Teraz dajemy Ci szanse byś mógł stworzyć swoją własną historię na tle tej, opowiedzianej po krótce przez J.K Rowling. Możliwości jest wiele, a ogranicza Cię jedynie Twoja wyobraźnia. Możesz poprowadzić losy postaci kanonicznych, lub stworzyć swojego własnego czarodzieja. Wszystko może się wydarzyć.
Zapraszamy do Hogwartu w roku 1976
[Pewnie zaraz zobaczysz mój komentarz pod kartą Marcela, więc przyszłam tu, bo w sumie dlaczego nie miałybyśmy pisać dwóch wątków? :D Jeju, ależ mi się podoba ta karta. Ian jest dość wyjątkowy jak na Ślizgonów zwykle pojawiających się na grupowcach, więc szkoda marnować go na negatywne powiązanie. Chyba że nie widzisz innej możliwości, skoro Jill jest mugolaczką i do tego Puchonką...]
Eva również nie miała pojęcia co jeszcze może uczynić, aby poprawić wybitnie beznadziejną sytuację. Nie potrafili rozdzielić ich rąk żadnym zaklęciem jakie znała, a noże i tasaki średnio wchodziły w grę, toteż wyglądało na to, że byli na siebie skazani. Przynajmniej dopóki Eva nie poznałaby tożsamości sprawców zamieszania. A tak się złożyło, że z wczorajszej imprezy pamiętała niewiele. Cóż, gdyby nie fakt, że obudziła się z kacem o morderczych skłonnościach – głowa pulsowała jej tępym bólem, a jej język na podniebieniu przypominał papier ścierny – i dookoła siebie miała stos pustych, potłuczonych butelek oraz resztki zniszczonych dekoracji, pewnie nawet nie pamiętałaby, że była na imprezie. Iana wyraźnie coś rozśmieszyło, bowiem zaśmiał się cicho pod nosem, a Eva nie miała ani siły, ani ochoty zgadywać co to było. Za to o wiele chętniej zainteresowała się podjętą przez niego na nowo rozmową: - Pierwszy raz w życiu prawie nic pamiętam z imprezy, nie wspominając już o tym, że jakoś nie przypominam sobie, byśmy robili za parę – uniosła do góry ich złączone dłonie i potrząsnęła nimi krótko, wywracając oczami. Świadomość, że będzie musiała wyjść do ludzi uczepiona Iana, łazić cały dzień w znoszonych ubraniach (nie chciała nawet sobie wyobrażać jak bardzo capi alkoholem i jak bardzo w tej chwili przydałaby się jej gorąca kąpiel, o której – z oczywistych względów – nie było nawet mowy) i błagać losowych uczniów o pomoc. Równie dobrze powinna w tej chwili błagać o śmierć, bo byłaby dla niej istnym wybawieniem. Ponaglana przez Blake’a, z miną męczennicy podniosła się z podłogi i ruszyła za nim, trzymając największy dystans, na jaki było ją stać bez uszczerbku na wątpliwym komforcie podróży. - Może jeszcze zdążymy na śniadanie, ale wolałabym się tam nie pokazywać. Proponuję zacząć od kuchni, wyschnę na wiór jak się czegoś nie napiję – powiedziała, szacując w myślach jak wiele upokorzenia będzie ją kosztowało, jeśli jej noga postanie na korytarzu, dlatego też od razu pociągnęła Iana całkowicie inną drogą, którą mieli szansę przejść niezauważenie. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli nie uda nam się rozdzielić, będziemy musieli iść z tym do profesorów? – zapytała. Chociaż z dwojga złego wolałaby iść od razu pod gabinet Dumbledore’a, który pewnie chichocząc przemilczałby całą sytuację i udzielił im pomocy, niż szukać jej u uczniów. Chciała jednak znać zdanie chłopaka.
[Jezuuuuuuuuuus marian, moje próby zrekonstruowania odpisu spełzły na niczym, więc publikuję tyle ile publikuję, ale są tego dobre strony - krótsze odpisy to dynamiczniejsze odpisy!]
Z jakiegoś powodu Eva zdawała sobie sprawę, że Ian kategorycznie odmówi, chociaż nie rozumiała dlaczego. Ona sama uznawała wyższość efektów nad środkami. Udanie się do Dumbledore’a było naprawdę rozsądnym wyjściem, znając jego dyskrecję, sytuacja szybko poszłaby w niepamięć. Nie potrzebowała wcale skopać tyłków dupkom, którzy zrobili z niej i Iana bliźnięta syjamskie. Nie… Tak właściwie to potrzebowała skopać im tyłki, ale o wiele bardziej w tej chwili potrzebowała pełnej świadomości, że może szczęśliwie przeżyć życie bez udziału Iana Blake’a w każdym jego aspekcie. Szklanka wody podana jej przez Ślizgona tylko ułamkowo zaspokoiła jej zapotrzebowanie na hektolitry wody, a nawet nie zdążyła poprosić skrzaty o drugą, bo została pociągnięta na korytarz co oznaczało, że zabawa w kotka i myszkę rozpoczyna się na dobre. Korytarz przy kuchni znajdował się na rzadko uczęszczanej trasie do ślizgońskich dormitoriów, więc Eva przeżyła niemały szok widząc, jak na samym początku zostali zauważeni przez wychodzącą zza rogu grupę uczniów – sądząc po szatach w większości Gryfonów. Przytyki kierowane w ich stronę przez rozochoconych uczniów nie były ani szczególnie złośliwe, ani wyszukane. Reeve powiedziałaby, że wręcz infantylne, dlatego nie czuła się w żadnym stopniu zobligowana do tego, by przerzucać się gnojem z rozbestwioną dzieciarnią. Wciąż stała ponad to, niezależnie od tego za czyją dziewczynę uchodziła. Ruszyła krok w krok za Ślizgonem, głównie dlatego, że nie miała wyjścia, a jeszcze długo po tym słychać było salwy śmiechu na korytarzu, spowodowane ujawnieniem się nowej pary. - I co teraz zrobisz? Będziesz chodził od drzwi do drzwi i mówił „szukam baranów, którzy skleili mnie z jakąś dziewczyną, żeby im nakopać, a potem kazać zdjąć ze mnie to przekleństwo”? – zironizowała, naśladując głos chłopaka, kiedy parli w górę wąskich schodów. – Nie sądzę. Nie miała wcale a wcale ochoty tak gnać. - Na Merlina, Ian, stój. Nie sądzisz, że będzie lepiej, jeśli wsadzisz sobie w głębokie poważanie opinie innych? I tak nas znajdą, i tak nas wyśmieją – wzruszyła ramionami, zakładając wolną rękę na biodro. Miała już dość tego dnia, mimo że dopiero się rozpoczął. – Wolę grać w tę grę, niż stać się jej ofiarą.
[Zmieniałaś jego kartę ostatnio? Bo tak czytam, nie kojarzę ani jednego zdania, ale bardzo mi się podoba! Chyba nawet miałyśmy mieć wątek, kiedy Aurora jeszcze była Puchonką...:D]
[Mój, mój. Cóż, myślę, że taka wielka zmiana w zachowaniu Iana poniekąd by Aurorze imponowała. W końcu nie jest łatwo przemienić się z "rasowego" śmierciożercy w kogoś, kto nie myśli tylko o rzucaniu we wszystkich Avadami. Jednocześnie napisałaś, że Blake zaczął postępować tak, jak zaszufladkowali go ludzie... Boyle mogłaby mieć mu za złe, że tak udaje, i co chwila przypominać mu, że przecież nie musi. Czyli relacja raczej pozytywna, choć z drugiej strony Ian mógłby odbierać jej troskę jak wścibstwo.]
[Ej, wymyśliłam! :D A konkretniej chodzi mi o to, że Ian zachowywałby się jak "prawdziwy" Ślizgon wbrew swoim przekonaniom, a Boyle by mu, za przeproszeniem, truła dupę, że to nie ma żadnego sensu. Dalej to się zobaczy. :) Możemy zacząć tak, że Blake doprowadził jakąś biedną dziewczynę do płaczu, Aurora to widziała i dalej to już wiadomo.]
[No cześć! Uwielbiam dziwne i trudne imiona i nazwiska dla postaci <3 Co z tego, że połowa nie wiem jak pisać/czytać i później zapomni, że ktoś taki istniał. Jakiś wątek? ]
[ Na razie wymyśliłam kilka opcji. Każda podlega negocjacji/dopracowania itd., itp. .
A) Jakaś tam lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami a w zasadzie koniec (cudownym sposobem możemy mieć koniec czerwca lub początek września), Am wraca z błoni nagle deszcz, grad i co tam jeszcze z nieba leci, kupa błota. Dostaje ataku paniki, poślizgnęła leży upaćkana a Ina jako dżentelmen ( xd ) chce pomóc jej wstać. Histeria gwarantowana.
B) Pech chciał, że z nowym rokiem siedzą ze sobą na eliksirach. Przez przypadek warzą razem eliksir i niechcący dotkną się kiedy sięgać będą po pewien składnik. Amaratresa w panice rozwala pół klasy i Gruby Ślimak każe im zostać po lekcjach i sprzątać, może wtedy jakoś tam pogadają i ... o zgrozo, może ściągną oziębłe ślizgońskie maski?
C) Lato, wakacje, zjazd kilku arystokratycznych rodzi – czystkokrwisty ma się rozumieć. Setne urodziny jakieś Ciotki Klotki z jakiegoś tam pokolenia. Ktoś przez przypadek potyka się i tort ląduje na biednej Am. Schemat podobny, wielka tragedia i ktoś musi odprowadzić ją do posiadłości (impreza plenerowa) i pomóc jej się ogarnąć.
D) Ty wymyślasz, ja zaczynam
E) Czekamy do jutra aż sen mi coś ześle lepszego. ]
[ Spotkanie ok, tylko czy się umówili, natknęli na siebie przez przypadek, a może... zamieszane były w to siły nieczyste! Nie, ja się nie nadaję chyba do tego. Wymyśl coś, błagam, a ja zacznę. Czy taki układ może być? :) Bo ja tu im zaraz wpakuję coś głupiego i będzie... ;/ ]
[ Jakoś tak... widzę, że się zbytnio nie garniesz, więc zwyczajnie teraz odpuszczę nasz wątek. Jak coś wymyślę, to przyjdę z gotowym pomysłem, jakby Tobie coś wpadło - też zapraszam ;) ] C. Meza
[hmm, oboje są w jednej drużynie, więc znają się już bliżej. Mogliby być przyjaciółmi. A co do pomysłu, co powiesz na nocny wypad do trzech mioteł? :)]
[#Nie w nastroju na długie odpisy i odpisy w ogóle więc przeprasza]
Kiedy Ian zapytał ją o jej wersję planu odetchnęła z ulgą, bo nie sądziła, że tak łatwo przemówi mu do rozsądku i przynajmniej na trochę zatrzyma w tej szaleńczej wendecie. Niemniej jednak wciąż nie miała swojej wersji planu, a raczej tylko jego mierne przebłyski. W każdym razie – cały czas nad nim pracowała. A skoro teraz ona tu rządziła, mogła zadecydować o kierunku ich wspólnego podróży przez życie. Oczywiście gdyby Ian wypowiedział na głos swoje myśli, przybiłaby mu piątkę – jej jedynym priorytetem było pozbycie się zbędnego balastu. A skoro nijak mogła liczyć na pomoc Dumbledore’a, pozostawało im jedynie dostosować się do zasad gry. - Łazienka – powiedziała w końcu, ale szybko dodała: - nie, nie sądzę, że woda z mydłem pomoże. Po prostu nie chcę śmierdzieć jak gorzelnia. Ruszyła w stronę schodów do łazienki Jęczącej Marty, która była najbliżej, tym samym ciągnąc za sobą Blake’a. Nie do końca miała pomysł na to jak zaradzić smrodowi bez włażenia ze Ślizgonem pod prysznic, ale zawsze pozostawało jej zaklęcie chłoszczyść Może nie będzie zbyt przyjemnie i przez godzinę będzie bekać bąbelkami, ale przynajmniej będzie czysta. W drodze do łazienki po głowie kołatała jej się myśl, którą postanowiła się podzielić z Ianem. - Nie sądzę, żeby sklejono nas zaklęciem – powiedziała wyraźnie, skupiając na sobie jego uwagę. – Prawdopodobnie użyto wobec nas jakiegoś kleju, coś działającego jak zaklęcie samoprzylepca, ale wątpię, by ktokolwiek chciał tym ryzykować – zmarszczyła czoło. Gdyby faktycznie sklejono ich w ten sposób, interwencja Dumbledore’a byłaby obligatoryjna, ale tego już nie powiedziała. – Jeśli to jakiś bajer z Zonka, to pewnie przestanie działać po upływie doby. Więc naszym jedynym problemem jest obecnie przeczekać burzę i unikać problemów… Chociaż w naszym przypadku nie wiem, czy to da się zrobić – zastanowiła się. Miała wielką nadzieję, że jej teoria jest słuszna. Inaczej będą mieli poważny problem.
Co racja to racja, w Chelmsford nigdy nie działo się zbyt wiele. Miasteczko było małe, mugole żyli sobie spokojnie i nawet nie podejrzewali, że kilka posiadłości na krańcach miasta zamieszkanych jest przez czarodziejów. Poniekąd to było zabawne, że rodzina Boyle, tak zakręcona na punkcie czystości krwi, znalazła swoje miejsce tuż pod nosem niemagicznych. Aurorze to nie przeszkadzało w najmniejszym stopniu. Dzięki takiemu sąsiedztwu nie musiała martwić się niechcianymi wizytami śmierciożerców, bo czarodzieje mieszkający tutaj cieszyli się odpowiednią opinią, aby mieć święty spokój. Jedynym grzechem Boyle'ów było bierne uczestnictwo w wojnie, samo potakiwanie, że plany Voldemorta są słuszne. Z tego powodu, co jakiś czas ojciec Aurory dostawał listy od tego czy tamtego śmierciożercy, w których namawiali oni Victora do przyłączenia się do nich. Dziewczyna nie wiedziała, jakich dokładnie słów używał jej tata w odpowiedzi, ale coraz głębiej wierzyła, że byłby on doskonałym dyplomatą. Boyle'owie w genach mieli pokojowe wymigiwanie się od wszystkiego, wiedzieli to niemal wszyscy poprzedni władcy Angli... Listy przestały ją dziwić, ale zupełnie nie spodziewała się wizyty. Rodzice byli w pracy, ona samotnie siedziała w domu, przeglądając najnowszy numer Zaklęć Współczesnych wtulona w miękki fotel w salonie. Fotel ten stał tuż przy wysokim oknie wychodzącym na ganek, więc kiedy kątem oka zauważyła ruch, podniosła się gwałtownie i przylgnęła do szyby. Osoby z zewnątrz nie mogły jej widzieć dzięki zaklęciom chroniącym dom, ale te czary, niestety, nie mogły nikogo powstrzymać przed złożeniem wizyty. Niechcianej wizyty. Wybałuszyła oczy, kiedy zobaczyła Iana w towarzystwie jakiegoś niechlujnie wyglądającego mężczyzny. Pojawienie się Blake'a mogła ostatecznie zrozumieć, był w tym domu zawsze mile widziany, ale ten typ? Dlatego w momencie, w którym rozległy się trzy głośne stuknięcia kołatką, chwyciła różdżkę leżącą na stoliku i zbliżyła się do drzwi wejściowych. — Kto tam? — zapytała ostro, chcąc brzmieć tak, jakby wcale się nie bała. A bała, bowiem nie miała pojęcia, czego ten obcy człowiek może chcieć od jej przyjaciela i dlaczego przylazł z nim akurat pod jej dom. — Dan Wright, panienko! Mam tu jakiegoś zbłąkanego uczniaka, do tego — zniżył głos — chyba ma Sama Wiesz Co na przedramieniu! Czy państwo Boyle są w domu? Mógłbym zająć się nim sam, ale skoro są tu czystokrwiści czarodzieje... — Jego ton wskazywał na bezgraniczną wiarę w to, że czysta krew równa się stuprocentowa lojalność wobec Voldemorta. Aurora milczała, myśląc o tym, co powinna zrobić. Matka i ojciec nie wrócą szybciej niż za kilka godzin a ostatnim, czego pragnęła, było siedzenie we trójkę w salonie. Ten Wright jeszcze zacząłby zadawać kłopotliwe pytania, kto wie, co mogłoby z tego wyniknąć... Postanowiła zrobić najgłupszą rzecz na świecie. Machnęła różdżką, a wszystkie zasuwy i inne zabezpieczenia odblokowały się z łoskotem, po czym drzwi otworzyły się na oścież. — Dobrze, że się rozumiemy. — Facet uśmiechnął się obleśnie, popchnął Iana na przód, po czym sam wszedł do środka. — Rodzice w domu? — Niedługo wrócą — skłamała. — Proszę usiąść w kuchni a ja zamknę tego chłopaka do czasu ich powrotu. — Wyciągnęła dłoń, jakby chciała "przejąć" Blake'a, ale Wright tylko zaśmiał się i pokręcił głową. — Nie, nie, ten chłopaczek zostanie ze mną. Dostanę herbaty? I tutaj następuje moment, w którym Aurora popełniła drugą głupotę. Wycelowała magiczny patyk w twarz szmalcownika, nawet nie myśląc o tym, że Wright może mieć nie tylko swoją różdżkę do obrony, ale również tę Iana, wcześniej skonfiskowaną. — Zapomnij o herbacie. Wynocha albo ci pomogę! — warknęła. Mężczyzna znowu się zaśmiał, puścił chłopaka i uniósł obie różdżki, po jednej w każdym ręku, po jednej na każde z nich. —Ruszycie się a rozwalę was bez mrugnięcia okiem. Spróbujesz sztuczek z czarami a zrobię to samo. Boyle przełknęła ślinę i rzuciła Blake'owi ukradkowe spojrzenie. Żałowała, że nie udała, iż dom jest pusty.
Może właśnie głupota szmalcownika sprawiła, że postanowił spróbować im się postawić. Oczywistym było, że gdyby rodzice Aurory zastali ją w mniej lub bardziej złym stanie i dowiedzieli się, co ją do niego doprowadziło, Wright skończyłby niezbyt dobrze. Victor Boyle stawiał bezpieczeństwo rodziny na pierwszym miejscu, stąd te wszystkie zaklęcia, a gdyby córka opowiedziała mu o swojej dzisiejszej przygodzie, zapewne posiadłość rodzinna stałaby się w ogóle nienanoszalna. Aurora może nie należała do najbardziej bezbronnych dziewoi na świecie, ale mimo to cieszyła się, że w tej chwili miała obok siebie faceta, nie koleżankę. Jedynie w momencie, kiedy nakazał jej szeptem bezczynność, poczuła nutkę niepewności — skoro ona miała siedzieć cicho, co on w takim razie kombinował? Z jej ust wyrwał się okrzyk zaskoczenia, kiedy Ian teleportował się tuż sprzed jej nosa, by obezwładnić szmalcownika. Z wybałuszonymi oczyma obserwowała, jak Blake najpierw zaklęciem wiąże mężczyznę, a potem go knebluje, zupełnie jakby była to najprostsza rzecz pod słońcem. Cóż, tym razem ryzyko mu się opłaciło, ale gdyby nie...? — Kłopot. Tak, malutki kłopocik. Zgłupiałeś do końca, Blake? — wycedziła, kiedy otrząsnęła się z szoku. Ian nie powinien się dziwić, że jest na niego zła, w końcu jego lekkomyślność mogła skończyć się o wiele gorzej! — I tak miałeś szczęście, że przyprowadził cię do mnie! Mulciberowie mieszkają kilka kilometrów dalej, oni na pewno ucieszyliby się z takiej zdobyczy! — Wyrwała mu z ręki swoją różdżkę i wycelowała we Wrighta. — Obliviate! Nie umiała zmieniać wspomnień, więc postanowiła odrobinę ich usunąć. Lepiej, żeby facet nie wiedział, że ostatnią rzeczą, jaką zrobił, było oddanie Iana w ręce Aurory. — Gdybym lepiej uważała na transmutacji, można byłoby go zamienić w jakiegoś owada i zgnieść... — rzekła lodowatym tonem, mrużąc oczy. Wciąż wściekłość w niej buzowała, ale nie mogła przez to przestać logicznie myśleć. — Nie ma wyjścia, trzeba albo go ogłuszyć, albo oszołomić, zamknąć do powrotów moich rodziców i wtedy oni się z nim rozprawią. Chyba że wolisz sam to zrobić, oby nie w domu, zaplamisz dywan.
— Nie ma mowy, nie ruszam się stąd i ty też nie, póki nie wrócą moi rodzice. — Pokręciła głową, po czym wyminęła leżącego na podłodze szmalcownika i udała się do kuchni. Nie miała zamiaru ryzykować i opuszczać domu, skoro najwyraźniej po okolicy kręciły się jakieś podejrzane zbiry. Jeśli Ian chciał, mógł sobie pójść i nawet zapukać do drzwi Mulciberów, oby tylko nie liczył na to, że Boyle'owie będą próbowali później wszystko odkręcać. Owszem, był mile widziany w ich domu, może nawet zbyt mile widziany, ale wszystko miało swoje granice, prawda? — Chodź, zrobię herbaty — zawołała po kilkunastu sekundach. Brzmiała już znacznie łagodniej, choć nadal była trochę na Blake'a zła. Cóż, gdyby nie była, to świadczyłoby tylko o tym, że ma gdzieś jego bezpieczeństwo, a to nie była prawda. Fakt, Aurora nie należała do najbardziej wylewnych i przyjacielskich, ale Ian znajdował się w wąskim gronie osób, o których można powiedzieć, że im ufała. Nie tak, żeby polecieć i zdradzić każdą tajemnicę, rodzinną lub własną, ale zawsze. Szczerze mówiąc, była też trochę zdziwiona tym, że nie chciał ostatecznie rozprawić się z Wrightem. Aurora nigdy nikogo nie zabiła, ale gdyby miała na sumieniu taki czyn, zapewne nie zastanawiałaby się teraz i od razu użyła odpowiedniego uroku. Ministerstwo dawno przestało ścigać tych, którzy rzucali Zaklęcia Niewybaczalne, Boyle podejrzewała, że to ze względu na to, iż Voldemort dawno podporządkował sobie rząd...
[Wybacz, że tak krótko, ale akurat nie miałam jak się zbytnio rozpisać...]
[Serwus, dzięki za przywitanie, bardzo mi (nam w sumie) miło :) Ooooj co ten Sören, tak mylić innych autorów. Nie no mogę cię zapewnić, że to stuprocentowy mężczyzna, a nie kobietka xD Czy mogę tak niekulturalnie zapytać o jakiś wątek? Jestem niestety nowa w świecie Hogwartu i nie wiem jakiego rodzaju wątki tu zazwyczaj piszecie, by coś naprawdę dobrego zaproponować ^^;]
[Mój umysł dzisiaj jest jak rozpaćkane masło po tym upale więc meeeh... Na głowę przyszło mi tylko szukanie Malboro, bo się zgubił. Dziwnym przypadkiem znajdzie obok odpoczywającego na błoniach Sörena i gadka szmatka, w ogóle :D (przepraszam, przepraszam za tą żałosność...)]
Co prawda to prawda, Ian nie mógł przewidzieć, że podczas swojego spaceru natknie się na szmalcownika, ale to nie zmieniało faktu, że chłopak powinien być ostrożniejszy. Może nawet mógłby spróbować opanować Zaklęcie Kameleona, aby móc stać się niewidocznym? Aurora nie chciała mu jednak tego proponować, aby nie odbierał jej zachowania za próbę matkowania mu. Wątpliwym było też to, czy rodzice dziewczyny "zaatakują" go masą pouczeń i kazań. Blake mimo wszystko nie był ich synem, miał już siedemnaście lat i był dorosłym mężczyzną, a to poniekąd zmuszało go do działania na własną odpowiedzialność. Owszem, być może doradzą mu, co powinien dalej robić, ale byłyby to raczej sugestie niźli nakazy. Machnęła różdżką, aby woda w czajniku szybciej zaczęła wrzeć, zalała dwie herbaty i postawiła oba kubki na stole, jeden przysuwając bliżej Iana. Sama usiadła na krześle naprzeciw niego, wsypała łyżeczkę cukru i zamieszała. Minę miała nachmurzoną, ale złość powoli jej mijała. — Po pracy, czyli około szesnastej... — Westchnęła ciężko. Mieli kilka godzin do ich powrotu, a dziewczyna zupełnie nie wiedziała, co mieliby w tym czasie robić. Wprawdzie ogród wydawał się całkiem przyjemną opcją, zawsze lepiej siedzieć na powietrzu niż w środku, ale nawet ze świadomością, że posiadłość z zewnątrz jest tak samo chroniona jak wewnątrz, Boyle bała się opuścić dom. Słysząc jego kolejne pytanie, zacisnęła dłoń w pięść i przytknęła sobie do ust, jakby bojąc się udzielić odpowiedzi. Chyba myślała o tym samym, co on, że go zabiją albo chociaż poważnie uszkodzą. Victor Boyle byłby do tego zdolny, ale miała nadzieję, że nie będzie musiała tego oglądać. — Nie mam pojęcia. Ten parszywiec powinien zapomnieć, że tu był, ale nie jest chyba aż tak groźny, żeby go zabijać... Upiła łyk herbaty i syknęła, gdy napój okazał się zbyt gorąco. Otarła usta wierzchem dłoni i uniosła wzrok na Blake'a. — A ty? Co zrobisz? Oni cię szukają, nie możesz bez przerwy przed nimi uciekać... — Odgarnęła kosmyk włosów za ucho i odwróciła spojrzenie, wlepiając je w okno.
Widząc, jak podnosi się z krzesła, zrobiła to samo i to tak gwałtownie, że przesunęła o kawałek stół, przez co herbata wewnątrz kubka zawirowała i odrobinę wylało się na blat. Aurora jednak tego nie zauważyła, wpatrzona ze zdziwieniem w swojego przyjaciela. — O nie, nie pozwolę ci stąd iść. Nie samemu. — Dopiero teraz jej wzrok padł na herbacianą plamę, którą to usunęła ze stołu jednym machnięciem różdżki. Już i tak jej rodzice mieli wystarczająco dużo powodów, aby ją po powrocie z pracy ukarać (samo wpuszczenie Wrighta do środka było idealną wymówką dla strzelenia córci kazania o jej nieodpowiedzialności), więc nic nie stało na przeszkodzie temu, aby dodać do swojej kartoteki więcej grzechów. Bo skoro i tak miała zostać uziemiona, chciała siedzieć w domu ze świadomością, że zrobiła dobry uczynek. A gdyby wszystko się powiodło, Boyle'owie nigdy się nie dowiedzą, co tego upalnego lipcowego dnia zaszło w ich domu. — Pomogę ci i nawet nie chcę słyszeć sprzeciwu, bo cię stąd nie wypuszczę. — O tak, bo wyższy od niej o głowę facet nie umiałby sobie z nią poradzić... — Nie możemy użyć kominka, bo rodzice blokują go na czas swojej nieobecności abym nie szwendała się po Londynie — mówiąc to poczerwieniała lekko z zażenowania — a teleportacja też nie wchodzi w grę, bo dawno tego nie robiłam. Musimy go przenieść "normalnie"... Niestety. Wylała obie herbaty do zlewu, posłała Ianowi szeroki uśmiech, jakby czekała ich niesamowita przygoda, po czym chwyciła różdżkę i wyszła do holu. Wright wciąż tam leżał nieprzytomny. — A może go ocućmy i każmy iść samemu? Jak zabierzemy mu różdżkę, to nie powinien sprawiać kłopotów. Albo... — urwała, nie do końca pewna tego pomysłu. — Albo rzućmy na niego Imperiusa. Robiłeś już to kiedyś? Ona mogłaby ewentualnie spróbować, ale trudno byłoby jej chyba pogodzić się z myślą, że była w stanie rzucić Zaklęcie Niewybaczalne...
Opuszczenie domu Boyle'ów było beznadziejnie głupim pomysłem, ale Aurora wmawiała sobie, że nie może być tak źle. Przecież spokojnie przetransportują szmalcownika do domu Iana, rzucą go gdzieś na ziemię (dziewczyna nie pamiętała, czy Blake'owie mieli lochy...) i bezproblemowo załatwią sprawę. Cóż, wszystko okazało się o wiele mniej różowe niż w jej głowie. Nigdy jednak nie spodziewałaby się, że zostaną osaczeni, ogłuszeni i porwani. Wprawdzie to samo oni planowali zrobić z Wrightem, ale przecież nie chcieli robić mu jako-takiej krzywdy! A śmierciożercy na pewno nie będę przebierać w środkach, skoro Iana poszukiwali od dawna, natomiast córka "nieoficjalnych dezerterów" również była łakomym kąskiem. Kiedy się ocknęła, z początku stwierdziła, że miała po prostu koszmarny sen i nikt nie zakłócał jej samotnego pobytu w domu. Głowa bolała ją jednak potwornie, a do tego po chwili zorientowała się, że już nie jest w salonie, tylko jakiejś zapleśniałej, zimnej piwnicy, oświetlonej jedynie przez wąskie strużki światła wpadającego przez niedokładnie zabite dechami małe okienka. Minęło kilka minut, zanim doszła do siebie. Cały czas milczała, bo widziała dwie potężne sylwetki stojące na szczycie schodów, tuż obok drzwi, zapewnie prowadzących do posiadłości któregoś ze śmierciożerców. Ich sytuacja już i tak była beznadziejna, nie było potrzeby dokładania Ślizgonom wrażeń w postaci tortur... Po chwili usłyszała Iana, ale była tak zszokowana i przerażona, że nie była w stanie odpowiedzieć na jego pytanie. Zresztą w tej sekundzie pojawił się ten wielki facet, celujący różdżką raz w Aurorę, raz w Iana, jakby nie umiał się zdecydować, które z nich zabić najpierw. Oddychała płytko, jakby coś blokowało jej dopływ tlenu. Niewątpliwie był to strach, bo z każdym słowem śmierciożercy odczuwała coraz większą panikę i mniejszą nadzieję na to, że oboje wyjdą z tego żywi. — NIE! — wrzasnęła, kiedy mężczyzna ugodził Cruciatusem Iana. Jej krzyk zmieszał się z jego krzykiem, więc tylko po wyrazie twarzy śmierciożercy można było poznać, że śmieje się z całej sytuacji, jakby był świadkiem niezwykle zabawnego przedstawienia. — PRZESTAŃ! — Jakimś cudem udało jej się przekrzyczeć Iana, bo śmierciożerca cofnął klątwę i teraz podszedł do Aurory. — Nic nie chcieliśmy mu zrobić! — powiedziała, wpatrując się w leżącego na ziemi Blake'a. — Nie? To czemu był związany, hę?! — Pochylił się gwałtownie, na co Boyle pisnęła z przerażenia, ale szybko się opamiętała. — O-On przyszedł do mnie z Ianem, przestraszyłam się go, bo byłam sama... Nie wiedziałam, że to jeden z was, nie miał Mrocznego Znaku! — A jak myślisz, głupia dziewczyno, co ten zdrajca mógł robić pod twoim domem z nieznanym ci mężczyzną?! Pewnie szukał pomocy, tak?! Twoja rodzina od dawna sprawia kłopoty, Boyle! — Po tych słowach wymierzył jej siarczysty policzek, od którego poczuła krew w ustach. Nawet nie chciała myśleć, ile zębów jej wybił, więc tylko spuściła głowę i z trudem powstrzymała się od płaczu.
Louis był tym typem człowieka, który nie przepadał za siedzeniem na tyłku. A szczególnie nie w nocy. Noc była od tego, by się zabawić. Nie miał nic przeciwko morzu alkoholu, wręcz tego pożądał. Co prawda tego dnia liczył na grupowe wyjście do Trzech Mioteł, ale że albo ludzie śpią, albo już tam poszli, zostawiając go samego niczym lukrecjową żelkę. Z westchnięciem po raz kolejny poprawił swoje włosy, uśmiechając się przy tym lekko. Doskonale wiedział o tym że nie ważne jak koszmarnie by wyglądał i tak zdobył by każdą, lub każdego, którego by chciał. Taki urok wili. Zszedł do pokoju wspólnego i o mało nie zaczął skakać ze szczęścia. Żywa dusza! Chyba jedyna osoba która została! Miał dziś farta. - Iaan, porywam Cię! Musisz ze mną iść, nie zostawisz przecież kumpla w potrzebie, prawda? - zaczął lamentować, wieszając się na ramieniu kumpla z drużyny.
To mogłoby obrazić Blake'a, ale Boyle nigdy nie spodziewałaby się po nim, w ogóle po żadnym Ślizgonie, że byłby w stanie wziąć na siebie "winę" (bo przecież Aurora nie zrobiła nic złego) kogoś innego. Zwykle to wyglądało tak, że każdy dbał o własny tyłek i w miarę możliwości wyślizgiwał się od konsekwencji. Poprzez kurtynę włosów opadających jej na twarz obserwowała, jak śmierciożerca wrzeszczy niezrozumiałe dla niej słowa — strach jakby zamroczył jej umysł, do jej uszu dochodziły tylko same krzyki — a później, już zupełnie wyraźnie i dobitnie, usłyszała kłamstwo Iana. Kłamstwo, które nie powinno zostać wypowiedziane, chociaż przez jej głowę przemknęła iście ślizgońska myśl, że w sumie on i tak ma już sporo na sumieniu według Voldemorta, więc ten mały "dodatek" różnicy nie zrobi... Mimo to nie mogła pozwolić, aby dostało mu się za nią. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby ją jakimś cudem puścili wolno a jego skazali na kolejne tortury. O gorszych rzeczach wolała nie myśleć. Kiedy śmierciożerca wyszedł, zaczerpnęła powietrza kilka razy i na czworakach przyczłapała do leżącego na ziemi przyjaciela. — Ian — wyszeptała, zakładając włosy za ucho, bo były teraz tylko przeszkodą. — Ian, nic ci nie jest? — Och, co za głupie pytanie! Oczywiście, że coś musiało mu być, wpierw przez klątwę, teraz od tych kopnięć... Ale musiała się upewnić, że nie stało się z nim nic poważniejszego. — To bardzo szlachetne z twojej strony, ale oboje dobrze wiemy, że ten Obliviatus był mojego autorstwa. Jeśli jeszcze raz skłamiesz, to... — urwała, nie bardzo wiedząc, jaka kara mogłaby go w obecnym położeniu skłonić do milczenia. — Po prostu nie bierz wszystkiego na siebie. Nie musisz zgrywać bohatera. — W tych słowach przebrzmiała już nutka drwiny. Nie wszystkim imponowała głupota mylona z odwagą i Aurora do tych osób należała...
Łazienka była opustoszała, kiedy do niej weszli. Prawdopodobnie Martę po raz kolejny dopadły samobójcze myśli i postanowiła zanurkować w klozecie, kończąc tym samym swój marny żywot… Cóż, przynajmniej dopóki nie przypomni sobie że już jest martwa. To przynajmniej dawało Evie trochę sposobności na zachowanie tak przydatnej w czasie pulsującej migreny ciszy. Ian, kierując się jej sugestią, sprawdził pod strumieniem gorącej wody trwałość rzekomego kleju, jednakże – och, dlaczego przynajmniej raz mogła nie mieć racji? – próba ta spełzła na niczym. Wciąż byli skacowani, brudni i śmierdzący. Bez żadnych perspektyw. Ciągana przez silniejszego Iana, usiadła posłusznie pod ścianą i zrobiła dokładnie to, co on – w miarę możliwości, ignorując ból wykręconego nadgarstka – odwróciła się od niego i kilka minut spędziła gapiąc na własne paznokcie, z czego jeden w tajemniczy sposób został połamany i sprawiał jej ból. Siedzenie w tej pozycji miało swoją dobrą stronę – istniał cień szansy, że nikt ich nie nakryje. Ale zaczynała się nudzić, a zastój powietrza w pomieszczeniu sprawił, że jeszcze dokuczliwiej odczuwała swój własny – i Iana, niestety – smrodek. - Nie, tak być nie będzie – stwierdziła błyskotliwie, podnosząc się do góry i garbiąc z ręką zwieszoną w stronę chłopaka, który wciąż nie podniósł szanownego zada z posadzki. Wolną ręką wyciągnęła różdżkę i zamknęła oczy, kierując ją na swoje ubranie. – Chłoszyść – powiedziała i błyskawicznie zamknęła usta, chroniąc je przed zalaniem pianą. Niewiele to jednak dało (jak to bywa z autorzucaniem zaklęcia), bo zaczęła kaszleć i krztusić się, dopóki nie wydaliła kilka mydlanych baniek. Mała cena za komfort czystości. - Teraz ty. Nie będziesz cuchnął w moim towarzystwie. Chłoszczyść – powiedziała, nie będąc nawet przekonana, czy dała Ślizgonowi szansę na zamknięcie ust i uratowanie się przed jej marnym losem. Prawdopodobnie nie, bo chłopak zareagował w podobny sposób. Pomimo zniwelowania jednego problemu, wciąż pozostawały inne kwestie do rozwiązania. Między innymi ta, że Eva wcale a wcale nie miała zamiaru siedzieć w tej łazience i czekać na zbawienie, które może nie nadejść. Prawdopodobnie wstąpiła w nią nowa siła, bo chciała zacząć działaś, zrobić wywiad, cokolwiek co mogłoby zająć jej myśli i przekuć ten beznadziejny dzień w coś, co będzie mogła opowiadać wnukom jako jedną z tysiąca anegdot z młodości. - A teraz rusz tyłek, bo nie chcę siedzieć tu przywiązana do ciebie jak do kaloryfera. Skoro już się pewnie rozniosło, że rżniemy przed publiką parę, to zawsze można podtrzymać ten wizerunek i kazać im się pieprzyć. Umieram z głodu, a lada moment obiad – powiedziała, nawet nie wiedząc, która tak naprawdę jest godzina. Była przerażona bezczynnością, a nawet nie dementowanie plotek o jej ognistym romansie z Ianem było pewną formą działania. Wszystko byle by nie siedzieć w łazience.
To nie tak, że Boyle nie zauważyła jego przemiany; trudno było nie spostrzec, że Ian zachowuje się inaczej, nabrał cech znacznie bardziej pożądanych przez Slytherina (bo przecież w byciu Ślizgonem nie chodziło o wszczynanie burd), ale również tych... człowieczych? Aurora podziwiała go, że tak łatwo przychodziło mu teraz myślenie o innych, ponieważ ona wciąż miała w związku z tym pewne opory. Najpierw chciała zatroszczyć się o siebie, jednak patrząc na jej obecną sytuację można by wątpić, że była do tego zdolna i lepiej żeby w życie innych również się nie wtrącała... Cóż, ona przecież od początku nie była pewna co do planu przeniesienia Wrighta do domu Blake'ów, ale na morały i "A nie mówiłam?" było już zdecydowanie za późno. Poza tym nie chciała się z nim kłócić, po pierwsze nie mając po prostu siły, a po drugie musieli współpracować, aby nie skończyć jako kolejne trofea w pokaźnej kolekcji śmierciożerców. Omiotła wzrokiem pomieszczenie, podobnie jak Ian zahaczając o kraty w oknach. Poza tym nie widziała innej drogi ucieczki, ale była niemal całkowicie pewna, że gdyby jakimś cudem udało im się opiłować twardą stal, gospodarz natychmiast by się o tym dowiedział. Boyle zaczynała obawiać się, że są w sytuacji bez wyjścia i musieli liczyć jedynie na łut szczęścia. — Wszystko w porządku — wychrypiała i skrzywiła się, kiedy obity policzek znów dał o sobie znać. Trochę ją bolało, to prawda, ale nie był to ból nie do wytrzymania, poza tym to nie ona została chwilę temu skopana i dręczona, więc nie śmiałaby lamentować o tym, jak jej teraz było źle. Odwróciła głowę w stronę schodów. Faktycznie ktoś po nich schodził, do tego coś dziwacznie brzęczało, jak szkło. Kiedy postać wynurzyła się z mroku, okazała się być jakąś dostojną kobietą niosącą w rękach tacę z dzbanem z wodą, dwoma szklankami oraz sporym kawałkiem chleba. Patrząc na ten godny pożałowania posiłek Boyle poczuła się upokorzona jak nigdy dotąd. Owa kobieta zamarła, kiedy jej wzrok padł na Aurorę oraz Iana, ale szybko się pozbierała i postawiła tacę na ziemi. — Więc to wy jesteście "tymi zdrajcami"? — zapytała nieco ironicznie, ale w jej głosie wyczuć można było również zdumienie oraz pewnego rodzaju gniew. — Z relacji mojego męża wywnioskowałam, że schwytał kogoś z Zakonu... — Ten facet to pani mąż? — Boyle nie mogła powstrzymać tego pytania, rzucając łakome spojrzenia na dzban z wodą. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo była spragniona... — Czy on... czy on chce nas zabić? — Nie wiem, moja droga. Mówił tylko o tym okropnym Wright'cie, że ma wyczyszczoną część pamięci, ale nie spodziewałabym się, że chciałby skrzywdzić dzieci. Dzieci? Boyle już chciała się kłócić, ale później zmarszczyła brwi i spojrzała na Iana. Może właśnie im się poszczęściło?
Wyglądało na to, że tym razem zostanie potraktowanym jak dziecko miało uratować im życie. Gdyby mieli te kilka lat więcej, żona śmierciożercy już mogłaby nie być tak wyrozumiała i litościwa, ale mimo to Aurora miała nadzieję, że nigdy więcej nie będzie musiała liczyć na czyjąś litość. To było najgorsze uczucie pod słońcem, mieć świadomość, że czyjaś decyzja może albo zaprowadzić do grobu, albo ku wolności. Ta kobieta przypominała trochę Ślizgonce własną matkę, toteż dziewczyna od razu postanowiła, że jeśli faktycznie za godzinę będzie bezpieczna, nigdy więcej nie złamie danego rodzicom słowa. Kiedy wyszła, na ustach Boyle pojawił się uśmiech. Słaby, ale zupełnie szczery, bowiem cieszyła się, że dostali szansę na ucieczkę. Jednak po chwili ten krótki przejaw radości zniknął, kiedy przypomniała sobie o pewnej bardzo ważnej sprawie. — Ian, a co z naszymi różdżkami? Na pewno nie będą leżały na stoliku w przedpokoju... — wyszeptała, wypiwszy łapczywie całą szklankę wody bez odrywania od niej ust. To zabawne, jak w takim położeniu doceniało się rzeczy, na które wcześniej nie zwracało się uwagi: woda stała się najcudowniejszym nektarem, a chleb wydawał się posiłkiem godnym bóstw. Nie mogli przecież deportować się i działać dalej bez różdżek. Już teraz Aurora czuła się całkowicie bezbronna, więc co będzie, jeśli później zostanie pozbawiona największego atrybutu każdego czarodzieja? Oparła głowę na ramieniu przyjaciela i westchnęła ciężko. — Powinnam była całkowicie usunąć mu pamięć. Właściwie to... — zająknęła się, nie mogąc uwierzyć w to, co zamierzała powiedzieć: — Właściwie to nie wiem, dlaczego go nie zabiliśmy. On bez mrugnięcia okiem zrobiłby to z nami, teraz też nie jest pewna, czy wyjdziemy stąd żywi. Co jeśli tam na górze jest ich więcej, nie tylko ten jeden śmierciożerca? Nasza dwójka, pozbawiona różdżek, kontra oni... — zamilkła, czując, jak coś zaciska jej się na gardle. Zupełnie jakby Śmierć właśnie ją za nie chwyciła, chcąc przygotować na najgorsze. Nagle naszły ją myśli o tym, czego w życiu nigdy nie zrobiła i czego być może już nie będzie dane jej zrobić. Zdecydowanie zmarnowała najlepsze lata na życiu wedle wytyczonych przez jej rodziców ram, ale z drugiej strony ona chyba inaczej nie umiała. Nie odważyłaby się wyjść poza te ramy, tupnąć nogą i wykrzyczeć, że to koniec a ona ma dość...
Oczekiwanie było zdecydowanie najgorsze. Obecność śmierciożercy dawała im minimalny obraz sytuacji, kiedy pojawiła się tamta kobieta — wraz z nią zawitał cień nadziei. A bezczynne siedzenie na brudnej podłodze, wsłuchiwanie się w skrobanie gdzieś nieopodal, zapewne będące szczurem szukającym pożywienia, doprowadzało dziewczynę niemalże do szału. W tym czasie zdołała też językiem wybadać, że nie miała dolnego kła, wybitego ciosem śmierciożercy. Może to żałosne, ale przez chwilę miała ochotę rozpłakać się tylko dlatego, że wstydziła się pojawić w Hogwarcie z niekompletnym uzębieniem. Pewnie by żałowała, ale teraz przemawiała przez nią desperacka chęć powrotu do domu i zapomnienia o ostatnich godzinach. Albo dniach, bo nawet nie wiedziała, ile już siedzieli w tej piwnicy... Tak czy owak, w tej chwili była gotowa zabić każdego, kto mógłby utrudnić jej uwolnienie się stąd. Szkoda tylko, że nie miała przy sobie różdżki, a ręce miała za słabe, by móc nawet udusić. Kiedy nadszedł ten moment i Ian chwycił jej rękę, ścisnęła mocno dłoń Blake'a jakby bojąc się, że gdzieś w trakcie ucieczki go zgubi. Wolałaby nie zostać sama na polu walki, gdyby oczywiście taka walka wybuchła. Biegła najszybciej jak potrafiła, lecz dystans pomiędzy piwnicą a drzwiami wyjściowymi zdawał się nieskończenie długi. Dziwiło ją, że w chwili, kiedy minęli drzwi od salonu, nie pomknęło ku nim mnóstwo zielonych grotów. W ogóle było zbyt cicho, jak na siedzibę śmierciożercy przetrzymującego więźniów... — Ian, coś mi tu nie gra... Kiedy wypowiadała te słowa, właśnie wbiegali do holu. Aurora o mało co nie potknęła się o dywan, równowagę udało jej się złapać w ostatniej chwili, kiedy zobaczyła żonę śmierciożercy trzymającą ich różdżki. — Szybko, nie macie wiele czasu! Podałam mężowi eliksir Słodkiego Snu, ale nie jestem pewna, czy dawka nie była zbyt... Urwała, kiedy czerwony grot — Drętwota — ugodził ją w samą pierś. Kobieta osunęła się na ziemię, a kiedy Boyle odwróciła się, zobaczyła jej męża, celującego różdżką w ich dwójkę. — Z nią rozprawię się potem, a teraz... Stanowczo za długo się z wami użeram, zdradzieckie gnojki... — wycedził, unosząc różdżkę jeszcze wyżej.
Strach o własne życie w jednej chwili zastąpił strach wynikający z tego, czego właśnie świadkiem była. Nie umiała tego nazwać, ale widok przyjaciela, który bez zmrużenia oka zabija kogokolwiek, nawet śmierciożercę, przyprawił ją o to dziwaczne uczucie i na dodatek ból głowy. Ale przecież chwilę temu sama chciała zabić tego mężczyznę. Może po prostu nie sądziła, że przyjdzie jej to zrobić i nie podejrzewała też, że Ian rzuci Zaklęcie Niewybaczalne? Łatwo było gadać, jak się nie miało przy sobie różdżki, a do tego wokół panowała dobijająca ciemność i śmierdziało pleśnią. Kiedy rozbłysło zielone światło, zakryła twarz rękoma, a teraz patrzyła na Blake'a poprzez rozchylone palce. Patrzyła trochę jak na mordercę, ale też jak na swojego wybawiciela. To okropne, że najokropniejszym na świecie czynem paradoksalnie ocalił czyjeś życie, ale w głowie miała tylko moment, w którym klątwa ugodziła w śmierciożercę. Rozpłakała się, a wraz ze łzami uszło z niej wszystko — szok, przerażenie, chęć powrotu do domu. Myślała tylko o tym, że ta kobieta obudzi się i zobaczy swojego męża martwego, zabitego przez kogoś, komu chciała pomóc. Co jeśli zrobi coś sobie z rozpaczy? Co jeśli tak naprawdę uwolnili ją od tyrana? Ale może ten człowiek był wobec niej inny, czuły i delikatny... Chociaż Aurora nie umiała sobie wyobrazić tego faceta odnoszącego się do kogokolwiek z czułością. — Ch-chcę stąd iść — wyjąkała poprzez łzy, obracając się i gwałtownie szarpiąc za klamkę. Drzwi otworzyły się, a Aurora opuściła dom czym prędzej, mrużąc oczy przed lipcowym słońcem, będącym właśnie na samej górze nieba. Czyli było południe. Dzień był piękny, po niebie nie snuła się żadna chmura, upał stawał się dotkliwy już po tej niecałej minucie, jaką Boyle spędziła na wolności. A jednocześnie świadomość, że w ten cudowny dzień była świadkiem morderstwa popełnianego przez jej przyjaciela sprawiała, że ogarniał ją chłód. Zupełnie jakby to ona zamieniła się w zimnego trupa. Otarła łzy z policzków i rozejrzała się w panice, szukając drogi prowadzącej do domu. Rodzice pewnie odchodzili od zmysłów, że jej nie było. Ile dni mogło minąć? Jeśli porwanie było wczoraj, to zapewne uda jej się przekonać ich, że po prostu wsiąknęła w jakąś imprezę. Pewnie jej nie uwierzą, bo Aurora Boyle do imprezowych nie należała, ale nie mogła wyjawić im prawdy. Jej rodzice lubili Iana, traktowali go trochę jak syna, którego nigdy nie mieli, i raczej nie chcieliby dowiedzieć się, że ich "syn" kogoś zabił. Odwróciła się w jego stronę i odgarnęła włosy z twarzy. Musiała wyglądać okropnie. — Nikt nie może się o tym dowiedzieć. — W jej głosie było coś suchego, jakby te słowa wyleciały z niej bez uprzedniego ich przemyślenia. Jakby bała się, że ktoś może oskarżyć ją, jej rodzinę i znów spadną na nich kolejne kłopoty. — A ty nie przestałeś być śmierciożercą, Blake — dodała po chwili, a jej wzrok padł na odsłonięty Mroczny Znak. Był on jak znamię, jak klątwa, która pozostawała z człowiekiem na całe życie. Przecież Voldemort nie wybierał przypadkowych ludzi na swoich śmierciożerców. To głupie, ale Boyle skojarzyła się Tiara Przydziału, która zamiast do domów, rekrutowała do szeregów żołnierzy Czarnego Pana, kierując się konkretnymi wytycznymi. A przecież Tiara nigdy się nie myliła.
[Dzięki :D Twoja postać (w dużej mierze) opanowała magię niewerbalną, legilimencję, oklumencję i teleportację? Nie żebym się czepiała, ale... trochę z niego magiczny geniusz! ;>]
Minęły prawie dwa tygodnie, odkąd Aurora i Ian uciekli z piwnicy domu tamtego śmierciożercy. Dwa tygodnie pełne milczenia i bezowocnych prób państwa Boyle, próbujących wyciągnąć z córki, co wydarzyło się między jej nagłym zniknięciem a jeszcze mniej niespodziewanym powrotem. Nic nie powiedziała, wody w usta nabierała szczególnie, kiedy padało pytanie na temat dziwnego zachowania Blake'a wtedy przed ich domem. Nie chciała pisnąć słówka, jej jedynym pragnieniem w tej sprawie było zapomnieć o niej i nie wracać wspomnieniami do chwili, kiedy z ust jej przyjaciela padło najgorsze z możliwych zaklęć. W końcu rodzice odpuścili, więc mogła spokojnie siedzieć w swoim pokoju. Każdy najcichszy szelest, skrzypnięcie drzwi czy podłogi sprawiało, że podskakiwała przerażona i w panice szukała swojej różdżki. Od czasu powrotu nie rozstawała się z hebanowym obrońcą, bojąc się, że nawet we własnym domu może zostać zaatakowana. Postronny obserwator uznałby jej zachowanie za przesadzone, ale tamte chwile w piwnicy wywołały u niej maleńką traumę. Czasem budziła się w nocy przerażona i dopiero po upewnieniu się, że jest wciąż w swoim łóżku, nie w jakimś lochu, mogła spokojnie znów się położyć... Oprócz tego, każdy kolejny dzień milczenia Iana coraz bardziej ją niepokoił. Może nie powinna go tak sucho potraktować, ale była w takim szoku... Sądziła, że on do niej przyjdzie, bo przecież człowiek po czymś takim nie mógłby sam siedzieć w domu, ale się myliła. Blake nie dawał znaku życia i czasem nachodziła ją straszna myśl, że może poczucie winy doprowadziło go do ostateczności. Zbytnio się jednak bała, aby wyjść z domu i odwiedzić przyjaciela. Znalazła więc jakiś czysty zwój pergaminu, pióro i kałamarz, po czym napisała list. W liście tym nie było nic szczególnego, jedynie zapewnienia, że Blake nie musi obawiać się o ich przyjaźń, że dziewczyna martwi się o niego. Przeczytała list kilka razy, zawinęła w rulonik i przywiązała do nogi sowy rodziny, ciemnobrązowego puchacza. W duchu postanowiła, że jeśli w ciągu trzech dni nie dostanie odpowiedzi, to odwiedzi swojego przyjaciela, choćby nie wiadomo jak się bała.
Z początku Aurora, wciąż pogrążona w szoku, chciała zerwać kontakty z Ianem. Zamiary te nie utrzymały się jednak w jej planach długo ze względu na to, że przecież przyjaźnili się tyle lat a ten incydent w piwnicy chyba jeszcze bardziej zacieśnił ich więzy. Teraz też łączyło ich morderstwo, ale przecież nikt oprócz nich i tej biednej kobiety o tym nie wiedział... Żałowała wypowiedzianych słów. Żałowała ich tak bardzo, że miała ochotę zdobyć zmieniacz czasu i cofnąć się do tamtej chwili, kiedy nie myślała o tym, co i do kogo mówi. To nie było jednak możliwe, więc chciała innymi sposobami udowodnić Ianowi, że wcale tak nie myśli, nawet jeśli gdzieś w niej tliła się świadomość, iż nie mówiłaby niczego bezpodstawnie. Czyn Blake'a był niezaprzeczalnie potworny i on na pewno o tym doskonale wiedział, więc czy ona, jako jego przyjaciółka, nie powinna raczej być przy nim i trochę go odciążyć, zamiast siedzieć w domu oraz nie odpowiadać na pytania rodziców? Kiedy sowa przyniosła jego odpowiedź, Aurora wiedziała, że musi go odwiedzić. Źle zrobiło jej się na samą myśl, że siedzi w tym wielkim domu sam i zapewne rozmyśla o tamtym dniu, a ona, prawdę mówiąc, zawiodła go na całej linii. Dziw, że w ogóle chciało mu się marnować na nią pergamin. Nie miała tylko pojęcia, jak wyjść z domu bez wychodzenia na ulicę. Podejrzewała, że Voldemort już wiedział o ich ucieczce — była pewna, że Wright opowiedział mu wszystko, chcąc trochę zyskać w oczach Czarnego Pana — i być może wysłał paru śmierciożerców, aby pilnowali zarówno Iana, jak i Aurory. Nie mogła się teleportować w domu, zresztą Blake pewnie już zabezpieczył swoją posiadłość wszystkimi możliwymi zaklęciami... Kominek. Że też od razu o tym nie pomyślała! Nie mógł być pod kontrolą Voldemorta, bo za sieć Fiuu odpowiadało Ministerstwo, a rządu jeszcze nie udało mu się opanować. Boyle szybko doprowadziła się do porządku, bo wyglądała jak ostatni kocmołuch, poprosiła skrzaty o zapakowanie jakiegoś jedzenia (nie wiedziała, czy Blake nie był na jakiejś diecie przez kilka ostatnich dni) i po ponownym sprawdzeniu, czy ma różdżkę, weszła do kominka w salonie. Nabrała trochę Proszku Fiuu, a kiedy rzuciła go na ziemię, powiedziała wyraźnie: — Dom Iana Blake'a! Błysnęły zielone płomienie i Aurora dosłownie wypadła na podłogę domu swojego przyjaciela, kaszląc okropnie i dłońmi odganiając chmary ciemnego pyłu. Zamrugała, rozejrzała się i była pewna, że wszystko dobrze poszło. Po sprawdzeniu kuchni oraz wszystkich pomieszczeń na parterze, doszła do wniosku, że chłopak musi być u siebie. Powoli weszła po schodach, odnalazła pokój przyjaciela i uchyliła drzwi. — Ian, to ja — powiedziała cicho i, zamknąwszy za sobą, zrobiła kilka kroków w stronę łóżka, na którym leżał. — Przyszłam sprawdzić, jak się czujesz... Usiadła na skraju i splotła dłonie na podołku. Nie zdziwiłaby się, gdyby kazał jej się wynosić albo udał, że śpi, oby tylko nie zawracała mu głowy.
Reeve zdawała sobie sprawę z tego, że jej nagła i diametralna zmiana zdania musiała wydać się Ianowi bardzo dziwna, ale w rzeczywistości tak nie było. Musiał nie zrozumieć co miała wcześniej na myśli, bowiem nigdy nie paliła się do tego, by siedzieć jak mysz pod miotłą w łazience i czekać, aż z pola widzenia znikną koty. Nienawidziła siedzieć bezczynnie, nawet jeśli miała do wyboru to, a pokazywanie się z Ianem z dłońmi splecionymi na amen w pacierzu. Poza tym łazienka była tylko i wyłącznie koniecznym przystaniem, ale nie końcem podróży. Zszokowany Blake musiał jednak odebrać to całkiem inaczej, gdyż gapił się na nią jak ciele w malowane wrota, nie do końca wierząc w prawidłowe działanie swoich narządów słuchu. Czy chciała podtrzymać wizerunek wyimaginowanego w małych móżdżkach ich prześladowców związku? Absolutnie, ale nie miała nic przeciwko temu, by dać sobie spokój z ucieczkami, gorączkowym zaprzeczaniu i groźbom, do których Ian prawie posunął się już wtedy, po wyjściu z kuchni. - Nie mam zamiaru niczego ci narzucać – powiedziała, ostrożnie dobierając słowa – ale sądzę, że jeśli mamy się skompromitować, to albo już to zrobiliśmy, albo hańba dopiero nadejdzie i raczej nie będziemy mieli na to żadnego wpływu. W porządku, może uważasz, że lepiej tutaj siedzieć, ale ja wolałabym spędzić ten czas wszędzie, byle nie w tej łazience. Nie obchodzi mnie co mówią ludzie. Podobnie jak Ianowi, średnio podobała jej się wizja spędzania czasu w Wielkiej Sali, od razu wszyscy zrozumieliby, że razem z Blakiem są na siebie skazani w dosłownym tego słowa znaczeniu, a Reeve zależało bardziej na podtrzymaniu iluzji, a nie ostentacyjnym pokazywaniu światu, że jak ostatnia idiotka dała się zrobić na szaro jakimś debilom. Bardziej odpowiadało już jej siedzenie nad jeziorem łamane przez siedzenie w sowiarni łamane przez siedzenie w wieży zegarowej łamane przez siedzenie gdziekolwiek, gdzie był dostęp do świeżego powietrza.
Z łazienki ulotnili się tak szybko, jak szybko i znienacka pojawiła się tam Jęcząca Marta, która dosłownie wyjęczała im do uszu jedną z pewnie miliona przez siebie znanych piosenek o zakochanych, których biedna musiała się nasłuchać przez lata swojego straszenia w Hogwarcie. Droga do kuchni tym razem była bezbolesna i pozbawiona wszelkich niespodzianek. Cała szkoła zapewne z powodzeniem napełniała brzuchy w Wielkiej Sali i mało kogo obchodziła cudza absencja, jeśli na wypełnionych półmiskach spoczywało tyle gorących łakoci. Eva miała jedynie nadzieję, że w kuchni nie zostaną dla nich żadne ochłapy i nie przeliczyła się, kiedy sama otrzymała swój piękny, kolorowy od jedzenia talerz. Z początku oboje życzyli sobie smacznego, ale chwilę później stało się jasne, że jeśli sobie nawzajem nie pomogą, obiad będzie bardziej beznadziejny, niż smaczny. Jedzenie jedną ręką typowego kotleta było irracjonalnie śmieszne, bo żeby nie uciekać się do ostateczności – przez co rozumiała wzięcie mięsnej roladki po prostu w rękę – musiała poprosić Iana o przytrzymanie go widelcem, aby mogła, dość nieporadnie, pokroić go nożem w lewej ręce. To samo zrobili z zawartością talerza Blake’a i chwilę po tym Eva wciąż nie mogła powstrzymać śmiechu. - Przepraszam, ja po prostu się do tego nie mogę przyzwyczaić.
[Czeeść, na razie co prawda nie mam żadnego pomysłu, ale śmiem twierdzić, że Ian nie będzie przepadać za Puchonką, w dodatku o takim uosobieniu jak Kris :D]
[Skoro Ian taki dobry, to niech da się namówić na nauczanie teleportacji, bo Kris zdaje w tym roku licencję i będzie błagać na kolanach, żeby jej kto pomógł. Całą hodowlę wpuszczonych do jeziorka węgorzy odda, żeby ją nauczył! Pięknie proszę, zaczniesz?c:]
Cały ten dzień nagle w oczach Evy nabrał wyrazu tak absurdalnego, że nie mogła powstrzymać rozbawienia. Wydawało się, że całe trudy tej niedzieli – okropna i bolesna pobudka, wszystkie gwałtowne różnice zdań z Ianem, próby przekonania go do swoich racji i to upokorzenie, jakiemu ulegli, bądź jeszcze zdążą ulegnąć tysiąc razy bardziej – obróciły się w jej głowie w coś całkowicie nieoczekiwanego. Po prostu jeszcze kilka godzin wcześniej w życiu nie pomyślałaby, że będzie siedziała w kuchni i kroiła kotleta Ianowi Blake’owi ze Slytherinu, z którym niecałe dwanaście godzin wcześniej publicznie darła koty na imprezie, co doprowadziło ich do aktualnej sytuacji. Mało tego, gdyby jeszcze ktoś powiedział jej, że będzie z nim żartowała na ten temat, prawdopodobnie wyśmiała by tę osobę bez cienia wiary w jej słowa. Ale tak było dobrze, znacznie bardziej wolała zachowywanie pozorów doceniania czarnego humoru nieprzewidywalnego losu, niż siedzenie w łazience przez cały dzień i spoglądanie na siebie spod byka. Wciąż nie potrafiła się odnaleźć w tej przymusowej relacji, ale mogła śmiało powiedzieć, że nauczyła się tolerować Iana i może do końca dnia miała też szansę na to, by nauczyć się go rozumieć. Cóż… a przynajmniej w takim stopniu, jaki nie generowałby kłótni w każdym momencie, kiedy mieli ze sobą do czynienia, jak to działo się między nimi już od dawna. Dalsza część posiłku minęła im w atmosferze wystudiowanego milczenia i brzdęku sztućców. Reeve zgodziła się na propozycję Iana, nadszedł czas, by zmienić miejsce pobytu, zwłaszcza, że Blake zaproponował miejsce, które w żadnym razie jej nie przeszkadzało; mało tego – bardzo miała ochotę się tam wybrać. Ignorowanie zdziwionych spojrzeń, które towarzyszyły im na każdym kroku nie okazało się tak trudne, jak Eva się spodziewała. Być może po prostu bardziej niż zwykle musiała się pilnować, aby nie wybuchnąć śmiechem; jakoś przeszła jej ochota na łypanie groźnymi spojrzeniami, bo jakby nie było nareszcie zyskała jakąkolwiek nadzieję, że pomimo wszystkich niedogodności jakoś przetrwa ten dzień wciąż stabilna psychicznie. Na Błoniach nie było zbyt wielu uczniów, może dlatego, że było bardzo wietrznie, a słońce praktycznie cały czas spędzało za ołowianą warstwą chmur. Dla wciąż boleśnie wspominającej wczorajszy wieczór Evy, ta aura była wymarzona. Ostatnie czego pragnęła, to smażyć się w skwarze. Miejsce nad jeziorem faktycznie okazało się urokliwe, ale o wiele bardziej zainteresowała ją inna część wypowiedzi Iana. - Nie wiedziałam, że szkicujesz. W zasadzie to również to uwielbiam, nie rozstaję się z ołówkiem już dobre dziesięć lat – powiedziała mimochodem, rzucając w stronę wody kamień pod kątem stu osiemdziesięciu stopni, przez co odbił się kilka razy od tafli, aż w końcu zanurkował z głuchym pluskiem. – Mogłabym kiedyś zobaczyć twoje prace? – zapytała w końcu. – Niewiele jest tutaj ludzi, z którymi można dzielić pasję. No… może tylko Chan i Drew. – dodała po chwili, wspominając dawną przyjaciółkę.
[Wiesz, że to tajne miejsce jest tajnym miejscem chyba każdego opowiadania i ucznia? To też było moje tajne miejsce haha :D]
Pojedyncza kropka z nieba spadła na zmarszczony nos Iana Blake'a. Za nią następna, i następna. Po chwili w oddali rozległ się grzmot, kończąc tym samym sielski nastrój panujący na błoniach. Nikt nie zdążył się nawet podnieść z zielonej trawy, a ściana wody zalała wszystko, mocząc włosy i szaty. Trawa zrobiła się niewiarygodnie śliska i niesamowitym pechem byłoby, gdyby ktoś się na niej poślizgnął...
[ Wiem, że jestem okropna, ale przyszłam powiedzieć, że wyjeżdżam i niestety, nie dam rady zacząć w najbliższym czasie. Rozumiem, jeśli zechcesz zrezygnować, ale jeśli po moim powrocie nadal będzie chęć na wątek, to ja jak najbardziej zacznę. Może dopadnę gdzieś internet i odpiszę w trasie, nic jednak nie obiecuję.]
Krycha miała pociąg, taki wewnętrzny magnes, do wszystkiego, co potencjalnie mogło ją rozczłonować, rozwalić, zmasakrować lub po prostu skrzywdzić. W zeszłym tygodniu zrobiła sobie krajoznawczą wycieczkę do Zakazanego Lasu, gdzie natrafiła na centaury, którym niekoniecznie spodobał się jej artykuł na ich temat do Proroka Codziennego, więc na drugi dzień pozostawało jej tylko cieszyć się, że nie była leniwcem, który biegał powoli. W tym przypadku – uciekał. Pakowała się w tarapaty średnio cztery razy w miesiącu, więc, jak łatwo się domyśleć, zapragnęła poczuć adrenalinę raz jeszcze, tym razem wybierając bardzo inwazyjny sposób. Nauka teleportacji była dla Kris jak czarna magia, której nie sposób, żeby się nauczyła. Czuła, że potrzebuje naprawdę dobrego nauczyciela, żeby w ogóle coś z tego wyszło. Nie od razu pomyślała o Ianie Blake'u, bo tak na dobrą sprawę nie znała go za długo i wiele o nim nie wiedziała. Wystarczało jej jednak, że Ślizgon miał licencję na teleportację, a przynajmniej słyszała od jego kolegi, że ma. Poza tym, nie był on tak sceptycznie nastawiony do głupich Puchonek jak inne Ślizgi, więc po prostu postanowiła zaryzykować. Pomyślała też, że ktoś, kto niedawno chwalił się (albo jej się przesłyszało), że zna się na oklumencji, na pewno będzie umiał ją poskładać z powrotem, oczywiście w razie jakiegoś ekstremalnego wypadku, całkowicie, rzecz jasna, hipotetycznie założywszy. Jego ton trochę ją onieśmielił, bo, prawdę mówiąc, miała nadzieję na kogoś z grubsza milszego. -– Eee, no wiesz... – zawiesiła się na chwilę, nie wiedząc, jak ugryźć temat tak, żeby nie wziął jej za jakąś swoją napaloną fankę.– Mógłbyś pouczyć mnie teleportacji? Jak coś, to mogę zapłacić, nie ma problemu, tylko zgódź się. Nie miała zbyt przekonującego głosu, ku swojej rozpaczy. Najpewniej wyszła na bardzo zdesperowaną, a przecież kwestia nauki teleportacji wcale nie była rzeczą życia i śmierci, nie zależało jej na tym tak bardzo, że mogłaby położyć się plackiem i błagać o choćby jedną lekcję. Ale miło by było, gdyby Ian się zgodził, w końcu była w stanie za godzinę ćwiczeń podarować mu parę srebrnych sykli, albo notatki z eliksirów, w których posiadaniu była od kiedy Hobbie Roberts zgubił jeden ze swoich licznych pergaminów. Dodała jeszcze przeciągłe "proooszę", żeby uprzejmości stało się zadość.
Kris nie dotyczyły wszystkie te stereotypy, o których zapewne myślał Ian, który, gdyby spytał dziewczynę o zdanie, traktował siebie zbyt surowo. W końcu nie każdy w Hogwarcie żył przesądami o złośliwości Ślizgonów i naiwności Puchonów. Niektórzy, w tym młoda Bagman, wierzyli w równość między uczniami i wychodzili z założenia, że każdemu należy się szansa tak długo, aż jej nie zmarnuje, później zasługując na kolejną. Wierzyła przy tym w mnóstwo bzdur o głębokiej, świętej moralności, na przykład o niedobijaniu leżącego i takich tam. Oczywiście, że nadal pozostawała człowiekiem i sama popełniała błędy, ale cały czas w głowie miała, żeby pamiętać, że ludzi nie należy sądzić na bazie usłyszanych na ich temat plotek, bądź domu, w jakim się uczy. Zdecydowanie, ocenianie książki po okładce nie było w stylu Krychy. Za to bardzo podobnym do niej było, aby nawiązywać zupełnie absurdalne znajomości z osobami, z którymi nie miała wiele wspólnego, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Zwykle, choć bardzo łapała się myśli, że nie wolno nikogo osądzać, zdecydowanie odmawiała wdawania się w jakiekolwiek głębsze relacje z osobami, których natura była krzywdząca dla osób trzecich. W tym miejscu wracała jej pamięć do Śizgonki, której po prostu nie mogła zdzierżyć pod żadnym warunkiem, ale o tym kiedy indziej. Kris bardzo ucieszyła się, kiedy Ian zgodził się pomóc jej uzyskać licencję, zwłaszcza, że sama nie wiedziałaby od czego zacząć. Zapewne wybrałaby się do biblioteki po książki na temat teleportacji dla początkujących, ale teoria to przecież nie praktyka. — Naprawdę? — mówił do niej tak ponurym głosem (takie odniosła wrażenie), że nie wiedziała, czy się z niej nie nabija. Dopiero po chwili, kiedy zaproponował spotkanie w wiosce, uwierzyła, że chce jej pomóc. — Mówisz serio, nie bujasz mnie? Ej, a wiesz co się stanie jak skrzyżujesz wielkiego kurczaka z frytką? Żartowała kiedy mogła, właściwie nie znała granic. Nawet wtedy, kiedy komuś mógł nie spodobać się dowcip, a ona umierała ze śmiechu na samo wspomnienie, koniecznie musiała go powtórzyć. Chłopak wydawał jej się zawsze taki spięty, trochę jakby połknął kija od miotły, ale wszystko dało się naprawić. Oczywiście, najważniejszym punktem ich przyszłego spotkania miała być nauka teleportacji, co nie oznaczało wcale, że nie będzie czasu na dobry humor. Akurat to dało się wpleść do wszystkich zajęć! Już miała mu zademonstrować pointę swojego pytania, kiedy znad wieży astronomicznej doleciała do nich znajoma sowa, wpadając z impetem w plecy Krysi i zaraz upadając na ziemię, jednak dalej dzierżąc w dziobie list zaadresowany do swojej pani. Puchonka podniosła zwierzę z ziemi i wytarła jej błoto z grzbietu, po czym odebrała przesyłkę nadaną przez "Przewodniczącego Korespondencyjnego Stowarzyszenia Miłośników Zwierząt". — O raaany, odpowiedź tak szybko... — Niezdarnym ruchem rozerwała kopertę. Wyciągnęła z niej biały papier z krzywo naniesionym tekstem. Rzuciła okiem tylko na ostatnią linijkę i wydała z siebie krótki pisk. — Jedziemy do Egiptu w czasie przerwy świątecznej! Wybacz, ale muszę na to pilnie odpisać...To do zobaczenia! Biegnąc przez błonia odwróciła się jeszcze tylko raz, żeby pomachać do Iana i już pędziła do dormitorium, myśląc o piramidach i niebezpiecznych stworzeniach Afryki.
