – niestety dla obu panów, a nawet siostry – spodnie nosi Madelaine White.
Ta wiecznie poważna Maddy, która przewodzi Biurze Dezinformacji, skarpetki każe spinać agrafkami, aby się nie rozdzielały, a także jest w stanie wysłać własne dziecko (wraz z dzieckiem koleżanki z pracy) na mugolski obóz wojskowy, aby sprawdzić zdolności czarodziejów do adaptacji w niemagicznym świecie. Tak mniej więcej wyglądał plan na wakacje 1976 i zakończył się daniem nogi z piekła przez króliki doświadczalne w osobach Bastusia i Drusia Burrymore’a.
Wakacje 1977 miały być całkowicie inne.
Tak Bastian sobie postanowił już trzydziestego sierpnia poprzedniego roku i słowa miał zamiar dotrzymać. Jakkolwiek kochał Hogwart i jego grube mury, przez wszystkie szkolne miesiące snuł odważne plany na te sześćdziesiąt dni rozrywki w magicznym, nieograniczonym szkolnym regulaminem świecie. I jego mająca z góry negatywne zdanie na każdy temat, widząca słowo „nie” nawet słowie „tak” matka nie przeszkodzi w ich realizacji. Tak sobie powiedział już we wrześniu.
Dziesięć miesięcy później Madelaine White – jak zwykle zresztą – postawiła na swoim.
- Synku – zaczęło się nawet miło, ale jej sympatyczny ton zazwyczaj kończył się gdzieś pomiędzy pierwszym, a drugim „ale” Bastiana. – Ja twoje potrzeby naprawdę bardzo szanuję, ale musisz też szanować moje. A moją potrzebą jest, abyś pojechał na ten obóz. Syn koleżanki się rozchorował, a ja obiecałam – tutaj nacisk na słowo „obiecałam”, zaznaczony odpowiednio gestykulacją rąk – że pojedziesz w zastępstwie.
Pierwsze „ale”.
– Nie, Bastianie. Najpierw okażesz szacunek swojej matce, a potem matka zastanowi się nad wyjazdem z panną Walker i finałem Mistrzostw.
Drugie „ale”.
– Ja nigdy nie łamię danego słowa i wiesz dobrze o tym, że nie chcesz być tym, który mnie do tego zmusi. Dyskusję uważam za zakończoną.
Więc o to i jest – prawdziwy mężczyzna w roli instruktora Quidditcha na dwutygodniowym obozie dla młodych czarodziejów, na którym znał może kilka osób, a rozmawiał z jedną. Jakby tego było mało, White robić musiał wszystko, tylko nie uczyć dzieci, jak nie rozbić się na miotle, począwszy od sprzątania wielkiej budyniowej masakry, po szukanie zaginionych w lesie bachorów, kiedy równie dobrze (okej, wszyscy wiemy, że ze względu na fakt istnienia Madelaine White było to nawet mniej niż niemożliwe) mógł wygrzewać się w słonku na jakiejś dzikiej plaży.
- Pewnie nawet pod koniec obozu nie będę pamiętał żadnej z tych kilkudziesięciu twarzy, ale jego głowa zazwyczaj płonie, jeśli nie jest akurat przykryta czapeczką. To znaczy, jest rudy, tak sądzę – mruknął, nie wiedząc do końca w którą stronę się udać i jak zły będzie to kierunek z perspektywy szybkiego odnalezienia chłopca o niewiadomym mu imieniu i położenia się do łóżka o przyzwoitej porze.
No właśnie! Czego jeszcze potrzebujemy do katastrofy oprócz jednego Bastiana i bachora zaginionego w lesie? Jedną osobę do pary i zbliżającą się noc.
[:D]
Na chwilę spuścił Puchonkę ze wzroku, a ta już zakrywała się kawałkiem pergaminu. Na początku nie bardzo wiedział, o co mogło jej chodzić; dopiero gdy obejrzał się za siebie, cała sprawa się wyjaśniła. Co prawda, nie widział wielkiego sensu w strojeniu sobie żartów i późniejszym ukrywaniu się, ale najwidoczniej mentalność nowej koleżanki znacznie różniła się od jego.
OdpowiedzUsuń- Nie wiem, czy chcę iść z którąś na randkę - uniósł brwi w geście zaskoczenia. To, że ktoś napastował go na korytarzu, nie oznaczało natychmiastowego umawiania się na późniejsze spotkania. - Skoro pozwoliły ci zrobić z nich idiotki, to chyba nie wykazują się zbytnim intelektem.
Trochę sucho podsumował swoje koleżanki z domu, jednakże powoli przestawał już ulegać wszystkim wdziękom, jakie prezentowały. Najprawdopodobniej nigdy nie przestanie zwracać uwagi na co ładniejsze dziewczęta, jednakże nie przekraczał pewnych granic - spotykanie się z panną, która uwłaczała poziomowi jego inteligencji, nie wchodziło w grę.
O ile myśli Cathy oscylowały wokół planów ucieczki, skrycia się lub tchórzliwego zapadnięcia pod ziemię, tak w głowie Carlosa Mezy już rodził się nowy pomysł. Co prawda, był on jeszcze gorszy niż zmyślna nauka hiszpańskiego w wykonaniu Casillas, a poza tym bezsprzecznie wciągał dziewczynę w niebezpieczne intrygi. Tego na pewno by nie chciała - dlatego Latynos musiał się dobrze postarać, by zaczęła z nim zgodnie współpracować. Najlepiej znaleźć taki sposób, któremu się nie oprze, ewentualnie postawić jakieś druzgocące ultimatum.
Gdy tylko dojrzał jedną z Gryfonek, stwierdził, że całkiem przyjemnie byłoby się pozbyć chociaż kilku natrętnych dziewcząt. Może w wypadku, gdy pojedyncza sztuka zraziłaby się do chłopaka, całe stado odpuściłoby te swoistego rodzaju łowy? Wyobrażenie sobie tego ostatecznie przesądziło wszystko - Latynos koniecznie postara się nakłonić Puchonkę do wykonania jednej, małej czynności (po której, swoją drogą, ta pewnie zginie porażona zabójczym wzrokiem adoratorki Mezy; sprawa najwidoczniej wymagała ofiar).
- Słuchaj, Cath - zaczął powoli, podnosząc się z wcześniej przyjętej pozy. Tym razem przełożył jedną nogę tak, by móc siedzieć okrakiem na murku, oczywiście będąc zwróconym twarzą do Cathy. - Stawiam dwa galeony na to, że się rozpłacze, jak mnie nakarmisz tą pomarańczą.
Pokiwał głową, jakby potrzebował dodatkowego potwierdzenia swoich słów. Nie zdziwiłby się wcale, gdyby panienka Casillas zdecydowała się zwyczajnie zakończyć na tej kwestii pogawędkę; mogła być jednak pewna, że Gryfon tak łatwo jej nie odpuści. Póki co, jeszcze samodzielnie sięgnął po wcześniej otrzymaną cząstkę owocu i znowu zjadł całą za jednym zamachem. Potem uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej będąc niebywale zadowolonym ze swojego wspaniałego planu.
- Dalej, nie kryj się już przed nią - powiedział po chwili, wyciągając kawałek pergaminu spomiędzy palców Cathy. - Kazałaś jej powiedzieć, że wyglądam jak kotlet w panierce, co możesz jej zrobić gorszego?
Brzmiał tak przekonująco, że pewnie już każda Gryfonka zgodziłaby się na podobny eksperyment (ba, może nawet Krukonka by się na to chwyciła). Problemy pojawiały się jedynie z odrobinę trwożliwymi Puchonkami, które wolały siedzieć cicho i nie wychylać nosa poza bezpieczny teren.
Gdyby Cassa ktokolwiek traktował w taki sposób, jak matka i prawie-ojczym traktowali Cathy, zapewne skakałby z radości. Quidditcha uwielbiał, odkąd tylko sięgał pamięcią. Pierwszą miotłę dostał na drugie urodziny i już wtedy popylał na niej z szerokim uśmiechem po całym domu, o mało nie zabijając się przy okazji spotkania ze schodami, na których źle, a wręcz fatalnie, ocenił wysokość. Potem grał w Beauxbatons, gdzie sport ten traktowano raczej z przymrużeniem oka (i dziwić się potem, czemu Franka zajmowała takie niskie miejsce w ogólnej klasyfikacji), a po przyjeździe do Hogwartu w pierwszej kolejności, zanim jeszcze poznał kolegów z roku, zainteresował się miejscem ścigającego w domowej drużynie. Gdyby nie ten przeklęty wypadek na piątym roku, pewnie wciąż by grał. A tak... Pozostało mu tylko siedzenie na trybunach i kibicowanie swojej ulubionej drużynie, jeśli chodziło o rozgrywki ligowe - Strzałom z Appleby. W światowych zawsze po cichu trzymał kciuki za Francję, która już dawno nie awansowała nawet do jednej ósmej finału. A szkoda.
OdpowiedzUsuńKiedy dowiedział się, że jego ukochane Strzały mają na początku sierpnia rozegrać ważny mecz z Osami z Wimborune, nie było rady - musiał, po prostu musiał zdobyć bilety. Umarłby, gdyby nie zobaczył tego meczu.
Problem pojawił się, kiedy okazało się, że mama odmówiła udzielenia pożyczki - pojechała do Marsylii, to swojej siostry, zostawiła Cassowi tyle pieniędzy, ile uznała za konieczne do przeżycia i kazała sobie radzić. Normalnie skarb, nie kobieta. W związku z tym cały lipiec Cass spędził, łapiąc się każdej dorywczej roboty, jaką tylko udało mu się w Londynie skombinować. I uzbierał w sam raz na dwa bilety, jeden dla siebie, drugi dla swojej kuzynki, która quidditcha szczerze nie cierpiała, ale stwierdziła, że w sumie każda okazja jest dobra, by wyrwać się z domu.
Choć do meczu pozostała jeszcze godzina, na trybunach zrobiło się naprawdę ciasno. Nel stwierdziła, że ma ochotę na czekoladowe żaby, więc udała się na poszukiwania stoiska z przekąskami, a Cass, znudzony czekaniem (świstoklik mieli dość wcześnie, trzeba przyznać), postanowił się trochę przewietrzyć (jakby już nie był na świeżym powietrzu), bo wśród zgromadzonego tłumu chwilami robiło się trochę ciasno.
Stał sobie niewinnie przy wejściu na stadion i przyglądał się, jakie cuda w tym roku rozprowadzali sprzedawcy na przeróżnych stoiskach, kiedy nagle poczuł, że coś - albo ktoś - dosłownie zwala go z nóg.
Wiedział, że jest zabójczo przystojny, ale żeby tak reagować na jego widok? Nie no, żarcik. Tak naprawdę aż go zamroczyło, kiedy wylądował na ziemi i przez chwilę pomyślał, że ktoś chce go zadźgać nożem. Tylko gdzie był nóż? I komu znowu podpadł?
- C-Cathy? - wydusił, kiedy mniej-więcej ogarnął, co się właśnie stało.
Dziękować nie zamierzał, bo myślał, że chciała go zabić, więc niezbyt pokojarzył fakty, kiedy oznajmiła, że uratowała mu życie. A prosił ją o to? - Wydawało mi się, że nie lubisz quidditcha - dodał, przypominając sobie, jak to Puchonka miała w zwyczaju przewracać oczyma za każdym razem, kiedy ktoś w jej obecności wspominał o tym sporcie.
Co z tego, że wciąż leżał na ziemi. Nie chciało mu się wstawać, ale w sumie, dobra.
- Pomóż - poprosił dość grzecznie, oczekując pomocnej dłoni ze strony dziewczyny.
Ehart
[Normalnie na pewno nie odmówiłabym wątku, ale w sytuacji (bodajże!) ośmiu czynnych wątków muszę liczyć siły na zamiary i chyba na razie odpuścimy. Jak już trochę zwolnię, to przyjdę z zaczęciem, tymczasem dziękuję za przywitanie ;D Czeeść również!]
OdpowiedzUsuńKris
Nie pomyliła się aż tak bardzo co do Mezy. Oczywiście, uwielbiał znajdować się centrum uwagi, imponować innym zarówno wiedzą, jak i zdolnościami, mieć obok siebie wianuszek ludzi żywiących do niego sympatię tylko za jego poczucie humoru czy usposobienie. Poza tym Carlos nie miał niczego do zaoferowania; ewentualnie proponował egzotyczne wakacje w Argentynie, realizowanie jego dziwnych planów i mnóstwo słodyczy, które często stanowiły pociechę dla całego dormitorium. Czasem nie wiedział, dlaczego tak naprawdę podobne Gryfonki chciałyby się za nim włóczyć. Może w jakiś swój pokręcony sposób widziały w nim dobry materiał na przyszłego męża? Może chodziło o feromony?
OdpowiedzUsuńW każdym razie - mimo wszystko Latynos chciałby czasem nawiązać konwersację z kimś innym niż przeciętnej inteligencji dziewczyną, nie mającą nic innego do roboty prócz układania sobie ckliwych zdań i szukania pomocy w ich przetłumaczeniu. Co za tym szło, o wiele bardziej doceniał uwagę poświęcaną mu przez osoby, które uważał za lepsze od siebie w jakimś aspekcie, ewentualnie zdolniejsze czy zwyczajnie zajmujące się swoim życiem, a nie czczeniem czyjegoś.
Ucieszył się, gdy zobaczył, jak Cathy przygotowała się do spełnienia zachcianki nowego towarzysza. Niby taka lekko zdystansowana, tchórzliwa, ale zakład, oczywiście, przyjęła. Meza już dawno przekonał się, iż najlepszym sposobem na przekonanie kogoś do zrobienia jakiejkolwiek rzeczy, która tak naprawdę nie zamykała się w zakładce "Standardowe czynności porządnego ucznia Hogwartu", było zaoferowanie galeona czy dwóch. Plus do tego lekkie nadepnięcie na honor - i właściwie Carlos mógł wymagać, czego tylko chciał.
- To w zasadzie nie taka zła plotka. - Uniósł jedną brew, spoglądając z błyskiem w oku na Casillas. Zdawał sobie sprawę, że za chwilę prawdopodobnie pozbędzie się na najbliższe miesiące całej grupy prześladowczyń; najpewniej kiedyś mu wybaczą, ale zanim tego dokonają, on być może znajdzie sobie już obiekt poważniejszych zainteresowań. - Może wtedy i o ciebie ktoś zacznie być zazdrosny.
Nie miał zielonego pojęcia, jak przedstawiało się życie miłosne Puchonki; najzwyczajniej w świecie zablefował, tak jak to miał w zwyczaju, gdy przyszło mu coś nagle do głowy. Aż przyjrzał się wtedy uważnie twarzy Cath, jakby próbując odczytać z rysów, co też mogło się dziać w jej sercu. Koniecznie musiał się tego dowiedzieć - nie ze względu na siebie czy własne ciągoty, tylko zwyczajną, ludzką ciekawość.
Nachylił się w stronę kawałka pomarańczy i uszczknął tylko połowę, co by czasem nie zahaczyć o palce dziewczyny. Nie obracał się w ogóle, chociaż niesamowicie piekło go we wnętrzu, żeby zobaczyć minę Gryfonki. Na całe szczęście, nie musiał czekać długo na jej reakcję - już po kilku sekundach po tym, jak się wyprostował, poczuł mocne uderzenie. Prosto w potylicę.
- Ty mały śmieciu - usłyszał za sobą trochę już wibrujący głos, a gdy wreszcie obejrzał się, dostrzegł już lekko szkliste oczy. - Starałyśmy się ci zaimponować, a ty nas wystawiłeś. - Odwróciła się i odeszła od nich szybkim krokiem.
Może taka już była natura Carlosa Mezy - czyniła go ogólnie komunikatywnym, radosnym, beztroskim i raczej uczciwym, ale bezlitosnym w przypadkach, gdy coś mu nie pasowało. Tym razem bardzo źle potraktował tę dziewczynę, ale dziwnie nie poruszyło to jego sumienia.
Wyciągnął rękę w stronę Puchonki ze znaczącą miną.
Po tylu latach przebywania w jednym pokoju wspólnym z tymi dziewczętami, Carlos wiedział - pi razy drzwi - czego się po nich spodziewać. Widział już wybuchy chichotu, wielkie płacze, obrazy majestatu oraz spektakularne kłótnie. Zdawał sobie sprawę z tego, jakie Gryfonki potrafiły być nieobliczalne, wybuchowe i przy tym bezsprzecznie odważne, dlatego też nie zdziwił się, gdy blondynka nazwała go śmieciem (czym zresztą zwróciła uwagę kilku osób stojących niedaleko). Zresztą, ze swoją skłonnością do dramatyzowania, na pewno każda z nich by się rozpłakała. Cóż, chyba tak naprawdę zrobią to dopiero wtedy, gdy okaże się, jaki hiszpański kit wcisnęła im najlepsza koleżanka z Hufflepuffu.
OdpowiedzUsuńCathy Casillas nie wiedziała, w co się wpakowała. Jeżeli od razu nie uregulowała zakładu z Mezą, miała u niego ogromny dług wdzięczności, który potrafił ciągnąć się w nieskończoność. Dlatego też większość ofiar wciąganych w hazard z Latynosem drugi raz nie decydowała się na podobny krok. Najwyraźniej kosztowało ich to za wiele wysiłku, bo Carlos nie oszczędzał ich wcale. Gdy tylko czegoś potrzebował - niezależnie od pory dnia, nastroju ani okoliczności - zgłaszał się do tych, co mu zalegali ze swoistego rodzaju czynszem. Jak najgorszy, mugolski komornik; o tych wiedza Argentyńczyka była zaskakująco duża, zważając na fakt, iż dalej nie opanował systemu płacenia rachunków u nieuzdolnionych magicznie ludzi.
Obdarzył dziewczynę najlepszym uśmiechem, na jaki go było stać, jakby z góry przepraszał ją za to, co nastąpi. W zasadzie lubił wkopywać innych w podobne sytuacje - gdy przegrywał, opłacał swoje wybryki od razu; oczywiście mierzył siły na zamiary, bo musiało mu coś zostać na wizyty w Miodowym Królestwie. Trzy Miotły ewentualnie mógł sobie odpuścić, ale słodyczy nie rzuciłby nigdy.
- Wiesz, Cathy - zaczął, przestawiając struny głosowe na tryb: doświadczony wujek udziela rad życiowych. - Mnie się jednak nie da tak łatwo oszukać. Najpierw wciskasz mi kit o braku sympatii do niektórych części mojej sylwetki, teraz znowu chcesz wmówić, że tamta Gryfonka nie płakała. Co z ciebie za Puchonka? Myślałem, że Puchonki są uczciwe!
Brzmiało to tak poważnie, że mogłoby się zdawać, jakoby Carlos pragnął zastraszyć w wymyślny sposób swoją rozmówczynię. Jak małej rangi Śmierciożerca, chciałoby się rzec, gdyby nie uśmiechnięte oblicze Latynosa. Dzięki temu jego słowa traciły stanowczości oraz wydawały się od razu mniej straszne.
Poprawił swój rozkraczony siad na murku, od razu przestając tym samym wyciągać ramię. Klamka zapadła - Cath posiadała u Mezy ogromny dług, a jak go spłaci... to już się okaże. Jemu nie brakowało na pewno wyobraźni ani koncepcji.
- Nie byłbym materialistą, gdybym zaprosił cię na randkę zamiast wymuszania tych dwóch galeonów - powiedział po chwili zastanowienia, porywając dziewczynie jeszcze jedną cząstkę pomarańczy. - Ale wtedy twoja... hm, ślepa sympatia... pękłaby pewnie z zazdrości. Lepiej nie ryzykować, co?
Trochę się z niej naigrywał, jakby najlepszym tematem do żartów okazały się mniejsze czy większe zauroczenia rozmówczyni. W gruncie rzeczy mógłby faktycznie się z nią umówić - polubił ją. Szkoda tylko, że trochę ochłodziła jego zapał, przyznając się niejako do posiadania kogoś, kogo można uczynić zazdrosnym. Carlos ponad wszystko nie znosił wtrącania się w czyjeś sprawy na siłę (chyba, że chodziło o Bena), dlatego nie bawił się w "odbijanie" czyichś sympatii. Prędzej w swatanie, choć tego też już miał powoli dosyć.
[A może wątek wakacyjny z Sherlockiem? Plaga chochlików kornwalijskich w Szkocji, a że Lucasa do magicznych stworzeń ciągnie, to zjawiłby się gdzieś u Cat, chcąc pomóc? Ewentualnie istnieje opcja, że Cat go o to poprosi - jeden dom, jeden rok...]
OdpowiedzUsuńLucek
Można było o Mezie powiedzieć wiele rzeczy. Spora część ludzi komentowało jego ubiór, ogólny styl bycia, głupie żarty o mugolach czy wątpliwej jakości wiedzę na temat magicznych stworzeń. Nikt jednak nie podważał jego inteligencji - chyba, że chodziło o Ślizgonów. Czasem swoje braki nadrabiał sprytem, obyciem i innymi pozytywnymi cechami, ale ogólnie nie dało się go nazwać całkowitym głupcem. Dlatego też zdołał zorientować się, że Cathy nie zgodziła się na randkę tylko i wyłącznie ze względu na jego osobowość, tak samo, jak on wykorzystywał wynagrodzenie zakładu jako pretekst do umówienia się z nią. Nie miał zamiaru rozpaczać z tego powodu - może i Puchonka wydawała mu się całkiem dobrym towarzystwem na częstsze wyjścia, ale jeżeli odbywałoby się tylko po to, żeby zdobyć czyjąś zazdrość, szybko by odpuścił. Raz mógł znieść podobne upokorzenie, nawet dla niepoważnego zauroczenia - więcej nie.
OdpowiedzUsuń- O fanki nie musisz się martwić, większość miała swoje pięć minut. A że ich nie wykorzystały… - Wzruszył ramionami, jakby całkowicie zobojętniał na jakiekolwiek zaloty swoich najwierniejszych prześladowczyń.
Zaskoczyła go swoim entuzjazmem. Myślał raczej nad odmową albo wahaniem się; wtedy prawdopodobnie zacząłby ją nakłaniać do zmiany zdania, choćby miało to nie zdać egzaminu. Zrobiła mu niezłą niespodziankę - dlatego tym bardziej przekonał się o tym, do czego posłuży jej to spotkanie. Zresztą, sam przedstawiał jej całą sprawę w ten sposób, czego innego się spodziewał?
Popatrzył na puste miejsce po pomarańczy i trochę posmutniał; spodobało mu się podkradanie Cathy owoców.
- To zależy od tego, jak bardzo chcesz złamać regulamin - uśmiechnął się pod nosem, zaczynając bawić się z braku laku ową białą serwetką, na której przed chwilą leżał cytrus. Nie miał w zwyczaju organizowania randek w zamku. Zazwyczaj najpierw wybierał się do jakiegoś mało znanego lokalu w Hogsmeade, a dopiero gdy spotkanie wypaliło, zastanawiał się nad innymi. Gdyby jednak grzeczna Puchonka nie chciała wyściubiać nosa poza mury Hogwartu, wyjątkowo mógł się wysilić i skombinować coś innego. - Oczywiście, możemy sobie zorganizować sobie randkę podczas obiadu w Wielkiej Sali, ale nie wiem, czy towarzystwo głośnych Gryfonów ci odpowiada. Następny w kolejce jest nocny spacer po błoniach, kolejny punkt to wizyta na Wieży Astronomicznej, jak niebo będzie czyste... a jak jesteś ryzykantką - tutaj nachylił się w jej stronę, żeby dodać wszystkiemu odpowiedniego napięcia - to zabiorę cię do jakiejś ładnej kawiarenki w Hogsmeade. Chyba, że lubisz disco, to nawet byłoby lepiej. Wrócilibyśmy rano.
Wątpił, by nielegalny wypad na zabawę im się udał, zwłaszcza, że sporo czarodziejów i czarownic mogłoby ich zwyczajnie złapać za fraki i zaprowadzić z powrotem do zamku; dostaliby wtedy chyba najgorszy szlaban spośród wszystkich możliwych. Nie chodziło nawet o Carlosa, który przebył w swojej szkolnej karierze mnóstwo okropnych kar, ale o Cath. Nie spodziewał się jej entuzjazmu na wieść o miesiącu spędzonym w gabinecie Filcha na porządkowaniu często niebezpiecznych przedmiotów oraz ciągłym słuchaniu przytyków woźnego. O ile nie kazaliby im robić czegoś w Zakazanym Lesie albo zwyczajnie zawiesili za samotne plątanie się po nocach poza bezpiecznym terenem.
Złożył serwetkę w jakiś wymyślny sposób, po czym położył tam, gdzie wcześniej się znajdowała. Nie znalazł już niczego innego do obracania w palcach, dlatego przyjął bardzo podobną pozę, jak jeszcze niedawno - oparł łokcie na kolanach, schylił się, a dłonie trzymał przed sobą.
[ Trochę słabiej, niż zwykle, przepraszam >: ]
Mimo opinii niektórych, Carlos nie znał każdego ucznia Hogwartu. Co chwilę spotykał kogoś nowego, nie spamiętał nawet wszystkich imion i nazwisk osób uczęszczających z nim na poszczególne zajęcia. Kojarzył bardziej twarze, niż wyrazy, dlatego możliwe, że Finna widywał na korytarzu, ale najprawdopodobniej nie zamienił z nim nigdy ani słowa. Zresztą, na spotkaniu z Casillas wolałby nie natknąć się na nikogo; dlatego też zaproponował jej randki, które byłyby tak samo udane, jak typowe - cokolwiek miała na myśli, tak je określając - a na pewno nie wpadliby na żadną niepożądaną jednostkę.
OdpowiedzUsuńZazwyczaj sam decydował o tym, gdzie się wybrać. Tym razem jednak nie był stuprocentowo pewien, czy Cathy na pewno chciałaby wchodzić w nocy na Wieżę Astronomiczną albo skradać się korytarzami prowadzącymi do wyjścia na błonia; wydawała mu się raczej taką osobą, która nigdy nie miała większych problemów z gronem pedagogicznym ani prefektami - i, jak widać, nie pomylił się wcale. Ryzyko wplątania się w szlaban oraz naruszenie etykietki grzecznej uczennicy mogło być dla niej katastrofą. Wolał upewnić się, że będzie chciała gdziekolwiek się z nim wymknąć - tylko tyle. Nie musiała od razu wybierać konkretnej rzeczy.
Na szczęście nie okazała się zbyt ułożoną Puchonką, co bardzo ucieszyło Mezę. Niespecjalnie miał ochotę kogokolwiek nakłaniać do złego tego popołudnia; wciąż zostało mu trochę z porannego, złego nastroju.
- Cóż, nie sądziłem, że będziesz chciała nielegalnie wychodzić z zamku - odpowiedział na wspomnienie o jego błędzie. - Przepraszam, odważna Cathy, zdajesz się zbyt niepozorna na czyny, których chcesz się podjąć - podkreślił niektóre słowa tak, że zdanie zostało napakowane kilkoma przekąsami. Brzmiało to w całości trochę zbyt złośliwie, ale już nic nie mógł na to poradzić. - W takim razie wybierzemy się na zabawę. Nauczę cię tańczyć, skoro tak uparcie twierdzisz, że nie umiesz.
Sam ani myślał o wstawaniu z murka - jesiennie słońce zaczęło wyglądać zza chmur, a miał jeszcze wolne całe popołudnie, dlatego też chciał jeszcze trochę zostać na zewnątrz. Szkoda tylko, że nie miał przy sobie niczego do jedzenia; oczywiście, rano wciął jakąś średnio dobrą owsiankę, potem jeszcze kilka rzeczy, aczkolwiek jego apetyt... cóż, właściwie nie posiadał żadnych granic.
- Sprowadzanie Puchonek na złą drogę stało się już chyba moim hobby, rozumiesz - uniósł brwi, a potem trochę się podniósł, żeby móc na nią spojrzeć. - Całkiem dobra zabawa. - Pokiwał energicznie głową, potwierdziwszy tym samym prawdziwość swoich słów. Nie wiedzieć czemu, wyglądał na poirytowanego. Najwyraźniej dobra passa sprzed chwili już minęła, dlatego rozmowa nieco go męczyła.
- Pojutrze. Przyjdę po ciebie przed północą - poinformował ją jeszcze, nie chcąc, żeby z całej randki wynikło jedno wielkie nieporozumienie. - Będę przed twoim pokojem wspólnym. Tylko jakoś zręcznie się wywiń, dobra? - uśmiechnął się wesoło, wykorzystując resztki dobrego humoru; wyobraził sobie jej minę, gdyby zobaczyła jakiegoś Puchona siedzącego na jednym z foteli nad wypracowaniem czy grupkę wciąż żywo plotkujących dziewcząt. Chyba zastygłaby w bezruchu albo przeturlikała gdzieś pomiędzy krzesłami, by nikt jej nie przyłapał na wymykaniu się o tak później porze.
O wystawieniu Mezy nie było nawet mowy, jakoś musiała sobie poradzić.
[ Wszystko, co zostało wysłane o drugiej w nocy, automatycznie zasługuje na wybaczenie :D Ja osobiście nie lubię wysyłać ludziom pierdół, stąd moje przeprosiny, o.
Trzeba powoli to kończyć. I zacząć nowe. :* ]
[Wiadomo. :) Ładnie dziękuję za powitanie; będę czekać na ten genialny pomysł. :D]
OdpowiedzUsuńuwaga, niesprawdzane
OdpowiedzUsuńNie mogła się doczekać.
Nie wiedział, czy powiedziała to z grzeczności, czy entuzjazm w jej głosie był prawdziwy i czy naprawdę tak bardzo pragnęła wyjść z nim na to spotkanie. W każdym razie, przyjął najbardziej optymistyczną wersję jej nastawienia do całej randki, żeby sobie nie zepsuć przyjemności wyjścia. Właściwie już dawno nie wybrał się na żadne, przynajmniej nie w nocy i nie do Hogsmeade; tęsknił za specyficznym klimatem zabaw, za tamtą muzyką, za samym tańcem też, oczywiście. Obiecał sobie jednak, że w tym roku ograniczy trochę imprezowe życie oraz oszczędzi sobie szlabanów na rzecz egzaminów końcoworocznych. Ostatnie nie poszły mu szałowo, dlatego też cel był szczytny.
Próbował siedzieć w bibliotece i uczyć się mugoloznawstwa. Chociaż o mugolach posiadał ogromną wiedzę, to dzieje ich wojen, zapamiętywanie wszystkich dat, nazwisk czy wydarzeń czasem go przerastało. O wiele bardziej wolał wkuwać zwyczaje, poznawać tradycje - najlepiej przez percepcję, obcowanie z niemagicznymi ludźmi - niż czytać o ich nieudanych potyczkach (do tej pory ciężko było mu zrozumieć działanie niektórych broni wykorzystywanych podczas walk; może dlatego, że nigdy nie uczęszczał do szkoły przed Hogwartem, gdyż wszyscy mieli pewność, iż dostanie prędzej czy później list). Poza tym planowanie spotkania z Cathy skutecznie odbierało mu resztki skupienia, dlatego też zwyczajnie zamknął książkę na rozdziale poświęconym Napoleonowi (swoją drogą, Carlos uważał go za całkiem inspirującego; w dodatku wzrostem przypominał nieco Flitwicka. Geniuszem zresztą też) i resztę dnia przesiedział, analizując działanie jednego z pierwszych mugolskich urządzeń, nazwanego komputerem. To skutecznie odciągnęło jego myśli od randki, a co za tym szło - pozbył się niepokojącego uczucia w brzuchu i czas pozostały do wieczora szybciej mu zleciał.
Następnego dnia wstał wcześniej, żeby zdążyć spokojnie zjeść śniadanie. Gdy zjawiłby się pół godziny później, musiałby dzielić stół z roześmianymi i zdecydowanie zbyt głośnymi Gryfonami. Najprawdopodobniej zostałoby miejsce gdzieś między piątoklasistami, a oni byli najgorsi - już dobrze zaaklimatyzowani w szkole, ale jeszcze nie na tyle poważni, by dać innym spokojnie zjeść pierwszy posiłek dnia. Nie liczyła się dla nich zabójcza pora; zawsze mieli aż nadmiar energii. Rozpychali się, nie znali umiaru, czasem nawet rzucali w siebie losowymi przedmiotami czy zaczepiali niewinnych, przerażonych pierwszoroczniaków. Dlatego też dużo lepiej było wysilić się, zebrać się z łóżka pół godziny wcześniej, a następnie udać się do Wielkiej Sali, gdzie może garstka rannych ptaszków kulturalnie jadła śniadanie. Meza zamienił z nimi kilka słów, wybrał sobie same najlepsze kąski, po czym udał się na kilka godzin zajęć.
Dopiero po południu zaczęła się męka.
Nie miał co robić. Do wypracowania nie dał rady się zabrać, książki go odpychały, jedzenie nie smakowało. Zwyczajnie się zestresował, co było do niego niepodobne; być może nastąpiło to dlatego, że Cathy Casillas nigdy za nim nie chodziła, nie stosowała różnorakich sposobów, by mu się przypodobać, nie wdzięczyła się do niego, a rozmowa, którą przeprowadzili, siedząc na tym niewygodnym murku, była ich pierwszą. Poza tym nie istniał żaden logiczny powód, dla którego Carlos miałby odczuwać niepokój - przecież był niejako królem parkietu, umiał zabawić towarzystwo i wieczór z nim spędzony rzadko bywał stratą czasu. Emanował wręcz pewnością siebie. Prędzej Puchonka mogła się martwić - w końcu umówili się, że Meza nauczy ją tańca... nie wiadomo, jak jej to będzie wychodziło.
Zjawił się pod wejściem do pokoju wspólnego Hufflepuffu kwadrans przed północą. Chodził w tę i z powrotem, zaniepokojony każdą upływającą minutą. Może coś ją zatrzymało? Może zwyczajnie straciła ochotę na to wyjście i wolała zostać w dormitorium, by przeglądać tę swoją "Czarownicę"? Zaczynał się mocno niecierpliwić, chociaż minęło pięć minut. Potem kolejne, a następnie jeszcze trzy. Już, już miał jakimś sposobem włamywać się do środka, kiedy zauważył, że drzwi uchylały się. Po chwili już mógł mierzyć Cath wzrokiem, czego zresztą nie omieszkał zrobić.
UsuńUśmiech sam cisnął mu się na usta. Miał dokładnie piętnaście sekund na wymyślenie jakiegoś sprytnego, mało obcesowego komplementu na początek. Nie, prędzej jak owieczka, przemknęło mu przez myśl, chociaż wcale tak nie wyglądała.
- Nie - pokręcił stanowczo głową, wyciągając ramię w taki sposób, żeby mogła je spokojnie ująć. - Do twarzy ci w lokach... zresztą, ogólnie bardzo ładnie wyglądasz. Mam nadzieję, że nikt mi cię za szybko nie odbije w tańcu.
Chyba się wykręcił na kilka najbliższych godzin, chyba. Nie chciał od razu szeptać jej na ucho, jak to olśniewająco nie wyglądała i jak go nie oczarowała. Zrobił się dziwnie powściągliwy; może później się nieco rozluźni.
[ JUŻ. I tak szybciej się zbieram, niż Ty. :D ]
[Okej, póki co się przywitam: CZEŚĆ! i potwierdzę, że chcę wątek: CHCĘ BARDZO. Jest tylko jeden pomysł - w tej chwili moja głowa jest pusta bardziej niż nieudana wydmuszka na Wielkanoc. Więc bądź cierpliwa. Lub sama czymś rzuć, a zacznę niesiona jak na skrzydłach <3
OdpowiedzUsuńTak dawno nie miałam damsko-damskiego wątku. Powinny mieć babski wieczór.]
Charlie Hatcher
[Tom Shilling, animacja nie z filmu a z miniserialu, ale tak, niemiecki i wojenny. I raczej źle przyjęty w naszym kraju. Tylko proszę nie donosić, ile ten aktor ma lat!]
OdpowiedzUsuń~ Wish Queshire
[A ja ci miło podziękuję za miłe powitanie i miło zapytam, co takiego przerażającego jest w moich postaciach?!
OdpowiedzUsuńCathy taka ładna. -.-]
Większość ludzi mylnie nazywała najzwyklejsze w świecie chochliki, chochlikami kornwalijskimi, dodając do ich zwyczajowej nazwy przymiotnik związany z miejscem najczęstszego występowania. Jednak tego lata można było je spotkać niemal wszędzie. Istna plaga tych malutkich, elektrycznie niebieskich stworzonek, zmieszana z plagą bahanek rozpoczęła się w Szkocji. Lucas siedział w Dziurawym Kotle, jedząc skromne i średnio smaczne śniadanie i czytając Proroka Codziennego. Właśnie z tej gazety dowiedział się o szkodnikach, a chwilę później do pubu wpadła mała sówka z wiadomością od Cathy.
OdpowiedzUsuńNo tak, tego mógł się spodziewać. Do dzisiaj pamiętał, jak Casillas wariowała na zajęciach z obrony przed czarną magią, gdy zobaczyła swojego bogina. A że najpewniej wakacje spędzała samotnie, nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc uporać się z chochlikami.
Nie zastanawiając się długo nad tym czy pomóc koleżance w potrzebie, czy nie, wyszedł na placyk za barem i obrócił się wokół własnej osi. Jako że siedemnaste urodziny świętował już rok temu, mógł się teleportować i było to definitywnym ułatwieniem.
Gdy otworzył oczy, ujrzał stary domek, z otwartymi niemal na oścież drzwiami. Wszedł do środka i zamknął je za sobą, jak wymagało tego dobre zachowanie.
- Cathy? – zawołał. – Cat, jestem!
Coś przykrytego pewnego rodzaju kocem, z wyszytym zielonym smokiem na wierzchu wystrzeliło jak torpeda z pomieszczenia po jego prawej. Szybko przebyło dzielącą ich odległość i nim Lucas zdążył zareagować, już kuliło się za nim.
- Są wszędzie. Ratuj! – Płaczliwy głos Cat dobiegł jego uszu. Spojrzał przez ramię na dziewczynę i dostrzegł jak wychyla głowę spod okrycia, patrząc dookoła przerażonym wzrokiem.
- Hej, spokojnie. – Odwrócił się do niej i delikatnie zdjął koc z jej ramion. – To ci w niczym nie pomoże, jedynie utrudni ucieczkę. Znasz zaklęcie przeciwko tym szkodnikom?
Nie czekając na reakcję ze strony dziewczyny wziął głęboki oddech, jakby zamierzał skakać w głębiny oceanu i wszedł do salonu. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, była chmara błękitnych stworzonek, unoszących się pod sufitem i wspólnymi siłami próbująca zdjąć klosze z lampy. Wyciągnął z kieszeni różdżkę, wycelował ją w chochliki i wypowiedział zaklęcie.
- Immobilus!
Jednak zamiast trafić w któregoś ze szkodników, strumień światła przeleciał przez ich gromadkę, nie czyniąc nawet najmniejszej krzywdy żadnemu z nich, a za to rozdrażniając je jeszcze bardziej. Lucas wycofał się powoli z pokoju, by przekazać Cat wiadomość o aktualnym stanie sytuacji.
- Wiesz… - zaczął niepewnie, nie wiedząc jak jej to powiedzieć. – Nie do końca mi się udało. Można powiedzieć, że pogorszyłem sytuację, choć to będzie chyba kiepskie określenie.
Lucek
Immobulus*
Usuń[Szlag :<]
[Jakaś szalona Gryfonka powinna urządzić taki wieczorek dla uczennic ich roku z Hufflepuffu, Gryffindoru i Ravenclawu. Nie wiem czy wykorzystanie Pokoju Życzeń jest dobrym pomysłem, ale jak sobie wyobrażę kilkanaście bab w fioletowo-różowym pomieszczeniu pełnym poduszek, wszystkie w piżamach, to... Obawiam się, że to będzie cudownie słodkie znęcanie się nad naszymi postaciami xD
OdpowiedzUsuńI powinny zostać tam przyprowadzone zgodnie z zasadą: "Idziemy wszystkie, nie bądźcie aspołeczne, to tylko godzinka!".I dopiero wtedy się dowiedzą, że to wcale nie chwilka.]
Charlie Hatcher
[A dałabyś radę Ty zacząć? Ja będę miała czas jutro wieczorem dopiero.
OdpowiedzUsuńAle skoro Dyrekcja pozwoliła, to Ślizgonki też powinny być ;) Będzie zabawa!]
Charlie Hatcher
Oczywiście, Carlos miał o wiele lepsze doświadczenia z kotami. Większość z nich darzyła go ponadprzeciętną sympatią; przychodziły się łasić, miauczały z tęsknoty za wprawnie głaszczącą dłonią Gryfona, a często też kładły się obok niego (lub na nim). Jeżeli chodziło o Panią Norris, do niej Meza jeszcze nie zdołał dotrzeć. Stanowiła dla niego swoistego rodzaju wyzwanie - dał radę tylko raz ją pogłaskać, przy czym od razu pojawił się Filch, a sam futrzak uciekł niemalże od razu spod ręki odważnego ucznia. Ten też szybko ulotnił się z miejsca zdarzenia, coby nie uniknąć nieuchronnie zbliżającego się szlabanu za rzekome torturowanie niewinnych zwierząt woźnego.
OdpowiedzUsuńLatynos poruszał się dosyć szybko i jednocześnie na tyle cicho, by nie zwrócić na siebie uwagi żadnego z obrazów. Wcześniej zapaloną różdżkę okrył lekko prześwitującą chustką, by tak nie raziło, a oni nie potykali się o każdy wystający lekko fragment posadzki. Faktycznie, Cathy miała rację; namalowane osoby nie dosyć, że potrafiły być bardzo szybkie, niezbyt przyjemne, złośliwe, to jeszcze posiadały dostęp do wszystkich gabinetów nauczycieli. Często też, przestraszone, krzyczały wniebogłosy lub wzywały pomocy. Dlatego odpowiedział dziewczynie również szeptem:
- Przesadzasz. Mówisz tak, jakbym ja też był skazany na posiadanie przykrych wspomnień z nadchodzącego wieczoru. - Zerknął na ścianę, gdzie wisiała ogromna rama z portretem jakiegoś dostojnego jegomościa. Ku zaskoczeniu Carlosa, postać nie spała; na szczęście mężczyzna tylko odprowadzał ich wzrokiem, a gdy już prawie zniknęli za rogiem, pokazał gestem Gryfonowi, co sądził o tym nocnym wypadzie oraz partnerce zaproszonej na potańcówkę. I wcale nie była to zła opinia; na twarzy mile połechtanego Mezy wykwitł szeroki uśmiech.
Prowadził Cathy ostrożnie przez najmniej uczęszczane korytarze do umówionego miejsca. Postanowił zdradzić swój sekret jednemu z bardziej zaufanych kolegów, gdyż akurat w kwestii cichego przedostania się Hogsmeade potrzebował małej pomocy. Ostatnie przejście, z którego korzystał, w jednym miejscu zawaliło się, a Argentyńczyk nie zdążył jeszcze znaleźć innego. Znał jednak odpowiednich ludzi, którzy byli w stanie pomóc mu w zamian za inną przysługę lub kilka butelek kremowego piwa.
- Jest jedna osoba, która nam pomoże - wyjaśnił jej pokrótce, przyspieszając nieco kroku. Chciał znaleźć się już w podziemiu, by móc wyzbyć się stresu związanego z obawą przed spotkaniem z woźnym. - Przedostaniemy się do miasta przez tunel. Podobno podróż przez niego jest całkiem... komfortowa, a Filch jeszcze go nie zna. - Skręcił nagle w jakiś szerszy, mniej mroczny korytarz, a na jego końcu dostrzegł znaną mu sylwetkę. Szkoda tylko, że z inną, niższą, ale zdecydowanie bardziej krępą. Pociągnął natychmiast Casillas z powrotem tam, skąd przyszli, a następnie wyjrzał zza ściany.
Rozmawiali. Meza znał skądś tę drugą osobę; wszystko niewyraźnie majaczyło na tle niewyraźnego światła, które trzymał jego pomocnik. Przestraszył się nie na żarty. Bez odpowiedniego przewodnika cały plan weźmie w łeb, a przecież źle byłoby, gdyby cały wysiłek Cathy włożony w ułożenie fryzury i wymknięcie się z dormitorium poszedł na marne.
Na całe szczęście, szybko zagrożenie minęło, a na końcu korytarza został tylko jeden człowiek. Latynos pokazał tylko swojej towarzyszce, by zachowała bezwzględną ciszę, po czym pociągnął ją za sobą w odpowiednią stronę. Gdy dotarli na miejsce, zamienił kilka cichych zdań na temat powrotu z miasteczka, a następnie wskoczył do tunelu. Zejście było dosyć strome, dlatego wyciągnął dłoń, w razie gdyby Puchonka bała się uszkodzić. Może nie robiła podobnych rzeczy?
Na pewno nie w takich butach, nie w takiej sukience. Nie w takiej fryzurze.
[ Gratulacje! :P ]
[Tak tylko informuję, że komentarz widziałem, pomysł przeczytałem, a wątek zacznę, ale dopiero wtedy, gdy wrócą mi siły witalne, bo na razie ich nie mam. :<]
OdpowiedzUsuńPorównując do innych Ślizgonów, Aurora spędzała niesamowicie dużo czasu w bibliotece i nie było to tylko i wyłącznie spowodowane koniecznością odnalezienia książki potrzebnej do napisania eseju — w tej świątyni wiedzy znajdowały się przecież nie tylko podręczniki czy encyklopedie. Fakt, że niewielu uczniów korzystało z dobrodziejstw tego miejsca, był dla Boyle niezrozumiały, lecz z drugiej strony cieszyła się, że jeśli zapragnęłaby wypożyczyć jakąś książkę, to szanse na jej zniknięcie z półki wahałyby się od "minimalne" do "żadne".
OdpowiedzUsuńTego dnia, a był to piątkowy wieczór, również postanowiła spędzić czas wolny w towarzystwie jakiejś niezmiernie ciekawej książki, zamiast użerać się z kolegami z domu. Od dawna nie miała wolnego piątku, wyjątkowo jej patrol przejął inny prefekt — powodów nie znała, po prostu dostała od wicedyrektorki list i wcale z tego powodu nie rozpaczała — a że zauważyła pewne braki w wiedzy (czytaj "skończyła poprzednią lekturę"), wybór rozrywki był prosty. Zniknięcie pomiędzy regałami pełnymi wspaniałych ksiąg było wymarzonym sposobem na odpoczęcie po męczącym tygodniu.
Właściwie to jeszcze przed obiadem odwiedziła bibliotekę, aby zapytać o Co można byłoby powiedzieć o nundu, gdyby chociaż jeden czarodziej przeżył spotkanie z tą bestią? Tytuł może nie do końca zachęcał, do tego zdawał się sugerować, że treść jest zmyślona, skoro polegała tylko i wyłącznie na gdybaniach, ale wszystko, co związane było z najgroźniejszym potworem w świecie czarodziejów po prostu Aurorę fascynowało. Tak czy siak, pani Pince zapewniła ją, że książka stoi sobie wśród innych o podobnej tematyce i się kurzy, więc na pewno nie będzie problemu.
Jednak, kiedy dotarła do celu i ledwie minęła biurko bibliotekarki, ta poprosiła ją do siebie i przyciszonym głosem oznajmiła:
— Bardzo mi przykro, ale przed dwudziestoma minutami uczennica Hufflepuffu poprosiła mnie o podanie książki, o którą pytałaś wcześniej. Może wybierz sobie coś innego?
Boyle tylko wykrzywiła lekko usta, pokiwała głową i ruszyła w stronę działu poświęconego wszelkim magicznym stworom. Zamierzała sprawdzić, czy może znajdzie tam podobne tytuły, ale nie, wśród kilkunastu egzemplarzy bestiariusza Newta Scamandera — swoją drogą, po co ich tam tyle, skoro każdy uczeń posiadał własny? — nie wpadło w jej oko nic o chociaż zbliżonej tematyce.
A że była uparta, postanowiła poradzić sobie w inny sposób.
Mniej więcej wiedziała, jak owa książka wygląda, bo wyróżniał ją futrzany grzbiet i lśniące czerwone litery. Wystarczyło przejść się przy stolikach i dyskretnie obejrzeć czytane przez uczniów książki, aby znaleźć winowajczynię (złodziejkę!), bezczelnie zaczytującą się w jej lekturze. Nie trwało to zbyt długo, bo od razu wykluczyła wszystkich w krawatach domów innych niż Hufflepuff.
Na widok wspomnianej przez Pince Puchonki, dosiadła się do jej stolika, zajmując miejsce dokładnie naprzeciw uczennicy, i splotła dłonie na blacie.
Chrząknęła.
— Długo zajmie ci jeszcze czytanie mojej książki? — spytała, wcale nie brzmiąc nieuprzejmie.
[Znam tylko jednego żółwia w blogosferze. Jako żółw miałam dwie postacie męskie: Puchasia Christophera Granta i Ślizga Alana Cartera. Więcej grzechów nie pamiętam. :D]
OdpowiedzUsuńAnka
Carlos miał takie doświadczenie, jak każdy trochę bardziej śmiały nastolatek. Chodził na randki, bo lubił miło spędzać czas w towarzystwie ładnej dziewczyny, ale zazwyczaj intensywniejsza znajomość z tymi delikwentkami nie trwała dłużej niż kilka następnych spotkań. W obecności tych, które spodobały mu się nieco bardziej, czasem truchlał, a nieraz brakło mu zwyczajnie tupetu, by od razu zaprosić je na spotkanie. Zwyczajnie stresował się, że coś poszłoby mu nie tak, powiedziałby coś idiotycznego (co zdarzało mu się wyjątkowo często w takich przypadkach), wylał sok na stolik lub zwyczajnie nie miał o czym mówić. O ile większość jego wybranek dało się zabawić byle jaką gadką, tak nie wszystkie skradające nieco większą część serca Mezy dałyby się nabrać na podobne bajery. Gryfon nie był ciamajdą, nie brakowało mu wcale pewności siebie ani tym bardziej ochoty do rozmowy oraz dowcipkowania, jednakże gdy w grę wchodził stres, sprawy przedstawiały się zupełnie inaczej.
OdpowiedzUsuńCathy nie musiała przejmować się organizacją przejścia. Jej towarzysz zadbał o wszystko: o człowieka, który miał ich wpuścić do tunelu, a za kilka godzin stanąć przy wyjściu na czatach i zatrzymywać w każdy sposób wszystkich, którzy ośmieliliby się plątać po korytarzach wtedy, gdy mieli wracać z potańcówki, o mały prezent na dobry początek oraz obowiązkowo zarezerwowane miejsce przy stoliku. W lokalu, do którego podążali, koniecznie należało wcześniej się tym zająć, gdyż inaczej nie dało się znaleźć miejsca, by odpocząć. Nie było tam bardzo tłoczno, aczkolwiek zminimalizowanie ilości mebli w pomieszczeniu pozwalała tancerzom lepiej rozwinąć skrzydła.
Zdjął ze swojej różdżki kawałek materiału i włożył go do kieszeni. Faktycznie, szczury w Hogwarcie potrafiły być niezbyt przyjemne, głównie ze względu na swoje nienaturalne gabaryty, jednak Carlos nie przewidywał spotkań z nimi. Wcześniej zrobił wywiad ze swoim sekretnym informatorem i upewnił się, że po drodze nie przytrafi im się żadna przykra niespodzianka. Podobno to przejście było najczęściej używanym jeszcze kilka lat temu, później trochę podupadło, ale ostatnimi czasy ożyło, a zwierzęta najzwyczajniej w świecie bały się przeszkodzić czarodziejom w wędrówce.
Pomógł jej zejść na dół, choć skończyło się jedynie na lekkim przytrzymaniu, gdy Meza wyczuł prawdopodobieństwo potknięcia. Skierował strużkę światła przed siebie, spróbował się wyprostować i o dziwo - prawie mu się to udało. Korytarz musiał mieć co najmniej sto sześćdziesiąt centymetrów wysokości, skoro na dobrą sprawę Gryfon musiał pochylić tylko głowę. Postanowił jednak schylić się mocniej, by nie szurać łepetyną o nieprzyjemny grunt.
Odwrócił się do Casillas, światło kierując gdzieś na okolice jej brzucha. Nie chciał jej oślepić, tylko lekko oświetlić twarz; wejście za nimi już zostało zamknięte, dlatego dobrze byłoby się pospieszyć. W końcu to nic zabawnego, być przez dłuższy czas w podziemiu, w dodatku ciasnym.
- Tak, jest jednym z porządniejszych w zamku - odpowiedział z niebywałą pewnością w głosie, choć nigdy tędy nie szedł. Wolał nie uświadamiać tego towarzyszce, gdyż nie wiedział, jak ta zareaguje. - Kończy się w Miodowym Królestwie - poinformował ją jeszcze, zanim znowu wyciągnął do niej dłoń. Wolał iść pierwszy, ale musiał mieć też pewność, iż Cathy ciągle za nim podążała. Niestety, warunki nie sprzyjały i wszelkie starania zmieszczenia się obok siebie spełzłyby na niczym. - Chodź.
Mimo wszystko, ze sklepu ze słodyczami dało się bardzo łatwo wydostać. Tylne drzwi zamykano od środka, zostawiano także jedno uchylone okno. Zresztą, w Hogsmeade mogli używać magii; na pewno jakoś sobie poradzą.
[ Użyłem wyszukiwarki google, pf. Twój model z gifa prezentuje się na zdjęciach chyba tylko półnago, a wszyscy inni latynoscy pięknisie mają powyżej dwudziestu pięciu lat.
Jak znalazłaś coś możliwego, to możesz podesłać. :D ]
Znowu Lenard szedł gdzieś przed siebie, jedną ręką ściskając ramię od swojej torby. Jego myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół nowej miotły, którą może dostać, a to tylko ceną wyciągnięcia kilku informacji o śmierciożercach. Niby proste, bo w końcu trafił do Slytherin'u, ale niestety nie każdy z nich jest taki rozmowny na ten temat. Ślizgon jednak raptem zatrzymał się nawoływany przez kolegę ze swojego roku. Obok niego stało innych dwóch z Domu Węża i jakiś Gryfon. O ile Lenard dobrze pamięta jest jego wieku. Przynajmniej kojarzy jego twarz z ceremonii przydzielania, ale nie imię.
