Kathleen
Kelmeckis
"Everything about us is so wrong,
but yet it feels so right"
„You don’t always need a plan.
Sometimes you need to breathe.
Trust.
Let go.
And see what happens.”
PODSTAWOWE INFORMACJE
1.01.1960 r. | VI rok
Dom | Gryffindor
Krew | Brudna
Quidditch | Ścigająca
Zajęcia dodatkowe | Klub Gargulkowy | Klub Pojedynków
Bogin | Zamknięta żywcem w trumnie | Klaustrofobia
Patronus | Mgiełka, nabierająca kształtów małego smoka
Kino z wartościami | Ojciec Chrzestny, Brudny Harry
Porządna literatura | DC Comics
Muzyka klasyczna | Rolling Stones, Led Zeppelin
Obsesja | Mocna herbata o każdej porze dnia i nocy
Postawa | „Nie jestem damą”
Zwierzak | kot Malcolm
Dom | Gryffindor
Krew | Brudna
Quidditch | Ścigająca
Zajęcia dodatkowe | Klub Gargulkowy | Klub Pojedynków
Bogin | Zamknięta żywcem w trumnie | Klaustrofobia
Patronus | Mgiełka, nabierająca kształtów małego smoka
Kino z wartościami | Ojciec Chrzestny, Brudny Harry
Porządna literatura | DC Comics
Muzyka klasyczna | Rolling Stones, Led Zeppelin
Obsesja | Mocna herbata o każdej porze dnia i nocy
Postawa | „Nie jestem damą”
Zwierzak | kot Malcolm
ROZDZIAŁ I
Livin' on the edge.
Dwie minuty po północy zapraszamy Państwa na spektakl, w którym cisze przełamuje huk i wrzawa zza pobliskiego okna, a tuż obok, tu na sali po lewej, niebo i ziemie próbuje przekrzyczeć książkowy przykład kobiety silnej, w dodatku o świetnym wyczuciu czasu - bo to Nowy Rok! Dziecię widocznie prze się na świat, by przyprawić matkę o bóle i frasunki, jako że ta nie jest w okresie swej pierwszej młodości i z każdym kolejnym porodem niewątpliwie nabiera doświadczenia, lecz te przyprawione jest kosztem morderczego bólu. Czas nie jest łaskawy, nie robi wyjątków, pani Kelmeckis również ulega jego wpływowi. Walczy dzielnie, prze na świat są czwartą córkę i zarazem szóste dziecko; z zaciętością pokonuje swe słabości, a lekarz ją przyjmujący cicho biadoli, że musi wykonywać swą pracę w ostatni dzień starego roku i pierwszy nowego – proponuje cesarkę. Pani Kelmeckis stanowczo odmawia, bo choć jest wyczerpana, walka ducha z ciałem wciąż w niej trwa i ostatecznie, po piętnastu minutach, Elizabeth udowadnia, że odpowiednio duża dawka siły woli góruje nad tymi kilkoma zmarszczkami, tak ordynarnie wypominającymi jej wiek. Trzydzieści pięć minut po północy kobieta może witać swą córkę; żadne z niej chucherko i jest czerwona, niczym dorodny burak ćwikłowy. Krzyczy dość głośno i nie może przestać, lecz Elizabeth Kelmeckis trzyma ją czule w swych osłabionych ramionach, krótko w dodatku, bo muszą zabrać dziewczynkę i zbadać ją dokładnie, jak to każdego niemowlaka, a samą Lizzy przenieść na skrzypiące, szpitalne łóżko. Następnego dnia kobieta budzi się późno, a przecierając zaspane oczy dostrzega dobrze znaną jej sylwetkę męża, z posiwiającymi włosami i zarostem, który poczyna przeradzać się w krótką brodę. W jej nogach siedzi mała Diane, a na pobliskim krześle Richard macha znudzony nogami, po czym zauważając jej leniwe przeciągnięcie, rzuca się wraz z siostrą na ciepłą postać strudzonej matki, obdarzającej ich od zaraz dobrotliwym uściskiem i szerokim uśmiechem. Gdy pielęgniarka wnosi do pokoju małego berbecia, sześcioletnia Diane z przytupem prosi, by wybrać jej imię, równocześnie obstawiając „Kathleen”. Pani Kelmeckis zbywa ją i przytakuje pobłażliwie, a w duchu się nie zgadza, bo przecież z mężem już dawno rozważała ewentualność mienia kolejnej córki, więc i imię wybrali, a brzmiało ono Jacqueline. Diane jednak naciska, a i ośmioletni Rich wybąkuje, że woli mówić „Kath” na siostrę, niż „Jack”, bo to brzmi dość podobnie do Jeff’a, a przecież i takiego mają pod swym dachem. W końcu i głowa rodziny, Harold Kelmeckis, wtrąca się do sporu i niewątpliwie zaskakuje, bo obiera stronę dzieci, przez co pozostawia żonę samą na placu boju, z rozłożonymi rękami i ostateczną przychylnością, co sprawia że już po chwili zwraca się do swojego dziecka Kathleen. I tak już zostaje.