Rozejrzała się po pokoju. Przybyło tam kilku Ślizgonów, więc za niedługo nie będzie mowy o prywatnych i spokojnych rozmowach. Audrey westchnęła ciężko. Miała nadzieję, że do chłopaka dotarło, dlaczego miała zamiar wracać. Czuła, że była w obowiązku obrony upadającej rodziny. Nie obchodziły ją już konsekwencje, ani to, że być może pożegna się z życiem. Lepsze było to, niż zostanie samym na tym dziwnym i niebezpiecznym świecie. Owszem, dziewczyna miała babcię we Francji i tam mogłaby zamieszkać, ale to nie byłoby to samo. Dodatkowo dręczyłyby ją potworne wyrzuty sumienia, co zapewne skończyłoby się samobójstwem lub chorobą psychiczną. Tak przynajmniej sądziła. Z drugiej jednak strony pomysł, aby wybierała się w tą misję sama, był dość głupi i nieprzemyślany. W końcu jak zwykła nastolatka, która nawet nie ukończyła szkoły magicznej może równać się ze Śmierciożercami, którzy czarno-magiczne zaklęcia mają w małym paluszku. Spojrzała na chłopaka. Wiedziała, że może na niego liczyć, w końcu zrobił wystarczająco dużo, albo za dużo, by to udowodnić i była pewna że pomógłby jej i w tej sprawie, ale zdawała sobie sprawę, że Ian ma swoje własne problemy. Nie chciała dokładać mu zbędnych trosk. – Wiem, ale nie mogę cię zmuszać. Za dużo już zrobiłeś – powiedziała po chwili – Poradzę sobie sama – dodała wkrótce uśmiechając się lekko. Audrey
Jasmin wróciła właśnie z Indii, gdzie spędziła cudowne wakacje ze znajomymi i rodziną. Wszystko było idealnie, tak jak lubiła. Błogi, niczym niezmącony spokój w którym mogła zrealizować swoje plany. Powrót do Hogwartu był niespodziewany i wyrwał ją z jej prywatnego raju. Jednak czas było się powoli przygotowywać do swoich szkolnych obowiązków. Tego wieczora wybierała się samotnie na spacer, do miejsca, niezbyt pasującego do tej ułożonej dziewczyny, mianowicie Zakazanego Lasu. To była pierwsza wyprawa jej do tamtego miejsca i nie wiedziała jak mroczne potrafi być i jakie tajemnice w sobie skrywać, jak i niebezpieczeństwa. Szła spokojnie i powoli, a delikatny wietrzyk chłodził jej ciało, w tą upalny wieczór. Rozmyślała o swoim życiu, przyszłości, nauce, jak i tegorocznych wakacjach i ludziach z jej szkoły. Dziewczyna zupełnie straciła poczucie czasu i ... zgubiła się. Gdy zdała sobie z tego sprawę, jej twarz przybrała kolor papierowo-blady. Poczuła jak jej ciało sztywnieje ze strachu. W jej głowie zrodziło się milion wątpliwości. Jesteś głupia, Jas..., szepnęła w myślach. Nagle usłyszała trzask łamanej gałęzi i to przeraziło ją jeszcze bardziej. Przyspieszyła kroku, aż w końcu zaczęła biec. Jeszcze głupszy pomysł, bo jak w takiej spódnicy można biegać? Niespodziewanie potknęła się i upadła. Pisnęła przy tym dość głośno, upadając na ziemię. Rozdarła swoją długą, lazurową spódnicę w miejscu uda, aż do dołu. Przesunęła po materiale z widocznym grymasie na twarzy, jednak nie z powodu zniszczonego ubrania, lecz bólu kostki. Miała dziś ogromnego pecha, ten dzień dobrze nie mógł się skończyć. Nagle, między drzewami ujrzała sylwetkę mężczyzny. Serce zaczęło bić jej jak szalone, jednak nie umiała dostrzec jego twarzy...
[ No cześć :)) Nie wiem czy wiesz, ale mamy wątek na AIC Ethan&Benedykt xd Przyznam, że akademia trochę mnie znudziła i dlatego zdecydowałam się na Hogwart :) Fajnie mieć tutaj kogoś znajomego... Może wątunio? ^.^ ]
[ Sophie chyba nie będzie zadowolona, gdy kolejny wampirek ją opuści... Nie będziesz zła kochana, gdy podrzucę ci jutro na gg jakiś pomysł? Dziś wróciłam z wakacji i mam wyprany mózg :x Jutro do cb wpadnę :) :* ]
To nie była szkolna sowa, bo gdyby Alba nią była, na pewno nie dziobnęłaby boleśnie osoby, której przyniosła korespondencję. Sowa Kris była równie nadpobudliwa, co ona i jeszcze bardziej niecierpliwa, dlatego tuż przed wejściem do Pokoju Wspólnego, brutalnie domagała się podziękowania za zadany sobie trud, najlepiej w postaci jakiejś małej przekąski. Na swoje nieszczęście, Puchonka w dormitorium miała tylko jakieś żałosnej ilości i równie słabej jakości rozłupane orzechy włoskie, dlatego Alba strzeliła focha i opuściła ją, aby w ciągu najbliższych chwil znaleźć się w sowiarni wśród innych swoich kapryśnych koleżanek. Tymczasem Krysia zajęła się odpisywaniem na list, który jeszcze kilka razy przeczytała sobie na głos, aby mieć pewność, że dobrze go zrozumiała. Wynikało z niego, że całe KSMZ wybierało się do Egiptu w czasie ferii zimowych; Przewodniczący pisał, że przewodnik został już załatwiony, będą zwiedzać piramidy i (UWAGA) zobaczą sfinksy, które służą za turystyczną atrakcję magicznej części Afryki. Być może, że nie była tak niecierpliwa jak jej sowa, ale mimo wszystko bardzo duże nadzieje wiązała z przyszłą sobotą. Zależało jej na tym, aby nauczyć się trudnej sztuki teleportacji, bowiem było to coś, w jej mniemaniu, zupełnie odjechanego. Coś, przez co jej mama na pewno znalazłaby się w strefie zagrożenia zawałem, a ojciec zauważyłby w niej coś więcej, niż tylko niesforną córeczkę. Co prawda, Kris wcale nie zależało już na zadowalaniu rodziców, właściwie nigdy nie próbowała im niczego udowadniać, stawiając na bycie sobą, jednak przyjemnie by jej było usłyszeć od czasu do czasu jakieś miłe słowo. No tak, ale nigdy nie zależało jej na niczym aż w takim stopniu, aby nie zaspać. W soboty zwykle odbywał się mecz quidditcha, to znaczy przynajmniej raz na dwa tygodnie (wtedy akurat tak) i na niego zaspała. Warto zauważyć, że akurat na zobaczeniu go wcale jej nie zależało, gdyż ani nie dotyczył Hufflepuffu, ani ona nie była specjalnie zapalonym kibicem. Przerażała ją wysokość, dlatego potrzebowała dobrego powodu, żeby zjawić się na trybunach. Noale, to przecież nie był ten dzień. To był dzień, w którym obudziła się blisko godziny dwunastej w południe, z zapuchniętą twarzą, po czym ledwo żywa wyruszyła z zamku dróżką do pobliskiej wioski. Mimo wszystko, w umówionym miejscu zjawiła się przed czasem i przed Ianem. — Jasne, idziemy — to mówiąc, poczłapała grzecznie za nim. Szli w zupełnej ciszy, tak jakby nagle zabrakło jej słów. Myślami była bowiem jeszcze w tym, co przyśniło jej się tej nocy i nie łapała jeszcze do końca, że nie znajduje się dłużej w świecie mary. Zakryła usta, ziewając, po czym mruknęła niewyraźnie coś w stylu "gotowa". Ziewnęła raz jeszcze, rozwierając buzię niczym rozmemłany hipopotam. — Od czego zaczynamy? Powinnam najpierw pomyśleć o miejscu, w którym się znaleźć, czy jest jakieś specjalne zaklęcie? Dopiero, kiedy zadała to pytanie, uświadomiła sobie, jak bardzo jest podekscytowana, a to przecież nie wróżyło w jej przypadku nic dobrego. Nigdy. Zwykle, kiedy czuła podekscytowanie, lądowała twarzą w błocie, albo na ziemi, powalona przez balony z farbą.
[Nie wiem, czy wyszłoby coś z tego jakby wpadli na siebie na pokątnej w wakacje, gdyby obaj szykowali się do roku szkolnego po prostu. Zawsze Ian jako, że kontynuuje ONMS to na jednej z pierwszych lekcji zauważy Ricka, który gdzieś z boku zajmowałby się jakimś rannym, magicznym zwierzem, gdy nauczyciel Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami prowadziłby zajęcia.]
W tamtej chwili trudno było mówić o studzeniu jakiegokolwiek zapału w Krysi, bo była tylko odrobinę podekscytowana. Sobotnie południe było zbyt wczesną porą, aby dziewczyna myślała o czymś innym niż jeszcze jedna godzinka błogiego snu. Zasypywała Iana pytaniami, bo niecierpliwiła się i bardzo chciała teleportować się zaraz, teraz, oby bez żadnych bolesnych konsekwencji. Dobrze, że chłopak wybrał odludne miejsce, do którego, przez wzgląd na nawiedzaną chatę, mało kto się zbliżał, bo nie wiedziała, czy aby na pewno osoba, która dopiero nauczyła się teleportować, powinna udzielać komukolwiek lekcji. Ale sama go poprosiła, więc na pewno nie zamierzała uciec, powołując się na jakieś tam regulaminy. Jeżeli chodziło o eliminowanie myśli, Kris mogła być w grupie mistrzów. W końcu przez wielu jej fanów (którzy wielokrotnym okazywaniem jej uwagi poprzez niemiłe kawały pokazywali, jak bardzo ją uwielbiają) uważana była za właścicielkę całkowitej próżni w swej głowie. Może było w tym małe ziarnko prawdy, jednak Puchonka dopiero po chwili prawdziwie i zupełnie skupiła się na wskazanej sośnie. Wielokrotnie powtarzała sobie w myślach: plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, ale przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Kiedy już poczuła, że coś się dzieje, spanikowana rozkojarzyła się i całą wcześniejszą koncentrację jasny piorun strzelił. — No nie mogęęę...— zawyła, zawiedziona, że nic jej nie wychodzi z tego opróżniania umysłu, zwieszając ręce i wbijając wzrok w czubki butów. Przypomniała sobie żart o szewcu i smoku, ale była zbyt smutna, żeby cokolwiek śmiesznego opowiadać. — A jak nigdy się nie nauczę? Na pewno to tak się robi?
Rick z zapałem jedenastolatka szedł szybko ulicą Pokątną. Zakupy, szczególnie jeśli mógł sobie kupić coś zupełnie nowego zawsze była dla niego cudowną sprawą… Cóż, jako dziecko nie miał zbyt wiele okazji by móc sobie pochodzić po sklepach, wybrać najodpowiedniejszy produkt i po prostu go kupić, niestety tak jak niektórzy nie miał tego szczęścia. Za to miał kochającą matkę i dziadka, którzy byliby gotowi oddać za niego życie, a to było cenniejsze niż jakiekolwiek złoto. Młody mężczyzna lekko zmrużył oczy gdy spojrzał na szyld jakiegoś sklepu, a następnie zerknął na listę zakupów... Podręczniki, jakieś składniki do eliksirów dla dziadka, nowa szata na rozpoczęcie roku szkolnego, nowa sowa, gdyż starą oddał na służbę do domu dziadka… Ponownie spojrzał na sklepowy szyld by zorientować się, gdzie dokładnie jest. - No to do zoologicznego najpierw.- mruknął do siebie i ponownie ruszył szybkim krokiem do miejsca swego przeznaczenia. Mały dzwoneczek oznajmił jego wejście do sklepu, na którego dźwięk zareagowało kilka innych stworzeń, każde na swój sposób wywołując jakiś chaos… Uśmiechnął się, widząc jak jedna z sów wyjęła głowę spod swego skrzydła gdy klatka sąsiadki zachybotała się lekko od uderzenia w nią jej mieszkanki. Sprzedawca niemal od razu spojrzał na niego pytająco. - Ja tylko chciałbym kupić sowę, spokojnie sam wybiorę.- oznajmił i od razu ruszył „w teren” by zbadać każdą możliwą klatkę i jej mieszkańców. Gdzieś na granicy świadomości zarejestrował dźwięk dzwonka, oznajmujący przyjście kolejnego klienta.
[Tak dawno nie byłam na żadnym grupowcu, że aż zapomniałam jak to jest kiedy trzeba pomyśleć nad wątkiem... :D Dobra ale najpierw ustalmy czy akcja ma się toczyć jeszcze przed wakacjami, przed czy po, bo niby obecnie są wakacje, ale możemy nagiąć trochę czasoprzestrzeń :)] Portia
Nie ziewnęła kolejny raz tylko dlatego, że wstąpiło w nią nieoczekiwane poczucie rychłej porażki. A co, jeśli faktycznie zdolność teleportacji zarezerwowana była tylko dla silnych czarodziejów, takich jak, na przykład, Ian Blake? Nawet poczuła się trochę głupio, że zajmowała Ślizgonowi jego wolny czas, który na pewno wolał poświęcić czemuś innemu niż beztalenciu z Hufflepuffu. Noale, skoro już tu byli, mogła spróbować coś osiągnąć. Fakt, faktem, pozostała sobą. Mimo ewidentnego niewyspania, nadal była wulkanem tryskającym pozytywną energią, wielką optymistką. Gdyby tylko dane było jej przespać jeszcze godzinkę... Pani Krysiu, stop. Trzeba się skupić, stop. Tę wiadomość nadaje do pani oczyszczony na potrzeby chwili mózg. Stop. Ledwo zdążyła zorientować się, że ktoś dotyka jej ramienia, chłopak przeniósł ich na drugi koniec pola, używając rzecz jasna teleportacji łącznej. Była pod wrażeniem. Wiele razy widziała jak jej brat teleportuje się z miejsca w miejsce, po to tylko, aby zażartować z matki, ale jeszcze nigdy nie miała okazji samej przekonać się, jak to jest. Stała chwilę prosto jak słup soli, z dość tajemniczą miną. Ani nie zaskoczoną, ani przerażoną. Rozwarła tylko buzię w geście najprawdziwszego podziwu i dość lekko rozumianego szacunku do drugiej osoby, w końcu nieładnie pokazywać zęby w towarzystwie, kiedy nie jest to konieczne, na przykład podczas wyrywania zęba. — Jasne, okej — pokiwała energicznie głową, dając chłopakowi znać, że powinien odsunąć się, na wypadek, gdyby coś poszło niezgodnie z zamierzeniami. Postanowiła pokonać najpierw względnie krótszy dystans, żeby czegoś sobie po drodze nie zrobić. Sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za powtarzała w myślach, ale gdy już była całkiem skoncentrowana na celu, rozkojarzyła się widokiem żaby pełznącej powoli między wysokimi trawami. Westchnęła przeciągle, lekko podirytowana swoimi, dość miernymi do tej pory, osiągnięciami. Mrugnęła do Ślizgona porozumiewawczo i powtórzyła cały proces ze skupianiem myśli na celu i oczyszczaniem umysłu. Brakowało jej w tym gadki o trzecim oku. Ale, ale. Absolutna koncentracja, albo nic! W końcu coś się stało, tylko Kris nawet nie zdążyła tego zarejestrować. Wisząc na jednej z wyższych gałęzi drzewa,chwilę nie ogarniała miejsca, w którym się znajduje, ale patrząc w dół, doszła do wniosku, że bardzo chciałaby się stamtąd jak najszybciej wydostać. Niemało przestraszona, zaczepiła się palcami o konar, na którym siedziała okrakiem jak na rodeo. — Halo, Ian, tu jestem, POMOCY!!! — wrzasnęła, w razie, gdyby miał zacząć jej szukać, oddalając się od sosny.
Dziewczyna z niepokojem spojrzała na chłopaka. To był Ślizgon, ten Ian? Tak, to właśnie on. Celował w nią swoją różdżką, a jakby tego było mało to.. syknął na nią. Krukonce nie spodobało się takie zachowanie. Dużo złego nasłuchała się o tym chłopaku i niekoniecznie dobrą opinię miała na jego temat. Więc pierwsza myśl, jaka przemknęła przez jej głowę, to że on zamierza coś jej zrobić. Znacznie zbladła, jednak starała się nie okazywać żadnych emocji... W tym momencie zdała sobie sprawę, że nadal siedzi na ziemi. Pewnie jej spódniczka była już cała brudna. Skrzywiła się z widocznym niesmakiem na samą myśl i pospiesznie wstała, starając się nie zwracać uwagi na bolącą kostkę. Uśmiechnęła się nieco wyniośle i.. chłodno Oczywiście, nie miała być zamiaru niemiła, tylko.. uważała się za lepszą od Ślizgona. - Wyszłam... na spacer. - odparła i jedynie delikatne drżenie głosu zdradzało jej prawdziwe emocje. Zacisnęła bladoróżowe wargi w wąską linię z trudem powstrzymując przeciągłe westchnięcie. Oczywiście, że nie wiedziała, która jest godzina. Skąd miała wiedzieć? On na pewno też nie wiedział. Zmierzyła go wzrokiem, od góry do dołu. - Nie. - odparła krótko na jego pytanie. Jasmin nie należała do osób wygadanych, była raczej skryta i w pewnym sensie nieśmiała, chociaż zawsze umiała znaleźc wspólny język z ludźmi, nieważne jak bardzo ich charaktery różniłyby się od jej. - Wracam. - mruknęła, jakby sądziła, że musi go o tym fakcie informować. Dziewczyna chcąc jak najszybciej wrócić do zamku pomaszerowała przed siebie, zaraz skręcając w prawo. Oczywiście wybrała złą drogę, nie mając o tym zielonego pojęcia. Jedyne co miała kiepskie, to orientacje w terenie. Chociaż z pewnością nigdy by się do tego nie przyznała. Była zbyt dumna.
Pan Hogarth utkwił wzrok w zamykających się drzwiach, za którymi chwilę wcześniej zniknął Ian. Mężczyzna w dalszym ciągu trzymał złączone ręce na drewnianym blacie. Ponownie zaczął bawić się palcami, kiedy oprzytomniał ze swoich przemyśleń. Po głowie krążyło mu wyznanie chłopaka. Chantelle jest przy mnie bezpieczna, może mi pan wierzyć. Ja też nie mam nikogo prócz niej i nie pozwoliłbym jej skrzywdzić. Jego historia i te dwa zdania wystarczyły, by nabrał pewności, że Chan faktycznie jest pod dobrą opieką. Jednak z chwilą opuszczenia gabinetu przez Ian’a na ojca spadły wyrzuty sumienia. Źle go ocenił i to tylko pod względem posiadanego Mrocznego Znaku. Niestety ten obraz wywoływał negatywną reakcję u pana Hogarth’a. Dlatego dziwny był dla niego moment, kiedy to chłopak ucałował jego córkę w czoło wcześniej przynosząc ją śpiącą do pokoju. Miło było popatrzeć na taki widok i wiedzieć, że ktoś po nim, po ojcu dziewczyny otoczy ją odpowiednią opieką. Ian Blake zdaniem mężczyzny nadawał się do tego idealnie. Teraz, kiedy pokrótce znał historię przyjaciela Chan mógł być pewien, że jest ona bezpieczna pod jego skrzydłami. Musiał jedynie jakoś przeprosić gościa za swoje zachowanie i stereotypowe myślenie. Zachował się bardzo niekulturalnie i miał jedynie nadzieję, że ta rozmowa zostanie między nimi. Tymczasem Chantelle dalej trwała we śnie, do momentu aż odgłosy za oknem zaczynały dolatywać do jej ucha. Poczuła jednak coś o wiele przyjemniejszego, niżeli śpiew ptaków. Ktoś układał jej włosy tuż przy skroni. Leżała tak dłuższą chwilę udając, że nadal śpi. Domyślała się kto mógł to robić, dlatego właśnie nie ruszała się chcąc dłużej cieszyć się tą przyjemnością. Uwielbiała, kiedy ktoś bawił się jej kosmykami. Niestety rzadko tego doświadczała, a jak dobrze pamięta, ostatnio robiła to jej matka, kiedy to czesała Chan włosy. To jednak również było dawno. Blondynka w końcu otworzyła oczy, niestety z lekką obawą, że chłopak zabierze swoją rękę i te przyjemne dreszcze rozchodzące się po głowie, a następnie po plecach ustaną. Ale przecież każda chwila spędzona na śnie jest swego rodzaju marnowaniem czasu. Chan chciała spędzić jego jak największą cześć wraz z Ian’em. Żeby nacieszyć się nim na zapas. Żeby przeżyć w jakiś sposób ten kolejny miesiąc. Oczywiście, że dziewczyna zdawała sobie z tego, że kiedy jej przyjaciel wyjedzie tęsknota zwiększy się jeszcze bardziej, niż przed jego przyjazdem. A to wszystko z powodu tego dziwnego uczucia, które ich łączyło. Chan określała je jako „skomplikowane” i cóż, niewątpliwie miała rację. Najbardziej denerwował ją fakt, że Ian nie wiedział jaką pozycję zajmuje w jej sercu. Że nawet ta cholerna wizyta w Zakazanym Lesie nic z jej uczuć. Z drugiej strony, nawet jeżeli chciała mu powiedzieć jak bardzo go kocha, to wciąż bała się jego reakcji. Po prostu Chan miała wrażenie, że uzna ją za niepoważną. Najpierw chce ponownie zostać przyjaciółmi, a teraz nagle znowu go kocha. Prawda była taka, że kochać go nigdy nie przestała. Tylko wtedy, w tym lesie, była po prostu pogubiona. Dalej miała przed oczami obraz stającego nad nią Ian’a powtarzającego „nie kocham cię”, a to wszystko w trzech czasach. Nie rozumiała za bardzo dlaczego. Miała wielki żal, że może to wszystko to była jedna wielka gra chłopaka, jakiś dziwny świat, który stworzył tylko po to, żeby ją zdobyć. Przecież tyle razu się mu opierała, tyle razy odpychała i uciekała. Gdyby nie fakt, że Chantelle doskonale wiedziała gdzie idzie Ślizgon najprawdopodobniej siedziałaby właśnie w tym samym pokoju i dalej płakała. Bo chwile spędzone z Ian’em, te trzy dni, kiedy to byli parą były najpiękniejszymi w jej życiu. Tyle oddałaby za to, aby powtarzały się one w nieskończoność. Tylko i wyłącznie te trzy dni.
Ale chyba nie jest aż tak źle, prawda? Zapytała siebie w myślach spoglądając na brązowe oczy chłopaka. Lubiła na nie patrzeć, miała wtedy wrażenie, że zmieniają się dla niej. Że łagodnieją, patrzą tak kochająco, na delikatną i najważniejszą istotę na ziemi. Przy nim miała poczucie, że jednak jest czegoś warta, że daje mu szczęście, którego tak mu brakuje. Nigdy nie wiedziała, jak mu za to wszystko podziękować. Te rzeczy nie przychodzą od tak, a jemu niewątpliwie się to udało i to za każdym razem, kiedy tęczówki chłopaka spoczywają na ciele blondynki. Jak na razie nic nie zanosiło się na to, by między nimi się popsuło. Z resztą samo ich zachowanie wskazywało na to, że nie są sobie obojętni. Przecież żadne z nich nie jest tylko i wyłącznie przyjacielem drugiego. Ani to spanie, ani przelotne cmoknięcia w policzek, ani nawet złapanie za rękę nie miało tylko i wyłącznie podłoża czysto przyjacielskiego. Chan nie wiedziała, czemu robi to Ian, ale ona czyniła to tylko po to, by chociaż przez ułamek sekundy poczuć się jakby znowu byli razem. Że nie ma pomiędzy nimi żadnej bariery, która kontrolowałaby ich bliskość. Bardzo jej tego brakowało. - Trochę się nadźwigałeś, co? – zapytała z lekkim uśmiechem kuląc się lekko na łóżku. Zasnęła przecież w zupełnie innym miejscu, ale i tam, i tu był przy niej Ian. Chyba nic nigdy nie wyrazi jej wdzięczności za to, że po prostu jest. Przy niej. Blondynka uśmiechnęła się jeszcze bardziej czując na sobie koc. Złapała jego krawędź podsuwając pod głowę i wtulając się w niego. Coraz bardziej podobała jej się obecność chłopaka w tym domu. Mógłby zostać tu na zawsze. Przynosić ją jak śpiącą królewnę do łóżka i patrzeć jak śpi, przy okazji co rusz przeczesując kosmyki jej włosów. - Długo spałam? – popatrzyła na niego ponownie, a następnie zaraz za okno. O dziwo niebo było lekko ciemniejsze niż ostatnio pamięta, przez co lekko się skrzywiła. Przeniosła się do pozycji siedzącej, ale po przetarciu oczu ponownie położyła się, tym razem lądując na kolanach Ian’a. Tak jej było jeszcze lepiej niż poprzednio, a fakt, że zaraz musi wstać na kolację wcale ją nie pocieszał. Szczególnie, że była jeszcze zaspana po drzemce. - Chciałabym, żebyś został tu trochę dłużej – dodała smętnie patrząc gdzieś w dal swego pokoju. Tak, mniej więcej, na zawsze - dokończyła sobie w myślach. Przerażał ją fakt, że niedługo nastanie moment, kiedy to chłopak ściśnie w ręku świstoklik i zniknie, a zobaczy go dopiero na peronie 9 i ¾. To dla Chan było zdecydowanie za długo. W końcu jednak w wielkich boleściach dziewczyna podniosła głowę. Tak bardzo chciałaby zostać jeszcze w tym łóżku. Poderwała się jednak i pociągnęła gościa za rękę, tłumacząc, że jest już pora kolacji. Nie puszczała jego dłoni, aż do mementu wkroczenia do jadalni, kiedy zauważyła, że siedzi tam i jej ojciec. Mężczyzna zdążył zauważyć moment, kiedy ich ręce jeszcze się dotykały, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Po prostu uśmiechnął się gdy młodzi przybyli. Chan tak jak zawsze zajęła miejsce tuż obok gościa, chociaż zazwyczaj siedziała po przeciwnej stronie stołu. Pan Hogarth to wszystko zauważał. Każde zachowanie swojej córki analizował: to, jak zareagowała na przybycie Ian’a, co robiła w jego obecności, a szczególnie to, jak na niego patrzyła. Z resztą widząc, jak chłopak całują ją w czoło jeszcze bardziej nabrał podejrzeń, że coś przed nim ukrywają. Nie wiedział czemu, przecież przeżywał dokładnie to samo ze soją matką. - Chan, mogłabyś przynieść mi leki? Zapomniałem je ze sobą wziąć w drodze z gabinetu. – Nagle odezwał się w trakcie chwilowej ciszy pomiędzy dwójką. Oni cały czas o czymś rozmawiali, dlatego wykorzystał nagłą przerwę. - A Iskierka tego nie może zrobić? - Ma przerwę – ojciec zastukał w zegarek, a sama Chan popatrzyła na ten stojący przy jednej ze ścian w jadalni. Dziewczyna przytaknęła i opuściła pomieszczenie. Mężczyzna po raz kolejny pozostał sam na sam z gościem, ale tym razem zrobił to specjalnie.
- Chciałabym przeprosić Ian’ie za wszystko, co uraziło cię w trakcie naszej poprzedniej rozmowy – zwrócił się do chłopaka w miarę szybko, aby Chantelle nie usłyszała jego słów – Mroczny Znak, jak zapewne już wiesz, wywołuje raczej te same spostrzeżenia i wybacz, że złączyłem je z twoją osobą. Są zupełnie bezpodstawne – dokończył już ciszej. Wstydził się, autentycznie jego Gryfońska duma zmalała, by przyznać się do błędu. Chwilę później zjawiła się blondynka stawiając przed ojcem białe pudełeczko z zawartością brzęczącą jak grzechotka. Mężczyzna wyjął jedną podłużną tabletkę i połknął popijając wodą z kieliszka. - Wiecie dzieci, się musicie przede mną ukrywać pewnych rzeczy. Bycie razem, to zupełnie normalna sprawa – powiedział z lekkim uśmiechem, który niestety nie udzielił się Chan. Dziewczyna, która w danym momencie nalewała do filiżanki Ian’a herbatę spoważniała i zniżyła lekko głowę nie spuszczając wzroku z naczynia. - Nie jesteśmy już razem – burknęła cicho pod nosem i przeniosła dzbanek nad swoją filiżankę. Ian jeszcze coś dopowiedział, ale ona trochę odleciała. Ponownie zaczęła przypominać sobie te urocze dni, kiedy chłopak bez przerwy ją przytulał, kiedy i ona bezkarnie mogła owinąć go swoimi ramionami. Kiedy ich usta często się łączyły, zazwyczaj w nagłym pocałunku. To wszystko była jak piękna baśń, niestety historyczna, bo jeszcze nią miała szansy się powtórzyć. - Rozstaliście się? – usłyszała zdziwiony głos ojca, a ona z każdym jego kolejnym słowem miała ochotę rzucić na niego zaklęcie uciszające. Byle tylko zamilkł. – To coś wam nie wyszło to rozstanie. Blondynka zniżyła głowę już zupełnie, a dłonie schowała pod stół. Spojrzała ukradkiem na Ian’a, który zachowywał się podobnie jak ona. Im nic nie wychodziło. Cokolwiek zaczynali razem budować, to zaraz niszczyło się, albo ze strony Chan, albo jego. Blondynka westchnęła cichutko pod nosem zamykając na chwilę oczy, bo zaraz potem otworzyła je słysząc przeprosiny gościa. Dziewczyna podniosła głowę patrząc na Ian’a ze smutkiem w oczach i z lekkim przerażeniem. Nie podobał jej się fakt, że wyszedł nagle z jadalni, kierując się w stronę schodów. Miała jakieś złe przeczucie, że ten moment mógł ukrócić pobyt chłopaka w tym domu. - Czy chociaż raz tato mógłbyś zamilknąć, niż rzucać słowami na prawo i lewo? – poderwała się z miejsca patrząc na swojego ojca. On natomiast w dalszym ciągu zdezorientowany zachowaniem Ian’a spojrzał na córkę. To tym bardziej wybiło go z jakiegokolwiek zrozumienia sytuacji. Czy on powiedział coś niestosownego? Zdaniem Chantelle, tak. Znał zbyt mało historii tej dwójki. – Twoje jak zawsze trafne uwagi potrafią wszystko zepsuć – syknęła następnie pośpiesznie opuszczając pomieszczenie. Dziewczyna wbiegła po schodach kierując się w stronę pokoi. Minęła swój i wpadła do tego, w którym spał Ian. Weszła zupełnie bez pukania, a widząc co robi chłopak osłupiała. Chwilę patrzyła na plecak i rzeczy, które trzymał w ręku. - Pakujesz się? – zapytała cicho, a słysząc odpowiedź twierdzącą trochę się zmieszała. Zupełnie bez słów wyszła i dobiegła do swoich drzwi, którymi trzasnęła zanim ojciec zdążył do nich dojść. Nie dbała o to, że może to usłyszeć nawet Ian. Zdążyła się jeszcze zamknąć od środka, a potem opadła na łóżko wtulając się w kocyk, którym przykrył ją chłopak. Było jej potwornie smutno, przecież jeszcze dzisiaj myślała o tym, że między nimi nie jest źle, a wszystko zmierza ku lepszemu. Jednak cały ten stan zniszczył ojciec swoim jedynym, głupim komentarzem.
On tymczasem stał przed drzwiami córki i nawet nie śmiał wejść. Wiedział, że się tam nie dostanie i w ogóle na to nie liczył. Westchnął, a następnie powoli skierował się do kolejnych drzwi. Te z kolei były otwarte, bo blondynka zostawiła je w takim stanie. Mężczyzna wychylił się troszeczkę, by ujrzeć co dzieje się w środku. Zapukał kilka razy zwracając tym uwagę gościa. - Chyba znowu powinienem przeprosić – pokiwał głową w zamyśleniu mówiąc trochę bardziej do siebie, niż do kogokolwiek. – Czy konieczny jest twój wyjazd? – zapytał nagle, wchodząc głębiej do pokoju. Nawet on sam nie chciał, by Ian wyjeżdżał wcześniej. Widział jaką radość Chan sprawia obecność chłopaka, a przecież dla niej chciał wszystkiego, co najlepsze. Znał na tyle swoją córkę, więc zdawał sobie sprawę z tego, że chciała żeby został on tu jak najdłużej, dlatego przez głowę przeleciała mu pewna myśl. - Wiesz Ian’ie, tak pomyślałem, że może zabrałbyś Chantelle na jakiś wyjazd? Ona naprawdę najlepiej czuje się w twoim towarzystwie. Jeżeli chodzi o koszty, to pokryje wszystkie, jakiekolwiek wymyślicie. – pan Hogarth ścisnął usta z niecierpliwością wyczekując odpowiedzi gościa.
Nawet nie zauważył kiedy kot wbił pazury w jedną z jego ulubioną koszul w kratę, skubaniec był cholernie szybki… a jego pazury były cholernie ostre, o czym Roderick przekonał się na własnych plecach. Oczywiście jakoś próbował zrzucić kocura z siebie, no bo chyba nienormalnym by było, gdyby nie próbował, tylko dalej ze spokojnym uśmiechem oglądał sobie sowę. Nie zwracał na jego marudzenie, na jego wyrzuty… wiele razy się nasłuchał słów osobników, którzy myśleli, że są najważniejsi, że są pępkiem świata i tak dalej, i tak dalej. I naprawdę zapewne puściłby jego uwagę mimo uszu, gdyby nie to dodane pod nosem „pieprzeni klienci” chyba tylko dlatego złapał chłopaka za ramię i jednym zdecydowanym ruchem obrócił go w swoją stronę jednocześnie pochylając się tak, by spojrzeć mu w oczy. - Słuchaj gnojku: Nie jesteś tutaj najważniejszy i najmądrzejszy, więc uważaj na słowa.- syknął, patrząc się tak niepodobnym do siebie zimnym wzrokiem, co w połączeniu z ich niebieskim kolorem sprawiało iż wydawało się, że patrzy się w arktyczne lodowce.- Dla twojej informacji, to takie durne, rozjuszone kocury nosi się w specjalnych klatkach, a nie pozwala się im latać wolno jak niegroźnym Pufkom.- dodał i wyprostował się. Cholernie denerwowały go dzieciaki myślące, że wszystko im wolno i to już od czasu kiedy on sam poszedł do Hogwartu… Ile razy to on był wyśmiany, bo nie było go stać na to i na to? Ile razy patrzyli na niego z góry, bo miał ojca mugola, którego nawet nie znał… - Ach… I dobrze wiedzieć, że sam jesteś „pieprzonym” panie kliencie.- dodał obracając jego słowa przeciw niemu i wrócił do oglądania sów, uważając temat za skończony.
Mężczyzna po pytaniu gościa chwilę się zastanowił spoglądając na ciemniejące niebo za oknem. Czy faktycznie chciał, aby Ian wyjechał z jego jedyną córką? A może robił to tylko i wyłącznie dla niej czując swego rodzaju wyrzuty sumienia, iż skrócił pobyt chłopaka w tym domu. Tak prawdę mówiąc, bał się komukolwiek oddawać Chan, nawet nie chciał oddawać jej do Hogwartu. W domu zawsze było najlepiej, byli wszyscy bliscy, a z zewnątrz dochodziło tylko zło. Tyle, że musiał nadejść moment, w którym musiał oddać córkę pod czyjeś skrzydła, a jak na razie chyba najbardziej ufał Ian’owi. - Tak, chcę, żebyś gdzieś ją zabrał – odpowiedział z lekkim uśmiechem. – No dobrze – zaśmiał się krótko po usłyszeniu wzmianki o tym, że chłopak sam będzie chciał za wszystko zapłacić. Chce być odpowiedzialny? Proszę bardzo, swoją drogą to całkiem dobrze o nim świadczyło. Po ostatnim zdaniu, jakie usłyszał od chłopaka zrobiło mu się jakoś cieplej na sercu. Najwidoczniej Ian docenił fakt, że oddaje mu swój najważniejszy skarb na świecie. Że oddaje mu swoją perłę, o którą dbał od chwili urodzenia. Jego oczko w głowie i tak powoli zaczynało się od niego oddalać, a chciał, żeby przybliżało się do kogoś, kto będzie w stanie otoczyć je wystarczającą opieką. Mógł jedynie mieć nadzieję, że powiązania ze Śmierciożercami nie przenoszą się po całej rodzinie, i że blondynka nie ucierpi pod tym względem. Jednak mężczyzna miał zapewnienie chłopaka, że w razie potrzeby ją obroni, a on mógł tylko trzymać go za słowo. Uśmiechnął się jedynie przyjaźnie do Ian’a i ruszył w stronę swojego gabinetu. Chan za to nadal leżała na łóżku patrząc pusto gdzieś przed siebie. Pod głową znajdował się koc, który również mocno trzymała w dłoniach. Ileż starała się oto, by Ian chociaż przyjechał tu na te dwa dni. One raptem ukróciły się w jeden. Jak te wszystkie jej prośby runęły przez kilka słów wypowiedzianych przez jej ojca. Nie wiedział, co między nimi było. Nie rozumiał tego, co dzieje się między dwójką młodych ludzi. Może i on przeżywał to samo, ale na pewno po drodze nie miał takich przykrych przygód co Chan, albo Ian. Dobrali się, dwoje nieszczęśników – artystów. Chciała jedynie żyć spokojniej u boku osoby, którą naprawdę darzyła szczerym uczuciem. Móc bezkarnie przytulać się, co przecież uwielbiała najbardziej. Po prostu trwać tak wtulona w Ian’a, wiedząc, że są razem. Że każde z nich wie jakim uczuciem się darzy. Teraz jednak znowu wszystko runęło, z resztą jak za każdym razem, co próbowali razem wznieść. Cokolwiek. Jakby ich ręce nie były zdolne do budowania szczęścia i to nie to, że tylko w ich przypadku. Przecież oboje mieli za sobą utracone miłości. Szczęście uciekało im przez palce zupełnie jak piasek i czasami udawało się jakiemuś ziarenku zostać w tej dłoni. Jednak była to minuta podług tysiąca godzin. Ot, taki wyjątek, żeby potwierdzić to, że coś takiego jak radość po prostu im się nie należy. Słysząc głos za drzwiami skuliła się jeszcze bardziej chowając głowę pod kocem. Nie wiedziała czy była zła, czy rozczarowana. Na pewno była zasmucona tym nagłym postanowieniem przyjaciela. Najgorsze było to, że nic nie mogła zrobić. Nawet gdyby namawiała go dalej, to najprawdopodobniej nic by z tego nie wyszło. Już i tak ledwo wyprosiła o jego przyjazd. Nie chciała go wpuszczać. Wiedziała, że przyszedł tylko po to, żeby się pożegnać. Nie lubiła pożegnań. Każde przecież mogą być tymi ostatnimi. Nigdy nie wiesz, czy przypadkiem Śmierciożercy nie złożą ci wizyty. Nigdy nie wiesz, czy eliksir, który każą ci wypić faktycznie jest z tych dobrych. Jednak czym bardziej Ian pukał tym bardziej Chan się denerwowała. W końcu zrezygnowana wstała i dochodząc do zamka następnie go otworzyła. Szybko zaraz znowu opadła na pościel leżąc tyłem do drzwi i schowała twarz w koc nie mając najmniejszego zamiaru zamienić z chłopakiem nawet słowa.
Nie gniewaj się na mnie. Nie mogę tutaj dłużej zostać. Chan prychnęła pod nosem.Mógłbyś, jakbyś chciał, to byś mógł. - pomyślała dziewczyna. Postanowiła, że nie będzie się odzywać, dlatego rozmowę z Ian’em prowadziła w swoim umyśle. Chyba jednak była swego rodzaju zła. Nawet chciała strzepać rękę, którą położył jej na ramieniu, ale w porę wybiła sobie ten pomysł z głowy. Nagle usłyszała coś, co niezwykle ją zainteresowało. Odwróciła się więc przodem do gościa i popatrzyła zmrużonymi oczami. Wyjazd za miasto? Teraz, kiedy chciał wyjechać? - Coś kręcisz. Jesteś Ślizgonem, nie wierzę ci – rzuciła w niego kocem, a sama chwilę później siedziała na łóżku. Oczywiście jak zawsze została obsypana ogromną ilością argumentów, dlaczego to on nie kłamie i że faktycznie chce ją zabrać na wycieczkę. Chan uśmiechnęła się lekko i przekręciła oczami godząc się na pomysł przyjaciela. On zaczął opisywać co powinna wziąć, jakie typy ubrań, a następnie oświadczył, że widzą się za kilka minut. Zdezorientowana patrzyła jak wychodzi i siedziała tak jeszcze chwilę analizując słowa Ian’a. W końcu zerwała się i dobiegając do szafy wydobyła z niej swoją walizkę. Taką całkiem podręczną, która od zawsze nosi na sobie pamiątkę zaklęcia zmniejszająco zwiększającego. Wszystkie potrzebne jej zdaniem rzeczy wrzuciła do środka. Z tego pośpiechu nawet za bardzo nie patrzyła jak układa ubrania. Zamknęła kuferek i pośpiesznie opuściła swój pokój. Zbiegła po schodach prosto do tego wielkiego holu, w którym czekali już na nią ojciec z chłopakiem. Chciałaby dodać przed tym ostatnim słowem „jej”, ale jakoś w najbliższym czasie chyba nie będzie to możliwe. Pożegnała się z tatą, który o dziwo nie protestował i podeszła do Ian’a. Nie za bardzo wiedziała, jak będą podróżowali, dlatego wyglądała na trochę zmieszaną. Na pytanie czy jest gotowa, kiwnęła głową i wtedy jedna z jej rąk została otulona ciepłem. Chan przeniosła wzrok na ową dłoń, która właśnie znajdowała się w tej należącej do niego. Słyszała głos ojca, który mówił coś chyba o uważaniu na siebie, jakoś niezbyt ją to interesowało. Patrzyła jedynie na te dwie dłonie, które mimo tego, że były zupełnymi przeciwnościami to pasowały do siebie bardziej, niż cokolwiek istniało na tej ziemi. Chantelle nie miała odpowiedniego porównania na ten widok, po prostu cieszyła się z tego, że to właśnie ręka Ian’a wpasowuje się do niej. W chwili, kiedy poczuła szarpnięcie zamknęła oczy. Jakoś w takim stanie lepiej jej było znosić teleportację. Potem jednak czując już grunt pod nogami rozwarła powieki i oniemiała. To na pewno nie było kilka mil od jej domu. Zbyt dobrze znała całą okolicę. Przecież to nawet nie wyglądało jak Anglia. Gdzie takie białe domy, które piętrzyły się na wyżynach? Gdzie takie świeże powietrze wiejące znad wody, która przybrała tak piękny błękitny kolor? Każdy z pozoru prosty kolor i te wszystkie uliczki drobne w swojej szerokości były tak urokliwe, że blondynka jedynie patrzyła na wszystko świecącymi oczami. To witam w Grecji, Chan. Usłyszała głos Ian’a, a następnie pociągnięta za rękę zmierzała z nim gdzieś przed siebie. Nie za bardzo zważała na to gdzie, ona w tym czasie rozglądała się na wszelkie strony przyglądając się każdej możliwej rzeczy. Domek, do którego zmierzali najwidoczniej nie stał daleko, bo praktycznie od razu trafili pod jakieś drzwi. Kiedy chłopak coś mruczał pod nosem Chan nie mogła oderwać wzroku od dziko rosnących róż, które wręcz zachwycały kolorem. Zaraz zaciągnięta do środka oglądała całe jasne pomieszczenie. Budyneczek, tak jak wyglądał z zewnątrz nie był jakoś specjalnie wielki, ale na pewno dalej urokliwy zupełnie jak jego wnętrze. Blondynka podeszła do okna w ciszy przechodząc oczami po kolejnych domkach widzianych z tej części. Na pytanie ledwo kiwnęła głową na „tak”, ale nie zdziwiłaby się, gdyby chłopak tego nie zauważył. Nie myślała teraz nad tym co robi, bo jej umysł pochłonięty był przeglądaniem tego nowego miejsca i zbieraniem jak największej ilości informacji.
Wtedy usłyszała pewną kuszącą propozycję i dopiero w tym momencie przeniosła wzrok na Ian’a. Rzuciła okiem po raz ostatni na te jasne ściany i wyszła na zewnątrz zgodnie z kierunkiem wyznaczonym przez niego. W drodze na plażę, co rusz słyszała nawoływanie chłopaka, który starał się ją upominać. Bo ona co jakiś czas stawała w miejscu przyglądając się to kwiatom, to malowidłom czy po prostu widokowi. Musiała więc co jakiś czas przyśpieszać kroku, by zrównać go Ian’em. W końcu widząc otwarte morze i słońce prawie zachodzące za linię horyzontu ponownie przystanęła przyglądając się tej niesamowitej czerwieni. Może z jej okna również widzialny był ten widok, ale miejscowy był jakiś inny. Znowu nie była w stanie opisać jak, ale po prostu diametralnie różnił się od tego angielskiego. Chan miała ogromną ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Nikt nigdy nie zabierał jej na takie wakacje. Nie licząc wujka John’a, który pozwalał mieszkać u siebie w Londynie by zwiedzać galerię i akademię. To jednak było zupełnie co innego. Ona swój wolny czas od szkoły poświęcała malarstwu, w sumie innej formie kształcenia się. Jednak dalej pozostawała w domu, a tu nagle ktoś był na tyle dobry, by zabrać ją w tak piękne miejsce. Może jej zachowanie mogło być dziwne dla stojącego obok Ian’a, ale dla niej było to wyjątkowe przeżycie. Dlatego w dalszym ciągu bez słów otoczyła go swoimi ramionami i wtuliła się w jego tors. Szepnęła jedynie dziękuję, bo głos nie pozwalał jej na nic więcej. Przez uśmiech zaczęły jej spływać łzy po policzkach. To wszystko było tak piękne, że nawet nigdy o tym nie marzyła. Nawet nie pomyślała przez ułamek sekundy, że coś takiego może ją spotkać. Kilka razy poprawiała swoją głowę układając ją na torsie chłopaka. W końcu oddalając się od niego cicho się zaśmiała i wytarła tych kilka łez, które pozostawiły mokre ślady na jej policzkach. Ku jej uciesze zostali na plaży do momentu, aż słońce całkowicie zaszło i tym bardziej ucieszona, że nie wszystkie uliczki były oświetlone mogła ponownie wpasować swoją dłoń w większą odpowiedniczkę. Nie chciała zachowywać się jak tylko i wyłącznie przyjaciele. Chciała stopniowo pokazywać mu, że jej zależy i nie chce zostać przy obecnym stanie rzeczy. Niestety podróż do domku jakoś szybko jej minęła i zmuszona puścić rękę Ian’a zaczęła szykować się do spania. Ogarnięta już znalazła się w sypialni, gdzie stało dosyć wielkich rozmiarów łóżko, ale po pewnym czasie zdziwiła się, iż nie słyszała swojego kompana. Zaciekawiona wyjrzała zza drzwi i zmarszczyła brwi, widząc jak chłopak kładzie się na kanapie w salonie. Cicho podeszła do mebla i oparła się rękami o oparcie. - Naprawdę myślisz, że dam ci tu spać? – zapytała przyglądając się tęczówkom przyjaciela. – Tak prawdę mówiąc, za miejsce wyjazdu, to ja powinnam tu spać, dlatego – Przerwała w chwili, kiedy siadała na oparcie i przenosiła swoje nogi nad nim, by chwilę później zgrabnie i delikatnie wylądować na torsie chłopaka. Ułożyła się wygodnie i zamknęła na chwilę oczy – albo będziesz spał ze mną tu, albo tam.
Niezależnie od tego jakimi argumentami odpowiadał Ian, ona zawsze znalazła kolejne, by jednak zgodził się na jej prośbę. Spanie z nim, było jedną z ulubionych rzeczy Chan. Uwielbiała się w niego wtulać i tak zasypiać wiedząc, że jest tuż obok niej, i że bliżej się już nie da. Czuła się bezpieczna i swego rodzaju ogarnięta opieką. Tak było i tym razem, kiedy po kilku minutach zaczęła odpływać w ciemność. Była to jednak przyjemna ciemność, bo słyszała w niej głos. Należał on do nikogo innego, jak właśnie do Ian’a, który powtarzał jej, że ona sama jest jego sercem. Doskonale pamięta ten moment, w którym to cali byli pokryci kolorowymi farbkami. Pamięta też ten moment dlatego, że była wtedy niesamowicie szczęśliwa. Po jakimś czasie ciemność zaczęła się rozjaśniać, a otwierając oczy Chan stwierdziła, że jest już ranek. Sen jak zawsze jest dziwnym, acz przyjemnym stanem. Zamykasz oczy i nagle je otwierasz, a i tak masz wrażenie, że minęło kilka godzin. Dziewczyna podniosła lekko głowę do góry, sprawdzając, czy Ian śpi. Jak to zwykle bywało, ona budziła się pierwsza, a on zazwyczaj jeszcze słodko spał. Blondynka uśmiechnęła się lekko i sięgnęła dłonią do jego twarzy, by chwilę później przejechać palcami jak najdelikatniej po policzku chłopaka. Zrobiła tak kilka razy, zmieniając jedynie kierunek, w którym zmierzały opuszki. Przeniosła rękę na tors Ian’a, a po lewej stronie nakreśliła palcem serce. Zrobiła tak, bo jej sen był dokładnie o tym samym, a chciała ponownie oddać mu swoje serce, które w sumie nadal trzymał, tylko jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy tak dobrze, jak ona.
[O łał. Przeczytałam Twoją kartę i tak jakoś.. no wiesz, czasem tak dobrze jest po przeczytaniu cudzych rzeczy - tak mi jest właśnie teraz. No, tylko zdjęcie z poprzedniej KP do mnie bardziej przemawia ;) Może dlatego, że jest bardziej tajemnicze? Pisałabym się na pisanie wątku. Charlie powinna znaleźć się w złym miejscu o złym czasie - koniecznie "złym". Niech widzi coś, czego nie powinna widzieć, poza granicami Hogwartu. Nie mam pojęcia, co mogłoby się stać później, ale nie dowiemy się, póki nie zaczniemy, prawda?]
Mawiają, że człowiek rodzi się z określoną liczbą talentów, które może rozwinąć lub tego nie zrobić. Eva nigdy nie miała zadatków na gwiazdę Quidditcha; biegała, bo tak było zdrowo, ale nie nadawała się do bicia rekordów; przypalała wodę, a na myśl o pisaniu pamiętnika aż ją mierziło, natomiast było coś, w czym była dobra i był to zarazem jedyny sposób na przelanie swojego życia na papier – rysowanie, malowanie: wszystko co napędzane było wyobraźnią i zgrabnymi ruchami dłoni. Tego nigdy nie widać na pierwszy rzut oka - niewiele znała w Hogwarcie osób, które w podobny sposób odbierały świat jak ona – w każdym aspekcie świata nie widzieli drzew, wież, obrazów, ludzi, a obserwowali teatr światłocieni, kształtów, kolorów i szczegółów: zmarszczonych gniewnie czół i wygiętych w stronę słońca gałązek. Nigdy nie podejrzewałaby o to Iana, dlatego właśnie chciała zobaczyć jego prace. Nie istniał lepszy sposób na to, by poznać człowieka, jak dowiedzieć się jak postrzega on świat. Temat ten jednak dość szybko upadł, tak samo szybko jak uczyniły to ciężka, zimna kropla deszczu, która spłynęła Evie po policzku. Po niej to samo zrobiła następna, i następna, aż w końcu niebo zapłakało gwałtownie nad światem, zalewając go kwaśnymi łzami. Zdawało się, że zanim uczniowie obecni tego popołudnia na błoniach przetworzyli wszystkie impulsy, wszyscy byli już mokrzy i dopiero zaczynali ucieczkę, a z nimi i Ian z Effy, który zerwał się na równe nogi i pociągnął dziewczynę za sobą, starając się jak najszybciej pokonać dystans dzielący ich od suchego wnętrza. Buty dziewczyny ślizgały się na trawie, ale zanim chociażby pomyślała o uważaniu na równowagę, już leżała na podłożu, zastanawiając się, czy to może ona okazała się łamagą, czy Ślizgon. W uszach jej szumiało, ale założyła, że niski pomruk w wykonaniu chłopaka był przeprosinami. - Spoko – powiedziała i pozwoliła się dźwignąć na nogi, by chwilę później po szalonym biegu znaleźć się w Zamku i liczyć krople, które spływały z niej na kamienną posadzkę. W przedsionku byli sami, nie licząc trójki suszących się z wciąż dziecięcą nieporadnością pierwszorocznych, nim Evie przyszło do głowy, by zrobić to samo, Ian dmuchnął jej strumieniem gorącego powietrza w twarz i na ubranie, aż dostała dreszczy od gwałtownej zmiany temperatury. - Pewnie, że lepiej – zironizowała, odnotowując w głowie, że teraz oboje są już kwita względem poprzedniego niezapowiedzianego użycia zaklęcia Chłoszczyść przez Gryfonkę. – Zakładam, że teraz nie potrzebujesz mojej pomocy – rzuciła i jak na zawołanie Ian ignorując jej słowa osuszył się z wody. - Bueno - mruknęła do siebie, kiedy oboje już byli doprowadzeni do porządku, a potem powiedziała głośno: - Skoro i ta miejscówka jest spalona, chociaż to niedopowiedzenie, bo jest zalana, sądzę, że należy pomyśleć o następnej. Proponuję – zaczęła przestępując na drugą nogę i od razu zarejestrowała w niej punkt zapalny dla bólu, promieniującego aż po kolano, a osiągającego swoje apogeum gdzieś w kostce. - …Skrzydło Szpitalne. Prawdopodobnie adrenalina uleciała z jej krwioobiegu, a ból w stopie dał o sobie znać dopiero, kiedy zniknęły wszelkie inne rozpraszacze. Reeve zacisnęła wargi i postawiła krok do przodu, chcąc ocenić szkodę powstałą w wyniku upadku na Błoniach. Ból był nie do zniesienia. – Idziemy.
Naprawdę miał już mu znowu odpowiedzieć kiedy ten wyszedł ze sklepu, nienawidził tych chamskich nastolatków, zawsze pewnych swoich racji. „Ja nigdy nie byłem taki bezczelny… Co się porobiło z tą dzisiejszą młodzieżą?” pomyślał, jakby miał niewiadomo ile lat, a nie te swoje marne dwadzieścia pięć. Po kolejnych dziecięciu głębokich wdechach dokonał transakcji, kupując sobie zwykłego puchacza i by uspokoić się ruszył do pobliskiej kawiarni na lody. Słodycze zawsze uspokajały. Potem będzie mógł dokończyć swoje zakupy.
***
Dla Rodericka wrzesień nadszedł niespodziewanie szybko, stanowczo za szybko. Denerwował się nadchodzącym pierwszym tygodniem lekcji, denerwował się tym jak odbiorą go uczniowie klas trzecich, którzy dopiero będą zaczynali swoją przygodę z magicznymi zwierzętami w dużej części, ja jeszcze bardziej denerwował się tym jak odbiorą go zaledwie osiem lat od niego młodsi uczniowie klas siódmych. Musiał przyznać, że pierwsze lekcje z młodszymi rocznikami szyły mu całkiem nieźle. Dzieciaki były w większości ciekawi jego historii i anegdotek o różnych zwierzakach. Starsze roczniki przez kilka chwil trzymały go na dystans, nie bardzo wiedzieć jak zachować się przy praktykancie, jednak już po kilkunastu minutach prowadzili w miarę normalną rozmowę. I wreszcie nadszedł czas na klasy siódme. Kiedy tak stał ubrany w swoją jasnozieloną szatę na środku polany gdzie prowadzone zajęcia Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami czekając na uczniów widać było, że stresował się jak diabli… I u niektórych uczniów przybyłych na lekcję wzbudzało to współczucie, u innych dostrzec można było szydercze uśmiechy. A kiedy zebrali się wszyscy młody praktykant wziął tylko głęboki oddech. - Nazywam się Roderick Greenleaf i jestem praktykantem, przygotowującym się na stanowisko nauczyciela Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Jestem absolwentem Hogwartu, ukończyłem Wyższą Akademię Magiczną w Salem oraz mam ośmioletnie doświadczenie w pracy z Hipogryfami.- mówił przeglądając w większości znudzone twarze uczniów klas siódmych. Westchnął… Ci chyba go nie polubią. I wtedy dostrzegł tego chłopaka co mu tak niecały miesiąc wcześniej dopiekł w sklepie zoologicznym. No zrządzenie losy po prostu.- Nie będę wam jednak przynudzał historią swego życia… Macie może jakieś w miarę mądre pytania?- zapytał jeszcze.
[Koszmar na kółkach, bo nie śmiem tego nazwać mordorem XD. No ale nie wiedziałam jak to napisać za bardzo.^^ Nie zabij mnie proszę :).]
[Z pomysłami u mnie dzisiaj ciężko, mam słaby dzień, najprawdopodobniej przez tę gorączkę. Postaram się pod wieczór nad czymś pomyśleć, wtedy też dokładnie przeczytam Twoją kartę. Ale jeśli masz Ty jakiś pomysł, lub chociaż zarys, to pisz, razem coś wykombinujemy na pewno. I nie ukrywam, że męsko-męskie wątki ciężko mi idą. Ale dam radę!]
Quidditch. Czy istniało coś piękniejszego od lotu na miotle, od wiatru we włosach, od wrzuceniu piłki przez obręcz i zdobyciu kolejnych punktów dla swojej drużyny? Nie, nie istniało. To był szczyt szczęścia Lenarda i jego ukochanej miotły, którą potrafił uosabiać. W końcu mógł zacząć upragnione treningi, aczkolwiek przerażał go fakt, iż jest to ich ostatni rok. Że ostatni raz może wyjść na stadion jako kapitan i ostatni raz może uczyć innych członków drużyny tego najlepszego magicznego sportu. Tyle emocji nagle opadnie, kiedy nadejdzie zakończenie roku, tyle wspomnień zostanie na zielonej trawie. Lenard jak to zwykle osobiście powiadamiał każdego zawodnika o nadchodzącym treningu i nie życzył sobie ani spóźniania, ani opuszczania zajęć. Wtedy potrafił wybuchnąć, co podczas gry rzadko mu się zdarzało. O dziwo, quidditch powodował, że się wyciszał. Miał więcej cierpliwości do innych ludzi, starał się do każdego podejść indywidualnie i zgodnie z zapotrzebowaniem. Na co dzień taki nie był. Inni zupełnie go nie interesowali, chyba, że mieli coś ciekawego do zaoferowania swoją osobą. To zmieniało postać rzeczy. Ślizgon potrafił zlecieć na trawę i obserwować swoją drużynę z dołu. To była całkiem dobra pozycja, przynajmniej on wyłapywał większość błędów, które zazwyczaj starał się korygować. Zaraz jednak ponownie wsiadał na miotłę i grał wraz z kolegami. Tym razem dryfował w powietrzy przyglądając się formie każdego Ślizgona, nie da się ukryć, że jeden z nich zupełnie jej nie posiadał. Ian Blake - obrońca trzech obręcz, jak zwykle przepuszczał punkty zaprzepaszczając wygraną Slytherin'u. Co rusz padały nieprzyjemne komentarze ze strony reszty drużyny, co chłopak surowo karał. Najczęściej dodatkowymi ćwiczeniami, bądź dodatkowym treningiem polegającym wyłącznie na wytrzymałości. Skrótem - szkoła przetrwania, a nie trening. W końcu zabrzmiał gwizdek, który zakończył spotkanie nawołujące graczy do opuszczenia boiska. Wszyscy sfrunęli na ziemie z wyjątkiem jednego Ślizgona. Ian, to właśnie on jeszcze okrążał boisko na miotle. Lenard chwilę przyglądał się graczowi myśląc nad poprawą jego gry. Nie był jednak w stanie wymyślić na poczekaniu coś sensownego. Może przy Ognistej coś by zdziałał. Wzruszył on jednak ramionami i wkroczył do szatni po drodze ściągając swoją szatę do gry. Złożył ją jednak dokładnie wkładając do torby, a sam poszedł się umyć. Niedługo zajęło mu całe ogarnięcie się, toteż gotowy czekał na wymarsz wszystkich zawodników. Spojrzał ostatni raz na wylot na stadion i westchnął wychodząc drugim wyjściem. Zdążył jednak w połowie drogi stanąć i zastanowić się chwilę toteż zaraz wrócił do pomieszczenia. Otworzył drzwi widząc w środku swojego obrońcę. Oparł się o framugę i czekał. Lenard? A ty co tutaj jeszcze robisz? - Pierwszy przychodzę, ostatni wychodzę - uśmiechnął się jak to miał w zwyczaju. Zdziwienie Ian'a wcale go nie zaskoczyło. Widać, że ani trochę nie było ono prawdziwe, jednak jak udajemy, to udajemy. Możliwe, że chłopak przeczuwał, że Lenard nie znalazł się w szatni przypadkiem. On i przypadek to ostatnie dwa synonimy, a pierwsze różnice na świecie. Ślizgon mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze mógł poznać lepiej zawodnika, przez co lepiej dobierałby ćwiczenia i rozmawiałby z nim zupełnie inaczej oraz mógłby ściągnąć od Ian'a kilka ważnych dla jego wujka informacji. Bo przyznajmy się, przed Ślizgonami Mroczny Znak jest trudny do ukrycia, a ten na przedramieniu chłopaka wcale nie był wyjątkiem. Wujek Lenarda chcąc wykorzystać tę sytuację zaproponował mu pewien układ. Miotła za wiadomości o Śmierciożercach, a Ślizgon na to przystał, bo co miał do stracenia? Miotłę, którą już miał w ręku.
Nie chcesz, żebym zagrał w najbliższym meczu, mam rację? Cortez roześmiał się krótko i popatrzył na kolegę z drużyny. - Tak szybko się poddajesz? Uczeń Salazara Slytherin'a, w którym tkwi spryt i ambicja, chce łatwo dać się oddalić? - zapytał wyraźnie ubawiony, zaraz jednak trochę spoważniał, ale na twarzy dalej widniał lekki uśmiech. - Słuchaj Blake, najlepiej nie jest, co sam przyznałeś, ale zamiast odpuszczać, to może coś razem zaradzimy, co? Chyba od tego masz kapitana - podniósł brew nawet nie czekając na reakcję Ślizgona. - Przy Ognistej lepiej się myśli, nie sądzisz? - zapytał, chociaż uważał to za pytanie retoryczne. Hiszpan machnął ręką, by chłopak podążał za nim i wyszedł na zewnątrz. Jednak nie kierował się do wyjścia, a do linii Zakazanego Lasu, gdzie znalazł zarośnięte przejście do Hogsmeade, którym spokojnie można było się wymknąć.
Choć rozumiała jego podły nastrój — albo przynajmniej starała się zrozumieć — to nie mogła nic poradzić na to, że oschły ton, z jakim do niej mówił, bardzo ją bolał. Wiedziała, że zrobiła mu niesamowitą przykrość, jeśli tak łagodnie można w ogóle określić słowa, które wypowiedziała na ścieżce, i miała zamiar zrobić wszystko, żeby to naprawić, ale z kolei nie chciała się narzucać. Zapewne gdyby tylko wyczuła wyraźną niechęć z jego strony albo dostrzegła, że jego zachowanie może oznaczać tylko i wyłącznie definitywny koniec ich przyjaźni, wstałaby z łóżka i wróciła do domu. Szkoda też, że traktował jej pojawienie się jak nieproszoną wizytę. Boyle miała niezwykłe trudności z utrzymywaniem znajomości na takim poziomie, właściwie to Blake był jedynym człowiekiem, którego mogła pewnie określić mianem przyjaciela. Inne tego typu związki umierały śmiercią naturalną, bowiem Aurora nigdy nie była zbyt dobra w robieniu pierwszego kroku na zgodę, dość egoistycznie oczekiwała, że każdy będzie zabiegał o jej sympatię a chociaż mnóstwo razy przekonała się, że wcale tak nie jest, nadal nie zmieniła swojego postępowania. Co za tym idzie — chłopak mógł być pewien, że skoro sama przyszła, ignorując list, to bardzo żałowała i bardzo chciała naprawić swój błąd. — Nie mów tak — odparła cicho, skubiąc skraj bluzki. — Nie wszystkich wokół, a jednego śmierciożercę, który nas oboje zabiłby bez mrugnięcia okiem. Chciała jeszcze dodać, że wcale nie jest jednym z nich, ale czuła, że w jej głowie brzmiało to o wiele lepiej niż mogło zabrzmieć w rzeczywistości. Jeśli Ian sam wiedział, że przestał należeć do grona najbardziej oddanych Voldemortowi, to nie potrzebował zapewnień. Szczególnie od Boyle, która tym wymownym milczeniem chciała w pewien sposób odpokutować głupstwo, jakie wtedy palnęła. Odwróciła głowę w jego stronę a kiedy zobaczyła, że znowu leży tyłem do niej, westchnęła bezgłośnie i wstała, obchodząc łóżko. Usiadła przy Ianie i spojrzała na niego niepewnie. — Przepraszam cię za to, co powiedziałam. Wcale tak nie myślę, po prostu... — urwała, szukając dobrego wytłumaczenia, ale nawet nie miała pojęcia, co w tamtej chwili działo się w jej głowie, że posunęła się do wypowiedzenia takich słów. — Przepraszam — powtórzyła, zaciskając dłonie na kolanach. Nie wiedziała, co mogłaby jeszcze dodać, bo pierwszy raz w życiu kogokolwiek szczerze przepraszała...
[Witam! Czcionka poprawiona, chętnie zaczęłabym jakiś wątek, bo oboje interesują się sztuką, czy Ian byłby chętny, gdybym wymyśliła coś konkretnego?] Lux
[Nie wiedziałam gdzie napisać, więc piszę tutaj! Witam serdecznie i dziękuje za powitanie! :) No właśnie tak wyszło, że Emmeline jest "niewinną" Puchoneczką. Za to Ian z tego co widzę przynależy do Domu Węża, więc pewnie w stu procentach wie wszystko o mezaliansie jej matki. Dlatego możemy pomyśleć o jakimś wątku, jeśli masz ochotę oczywiście. Ariana i Marcel też wchodzą w grę! Jestem otwarta na propozycje :)]
[Matka Emmeline pochodzi ze starej, potężnej rodziny czarodziei czystej krwi i po ukończeniu Hogwartu zmęczona apodyktycznymi rodzicami, zbuntowana i przeświadczona o własnej wolności uciekła z domu zauroczona pewnym mugolakiem. Na początku wydawało jej się, że to wielka miłość, więc wzięli ślub, pojawiło się pierwsze dziecko i wtedy czar prysł. Jako że jednak popełniła mezalians nie do zaakceptowania przez wszystkich, została wydziedziczona bez możliwości powrotu na łono rodziny. Pomyślałam sobie, że może Olivia była kiedyś bliską przyjaciółką matki albo ojca Iana i bardzo zabolała ich ta zdrada, więc mają krytyczny stosunek do Emmeline, uważając ją za zło konieczne do wytępienia. Nie wiem jakim Ian miałby mieć na to pogląd. Wszystko zależy od Ciebie :)]
[Nie pozostaje więc nic innego, jak zrobić z nich przyjaciół. Naturalnie, nie byłaby to przyjaźń prosta i łatwa, polegająca jedynie na wspólnym spędzaniu czasu i zaśmiewaniu się z głupich rzeczy. Emma zresztą nie jest typem idealnej przyjaciółki, bo często gdzieś ucieka, chowa się przed resztą świata, znika, ale na swój sposób może otaczać Iana taką siostrzaną opieką. I pewnie gdyby miał ochotę, zabierałaby go od czasu do siebie, do Kornwalii, bo Olivia też bardzo by za nim przepadała. Co do samego wątku, proponuje, żeby ich kotki wybrały się na kilkudniową włóczęgę, a zaniepokojona Emma swoim marudzeniem wyciągnęłaby Iana na poszukiwania niesfornych zwierzątek.]
[Oh, ja ci akcje chętnie wymyślę, tylko wskaż mi jakiś kierunek, bo możesz mi wierzyć lub nie, ale siedem miesięcy przerwy od grupowców robi swoje. Po prostu nie chciałabym przesadzić. Dobrze, że chociaż koty są dobre na tło. Bo koty to jednak koty :D Zacząć zacznę. No problemo.]