OdpowiedzUsuń- Chyba chciałeś się odpłacić ostatnio jakiemuś lwu, co nie? - zapytał z uśmiechem Collin z pogardą przyglądając się trzymanemu przez dwójkę chłopakowi.
- A co z tego będę miał?
- Satysfakcję - na to słowo Lenard roześmiał się na krótko, po czym spojrzał na Ślizgona, jak na idiotę.
- Słuchaj Reed, satysfakcję miałbym wtedy, gdyby zamiast niego stał tu Simon - kiwnął głową w stronę Gryfona. Co go obchodził jakiś pierwszy lepszy wychowanek Godryka? Miał wielu takich wokół, jednak szczerze nienawidził tylko jednego. Młodszego brata, wrednego i napuszonego dzieciaka. Wtem trzymany nagle wyrwał się i uderzył jednego z osiłków w twarz. Chwilę później musiał jednak tego pożałować, bo drugi z nich trafił pięścią w jego policzek z taką siłą, że stracił równowagę i runął na ziemię. Hiszpan nawet nie drgnął. Nie opłacało mu się pomóc leżącemu, bo przecież zaraz zostałby wyśmiany przez resztę, ale równie nie opłacała mu się cała ta zemsta Ślizgonów na Gryfonach. Mógł tylko dostać szlaban za to, a siedzenie w wolnym czasie tam gdzie tego nie chciał, jakoś go nie uszczęśliwiało. Patrząc na odmiennego mu ucznia przekręcił oczami. Jemu nawet nie chciało się bawić w taki bijatyki. Zero jakichkolwiek profitów, a poobijana twarz. Honor też nie był jakimś ważnym elementem jego życia, to też wzruszył ramionami i najzwyczajniej w świecie odszedł. Gdy tylko odkręcił się plecami to całej tej sytuacji zauważył znajomą twarz. Oczy Cath spoczywały aktualnie na nim, dlatego też uśmiechnął się przyjaźnie i przywitał się machnięciem dłoni nad głową. Zaraz jednak zaczął się do niej przeciskać przez krążących uczniów, starając się dotrzeć do miejsca, w którym stała.
[Dobra, jakoś zaczęłam :)]
[Podejrzałem coś, bo jestem paskudnym stalkerem, i wpadło mi do głowy, żeby Cathy zaliczyła kiedyś okropną randkę z Berniem. Za dużo sobie wyobraził, coś idiotycznego pąlnął, nie wiem. Ważne, że była tragedia.
OdpowiedzUsuńDo treści właściwej wątku mam jeden pomysł. Bernie znowu w durnym zakładzie, tym razem musiałby wymusić na Cath całusa. Garza podszedłby do niej i bez pytania to zrobił, więc dostałby po pysku. ;D
Cathy, Cathy, numer gg nadal się przyda!]
Bernie Garza
Charlie okupował błonia jeszcze przed wschodem słońca, siedząc nad brzegiem jeziora i gapiąc się w poruszaną delikatnym wiatrem wodę. W rękach trzymał aparat z porysowaną od upadków (zarówno tych małych, jak i kilkumetrowych) obudową i co jakiś czas robił zdjęcia, a czynności tej towarzyszyło ciche pstrykanie. Nie znał się na tym kompletnie, wszystko w zasadzie ustawiał "na oko", ale to nie miało żadnego znaczenia, dopóki zdjęcia, które robił, choć trochę mu się podobały. A lubił je bardzo, zwłaszcza te przedstawiające naturę w każdej możliwej postaci. Czasami ten brak ostrości, poruszony element czy zbyt dużo światła tworzyły niepowtarzalny klimat, którego profesjonalne fotografie zdecydowanie nie posiadały, więc Puchon nie przejmował się swoim widocznym brakiem umiejętności. Robił coś, co sprawiało mu przyjemność i to było w tym wszystkim najważniejsze.
OdpowiedzUsuńCzas płynął godzina za godziną, minęło śniadanie i pewnie kilka pierwszych lekcji. Charlie miał wolne do południa, a słońce wciąż wisiało stosunkowo nisko, więc nie musiał się nigdzie spieszyć ani nawet sprawdzać godziny. Znudziło mu się jednak ciągłe siedzenie nad wodą - trzy rolki kliszy zapełnione niemal identycznymi zdjęciami świadczyły same za siebie, poza tym zaczynało go już boleć... miejsce, w którym pękają plecy. Wstał niezgrabnie, rozprostował się, a coś przy tym strzeliło mu w krzyżu tak, iż myślał, że właśnie został inwalidą i już nigdy... już nigdy... trwał przez dobre trzy minuty w bezruchu, dziwnie przechylony w prawo, zastanawiając się, czego nie mógłby już nigdy zrobić, aż w końcu doszedł do wniosku, że sprawne nogi tak na dobrą sprawę nie są mu do niczego potrzebne. Mało tego! Zaczął nawet myśleć, że są mu zbędne i tylko nieustannie się o nie potyka, ale zanim wpadł na genialny pomysł wyciągnięcia różdżki i przeprowadzenia natychmiastowej amputacji, usłyszał jakiś szmer w oddali, więc zwrócił na niego całą swoją uwagę, prostując się w końcu do normalnej postawy. Na palcach przemknął za pień najbliższego drzewa i wychylając głowę na parę sekund, a potem ją chowając, przeczesywał wzrokiem teren. Przez pierwszych kilka razów niczego nie dostrzegł i dopiero po nich zdał sobie sprawę, że nawet dobrze nie łapie ostrości, a bycie w połowie ślepym naprawdę nie pomagało. Stwierdził, że chowanie się nie ma sensu, skoro nawet nie wie, co wywołało szmer. Jakoś z góry założył, że to Ślizgon gotowy go zabić, a przecież to nie musiała być prawda. Odważnie wyszedł więc na otwartą przestrzeń, unosząc do góry głowę i wypinając pierś. Wyglądał raczej komicznie niż strasznie, ale sam o tym nie wiedział i było mu z tą niewiedzą dobrze, więc nie trzeba go było uświadamiać. I właśnie wtedy zobaczył pędzącego na złamanie karku kota, który tak Puchona zauroczył, że ten aż przechylił z westchnieniem głowę.
- Czemu by nie... - odparł cicho na pytanie, które zadał sobie w myślach, po czym uniósł do góry aparat. Wycelował, nacisnął przycisk i - chwila napięcia - rozległ się wrzask. Charlie był pewien, że jego aparat nie ma takiej funkcji. I miał rację, bo to nie on krzyczał, a Cathy Casillas w czystej furii goniąca wspomniane wcześniej zwierzę.
[Wiem, że słabo, ale tak jakoś wyszło. :<]
[Ano mogą. W ramach ironii mogą spotkać się przed jakimś plakatem z Quidditcha na Pokątnej. I oboje w tym samym momencie skwitują to krótkim "Bzdura". Pierwszy pomysł, jaki wpadł mi do głowy.]
OdpowiedzUsuńE. CLAYBOURNE
[Ted to w sumie jest taki szczur, wszędzie wlezie i trochę jak plaga, zwłaszcza podczas uczty. :D
OdpowiedzUsuńO, dobra myśl. Ted, jak zwykle, skończyłby na ziemi, bo nie zdążyłby uskutecznić swojego prawego sierpowego na jednym ze Ślizgonów, bo zniewaga jak nie wiem, nazwaliby go szlamowatą kupą smoczego łajna, czy coś. Taka Cathy by mu się przydała, choćby po to, żeby spytać, czy chłopaczyna jeszcze żyje. :D]
Ted
Na całe szczęście, Carlos nie miał podobnych lęków, jak Cathy. Inaczej jego życie ległoby w gruzach: nie mógłby się właściwie nigdy wymykać do Hogsmeade, gdyż jedynym sposobem na to było przeciskanie się przed podobne tunele. Cała wieczność bez potańcówek wydawała się nieznośna, a czekanie na legalny wypad do miasteczka był według Mezy stratą czasu. Gdyby wymiękał przed wielkimi szczurami, ciemnościami i ciasnymi pomieszczeniami, chyba umarłby ze zgryzoty.
OdpowiedzUsuńWiedział, że tak będzie. Sam także uwielbiał słodycze, jednakże zawsze posiadał odpowiedni ich zapas w swojej skrytce w dormitorium i jakoś specjalnie za nimi nie tęsknił. Czasem bał się skutków spożywania tak wielkiej ilości cukru - zawsze ostrzegano go przed przykrymi konsekwencjami jedzenia ogromnej bryły nugatu naraz, ale że nigdy nie doświadczył niczego przykrego, dalej stosował swoje niezdrowe praktyki. Na szczęście, ten niesamowicie zatykający przysmak sprzedawany na wagę kupował jedynie kilka razy do roku, zwyczajnie woląc wydać pieniądze na coś bardziej... trwałego, niż jedzenie, którego miał w Hogwarcie pod dostatkiem (a gdy wybrał się wieczorem do kuchni - jeszcze więcej).
Nie martwił się o to, że Casillas zechce zabrać coś ze sobą. Nie wyglądała na aż tak zachłanną; zresztą, gdyby chciała te swoje lodowe myszy, Meza załatwiłby jej cały stos takich, byle tylko nic nie zginęło w sklepie. Wolał nie ryzykować, chociaż pewnie właściciele uznaliby, że to ich nieuwaga zawiniła, a nie nocni balangowicze. Specjalnie przytrzymał dziewczynę za rękę, mając nadzieję, iż nie ulegnie tak łatwo magii Miodowego Królestwa po zmroku - niestety, było już za późno. Jednak ku uciesze Gryfona, wszystko skończyło się tylko na oględzinach, odetchnął więc z ulgą.
- Jeżeli już czegoś się nauczyłem na mugoloznawstwie - zaczął, odpuszczając zablokowane drzwi i zbliżając się do okna - to tego, że czarodzieje to straszne tępaki, jeżeli chodzi o mugolskie sposoby na różne rzeczy. - Nie miał pojęcia o pochodzeniu Cathy, ale chyba nie udało jej się wymyślić zwyczajnego przejścia na zewnątrz, bez uruchamiania jakiegokolwiek zaklęcia. - Zwyczajnie przejdziemy przez to okno. Wolę nie używać tu zaklęć, dopóki ktoś nie zrobi tego przede mną. A na pewno nie spróbuję dzisiaj, bo chyba nie chcesz razem ze mną wylądować w łapach właścicieli, zamiast na potańcówce - popatrzył na nią z wesołym błyskiem w oku. Od razu lepiej się czuł, gdy pomyślał, że nagrodą za to całe przeciskanie się będzie zabawa w jego ulubionym lokalu. - Pozwoli pani, że pójdę pierwszy i zobaczę, jak przestawia się sytuacja na zewnątrz.
Sięgnął do klamki stosunkowo małego i dosyć wysoko umiejscowionego okienka. Miał tylko nadzieję, iż zejście z drugiej strony okaże się w miarę bezpieczne; niestety, ale taniec nie był wart ani jednej złamanej kości (zresztą, z taką kontuzją to o pląsach nawet nie należało myśleć). Podstawił sobie krzesło, po czym wspiął się na nie i mocno schylony, zwyczajnie zeskoczył na drugą stronę. Wybrał bardzo dobrze - za budynkiem rosła trawa, należało tylko ominąć kawałek chodnika i upaść na miększy grunt. Należało tylko pokonać jakieś dziesięć, może dwanaście czy trzynaście stóp.
- Hej, Cath - zawołał półgłosem, nie widząc jej jeszcze stojącej na parapecie. - Skacz, księżniczko, złapię cię!
Dużo bardziej wolałby wybrać jakiś wygodniejszy sposób na dotarcie na potańcówkę, aczkolwiek musiałby czekać na pozwolenie od nauczycieli, od rodziców na ponadprogramowe wyjście... nie, to zdecydowanie nie mogło czekać. Nie to spotkanie.
[ Rozumiem, że ten gif obrazuje, jak łapać takie zwierzątka jak Cathy? Na cukierki? :P ]
[ Btw, znowu masz ładne zdjęcie! Wiele lepsze od animacji. ]
Usuń[Jest wieczór, ale ja czekam cierpliwie. :D]
OdpowiedzUsuńTed
uwaga, niesprawdzane
OdpowiedzUsuńJedynym powodem, dla którego koledzy mogli naprawdę naśmiewać się Mezy, było jego bezgraniczne zainteresowanie mugolami. Sam wychował się właściwie wśród czarodziejów i świat poza nimi wydawał mu się o wiele ciekawszy, niż jego sam; stąd najwidoczniej brało się jego niezdrowe zainteresowanie wszystkim, co niemagiczne. Historię komputerów śledził, odkąd tylko mógł, a i inne cudowne wynalazki budziły jego ciekawość. Ludzi, którzy nie mieli niczego wspólnego z czarami, traktował trochę jak zwierzątka doświadczalne; na szczęście Carlos pilnował, by nie przekształciło się to w niezdrową obsesję. Gdyby Cathy zabrała go ze sobą do domu, na pewno byłby podekscytowany perspektywą pozostania chociaż jednego dnia pośród osób, o których się uczył. To brzmiało dla niego tak egzotycznie, jak dla niektórych Argentyna.
Stał pod oknem, czekając, aż Casillas zdecyduje się pokonać ostatnią przeszkodę na ich drodze. Minęło już chyba sporo czasu, co najmniej pół godziny, a przecież umówił się z kolegą na piątą przy tunelu, więc nie zostało im za wiele czasu. Złapał najpierw tę cenną torebkę, po czym położył ją tuż przy ścianie, a następnie wyciągnął ręce, gotowy na ratowanie skaczącej księżniczki. Gdy zobaczył, jak się do niego szykuje, przewidział jakimś cudem trajektorię lotu i mimo, że nie złapał jej bohatersko w ramiona, zdążył zakleszczyć dłonie wokół jej talii, czym zdecydowanie dał radę zaasekurować upadek.
Sam Meza był zaskoczony łatwością, z jaką przyszło im przedostanie się do miasteczka. Owszem, słyszał, że nie było to jakoś specjalnie skomplikowane, ale ostatni tunel, z którego korzystał, prowadził z jednej z sali lekcyjnych na tyły sklepu Ollivandera. Mimo, iż przejście nie lśniło taką czystością, jak to wiodące do Miodowego Królestwa, to stanowiło o wiele bezpieczniejszą alternatywę. Nie trzeba było się wydostawać przez wąskie okienka ani uważać na wszelkie systemy antywłamaniowe.
- Chodź szybko, bo stracimy całą noc. - Znowu pociągnął ją za rękę. Lokal, który wybrał Carlos, znajdował się dziesięć minut żwawego kroku od sklepu ze słodyczami. Podniósł jeszcze jej torebkę i podsunął niemalże pod nos, by nie zwlekała już dłużej, nie ociągała się ze względu na swój mały bagaż. Nadał im w miarę szybkie tempo, by zdążyli przyjść na tańce jeszcze przed pierwszą, ale nie zmęczyli się zanadto, a Cathy nie musiała nadwyrężać swoich nóg - i tak miały być mocno przemęczone po kilku godzinach tańca z Latynosem.
Z daleka było widać czerwonawe światło sączące się przez okna sporego budynku z wielkim, niby-neonowym szyldem ze zmieniającym co chwilę kolor napisem. Muzyka została wyciszona na zewnątrz, by nikt nie mógł narzekać na zbytni hałas przez całą noc; tylko w środku dudniło popularne disco, zarówno to wykonywane przez gwiazdy świata czarodziejów, jak i mugoli. Gdy Casillas z Mezą wkroczyli do środka, owiał ich specyficzny, lawendowy zapach, trochę duszący, ale do zniesienia; w najróżniejszych kątach pomieszczenia porozstawiano małe, okrągłe stoliki z przystawionymi najczęściej dwoma krzesłami. Ich był ten ustawiony tuż obok okna, w najdalszym końcu sali, gdzie można było chociaż odrobinę odpocząć od głośnego śpiewu.
Tym razem już trochę ostrożniej ruszył w stronę swojego miejsca. Po drodze zaczepił jakąś kolorowo ubraną panią, która zaprowadziła ich do samego celu, zdjęła rezerwację, a potem wysłuchała od razu zamówienia Carlosa. Podobno za niedługo miał się pojawić skrzat pod ich stolikiem - sam Meza w to nie wierzył, nauczony doświadczeniem; bywał już tutaj wcześniej i doskonale wiedział, za ile czasu pojawi się ów miniaturowy kelner. Dał Cathy moment wytchnienia, ale już dłużej zwyczajnie nie mógł się powstrzymać; zwyczajnie rwał się na parkiet.
- Nie wierzę w to, że nie umiesz tańczyć. Grają sambę, musisz jej spróbować. - Sam nie usiadł, bo chciał wykorzystać tę chwilę, zanim ktoś poda im coś do picia i przekąszenia. Wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny. - Zatańczysz?
W końcu to właściwie jego rodzimy taniec, nie mogli tego przegapić.
[ Ma ją dokarmiać? Chętnie by coś zjadła? Chce te swoje lodowe myszy? A może chodzi bardziej o drażnienie się? Meza to cukierek, którego Cath nie może rozgryźć (? :P). Prawie trzecia w nocy, a ja analizuję gify. Moje życie... takie wspaniałe.
UsuńTo zdjęcie jakoś nie pasuje mi do Cathy, za poważne. Taka kobieta nie skacze z okna z jakimś latynoskim szczylem. ]
[ Raz dwa trzy ]
OdpowiedzUsuń+ feszyn: cztery pięć sześć
[Puchasia miałam wrzucić, ale chyba mi się nie chce, więc z przykrością skazuję Cię na życie w niewiedzy. :D]
OdpowiedzUsuńAnka
Dla celów naukowych wytrzymałby i tydzień, gdyby naprawdę musiał. Mógłby przez kilka dni odseparować się od świata, który bardzo dobrze znał i wskoczyć w inny, mugolski i tym samym zdecydowanie bardziej interesujący. Zresztą, poza szkołą i tak nie mógł używać magii, dlatego też był przyzwyczajony do radzeni sobie bez niej. Co prawda, miło od czasu do czasu pomóc sobie różdżką, jednakże Carlos jeszcze nie pragnął otrzymywać listów ze szkoły z ostrzeżeniem, bo nie chciało mu się zrobić własnoręcznie kanapki i wolał posłużyć się czarami. Czystokrwistość nie miała nic wspólnego z przyzwyczajeniami przynajmniej aż do ukończenia edukacji; dopiero potem wszyscy absolwenci Hogwartu zaczynali naprawdę wychodzić z założenia, że bez magii ich życie byłoby dosyć uporczywe.
OdpowiedzUsuńJeżeli Carlos już czegoś obawiał się na tej zabawie, to reakcji Cathy na połączenie napojów silniejszych od kremowego piwa oraz tańca. Niektórzy zwyczajnie nie znosili dobrze podobnej mieszanki, a gdy przyszło im jeszcze coś przekąsić, nie chcieli w ogóle ruszać się z krzesła. Meza miał już doświadczenie z podobnymi przypadkami, ale liczył na wytrzymałość Casillas - nie uśmiechałoby mu się jej taszczyć, zmęczonej i ubawionej po pachy, aż do wyjścia z tunelu w szkole.
Poczuł się lekko skonfundowany - wcześniejsze zapewnienia o tym, że była beznadziejną tancerką, gryzły się z jej wypowiedzią sprzed chwili. W końcu Carlos obiecał partnerce naukę kilku przydatnych kroków, ale najprawdopodobniej sama podchwyci to, co akurat było jej potrzebne. W to, że jakoś potrafiła się poruszać, wierzył; w dodatku miała przewagę, gdyż to mężczyźnie przypadała rola prowadzenia, a ona sama mogła chwycić jego styl trochę później. Gdyby Argentyńczyk nie posiadał w genach odpowiedniego wyczucia rytmu, na pewno zginąłby wśród swojej rodziny. Tam w zasadzie wszyscy umieli bardzo dobrze tańczyć, każde dziecko od małego zapoznawano z muzyką sprzyjającą pląsom, nastolatków wręcz wypychano na wszelakie wakacyjne zabawy, a żadna impreza nie mogła obyć się bez gramofonu czy radia.
Zdecydowaną wadą tego lokalu był hałas; sam Carlos myślał, iż było tu nieco ciszej. Dawno jednak nie wymknął się na żadną potańcówkę, więc pamięć zawodziła go i podpowiadała jedynie fakt o leniwych skrzatach, które przynosiły marne dwa drinki po ponad półgodzinnym zastanowieniu. Następnym razem - bo takowy zakładał - mogli wybrać się w zdecydowanie cichsze miejsce, gdzie rozmawianie okaże się o wiele łatwiejsze. Póki co, musieli oddać się magii samby, dosyć spokojnej, idealnej na początek, może nawet bardziej zalatującej bossa novą. Tak, jakby ktoś specjalnie podrzucił im ulubiony gatunek Mezy na wejście. O wiele lepiej czuł się w lżejszych utworach, a tango odrobinę go przytłaczało, chociaż właściwie powinien mieć je we krwi.
- Nie przeczę - odparł tylko, skłoniwszy delikatnie głowę i odpowiadając jej uśmiechem. Ujął lekko jej dłoń i poprowadził na parkiet; znalazł kawałek wolnej przestrzeni, by móc swobodnie zacząć taniec obrotem Cath, a później zwyczajnie położyć dłoń tuż nad jej talią, a drugą ująć rękę dziewczyny. Charakterystyczny dla tego tańca bans od razu zawładnął jego kolanami, a potem poczuł się tak swobodnie i lekko, jak nigdy. Posłał swojej partnerce szeroki uśmiech, będąc w swoim żywiole. Co prawda, jeszcze nawet się nie rozkręcił i na razie tylko okrążał tę sambę na podstawowym kole, ale już za chwilę, gdy tylko on, jak i Casillas trochę się rozgrzeją.
[ Na drugi raz nie dam Ci już wyboru, dostaniesz jeden obrazek, chociaż nieźle wybrałaś :D
Co do zdjęcia, to obecne faktycznie jest najlepsze. A tym kolorowym gifem Cath się bardzo wyróżni w moich powiązaniach.
Wyobraziłem sobie, jak Meza bansuje i nie mogę tego wyrzucić z pamięci :"D ]
[Dla mnie było. :<]
OdpowiedzUsuńZ uporem maniaka wdusił przycisk aparatu jeszcze kilkanaście razy. Odkąd w kadrze znalazła się druga żywa istota w postaci Cathy, tworzone fotografie zyskały na wartości, a Charlie był przekonany, choć z wiadomej przyczyny nie mógł tego teraz sprawdzić, że przynajmniej kilka z jego ujęć wyszło naprawdę rewelacyjnie. I to nie tylko przez zjawiskowy upadek w wykonaniu rozeźlonej Puchonki (a trzeba przyznać, że nadał on zdjęciom sporo dynamiki). Cała ta historia była dla Charliego w pewien sposób urocza, a co za tym idzie - zasługiwała na uwiecznienie, choćby w postaci jego chaotycznie wykonanych zdjęć. Chłopak przyglądał się jeszcze chwilę, jak kot zatrzymuje się, układa w trawie i bystrami ślepiami przygląda się tej, która przed chwilą go goniła. Juice - bo tak chyba wołała za nim dziewczyna - wyglądał jak typowy zwycięzca i najpewniej tak właśnie się czuł. Jak każde niezależne zwierzę pokazał jej, że nie można z nim zadzierać, a teraz zwyczajnie pławił się w swoim sukcesie i padających na niego słonecznych promieniach, bo wiedział, że Puchonka już go nie dopadnie. Charlie potrząsnął głową, gdy jego umysł zaczął podsuwać mu obrazy kocura siedzącego na wielkim złotym tronie, który ludzkim głosem prawi o swojej wyższości nad rasą ludzką i spojrzał na zrezygnowaną, pozbawioną już doszczętnie entuzjazmu Cathy.
- Nic ci nie jest? - spytał nieco głupkowato, podchodząc bliżej. W pierwszej chwili chciał jakoś jej pomóc, podać rękę, podnieść leżącą obok książkę czy różdżkę i tak dalej - w końcu był Puchonem, którzy znani byli z takich zachowań. Potem jednak odezwała się jego wewnętrzna blokada, która mówiła mu, że łapanie dziewczyny za ręce jest zbyt zuchwałe, a dotykanie bez pozwolenia jej rzeczy może być odebrane jako nietakt. Jednocześnie czuł, że jeśli nie zrobi nic, to też nie skończy się to z pożytkiem dla niego, więc zaczął się denerwować, analizując różne scenariusze w głowie, a czas nieubłaganie uciekał. I wtedy przyszło mu do głowy, że jedyne, co mógłby dla niej zrobić, to skończyć to, w czym po części przeszkodził jej upadek. Charlie miał dobrą rękę do zwierząt i w zasadzie ufał im bardziej niż większości ludziom, więc dogadywał się z nimi całkiem nieźle. Podszedł więc do wygrzewającego się leniwie kocura, kucnął i powoli, bardzo powoli wyciągnął rękę w jego stronę. Zwierzę początkowo spojrzało na niego z nieufnością, ale ostatecznie dało się pogłaskać, a potem, gdy chłopak stopniowo nawiązywał z nim coraz lepszy kontakt, wziąć się na ręce.
- Nie wiem, dlaczego tak go nie lubisz, jest całkiem sympatyczny. - Charlie odwrócił się w stronę Cathy, uśmiechając się szeroko. Przyciskał kota do piersi, drapiąc go przy tym za uchem. Czuł się trochę tak, jakby w rękach trzymał puchatą kulkę wypełnioną szczęściem i tak też mniej więcej wyglądał.
Miała rację - nie znał jej w ogóle. Nie miał okazji z nią porozmawiać dłużej, nie wiedział, z kim się przyjaźni ani kogo mogli razem nie lubić. Zarejestrował jedynie jej uwielbienie do słodyczy - przez to, jak wyglądała w Miodowym Królestwie - oraz niechęć do jego fanek. Pomijając już aspekt wyglądu, podobało mu się jej poczucie humoru, gdyż zrobienie podobnego figla wiernie oddanym mu Gryfonkom najpewniej jemu samemu kiedyś przyszłoby do głowy. Wtedy zamiast "Pięknie dzisiaj wyglądasz" mówiłyby "Przypominasz mi skarpetę gajowego" do swoich najlepszych, hiszpańskojęzycznych przyjaciółek.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, mimo, że nie żałował wizyty w tym lokalu i przyjemnie wreszcie było mieć przy sobie kogoś, kto co chwilę nie patrzył w lusterko, nie bawił się nagminnie włosami ani nie oglądał pomalowanych na jakiś wściekły kolor paznokci, podczas gdy Meza próbował nawiązać jakąkolwiek rozmowę, to chętnie wykorzystałby chwilę czasu na spokojny spacer. Był nawet skłonny wyjść wcześniej z potańcówki na rzecz cichego, porannego Hogsmeade oraz spokojnego powrotu do zamku, a przede wszystkim konwersacji, podczas której nie zmuszano by ich do zdzierania sobie gardła. O ile Carlos lubił być podziwiany na parkiecie (mimo, że większość, tak jak i Casillas, podczas samby ledwo powstrzymywała się od śmiechu), tak podczas pogawędki także chciał się wykazać. Zwyczajnie przepadał za wszechstronnym uwielbieniem jego osoby, taka już była jego natura.
- Dobrze, dobrze. - Jej rumieniec zauważył dopiero wtedy, gdy zaczęła ciągnąć go do stolika. Bez większych oporów dał się tam zaprowadzić - chciała chwili wytchnienia, on mógł czekać, choć sam dopiero poczuł delikatne mrowienie w nogach. Uznał lekkie zaczerwienienie na policzkach za wynik krótkiego wysiłku fizycznego, gdyż raczej nie pomyślałby, że takie dziewczęta jak Cathy mogły czuć się odrobinę zażenowane, tańcząc wśród innych czarodziejów. Oni, tak jak zauważyła, nie zwracali uwagi na innych, tylko zwyczajnie oddali się muzyce czy choćby drinkom.
Posłusznie zasiadł naprzeciwko dziewczyny i przysunął do niej dwa drinki. Nie chciał ryzykować za wiele, dlatego jeden był całkiem zwyczajny, pomarańczowy z jakimiś kolorowymi słomkami i ciemniejszą substancją na dole, a drugi, całkiem niebieski, wydawał się być dosyć ekstrawaganckim wyborem.
- Jeden nazywa się "Figiel chochlika", a drugi "Zetnę cię z nóg" - wyjaśnił jej, wskazując na odpowiednie szklanki. Nie zdążył zamówić niczego do przekąszenia; wolał upewnić się, co Casillas chciałaby zamówić (o ile w ogóle), chociaż podejrzewał jakiś deser. - Ten drugi wcale nie jest taki ostry, ale działa podobnie jak Musy-Świstusy, może trochę krócej i na mniejszą skalę. Obydwa są naprawdę dobre, jak zresztą wszystkie tutaj. - Faktycznie, może zamawianie jedzenia w tym lokalu wiązało się z pewnym ryzykiem, aczkolwiek napoje - podawane z modnym spóźnieniem - były wyśmienite. I równie dobrze prezentowały się w sporych, przezroczystych szklankach.
Po raz pierwszy tego wieczoru miał okazję przyjrzeć się dokładnie Puchonce. Ładne loki nie dały zepsuć się ani tunelowi, ani skakaniu przez okno. Jeszcze lepiej wyglądały, gdy zabawnie podskakiwały w tańcu, a to jeszcze dodatkowo poprawiało Mezie humor. Podobnie jak i świadomość, że był na randce z dziewczyną, którą naprawdę zechciał zaprosić, a nie z tą, która mu się narzucała.
[ Dziękuję, dziękuję. Ja Ci musiałem szukać, to i Ty się wysil. :D ]
Swojego bogina wcale nie musiała się wstydzić. Meza jako pierwszoklasista najbardziej bał się akromantuli (po kilku mniej lub bardziej przerażających doświadczeniach trochę mu to przeszło). Kiedy jednak przestał lękać się ogromnych pająków, stwór musiał się w coś zamienić. I, niestety, wybrał sobie najgorszą możliwą postać: gwiazdę mugolskiego kina w obciachowym wdzianku. Carlos najczęściej zmieniał jego ubrania w wielki, brązowy worek, a następnie wyganiał potwora odpowiednim zaklęciem, jednakże i tak podczas zajęć Obrony Przed Czarną Magią cała jego grupa wybuchła śmiechem, widząc Travoltę. Już chochliki wydawały się lepsze...
OdpowiedzUsuńCarlos potrafił zachwycać się i piosenkami, i filmami, opakowaniem ulubionych słodyczy, a nawet i starym, mugolskim samochodem, aczkolwiek tylko przez krótki okres czasu. O ile sam lubił był w centrum zainteresowania, tak zdarzało się, że darzył wielkim uwielbieniem kogoś innego. Nigdy nie wiadomo, na kogo akurat padło, bo Meza nie napisał jeszcze poradnika "Jak wkupić się w łaski Gryfonów z Argentyny", aczkolwiek podobne uczucie mogło utrzymać się naprawdę długo. Zresztą, Latynos twierdził, że o wiele lepiej było podziwiać człowieka, niż przedmioty. Tak samo przedstawiała się u niego sprawa z przywiązywaniem - wszystkie swoje rzeczy mógł wymieniać dowolnie, gdyż właściwie do żadnej nie miał sentymentu, ale swoich przyjaciół chciał zachować za wszelką cenę. Nawet tych, którzy bardzo załazili mu za skórę.
Znowu popełnił ten sam błąd, co podczas zapraszania Cathy do Hogsmeade: dał jej możliwość wyboru. Całe szczęście, że tutaj były tylko dwie możliwości, bo w innym przypadku znowu wytknęłaby mu to kardynalne potknięcie. Zwyczajnie zawsze uczono go, by nikomu nie wciskać niczego na siłę i zawsze pytać o zdanie; czasem jednak zapominał o kobiecej niezdolności do podejmowania szybkich (mówiło się przecież: męskich) decyzji.
Lubi kolor niebieski, zapamiętać. Nie ryzykować przy niej spotkania z chochlikami, zapamiętać.
- Dobry wybór - pokiwał głową z miną pełną uznania. Sam przyciągnął do siebie drink pod delikatną nazwą "Zwalę cię z nóg" i upił mały łyk z wysokiej szklanki. Poczuł lekkie przewroty w żołądku, ale poza tym nic się nie stało. Chyba powinien wypić trochę więcej, by poszybować odrobinę w powietrze, ale na razie jakoś nie miał ochoty. Zwłaszcza, że dostał propozycję spróbowania innego drinka, a jak wiadomo - wszystko, co po drugiej stronie płotu, wydawało się lepsze.
Zanim jednak nachylił się do jednej z kolorowych słomek, usłyszał jej następne słowa.
- I chcesz ją zmarnować, siedząc nad "Figlem chochlika"? - popatrzył na nią spod uniesionych brwi. Czuł się nieźle w spokojniejszych tańcach, chociaż wolał, gdy przeważały te energiczne. Skoro jednak lubiła tę piosenkę, nie powinni jej przesiedzieć. Niech mu da tylko skosztować tego jej niebieskiego napoju, bo wydawał się całkiem kuszący.
Już, już miał chwycić ustami rurkę, gdy ta odjechała dwa centymetry w bok. Miał nadzieję, że to tylko drobny tik jej ręki... bo chyba nie chciała się aż tak z nim drażnić?
[ Będę wymieniać co tydzień. :D
Tylko bądź grzeczna, jak mnie nie będzie. Jeszcze dziś się pojawię jako szanowne jury, wybiorę wierszyk, a potem możesz już usychać z tęsknoty! ]
Z chochlikami kornwalijskimi Carlos nie miał za wiele do czynienia. Być.może raz czy dwa widział je na zajęciach Obrony Przed Czarną Magią, aczkolwiek było to kilka sztuk i to jeszcze unieszkodliwionych przez klatkę czy szybkie zaklęcie. Co zaś tyczyło się smoków - do nich był przyzwyczajony od małego. W Argentynie nikt nie zabraniał hodowania tych majestatycznych stworzeń, a mieszkająca w innym mieście rodzina Latynosa zajmowała się właśnie nimi. Gdyby Meza nie spełniał się w jakimkolwiek innym zawodzie, mógł zawsze zająć się opieką nad najróżniejszymi gatunkami magicznych gadów. Zresztą, zawsze go fascynowały, a jedynie niezbyt umięśnione ciało siedemnastolatka dyskwalifikowało przed pierwszymi praktykami w zagrodzie. Obiecano mu za to, że gdy zostanie w domu rodzinnym, a nie osiedli się w Londynie, bliżej zaznajomi się z tajnikami hodowli. O ile nie wyślą go do Bułgarii, najważniejszego ośrodka związanego ze smokami. W zasadzie wolałby narażać swój wygląd i zdrowie, niż pracować w Ministerstwie Magii, w Departamencie Niewłaściwego Użycia Czarów czy innym o szumnej nazwie i kiepskiej renomie. Poza tym na tyle długo obserwował łuskowatych przyjaciół, by wiedzieć, iż na Opiece Nad Magicznymi Stworzeniami nie uczono niczego pożytecznego, a na pewno nie obrony przed niebezpiecznymi potworami. Dlatego też mimo nacisków ze strony rodziny nie uczęszczał na te lekcje.
OdpowiedzUsuńGdyby tylko Carlos wiedział, co mógłby kupić Cathy, na pewno by się nie zawahał i od razu poszedł po wymarzony przez nią podarek. Nie zdążył jednak zrobić jeszcze wywiadu z jej koleżankami, a nawet.nie wiedział, kim one były. Gdy zdecyduje, że dobrze byłoby czymś obdarować dziewczynę i zaplanuje, co jej kupić lub wykonać, wtedy kolekcja przedmiotów Casillas powiększy się co najmniej o kilka sztuk. Meza był tym rodzajem człowieka, którego cieszyło obdarowywanie innych, więc jeśli tylko miał pomysł, dawał swoim ulubionym znajomym jakieś drobne prezenty. Zawsze oczywiście mógł zainwestować w słodycze - z tego wszyscy jednakowo byli zadowoleni - aczkolwiek wolał zdobyć coś bardziej personalnego. Specjalny dar dla specjalnej osoby - mniej więcej taką zasadę wyznawał.
Łyknął trochę jej napoju, gdy już postanowiła mu podsunąć słomkę. Rzeczywiście, drink był niczego sobie, aczkolwiek Carlos wolał skupić się na Cathy. Skoro już wyciągnął ją na potańcówkę i naraził na niedogodności związane z tunelem oraz wykonywaniem skoków w sukience oraz pantofelkach, musiał jej wynagrodzić cały trud. Dlatego też postanowił poświęcać jej maksymalnie dużo uwagi i spełniać każde życzenie. Na szczęście nie powiedział jej tego, ale pewnie wiedziała, iż był całkowicie do jej dyspozycji.
- Oczywiście, że lubię - odparł na.pytanie na temat tego, czy gustował w mugolskich kawałkach. Czasem w jego domu pobrzmiewały niemagiczne zespoły, gdyż jego rodzina nie widziała różnicy między jedną muzyką a drugą. - Niektóre mugolskie zespoły są dużo lepsze, niż te... nasze.
Czekał, aż Casillas da mu znać, ze mogła ruszać w tan. Jego samego już nogi niosły na parkiet, zwłaszcza do takiego spokojnego kawałka.
- Z taką partnerką jak Ty lubię.każdą piosenkę - odparł, gdy już znaleźli się pomiędzy innymi parami. Ktoś obok nich stwierdził, ze przy takim pokładzie należy jedynie się obściskiwać; Meza, pomimo znacznego.zmniejszenia odległości być może zapamiętanej przez Cathy z samby, nie przytulał się do niej jak zdesperowany węgorz. - Akurat ta jest bardzo przyjemna, podoba mi się.
Na pewno każdy wolałby tańczyć do spokojnych utworów na randce, gdyż zdecydowanie sprzyjały intymności i bliskości. Na razie jednak to spotkanie miało zadecydować o tym, czy zaproszenie Cathy pod wpływem czystego impulsu na zabawę mogło zaowocować kolejnymi wyjściami, więc owa intymność została ograniczona. Nie miał zielonego pojęcia, jak się to przedstawiało z jej strony, ale jak zwykle postanowił ryzykować.
Zerknął jeszcze na parę obok, po czym pochylił się nad uchem dziewczyny i mruknął:
- Wyjdziemy stąd trochę wcześniej, zanim rozsadzi nam głowy.
[ Bezsenność w pkp - tak tytułuję ten odpis. Speszjal 4 u, może nastukam coś jeszcze w tym tygodniu. Lać ma, to się czymś zajmę. >: ]
UsuńSzczerze, Bastian nie miał w ogóle ochoty na zwiedzanie lasu, a tym bardziej pakowanie się w wycieczkę tylko z powodu jakiegoś nieuważnego dzieciaka, który zachachmęcił się w trakcie zabawy. To absolutnie nie miało tak wyglądać i nie chodzi wcale o to, że White spodziewał się, że da obozowiczom wędkę (w tym przypadku miotłę), a oni sami będą łowić rybki (w domyśle zaliczać prowizoryczne pętle z gałęzi), dając mu tym samym całe dwa tygodnie relaksu na łonie natury… Nie, wróć, tak właściwie to dokładnie takiego obrotu sprawy Bastian oczekiwał od życia, jako rekompensaty za doszczętnie spalone w ogniu gniewnego spojrzenia Madelaine White wakacyjne plany.
OdpowiedzUsuń- Może będziemy mieli szczęście i okaże się, że nasza zguba świeci w ciemności, taki człowiek pochodnia – chłopak parsknął trochę wymuszonym śmiechem, modląc się, żeby rzeczywiście tak było; to by bardzo ułatwiło im sprawę i wydłużyło przewidywany czas snu Bastiana na tę noc do pożądanych i mieszczących się w granicach akceptacji rozmiarów.
Jak na razie jednak nic z tego – wędrówka ciągnęła się w nieskończoność i co raz ciężej było manewrować między drzewami, gdyż podszyt robił się coraz gęściejszy i kilka razy wystające gałęzie o mało nie wybiły White’owi oczu, które, co prawda, i tak na niewiele by mu się zdały w egipskich ciemnościach powodowanych zapadającą nocą.
- Z chochlikami sobie poradzę, ale jeśli pojawią się pająki, rzucę cię im na pożarcie, żebym sam miał większe szanse na ucieczkę – oświadczył Bastian całkiem poważnym tonem, niezdradzającym nawet nikłych oznak, że był to efekt specyficznego poczucia humoru. – Wiesz, to się nazywa poświęcenie dla dobra ogółu, wszyscy skorzystają na tym, że przeżyję! I zostaniesz bohaterką. – Przyświecając sobie różdżką, ominął wystający z ziemi kamień, który aż prosił się o to, by się o niego potknąć i połamać wszystkie zęby na kolejnym, równie przyjacielskim kamieniu.
- Nie sądzę, żeby ktoś był na tyle głupi, by organizować obozy dla dzieciaków w podobnych miejscach. – Posłał Cathy uśmiech, który w swej pierwotnej wersji miał być pocieszający, ale prawdopodobnie ze zmęczenia wyszedł mu jedynie grymas. Nawet jeśli, dziewczyna i tak tego nie widziała.
- Jer, Jeremy, Jeremiaszu, przyzywam cię – krzyknął w eter, jakby w lesie był kompletnie sami, a jednocześnie wciąż chodząc starał się nie nadepnąć na żadną głośniej trzeszczącą gałązkę. Prawdopodobnie dopadała go paranoja. Brakowało jedynie halucynacji. – Okaż nam swoje płomieniste oblicze.
Serce prawie mu stanęło, kiedy kupka liści pod jego nogami poruszyła się, a wyleciało z niej coś ciemnego i uciekło w najbliższe krzaki. Wzdrygnął się gwałtownie, przerażony prawdopodobnie jakimś zającem, jaszczurką, ogromnym pająkiem, większą jaszczurką… Nawet nie zauważył, jak ściszył głos i obejrzał się za siebie, upewniając, że Cathy wciąż trzyma się blisko.
- No dalej, Jeremy, mam cukierki… albo farbę do włosów, co tylko zechcesz.
Bastian
[CARYCA KATARZYNA ZIEMNIOR!]
OdpowiedzUsuń[Zapunktowałaby mu! Może nawet posłałby jej przychylne spojrzenie, tylko nie wolno jej dostać Wybitnego, bo zostanie jego arcywrogiem!]
OdpowiedzUsuńBenedict
[Co Caryca Katarzyna ZIEMNIOR rzekła, prawdą się stanie!]
OdpowiedzUsuńWalpole, co lubi spamować i Katarzyna jej nie zabroni
[Jeszcze gorzej. Bo on lubi pokazywać swoją wyższość i szukałby za wszelką cenę czegoś, co mógłby jej wytknąć, a wtedy to jest straszną mendą. A jakby była jego arcywrogiem, to na tej samej zasadzie, chciałby być pierwszy na miejscu zdarzenia, gdyby coś przeskrobała, szybszy niż wiatr, niż dźwięk, niż Pani Norris!]
OdpowiedzUsuńBenedict
[DOBRZE, MILKNĘ, CARYCO! ALE WCZEŚNIEJ PODAREK: http://o5.fbl.pl/w640/o2/201303/37/147425192.jpg ]
OdpowiedzUsuń[ Witam, bardzo się cieszę, że dołączyłem, miła atmosfera, mam nadzieję, że zostanę tu na dłużej, a akapity mają w sobie niewątpliwie to coś.
OdpowiedzUsuńZawsze mogę dalej próbować czarować Cathy w Hogsmeade, nie chcesz? ]
[To Cathy ma problem teraz, bo załóżmy, że kiedyś dostała ten Wybitny, a on tylko Powyżej Oczekiwań, bo Binns to pewnie nawet tych esejów nie czyta. Ma zagwarantowane, że każdą literówkę, czy krzywy apostrof zostanie jej wytknięty, Ben zauważy go szybciej niż ona zdąży napisać!
OdpowiedzUsuńDruga propozycja jest tak bardzo kusząca, zastanawiam się, czemu Benedykt nie został prefektem. W każdym razie będzie drama, mówię Ci i jeśli się zgodzisz, to przybędę późnym wieczorem z zaczęciem. (lel, jakie głupie stwierdzenie, kto by się nie zgodził. :D)]
Benedict
Cathy na pewno kiedyś dowie się o nietypowym hobby czarodziejów z Argentyny. Na razie Carlos wstrzymywał się z rozpowiadaniem tych planów dotyczących jego przyszłej kariery, gdyż nie wydawało mu się słusznym chwalenie się hodowlą nielegalnych w Wielkiej Brytanii pupilków. Tylko jedna osoba wiedziała o jego niecodziennym zainteresowaniu ogromnymi gadami - Benjamin. On, jako jedna z nielicznych osób, które Meza mógł szantażować czymś więcej niż bryłą nugatu, nadawał się idealnie do zdobycia smoczego jaja. Co prawda, gdyby ktokolwiek z rodziny Latynosa dowiedział się o jego planach dotyczących opieki nad tym niebezpiecznym stworzeniem na własną rękę, popukałby się w czoło i najprawdopodobniej sprowadziłby nieposłuszną latorośl z powrotem do Argentyny, by nalać jej rozumu do głowy, ale zanim gad zdąży dobrze wyrosnąć, Carlos już zabierze go z tego nieprzyjaznego kraju na słoneczne południe. I, oczywiście, doświadczy wreszcie czegoś ekscytującego w tej brytyjskiej szarości.
OdpowiedzUsuńMeza, jak każdy człowiek, przeraźliwie obawiał się tej eksterminacji mugoli. Nie bardzo potrafił zrozumieć też, czym różnił się czarodziej czystej krwi od tego pochodzącego z "brudnokrwistej" rodziny. Gdyby mógł, zabrałby wszystkich swoich bliskich znajomych do domu, gdzie nie groziłyby im żadne kary za posiadanie w rodzinie osoby nieuzdolnionej magicznie. W końcu to oni, a nie ich krewni, mieli swoistego rodzaju dar: coś musiało je wybrać, to pióro skrobiące w zamkniętym na cztery spusty pokoju gdzieś w Hogwarcie napisało ich imię z jakiegoś konkretnego powodu. Gdyby dowiedział się o tym, że Casillas to mugolaczka, najprawdopodobniej wcisnąłby ją do wielkiego kufra i przetransportował na własnych plecach do szkoły. Czym prędzej. Byle tylko nikomu nie zachciało się nagle robić tej irracjonalnej czystki i odbierać im dalszej przyjemności
Zawsze sprawiał wrażenie człowieka, który miał mnóstwo "planów awaryjnych", "planów dodatkowych" i innych planów, ale tak naprawdę zazwyczaj nie przewidywał niczego. Akurat stolik zamówił, gdyż wiedział, że po kilku chwilach energicznego tańca Cath na pewno będzie chciała gdzieś odsapnąć, a przysiadywanie na murku wśród pijanych imprezowiczów na zewnątrz nie wydawało się najlepiej spędzonym czasem. Zresztą, Meza także pragnął nieco odpoczynku; w końcu nie był zbudowany ze stali, by nie czuć zmęczenia. Poza tym postanowił, że jak zwykle odda wszystko w ręce losu, a sam najzwyczajniej nie będzie zamartwiał się tym, żeby spotkanie wypadło jak najlepiej. W taki sposób zazwyczaj dawał radę przetrwać cały wieczór w niezłej atmosferze.
Pokręcił przecząco głową zamiast zdzierać sobie gardło, gdyż spokojne Just the way you are zmieniło się w o wiele bardziej krzykliwą Copacabanę. I to jeszcze po hiszpańsku! Już, już Carlos miał się zgadzać na wyjście w tym momencie, natychmiast, ale takiej okazji nie mogli przegapić. Zwłaszcza, że Cathy na pewno znała chociaż kawałkami tekst tej piosenki jako najświeższego hitu; Meza już zaczął śpiewać, nie przejmując się w ogóle tym, iż pewnie tylko on słyszy swój głos.
Dopiero, gdy udało mu się obrócić Cathy i zamknąć ją na chwilę w ramionach tak, że znajdował się za nią, przyłożył usta do loków - celując tam, gdzie powinno być zakryte włosami ucho - i odpowiedział:
- Wyjdziemy po tym kawałku, mamy jeszcze półtorej godziny. - I już taniec toczył się dalej, na szczęście w wyważonym tempie disco. Na pewno po tym kawałku nie wyjdą padnięci.
[ Tylko przez pięć minut? Słabo. Liczyłem na więcej. :D ]
Spędzanie wakacji na Pokątnej miało swoje wady i zalety, jednak negatywów było zdecydowanie więcej. Zwłaszcza teraz, kiedy szanse na samotne spacerowanie po ulicy oraz oglądanie witryn spadły do zera ze względu na panujące wokół nastroje. Wprawdzie Monty trochę bagatelizował ryzyko i w dzień wybierał się na przechadzki, aby po raz enty udać się do Eeylopa w poszukiwaniu ciekawych przedmiotów lub spędzić popołudnie w lodziarni Floriana Fortescue, wertując jakieś naukowe czasopismo dla młodych czarodziejów, ale nie był na tyle bezmyślny, by opuszczać mieszkanie również po zmroku.
OdpowiedzUsuńW domu siedział głównie ze względu na matkę, która, odkąd ojciec został zabrany, znacznie podupadła na zdrowiu. Przerwała pracę w aptece, całymi dniami przesiadywała przy kuchennym stole i wpatrywała się w okno, z którego widać było szczyt Gringotta, wyczekując wiadomości od męża. Choć Norrington senior został skazany tylko na pół roku i jego celi nie pilnowali dementorzy, kobieta i tak bała się o jego zdrowie; w końcu strażnicy Azkabanu swoją ponurą aurę rozsiewali na całe to miejsce, nie tylko tam, gdzie konkretnie przebywali.
Monty starał się nieco umilić jej oczekiwanie, nie dając jej powodów, by martwiła się także o niego, oraz co raz przynosząc coś na poprawę humoru. Tamtego razu zdecydował się kupić trochę słodyczy w sklepie Sugarpluma, bo matka wręcz uwielbiała słodkości i zawsze, nawet na moment, wywoływały uśmiech na jej umęczonej twarzy.
Nawet pomimo kolorowego asortymentu, sklepy wydawały się ponure, zupełnie jak cała Pokątna, pełna szybko przemykających czarodziejów. Nikt nie patrzył nikomu w oczy, szeptane powitania wydawały się bardzo głośne w ciszy panującej wokół. Jedynymi osobami, które zdawały się nie przejmować atmosferą, byli podejrzliwie wyglądający handlarze. Na całej ulicy pojawiło ich kilkunastu a każdy oferował niezawodny sposób na ochronę przed śmierciożercami czy — jak głosił niechlujny szyld nad jednym ze straganów — samym Voldemortem.
Norrington nawet nie reagował na nawoływania sprzedawców, szedł dalej w stronę cukierni, z rękoma wciśniętymi w kieszenie spodni, a w jednej z nich ściskał różdżkę. Miał ogromną ochotę czymś miotnąć w tych oszustów i pragnienie to nasiliło się w chwili, kiedy mijając jeden ze straganów usłyszał znajomy, dziewczęcy głos.
Pierwszy raz od początku wędrówki uniósł wzrok i zacisnął zęby, widząc Cathy Casillas oglądającą "amulet pozwalający stać się niewidzialnym i odpornym na uroki". Nie mógł się nadziwić, jak można być tak bezczelnym, by żerować na czyimś strachu, ale bardziej zdumiał go fakt, że ta Puchonka wierzyła w działanie brzydkiego wisiorka.
— Zapewniam panią, że... — Handlarz kontynuował zachwalanie swojego produktu, szczerząc popsute zęby i patrząc pożądliwie na torebkę Cathy, w której zapewne trzymała pieniądze. Wtedy jednak Monty mu przerwał:
— Pani nie jest zainteresowania. Ale ci z Brygady Uderzeniowej na pewno będą. — Chwycił dziewczynę za ramię i odciągnął kilka metrów dalej, ignorując potok wyzwisk ze strony sprzedawcy.
— Oszalałaś? — wysyczał, puszczając ją, i rozejrzał się wokół. — Jak bardzo głupim trzeba być, żeby wierzyć w działanie takich śmieci? Sam wygląd tego faceta powinien cię zastanowić!
Bardzo go irytowała taka bezmyślność. Nie umiał też wyrazić swojego oburzenia inaczej, niż przez nazwanie Cathy głupią. Ojciec nigdy się z nim nie cackał, szukając ładniejszych słów, kiedy chciał mu przemówić do rozumu, przez co Monty również czegoś takiego nie praktykował.
Wypuścił głośno powietrze z ust i spojrzał karcąco na dziewczynę.
— Chodź, lepiej jak ktoś cię upilnuje, zanim kupisz jakiś eliksir do transmutowania się w smoka. — Ruchem głowy dał jej do zrozumienia, żeby poszła za nim. W końcu we dwójkę zawsze raźniej i, w tym wypadku, bezpieczniej.
[Mam nadzieję, że ujdzie. :<]
Monty
Ben nie należał do tego typu chłopaków, którzy zwracają na siebie uwagę płci przeciwnej poprzez ciągnięcie ową płeć za długie warkocze czy wylewanie im na głowę wiadra lodowatej wody przy każdej nadarzającej się okazji (no proszę, spójrzcie tylko w te jego niewinne oczy), co nie znaczy, że czasem go nie ponosiło.
OdpowiedzUsuńTak było też tym razem.
Kiedy zobaczył idącą ładnych kilkanaście metrów przed nim Cathy na drodze do Hogsmeade odezwało się w nim coś nowego, uczucie którego nie potrafił nazwać. Znał dziewczynę już od dawna, a w pamięci chłopaka dokładnie wyryła się jej zirytowana mina, kiedy przypadkiem podstawił jej nogę w drugiej klasie czy ukradł torbę i zawiesił na drzwiach prowadzących do pokoju dyrektora na ich trzecim roku. Wątpił, aby ona sama to pamiętała, bo w końcu było to szmat czasu temu, ale jednak z jakichś powodów zatęsknił za zrozpaczonym tudzież rozzłoszczonym krzykiem dziewczyny.