Dwie minuty po północy zapraszamy Państwa na spektakl, w którym cisze przełamuje huk i wrzawa zza pobliskiego okna, a tuż obok, tu na sali po lewej, niebo i ziemie próbuje przekrzyczeć książkowy przykład kobiety silnej, w dodatku o świetnym wyczuciu czasu - bo to Nowy Rok! Dziecię widocznie prze się na świat, by przyprawić matkę o bóle i frasunki, jako że ta nie jest w okresie swej pierwszej młodości i z każdym kolejnym porodem niewątpliwie nabiera doświadczenia, lecz te przyprawione jest kosztem morderczego bólu. Czas nie jest łaskawy, nie robi wyjątków, pani Kelmeckis również ulega jego wpływowi. Walczy dzielnie, prze na świat są czwartą córkę i zarazem szóste dziecko; z zaciętością pokonuje swe słabości, a lekarz ją przyjmujący cicho biadoli, że musi wykonywać swą pracę w ostatni dzień starego roku i pierwszy nowego – proponuje cesarkę. Pani Kelmeckis stanowczo odmawia, bo choć jest wyczerpana, walka ducha z ciałem wciąż w niej trwa i ostatecznie, po piętnastu minutach, Elizabeth udowadnia, że odpowiednio duża dawka siły woli góruje nad tymi kilkoma zmarszczkami, tak ordynarnie wypominającymi jej wiek. Trzydzieści pięć minut po północy kobieta może witać swą córkę; żadne z niej chucherko i jest czerwona, niczym dorodny burak ćwikłowy. Krzyczy dość głośno i nie może przestać, lecz Elizabeth Kelmeckis trzyma ją czule w swych osłabionych ramionach, krótko w dodatku, bo muszą zabrać dziewczynkę i zbadać ją dokładnie, jak to każdego niemowlaka, a samą Lizzy przenieść na skrzypiące, szpitalne łóżko. Następnego dnia kobieta budzi się późno, a przecierając zaspane oczy dostrzega dobrze znaną jej sylwetkę męża, z posiwiającymi włosami i zarostem, który poczyna przeradzać się w krótką brodę. W jej nogach siedzi mała Diane, a na pobliskim krześle Richard macha znudzony nogami, po czym zauważając jej leniwe przeciągnięcie, rzuca się wraz z siostrą na ciepłą postać strudzonej matki, obdarzającej ich od zaraz dobrotliwym uściskiem i szerokim uśmiechem. Gdy pielęgniarka wnosi do pokoju małego berbecia, sześcioletnia Diane z przytupem prosi, by wybrać jej imię, równocześnie obstawiając „Kathleen”. Pani Kelmeckis zbywa ją i przytakuje pobłażliwie, a w duchu się nie zgadza, bo przecież z mężem już dawno rozważała ewentualność mienia kolejnej córki, więc i imię wybrali, a brzmiało ono Jacqueline. Diane jednak naciska, a i ośmioletni Rich wybąkuje, że woli mówić „Kath” na siostrę, niż „Jack”, bo to brzmi dość podobnie do Jeff’a, a przecież i takiego mają pod swym dachem. W końcu i głowa rodziny, Harold Kelmeckis, wtrąca się do sporu i niewątpliwie zaskakuje, bo obiera stronę dzieci, przez co pozostawia żonę samą na placu boju, z rozłożonymi rękami i ostateczną przychylnością, co sprawia że już po chwili zwraca się do swojego dziecka Kathleen. I tak już zostaje.
Changes.
