Drew Burrymore
Ravenclaw || VII rok || czysta krew, choć równie to imponujące, co zeszłoroczny śnieg || 13 stycznia 1960 r. || patronus: ryś || bogin: porzucona odznaka kapitana || różdżka: 13 cali, wiśnia, pióro Feniksa || od trzeciej klasy na stanowisku obrońcy w drużynie quidditcha; kariera równie powalająca, co burzliwa || niewytłumaczalny talent do eliksirów || specjalne względy u Slughorna
Witaj, nieznajomy.
Nawet nie wiem, jak na imię masz.
Patrzę na ciebie i myślę,
czy to ja za kilka lat.
Myślisz, że jesteś ponad. Doskonale pamiętam - niesamowite uczucie. Ponad limitami, ograniczeniami, szarzyzną dnia codziennego. Nawet nie starasz się tego ukryć, zresztą, ten charyzmatyczny błysk w oku i zadziorny uśmiech zdradziłby cię już na wejściu. Ty, nienaznaczony piętnem przeciętności indywidualista. Biorący z życia wszystko, czego pragniesz, a właściwie wszystko, co ci się niezaprzeczalnie należy. Tak siebie widzisz, wiem to, Drew. Jako całkowicie wolną, niezależną jednostkę triumfującą nad przeznaczoną ci gęstą siecią ograniczeń. Siła młodość nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Tak piękna w swojej niezachwianej naiwności. Ale nadszedł chyba czas na parę słów gorzkiej prawdy. Nie wymknąłeś się ograniczeniom, Drew.
Zasady - ograniczają cię.
Zgadza się, to banał, na który wpadliśmy już wieki temu. Tylko idiota nie zrobiłby tego, a nas przecież los obdarzył ponadprzeciętnym intelektem. Swoją drogę - pięknie, stałem się hipokrytą na starość - mógłbyś zacząć go nieco bardziej eksploatować. Doskonale rozumiem, nie lubisz się przemęczać - łóżko jest zawsze takie wygodne, Błonia takie zapraszające, a świat tak absorbujący - ale czy wybitne wyniki z eliksirów i astronomii, błyskotliwe riposty w prowokowanych sprzeczkach i kombinowanie, jak skutecznie ominąć kolejny punkt regulaminu, to naprawdę szczyt twoich możliwości? Jasne, powiesz „tak”, żeby zrobić mi na złość. Niech będzie. Delektujesz się udowadnianiem innym, że nie mają nad tobą władzy. Zasady traktujesz jak wyzwanie, którego przekroczenia należy się podjąć. Będziesz robił i mówił, na co masz ochotę, ciesząc się złudnym wrażeniem kontroli. Tylko konsekwencje czasem mogą cię niemile zaskoczyć. Prawda, nonkonformizm to przywilej ludzi bystrych, tylko czy aby na pewno łamanie zasad dla zasady nie mija się z wyznawaną przez ciebie filozofią?
Ludzie - ograniczają cię.
Określają, kształtują, zmieniają… Wbrew temu, co myślisz, nie posiadasz wyłączności na formowanie własnej osoby. Zwłaszcza, jeśli przywiązujesz się do nich bez reszty, zbyt szybko zapominając o zachowaniu odrobiny asekuracyjnego dystansu. I nieważne, czy chodzi tu o szkolną miłość, tylko przyjaciółkę, jej nietrafionego chłopaka czy doprowadzającego cię do szału kapitana, z którym drzesz koty, gdy tylko nadarzy się sposobna okazja (wiem, że nie uwierzysz, ale kiedyś podziękujesz mu za te wszystkie lata). Nim się spostrzeżesz, w każdym z nich tkwi cząstka ciebie. Stają się integralną częścią twojego małego świata; puzzlem, bez którego układanka, zamiast stapiać się w zachwycającą całość, pozostaje zbieraniną odrębnych elementów. Za bardzo jesteś sentymentalny, za bardzo stały w uczuciach. Jeśli kochasz, to od pierwszego wejrzenia; jeśli wspierasz, to bez względu na przeciwności losu, jeśli nienawidzisz, to do grobowej deski. Szlachetne, ale jeszcze nie raz się na tym przejedziesz, uwierz. Mówię z autopsji. A skoro moja „autopsja” to twoja przyszłość… Chyba jestem godny zaufania.
Pragnienia - ograniczają cię.
Za dużo chcesz, Drew. Za dużo i zbyt małym kosztem. A jeśli chcąc za dużo, próbujesz jednocześnie przekonać innych, że wcale ci nie zależy, sam pogubisz się szybciej, niż myślisz. Chcesz być wyjątkowy, budzić zainteresowanie, podziw, imponować… To nie takie proste. Spektakularna obrona strzału nie do obrony czy uwarzenie eliksiru nie do uwarzenia działa na krótko - chwila słodkiej chwały i znów zaczynasz od zera. A im większe oczekiwania, tym dotkliwsze rozczarowanie i trudniejszy start. Nie umiesz przegrywać. Może nie tupiesz nogą jak obrażony szkrab, oznajmiając wszem i wobec, że tak się nie bawisz, ale nie potrafisz wyciągać wniosków. Porażki nie wystarczy przełknąć z godnością. Trzeba ją wycisnąć do cna, by następnym razem móc zapić pozostałą gorycz słodka esencją zwycięstwa.
Pasje - ograniczają cię.
Wiem, spojrzysz na mnie teraz tym swoim pełnym lekceważącego politowania wzrokiem. Albo wyśmiejesz. Jak pasje mogą cie ograniczać, skoro pędząc w stronę szybującego kafla, przecinając powietrze, rozkoszując się wiatrem we włosach i pokonując nawet grawitację, czujesz się wolny niczym ptak? Jak pasje mogą cię ograniczać, skoro odwzorowując na kartce szkicownika ukształtowaną w głowie wizję, jesteś panem każdego pociągnięcia ołówka i masz poczucie stuprocentowej kontroli? Właśnie. Właśnie o to chodzi - poczucie władzy i wolności. Przez ich pryzmat nawet nie zauważasz, jak niewinne hobby stają się narkotykiem, uzależnieniem. Czyli ograniczeniem. Bo nie jesteś w stanie już z nich zrezygnować, nie z własnej woli. Zdaje się, jakby owe czynności zgarnęły wyłączność na sprawianie ci radości. A dobrowolne wyrzekanie się radości to przecież niedopuszczalne marnotrawstwo.
Co? Nie patrz tak na mnie. Nie moja wina, że człowiek z wiekiem nabiera rozumu i pewne sprawy jawią się w świetle, którego niewprawne, młodzieńcze oko - nawet to z najbardziej charyzmatycznym błyskiem - nie jest w stanie dostrzec. Nie uciekniesz od ograniczeń, Drew. Nie zawsze trzeba od nich uciekać. Skoro określać znaczy ograniczać, to czy być całkowicie wolnym nie znaczy być nieokreślonym?
Nie chcesz być nieokreślony. Na pewno nie.
______________________________________________________________
Nowa karta, nowy Drew. Właściwie ten sam, tylko bardziej zgodny ze swoim wątkowym alter ego :p Wizerunek - Douglas Booth. Tytuł i cytat - Dawid Podsiadło. MISTRZU GRY, MIESZAJ ŚMIAŁO.
Pierwsza karta.
PIOSENKAAAAAAAAAAAAAAA! *.*
OdpowiedzUsuńzdegradowany do roli doprowadzającego do szału kapitana, z którym drze się koty, gdy tylko nadarzy się sposobna okazja (a któremu kiedyś się podziękuje za te wszystkie lata) Bastian A.K.A jedyny w życiu Drew
okej, pozachwycałam się już piosenką i teraz mogę się publicznie przyznać do tego, że jestem absolutnie zachwycona kartą i tym, że doświadczam zaszczytu rozumienia Drew prawie tak dobrze, jak rozumie go jego Autorka, ponieważ nasi chłopcy mają na siebie największy wpływ ze wszystkich :') #dumna
Usuń*fanfary i sparkle* WITAM NOWEGO/STAREGO DRUSIA! :D
OdpowiedzUsuńMikael
[Bendżi i jego wizualizacje pragną bycia w wspomnianymi w ps-ie, ale to tylko ułudne pragnienie. Dorasta to nasze małe Drusiątko! :D]
OdpowiedzUsuńżądne sławy wizualizacje
[Czeeść. Trochę straszny ten pan. Będzie się chciał zakolegować z Rose?]
OdpowiedzUsuńRose Nott
[witam ponownie :)]
OdpowiedzUsuńMarcel / Ian
[Ja się go wcale nie boję, nie wiem jak Kris ;D Czeeść!]