Od dawna nie zachowywał się już w taki sposób. I choć nadal czuł wyrzuty sumienia z tego powodu, Benjamin starał się na nie zważać, kiedy przyspieszył kroku, by dogonić Cathy.
- Kocie mój kochany! – zawołał, układając dłonie w taki sposób, aby być doskonale słyszalnym. Kiedyś często krzyczał za nią, a stara śpiewka zabrzmiała w jego uszach… Nie umiał nawet tego stwierdzić. Miło? Na pewno wprawiała w rozrzewnienie. Na drodze było mało ludzi, może z powodu odstraszającej niskiej temperatury i burzowych chmur nadciągających nad wioskę w zastraszającym tempie.
Mokra od niedawnego deszczu ziemia stanowiła idealny pretekst do przypadkowego poślizgnięcia się, ale chłopak postanowił na razie nie wprowadzać swojego skądinąd infantylnego planu w życie. Czekał na odpowiedni moment, by sprawić Cathy niespodziankę.
[Jeżeli nadal chcesz tego wątku...]
Bendzi
[Czemu brzmisz jak Umbridge i czuję, że coś przeskrobałam? :<]
OdpowiedzUsuńBenedict
[Przepraszam! Miałam połowę w dokumencie i zupełnie zapomniałam. Wybacz, skleroza nie boli, tylko smutne emotki. :C]
OdpowiedzUsuńWybitny towarzyszył mu od pierwszej klasy. Co prawda nie pamiętał pierwszego razu, kiedy zobaczył go na swoim pergaminie (a szkoda), ale od tamtego czasu obudziła się w nim ta chęć zdobywania, jakiś instynkt i Powyżej Oczekiwań sprawiało, że był zły na wszystkich z Wybitnymi tak mocno, że żywił do nich jawną niechęć. Nawet jeśli ich nie znał. A zazwyczaj nawet nie kojarzył połowy tych uczniów, bo korytarze przemierzał z książką, a na Ceremonii Przydziału podziwiał sufit, przypominając sobie to, co wyczytał o nim w Krótkiej Historii Hogwartu. Możliwe, że to był objaw jakiejś dziwnej choroby psychicznej, którą wszyscy zignorowali, ale wściekłość tylko go motywowała. Gorzej, gdy nie robiła tego w stosunku do nauki, a... no cóż, był złośliwy i zgryźliwy z natury, więc nic dziwnego, że nie został prefektem, bo odznaki używałby do odejmowania punktów wszystkim tym, który dostawali wyższe noty od niego.
Historia Magii należała do przedmiotów olewanych przez znaczną część szkoły, bo nie ponosili za to żadnych konsekwencji. Usypiający Binns na pewno nie czytał esejów, a oceniał po ich długości, ewentualnie ładnym piśmie, bo duchy chyba też mają jako taki zmysł estetyki, nie? Benedict prychał na wszystkich, którzy przepisywali na żywca podręcznik, licząc na chociażby Zadowalający, bo na sumach satysfakcję dawał im Okropny. On mierzył zdecydowanie wyżej i nawet nie odczuwał senności, gdy duch usypiającym głosem wygłaszał swoje monologi. Wojny goblinów czy czarodziejów – wszystko jedno, tak samo nieinteresujące w ustach kogoś tak monotonnego, a mimo to Bradford zapełniał kolejne rolki pergaminu ładnym pismem (gdyby takiego nie miał, to zapewne w ogóle by nie pisał; w wolnej chwili ćwiczył perfekcyjne brzuszki liter, zwłaszcza w swoim imieniu i nazwisku), nieraz kopiując całe zdania. Notowanie było drogą na skróty, jego zadowalały całe „sprawozdania”. Podnosił sobie samoocenę samym faktem, że gdy większość spała, on psuł ciszę wokół nich skrobaniem pióra. Pewnie dlatego musiał je regularnie wymieniać.
To chyba było w piątej klasie. Krukoni mieli godziny z Puchonami, a Binns zadał esej do napisania, którego temat Benedict pamiętał dokładnie. „Drugi bunt goblinów i jego skutki dla świata czarodziejów”. Zapełnił wtedy TRZY rolki pergaminu wywodem na temat tego, dołożył za i przeciw, a skutkami zdecydowanie wybiegł poza ramy czasowe, dochodząc aż do współczesności. Pamiętał, że przed nim siedziała Cathy Casillas, na której pergaminie dostrzegł Wybitny. Pomyślał wtedy, że miała farta, ewentualnie dużo się nauczyła podczas ich wspólnie robionego projektu o bitwach trolli w Skandynawii. Posłał jej nawet niemy wyraz podziwu, ale wtedy na jego ławkę opadła praca z ogromnym, w jego mniemaniu, Powyżej Oczekiwań. Przez kilka sekund nie oddychał, a potem wydał z siebie tak głośne prychnięcie, że siedzący z Cathy Puchon obejrzał się z przestrachem. Ona też się obejrzała, a wtedy posłał jej tak wściekłe spojrzenie, że gdyby wzrok potrafił zabijać, już dawno padłaby trupem. Benedict już wtedy wiedział, że zamiast podziwu, powinien jej posłać smocze łajno owinięte w drogi papier prezentowy. Oczywiście, nigdy by się do tego poziomu nie zniżył, ale to pierwsze, co mu przyszło do głowy.
Od tamtego momentu wytykał jej dosłownie wszystko, nawet to, że torba na jej ramieniu odrobinę się przekrzywiła. Nie potrafił wybaczyć tak haniebnego czynu nikomu, a co dopiero jej! Znaczy się, nie była jego wrogiem przed tym, ale wydawała się miła! Dał się zwieść, pewnie od początku to planowała.
Szedł akurat do biblioteki, kiedy zauważył ją przy tamtych drzwiach. Niby szukała czegoś w torbie, ale miał wrażenie, że widzi, jak Casillas z zaangażowaniem podsłuchuje rozmowę, która się w sali obok odbywała. Bo na bank ktoś tam był. Miał rację, kiedy odeszła w końcu, wyszła stamtąd McGonagall z profesorem Slughornem z naręczami jakichś papierów. Ha! Cathy nawet nie wiedziała, że przyłapał ją na gorącym uczynku. Jeszcze nie wiedział na czym, rzecz jasna, ale był w stanie nagiąć grafik, żeby to z niej wyciągnąć. Nie był zbyt subtelny, więc kiedy ją dogonił, zdążył powiedzieć tylko:
Usuń– Widziałem cię, Casillas, i... – urwał, próbując zmyślić coś, co by nią wstrząsnęło. – … i wiem wszystko!
Nie wiedział nic, ale nie miał pięciu lat, by uważać, że kłamstwo jest złe. A przynajmniej, że czasami nie jest dobre.
Benedict
Zawsze starał się być wyrozumiały dla uczniów pochodzących z rodziny mugoli i mających znikome pojęcie o życiu w otoczeniu magii czy małe problemy z aklimatyzacją. Niestety, dotyczyło to głównie najmłodszych roczników, bowiem taki jedenastolatek faktycznie mógł czuć się zagubiony, ale siedemnastolatka, która zdążyła poznać chociaż ogół funkcjonowania świata czarodziejów i na pewno miała wśród nich dobrych znajomych, w każdej chwili służących radą czy pomocą?
OdpowiedzUsuńNie umiał pojąć, jak w tym wieku nadal można ufać takim podejrzanym typom. Zwłaszcza tym, od których wręcz zionęło szachrajstwem i nawet gdyby odziani byli w najdroższe szaty, ich prawdomówność pozostawiała wiele do życzenia. Monty z natury był nieufny i może dlatego podchodził do ludzi jak szpiczak do mleka, ale wychodził z założenia, że teraz, kiedy każdy mijany na ulicy człowiek może być potencjalnym śmierciożercą, lepiej przesadzać z ostrożnością.
— Może powinnaś zacząć? — zapytał zgryźliwie, jednak nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie. Poniekąd sam fakt, że Cathy była Puchonką usprawiedliwiał jej naiwne wierzenie, że nie należy oceniać książki po okładce.
Nie wymagał podziękowań, ale z pewnością poczułby się urażony, gdyby zaczęła zachowywać się jak obrażona księżniczka. W końcu, dosłownie, ocalił jej skórę, bo mógł tylko domyślać się efektów założenia "amuletu" na szyję; w Proroku Wieczornym przeczytał kiedyś, że jedna z ofiar podobnych specyfików ochronnych dostała czyraków na całym ciele, których usunięcie wcale nie było takie proste a i tak zostały brzydkie blizny...
Pokręcił tylko głową na jej odpowiedź na jego uwagę o eliksirze zmieniającym w smoka.
— Co robisz sama na Pokątnej? Chyba nie szukasz wrażeń? — Uśmiechnął się nieco ironicznie, spoglądając na swoją towarzyszkę.
Nie spodziewał się twierdzącej odpowiedzi, bo Puchoni nie zwykli ryzykować życia dla odrobiny adrenaliny. Przynajmniej nie ci, których Monty miał okazję znać odrobinę dłużej. Po chwili pomyślał również, że może dziewczyna była tu z kimś, kto po prostu obrał nieco inny kierunek i przypadkowo się rozdzielili... Cóż, jakby nie było, nastolatka samotnie przemierzająca tę, ponurą teraz, ulicę mogła budzić niepotrzebne zainteresowanie osobników podobnych do tamtego łysego faceta.
Norrington obejrzał się za siebie, aby upewnić się, że handlarz nie będzie szukał zemsty za zepsucie mu transakcji. Wprawdzie były na to małe szanse, ale uczestnictwo w walce na środku ulicy, nawet nie tak ruchliwej o tej porze, raczej nie spotkałoby się z miłym przyjęciem; oczywiście, gdyby nie było Voldemorta i w świecie czarodziejów panowałby pokój, podobny incydent również nie byłby pochwalany, ale teraz, kiedy każdy przejaw agresji traktowany był w przesadną surowością... Na szczęście wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku, a od sklepu Sugarpluma dzieliło ich już tylko kilkadziesiąt metrów.
Monty
Harmider, jaki wypełnił salon po nieudanej próbie opanowania chochlików był nie do zniesienia. Lucas z trudem powstrzymywał się przed zasłonięciem uszu – wysokie dźwięki nie działały dobrze na jego bębenki i miał nadzieję, że jeszcze nie spowodowały jakiegoś trwałego uszkodzenia.
OdpowiedzUsuńZanim zupełnie zarzucił swoją misję ratowania Cathy, postanowił jeszcze parę razy spróbować. Zaklęcie było tego dnia jakby nie do rzucenia – za każdym razem mijało o włos któregoś chochlika, nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy. Na domiar tego, magiczne stworzonka odnalazły w jego włosach idealne miejsce do zabawy. Wtedy miarka się przebrała.
Parskając i prychając ze zdenerwowaniem, zaczął przeczesywać loki palcami, starając się odpędzić od nich błękitne szkodniki. Nie chciał wyglądać jakby zgubił grzebień. Głos Cathy rozległ się niespodziewanie, pozostawiając mu jedyną możliwą opcję. Musiał opuścić dom i udać się razem z Casillas gdzieś, gdzie chochliki nie miały dostępu.
- Tak, już – odkrzyknął ze zniecierpliwieniem. Parę stworzonek dalej siedziało uczepionych jego włosów i chciał je wyplątać, by nie straszyć bardziej biednej dziewczyny.
W końcu udało mu się pozbyć błękitnych istotek i wybiegł z zainfekowanego domu tak szybko, jak było to możliwe. Na szczęście nic go nie ścigało. Podbiegł do Puchonki i spojrzał na nią zdziwiony. Pod jej nogami leżały dwa nieruchome ciałka, w tym samym kolorze co chochliki. Przeniósł wzrok na różdżkę w dłoni czarownicy.
- Poradziłaś sobie z nimi?
Ton jego głosu był nieco bardziej przepełniony niedowierzaniem niż miał wypaść, ale Lucas nie przejmował się takimi drobnymi szczegółami. Zamiast tego wziął w dwa palce jednego z chochlików i schował go do kieszeni marynarki. Miał zamiar teleportować się z powrotem do domu, by zbadać, co spowodowało taki masowy atak zwierząt na ludzkie siedziby.
- Masz gdzie się podziać? – spojrzał na Cathy z zatroskaniem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dziewczyna została pozbawiona domu, w związku z plagą. – W razie czego możesz deportować się ze mną. Mam wynajęty pokój w Dziurawym Kotle.
Lucek
Meza generalnie nie miał czego się bać, póki nikt z zewnątrz nie wiedział, jak bardzo interesował się mugolami. To zdecydowanie mogło mu zaszkodzić, gdyż popierający czystkę nie tolerowali żadnego przejawu chęci pomocy przyjaciołom z nieczystą krwią, a już najbardziej tym często gnębionym szlamom. Co prawda, za sporą ilość pieniędzy, świadczone taniej usługi lub przez dobrego znajomego podobno nietrudno było załatwić taryfę ulgową dla jakiejś przyszłej ofiary, jednak Carlos, choćby chciał, nie posiadał niczego do przekupienia popleczników Czarnego Pana. Jedyne, co mógłby im zaoferować, to smoki - ale co by z nimi zrobili, to nigdy nie wiadomo. Zresztą, wolał chronić swoich bliskich w jakiś inny sposób, niż pomagając wrogom (bo za takich właśnie ich uważał).
OdpowiedzUsuńMiał ją nawet spytać, kogo tak zaciekle próbowała obserwować, zamiast skupić się na własnej randce, ale szybko z tego zrezygnował. Wytłumaczył sobie jej ciągłe zerkanie w jedno miejsce zaciekawieniem jakimś ciekawym obiektem, może dobrym kolegą (choć tę wersję wolałby wyrzucić z głowy) albo koleżanką. Nie spuszczał jednak ze wzroku jej twarzy, więc mina wydała mu się mocno nieciekawa; z jednej strony zaróżowione ciągle policzki nadawały buzi przyjemnego wyrazu, ale rysy układały się w coś, co Meza nazwałby raczej przerażeniem, niż wątpliwej jakości szczęściem. Po kilkudziesięciu sekundach znoszenia zmartwionych spojrzeń Cathy, w końcu popatrzył w ten najdalszy kąt sali.
Instynktownie złapał mocniej dłoń dziewczyny, gdy zauważył zakapturzonego jegomościa najprawdopodobniej obserwującego ich już od kilku chwil. Starał się jakoś odwrócić uwagę Casillas od tego nieprzyjemnego mężczyzny, aczkolwiek wiedział, że to nie będzie takie łatwe; faktycznie, mistrzynią kobiecej dyskrecji nie była, dlatego też od razu dało się odgadnąć, co - a raczej: kto - jej się tak nie podobał. Trochę jednak zdziwił się, gdy tak szybko uciekła po torebkę i pociągnęła go do wyjścia, bo wielu nieprzyjemnych typów mogło siedzieć i upijać się w barze, ale nie oponował. Mogła go znać lub posiadać wiedzę na jego temat, która nakazała jej od razu ewakuować się z pomieszczenia, w którym przebywał ten pan.
Poczekał kawałek dalej, aż zgarnie swoje rzeczy. Drogę zatarasował jej ów skrzat podający im wcześniej drinki - Carlos nie miał pojęcia, czego stwór mógłby chcieć od tak młodej czarownicy. W końcu na pewno nie chciałby obrażać klientów ani się im naprzykrzać. Tylko sprytniejsze sztuki lubiły wyzyskiwać niektórych naiwnych tancerzy, ale Cathy akurat na taką nie wyglądała. Dlatego też Meza pofatygował się pod stolik, by zobaczyć, dlaczego Casillas nie mogła przejść.
- Pan nie zapłacił za drinki - skłonił się nisko zielonkawy kelner, po czym wyciągnął ostrożnie tacę. - Niedobrze tak zostawiać ten obowiązek pani.
Gryfon odetchnął z ulgą i pokiwał głową, po czym wyjął z kieszeni kilka monet i położył na metalowej podkładce. Sam już nieco panikował, ale nie dał się do końca przestraszyć, dopóki nikt ich nie gonił (to znaczy do momentu, gdy pan w kapturze siedział na swoim miejscu). Poparł jednak niemo Cathy, lekko pociągnąwszy ją tak, by szła przed nim w stronę wyjścia.
- Wszystko dobrze? - Zatrzymał się kilka kroków za wyjściem. Ogarnęła ich kompletna cisza i półmrok, chociaż latarnie nieco oświetlały ulicę, na której się znajdowali. - Nie wyglądasz na specjalnie wesołą.
Przynajmniej powinna sprawiać wrażenie radosnej, bo pewnie na potańcówce nie miała nawet czasu się nudzić.
[ Coś? Co to za tajemnicze coś? >: ]
[ To jest jakiś dziewczyński spisek. ]
UsuńCo za głupia dziewucha! Głupia, owszem, bo nie dość, że pogrążała się w oczach naczelnego stróża prawa i biblioteki, to jeszcze go obrażała! Nie był irytujący. To ostatni przymiotnik, jakim by się określił, zresztą uważał, że tylko prawdziwi korytarzowi przestępcy by go takim nazwali. Prefekci powinni być mu wdzięczni, że jest zazwyczaj pierwszy na miejscu zbrodni... To nie jest tak, że śledził ludzi, których nie lubił... No dobra, czasem mu się zdarzało, bo akurat miał dosyć dużą przerwę w grafiku, zebrał danego dnia za mało punktów, a zwrócenie komuś uwagi, że ma krzywo założoną szatę poprawiało dzień. Zwłaszcza Puchonom, jego zdaniem byli mało rozgarnięci, może dlatego miał tam tak wielu wrogów, bo nie krył się ze swoją opinią. Najczęściej oni padali ofiarą jego ataków w stylu szukania usilnie literówek w ich pracach, albo wytykania krzywo postawionych kropek nad i. Usprawiedliwiał się tym, że jest pedantyczny, choć tak naprawdę był złośliwą mendą. Ale to akurat już nie jego opinia, a całego Hogwartu.
OdpowiedzUsuńSzedł obok niej, bez trudu utrzymując tempo, bo Matka Natura chyba umyślnie dała mu długie, pajęcze nogi, którymi sadził stumilowe kroki. Dłonie trzymał splecione za plecami, a sklejone brylantyną włosy świeciły w świetle padającym z okien. Naprawdę, gdyby ktoś teraz za nim szedł, na pewno miałby ochotę założyć mu jego własne gacie na głowę, bo przypominał typowego Ananiasza jeszcze bardziej niż zwykle.
– Cóż, zamierzałem być łaskawy, ale musiałaś oczywiście pokazać, że chamstwo ulatuje z ciebie razem z dwutlenkiem węgla – powiedział w końcu z niewymuszoną powagą, z pozornym smutkiem wpatrując się w podłogę, jakby jej żałował; tak naprawdę miał ochotę złośliwie się uśmiechnąć. – Podsłuchiwałaś nauczycieli! Nie oszukasz mnie, Casillas, powiem wszystko Slughornowi na najbliższym spotkaniu w Klubie Ślimaka. Wtedy będziesz mnie przepraszać za to, że zachowałaś się jak na Puchonkę przystało – poniżej poziomu zerowego!
Tylko on potrafił obrazić Hufflepuff i Cathy naraz. Cóż, jedyną myślą, jaka pojawiła się w jego głowie, było ale przemowa, Benedict, gdyby używał takiego słownictwa, pewnie pomyślałby ale jej dowaliłeś, Ben. Ale nienawidził takiego zdrabniania własnego imienia, to było takie plebejskie, obraziłaby go dostatecznie, gdyby po prostu go tak nazwała. Wtedy to byłaby potwarz i obraza majestatu. Najpewniej sam uderzyłby ją torbą, bo zabrakłoby mu słów na jej zachowanie.
Tak naprawdę odczepiłby się od niej, ale popełniła jeden podstawowy błąd: nie przeprosiła go za to, że dostała lepszą ocenę. Właśnie tak. Powinna się kajać i powiedzieć „Binns się mylił, Bradford” i byłoby po wszystkim, może nawet dałby się nabrać, że jest szczera. To ściągnięcie brwi uznał za wyraz pogardy dla jego Powyżej Oczekiwań i wściekł się jeszcze bardziej. Nie mówiąc o wysłaniu sobie porozumiewawczych spojrzeń z tym Puchonem, pewnie się idioci z niego nabijali! Dlatego od tamtej pory czepiał się absolutnie wszystkiego, począwszy od źle postawionego apostrofu, na ledwo widocznie odstającym włosie skończywszy. Nigdy nie zwracał uwagi na ludzkie twarze, chyba że skończyły mu się argumenty, więc pominął wszelkie asymetrie w twarzy Cathy, a pewnie by sobie nazbierał tego trochę. Jego zdaniem wszystko powinno mieć odległość mierzoną od linijki, a nie daj Merlinie, żeby jedna brew była niżej od drugiej! Dopatrzyłby się nawet pół milimetra różnicy, ale miał większych wrogów od Puchonki, więc mogła spać spokojnie. Aktualnie był na etapie zwracania uwagi pewnemu Ślizgonowi, że ma dziwne uszy i pewnie w poprzednim życiu był goblinem. Nauczył się robić świetne uniki przed lecącymi w jego stronę przedmiotami i zaklęciami. Cóż, nie każdy reaguje ze spokojem na insynuacje, że pewnie jego matka bardzo lubi klimaty Gringotta...
Jak już wcześniej wspomniano, Meza lubił sprawiać innym drobne prezenty, więc drink nie stanowił dla niego wielkiego problemu. Poza tym, przygotował się na jakieś wydatki podczas potańcówki - sam wyznawał zasadę, że jeżeli zabierał kogoś ze sobą na wyjście, to on fundował wszystko. Gdy wychodził ze znajomymi do Trzech Mioteł, to każdy wyciągał swoje drobniaki i jakoś złożyli się wspólnie na kremowe piwo, aczkolwiek nigdy nie zrobiłby tego na randce. Na pewno by się nie upomniał o żadne pieniądze, bo to naprawdę nie miało dla niego żadnego znaczenia. Przecież nie kupował jej najdroższego modelu miotły ani drogich błyskotek, nie powinna się więc niczym przejmować. Poza tym to klasyczny Meza, oni mieli to do siebie, że uwielbiali panować nad sytuacją. Jeszcze Casillas by go obraziła, gdyby zaoferowała zapłatę za własny napój. Uznałaby go za skąpca, gdyby kazał jej dodać coś od siebie i dodałaby to spotkanie do listy nieudanych randek, a tego Latynos by nie mógł przeżyć.
OdpowiedzUsuńCarlos wolał zachować ostrożność. Nawet, jeżeli mężczyzna w kapturze przyszedł na potańcówkę, by posłuchać muzyki, a kaptur nie świadczył o byciu zbirem, lecz służył do zakrywania szpetnej twarzy lub czegokolwiek innego (choć to dosyć naiwna teoria), to i tak włóczenie się nocą po Hogsmeade nie było zbyt dobrym pomysłem. Właściwie, obojętne, czy znajdowali się w lokalu, czy na zewnątrz - całkowite bezpieczeństwo mieli zapewnione jedynie w zamku pod uważnym okiem nauczycieli. Meza, choć był lekkoduchem i niespecjalnie chciał brać na siebie jakąkolwiek odpowiedzialność, czuł teraz na barkach jej ciężar. Już niejednokrotnie wypadał na takie wycieczki do miasteczka, ale głównie z kolegami i chociaż wierzył, iż Cathy w sytuacji zagrożenia poradziłaby sobie całkiem dobrze, to i tak wolał nie narażać jej na żadne przygody. Chciał tylko jeszcze wziąć ją na spacer, przechadzać się jeszcze godzinę po opustoszałych ulicach, może posiedzieć gdzieś w ciszy, a potem zwyczajnie udać się do zamku. W spokoju, bez ryzykownych atrakcji. Zresztą, sama obecność Latynosa już czyniła wieczór wyjątkowym!
W miarę szybko poszło im przeciskanie się pomiędzy rozgrzanymi ciałami; co prawda, Carlos oberwał kilka razy mniej lub bardziej delikatnie łokciem, a także zaliczył mocny nacisk obcasa na stopę, aczkolwiek nie stęknął ani razu. W końcu był zbyt zaaferowany wydostaniem się na w miarę bezpieczną ulicę. Skupił się na tych falowanych kosmykach, które chwilę później zostały przerzucone na plecy idącej przed nim Cath.
Cóż, jak zwykle - dał się pociągnąć. Chwytanie za rękę nie przeszkadzało mu w ogóle, wręcz przeciwnie, podobało mu się. Prawdopodobnie nie przeżywał tego gestu tak jak ciągle zaróżowiona Casillas, ale odbierał to jako coś dosyć przyjemnego. Na tyle, żeby odwzajemnić uścisk dłoni i uczynić go pewniejszym.
- Taaak, zapach - pokiwał głową, robiąc minę typu "Akurat, wypiłaś jeden drink i już ledwo stoisz na nogach". - Czy chcę, czy nie, i tak mnie ciągniesz - uświadomił ją, lekko zwalniając kroku. Skoro mieli się wybrać na spacer, to przecież nie musieli się tak naprawdę nigdzie spieszyć. Przecież iść godzinę do Miodowego Królestwa... - O, jak czysto.
Automatycznie spojrzał w niebo, nauczony przez ojca korzystania z każdej okazji do obserwacji gwiazd. O ile on sam bardziej interesował się mugoloznawstwem, niż astronomią, to i tak niejednokrotnie był zmuszany do wysłuchiwania wykładów na temat planet, konstelacji i innych zagadnień związanych z najróżniejszymi galaktykami.
- Chodzi o niebo - poprawił się szybko, żeby Casillas nie uznała, że chodziło mu o czystość... ulic? - Astronomia to konik mojego ojca, często mnie ciągnie na obserwację.
Meza oczywiście nie przewidział, że po wyjściu z potańcówki mogło im być trochę zimno. Wrześniowe noce nie były już takie ciepłe, jak jeszcze te sierpniowe, a o ile sam oczywiście wybrał się do miasteczka w marynarce, tak nie ostrzegł Cathy, by także wzięła sobie coś na siebie. W końcu mieli jakiś kawałek drogi do przebycia, a nawet, jeśli spokojnym spacerem było to mniej niż dwadzieścia minut, to i tak na pewno zmarzliby porządnie przez choćby lekki jesienny wiatr.
OdpowiedzUsuńNa wieść o kosmitach oraz mugolskich programach Carlos zdecydowanie się ożywił. Stwierdził, że skoro ojciec dziewczyny dziwił się jej zaproszeniem do Hogwartu i uważał to za coś nienaturalnego, nie mógł być czarodziejem zwyczajnie interesującym się kulturą niemagicznych ludzi. Nie chciał naskakiwać w tamtej chwili na Casillas ani tym bardziej wypytywać jej o więzy rodzinne (a może o to, czy mógłby zasmakować mugolskiego życia z jej krewnym), jednak ledwo się przed tym powstrzymywał. Na pewno kiedyś będzie chciał pociągnąć Puchonkę za język. Teraz pewnie czułaby się bardziej zmęczona natręctwem Mezy, niż ucieszona randką, dlatego też ugryzł się w język, uśmiechnął się szeroko na wspomnienie o ojcu i odpowiedział tylko:
- Jeżeli już wierzę w jakieś mugolskie opowieści, to na pewno nie w kosmitów. - Puścił jej dłoń, by zdjąć z siebie wierzchnie ubranie na rzecz przykrycia jej drżących ramion. O ile on miał na sobie koszulę z długim rękawem, tak jej przydało się coś, co dawało jej chociaż trochę ciepła. Czuł, jak przechodziły ją dreszcze, dlatego też nie ociągał się za długo z podarowaniem jej okrycia. Nie pofatygował się nawet z pytaniem, czy chciała paradować w nie swoim ciuchu - widział przecież, że przez moment na jej przedramieniu wystąpiła nawet gęsia skórka. - Już wolę wampiry.
Carlos nie skupił się na obserwacji nieba. To już praktycznie znał na pamięć przez kilka nocy spędzanych pod rząd z ojcem opowiadającym o wszystkim, co tylko udało mu się zobaczyć. O wiele ciekawszym obiektem do wpatrywania się wydała mu się teraz sama Cathy, zwłaszcza, że chociaż przez chwilę nie zwracała na niego uwagi. Nie była zaaferowana tańcem ani podejrzanym człowiekiem siedzącym w kącie sali, ale skupiła się na czymś konkretnym. Wydawała się spokojna, chociaż przez chwilę. Najprawdopodobniej posiadł te kilkanaście sekund, dopóki nie zachciało jej się spojrzeć na niego, czy także zatrzymał się po to, by zerknąć w górę. Spróbował przyjrzeć się twarzy Casillas trochę uważniej, niż na potańcówce czy choćby podczas krótkiej rozmowy na dziedzińcowym murku.
Odwrócił wzrok dopiero wtedy, gdy wydawało mu się, że Cath zdawała sobie sprawę z lekko natarczywego wzroku. Spojrzał w górę.
- Zawsze możesz je kontynuować ze mną - uśmiechnął się ponownie. Co prawda, na pewno nie znał się tak dobrze, jak choćby uczeń kontynuujący astronomię na poziomie owutemów, ale kto by się przejmował? - U profesora Mezy wszystko jest o wiele atrakcyjniejsze. A najbardziej on sam - dodał po chwili rozbawionym tonem.
Nikt cię tak nie pochwali, jak ty sam - to przysłowie chyba najlepiej odzwierciedlało charakter Latynosa. O ile komplementy prawione mu przez inne osoby były o wiele przyjemniejsze, to samodzielne łechtanie swojego ego też mu się bardzo podobało. Czasem ludzie kiwali głowami i pukali się w czoło, niektórzy się śmiali, a jeszcze inni potwierdzali autopochlebstwa. Gdyby Cathy wybrała tę ostatnią opcję, Meza najprawdopodobniej zasypywałby ją podobnymi żarcikami przez resztę ich spotkania. A na pewno trochę by się napuszył, zadowolony, że jego towarzyszka doceniła choć trochę swoją randkę.
[To próbuję dalej! :C]
OdpowiedzUsuńCóż, gdyby Benedict Bradford był prefektem, najpewniej po tygodniu lub dwóch wyleciałby z tego stanowiska z hukiem, zwróciwszy Dumbledore'owi uwagę, że regulamin momentami sam sobie przeczy i on osobiście nałożyłby na niego kilka poprawek oraz zezwoliłby Filchowi na używanie kajdan. Pewnie dlatego był jedynym uczniem, którego Filch darzył sympatią, albo przynajmniej nigdy nie zwracał mu uwagi a Pani Norris go unikała. Mógł wracać po ciszy nocnej do wieży Krukonów i nigdy nie spotykała go kara. Gdyby Cathy odważyła się go uderzyć, naruszyć delikatną skórę jego twarzy na szwank, prawdopodobnie nasłałby na nią woźnego, stwierdzając, że brata się z Irytkiem i on absolutnie nie jest kablem, ale widział, jak rzucała łajnobombami na czwartym piętrze. Miał już obmyślony plan na taką okoliczność, nie bezpośrednio do niej, ale tak ogólnie.
To, że był wysoki było akurat plusem, bo mógł szybciej uciekać przed wściekłymi Ślizgonami, ale sprawiało też, że trudno było uciec od niego, zwłaszcza Cathy, która wydała mu się strasznie niska. Postanowił jej to wytknąć przy najbliższej okazji, już szukał w głowie odpowiednich słów. Nazywanie jej gnomem było obrażaniem gnomów, ale... nie, naprawdę był mendą i gdyby nie samoocena równa ilorazowi inteligencji, sam by to przyznał.
– I właśnie tym się różnimy, spędzam czas w bibliotece, więc z moim oddechem nie ucieka chamstwo, bo go we mnie nie ma, Casillas – odparł nadal spokojnie, ignorując fakt, że dziewczyna ewidentnie od niego ucieka. Potwierdzała swoją winę! Już dużo razy jej odpuszczał, teraz był jego czas na zemstę i nie zamierzał się zniechęcać jej niewątpliwym tchórzostwem.
Slughorn lubił go głównie ze względu na to, że ojciec Bradforda wciskał nauczycielowi darmowe książki albo jakieś ogromne zniżki, przez co głównie dlatego Benedict należał do Klubu Ślimaka. Posiadanie rodziców zarządzających Esami i Floresami miało czasem swoje plusy. Sądził więc, że stary i przygłupi Horacy na pewno by mu uwierzył, ale powiedział to tylko dlatego, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. Nie będzie się błaźnił bredzeniem o jakiejś Puchonce, która jego zdaniem była zwyczajnie krnąbrna i nieokrzesana! Na drugą cechę nie miał innych dowodów niż przypadkowo źle postawione przecinki, apostrofy albo „dzień złych włosów”, które miewał także on, nie było tylko tego widać. Zazwyczaj nakładał na głowę tonę brylantyny, mającą trzymać nie tylko włosy, ale i wiedzę na miejscu. Benedict Bradford, mistrz idiotycznych metafor.
– Mamy bardzo ciekawe tematy w Klubie Ślimaka, niestety tego się nie dowiesz, bo cóż... nie należysz do niego. W sumie nawet nie jestem zdziwiony – kontynuował niezrażony, ostatnie zdanie mrucząc jednak do siebie. Fuknął na dwie Gryfonki stojące mu na drodze i nawet nie musiał biec, by dogonić Cathy. Stawiała według niego wyjątkowe drobne kroki. Zero profesjonalizmu nawet w próbach spławiania go.
I za grosz koordynacji ruchowej! Otrzepał się ostentacyjnie, kiedy się na niego napatoczyła, a potem jeszcze uderzyła łokciem. Co za dziewucha! Nie dość, że musiał narażać swoją zbyt bladą twarz na zgubny wpływ promieni słonecznych, to jeszcze używała wobec niego jawnej przemocy. I wcale nie przesadzał, uważał, że robiła to specjalnie, żeby naruszyć jego prywatną przestrzeń i wpędzić w nerwicę. Miał ją co do centymetra wytyczoną i nie wolno było jej przekraczać, bo z takiej odległości już można zarażać swoimi okropnymi zarazkami na łapach i w oddechu. Bał się zarazków, dlatego pewnie o pełnych godzinach dezynfekował dłonie.
Miał refleks. Palce zacisnęły się na jej naszyjniku, zanim zdążyła go choćby musnąć swoimi. Dotknął brudnej trawy, ale nie przejął się zbytnio. Miał coś, co należało do niej! Może był kradziony? Wtedy udowodniłby, że Casillas nie nadaje się do życia w społeczeństwie albo chociaż do nauki historii magii i znów byłby najlepszy na roku. Przyjrzał się wisiorkowi. Cóż, nie lubił biżuterii w jakiejkolwiek postaci, nawet odmówił noszenia sygnetu rodowego, bo uznał go za szkaradny.
Ale naszyjnik był całkiem ładny, w sumie, wolał jednak pozostać sobą i tego nie mówić.
Usuń– Cóż, gustu też nie masz – burknął. – I nie umiesz kłamać. Niby co o mnie mówił?
W sumie to trochę jednak uwierzył. Przełknął ślinę i przyjrzał jej się uważniej. Nie podsłuchiwała na bank, ale co chciała mu wcisnąć? A może coś podsłuchała? Niedowiarek i wewnętrzny łowca pochwał kłócili się w jego mózgu, co też Puchonka wymyśliła. Ale lepiej, żeby nie kłamała, bo nie zamierzał być litościwy, najprawdopodobniej rzuciłby ten jej wisiorek do jeziora i odmaszerował, planując kolejną akcję „przyłapmy Casillas na byciu przestępcą”.
Wychodziło na to, że Carlos z ojcem Cathy dogadałby się całkiem nieźle. Jeden uświadamiałby drugiego. Oczywiście Meza zachowałby sporo informacji dla siebie, nauczony doświadczeniami związanymi bezpośrednio z mugolskimi sąsiadami, ale o jakichś mniej ważnych sprawach mógłby prowadzić zażarte dyskusje. Był niemalże pewien, że gdyby trafił na odpowiedniego człowieka bez magicznych zdolności, jego życie nabrałoby jeszcze więcej kolorów. Póki co jednak musiał skupić się na spotkaniu z Casillas, a nie jej krewnymi, dlatego też starał się jej poświęcać maksimum uwagi.
OdpowiedzUsuńTak, gwiazdozbiór Andromedy był naprawdę ważny, ale Latynos tylko na niego zerknął i pokiwał głową, potwierdzając prawdziwość linii narysowanej palcem na niebie. Kontrolowanie, czy dziewczyna wyglądała dostatecznie dobrze w jego marynarce pochłonęło go przecież do reszty, zwłaszcza, że musiał wprowadzić swoje poprawki. Uczył się od najlepszego szkolnego stylisty oraz kosmetyczki - Irytka, wyrywającego brwi i moczącego ukochane gryfońskie jeansy w atramencie.
- Pięknie - odparł wesoło. Odsunął się krok do tyłu i zmierzył Cathy od stóp do głów krytycznym spojrzeniem. Przyłożył palce do brody, po czym pogładził ją zupełnie tak, jakby znajdował się tam obfity zarost, a profesor Meza rozważał wyjątkowo ważną kwestię. - Jak trochę się poprawi tutaj... - Wyciągnął rękę, po czym podwinął jeden z rękawów nakrycia tak, by dłoń wystawała trochę bardziej spod mankietu. - ...i tutaj... - Kolejny zabieg, tym razem przy drugiej ręce. - Tak, teraz jest idealnie.
Wyglądała w tym trochę jak w obszernym płaszczu. Carlos niestety nie dał jej schować się całkowicie pod marynarką - w końcu musiał sobie ułatwić chwytanie dłoni Puchonki. Zdążył się już do tego przyzwyczaić. Poza tym istniała jedna rzecz, o której jego towarzyszka powinna wiedzieć: jeżeli da się Gryfonowi palec, weźmie całą rękę. A że ona właściwie już mu ją powierzyła, chciał więcej!
Mimo jej zręcznego migania się przed chichotem i wzrokiem towarzysza, widział uśmiech wpływający na twarz. Właśnie w dawaniu prezentów takie ucieszone lica dawały mu największe poczucie satysfakcji, a gdy udało mu się kogoś rozbawić suchym żartem na temat własnej wspaniałości, cieszył się jak głupie szczenię. Tym razem zareagował tak samo i gdy Casillas ruszyła, on się wcale nie ociągał, dołączył do niej szybko, a następnie wykorzystał wcześniej podwinięte rękawy.
Od razu widać było, jak jeszcze aktywne przed momentem napięcie ustąpiło natychmiastowo. Od razu humor mu się polepszył - tryskał szczęściem jak głupi. Jeszcze dodatkowo późna pora na niego działała, bo zazwyczaj kładł się sporo wcześniej, a im bliżej był rana, tym mniej racjonalnie się zachowywał.
- Profesor Meza stawia Wybitne bardzo rzadko - zrobił surową minę i spojrzał z ukosa na dziewczynę. Wcześniejsze sprężynki teraz powoli zamieniały się w fale, ale wcale przez to nie wyglądały gorzej. - Podstawowym warunkiem jest bycie piękną, uroczą brunetką. Potem wskazane jest dzielenie się swoim posiłkiem, najlepiej owocowym, a dopiero później oceniane są umiejętności astronomiczne - wyjaśnił jej. Widać było, jak się rozpromienił. Właśnie taki Meza podbijał serca miękkich Gryfonek i zatwardziałe pompy Ślizgonów. - Jak ci się podoba taki system oceny, uczennico Casillas?
Skoro uczennica Casillas lubiła dostawać wysokie oceny, profesor zrobiłby wszystko, żeby jej nie zawieść. Na pewno nie w tej chwili.
[:CCCCCCCCCCCCCC]
OdpowiedzUsuńMoże nie łajnobombami, ale czymś mogła rzucić, nie? Naprawdę, miał dużo pomysłów w zanadrzu, byłby w stanie nawet pofarbować Panią Norris na różowo i popędzić do Filcha z wieściami, że to ta nieokrzesana Casillas to zrobiła, ją trzeba powiesić pod sufitem na kajdanach! Jeśli chodziło o niesamowitą chęć pogrążenia kogoś, był w stanie nawet złamać regulamin, który czcił bardziej od swojej kolekcji książek. A to już dużo świadczyło o tym, jak wielką „krzywdę” ktoś mu wyrządził.
Gdyby wiedział, nazwałby ją gnomem! Nawet za cenę ciosu torbą. Po prostu lubił być złośliwy, nie mógł nic na tę chęć poradzić, chociaż bardziej pasowałoby słowo zgryźliwy. Jak stary dziad. Na szlamę raczej nie było szans, bo nie widział nic rajcującego w wytykaniu komukolwiek statusu krwi. Sam był czystokrwisty, ale nie czuł powołania do puszenia się z tego powodu, w końcu to nie było żadne osiągnięcie, bo nie wybierał sobie rodziny. Owszem, zbliżała się wojna i to na pewno ułatwiało mu życie, ale nie przywiązywał do tego większej wagi. Ot, matka i ojciec mieli różdżki, to nie powód, żeby biegać za mugolakami, których nie lubił i wyżywać się na nich akurat z tego powodu. Na pewno uzbierałby spory stos o wiele lepszych.
Jeśli chciała go wkurzyć, wystarczyło go dotknąć, włosy były już wyższą szkołą jazdy. Znał absolutnie wszystkie zarazki mogące kryć się na ludzkich dłoniach i najpewniej wpadłby w panikę, a Cathy zdecydowanie nie chciałaby zobaczyć, jak wygląda panika Benedicta Bradforda. Ludzie, którzy byli świadkiem takiej sceny, zazwyczaj trwali w stanie szoku dobre kilka minut, czekając, aż minie mu coś podobnego do ataku astmy. Miał tak, kiedy wylał trochę atramentu na pergamin albo ktoś pogniótł mu szatę. Miał swoją bezpieczną przestrzeń i lepiej, żeby się Casillas trzymała od niej z daleka, bo byłby gotowy nawet ją zabić na tych błoniach i nie czułby się winny. Zbrodnie na włosach są gorsze od... od zbrodni na książkach nie, ale gdyby spaliła mu esej albo gorzej, ukradła, najpewniej zareagowałby podobnie.
– Przemawia przez ciebie zazdrość, Casillas, bo taki... – Nie, naprawdę nie mógł się powstrzymać. – … gnom jak ty nie zmieści tego w swoim mózgu, całej idei Klubu!
Popukałby ją w skroń dla lepszego efektu, ale nie dotykał ludzi, kiedy nie musiał, więc się powstrzymał. Naprawdę, nawet gdyby musiał ją ratować, bo by omdlała, albo co, to prędzej chlusnąłby jej wodą w twarz, niż próbował cucić bardziej ludzkimi sposobami. Dlatego lepiej było przy nim nie mdleć, bo stosował taką metodę również wobec osób mu obojętnych lub tych, których darzył jakąś tam sympatią.
Szkoda, że się nie lubili, bo akurat w kwestii quidditcha dogadaliby się idealnie. Benedict uważał tę grę za prymitywną i zwyczajnie nudną, bo co fajnego jest w oglądaniu kilku graczy na miotłach, latającymi za piłkami? Już większą frajdę przyniosłoby mu, gdyby ktoś naprawdę często obrywał tłuczkiem, ale rzadko się zdarzały jakieś większe akcje, więc podczas meczów cieszył się z pustek w bibliotece. Niechęć do gry mogła wynikać też z tego, że nie potrafił latać na miotle, ale tego nikt nie musiał wiedzieć – on i miotła to słabe połączenie, a lekcje w pierwszej klasie to największa porażka w historii.
Tym razem popukał się we własne czoło. Nie znał żadnego Tingleya, a miał zbyt wysokie mniemanie o sobie by przypuszczać, że nie spełnia standardów. On? On miałby nie spełniać? Bzdura, mogła się bardziej wysilić, a teraz jedynie go zirytowała i stracił zainteresowanie głupimi dyskusjami. Musiał następnym razem bardziej się postarać, bo dzisiaj Casillas wyraźnie miała słabszy dzień. Zacisnął mocno palce na wisiorku i uśmiechnął się, pozornie miło, ale nie potrafił ukryć przebijającej przez niego złośliwości.
– Cóż, skoro nie masz mi nic ciekawego do przekazania, to biorę sobie wisiorek, skoro już go nie chcesz. Może uda mi się go komuś sprzedać za więcej niż pół galeona – burknął i odwrócił się na pięcie, by swoimi pajęczymi krokami jak najszybciej oddalić się do zamku. Szczerze mówiąc to miał ochotę go gdzieś porzucić, żeby go sobie szukała. Taka mała forma zemsty, choć wątpił, że taka mała bzdura mogłaby być dla kogokolwiek ważna.
UsuńBo przecież w życiu liczą się nauka i książki, a nie jakieś tam szkaradne naszyjniki.
Pokręcił przecząco głową, gdy zapytała go, czy nie jest mu zimno. O ile wracanie ze słonecznej, gorącej Hiszpanii do chłodnej Anglii mogło sprawiać problem, tak przeniesienie się z Argentyny nie powodowało wielkiego szoku. Większość osób na wzmiankę o południowym kraju reagowało zdaniem typu: "O, hej, tam zawsze jest tak ciepło, mogę przyjechać na wakacje?". Szkoda tylko, że w czerwcu, lipcu i sierpniu temperatura sięgała może kilkunastu stopni, a Carlos już nieco przyzwyczaił się do ciągle zachmurzonego nieba oraz nikłych przebłysków słońca. O wiele trudniej było mu się przystosować do ponurej zimy, gdy wracał z przerwy świątecznej - w końcu w Ameryce Południowej wtedy królowało lato, a Meza przyjeżdżał do Hogwartu opalony jak ta skwarka. Dlatego o wiele lepiej było się do niego przyczepić tuż przed Bożym Narodzeniem; a nuż dałoby się załapać na opalanie na pięknej plaży!
OdpowiedzUsuńNa szczęście nie zauważył jej wisiorka. Na pewno bardzo by go zainteresował ze względu na swój kształt i najprawdopodobniej zaczęliby rozmowę o smokach, nie tylko walijskich zielonych, ale równocześnie chciałby się dowiedzieć, dlaczego Cathy go w ogóle nosiła. Co prawda, Carlos, jak każdy normalny człowiek, dawał się okłamać bardzo łatwo. Z całą swoją naiwnością pewnie uwierzyłby w jej każde słowo. Nie lubił tylko przekonywać się później, iż prawda była inna; wolał zostać w błogiej nieświadomości. Niestety, najczęściej dowiadywał się wszystkiego z mniej lub bardziej wiarygodnych źródeł, a później złościł się. Po części na siebie, że kolejny raz pozwolił z siebie zrobić idiotę, a po części na obrzydliwego kłamcę. Na pewno jednak nie chciałby ciągnąć Cathy za język, więc zadowoliłby się tym, co by mu zdradziła. Byle nie zmyślała bujd o prezencie od zięcia przyrodniego brata kuzynki matki.
Swoją drogą, chyba dobrze, że odwrócił jej uwagę od naszyjnika - w końcu nie przyszła z Mezą do Hogsmeade, by myśleć o Finnie.
Nie dał rady opanować uśmiechu, gdy zobaczył połączenie wesołych ogników w oczach i smutnej podkówki na ustach. Przyspieszył trochę, po czym wyskoczył przed dziewczynę i obrócił się do niej przodem, samemu ostrożnie stawiając kroki tyłem. Tak łatwiej było mu się skupić na rozmówczyni, a był niemalże pewien, iż o nic się nie potknie.
- Uczennica Casillas nie musi się martwić - oświadczył pogodnie, oglądnąwszy się jeszcze przed tym za siebie, czy aby na pewno za chwilę w nic nie wdepnie. - Według oceny profesora Mezy zasługuje na Wybitny bez żadnych zastrzeżeń. - Skłonił się delikatnie, po czym podniósł dłoń Casillas i lekko pocałował, jakby naprawdę odziedziczył po którymś ze swoich nienagannie wychowanych przodków chociaż krztynę dżentelmeństwa.
Zerknął szybko na zegarek; zostało im jeszcze sporo czasu, ale mimo tego Carlos nie chciał zbyt oddalać się od Miodowego Królestwa. Gdyby stało się cokolwiek, gdyby mężczyzna z potańcówki zdecydował się jednak wydostać z lokalu i za nimi podążyć, mogli ratować się ucieczką przez małe okienko i zniknąć w tajemnym przejściu. Poza tym musieli zjawić się punktualnie w zamku. Jeśli coś poszłoby nie tak, jak to Latynos zaplanował, to najprawdopodobniej wylądowaliby w gabinecie opiekuna domu któregokolwiek z nich. Albo gorzej...
Także zerknął na ową kawiarenkę. Musiał przyznać: nie zawsze był oryginalny i czasem umawiał się w tym miejscu. Zazwyczaj dziewczyny zachwycały się ładnymi, kolorowymi ozdobami czy bogatym menu (głównie znajdowały się w nim ciasta, kawy oraz herbaty w najróżniejszych smakach). Meza wybierał najodleglejsze stoliki, by nie musieć zerkać na gruchające pary. Sam przecież lubił... zmienić sobie towarzyszkę, więc raczej nie przypominał tych zakochanych gołąbków. Raczej konesera kobiecego piękna, jeśli można było to tak nazwać.
- O, a co to? - Wyciągnął jednak rękę po ten nieszczęsny naszyjnik, który wymknął się spod poły marynarki, niestarannie ukryty. Zaczął go obracać w palcach, skupiony. Spoważniał. - Masz coś wspólnego ze smokami?
Cathy wiedziała, z kim wybierała się na randkę. O Mezie krążyło wiele plotek w szkole: że był podrywaczem, że żadna impreza nie odbyła się bez niego, że znowu wylądował w sowiarni z mopem, że widziano go z taką i taką Ślizgonką, że knuł coś w bibliotece przy nie swoich notatkach, że dyskutował w Wielkiej Sali na cały głos o swoich wygranych w gargulkach, że wdał się znowu w pojedynek z kolegą z dormitorium... każda dziewczyna, którą prosił o wyjście, miała wybór. Większość jednak mówiła "Tak", zamroczona perspektywą przesiadywania w obrzydliwie różowej herbaciarni, podczas gdy jej wszystkie koleżanki będą co najwyżej pukać przez okno lub siedzieć kilka stolików dalej i obserwować jej szczęście. Było im chyba obojętne, z kim wyjdą, byle dostąpić zaszczytu udania się na randkę, uczucia zyskania kogoś, kto doceniłby ich piękno lub chociaż jedną wspaniałą cechę: błyszczące włosy, olśniewającą cerę, ładne oczy, dobrze wykrojone usta, zgrabną figurę. Wystarczyło, by towarzysz nie posiadał zbyt szpetnego oblicza, w miarę nadążał za najnowszymi krzykami mody oraz prezentował się jakoś w towarzystwie. Tych trzech cech Carlosowi nie brakowało, a jako, że ostatnią rozwinął nader dobrze i zwykle wypadał wśród ludzi lepiej niż "jakoś", miał bardziej napięty grafik i zdecydowanie nadrabiał jakiekolwiek braki w urodzie.
OdpowiedzUsuńLatynos nie był najskromniejszym Gryfonem, jakiego dało się spotkać na korytarzach Hogwartu, aczkolwiek nie pysznił się z powodu urody czy szczególnych aparycji. Zwyczajnie natura wyposażyła go w niepodważalną wręcz pewność siebie oraz mechanizm zbywania wszelkich nieprzyjaznych opinii o jego osobie. Właściwie nie miał się za kogoś specjalnie przystojnego; posiadał kilka znacznych niedoskonałości. Szczęście jednak dopisało mu na tyle, że natura w miarę... uporządkowała jego twarz. Jedno oko było tylko odrobinę wyżej od drugiego, nos nie wystawał jakoś ponad normę, szczęka wydawała się w miarę dobrze ukształtowana, a każdy element nieźle dopasował się do innego i twarz wydawała się przez to przyjemna w odbiorze. Za to trochę poskąpiono mu wzrostu (jeszcze nawet nie dobrnął do wymarzonych stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów - bił się ze stu osiemdziesięcioma), a sypnięto za wiele dobrego metabolizmu. Jadł sporo, a i tak nie przybierał więcej, niż kilka kilogramów i generalnie pozostawał żylastym nastolatkiem. Wsadź tu takiego do zagrody z walijskim zielonym czy innym gadem!
Na wzmiankę o prezencie ożywił się jeszcze bardziej. Jednak chyba podświadomie wyczuwała, jak go podejść, żeby skakał dookoła jak najwierniejszy pies.
- Jaki prezent? - popatrzył na nią podejrzliwie. Wiedział już, że bardzo ciężko będzie mu wytrwać do końca roku ze świadomością istnienia czekającego na niego podarku. - Co ty knujesz, uczennico Casillas, hm? - zmarszczył brwi, naprawdę zaczynając się zastanawiać. Nie wiedział, z jakiej racji w ogóle chciałaby mu sprawiać przyjemność prezentem i co miałoby to niby być. Z rozmyślań wyrwało go jednak kolejne pytanie, tym razem bardziej skomplikowane.
Chyba znalazł się na polu minowym. Aż się zatrzymał, jakby rzeczywiście nie chciał zdetonować jakiejś pułapki.
- Nie wiem, czy uczennica Casillas dobrze zrozumiała, na wszelki wypadek powtórzę - zaczął z szerokim uśmiechem i odchrząknął. - Piękna, urocza brunetka dzieląca się ochoczo swoimi owocami. Taki był warunek. Profesor Meza spotkał dotychczas tylko jedną na tyle urodziwą i szczodrą brunetkę, by mogła podjąć z nim... naukę astronomii - lekko nacisnął na ostatnie słowa, dając do zrozumienia, że tajniki tegoż szlachetnego przedmiotu mogli zgłębiać jedynie na kolejnych randkach.
Ruszył znowu, tym razem już z wisiorkiem w ręku. Niby nie powinien specjalnie zareagować na informację o jakimś koledze darującym jej dziwnej jakości biżuterię, ale gdy usłyszał, że ten był Gryfonem, jakoś dziwnie się poirytował. Poczuł nawet ukłucie zazdrości, jakby uważał, iż cały dom należał się tylko jemu. Tak czy siak, będzie musiał wyśledzić owego pana.