Kathleen od siódmego roku życia uczy się w szkole baletowej, a gimnastyka artystyczna to jej największa pasja i umiejętność, którą skrupulatnie stara się rozwijać. Trzy lata po jej narodzinach na świat przychodzi mały Colin, urodzony z wadą prawej nogi, lecz obdarzony szczególną miłością rodziców i siostry, która w przerwie między treningami a szaleństwem z przyjaciółmi, będzie spędzać z nim czas na zabawie, ćwiczeniach i rozmowach. Dorastająca Kathleen coraz to bardziej przybliża swe czujne oko i bierze pod lupę historie rodziny i znaczenie jej przedstawicieli. Dowiaduje się, że bajki o czarodziejach to nie fantazje i fanaberie, lecz prawda sama w sobie, a żywym dowodem na istnienie magii jest jej własna babcia, poczciwa Helen Smith oraz ciotka Ophelia. Obie kobiety odchodzą od gałęzi matki, Elizabeth, a rodzina ojca pozostaje niemagiczna. Kathleen pyta mamę, czemu ona nie posiada własnej różdżki i zdolności swych krewnych, a Lizzy odpowiada, że nie każdy ma tą przyjemność i zaszczyt bycia czarodziejem. Wtedy również dowiaduje się, że Wendy i Samuel, najstarsze rodzeństwo Kathleen, wyjechali przed poczęciem dziewczynki nie do zwykłej szkoły z internatem, lecz do Hogwartu, w którym szkoli się młodych czarodziejów. Jeffrey, Richard i Diane nie wykazują zdolności magicznych, lecz zbiór niecodziennych sytuacji i incydentów zapowiada, że Kath jako kolejny członek rodziny, będzie musiała zamieniać funty na galeony, długopisy na pióra i różdżkę, a na codzienne ubranie przywdziać mundurek szkolny z haftowanym symbolem domu, do którego już wkrótce zostanie przydzielona. Cieszy ją to niezmiernie i z każdym kolejnym dniem swego krótkiego życia, wyczekuje jedenastych urodzin i sowy, o której jej opowiadano, z listem, o którym tyle się nasłuchała. Ojciec, szanowany biznesmen, nie ma nic przeciwko magicznemu światkowi, wręcz wykazuje nim wyraźne zainteresowanie, a jednocześnie trzyma zęby mocno zaciśnięte, zdając sobie sprawę że ujawnienie tajemnicy może kosztować go nagłym ubytkiem w pamięci, a i przecież wystawieniem się na pośmiewisko wśród szanowanej społeczności. Oczywiście, to dobry człowiek. Kathleen, jako dziecko dużo psoci i często wraca do domu pokolorowana w siniaki o przeróżnych odcieniach, z zadrapanymi łokciami i kolanami, a czasem też skręconymi kostkami, nadgarstkami i złamanymi rękami. Od najmłodszego jej sylwetka do złudzenia przypomina chłopięcą, a włosy opadające do ramion, prawie zawsze są rozczochrane i zebrane gumką. Zdecydowanie nie przypomina typowej baletnicy, o alabastrowej cerze, zadbanej i z dobrze odżywionymi włosami, starannie upiętymi na czubku głowy w idealnego koka. Swoją nauczycielkę oraz pozostałe dziewczynki z grupy doprowadza do szewskiej pasji, lecz nie sposób jest ją wyrzucić, gdyż niewątpliwie posiada prawdziwy talent i jak nie jedna, potrafi wygiąć się i skończyć poprawnie, wręcz profesjonalnie. Nie sposób, lecz w końcu staje się to konieczne. Po trzech latach w szkole baletowej, Kathleen na zawsze opuszcza pomieszczenie o wielkich, licznych lustrach, z powodu wielu nieobecności, spowodowanych kontuzjami, a także niesubordynacji i karygodnego zachowania. Elizabeth załamuje ręce, a Harold kupuje dziewczynie gitarę, by jakoś zająć córkę czymś pożytecznym, w czasie gdy ta trzyma nogę w gipsie. Dziewczynka brzdąka sobie proste akordy, nawet po wyleczeniu nogi. Chodzi do szkoły, w której ma problemy z matematyką, a po lekcjach ogląda filmy, je dużo pizzy i trenuje gimnastykę, by pozostawać w formie, z talentem do rozciągania swojego ciała na wszystkie strony. W tym samym czasie odkrywa sklep z farbami do włosów o przeróżnych kolorach, od tych najbardziej standardowych i popularnych, po mieszanki, które sprawiają, że głowa barwi się w odcienie tęczy. Niebieskie plamy na ciemnych włosach małej Kath sprawiają, że matka bliska jest zawału, ścina jej włosy na chłopaka, pomimo głośnych sprzeciwów, i czeka aż powróci stary kolor. Na szczęście staje się tak przed wizytą dziewczynki na peronie 9 i ¾, bo wkrótce dociera do niej upragniony list, upragniona sowa i upragniony świat wita ją z otwartymi rękoma.