[Coś mi wpadło. Skoro chodzą o nim plotki, że zdobywa dziewczyny, to może Lux padnie ofiarą takiej plotki? W końcu ona też miała różne przelotne znajomości, ale między nimi nic nie było, nie znają się, ona zdenerwowana gdzieś go złapie i zrobi mu wyrzuty. On może mieć zły dzień i jakoś zaczną gadać?] Lux
Jak bardzo można poprawić Chan dzień? Cóż, Ian jest w tym ekspertem. Ona sama nie wiedziała, czy robi to świadomie czy nie, ale samym muśnięciem ustami jej policzka na dzień dobry sprawił, że dziewczyna miała dobry humor, aż do zakończenia dnia. Ten był akurat wyjątkowo długi, przez spacery, które bez przerwy sobie urządzali. Najpierw na śniadanie, potem do Akropolu, uliczkami dzielnicy Plaki i do domku. Jednak wcale nie przeszkadzał jej fakt, że bez przerwy gdzieś szli. Mogła jedynie dłużej być trzymana przez Ian'a. Była jakaś szczęśliwsza, kiedy chłopak trzymał jej dłoń w swojej. Miała wrażenie, że nic złego jej się nie stanie, bo jej rycerz jest cały czas przy jej boku. W sumie, za każdym razem, jak tylko łapał ją za rękę tłumaczył się, iż obiecał pilnować Chan każdy dnień i każdą noc. Jednak gdyby zrobił to bez żadnego wyjaśniania, w ogóle by się nie pogniewała. Ta wymówka ją trochę bawiła, dlatego też od czasu do czasu przyglądała się zadowolonej minie swojego rycerza, który dzielnie kroczył zawsze jeden krok przed nią. Po smacznym śniadaniu znowu obrali sobie kolejny cel, którym był Akropol. Ile razy naoglądała się tych kolumn w podręcznikach, fotografiach? Ile razy wyobrażała sobie, że stoi przed nimi i podziwia te białe wręcz monumentalne budowle? Ile razy żałowała, że nikt z jej rodziny na ma podobnych zainteresowań co ona, i że nikt nie chce się wybrać z nią na tak piękną wycieczkę, jaką sprawił jej Ian. Teraz nie musiała sobie wyobrażać wysokości i szerokości budynków. Ona je widziała, mogła dotknąć kamieni o podobnej teksturze, co reszta kolumn. Dopiero w tym momencie mogła patrzeć oczami swojej wyobraźni na gwar, który kiedyś mógł tu istnieć. Na ludzi w białych togach, którzy przechadzali się drogą na której stała. Mogła w końcu obejść to wszystko dookoła móc na żywo widzieć tę całą historię sztuki. Ten czas, kiedy to był najpiękniejszy okres ludzkiej wrażliwości. Zupełną klasykę, z której tak wielu artystów późniejszych epok opierała swoje pracę na tych ideałach. Na każdą rzecz Chan patrzyła z nieukrywanym zachwytem. Była trochę jak w magicznym świecie, o którym wiedziała jedynie z kartek książek, które to dostawała na urodziny, święta i inne okazje. To wszystko mogła zobaczyć dzięki Ian'owi. Ten akurat po kilku godzinach opadł na jeden z kamieni ciągnąc za sobą Chantelle. Blondynka wylądowała tuż obok niego nieznacznie kiwając głową na zadane jej pytanie. Chwilę później poczuła ciężar na swoim ramieniu i dotyk przy talii. Od tego przeszły jej lekkie dreszcze po plecach, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. te wszystkie drobne gesty, które wykonywał Ian w stosunku do niej powodowały takie, a nie inne reakcje jej organizmu. Czym częściej to robił, tym bardziej jej się to podobało. To było coś w rodzaju krótkiego osobliwego stanu.
Nie sądziłem, że te wakacje będą aż tak udane. - Nie byłyby, aż tak udane, gdyby nie ty - Chan otuliła jego głowę ramionami i nachyliła się do jego policzka, by tam zostawić dotyk swoich ust. Następnie sama oparła się o Ian'a w spokoju rozmyślając nad ich historią. W krótkim czasie milczenia, kiedy to patrzyła przed siebie zaczęła ponownie mówić. - Pamiętasz, kiedy siedzieliśmy nad jeziorem i pokazując mi swój rysunek, który przedstawiał mnie z uśmiechem powiedziałeś, że chciałbyś go widywać częściej? - zapytała, jednak nie czekała długo na odpowiedź, a przybliżyła się do jego ucha zmieniając swój głos do szeptu. - udaje ci się. Po tym zdaniu wstała i złapała chłopaka za obie ręce ciągnąc go ku sobie. - Prowadź dalej panie przewodniku - uśmiechnęła się, kiedy to stał tuż przed nią, a zaraz potem znowu szli za rękę, by zwiedzać kolejne atrakcje. Znaleźli się w miejscu zupełnie innym. Kolorowym, gdzie każdy budynek był w zupełnie innej barwie. Co rusz gdzieś grała mała orkiestra, która konkurowała z inną stojącą przy sąsiedniej restauracji. Innymi słowy dzielnica Plaki była chyba tą najweselszą. Kilka godzin później, kiedy zaczynało zbliżać się do zachodu słońca postanowili wrócić. Oczywiście jak przez cały dzień ich ręce były złączone. Gdyby nie to, że palce nie były splątane to może i mogłaby poczuć, że ponownie są razem. Ten fakt jednak lekko jej przeszkadzał, bo przecież tak bardzo chciała, by widniała w jego głowie jako ta jedyna. Sama chciała, by zrozumiał, że nikogo nie kocha tak bardzo jak jego. Czasami przechodziło jej przez myśl, by po prostu zmienić ustawienie ich rąk, by te palce złączyły się i splątały, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiła. W końcu, kiedy zjawili się w domu Chan zauważyła, że już za późno, aby wyjść na plażę i stamtąd oglądać zachód słońca. Chciała oglądać go codziennie, bo po pierwsze mogła to robić z najważniejszą dla niej osobą na świecie, a po drugie widok stąd był tak piękny, że nie mogła sobie odmówić. Dlatego też zapytała, czy jest możliwość wyjścia na dach, a następnie namówiła Ian'a, by z nią wyszedł. Kiedy już blondynka wgramoliła się na płaską powierzchnię domku spojrzała w stronę dużej, czerwieniejącej kuli. Nawet nie wie, ile jej to zajęło, ale najwidoczniej na tyle długo, by Ian w końcu usiadł pierwszy. Chan chcąc wykorzystać sytuację podeszła do niego i klękając tuż za uwiesiła mu się na szyi i przylgnęła ciałem do jego pleców. Teraz mówiąc mogła dotykać ustami jego policzka, co chciała utrzymywać w kwestii "przypadku". - Wiesz Ian, może to pytanie dziwnie zabrzmi, zważając na to jaki mamy miesiąc - zaczęła wtulając się w niego jeszcze bardziej. Uwielbiała to robić, mieć go w swoich ramionach i chociaż przez chwilę wyobrażać siebie, że jest jej, a ona jego. Że nic nie jest w stanie ich rozdzielić i że są najlepiej pasującą do siebie parą na ziemi. - Myślę, że nie jestem jedyną osobą z kręgu przyjaciół, które masz - to zdanie powiedziała tak cicho i tak szybko, chcąc jak najszybciej je z siebie wyrzucić. Ani trochę nie leżało jej to, że musi mówić o nich, jak o dwójce przyjaciół. Chciała, żeby było inaczej, jak przez te trzy niezapomniane dni. Chan westchnęła, chcąc w końcu zapytać się oto, co tak bardzo chciała. Wcześniej oczywiście kilka razy skarciła siebie w myślach, za każde słowo jakie wypowiedziała. - Bo chciałam zapytać, czy masz kogo zaprosić na najbliższy bal? - było słychać w jej głosie, że trochę się zawstydziła, to też przekręciła głowę patrząc zgodnie z kierunkiem, które wyznaczało ramię Ian'a. Oparła głowę i zacisnęła oczy, czekając na jego odpowiedź.
[ Idziemy lamentować przegraną, wpadamy na pomysł zemsty, idziemy i niechcący łapiemy nie tego co trzeba, spuszczamy mu magiczny łomot i okazuje się, że to nie Whatt i będą mieli problem, potem coś się wymyśli. ]
[Dotąd nie zauważyłem, żeby komentarze witające były jakieś kreatywniejsze, bo byłem przekonany, że polegają na witaniu się, więc nie skomentuję. Stonewood będzie wredną pałą, nie lubi zawodników Quidditcha, bo nie dostał się do drużyny i nawet odznaka prefekta mu tego nie wynagrodziła. Brak pobłażania swoim doprowadzi ich na ścieżkę wojenną. Ostatnio przegrany z Puchonami mecz wywiąże pomiędzy nimi awanturę i bójkę. Może być tak?]
[ "negatywne wątki mimo wszystko także wyszły z mody". To zabawne stwierdzenie przy tylu negatywnych, bądź co bądź, opowiadaniach. Jeśli stwierdzisz, że to nie to samo odpowiem kontrargumentem, że owszem, to samo jeśli utrzymujemy, że wątki pozytywne/negatywne wątki mogą być modne.]
Mój krąg przyjaciół ogranicza się raczej do zera. Chan posmutniała na to zdanie z dwóch powodów. Po pierwsze chłopak najwyraźniej nie miał osób, którym mógłby ufać bezgranicznie. Przyjaciół, którzy pomogliby mu w potrzebie i wsparli w gorszych dniach. Z drugiej strony, czyżby Ian nie traktował jej jako przyjaciółki? Czy nie wiedział, że cokolwiek by się działo, on zawsze może na nią liczyć? Z tych własnie powodów blondynce zrobiło się przykro. Dalej tkwiła na plecach chłopaka, wtulona w jego szyję. Jakoś nie miała zamiaru się ruszyć, tutaj było jej dobrze. Zamknęła oczy i tkwiła w tej pozycji, dopóki nie rozległa się muzyka z pobliskiej restauracji. Wtedy Ian rzekł kilka słów, a wstając złapał ją za rękę i pociągnął ku sobie. Druga zaś chwilę później spoczywała na jej talii. Wtedy dotarł do niej sens słów: Ale jest ktoś, kogo zaprosiłbym na każdy bal. Patrzyła na powiernika jej własnego serca okrągłymi oczami. Trochę jak zaczarowana. Serce zaczęło jej niesamowicie szybko bić. W głowie za to przewijał jej się obraz, jak to on trzyma ją pod rękę i prowadzi do Wielkiej Sali. Nie kto inny, tylko Ian Blake - jej własny rycerz, przy którym była bezpieczna. Jej osobiste szczęście powodujące, że uśmiech prawie nie schodził jej z ust. Jej przytulanka, do której mogła wyciągnąć ręce i nie bać się odrzucenia. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego ile tak stali, ale oprzytomniała w momencie, kiedy muzyka zamilkła. Wtedy chłopak przybliżył się i musnął ustami jej czoło, a ona miała wrażenie, że policzki pieką ją niemiłosiernie. Dziękowała więc za to, że robiło się już ciemno i niewiele co było widać, a szczególnie kolory. Z delikatnym uśmiechem na twarzy szła za nim pociągana za rękę. Wrócili do środka domku, kiedy to słońce zaszło zupełnie za wodę. Niedługi czas po tym leżała już w łóżku, a słysząc określenie moja droga, czuła, jak coś ciepłego rozlewa się po jej sercu. Odmrukując ciche dobranoc wtuliła się w Ian'a. Zaraz też po plecach przeszedł jej dreszcz, gdy chłopak odgarniał jej włosy do tyłu. W tym momencie zastanawiała się nad tym, jak będą wyglądały ich kolejne dni. Bo czym dłużej tu byli tym więcej sprawiał jej przyjemności. Nawet małymi gestami, jakimi było trzymanie za rękę, bądź krótki pocałunek w czoło. Chantelle odpłynęła w ciemność ogarnięta wcześniej opieką Ian'a. Niewiele co pamięta ze snu, w sumie nawet w ogóle nic. Dopiero nad ranem powolnie otworzyła powieki, którymi kilka razy pomrugała. Przecierając oczy podniosła głowę i wsparła się na łokciu spoglądając na śpiącego jak zawsze Ślizgona. Wyswobodziła się z jego ramienia, zaraz potem siadając na brzegu łóżka. Zanim wymknęła się do łazienki sięgnęła do czoła chłopaka, by tak jak on poprzedniego dnia je pocałować. Szybko ruszyła wykonać poranną toaletę, a kiedy zakończyła wróciła, by powitać się z już przebudzonym śpiochem. Uśmiechała się przy tym szeroko, a następnie poczekała na Ian'a i tak jak wyglądał ich poprzedni dzień, ten również obfitował w turystykę. Jednak tym razem pod wieczór chłopak zaprowadził dziewczynę na plażę, by tam w spokoju korzystać z uroków Grecji i przelać owy klimat na papier. Szkicowniki, które jeszcze zostały im z domu ponownie zaczęły się wypełniać. Wzgórze prezentowało się niewiarygodnie pięknie i Chan wręcz miała pewność, że kiedy jej nauczyciel będzie przeglądał ten blok posądzi ją o idealizowanie. Jednak ona widziała to właśnie tak i nikt nie mógł zaprzeczyć, że wyspa na którą zabrał dziewczynę Ian właśnie tak się prezentuje. Gryfonka z ciekawości zaczęła przeglądać kartki od początku, by eliminować te nieudane rysunki. Kiedy przewinęła na portret siedzącego obok niej chłopaka ten zainteresował się jej szkicownikiem. dziewczyna lekko się zawstydziła, po czym pośpiesznie przewinęła na następny rysunek i oniemiała. Kolejny szkic nie należał do niej, a wręcz to ona była głównym tematem małego dzieła. Chan przyglądała się tym stawianym kreskom i plamom, jednak było coś, co sprawiło, że na jej usta wkradł się uśmiech.
I moja Chantelle. Głosił napis tuż pod obrazkiem, który zdecydowanie nawiązywał do jej portretu kartkę wcześniej. Nagle chłopak zaczął mówić, zupełnie na inny temat, niż szkicownik na nogach blondynki. Ona popatrzyła na niego i zaśmiała się krótko. Ewidentnie zmieniał temat, nie wiedziała za to dlaczego. Ten napis tak ujął ją za serce, że odkładając zbiór kartek wyciągnęła rękę w stronę policzka Ian'a. Dzięki temu była wstanie przyciągnąć go trochę do siebie, a sama przybliżając się w jego kierunku delikatnie przycisnęła swoje usta do jego skóry. Trwało to dłuższą, po której Chantelle wtuliła się w jego tors będąc najszczęśliwszą na całym tym wyjeździe. Chociaż nie miała złego humoru to czuła się o niebo lepiej. - Chcę go spędzić z tobą, to jest moje specjalne życzenie - mruknęła głosem stłumionym w jego bluzce. Otoczyła go na tyle mocno, co by nawet na chwile nie mógł od niej się oddalić. Następnie jednak stwierdziła, że mogą nadal rysować i prostując się sięgnęła po szkicownik. Na pierwszym rysunku nadal widniała ona, a napis niesamowicie ją zadowolił. Zupełnie jakby wygrała los na loterii albo zyskała dodatkowe życie. Ona zyskała jednak coś bardziej cennego. Miłość Ślizgona była dla niej o wiele bardziej wartościowa, niż jakikolwiek bonus, jaki mogła otrzymać. Chyba to było jej największe marzenie, które nadal pozostawało nie do końca spełnione. Dalej nie była jego dziewczyną, a przecież tego tak bardzo chciała. Móc bezkarnie plątać z nim palce i baz żadnych obaw łączyć ich usta. Po zakończonych szkicach ruszyli do domku, gdzie w międzyczasie blondynka dopasowała swoją dłoń do większej odpowiedniczki. Argumentowała to tym, iż Ian miał nie spuszczać z niej oka choćby na moment. Wtedy przypomniała sobie o ojcu, który to w dalszym ciągu nie wiedział, gdzie oboje się znajdują. Najgorszy był fakt, że nie było z nimi żadnego kontaktu, to więc gdy Chan tylko przekroczyła próg ich małego domku zaczęła szukać swojej różdżki. Znalazła ją na małym stoliczku, a mierząc przed siebie chwilę później rozbrzmiało zaklęcie. Z kawałka drewna błysnęło srebrne światło, które zaraz uformowało się w wilczycę i uciekło przez okno. Zszokowana blondynka stała z otwartymi ustami zatrzymując wzrok na oknie, gdzie jeszcze sekundę temu widziała swojego patronusa. - Czy to była... wilczyca? - zapytała Ian'a. Opadła na kanapę patrząc się w podłogę. Zmarszczyła brwi i krążyła w pamięci. Doskonale pamięta swojego ostatnio wyczarowanego patronusa, była nim sowa. Taka zupełnie jak ona - płomykówka. - Ale, ja miałam sowę -rzekła cicho trochę jakby do siebie. Błądziła w swoim umyśle naprawdę długo. Jednak nic nie przychodziło jej do głowy. To jak jakieś zupełne nieporozumienie. Jakiś błąd. - Nie rozumiem - Chan pokręciła głową, która podsunęła jej pewną wzmiankę w książce. "Patronus może ulec zmianie pod wpływem silnych przeżyć i emocji..." Griet? Nie, nie możliwe - pomyślała sobie, ale zaraz do głowy przyszło jej inne imię. Ian. Dziewczyna zacisnęła oczy. Może i bardzo pragnęła tego, żeby chłopak dowiedział się o uczuciach jakie do niego żywi, jednak poczuła się głupio. Bo chociaż zmiana patronusa była gwarancją jej miłości do Ślizgona, to wolała, by dowiedział się tego od niej, od Chan, a nie przypadkiem. Nawet jeżeli to nie była jej wina, to poczuła się lekkomyślną, zakochaną po uszy nastolatką.
[oczy mnie bolą, nie bij za jakość tego badziewia, nie wyszło :CCC]
[ Okej, kolejny suchar wpadł mi do głowy : E. dostał list od swojego ojca, że Czarny Pan wysyła I. do czarnego lasu by dobił byłego zwolennika, który ukrył się gdzieś w chaszczach i czeka aż nieco lepiej się poczuje (tu można dużo rozbudować, powiedzmy że to była młoda dziewczyna, która przez rodziców fanatyków została zmuszona do służenia CP, ona jednak w końcu się zbuntowała i uciekła. Teraz walczy o swoje życie.). E chce dołączyć do misji by zasłużyć się CP więc truje odbyt I. żeby go wziął, ten niechętnie się zgadza, po małej walce z dziewczyną (o ty, że to ONA dowiedzą się w trakcie bitki) ... coś tam się wydarzy .... stwierdzą, że pomogą jej się ukryć i oszukają CP, że ją zabili. ]
Widok zmartwionego Iana siedzącego od dłuższego czasu na fotelu przy kominku, zaczął bardzo frapować Evana. Rosier siedział w kącie pokoju wspólnego i przypatrywał się koledze znad książki, którą wziął sobie do poczytania jednak jego wzrok ciągle przemieszczał się z linijek zapisanych czarnym atramentem na chłopaka. Czy ojciec aby na pewno się nie mylił? . Kiedy zmieciony list trafił do kominka i mieniące płomienie pożarły go, prefekt zamknął książę i z cicha westchnął wstając. - Co cię tak frasuje, Blake? - zapytał beznamiętnie zajmując fotel obok niego. Strzepnął z oparcia jakieś strzępki kłaków pozostawione zapewne przez jakiegoś futrzaka i dopiero po chwili milczenia spojrzał na ciemnowłosego wyczekując odpowiedzi. Rosier doskonale zdawał sobie sprawę, że w ianowej głowie rozszalały się gromy, całkiem możliwe że szukał sensownej odpowiedzi by go spławić i jak najmniej zdradzić, ale przecież on wiedział . Nie mógł zrozumieć dlaczego postępowania chłopaka, on sam dałby się pokroić żeby móc służyć Czarnemu Panu, by móc przyczynić się do oczyszczenia magicznego świata ze wszystkich szlam i zdrajców krwi. Nie miał jednak zamiaru dyskutować z nim na tematy moralne, co jest dobre a co złe, dla niego zawsze cel uświęcał środki i kropka. - Powiedz, może będę wstanie Ci pomóc. - dodał na zachętę po czym wskazał głową na żar tlący się w kamiennym kominku, gdzie przed chwilą wylądował list po którym pozostał jedynie popiół. Delikatny i wyrafinowany uśmiech sam wpełznął na twarz Evana, jakby subtelna aluzja posłana w stronę Blake'a była dla niego grą i właśnie zdobył punkt gdy przeciwnik tego się nie spodziewał. Evan Rosier i Ian Blake nigdy nie byli przyjaciółmi, pozostawali na stopie luźnej znajomości ; raz spisane zadanie domowe, przymrużenie oka na picie w salonie ślizgonów, rozmowy o trollach i inne rzeczy, które robią razem kumple z wspólnego domu. Teraz jednak mogli stać się nieco bliżsi, teraz kiedy planowali zamach na życie dwóch kreatur z Hogwartu mogli przecież zaplanować jeszcze jedno morderstwo – na dezerterze, na zdrajcy krwi który zdradził Czarnego Pana.
[ Oj znamy się, na pewno z Hogwartu'23(?) usuniętego i zastąpionego [*] a miałam takie ciekawe wątki i tyle odpisów zrobionych. Ech. Nie wiedziałam do której z twoich postaci napisać, a jako że Blake Ślizgon, to zawitałam pod jego kartą. ]
Prawdę mówiąc wiadomość o przyjeździe do jej rodzinnego domu jednego ze Śmierciożerców, którego zgodzili się przyjąć jej rodzice na prośbę jakiegoś wyżej postawionego zwolennika Czarnego Pana, ani trochę nie ucieszyła blondynki. Nie miała ochoty spędzać czasu z jakimś jak przypuszczała zarozumiałym i gburowatym czarodziejem. Wystarczyło, że sama tak się zachowywała. Nie byli zadowoleni z tego faktu. Nie chcieli jej też wyjawić kim jest mający niedługo przybyć osobnik. Widać jednak było, że najprawdopodobniej nie darzyli go ni krztą sympatii. Zdecydowanie nie był to ktoś wysoko postawiony, przy którym zachowywaliby się niezwykle radośnie i posłusznie. Przygotowani na każde skinienie. To był ktoś nieistotny. Kiedy usłyszała kroki w korytarzu, oznajmiające o przybyciu gości, nawet nie pofatygowała się aby zdjąć nogi ze stojącego opodal niej dębowego stolika i przywitać się. Jeszcze czego! Dostrzegła wchodzącą do pomieszczenia postać przyprowadzoną przez jej ojca i poprawiła swoją pozycję na czarnej skórzanej kanapie w salonie, gdzie aktualnie się znajdowali. Chcąc nie chcąc ciekawość wzięła górę i Rachael podniosła wzrok, lustrując osobnika od stóp do czarnej czupryny, zatrzymując sie na chwilę przy znaku na jego lewym przedramieniu, który usilnie starał się zakryć pod koszulą. Poznała go. Chłopaka, którego od kilku lat widuje w Pokoju Wspólnym Ślizgonów, na korytarzach szkoły w salach lekcyjnych. Widząc Ian'a zrozumiała dlaczego każdy z domowników obojętnie, a wręcz negatywnie podchodził do jego przyjazdu. Był nikim. Zwykłym popychadłem. Wiedziała już, że nie są to dla niego miłe wakacje i to się nie zmieni, zwłaszcza tutaj. - Nie siedź jakby ci ktoś kołek wsadził. I nie rób tej miny jakbyś chciał całemu światu oznajmić jak bardzo nienawidzisz faktu, że musisz nosić ten znak na ręce. To nie poprawia twojej sytuacji. - mruknęła i powróciła do czytania książki.
Nie wiedziała, jakim sposobem znalazła się na drzewie, ale i tak miała szczęście, że nie na najwyższym jego poziomie. Przeraziła się bardzo, w końcu do niedawna jej największym i być może nawet jedynym lękiem był lęk wysokości, a tu takie cuda los jej zsyła, bawiąc się jej kosztem. Po wakacjach z górach Azji ta irracjonalna bojaźń przed wysokościami zmalała, ale żaden strach nigdy do końca nie mija i nie przechodzi, a człowiek postawiony nagle w sytuacji podbramkowej nawet nie myśli logicznie, więc Kris siedziała tylko sparaliżowana na gałęzi, jakby była częścią drzewa. Pewnie by tak siedziała do wieczora, gdyby gałąź nie postanowiła się pod nią zarwać. Zdążyła chwycić się tego, co zostało z konaru, a lecąca z góry część omal nie trafiła stojącego pod drzewem Iana. Zapewne miał ochotę teraz uciec, zapomnieć, że pomagał takiej łamadze w czymkolwiek, albo po prostu ukryć się w krzakach i niech jej kto inny pomaga, bo to wyjątkowo paskudna sytuacja była. Puchonka wolała nie ryzykować sięgnięciem po różdżkę, wisiała tylko, starając się nawet nie patrzeć w dół, żeby nie zacząć wrzeszczeć jak opętana. Mimo wszystko, stało się. Lądując na średnio miękkiej ziemi, pomyślała, że i tak ma szczęście, że nie spadła z Bijącej Wierzby, ale normalnej kulturalnej sosenki, która nie kopie poturbowanych uczennic. Jednak pozytywne myślenie prawie nigdy nie zmienia faktów, a faktem było, że Kris upadła dość niefortunnie i leżąc plackiem w trawie czuła taki ból w kostce, jakby użądliła ją mantykora. Co oczywiście było żadnym porównaniem, bo przecież po takim ukąszeniu człowiek umiera natychmiastowo. A to była tylko noga. Zaklęła pod nosem, opierając się o drzewo i próbując wstać. — No i widzisz, co się dzieje, jak słucha się twoich rad? To cud, że żyję — zaśmiała się.
Od momentu przyjazdu chłopaka do ich domu widziała go tylko raz - w salonie, z którego jak szybko brunet się pojawił tak szybko zniknął, jak zauważyła usilnie starając się unikać jakiegokolwiek kontaktu z którymś z domowników. Dziewczyny to nie dziwiło i właściwie w ogóle nie obchodziło. Nie interesowało ją towarzystwo chłopaka, więc nie starała się nawiązać z nim rozmowy, bo po co? Toteż można sobie wyobrazić jaki wielce była zdziwiona pojawieniem się go w progu jej pokoju. Lecz to zaskoczenie przeszło momentalnie zaraz po słowach chłopaka. Wyjaśniało to, że jej kochany braciszek jak przystało na niego, po prośbie blondynki o pomoc w pewnej ważnej i nie cierpiącej zwłoki sprawie, oczywiście nie zawaha się wysłużyć się ich gościem. Minęło sporo czasu zanim Rachael się odezwała. Kilka pierwszych minut siedziała jedynie skrzywiona, nawet nie starając się ukryć swojego niezadowolenia. Nie o to prosiła. Ale skoro już postawiono ja w takiej sytuacji, nie miała wyboru. Podniosła wzrok i zanim zwróciła się do bruneta lekko odchrząknęła. - No cóż, nie wiem czy wiesz ale w najbliższym czasie Śmierciożercy przeprowadzają jakiś atak, konkretnie nie wiem gdzie, ale skoro jesteś jednym z nich powinieneś być poinformowany. - odparła, spoglądając na chłopaka, a zauważywszy jego zdziwione spojrzenie jedynie prychnęła. - Albo i nie, najwyraźniej na razie to informacja jedynie dla tych najbliższych współpracowników Czarnego Pana. - dodała z pogardą. - No ale chodzi o to iż poproszono moją rodzinę, a właściwie mnie, abym sporządziła pewnien eliksir, nie wiem po co, przypuszczam że... z resztą nie ważne , potrzebna mi będzie pomoc. Poza tym skoro tu jesteś i nie masz co robić, to zawsze sie dla ciebie jakieś zajęcie znajdzie.
- Po to tu jesteś. - burknęła, przyglądając się jak brunet obchodzi się ze składnikami do eliksiru. Miała złe przeczucie. Jakby niedługo miało wydarzyć się coś niedobrego, ale zbyła je powracając do pracy. Jednakże po chwili, przysiadłszy na drewnianym taborecie, zaprzestała, pozostawiając wszystko w rękach chłopaka. Od tej pory jedynie komentowała jego poczynania nieustannie go poprawiając, mimo że właściwie ku jej ogromnemu zdziwieniu, robił wszystko niemal perfekcyjnie. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy ostatni składnik trafił do kociołka. Podniosła się ze stołka i stanąwszy za plecami chłopaka, oparła głowę o jego ramię, a na jej twarzy zagościł złośliwy usmieszek, gdy poczuła jak brunet momentalnie się spina. - No no. Gratulacje Blake. Może coś z ciebie będzie. - odparła beznamiętnie, lustrując wzrokiem kociołek i jego otoczenie, po czym wziąwszy listek mięty, wrzuciła go do wywaru i obserwowała jak natychmiast spala się w czarnym płynie. Idealnie - pomyślała i położyła dłoń na jego przedramieniu energicznie podwijając rękaw jego koszuli. - Tak to powinieneś nosić. Z dumą. Wtedy może traktowaliby cię lepiej. - mruknęła. Zaczynała nawet lubić chłopaka. Właściwie nie było w nim nic, dlaczego miałaby zachowywac się w stosunku do niego z pogardą i wyższością jak robiła to wcześniej. Przeniosła wzrok na leżącą obok miskę, wypełnioną płynem o lawendowym kolorze.- Co na Merlina... - Zmarszczyła brwi uświadamiając sobie co się w nim kryje. Jeden ze składników wywaru, ale inny... z miętą. - Ty kretynie, nie powinieneś tego zostawiać obok ognia! - krzyknęła, a natychmiast po jej słowach naczynie wybuchło pokrywając ich lepiącą mazią. Rachael westchnęła i... zaśmiała się głośno.
[Ian jest już tyle na blogu, a ja jeszcze nie miałam z nim wątku! :D Musimy to nadrobić, a na szczęście teraz mamy ku temu okazje, skoro moja postać jest Ślizgonką. Postaram się wymyślić fabułę wątku, chociaż przydałaby mi się jakaś pomoc chociażby z powiązaniem.]
Opuszczenie Hogwartu nie było dla Mary łatwe. Po siedmiu długich latach przyzwyczaiła się do skrzypiących schodów, pajęczyn, duchów i nawet Irytka, więc radzenie sobie bez nich na co dzień przysparzało dziewczynie nielada problemów. W swoim nowym mieszkaniu czuła się samotna, gdyż brak w nim było rozgadanych dziewcząt, z którymi dzieliła dormitorium. Potrawy nie smakowały tak samo, bo nie gotowały ich Skrzaty . Sytuację polepszał tylko fakt, że zamieszkała w Hogsmeade. Tamtego późnego wieczora wybrała się na jeden ze swoich długich, melancholijnych spacerów, kiedy to rozmyślała sobie spokojnie i zastanawiała nad swoją przyszłością, która nadal była odrobinę niepewna. Przyjęli ją na kilka staży i nie wiedziała, jak się zdecydować, skoro wszystkie były spełnieniem jej marzeń. Najłatwiej chyba byłoby jej otworzyć mały sklep w lokalu, nad którym mieszkała i prowadzić go spokojnie pod pilnym okiem dziadka - sponsora wszystkich wydatków. Mary nie chciała zmartwień, miała ich już nazbyt wiele. Zmartwienia wykrzywiły jej drobną twarz, odebrały radość z życia, ruchów, słów i gestów. Zmartwienia stały się wszystkim a powinny być niczym. Skręciła właśnie w jeden z ciemniejszych zaułków, zawsze budzących w niej mieszane uczucia, bo strachu już wtedy nie znała, gdy nagle stanęła jak wryta. Ktoś opierał się o jeden z murów niedbale. Lecz nie to ją zdziwiło. W rozedrganym świetle jedynej latarni rozpoznała jego twarz. Ślizgon, uczeń Hogwartu, którego w ogóle nie powinno tam być, który powinien dawno leżeć w swoim dormitorium, gdzieś w szkolnych lochach. Ian Blake. - Ian? - spytała cicho, niepewnie. Przecież zawsze mogła się pomylić. Wszystko na to wskazywało. Po prostu ma zwidy bo znów nie wywietrzyła mieszkania po warzeniu eliksirów i nawdychała się oparów. Iana tak naprawdę tam nie ma, a zza rogu za chwilę wyskoczy różowy jednorożec z tęczą, wymalowaną na tyłku, a kapitan Armat z Chudley zeskoczy z jego grzbietu i wyzna jej miłość. Tak, to na pewno były zwidy.
Wydobywający się z ust dziewczyny śmiech był tak rzadkim zjawiskiem, że zaskoczył nie tylko bruneta, ale także ją samą. Nie robiła tego często, zazwyczaj ograniczała się do złośliwego i cynicznego uśmieszku pozostając niewzruszona sytuacją, dlatego też urwała niemal natychmiast, doprowadzając swoje emocje do tak dobrze znanej i uwielbianej przez nią obojętności. Podążyła wzrokiem za dłonią chłopaka, który ponownie odwinął rękaw swojej koszuli, zakrywając tym samym widniejący na jego przedramieniu Czarny znak. Starała się zrozumieć jego niechęć do nadanego mu przez samego Voldemorta znaku, ale nie mogła sobie wyobrazić przyczyn jego negatywnych emocji, a tym bardziej postawić się na jego miejscu. Dla niej zawsze oznaczało to zaszczyt i wyróżnienie spośród grona zwolenników Czarnego Pana. Tak została wychowana, od dziecka przyzwyczajona do obecności Śmierciożerców dumnie ukazujących znajdującego się na lewej ręce węża. Nie kryli się z tym, jedynie w gronie osób nie związanych z ich wierzeniami zdarzało im się go chować. Dlatego też wstręt, który może nie był zewnętrznie widoczny na twarzy bruneta, lecz blondynka posiadająca umiejętność dostrzegania rzeczy, które dla postronnym były niezauważalne, wyczuła to w jego gestach, był dla niej niezrozumiały i obcy. Słysząc słowa wydobywające się z jego ust, z którymi po chwili wystrzeliła od dłuższego czasu skrywana przez niego frustracja, najpierw rozzłościły blondynkę, ale w pewnym momencie poczuła dziwne, nie znane jej dotąd uczucie, któremu towarzyszyło jakoby ukłucie w okolicach klatki piersiowej. Poczuła współczucie i żal. - Nie, nie mam. - odparła po pewnym czasie, podnosząc oczy i napotykając przenikliwe tęczówki chłopaka. Nie odwróciła wzroku, trwając tak i przyglądając się mu. - Zostań tu. - nie wierzyła, że właśnie te słowa wydobyły się z jej ust. Zdecydowanie była to ostatnia, zepchnięta na ostatni szczebel, opcja jaka w trakcie rozmyslania przyszła jej do głowy. - Widzę, że nie masz ochoty konfrontować się z moją rodziną, a gwarantuję ci, że kiedy tylko kogoś spotkasz, to będą zachowywać się jeszcze gorzej względem ciebie niż moja osoba. - dodała i siadła na łózko. Jej podświadomość właśnie rzucała w nią najróżniejszymi zaklęciami, karząc za te słowa. Ona sama nie wiedziała co myśleć, nie żałowała ich, ale chyba wolałaby tego nie mówić. Nie miała pojęcia jak zareaguje chłopak.
Droga do Skrzydła Szpitalnego minęła jej na karmieniu się złudną nadzieją, że to koniec problemów – na miejscu czekać nie będą sterty pytań, na które nie zna odpowiedzi, a Poppy nie okaże się taką plotkarą jak zawsze. Eva potrafiła na palcach jednej dłoni wymienić swoje wizyty w szpitalu, podczas których Pomfrey nie przyjmowała gości na popołudniowych ploteczkach – czy to bibliotekarkę, czy profesor Wróżbiarstwa. Nadzieja szybko okazała się złudna nawet w jej głowie, więc odpuściła sobie i zaczęła pomału godzić z myślą, że jakkolwiek udało im się do tej pory uchować przed połową szkoły, tak jutro cała będzie wytykała ich palcami. Już widząc rozczulone spojrzenie pielęgniarki kierowane na ich dłonie, Reeve zrozumiała, że wcale się nie pomyliła. - No i się zaczęło – wymamrotała, podchodząc bliżej i modląc się o jak najszybsze załatwienie sprawy. Aż w końcu, kiedy dotarli do punktu kulminacyjnego, Eva parsknęła śmiechem z zażenowania. - Właśnie odkryła pani pogrzebanego psa – mruknęła, unosząc do góry złączone dłonie i demonstrując ich definitywną nierozerwalność. – Mam nadzieję, że nawet w obliczu tego utrudnienia, poradzi coś pani na moją kostkę. – Reeve uniosła do góry kolano i wolną ręką wskazała na lekko spuchniętą stopę, przypominając pielęgniarce, że jest coś bardziej naglącego niż ten drugi problem. Pomfrey jakby dopiero teraz się zreflektowała i pobiegła w stronę kantorka, wracając po chwili z buteleczką mętnego płynu, jej niebieskim odpowiednikiem i bandażem. - Siadajcie – zarządziła, wskazując łóżko i po chwili Reeve była już napojona paskudnym eliksirem, a wokół jej nogi owinięty bandaż nasączony czymś granatowym. Cokolwiek to było, powodowało wielką ulgę i prawie całkowicie niwelowało ból, dzięki czemu Eva gotowa była uważać, że Poppy mimo swoich wad w swoim fachu jest prawdziwą czarodziejką. – Będziecie mogli stąd odejść nie wcześniej, niż za trzydzieści minut, a do tego czasu może któreś z Was mi wyjaśni jak do tego doszło i czy mogę na to zaradzić
Zdziwiła się gdy zauważyła minę chłopaka. Jego oczy pełne były strachu gdy na nią patrzył, tak jakby to ona była jego powodem. Najpierw myślała, że to przez fakt, iż zaskoczyła go w ciemnej alejce, lecz z upływem kolejnych sekund on nie mijał. Ian nawet cofnął się, jakby chciał ich od siebie odgrodzić. Zdała sobie sprawę, że patrzy na Ślizgona z otwartymi ustami, zszokowana jego reakcją na swoją osobę. Zamknęła je pospiesznie i zebrała się w sobie. Nic mu przecież nigdy nie zrobiła, poza tym, nie można się było bać jej, Mary MacDonald, bynajmniej z wyglądu. To tak, jakby dorosły lękał się, że pobije go pięciolatek. - Widzisz to okno? - spytała, powoli podnosząc ramię by wskazać na jedno z okienek w schludnym, wysokim domu, stojącym tuż za rogiem. Za szybą stała zapalona duża biała świeca, migocąc delikatnym blaskiem. Była latarnią morską. - To teraz mój nowy dom - uśmiechnęła się delikatnie. Zrozumiała, że podświadomie chce uspokoić Blake'a, zapewnić mu jakieś bezpieczeństwo, cokolwiek to oznaczało. Polubiła go po incydencie z niebieskimi bąblami i tajemniczą rośliną. Zależało jej na tym, by napięcie znikło z jego twarzy bo nie pasowało nikomu w ich wieku. Zbyt wiele walk mieli stoczyć w przyszłości by jeszcze jako dzieciaki mieć w sobie tyle skumulowanych pokładów strachu i złości. - Może skusisz się na herbatę? Kupiłam ostatnio śliczny serwis na Pokątnej i, szczerze mówiąc, nie miałam jeszcze okazji go wypróbować.
Podciągnęła się na rękach i szybkim ruchem poprawiła swoją pozycję tak, że siedziała teraz w głębi łóżka, opierając się o ścianę. Przeczesała palcami włosy i spuściła wzrok na bawełniany koc, który okrywał mebel. Każde posunięcie, decyzja i zachowanie dziewczyny zawsze kierowane było chęcią zdobycia jakiejś korzyści i posiadało drugie dno. Nawet pozornie zwykłe czynności i gesty względem drugiej osoby miało ukryty podstęp. Lecz tym razem, ku jej zdziwieniu, w towarzystwie chłopaka , jej postępowanie było nieprzemyślane i spontaniczne. Pierwszy raz zdobyła się na odrobinę współczucia i empatii. Wsłuchując się w słowa bruneta, zaczęła sama zastanawiać się nad powodem jego pobytu w domu Rowle'ów. Doszła do wniosku, że nikt jej do tej pory nie wytłumaczył przyczyn jego przybycia, mimo iż nigdy jej rodzice nie ukrywali przed nią swoich planów, uważając iż powinna ona wiedzieć o wszystkim co dzieje się w ich otoczeniu, by być przygotowaną na każdą okoliczność. Po chwili jednak zrozumiała, że odkąd dowiedziała się o mającym przybyć "gościu" zbytnio się tym nie interesowała i nigdy nie spytała o szczegóły. Otworzyła usta z zamiarem skierowania w jego stronę kilku słów odnośnie jego wypowiedzi lecz zamiast tego jedynie głośno westchnęła. Zrozumiała, że właściwie nie miała nic do powiedzenia.
Ostatnie dnie praktycznie nie widywała bruneta. Ich kontakty ograniczyły się jedynie do przelotnych spojrzeń mijając się w korytarzu czy milczenia w trakcie obiadu, który w domu rodziny Rowle był zaskakująco ważnym elementem dnia, kiedy to niezależnie od panującej atmosfery zawsze gromadził wszystkich domowników i gości przy długim dębowym stole w jadalni. Czas wolny dziewczyna spędzała głównie w swoim pokoju, jak zawsze w wakacje, oraz przysłuchując się rozmowom ojca z jej braćmi. Dzięki temu była na bieżąco z wydarzeniami w kręgach Czarnego Pana i była poinformowana o wszystkich nadchodzących misjach czy akcjach. Leżała właśnie na łózku, trzymając w dłoniach książkę i gładząc koniuszkami palców materiał jej okładki. Dla obserwatora mogło wyglądać jakby czytała ją, lecz tak na prawdę jej głowę zaprzątały mysli dotyczące ostatnich wieści, które lekko ją niepokoiły. Była zaskoczona usłyszawszy głos chłopaka i widząc jego osobę stojącą w progu pokoju. Kiwnęła głową na jego pytanie i natychmiast podniosła się do pozycji siedzącej. Nie odezwała się ani słowem, wsłuchując się w słowa bruneta, po czym wstała i podeszła do niego, uprzednio odkładając trzymany przez nią przedmiot na pościel. - Informować cię o JEGO planach? - mruknęła z obojętnym wyrazem twarzy, nie dając po sobie poznać jej zaskoczenia. Po chwili ciszy, która między nimi zapadła, podniosła wzrok, spoglądając chłopakowi w oczy. - Dobrze. - odparła i położywszy dłonie na jego ramionach dodała. - Trzymaj się Blake. - powiedziawszy to szybko go przytuliła, po czym natychmiast wyszła z pomieszczenia.
Uwielbiała ten moment, kiedy w słońce w połowie zachodziło za linię horyzontu. Wszystko wokół stawało się takie ciepłe i miękkie. A sam fakt, że była na plaży właśnie z Ianem, powodował jakieś miłe uczucie. Takie od środka, które rozlewało się po sercu Chan. Ku jej smutku, był to ostatni dzień spędzony w Grecji i niezmiernie cieszyła się, że chłopak zabrał ją właśnie w to miejsce. Że zapytał, czy ostatni raz przejdą się po piasku uciekając przed co rusz większymi falami. Lubiła to, bo najczęściej Ślizgon łapał ją wtedy za rękę prowadząc nad wodę. Nie wypuszczał jej też do powrotu do domku, a uszczęśliwiał ją fakt, że może go mieć tak blisko. Trochę żałowała, że przez ten dłuższy czas nic się miedzy nimi nie zmieniło, chociaż spędzali ze sobą dwadzieścia cztery godziny każdego dnia. Niestety w pewnym momencie zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno jego uczucia względem niej się nie zmieniły. Bo miała jakieś dziwne wrażenie, że każdy przelotny pocałunek, czy odruch łapania za rękę po prostu stał się przyzwyczajeniem i czymś zupełnie normalnym i naturalnym. Jednak kiedy tak szli tuż przy wodzie, chłopak nagle stanął i tak jak zwykle zaczął mówić bez żadnej logiki. Ona jak czekała do momentu wyjaśnienia, ale chyba do tej pory nic nie stało się dla niej tak jasne jak tamtego dnia. Przed nimi ukazał się srebrny wilk, którym kierowała różdżka Iana. Duże, dostojne zwierzę przemieszczało się zerkając na nich spode łba. Czy aby jej patronus nie jest podobny do tego? Czy nie jest po prostu jedynie mniejszy? Może i myślała nad tym, że możliwym patronusem Iana jest właśnie wilk, ale po pierwsze nigdy go nie widziała. Po drugie przez ten dłuższy czas nawet raz nie wspomnieli o tamtym wydarzeniu i jakoś nie mogło jej to przejść przez głowę. Chłopak udawał przez ten cały czas, że nic się nie stało. Po chwili, kiedy srebrna mgła zniknęła dziewczyna nadal patrzyła w punkt, gdzie jeszcze oczami wyobraźni go widziała. Ian zaczął coś do niej mówić i chociaż bardzo chciała słuchać, to po prostu nie mogła. Jej myśli były tak zajęte, że dopiero bliskość chłopaka je wyczyściły. Odwróciła więc głowę dopiero w momencie, gdy już czuła cudzy oddech na swoim policzku i wcale nie musiała długo czekać, by Ślizgon zrobił coś, na co tak długo czekała. I chociaż wyczekiwała tego tak bardzo, to strasznie obawiała się pocałunku. Nie chciała, by znowu było coś źle, chciała, żeby wszystko było wręcz idealne. Kiedy Ian zadecydował, by w końcu złączyć ich usta dopiero wtedy jej obawy odleciały. Najnormalniej w świecie ulotniły się, a w dodatku jej serce również zaczynało się uspokajać. Tak niewiele zostało do spełnienia tego najważniejszego marzenia. Chantelle chciała dalej odwzajemniać te delikatne muskania, ale cały ten piękny moment został przerwany. Gdy otworzyła oczy czuła się, jakby owe zdarzenia działy się po raz pierwszy. Jakby to, co było za nimi się nie liczyło i ich znajomość zaczynała się od nowa. A potem usłyszała kolejny raz w swoim życiu, te piękne słowa, które chciała słyszeć tylko i wyłącznie z ust Ian'a.
Kocham cię. Czy to wszystko naprawdę się działo? Czy jej marzenie naprawdę zostało spełnione? To pragnienie z dna serca, które chowała tyle czasu? Cóż, kolejne zdania jedynie potwierdzały to przypuszczenie. - Nie wiem czy wiesz - Chan zniżyła głowę uśmiechając się pod nosem, ale zaraz ponownie skrzyżowała z nim wzrok. - ale właśnie spełniłeś moje marzenie. - po tym wychyliła się troszeczkę do przodu, by zetknąć ich nosy, a kiedy mówiła jej wargi delikatnie dotykały ust Iana. - Też cię kocham - rzekła cicho, a następnie zrobiła to, co najbardziej lubiła. Okręciła ręce wokół jego szyi i przybliżyła się do tego stopnia, by nawet nie została żadna wolna szczelina między nimi. Chyba nic nie mogło opisać jej szczęścia, które trwało nieprzerwanie, aż do drugiego dnia. Już nawet nie przejmowała się tym, że był to dzień wyjazdu. Bo nagle wszystko się zmieniło. Każde przytulenie, złapanie z rękę, pocałunek na dobranoc. Było inaczej, zdecydowanie było inaczej. Już nie musiała się ograniczać, a mogła spokojnie splatać ich palce zupełnie jakby byli ze sobą pierwszy raz, jakby ich miłość nie miała granicy. Tego dnia, kiedy to już mieli opuszczać to miejsce, zdążyła przepatrzeć się domkowi, z którym będzie wiązała najszczęśliwsze momenty swojego życia. Ponownie, tak jak wtedy na dachu wtuliła się w plecy chłopaka mrucząc mu do ucha ciche i najszczersze: - Dziękuję. Dziękuje za wszystko i za ciebie.
Wakacje Rachael raczej nie mogła zaliczyć do niezwykle interesujących, ale była z tego powodu zadowolona. Cały wolny czas spędziła w jej rodzinnym domu, kilka kilometrów od Londynu.Dziewczyna nie należała do osób, które lubią dalekie podróże i wyjazdy za granicę. Kochała przebywać w swoim pokoju odseparowana od całego świata. Jej rodzice, mimo iz co roku wbrew woli blondynki zabierali całą rodzinę do ich letniej rezydencji w Hiszpanii bądź do jakiegoś innego nadmorskiego państwa, tego lata byli zbyt zajęci, aby cokolwiek organizować, ku ogromnej uciesze Rachael i niezadowoleniu jednego z jej braci. Jak obiecała, informowała Blake'a o dziejących się w kręgach Czarnego Pana sytuacjach. Mimo iż dowiedziała się o przyczynie jego lipcowego pobytu w jej domu, tej informacji jednak mu nie przekazała. Z końcem wakacji ich korespondencja była coraz rzadsza, a ostatnie tygodnie nie wysłała już do niego żadnej sowy, czego przyczyną była niezbyt miła atmosfera w domu i fakt iż dziewczyna nieumyślnie podczas kłótni z bratem poturbowała zwierzę, a drugiego matka zabroniła jej brać. Początek roku, którego blondynka szczerze nienawidziła przez wzgląd na niezwykle nudną i męczącą ceremonię otwarcia, zdawał się niemiłosiernie dłużyć. Kiedy wszyscy przystąpili juz do uczty, Rachael siedziała znużona z przymkniętymi powiekami i opierała się o kamienną ścianę, Przysłuchując się rozmowom Ślizgonów usłyszała o nie pojawieniu się w szkole Blake'a i zdenerwowaniu tym faktem dyrekcji. Wiedziała o wydarzeniach jakie rozegrały się pod koniec sierpnia i kierowana współczuciem, nie myśląc długo, postanowiła naprawic jakoś sytuację. Była zaskoczona jak łatwo udało jej się, wciskając jakąś wymyśloną na poczekaniu historyjkę, wytłumaczyć jego nieobecność nauczycielom. Nie sądziła że sa tak naiwni, a może po prostu bardzo chcieli dziewczynie uwierzyć. Stała więc teraz od ponad godziny przed bramą prowadzącą do Hogwartu, którą nie zamknięto jedynie dzięki jej interwencji, i oczekiwała na pojawienie się Ślizgona. Niezwykle poirytowana tym faktem, z założonymi na piersi rękami, tupała nogą. Zauważywszy idącą w jej stronę postać bruneta niezauważalnie odetchnęła, ale natychmiast jej twarz przybrała niezadowolony wyraz. - Witam, witam. Któż to się pojawił.
Jakaś nieznana uliczka, która zupełnie nie odpowiadała Chan. Ian znowu coś kombinował, a ona nie lubiła dowiadywać się ostatnia, o rzeczach związanych właśnie z jej osobą. Jednak jak zwykle nie odezwała się słowem, bo wiedziała, że prędzej czy później i tak się dowie. Po prostu szła ciągnięta za rękę, trochę jakby zrezygnowana, ale rozglądała się wszędzie chcąc zapamiętać te ładne budynki wokół. Cóż to było za miasto, z tak uroczymi kamieniczkami? W pewnym momencie pojawili się ludzie i z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej. Cała zagadka wyjaśniła się z chwilą wyjścia na plac i ujrzenia szklanej piramidy. Czemu jesteśmy we Francji? Co robimy przy Luwrze? Dlaczego stoimy w tej kolejce? Czy Ian naprawdę chce tam wejść? O matko. Myśli Chan pracowały zupełnie jak mrówki w mrowisku. Co rusz pojawiała się nowa myśl, która dodawała jedynie kolejne pytanie, na które odpowiadała sobie następnym. Nawet nieważne jak bardzo miała mętlik w głowie, to widziano i tak tylko jedno. Oniemiałą blondynkę, która wlepiała swoje oczy w ramy obrazów, które pojawiły się w środku budynku. Chwilę popatrzyła na mapkę podaną przez Iana, by tam przeczytać tak wiele znanych jej nazwisk. Następnie zarzuciła ręce na szyję chłopaka przyciskając mocno swoje usta do policzka znajdującego się bliżej niej. Wykonała kilka takich krótkich muśnięć, a potem spojrzała na pierwsze z kolei pomieszczenie, gdzie z oddali można było wyhaczyć wzrokiem kilka dzieł. Dalej wtulona w niego przyglądała się także i szklanej piramidzie nad nimi. - Nawet nigdy nie myślałam, że tutaj wejdę - mówiła wolno i cicho, bo była tak pochłonięta oglądaniem muzeum, że nie panowała na swoimi zachowaniami. Oczywiście oglądając wszystkie rzeźby, instalacje czy obrazy zachowywała powagę i spokój. Jednak w środku cieszyła się ogromnie i nie miała zielonego pojęcia, jak odwdzięczyć się swojemu rycerzowi, za tyle spełnionych marzeń. Jedyne, co mogła mu ofiarować to swoje serce, ale po pierwsze niewiele ono znaczyło, a po drugie już dawno je miał. Nieważne jak długo przebywali w Luwrze, to zwiedzanie wszystkich ekspozycji przebiegło zdecydowanie za krótko. Wracając do domu Chantelle odczuwała pewien niedosyt - wiedzy z historii sztuki, ale przede wszystkim obecności swojej drugiej połówki. Nie przyjaciela, a już swojego osobistego szczęście. Nie podobał jej się fakt, że stali właśnie na skrzyżowaniu z widokiem na Sitwell's Lair Wood, że zaraz wtuli się w niego ostatni raz i jedynym kontaktem z Ianem pozostaną listy. Jednak nadszedł ten czas kiedy ponownie owinęła jego tors przybliżając się jak najbliżej chłopaka. Ścisnęła go mocno zaciskając oczy. Przypomniał jej się moment, gdy to pojawił się w tym miejscu pierwszy raz. Tym razem było odwrotnie. Musiała go pożegnać, a jedynym powodem do radości był fakt, że może to zrobić już jako jego dziewczyna. Z tym że nie chciała go wypuszczać z ramion. Już kilkakrotnie to robiła, po czym po prostu traciła Iana.
- Nie zapomnisz o swojej uśmiechniętej Gryfonce, co? - zapytała przenosząc swoje ręce na jego szyję i przybliżając usta do ucha chłopaka. W chwili, kiedy przekręcił swoją głowę w jej stronę zmniejszyła tę odległość do minimum łącząc ich usta w długim pocałunku. Przypominał on trochę ten na plaży, bo dziewczynie wcale nie śpieszyło się z zakończeniem. Wplotła palce w jego włosy i co rusz muskała delikatnie jego wargi. Nie dbała oto, że ojciec może to wszystko widzieć. W ogóle Chantelle to nie obchodziło. Kiedy się od siebie oderwali ponownie mocno zacisnęła wokół niego ręce, tak trudno było jej go wypuścić. Nieważne ile chłopak przypominał jej o tym, że musi już wracać, to puściła go w momencie, kiedy sama o tym zadecydowała. - Już tęsknię - uśmiechnęła się ponuro idąc tyłem i powoli wyślizgując swoją dłoń z jego własnej. Wcześniej zdążyła przechwycić swoją walizkę, a kiedy Ian już miał przymierzać się do teleportacji wypowiedziała bezgłośnie dwa słowa, po których jego postać zniknęła z pola widzenia. Kocham cię. Blondynka siedziała przy łóżku szepcząc te same słowa leżącemu na nim brunetowi. Przyglądała się mu załzawionymi oczami jedną ręką delikatnie przejeżdżając mu po skroni, a drugą zaciskając na prawej dłoni Iana. Minęły dwa tygodnie, odkąd ponownie mogła wypowiedzieć te słowa wprost. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach. Przez te czternaście dni kontakt ograniczył się im prawie do minimum. Chantelle nie miała zielonego pojęcia, co dzieje się ze Ślizgonem, dopóki któregoś dnia w jej pokoju zjawił się Mark. Zdążył powiedzieć jakiś kilka dziwnych zdań, o szpitalu świętego Munga, o dziwnym przypadku, który tego dnia tam zawitał, ale po tych paru zdaniach szklanka, którą blondynka trzymała w ręku rozbiła się z hukiem o podłogę, a chwilę później w budynku pozostał tylko on. Jej już tam nie było. Biegła przez ledwo znaną jej ulicę, ale całe szczęście zapamiętaną. Musiała stać tych kilka dłużących się sekund przed szybą, by manekin pozwolił jej wejść. Potem pamięta już tylko bieg przez schody, przez długi hol i wszystkie pokoje, które mijała. Nie zmęczyła ją wspinaczka na VI piętro, jej stan w tej chwili się nie liczył. Chciała jedynie znaleźć ten jeden jedyny pokój, ale kiedy już tam dotarła nogi prawie się pod nią ugięły. Z niepojętym wyrazem twarzy przyglądała się ciału Iana, które posiadało pewien uszczerbek. Lewe ramię na którym znajdował się jego Mroczny Znak było... Nawet w ogóle go nie było. Widniał tam jedynie bandaż mocno owijający ranę. - Na Merlina, co oni ci zrobili? - szepnęła z przerażeniem patrząc się na opatrunek. W sumie już niewiele co widziała. Łzy dopiero po kilku sekundach swobodnie spływały po policzkach. Niedługi czas później już siedziała tuż przy jego łóżku głaszcząc go po głowie i nawet na moment nie wypuszczając jego dłoni ze swojej. Tak bardzo żałowała, że pozwoliła mu wrócić do siebie, że nie został u niej w domu. Nie chciała, by cierpiał, by doświadczał jakichkolwiek przykrości, ale czy w ich przypadku było to możliwe? Czemu za każdym razem musiało dziać się coś takiego? I nie ważne ile razy Chan zadawała sobie to pytanie, to i tak pozostawało bez odpowiedzi. Teraz jedynie mogła przy nim trwać, a siedziała nieprzerwanie od kilku godzin, aż zmęczenie z nią wygrywało. Nuciła cicho swoją ulubioną melodię, by starać się uspokoić swoje nerwy i nawet nie zarejestrowała momentu, kiedy to położyła głowę na materac zamykając powieki. I choć powoli traciła świadomość, to nawet na moment nie wypuściła dłoni osoby, którą tak bezgranicznie kochała.
Słowa skierowane w jej stronę z wyrzutem przez chłopaka lekko ją zaskoczyły. Nie spodziewała się, że będzie miał on do niej jakiekolwiek pretensje za zaprzestanie pisania do niego. Właściwie to nawet nie przejmowała się urwaniem kontaktu, szczególnie bo okropnym incydencie jaki zaszedł z jego udziałem i jego konsekwencjach, po których atmosfera wśród Śmierciożerców w jej kręgach wyraźnie się zagęściła. Odruchowo spojrzała na miejsce gdzie docelowo powinna znajdywac się jego lewa dłoń. Nie dąła po sobie tego poznać, ale wewnątrz zrobiło się dziewczynie żal bruneta. Podświadomość kierowała ją, aby przytulić ślizgona, lecz skutecznie zagłuszyła instynkt, pozostając w obojętnej pozycji. - A ty mógłbyś być odrobinę milszy, bo uratowałam ci dupsko przed Dyrekcją. - syknęła niezadowolona i odwróciła się na pięcie ruszając w stronę wejścia do szkoły. Nie spodziewała się że chłopak od razu zacznie jej dziękować i całować po stopach, ale takie zachowanie jakie pokazał zasmuciło ją. Wystarczyłaby odrobina wdzięczności. Kiedy szła, jej różdżka która do tej pory była bezpiecznie schowana w kieszeni szaty wysunęła się z niej i upadła na ziemię. Rachael zatrzymała się i kucnęła aby ją podnieść, po czym podniosła glowę i skierowała pełen współczucia wzrok na bruneta. - Ja... - urwała jedynie wpatrując się w chłopaka.
Skoro wcześniej była zaskoczona niemiłymi słowami chłopaka, to teraz juz zbierała z ziemi szczękę. Nie spodziewała się takiej złości z jego strony skierowanej w jej kierunku, nawet jeśli jego obecna sytuacja emocjonalna i fizyczna zdecydowanie była niezbyt stabilna Stanęła jak wryta przed brunetem, a w jej twarzy nie dało się już zauważyć współczucia ani jakiejkolwiek pozytywnej emocji. Była wściekła. Niepewna czy dokładnie z powodu jego wyrzutów względem niej, czy pytania na temat jej zdania w sprawie wymierzonej mu kary. Kiedy Blake podwinął rękaw, ukazując metalową protezę, Rachael odwróciła wzrok spoglądając w stronę drogi prowadzącej do drzwi Hogwartu. - Nie będe zaprzeczać. - odparła po dłuższej chwili ciszy jaka między nimi zapadła zaraz po potoku słów chłopaka. - Wiedziałam co się stało, wiedziałam jak chcą cię ukarać, wiedziałam za co. - syknęła. - Wszystko kurwa wiedziałam! - wykrzyknęła uwalniając kotłująca się w niej złość. - Ale jeśli sądzisz, że tak łatwo było mi cokolwiek do ciebie napisać i poinformowac cię o ich planach, to grubo się mylisz. - dodała już bardziej opanowanym lecz wciąż naładowanym negatywnymi emocjami głosem. - Moja matka domysliła się przez te kilka tygodni, że z tobą koresponduję, a kiedy utraciłam moją sowę, nie miałam już możliwości zrobienia czegokolwiek. Zabroniła mi wysyłać listów. Nie masz pojęcia jak byłam zdenerwowana, nie mogąc cię ostrzec. - podniosła wzrok i spojrzała Ślizgonowi prosto w oczy. - I nie. Nie uważam, że to odpowiednia kara. Ale nie jest to najokrutniejszy znany mi sposób usuwania kogoś z szeregów Czarnego Pana. Nie masz pojęcia co widziałam. - odparła i odwracajac się do niego plecami, ruszyła do szkoły.
Nie pamięta żadnego snu, czy jakichkolwiek obrazów z tego krótkiego okresu czasu. Po prostu nagle poczuła dotyk na swoim ramieniu, dlatego też otworzyła oczy i natychmiast zerwała się do pozycji stojącej. Zauważając, że to właśnie Ian chciał ją wybudzić wręcz rzuciła mu się na szyję przyciskając jego głowę do siebie. Tak bardzo jej ulżyło widząc, że siedzi, i że jest w stanie rozmawiać. Zanim jednak Chan zdążyła go w siebie wtulić zauważyła przerażony wzrok chłopaka. Nie wiedziała ani co się z nim stało, ani czy pamięta cokolwiek z tego wypadku. Jedyne, co mogła robić to uspakajające głaskanie po włosach. - Tak się o ciebie martwiłam - wychrypiała zaspanym głosem. Zacisnęła mocno oczy, zupełnie jakby to miało jej pomóc trzymać go bliżej siebie - ale już dobrze, bo cię znalazłam i jestem przy tobie - westchnęła cicho zanim to powiedziała, a następnie pocałowała Iana w głowę choćby na chwilę nie przerywając głaskania prawą ręką. Nie chciała go wypuszczać z tych objęć mając nadzieję, że uchroni go tym przed tymi nieszczęściami. Już nawet zbierała jej się na płacz, ale zacisnęła usta i delikatnie odchrząknęła starając się nie zwracać na to zbytniej uwagi. Jej dłoń czule przejeżdżała tuż za uchem chłopaka, jak najwolniej, coby nie drażnić go za bardzo. Co chwilę muskała jego policzek wargami zostawiając tam ślad swoich ust. Długo zastanawiała się nad swoim pytaniem, które tak bardzo chciała zadać, ale bała się jego reakcji. Nie chciała w żaden sposób sprawiać mu przykrości czy być wścibską, po prostu dalej niesamowicie się martwiła. Zresztą miała jakąś niesamowitą chęć dowiedzenia się kto był sprawcą krzywdy Iana, kto był na tyle okrutny, by pozbawić chłopaka przedramienia. Mogła jedynie się domyślać, ale na nic by się zdały teraz jej przypuszczenia. Przerażony wzrok jej najdroższej osoby nawet ją przyprawiał o pewną obawę. W końcu jednak oderwała się od niego ujmując twarz Iana w obie dłonie. Dwoma kciukami z wyczuciem przejeżdżała po jego skórze i patrzyła mu w oczy swoimi załzawionymi. - Co się działo przez te dwa tygodnie? - zapytała przeskakując wzrokiem po obu tęczówkach. Miała ogromną nadzieję, że odpowie jej na to pytanie i nie pozostanie z ogromną pustką w głowie, jaką w tej chwili posiadała.
Prychnęła ledwo słyszalnie na pytanie Ślizgona o metodach Śmierciożerców, aby usunąc kogoś z ich kręgu. Tak... były gorsze, ale nie miała ochoty na opowiadanie mu czego to ona nie widziała. On nie miał pojęcia. Przez fakt, iż w ich pod londyńskiej posiadłości, do której przeprowadzili się niedawno z powodu prośby Czarnego Pana, by mieszkali bliżej stolicy, znajduje się niezwykle okrutnie wyposażona piwnica, której zawartość ukazuje, iz zwolennicy Voldemorta nie koniecznie ograniczają się do magicznych form tortur, chociaż zawsze łączą każde z zaklęciem Cruciatusa , blondynka była świadkiem niezwykle okrutnych rzeczy. - Oj Blake, Avada to nie kara, to wybawienie. Nawet nie zaliczam tego do okrutnych form usunięcia z szeregów Czarnego Pana. - odparła, po czym z jej ust wydobył się szept - Lumos , a po chwili wokół jej różdżki zapaliło sie niebieskie światło oświetlające im drogę. - Nie. - syknęła natychmiast po pytaniu chłopaka, ale po tym skarciła się w myślach. - To znaczy... Czy ty... - urwała, przełykajac ślinę. - Czy ty wiesz kto ci to zrobił?- mruknęła, wskazując na metalową protezę. - To znaczy, kto wykonał na tobie te karę? - wyjaśniła głosem tak cichym, że potrzeba było absolutnej ciszy jaka teraz między nimi panowała, aby cokolwiek usłyszeć. Ślizgonka była ciekawa tego, gdyż jej ojciec zwykł pełnić wśród zwolenników Voldemorta rolę kata , czyli wykonywać kary toteż "usuwać" poniektórych z ich szeregów i teraz dziewczyna bała się jak mógłby zareagować w stosunku niej brunet wiedząc o tym.
Chan zmarszczyła brwi na słowa Iana patrząc na niego ze zmartwieniem. Mówił zupełnie tak, jakby zrobił komuś krzywdę, a teraz tego żałował. I możliwe, że nawet dowiedziałaby się więcej, ale nagle do pokoju weszła pielęgniarka. Blondynka oddaliła swoje dłonie od twarzy chłopaka. Miała ogromną ochotę wyprosić pielęgniarkę z tego pomieszczenia tłumacząc, że wybrała sobie najgorszy moment na odwiedzenie pacjenta. Jednak rozumiała, że to wszystko dla zdrowia, dlatego też nie pisnęła nawet słówkiem. Patrzyła na ogromną ilość łykanych przez Iana tabletek, przez co lekko się skrzywiła. Chciała w jakiś sposób ulżyć mu albo czymś zająć, by jakoś umilić mu ten czas spędzony w szpitalu. Była gotowa siedzieć tu od rana do nocy, każdego dnia, kiedy tylko będzie sobie tego życzył. Nie wiedziała, co może robić. Mogła jedynie przy nim siedzieć i go uspokajać, rozmawiać. Czuła się zupełnie bezradna, bez jakiejkolwiek mocy. A na Merlina, przecież umiała czarować! Potrafiła podnosić rzeczy, zmieniać jedne w drugie, mogła latać, a nie mogła za pomocą tej magii naprawić szkód wyrządzonym osobie, która zrobiła dla niej tyle dobrego. Która spełniła kilka jej marzeń, a ona raptem nie potrafiła zrobić jednej głupiej rzeczy. Na słowa pielęgniarki posłusznie kiwnęła głową, ale zrobiła to tylko po to, by po prostu sobie już poszła. Mogła powiedzieć naprawdę różne zdania, a ona i tak odpowiedziałaby tym kiwnięciem, byle dała już im spokój. Tym bardziej, że Ian złapał jej rękę, a to spowodowało, że nie miała zamiaru opuszczać tego pokoju. Usiadła na krańcu łóżka przyglądając się wychodzącej kobiecie i możliwe, że tam zawiesiłaby swój rozmarzony wzrok, gdyby nie kolejne słowa chłopaka skierowane w jej stronę. - Nigdzie się nie wybieram - odpowiedziała spokojnie, otulając ramionami swoje szczęście, o które musiała teraz zadbać, aby przypadkiem nie wygasło. Ponownie zaczęła głaskać chłopaka po głowie, co chwilę zmieniając pozycję swojej dłoni, czasami przejeżdżając delikatnie palcami po policzku bruneta. Następne słowa Iana, które wypowiedział spowodowały, że posmutniała jeszcze bardziej. - Wiem kochanie, wiem - musnęła jego czoło, a potem ścisnęła go jeszcze mocniej. Zacisnęła oczy ponownie zaczynając nucić swoją ulubioną melodię. Nigdy nie chciała, by do tego doszło. By doświadczał tego, co ona, ale najwyraźniej robił wszystko to, co Chan przeżywała. Tortury, śmierć, zupełnie jakby powtarzali ten sam schemat, ale w swoim czasie i w swoich odmiennych scenariuszach. Pamięta list, który napisała, ale nie wysłała go do niego. Pamięta słowa, które tam wpisała. Wiem natomiast, że jesteś zbyt dobrym człowiekiem, by zabić. I miała rację, w końcu tego żałował. Nie nadawał się na śmierciożercę w żadnym stopniu. W końcu po krótkim czasie zauważając, że chłopak już śpi położyła go ostrożnie na łóżku i naciągnęła szpitalną pościel. Siedziała jeszcze jakiś czas nieustannie gładząc jego włosy lub skórę. Jednak nie chcąc robić sobie problemów z pielęgniarkami postanowiła skorzystać z propozycji kobiety. Żeby przypadkiem nie postanowiły zabronić jej odwiedzin. Jak najciszej zaczęła szukać jakiegoś skrawka papieru, który znalazła na dnie szuflady przy łóżku Iana. Ołówek zazwyczaj miała przy sobie, tak więc napisała kilka słów, po czym wychyliła się, by na dłużej przycisnąć swoje usta do policzka chłopaka. Popatrzyła jeszcze na niego chwilę, a potem bezgłośnie opuściła pomieszczenie. Nie martw się, jeżeli się obudzisz, a mnie nie będzie. Możesz być pewny, że znajdujemy się w tym samym budynku. Kocham Cię, Twoja Chan
Mark Hogarth doskonale znał piętro i numer pokoju, w którym przebywał Ian Blake. Chciał to wszystko przekazać swojej córce, ale nawet nie zdążył, bo po prostu przteleportowała się. Idąc korytarzem IV poziomu nie znalazł tam swojej córki, ale miał przynajmniej nadzieję, że spotka ją przy chłopaku. Zdążył już zauważyć, że między nimi coś się zmieniło, dlatego tym bardziej poczuł się odpowiedzialny za znajomego mu bruneta. Zresztą odwiedzanie leżało w jego dobrym wychowaniu dlatego też po cichu otworzył drzwi, a następnie zapukał w futrynę. - Czy mógłbym ci trochę poprzeszkadzać? - zapytał pogodnie widząc, jak chłopak czyta Proroka codziennego. Zauważył jednak, że nie ma tam jego córki, co trochę go zmartwiło. Wchodząc zajął krzesło stojące przy łóżku, a zza marynarki wyciągnął średniej wielkości ramkę, na którą chwilę się patrzył. - Zazwyczaj nie przychodzi się z pustymi rękami, a to co prawda jest w całości praca Chan, ale chociaż obramiłem - mówił trochę zakłopotany, ale na końcu uśmiechnął się przyjaźnie, jak to miał w zwyczaju robić. Podał Ianowi rysunek wtulonej w siebie pary, która niesamowicie przypominała ich dwójkę. Znalazł to na biurku córki. Kartka jako jedyna wyrwana ze szkicownika spoczywała na samym jej wierzchu, dlatego też postanowił wykorzystać sytuację zgarnąć szkic dla swoich zamiarów. Były dobre w każdym bądź razie. Przyglądając się młodemu mężczyźnie Mark zastanawiał się, co takiego musiał przeżyć. Czy utrata przedramienia kosztowała go wiele bólu czy może zrobiono, gdy był tego nieświadomy. - Lżej ci bez Mrocznego Znaku? - zapytał ni stąd, ni zowąd w ogóle nie zastanawiając się nad treścią pytania. Dopiero kiedy usłyszał swój głos zrozumiał jak feralnie ono brzmiało. - Przepraszam - rzekł już ciszej pocierając palcami swoje czoło.