OdpowiedzUsuńKris
[Wszędzie widzę tak dopracowane karty, że chyba za swoją muszę się wreszcie wziąć -.- No ale ogólnie to wpadłam się przywitac i powiedzieć, że bardzo mi się podoba xD]
OdpowiedzUsuńMillie
["tylko przyjaciółkę, jej nietrafionego chłopaka" <3
OdpowiedzUsuńJeju, nowy Drew jest taki... stary. Bo w końcu wylazł z tej skotupy niedocenionego dzieciaka i pokazał wszystkim, jaki jest. Ale no. Nie wiem co powiedzieć.
+PODSIADŁOOOOO!!!]
tylko przyjaciółka Dżozefa.
[Ja tak tylko napiszę, że karta powala. Naprawdę. Wow. Wow. Wow. Druś taki niezależny hehs :D Pamiętaj, niedługo spotykamy się na randewu, przez tą wariatkę tylko przyjaciółkę powyżej.
OdpowiedzUsuńPs. Wciąż podtrzymuję, byś zmieniła mu nazwisko na Barrymore.]
Jams
Irytek dorwał się do składziku woźnego. Dla niego był to raj na ziemi, miejsce gdzie schowane były skarby nad skarbami, które tylko czekały aż ktoś je odkryje i wykorzysta do niecnych celów. W pierwszej szufladzie znalazł magiczne pióra, które postanowił zostawić sobie na potem. W drugiej sztufadzie starej komody znalazł coś akurat na dzisiejszy żart - magiczną taśmę. Magiczna taśma miała magiczne właściwości jak wskazywała nazwa, jednak przede wszystkim służyła do sklejania i właśnie do tego postanowił ją wykorzystać Irytek.
OdpowiedzUsuńWyskoczył zza zbroi z wielkim wrzaskiem o mało co nie doprowadzając ofiary o zawał po czym zaczął latać wokół Krukona oklejając go w taśmowy kokon i kiedy ten zaczął krzyczeć "ratunku!" Irytek próbował zakleić mu ostatnim kawałkiem usta - ale czemu Drew się szamotał? Przez to jego złośliwość nie trafiła taśmą pod nos a powyżej oka. Wkurzony szarpnął mocno taśmę i już miał splunąć mu pod nogi gdy zauważył coś zabawnego.
- Drew jedna brew.
To jedno zdanie podśpiewywał pod nosem jeszcze przez najbliższe dwa tygodnie, do czasu gdy brew Drew odrosła a taśmę z włoskami pozostawił sobie na pamiątkę.
[A KOGO TU MOJE OCZKA WIDZĄ?]
OdpowiedzUsuńChantelle&Lenard
[Dobry wieczór. Dziękuje za przywitanie i... nie sądziłam, że Jasmin może kogokolwiek onieśmielić. Co powiesz na wątek?:D]
OdpowiedzUsuńperfekcyjna Jasmin
[Och, jakże dziękuję ci bardzo za przyznanie fantastyczności Rodericka w jego Roderickowatości. A co do kombinowania: Jakieś pomysły?]
OdpowiedzUsuńfantastyczny w swojej Roderickowości Roderick
Nie czuła się zlekceważona tym, że Burrymore tak po prostu wrócił do siebie, przeciwnie. Po złożeniu takiej propozycji raczej dziwnym byłoby żegnanie się, lepiej było się rozejść w milczeniu i udawać, że to spotkanie nawet nie miało miejsca.
OdpowiedzUsuńCóż, wyglądało na to, że miała cały dzień na dopracowywanie eliksiru, aby później tylko dodać do niego brakujące składniki. Eliksir wielosokowy należał do najbardziej skomplikowanych, z jakimi Boyle kiedykolwiek się spotkała, od miesiąca męczyła się z miksturą, w pewnych momentach powątpiewając czy jej uwarzenie w ogóle dojdzie do skutku. Talent do eliksirów może i miała, jednak nie przeceniała swoich możliwości twierdząc, że jest w tym tak dobra jak, chociażby, Severus Snape, któremu chyba nikt nie umiał dorównać. Nie ośmieliłaby się jednak prosić go o pomoc, ponieważ od dawna podejrzewała go o niezdrowe zainteresowanie Voldemortem, podobnie jak paru innych Ślizgonów, jednak on był — w odróżnieniu od nich — piekielnie inteligentny. Na pewno zacząłby węszyć, a ostatnim, czego chciała, był podejrzliwy kolega z domu dyszący jej nad karkiem.
W najdalszych zakątkach lochów było maleńkie pomieszczenie, idealne do takich nie do końca zgodnych z regulaminem wybryków. Boyle bała się, co mogłoby się dziać, gdyby jej zamiary wyszły na jaw — w końcu żeby eliksir zadziałał, musiała zdobyć kawałek obecnej Prefekt Naczelnej, a łażenie za nią cały dzień od razu wydałoby się podejrzane. Oprócz brakujących składników, to właśnie włos tej dziewczyny był jednym z największych problemów do załatwienia, ale Aurora nie zamierzała się poddać. Pragnęła tej odznaki jak niczego na świecie.
W tamtym miejscu pojawiła się tuż po zakończeniu zajęć i nie wychodziła, póki nie spostrzegła, że powinna iść do Drew po muchy i boomslanga. Nie do końca wierzyła w to, że Krukonowi uda się załatwić te rzeczy od razu, w końcu należały do dość cennych ingrediencji i musiałby dobrze podejść Ślimaka, by ten nic nie podejrzewał. Jednak nie nastawiała się na najgorsze, przez siedem lat zdążyła poznać się na tym chłopaku na tyle, by wiedzieć, że z charyzmą u niego nienajgorzej.
Pokonanie tych wszystkich schodów od lochów na najwyższą z hogwarckich wież zajęło jej trochę czasu i potwornie zmęczyło, więc była zadowolona, że kiedy znalazła się pod pokojem wspólnym Ravenclawu, chłopaka jeszcze nie było. Dało jej to czas na złapanie oddechu, lecz kiedy Drew się pojawił, i tak jeszcze czuła kłucie w boku.
— Masz? — spytała na powitanie, dysząc lekko i uciskając dłonią bolące miejsce.
[A Drew mógłby w zamian za punkt honoru wziąć sobie zmianę nastawienia Rodericka do latania na miotłach ^^. I pewnie ja mam zacząć więc pozwól, że zrobię to ju... znaczy się później, bo nie mam już weny na zaczynanie :{D.]
OdpowiedzUsuń[Z góry przepraszam za błędy [i za jakość odpisu też]! Jam ślepy człowiek.]
OdpowiedzUsuńMikuś przewrócił się na drugi bok, mamrocząc coś niezrozumiałego i nieadekwatnego do sytuacji pod nosem. Zastanawiał się dlaczego ten śpiwór, na Merlina!, był tak nieziemsko twardy i dlaczego gryzł zębami mokre liście. Czując na twarzy coś do bólu obślizgłego, poderwał się na równe nogi w akompaniamencie głośnego „aaaaaaaaaaaa!” i wystraszył bogu ducha winną jaszczurkę, która na potęgę usiłowała zaprzyjaźnić się z konstrukcją jego twarzy. Biedne, przerażone zwierzątko czmychnęło pod jego wilgotną od mchu koszulkę i uciekło rękawem, ostatecznie ratując się skokiem do jakiś wysokich krzaczorów.
Otumaniony Rasac zmusił się do arcywyczynu i rozglądnął się dookoła, napotykając protest w postaci nazistowskiego bólu głowy, który, niczym zaraza, przemieścił się do każdej komórki jego ciała w zastraszającym tempie, manifestując dwa razy bardziej podłość tego świata.
W jego oczach odmalowało się najprawdziwsze „wtf”. Środek dziczy. Drzewa. I jeszcze więcej drzew. Gdzieś w oddali dochodził do niego odgłos rwącego strumienia. Gdzie te wszystkie namioty, gdzie ognisko, gdzie alkohol, gdzie ludzie, gdzie… gdzie… zabłądził dłonią do kieszeni i krew go zalała. Razem z całym brawurowym towarzystwem i wszystkimi gadżetami, które przywlókł do puszczy, zniknęły też jego najdroższe i ukochane papieroski!
Złapał się za głowę i w akcie desperacji zaczął wyrywać z niej pojedyncze włosy, nie siląc się na delikatność. Z jego ust uleciało bezdźwięczne „RATUNKU!!!” jak na prawdziwą kalekę życiową przystało. Eh, Bastuś i szklarnia odebrali mu całe gryfońskie, może trochę głupiutkie (ale jednak!) szczęście.