A Tiara przydziału bez żadnych wątpliwości wykrzykuje: GRYFFINDOR!
I już wszystko staje się jasne.
Kathleen od siódmego roku życia uczy się w szkole baletowej, a gimnastyka artystyczna to jej największa pasja i umiejętność, którą skrupulatnie stara się rozwijać. Trzy lata po jej narodzinach na świat przychodzi mały Colin, urodzony z wadą prawej nogi, lecz obdarzony szczególną miłością rodziców i siostry, która w przerwie między treningami a szaleństwem z przyjaciółmi, będzie spędzać z nim czas na zabawie, ćwiczeniach i rozmowach. Dorastająca Kathleen coraz to bardziej przybliża swe czujne oko i bierze pod lupę historie rodziny i znaczenie jej przedstawicieli. Dowiaduje się, że bajki o czarodziejach to nie fantazje i fanaberie, lecz prawda sama w sobie, a żywym dowodem na istnienie magii jest jej własna babcia, poczciwa Helen Smith oraz ciotka Ophelia. Obie kobiety odchodzą od gałęzi matki, Elizabeth, a rodzina ojca pozostaje niemagiczna. Kathleen pyta mamę, czemu ona nie posiada własnej różdżki i zdolności swych krewnych, a Lizzy odpowiada, że nie każdy ma tą przyjemność i zaszczyt bycia czarodziejem. Wtedy również dowiaduje się, że Wendy i Samuel, najstarsze rodzeństwo Kathleen, wyjechali przed poczęciem dziewczynki nie do zwykłej szkoły z internatem, lecz do Hogwartu, w którym szkoli się młodych czarodziejów. Jeffrey, Richard i Diane nie wykazują zdolności magicznych, lecz zbiór niecodziennych sytuacji i incydentów zapowiada, że Kath jako kolejny członek rodziny, będzie musiała zamieniać funty na galeony, długopisy na pióra i różdżkę, a na codzienne ubranie przywdziać mundurek szkolny z haftowanym symbolem domu, do którego już wkrótce zostanie przydzielona. Cieszy ją to niezmiernie i z każdym kolejnym dniem swego krótkiego życia, wyczekuje jedenastych urodzin i sowy, o której jej opowiadano, z listem, o którym tyle się nasłuchała. Ojciec, szanowany biznesmen, nie ma nic przeciwko magicznemu światkowi, wręcz wykazuje nim wyraźne zainteresowanie, a jednocześnie trzyma zęby mocno zaciśnięte, zdając sobie sprawę że ujawnienie tajemnicy może kosztować go nagłym ubytkiem w pamięci, a i przecież wystawieniem się na pośmiewisko wśród szanowanej społeczności. Oczywiście, to dobry człowiek. Kathleen, jako dziecko dużo psoci i często wraca do domu pokolorowana w siniaki o przeróżnych odcieniach, z zadrapanymi łokciami i kolanami, a czasem też skręconymi kostkami, nadgarstkami i złamanymi rękami. Od najmłodszego jej sylwetka do złudzenia przypomina chłopięcą, a włosy opadające do ramion, prawie zawsze są rozczochrane i zebrane gumką. Zdecydowanie nie przypomina typowej baletnicy, o alabastrowej cerze, zadbanej i z dobrze odżywionymi włosami, starannie upiętymi na czubku głowy w idealnego koka. Swoją nauczycielkę oraz pozostałe dziewczynki z grupy doprowadza do szewskiej pasji, lecz nie sposób jest ją wyrzucić, gdyż niewątpliwie posiada prawdziwy talent i jak nie jedna, potrafi wygiąć się i skończyć poprawnie, wręcz profesjonalnie. Nie sposób, lecz w końcu staje się to konieczne. Po trzech latach w szkole baletowej, Kathleen na zawsze opuszcza pomieszczenie o wielkich, licznych lustrach, z powodu wielu nieobecności, spowodowanych kontuzjami, a także niesubordynacji i karygodnego zachowania. Elizabeth załamuje ręce, a Harold kupuje dziewczynie gitarę, by jakoś zająć córkę czymś pożytecznym, w czasie gdy ta trzyma nogę w gipsie. Dziewczynka brzdąka sobie proste akordy, nawet po wyleczeniu nogi. Chodzi do szkoły, w której ma problemy z matematyką, a po lekcjach ogląda filmy, je dużo pizzy i trenuje gimnastykę, by pozostawać w formie, z talentem do rozciągania swojego ciała na wszystkie strony. W tym samym czasie odkrywa sklep z farbami do włosów o przeróżnych kolorach, od tych najbardziej standardowych i popularnych, po mieszanki, które sprawiają, że głowa barwi się w odcienie tęczy. Niebieskie plamy na ciemnych włosach małej Kath sprawiają, że matka bliska jest zawału, ścina jej włosy na chłopaka, pomimo głośnych sprzeciwów, i czeka aż powróci stary kolor. Na szczęście staje się tak przed wizytą dziewczynki na peronie 9 i ¾, bo wkrótce dociera do niej upragniony list, upragniona sowa i upragniony świat wita ją z otwartymi rękoma.