- Nie, to nieistotne. - odparła i spuściła głowę spoglądając na swoje zabłocone buty, które najprawdopodobniej ubrudziły się podczas jej oczekiwania na przybycie Ślizgona, gdyż po porannym deszczu, który nawiedził te okolice, pojawiło się sporo kałuż i błota. Było jej lżej na sercu, kiedy powiedział jej, iż nie zna wykonawcy jego kary. To prawda, poznanie winowajcy nie przywróci mu ręki i Rachael nie miała zamiaru dalej drążyć tego tematu, bo im mniej chłopak o tym wiedział, tym ona czuła się lepiej nie musząc znosić jego winiącego ją spojrzenia. Bo nie miała pojęcia jak zareagowałby znając ten fakt. Złapała go za skrawek szaty i pociągnęła za nią, sprawiając przy tym, iż chłopak na nią spojrzał. - To nie tak, że... - urwała układając sobie w głowie zdania, które najlepiej opisałyby to co chciałaby mu przekazać, na marne. - To nie tak, że uważam to co się stało za jakąś mało istotną błahostkę, to jest okropne. Ja po prostu... ja po prostu nie potrafię racjonalnie tego ukazać, zachowac się tak jak powinno, nie jestem w stanie postawić się na twoim miejscu i wyobrazić sobie co czujesz. - dodała, po czym głęboko westchnęła. Najchętniej uderzyłaby się i zniknęła po tych słowach, bo nie miała pojęcia jak on je przyjmie, bo zdawało jej się że zabrzmiała bardzo głupio. Przyspieszyła kroku tuz przed wielkimi drewnianymi drzwiami i weszła do środka. Jej oczom ukazał się dobrze znany widok szkolnego holu. Tuz przy schodach stała grupka chłopaków, którrzy wytykali Blake palcami i szepcząc coś między sobą podśmiewali się.
Blondynka przetarła sobie oczy przy okazji wzdychając. Zdążyła już zauważyć, która godzina dlatego też nie chciała dłużej zostawać w pokoju dla odwiedzających. Po ekspresowej porannej toalecie wyszła, by od razu ruszyć tylko i wyłącznie w jedno miejsce. Żadne nie było dla niej tak ważne, jak biały pokój, a w nim jej rycerz, którym to ona miała się teraz opiekować. Odetchnęła tuż przed wejściem i powoli nacisnęła klamkę, a następnie uchyliła drzwi. - Dzień dobry - rzekła z lekkim uśmiechem. Powiedziała to trochę nieśmiało, bo wiedziała, że długo jej nie było, ale zmęczenie zrobiło swoje. Chantelle zamknęła za sobą drzwi, a kiedy odwróciła się ponownie do chłopaka już prawie był przy niej. Chwilę później objął ją mocno, co trochę ją zdziwiło, że zrobił to aż tak szybkim czasie. Jednak uśmiechnęła się pod nosem i otuliła go swoimi ramionami. - Zawsze będę - dodała chcąc mu odpowiedzieć. Zamknęła oczy i trwała w tej pozycji jak najdłużej mogła, dopóki Ian nie pociągnął ją za rękę, by usiadła razem z nim na łóżku. Słuchała jego propozycji i niewyobrażalnie się cieszyła, że chce być aktywny. Że całe to siedzenie już go nudzi i że chciałby stąd wyjść. To poniekąd dążyło do tego, by w ogóle opuścił szpital,a z tego Chan cieszyłaby się najbardziej. Zgodziła się z uśmiechem czekając, aż chłopak przebierze się jak to zakomunikował. Siedząc przyglądała się mu uważnie, a z każdą minutą ten przyjemny grymas schodził jej z ust. Nie chciała wtrącać się, dopóki sam sobie nie da rady, po prostu nie miała zamiaru wyręczać go w każdej możliwej rzeczy. Chciała, żeby sam nauczył się codziennych czynności w tej nowej sytuacji, ale po pewnym czasie Ian zrezygnował. Zdenerwowany rzucił koszulką o łóżko i odwrócił się tyłem do niej. Zmartwiona jego zachowaniem zupełnie bez słów wyciągnęła się po górną część ubrania. Powoli przechodziła szpitalny mebel odkręcając bluzkę na właściwą stronę. W końcu znalazła się tuż przed Ianem, a odkładając wyprostowane ubranie na pościel drugą ręką podwinęła koszulkę, którą miał na sobie. Podciągnęła materiał do góry, by chwilę później zdjąć go z torsu siedzącego przed Chantelle. Chwilę później druga z nich została przełożona przez głowę bruneta, aby zająć miejsce poprzedniej. Blondynka zabrała się za złożenie pozostawionej koszulki, a kiedy skończyła usiadła tuż obok swej najważniejszej osoby. Oparła głowę o ramię rycerza patrząc gdzieś w dół i nieśmiało zadając pytanie. - Pójdziesz wiec ze swoim promykiem na spacer? - mówiła cicho, by nie urazić go nawet głośnością swojego głosu. Chan zdawała sobie sprawę z tego, co mogło dziać się w głowie chłopaka. Zresztą można było wyczuć to po jego zachowaniu, jak spokojnie siedział, kiedy ta zmieniała mu obranie. Nie chciała, by był zawstydzony, chciała żeby w jakiś sposób doceniał jej pomoc i serce, którym stara się bez przerwy go otaczać. Pragnęła, żeby zrozumiał, że to jedynie początek, a z czasem będzie lepiej i nie będzie potrzebował niczyjej pomocy, bo po prostu przywyknie do utraty swojej ręki. W trakcie, kiedy między nimi trwała cisza, Chan złapała dłoń Iana zaplatając w nią swoje palce. Wtuliła się w jego ramię i co rusz przygładzała mu kciukiem skórę, aby nie wybuchł ze swojej bezradności.
[Tyle czasu to pisać ;_; ale zdążyłam zmienić koncepcję tysiąc razy, a ta jest najlepsza z tych najgorszych ;-; i jestem totalną idiotką, bo nie wiem co mam robić]
Najpierw miała nadzieję, że może uda im się bezproblemowo przejść obok grupki Ślizgonów, którzy naśmiewali się z Blake'a. Na prawdę nie miała ochoty oglądać potyczek i kłótni w wykonaniu tych chłopaków już pierwszego dnia szkoły. Ale najwyraźniej plotki w Hogwarcie rozchodzą się bardzo szybko, bo przyczyna ich zaczepek była niemal oczywista. Blondynka chciała tylko szybko dotrzeć do lochów i zaszyć się w Pokoju Wspólnym lub swoim dormitorium, ale chyba nie było jej to dane, bo gdy tylko pierwszy ślizgon się odezwał, było oczywiste, że dobrze się to nie skończy. Kątem oka dostrzegła zaciskającą się na różdżce Ian'a rękę, ale chłopak starał się jeszcze powstrzymać do czasu następnego komentarza ze strony kolejnego ucznia domu Węża. Nie zdązyła go powstrzymać, bo w szybkim tempie znalazł się obok grupki Slizgonów i skierował różdżkę w stronę jednego z nich, aby po chwili wystrzelił z niej strumień światła i jego przeciwnik runął na ziemię. No pięknie . Rachael spoglądała to na Blake'a , to na sparaliżowanego ucznia zdezorientowana. Nie było dobrze, było strasznie. Koledzy Ślizgona szybko rozproszyli się po holu, po czym niespodziewanie zniknęli za zakrętem w korytarz prowadzący do lochów i tyle ich widziała. Została tylko ich trójka. Blondynka ostrożnie podeszła do ciała chłopaka i kucnęła przy nim, przyglądając się godłu domu węża na jego szacie, po czym położyła dłoń na jego szyi i skontrolowała głębokość zasięgu zaklęcia, a kiedy wyczuła dosyć wyraźny puls, wypuściła ze świstem powietrze. Nagle usłyszała stukot stóp które zbliżały się do miejsca w którym się znajdowali. Z widocznym w oczach strachem ale i zdenerwowaniem spojrzała na bruneta stojącego nad nią. - No to pięknie. - mruknęła, kiedy do pomieszczenia wkroczyli nauczyciele.
Obiecała sobie, że w tym roku będzie się starać, unikać szlabanów i dostawania punktów ujemnych. Rachael zwykła w poprzednich latach często łamać regulamin, ot drobne wykroczenia jak chodzenie po korytarzu nocą i wymykanie sie poza mury Hogwartu czy kradzieże składników ze składzika profesora Slughorna. Zdecydowanie zbyt często jednak dawała się przyłapać. Obiecała unikać szlabanów... Na marne. Widok podążających w ich stronę zdenerwowanego Dumbledore'a i kroczącego obok niego nauczyciela Eliksirów, którzy ze złością w oczach spoglądali to na nią to na Iana, utwierdzili ją w przekonaniu, że niezależnie co powie i tak zostanie ukarana. - Nasz przyjaciel postanowił się chwilkę zdrzemnąć. - prychnęła ledwo słyszalnie pod nosem na pytanie profesora, lecz dość głośno aby ten to usłyszał i poirytowany warknął. - To znaczy ja nic nie wiem, dopiero tu przyszłam. Miałam zamiar po uczcie udać się do swojego dormitorium, kidy... - nie dane jej było skończyć bo czerwony na twarzy Slughorn jej przerwał. - Dość panno Rowle, nie będę dalej wysłuchiwac kolejnej barwnej historyjki, którą ma pani zamiar nam opowiedzieć. Sprawdziliśmy wiarygodność pani wytłumaczenia na spóźnienie pana Blake'a i oczywiście! okazało się to nieprawdą. Tego już dość. - wykrzyczał, sprawiając że Rachael podczas jego wypowiedzi jedynie mruczała pod nosem z zamiarem wytłumaczenia się, lecz on skutecznie jej to utrudniał. Zdobyła się jedynie na głośne westchnięcie i postanowiła sobie odpuścić, bo sytuacja wyglądała fatalnie. - Ja natomiast. - odrzekł stojący z oku i przyglądający się tej rozmowie Dumbledore. - mam ochotę wysłuchać pańskiego wytłumaczenia Panie Blake.
Uśmiechnęła się do Ślizgona ciepło na progu mieszkania. - Nie będziesz mi wcale przeszkadzał, Ian. Właściwie, zaburzysz tylko mój samotniczy tryb życia, który mi w ogóle nie odpowiada, z czego bardzo się cieszę - powiedziała, pochylając się nad klamką. Sięgnęła do głębokiej kieszeni płaszcza i wyciągnęła z niego pęk dzwoniących wesoło kluczy. Jeden wprawny ruch i drzwi już stały przed nimi otworem, a Mary zachęcającym gestem pokazała Blake'owi, żeby wszedł do środka. Mieszkanie nie było ogromne, choć mogło zostać nazwane dużym. Pomalowane w jasnych, pudrowych odcieniach, pełne kolorowych poduszek, świeczek i kwiatów stanowiło azyl typowo kobiecy. Mary podobało się, że może urządzić je tak, jak tylko chciała, więc zaszalała odrobinę na wyprzedażach. - Rozgość się, a ja zaparzę herbatę - powiedziała, ściągając pospiesznie buty i szalik, po czym wskazała Ianowi drogę do salonu. Przechodząc szybkim krokiem przez korytarz, wyczuła jeszcze delikatny aromat amortencji, którego nie zdążyła wywietrzyć. Zielone listki, słona woda i pomarańcze. Żołądek MacDonald zacisnął się w supeł.
[ Mary natomiast zamieniła się w maniaczkę odrobinę, porzucona przez narzeczonego warzy amortencję żeby móc znów czuć jego zapach - więc się nie przestrasz ;p Poza tym, opary nie mogą nic zrobić, nie jest to zatem żadna próba uwiedzenia Iana - możesz to sobie wykorzystać do odpisu, możesz pominąć. Plus, przybliżone wyobrażenie salonu: http://data1.whicdn.com/images/133025012/large.jpg - żeby było Ci łatwiej :]
[Zgubiłam się wśród postaci, więc odpisuję na pierwszą z brzegu. ;p Dziękuję miło za powitanie. ;3 Klecimy jakiś wątek? Z którą z postaci będzie Ci wygodniej, możemy nawet ze wszystkimi, jeśli znajdzie się tylko powiązanie.]
[A owszem, miałyśmy, choćby nawet i Ian-Aicha. ;p Hmm... Gdyby Carmen miała być rodziną, musiałaby być rodziną daleką. Ale szczerze powiedziawszy to wydaje mi się ciekawym wyjściem. I nie jestem pewna, czy rodzina Iana akceptowałaby dawny związek matki Camen z mugolem.]
Wlepiony im przez profesora Slughorna szlaban, który wisiał w powietrzu od przybycia nauczyciela, nie wywarł na Rachael żadnych emocji. Jedynie prychnęła pod nosem, kiedy mężczyzna wraz z Dyrektorem zniknęli, skręcając w boczny korytarz. Podążyła za Ślizgonem w stronę wejścia do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, który znajdował się w lochach. Kiedy stanęli pod kamienną ścianą Rachael odparła. - Nie musiałam, ale chciałam. - mruknęła pod nosem, po czym skierowała wzrok na ścianę. - Purum sanguinem - wyszeptała słowa, które były przynajmniej w tym miesiącu hasłem wymyślonym przez prefekta, a które niezmiennie oznaczały Czysta krew . Po chwili kamienne bloki osunęły się, umożliwiając przejście do podziemnego pomieszczenia, które znajdowało się pod jeziorem, dzięki czemu światło w nim zdawało sie mieć zielonkawy odcień. Blondynka rozejrzała się po pokoju, w którym o dziwo nie znajdowała się już żadna osoba, co było dość zaskakujące, zważywszy na fakt iż był to pierwszy dzień szkoły i Slizgoni zwykli wtedy urządzać jakieś imprezy. Jednak po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że przecież informowano ją wcześniej, że zaplanowana potańcówka miała odbyć się w Pokoju Życzeń. To wyjaśniało te pustki. Odwróciła się na pięcie i namierzając Ślizgona podeszła do niego. - No to do jutra Blake. - mruknęła, po czym udała się w stronę korytarzy prowadzącego do dormitoriów dziewcząt. - Dobranoc. - rzuciła jeszcze zanim zniknęła w ciemności.
[ Łomatko, jest! No a tych dwóch słów co były na początku jednak nie ma, a to był nawet fajny kawałeczek monologu. Takie nijakie mi wyszło, ale tam ]
[Hm. Proponuję, aby tata Iana był kuzynem matki Carmen (jeszcze jej nie nazwałam, ale niedługo zjawi się w powiązaniach zapewne). Ale nie utrzymywali kontaktów ze względu na dość ciężką sytuację zapewne każdego z nich, no i w końcu jest też i wojna. Wnioskuję, że William umarł, więc pierwszy raz Carmen może zobaczyć Iana na pogrzebie. Matka wytłumaczy jej krótko, kim dla niej jest ten chłopak. A skoro jest... dalszym kuzynem (chyba?), a w dodatku Ślizgonem na tym samym roku, to dlaczego by nie porozmawiać? Ian mógłby z początku nie lubić nawet i Carmen, ale z braku laku znosiłby czasem jej towarzystwo. Potem, dostrzegając podobieństwo między swoimi charakterami, mogliby być nawet czymś na wzór nie do końca udanych przyjaciół (a może bardziej udanych?) Ale. Ian się zmienił - przez Gryfonkę, jak mniemam. Już nie jest taki jak kiedyś, co mogłoby bardzo złościć Carmen. Mogłaby zacząć mu wypominać, że stracił swój charakter, powinien być bardziej wśród mdłych Puchonów czy coś (nie mam nic do Puchasiów, od razu mówię :3). Nie wiem, tyle na chwilę obecną. Jakbyś miała lepszy pomysł, to zapraszam.]
Kiedy znalazła się w swoim dormitorium, zauważyła że jej współlokatorki były nieobecne. Nawet ucieszył ją ten fakt, gdyż nie miała ochoty na wieczorne rozmowy i wysłuchiwanie wspomnień z wakacji. Miała ochotę jedynie położyć się na swoim łóżku i przespać, lecz jak na złość kiedy nakryła się kołdrą nie mogła nawet zmrużyć oka. Przewracała się długi czas z boku na bok nie mogąc zasnąć, przez głowę przeszła jej nawet myśl aby pójść na imprezę Ślizgonów. W końcu jednak zapadała w głęboki sen i nawet jej koleżanki, które hałasując powróciły do pokoju jej nie obudziły. Następnego dnia wstała niechętnie z łóżka, wybudzona ze snu przez dobiegające z Pokoju Wspólnego odgłosy, ale kiedy ubrana już w szatę pojawiła się w nim nikogo już tam nie było. Zerknęła kątem oka na wiszący na ścianie zegar i jęknęła zaskoczona. Okazało się, że było juz po śniadaniu i niedługo dobiegała godzina, kiedy miała stawić się odbyć swoją karę. Jak strzała wypadła z lochów, kierując się w stronę gabinetu Slughorna, a kiedy już dotarła na miejsce jej towarzysz juz na nią czekał. Zdyszana oparła się ramieniem o ścianę wyrównując oddech, aby po chwili spojrzeć na bruneta z szerokim uśmiechem. - Żartujesz sobie, jak mogłabym opuścić moją pierwsza w tym roku karę. To takie ekscytujące. - wyszeptała w strone Ślizgona z wyczuwalnym w głosie sarkazmem, kiedy profesor wpuścił ich do środka. Jęknęła przeciągle, wysłuchując poleceń nauczyciela, a kiedy ten zniknął za drzwiami zaplecza, siadła zrezygnowana na podłogę obok stojącego opodal pudła z kartoteką egzaminów, które mieli uporządkować. - Świetnie. - mruknęła niezadowolona- Może znajdę wyniki mojego braciszka. - dodała ze sztucznym entuzjazmem.
Wydawało się, że ten… wypadek przy pracy nie jest czymś, czego nie da się rozłożyć na czynniki pierwsze, a tymczasem kiedy Eva spojrzała na podpierającą się rękami za boki pielęgniarkę głodną jakichkolwiek wyjaśnień, zwyczajnie zabrakło jej słów. No bo… jak miałaby wyjaśnić katastrofalną w skutkach felerną imprezę, na którą wcale nie chciała iść, a jednak coś ją podkusiło (pewno diabeł, na pewno diabeł) i przez to nieznośne efekty w postaci – jakby ktoś zapomniał: - sklejonych dłoni. Jak mogłaby ubrać w słowa genezę tego wydarzenia? Wielką kłótnię z Blake’m na środku pokoju, niechcianą atencję ze strony innych uczniów, jaką Ślizgon wywołał swoim zachowaniem, później zrażając do siebie i do niej wszystkich zgromadzonych? A co dalej – jak mogłaby opowiedzieć o swoim wielkim zgonie i niespodziance, którą zgotowano jej tuż po wyślizgnięciu się z sympatycznych objęć Morfeusza? Nie wspominając już o szalonej ucieczce przed gapiami i partyzanckim zaspokajaniu własnego głodu czy podstawowych potrzeb fizjologicznych, za jaką Eva uważała potrzebę nie cuchnięcia alkoholem na dziesięć metrów. Nie dało się. Zwyczajnie się nie dało. Już samo wspomnienie, niewinna szybka retrospekcja ostatnich wydarzeń powodowała, że Reeve miała ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem i śmiać się tak długo, aż w końcu wypluje płuca i zwyczajnie się udusi, niezdolna do funkcjonowania w tak absurdalnie głupim świecie, generującym nabawiające ludzi psychozy dziwne problemy. Dobrze, że Ian przyszedł jej z pomocą ze swoim dość lakonicznym wyjaśnieniem, które, chociaż nie satysfakcjonowało głodnej plotek pielęgniarki, to załatwiało tę techniczną część problemu. Od reakcji Poppy Pomfrey na ich wyjaśnienia zależało tak naprawdę wszystko – to, czy odpowie zdumionym spojrzeniem, sposób w jaki zmarszczy brwi, albo wyda z siebie westchnienie, a może się uśmiechnie… Nic takiego jednak się nie stało, a Effy nie spuszczała z oka kamiennej twarzy odzianej w kitel pielęgniarki, która z dość marsową miną pochwyciła w swoje drobne usiane zmarszczkami dłonie ich własne, badając strukturę skóry i miejsca, w których była złączona z tą o ciemniejszym odcieniu. Reeve obserwowała jak w ruch idzie malutki nożyk do nacinania i prawie poczuła jeżące się na karku włoski. Całe szczęście: Poppy nie bawiła się w mugolskiego chirurga, ale zaczęła zdzierać z ich dłoni cokolwiek to było. - Klej, faktycznie, zaczyna się łuszczyć, co oznacza, że możecie albo poczekać jeszcze kilka godzin aż samo odpadnie, albo wybrać się do Zonka po specjalny rozpuszczalnik – powiedziała w końcu, a spotkawszy się ze zdziwionym spojrzeniem Reeve dodała: - Nie patrzcie tak na mnie, znajoma robota, nie jesteście jedynymi, którym coś sklejono.
Od dobrych kilku godzin siedziała w jednym i w tym samym miejscu. Chantelle nie mogła spać chociaż starała się, by dać odpocząć swoim spłakanym oczom. Nic jednak nie dało rady, by przysnęła na kilka chwil. Po tym, co usłyszała po prostu nie mogła. Było jej bardziej niż przykro, kiedy z ust Iana padły tak bolące słowa. Zupełnie jakby wierzył w to, że dziewczyna go zostawi w sytuacji, w jakiej aktualnie przebywał. Ani na moment, przez ten czas, który to spędziła w szpitalu nie przeszło jej przez myśl, by wyjść chociaż na chwilę. Nawet przez sekundę nie pomyślała, żeby zostawić Iana teraz, kiedy jej potrzebował. Przynajmniej tak wydawało się Chan - że własnie teraz potrzebuje jej najbardziej. Pamięta tą krótką chwilę, gdy odprowadzała go ponownie pod drzwi jego pokoju, a przepraszając prawie przebiegła do swojego małego pomieszczenia dla odwiedzających pacjentów. Od tamtej pory, kiedy padły te słowa starała się nawet na moment nie pokazywać, jak bardzo ją to zabolało. Jednak kiedy ostatni raz spojrzała mu w oczy była bliska zupełnego rozpłakania się. Potem już tylko siedziała na łóżku zakrywając sobie twarz i chociaż przemywała ją kilkaset razy, to oznaki płaczu nie schodziły. Nieprzespana noc nie pomogła, tylko spotęgowała zaczerwienione białka. Przynajmniej starała się oddychać głęboko i spokojnie, dzięki czemu zdążyła wyrzucić z siebie te negatywne myśli. Wypuściła powietrze ostatni raz, a odwiedzając łazienkę ostatni raz postanowiła w końcu odwiedzić Iana. Nie wiedziała jak wytłumaczy swoje wczorajsze zniknięcie, ale szczerze nie chciało jej się ani kłamać, ani mówić prawdę. Najwyżej przemilczy albo zmieni temat. Jak zawsze tuż przed wejściem głęboko oddychała, by nie pokazać po sobie, w jakim naprawdę jest stanie, że niewyobrażalnie martwi się o swojego rycerza i że nie jest w stanie wyobrazić sobie, co przeszedł. Naciskając klamkę zajrzała do środka, by chwilę później zatrzymać się w miejscu. Nie chciała przeszkadzać, kiedy to pielęgniarka krzątała się przy chłopaku, ale zanim wyszła ta zdążyła ją zauważyć i zaprosić do środka. Blondynka nieśmiało doszła do łóżka i uśmiechnęła się delikatnie do Iana, kiedy znalazła się po jego prawej stronie - dokładnie po drugiej niż kobieta. Już nawet nie zaważała na fakt, że jej oczy mogą być przemęczone, przynajmniej miała świetną wymówkę pod postacią nieprzespanej nocy, a to na szczęście było prawdą. - Co panie będzie robiła? - zapytała nagle, kiedy zauważyła, że pielęgniarka zaczyna powoli ściągać opatrunki przy lewym łokciu bruneta. Machinalnie złapała Iana za rękę, bojąc się, że zaraz będzie działa mu się krzywda, a przynajmniej tym gestem chciała go jakoś podnieść na duchu. Uspokojona lekko przez kobietę nawet nie rozluźniła uścisku. Pracownic szpitala zaczęła objaśniać, co chce zrobić w dalszym ciągu pozbywając się bandaża. W jednej z rąk trzymała długą różdżkę, co niestety niezbyt dobrze kojarzyło się Chantelle i chociaż dobrze wiedziała, że leczenie zawsze odbywa się za pomocą magii, to jednak coś w dalszym ciągu budowało już i tak wielką obawę blondynki. Ukradkiem spojrzała na twarz chłopaka, która wyrażała dosyć mieszane uczucia. I nawet jeżeli Chan nie potrafiła ich dokładnie określić, to mogła stwierdzić, że były negatywne. Nie wiedziała, czy się bał i czy nie chciał tego widzieć, ale niewiele myśląc, tuż przed ostatnim odwinięciem opatrunku dziewczyna położyła rękę na policzku Iana, by dzięki temu móc przekręcić głowę w swoją stronę. Kiedy jego twarz była już skierowana do niej przybliżyła się na tyle, aby zetknąć własne wargi, z tymi należącymi do tego najukochańszego chłopaka jakiego spotkała. Zamykając oczy zaczęła delikatnie muskać jego usta, chcąc odwrócić uwagę Iana od zaszytej ręki. Możliwe, że chociaż trochę złagodzi ból, który go czekał, bo nawet nie miała zielonego pojęcia, co dokładnie zrobi pielęgniarka. Trwali w tym pocałunku, aż do momentu, kiedy do uszu blondynki dotarło zadowolone "gotowe" z ust kobiety. Przez ten czas nawet nie pomyślała o tym, że jej zachowanie mogła trochę peszyć lekarkę, ale niewiele ją to interesowało.
W jej centrum uwagi był w tamtym momencie Ian. Oddalając w końcu głowę przekręciła ją w stronę lewej ręki chłopaka, a to wywołało ogromny uśmiech na twarzy Chan. W miejscu, w którym powinno znajdować się przedramię jej rycerza faktycznie widniało coś o tym samym kształcie. Nowa ręka pobłyskiwała od światła, zupełnie jakby była zrobiona z metalu. Szczęśliwa z tego powodu ponownie spojrzała na bruneta, który równie jak ona był zszokowany. - Zadowolony? - szepnęła mu do ucha z wyraźną nutką radości w swoim głosie.
[Tak, ale z drugiej strony idiotyzmem byłoby leźć do Zakazanego Lasu w dodatku nocą, kiedy ktoś boi się ciemności i kiedy grasują tam najgroźniejsze stwory. Musiałaby mieć poważny powód, aby się tam znaleźć. Potem można by zrobić z niej sierotkę i ktoś (np. Ian) musiałby ją uratować przed jakimś stworzeniem, nie wiem, rozwścieczonym centaurem czy czymś jeszcze innym. Ale dlaczego by tam poszła, tego nie wiem.]
Równie dobrze mogłaby wielce się nie wysilać w układaniu tych wszystkich papierów, zawierających wyniki i prac poszczególnych uczniów, których swoją drogą nauczyciel Eliksirów posiadał ogromne ilości, co zaskakiwało Rachael, bo jakim cudem zebrał on tyle różnorakim dokumentacji, lecz wracając do poczatku, mogłaby jedynie niedbale poodrzucac papiery, gdyż ich kara kończyła się po jednym dniu i nie przewidziane były dodatkowe szlabany, lecz w przypadku profesora Slughorna wszystko było możliwe. Dlatego też blondynka jak nigdy przyłozyła się do wykonywanego zadania, w ciszy i skupieniu segregując dokumentację. Przewróciła oczami, kiedy Ślizgon rozpoczął temat powodu ich aktualnego przebywania w tym pomieszczeniu, muszących wykonywać tę mozolną i wymagającą pracę. dziewczyna nie była z tego powodu zadowolona, ale też nie miała zamiaru obwiniać za to bruneta. Prędzej czy później i tak coś by przeskrobała, dając powód do ukarania jej przez profesora Eliksirów czy innego nauczyciela. Po tylu latach nie wzbudzało to w niej żadnych konkretnych emocji oprócz zrezygnowania, kiedy przydzielona zostaje jej równie jak ta wymagająca praca. - Oj przestań już Blake. Co się stało to się nie odstanie. Osobiście uważam, ze dobrze zrobiłeś dając nauczkę temu palantowi, zachowałabym się tak samo na twoim miejscu. - odparła po chwili zastanowienia, odkładając na bok stosik papierów przydzielonych pod nazwisko niejakiego Patricka Greysona . Kiwnęła głową na propozycję chłopaka, aby przenieść karton na biurko, co znacznie ułatwiłoby ich dwójce przeglądanie tej nieszczęsnej dokumentacji. Podniosła się z podłogi, podążając wzrokiem za Ślizgonem, a kiedy sporej wielkości pudło runęło z hukiem na ziemię, rozsypując tym samym całą jego zawartość. Rachael zamarła w bezruchu z szeroko otwartymi ustami. - O nie... Ian coś ty narobił idioto. - wyjęczała z wyczuwalnym w głosie zrezygnowaniem. Blondynka nerwowo przeczesała dłonią włosy, powstrzymując sie przed rzuceniem się z pięściami na Ślizgona, po czym głośno westchnęła. Podeszła do rozsypanych papierów i przykucnęła obejmując wzrokiem zasięg szkód. Wyglądało na to, że zostały się posegregowane jedynie wczesne litery alfabetu, ale zdecydowana większość ponownie sie przemieszała. Zapowiadało się na długi dzień.
Westchnęła głośno po słowach chłopaka. Swoim stwierdzeniem nie miała zamiaru w jakikolwiek sposób urazić Ślizgona. Okreslenie go idiotą rzuciła bardziej żartobliwie niż z zamiarem obrażenia go, lecz on najprawdopodobniej przyjął to do siebie. Nie miała jednak zamiaru tłumaczenia się z tego przed nim. Nie było to w jej stylu, a przede wszystkim zbytnio nie przejmowała się tym. W milczeniu zaczęła odkładać na bok arkusze, które nie uległy przemieszaniu, jednak po chwili zaprzestała tej czynności i skupiła swój wzrok na oknie, za którym widoczny był słoneczny ciepły dzień, tak rzadko ostatnio spotykany. Westchnęła zapatrzona, a z zamyślenia wyrwał ją głos bruneta. Spojrzała na niego kątem oka, żeby w końcu odwrócić się w jego stronę. - Nie roztrząsajmy tego tematu. Co się stało to się nie odstanie i choćbym mocno pragnęła zmienić wydarzenia, to nie mogę. - mruknęła i podając mu teczkę podniosła się z podłogi i podeszła do biurka, po czym siadła na nim, machając nogami. - Szczerze powiedziawszy, to nawet przestaje mnie obchodzić, że Slughorn wściekłby się jeśli tego nie dokończymy. - odparła bardziej do siebie niż do nadal siedzącego przy stosie papierów bruneta.
Słuchając pielęgniarki Chan starała się zapamiętać wszystkie jej rady czy ostrzeżenia. Jednak najwięcej słyszała o niepoddawaniu się i drobnych problemach z nową ręką. Coś w stylu "czasami nie będzie wykonywała tego, co właściciel chce". W pewnym momencie kobieta pokręciła głową, ale robiła to z małym uśmiechem. To za sprawą zachowania Iana, który objął stojącą blondynkę. Dziewczyna przez pierwszą chwilę nie wiedziała co się dzieje, ale kiedy usłyszała dwa tak ważne dla niej słowa okręciła go swoimi ramionami starając się ukryć uśmiech przed pielęgniarką. Serce zaczęło jej niewyobrażalnie szybko bić, zupełnie jakby przebiegła 50 kilometrowy maraton. To był bardzo podobny moment do tego, kiedy zasypiała w jego ramionach w ślizgońskim dormitorium. Wtedy ledwo co słyszalnie szepnął to samo wyznanie, które całe szczęście usłyszała. Pamięta, jak ciepło zrobiło jej się na policzkach, zapewne powodując pojawienie się różowych krążków na twarzy. Wtuliła się bardziej z lekkim uśmiechem na ustach. Tym razem było tak samo. Chowała swoją twarz przy szyi Iana ściskając go coraz mocniej. Czuła się po prostu szczęśliwa. Że ktoś w ogóle ją pokochał, że zależy jemu na niej, że najnormalniej w świecie się podoba. To już nie kwestia wyglądu, a jej charakteru. - Ja ciebie też. Najmocniej na całym świecie - wyszeptała, kiedy kobieta opuściła pomieszczenie - kiedyś odpowiedziałeś mi dokładnie tak samo - dodała chwilę później zastanawiając się skąd znała te słowa. Usłyszała je, kiedy sama pierwszy raz powiedziała mu kocham cię. Niby nie było to tak dawno, ale te wydarzenia, które miały miejsce tak bardzo wydłużał ten czas. Humor z tego dnia utrzymał się na kolejny, a to szczególnie dlatego, iż Ian mógł w końcu opuścić szpital. Dla Chan była to najradośniejsza wiadomość, bo zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak nie jest zadowolony z pobytu w tym miejscu. Nic dziwnego, ona też by nie była. Z lekkim uśmiechem ogarniała pokój, w którym przebywał jej rycerz. Każde ubranie, które ściągał i odkładał na łóżko szybko zabierała i składała. Chciała ułatwić mu wszystko, by mógł wrócić prędzej do domu, bo przynajmniej tak jej się wydawało, że tego właśnie pragnie. Pochowała te ostatnie rzeczy, a siadając na krańcu łóżka przyglądała się swojemu chłopakowi. Jakie to szczęście mieć go przy sobie i że w dodatku jest już jej. Nie odda go nikomu, za żadne skarby świata, bo tym najważniejszym był on. Ten z pozoru jej przeciwieństwem okazał się być tym jedynym i będzie nim, ona to wie. Kiedy Ian odwrócił się prosząc o pomoc natychmiast zeskoczyła z łóżka szybko do niego dochodząc. Zgodnie z prośbą zaczęła zapinać guziki poczynając od tych u kołnierzyka. Zaraz zaczął mówić coś o listach, o ich częstym wysyłaniu. Blondynka zatrzymała się podnosząc wzrok na wyższego od siebie chłopaka. Podniosła jedną brew analizując jego słowa. - Naprawdę myślisz, że pozwolę ci samemu wrócić do domu? - zapytała przekrzywiając głowę. Jednak zrozumiała, że własnie tak to sobie wyobrażał. Że ona go w tej chwili zostawi, kiedy jej potrzebuje. Albo przynajmniej kogokolwiek do pomocy. - Zabawne. - Prychnęła kręcąc głową. Powróciła do zapinania ostatnich guzików, a gdy zakończyła poprawiła źle układający się kołnierz i trzymając obie klapy w dłoniach stanęła na palcach, by delikatnie musnąć usta Iana. Otworzyła po tym oczy przyglądając się z tak bliska tęczówkom bruneta. Następnie uśmiechnęła się oddalając trochę do tyłu. W tym momencie obiecała sobie, że po każdej pomocy, jakiej mu udzieli - nawet najdrobniejszej - po każdym jego sukcesie będzie cmokała go w policzek. Tak aby choć trochę poprawić mu humor, bądź wynagrodzić za cierpliwość. W końcu złapała go za rękę i sięgnęła by złapać za nadgarstek dłoni Iana, w której widniał wypis do domu. Chciała tam jedynie sprawdzić adres jego miejsca zamieszkania, aby móc spokojnie ich przeteleportować. - Wracam z tobą, innej opcji nie widzę - ścisnęła splecione palce mając już zamknięte oczy. Na szczęście ojciec uczył ją wszystkich możliwości tego transportu, więc do przeniesienia starczył jej jedynie adres.
Chan powtarzała w myślach miejscowość i ulicę z numerem chwilę później czując jak jej ciało przeciska się przez cienką rurę, by zaraz ponownie poczuć grunt pod nogami. Rozwarła powieki przyglądając się domkowi przed nią. Cały z czerwonej cegły, na wpół obrośnięty zielonym bluszczem omijającym białe ramy okien. Wejście również białe, pomijając urocze błękitne drewniane drzwi. Dziewczynie bardzo spodobał się ten budynek, miał jakąś swoją aurę. Jednak zaraz ocknęła się, że wcale nie wie czy dobrze ich teleportowała. - Trafiłam? - zapytała przejęta przekręcając głowę w jego stronę i drugą dłonią łapiąc przedramię Iana.
Przyglądała się chłopakowi jeszcze przez chwilę, aby w końcu zeskoczyć z biurka i podejść do tej nędznej sterty dokumentów, którą mieli za zadanie posegregować. Siadła obok Blake'a i głośno westchnęła, po czym spojrzawszy się na papiery i przysunąwszy sobie kupkę z nazwiskami na literę R , gdyż leżały najbliżej niej. Zdecydowanie profesor Slughorn znany był z wymyślania najgorszych, najbardziej męczących i nudzących kar jakie istniały w Hogwarcie. Dotąd Rachael jeszcze ani razu nie miała przyjemności trafić na niego, kiedy zarobiła jedną. Zazwyczaj przydzielano ją pod opiekę nauczyciela Ochrony Nad Magicznymi Stworzeniami bądź Historii Magii, do których po pewnym czasie dziewczyna przyzwyczaiła się na tyle, aby bezstresowo przyjmowac wymierzane przez nich zadania. Po chwili zza drzwi wyłonił się nauczyciel Eliksirów. - Wracam za chwilę, nawet nie myślcie coś kombinować. - warknął i jak szybko się pojawił tak równie szybko zniknął, prawdopodobnie udając się na lunch. Ślizgonka odczekała moment, aby po chwili włożyć dłoń do kieszeni swojej szaty i odnalazłszy różdżkę, mocno zacisnąć na niej dłoń. Objęła wzrokiem stos dokumentów, po czym z jej ust wydobyły sie niezrozumiałe szepty, aż nagle papiery zaczęły sie podnosić i same sortować w coraz to mniejsze stosiki dopóki blondynka wymawiała łacińskie sentencje.
— Oj nie dramatyzuj Blake. - mruknęła, kiedy ostatnia teczka wylądowała w dużym kartonie. Przetarła ręka oczy i spojrzała na bruneta. Rachael miała zamiar pomóc sobie magią już na początku, lecz fakt iż Slughorn znajdował się zaraz za ścianą ją powstrzymywał. Więc kiedy tylko wyszedł i natrafiła się okazja, by to zrobić, nawet się nie zawahała. Nie obawiała się czy profesor nie zacznie podejrzewać ich o oszukiwanie. Nie obchodziło ją to, a właściwie była pewna że nie zwątpi w ich uczciwość. Mimo iż starał się zachwowywac pozory, to blondynka zauważyła, że zdarzało mu się faworyzować Ślizgonów i przymykać oko na ich występki, ponadto dziewczyna była jednym z jego ulubionych uczniów, w końcu uczęszczała do Klubu Ślimaka i nauczyciel nie ukrywał tego. — Jesteś Ślizgonem, Oszukiwanie mamy we krwi. — dodała po chwili. Kiedy usłyszała za sobą dźwięk otwieranych drzwi, w których po chwili pojawił się profesor i wszedłszy do sali, zmierzył ich podejrzliwym spojrzenie, wstając Rachael posłała w jego stronę szeroki uśmiech. Wiedziała, że im uwierzy. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby nawet pomyśleć, że oszukiwali posługując się magią. Podeszła kilka kroków w stronę nauczyciela i stanęła obok biurka, uprzednio wygładzając brzegi spódniczki, która pogniotła się, kiedy siedziała na ziemi. — Tak panie profesorze. Mieliśmy juz skończone nim Pan wyszedł, pozostało nam jedynie pochować wszystkie teczki do tego pudła. — odparła, spoglądając na stojącego niedaleko Ślizgona. — Mam nadzieję, że wszystko zrobiliśmy tak jak pan oczekiwał. — dodała po chwili, uprzednio odchrząkając.
Gdy usłyszał głos chłopaka natychmiast skierował wzrok na niego, wyraźnie niezadowolony faktem, że ten przerywa mu okazując tym samym całkowity brak szacunku wobec niego. Wolnym ruchem skrzyżował ręce na klatce piersiowej. - Och, oczywiście, że kupiłem sobie sowę. O bycie wybrednym mnie posądzić na całe szczęście nie można.- powiedział z szerokim i mimo wszystko miłym uśmiechem. Zachować spokój i nie dać się znowu sprowokować w żaden sposób.- I jestem z tej sowy niezwykle zadowolony. Westchnął cicho. Miał zawsze pecha, jeśli chodzi o kontakty ze ślizgonami. Zawsze, jakby ci instynktownie wyczuwali, że kiedyś był gryfonem… - Jestem jednak ciekaw, jak się ma twój kot?- zapytał od razu. Nie robił tego złośliwie. A przynajmniej nie całkiem złośliwie. Następnie oparł się o najbliższe drzewo, nieco zapominając o swoim zakłopotaniu i niepewności, ukazując się z trochę bardziej „wyluzowanej „ strony.
Chan, której pozwolono wejść jako pierwszej do domu, przekroczyła próg patrząc w głąb korytarza. Uśmiechnęła się pod nosem zdając sobie sprawę z tego, że do końca wakacji spędzi tu czas wyłącznie z Ianem. Dokładnie tak, jak w Grecji. Czas spędzony w tamtym miejscu był jednym z jej najlepszych, a to wszystko mogło się powtórzyć. Tak na zakończenie wolnego czasu, zanim to wsiądą w pociąg kierujący ich, jak zawsze, w tę samą stronę. Mruknęła potwierdzająco, kiedy chłopak zapytał o chęć zwiedzania budynku. Na dole, jak dobrze się domyślała, znajdowała się kuchnia z jadalnią, a dokładnie po drugiej stronie pastelowy salon. Było tam jasno i całkiem przytulnie. Następnie pociągnięta za rękę podążała za brunetem po białych schodach, prowadzących do dalszych pokoi. Jednak najbardziej przypodobał się jej ten ostatni. Ściany pełno graffiti, które za pewno w jej pokoju okazałyby się wielkim skandalem. Kiedyś rozzłościłaby tym mamę. Kilka obrazów w ramkach powodujące chęć zapytania o ich autora. Jak zwykle, w każdym chłopięcym pokoju rozrzuconych co najmniej kilka rzeczy, ale cały ten widok spowodował, że oparła głowę o futrynę, w dalszym ciągu patrząc na pomieszczenie. Ono tak bardzo oddawało charakter Iana, było widać, że jest to jego kątem w całym domu, taki azyl przed całym światem. Kiedy chłopak ją objął, by chwilę później musnąć ustami jej policzek, uśmiechnęła się pod nosem sama się w niego wtulając. Ona również cieszyła się z tego, że może z nim być. Akurat pierwsze zdanie zrozumiała w dwóch znaczeniach, ale przecież Chan to osobnik płci pięknej. Nic więc dziwnego, że brak słówka "tu" może tak podziałać na jej wyobraźnię. Dziękowała w końcu losowi, życiu i wszystkim dookoła, że najzwyczajniej w świecie może się teraz wtulić w Iana, że może być obok niego i po prostu mieć go przy sobie. Raptem jednak całą tę piękną chwilę przerwało charakterystyczne prychnięcie, które nie wróżyło nic dobrego. Momentalnie odwróciła głowę zgodnie ze spojrzeniem chłopaka. Stanęła jak wyryta widząc wpatrującego się w nią kota, oddającego przy okazji złowrogie odgłosy ostrzenia pazurów. Te zwierzęta nie były tymi najulubieńszymi Chantelle, a może inaczej - po prostu jej nie lubiły. Wszystko przez to, że dziewczyna posiadała dosyć specyficzny zapach wyczuwalny jedynie przez zwierzęta. Natychmiast schowała się za plecami Iana, bojąc się, że kot wykona jakiś ruch w jej stronę. Niestety chociaż bardzo je lubiła, to większość najzwyczajniej się na nią rzucała. Teraz droga ucieczki była zamknięta, dlatego rozejrzała się po pokoju chłopaka w poszukiwaniu jakiejś pomocy. Zauważając kartki w pudle ostrożnie wycofała się od wejścia podchodząc bliżej. - Mogłabym jedną? - zapytała szybko, nerwowo spoglądając na kota za Ianem. - Wypadałoby napisać do taty, że tu zostaję. Przy okazji poprosiłabym go o swoje rzeczy. - mówiła coraz ciszej, jakby bojąc się, że tym jeszcze bardziej rozjuszy i tak zdenerwowanego już zwierzaka. Po tym, jak uporała się z listem i jego wysłaniem Chan postanowiła wrócić do kuchni. Oczywiście po drodze rozglądała się na wszelkie możliwe strony, by w razie niebezpieczeństwa móc uciec wcześniej. Najprawdopodobniej gdyby nie cała historia z Griet, Avadą, jej patronus przybierałby postać właśnie kota. Zdążyła wypytać się o tego futrzaka bardzo dokładnie. Wołano na niego Malboro, ale jakoś teraz nie miała zamiaru wypowiadać tego na głos. Na jej szczęście dotarła do kuchni bez żadnego spotkania po drodze.
Doskonale wiedziała, że byłoby ono raczej niebezpieczne. Zaczęła poszukiwać szklanek i jakiegoś napoju - w końcu tutaj przyszła. Jednak nie zdążyła nawet zareagować, kiedy ponownie w tym dniu usłyszała parsknięcie, a następnie Chan poczuła na swojej nodze jak coś ostrogo wbija jej się w skórę. Reakcja blondynki była natychmiastowa, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Wydała z siebie krótki krzyk i podpierając się rękoma wskoczyła na blat. Swoim głosem lekko przestraszyła kocura, a ona sama coraz bardziej czuła to pieczenie po boku jednej z łydek. Siedząc wychyliła się trochę, chcąc ujrzeć ranę. Kilka krwawych długich kresek widniało na odkrytej skórze, gdzie na końcu doskonale było widać wyszarpane pazury, kiedy to Chan siadała na blat. Zrobił się mały harmider, gdy do kuchni wpadł Ian. Zignorowała to jednak chcąc znaleźć cokolwiek, co pomoże jej opatrzyć nogę. Niefortunnie zeskoczyła przy okazji rozszerzając rany, które bolały. Dziewczyna przeklęła pod nosem zaczynając poszukiwania. Otwierała kolejne szafki za każdym razem rozczarowując się jej zawartością.
[Teddy zgłasza się na Oficjalny Worek Treningowy dla Iana. Głównie dlatego, że autorka jest Directionerką, a Zayn nie może być nikim innym, jak chamskim bad boy'em z Bradford.]
[No cóż, jak to bywa między Lwem, a Wężem - "normalne, ciepłe" relacje raczej nie są na porządku dziennym, więc tak sobie pomyślałam, że i Ian nie jest najgrzeczniejszym chłopcem. Oczywiście, można złamać stereotypy i panowie przypadną sobie do gustu.]
Syknęła cicho pod nosem, kiedy Ian przyłożył różdżkę do jej ran. Po chwili jednak pieczenie ustało, a na jej nodze pozostały tylko ślady krwi. Chan słuchała wyjaśnień chłopaka, na które nie odpowiedziała praktycznie nic, nie licząc krótkiego nic się nie stało. Przy tym delikatnie kręciła głową, chcąc przekazać mu, że nie ma się czym martwić. Takie sytuacje zdarzały się blondynce całkiem często, kiedy nie reagowała w dość szybkim czasie. Zdążyła się przyzwyczaić, że choć koty są jednymi z jej ulubionych zwierzaków, to niestety nie może mieć w domu żadnego. Do tej pory nosi małą bliznę na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Będąc zaraz po pierwszej udanej animizacji domowy pers przejechał pazurami po jej skórze, zostawiając pamiątkę po dziś dzień. Chantelle spojrzała smutno na krzątającego się jeszcze Iana. Czasami miała ogromną ochotę wyjawić mu swą tajemnicę, ale zaraz to traciła ją, zastanawiając się nad tym jak zareaguje. Z jednej strony nie chciała przed nim niczego ukrywać, z drugiej jednak wolała, by zostało tak, jak jest. Wiele mogłaby wyjaśnić, mówiąc o swojej animizacji, ale i również dużo pokomplikować. Jej przemyślenia przerwał brunet chcący pomóc w poruszaniu się. Kiedy pierwszy raz stanęła na nodze poczuła się dosyć dziwnie. Choć ran już nie było, to jednak mózg w dalszym ciągu przesyłał informacje o rzekomo bolącym miejscu. Dopiero po krótkim przejściu jej kuśtykanie przestało być aż tak widoczne. Chan na zadane pytanie pokręciła głową i wspięła się na palce, by ucałować policzek Iana. Zanim to zrobiła zdążyła powiedzieć ciche dziękuję. Zaraz jednak poczuła jak mocno ją obejmuje i przyciska wargi do jej głowy, gdzie aktualnie sięgał. Sama owinęła ręce wokół szyi chłopaka, aby moc stać tak przez dłuższą piękną chwilę. Uwielbiała ten moment, kiedy wystarczyła im jedynie ich wspólna bliskość i fakt, że mogą ze sobą być. To tak, jakby po całych tych zajściach potrafili docenić swoją obecność. Pod koniec dnia ponownie znaleźli się w tym najładniejszym pokoju. Chantelle widząc łóżko odetchnęła trochę z ulgą, mogąc wreszcie wyspać się porządnie. Szpital zmęczył ją, a co dopiero Iana. Była jedynie wdzięczna uzdrowicielom, że wszystko tak szybko się skończyło, i że oni w tej chwili mogą cieszyć się ostatnimi dniami wakacji w o wiele lepszym miejscu niż szpital. Blondynka uśmiechnęła się pod nosem przechwytując niebieską bluzkę od bruneta. Codziennie powtarzała sobie w myślach, jakie to ma szczęście będąc z Ianem. Wielbiła tą jego opiekuńczość, którą ją obdarowywał. Nawet sam ten dzień był na to przykładem, zajął się Chan, okazywał tak wiele czułości na każdym kroku w postaci przelotnych całusów czy samych przytuleń. Bez słów odprowadziła go wzrokiem, a zaraz zabrała się za wieczorną toaletę. Siedziała na łóżku przez dłuższy czas, ale chłopak nie wracał i chociaż doskonale widziała, że nie zaśnie, ułożyła się na materacu zakrywając kołdrą. Nie wystraszyła się otwieranych drzwi i osoby, która kładła się tuż obok. W tym dziwnym stanie pomiędzy snem, a zdrową świadomością usłyszała jego głos, niosący krótkie pytanie. - Bez ciebie nigdy - rzekła sennie. Mruknęła cicho czując ciepłą dłoń na swojej, a następnie bliskość ciała Iana. Sama przysunęła się najbliżej, jak tylko mogła. - Dobranoc, mój rycerzu - odpowiedziała sięgając jego policzka. Musnęła delikatnie skórę chłopaka, aby zostawić tam dotyk swoich ust. Zasługiwał na to miano bardziej, niż ktokolwiek inny. Był bardziej odważny, niż niejeden Gryfon oraz bardziej czuły i opiekuńczy, niż niejeden Puchon. Blondynka zamknęła oczy, pozwalając oddać się snu. Była bezpieczna śpiąc przy swoim najlepszym i najukochańszym rycerzu. Rano, jak zawsze, Chan obudziła się pierwsza, by zaczekać na wybudzającego się ze snu bruneta. Lubiła ten moment, kiedy witali się po przebudzeniu, jakby nie widzieli się przez dłuższy czas. Zgodnie z porządkiem załatwiali wszystkie poranne czynności, lądując później w kuchni.
- Nie ćwiczyłeś ani wczoraj, ani dziś. Wypadałoby to chyba nadrobić - przypomniała mu, chcąc wypełniać słowa pielęgniarki. W końcu po coś je w ich stronę kierowała. Po kilku, krótkich i niechętnie wykonanych przez Iana poleceń podniosła głowę wpatrując się w wyższego od niej chłopaka. - Złap mnie za prawą rękę - powiedziała łagodnie mając nadzieję, że nie będzie stawiał oporu. - Złap mnie za rękę i spleć ze sobą palce - Oczywiście, nadzieją matką głupich, dlatego zdążyła przygotować pęczek argumentów - że nie poczuje różnicy temperatur między swoją, a metalową ręką, że tego chce, a w końcu, że to spowoduje, iż się uśmiechnie, a przecież tak bardzo chciał częściej widywać jej uśmiech. Blondynka wiedziała, że po tym jej nie odmówi, ale następne pytanie przekształciło się w prośbę. Było już bardziej nieśmiałe, bo Chan spuściła głowę, by od czasu do czasu podnosić na chwilę swój wzrok. - A mógłbyś mnie przytulić? - zapytała cicho - Tak najmocniej jak potrafisz, żebym czuła obie ręce na swoich plecach, mógłbyś? Zrób to. Błagam, zrób.
Wróciła do Iana z tacą, na której niosła mały czajniczek i dwie filiżanki. Nie znalazła w domu żadnych ciastek, którymi mogłaby poczęstować gościa, więc dopisała je do listy, którą od kilku dni sporządzała w głowie. Jakoś nie mogła zebrać się do zakupów, nieprzyzwyczajona do bycia pełnoetatową panią domu. Zaskoczona jego pytaniem ledwo utrzymała tacę w drobnych dłoniach. Zmieszana, szybko odstawiła ją na stolik, a jej policzki pokrył lekki rumieniec. - A czy ty ostatnio oddychałeś, Ianie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, próbując nadać wszystkiemu żartobliwy wydźwięk, nawiązując do swojej wielkiej miłości do eliksirów. Była zażenowana, że chłopak zauważył aromat eliksiru. Myślała, że zapach był zbyt nikły. - Warzyłam ostatnio kilka z tych, które mieliśmy w szkole, wiesz, tak dla przypomnienia - kontynuowała. Nie kłamała, amortencja znajdowała się w programie edukacji, który mieli w Hogwarcie. Nie wspomniała tylko o tym, że warzyła ją trochę częściej, niż ten program przewidywał. Zauważyła coś dziwnego przy dłoni chłopaka, lecz nie przyglądała się jej dłużej. Uważała, że byłoby to niegrzeczne, tak wgapiać się w kogoś, szczególnie, że pewnie jej się coś przywidziało.
Uniósł lekko brew do góry słysząc jego jakże ambitną wypowiedź. - Wiesz, płacą mi za to bym poznawał jak uroki bycia nauczyciela, w tym urok poznawaniu uczniów. Nie miałem nigdzie zapisane, że nie mogę czasem porozmawiać o bzdurach szczególnie, że profesor Kettleburn nie dał mi dokładnych instrukcji co do dziszejszej lekcji. Powiedział, że mam wolną rękę.- powiedział spokojnie i po chwili trochę podszedł w ich stronę.- W takim razie pozwolę dopasować wam w pewnym stopniu lekcje pod siebie. O czym chcecie rozmawiać? Magicznych stworzeń jest mnóstwo i jestem pewien, że chcecie bym może jakieś z wami omówił, może nawet jakieś wam na jakąś przyszłą lekcję wam sprowadzę, oczywiście w miarę możliwości szkolnych i prawnych. Nie chcę pójść do azkabanu za sprowadzanie tutaj młodej mantikory.- zaśmiał się cicho i oblizał delikatnie wargi, czując jeszcze na nich łagodny posmak porannej kawy.
Zamknięci w swych ramionach w mocnym uścisku. Tyle pragnęła Chan, nic więcej. Móc poczuć ciepło Iana. Jego zapach, który docierał do jej nozdrzy przywołując jak zawsze piękne wspomnienie. Ten moment, gdy wpadli sobie w objęcia po miesiącach niesamowitej tęsknoty. I choć ich relacje zdążyły się lekko pozmieniać, to ten gest nie zmienił się nawet o drobinę. Był jak zawsze tym samym mocnym przytuleniem, jedną z ulubionych czynności względem Iana. Na jej twarzy znowu pojawił się delikatny uśmiech, który wcześniej znikł wraz z odsunięciem dłoni chłopaka. Nie drgnęła, kiedy ją dotknął, chociaż nie spodziewała się aż takiego zimna. Ta chwila nie trwała zbyt długo - jej uśmiech, moment radości. To nagłe oderwanie ręki przez Iana wywołało u niej smutek. Jednak w chwili, kiedy trwała zamknięta w ramionach swego rycerza przestało to mieć wielkie znaczenie. Szczególnie, że spowodował, iż się zaśmiała. Swej najdroższej księżniczce. Nawet jeżeli ona sama twierdziła, że nie jest to odpowiednia nazwa dla dziewczyny, która zabiła, to jednak było jej niesamowicie miło. Bo może jest dla kogoś tak ważna, może potrzebna. Odetchnęła jeszcze, gdy już Ian odsuwał się od niej. Słuchała dokładnie wszystkich jego słów w milczeniu, patrząc jak wyciąga po kolei rożne rzeczy. Ponownie usiadła na krzesełku barowym, dając czynić Ianowi to, co chciał. Chantelle z lekkim uśmiechem przyglądała się pierwszej przeniesionej szklance, ale zaraz skuliła się, kiedy po kuchni rozniósł się dźwięk tłuczonego szkła. Nie słuchając się chłopaka i jego ostrzeżeń, natychmiast wstała, wyciągając różdżkę. Kilkoma ruchami zebrała drobne kawałki szklanki, które chwilę później wylądowały w koszu. Blondynka podeszła do Iana, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu. Widziała, jak reagował, ale nie była w stanie rozczytać konkretnych uczuć, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak nie jest cierpliwy, a całe te ćwiczenia mogą go denerwować. Dlatego też zgodnie z obietnicą stanęła na palcach, by dosięgnąć policzka swego rycerza. Musnęła go delikatnie, by nie drażnić Iana nawet własną opiekuńczością. - Przecież nic się nie stało, każdemu się zdarza - mówiła łagodnie, przejeżdżając palcami po miejscu, które przed chwilą pocałowała - ale dobrze ci idzie - uśmiechnęła się przyjaźnie. Jeszcze chwilę starała się go uspokoić, aż w końcu sama zaprzestała, co aby nie narzucać swej osoby zbyt bardzo. Resztę dnia spędzili w domu, co jakiś czas dając sobie nawzajem odrobinę odpoczynku. Kilka razy Chan zdążyła nakarmić kota, który na całe szczęście nie miał zamiaru rzucać się na dziewczynę. O dziwo zjadł to, co przygotowała blondynka, a pod koniec dnia nawet raczył otrzeć się o nogę. Krótko, ale zawsze coś. Cały dzień Chantelle starała się poprawić Ianowi humor, ale nie wiedziała, czy jej się to udawało. Zanim zaczynało się ściemniać wpadła na pomysł. Złapała chłopaka za obie ręce, ciągnąc go ku sobie, by wspólnie wyszli na spacer po ulicach Chelmsford. Chodząc tak rozmyślała o tym, jak bardzo mugole mają prostsze życie. Nikt z nich nie zna przerażających zaklęć czy eliksirów, potrafiących zabić w ułamku sekundy. W tym zwyczajnym świecie nie każdy dysponował bronią, jak w świecie czarodziejów. Tu każdy posiadał różdżkę - narzędzie jakże przydatne, ale i jakże niebezpieczne. W końcu westchnęła wtulając się w prawe ramię Iana, bo przecież nie pozwoliłby jej dotknąć jego lewej dłoni.
Jednak całe te rozmyślania przerwało jedno małe słówko, które rozświetlało mroczne myśli. Ian. Wtedy wszystko stawało się jasne i przejrzyste, bez żadnych skaz i błędów. Po prostu najzwyklejsza rzecz potrafiła cieszyć Chan, gdy obok niej przebywał właśnie on. Już nieważna była jej przeszłość, ta czarna, nijaka. Ostatnio mogła szczerze się uśmiechać za sprawą dotyku, słuchu czy małych gestów. W tym swoim szczęśliwym stanie blondynka wróciła do domu, by zaraz opaść na kanapę w salonie. Było już ciemno, było już późno. Ona zmęczona po całym dniu martwienia się o tego jedynego wtuliła swoją głowę w miękką poduszkę, mrucząc cicho pod nosem. Było jej chyba aż za dobrze - sami, w jednym domu, z osobą, którą kochała ponad życie. Żyć, nie umierać. - pomyślała, uśmiechając się pod nosem.
[Wybaczam Ci tę zwłokę :D Johnathan przechodzi remont i może wróci za jakiś czas :c Tymczasem proponuję braterski wątek pełen dram i akcji :D Mam już nawet zalążek pomysłu!]
Przyjaźń głównie oparta jest na zaufaniu i szczerości. Pomiędzy dwójką ludzi wytwarza się silna więź, która podobno jest w stanie przeżyć każdą trudność i warta jest poświęć wszystko w jej imię. Podobno jest ona lekiem na całe zło i nieszczęścia tego świata. Niedawno Ian zaliczał się do wąskiego grona osób, które dopuścił do siebie Gabriel. Chłopak zazwyczaj odpychał od siebie wszystkich, włączając w to swoją narzeczoną - Raisę; oraz innych bliskich i nie bliskich. Blake był chyba jedynym wyjątkiem. Tylko on nie był odsyłany z kwitkiem, gdy potrzebował zamienić dwa słowa z przyjacielem lub, gdy narzekając na nudę chciał się zabawić. Gabriel widział w nim coś więcej niż worek kości, który można tratować tak samo jak inne istoty, on widział w nim swoje odbicie. Tak samo chłodny i obojętny, tak samo oddany Czarnemu Panu, tak samo kochający Quidditcha. Traktował tego Ślizgona jak swoją bratnią duszę, której może zaufać. Dopiero niedawno uświadomił sobie w jakim wielkim błędzie był. Pewnego pamiętnego dnia sam Voldemort powierzył Gabrielowi niezwykle ważne zadanie, którego konsekwencje pojawiły się natychmiast. Po powrocie ze służby okazało się, że nie zaliczył testów końcowych i będzie musiał powtórzyć szóstą klasę. Chłopak podobnie jak każdy inny Tietjens służbę Czarnemu Panu pokładał ponad wszystko i nie żałował ani swojej blizny na policzku, ani straconego roku. Cieszył się za to, że dzięki temu zyskał uznanie w JEGO oczach. Od tamtej pory został obdarzony dużym zaufaniem, które kazało się niezwykle ważne. Jednego dnia dowiedział się, że ktoś opuścił szeregi Śmierciożerców. Wydawało mu się, że musiała być to grubsza sprawa skoro ów człowiek stracił rękę, a to jest jednym z największych upokorzeń. Śmiał się z całej tej sytuacji, ale gdy do jego uszy dotarła niezbyt przyjemna nowina uśmiech spełznął mu z twarzy. Nigdy nie wyobrażał sobie, aby ktoś kogo doskonale zna mógłby wywinąć taki numer i to nie byle komu, a samemu Voldemortowi. Czarny Pan uznał, że najlepiej będzie jeśli Blake opuści grupę jego zwolenników i to jak najszybciej. Początkowo Gabriel był wściekły, ale ze względu, że tylko on wiedział o tym wszystkim milczał i tłumił w sobie te wszystkie emocje. Zaczął niszczyć przyjacielską relację i ograniczyć do minimum kontakty z Ianem. Dzisiejszego dnia również nie zaszczycił chłopaka niczym więcej niż tylko powitaniem. Od razu ulotnił się z dormitorium do Wielkiej Sali, gdzie zjadł niewielkie śniadania w towarzystwie swojej narzeczonej, po czym niecierpliwie czekał na pocztę. Ojciec obiecał mu wysłać najnowszą miotłę dzięki, której mógłby jeszcze szybciej śmigać na treningach i meczach. Uniósł nieznacznie kąciki ust, gdy chmara sów zjawiła się w pomieszczeniu. Zamiast miotły tuż przed nim wylądowały listy, związane cienkim sznureczkiem. Drżącymi rękami rozdarł pierwszą z brzegu kopertę, a fala złości zalała jego wnętrze. Po raz kolejny otrzymał pogróżki. Znów anonimowe. Nie wiedział kto i dlaczego go nęka, ale zamierzał położyć temu kres i dopaść gagatka, który się z nim tak droczy. Wrzucają resztę kopert do torby wstał od stołu i pokierował się wzdłuż długiej ławy do miejsca, na którym siedział Ian. Szarpnął kaptur jego szaty, zmuszając go, by również wstał i razem z nim opuścił Wielką Salę. Zaprowadzając przyjaciela w dyskretne miejsce, gdzie byli tylko we dwoje nie wytrzymał i potok słów wyleciał z jego ust. Opowiedział mu wszystko. Począwszy od chwili, w której przysłano pierwszą wiadomość aż do teraz. Korzystając z chwili spokoju wręczył mu jeden list cytując głośno słowa, które były w nim zawarte. - Nawet rodzona matka Cię nie pozna. A. Bardziej niż to, ze ktoś mu groził denerwowało go to, że ten ktoś pozostaje bez karny. Chciał osobiście odpłacić się za miłe słowa i nauczyć, że z Gabrielem Tietjens się nie zadziera. Niestety w pojedynkę samemu nie da rady, zwłaszcza, że nie wiadomo z kim ma się do czynienia. - Musisz mi pomóc. – warknął i przeczesał włosy dłonią, ciągnąc lekko ich końce – Muszę, rozumiesz, muszę się dowiedzieć kim jest A.
[Nie obrazisz się jeśli odpiszę dopiero w sobotę? Do piątku jestem zawalona nauką, bo muszę jak najwięcej umieć na konkurs kuratoryjny. Szczęście, że drugi mam dopiero pod koniec miesiąca, bo bym chyba zwariowała >.<]
[Pewnie zaraz zobaczysz mój komentarz pod kartą Marcela, więc przyszłam tu, bo w sumie dlaczego nie miałybyśmy pisać dwóch wątków? :D
OdpowiedzUsuńJeju, ależ mi się podoba ta karta. Ian jest dość wyjątkowy jak na Ślizgonów zwykle pojawiających się na grupowcach, więc szkoda marnować go na negatywne powiązanie. Chyba że nie widzisz innej możliwości, skoro Jill jest mugolaczką i do tego Puchonką...]
Jill
Eva również nie miała pojęcia co jeszcze może uczynić, aby poprawić wybitnie beznadziejną sytuację. Nie potrafili rozdzielić ich rąk żadnym zaklęciem jakie znała, a noże i tasaki średnio wchodziły w grę, toteż wyglądało na to, że byli na siebie skazani. Przynajmniej dopóki Eva nie poznałaby tożsamości sprawców zamieszania. A tak się złożyło, że z wczorajszej imprezy pamiętała niewiele.
OdpowiedzUsuńCóż, gdyby nie fakt, że obudziła się z kacem o morderczych skłonnościach – głowa pulsowała jej tępym bólem, a jej język na podniebieniu przypominał papier ścierny – i dookoła siebie miała stos pustych, potłuczonych butelek oraz resztki zniszczonych dekoracji, pewnie nawet nie pamiętałaby, że była na imprezie.
Iana wyraźnie coś rozśmieszyło, bowiem zaśmiał się cicho pod nosem, a Eva nie miała ani siły, ani ochoty zgadywać co to było. Za to o wiele chętniej zainteresowała się podjętą przez niego na nowo rozmową:
- Pierwszy raz w życiu prawie nic pamiętam z imprezy, nie wspominając już o tym, że jakoś nie przypominam sobie, byśmy robili za parę – uniosła do góry ich złączone dłonie i potrząsnęła nimi krótko, wywracając oczami. Świadomość, że będzie musiała wyjść do ludzi uczepiona Iana, łazić cały dzień w znoszonych ubraniach (nie chciała nawet sobie wyobrażać jak bardzo capi alkoholem i jak bardzo w tej chwili przydałaby się jej gorąca kąpiel, o której – z oczywistych względów – nie było nawet mowy) i błagać losowych uczniów o pomoc. Równie dobrze powinna w tej chwili błagać o śmierć, bo byłaby dla niej istnym wybawieniem.
Ponaglana przez Blake’a, z miną męczennicy podniosła się z podłogi i ruszyła za nim, trzymając największy dystans, na jaki było ją stać bez uszczerbku na wątpliwym komforcie podróży.
- Może jeszcze zdążymy na śniadanie, ale wolałabym się tam nie pokazywać. Proponuję zacząć od kuchni, wyschnę na wiór jak się czegoś nie napiję – powiedziała, szacując w myślach jak wiele upokorzenia będzie ją kosztowało, jeśli jej noga postanie na korytarzu, dlatego też od razu pociągnęła Iana całkowicie inną drogą, którą mieli szansę przejść niezauważenie.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli nie uda nam się rozdzielić, będziemy musieli iść z tym do profesorów? – zapytała. Chociaż z dwojga złego wolałaby iść od razu pod gabinet Dumbledore’a, który pewnie chichocząc przemilczałby całą sytuację i udzielił im pomocy, niż szukać jej u uczniów. Chciała jednak znać zdanie chłopaka.
[ Witam, witam ! :D Coś kombinujemy? ]
OdpowiedzUsuń[Jezuuuuuuuuuus marian, moje próby zrekonstruowania odpisu spełzły na niczym, więc publikuję tyle ile publikuję, ale są tego dobre strony - krótsze odpisy to dynamiczniejsze odpisy!]
OdpowiedzUsuńZ jakiegoś powodu Eva zdawała sobie sprawę, że Ian kategorycznie odmówi, chociaż nie rozumiała dlaczego. Ona sama uznawała wyższość efektów nad środkami. Udanie się do Dumbledore’a było naprawdę rozsądnym wyjściem, znając jego dyskrecję, sytuacja szybko poszłaby w niepamięć. Nie potrzebowała wcale skopać tyłków dupkom, którzy zrobili z niej i Iana bliźnięta syjamskie. Nie… Tak właściwie to potrzebowała skopać im tyłki, ale o wiele bardziej w tej chwili potrzebowała pełnej świadomości, że może szczęśliwie przeżyć życie bez udziału Iana Blake’a w każdym jego aspekcie.
Szklanka wody podana jej przez Ślizgona tylko ułamkowo zaspokoiła jej zapotrzebowanie na hektolitry wody, a nawet nie zdążyła poprosić skrzaty o drugą, bo została pociągnięta na korytarz co oznaczało, że zabawa w kotka i myszkę rozpoczyna się na dobre. Korytarz przy kuchni znajdował się na rzadko uczęszczanej trasie do ślizgońskich dormitoriów, więc Eva przeżyła niemały szok widząc, jak na samym początku zostali zauważeni przez wychodzącą zza rogu grupę uczniów – sądząc po szatach w większości Gryfonów.
Przytyki kierowane w ich stronę przez rozochoconych uczniów nie były ani szczególnie złośliwe, ani wyszukane. Reeve powiedziałaby, że wręcz infantylne, dlatego nie czuła się w żadnym stopniu zobligowana do tego, by przerzucać się gnojem z rozbestwioną dzieciarnią. Wciąż stała ponad to, niezależnie od tego za czyją dziewczynę uchodziła.
Ruszyła krok w krok za Ślizgonem, głównie dlatego, że nie miała wyjścia, a jeszcze długo po tym słychać było salwy śmiechu na korytarzu, spowodowane ujawnieniem się nowej pary.
- I co teraz zrobisz? Będziesz chodził od drzwi do drzwi i mówił „szukam baranów, którzy skleili mnie z jakąś dziewczyną, żeby im nakopać, a potem kazać zdjąć ze mnie to przekleństwo”? – zironizowała, naśladując głos chłopaka, kiedy parli w górę wąskich schodów. – Nie sądzę.