Westchnął głęboko, postanawiając wziąć się w garść za nim nie dopadnie go jeszcze większy pech i wszystkie wrażenie z wczorajszego wieczoru wyparują. Skupiając się na szczęśliwych wątkach ze swojego życia, zrobił kilka kroków do przodu, aby potknąć się o coś podłużnego, coś co mogło uchodzić za wystający korzeń, gdyby faktycznie było wystającym korzeniem. Tylko wrodzony refleks uratował go przed konfrontacją z glebą. Asekurując się wysuszonym pniem drzewa, złapał równowagę i doprowadził swoją sylwetkę do pionu.
— Prze… — Zerknął przez ramię i o mały włos się nie przewrócił, tym razem całkowicie samoistnie.
TO BYŁO STANOWCZO ZA DUŻO DLA JEGO NIESTRAWIONEGO PRZEZ PRZEMOC ŻYCIA UMYSŁU.
Zwłoki, najprawdziwsze zwłoki zajęły honorowe miejsce, opalając się w cieniu rozłożystych konarów drzewa. Mikuś wypuścił świszczące powietrze z płuc, chwytając się kurczowo za głośno bijące serce. Był na kursie pierwszej pomocy, ale przecież oblał go z kretesem. Co zrobić? Co zrobić? Co…
W przypływie natchnienia przytulił swoje plecy do chropowatej kory wspomnianego wyżej iglaka, jakby w obawie, że z trupa wylęgnie się przerażające zombie i szturchnął nieboszczyka w policzek wysuszoną gałązką, czekając łaskawie na jakąkolwiek reakcje.
Tik. Tik. Tik. Minuty uciekały. Zero. NULL. Cierpliwość Mikaela była na wyczerpaniu.
Uląkł przy truposzu i złożył ręce jak do modlitwy, przyglądając się irracjonalnie bladej twarzy ofiary wczorajszej nocy. Strzelał, że był w jego wieku i najprawdopodobniej zderzył się z czołgiem. Ah, tak! Do złudzenia przypominał obrońcę Kurczków i popularnego kolekcjonera śliw pod okiem. Po tej fachowej diagnostyce, otarł pot z czoła, rozważając poważnie w myślach swoją zawodową karierę. Byłby idealnym lekarzem sądowym. Tylko jak powiadomić rodzinę, że w wyniku nieszczęśliwego splotu zdarzeń utracili swojego potomka? A może jeszcze nie wszystko było stracone…
Przyjrzał się uważnie chłopakowi, marszcząc brwi.
— SUPRISE! — wrzasnął mu do ucha, nie mając pojęcia czy się śmiać, czy beczeć z głupiutkiej miny towarzysza swojej niedoli, który dla odmiany postanowił poudawać żywego.
Jedno było jednak pewne i pocieszające w tej całej tragedii. Drew Burrymore nie zatracił umiejętności oddychania. Mikuś mógł oddychać pełną parą. Nie był całkowicie sam jak palec w tym strasznym lesie.
Mikael
Josephine jeszcze nigdy w życiu się tak nie bała.
OdpowiedzUsuńNie przeraziła ją historia opowiedziana przez Bena, tyle miesięcy temu, nie przeraził jej bogin, z którym musiała zmierzyć się na zajęciach z obrony przed czarną magią, a przeraziła ją ta jedna prosta czynność, pozornie tak nic nie znacząca, jednak w tym wypadku zawierająca w sobie wszystko, co chciała przekazać Drew.
Nawet nie zauważyła, tej ogłuszającej ciszy, jaka nastała w Pokoju Wspólnym, gdy przywarła do chłopaka , nie zauważyła jego wahania, słysząc jedynie szum pulsującej w jej głowie krwi, jakby serce postanowiło przepompować ją całą do mózgu, dając dziewczynie do zrozumienia, że postępuje niewłaściwie i powinna natychmiast przestać.
Dopiero gdy Drew odepchnął ją od siebie, może nieco za gwałtownie, poczuła ogarniający ją spokój, który był jak balsam na skołatane nerwy czarownicy, wymazujący z jej pamięci wszystkie troski minionego tygodnia. Do tej pory nie była pewna, jak na ten spontaniczny i całkowicie nieprzemyślany gest zareaguje przyjaciel, ale teraz wiedziała, że to, co zrobił było zupełnie właściwe i tego się po nim spodziewała. Fala wdzięczności wezbrała w jej sercu i już miała podziękować chłopakowi za to, jak postąpił, ale słowa, które wypowiedział zraniły ją chyba bardziej niż te, które usłyszała podczas całej ich rozmowy, zdążającej do tak niespodziewanego punktu kulminacyjnego.
Łapiąc równowagę po odepchnięciu przez Krukona, spojrzała smutnym wzrokiem na plecy oddalającego się już Drew. Gwizdy i brawa, rozlegające się powoli w Pokoju Wspólnym dopiero teraz dały o sobie znać, działając na nią jak płachta na rozjuszonego byka. Jo rozejrzała się dookoła, prychnła i ofuknęła wszystkich gapiów, jak wściekła kotka:
- Nie macie własnego życia, żeby tak bardzo interesować się innymi?
Po czym wyszła z jej zdaniem zbyt zatłoczonego pomieszczenia.
Gdy tylko znalazła się na zewnątrz Zachodniej Wieży, oparła się o chłodną zamkową ścianę i ukryła twarz w dłoniach. Co ona najlepszego narobiła? Dobrze wiedziała, jakie konsekwencje poniesie za sobą jej działanie, ale żeby Drew aż tak..? Czy kiedykolwiek się jeszcze do niej odezwie bez tego wyrzutu w spojrzeniu?
Rzeczą, której najbardziej się bała, była niemożność rozmowy z najlepszym przyjacielem bez wspominania tego wydarzenia. Niemożność rozmowy bez ciężkich spojrzeń, rzucanych sobie nawzajem, bez nuty rozczarowania w głosie. Jo wyprostowała się gwałtownie. Jeśli miała to naprawić, to tylko teraz. Zaczęła biec korytarzem przed siebie, byle szybciej, byle dalej byle tylko złapać Drew, zanim zrobi coś głupiego.
Ale chłopaka nigdzie nie było.
Straciła już wszelką nadzieję, że go znajdzie, gdy nagle, przemierzając zewnętrzny dziedziniec, zauważyła samotną postać, siedzącą pod drzewem. Bez chwili wahania ruszyła w jej kierunku, równocześnie układając sobie w głowie, co powie chłopakowi. Jednak gdy podeszła już na tyle blisko, by Krukon usłyszał jej głos, wszystkie myśli wyparowały, zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie było odwrotu, więc Jo zmusiła się do wykrztuszenia przez zasznurowane gardło trzech słów.
- Drew, dziękuję ci.
[Don't kill me, pls.]
Roderick nigdy nie pomyślałby, że kiedyś jeszcze przyjdzie mu przekroczyć mury Hogwartu, ani jako uczeń, ani jako nauczyciel (którym de facto jeszcze w sumie nie był). Pamiętał ten rozdzierający go żal, gdy osiem lat temu siedział ostatni raz w Wielkiej Sali podczas uczty końcowo rocznej, kiedy w „samo jadących” wozach opuszczali teren zamku, zmierzając na dworzec w Hogsmeade.
OdpowiedzUsuńDługo jeszcze potem było mu tęskno do tych malowniczych zarówno w wiosnę jak i w zimę widoków, kiedy na obcej dla siebie ziemi przyszło mu mieszkać: Daleko od matki, od dziadka i od dawnych przyjaciół.
Na szczęście dla niego aklimatyzowanie się w nowych środowiskach przychodziło mu bardzo szybko…
A teraz? Teraz znów mógł się wylegiwać pod jednym ze swych ulubionych drzew na błoniach Hogwartu na wpół leżąc na wpół siedząc, z nogą zarzuconą na nogę, opierając się spokojnie o pień. Spomiędzy warg wystawało mu źdźbło trawy, które co jakiś przenosił z jednego kącika ust do drugiego wygrzewając się na słońcu.
O dziwo na błoniach było spokojnie. Najwyraźniej już od pierwszych dni września profesor McGonagall zasypywała swym podopiecznych licznymi wypracowaniami… No ale czego można by się po niej innego spodziewać? Zawsze była dość surowa w kwestii nauki.
Ten spokój i błogość jaką ten spokój wywoływał została nagle zakłócona gdy usłyszał nerwowe dźwięki wywoływane przez jakieś magiczne stworzonko. Otworzył wtedy oczy i rozejrzał się i jakoś widok chłopaka, który szukał w krzakach owego zwierza, nie zaskoczył go jakoś dobitnie: albo ciekawski za bardzo, albo miał w cholerę ciężką pracę domową.