A Tiara przydziału bez żadnych wątpliwości wykrzykuje: GRYFFINDOR!
I już wszystko staje się jasne.
Born to be wild.
Jeżeli energię do robienia tego, co niewłaściwe i zabronione, można by przeliczyć na galeony, Kathleen Kelmeckis byłaby prawdopodobnie posiadaczką najbardziej wartościowej skrytki w Banku Gringotta. Z kolei miejsce to, okazałoby się jedynie pustą, zapajęczoną dziurą, gdybyśmy przeliczali energię dziewczyny do nauki i innych powinności ucznia. Kathleen posiada bujną wyobraźnie, czyta jedynie książki przygodowe, bo na inne skąpi sobie czasu; jednak w zdecydowanej większości porządkuje go, zatracając się w przygodach Wonder Woman i całego Justice League. Kolekcjonuje płyty winylowe, które po włożeniu do gramofonu, wydają z siebie muzykę donośnych basów i gitar elektrycznych. Ubolewa, że w Hogwarcie nie ma prawa zadziałać elektryczność, bo gdyby miała miejsce taka sposobność, dziewczyna korzystałaby z możliwości odtworzenia na wideo wszystkich swoich ulubionych filmów, dotyczących głównie sporów, rozwiązywanych za pomocą broni palnej. Ma setki pomysłów na sekundę, jednak w większości bywają one nierealne i nie sposób ich zrealizować. Do konceptów innych ludzi podchodzi jednak sceptycznie i z cynizmem, podświadomie przekonana, że w większości tylko to, co wyrodzi się w jej pełnej chaosu głowie, ma prawo być produktywne i fortunne. Chociaż im bardziej szalony pomysł, tym bardziej się ku niemu skłania. Pierwsze mówi – potem myśli. To, oraz jej wrodzona i głęboko zakorzeniona upartość, sprawiają że często wpada w tarapaty. Broni swych przekonań i jest upewniona w swoich słusznościach, a każdemu, kto podważa jej zdanie, będzie próbowała za wszelką cenę udowodnić, że jest w błędzie. Równocześnie będzie utrzymywać, że jest tolerancyjna i każdy ma prawo żyć tak, jak mu się to podoba. Mała hipokrytka. Stara się być niezależna, jej postawa często bywa chojracka i nonkonformistyczna. Za wszelką cenę ubiega się o udowodnienie, że nie będzie tańczyć tak, jak jej zagrają. Czasem znajdzie się osoba, której udaje się dziewczynę przegadać, a wtedy Kathleen w końcu milknie i kładzie po sobie uszy, klnąc równocześnie pod nosem. Chociaż nie daje tego po sobie poznać, bo wręcz nie chce, by tak o niej uważano, jest dość wrażliwa i emocjonalna, dlatego bierze do siebie większość słów, rzuconych w jej stronę. Rzadko bywa poważna i niezwykle trudno jest jej wczuć się w sytuacje, przez co nie raz zdarzyło się jej popełnić gafę, wyrażając niestosowną uwage w niedopowiednim czasie. Trudno jest jej także pocieszać ludzi - nigdy nie potrafi znaleźć odpowiednich słów, by podnieść swego rozmówce na duchu. Uważa jednak, że posiada do nich wrodzoną intuicję i po kilku spojrzeniach potrafi przeszyć człowieka na wylot, poznać go od początku do końca. Nienawidzi codziennej rutyny, pragnie każdy dzień prowadzić inaczej, chociaż ogranicza ją nauka. Wszelakie proste zadania próbuje rozwinąć w ciekawe idee, ponieważ nie przykłada się do czynności, wymagających konwencjonalności. Daje z siebie sto procent, gdy jest czymś zainteresowana, lub nie przykłada się do tego wcale – nie ma drogi pomiędzy. Bywają dni, w których nie ruszy nogi z łóżka, by spotkać się z przyjaciółmi, czy