Nie miała wcale a wcale ochoty tak gnać.
- Na Merlina, Ian, stój. Nie sądzisz, że będzie lepiej, jeśli wsadzisz sobie w głębokie poważanie opinie innych? I tak nas znajdą, i tak nas wyśmieją – wzruszyła ramionami, zakładając wolną rękę na biodro. Miała już dość tego dnia, mimo że dopiero się rozpoczął. – Wolę grać w tę grę, niż stać się jej ofiarą.
[ Wróciłam. Odpisywać na zaległy, zaczynamy coś nowego, czy może już nie chcesz pisać? Przyjmę na klatę każdą odpowiedź ;) ]
OdpowiedzUsuńMary
[Możemy i coś nowego :) Jakieś konkrety już masz, czy dopiero myślimy?]
OdpowiedzUsuńMary
[ Hej ho ;> Dobrze kojarzę, że wcześniej miałaś jakąś panią? Chyba kleciliśmy wątek! ]
OdpowiedzUsuńCarlos Meza
[ Iiii? Chcesz jakiś inny? ]
OdpowiedzUsuń[Zmieniałaś jego kartę ostatnio? Bo tak czytam, nie kojarzę ani jednego zdania, ale bardzo mi się podoba!
OdpowiedzUsuńChyba nawet miałyśmy mieć wątek, kiedy Aurora jeszcze była Puchonką...:D]
[Mój, mój.
OdpowiedzUsuńCóż, myślę, że taka wielka zmiana w zachowaniu Iana poniekąd by Aurorze imponowała. W końcu nie jest łatwo przemienić się z "rasowego" śmierciożercy w kogoś, kto nie myśli tylko o rzucaniu we wszystkich Avadami. Jednocześnie napisałaś, że Blake zaczął postępować tak, jak zaszufladkowali go ludzie...
Boyle mogłaby mieć mu za złe, że tak udaje, i co chwila przypominać mu, że przecież nie musi. Czyli relacja raczej pozytywna, choć z drugiej strony Ian mógłby odbierać jej troskę jak wścibstwo.]
[Ej, wymyśliłam! :D
OdpowiedzUsuńA konkretniej chodzi mi o to, że Ian zachowywałby się jak "prawdziwy" Ślizgon wbrew swoim przekonaniom, a Boyle by mu, za przeproszeniem, truła dupę, że to nie ma żadnego sensu. Dalej to się zobaczy. :) Możemy zacząć tak, że Blake doprowadził jakąś biedną dziewczynę do płaczu, Aurora to widziała i dalej to już wiadomo.]
[No cześć! Uwielbiam dziwne i trudne imiona i nazwiska dla postaci <3 Co z tego, że połowa nie wiem jak pisać/czytać i później zapomni, że ktoś taki istniał. Jakiś wątek? ]
OdpowiedzUsuńAmaratresa Ammoras
[ Postaram się wygłówkować jakiś pomysł na wątunio. ]
OdpowiedzUsuń[ Na razie wymyśliłam kilka opcji. Każda podlega negocjacji/dopracowania itd., itp. .
OdpowiedzUsuńA) Jakaś tam lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami a w zasadzie koniec (cudownym sposobem możemy mieć koniec czerwca lub początek września), Am wraca z błoni nagle deszcz, grad i co tam jeszcze z nieba leci, kupa błota. Dostaje ataku paniki, poślizgnęła leży upaćkana a Ina jako dżentelmen ( xd ) chce pomóc jej wstać. Histeria gwarantowana.
B) Pech chciał, że z nowym rokiem siedzą ze sobą na eliksirach. Przez przypadek warzą razem eliksir i niechcący dotkną się kiedy sięgać będą po pewien składnik. Amaratresa w panice rozwala pół klasy i Gruby Ślimak każe im zostać po lekcjach i sprzątać, może wtedy jakoś tam pogadają i ... o zgrozo, może ściągną oziębłe ślizgońskie maski?
C) Lato, wakacje, zjazd kilku arystokratycznych rodzi – czystkokrwisty ma się rozumieć. Setne urodziny jakieś Ciotki Klotki z jakiegoś tam pokolenia. Ktoś przez przypadek potyka się i tort ląduje na biednej Am. Schemat podobny, wielka tragedia i ktoś musi odprowadzić ją do posiadłości (impreza plenerowa) i pomóc jej się ogarnąć.
D) Ty wymyślasz, ja zaczynam
E) Czekamy do jutra aż sen mi coś ześle lepszego. ]
Ps. Jaki ten Malboro piękny <3
Amaratresa Ammoras
[ Spotkanie ok, tylko czy się umówili, natknęli na siebie przez przypadek, a może... zamieszane były w to siły nieczyste! Nie, ja się nie nadaję chyba do tego. Wymyśl coś, błagam, a ja zacznę. Czy taki układ może być? :) Bo ja tu im zaraz wpakuję coś głupiego i będzie... ;/ ]
OdpowiedzUsuńMary
[ Jakoś tak... widzę, że się zbytnio nie garniesz, więc zwyczajnie teraz odpuszczę nasz wątek. Jak coś wymyślę, to przyjdę z gotowym pomysłem, jakby Tobie coś wpadło - też zapraszam ;) ]
OdpowiedzUsuńC. Meza
[Dzieeń dobry :3 Jeśli masz jakiś pomysł na wątek to pisz, zacznę :)]
OdpowiedzUsuń[hmm, oboje są w jednej drużynie, więc znają się już bliżej. Mogliby być przyjaciółmi. A co do pomysłu, co powiesz na nocny wypad do trzech mioteł? :)]
OdpowiedzUsuń[#Nie w nastroju na długie odpisy i odpisy w ogóle więc przeprasza]
OdpowiedzUsuńKiedy Ian zapytał ją o jej wersję planu odetchnęła z ulgą, bo nie sądziła, że tak łatwo przemówi mu do rozsądku i przynajmniej na trochę zatrzyma w tej szaleńczej wendecie. Niemniej jednak wciąż nie miała swojej wersji planu, a raczej tylko jego mierne przebłyski. W każdym razie – cały czas nad nim pracowała. A skoro teraz ona tu rządziła, mogła zadecydować o kierunku ich wspólnego podróży przez życie. Oczywiście gdyby Ian wypowiedział na głos swoje myśli, przybiłaby mu piątkę – jej jedynym priorytetem było pozbycie się zbędnego balastu. A skoro nijak mogła liczyć na pomoc Dumbledore’a, pozostawało im jedynie dostosować się do zasad gry.
- Łazienka – powiedziała w końcu, ale szybko dodała: - nie, nie sądzę, że woda z mydłem pomoże. Po prostu nie chcę śmierdzieć jak gorzelnia.
Ruszyła w stronę schodów do łazienki Jęczącej Marty, która była najbliżej, tym samym ciągnąc za sobą Blake’a. Nie do końca miała pomysł na to jak zaradzić smrodowi bez włażenia ze Ślizgonem pod prysznic, ale zawsze pozostawało jej zaklęcie chłoszczyść Może nie będzie zbyt przyjemnie i przez godzinę będzie bekać bąbelkami, ale przynajmniej będzie czysta.
W drodze do łazienki po głowie kołatała jej się myśl, którą postanowiła się podzielić z Ianem.
- Nie sądzę, żeby sklejono nas zaklęciem – powiedziała wyraźnie, skupiając na sobie jego uwagę. – Prawdopodobnie użyto wobec nas jakiegoś kleju, coś działającego jak zaklęcie samoprzylepca, ale wątpię, by ktokolwiek chciał tym ryzykować – zmarszczyła czoło. Gdyby faktycznie sklejono ich w ten sposób, interwencja Dumbledore’a byłaby obligatoryjna, ale tego już nie powiedziała. – Jeśli to jakiś bajer z Zonka, to pewnie przestanie działać po upływie doby. Więc naszym jedynym problemem jest obecnie przeczekać burzę i unikać problemów… Chociaż w naszym przypadku nie wiem, czy to da się zrobić – zastanowiła się. Miała wielką nadzieję, że jej teoria jest słuszna. Inaczej będą mieli poważny problem.
Co racja to racja, w Chelmsford nigdy nie działo się zbyt wiele. Miasteczko było małe, mugole żyli sobie spokojnie i nawet nie podejrzewali, że kilka posiadłości na krańcach miasta zamieszkanych jest przez czarodziejów. Poniekąd to było zabawne, że rodzina Boyle, tak zakręcona na punkcie czystości krwi, znalazła swoje miejsce tuż pod nosem niemagicznych.
OdpowiedzUsuńAurorze to nie przeszkadzało w najmniejszym stopniu. Dzięki takiemu sąsiedztwu nie musiała martwić się niechcianymi wizytami śmierciożerców, bo czarodzieje mieszkający tutaj cieszyli się odpowiednią opinią, aby mieć święty spokój.
Jedynym grzechem Boyle'ów było bierne uczestnictwo w wojnie, samo potakiwanie, że plany Voldemorta są słuszne. Z tego powodu, co jakiś czas ojciec Aurory dostawał listy od tego czy tamtego śmierciożercy, w których namawiali oni Victora do przyłączenia się do nich. Dziewczyna nie wiedziała, jakich dokładnie słów używał jej tata w odpowiedzi, ale coraz głębiej wierzyła, że byłby on doskonałym dyplomatą. Boyle'owie w genach mieli pokojowe wymigiwanie się od wszystkiego, wiedzieli to niemal wszyscy poprzedni władcy Angli...
Listy przestały ją dziwić, ale zupełnie nie spodziewała się wizyty. Rodzice byli w pracy, ona samotnie siedziała w domu, przeglądając najnowszy numer Zaklęć Współczesnych wtulona w miękki fotel w salonie. Fotel ten stał tuż przy wysokim oknie wychodzącym na ganek, więc kiedy kątem oka zauważyła ruch, podniosła się gwałtownie i przylgnęła do szyby. Osoby z zewnątrz nie mogły jej widzieć dzięki zaklęciom chroniącym dom, ale te czary, niestety, nie mogły nikogo powstrzymać przed złożeniem wizyty.
Niechcianej wizyty.
Wybałuszyła oczy, kiedy zobaczyła Iana w towarzystwie jakiegoś niechlujnie wyglądającego mężczyzny. Pojawienie się Blake'a mogła ostatecznie zrozumieć, był w tym domu zawsze mile widziany, ale ten typ? Dlatego w momencie, w którym rozległy się trzy głośne stuknięcia kołatką, chwyciła różdżkę leżącą na stoliku i zbliżyła się do drzwi wejściowych.
— Kto tam? — zapytała ostro, chcąc brzmieć tak, jakby wcale się nie bała. A bała, bowiem nie miała pojęcia, czego ten obcy człowiek może chcieć od jej przyjaciela i dlaczego przylazł z nim akurat pod jej dom.
— Dan Wright, panienko! Mam tu jakiegoś zbłąkanego uczniaka, do tego — zniżył głos — chyba ma Sama Wiesz Co na przedramieniu! Czy państwo Boyle są w domu? Mógłbym zająć się nim sam, ale skoro są tu czystokrwiści czarodzieje... — Jego ton wskazywał na bezgraniczną wiarę w to, że czysta krew równa się stuprocentowa lojalność wobec Voldemorta.
Aurora milczała, myśląc o tym, co powinna zrobić. Matka i ojciec nie wrócą szybciej niż za kilka godzin a ostatnim, czego pragnęła, było siedzenie we trójkę w salonie. Ten Wright jeszcze zacząłby zadawać kłopotliwe pytania, kto wie, co mogłoby z tego wyniknąć...
Postanowiła zrobić najgłupszą rzecz na świecie.
Machnęła różdżką, a wszystkie zasuwy i inne zabezpieczenia odblokowały się z łoskotem, po czym drzwi otworzyły się na oścież.
— Dobrze, że się rozumiemy. — Facet uśmiechnął się obleśnie, popchnął Iana na przód, po czym sam wszedł do środka. — Rodzice w domu?
— Niedługo wrócą — skłamała. — Proszę usiąść w kuchni a ja zamknę tego chłopaka do czasu ich powrotu. — Wyciągnęła dłoń, jakby chciała "przejąć" Blake'a, ale Wright tylko zaśmiał się i pokręcił głową.
— Nie, nie, ten chłopaczek zostanie ze mną. Dostanę herbaty?
I tutaj następuje moment, w którym Aurora popełniła drugą głupotę. Wycelowała magiczny patyk w twarz szmalcownika, nawet nie myśląc o tym, że Wright może mieć nie tylko swoją różdżkę do obrony, ale również tę Iana, wcześniej skonfiskowaną.
— Zapomnij o herbacie. Wynocha albo ci pomogę! — warknęła.
Mężczyzna znowu się zaśmiał, puścił chłopaka i uniósł obie różdżki, po jednej w każdym ręku, po jednej na każde z nich.
—Ruszycie się a rozwalę was bez mrugnięcia okiem. Spróbujesz sztuczek z czarami a zrobię to samo.
Boyle przełknęła ślinę i rzuciła Blake'owi ukradkowe spojrzenie.
Żałowała, że nie udała, iż dom jest pusty.
Może właśnie głupota szmalcownika sprawiła, że postanowił spróbować im się postawić. Oczywistym było, że gdyby rodzice Aurory zastali ją w mniej lub bardziej złym stanie i dowiedzieli się, co ją do niego doprowadziło, Wright skończyłby niezbyt dobrze. Victor Boyle stawiał bezpieczeństwo rodziny na pierwszym miejscu, stąd te wszystkie zaklęcia, a gdyby córka opowiedziała mu o swojej dzisiejszej przygodzie, zapewne posiadłość rodzinna stałaby się w ogóle nienanoszalna.
OdpowiedzUsuńAurora może nie należała do najbardziej bezbronnych dziewoi na świecie, ale mimo to cieszyła się, że w tej chwili miała obok siebie faceta, nie koleżankę. Jedynie w momencie, kiedy nakazał jej szeptem bezczynność, poczuła nutkę niepewności — skoro ona miała siedzieć cicho, co on w takim razie kombinował?
Z jej ust wyrwał się okrzyk zaskoczenia, kiedy Ian teleportował się tuż sprzed jej nosa, by obezwładnić szmalcownika. Z wybałuszonymi oczyma obserwowała, jak Blake najpierw zaklęciem wiąże mężczyznę, a potem go knebluje, zupełnie jakby była to najprostsza rzecz pod słońcem. Cóż, tym razem ryzyko mu się opłaciło, ale gdyby nie...?
— Kłopot. Tak, malutki kłopocik. Zgłupiałeś do końca, Blake? — wycedziła, kiedy otrząsnęła się z szoku. Ian nie powinien się dziwić, że jest na niego zła, w końcu jego lekkomyślność mogła skończyć się o wiele gorzej!
— I tak miałeś szczęście, że przyprowadził cię do mnie! Mulciberowie mieszkają kilka kilometrów dalej, oni na pewno ucieszyliby się z takiej zdobyczy! — Wyrwała mu z ręki swoją różdżkę i wycelowała we Wrighta. — Obliviate!
Nie umiała zmieniać wspomnień, więc postanowiła odrobinę ich usunąć. Lepiej, żeby facet nie wiedział, że ostatnią rzeczą, jaką zrobił, było oddanie Iana w ręce Aurory.
— Gdybym lepiej uważała na transmutacji, można byłoby go zamienić w jakiegoś owada i zgnieść... — rzekła lodowatym tonem, mrużąc oczy. Wciąż wściekłość w niej buzowała, ale nie mogła przez to przestać logicznie myśleć. — Nie ma wyjścia, trzeba albo go ogłuszyć, albo oszołomić, zamknąć do powrotów moich rodziców i wtedy oni się z nim rozprawią. Chyba że wolisz sam to zrobić, oby nie w domu, zaplamisz dywan.
[ Burza mózgów na gg? ]
OdpowiedzUsuń— Nie ma mowy, nie ruszam się stąd i ty też nie, póki nie wrócą moi rodzice. — Pokręciła głową, po czym wyminęła leżącego na podłodze szmalcownika i udała się do kuchni.
OdpowiedzUsuńNie miała zamiaru ryzykować i opuszczać domu, skoro najwyraźniej po okolicy kręciły się jakieś podejrzane zbiry. Jeśli Ian chciał, mógł sobie pójść i nawet zapukać do drzwi Mulciberów, oby tylko nie liczył na to, że Boyle'owie będą próbowali później wszystko odkręcać. Owszem, był mile widziany w ich domu, może nawet zbyt mile widziany, ale wszystko miało swoje granice, prawda?
— Chodź, zrobię herbaty — zawołała po kilkunastu sekundach. Brzmiała już znacznie łagodniej, choć nadal była trochę na Blake'a zła.
Cóż, gdyby nie była, to świadczyłoby tylko o tym, że ma gdzieś jego bezpieczeństwo, a to nie była prawda. Fakt, Aurora nie należała do najbardziej wylewnych i przyjacielskich, ale Ian znajdował się w wąskim gronie osób, o których można powiedzieć, że im ufała. Nie tak, żeby polecieć i zdradzić każdą tajemnicę, rodzinną lub własną, ale zawsze.
Szczerze mówiąc, była też trochę zdziwiona tym, że nie chciał ostatecznie rozprawić się z Wrightem. Aurora nigdy nikogo nie zabiła, ale gdyby miała na sumieniu taki czyn, zapewne nie zastanawiałaby się teraz i od razu użyła odpowiedniego uroku. Ministerstwo dawno przestało ścigać tych, którzy rzucali Zaklęcia Niewybaczalne, Boyle podejrzewała, że to ze względu na to, iż Voldemort dawno podporządkował sobie rząd...
[Wybacz, że tak krótko, ale akurat nie miałam jak się zbytnio rozpisać...]
[Serwus, dzięki za przywitanie, bardzo mi (nam w sumie) miło :)
OdpowiedzUsuńOoooj co ten Sören, tak mylić innych autorów. Nie no mogę cię zapewnić, że to stuprocentowy mężczyzna, a nie kobietka xD
Czy mogę tak niekulturalnie zapytać o jakiś wątek? Jestem niestety nowa w świecie Hogwartu i nie wiem jakiego rodzaju wątki tu zazwyczaj piszecie, by coś naprawdę dobrego zaproponować ^^;]
Sören
[Mój umysł dzisiaj jest jak rozpaćkane masło po tym upale więc meeeh... Na głowę przyszło mi tylko szukanie Malboro, bo się zgubił. Dziwnym przypadkiem znajdzie obok odpoczywającego na błoniach Sörena i gadka szmatka, w ogóle :D
OdpowiedzUsuń(przepraszam, przepraszam za tą żałosność...)]
Sören
Co prawda to prawda, Ian nie mógł przewidzieć, że podczas swojego spaceru natknie się na szmalcownika, ale to nie zmieniało faktu, że chłopak powinien być ostrożniejszy. Może nawet mógłby spróbować opanować Zaklęcie Kameleona, aby móc stać się niewidocznym? Aurora nie chciała mu jednak tego proponować, aby nie odbierał jej zachowania za próbę matkowania mu.
OdpowiedzUsuńWątpliwym było też to, czy rodzice dziewczyny "zaatakują" go masą pouczeń i kazań. Blake mimo wszystko nie był ich synem, miał już siedemnaście lat i był dorosłym mężczyzną, a to poniekąd zmuszało go do działania na własną odpowiedzialność. Owszem, być może doradzą mu, co powinien dalej robić, ale byłyby to raczej sugestie niźli nakazy.
Machnęła różdżką, aby woda w czajniku szybciej zaczęła wrzeć, zalała dwie herbaty i postawiła oba kubki na stole, jeden przysuwając bliżej Iana. Sama usiadła na krześle naprzeciw niego, wsypała łyżeczkę cukru i zamieszała. Minę miała nachmurzoną, ale złość powoli jej mijała.
— Po pracy, czyli około szesnastej... — Westchnęła ciężko. Mieli kilka godzin do ich powrotu, a dziewczyna zupełnie nie wiedziała, co mieliby w tym czasie robić. Wprawdzie ogród wydawał się całkiem przyjemną opcją, zawsze lepiej siedzieć na powietrzu niż w środku, ale nawet ze świadomością, że posiadłość z zewnątrz jest tak samo chroniona jak wewnątrz, Boyle bała się opuścić dom.
Słysząc jego kolejne pytanie, zacisnęła dłoń w pięść i przytknęła sobie do ust, jakby bojąc się udzielić odpowiedzi. Chyba myślała o tym samym, co on, że go zabiją albo chociaż poważnie uszkodzą. Victor Boyle byłby do tego zdolny, ale miała nadzieję, że nie będzie musiała tego oglądać.
— Nie mam pojęcia. Ten parszywiec powinien zapomnieć, że tu był, ale nie jest chyba aż tak groźny, żeby go zabijać...
Upiła łyk herbaty i syknęła, gdy napój okazał się zbyt gorąco. Otarła usta wierzchem dłoni i uniosła wzrok na Blake'a.
— A ty? Co zrobisz? Oni cię szukają, nie możesz bez przerwy przed nimi uciekać... — Odgarnęła kosmyk włosów za ucho i odwróciła spojrzenie, wlepiając je w okno.
Widząc, jak podnosi się z krzesła, zrobiła to samo i to tak gwałtownie, że przesunęła o kawałek stół, przez co herbata wewnątrz kubka zawirowała i odrobinę wylało się na blat. Aurora jednak tego nie zauważyła, wpatrzona ze zdziwieniem w swojego przyjaciela.
OdpowiedzUsuń— O nie, nie pozwolę ci stąd iść. Nie samemu. — Dopiero teraz jej wzrok padł na herbacianą plamę, którą to usunęła ze stołu jednym machnięciem różdżki.
Już i tak jej rodzice mieli wystarczająco dużo powodów, aby ją po powrocie z pracy ukarać (samo wpuszczenie Wrighta do środka było idealną wymówką dla strzelenia córci kazania o jej nieodpowiedzialności), więc nic nie stało na przeszkodzie temu, aby dodać do swojej kartoteki więcej grzechów. Bo skoro i tak miała zostać uziemiona, chciała siedzieć w domu ze świadomością, że zrobiła dobry uczynek. A gdyby wszystko się powiodło, Boyle'owie nigdy się nie dowiedzą, co tego upalnego lipcowego dnia zaszło w ich domu.
— Pomogę ci i nawet nie chcę słyszeć sprzeciwu, bo cię stąd nie wypuszczę. — O tak, bo wyższy od niej o głowę facet nie umiałby sobie z nią poradzić... — Nie możemy użyć kominka, bo rodzice blokują go na czas swojej nieobecności abym nie szwendała się po Londynie — mówiąc to poczerwieniała lekko z zażenowania — a teleportacja też nie wchodzi w grę, bo dawno tego nie robiłam. Musimy go przenieść "normalnie"... Niestety.
Wylała obie herbaty do zlewu, posłała Ianowi szeroki uśmiech, jakby czekała ich niesamowita przygoda, po czym chwyciła różdżkę i wyszła do holu. Wright wciąż tam leżał nieprzytomny.
— A może go ocućmy i każmy iść samemu? Jak zabierzemy mu różdżkę, to nie powinien sprawiać kłopotów. Albo... — urwała, nie do końca pewna tego pomysłu. — Albo rzućmy na niego Imperiusa. Robiłeś już to kiedyś?
Ona mogłaby ewentualnie spróbować, ale trudno byłoby jej chyba pogodzić się z myślą, że była w stanie rzucić Zaklęcie Niewybaczalne...
Opuszczenie domu Boyle'ów było beznadziejnie głupim pomysłem, ale Aurora wmawiała sobie, że nie może być tak źle. Przecież spokojnie przetransportują szmalcownika do domu Iana, rzucą go gdzieś na ziemię (dziewczyna nie pamiętała, czy Blake'owie mieli lochy...) i bezproblemowo załatwią sprawę.
OdpowiedzUsuńCóż, wszystko okazało się o wiele mniej różowe niż w jej głowie. Nigdy jednak nie spodziewałaby się, że zostaną osaczeni, ogłuszeni i porwani. Wprawdzie to samo oni planowali zrobić z Wrightem, ale przecież nie chcieli robić mu jako-takiej krzywdy! A śmierciożercy na pewno nie będę przebierać w środkach, skoro Iana poszukiwali od dawna, natomiast córka "nieoficjalnych dezerterów" również była łakomym kąskiem.
Kiedy się ocknęła, z początku stwierdziła, że miała po prostu koszmarny sen i nikt nie zakłócał jej samotnego pobytu w domu. Głowa bolała ją jednak potwornie, a do tego po chwili zorientowała się, że już nie jest w salonie, tylko jakiejś zapleśniałej, zimnej piwnicy, oświetlonej jedynie przez wąskie strużki światła wpadającego przez niedokładnie zabite dechami małe okienka.
Minęło kilka minut, zanim doszła do siebie. Cały czas milczała, bo widziała dwie potężne sylwetki stojące na szczycie schodów, tuż obok drzwi, zapewnie prowadzących do posiadłości któregoś ze śmierciożerców. Ich sytuacja już i tak była beznadziejna, nie było potrzeby dokładania Ślizgonom wrażeń w postaci tortur...
Po chwili usłyszała Iana, ale była tak zszokowana i przerażona, że nie była w stanie odpowiedzieć na jego pytanie. Zresztą w tej sekundzie pojawił się ten wielki facet, celujący różdżką raz w Aurorę, raz w Iana, jakby nie umiał się zdecydować, które z nich zabić najpierw.
Oddychała płytko, jakby coś blokowało jej dopływ tlenu. Niewątpliwie był to strach, bo z każdym słowem śmierciożercy odczuwała coraz większą panikę i mniejszą nadzieję na to, że oboje wyjdą z tego żywi.
— NIE! — wrzasnęła, kiedy mężczyzna ugodził Cruciatusem Iana. Jej krzyk zmieszał się z jego krzykiem, więc tylko po wyrazie twarzy śmierciożercy można było poznać, że śmieje się z całej sytuacji, jakby był świadkiem niezwykle zabawnego przedstawienia.
— PRZESTAŃ! — Jakimś cudem udało jej się przekrzyczeć Iana, bo śmierciożerca cofnął klątwę i teraz podszedł do Aurory. — Nic nie chcieliśmy mu zrobić! — powiedziała, wpatrując się w leżącego na ziemi Blake'a.
— Nie? To czemu był związany, hę?! — Pochylił się gwałtownie, na co Boyle pisnęła z przerażenia, ale szybko się opamiętała.
— O-On przyszedł do mnie z Ianem, przestraszyłam się go, bo byłam sama... Nie wiedziałam, że to jeden z was, nie miał Mrocznego Znaku!
— A jak myślisz, głupia dziewczyno, co ten zdrajca mógł robić pod twoim domem z nieznanym ci mężczyzną?! Pewnie szukał pomocy, tak?! Twoja rodzina od dawna sprawia kłopoty, Boyle! — Po tych słowach wymierzył jej siarczysty policzek, od którego poczuła krew w ustach. Nawet nie chciała myśleć, ile zębów jej wybił, więc tylko spuściła głowę i z trudem powstrzymała się od płaczu.
Louis był tym typem człowieka, który nie przepadał za siedzeniem na tyłku. A szczególnie nie w nocy. Noc była od tego, by się zabawić. Nie miał nic przeciwko morzu alkoholu, wręcz tego pożądał.
OdpowiedzUsuńCo prawda tego dnia liczył na grupowe wyjście do Trzech Mioteł, ale że albo ludzie śpią, albo już tam poszli, zostawiając go samego niczym lukrecjową żelkę. Z westchnięciem po raz kolejny poprawił swoje włosy, uśmiechając się przy tym lekko. Doskonale wiedział o tym że nie ważne jak koszmarnie by wyglądał i tak zdobył by każdą, lub każdego, którego by chciał. Taki urok wili.
Zszedł do pokoju wspólnego i o mało nie zaczął skakać ze szczęścia. Żywa dusza! Chyba jedyna osoba która została! Miał dziś farta.
- Iaan, porywam Cię! Musisz ze mną iść, nie zostawisz przecież kumpla w potrzebie, prawda? - zaczął lamentować, wieszając się na ramieniu kumpla z drużyny.
[ Pomysłów brak, jednak jak uporam się z Blanche to wezmę się za wymyślanie czegoś z twoją postacią. ]
OdpowiedzUsuńTo mogłoby obrazić Blake'a, ale Boyle nigdy nie spodziewałaby się po nim, w ogóle po żadnym Ślizgonie, że byłby w stanie wziąć na siebie "winę" (bo przecież Aurora nie zrobiła nic złego) kogoś innego. Zwykle to wyglądało tak, że każdy dbał o własny tyłek i w miarę możliwości wyślizgiwał się od konsekwencji.
OdpowiedzUsuńPoprzez kurtynę włosów opadających jej na twarz obserwowała, jak śmierciożerca wrzeszczy niezrozumiałe dla niej słowa — strach jakby zamroczył jej umysł, do jej uszu dochodziły tylko same krzyki — a później, już zupełnie wyraźnie i dobitnie, usłyszała kłamstwo Iana. Kłamstwo, które nie powinno zostać wypowiedziane, chociaż przez jej głowę przemknęła iście ślizgońska myśl, że w sumie on i tak ma już sporo na sumieniu według Voldemorta, więc ten mały "dodatek" różnicy nie zrobi... Mimo to nie mogła pozwolić, aby dostało mu się za nią. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby ją jakimś cudem puścili wolno a jego skazali na kolejne tortury. O gorszych rzeczach wolała nie myśleć.
Kiedy śmierciożerca wyszedł, zaczerpnęła powietrza kilka razy i na czworakach przyczłapała do leżącego na ziemi przyjaciela.
— Ian — wyszeptała, zakładając włosy za ucho, bo były teraz tylko przeszkodą. — Ian, nic ci nie jest? — Och, co za głupie pytanie! Oczywiście, że coś musiało mu być, wpierw przez klątwę, teraz od tych kopnięć... Ale musiała się upewnić, że nie stało się z nim nic poważniejszego.
— To bardzo szlachetne z twojej strony, ale oboje dobrze wiemy, że ten Obliviatus był mojego autorstwa. Jeśli jeszcze raz skłamiesz, to... — urwała, nie bardzo wiedząc, jaka kara mogłaby go w obecnym położeniu skłonić do milczenia. — Po prostu nie bierz wszystkiego na siebie. Nie musisz zgrywać bohatera. — W tych słowach przebrzmiała już nutka drwiny.
Nie wszystkim imponowała głupota mylona z odwagą i Aurora do tych osób należała...
[Dziękuję, wymyślone jako ostatnie ze wszystkiego i miałam z nim trochę problem]
OdpowiedzUsuńStyx Macmallin
Łazienka była opustoszała, kiedy do niej weszli. Prawdopodobnie Martę po raz kolejny dopadły samobójcze myśli i postanowiła zanurkować w klozecie, kończąc tym samym swój marny żywot… Cóż, przynajmniej dopóki nie przypomni sobie że już jest martwa. To przynajmniej dawało Evie trochę sposobności na zachowanie tak przydatnej w czasie pulsującej migreny ciszy. Ian, kierując się jej sugestią, sprawdził pod strumieniem gorącej wody trwałość rzekomego kleju, jednakże – och, dlaczego przynajmniej raz mogła nie mieć racji? – próba ta spełzła na niczym. Wciąż byli skacowani, brudni i śmierdzący. Bez żadnych perspektyw.
OdpowiedzUsuńCiągana przez silniejszego Iana, usiadła posłusznie pod ścianą i zrobiła dokładnie to, co on – w miarę możliwości, ignorując ból wykręconego nadgarstka – odwróciła się od niego i kilka minut spędziła gapiąc na własne paznokcie, z czego jeden w tajemniczy sposób został połamany i sprawiał jej ból. Siedzenie w tej pozycji miało swoją dobrą stronę – istniał cień szansy, że nikt ich nie nakryje. Ale zaczynała się nudzić, a zastój powietrza w pomieszczeniu sprawił, że jeszcze dokuczliwiej odczuwała swój własny – i Iana, niestety – smrodek.
- Nie, tak być nie będzie – stwierdziła błyskotliwie, podnosząc się do góry i garbiąc z ręką zwieszoną w stronę chłopaka, który wciąż nie podniósł szanownego zada z posadzki. Wolną ręką wyciągnęła różdżkę i zamknęła oczy, kierując ją na swoje ubranie. – Chłoszyść – powiedziała i błyskawicznie zamknęła usta, chroniąc je przed zalaniem pianą. Niewiele to jednak dało (jak to bywa z autorzucaniem zaklęcia), bo zaczęła kaszleć i krztusić się, dopóki nie wydaliła kilka mydlanych baniek. Mała cena za komfort czystości.
- Teraz ty. Nie będziesz cuchnął w moim towarzystwie. Chłoszczyść – powiedziała, nie będąc nawet przekonana, czy dała Ślizgonowi szansę na zamknięcie ust i uratowanie się przed jej marnym losem. Prawdopodobnie nie, bo chłopak zareagował w podobny sposób.
Pomimo zniwelowania jednego problemu, wciąż pozostawały inne kwestie do rozwiązania. Między innymi ta, że Eva wcale a wcale nie miała zamiaru siedzieć w tej łazience i czekać na zbawienie, które może nie nadejść. Prawdopodobnie wstąpiła w nią nowa siła, bo chciała zacząć działaś, zrobić wywiad, cokolwiek co mogłoby zająć jej myśli i przekuć ten beznadziejny dzień w coś, co będzie mogła opowiadać wnukom jako jedną z tysiąca anegdot z młodości.
- A teraz rusz tyłek, bo nie chcę siedzieć tu przywiązana do ciebie jak do kaloryfera. Skoro już się pewnie rozniosło, że rżniemy przed publiką parę, to zawsze można podtrzymać ten wizerunek i kazać im się pieprzyć. Umieram z głodu, a lada moment obiad – powiedziała, nawet nie wiedząc, która tak naprawdę jest godzina. Była przerażona bezczynnością, a nawet nie dementowanie plotek o jej ognistym romansie z Ianem było pewną formą działania. Wszystko byle by nie siedzieć w łazience.
To nie tak, że Boyle nie zauważyła jego przemiany; trudno było nie spostrzec, że Ian zachowuje się inaczej, nabrał cech znacznie bardziej pożądanych przez Slytherina (bo przecież w byciu Ślizgonem nie chodziło o wszczynanie burd), ale również tych... człowieczych? Aurora podziwiała go, że tak łatwo przychodziło mu teraz myślenie o innych, ponieważ ona wciąż miała w związku z tym pewne opory. Najpierw chciała zatroszczyć się o siebie, jednak patrząc na jej obecną sytuację można by wątpić, że była do tego zdolna i lepiej żeby w życie innych również się nie wtrącała...
OdpowiedzUsuńCóż, ona przecież od początku nie była pewna co do planu przeniesienia Wrighta do domu Blake'ów, ale na morały i "A nie mówiłam?" było już zdecydowanie za późno. Poza tym nie chciała się z nim kłócić, po pierwsze nie mając po prostu siły, a po drugie musieli współpracować, aby nie skończyć jako kolejne trofea w pokaźnej kolekcji śmierciożerców.
Omiotła wzrokiem pomieszczenie, podobnie jak Ian zahaczając o kraty w oknach. Poza tym nie widziała innej drogi ucieczki, ale była niemal całkowicie pewna, że gdyby jakimś cudem udało im się opiłować twardą stal, gospodarz natychmiast by się o tym dowiedział. Boyle zaczynała obawiać się, że są w sytuacji bez wyjścia i musieli liczyć jedynie na łut szczęścia.
— Wszystko w porządku — wychrypiała i skrzywiła się, kiedy obity policzek znów dał o sobie znać. Trochę ją bolało, to prawda, ale nie był to ból nie do wytrzymania, poza tym to nie ona została chwilę temu skopana i dręczona, więc nie śmiałaby lamentować o tym, jak jej teraz było źle.
Odwróciła głowę w stronę schodów. Faktycznie ktoś po nich schodził, do tego coś dziwacznie brzęczało, jak szkło. Kiedy postać wynurzyła się z mroku, okazała się być jakąś dostojną kobietą niosącą w rękach tacę z dzbanem z wodą, dwoma szklankami oraz sporym kawałkiem chleba.
Patrząc na ten godny pożałowania posiłek Boyle poczuła się upokorzona jak nigdy dotąd.
Owa kobieta zamarła, kiedy jej wzrok padł na Aurorę oraz Iana, ale szybko się pozbierała i postawiła tacę na ziemi.
— Więc to wy jesteście "tymi zdrajcami"? — zapytała nieco ironicznie, ale w jej głosie wyczuć można było również zdumienie oraz pewnego rodzaju gniew. — Z relacji mojego męża wywnioskowałam, że schwytał kogoś z Zakonu...
— Ten facet to pani mąż? — Boyle nie mogła powstrzymać tego pytania, rzucając łakome spojrzenia na dzban z wodą. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo była spragniona... — Czy on... czy on chce nas zabić?
— Nie wiem, moja droga. Mówił tylko o tym okropnym Wright'cie, że ma wyczyszczoną część pamięci, ale nie spodziewałabym się, że chciałby skrzywdzić dzieci.
Dzieci? Boyle już chciała się kłócić, ale później zmarszczyła brwi i spojrzała na Iana. Może właśnie im się poszczęściło?
Wyglądało na to, że tym razem zostanie potraktowanym jak dziecko miało uratować im życie. Gdyby mieli te kilka lat więcej, żona śmierciożercy już mogłaby nie być tak wyrozumiała i litościwa, ale mimo to Aurora miała nadzieję, że nigdy więcej nie będzie musiała liczyć na czyjąś litość. To było najgorsze uczucie pod słońcem, mieć świadomość, że czyjaś decyzja może albo zaprowadzić do grobu, albo ku wolności. Ta kobieta przypominała trochę Ślizgonce własną matkę, toteż dziewczyna od razu postanowiła, że jeśli faktycznie za godzinę będzie bezpieczna, nigdy więcej nie złamie danego rodzicom słowa.
OdpowiedzUsuńKiedy wyszła, na ustach Boyle pojawił się uśmiech. Słaby, ale zupełnie szczery, bowiem cieszyła się, że dostali szansę na ucieczkę. Jednak po chwili ten krótki przejaw radości zniknął, kiedy przypomniała sobie o pewnej bardzo ważnej sprawie.
— Ian, a co z naszymi różdżkami? Na pewno nie będą leżały na stoliku w przedpokoju... — wyszeptała, wypiwszy łapczywie całą szklankę wody bez odrywania od niej ust. To zabawne, jak w takim położeniu doceniało się rzeczy, na które wcześniej nie zwracało się uwagi: woda stała się najcudowniejszym nektarem, a chleb wydawał się posiłkiem godnym bóstw.
Nie mogli przecież deportować się i działać dalej bez różdżek. Już teraz Aurora czuła się całkowicie bezbronna, więc co będzie, jeśli później zostanie pozbawiona największego atrybutu każdego czarodzieja?
Oparła głowę na ramieniu przyjaciela i westchnęła ciężko.
— Powinnam była całkowicie usunąć mu pamięć. Właściwie to... — zająknęła się, nie mogąc uwierzyć w to, co zamierzała powiedzieć: — Właściwie to nie wiem, dlaczego go nie zabiliśmy. On bez mrugnięcia okiem zrobiłby to z nami, teraz też nie jest pewna, czy wyjdziemy stąd żywi. Co jeśli tam na górze jest ich więcej, nie tylko ten jeden śmierciożerca? Nasza dwójka, pozbawiona różdżek, kontra oni... — zamilkła, czując, jak coś zaciska jej się na gardle. Zupełnie jakby Śmierć właśnie ją za nie chwyciła, chcąc przygotować na najgorsze.
Nagle naszły ją myśli o tym, czego w życiu nigdy nie zrobiła i czego być może już nie będzie dane jej zrobić. Zdecydowanie zmarnowała najlepsze lata na życiu wedle wytyczonych przez jej rodziców ram, ale z drugiej strony ona chyba inaczej nie umiała. Nie odważyłaby się wyjść poza te ramy, tupnąć nogą i wykrzyczeć, że to koniec a ona ma dość...
Oczekiwanie było zdecydowanie najgorsze. Obecność śmierciożercy dawała im minimalny obraz sytuacji, kiedy pojawiła się tamta kobieta — wraz z nią zawitał cień nadziei. A bezczynne siedzenie na brudnej podłodze, wsłuchiwanie się w skrobanie gdzieś nieopodal, zapewne będące szczurem szukającym pożywienia, doprowadzało dziewczynę niemalże do szału. W tym czasie zdołała też językiem wybadać, że nie miała dolnego kła, wybitego ciosem śmierciożercy. Może to żałosne, ale przez chwilę miała ochotę rozpłakać się tylko dlatego, że wstydziła się pojawić w Hogwarcie z niekompletnym uzębieniem.
OdpowiedzUsuńPewnie by żałowała, ale teraz przemawiała przez nią desperacka chęć powrotu do domu i zapomnienia o ostatnich godzinach. Albo dniach, bo nawet nie wiedziała, ile już siedzieli w tej piwnicy... Tak czy owak, w tej chwili była gotowa zabić każdego, kto mógłby utrudnić jej uwolnienie się stąd. Szkoda tylko, że nie miała przy sobie różdżki, a ręce miała za słabe, by móc nawet udusić.
Kiedy nadszedł ten moment i Ian chwycił jej rękę, ścisnęła mocno dłoń Blake'a jakby bojąc się, że gdzieś w trakcie ucieczki go zgubi. Wolałaby nie zostać sama na polu walki, gdyby oczywiście taka walka wybuchła.
Biegła najszybciej jak potrafiła, lecz dystans pomiędzy piwnicą a drzwiami wyjściowymi zdawał się nieskończenie długi. Dziwiło ją, że w chwili, kiedy minęli drzwi od salonu, nie pomknęło ku nim mnóstwo zielonych grotów. W ogóle było zbyt cicho, jak na siedzibę śmierciożercy przetrzymującego więźniów...
— Ian, coś mi tu nie gra...
Kiedy wypowiadała te słowa, właśnie wbiegali do holu. Aurora o mało co nie potknęła się o dywan, równowagę udało jej się złapać w ostatniej chwili, kiedy zobaczyła żonę śmierciożercy trzymającą ich różdżki.
— Szybko, nie macie wiele czasu! Podałam mężowi eliksir Słodkiego Snu, ale nie jestem pewna, czy dawka nie była zbyt...
Urwała, kiedy czerwony grot — Drętwota — ugodził ją w samą pierś. Kobieta osunęła się na ziemię, a kiedy Boyle odwróciła się, zobaczyła jej męża, celującego różdżką w ich dwójkę.
— Z nią rozprawię się potem, a teraz... Stanowczo za długo się z wami użeram, zdradzieckie gnojki... — wycedził, unosząc różdżkę jeszcze wyżej.
Strach o własne życie w jednej chwili zastąpił strach wynikający z tego, czego właśnie świadkiem była. Nie umiała tego nazwać, ale widok przyjaciela, który bez zmrużenia oka zabija kogokolwiek, nawet śmierciożercę, przyprawił ją o to dziwaczne uczucie i na dodatek ból głowy.
OdpowiedzUsuńAle przecież chwilę temu sama chciała zabić tego mężczyznę. Może po prostu nie sądziła, że przyjdzie jej to zrobić i nie podejrzewała też, że Ian rzuci Zaklęcie Niewybaczalne? Łatwo było gadać, jak się nie miało przy sobie różdżki, a do tego wokół panowała dobijająca ciemność i śmierdziało pleśnią.
Kiedy rozbłysło zielone światło, zakryła twarz rękoma, a teraz patrzyła na Blake'a poprzez rozchylone palce. Patrzyła trochę jak na mordercę, ale też jak na swojego wybawiciela. To okropne, że najokropniejszym na świecie czynem paradoksalnie ocalił czyjeś życie, ale w głowie miała tylko moment, w którym klątwa ugodziła w śmierciożercę.
Rozpłakała się, a wraz ze łzami uszło z niej wszystko — szok, przerażenie, chęć powrotu do domu. Myślała tylko o tym, że ta kobieta obudzi się i zobaczy swojego męża martwego, zabitego przez kogoś, komu chciała pomóc. Co jeśli zrobi coś sobie z rozpaczy? Co jeśli tak naprawdę uwolnili ją od tyrana? Ale może ten człowiek był wobec niej inny, czuły i delikatny... Chociaż Aurora nie umiała sobie wyobrazić tego faceta odnoszącego się do kogokolwiek z czułością.
— Ch-chcę stąd iść — wyjąkała poprzez łzy, obracając się i gwałtownie szarpiąc za klamkę. Drzwi otworzyły się, a Aurora opuściła dom czym prędzej, mrużąc oczy przed lipcowym słońcem, będącym właśnie na samej górze nieba.
Czyli było południe. Dzień był piękny, po niebie nie snuła się żadna chmura, upał stawał się dotkliwy już po tej niecałej minucie, jaką Boyle spędziła na wolności. A jednocześnie świadomość, że w ten cudowny dzień była świadkiem morderstwa popełnianego przez jej przyjaciela sprawiała, że ogarniał ją chłód. Zupełnie jakby to ona zamieniła się w zimnego trupa.
Otarła łzy z policzków i rozejrzała się w panice, szukając drogi prowadzącej do domu. Rodzice pewnie odchodzili od zmysłów, że jej nie było. Ile dni mogło minąć? Jeśli porwanie było wczoraj, to zapewne uda jej się przekonać ich, że po prostu wsiąknęła w jakąś imprezę. Pewnie jej nie uwierzą, bo Aurora Boyle do imprezowych nie należała, ale nie mogła wyjawić im prawdy.
Jej rodzice lubili Iana, traktowali go trochę jak syna, którego nigdy nie mieli, i raczej nie chcieliby dowiedzieć się, że ich "syn" kogoś zabił.
Odwróciła się w jego stronę i odgarnęła włosy z twarzy. Musiała wyglądać okropnie.
— Nikt nie może się o tym dowiedzieć. — W jej głosie było coś suchego, jakby te słowa wyleciały z niej bez uprzedniego ich przemyślenia. Jakby bała się, że ktoś może oskarżyć ją, jej rodzinę i znów spadną na nich kolejne kłopoty.
— A ty nie przestałeś być śmierciożercą, Blake — dodała po chwili, a jej wzrok padł na odsłonięty Mroczny Znak. Był on jak znamię, jak klątwa, która pozostawała z człowiekiem na całe życie. Przecież Voldemort nie wybierał przypadkowych ludzi na swoich śmierciożerców.
To głupie, ale Boyle skojarzyła się Tiara Przydziału, która zamiast do domów, rekrutowała do szeregów żołnierzy Czarnego Pana, kierując się konkretnymi wytycznymi. A przecież Tiara nigdy się nie myliła.
[Dzięki :D Twoja postać (w dużej mierze) opanowała magię niewerbalną, legilimencję, oklumencję i teleportację? Nie żebym się czepiała, ale... trochę z niego magiczny geniusz! ;>]
OdpowiedzUsuńCathy
Minęły prawie dwa tygodnie, odkąd Aurora i Ian uciekli z piwnicy domu tamtego śmierciożercy. Dwa tygodnie pełne milczenia i bezowocnych prób państwa Boyle, próbujących wyciągnąć z córki, co wydarzyło się między jej nagłym zniknięciem a jeszcze mniej niespodziewanym powrotem. Nic nie powiedziała, wody w usta nabierała szczególnie, kiedy padało pytanie na temat dziwnego zachowania Blake'a wtedy przed ich domem. Nie chciała pisnąć słówka, jej jedynym pragnieniem w tej sprawie było zapomnieć o niej i nie wracać wspomnieniami do chwili, kiedy z ust jej przyjaciela padło najgorsze z możliwych zaklęć.
OdpowiedzUsuńW końcu rodzice odpuścili, więc mogła spokojnie siedzieć w swoim pokoju. Każdy najcichszy szelest, skrzypnięcie drzwi czy podłogi sprawiało, że podskakiwała przerażona i w panice szukała swojej różdżki. Od czasu powrotu nie rozstawała się z hebanowym obrońcą, bojąc się, że nawet we własnym domu może zostać zaatakowana. Postronny obserwator uznałby jej zachowanie za przesadzone, ale tamte chwile w piwnicy wywołały u niej maleńką traumę. Czasem budziła się w nocy przerażona i dopiero po upewnieniu się, że jest wciąż w swoim łóżku, nie w jakimś lochu, mogła spokojnie znów się położyć...
Oprócz tego, każdy kolejny dzień milczenia Iana coraz bardziej ją niepokoił. Może nie powinna go tak sucho potraktować, ale była w takim szoku... Sądziła, że on do niej przyjdzie, bo przecież człowiek po czymś takim nie mógłby sam siedzieć w domu, ale się myliła. Blake nie dawał znaku życia i czasem nachodziła ją straszna myśl, że może poczucie winy doprowadziło go do ostateczności.
Zbytnio się jednak bała, aby wyjść z domu i odwiedzić przyjaciela. Znalazła więc jakiś czysty zwój pergaminu, pióro i kałamarz, po czym napisała list. W liście tym nie było nic szczególnego, jedynie zapewnienia, że Blake nie musi obawiać się o ich przyjaźń, że dziewczyna martwi się o niego.
Przeczytała list kilka razy, zawinęła w rulonik i przywiązała do nogi sowy rodziny, ciemnobrązowego puchacza. W duchu postanowiła, że jeśli w ciągu trzech dni nie dostanie odpowiedzi, to odwiedzi swojego przyjaciela, choćby nie wiadomo jak się bała.
[Cześć i dobry wieczór :)]
OdpowiedzUsuńDenna
Z początku Aurora, wciąż pogrążona w szoku, chciała zerwać kontakty z Ianem. Zamiary te nie utrzymały się jednak w jej planach długo ze względu na to, że przecież przyjaźnili się tyle lat a ten incydent w piwnicy chyba jeszcze bardziej zacieśnił ich więzy. Teraz też łączyło ich morderstwo, ale przecież nikt oprócz nich i tej biednej kobiety o tym nie wiedział...
OdpowiedzUsuńŻałowała wypowiedzianych słów. Żałowała ich tak bardzo, że miała ochotę zdobyć zmieniacz czasu i cofnąć się do tamtej chwili, kiedy nie myślała o tym, co i do kogo mówi. To nie było jednak możliwe, więc chciała innymi sposobami udowodnić Ianowi, że wcale tak nie myśli, nawet jeśli gdzieś w niej tliła się świadomość, iż nie mówiłaby niczego bezpodstawnie. Czyn Blake'a był niezaprzeczalnie potworny i on na pewno o tym doskonale wiedział, więc czy ona, jako jego przyjaciółka, nie powinna raczej być przy nim i trochę go odciążyć, zamiast siedzieć w domu oraz nie odpowiadać na pytania rodziców?
Kiedy sowa przyniosła jego odpowiedź, Aurora wiedziała, że musi go odwiedzić. Źle zrobiło jej się na samą myśl, że siedzi w tym wielkim domu sam i zapewne rozmyśla o tamtym dniu, a ona, prawdę mówiąc, zawiodła go na całej linii. Dziw, że w ogóle chciało mu się marnować na nią pergamin.
Nie miała tylko pojęcia, jak wyjść z domu bez wychodzenia na ulicę. Podejrzewała, że Voldemort już wiedział o ich ucieczce — była pewna, że Wright opowiedział mu wszystko, chcąc trochę zyskać w oczach Czarnego Pana — i być może wysłał paru śmierciożerców, aby pilnowali zarówno Iana, jak i Aurory. Nie mogła się teleportować w domu, zresztą Blake pewnie już zabezpieczył swoją posiadłość wszystkimi możliwymi zaklęciami...
Kominek. Że też od razu o tym nie pomyślała! Nie mógł być pod kontrolą Voldemorta, bo za sieć Fiuu odpowiadało Ministerstwo, a rządu jeszcze nie udało mu się opanować.
Boyle szybko doprowadziła się do porządku, bo wyglądała jak ostatni kocmołuch, poprosiła skrzaty o zapakowanie jakiegoś jedzenia (nie wiedziała, czy Blake nie był na jakiejś diecie przez kilka ostatnich dni) i po ponownym sprawdzeniu, czy ma różdżkę, weszła do kominka w salonie.
Nabrała trochę Proszku Fiuu, a kiedy rzuciła go na ziemię, powiedziała wyraźnie:
— Dom Iana Blake'a!
Błysnęły zielone płomienie i Aurora dosłownie wypadła na podłogę domu swojego przyjaciela, kaszląc okropnie i dłońmi odganiając chmary ciemnego pyłu. Zamrugała, rozejrzała się i była pewna, że wszystko dobrze poszło.
Po sprawdzeniu kuchni oraz wszystkich pomieszczeń na parterze, doszła do wniosku, że chłopak musi być u siebie. Powoli weszła po schodach, odnalazła pokój przyjaciela i uchyliła drzwi.
— Ian, to ja — powiedziała cicho i, zamknąwszy za sobą, zrobiła kilka kroków w stronę łóżka, na którym leżał. — Przyszłam sprawdzić, jak się czujesz...
Usiadła na skraju i splotła dłonie na podołku. Nie zdziwiłaby się, gdyby kazał jej się wynosić albo udał, że śpi, oby tylko nie zawracała mu głowy.
[Znowu nowa karta? haha]
OdpowiedzUsuńReeve zdawała sobie sprawę z tego, że jej nagła i diametralna zmiana zdania musiała wydać się Ianowi bardzo dziwna, ale w rzeczywistości tak nie było. Musiał nie zrozumieć co miała wcześniej na myśli, bowiem nigdy nie paliła się do tego, by siedzieć jak mysz pod miotłą w łazience i czekać, aż z pola widzenia znikną koty. Nienawidziła siedzieć bezczynnie, nawet jeśli miała do wyboru to, a pokazywanie się z Ianem z dłońmi splecionymi na amen w pacierzu. Poza tym łazienka była tylko i wyłącznie koniecznym przystaniem, ale nie końcem podróży. Zszokowany Blake musiał jednak odebrać to całkiem inaczej, gdyż gapił się na nią jak ciele w malowane wrota, nie do końca wierząc w prawidłowe działanie swoich narządów słuchu.
Czy chciała podtrzymać wizerunek wyimaginowanego w małych móżdżkach ich prześladowców związku? Absolutnie, ale nie miała nic przeciwko temu, by dać sobie spokój z ucieczkami, gorączkowym zaprzeczaniu i groźbom, do których Ian prawie posunął się już wtedy, po wyjściu z kuchni.
- Nie mam zamiaru niczego ci narzucać – powiedziała, ostrożnie dobierając słowa – ale sądzę, że jeśli mamy się skompromitować, to albo już to zrobiliśmy, albo hańba dopiero nadejdzie i raczej nie będziemy mieli na to żadnego wpływu. W porządku, może uważasz, że lepiej tutaj siedzieć, ale ja wolałabym spędzić ten czas wszędzie, byle nie w tej łazience. Nie obchodzi mnie co mówią ludzie.
Podobnie jak Ianowi, średnio podobała jej się wizja spędzania czasu w Wielkiej Sali, od razu wszyscy zrozumieliby, że razem z Blakiem są na siebie skazani w dosłownym tego słowa znaczeniu, a Reeve zależało bardziej na podtrzymaniu iluzji, a nie ostentacyjnym pokazywaniu światu, że jak ostatnia idiotka dała się zrobić na szaro jakimś debilom. Bardziej odpowiadało już jej siedzenie nad jeziorem łamane przez siedzenie w sowiarni łamane przez siedzenie w wieży zegarowej łamane przez siedzenie gdziekolwiek, gdzie był dostęp do świeżego powietrza.
Z łazienki ulotnili się tak szybko, jak szybko i znienacka pojawiła się tam Jęcząca Marta, która dosłownie wyjęczała im do uszu jedną z pewnie miliona przez siebie znanych piosenek o zakochanych, których biedna musiała się nasłuchać przez lata swojego straszenia w Hogwarcie.
Droga do kuchni tym razem była bezbolesna i pozbawiona wszelkich niespodzianek. Cała szkoła zapewne z powodzeniem napełniała brzuchy w Wielkiej Sali i mało kogo obchodziła cudza absencja, jeśli na wypełnionych półmiskach spoczywało tyle gorących łakoci. Eva miała jedynie nadzieję, że w kuchni nie zostaną dla nich żadne ochłapy i nie przeliczyła się, kiedy sama otrzymała swój piękny, kolorowy od jedzenia talerz.
Z początku oboje życzyli sobie smacznego, ale chwilę później stało się jasne, że jeśli sobie nawzajem nie pomogą, obiad będzie bardziej beznadziejny, niż smaczny. Jedzenie jedną ręką typowego kotleta było irracjonalnie śmieszne, bo żeby nie uciekać się do ostateczności – przez co rozumiała wzięcie mięsnej roladki po prostu w rękę – musiała poprosić Iana o przytrzymanie go widelcem, aby mogła, dość nieporadnie, pokroić go nożem w lewej ręce. To samo zrobili z zawartością talerza Blake’a i chwilę po tym Eva wciąż nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Przepraszam, ja po prostu się do tego nie mogę przyzwyczaić.
DANIEL MACBETH
OdpowiedzUsuń[ Witoj, stary Ślizgonie! ;D ]
[Taaaa, Puchaś, oni wszędzie cierpią niedobory.
OdpowiedzUsuńDobry wieczór. :)]
Ehart
[Czeeść, na razie co prawda nie mam żadnego pomysłu, ale śmiem twierdzić, że Ian nie będzie przepadać za Puchonką, w dodatku o takim uosobieniu jak Kris :D]
OdpowiedzUsuńKris
[Chodziło mi raczej o to, że on taki cichy, zabiłby ją :D]
OdpowiedzUsuńKris
[Heej ;3]
OdpowiedzUsuńRose Nott
[To jak robimy? Wątek letni, czy już w szkole?]
OdpowiedzUsuńKris
[Skoro Ian taki dobry, to niech da się namówić na nauczanie teleportacji, bo Kris zdaje w tym roku licencję i będzie błagać na kolanach, żeby jej kto pomógł. Całą hodowlę wpuszczonych do jeziorka węgorzy odda, żeby ją nauczył! Pięknie proszę, zaczniesz?c:]
OdpowiedzUsuńKris
Cały ten dzień nagle w oczach Evy nabrał wyrazu tak absurdalnego, że nie mogła powstrzymać rozbawienia. Wydawało się, że całe trudy tej niedzieli – okropna i bolesna pobudka, wszystkie gwałtowne różnice zdań z Ianem, próby przekonania go do swoich racji i to upokorzenie, jakiemu ulegli, bądź jeszcze zdążą ulegnąć tysiąc razy bardziej – obróciły się w jej głowie w coś całkowicie nieoczekiwanego. Po prostu jeszcze kilka godzin wcześniej w życiu nie pomyślałaby, że będzie siedziała w kuchni i kroiła kotleta Ianowi Blake’owi ze Slytherinu, z którym niecałe dwanaście godzin wcześniej publicznie darła koty na imprezie, co doprowadziło ich do aktualnej sytuacji. Mało tego, gdyby jeszcze ktoś powiedział jej, że będzie z nim żartowała na ten temat, prawdopodobnie wyśmiała by tę osobę bez cienia wiary w jej słowa. Ale tak było dobrze, znacznie bardziej wolała zachowywanie pozorów doceniania czarnego humoru nieprzewidywalnego losu, niż siedzenie w łazience przez cały dzień i spoglądanie na siebie spod byka. Wciąż nie potrafiła się odnaleźć w tej przymusowej relacji, ale mogła śmiało powiedzieć, że nauczyła się tolerować Iana i może do końca dnia miała też szansę na to, by nauczyć się go rozumieć. Cóż… a przynajmniej w takim stopniu, jaki nie generowałby kłótni w każdym momencie, kiedy mieli ze sobą do czynienia, jak to działo się między nimi już od dawna.
OdpowiedzUsuńDalsza część posiłku minęła im w atmosferze wystudiowanego milczenia i brzdęku sztućców. Reeve zgodziła się na propozycję Iana, nadszedł czas, by zmienić miejsce pobytu, zwłaszcza, że Blake zaproponował miejsce, które w żadnym razie jej nie przeszkadzało; mało tego – bardzo miała ochotę się tam wybrać.
Ignorowanie zdziwionych spojrzeń, które towarzyszyły im na każdym kroku nie okazało się tak trudne, jak Eva się spodziewała. Być może po prostu bardziej niż zwykle musiała się pilnować, aby nie wybuchnąć śmiechem; jakoś przeszła jej ochota na łypanie groźnymi spojrzeniami, bo jakby nie było nareszcie zyskała jakąkolwiek nadzieję, że pomimo wszystkich niedogodności jakoś przetrwa ten dzień wciąż stabilna psychicznie.
Na Błoniach nie było zbyt wielu uczniów, może dlatego, że było bardzo wietrznie, a słońce praktycznie cały czas spędzało za ołowianą warstwą chmur. Dla wciąż boleśnie wspominającej wczorajszy wieczór Evy, ta aura była wymarzona. Ostatnie czego pragnęła, to smażyć się w skwarze. Miejsce nad jeziorem faktycznie okazało się urokliwe, ale o wiele bardziej zainteresowała ją inna część wypowiedzi Iana.
- Nie wiedziałam, że szkicujesz. W zasadzie to również to uwielbiam, nie rozstaję się z ołówkiem już dobre dziesięć lat – powiedziała mimochodem, rzucając w stronę wody kamień pod kątem stu osiemdziesięciu stopni, przez co odbił się kilka razy od tafli, aż w końcu zanurkował z głuchym pluskiem. – Mogłabym kiedyś zobaczyć twoje prace? – zapytała w końcu. – Niewiele jest tutaj ludzi, z którymi można dzielić pasję. No… może tylko Chan i Drew. – dodała po chwili, wspominając dawną przyjaciółkę.
[Wiesz, że to tajne miejsce jest tajnym miejscem chyba każdego opowiadania i ucznia? To też było moje tajne miejsce haha :D]
Pojedyncza kropka z nieba spadła na zmarszczony nos Iana Blake'a. Za nią następna, i następna. Po chwili w oddali rozległ się grzmot, kończąc tym samym sielski nastrój panujący na błoniach. Nikt nie zdążył się nawet podnieść z zielonej trawy, a ściana wody zalała wszystko, mocząc włosy i szaty. Trawa zrobiła się niewiarygodnie śliska i niesamowitym pechem byłoby, gdyby ktoś się na niej poślizgnął...
Usuń[ Wiem, że jestem okropna, ale przyszłam powiedzieć, że wyjeżdżam i niestety, nie dam rady zacząć w najbliższym czasie. Rozumiem, jeśli zechcesz zrezygnować, ale jeśli po moim powrocie nadal będzie chęć na wątek, to ja jak najbardziej zacznę. Może dopadnę gdzieś internet i odpiszę w trasie, nic jednak nie obiecuję.]
OdpowiedzUsuńMary
[Chyba zginęłam gdzieś pod poprzednią kartą :< ]
OdpowiedzUsuńBlanche Foucault
Krycha miała pociąg, taki wewnętrzny magnes, do wszystkiego, co potencjalnie mogło ją rozczłonować, rozwalić, zmasakrować lub po prostu skrzywdzić. W zeszłym tygodniu zrobiła sobie krajoznawczą wycieczkę do Zakazanego Lasu, gdzie natrafiła na centaury, którym niekoniecznie spodobał się jej artykuł na ich temat do Proroka Codziennego, więc na drugi dzień pozostawało jej tylko cieszyć się, że nie była leniwcem, który biegał powoli. W tym przypadku – uciekał. Pakowała się w tarapaty średnio cztery razy w miesiącu, więc, jak łatwo się domyśleć, zapragnęła poczuć adrenalinę raz jeszcze, tym razem wybierając bardzo inwazyjny sposób.
OdpowiedzUsuńNauka teleportacji była dla Kris jak czarna magia, której nie sposób, żeby się nauczyła. Czuła, że potrzebuje naprawdę dobrego nauczyciela, żeby w ogóle coś z tego wyszło. Nie od razu pomyślała o Ianie Blake'u, bo tak na dobrą sprawę nie znała go za długo i wiele o nim nie wiedziała. Wystarczało jej jednak, że Ślizgon miał licencję na teleportację, a przynajmniej słyszała od jego kolegi, że ma. Poza tym, nie był on tak sceptycznie nastawiony do głupich Puchonek jak inne Ślizgi, więc po prostu postanowiła zaryzykować. Pomyślała też, że ktoś, kto niedawno chwalił się (albo jej się przesłyszało), że zna się na oklumencji, na pewno będzie umiał ją poskładać z powrotem, oczywiście w razie jakiegoś ekstremalnego wypadku, całkowicie, rzecz jasna, hipotetycznie założywszy.
Jego ton trochę ją onieśmielił, bo, prawdę mówiąc, miała nadzieję na kogoś z grubsza milszego.
-– Eee, no wiesz... – zawiesiła się na chwilę, nie wiedząc, jak ugryźć temat tak, żeby nie wziął jej za jakąś swoją napaloną fankę.– Mógłbyś pouczyć mnie teleportacji? Jak coś, to mogę zapłacić, nie ma problemu, tylko zgódź się.
Nie miała zbyt przekonującego głosu, ku swojej rozpaczy. Najpewniej wyszła na bardzo zdesperowaną, a przecież kwestia nauki teleportacji wcale nie była rzeczą życia i śmierci, nie zależało jej na tym tak bardzo, że mogłaby położyć się plackiem i błagać o choćby jedną lekcję. Ale miło by było, gdyby Ian się zgodził, w końcu była w stanie za godzinę ćwiczeń podarować mu parę srebrnych sykli, albo notatki z eliksirów, w których posiadaniu była od kiedy Hobbie Roberts zgubił jeden ze swoich licznych pergaminów. Dodała jeszcze przeciągłe "proooszę", żeby uprzejmości stało się zadość.
[Spoko]
Kris
[Hejo :3 Proponuje wątek, myślę, że mogłoby być całkiem ciekawie między nimi :D]
OdpowiedzUsuńJasmin
[a jaką konkretnie rolę miałaby odegrać w tym Foucault? ;> ]
OdpowiedzUsuń[Nie korzystam z GG w celach blogowych, więc po skończonym urlopie przypomnę się pod Twoją KP i najwyżej przeniesiemy się na e-mail.]
OdpowiedzUsuńKris nie dotyczyły wszystkie te stereotypy, o których zapewne myślał Ian, który, gdyby spytał dziewczynę o zdanie, traktował siebie zbyt surowo. W końcu nie każdy w Hogwarcie żył przesądami o złośliwości Ślizgonów i naiwności Puchonów. Niektórzy, w tym młoda Bagman, wierzyli w równość między uczniami i wychodzili z założenia, że każdemu należy się szansa tak długo, aż jej nie zmarnuje, później zasługując na kolejną. Wierzyła przy tym w mnóstwo bzdur o głębokiej, świętej moralności, na przykład o niedobijaniu leżącego i takich tam. Oczywiście, że nadal pozostawała człowiekiem i sama popełniała błędy, ale cały czas w głowie miała, żeby pamiętać, że ludzi nie należy sądzić na bazie usłyszanych na ich temat plotek, bądź domu, w jakim się uczy. Zdecydowanie, ocenianie książki po okładce nie było w stylu Krychy.
OdpowiedzUsuńZa to bardzo podobnym do niej było, aby nawiązywać zupełnie absurdalne znajomości z osobami, z którymi nie miała wiele wspólnego, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Zwykle, choć bardzo łapała się myśli, że nie wolno nikogo osądzać, zdecydowanie odmawiała wdawania się w jakiekolwiek głębsze relacje z osobami, których natura była krzywdząca dla osób trzecich. W tym miejscu wracała jej pamięć do Śizgonki, której po prostu nie mogła zdzierżyć pod żadnym warunkiem, ale o tym kiedy indziej. Kris bardzo ucieszyła się, kiedy Ian zgodził się pomóc jej uzyskać licencję, zwłaszcza, że sama nie wiedziałaby od czego zacząć. Zapewne wybrałaby się do biblioteki po książki na temat teleportacji dla początkujących, ale teoria to przecież nie praktyka.
— Naprawdę? — mówił do niej tak ponurym głosem (takie odniosła wrażenie), że nie wiedziała, czy się z niej nie nabija. Dopiero po chwili, kiedy zaproponował spotkanie w wiosce, uwierzyła, że chce jej pomóc. — Mówisz serio, nie bujasz mnie? Ej, a wiesz co się stanie jak skrzyżujesz wielkiego kurczaka z frytką?
Żartowała kiedy mogła, właściwie nie znała granic. Nawet wtedy, kiedy komuś mógł nie spodobać się dowcip, a ona umierała ze śmiechu na samo wspomnienie, koniecznie musiała go powtórzyć. Chłopak wydawał jej się zawsze taki spięty, trochę jakby połknął kija od miotły, ale wszystko dało się naprawić. Oczywiście, najważniejszym punktem ich przyszłego spotkania miała być nauka teleportacji, co nie oznaczało wcale, że nie będzie czasu na dobry humor. Akurat to dało się wpleść do wszystkich zajęć! Już miała mu zademonstrować pointę swojego pytania, kiedy znad wieży astronomicznej doleciała do nich znajoma sowa, wpadając z impetem w plecy Krysi i zaraz upadając na ziemię, jednak dalej dzierżąc w dziobie list zaadresowany do swojej pani. Puchonka podniosła zwierzę z ziemi i wytarła jej błoto z grzbietu, po czym odebrała przesyłkę nadaną przez "Przewodniczącego Korespondencyjnego Stowarzyszenia Miłośników Zwierząt".
— O raaany, odpowiedź tak szybko... — Niezdarnym ruchem rozerwała kopertę. Wyciągnęła z niej biały papier z krzywo naniesionym tekstem. Rzuciła okiem tylko na ostatnią linijkę i wydała z siebie krótki pisk. — Jedziemy do Egiptu w czasie przerwy świątecznej! Wybacz, ale muszę na to pilnie odpisać...To do zobaczenia!
Biegnąc przez błonia odwróciła się jeszcze tylko raz, żeby pomachać do Iana i już pędziła do dormitorium, myśląc o piramidach i niebezpiecznych stworzeniach Afryki.
Kris
[ W końcu odpis jest :) ]
OdpowiedzUsuńRozejrzała się po pokoju. Przybyło tam kilku Ślizgonów, więc za niedługo nie będzie mowy o prywatnych i spokojnych rozmowach. Audrey westchnęła ciężko. Miała nadzieję, że do chłopaka dotarło, dlaczego miała zamiar wracać. Czuła, że była w obowiązku obrony upadającej rodziny. Nie obchodziły ją już konsekwencje, ani to, że być może pożegna się z życiem. Lepsze było to, niż zostanie samym na tym dziwnym i niebezpiecznym świecie. Owszem, dziewczyna miała babcię we Francji i tam mogłaby zamieszkać, ale to nie byłoby to samo. Dodatkowo dręczyłyby ją potworne wyrzuty sumienia, co zapewne skończyłoby się samobójstwem lub chorobą psychiczną. Tak przynajmniej sądziła. Z drugiej jednak strony pomysł, aby wybierała się w tą misję sama, był dość głupi i nieprzemyślany. W końcu jak zwykła nastolatka, która nawet nie ukończyła szkoły magicznej może równać się ze Śmierciożercami, którzy czarno-magiczne zaklęcia mają w małym paluszku.
Spojrzała na chłopaka. Wiedziała, że może na niego liczyć, w końcu zrobił wystarczająco dużo, albo za dużo, by to udowodnić i była pewna że pomógłby jej i w tej sprawie, ale zdawała sobie sprawę, że Ian ma swoje własne problemy. Nie chciała dokładać mu zbędnych trosk.
– Wiem, ale nie mogę cię zmuszać. Za dużo już zrobiłeś – powiedziała po chwili – Poradzę sobie sama – dodała wkrótce uśmiechając się lekko.
Audrey
Jasmin wróciła właśnie z Indii, gdzie spędziła cudowne wakacje ze znajomymi i rodziną. Wszystko było idealnie, tak jak lubiła. Błogi, niczym niezmącony spokój w którym mogła zrealizować swoje plany. Powrót do Hogwartu był niespodziewany i wyrwał ją z jej prywatnego raju. Jednak czas było się powoli przygotowywać do swoich szkolnych obowiązków.
OdpowiedzUsuńTego wieczora wybierała się samotnie na spacer, do miejsca, niezbyt pasującego do tej ułożonej dziewczyny, mianowicie Zakazanego Lasu. To była pierwsza wyprawa jej do tamtego miejsca i nie wiedziała jak mroczne potrafi być i jakie tajemnice w sobie skrywać, jak i niebezpieczeństwa. Szła spokojnie i powoli, a delikatny wietrzyk chłodził jej ciało, w tą upalny wieczór.
Rozmyślała o swoim życiu, przyszłości, nauce, jak i tegorocznych wakacjach i ludziach z jej szkoły. Dziewczyna zupełnie straciła poczucie czasu i ... zgubiła się. Gdy zdała sobie z tego sprawę, jej twarz przybrała kolor papierowo-blady. Poczuła jak jej ciało sztywnieje ze strachu. W jej głowie zrodziło się milion wątpliwości. Jesteś głupia, Jas..., szepnęła w myślach.
Nagle usłyszała trzask łamanej gałęzi i to przeraziło ją jeszcze bardziej. Przyspieszyła kroku, aż w końcu zaczęła biec. Jeszcze głupszy pomysł, bo jak w takiej spódnicy można biegać? Niespodziewanie potknęła się i upadła. Pisnęła przy tym dość głośno, upadając na ziemię. Rozdarła swoją długą, lazurową spódnicę w miejscu uda, aż do dołu. Przesunęła po materiale z widocznym grymasie na twarzy, jednak nie z powodu zniszczonego ubrania, lecz bólu kostki. Miała dziś ogromnego pecha, ten dzień dobrze nie mógł się skończyć.
Nagle, między drzewami ujrzała sylwetkę mężczyzny. Serce zaczęło bić jej jak szalone, jednak nie umiała dostrzec jego twarzy...
Jasmin
[ No cześć :))
OdpowiedzUsuńNie wiem czy wiesz, ale mamy wątek na AIC Ethan&Benedykt xd Przyznam, że akademia trochę mnie znudziła i dlatego zdecydowałam się na Hogwart :) Fajnie mieć tutaj kogoś znajomego... Może wątunio? ^.^ ]
Johnathan
[ Sophie chyba nie będzie zadowolona, gdy kolejny wampirek ją opuści...
OdpowiedzUsuńNie będziesz zła kochana, gdy podrzucę ci jutro na gg jakiś pomysł? Dziś wróciłam z wakacji i mam wyprany mózg :x Jutro do cb wpadnę :) :* ]
Johnathan
To nie była szkolna sowa, bo gdyby Alba nią była, na pewno nie dziobnęłaby boleśnie osoby, której przyniosła korespondencję. Sowa Kris była równie nadpobudliwa, co ona i jeszcze bardziej niecierpliwa, dlatego tuż przed wejściem do Pokoju Wspólnego, brutalnie domagała się podziękowania za zadany sobie trud, najlepiej w postaci jakiejś małej przekąski. Na swoje nieszczęście, Puchonka w dormitorium miała tylko jakieś żałosnej ilości i równie słabej jakości rozłupane orzechy włoskie, dlatego Alba strzeliła focha i opuściła ją, aby w ciągu najbliższych chwil znaleźć się w sowiarni wśród innych swoich kapryśnych koleżanek. Tymczasem Krysia zajęła się odpisywaniem na list, który jeszcze kilka razy przeczytała sobie na głos, aby mieć pewność, że dobrze go zrozumiała. Wynikało z niego, że całe KSMZ wybierało się do Egiptu w czasie ferii zimowych; Przewodniczący pisał, że przewodnik został już załatwiony, będą zwiedzać piramidy i (UWAGA) zobaczą sfinksy, które służą za turystyczną atrakcję magicznej części Afryki.
OdpowiedzUsuńByć może, że nie była tak niecierpliwa jak jej sowa, ale mimo wszystko bardzo duże nadzieje wiązała z przyszłą sobotą. Zależało jej na tym, aby nauczyć się trudnej sztuki teleportacji, bowiem było to coś, w jej mniemaniu, zupełnie odjechanego. Coś, przez co jej mama na pewno znalazłaby się w strefie zagrożenia zawałem, a ojciec zauważyłby w niej coś więcej, niż tylko niesforną córeczkę. Co prawda, Kris wcale nie zależało już na zadowalaniu rodziców, właściwie nigdy nie próbowała im niczego udowadniać, stawiając na bycie sobą, jednak przyjemnie by jej było usłyszeć od czasu do czasu jakieś miłe słowo. No tak, ale nigdy nie zależało jej na niczym aż w takim stopniu, aby nie zaspać. W soboty zwykle odbywał się mecz quidditcha, to znaczy przynajmniej raz na dwa tygodnie (wtedy akurat tak) i na niego zaspała. Warto zauważyć, że akurat na zobaczeniu go wcale jej nie zależało, gdyż ani nie dotyczył Hufflepuffu, ani ona nie była specjalnie zapalonym kibicem. Przerażała ją wysokość, dlatego potrzebowała dobrego powodu, żeby zjawić się na trybunach. Noale, to przecież nie był ten dzień. To był dzień, w którym obudziła się blisko godziny dwunastej w południe, z zapuchniętą twarzą, po czym ledwo żywa wyruszyła z zamku dróżką do pobliskiej wioski. Mimo wszystko, w umówionym miejscu zjawiła się przed czasem i przed Ianem.
— Jasne, idziemy — to mówiąc, poczłapała grzecznie za nim. Szli w zupełnej ciszy, tak jakby nagle zabrakło jej słów. Myślami była bowiem jeszcze w tym, co przyśniło jej się tej nocy i nie łapała jeszcze do końca, że nie znajduje się dłużej w świecie mary. Zakryła usta, ziewając, po czym mruknęła niewyraźnie coś w stylu "gotowa". Ziewnęła raz jeszcze, rozwierając buzię niczym rozmemłany hipopotam. — Od czego zaczynamy? Powinnam najpierw pomyśleć o miejscu, w którym się znaleźć, czy jest jakieś specjalne zaklęcie?
Dopiero, kiedy zadała to pytanie, uświadomiła sobie, jak bardzo jest podekscytowana, a to przecież nie wróżyło w jej przypadku nic dobrego. Nigdy. Zwykle, kiedy czuła podekscytowanie, lądowała twarzą w błocie, albo na ziemi, powalona przez balony z farbą.
[Wybacz za zmianę kolejności c:]
Kris
[W którym *chcę się znaleźć powinno być.]
Usuń[A dziękuję za powitanie ^^, może jakiś wątek, jeśli jeszcze masz miejsce na więcej wątków?]
OdpowiedzUsuńRoderick
[Nie wiem, czy wyszłoby coś z tego jakby wpadli na siebie na pokątnej w wakacje, gdyby obaj szykowali się do roku szkolnego po prostu. Zawsze Ian jako, że kontynuuje ONMS to na jednej z pierwszych lekcji zauważy Ricka, który gdzieś z boku zajmowałby się jakimś rannym, magicznym zwierzem, gdy nauczyciel Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami prowadziłby zajęcia.]
OdpowiedzUsuńRoderick
[Dobre ^^. Jestem za. Czy możesz zacząć, czy raczej ja muszę wysilić te szare komórki, które mi zostały?]
OdpowiedzUsuńRoderick
W tamtej chwili trudno było mówić o studzeniu jakiegokolwiek zapału w Krysi, bo była tylko odrobinę podekscytowana. Sobotnie południe było zbyt wczesną porą, aby dziewczyna myślała o czymś innym niż jeszcze jedna godzinka błogiego snu. Zasypywała Iana pytaniami, bo niecierpliwiła się i bardzo chciała teleportować się zaraz, teraz, oby bez żadnych bolesnych konsekwencji. Dobrze, że chłopak wybrał odludne miejsce, do którego, przez wzgląd na nawiedzaną chatę, mało kto się zbliżał, bo nie wiedziała, czy aby na pewno osoba, która dopiero nauczyła się teleportować, powinna udzielać komukolwiek lekcji. Ale sama go poprosiła, więc na pewno nie zamierzała uciec, powołując się na jakieś tam regulaminy.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodziło o eliminowanie myśli, Kris mogła być w grupie mistrzów. W końcu przez wielu jej fanów (którzy wielokrotnym okazywaniem jej uwagi poprzez niemiłe kawały pokazywali, jak bardzo ją uwielbiają) uważana była za właścicielkę całkowitej próżni w swej głowie. Może było w tym małe ziarnko prawdy, jednak Puchonka dopiero po chwili prawdziwie i zupełnie skupiła się na wskazanej sośnie. Wielokrotnie powtarzała sobie w myślach: plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, plac, sosna, obok, ale przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Kiedy już poczuła, że coś się dzieje, spanikowana rozkojarzyła się i całą wcześniejszą koncentrację jasny piorun strzelił.
— No nie mogęęę...— zawyła, zawiedziona, że nic jej nie wychodzi z tego opróżniania umysłu, zwieszając ręce i wbijając wzrok w czubki butów. Przypomniała sobie żart o szewcu i smoku, ale była zbyt smutna, żeby cokolwiek śmiesznego opowiadać. — A jak nigdy się nie nauczę? Na pewno to tak się robi?
Kris
Rick z zapałem jedenastolatka szedł szybko ulicą Pokątną. Zakupy, szczególnie jeśli mógł sobie kupić coś zupełnie nowego zawsze była dla niego cudowną sprawą… Cóż, jako dziecko nie miał zbyt wiele okazji by móc sobie pochodzić po sklepach, wybrać najodpowiedniejszy produkt i po prostu go kupić, niestety tak jak niektórzy nie miał tego szczęścia. Za to miał kochającą matkę i dziadka, którzy byliby gotowi oddać za niego życie, a to było cenniejsze niż jakiekolwiek złoto.
OdpowiedzUsuńMłody mężczyzna lekko zmrużył oczy gdy spojrzał na szyld jakiegoś sklepu, a następnie zerknął na listę zakupów... Podręczniki, jakieś składniki do eliksirów dla dziadka, nowa szata na rozpoczęcie roku szkolnego, nowa sowa, gdyż starą oddał na służbę do domu dziadka…
Ponownie spojrzał na sklepowy szyld by zorientować się, gdzie dokładnie jest.
- No to do zoologicznego najpierw.- mruknął do siebie i ponownie ruszył szybkim krokiem do miejsca swego przeznaczenia.
Mały dzwoneczek oznajmił jego wejście do sklepu, na którego dźwięk zareagowało kilka innych stworzeń, każde na swój sposób wywołując jakiś chaos… Uśmiechnął się, widząc jak jedna z sów wyjęła głowę spod swego skrzydła gdy klatka sąsiadki zachybotała się lekko od uderzenia w nią jej mieszkanki.
Sprzedawca niemal od razu spojrzał na niego pytająco.
- Ja tylko chciałbym kupić sowę, spokojnie sam wybiorę.- oznajmił i od razu ruszył „w teren” by zbadać każdą możliwą klatkę i jej mieszkańców.
Gdzieś na granicy świadomości zarejestrował dźwięk dzwonka, oznajmujący przyjście kolejnego klienta.
[Nie mam pojęcia o co mogliby się pokłócić XD]
Roderick
[Nie wiedziałam którego pana wolę, więc wybrałam Ian'a, bo ma ładniejszego kota :3 Proponuję wątek, nawet zacznę jeśli będzie potrzeba :)]
OdpowiedzUsuńPortia
[Tak dawno nie byłam na żadnym grupowcu, że aż zapomniałam jak to jest kiedy trzeba pomyśleć nad wątkiem... :D Dobra ale najpierw ustalmy czy akcja ma się toczyć jeszcze przed wakacjami, przed czy po, bo niby obecnie są wakacje, ale możemy nagiąć trochę czasoprzestrzeń :)]
OdpowiedzUsuńPortia
[Dobra to daj mi czas do jutra, co bym zregenerowała siły na myślenie! :)]
OdpowiedzUsuńPortia
Nie ziewnęła kolejny raz tylko dlatego, że wstąpiło w nią nieoczekiwane poczucie rychłej porażki. A co, jeśli faktycznie zdolność teleportacji zarezerwowana była tylko dla silnych czarodziejów, takich jak, na przykład, Ian Blake? Nawet poczuła się trochę głupio, że zajmowała Ślizgonowi jego wolny czas, który na pewno wolał poświęcić czemuś innemu niż beztalenciu z Hufflepuffu. Noale, skoro już tu byli, mogła spróbować coś osiągnąć. Fakt, faktem, pozostała sobą. Mimo ewidentnego niewyspania, nadal była wulkanem tryskającym pozytywną energią, wielką optymistką. Gdyby tylko dane było jej przespać jeszcze godzinkę... Pani Krysiu, stop. Trzeba się skupić, stop. Tę wiadomość nadaje do pani oczyszczony na potrzeby chwili mózg. Stop.
OdpowiedzUsuńLedwo zdążyła zorientować się, że ktoś dotyka jej ramienia, chłopak przeniósł ich na drugi koniec pola, używając rzecz jasna teleportacji łącznej. Była pod wrażeniem. Wiele razy widziała jak jej brat teleportuje się z miejsca w miejsce, po to tylko, aby zażartować z matki, ale jeszcze nigdy nie miała okazji samej przekonać się, jak to jest. Stała chwilę prosto jak słup soli, z dość tajemniczą miną. Ani nie zaskoczoną, ani przerażoną. Rozwarła tylko buzię w geście najprawdziwszego podziwu i dość lekko rozumianego szacunku do drugiej osoby, w końcu nieładnie pokazywać zęby w towarzystwie, kiedy nie jest to konieczne, na przykład podczas wyrywania zęba.
— Jasne, okej — pokiwała energicznie głową, dając chłopakowi znać, że powinien odsunąć się, na wypadek, gdyby coś poszło niezgodnie z zamierzeniami. Postanowiła pokonać najpierw względnie krótszy dystans, żeby czegoś sobie po drodze nie zrobić. Sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za, sosna, za powtarzała w myślach, ale gdy już była całkiem skoncentrowana na celu, rozkojarzyła się widokiem żaby pełznącej powoli między wysokimi trawami. Westchnęła przeciągle, lekko podirytowana swoimi, dość miernymi do tej pory, osiągnięciami. Mrugnęła do Ślizgona porozumiewawczo i powtórzyła cały proces ze skupianiem myśli na celu i oczyszczaniem umysłu. Brakowało jej w tym gadki o trzecim oku. Ale, ale. Absolutna koncentracja, albo nic!
W końcu coś się stało, tylko Kris nawet nie zdążyła tego zarejestrować. Wisząc na jednej z wyższych gałęzi drzewa,chwilę nie ogarniała miejsca, w którym się znajduje, ale patrząc w dół, doszła do wniosku, że bardzo chciałaby się stamtąd jak najszybciej wydostać. Niemało przestraszona, zaczepiła się palcami o konar, na którym siedziała okrakiem jak na rodeo.
— Halo, Ian, tu jestem, POMOCY!!! — wrzasnęła, w razie, gdyby miał zacząć jej szukać, oddalając się od sosny.
Kris
Dziewczyna z niepokojem spojrzała na chłopaka. To był Ślizgon, ten Ian? Tak, to właśnie on. Celował w nią swoją różdżką, a jakby tego było mało to.. syknął na nią. Krukonce nie spodobało się takie zachowanie. Dużo złego nasłuchała się o tym chłopaku i niekoniecznie dobrą opinię miała na jego temat. Więc pierwsza myśl, jaka przemknęła przez jej głowę, to że on zamierza coś jej zrobić. Znacznie zbladła, jednak starała się nie okazywać żadnych emocji... W tym momencie zdała sobie sprawę, że nadal siedzi na ziemi. Pewnie jej spódniczka była już cała brudna. Skrzywiła się z widocznym niesmakiem na samą myśl i pospiesznie wstała, starając się nie zwracać uwagi na bolącą kostkę.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się nieco wyniośle i.. chłodno Oczywiście, nie miała być zamiaru niemiła, tylko.. uważała się za lepszą od Ślizgona.
- Wyszłam... na spacer. - odparła i jedynie delikatne drżenie głosu zdradzało jej prawdziwe emocje. Zacisnęła bladoróżowe wargi w wąską linię z trudem powstrzymując przeciągłe westchnięcie.
Oczywiście, że nie wiedziała, która jest godzina. Skąd miała wiedzieć? On na pewno też nie wiedział. Zmierzyła go wzrokiem, od góry do dołu.
- Nie. - odparła krótko na jego pytanie.
Jasmin nie należała do osób wygadanych, była raczej skryta i w pewnym sensie nieśmiała, chociaż zawsze umiała znaleźc wspólny język z ludźmi, nieważne jak bardzo ich charaktery różniłyby się od jej.
- Wracam. - mruknęła, jakby sądziła, że musi go o tym fakcie informować. Dziewczyna chcąc jak najszybciej wrócić do zamku pomaszerowała przed siebie, zaraz skręcając w prawo. Oczywiście wybrała złą drogę, nie mając o tym zielonego pojęcia. Jedyne co miała kiepskie, to orientacje w terenie. Chociaż z pewnością nigdy by się do tego nie przyznała. Była zbyt dumna.
Jasmin
Pan Hogarth utkwił wzrok w zamykających się drzwiach, za którymi chwilę wcześniej zniknął Ian. Mężczyzna w dalszym ciągu trzymał złączone ręce na drewnianym blacie. Ponownie zaczął bawić się palcami, kiedy oprzytomniał ze swoich przemyśleń. Po głowie krążyło mu wyznanie chłopaka.
OdpowiedzUsuńChantelle jest przy mnie bezpieczna, może mi pan wierzyć. Ja też nie mam nikogo prócz niej i nie pozwoliłbym jej skrzywdzić.
Jego historia i te dwa zdania wystarczyły, by nabrał pewności, że Chan faktycznie jest pod dobrą opieką. Jednak z chwilą opuszczenia gabinetu przez Ian’a na ojca spadły wyrzuty sumienia. Źle go ocenił i to tylko pod względem posiadanego Mrocznego Znaku. Niestety ten obraz wywoływał negatywną reakcję u pana Hogarth’a. Dlatego dziwny był dla niego moment, kiedy to chłopak ucałował jego córkę w czoło wcześniej przynosząc ją śpiącą do pokoju. Miło było popatrzeć na taki widok i wiedzieć, że ktoś po nim, po ojcu dziewczyny otoczy ją odpowiednią opieką. Ian Blake zdaniem mężczyzny nadawał się do tego idealnie. Teraz, kiedy pokrótce znał historię przyjaciela Chan mógł być pewien, że jest ona bezpieczna pod jego skrzydłami. Musiał jedynie jakoś przeprosić gościa za swoje zachowanie i stereotypowe myślenie. Zachował się bardzo niekulturalnie i miał jedynie nadzieję, że ta rozmowa zostanie między nimi.
Tymczasem Chantelle dalej trwała we śnie, do momentu aż odgłosy za oknem zaczynały dolatywać do jej ucha. Poczuła jednak coś o wiele przyjemniejszego, niżeli śpiew ptaków. Ktoś układał jej włosy tuż przy skroni. Leżała tak dłuższą chwilę udając, że nadal śpi. Domyślała się kto mógł to robić, dlatego właśnie nie ruszała się chcąc dłużej cieszyć się tą przyjemnością. Uwielbiała, kiedy ktoś bawił się jej kosmykami. Niestety rzadko tego doświadczała, a jak dobrze pamięta, ostatnio robiła to jej matka, kiedy to czesała Chan włosy. To jednak również było dawno.
Blondynka w końcu otworzyła oczy, niestety z lekką obawą, że chłopak zabierze swoją rękę i te przyjemne dreszcze rozchodzące się po głowie, a następnie po plecach ustaną. Ale przecież każda chwila spędzona na śnie jest swego rodzaju marnowaniem czasu. Chan chciała spędzić jego jak największą cześć wraz z Ian’em. Żeby nacieszyć się nim na zapas. Żeby przeżyć w jakiś sposób ten kolejny miesiąc. Oczywiście, że dziewczyna zdawała sobie z tego, że kiedy jej przyjaciel wyjedzie tęsknota zwiększy się jeszcze bardziej, niż przed jego przyjazdem. A to wszystko z powodu tego dziwnego uczucia, które ich łączyło. Chan określała je jako „skomplikowane” i cóż, niewątpliwie miała rację. Najbardziej denerwował ją fakt, że Ian nie wiedział jaką pozycję zajmuje w jej sercu. Że nawet ta cholerna wizyta w Zakazanym Lesie nic z jej uczuć. Z drugiej strony, nawet jeżeli chciała mu powiedzieć jak bardzo go kocha, to wciąż bała się jego reakcji. Po prostu Chan miała wrażenie, że uzna ją za niepoważną. Najpierw chce ponownie zostać przyjaciółmi, a teraz nagle znowu go kocha. Prawda była taka, że kochać go nigdy nie przestała. Tylko wtedy, w tym lesie, była po prostu pogubiona. Dalej miała przed oczami obraz stającego nad nią Ian’a powtarzającego „nie kocham cię”, a to wszystko w trzech czasach. Nie rozumiała za bardzo dlaczego. Miała wielki żal, że może to wszystko to była jedna wielka gra chłopaka, jakiś dziwny świat, który stworzył tylko po to, żeby ją zdobyć. Przecież tyle razu się mu opierała, tyle razy odpychała i uciekała. Gdyby nie fakt, że Chantelle doskonale wiedziała gdzie idzie Ślizgon najprawdopodobniej siedziałaby właśnie w tym samym pokoju i dalej płakała. Bo chwile spędzone z Ian’em, te trzy dni, kiedy to byli parą były najpiękniejszymi w jej życiu. Tyle oddałaby za to, aby powtarzały się one w nieskończoność. Tylko i wyłącznie te trzy dni.
Ale chyba nie jest aż tak źle, prawda? Zapytała siebie w myślach spoglądając na brązowe oczy chłopaka. Lubiła na nie patrzeć, miała wtedy wrażenie, że zmieniają się dla niej. Że łagodnieją, patrzą tak kochająco, na delikatną i najważniejszą istotę na ziemi. Przy nim miała poczucie, że jednak jest czegoś warta, że daje mu szczęście, którego tak mu brakuje. Nigdy nie wiedziała, jak mu za to wszystko podziękować. Te rzeczy nie przychodzą od tak, a jemu niewątpliwie się to udało i to za każdym razem, kiedy tęczówki chłopaka spoczywają na ciele blondynki.
UsuńJak na razie nic nie zanosiło się na to, by między nimi się popsuło. Z resztą samo ich zachowanie wskazywało na to, że nie są sobie obojętni. Przecież żadne z nich nie jest tylko i wyłącznie przyjacielem drugiego. Ani to spanie, ani przelotne cmoknięcia w policzek, ani nawet złapanie za rękę nie miało tylko i wyłącznie podłoża czysto przyjacielskiego. Chan nie wiedziała, czemu robi to Ian, ale ona czyniła to tylko po to, by chociaż przez ułamek sekundy poczuć się jakby znowu byli razem. Że nie ma pomiędzy nimi żadnej bariery, która kontrolowałaby ich bliskość. Bardzo jej tego brakowało.
- Trochę się nadźwigałeś, co? – zapytała z lekkim uśmiechem kuląc się lekko na łóżku. Zasnęła przecież w zupełnie innym miejscu, ale i tam, i tu był przy niej Ian. Chyba nic nigdy nie wyrazi jej wdzięczności za to, że po prostu jest. Przy niej.
Blondynka uśmiechnęła się jeszcze bardziej czując na sobie koc. Złapała jego krawędź podsuwając pod głowę i wtulając się w niego. Coraz bardziej podobała jej się obecność chłopaka w tym domu. Mógłby zostać tu na zawsze. Przynosić ją jak śpiącą królewnę do łóżka i patrzeć jak śpi, przy okazji co rusz przeczesując kosmyki jej włosów.
- Długo spałam? – popatrzyła na niego ponownie, a następnie zaraz za okno. O dziwo niebo było lekko ciemniejsze niż ostatnio pamięta, przez co lekko się skrzywiła. Przeniosła się do pozycji siedzącej, ale po przetarciu oczu ponownie położyła się, tym razem lądując na kolanach Ian’a. Tak jej było jeszcze lepiej niż poprzednio, a fakt, że zaraz musi wstać na kolację wcale ją nie pocieszał. Szczególnie, że była jeszcze zaspana po drzemce.
- Chciałabym, żebyś został tu trochę dłużej – dodała smętnie patrząc gdzieś w dal swego pokoju. Tak, mniej więcej, na zawsze - dokończyła sobie w myślach. Przerażał ją fakt, że niedługo nastanie moment, kiedy to chłopak ściśnie w ręku świstoklik i zniknie, a zobaczy go dopiero na peronie 9 i ¾. To dla Chan było zdecydowanie za długo.
W końcu jednak w wielkich boleściach dziewczyna podniosła głowę. Tak bardzo chciałaby zostać jeszcze w tym łóżku. Poderwała się jednak i pociągnęła gościa za rękę, tłumacząc, że jest już pora kolacji. Nie puszczała jego dłoni, aż do mementu wkroczenia do jadalni, kiedy zauważyła, że siedzi tam i jej ojciec. Mężczyzna zdążył zauważyć moment, kiedy ich ręce jeszcze się dotykały, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Po prostu uśmiechnął się gdy młodzi przybyli. Chan tak jak zawsze zajęła miejsce tuż obok gościa, chociaż zazwyczaj siedziała po przeciwnej stronie stołu. Pan Hogarth to wszystko zauważał. Każde zachowanie swojej córki analizował: to, jak zareagowała na przybycie Ian’a, co robiła w jego obecności, a szczególnie to, jak na niego patrzyła. Z resztą widząc, jak chłopak całują ją w czoło jeszcze bardziej nabrał podejrzeń, że coś przed nim ukrywają. Nie wiedział czemu, przecież przeżywał dokładnie to samo ze soją matką.
- Chan, mogłabyś przynieść mi leki? Zapomniałem je ze sobą wziąć w drodze z gabinetu. – Nagle odezwał się w trakcie chwilowej ciszy pomiędzy dwójką. Oni cały czas o czymś rozmawiali, dlatego wykorzystał nagłą przerwę.
- A Iskierka tego nie może zrobić?
- Ma przerwę – ojciec zastukał w zegarek, a sama Chan popatrzyła na ten stojący przy jednej ze ścian w jadalni. Dziewczyna przytaknęła i opuściła pomieszczenie. Mężczyzna po raz kolejny pozostał sam na sam z gościem, ale tym razem zrobił to specjalnie.
- Chciałabym przeprosić Ian’ie za wszystko, co uraziło cię w trakcie naszej poprzedniej rozmowy – zwrócił się do chłopaka w miarę szybko, aby Chantelle nie usłyszała jego słów – Mroczny Znak, jak zapewne już wiesz, wywołuje raczej te same spostrzeżenia i wybacz, że złączyłem je z twoją osobą. Są zupełnie bezpodstawne – dokończył już ciszej. Wstydził się, autentycznie jego Gryfońska duma zmalała, by przyznać się do błędu.
UsuńChwilę później zjawiła się blondynka stawiając przed ojcem białe pudełeczko z zawartością brzęczącą jak grzechotka. Mężczyzna wyjął jedną podłużną tabletkę i połknął popijając wodą z kieliszka.
- Wiecie dzieci, się musicie przede mną ukrywać pewnych rzeczy. Bycie razem, to zupełnie normalna sprawa – powiedział z lekkim uśmiechem, który niestety nie udzielił się Chan. Dziewczyna, która w danym momencie nalewała do filiżanki Ian’a herbatę spoważniała i zniżyła lekko głowę nie spuszczając wzroku z naczynia.
- Nie jesteśmy już razem – burknęła cicho pod nosem i przeniosła dzbanek nad swoją filiżankę. Ian jeszcze coś dopowiedział, ale ona trochę odleciała. Ponownie zaczęła przypominać sobie te urocze dni, kiedy chłopak bez przerwy ją przytulał, kiedy i ona bezkarnie mogła owinąć go swoimi ramionami. Kiedy ich usta często się łączyły, zazwyczaj w nagłym pocałunku. To wszystko była jak piękna baśń, niestety historyczna, bo jeszcze nią miała szansy się powtórzyć.
- Rozstaliście się? – usłyszała zdziwiony głos ojca, a ona z każdym jego kolejnym słowem miała ochotę rzucić na niego zaklęcie uciszające. Byle tylko zamilkł. – To coś wam nie wyszło to rozstanie.
Blondynka zniżyła głowę już zupełnie, a dłonie schowała pod stół. Spojrzała ukradkiem na Ian’a, który zachowywał się podobnie jak ona. Im nic nie wychodziło. Cokolwiek zaczynali razem budować, to zaraz niszczyło się, albo ze strony Chan, albo jego. Blondynka westchnęła cichutko pod nosem zamykając na chwilę oczy, bo zaraz potem otworzyła je słysząc przeprosiny gościa. Dziewczyna podniosła głowę patrząc na Ian’a ze smutkiem w oczach i z lekkim przerażeniem. Nie podobał jej się fakt, że wyszedł nagle z jadalni, kierując się w stronę schodów. Miała jakieś złe przeczucie, że ten moment mógł ukrócić pobyt chłopaka w tym domu.
- Czy chociaż raz tato mógłbyś zamilknąć, niż rzucać słowami na prawo i lewo? – poderwała się z miejsca patrząc na swojego ojca. On natomiast w dalszym ciągu zdezorientowany zachowaniem Ian’a spojrzał na córkę. To tym bardziej wybiło go z jakiegokolwiek zrozumienia sytuacji. Czy on powiedział coś niestosownego? Zdaniem Chantelle, tak. Znał zbyt mało historii tej dwójki. – Twoje jak zawsze trafne uwagi potrafią wszystko zepsuć – syknęła następnie pośpiesznie opuszczając pomieszczenie. Dziewczyna wbiegła po schodach kierując się w stronę pokoi. Minęła swój i wpadła do tego, w którym spał Ian. Weszła zupełnie bez pukania, a widząc co robi chłopak osłupiała. Chwilę patrzyła na plecak i rzeczy, które trzymał w ręku.
- Pakujesz się? – zapytała cicho, a słysząc odpowiedź twierdzącą trochę się zmieszała. Zupełnie bez słów wyszła i dobiegła do swoich drzwi, którymi trzasnęła zanim ojciec zdążył do nich dojść. Nie dbała o to, że może to usłyszeć nawet Ian. Zdążyła się jeszcze zamknąć od środka, a potem opadła na łóżko wtulając się w kocyk, którym przykrył ją chłopak. Było jej potwornie smutno, przecież jeszcze dzisiaj myślała o tym, że między nimi nie jest źle, a wszystko zmierza ku lepszemu. Jednak cały ten stan zniszczył ojciec swoim jedynym, głupim komentarzem.
On tymczasem stał przed drzwiami córki i nawet nie śmiał wejść. Wiedział, że się tam nie dostanie i w ogóle na to nie liczył. Westchnął, a następnie powoli skierował się do kolejnych drzwi. Te z kolei były otwarte, bo blondynka zostawiła je w takim stanie. Mężczyzna wychylił się troszeczkę, by ujrzeć co dzieje się w środku. Zapukał kilka razy zwracając tym uwagę gościa.
Usuń- Chyba znowu powinienem przeprosić – pokiwał głową w zamyśleniu mówiąc trochę bardziej do siebie, niż do kogokolwiek. – Czy konieczny jest twój wyjazd? – zapytał nagle, wchodząc głębiej do pokoju. Nawet on sam nie chciał, by Ian wyjeżdżał wcześniej. Widział jaką radość Chan sprawia obecność chłopaka, a przecież dla niej chciał wszystkiego, co najlepsze. Znał na tyle swoją córkę, więc zdawał sobie sprawę z tego, że chciała żeby został on tu jak najdłużej, dlatego przez głowę przeleciała mu pewna myśl.
- Wiesz Ian’ie, tak pomyślałem, że może zabrałbyś Chantelle na jakiś wyjazd? Ona naprawdę najlepiej czuje się w twoim towarzystwie. Jeżeli chodzi o koszty, to pokryje wszystkie, jakiekolwiek wymyślicie. – pan Hogarth ścisnął usta z niecierpliwością wyczekując odpowiedzi gościa.
Nawet nie zauważył kiedy kot wbił pazury w jedną z jego ulubioną koszul w kratę, skubaniec był cholernie szybki… a jego pazury były cholernie ostre, o czym Roderick przekonał się na własnych plecach. Oczywiście jakoś próbował zrzucić kocura z siebie, no bo chyba nienormalnym by było, gdyby nie próbował, tylko dalej ze spokojnym uśmiechem oglądał sobie sowę.
OdpowiedzUsuńNie zwracał na jego marudzenie, na jego wyrzuty… wiele razy się nasłuchał słów osobników, którzy myśleli, że są najważniejsi, że są pępkiem świata i tak dalej, i tak dalej. I naprawdę zapewne puściłby jego uwagę mimo uszu, gdyby nie to dodane pod nosem „pieprzeni klienci” chyba tylko dlatego złapał chłopaka za ramię i jednym zdecydowanym ruchem obrócił go w swoją stronę jednocześnie pochylając się tak, by spojrzeć mu w oczy.
- Słuchaj gnojku: Nie jesteś tutaj najważniejszy i najmądrzejszy, więc uważaj na słowa.- syknął, patrząc się tak niepodobnym do siebie zimnym wzrokiem, co w połączeniu z ich niebieskim kolorem sprawiało iż wydawało się, że patrzy się w arktyczne lodowce.- Dla twojej informacji, to takie durne, rozjuszone kocury nosi się w specjalnych klatkach, a nie pozwala się im latać wolno jak niegroźnym Pufkom.- dodał i wyprostował się.
Cholernie denerwowały go dzieciaki myślące, że wszystko im wolno i to już od czasu kiedy on sam poszedł do Hogwartu… Ile razy to on był wyśmiany, bo nie było go stać na to i na to? Ile razy patrzyli na niego z góry, bo miał ojca mugola, którego nawet nie znał…
- Ach… I dobrze wiedzieć, że sam jesteś „pieprzonym” panie kliencie.- dodał obracając jego słowa przeciw niemu i wrócił do oglądania sów, uważając temat za skończony.
Roderick
Mężczyzna po pytaniu gościa chwilę się zastanowił spoglądając na ciemniejące niebo za oknem. Czy faktycznie chciał, aby Ian wyjechał z jego jedyną córką? A może robił to tylko i wyłącznie dla niej czując swego rodzaju wyrzuty sumienia, iż skrócił pobyt chłopaka w tym domu. Tak prawdę mówiąc, bał się komukolwiek oddawać Chan, nawet nie chciał oddawać jej do Hogwartu. W domu zawsze było najlepiej, byli wszyscy bliscy, a z zewnątrz dochodziło tylko zło. Tyle, że musiał nadejść moment, w którym musiał oddać córkę pod czyjeś skrzydła, a jak na razie chyba najbardziej ufał Ian’owi.
OdpowiedzUsuń- Tak, chcę, żebyś gdzieś ją zabrał – odpowiedział z lekkim uśmiechem. – No dobrze – zaśmiał się krótko po usłyszeniu wzmianki o tym, że chłopak sam będzie chciał za wszystko zapłacić. Chce być odpowiedzialny? Proszę bardzo, swoją drogą to całkiem dobrze o nim świadczyło.
Po ostatnim zdaniu, jakie usłyszał od chłopaka zrobiło mu się jakoś cieplej na sercu. Najwidoczniej Ian docenił fakt, że oddaje mu swój najważniejszy skarb na świecie. Że oddaje mu swoją perłę, o którą dbał od chwili urodzenia. Jego oczko w głowie i tak powoli zaczynało się od niego oddalać, a chciał, żeby przybliżało się do kogoś, kto będzie w stanie otoczyć je wystarczającą opieką. Mógł jedynie mieć nadzieję, że powiązania ze Śmierciożercami nie przenoszą się po całej rodzinie, i że blondynka nie ucierpi pod tym względem. Jednak mężczyzna miał zapewnienie chłopaka, że w razie potrzeby ją obroni, a on mógł tylko trzymać go za słowo. Uśmiechnął się jedynie przyjaźnie do Ian’a i ruszył w stronę swojego gabinetu.
Chan za to nadal leżała na łóżku patrząc pusto gdzieś przed siebie. Pod głową znajdował się koc, który również mocno trzymała w dłoniach. Ileż starała się oto, by Ian chociaż przyjechał tu na te dwa dni. One raptem ukróciły się w jeden. Jak te wszystkie jej prośby runęły przez kilka słów wypowiedzianych przez jej ojca. Nie wiedział, co między nimi było. Nie rozumiał tego, co dzieje się między dwójką młodych ludzi. Może i on przeżywał to samo, ale na pewno po drodze nie miał takich przykrych przygód co Chan, albo Ian. Dobrali się, dwoje nieszczęśników – artystów. Chciała jedynie żyć spokojniej u boku osoby, którą naprawdę darzyła szczerym uczuciem. Móc bezkarnie przytulać się, co przecież uwielbiała najbardziej. Po prostu trwać tak wtulona w Ian’a, wiedząc, że są razem. Że każde z nich wie jakim uczuciem się darzy. Teraz jednak znowu wszystko runęło, z resztą jak za każdym razem, co próbowali razem wznieść. Cokolwiek. Jakby ich ręce nie były zdolne do budowania szczęścia i to nie to, że tylko w ich przypadku. Przecież oboje mieli za sobą utracone miłości. Szczęście uciekało im przez palce zupełnie jak piasek i czasami udawało się jakiemuś ziarenku zostać w tej dłoni. Jednak była to minuta podług tysiąca godzin. Ot, taki wyjątek, żeby potwierdzić to, że coś takiego jak radość po prostu im się nie należy.
Słysząc głos za drzwiami skuliła się jeszcze bardziej chowając głowę pod kocem. Nie wiedziała czy była zła, czy rozczarowana. Na pewno była zasmucona tym nagłym postanowieniem przyjaciela. Najgorsze było to, że nic nie mogła zrobić. Nawet gdyby namawiała go dalej, to najprawdopodobniej nic by z tego nie wyszło. Już i tak ledwo wyprosiła o jego przyjazd.
Nie chciała go wpuszczać. Wiedziała, że przyszedł tylko po to, żeby się pożegnać. Nie lubiła pożegnań. Każde przecież mogą być tymi ostatnimi. Nigdy nie wiesz, czy przypadkiem Śmierciożercy nie złożą ci wizyty. Nigdy nie wiesz, czy eliksir, który każą ci wypić faktycznie jest z tych dobrych. Jednak czym bardziej Ian pukał tym bardziej Chan się denerwowała. W końcu zrezygnowana wstała i dochodząc do zamka następnie go otworzyła. Szybko zaraz znowu opadła na pościel leżąc tyłem do drzwi i schowała twarz w koc nie mając najmniejszego zamiaru zamienić z chłopakiem nawet słowa.
Nie gniewaj się na mnie. Nie mogę tutaj dłużej zostać. Chan prychnęła pod nosem.Mógłbyś, jakbyś chciał, to byś mógł. - pomyślała dziewczyna. Postanowiła, że nie będzie się odzywać, dlatego rozmowę z Ian’em prowadziła w swoim umyśle. Chyba jednak była swego rodzaju zła. Nawet chciała strzepać rękę, którą położył jej na ramieniu, ale w porę wybiła sobie ten pomysł z głowy. Nagle usłyszała coś, co niezwykle ją zainteresowało. Odwróciła się więc przodem do gościa i popatrzyła zmrużonymi oczami. Wyjazd za miasto? Teraz, kiedy chciał wyjechać?
Usuń- Coś kręcisz. Jesteś Ślizgonem, nie wierzę ci – rzuciła w niego kocem, a sama chwilę później siedziała na łóżku. Oczywiście jak zawsze została obsypana ogromną ilością argumentów, dlaczego to on nie kłamie i że faktycznie chce ją zabrać na wycieczkę. Chan uśmiechnęła się lekko i przekręciła oczami godząc się na pomysł przyjaciela. On zaczął opisywać co powinna wziąć, jakie typy ubrań, a następnie oświadczył, że widzą się za kilka minut. Zdezorientowana patrzyła jak wychodzi i siedziała tak jeszcze chwilę analizując słowa Ian’a. W końcu zerwała się i dobiegając do szafy wydobyła z niej swoją walizkę. Taką całkiem podręczną, która od zawsze nosi na sobie pamiątkę zaklęcia zmniejszająco zwiększającego. Wszystkie potrzebne jej zdaniem rzeczy wrzuciła do środka. Z tego pośpiechu nawet za bardzo nie patrzyła jak układa ubrania. Zamknęła kuferek i pośpiesznie opuściła swój pokój. Zbiegła po schodach prosto do tego wielkiego holu, w którym czekali już na nią ojciec z chłopakiem. Chciałaby dodać przed tym ostatnim słowem „jej”, ale jakoś w najbliższym czasie chyba nie będzie to możliwe. Pożegnała się z tatą, który o dziwo nie protestował i podeszła do Ian’a. Nie za bardzo wiedziała, jak będą podróżowali, dlatego wyglądała na trochę zmieszaną. Na pytanie czy jest gotowa, kiwnęła głową i wtedy jedna z jej rąk została otulona ciepłem. Chan przeniosła wzrok na ową dłoń, która właśnie znajdowała się w tej należącej do niego. Słyszała głos ojca, który mówił coś chyba o uważaniu na siebie, jakoś niezbyt ją to interesowało. Patrzyła jedynie na te dwie dłonie, które mimo tego, że były zupełnymi przeciwnościami to pasowały do siebie bardziej, niż cokolwiek istniało na tej ziemi. Chantelle nie miała odpowiedniego porównania na ten widok, po prostu cieszyła się z tego, że to właśnie ręka Ian’a wpasowuje się do niej. W chwili, kiedy poczuła szarpnięcie zamknęła oczy. Jakoś w takim stanie lepiej jej było znosić teleportację. Potem jednak czując już grunt pod nogami rozwarła powieki i oniemiała. To na pewno nie było kilka mil od jej domu. Zbyt dobrze znała całą okolicę. Przecież to nawet nie wyglądało jak Anglia. Gdzie takie białe domy, które piętrzyły się na wyżynach? Gdzie takie świeże powietrze wiejące znad wody, która przybrała tak piękny błękitny kolor? Każdy z pozoru prosty kolor i te wszystkie uliczki drobne w swojej szerokości były tak urokliwe, że blondynka jedynie patrzyła na wszystko świecącymi oczami.
To witam w Grecji, Chan. Usłyszała głos Ian’a, a następnie pociągnięta za rękę zmierzała z nim gdzieś przed siebie. Nie za bardzo zważała na to gdzie, ona w tym czasie rozglądała się na wszelkie strony przyglądając się każdej możliwej rzeczy. Domek, do którego zmierzali najwidoczniej nie stał daleko, bo praktycznie od razu trafili pod jakieś drzwi. Kiedy chłopak coś mruczał pod nosem Chan nie mogła oderwać wzroku od dziko rosnących róż, które wręcz zachwycały kolorem. Zaraz zaciągnięta do środka oglądała całe jasne pomieszczenie. Budyneczek, tak jak wyglądał z zewnątrz nie był jakoś specjalnie wielki, ale na pewno dalej urokliwy zupełnie jak jego wnętrze. Blondynka podeszła do okna w ciszy przechodząc oczami po kolejnych domkach widzianych z tej części. Na pytanie ledwo kiwnęła głową na „tak”, ale nie zdziwiłaby się, gdyby chłopak tego nie zauważył. Nie myślała teraz nad tym co robi, bo jej umysł pochłonięty był przeglądaniem tego nowego miejsca i zbieraniem jak największej ilości informacji.
Wtedy usłyszała pewną kuszącą propozycję i dopiero w tym momencie przeniosła wzrok na Ian’a. Rzuciła okiem po raz ostatni na te jasne ściany i wyszła na zewnątrz zgodnie z kierunkiem wyznaczonym przez niego. W drodze na plażę, co rusz słyszała nawoływanie chłopaka, który starał się ją upominać. Bo ona co jakiś czas stawała w miejscu przyglądając się to kwiatom, to malowidłom czy po prostu widokowi. Musiała więc co jakiś czas przyśpieszać kroku, by zrównać go Ian’em. W końcu widząc otwarte morze i słońce prawie zachodzące za linię horyzontu ponownie przystanęła przyglądając się tej niesamowitej czerwieni. Może z jej okna również widzialny był ten widok, ale miejscowy był jakiś inny. Znowu nie była w stanie opisać jak, ale po prostu diametralnie różnił się od tego angielskiego. Chan miała ogromną ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Nikt nigdy nie zabierał jej na takie wakacje. Nie licząc wujka John’a, który pozwalał mieszkać u siebie w Londynie by zwiedzać galerię i akademię. To jednak było zupełnie co innego. Ona swój wolny czas od szkoły poświęcała malarstwu, w sumie innej formie kształcenia się. Jednak dalej pozostawała w domu, a tu nagle ktoś był na tyle dobry, by zabrać ją w tak piękne miejsce. Może jej zachowanie mogło być dziwne dla stojącego obok Ian’a, ale dla niej było to wyjątkowe przeżycie. Dlatego w dalszym ciągu bez słów otoczyła go swoimi ramionami i wtuliła się w jego tors. Szepnęła jedynie dziękuję, bo głos nie pozwalał jej na nic więcej. Przez uśmiech zaczęły jej spływać łzy po policzkach. To wszystko było tak piękne, że nawet nigdy o tym nie marzyła. Nawet nie pomyślała przez ułamek sekundy, że coś takiego może ją spotkać. Kilka razy poprawiała swoją głowę układając ją na torsie chłopaka. W końcu oddalając się od niego cicho się zaśmiała i wytarła tych kilka łez, które pozostawiły mokre ślady na jej policzkach. Ku jej uciesze zostali na plaży do momentu, aż słońce całkowicie zaszło i tym bardziej ucieszona, że nie wszystkie uliczki były oświetlone mogła ponownie wpasować swoją dłoń w większą odpowiedniczkę. Nie chciała zachowywać się jak tylko i wyłącznie przyjaciele. Chciała stopniowo pokazywać mu, że jej zależy i nie chce zostać przy obecnym stanie rzeczy. Niestety podróż do domku jakoś szybko jej minęła i zmuszona puścić rękę Ian’a zaczęła szykować się do spania. Ogarnięta już znalazła się w sypialni, gdzie stało dosyć wielkich rozmiarów łóżko, ale po pewnym czasie zdziwiła się, iż nie słyszała swojego kompana. Zaciekawiona wyjrzała zza drzwi i zmarszczyła brwi, widząc jak chłopak kładzie się na kanapie w salonie. Cicho podeszła do mebla i oparła się rękami o oparcie.
Usuń- Naprawdę myślisz, że dam ci tu spać? – zapytała przyglądając się tęczówkom przyjaciela. – Tak prawdę mówiąc, za miejsce wyjazdu, to ja powinnam tu spać, dlatego – Przerwała w chwili, kiedy siadała na oparcie i przenosiła swoje nogi nad nim, by chwilę później zgrabnie i delikatnie wylądować na torsie chłopaka. Ułożyła się wygodnie i zamknęła na chwilę oczy – albo będziesz spał ze mną tu, albo tam.
Niezależnie od tego jakimi argumentami odpowiadał Ian, ona zawsze znalazła kolejne, by jednak zgodził się na jej prośbę. Spanie z nim, było jedną z ulubionych rzeczy Chan. Uwielbiała się w niego wtulać i tak zasypiać wiedząc, że jest tuż obok niej, i że bliżej się już nie da. Czuła się bezpieczna i swego rodzaju ogarnięta opieką. Tak było i tym razem, kiedy po kilku minutach zaczęła odpływać w ciemność. Była to jednak przyjemna ciemność, bo słyszała w niej głos. Należał on do nikogo innego, jak właśnie do Ian’a, który powtarzał jej, że ona sama jest jego sercem. Doskonale pamięta ten moment, w którym to cali byli pokryci kolorowymi farbkami. Pamięta też ten moment dlatego, że była wtedy niesamowicie szczęśliwa. Po jakimś czasie ciemność zaczęła się rozjaśniać, a otwierając oczy Chan stwierdziła, że jest już ranek. Sen jak zawsze jest dziwnym, acz przyjemnym stanem. Zamykasz oczy i nagle je otwierasz, a i tak masz wrażenie, że minęło kilka godzin. Dziewczyna podniosła lekko głowę do góry, sprawdzając, czy Ian śpi. Jak to zwykle bywało, ona budziła się pierwsza, a on zazwyczaj jeszcze słodko spał. Blondynka uśmiechnęła się lekko i sięgnęła dłonią do jego twarzy, by chwilę później przejechać palcami jak najdelikatniej po policzku chłopaka. Zrobiła tak kilka razy, zmieniając jedynie kierunek, w którym zmierzały opuszki. Przeniosła rękę na tors Ian’a, a po lewej stronie nakreśliła palcem serce. Zrobiła tak, bo jej sen był dokładnie o tym samym, a chciała ponownie oddać mu swoje serce, które w sumie nadal trzymał, tylko jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy tak dobrze, jak ona.
Usuń[Również witam. :>]
OdpowiedzUsuń[ Bardzo dziękuję za powitanie. :) Mam nadzieję, że zostanę z wami jak najdłużej :)]
OdpowiedzUsuńŁapcia
[O łał. Przeczytałam Twoją kartę i tak jakoś.. no wiesz, czasem tak dobrze jest po przeczytaniu cudzych rzeczy - tak mi jest właśnie teraz. No, tylko zdjęcie z poprzedniej KP do mnie bardziej przemawia ;) Może dlatego, że jest bardziej tajemnicze?
OdpowiedzUsuńPisałabym się na pisanie wątku. Charlie powinna znaleźć się w złym miejscu o złym czasie - koniecznie "złym". Niech widzi coś, czego nie powinna widzieć, poza granicami Hogwartu. Nie mam pojęcia, co mogłoby się stać później, ale nie dowiemy się, póki nie zaczniemy, prawda?]
Charlie Hatcher
[Dziękuję za powitanie c:
OdpowiedzUsuńJakiś wątek lub.. coś?]
Gabriel W.
Mawiają, że człowiek rodzi się z określoną liczbą talentów, które może rozwinąć lub tego nie zrobić. Eva nigdy nie miała zadatków na gwiazdę Quidditcha; biegała, bo tak było zdrowo, ale nie nadawała się do bicia rekordów; przypalała wodę, a na myśl o pisaniu pamiętnika aż ją mierziło, natomiast było coś, w czym była dobra i był to zarazem jedyny sposób na przelanie swojego życia na papier – rysowanie, malowanie: wszystko co napędzane było wyobraźnią i zgrabnymi ruchami dłoni. Tego nigdy nie widać na pierwszy rzut oka - niewiele znała w Hogwarcie osób, które w podobny sposób odbierały świat jak ona – w każdym aspekcie świata nie widzieli drzew, wież, obrazów, ludzi, a obserwowali teatr światłocieni, kształtów, kolorów i szczegółów: zmarszczonych gniewnie czół i wygiętych w stronę słońca gałązek. Nigdy nie podejrzewałaby o to Iana, dlatego właśnie chciała zobaczyć jego prace. Nie istniał lepszy sposób na to, by poznać człowieka, jak dowiedzieć się jak postrzega on świat.
OdpowiedzUsuńTemat ten jednak dość szybko upadł, tak samo szybko jak uczyniły to ciężka, zimna kropla deszczu, która spłynęła Evie po policzku. Po niej to samo zrobiła następna, i następna, aż w końcu niebo zapłakało gwałtownie nad światem, zalewając go kwaśnymi łzami. Zdawało się, że zanim uczniowie obecni tego popołudnia na błoniach przetworzyli wszystkie impulsy, wszyscy byli już mokrzy i dopiero zaczynali ucieczkę, a z nimi i Ian z Effy, który zerwał się na równe nogi i pociągnął dziewczynę za sobą, starając się jak najszybciej pokonać dystans dzielący ich od suchego wnętrza.
Buty dziewczyny ślizgały się na trawie, ale zanim chociażby pomyślała o uważaniu na równowagę, już leżała na podłożu, zastanawiając się, czy to może ona okazała się łamagą, czy Ślizgon. W uszach jej szumiało, ale założyła, że niski pomruk w wykonaniu chłopaka był przeprosinami.
- Spoko – powiedziała i pozwoliła się dźwignąć na nogi, by chwilę później po szalonym biegu znaleźć się w Zamku i liczyć krople, które spływały z niej na kamienną posadzkę. W przedsionku byli sami, nie licząc trójki suszących się z wciąż dziecięcą nieporadnością pierwszorocznych, nim Evie przyszło do głowy, by zrobić to samo, Ian dmuchnął jej strumieniem gorącego powietrza w twarz i na ubranie, aż dostała dreszczy od gwałtownej zmiany temperatury.
- Pewnie, że lepiej – zironizowała, odnotowując w głowie, że teraz oboje są już kwita względem poprzedniego niezapowiedzianego użycia zaklęcia Chłoszczyść przez Gryfonkę. – Zakładam, że teraz nie potrzebujesz mojej pomocy – rzuciła i jak na zawołanie Ian ignorując jej słowa osuszył się z wody.
- Bueno - mruknęła do siebie, kiedy oboje już byli doprowadzeni do porządku, a potem powiedziała głośno: - Skoro i ta miejscówka jest spalona, chociaż to niedopowiedzenie, bo jest zalana, sądzę, że należy pomyśleć o następnej. Proponuję – zaczęła przestępując na drugą nogę i od razu zarejestrowała w niej punkt zapalny dla bólu, promieniującego aż po kolano, a osiągającego swoje apogeum gdzieś w kostce. - …Skrzydło Szpitalne.
Prawdopodobnie adrenalina uleciała z jej krwioobiegu, a ból w stopie dał o sobie znać dopiero, kiedy zniknęły wszelkie inne rozpraszacze. Reeve zacisnęła wargi i postawiła krok do przodu, chcąc ocenić szkodę powstałą w wyniku upadku na Błoniach. Ból był nie do zniesienia. – Idziemy.
OdpowiedzUsuńNaprawdę miał już mu znowu odpowiedzieć kiedy ten wyszedł ze sklepu, nienawidził tych chamskich nastolatków, zawsze pewnych swoich racji. „Ja nigdy nie byłem taki bezczelny… Co się porobiło z tą dzisiejszą młodzieżą?” pomyślał, jakby miał niewiadomo ile lat, a nie te swoje marne dwadzieścia pięć.
Po kolejnych dziecięciu głębokich wdechach dokonał transakcji, kupując sobie zwykłego puchacza i by uspokoić się ruszył do pobliskiej kawiarni na lody. Słodycze zawsze uspokajały. Potem będzie mógł dokończyć swoje zakupy.
***
Dla Rodericka wrzesień nadszedł niespodziewanie szybko, stanowczo za szybko. Denerwował się nadchodzącym pierwszym tygodniem lekcji, denerwował się tym jak odbiorą go uczniowie klas trzecich, którzy dopiero będą zaczynali swoją przygodę z magicznymi zwierzętami w dużej części, ja jeszcze bardziej denerwował się tym jak odbiorą go zaledwie osiem lat od niego młodsi uczniowie klas siódmych. Musiał przyznać, że pierwsze lekcje z młodszymi rocznikami szyły mu całkiem nieźle. Dzieciaki były w większości ciekawi jego historii i anegdotek o różnych zwierzakach. Starsze roczniki przez kilka chwil trzymały go na dystans, nie bardzo wiedzieć jak zachować się przy praktykancie, jednak już po kilkunastu minutach prowadzili w miarę normalną rozmowę.
I wreszcie nadszedł czas na klasy siódme. Kiedy tak stał ubrany w swoją jasnozieloną szatę na środku polany gdzie prowadzone zajęcia Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami czekając na uczniów widać było, że stresował się jak diabli… I u niektórych uczniów przybyłych na lekcję wzbudzało to współczucie, u innych dostrzec można było szydercze uśmiechy. A kiedy zebrali się wszyscy młody praktykant wziął tylko głęboki oddech.
- Nazywam się Roderick Greenleaf i jestem praktykantem, przygotowującym się na stanowisko nauczyciela Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Jestem absolwentem Hogwartu, ukończyłem Wyższą Akademię Magiczną w Salem oraz mam ośmioletnie doświadczenie w pracy z Hipogryfami.- mówił przeglądając w większości znudzone twarze uczniów klas siódmych. Westchnął… Ci chyba go nie polubią. I wtedy dostrzegł tego chłopaka co mu tak niecały miesiąc wcześniej dopiekł w sklepie zoologicznym. No zrządzenie losy po prostu.- Nie będę wam jednak przynudzał historią swego życia… Macie może jakieś w miarę mądre pytania?- zapytał jeszcze.
[Koszmar na kółkach, bo nie śmiem tego nazwać mordorem XD. No ale nie wiedziałam jak to napisać za bardzo.^^ Nie zabij mnie proszę :).]
Roderick
[Z pomysłami u mnie dzisiaj ciężko, mam słaby dzień, najprawdopodobniej przez tę gorączkę. Postaram się pod wieczór nad czymś pomyśleć, wtedy też dokładnie przeczytam Twoją kartę. Ale jeśli masz Ty jakiś pomysł, lub chociaż zarys, to pisz, razem coś wykombinujemy na pewno.
OdpowiedzUsuńI nie ukrywam, że męsko-męskie wątki ciężko mi idą. Ale dam radę!]
Gabriel
Quidditch. Czy istniało coś piękniejszego od lotu na miotle, od wiatru we włosach, od wrzuceniu piłki przez obręcz i zdobyciu kolejnych punktów dla swojej drużyny? Nie, nie istniało. To był szczyt szczęścia Lenarda i jego ukochanej miotły, którą potrafił uosabiać. W końcu mógł zacząć upragnione treningi, aczkolwiek przerażał go fakt, iż jest to ich ostatni rok. Że ostatni raz może wyjść na stadion jako kapitan i ostatni raz może uczyć innych członków drużyny tego najlepszego magicznego sportu. Tyle emocji nagle opadnie, kiedy nadejdzie zakończenie roku, tyle wspomnień zostanie na zielonej trawie.
OdpowiedzUsuńLenard jak to zwykle osobiście powiadamiał każdego zawodnika o nadchodzącym treningu i nie życzył sobie ani spóźniania, ani opuszczania zajęć. Wtedy potrafił wybuchnąć, co podczas gry rzadko mu się zdarzało. O dziwo, quidditch powodował, że się wyciszał. Miał więcej cierpliwości do innych ludzi, starał się do każdego podejść indywidualnie i zgodnie z zapotrzebowaniem. Na co dzień taki nie był. Inni zupełnie go nie interesowali, chyba, że mieli coś ciekawego do zaoferowania swoją osobą. To zmieniało postać rzeczy.
Ślizgon potrafił zlecieć na trawę i obserwować swoją drużynę z dołu. To była całkiem dobra pozycja, przynajmniej on wyłapywał większość błędów, które zazwyczaj starał się korygować. Zaraz jednak ponownie wsiadał na miotłę i grał wraz z kolegami. Tym razem dryfował w powietrzy przyglądając się formie każdego Ślizgona, nie da się ukryć, że jeden z nich zupełnie jej nie posiadał. Ian Blake - obrońca trzech obręcz, jak zwykle przepuszczał punkty zaprzepaszczając wygraną Slytherin'u. Co rusz padały nieprzyjemne komentarze ze strony reszty drużyny, co chłopak surowo karał. Najczęściej dodatkowymi ćwiczeniami, bądź dodatkowym treningiem polegającym wyłącznie na wytrzymałości. Skrótem - szkoła przetrwania, a nie trening. W końcu zabrzmiał gwizdek, który zakończył spotkanie nawołujące graczy do opuszczenia boiska. Wszyscy sfrunęli na ziemie z wyjątkiem jednego Ślizgona. Ian, to właśnie on jeszcze okrążał boisko na miotle. Lenard chwilę przyglądał się graczowi myśląc nad poprawą jego gry. Nie był jednak w stanie wymyślić na poczekaniu coś sensownego. Może przy Ognistej coś by zdziałał. Wzruszył on jednak ramionami i wkroczył do szatni po drodze ściągając swoją szatę do gry. Złożył ją jednak dokładnie wkładając do torby, a sam poszedł się umyć. Niedługo zajęło mu całe ogarnięcie się, toteż gotowy czekał na wymarsz wszystkich zawodników. Spojrzał ostatni raz na wylot na stadion i westchnął wychodząc drugim wyjściem. Zdążył jednak w połowie drogi stanąć i zastanowić się chwilę toteż zaraz wrócił do pomieszczenia. Otworzył drzwi widząc w środku swojego obrońcę. Oparł się o framugę i czekał.
Lenard? A ty co tutaj jeszcze robisz?
- Pierwszy przychodzę, ostatni wychodzę - uśmiechnął się jak to miał w zwyczaju. Zdziwienie Ian'a wcale go nie zaskoczyło. Widać, że ani trochę nie było ono prawdziwe, jednak jak udajemy, to udajemy.
Możliwe, że chłopak przeczuwał, że Lenard nie znalazł się w szatni przypadkiem. On i przypadek to ostatnie dwa synonimy, a pierwsze różnice na świecie. Ślizgon mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze mógł poznać lepiej zawodnika, przez co lepiej dobierałby ćwiczenia i rozmawiałby z nim zupełnie inaczej oraz mógłby ściągnąć od Ian'a kilka ważnych dla jego wujka informacji. Bo przyznajmy się, przed Ślizgonami Mroczny Znak jest trudny do ukrycia, a ten na przedramieniu chłopaka wcale nie był wyjątkiem. Wujek Lenarda chcąc wykorzystać tę sytuację zaproponował mu pewien układ. Miotła za wiadomości o Śmierciożercach, a Ślizgon na to przystał, bo co miał do stracenia? Miotłę, którą już miał w ręku.
Nie chcesz, żebym zagrał w najbliższym meczu, mam rację? Cortez roześmiał się krótko i popatrzył na kolegę z drużyny.
Usuń- Tak szybko się poddajesz? Uczeń Salazara Slytherin'a, w którym tkwi spryt i ambicja, chce łatwo dać się oddalić? - zapytał wyraźnie ubawiony, zaraz jednak trochę spoważniał, ale na twarzy dalej widniał lekki uśmiech. - Słuchaj Blake, najlepiej nie jest, co sam przyznałeś, ale zamiast odpuszczać, to może coś razem zaradzimy, co? Chyba od tego masz kapitana - podniósł brew nawet nie czekając na reakcję Ślizgona. - Przy Ognistej lepiej się myśli, nie sądzisz? - zapytał, chociaż uważał to za pytanie retoryczne. Hiszpan machnął ręką, by chłopak podążał za nim i wyszedł na zewnątrz. Jednak nie kierował się do wyjścia, a do linii Zakazanego Lasu, gdzie znalazł zarośnięte przejście do Hogsmeade, którym spokojnie można było się wymknąć.
Lenard
Choć rozumiała jego podły nastrój — albo przynajmniej starała się zrozumieć — to nie mogła nic poradzić na to, że oschły ton, z jakim do niej mówił, bardzo ją bolał. Wiedziała, że zrobiła mu niesamowitą przykrość, jeśli tak łagodnie można w ogóle określić słowa, które wypowiedziała na ścieżce, i miała zamiar zrobić wszystko, żeby to naprawić, ale z kolei nie chciała się narzucać. Zapewne gdyby tylko wyczuła wyraźną niechęć z jego strony albo dostrzegła, że jego zachowanie może oznaczać tylko i wyłącznie definitywny koniec ich przyjaźni, wstałaby z łóżka i wróciła do domu.
OdpowiedzUsuńSzkoda też, że traktował jej pojawienie się jak nieproszoną wizytę. Boyle miała niezwykłe trudności z utrzymywaniem znajomości na takim poziomie, właściwie to Blake był jedynym człowiekiem, którego mogła pewnie określić mianem przyjaciela. Inne tego typu związki umierały śmiercią naturalną, bowiem Aurora nigdy nie była zbyt dobra w robieniu pierwszego kroku na zgodę, dość egoistycznie oczekiwała, że każdy będzie zabiegał o jej sympatię a chociaż mnóstwo razy przekonała się, że wcale tak nie jest, nadal nie zmieniła swojego postępowania.
Co za tym idzie — chłopak mógł być pewien, że skoro sama przyszła, ignorując list, to bardzo żałowała i bardzo chciała naprawić swój błąd.
— Nie mów tak — odparła cicho, skubiąc skraj bluzki. — Nie wszystkich wokół, a jednego śmierciożercę, który nas oboje zabiłby bez mrugnięcia okiem.
Chciała jeszcze dodać, że wcale nie jest jednym z nich, ale czuła, że w jej głowie brzmiało to o wiele lepiej niż mogło zabrzmieć w rzeczywistości. Jeśli Ian sam wiedział, że przestał należeć do grona najbardziej oddanych Voldemortowi, to nie potrzebował zapewnień. Szczególnie od Boyle, która tym wymownym milczeniem chciała w pewien sposób odpokutować głupstwo, jakie wtedy palnęła.
Odwróciła głowę w jego stronę a kiedy zobaczyła, że znowu leży tyłem do niej, westchnęła bezgłośnie i wstała, obchodząc łóżko. Usiadła przy Ianie i spojrzała na niego niepewnie.
— Przepraszam cię za to, co powiedziałam. Wcale tak nie myślę, po prostu... — urwała, szukając dobrego wytłumaczenia, ale nawet nie miała pojęcia, co w tamtej chwili działo się w jej głowie, że posunęła się do wypowiedzenia takich słów. — Przepraszam — powtórzyła, zaciskając dłonie na kolanach. Nie wiedziała, co mogłaby jeszcze dodać, bo pierwszy raz w życiu kogokolwiek szczerze przepraszała...
[Witam! Czcionka poprawiona, chętnie zaczęłabym jakiś wątek, bo oboje interesują się sztuką, czy Ian byłby chętny, gdybym wymyśliła coś konkretnego?]
OdpowiedzUsuńLux
[Nie wiedziałam gdzie napisać, więc piszę tutaj! Witam serdecznie i dziękuje za powitanie! :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie tak wyszło, że Emmeline jest "niewinną" Puchoneczką. Za to Ian z tego co widzę przynależy do Domu Węża, więc pewnie w stu procentach wie wszystko o mezaliansie jej matki. Dlatego możemy pomyśleć o jakimś wątku, jeśli masz ochotę oczywiście. Ariana i Marcel też wchodzą w grę! Jestem otwarta na propozycje :)]
Emmeline
[Matka Emmeline pochodzi ze starej, potężnej rodziny czarodziei czystej krwi i po ukończeniu Hogwartu zmęczona apodyktycznymi rodzicami, zbuntowana i przeświadczona o własnej wolności uciekła z domu zauroczona pewnym mugolakiem. Na początku wydawało jej się, że to wielka miłość, więc wzięli ślub, pojawiło się pierwsze dziecko i wtedy czar prysł. Jako że jednak popełniła mezalians nie do zaakceptowania przez wszystkich, została wydziedziczona bez możliwości powrotu na łono rodziny.
OdpowiedzUsuńPomyślałam sobie, że może Olivia była kiedyś bliską przyjaciółką matki albo ojca Iana i bardzo zabolała ich ta zdrada, więc mają krytyczny stosunek do Emmeline, uważając ją za zło konieczne do wytępienia. Nie wiem jakim Ian miałby mieć na to pogląd. Wszystko zależy od Ciebie :)]
Emmeline
[Nie pozostaje więc nic innego, jak zrobić z nich przyjaciół. Naturalnie, nie byłaby to przyjaźń prosta i łatwa, polegająca jedynie na wspólnym spędzaniu czasu i zaśmiewaniu się z głupich rzeczy. Emma zresztą nie jest typem idealnej przyjaciółki, bo często gdzieś ucieka, chowa się przed resztą świata, znika, ale na swój sposób może otaczać Iana taką siostrzaną opieką. I pewnie gdyby miał ochotę, zabierałaby go od czasu do siebie, do Kornwalii, bo Olivia też bardzo by za nim przepadała.
UsuńCo do samego wątku, proponuje, żeby ich kotki wybrały się na kilkudniową włóczęgę, a zaniepokojona Emma swoim marudzeniem wyciągnęłaby Iana na poszukiwania niesfornych zwierzątek.]
Emmeline
[Oh, ja ci akcje chętnie wymyślę, tylko wskaż mi jakiś kierunek, bo możesz mi wierzyć lub nie, ale siedem miesięcy przerwy od grupowców robi swoje. Po prostu nie chciałabym przesadzić. Dobrze, że chociaż koty są dobre na tło. Bo koty to jednak koty :D
OdpowiedzUsuńZacząć zacznę. No problemo.]
[Coś mi wpadło. Skoro chodzą o nim plotki, że zdobywa dziewczyny, to może Lux padnie ofiarą takiej plotki? W końcu ona też miała różne przelotne znajomości, ale między nimi nic nie było, nie znają się, ona zdenerwowana gdzieś go złapie i zrobi mu wyrzuty. On może mieć zły dzień i jakoś zaczną gadać?]
