2 lutego 2014

(...) tak bardzo był przejęty myślą o tym że może się przydać, że zapomniał się bać.


13.04.1957
CIA rozpoczęła ściśle tajny program badawczy MKULTRA, dotyczący możliwości sterowania pracą ludzkiego mózgu. Utworzono Departament Komunikacji Czarodziejskiej w kanadyjskim Ministerstwie Magii. Anastasia Soner i Philipe Roy wzięli ślub i zamieszkali w dworku na obrzeżach Haileybury.

02.09.1958
W Chinach uruchomiono pierwszy kanał telewizyjny. Na świat przyszedł pierwszy syn państwa Roy, Jason. Na ulicy Pokątnej w Londynie otwarto sklep z szatami B&B, najpopularniejszych magicznych krawców, Braci Bonnet
05.11.1959
W kanadyjskim Ministerstwie Magii zarejestrowano trzy nowe gatunki smoków, odkryte przez grupę młodych badaczy magicznych zwierząt. Brytyjczycy świętują trzysta pięćdziesiątą czwartą rocznicę odkrycia Spisku Prochowego. A w dworku na obrzeżach Haileybury przyszedł na świat Lucas Ethan Roy.

10.03.1966
Odbył się ślub przyszłej królowej holenderskiej Beatrycze z niemieckim dyplomatą Clausem von Amsbergiem. Philipe Roy został obrany na kanadyjskiego Ministra Magii. Starszy syn państwa Roy rozpoczął edukację w Kanadyjskiej Akademii Świętego Munga, kształcącej Przyszłych Uzdrowicieli.


14.07.1969
Z powszechnego obiegu wycofano banknoty o nominałach $500, $1.000, $5.000 oraz $10.000. Brytyjskie Ministerstwo Magii zezwoliło na utworzenie wejścia dla interesantów. Lucas Roy otrzymał swój list ze szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.

~*~

Panicz Roy jest czarodziejem pochodzącym z szanowanego i czystokrwistego rodu. Jego rodzice w dzieciństwie nie zajmowali się nim za wiele, przelewając swą miłość na starszego i rzekomo genialnego brata. W efekcie Lucas został wychowany bardziej przez skrzaty domowe niż ludzi, co poniekąd wyjaśnia jego dobre stosunki z tymi istotami.

Magiczne zdolności przejawiał niemal od urodzenia, czy to przywołując z leżącego w sąsiednim pokoju stołu butelkę, czy unosząc pod sufit kota. (Do tego zanosił się typowym dla alergików kichaniem i kaszlem - tak, to działanie kociej sierści). Rodzice, w jednym z niewielu przejawów troski o jego przyszłość, zapisali go do Hogwartu, pragnąc wysokiego wykształcenia dla utalentowanego syna.

W wakacje przed rozpoczęciem pierwszej klasy, chłopak udał się z rodzicami na zakupy do Vancouver, gdzie otrzymał swoją dziesięciocalową, grabową różdżkę z dosyć nietypowym rdzeniem z włosa demimoza. Pomimo, że nieco sztywna, służy mu po dziś dzień, wykazując umiejętność skrywania właściciela przed niepożądanymi spojrzeniami.

W szkole Tiara Przydziału wybrała dla niego Hufflepuff. Lucas niemal od razu odnalazł się wśród nowej społeczności i brytyjskich kolegów. Bezkonfliktowy, gorliwy i sumienny uczeń wkradł się też w łaski wielu nauczycieli, zwłaszcza profesora Kettleburna, który uważa, że chłopak ma rękę do zwierząt.

Na czwartym roku udało mu się wyczarować patronusa, który przybiera postać jeża. Boginem się nie chwali, zresztą nie ma po co.

Oprócz tego o Roy'u można powiedzieć, że jest cierpliwy, pogodny i chętny do pomocy. Posiada także iście angielską flegmę. Nie ma żadnych wrogów (a przynajmniej takich jawnie okazujących mu niechęć), ale nie ma też przyjaciół. Bo przy swojej dobroci dla ludzi i zwierząt Lucas jest bardzo zamknięty w sobie. Niełatwo stać się jego najlepszym przyjacielem, ci najbliżsi plasują się jedynie w kategorii "bardzo dobry znajomy". 

Chłopak jest też bardzo ambitny i w przyszłości zamierza studiować dragonologię. Podczas swojego siódmego roku w Hogwarcie uczy się Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, Zaklęć, Transmutacji, Eliksirów, Zielarstwa oraz Starożytnych Runów. Nie przepada za Historią Magii oraz Mugoloznastwem. Do nieciekawych przedmiotów zalicza też Obronę Przed Czarną Magią.

Co do wyglądu, to Lucas nie wyróżnia się zbytnio spośród swoich rówieśników. Wysoki, o ciemnych kręconych włosach i bladej cerze, przemierza szkolne korytarze sprężystym krokiem. Można go w sumie uznać za przystojnego, jednak dziewczyny spoglądają na niego tylko, gdy nie widzi. Tak, bo młody Roy posiada wadę genetyczną zwaną heterochromią - dwubarwnością tęczówek. Jego lewe oko jest zielone, a prawe błękitne.  Sprawia to, że znajomym głupio patrzeć w jego twarz, boją się, że Lucas uzna to za przejęcie jego niezwykłością.

Poza tym, posiada długie i smukłe palce, stworzone do gry na fortepianie, co zresztą jest jego pasją, podobnie jak smoki. Popołudniami uczęszcza także na zajęcia z ONMS i Zaklęć.


[Znów ja, witam.
Mam nadzieję, że karta nie jest zbyt długa i ktoś ją przeczyta do końca ;)
Ja tam jestem z niej strasznie dumna.
Wizerunek: Benedict Cumberbatch
Cytat: A. A. Milne
gg: 49783915]
Ty wymyślasz, ja zaczynam i vice versa.

Cześć, Mistrzu Gry :>

182 komentarze:

  1. [Dobry wieczór, miło mi powitać kolegę z domu! Bardzo sympatyczny, w tej swojej dobroci i jednoczesnym trzymaniu ludzi na lekki dystans odrobinę do Hanki podobny. Jeżeli Ci Collins jakikolwiek sposób do gustu przypadnie to zapraszam po wątki!]

    Hannah

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ocho, ciekawe kto znalazł pierwszego gifa i czy pomysł był z heterochromią... Hahaha mocno kocham Puchasia, a co do wątku to się ugadamy na gg ^^]

    OdpowiedzUsuń
  3. [A więc to jest ten tajemniczy Lucas! :D No, no, masz prawo być dumną, moim skromnym zdaniem ;p]

    Drew

    OdpowiedzUsuń
  4. [A ja myślę, że możemy się jakoś dogadać, choćby na tle artystycznym - Aicha jest w chórze, śpiewa i gra na fortepianie okazjonalnie. Myślę, że Lucas może okazać się przydatny w tej kwestii. Co Ty na to?]

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hay bejb, mejbi wątek? (Bezpośredniość poziom hard ;).). Fajna postaci, podoba mi się! Taki niedoceniony synek. <3. Co do wątku, może masz jakieś pomysły?]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Witam żądam wątku! :) w końcu ten sam dom zobowiązuje. Co do Chantelle to ja nie mam pomysłu, ale w razie czego zapraszam pod obie karty.]

    Chantelle i Noelle

    OdpowiedzUsuń
  7. Zima
    Choć chłodna i straszna, miała też swoje uroki. I niezaprzeczalnie te dni, w których temperatura nie była zastraszająco mroźna, a słońce świeciło mocno i odbijało się złotymi refleksami w śniegu, były dla Hannah ratunkiem. Ożywiały ją z zimowego letargu i zmęczenia, które jednak nie były widoczne na co dzień, gdy miała najzwyczajniej w świecie za dużo zajęć, by być zmęczoną, ale objawiały się w momencie, gdy dziewczyna zasypiała, zanim jej głowa zdążyła dolecieć do poduszki.
    Miej czas dla siebie, nie zwariuj
    Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Zachowanie zdrowych zmysłów przy takim ogromie zadań i niespodziewanych przeszkód, było niesłychanie problematyczne i trudne. Bywały momenty, że nawet nie bardzo wiedziała co ma ze sobą zrobić, gdy miała zbyt dużo wolnego czasu. Ale nie dzisiaj. Dzisiejszy dzień był dla niej i tylko dla niej.
    Spojrzyj prosto w słońce
    W ocieplanych kozakach i puchowej kurtce poruszała się może nieco jak pingwin, ale ważniejszy był fakt, że nie było na tyle zimno, by chować się za szalikiem i czapką, stosując muzułmańską strategię - tylko oczy na wierzchu. Lekki wiaterek poruszał jej włosami i przyprawiał policzki o lekkie rumieńce. Rozejrzała się wokół, kierując swoje kroki do hagridowej chatki. Już miała zapukać, uśmiechnąć się szeroko i przywitać (w końcu tyle razy zapraszał ją na jego herbatniczki, notabene twarde jak skała), ale usłyszała dziwny odgłos wydobywający się znad krawędzi lasu.
    Ciekawość, istne przekleństwo
    Starając się stąpać po cichu, co było trudne z uwagi na warstwę śniegu, ruszyła za domek. Pochyliła się nieco, zaintrygowana, wystawiając rozczochraną głowę za róg. Jej oczy padły najpierw na Hagrida, później na znajomego z jednego domu, Lucasa i (o rety!) jakiegoś stwora. Nie znała go, była noga z opieki nad magicznymi stworzeniami, odkąd kiedyś poparzyła ją sklątka tylnowybuchoowa. Wiedziała, że mogłaby się zająć jakimś miłym stworzonkiem, ale te wychowywane w Hogwarcie były przerażające.
    -O mamusiu...- szepnęła, najprawdopodobniej zwracając na siebie uwagę obu towarzyszy. Nie wiedziała zbytnio co robić, w końcu gdyby się ktoś dowiedział, że bawią się tu z tym czymś pod nieobecność i bez nadzoru profesora, byłoby źle, oj źle.

    Hannah

    OdpowiedzUsuń
  8. [Hm, pasuje mi ta pierwsza opcja, więc będę wdzięczna, jeśli Ty zaczniesz :)]

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  9. [Przepraszam, nie chciałem! :<
    A wątki bardzo chętnie, tylko ciężko się zdecydować z kim i o czym, bo obie postacie są ciekawe... A Tobie jak by było lepiej? :)]

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak w każdej bibliotece, tak i w tej hogwarckiej, obowiązywały pewne limity. Można było wypożyczyć określoną ilość książek i każdą z nich trzymać jedynie tak długo, jak na to pozwalał regulamin i zawarta w nim specjalna rozpiska. Podręczniki i tomy potrzebne na co dzień w szkole, do pisania wypracowań czy odrabiania zadań domowych były ważniejsze niż te czytane dla rozrywki czy z chęci poszerzania swojej wiedzy, toteż należało je zwracać dużo wcześniej. Pani Pince podchodziła do tych reguł bardzo rygorystycznie i zawsze wyciągała konsekwencje z niesubordynacji uczniów. Jej szlabany nie należały przy tym do najsurowszych, ale zdecydowanie lepiej było przynieść książkę na czas i później zająć się własnymi sprawami niż siedzieć do wieczora w czytelni, naprawiając zniszczone okładki i prostując zagięte rogi pożółkłych kartek.
    Jednakże byli w szkole tacy uczniowie, którzy wypożyczali książki na specjalnych zasadach, nigdzie nieokreślonych, ale dla każdej ze stron korzystnych. Do tego wąskiego grona, składającego się głównie, jak się można domyślić, z Krukonów, należał również Charlie Davis. Puchon bardzo chętnie korzystał z możliwości legalnego wyniesienia z biblioteki nawet kilkunastu interesujących go pozycji i często wychodził z niej tak obładowany, że nie widział dokładnie, dokąd idzie, a to zdecydowanie zwiększało ryzyko niechcianych wypadków.
    Dzisiejszego dnia nie zdążył nawet wyjść. Niosąc ze dwanaście książek, ustawionych jedna na drugiej w niezbyt stabilną wieżę, nadepnął sobie na rozwiązane sznurowadło i jak kłoda runął na podłogę tuż obok działu o smokach. Wszystko mu się posypało, okulary z ledwością utrzymały się na twarzy, a jedyne, co czuł, to porażający ból kolan i łokci. A chciał tylko zerknąć na coś jeszcze.

    [Trochę późno, ale coś tam z siebie wykrzesałem. :D]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Wracam ponownie (wreszcie - przepraszam)
    Napisałaś do Chan, ale co do niej to mam pewne wątpliwości, bo dziewczyna tak ogółem mówiąc codziennie ma gorszy humor. Serio, codziennie :D
    Dlatego bardziej zależałoby mi na Noelle :)]

    Noelle Westley \ Chantelle Hogarth

    OdpowiedzUsuń
  12. [ Benedykt!! :3 może jakiś fajny pomysł na wąteczek ze ślizgonką? ]

    Ariana Rosie

    OdpowiedzUsuń
  13. - Co za cudowny dzień - warknęłam pod nosem, wychodząc z sali i trzaskając drzwiami.
    - Dwie rolki pergaminu na eliksiry, esej na transmutacje i pisemne streszczenie rozdziału na zaklęcia.
    - Salazarze ... czy ci wszyscy nauczyciele zarządzili jakiś spisek przeciwko mnie? - żaliłam się tak przez całą długą drogę korytarzem, aż doszłam do bramy kierując się na błonia.
    Była piękna, słoneczna pogoda. Do pełni szczęścia potrzebowałam jeszcze tylko odnalezienia mojego kujona - jak przywykłam go nazywać - i wcisnąć mu w ręce zadania domowe.
    Lucas Roy był uczniem Hufflepuffu, który - mimo iż był ode mnie starszy - bał się moich ślizgońskich możliwości, a ja wykorzystywałam jego strach i zasypywałam go róznymi pracami.
    Nagle spostrzegłam go spacerującego między drzewami. Podbiegłam do puchona szybkim krokiem, niemal na niego wpadając.
    Potrząsnął na mój widok burzą brązowych loków i zrobił ciut przestraszoną minę.
    - Witaj Lucas - powiedziałam na powitanie i nie czekając na odpowiedź wcisnęłam mu w rękę listę rzeczy do zrobienia.
    - Tylko postaraj mi się! Nie tak jak ostatnim razem. - zagroziłam mu spojrzeniem i dodałam:
    - Liczę na Wybitny. Jeśli nie to pogadamy inaczej.
    Uśmiechnęłam się do niego ironicznie, puszczając mu oczko. Odgarnęłam włosy na ramiona i zawróciłam, chcąc jak najprędzej znaleźć się w lochach.

    ARIANA

    OdpowiedzUsuń
  14. Postanowiłam tak łatwo nie dać za wygraną.
    Pierwszy raz zdarzyło się, aby ktoś mi odmówił. I to w dodatku jakiś zwyczajny puchon.
    Już miałam wyciągnąć różdżkę i zaklęciem zmusić Lucas'a do odrobienia za mnie tych wszystkich zadań, gdy nagle przyszedł mi do głowy lepszy pomysł.
    Domyśliłam sie, że siłą i groźbami niczego nie wskuram ..
    Jeśli Roy raz mi się postawił, nie wchodziło w grę żeby dalej mi pomagał.
    A ja zdecydowanie potrzebowałam jego mózgu aż do końca roku szkolnego ..
    - Nie denerwuj się tak, Roy - zaczęłam, spoglądając mu prosto w oczy.
    Uśmiechnęłam się do niego i dodałam.
    - Wybacz, nie powinnam tak od razu na ciebie napadać. Po prostu potrzebuje twojej pomocy. Lucas ..
    Puchon stał z miną, z której nic nie potrafiłam wyczytać.
    Miałam nadzieję,że mój plan się jednak powiedzie.
    W końcu każdy nabierał się na słodki uśmiech i kilka spojrzeń.
    - Sama nie dam sobie rady, tobie zajmie to tylko chwilę.
    Roy zaczął po raz kolejny buntować się i wyrażając swój stanowczy sprzeciw.
    - SALAZARZE ... - warknęłam w myślach. - Pora przejść do planu B.
    Powoli zbliżyłam się do puchona, tak iż dzieliła nas niebezpiecznie bliska odległość.
    - Pomożesz mi? - zapytałam po raz ostatni, patrząc na niego z niewinną miną.
    Nie musiałam już nic więcej robić. Puchon przysunął swoją twarz i w jednym momencie przywarł wargami do moich ust ..
    Uśmiechnęłam się zwycięsko, wiedząc, że teraz chłopak zrobi co tylko zechce ..

    ARIANA

    OdpowiedzUsuń
  15. Patrzyłam na puchona z nienawiścią w oczach.
    Po raz kolejny w ciągu jednego dnia Roy mnie przechytrzył.
    Zacisnęłam rękę na różdżce i odezwałam się powoli, wlepiając wzrok w ziemie.
    - Ty pieprzony idioto! - warknęłam.
    - Najpierw mnie pocałowałeś a teraz odwalasz taki numer?!
    Lucas uśmiechnął się do mnie zwycięsko, na co zareagowałam instynktownie, kierując różdżkę na jego twarz.
    - Myślisz, że tak łatwo ci teraz odpuszczę?!
    - Dobrze, skoro chcesz to znajdę sobie inną osobę do pomocy, nie musisz już nic za mnie odrabiać. Ale ostrzegam cię, nie daruje ci tego.
    Te słowa wprawiły puchona w moment zawahania. Odwróciłam się plecami i zrobiłam krok do przodu.
    - Czym ja się o w ogóle przejmuje? - pomyślałam. - przecież na jego miejsce znajdzie się przynajmniej kilku chętnych.
    Odeszłam powoli od chłopaka, gdy nagle usłyszałam jego wołanie.
    Zatrzymałam się w miejscu, nie patrząc na puchona i powiedziałam ostrym tonem głosu:
    - Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?!

    ARIANA

    OdpowiedzUsuń
  16. Zawróciłam gwałtownie, zezłoszczona słowami Lucasa.
    Z daleka ujrzałam wysuniętą z jego rękawa różdżkę, więc instynktownie zrobiłam to samo.
    - Tego już za wiele .. - pomyślałam, patrząc z nienawiścią na puchona.
    - Najpierw mi odmówił, później pocałował a teraz ma w planach mnie zaatakować?!
    Podeszłam do niego powoli, trzymając różdżkę na wysokości jego twarzy.
    Roy uśmiechnął się do mnie z politowaniem - co przyśpieszyło tylko obrót spraw -
    - I po co zadzierasz ze ślizgonami, nędzny puchonie? - syknęłam przeciągając sylaby.
    - Jeszcze pożałujesz swojego zachowania .. - dodałam i opuściłam nieco różdżkę.
    Zazwyczaj nie wypowiadałam głośno formuły zaklęcia, nie chcąc dawać przeciwnikowi momentu przewagi,lecz w tym przypadku nie było to konieczne.
    Z moich ust padło tylko jedno słowo: drętwota!
    Stałam z boku z zadowoloną miną, patrząc na reakcję puchona.

    Ariana

    [ no spoko,chociaż czasami takie drobne dodanie czegoś od siebie jest przydatne,nie mówię o dodawaniu dialogów (: ]

    OdpowiedzUsuń
  17. Charlie mocno zacisnął powieki i wolno policzył do trzynastu, czekając aż ból nieco zelżeje. Dopiero wtedy podniósł się niezdarnie do siadu, zdjął okulary, by sprawdzić czy nic się z nimi nie stało i stwierdziwszy, że wszystko jest względnie w porządku, umieścił je z powrotem na nosie, tak, jak powinny na nim spoczywać.
    - Trochę mam - odparł lakonicznie, pochylając się z wyciągniętą przed siebie ręką, by poprzesuwać poszczególne tomy nieco bliżej. - Poza tym większość z nich już czytałem, więc powtórne zapoznanie się nie powinno zająć mi zbyt długo.
    Puchon starał się za wszelką cenę nie dać po sobie poznać, jak bardzo zaszkodził mu upadek, ale kolana bolały go tak mocno, a zwłaszcza to prawe, że gdy opierał na nich ciężar ciała, sięgając po książki leżące najdalej, nie mógł nie skrzywić się czy nie syknąć z bólu. Udało mu się jednak pozbierać wszystko, co porozrzucał, więc zabrał się za układanie wieży, tym razem dużo stabilniejszej - z największymi tomami na spodzie i coraz mniejszymi u góry. Robił to z wielką precyzją, jak gdyby miał miarkę czy coś w tym guście w oczach i wszystko na bieżąco obliczał.
    - Chciałem wziąć też coś o smokach - odezwał się niespodziewanie, kończąc misterną budowlę przypominającą piramidę. - Najlepiej o czarnych hebrydzkich albo rogogonach węgierskich. Może... mógłbyś mi coś polecić?
    Spytał niepewnie, patrząc z dołu na rok starszego Puchona. Lucas wiedział o tych majestatycznych gadach niewątpliwie bardzo dużo, kto wie, czy nie najwięcej spośród uczniów Hogwartu i miał z zakresu tej dziedziny ogromną wiedzę, która imponowała Charliemu. Skoro już wpadli na siebie w tym dziale, a właściwie to on do niego wpadł i to dosłownie, szkoda by było nie wykorzystać tej okazji.

    OdpowiedzUsuń
  18. [Ellen chce wątek :c
    Z Ellen lubimy Puchasiów.]

    OdpowiedzUsuń
  19. [Odpadł mi wątek z Jacem Malfoyem. Wypełniałam lukę :c
    Ellen nie jest typowym Gryfonem robiącym rozróbę. To spokojne dziewczę, które ma brata w Hufflepuffie. Niesfornego piętnastolatka, chętnego obić buzię każdemu, kto wątpi w przynależność mugoli do świata magii.
    I na tym możemy się oprzeć: Ellen dostaje wiadomość, że Eddie znów wpakował się w jakieś tarapaty, więc czym prędzej pędzi we wskazane miejsce, gdzie okazuje się, że chłopiec wygląda jakby ktoś mu zrobił z twarzy jesień średniowiecza, ale uparcie twierdzi, że nie pójdzie do Skrzydła Szpitalnego. Roy mógł go znaleźć leżącego pod ścianą, albo być tym, który wyratował go spod rąk Ślizgonów.

    Czy takie coś wpasowuje się w zachowanie Roya? ]

    Ellen Kendall

    OdpowiedzUsuń
  20. Ellie kolejny dzień spędziła na bieganiu po korytarzach. Tak przynajmniej wydawało się osobom, które jej właśnie szukały. Ona jednak jako mała zwinna osóbka wcisnęła się wszędzie, a i wszędzie było jej pełno. Dla Noelle nie było problemem zjawienie się w miejscu, gdzie aktualnie nie powinna przebywać. Zawsze jednak uchodziło jej to na sucho, o ile nie byli to Ślizgoni. Wtedy najczęściej kłótnią interesował się Filch... Niestety kończyła w takim przypadku na czyszczeniu pucharów bądź na spacerze do Zakazanego Lasu.
    Tak, czy inaczej tym razem natrafiła na swojego. Lucas, bo tak miał na imię owy chłopak, testował swoją różdżkę na jednym z korytarzy. Noelle - stworzenie to ciekawe, a raczej ciekawskie. Podeszła z szerokim uśmiechem na twarzy i stuknęła palcem w jego ramię.
    - Co robisz? - zapytała szybko patrząc na jego różdżkę. Następnie machnęła ręką przekręcając oczami. Tak podsumowała swoją głupotę - znaczy wiem, że ją sobie testujesz, ale dlaczego? - poprawiła się jeszcze szybciej. Miała jednak nadzieję, że zrozumiał to, co do niego mówiła.

    Noelle Westley

    OdpowiedzUsuń
  21. Przez chwilę wisiałam w powietrzu, patrząc na niego mściwym spojrzeniem.
    - Chyba nie poznałeś jeszcze moich wszystkich umiejętności - warknęłam i wyszeptałam pod nosem formułę przeciw zaklęcia:
    - Liberacorpus!
    Upadłam, lądując kolanami w śniegu. Instynktownie podniosłam się z ziemi, celując różdżką w twarz puchona.
    - okej, Roy. Daje ci ostatnią szansę - odezwałam się, patrząc na chłopaka.
    - Przestaniesz się stawiać i zaczniesz wykonywać moje polecenia?
    Nie czekając na odpowiedź, zrobiłam krok do przodu. Rozejrzałam się nerwowo, patrząc czy nikt nas nie obserwuje.
    Jeśli go trochę przestraszę zmieni zdanie .. - pomyślałam.
    - To zaklęcie jest niezwykle przydatne .. nie mam pojęcia czemu prawo zakazuje jest użycia.
    Jak na ślizgonkę przystało, Rosie używała go już wielokrotnie.
    Tym razem wypowiedziała je od niechcenia, nie chcąc zbytnio przesadzić z jego intensywnością.
    - crucio! - pisnęłam, celując prosto w Lucasa.

    Ariana Rosie

    OdpowiedzUsuń

  22. Byli bardzo podobni. Oboje uparci w swoich decyzjach, odważni w czynach i niezwykle inteligentni. Przyciągali do siebie ludzi, którzy chętnie przebywali w ich towarzystwie. Różniły ich jednak podstawowa rzecz: Ellen była oddana ludziom, których kochała, zaś Eddie ludziom, z którymi solidaryzował czyli mugolami. To rozdzieliło ich już w pierwszym roku nauki Puchona, który wymagał od siostry, żeby otwarcie wsparła mugolaków i czarodziei pół krwi, jednakże ona do tego wszystkiego podchodziła z dystansem, z bezpiecznej odległości obserwując pole walki. Nie widzieli się od kilku tygodni, gdy Eddie wdał się w potyczkę ze Ślizgonem z szóstej klasy, gdzie do akcji wkroczył Scott Lein, rozdzielający Gryfona z przeciwnikiem. To rozzłościło chłopaka bardziej niż wszystko inne, bo nie potrafił przeboleć, że jego siostra spotyka się z wrogiem. Teraz chciał tylko jej. Nie interesowało go skrzydło szpitalne czy pomoc nauczycieli. Chciał jej.
    – Ellen – wykasłał to jedno słowo, spluwając krwią na podłogę obok siebie. Chyba stracił zęba. Mógł nienawidzić siostry za to, że nie stała po jego stronie, ale wiedział, że gdy zobaczy go w takim stanie będzie pierwszą osobą, która własnoręcznie skopie tyłki tym, którzy mu to zrobili. Bo dbała o tych, których kochała, a on, Eddie, był jedną z dwóch takich osób. I chciał, by walczyła z ideologią Voldemorta i zerwała wszelkie kontakty z Leinem. Musiała go zobaczyć.


    Ellen Kendall

    OdpowiedzUsuń
  23. [W dużym skrócie - Eddie widząc przy sobie Roya chce, żeby wezwał Ellen, ale nie zaprowadzał go do skrzydła szpitalnego, ani nie wzywał nauczycieli.]

    Ellen Kendall

    OdpowiedzUsuń
  24. [Przebrnęłam przez karty i nic nie wymyśliłam. Może jakieś krzyżowanie wiązek, co? :D]

    Kay

    OdpowiedzUsuń
  25. ;Taaak, to by nawet pasowało. W Kayu drzemie duch Sir Cadogana, tylko jest głęboko ukryty. Nie wiem tylko, co by mogło go zdenerwować. No i lubię mieć jakiś plan, co dalej... Boże wiem. Straszna jestem. :D ]

    Kay

    OdpowiedzUsuń
  26. [Ja z pytaniem. Ponieważ, ekhm, już prawie miesiąc minął odkąd zaczęłaś ze mną wątek. Czy jesteś nim nadal zainteresowana czy już nie?]

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  27. [Mam, mam :) W takim razie biorę się zaraz za odpis, ale ostrzegam, ze wena mi jeszcze nie wróciła na miejsce :<]

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  28. Sześć lat. To był dla niej zbyt krótki czas. Wciąż zbyt krótki, by odnaleźć się w Hogwarcie i znaleźć prawdziwych przyjaciół. Nie potrafiła po prostu rozpoznać wciąż, kto jest tym, komu może zaufać. A skoro przejechała się na zaufaniu raz – nie ufała nikomu. Jej dawna przyjaciółka ją po prostu zdradziła. A co lepsze – ona sama w ogóle nawet nie wiedziała o tym i nie szukała winy nawet po swojej stronie! Zdziwiła się wielce, gdy Aicha oznajmiła, że z ich przyjaźnią koniec. Podobno nawet trochę płakała. Ale zaraz została na jej liście niepożądaną numer jeden i straciła wszystko. I gdyby nie pewien chłopa, który cieszy się jako jedyny jej zaufaniem do dziś, nie podniosłaby się z tego. Teraz jest zupełnie inną dziewczyną.
    Muzyka była niezaprzeczalnie jej życiem. Rodzice co prawda zmuszali ją do gry na fortepianie, dlatego znienawidziła to hobby aż do szpiku kości, ale nigdy instrument i nigdy muzykę klasyczną. Poza talentem do fortepianu miała coś jeszcze. Świetny głos. Sopran, który z koloraturami potrafił sobie idealnie poradzić. Najwyższe dźwięki, które zwykłym początkującym śpiewaczkom sprawiają trudności – dla niej były bułką z masłem. Przyjemną bułką z masłem, bo uwielbiała śpiewać tak wysoko. Ale nigdy do końca nie poczuła się w żadnym utworze.
    Dopiero podczas ferii Bożego Narodzenia znajoma śpiewaczka operowa, która w przerwach pomaga jej się uczyć, znalazła dla niej świetną arię z opery Mozarta. Una donna była idealna – i pasowała do jej charakteru. Wdzięczna i urocza, a w dodatku oparta o same wysokie dźwięki. Aicha cieszyła się strasznie z tego powodu. Ale miała jeden wielki, poważny problem. Nie miała z kim ćwiczyć! W Hogwarcie było pełno osób, które mogło jej zaakompaniować i profesor Flitwick często wynajmował ich do prób i występów chóru, nagradzając sowicie punktami. To był w końcu jego konik.
    Ten dzień minął jej wyjątkowo szybko. A w dodatku nie miała żadnych zajęć dodatkowych, więc , uciekając od Lily Evans, której wręcz nie znosiła (a może i była zazdrosna, ale to nieważne), która tym razem miała zamiar zatrzymać się dłużej w dormitorium, złapała za nuty i torbę, i po prostu wyszła. Kilka razy natrafiła na opuszczoną salę ze starym lustrem i fortepianem. Zazwyczaj słyszała z niej grane melodie przez ten fortepian, ale nie zaglądała do środka. Nie wiedziała, czy to uczeń, czy sam instrument. Hogwart był w końcu bardzo dziwnym miejscem.
    Ale dzisiaj była cisza. Dlatego weszła powoli do sali i zaklęciem rozjaśniła pomieszczenie. Wyjęła nuty, zaśpiewała kilka wprawek i usiadła na biurku, śpiewając swoją arię. Oczywiście nie można było się powstrzymać od kilku teatralnych gestów i całej masie ruchów, które miały na celu pomóc jej wyśpiewanie arii. Zmaterializowanie myśli zawsze było świetne. Nie miała pojęcia, że ktoś tutaj wszedł. Dopiero potem usłyszała pytanie i podskoczyła w miejscu, gwałtownie kładąc nuty na biurku i odwracając się. Wyglądała na spłoszoną i zażenowaną.
    - Ja… - wydukała na początku. – Nie, to nie jest moja kompozycja… ja nie umiem sama tworzyć… to Mozarta, ale bardzo ją lubię. Ale, nieważne, zajęłam ci salę? Już idę w takim razie.
    No i koniec śpiewania. Złapała za pięć kartek i wsunęła je z powrotem do torby.

    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  29. [ Wena baaaaardzo, bardzo się przyda :D
    W takim razie czekam na odezw ;) ]

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  30. [ Jest ochota na wątek?:) ]

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Witam serdecznie i bardzo dziękuję za powitanie :)
    Co do wątku to bardzo chętnie, ale muszę Cię ostrzec, że męsko-męskie słabo mi wychodzą, ale jeśli się piszesz to mogę spróbować. Nie ma problemu :)]


    Dennis

    OdpowiedzUsuń
  32. [ Mam już kilka pomysłów w głowię, z chęcią zacznę. A gadu nie mam :< ]

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Moim punktem zaczepienia będzie fakt, że Lucas lubi magiczne zwierzęta tak jak Adrasteja. Już zaczęłam w wordzie pisać, mam nadzieję, że opiszę wszystko to tam ładnie i składnie byś nie miała problemów ze zrozumieniem o co mi chodziło :) Założyłam, że się znają i czasem ze sobą rozmawiają,ot, taki standardzik. ]

    OdpowiedzUsuń
  34. Przez cały tydzień leżała w skrzydle szpitalnym.
    Po szkole rozeszła się wieść podtrzymywana przez nauczycieli, że miała skomplikowany wypadek z udziałem pewnego puchna – Dennisa Dixona. Nikt nie wątpił w to i nie wgłębiał się w szczegóły wiedząc, że chłopak jest chodzącą katastrofą a już kilka wypadków spowodował. Raz o mały włos a nie utopiłby biednej Adry w jeziorze, nie wspominając nieszczęsnego wypadku w bibliotece, kiedy przewrócił na nią regał z książkami.
    Tylko nieliczni wiedzieli co tak naprawdę się wydarzyło, dlaczego musiała tak długo leżeć w odosobnieniu w skrzydle szpitalnym. Samotność jest dobra, o ile z własnego wyboru. Nie mogła się doczekać dnia, kiedy będzie mogła opuścić swoją samotnie i wrócić do rzeczywistego świta zza parawanu.
    Nadal nie czuła się dobrze, choć musiała kłamać i udawać, że wszystko jest w porządku, że nigdy wcześniej nie czuła się lepiej, niczym nowo narodzona – inaczej nie wyszłaby jeszcze przez kolejny tydzień. Obiecała pedagogom i dyrektorowi, że nic nie powie, ale – była ślizgonką, łamanie zasad miała we krwi, choć maskowała się z tym, swoją odznaką prefekta.
    I kiedy tylko przekroczyła próg korytarzu dzielący go od pustelni pachnącej ziołami porzuciła swoją codzienną maskę spokoju i opanowania, i ile sił miała w nogach rzuciła się pędem w stronę wyjścia z zamku – miała nadzieję, że to właśnie tam znajdzie swojego znajomego z którym dzieliła pasję do magicznych zwierząt. Trącała wszystkich a ból w barku wzmógł się.
    Miała wyjątkowe szczęście w nieszczęściu – jeśli chodziło o wydarzenie, które miało miejsce w Zakazanym Lesie.
    Dziewczyna już z oddali zauważyła chłopaka, chyba wracał z chatki gajowego. Dopadła go. Włosy zburzyły się, a na jej twarz była cała zarumieniona. Oddychała szybko a serce od biegu waliło jej niczym oszalałem.
    - Lucas .. - wyrzuciła z siebie z ledwością. - widziała go...
    Urwała łapiąc powietrze.
    Tydzień temu w lesie napotkała magiczne stworzenie, które teoretycznie istniało jedynie w legendach i opowieściach – nawet dla czarodziejów była to tylko bajeczka, takie stwory nie istniały. Kropka. A jednak napotkała je, omal ją nie zabiło.

    OdpowiedzUsuń

  35. [ Kto by przypuszczał, że taki niepozorny Merlin tak dobrze wpływa na mózg :D
    Uff, czuję w kościach, że ktoś nieźle nadepnie na dumę Rogosia. Ups! Tak mi przykro :D Pomysł na wątek jest naprawdę świetny :D
    Zacznę, gdy ogarnę inne wątki, mam nadzieję, że odrobinkę zaczekasz, ale dziś powinnam się z tym całym zamierzaniem wyrobić XD ]
    Wzrok cię nie myli :D Dobrze przeczytałaś mój bloggerowy pseudonim, Rosier tez jest mój ;) ]

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  36. [ Dziękuję serdecznie za powitanie :) Na wątek mam wielką ochotę, choć jeszcze nie wiem o co dokładnie chodzi. :) Na pewno będzie fajnie :)]

    Marlene

    OdpowiedzUsuń
  37. [Jeśli chciałabyś, by nasze postacie były w dobrych stosunkach i np. Lucas pomagał Vie w nauce, to zacznij. Jeśli nie- podaj wątek, a zacznę.]

    OdpowiedzUsuń
  38. Charlie przyznał w duchu niechętnie, że choć Lucas Roy, mający wiedzę godną pozazdroszczenia, nosi na szacie żółto-czarny herb z borsukiem, zachowuje się iście... krukońsko. Jak gdyby to całe uczenie się o smokach nie wyszło mu na zdrowie, a wręcz w jakiś sposób chłopakowi zaszkodziło. Nie określił jasno, czy pomoże Charliemu w doborze książek, toteż Puchon na własną rękę zajął się przeglądaniem działu, nie chcąc narzucać się starszemu koledze. Być może miał on ważniejsze rzeczy na głowie, w końcu nie odwiedził biblioteki w celu polecania uczniom danych lektur, a już na pewno nie na zawołanie.
    Tytuły na grzbietach książek, po których Charlie wodził wzrokiem, niewiele mu mówiły. Niekiedy miał nawet wrażenie, że poszczególne tomy nie leżą w odpowiednim dziale, ale ciężko mu było to sprawdzić ze stosem książek opartym na przedramieniu, który w każdej chwili mógłby rozsypać się znowu, zmuszając do zmarnowania kolejnych kilku minut na ich ponownym ustawianiu. Litery na jednej z okładek były tak starte, że chłopak musiał się schylić, żeby móc je odczytać. Ponadto, chcąc nie chcąc, skupił na tym niemal całą swą uwagę, toteż gdy Roy ponownie wszedł pomiędzy regały, Charlie omal naprawdę nie upuścił swoich książek. Na szczęście tamten nie odezwał się zbyt głośno, więc szok nie był na tyle duży, by do tego doprowadzić. Ale było blisko.
    - Ach, myślałem... - odparł zmieszany, niezręcznie poprawiając swoją piramidkę. - Już idę.
    Powiedział cicho i podążył za Lucasem, który bez słowa poprowadził go do Działu Ksiąg Zakazanych.
    - Jesteś pewien, że możemy tu być? - zapytał niepewnie, kiedy znaleźli się już na miejscu, mimo iż czuł, że nie powinien. Roy raczej wiedział, co robi.

    OdpowiedzUsuń
  39. [ To tak, wymyśliłam, że można tym naszym postacikom nieco skomplikować życie. I tak, kiedy Marlenka i Lucas byli razem i im nie wyszło, to dziewczyna zgodziła się z chłopakiem, że to jednak nie to, ale w głębi duszy czuła zupełnie inaczej. Zakochana w nim była na zabój wtedy i teraz też jest. Kiedy cieszy się ze szczęscia Lucasa to tak naprawdę zgrzyta zębami, bo chciałaby być na miejscu Hanki, ale że go kocha miłością czystą i nieskalaną to chce tylko jego szczęścia nawet jeśli nie z nią. Co Ty na to?]


    Marlenka

    OdpowiedzUsuń
  40. [ Matko, Benny, mój piękny Benny <3 Ale okej, okej. Jeśli jest pomysł na wątko-relację z jedną z moich dziewczynek, to zapraszam! ]

    Isis/Erin

    OdpowiedzUsuń
  41. [Wybacz, że tak późno odpisuję - ale! Miałam strasznie zawalony tydzień,a kolejny jest jeszcze gorszy! A potem przyznaję się - zapomniałam. Jak wrócę, to coś sklecimy :D]

    Kay

    OdpowiedzUsuń
  42. Z ironicznym uśmieszkiem patrzyła na wijącego się w śniegu Lucasa.
    Możliwe, że przesadziła .. że potraktowała go zbyt brutalnie ..
    Tłumaczyła sobie jednak, że cel uświęca środki.
    A z całą pewnością żaden puchon nie będzie podważał jej decyzji, buntując się przeciwko jej prośbom .. albo rozkazom, jak mieli w zwyczaju nazywać je osoby pokroju Roya.
    - Tylko na tyle mnie stać? - powiedziała obojętnym tonem głosu, przytaczając fragment jego wypowiedzi.
    - Nie bądź śmieszny.
    - Chętnie pokazałabym ci na co mnie stać, ale widzę że masz już dosyć.
    - Oszczędzę ci pokazu moich umiejętności, chociaż muszę przyznać, że widok jest niesamowity. Przynajmniej dla osoby rzucającej uroki .. przeciwnik zazwyczaj myśli zupełnie inaczej.
    Zlustrowała go głębokim spojrzeniem i dodała, krzyżując ręce na piersi.
    - I jak Lucas, porozmawiamy raz jeszcze o moich zadaniach domowych?
    - Mam nadzieję, że odzyskałeś rozsądek i tym razem twoja odpowiedź nie będzie odmowna.

    Ariana

    [ myślałam że wątek już daaawno, dawno temu się skończył, ale ok :) ]

    OdpowiedzUsuń
  43. [BENEDICT<3
    Ten gif jest pięęęękny!]

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  44. [Po to tutaj przyszłam, w końcu. <3 Po wątek!
    Chcą być smoczymi przyjaciółmi?]

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  45. Aicha nie protestowała, gdy zebrał z ziemi jej nuty. Nie protestowała też, gdy je oceniał. To, że utwór był dość trudny jak na początkującą solistkę – wiedziała. Długo musiała pracować nad artykulacją. Aria wydawała jej się być z początku za szybko i nie nadążała za włoskimi słowami. Ale mimo wszystko poradziła sobie z trudnościami bardzo szybko – bo aria jej się podobała. Bo była wysoka. A ona w wysokich rejestrach czuła się jak ryba w wodzie. Podobnież miała tam naturalnie ustawiony głos na klasyczny. Dlatego też profesor Flitwick ją sobie tak cenił.
    - Wersję z akompaniamentem…? – zapytała cicho i może trochę głupio. – Ja… tak… tak, mam. Ale zostawiłam ją w dormitorium. Nie wygodnie jest sobie akompaniować i śpiewać.
    Dokładnie. Przepona nie może pracować tak, jak w pozycji stojącej. W pozycji leżącej też nie jest łatwo. Siedząca przejdzie, ale gdy się jest zajętym jedynie śpiewam – nie akompaniowaniem sobie samemu. Nie, to nigdy nie przechodziło.


    Aicha Bell

    OdpowiedzUsuń
  46. Jim należał do tego grona osób, które musiały rozgłaszać na lewo i prawo swoje „ale”, żale, pretensje, a nawet prawdy życiowe, najlepiej na głos i w spektakularny sposób, ponieważ WSZYSTKO co robił Potter musiało pozostać potraktowane rozgłosem i — w najlepszym wypadku — owacjami na stojąco. Jeśli chodziło o jego niewątpliwą sławę, nigdy nie szedł na kompromis, dbał o nią z pedantyczną dokładnością, nie uznając żadnych półśrodków i skrótów, dzięki czemu był jednym z najbardziej rozpoznawalnych uczniów. Ten status zawdzięczał nie tylko swojej niewyparzonej jadaczce, ale też — nieskromnie mówiąc — swojemu nieprzeciętnemu talentowi do… wszystkiego, a już zwłaszcza ukochanego quidditcha.
    Ale wracając do jednego z poważniejszych problemów egzystencjalnych Jamesa Pottera, rzadko się zdarzało, aby miał z kimś na pieńku i uprzykrzał komuś życie bez raźnego, bardzo poważnego powodu, ale przyszedł ten czas, w którym przekonał się, że od każdej reguły zdarzają się wyjątki.
    Otóż to!
    Takim szczególnym przypadkiem, w sumie unikatowym przedstawicielem swojego gatunku (Potter zazwyczaj doszukiwał się skrzywień u sliźgońskiej populacji uczniowskiej) był Lucas Roy. Puchon denerwował go wszystkim i niczym. Był „zbyt” we wszystkim. Zbyt puchoński. Zbyt cierpliwy. Zbyt łaskawy. Zbyt pomocny. Zbyt grzeczny. Zbyt… zbyt… zbyt do potęgi entej. Poza tym w oczach Jima prezentował się jak typowy lizus, który zawsze zostawał fory od nauczycieli za swój ZBYT potulny i grzeczny charakter i poniekąd to przelewało szale goryczy.
    Ale przechodząc do sedna sprawy, wściekłby się, gdyby stając twarzą w twarz z niejakim Lucasem, przemilczał jego nienagannie uprzejmy wyraz twarzy , który doprowadzał go wbrew pozorom do białej gorączki.
    Potter nigdy nie szukał na upartego jego towarzystwa, ale taka niefortunna wręcz okazja nadarzyła się tuż po obiedzie, kiedy Jim dla zabawy zmusił oddalającą się sylwetkę Smarkerusa do malowniczego upadku. Jego wzrok niemal od razu, jak na komendę, skrzyżował się z pełnym dezaprobaty spojrzeniem Roya.
    Jim napuszył się jak paw, uśmiechając się zadziornie w stronę Puchona.
    — Na proszę, proszę, kto by pomyślał, że tak łatwo zmyć ci dobrotliwość z twarzy — zakpił niewątpliwie adresując te słowa w jego kierunku. — Stanowczo nie powinieneś go zmieniać. Do twarzy ci z nim — zapewnił. Okazja była wręcz idealnie. Tyle gapiów wychodzący z Wielkiej Sali, a wśród nich Luke, który sam napatoczył mu się pod rękę.

    [ krótko i w ogóle kajam się za niską jakość… powód też jest taki nijaki, wybacz, ale nie wiedziałam za co Lukas mógłby zaleźć mu za skórę, bo on jest taki asdfgh <3 :< ]

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  47. [Jako takich przyjaciół to Emma też nie posiada. Nie tyle zbyt wielu, co nie posiada ich wcale. Więc dobry znajomy bardzo mi odpowiada. :D
    Hm, zacznijmy może od czegoś konkretniejszego. Emma boi się innych ludzi, obcych ludzi, ale zwierząt wcale. Może Lucas jej ostatnio opowiadał o jakimś stworzeniu, o którym czytał, oboje się zafascynowali i dowiedzieli, że prawdopodobnie żyje w Zakazanym Lesie, więc Emma, w tajemnicy, zaczęła się dowiadywać i w końcu chciała pójść zobaczyć zwierzątko. I zwierzątko mogło ją chapnąć, odrobinę poturbować, wylądowała w Skrzydle Szpitalnym, Lucas się dowiedział... I przyleci zmartwiony/chcąc usłyszeć relację/wrażenia (niepotrzebne skreślić). :D]

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  48. [Te oczy *,* A ONMS fajny jest, zwierzątka fajne są! :3
    Hmm, a co to za pilnie poszukiwane powiązanie? Bo może bym się skusiła, ale jeśli Nettie nie spełnia warunków to będę nad jakimś ciekawym powiązaniem dla nas myśleć :D]

    Antoinette

    OdpowiedzUsuń
  49. [Ajajaj, to ja nie wiem. :(]

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  50. Ze zdziwioną miną wzięła od niego kartkę, patrząc jak Roy odchodzi w stronę Zamku.
    Wymalowana na jej twarzy konsternacja pogłębiła się, gdy przeczytała tych kilka pośpiesznie napisanych słów:
    w południe w bibliotece.
    Wyglądało na to, iż mimo jej podłego zachowania, puchon dalej pragnął jej pomóc.
    Nigdy nie rozumiała takich motywów ludzkiego postępowania .. zamiast odegrać się czy choćby zaprzestać kontaktów, ci dalej śpieszyli z chęcią niesienia pomocy.
    - Korepetycje? - mruknęła i z niezadowoloną miną także udała się w kierunku szkoły.
    Mimo wszystko postanowiła stawić się na spotkaniu. Na myśl o Lucasie czuła lekkie, iracjonalne wyrzuty sumienia.
    Nie powinna była posuwać się do rzucenia Cruciatusa .. zaklęcia niewybaczalne były złem koniecznym, a zmuszenie kogoś do odrobienia zadań nie wymagało użycia aż tak drastycznych środków.
    Następnego dnia wybrała się do biblioteki, już od progu wypatrując burzy loków należących do Roya.
    Była ciekawa, czy te rzekome korepetycje rzeczywiście się odbędą, czy może chłopak szukał jedynie pretekstu do zemsty.
    Ujrzała go siedzącego przy jednym ze stolików. Szybkim, zdecydowanym krokiem podeszła do niego, zarzucając długie czerwone włosy na ramiona i spoglądając na niego z ukosa.
    - Po co mnie tu sprowadziłeś? - zapytała z podejrzliwością i zajęła miejsce naprzeciw niego.
    Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale bała się, że to jedno słowo nie przejdzie jej przez gardło.
    Odetchnęła głęboko i wyrzuciła to z siebie, siląc się na udawany spokój.
    - A przy okazji przepraszam za wczoraj. Nie powinnam rzucać na ciebie cruciatusa. Wybacz.

    Ariana

    [przyjacielskie relacje? ok :) i jasne, że chce kontynuować. Nie odpuściłabym sobie wątku z kimś z wizerunkiem Benedykta <3]

    OdpowiedzUsuń
  51. [To mnie teraz zaciekawiłaś! Podoba mi się, oczywiście! Zacznę dziś w późniejszych godzinach. :)]

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  52. Emma nigdy nie należała do osób przesadnie ekstrawertycznych. No dobrze, ona nie była wylewna wcale. Nie miała problemów ze słuchanie. Wręcz przeciwnie, innych ludzi słuchać mogła bez końca. Pomagała jak mogła, choć w większości przypadków wystarczyło, że po prostu była obok i okazywała zainteresowanie. Ludzie lgnęli do niej z tego powodu, wiedzieli, do kogo mogą się zwrócić ze wszystkim. Jednak to nie działało w dwie strony. Panna Hargrave nie lubiła zrzucać na innych swoich rozterek i problemów. Nie potrafiła tego robić. Nie potrafiła o tym mówić. Nie potrafiła się uzewnętrzniać, co czyniło z niej dobrą towarzyszkę, przyjaciółkę dla kogoś, kto niekoniecznie chciał się wysilać, by zrobić coś dla niej.
    Takie życie nie było proste, ale z czasem przywykła. Czasami musiała tylko dać upust nagromadzonym emocjom. W Hogwarcie jednak nietrudno było znaleźć miejsce, w którym nikt jej nie przeszkadzał. Więc robiła to regularnie.
    Ostatnio było tego trochę więcej. Właściwie, Emma nie pozbierała się po śmierci swojej mamy. Wśród ludzi była wciąż taka sama. Serdeczna, ciepła i milcząca. Nigdy zbyt wiele się nie uśmiechała, nikt więc nie dostrzegał jej melancholii. Ani tego, że częściej znikała, szukając samotności.
    Początkowo znajdowała ją na wieży astronomicznej w późnych godzinach wieczornych, jednak pewnego dnia natknęła się tam na grupkę Ślizgonów i już nie chciała tego powtarzać. Zaczęła więc wykradać się do Zakazanego Lasu. No, na jego skraj. Siadała pod drzewem lub obserwowała testrale i dawała ponieść się myślom. Później dawała łzom płynąć i długo się uspokajała.
    Tak jak i tego dnia. To były urodziny jej mamy. Zwykle dostawała wtedy paczkę ciastek, a w zamian wysyłała jakiś magiczny drobiazg całkowicie niemagicznej matce. To były jej pierwsze urodziny, których... nie było. Emma była wyjątkowo przygnębiona.
    Skulona, z kolanami pod brodą, siedziała na chłodnej ziemi, chlipiąc cicho i patrząc w stronę zachodzącego słońca. Nie miała ochoty wracać do zamku tej nocy.

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  53. - Nie musisz się tak wydzierać! - syknęła i pośpiesznie odbróciła głowę w nadziei, że nikt go nie słyszał. Jeszcze tego brakowało by cała szkoła dowiedziała, się, że ktoś taki jak Ariana Rosie jest w stanie kogokolwiek przeprosić. Oczywiście była w stanie to zrobić i wcale nie była taką złą i okrutną ślizgonką za którą ją postrzegali, ale musiała utrzymać dobrą reputację i wzbudzać respekt. Te cechy były w jej mniemaniu dużo ważniejsze i bardziej przydatne niż wzbudzanie w innych sympatii. Była zmuszona przybierać maskę podłej uczennicy domu węża, chociaż nie zawsze było to łatwym zadaniem.
    Słowa Roya w żadnym stopniu jej nie uraziły - wręcz przeciwnie - poczuła lekkie rozbawienie, widząc jego pełną zdziwienia minę.
    Zdążyła się już przyzwyczaić do utartych na temat ślizgonów stereotypów. Być może pasowały one idealnie do sylwetki Rosie, lecz mimo to dziewczyna potrafiła przyznać się do błędu, a użycie Zaklęcia Cruciatus na niczemu winnemu puchonowi z pewnością nim było.
    Poza tym nie sądziła, że osoby takie jak Luke mogą skrywać w sobie choć odrobinę złośliwości. Zawsze uważała puchonów za miłe, pomocne, dość naiwne i flegmatyczne osoby, a tu proszę. Roy odzywający się do niej z prawdziwą ironią.
    - Widocznie taki z niego puchon jak ze mnie ślizgonka - pomyślała i rzuciła okiem na siedzącego naprzeciw chłopaka.
    Słyszałem, że masz problemy z paroma przedmiotami, to prawda? Chętnie ci pomogę, jeśli wcześniej obiecasz, że nie użyjesz mnie już jako manekina do ćwiczeń Zaklęć Niewybaczalnych ..
    Westchnęła głęboko i wywróciła oczami. Zapowiadał się naprawdę dłuuugi i ciężki dzień.
    - Przecież cie przeprosiłam .. sądziłam, że temat Zaklęć Niewybaczalnych mamy już zamknięty. Możesz być spokojny, to się więcej nie powtórzy.
    - Chyba, że mnie do tego zmusisz - dodała z rozbawieniem.
    - Problem z paroma przedmiotami? Jeżeli można to nazwać problemem, to tak, mam problem. Nazywam go się eliksirami i transmutacją.
    Te dwa przedmioty od zawsze były dla niej istnym horrorem. Sama nie wiedziała jak bez problemu udało jej się zdać SUM-Y.
    Żałowała w duchu, że zdecydowała się na ich kontynuację .. do kolejnych egzaminów musiała się podciągnać .. a bez Roya swoją karierę w tej szkole widziała jedynie w szarych barwach.

    Ariana

    [złe strony Puchonów są ciekawe XD i spokojnie, żadnych klątw i zaklęć już nie będzie]

    OdpowiedzUsuń
  54. Emma nie lubiła, kiedy ktoś oglądał ją w takim stanie. Prawdopodobnie dlatego zawsze chowała się w gorszych chwilach w takie miejsca, by nikt jej nie znalazł. Nie zawsze jej się to udawało. Czasami był to jakiś wredny Ślizgon, który wykorzystywał moment i dobijał biedną Puchonkę, czasami ktoś zupełnie neutralny, kto od razu uciekał, jednak najgorsze było, kiedy pojawiał się ktoś, kogo spławić nie mogła i, w gruncie rzeczy, nie chciała. W tamtej chwili był to Lucas.
    Nie byli może przyjaciółmi, bo takowych Emma nie miała, ale naprawdę go lubiła. Był sympatyczny, niezbyt nachalny, dawał jej przestrzeń, jednocześnie nie sprawiając, że czuła się, jakby mu się narzucała. Jednak, przede wszystkim, uwielbiał smoki, i inne magiczne stworzenia, równie mocno, co ona. A o to naprawdę było trudno. Bez końca mogła rozmawiać z nim o zwierzętach i książkach, które ostatnio przeczytali. Był jednym z nielicznych, jasnych punktów jej życia towarzyskiego.
    Dlatego, chyba tym bardziej, nie chciała mu się pokazywać w takim stanie. Najpierw marzyła, by jej nie zauważył; nie wyszło. Już po chwili znalazł się tuż obok niej, wypytując i mając zamiar, prawdopodobnie, podnieść ją na duchu. A to nie mogło skończyć się dobrze.
    Spojrzała na niego zapłakana i w pierwszej chwili tylko pokręciła głową. Nie czuła zimna, choć czuła na ciele gęsią skórkę. Próbowała uśmiechnąć się przez łzy, ale wargi jej drżały, podobnie jak dłonie i, w gruncie rzeczy, całe ciało.
    - Nic mi nie jest. Nie marznę i... - urwała, czując, że głos jej się łamie. - Nic się nie dzieje. Naprawdę. Każdy ma gorsze momenty. Czasami... - Odetchnęła głęboko, spuszczając wzrok na czubki swoich butów. - Czasami trzeba się po prostu wypłakać. - powiedziała cichutko, kuląc się w sobie jeszcze bardziej i opierając brodę o kościste kolana. Czuła jego bliskość, czuła bijące od niego ciepło. Jednocześnie miała ochotę zwyczajnie się przytulić i uciekać jak najdalej.

    Emma

    OdpowiedzUsuń
  55. [ Nie wiem, czy mam iść do Lucasa, czy do Jo, to wpadam po prostu do Ciebie :D
    Są już i koty, nie martw się, jakoś się je dało wsadzić do karty <3 Sklecę jakiś pomysł, tylko zdecyduj, którą postacią bardziej chcesz wątek. Chociaż z Carlosem to pewnie obydwiema! ]

    OdpowiedzUsuń
  56. [ Lubię wątki męsko-męskie, w całym tłumie damsko-męskich to miła odmiana :P
    Jakbyś mogła założyć, że Lucas nie potrafi w ogóle pstrykać palcami (tak jak ja :<), to Carlos mógłby za nim łazić z kotem pod pachą i natrętnie, przed nosem, pykać Royowi iskierkami w kolorach tęczy. I jeszcze śpiewałby pewnie do tego, pełen zestaw. ]

    OdpowiedzUsuń
  57. [ Jasne, że mi pasuje :D jak tylko zaczynasz i mają być kolegami, to biorę wszystko. ]
    Meza

    OdpowiedzUsuń
  58. To jego regularne chodzenie z włochatą kulą pod pachą mogło zdawać się nieco dziwne. Zwłaszcza, że ulubionym pupilem Carlosa stał się najobrzydliwszy i równocześnie najbardziej puchaty pers, jakiego można sobie tylko wyobrazić. Wyraz jego pyszczka nie wróżył wcale dobrze, a spore wymiary zapowiadały ciężką walkę, gdyby futrzakowi nagle zachciało się przeciąż tętnice jakiemuś człowiekowi. Meza, jak to Meza - mimo wszystko kochał swoje malutkie kociątka, nawet jeśli czasem i jemu robiły na złość.
    Fryderyk - bo tam wabił się obecny faworyt - nadawał się też idealnie do pozostawiania na błoniach. Jego właściciel obserwował, jak to zwierzę ociężale zbliżało się do większych czy mniejszych grupek leżących na trawie; najczęściej szukało czegoś do jedzenia, zupełnie tak, jakby posiadało cztery żołądki gotowe na napełnienie szynką czy kurczakiem. Ludzie go głaskali, tego psychola z morderczym pyskiem, a potem wygrzebywali z toreb różne przysmaki. Kiedy Carlos dostrzegał, że Frycek już wyglądał na napełnionego, zabierał go sprzed nosa kolejnym karmiącym go pierwszoklasistkom, oświadczając, że w ramach wolnego czasu mogą przyjść do pokoju wspólnego Gryffindoru i głaskać kota do woli - i nie tylko kota (choć ta druga część, wraz z dołączonym połowicznym uśmieszkiem, kierowana była do uczennic - uczniów czasem też, dla samej ich miny - w wieku wyższym niż te jedenaście czy dwanaście lat).
    Jako, że Flitwick kazał przynieść na tę lekcję coś, co trudno jest wprawić w stan lewitacji, Meza zdecydował się na swojego podopiecznego. W dodatku nakarmionego bardzo porządnie. To wcale nie jego wina, że akurat na zaklęcia uczęszczało też grono Puchasiów uczulonych na sierść. A wśród nich ten jeden, Lucas, który nie bardzo krył się ze swoją niechęcią wobec wyjątkowo rozrywkowego Gryfona, chociaż ten drugi przecież emanował takim urokiem, taką inteligencją, że ciężko było go naprawdę nie lubić.
    Poza tym, bajerował wszystkich. Beztrosko i bez pojęcia o konsekwencjach. Roya też nie chciał oszczędzić.
    Postawił Fryderyka na pulpicie, przykazując, by ten stał w miejscu, po czym usiadł tuż obok ulubionego kolegi.
    - Cześć - przywitał się wesoło, po czym położył się na ławce tuż przed towarzyszem tak, że prawe jego ramię było w całości oparte na stoliku aż do łokcia, który to odpowiednio zgięty, podpierał przedramieniem i kokieteryjnie ułożonymi na policzku palcami łepetynę. Na szczęście - druga ręka była całkiem wolna. - Tak mi przykro, Lucas... - pokiwał głową ze zrozumieniem, a na jego twarzy wyrysował się grymas pełnej empatii. - Ale Fryderyk idealnie nadaje się jako królik doświadczalny na lekcje zaklęć. - Tutaj nastąpiło wyciągnięcie różdżki z tylnej kieszeni spodni, machnięcie nią prawie tak, że Roy stracił oko i wyczarowanie chusteczki higienicznej, teraz lewitującej tuż przed nosem Puchona.
    - Weź, ma zapach różany! Hit sezonu!

    [ Ja nie wiem, co to będzie, ja się na razie wczuwam w to infantylne dziecię, bo do tej pory przyszło mi prowadzić spokojniejszych bohaterów :D ]

    OdpowiedzUsuń
  59. Caroline krążyła po szkolnych korytarzach bez większego celu, po prostu musiała się czym zająć. Byleby tylko nie myśleć o nękających ją problemach… Większość osób potrzebowałaby w takiej sytuacji chwili samotności, ale ku własnego zdziwieniu, Caroline bała się braku jakiejkolwiek duszyczki niedaleko jej samej. Ciągnęło ją do ludzi, chociaż grobowa mina dziewczyny była, lekko mówiąc, przerażająca dla potencjalnych rozmówców.
    Weszła właśnie na szóste piętro, przeskakując wzrokiem na kolejnego mijającego dziewczynę ucznia. Znała go przelotnie, ale nie miała ochoty zaczynać rozmowy. Ostatnim razem skończyło się to przewaloną zbroją, jedną z zazwyczaj stojących na korytarzach i szlabanem pod okiem szkolnego woźnego na okrągły miesiąc.
    Krukonka bawiła się właśnie zaplecionymi w luźny warkocz włosami, przerzucając go na drugą stronę, kiedy usłyszała za sobą przynaglający głos. Niewątpliwie należał on do osoby, której najmniej spodziewała się i miała ochotę tamtym momencie spotkać.
    - Hej, Montrose! Mam coś dla ciebie.
    Przed nią stał Lucas Roy, siódmoroczny Puchon, będący jednocześnie jej kuzynem, synem siostry jej matki. Dawniej, zanim Caroline poszła do szkoły, udawało im się utrzymywać w miarę przyzwoite relacje, jednak wszystko zmieniło się wraz ze śmiercią jej matki parę lat temu, a może nawet powolne rozdzielanie się zaczęło się znacznie wczesniej. W przeciągu uczęszczania do Hogwartu obojga, zamienili ledwie parę zdań. Mimo to zawsze traktowała z szacunkiem rodzinę Roy’ów, bardzo troszczących się o osieroconą dziewczynkę. Szkoda, że tak rzadko miała okazję spotkać się z ich pełną familią, a jedynym jej przedstawicielem w zasięgu Krukonki pozostawał właśnie Lucas. Jednak teraz była już pełnoletnią przedstawicielką kasty czarodziejskiej i nie spodziewała się pomocy z ich strony. Nie udało się Caroline ukryć zdziwienia pojawiającego się na twarzy.
    Chłopak podrzucił do górę sakiewkę, a jej zawartość zabrzęczała z przyjemnym dla ucha odgłosem. Kilka niesfornym kosmyków wpadło mu przy tym do oczu. Nie, zdecydowanie nie wyglądali na rodzinę, nie było pomiędzy nimi nawet krztyny podobieństwa. Raczej na dwoje obojętnych sobie ludzi, z tym że Lucas w rękach rzecz najbardziej pożądaną przez dziewczynę w ostatnim czasie. Nie, żeby była próżna, ale za coś musiała żyć.
    - Kazano mi to tobie doręczyć – powiedział Puchon, wyciągając dłoń z sakiewką. – No, weź, nie mam całego dnia, żeby czekać aż się zdecydujesz .
    Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem, przystając w miejscu, jak puma gotowa do ataku w każdej chwili. Nie wiedziała, czy to jakaś sztuczka młodego Roy’a, ale nie ufała mu za grosz. Jakoś wyzbyła się tej cechy w ostatnich latach względem całej swoje pokręconej rodziny.
    - Nazywam się Caroline, zresztą za twoją sprawę, więc z łaski swojej używaj tego imienia, Roy - wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo, wpatrując się w wysokiego siedemnastolatka.
    Przystąpiła nieco bliżej niego, nadal wpatrując się w niego ze złością. Upokorzył ją na oczach przemierzających korytarz uczniów. Nawet jeżeli zrobił to nieświadomie, nie miała zamiaru darować mu tego tak szybko.

    [ <3 ]

    OdpowiedzUsuń
  60. Któż ją zauważał? Zwykle, gdy nie mówiła nic, nikt. Była mała, gdzieś poniżej linii horyzontu większości ludzi. Może włosy pomagały jej rzucić się w oczy. A tak musiała sama zwracać na siebie uwagę. Ilością słów, szybkością i głośnością. No cóż, takie życie.
    Nie zdziwił ją fakt, że chłopak jej nie zauważył. Już nawet nie bywała za to zła. W sumie, Noelle prawie w ogóle się nie denerwowała. Była zbyt zadowolona ze wszystkiego, jak dla niektórych. Cieszyła się z małych rzeczy, bo czemu nie? Warto być szczęśliwym na każdym kroku i niech każdy czuje własnie to uczucie, gdy spojrzy na Ellie.
    Lucas się zamyślił, ale co krążyło w jego myślach niestety dziewczyna nie wiedziała. Czasami miała ogromną ochotę nabyć tą niezwykle interesującą umiejętność, jaką jest legilimencja. Nie musiałaby się zbytnio wysilać, co do poznania prawdy niektórych plotek. Wszystko miałaby podane jak na tacy, w dodatku przystrojonej kolorowymi kwiatami, bo to Noelle wiedziałaby, co tak naprawdę kryje plotka i ile w niej kryje się wydarzeń faktycznie zaistniałych.
    Ach, marzenia.
    - Oczywiście, że mam ochotę! - ożywiła się Noel szczerząc się jak zwykle. Rządek białych zębów codziennie wyglądał na światło dzienne. A czy kiedykolwiek zniknął?
    - Paru ciekawych rzeczy, powiadasz - przekrzywiła usta przyglądając się uważnie różdżce Lucasa. Coż mogło być wyjątkowego w jego kawałku drewna? W sumie, co było wyjątkowego w tym spoczywającym w kieszeni Ellie? Że miała ponoć kapryśną różdżkę?
    Bajki.
    - Co mam robić? - przeniosła wzrok wyżej, na głowę Puchona.

    OdpowiedzUsuń
  61. Anne dzisiejszy dzień chciała spędzić samotnie w bibliotece. Choć pani Pomfrey kazała jej jeszcze odpoczywać, ale po tygodniowym leżeniu w łóżku miała dość.
    Szła korytarzem co chwilę poprawiając swoje niesforne loki. Gdy w końcu przekroczyła drzwi biblioteki, pierwsze co rzuciło jej się w oczy to chłopak pochłonięty lekturą siedzący w odległym kącie biblioteki. Dopiero po chwili rozpoznała Lucasa Roy'a. Przymrużyła gniewnie oczy. To on krytykował jej kochaną OPCM. W ten do jej głowy wpadł pomysł. Szybko podeszła do chłopaka i nawet się nie witając, powiedziała:
    - Przekonam cię, że OPCM jest potrzebna.
    Usiadła koło niego i wyciągnęła z rąk czytana książkę. Spojrzała na tytuł i wywróciła oczami.
    " Wszystko o Demimozach"
    Kto by się spodziewał...

    Anne B.

    OdpowiedzUsuń
  62. Potter nie należał do osób, które przejmowały się tym, co myślę o nim inni i być może dlatego słowa Puchona po prostu go „obeszły”, sprawiając, że wykrzywił usta w jeszcze szerszym uśmiechu, manifestując jeszcze bardziej swój dobry humor. Schował swoją różdżkę, którą wyciągnął, aby podsunąć Smarkowi kłady pod nogi i dopiero później wykazał ponowne zainteresowanie Puchonem, który najwyraźniej nie mógł przejść obojętnie wobec jego słów.
    — Doprawdy, nie muszę wpatrywać się w swoje lustereczko dwadzieścia cztery godziny na dobę, aby mieć wszystko pod kontrolę — zapewnił go Potter tonem, który sugerował, że Ray nie rozstawał się ze swoimi „zwierciadełkiem” i nokautował go spojrzeniem za każdym razem, gdy nikt na niego nie patrzył, poprawiając swoją ZBYT misternie ułożoną fryzurę dziesięć razy w ciągu jednej godziny. Jakby na potwierdzenie swoich słów, przejechał otwartą dłonią po swojej czuprynie, dostrzegając gdzieś kątem oka znajome rude włosy, które mogły należeć tylko i wyłącznie do Lily Evans. — Ale Luke, nie bierz tych słów do siebie, rozumiem, że niektórzy nie mają się czym pochwalić. — Jim uśmiechnął się z wyższością, jakby sam fakt, że należał do Gryffindoru i nosił nazwisko Potter stawiał go ponad wszystkich uczniów podsłuchujących ich wymianę zdań.
    Omiótł jeszcze raz Lucasa tym samym rozbawionym spojrzeniem i ruszył w stronę schodów prowadzących do najwyższych wieży Hogwartu.

    [Wybacz, że tak krótko, ale… no, trochę mi się uzbierało pod kartami i chyba też wyszłam trochę z prawy ;)]

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  63. [ Ależ nie zrażam się absolutnie, nadmierna odwaga i honorowość Gryfonów mogą być faktycznie irytujące i nawet jeśli któraś z Twoich postaci miałaby z moją Alice mieć stosunki negatywne, to z nich również można ciekawe wątki klecić! :D Co do nazwiska - przyznam bez bicia, że zaczerpnęłam je z gry Bioshock Infinite, gdzie jedna z bohaterek właśnie takie miała. Wprawdzie jej postać nie była postacią główną, a poboczną i przede wszystkim nie ma absolutnie nic wspólnego z moją Alice, ale nazwisko mi się spodobał, więc je wykorzystałam. Nie zauważyłam, że któraś postać ma już podobne! :D
    A tak przechodząc do rzeczy.. Bardzo ciekawie skonstruowana karta i interesujący Puchon. Z powodu różnic w usposobieniu (on jest zamknięty w sobie, a ona miewa skłonności do nadmiernej wylewności) pewnie nie mieli do tej pory okazji, żeby poznać się bliżej, ale to może się zmienić. Oboje chodzą na dodatkowe zajęcia z zaklęć, więc może podczas nich jakieś niefortunne zaklęcie Alice przypadkiem ugodziło z Lucasa i Alice się przejmie i odprowadzi go do skrzydła szpitalnego? :3 ]

    Alice

    OdpowiedzUsuń
  64. [Pamięta :) Właśnie biorę się za odpis.]

    OdpowiedzUsuń
  65. [Wybacz tak długą zwłokę przy odpisywaniu :< ]

    Od zawsze żyła w przekonaniu, że w każdym micie istniało ziarno prawdy.
    Odkąd sięga pamięć, Adrasteja próbowała przekonać Lucasa, że magiczne stworzenia, których istnienia nie zatwierdziło Ministerstwo Magii a zapisane zostały tylko w czarodziejskich bajkach, istnieją naprawdę. Gdzieś tam, daleko a może całkiem blisko, ukrywają się przed ludzkim okiem. Piękne, magiczne oraz niebezpieczne.
    Dokopawszy się do starych zapisek badacza kryptozoologi mugolskiej, odkryła pewien ślad. Jak po nitce do kłębka, owe ślady prowadziły nigdzie indziej, jak tylko do Zakazanego Lasu. Od tego momentu z nostalgią spoglądała na czerń panującą między konarami, czekając aż w końcu będzie mogła podążyć w nieznane by znaleźć dowód, że to zwierzę istnieje naprawdę. Jest tam, żyje i stanowi zagadkę ludzkości. Kto by się spodziewał, że przypadek popchnie ją prosto pod kopyta stworzenia budzącego strach i niechęć w puchonie. Głupotą było tylko nie zakładać czarnego scenariusza.
    Adra puściła Lucasa i szybkim ruchem zgarnęła niesforne włosy z twarzy. Oddychała szybko w rytm dziko szarżującego serca w klatce piersiowej, musiała minąć chwila by cokolwiek wyszło z jej gardła. Miała tyle mu do powiedzenia a w głowie ciągle jej szumiało od natłoku emocji. Tego spotkania nie mogła się wprost doczekać, z radości omal nie dostałą czkawki.
    - Jestem pewna w stu procentach, a nawet … w dwustu. - odpowiedziała starając się przystopować z przyśpieszonym oddechem, zakręciło jej się w głowie i musiała na chwilę przerwać. Uśmiechnęła się delikatnie by chłopak się nie zaniepokoił.
    Opadła na zieloną trawę i poklepała miejsce obok siebie dając znać Lucasowi by się dosiadł. Mały sprint wyczerpał jej dopiero co nazbierane siły. Usiadła po turecku a w rękach miętoliła długie kawałki trawy.
    - Nie poszłam go szukać. Zdenerwowałam się nieco, poszłam tylko się przejść … wiesz, chciałam być sama ze swoimi myślami. Trochę za daleko się wybrałam.
    Powiedziała prawdę, nigdy by sama nie wybrała się na poszukiwania wiedząc bardzo dobrze na jakie niebezpieczeństwo by się naraziła. Nagle uśmiech zszedł z jej twarzy.
    - Roy, to było najstraszniejsze doświadczenie w moim życiu, a jednak chce tam iść – wskazała ruchem głowy las.

    OdpowiedzUsuń
  66. [Jezu, tak, poproszę. Ja jestem nieśmiała i tak dalej, ale oglądałam już tą postać i agsgahjgdksbgdi *_* Zakochałam się w jeżyku jako latronusie i wizerunku i całej tej karcie... W każdym razie masz rację - wątek musi być! A masz jakiś pomysł czy mam myśleć?]

    Sebastian Banewood

    OdpowiedzUsuń
  67. [Tak szczerze to mogłabym prowadzić wątki z dwiema Twoimi postaciami, bo na nadmiar wcale nie narzekam. Jednak po przeczytaniu obu kart mam pustkę w głowie. Nie wiem, może moja Bella faktycznie nie nadaje się do większej społeczności. W każdym razie możemy coś wymyślić wspólnymi siłami. ;)]

    Isabella Meliflua

    OdpowiedzUsuń
  68. [Puchoni muszą trzymać się razem :D Lucas jest ciekawą postacią, ale jakoś nie wiem jak by tu z moją Geeną ich powiązać. Może Ty na coś wpadniesz...?]

    OdpowiedzUsuń
  69. [Jestem w trakcie wątku związanego właśnie z korepetycjami z Zaklęć z Nathanem. Ale myślę, że skoro SUMy niedługo każda pomoc jej się przyda. A z Zaklęć jest totalną nogą, więc tym bardziej. Chyba, że masz coś jeszcze w zanadrzu, bo takie podobne wątki czasami nudzą, a nie chcę z jakiegoś rezygnować ;<]

    OdpowiedzUsuń
  70. [Ja i planowanie wątku? Dobre sobie! Najlepszy wątek wychodzi w praniu! I, oh, musisz mi wybaczyć długość, ponieważ długie wątki to nie do końca moja bajka...]

    To był pochmurny piątek, więc nic dziwnego, że Sebastian włóczył się po korytarzach jak zmora, którą zresztą był [taki żarcik, heh, z ang. bane - zmora] i obserwował ludzi. Zatrzymał się na pogawędkę z duchem, którego bardzo lubił. Potem wpadł na chwilkę do pokoju i szybko zgarnął wielki mugolski zeszyt, po czym uciekł z dormitorium by nikt go nie zaczepiał. Przez kilkanaście minut wędrował po korytarzu, raz po raz potykając się o sznórówki starych trampków. Naciągnął rękawy za dużego swetra na swoje dłonie, gdy zawiało chłodem na jednym z korytarzy, przy drzwiach. Wyglądały interesująco.
    - Halo? - zawołał w głąb pokoju, w którym echem odbił się głos chłopaka. W środku nie było zbyt wiele rzeczy, wiekszość była zakryta prześciaradłami. Sebastian podszedł do jednego z prześcieradeł, krzywo zawieszonych na przedmiocie i ściągnął je. Pod spodem było piękne pianino, wyraźnie używane, gdyż było nastrojone i czyste, jednocześnie będąc odrobinę zniszczonym. Banewood usiadł na stołku przed instrumentem i z uśmiechem zagrał kilka nut, tworzących nieskomplikowaną melodię.
    A potem wyciągnął zeszyt i zaczął grać, co jakiś czas zapisując słowa lub nuty na kartce.

    Sebastian Banewood

    OdpowiedzUsuń
  71. [ Na wątek jestem bardzo chętna. Heterochromię ma mój brat i to jest słodkie, ale ona ma dwa lata, co nie umniejsza faktowi, że i tak to słodkie. Pomysł na wątek mam taki, że Melissa mogłaby mu powiedzieć, że coś mu się stanie. To byłby taki punkt zaczepienia. Jeśli chcesz ustalić dokładniejszy wątek to zapraszam na gg, którego numer masz w mojej karcie :) ]
    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  72. [Witam i dziękuję ślicznie! Lucek wcale mnie nie odstraszył, a nawet więcej, urzekł niesamowicie :) Właściwie możemy spróbować, Roy mógłby być właśnie tym chłopcem, na którego Ethel patrzy ukradkowo i za wszelką cenę stara się, by jej nie zauważył, a i tak na siebie wpadają co jakiś czas. Można się pokusić o dziwne zrządzenie przypadków, coś przeplecionego jakąś niewiadomą, napięciem, niepewnością, ukradkowymi spojrzniami i słodkim urokiem, bo to dwie urocze osoby są. Masz jakiś zamysł co do miejsca, okoliczności, czy mam wytężyć mózgownicę? :)]

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  73. [ Nie dyskryminuję panów, a jakiś męski wątek to zawsze miła odmiana :) Masz jakieś pomysły, dobra kobieto? ]

    James Potter

    OdpowiedzUsuń
  74. [Kontrastową? :D Nieee, ja po prostu wychodzę z założenia, że Puchoni to nie są ciepłe kluchy i tyle!
    Skoro Puchasiów jak na lekarstwo, to może pomyślimy nad wątkiem?]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  75. [ Błagam zacznij ty :) ]
    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  76. [W porządku, zacznę :)]

    To wcale nie było tak, że patrzyła na ludzi, bo miała z nimi jakiś problem. Fakt, że ktoś wydawał się interesujący nie oznaczał jeszcze, że tą osobę lubiła, na to potrzeba było zdecydowanie więcej czasu. Mimo, że kawał z niej dziwaczki, w kwestii uczuciowej nie odbiegała aż tak bardzo od ogółu, nie była zupełnie nieczuła i obojętna, choć mogło się tak wydawać.
    Jej zachowanie w momentach, gdy serce z jakiegoś powodu biło jej szybciej, a dłonie zaczynały się trząść, również nie odbiegało za mocno od normy, no, może poza faktem, że zwykła dziewczyna starała się być jak najczęściej w okolicy obiektu westchnień, a Ethel widząc kogoś, kto mógł się jej spodobać, uciekała jak najdalej, za wszelką cenę chcąc pozostać niezauważoną. Oczywiście, nie zawsze w stresie wszystko wychodziło, tak, jak miało wyjść.
    Bywali ludzie, na których wpadała zawsze i wciąż. Jakby szukając własnej drogi, nieustannie krzyżowała ją z drogami ludzi, których nie znała zbyt dobrze. I zastanawiała się wtedy, czy to znak, że mijają się właśnie bratnie dusze, które za każdym razem tracą szansę do rozmowy, czy ma po prostu pecha, bo spotykani wezmą ją za dziwadło. W całym tym zaaferowaniu, wstydzie i chęci sprawienia by nie wyglądało to na celowe - tylko utwierdzała ludzi w przekonaniu, że niektóre rzeczy robi z premedytacją. Choć naprawdę nie chciała narzucać swojej osoby.
    Jedną z osób, na którym jej nagła obecność uprzykrzała życie (a przynajmniej Ethel tak sądziła) był znajomy z Domu - Lucas. Ethel nigdy nie miała z nim zbyt dużego kontaktu, poza tymi nielicznymi momentami nagłych konfrontacji, aczkolwiek należał do osób, które obserwowała bo lubiła a nie tylko uważała za ciekawe. Być może na zasadzie przyciągania ludzi i rzeczy, które się lubi - bardzo często trafiała właśnie na niego, choć rzadko decydowała się na zamienienie kilku słów.
    I teraz, właśnie teraz, gdy jej głowa zaaferowana była zniknięciem Stephena, ręce pełne notatek, pergaminów i książek, a w torbie ciążyła szklana kula, musiała wyjść zza rogu. Musiała wyjść nieuważnie, musiała wyjść zbyt szybko, musiała nie myśleć i musiała dość bezpośrednio zderzyć się z kimś, niemal uderzając czołem w męską klatkę piersiową. Na jej twarzy pojawiło się bezbrzeżne zdziwienie, zaskoczone spojrzenie ciemnych, niemal czarnych oczu przeskakiwało z jednej latającej kartki na drugą, pobiegło za toczącą się kulą, a wśród wirujących notatek z przerażeniem zaobserwowało dwie tęczówki: niebieską i zieloną.

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  77. Nikt nie wiedział, co się stało. Prawdopodobnie nawet sam brat Isabelli – Steven, który obserwuje ją codziennie na korytarzach Hogwartu. Była cicha. Była zamknięta. Szara gwiazdeczka, która ukazywała się jedynie w „Czarownicy” od święta. Z nikim nie rozmawiała, nie chadzała na żadne imprezy, opuszczała mecze Quidditcha, nie uczęszczała do żadnych kółek zainteresowań. Co więc się stało, że z kaczątka wyrosło takie… coś?
    Pewnym krokiem przemierza korytarze szkoły. Ubrana w czarny mundurek z herbem Ravenclawu na piersi. Lubiła to ubranie, było neutralne. Każdy nosił takie samo i każdy był w nim taki sam. Prawdziwa parada „przebierańców” zaczynała się po lekcjach, kiedy to uczniowie mogli zrzucić swój czarny, przykry obowiązek a wybrać sobie własne ciuchy. Właśnie one sprawiały, że między uczniami pojawiały się granice. Kto nie miał stylu, wyrzucany był poza okrąg społeczeństwa. Niestety, do tych właśnie osób należała kiedyś Isabella. Teraz… jest inaczej. Chcą ją, ale ona nie chce ich.
    Może to i lepiej, że była taka, jaka była i przeżyła to, co przeżyła. Nie oddałaby tego doświadczenia za nic w świecie. Pozwala jej widzieć więcej, pozwala jej obserwować z boku i wyciągać wnioski. Czy tak nie jest lepiej, bezpieczniej?
    Była dłuższa przerwa. A w zasadzie już powoli dobiegała końca. Uczniowie gromadzili się przed salami lekcyjnymi, czekając na zajęcia. Ustawili się już grupkami – od razu było widać między nimi różnicę. Rozchichotani i niezwykle piękni stali w kółku najbliżej drzwi. Dalej, spokojniejsi stali i rozmawiali. Chociaż byli już dorośli, nadal wszyscy zachowywali się jak głupie szczeniaki. Czasami to było żenujące.
    Tylko jedna osoba siedziała na parapecie i zerkała znad jakiegoś romansidła na uczniów. Isabella nie pchała się tam, gdzie ich uprzednio nie chcieli. Pokręciła lekko głową z cichym westchnięciem, gdy widziała ukradkowe spojrzenie kilku uczennic w stronę gorzej ubranej dziewczyny. Ich kpiące uśmiechy mówiły same za siebie. Ten świat nigdy się nie zmieni…

    Isabella Meliflua

    OdpowiedzUsuń
  78. [ Okej, wpiszę go jako Kurczaczka, jak tylko wrócę z urlopu (myślę, że do 13.06 się wyrobię :P). Ty tymczasem możesz myśleć nad wątkiem! Bo przydałby się nowy. ]
    Meza

    OdpowiedzUsuń
  79. [A dziękuję bardzo :) Puchasie są fajne, więc grono powinno się powiększać! Lecz skoro na razie jest nas tak niewiele, powinniśmy się trzymać razem! :D Dlatego też grzecznie pytam czy jest może chęć i być może jakiś pomysł na wątek, bądź też powiązanie? :)]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  80. [ Ależ James jest przecież przeuroczy i nie można go nie lubić ;p Kurcze, kurcze, kurcze... Ostatnio to Rogaś raczej nie broi, ale możemy założyć, że Lucek go tak od zawsze pouczał, i teraz nagle mają współpracować. Lucek go nie lubi i Jimbo się nieźle zdziwi, jak się o tym dowie. Co Ty na to?]

    James Potter

    OdpowiedzUsuń
  81. Dla Ethel relacje międzyludzkie były trudne o tyle, o ile ludzie wyraźnie mieli trudności ze zrozumieniem Puchonki. Nie wiedziała czemu jest tak, że dziwią się niezmiernie, gdy ona zachwyca się kroplami deszczu spływającymi po szybie, kolorami żarzącego się węgielka w kominku, zapachem pergaminu albo miodu, gdy mówi o prostych rzeczach wprost. Ludzie chyba nie są przyzwyczajeni do mówienia wprost, wolą komplikować różne rzeczy.
    To wcale nie było tak, że jej coś w nim przeszkadzało, chyba że przeszkadzać mogą pozytywne cechy drugiego człowieka. Lucas intrygował Ethel, właściwie dlatego, że nie znała go na tyle dobrze, by znać jakiekolwiek jego wady. Z obserwacji Puchona też niewiele jej wynikało, gdyż za każdym razem, gdy go widziała, zachowywał się nienagannie. Może miała o nim wyidealizowane wyobrażenie, ale to tylko napędzało chęć poznania rzeczywistości.
    Gdyby tak stanął przed nią i po prostu spytał o co jej chodzi, to Ethel prawdopodobnie zamknęłaby się zawstydzona w kuchni razem ze skrzatami i została jednym z nich, by nigdy więcej nie musieć przeżywać wstydu związanego z bezpośrednią uwagą na temat jej spojrzenia. Wiedziała, że było dziwne, wiedziała, że bywało krępujące, ale to był jej sposób poznawania świata i ludzi. Nauczyła się patrzeć nie tylko oczami i pochłaniała zarówno informacje o teraźniejszości, jak i o przyszłości.
    Momentalnie odwróciła wzrok, próbując połapać się w wirujących kartkach. Poukładała część pergaminów w rękach, choć jak na złość nie chciały się ułożyć zbyt równo. W ogólnym roztargnieniu włożyła je do torby, luźno przewieszonej przez ramię i podniosła wzrok, by ocenić sytuację. Zamiast bajzlu wokół siebie dostrzegła wyciągniętą kulę, w której mgła przelewała się niczym budyń. W pierwszej chwili pomyślała sobie, że zabierze ją i ucieknie, ale zaraz dotarło do niej że byłoby to co najmniej bez sensu. Ethel, postaraj się być normalna.
    -Dziękuję- szepnęła podnosząc wzrok, spoglądając na różnokolorowe tęczówki i uśmiechając się do niego leciutko chyba po raz pierwszy w życiu. Nie był może to uśmiech zbyt odważny, ani szeroki, ale delikatny i ciepły. A co najważniejsze - zupełnie naturalny i niewymuszony.
    -Przepraszam, powinnam patrzeć, gdzie idę- opuściła wzrok zawstydzona i kucnęła, by pozbierać resztę kartek. Chwilowa zmiana jej postawy nie trwała może zbyt długo, ale Ethel czuła się, jakby odniosła wielki sukces w drodze do zwyczajności.

    Ethel

    OdpowiedzUsuń
  82. Melissa zawsze wychodziła z założenia, że to co ma się zrobić jutro – lepiej zrobić dziś. Tak też było w przypadku wypracowań. To nie było tak, że dziewczyna była nadgorliwą kujonką. Po prosty nie lubiła zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę, dzięki czemu miała więcej wolnego czasu i oszczędzała sobie nerwów, które towarzyszyły niektórym uczniom przy pośpiesznym pisaniu prac i zadań. Dlatego właśnie pewnym krokiem kierowała się do Wieży Północnej, miejsca w którym miała zajęcia z wróżbiarstwa, aby oddać zadanie.
    Dziewczyna, chyba jako jedna z nielicznych uczniów Hogwartu, lubiła zajęcia z tego właśnie przedmiotu. Wszystko przychodziło jej tam szybko i z ogromną łatwością. Nie musiała nawet patrzeć w kryształowe kule ani w karty porozkładane na stole. Wystarczyło jedno spojrzenie albo nawet dotknięcie jakiejkolwiek osoby aby przeczucie uderzyło do głowy. Nie potrafiła zrozumieć tego, że inni uczniowie nie doceniali tych zajęć, no ale nie każdy ma talent. Montgomery sama nie wiedziała, że zostanie jasnowidzem. Oczywiście były epizody, ale zawsze tłumaczyła to sobie intuicją. Zmieniło się to dopiero gdy dostała list od Hogwartu, wtedy właśnie dowiedziała się, że jest czarownicą i cała ta magia była przednią skryta.
    Powoli szła w górę po schodach. Chciała dostarczyć wypracowanie jak najszybciej, aby mieć już swój wolny czas. Nawet nie zwróciła uwagi, gdy minął ją chłopak, który zmierzał w przeciwnym kierunku. Przez przypadek otarła się o niego ramieniem.
    Po jej ciele przeszedł przyjemny dreszcz.
    – Idziesz na Obronę przed czarną magią, tak? – spytała nawet nie odwracając wzroku. Poczekała aż chłopak się zatrzyma i dopiero wtedy kontynuowała – Blondynka, która siedzi za tobą nie umie trzymać różdżki, więc lepiej uważaj. – ostrzegła. Zawsze mówiła to co widziała, zwłaszcza jeśli komuś miała stać się wtedy krzywda. Nie obchodziło jej to czy ktoś jej uwierzy, czy nie. Jej prognozy jednak sprawdzały się i mogą poświadczyć o tym osoby, którym niejednokrotnie uratowała tyłki.
    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  83. [Benedict i smoki, nie ma lepszego połączenia. <3 Kochamy Benedicta i kochamy smoki. Cassy kiedyś na jednym odleci w siną dal.]

    Cassy

    OdpowiedzUsuń
  84. [Wysoki to on jest, oczy też ma ładne. Kiedyś Cassy mogła trochę wodzić za nim wzrokiem jakiś czas temu, któraś z jej koleżanek zauważyła to, a że znała Roya to zaaranżowała przypadkowe spotkanie. Amorów z tego nie było, ale można z nich zrobić dobrych znajomych. Ot, znaleźli wspólne tematy. Smoki. :D]

    Cassy

    OdpowiedzUsuń
  85. Rozmowa z płcią przeciwną przychodziła jej jakoś dziwnie… łatwiej. Nie wiedziała, od czego to zależy. Nie uważała się za chłopczycę, zresztą nawet na taką nie wyglądała. A mimo wszystko. Może dlatego, że mężczyźni często byli mniej skomplikowani? Mieli tam swoje jakieś prawa nimi rządzące. Czasami oceniali książkę po okładce, ale liczył się dla nich też charakter, nie to, czy gustowne kolczyki się dobrało do koloru swoich paznokci. No, może to lekka przesada. Ale buty do torebki? Naprawdę?
    Drgnęła lekko, gdy usłyszała głos obok siebie. Obróciła głowę i uśmiechnęła się lekko. Lucas Roy. Już nawet nie pamiętała, jak poznała tego Puchona, ale ich przyjaźń raczej nie miała zamiaru się skończyć. Tak było przed, gdy była jeszcze szarą myszką w kącie pod miotłą, jak i po, kiedy starała się bardziej pokazać ludziom – jak na „modelkę” przystało. Łączyła ich wyjątkowa więź, której inni mogli często jedynie pozazdrościć. A jednak Isabella miała to szczęście spotkać właśnie jego.
    - Jak widzisz, lekceważą blask swojej sławy – odparła nieco przekornie. Była przekonana, że Lucas dobrze wiedział, że sama od nich stroni, nawet jeśli często wyciągają ręce. Nawet podczas imprez, kiedy Krukoni wygrywają mecze (co się często nie zdarza). Naprawdę, dać jej w rękę Ognistą Whiskey to jak zdzielić jej parasolem w głowę. Albo gorzej. Nieważne, stare przyzwyczajenia, raczej stety, zostały.
    - Raczej nie wytrzymałbyś z taką pustą dziewczyną jak kółeczko tych rozchichotanych modnisi – wskazała głową na kilka Krukonek przy sali i przeniosła znów wzrok na Lucasa, cały czas się uśmiechając. Lubiła jego towarzystwo. – Ale ty masz lekcje pół Hogwartu dalej. Znowu zamierzasz się spóźnić?
    Odłożyła książkę na bok i skrzyżowała ramiona pod biustem, unosząc lekko brew do góry. Zabawnie wyglądała, próbując być stanowcza. Sama była tego świadoma.

    [Nie mam za co się gniewać. ;p]
    Isabella Meliflua

    OdpowiedzUsuń
  86. [ Pomysł, proszę/błagam. Bardzo.]

    James

    OdpowiedzUsuń
  87. [O! Na pewno ktoś taki Sadze się przyda, więc jestem za! :D Także postaram się jakoś niedługo zacząć, miejmy nadzieję, że jeszcze dzisiaj :)]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  88. [Pomysł nieziemski. Nie radziłabym nikomu stanąć w polu rażenia :D Odezwę się na gg. ;)]
    Theo

    OdpowiedzUsuń
  89. [Ja wręcz DOMAGAM się wątku. Bencio jest moim mężem numer cztery, soł.]

    Sharlotte

    OdpowiedzUsuń
  90. [ No ja cierpliwie czekam :) ]

    OdpowiedzUsuń
  91. [Napisałam do Ciebie na gadu, tam wszystko omówimy.]

    Sharlotte

    OdpowiedzUsuń
  92. Melissa po oddaniu zadania na wróżbiarstwo miała już upragniony czas wolny. Zeszła powoli schodami w dół i po jakimś czasie znalazła się w pokoju wspólnym Ravenclaw. Dziwnym trafem nie było tu zbyt dużo innych uczniów. Na fotelu siedział tylko jedna, rudowłosa dziewczyna, która rozmasowywała policzek. Spojrzała na Lissę, która posłała jej przepraszające spojrzenie, ale dziewczyna wstała z zajmowanego dotąd miejsca i wyszła. Mel wzruszyła ramionami i wbiła swój wzrok w kominek, w którym buchały płomienie. Aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby ogień z kominka przeniósł się na podłogę i dywan albo na ścianę. Niestety, ale na to się nie zanosiło.
    Dziewczyna siedziałaby tam dłużej, gdyby nie to, że przypomniała sobie obraz mijanego chłopaka, którego uraczyła przestrogą. Była ciekawa czy to co widziała spełniło się. Uśmiechnęła się. Nie miała w zwyczaju mówić innym co im się przydarzy, jeśli sytuacja ta, nie zagrażała życiu danej osoby, ale to był chyba wyjątek.
    Wyszła z pokoju..
    *****
    Stała właśnie w tłumie uczniów, którzy wychodzili właśnie z jednej z sal. Nie lubiła zbytniego tłoku, więc jak najszybciej starała się opuścić całe to towarzystwo.
    – Muszę z tobą porozmawiać – usłyszała głos za sobą. Dobrze wiedziała co oznacza to zdanie. Niechętnie, ale odwróciła się i jej oczom ukazał się chłopak, którego mijała na schodach, gdy w pośpiechu zanosiła wypracowanie. Podszedł do niej, więc pewnie albo wziął ją za kompletną wariatkę, ale nie zdążył jej tego wcześniej powiedzieć, albo przepowiednia, przed którą go ostrzegła, się spełniła. Mel miała nadzieję, że chodziło o to drugie. Uśmiechnęła się.
    – Widzę, że twoje uszy wyglądają już dobrze – zaczęła. W jej głowie pojawił się obraz chłopaka z ogromnymi uszami. Z drugiej strony lepiej mieć powiększone uszy niż na przykład nos, albo jedną z warg. W takim przypadku to dopiero miałaby ubaw. Uspokoiła się. Nie powinna się śmiać z takich rzeczy, przecież ją samą mogłoby coś takiego spotkać, albo i gorzej. Na szczęście dla Melissy jej życie, w większym stopniu, było wielką niewiadomą, gdyż nie doświadczała wizji, w których to ona byłaby główną bohaterką, więc nie wiedziała co może jej się przytrafić. Miało to swoje plusy i minusy.
    – To o czym chcesz porozmawiać? – spytała z zaciekawieniem krzyżując ręce na piersi. I wlepiając wzrok w różnokolorowe tęczówki chłopaka.

    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  93. [Powracam!]

    Nie należała do osób śmiejących się najczęściej czy najgłośniej. Co nie oznaczało, że posępna była z niej osoba. Słowo "niepewna" chyba najlepiej określało wykonywane przez nią gesty. Z drugiej strony nie można było oprzeć się wrażeniu, że choć niepewne, są nadzwyczaj przemyślane.
    Zamiast zaprzeczyć, podziękować i uciec jak najdalej, nie pozwalając się nigdzie odprowadzić, skupiła się na zbieraniu kartek. I jej błąd, nie wpatrując się uważnie w Luca, zupełnie nie myślała o przestrzeni. W efekcie, w całkiem uroczy sposób, jeśli spytać o opinię narratora, zderzyli się głowami.
    -Auć- mruknęła cicho, masując sobie czoło. Właściwie było to raczej odruch niż kwestia tego, że cokolwiek ją bolało. A jednak na jej policzkach pojawiły się rumieńce zawstydzenia. Jak mogła być przy nim tak nierozgarnięta?
    Słysząc jego słowa podniosła wzrok i roześmiała się. Cichutko co prawda i zasłaniając usta dłonią, ale zawsze. Pokręciła głową, zdecydowanie protestując przeciw pomysłowi zamykania się w dormitorium. Przycichła jednak, czując jego rękę na swoim ramieniu. Niemal wstrzymała, oddech i niemal straciła przytomność. On jej tak po prostu dotknął.
    Patrzyła na niego przez te kilka sekund, gdy zdecydowanie oświadczał, że będzie jej towarzyszył. Zreflektowała się dopiero po chwili, widząc jego uśmiech i opuściła wzrok, nieco zawstydzona, ale mimo wszystko uśmiechając się pod nosem.
    -Wolałabym się po drodze nie rozpaść- uniosła lekko kącik ust, przenosząc wzrok na kulę, która najwyraźniej miała jakiś budyniowy kaprys tego dnia. Ethel zmarszczyła lekko brwi, nie bardzo chcąc teraz myśleć o tych kłopotach.
    -Dziękuję... Lucas- uśmiechnęła się wprost do niego, ostatecznie zapakowując swoje rzeczy do torby. Nie sądziła, że kiedyś tak po prostu wypowie jego imię. Brytyjczycy mają dziwną manierę zwracania się do siebie po nazwisku, użycie imienia oznaczało pewną dozę sympatii. Jednak w tym momencie Ethel nawet nie zrobiło się głupio. Po prostu uważała, że powinna zwrócić się do Luca po imieniu.
    -A skąd wiesz gdzie się wybieram?- spytała nagle, spoglądając na niego i obdarzając go tego samego rodzaju figlarnym uśmiechem, co on przed chwilą. - Zaglądałeś w moją kulę?- uniosła lekko jedną brew i przygryzła lekko dolną wargę. Wyraźnie chciała się z nim podroczyć, możliwe, że dzięki temu potrafiła się choć trochę rozluźnić.

    OdpowiedzUsuń
  94. Zmarszczyła lekko brwi. Trafił jej się sceptyk. Dziewczyna myślała, że wśród czarodziei nie ma osób, które nie wierzą we wróżby, no bo kurcze w świecie, w którym istnieją jednorożce a uczniowie uczą się jak opiekować się hipogryfami, wróżby wydawały się mało niewiarygodne. Chyba, że tak myślała tylko Melissa.
    – Czyli mówisz, że widzenie przyszłości w świecie pełnym magii jest nienormalne. – zaczęła – To powiedz mi proszę co uważasz za normalne? – spytała. Dla niej przepowiednie to chleb powszedni. Nie było nic bardziej rzeczywistego, niż uczucie przechodzącego dreszczu i pojawianie się dziwnych obrazów w głowie, które później układały się w ciąg najróżniejszych zdarzeń. Jasnowidzenie było obecne w życiu dziewczyny od bardzo dawna, możliwe że nawet od pierwszych dni jej życia, chociaż tego oczywiście nie pamiętała. Wydawało jej się, że te przepowiednie są bardziej rzeczywiste niż stojący przed nią chłopak.
    – Wiesz, parę osób, które uważają, że mają dar to tak naprawdę oszuści chcący wyłudzić parę pieniędzy. To ludzie są idiotami dając się na to nabrać. – kontynuowała. Ona sama nie rozumiała tego fenomenu. W duchu śmiała się z osób, które przychodziły do „wróżek” chcąc usłyszeć, że za kilka lat zdobędą olbrzymią fortunę, lub znajdą miłość swojego życia. Oczywiście dostawali to czego chcieli, czyli fałszywe zapewnienia, że ich wielkie marzenia się spełnią. W większości przypadków niestety tak się nie działo, a w niektórych, rzadszych, przypadkach lipny jasnowidz mówił prawdę. Tak czy siak, wróżbici wychodzili wtedy na plus, z zarobionymi pieniędzmi w kieszeni i, przy odrobinie szczęścia” z nadaną łatką nieomylnych.
    – Owszem, mam tak chyba od urodzenia, ale nie jestem tego pewna, bo nikt nie pamięta wczesnego dzieciństwa – odpowiedziała. Lubiła, gdy ktoś mówił coś prosto z mostu, bez zbędnych podchodów. – Pierwszą zapamiętaną wróżbę miałam, gdy skończyłam pięć lat – uśmiechnęła się lekko. Nadal pamięta wzrok matki i ojca, jakim obdarzyli córkę, gdy ta powiedziała im, że matka spadnie ze schodów. Doskonale pamiętała też zdziwienie, gdy tak się stało. Od tamtej pory stałą się cudownym dzieckiem, ale rodzice starali się ignorować fakt, że ich córka jest wieszczką. A szkoda, bo być może dzisiaj żyłaby inaczej i byłaby kimś innym. No ale czasu się już nie cofnie.
    – Jak bardzo byś się zdziwił, gdybym powiedziała, że znam cię prawie od urodzenia, co Wielkouchy? – spytała unosząc lekko jedną brew do góry. – Tak właściwie to jestem Melissa – przedstawiła się.
    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  95. [Lucas mnie totalnie urzekł (Benedict ♥ Heterochromia ♥), więc wpadłam grzecznie zaproponować wątek z Karen c: ]

    Karen

    OdpowiedzUsuń
  96. Niskie obcasy stukały o bruk, gdy drobna dziewczyna przeciskała się przez tłumy przechodniów. Wiatr rozwiewał jej kasztanowe włosy, przysłaniając nieco pole widzenia. Poruszanie się również nie było zbyt przyjemne, zwłaszcza biorąc pod uwagę zapełnioną torbę, która swoje ważyła.
    A dzień tak pięknie się zapowiadał.
    Zaczęło się od tego, że w końcu, w końcu mogła spędzić dzień z dala od zabieganej matki, krzyczącej babci i skrzeczącej siostry.
    Nie żeby ich nie kochała. Ale naprawdę, każdy czasem ma dość swojej rodziny.
    I wszystko poszło by dobrze, nawet wyśmienicie, gdyby nie to, że musiała zapomnieć, po prostu musiała zapomnieć o urodzinach siostrzenicy.
    Dlatego teraz przeczesywała ulicę Pokątną w poszukiwaniu prezentu dla potwornie nudnej trzylatki. Miało to swoje plusy, to prawda. Zdążyła odwiedzić już Esy i Floresy, Czarodziejskie niespodzianki Gambola i Japesa, Lodziarnię Floriana Fortescue, a nawet Centrum Handlowe Eeylopa; wyszła biedniejsza o kilkanaście galeonów, obładowana książkami i innymi, mało potrzebnymi rzeczami, ale dalej nie znalazła niczego na prezent.
    Najgorsze były wiejący nieustannie wiatr i mżawka, które, choć nie do końca skutecznie, nieco zniechęcały ją do dalszych zakupów.
    Gdy skręcała w stronę Magicznej Menażerii, wpadła wprost na zagradzający jej drogę męski tors. Utrzymała się jakoś na nogach, po czym ujrzała znajomą twarz.
    - Oh – zdziwiła się, po czym na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Czekaj. Lucas, prawda?

    [Ta dam! c: Podoba mi się, przyjemnie się ten początek pisało c:]

    Karen

    OdpowiedzUsuń
  97. [Cześć! Puchasiów mało, trzeba wyrównać. :D]

    Sid

    OdpowiedzUsuń
  98. [ Cześć, cześć. Ty mi chyba odpisałaś jeszcze, zanim zniknąłem, prawda? :D Anyway, kombinujemy coś nowego? ]
    Meza

    OdpowiedzUsuń
  99. [No heeej, nie wszystkie Puchasie są przecież naiwne, ona po prostu jest tak... bardziej. :D]

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  100. [ No ba, że once again :D I Ciebie też miło widzieć ;)]

    Mary/James

    OdpowiedzUsuń
  101. [Przyszłam! Nie miałam pojęcia, z którą z twoich postaci chcę wątku bardziej, skoro obie są świetne, ale stwierdziłam, że z Lucasem będzie trudniej ze względu na jego skrytość i zamknięcie w sobie. Jeśli zaś chodzi o pomysł to niestety muszę przyznać, że żadnego nie posiadam w tym momencie. :< Poratujesz?]

    Gwen

    OdpowiedzUsuń
  102. [Pomyślimy na gg nad masterwątkiem. Marzy mi się wątek, w który wplączemy całą "elyte" a troche osób w niej jest. Zróbmy konfe :3]

    Jamie

    OdpowiedzUsuń
  103. [Gwen z pewnością nawet nie będzie go kojarzyć, Lucas nie jest chyba typem osoby, która zapada w pamięć, jeśli się z nim nie porozmawia, prawda? I może po tym, jak na niego naskoczy będzie miała wyrzuty sumienia, więc postanowi zaprosić chłopaka na kufel miodowego piwa do Hogsmeade. Spróbuję zacząć w najbliższym czasie! :3]

    Gwen

    OdpowiedzUsuń
  104. [ Pamiętam, pamiętam. Ale jestem za napisaniem nowego wątku, bo ostatni już kompletnie wyleciał mi z głowy i nic nie pamiętam. Jeżeli nie masz nic przeciwko wybieganiu z przyszłość, to możemy napisać wątek ze smoczym jajkiem od Bena w roli głównej. :D
    Lucka wrzucam na miejsce Kurczaka, ale opis dojdzie później, jak już coś napiszemy. :> ]

    OdpowiedzUsuń
  105. [Chęć na wątek zawsze się znajdzie. :D Gorzej u mnie z pomysłem, bo Lucas już chyba jest po Hogwarcie, do tego w szkole był Puchonem, więc też nie widzę punktu zaczepienia... Ewentualnie ten fortepian, bo Aurora lubi muzykę klasyczną, ale nie wiem, jak z tego wykombinować coś konkretnego. :<]

    OdpowiedzUsuń
  106. [Dziękuję za powitanie :) Silia jest narwana i zakręcona, ale w sumie sympatyczna :D
    Muszę przyznać, że twoja karta, jak i postać strasznie mi się spodobały, więc wraz z moją gryfonką ślicznie zapytujemy o wątek :)]

    Silia

    OdpowiedzUsuń
  107. [Raczej utwierdził ją w przekonaniu, że nie jest mile widziana ;) Mam nadzieję, że ten smutek kiedyś w coś ewoluuje, a póki co - warto by może jakiegoś wątka skleić? Mam puścić wodze fantazji, czy stworzyć neutralne obijanie się o siebie na korytarzu? ;)]

    Arabella

    OdpowiedzUsuń
  108. [Dyżur może być, ale czy na dłuższą metę samo łażenie po korytarzach nie okaże się trochę nudne...? :D Chyba że podczas tego patrolu usłyszeliby hałasy w jednej z klas, pobiegli by tam i okazałoby się, że jest tam szafka zamieszkiwana przez bogina. Postanowią usunąć intruza, a że byłoby to pierwsze spotkanie Aurory z boginem (w trzeciej klasie z jakiegoś powodu nie brała udziału w lekcji o nim), Lucas byłby jedyną oprócz niej osobą, która wiedziałaby, czego Boyle się boi. I tu zaczęłaby się ta wspomniana przez ciebie niechęć, bo Aurora zagrozi Royowi, że jeśli komukolwiek powie, to cośtam.
    Co ty na to? :D Wybacz za tę chaotyczność...]

    OdpowiedzUsuń
  109. [Dreszcz? Ale dlaczego? Przecież nie ma w nim nic niepokojącego... chyba.
    A dziękuję za powitanie! Cześć, cześć. Puchasiów nigdy za wiele... ]

    Jason

    OdpowiedzUsuń
  110. [Super, czekam w takim razie z niecierpliwością. I wcale nie taki geniusz! :D]

    OdpowiedzUsuń
  111. [Może stąd? Miałam Heathcliffa Leacha — też Puchona ;D Nie przeżył moich matur, ale może jeszcze kiedyś ożyje. Na wątek z Sherlockiem muszę się zgodzić <3 ]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  112. [ Tak możemy kontynuować albo pomyśleć nad czymś innym :) Jak Ci pasuje. ]
    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  113. Czasami samo nazwisko wystarczy, by ktoś zyskał dla ciebie szacunek, nagle znalazł się dla ciebie stolik w drogiej restauracji, w której rezerwacje trzeba robić z miesięcznym wyprzedzeniem, a ty przychodzisz niezapowiedziany i z piątką przyjaciół, bądź, co lepsze, za samo nazwisko możesz zyskać szlaban.
    James Potter nigdy nie był aniołkiem, kandydatem na prefekta czy idealnym synem, umiał się jednak przyznać do błędu. Tyle że nie robił tego w akcie męstwa czy by oszczędzić krzywd innym. Wyjątku nie stanowiła piątkowa przygoda z łajnobombą, którą ktoś podłożył na korytarzu, gdzie mieściło się większość gabinetów nauczycieli, w tym samej profesor McGonnagall. James musiałby zamienić się łbami ze sklątką tylnowybuchową by kiedykolwiek nawet rozważać wywinięcie jej jakiegoś numeru, co dopiero wprowadzić go w życie. Gdy więc dostał z tego powodu szlaban, powiedzenie, że był niezadowolony nawet w jednej tysięcznej nie oddawało jego obecnego stanu. Wiedział jednak, że zbyt wiele takich bomb po sobie w tym zamku zostawił, by udawać Greka i uciec od niezasadnie wymierzonej sprawiedliwości.
    Stawił się więc o wyznaczonej godzinie pod salą, którą mu wskazano, ściskając w dłoni szczoteczkę, wręczoną przez Filcha z dziką satysfakcją wymalowanych w oczach, zapadniętych w woskowej twarzy. Podszedł do Lucasa Roya, który z niewiadomych dla Rogacza powodów również się pod nią znajdował, lecz ten odwrócił się do niego plecami, więc James postanowił dać mu święty spokój.
    Mieli czyścić kociołki bez użycia różdżek. Wspaniale! Cóż lepszego można robić późnym popołudniem?
    Potter chwycił za pierwszy z brzegu kociołek i usadowił się na jednej z czystszych części blatu, by rozpocząć czyszczenie. Polerował już puchary, czyścił toalety i zeskrobywał mech ze ścian dziedzińca. Był przyzwyczajony do takiej roboty, jednak pierwszy raz w swoim życiu Potter został ukarany niesprawiedliwie i jakoś nie mógł się z tym pogodzić, przez co nawet z pozoru łatwa praca stawała się dlań utrapieniem.
    Przypatrywał się zabrudzeniom, poprzypalanym gdzieniegdzie, z niezbyt ciekawą miną. Westchnął, w ramach rezygnacji, i wymamrotał sam do siebie: - Och, ten słodki swąd eliksirów.

    James

    OdpowiedzUsuń
  114. Zajęcia prowadzone przez profesora Flitwicka z pewnością można było zaliczyć do tych, na które Marcel uczęszczał wyjątkowo chętnie. Krukon od dawien dawna podziwiał tego niezwykle niskiego czarodzieja, który z prawdziwą pasją wykładał teorię połączoną z jej praktycznym zastosowaniem i nie potrafił pojąć, dlaczego spora grupa uczniów nie odnosiła się do niego z szacunkiem, który rzecz jasna mu się należał. Dzisiejsza lekcja także upłynęła w dość interesującym klimacie: Zaklęcie Żądlące może i nie było skomplikowane, a jego działanie nie przyprawiało czarodzieja o ciarki, aczkolwiek dla osoby, która w przyszłości obrała sobie za cel zostanie uzdrowicielem na oddziale urazów magizoologicznych, było ono doskonałym startem otwierającym drogę do przyszłej kariery. Oczywiście na oddział trafiały przede wszystkim ofiary prawdziwych użądleń, a nie tych spowodowanych urokiem, jednak sama perspektywa zobaczenia na własne oczy konsekwencji płynących z bliskiego spotkania z żądłem była kusząca. — A ten co wyprawia? — mruknął sam do siebie, ze współczuciem przyglądając się poczynaniom pewnego Puchona, którego najwidoczniej owe zaklęcie zdecydowanie przerosło. Lorenz nie należał do elitarnej loży szyderców, jednakże nie potrafił powstrzymać lekkiego rozbawienia, gdy oto rzucony przez chłopaka urok odbił się od ściany, trafiając prosto w jego zaskoczoną twarz. Jako przykładny pan Prefekt Naczelny ruszył w kierunku przypominającego wielką dynię Puchona, przybierając na pozór poważną minę godną stróża porządku. — Ja się nim zajmę, profesorze — rzucił w stronę zmartwionego Flitwicka, wychylając się w jego kierunku i ostentacyjnie poprawiając swoją odznakę — No, wstajemy, wstajemy — ponaglił, wyciągając rękę i podnosząc biedną ofiarę rykoszetu na nogi. Marcel pośpiesznie wyprowadził go na zewnątrz, pchając w kierunku stojącej przy ścianie ławki — Wyglądasz jak po ataku stada wściekłych szerszeni, wiesz? — zapytał, chociaż pewnie poprzez opuchnięte do granic możliwości usta jego rozmówca nie byłby w stanie wydusić z siebie odpowiedzi — Zabrałbym cię do Skrzydła Szpitalnego, ale tak się składa, że masz oto masz przed sobą przyszłego Uzdrowiciela — oznajmił z uśmiechem, wciąż bacznie mu się przyglądając, by zachować w pamięci obraz tej małej katastrofy — To co, oddasz się dobrowolnie w moje ręce? — dorzucił, wyciągając ukrytą pod szatą różdżkę i nakierowując jej końcem prosto w twarz Puchona.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  115. [Hm, szczerze powiedziawszy to szukam bardzo ważnej osoby do rozwinięcia jakoś postaci Arabelli i jej roli w szkole. Piszę właśnie notkę, wyjaśniającą parę rzeczy, ale generalnie dziewczyna wraca na wakacje do domu i zostaje zmuszona do poznania historii swojej rodziny, odnajduje też przepowiednię dotyczącą swojej osoby. No i okaże się, że Müllerowie winni są wielu morderstw w historii, szpiegostwa i potajemnych zabójstw. Myślę, że fajnie by to skomplikowało wszystko (a ja lubię komplikować), gdyby Arabella miała kogoś, kogo lubi i z kim dobrze się dogaduje (np. Lucas? :D), ale dowie się, że ktoś z jej rodziny zamordował jakiegoś krewnego i będzie chciała urwać kontakt. Nie wiem czy to zrozumiałe, mam nadzieję, że nie za bardzo wyskoczyłam do przodu ;)]

    Arabella

    OdpowiedzUsuń
  116. [Puchaśki są bardzo ważne i bardzo rzadko doceniane, cieszę się, że mogę zasilić szeregi Hufflepuffu, haha :D Również witam!]

    Kris

    OdpowiedzUsuń
  117. [Dziękuję i wzajemnie! Może wątek? Jakiś pomysł? ;3]

    Rose Nott

    OdpowiedzUsuń
  118. [Akurat z weną to ja nie miewam problemów, ale dziękuję. :D]

    Ehart

    OdpowiedzUsuń
  119. [My się znamy, ale ja zapragnęłam wątku z Lucasem! Mam pewną propozycję (ale na wątek szkolny) – wspólny patrol. Ja wiem, że brzmi to niezwykle nudno, ale mam zamiar to jakoś urozmaicić. Nudny patrol, nic się nie dzieje, uczniowie nie szaleją, nawet pani Norris odpuściła sobie łażenie za prefektami, a tu nagle *werble* huk! Okazuje się, że Irytek wleciał do kuchni, mamy ofiary w skrzatach i wszystko trzeba jak najszybciej zatuszować, bo hałas jest taki, że zaraz cała szkoła wstanie. Albo coś w tym stylu. Co ty na to? :D]

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  120. [Hej, hej. Nie mówiłaś raczej, aczkolwiek dziękuje ślicznie! Masz może chęć na wątek?]

    Jasmin

    OdpowiedzUsuń
  121. [ Witam i dziękuję za powitanie :) ]

    Johnathan

    OdpowiedzUsuń
  122. Czyli została dziewczyną od eliksiru na porost włosów. Cudownie.
    Schyliła się, by pozbierać pudełka z Czekoladowymi Żabami, Fasolki Wszystkich Smaków i inne słodycze, które wypadły z papierowej torebki przy zderzeniu, po czym wrzuciła je do torby.
    - Emmm… idziesz do Magicznej Menażerii?
    - Świetnie, więc możemy iść razem.
    Pod każdą ścianą piętrzyły się różnej wielkości klatki, w których skrzeczały, piszczały, syczały i warczały najróżniejsze zwierzęta. Karen podeszła do lady, przyglądając się skaczącym złoto-czarnym szczurom, które skakały po klatce jak opętane. Lucas chodził po
    - W czymś pomóc? – ekspedientka uśmiechała się nieco sztucznie, wpatrując się w Karen. Nad głową dziewczyny wisiał kruk próbujący wydziobać jej trochę włosów. Odsunęła się trochę w bok, dalej od ptaka.
    - Okej, a więc potrzebuję czegoś dla trzylatki, na urodziny. Tylko żeby jej nie zjadło, względnie nie pokiereszowało i nie spowodowało jakiegoś wielkiego uszczerbku na zdrowiu.
    - Ale z niego tłuścioch – mruknęła Puchonka, przyglądając się ogromnemu królikowi w klatce. – Przynajmniej jak zapomni go nakarmić nic się nie stanie.
    Wyszli już ze sklepu; stali w wąskiej uliczce, na której na szczęście zrobiło się już mniej tłoczno. Karen obróciła klatkę ze zwierzątkiem, oglądając je ze wszystkich stron.
    - Dobra, może jej się spodoba – postawiła klatkę na ziemi, chowając sakiewkę.
    - Tak swoją drogą… Eliksir Bujnego Owłosienia działa tylko na włosy na głowie – rzuciła mimochodem, popijając sok dyniowy.

    Karen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Mądra ja, nie zauważyłam, że nie dopisałam jednego zdania ._. Powinno być: Lucas chodził po sklepie, przyglądając się wszystkiemu. :c]

      Usuń
  123. Danielle zupełnie nie wiedziała, dlaczego postanowiła zgodzić się na spotkanie z Roy’em. Wolała nazywać to spotkaniem – słowo randka nie przechodziło jej przez gardło, nie w przypadku Luca [Chciałam napisać Szerloka, ups]. To było zupełnie abstrakcyjne pojęcie.
    Cukiernia Cinnamore, usytuowana w zachodniej części Hogsmeade, dawniej należała do często uczęszczanych przez uczniów Hogwartu modnych lokali, jednak utrzymująca się ładna pogoda zniechęcała do siedzenia w zadaszonym miejscu przez cały czas. Danny obserwowała przez szybę ulicę, po chwili jednak stwierdziła, że miejsce to jest za bardzo wystawione na widok i przeniosła się do dalszego stolika, zasłanianego przez wielką paproć. Miejsce śmierdziało jednak palonym plastikiem, więc z cierpiętniczą miną dziewczyna postanowiła wrócić na swoje poprzednie lokum.
    Zajęła miejsce, rozglądając się po wnętrzu. Mimo całkiem przytulnego wystroju cukiernia świeciła pustkami, co jednak odpowiadało Danielle. Wróć. Odpowiadało to Lucasowi, dlatego zaproponował Cinnamore.
    Danny wytarła ręce o dżinsy. Nawet nie przypuszczała, że może być tak zdenerwowana przed spotkaniem z Lucasem, ale ich wcześniejsze zejścia odbywały się bez wcześniejszych ustaleń, spontanicznie. Z reguły wiedziała, gdzie możne natknąć się na Roy’a, jeżeli go potrzebowała. Umawianie się nadawało spotkaniu bardziej oficjalny charakter. Nie podobało jej się to.
    Wyciągnęła z torby zeszyt, przekartkowała go i otworzyła na pustej stronie, po czym położyła go przed sobą na stoliku, odsuwając jednocześnie zamówioną wcześniej kawę. Zastanowiła się przez chwilę, po czym zaczęła pisać. Danny uparła się, że kiedyś opisze wszystkie swoje niezwykłe przygody, jakie miała z Roy’em w roli jego asystentki (można to tak nazwać?), począwszy od ich pierwszego spotkania aż do… Teraz. Krukonka była zupełnie skonfundowana – co ta pożal się Boże randka oznacza dla ich relacji?
    Nadejście Lucasa odnotowała dopiero wtedy, kiedy jego wysoka sylwetka zaczęła zasłaniać jej światło. Stanął centralnie naprzeciwko Danny, co szczerze mówiąc, trochę ją peszyło. Dlaczego?
    - O… Hej, Luc – wybąkała, podnosząc rozbiegany wzrok znad zeszytu.

    Dżon

    OdpowiedzUsuń
  124. [Czuję się zaproszona i w ogóle mru, bo Benedict, ale też jestem wyprana z pomysłów w tym przypadku.]

    Kyllen

    OdpowiedzUsuń
  125. Elsa należała do uczniów, którzy z uśmiechem na ustach dołączali do kolejnych kółek przedmiotowych, by pogłębić swoją wiedzę. Daleko jej było do wszechwiedzących Krukonów i nie przesiadywała całymi dniami w bibliotece, ale lubiła od czasu do czasu zajrzeć do jakiejś książki i dowiedzieć się czegoś nowego.
    Na zajęcia chóru chodziła już od czwartej klasy i bardzo jej się one spodobały. Uwielbiała śpiewać i cieszyła się, mogąc rozwijać tę z pasji również w Hogwarcie.
    Zajęcia były prowadzone przez profesora Flitwicka, który od czasu do czasu zapraszał na nie Lucasa Roy [nie wiem jak odmienić], który przygrywał im na fortepianie. Chłopak był na tym samym roku co Elsa, ponadto obydwoje należeli do domu Helgi Hufflepuff i byli prefektami.
    Zawsze opuszczała salę jako jedna z ostatnich, nucąc sobie pod nosem. Tym razem jednak nie była sama – Lucas zbierał swoje rzeczy i uśmiechnął się do niej.
    — Zawsze wychodzę stąd ostatnia — oznajmiła z uśmiechem. Nawet nie wnikała, skąd znał jej dawne przezwisko. Przyjęła jego ramię i ruszyła korytarzem.
    — Pewnie Filtch za każdym razem dostaje szału, gdy uczniowie tak późno wracają do dormitoriów — zaśmiała się, widząc przebiegającą panią Norris.

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  126. Aurora nie traktowała bycia prefektem jako obowiązku, tylko raczej wyjątkowego przywileju, dowodu na to, że dyrekcja właśnie ją uznała za odpowiednią do sprawowania tak ważnej funkcji. Cóż, wprawdzie pracowała na to od lat i nie zdziwiła się, kiedy w wakacje przed piątą klasą otrzymała stosowny list wraz z odznaką, ale tak czy siak czuła się przez to... lepsza? W końcu na kilkaset uczniów, tylko dwadzieścioro ośmioro mogło dostąpić tego zaszczytu i byli niemalże elitą!
    Również nie przepadała za towarzystwem innych prefektów, zwłaszcza, gdy byli to ci z domów tak odmiennych od Slytherinu — Gryfoni lub Puchoni. Z Krukonami można było od biedy się dogadać, niektórzy często przejawiali iście ślizgońskie cechy i wystarczyło zacisnąć zęby, kiedy zaczynali się wymądrzać. Nie była to duża cena za trochę spokoju, na pewno niższa niż ta, którą trzeba byłoby zapłacić za te kilka godzin przebywania z kimś z Gryffindoru i nie popełnieniem karalnego czynu...
    Kiedy tuż przed jednym patrolem okazało się, że ma go wypełniać z Lucasem Royem, machnęła tylko ręką. Chłopak ten — jej zdaniem — był zupełnie nieszkodliwy i nieskomplikowany, dlatego od razu założyła, że dyżur minie im w spokoju. Nie odczuwała strachu na myśl, że zabraknie im tematu do rozmów, bo zwyczajnie nie potrzebowała toczyć z nim jakichkolwiek dyskusji. Bynajmniej nie ze względu na jakąś pogardę względem Lucasa, raczej przez fakt, że Aurora nie lubiła paplać bez sensu i cisza nigdy nie stanowiła dla niej krępującego problemu. W końcu głupotę można palnąć dopiero wtedy, kiedy otworzy się usta, prawda?
    Cóż, Boyle mogła budzić pewnego rodzaju niepewność, ale od razu strach? Nie była przecież typem człowieka, który wyżywa się na innych, faktycznie czasem przesadzała z rozkazującym tonem i wyniosłymi spojrzeniami, lecz tak została wychowana. Rodzice przez lata wpajali jej, że uprzejmością i miękkim sercem nic nie zdziała, jeśli najpierw nie da ludziom do zrozumienia, kto tu rządzi. Z tego powodu Boyle dopiero trzecie lub czwarte wrażenie robiła dobre...
    Tej nocy panował dziwaczny ruch na korytarzach — a to czwartoklasiści spiskujący przeciwko woźnemu (gdyby nie fakt, że wlepiła im szlaban za przebywanie poza pokojami o tej porze i łamanie regulaminu, w pełni pochwaliłaby pomysł z uprzykrzeniem Filchowi życia, bo szczerze go nienawidziła), a to jakieś pary wciśnięte w najciemniejsze kąty (im kary wymierzyła z przyjemnością), znalazł się też Irytek majstrujący z jakimś wiadrem (na szczęście szybko uciekł, kiedy Boyle wspomniała o Krwawym Baronie). Czy oni wszyscy — no, może z wyjątkiem poltergeista — nie rozumieli, że w nocy się śpi, a nie łamie zasady? Później narzekali, że taaacy niewyspani.
    I cisza. Błoga cisza, podczas której Aurora mogła jedynie myśleć o wszystkim, co nie powinno zostać wypowiedziane na głos. Co jakiś czas zerkała na obrazy, bo poruszające się postacie czasem wydawały jej się przemykającymi cichcem uczniami, ale poza tym nic nie sprawiało problemów. I bardzo jej pasowało, że Roy się nie odzywa, nie sądziła jednak, że dla niego to jakiś większy dyskomfort.
    Zerknęła na niego, kiedy odchrząknął a później się odezwał. Pierwsze kilka słów i ta niepewność odnośnie jej imienia, jakby dopiero co się poznali, wprawiła ją w niemałe rozbawienie, lecz nie dała tego po sobie poznać.
    — Niezbyt — odparła zgodnie z prawdą, kręcąc powoli głową. — Jak ktoś uczy się systematycznie, to nie musi się obawiać, a odrobina stresu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. — Wbiła w niego spojrzenie, dziwiąc się, dlaczego podczas rozmowy odwraca wzrok, bo to było niegrzeczne. — A ty? Wyglądasz na przerażonego samą myślą o spojrzeniu na mnie, a przecież Owutemy są o wiele gorsze. — Kącik ust jej drgnął w nieco ironicznym uśmiechu. Ach, ci Puchoni.

    [No co ty, idealnie opisałaś Aurorę! :D]

    OdpowiedzUsuń
  127. [Wszystko jest perfekcyjnie :3]

    Czasem w relacjach międzyludzkich było coś niedopowiedzianego, niemal magicznego. Zaczynały się, rozwijały w sobie tylko znanym kierunku i trwały bez wyraźnej przyczyny, a nawet bez jakichś specyficznych zależności i reguł. W gruncie rzeczy było to męczące, gdyż żadna prawdziwa znajomość nie powinna zawierać w sobie niedopowiedzianych elementów. Może kryć tajemnicę, ale nigdy nie powinno się mieć poczucia, że nieodkryty jeszcze kawałek gdzieś zaginął i już go nie odnajdziemy.
    Wszystko rozwija się i trwa do pewnego momentu. Dobrze jest wiedzieć, na czym się stoi, szczególnie, jeśli chodzi o świadomość, że jest ktoś, całkiem blisko, kto w razie potrzeby wyciągnie rękę. Ale gdy ktoś, tak jak Arabella, zaczyna upadać, pogrążać się we własnej niemocy i zmartwieniach, uciekając na klęczkach od człowieka, który stara się być przyjacielem w trudnej chwili... wszystko zaczyna się powoli kruszyć.
    Do pewnego czasu sądziła, że oddalenie się od Luca krok po kroczku sprawi, że Puchon nawet tego nie zauważy, nie poczuje. Chcąc nie chcąc, była jednak do niego w dziwny sposób przywiązana na tyle, by zawsze choć na chwilę złapać jego spojrzenie i posłać leciutki uśmiech, nawet gdy nie przyszło im rozmawiać ze sobą tego dnia. Na wpół świadomie robiła kroki w tył, powiększając przepaść między nimi, jednocześnie jakby próbując ją przeskoczyć i wyjaśnić niewyjaśnione. Niestety jak zwykle brakowało jej odwagi.
    Z resztą... co mogła mu powiedzieć? Że ma wrażenie, że umiera w swoim własnym domu? Że się boi? Że musi zrobić coś ważnego, może niebezpiecznego, czego nie chce robić i urywa z nim kontakt, by nie stała mu się krzywda? Jakże szablonowo i beznadziejnie brzmiałyby takie wyjaśnienia.
    Z zamyślenia wyrwał ją znajomy głos. Poczuła, że serce zabiło jej szybciej. Puchoni nie mieli w zwyczaju ot tak siadać sobie przy stole Ślizgonów. Podniosła spojrzenie dużych, jakby nieco wystraszonych oczu. Wiedziała, że te kilka osób na sali patrzy w ich stronę, choć udają, że wcale ich to nie interesuje. Patrząc na niego nie potrafiła jednak zostać zupełnie obojętna. Kąciki jej ust drgnęły w nikłym, ledwo zauważalnym uśmiechu.
    -Dobrze Cię widzieć- odpowiedziała najzupełniej szczerze. Bo choć nie wiedziała robić i odrobinę się przejęła tą bezpośredniością Puchona, to w głębi serca poczuła, że może jednak nie jest zupełnie sama. Opuściła wzrok, jakby zawstydzona tą uwagą. Naiwnie myślała, że Lucas tak po prostu przestanie na nią zwracać uwagę, że uzna zniknięcie Arabelli lub jej niewidzialność.
    -Jest mi strasznie przykro z tego powodu- powiedziała cicho, nie patrząc na niego. Czuła, że się gubi. Puchon najprawdopodobniej oczekiwał jakiegokolwiek wyjaśnienia, a ona nie mogła mu nic powiedzieć.
    -Ale może dzisiaj jakoś to nadrobimy?- spytała z cichą nadzieją, spoglądając na niego wreszcie, choć dość nieśmiało i mając nadzieję, że gdy wyjdą gdzieś razem, albo posiedzą przy fortepianie, czy spędzą trochę czasu przy magicznych zwierzętach, Lucas nie będzie nalegał na wyjaśnienia.

    Arabella

    OdpowiedzUsuń
  128. Elsa nie powinna być zdziwiona, że jej przezwisko z dzieciństwa dotarło do uszu wielu osób. Zazwyczaj byli to ludzie, którzy nie wiedzieli nic o mugolskiej bajce o Królowej Śniegu i stwierdzali, że zapewne ma to związek z zamiłowaniem dziewczyny do zimy. Elly wiedziała jednak, że jej najlepsza hogwardzka przyjaciółka, poznana na mugolskim obozie, w czasie kiedy Puchonka ową królową przypominała również z charakteru, wygadała kilku osobom i się rozniosło, chociaż wcale sobie tego nie życzyła. Nie mogła być jednak zła, że ludzie od czasu do czasu ją tak nazywali, zdążyła się nawet do tego przyzwyczaić.
    — Może... — odparła. — Ale nie zawsze wracam sama. Często towarzyszy mi Irytek, wymyślając coraz to nowe żarty.
    Nie przepadała za Irytkiem, ale też nie miała do niego uprzedzenia. Bardzo rzadko stawała się ofiarą jego kawałów i nawet wykrzykiwane nad jej głową wierszyki, gdy wracała do pokoju wspólnego, nie były specjalnie obraźliwe czy wyszukane (przynajmniej w jej mniemaniu). Zapewne spowodowane było to faktem, że Irytek wciąż nie wiedział o niej wszystkiego, bo gdyby znał jej przeszłość (a zwłaszcza jeden epizod z życia), nie zostawiłby na niej suchej nitki. Tak, potrafił być niezwykle uciążliwy, a straszenie go Krwawym Baronem nie zawsze działało (o ile nie doszło do prawdziwego wołania Barona, czego nikt nie czynił z przyjemnością), ale bez niego Hogwart nie byłby tym samym miejscem. Przynajmniej nie dla Elsy, która nauczyła się wystrzegać pewnych korytarzy, którymi przejście groziło wylaniem kubła lodowatej wody na głowę bądź kąpielą błotną.
    Schodzili właśnie po schodach, gdy rozległ się huk, a po nim zapadła cisza. Elsa stanęła, nasłuchując uważnie i już po chwili do jej uszu dobiegł charakterystyczny śmiech, który mógł należeć do tylko jednej osoby – Irytka. Poltergeist przeleciał nad nimi, nawet ich nie zauważając i wciąż śmiejąc się paskudnie.
    — Co on znowu narobił? — spytała cicho, przyspieszając kroku. Irytek miał zwyczaj robienia chaosu wtedy, kiedy było to wszystkim nie na rękę. W nocy często przygotowywał kolejne pułapki, wymyślał nowe sposoby dręczenia pierwszoroczniaków i z głupią miną gonił panią Norris po korytarzach, robiąc przy tym tyle hałasu, że nie dało się spać. Wiedziała, że sprawdzenie, co się dzieje, należy do obowiązków dyżurujących dziś prefektów, ale nie obchodził ją ten nic nie znaczący fakt. Musiała dowiedzieć się, skąd pochodził ten huk i co znowu sobie Irytek wymyślił, zwłaszcza, że jego śmiech nie zapowiadał niczego dobrego dla osób mieszkających w tym zamku.

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  129. [ Przyszłam podziękować za miłe słowa pod nową katą i przeprosić z uśmiechem za kłopot w przydzielaniu :> ]
    John/Jack

    OdpowiedzUsuń
  130. [Z Sherlockiem wszystko. Dobry pomysł, oczyma wyobraźni widzę, jak Cathy kryje się gdzieś pod łóżkiem przed wrednymi stworzonkami albo chodzi z kocem na głowie, nie mogąc wyplenić chochlików :D Może go poprosić, a on, jak rycerz na białym koniu, zjawiłby się w jej zaatakowanym domu. Uznajmy, że matkę i prawie-ojczyma dokądś wywiało.]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  131. Nawet nie chodziło o dumę, Ślizgoni po prostu zwykle odzywali się dopiero wtedy, gdy faktycznie mieli coś do powiedzenia. Inna sprawa, że zwykle nie wygłaszali zbyt przyjaznych słów, ale taka już była ich natura. Niektórzy umieli znieść ich wrodzoną złośliwość, inni ich unikali, przecież mało było sytuacji, kiedy przebywanie z uczniami Slytherinu było konieczne.
    Najwyraźniej żadne z nich nie miało czerpać przyjemności ze wspólnego patrolu, ale od kiedy stanowisko prefekta wiązało się z przyjemnościami? Często trzeba było zacisnąć zęby, wykonać polecenie a czasem nawet porzucić własne plany na rzecz przywileju, jakim niewątpliwie była odznaka błyszcząca na piersi.
    W domu Boyle'ów natomiast zawsze było dość cicho. Jedno dziecko, do tego bardzo spokojne i od ukończenia kilku lat nie zanoszące się bez przerwy płaczem, Victor Boyle — ojciec — niemal każdą chwilę spędzający w ministerstwie, a Anna — matka — dołączyła do niego zaraz po tym, jak ich jedyna córka dostała list z Hogwartu. Między wrześniem a lipcem nie musieli się martwić o swoje dziecko, nie licząc tych kilku tygodni w roku, kiedy siedziała im na głowie. Teraz nawet w wakacje nie rezygnowali z pracy, bo Aurora przecież mogła sama siedzieć w pustym domu. Nic więc dziwnego, że lepiej czuła się w ciszy, do której przez tyle lat zdążyła przywyknąć.
    Rozmowy nie zawsze wychodziły ludziom na dobre — łatwiej było kogoś zranić słowami, zastraszyć go przy pomocy kilku zdań, złamać serce jednym "nie". Boyle doskonale o tym wiedziała, tak samo jak o tym, że w prowadzeniu konwersacji jest zwyczajnie kiepska. Nigdy nie było tak, żeby podczas takiej rozmowy kogoś nie uraziła, wolała więc być cicho; lepszym było uchodzić za dumną i wyniosłą niż taką, która bezmyślnie mówi to, co jej ślina na język przyniesie.
    Uniosła na sekundę wzrok na sufit, kiedy rozległ się hałas. W pierwszej chwili pomyślała, że może Irytek znalazł sobie jakieś nowe zajęcie i postanowiła nawet się tam nie zbliżać. Niech Filch się męczy z tym poltergeistem, oni raz już interweniowali.
    — Przecież nie powiedziałam tego w tym sensie — odparła, mimowolnie nadal nasłuchując. A co jeśli działo się tam coś o wiele poważniejszego?
    Drugi raz huknęło w momencie, w którym Boyle chciała dodać coś nie do końca miłego, więc chyba dobrze się stało. Mimo wszystko nie lubiła się kłócić.
    — Słyszysz to? Nie brzmi jak Irytek... — Zatrzymała się gwałtownie, marszcząc brwi. — Raczej jakby... jakby ktoś tłukł w drzwi. Może zamknęli jakiegoś dzieciaka w klasie?
    O mało co nie powiedziała "Puchona"...

    OdpowiedzUsuń
  132. Odkąd tylko udało mu się dobić targu z Benem i zdobyć upragnioną rzecz, trochę zdziczał. Od dwóch miesięcy nie był na żadnej imprezie, przestał ufać współlokatorom, nie pojechał też do Hogsmeade, przepraszając bardzo dziewczynę, z którą się tam umówił. Jednym słowem - odpuszczał wszystko, co kiedyś było dla niego najważniejsze w świecie. Teraz priorytety zmieniły się do tego stopnia, że zaczął nosić nawet szatę. Niestety, nie robił tego dla swojego domu (w końcu już wiele punktów stracił przez swój nieodpowiedni ubiór). Najzwyczajniej w świecie chował coś pod swoją czarną kiecką, która okazała się najlepszą możliwą kryjówką dla jego sekretu.
    Zdawał sobie sprawę, że za chwilę ludzie zaczną coś podejrzewać. Im bardziej unikał znajomych na korytarzach, tym zawzięciej oni go szukali. Gdy w końcu udało im się go dopaść, wcale nie był skory do rozmowy. Zmywał się do dormitorium najszybciej, jak tylko się dało, pozostawiając całkowicie zszokowanych ludzi samym sobie. Nie chciał się jednak z nikim dzielić swoją tajemnicą, gdyż sześć lat nauki w Hogwarcie nauczyło go jednego - plotki rozchodziły się wyjątkowo szybko. Teraz najprawdopodobniej straciły na szybkości, gdyż główny "rozpowiadacz" - Meza miał na głowie inne sprawy, ale wciąż nie należało zbyt ryzykować z rozpowszechnianiem tej informacji.
    Gdy zobaczył Lucka na zajęciach, zdębiał. Zapomniał kompletnie, iż właśnie na te lekcje uczęszczał z Royem; ten mógł wykazywać niebezpieczne zapędy odnośnie dowiadywania się, dlaczego Carlos nagle przestał być takim społecznikiem. Na domiar złego, mimo wolnego miejsca obok Puchona, Latynos udał się na drugi koniec sali, blisko wyjścia, z nadzieją, że nie będzie potem ścigany przez nikogo.
    Mylił się. Niestety.
    Zatrzymał się na dźwięk lucasowego głosu, po czym uśmiechnął nerwowo.
    - Yyy... tak - odparł wyjątkowo elokwentnie, by zaraz pokręcić głową i poprawić szatę. - Dobrze, transmutacja była bardzo interesująca, McGonagall mnie wyjątkowo nie zjechała, ale muszę iść, eee... umówiłem się.
    Rzeczywiście, umówił się na randkę ze swoim pokojem i dobrze ukrytym miejscem pod łóżkiem, gdzie po zajęciach odkładał swój skarb. Następnie usadzał się na pościeli i pilnował wszystkiego jak grecki Cerber. Nikt nie mógł zbliżyć się do niego zanadto, a już na pewno wpychać łap w skrytkę na słodycze, która także znajdowała się w okolicach materaca.

    [ Nie tak łatwo, bojkot! :D ]

    OdpowiedzUsuń
  133. Chochliki kornwalijskie były wrednymi stworzonkami o niewielkich rozmiarach. Miały niebieskie ciałka, czarne i głęboko osadzone oczyska, skrzydełka oraz odstające uszy. To niewiarygodne, ile w tak drobnym stworzonku, mierzącym nie więcej niż dziewiętnaście-dwadzieścia centymetrów, mieściło się złośliwości. Cathy swoją pierwszą przygodę z chochlikami przeżyła w wieku jedenastu lat, jeszcze w drugiej połowie semestru na pierwszym roku. Jakoś odgoniono od niej jasnoniebieskie potworki, szybko o nich zapomniała. Kolejne spotkanie okazało się znacznie gorsze od poprzedniego. Wpadła w panikę, narobiła wiele hałasu i na zawsze znienawidziła wszystko, co dosyć małe i lata. Niechęcią darzyła także bardzo podobne bahanki, które potrafiły wyrządzić jeszcze więcej szkód tam, gdzie postanowiły się zagnieździć.
    Niektórzy znali bogina Casillas, choć nigdy nie widzieli, jak wariuje po jego ujrzeniu. W szkole mogłaby liczyć na fachową pomoc doświadczonego nauczyciela — proste zaklęcie w mig powinno przegonić kilka nieprzyjemnych stworków. Gorzej, kiedy jesteś sama w domu, matka z prawie-ojczymem zaplanowali weekendową wycieczkę... dokądś. Nikt nie poinformował Hiszpanki o swoich dokładnych planach, bo po co. Paliłoby się, waliło, a musiałaby radzić sobie w pojedynkę. Wstała któregoś ranka, odnalazła krótką wiadomość od Stacy, niedoszłej pani Casillas, i tak została jedyną mieszkanką starego domku. Byłaby wielce uradowana z tego faktu, gdyby ni z tego, ni z owego, w porannym wydaniu Proroka Codziennego nie przeczytała o pladze magicznych szkodników. Pisano o bahankach, chochlikach i innych niezbyt przyjaznych zwierzątkach. Reakcja Cathy? STRACH. Strach w ciemnych oczach.
    Latała po całym domu, szukając środków zakupionych kiedyś przez matkę. Albo wszystko zużyła, albo wywaliła na czas nieobecności córki. Nie rozumiała śmiesznej fobii Cath, tłumacząc jej, iż bez względu na ilość chochlików, może łatwo odgonić je banalnym zaklęciem, którego uczą już na drugim roku w Hogwarcie. Łatwo było powiedzieć. Trzy godziny później, Cathy Casillas wybiegła z domu, a za nią dwie wróżkopodobne kreatury, wydające głośne, piskliwe dźwięki. Jakby naśmiewały się z Puchonki. Dziewczyna podjęła jedyną słuszną decyzję — poprosiła o pomoc kogoś, komu lepiej szło na zajęciach z opieki nad magicznym stworzeniami; kogoś, kto na widok tych stworzonek nie będzie uciekać pod łóżko, licząc na cud. Sęk w tym, i problem największy, że nie miała pojęcia, kiedy Lucas Roy znajdzie czas, by uratować z opresji nieporadną koleżankę z domu.
    Pierwszy raz w życiu noc spędziła na twardej podłodze, ukryta pod łóżkiem. Przynajmniej znalazła czas, żeby posprzątać walające się pod nim śmieci. Wyszła za potrzebą i po coś do jedzenia, uzbrojona w różdżkę i grubym kocem, z wyszytym zielonym smokiem, narzuconym na całe ciało. Ledwo widziała. W kuchni panował chaos, w przedpokoju, czy salonie nie było lepiej. Chochliki zdawały się zadomowić, dobrze spędzać czas i ani myślały lecieć męczyć kogoś innego. Drzwi wejściowe były otwarte. Cathy byłaby wdzięczna osobie, która postanowiłaby akurat dzisiaj włamać się do środka i zechcieć coś ukraść. Niewątpliwie włamywacz spotkałby złośliwe chochliki.
    Przebiegając przez salon, usłyszała znajomy głos dobiegający z przedpokoju. Szczerze mówiąc, nigdy nie czuła takiej ulgi. Wyminęła kanapę, o mało nie potknęła o dziwny przyrząd prawie-ojczyma, i dotarła do przybysza z miną wystraszonego dzieciaka.
    — Są wszędzie. Ratuj — poprosiła i czym prędzej stanęła za jego plecami. Zsunęła koc z głowy, by ocenić jak wiele szkód wyrządziły chochliki kornwalijskie. Taka trauma pozostanie na całe życie!

    [Jak zwykle: w zaczynaniu wątków jestem kiepska ;<]

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  134. Arabella, jeszcze dwa, trzy lata temu będąc zupełnie inną osobą, podchodziła do przyjaźni jak pies do jeża, mimo ogólnie rozwiniętych relacji międzyludzkich i dziecięcej chęci do psot. Na tak bliską relację patrzyła jednak sceptycznie, uważając, że zdecydowanie wygodniej jest nie musieć przejmować się drugą osobą za bardzo. Im był starsza, tym bardziej rozumiała, że bez przyjaźni po prostu ciężko jest oddychać. A teraz musiała z niej zrezygnować, by w jakiś sposób chronić swojego przyjaciela. Tylko jak zrobić możliwie najmniej boleśnie.
    W ogromie rzeczy, których nie mogła mu powiedzieć, w niemal otchłani pustki i strachu, ta grzanka z dżemem wydała się jej tak boleśnie przyziemna, że Arabella patrzyła teraz na uśmiechającego się Luke'a jak zaczarowana. Gdy się otrząsnęła, zobaczyła że uśmiecha się do niej. Jego uśmiech wywołał lekkie uczucie ciepła w okolicach serduszka, ale również ból i zażenowanie swoją osobą. Nie sądziła by Lucas był człowiekiem beztroskim i bez jakichkolwiek zmartwień, a jednak potrafił wykrzesać z siebie energię by uśmiechnąć się do niej.
    Kiwnęła głową, wyrażając zgodę nawet na powyrywanie jej nóg z tyłka, czy wywleczenie jej za ucho z lochów. Z jednej strony wiedziała, że nie powinna spędzać czasu z Puchonem, a z drugiej tak egoistycznie tego potrzebowała, że aż sama zaproponowała wspólne popołudnie. Uśmiechnęła się leciutko i pomachała jeszcze, odprowadzając chłopaka wzrokiem. Po chwili zerknęła kątem oka na drugi koniec stołu, by skrzyżować spojrzenie z jednym ze Ślizgonów, patrzącym na nią kontrolnie. Drgnęła niespokojnie i wstała, ruszając na zajęcia. Rozgrzebana jajecznica nie została zjedzona.
    Lekcje mijały szybko, jakby ktoś wetknął motorek do zegarów. A może to jedynie kwestia wyczekiwania na coś obiecanego? Poczucie podarowanej z rana energii miało wpływ na cały przebieg dnia i Arabella zarobiła dziesięć punktów dla swojego domu. Nie było to szczególnie ważne, ale ambicjonalne ślizgońskie zapędy zostały zaspokojone.
    Około godziny piętnastej ruszyła w stronę dziedzińca, przy okazji poluźniając hogwarcki zielony krawat. Z jednej strony wyczekiwała spotkania, z drugiej bardzo się bała, że nieprzyjazne spojrzenia oskarżą ją o zdradę krwi. W obecnej sytuacji mogli to przypłacić życiem jej ojciec i brat, a może nawet i ona? Każda chwila spędzona w innym niż oczekiwanym gronie siała plotki i podejrzenia.
    -Lucas?- wyszła na opustoszały dziedziniec. Rozejrzała się, ale wzrokiem napotkała jedynie fontannę, kilka drzew i puste kamienne ławki.
    -Luke?- spytała raz jeszcze, siadając na ławce. Pozostało jej czekanie w cichej nadziei, że chłopak się nie rozmyślił.
    -Bądź tu- szepnęła do siebie błagalnie, jakby miało to w czymkolwiek pomóc. Musiała spojrzeć prawdzie w oczy - nie potrafiła być sama.

    Arabella

    OdpowiedzUsuń
  135. [ Bardzo dziękuję za powitanie. :)]

    Syriusz

    OdpowiedzUsuń
  136. Boyle nie lubiła nagłych fizycznych interakcji, więc kiedy Lucas chwycił ją za rękaw, wyswobodziła się z uścisku jego dłoni. Zrobiła to delikatnie i bez szarpania, bowiem nie chciała wyjść na jakąś histeryczkę, która panikuje na samą myśl o byciu dotkniętą przez chłopca, po czym pobiegła za nim. Wprawdzie wolałaby spokojnie tam pójść i nie robić hałasu — w końcu marsz mógł być niemalże bezszelestny — ale z drugiej strony może konieczna była natychmiastowa interwencja?
    Złapała się lewą dłonią za bok, bo dostała kolki od wbiegania po schodach. Z kondycją było u niej krucho, bowiem nie przepadała za różnego rodzaju ćwiczeniami, więc później musiała odcierpieć swoje za lenistwo. Wzięła kilka głębszych oddechów, a kiedy odgłos powtórzył się znowu, gwałtownie zwróciła głowę w tamtą stronę.
    — Musimy, komuś może dziać się krzywda — odparła, dzielnie odwzajemniając spojrzenie, po czym ruszyła w stronę klasy.
    Być może zdeczka dziwnym były podobne słowa wypływające z ust Ślizgonki, ale przecież Boyle nie była zła, nie czerpała też przyjemności z czyjegoś cierpienia. Chyba że sama była jego autorką, ale takie sytuacje zdarzały się sporadycznie. W końcu jako prefekt nie mogła pozwolić sobie na łamanie regulaminu, za bardzo zależało jej na zachowaniu odznaki.
    Wyjęła z kieszeni szaty różdżkę i, ściskając ją mocno w dłoni, otworzyła szerzej drzwi. Pomieszczenie wydawało się puste, nikogo w nim nie było, po ogólnym porządku nic nie wskazywało na to, że działo się tu cokolwiek złego. Dopiero kiedy drzwi niedużego kredensu, który chyba stał tam tylko do ozdoby — odgłos dochodzący stamtąd był pusty, nie brzęczała porcelana ani nic podobnego — uchyliły się pod wpływem wtrząsu, Boyle podeszła bliżej.
    Kilka kroków i stukot płaskich obcasów odbił się od ścian. Aurora z uwagą przyglądała się kredensowi, ale wtedy hałasy raptownie ucichły, jakby rzecz siedząca w środku wyczuła bliską obecność człowieka, po czym drzwi otworzyły się gwałtownie i Ślizgonka zobaczyła... siebie.
    Ale ta ona miała zawiązane oczy, zuchwały uśmieszek wymalowany na ustach i odziana była jedynie w łachmany. W prawym ręku dzierżyła połamaną różdżkę, a lewe ramię lekko przekręciła, dumnie prezentując Mroczny Znak. Prawdziwa Aurora wpatrywała się w tą dziwaczną kreaturę, nie mogąc odwrócić wzroku, była zupełnie sparaliżowana. Widmo robiło w jej stronę kolejne kroki i kiedy podeszło naprawdę blisko, dostrzegła, że porusza ustami, jakby coś mówiło.
    Strach jakby odłączył od niej myślenie, bo nie była w stanie unieść różdżki i pokonać bogina — bo tym na pewno była ta zjawa — jednym zaklęciem. Oczy zaczęły ją piec, jednak powód nie był jeden — oprócz zwyczajnej reakcji na to, czego najbardziej się bała, czyli zupełnego stoczenia na dno, czuła też upokorzenie; w końcu bogina widziała pierwszy raz w życiu, ale towarzyszył jej ktoś, kogo nie powinno tu być.

    OdpowiedzUsuń
  137. [Cześć! Cześć!
    Ojej, czytam tę kartę i czytam... Oni mają TYLE wspólnego: jeśli idzie o zainteresowania, przedmioty (Charlie nie ma talentu do OPCM, stanowczo nie), a także ten dziwny...hm...nastrój, który niesie opis ich charakterów? Mam dziwnie namacalne wrażenie, że nie raz i nie dwa milczeli gdzieś razem na uboczu. Jak znam Charlie, pewnie pojawia się obok niego przez przypadek szczególnie wtedy, kiedy on tego nie chce. Jeden Puchaś się ukrywa, drugi odnajduje.... Tak, chcę wątek. I owszem, bardzo przepraszam za skrajnie pozbawiony logicznego sensu wywód powyżej. Jestem taka... YAY!
    Myślę sobie tak... Powinni się w końcu do siebie odezwać. Najlepiej w kuchni, w końcu Skrzaty domowe to takie urocze stworzenia. A Charlie ma słabość do poobiednich płatków z mlekiem. I nie, to wcale nie jest dziwne, że je śniadanie po obiedzie.]

    Charlie Hatcher

    OdpowiedzUsuń
  138. [Cześć! Dzięki za życzenia, mam nadzieję, że się spełnią. ;D Proces wymyślania imienia i nazwiska był bardzo skomplikowany. Wziąłem cztery imiona, dopasowałem im cyferki, rzuciłem czworościenną kostką, a potem dobrałem nazwisko pod to, co wypadło. Stwierdziłem, że Queshire ładnie komponuje się z Wishem, ale może to tylko moje zdania. Wiem, urzekająca historia.]

    ~ Wish Queshire

    OdpowiedzUsuń
  139. Marcel z miną godną pełnoetatowego Uzdrowiciela uklęknął obok lekko sfrustrowanego Puchona, całkowicie ignorując jego niezrozumiały bełkot. Dla niego równie dobrze mógł wyrazić szczerą radość, iż ktoś tak wyjątkowy jak sam Naczelny Prefekt zgodził się pomóc mu w pozbyciu się skutków feralnego uroku. Lorenz jak na rasowego Krukona przystało, od zawsze słynął z niemalże chorej ambicji, do której dochodziła jeszcze nutka samouwielbienia i wiary we własne siły. Głęboko wierzył, iż poradzi on sobie z każdą uczniowską katastrofą, w mgnieniu oka przywracając ich do zdrowia i sprawiając, iż już na zawsze postrzegać go będą jako swego wybawcę. Jako najlepszego Uzdrowiciela, jaki kiedykolwiek kroczył po tym świecie. — Co mówiłeś, kolego? — zapytał, posyłając mu kolejny z serii szerokich uśmiechów Marcela Lorenza. — Wybacz, nie rozumiem cię — kontynuował, unosząc rękę i mierząc koniuszkiem różdżki w jego napuchniętą twarz. Nawet nie zastanawiał się nad tym co robi: był tak pewny co do swych umiejętności, że postanowił nie zawracać sobie głowy czymś takim jak chwila kontemplacji, czy posłuchanie rad zdrowego rozsądku. Raz jeszcze ostentacyjnie machnął drewnianym patykiem, mrucząc pod nosem formułkę zaklęcia. — Episkey! — Z koniuszka różdżki buchnęło oślepiająco jasne światło, które rzecz jasna nigdy nie powinno wydobyć się w czasie wypowiadania właśnie tego zaklęcia. Krukon ze strachem w oczach podniósł głowę, by lada chwila wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem. — Wybacz — wychrypiał, zakrywając usta dłonią, usilnie starając się przestać dusić ze śmiechu, którego źródłem stał się właśnie ten oto biedny Puchon, który niewątpliwie wyglądał teraz jeszcze gorzej niż poprzednio. Paradoksalnie jego twarz wróciła do stanu sprzed, czego nie można było wspomnieć o nosie, który teraz wyglądał jak przerośnięta dynia. — Może rzeczywiście zaprowadzę cię do pani Pomfrey — dodał, łapiąc go za ramię i stawiając na nogi. — Ale wiesz co? — zagadnął, gdy powoli zbliżali się do Szpitalnego Skrzydła — Ja tak czy siak jestem lepszy w zaklęciach, zapamiętaj to. Ta drobna pomyłka to drobiazg w porównaniu z twoim rykoszetem — dopowiedział, na powrót chichocząc jak kilkuletnia rozentuzjazmowana dziewczynka.
    Marcel

    [odpisałam wcześniej niż po tygodniu, wybacz XD]

    OdpowiedzUsuń
  140. [Mogę wymyślić, nie ma problemu, bo jestem zdania, że jeśli się chce, to zawsze się na jakiś pomysł wpadnie. (Może głupi, może banalny, ale ej, przynajmniej ktoś spróbował. ;D) Ale skoro piszesz, że Ty masz jakąś koncepcję, to śmiało, chętnie przeczytam.]

    ~ Wish Queshire

    OdpowiedzUsuń
  141. Być może chłopakowi się to nie spodobało, ale dla Melissy już zawsze pozostanie Wielkouchym. Zabawne, że przez jeden, niby nic nieznaczący wypadek, można było komuś stworzyć przezwisko. Melissa lubiła wymyślać innym różne przydomki, dzięki którym mogła łatwiej spamiętać wszystkie twarze. Zdawała sobie sprawę, że i ona posiada swoje ksywki. Domyślała się jakie mogą one być i nie przeszkadzało jej to zbytnio. Owszem dawniej były takie dni, w które dziewczyna była o krok od załamania, ale zawsze jakoś udawało jej się to pokonać. Teraz jest na to wszystko obojętna, dzięki czemu udaje jej się zachowywać względny spokój.
    Uśmiechnęła się lekko. Wróżby wcale nie były, nie są i nie będą słabe. W końcu każdy w swoim życie miał takie momenty, których nie chciałby przeżyć. Widzenie przyszłości daje możliwość zmiany tego, co poniektórym wydaje się nieuniknione. W życiu jest tylko kilka rzeczy, które są absolutnie pewne.
    Spojrzała na chłopaka w tym samym momencie, w którym zadzwonił dzwon. Rozumiała, że Lucas musiał iść na lekcje, ona sama miała mieć teraz Eliksiry, na które również nie zamierzała się spóźnić. Slughorn nie przepadał chyba za spóźnianiem, tak się przynajmniej wydawało Lissie, ale nie chciała tego sprawdzać na sobie. Za każdym razem, gdy wchodziła do sali miała nadzieję, że uda jej się zdobyć Felix Felicis, z pomocą którego miała przeczucie, że może wszystko i jest panią świata. Nie uda jej się to, gdy się spóźni. Odprowadziła chłopaka wzrokiem i wkrótce po tym, jak zniknął z jej pola widzenia, sama skierowała się w stronę lochów.
    ***
    Melissa nie przepadała za ciepłem. Zawsze gdy tylko temperatura sięgała powyżej dwudziestu dwóch stopni, dziewczyna miała wrażenie jakby topiła się od wewnątrz. Słońca też nie lubiła, a zwłaszcza gdy promienie padały jej prosto na twarz. Lissa była z tych osób, które wolą marznąć i wtedy, ewentualnie ogrzewać się pod kocem i przy kominku z gorącą czekoladą w ręce.
    Nie miała pojęcia, dlaczego postanowiła iść na błonia, gdzie miała się spotkać z chłopakiem poznanym na korytarzu. Mogło to być spowodowane tym, że Lucas był pierwszą, od dawien dawna, osobą, która chciała dowiedzieć się czegoś więcej o jej darze. Wydawało się to całkiem miłe.
    Spacerowała powoli, nie śpieszyła się. Mijała kilku uczniów, a z paroma udało jej zamienić kilka słów. Zapowiadał się dobry dzień. Po chwili wypatrzyła chłopaka, który siedział na dużym kocu. W głębi dziękowała, że Puchon wybrał miejsce w cieniu. Skierowała się w tamtą stronę.
    – Wygląda jakbyśmy tu mieli siedzieć do końca roku – powiedziała i uśmiechnęła się pod nosem. Usiadła na kocu i spojrzała na chłopaka
    – To co chcesz wiedzieć? – spytała po chwili.
    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  142. [Okej, ale to Lucas musiałby wyskoczyć skądś nagle, bo Wish aż takim durniem nie jest, aby handlować w obecności takich sztywniaków. ;D Trochę obawiam się, że to może skończyć się pyskówką i ewentualną stratą punktów czy szlabanem i tyle, ale spróbować zawsze warto, więc zacznę, ale nie wiem, czy jeszcze dzisiaj.]

    ~ Wish Queshire

    OdpowiedzUsuń
  143. [Cześć i dziękuję. :D Naprawdę nie rozumiem, co w mojej Call może być przerażającego, noale nie będę się kłócić!]

    Calluna

    OdpowiedzUsuń
  144. JUNE EARNSHAW

    [ Mnie już trochę się znudziło, ale wciąż pasuje do postaci, więc nawet nie szukałam nowego. ;D (I tak by mi się nie chciało.)
    Cześć! ]

    OdpowiedzUsuń
  145. [Dobrych wątków? Cześć. ;D]

    Bernie Garza

    OdpowiedzUsuń
  146. [E tam, Bułgarię i Rumunię zalało, chyba nie mam czego żałować.
    I w ogóle przepraszam, mogłam się zgłosić, ale wolałam chyba zrobić wejście smoka. :D]

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  147. [Twarz Cumberbatcha jest idealna pod każdym względem]/Milo

    OdpowiedzUsuń
  148. Jeżeli miał się pozbyć natrętnego Lucasa z ogona, musiał zachowywać się naturalnie. Co prawda, przedmiot przechowywany w odpowiednim wdzianku pod szatą utrudniał mu wszystko, zwłaszcza, jeżeli wydawało mu się, że słyszy odgłos pękającej skorupki. Najgorzej było podczas śniadania, gdzie jajka zjadano w ogromnych ilościach, a każde rozbicie wapiennej ochronki trafiało do uszu Gryfona ze zdwojoną siłą. Dlatego też bardzo szybko ewakuował się rano z Wielkiej Sali albo przychodził dużo wcześniej, by coś przekąsić.
    - I co takie zabawne, Lucjan? - prychnął i ruszył przed siebie, nawet się nie oglądając. Chciał zwyczajnie mieć chwilę spokoju, odnieść skarb pod łóżko, a następnie udawać tego swojego Cerbera. Zamiast tego dostał upartego prefekta, w dodatku wyjątkowo podejrzliwego. Meza nie wiedział, czy to zwyczajne zboczenie zawodowe, czy charakter Roya był tak skrzywiony, że prześladowanie niewinnych kolegów stanowiło jego hobby.
    - Epete te pete, tapa ta tapata - zaczął przedrzeźniać ton Lucasa; wszystko ewidentnie wracało do normy. Latynos nabijał się z najważniejszej osoby w Hufflepuffie, igrając sobie otwarcie z kilkunastoma punktami za szlajanie się samemu po nocy. - Jestem dużym Gryfonem, poradzę sobie bez eskorty. - Jeszcze przyspieszył kroku, jakby to miało pomóc mu się ewakuować. Najwyżej wpadnie do pokoju wspólnego Gryffindoru bardzo szybko, zatrzaśnie drzwi, a Roy postoi sobie przed wejściem, czekając na kogoś, kto zdradzi mu hasło. O ile wcześniej Gruba Dama nie zlasuje mu mózgu. - Poza tym, ja dbam o swoje rzeczy. Dlatego szata wygląda jak nowa.
    Już ułożył sobie odpowiedź na pytanie, dlaczego w ogóle założył na siebie ten obrzydliwy worek. Powód był nieco trywialny, nieco głupi, ale jeżeli chodziło o Carlosa - stanowił idealną wymówkę. W końcu Meza za bardzo dbał o swój image, by zepsuć go odpychającym ubraniem. Musiało się widocznie stać coś wyjątkowo złego, skoro postanowił skrzywdzić się szatą...

    [ Nie, wstydzę się : o ]

    OdpowiedzUsuń
  149. Gdyby Cathy była w stanie przejść przez cały proces teleportacji bez szwanku, najpewniej uciekłaby z domu w momencie dostrzeżenia pierwszego chochlika. Ale nie potrafiła odpowiednio się skupić i przestać obawiać rozszczepiania, co w jej przypadku, byłoby jak najbardziej możliwe. Za dużo o tym czytała. Za bardzo straszyła ją własna matka, opowiadając o swoich rozlicznych doświadczeniach oraz koleżankach koleżanek, które wylądowały w świętym Mungu.
    — Oczywiście, że znam. Te małe potworki są jednak sprytniejsze i bardzo ruchliwe. Jeszcze tak rozbrykanych nie spotkałam. Nie wiem, skąd ich aż tyle się tutaj znalazło. — Jęknęła cicho, zsuwając całkowicie koc z ramion. Zwinęła go w kłębek, chwilę potrzymała na wszelki wypadek, po czym odrzuciła gruby materiał na schody prowadzące na pierwsze piętro. Było jej pod nim zbyt gorąco.
    Na widok Lucasa odetchnęła ze szczerą ulgą. Doskonale pamiętała, że należał do jednych z lepszych uczniów, jeśli chodziło o opiekę nad magicznym stworzeniami. Wyglądał na prawdziwego pasjonata. Została w przedpokoju, pozwalając mu działać w salonie. Wzdrygała się na samą myśl, iż niebieski stworek mógłby ją dotknąć. Zawsze najbardziej dręczyły włosy Casillas — ciągały je we wszystkie strony, układy w dziwaczne ewolucje, jak ekstrawaganccy fryzjerzy.
    Plecami oparła się o zamknięte drzwi frontowe. Uważnie nasłuchiwała, czy sytuacja ulega zmianie na lepsze. Zamiast ciszy nastał większy harmider. Stworzonka zaczęły bardziej szaleć, znowu coś zrzuciły. Puchon musiał je rozdrażnić. Cathy ponownie westchnęła. Głowa ją powoli zaczynała boleć od tych irytujących dźwięków o wysokiej częstotliwości.
    — Nie ma wyjścia. Czas się stąd wynosić — zadecydowała natychmiast po otrzymaniu informacji o aktualnym stanie chochlikowego problemu. Rodzicielka bardzo zdziwi się, kiedy po powrocie z weekendowego wyjazdu, zastanie obraz nędzy i rozpaczy we własnym domu. A po córce nie będzie śladu! Och, Cath nie zamierzał dłużej użerać się z boginem. Nie była też w stanie podjąć z nimi otwartej wojny. Złapała za klamkę, otworzyła drzwi i pewnym krokiem wyszła na zewnątrz. Może niebieskie istotki w końcu znudzą się starą posiadłością Cathy i wyruszają na poszukiwania kolejnej, coby innym uprzykrzać żywot.
    — Idziesz? — zawołała do Lucasa, przystając na środku wąskiej ścieżki. Być może chłopak zechce spróbować drugi raz albo wykorzystać inne zaklęcie. Para chochlików kornwalijskich niespodziewanie wyleciała w ślad za nią. Casillas uniosła różdżkę i wypowiedziała przeciwzaklęcie. O dziwo, tym razem poskutkowało. Na te dwa osobniki. Reszta odnalazła nowy obiekt swych zabaw w biednym Royu. Wyjątkowo spodobały im się jego loczkowate włosy. Cathy zamarła, nie wiedząc, co zrobić. Opuściła rękę, w której trzymała magiczny artefakt.

    Cathy

    OdpowiedzUsuń
  150. [Taka do przytulania, nie? c: Tak czy siak również witam i zastanawiam się nad wątkiem. Intensywnie się zastanawiam. Ale jednocześnie nie bardzo wiem, jak ich połączyć, bo Emmeline raczej nie umie nawiązywać przyjaźni, a Lucas też do otwartych i pewnych siebie osób nie należy. Może masz jakiś pomysł? :>]

    Emmeline

    OdpowiedzUsuń
  151. [Ta karta nie jestem szczytem moich możliwości raczej, ale no miło, że moja Lux się podoba. Tak, jest piątoklasistką. Lucas też mi przypadł do gustu, no i Benedict :3 Może masz jakiś pomysł na wątek?]

    Lux

    OdpowiedzUsuń
  152. [No ja mam nadzieję, że uzależnia. Tymczasem dziękuję za powitanie i również mówię serdeczne "Cześć!" ;)]

    E. CLAYBOURNE

    OdpowiedzUsuń
  153. Spojrzała na niego rozkojarzonym wzrokiem. Nadal nie potrafiła wyłapać powodu swoich mieszanych uczuć, ale odkąd Lucas przysiadł się do niej, ręce zaczęły jej się pocić, a serce walić dwa razy za szybko.
    Co się dzieje?
    - Nie mam bladego pojęcia, ani czasowo, ani w przeliczeniu na format.
    Danny starała się mówić rzeczowo, normalnie, ale nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na myśl o tych wszystkich zdarzeniach, w jakich już brała z Puchonem udział. Zawsze stał przy niej. Spróbowała się nieco rozluźnić, ale w jej żołądku zawiązał się supeł, a struny głosowe odmówiły posłuszeństwa. Cholera, Danny.
    - Chyba sam przyznasz, że ostatnio nasze sprawy nabierają… Rozmachu – zaśmiała się.
    Sprawy. Mocne słowo.
    Rzuciła ukradkowe spojrzenie na Roy’a. Z ulgą, ale też z pewną dozą rozczarowania (co było zaskakujące dla niej samej) stwierdziła, że wygląda zwyczajnie. Nie źle, ale nie wystroił się jakoś szczególnie… Z drugiej strony, zazwyczaj widziała chłopaka ubranego po galowemu, więc Danielle nie miała pojęcia, co musiałby na siebie założyć, by zostało to uznane za odbiegające od jego standardów.
    Koszulę w kratę i okulary z palemkami.
    Odsunęła od siebie te przerażającą wizję, zatrzaskując jednocześnie dziennik. Dyskretnie wytarła dłonie o materiał spodni.
    - Co na dzisiaj zaplanowałeś, donżułanie?

    OdpowiedzUsuń
  154. [Haha, już się o mnie plotkuje? :D
    Dziękuję, mam nadzieję, że podołam i nie tylko karta będzie "w miarę", ale i prowadzone przeze mnie wątki "ujdą w tłumie". ;)]

    Inso

    OdpowiedzUsuń
  155. [Jak wrócę z Krakowa to go dostanie, bo FUJ został oficjalnym hogwardzkim klubem, *fanfary*!]

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  156. [Dziękuję za powitanie i załatwienie mojej sprawy :) I to bardzo dziękuję!]
    Rosemary

    OdpowiedzUsuń
  157. [Hej, dzień dobry! Ej, mam taki pomysł, żeby Freddie dostał karę polegającą na napisaniu przeogromnie długiego wypracowania na temat smoków, a że nie bardzo chciało mu się szukać po książkach to poprosił Lucasa o pomoc i tak stał mu się winien przysługę, co Ty na to?]

    OdpowiedzUsuń
  158. [ Dziękuję i dzień dobry ;) ]
    Suzanne C.

    OdpowiedzUsuń
  159. James podniósł wzrok znad kociołka, który akurat szorował i posłał Puchonowi zdumione spojrzenie. Może i Rogacz nie był najlepszy w relacjach międzyludzkich czy wybitnie biegły w komunikacji niewerbalnej, ale zdecydowanie czuł, że tamten ma do niego jakiś problem. To, że odwracał się do niego plecami, patrzył w specyficzny sposób czy nawet ton, w jakim wypowiedział pozornie neutralne pytanie wskazywało na to, że Roy żywi do Pottera niechęć, której Gryfon nie rozumiał. I nie dlatego, że był taki boski i wspaniały. On po prostu nic nigdy Lucasowi nie zrobił.
    - Zachwycałem się tylko zapachem - powiedział, tym razem głośniej, na powrót wlepiając wzrok w robotę. Czuł, jak palce cierpną mu od kurczowego trzymania szczoteczki, co nie wróżyło dobrze, gdyż był dopiero na samym początku pracy, nie dokończył nawet jednego kociołka.
    - Dziwię się, że wszyscy wytrzymali tu całe zajęcia.
    Jakby się nad tym dłużej zastanowić, oprócz bliskiego grona przyjaciół, mało było osób, które naprawdę Jamesa lubiły. Oczywiście, był popularny i rozpoznawany na szkolnych korytarzach, ale to nie miało za bardzo nic do rzeczy. Popularność nie zawsze wiązała się z bezwarunkową sympatią i Potter to wiedział. Zresztą, ponad połowa uczniaków w Hogwarcie padła kiedyś, przez przypadek bądź też nie, ofiarą któregoś z jego kawałów, więc chłopak nawet nie podejrzewał, że nie kryją do niego jakiejś wewnętrznej, niewypowiedzianej urazy.
    Tyle że Lucas Roy nigdy nie zaznał z jego strony żadnej krzywdy i James doskonale to wiedział.

    Potter

    OdpowiedzUsuń
  160. Odstawiła pustą butelkę na stół. Postawiła torbę na kolanach i zaczęła czegoś szukać. Utrudnieniem było to, że nie dość, że torba była napakowana, to jeszcze powiększona zaklęciem. Powoli wyciągała jej zawartość, tworząc dość pokaźny stosik. Wśród wszelakich przedmiotów wyróżnić można było pokaźną ilość Czekoladowych Żab, trzy pióra, kałamarz, notes z pożółkłymi kartkami, szalik w kolorach Hufflepuffu, małe pudełeczko ze sklepu Gambola i Japesa i kilka świeżo zakupionych powieści.
    – Ha! – zawołała po dłuższej chwili, wyjmując poszukiwaną książkę, z tryumfem wypisanym na twarzy. – 101 eliksirów, o których być może chcesz przeczytać. Kupiłam ją dziś na wyprzedaży, i o ile mnie pamięć nie myli, to gdzieś tu był… o, mam!
    Podsunęła książkę Lucasowi pod nos. U góry otwartej strony widniał nagłówek – Eliksir Bujnego Owłosienia.
    - To o co się zakładamy?

    Karen, która ma nadzieję, że nie zostanie zamordowana za tak długie zwlekanie z odpisem.

    OdpowiedzUsuń
  161. [Ania zaprasza Lucka do wypełnienia formularza dołączenia do FUJa! Dostanie w prezencie powitalnym musy-świstusy, różowe czekoladowe żaby i specjalną odznakę członkowską, w stylu tych "Potter Cuchnie", ale te będą tęczowe z napisem FUJ mieniącym się kolorami. :D]

    Anka

    OdpowiedzUsuń
  162. [ Beniowa prawie mi oczy wydrapała, już się bałem, że mnie napadnie w nocy!
    A Ty mi odpisałaś, mądralo? Nawet nie patrzę jeszcze pod starą kartę >: ]
    Meziątko

    OdpowiedzUsuń
  163. Podczas całego krótkiego pobytu u pani Pomfrey nie odezwał się ani słowem, w ciszy przypatrując się poczynaniom pielęgniarki, by następnie wyciągnąć z nich pouczające i dające do myślenia wnioski. W dalszym ciągu nie chciał jednak przyznać się do popełnionego przez siebie błędu, którego wykonanie w żadnym razie nie wpisywało się w zawód Uzdrowiciela. Marcel może i dopiero uczył się i poznawał świat czarodziejskiej medycyny, aczkolwiek jego krukońska ambicja popychała go do przodu, nie raz na siłę wrzucając na głęboką wodę i uzmysławiając mu, iż musi być najlepszy. Tylko tym sposobem osiągnąłby niewątpliwy sukces, niwelując ewentualne porażki czy niepowodzenia. Także z tej lekcji wyniósł jeden ważny wniosek: nigdy, za żadną cenę nie używać formułki Episkey jako lek w walce z zaklęciem żądlącym.
    — I co się było tak niepotrzebnie pieklić? — zapytał, gdy oboje wychodzili z gabinetu szkolnej pielęgniarki. Nos Puchona na szczęście powoli wracał już do swoich normalnych rozmiarów, jednak jego kształty wciąż pozostawiały wiele do życzenia. Pomimo tego Marcel nie czuł się ani trochę winny: zgodnie ze słowami Pomfrey, użyte przez nią przeciw zaklęcie zacznie działać już lada moment, przywracając Roya do stanu sprzed.
    — Lucasie... — westchnął, zamykając za sobą drzwi Szpitalnego Skrzydła, kierując się prosto do sali profesora Flitwicka.
    — Co ty wiesz o urokach. Powtarzałem, że to była tylko i wyłącznie malutka pomyłka, która może zdarzyć się każdemu — dopowiedział lekceważącym tonem głosu. Lorenz nie znosił kierowanych pod jego adresem słów krytyki, nawet tej uzasadnionej, toteż spojrzał spode łba na ewidentnie obrażającego go Puchasia, gorączkowo myśląc nad najodpowiedniejszą ripostą.
    — Skoro jesteś aż tak pewny siebie to co powiesz na mały zakład? — odrzekł z uśmiechem, widząc przed oczami pokonanego chłopaka, odwołującego oczerniające go słowa. — Zajęcia trwają jeszcze przez... — urwał, patrząc na swój srebrny zegarek.
    — Przez ponad pół godziny. Zmierzysz się z godnym i wymagającym partnerem — zakończył, czekając na jego reakcję i w każdej chwili spodziewając się odmowy spowodowanej aktem tchórzostwa.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  164. Elsa, gdy w grę wchodziły żarty Irytka, stawała się osobą obowiązkową aż nadto, a wynikało z z przyzwyczajenia, że gdzi poltergeist, tam i kłopoty. Jeśli komuś coś się stało (a zważając na fakt, że prawie wszystkie żarty Irytka kończyły się niemiło dla ofiary), plułaby sobie w twarz, że tak po prostu uciekła do ciepłego pokoju wspólnego, chociaż miała szansę temu komuś pomóc. Może i faktyczni chwilami starała się zbyt mocno, bo przecież trzymani w ryzach całego Hogwartu ni należało do jej zadań, ale tak bardzo chciała pokazać, że bez trudu poradzi sobie ze skutkami kolejnego żartu szkolnego psotnika, że.wcale nie zwracała uwagi na protestującego Lucasa.
    Doskonale zdawała sobie sprawę, że chłopak wolałby siedzieć już w ciepłym dormitorium, zamiast ganiać po całym zamku za Elsą i wyjątkowo złośliwym duchem, i Elly nie miała mu tego za złe. Czuła jednak, że musi pójść zobaczyć, co się stało, bo inaczej nie da jej to spokoju przez następne nia.
    - Tak, myślę, że powinniśmy tam pójść - odparła z cichym westchnieniem na zadane pytanie i spojrzała na Lucasa wyczekująco. Odetchnęła z ulgą, gdy zdecydował się ruszyć za nią; nie miała ochoty na samotną przechadzkę.
    Już po chwili stało się jasnym, że owy huk pochodził z kuchni - poinformowały ich o tym nieświadome ich obecności skrzaty domowe. Hałas, który powodowały, przechodził ludzkie pojęcie; wszystki piszczały wbpanice i biegały po kuchni z przerażonym wyrazem twarzy.
    Elsa z trudem powstrzymała chęć zatkania sobie uszu.
    - Jak tak dalej pójdzie, to wszystkich pobudzą! - powiedziała, zaniepokojona biegiem wydarzeń. Jeszcze nigdy nie była świadkiem wywołania takiej paniki wśród skrzatów domowych, które prędzej ucięłyby własną głowę niż nie posłuchały rozkazu. Tym większy był jej niepokój, bo Irytek nie raz zmalował coś w kuchni, ale nigdy nie wywołał takiej paniki, jak dziś.
    Spojrzała na Lucasa bezradnie, mając nadzieję, że on będzie miał pomysł, jak uspokoić wszystkie te istoty, by znaleźć odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę miało miejsce w kuchni.

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  165. [W "więcej" jest wzmianka o jej statusie krwi, w każdym razie cieszę się, że Slytherin, bo Florean od zawsze Ślizgonka :D]

    Florean Hale

    OdpowiedzUsuń
  166. [A to pan Puchaś aż taki straszny? ;p]

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
  167. Marcel uśmiechnął się pod nosem słysząc odpowiedź twierdzącą. Oczami wyobraźni widział już kajającego się przed nim Puchona, który stając na samym środku sali ogłaszał wszem i wobec, iż to właśnie jego przeciwnik — Marcel Lorenz — jest tym lepszym, doskonalszym, mądrzejszym. Krukon nie brał nawet pod uwagę innego scenariusza. Tym razem nie mógł dopuścić do siebie ewentualnej przegranej, by tym samym narazić się na widowiskową kompromitację na oczach obecnych w pomieszczeniu uczniów. Bo przecież do tej pory nie zdarzało się, aby wychowanek domu Helgi Hufflepuff pokonał ambitnego i inteligentnego Krukona — ucznia od małego przygotowywanego do bycia potencjalnym zwycięzcą. Uścisnął jego wyciągniętą dłoń, nie rezygnując ani na chwilę ze swojego pewnego siebie, kpiącego uśmieszku, który nijak nie pasował do poważnej i reprezentacyjnej funkcji Prefekta Naczelnego.
    — Zgoda — oznajmił i żwawym krokiem ruszył prosto przed siebie, aby chwilę później stanąć już w pełnej gwaru klasie. Drobny profesor Flitwick zaszczycił ich tylko i wyłącznie przepełnionym ulgą spojrzeniem, po czym bez słowa opadł na fotel stojący za wysokim kontuarem. Wszystko wskazywało na to, iż dzisiejszy trening zaklęcia żądlącego okazał się przerastać wcześniejsze przypuszczenia nauczyciela, co w każdym razie Marcel wyczytał z jego zmęczonego wyrazy twarzy. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy pomyślał o swoim rychłym zwycięstwie nad biednym, poszkodowanym Royem: gestem zaprosił swego rywala na sam środek sali, wyjmując różdżkę z wewnętrznej kieszeni szaty i przyjmując pozycję godną prawdziwego pojedynku na śmierć i życie.
    — Gotowy? — rzucił czysto retorycznie, nakierowując koniec magicznego drewna na sylwetkę Lucasa. Odliczył w myślach do trzech i nie czekając na reakcję konkurenta rzucił w jego kierunku zaklęciem, omiatając klasę oślepiającym światłem i wypełniając ją donośnym, bijącym po uszach świstem.
    Marcel

    [Lucas może wygrać :D]

    OdpowiedzUsuń
  168. [Napisałem ci, że zacznę wątek, a potem o tym zapomniałem. Dzisiaj patrzyłem na starsze komentarze i dzięki temu wiem o tym, co mi wyleciało z głowy. Pytanie tylko, czy wciąż jesteś zainteresowana tym wątkiem. Grzecznie proszę o odpowiedź i jeśli będzie ona twierdząca, tym razem zacznę naprawdę. ;D]

    ~ Wish Queshire

    OdpowiedzUsuń
  169. Nagle Carlos zatrzymał się. Nie mógł już wytrzymać tego natrętnego Lucka, który próbował dowiedzieć się tego, czego nie powinien. Jak sobie chciał obserwować latynoskie intrygi, mógł to robić z daleka, a nie brać się za prześladowanie, skoro nie zaliczało się ono do listy hobby. To naprawdę nie wychodziło Royowi najlepiej, zwłaszcza, że z Mezą łączyły go tylko wspólne zajęcia i nic poza tym. Obydwaj lubili sobie robić na złość i mimo, że Gryfonowi o wiele łatwiej było wytrzymać z Puchonem niż z Mikaelem R., to i tak ciężko mu to szło.
    Tak, Gruba Dama skutecznie udaremniłaby pościg wszystkich, którzy nie wyglądali jej na uczniów Gryffindoru i Carlos dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Niestety, dosyć rozwinięty honor nie dawał mu wysługiwać się się jakąś panią w średnim wieku, w dodatku namalowaną, a nie prawdziwą. Niektóre ruszające się obrazy go przytłaczały; o wiele bezpieczniejsze wydawały się statyczne obrazki w mugolskich gazetach, których na półkach w pokoju Mezy wcale nie brakowało. Nigdy chyba nie przyzwyczai się do końca do przeskakujących z jednych ram w drugie postaci.
    - Słuchaj, ty napuszony Puchonie - powiedział groźnie, ale wyglądał raczej jak naburmuszona surykatka, a nie groźny trzydziestolatek (a tak właśnie by chciał - jeszcze dobrze byłoby, gdyby lepiej - czyt. szybciej i gęściej - rosła mu broda). - Są sprawy, o których Carlos Meza nie rozmawia, tak? Chcesz znowu, żebym ci wysmarował moimi kotami facjatę? Dostaniesz paskudnej wysypki.
    Nie mógł zapomnieć sobie chwili, gdy przyjaźniejszy z jego dwóch ukochanych kocurków zaczął łasić się do Lucasa na pewnej popołudniowej lekcji w środę. Nie dosyć, że Roy przez dwie godziny praktycznie wcale nie uważał, gdyż był zbyt zajęty ciągłym wydmuchiwaniem nosa, to jeszcze później dostał okropnych wyprysków na jednym z policzków. Carlos miał naprawdę mnóstwo zabawy podczas patrzenia, jak Lucas zabijał wzrokiem puszystego przyjaciela Latynosa.
    Westchnął przeciągle, a następnie trochę poprawił naruszone przez Puchona ułożenie szaty.
    - Sprawa wygląda tak - zdecydował się w końcu powiedzieć wymyśloną przed chwilą prawdę. - Jest siódmy rok, nie chcę już tracić punktów, a poza tym... - Tutaj nachylił się w stronę Lucasa i pokazał ręką, by ten nadstawił ucho. - ...p r z y t y ł e m.
    Pokiwał głową na potwierdzenie swoich słów i spojrzał bardzo poważnie na kolegę, chociaż w duszy ledwo powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem. Król disco nie mógł pokazywać swoich fałdek tłuszczu, nigdy, przecież przez taniec powinien tracić na wadze albo zyskiwać umięśnienie. A tu proszę, szata wyglądała, jakby Carlos połknął... jajo.

    OdpowiedzUsuń
  170. Ambicja Marcela i jego niestygnący zapał nie pozwalały mu na użycie innego zaklęcia niżeli uroku, który aktualnie znajdował się w programie profesora Flitwicka, toteż rzucona przeciw niemu tarantallegra nieco wyprowadziła go z równowagi. Krukon nie spodziewał się po Royu aż takiej determinacji, dlatego nie zdążył dostatecznie szybko usunąć się na bok, czy chociażby obronić się za pomocą zaklęcia tarczy. Pląsające nogi, których w żaden sposób nie mógł powstrzymać, stanowiły niezwykłe ułatwienie dla walecznego Puchona, jednak sam Lorenz w dość szybkim czasie zdołał zniwelować skutki celnego uroku, mrucząc pod nosem jedno krótkie finite.
    — Myślałeś, że tym sposobem uda ci się mnie pokonać? — odkrzyknął, od razu przechodząc do kontrataku. Machał różdżką z szybkością błyskawicy, wykonując nią serię skomplikowanych, zamaszystych ruchów, by tym samym ostatecznie zakończyć ten widowiskowy pojedynek. Większa część uczniów — włączając w to zaciekawionego profesora — przyglądała się im szeroko otwartymi oczami, wodząc wzrokiem po dwójce pochłoniętej walką uczniów, którzy jako jedyna para na środku parkietu co rusz umykała przed różnokolorowymi światłami wydobywającymi się z końca różdżek. Prefekt zarejestrował ich przytłumione szepty i słowa, które wywołały na jego twarzy triumfalny uśmiech. Nawet jego rówieśnicy wątpili w zdolności pewnego siebie Puchona, z góry skazując go na przegraną, a sam Marcel chcąc-nie chcąc musiał im przytaknąć.
    — Tylko na to cię stać?! — podjudził przeciwnika, pragnąc chociaż w małym stopniu odwrócić jego uwagę i przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Raz jeszcze rzucił w kierunku Lucasa zaklęciem żądlącym, po czym bez cienia strachu opuścił różdżkę, nie dopuszczając do świadomości perspektywy przegranej. W końcu on nie przegrywa. Nigdy. A przynajmniej nie przegrał do momentu, w którym poczuł piekący ból, który wywołać mogło tylko i wyłącznie owe zaklęcie żądlące. Zdekoncentrowany zmrużył oczy, odrzucając kilkunastu calowe magiczne drewienko na podłogę i starając się zrozumieć co tak właściwie wydarzyło się te kilka sekund wcześniej.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  171. Dotychczas Aurora była przekonana, że kiedy spotka już bogina, to przyjmie on postać czegoś oddającego strach dziewczyny przed małymi pomieszczeniami; trudno powiedzieć, że cierpiała na klaustrofobię, nie dostawała napadów paniki w ciasnych pokojach, ale czuła się po prostu nieswojo.
    Najwyraźniej obawa przed stoczeniem się na dno okazała się silniejsza, co w sumie nie tak bardzo Ślizgonkę dziwiło — od lat pracowała na reputację i swoją przyszłość, a gdyby nagle to wszystko straciła, zapewne popadłaby w głębokie załamanie albo nawet depresję. Chęć wybicia się ponad innych była jej największą motywacją, nic więc dziwnego, że bała się upadku. A mawiają, że im bardziej się wzniesiesz, tym bardziej takowy boli...
    Odzyskała zdolność swobodnego oddechu, kiedy podobna do niej zjawa najpierw została zastąpiona przez klatkę a później zniknęła zupełnie. Boyle wycofała się kilka kroków, w razie gdyby kredens znów miał ich zaskoczyć jakimś szalonym mieszkańcem, i przesunęła dłońmi po twarzy, jakby chciała nimi zebrać ostatnie resztki strachu.
    — To nie jest twoja sprawa, Roy — odparła chłodno. — I lepiej dla ciebie będzie, jeśli zapomnisz o tym, co tu widziałeś.
    To nie była groźba, raczej ostrzeżenie. Nie wiedziała, czy on również spotkał zjawę po raz pierwszy, ale tak czy siak mało kto chwalił się tym, czego się boi; gdyby doszły ją słuchy, że ktokolwiek oprócz jej i Lucasa wie o postaci, jaką przyjął bogin Aurory, wyciągnęłaby z tego surowe konsekwencje. W końcu w mszczeniu się nie była najgorsza, ale z drugiej strony szczerze wierzyła, że puchońska natura chłopaka zrobi swoje.
    — Dobrze rzucone zaklęcie — pochwaliła po krótkiej chwili milczenia.
    Nie można było zaprzeczyć — Boyle nie wykazała się ani zimną krwią, ani zdolnością szybkiej reakcji z momencie zaskoczenia. Była z tego powodu strasznie na siebie wściekła, bo dotąd miała dość wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach magicznych. Najwyraźniej musiała jeszcze trochę potrenować, aby następnym razem nie stać jak słup soli.

    OdpowiedzUsuń
  172. Przez dobrych kilka minut leżał z rozpostartymi na podłodze kończynami, próbując dojść do siebie i powoli podnieść się na nogi, jednak perspektywa spojrzenia na rozradowaną twarz chłopaka nie była zbytnio zachęcająca. Marcel w dalszym ciągu nie miał choćby bladego pojęcia na temat tego, jakim cudem Roy — Puchon wcześniej pokonany swoją własną odbitą rykoszetem bronią — zwyciężył nad nim: Krukonem doskonalonym do bycia najlepszym. Mimo poczucia ogarniającej go porażki musiał stawić jej czoła i wyjść z tego pojedynku z klasą. Zdawał sobie sprawę, że po swoim niedalekim wystąpieniu i ogłoszeniu, iż to właśnie Lucas Roy jest lepszym i bardziej wyszkolonym wojownikiem, jego reputacja diametralnie legnie w gruzach, a oczywiście nie mógł sobie na to pozwolić. Jego szkolna kariera od początku przybycia do Zamku nie była owiana dobrą sławą i dopiero po ciężkich staraniach ten pozornie zwyczajny mugolak stał się poważanym Prefektem Naczelnym. A teraz w tej jednej chwili mógł stracić wszystko to, na co zapracował sobie miesiącami harówki i dzięki temu zmarnować swoją świetlaną przyszłość Uzdrowiciela szpitala Świętego Munga.
    — Taki wstyd... taka kompromitacja — wyszeptał pod nosem, oddychając głęboko i wyciągając rękę w kierunku leżącej na posadzce różdżki. W pierwszym rzędzie chciał pozbyć się utrudniającej mu funkcjonowanie opuchlizny, a poprzez szczęśliwy traf i ostatnią wizytę u Poppy Pomfrey wiedział już jak skutecznie zniwelować działanie zaklęcia. Zmrużył powieki i nakierował koniuszek różdżki na własną twarz, by chwilę później skrupulatnie zbadać każdy jej kawałeczek i przekonać się, czy aby na pewno nie nosi już śladów rzuconego przez Puchona czaru.
    — Zadowolony? — syknął przez zaciśnięte zęby, nie mogąc zapanować nad pokładami najprawdziwszej furii, kierowanej przeciwko swojemu nowemu ulubionemu koledze, którego imię i nazwisko zapewne lada chwila zajmie czołowe miejsce w jego notesie Prefekta, a dokładniej na czarnej liście wrogich mu osób.
    — Ten tutaj obecny Lucas Roy okazał się być lepszym rywalem i godnym współzawodnikiem — odrzekł głośno, wychodząc na środek sali i zamaszystym ruchem ręki wskazując na dumnego Puchona.
    — I pokonał mnie w regulaminowej i przepisowej walce — dodał, kładąc nacisk na ostatnie słowa swojego monologu, czując jak jego skóra pokrywa się barwą purpury.
    Marcel

    OdpowiedzUsuń
  173. [Benedict... Nie sądziłam, że mogę go kochać bardziej, a tu się pojawia Ice Bucket Challenge <3 No i świetna postać, ale to swoją drogą. Dzień dobry, cieszę się (jakkolwiek głupio to nie brzmi), że Raiska Cię przeraża, taki był zamysł ;3 Niechże Cię nie śmieszy ;c]

    R. Aristowa

    OdpowiedzUsuń
  174. Melissa nie wiedziała, że miała charakterystyczny chód. Owszem czasem potrafiła rozpoznać kogoś tylko po odgłosach, które dochodziły spod stawianych, na kamiennej posadzce, butów. Zdarzało się też, że widząc sylwetkę w oddali potrafiła określić kto się zbliża tylko po tym, że ten ktoś zakładał ręce w konkretny dla siebie sposób. Mel może też miała swój styl poruszania się, chociaż ona zawsze myślała, że z tym to się akurat nie wyróżnia.
    Uśmiechnęła się lekko i rozejrzała dookoła. Czekała na pytania, chociaż domyślała się jakie mogą one być. Każdy, który choć w małym stopniu chciał dowiedzieć się czegoś więcej o jej darze, zadawał podobne pytania. Jak to jest widzieć przyszłość? Czemu nie zrobi z tego swojego sposobu na zarobek? Czy nie boi się, że o jej umiejętnościach dowiedzą się nieodpowiedni ludzie i będą chcieli to wykorzystać? Czy wiedziała już czyjąś śmierć? Na to ostatnie odpowiadała zazwyczaj „ Tak, twoją, przed chwilą” i tym sposobem kończyła potok pytań. Tym razem, w przeciwieństwie do poprzednich razów, sama chciała odpowiadać na pytania a nie była do tego zmuszana przez ciekawskich.
    – Zdarza mi się to bez przerwy, nawet teraz – odpowiedziała na pierwsze pytanie – Wiem, że ten chłopak, który właśnie wstaje z ziemi, potknie się i upadając pociągnie tamtą blondynkę, której dłoń odciśnie ślad na jego policzku. Niezbyt dobrze to o niej świadczy, skoro chłopak ma zamiar ją przeprosić – dodała. – Zależy o co chodzi. Jeśli ktoś ma się potknąć, ale nie zrobi sobie krzywdy, to zostawiam to tak jak ma być, ale jeśli komuś stanie się większa krzywda, to wolę uprzedzić. – spojrzała na chłopaka, który właśnie rozcierał bolący policzek – Czemu ludzie myślą, że muszę kogoś dotykać? Nie, nie muszę. Co by sobie wtedy pomyśleli, gdybym po ich obmacywaniu powiedziała, że spadną ze schodów. Sama bym się nazwała wariatką. Widzę przyszłość od małego, więc jest to dla mnie tak samo zwykłe jak oddychanie czy spanie. Niemniej jednak jest to całkiem przyjemne. Przechodzi wtedy taki dreszcz, podobny do tego który odczuwa się podczas słuchania ulubionej piosenki. Wiesz o czym mówię?
    Wzięła głęboki oddech. Przyjemniej odpowiadało się na pytania jeśli rozmówca nie naciskał zbytnio.
    – Lubisz smoki, prawda? – spytała aby sprawić, żeby rozmowa nie kręciła się wokół niej i spojrzała chłopakowi prosto w oczy.

    Melissa

    OdpowiedzUsuń
  175. Jak chorbotek? Gdyby Meza to usłyszał, Lucas zostałby obsmarowany kocią sierścią na całej długości oraz szerokości ciała, mało tego - dostałby w prezencie mnóstwo kłaków do swojego puchońskiego łóżeczka. Na pewno groźny Carlos nie prezentował się jak jakiś parszywy grzyb i wcale nie przypominał żadnego z szarych uczniów w ciemnych habitach. Wręcz przeciwnie, prezentował się wręcz bajecznie w szacie, bo wyróżniała się niebywale mocną czernią na tle innych, lekko wypłowiałych przez ciągłe bieganie w mało modnej sutannie. Poza tym, fryzurę miał lepszą niż zawsze, a uśmiech tak samo czarujący.
    Zdecydowanie było go widać wśród tych jednakowych twarzy!
    - Może nielogiczne dla twojego puchońskiego mózgu - mruknął pod nosem, a potem zatrzymał się jeszcze na chwilę. Położył dłonie na ramionach Roya. - Wiesz, Lucas, jak się wciąga w siebie za dużo puddingu, to tak jest. Nic ci nie pomoże. Robisz się jak piłeczka. Ucz się na moich błędach... nie przedawkuj puddingu. Ani ciastek.
    Zrobił smutną minę, westchnął, po czym odwrócił się tyłem do kolegi i uśmiechnął szeroko pod nosem. Nie mógł już wytrzymać; przez to całe robienie z Lucasa idioty dziwnie się rozbawił. Nie mógł długo zgrywać się przed Puchonem, bo w końcu parsknie śmiechem i wszystko się wyda. Tego naprawdę nie chciałby, bo gdyby Roy szepnął komuś słówko o tym, co Meza trzymał pod szatą... byłby skończony. Jak nic. Ostatni rok szkoły zaprzepaściłby niechybnie. Ewentualnie dałoby się sprzedać tak cenną rzecz, ale kto chciałby teraz jajo smoka? Chyba tylko to podejrzane towarzystwo, w którym kręcił się Benio.
    Gdy usłyszał tekst o kiszkach, wreszcie mógł legalne trochę zachichotać. Ulżyło mu.
    - Dobry żart, dobry żart, udał ci się, nie powiem - odwrócił nawet głowę w stronę truchtającego za nim Lucasa, a potem nagle spoważniał. - Serio, Lucusiu, to nie jest śmieszne. Jakbyś nie wiedział, moje życie towarzyskie jest dosyć bujne, więc nikt się nie może dowiedzieć. Która by chciała brzuchatego Mezę? Teraz wszystkie takie wymagające i nawet małego tłuszczyku nie przepuszczą, te baby...
    Wybiegł nieco do przodu, by poprawić faktycznie lekko opadnięte wnętrzności. Od dormitorium dzieliło go jeszcze jakieś dwie, może trzy minuty drogi bardzo szybkim krokiem. Trochę zwolnił, gdyż wiedział, że prawdopodobnie jego sekret się już nie wyda.

    [ Jakie opóźnienie >: Myślałem, że odpisałem. ]

    OdpowiedzUsuń
  176. [ Rozumiesz wszystko? Cały wstęp został napisany przeze mnie, pochwalę się xD ]
    Timothy B.

    OdpowiedzUsuń
  177. Oddajmy Lucasowi sprawiedliwość. Nie zachowywał się jak ostatni palant, próbujący ratować sytuację żenującymi żartami czy kiepskimi komplementami. Zachowywał się z klasą, na poziomie, czego Caroline tak mu zazdrościła. Sama nie potrafiła nawet usiedzieć w jednym miejscu, żeby po pięciu minutach nie zacząć się nudzić. Puchon zdawał się być ponadto. Ponad wszystko.
    - Może weźmiemy na wynos? – zaproponowała Caroline ostrożnie. Znała chłopaka na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie lubi kiedy sprawy przybierają niespodziewany dla niego obrót.
    Aby być nad, a nie pod, Lucas musiał mieć wszystko pod kontrolą, a przynajmniej ona odnosiła takie spojrzenie.
    - Mają tu doskonałą gorącą czekoladę – dodała po chwili.
    Wystrój kawiarni stał się nagle bardzo przytłaczający, a Carol wręcz marzyła o świeżym powietrzu.
    Wykorzystała wahanie chłopaka, by wyjrzeć przez okno. Wiatr, który pojawił się dosłownie chwilę temu, wzrastał na sile, podwijając ubrania spacerujących ludzi. Ci witali to albo ze śmiechem, albo z irytacją wymalowaną na twarzy. Caroline zaliczała się do tej drugiej grupy.
    - Nie daj się prosić. – Chwyciła się ostatniego argumentu jak tonący brzytwy.
    Udało jej się uśmiechnąć. W gruncie rzeczy cała ta sytuacja zdawała się tak absurdalna, że aż śmieszna, a ona w końcu zdała sobie z tego sprawę. Nie ma powodu, by miała się denerwować w obecności Lucasa. Znał ją na wylot (chociaż ona o nim wiedziała niewiele), więc pewnie jej niepewność odbiera jako negatywny sygnał. A przecież Carol dopiero zaczynała się dobrze bawić [the gejm iz on].

    mam nadzieję, że dobrze się bawisz na MGSie, kiedy ja tu walę odpis za odpisem

    OdpowiedzUsuń
  178. [Bencio *w* Już wiem, która postać będzie moją ulubioną, haha. Btw, mam szczura Sherlocka, w rzeczywistości również xD]

    Teddy Weasley

    OdpowiedzUsuń
  179. [te oczka wręcz zniewalają ;) i ogólnie postać mi sie podoba - chęć na wąteczek?;)]

    Samara

    OdpowiedzUsuń