z nimi porozmawiać – woli leżeć, czytać komiksy i odsypiać szaleństwa minionych tygodni, a także brzdąkać sobie ulubione akordy piosenek na starej gitarze. Upodobała sobie OPCM, więc zgrabnie wymachuje różdżką, bez większych starań. Nauczyciele powtarzają jej, że jest inteligentna, lecz jakby na siłę nie chce się rozwijać, a książek nawet nie tknie palcem, bo boi się, że się sparzy. Mówią, że ma talent, bo gdyby tylko chciała, mogłaby być wybitna. Tyle że ona nie chce się o tym przekonać. Bo co jeżeli naprawdę nie jest tak, jak mówią? Woli żyć nadzieją, że mogłaby być geniuszem, niż przewertować parę stronic książki i przeżyć rozczarowanie. To jej dziwna polityka. Wystarczy jej obrona przed czarną magią – z tego może być dla rówieśników wzorem; wystarczy jej Quidditch i kafel, którym rzuca przez obręcz. To gorąca głowa, chodząca bomba zegarowe, która gdy wybucha, niszczy i pochłania wszystko, co znajduje się w pobliżu, a nawet i dalej. W dodatku jest bardzo niecierpliwa, nienawidzi czekać, mozolnie do czegoś dążyć, chce widzieć efekty od chwili rozpoczęcia działań. Język, którym możliwie zbyt często się posługuje, mógłby przyprawić niektóre damy o pogardliwe spojrzenia i pokaźny rumieniec. Czuje się, jakby była jedyna w swoim rodzaju, nie lubi być porównywana do innych, a wizje przyszłości skłaniają się bardziej ku niej, stojącej gdzieś na krańcu świata, niż w przytulnym domku z mężem i gromadką dzieci. Jak nikt inny pragnie umrzeć bohaterską śmiercią.
Ah, oczywiście posiada również zwierzątko. To siedmioletni, perski kot, Malcolm, który z powodu swej niezwykle widocznej tuszy, często nazywany jest przez dziewczynę „Fatty”.
Jeżeli energię do robienia tego, co niewłaściwe i zabronione, można by przeliczyć na galeony, Kathleen Kelmeckis byłaby prawdopodobnie posiadaczką najbardziej wartościowej skrytki w Banku Gringotta. Z kolei miejsce to, okazałoby się jedynie pustą, zapajęczoną dziurą, gdybyśmy przeliczali energię dziewczyny do nauki i innych powinności ucznia. Kathleen posiada bujną wyobraźnie, czyta jedynie książki przygodowe, bo na inne skąpi sobie czasu; jednak w zdecydowanej większości porządkuje go, zatracając się w przygodach Wonder Woman i całego Justice League. Kolekcjonuje płyty winylowe, które po włożeniu do gramofonu, wydają z siebie muzykę donośnych basów i gitar elektrycznych. Ubolewa, że w Hogwarcie nie ma prawa zadziałać elektryczność, bo gdyby miała miejsce taka sposobność, dziewczyna korzystałaby z możliwości odtworzenia na wideo wszystkich swoich ulubionych filmów, dotyczących głównie sporów, rozwiązywanych za pomocą broni palnej. Ma setki pomysłów na sekundę, jednak w większości bywają one nierealne i nie sposób ich zrealizować. Do konceptów innych ludzi podchodzi jednak sceptycznie i z cynizmem, podświadomie przekonana, że w większości tylko to, co wyrodzi się w jej pełnej chaosu głowie, ma prawo być produktywne i fortunne. Chociaż im bardziej szalony pomysł, tym bardziej się ku niemu skłania. Pierwsze mówi – potem myśli. To, oraz jej wrodzona i głęboko zakorzeniona upartość, sprawiają że często wpada w tarapaty. Broni swych przekonań i jest upewniona w swoich słusznościach, a każdemu, kto podważa jej zdanie, będzie próbowała