OdpowiedzUsuńLux
Jak bardzo można poprawić Chan dzień? Cóż, Ian jest w tym ekspertem. Ona sama nie wiedziała, czy robi to świadomie czy nie, ale samym muśnięciem ustami jej policzka na dzień dobry sprawił, że dziewczyna miała dobry humor, aż do zakończenia dnia. Ten był akurat wyjątkowo długi, przez spacery, które bez przerwy sobie urządzali. Najpierw na śniadanie, potem do Akropolu, uliczkami dzielnicy Plaki i do domku. Jednak wcale nie przeszkadzał jej fakt, że bez przerwy gdzieś szli. Mogła jedynie dłużej być trzymana przez Ian'a. Była jakaś szczęśliwsza, kiedy chłopak trzymał jej dłoń w swojej. Miała wrażenie, że nic złego jej się nie stanie, bo jej rycerz jest cały czas przy jej boku. W sumie, za każdym razem, jak tylko łapał ją za rękę tłumaczył się, iż obiecał pilnować Chan każdy dnień i każdą noc. Jednak gdyby zrobił to bez żadnego wyjaśniania, w ogóle by się nie pogniewała. Ta wymówka ją trochę bawiła, dlatego też od czasu do czasu przyglądała się zadowolonej minie swojego rycerza, który dzielnie kroczył zawsze jeden krok przed nią. Po smacznym śniadaniu znowu obrali sobie kolejny cel, którym był Akropol. Ile razy naoglądała się tych kolumn w podręcznikach, fotografiach? Ile razy wyobrażała sobie, że stoi przed nimi i podziwia te białe wręcz monumentalne budowle? Ile razy żałowała, że nikt z jej rodziny na ma podobnych zainteresowań co ona, i że nikt nie chce się wybrać z nią na tak piękną wycieczkę, jaką sprawił jej Ian. Teraz nie musiała sobie wyobrażać wysokości i szerokości budynków. Ona je widziała, mogła dotknąć kamieni o podobnej teksturze, co reszta kolumn. Dopiero w tym momencie mogła patrzeć oczami swojej wyobraźni na gwar, który kiedyś mógł tu istnieć. Na ludzi w białych togach, którzy przechadzali się drogą na której stała. Mogła w końcu obejść to wszystko dookoła móc na żywo widzieć tę całą historię sztuki. Ten czas, kiedy to był najpiękniejszy okres ludzkiej wrażliwości. Zupełną klasykę, z której tak wielu artystów późniejszych epok opierała swoje pracę na tych ideałach. Na każdą rzecz Chan patrzyła z nieukrywanym zachwytem. Była trochę jak w magicznym świecie, o którym wiedziała jedynie z kartek książek, które to dostawała na urodziny, święta i inne okazje. To wszystko mogła zobaczyć dzięki Ian'owi. Ten akurat po kilku godzinach opadł na jeden z kamieni ciągnąc za sobą Chantelle. Blondynka wylądowała tuż obok niego nieznacznie kiwając głową na zadane jej pytanie. Chwilę później poczuła ciężar na swoim ramieniu i dotyk przy talii. Od tego przeszły jej lekkie dreszcze po plecach, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. te wszystkie drobne gesty, które wykonywał Ian w stosunku do niej powodowały takie, a nie inne reakcje jej organizmu. Czym częściej to robił, tym bardziej jej się to podobało. To było coś w rodzaju krótkiego osobliwego stanu.
OdpowiedzUsuńNie sądziłem, że te wakacje będą aż tak udane.
Usuń- Nie byłyby, aż tak udane, gdyby nie ty - Chan otuliła jego głowę ramionami i nachyliła się do jego policzka, by tam zostawić dotyk swoich ust. Następnie sama oparła się o Ian'a w spokoju rozmyślając nad ich historią. W krótkim czasie milczenia, kiedy to patrzyła przed siebie zaczęła ponownie mówić. - Pamiętasz, kiedy siedzieliśmy nad jeziorem i pokazując mi swój rysunek, który przedstawiał mnie z uśmiechem powiedziałeś, że chciałbyś go widywać częściej? - zapytała, jednak nie czekała długo na odpowiedź, a przybliżyła się do jego ucha zmieniając swój głos do szeptu. - udaje ci się.
Po tym zdaniu wstała i złapała chłopaka za obie ręce ciągnąc go ku sobie. - Prowadź dalej panie przewodniku - uśmiechnęła się, kiedy to stał tuż przed nią, a zaraz potem znowu szli za rękę, by zwiedzać kolejne atrakcje. Znaleźli się w miejscu zupełnie innym. Kolorowym, gdzie każdy budynek był w zupełnie innej barwie. Co rusz gdzieś grała mała orkiestra, która konkurowała z inną stojącą przy sąsiedniej restauracji. Innymi słowy dzielnica Plaki była chyba tą najweselszą.
Kilka godzin później, kiedy zaczynało zbliżać się do zachodu słońca postanowili wrócić. Oczywiście jak przez cały dzień ich ręce były złączone. Gdyby nie to, że palce nie były splątane to może i mogłaby poczuć, że ponownie są razem. Ten fakt jednak lekko jej przeszkadzał, bo przecież tak bardzo chciała, by widniała w jego głowie jako ta jedyna. Sama chciała, by zrozumiał, że nikogo nie kocha tak bardzo jak jego. Czasami przechodziło jej przez myśl, by po prostu zmienić ustawienie ich rąk, by te palce złączyły się i splątały, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiła. W końcu, kiedy zjawili się w domu Chan zauważyła, że już za późno, aby wyjść na plażę i stamtąd oglądać zachód słońca. Chciała oglądać go codziennie, bo po pierwsze mogła to robić z najważniejszą dla niej osobą na świecie, a po drugie widok stąd był tak piękny, że nie mogła sobie odmówić. Dlatego też zapytała, czy jest możliwość wyjścia na dach, a następnie namówiła Ian'a, by z nią wyszedł. Kiedy już blondynka wgramoliła się na płaską powierzchnię domku spojrzała w stronę dużej, czerwieniejącej kuli. Nawet nie wie, ile jej to zajęło, ale najwidoczniej na tyle długo, by Ian w końcu usiadł pierwszy. Chan chcąc wykorzystać sytuację podeszła do niego i klękając tuż za uwiesiła mu się na szyi i przylgnęła ciałem do jego pleców. Teraz mówiąc mogła dotykać ustami jego policzka, co chciała utrzymywać w kwestii "przypadku".
- Wiesz Ian, może to pytanie dziwnie zabrzmi, zważając na to jaki mamy miesiąc - zaczęła wtulając się w niego jeszcze bardziej. Uwielbiała to robić, mieć go w swoich ramionach i chociaż przez chwilę wyobrażać siebie, że jest jej, a ona jego. Że nic nie jest w stanie ich rozdzielić i że są najlepiej pasującą do siebie parą na ziemi. - Myślę, że nie jestem jedyną osobą z kręgu przyjaciół, które masz - to zdanie powiedziała tak cicho i tak szybko, chcąc jak najszybciej je z siebie wyrzucić. Ani trochę nie leżało jej to, że musi mówić o nich, jak o dwójce przyjaciół. Chciała, żeby było inaczej, jak przez te trzy niezapomniane dni. Chan westchnęła, chcąc w końcu zapytać się oto, co tak bardzo chciała. Wcześniej oczywiście kilka razy skarciła siebie w myślach, za każde słowo jakie wypowiedziała. - Bo chciałam zapytać, czy masz kogo zaprosić na najbliższy bal? - było słychać w jej głosie, że trochę się zawstydziła, to też przekręciła głowę patrząc zgodnie z kierunkiem, które wyznaczało ramię Ian'a. Oparła głowę i zacisnęła oczy, czekając na jego odpowiedź.
[o matko, tak bardzo wszystko skróciłam :o]
Usuń[ Idziemy lamentować przegraną, wpadamy na pomysł zemsty, idziemy i niechcący łapiemy nie tego co trzeba, spuszczamy mu magiczny łomot i okazuje się, że to nie Whatt i będą mieli problem, potem coś się wymyśli. ]
OdpowiedzUsuń[Dzięki wielkie, cześć Ślizgonie. ;)]
OdpowiedzUsuńInso
[ Pana znalazłam najszybciej, więc piszę tutaj :3 Dziękuję za powitanie. Ślizgonów nigdy dość]
OdpowiedzUsuńPandora Crowley
[Jeszcze wszystko przed nim! :D]
OdpowiedzUsuńAlastair
[Dotąd nie zauważyłem, żeby komentarze witające były jakieś kreatywniejsze, bo byłem przekonany, że polegają na witaniu się, więc nie skomentuję.
OdpowiedzUsuńStonewood będzie wredną pałą, nie lubi zawodników Quidditcha, bo nie dostał się do drużyny i nawet odznaka prefekta mu tego nie wynagrodziła. Brak pobłażania swoim doprowadzi ich na ścieżkę wojenną. Ostatnio przegrany z Puchonami mecz wywiąże pomiędzy nimi awanturę i bójkę.
Może być tak?]
Mycroft Stonewood
[ "negatywne wątki mimo wszystko także wyszły z mody". To zabawne stwierdzenie przy tylu negatywnych, bądź co bądź, opowiadaniach.
OdpowiedzUsuńJeśli stwierdzisz, że to nie to samo odpowiem kontrargumentem, że owszem, to samo jeśli utrzymujemy, że wątki pozytywne/negatywne wątki mogą być modne.]
Mycroft Stonewood
[ W takim razie wyjaśnij jakie miałaś powiązania i historię z starym Evanem, to postaram się dostosować :) ]
OdpowiedzUsuń[Okej ... Masz coś w rękawie (jakiś pomysł) czy mam szukać u siebie w głowie? ]
OdpowiedzUsuńMój krąg przyjaciół ogranicza się raczej do zera. Chan posmutniała na to zdanie z dwóch powodów. Po pierwsze chłopak najwyraźniej nie miał osób, którym mógłby ufać bezgranicznie. Przyjaciół, którzy pomogliby mu w potrzebie i wsparli w gorszych dniach. Z drugiej strony, czyżby Ian nie traktował jej jako przyjaciółki? Czy nie wiedział, że cokolwiek by się działo, on zawsze może na nią liczyć? Z tych własnie powodów blondynce zrobiło się przykro. Dalej tkwiła na plecach chłopaka, wtulona w jego szyję. Jakoś nie miała zamiaru się ruszyć, tutaj było jej dobrze. Zamknęła oczy i tkwiła w tej pozycji, dopóki nie rozległa się muzyka z pobliskiej restauracji. Wtedy Ian rzekł kilka słów, a wstając złapał ją za rękę i pociągnął ku sobie. Druga zaś chwilę później spoczywała na jej talii. Wtedy dotarł do niej sens słów: Ale jest ktoś, kogo zaprosiłbym na każdy bal.
OdpowiedzUsuńPatrzyła na powiernika jej własnego serca okrągłymi oczami. Trochę jak zaczarowana. Serce zaczęło jej niesamowicie szybko bić. W głowie za to przewijał jej się obraz, jak to on trzyma ją pod rękę i prowadzi do Wielkiej Sali. Nie kto inny, tylko Ian Blake - jej własny rycerz, przy którym była bezpieczna. Jej osobiste szczęście powodujące, że uśmiech prawie nie schodził jej z ust. Jej przytulanka, do której mogła wyciągnąć ręce i nie bać się odrzucenia. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego ile tak stali, ale oprzytomniała w momencie, kiedy muzyka zamilkła. Wtedy chłopak przybliżył się i musnął ustami jej czoło, a ona miała wrażenie, że policzki pieką ją niemiłosiernie. Dziękowała więc za to, że robiło się już ciemno i niewiele co było widać, a szczególnie kolory. Z delikatnym uśmiechem na twarzy szła za nim pociągana za rękę. Wrócili do środka domku, kiedy to słońce zaszło zupełnie za wodę. Niedługi czas po tym leżała już w łóżku, a słysząc określenie moja droga, czuła, jak coś ciepłego rozlewa się po jej sercu. Odmrukując ciche dobranoc wtuliła się w Ian'a. Zaraz też po plecach przeszedł jej dreszcz, gdy chłopak odgarniał jej włosy do tyłu. W tym momencie zastanawiała się nad tym, jak będą wyglądały ich kolejne dni. Bo czym dłużej tu byli tym więcej sprawiał jej przyjemności. Nawet małymi gestami, jakimi było trzymanie za rękę, bądź krótki pocałunek w czoło.
Chantelle odpłynęła w ciemność ogarnięta wcześniej opieką Ian'a. Niewiele co pamięta ze snu, w sumie nawet w ogóle nic. Dopiero nad ranem powolnie otworzyła powieki, którymi kilka razy pomrugała. Przecierając oczy podniosła głowę i wsparła się na łokciu spoglądając na śpiącego jak zawsze Ślizgona. Wyswobodziła się z jego ramienia, zaraz potem siadając na brzegu łóżka. Zanim wymknęła się do łazienki sięgnęła do czoła chłopaka, by tak jak on poprzedniego dnia je pocałować. Szybko ruszyła wykonać poranną toaletę, a kiedy zakończyła wróciła, by powitać się z już przebudzonym śpiochem. Uśmiechała się przy tym szeroko, a następnie poczekała na Ian'a i tak jak wyglądał ich poprzedni dzień, ten również obfitował w turystykę. Jednak tym razem pod wieczór chłopak zaprowadził dziewczynę na plażę, by tam w spokoju korzystać z uroków Grecji i przelać owy klimat na papier. Szkicowniki, które jeszcze zostały im z domu ponownie zaczęły się wypełniać. Wzgórze prezentowało się niewiarygodnie pięknie i Chan wręcz miała pewność, że kiedy jej nauczyciel będzie przeglądał ten blok posądzi ją o idealizowanie. Jednak ona widziała to właśnie tak i nikt nie mógł zaprzeczyć, że wyspa na którą zabrał dziewczynę Ian właśnie tak się prezentuje. Gryfonka z ciekawości zaczęła przeglądać kartki od początku, by eliminować te nieudane rysunki. Kiedy przewinęła na portret siedzącego obok niej chłopaka ten zainteresował się jej szkicownikiem. dziewczyna lekko się zawstydziła, po czym pośpiesznie przewinęła na następny rysunek i oniemiała. Kolejny szkic nie należał do niej, a wręcz to ona była głównym tematem małego dzieła. Chan przyglądała się tym stawianym kreskom i plamom, jednak było coś, co sprawiło, że na jej usta wkradł się uśmiech.
I moja Chantelle. Głosił napis tuż pod obrazkiem, który zdecydowanie nawiązywał do jej portretu kartkę wcześniej. Nagle chłopak zaczął mówić, zupełnie na inny temat, niż szkicownik na nogach blondynki. Ona popatrzyła na niego i zaśmiała się krótko. Ewidentnie zmieniał temat, nie wiedziała za to dlaczego. Ten napis tak ujął ją za serce, że odkładając zbiór kartek wyciągnęła rękę w stronę policzka Ian'a. Dzięki temu była wstanie przyciągnąć go trochę do siebie, a sama przybliżając się w jego kierunku delikatnie przycisnęła swoje usta do jego skóry. Trwało to dłuższą, po której Chantelle wtuliła się w jego tors będąc najszczęśliwszą na całym tym wyjeździe. Chociaż nie miała złego humoru to czuła się o niebo lepiej.
Usuń- Chcę go spędzić z tobą, to jest moje specjalne życzenie - mruknęła głosem stłumionym w jego bluzce. Otoczyła go na tyle mocno, co by nawet na chwile nie mógł od niej się oddalić. Następnie jednak stwierdziła, że mogą nadal rysować i prostując się sięgnęła po szkicownik. Na pierwszym rysunku nadal widniała ona, a napis niesamowicie ją zadowolił. Zupełnie jakby wygrała los na loterii albo zyskała dodatkowe życie. Ona zyskała jednak coś bardziej cennego. Miłość Ślizgona była dla niej o wiele bardziej wartościowa, niż jakikolwiek bonus, jaki mogła otrzymać. Chyba to było jej największe marzenie, które nadal pozostawało nie do końca spełnione. Dalej nie była jego dziewczyną, a przecież tego tak bardzo chciała. Móc bezkarnie plątać z nim palce i baz żadnych obaw łączyć ich usta.
Po zakończonych szkicach ruszyli do domku, gdzie w międzyczasie blondynka dopasowała swoją dłoń do większej odpowiedniczki. Argumentowała to tym, iż Ian miał nie spuszczać z niej oka choćby na moment. Wtedy przypomniała sobie o ojcu, który to w dalszym ciągu nie wiedział, gdzie oboje się znajdują. Najgorszy był fakt, że nie było z nimi żadnego kontaktu, to więc gdy Chan tylko przekroczyła próg ich małego domku zaczęła szukać swojej różdżki. Znalazła ją na małym stoliczku, a mierząc przed siebie chwilę później rozbrzmiało zaklęcie. Z kawałka drewna błysnęło srebrne światło, które zaraz uformowało się w wilczycę i uciekło przez okno. Zszokowana blondynka stała z otwartymi ustami zatrzymując wzrok na oknie, gdzie jeszcze sekundę temu widziała swojego patronusa.
- Czy to była... wilczyca? - zapytała Ian'a. Opadła na kanapę patrząc się w podłogę. Zmarszczyła brwi i krążyła w pamięci. Doskonale pamięta swojego ostatnio wyczarowanego patronusa, była nim sowa. Taka zupełnie jak ona - płomykówka. - Ale, ja miałam sowę -rzekła cicho trochę jakby do siebie. Błądziła w swoim umyśle naprawdę długo. Jednak nic nie przychodziło jej do głowy. To jak jakieś zupełne nieporozumienie. Jakiś błąd. - Nie rozumiem - Chan pokręciła głową, która podsunęła jej pewną wzmiankę w książce.
"Patronus może ulec zmianie pod wpływem silnych przeżyć i emocji..."
Griet? Nie, nie możliwe - pomyślała sobie, ale zaraz do głowy przyszło jej inne imię. Ian. Dziewczyna zacisnęła oczy. Może i bardzo pragnęła tego, żeby chłopak dowiedział się o uczuciach jakie do niego żywi, jednak poczuła się głupio. Bo chociaż zmiana patronusa była gwarancją jej miłości do Ślizgona, to wolała, by dowiedział się tego od niej, od Chan, a nie przypadkiem. Nawet jeżeli to nie była jej wina, to poczuła się lekkomyślną, zakochaną po uszy nastolatką.
[oczy mnie bolą, nie bij za jakość tego badziewia, nie wyszło :CCC]
[ Okej, kolejny suchar wpadł mi do głowy : E. dostał list od swojego ojca, że Czarny Pan wysyła I. do czarnego lasu by dobił byłego zwolennika, który ukrył się gdzieś w chaszczach i czeka aż nieco lepiej się poczuje (tu można dużo rozbudować, powiedzmy że to była młoda dziewczyna, która przez rodziców fanatyków została zmuszona do służenia CP, ona jednak w końcu się zbuntowała i uciekła. Teraz walczy o swoje życie.). E chce dołączyć do misji by zasłużyć się CP więc truje odbyt I. żeby go wziął, ten niechętnie się zgadza, po małej walce z dziewczyną (o ty, że to ONA dowiedzą się w trakcie bitki) ... coś tam się wydarzy .... stwierdzą, że pomogą jej się ukryć i oszukają CP, że ją zabili. ]
OdpowiedzUsuń[ Haha .... Czarny Las, ale mną zakręciło. Miało być "zakazany" :o ]
Usuń[No dzień dobry. :)]
OdpowiedzUsuńStarla
Widok zmartwionego Iana siedzącego od dłuższego czasu na fotelu przy kominku, zaczął bardzo frapować Evana. Rosier siedział w kącie pokoju wspólnego i przypatrywał się koledze znad książki, którą wziął sobie do poczytania jednak jego wzrok ciągle przemieszczał się z linijek zapisanych czarnym atramentem na chłopaka. Czy ojciec aby na pewno się nie mylił? . Kiedy zmieciony list trafił do kominka i mieniące płomienie pożarły go, prefekt zamknął książę i z cicha westchnął wstając.
OdpowiedzUsuń- Co cię tak frasuje, Blake? - zapytał beznamiętnie zajmując fotel obok niego. Strzepnął z oparcia jakieś strzępki kłaków pozostawione zapewne przez jakiegoś futrzaka i dopiero po chwili milczenia spojrzał na ciemnowłosego wyczekując odpowiedzi. Rosier doskonale zdawał sobie sprawę, że w ianowej głowie rozszalały się gromy, całkiem możliwe że szukał sensownej odpowiedzi by go spławić i jak najmniej zdradzić, ale przecież on wiedział . Nie mógł zrozumieć dlaczego postępowania chłopaka, on sam dałby się pokroić żeby móc służyć Czarnemu Panu, by móc przyczynić się do oczyszczenia magicznego świata ze wszystkich szlam i zdrajców krwi. Nie miał jednak zamiaru dyskutować z nim na tematy moralne, co jest dobre a co złe, dla niego zawsze cel uświęcał środki i kropka.
- Powiedz, może będę wstanie Ci pomóc. - dodał na zachętę po czym wskazał głową na żar tlący się w kamiennym kominku, gdzie przed chwilą wylądował list po którym pozostał jedynie popiół. Delikatny i wyrafinowany uśmiech sam wpełznął na twarz Evana, jakby subtelna aluzja posłana w stronę Blake'a była dla niego grą i właśnie zdobył punkt gdy przeciwnik tego się nie spodziewał. Evan Rosier i Ian Blake nigdy nie byli przyjaciółmi, pozostawali na stopie luźnej znajomości ; raz spisane zadanie domowe, przymrużenie oka na picie w salonie ślizgonów, rozmowy o trollach i inne rzeczy, które robią razem kumple z wspólnego domu. Teraz jednak mogli stać się nieco bliżsi, teraz kiedy planowali zamach na życie dwóch kreatur z Hogwartu mogli przecież zaplanować jeszcze jedno morderstwo – na dezerterze, na zdrajcy krwi który zdradził Czarnego Pana.
[ Witam :D ]
OdpowiedzUsuńSuzanne C.
[Wytrwałość zdecydowanie się przyda, a fatum to ciąży nade mną... Tzrecia postać tutaj, haha ;P No, ale zobaczymy cóż to będzie...]
OdpowiedzUsuńGlizdek
[ Oj znamy się, na pewno z Hogwartu'23(?) usuniętego i zastąpionego [*] a miałam takie ciekawe wątki i tyle odpisów zrobionych. Ech. Nie wiedziałam do której z twoich postaci napisać, a jako że Blake Ślizgon, to zawitałam pod jego kartą. ]
OdpowiedzUsuńRachael
[ Żal mi H23. No to dawaj na gg, czekam. ]
OdpowiedzUsuń[ Nie mam pojęcia co ja piszę. Mętlik. ]
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc wiadomość o przyjeździe do jej rodzinnego domu jednego ze Śmierciożerców, którego zgodzili się przyjąć jej rodzice na prośbę jakiegoś wyżej postawionego zwolennika Czarnego Pana, ani trochę nie ucieszyła blondynki. Nie miała ochoty spędzać czasu z jakimś jak przypuszczała zarozumiałym i gburowatym czarodziejem. Wystarczyło, że sama tak się zachowywała.
Nie byli zadowoleni z tego faktu. Nie chcieli jej też wyjawić kim jest mający niedługo przybyć osobnik. Widać jednak było, że najprawdopodobniej nie darzyli go ni krztą sympatii. Zdecydowanie nie był to ktoś wysoko postawiony, przy którym zachowywaliby się niezwykle radośnie i posłusznie. Przygotowani na każde skinienie. To był ktoś nieistotny.
Kiedy usłyszała kroki w korytarzu, oznajmiające o przybyciu gości, nawet nie pofatygowała się aby zdjąć nogi ze stojącego opodal niej dębowego stolika i przywitać się. Jeszcze czego! Dostrzegła wchodzącą do pomieszczenia postać przyprowadzoną przez jej ojca i poprawiła swoją pozycję na czarnej skórzanej kanapie w salonie, gdzie aktualnie się znajdowali. Chcąc nie chcąc ciekawość wzięła górę i Rachael podniosła wzrok, lustrując osobnika od stóp do czarnej czupryny, zatrzymując sie na chwilę przy znaku na jego lewym przedramieniu, który usilnie starał się zakryć pod koszulą.
Poznała go. Chłopaka, którego od kilku lat widuje w Pokoju Wspólnym Ślizgonów, na korytarzach szkoły w salach lekcyjnych. Widząc Ian'a zrozumiała dlaczego każdy z domowników obojętnie, a wręcz negatywnie podchodził do jego przyjazdu. Był nikim. Zwykłym popychadłem. Wiedziała już, że nie są to dla niego miłe wakacje i to się nie zmieni, zwłaszcza tutaj.
- Nie siedź jakby ci ktoś kołek wsadził. I nie rób tej miny jakbyś chciał całemu światu oznajmić jak bardzo nienawidzisz faktu, że musisz nosić ten znak na ręce. To nie poprawia twojej sytuacji. - mruknęła i powróciła do czytania książki.
Rachael
Nie wiedziała, jakim sposobem znalazła się na drzewie, ale i tak miała szczęście, że nie na najwyższym jego poziomie. Przeraziła się bardzo, w końcu do niedawna jej największym i być może nawet jedynym lękiem był lęk wysokości, a tu takie cuda los jej zsyła, bawiąc się jej kosztem. Po wakacjach z górach Azji ta irracjonalna bojaźń przed wysokościami zmalała, ale żaden strach nigdy do końca nie mija i nie przechodzi, a człowiek postawiony nagle w sytuacji podbramkowej nawet nie myśli logicznie, więc Kris siedziała tylko sparaliżowana na gałęzi, jakby była częścią drzewa. Pewnie by tak siedziała do wieczora, gdyby gałąź nie postanowiła się pod nią zarwać. Zdążyła chwycić się tego, co zostało z konaru, a lecąca z góry część omal nie trafiła stojącego pod drzewem Iana. Zapewne miał ochotę teraz uciec, zapomnieć, że pomagał takiej łamadze w czymkolwiek, albo po prostu ukryć się w krzakach i niech jej kto inny pomaga, bo to wyjątkowo paskudna sytuacja była. Puchonka wolała nie ryzykować sięgnięciem po różdżkę, wisiała tylko, starając się nawet nie patrzeć w dół, żeby nie zacząć wrzeszczeć jak opętana. Mimo wszystko, stało się.
OdpowiedzUsuńLądując na średnio miękkiej ziemi, pomyślała, że i tak ma szczęście, że nie spadła z Bijącej Wierzby, ale normalnej kulturalnej sosenki, która nie kopie poturbowanych uczennic. Jednak pozytywne myślenie prawie nigdy nie zmienia faktów, a faktem było, że Kris upadła dość niefortunnie i leżąc plackiem w trawie czuła taki ból w kostce, jakby użądliła ją mantykora. Co oczywiście było żadnym porównaniem, bo przecież po takim ukąszeniu człowiek umiera natychmiastowo. A to była tylko noga.
Zaklęła pod nosem, opierając się o drzewo i próbując wstać.
— No i widzisz, co się dzieje, jak słucha się twoich rad? To cud, że żyję — zaśmiała się.
Kris
Od momentu przyjazdu chłopaka do ich domu widziała go tylko raz - w salonie, z którego jak szybko brunet się pojawił tak szybko zniknął, jak zauważyła usilnie starając się unikać jakiegokolwiek kontaktu z którymś z domowników. Dziewczyny to nie dziwiło i właściwie w ogóle nie obchodziło. Nie interesowało ją towarzystwo chłopaka, więc nie starała się nawiązać z nim rozmowy, bo po co?
OdpowiedzUsuńToteż można sobie wyobrazić jaki wielce była zdziwiona pojawieniem się go w progu jej pokoju. Lecz to zaskoczenie przeszło momentalnie zaraz po słowach chłopaka. Wyjaśniało to, że jej kochany braciszek jak przystało na niego, po prośbie blondynki o pomoc w pewnej ważnej i nie cierpiącej zwłoki sprawie, oczywiście nie zawaha się wysłużyć się ich gościem.
Minęło sporo czasu zanim Rachael się odezwała. Kilka pierwszych minut siedziała jedynie skrzywiona, nawet nie starając się ukryć swojego niezadowolenia. Nie o to prosiła. Ale skoro już postawiono ja w takiej sytuacji, nie miała wyboru.
Podniosła wzrok i zanim zwróciła się do bruneta lekko odchrząknęła.
- No cóż, nie wiem czy wiesz ale w najbliższym czasie Śmierciożercy przeprowadzają jakiś atak, konkretnie nie wiem gdzie, ale skoro jesteś jednym z nich powinieneś być poinformowany. - odparła, spoglądając na chłopaka, a zauważywszy jego zdziwione spojrzenie jedynie prychnęła. - Albo i nie, najwyraźniej na razie to informacja jedynie dla tych najbliższych współpracowników Czarnego Pana. - dodała z pogardą. - No ale chodzi o to iż poproszono moją rodzinę, a właściwie mnie, abym sporządziła pewnien eliksir, nie wiem po co, przypuszczam że... z resztą nie ważne , potrzebna mi będzie pomoc. Poza tym skoro tu jesteś i nie masz co robić, to zawsze sie dla ciebie jakieś zajęcie znajdzie.
[Dziękuje i również się witam ponownie! :)]
OdpowiedzUsuńJulie Smith
[Ale ten Malboro jest uroczy :D Tylko ten Ian, taki nie ianowy na tej foci :<]
OdpowiedzUsuń[Widzę, że sugestia została rozpatrzona pozytywnie :D Teraz jest GOOD :D]
OdpowiedzUsuń- Po to tu jesteś. - burknęła, przyglądając się jak brunet obchodzi się ze składnikami do eliksiru. Miała złe przeczucie. Jakby niedługo miało wydarzyć się coś niedobrego, ale zbyła je powracając do pracy. Jednakże po chwili, przysiadłszy na drewnianym taborecie, zaprzestała, pozostawiając wszystko w rękach chłopaka.
OdpowiedzUsuńOd tej pory jedynie komentowała jego poczynania nieustannie go poprawiając, mimo że właściwie ku jej ogromnemu zdziwieniu, robił wszystko niemal perfekcyjnie.
Uśmiechnęła się pod nosem, gdy ostatni składnik trafił do kociołka. Podniosła się ze stołka i stanąwszy za plecami chłopaka, oparła głowę o jego ramię, a na jej twarzy zagościł złośliwy usmieszek, gdy poczuła jak brunet momentalnie się spina.
- No no. Gratulacje Blake. Może coś z ciebie będzie. - odparła beznamiętnie, lustrując wzrokiem kociołek i jego otoczenie, po czym wziąwszy listek mięty, wrzuciła go do wywaru i obserwowała jak natychmiast spala się w czarnym płynie. Idealnie - pomyślała i położyła dłoń na jego przedramieniu energicznie podwijając rękaw jego koszuli.
- Tak to powinieneś nosić. Z dumą. Wtedy może traktowaliby cię lepiej. - mruknęła. Zaczynała nawet lubić chłopaka. Właściwie nie było w nim nic, dlaczego miałaby zachowywac się w stosunku do niego z pogardą i wyższością jak robiła to wcześniej.
Przeniosła wzrok na leżącą obok miskę, wypełnioną płynem o lawendowym kolorze.- Co na Merlina... - Zmarszczyła brwi uświadamiając sobie co się w nim kryje. Jeden ze składników wywaru, ale inny... z miętą. - Ty kretynie, nie powinieneś tego zostawiać obok ognia! - krzyknęła, a natychmiast po jej słowach naczynie wybuchło pokrywając ich lepiącą mazią. Rachael westchnęła i... zaśmiała się głośno.
[Ian jest już tyle na blogu, a ja jeszcze nie miałam z nim wątku! :D Musimy to nadrobić, a na szczęście teraz mamy ku temu okazje, skoro moja postać jest Ślizgonką. Postaram się wymyślić fabułę wątku, chociaż przydałaby mi się jakaś pomoc chociażby z powiązaniem.]
OdpowiedzUsuńSol
[ Jest i wątek :)]
OdpowiedzUsuńOpuszczenie Hogwartu nie było dla Mary łatwe. Po siedmiu długich latach przyzwyczaiła się do skrzypiących schodów, pajęczyn, duchów i nawet Irytka, więc radzenie sobie bez nich na co dzień przysparzało dziewczynie nielada problemów. W swoim nowym mieszkaniu czuła się samotna, gdyż brak w nim było rozgadanych dziewcząt, z którymi dzieliła dormitorium. Potrawy nie smakowały tak samo, bo nie gotowały ich Skrzaty . Sytuację polepszał tylko fakt, że zamieszkała w Hogsmeade.
Tamtego późnego wieczora wybrała się na jeden ze swoich długich, melancholijnych spacerów, kiedy to rozmyślała sobie spokojnie i zastanawiała nad swoją przyszłością, która nadal była odrobinę niepewna. Przyjęli ją na kilka staży i nie wiedziała, jak się zdecydować, skoro wszystkie były spełnieniem jej marzeń.
Najłatwiej chyba byłoby jej otworzyć mały sklep w lokalu, nad którym mieszkała i prowadzić go spokojnie pod pilnym okiem dziadka - sponsora wszystkich wydatków. Mary nie chciała zmartwień, miała ich już nazbyt wiele. Zmartwienia wykrzywiły jej drobną twarz, odebrały radość z życia, ruchów, słów i gestów. Zmartwienia stały się wszystkim a powinny być niczym.
Skręciła właśnie w jeden z ciemniejszych zaułków, zawsze budzących w niej mieszane uczucia, bo strachu już wtedy nie znała, gdy nagle stanęła jak wryta. Ktoś opierał się o jeden z murów niedbale. Lecz nie to ją zdziwiło. W rozedrganym świetle jedynej latarni rozpoznała jego twarz. Ślizgon, uczeń Hogwartu, którego w ogóle nie powinno tam być, który powinien dawno leżeć w swoim dormitorium, gdzieś w szkolnych lochach. Ian Blake.
- Ian? - spytała cicho, niepewnie. Przecież zawsze mogła się pomylić. Wszystko na to wskazywało. Po prostu ma zwidy bo znów nie wywietrzyła mieszkania po warzeniu eliksirów i nawdychała się oparów. Iana tak naprawdę tam nie ma, a zza rogu za chwilę wyskoczy różowy jednorożec z tęczą, wymalowaną na tyłku, a kapitan Armat z Chudley zeskoczy z jego grzbietu i wyzna jej miłość. Tak, to na pewno były zwidy.
Mary
Wydobywający się z ust dziewczyny śmiech był tak rzadkim zjawiskiem, że zaskoczył nie tylko bruneta, ale także ją samą. Nie robiła tego często, zazwyczaj ograniczała się do złośliwego i cynicznego uśmieszku pozostając niewzruszona sytuacją, dlatego też urwała niemal natychmiast, doprowadzając swoje emocje do tak dobrze znanej i uwielbianej przez nią obojętności.
OdpowiedzUsuńPodążyła wzrokiem za dłonią chłopaka, który ponownie odwinął rękaw swojej koszuli, zakrywając tym samym widniejący na jego przedramieniu Czarny znak. Starała się zrozumieć jego niechęć do nadanego mu przez samego Voldemorta znaku, ale nie mogła sobie wyobrazić przyczyn jego negatywnych emocji, a tym bardziej postawić się na jego miejscu. Dla niej zawsze oznaczało to zaszczyt i wyróżnienie spośród grona zwolenników Czarnego Pana. Tak została wychowana, od dziecka przyzwyczajona do obecności Śmierciożerców dumnie ukazujących znajdującego się na lewej ręce węża. Nie kryli się z tym, jedynie w gronie osób nie związanych z ich wierzeniami zdarzało im się go chować. Dlatego też wstręt, który może nie był zewnętrznie widoczny na twarzy bruneta, lecz blondynka posiadająca umiejętność dostrzegania rzeczy, które dla postronnym były niezauważalne, wyczuła to w jego gestach, był dla niej niezrozumiały i obcy.
Słysząc słowa wydobywające się z jego ust, z którymi po chwili wystrzeliła od dłuższego czasu skrywana przez niego frustracja, najpierw rozzłościły blondynkę, ale w pewnym momencie poczuła dziwne, nie znane jej dotąd uczucie, któremu towarzyszyło jakoby ukłucie w okolicach klatki piersiowej. Poczuła współczucie i żal.
- Nie, nie mam. - odparła po pewnym czasie, podnosząc oczy i napotykając przenikliwe tęczówki chłopaka. Nie odwróciła wzroku, trwając tak i przyglądając się mu.
- Zostań tu. - nie wierzyła, że właśnie te słowa wydobyły się z jej ust. Zdecydowanie była to ostatnia, zepchnięta na ostatni szczebel, opcja jaka w trakcie rozmyslania przyszła jej do głowy. - Widzę, że nie masz ochoty konfrontować się z moją rodziną, a gwarantuję ci, że kiedy tylko kogoś spotkasz, to będą zachowywać się jeszcze gorzej względem ciebie niż moja osoba. - dodała i siadła na łózko. Jej podświadomość właśnie rzucała w nią najróżniejszymi zaklęciami, karząc za te słowa. Ona sama nie wiedziała co myśleć, nie żałowała ich, ale chyba wolałaby tego nie mówić. Nie miała pojęcia jak zareaguje chłopak.
Droga do Skrzydła Szpitalnego minęła jej na karmieniu się złudną nadzieją, że to koniec problemów – na miejscu czekać nie będą sterty pytań, na które nie zna odpowiedzi, a Poppy nie okaże się taką plotkarą jak zawsze. Eva potrafiła na palcach jednej dłoni wymienić swoje wizyty w szpitalu, podczas których Pomfrey nie przyjmowała gości na popołudniowych ploteczkach – czy to bibliotekarkę, czy profesor Wróżbiarstwa. Nadzieja szybko okazała się złudna nawet w jej głowie, więc odpuściła sobie i zaczęła pomału godzić z myślą, że jakkolwiek udało im się do tej pory uchować przed połową szkoły, tak jutro cała będzie wytykała ich palcami.
OdpowiedzUsuńJuż widząc rozczulone spojrzenie pielęgniarki kierowane na ich dłonie, Reeve zrozumiała, że wcale się nie pomyliła.
- No i się zaczęło – wymamrotała, podchodząc bliżej i modląc się o jak najszybsze załatwienie sprawy. Aż w końcu, kiedy dotarli do punktu kulminacyjnego, Eva parsknęła śmiechem z zażenowania.
- Właśnie odkryła pani pogrzebanego psa – mruknęła, unosząc do góry złączone dłonie i demonstrując ich definitywną nierozerwalność. – Mam nadzieję, że nawet w obliczu tego utrudnienia, poradzi coś pani na moją kostkę. – Reeve uniosła do góry kolano i wolną ręką wskazała na lekko spuchniętą stopę, przypominając pielęgniarce, że jest coś bardziej naglącego niż ten drugi problem.
Pomfrey jakby dopiero teraz się zreflektowała i pobiegła w stronę kantorka, wracając po chwili z buteleczką mętnego płynu, jej niebieskim odpowiednikiem i bandażem.
- Siadajcie – zarządziła, wskazując łóżko i po chwili Reeve była już napojona paskudnym eliksirem, a wokół jej nogi owinięty bandaż nasączony czymś granatowym. Cokolwiek to było, powodowało wielką ulgę i prawie całkowicie niwelowało ból, dzięki czemu Eva gotowa była uważać, że Poppy mimo swoich wad w swoim fachu jest prawdziwą czarodziejką. – Będziecie mogli stąd odejść nie wcześniej, niż za trzydzieści minut, a do tego czasu może któreś z Was mi wyjaśni jak do tego doszło i czy mogę na to zaradzić
Eva
Zdziwiła się gdy zauważyła minę chłopaka. Jego oczy pełne były strachu gdy na nią patrzył, tak jakby to ona była jego powodem. Najpierw myślała, że to przez fakt, iż zaskoczyła go w ciemnej alejce, lecz z upływem kolejnych sekund on nie mijał. Ian nawet cofnął się, jakby chciał ich od siebie odgrodzić.
OdpowiedzUsuńZdała sobie sprawę, że patrzy na Ślizgona z otwartymi ustami, zszokowana jego reakcją na swoją osobę. Zamknęła je pospiesznie i zebrała się w sobie. Nic mu przecież nigdy nie zrobiła, poza tym, nie można się było bać jej, Mary MacDonald, bynajmniej z wyglądu. To tak, jakby dorosły lękał się, że pobije go pięciolatek.
- Widzisz to okno? - spytała, powoli podnosząc ramię by wskazać na jedno z okienek w schludnym, wysokim domu, stojącym tuż za rogiem. Za szybą stała zapalona duża biała świeca, migocąc delikatnym blaskiem. Była latarnią morską.
- To teraz mój nowy dom - uśmiechnęła się delikatnie. Zrozumiała, że podświadomie chce uspokoić Blake'a, zapewnić mu jakieś bezpieczeństwo, cokolwiek to oznaczało. Polubiła go po incydencie z niebieskimi bąblami i tajemniczą rośliną. Zależało jej na tym, by napięcie znikło z jego twarzy bo nie pasowało nikomu w ich wieku. Zbyt wiele walk mieli stoczyć w przyszłości by jeszcze jako dzieciaki mieć w sobie tyle skumulowanych pokładów strachu i złości.
- Może skusisz się na herbatę? Kupiłam ostatnio śliczny serwis na Pokątnej i, szczerze mówiąc, nie miałam jeszcze okazji go wypróbować.
Mary
Podciągnęła się na rękach i szybkim ruchem poprawiła swoją pozycję tak, że siedziała teraz w głębi łóżka, opierając się o ścianę. Przeczesała palcami włosy i spuściła wzrok na bawełniany koc, który okrywał mebel.
OdpowiedzUsuńKażde posunięcie, decyzja i zachowanie dziewczyny zawsze kierowane było chęcią zdobycia jakiejś korzyści i posiadało drugie dno. Nawet pozornie zwykłe czynności i gesty względem drugiej osoby miało ukryty podstęp. Lecz tym razem, ku jej zdziwieniu, w towarzystwie chłopaka , jej postępowanie było nieprzemyślane i spontaniczne. Pierwszy raz zdobyła się na odrobinę współczucia i empatii.
Wsłuchując się w słowa bruneta, zaczęła sama zastanawiać się nad powodem jego pobytu w domu Rowle'ów. Doszła do wniosku, że nikt jej do tej pory nie wytłumaczył przyczyn jego przybycia, mimo iż nigdy jej rodzice nie ukrywali przed nią swoich planów, uważając iż powinna ona wiedzieć o wszystkim co dzieje się w ich otoczeniu, by być przygotowaną na każdą okoliczność. Po chwili jednak zrozumiała, że odkąd dowiedziała się o mającym przybyć "gościu" zbytnio się tym nie interesowała i nigdy nie spytała o szczegóły.
Otworzyła usta z zamiarem skierowania w jego stronę kilku słów odnośnie jego wypowiedzi lecz zamiast tego jedynie głośno westchnęła. Zrozumiała, że właściwie nie miała nic do powiedzenia.
Ostatnie dnie praktycznie nie widywała bruneta. Ich kontakty ograniczyły się jedynie do przelotnych spojrzeń mijając się w korytarzu czy milczenia w trakcie obiadu, który w domu rodziny Rowle był zaskakująco ważnym elementem dnia, kiedy to niezależnie od panującej atmosfery zawsze gromadził wszystkich domowników i gości przy długim dębowym stole w jadalni.
OdpowiedzUsuńCzas wolny dziewczyna spędzała głównie w swoim pokoju, jak zawsze w wakacje, oraz przysłuchując się rozmowom ojca z jej braćmi. Dzięki temu była na bieżąco z wydarzeniami w kręgach Czarnego Pana i była poinformowana o wszystkich nadchodzących misjach czy akcjach. Leżała właśnie na łózku, trzymając w dłoniach książkę i gładząc koniuszkami palców materiał jej okładki. Dla obserwatora mogło wyglądać jakby czytała ją, lecz tak na prawdę jej głowę zaprzątały mysli dotyczące ostatnich wieści, które lekko ją niepokoiły.
Była zaskoczona usłyszawszy głos chłopaka i widząc jego osobę stojącą w progu pokoju. Kiwnęła głową na jego pytanie i natychmiast podniosła się do pozycji siedzącej. Nie odezwała się ani słowem, wsłuchując się w słowa bruneta, po czym wstała i podeszła do niego, uprzednio odkładając trzymany przez nią przedmiot na pościel.
- Informować cię o JEGO planach? - mruknęła z obojętnym wyrazem twarzy, nie dając po sobie poznać jej zaskoczenia. Po chwili ciszy, która między nimi zapadła, podniosła wzrok, spoglądając chłopakowi w oczy. - Dobrze. - odparła i położywszy dłonie na jego ramionach dodała. - Trzymaj się Blake. - powiedziawszy to szybko go przytuliła, po czym natychmiast wyszła z pomieszczenia.
Rachael
Uwielbiała ten moment, kiedy w słońce w połowie zachodziło za linię horyzontu. Wszystko wokół stawało się takie ciepłe i miękkie. A sam fakt, że była na plaży właśnie z Ianem, powodował jakieś miłe uczucie. Takie od środka, które rozlewało się po sercu Chan. Ku jej smutku, był to ostatni dzień spędzony w Grecji i niezmiernie cieszyła się, że chłopak zabrał ją właśnie w to miejsce. Że zapytał, czy ostatni raz przejdą się po piasku uciekając przed co rusz większymi falami. Lubiła to, bo najczęściej Ślizgon łapał ją wtedy za rękę prowadząc nad wodę. Nie wypuszczał jej też do powrotu do domku, a uszczęśliwiał ją fakt, że może go mieć tak blisko. Trochę żałowała, że przez ten dłuższy czas nic się miedzy nimi nie zmieniło, chociaż spędzali ze sobą dwadzieścia cztery godziny każdego dnia. Niestety w pewnym momencie zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno jego uczucia względem niej się nie zmieniły. Bo miała jakieś dziwne wrażenie, że każdy przelotny pocałunek, czy odruch łapania za rękę po prostu stał się przyzwyczajeniem i czymś zupełnie normalnym i naturalnym. Jednak kiedy tak szli tuż przy wodzie, chłopak nagle stanął i tak jak zwykle zaczął mówić bez żadnej logiki. Ona jak czekała do momentu wyjaśnienia, ale chyba do tej pory nic nie stało się dla niej tak jasne jak tamtego dnia. Przed nimi ukazał się srebrny wilk, którym kierowała różdżka Iana. Duże, dostojne zwierzę przemieszczało się zerkając na nich spode łba. Czy aby jej patronus nie jest podobny do tego? Czy nie jest po prostu jedynie mniejszy? Może i myślała nad tym, że możliwym patronusem Iana jest właśnie wilk, ale po pierwsze nigdy go nie widziała. Po drugie przez ten dłuższy czas nawet raz nie wspomnieli o tamtym wydarzeniu i jakoś nie mogło jej to przejść przez głowę. Chłopak udawał przez ten cały czas, że nic się nie stało. Po chwili, kiedy srebrna mgła zniknęła dziewczyna nadal patrzyła w punkt, gdzie jeszcze oczami wyobraźni go widziała. Ian zaczął coś do niej mówić i chociaż bardzo chciała słuchać, to po prostu nie mogła. Jej myśli były tak zajęte, że dopiero bliskość chłopaka je wyczyściły. Odwróciła więc głowę dopiero w momencie, gdy już czuła cudzy oddech na swoim policzku i wcale nie musiała długo czekać, by Ślizgon zrobił coś, na co tak długo czekała. I chociaż wyczekiwała tego tak bardzo, to strasznie obawiała się pocałunku. Nie chciała, by znowu było coś źle, chciała, żeby wszystko było wręcz idealne. Kiedy Ian zadecydował, by w końcu złączyć ich usta dopiero wtedy jej obawy odleciały. Najnormalniej w świecie ulotniły się, a w dodatku jej serce również zaczynało się uspokajać. Tak niewiele zostało do spełnienia tego najważniejszego marzenia. Chantelle chciała dalej odwzajemniać te delikatne muskania, ale cały ten piękny moment został przerwany. Gdy otworzyła oczy czuła się, jakby owe zdarzenia działy się po raz pierwszy. Jakby to, co było za nimi się nie liczyło i ich znajomość zaczynała się od nowa. A potem usłyszała kolejny raz w swoim życiu, te piękne słowa, które chciała słyszeć tylko i wyłącznie z ust Ian'a.
OdpowiedzUsuńKocham cię. Czy to wszystko naprawdę się działo? Czy jej marzenie naprawdę zostało spełnione? To pragnienie z dna serca, które chowała tyle czasu? Cóż, kolejne zdania jedynie potwierdzały to przypuszczenie.
Usuń- Nie wiem czy wiesz - Chan zniżyła głowę uśmiechając się pod nosem, ale zaraz ponownie skrzyżowała z nim wzrok. - ale właśnie spełniłeś moje marzenie. - po tym wychyliła się troszeczkę do przodu, by zetknąć ich nosy, a kiedy mówiła jej wargi delikatnie dotykały ust Iana. - Też cię kocham - rzekła cicho, a następnie zrobiła to, co najbardziej lubiła. Okręciła ręce wokół jego szyi i przybliżyła się do tego stopnia, by nawet nie została żadna wolna szczelina między nimi. Chyba nic nie mogło opisać jej szczęścia, które trwało nieprzerwanie, aż do drugiego dnia. Już nawet nie przejmowała się tym, że był to dzień wyjazdu. Bo nagle wszystko się zmieniło. Każde przytulenie, złapanie z rękę, pocałunek na dobranoc. Było inaczej, zdecydowanie było inaczej. Już nie musiała się ograniczać, a mogła spokojnie splatać ich palce zupełnie jakby byli ze sobą pierwszy raz, jakby ich miłość nie miała granicy.
Tego dnia, kiedy to już mieli opuszczać to miejsce, zdążyła przepatrzeć się domkowi, z którym będzie wiązała najszczęśliwsze momenty swojego życia. Ponownie, tak jak wtedy na dachu wtuliła się w plecy chłopaka mrucząc mu do ucha ciche i najszczersze:
- Dziękuję.
Dziękuje za wszystko i za ciebie.
[Ło matko, Rabarbar tak bardzo różni się od Ianka, że chyba nie będą się dobrze dogadywać. Przynajmniej nie po Iankowej przemianie. :<]
OdpowiedzUsuńRabastan
[Oczywiście, że jest! U nich to rodzinne. xD]
OdpowiedzUsuńRabarbar
Wakacje Rachael raczej nie mogła zaliczyć do niezwykle interesujących, ale była z tego powodu zadowolona. Cały wolny czas spędziła w jej rodzinnym domu, kilka kilometrów od Londynu.Dziewczyna nie należała do osób, które lubią dalekie podróże i wyjazdy za granicę. Kochała przebywać w swoim pokoju odseparowana od całego świata.
OdpowiedzUsuńJej rodzice, mimo iz co roku wbrew woli blondynki zabierali całą rodzinę do ich letniej rezydencji w Hiszpanii bądź do jakiegoś innego nadmorskiego państwa, tego lata byli zbyt zajęci, aby cokolwiek organizować, ku ogromnej uciesze Rachael i niezadowoleniu jednego z jej braci.
Jak obiecała, informowała Blake'a o dziejących się w kręgach Czarnego Pana sytuacjach. Mimo iż dowiedziała się o przyczynie jego lipcowego pobytu w jej domu, tej informacji jednak mu nie przekazała. Z końcem wakacji ich korespondencja była coraz rzadsza, a ostatnie tygodnie nie wysłała już do niego żadnej sowy, czego przyczyną była niezbyt miła atmosfera w domu i fakt iż dziewczyna nieumyślnie podczas kłótni z bratem poturbowała zwierzę, a drugiego matka zabroniła jej brać.
Początek roku, którego blondynka szczerze nienawidziła przez wzgląd na niezwykle nudną i męczącą ceremonię otwarcia, zdawał się niemiłosiernie dłużyć. Kiedy wszyscy przystąpili juz do uczty, Rachael siedziała znużona z przymkniętymi powiekami i opierała się o kamienną ścianę, Przysłuchując się rozmowom Ślizgonów usłyszała o nie pojawieniu się w szkole Blake'a i zdenerwowaniu tym faktem dyrekcji.
Wiedziała o wydarzeniach jakie rozegrały się pod koniec sierpnia i kierowana współczuciem, nie myśląc długo, postanowiła naprawic jakoś sytuację. Była zaskoczona jak łatwo udało jej się, wciskając jakąś wymyśloną na poczekaniu historyjkę, wytłumaczyć jego nieobecność nauczycielom. Nie sądziła że sa tak naiwni, a może po prostu bardzo chcieli dziewczynie uwierzyć.
Stała więc teraz od ponad godziny przed bramą prowadzącą do Hogwartu, którą nie zamknięto jedynie dzięki jej interwencji, i oczekiwała na pojawienie się Ślizgona. Niezwykle poirytowana tym faktem, z założonymi na piersi rękami, tupała nogą. Zauważywszy idącą w jej stronę postać bruneta niezauważalnie odetchnęła, ale natychmiast jej twarz przybrała niezadowolony wyraz.
- Witam, witam. Któż to się pojawił.
Jakaś nieznana uliczka, która zupełnie nie odpowiadała Chan. Ian znowu coś kombinował, a ona nie lubiła dowiadywać się ostatnia, o rzeczach związanych właśnie z jej osobą. Jednak jak zwykle nie odezwała się słowem, bo wiedziała, że prędzej czy później i tak się dowie. Po prostu szła ciągnięta za rękę, trochę jakby zrezygnowana, ale rozglądała się wszędzie chcąc zapamiętać te ładne budynki wokół. Cóż to było za miasto, z tak uroczymi kamieniczkami? W pewnym momencie pojawili się ludzie i z każdą chwilą przybywało ich coraz więcej. Cała zagadka wyjaśniła się z chwilą wyjścia na plac i ujrzenia szklanej piramidy.
OdpowiedzUsuńCzemu jesteśmy we Francji? Co robimy przy Luwrze? Dlaczego stoimy w tej kolejce? Czy Ian naprawdę chce tam wejść? O matko. Myśli Chan pracowały zupełnie jak mrówki w mrowisku. Co rusz pojawiała się nowa myśl, która dodawała jedynie kolejne pytanie, na które odpowiadała sobie następnym. Nawet nieważne jak bardzo miała mętlik w głowie, to widziano i tak tylko jedno. Oniemiałą blondynkę, która wlepiała swoje oczy w ramy obrazów, które pojawiły się w środku budynku. Chwilę popatrzyła na mapkę podaną przez Iana, by tam przeczytać tak wiele znanych jej nazwisk. Następnie zarzuciła ręce na szyję chłopaka przyciskając mocno swoje usta do policzka znajdującego się bliżej niej. Wykonała kilka takich krótkich muśnięć, a potem spojrzała na pierwsze z kolei pomieszczenie, gdzie z oddali można było wyhaczyć wzrokiem kilka dzieł. Dalej wtulona w niego przyglądała się także i szklanej piramidzie nad nimi.
- Nawet nigdy nie myślałam, że tutaj wejdę - mówiła wolno i cicho, bo była tak pochłonięta oglądaniem muzeum, że nie panowała na swoimi zachowaniami. Oczywiście oglądając wszystkie rzeźby, instalacje czy obrazy zachowywała powagę i spokój. Jednak w środku cieszyła się ogromnie i nie miała zielonego pojęcia, jak odwdzięczyć się swojemu rycerzowi, za tyle spełnionych marzeń. Jedyne, co mogła mu ofiarować to swoje serce, ale po pierwsze niewiele ono znaczyło, a po drugie już dawno je miał.
Nieważne jak długo przebywali w Luwrze, to zwiedzanie wszystkich ekspozycji przebiegło zdecydowanie za krótko. Wracając do domu Chantelle odczuwała pewien niedosyt - wiedzy z historii sztuki, ale przede wszystkim obecności swojej drugiej połówki. Nie przyjaciela, a już swojego osobistego szczęście. Nie podobał jej się fakt, że stali właśnie na skrzyżowaniu z widokiem na Sitwell's Lair Wood, że zaraz wtuli się w niego ostatni raz i jedynym kontaktem z Ianem pozostaną listy. Jednak nadszedł ten czas kiedy ponownie owinęła jego tors przybliżając się jak najbliżej chłopaka. Ścisnęła go mocno zaciskając oczy. Przypomniał jej się moment, gdy to pojawił się w tym miejscu pierwszy raz. Tym razem było odwrotnie. Musiała go pożegnać, a jedynym powodem do radości był fakt, że może to zrobić już jako jego dziewczyna. Z tym że nie chciała go wypuszczać z ramion. Już kilkakrotnie to robiła, po czym po prostu traciła Iana.
- Nie zapomnisz o swojej uśmiechniętej Gryfonce, co? - zapytała przenosząc swoje ręce na jego szyję i przybliżając usta do ucha chłopaka. W chwili, kiedy przekręcił swoją głowę w jej stronę zmniejszyła tę odległość do minimum łącząc ich usta w długim pocałunku. Przypominał on trochę ten na plaży, bo dziewczynie wcale nie śpieszyło się z zakończeniem. Wplotła palce w jego włosy i co rusz muskała delikatnie jego wargi. Nie dbała oto, że ojciec może to wszystko widzieć. W ogóle Chantelle to nie obchodziło. Kiedy się od siebie oderwali ponownie mocno zacisnęła wokół niego ręce, tak trudno było jej go wypuścić. Nieważne ile chłopak przypominał jej o tym, że musi już wracać, to puściła go w momencie, kiedy sama o tym zadecydowała.
Usuń- Już tęsknię - uśmiechnęła się ponuro idąc tyłem i powoli wyślizgując swoją dłoń z jego własnej. Wcześniej zdążyła przechwycić swoją walizkę, a kiedy Ian już miał przymierzać się do teleportacji wypowiedziała bezgłośnie dwa słowa, po których jego postać zniknęła z pola widzenia.
Kocham cię.
Blondynka siedziała przy łóżku szepcząc te same słowa leżącemu na nim brunetowi. Przyglądała się mu załzawionymi oczami jedną ręką delikatnie przejeżdżając mu po skroni, a drugą zaciskając na prawej dłoni Iana. Minęły dwa tygodnie, odkąd ponownie mogła wypowiedzieć te słowa wprost. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.
Przez te czternaście dni kontakt ograniczył się im prawie do minimum. Chantelle nie miała zielonego pojęcia, co dzieje się ze Ślizgonem, dopóki któregoś dnia w jej pokoju zjawił się Mark. Zdążył powiedzieć jakiś kilka dziwnych zdań, o szpitalu świętego Munga, o dziwnym przypadku, który tego dnia tam zawitał, ale po tych paru zdaniach szklanka, którą blondynka trzymała w ręku rozbiła się z hukiem o podłogę, a chwilę później w budynku pozostał tylko on.
Jej już tam nie było.
Biegła przez ledwo znaną jej ulicę, ale całe szczęście zapamiętaną. Musiała stać tych kilka dłużących się sekund przed szybą, by manekin pozwolił jej wejść. Potem pamięta już tylko bieg przez schody, przez długi hol i wszystkie pokoje, które mijała. Nie zmęczyła ją wspinaczka na VI piętro, jej stan w tej chwili się nie liczył. Chciała jedynie znaleźć ten jeden jedyny pokój, ale kiedy już tam dotarła nogi prawie się pod nią ugięły. Z niepojętym wyrazem twarzy przyglądała się ciału Iana, które posiadało pewien uszczerbek. Lewe ramię na którym znajdował się jego Mroczny Znak było... Nawet w ogóle go nie było. Widniał tam jedynie bandaż mocno owijający ranę.
- Na Merlina, co oni ci zrobili? - szepnęła z przerażeniem patrząc się na opatrunek. W sumie już niewiele co widziała. Łzy dopiero po kilku sekundach swobodnie spływały po policzkach. Niedługi czas później już siedziała tuż przy jego łóżku głaszcząc go po głowie i nawet na moment nie wypuszczając jego dłoni ze swojej. Tak bardzo żałowała, że pozwoliła mu wrócić do siebie, że nie został u niej w domu.
Nie chciała, by cierpiał, by doświadczał jakichkolwiek przykrości, ale czy w ich przypadku było to możliwe? Czemu za każdym razem musiało dziać się coś takiego? I nie ważne ile razy Chan zadawała sobie to pytanie, to i tak pozostawało bez odpowiedzi. Teraz jedynie mogła przy nim trwać, a siedziała nieprzerwanie od kilku godzin, aż zmęczenie z nią wygrywało. Nuciła cicho swoją ulubioną melodię, by starać się uspokoić swoje nerwy i nawet nie zarejestrowała momentu, kiedy to położyła głowę na materac zamykając powieki. I choć powoli traciła świadomość, to nawet na moment nie wypuściła dłoni osoby, którą tak bezgranicznie kochała.
Słowa skierowane w jej stronę z wyrzutem przez chłopaka lekko ją zaskoczyły. Nie spodziewała się, że będzie miał on do niej jakiekolwiek pretensje za zaprzestanie pisania do niego. Właściwie to nawet nie przejmowała się urwaniem kontaktu, szczególnie bo okropnym incydencie jaki zaszedł z jego udziałem i jego konsekwencjach, po których atmosfera wśród Śmierciożerców w jej kręgach wyraźnie się zagęściła.
OdpowiedzUsuńOdruchowo spojrzała na miejsce gdzie docelowo powinna znajdywac się jego lewa dłoń. Nie dąła po sobie tego poznać, ale wewnątrz zrobiło się dziewczynie żal bruneta. Podświadomość kierowała ją, aby przytulić ślizgona, lecz skutecznie zagłuszyła instynkt, pozostając w obojętnej pozycji.
- A ty mógłbyś być odrobinę milszy, bo uratowałam ci dupsko przed Dyrekcją. - syknęła niezadowolona i odwróciła się na pięcie ruszając w stronę wejścia do szkoły. Nie spodziewała się że chłopak od razu zacznie jej dziękować i całować po stopach, ale takie zachowanie jakie pokazał zasmuciło ją. Wystarczyłaby odrobina wdzięczności.
Kiedy szła, jej różdżka która do tej pory była bezpiecznie schowana w kieszeni szaty wysunęła się z niej i upadła na ziemię. Rachael zatrzymała się i kucnęła aby ją podnieść, po czym podniosła glowę i skierowała pełen współczucia wzrok na bruneta.
- Ja... - urwała jedynie wpatrując się w chłopaka.
Skoro wcześniej była zaskoczona niemiłymi słowami chłopaka, to teraz juz zbierała z ziemi szczękę. Nie spodziewała się takiej złości z jego strony skierowanej w jej kierunku, nawet jeśli jego obecna sytuacja emocjonalna i fizyczna zdecydowanie była niezbyt stabilna
OdpowiedzUsuńStanęła jak wryta przed brunetem, a w jej twarzy nie dało się już zauważyć współczucia ani jakiejkolwiek pozytywnej emocji. Była wściekła. Niepewna czy dokładnie z powodu jego wyrzutów względem niej, czy pytania na temat jej zdania w sprawie wymierzonej mu kary.
Kiedy Blake podwinął rękaw, ukazując metalową protezę, Rachael odwróciła wzrok spoglądając w stronę drogi prowadzącej do drzwi Hogwartu.
- Nie będe zaprzeczać. - odparła po dłuższej chwili ciszy jaka między nimi zapadła zaraz po potoku słów chłopaka. - Wiedziałam co się stało, wiedziałam jak chcą cię ukarać, wiedziałam za co. - syknęła. - Wszystko kurwa wiedziałam! - wykrzyknęła uwalniając kotłująca się w niej złość. - Ale jeśli sądzisz, że tak łatwo było mi cokolwiek do ciebie napisać i poinformowac cię o ich planach, to grubo się mylisz. - dodała już bardziej opanowanym lecz wciąż naładowanym negatywnymi emocjami głosem. - Moja matka domysliła się przez te kilka tygodni, że z tobą koresponduję, a kiedy utraciłam moją sowę, nie miałam już możliwości zrobienia czegokolwiek. Zabroniła mi wysyłać listów. Nie masz pojęcia jak byłam zdenerwowana, nie mogąc cię ostrzec. - podniosła wzrok i spojrzała Ślizgonowi prosto w oczy. - I nie. Nie uważam, że to odpowiednia kara. Ale nie jest to najokrutniejszy znany mi sposób usuwania kogoś z szeregów Czarnego Pana. Nie masz pojęcia co widziałam. - odparła i odwracajac się do niego plecami, ruszyła do szkoły.
Nie pamięta żadnego snu, czy jakichkolwiek obrazów z tego krótkiego okresu czasu. Po prostu nagle poczuła dotyk na swoim ramieniu, dlatego też otworzyła oczy i natychmiast zerwała się do pozycji stojącej. Zauważając, że to właśnie Ian chciał ją wybudzić wręcz rzuciła mu się na szyję przyciskając jego głowę do siebie. Tak bardzo jej ulżyło widząc, że siedzi, i że jest w stanie rozmawiać. Zanim jednak Chan zdążyła go w siebie wtulić zauważyła przerażony wzrok chłopaka. Nie wiedziała ani co się z nim stało, ani czy pamięta cokolwiek z tego wypadku. Jedyne, co mogła robić to uspakajające głaskanie po włosach.
OdpowiedzUsuń- Tak się o ciebie martwiłam - wychrypiała zaspanym głosem. Zacisnęła mocno oczy, zupełnie jakby to miało jej pomóc trzymać go bliżej siebie - ale już dobrze, bo cię znalazłam i jestem przy tobie - westchnęła cicho zanim to powiedziała, a następnie pocałowała Iana w głowę choćby na chwilę nie przerywając głaskania prawą ręką. Nie chciała go wypuszczać z tych objęć mając nadzieję, że uchroni go tym przed tymi nieszczęściami. Już nawet zbierała jej się na płacz, ale zacisnęła usta i delikatnie odchrząknęła starając się nie zwracać na to zbytniej uwagi. Jej dłoń czule przejeżdżała tuż za uchem chłopaka, jak najwolniej, coby nie drażnić go za bardzo. Co chwilę muskała jego policzek wargami zostawiając tam ślad swoich ust. Długo zastanawiała się nad swoim pytaniem, które tak bardzo chciała zadać, ale bała się jego reakcji. Nie chciała w żaden sposób sprawiać mu przykrości czy być wścibską, po prostu dalej niesamowicie się martwiła. Zresztą miała jakąś niesamowitą chęć dowiedzenia się kto był sprawcą krzywdy Iana, kto był na tyle okrutny, by pozbawić chłopaka przedramienia. Mogła jedynie się domyślać, ale na nic by się zdały teraz jej przypuszczenia. Przerażony wzrok jej najdroższej osoby nawet ją przyprawiał o pewną obawę.
W końcu jednak oderwała się od niego ujmując twarz Iana w obie dłonie. Dwoma kciukami z wyczuciem przejeżdżała po jego skórze i patrzyła mu w oczy swoimi załzawionymi.
- Co się działo przez te dwa tygodnie? - zapytała przeskakując wzrokiem po obu tęczówkach. Miała ogromną nadzieję, że odpowie jej na to pytanie i nie pozostanie z ogromną pustką w głowie, jaką w tej chwili posiadała.
[hańba. takie krótkie.]
[Chwilowo zaniemogła, ale karta jest, jakbym chciała ją ożywić. ^^ Przepraszam. :<]
OdpowiedzUsuńMonty
Prychnęła ledwo słyszalnie na pytanie Ślizgona o metodach Śmierciożerców, aby usunąc kogoś z ich kręgu. Tak... były gorsze, ale nie miała ochoty na opowiadanie mu czego to ona nie widziała. On nie miał pojęcia.
OdpowiedzUsuńPrzez fakt, iż w ich pod londyńskiej posiadłości, do której przeprowadzili się niedawno z powodu prośby Czarnego Pana, by mieszkali bliżej stolicy, znajduje się niezwykle okrutnie wyposażona piwnica, której zawartość ukazuje, iz zwolennicy Voldemorta nie koniecznie ograniczają się do magicznych form tortur, chociaż zawsze łączą każde z zaklęciem Cruciatusa , blondynka była świadkiem niezwykle okrutnych rzeczy.
- Oj Blake, Avada to nie kara, to wybawienie. Nawet nie zaliczam
tego do okrutnych form usunięcia z szeregów Czarnego Pana. - odparła, po czym z jej ust wydobył się szept - Lumos , a po chwili wokół jej różdżki zapaliło sie niebieskie światło oświetlające im drogę.
- Nie. - syknęła natychmiast po pytaniu chłopaka, ale po tym skarciła się w myślach. - To znaczy... Czy ty... - urwała, przełykajac ślinę. - Czy ty wiesz kto ci to zrobił?- mruknęła, wskazując na metalową protezę. - To znaczy, kto wykonał na tobie te karę? - wyjaśniła głosem tak cichym, że potrzeba było absolutnej ciszy jaka teraz między nimi panowała, aby cokolwiek usłyszeć.
Ślizgonka była ciekawa tego, gdyż jej ojciec zwykł pełnić wśród zwolenników Voldemorta rolę kata , czyli wykonywać kary toteż "usuwać" poniektórych z ich szeregów i teraz dziewczyna bała się jak mógłby zareagować w stosunku niej brunet wiedząc o tym.
Chan zmarszczyła brwi na słowa Iana patrząc na niego ze zmartwieniem. Mówił zupełnie tak, jakby zrobił komuś krzywdę, a teraz tego żałował. I możliwe, że nawet dowiedziałaby się więcej, ale nagle do pokoju weszła pielęgniarka. Blondynka oddaliła swoje dłonie od twarzy chłopaka. Miała ogromną ochotę wyprosić pielęgniarkę z tego pomieszczenia tłumacząc, że wybrała sobie najgorszy moment na odwiedzenie pacjenta. Jednak rozumiała, że to wszystko dla zdrowia, dlatego też nie pisnęła nawet słówkiem. Patrzyła na ogromną ilość łykanych przez Iana tabletek, przez co lekko się skrzywiła. Chciała w jakiś sposób ulżyć mu albo czymś zająć, by jakoś umilić mu ten czas spędzony w szpitalu. Była gotowa siedzieć tu od rana do nocy, każdego dnia, kiedy tylko będzie sobie tego życzył. Nie wiedziała, co może robić. Mogła jedynie przy nim siedzieć i go uspokajać, rozmawiać. Czuła się zupełnie bezradna, bez jakiejkolwiek mocy. A na Merlina, przecież umiała czarować! Potrafiła podnosić rzeczy, zmieniać jedne w drugie, mogła latać, a nie mogła za pomocą tej magii naprawić szkód wyrządzonym osobie, która zrobiła dla niej tyle dobrego. Która spełniła kilka jej marzeń, a ona raptem nie potrafiła zrobić jednej głupiej rzeczy.
OdpowiedzUsuńNa słowa pielęgniarki posłusznie kiwnęła głową, ale zrobiła to tylko po to, by po prostu sobie już poszła. Mogła powiedzieć naprawdę różne zdania, a ona i tak odpowiedziałaby tym kiwnięciem, byle dała już im spokój. Tym bardziej, że Ian złapał jej rękę, a to spowodowało, że nie miała zamiaru opuszczać tego pokoju. Usiadła na krańcu łóżka przyglądając się wychodzącej kobiecie i możliwe, że tam zawiesiłaby swój rozmarzony wzrok, gdyby nie kolejne słowa chłopaka skierowane w jej stronę.
- Nigdzie się nie wybieram - odpowiedziała spokojnie, otulając ramionami swoje szczęście, o które musiała teraz zadbać, aby przypadkiem nie wygasło. Ponownie zaczęła głaskać chłopaka po głowie, co chwilę zmieniając pozycję swojej dłoni, czasami przejeżdżając delikatnie palcami po policzku bruneta. Następne słowa Iana, które wypowiedział spowodowały, że posmutniała jeszcze bardziej.
- Wiem kochanie, wiem - musnęła jego czoło, a potem ścisnęła go jeszcze mocniej. Zacisnęła oczy ponownie zaczynając nucić swoją ulubioną melodię. Nigdy nie chciała, by do tego doszło. By doświadczał tego, co ona, ale najwyraźniej robił wszystko to, co Chan przeżywała. Tortury, śmierć, zupełnie jakby powtarzali ten sam schemat, ale w swoim czasie i w swoich odmiennych scenariuszach. Pamięta list, który napisała, ale nie wysłała go do niego. Pamięta słowa, które tam wpisała. Wiem natomiast, że jesteś zbyt dobrym człowiekiem, by zabić. I miała rację, w końcu tego żałował. Nie nadawał się na śmierciożercę w żadnym stopniu.
W końcu po krótkim czasie zauważając, że chłopak już śpi położyła go ostrożnie na łóżku i naciągnęła szpitalną pościel. Siedziała jeszcze jakiś czas nieustannie gładząc jego włosy lub skórę. Jednak nie chcąc robić sobie problemów z pielęgniarkami postanowiła skorzystać z propozycji kobiety. Żeby przypadkiem nie postanowiły zabronić jej odwiedzin. Jak najciszej zaczęła szukać jakiegoś skrawka papieru, który znalazła na dnie szuflady przy łóżku Iana. Ołówek zazwyczaj miała przy sobie, tak więc napisała kilka słów, po czym wychyliła się, by na dłużej przycisnąć swoje usta do policzka chłopaka. Popatrzyła jeszcze na niego chwilę, a potem bezgłośnie opuściła pomieszczenie.
Nie martw się, jeżeli się obudzisz, a mnie nie będzie. Możesz być pewny, że znajdujemy się w tym samym budynku.
Kocham Cię,
Twoja Chan
Mark Hogarth doskonale znał piętro i numer pokoju, w którym przebywał Ian Blake. Chciał to wszystko przekazać swojej córce, ale nawet nie zdążył, bo po prostu przteleportowała się. Idąc korytarzem IV poziomu nie znalazł tam swojej córki, ale miał przynajmniej nadzieję, że spotka ją przy chłopaku. Zdążył już zauważyć, że między nimi coś się zmieniło, dlatego tym bardziej poczuł się odpowiedzialny za znajomego mu bruneta. Zresztą odwiedzanie leżało w jego dobrym wychowaniu dlatego też po cichu otworzył drzwi, a następnie zapukał w futrynę.
Usuń- Czy mógłbym ci trochę poprzeszkadzać? - zapytał pogodnie widząc, jak chłopak czyta Proroka codziennego. Zauważył jednak, że nie ma tam jego córki, co trochę go zmartwiło. Wchodząc zajął krzesło stojące przy łóżku, a zza marynarki wyciągnął średniej wielkości ramkę, na którą chwilę się patrzył. - Zazwyczaj nie przychodzi się z pustymi rękami, a to co prawda jest w całości praca Chan, ale chociaż obramiłem - mówił trochę zakłopotany, ale na końcu uśmiechnął się przyjaźnie, jak to miał w zwyczaju robić. Podał Ianowi rysunek wtulonej w siebie pary, która niesamowicie przypominała ich dwójkę. Znalazł to na biurku córki. Kartka jako jedyna wyrwana ze szkicownika spoczywała na samym jej wierzchu, dlatego też postanowił wykorzystać sytuację zgarnąć szkic dla swoich zamiarów. Były dobre w każdym bądź razie.
Przyglądając się młodemu mężczyźnie Mark zastanawiał się, co takiego musiał przeżyć. Czy utrata przedramienia kosztowała go wiele bólu czy może zrobiono, gdy był tego nieświadomy.
- Lżej ci bez Mrocznego Znaku? - zapytał ni stąd, ni zowąd w ogóle nie zastanawiając się nad treścią pytania. Dopiero kiedy usłyszał swój głos zrozumiał jak feralnie ono brzmiało. - Przepraszam - rzekł już ciszej pocierając palcami swoje czoło.
[tak akurat dwie części, bo dwie postacie ^^]
[Dziękuję za powitanie i witam się równie serdecznie, cześć :D]
OdpowiedzUsuńFlorean Hale
- Nie, to nieistotne. - odparła i spuściła głowę spoglądając na swoje zabłocone buty, które najprawdopodobniej ubrudziły się podczas jej oczekiwania na przybycie Ślizgona, gdyż po porannym deszczu, który nawiedził te okolice, pojawiło się sporo kałuż i błota.
OdpowiedzUsuńByło jej lżej na sercu, kiedy powiedział jej, iż nie zna wykonawcy jego kary. To prawda, poznanie winowajcy nie przywróci mu ręki i Rachael nie miała zamiaru dalej drążyć tego tematu, bo im mniej chłopak o tym wiedział, tym ona czuła się lepiej nie musząc znosić jego winiącego ją spojrzenia. Bo nie miała pojęcia jak zareagowałby znając ten fakt.
Złapała go za skrawek szaty i pociągnęła za nią, sprawiając przy tym, iż chłopak na nią spojrzał.
- To nie tak, że... - urwała układając sobie w głowie zdania, które najlepiej opisałyby to co chciałaby mu przekazać, na marne. - To nie tak, że uważam to co się stało za jakąś mało istotną błahostkę, to jest okropne. Ja po prostu... ja po prostu nie potrafię racjonalnie tego ukazać, zachowac się tak jak powinno, nie jestem w stanie postawić się na twoim miejscu i wyobrazić sobie co czujesz. - dodała, po czym głęboko westchnęła. Najchętniej uderzyłaby się i zniknęła po tych słowach, bo nie miała pojęcia jak on je przyjmie, bo zdawało jej się że zabrzmiała bardzo głupio.
Przyspieszyła kroku tuz przed wielkimi drewnianymi drzwiami i weszła do środka. Jej oczom ukazał się dobrze znany widok szkolnego holu. Tuz przy schodach stała grupka chłopaków, którrzy wytykali Blake palcami i szepcząc coś między sobą podśmiewali się.
Blondynka przetarła sobie oczy przy okazji wzdychając. Zdążyła już zauważyć, która godzina dlatego też nie chciała dłużej zostawać w pokoju dla odwiedzających. Po ekspresowej porannej toalecie wyszła, by od razu ruszyć tylko i wyłącznie w jedno miejsce. Żadne nie było dla niej tak ważne, jak biały pokój, a w nim jej rycerz, którym to ona miała się teraz opiekować. Odetchnęła tuż przed wejściem i powoli nacisnęła klamkę, a następnie uchyliła drzwi.
OdpowiedzUsuń- Dzień dobry - rzekła z lekkim uśmiechem. Powiedziała to trochę nieśmiało, bo wiedziała, że długo jej nie było, ale zmęczenie zrobiło swoje. Chantelle zamknęła za sobą drzwi, a kiedy odwróciła się ponownie do chłopaka już prawie był przy niej. Chwilę później objął ją mocno, co trochę ją zdziwiło, że zrobił to aż tak szybkim czasie. Jednak uśmiechnęła się pod nosem i otuliła go swoimi ramionami.
- Zawsze będę - dodała chcąc mu odpowiedzieć. Zamknęła oczy i trwała w tej pozycji jak najdłużej mogła, dopóki Ian nie pociągnął ją za rękę, by usiadła razem z nim na łóżku. Słuchała jego propozycji i niewyobrażalnie się cieszyła, że chce być aktywny. Że całe to siedzenie już go nudzi i że chciałby stąd wyjść. To poniekąd dążyło do tego, by w ogóle opuścił szpital,a z tego Chan cieszyłaby się najbardziej. Zgodziła się z uśmiechem czekając, aż chłopak przebierze się jak to zakomunikował. Siedząc przyglądała się mu uważnie, a z każdą minutą ten przyjemny grymas schodził jej z ust. Nie chciała wtrącać się, dopóki sam sobie nie da rady, po prostu nie miała zamiaru wyręczać go w każdej możliwej rzeczy. Chciała, żeby sam nauczył się codziennych czynności w tej nowej sytuacji, ale po pewnym czasie Ian zrezygnował. Zdenerwowany rzucił koszulką o łóżko i odwrócił się tyłem do niej. Zmartwiona jego zachowaniem zupełnie bez słów wyciągnęła się po górną część ubrania. Powoli przechodziła szpitalny mebel odkręcając bluzkę na właściwą stronę. W końcu znalazła się tuż przed Ianem, a odkładając wyprostowane ubranie na pościel drugą ręką podwinęła koszulkę, którą miał na sobie. Podciągnęła materiał do góry, by chwilę później zdjąć go z torsu siedzącego przed Chantelle. Chwilę później druga z nich została przełożona przez głowę bruneta, aby zająć miejsce poprzedniej. Blondynka zabrała się za złożenie pozostawionej koszulki, a kiedy skończyła usiadła tuż obok swej najważniejszej osoby. Oparła głowę o ramię rycerza patrząc gdzieś w dół i nieśmiało zadając pytanie.
- Pójdziesz wiec ze swoim promykiem na spacer? - mówiła cicho, by nie urazić go nawet głośnością swojego głosu. Chan zdawała sobie sprawę z tego, co mogło dziać się w głowie chłopaka. Zresztą można było wyczuć to po jego zachowaniu, jak spokojnie siedział, kiedy ta zmieniała mu obranie. Nie chciała, by był zawstydzony, chciała żeby w jakiś sposób doceniał jej pomoc i serce, którym stara się bez przerwy go otaczać. Pragnęła, żeby zrozumiał, że to jedynie początek, a z czasem będzie lepiej i nie będzie potrzebował niczyjej pomocy, bo po prostu przywyknie do utraty swojej ręki.
W trakcie, kiedy między nimi trwała cisza, Chan złapała dłoń Iana zaplatając w nią swoje palce. Wtuliła się w jego ramię i co rusz przygładzała mu kciukiem skórę, aby nie wybuchł ze swojej bezradności.
[Tyle czasu to pisać ;_; ale zdążyłam zmienić koncepcję tysiąc razy, a ta jest najlepsza z tych najgorszych ;-; i jestem totalną idiotką, bo nie wiem co mam robić]
Najpierw miała nadzieję, że może uda im się bezproblemowo przejść obok grupki Ślizgonów, którzy naśmiewali się z Blake'a. Na prawdę nie miała ochoty oglądać potyczek i kłótni w wykonaniu tych chłopaków już pierwszego dnia szkoły. Ale najwyraźniej plotki w Hogwarcie rozchodzą się bardzo szybko, bo przyczyna ich zaczepek była niemal oczywista. Blondynka chciała tylko szybko dotrzeć do lochów i zaszyć się w Pokoju Wspólnym lub swoim dormitorium, ale chyba nie było jej to dane, bo gdy tylko pierwszy ślizgon się odezwał, było oczywiste, że dobrze się to nie skończy.
OdpowiedzUsuńKątem oka dostrzegła zaciskającą się na różdżce Ian'a rękę, ale chłopak starał się jeszcze powstrzymać do czasu następnego komentarza ze strony kolejnego ucznia domu Węża.
Nie zdązyła go powstrzymać, bo w szybkim tempie znalazł się obok grupki Slizgonów i skierował różdżkę w stronę jednego z nich, aby po chwili wystrzelił z niej strumień światła i jego przeciwnik runął na ziemię.
No pięknie .
Rachael spoglądała to na Blake'a , to na sparaliżowanego ucznia zdezorientowana. Nie było dobrze, było strasznie. Koledzy Ślizgona szybko rozproszyli się po holu, po czym niespodziewanie zniknęli za zakrętem w korytarz prowadzący do lochów i tyle ich widziała. Została tylko ich trójka.
Blondynka ostrożnie podeszła do ciała chłopaka i kucnęła przy nim, przyglądając się godłu domu węża na jego szacie, po czym położyła dłoń na jego szyi i skontrolowała głębokość zasięgu zaklęcia, a kiedy wyczuła dosyć wyraźny puls, wypuściła ze świstem powietrze.
Nagle usłyszała stukot stóp które zbliżały się do miejsca w którym się znajdowali. Z widocznym w oczach strachem ale i zdenerwowaniem spojrzała na bruneta stojącego nad nią.
- No to pięknie. - mruknęła, kiedy do pomieszczenia wkroczyli nauczyciele.
Obiecała sobie, że w tym roku będzie się starać, unikać szlabanów i dostawania punktów ujemnych. Rachael zwykła w poprzednich latach często łamać regulamin, ot drobne wykroczenia jak chodzenie po korytarzu nocą i wymykanie sie poza mury Hogwartu czy kradzieże składników ze składzika profesora Slughorna. Zdecydowanie zbyt często jednak dawała się przyłapać. Obiecała unikać szlabanów... Na marne.
OdpowiedzUsuńWidok podążających w ich stronę zdenerwowanego Dumbledore'a i kroczącego obok niego nauczyciela Eliksirów, którzy ze złością w oczach spoglądali to na nią to na Iana, utwierdzili ją w przekonaniu, że niezależnie co powie i tak zostanie ukarana.
- Nasz przyjaciel postanowił się chwilkę zdrzemnąć. - prychnęła ledwo słyszalnie pod nosem na pytanie profesora, lecz dość głośno aby ten to usłyszał i poirytowany warknął. - To znaczy ja nic nie wiem, dopiero tu przyszłam. Miałam zamiar po uczcie udać się do swojego dormitorium, kidy... - nie dane jej było skończyć bo czerwony na twarzy Slughorn jej przerwał. - Dość panno Rowle, nie będę dalej wysłuchiwac kolejnej barwnej historyjki, którą ma pani zamiar nam opowiedzieć. Sprawdziliśmy wiarygodność pani wytłumaczenia na spóźnienie pana Blake'a i oczywiście! okazało się to nieprawdą. Tego już dość. - wykrzyczał, sprawiając że Rachael podczas jego wypowiedzi jedynie mruczała pod nosem z zamiarem wytłumaczenia się, lecz on skutecznie jej to utrudniał. Zdobyła się jedynie na głośne westchnięcie i postanowiła sobie odpuścić, bo sytuacja wyglądała fatalnie.
- Ja natomiast. - odrzekł stojący z oku i przyglądający się tej rozmowie Dumbledore. - mam ochotę wysłuchać pańskiego wytłumaczenia Panie Blake.
Uśmiechnęła się do Ślizgona ciepło na progu mieszkania.
OdpowiedzUsuń- Nie będziesz mi wcale przeszkadzał, Ian. Właściwie, zaburzysz tylko mój samotniczy tryb życia, który mi w ogóle nie odpowiada, z czego bardzo się cieszę - powiedziała, pochylając się nad klamką. Sięgnęła do głębokiej kieszeni płaszcza i wyciągnęła z niego pęk dzwoniących wesoło kluczy. Jeden wprawny ruch i drzwi już stały przed nimi otworem, a Mary zachęcającym gestem pokazała Blake'owi, żeby wszedł do środka.
Mieszkanie nie było ogromne, choć mogło zostać nazwane dużym. Pomalowane w jasnych, pudrowych odcieniach, pełne kolorowych poduszek, świeczek i kwiatów stanowiło azyl typowo kobiecy. Mary podobało się, że może urządzić je tak, jak tylko chciała, więc zaszalała odrobinę na wyprzedażach.
- Rozgość się, a ja zaparzę herbatę - powiedziała, ściągając pospiesznie buty i szalik, po czym wskazała Ianowi drogę do salonu.
Przechodząc szybkim krokiem przez korytarz, wyczuła jeszcze delikatny aromat amortencji, którego nie zdążyła wywietrzyć. Zielone listki, słona woda i pomarańcze. Żołądek MacDonald zacisnął się w supeł.
[ Mary natomiast zamieniła się w maniaczkę odrobinę, porzucona przez narzeczonego warzy amortencję żeby móc znów czuć jego zapach - więc się nie przestrasz ;p Poza tym, opary nie mogą nic zrobić, nie jest to zatem żadna próba uwiedzenia Iana - możesz to sobie wykorzystać do odpisu, możesz pominąć. Plus, przybliżone wyobrażenie salonu: http://data1.whicdn.com/images/133025012/large.jpg - żeby było Ci łatwiej :]
Mary
[Zgubiłam się wśród postaci, więc odpisuję na pierwszą z brzegu. ;p Dziękuję miło za powitanie. ;3 Klecimy jakiś wątek? Z którą z postaci będzie Ci wygodniej, możemy nawet ze wszystkimi, jeśli znajdzie się tylko powiązanie.]
OdpowiedzUsuńCarmen
[A owszem, miałyśmy, choćby nawet i Ian-Aicha. ;p Hmm... Gdyby Carmen miała być rodziną, musiałaby być rodziną daleką. Ale szczerze powiedziawszy to wydaje mi się ciekawym wyjściem. I nie jestem pewna, czy rodzina Iana akceptowałaby dawny związek matki Camen z mugolem.]
OdpowiedzUsuńCarmen
Wlepiony im przez profesora Slughorna szlaban, który wisiał w powietrzu od przybycia nauczyciela, nie wywarł na Rachael żadnych emocji. Jedynie prychnęła pod nosem, kiedy mężczyzna wraz z Dyrektorem zniknęli, skręcając w boczny korytarz.
OdpowiedzUsuńPodążyła za Ślizgonem w stronę wejścia do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, który znajdował się w lochach. Kiedy stanęli pod kamienną ścianą Rachael odparła.
- Nie musiałam, ale chciałam. - mruknęła pod nosem, po czym skierowała wzrok na ścianę. - Purum sanguinem - wyszeptała słowa, które były przynajmniej w tym miesiącu hasłem wymyślonym przez prefekta, a które niezmiennie oznaczały Czysta krew .
Po chwili kamienne bloki osunęły się, umożliwiając przejście do podziemnego pomieszczenia, które znajdowało się pod jeziorem, dzięki czemu światło w nim zdawało sie mieć zielonkawy odcień. Blondynka rozejrzała się po pokoju, w którym o dziwo nie znajdowała się już żadna osoba, co było dość zaskakujące, zważywszy na fakt iż był to pierwszy dzień szkoły i Slizgoni zwykli wtedy urządzać jakieś imprezy. Jednak po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że przecież informowano ją wcześniej, że zaplanowana potańcówka miała odbyć się w Pokoju Życzeń. To wyjaśniało te pustki.
Odwróciła się na pięcie i namierzając Ślizgona podeszła do niego. - No to do jutra Blake. - mruknęła, po czym udała się w stronę korytarzy prowadzącego do dormitoriów dziewcząt. - Dobranoc. - rzuciła jeszcze zanim zniknęła w ciemności.
[ Łomatko, jest! No a tych dwóch słów co były na początku jednak nie ma, a to był nawet fajny kawałeczek monologu. Takie nijakie mi wyszło, ale tam ]
[Hm. Proponuję, aby tata Iana był kuzynem matki Carmen (jeszcze jej nie nazwałam, ale niedługo zjawi się w powiązaniach zapewne). Ale nie utrzymywali kontaktów ze względu na dość ciężką sytuację zapewne każdego z nich, no i w końcu jest też i wojna.
OdpowiedzUsuńWnioskuję, że William umarł, więc pierwszy raz Carmen może zobaczyć Iana na pogrzebie. Matka wytłumaczy jej krótko, kim dla niej jest ten chłopak. A skoro jest... dalszym kuzynem (chyba?), a w dodatku Ślizgonem na tym samym roku, to dlaczego by nie porozmawiać?
Ian mógłby z początku nie lubić nawet i Carmen, ale z braku laku znosiłby czasem jej towarzystwo. Potem, dostrzegając podobieństwo między swoimi charakterami, mogliby być nawet czymś na wzór nie do końca udanych przyjaciół (a może bardziej udanych?)
Ale. Ian się zmienił - przez Gryfonkę, jak mniemam. Już nie jest taki jak kiedyś, co mogłoby bardzo złościć Carmen. Mogłaby zacząć mu wypominać, że stracił swój charakter, powinien być bardziej wśród mdłych Puchonów czy coś (nie mam nic do Puchasiów, od razu mówię :3).
Nie wiem, tyle na chwilę obecną. Jakbyś miała lepszy pomysł, to zapraszam.]
Carmen
Kiedy znalazła się w swoim dormitorium, zauważyła że jej współlokatorki były nieobecne. Nawet ucieszył ją ten fakt, gdyż nie miała ochoty na wieczorne rozmowy i wysłuchiwanie wspomnień z wakacji. Miała ochotę jedynie położyć się na swoim łóżku i przespać, lecz jak na złość kiedy nakryła się kołdrą nie mogła nawet zmrużyć oka. Przewracała się długi czas z boku na bok nie mogąc zasnąć, przez głowę przeszła jej nawet myśl aby pójść na imprezę Ślizgonów. W końcu jednak zapadała w głęboki sen i nawet jej koleżanki, które hałasując powróciły do pokoju jej nie obudziły.
OdpowiedzUsuńNastępnego dnia wstała niechętnie z łóżka, wybudzona ze snu przez dobiegające z Pokoju Wspólnego odgłosy, ale kiedy ubrana już w szatę pojawiła się w nim nikogo już tam nie było. Zerknęła kątem oka na wiszący na ścianie zegar i jęknęła zaskoczona. Okazało się, że było juz po śniadaniu i niedługo dobiegała godzina, kiedy miała stawić się odbyć swoją karę.
Jak strzała wypadła z lochów, kierując się w stronę gabinetu Slughorna, a kiedy już dotarła na miejsce jej towarzysz juz na nią czekał. Zdyszana oparła się ramieniem o ścianę wyrównując oddech, aby po chwili spojrzeć na bruneta z szerokim uśmiechem.
- Żartujesz sobie, jak mogłabym opuścić moją pierwsza w tym roku karę. To takie ekscytujące. - wyszeptała w strone Ślizgona z wyczuwalnym w głosie sarkazmem, kiedy profesor wpuścił ich do środka.
Jęknęła przeciągle, wysłuchując poleceń nauczyciela, a kiedy ten zniknął za drzwiami zaplecza, siadła zrezygnowana na podłogę obok stojącego opodal pudła z kartoteką egzaminów, które mieli uporządkować.
- Świetnie. - mruknęła niezadowolona- Może znajdę wyniki mojego braciszka. - dodała ze sztucznym entuzjazmem.
Wydawało się, że ten… wypadek przy pracy nie jest czymś, czego nie da się rozłożyć na czynniki pierwsze, a tymczasem kiedy Eva spojrzała na podpierającą się rękami za boki pielęgniarkę głodną jakichkolwiek wyjaśnień, zwyczajnie zabrakło jej słów. No bo… jak miałaby wyjaśnić katastrofalną w skutkach felerną imprezę, na którą wcale nie chciała iść, a jednak coś ją podkusiło (pewno diabeł, na pewno diabeł) i przez to nieznośne efekty w postaci – jakby ktoś zapomniał: - sklejonych dłoni. Jak mogłaby ubrać w słowa genezę tego wydarzenia? Wielką kłótnię z Blake’m na środku pokoju, niechcianą atencję ze strony innych uczniów, jaką Ślizgon wywołał swoim zachowaniem, później zrażając do siebie i do niej wszystkich zgromadzonych? A co dalej – jak mogłaby opowiedzieć o swoim wielkim zgonie i niespodziance, którą zgotowano jej tuż po wyślizgnięciu się z sympatycznych objęć Morfeusza? Nie wspominając już o szalonej ucieczce przed gapiami i partyzanckim zaspokajaniu własnego głodu czy podstawowych potrzeb fizjologicznych, za jaką Eva uważała potrzebę nie cuchnięcia alkoholem na dziesięć metrów.
OdpowiedzUsuńNie dało się. Zwyczajnie się nie dało.
Już samo wspomnienie, niewinna szybka retrospekcja ostatnich wydarzeń powodowała, że Reeve miała ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem i śmiać się tak długo, aż w końcu wypluje płuca i zwyczajnie się udusi, niezdolna do funkcjonowania w tak absurdalnie głupim świecie, generującym nabawiające ludzi psychozy dziwne problemy.
Dobrze, że Ian przyszedł jej z pomocą ze swoim dość lakonicznym wyjaśnieniem, które, chociaż nie satysfakcjonowało głodnej plotek pielęgniarki, to załatwiało tę techniczną część problemu. Od reakcji Poppy Pomfrey na ich wyjaśnienia zależało tak naprawdę wszystko – to, czy odpowie zdumionym spojrzeniem, sposób w jaki zmarszczy brwi, albo wyda z siebie westchnienie, a może się uśmiechnie…
Nic takiego jednak się nie stało, a Effy nie spuszczała z oka kamiennej twarzy odzianej w kitel pielęgniarki, która z dość marsową miną pochwyciła w swoje drobne usiane zmarszczkami dłonie ich własne, badając strukturę skóry i miejsca, w których była złączona z tą o ciemniejszym odcieniu. Reeve obserwowała jak w ruch idzie malutki nożyk do nacinania i prawie poczuła jeżące się na karku włoski.
Całe szczęście: Poppy nie bawiła się w mugolskiego chirurga, ale zaczęła zdzierać z ich dłoni cokolwiek to było.
- Klej, faktycznie, zaczyna się łuszczyć, co oznacza, że możecie albo poczekać jeszcze kilka godzin aż samo odpadnie, albo wybrać się do Zonka po specjalny rozpuszczalnik – powiedziała w końcu, a spotkawszy się ze zdziwionym spojrzeniem Reeve dodała: - Nie patrzcie tak na mnie, znajoma robota, nie jesteście jedynymi, którym coś sklejono.
Od dobrych kilku godzin siedziała w jednym i w tym samym miejscu. Chantelle nie mogła spać chociaż starała się, by dać odpocząć swoim spłakanym oczom. Nic jednak nie dało rady, by przysnęła na kilka chwil. Po tym, co usłyszała po prostu nie mogła. Było jej bardziej niż przykro, kiedy z ust Iana padły tak bolące słowa. Zupełnie jakby wierzył w to, że dziewczyna go zostawi w sytuacji, w jakiej aktualnie przebywał. Ani na moment, przez ten czas, który to spędziła w szpitalu nie przeszło jej przez myśl, by wyjść chociaż na chwilę. Nawet przez sekundę nie pomyślała, żeby zostawić Iana teraz, kiedy jej potrzebował. Przynajmniej tak wydawało się Chan - że własnie teraz potrzebuje jej najbardziej.
OdpowiedzUsuńPamięta tą krótką chwilę, gdy odprowadzała go ponownie pod drzwi jego pokoju, a przepraszając prawie przebiegła do swojego małego pomieszczenia dla odwiedzających pacjentów. Od tamtej pory, kiedy padły te słowa starała się nawet na moment nie pokazywać, jak bardzo ją to zabolało. Jednak kiedy ostatni raz spojrzała mu w oczy była bliska zupełnego rozpłakania się. Potem już tylko siedziała na łóżku zakrywając sobie twarz i chociaż przemywała ją kilkaset razy, to oznaki płaczu nie schodziły. Nieprzespana noc nie pomogła, tylko spotęgowała zaczerwienione białka. Przynajmniej starała się oddychać głęboko i spokojnie, dzięki czemu zdążyła wyrzucić z siebie te negatywne myśli. Wypuściła powietrze ostatni raz, a odwiedzając łazienkę ostatni raz postanowiła w końcu odwiedzić Iana. Nie wiedziała jak wytłumaczy swoje wczorajsze zniknięcie, ale szczerze nie chciało jej się ani kłamać, ani mówić prawdę. Najwyżej przemilczy albo zmieni temat. Jak zawsze tuż przed wejściem głęboko oddychała, by nie pokazać po sobie, w jakim naprawdę jest stanie, że niewyobrażalnie martwi się o swojego rycerza i że nie jest w stanie wyobrazić sobie, co przeszedł. Naciskając klamkę zajrzała do środka, by chwilę później zatrzymać się w miejscu. Nie chciała przeszkadzać, kiedy to pielęgniarka krzątała się przy chłopaku, ale zanim wyszła ta zdążyła ją zauważyć i zaprosić do środka. Blondynka nieśmiało doszła do łóżka i uśmiechnęła się delikatnie do Iana, kiedy znalazła się po jego prawej stronie - dokładnie po drugiej niż kobieta. Już nawet nie zaważała na fakt, że jej oczy mogą być przemęczone, przynajmniej miała świetną wymówkę pod postacią nieprzespanej nocy, a to na szczęście było prawdą.
- Co panie będzie robiła? - zapytała nagle, kiedy zauważyła, że pielęgniarka zaczyna powoli ściągać opatrunki przy lewym łokciu bruneta. Machinalnie złapała Iana za rękę, bojąc się, że zaraz będzie działa mu się krzywda, a przynajmniej tym gestem chciała go jakoś podnieść na duchu. Uspokojona lekko przez kobietę nawet nie rozluźniła uścisku. Pracownic szpitala zaczęła objaśniać, co chce zrobić w dalszym ciągu pozbywając się bandaża. W jednej z rąk trzymała długą różdżkę, co niestety niezbyt dobrze kojarzyło się Chantelle i chociaż dobrze wiedziała, że leczenie zawsze odbywa się za pomocą magii, to jednak coś w dalszym ciągu budowało już i tak wielką obawę blondynki.
Ukradkiem spojrzała na twarz chłopaka, która wyrażała dosyć mieszane uczucia. I nawet jeżeli Chan nie potrafiła ich dokładnie określić, to mogła stwierdzić, że były negatywne. Nie wiedziała, czy się bał i czy nie chciał tego widzieć, ale niewiele myśląc, tuż przed ostatnim odwinięciem opatrunku dziewczyna położyła rękę na policzku Iana, by dzięki temu móc przekręcić głowę w swoją stronę. Kiedy jego twarz była już skierowana do niej przybliżyła się na tyle, aby zetknąć własne wargi, z tymi należącymi do tego najukochańszego chłopaka jakiego spotkała. Zamykając oczy zaczęła delikatnie muskać jego usta, chcąc odwrócić uwagę Iana od zaszytej ręki. Możliwe, że chociaż trochę złagodzi ból, który go czekał, bo nawet nie miała zielonego pojęcia, co dokładnie zrobi pielęgniarka. Trwali w tym pocałunku, aż do momentu, kiedy do uszu blondynki dotarło zadowolone "gotowe" z ust kobiety. Przez ten czas nawet nie pomyślała o tym, że jej zachowanie mogła trochę peszyć lekarkę, ale niewiele ją to interesowało.
W jej centrum uwagi był w tamtym momencie Ian. Oddalając w końcu głowę przekręciła ją w stronę lewej ręki chłopaka, a to wywołało ogromny uśmiech na twarzy Chan. W miejscu, w którym powinno znajdować się przedramię jej rycerza faktycznie widniało coś o tym samym kształcie. Nowa ręka pobłyskiwała od światła, zupełnie jakby była zrobiona z metalu. Szczęśliwa z tego powodu ponownie spojrzała na bruneta, który równie jak ona był zszokowany.
Usuń- Zadowolony? - szepnęła mu do ucha z wyraźną nutką radości w swoim głosie.
[Dzię-ku-ję. ;3 Karen się ucieszy, jeśli ktoś w końcu podoła zadaniu i nauczy ją latać. :D]
OdpowiedzUsuńKaren
[Tak, ale z drugiej strony idiotyzmem byłoby leźć do Zakazanego Lasu w dodatku nocą, kiedy ktoś boi się ciemności i kiedy grasują tam najgroźniejsze stwory. Musiałaby mieć poważny powód, aby się tam znaleźć. Potem można by zrobić z niej sierotkę i ktoś (np. Ian) musiałby ją uratować przed jakimś stworzeniem, nie wiem, rozwścieczonym centaurem czy czymś jeszcze innym. Ale dlaczego by tam poszła, tego nie wiem.]
OdpowiedzUsuńCarmen
[Napiszę do ciebie na gg. c:]
OdpowiedzUsuńKaren
Równie dobrze mogłaby wielce się nie wysilać w układaniu tych wszystkich papierów, zawierających wyniki i prac poszczególnych uczniów, których swoją drogą nauczyciel Eliksirów posiadał ogromne ilości, co zaskakiwało Rachael, bo jakim cudem zebrał on tyle różnorakim dokumentacji, lecz wracając do poczatku, mogłaby jedynie niedbale poodrzucac papiery, gdyż ich kara kończyła się po jednym dniu i nie przewidziane były dodatkowe szlabany, lecz w przypadku profesora Slughorna wszystko było możliwe. Dlatego też blondynka jak nigdy przyłozyła się do wykonywanego zadania, w ciszy i skupieniu segregując dokumentację.
OdpowiedzUsuńPrzewróciła oczami, kiedy Ślizgon rozpoczął temat powodu ich aktualnego przebywania w tym pomieszczeniu, muszących wykonywać tę mozolną i wymagającą pracę. dziewczyna nie była z tego powodu zadowolona, ale też nie miała zamiaru obwiniać za to bruneta. Prędzej czy później i tak coś by przeskrobała, dając powód do ukarania jej przez profesora Eliksirów czy innego nauczyciela. Po tylu latach nie wzbudzało to w niej żadnych konkretnych emocji oprócz zrezygnowania, kiedy przydzielona zostaje jej równie jak ta wymagająca praca.
- Oj przestań już Blake. Co się stało to się nie odstanie. Osobiście uważam, ze dobrze zrobiłeś dając nauczkę temu palantowi, zachowałabym się tak samo na twoim miejscu. - odparła po chwili zastanowienia, odkładając na bok stosik papierów przydzielonych pod nazwisko niejakiego Patricka Greysona .
Kiwnęła głową na propozycję chłopaka, aby przenieść karton na biurko, co znacznie ułatwiłoby ich dwójce przeglądanie tej nieszczęsnej dokumentacji. Podniosła się z podłogi, podążając wzrokiem za Ślizgonem, a kiedy sporej wielkości pudło runęło z hukiem na ziemię, rozsypując tym samym całą jego zawartość. Rachael zamarła w bezruchu z szeroko otwartymi ustami.
- O nie... Ian coś ty narobił idioto. - wyjęczała z wyczuwalnym w głosie zrezygnowaniem. Blondynka nerwowo przeczesała dłonią włosy, powstrzymując sie przed rzuceniem się z pięściami na Ślizgona, po czym głośno westchnęła. Podeszła do rozsypanych papierów i przykucnęła obejmując wzrokiem zasięg szkód. Wyglądało na to, że zostały się posegregowane jedynie wczesne litery alfabetu, ale zdecydowana większość ponownie sie przemieszała. Zapowiadało się na długi dzień.
Westchnęła głośno po słowach chłopaka. Swoim stwierdzeniem nie miała zamiaru w jakikolwiek sposób urazić Ślizgona. Okreslenie go idiotą rzuciła bardziej żartobliwie niż z zamiarem obrażenia go, lecz on najprawdopodobniej przyjął to do siebie. Nie miała jednak zamiaru tłumaczenia się z tego przed nim. Nie było to w jej stylu, a przede wszystkim zbytnio nie przejmowała się tym.
OdpowiedzUsuńW milczeniu zaczęła odkładać na bok arkusze, które nie uległy przemieszaniu, jednak po chwili zaprzestała tej czynności i skupiła swój wzrok na oknie, za którym widoczny był słoneczny ciepły dzień, tak rzadko ostatnio spotykany. Westchnęła zapatrzona, a z zamyślenia wyrwał ją głos bruneta. Spojrzała na niego kątem oka, żeby w końcu odwrócić się w jego stronę.
- Nie roztrząsajmy tego tematu. Co się stało to się nie odstanie i choćbym mocno pragnęła zmienić wydarzenia, to nie mogę. - mruknęła i podając mu teczkę podniosła się z podłogi i podeszła do biurka, po czym siadła na nim, machając nogami.
- Szczerze powiedziawszy, to nawet przestaje mnie obchodzić, że Slughorn wściekłby się jeśli tego nie dokończymy. - odparła bardziej do siebie niż do nadal siedzącego przy stosie papierów bruneta.
[Niech więc urządzają sobie spotkania przy herbatce i głaszczą kotecki : D]
OdpowiedzUsuńRaisa Aristowa
[Głaskanie kotów przy herbacie i snucie planów dominacji nad światem jest BARDZO w stylu Ślizgonów - taki Pinky i Mózg ;]
OdpowiedzUsuńR.A.
Słuchając pielęgniarki Chan starała się zapamiętać wszystkie jej rady czy ostrzeżenia. Jednak najwięcej słyszała o niepoddawaniu się i drobnych problemach z nową ręką. Coś w stylu "czasami nie będzie wykonywała tego, co właściciel chce". W pewnym momencie kobieta pokręciła głową, ale robiła to z małym uśmiechem. To za sprawą zachowania Iana, który objął stojącą blondynkę. Dziewczyna przez pierwszą chwilę nie wiedziała co się dzieje, ale kiedy usłyszała dwa tak ważne dla niej słowa okręciła go swoimi ramionami starając się ukryć uśmiech przed pielęgniarką. Serce zaczęło jej niewyobrażalnie szybko bić, zupełnie jakby przebiegła 50 kilometrowy maraton. To był bardzo podobny moment do tego, kiedy zasypiała w jego ramionach w ślizgońskim dormitorium. Wtedy ledwo co słyszalnie szepnął to samo wyznanie, które całe szczęście usłyszała. Pamięta, jak ciepło zrobiło jej się na policzkach, zapewne powodując pojawienie się różowych krążków na twarzy. Wtuliła się bardziej z lekkim uśmiechem na ustach. Tym razem było tak samo. Chowała swoją twarz przy szyi Iana ściskając go coraz mocniej. Czuła się po prostu szczęśliwa. Że ktoś w ogóle ją pokochał, że zależy jemu na niej, że najnormalniej w świecie się podoba. To już nie kwestia wyglądu, a jej charakteru.
OdpowiedzUsuń- Ja ciebie też. Najmocniej na całym świecie - wyszeptała, kiedy kobieta opuściła pomieszczenie - kiedyś odpowiedziałeś mi dokładnie tak samo - dodała chwilę później zastanawiając się skąd znała te słowa. Usłyszała je, kiedy sama pierwszy raz powiedziała mu kocham cię. Niby nie było to tak dawno, ale te wydarzenia, które miały miejsce tak bardzo wydłużał ten czas.
Humor z tego dnia utrzymał się na kolejny, a to szczególnie dlatego, iż Ian mógł w końcu opuścić szpital. Dla Chan była to najradośniejsza wiadomość, bo zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak nie jest zadowolony z pobytu w tym miejscu. Nic dziwnego, ona też by nie była. Z lekkim uśmiechem ogarniała pokój, w którym przebywał jej rycerz. Każde ubranie, które ściągał i odkładał na łóżko szybko zabierała i składała. Chciała ułatwić mu wszystko, by mógł wrócić prędzej do domu, bo przynajmniej tak jej się wydawało, że tego właśnie pragnie. Pochowała te ostatnie rzeczy, a siadając na krańcu łóżka przyglądała się swojemu chłopakowi. Jakie to szczęście mieć go przy sobie i że w dodatku jest już jej. Nie odda go nikomu, za żadne skarby świata, bo tym najważniejszym był on. Ten z pozoru jej przeciwieństwem okazał się być tym jedynym i będzie nim, ona to wie. Kiedy Ian odwrócił się prosząc o pomoc natychmiast zeskoczyła z łóżka szybko do niego dochodząc. Zgodnie z prośbą zaczęła zapinać guziki poczynając od tych u kołnierzyka. Zaraz zaczął mówić coś o listach, o ich częstym wysyłaniu. Blondynka zatrzymała się podnosząc wzrok na wyższego od siebie chłopaka. Podniosła jedną brew analizując jego słowa.
- Naprawdę myślisz, że pozwolę ci samemu wrócić do domu? - zapytała przekrzywiając głowę. Jednak zrozumiała, że własnie tak to sobie wyobrażał. Że ona go w tej chwili zostawi, kiedy jej potrzebuje. Albo przynajmniej kogokolwiek do pomocy. - Zabawne. - Prychnęła kręcąc głową. Powróciła do zapinania ostatnich guzików, a gdy zakończyła poprawiła źle układający się kołnierz i trzymając obie klapy w dłoniach stanęła na palcach, by delikatnie musnąć usta Iana. Otworzyła po tym oczy przyglądając się z tak bliska tęczówkom bruneta. Następnie uśmiechnęła się oddalając trochę do tyłu. W tym momencie obiecała sobie, że po każdej pomocy, jakiej mu udzieli - nawet najdrobniejszej - po każdym jego sukcesie będzie cmokała go w policzek. Tak aby choć trochę poprawić mu humor, bądź wynagrodzić za cierpliwość.
W końcu złapała go za rękę i sięgnęła by złapać za nadgarstek dłoni Iana, w której widniał wypis do domu. Chciała tam jedynie sprawdzić adres jego miejsca zamieszkania, aby móc spokojnie ich przeteleportować.
- Wracam z tobą, innej opcji nie widzę - ścisnęła splecione palce mając już zamknięte oczy. Na szczęście ojciec uczył ją wszystkich możliwości tego transportu, więc do przeniesienia starczył jej jedynie adres.
Chan powtarzała w myślach miejscowość i ulicę z numerem chwilę później czując jak jej ciało przeciska się przez cienką rurę, by zaraz ponownie poczuć grunt pod nogami. Rozwarła powieki przyglądając się domkowi przed nią. Cały z czerwonej cegły, na wpół obrośnięty zielonym bluszczem omijającym białe ramy okien. Wejście również białe, pomijając urocze błękitne drewniane drzwi. Dziewczynie bardzo spodobał się ten budynek, miał jakąś swoją aurę. Jednak zaraz ocknęła się, że wcale nie wie czy dobrze ich teleportowała.
Usuń- Trafiłam? - zapytała przejęta przekręcając głowę w jego stronę i drugą dłonią łapiąc przedramię Iana.
[nie wiem, co mam pisać, tak bardzo źle :CC]
Przyglądała się chłopakowi jeszcze przez chwilę, aby w końcu zeskoczyć z biurka i podejść do tej nędznej sterty dokumentów, którą mieli za zadanie posegregować. Siadła obok Blake'a i głośno westchnęła, po czym spojrzawszy się na papiery i przysunąwszy sobie kupkę z nazwiskami na literę R , gdyż leżały najbliżej niej.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie profesor Slughorn znany był z wymyślania najgorszych, najbardziej męczących i nudzących kar jakie istniały w Hogwarcie. Dotąd Rachael jeszcze ani razu nie miała przyjemności trafić na niego, kiedy zarobiła jedną. Zazwyczaj przydzielano ją pod opiekę nauczyciela Ochrony Nad Magicznymi Stworzeniami bądź Historii Magii, do których po pewnym czasie dziewczyna przyzwyczaiła się na tyle, aby bezstresowo przyjmowac wymierzane przez nich zadania.
Po chwili zza drzwi wyłonił się nauczyciel Eliksirów.
- Wracam za chwilę, nawet nie myślcie coś kombinować. - warknął i jak szybko się pojawił tak równie szybko zniknął, prawdopodobnie udając się na lunch. Ślizgonka odczekała moment, aby po chwili włożyć dłoń do kieszeni swojej szaty i odnalazłszy różdżkę, mocno zacisnąć na niej dłoń. Objęła wzrokiem stos dokumentów, po czym z jej ust wydobyły sie niezrozumiałe szepty, aż nagle papiery zaczęły sie podnosić i same sortować w coraz to mniejsze stosiki dopóki blondynka wymawiała łacińskie sentencje.
[ W zdaniu w 3 i 4 wersie trochę mi się imiesłowy pomieszały i zapomniałam poprawić. Taki wstyd. I w ogóle to jakieś krótkie mi wychodza te odpisy. ]
Usuń— Oj nie dramatyzuj Blake. - mruknęła, kiedy ostatnia teczka wylądowała w dużym kartonie. Przetarła ręka oczy i spojrzała na bruneta. Rachael miała zamiar pomóc sobie magią już na początku, lecz fakt iż Slughorn znajdował się zaraz za ścianą ją powstrzymywał. Więc kiedy tylko wyszedł i natrafiła się okazja, by to zrobić, nawet się nie zawahała.
OdpowiedzUsuńNie obawiała się czy profesor nie zacznie podejrzewać ich o oszukiwanie. Nie obchodziło ją to, a właściwie była pewna że nie zwątpi w ich uczciwość. Mimo iż starał się zachwowywac pozory, to blondynka zauważyła, że zdarzało mu się faworyzować Ślizgonów i przymykać oko na ich występki, ponadto dziewczyna była jednym z jego ulubionych uczniów, w końcu uczęszczała do Klubu Ślimaka i nauczyciel nie ukrywał tego.
— Jesteś Ślizgonem, Oszukiwanie mamy we krwi. — dodała po chwili.
Kiedy usłyszała za sobą dźwięk otwieranych drzwi, w których po chwili pojawił się profesor i wszedłszy do sali, zmierzył ich podejrzliwym spojrzenie, wstając Rachael posłała w jego stronę szeroki uśmiech. Wiedziała, że im uwierzy. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby nawet pomyśleć, że oszukiwali posługując się magią. Podeszła kilka kroków w stronę nauczyciela i stanęła obok biurka, uprzednio wygładzając brzegi spódniczki, która pogniotła się, kiedy siedziała na ziemi.
— Tak panie profesorze. Mieliśmy juz skończone nim Pan wyszedł, pozostało nam jedynie pochować wszystkie teczki do tego pudła. — odparła, spoglądając na stojącego niedaleko Ślizgona. — Mam nadzieję, że wszystko zrobiliśmy tak jak pan oczekiwał. — dodała po chwili, uprzednio odchrząkając.
[ Aż trzy postacie, waham się, do kogo napisać :O
OdpowiedzUsuńDziękuję, staram się! <3 ]
Timothy B.
Gdy usłyszał głos chłopaka natychmiast skierował wzrok na niego, wyraźnie niezadowolony faktem, że ten przerywa mu okazując tym samym całkowity brak szacunku wobec niego. Wolnym ruchem skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
OdpowiedzUsuń- Och, oczywiście, że kupiłem sobie sowę. O bycie wybrednym mnie posądzić na całe szczęście nie można.- powiedział z szerokim i mimo wszystko miłym uśmiechem. Zachować spokój i nie dać się znowu sprowokować w żaden sposób.- I jestem z tej sowy niezwykle zadowolony.
Westchnął cicho. Miał zawsze pecha, jeśli chodzi o kontakty ze ślizgonami. Zawsze, jakby ci instynktownie wyczuwali, że kiedyś był gryfonem…
- Jestem jednak ciekaw, jak się ma twój kot?- zapytał od razu. Nie robił tego złośliwie. A przynajmniej nie całkiem złośliwie.
Następnie oparł się o najbliższe drzewo, nieco zapominając o swoim zakłopotaniu i niepewności, ukazując się z trochę bardziej „wyluzowanej „ strony.
Rick Greenleaf
Chan, której pozwolono wejść jako pierwszej do domu, przekroczyła próg patrząc w głąb korytarza. Uśmiechnęła się pod nosem zdając sobie sprawę z tego, że do końca wakacji spędzi tu czas wyłącznie z Ianem. Dokładnie tak, jak w Grecji. Czas spędzony w tamtym miejscu był jednym z jej najlepszych, a to wszystko mogło się powtórzyć. Tak na zakończenie wolnego czasu, zanim to wsiądą w pociąg kierujący ich, jak zawsze, w tę samą stronę. Mruknęła potwierdzająco, kiedy chłopak zapytał o chęć zwiedzania budynku. Na dole, jak dobrze się domyślała, znajdowała się kuchnia z jadalnią, a dokładnie po drugiej stronie pastelowy salon. Było tam jasno i całkiem przytulnie. Następnie pociągnięta za rękę podążała za brunetem po białych schodach, prowadzących do dalszych pokoi. Jednak najbardziej przypodobał się jej ten ostatni. Ściany pełno graffiti, które za pewno w jej pokoju okazałyby się wielkim skandalem. Kiedyś rozzłościłaby tym mamę. Kilka obrazów w ramkach powodujące chęć zapytania o ich autora. Jak zwykle, w każdym chłopięcym pokoju rozrzuconych co najmniej kilka rzeczy, ale cały ten widok spowodował, że oparła głowę o futrynę, w dalszym ciągu patrząc na pomieszczenie. Ono tak bardzo oddawało charakter Iana, było widać, że jest to jego kątem w całym domu, taki azyl przed całym światem. Kiedy chłopak ją objął, by chwilę później musnąć ustami jej policzek, uśmiechnęła się pod nosem sama się w niego wtulając. Ona również cieszyła się z tego, że może z nim być. Akurat pierwsze zdanie zrozumiała w dwóch znaczeniach, ale przecież Chan to osobnik płci pięknej. Nic więc dziwnego, że brak słówka "tu" może tak podziałać na jej wyobraźnię. Dziękowała w końcu losowi, życiu i wszystkim dookoła, że najzwyczajniej w świecie może się teraz wtulić w Iana, że może być obok niego i po prostu mieć go przy sobie. Raptem jednak całą tę piękną chwilę przerwało charakterystyczne prychnięcie, które nie wróżyło nic dobrego. Momentalnie odwróciła głowę zgodnie ze spojrzeniem chłopaka. Stanęła jak wyryta widząc wpatrującego się w nią kota, oddającego przy okazji złowrogie odgłosy ostrzenia pazurów. Te zwierzęta nie były tymi najulubieńszymi Chantelle, a może inaczej - po prostu jej nie lubiły. Wszystko przez to, że dziewczyna posiadała dosyć specyficzny zapach wyczuwalny jedynie przez zwierzęta. Natychmiast schowała się za plecami Iana, bojąc się, że kot wykona jakiś ruch w jej stronę. Niestety chociaż bardzo je lubiła, to większość najzwyczajniej się na nią rzucała. Teraz droga ucieczki była zamknięta, dlatego rozejrzała się po pokoju chłopaka w poszukiwaniu jakiejś pomocy. Zauważając kartki w pudle ostrożnie wycofała się od wejścia podchodząc bliżej.
OdpowiedzUsuń- Mogłabym jedną? - zapytała szybko, nerwowo spoglądając na kota za Ianem. - Wypadałoby napisać do taty, że tu zostaję. Przy okazji poprosiłabym go o swoje rzeczy. - mówiła coraz ciszej, jakby bojąc się, że tym jeszcze bardziej rozjuszy i tak zdenerwowanego już zwierzaka.
Po tym, jak uporała się z listem i jego wysłaniem Chan postanowiła wrócić do kuchni. Oczywiście po drodze rozglądała się na wszelkie możliwe strony, by w razie niebezpieczeństwa móc uciec wcześniej. Najprawdopodobniej gdyby nie cała historia z Griet, Avadą, jej patronus przybierałby postać właśnie kota. Zdążyła wypytać się o tego futrzaka bardzo dokładnie. Wołano na niego Malboro, ale jakoś teraz nie miała zamiaru wypowiadać tego na głos. Na jej szczęście dotarła do kuchni bez żadnego spotkania po drodze.
Doskonale wiedziała, że byłoby ono raczej niebezpieczne. Zaczęła poszukiwać szklanek i jakiegoś napoju - w końcu tutaj przyszła. Jednak nie zdążyła nawet zareagować, kiedy ponownie w tym dniu usłyszała parsknięcie, a następnie Chan poczuła na swojej nodze jak coś ostrogo wbija jej się w skórę. Reakcja blondynki była natychmiastowa, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Wydała z siebie krótki krzyk i podpierając się rękoma wskoczyła na blat. Swoim głosem lekko przestraszyła kocura, a ona sama coraz bardziej czuła to pieczenie po boku jednej z łydek. Siedząc wychyliła się trochę, chcąc ujrzeć ranę. Kilka krwawych długich kresek widniało na odkrytej skórze, gdzie na końcu doskonale było widać wyszarpane pazury, kiedy to Chan siadała na blat. Zrobił się mały harmider, gdy do kuchni wpadł Ian. Zignorowała to jednak chcąc znaleźć cokolwiek, co pomoże jej opatrzyć nogę. Niefortunnie zeskoczyła przy okazji rozszerzając rany, które bolały. Dziewczyna przeklęła pod nosem zaczynając poszukiwania. Otwierała kolejne szafki za każdym razem rozczarowując się jej zawartością.
Usuń[tyle to pisać ;-;]
[Teddy zgłasza się na Oficjalny Worek Treningowy dla Iana. Głównie dlatego, że autorka jest Directionerką, a Zayn nie może być nikim innym, jak chamskim bad boy'em z Bradford.]
OdpowiedzUsuńTeddy Weasley
[No cóż, jak to bywa między Lwem, a Wężem - "normalne, ciepłe" relacje raczej nie są na porządku dziennym, więc tak sobie pomyślałam, że i Ian nie jest najgrzeczniejszym chłopcem. Oczywiście, można złamać stereotypy i panowie przypadną sobie do gustu.]
OdpowiedzUsuńTeddy Weasley
Syknęła cicho pod nosem, kiedy Ian przyłożył różdżkę do jej ran. Po chwili jednak pieczenie ustało, a na jej nodze pozostały tylko ślady krwi. Chan słuchała wyjaśnień chłopaka, na które nie odpowiedziała praktycznie nic, nie licząc krótkiego nic się nie stało. Przy tym delikatnie kręciła głową, chcąc przekazać mu, że nie ma się czym martwić. Takie sytuacje zdarzały się blondynce całkiem często, kiedy nie reagowała w dość szybkim czasie. Zdążyła się przyzwyczaić, że choć koty są jednymi z jej ulubionych zwierzaków, to niestety nie może mieć w domu żadnego. Do tej pory nosi małą bliznę na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Będąc zaraz po pierwszej udanej animizacji domowy pers przejechał pazurami po jej skórze, zostawiając pamiątkę po dziś dzień.
OdpowiedzUsuńChantelle spojrzała smutno na krzątającego się jeszcze Iana. Czasami miała ogromną ochotę wyjawić mu swą tajemnicę, ale zaraz to traciła ją, zastanawiając się nad tym jak zareaguje. Z jednej strony nie chciała przed nim niczego ukrywać, z drugiej jednak wolała, by zostało tak, jak jest. Wiele mogłaby wyjaśnić, mówiąc o swojej animizacji, ale i również dużo pokomplikować. Jej przemyślenia przerwał brunet chcący pomóc w poruszaniu się. Kiedy pierwszy raz stanęła na nodze poczuła się dosyć dziwnie. Choć ran już nie było, to jednak mózg w dalszym ciągu przesyłał informacje o rzekomo bolącym miejscu. Dopiero po krótkim przejściu jej kuśtykanie przestało być aż tak widoczne. Chan na zadane pytanie pokręciła głową i wspięła się na palce, by ucałować policzek Iana. Zanim to zrobiła zdążyła powiedzieć ciche dziękuję. Zaraz jednak poczuła jak mocno ją obejmuje i przyciska wargi do jej głowy, gdzie aktualnie sięgał. Sama owinęła ręce wokół szyi chłopaka, aby moc stać tak przez dłuższą piękną chwilę. Uwielbiała ten moment, kiedy wystarczyła im jedynie ich wspólna bliskość i fakt, że mogą ze sobą być. To tak, jakby po całych tych zajściach potrafili docenić swoją obecność.
Pod koniec dnia ponownie znaleźli się w tym najładniejszym pokoju. Chantelle widząc łóżko odetchnęła trochę z ulgą, mogąc wreszcie wyspać się porządnie. Szpital zmęczył ją, a co dopiero Iana. Była jedynie wdzięczna uzdrowicielom, że wszystko tak szybko się skończyło, i że oni w tej chwili mogą cieszyć się ostatnimi dniami wakacji w o wiele lepszym miejscu niż szpital. Blondynka uśmiechnęła się pod nosem przechwytując niebieską bluzkę od bruneta. Codziennie powtarzała sobie w myślach, jakie to ma szczęście będąc z Ianem. Wielbiła tą jego opiekuńczość, którą ją obdarowywał. Nawet sam ten dzień był na to przykładem, zajął się Chan, okazywał tak wiele czułości na każdym kroku w postaci przelotnych całusów czy samych przytuleń. Bez słów odprowadziła go wzrokiem, a zaraz zabrała się za wieczorną toaletę. Siedziała na łóżku przez dłuższy czas, ale chłopak nie wracał i chociaż doskonale widziała, że nie zaśnie, ułożyła się na materacu zakrywając kołdrą. Nie wystraszyła się otwieranych drzwi i osoby, która kładła się tuż obok. W tym dziwnym stanie pomiędzy snem, a zdrową świadomością usłyszała jego głos, niosący krótkie pytanie.
- Bez ciebie nigdy - rzekła sennie. Mruknęła cicho czując ciepłą dłoń na swojej, a następnie bliskość ciała Iana. Sama przysunęła się najbliżej, jak tylko mogła.
- Dobranoc, mój rycerzu - odpowiedziała sięgając jego policzka. Musnęła delikatnie skórę chłopaka, aby zostawić tam dotyk swoich ust. Zasługiwał na to miano bardziej, niż ktokolwiek inny. Był bardziej odważny, niż niejeden Gryfon oraz bardziej czuły i opiekuńczy, niż niejeden Puchon. Blondynka zamknęła oczy, pozwalając oddać się snu. Była bezpieczna śpiąc przy swoim najlepszym i najukochańszym rycerzu.
Rano, jak zawsze, Chan obudziła się pierwsza, by zaczekać na wybudzającego się ze snu bruneta. Lubiła ten moment, kiedy witali się po przebudzeniu, jakby nie widzieli się przez dłuższy czas. Zgodnie z porządkiem załatwiali wszystkie poranne czynności, lądując później w kuchni.
- Nie ćwiczyłeś ani wczoraj, ani dziś. Wypadałoby to chyba nadrobić - przypomniała mu, chcąc wypełniać słowa pielęgniarki. W końcu po coś je w ich stronę kierowała. Po kilku, krótkich i niechętnie wykonanych przez Iana poleceń podniosła głowę wpatrując się w wyższego od niej chłopaka.
Usuń- Złap mnie za prawą rękę - powiedziała łagodnie mając nadzieję, że nie będzie stawiał oporu. - Złap mnie za rękę i spleć ze sobą palce - Oczywiście, nadzieją matką głupich, dlatego zdążyła przygotować pęczek argumentów - że nie poczuje różnicy temperatur między swoją, a metalową ręką, że tego chce, a w końcu, że to spowoduje, iż się uśmiechnie, a przecież tak bardzo chciał częściej widywać jej uśmiech. Blondynka wiedziała, że po tym jej nie odmówi, ale następne pytanie przekształciło się w prośbę. Było już bardziej nieśmiałe, bo Chan spuściła głowę, by od czasu do czasu podnosić na chwilę swój wzrok.
- A mógłbyś mnie przytulić? - zapytała cicho - Tak najmocniej jak potrafisz, żebym czuła obie ręce na swoich plecach, mógłbyś?
Zrób to. Błagam, zrób.
Wróciła do Iana z tacą, na której niosła mały czajniczek i dwie filiżanki. Nie znalazła w domu żadnych ciastek, którymi mogłaby poczęstować gościa, więc dopisała je do listy, którą od kilku dni sporządzała w głowie. Jakoś nie mogła zebrać się do zakupów, nieprzyzwyczajona do bycia pełnoetatową panią domu.
OdpowiedzUsuńZaskoczona jego pytaniem ledwo utrzymała tacę w drobnych dłoniach. Zmieszana, szybko odstawiła ją na stolik, a jej policzki pokrył lekki rumieniec.
- A czy ty ostatnio oddychałeś, Ianie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, próbując nadać wszystkiemu żartobliwy wydźwięk, nawiązując do swojej wielkiej miłości do eliksirów. Była zażenowana, że chłopak zauważył aromat eliksiru. Myślała, że zapach był zbyt nikły.
- Warzyłam ostatnio kilka z tych, które mieliśmy w szkole, wiesz, tak dla przypomnienia - kontynuowała. Nie kłamała, amortencja znajdowała się w programie edukacji, który mieli w Hogwarcie. Nie wspomniała tylko o tym, że warzyła ją trochę częściej, niż ten program przewidywał.
Zauważyła coś dziwnego przy dłoni chłopaka, lecz nie przyglądała się jej dłużej. Uważała, że byłoby to niegrzeczne, tak wgapiać się w kogoś, szczególnie, że pewnie jej się coś przywidziało.
Mary
OdpowiedzUsuńUniósł lekko brew do góry słysząc jego jakże ambitną wypowiedź.
- Wiesz, płacą mi za to bym poznawał jak uroki bycia nauczyciela, w tym urok poznawaniu uczniów. Nie miałem nigdzie zapisane, że nie mogę czasem porozmawiać o bzdurach szczególnie, że profesor Kettleburn nie dał mi dokładnych instrukcji co do dziszejszej lekcji. Powiedział, że mam wolną rękę.- powiedział spokojnie i po chwili trochę podszedł w ich stronę.- W takim razie pozwolę dopasować wam w pewnym stopniu lekcje pod siebie. O czym chcecie rozmawiać? Magicznych stworzeń jest mnóstwo i jestem pewien, że chcecie bym może jakieś z wami omówił, może nawet jakieś wam na jakąś przyszłą lekcję wam sprowadzę, oczywiście w miarę możliwości szkolnych i prawnych. Nie chcę pójść do azkabanu za sprowadzanie tutaj młodej mantikory.- zaśmiał się cicho i oblizał delikatnie wargi, czując jeszcze na nich łagodny posmak porannej kawy.
Roderick Greenleaf
Zamknięci w swych ramionach w mocnym uścisku. Tyle pragnęła Chan, nic więcej. Móc poczuć ciepło Iana. Jego zapach, który docierał do jej nozdrzy przywołując jak zawsze piękne wspomnienie. Ten moment, gdy wpadli sobie w objęcia po miesiącach niesamowitej tęsknoty. I choć ich relacje zdążyły się lekko pozmieniać, to ten gest nie zmienił się nawet o drobinę. Był jak zawsze tym samym mocnym przytuleniem, jedną z ulubionych czynności względem Iana. Na jej twarzy znowu pojawił się delikatny uśmiech, który wcześniej znikł wraz z odsunięciem dłoni chłopaka. Nie drgnęła, kiedy ją dotknął, chociaż nie spodziewała się aż takiego zimna. Ta chwila nie trwała zbyt długo - jej uśmiech, moment radości. To nagłe oderwanie ręki przez Iana wywołało u niej smutek. Jednak w chwili, kiedy trwała zamknięta w ramionach swego rycerza przestało to mieć wielkie znaczenie. Szczególnie, że spowodował, iż się zaśmiała. Swej najdroższej księżniczce. Nawet jeżeli ona sama twierdziła, że nie jest to odpowiednia nazwa dla dziewczyny, która zabiła, to jednak było jej niesamowicie miło. Bo może jest dla kogoś tak ważna, może potrzebna. Odetchnęła jeszcze, gdy już Ian odsuwał się od niej. Słuchała dokładnie wszystkich jego słów w milczeniu, patrząc jak wyciąga po kolei rożne rzeczy. Ponownie usiadła na krzesełku barowym, dając czynić Ianowi to, co chciał. Chantelle z lekkim uśmiechem przyglądała się pierwszej przeniesionej szklance, ale zaraz skuliła się, kiedy po kuchni rozniósł się dźwięk tłuczonego szkła. Nie słuchając się chłopaka i jego ostrzeżeń, natychmiast wstała, wyciągając różdżkę. Kilkoma ruchami zebrała drobne kawałki szklanki, które chwilę później wylądowały w koszu. Blondynka podeszła do Iana, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu. Widziała, jak reagował, ale nie była w stanie rozczytać konkretnych uczuć, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak nie jest cierpliwy, a całe te ćwiczenia mogą go denerwować. Dlatego też zgodnie z obietnicą stanęła na palcach, by dosięgnąć policzka swego rycerza. Musnęła go delikatnie, by nie drażnić Iana nawet własną opiekuńczością.
OdpowiedzUsuń- Przecież nic się nie stało, każdemu się zdarza - mówiła łagodnie, przejeżdżając palcami po miejscu, które przed chwilą pocałowała - ale dobrze ci idzie - uśmiechnęła się przyjaźnie. Jeszcze chwilę starała się go uspokoić, aż w końcu sama zaprzestała, co aby nie narzucać swej osoby zbyt bardzo.
Resztę dnia spędzili w domu, co jakiś czas dając sobie nawzajem odrobinę odpoczynku. Kilka razy Chan zdążyła nakarmić kota, który na całe szczęście nie miał zamiaru rzucać się na dziewczynę. O dziwo zjadł to, co przygotowała blondynka, a pod koniec dnia nawet raczył otrzeć się o nogę. Krótko, ale zawsze coś.
Cały dzień Chantelle starała się poprawić Ianowi humor, ale nie wiedziała, czy jej się to udawało. Zanim zaczynało się ściemniać wpadła na pomysł. Złapała chłopaka za obie ręce, ciągnąc go ku sobie, by wspólnie wyszli na spacer po ulicach Chelmsford. Chodząc tak rozmyślała o tym, jak bardzo mugole mają prostsze życie. Nikt z nich nie zna przerażających zaklęć czy eliksirów, potrafiących zabić w ułamku sekundy. W tym zwyczajnym świecie nie każdy dysponował bronią, jak w świecie czarodziejów. Tu każdy posiadał różdżkę - narzędzie jakże przydatne, ale i jakże niebezpieczne. W końcu westchnęła wtulając się w prawe ramię Iana, bo przecież nie pozwoliłby jej dotknąć jego lewej dłoni.
Jednak całe te rozmyślania przerwało jedno małe słówko, które rozświetlało mroczne myśli. Ian. Wtedy wszystko stawało się jasne i przejrzyste, bez żadnych skaz i błędów. Po prostu najzwyklejsza rzecz potrafiła cieszyć Chan, gdy obok niej przebywał właśnie on. Już nieważna była jej przeszłość, ta czarna, nijaka. Ostatnio mogła szczerze się uśmiechać za sprawą dotyku, słuchu czy małych gestów. W tym swoim szczęśliwym stanie blondynka wróciła do domu, by zaraz opaść na kanapę w salonie. Było już ciemno, było już późno. Ona zmęczona po całym dniu martwienia się o tego jedynego wtuliła swoją głowę w miękką poduszkę, mrucząc cicho pod nosem. Było jej chyba aż za dobrze - sami, w jednym domu, z osobą, którą kochała ponad życie.
UsuńŻyć, nie umierać. - pomyślała, uśmiechając się pod nosem.
[najdłużej pisany odpis, w moim życiu]
[Wybaczam Ci tę zwłokę :D Johnathan przechodzi remont i może wróci za jakiś czas :c Tymczasem proponuję braterski wątek pełen dram i akcji :D Mam już nawet zalążek pomysłu!]
OdpowiedzUsuńGabriel
Przyjaźń głównie oparta jest na zaufaniu i szczerości. Pomiędzy dwójką ludzi wytwarza się silna więź, która podobno jest w stanie przeżyć każdą trudność i warta jest poświęć wszystko w jej imię. Podobno jest ona lekiem na całe zło i nieszczęścia tego świata. Niedawno Ian zaliczał się do wąskiego grona osób, które dopuścił do siebie Gabriel. Chłopak zazwyczaj odpychał od siebie wszystkich, włączając w to swoją narzeczoną - Raisę; oraz innych bliskich i nie bliskich. Blake był chyba jedynym wyjątkiem. Tylko on nie był odsyłany z kwitkiem, gdy potrzebował zamienić dwa słowa z przyjacielem lub, gdy narzekając na nudę chciał się zabawić. Gabriel widział w nim coś więcej niż worek kości, który można tratować tak samo jak inne istoty, on widział w nim swoje odbicie. Tak samo chłodny i obojętny, tak samo oddany Czarnemu Panu, tak samo kochający Quidditcha. Traktował tego Ślizgona jak swoją bratnią duszę, której może zaufać. Dopiero niedawno uświadomił sobie w jakim wielkim błędzie był. Pewnego pamiętnego dnia sam Voldemort powierzył Gabrielowi niezwykle ważne zadanie, którego konsekwencje pojawiły się natychmiast. Po powrocie ze służby okazało się, że nie zaliczył testów końcowych i będzie musiał powtórzyć szóstą klasę. Chłopak podobnie jak każdy inny Tietjens służbę Czarnemu Panu pokładał ponad wszystko i nie żałował ani swojej blizny na policzku, ani straconego roku. Cieszył się za to, że dzięki temu zyskał uznanie w JEGO oczach. Od tamtej pory został obdarzony dużym zaufaniem, które kazało się niezwykle ważne. Jednego dnia dowiedział się, że ktoś opuścił szeregi Śmierciożerców. Wydawało mu się, że musiała być to grubsza sprawa skoro ów człowiek stracił rękę, a to jest jednym z największych upokorzeń. Śmiał się z całej tej sytuacji, ale gdy do jego uszy dotarła niezbyt przyjemna nowina uśmiech spełznął mu z twarzy. Nigdy nie wyobrażał sobie, aby ktoś kogo doskonale zna mógłby wywinąć taki numer i to nie byle komu, a samemu Voldemortowi. Czarny Pan uznał, że najlepiej będzie jeśli Blake opuści grupę jego zwolenników i to jak najszybciej. Początkowo Gabriel był wściekły, ale ze względu, że tylko on wiedział o tym wszystkim milczał i tłumił w sobie te wszystkie emocje. Zaczął niszczyć przyjacielską relację i ograniczyć do minimum kontakty z Ianem. Dzisiejszego dnia również nie zaszczycił chłopaka niczym więcej niż tylko powitaniem. Od razu ulotnił się z dormitorium do Wielkiej Sali, gdzie zjadł niewielkie śniadania w towarzystwie swojej narzeczonej, po czym niecierpliwie czekał na pocztę. Ojciec obiecał mu wysłać najnowszą miotłę dzięki, której mógłby jeszcze szybciej śmigać na treningach i meczach. Uniósł nieznacznie kąciki ust, gdy chmara sów zjawiła się w pomieszczeniu. Zamiast miotły tuż przed nim wylądowały listy, związane cienkim sznureczkiem. Drżącymi rękami rozdarł pierwszą z brzegu kopertę, a fala złości zalała jego wnętrze. Po raz kolejny otrzymał pogróżki. Znów anonimowe. Nie wiedział kto i dlaczego go nęka, ale zamierzał położyć temu kres i dopaść gagatka, który się z nim tak droczy. Wrzucają resztę kopert do torby wstał od stołu i pokierował się wzdłuż długiej ławy do miejsca, na którym siedział Ian. Szarpnął kaptur jego szaty, zmuszając go, by również wstał i razem z nim opuścił Wielką Salę. Zaprowadzając przyjaciela w dyskretne miejsce, gdzie byli tylko we dwoje nie wytrzymał i potok słów wyleciał z jego ust. Opowiedział mu wszystko. Począwszy od chwili, w której przysłano pierwszą wiadomość aż do teraz. Korzystając z chwili spokoju wręczył mu jeden list cytując głośno słowa, które były w nim zawarte.
OdpowiedzUsuń- Nawet rodzona matka Cię nie pozna. A.
Bardziej niż to, ze ktoś mu groził denerwowało go to, że ten ktoś pozostaje bez karny. Chciał osobiście odpłacić się za miłe słowa i nauczyć, że z Gabrielem Tietjens się nie zadziera. Niestety w pojedynkę samemu nie da rady, zwłaszcza, że nie wiadomo z kim ma się do czynienia.
- Musisz mi pomóc. – warknął i przeczesał włosy dłonią, ciągnąc lekko ich końce – Muszę, rozumiesz, muszę się dowiedzieć kim jest A.
Gabriel
[Nie obrazisz się jeśli odpiszę dopiero w sobotę? Do piątku jestem zawalona nauką, bo muszę jak najwięcej umieć na konkurs kuratoryjny. Szczęście, że drugi mam dopiero pod koniec miesiąca, bo bym chyba zwariowała >.<]
OdpowiedzUsuń