Ze spokojem podniósł się, otrzepał powoli spodnie i poprawił swoją koszulę w kratę i swobodnym krokiem w stronę ucznia, po drodze wyrzucając źdźbło trawy.
Ten chyba nie zauważywszy jego obecności nadal wypatrywał czegoś w chaszczach, więc Greenleaf pochylił się lekko w jego stronę.
- Szukasz czegoś?- zapytał z łagodnym uśmiechem. Włosy związane w kucyk lekko przeleciały przez jedno z jego ramion.
Chociaż starała się wyglądać na spokojną, w jej oczach pojawił się błysk satysfakcji, kiedy Burrymore wyjął woreczki ze składnikami. Poczuła też względem niego pewnego rodzaju podziw, że w tak krótkim czasie udało mu się je załatwić, bo Slughorn mimo wszystko nie był takim dobrym wujaszkiem, na jakiego wyglądał. Boyle coś o tym wiedziała — kiedyś przypadkiem strąciła talerzyk z kandyzowanymi ananasami, które profesor sobie podjadał, i przez pół godziny prawił jej morały. Pewnie dlatego nie znalazło się dla niej miejsce w Klubie Ślimaka, choć przed tym incydentem Horacy sugerował, że rozważa zaproszenie Aurory na kolejne spotkanie...
OdpowiedzUsuń— Oczywiście, że nie wątpiłam — żachnęła się, kiedy już włożyła wszystko do torby i zapięła ją dokładnie. — Właściwie to jestem pełna podziwu, Burrymore. Dzięki.
Również zamierzała iść, bo skoro wszystko było załatwione, wystarczyło tylko dodać muchy oraz boomslanga do kociołka, odczekać trzy dni i eliksir będzie gotowy. No, nie do końca, ale włosem prefekt naczelnej zamierzała martwić się dopiero za siedemdziesiąt dwie godziny. Ciekawe, czy mogłaby iść do swojej sekretnej kryjówki w lochach jeszcze teraz?...
Nie zrobiła nawet pięciu kroków, kiedy usłyszała głos Krukona i odwróciła się chyba w tym samym momencie, w którym on to zrobił.
Wysłuchała jego propozycji i zacisnęła usta w wąską kreskę, zastanawiając się, czy powinna się zgodzić. Skoro nie chciał za to zapłaty, w sumie nie miała nic do stracenia, jednakże... Gdyby przystała na jego ofertę, musiałaby zdradzić mu swój plan a przecież w ogóle mu nie ufała. Nie wiedziała, jakie ma kontakty z naczelnymi, czy nie pójdzie na nią donieść do dyrekcji albo czy ta niewinna koleżeńska pomoc nie skończy się gorzej, niż przymusem oddania przysługi przez Boyle.
Gestem dała mu znak, żeby poszedł za nią.
— Chodź ze mną teraz do lochów. Nie powiem ci nic, póki nie będę miała pewności, że nikt nas nie usłyszy — powiedziała stanowczo, mrużąc lekko oczy. — I na pewno będziesz chciał za to zapłaty, za darmo nikt nie zrobiłby tego, co ja zamierzam. — Uśmiechnęła się lekko, po czym odwróciła się i ruszyła w kierunku schodów.
Argus Filch posiadał dziwną zdolność wyłaniania się z ciemnych korytarzy w najmniej oczekiwanym momencie. Tak też było i tym razem. Z korytarza prowadzącego w kierunku schodów do lochów wychynął jakby z czystego cienia. Przeszył spojrzeniem dwójkę uczniów, którzy kierowali się w tę stronę i zaskrzeczał:
Usuń- A gdzie to się państwo wybierają? Co tam chowacie?
[Ja tam nie pogardzę zrobieniem z Kyllena kolejnych zawirowań, chociażby miały być iście epizodyczne.]
OdpowiedzUsuńKyllen
Zaśmiał się lekko. Nie oszukujmy się: Widok buszującego w krzakach nastolatka, szukającego Szpiczaka był po prostu komiczny.
OdpowiedzUsuń- No nie żeby coś, ale życzę Ci powodzenia, bo ten szpiczak chyba już dawno z tych krzaków uciekł.- powiedział ledwo powstrzymując dalszy śmiech. W sumie nie powinien się śmiać, bo wychodził na cholernego hipokrytę, w końcu sam połowę swojego czasu w Hogwarcie spędził na siedzeniu na drzewach, w krzakach i wszelkiego typu norach szukając odpowiednich stworzeń, do odpowiednich wypracowań, esejów i referatów na Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami przy czym wielokrotnie wyglądał o wiele zabawniej od tego chłopaka… No ale jako, że kiedy ostatni rocznik przybył do Hogwartu on już był w Ameryce i chyba już nikt prócz niektórych nauczycieli nie pamiętało tego zwisającego z przeróżnych gałęzi chłopca, który pragnął zobaczyć co ciekawego w wiszeniu do góry nogami widzą nietoperze, tego niepozornego Gryfona, który z większą ufnością patrzył na chochliki kornwalijskie niż na miotłę sportową swojego kolegi, który całe wolne dni potrafił szukać ledwie uchwytnej Wsiąkiewki, tylko po to by ją złapać, obejrzeć i wypuścić.
- Osobiście ci radzę po prostu znaleźć jakiegoś jeża. Oba gatunki są identyczne. Z tym, że Szpiczak to nieufne bydle i nie skusi go żadne jedzonko bo stwierdzi, że to pułapka. Raz zdemolował ogród mojej sąsiadki, która dała temu cholerstwu trochę mleka w zakrętce od słoika. Zgoniła to na mnie i przez miesiąc nie dawała mi nic słodkiego.- wyznał ze śmiechem. Ach, te czasy dzieciństwa.- Z resztą gdy będziesz taki narwany to i zwykły jeż od ciebie ucieknie szybciej niż powiesz „Praca domowa”. Do zwierząt trzeba spokojnie. Gdybyś z takim tempem podleciał do Hipogryfa to zapewne byłbyś eskortowany w stanie ciężkim do świętego Munga. Albo byś nie żył.- wzruszył ramionami i usiadł na ziemi.- Do zwierząt trzeba spokojnie, powoli… Gdy jesteś zbyt gwałtowny mogą stwierdzić, żeś jest drapieżnikiem i zagrażasz im życiu. Inne będą uciekać inne zaatakują. Nie można lekceważyć zwierząt.- stwierdził i podciągnął lekko rękawy do góry. Kilka blizn mówiło o tym, że ten człowiek mimo młodego wieku doskonale wiedział o czym mówi.
[ A dziękuje. Powodzenie zawsze się przyda przy narniozowaniu Hogwartu xD A może i wątek się przy okazji jakiś wywinie?]
OdpowiedzUsuńH.John/ Jack
Chwila napiętego milczenia, która zawisła między nimi po wypowiedzeniu przez Jo swojej kwestii była jak śmierciotula, zakradająca się do śpiącego spokojnie podróżnika – robiła wszystko byle tylko go otulić, byle zniszczyć, byle pozbawić życia. Rosnące między dwójką przyjaciół napięcie dawało się odczuć, zupełnie jakby przerodziło się w czystą elektryczność, wypełniającą powietrze i sprawiającą, że włosy stają dęba.
OdpowiedzUsuńNa uwagę Drew o przeprosinach poczuła, jak kąciki jej ust delikatnie unoszą się do góry. Żartował, a przynajmniej jej się tak wydawało. Czyli nie wszystko było stracone? Czyli mogła jeszcze mieć tę lichą nadzieję, że będzie jak dawniej, że będą się śmiać z rzeczy poważnych, a płakać nad błahymi?
Nie, nic nie będzie jak dawniej.
Ta jedna myśl uderzyła ją jak tłuczek, podstępnie, w tył głowy, niemal pozbawiając równowagi. Chciała wszystko naprawić, cofnąć czas, wyjaśnić Drew każdy swój czyn. Ale nie mogła. Nawet magia miała swoje granice, granice, których przekroczenie skutkowało paskudnymi konsekwencjami. A ona miała już dość pokutowania za swoje grzechy, by dokładać sobie na barki kolejne zmartwienia.
Gdy zobaczyła jak Krukon gestem zachęca ją, by siadła obok, posłusznie to uczyniła. Nawet nie dlatego, żeby go nie urazić. Po prostu musiała poczuć jego bliskość, poczuć, że to dalej ten sam Druś, jej najlepszy i najprawdziwszy przyjaciel Wtuliła twarz w jego ramię i z trudem powstrzymała szloch, przekuwając go na najdłuższe z możliwych westchnień.
Gdy tak siedzieli, obok siebie, ramię w ramię, wszystko wydawało się takie proste i logiczne. I to, że księżyc wschodzi, i to, że jezioro w jego blasku zmienia kolor na srebrzysty, i to, że trawa oraz ich ubrania powoli pokrywają się rosą, a także to, że wiatr rozwiewa ich włosy. Nie było teraz na świecie nic poza tym samotnym drzewem na błoniach, Drew i Jo, pod nim oraz połyskującej tafli wody.
Kolejne słowa chłopaka dosłownie wstrząsnęły Krukonką. Tym razem nie było westchnienia, był spazmatyczny szloch, który wstrząsnął nią całą. Po tym wszystkim, co ona zrobiła, jak zachowała się wobec niego… Drew nie chciał jej stracić? To było naprawdę niewiarygodne, jak głęboko zakorzeniona była ich przyjaźń, że zdobył się na to wyznanie. Hawkins podniosła głowę, by spojrzeć na czarodzieja, ale w tym samym momencie niebo zgłosiło wyraźny sprzeciw całej tej dwuznacznej sytuacji, wylewając na dwójkę przyjaciół całe hektolitry wody.
Czarownica podskoczyła gwałtownie, odskakując od Drew i poślizgnęła się na mokrej trawie. Po chwili leżała na ziemi i zanosiła się histerycznym śmiechem, idealnie obrazującym jej stan psychiczny na ten moment. Podniosła rękę do góry, wskazując niebo i spojrzała na Krukona.
- Drew, na górze ktoś chyba nie czuje się dobrze.
[</3]
[Wymyślże dramę, potworku, bo będę prześladować.]
OdpowiedzUsuńKyllen
[Dobrze, czekam ♥]
OdpowiedzUsuńKyllen
Odłączenie się od grupki Krukonów nie wynikało z jego niechęci doń, ale raczej z potrzeby pozostania w samotności. Wiedział doskonale, że wszyscy w chwilę po rozpoczęciu roku szkolnego chcieli powitać się ze starymi znajomymi, a więc wykluczało to możliwość uzyskania spokoju ducha we własnym łóżku. Postanowił więc poszukać chwili wytchnienia w szkolnych korytarzach.
OdpowiedzUsuńNie zwykł zapuszczać się w nieznane miejsca. Ogólnie od sześciu lat raczej nie interesował go zamek sam w sobie. Teraz jednak szedł coraz dalej i ciążyło na nim nieodparte wrażenie, że zbyt szybko oddalał się od zachodniej wieży. Nie zatrzymywał się jednak, sunął spojrzeniem po gobelinach, a jeden z nich nierozważnie dotknął, jednocześnie płosząc ciemny kłąb, którego dotychczas nie mógł zauważyć.
Nie miał nawet chwili, żeby namyśleć się nad istotą, która zatrzymała się przed nim. Coś bezpostaciowego nagle zaczęło przybierać znajome kształty, zmieniać się zbyt szybko, żeby mógł zorientować się w tym wszystkim.
Zalała go fala najgorszych obaw, jakby wszystkie te zepchnięte w kąt świadomości rzeczy nagle postanowiły uciec z jego głowy. Z jego czaszki wyleciała miotła, wyskoczył warczący czarny pies i z całą swoją przekomiczną gracją wyszedł Mikael, Mikael uśmiechający się, Mikael zastygający w pocałunku z drugim i znanym mu nawet zbyt dobrze chłopakiem.
A on był bezbronny wobec każdej obawy, wobec pochłaniającego jego strach i rosnącego w siłę bogina. Wszystko nagle było bezkształtną czernią, wszystko wyginało się w karykaturach obrazów, w groteskowych monstrach z dzieciństwa i w twarzy jego starszego kuzyna, która wraz ze znajomym mu Krukonem stanowiła centrum wszystkiego.
Drżał, chciał wycofać się z tego na swoich miękkich nogach i wykonał kilka kroków w tył, nie umiejąc nawet się odwrócić.
Jeden drobny krok, drugi, trzeci i… Zatrzymał się. Jego plecy zetknęły się z czymś ciepłym, ludzkim i całkowicie nieprzypominającym w konsystencji czarnej masy. Wykręcił więc subtelnie głowę, spoglądając swoimi zaczerwienionymi od niekontrolowanych łez oczami wprost na twarz Drew.
Kyllen
Leżała na ziemi i zanosiła się obłąkańczym śmiechem, jak wariatka, której jakimś cudem udało się uciec z psychiatryka. W tej chwili jedynie ten chichot mógł zobrazować, jak się czuła, jak skrajne emocje nią targały. Bo z pewnością nie mogła powiedzieć, że jest jedno, określone uczucie, które wypełnia ją całą.
OdpowiedzUsuńPo części czuła się spokojna. Nie musiała się już martwić o to, jak rozwinie się jej przyjaźń z Drew, bo tego wieczoru obydwoje dali sobie chyba wyraźnie do zrozumienia ile dla siebie znaczą. Jednak nawet mimo tego, miała niewypowiedzianą ochotę płakać, ni to ze szczęścia, że krępująca i dwuznaczna [odkąd zaczęłyśmy ten wątek kocham te słowo <3] rozmowa się zakończyła, ni to z żalu, że musieli przejść przez te wszystkie raniące sytuacje, by uświadomić sobie, że na zawsze pozostaną blisko siebie. Napełniał ją też nieokreślony lęk, jakaś urojona obawa, że to wszystko jest jedynie pięknym snem, męczącą halucynacją, z której się obudzi, by szybko zapomnieć każdy jej moment.
Ale na razie leżała w mokrej trawie, wskazując palcem w niebo, niczym małe dziecko, szukające ciekawych kształtów chmur. Z tym, że małe dziecko nie pociągnęłoby najlepszego przyjaciela na ziemię, gdy oferowałby mu pomoc we wstawaniu i że niebo było jednolicie bure, więc oglądanie chmur nie wchodziło w grę.
Drew, cały ubłocony, czołgał się w jej stronę, zanosząc się takim samym spazmatycznym śmiechem. Wesołe iskierki w jego oczach nie wróżyły dobrze, co można było także powiedzieć o tonie, którym jej zagroził. Już po chwili czuła, jak przygniata ją ciężarem swojego ciała i wciera w policzki ohydną, lepką maź. Pisnęła głośno, wyrażając swój protest, ale niczym niewzruszony Krukon wziął w dłonie kolejną porcję błota, które rozsmarował na jej dotychczas bladej twarzy.
Gdy już skończył, położył się koło niej, całkowicie przemoczony, niemal tak samo ubrudzony i również uniósł palec do góry.
- Tam na górze pewnie wszyscy płaczą ze śmiechu, widząc, jak nieporadnie próbujemy ratować coś, co właściwie nie miało powodów się zepsuć.
Jo pokiwała głową, wyrażając swoją aprobatę dla wypowiedzianych przez przyjaciela słów.
Przyjaciela. Jak pięknie brzmiało to słowo, gdy nie miała już żadnych wątpliwości co do poziomu ich wzajemnej relacji. Miała ochotę wstać i wykrzyczeć całemu światu (a przynajmniej wszystkim Hogwartczykom), że Drew Burrymore jest najlepszym przyjacielem świata. W sumie nic nie trzymało jej na powoli zmieniającej się w bajoro trawie, ale musiała coś jeszcze załatwić.
Kątem oka przyjrzała się leżącemu obok czarodziejowi, upewniając się, że ma zamknięte oczy. Jak najciszej, by nie zburzyć jego chwili spokoju, wstała i wzięła w dłonie garść błota, dokładnie tak, jak zrobił to chłopak przed chwilą. Nachyliła się nad nim, najostrożniej jak tylko umiała i szybko wyrzuciła całą zawartość na jego twarz. Zerwała się na równe nogi, gdy ostatnie krople lepkiej mazi spłynęły z jej dłoni i wybiegła przed siebie, na błonia
- Drew Burrymore to totalny palant, ale uwielbiam go za to, jakim jest przyjacielem! – wrzasnęła.
Tak, teraz mógł ją usłyszeć cały Hogwart.
— Bingo, stary przyjacielu. — Posłał mu znikomy uśmiech, usadawiając swoje cztery litery na wilgotnej od porannej rosy trawie. Aż żyć się odechciewało, mając do dyspozycji dwie opcje — myślącego inaczej Krukona albo myślącego inaczej Gryfona. Tak źle i tak nie dobrze. Z deszczu pod rynnę. A może Drew był gorliwym katolikiem i wymodli im szansę na wydostanie się z tego… z tego, z braku lepszego określenia, lasu w jednym kawałku, bez uszczerbku na zdrowiu i psychice. Ulokował swój pełen nadziei wzrok w niedawnym nieboszczyku, tylko po to, aby po chwili strzelić spektakularnego faceplama.
OdpowiedzUsuńNie, nie i jeszcze raz NIE. Burrymore prezentował się teraz jak siedem nieszczęście z nachyleniem na ósme. Brakowało tylko błyskawic, których Mikael bał się jak ognia i gradu, który zrobiłyby z jego głów sito.
— Jesteśmy zgubieni. — Westchnął głęboko, przymykając oczy. Jego głos przesiąknięty po brzegi dramatycznym akcentem odbił się echem od spróchniałych pni drzew, aktywując w nim jeszcze większe napady paniki, bezradności i przemożnej ochoty na skorzystanie z usług wytrzymałej gałęzi i sznura, chociaż, znając jego pecha nad pechami, nawet tym nie dysponowali.
— Utknęliśmy w dziczy, daleko od cywilizacji, daleko od… jesu — zrobił dramatyczną pauzę — …NIE MAM PRZY SOBIE RÓŻDŻKI! — Stanął jak oparzony, jakby właśnie skonfrontował swoje zgrabne pośladki z mrowiskiem i przeszukał uważnie swoje całe zaopatrzenie w postaci kurtki, jeansów, koszulki i nawet skarpetek i adidasów.
— Drew. – Pociągnął nosem. — Powiedz, że masz chociaż papierosy. — Spiorunował go wyczekującym spojrzeniem, padając na kolana w geście kapitulacji.
A mówili, że będzie fajnie. Oferowali trzy skrzynki piwa, jedną butelkę czystej. Pełno zabawy i emocji… Gdyby Rasac wiedział, że chodziło im o takie EMOCJE nigdy nie napalałby się na biwak z wesołą bandą zwaną dla lepszego wydźwięku znajomymi.
Mikael
[kajam się, że odpisuję dwa dni później]
[Dziwnie cudowny. :D I dobrze kojarzysz, wcześniej to był jakiś leśny random z internetu, a teraz pod rękę nawinął mi się Tobey. :)]
OdpowiedzUsuńSłowa same płynęły z jego ust. Czuł się swobodnie, gdy przekazywał swoją wiedzę i doświadczenie jakie udało mu się zdobyć w ciągu swojego, jakby nie patrzeć, krótkiego życia. Nigdy nie spodziewałby się, że dałby radę tak bez stresu usiąść z młodszą o te kilka lat osobą i po prostu przekazać mu bez stresu te informacje tak na spokojnie, jakby rozmawiał po prostu ze swoim kolegą, a nie z uczniem. Jak tak pójdzie mu na lekcjach, które będzie on musiał prowadzić to chyba będzie najbardziej lubianym nie tylko ze względu na wygląd przez młodsze uczennice przeżywające swoje pierwsze wzloty miłosne. Ta myśl była na tyle pokrzepiająca iż uśmiechnął się ciut szerzej.
OdpowiedzUsuń- Nie obraź się, panie Greenleaf, ale żeby zdecydować się poświęcić życie i karierę pokręconym zwierzakom ze świata magii, trzeba mieć chyba nierówno pod sufitem. No bo, racjonalnie patrząc, co one mogą ci za to wszystko dać? – usłyszał i omal nie roześmiał się wesoło.
- Może i mam nierówno pod sufitem. Nigdy nie twierdziłem, że nie. Właściwie to masz rację. Trzeba mieć pogrzane w łepetynie by się na coś takiego zdecydować…- stwierdził spokobue u sam zerwał źdźbło trawy i znów wsadził między zęby. Było w tym coś cholernie odprężającego… No sam nie wiedział co, ale coś było.- Co mogą dać te zwierzęta? No błagam Cię, na Eliksirach nie uważałeś? Wiele ze składników to nie tylko zioła i roślinki różnego rodzaju, ale też wydzieliny, narządy czy w przypadku małych całe ciała właśnie magicznych stworzeń nie tylko futerkowych. Każdy rdzeń różdżki pochodzi od jakiegoś zwierzęcia: Pióro z ogona feniksa czy włos z ogona jednorożca… Czy chociażby jak w mojej szpon hipogryfa. Jakbyś czarował różdżką bez magicznego, zwierzęcego rdzenia? Ja tam nie dałbym rady.- wzruszył ramionami.- A niektóre, to cudowni i lojalni towarzysze, jak Kuguchar… Który też ma jeszcze kilka innych dobrych cech, ale to nie czas i miejsce by wszystkie je wymieniać.- westchnął cicho.- A po tym, czy Lelek Wróżebnik będzie wydawał te swoje przywołujące o depresję dźwięki można ocenić czy następnego dnia będą jakieś opady atmosferyczne. Zwierzęta Magiczne to nie tylko szkodniki typu gnomy, chochliki czy topki.- skończył i położył się na trawę patrząc w niebo.
[Rzucie trawy daje Powera!]
Roderick
[Myślałem, że to dziewczyna, a tu mi wyskakuje męska postać. ;D (Chociaż Drew na zdjęciu wygląda na nieco zniewieściałego...) Cieszę się, że tak mi wyszło i cześć Tobie również!]
OdpowiedzUsuń~ Wish Queshire
[A dziękuję, taki właśnie miał być i jak widać, chyba wyszedł ;)]
OdpowiedzUsuńGabriel
Bycie prefektem w niektórych sytuacjach ułatwiało — lub ratowało — życie. W końcu odznaka oznaczała pewien autorytet i przywileje, czasem traktowane przez wyznaczonych na stanowisko uczniów jak karty przetargowe niemalże na wszystko. Jednak jeśli ktoś umiał znaleźć granicę, to nie musiał martwić się konsekwencjami. Oczywiście, w granicach przyzwoitości, bo nie każdą wpadkę można było załatwić odznaką.
OdpowiedzUsuńLecz tym razem Aurora nie miała wyjścia, jeśli chciała doprowadzić swoje zamiary do celu. Nagłe pojawienie się Filcha było ostatnią rzeczą, która powinna się wydarzyć, ale na szczęście woźny nie mógł się ich zbytnio czepiać. Po pierwsze, Boyle przecież wcześniej schowała towar do torby, a po drugie nie było jeszcze ciszy nocnej. Ale widać dla charłaka sam fakt, że zapadł już zmrok, był wystarczającym powodem do doszukiwania się wszędzie spisków.
— Na spacer, póki co możemy. I nic nie chowamy, niby gdzie? — odparła chłodno, unosząc puste ręce na znak, że nic w nich nie trzyma.
— Ja już znam te wasze sztuczki, wredne dzieciaki — warknął Filch, ale chyba nie miał punkty zaczepienia do dalszych podejrzeń, więc tylko kiwnął na Panią Norris i odeszli korytarzem. Boyle usłyszała, jak woźny burczy coś pod nosem, ale nie miała ani czasu, ani ochoty się temu przysłuchiwać.
— Idziemy — zarządziła, kiedy mężczyzna zniknął za zakrętem, i ponownie ruszyła w kierunku schodów.
Schodzenie było znacznie łatwiejsze, i szybsze, niż wchodzenie, więc po niecałych pięciu minutach już szli zawiłymi korytarzami lochów. Może małą przesadą było stwierdzenie, że Boyle poruszała się tutaj instynktownie, po prostu miała nieco więcej doświadczenia. Mniej więcej też pamiętała, przy jakim obrazie należy skręcić, bo malowideł w lochach wisiało znacznie mniej niż w innych częściach zamku. Zupełnie jakby nawet najdoskonalsze arcydzieła nie były w stanie ocieplić wilgotnych podziemi.
Kiedy wreszcie dotarli na miejsce i Aurora wpuściła Drew do środka, po czym zamknęła za nimi drzwi, poczuła pewnego rodzaju ulgę. Tutaj nikt nie mógł ich podsłuchać, ale i tak nadal nie była do końca pewna, czy wtajemniczenie Burrymore'a w swój plan było dobrą decyzją.
— Z tego, co wiem, na przykład tobie specjalne miejsca nie są potrzebne do osiągania owocnych rezultatów — odparła, uśmiechając się kątem ust.
Postawiła torbę na małym, chwiejącym się stoliku i odwróciła się do Krukona. W rogu maleńkiego pomieszczenia znajdował się kociołek z bulgoczącą, podobną do błota substancją, jednak eliksir nie był jeszcze zdatny do użytku, z oczywistych powodów.
— Zanim cokolwiek ci zdradzę, musisz mieć świadomość, że jeśli komukolwiek powiesz, to najpierw się wszystkiego wyprę, a później rozprawię się z tobą — zaczęła jakże miłym akcentem, wpatrując w Drew. Nie miała już wyjścia, skoro go tu przyprowadziła, to musiała wszystko powiedzieć...
— Zamierzam dodać do tego eliksiru włos naszej prefekt naczelnej, skompromitować ją tak bardzo, żeby odebrano jej odznakę i później, już jako ja, zjawić się w odpowiednim momencie oraz pokazać, że byłabym najlepszą następczynią — wyjaśniła bez mrugnięcia okiem, po czym podeszła do chłopaka trochę bliżej. — Twoim kolejnym zadaniem będzie zdobycie tego włosa i przyniesienie mi go. Dasz radę to załatwić?
[Pozwoliłam sobie zmiksować pojawienie się Filcha i twój odpis. :D]
Zdezorientowany, potrzebował o wiele zbyt długiej chwili na zrozumienie sensu wypowiedzi Drew. Musiał każde słowo rozbić na części pierwsze, żeby następnie złożyć je w coś, co wydawało się być całością i, co najważniejsze, posiadać przy tym jakikolwiek sens.
OdpowiedzUsuń– Ja nie wiem – wypowiedział pierwsze to, co przyszło mu na myśl, choć oczywiście było zaledwie półprawdą. Mógł się domyślać, że jego obawy wymieszały się ze sobą i stworzyły to coś, ale też nie śmiał się spodziewać po swoim umyśle czegoś równie żałosnego. Przez tyle lat stwierdzał, że jego kuzyn był historią zamkniętą, a teraz pojawiał się jako zaledwie paskudna macka wytworzona przez bogina na rzecz wymuszenia na nim lęku. Drew był kimś kompletnie innym, bo dość odległym, ale w tej odległości pociągającym. Nie było jednak pomiędzy nimi wystarczająco dużo uczuć, żeby tak bardzo bać się odtrącenia z jego strony.
Nagle jego własny umysł stał się czymś pozbawionym jakiejkolwiek złożoności. Ten chaos przeszkadzał i drażnił.
Spuścił wzrok nie dlatego, że miał coś do ukrycia przed tym chłopakiem, ale raczej z racji tak zwyczajnego, całkowicie ludzkiego poczucia wstydu. Chciałby cokolwiek zdziałać, zareagować w porę własnoręcznie i tym samym oszczędzić sobie wkroczenia na grząski grunt, który pełen był brzydkich niespodzianek wprost z jego własnego umysłu.
– Drew, zapomnij o tym – wypowiedział, zbierając w sobie choć odrobinę odwagi, która jednak niespecjalnie mogła wpisać się pomiędzy jego cechy. – Proszę cię o to – dodał, pokonując nieznośną suchość w gardle. Nie prosił często, a nawet więcej, bo nie mógł sobie przypomnieć momentu, w którym sytuacja zmusiła go do tak silnego ugięcia się przed drugą osobą.
Przesunął dłonią po piekących oczach ze złością. Tarłby rogówki, wydrapał sobie gałki oczne, byle tylko pozbyć się tego upokorzenia i dziecięcej wręcz niezręczności. Bo oto teraz, po raz pierwszy od wielu lat, Kyllen Rasac był tylko zagubionym dzieckiem wyrzuconym na pastwę dzikich myśli.
Kyllen
[Dziękuje bardzo! :) Tylko na przyszłość nie zapomnij się podpisać, bo chwilę mi zeszło, zanim cię wyniuchałam. :P]
OdpowiedzUsuńStarla
[O, kurczę, trochę mnie zaskoczyłaś! Nie przypuszczałam, że Inso może się (aż tak) spodobać! Dziękuję <3 Myślę, że już się zaaklimatyzowałam, teraz poszukuję jakiejś ofiary do gry. :D]
OdpowiedzUsuńInso
Olśniewająco biała sowa śnieżna zapukała do okna pokoju Drew. Gdy czarodziej otwarł je w końcu i wpuścił ptaka do środka, wyciągnęła nóżkę wraz z przywiązaną do niej wiadomością:
OdpowiedzUsuńSzanowny panie Burrymore!
Dziękujemy za wzięcie udziału w naszym konkursie. Z radością chcemy Pana powiadomić, że swoim tekstem o Rysiu z Klanu - swoją drogą, prawdziwy z Pana znawca mugolskich telenoweli - wygrał Pan dwa bilety na mecz finałowy Mistrzostw Europy. Bilety w loży honorowej!
Liczymy, że zobaczymy Pana niebawem,
Redakcja Mojej Miotły.
[Alastair przetestowałby na Drusiu swój nowy twór w postaci trucizny!
OdpowiedzUsuńDziękować za miłe słowa pod kartą ^^]
Alastair
[ Douglas*.* aaaa!!!!!!!! - wybacz musiałam:-)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za powitanie i mam nadzieje, że wena mi dopisze, a i wątki będą ciekawe.:-) ]
Evan
[ Tytuł mistrzów -> stąd :D
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że od stycznia będziesz wisieć na urlopie, tralala. Ale na razie trzeba chyba w końcu się zaszczycić nawzajem wątkiem, co? ]
Meza
[Gdyby był Benedictem – uwierz mi, nie dałabyś złamanego knuta. :D]
OdpowiedzUsuńBenedict
[Zabrzmię nieskromnie, ale - WIEM! :D]
OdpowiedzUsuńDobre wychowanie wcale nie świadczyło o tym, że czasem w Boyle nie budził się diabeł; od pokoleń jej rodzina jawiła się jako ludzie o doskonałej powierzchowności, uprzejmi, ale w każdej chwili gotowi zmiażdżyć rywala bez mrugnięcia okiem. Byli trochę jak żmije, którym wystarczyło nieuważnie wejść w drogę, aby przeszły do ataku, natomiast w każdej innej chwili wydawali się niemalże nieszkodliwi.
OdpowiedzUsuńAurora zdawała sobie sprawę, że Evans cieszy się dużą popularnością wśród uczniów — zwłaszcza wśród Gryfonów, traktujących ją niemalże jak jedną z Huncwotów — i oczekiwanie od kogokolwiek pomocy przy usunięciu jej ze stołka mogłoby być ryzykowne, ale gotowa była podjąć to ryzyko. Od lat pracowała na to, żeby otrzymać najważniejszą odznakę i teraz nie mogła pozwolić, aby jej wysiłki poszły na marne.
Uśmiechnęła się chłodno, widząc jego lekką konsternację, po czym podeszła do kociołka i rzuciła okiem na znajdujący się w nim wywar. Zamierzała dodać ostatnie składniki tuż po tym, jak uzyska od Drew odpowiedź i Krukon sobie pójdzie. Nigdy nie umiała pracować w czyjejś obecności, zwłaszcza, jeśli zajmowała się czymś tak ważnym.
— Nie mówię, że na jutro, ale eliksir ma swoją datę przydatności — odparła ze spokojem, wyjmując z torby składniki, które Burrymore dla niej zdobył. Uważnie ustawiła je na podłodze niedaleko kociołka, aby mieć je pod ręką, po czym jednym machnięciem różdżki zwiększyła ogień pod eliksirem.
— Sam przejdziesz przez lochy, czy mam cię odprowadzić? — Uniosła brwi, podchodząc do drzwi. — W końcu żadne z nas nie skorzystałoby na twoim zgubieniu się w lochach. — Uśmiechnęła się nieco szerzej, znacznie łagodniej niż wcześniej.
Podziemia były plątaniną korytarzy, ale jeśli Drew zapamiętałby drogę, jaką tu przeszli, to nie powinien mieć problemów z trafieniem do sali wejściowej. Coś jej jednak mówiło, że nawet nie mając bladego pojęcia o tym, jak się tu dostali, Krukon i tak nie dałby tego po sobie poznać a byłoby to spowodowane tylko i wyłącznie męską dumą...
[Cześć!
OdpowiedzUsuńA dziękuję. :D Przyszłam spytać o wątek, ale nie umiem myśleć, więc prosiłabym o pomoc... :<]
Wilette Turner
Wrzasnęła głośno, gdy Drew złapał ją w pasie i obydwoje wylądowali na ziemi, cudem unikając koziołkowania po trawiastym podłożu. Chwilę szamotali się, próbując dojść do tego, która kończyna jest czyja, a gdy w końcu udało im się wyplątać, Krukon siedział na niej okrakiem i wskazywał na swoją oblepioną błotem twarz, stawiając jej jakieś warunki. Szum deszczu skutecznie uniemożliwił jej zrozumienie słów chłopaka, ale szlaban usłyszała wystarczająco wyraźnie, by zacząć się wyrywać z jego uścisku, tym samym powodując że w jej włosach znalazło się więcej trawy i błota niż przed chwilą.
OdpowiedzUsuń- Co to, to nie – wyszczerzyła się do chłopaka. – Nie ma mowy, żebym wypełniła którekolwiek z twoich żądań.
Zgrabnym ruchem wyślizgnęła się spod Drew i uwolniła swoje nadgarstki z jego dłoni. Z trudem łapiąc w usta niezbędne do życia hausty powietrza, ruszyła biegiem w stronę zamku, równocześnie krzycząc, że czarodziej nigdy jej nie złapie. Przebiegła całą odległość dzielącą ją od środka błoni do drzwi wejściowych i stwierdziła, że dalej nie da rady biec. Oparła się o framugę, spoglądając w ciemność, rozpościerającą swoje ramiona nad połacią zieleni, obecnie mokrą i podtopioną. Nigdzie nie widziała sylwetki Drusia, więc chłopak musiał zarzucić próbę pościgu, jeszcze zanim zdążył się jej podjąć.
Przekroczyła próg i dopiero teraz poczuła, jak bardzo zmarzła pod wpływem deszczu i przebywania na zewnątrz o tej porze [lol, przecież to luty Oo]. Ciepło, którym powitał ją zamek rozlewało się po jej ciele falami, dając cudowne uczucie, jakby brała gorącą kąpiel.
Ruszyła w stronę Zachodniej Wieży, by za wszelką cenę dotrzeć tam przed Drew. Chciała przedstawić całemu Pokojowi Wspólnemu swoją wersję wydarzeń, bez postawionych przez chłopaka warunków. Odpowiedziała na zagadkę i weszła do środka, od razu zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych dookoła kominka i w innych zakątkach wieży. W końcu nie codziennie Krukowi mogli oglądać prawdziwą rusałkę, z trawą i liśćmi we włosach i błotną maseczką na twarzy.
W jednej chwili w jej głowie zagościł szatański plan. Przepraszając wszystkich oraz zostawiając za sobą mokre ślady na podłodze podeszła do stojącego na środku okrągłego pomieszczenia stolika. Wspięła się na mebel, z trudem utrzymując równowagę.
- Uwaga wszyscy – zaczęła – Drew Burrymore to największy na świecie kretyn, a także sadysta, który korzystając z chwili zamieszania, wywołanego przez deszcz usmarował moje piękne włosy błotem. Dziękuję za uwagę.
[Pisane przy sama wiesz czym^^]
[ Borze, ja i błyskotliwość się nie dogadujemy >: Powiedz mi, jak się mają sprawy sercowe Dru, to może zrobię z Mezy swatkę (?) ]
OdpowiedzUsuń[Dziękuję za powitanie! ;3 Miało być urocze, więc cieszę się, że wyszło. ^-^ Może jakiś wątek? Jakiś pomysł?]
OdpowiedzUsuńChiara
Rasac zamknął na chwilę oczy, odliczając do dziesięciu, ażeby mieć podstawy do uspokojenia się, mimo iż słowa Drew o niepaleniu nie napawały go optymizmem, a fakt przedzierania się przez puszczę był tak atrakcyjny, jak romans z kociołkiem w lochach. Wzdychał głęboko raz za razem, napawając się świeżym powietrzem i starając się całkowicie ignorować obecność rówieśnika. Po chwili wykrzywił usta w imitacji uśmiechu. Atak paniki zależał, a wszystkie wątpliwości zalegające w Mikaelu wyparowały, przeobrażając się w pewność, że lamentami nic nie w skóra, że złośliwy i upierdliwy los łaskawie nie przestanie płatać mu figle, pogłębiając tylko zalegającą w nim prawdziwą, nie nadającą się do opisu czarną rozpacz. Brak papierosów umocnił go w przekonaniu, że wybiła godzina, w której powinien wziąć się w garść i za wszelką cenę zmusić szare komórki do współpracy, nawet jeśli w tym momencie ten wyczyn wydawał się nadludzki i nieprzyzwoicie niedostępny dla jego skacowanego organizmu. Słowa Krukona jeszcze chwilę pobrzmiewały w jego głowie, obijając się boleśnie o czaszkę, więc Rasac był zmuszony wykrzesać z siebie wielkie pokłady tej naiwnej gryfońskiej odwagi i podźwignąć się na nogach, żeby zlustrować uważnie porośniętą mchem, drzewami i trawą okolicę.
OdpowiedzUsuń— Jedzenia, Drew, jedzenia — poprawił go szybko i, idąc za przykładem niedoszłego trupa, przeszukał kieszenie w poszukiwaniu czegoś jadalnego, ale ręką natrafił na nieprzyjemną pustkę. Wzruszył ramionami, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że jego żołądek nie może liczyć na laskowość. — Las jest pełen jedzenia — podsunął po krótkiej chwili namysłu, dochodząc do okrutnego wniosku, że jego żołądek, pobudzony przez słowa Drew, także zaczął się buntować, przypominając brutalnie o swoim istnieniu.
— Chodźmy tędy — oświadczył pewnie, tonem, który świadczył, że zna nie tylko drogę do obozu, ale również opracował sposób na wyjścia z ich niekorzystnej sytuacji, która z minuty na minutę coraz bardziej przytłaczała go swoim ogromem i zamykała w objęciach bezdennej beznadziei. Jakby na potwierdzenie własnych słów wskazał na udeptaną ściółkę leśną, której przeznaczenia nie znał, ale to w tej chwili nie miało żadnego znaczenia, chciał po prostu coś zrobić, a „COŚ” w tej chwili oznaczało cokolwiek.
Zrobił kilka kroków na przód, starając się uważać pod nogi, coby zachować zęby w komplecie. Zerknął przez ramię, upewniając się tym samym czy Burrymore postanowił mu potowarzyszyć. Westchnął głęboko, gdy Krukon nie ruszył się z miejsca, ale nie miał zamiaru tego w żaden sposób komentować.
— One wyglądają na jadalne! — wydał werdykt, wskazując palcem na kilka brązowych grzybów, rosnących pod pniem buku, który unicestwiał promienia słoneczne swoimi rozłożystymi konarami. Pochylił się nad nimi i szturchnął jeden z nich palcem w kapelusz, lustrując blaszki.
Mikael
- Czy one mogą dać ci, personalnie, coś, przez co czujesz się wyjątkowo? Na tyle niesamowicie, że cały świat przestaje istnieć. Jak, na przykład, podczas lotu na miotle. Czy są w stanie zamienić zwykłą chwilę w prawdziwą magię?- lekko uniósł się na łokciach i łagodnie skrzywił słysząc słowo "miotła". Osobiście niecierpiał latania na miotle, a samego tego typowo magicznego sprzętu unikał jak ognia. A nawet bardziej niż ognia. No bo to było zbyt niebezpieczne, zbyt niestailne i zbyt... no niosło dla młodego młodego męższczyzny niemiłe wspomnienia z dzieciństwa.
OdpowiedzUsuń- Nigdy nie miałeś okazji dosiadać Hipogryfa?- zapytał jakby ujeżdżanie tego magicznego stworzenia było najbardziej naturalną rzeczą na tym świecie, jakby każdy mógł go dotknąć, jakby pozwalali na to w szkole bez żadnego oporu. Po chwili dotarło jednak do niego jak głupio te słowa mogły zabrzmieć. Aż w głowie tylko usłyszał ten wstrętny, ironiczny, irytujący głosik mówiący "Jak ty mogłeś zostać nauczycielem Greenleaf?". Pokręcił więc szybko głową, chcąc wywalić go ze swej głowy.- Wybacz, głupie pytanie... Lot na Hipogryfie jest jeszcze lepszy niż lot na miotle. Z Hipogryfem musisz się zgrać, musisz go jednocześnie ujarzmić jak i pozostawić go wolnego, musisz nad nim panować a jednocześnie być jego równorzędnym partnerem... To zupełnie lepszy typ uczucia, o wiele większa magia niż lot nawet na najszybszej sportowej miotle.- przymknął oczy z lekkim uśmiechem przypominając sobie to przecudowne uczucie.- To jest lepsze bo wiesz, że masz doczynienia z żywym stworzeniem a nie ze zwykłą rzeczą, którą możesz wziąć i użyć jej bez okazania jej żadnego szacunku...- westchnął.
Roderick Greenleaf
Usuń