za wszelką cenę udowodnić, że jest w błędzie. Równocześnie będzie utrzymywać, że jest tolerancyjna i każdy ma prawo żyć tak, jak mu się to podoba. Mała hipokrytka. Stara się być niezależna, jej postawa często bywa chojracka i nonkonformistyczna. Za wszelką cenę ubiega się o udowodnienie, że nie będzie tańczyć tak, jak jej zagrają. Czasem znajdzie się osoba, której udaje się dziewczynę przegadać, a wtedy Kathleen w końcu milknie i kładzie po sobie uszy, klnąc równocześnie pod nosem. Chociaż nie daje tego po sobie poznać, bo wręcz nie chce, by tak o niej uważano, jest dość wrażliwa i emocjonalna, dlatego bierze do siebie większość słów, rzuconych w jej stronę. Rzadko bywa poważna i niezwykle trudno jest jej wczuć się w sytuacje, przez co nie raz zdarzyło się jej popełnić gafę, wyrażając niestosowną uwage w niedopowiednim czasie. Trudno jest jej także pocieszać ludzi - nigdy nie potrafi znaleźć odpowiednich słów, by podnieść swego rozmówce na duchu. Uważa jednak, że posiada do nich wrodzoną intuicję i po kilku spojrzeniach potrafi przeszyć człowieka na wylot, poznać go od początku do końca. Nienawidzi codziennej rutyny, pragnie każdy dzień prowadzić inaczej, chociaż ogranicza ją nauka. Wszelakie proste zadania próbuje rozwinąć w ciekawe idee, ponieważ nie przykłada się do czynności, wymagających konwencjonalności. Daje z siebie sto procent, gdy jest czymś zainteresowana, lub nie przykłada się do tego wcale – nie ma drogi pomiędzy. Bywają dni, w których nie ruszy nogi z łóżka, by spotkać się z przyjaciółmi, czy z nimi porozmawiać – woli leżeć, czytać komiksy i odsypiać szaleństwa minionych tygodni, a także brzdąkać sobie ulubione akordy piosenek na starej gitarze. Upodobała sobie OPCM, więc zgrabnie wymachuje różdżką, bez większych starań. Nauczyciele powtarzają jej, że jest inteligentna, lecz jakby na siłę nie chce się rozwijać, a książek nawet nie tknie palcem, bo boi się, że się sparzy. Mówią, że ma talent, bo gdyby tylko chciała, mogłaby być wybitna. Tyle że ona nie chce się o tym przekonać. Bo co jeżeli naprawdę nie jest tak, jak mówią? Woli żyć nadzieją, że mogłaby być geniuszem, niż przewertować parę stronic książki i przeżyć rozczarowanie. To jej dziwna polityka. Wystarczy jej obrona przed czarną magią – z tego może być dla rówieśników wzorem; wystarczy jej Quidditch i kafel, którym rzuca przez obręcz. To gorąca głowa, chodząca bomba zegarowe, która gdy wybucha, niszczy i pochłania wszystko, co znajduje się w pobliżu, a nawet i dalej. W dodatku jest bardzo niecierpliwa, nienawidzi czekać, mozolnie do czegoś dążyć, chce widzieć efekty od chwili rozpoczęcia działań. Język, którym możliwie zbyt często się posługuje, mógłby przyprawić niektóre damy o pogardliwe spojrzenia i pokaźny rumieniec. Czuje się, jakby była jedyna w swoim rodzaju, nie lubi być porównywana do innych, a wizje przyszłości skłaniają się bardziej ku niej, stojącej gdzieś na krańcu świata, niż w przytulnym domku z mężem i gromadką dzieci. Jak nikt inny pragnie umrzeć bohaterską śmiercią.
Ah, oczywiście posiada również zwierzątko. To siedmioletni, perski kot, Malcolm, który z powodu swej niezwykle widocznej tuszy, często nazywany jest przez dziewczynę „Fatty”.
Paint it black.