- Średnio przypomina mi prawdziwego - zdobył się na normalny ton, ledwo za to powstrzymując się przed westchnięciem ulgi. - Za mało zielony i za mało przyjazny. One są w miarę spokojne...
UsuńUgryzł się w język. Odłożył od razu figurkę, jako, że dowiedział się o niej już dostatecznie dużo.
Stało się - gdzie by go Cathy nie pociągnęła, tam by poszedł. Chociażby chciała przejść przez tunel zaczynający się we Wrzeszczącej Chacie, co Meza uważał za skrajnie nierozsądne, na pewno nie zatrzymałby się ani na chwilę. Wybranie Casillas jako swojej kolejnej randki okazało się trafem w dziesiątkę; chociaż dalej nie chciał być jedną z par prawiących sobie czułości w herbaciarni pani Puddifoot, to nawet podświadomie mianował dziewczynę swoją najlepszą partnerką na potańcówki i ewentualne późniejsze spacery po uśpionym miasteczku. Nie narzekała na to, że loki jej się trochę popsuły, że musiała przeciskać się przez okienko w sukience, że nogi ją bolą już po kilku kawałkach, nie robiła problemów z drinkami, nie wymagała za wiele, nie była natrętna - to mu się podobało.
OdpowiedzUsuńNiby spojrzał na nią trochę uważniej, bo jej głos zabrzmiał odrobinę sugestywnie, ale nie miał na tyle siły już tej nocy, by doszukiwać się jakiegoś drugiego dna w czyichś wypowiedziach. Wątpliwe też, coby po położeniu się w swoim bordowym łóżku patrzył w baldachim i rozgryzał prawdziwy sens słów Cathy. Nie, Latynos zapadał właściwie od razu w mocny, głęboki sen, właściwie nie przejmując się tym, co zrobił od świtu oraz tego konsekwencjami, a już na pewno nie tym, co mówili mu ludzie. Gdyby chciał zatruwać sobie głowę podobnymi rozmyślaniami, chyba oszalałby w bardzo krótkim okresie czasu. W końcu nieraz nasłuchał się, jakim to nie był idiotą - głównie od Benka, ale jego na szczęście nie brał sobie już do serca tak bardzo, jak na początku - i prócz komplementów łowił także sporo nieprzyjemności.
Pięknie się wkopał w ten smoczy temat. Nie chciał jeszcze dyskutować o tych gadach, a już na pewno nie miał ochoty tłumaczyć, skąd czerpał wiedzę o walijskich zielonych. Trochę przerażały go reakcje ludzi, z którymi się dzielił swoimi - i tak dosyć skąpymi - doświadczeniami. Jedni zadawali mnóstwo pytań, inni bali się o życie Latynosa, a kolejni koniecznie chcieli zobaczyć łuskowate stworzenia na własne oczy. Ci ostatni zdecydowanie byli najgorsi, zwłaszcza, gdy wyjątkowo uparli się na zrealizowanie swojej głupiej koncepcji.
Wzruszył ramionami, postanawiając zgrywać zwykłego krytykanta. Lepsze to, niż późniejsze przekonywanie, iż smoki to nie białe, potulne kucyki, a już z pewnością nie miotły.
- Udało mi się kiedyś jednego zobaczyć i wydawał mi się inny - odpowiedział dosyć szybko, ucinając tym samym dyskusję. Skomentował jeszcze wcześniej uśmiechem jej kontynuację wątku o uczennicy Casillas, a potem zwyczajnie wszedł za nią w uliczkę prowadzącą do Miodowego Królestwa. Po chwili znaleźli się pod owym okienkiem, którym wcześniej wymknęli się do miasteczka. Meza ponownie zerknął na godzinę. - No, już musisz się jakoś tam skrobać, księżniczko - wskazał brodą punkt kilka metrów nad ziemią.
Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby jej - a później i jemu - wdrapać się chociaż na lekko wystający parapet. O ile zeskakiwanie wydawało się dziecinnie proste, tak wchodzenie z powrotem mogło zakończyć się fiaskiem bez odpowiedniego podestu. Wtem zauważył kilka drewnianych skrzyń, prawdopodobnie w pośpiechu opróżnionych ze słodyczy i wyrzuconych na zewnątrz poprzedniego dnia. Wziął dwie i przystawił pod ścianę; wciąż wydawało się za mało, ale wierzył, że jakoś sobie poradzą.
Wystarczyło spojrzeć na drobne reakcje Mezy, by dowiedzieć się, jakim był piekielnym zazdrośnikiem. O ile Cathy nie pragnęła zostać jedną z wielu - zresztą jak każda kobieta - tak on nawet przy wspomnieniu o koledze z Gryffindoru zacisnął szczęki i usilnie zastanawiał się nad tym, kogo w najbliższej przyszłości będzie musiał... poznać. W końcu koniecznie należało odnaleźć się w całej sytuacji, a już na pewno trzeba było zapoznać się chociaż odrobinę ze znajomymi Casillas. Na pewno z jej KOLEGAMI, którzy dawali jej PREZENTY, nieważne, czy pierwotnie przeznaczone dla siostry, czy nie.
[Owszem, byłam. W takim razie, niemal się cieszę ;]
OdpowiedzUsuńRaisa Aristowa
Jeżeli już Carlos kogokolwiek nienawidził, z pewnością był to Benjamin Georgijew.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony bardzo przymnie się go gnębiło czy szantażowało, a z drugiej potrafił wystawić człowieka w bardzo niekomfortowej sytuacji. Pomijając już fakt, że gdyby nie dług wdzięczności, Rosjanin najprawdopodobniej zostawiłby Mezę w lesie pełnym akromantuli, to jeszcze postanowił wycofać swój tchórzliwy tyłek z akcji zbierania podejrzanych ziół w Zakazanym Lesie, gdy tylko usłyszał mały szmer. Okazało się, że zbliżał się gajowy, który wyszedł ze swojej chatki na codzienną kontrolę, czy w puszczy wszystko było w porządku, przynajmniej od strony błoń. Latynos, cicho śpiewający pod nosem ostatnio zasłyszane disco, nieświadomy zagrożenia ucinał kolejne gałązki potrzebnego Benkowi bluszczu. Zanim zorientował się, co się działo, Ślizgona już nie było, a młody Rubeusek targał wielką łapą Gryfona za ucho. Od razu wlepił mu szlaban, mówiąc jeszcze: "Masz szczęście, nicponiu, że nie nakabluję na ciebie do psor McGonagall, będziesz tylko zajmował się gnomami z innym łobuzem". Carlos był niebywale ciekawy, z kim przyjdzie mu dzielić niedolę.
Finn Huckleberry. Lepiej nie mógł trafić, doprawdy.
Nie wysilił się nawet, by spytać kolegę, dlaczego teraz wyciągał z ziemi chrobotki i rzucał je gromadzie bardzo głodnych gnomów. Pewnie później młodsi uczniowie będą patrzeć, jak należało wyrzucać z ogrodu te szkodniki, a oczywiście ktoś musiał je nakarmić, podczas gdy gajowy będzie kończył obchód po lesie. W każdym razie - towarzystwo nie prezentowało się szczególnie dobrze. W końcu po pierwszej randce z Cathy Meza zdecydował się zrobić obchód po swoich najlepszych informicielach (połączenia informacji oraz żywiciela - w końcu poniekąd żywił się wiadomościami z różnej ręki), by dowiedzieć się jak najwięcej o jej zwyczajach, znajomych, upodobaniach. Niestety, dotarły też do niego informacje o mocnej znajomości z jakimś Gryfonem. Dzień później już znał jego imię, nazwisko, pochodzenie, drzwi od dormitorium, zajęcia, a później nawet oceny. Zaczął zauważać go w pokoju wspólnym, ale nie odzywał się w ogóle; nie odnotował żadnego napomknięcia o jakimkolwiek poważniejszym spotkaniu Finna oraz Cath, więc nie musiał interweniować.
Mimo to, znów poczuł zazdrość. Chyba to go zmotywowało definitywnie do zaproszenia Casillas na kolejne wyjście. Szkoda tylko, że nie zdążył jej poinformować o swojej nieobecności, przełożyć spotkania, może przeprosić za nieobecność z powodu szlabanu pokrywającego się z godzinami, które mieli spędzić wspólnie.
Wracając do karmienia gnomów - Finn, nieświadomy zagrożenia, jakie stanowił Latynos, zaczął jakąś pogawędkę. Porozmawiali trochę o tym, dlaczego trafili do chatki gajowego (chociaż Carlos oczywiście oszczędnie cedził słowa, coby nie zdradzić sekretu Georgijewa), później przeszli na inny temat, aż w końcu dotarli do punktu krytycznego: dziewcząt. Meza nie powstrzymywał się przed urąganiem Finnowi, który, irytowany przez dłuższy czas, postanowił w końcu odpowiedzieć czymś równie niemiłym. Później Latynos wspomniał Cathy, dziwiąc tym samym Huckleberry'ego. Wspomniał coś o posiadaniu wspaniałej dziewczyny pod nosem i jej kompletnym ignorowaniu aż do momentu, gdy ktoś inny odpowiednio się nią nie zajął. Biedny kolega Casillas zezłościł się nieco, ale mimo tego nie zrozumiał, więc pięść Carlosa postanowiła mu w tym pomóc.
Szarpali się już od kilku chwil. Bójka dawno wyszła poza ogrodzenie i niebezpiecznie zbliżyła się do jeziora. Nie miał ich kto rozdzielić; wszyscy pojechali do Hogsmeade, oni zostali za karę, a gajowy plątał się wciąż między drzewami.
Carlos wiedział, że inaczej nie mogło się to skończyć. Albo pokona Finna, przyszpilając go żylastą ręką do podłoża, albo zginie w odmętach lodowatej wody jeziora. Niestety, los zadecydował i po chwili Meza, popchnięty odrobinę za daleko przez swojego przyjaciela z domu, musiał użyć wszystkich pozostałych sił, by zamknąć dojście do tchawicy i nie zadławić się za bardzo. Poczuł, jak wszystkie naczynia krwionośne się kurczą, a udo zaczyna przeraźliwie boleć. Odepchnął się najmocniej, jak potrafił; nie poskutkowało to tak, jakby pod nogami miał stały grunt, ale jeszcze trochę i wynurzył głowę. Tyle wystarczyło - wciągnął wielki haust powietrza, od razu poczuł się lepiej. Przegarnął przylepione do czoła włosy do tyłu, a następnie podpłynął bliżej brzegu. Bez słowa usiadł na trawie; po raz kolejny przekonał się, że agresja nie wychodziła mu wcale na dobre. Zaczął wyciskać z ubrań nadmiar wody - zdjął kurtkę, wykręcił ją mocno, przełożył przez łokieć, zmarszczył nogawki spodni, na szczęście nie jeansowych (w tych nie byłoby mu tak łatwo wydostać się z wody, szybko nasiąkały i robiły się niebezpiecznie ciężkie podczas kąpieli). Niemalże trząsł się z zimna. Jedynie zaciśnięte zęby oraz trochę mocnej woli powstrzymywało dreszcze przebiegające przez cały kręgosłup przed ujawnieniem się.
OdpowiedzUsuńNie chciał nawet patrzeć na Finna, a najlepiej byłoby, gdyby ten się oddalił. Na pewno nie doszłoby do żadnej bójki, gdyby nie porywczość Latynosa, naturalna skłonność do bitki, samczy instynkt, chęć bitwy o damę serca czy jakkolwiek można by to nazwać. W każdym razie zdziwił się odrobinę, że Huckleberry w ogóle nie doprowadził Mezy do porządku, nie powiedział: koleś, przestań, daj spokój, o co ci w ogóle chodzi, co ci strzeliło do tego głupiego łba, tylko zwyczajnie oddał mu w twarz. Potem szarpali się już regularnie aż do momentu, gdy Carlosa ochłodziły lodowate odmęty jeziora.
I jeszcze ten Rubeusek groźnym basem skomentował:
- Co z wami, chłopaki? - Podszedł bliżej, po czym odepchnął trochę Finna i podniósł Carlosa do pionu za frak. - Jesteś cały, Meza? Lepiej idź do pani Pomfrey, bo jeszcze dostaniesz jakiegoś zapalenia i mnie wyrzucą ze szkoły... znowu - mruknął, stawiając chłopaka na ziemi. Jako, że wypełnił swój obowiązek, odwrócił się i tylko skontrolował przez ramię, czy uczeń go posłuchał. Mruknął jeszcze coś niewyraźnie, po czym odszedł do swoich spraw, dając całej trójce spokój. - Już nie mam siły wam prawić kazań. Jutro przyjdziecie karmić gumochłony.
Carlos jeszcze przez moment doprowadzał swoje ubranie do porządku, nie zaszczycają ani Casillas, ani Huckleberry'ego spojrzeniem. Dopiero, gdy stwierdził, że wszystko leżało na nim, jak należy, poprawił wciąż lekko ociekające włosy i powiedział do Cathy:
- Chodź.
Nie chciał jej niczego tłumaczyć, tylko postąpił kilka kroków naprzód, by ją wyminąć. Nie dostrzegł, żeby ruszyła się w ogóle z miejsca, więc wyciągnął do niej rękę, znowu powstrzymując jakoś jej drżenie. Robiło mu się coraz chłodniej, jako, że jesienne słońce już nie przebłyskiwało przez chmury jak jeszcze kilka dni temu. Poczuł mocniejszy powiew wiatru na każdym skrawku odsłoniętego ciała i ledwo nie zwinął dłoni w pięść, tylko dalej trzymał ją tak, jak wcześniej. Bardzo pragnął pociągnąć dziewczynę ze sobą, nawet nie tyle ze względu na swój honor, co zwyczajnie, potrzebował czyjegoś towarzystwa, a jej wydawało się najlepsze. Na pewno zaraz wypyta go, co się stało, dlaczego się bili, co między nimi zaszło. Meza chyba nie był w stanie odpowiedzieć jej konkretnie na nic. Sam dokładnie nie wiedział, co w niego wstąpiło. Wolałby dalej karmić gnomy i rozmawiać o ich beznadziejności.
[Tak? Szczerze mówiąc, nie zauważyłam, ale cóż się dziwić, skoro to kawał dobrego kina!
OdpowiedzUsuńDziękuję za powitanie. :>]
Clara
Gdyby Meza mógł, zdmuchnąłby tego idiotę Huckleberry'ego z powierzchni Ziemi. Nasłuchał się wielu opowieści o tym, jak Cathy siedziała z nim, słuchała wywodów, uśmiechała się, zerkała, toczyła dyskusje i spędzała generalnie mnóstwo czasu z przyjacielem. Tak właśnie przedstawiali ich wszyscy informatorzy Carlosa: jako dobrych znajomych lubiących wspólnie spędzić czas, nic więcej. Jednak ze wszystkich zdań, które docierały do jego uszu, wysnuł jeden wniosek: Finn to wróg. Zwyczajnie nie polubił tego chłopaka. Być może źle się do niego nastawił od początku, uznawszy go za swoistego rodzaju konkurenta, którego należało wyeliminować. Wiedział, że to nie będzie łatwe, bo w końcu Puchonka znała go dużo dłużej, niż Latynosa, ale koniecznie chciał oderwać wreszcie Casillas od tego człowieka. Podświadomie wyczuwał, iż wystarczyłby jej jeden mocny bodziec, żeby trochę poluźniła kontakty. Na więcej Meza nie chciał, a nawet nie mógł sobie pozwolić - przecież on także sam dobierał sobie kolegów czy koleżanki i nie znosił, gdy ktoś wtrącał się w jego relacje. Tym razem jednak miał dobrą okazję do wyżycia się na Huckleberrym, nie dał rady jej przepuścić. Nie planował w to wszystko wciągać Cathy.
OdpowiedzUsuńOn się obejrzał. Nie dlatego, by posłać Finnowi spojrzenie zwycięzcy, bo zrobiło mu się wręcz wstyd, że się na niego rzucił, ale kontrolnie. Czy czasem za nimi nie szedł, czy nie chciał jeszcze z nimi rozmawiać. Carlos aż uniósł brwi, gdy zobaczył, jak ten poprawił fryzurę i patrzył dosyć obojętnym wzrokiem na całą scenkę. Wyciągnął wtedy jeszcze bardziej rękę, prawie chwycił Casillas. Chciał ją wręcz pociągnąć, ale nie zrobił tego, czekał, aż zadecyduje. Widocznie brak większego przejęcia całą sytuacją widoczny na twarzy przyjaciela.
Zrobiło mu się naprawdę przyjemnie, gdy zobaczył jej zmartwienie. Na krótki moment zimno odeszło w niepamięć, a uśmiech rozjaśnił lekko zdrętwiałe usta Gryfona.
- Nie, księżniczko, ja zawsze jestem gorący - odparł jej wesoło. Zapomniał na chwilę, że powinien ja przeprosić za wystawienie; jakoś dziwnie wypadło mu to z głowy, bo zakodował w niej, że to nie jego wina, że to Benjamin, że to Rubeusek i to właśnie oni ponosili wszelką odpowiedzialność za złość Hiszpanki. Zwyczajnie przyspieszył kroku, a dopiero po kilkudziesięciu sekundach dotarło do niego, że powinien jej chociaż pokrótce wytłumaczyć, co się stało. - Gniewasz się na mnie? Hagrid wlepił mi szlaban. Dlaczego nie pojechałaś sama do Hogsmeade?
Wolałby, gdyby nawet nie dowiedziała się o tej bójce, pojechała wraz z innymi na wycieczkę. O ile teraz nie zadawała mu żadnych pytań, tylko wyglądała na zmartwioną, tak pewnie za niedługo nie powstrzyma się przed zadaniem choćby małego "Dlaczego?". Meza bał się, że nie będzie w stanie wytłumaczyć jej dokładnie, o co poszło, a Huckleberry przedstawi wydarzenia w niezbyt dobrym świetle. Albo, gdyby pięść Carlosa poskutkowała, zacznie dostrzegać w Cathy kogoś więcej, niż tylko koleżankę; jak wiadomo, dziewczyna nie doprowadziła ani trochę do perfekcji ukrywania uczuć - te zwyczajnie rysowały się na jej twarzy. Finn, gdyby tylko chciał, już dawno zauważyłby, jak ściskanie się żołądka wyraźnie odciskało się piętnem na rysach Casillas.
Robiło mu się coraz zimniej, zwłaszcza, że wiatr nie dawał wcale za wygraną. Na chwilę puścił dłoń dziewczyny, żeby narzucić na siebie tylko lekko wilgotną wiatrówkę. Zrobiło mu się nieco lepiej. Chociaż już nieraz wpadł do jeziora, tym razem woda naprawdę wyrządziła mu szkodę; nie czuł się najlepiej. Pewnie dlatego, że wszystko odbyło się bardzo szybko, zanurzył się cały i nagle, bez ostrzeżenia.
Znowu ujął rękę Cath, ale tym razem o wiele mocniej, jakby zaciskanie palców pomagało mu skupić się na towarzyszce, a nie zimnie.
Nie dosyć, że był taki biedny, zmarznięty i pobity przez niedobrego kolegę Cath, to ona sama jeszcze dziwnie zdrętwiała, a w dodatku próbowała dodatkowo uszkodzić swojego ulubionego Gryfona kuksańcem. Ledwo poznała się na wspaniałym latynoskim żarcie. Nawet mocno zziębnięte usta Mezy wykrzywiły się z uciechy, a Casillas ledwo się wysiliła i podniosła tylko kąciki. Obydwoje znali się w miarę na swoim poczuciu humoru - chłopak miał niemały ubaw przez kilka dni po wysłuchaniu łamanego hiszpańskiego swoich fanek, a Puchonka trochę śmiała się z jego dowcipów mających jednocześnie podkreślić wybujałe ego. Mało tego, poniekąd je potwierdzała, co tylko wzmacniało wysokie mniemanie Argentyńczyka o sobie.
OdpowiedzUsuń- Tak tylko mówisz. W naszym duecie ty jesteś zimniejsza - wymknęły mu się z ust jakieś kompletne bzdury. Myślał już tylko o swoim łóżku, o ciepłym kocu, może o troskliwym Michale, który na pewno nie poskąpiłby przyjacielowi pozornie rozgrzewającej whiskey. Najwyżej Carlos zignorowałby jeden dzień zajęć, a potem normalnie zaczął funkcjonować. Słuchanie Rubeusa Hagrida było ostatnią rzeczą, jaką Meza chciałby zrobić w życiu, a czuł, że ono powoli się kończyło. Palce, mimo ciepłej dłoni dziewczyny, wciąż były zdrętwiałe, a ich właściciel ledwo czuł, czy zbyt ściskał trzymaną rękę, czy też akurat trzymał ją idealnie.
Do pielęgniarki jednak nie pragnął iść. Wiedział, że Pomfrey będzie nie lada zdenerwowana, gdy zobaczy go po raz kolejny w swoim gabinecie, tym razem nie z przestawionym stawem, nie z wybitym zębem, nie z posiniaczonymi nogami, ale skulonego i zmarzniętego. O ile jej się serce nie rozpłynie na widok tak bezbronnego Latynosa, to pewnie na niego nakrzyczy ("Ile razy ci mówiłam, żebyś przestał się bić, kąpać w jeziorze, używać zaklęć znalezionych na marginesie w starej książce i krzywdzić pierwszoklasistów?!"). Szanse dzieliły się po połowie, ofiara lodowatej wody nie chciała ryzykować, dlatego wysiliła się i pogłaskała Casillas po policzku, mówiąc:
- Wiesz, Cathy, dużo dałbym za swoje własne łóżko w dormitorium. - Zatrzymał się na brodzie i przerwał wszelki dotyk, nie ujmował już jej dłoni. Wolał nie być zaciągniętym siłą do Skrzydła Szpitalnego na siłę. Co prawda, gdyby tylko Cathy użyła odrobinę uroku osobistego oraz jednego sensownego argumentu, najpewniej dałby się jakoś przekonać, ale póki co - wolał się opierać. - Co powiesz na to: pójdziemy do pokoju wspólnego Gryffindoru, ja się przebiorę w coś suchego, a potem siądziemy z czymś ciepłym przed kominkiem? Owinę się we wszystkie koce, oddam ci moje wszystkie zapasy słodyczy... tylko nie do Pomfrey, księżniczko.
Księżniczka już na stałe wbiła mu się do mózgu i ciężko byłoby mu ją wyrzucić z myśli. Sama zainteresowania nie robiła jednak żadnych problemów, więc Latynos uznał, iż nie odczuwała dyskomfortu związanego z tym... zdrobnieniem. Gdy Meza się już do czegoś przyzwyczaił, nie dało mu się wyperswadować tego ani bieganiem za nim i błaganiem, ani racjonalnymi argumentami, ani... właściwie niczym. Sam musiał się przestawić, przegryźć, przemyśleć sprawę. Dla Casillas nie było już ratunku; została definitywnie księżniczką Carlosa.
Zaczął powoli wycofywać się w stronę wieży Gryffindoru, jeszcze zachęcająco patrząc na Puchonkę. Policzki przeżyły lekką odwilż, więc nawet wykrzywił usta w lekkim uśmiechu.
- Nie daj się prosić. - Jednak zbliżył się. Objął dziewczynę ramieniem, by zacząć prowadzić ją w stronę przeciwną do Skrzydła Szpitalnego. - Gruba Dama nie będzie miała nic przeciwko wpuszczaniu takiej zjawiskowej dziewczyny, jak ty.
Mózg mu jeszcze nie zmarzł, potrafił myśleć w miarę racjonalnie. Na szczęście nie stracił naturalnej potrzeby siania komplementów.
Trząsł się jak galareta, ale w środku. Na zewnątrz nie chciał pokazywać tego, jak był zziębnięty z trzech powodów: po to, by nie martwić dodatkowo Cathy, żeby nie iść do Skrzydła Szpitalnego oraz pokazać, że stanowił dosyć wytrzymały... okaz. Generalnie wolał być w oczach innym tym, który przetrzyma wiele, ale nie pozwoli ze sobą zadzierać, dlatego też teraz dzielnie wytrzymywał wszelką niedogodność spowodowaną przemoknięciem. Zresztą, powstrzymywanie dreszczy stało się dużo łatwiejsze w cieplejszym zamku, gdzie wiatr nie docierał, a temperatura powietrza znacznie różniła się od tej zewnętrznej, oczywiście na korzyść Mezy. Poza tym wizja ciepłego koca, kubka pełnego rozgrzewającej herbaty oraz kominka dodatkowo go rozgrzewała. Najbardziej motywująco działało suche ubranie, a zaraz po tym wizja spędzenia popołudnia w praktycznie pustym pokoju wspólnym z Cathy. O wiele milej robiło się w wieży Gryffindoru, gdy hałaśliwi czwarto- oraz piątoklasiści wyjeżdżali do Hogsmeade. Starsi koledzy nie byli już tak nieznośni, gdyż ciążyła nad nimi klątwa egzaminów, a młodsi jeszcze siedzieli cicho, nieprzyzwyczajeni do obcowania ze sporo starszymi uczniami. Zwykle unikali rozmów, rzadko zaczynali je z własnej woli. Pewnie teraz w miasteczku było za głośno - pewnie dobrze się stało, że Casillas i Meza zostali w zamku.
OdpowiedzUsuńPrzyspieszył trochę kroku, chcąc jak najszybciej ewakuować się do swojego dormitorium. Ubierze chyba jakiś najbrzydszy, ale i najcieplejszy sweter, jaki posiadał, owinie się czymś grubym i usiądzie na fotelu. Byle tylko się nie rozchorować, byle tylko nie wylądować znowu w Skrzydle Szpitalnym. Niby Carlos był dosyć odporny na wszelkie choróbska i raczej się go nie trzymały, ale po takiej kąpieli...
- Nic mi nie będzie - zapewnił ją ze sporą pewnością w głosie, właściwie samemu też się do tego przekonując. Dosyć szybko zwinęli się z błoń, nie stał długo na przenikliwym wietrze, więc najprawdopodobniej chwyci go tylko lekki katar (właściwie już lekko pociągał nosem) czy ból gardła... nic poważnego. Na zajęcia na pewno będzie mógł uczęszczać, a nawet, jak ominie jeden dzień, to nic się nie stanie.
Cathy przedstawiała się w jego oczach jako dosyć... mało stanowcza. Co prawda, nie wiedział, że dawała się ciągać Finnowi w różne miejsca, chociaż wolałaby zostać przy kominku, ale nie potrafiła nawet zaciągnąć Carlosa do pani Pomfrey, mimo że tego faktycznie potrzebował. Mezie przydałby się ktoś, kto nauczyłby go odpowiedzialności; gdy przy nim traciło się zdecydowanie, naginał ludzi tak, jak chciał, sprowadzał ich na swój własny szlak (w tym przypadku jak zwykle zignorował polecenie nauczyciela - Casillas nigdy by tego pewnie nie zrobiła). Z drugiej strony, znajomi to nie jego rodzice, nie mogli go wychować od nowa. Zawsze działało jednak przysłowie "Z jakim przestajesz, takim się stajesz". A to, kto od kogo będzie się uczył, zależało od siły charakterów.
- Taki właśnie mam plan - zaśmiał się, gdy wspomniała o zamykaniu jej w wieży. O niczym innym nie marzył, przecież chciał w dormitorium kolejnego wyjadacza słodyczy; Casillas pewnie różniłaby się od Rasaca bardziej skąpym spożyciem whiskey. - Ale niestety, już nie masz odwrotu.
Gruba Dama niby cmoknęła z niezadowoleniem, gdy Gryfon przyprowadził swoją koleżankę, ale nie mówiła nic. Zazwyczaj groziła Mezie poskarżeniem się opiekunce Gryffindoru - nigdy tego jednak nie zrobiła.
- Zaczekaj tu moment, zaraz wrócę w czymś suchym. - Wskazał jej najlepszy, jeszcze mało zniszczony fotel, po czym zniknął w korytarzu prowadzącym do jego pokoju. Natychmiast zdjął z siebie przemoczone wdzianka, ekspresowo wytarł się z resztek wody ręcznikiem, powiesił niedbale ubrania nad wanną do wyschnięcia. Szybko włożył na siebie inną koszulę i spodnie, znalazł w szafie suche buty. Jeszcze tylko przeczesał lekko wilgotne włosy i wyjął ze swojej skrytki pudełko ze słodyczami. Niestety, lodowych myszy nie posiadał, ale za to było kilka Musów-Świstusów, mnóstwo czekoladowych karaluchów, resztka bryły nugatu oraz kwachy, które Carlos często dawał Mikaelowi w prezencie. A ten biedak zawsze się nabierał.
UsuńKoc zarzucił na ramię; po chwili namysłu sięgnął po drugą sztukę, kontrolując, czy aby na pewno niczym nie była ubrudzona. Zbiegł dosyć żywo po schodach na dół, zostawił słodkości na stoliku, po czym nakrył narzutą Cathy tak, jakby zakładał jej śliniak.
- Musisz się opatulić, tak zmarzłaś, tyle kataru dostaniesz... - Zarzucił jeden róg na jedno ramię, drugi - na drugi. Casillas stanowiła teraz coś na wzór ruchomego kokonu. - Jesteś unieruchomiona w takim kaftanie. Trzeba porwać tę księżniczkę, zanim się wyplącze! - I już chwycił tę zawiniętą poczwarkę gdzieś w połowie, podniósł, jakoś zawieszając sobie miednicę na ramieniu i przebiegł pół pokoju, potrąciwszy zaskoczone drugoklasistki. - I co teraz zrobisz, co? - zakaszlał nagle, ale nie miał zamiaru odstawić Cathy tak łatwo. - Ktoś cię musi odkupić! Sama też możesz...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[ To u góry miało iść gdzie indziej :C
OdpowiedzUsuńDlaczego brata? Bo jest brzydki? Wszyscy go dyskryminują, on też zasługuje na trochę miłości...! ]
Timothy B.
Być może Cathy posiadała swój skomplikowany, kobiecy tok rozumowania, ale to o Mezie mówiono, że w rozmowie z nim można "rozbić się niczym groszek o nieprzepuszczalną dla logiki i sensu ścianę". Na szczęście były to wierutne bzdury, a myśli Carlosa układały się w bardzo prostą, łatwą do odczytania ścieżkę. Latynos czasem wręcz miał problem z odczytywaniem złożonych komunikatów lub robił to źle, gdy ktoś ukrył w nich zbyt dużo znaczeń. Nie przyzwyczaił się do ukrywania drugiego dna w swoich wypowiedziach, gdyż uznawał to za zbyteczne (tylko w żartach czasem używał najróżniejszych podtekstów). Jeżeli coś leżało mu na sercu, prędzej czy później pozbywał się ciężaru poprzez zwyczajną rozmowę z kimś, kogo to bezpośrednio dotyczyło, a gdy czegoś chciał, zazwyczaj stosował delikatne napominanie się i w końcu dostawał wymarzoną rzecz. W ten sposób rozwiązywał wszystkie swoje problemy - a o ile lepiej mu się funkcjonowało bez zawieraniu sugestii w co drugim zdaniu!
OdpowiedzUsuńPrzechadzał się w kółko z porwaną księżniczką na ramieniu. Trochę zaczynała już mu ciążyć, bo nie przywykł do dźwigania tego typu ciężarów (zwykle miał trochę mniej - wynoszenie brata z pokoju trochę go wprawiło, ale młodszy Meza nie ważył zbyt dużo). Musiał więc szybko wymyślić jakiś okup, coby móc posadzić Casillas na fotelu już z gotowym pomysłem. Co prawda, do głowy przychodziło mu kilka mniej lub bardziej poważnych wynagrodzeń, jednak postanowił wybrać najmniej uciążliwą formę zapłaty. Niech Cathy poczuje zaszczyt nie bycia wykorzystanej przez księcia Carlosa.
Zatrzymał się w miejscu.
- Jakie: wszystkie? Nie mam innych księżniczek - odparł jej z pewnością w głosie. Przecież posiadał tylko jeden taki okaz; więcej panien szlachetnego pochodzenia nie namierzył. Zresztą, nawet gdyby miał, Puchonka nie dowiedziałaby się o nich od samego zainteresowanego. Latynos czasem potrafił logicznie pomyśleć (ku zaskoczeniu złośliwych), a kiedy pogłębiał swoją znajomość z jedną dziewczyną, inne dla niej nie mogły w ogóle istnieć. Co innego, jeśli chodziło o Mezę, on dostrzegał wszystkie bardzo dobrze. - Zobaczmy...
Zbliżył się do fotela, by posadzić tam swoją zdobycz. Sam kucnął obok i zaczął przyglądać się Casillas lekko zmrużonymi oczami.
- Księżniczka się teraz chyba przepoczwarza - stwierdził w końcu z lekkim uśmiechem, mierząc wzrokiem wciąż zawinięte w koc nogi swojej ofiary. Pokiwał głową jak znawca tematu, stary wyjadacz, specjalista w dziedzinie kokonów z Hufflepuffu. - Ale wciąż może się wkupić w łaski porywacza, może nawet dostanie coś - przerwa na delikatne siorbnięcie nosem - z tego pudełka! - Chwycił opakowanie ze słodyczami, by lekko uchylić wieko i pokazać Cathy bogactwo dormitorium Gryffindoru. Ściągnął trochę usta w podkówkę uznania dla swojego małego skarbu, po czym zrobił minę, jakby zabawiał się w straganiarza i polecał swój najlepszy towar. - Wystarczy zostawił mały ślad tu. - Pokazał jej odpowiednie miejsce na policzku z nadzieją, że księżniczka nie okaże się zbyt nieśmiała na taki gest i nie uzna tego za zbytnie spoufalanie się. - Najlepiej kilka.
Tym razem zdobył się na małą sugestię, ale można było ją tak łatwo odczytać, że nawet Mikael nie widziałby w tym problemu. Cóż Puchonka mogła poradzić - gdy nie zapłaci swojemu oprawcy, zostanie uwięziona w najciemniejszym zakamarku wieży Gryfonów. Poza tym zostanie bez karaluchów, nugatu oraz Musów-Świstusów, co byłoby dla niej pewnie wielką szkodą. Zresztą, wszystko zmarnowałoby się w przepastnych żołądkach kolegów Mezy z pokoju, a on sam tego nie chciał. Wolał ofiarować swój mały dobytek komuś ładniejszemu, milszemu i mniej natrętnemu.
Nadstawił już policzek, czekając na natychmiastowe przypieczętowanie ich umowy. Opuścił nawet powieki, tylko od czasu do czasu zerkając jednym okiem, czy kokon mu czasem nie uciekał.
W aspekcie podejmowania dorosłych decyzji na pewno by się dogadali - Meza jak ognia bał się podejmowania jakichkolwiek odpowiedzialnych zadań. Nie nauczył się tego przy nauczycielach ani tym bardziej przy kolegach; jedyne, co go ratowało, to rodzina. Nie miał zamiaru opuszczać Argentyny, mimo, że wszystkich znajomych zostawiał w Londynie. Na pewno przez jakiś czas zagrzeje miejsce w Wielkiej Brytanii, może znajdzie tymczasową posadę, a następnie wróci do swojego ojczystego kraju. Poza nim nie widział dla siebie żadnej przyszłości. Walczyć na wojnie nie będzie - zbyt cenił swoje życie i niestety przeceniał je nad niesprawiedliwą ideologię popleczników Czarnego Pana, bycie urzędnikiem w Ministerstwie Magii byłoby dla niego życiowym niepowodzeniem (potrzebował zostać raczej w ciągłym ruchu), a na zostanie uzdrowicielem miał za małą wiedzę o magicznych roślinach oraz eliksirach i tak naprawdę nie zdążyłby się już odpowiednio podszkolić. Zostawały mu smoki lub posada nauczyciela mugoloznawstwa, ewentualnie zaklęć (ta druga z wiadomych względów jawiła się jako bezpieczniejsza). Taka opcja jednak wydawała mu się dosyć... smutna.
OdpowiedzUsuńNa razie jednak zajmował się jedynie teraźniejszością. Chciał zdać egzaminy końcowe na jako-taką ocenę, może nawet niektóre na Wybitny - najpewniej te dotyczące zagadnień związanych z mugolami. A w tej chwili koniecznie należało zająć się tą niepokorną księżniczką, która zajmowała właśnie ulubiony fotel Carlosa. Nie chciał jej tego wypominać; w końcu pragnął zapewnić idealne warunki do przepoczwarzenia się.
Podglądał aż do momentu, w którym przysłoniła mu oczy. Doprawdy, takie to nieśmiałe i płochliwe zwierzątko... skąd miał wiedzieć, czy nie podstawiła jakiejś drugoklasistki, żeby go pocałowała? Nigdy nie wiadomo. Takim sprytnym Puchonkom najróżniejsze rzeczy mogły przychodzi do głowy. Dlatego też Cathy nie powinna wierzyć we wszystko, co jej koleżanki z domu powiedzą na temat Carlosa. O ile większość plotek o nim to prawda, tak niektóre przybierały mocy wraz z przechodzeniem w kolejne ręce.
Z każdym pocałunkiem uśmiech Mezy stawał się coraz wyraźniejszy, szerszy i pełniejszy.
- Może więcej niż kilka - zamruczał cicho, kiedy spytała. Jeżeli chodziło o takie wynagrodzenia, Latynos nigdy nie miał ich dosyć. - Na zapas.
Oczywiście, wszelkie zasoby tego typu wyczerpywały się wyjątkowo szybko i Carlos potrzebował je na bieżąco uzupełniać, dlatego było niemal pewną rzeczą, iż za niedługo zgłosi się, gotowy do wycałowania. Jak już Cathy się pewnie zorientowała, Gryfon zawsze chciał czegoś więcej. Dało się palec - marzył o ręce, dostał ją - a gdzie ramię? Zwykle dążył do pozyskania jak największych korzyści, a gdy już dotarł do pewnego maksimum, szukał nowego obiektu zainteresowania. Być może stąd brały się jego szerokie podboje miłosne - zwyczajnie nikt nie potrafił zająć wymagającego księcia z wieży na dłużej lub zwyczajnie nie posiadał niczego konkretnego do zaoferowania.
Co prawda, zaczął nieco częściej kasłać, katar zdecydowanie nasilił się, za to gardło zaczęło lekko piec, ale na razie Latynos był zajęty czymś ważniejszym. Chwycił jej dłoń za nadgarstek, by zdjąć tę ciepłą przepaskę z powiek. Popatrzył z wesołym błyskiem w tęczówkach na dziewczynę, a uśmiech oczywiście nie zszedł mu z twarzy. Przez kilka sekund tylko obserwował zaróżowione policzki Casillas, ciemne oczy, ale dziwnie speszył się i opuścił wzrok.
- I uważasz, księżniczko, że za te kilka muśnięć cię wypuszczę? - spytał ją zadziornie, podnosząc się z kucek. Położył jej pudełko ze słodyczami na kolanach, po czym całkowicie już otworzył wieko. - Wszystko twoje, ale w wieży zamykam cię przynajmniej do powrotu innych z Hogsmeade.
Przysunął sobie inny fotel, a potem zawinął się w koc podobnie jak Cathy i pacnął jak wywłoka na miękko wyścielony mebel.
- Przepoczwarzam się lepiej niż ty, co zrobiłaś z tym kocem, hm? Słaby masz kokon. - Zaczął się wiercić w swoich, szukając jak najlepszej pozycji. - Poza tym, chyba musisz mi rzucać karaluchy, bo moje giczki... - poruszył gdzieś pod nakryciem rękoma - ...są niedysponowane.
Carlos nie rumienił się, nie opuszczał wzroku, nie tracił animuszu ani nie myślał nawet o wyrażeniu speszyć się. Tym razem tylko na moment poczuł dziwne ukłucie wstydu, jakby zrobiło mu się szkoda Cathy marnotrawiącej dla niego czas. Nie zdążył się jeszcze do niej przekonać na tyle, by przestać zauważać inne dziewczyny, a nawet dla nie mającego problemu z podrywaniem wielu kobiet naraz Mezy nie wydawało się to w porządku. Szybko jednak otrząsnął się z tego niedorzecznego uczucia i odzyskał zwyczajną pewność siebie, jak zwykle wyrzuciwszy z głowy wszelkie myśli przywołujące do niego jakiekolwiek poczucie winy. Wiedział, że postępował źle, ale nauczył się już ignorować tę świadomość dla własnej wygody.
OdpowiedzUsuńNiestety, Carlosa nie miał kto wkręcić w śmietankę pracowników Ministerstwa Magii, gdyż nikt z jego najbliższej rodziny tam nie pracował. Dopiero dalsi wujkowie, z którymi nie utrzymywał ściślejszych kontaktów, zajmowali jakieś znaczące miejsca w urzędzie. Poza tym dzierżenie podobnego stanowiska wiązało się z pewnym ryzykiem - w organach blisko związanych toczyły się bardzo niesprawiedliwe rozprawy dotyczące mugolaków oraz ich rodzin, a w takiej atmosferze naprawdę ciężko byłoby się Latynosowi odnaleźć.
Zagrzebał się dokładniej w kocu, ale rękom znalazł jakąś dziurę i gdy Cathy usiadła na podłokietniku, wyswobodził już jedną spod swojego ciepłego kaftana. Druga była tylko kwestią czasu, ale żeby Casillas nie traciła wiary w to, iż posiadała jakiś rodzaj władzy nad obezwładnionym Gryfonem, musiał ją czymś zająć.
- Już się zastanowiłem - odpowiedział jej szybko, jednocześnie bardzo powoli wyciągając ramię spod opatulającego go materiału. Wolał nie zwracać nagłymi ruchami uwagi dziewczyny, zachowywał dodatkową ostrożność w realizowaniu swojego planu. - Chcę więcej całusów, teraz, zaraz. I coś słodkiego, oczywiście prócz księżniczki.
W tej chwili wyrwał obydwie giczki spod koca i chwycił Cathy tak, że wylądowała u niego na kolanach; plecy mogła swobodnie oprzeć na drugim podłokietniku, a nogi przełożyć przez ten, na którym przed momentem siedziała. Meza pochylił się nad jej policzkiem - niestety nie tym, który pokazywała - i zaczął go obcałowywać bardzo skrupulatnie, miejsce w miejsce, od skroni aż po żuchwę, przyciskając dziewczę do siebie niemal żelaznym uściskiem.
- Masz już dość? - spytał po chwili, gdy znalazł się wargami tuż przy uchu. Wzmocnił swój uścisk na talii Cath, przysunąwszy ją do siebie jeszcze bliżej. Musnął jeszcze tylko miejsce tuż pod małżowiną, a potem dodał: - Czy jeszcze mam się trochę postarać? Nie wiem, jak bardzo zależy ci na tych karaluchach...
Wyraźnie czuł, że następnego dnia nie podniesie się w ogóle z łóżka, bo objawy przeziębienia rzeczywiście się nasilały, ale jak na razie zyskiwał trochę siły, będąc zajętym przez Casillas. Nie myślał nawet o lekkim kaszlu oraz bólu gardła; oczywiście, gdyby Puchonka wspomniała mu o mugolskim syropie na gardło, połknąłby pewnie cały i czekał na jakiś efekt. Gdyby nie ozdrowiał natychmiastowo, nigdy nie dałby się już leczyć żadnymi niemagicznymi sposobami. Póki co jednak mieli inne rzeczy do roboty. Carlosowi zrobiło się wręcz gorąco, gdy poczuł na kolanach ciepły ciężar, poczuł przyjemne uczucie rozlewające się po jego ciele i całkiem zapomniał o wcześniejszej kąpieli w lodowatej wodzie.
Meza często przesiadywał przed kominkiem w pokoju wspólnym, zazwyczaj na swoim ulubionym, już stanowczo nadgryzionym przez ząb czasu fotelu, na kolanach mając podkładkę z niedokończonym wypracowaniem, a obok talerz pełen czekoladowych ciasteczek. Nie dało się ukryć, że był ciepłolubnym człowiekiem; chociaż przepadał za bitwami na śnieżki, wrzucaniem niewinnych piątoklasistek w zaspy oraz robienie z krnąbrnych przyjaciół bałwanów, to i tak nic nie zastąpiłoby mu przytulnego miejsca tuż przy ogniu.
Rozmowa była dla Carlosa oczywistą podstawą, jednak to dotyk decydował o tym, jak ludzie go odbierali. Nie widział przeciwwskazań co do przytulania tych, których lubił, kiedy tylko miał na to ochotę, poklepywania po plecach czy ramieniu, pobłażliwego głaskania po głowie młodszych kolegów. Jeżeli chodziło o ogół - Meza był popularnie nazywany przez bliższych znajomych przylepą, chociaż niespecjalnie przepadał za takim przezwiskiem. Zwyczajnie czasem... potrzebował kogoś wyściskać. Teraz dodatkowo zrobiło mu się rozkosznie ciepło, bliskość kominka zadziałała tak, jak powinna, zapach czekolady rozleniwił go całkowicie, a bliskość Cathy sprawiła, że wszystko przedstawiało się w o wiele przyjemniejszym świetle. Bliskość drugiego człowieka zawsze działała na Latynosa pozytywnie, bo w samotności wręcz usychał, ale przy Casillas czuł jeszcze coś innego. Chyba podobało mu się, jak pachniała i zaczynał przyzwyczajać się powoli do jej głosu, do samego jej towarzystwa także. W tej chwili nie zamieniłby jej ani na grupkę jak najurodziwszych Gryfonek, najmądrzejszych Krukonek czy jakichkolwiek innych osób, które potencjalnie mogłyby mu wynagrodzić kiedykolwiek nieobecność Cathy.
OdpowiedzUsuńGdyby Carlos wiedział, ile razy w myślach Puchonki był porównywany do Finna, zdenerwowałby się naprawdę mocno. Jeżeli już chciałoby się wskazać rzecz, która irytowała go najmocniej, to pierwsza pozycja na liście okazałaby się być przyrównywaniem go do jakiejkolwiek osoby. Sam uważał, że każdy przedstawiał się jako jedyny w swoim rodzaju, więc przystawianie do niego innej jednostki i rozważanie, co ich różniło czy zbliżało, było zbytecznym działaniem. Być może Huckleberry przytulił Casillas tylko dwa razy w ciągu całej ich znajomości, ale Meza przedstawiał się zgoła inaczej i chciałby coraz częściej trzymać dziewczynę w ramionach.
Znowu poprawił swoją pozycję, tym razem wyraźnie czując, że znalazł już najbardziej komfortowe ułożenie ciała. Delikatnie rozluźnił uścisk, a zamiast oplatać szczelnie talię Cath, splótł palce i oparł dłonie na jej biodrze. Prawie zaśmiał się, gdy usłyszał jej mamrotanie o wysokiej jakości karaluchach. Powstrzymał się jednak ostatkiem sił, gdyż nie chciał psuć chwili. Odłożył swoje poczucie humoru na bok na rzecz zachowania pewnej... intymności. Jego twarz za to rozjaśnił bezgłośnie lekki uśmiech, więc gdy Puchonka na niego spojrzała, jego rysy wciąż były ułożone w wesołą minę.
- Jeśli tak mówisz... - zatrzymał jeszcze przed moment wzrok na jej oczach, później przesunął go na usta, a swoje własne wargi po raz kolejny przyłożył do policzka. Wytyczył nimi ścieżkę prowadzącą prawie od kącika ust aż po żuchwę. Zawahał się na kilka sekund, po czym kontynuował wytyczanie specyficznego szlaku po lekko zaróżowionej skórze, w końcu znajdując cel wędrówki gdzieś przy obojczyku. Wtulił się w szyję, lekko przejeżdżając po skórze chłodnym nosem. - Teraz już pewnie zasługuję na trochę czekoladowej czułości. Nie musisz być taka niedobra dla mnie, Cathy - wymamrotał gdzieś pod jej brodą, mając nadzieję, że dosłyszała. Przymknął oczy i odetchnął głębiej, czując, jak błogość niemal rozlewa się po całym ciele. Nie mógł trafić w lepsze ręce po lodowatej kąpieli w jeziorze.
Nagle przypomniało mu się, dlaczego właściwie znajdowali się tutaj, a nie w Hogsmeade. Przesunął się tak, by móc wyciągnąć jedną rękę trochę dalej, a drugą zaczął bawić się dłonią dziewczyny. Przesunął odrobinę głowę w dół tak, by mógł zerkać na to, co właśnie robił.
- Po naszym wypadzie do Hogsmeade... porozmawiałem z kilkoma osobami - zaczął spokojnie, głaszcząc opuszkami palców zewnętrzną stronę dłoni Casillas. - Chciałem wiedzieć, co mógłbym ci sprezentować przy następnym spotkaniu. - Samemu trudno byłoby mu cokolwiek wymyślić, zważając na fakt, że niedawno zaczęli w ogóle się widywać. Nie wiedział nawet, jakie są jej ulubione słodycze; zdawał sobie tylko sprawę, że lubiła je... ogólnie. - Od słowa do słowa, czasem kończyło się na Finnie, mówili, że spędzasz z nim sporo czasu. Jak to z wami jest? Albo inaczej: kim on jest dla ciebie, że właściwie każdą wolną chwilę poświęcasz dla niego?
UsuńNie chciał jej nagabywać ani atakować. Wolał jednak porozmawiać o znajomości z Huckleberrym z samą zainteresowaną, niż dowiadywać się z drugiej ręki jakichkolwiek nowości.
Gdyby Carlos nie upewnił się u samej Cathy, jak przedstawiała się jej znajomość z Huckleberrym, najprawdopodobniej ciekawość skręcałaby go do tego stopnia, że obsesyjnie próbowałby wyszukać jakikolwiek ślad wskazujący na to, że dziewczyna czuła do Gryfona coś więcej niż zwyczajną sympatię. Gdyby tylko ktoś potwierdził mu tę tezę, od razu ograniczyłby swój kontakt z Casillas, a samego Finna unikałby jak ognia. W najgorszym przypadku po raz drugi napadłby go z byle powodu, bo świadomość - lub połowiczna świadomość - na temat zauroczenia Puchonki gryzłaby go od środka. Najprostszym sposobem na rozwiązanie problemu według Latynosa było pozbycie się jego źródła, czyli w tym przypadku znajomego dziewczyny. Niestety, jak na razie nie mógł nic z tym zrobić, choćby jak chciał. Poza tym, gdy już lepiej poznawał jakąś księżniczkę, wolał upewnić się, że nie wkraczał nikomu w drogę. Mimo wszystko nie potrafił wchodzić pomiędzy dwie osoby, a gdyby miał tylko zakręcić Hiszpance w głowie i zepsuć jej przyjaźń (czy cokolwiek tam było między nią a Gryfonem), to wolał trzymać się z boku.
OdpowiedzUsuńMoment wybrał niezbyt dogodny, aczkolwiek po takiej odpowiedzi nieprzyjemny ciężar, znajdujący się do tej pory gdzieś na żołądku i powodujący dziwny dyskomfort, ulotnił się. Sam Carlos odetchnął trochę głębiej, co mogło oznaczać westchnienie ulgi, ale miał nadzieję, że Cathy tak tego nie odebrała. Chociaż poczuł ukłucie zazdrości, że to Huckleberry stał się obiektem zauroczenia Casillas, a nie on sam, to powstrzymywał się przed okazywaniem swojego zadowolenia z takiego, a nie innego obrotu akcji.
Nie przestawał bawić się jej dłonią; teraz zamiast głaskania, przejeżdżał palcem po jej przedramieniu, od nadgarstka aż po łokieć. W końcu zatrzymał się, by ponownie spleść dłonie na biodrze Puchonki i mocniej ją przytulić. Podobało mu się, jak przeczesywała mu włosy i żałował, że przestała, ale dopomni się dopiero za chwilę.
- Chcesz się całkowicie odciąć? Dlaczego? - Skoro bardziej lubiła go w drugiej klasie, a teraz to uczucie nieco wyblakło, zelżało, niekoniecznie musiała od razu izolować się od Finna. - Lubię cię słuchać. - Podniósł się i popatrzył na dziewczynę, jakby potrzebował potwierdzić swoje słowa szczerym spojrzeniem. - I nie działa to na zasadzie "O, popatrz, jestem lepszy od tego młota Finna", po prostu podoba mi się, jak o czymś mówisz i na pewno mi się nie nudzi. I zdecydowanie powinnaś więcej żartować - uśmiechnął się do niej, przypominając sobie o jej podobnym poczuciu humoru. - Spytałem, bo lubię mieć... jasną sytuację. Ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, to kolejna bitka z Huckleberrym.
Rzeczywiście, mimo poprzedniego wybuchu złości i napadnięciu na towarzysza z domu, Meza nie chciał dokończyć swojego dzieła i wygrać kolejnej bójki. Po pierwsze, mógłby dostać dożywotni szlaban u McGonagall za niepotrzebną agresję, po drugie - stracić w oczach swoich znajomych. Nagłe wybuchy złości ich niepokoiły, a czasem też irytowały, bo Carlos potrafił być bardzo wybredny oraz złośliwy. Większość ludzi przyzwyczaiła się do tej łagodniejszej wersji Latynosa (tej, która siedziała opatulona kocem, całowała swoją księżniczkę i nie chciała odstąpić jej na krok), a ta mniej kolorowa wcale im nie odpowiadała. Zwłaszcza, że pojawiała się znienacka.
- Możemy już zostawić ten temat. - Trącił ją nosem w policzek, jakby nagle zamienił się w kota domagającego się uwagi, Zresztą, koniecznie chciał znowu być głaskanym po głowie, bo naprawdę mu się to spodobało.
- Teraz lepiej opowiedz mi coś ciekawego o sobie. Możesz zacząć od ulubionych słodyczy, na przykład - wzruszył ramionami. Sam mógł snuć długie baśnie o sobie, ale nie wiedział, czy Cathy była do tego zdolna. Nie chciał jej zasypywać mnóstwem wiadomości na swój temat; wolał najpierw dowiedzieć się czegoś o Casillas, zanim zacznie rozprawiać o własnych przyzwyczajeniach. - Wiem już, że lubisz karaluchy. A nugat? A kwachy? Zawsze daję je Mikaelowi, bo lubię, jak panikuje potem i biega z wywieszonym dziurawym językiem - zaśmiał się, kończąc ten mały wybuch lekkim kasłaniem. - Chyba nigdy mi nie odmówi żadnego lizaka.
UsuńOczywiście, mogliby rozprawiać o czymś... treściwszym, ale po co? Na razie mogli rozmawiać o bzdurach, bo chyba niepotrzebne im były wznioślejsze tematy.
Może Cathy nie była rozsądna, tak szybko rozwijając znajomość z Mezą, ale widocznie jej podświadomość nie miała nic przeciwko. Jeżeli chodziło o jego koleżanki... posiadał co do nich pewną teorię. Nie wszystkie jego randki były pięknościami - niektóre uważały, że ich nogi są za grube, inne narzekały na brzuch, inne na trądzik. Carlos jednak miał dosyć specyficzny gust i nigdy nie było wiadomo, kto mu się spodoba. Podrywał te dziewczyny, które czymś się charakteryzowały, widział w nich coś, co go przyciągało. Jeżeli czuły się źle ze swoją figurą, wypryskami, włosami czy czymkolwiek innym, leczył je z kompleksów małymi pochlebstwami. Zazwyczaj wtedy zaczynały się do niego przywiązywać; niestety, nie zawsze on czuł to samo. Nieraz faktycznie wystąpiło coś w rodzaju ograniczonej sympatii, ale prócz miesiąca spędzanego razem na najróżniejszych aktywnościach nie chciał robić nic więcej. Zwyczajnie lubił być w centrum uwagi, a przy minimalnym wysiłku poświęconym na pozbawienie dziewcząt niepewności co do własnego wyglądu czy charakteru otrzymywał mnóstwo czułości. Wiedział, w którą jednostkę trafić, by zaspokoić swoją potrzebę przebywania z kimś do maksimum.
OdpowiedzUsuńNie chciał jednak mówić tego Cathy. Czasem ciągłe przebywanie z jedną osobą go męczyło, potrzebował czegoś nowego, innego bodźca. Ona na pewno by tego nie zrozumiała, w końcu spędziła sześć lat na bezowocnym czekaniu, aż Finn na nią spojrzy. Najwyraźniej zajmował jej cały horyzont, tak, że nie widziała żadnej innej opcji dla siebie. Carlos był niemalże w stu procentach przekonany, że gdyby Casillas tylko chciała, szybko znalazłaby kogoś, kto poświęcałby jej tyle uwagi, ile by zapragnęła. Meza uważał ją za najlepszą towarzyszkę i do tańca, i do siedzenia przed kominkiem, i rozmowy, i pewnie też robienia ludziom głupich żartów. Właściwie do wszystkiego.
Oddał się w pełni tej drobnej czułości, zadowolony, że wróciła. Nie miał zamiaru jej wypuszczać z rąk nawet wtedy, gdy wróciliby wszyscy Gryfoni, łącznie z Finnem. O nim nie zacznie już rozmowy, bo nic go nie ciekawiło - dowiedział się, czego chciał, resztę zostawiał w rękach Cath. Gdy poczułaby trudność, zawsze mogła się do niego zgłosić po wsparcie czy radę. O ile wiedziała, że w każdej chwili dysponował dla niej wolną chwilą.
- Jakie koleżanki? - spytał, jakby był zdziwiony jej podejrzliwością. Co prawda, odsetek jego randek wyraźnie w ostatnich czasach zmalał, a przesiadywanie z jakimiś dziewczętami na fotelach w pokoju wspólnym i oddawanie się w ich czułe ręce ograniczył właściwie do minimum. Za duże ryzyko. - Te, którym zrobiłaś bardzo, baaardzo nieprzyjemny żart? - lekko pokręcił głową, nagląco podkreślając wagę jej przestępstwa. Brzmiał raczej tak, jakby powiedział właśnie: "Jest mi tak gorąco, że zaraz się rozpłynę" i to jeszcze dosyć... kuszącym tonem. Jakby chciał ją za chwilę ukarać kolejną serią pocałunków.
Podniósł się na tyle, żeby sięgnąć do pudełka ze słodyczami, bo przyszła mu jednak ochota na czekoladowego karalucha. Wziął opakowanie, położył dziewczynie na kolanach, a potem sięgnął po jedną sztukę przysmaku i ugryzł połowę.
- Kawowe cukierki rozumiem, marcepan też, ale cynamon? Nie lubisz szarlotki z cynamonem? - zajęczał, kiedy już przełknął wszystko. Sam uwielbiał ten wypiek, często też zakradał się do kuchni, do skrzatów właśnie z jego powodu. Gdyby tylko mógł, doprawiałby wszystko cynamonem, a jabłka to przy każdej możliwej okazji. Nie rozumiał więc, jak Casillas śmiała nie lubić tej aromatycznej przyprawy; być może Latynos włoży dużo wysiłku w to, by jednak się do niej przekonała. - Mówiłem ci, że jestem gorący, księżniczko, to nie chciałaś mi wierzyć. A teraz sama widzisz, nie dosyć, że z natury tak mam, to jeszcze faktycznie twój wpływ...
Dałby sobie tak mruczeć do ucha przez cały wieczór, nie miałby dosyć. Nie chciał, żeby ktokolwiek przychodził z Hogsmeade; zrobią rumor, zaczną naśmiewać się z Mezy ("Która to już rybka w twojej sieci, Meza?"), a gdyby jeszcze do tego zjawił się Huckleberry...
Charlie speszył się momentalnie, przełknął zbierającą mu się w ustach ślinę i nerwowo spojrzał na aparat, który w momencie wypuszczenia z rąk zawisł mu na szyi dzięki grubemu - i dość długiemu - skórzanemu paskowi. Puchon czuł się w tej chwili trochę tak, jak dziecko nakryte przez mamę na wykradaniu z kuchni ciastek i zjadaniu ich zaraz przed obiadem - niby nie zrobił nic złego, ale jednak miał wrażenie, że powinien się przed tym powstrzymać.
OdpowiedzUsuń- Nie... Oczywiście, że nie! - zapewnił, nieświadomie podnosząc ton głosu. - Po prostu... em... Robiłem zdjęcia, do niczego szczególnego, tak tylko i wtedy przybiegł ten kot, bardzo ładny, a potem ty też... Znaczy nie, że jesteś ładna! Znaczy jesteś, ale no... - wziął głęboki oddech, nieco za mocno wbijając palce w niczego nieświadomego kota, który z początku obruszył się i miauknął, ale zaraz potem uspokoił się, delikatnie drapany za uchem przez Charliego próbującego zrobić to samo. - Zachowam je dla siebie, jeśli... Jeśli nie masz nic przeciwko.
Cathy podeszła bliżej, więc spuścił wzrok i zajął się kotem, udając, że wszystko z nim w porządku. Tak naprawdę ledwo trzymał się w pionie i sam nie wiedział, czy lepiej byłoby, gdyby oddał jej zwierzaka i zaczął uciekać, czy gdyby tu został, mając nadzieję, że nogi nie odmówią mu posłuszeństwa aż do momentu, w którym Puchonka zniknie z jego pola widzenia, a tym samym sama przestanie go widzieć. Wtedy jednak odezwała się do niego dość miło, dodając Charliemu otuchy i sprawiając, że nie myślał już o tym, że zarówno on, jak i jego aparat, mogą niedługo ucierpieć... z różnych względów. Charlie znał siebie i wiedział, że gdyby doszło do jakiejś walki, nie byłby w stanie obronić nawet jego.
- Pewnie wyczuwa twoją niechęć - powiedział nad wyraz odważnie, unosząc Juice'a do góry i kierując jego pyszczek w stronę Cathy. Tak jak się można było domyślić, kot zasyczał i odwrócił łebek w inną stronę. - Musisz go jakoś przekupić, wtedy cię polubi.
Chłopak uśmiechnął się szeroko i spojrzał w kierunku szkoły. Na pytanie o pomoc w odtransportowaniu zwierzaka do pokoju wspólnego ochoczo skinął głową i od razu udał się w tamtą stronę. Prawie zapomniał o niedawnym buncie swoich nóg, przez co z początku potknął się i zaczął lecieć twarzą w kierunku ziemi, jednak jakimś dziwnym trafem udało mu się utrzymać równowagę i stanąć prosto. Może to dlatego, że w rękach dzierżył kocura, któremu niezbyt uśmiechało się zostanie rudym naleśnikiem, więc użyczył Puchonowi trochę swojej zwinności, kto wie. Najważniejsze było to, że zarówno on, jak i Charlie przeżyli (choć ten pierwszy miał na to zdecydowanie większe szanse, posiadając nie jedno, a dziewięć żyć).
Nie odpowiedział już Cathy na rozważania o koleżankach. Faktycznie, nie chciał o tym rozmawiać, bo - jak już wcześniej wspomniano - lubił pozbywać się problemów. Skoro dziewczyna nie miała zamiaru go nagabywać, to on na pewno się nie podstawi. Zresztą, przed chwilą zepsuł już trochę nastrój, po co miałby to robić po raz kolejny? Nie czuł przemożnej chęci zasmucania Casillas, poza tym już dał jej do zrozumienia, że w tamtej chwili żadne koleżanki dla niego nie istniały. Ładniejsze, brzydsze, potrzebujące komplementów czy pewne swojej urody, nie odgrywały większej roli w jego życiu. Co prawda, być może nadawały mu koloru, sprawiały, że stawał się bardziej wyrazisty, odznaczał się czymś wśród swoich kolegów. Poza tym nie wyróżniał się niczym szczególnym; istniało wielu elokwentnych Gryfonów często brylujących towarzysko, którzy nie posiadali prócz daru pięknej wymowy nic więcej. Zresztą, chociaż Meza nie czuł się wcale źle ze swoimi podbojami, uważał, iż testosteron był głównym prowodyrem większości jego zachowań. Gdyby nie buzujące w krwi hormony, z pewnością zachowywałby się trochę inaczej. W każdym razie prócz mniej lub bardziej dobrego towarzystwa dziewczęta nie zapewniały mu niczego innego - ani jakiegoś bezpieczeństwa, ani wielkiej czułości, ani nawet inteligentnej rozmowy, już nie wspominając o udzielaniu rad lub martwieniu się o niego.
OdpowiedzUsuńTakże usłyszał czyjeś kroki w korytarzu prowadzącym od wejścia do pokoju wspólnego do jego centrum, ale nie przejął się nimi za bardzo. Co prawda, mogły okazać się złym omenem i zaraz do salonu wkroczyłby Finn, ale Carlos nie był w stanie nawet o tym myśleć. Pragnął jedynie w swój pokręcony sposób dalej karcić Cathy za niechęć do cynamonu, grzać nogi przy kominku i dać się karmić karaluchami. Nie obejrzał się nawet na dwie chichoczące dziewczyny, które kilkanaście sekund później umilkły. Meza stwierdził więc, że znalazły się już w swoich dormitoriach i odpowiedział swojej towarzyszce:
- Niby znam. - Zerknął na nią z ukosa, nie chcąc obracać głowy. Bał się, że przestanie trącać jego ucho albo go głaskać, a tego przecież by nie przeżył. Zdążył już się przyzwyczaić do takiego subtelnego dotyku. - Mam mugolskich sąsiadów, ale raczej trzymamy się od nich z daleka... nie zawsze rozumieją, co się u nas w domu dzieje i rzadko ich zapraszamy - wyjaśnił jej pokrótce sytuację. To prawda, mieszkający obok Carlosa ludzie nie chcieli, a wręcz nie mogli zrozumieć magii. Nikt z czarodziejów nie chciał ich uświadamiać, zwłaszcza, że groziły im konsekwencje ze strony Ministerstwa Magii. Już podpadli, gdy dziecko sąsiadów podkradło Musa-Świstusa i przez kilka minut szybowało wesoło nad ziemią. Matka zrobiła mu zdjęcie i wysłała do jakiejś gazety poświęconej zjawiskom paranormalnym, robiła latorośli badania, sprowadzała księży. Rodzice Carlosa otrzymali surowe upomnienie, sam Latynos także. Na szczęście sprawa szybko ucichła. - A dlaczego pytasz?
Nagle poczuł, jak dziewczyna odsunęła się od niego. Za to zarejestrował inne usta na policzku, o wiele wilgotniejsze, ale mniej pełne i przyjemne. Chyba coś mu tam zostało...
- Cześć, kocie - zamruczała mu do ucha, jakby sama prezentowała się jako puma czy jakiekolwiek inny członek rodziny kotowatych. Wyprostowała się i dodała: - Chyba nie powinnaś marnować na niego czasu. I tak jak tylko znikniesz mu z oczu, przyjdzie zabawiać nas w dormitorium. - Wzruszyła ramionami. Uśmiechnęła się szeroko do Casillas - a co najważniejsze, raczej przyjaźnie, niż złośliwie - po czym chwyciła koleżankę, również rozbawioną, i pociągnęła ją za sobą do pokoju. Carlos wzmocnił uścisk; gdyby przez taką mało dyskretną Gryfonkę teraz miał zostać sam, chyba przy najbliższej okazji rozszarpałby obydwie na strzępy. Nie wiedział, co powiedzieć, dosłownie odebrało mu mowę. Popatrzył tylko na Hiszpankę, zapominając całkowicie o tym, jak idiotycznie wyglądał z ciemnoróżowym śladem po szmince na policzku. Ścisnął mu się trochę żołądek.
- Szkoda, że to nigdy nie nastąpi - burknął pod nosem, bardziej do siebie, niż do tej niedobrej dziewuchy. - Bo nie zamierzam spuszczać wzroku z księżniczki.
Powinien być zły na dziewczynę, która odcisnęła swoistego rodzaju różowe piętno na jego policzku. Powinien następnego dnia złapać ją i jak zwykle zaszantażować lub wyraźnie przykazać zajmowanie się własnymi sprawami, a nie jego. Czym ona się w ogóle kierowała, podchodząc do niego i całując go akurat w takim momencie? Chciała mu zrobić na złość? Chyba wybrała złą osobę; nie widziała jeszcze zirytowanego Mezy. Potrafił być równie nieprzyjemny, co do rany przyłóż. Jednak zamiast chwilowego przewrotu żołądka, mocnego postanowienia zemsty oraz opanowania zafundował Casillas pokaz mniej przyjaznego oblicza, niż zazwyczaj.
OdpowiedzUsuńLubił ją, naprawdę pałał do niej szczerą sympatią, ale nie podobało mu się, jak łatwo było jej uwierzyć we wszystko, co ktokolwiek powiedział. Niby nie do końca wierzyła w rewelacje swoich koleżanek z domu na temat Carlosa, ale posłuchała rady losowej Gryfonki, która zjawiła się znikąd w pokoju wspólnym. Skoro złota myśl obcej dziewczyny była w stanie zaważyć na miłym spędzaniu czasu z chłopakiem, który miał wobec niej szczere zamiary. O ile on wszystkie wiadomości o Finnie przyszedł sprawdzić u samego źródła, tak Cathy nie pokwapiła się nawet z kroplą wyrzutu. Gdyby chociaż zapytała, czy naprawdę zabawiał jakieś panienki wieczorami, wyszłoby zupełnie inaczej.
Popatrzył na nią z uprzejmym zainteresowaniem, gdy wspomniała coś o gnieceniu żeber. Natychmiast cofnął ręce, a dłonie na chwilę zacisnęły się w pięści; kilka sekund później jedna, ta za plecami Puchonki, zaciskała się na krawędzi podłokietnika, a druga leżała zgięta tak, by w ogóle nie dotykała ciała Casillas.
- Wcześniej ci to jakoś nie przeszkadzało - zauważył gorzkim tonem. Miał trochę racji, ale w sumie nie mógł się dziwić, że po takim zajściu Hiszpanka nie miała ochoty na dalsze przytulanie. Nagle przypomniał sobie o odciśniętych ustach na policzku i starł je ręką nie zaciśniętą na materiale fotela. Został po tym czerwony ślad, ale na szczęście cała szminka zeszła. Roztarł ją lekko palcami i wykrzywił usta w akcie zniesmaczenia. Nie przepadał za takimi mazidłami; niby ładnie wyglądały, ale w praktyce okazywały się kompletnie nieprzydatne.
Niestety, obserwował ją na tyle uważnie, by zauważyć niepewność zmieszaną z niechęcią. Wcale mu się to nie spodobało - już była na dobrej drodze, już ośmieliła się nieco w stosunku do Gryfona i postanowiła mu nawet płacić najprzyjemniejszą walutą, o jakiej mógł na obecnym stadium znajomości zamarzyć. Niestety, żadna sympatia Mezy nie mogła przebiec w miarę normalnie; zawsze pojawiał się ktoś, kto przeszkodził swobodnemu rozwojowi wypadków.
Wysłuchał spokojnie informacji o jej rodzicach. Oczywiście dopisał to do listy faktów, o których powinien pamiętać (tuż obok niechęci do cynamonu, orzechów, marcepanu oraz kawowych cukierków), aczkolwiek nie był w stanie się skupić na jej słowach. Dopiero coś o beznadziejności przywróciło mu rozum.
- Oczywiście, że jesteś beznadziejnym przypadkiem. - Wziął pudełko z karaluchami i niemalże rzucił je na stolik. Całość wyszła trochę głośniej i groźniej, niż zamierzał, ale nie przejął się tym zbytnio. - Ale nie z powodu twoich rodziców. - Puścił wreszcie podłokietnik na rzecz brody Cathy. Podniósł jej głowę tak, żeby - chcąc czy nie - musiała chociaż zerknąć na rozmówcę. - Skąd ta reakcja? Skąd nagła niechęć? Przed chwilą jakaś cizia rzuciła w ciebie informacją, a ty się biernie poddałaś temu kamieniowaniu. Może spytałabyś chociaż mnie, co mam na ten temat do powiedzenia, zamiast od razu pleść od rzeczy o zgniecionych żebrach? - Zostawił w spokoju dolną część twarzy Casillas. Odetchnął głębiej. - Pewnie ja też nie powinienem pytać cię o Finna, tylko najzwyczajniej w świecie odmówić ci randki, bo potem znowu się z nim spotkasz i zaczniesz patrzyć jak w obrazek. Najlepiej w ogóle ci nie uwierzę, że się od niego odcinasz, bo po co. Pokieruję się tą waszą logiką, albo raczej jej brakiem, jak kto woli.
Carlos denerwował się bardzo łatwo, ale równie szybko złość mu przechodziła. Zwłaszcza w przypadku Casillas jakoś dziwnie nie potrafił żywić wobec niej negatywnych uczuć. Nawet "winę" za jej zauroczenie Finnem udało mu się zrzucić na chłopaka, byle tylko oczyścić Puchonkę ze wszystkich zarzutów. Chciał widzieć ją w kolorowych barwach i odrzucił wszystkie myśli na temat jej kontaktów, mniej czy bardziej zażyłych, z Huckleberrym. Tak zdecydowanie lepiej mu się funkcjonowało, a spotkania z Casillas przedstawiały się jedynie jako przyjemność oraz miłe spędzanie wolnego czasu. Dlatego też nie miał wielkiego problemu z zapomnieniem natychmiastowo o specyficznym uczuciu Hiszpanki do jej... cóż, wciąż kolegi.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, był ciekaw, jak przedstawiało się jej nastawienie do niego samego, co o nim myślała i jakie miała wobec niego zamiary. On już na pierwszej randce wiedział, że chce maksymalnie wiele chwil poświęcić Cathy; co prawda, jeszcze nie przysiadał się do stołu Hufflepuffu podczas śniadań czy kolacji, ale pewnie co jakiś czas przyplącze się tam specjalnie dla dziewczyny. Oczywiście, miał też swoje życie towarzyskie i nie mógł zaniedbać przyjaciół, ale z drugiej strony czuł potrzebę pielęgnowania sympatii Puchonki. Musiał uważać tylko, żeby się nie zmęczyła jego nie zawsze relaksującym towarzystwem. Ta myśl skutecznie odwiodła go od napadania świeżo poznanej koleżanki (?) codziennie po każdych zajęciach. Miał nadzieję, że na to przyjdzie jeszcze czas.
Jej ostrożny pocałunek w policzek podziałał jak balsam na paskudną ranę. Nie od dzisiaj wiadomo, że Meza dobrze reagował na wszelkie czułości, a takie podobały mu się najbardziej, bo wynagradzały mu wcześniejsze niewygodne chwile. Poza tym pełne, ciepłe wargi Casillas wydawały się najlepszą pieszczotą dla skóry po lepkich i niezbyt przyjemnych ustach Gryfonki.
- Mogę ci już gnieść te żebra? - zapytał jeszcze trochę złośliwie, po czym już bez dalszego cackania się ponownie przytulił ciepłe ciało Cathy. Niezbyt mocno, żeby znowu nie zaczęła narzekać, jaki to był niedobry, za brutalny i tak dalej. Dłoń zaciskaną na podłokietniku przeniósł na biodro, a drugą zaczął jeździć po zewnętrznej stronie uda dziewczyny, tego znajdującego się dalej. Lekko pociągnął ją za nogi w swoją stronę tak, że bardziej zbliżyć już się nie mogła. Wyraźnie łaknął jej dotyku, choćby nie pocałunków, ale głaskania, może nawet łaskotania. Co już jej tam po głowie chodziło. - Czasem przychodzą do mnie do pokoju. Głównie dostarczają rozrywki moim kotom i Rasacowi, ale mnie też najwidoczniej lubią - odparł skromnie, chociaż dosyć szczerze. Faktycznie zazwyczaj panienki zwracały uwagę na Mikaela, bo z Carlosem już zdążyły zamienić słowo czy dwa i wiedziały, że raczej ich nie przygarnie w swoje ramiona (przecież już nie miał ochoty umawiać się z każdą ponadprzeciętnej urody uczennicą Hogwartu). Jak widać, nie przeszkadzało im to w publicznym okazywaniu mu... mocnego przywiązania. Szkoda tylko, że swoje emocje wyrażały w takich momentach i to w niezbyt adekwatny do relacji sposób. - Pewnie były zazdrosne.
To powinno ostatecznie połechtać ego Casillas - w końcu ona mogła pochwalić się, że Meza przybiegłby do niej, kiedy tylko by chciała, a biedne różowouste potwory za pozwoleniem księcia mogły zjawić się w jego komnacie. Oczywiście, jeśli okazał się na tyle łaskaw.
- Zaczęłaś mówić o swoich rodzicach - powiedział nagle, odwracając głowę w jej stronę. Wcześniej odpowiadał jakby w powietrze, bo liczył jeszcze na jakieś buziaki z jej strony. Nadstawiania policzków nigdy nie miał dosyć. - Twój tata jest mugolem? A lubi czarodziejów? - zapytał od razu, jakby chcąc upewnić się, czy dałoby radę kiedyś wpuścić go do domu prawdziwego mugola. Nie chciał oczywiście utrzymywać kontaktów ze swoimi niezbyt dobrymi sąsiadami (a oni z nim), więc nie bardzo miał się gdzie udać, jeśli chciałby swój wiodący przedmiot uaktywnić praktycznie.
Problem z Carlosem polegał na tym, że wszystko, co działo się w jego głowie, generalnie tam pozostawało. Jeżeli przyjmował o kimś informacje i później je przetwarzał, łączył z innymi wątkami, by odkryć coś zupełnie nowego, raczej się tym nie dzielił. Lubił zachowywać większość przemyśleń dla siebie, nawet nie ze strachu o to, że mogą okazać się całkiem bezsensowne, ale dlatego, że zwyczajnie nie chciał, by ktoś znał jego tok rozumowania i poradził sobie raczej sam. Zresztą, zazwyczaj zamiast mowy operował gestami i czynami; tak też postępował w przypadku znajomości z Casillas. Nie istniało zbyt duże prawdopodobieństwo, żeby wydusił z siebie te kilka słów na temat swoich zamiarów co do jej osoby. Musiała polegać przede wszystkim na tym, co widziała i czuła, bo mimo, że Latynos nie był oszczędny w słowach, to wyjątkowo skąpo przyodziewał w nie jakiekolwiek emocje (prócz ekscytacji, oczywiście).
OdpowiedzUsuńPrzewrócił oczami, kiedy usłyszał jej poprawkę.
- No, już, nie musisz tak mnie poprawiać - odparł, trochę rozbawiony, trochę wciąż poirytowany. Trochę załagodziła sytuację, dodając, że takie rarytasy należały się tylko jemu, ale wciąż...
Co prawda, nie spodziewał się po dziewczynie zbytniego zainteresowania jego spotkaniami w dormitorium, ale cóż... on sam o jej widzeniach z Finnem chętnie by posłuchał, choćby po to, żeby zwyczajnie mieć złudzenie kontroli nad całą sytuacją, żeby wiedzieć, czy już Cathy trochę ochłodziła swoje uczucie żywione względem Huckleberry'ego. To dobrze zrobiłoby Carlosowi, który był o wiele bardziej zazdrosny o każdy obiekt swojej sympatii, niż Puchonka.
- Trzy. Dwa moje, jeden Mikaela. Swoją drogą, wiesz, co on robi? - zabrzmiał tak, że od razu dało się zorientować, co za chwilę powie albo co mniej więcej będzie oznaczać: Rasac to głupek. - Wlewa im do miski Ognistej. Niech daje własnemu whiskey, ale moje też to piją... a potem im odwala - pokręcił głową, zniesmaczony postawą kolegi z pokoju. To mogło się wydawać śmieszne, ale gdy Latynos zamiast wody widział bursztynowy trunek, miał ochotę wylać go na głowę Mikaelowi. Musiał się z kimś podzielić swoją frustracją, a że akurat padło na nią - cóż, chyba należało się do tego przyzwyczaić.
Kiedy połaskotała go po żebrach, trochę napiął mięśnie, ale nawet się nie zaśmiał. Tylko odrobinę uśmiechnął, powstrzymując się przed głośnym chichotaniem. W końcu nie mógł przyznać się, że na podobny dotyk reagował jak jedenastoletnia dziewczynka. Zwyczajnie położył swoją dłoń na ręce Casillas, lekko przyciskając jej palce gdzieś tam, gdzie znajdował się żołądek.
- Ciekawią go, mówisz - zrobił dosyć chytrą minę, jakby już planował spotkanie z ojcem dziewczyny. Tak naprawdę na razie nigdzie nie zamierzał się pchać, a na pewno nie w żadne hiszpańskie progi. - To widzisz, z moimi kotami jest podobnie jak z twoim tatą. Kiedy ja kogoś lubię, to moje koty też - wyjaśnił jej swoją błyskotliwą teorię, odwróciwszy się jednocześnie w jej stronę. Sięgnął po jednego karalucha, a następnie odgryzł mu mały kawałek głowy. - Na pewno od razu do ciebie przyjdą. Chyba się ich nie boisz, co? - Pozbawił słodkiego owada kolejnego kawałka tułowia.
Jedną dłonią wciąż trzymał niesforne palce Puchonki, a drugą na chwilę zajął czekoladą, jednak już powróciła na swoje miejsce na udzie dziewczyny. Chwilę później Meza ziewnął szeroko, dziwnie zmęczony, chociaż nawet nie zbliżała się pora kolacji. Mieli jeszcze chwilę tylko dla siebie w pokoju wspólnym - co oczywiście było rzadkością - i Gryfon miał nadzieję, iż żadna grupka złośliwych panien już im nie przeszkodzi. Dopiero, gdy o tym pomyślał, przypomniał sobie o pytaniu, które przed chwilą padło.
- Przychodzą. Ale uwierz, jeżeli kiedyś wejdziesz do mojego dormitorium, to tylko po to, żeby pobawić się z kotami - wzruszył ramionami, po raz kolejny przejeżdżając ręką po nodze towarzyszki. - Nie ma w nim nic przyjemnego. Jest przeładowane.
Odpowiedź oczywiście nie dotoczyła już bezpośrednio jego koleżanek, ale pokoju. Sprytne, Meza, bardzo sprytne.
Po ostatnim spotkaniu z Cathy Meza był nieco zawiedziony. Nie zdążył się nawet z nią pożegnać, bo rozgrzany, wypełniony czekoladą i rozleniwiony do granic możliwości, zwyczajnie zasnął w fotelu. Gdy rozmowa zaczęła się coraz słabiej kleić, ale za to jego oczy już tak, zwyczajnie ułożył się na ramieniu dziewczyny i bardziej słuchał, niż odpowiadał. Czasem wydobył z siebie mruknięcie na znak, iż zrozumiał, co do niego mówiła. Później nie wiedział już, co się z nim działo - uciął sobie drzemkę aż do momentu, gdy do wieży Gryffindoru nie napłynęło głośne towarzystwo do tej pory przebywające na wycieczce w Hogsmeade. Gdy ocknął się i zobaczył, że zniknęła zarówno Casillas, jak i pudełko z karaluchami, nugatem oraz Musami-Świstusami, wcale nie był zadowolony. Nie grymasił jednak zanadto, gdyż z własnej woli podarował swojej przytulance wszystkie zapasy słodyczy wraz z najlepszym pudełkiem, jakie kiedykolwiek przeznaczył na przechowywanie swoich skarbów.
OdpowiedzUsuńNie widział się potem z Hiszpanką przez dłuższy czas, skupiony wyjątkowo na nauce, a nie na życiu towarzyskim. Zresztą, nie widywał jej nawet na korytarzach ani na zajęciach, więc trudno byłoby mu się z nią chociaż umówić na jakieś spotkanie po lekcjach czy choćby przy kolacji. Pierwsza okazja, żeby wyrwać się ze szponów McGonagall i jej nieprzyjemnych sprawdzianów, nadarzyła się w sobotę wieczorem, tydzień po kąpieli Latynosa w lodowatym jeziorze.
Puchoni nieczęsto organizowali bardzo huczne imprezy. Jeżeli już wygrali jakiś mecz Qudditcha, to rzadko kiedy do ich pokoju przybywał ktoś spoza Hufflepuffu. Ewentualnie jacyś przygodni Krukoni znaleźli się wśród świętujących kolegów, ale Gryfonów oraz Ślizgonów raczej tam nie było. Wyjątek stanowiła urodzinowa zabawa organizowana przez dwie przyjaciółki, skądinąd dosyć popularne w szkole. Oczywiście, Mezy nie mogło zabraknąć na corocznym wydarzeniu, zwłaszcza, że to ostatnia okazja do pojawienia się w ulubionym towarzystwie i wylansowania najnowszych kroków tanecznych. Pojawiła się też cicha nadzieja, że gdzieś w tłumie Puchonek znajdzie się uczennica z bardzo kiepskim angielskim akcentem i perfekcyjnym poczuciem humoru.
Mimo tego, że Carlos chciał spotkać Cathy, nie omieszkał wziąć ze sobą całego damskiego grona, jakie tylko się zakręciło wokół niego przed wyjściem do piwnic. Jeszcze kilku kolegów z dormitorium się do nich przyłączyło, a potem - pół godziny po czasie, by nie zostać pierwszymi gośćmi - wkroczyli do pokoju wspólnego umiejscowionego tuż obok kuchni. Od razu zrobiło się głośniej za sprawą piskliwych chichotów Gryfonek oraz hucznych powitań, którym nie było końca. Solenizantki zostały wręcz zasypane życzeniami, przytuleniami i drobnymi prezentami, a przybyli - kremowym piwem, a niektórzy też odrobiną Ognistej. Na szczęście na podobnych imprezy nikt nie przynosił dużo alkoholu, jedynie bardzo słaby, słodki trunek podbijał serca wszystkich Hogwartczyków. Piwo zawsze lało się litrami, ale jak powszechni wiadomo, tylko skrzaty mogły się nim upić; Meza podejrzewał, że Casillas także byłaby do tego zdolna. Niestety, gdy pierwsze emocje związane ze spotkaniem opadły i zaczął rozglądać się dookoła, nie zauważył nigdzie znajomej sylwetki. W końcu przysiadł się do jakiejś wesołej grupki innych Puchonek, postanowiwszy sobie, że nie zmarnuje tak dobrej okazji do zabawienia się w gronie ładnych przyjaciółek. Nie rezygnował jednak z kontrolowania, czy gdzieś nie pojawiła się przypadkiem Cathy.
Po godzinie plątania się wśród przybyłych, mniej lub bardziej znajomych, prowadzenia rozmów o poprzednich imprezach, o najnowszych newsach z zamkowego życia, w końcu zajął miejsce dokładnie naprzeciwko wyjścia z dormitorium damskiego. Na szczęście w tym momencie nikt specjalnie się nim nie przejmował i miał chwilę spokoju. Nie wierzył, żeby Cathy nie wyściubiła nawet nosa ze swojego pokoju, nie wyszła z niego chociaż na pół godziny i nie zobaczyła, co się działo tuż obok. Zresztą, na pewno znała solenizantki - bo one były tym rodzajem ludzi, którzy przyjaźnią się ze wszystkimi, a ich ilość wrogów ledwo przekracza zero - i nie przepuściłaby okazji do złożenia im życzeń.
UsuńPrzecież chyba nie była aż takim samotnikiem... przynajmniej Carlos definiował ją jako umiarkowaną duszę towarzystwa, ale nie odludka.
Mezie nawet nie przyszło do głowy, żeby odwiedzić Cathy w dormitorium. Po pierwsze, nie chciał się jej nagabywać ani narzucać, bo zwyczajnie stwierdził, że zaczęła go zwyczajnie unikać. Być może stwierdziła, że musi skupić się na nauce, być może odstraszył ją ostatni incydent z Gryfonkami, być może stwierdziła, że jednak Finn okazał się odpowiedniejszym towarzyszem do spędzania wspólnie wolnych chwil. Carlos nie zastanawiał się nad tym specjalnie długo, bo nie lubił zatruwać sobie niepotrzebnie myśli - a takie rozgrzebywanie powodów nieobecności Hiszpanki na pewno by zaszkodziło latynoskiemu samopoczuciu. Nie przyszedł mu jednak do głowy pomysł, iż Casillas zwyczajnie mogła zachorować i dlatego nie pojawiała się nawet na korytarzu. Jakoś dziwnie zakodował sobie w świadomości informację przeczącą założeniu, że Puchonka też ulegała najróżniejszym zarazkom.
OdpowiedzUsuńPowoli zaczynało mu się nudzić na tej imprezie. Samotne siedzenie w kącie nie wpływało za dobrze na jego nastrój, bo na takich wydarzeniach potrzebował być centrum uwagi. Oczywiście, mógł wstać i wmieszać się w tłum, niemal natychmiastowo będąc zauważonym i zagadanym przez kilka osób, ale nogi nie słuchały go i ciało dalej tkwiło w czeluści ciemnożółtego fotela. Nie miał ochoty brylować towarzysko bez Cath. Dalej więc siedział w ciemnym kącie, skutecznie kryjąc się przed spojrzeniami balangowiczów, a jednocześnie mając idealny pogląd na cały pokój wspólny.
Naraz przed nim stanął jego najmniej ulubiony kolega z Hufflepuffu, prefekt i nazbyt podejrzliwy człowiek. Wystawił w stronę Mezy butelkę kremowego piwa, a potem zaczął rozmowę, wcześniej usiadłszy na krawędzi stolika znajdującego się tuż obok siedziska. Rozdrażniony jednak przez ciągłe zerkanie Carlosa w stronę wejścia do dormitorium damskiego, skończył pogawędkę, po czym oddalił się równie szybko, co zjawił. Gryfon znów został sam. Już, już miał faktycznie realizować swój plan dotyczący ponownego wmieszania się w tłum, gdy zza zakrętu wyszła znajoma postać.
Nie wiedział, dlaczego wyszła ze swojego pokoju w piżamie. Wyglądała bardzo groteskowo wśród mocniej niż zwykle wymalowanych, nieskromnie ubranych dziewcząt. Latynos od razu zauważył, że nie wyglądała najlepiej; nie chodziło nawet o brak tego lekkiego makijażu, który dojrzał podczas uważniejszego przyglądania się, ale o zwyczajne objawy choroby rysujące się na twarzy. Oczy były podkrążone bardziej, niż ostatnio, cera straciła odrobinę blasku, a i włosy - mimo, że i tak dosyć nieźle zaczesane - nie prezentowały się tak dobrze, jak kilka dni temu, tuż po wypadku nad jeziorem.
Od razu zerwał się z fotela. Ludzie zaczynali już zauważać wyróżniającą się z tłumu Casillas, choć na początku nie zwrócili na nią uwagi. Gryfon był pewien, że za chwilę zaczną z niej trochę żartować, szeptać i uznają Puchonkę za kogoś... dziwnego. Nie założyła nawet szlafroka, paradowała sobie swobodnie w krótkich spodenkach i bluzce z jakimś nadrukiem, którego Carlos nie zrozumiał (widocznie jego pojęcie o mugolskiej kulturze nie sięgało aż tak daleko). Chłopak poczuł nagłą potrzebę wzięcia losu chorej w swoje ręce i uratowania jej przed drwinami rozchichotanych koleżanek z domu.
- Cześć, księżniczko - powitał ją z uśmiechem, kiedy już zwlekł się z fotela i podszedł do Cath. - Chodź ze mną na chwilę. O, tutaj.
Delikatnie popchnął ją z powrotem do korytarza prowadzącego do sypialni dziewcząt. Zatrzymał ją wtedy, gdy był pewien, że nikt ich nie mógł dojrzeć. Przynajmniej oszczędził Hiszpance wstydu... gdy już sobie go uświadomi.
- Co się stało? - zapytał delikatnie, zagarniając część jej włosów za ucho. - Tak dawno cię nie widziałem... jak się czujesz?
Głaskał ją po policzku, nie zważając na zbyt małą odległość między nim a dziewczyną. Mógł się łatwo zarazić, ale nie przejmował się tym - na razie liczyło się tylko samo wytęsknione spotkanie z Puchonką. Mimo, że faktycznie niektóre objawy choroby i niewyspania dały w kość jej urodzie, to i tak Meza nie mógł się na nią napatrzeć.
Mezie było obojętne, w czym Cathy przed nim paradowała. Najzwyczajniej w świecie chciał jej oszczędzić przykrości, więc pociągnął ją tam, gdzie mogła się schować przed nieprzyjemnymi spojrzeniami wystrojonych Gryfonek. Nie zachowywała się też normalnie - Carlos nie bardzo był w stanie zrozumieć, o czym do niego mówiła. Wyłapał pojedyncze słowa i zanim zdążył je połączyć w całość, już czuł oplatające go ramiona. I, oczywiście, nowe zdanie, także pozbawione sensu, jeśli patrzeć na to obiektywnie; jeśli jednak dołączyć do tego poprzednie wypowiedzi Puchonki, wszystko składało się w spójnie w logiczną jedność.
OdpowiedzUsuń- Nie, to nie jest sen. Przyszłaś na coroczną imprezę urodzinową w piżamie i zaczęłaś mamrotać coś do siebie - poinformował ją usłużnie, odwzajemniwszy jednocześnie uścisk. Chyba tego mu brakowało przez ten tydzień, kiedy się nie widzieli. Co prawda, pachniała bardziej delikatną stęchlizną piwnicznego dormitorium, niż samą sobą (lub tym, czym się wypryskała ostatnim razem), ale i tak przyjemnie było wreszcie się do niej przytulić. Jak zdesperowany węgorz, ten z potańcówki z Hogsmeade, bo naprawdę na początku trochę za mocno ją objął. Dopiero po kilku sekundach lekko poluźnił ramiona, a potem zwyczajnie odsunął się tak, by móc spojrzeć na dziewczynę. - Słuchaj, księżniczko... zostań tu na chwilę, przyniosę ci coś do picia i jedzenia, dobrze?
Wolał upewnić się, ze go zrozumiała i na pewno zostanie w miejscu. Nie wydawało mu się, żeby kontaktowała już zupełnie; znajdowała się wciąż lekko w swojej rzeczywistości. Faktycznie, po całym dniu spania człowiek mógł być zdezorientowany (a już na pewno głodny i spragniony, o czym Latynos wyjątkowo dał radę pomyśleć), ale nie do tego stopnia. Dlatego też postanowił spełnić wcześniejsze życzenie Puchonki; ujął jej nadgarstek, po czym uszczypnął przedramię.
- Musi w końcu do ciebie dotrzeć, że nie tylko w snach jestem taki przystojny - pokiwał głową z miną wyrażającą aprobatę co do własnych słów. Zanim zdążyła cokolwiek mu odpowiedzieć, już oddalał się w stronę pokoju wspólnego, jeszcze oglądając się przed ramię, czy na pewno nie ruszała się z jednego miejsca.
Podszedł do stolika z przekąskami; na szczęście solenizantki zadbały o coś bardziej treściwego niż same ciastka i Meza dojrzał talerz z kilkoma pozostałymi kanapkami. Nalał do szklanki soku dyniowego, a potem zabrał jeszcze dwa losowe sandwicze, nie wiedząc, w jakich dodatkach do chleba Cathy gustowała. Lepiej byłoby jednak, żeby nie pojawiała się ponownie wśród tych wszystkich ludzi - a jeśli bardzo by chciała, powinna się otrzeźwić i przebrać. Dla własnego komfortu psychicznego.
Wkroczył z powrotem do korytarza.
- Tak właściwie, to dlaczego nie jesteś w skrzydle szpitalnym, skoro chorujesz od kilku dni? - spytał, wciskając jej do ręki szklankę. Talerz trzymał jeszcze sam; miał nadzieję, że nie wygoni go z dormitorium, tylko będzie mógł wejść do środka i zagonić ją z powrotem do łóżka. - Już dawno by cię wyleczyli. Czekasz, aż samo przejdzie? - Pokręcił głową. Lekkie przeziębienia pani Pomfrey usuwała w przeciągu jednej nocy, ewentualnie dwóch, jeśli choroba była bardziej uparta. Tymczasem Casillas najwidoczniej nie ufała czarodziejom w kwestii leczenia i faszerowała się otumaniającymi mugolskimi lekami, które nic nie dawały. Gdyby Meza dowiedział się wcześniej o drobnym schorzeniu Puchonki, siłą by ją zawlókł do pielęgniarki. Sam w końcu po wylądowaniu w jeziorze udał się do skrzydła; dostał silnie rozgrzewający eliksir i później nic mu nie było. - W każdym razie, jesteś chora, więc nie imprezujesz, w piżamie czy innym gustownym wdzianku. Wejdziemy...?
Wskazał brodą na drzwi od dormitorium, a potem popatrzył pytająco na dziewczynę.
Zazwyczaj gdy wchodził do damskiego dormitorium, świeciło ono wręcz czystością. Oczywiście, zdarzyło się, że podłoga nie była wyczyszczona, a na podłodze walały się pojedyncze części garderoby, zostawały one jednak szybko sprzątnięte przez porządne uczennice. We własnym pokoju Carlos posiadał jako-taki porządek tylko wokół swojego łóżka, z dwumetrowym zapasem wokół. Reszta pokoju nie prezentowała się zbyt zniewalająco; raz na dwa tygodnie wszyscy zazwyczaj zbierali się i doprowadzali małe mieszkanie do ładu, aczkolwiek kilka dni później wracało ono do pierwotnego stanu. Skoro Cathy chorowała od kilku dni, nie spodziewał się poustawianych alfabetycznie buteleczkek z kosmetykami na idealnie wypolerowanej powierzchni komody, podłogi bez najmniejszego kurzu ani równiuteńko przygładzonej pościeli nakrytej pluszowym kocem z herbem Hufflepuffu. Raczej przygotował się psychicznie na porozrzucane rzeczy, brudne szklanki stojące przy łóżku, opakowania po lekach i wykorzystane chusteczki gdzieniegdzie (ewentualnie kosz wypełniony nimi po brzegi), zwłaszcza, że jeszcze przed wejściem mu o tym powiedziała.
OdpowiedzUsuńUcieszył się, że miała ochotę na jedzenie. Gdy on był chory, ledwo go chlipał przygotowane przez rodzicielkę zupy, a po przebytym schorzeniu jeszcze trochę chudł, jakby jeszcze mało mu było lekko kościstych dłoni. Koniecznie chciałby przytyć - o tym wiedział niemalże każdy, kto bliżej zaznajomił się z Mezą. Nie wyglądał na specjalnie wychudzonego, siły i energii oczywiście mu nie brakowało, aczkolwiek i tak czuł się dziwnie drobny przy niektórych potężnie zbudowanych kolegach. Niestety, przybranie na wadze w jego przypadku okazywało się niemożliwe - niektóre Krukonki, które wypytywał o dobre sposoby na przybrane ciała, odpowiadały, że najprawdopodobniej jeszcze zmężnieje. Najwyraźniej jego mózg znacznie przyspieszył i mentalność Carlosa już dawno wybiegła w czasy, gdy dosiadał smoków i je poskramiał, a żylaste nogi i ręce wciąż nie potrafiły przyzwyczaić się do myśli, jaki wysiłek kiedyś będą musiały podjąć.
Chyba, że Latynos zatrzyma się na mugoloznawstwie i zostanie nauczycielem (pewnie tylko po to, żeby patrzeć, jak wszystkie uczennice chodzą do niego na lekcje tylko z jego powodu).
Wszedł za nią przez drzwi, wcale nie zaskoczony nieładem. Obserwował, jak krzątała się z ubraniami, samemu przycupnąwszy na czyimś pościelonym łóżku. Talerz odstawił na najbliższy stolik. Niestety, nie wytrzymał długo w jednym miejscu; przed chwilą przełożył dobro Casillas i minutową wyprawę po jedzenie oraz szklankę soku nad tkwienie w uścisku, tak teraz nie mógłby już sobie odmówić tej przyjemności.
Wstał i podszedł do dziewczyny od tyłu, by chwycić ją w pasie. Położył jej brodę na ramieniu, lekko się zgarbiwszy. Na chwilę poluźnił lekko ramiona, by wyjąć z dłoni Puchonki ubrania (nie zwrócił uwagi nawet na bieliznę, zbyt zainteresował się jej właścicielką), a następnie rzucić je na krzesło obok. Przesunął lekko linię dekoltu tak, by odsłonić więcej jej karku. Ucałował go, żeby zaraz unieść głowę, a następnie wtulić nos we włosy Cathy.
- Rozumiem, że sprzątnie jest teraz najważniejsze... - zaczął, większością słów celując w ciemne kosmyki dziewczyny. - ...ale możesz mi poświęcić trochę uwagi. A przy okazji tej kanapce. - Wziął ze stolika pozostawiony przez nią chleb, by zamachać nim przed twarzą towarzyszki. - Jedz. Poza tym, chcesz iść na dół czy zostaniemy tutaj? Nie ma oszałamiającej imprezy. Przynajmniej ja się dobrze nie bawiłem. - Obrócił się tak, że teraz stał twarzą do Hiszpanki.
Na język cisnęło się wyjaśnienie: "Nie bawiłem się dobrze, bo źle się bez ciebie czułem", ale na szczęście Latynos uciął je w pół zdania. Wolał zastąpić je uśmiechem i zaskakująco czułym uściskiem; znowu miała okazję wtulenia twarzy w jego ramię, choć teraz już nic raczej jej nie mogło zawstydzić. Meza nie był głupi i zdawał sobie sprawę, że oprócz tej wersji kobiety, która pokazuje się uczesana, umalowana i dobrze ubrana istniała jeszcze ta chodząca w niezbyt reprezentacyjnej piżamie, lekkim buszu na głowie i z podkrążonymi oczyma. Dlatego właśnie nie miała powodów do obaw.
Usuń- Tęskniłaś za mną, co? - spytał nagle, dziwnie rozbawiony. Zabrzmiał raczej tak, jakby stwierdzał ten fakt, niżeli poddawał go dyskusji. Pewnie to kwestia wrodzonej pewności siebie, chociaż Carlos dziwnie czuł, iż faktycznie miał rację. Żałował trochę, że nie odwiedził wcześniej chorej Casillas; od razu zaciągnąłby ja do skrzydła szpitalnego, oczywiście nie mówiąc nic o własnej wizycie w tym miejscu.
Paradoks Charliego Davisa polegał na tym, że Puchon przyjmował dwie skrajne postawy i żadnej z nich nie potrafił ani zmienić, ani zoptymalizować. Miał trudności z powiedzeniem któremukolwiek ze swoich znajomych czegoś więcej niż zwykłego „cześć” na korytarzu, choć sam nie wiedział dlaczego. Za każdym razem, kiedy chciał wygłosić opinię na jakiś temat, bał się, że kogoś urazi, więc często zupełnie ją pomijał, a przy Ślizgonach starał się nawet zbyt głośno nie oddychać, bo gdy tylko ich widział, paraliżował go niewyobrażalny strach. Z drugiej jednak strony, gdy przychodził długo oczekiwany mecz quidditcha, Charlie zasiadał przed mikrofonem i przy wszystkich: zawodnikach, nauczycielach oraz całej reszcie szkoły mówił to, co przynosiła mu na język ślina, bez zająknięcia i... bez zastanowienia. Krytyka przychodziła mu z taką samą łatwością, co wygłaszanie pochwał i choć chłopak zdawał sobie sprawę, jak to się może skończyć, bez wahania wytykał błędy nawet wychowankom Domu Węża. Niektórych mogło to dziwić, inni nawet nie zwracali na to uwagi, ale z pewnością Charlie Davis był pod tym względem interesującym przypadkiem.
OdpowiedzUsuńPuchon wbił wzrok w swoje buty, wyraźnie zbity z tropu. Kiedy Cathy zadała mu pytanie, oblał się rumieńcem i zaczął nerwowo wiercić palcem wskazującym w sierści Juice'a.
- Nie, to nie tak - mruknął cicho, szukając w głowie odpowiednich słów. Jej wnętrze wyglądało teraz jednak, jak dom w trakcie remontu - świeciło pustkami, a wszystkie najważniejsze rzeczy albo były skryte pod folią, albo pochowane w wielkich kartonowych pudłach, w których trudno było cokolwiek znaleźć. Rozpaczliwie rozglądał się za tym z nakreślonym pospiesznie napisem „wytłumaczenia”, ale nigdzie go nie widział. - Po prostu... - bąknął, chcąc dać sobie trochę więcej czasu.
Cathy szybko pojęła, że Puchon raczej nie odpowie na jej pytanie, więc zaczęła mówić dalej. Podziękował jej za to w duchu i uniósł nieco głowę, by móc na nią spojrzeć.
- Jak już je wywołam, mogę ci pokazać - powiedział to niewyobrażalnie długie zdanie, co zaskakujące, bez zająknięcia. I nawet na tyle głośno, by dziewczyna bez wytężania słuchu zdołała go usłyszeć.
Ruszyli w stronę zamku, co wewnętrznie go uspokoiło, bo - wstyd przyznać - przypominało ucieczkę. Przez chwilę jeszcze czuł się niezręcznie, kiedy Cathy przechodziła za jego plecami, ale zaraz mu przeszło. Nigdy tego nie lubił, zwłaszcza w prawie pustym korytarzu, kiedy ktoś, specjalnie czy nie, szedł za nim, wbijając wzrok w jego potylicę, jakby zaraz miał go w nią zdzielić i... coś mu zrobić.
- Nie, wcale - odparł niemalże natychmiast, starając się, żeby zabrzmiało to naturalnie. - Szukałem... jakiejś inspiracji do zdjęć, a poza tym niedługo zaczynają się moje lekcje, więc i tak musiałbym iść do dormitorium. - Uniósł kota z uśmiechem, a potem dla pewności zerknął na zegarek. W zasadzie to dobrze, że trafił na Cathy, bo bez niej pewnie nie zdążyłby na zajęcia. Jak zwykle wynalazłby sobie jakiś obiekt do sfotografowania, a potem robiłby mu miliony zdjęć, aż zorientowałby się, że jest już spóźniony.
- To nie twój kot, prawda? - zapytał nieśmiało po chwili ciszy. Cathy nie wspomniała, do kogo należy Juice, ale po tym, jak traktowali się nawzajem, mógł wywnioskować, że zwierzak raczej nie należy do niej. A jeśli tak, to pewnie był nietrafionym prezentem.
Teraz zastanawiał się usilnie, jak wyjść z koziego rogu, w który sam się wpędził. Nie mógł ot tak zwyczajnie powiedzieć Cathy, że źle się bez niej bawił. Nie na tym polegał cały jego urok; Carlos Meza zawsze świetnie spędzał czas na imprezach niezależnie od tego, czy przyprowadził kogoś ze sobą, czy nie. Zawsze mógł poznać nową osobę, nie widział ku temu przeszkód, a nawet uważał, iż tego typu spotkania towarzyskie wręcz zmuszały do zawierania nowych znajomości. Tego dnia nastąpiła najwidoczniej drobna pomyłka w całym systemie operacyjnym Latynosa i zamiast nastawić się na obserwację słodkich Puchonek kręcących się niedaleko, trybiki przeskoczyły na szukanie wzrokiem tylko tej jednej. Inne straciły odrobinę na uroku, chociaż wciąż kusiły jednakowo, gdy Gryfon akurat nie miał na myśli swojej ulubionej Hiszpanki. W tej chwili jednak nie mógł jej tego powiedzieć - musiał wyjść obronną ręką z całej sytuacji. A że najlepszą metodą rozwiązywania problemów według Mezy to ich ignorowanie...
OdpowiedzUsuń- Przyprowadziłem, przyprowadziłem - odparł po chwili namysłu, odbierając i wysyłając jak najszybciej impulsy przebiegające przez jego mózg. Myśl, Carlos, myśl nad tym, jaką wymówkę dzisiaj zaserwować rozmówczyni. - Ale ta impreza... jest przewidywalna. Chodzę na nią co roku, wiem, co się za chwilę stanie, kto wypije whiskey, kto zacznie komu przesiadywać na kolanach, dlaczego ta, a nie inna panienka wybiegnie z płaczem i jakiego smaku będzie tort - wyjaśnił jej trochę niezbyt przystępnie, mając nadzieję, że zrozumie, o co mu dokładnie chodziło. - Nic nowego się nie wydarzy. Zawsze jest ni mniej, ni więcej to samo.
Było w tym trochę racji. To było jedno z ważniejszych wydarzeń całego okresu dziesięciu miesięcy spędzanych w szkole; dziewczęta nie zapraszały już losowych uczniów, ale tych, którzy zasłużyli na pokazanie się w podobnym towarzystwie. Całe przedsięwzięcie nabrało już nieco wyższej rangi, a goście nie musieli martwić się o nieprzyjemne krzyki nieokiełznanych towarzyszy - zwyczajnie nie przychodzili już oni na tę imprezę, gdy raz padło na nich złe światło. Przez to też wszystko szybko się Mezie znudziło - ile razy można bawić się z tymi samymi osobami?
Słuchał jej mruczenia w koszulkę bardzo uważnie, żeby nie uciekło mu ani jedno niepewne słowo, które wydostało się z ust Cathy. Co prawda, pewnie powinien ją puścić i dać wyszykować się w łazience, samemu czekając na dole na przybycie księżniczki, ale jakoś dziwnie wolał się nie odrywać od niej w tamtej chwili.
Z tonu jej głosu wywnioskował, że nie była wcale przekonana do swojego zaprzeczenia. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, co mówił i wątpił, by Casillas po ich ostatnich spotkaniach ani raz o nim nie pomyślała z mniejszym czy większym utęsknieniem. Niestety, ona przypomniała mu się dopiero dzień przed urodzinami, gdy zorientował się, iż nazajutrz znajdzie się w pokoju wspólnym Hufflepuffu i najprawdopodobniej się spotkają. Widocznie w tym aspekcie ustępował panu, którego Cathy niespecjalnie chciała widzieć ani słuchać - szybko zapominał. O Hiszpankę pomartwił się tylko chwilę, później wciągnęły go inne obowiązki i przestał zawracać sobie głowę jej nieobecnością. Niestety.
Gdy na niego spojrzała, zaczął ją lekko głaskać po włosach, uśmiechnąwszy się lekko.
- Oczywiście, księżniczko, wszystko wiesz najlepiej - pokiwał głową, a potem pocałował Puchonkę w czoło, jako że to nie wymagało schylania się. - Zastanawiałem się, co się z tobą działo. Ale po dwóch spotkaniach nie mam w zwyczaju nachodzenia ludzi w dormitorium, musisz mi wybaczyć - poszerzył uśmiech. Właściwie teraz się trochę wprosił, ale nie miał już wyboru; wchodzenie do czyjegoś pokoju nie sprawiało mu za wiele frajdy, gdyż sam nie lubił wpuszczać nikogo do swojego. Oczywiście, ludzie przychodzili, ale wtedy Carlos chował wszystkie rzeczy, które mogły pobudzać do zadawania mu jakichkolwiek pytań. Otoczenie jego łóżka wtedy stawało się wyjątkowo kameralne.
- Tak bardzo chcesz balować, że nawet chora pójdziesz? Pewnie robisz to dla kanapek - stwierdził nagle, patrząc, jak wchłonęła w kilku kęsach ostatnią przekąskę, którą jej zaserwował. - Ale mówię ci, tam nie ma nic do roboty. Możemy iść i posiedzieć razem. Z jedzeniem.
UsuńZwyczajnie nie chciał robić przykrości Puchonce i uświadomić jej, że zwyczajnie w świecie zajął się swoim własnym życiem, na chwilę odkładając jej postać na bok. Właściwie nie należała jeszcze całkowicie do tematów, o których chciałaby dłużej rozmyślać. Poza tym była dla niego dosyć kłopotliwa; sam nie wiedział, co miał o niej sądzić (a raczej o tym, co się między między nimi działo). Co prawda, był zauroczony Cathy, ale jeszcze nie do tego stopnia, żeby biegać i wypytywać ludzi, dlaczego nie pojawiała się przez kilka ostatnich dni na korytarzu. Gdyby minęło trochę więcej, niż tydzień, pewnie zacząłby się trochę martwić i faktycznie dowiedział, co się działo z dziewczyną. Tym razem jednak za szybko zorientował się, że była chora, nie miał już nawet okazji się zainteresować całą sytuacją.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, znajdował się w jej dormitorium, ale tylko dlatego, że spotkał ją przypadkiem. Przyszedł do dormitorium Hufflepuffu na imprezę z myślą o Casillas, a nie do Casillas z myślą o imprezie. Kiedy już ją zobaczył, w dodatku paradującą w piżamie, zaspaną i nie wyglądającą na specjalnie zdrową, nie mógł zostawić jej samej na pastwę często okrutnych Gryfonek. Dlatego właśnie poniekąd wprosił się do jej pokoju - chciał mieć pewność, że Puchonka nie popełni już drugi raz tego samego błędu i albo nie zejdzie ponownie na dół, albo ubierze coś innego i razem z Latynosem uda się na balangę. Jak widać, sama nie mogła podjąć decyzji - to zadanie zrzuciła na barki rozmówcy. Dobrze, że Carlos nie miał wielkiego problemu z określaniem własnego zdania.
- Bzdury - skwitował krótko jej wzmiankę o tym, że nie powinno się tęsknić po trzech spotkaniach. Każdy posiadał inną wrażliwość, a że Hiszpanka akurat wykazywała dosyć sporą... nie jego wina. Trochę źle było mu ze świadomością, że prawdopodobnie jego emocje to setna część jej uczuć. Potrzebował widoczniej więcej czasu, żeby poczuć to nieprzyjemnie ciążące na żołądku pragnienie zobaczenia drugiej osoby. Zaistniało ono dopiero wtedy, gdy Meza już ujrzał dziewczynę. Swoją drogą - lepiej późno, niż wcale.
Obserwował uważnie, jak krzątała się po mieszaniu. Przez myśl przemknęła mu myśl na temat zerkania przez uchylone drzwi do łazienki, ale gdy zauważył, jak Cathy chodziła w tę i z powrotem, szukając ubrań, stwierdził, że potem na pewno zatrzaśnie zamek i odbierze Mezie tyle radości.
- To w takim razie pójdziemy na dół - powiedział po chwili, gdy znalazła się obok łóżka, na którym przed momentem przysiadł. Zobaczył, jak wzięła jeansy i wcale mu się to nie spodobało, zwłaszcza, że chyba wahała się pomiędzy spodniami a sukienką. Jasnym było, iż Carlos preferował Puchonkę ubraną w coś bardziej kobiecego, niżeli w codziennie używanych fatałaszkach. - Weź sukienkę. Będziesz w niej wyglądać świetnie.
Gdyby Gryfon miał zostać naczelnym stylistą uczennic Hogwartu, skróciłby ich szaty co najmniej do kolan, a krawaty w ogóle wyrzuciłby przez okno. Wszyscy przedstawiciele płci męskiej byliby zadowoleni, to mógł zagwarantować. Niestety na razie miał możliwość jedynie wpływać na niecodzienny strój Casillas; inne dziewczęta na razie zostawił w spokoju.
- Nigdy wcześniej nie zdarzyło nam się rozmawiać, bo pewnie bywałaś na tej imprezie jako nadworny obrońca kanapek - skwitował, mając dziwne przeczucie, iż trochę racji w tym tkwiło. Meza nie narzekał na brak towarzystwa, więc nie rozglądał się specjalnie po pokoju wspólnym, a i Hiszpanka pewnie wolała wgryźć się w specjały przyniesione z kuchni, niż porywać się na tak twardy cukierek, jakim był Latynos. Jeszcze złamałaby sobie serce na takim nieprzystępnym smakołyku. - Albo zwyczajnie uważałaś, że jestem za mało interesujący, jak dla ciebie.
Nie mógł się opanować przed lekkim przytykiem, choć raczej nie uwłaczał tymi słowami jej gustowi. To, że wolała chodzić cały czas za mającym zawsze coś do powiedzenia, spokojnym i w miarę opanowanym Finnem, niż za wiecznie rozemocjonowanym Carlosem, nie było niczym dziwnym.
[Wracam z urlopu a tu brak odpisu od Cathy! ;D Czy mi się pokręciło i to moja kolej?]
OdpowiedzUsuńB.
[Niech Caryca Katarzyna wybaczy, ale mam urlop. ;//]
OdpowiedzUsuń[Miał być typowy (blogowy) Ślizgon i jest ;) Jeśli miałabyś jakiś pomysł na wątek to zapraszam, bo ja jestem chora i wymyślanie pomysłów idzie mi jeszcze gorzej niż zwykle :< ]
OdpowiedzUsuńGabriel
[To Ty mi napisałaś komentarz z anonimca czy ktoś z zewnątrz się tą opcją bawił?]
OdpowiedzUsuń~ Wish Queshire
Carlos, dzięki swojej ponadprzeciętnie rozwiniętej umiejętności zapominania o ludziach szybciej, niż w dwa dni (Cathy miała zaszczyt gościć w jego głowie przez trzy), nie wspominał nikogo. Raczej zapamiętywał wydarzenia, niżeli konkretne jednostki, wiązał wspomnienia z akcją, a odrzucał wszystkich, którzy brali w niej udział. W głowie nie przetrwały fakty związane z dziewczyną, która usidliła Mezę na trochę więcej niż standardowe kilka tygodni, daty urodzin przyjaciół ani twarzy pierwszego kolegi, z którym miał przyjemność (a może nieprzyjemność?) dzielić ławkę na zajęciach z transmutacji. Większość myśli Latynosa zajmowały plany na temat tego, jak przetrwać kolejny tydzień w szkole, kształtowanie powodu, dla którego mógłby nie ubrać szaty czy zwyczajnie nauka. Znajomi używali szczątkowej ilości jego mózgu, natomiast obecne obiekty zainteresowania przewijały się przez niego okresowo, w zależności od nastroju Carlosa. Gdy już na myśl przyszło mu dane dziewczę, nie mógł tak prędko wyrzucić go z głowy i najczęściej wtedy szukał delikwentki aż do momentu, gdy nie złapał jej na korytarzu czy w Wielkiej Sali. Podobnie sprawa przedstawiała się ze znajomymi oraz oczywiście z Cathy - gdy już umysł Gryfona zajęła impreza w pokoju wspólnym Hufflepuffu, a za nią przybyła świadomość przynależenia Casillas do tego domu, nie dał rady już odgrodzić się od chęci zobaczenia Puchonki. Na szczęście ta potrzeba szybko została zaspokojona i mógł cieszyć się zabawą - zwłaszcza, że Hiszpanka wyraziła chęć udania się na dół.
OdpowiedzUsuńTe skromne - jak na kobiece przygotowania - dziesięć minut dłużyło mu się w nieskończoność. Zdążył już obejść pokój kilka razy dookoła i przyjrzeć się dokładnie każdemu przedmiotowi, na szczęście opanowując się przed dotykaniem czegokolwiek. Skupił się oczywiście na części należącej niejako do Cath. Analizował pokrótce wszystko, co poustawiała na stoliku niedaleko łóżka, a następnie ponownie zajął swoje miejsce na kocu, blisko zagłówka.
Wyglądała ładnie, chociaż faktycznie, nie przypominała wystrojonych jak choinki Gryfonek. One chciały wyróżnić się z tłumu, ale to najprawdopodobniej ona wygra konkurs na najbardziej zauważalną wśród całego tłumu; ciemnofioletowa (a może ciemnoczerwona - nigdy nie wiedział, jak dokładnie określić niesprecyzowany kolor) sukienka będzie na swój sposób razić imprezowiczów przyzwyczajonych do radosnych barw materiałów. Mezie było wszystko jedno, czy Casillas zostanie zauważona, czy nie; jak dla niego, wybór tego ubrania był najlepszym z możliwych. W końcu lepsze to, niż zwyczajne, ubierane codziennie pod szatę jeansy.
Już miał wyciągać swoją różdżkę - bo ją zawsze posiadał przy sobie, niezależnie od tego, gdzie się wybierał - żeby mruczeć zaklęcie przywołujące, gdy Puchonka wyprzedziła go i znalazła swoją własność innym sposobem. Wzmianka o kocie niebywale go zainteresowała, jednak na razie powstrzymał się przed pytaniami, bo zaraz już dostał inne informacje, a do tego poczuł dawno zapomniane wargi Cathy na policzku.
- Jak to: nie płakała? Płakała. - Był pewien tego, co mówił, a nawet nieco obruszył się teorią rozmówczyni. - Ty byś nie rozpaczała, gdybym cię teraz brzydko zostawił dla jakiejś rozhisteryzowanej Puchonki? - uśmiechnął się do niej szeroko, unosząc jednocześnie brwi. Narzekała na swoje koleżanki z domu, a może ona także była jedną z tych, które siedziały i płakały w kącie po "stracie faceta"? Co prawda, Meza nigdy by w to nie uwierzył, ale nie znał Hiszpanki na tyle, żeby mieć co do niektórych spraw stuprocentową pewność. - Poza tym, one tak łatwo wpadają w ramiona... nawet sobie nie wyobrażasz.
Ostatnie zdanie już wymruczał cicho, prawie że do siebie, trochę zbyt głośno myśląc. Zaraz swoje nieczyste kołatanie w głowie uciszył ponownym spojrzeniem na sylwetkę Cathy, ładnie prezentującą się nawet na tle niezbyt uporządkowanego dormitorium wcześniej wspomnianych Puchonek.
Poprawił lekko ułożenie luźnej marynarki, a później wstał z łóżka. Poczekał, aż towarzyszka włoży buty, po czym chwycił ją za nadgarstek i pociągnął do najbliższego lustra. Skierował ją przodem do czystej tafli, a sam stanął tuż obok, z prawej strony.
Usuń- Popatrz na siebie - zaczął od razu, nie chcąc już przedłużać ich wyjścia. Pragnął tylko coś udowodnić, bo wiedział, że w kolejny niepodparty argumentem komplement Casillas nie będzie chciała uwierzyć. - Teraz też jesteś w stanie siebie nazwać niepozorną? Nawet w tej swojej fikuśnej piżamce się wyróżniasz. Jeżeli nie widziałem cię na imprezach, to pewnie dlatego, że bardzo się o to postarałaś - wyjaśnił jej swoje rozumowanie, po czym uśmiechnął się wyjątkowo przekonująco. - Za to teraz masz okazję rzucić kanapki dla kilku osób, którym cię przedstawię.
Oczywiście, nie mógł wytrzymać bez kilkorga swoich przyjaciół dookoła. A jeśli miał okazję pochwalenia się nową znajomością, nie omieszka tego zrobić.
Nie sądził, że tak ciężko będzie przyjąć Cathy jakikolwiek komplement. Zawsze odwracała przysłowiowego kota ogonem, a on już sam nie wiedział, co ma zrobić, żeby w końcu przestała zaprzeczać jego wysiłkom i przyjęła pochlebstwo prostym "Dziękuję". Gdy nastąpi taki dzień, Meza chyba nie uwierzy we własne szczęście. Nie zamierzał jednak ustawać w wysiłkach - był pewien, że prędzej czy później Casillas ulegnie sile jego perswazji. Niby nie wydawało się, by stanowiła szczególnie zakompleksione stworzenie (Carlosowi nawet przemknęło przez głowę, że tym razem trafił na przypadek, który wcale nie potrzebował dodatkowego dowartościowania - na szczęście pomylił się), ale i tak skromnie zaprzeczała wszystkiemu, co Gryfon próbował jej wcisnąć.
OdpowiedzUsuńZbył jej wspomnienie na temat rzekomo słabo płaczącej dziewczyny, dzięki której wygrał zakład, przewróceniem oczu. Wszelkie puchońskie przytyki odnośnie jego wybujałego ego znudziły mu się dawno, bo Hiszpanka nie była ani pierwszą, ani ostatnią, która mu wypominała podobną rzecz. Cathy nie wyszło na złe, że trochę przeinaczył rzeczywistość (albo, żeby być bliżej prawdy, zwyczajnie wybiegł myślami w przód i zamienił szkliste oczy w zapłakaną twarz; to na pewno nastąpiło). W końcu wyszła z nim na randkę, a to, oczywiście, nie mogło uchodzić z coś nieprzyjemnego.
- Wszystko przeinaczasz - powiedział, lekko poirytowany jej bolesną przyziemnością. Od razu puścił jej rękę, jakby zaczęła go parzyć. Zdecydowanie nie lubił, gdy ktoś w tak racjonalny sposób odpychał jego racje; Casillas robiła to w o tyle przemyślny sposób, że ignorowała wszelkie sugestywne komplementy z prawdziwą prostolinijnością. Meza bardzo chciałby, żeby uznała, że nawet w piżamie wyglądała czarująco, ale ta próba przekazania jej tych treści niestety okazała się ostatnią, gdyż poskutkowała delikatnym podenerwowaniem.
Oparł się o ścianę tuż przy lustrze, po czym splótł ręce na piersi.
- Chciałem powiedzieć, że zarówno w piżamie, jak i w ładnej sukience wyróżniasz się na tle jednakowych dziewuch. Zaraz spytasz, dlaczego, bo przecież nie jesteś w stanie uwierzyć w moje bujdy, więc na zaś odpowiem: może dlatego, że masz wypisane chociaż trochę swojej inteligencji na twarzy. I tak, przedstawię cię moim znajomym jako kolejną koleżankę, wszystkie przedstawiam, bo przecież takie mam hobby: chwalenie się kolejnymi zdobyczami. Tym właśnie żyję. Nie jem, nie piję, tylko biegam i podrywam laski, bo tylko to mi do szczęścia potrzebne - w tym miejscu skończył jej tłumaczyć, co miał na myśli, jakby był jakimś poetą, a ona niezbyt rozgarniętą czytelniczką i musiał objaśniać jej swoje dzieło. Brzmiał dosyć spokojnie, ale im dalej brnął w ten temat, tym mocniejszą czuł złość. - Serio, księżniczko, pomyśl czasem, zanim coś wypalisz, bo ostatnio robisz ze mnie podłego casanovę. Może powinnaś w takim razie zastanowić się, dlaczego się ze mną spotykasz.
Miał nadzieję, że dosłyszała jego słowa, kiedy już znalazła się w korytarzu łączącym dormitorium z pokojem wspólnym. Ponownie wywrócił oczami, westchnął, również obejrzał się, czy czegoś nie zostawił w pokoju, po czym ruszył za dziewczyną. Po raz kolejny nerwowo poprawił ułożenie wierzchniego ubrania, by zaraz znaleźć się tuż za Cathy.
- Chodź. - Lekko objął ją w talii i pociągnął za sobą, a gdy ruszyła, wziął od razu dłoń. Już po chwili znaleźli się wśród tłumu balujących uczniów; Latynos od razu uśmiechnął się do kolegi, który wręczył mu kremowe piwo dosłownie kilkanaście sekund po tym, jak Meza zjawił się w pomieszczeniu. Wziął jeszcze drugie i już otwarte wręczył towarzyszce. Uniósł butelkę w jej stronę na znak toastu, po czym pociągnął spory łyk napoju.
- No, Meza, wreszcie łaskawie się zjawiłeś - usłyszał nagle za sobą głos chłopaka, z którym dzielił dormitorium. - I to jeszcze z towarzystwem! Mogłem się tego po tobie spodziewać.
Carlos odwrócił się. Zadowolenie wyraźnie wymalowało mu się na twarzy; tak czy siak, chętnie pochwalił się tym swoim towarzystwem. Mina zrzedła mu, gdy pan zaintonował kolejne zdania:
- A, wiem już, skąd cię kojarzę, Cathy. Ty chyba przyjaźnisz się z Finnem, nie? Czasem przysiadam się do niego na eliksirach... chyba się gdzieś tu kręcił, zawołać go?
UsuńZacisnął zęby, próbując nie odpowiedzieć jej na tłumaczenia. W dalszym ciągu nie zrozumiał jej postawy (być może ubodło go to, że nawet nie odpowiedziała mu ładnym uśmiechem na lekki żarcik o piżamie), ale także nie chciał kontynuować dalej rozmowy. Różnica pomiędzy nimi była taka, że ona musiała jeszcze dorzucić swoje trzy grosze zamiast zwyczajnie uciąć dyskusję, on zwyczajnie nic już nie powiedział. Nie przewrócił nawet oczami, nie dał też znać, że tak naprawdę niespecjalnie mu cokolwiek wyjaśniła, tylko zwyczajnie zdusił wszystko w sobie. Jeżeli w następnych tygodniach nic się nie zmieni odnośnie jej nastawienia do bombardowania Mezy - chociaż on sam uważał to za normalne wyrażanie opinii na temat tego, co mu się akurat podobało - na pewno cała lawina pretensji wypłynie z niego naraz.
OdpowiedzUsuńNie był w stanie zrozumieć jej niepewności. Dla niego wszystko było jasne; w końcu nie wyskoczy od razu z pierścionkiem zaręczynowym, żeby czasem panienka nie miała wątpliwości, czy aby na pewno miał wobec niej szczere zamiary. Zawsze pozostawało jej zwyczajne pytanie. Gdy on, Carlos, nie był czegoś pewien, decydował się od razu zrobić wywiad na temat wątpliwej kwestii. Gdyby Cathy zastanowiła się nad szczerą, a przede wszystkim dokończoną rozmową z Latynosem, najpewniej grunt pod jej nogami przestałby być taki niepewny.
Najlepsze w imprezach było to, że pogawędka z ludźmi nie toczyła się zbyt długo. O ile Carlos zawsze miał coś do powiedzenia, tak toczenie bezsensownych dyskusji o ogórkach z jakąś praktycznie nieznaną mu Krukonką wcale mu się nie uśmiechało. Kiedyś znalazł się w podobnej sytuacji w bibliotece - szybko zebrał się, rzucając wymówkę podpartą nauką eliksirów. Teraz co chwilę podchodził ktoś inny, ale tylko na moment, tylko się przywitać i ewentualnie podzielić najświeższymi wiadomościami ze szkolnego świata. Potem Meza mógł robić, co tylko mu się żywnie podobało i nie był obciążony musem kontynuowania nudnego gadania. W tej chwili o wiele bardziej wolał poświęcić czas swojej towarzyszce, dopiero co wywabionej z przytulnego dormitorium.
- Nieźle idzie ci to piwo - uśmiechnął się do niej, widząc, jak zaglądała przez szyjkę butelki do środka. Jako, że Puchonka zgrabnie odmówiła koledze spotkania z Finnem, zmierzył go tylko niezbyt przyjaznym spojrzeniem i poszedł za dziewczyną w stronę stolika z talerzami już niemalże pustymi. Sam jakoś nie czuł potrzeby zabrania się za jedzenie, może dlatego, że wsunął wcześniej bardzo obfity obiad. - Za niedługo padniesz mi tu na fotelu, bo w zasadzie to wzrostem prawie przypominasz skrzata. A one mają problem z takimi trunkami.
Nie zauważył zbliżającego się Finna, więc nachylił się nad Casillas i pocałował ją tuż przy linii włosów, nad skronią, wolną dłoń kładąc na jej talii i lekko przyciągając do siebie tak, że poczuł ramię opierające się na jego piersi. Na nic innego na razie raczej nie mógł sobie pozwolić; w końcu kanapki zdecydowanie wyżej sytuowały się w tej chwili od niego samego w tej dziewczęcej hierarchii wartości.
Wtem usłyszał jej pytanie i trochę się zestresował. Nie bardzo wiedział, co należałoby jej powiedzieć - w końcu ostatnim razem zostawiła go w spokoju. Miał nadzieję, że już nie będzie dotykać tej sprawy.
- Mi i Huckleberry'emu? - spytał, nie będąc pewnym, czy naprawdę o to chodziło. Dlaczego tak nagle jej się to przypomniało? W końcu już sporo czasu minęło od tamtego zdarzenia, mogła dowiedzieć się u drugiego źródła, co było powodem ich krótkiej bójki. Latynos nie miał zamiaru psuć im po raz kolejny wieczoru; dopiero co przed chwilą uciszyli drobną sprzeczkę. - O głupotę. Ciesz się imprezą, księżniczko, jak będziesz chciał, porozmawiamy o tym później. - Czyli wtedy, gdy ja, Carlos, wymyślę, jak ostrożnie poinformować cię o wszystkim. Przyczyna nie była wcale łatwa do wyjaśnienia, a już na pewno nie w przypadku Mezy, inicjatora. Jego kolega z domu najprawdopodobniej do tej pory nie wiedział, dlaczego został zaatakowany.
Upił łyk kremowego piwa, po czym po raz kolejny obdarzył towarzyszkę uśmiechem. Czymś musiał wynagrodzić jej brak konkretnej odpowiedzi.
Usuń- Też tak będziesz się zachowywać? Najpierw dostaniesz skrzacich objawów, a później będę musiał Cię odnosić z powrotem do dormitorium. - Dźgnął ją nieco oskarżycielsko palcem w brzuch, wyobrażając sobie Puchonkę w stanie upojenia podobnym do zielonych pomocników czarodziejów. Widział tylko raz w życiu skrzata po jednym kremowym piwie i o ile nie zadziałało na niego tak mocno, jakby było trzeba, żeby pokazać pełnie symptomów, tak niektóre dało się dojrzeć i po mniejszej dawce. Latynos podejrzewał jednak, że Casillas musiałaby wlać w siebie sporo zawartości butelek, żeby przytrafiła jej się podobna rzecz. - Zaraz dostaniesz więcej piwa, to zobaczymy, jak na nie reagujesz.
OdpowiedzUsuńCo prawda widział, że Cathy komuś pomachała, jednak nie spodziewał się, że to akurat Finn się do nich zbliżał. Zerknął nawet w odpowiednią stronę, by zorientować się, z kim już dziewczyna powitała się na odległość, ale nie dojrzał nikogo charakaterystycznego. Najwyraźniej Huckleberry skrył się w tym momencie za stojącymi tłumnie uczniami, a Meza nie przejął się specjalnie tym, do kogo jego partnerka akurat machała. On sam co chwilę kiwał do kogoś głową, chociaż już chwilę później przestał zwracać uwagę na kogokolwiek próbującego z nim zamienić choćby słowo. Za bardzo pochłonęło go skrupulatne obserwowanie twarzy Casillas, zmieniającej swój wyraz kilka razy podczas tej jednej minuty, kiedy to Finn przechodził obok nich. Wystarczyłoby tęskne spojrzenie, jakakolwiek oznaka żałości, że wieczór był spędzany z inną sztuką gryfońskiego pomiotu, niż by się chciało, a Meza miałby popsuty najbliższy tydzień. Niestety, podobne rzeczy bardzo przybierał sobie do głowy, zwłaszcza zmuszanie się do przebywania w jego towarzystwie. Nie znosił nikogo do niczgo zaciągać siłą - czasem tylko stosował siłę perswazji, ale jego ofiary zazwyczaj godziły się same na propozycję Carlosa - dlatego też gdyby czuła się źle czy chciała zmienić towarzystwo, nie broniłby jej. Byłby zły, sfrustrowany, wyszedłby na idiotę przez swoją własną skłonność do bójek, ale jedno było pewne - nie zaatakowałby po raz drugi kolegi Cathy. Wchodzenie dwa razy do tej samej rzeki (lub dwukrotne wpadanie do tego samego jeziora) nigdy nie poskutkowało u niego niczym dobrym, więc tym razem pewnie też wynikłyby z tego same nieszczęścia. Poza tym nie miał już więcej powodów mogących motywować go do obicia szczęki Huckleberry'emu; miał nadzieję, że ograniczony kontakt z Hiszpanką - bo właśnie na ograniczenie rozmów między nimi Meza lizył, choćby przez wzgląd na własną zazdrość - wystarczy jako kara dla Gryfona. Nie potafiłby przywyknąć do tak zacieśnionych więzów pomiędzy Casillas a Finnem; o ile nie trzymałby jej na uwięzi i mogłaby spokojnie wciąż wrócić do głębszej znajomości z przyjacielem, tak straciłaby kontakt z Mezą. Innej opcji tu nie widział, kosztowałoby go to za dużo nerwów, a to z kolei gryzło się z jego ideą maksymalnego upraszczania sobie życia.
Tylko przelotnie spojrzał na kolegę z Gryffindoru, a twarz nawet nie zmieniła wtedy wyrazu. Latynos za wszelką cenę chciał spędzić chociaż ten wieczór bez zmartwień. Na szczęście jedno z nich właśnie zniknęło wśród innych gości na imprezie z nieciekawą miną, natomiast drugie proponowało w swój pokrętny kobiecy sposób taniec. Owszem, każdy wiedział, że Carlos lubił gibać się przy każdej możliwej okazji, teraz było podobnie.
Zanim jednak zdążył jej cokolwiek odpowiedzieć, na jego horyzoncie zjawił się nikt inny, jak Mikael Rasac. Jego nie mogło zabraknąć na podobnej imprezie, bo chociaż irytował wielu ludzi, to jeszcze więcej go lubiło. Tym razem zawitał do Carlosa wraz z dwiema szklankami napełnionymi co najmniej w ćwierci podejrzanie bursztynową substancją.
- Spoko! Nie upijecie się, rozcieńczona! - Poklepał Mezę po plecach, gdy ten już wziął od niego przezroczyste naczynia. Już kilka sekund później zagadywał kogoś innego. Jego stosunki z Mezą nie były najlepsze ostatnimi czasy, wręcz przeciwnie - jednemu było ciężko wytrzymać z drugim, ale i tak jakoś w miarę za sobą przepadali.
- Umowa jest taka... - wyciągnął dłoń z jedną szlanką w stronę Cathy. - Pijemy teraz całość, a potem idziemy tańczyć. Nie możemy zostawić tego na stoliku, na pastwę losu, jeszcze się ktoś przyczepi do naszych... prezentów - popatrzył na plecy Rasaca, brylującego towarzyszko już od dłuższej chwili. - A tak poza tym, to nie wyglądasz już na specjalnie chorą. Widzisz, zjawiłem się i od razu ci lepiej. Mylę się?
UsuńKlasyczny Meza, próbujący wydobyć jakiś kompelement z mocno zaciśniętych w tym aspekcie warg Puchonki. Chyba tylko raz usłyszał od niej coś bezpośrednio doceniającego jego osobę. Nie był pewien, czy aby naprawdę przebywanie z nim ją cieszyło. Co prawda, widział po jej reakcjach, że nie było tak źle, ale mimo wszystko wolałby się upewnić. Zresztą, kompement z jej ust miał jakąś podwójną moc; może dlatego, że stosowała je tak rzadko.
Po drugiej próbie zmuszenia jej do powiedzenia "Och, przestań", lekkiego zawstydzenia się i dopiero mówienia o eksperymentach na biednej Puchonce, dał sobie spokój. Odpowiedzi dziewczyny tak go dobijały, że nawet zaczepnie uniesiona brew nie stanowiła rekompensaty za brak podchwycenia tematu. Jedno było pewne - Cathy Casillas nie potrafiła flirtować. Komplementy przyjmowała (lub nie, tego Meza chyba się nigdy nie dowie) w przedziwny sposób, nie śmiała się za bardzo z żartów (Carlosowi wydawało się więc, że był zwyczajnie nieśmieszny, a co a tym idzie - przestawał powoli czuć się komfortowo we własnej skórze), a także słabe podrygi flirtu zabijała racjonalnym myśleniem. Gdyby Latynos mógłby wpłynąć na jej zachowanie swoimi słowami, powiedziałby jej, żeby przestała myśleć i zaczęła czuć; to byłoby o wiele lepsze w jej przypadku. Niestety, teraz już nie miał ochoty po raz kolejny wytykać jej tego zbyt sztywnego (?) podejścia do całej ich relacji, do rozmowy. Nie wiedział, czy to nawyk wyniesiony ze znajomości z Finnem, gdzie trzeba było myśleć nad każdym słowem, żeby nie zrobić z siebie głupiej, czy zwyczajna przywara Puchonki. W każdym razie, Meza zaczynał nieco tracić entuzjazm związany z ich znajomością. Wciąż uważał Casillas za swoją najwspanialszą i najpiękniejszą księżniczkę, ale za to trochę mało rozluźnioną i zdecydowanie zbyt poważną.
OdpowiedzUsuńNiewiele osób o tym wiedziało, ale Carlos posiadał mocne łaskotki właśnie tam, gdzie krążyły palce jego towarzyszki - na brzuchu. Gdy tylko opuszek dotykał lekko jego skóry przez materiał ubrania, musiał zaciskać zęby, żeby nie odsunąć się z niechęcią od krążących dłoni. Było to jednocześnie przyjemne i niekomfortowe, nawet na tyle, że Gryfon odetchnął z ulgą, gdy nastąpił odpoczynek od tej subtelnej pieszczoty.
- Gdybym na tobie nie eksperymentował, nie dawałbym ci do wypicia niczego, co przynoszą moi znajomi - odparł tylko, oblizując po tym szybko wargi. Sam przystawił szklankę do ust; o ile niespecjalnie przepadał za Ognistą, tak to, co wcisnął im przed chwilą Mikael, nawet dosyć mu smakowało. Nie miał zielonego pojęcia, co się tam dokładnie znajdowało, ale akurat temu koledze wierzył i nie pomyślałby nawet o jakichkolwiek złych zamiarach. Upił łyk, po czym patrzył na reakcję towarzyszki. Najwidoczniej napój nie zrobił na niej dobrego wrażenia. Na szczęście z każdym kolejnym haustem jej mina wyglądała coraz lepiej, więc Meza zajął się swoim drinkiem i wypił go do końca. Nie chodziło mu o to, że ktoś mógłby im czegoś dosypać, ale o sam fakt dopicia do końca tego, co im przyniesiono. Gdyby wciągnęła tylko odrobinę, a potem poszła z Carlosem w tan, na pewno zająłby ją do tego stopnia, że nie miałaby czasu na orientowanie się, gdzie położyła swoją szklankę.
Gdy wreszcie szerzej się uśmiechnęła, ledwo powstrzymał się od odetchnięcia z ulgą. Co prawda, śmiała się do własnego żarciku, ale jakoś mu to w tamtej chwili nie przeszkadzało. W końcu podchwyciła jego zaczepkę odnośnie zbawiennych skutków jego wizyt, tylko to się liczyło.
Zerknął tam, gdzie patrzyła, by zorientować się, kogo tak złośliwie oceniała spoza parkietu (czyli spoza miejsca na środku, gdzie odbywały się przeróżne tańce, lepsze czy gorsze). Odwzajemnił jej uśmiech, bo to, co zobaczył, faktycznie można było uznać za zabawne, ale jednocześnie skarcił rozmówczynię:
- To teraz ty się wykaż, Cath, a nie stój i nabijaj się z innych. - Odłożył swoją szklankę na stolik za dziewczyną, nachylając się nad jej ramieniem. Zauważył już wcześniej, że nie spuszczała z niego wzroku i nie mógł zaprzeczyć: podobało mu się to. Czekał na ten moment, aż Casillas zacznie dostrzegać w nim potencjalny obiekt zainteresowania, a teraz już był pewien, iż to nastąpiło. W takim razie mógł przystąpić do konkretniejszych działań; zwłaszcza, że na niego alkohol akurat zaczynał działać.
Nie odsunął się od niej, tylko od razu objął ją w talii lewą ręką, a prawą ujął dłoń Cathy i w wyjątkowo grzecznym geście pocałował jej wierzch.
- To chyba działa w dwie strony... - Delikatne podrygiwanie w rytm spokojniejszej piosenki przekształcało się powoli w zaciąganie dziewczyny na środek pokoju wspólnego, oczywiście w tańcu. Żeby się nie stresowała samym faktem wylądowania pośród innych, tym razem znajomych, par, tylko skupiła na krokach. - Bo ostatnio jakimś cudem się nie rozchorowałem.
UsuńTeraz on, nie mając już wokół siebie rozpraszaczy w postaci butelki z piwem, znajomego czy jakiegokolwiek innego przedmiotu, mógł poświęcić Casillas całą swoją uwagę. Dlatego tak jak ona wcześniej, tym razem on wpatrywał się w jej twarz. Na jego własną ta czynność przywołała półuśmiech, trochę jakby... marzycielski?
[Oh, przepraszam. Musiałam zapomnieć, głupio mi. Witam się także i pytam, czy jest jakaś ochota na wątek?]
OdpowiedzUsuńMieli wobec siebie oczekiwania, których ani jedno, ani drugie nie potrafiło wypełnić. Dlatego chyba lepiej, żeby razem zrezygnowali z jakichkolwiek wymagań, a skupili się na tym, co dostawali. Carlos rzadko kiedy bywał poważny; już na pewno impreza nie zmuszała go do zachowania, jakie przystało już właściwie dorosłemu czarodziejowi. Z drugiej strony oferował Cathy trochę rozluźnienia w tym jej - w jego mniemaniu - drętwym światku. Za to ona sprowadzała go na ziemię - oczywiście, nie podobało mu się to i buntował się jeszcze większą ilością żartów, ale prócz tego nie miał dziewczynie nic do zarzucenia. Prędzej czy później się przyzwyczai do jej sposobu bycia. Warto też zauważyć, że przez ten tydzień, gdy się nie widzieli, zdążył zapomnieć już lekko to, jakie cechy charakteru miała Casillas. Coś majaczyło w oddali, jakiś ogólny zarys, ale poza tym większość jej reakcji zniknęła z pamięci Latynosa.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodziło o mówienie czegokolwiek... po pierwsze, Meza nie miał nic do ukrycia. Jeżeli już coś zachowywał w tajemnicy, to na czyjąś prośbę, ewentualnie po to, żeby sobie nie zaszkodzić. Gdy ktoś co o coś zapytał, odpowiadał bez zbędnego wykręcania się, całkiem szczerze. Jedyną sprawą, o której mógłby dyskutować z Hiszpanką i na koniec dodać "Powiedziałem to tylko tobie" były smoki. Carlos mówił coś wszystkim lub nikomu, w tym aspekcie nie widział złotego środka. Ewentualnie dałby radę podzielić się jeszcze szczegółami swojej znajomości z Benjaminem - ale mimo tego, że czasami miał szczerą ochotę zamienić Ślizgona w papkę, nie posiadał prawa dyskutowania o jego życiu. Zresztą, sam jeszcze nie do końca wiedział, dlaczego Georgijew pragnie wzywać jakąś dziewczynę ze świata zmarłych, kim ona była i jaka historia była z nią związana.
Gdy usłyszał o tym, że powinni się częściej widywać, poczuł delikatne zawstydzenie. Co prawda, nie odbiło się ono na rysach, ale za to spowodowało chwilowy skurcz żołądka. Nieładnie postąpił, nie odwiedzając nawet Cathy podczas jej choroby. Ze swoją zdolnością do poszukiwania informacji spokojnie mógł dowiedzieć się, dlaczego Puchonka nie pojawiała się na zajęciach, dziedzińcu ani przy posiłkach.
- Codziennie? - spytał, poszerzając uśmiech. Akurat na tę chwilę przypadł ten jej leniwy obrót (swoją drogą, przyjęty przez Gryfona z ulgą; widać było, że Casillas się nieco rozluźniła), więc potem dodał tylko tuż nad jej uchem: - A może mogę się po ciebie wemknąć w nocy do dormitorium? Koleżanki nie zauważą. - Zatrzymał ją, gdy wykonała pół obrotu, by przełożyć jej włosy na jedno ramię i tym samym odsłonić ucho. - Albo pewnie wolałabyś, gdybym stanął pod oknem i wykonał jakąś serenadę. Każda księżniczka o tym marzy.
Wziął dłoń i pozwolił jej odwrócić się wreszcie przodem do niego. Usta wciąż były rozciągnięte w leniwym uśmiechu, a sam Meza coraz bardziej energicznie podrygiwał w rytm piosenki. Nie miała zbyt wygórowanego tempa, dlatego bez zbędnego wysiłku nadążał za rytmem, równocześnie nie przestając się przyglądać Puchonce. Na szczęście już nie tak natarczywie, jak wcześniej.
- Powinnaś częściej chodzić w sukienkach - stwierdził nagle, odsunąwszy się trochę i mierząc dziewczynę od stóp do głów. - Szata nie jest sukienką, uprzedzam.
Ledwo zdążył powstrzymać się przed kolejnym komplementem. Następne bombardowanie nastąpi dopiero wtedy, gdy Latynosowi do głowy przyjdzie tyle pochlebstw, że nie będzie mógł już wytrzymać z całym ich ciężarem dłużej niż czas potrzebny na dotarcie do obiektu swojego uwielbienia. Teraz zwyczajnie skupił się na bodźcach wzrokowych, ewentualnie na czuciowych, gdy miał jakikolwiek kontakt z Casillas. Niby tłum nie napierał na nich jakoś znacznie, ale Meza i tak wykorzystywał każdą możliwą okazję, by przejechać dłonią po jej biodrze, nachylić się za bardzo i poczuć zapach włosów, a potem zbliżyć się jeszcze bardziej.
Zrobiło mu się trochę gorąco; odczuł już trochę działanie... drinka, który przyniósł mu Mikael. Nie wiedział, jak sprawa miała się z Hiszpanką, ale gdyby on dostał jeszcze kilka takich, niechybnie opadłby z sił i zasnął tam, gdzie by usiadł. Póki co jednak odezwała się w nim ogromna chęć wycałowania każdego centymetra Puchonki... a to dosyć niezdrowe pragnienie, jak na obecną chwilę. Na szczęście spełnianie tego marzenia od razu nie przeszło mu nawet przez myśl. Tylko uśmiech znacznie mu się poszerzył.
OdpowiedzUsuńZrobiła się jakby... czulsza, jeszcze bardziej skora do przytulania i łasa na dotyk niż zwykle. Może dlatego, że po tej niewielkiej ilości stosunkowo mocnego alkoholu o wiele łatwiej było się do czegoś przed sobą przyznać. Tak, jak Carlos wcale nie wstydził się swoich obecnych myśli, tak Casillas raczej nie beształa się w duchu, gdy myślała, jak by tu się jeszcze bardziej zbliżyć do Latynosa, jak zwolnić tempo piosenki i jak dotrwać do wolniejszego kawałka. Na szczęście Meza, też odrobinę otumaniony, nie miał nic przeciwko tańczenia nie do rytmu, zwłaszcza, że Puchonka zmniejszała sukcesywnie odległość między nimi. Poczuł delikatne mrowienie w uchu, gdy je musnęła, a sam bez zbędnych oporów przylgnął do jej ciała, niwelując ostatnie centymetry przestrzeni. Podczas gdy ona muskała jego szyję, on coraz ściślej oplatał ją ramionami, jak zwykle. Interesowała go tylko i wyłącznie dziewczyna, więc to, co robiły inne pary, najmniej go interesowało. Nawet, gdyby wyglądali jak para zdesperowanych węgorzy, to i tak nie miało to wielkiego znaczenia. Zresztą, widok Gryfona przytulającego jakąś dziewczynę nie był niczym dziwnym; większość zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Rzadko jednak tylko jedna kręciła się wokół niego. Na imprezach raczej przesiadywał na fotelu w całkiem licznym gronie przyjaciół, od czasu do czasu wychodząc na parkiet z wybraną skrupulatnie partnerką.
OdpowiedzUsuńDla niego na pewno nie wahałaby się złamać niejednego punktu regulaminu. Jako, że on także nie chciał się zagłębiać w dalszą dyskusję poświęconą kodeksowi uczniów Hogwartu, nie odpowiedział już nic. Jednak pewnym było, iż zacznie jeszcze kiedyś podobną dyskusję (za przykład poda siebie - niby dostawał sporo punktów ujemnych od upartych prefektów, ale odrabiał je zwykle na lekcjach, więc nikt nie miał do niego wielkich pretensji). Przecież uważał, że długa szata zabija wszystkie dziewczęce wdzięki; poza tym Casillas w sukience spodobała mu się niebywale i dużo dałby, żeby widzieć ją w takim wydaniu częściej, niż od święta.
Muzyka nagle ucichła, ktoś zaczął coś mówić, ale uwagę Mezy przykuło nagłe zimno, które go ogarnęło. Dotychczasowe ciepło bijące od Cathy rozpłynęło się, gdy tylko się odsunęła. Oczywiście nie było mu to w smak, jednak zaraz usłyszał coś na tyle ciekawego, że aż spoważniał i spojrzał na swoją towarzyszkę uważniej. Jego myśli znowu znalazły się na torze, który najprawdopodobniej nie pojawił się nawet u Puchonki, co poskutkowało powrotem do lekkiego uśmiechu. Tym razem postanowił zaryzykować i podzielić się z dziewczyną swoim genialnym pomysłem.
- Do jeziora nie mam już ochoty wracać - pokręcił głową, dziwnie rozbawiony. W tej chwili bójka z Finnem, wcześniej jawiąca się jako najpoważniejsza sprawa na świecie, wydawała się dziwnie mało znacząca i wręcz śmieszna w swojej groteskowości. Właściwie... Latynos rzucił się na Szkota bez większego powodu. Widocznie nie potrzebował wielce logicznego powodu, by się zdenerwować do tego stopnia, że mógł kogoś uderzyć. - Ale istnieje o wiele przyjemniejsze miejsce, gdzie woda jest ciepła, mało tego! można sobie zażyczyć bąbelków - skinął głową, jednocześnie unosząc na moment brwi. Położył rękę na ramieniu Casillas, by zjechać nią w dół po przedramieniu i dotrzeć w końcu do dłoni, na której delikatnie zacisnął palce. Postąpił krok naprzód, jednocześnie ciągnąc dziewczynę w swoją stronę, żeby móc łatwiej zdradzić jej ostateczną nazwę miejsca, gdzie mogli się udać. Oczywiście, musiał być cicho, bo nie chciał żadnych świadków. - Łazienka prefektów. Jak bardzo, bardzo chcesz, to możemy wymknąć się stąd... co to za impreza bez muzyki? - pokręcił głową ze zniesmaczonym mlaśnięciem. Jego głos w miarę mówienia stawał się coraz mniej ostry, łagodniał i zdecydowanie opadał, aż zamienił się w coś pośredniego między szeptem a basowym mrukiem. - Chyba spodziewasz się, że ja sam zapewnię ci o wiele lepszą rozrywkę.
Zerknął ponad głową Hiszpanki na miejsce, gdzie wcześniej wszyscy tańczyli; dźwięk wciąż nie wrócił, a wszyscy zaczynali się rozchodzić na boki, zawiedzeni niekompetencją organizatorów. Także Meza pociągnął Cathy, żeby nie zostali sami na samym środku pokoju wspólnego. To niewątpliwie mogłoby być stresujące przede wszystkim dla Puchonki, choć Gryfon też wcale nie czułby się komfortowo z myślą, iż wszyscy mogli ich dokładnie zlustrować wzrokiem. Zaraz znaleźli się blisko wejścia do korytarza prowadzącego do dormitorium, trochę schowali się w tłumie.
Usuń- To jak będzie, piękna?
Nie sądził, że Cathy tak łatwo zgodzi się na wypad do łazienki prefektów. Faktycznie, ich wanna wyglądała jak mały basen. Carlos był tam dwa razy i również dwa razy nie mógł wyjść z podziwu. Na początku odkręcił połowę ozdobnych kurków, pooglądał bąbelki i najróżniej pachnące płyny, a przy następnej wizycie bawił się resztą kranów. Co prawda, nie brał kąpieli w tym luksusowym miejscu już od bardzo dawna, jednakże zwykle na bieżąco docierało do niego hasło do tej komnaty ukrytej na piątym piętrze. Miał nadzieję, że tym razem nie zapomniał tego pojedynczego wyrazu i jakoś włamią się do środka.
OdpowiedzUsuńKostium kąpielowy raczej nie był jej potrzebny. Zawsze mogła wskoczyć do wanny w bieliźnie, choć Latynos raczej nie pogniewałby się, gdyby postanowiła jej także się pozbyć (co, jak zgrabnie zauważyła Hiszpanka, byłoby dosyć dziwne). Oczywiście jak najszybciej chciał się dostać do wyznaczonego celu, co by Casillas się nie rozmyśliła przez czas przeznaczony na przygotowania, aczkolwiek na razie nie miał ochoty oponować i tylko uśmiechnięty oraz dosyć rozochocony udał się w ślad za dziewczyną. Gdy zaczęła szukać potrzebnego akcesorium, znalazł sobie jakieś krzesło - niestety, zajęte przez kilka ubrań. Wziął więc wszystko i przerzucił na łóżko starym, sprawdzonym sposobem na sprzątanie, po czym ciężko usiadł na wybijanym jakąś kiedyś żółtą tkaniną taborecie.
Kota tym samym na chwilę zignorował, zaraz jednak zreflektował się i schwycił futrzaka. Ten nie oponował; chyba czuł tę miłość bijącą od lekko podchmielonego Carlosa, więc zrezygnował z prób wyswobodzenia się. Zaraz wylądował u chłopaka na kolanach, głaskany i pieszczony na wszystkie możliwe sposoby. Ostatecznym wynikiem gryfońskich zabiegów było mruczenie, swoją drogą dosyć ciche, jakby zwierzę nie chciało zdradzić, jak mu się podobał obecny stan rzeczy.
- Ręczniki są w łazience prefektów, tak - pokiwał niemrawo głową, a potem opuścił ją, żeby dotknąć nosem futra małego tygrysa. Ten zareagował dosyć pozytywnie, bo zaczął się delikatnie ocierać o policzek nowego ludzkiego przyjaciela. - Chyba nie masz jakiegoś konfliktu z tym kotem, prawda? Jest grzeczniejszy od moich. Poza tym, ja mam dwa, trzeci jest Mikaela - prychnął. Do tego okropnego, wrednego kocura nawet się nie przyznawał. Pewnie o tym już Casillas wiedziała, więc nie było sensu powtarzać po kilka razy tej samej rzeczy - wystarczyło gniewnie parsknąć.
Poczekał chwilę, ale gdy szukania nie przynosiły rezultatu, zaczął się niecierpliwić. Głaskał jeszcze przez chwilę rudą sierść, a potem przestał; położył dłoń na grzbiecie kota.
- Heeej, Cathy, mieliśmy już iść - zaczął jęczeć jak małe, rozpieszczone dziecko. Nawet dwie minuty czekania jawiły się dla niego jak swoista męka. Widział już, że Puchonka dotarła niemalże do dna kufra, a że nie tryumfowała i nie machała mu jeszcze kostiumem przed nosem, zaczynał poważnie myśleć o tej nagiej kąpieli. - Skoro już wyrzuciłaś więcej niż pół zawartości tego twojego kufra... - Chwycił leżące zwierzę, po czym przełożył na łóżko. Najprawdopodobniej się trochę obraziło, bo nastroszyło na moment ogon i nie chciało położyć się z powrotem na czyimś posłaniu. Podszedł do dziewczyny i odsunął ją na bok. - Pokaż go.
Schylił się, podniósł prawie pusty pojemnik, po czym wywrócił go do góry nogami, wyrzucając resztę ubrań na podłogę. Widział jakieś spodnie, którąś z części bielizny zaraz zasłoniętą przez gruby sweter i jeszcze kilka innych fatałaszków, aczkolwiek nie dostrzegł kostiumu. Najwidoczniej nie wzięła go, bo niby do czego miałby być jej tu potrzebny? W jeziorze pewnie raczej nie chciała się kąpać, a przecież do niczego innego w Hogwarcie taka rzecz się nie nadawała.
- Nie ma tu... - Chwycił jedną część wyrzuconych ubrań, by wrzucić ją z powrotem do kufra. - ...żadnego kostiumu! - Tutaj druga tura wylądowała na pierwszej, a później było słychać już tylko trzaśnięcie wieka. - Będziesz musiała sobie poradzić bez niego. - Wzruszył ramionami, jednocześnie uśmiechając się szeroko do Cathy. - Chyba muszę ci dać więcej tego podejrzanego napoju od Rasaca, bo zaczynasz zbyt racjonalnie myśleć. Po prostu chodź, teraz, natychmiast, od razu! - mówił coraz głośniej, szybciej, a na końcu chwycił rozmówczynię za rękę i pociągnął przez korytarz, między parami, które wróciły na środek i gibały ciałami w rytm jakiejś ballady, aż do wyjścia z pokoju wspólnego.
UsuńCałe szczęście, że Carlos szybkie załatwianie spraw miał opanowane. Sam od razu wywróciłby cały kufer do góry nogami, chcąc szybko znaleźć to, co było mu potrzebne. Nie tracił czasu na przekładanie rzeczy z jednej strony na drugą, a zwłaszcza, jeśli czekało go tak przyjemne wydarzenie, jak kąpiel w łazience prefektów z obiektem swojego zauroczenia. Mało go interesowało, czy tenże wystąpi w bieliźnie, sukni balowej czy kostiumie. Chodziło najbardziej o to, żeby wydostać się z imprezy i zostać sam na sam, a że akurat Casillas bardzo pragnęła zanurzyć się w ciepłej wodzie...
OdpowiedzUsuńWzruszył ramionami, gdy dziewczyna zaczęła mówić o kocie. On lubił je wszystkie, a one odwzajemniały jego uczucia i najczęściej zachowywały się w miarę grzecznie. Ten wydawał się być całkiem przyjaznym stworzeniem, więc Gryfon nie miał zamiaru się nad nim specjalnie rozwodzić.
Zapomniał nawet o zabraniu ze sobą czegoś do przekąszenia, choćby kilku cukierków czy właśnie kremowego piwa. Jednak butelka dla niego to nic, właściwie na niego to nie działało i co najwyżej był odrobinkę weselszy, niż zwykle, ale poza tym - nic wielkiego się nie działo. Teraz był pod wpływem lekko rozcieńczonej Ognistej, dlatego wszędzie mu się spieszyło i z wielką niecierpliwością czekał na Puchonkę przy wyjściu z pokoju wspólnego. Rozejrzał się dookoła, kontrolując, czy aby na pewno nikt nie zwracał na nich zbędnej uwagi. Co prawda, nie sądził, żeby komuś chciało się na nich donieść, aczkolwiek nigdy nic nie wiadomo - może jakaś rozgoryczona pannica pogniewa się na Mezę, że to nie z nią wyszedł, zostawiając chyba po raz pierwszy w życiu coroczną imprezę urodzinową w salonie Hufflepuffu?
Tylko się uśmiechnął, gdy przyniosła napój, a później ruszył za nią. Wkrótce wydostali się z podziemi; Carlos narzucił dosyć szybkie tempo. Nie chciał, by ktoś ich złapał, bo wydawało mu się, że było już dosyć późno, a poza tym - sam nabrał ochoty na gorącą kąpiel z mnóstwem różnokolorowych bąbelków.
Po przejściu kilkunastu korytarzy, rundce całego piętra ze względu na schody, które wyniosły ich nie tam, gdzie powinny oraz spotkaniu z niezbyt przychylnymi spojrzeniami nocnych marków na obrazach, Gryfon znalazł odpowiednie drzwi. Stanął przed nimi i skupił się maksymalnie, próbując sobie przypomnieć hasło. Przejechał dłońmi po twarzy, zakrył ją na chwilę, po czym wypowiedział cicho jakiś wyraz. Kiedy dojrzał szparę pomiędzy drewnem a framugą odetchnął z ulgą i popatrzył wesoło na towarzyszkę. Popchnął drzwi, a następnie skinął głową do Cathy, by weszła jako pierwsza. Sam wkroczył zaraz za nią i zamknął za nimi wejście; ucieszył się, gdy dojrzał klucz. Przekręcił go w zamku, teraz będąc pewnym, że nikt ich nie podejrzy.
Chłód marmuru od razu uderzył Mezie w twarz. Poszedł od razu dużo bliżej ogromnego basenu, zerkając przy okazji na portret syreny, wiszący na jednej ze ścian równoległych do krawędzi wanny. Widział jej uchyloną powiekę; udawała, że spała, ale najprawdopodobniej będzie oceniać całą sytuację na bieżąco. Carlos odczuwał pewien dyskomfort związany z obecnością - choćby na płótnie - kogokolwiek obcego w łazience, ale nie mógł nic na to poradzić. Zbliżył się tylko do prostokątnego dołu, usiadł na jego krawędzi i odkręcił jeden ze złotych kranów. W powietrzu od razu uniósł się zapach lawendy, a po chwili wokół zaczęły szybować fioletowe bąbelki.
- Odkręcimy wszystkie, co, księżniczko? - Odwrócił się do Puchonki. Zdjął już marynarkę, ale póki co nie zamierzał się jeszcze negliżować. Musiał napełnić basen co najmniej do połowy, bo bieganie wokół w samej bieliźnie, podczas gdy wcale ciepło nie było, nie wydawało się najlepszym pomysłem. - Chodź, pomóż mi.
Trochę zmniejszył pierwszy strumień, a następnie wstał i zaczął przechadzać się dookoła, przekręcając kolejne kurki. Wody zmieszanej z najróżniejszymi pachnącymi specyfikami przybywało w całkiem szybkim tempie, podobnie jak piany i latających wszędzie baniek mydlanych.
Gdyby ich ktoś przyłapał... jeden szlaban w tę czy w tamtą był warty tego wyjścia. Co prawda, praca nad czyszczeniem wszystkich pucharów szczoteczką do zębów była dla Carlosem zwykłym marnotrawstwem czasu, aczkolwiek zdążył się już nieco przyzwyczaić do tego typu pracochłonnych kar. Dla niego logiczniejszym było machnięcie różdżką i natychmiastowe oczyszczenie trofeów; nieposłuszni uczniowie mogli przydać się do rzeczy, na które magia nie podziałałaby lub mogłaby przynieść niepożądany skutek. Meza nie był pewien, czy w ogóle istniała dziedzina, w której czary nie oszczędziłyby ludziom sporo wysiłku, ale za to wiedział, że Filch na pewno by taką znalazł (ewentualnie wymyślił coś na siłę).
OdpowiedzUsuńPatrzył, jak ze wszystkich kraników zaczynają sączyć się powoli najróżniejsze płyny. Właściwie w wannie było więcej bąbelków, piany i kolorowych płynów, niż samej wody, ale najprawdopodobniej za kilka chwil w jakiś dziwny sposób kąpiel stanie się wręcz idealna. Meza nie mógł już się doczekać, aż wpadnie w tę puchową kołdrę utworzoną na powierzchni, dlatego od razu, gdy Cathy się odwróciła i zaczęła ściągać sukienkę, on pozbył się szybko ubrania. Bez zbędnego skrępowania stanął wyprostowany tuż nad krawędzią basenu. Przeciągnął się, po czym wrócił do pozycji sprzed striptizu - tym razem jednak zwieszone w dół nogi już dotykały trochę wody, więc Meza postanowił nie zwlekać dłużej; odepchnął się rękoma i wskoczył do wanny. Był zakryty już do pasa, ale postanowił jeszcze poczekać chwilę, aż zbiornik napełni się całkowicie. Do tego brakowało dosłownie kilku centymetrów. Gryfon zapomniał już, że było tu płycej, niż sobie wcześniej wyobrażał.
Odgonił kilka bąbelków leniwie przelatujących mu przed oczami, by lepiej widzieć Casillas łykającą akurat trochę piwa. Sam zaczął brodzić w jej stronę, ale gdy zagadnęła go o bieliznę, zatrzymał się.
- Nie, nie. - Przekrzywił trochę głowę; przez myśl przemknął mu pomysł, który od razu postanowił zrealizować. Z szerokim uśmiechem zaczął zdejmować pod wodą ostatnią część ubrania, by następnie wyciągnąć ją ponad powierzchnię wody, kilka razy machnąć nią nad głową, po czym rzucić w nicość. Z głośnym plaskiem materiał przykleił się do ściany tuż pod obrazem syreny; ta zapiszczała cicho, już przestawszy udawać, że ich nie podglądała. - Oczywiście tym razem też nie zamierzam. Nie na tym polega kąpiel, Cathy.
Wyraźnie było słychać w jego głosie sugestię. Co prawda, nie wypił za dużo alkoholu, ale najwyraźniej ten w dosyć dziwny sposób uderzył mu do głowy. Zwyczajnie nigdy nie zaryzykowałby rozbieraniem się do naga, bo najprawdopodobniej wywołałoby to pisk, zgorszenie lub co najmniej zawstydzenie. Był ciekaw, która z tych reakcji pojawi się u Puchonki - miał tylko nadzieję, że się do niego nie zniechęci... nie, to niemożliwe; w końcu wiedziała dobrze, z kim zaczęła się spotykać i z czym powinna się liczyć. Z drugiej strony, to było dosyć niemądre posunięcie ze względu na to, że teraz musiałby wyjść całkiem rozebrany z wody, żeby wziąć swój fatałaszek. Niestety, nie był w stanie dosięgnąć go bez całkowitego wynurzenia się.
Podszedł bliżej dziewczyny, po czym chwycił butelkę z piwem i również pociągnął z niej skromne dwa łyki. Później odłożył szkło na swoje miejsce, by móc wyciągnąć dłoń do góry, w stronę Cathy, jednocześnie zadzierając wysoko głowę.
- Wskakuj! - Ponaglił ją dłonią, coraz bardziej niecierpliwiąc się przed jej reakcją. Może powinna łyknąć jeszcze więcej piwa, wtedy ośmieliłaby się jak te wszystkie napojone kremowym napojem skrzaty. - Nie masz na co czekać.
Właściwie dopiero teraz zaczął przyglądać się posturze Casillas. Nie chciał jej taksować wzrokiem od razu, gdy się rozebrała, aczkolwiek teraz mimowolnie powędrował wzrokiem od samych stóp aż do oczu, specjalnie nie zatrzymując się na żadnym fragmencie. Na to pewnie jeszcze będzie miał czas, żeby dokładnie się przyjrzeć.
Nie sądził, że jego sugestię przyjmie właśnie w ten sposób. Poganiał ją, bo chciał, żeby już weszła do wody, a nie dlatego, że nie mógł się doczekać, aż zdejmie ostatnie części ubrania (chociaż skłamałby, gdyby powiedział, iż na to nie liczył). Aż do takich zabiegów się nie posuwał w swoich podbojach, a przy Cathy pozostawał jeszcze bardziej ostrożny, bo wydawała mu się zbyt nieśmiała, żeby z czymkolwiek się spieszył. Z pocałunkiem czekał na odpowiedni moment, ale jak się właśnie okazało - trochę za długo. Co prawda, dziś już ledwo powstrzymywał się przed zagarnięciem Casillas w pierwszy lepszy kąt i skosztowaniem ostatnio ulubionych ust. Nie zrobił tego tylko z jednego powodu: Puchonka nie była dziewczyną, którą chciałby całować na imprezie wśród lekko podchmielonych nastolatków, a w dodatku przy Finnie. Być może jego obecność wcale nie przeszkadzałaby Mezie, ale ten z kolei wątpił, by Cathy miała wielką ochotę dodatkowo pogarszać swoje relacje z przyjacielem (a może nawet tracić w jego oczach?).
OdpowiedzUsuńOpuścił dłoń, trochę speszony, że jej nie chwyciła i zwyczajnie nie weszła do basenu, ale chwilę później już się tym nie przejmował. Odsunął się zgodnie z życzeniem księżniczki, międzyczasie zagarniając mokrą dłonią włosy do góry. Jego fryz wyglądał teraz co najmniej jak ten Elvisa Presleya, o ile nie lepiej. Patrzył podejrzliwie na jej poczynania, ale nie powiedział nic; w końcu najwyraźniej potrzebowała podrapać się po plecach (?), bo Gryfonowi nie wydawało się, żeby kombinowała przy zapięciu biustonosza. Zwłaszcza, że chwilę później weszła do wody wciąż w górnej części bielizny.
Jego wzrok powędrował w ślad za rzuconą w stronę sukienki częścią ubrania. Zerknął przy tym na syrenę; wydawała się oburzona ich zachowaniem, a może nawet bała się, że zaraz dostanie czymś mokrym w płótno, tak jak przy wcześniejszym zagrożeniu oberwaniem fatałaszkiem Carlosa. Później powoli odwrócił głowę znowu w stronę dziewczyny. Spoważniał na moment - przynajmniej uśmiech trochę mu zelżał, w oczach dalej plątały się wesołe ogniki. Trochę nie podobało mu się, że Casillas tak nieładnie go zaszantażowała i tym samym pokrzyżowała mu plany (bo już przed wyjściem do łazienki prefektów dokładnie wiedział, w którym momencie chciałby wreszcie odpowiednio zająć się niedopieszczonym przez cały tydzień dziewczęciem), ale z drugiej strony... najwidoczniej Cathy nie chciała już dłużej czekać.
Jeszcze tylko chwilę będzie musiała wytrzymać.
- O, nie sądziłem, że aż tyle w tobie sprytu... - Zniwelował dzielącą ich odległość, a potem włożył dłonie pod ręce Puchonki, kierując je oczywiście w stronę zapięcia stanika. Na jej plecach nie napotkał żadnej przeszkody. Tylko przez chwilę w jego oczach można było dostrzec zdziwienie; już moment później mówił: - To niesprawiedliwe, że ja paraduję tu nago, a ty potrzebujesz dodatkowego... warunku? - Jedna jego dłoń zaczęła wędrować od jej nadgarstka w górę, aż po ramiączko, które za sprawą palców Gryfona zaczęło przesuwać się z przeznaczonego dla siebie miejsca. Drugie też zaraz spadło z ramienia, a biustonosz z lekką pomocą ześlizgnął się i z cichym pluskiem wpadł do wody. Meza uśmiechnął się lekko, a potem właściwie od razu przyciągnął ją jedną ręką - która, notabene, ciągle lekko głaskała skórę na plecach dziewczyny - do siebie. Drugą delikatnie podniósł głowę Casillas do góry, by, nie zwlekając już dłużej, pocałować swoją księżniczkę. Najpierw lekko i niedługo, żeby nie być natrętnym, a później już bardziej niecierpliwie wpił się w usta, jakby nie mógł się nimi nacieszyć. Palce z brody przesunął na żuchwę, chwilę potem powędrowały jeszcze dalej, wplotły się we włosy.
Carlos z natury faktycznie miał w sobie znikome ilości romantyka, aczkolwiek przez ostatnie lata nauczył się kilku zachowań, które pozwoliły mu na nieco okazalszą liczbę podbojów, niż tę puchońską. Po pierwsze: nigdy nie wolno było całować dziewczyny za wcześnie. Trzeba było czekać do momentu, gdy będzie po niej widać, jak bardzo tego chce, ale feministyczne zapędy nie pozwalają jej wyrwać się pierwszej. Cathy wysiliła się na całkiem dosadną sugestię, chociaż Meza już wcześniej podejrzewał, że więcej nie musiał zwlekać. Zresztą, z takim przeciąganiem sprawy należało się mieć ostrożnie: z jednej strony przez ten zabieg dziewczęta jeszcze bardziej pożądały pseudoniedostępnego Gryfona, a z drugiej - bardziej niecierpliwe sztuki mogły znudzić się takim czekaniem. Casillas należała do tych, które dosyć szybko zdecydowały się na bardziej radykalne upomnienie chłopaka, że to już czas na podjęcie konkretniejszych działań. Poza tym... cóż, Latynos traktował pocałunek trochę jak przypieczętowanie znajomości; dopóki się od niego wymigiwał, nie czuł żadnego zobowiązania, później było mu już trochę trudniej zachować dystans.
OdpowiedzUsuńZareagowała tak żywo, że aż się zdziwił. Sam próbował przylgnąć do niej jeszcze bardziej - chociaż położyła dłoń na jego nadgarstku, on zaraz niemalże bezwiednie swoją wyswobodził, rezygnując z przegarniania jej włosów na rzecz objęcia jej drugą ręką w pasie. Jedną dłoń ulokował gdzieś między jej łopatkami, a drugą trochę poniżej biodra. Najpierw lekko przycisnął ją do siebie, a później z każdą sekundą jego uścisk robił się coraz mocniejszy, zupełnie jakby chciał się do niej przykleić. Na razie cieszył się samym pocałunkiem, nie zwracał zbytniej uwagi na ciało Puchonki, chociaż chciałby widzieć je w całości, a nie tylko od pasa w górę. Miał słabą nadzieję, że piana za niedługo zniknie, ale znając wynalazki czarodziejów... tak się nie stanie.
Nie zdążył jej nawet odpowiedzieć nic sensowniejszego niż zwyczajnie "Mhm", gdy już po raz kolejny wpiła się w jego usta. Tym razem nie mógł się powstrzymać i trochę się międzyczasie uśmiechnął, tym samym aprobując podobne zachowanie Casillas. Co prawda, spodziewał się podobnego obrotu akcji, bo zorientował się już, że Hiszpanka to małe, niby nieśmiałe i wstydliwe, ale wrażliwe na czułości stworzenie i akurat tego nigdy nie miała dosyć. Oczywiście on sam także był nienasycony, więc akurat pod tym względem dobrali się całkiem nieźle.
Oddał się całkowicie Puchonce, kompletnie zapominając o tym, gdzie się znajdował, kto na nich patrzył i za ile mogli zostać przyłapani. Naparł na dziewczynę całym ciałem jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe, z jeszcze większą pasją odwzajemniał pocałunek, jeszcze mniej przejmował się konsekwencjami ich nocnej wyprawy. Koło się zamykało.
Powoli odsunął od warg Cathy swoje własne, podobnie jak ona wcześniej, potrzebując nieco odetchnąć. Nigdzie mu się nie spieszyło; dzisiaj jeszcze na pewno nie raz będą mieli okazję się sobą nacieszyć.
- Jakby to powiedzieć... nie wszystkie Puchonki są tak przebiegłe - uśmiechnął się delikatnie, po czym ostatni raz przed odsunięciem się na kilka centymetrów cmoknął krótko Hiszpankę. - Przed sobą mam wyjątkowy okaz. Nie wiem, dlaczego nie jest w Ravenclawie. To pewnie przez tę nieśmiałość, hm? - Pogłaskał wierzchem dłoni teraz stosunkowo blady policzek dziewczyny; widział już kilka razy go w różowej, a nawet lekko czerwonawej barwie, więc obecny kolor wypadał dosyć niemrawo na tle poprzednich. - Dobrze, że ona ustępuje po kilku łykach piwa kremowego. A od tej pory już pewnie prawie całkiem zaniknie.
Nachylił się nad karkiem Casillas, by obdarzyć ją jeszcze małą dawką czułości w postaci delikatnego muskania ustami okolic obojczyka. Na razie na tym kończyła się pula pieszczot przeznaczona na kilkanaście minut; następna dopiero za chwilę, żeby się czasem sobą nie znudzili.
Już, już chciał odpowiedzieć, że naturę większości Puchonek udało mu się znacznie... zgłębić, jakkolwiek odczytać znaczenie tego słowa. Na szczęście zdążył się powstrzymać, bo najprawdopodobniej popsułby resztę wieczoru; Cathy nie wydawała się nigdy zachwycona podbojami Gryfona. Chociaż ten wcale ich nie żałował, nie miał zamiaru o nich dyskutować z - jakby na to nie patrzeć - z kolejną zdobyczą. Niby już chwilę temu zorientował się, że Casillas nie będzie wokół niego skakać jak inne dziewczęta, nie zada sobie tyle wysiłku, żeby odezwać się do niego jako pierwsza po kilku dniach bez spotkania, a także prawdopodobnie nie chciałaby w jakiś sposób zabiegać o jego względy. Jemu to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że wcale nie musiała tego robić. Wystarczyła sama jej osoba, by już częściowo podbić serce Latynosa, więc dodatkowe zabiegi nie miały większego znaczenia. W każdym razie - Carlos o uczennicach Hufflepuffu wiedział sporo, podobnie, jak o Krukonkach. Mógł więc porównywać właściwie tyle, ile tylko zapragnął.
OdpowiedzUsuń- Teraz mnie kokietujesz, a zobaczymy, jak będzie z twoją nieśmiałością, gdy wyjdę po ubranie - uśmiechnął się z satysfakcją, teraz już będąc stuprocentowo pewnym, iż wcale nie czuł wstydu przed dziewczyną. Mogła patrzeć, mogła nie patrzeć, jemu to było wysoce obojętne, co zdecydowałaby ze sobą zrobić. Najprawdopodobniej syrena i tak dojrzy więcej, niż Puchonka, bo przecież do niej będzie szedł przodem... ta już jednak nie tyle męskich ciał zdołała podejrzeć, by być wielce zdziwioną kolejnym podobnym widokiem. Nie wiedział jednak jak sprawa przedstawiała się z Cathy, ile ona zdołała zaspokoić tej swojej nastoletniej ciekawości i jak bardzo zaczerwieni się, gdy Meza wyjdzie nago z wanny. Bo, jak zakładał, do tego czasu wszelkie ślady alkoholu znikną z krwi Hiszpanki. Zostanie jej tylko południowy temperament, który na pewno gdzieś głęboko w sobie skrywała.
Woda ze sporą warstwą piany sięgała mu w najgłębszym miejscu do połowy brzucha, nie miał nawet więc jak dobrze popływać. Zrezygnował z tego na rzecz podejścia do już opróżnionej do połowy butelki z piwem; pociągnął najpierw jeden łyk, chwilę potem drugi, a następnie skierował się w stronę miejsca, gdzie była lekka wypustka do siedzenia. Tam już na chwilę się ulokował, a szkliwo położył obok siebie.
- No pięknie - pokiwał głową, widząc, jak zmyła trochę tuszu, a reszta czarnej mazi osadziła się tuż pod jej oczami. - Wyglądasz teraz jak mała, wychudzona panda.
Znowu zdobył się na kilka kroków, tym razem w kierunku Casillas. Zamoczył dłonie w wodzie, uważając, żeby nie została na nich czasem piana, po czym przyłożył je do policzków i kciukami zmazał pozostałości czarnego kosmetyku. Przez chwilę był na tym skupiony i nawet lekko zmarszczył brwi, starając się usilnie nie drasnąć nawet lekko oka dziewczyny. Uważał, żeby jej nie zabolało i nie zapiekło, a gdy stwierdził, że Cathy nie wygląda już jak czarno-biały miś, zerknął na jej oczy. Od razu wtedy się do niej uśmiechnął, dziwnie szczęśliwy ze względu na jej bliskość. Pochylił się odrobinę bardziej i tylko musnął jej wargi, tym samym zarządzając koniec przerwy od pocałunków. Ale tylko na ułamek sekundy, bo za długo przy wargach Puchonki nie pozostał.
- Powinnaś mi coś o sobie powiedzieć, księżniczko. - Pociągnął ją za sobą w stronę owego podwyższenia, na którym przed chwilą siedział. - Bo gdyby przyszło mi choćby sprezentować ci coś na urodziny, to nie wiedziałbym, co. Ani tym bardziej kiedy. - Wzruszył ramionami. Sam mógłby snuć jej długie, czasem śmieszne opowieści o swoim dzieciństwie, o dziwnych przyzwyczajeniach, o Argentynie, o znajomych, właściwie o wszystkim, o co by go tylko spytała. Sam jednak nie wiedział, o co ją zahaczyć, czym mogłaby się z nim podzielić, więc postanowił zachęcić ją do mówienia inaczej.
Usiadł z powrotem na poprzednim miejscu. Chwycił butelkę i wystawił ją w stronę Puchonki; zostało jeszcze trochę napoju, a on już nie bardzo miał ochotę na piwo.
Taka zwyczajność jak mieszkanie z mugolami była dla Carlosa czymś fascynującym. Cathy już na pewno zdążyła się zorientować, że Meza pałał do niemagicznych ludzi niemałą sympatią, a gdyby zaczęła opowiadać mu o jakichkolwiek zwyczajach podpatrzonych u ojca i nieznanym czarodziejom, dyskusja znacznie przedłużyłaby się, a sam zainteresowany miałby mnóstwo pytań. W głównej mierze chciał jednak dowiedzieć się czegoś o Casillas, bo chociaż charakter zdołał już jakoś określić, to nie znał jej przyzwyczajeń, ulubionego jedzenia, muzyki, która do niej przemawiała, brzydkich nawyków czy innych upodobań. Nie wiedział nawet, w jakich mężczyznach gustuje i czy aby na pewno zaliczał się do tych, którzy jej się podobali. Oczywiście, założył to na początku, ale i tak chciałby się upewnić.
OdpowiedzUsuńGdy obróciła się do niego bokiem, wyciągnął ramię i położył je na zimnym marmurze tuż za ramieniem dziewczyny. Lekko przysunął się do niej, ale nie za blisko, co by nie mogła za często go całować, tym samym nie pozwalając toczyć się dalej rozmowie. O ile Meza czasem potrafił być nieczuły jak głaz, tak zazwyczaj reagował dosyć żywo na wszelkie pieszczoty i nie pozostawał na nie obojętny. Ledwo powstrzymał się przed oddaniem jej pocałunku, przedłużeniem go. Nawet trochę już się wychylił do przodu, ale szybko potem cofnął głowę. Przecież jego głównym celem było dowiedzenie się czegoś o Puchonce - co prawda, mógł dokładniej jeszcze sprecyzować swoje zdanie na temat jej miękkich warg...
- Teraz już nigdy nie dasz mi od razu odpowiedzieć, co? - zapytał, zamiast od razu odparować na zarzut rozbierania się przed wszystkimi. Zwyczajnie przestał się krępować w jej towarzystwie, a teraz już słuchał zarzutów, że niby ten brak zawstydzenia brał się z przyzwyczajenia do paradowania nago przed innymi ludźmi. - Jak nie ma imprezy, to nie przychodzę.
Pokiwał ze smutkiem głową, zaraz potem podnosząc trochę dłoń z zimnego podłoża i zaczynając głaskać Cathy po ramieniu wierzchem palców. Może nie wydawał się romantykiem pierwszej klasy, ale stać było go na niewymuszone, właśnie takie w mniemaniu niektórych urocze gesty. To określenie niekoniecznie całkiem do niego pasowało, bo gryzło się z pozostałymi cechami, ale skoro takie zachowanie się Casillas podobało, najprawdopodobniej nie miałby nic przeciwko, gdyby nazywała go właśnie w ten sposób.
- A tak na poważnie, to nie kupię ci naszyjnika. Widzisz, nie lubię sprawiać komuś czegoś... nie kojarzyłby ci się z Finnem? To trochę dla mniej uwłaczające, zrobić ci taki sam prezent. Wychodzi na to, że tamten zgubiłaś, więc potrzebujesz go zwyczajnie czymś zastąpić. - Przynajmniej czymś gustowniejszym, pomyślał. Trochę się zasępił, odczytując jej sugestię właśnie w ten sposób. Faktycznie, lubił komuś coś podarować od czasu do czasu, nieraz nawet bez większej okazji. Wolał jednak łamać sobie bardzo długo głowę nad tym, co nabędzie, niż iść na łatwiznę i sprawiać byle co. Jeżeli chodziło o prezent dla księżniczki, musiałby wymyślić coś nie tyle spektakularnego, co dosyć personalnego, coś, z czym wiązałoby się pewne wspomnienie. Tak, żeby podczas patrzenia na przedmiot Casillas przemknęła przez łepetynę przyjemna myśl na temat Mezy. - Wolałbym ci już sprawić kolczyki. Bransoletkę, cokolwiek. Pomyśl nad tym.
Nie pogniewał się na nią. Zwyczajnie próbował jej wytłumaczyć oczywisty dla niego fakt, a już mnie banalny dla drugiej osoby. Mogła rozumieć lub nie, ale to tak, jakby miała postrzegać go jako uzupełnienie tego odrzucenia, które pozostało pod Finnie. W końcu tamten nie odwzajemnił jej uczuć; na szczęście napatoczył się inny Gryfon, gotów całować ją po rękach, a potem nosić na własnych.
- Poza tym, rozebrałem się specjalnie dla ciebie - tutaj już się odrobinę rozpogodził. Uniósł już całkiem dłoń, po czym zaczął przegarniać włosy dziewczyny, bawić się mokrymi kosmykami. - Normalnie urządzam pokaz tylko dla niej - wskazał brodą na porter syreny - ale dziś mi się trochę powiększyła widownia. Akurat taka mi nie przeszkadza. Ciebie też nic specjalnie nie powstrzymywało...
Może faktycznie rozmowa podczas kąpieli w łazience prefektów nie powinna dotyczyć sytuacji rodzinnej, ale Meza co najwyżej chciał posłuchać o przyzwyczajeniach mugoli, a nie o romansach ojca (czy ojczyma) Cathy. Taka konwersacja pewnie prędzej czy później będzie miała miejsce, ale o wiele lepiej by się stało, gdyby zamiast siedzieć w wannie pełnej pachnącej lawendą piany, siedzieli na przykład w pokoju wspólnym przy ciepłej herbacie. Na razie oczywiście Carlos nie miał zamiaru pytać o to, jak przedstawiała się sytuacja w domu Puchonki, bo coś zupełnie innego przykuwało w tej chwili jego uwagę.
OdpowiedzUsuńNie było co ukrywać, że odczuwał piekielną zazdrość, jeżeli chodziło o Finna. Wiedział, że Casillas przez dłuższy czas traktowała go jako dosyć poważne zauroczenie, za to Latynos pojawił się tak naprawdę znikąd i zwyczajnie dał Cathy do zrozumienia, że chciałby zacząć się z nią umawiać. Podarował jej trochę ciepła, nieco skomplementował, odrobinę zagadał, ale nie sądził, żeby Cathy przywiązała się do niego tak, jak do Huckleberry'ego. Do tego było potrzeba czasu, z tego akurat Meza zdawał sobie sprawę, ale to wcale nie polepszało mu humoru. Wręcz przeciwnie, jeszcze gorzej się czuł, wiedząc, że Hiszpanka wcześniej najprawdopodobniej nie zwracała na niego uwagi właśnie przez Finna (ewentualnie dlatego, iż zwyczajnie nie przepadała za takim typem chłopaków).
- Coś wymyślę, słoneczko. - Brak jej uśmiechu tym razem nie zaważył na jego nastroju; postanowił niezależnie od jej humorów swój zachowywać na w miarę ustabilizowanym poziomie. Nie mógł tak wybuchowo reagować na każdą drobnostkę, która mu się nie podobała - a wiadomo było, że zła reakcja Cathy na jego słowa nie należała do rzeczy, za którymi przepadał. - Ale jak Ci kupię płyn do kąpieli, to musisz mnie na jedną zaprosić.
Obdarzył ją najszerszym i jednocześnie najniewinniejszym uśmiechem, na jaki było go stać. Zdjął ramię z zimnego marmuru na rzecz objęcia Puchonki; obrócił się do niej bokiem, żeby zapleść ręce na jej biodrze. Dotknął najpierw czubkiem nosa jej policzka, żeby potem pocałować miejsce tuż pod jej uchem. Raz, drugi, trzeci, aż w końcu tylko przybliżył się do niej nieco bardziej, równocześnie trochę ją do siebie przyciągając, jakby chciał, żeby położyła głowę na jego ramieniu.
Postanowił nie kontynuować tematu Finna. Prędzej czy później będzie musiał w końcu zdradzić Casillas powód ciągłego wypominania jej znajomości z Gryfonem, aczkolwiek skoro tak źle reagowała nawet na mało złośliwą wzmiankę o Huckleberrym, to nie widział sensu w dalszym debatowaniu o własnym - swoją drogą, dosyć irracjonalnym - poczuciu zagrożenia ze strony... no właśnie, rywala. Może ten w końcu zobaczył, ile znaczyło dla niego towarzystwo Cathy i postanowi w jakiś sposób odzyskać jej względy? O ile w ogóle kiedyś je utracił.
- MOŻE podzielasz jej zainteresowanie? - pokiwał głową, a w jego głosie słychać było poważne powątpiewanie. - Pewnie umierasz z niecierpliwości, bo już chcesz, żebym wyszedł z wanny po ubranie. - Tak, Hiszpanka na pewno wykazywała większe zainteresowanie ciałem Latynosa, niż postać z obrazu. - Doceniam, doceniam. Tylko szkoda właśnie, że widzę tylko połowę takiego zgrabnego ciała... a nawet mniej. - Westchnął teatralnie.
Każdy wiedział jedno o Mezie - jeżeli da mu się jeden palec, brał całą rękę. Właściwie nie istniała sytuacja, w której Carlos nie chciałby czegoś więcej: widzieć więcej, czuć więcej, posiadać więcej, zawsze być do przodu i zawsze przed wszystkimi. Jeżeli chodziło o Casillas, chyba normalne wydawało się to, że pragnął uchylić jeszcze rąbka tajemnicy dotyczącego jej ciała. Podobała mu się - gdy zobaczył ją na murku na dziedzińcu, mógł spokojnie od razu powiedzieć, iż to ten ten typ dziewczyny, który najbardziej przypada mu do gustu. Dopiero potem, oczywiście, oczarowała go dodatkowo rozmową i całym swoim urokiem, ale i tak nie zapomniał o urodzie.
Skoro już miał ją przy sobie po całym tygodniu nie widzenia się, zdecydował się wykorzystać odpowiednio okazję. Po raz kolejny zabrał się za całowanie okolic jej szyi; potem zaczął schodzić coraz bardziej w dół, aż na obojczyk, później na ramię. Jednocześnie przypomniał sobie o swoim niedawnym marzeniu... cóż, do tego chyba potrzebowałby skrzynkę piwa, bo wątpił, żeby Casillas nie oponowała.
UsuńObydwoje mieli wątpliwości co do różnych rzeczy, ale gdy zaczynano dany temat - złościli się. Gdyby naprawdę się wysilili, może obeszłoby się bez irytacji, bez zmęczonych westchnięć i zniszczonych uśmiechów. Za to oczyściliby trochę atmosferę; gęstej Meza bardzo nie lubił, bo gdy bardzo długo chował coś w sobie, to ciężko potem mu było powiedzieć cokolwiek. Ewentualnie wszystko wychodziło z niego z podwójną mocą, nierzadko krzykiem albo bardzo nieprzyjemnymi złośliwościami. Wtedy stuprocentowo czekał ich tydzień milczenia, dopóki Carlos nie postanowi przyjść i przeprosić za swoje zachowanie. Rzadko kto postanawiał w takiej sytuacji samemu przyjść się pogodzić, bo najzwyczajniej w świecie wszystko, co mówił Latynos podczas awantury, potrafiło porządnie pójść w pięty. Teraz uroczy, teraz do przytulania i uwielbiania, następnego dnia mógł wstać z łóżka lewą nogą i właściwie bez powodu naskakiwać na losowe osoby (a jeśli miał powód, to nie odczuwał nawet żadnych wyrzutów sumienia ze względu na to, co czynił). Na razie zagryzł zęby i postarał się nie kontynuować bezsensownej w tej chwili dyskusji.
OdpowiedzUsuńMeza zwyczajnie nie miał ostatnio czasu na zajmowanie się podrywaniem co to ładniejszych dziewcząt. Skupił się trochę bardziej na nauce, próbując nadrobić braki z poprzednich lat. Co prawda, na pewno nie uda mu się przyswoić wszystkiego, ale na tyle, by chociaż zdać egzaminy, da sobie radę na pewno. Casillas oczywiście mu w tym nie pomagała, bo przez nią siedział przez ten trefny tydzień trochę rozkojarzony na zajęciach, nie mógł się skupić nad zadaniem i książkach. Myślał o niej trochę, ale w końcu jakoś zagłębiał się w lekturę, dostawał polotu na dalszy ciąg wypracowania z eliksirów... jadł i kładł się spać. Plan dnia ograniczał się do wstania, zjedzenia śniadania, pójścia na lekcje, później przyswajaniu wiadomości na jutrzejsze kilka godzin szkoły, a następnie położeniu się do łóżka. W tym wszystkim zostawało akurat najmniej czasu na rozmowy, a tym bardziej wizytę u kogokolwiek. Gdyby dojrzał Cathy na korytarzu, na pewno by do niej zagadał i gdzieś się umówił, ale że ona siedziała w dormitorium i nie dawała znaku życia...
- Wyjątkowo? - powtórzył po niej, na początku nie bardzo rozumiejąc, o co jej chodziło. W końcu jednak przyswoił sens nacisku na to słowo; ledwo powstrzymał się przed wywróceniem oczami. Ona też się mogła odezwać; gdyby tylko dała znak, że była chora i nie mogła się ruszyć, na pewno przybiegłby od razu. I to jeszcze z jakimiś ciepłymi zupkami czy innymi głupotami, które miały niby poprawić niezdrowemu człowiekowi samopoczucie. Nie odpowiedział jednak na to nic; niby w głowie zrodziło się pytanie, czy jej lepszy kolega się zjawił i czy się dobrze bawiła, ale w ostatniej chwili - jak zwykle - ugryzł się w język, za to przyjmując na twarz lekko uśmiech łączący w sobie lekki wstyd i nieco mocniejsze przeprosiny. Tyle chyba wystarczyło.
Miała sporo szczęścia, bo akurat Latynos nie miał wielkiego problemu z łączeniem całowania i odpowiadania na wszystko, o co tylko by go nie spytała. Nie przestawał całować jej szyi i dekoltu, dopóki nie zaczepiła go o to, za jaką muzyką przepadał. Wtedy na moment przestał, ale zaraz potem przeniósł się z czułościami na ramię. Podniósł delikatnie całą rękę Puchonki, prostując ją w łokciu.
- U mnie w domu słuchają generalnie czarodziejskiego radia - zaczął, przesuwając się z ustami od karku dziewczyny w stronę łokcia. Dopiero gdy niespiesznie do niego dotarł, odezwał się ponownie: - Raczej wszystko, co tam puszczają, mi się podoba... - Powędrował dalej, aż do nadgarstka, by skończyć pocałunkiem na wierzchu dłoni. Splótł jej palce ze swoimi, po czym ułożył ręce wygodnie na swoich kolanach, już pod wodą. - Ale najbardziej coś rockowego, jeśli już wykluczamy disco. I raczej energicznego. Poza tym trawię jeszcze muzykę klasyczną. I to chyba tyle. - Wzruszył ramionami. O jego gust muzyczny nie trzeba było wypytywać; nie przepadał za ciężkimi utworami, za zbyt wolnymi kawałkami i czarownicami wydzierającymi się piskliwie do smętnego podkładu.
- Chyba nie musisz robić zdjęć, wystarczy, że przyjdziemy tu jeszcze raz - uśmiechnął się do niej ponownie, lekko przegarnąwszy wolną dłonią włosy, spadające mu trochę za bardzo na czoło. - Poza tym, wyobrażasz sobie, co by było, gdybyś je gdzieś zgubiła? Na pewno trafiłoby na łamy "Czarownicy" i wszystkie nastolatki mogłyby się nim zachwycać. A ty chyba wolałabyś podziwiać wszystko sama, prawda? - schylił się trochę nad nią, ostatnie słowo już cicho mrucząc do ucha. Skubnął trochę wargami małżowinę, a potem odsunął się z powrotem.
UsuńNastąpiła znaczna zmiana od momentu, gdy Cathy zdjęła postanowiła pozbyć się sukienki. Wtedy jeszcze zawstydzona, trochę przysłaniała ciało ubraniem, teraz wydawała się dosyć zrelaksowana i właściwie wyglądała tak, jakby wreszcie pozbyła się stresu związanego z nagością (może też dlatego, że woda przysłaniała ją w znacznym stopniu). Po części pewnie była to zasługa Carlosa, bo chociaż w jakiś sposób doceniał odwagę (?) i otwartość Casillas, a przy tym poczuł się dosyć... wyjątkowo, to przez myśl nawet nie przyszło mu jej oceniać i traktować całe wydarzenie jako coś wielce specjalnego. Chodziło ni mniej, ni więcej o to, że nie napastował jej wzrokiem, nie próbował (przynajmniej nie za dużo) nakłaniać jej do wyjścia z wody i okazania się w pełnej krasie. Jednym słowem - starał się nie czynić sytuacji jeszcze bardziej niekomfortową.
OdpowiedzUsuńNie chciał jej podsumowywać jednym słowem, a właśnie do tego służyło określenie łatwa. To, przed kim, kiedy, po jakim czasie i dlaczego się rozbierała, to już naprawdę nie jego sprawa (oczywiście, teraz powoli zaczynał stawać się zaborczy: dopóki robiła to tylko dla niego; wcześniejsze incydenty jednak niespecjalnie go interesowały lub wręcz nie chciał się o nich dowiadywać). Wszystko zależało od jej indywidualnego podejścia do sprawy, od zaufania, od poczucia wstydu. To mogło wyparować wraz z kolejnymi łykami alkoholu, ale przecież Casillas nie zataczała się, zachowała pełną świadomość tego, co robiła.
Zaśmiał się lekko, gdy powiedziała, że jej ojciec gra na gitarze. W tym nie było nic zabawnego, ale przypomnieli mu się wszyscy rozrywkowi wujkowie, którzy przywozili najróżniejsze instrumenty strunowe - niektórych nazw Carlos nawet nie zapamiętał - i śpiewali lepiej lub gorzej argentyńskie pieśni.
- Pewnie twój ojciec wie, jak dobrać sobie repertuar - jeszcze raz cicho parsknął, gdy przed oczami stanął mu obraz najbardziej barczystego krewnego ciągnącego nie wiadomo którą oktawę do góry. - Gdy do mnie przyjeżdża rodzina, śpiewają różne tradycyjne piosenki, a fałszują tak, że czasem ich słuchanie aż... boli.
Faktycznie, o ile czarodzieje prześcigali mugoli w dziedzinie fotografii, tak kinematografia jeszcze nie przeżyła swojego boomu. Może dlatego, że gdy ktoś miał wielką ochotę, mógł wybrać się do jakiegokolwiek niemagicznego kina w mieście; filmy dla magików nie były potrzebne.
- Musisz mi opowiedzieć najpierw chociaż trochę, o czym to jest. - Oczywiście Meza zdawał sobie sprawę, czym charakteryzowała się tego typu twórczość mugoli, ale jak przypuszczała Cathy, za dużo tego nie widział. Raz czy dwa poszedł z ciekawości na seans, aczkolwiek stwierdził, że to właściwie przedłużony obraz ze zdjęć z Proroka Codziennego, historia była naciągana, a wszyscy na ekranie dosyć... sztuczni. A może zwyczajnie trafił na bubel, a Casillas pokaże mu coś zachwycającego?
Miał mówić co jeszcze, ale zapomniał, gdy zbliżyła się do niego na odległość mniejszą niż kilka centymetrów. Właściwie od razu wyparowała z niego cała elokwencja; potrzebował chwili, żeby opanować mięśnie twarzy, pozwalające przez moment luźno opaść szczęce. Potem usta wykrzywiły się delikatnie, wróżąc równie zadziorną odpowiedź, co zaczepka Puchonki.
- A może zwyczajnie nie mogła znieść tego, że nie jest już jedyną kandydatką do patrzenia? - wymruczał jej w usta, nie zrobił jednak niczego prócz przesunięcia dłoni na zewnętrzną stronę uda dziewczyny. Trochę przyciągnął w ten sposób jej nogę do siebie, tym samym powodując obrócenie się Casillas w jego stronę i jednoczesne zbliżenie się. Był ciekawy, jak długo Cathy mogła wytrzymać w tak... intymnej pozycji, zwyczajnie rozmawiając.
Od ostatniego spotkania z Cathy procent czasu Carlosa poświęcanego na naukę zastraszająco się zmniejszył. Nie chodziło nawet o brak starań, żeby zająć się lekcjami, odrobić zadanie domowe i porządnie napisać esej, tylko o rozkojarzenie podczas siadania nad książką. Zamiast składać litery w wyrazy, on rysował jakieś wzorki na marginesie stanowczo zbyt cennej na takie traktowanie książki, patrzył w regał lub zwyczajnie ślinił się do jakiejś dziewczyny naprzeciwko, jakby to Casillas tam siedziała. Tu ciemne włosy, tu ciemne oczy, podobna postura, co za różnica? Może wyobraźnia za bardzo nim kierowała, za dużo myślał, ale i tak nie mógł wyzbyć się portretu Puchonki ze swojej głowy. Zorientował się, w jakim zastraszającym tempie zaczynał słabnąć: chociaż ostatnio sam rzucił jej wyzwanie pod tytułem "Ile wytrzymasz bez całowania", to sam się złamał tuż po tym, jak pozbawiła go nawet możliwości dotykania jej tam, gdzie akurat mu się spodobało w tamtym momencie. Teraz siedział w bibliotece, znowu bazgroląc na arkuszu pergaminu jakieś fantazyjne wzory, zamiast utrwalać swoją nikłą wiedzę z dziedziny zaklęć. W końcu - stwierdziwszy, że dziś niczego inteligentnego i tak by nie napisał - wrócił do pokoju wspólnego. Porozmawiał trochę z kolegami, po czym usadził się w fotelu i zaczął zabawiać grupkę pierwszoklasistów zaklęciami, których nie uczyło się nikogo na lekcjach.
OdpowiedzUsuńSpędził tak piętnaście następnych minut; potem zjawili się jego towarzysze z dormitorium i rozgonili grupkę zaciekawionych dzieciaków, wręcz błagających Mezę o zdradzenie niektórych wyrażeń, które wypowiadał przy machaniu różdżką. Dał się namówić na wyjście na coraz chłodniejsze błonia; zawsze mogli porobić psikusy młodszym uczniom Hogwartu, zamiast kąpać się w jeziorze czy podziwiać uroki co ładniejszych dziewcząt. Zresztą na to Carlos powoli tracił ochotę, ewentualnie przez jego głowę przemykała myśl o ponownym odwiedzeniu łazienki prefektów z Casillas. Właściwie pomyślał o niej tego popołudnia, chciał wybrać się do pokoju wspólnego Hufflepuffu i spędzić z nią trochę czasu, aczkolwiek tak dawno nie poświęcił chociażby godziny czasu swoim kolegom z domu, że tym razem odpuścił.
Stał w korytarzu prowadzącym wprost do wyjścia z zamku na jeszcze lekko zielone błonia, kiedy usłyszał swoje imię wypowiedziane (wykrzyczane?) znanym sobie głosem. Nie wiedział tylko, co się takiego złego stało, że Cathy aż postanowiła podnieść głos; jego współlokatorzy zaczęli się cicho śmiać, a sam Latynos rzucił im zniecierpliwione spojrzenie. Plotki do niego nie dotarły - bo kto był na tyle głupi, żeby mówić samemu Carlosowi Mezie o podejrzanie dzikich informacjach z nim związanych. Na pewno Rasac zdobyłby się na taki gest, jednakże jego - podobnie jak i wielu innych przyjaciół Latynosa - już nie było w zamku, więc zniknęło kilka wiarygodnych źródeł informacji. Latynos pomyślał, że chodziło o to, iż nie odzywał się te dwa dni... może Puchonka bała się powtórki z poprzedniego tygodnia?
Już, już miał ją przytulać, pytać, co się stało, gdy zaczęła wykrzykiwać rzeczy, z których tak naprawdę mało co zrozumiał. Na początku nie dostrzegł biegnącego za Hiszpanką Finna; skupił się na niej samej, naprawdę się skupił, żeby cokolwiek wyciągnąć z jej wściekłego monologu.
- Słucham? - zasępił się, kiedy wreszcie dotarło do niego, co się działo: oskarżała go o rozpowiedzenie naprawdę ciekawej wersji wydarzeń z ich ostatniej wizyty w łazience prefektów. Właściwie nie mógł uwierzyć w to, że w ogóle pomyślała o nim jako o człowieku pozbawionym wszelkiej klasy, potrzebującym rozpowszechnić mocno podkolorowaną wersję wydarzeń... chyba po to, żeby pokręcić swoje ego w oczach innych. - Za kogo mnie masz, Casillas? Po co miałbym pleść takie bzdury?
Wcale nie podobało mu się też, że robiła mu awanturę na oczach innych. Musiała sobie zdawać sprawę, iż było to najmniej rozsądne posunięcie, na jakie sobie w tej chwili pozwoliła; drugim było pozwolenie Huckleberry'emu na przybiegnięcie za sobą. Gdy Carlos tylko podniósł wzrok na praktycznie znienawidzonego przez siebie Gryfona, wszystko wydało mu się już jasne.
Usuń- Ta gnida ci sprała mózg? - wycelował oskarżycielsko palcem w Finna, jednocześnie zaczynając iść w jego stronę. Jakaś ręka go przytrzymała, więc mimowolnie się zatrzymał; po kilku sekundach dotarło do niego, że w zasadzie nie miał ochoty drugi raz naskakiwać na winowajcę. - Zrzucił winę na mnie? A pomyślałaś o tym, że to właśnie ON mógł to wszystko wymyślić? - zwrócił się jeszcze do dziewczyny, opuściwszy wcześniej ramię. Nie sądził, by zazdrość przyjaciela Cathy osiągnęła stadium, w którym ten za plecami Puchonki psuł jej opinię, ale... - Lepiej spierdalaj, Huckleberry, bo jak cię dorwę, to wyrwę ci co nieco i nie będziesz miał już możliwości pieprzenia bzdur.
Zacisnął dłoń na różdżce, przygotowany na każdą ewentualność. Śmiechy wokół powoli zamierały, a pojawiła się koncentracja; wisiała niemalże w powietrzu. Zbiegło się trochę gapiów, jeden z kolegów Mezy trzymał go wciąż za ramię, gotów przytrzymać zdenerwowanego Latynosa. Jakieś Ślizgonki, podekscytowane możliwością pojedynku, szeptały gorączkowo między sobą.
Chyba nigdy nikt go podobnie nie upokorzył.
OdpowiedzUsuńNawet, gdyby ktoś widział, jak wpadał do jeziora podczas bójki z Finnem, choćby go ktoś przyłapał nago w łazience w jakiejś kompromitującej pozie, choćby przegrał z kretesem jakiś bardzo ważny zakład lub został odrzucony przez dziewczynę na oczach całego pokoju wspólnego, to nie mogło się równać z obecną chwilą. Chociaż na początku zdenerwował się naprawdę poważnie, tym samym wywołując burzę szeptów w grupce gapiów, tak po spokojnych słowach Huckleberry'ego dziwnie opadło z niego wszelkie napięcie. Uznał popis Gryfona stojącego naprzeciwko za czystą prowokację, podobnie jak zdanie wypowiedziane do Cathy. Stwierdził, że nie miał ochoty wszczynać kolejnej walki. Co więcej, dziwnie odechciało mu się ciągle uganiać za Casillas. Nie dosyć, że zrobiła mu awanturę przy wszystkich, zamiast przyjść i spokojnie porozmawiać na osobności, to jeszcze przyciągnęła za sobą to szkockie ścierwo, dolewające ciągle oliwy do latynoskiego ognia.
Strząsnął z ramienia rękę kolegi, wiedząc już, że nie potrzebował żadnej eskorty. Zdjął dłoń z różdżki, po czym zakrył ją kurtką. Poprawił bez pośpiechu ułożenie wierzchniego ubrania, a następnie uśmiechnął się szeroko - najpierw do Huckleberry'ego, a później do Puchonki. Wciąż nie mieściło mu się w głowie, że mogła go oskarżyć o rozpowiedzenie perfidnych plotek na jej temat tylko po to, żeby mieć się czym pochwalić. Jak już miałby coś mówić, to tylko to, że udało mu się poderwać tą i tą dziewczynę, nic więcej.
- Nie, Cathy - spojrzał na nią dosyć... smutno? Chyba tak, bo odczuwany przed chwilą zawód wcale nie osłabł. - Nie sądzę, żebym musiał ci wyjaśniać cokolwiek, bo masz już swoją prawdę.
Właściwie nie miał jej o czym mówić, bo właściwie nie znał prawdy. Nie wiedział, kto mógł rozpowiedzieć tak upodlającą dla Casillas informację (a nawet kilka, chociaż te pewnie przybyły w trakcie rozprzestrzeniania się plotki), więc nie dałby rady jej uświadomić. W zasadzie logicznym było, iż zaczęła oskarżać jego - w końcu byli tam tylko we dwoje, a nikt ich nie śledził, więc drogą dedukcji nietrudno było dojść do wyniku. Jednak gdy Carlos usłyszał, że Finn rzekomo był świadkiem momentu, w którym Meza chwalił się komuś, jakim to nie był ogierem, dotarło do niego, że choćby czego Cathy nie powiedział, i tak wyjdzie na tego złego. Za to Huckleberry zostanie wyniesiony na piedestał bohatera roku, uświadamiającego niewinne dziewczęta, z kim nie powinny się zadawać.
Miał zwyczajnie odwrócić się na pięcie, zostawiając Casillas samą wśród wszystkich obecnych, gdy przypomniała mu się jeszcze jedna rzecz. Nie chciał jednak, by ktokolwiek słyszał go wyraźnie, więc pochylił się nad uchem Hiszpanki.
- Nie jestem w stanie dalej znieść tego upokorzenia. - Zagarnął jej trochę rozwichrzone w biegu włosy za małżowinę. - I nie sądzę, żeby dalsze spotykanie się miało sens. Powiedzmy, że tym razem możesz do mnie przyjść... kiedy stwierdzisz, że lepiej ten problem rozwiązać bez świadków.
On może stracił trochę w jej oczach swoją porywczą reakcją na obecność Finna... ale ona sama została właściwie połowicznie wykreślona z listy osób, którym Latynos chciał poświęcić dużo więcej swojej uwagi, czasu, a nawet zaangażować się na dłużej w mocniejszą znajomość. Nie chciał jej widzieć przez najbliższe kilka dni, właściwie w tym momencie w ogóle nie miał ochoty na nią patrzeć, ale wiedział, że potem będzie tego żałował. Przychodzenie do niej z przeprosinami za... odrzucenie jej po tym wybryku nie wchodziło w grę, więc postanowił dać jej możliwość spotkania. Albo ją dobrze wykorzysta, albo faktycznie przestaną się spotykać.
Wyprostował się, a później postanowił rozgonić tłum.
- Koniec sztuki, zazdrosny Otello wychodzi! - Ukłonił się bardzo nisko przed Ślizgonkami, które wcześniej tak gorączkowo szeptały, po czym odwrócił się i przeszedł obok swoich kolegów. Potrzebował powietrza, więc wyszedł na błonia. Zupełnie tak, jak planował, zanim pojawiła się Hiszpanka... tylko w trochę gorszym humorze.
UsuńPrzez cały ten czas, gdy Cathy nie odzywała się do niego, zdążył już przyzwyczaić się do myśli, że ich relacja została nieodwracalnie spisana na straty. Każda minuta poświęcona na myślenie o Puchonce wydawało mu się teraz stratą czasu, jednakże nie mógł wyrzucić z głowy obrazu właśnie jej wykrzykującej zarzuty pod jego adresem na środku korytarza. Gorzki posmak zostawiła też po sobie obecność Finna; na szczęście Meza nie widywał go w pokoju wspólnym i starał się nie siadać za blisko choćby podczas posiłków, bo zwyczajnie nie miał ochoty na konfrontację. Przez Casillas oraz jej przyjaciela napsuł sobie już wystarczająco dużo nerwów, by jeszcze próbować nawiązywać z nimi jakikolwiek kontakt, miły czy nie, oficjalny czy nie. Nie uczęszczał z Puchonami właściwie na żaden przedmiot, nie widział więc problemu w nauce. Jedynie pobyt w Wielkiej Sali stawał się nieco stresujący, ale zawsze w tłumie uczniów Latynosowi udawało się jakoś przemknąć niezauważonym przez Huckleberry'ego czy samą Cathy. Całą swoją uwagę postarał się oddać książkom, transmutacji i mugoloznawstwu, co wreszcie mu się udało; złapał nawet dwa lepsze stopnie ku wielkiemu zaskoczeniu profesor McGonagall.
OdpowiedzUsuńChoć mogłoby się wydawać, iż Carlos nie stanie obiektem docinków z niczyjej strony - w końcu to on stał w plotkach na wygranej pozycji, jako zdobywca kolejnej biednej sarenki, jako plugawca czystej jak wykrochmalone prześcieradło puchońskiej karty, bohater wszystkich złych chłopców sprowadzających grzeczne siedemnastolatki na złą drogę - tak spotykał się z dosyć nieprzyjemnymi incydentami ze strony innych. Podczas próby rozerwania się i zagadania do koleżanek z domu został brutalnie odtrącony argumentem mówiącym coś o jego dosyć rozwiązłym trybie życia; kilku kolegów postanowiło objąć stronę Finna, naśmiewając się z Latynosa, że nie potrafił zwyczajnie zdobyć dziewczyny, tylko musiał rozpowiadać fałszywe plotki. Kilka osób się nad nim zlitowało, kilka spytało, jak się czuł, a reszta zwyczajnie zaczynała zapominać lub kończyła zabawę w docinki. Nie ulegało jednak wątpliwości, że życie towarzyskie Gryfona znacznie podupadło, a on, zamiast być otoczonym grupką rozchichotanych znajomych, spędzał czas w bibliotece z grubą książką przed sobą.
Meza właściwie nie był pewien, kogo miał oskarżać o rozpowszechnienie nieprawdziwych informacji. Oczywiście, najłatwiejszym celem został Huckleberry, ale wydał się tak mało prawdopodobny, że Latynos pomimo całej zazdrości, niechęci i zwyczajnej ochoty zbicia Finna na kwaśne jabłko, zostawił go w spokoju. Szukał czegoś bardziej logicznego, ale jak do tej pory - nie znalazł. Co prawda, jakaś obsesyjnie skupiona na Carlosie nastolatka mogła podsłuchać jego rozmowę z Casillas i rozpuścić stek bzdur z czystej zawiści, jednak to nie wydawało się zbyt rozsądne. W końcu chłopak odnalazłby winowajczynię i odpowiednio się zemścił.
Kiedy został wezwany do gabinetu profesor McGonagall, myślał, że chodziło o jego nagłą poprawę stopni (najpewniej nauczycielka podejrzewała, że jej podopieczny zaczął zażywać różne niebezpieczne specyfiki mające na celu poprawić koncentrację oraz pamięć i zamierzała go za to odpowiednio ukarać). Idąc w stronę gabinetu, był przygotowany na awanturę, ewentualnie kilka przykrych docinków, ale widząc zapłakaną Cathy na ławce tuż obok pokoju pielęgniarki, nabrał dziwnego przeczucia, że jego wizyta u opiekunki Gryffindoru mogła dotyczyć ostatniej kłótni na korytarzu.
Przez moment czuł nieodpartą chęć przytulenia Puchonki, ale wtem przypomniał sobie o wszystkich przykrościach, jakie go przez nią spotkały. Przez myśl przemknęło mu nawet ciche "Dobrze jej tak", zaraz jednak przygłuszone ociężałym sumieniem. Przynajmniej najadła się tyle wstydu, co on, byli kwita.
- Ważne, że w końcu uwierzyła - odparł sucho, nie zdobywając się na żaden bardziej określony ton. Przystanął na chwilę przy ławce, ale jakoś niezbyt skory do rozmowy. Popatrzył na zegarek; za niedługo miał się stawić w gabinecie, ale miał jeszcze chwilę. Trochę... głupio było mu nagle odchodzić. Bardzo tego chciał, zwłaszcza, że nagromadziły się w nim nowe pretensje, tym razem odnośnie niewykorzystanej przez Puchonkę możliwości szczerej, cichej rozmowy bez świadków, ale zmusił się do stania w miejscu. - Na szczęście masz się u kogo pocieszyć.
UsuńNie zmienił barwy głosu, twarz nie zdradzała niczego prócz skrajnej obojętności, a nawet postura pozostawała całkiem... neutralna. Miał zabrzmieć złośliwie, wyszło dosyć smętnie.
Jak zwykle postawiła go w bardzo niezręcznej sytuacji. Miał zamiar udać się do gabinetu McGonagall, przyjąć na siebie wszystkie jej nieprzyjemne przytyki, a następnie wrócić do pokoju wspólnego i szczęśliwie kontynuować swój żywot, próbując naprawić to, co napsuła w nim Cathy. Niestety, jak to bywa, musiał natknąć się na przeciwność w postaci osoby Casillas. Narósł przed nim konflikt pomiędzy dumą a zwyczajnym, ludzkim odruchem współczucia i jakiegoś zrozumienia. Litość dla własnego nieszczęścia gryzła się z litością wzbudzoną przez dosyć żałosny widok Puchonki ocierającej rękawami cieknące łzy. Tak naprawdę Meza nie wiedział, dlaczego nie zebrał się od razu do gabinetu opiekunki Gryffindoru, tylko postanowił wysłuchiwać opowiadań Hiszpanki z wizyty u pielęgniarki. Sam teraz czuł, że dostanie niezłą reprymendę, więc nie miał za bardzo ochoty przejmować się jeszcze problemami dziewczyny, która właściwie wpędziła go w kłopoty, robiąc z małej plotki głośną aferę (dosłownie i w przenośni), a później nawet nie chciała przyjść i porozmawiać spokojnie. Dopóki nie natrafiła na niego przypadkiem - a raczej to on się napatoczył - najwidoczniej nie przejawiała żadnej ochoty na przełamanie oporów i umówienie się na spotkanie z Mezą.
OdpowiedzUsuńWciąż patrzył na nią dosyć obojętnie; wszystkie uczucia kotłowały się wewnątrz i sam nie bardzo wiedział, jak miał się nastawić wobec Cathy. Wybrał więc jednocześnie najwygodniejszą dla siebie i najbardziej upokarzającą dla niej opcję. Słowa pielęgniarki wydały mu się śmieszne, aczkolwiek ani jeden mięsień twarzy nie drgnął. Dziwna bezwładność ogarnęła całe ciało Carlosa, a on sam postanowił oprzeć się lekko plecami o ścianę, dokładnie naprzeciwko siedzącej Puchonki. Nie odpowiedział nic; po chwili obserwowania poczynań rozmówczyni opuścił wzrok, jakby znudzony staniem i patrzeniem na całe przedstawienie, a jednocześnie przyklejony do tynku wewnętrznym przymusem, jakąś dobrą wolą, zwykłym człowieczeństwem.
Dopiero, gdy kaszlnęła, postanowił znowu poświęcić jej nieco uwagi. Zerknął kątem oka, co robiła; dostrzegając, że zaczęła się powoli zbierać do odejścia, węzły utworzone na żołądku powoli puściły. Odkleił plecy od chłodnej powierzchni, również mając zamiar odejść w swoją stronę. Był trochę zawiedziony, rozczarowany, a kilka sekund później już niemal pewien, że po uporaniu się z profesor oraz rówieśnikami będzie musiał zrezygnować całkowicie ze znajomości z Casillas.
Odwrócił się w momencie, gdy zaczęła mówić ponownie. Stanął do niej bokiem, nawet nie wysilając się na zaszczycenie jej spojrzeniem.
- Nie mam powodu, żeby się bronić. - Wzruszył ramionami, mówiąc jeszcze ciszej, niż ona. Tym razem przybrał bardzo pewny ton, wręcz samoistnie odrzucający wszystkie kontrargumenty Puchonki. - Nie mam w tej sprawie swojego udziału, więc nie mam czego mówić ani czego wyjaśniać. Zresztą, zastanów się, jak mnie potraktowałaś - tutaj podniósł głowę, może nawet zadarłszy nieco brodę do góry, a potem trochę bardziej ustawił się przodem do Cathy. - Nie poprosiłaś, żebym ci cokolwiek opowiedział, nie spytałaś. Zażądałaś wyjaśnień, nawet nie zwracając się bezpośrednio do mnie. Gdybyś zapomniała, to przypomnę: "Nigdzie nie idę, dopóki Carlos nie powie mi prawdy" - machnął ręką jak prawdziwa diwa żądająca ufarbowanego na różowo pudelka. - Istnieje milion wyjaśnień, które mogłaś wziąć pod uwagę, a i tak naskoczyłaś na mnie, od razu zakładając, że to ja zachciałem bawić się w plotkarę.
Wyjątkowo spokojnie podszedł do całej sprawy. Niemalże z chłodem profesjonalisty cedził każde słowo, nie podnosząc w ogóle głosu, ale utrzymując go ciągle na jednym poziomie.
On też mógłby się żalić. Na kolegów, na wszystkie zniechęcone koleżanki, na samotność, która wręcz przeczyła jego naturze, na podły nastrój, na upokorzenie w oczach Huckleberry'ego, na samego Finna, który de facto ich poróżnił nie mając żadnego konkretnego dowodu na to, że słyszał Mezę chwalącego się jednym, konkretnym podbojem w sposób dosyć obcesowy. I chyba właśnie o to Carlos miał największą pretensję do Cathy - że uwierzyła bez mrugnięcia okiem, nie myśląc w ogóle nad innymi możliwościami. Pozwoliła rozważyć sprawę Finnowi, zamiast użyć własnego rozumu.
UsuńMeza niestety nie widział innej możliwości, niż wytłuszczenie Casillas, co dokładnie zrobiła źle. Przez to, że nie przyszła do niego choćby dowiedzieć się, czy naprawdę miał w całej plotce jakiś udział, myślał, iż wcale nie czuła się winna. Żadne "tęskniłam" go w tej chwili nie przekona, bo nie zdobyła się nawet na żadne przeprosiny. Tyle wystarczyłoby do przełamania jego chłodu, a potem sprawy potoczyłyby się o wiele prościej. Oczywiście, im dłużej zwlekała z jakąkolwiek skruchą, tym gorzej zostanie ona przyjęta. Tym razem trochę źle zaczęła; w zasadzie to nie posiadała pewności, że Carlos zwyczajnie nie skieruje swych kroków z gabinetu McGonagall prosto do dormitorium, bez wracania do Puchonki. Przez moment taka możliwość przemknęła mu przez głowę, ale nie chciał być niesprawiedliwy - skoro już go poniekąd spytała, czy warto było na niego tu czekać, to nie zamierzał jej zawieść.
OdpowiedzUsuńPopatrzył na nią dopiero wtedy, gdy wypowiedziała swoje ostatnie słowa. Nie spodobało mu się, że akurat w tej sytuacji postanowiła zabierać się na podobne wyznania, bo to jeszcze bardziej komplikowało sprawę. Nie chciał, a nawet nie mógł jej od razu wybaczyć, bo jakby na to nie patrzeć - zburzyła odwieczny porządek latynoskiego świata, tym samym pozbawiając samego Mezę podstawy istnienia.
- Chcesz, to czekaj - odpowiedział jej zgodnie z tym, co pomyślał, nie bawiąc się już w delikatniejsze wyrażanie swojego niezadowolenia z powodu jej zachowania. Co prawda, nastąpiła pewna poprawa... ale niestety, nie w tę stronę, w którą powinna. Na pewno nie według marzeń Carlosa. - Jak tęskniłaś... cóż, trzeba było przyjść.
Udzielił jej dosyć suchej odpowiedzi, bo już było mu obojętne, czy na niego łaskawie poczeka, czy raczej woli zrezygnować z dalszej konwersacji i wybrać wygodniejszą drogę w postaci udania się do dormitorium. Wzruszył ramionami, po czym odsunął się od niej i odszedł w swoją stronę, kompletnie nie przejmując się jej reakcją. Chciał jedynie udać się do opiekunki, przeżyć jakoś awanturę, a następnie... najwyraźniej wrócić na kolejną. Ewentualnie na trochę mniejszą, ale wciąż sprzeczkę.
Wizyta u McGonagall nie była najlepsza w skutkach. Prócz spodziewanego kazania, pojawiła się także kara w postaci punktów ujemnych dla domu za włóczenie się po nocy po zamku oraz wciąganie innych w swoje nieodpowiedzialne plany. Na szczęście profesor nie wciągała Casillas w całą rozmowę; uznała ją raczej za poszkodowaną, niżeli winowajczynię. Meza nie zamierzał się temu sprzeciwiać, wręcz przeciwnie - przytaknął. Jemu też trudno było zdementować plotkę o domniemanej ciąży; nauczycielka nijak nie chciała uwierzyć w tę wersję. Dopiero gdy przyszła pielęgniarka, by porozmawiać z Minerwą, ta była skłonna uwierzyć w prawdziwość słów swojego podopiecznego.
Carlos wyszedł z gabinetu nieco bardziej rozchmurzony niż wcześniej, bo w gruncie rzeczy cała sprawa nie skończyła się tak źle. Jednak o ile dał radę się rozprawić z odgórnymi konsekwencjami swoich czynów, tak te wynikające bezpośrednio ze znajomości z Cathy mogły być o wiele mniej przyjemne.
Mimo wszystko postanowił udać się z powrotem w to miejsce, gdzie ją spotkał. Pożegnał ją dosyć sucho, więc nie bardzo wiedział, czy w ogóle miał do kogo wracać; przez tę myśl jakoś dziwnie przyspieszył kroku, niby bojąc się, że Puchonka mogłaby akurat w tym momencie wstawać z ławki i wracać do swojego pokoju.
Zanim dotarł do wyznaczonego celu, z klas wylały się tłumy rozgadanych pierwszaków, którzy właśnie skończyli zajęcia. Trochę utrudniło mu to marsz i poczuł się zdecydowanie mniej komfortowo z myślą, że znowu ich rozmowa odbędzie się przy innych. Mimo tego - zjawił się przy gabinecie pielęgniarki.
Trudno było znaleźć takie miejsce w zamku, gdzie można byłoby spokojnie i w całkowitym odosobnieniu porozmawiać. Co prawda, niektóre sale pozostawały puste nawet na okresy dłuższe niż godzinę, ale zawsze mógł się zjawić jakiś nauczyciel i zwyczajnie wyprowadzić uczniów z klasy. Meza bardzo lubił wychodzić na Wieżę Astronomiczną, w dzień najczęściej całkowicie wolną od kogokolwiek. Cisza i spokój sprzyjały w zasadzie nie tylko konwersacjom, aczkolwiek o tym Carlos w ogóle nie był w stanie myśleć. Jak widać, Cathy nie miała tyle silnej woli, co on, bo właściwie nie wytrzymała ani chwili dłużej bez dotyku. On wcale nie wypadł lepiej, gdyż po chwili wahania postanowił odwzajemnić uścisk, chociaż trochę mniej spontanicznie, raczej zachowawczo. Nie mógł jej odtrącać z nieskończoność; podobnie jak przebywanie w towarzystwie, bycie ciepłą i dosyć wyrozumiałą osobą leżało w naturze Latynosa. Skoro już go przeprosiła - głównie chodziło o niesprawiedliwe oskarżenie go przy wszystkich i krzyk na środku korytarza - spokojnie mógł zaczynać odrzucać obojętność i niezwyczajny dla niego chłód.
OdpowiedzUsuńWciąż trochę dąsał się, że nie przyszła do niego wcześniej, ale tę pretensję akurat dał radę na chwilę odrzucić na bok. Zgodnie z prośbą (poleceniem?) patrzył na dziewczynę najpierw beznamiętnie. Dopiero potem jego spojrzenie nabrało bliżej nieokreślonego, aczkolwiek dosyć pozytywnego wyrazu. Niestety, efektu żartu o wyimaginowanym dziecku Casillas nie mogła dojrzeć, gdyż lekki uśmiech na twarzy Gryfona pojawił się dopiero wtedy, gdy Puchonka go przytuliła.
- Nawet nie chcę wiedzieć, co sobie myślałaś, jak przybiegłaś mnie... strofować. - Trochę myślał nad ostatnim słowem, nie chcąc nazwać całej akcji bardzo negatywnym słowem. Zresztą, bycie wulgarnym przy Cathy nigdy nie wydało mu się na miejscu, a na pewno nie w tej chwili. Złość na Hiszpankę tak czy siak odniosła pożądany skutek; chociaż przez ostatnie kilka dni rozłąki było mu bardzo źle z tym, że ich znajomość jeszcze się nawet dobrze nie zaczęła, a już wystąpiła taka trudność, to teraz wcale nie żałował swojej postawy. Mógł zacząć się tłumaczyć, nadawać na Finna przy wszystkich obecnych podczas feralnej awantury na korytarzu, ale po co? Zrobiłby z siebie wielką ofiarę, a Casillas i tak pewnie nie uwierzyłaby mu od razu. Zwłaszcza, iż kierowała się wtedy bardziej emocjami, niżeli rozumem.
Udział Huckleberry'ego w tej sprawie wcale nie ujdzie mu na sucho - co prawda, Meza nie planował jakiejś spektakularnej zemsty, ale rozważał dwa pomysły do zrealizowania. Skoro się już pogodził z Cath, musiał wreszcie wytłuścić jej, jaki wpływ na ich relację tak naprawdę miał Finn. Pomijając już fakt, że był kompletnym kłamcą, to jeszcze najpewniej z premedytacją zrzucił winę na Carlosa. Przynajmniej tak wydawało się samemu Latynosowi, a jak stało się naprawdę - to musiała już wyjaśnić mu Puchonka.
- Nie chcesz już ode mnie wyjaśnień? - Odsunął się od niej na odpowiednią odległość, kiedy usłyszał jej ostatnie słowa. Jednocześnie zabrał już ramiona, tym samym kończąc chwilę swojej słabości i nastawiając zarówno siebie, jak i Cathy na nieco poważniejszą część ich spotkania. A na pewno bardziej przykrą, choć może przyjemniejszą niż ten pierwszy, najtrudniejszy krok w stronę zgody. - No... ja od ciebie chcę. Właściwie możesz już zacząć opowiadać, co się z tobą ostatnio stało.
Rozejrzał się dookoła. Tuż za nim stała ławka, na której trochę przysiadł, dłonie zacisnąwszy wcześniej na krawędzi blatu. Wpatrywał się w rozmówczynię, czekając na jakąś konstruktywną odpowiedź. Trochę niecierpliwie postukiwał przy tym nogą, jakby nie mogąc się doczekać opowieści na temat niedawnych przygód Casillas z jej szkockim przyjacielem.
Przed spotkaniem z Cathy na dziedzińcu nie miał zielonego pojęcia, że ktoś taki jak Finn w ogóle istniał. Co prawda, kiedyś pewnie go poznał, ale po jakimś czasie zwyczajnie o nim zapomniał; nie uczęszczali na te same zajęcia, nie spotykali się ze względu na skrajnie odmienne charaktery. Posiadali wspólnych znajomych, aczkolwiek Meza nie widywał Huckleberry'ego w towarzystwie swoich przyjaciół. Poza tym Szkot nie był raczej ofiarą jakichkolwiek plotek, więc tak czy siak Latynos nie mógł o nim usłyszeć. Czuł się dziwnie ze świadomością, że ktoś, kto kompletnie nie liczył się w jego życiu, nagle wkroczył w nie z całym impetem, rujnując na jakiś okres czasu nie tylko relację z Cath, ale także wyrobioną skrupulatnie opinię publiczną. Za dwa czy trzy tygodnie wszystko powinno wrócić do normy - ludzie zapomną o tym, co się stało, sam Carlos puści famę o tym, jak to razem z Casillas przebrnął przez wszystkie przeciwności losu (a czym one były - ludzie już sami sobie dopowiedzą) i tym samym wypije nawarzone przez Puchonkę piwo. Nie po to starał się kształcić odpowiednio własny wizerunek, by w ostatnim roku jego praca została całkowicie zaprzepaszczona przez jakiegoś losowego kmiotka wchodzącemu w drogę sławnemu (a może jednak sławetnemu?) Mezie.
OdpowiedzUsuńSłuchał uważnie, co Casillas miała do powiedzenia. W przeciwieństwie do niej, nie błądził nigdzie wzrokiem, lecz utkwił spojrzenie w twarzy dziewczyny. Rumieniec oczywiście nie uszedł jego uwadze; nawet go trochę rozbawił, gdyż ostatnio coraz mniej purpury pojawiało się w jego towarzystwie na policzkach Cathy. Najpewniej się już wystarczająco ośmieliła, a podobna reakcja w chwili tłumaczenia była efektem wstydu. Przynajmniej tak to sobie Latynos wytłumaczył.
Gdzieś pomiędzy jednym jej monologiem a drugim przestał opierać się o kant blatu ławki. Zwyczajnie na niego wskoczył, dając sobie tym samym trochę wygody. Nie wiedział, ile będzie chciała od niego wyciągnąć i jak długo będzie musiał siedzieć z nią w tej sali. Wciąż trochę gryzł się w środku; myślenie o tym, że Hiszpanka zaufała Finnowi właściwie całkowicie ślepo odciągało go mocno od chęci pozostania w klasie i wysłuchania pełnej wersji wydarzeń.
Prychnął cicho i zaśmiał się, gdy powiedziała mu, do czego później przyznał się Huckleberry. Cóż, przynajmniej nikt nie upokorzył Casillas publicznie... najwyżej ona sama.
- A dlaczego miałabyś mu wierzyć? - zapytał przekornie, przekrzywiwszy głowę. Chwilowa słabość, która popchnęła Carlosa do przytulenia Puchonki, najwidoczniej ustąpiła pod ogromem pretensji i zwyczajnej niechęci. - Zresztą, możesz ufać, komu chcesz, księżniczko, ale na pewno nie wolno ci już oczekiwać ślepego zaufania z mojej strony.
Niby chciał się z nią pogodzić, ale wiedział, że ta sprawa będzie go gnębić jeszcze przez długi czas. Raczej po złożonych sobie nawzajem wyjaśnieniach nie wypomni tego już nigdy, jednak nie znaczy to, iż wymaże wszystkie wydarzenia z pamięci. Niestety, ale Meza miał to do siebie, że bardzo długo analizował, rozpamiętywał, wspominał swoje osobiste porażki; przez to też trudno było odzyskać jego zaufanie, bo ciągle żywił urazę, mniejszą czy większą.
- Wiesz, dlaczego pobiłem się z Huckleberrym? - zaczął nagle, zapragnąwszy w tej chwili wyjawić jej ten sekret. - Ja go zaatakowałem. I teraz widzę, że całkiem słusznie. Miał mi nie wchodzić w drogę, miał nie wchodzić między mnie a ciebie. Pewnie jest rozgoryczony, bo sam nie potrafił cię docenić. - Zeskoczył z ławki, po czym zaczął przechadzać się dookoła po klasie. Gdy go coś mierziło, nie potrafił usiedzieć na miejscu. - Właściwie... potem ty nie doceniłaś mnie. Albo właśnie doceniłaś; zależy, jak na to patrzeć.
Cathy chciała od niego wyjaśnień - musiała zacząć zadawać mu pytania, gdyż sam nie powie jej nic. Oczywiście mógł rozprawiać na temat swojej bójki z Finnem, jednakże nie odczuwał wewnętrznego przymusu tłumaczenia się ze swojej reakcji podczas awantury na szkolnym korytarzu.
Może to ich różniło - Carlos wierzył ludziom w wiele rzeczy, ale przykre informacje o swoich bliższych znajomych czy przyjaciołach wolał sprawdzić w kilku źródłach, zanim poszedł do konkretnej osoby, by robić jej pretensje o cokolwiek, co niby zrobiła. Generalnie nigdy nie chciał wierzyć w wieści oczerniające kogokolwiek w jego otoczeniu, zawsze zaprzeczał i mówił, że to nieprawda. Często jego bunty miały jakiś sens i okazywało się, że dana jednostka była niewinna, a opinia publiczna zrobiła z niej czarną owcę; tylko w kilku przypadkach plotki sprawdziły się. Gdyby chodziło o Cathy, prędzej udusiłby się z całą złością skumulowaną w jego wnętrzu, niż pobiegł na nią krzyczeć.
OdpowiedzUsuńNie miał zielonego pojęcia, co tak naprawdę śmieszyło ją w tym, co właśnie powiedział. Widział, jak powstrzymywała się od dalszego chichotu, jednakże tylko zacisnął szczęki, żeby żadne niepożądane słowo przypadkiem mu się nie wymknęło spomiędzy warg. Być może uważała siebie jako dosyć irracjonalny powód do bójki, jednakże Meza odebrał jej rozbawienie i tak zupełnie inaczej, niż mogłaby sądzić. Poczuł dziwne ukłucie zawodu, bo wydało mu się, że Casillas zacznie bronić Szkota. Ona tymczasem przeszła od razu do sedna sprawy, a Latynosowi taki obrót spraw wcale nie był na rękę.
W pewnym momencie stanął w miejscu. Skrzywił się nieznacznie i obrócił tyłem do dziewczyny, by nie mogła widzieć jego niezadowolenia. Udał, że czyta wykaz najniebezpieczniejszych magicznych stworzeń powieszony na ścianie. Tymczasem zwyczajnie gapił się w jeden punkt z niezbyt przyjazną miną. Gdy poczuł przymus udzielenia jakiejkolwiek - choćby wymijającej - odpowiedzi na jej pytanie, przewrócił oczami. Nie chciał już pogarszać sprawy swoim nastawieniem; przybrał trochę łagodniejszy wyraz twarzy, zamierzając już za moment kontynuować swoją wędrówkę po klasie.
Cóż, on najwidoczniej nie miał ochoty... być bliżej.
- Nie wiem - odparł twardo. Nie patrząc nawet w kierunku Casillas, ruszył w lewo, w stronę książki pozostawionej najprawdopodobniej przez jakiegoś pierwszoklasistę uczęszczającego na zajęcia, które odbywały się w sali przed chwilą. Dotarł do parapetu, gdzie leżał tom, po czym otworzył go na losowej stronie. Przerzucał co chwilę kolejną kartkę, nie garnąc się wcale do dalszej rozmowy. Czytał pojedyncze słowa, tak naprawdę nie zapamiętawszy ani jednego. W głowie kołatało mu za dużo myśli, żeby dał radę skupić się jeszcze na jakiejś lekturze o obronie przed czarną magią.
Miał jej wiele rzeczy do powiedzenia, ale nie bardzo wiedział, jak się do tego zabrać. Po pierwsze, powstrzymywała go myśl, że znowu uzna jego słowa za zabawne, ewentualnie niektóre pobudki kierujące nim w odpowiednich sytuacjach wydadzą jej się kompletnie irracjonalne. Zwyczajnie zaczynał odczuwać pewną krępację odnośnie rozmowy z Puchonką. Tak jak wcześniej było odwrotnie i to ona paliła skórę na policzkach pięknym szkarłatem, tak teraz ta sama emocja powstrzymywała Carlosa przed zamienieniem z nią kilku słów więcej.
W końcu odkleił wzrok od białych stron, ostrożnie zamknął książkę, po czym odwrócił się przodem do Cathy, a plecami oparł o parapet, znajdujący się jakoś dziwnie wysoko w tej sali. Założył ręce na piersi; trochę asertywna postawa. Stał w odpowiedniej odległości od rozmówczyni - wciąż nie czuł się całkowicie przekonany co do swojej chęci zmniejszenie odległości się w tej chwili. Chyba potrzebował jakiegoś zapewnienia, że Finn faktycznie zostanie zgodnie z życzeniem Mezy usunięty spomiędzy niego a Casillas. Jawił się jako bezsprzeczna przeszkoda, którą należało natychmiast wyeliminować. Carlos już kilka dni temu zorientował się, iż sam tego nie dokona - ostatecznie z Huckleberrym musiała pożegnać się sama Puchonka.
Tylko kim był Latynos, żeby mówić jej: zrezygnuj z sześcioletniej znajomości?
O ile dla Cathy relacja była nieokreślona, tak Meza już na samym początku wyznaczył sobie punkt, do którego będzie uparcie dążył. Nie potrafił robić czegoś bez celu - prócz włóczenia się po Hogsmeade - więc i tym razem musiał sobie dokładnie wymyślić, czego oczekiwał do tej znajomości. Oczywiście awantury i kłótnie nie widniały w jego planie, więc zwyczajnie podczas nich czuł się źle. Jeszcze gorzej mu było, gdy dowiedział się, iż Casillas tak naprawdę nie miała zielonego pojęcia, jakim mianem określić Gryfona. Nawet nie zastosowała prostego omówienia typu "Jesteś kimś, z kim lubię spędzać wolny czas". To byłoby miłe - jej "To nic złego" jeszcze pogorszyło sprawę. Jak na razie bilans relacji miała ujemny, gdyż większość jej słów (prócz przeprosin, oczywiście) dodatkowo pogrążała Carlosa. Jego samopoczucie stawało się coraz gorsze, a tym samym spadała szansa na normalną dyskusję z nim.
OdpowiedzUsuńZ całych sił postarał się zignorować jej pierwszą wypowiedź, niestety działającą na jeszcze większą niekorzyść dziewczyny. Nic między nimi nie stało prócz jednej osoby, powodu właściwie wszystkich ostatnich konfliktów, przyjaciela, zauroczenie, długoletniego znajomego czy jak tam chciała sobie go nazywać. Meza, być może dlatego, że z natury prezentował się jakoś dosyć porywczy chłopak, natychmiast zrezygnowałby z podobnego kontaktu. Cathy była święcie przekonana, iż Huckleberry jej nie okłamywał - jak widać, zdarzało mu się. Oczywiście Latynos nigdy tego nie powie, aczkolwiek podejrzewał Finna o jeszcze więcej półprawd rzekomo zasłyszanych w pokoju wspólnym. Skoro raz się do podobnej rzeczy posunął, nie można było wykluczyć innych takich sytuacji.
Finn bruździł. Finn przeszkadzał. Finn kuł. Dopóki nie rozwiążą tej przykrej sprawy, dopóty Carlos miał zamiar przypominać o jego osobie - nie istniało na to lekarstwo.
- Więc jak nie zajmę, od razu do niego pobiegniesz - stwierdził trochę infantylnie, trochę gorzko, zerknąwszy na jej dłoń na własnym przedramieniu. Mimo gestu Puchonki ani myślał nad zwolnieniem barykady w jakiś sposób oddzielającej go od zagrożenia, od nadchodzącej kolejnej sprzeczki. - Jestem już tym zmęczony. Finn to, Finn tamto. Albo wykluczasz go całkowicie spoza naszej relacji, albo wykluczasz ją samą - powiedział jej wreszcie, czego oczekuje, mając nadzieję, że tym razem zrozumie. - Nie chcę wiedzieć, kiedy się z nim spotykasz, co mówi, co u niego słychać, jak dobrze czy jak źle mu się powodzi... - oderwał się od parapetu i poszedł w swoją stronę, przy tym strącając dłoń Cathy. Przeszedł kilka kroków, odwrócił się przodem do dziewczyny, rozłożył ręce i uniósł je trochę do góry w geście lekkiej bezradności. - Nie interesuje mnie to. Wierz mu, nie wierz, to też mi obojętne. Nie życzę sobie tylko, żebyś przychodziła z dziwnymi rewelacjami i krzykiem do mnie, bo Finn powiedział tak i tak, to i to.
Znowu nabrał odpowiedniego dystansu, by czuć się komfortowo w czasie dyskusji. Przy przeprosinach trochę się nagiął, ale przed momentem wróciła zwyczajna uraza i niepokój. Huckleberry go zwyczajnie oczernił, a Casillas w to uwierzyła; podobne myśli cały czas kołatały w latynoskiej głowie. Zwyczajnie nie mógł się pozbierać do kupy, a tylko złość jakoś trzymała go jeszcze w całości. Właściwie żadna dziewczyna, z którą się spotykał, nie wierzyła w plotki na jego temat, choćby część z nich była prawdą. Trochę go idealizowały, podobnie jak on Cathy, co było rzeczą dosyć... normalną. Teraz cały jego pogląd na temat Puchonki upadł, a on musiał włożyć wiele wysiłku, by coś jeszcze z niego uratować.
Przysiadł na innej ławce z dala od parapetu, wciąż z nieodgadnioną miną. Ręce ponownie zaplótł na piersiach, chyba robiąc trochę na złość Hiszpance. Sam już nie wiedział, co by go przekonało do szczęśliwego kontynuowania znajomości z Casillas. Pomyślał nawet, że najlepiej byłoby, gdyby się nie zjawiła - i tak chciał w pewnym momencie wybrać najłatwiejszą opcję i zwyczajnie przestać z nią nawiązywać jakikolwiek kontakt.
[ Jezu, jak ja lubię karty, które dobrze się czyta. To naprawdę przyjemne.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że otwartość na wątki jest, bo chętnie z tego skorzystam.]
Dopóki jakikolwiek aspekt sprawy wiązał się z Finnem, dopóty Carlos będzie wypominać jego nieodłączną obecność w życiu Cathy. W tym, co robiła, jak się zachowywała, jak była niepewna, we wszystkim wyczuwał dziwnie cząstkę Huckleberry'ego. Najprawdopodobniej przesadzał, bo natura obdarzyła go właśnie taką skłonnością, ale jednocześnie wiedział, iż miał trochę racji. Casillas mogła mówić, że Meza wmawiał sobie niektóre rzeczy, ale nie wszystko. Ona zwyczajnie tego nie zauważała, ale gdyby w życiu Latynosa był ktoś, kogo on naprawdę poważał (bo prócz rodziny słuchał jedynie siebie - przecież tylko to wychodziło mu na dobre) i wprowadzał w życie wiele jego rad, ignorując zdanie Hiszpanki, na pewno nie zostawiłaby tego bez komentarza. Gryfon zwyczajnie wygłosił ich kilka.
OdpowiedzUsuńWzruszył ramionami, gdy zaczęła mu wytykać ogólne zniechęcenie do całej rozmowy. Jej przeprosiny trochę dały, ale wciąż czuł się urażony. A może zwyczajnie nie przyzwyczaił się do obecności Puchonki na tyle, by jakoś specjalnie tęsknić za jej dotykiem? Lubił, gdy go głaskała, przytulała i całowała, ale nie wypracowała sobie jeszcze żadnej specjalnej czułości, która kojarzyłaby mu się tylko i wyłącznie z nią. Gdyby to już nastąpiło, być może szybciej by się przełamał i nie robiłby tylu problemów, będąc zwyczajnie spragnionym ulubionej pieszczoty.
- Nie musisz się niczego zapierać. Powiedziałem ci, czego nie chcę, a to nie znaczy, że wszystkie rzeczy akurat robisz - odparł jej dosyć beznamiętnie, jakby zmęczony potrzebą kontynuacji tłumaczenia jej... swojego tłumaczenia, czego nie chciałby słyszeć ani widzieć. - Zwyczajnie zapamiętaj, co powiedziałem i zwyczajnie tego nie rób... gdyby ci się nagle zachciało.
Postanowił nie odpowiadać już na jej oskarżenie, tylko przyjąć je do wiadomości i jakoś specjalnie nie rozpamiętywać. Każde z nich miało swoją rację i nie widać było możliwości porozumienia. Najwyraźniej Casillas będzie musiała trochę przemyśleć sprawę z Finnem i znaleźć złoty środek, a Meza okiełznać swoją zazdrość. Obydwojga za to dosięgła konieczność nauki dyskusji zamiast obrzucania się nawzajem coraz to wymyślniejszymi pretensjami - to na pewno im nie pomagało naprawiać relacji.
Pomogła natomiast obojętność Carlosa. Było mu wszystko jedno, czy następny ruch splami jego argentyńską dumę, czy od tego zacznie się ciągłe rozpieszczanie Hiszpanki, więc rozplątał w końcu ręce, a następnie przybrał trochę przyjaźniejszy wyraz twarzy.
- Chodź - odezwał się już nieco łagodniej, chociaż wciąż dało się wyczuć nutkę buntu i jednocześnie zrezygnowania. W końcu nie zamierzał już dłużej upominać się o swoje racje, tylko zażegnać już konflikt w sposób możliwie najmniej bolesny. Skoro odczytywała jego zachowanie jako dodatkową karę... chyba nie było większego sensu w kontynuowaniu całego przedstawienia. Wyciągnął przed siebie dłoń, zapraszając ją tym samym do siebie. - Skoro się stęskniłaś, to pewnie nie możesz się doczekać, kiedy cię znowu przytulę.
Uspokoił się trochę. Na chwilę odrzucił od siebie wszystkie przykre wspomnienia sprzed kilku dni; wolał zostawić na chwilę ten temat. Może faktycznie stopniowe dochodzenie do tego, kto źle interpretował znajomość Cathy i Finna było lepsze; przyda im się trochę przemyśleń. Kto, kiedy i w jakim celu rozpuścił tę przykrą plotkę o ciąży Casillas... o tym dowiedzą się później, o ile w ogóle będą chcieli. Meza nie planował mścić się na nikim prócz - ewentualnie - Huckleberry'ego.
Najważniejsze było to, że żadne z nich nie miało już ochoty się dłużej karać, kłócić czy robić sobie nawzajem wyrzuty. Faktycznie, może i mało sobie wyjaśnili, nie wiedzieli też, na jakim gruncie stali, aczkolwiek to wyjaśnią sobie już etapami, na spokojnie. Carlos źle czułby się, ciągle żywiąc urazę do Cathy; o ile nie zdążył się jeszcze uzależnić od jej obecności i nie była mu ona konieczna do przeżycia, tak już zwyczajnie pragnął widywać się z Casillas dla własnej satysfakcji i poprawy samopoczucia. W przypływie złości mógł myśleć o zerwaniu wszystkich kontaktów, ale nie zrobiłby tego bez naprawdę dobrego powodu.
OdpowiedzUsuńObserwował uważnie jej powolne zbieranie się z ławki. Wątpił, żeby nie chciała zażegnać już konfliktu, dlatego cierpliwie czekał, aż postanowi przemóc się i przyjść się do niego zwyczajnie przytulić. Lekko się uśmiechnął, gdy wreszcie skierowała swoje kroki w jego stronę; gdy odrzucił chwilowo wszystkie urazy sprzed kilku dni, gdy zignorował plączące się po jego umyśle przykre myśli związane z plotkami - Puchonka wydawała mu się ponownie najwspanialszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkał. Kiedy się zbliżała, patrzył na nią o wiele cieplej, niż jeszcze przed chwilą. Podniósł drugą dłoń, ale zanim zdążył lekko przygarnąć dziewczynę do siebie, ona już się przełamała i wcale nie desperacko objęła Gryfona. Nawet, gdyby od razu to zrobiła, w jego oczach na pewno ten ruch nie wyszedłby na zbyt szybki, gwałtowny. Meza... nie nawykł oceniać, lubił tylko pobawić się w sąd.
Głaskał lekko włosy dziewczyny, przyłożywszy policzek do jej skroni. Po chwili obrócił lekko głowę tak, by móc pocałować miejsce tuż nad uchem. Uśmiechnął się trochę szerzej, wreszcie czując - tego nie mógł się zaprzeć - wytęskniony zapach. Mógłby w takiej pozycji spędzić resztę popołudnia, kompletnie ignorując przy tym pozostałe zajęcia, które jeszcze go czekały, ale wtem Casillas odsunęła się od niego. Zrobiło mu się przykro, bo uciekła zarówno ulubiona woń, jak i ciepło oraz pewnego rodzaju ukojenie. Z gardła Gryfona wydobył się nawet cichy pomruk niezadowolenia.
- Trochę tęskniłem - powiedział z rozciągłym przekąsem, nie chcąc zbyt podbudować pewności Puchonki; w końcu jeszcze nie wszystko sobie wyjaśnili, a kolejna sprzeczka wręcz wisiała w powietrzu. - W przerwach między ogólną nienawiścią.
Tym razem nie dał się pociągnąć. Mocno zaparł się i nieco szarpnął ramieniem, sprawiającym tym samym, że to Hiszpanka z powrotem zaczęła wracać na swoje miejsce.
- Jesteś pewna, że chcesz iść? - Podniósł jej dłoń, po czym ułożył ją z powrotem na swojej żuchwie, tak, żeby Cathy musiała podejść jeszcze bliżej. Chyba nie myślała, że Latynosa można było zaspokoić jednym uściskiem i odrobiną głaskania po karku? - Mogę iść z tobą... - Wsunął rękę pod jej ramię tak, by łokieć znalazł się tuż na biodrem, czym jeszcze bardziej zbliżył ją do siebie. Doprowadził do takiej sytuacji, jaka miała miejsce ostatnio na basenie: stali bardzo blisko siebie, a Gryfon każde słowo wypowiadał prosto w wargi Casillas. - ...albo zostaniemy w pustym zamku. - Zbliżył się może o cal, żeby lekko musnąć usta Cathy. Potem jeszcze raz, ale nie dał jej niczego więcej prócz nieprzyjemnie krótkiego pocałunku. - Albo pokażemy ludziom, jak bardzo nie jesteś w ciąży, albo ich zignorujemy i znowu będziemy mieli pokój wspólny dla siebie.
Odrobinę się odsunął i uśmiechnął. Gdyby wybrali się razem do miasteczka, na pewno staliby się obiektem drwin, ale też zapobiegliby dodatkowym spekulacjom na temat ich relacji. Cóż, jakby na to nie patrzeć - stali się gwiazdami w Hogwarcie. Meza wiedział, że jego związek z Hiszpanką niechybnie zostanie głośno obgadany, nie sądził jednak, że w taki sposób.
- Nie przejmuj się, nikt tu teraz nie przyjdzie. A jeśli nawet, to nie za te dwie minuty, które tu jeszcze zostaniemy.
Gdy Cathy znajdowała się tak blisko, Meza zaczynał powoli tracić zdolność trzeźwego myślenia. Nie trzeba mu było alkoholu, żeby czuł, jak cały rozsądek odpływał; wystarczyło zmniejszenie się odległości pomiędzy nim a Puchonką. Jeżeli już ktoś potrafił doprowadzić Carlosa do stanu sporego otumanienia, była to właśnie Casillas. Dlatego zamiast zostać na miejscu i spędzić nie dwie, ale cztery dodatkowe minuty w tej sali, on - na początku trochę opornie - odbił się od blatu i poszedł za ciągnącą go w stronę drzwi dziewczyną. Nie potrzebowała siły, wystarczyło trochę uroku, trochę czułości, trochę sprytu i Gryfon już szedł tam, gdzie tylko mu kazała. Bezwładnie poddał się przyjemności pocałunku, a że nie chciał jej przerywać - musiał podążyć za co rusz oddalającymi się wargami Cathy. Wydawało mu się, że wciąż miał kontrolę nad tym, co robił, ale tak naprawdę stracił wszelkie opory dotyczące ruszania się z miejsca. Był ślepo przyklejony do Cathy tęsknotą, która dopiero teraz do niego dotarła - i to z podwójną mocą.
OdpowiedzUsuńPrzylgnął do Hiszpanki, coraz szybciej stawiając drobne kroki i coraz zachłanniej całując dziewczynę. Przez chwilę trzymał dłoń na jej, spoczywającej u niego na policzku, ale szybko z tego zrezygnował. Teraz już nie ona, a on nadawał im przyspieszenia; opanował się na kilka sekund dopiero wtedy, kiedy plecy Casillas uderzyły w drewno drzwi. Rozległ się niezbyt cichy huk, a Meza nasłuchiwał jakichkolwiek odgłosów zbliżającego się nauczyciela. Popatrzył najpierw na jej oczy, by moment później uśmiechnąć się. Szybko przestał się przejmować niebezpieczeństwem przyłapania ich przez profesora, więc po raz kolejny wpił się w usta Puchonki. Może trochę zbyt mocno na początku, ale po krótkiej chwili zrezygnował z agresywniejszej pieszczoty na rzecz czulszej, ale tak samo intensywnej. Choćby jak bardzo chciała, nie miała właściwie szans, by wydostać się ze swoistej klatki, którą przygotował dla niej Carlos - zakleszczył ją pomiędzy ramionami, dłonie opierając na deskach za nią i zginając lekko ręce w łokciach.
- Widocznie mniej tęsknisz - dopiero teraz odpowiedział na jej wcześniejszą zaczepkę. Patrzył na nią roziskrzonymi oczami, już całkowicie odesławszy w zapomnienie wcześniejszą sprzeczkę. Trochę uspokoił oddech i niebezpiecznie przyspieszające bicie serca; nie tylko jej tętno przyspieszyło. - Ale ja odwołuję wcześniejsze słowa, bo widocznie tęskniłem za tobą jak głupi. Dlatego zostaniemy w zamku, muszę się tobą nacieszyć, księżniczko. - Tym razem musnął czubek jej głowy. Nie chciał wypuszczać jej z objęć, ale w końcu musieli wyjść z sali, nacisnął więc klamkę i pozwolił w końcu Cathy dopiąć swego.
Resztę dnia spędził całkiem przyjemnie; na pewno dlatego, że częściowe rozwiązanie sprawy z Hiszpanką zdecydowanie polepszyło mu humor. Nawet niektóre nieprzychylne spojrzenia przestały mu przeszkadzać, do łóżka położył się tak szczęśliwy, ze prawie nie mógł zasnąć, a ogólna radość właściwie rozpierała go od środka. Nie wiedział, jak sobie z tym poradzić, ale w końcu zasnął. Co prawda, rano obudził się dosyć wcześnie, aczkolwiek to wcale mu nie przeszkadzało - zdążył posprzątać dawno nieodkurzone dormitorium (a przynajmniej swoją część, reszty nie tykał, gdyż jego współlokatorzy jeszcze drzemali), doprowadzić się do porządku i jeszcze obmyślić dokładny plan spotkania z Puchonką. W końcu skoro zadecydował, że zostaną w zamku, musiał ją jakoś zabawiać czymś prócz swojej obecności.
Dosyć szybko pozbył się kolegów z pokoju, kilkoma machnięciami różdżki doprowadził ich łóżka do jako-takiego ładu, po czym otworzył okno i bardzo szybkim krokiem zbiegł po schodach z wieży. Rzucił kilka bardzo wesołych "Cześć", zdążył pochwalić się, że między nim a Cathy już wszystko było w porządku, a potem zbiegł do piwnicy, by czekać całe pół godziny, aż Puchonka zjawi się tam, gdzie się umówili. Miał jeszcze dużo czasu, więc kręcił się niecierpliwie pod obrazem z wielką gruszką, mając nadzieję, że Casillas skróci jego męki i przyjdzie dziesięć minut wcześniej.
Chociaż dziesięć.
[Witam :) Barnes jako Syriusz trochę mnie razi - fajny z niego Książę Kaspian, ale Dorian Gray niestety już nie, więc podarowałam go sobie... a Stymest akurat był pod ręką :) w każdym razie, dzięki za ciepłe powitanie, wątek - mówimy z Łapą jak najbardziej tak, niestety mi też w tej chwili brakuje pomysłu... ale staram się, staram ;)]
OdpowiedzUsuńJako, że Hogsemeade zdążyli już zwiedzić niejeden raz i tak naprawdę podczas ich wypadów trudno było znaleźć miejsce - prócz Wrzeszczącej Chaty, oczywiście - które zapewniałoby im dostateczną porcję prywatności. Wszędzie plątali się czy to głośni pierwszoklasiści nieutemperowani jeszcze przez co to ostrzejszych profesorów, czy rówieśnicy Cathy i Carlosa czekający tylko na to, żeby z ich kolejnej randki zrobić sensację. Chociaż ta druga sprawa akurat Mezie nie przeszkadzałaby zanadto, tak wolał nie pokazywać wszystkim swojej zachłanności co do czułości oferowanych mu przez Casillas. Przecież wiadomo, że na razie trudno mu było się zatrzymać na jednym pocałunku... być może kiedyś się nasyci, ale póki co - jeszcze daleko było mu do takiego stanu.
OdpowiedzUsuńIstniało jedno miejsce w zamku, które spełni jedno ich życzenie przy odpowiednim wysiłku umysłowym. O ile Gryfon zazwyczaj wywoływał ów pokój przypadkiem, tak podobno niektórym udawało się specjalnie... wyprodukować takie pomieszczenie, o jakim tylko marzyli. Chodziło oczywiście o Pokój Życzeń, jedyną możliwość, żeby ukryć się w Hogwarcie właściwie bez możliwości bycia zlokalizowanym. Istniała bardzo nikła szansa, iż ktoś nagle zachce wkraść się do tej specyficznej komnaty. Oczywiście Carlos miał już całe wyobrażenie tego, jak powinna ona wyglądać, gdy będzie spędzał tam czas z Hiszpanką, ale postanowił oddać jej pałeczkę - mogła dowolnie zaprojektować sobie własny Pokój Życzeń na czas ich spotkania.
Co chwilę spoglądał na zegarek. Tym samym czas dłużył mu się niesamowicie, a wskazówki wydawały się w ogóle prawie nie przesuwać. Oparł się o ścianę, odetchnął. Odczekał moment - okazało się, iż minęło nie więcej niż trzydzieści sekund. Dla niego to prawie jak cała minuta, a może i więcej. Gdy zostało piętnaście minut do umówionej godziny, każdy szum otwieranych drzwi do salonu Puchonów wywoływały w nim ogromną nadzieję; zaraz jednak szybko gasła, bo oto zza gruszki wyskakiwała grupka roześmianych dziewcząt, niestety bez Casillas pomiędzy nimi. Kiedy trzy minuty później obraz ponownie zaskrzypiał, a Latynos podniósł głowę z jeszcze całkiem silnym przekonaniem, iż ujrzy swoją randkę, na korytarzu pojawiła się właśnie ona. Serce podskoczyło Mezie go gardła, ale nie ze strachu, tylko z podekscytowania. O ile Hiszpanka nie wiedziała, co miała zrobić, Carlos wręcz czuł, jak należało ją powitać.
Nie przejął się tym, że najprawdopodobniej za sekundę z pokoju wspólnego Hufflepuffu wyleje się fala spragnionych kilku godzin wolności uczniów. Chciał właśnie wykorzystać ten moment, gdy byli sami, ten ułamek minuty. Również uśmiechnął się, chyba trochę szerzej i mniej niepewnie niż Puchonka, a potem nieco nachylił się nad nią i pocałował. W policzek, oczywiście, bo chociaż usta od zeszłego popołudnia były jego marzeniem, to wolał zachować sobie tę przyjemność na później.
- Cześć - odpowiedział dopiero po powitalnej czułości, odsunąwszy się jednocześnie trochę do tyłu, pod ścianę, by nie zawadzać przechodzącym obok Puchonom. Zaczynało się ich wylewać więcej i więcej, więc pociągnął też za sobą Cathy, coby jej czasem nie potrącali albo - co gorsza - nie pociągnęli za sobą. - Właściwie... no, mówiłem ci, zostaniemy w zamku - odpowiedział jej, ramieniem odgrodziwszy ją na chwilę od innych; jakiś wyrośnięty uczeń Hufflepuffu prawie potrącił barkiem Casillas. Meza stwierdzil wtedy, że im lepiej wydostaną się z tego położenia, tym lepiej. - Istnieje taka komnata, nazywają ją Pokojem Życzeń. Pewnie o niej słyszałaś, a jak nie, to pokażę ci, dlaczego jest taka specjalna - uśmiechnął się, z ulgą dostrzegając, iż kolejka do Hogsmeade trochę się przerzedziła i spokojnie mogli wbić się gdzieś pomiędzy innych siódmoklasistów, by wraz z nimi przemknąć chociaż na parter, wydostać się z piwnic.
- Chodź, musimy się przez nich jakoś przedrzeć. - Ruszył do przodu, ciągnąc przez moment dziewczynę za sobą. Potem puścił jej dłoń, pozwalając tłumowi poprowadzić ich aż pod krużganki na dziedzińcu.
McGonagall zjawiała się zawsze w najmniej odpowiednich momentach. Co prawda, Meza zdążył się już przyzwyczaić przez sześć lat pobytu w Hogwarcie do jej specyficznego stylu bycia, nierzadko złośliwych uwag i zaskakującej łagodności połączonej z surowością, jeżeli chodziło o wychowanie jej podopiecznych. Chociaż teraz wydawało się, że nie popierała wstąpienia w szeregi domu Helgi Hufflepuff, to Latynos i tak dostrzegł błysk zadowolenia w oku pani profesor. Najpewniej cieszyła się, iż cała afera związana z wypadem do łazienki prefektów ucichła, a Carlos zdążył pogodzić się już z Cathy.
OdpowiedzUsuńNie odpowiedział nic nauczycielce, tylko uśmiechnął się szeroko, jakby jej pytanie odebrał jako żart, a nie kąśliwy zarzut. Nie miał zamiaru wdawać się w rozmowę z McGonagall, gdyż najprawdopodobniej wypytywałaby go, czy wybiera się do Hogsmeade, czy ma pozwolenie i czy zamierza coś zbroić. Na całe szczęście jak szybko się pojawiła, tak szybko znikła, a chłopak cicho odetchnął z ulgą.
Gdy tłum skierował się w stronę wyjścia z zamku, Meza pociągnął Casillas w kompletnie inną stronę; przeszli przez dziedziniec, by potem wejść w jeden z korytarzy. Tutaj zwolnił nieco kroku. Wcześniej prawie przebiegł od jednego punktu do drugiego, by nie zwrócić na siebie uwagi zbyt wielu ludzi i szybko zniknąć w bezpiecznych murach zamku.
- Skoro co nieco słyszałaś, to pewnie wiesz, że może połączyć w sobie pokój wspólny, łazienkę prefektów, Miodowe Królestwo i... co tylko zechcesz - rozwinął trochę kwestię Pokoju Życzeń. Droga do niego na pewno będzie im się dłużyć, ale za to Hiszpanka zdąży wymyślić, jakie pomieszczenie chciałaby stworzyć. Oczywiście, chłopak miał już tysiąc pomysłów na to, jak urządzić to miejsce na kolejną ich randkę - bo trochę już wiedział o upodobaniach Puchonki, ewentualnie mógł trochę na ślepo wybierać niektóre elementy - ale dla wszelkiego bezpieczeństwa wolał oddać rolę dekoratorki Cathy. Jemu wszystko się spodoba, byle tylko miał jej towarzystwo. - Podobno jest na siódmym piętrze, podobno jest sposób, żeby go otworzyć, kiedy tylko chcesz. Tylko musisz teraz wymyślić, jak chcesz, żeby wyglądał.
Za bardzo mu się nie spieszyło do celu, bo nie sądził, żeby za pierwszym razem udało im się znaleźć legendarną ścianę, gdzie pojawiały się czasem drzwi do niezwykłej komnaty. A jeśli nawet trafiliby na dobry kawałek tynku, to i tak najprawdopodobniej Pokój nie uzna, że potrzebowali go aż tak, by fatygował się z otwarciem. W końcu mogli przechować się w pustym pokoju wspólnym, jak ostatnio, też byłoby całkiem miło.
Tymczasem wkroczyli na pierwsze stopnie schodów. Meza nie chciał nawet myśleć, im potrzeba było im wysiłku, by dostać się na jedno z wyższych pięter Hogwartu, ale nie zamierzał biadolić. W końcu sam to wymyślił, liczył się więc ze wszystkimi niedogodnościami oraz ewentualną porażką przy próbie dostania się do magicznego pomieszczenia.
- Tylko pamiętaj o czymś słodkim, dobrze? - wtrącił jednak swoje trzy grosze, podniósłszy głowę go góry. Patrzył, jak niektóre schody zmieniały położenie, zastanawiając się, ile drogi będą musieli nadłożyć przez tę niesforną architekturę. Im wyżej wychodził, tym mocniejszą odczuwał ciekawość i ekscytację związaną z tą małą wycieczką; nie żałował, że nie poszli do miasteczka. Zastaliby tłum w każdej kawiarni, a nie znaleźli się jeszcze na tym etapie znajomości (i prawdopodobnie nigdy się nie znajdą), by wybierać się na spotkanie do jakiegoś mało eleganckiego baru, gdzie zawsze było miejsce.
Do połowy drogi nie zdarzyło się nic niepokojącego; Carlos, bardzo uszczęśliwiony, pokonywał kolejne stopnie, nie pozwalając zwolnić Cathy tempa.
Bardzo fajny wpis. Będę zaglądać częściej.
OdpowiedzUsuń