Przez większość swych młodzieńczych lat, sylwetka Kathleen niewiele różniła się od sylwetki przeciętnego chłopaka, wręcz do złudzenia ją przypominała. Posiadała pokraczne długie nogi i płaską klatkę piersiową, a także jak większość chłopców, obgryzała paznokcie. Jej rówieśniczki parły w górę z zatrważającą prędkością, w czasie, gdy ona pozostawała wzrostem równa z płcią przeciwną. Po czasie, a dla niej jakby w mgnieniu oka, kości Kathleen zaczęły się rozwijać i stała się jedną z najwyższych dziewcząt w szkole, osiągając 173 cm. wzrostu. Zaczęły rosnąć jej piersi, które w szóstej klasie były już wystarczająco duże, by przykuwać uwagę gromady osobników – oczywiście dało się zauważyć, że było to dziewczynie nie w smak. Ponadto ten „dar losu” był dla Kath uciążliwą zmorą, bo przeszkadzał jej w gimnastyce, z której nie chciała rezygnować. Gdy smakowała się w tłustych i słodkich produktach, nie mogła też liczyć na brak konsekwencji, gdyż zatraciła sposobność nietycia. Oczywiście jej przemiana materii była wręcz godna pozazdroszczenia, biorąc pod uwagę ilości zjedzonego przez Gryfonkę jedzenia w ciągu dnia; posiadała jednak małą oponkę na brzuchu, a obojczyki nie wystawały jej już tak ostentacyjnie, jak przed laty. Pod koniec czwartej klasy zerwała z nałogiem gryzienia paznokci, a w piątej przestała tak często łamać sobie kości. Sama nie wie, czy jest ładna, nigdy tak o sobie nie myślała, a nigdy też pojawiających się, skierowanych do niej komplementów, nie brała na poważnie, wręcz uważała je za ironię. Posiada ciemne oczy, za których podkreślenie czernią kredki, dostaje od nauczycieli bonusowe reprymendy. Nie maluje się po to, by się przypodobać, bardziej po to, by się wyróżnić; w dodatku uważa, że bez odpowiedniej otoczki, jej specyficzna budowa oka sprawia, że twarz dziewczyny nabiera „syndromu sieroty”. A w końcu, gdy Kathleen czegoś się uprze, trudną rzeczą jest przemówienie jej do rozsądku. Ciemny, falujący się busz na głowie, często pozostawia luzem, albo wiąże w luźnego koka, czy też koński ogon. Posiada zupełnie niekompatybilną do jej wzrostu stopę; dumnie kroczy przez życie z rozmiarem 36.
Przez większość swych młodzieńczych lat, sylwetka Kathleen niewiele różniła się od sylwetki przeciętnego chłopaka, wręcz do złudzenia ją przypominała. Posiadała pokraczne długie nogi i płaską klatkę piersiową, a także jak większość chłopców, obgryzała paznokcie. Jej rówieśniczki parły w górę z zatrważającą prędkością, w czasie, gdy ona pozostawała wzrostem równa z płcią przeciwną. Po czasie, a dla niej jakby w mgnieniu oka, kości Kathleen zaczęły się rozwijać i stała się jedną z najwyższych dziewcząt w szkole, osiągając 173 cm. wzrostu. Zaczęły rosnąć jej piersi, które w szóstej klasie były już wystarczająco duże, by przykuwać uwagę gromady osobników – oczywiście dało się zauważyć, że było to dziewczynie nie w smak. Ponadto ten „dar losu” był dla Kath uciążliwą zmorą, bo przeszkadzał jej w gimnastyce, z której nie chciała rezygnować. Gdy smakowała się w tłustych i słodkich produktach, nie mogła też liczyć na brak konsekwencji, gdyż zatraciła sposobność nietycia. Oczywiście jej przemiana materii była wręcz godna pozazdroszczenia, biorąc pod uwagę ilości zjedzonego przez Gryfonkę jedzenia w ciągu dnia; posiadała jednak małą oponkę na brzuchu, a obojczyki nie wystawały jej już tak ostentacyjnie, jak przed laty. Pod koniec czwartej klasy zerwała z nałogiem gryzienia paznokci, a w piątej przestała tak często łamać sobie kości. Sama nie wie, czy jest ładna, nigdy tak o sobie nie myślała, a nigdy też pojawiających się, skierowanych do niej komplementów, nie brała na poważnie, wręcz uważała je za ironię. Posiada ciemne oczy, za których podkreślenie czernią kredki, dostaje od nauczycieli bonusowe reprymendy. Nie maluje się po to, by się przypodobać, bardziej po to, by się wyróżnić; w dodatku uważa, że bez odpowiedniej otoczki, jej specyficzna budowa oka sprawia, że twarz dziewczyny nabiera „syndromu sieroty”. A w końcu, gdy Kathleen czegoś się uprze, trudną rzeczą jest przemówienie jej do rozsądku. Ciemny, falujący się busz na głowie, często pozostawia luzem, albo wiąże w luźnego koka, czy też koński ogon. Posiada zupełnie niekompatybilną do jej wzrostu stopę; dumnie kroczy przez życie z rozmiarem 36.
[Cytat z tumblr. Wizerunek: Kristen Stewart. Ta niespokojna duszyczka przyprawiła mnie o wiele nieprzespanych nocy, więc gwarantuje, że taka sztampowa to ona nie jest, z resztą chyba na taką nie wygląda (?). Powiązania, powiązania, powiązania! I jak najbardziej ciekawe wątki. Druga postać. Pierwsza to Kristel. Mam słabość do imion na K. Sama takowe posiadam, haha. No dobra, to cześć i czołem!]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz