Teraz dajemy Ci szanse byś mógł stworzyć swoją własną historię na tle tej, opowiedzianej po krótce przez J.K Rowling. Możliwości jest wiele, a ogranicza Cię jedynie Twoja wyobraźnia. Możesz poprowadzić losy postaci kanonicznych, lub stworzyć swojego własnego czarodzieja. Wszystko może się wydarzyć.
Zapraszamy do Hogwartu w roku 1976
[ Myślę, że uda mi się coś z tego wyłuskać. Jeśli coś Ci nie będzie odpowiadać- pomiń lub po prostu zmień. ]
Jako, że panna Howard zdobyła zaszczytne miano Prefekta Slytherinu, raz na jakiś czas musiała wziąć nocną wartę pilnowania porządku na korytarzu. Wcale jej się to nie podobało, bo ceniła sobie długi, odprężający sen w bardzo wygodnym, hogwardzkim łózku. Zdawała sobie sprawę z tego, że tej nocy jej to jednak nie czeka. Punktualnie o dwudziestej zjawiła się w gabinecie McGonagall, która przydzieliła jej trzecie piętro. Nie mogła trafić lepiej. Tam zazwyczaj najmniej się działo. Przy odrobinie szczęścia uda mi się zdrzemnąć, pomyślała, wspinając się po schodach. Kiedy znalazła się już na miejscu, wyciągnęła swoją ulubioną, czerwoną poduchę, paczkę ze słodyczami z Miodowego Królestwa i już była gotowa do patrolu. Zanim jednak ucięła sobie krótką drzemkę, postanowiła przejść się i sprawdzić, czy rzeczywiście jakiś pierwszak nie wałęsa się po szkole. Z różdżką wyciągniętą przed siebie ruszyła do przodu. Nie musiała jednak długo czekać, bo już kiedy minęła pierwszy zakręt, zauważyła postać stojącą przy ścianie. Z satysfakcją stwierdziła, iż nie jest to jakiś głupi, mały gryfon, ale starszy uczeń. W dodatku całkiem dobrze się bawił, bazgroląc coś po ścianach zamku. - Robimy sobie nocne wycieczki, co? - odezwała się lodowatym głosem.
[Myślę, że można coś wymyślić, takiego głębszego. Możemy zacząć od tego, że Ian miał bardzo zły dzień, powód zostawiam Tobie, i chciał coś zrobić ze swoim kotem, ale jego zabrakło akurat w dormitorium. Malboro poczułby się dość komfortowo w towarzystwie Duchessy i w tym samym czasie i Isa i Ian by znaleźli zwierzaki. Ian mógłby nakrzyczeć na Bellę, że mogłaby trzymać swojego kota przy sobie, no bo wiadomo, jak jest się złym, każdy powód jest dobry, żeby sobie pokrzyczeć. Nawiązałaby się dyskusja, aż w końcu Ian przypomniałby sobie, skąd zna tą dziewczynę, wiesz, coś jak w przypadku mojej dawnej Lucrezii. Może być tak? :3]
Słysząc wołanie chłopaka, odwróciła się w jego stronę przybierając na twarz zimną maskę, która zawsze jej towarzyszyła, gdy ta przemierzała korytarze Hogwartu. - Jak to; co tu robię?! Będę Śmierciożercą! A w ogóle co cię to interesuje? Będę robić co mi się podoba. Ruszyła dalej jednak coś w niej w pewnym momencie pękło i już nie mogła wytrzymać. Nie odwracając się histerycznym głosem powiedziała: - Będę Śmiercożercą. Będę musiała zabijać ludzi! Mugoli, a może nawet zwierzęta! Będę nosić na przedramieniu ten przeklęty z-znak! I po co to mi?! - Ja tego nie chce... - szepnęła jakby już do siebie i ocierając łzy ruszyła wolnym krokiem dalej przed siebie. Jednak czuła, że Ślizgon idzie za nią. - A ty niby czemu jesteś Śmierciorzercą? Teraz znając prawdę pójdziesz wszystko wypaplać swojemu Panu? - No na co czekasz?! - odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
Wpatrywała się w niego, jakby właśnie oświadczył jej, iż chce zostać baletnicą i występować razem z mugolami na Brodwayu. Roześmiała się dźwięcznie, jednocześnie dziwiąc tym chłopaka, który chyba miał w planach wyprowadzić ją z równowagi. Owszem, była impulsywna, ale żeby ją zdenerwować, trzeba się trochę wysilić. Zazwyczaj zlewała wszystko, co się dookoła działo. Podeszła więc do niego i zatrzymała się przed nim w odległości mniej więcej dziesięciu centymetrów. - Widzę, że ktoś tu ma problemy ze sobą, kolego ślizgonie - powiedziała z udawaną sympatią w głosie, co kompletnie nie pasowało ani do niej, ani do jej słów. Pochyliła się, wyjmując z jego nadal otwartej torby dopiero co spakowaną puszkę z czerwoną farbą. Przyjrzała się jej, po czym dokładnie zlustrowała wzrokiem rysunki chłopaka. Mogła go nie lubić, ale rysować potrafił. Oczywiście nie był to jakiś Rembrandt, ale było to lepsze od rysunków pięciolatka. - To, że jestem prefektem nie skreśla mnie z bycia sobą - rzekła wymijająco, podchodząc do ściany i przystawiając do niej farbę. Już po chwili widniał na niej napis "Filch, ty stray pryku. Jeśli nie zamkniesz mordy, to Twoja kotka zamknie oczy". Zrobiła dwa kroki w tył i uśmiechnęła się do siebie. Dopiero po kilku sekundach przypomniała sobie, że nie jest sama. - No dalej, pseudoartysto. Zabieraj się za puszki i dodajmy troche kolorów naszemu kochanemu Hogwarcikowi.
Lena zdawała sobie sprawę z tego, że swoim zachowaniem zaszokowała chłopaka. Cóż, ostatecznie była nieprzewidywalna i nie musiałeś znać jej nazwiska, żeby to wiedzieć. Była całkowicie różna od reszty prefektów, dlatego zdziwiła się, kiedy dostała odznakę prefekta. Może dyrekcja myślała, że tym ją trochę uspokoi. No cóż, nie udało się i nie zanosiło się na żadne zmiany. - Pokaż wreszcie coś, na co warto popatrzeć. Zaczynam się nudzić - rzekła, udając ziewanie i zniechęcenie, by dłużej zalegać w tym miejscu. Przyglądała sie bez słowa chłopakowi, opierając się o przeciwległą ścianę i wyjmując z kieszeni Fasolki Wszystkich Smaków. Zajadając się nimi powoli mogła rozpoznać kształty smoka i Filcha, które pojawiały się na ścianie. Kiedy skończył, już miała to skomentować, kiedy usłyszała ciche "Miauu" dochodzące z niedaleka. Ten odgłos rozpoznała by wszędzie. Tylko jeden kot tak robił. - Norris! - warknęła Lena, patrząc w stronę, z którego dochodziły odgłosy. Wiedziała, że jeśli kotka gdzieś się tu czai, to zaraz pojawi się Filch. - Pakuj manatki i chowaj się za tym gobelinem. Teraz! Kiedy tylko chłopak się ukrył, zza zakrętu wyłonił się woźny. - Och, to ty, Filch! - powiedziała Lena, udając zaskoczenie. Podniosła się z podłogi, zgarnęła słodycze do papierowej torby i wyszła na przeciw woźnemu. - Trochę szacunku! - warknął, rozglądając się. Nie mógł nie dostrzec graffiti z jego podobizną na ścianie. W tym samym momencie rozległ się łoskot rozrzucanych puszek, co Filch od razu wyłapał. - Co to było? - wychrypiał. Lena korzystając z okazji machnęła różdżką, czyszcząc ściany od mugolskiej farby. Kiedy woźny znów na nią spojrzał, otworzył szeroko usta ze zdziwienia. - Co, Filch? Coś nie tak? - zapytała ironicznie dziewczyna z szerokim uśmiechem, na co ten tylko pokręcił głową i odszedł, wołając swoją starą kotkę. Pewnie pomyślał, że ma jakieś zwidy. - Stary, głupi Filch...
Kiedy Ślizgon znów znalazł się u jej boku uśmiechnęła się z satysfakcją. - A co, sądziłeś, że dam się takiemu... czemuś? - machnęła dłonią w stronę, gdzie zniknął Filch, a na jej twarzy malowało się obrzydzenie. Nie lubiła kolesia i jego zwierzęcej dziewczyny tak samo jak reszta uczniów... No, może trochę bardziej, ale przecież nie ma się tu co licytować. - Ach, tak myślisz? - zapytała z przekąsem, podchodząc do ów ściany i wysuwając przed siebie różdżkę. Machnęła nią kilka razy, mrucząc coś pod nosem. - Nie musisz się z tym rozstawać - dodała, a kiedy odwróciła się w jego kierunku, za jej plecami zaczęły pojawiać się obrazy, które sami przed chwilą stworzyli. Wyłaniały się jakby z mgły, która je przykryła. Były dokładnie takie same, jak przed niechcianą wizytą Filcha. - Naprawdę sądziłeś, że bym je zniszczyła? Zaśmiała się dźwięcznie. Znała wiele różnych na pozór nie potrzebnych zaklęć, które prędzej czy później bardzo się przydały. - Teraz możemy iść. Znudziło mnie już to nic nie robienie - powiedziała, idąc w jego kierunku. - Och, zapomniała bym. Odwróciła się, jeszcze raz wymachując różdżką. - Teraz bedzie mógł to zobaczyć dowolny uczęń nienawidzący Filcha... Och, czyli każdy! - rzuciła wyraźnie z siebie zadowolona. Może i łatwo będzie złamać ten czar, ale kiedy już nauczyciele to zobaczą, jej nie będzie to interesować. W końcu ona zawsze wychodzi ze wszystkiego bez szwanku i z czystą kartą.
Mam samych wrogów... KLIK ? Prawie udało jej się wepchnąć jeden z niepasujacych kawałków układanki na miejsce. Brakowało jej tylko.... Czasami nie można wybrać po której stronie chce się stanąć, ale jeśli teraz - póki mam taką możliwość - mogę ci pomóc co zrobię to... KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK Wszystkie elementy układanki nagle wskoczyły na swoje miejsce. Niestety, całość była dla niej jak napisany w języku, którego dopiero się uczyła tekst. Rozumiała tylko pojedyncze słowa i od czasu do czasu pojmowała sens poszczególnych zdań. Teraz musiała się nauczyć się jak odczytać lub domyślić się tego co przedstawiała ułożona układanka. Na chwilę obecną zadowoliła się urywkami wyrazów, zdań... - Nie rób tego w taki sposób jak Oni - wymamrotała. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że powiedziała to, o czym myślała, na głos. Przerażona zakryła usta i spuściła wzrok na ziemię. Uparcie wpatrywała się w podłogę, jakby nagle stała się najciekawszą rzeczą na świecie, ponownie modląc się by chłopak jej nie usłyszał, zignorował lub nie chciał wiedzieć co jeszcze ma do powiedzenia. Niestety Ian wpatrywał się w nią uparcie. Poruszyła się nerwowo, czując się nieswojo pod jego spojrzeniem. Czemu, na gacie Merlina, nie może trzymać języka za zębami? Wiedząc, że chłopak nie odpuści zrezygnowana powiedziała: - Jeśli chcesz się zmienić nie możesz tak tego rozwiązać. Tylko się do nich upodobniasz.
[ na tak proste rozwiązanie jak sprawdzenie w Internacie nie wpadłam :D w każdym razie, dziękuję! Stara karta Iana? Ledwo przyzwyczaiłam się do jednej, a ty już zmieniasz ją na nową XD Trochę dłuższe niż zazwyczaj O_o]
Naprawdę spodziewała się najgorszego, kiedy w całkowitym bezruchu oczekiwała na to, co się stanie i składała w myślach gorące prośby do wszelkich sił sprawczych, by i tym razem udało jej się wyjść bez szwanku z tej całej przygody. Ułamki sekund zamieniały się w długie godziny, sekundy stawały się prawdziwą wiecznością, a serce podchodziło do gardła. Nie to, żeby nie była odważna. Krawat szkolny, który nosiła na co dzień, był w czerwono-złoty, a to świadczyło niepodważalnie o posiadaniu ogromnej odwagi w sercu. Jest jednak pewna subtelna różnica pomiędzy byciem odważnym a byciem naiwnym, a Alice nie była na tyle naiwna, żeby bagatelizować dźwięki kroków rozchodzące się po Zakazanym Lesie. Poza tym jedno z popularnych powiedzeń Gryfonów brzmiało „Nie jestem bardziej odważny niż inni, jestem odważny pięć minut dłużej”, co oznaczało mniej więcej, że mimo strachu, należało zachowywać zimną krew do końca i nie chować się do mysiej nory. Albo przede wszystkim – nie wpadać w panikę. Jej dłoń powędrowała do różdżki, którą trzymała bezpiecznie w tylnej kieszeni swoich spodni. Starała się poruszać jak najciszej się dało i równie cicho oddychać, chociaż nad całkowitą bezszelestnością wciąż musiała popracować. Była w pełni przygotowana na to, co nadejdzie i kiedy zza drzew wynurzyła się sylwetka, Alice zadziałała instynktownie, a jej różdżka została wycelowana w gardło owej osoby. Dopiero po chwili w owym błąkającym się po lesie cieniu rozpoznała Ślizgona. Nie oznaczało to jednak, że opuściła różdżkę. Przezorny zawsze ubezpieczony, a kto wie, czego szukał Ślizgon w Zakazanym Lesie o tej porze? Czasy były niebezpieczne i niepewne, a Gryfoni i Ślizgoni zawsze stali po dwóch stronach barykady, mając całkowicie odmienne spojrzenie na świat. - O to samo mogłabym zapytać ciebie – odpowiedziała mu dość niejasno, a w jej głosie także mógł usłyszeć zdumienie. Nie tylko jego obecnością, ale też faktem, że w jego głosie nie pobrzmiewała wrogość, a to było dość niecodzienne zjawisko. – Nie jest to moje ulubione zajęcie… - dodała, bardzo powoli opuszczając różdżkę, jednak wciąż mając wszystkie zmysły w pogotowiu i obserwując Iana uważnie na wypadek, gdyby próbował jakichś sztuczek lub tylko czekał na opuszczenie przez nią gardy. Chociaż może po prostu popadała w paranoję z powodu tego wszystkiego, o czym słyszało się ostatnio i samej atmosfery miejsca, w jakim się znaleźli? Nie zmieniało to jednak faktu, że Gryfońska duma dawała o sobie znaki i Alice po prostu nie mogła się przyznać do tego, że się zgubiła jak ostatnia frajerka. No po prostu nie. - Właśnie miałam zamiar wracać do zamku – dorzuciła po krótkim odchrząknięciu.
No tak, raczej nie zakładała, że Ian nakryje ją na grzebaniu w jego rzeczach. Może i potrafi być naprawdę bezczelna i niezbyt obchodzą ją inni ludzie, ale jej śledztwa zazwyczaj kończą się sukcesem, a przyłapanie na gorącym uczynku raczej się do sukcesów nie zalicza. Leslie skarciła się w duchu, gdy Ian wpadł do pomieszczenia. Powinna była być bardziej uważna, a nie tak bez żadnego przygotowania wchodzić do jego pokoju. Nawet nie wiedziała, gdzie wyszedł i ile ma czasu na przeszukanie jego rzeczy. Nic nie zaplanowała, jak to miała w zwyczaju. Świadomość, że czegoś nie wie, zaślepiła ją całkowicie. Przez jedną przerażającą chwilę naprawdę myślała, że Ian jej coś zrobi - w jego oczach widniała taka wściekłość, taka nienawiść, że wydawał się być zdolny do wszystkiego. Przyłożył do jej szyi różdżkę, której mógł użyć do rzucenia śmiercionośnego zaklęcia, a ona pierwszy raz od dłuższego czasu wystraszyła się swojej własnej ofiary. Bo przecież to on miał się bać. Odchrząknęła cicho, by pozbyć się chrypki, i otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale wtedy on nagle ją puścił i usiadł na łóżku, kryjąc twarz w dłoniach. Leslie wzięła kilka głębokich oddechów, po czym założyła maskę obojętności, by chłopak przypadkiem się nie zorientował, że naprawdę przeraził ją swoim zachowaniem. Rzuciła jeszcze raz okiem na porozrzucane listy, które przed chwilą przeczytała. Skrywały straszliwą prawdę, która zmroziła nawet jej nieczułe serce. Czy naprawdę miała ochotę na wyjawianie tego wszystkiego? Spojrzała na Iana, który oddychał ciężko, jakby dopiero co przebiegł przynajmniej kilka kilometrów. Czy naprawdę chciała aż tak go skrzywdzić? - Słuchaj... - zaczęła cicho, głosem zupełnie do ironicznego niepodobnym. - Przeczytałam te listy i wiem... O śmierciożercach, o torturach, o... O twojej mamie. I chyba jest mi przykro, bo nikomu nie życzę takich okropnych doświadczeń. Ale jednak zgwałciłeś tamtą dziewczynę. Nie umiem nikomu współczuć, więc i tobie nie będę. Nie wiem tylko, czego ode mnie oczekujesz, Blake. Założyła niesforne kosmyki włosów za ucho i zauważyła, że dłonie jej drżą. Zdecydowanie za bardzo poruszyło ją to, co właśnie odkryła.
[ja to nawet lubię zaczynać... ale nie robiłam tego dawno więc boję się, czy przypadkiem nie wyszłam z wprawy :P ] Quidditch z pewnością nie był tematem, z którym kojarzono Sophie von Hellenberg. Właściwie to chyba nikt nie potrafił sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widział ją na miotle. Nawet nauczyciel latania nie był w stanie stwierdzić, czy w ogóle podeszła do egzaminu. Dziwne bardzo, bo podobno na świadectwie ukończenia pierwszej klasy jakieś tam zaliczenie jest. Ale czy faktycznie umie latać - tego nikt nie był w stanie stwierdzić.Nikt nigdy nie widział, a przynajmniej nie pamiętał jej z miotłą, na miotle czy choćby nawet i pod miotłą. Widywano ją za to często w miejscach związanych Z miotłami. Widywano ją na trybunach podczas treningów drużyn, różnych drużyn. Siedziała zawsze sama, daleko od piszcząco - wzdychających fanek graczy i albo przyglądała się temu, co dzieje się na boisku, albo nie. Nie wiadomo po co w ogóle przychodziła, nie była przecież dziewczyną żadnego sportowca (von Hellenberg dziewczyną kogokolwiek... to dopiero ciekawa wizja). Ale czasem można ją było podczas treningów zobaczyć. Oczywiście, pojawiała się też na meczach! Nigdy nie wydawała się specjalnie nimi zainteresowana, chociaż na ogół ciężko było stwierdzić, czy ta dziewczyna interesowała się w ogóle czymkolwiek poza sobą, swoim światem i swoimi kredkami. Ale na mecze przychodziła, obserwowała uważnie co się dzieje na boisku, a potem tak po prostu, obojętnie co by się nie działo - znikała. Nie wiadomo dokąd i nie wiadomo dlaczego. Jak zwykle zresztą. O, albo jeszcze na przykład w takim schowku na miotły, też zdarzało jej się być. Po prostu sobie tam siedziała. Sama. W ciemności. Po co? A cholera wie. Niektórzy mówili, że pewnie wciąga tam swoje dragi albo rozmawia z szatanem, w zależności kto jaką miał teorię na temat dziwactw panny von Hellenberg. Jednak chyba nikt się nie spodziewał (a z pewnością nie spodziewał się tego ten, którego to spotkało), że pewnego razu natknie się na Sophie... w męskiej szatni. I to Ślizgonów. Von Hellenberg nie miała prawa tam być, bo jak, skąd i przede wszystkim: PO CO?! Nieświadomy niczego Ian Blake pewnego kwietniowego popołudnia po treningu poszedł do szatni, aby wziąć prysznic (generalnie tak robią wszyscy mężczyźni, którzy chociaż trochę dbają o higienę). Trening skończył się godzinę temu, pozostali zawodnicy już dawno zdążyli się umyć i wrócić do dormitorium więc w szatni nie było nikogo. A przynajmniej - nie miało prawa być. Jakież więc musiało być jego zdziwienie, gdy po zdjęciu przepoconej koszulki usłyszał delikatny i nadzwyczaj spokojny damski głos: - Masz siniaka na prawej łopatce. Sophie von Hellenberg siedziała sobie na ławce jak gdyby nigdy nic, jak zwykle w jednym ze swoich za dużych swetrów (gdzie ona je kupuje?! Wyglądała jakby miała zaraz w nim utonąć...)opierając podbródek na kolanach. Jej ogromne oczy wpatrzone były uważnie w Ślizgona. Nie wydawała się być ani zakłopotana, ani choć trochę skrępowana - to przecież takie "normalne", pojawić się znikąd w męskiej szatni. - Duży i fioletowy. Pewnie boli - dodała z równie stoickim, wręcz nienaturalnym spokojem. - Lubię Twoje tatuaże.
[po prostu obie bardzo mi się spodobały, mimo że są tak od siebie różne... chociaż może właśnie dlatego :D <3] - Tak. Masz rację. To jest męska szatnia - odparła jakby Ian miał jakiekolwiek wątpliwości. - To jest męska szatnia, a Ty jesteś chłopakiem. Unosi się tu zapach charakterystyczny dla miejsc, w których głównie przesiadują mężczyźni. Westchnęła cicho i zaczęła skubać palcami rękaw swetra. Normalny człowiek słysząc ton głosu Blake'a powinien się spłoszyć i jak najszybciej sobie pójść. Normalna dziewczyna nie powinna znajdować się w męskiej szatni sam na sam z jednym z graczy Quidditcha o ile nie przyszła tu uprawiać z nim namiętnego, choć nieco obleśnego seksu (seks w śmierdzącej szatni...ble!). Jednak "normalność" to tutaj słowo klucz. Sophie nie wyglądała na spłoszoną, w żadnym wypadku. Na podnieconą i napaloną - też zdecydowanie nie. Zachowywała się tak, jakby jej przesiadywanie w męskiej szatni nie było niczym nadzwyczajnym. - Wyjdę - odpowiedziała spokojnie ze wzrokiem utkwionym w czubki swoich trampków. - Ale jeszcze nie teraz. I obawiam się, że nie potrafisz mi pomóc.Inni też już próbowali. Wzruszyła ramionami i westchnęła po raz kolejny. Taki Blake mógł właściwie jedną ręką chwycić ją za szmaty i wywalić z pomieszczenia tak, jak wywala się na zewnątrz koty. A jakby włożył w to trochę więcej siły, to może nawet byłby w stanie połamać jej jakieś żebro, obojczyk czy cokolwiek innego. Sophie zdecydowanie powinna stąd zwiać. Każdy człowiek o zdrowych zmysłach by jej to poradził. - Nie jesteś zmęczony, Ian? - spytała po chwili przenosząc na chłopaka wzrok i spoglądając mu prosto w oczy. Przez moment wydawało się, że pyta go o trening, ale kolejne słowa zaprzeczyły tej tezie. - Przecież Ty nawet nie lubisz tego, co robisz. Nie lubisz ludzi, których musisz lubić. Przecież Ty już prawie nic nie lubisz. Urwała, ale nie spuszczała z niego wzroku. Wyglądała tak jakby chciała go przewiercić na wskroś. Ze stoickim spokojem, miarowym oddechem. - Twoja czysta koszulka zsunęła się na podłogę - oznajmiła nagle ni z tego ni z owego, wciąż nie spuszczając wzroku z Blake'a. - Wcześniej ktoś wylał tam kremowe piwo... Będzie się kleić.
Nawet nie drgnęła, gdy uniósł głos. Na niebiosa, czy ta wariatka naprawdę niczego i nikogo się nie boi?! - Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że to bzdury - odparła wciąż nie spuszczając z niego wzroku. - Powiedz, że mówię bzdury, że to wszystko nie jest prawdą. Że uwielbiasz swoje życie, dziewczyny, które przewijają się przez Twoje łóżko, kumpli, którymi się otaczasz. Że uwielbiasz quidditcha i wszystko co z nim związane. Zaprzecz temu, że nie umiesz pokazać nikomu, że Ci zależy. Powiedz, że nie jesteś zmęczony. Powiedz, że nie jesteś samotny. Powiedz, że jesteś szczęśliwy. Powiedz, że to wszystko bzdury. A na koniec powiedz, że to wszystko było prawdą. Odgarnęła włosy do tyłu i przymknęła powieki. Przez moment nie mówiła nic. Była naprawdę blada i wychudzona. Jej skóra przypominała cienki pergamin, oczy miała podkrążone, kości wystające. Może właśnie dlatego jej oczy sprawiały wrażenie dużych. Nie wyglądała pięknie. Wyglądała bardziej jak Śmierć. Nagle zaśmiała się cichutko i otworzyła oczy. Spojrzała z powrotem na chłopaka, ale jej wzrok był zamglony i nieobecny. - Nazywam się Sophie von Hellenberg - jej głos nabrał na sile, chociaż zabrzmiało to tak, jakby coś recytowała. - Mam siedemnaście lat i nic więcej. Wstała i powolnym krokiem podeszła do chłopaka. - Mówią, że jestem szalona. Mówią, że jestem chora. Mówią, że jestem biedna. Mówią i mówią. Mówią, że rozumieją. Mówią, że wiedzą. Mówią, że mnie znają. Mówią mi jaka jestem - zadarła głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. - Mówią o mnie wiele rzeczy. Są tak prawdziwe jak rzeczy, które mówią o Tobie. Wpadliśmy w tę samą pułapkę.
Ian, jak obiecał, odnalazł ją po zajęciach. Nawet specjalnie nie oddalała się od sali ostatniej lekcji. Kiwnęła głową za znak, że jest gotowa i bez żadnych oporów pozwoliła się prowadzić. Jego uśmiech w jakimś stopniu przebijał się przez ten mur smutku i powodował, że w sercu zapalała się mała iskierka radości. Ale na razie była ona drobna i ledwo zauważalna. Potrzebowała więcej czasu, jak ogień powietrza, by mógł zapłonąć. Od czasu do czasu czuła na sobie wzrok przyjaciela, ale ani tego nie komentowała, ani nie podnosiła własnego. Po prostu szła ze spuszczoną głową. Była trochę zmęczona unikaniem Rosiera. Jednak postanowiła o tym nie myśleć. Wolała mieć zupełnie pusto w głowie, niż zastanawiać się nad swoim losem, który znowu zatacza koło. Chłopak wyprowadził ją ze szkoły, a po chwili czasu znaleźli się nad jeziorem. Ian złapał ją za rękę ciągnąc na dół, by usiadła na trawie. Za moment coś ci pokaże. Przeszło do niej jak przez mgłę, ale ocknęła się. Popatrzyła na Ślizgona, który już miał przed sobą szkicownik i zaczynał rysować. Patrzyła na niego przez chwilę przyglądając się jego skupieniu na twarzy. Ona zapewne wygląda tak samo, gdy szkicuje. Chan przeniosła wzrok na jezioro, tym samym wracając do swoich myśli. W tle słyszała głos grafitu ocierającego się o kartkę. Lubiła ten dźwięk. Jej głowa jednak zajęła się czymś innym. Tworzyło się tam jedno pytanie: czy woda potrafi wypłukać wszystko? Czy jak wpadnie zaburzając prostą taflę jeziora, to czy wymyje to z niej całe jej nieszczęście? Nawet widziała siebie, jako sowę wpadającą z impetem do wody. Mogłaby zrobić wszystko, byle tylko pozbyć się tego uczucia, które ogarniało prawie całą jej duszę. Nagle usłyszała pytanie, więc odkręciła głowę w kierunku Ślizgona. Zaniemówiła widząc rysunek, który właśnie podawał jej Ian. Powoli wyciągnęła po niego rękę i lekko przechwyciła papier. Wpatrzona, analizowała dokładnie każdy skrawek rysunku, a miała wrażenie, że zaraz nie wytrzyma i kolejny dzień spędzi na płaczu. To była ona. Ale tak bardzo nie podobna do siebie. Wszystko zmieniał uśmiech, który widniał na twarzy dziewczyny z rysunku. Chciałbym widywać to na codzień. Chan usłyszała głos przyjaciela. Spowodowało to, że ponownie na niego popatrzyła. Była jakaś smutna z tego powodu. - Nie wszystko wszystkim dane - powiedziała cicho - mam wrażenie, że los w ogóle nie przewiduje tego w rzeczywistości, Ian - spuściła głowę wracając wzrokiem na kartkę. Westchnęła cicho myśląc nad tym, jaka musiała być o tych wakacji i jak postrzegali ją inni. Na pewno nie tak, jak widziała to przed sobą. Na pewno nie tak.
[Nie ma sprawy, ze spokojem, odpisz jak będziesz miała czas ;) Ja właśnie dlatego lubię najpierw zaczynać wątkiem, takim w miarę neutralnym, żeby zobaczyć, co może z tego wyniknąć... A z tego co ja widzę, to sprawa jest całkiem prosta - on jej nie znosi i ma serdecznie dość jej towarzystwa, bo po co mu ktoś, kto podważa jego wizerunek bad guy'a. Ona z kolei nie zmierza się od niego odczepić, bo upatrzyła go sobie za cel (a jej autorce zbyt bardzo podoba się Twój styl pisania, żeby móc zrezygnować z wątku :3). Więc się pojawia wtedy, kiedy on bardzo tego nie chce albo on spotyka ją w momentach niekonieczne przyjemnych... ostatecznie jednak nawiązuje się jakaś tam nić porozumienia, współczucia czy czegoś takiego i może Ianowi zacznie choć troszkę zależeć, nie żeby jakoś bardzo bardzo, och i ach, ale tak trochę, żeby się dziewczyna nie zaciachała na śmierć. Przynajmniej ja coś takiego sobie wymyśliłam, nie wiem jak Ty się na to zapatrujesz ;) Ja tam lubię budować pomalutku relacje :P] Odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się. - Nie masz nic wspólnego ze mną, oczywiście - potwierdziła kręcąc głową. - Ale jesteś prawie taki jak ja... Stanęła tuż za nim i wspięła się na palce, by oprzeć podbródek na jego ramieniu. - Ty tylko bardziej udajesz - szepnęła mu prosto do ucha. - Bardzo dobrze udajesz... Przesunęła lodowatymi palcami po jego szyi i zaśmiała się chłodno. Nie przypominała tej słodkiej Sophie, malutkiej Krukonki w zbyt dużych swetrach. W jej oczach można było dostrzec błysk szaleństwa. - Uderzysz mnie? - spytała przeciągle. - Przecież mógłbyś... Mógłbyś mnie uderzyć. Mógłbyś mnie stąd wyrzucić... Mógłbyś mnie nawet zabić. Nikt by się nie dowiedział... Wszyscy by myśleli, że wreszcie mi się udało. Biedna, nienormalna von Hellenberg, w końcu ze sobą skończyła... Nikt by się nie dowiedział... Opadła z powrotem na ziemię i odsunęła się od niego. Na jej twarzy widniało coś w rodzaju chorej satysfakcji. - Nie mógłbyś - powiedziała już na głos wycofując się z pomieszczenia. - Nie mógłbyś mnie zabić. W gruncie rzeczy nie jesteś wcale zły. Tylko bardzo chcesz być. I wyszła. Zupełnie tak jak się pojawiła - jak gdyby nigdy nic. Mógł ją dogonić, oczywiście. Niemożliwe, żeby biegła szybciej, zresztą ona nawet nie uciekała. Najzwyczajniej w świecie sobie poszła zostawiając Blake'a samego. *** Wszystko było takie spokojne. Ciemna noc, ciemna tafla jeziora. Błonia oświetlane światłem księżyca w pełni. Spokój. Wszędzie spokój. A gdyby tak... skoczyć w dół? Na dnie podobno mieszka kraken i milion stworzeń, niekoniecznie przyjaznych. A gdyby tak... zakłócić spokój? Krzykiem rozedrzeć ciszę, wszystko zniszczyć, wszystko skończyć. Wiatr był chłodny, ale delikatny. Dookoła niej nie było nikogo. Wszyscy pogrążeni byli w mniej lub bardziej spokojnym śnie albo byli zajęci swoimi sprawami. Kto o tej porze wybierałby się na szkolne błonia, nad jezioro. Nikomu nie wolno było tu być. Jedyne co na sobie miała to nocna koszula. Co mogłoby ją powstrzymać? Kto mógłby ją powstrzymać? Przecież nikogo tu nie było. Nikomu nie wolno było tu być. Noc była taka spokojna, woda była taka spokojna... Ona też była spokojna, gdy stawała na wysokiej gałęzi rosnącego nad jeziorem drzewa. Rozpostarła ręce, wzięła głęboki oddech, wydała z siebie cichy, stłumiony okrzyk i skoczyła prosto w otchłań. Nocną ciszę przerwał donośny plusk. Ale kto miałby go usłyszeć? Przecież nikogo tu nie było. Nikt nie wolno było tu być.
Znowu z niepewnym biciem serca, które przyśpieszało i zaraz zwalniało Chan kierowała się ku ślizgońskiemu dormitorium. Nigdy nie mogła mieć przecież pewności, że nie spotka tam Evan'a. Zawsze istniało to kilkuprocentowe ryzyko, nawet po zapewnieniach Ian'a. Szła tam, bo tylko Blake mógł ją zrozumieć. Tak bardzo byli do siebie podobni, nie tak jak przy ich pierwszym poznaniu. Wtedy ogień - woda, dzisiaj tacy sami. Szła tam, bo nie miała do kogo. Został jej jedynie Ian, z którym nawet nie musiała rozmawiać. Wystarczyło jej to, że tak bardzo pomaga i wspiera, chociaż sam nie jest w najlepszej kondycji. Oboje zostali porzuceni i samotni. Szła tam, bo chciała. Z nim rozmawiało jej się najlepiej, nawet o niczym. Z nim najlepiej się milczało i z nim najlepiej się czuła. Lubiła się w niego wtulać czując ciepło jego ciała, które ogarniało jej skórę. Chan miała wtedy wrażenie, że jednak jest potrzebna, a świat nie jest taki okrutny, jak w rzeczywistości. Wolałaby zostać ze schowaną głową w torsie Blake'a niż mierzyć się z kolejnym, cholernym dniem w jej życiu. Bo w każdym myślała o tym, że zabiła. Że jest powodem czyjejś śmierci. Wchodząc do dormitorium wchodziła jak do lepszego świata. Bardziej przyjaznego, bo kto ją tak radośnie witał jak Ian? Kto tak radośnie wita morderców? Kto z nimi rozmawia? A Ślizgon to wszystko robił i chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dużo to dla Chan znaczy. Była godzina pierwsza, kiedy to Ian ponownie zaproponował jej swoje łóżko. Ześlizgnął się i tak jak dzień wcześniej usiadł na podłodze. Dziewczyna przyglądała się mu, a następnie popatrzyła na swoje złączone dłonie. Myślała przez chwilę o tym, czy jest to dobry pomysł, ale tutaj miała Ian'a. Chłopaka, który jako jedyny w tej chwili był zainteresowany jej stanem. Który jako jedyny poświęcał blondynce tyle uwagi. Chan bez słów położyła głowę na łóżku i podkuliła nogi. Niby zamknęła oczy, ale coś nie dawało jej spokoju. To było trochę niegrzeczne z jej strony, że chłopak przez nią musiał spędzać noc na podłodze. Podniosła powieki patrząc na przyjaciela. Po głowie chodził jej pomysł, który miała nadzieję, że Ślizgon zaakceptuje. - Ian, może położysz się obok? - zapytała cicho - tak głupio mi, że zajmuje twoje łóżko. Po tym przesunęła się robiąc miejsce dla niego. Miała ogromną nadzieję, że wstanie i położy się przy niej.
Zimno. Lodowato wręcz. Zimno i ciemno. Czuła się jakby jej ciało przeszywało miliony ostrych sztyletów. Opadała na dno, coraz niżej i niżej. Jeszcze tylko chwila, zaraz organizmowi zabranie tlenu... Pozwoliła swojemu ciału na bezwładność. To wszystko trwało jednak zaledwie ułamki sekund. Potem huk wskakującego ciała. Ktoś tu był! KTOŚ śmiał zakłócić te piękne chwile jej nędznego życia. Piękne, bo ostatnie... Miotał się rozpaczliwie, próbując ją uchwycić. Czyli nie, to jednak nie koniec. Przynajmniej nie jej... KTOŚ przestał się miotać. Jego organizm najwyraźniej potrzebował więcej tlenu do tego, by funkcjonować, a może po prostu do płuc dostała się zbyt duża ilość wody. KTOŚ opadał na dno. To był jego koniec... Chwyciła go w pasie i zaczęła płynąć w kierunku powierzchni. Zadziwiające ile miała siły... Skąd? Na co dzień wyglądała, jakby ledwo co była w stanie unieść siebie i swój ogromny sweter. Jeszcze trochę, jeszcze trochę... Wynurzyła się i z wielkim wysiłkiem zaczęła ciągnąć jego ciało w stronę brzegu. Rzuciła je na ziemię i pochyliła się nad nim. Mokre kosmyki włosów opadły na jego twarz. Dopiero teraz w świetle księżyca można było dostrzec kim był KTOŚ - Ian Blake. To takie oczywiste... Z boku mogło to wyglądać, jakby chciała go pocałować. Przechodzień pewnie po prostu odwróciłby głowę kwitując to rozbawionym uśmiechem. Ale to nie miał być pocałunek. Sophie znała zasady pierwszej pomocy bardziej niż zaklęcia, których się uczyła. W szpitalu trzeba je było znać. Na oddziale psychiatrycznym zawsze panowała swego rodzaju hipokryzja - obojętnie jak bardzo ty chcesz odejść, zrobisz wszystko, by uniemożliwić to innym. Dwa wdechy, trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy, trzydzieści uciśnięć... No dalej, dalej! Wreszcie odgłos zachłyśnięcia się powietrzem. Kaszel i krztuszenie się. Spięcie mięśni. Odsunęła się od niego oddychając ciężko. - Nie miałeś... prawa... - wydyszała patrząc na niego wzrokiem, który ciężko było określić... Ulga? Złość? - Nie miałeś prawa... Nie miałeś prawa mnie ratować. Nie miałeś prawa umierać. Nie Ty.
No i wyszła, bo co miała zrobić, kiedy dostał takiego szału? I do tego wygadywał kompletne bzdury, bo przecież dobrze wiedział, co Leslie Jacobs uzna za słuszne w tej sprawie, choćby miała niewyobrażalnie wielkie wyrzuty sumienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że kolejna porcja jego tajemnic ujrzy światło dzienne - a mimo to dał jej wolną rękę. Powiedział, że niczego od niej nie oczekuje. To odrobinę zbiło ją z tropu - czy naprawdę już mu nie zależało do tego stopnia, że pozostawił straszliwe sekrety w jej rękach? ,,To trzeba być albo zbzikowanym, albo totalnie zdesperowanym", pomyślała. ,,Albo załamanym" - przemknęło jej przez zagmatwane myśli, ale zaraz odrzuciła to od siebie. Nie. Wcale nie ona doprowadziła go do takiego stanu. Całą noc myślała o tym, co powinna zrobić z tajemnicami, które poznała. Wiedziała, że wyjawiając je światu zniszczy całkowicie życie Iana, ale jednocześnie nie mogła oprzeć się myśli, że będzie z tego miała naprawdę duże korzyści. - Leslie, ale ty jesteś szybka! - zawołał ktoś, klepiąc ją po ramieniu. - Jedna noc, a ty już wszystko wiesz. Zmarszczyła brwi i rzuciła pytające spojrzenie Ślizgonowi, który się do niej zwrócił. Nie miała zielonego pojęcia, o czym mówił. Dopiero co wstała i nie zdążyła jeszcze rozpuścić żadnych plotek. - O czym mówisz? - zapytała. - O Ianie Blake'u. - odparł chłopak. - Biedna Krukoneczka jednak miała na tyle tupetu, by się odwdzięczyć temu pierdolonemu gwałcicielowi. I dobrze. Bardzo dobrze. A później odszedł, zostawiając Leslie z otwartymi ze zdziwienia ustami. Skąd on to wiedział? Przecież nic nikomu nie powiedziała! ,,Jeszcze..." - odezwał się wredny głosik w jej umyśle. Potrząsnęła głową. Teraz nawet nie musiała już nic mówić - wszyscy wiedzieli o tym, co odkryła poprzedniego wieczoru. Tylko jakim cudem? Czy ktoś czytał jej w myślach czy coś w tym stylu? - Dobra robota, Jacobs. - odezwał się ktoś znowu. Odwróciła się z furią. - To nie ja! - krzyknęła. - Nie ja! Uwaga wszystkich zebranych w Pokoju Wspólnym skupiła się na jej osobie. ,,Co ty robisz?" - zapytała sama siebie. Co z tego, że to nie ona rozpowiedziała wszystko o Ianie i jego przeszłości? Mogła to wziąć na siebie, bo najwyraźniej nikt inny nie miał zamiaru się do tego przyznać, a wszyscy dziękowali jej za dostarczenie kolejnej dawki informacji na temat ,,gwałciciela z lochów". Jej reputacja nie była w żadnym stopniu zagrożona. A więc co ona, do jasnej cholery, wyprawiała? - Jak to nie ty? - zapytał ktoś w tłumie. Leslie wzięła głęboki oddech, by coś odpowiedzieć, ale nagle zauważyła Iana. Wlepiła w niego wzrok, co uczyniła także reszta zebranych.
[ Pomyślałam sobie, że trochę skomplikuję akcje :D No i w sumie nie chcę robić z Leslie aż takiej suczy, chyba ona też ma jakieś sumienie. xd ] Leslie
[coś nie mogę znaleźć Ariany, a chciałam tam z wątkiem przybiec, bo mi coś do głowy wpadło... no ale jestem tutaj i cóż, chęć na wątek przeogromna. tylko, ze Ian to taki trochę niegrzeczny chłopiec jest...]
Chan, to chyba nie jest dobry pomysł. Te słowa spowodowały, że poczuła się jak uczennica podczas odpowiedzi, która podała złą odpowiedź. Jej pomysł był zły. "Ot co", mógłby ktoś pomyśleć. Dla Chan jednak było to przykre. Chciała po prostu, aby Ian nie czuł się źle. Ale oczywiście, czy ona kiedykolwiek coś zrobiła dobrze? Ta, wypracowanie z transmutacji. Nawet animizację musiała spieprzyć. Czegokolwiek się dotknęła, to wcześniej, czy później rujnowało się na jej oczach. Jej rodzina, jej serce, teraz przyszła kolej na przyjaźń. Świetnie. Westchnęła cicho i zamknęła oczy. Wolała teraz zasnąć, jakoś zaprzepaścić ten moment w pamięci. Żeby mniej kuło w już i tak bolące serce. Podkuliła więc nogi bardziej, układając się najwygodniej jak mogła. Jednak chwilę później poczuła jak obok niej pościel zapada się po cudzym ciężarem. Podniosła powieki widząc leżącego Iana. Patrzył na sufit leżąc prosto, a ona przyglądała mu się ze smutkiem. Coś w jego zachowaniu powodowało, że Chantelle zaczęła się martwić. Nie robił tak do tej pory, zupełnie jakby bał się jej dotknąć. Dziewczyna spuściła wzrok przemieszczając go na swoje nogi. Co takiego się zmieniło i kiedy? Wszystkie istotne rzeczy umykały jej przed oczami. Najpierw zdrada Evana, teraz Ian. Co w niej takiego było, że nie była dla nikogo ważna? Te rozmyślania rozwiała bliskość Ślizgona, który przybliżył się do niej i objął ramieniem. Zaczynała mieć ogromny bałagan w głowie, o ile dawało się mieć jeszcze większy niżeli miała. Ale już nie chciała o tym myśleć. Wtuliła się w jego tors przybliżając swoje ciało do niego. Lubiła przytulać się do Ian'a. Bo miała świadomość, że oboje są sobie potrzebni. To trochę inaczej, niż było z Evanem. Nie, to całkiem inaczej. Jakże urocze było zachowanie Ian'a, kiedy to życzył jej dobrej nocy, a następnie delikatnie musnął jej czuło swoimi wargami. Czuła się zupełnie jak mała dziewczynka, którą usypiano. W sumie, chętnie powróciłaby do swojego dzieciństwa, nie miałaby na głowie tylu problemów, co teraz. I nagle serce zabiło jej szybciej pracując jak oszalałe. Ian zniżył się złączając ich usta. Tak bardzo się tego nie spodziewała. Jednak ogarnęło ją niewytłumaczalne ciepło, które skumulowało się na policzkach. Było to jednak bardzo przyjemne, dlatego gdy chłopak się oddalił trochę pożałowała. Widziała jego niepewny wzrok, który spoczywał na jej oczach. Sama wstrzymała oddech zaciskając usta, zastanawiając się nad tym, co planowała zrobić. Impuls nakazywał jej się przybliżyć i tak też zrobiła. Wyciągnęła się próbując dosięgnąć ust chłopaka i gdy już była blisko ponownie ich wargi się zetknęły. Dobrze pamiętała jej pierwszą wizytę w tym dormitorium, ale wtedy pomiędzy nimi panowały zupełnie inne relacje, dlatego też choć pamiętała tamte pocałunki, to o te podobały jej się o wiele bardziej. Były jakieś subtelniejsze. Wyciągnęła rękę wplątując ją we włosy Ian'a i przesunęła się przylegając do niego prawie całą długością swojego ciała.
Słysząc wzmiankę o wilkołakach, Alice zdobyła się jedynie na przewrócenie oczami. Czy on chciał ją nastraszyć? I to wilkołakiem? Naprawdę? To mogło świadczyć o dwóch rzeczach: nie docenia jej albo nie docenia wszystkiego tego, co czyhało pomiędzy drzewami tego lasu, a spośród czego wilkołaki naprawdę nie należały do stworzeń najgroźniejszych. Szczególnie, biorąc pod uwagę jeden całkiem oczywisty fakt: - Nie ma pełni – mruknęła w odpowiedzi. Nie była pierwszą lepszą naiwną dziewczynką, którą mógł straszyć bajkami o wilkołakach. Zresztą, wilkołaki raczej nie mieszkały w lasach, bo przez większość dni w miesiącu byli niemal najzwyklejszymi ludźmi, a jeśli jakiś wilkołak nie zamieszkiwał Hogsmeade (lub nawet Hogwartu), nie trzeba było się ich obawiać nawet w pełnię w Zakazanym Lesie, prawda? Cóż, może to lepiej dla Alice, że nie wiedziała o wszystkich tajemnicach tego zamku oraz jego uczniów… Wiedziała jednak jedno – w przeciwieństwie do Ślizgona, miała na tyle zdrowego rozsądku, żeby nie chcieć już dłużej kręcić się po tym lesie. To z kolei rodziło pewne problemy, bo nie wiedziała, jak się stąd wydostać na własną rękę. Nie miała pewności, czy on wie. Ba! Nie miała nawet pewności, czy nie planuje czegoś złego i niecnego, jak to Ślizgoni mieli w zwyczaju (tak, Alice nie miała o przedstawicielach Domu Węża najlepszego zdania, nie bez powodu zresztą), ale jak do tej pory nie oberwała jeszcze żadnym zaklęciem, mimo że Ian miał ku temu świetną okazję i pewnie przez długi czas nikt by się nie zorientował. Gdy chłopak odwrócił się, Alice poczuła dwa zupełnie skrajne uczucia, jakie się w niej starły w zaledwie kilka ułamków sekund. Z jednej strony – nie chciała zostawać tutaj tak zupełnie sama i sama szukać drogi do zamku. Kto wie, jak duży tak naprawdę był Zakazany Las? Z drugiej strony – poczuła bardzo silne ukłucie dumy, kiedy tylko przez myśl przeszło jej poproszenie tego Ślizgona o pomoc. A duma w przypadku Gryfonów była czymś bardzo silnym i również często bardzo niebezpiecznym dla nich samych. - Poczekaj – powiedziała w końcu, kiedy to pierwsze uczucie pokonało dumę (która jęknęła bardzo boleśnie). Przez chwilę przygryzała wargę, zastanawiając się nad tym, co powiedzieć i jak odpowiednio ubrać w słowa to, co chciała powiedzieć, ale co nie chciało przejść przez jej gardło. Odchrząknęła. – A tak właściwie to gdzie jest zamek? – wyrzuciła z siebie całkiem szybko, jakby te słowa parzyły jej język i wargi, po czym wolną ręką odrzuciła swoje długie włosy na plecy.
Sophie von Hellenberg znana była ze swojego błędnego, nieobecnego spojrzenia, co w połączeniu z ogromnymi oczami i bladą skórą nadawało jej wygląd brzydkiej, porcelanowej lalki. Znana była ze spokojnego i zawsze łagodnego głosu. Śmiała się cicho i zawsze krótko, uśmiechała się blado. Zdarzało jej się krzyczeć, krzyczała wtedy przeraźliwie, ale nigdy NA kogoś, poza tym zawsze uroczo przepraszała. Nigdy nie okazywała złości, niczego nigdy nie okazywała To właśnie jej opanowanie i wieczny brak jakichkolwiek większych emocji był dla niej najbardziej charakterystyczny. Ale też były to właśnie te rzeczy, które wzbudzały w innych lęk. Tym razem jednak nie przypominała Sophie, do której wszyscy przywykli. W jej zwykle smutnych oczach ziejących pustką tym razem wręcz błyskała złość. - Masz certyfikat Uniwersytetu Magomedycznego z psychiatrii? - warknęła wstając gwałtownie. - Zabierzesz mi ubranie jak nie będę jadła śniadania?! Nie będę mogła wychodzić na spacer jak nie opowiem o tym, czy kocham mamusię i tatusia?! Nie mam powodu, by się przed Tobą tłumaczyć! Pochyliła się z powrotem nad Ślizgonem tak blisko, że ich twarze niemalże się stykały, mógł poczuć na swojej skórze jej ciepły, przyspieszony oddech. - Posłuchaj mnie - jej głos brzmiał jak groźba. - Nigdy. Przenigdy. Nie. Próbuj. Zabić. Siebie. Sam. Nigdy! Odsunęła się od niego i chwyciła jego lewy nadgarstek odsuwając rękaw szaty. W świetle księżyca Mroczny Znak wręcz połyskiwał w połączeniu z kropelkami wody. - To już zakrawa o samobójstwo - syknęła i puściła jego rękę. - Wystarczy. Musisz przeżyć chociażby po to, by inni mogli żyć, rozumiesz?! Nie ja. Ja jestem martwa od dłuższego czasu. Zakaszlała głośno i objęła swoje wątłe ciało ramionami. Jej oddech powoli zwalniał, ogień złości w oczach przygasał. Na powrót zaczynała przypominać brzydką porcelanową lalkę, w przemoczonych ubraniach. Wyciągnęła w jego stronę dłoń. - Pomogę Ci wstać - powiedziała łagodnym, typowym już dla siebie głosem. - Musimy wrócić do zamku, bo będziesz chory. I będziesz musiał brać bardzo dużo eliksirów, a nie wszystkie są smaczne.
- Może powinieneś - odparła. - Może powinieneś posłuchać. Stanęła i wyswobodziła rękę z jego uścisku. Spojrzała mu prosto w twarz, a oczy zaszły jej dziwną mgłą. - Wiesz jak to jest, gdy boli, ale w sposób, który przynosi ulgę? Wiesz jak to jest, kiedy w pewnym momencie przestajesz czuć? Wiesz jak kto jest, kiedy się budzisz, widzisz światła popsutych jarzeniówek, słyszysz krzyki, a do ust wlewają Ci hektolitry eliksirów? Wiesz jak to jest, gdy nawet to Ci się nie udaje? - jej głos był spokojny i opanowany, zupełnie tak, jakby opowiadała o roślinności jeziora, w którym przed chwilą chciała się utopić, dodajmy. - Widziałeś kiedyś kogoś, komu się udało? Przecinałeś sznur, by ciało mogło opaść na ziemię? Wyciągałeś igłę z żyły? Ścierałeś krew z białych już nadgarstków? A może trzymałeś w ramionach ciało, które nagle zastygało i robiło się coraz zimniejsze? A może żegnałeś kiedyś kogoś, kto miał być szczęśliwy, a przy Waszym następnym spotkaniu zapalałeś znicz na jego grobie? Umilkła nie spuszczają wzroku ze Ślizgona. - Przeżyłeś wiele, straciłeś wiele. Ale może powinieneś posłuchać kogoś, kto przeżył to już kilka razy. Dosłownie i w przenośni, z każdej strony. Westchnęła ciężko i wycisnęła wodę z włosów. - Ja po prostu poszłam popływać - podsumowała nieznacznie wzruszając ramionami. - Poszłam popływać i spotkałam Cię w wodzie. Dokładnie tak. Kiepska to jednak pora na kąpiele w jeziorze. Następnym razem może wezmę ręcznik. I kostium. Zła pora na kąpiele w jeziorze. Odwróciła się i zaczęła iść w stronę zamku. - Ach, ależ nie ma za co! - przerwała ciszę swoim nagłym, jak na nią nad wyraz entuzjastycznym wykrzyknieniem. Zupełnie tak, jakby faktycznie przed chwilą z ust Iana posypał się strumień podziękować. - Nie ma za co... Cała przyjemność po mojej stronie...! Miło, że wpadłeś. Mam nadzieję, że następnym razem jak się spotkamy będzie przyjemniej. Dotarli do zamku. Sophie skrzywiła się z wysiłkiem otwierając ciężkie wrota. Nie miała przy sobie różdżki. Nie mogła mieć, jej różdżka była permanentnie u opiekuna domu, mogła ją tylko zabierać na zajęcia, ewentualnie do ćwiczeń pod czujnym nadzorem. Na wypadek jakby postanowiła zadźgać się nią gdzieś w schowku na miotły. - Uratujesz wiele ludzi - powiedziała wpuszczając go do środka. - W końcu nie jesteś zły. Po prostu bardzo chcesz być. Stanęła na korytarzu trzęsąc się z zimna. Jednak zamiast uprzejmie się pożegnać i skierować kroki w stronę dormitorium Krukonów zaczęła iść w stronę lochów. Nie wydawała się w żaden sposób skrępowana. Kiedy dotarli przed wejście do dormitorium Slytherinu gładko bez dłuższego zastanowienia podała hasło. - Chodź, chodź - ponagliła Ślizgona wchodząc do środka jako pierwsza. - Chodź, nie krępuj się.
Nie opierała się. Żadne z poczynań Ian'a nie przerwała, pozwalając mu na kolejne czynności. Nie robiła tego z litości, czy tym podobnych uczuć. O dziwno podobało się to Chan - każdy dotyk, każdy pocałunek. Ale czy to dobrze skoro Ślizgon jest jej przyjacielem? Czy w tej chwili nie robią czegoś za dużo? Nie myślała o tym. Nawet nie chciała. Tylko Ian nagle przerwał. Jak oparzony, jakby ocknął się z jakiegoś amoku, czegoś co nim kierowało. Jego przerażenie w oczach wcale nie uspokoiło blondynki. Równie szybko z niej zszedł i usiadł na skraju łóżka. Zdezorientowana dziewczyna podparła się rękoma, by usiąść. Nie rozumiała, co się stało. Ot, tak nagle chłopak się od niej oderwał. Ale czemu? Nie mogliśmy tego zrobić. Ja nie potrafiłbym ci tego zrobić. Ian popatrzył na nią wzrokiem pełnym wstydu za swoje poczynanie. Tak, chyba właśnie oto chodziło. Chan zniżyła głowę opierając ją o kolana, które lekko podkuliła. Objęła nogi ramionami i jak najciszej wypuściła powietrze z ust. Możliwe, że faktycznie popełnili tu błąd. Z tym, że Gryfonka nie wiedziała, co do niego czuła. Nie potrafiła stanowczo powiedzieć sobie w głowie, kim tak naprawdę jest dla niej Ian. Przyjacielem? Kimś więcej niż przyjacielem? Wiedziała jedynie, że lubiła spędzać z nim czas, że lubiła jak ją przytulał. Wolała mieć go przy sobie, nie czuła się wtedy taka samotna. Chłopak wypełniał tę lukę w sercu dziewczyny gdzie po Evanie pozostała pustka. I dobrze ją wypełniał, bo przy nim czuła się potrzebna, a istnienie Rosiera przechodziło na dalszy plan. A teraz? Znowu coś mogło runąć z głośnym hukiem. Teraz ich przyjaźń wisiała na cieniutkiej żyłce i tylko czekać, aż nie wytrzyma tego ciężaru. Wszystko runie rozbije się o podłogę, jak ta delikatna porcelana. Z całego serca tego nie chciała. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że nagle urwie kontakty z Ian'em. To jakby uciąć sobie powód do istnienia. Głupota. Przepraszam. Chłopak wstał i sięgnął do szafki po paczkę papierosów. Reakcja Chantelle była natychmiastowa. Zerwała się z łóżka i stając pomiędzy nim, a meblem wyrwała mu opakowanie z rąk. Nie potrafiła wytłumaczyć swojego zachowania w tej chwili. Coś ją tchnęło po prostu. Ale palenie było oznaką zdenerwowania, a z problemami trzeba sobie radzić inaczej. Tak, stworzyli sobie właśnie nieręczny problem, który było trzeba rozwiązać i w dodatku po myśli Chan, inaczej sobie nie wyobrażała. - Nie tym razem - powiedziała cicho chowając papierosy ponownie na swoje miejsce. Stanęła przodem do niego, ale głowę miała spuszczoną, zastanawiając się nad tym, co powiedzieć, co zrobić. Nie miała jednak żadnego pomysłu. Bez słowa wtuliła się jednak w Ian'a, nie chciała by ta sytuacja zakończyła się źle. Nie chciała urywać z nim kontaktów - jakiekolwiek by one były.
[nie ja pisałam nie ja pisałam nie ja pisałam nie ja pisałam badziewie jedno wielkie nie ja to pisałam]
- Dziękuję, to bardzo uprzejme z Twojej strony - odparła chwytając ubranie rzucone jej przez chłopaka. Nie wydawała się ani trochę speszona tym, że chłopak nie jest specjalnie zachwycony jej towarzystwem. - Muszę z siebie zdjąć mokre ubranie... - poinformowała go odwracając się do niego plecami i odeszła kilka kroków na bok. - Przepraszam, jeśli widok mojego ciała wprowadzi Cię w niesmak. Ściągnęła przez głowę nocną koszulę i przewiesiła ją przez oparcie krzesła, by mogła wyschnąć. Nie patrzyła w ogóle w stronę Iana i po raz pierwszy od czasu ich spotkania można było odnieść wrażenia, że to Sophie obawia się napotkać jego spojrzenie, nie na odwrót. "- Nie możesz wiecznie unikać luster, Sophie... "- Nie możesz na siebie patrzeć? Dlaczego? Opowiedz o tym." Naga dziewczyna w Pokoju Wspólnym Slytherinu. W gruncie rzeczy nie było w tym nic nadzwyczajnego, wiele hogwarckich dziewczyn wręcz uwielbiała "bad guy'ów" z tego domu i ochoczo pakowała im się do łóżka. Nagie ciało Sophie nie było jednak ani ponętne, ani seksowne. Słowem, które określałoby je najlepiej byłoby: zniszczone. Wystające kości, siniaki, ślady po igłach, ślady po wbijanych paznokciach, blizny na przedramionach. Nie wyglądała jak bogini seksu, wyglądała jak bogini nieszczęścia i rozpaczy. Szybko wciągnęła na siebie bluzę i odwróciła się z powrotem w stronę chłopaka i odchrząknęła cicho z zakłopotaniem. Bluza wisiała na niej jak na wieszaku, musiała sporo podwinąć rękawy, by móc sprawnie posługiwać się dłońmi. Wciąż jeszcze drżała z zimna. Opadła na pobliski fotel i podciągnęła kolana pod brodę. Wyglądało to tak, jakby głowa leżała na kupie ubrań. - Za pozwoleniem, przed chwilą uratowałeś mnie - przypomniała mu. - Przecież mogłam utopić się podczas... mojej nocnej kąpieli. Poza tym, jakby nie patrzeć, ja uratowałam Ciebie. Podręcznikowy przykład resuscytacji topielca. Do usług. Umiem również układać w pozycji bocznej ustalonej, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Wbiła wzrok w tańczące płomienie ognia i westchnęła cicho. Przez jej głowę przewinęło się w tym momencie setki wspomnień, setki ludzi, jeszcze żyjących lub już nie, setki nieuporządkowanych myśli. Przymknęła oczy i przygryzła dolną wargę. Za dużo... Czasem tego jest za dużo... - Twoja bluza pachnie dymem i tytoniem - odezwała się po chwili pociągając delikatnie nosem i uśmiechnęła się blado. Sięgnęła do jej kieszeni i wyjęła stamtąd paczkę. Wyciągnęła jednego papierosa i położyła paczkę na stole. - Czy odwdzięczając się za uratowanie Ci życia ofiarujesz mi tego oto papierosa? - Spytała uprzejmie, obracając go sobie między chudymi palcami. - Jeśli masz różdżkę lub zapalniczkę to również bym nie pogardziła. Moja różdżka leży w szufladzie biurka pana od zaklęć. Nie wiem czy byłby zachwycony, gdybym go o tej porze obudziła. Zachowywała się tak, jakby zupełnie nie usłyszała ostatniego pytania Ślizgona. Czego od Ciebie chcę? Och, Ian... Biedny, biedny Ian... Nic jeszcze nie wiesz...
Musimy porozmawiać. Niby nigdy nie słyszała tego zdania, ale nie niosło za sobą niczego dobrego. Po tym zdaniu serce przyśpieszyło bicia. Niepokój. To jedno z uczuć, które wyolbrzymiło się w tej chwili najbardziej. Chan miała wrażenie, że w tej chwili waży się ich wspólny los. W tym momencie wszystko mogło się wyjaśnić albo runąć bez możliwości sklejenia tych pokruszonych kawałków. Nie chciała się od niego odrywać. W jej głowie tkwiła myśl, że jeżeli go puści to go straci, a za żadne skarby tego nie chciała. Żadna magia, żadna siła nie przekonałaby ją do czego innego - i tego była absolutnie pewna. Dała się jednak poprowadzić za rękę. Usiadła obok niego i patrzyła, jak zmaga się z czymś. Chyba chciał ująć słowa najlepiej jak mógł. Kiwnęła głową na jego prośby i czekała, nic więcej nie mogła zrobić. W tej ciszy Chantelle zaczęła wyobrażać sobie swój świat bez Ian'a. Gdyby nie on, nie znalazłaby bratniej duszy, którą on sam był. Gdyby nie on - nawet nie chciała myśleć o tym, w jakim byłaby stanie po zdradzie Evan'a. Ślizgon był ważny w jej życiu, nie zważając na ich poznanie się, na te ich początki. Tamto w porównaniu do tego kim się stali było zupełnie nieważne. Jakaś błahostka. Zupełna. Gdy chłopak nie mógł się wysłowić, ona cierpliwie czekała. Bez żadnego dźwięku, bez żadnego pytania. Nawet sie nie ruszyła, a w spokoju lecz z niepokojem, czekała na te słowa. Na słowa, których w ogóle się nie spodziewała, choć były doskonałem wytłumaczeniem na zachowanie Ian'a. Na słowa, które wprawiły ją w zupełne osłupienie, że nie wiedziała, co powiedzieć. Na słowa, które spowodowały, że w jej oczach zaczęły zbierać się łzy. Nikt jej tego nigdy nie powiedział. Nikt nie skierował w jej stronę tych dwóch słów. Nawet jej własna matka, najprawdopodobniej przez to, co usłyszała z przepowiedni. Że jej córka, zabije drugą córkę. Powiedz takiej kocham cię. Kto był aż taki naiwny z rodziny, by powiedzieć Chan te dwa tak dużo znaczące słowa? Ojciec. Ale jakie miało to porównanie do tego znaczenia, w jakim kochał ją Ian? To było zupełnie inne uczucie, teraz jednak nie miała na to odpowiedzi. Zbyt bardzo ją to zaskoczyło. Słysząc huk mebla zlękła się i przymknęła oczy pozwalając pierwszym łzom ściec po policzkach. Wszytsko leżało w jej rękach. Każde jej gest w tej chwili, każde jej posunięcie może wpłynąć tak znacząco na ich relacje. Ale co zrobiła Chantelle Hogarth? Dziewczyna, która trafiła do domu Lwa. Dziewczyna, która w swoich cechach ma tę gryfońską odwagę. Dziewczyna, która przeciwstawiła się własnej siostrze, by bronić swoich rodziców. Dziewczyna, która przez większość swojego życia żyła z wiedzą, że pokona swoją bliźniaczkę. Ta sama dziewczyna zakryła twarz i rozpłakała się z własnej bezsilności. Płakała kompletnie nie wiedząc, co ma zrobić. Płakała, bo usłyszała tak piękne słowa, których nigdy się nie spodziewała z ust Ian'a. Płakała, bo nie chciała tego tak kończyć, w tym momencie. Płakała, bo sama nie wiedziała, czy darzy go tym samym uczuciem. Ian nie sprawiał jakiś dziwnych zachowań jej organizmu. Nie powodował szybkiego tętna, przyśpieszonego oddechu, "motylków w brzuchu". Jego bliskość była dla niej tak bardzo oczywista, ale gdyby zabrakło go obok zwiędłaby jak kwiatek pozostawiony bez wody. Bez tej najważniejszej rzeczy, która potrafiła sprawić, że ożywał.
Widziała w jego oczach burzę uczuć, których nigdy nie chciała zobaczyć - u nikogo. Co z tego, że była egoistką i zimną suką. Chyba właśnie zrozumiała, że nie lubi patrzeć na aż tak wielkie cierpienie. I nie lubi być obwiniana o coś, czego nie zrobiła. Bo przecież nie zdążyła na dobre się obudzić, a wszyscy już trajkotali o matce Iana i śmierciożercach. Ktoś ją ubiegł - i był na tyle sprytny, że się nie wychylał poza szereg. I takim oto sposobem wszyscy mieli ją za bohaterkę, ale sam Ian pewnie już układał w głowie plan zemsty na dziewczynie, która ,,zniszczyła mu życie". No dobrze, może i miała w tym jakiś swój udział, ale to nie ona rozpowiedziała wszystkim, że jego matka została zabita przez śmierciożerców, bo jej synek zabawił się z Krukonką! W jednej sekundzie podjęła decyzję - nie mogła pozwolić na to, by kolejna osoba znienawidziła ją do tego stopnia, by nie potrafić na nią patrzeć. Co z tego, że cała szkoła widziała w niej bohaterkę - wśród tych ,,wielbiących" ją ludzi ponad połowa padła kiedyś ofiarą jej niewyparzonego języka i podłości. Leslie ani trochę nie żałowała tego wszystkiego, ale jednak nie mogła uwierzyć, że wszyscy ją kochają. Co to, to nie. Zerwała się do biegu i dogoniła Iana w połowie korytarza, w którym znajdowały się schody do lochów, czyli Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Złapała go za nadgarstek i wykrzyczała mu w twarz to, co się w niej kotłowało. - To nie ja rozpowiedziałam te plotki! Nie była chyba zbyt wiarygodna. Ale miała to gdzieś. Z jakiegoś powodu nie chciała, żeby Ian uważał, że jest aż tak podłą suką.
Poczuła ulgę i zaskoczenie, gdy Ian powiedział, że jej wierzy. Spodziewała się raczej kolejnej awantury lub totalnego zignorowania. Wiedziała, że prawdopodobnie w jego oczach nadal jest zimną suką, która zniszczyła mu życie i grzebała w jego rzeczach, ale przynajmniej zdawał sobie już sprawę, że nigdy nie była na tyle podła, by zdradzić te straszne sekrety, które odkryła. ,,Dlaczego w ogóle zależy ci na jego opinii? Cała szkoła ma go za gwałciciela, którym zresztą jest." - odezwał się upierdliwy głosik w jej głowie. I wtedy sobie uświadomiła, że nie tyle zależy jej na jego opinii, o ile po prostu wie, jak bardzo namieszała w jego życiu, i chce pokazać samej sobie, że potrafi coś zrobić dobrze. Jego kolejne słowa sprawiły, że zamarła w bezruchu. Już kiedyś to słyszała. Słyszała wielu ludzi mówiących, że oszczerstwa pod ich adresem są prawdą. Czasami to przez nią dochodzili do takich wniosków, czasami nie, ale jakie to miało znaczenie? Nie było ważne to, kto rozpowiedział całej szkole o matce Iana, ważne było to, że to ona, Leslie Jacobs, zapoczątkowała to wszystko. A ,,to wszystko" zaczynało się robić naprawdę chore - jak oni mogli kiedykolwiek mu powiedzieć, że powinien umrzeć? Leslie wspięła się na wiele poziomów podłości, ale nigdy nie życzyła nikomu śmierci (a przynajmniej nie powiedziała tego nikomu prosto w twarz). A Ian wcale nie był taki zły - wiedziała to, bo przecież nic jej nie zrobił, mimo że zniszczyła całe jego życie. Wpadał w furię, ale był chyba zbyt przytłoczony tym wszystkim, by jeszcze kiedykolwiek zrobić komuś krzywdę. Oprócz siebie. - Co ty gadasz? - zapytała, mrużąc oczy. - Ci wszyscy ludzie tam szukają sensacji, tak samo jak ja, tak w ogóle. Nie masz prawa wśród nich żyć? Połowa z nich to zwykłe cipy i pierdolone tchórze. Gadają, ale jak przychodzi co do czego, to uciekają z piskiem. Tak naprawdę prawie cię nie znam, Blake, ale wiem, że jesteś lepszy od większości z nich, mimo że zgwałciłeś dziewczynę. Teraz już byś tego nie zrobił, prawda? - nie czekając na jego odpowiedź, mówiła dalej: - Ja wiem, że zrobiłam ci gówno z życia, i nie powiem, że nie chciałam, bo zrobiłam to umyślnie. Ale taka już jestem. Mimo tego, że mało mnie obchodzisz, nie pozwolę ci myśleć, że jesteś gorszy od tych debili. Niektórzy z nich robili gorsze rzeczy niż ty, możesz mi wierzyć, ja wiem dużo o mrocznych sekrecikach tych fiutów, którzy tak brzydzą się ,,gwałcicielem z lochów". Więc, reasumując, nie pierdol, Blake. Wzięła głęboki oddech. Powiedziała wszystko, co leżało jej na sercu. Normalnie pewnie by odeszła, ale tym razem nie mogła. Czekała na reakcję Iana - poza tym, nie chciała zostawiać go samemu sobie. Mógłby zrobić coś głupiego, a ona później byłaby dręczona przez wyrzuty sumienia. Nie lubiła wyrzutów sumienia, bo przypominały jej, że jest zwykłym człowiekiem i też ma uczucia.
,,Z czystym sumieniem"? Leslie zaśmiała się gorzko pod nosem. Po tym, co się stało z Ianem przez jej niewyparzony język, nigdy nie mogła mieć już czystego sumienia. Widziała w jego oczach rezygnację, jakby sądził, że już nie ma po co żyć. ,,Po tym, co mu zrobiłaś, rzeczywiście może nie mieć po co żyć" - pomyślała. A poza tym, wcale jej nie wybaczył - powiedział, że nie ma do niej żalu, bo chciał mieć spokój. Chciał, żeby sobie poszła i zostawiła go samego. I nawet przez chwilę chciała to zrobić. Wycofała się o kilka kroków z zamiarem odejścia do Pokoju Wspólnego, w którym będzie musiała zmierzyć się z wścibskimi spojrzeniami - w końcu właśnie wyparła się naprawdę pinantnej plotki, co było kompletnie nie w jej stylu. Ale zawahała się. ,,Zapomnieć o całej sprawie"? - Jak mam zapomnieć, kiedy ty najwyraźniej nie masz zamiaru? - zapytała sfrustrowana. - Już zawsze będę dla ciebie tą suką, która zniszczyła ci życie. I jakoś za bardzo mi to nie przeszkadza, ale nie próbuj mi wmawiać, że nie masz do mnie żalu. Bo ja wiem, że go masz aż zanadto. - przeciągnęła dłonią po długich włosach; była zestresowana całą tą sytuacją, bo nie wiedziała, co chce zrobić Ian i nie mogła mu także okazać, że ją to obchodzi. - I nie oczekuje od ciebie wybaczenia. Sama bym sobie nie wybaczyła. Chcę tylko, żebyś przestał myśleć o tamtych kretynach jak o jakichś wyroczniach. Jeśli naprawdę żałujesz tego, co zrobiłeś tamtej dziewczynie, to nie jesteś taki zły. A oni? Założę się, że ani przez sekundę nie pożałowali tych okropnych rzeczy, jakie ci nagadali. Do jasnej cholery, ja też nie żałuję wielu podłych postępków! Wychodzi na to, że jesteś lepszy ode mnie i od tych wszystkich cip, bo żałujesz! A ona nigdy nie pożałowała nikogo, kto padł jej ofiarą. I wcale się na to nie zapowiadało. Nawet w takiej sytuacji, jaka teraz ją spotkała, myślała tylko o tym, że przez Iana może mieć później okropne wyrzuty sumienia.
Kiedy Ian ją objął zrozumiała, że jego słowa są prawdziwe. Nie żeby poczuła, że ktoś jej potrzebuje. Jednak w tej chwili była jedynie w stanie płakać. Wyciągnęła ręce i objęła go mocno ściskając. To nie mogło tu się skończyć. Nie mogła go wypuścić ze swych objęć, by odszedł. On nie mógł jej tak zostawić, ale skoro ją kocha, to chyba nie powinien, prawda? Nie czuła się skrzywdzona. Jedynie słowo zapomnę lekko ukuło ją w serce. Nie chciała, by o niej zapomniał. Ona sama będzie go miała wyrytego w pamięci, jak w metalowej tablicy. Zbyt dużo mu zawdzięczała, żeby jego imię wyparowało jej z głowy. Jednak gdy Ian tak postanowił, to jej serce pęknie. Tak doszczętnie. I pękło. Kilka dni milczenie, a zrozumiała, że swoje słowo zaczął wcielać w życie. Na początku próbowała go gdzieś odnaleźć, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Mogła iść do jego dormitorium. Oczywiście, że mogła. Jednak skoro jej nie chciał... Nikt jej nie chciał. Była jak piąte koło u wozu - niepotrzebna. Gdyby jej nie było, dla wszystkich skończyłoby się to lepiej. Nie istniejąc ulżyłaby innym i sobie. Ale nie potrafiła targnąć się na swoje życie choć zdarzało jej się próbować. Jednak nie umiała. Nie była na tyle odważna czy na tyle słaba, jak dla niektórych. Musisz być niesamowicie silna. Chciałaby. A potem do jej uszu dotarły trzy słowa, które przy pierwszym razie odbijały się echem od ścianek głowy. Gwałciciel z lochów. I te resztki serca, które jak szkło pękło parę dni temu teraz stało się pyłem. Ktoś jakby przecierał te drobne kawałeczki pomiędzy dwoma kamieniami. Potem ten białawy proszek wzięto na rękę. Dmuchnięto. I zniknęło. Dowiedziała się wszytskiego, w Hogwarcie nie było trudno. W Chan pojawiło się to poczucie, że powinna być w tej chwili przy Ian'ie. Powinna wybijać mu z głowy każde zdanie, które sama usłyszała. Powinien odejść. Tacy ludzie nie mają prawa istnieć. Nie powinien żyć Musiał żyć. Dla niej musiał. Innego argumentu nie przyjmowała do świadomości. Może i te myśli podchodzą pod egoizm, ale Ian dla Chantelle był jak życiodajna woda. Potrzebowała go, inaczej sama nie będzie już miała nikogo. Słysząc te wszystkie tajemnice Ślizgona na ustach uczniów, te które sam je wyznał, te różne głosy powodowały, że w niej zaczęły dominować dwa uczucia. Szczera nienawiść do osoby, która to wszystko rozdmuchała. Blondynka nie była w stanie opisać swojej złości na takie zachowanie. Zero liczenia się z uczuciami innych, jak gdyby te tortury były nie wystarczającą karą dla Ian'a. Jednak to ważniejsze uczucie wiązało się bezpośrednio z chłopakiem. Musiała jakoś otoczyć go opieką, zrobić cokolwiek, by te komentarze nie docierały do jego świadomości. Bo to nie była prawda. Każdy człowiek miał prawo żyć, a Ian zdecydowanie odbył już swoją karę. Dostał nauczkę, tyle wystarczało. Ale nie miała możliwości. Ślizgon po prostu zniknął z korytarzy szkoły. I to bolało ją najbardziej. Unikał dziewczyny, którą kochał.
[czemu ja nie potrafię rozpisać się bardziej? ;ccc]
Kolejny dzień spędzony samotnie. Na rozmyślaniu, pomysłach. Gdzie mógł być Ian? Przecież nie dało się tak nagle zniknąć, jak kamień w wodę. To niemożliwe, żeby wiecznie omijał zajęcia. W końcu musiał się na nich pojawić. Żaden z profesorów nie uznałby tak długiej nieobecności za normalne. Dla Chantelle już drugi dzień bez jego widoku uznała za nieprawidłowe. Przez tych kilka dni martwiła się bardziej niż kiedykolwiek. każdy kolejny dzień utwierdzał ją w przekonaniu, jak bardzo zrujnowała ich przyjaźń. Że nie potrafiła wystarczająco się nim zająć, jakoś zaopiekować. Możliwe, że nawet po tych torturach, tamtej nocy, gdy do niej przyszedł, że nawet po tym nic nie zdziałała. Stała pod klasą oparta plecami o ścianę. W ręku trzymała książkę próbując skupić na niej swoje myśli, ale ona zawsze odbiegały od transmutacji zaczynając kłębić się nad tematem Ian'a. Nie potrafiła zająć się nauką, kiedy jej przyjaciel po prostu zaginął, a najgorsze było to, że tylko ona się tym przejmowała. Jednak jej niepokój był jakby zebrany ze wszystkich i umieszczony w jej umyśle. Westchnęła zaciskając na chwilę oczy. Chciała wyrzucić te najgorsze myśli. Przecież jego zniknięcie było tylko chwilowe. Tylko. Podnosząc powieki zauważyła, że ktoś przed nią stał. Ruszyła głową do góry i zaniemówiła. Zupełnie jakby ściągnęła Ian'a myślami. Stał przed nią patrząc jej w oczy. Nie odezwał się żadnym słowem i zanim zdążyła cokolwiek z siebie wyrzucić przyciągnął ją przytulił. I ona objęła go wtulając się w jego tors. Chan nie zważała na to, że najprawdopodobniej większość uczniów patrzą na nich. Niech patrzą, ważne było to, że ulżyło jej na sercu czując go w swoich ramionach. Nic mu się nie stało, był i właśnie przy niej stał. W końcu ją puścił, a kiedy się odsunęli spuścił wzrok To wcale dziewczyny nie uspokoiło, wręcz przeciwnie. Znowu zaczęła odczuwać ten dziwny niepokój - coś w rodzaju przeczucia. Było one złe. Bardzo złe. Uważaj na siebie, Chan. Teraz już wszystko będzie dobrze .. będzie lepiej. Cmoknął ją w głowę i szybko odszedł, a w jej głowie wytworzyła się pustka. Głupia. Nawet się nie ruszyła, nie odezwała. Głupia. Coś ewidentnie było nie tak, a ta stoi patrząc jak jej najlepszy przyjaciel odchodzi. Głupia, tępa idiotka. O nie, nie, nie. Cichy głosik wołał w jej głowie jakby znał przyszłość która nastąpi. Myśli znowu na nią runęły, jeszcze gorsze niż poprzednie. Słowa, które usłyszała od Ślizgona tylko pogorszyły jej stan. Czemu ich relacje od początku muszą być tak trudne? Dobrali się - artyści - to jasne, musiało być tragicznie. Zanim większość uczniów weszła do klasy ona prawie do niej wbiegła siadając na swoim miejscu. Złapała się za głowę, jakby miała nadzieję, że to pomoże jej wpaść na jakiś sensowny pomysł. Ale ona była na to zbyt głupia. Głupia, tępa idiotka. Coś syczało jej do ucha. Powtarzało to słowa w kółko i w kółko. Przez całą lekcję siedziała nieobecna i rysowała. Dawno tego nie robiła, a rysunki, które powstawały były zupełnie jej jej umysł. Ciemne, w nieładzie, bez żadnego konkretnego kształtu. Plątanina niepokoju z ogromnym zmartwieniem. I nic nie zrobiła. Głupia, tępa idiotka.
Chłodny wiatr. Zazwyczaj to potrafiło uspokoić Chantelle. Lot nad Zakazanym Lasem czy wokoło zamku. Gdziekolwiek, byle pod postacią sowy, w której nikt nie rozpozna Gryfonki. Tym razem nic to nie zdziałało. Myśli krążące wokół osoby Ian’a nie planowały opuścić głowy blondynki. Zbyt bardzo niepokoiła się jego stanem. Słowa, które usłyszała od przyjaciela były zbyt specyficzne, żeby pozostawić je bez analizy. Brzmiały prawie jak pożegnanie, choć nie do końca. Tego Chan bała się najbardziej, że chłopak postanowi zakończyć to życie. Ale to było niemożliwe. Niemożliwe w myślach Hogarth. Coś takiego jak śmierć Ian’a w ogóle nie pojawiało się jej w głowie. Nie miało prawa. Myśl zakazana. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że ktoś przekazuje informacje o tym, że Ślizgon nie żyje. To był tak irracjonalny obraz obaw Chan. Nie mogło się to nigdy wydarzyć. Po prostu nie. Dziewczyna pod postacią sowy przyglądała się czubkom drzew przelatując tuż nad nimi. Niebo zaczynało padać, wcześnie szarzejąc niepokojąco. Zupełnie jakby płakało. A miało nad czym. Krople upadały na upierzone skrzydła, przez co dziewczyna postanowiła wrócić do sowiarni i ponownie już w swojej skórze mierzyć się z problemami jakie przysporzył jej los. Jednak jakaś ciemna kropka na moście przykuła jej uwagę. Martwiący był fakt, że osoba stojąca tam wyszła poza barierkę. Zwierzę wykonało nagły ruch zlatując ostro w dół. Tak bardzo nie spodziewała się tego, co w końcu zastała. Kiedy sylwetka postaci dopasowała sobie imię prawie wpadła na jedną z belek mostu. Zdążyła jednak tuż przed skręcić i wlecieć do środka. Przemieniła się tuż za chłopakiem i stanęła jak wryta. Nie mogła uwierzyć, że to najgorsze przeczucie, które na siłę odpychała ze swoich myśli jednak okazało się prawdą. Właśnie przed sobą miała Ian’a, który stał po drugiej stronie zabezpieczających barierek. Trzymał się kurczowo drewna spoglądając w przepaść pod nim. Dziewczyna zaczerpnęła powietrza próbując uspokoić się. Jej serce w tej chwili wybijało jakiś niezwykle szybki rytm. Nie, to nawet nie był rytm. Jakieś przypadkowe nagłe uderzenia. Otworzyła usta, ale za pierwszym razem nie wydobył się z nich żaden dźwięk. - Ian? – cichy i lekko ochrypnięty głos wydał się z jej ust. W jej gardle coraz bardziej odczuwalna była twarda kulka, która przeszkadzała w mówieniu. Jej oczy zaczęły coraz bardziej się zwilżać, co powodowało, że z każdą sekundą rozmazywał się jej obraz. Wtedy nagle ocknęła się prędko dochodząc do Ian’a. Najpierw mocno zacisnęła ręce na bluzie chłopaka, a następnie objęła go pociągając w swoją stronę. - Chodź. Błagam cię, wróć tutaj – mówiła spokojnie chociaż można było usłyszeć, że głos lekko jej się załamuje. Wręcz zmusiła Ślizgona do przejścia przez barierkę. Nie miała zamiaru puścić go, dopóki obie jego nogi nie staną w tej samej części, co jej własne. Zaciskając usta pomogła mu wrócić. Wtedy zauważyła, że jeden z rękawów przesiąknięty jest czerwoną substancją. Szybko podwinęła materiał i jęknęła na widok rany. Jego znak przecięty był w pół i ewidentnie zrobił to sobie sam. Blondynka wyjęła różdżkę z kieszeni, ale zanim cokolwiek nią zdziałała przetarła sobie nadgarstkiem oczy. Po jej policzkach powoli zaczynały spływać łzy. Jedna po drugiej pokonywały prawie tę samą trasę. - Ian, co ty wyprawiasz? – stęknęła podnosząc wzrok na niego. Nic jednak nie mogła wyczytać z jego oczu, toteż zabrała się ponownie za ranę. Machnęła różdżką podobnie jak wtedy, kiedy to wrócił do niej z tortur. Wtedy jednak nie chciał kończyć swojego życia, nawet po Cruciatusach. Znowu wytarła policzki i popatrzyła na miejsce, w którym przed chwilą zastała chłopaka. Ona też stała w tym miejscu, ale inaczej kończyły się jej poczynania. Ona puszczała się barierki i bezwiednie spadała na dół. Była na niego zła. Nie mógł się przecież ot tak poddać. Nie mógł jej zostawić samej. Bez nikogo, a przecież doskonale wiedział, że miała tylko jego. Możliwe, że nie wiedział, że jest dla niej tak bardzo ważny.
- Przyszło ci do głowy, co bym czuła, gdybyś skoczył? – zapytała nagle. Do głowy wpadł jej tak bardzo absurdalny pomysł, ale przeżycie tego na własnej skórze było najlepszą lekcją. Takiego przynajmniej była zdania. Wiedziała, że to co zaraz zrobi będzie jedną z następnych jej głupot, ale innego pomysłu nie miała, by odwieźć chłopaka od samobójstwa. Podeszła do barierki wychylając się za nią. – Pomyślałeś przez chwilę, co bym przeżywała? Nie, prawda? – odkręciła się w jego stronę. Nie musiał odpowiadać, bo doskonale znała odpowiedź. – Więc teraz masz szansę – rzekła trochę zdenerwowana. Wtedy nagle przeszła przez barierkę i bez namysłu odepchnęła się od niej, by kolejny raz tuż przed ziemią zerwać się jako sowa do lotu.
[Ian i Nate wyglądają mi na takich, co ot tak rywalizują ze sobą na lekcjach :P Ponadto mają takiego samego patronusa, więc to też można jakoś wcisnąć do wątku :D]
[To szkoda, bo jak tak dalej pójdzie, to będę miał same wątki o rysowaniu, jakby Nate nic innego w życiu nie robił :D Ale jeśli wiesz, jak to można ciekawie połączyć, to czemu nie :)]
Ile razy trwała w tym stanie? Nawet nie liczyła. Po prostu stawała na moście i zrzucała się w dół. Bo co za znaczenie miała ilość prób, skoro i tak za każdym razem wychodziła z niej żywa. W trakcie spadania było zupełnie inne uczucie, niżeli lot na miotle, bądź pod postacią sowy. Ciało było poddane losowi. Ono nim okręcało, ale za każdym razem droga była taka sama. Jak najszybciej w dół. Ile razy ktoś widział jej próby? Zero. Nikt i nigdy nie był światkiem swobodnego spadania Chan, aż do tej pory. Wystarczył jeden impuls, jakaś samotna myśl, a ona musiała ją wykonać. Niezależnie od tego, czy była to mądra decyzja, czy głupota, których blondynka nawyrabiała bezliku. Dziwne. Przecież tak bardzo starała się być opanowaną dziewczyną. Nic nie miało nią rządzić prócz rozsądku. Miała myśleć nad tym, co uczyni, co powie. Wszystko miało być w stu procentach przemyślane. A ta co? Działała nagle. Co przyszło jej do głowy, ona zaraz wcielała to w życie, a nie tak to miało być. Widzisz, znowu ci się nie udało Widocznie trudno pozbyć się swojego prawdziwego charakteru. Tak bardzo starała się wyzbyć dawnej Chantelle, tej sprzed wakacji. Tej nieświadomej, że będzie jedną z morderców. Tej beztroskiej, która nie wiedziała, jakie życie jest naprawdę. Ta obecna też nie wiedziała. Chan nie miała pojęcia, jak wygląda prawdziwe życie. Wiedziała za to, że jej własne stało się bardzo skomplikowane, a każdym swoim zachowaniem wcale go nie upraszcza. To, co zrobiła było jednym z nich. Tak jak zawsze, na końcu zamieniała się w sowę. Lubiła moment przemiany. Stawała się wtedy lekka i to ona decydowała gdzie poniesie ją wiatr. Teraz niósł Chan w górę naprawiać skutki swojej głupoty. Przekonała się o tym, kiedy wylądowała na barierce. Ten widok był porównywalny, kiedy to Ian stał tuż nad przepaścią, a może nawet i gorszy. Tak właśnie wyglądałaby ona, kiedy w końcu dotarłoby do niej, że jej przyjaciel nie żyje. Ale teraz żałowała swojego pomysłu. Jak mogła wystawiać chłopaka na takie cierpienie, kiedy sam z bezsilności chciał się zabić. Idiotka, już to sobie mówiłaś. Sowa zahukała smutno i zleciała niżej. W trakcie jej kończyny wydłużały się, a pióra zanikały. Chwilę później stała przed Ian’em w swoim ludzkim ciele. Nie miała nic na usprawiedliwienie swojego zachowania, tak bardzo cholernie głupiego i nieprzemyślanego. Chciałaby się teraz jakoś ukarać. Jakkolwiek. To chyba była większa głupota w jej życiu niż zabicie własnej siostry. - Właśnie tak by mnie tu bolało – odezwała się wskazując palcem na swoją lewą stronę klatki piersiowej. Nie patrzyła na Ian’a. Miała zaciśnięte oczy i opuszczoną głowę. Nie chciała widzieć jego gniewu. Bała się złapać z nim kontakt wzrokowy, tak bardzo wstydziła się swoich poczynań. Głupie, niepotrzebne stworzenie. Kogo w życiu uszczęśliwiłaś?
Bała się jego reakcji na to, że jednak tu stoi i żyje. Jej przedstawienie wcale nie było zabawne, a ona jedynie była głupia. Od kiedy się odezwała jej serce wybijało szalony rytm w oczekiwaniu na ruch Ian’a. Cisza, która trwała zaledwie kilka sekund ciągnęły jej się niesamowicie. Cisza ta raniła jej uszy. Nawet miała już otworzyć oczy, ale poczuła cudze ciepło ciała i mocne ściśnięcie wokół. W tym momencie jej użyło. Coś co powodowało, że jej serce popadło na syndrom padaczki nagle ustąpiło. Zachowanie Ślizgona sprawiło, że się uspokajała. Było tak za każdym razem, kiedy lądowała w jego ramionach. Można stwierdzić, że miały na nią zbawienny wpływ. Na pytanie, które usłyszała zacisnęła oczy. Właśnie, jak mogła… Chcąc go jakoś uspokoić blondynka przeniosła jedną ze swych rąk, które oplatały szyję Ian’a, przeniosła do jego włosów. Przeczesywała je delikatnie i w równych odstępach. Kolejne zdania jednak bardzo ją zmartwiły. Oderwała się od niego i spojrzała mu w oczy. - Jacy ludzie, Ian? Tacy, którzy poświęcają cały swój czas, aby odbudować drugiego człowieka? – Zapytała. To właśnie zrobił on. Był przy niej, kiedy tak bardzo cierpiała. Nie zostawił choćby na chwilę. Przesiadywał nawet całe noce, aby być pewnym, że Chan nic się nie dzieje. Jak tacy ludzie zasługiwać na śmierć? - Oni nie wiedzą o tobie wszystkiego – zaczynała ponownie gładzić jego włosy. Tym razem jednak tuż nad uchem. Czemu ona musiała zrobić tak absurdalną rzecz? W takiej chwili, gdy Ian chciał skończyć z własnym. Ona musiała przy nim być, teraz non stop. Teraz kolej padła na nią. Jeżeli tylko będzie potrzebował Chantelle przy nim będzie. Czy noc, czy dzień. Nawet jeżeli nie będzie chciał, to nie da się przekonać do innego zdania. Nie zostawi go teraz, o nie. - Tacy ludzie jak ty Ian, po prostu się pogubili. I ja jestem również jedną z nich, a ty za dużo dobrego dla mnie zrobiłeś, byś mógł zasłużyć na śmierć. – Na końcu chwilę ją zacięło. Nie umiała mówić teraz przy nim na ten temat, bo nigdy go sobie z nim nie łączyła. – I… - zaczęła cicho wzdychając. Dalej delikatnie przejeżdżała palcami od skroni w stronę ucha. – Jak mogłeś mi chcieć to zrobić? – zapytała podobnie jak on. Oczy trochę jej zwilgotniały, a pojedyncza łza, która spłynęła po policzku, chwilę później została wytarta przez rękaw Chan. Świat bez Ian’a to jak świat bez kolorów.
Ten moment, w którym Ian puszczał ją ze swoich objęć ostatnimi czasy nie kojarzył się dla Chan dobrze. Po tym zawsze działo się coś złego, dlatego tym razem ponownie nastał w niej niepokój. Podążała za nim wzrokiem stając nadal w tym samym miejscu. Splotła dłonie ze sobą i podparła o nie brodę. Kiedy ponownie zaczął mówić przerywając na chwilę, jak zawsze milczała czekając, aż znajdzie odpowiednie słowa na wyrażenie swoich myśli. I wtedy się uniósł. Dziewczyna lekko się skuliła patrząc na znak na przedramieniu Ian’a. Osobiście przerażał ją i fascynował. Często zastanawiała się nad tym dlaczego właśnie tak on wygląda, co dokładnie symbolizują przedstawione rzeczy. Jednak posiadanie go wzbudzało w niej trwogę. Nie wiedziała do końca, jakie skutki ponosi się mając Mroczny Znak na skórze, ale nigdy nie dałaby się nim naznaczyć. Jej siostra go miała i nie lubiła tego widoku. W końcu Griet była jak druga ona, to zupełnie tak, jakby widziała wszystko to, czego nie chciała na sobie. Tu niestety Ian miał rację. Jeżeli nie chce on stanąć po stronie Voldemorta miał poważny problem na swoich ramionach. Przecież reakcja Czarnego Pana na jego bunt jest oczywista. Chan przeniosła dłonie na usta chcąc wyprzeć z umysłu widok zielonego światła, który tak dobrze znała. Ślizgon nie mógł tak zakończyć swojego życia. Nie miała pojęcia jaki, ale na pewno istnieje sposób, by chłopak przeżył. I teraźniejsze przykrości, i te, które niedługo nastąpią. Może nie widziała, jak to jest, gdy wszyscy życzą śmierci. Ale jej świat też się zawalił. Wystarczyło jedno lato, by zmienić jej postrzeganie o świecie. Zmieniła nawet siebie samą. Zielone światło, choć uderzyło w Griet, trafiło także i Chan. Tylko skutki były inne. Poddawała się, niezliczoną ilość razy, ale za każdym razem w ostatniej chwili się ratowała. Ni to tchórzostwo, nie to odwaga. Nie wiadomo co, jak cała ona. Nie potrafiła słuchać go dalej. Każde słowo, które wypowiadał przesyłało tylko jedną wiadomość: nie powinien żyć. A te słowa ją bolały, więc ludzkie jest to, że chce się to przerwać. Tylko, że Chan zawsze wpadała nie specyficzne pomysły, które ostatnio wpisywało się w impulsywne zachowanie. I tym razem niewiele myśląc, zrobiła to, co pierwsze przyszło jej do głowy. W trakcie, gdy jeszcze Ian mówił pośpiesznie do niego doszła, ujęła jego twarz w swoje dłonie i dosięgając do niego złączyła ich usta. To wszystko stało się tak nagle i była pewna, że chłopak w ogóle się tego nie spodziewał. Nie myślała o skutkach, po prostu musiała przerwać wypływające słowa z jego ust. O wiele bardziej wolała delikatnie go całować, niżeli wysłuchiwać jego powodów do samobójstwa. Był dla niej ważny, co dowodziło też jej zachowanie. Serce biło jej szybko, ale jeszcze bardziej przyśpieszyło, kiedy oderwała się od niego. Spuściła głowę pamiętając jego reakcję na ostatnie takie jej poczynania. Odsunął się wtedy z przerażonym wzrokiem. Dlatego też teraz zaczęła myśleć nad swoim postępowaniem. Dlaczego przy Ian’ie działała tak impulsywnie? - Przepraszam – dodała szybko kręcąc lekko głową. Teraz musiała powiedzieć coś jeszcze, coś co odwróci uwagę z pocałunku chociaż na chwilę. Jeden, króciutki moment. Niech konsekwencje spadną na nią jak najpóźniej. - Ian wiedz, że jeżeli by cię zabrakło – zaczęła i podniosła wzrok. Jednak kiedy natrafiła na spojrzenie Śizgona ponownie go spuściła. Nie potrafiła w tym momencie. Wypuściła powietrze z ust i dokończyła – to trochę by mi cię brakowało. Trochę? Trochę, idiotko? Och, co ty palnęłaś? Chantelle zacisnęła oczy. Co ona w tej chwili wygadywała? Kolejny błąd dzisiaj. Czy ona w tym dniu choć trochę myślała, czy kabelki w jej mózgu doszczętnie się przepaliły. Dziewczyna zakryła twarz dłońmi. Już nie miała siły tego prostować. Znając życie palnie jeszcze większą głupotę. Trochę. Idiotka.
[Więc zaczynam] Koło godziny 23 niebo przybiera najbardziej niespotykaną i głęboką barwę. Jest to ten szczególny moment, przed jego stopniowym rozjaśnianiem, a już po całkowitemu ściemnieniu. Wtedy świat wydaje się najbardziej upiorny, wtedy rozum śpi i budzą się demony. Nie łudźcie się, że dzieci przypadkowo boją się ciemności. Zło wtedy powstaje. Nad brzegiem jeziora siedzi postać. Ciemny kaptur na głowie, szeleści przerzucanymi kartkami. Widać z daleka, że się nie boi. Co skłania mnie do takich wniosków? Jej nonszalancka pozycja, uśmiech na twarzy. Spisuje swoje myśli i każde głębsze uczucie, którym jest w stanie obdarzyć otaczającą ją rzeczywistość. Samotność to stan ulgi dla Polly, ulgi przed ciągłą postawą złej dziewczynki. To nie tak, że kogoś udaje. Po prostu czasem bycie sobą jest meczące i frustrujące. Za dużo ludzkich istnień pragnie podążać za jej wzrokiem, za dużo osób pragnie jej obecności, która po pewnym czasie nawet dla niej staje się męcząca.
[Postanowiłem wykorzystać motyw z Harry'ego Pottera. W końcu Slughorn we wcześniejszym życiu też mógł urządzać takie konkursy... :D]
Po ciężkim, miejscami nużącym i wyczerpującym do granic możliwości tygodniu nadszedł wreszcie piątek. Dzień, którego oczekują wszyscy, zapowiedź kilku chwil odpoczynku, czas imprez, zapomnienia o szkole i wypadów do Hogsmeade. Nate nie mógł się już doczekać końca lekcji, zwłaszcza, że ten piątek był jak dotąd najcieplejszym w roku, co dawało mnóstwo nowych możliwości na jego spędzenie. Zostały mu tylko eliksiry ze Ślizgonami i odkąd się zaczęły, chłopak myślał tylko o tym, by wreszcie nadszedł ich kres. Chciał jak najszybciej wyjść z tych ciemnych, zimnych lochów i zobaczyć słońce, poczuć jego ciepłe promienie na twarzy. Na ścianie zegar tykał denerwująco, a jego wskazówki poruszały się po tarczy w ślimaczym tempie, jakby specjalnie postanowiły zwolnić, żeby wydłużyć Krukonowi czas oczekiwania. Slughorn wszedł do klasy, stanął za biurkiem i robiąc na nim porządek, zaczął mówić. Chyba. Nathan widział co prawda, jak otwierają i zamykają mu się usta, jednak żadne ze słów do niego nie docierało. Był w tej chwili całkowicie oderwany od rzeczywistości, a jedyne, co słyszał, to miarowe tykanie przeklętego zegara. Tik-tak, tik-tak, tik-tak, oszaleć można. Prawdopodobnie spędziłby w tym stanie resztę lekcji, gdyby nie dwa słowa, które zadziałały na niego skuteczniej niż kubeł zimnej wody. Felix Felicis - dobrze słyszał? - Tak, jedno z was otrzyma dziś Felix Felicis - odpowiedział Slughorn na jego niezadane pytanie, unosząc do góry buteleczkę z płynnym szczęściem w kolorze złota. - A będzie to osoba, która najlepiej przygotuje Wywar Żywej Śmierci. Jeśli... Nate wyprostował się na krześle i zaczął wyłamywać sobie palce, jednocześnie rozglądając się po klasie. Wszyscy wyglądali na zaskoczonych, nie spostrzegł też nikogo, kto miałby minę w stylu To banał, bez problemu sobie poradzę, więc miał jakieś szanse. Chociaż w sumie... Siedzący na tyłach klasy Ślizgon wydawał się całkowicie spokojny, a to nie wróżyło niczego dobrego. Przynajmniej jeśli chodzi o tę lekcję.
Cokolwiek powiedział Ian w tej chwili, nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie miało, gdy po tym wydarzyło się coś tak pięknego. Nie wiedziała, co zrobi, kiedy oddalił jej ręce od twarzy. Niby patrzyła na niego, ale w sumie nie widziała nic. Niby mówił tylko on, ale nie słuchała. Była w swoim świecie, gdzie wszystkiego żałowała. Dopisywała tam właśnie kolejne swoje nieprzemyślane zachowanie. Ten świat był jak jej zbiorowiskiem błędów, których tutaj kłębiło się co niemiara. Ostatnio zbyt dużo rzeczy zaczęło zamieszkiwać te miejsce. Jednak zaraz świat odleciał, ale zanim jeszcze zniknął, Chan wymazała swój nagły pocałunek z listy. Z jakiej to przyczyny ta nagła zmiana? Ian. Objął ją w pasie, przybliżył do siebie, a kiedy położył dłoń na jej policzku serce zaczęło szaleć, jak po stukilometrowym maratonie z ciężarem na plecach i w dodatku z liczonym czasem. Wiedziała, co zaraz się stanie, więc tym bardziej nie zareagowała gwałtownie. Gdy już poczuła ciepłe wargi chłopaka na swoich zacisnęła oczy. Deszcz zaczął padać o wiele mocniej, a wiatr nieprzyjemnie otulał jej jak zawsze zmarznięte ciało. To było jednak zupełną błahostką. Od środka ogrzewało ją tak bardzo dziwne uczucie, którego zaznała jedynie kilka razy i zdecydowanie było to dla niej za mało. Za to ponownie znalazła osobę, która powodowała u niej tak specyficzne zachowania organizmu. I ten stan bardzo Chan się przypodobał. Trochę żałowała, że po tak krótkim dla niej czasie Ian oderwał się od niej. Wolała, by dalej muskał delikatnie jej usta, co powodowało, że czuła się taka lekka niczym przy locie jako sowa. Nie, czuła się jeszcze lepiej. Nie zważając na to, co zrobi Ślizgon skuliła się lekko i wtuliła w tors chłopaka wcześniej zaciskając ręce przed sobą. Było jej w tej chwili niesamowicie zimno. Dłonie już dawno zdążyły jej zesztywnieć od tego chłodu, który pojawiał się jedynie przez wilgoć i wiatr. A tak przybliżyła się, jak najbardziej mogła i przyległa do niego chcąc choć trochę się ogrzać. Mimo całej tej pogody uśmiechnęła się lekko pod nosem. Była szczęśliwa. Chyba własnie tak wygląda to uczucie. Podniosła głowę i musnęła ustami policzek Ian'a. - Może wrócimy do zamku? Odprowadzę cię do dormitorium i przypilnuję byś w spokoju zasnął - rzuciła pomysł mówiąc to dostatecznie cicho, jakby nadal bała się cokolwiek zrobić czy powiedzieć, aby w żaden sposób go nie urazić. Wyciągnęła jednak dłoń do jego policzka przejeżdżając nią delikatnie.
[Horacy to największy dealer Felix Felicis w historii Hogwartu :3]
Nathan nie dosłyszał słów Ślizgona, ale jego mina i ruchy świadczyły o tym, że jest w tym zadaniu realnym zagrożeniem. Wywar Żywej Śmierci nie był łatwym do sporządzenia eliksirem i zapewnie w tej sali nikt, prócz oczywiście Slughorna, nie potrafił dobrze go uwarzyć. Miał zatem wygrać ktoś, kto będzie najbliżej poprawnej wersji, a to oznaczało, że wiele zależało od szczęścia i determinacji. Tej drugiej Nate miał sporo, aczkolwiek nie był jedyny. Wśród ogólnego choasu panującego w klasie kątem oka widział wspomnianego wcześniej Ślizgona, który, jako jeden z nielicznych, zachował zimną krew i od razu wziął się do pracy. Krukon też nie czekał zbyt długo. Podążając za opisem z podręcznika, złapał za korzeń asfodelusa, który zaczął pospiesznie rozcierać. Skupiony na podążaniu za kolejnymi krokami, w dodatku niezbyt jasno opisanymi przez autora książki, znów zaczął słyszeć tykanie wiszącego na ścianie zegara. Dźwięk ten z powrotem stał się niezwykle wyraźny, ale tym razem czas biegł zdecydowanie za szybko. Tiktaktiktaktiktak. Nate robił kilka rzeczy naraz, lecz mimo to, obawiał się, że nie zdąży. Co jakiś czas zerkał też na swojego przeciwnika, a potem na Slughorna, który jak gdyby nigdy nic siedział za biurkiem, czytając jakąś książkę. No ładnie - kazać dzieciakom robić niebezpieczny wywar i obiecywać im za to nie wiadomo co, tylko po to, by móc sobie poczytać. Wystarczyło powiedzieć, że mamy dzisiaj wolne. Nathanowi zostało zaledwie kilka kroków i miał nadzieję, że teraz niczego nie pomyli, bo musiał działać szybko. Łatwiej by mu poszło, gdyby był pod wpływem Felix Felicis, ale wtedy nie miałby o co walczyć...
Chyba nikt nigdy nie otoczył Chan taką opieką, jak Ian. Starał się na każdym kroku, by ta rozgrzała swoje ciało. Dzięki temu dziewczyna za każdym razem przekonywała się, jak bardzo może na nim polegać. Kiedy doszli już do dormitorium zmęczona opadła na łóżko. Siedząc obserwowała co takiego robi Ślizgon. Tymczasem on wyjął gruby koc, który chwilę później znalazł się na jej plecach. Chłopak pochylał się nad nią układając materiał jak najciaśniej. Cieplej? Na pytanie przy którym się uśmiechnął odpowiedziała mruknięciem. Zrobiła to w chwili, kiedy wyciągnęła szyję, aby dosięgnąć do czoła Ian'a. Delikatnie musnęła jego skórę chwilę trwając w tej pozycji. Potem bez słowa wykonała jego polecenie kładąc się na łóżku. Była lekko wyczerpana i było jej zimno. Tego chłodu chciała się wyzbyć, niestety najczęściej trudno było jej się ogrzać. Dlatego gdy chłopak naciągnął na nią jeszcze kołdrę uznała to za zbawienny pomysł tym bardziej, kiedy Ian położył się obok. Mimo tego zimna, które panowało w dormitorium podniosła obie ciepłe warstwy otulając nimi Ślizgona, a sama przyległa do jego boku kładąc głowę na torsie. Nie była przyzwyczajona do takiego pokoju, jej przecież ogrzewany był przez kominek na samym środku pomieszczenia. Jednak tak, czy inaczej wolała ciepło ciała Blake'a niżeli właśnie ten piecyk. Wtuliła się w niego zupełnie jak dziewczynka w najlepszą przytulankę. Już mogłaby zostać w tym dormitorium na wieki. Czas mógłby się zatrzymać i trwać właśnie w tej sekundzie. Nigdy nie czuła się na tyle ważna dla kogoś, co dzisiejszego dnia. Tym bardziej utwierdziły ją w tym przekonaniu słowa. Ledwo słyszalne, ale Chantelle doskonale je usłyszała. Kocham cię. Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Zdecydowanie była szczęśliwa i to chyba najbardziej w życiu. Żadne z jej przeżyć nie mogło się równać temu. Ani chwila osiągnięcia animagii, ani wybitny w transmutacji. Nic. Gdy Ian mruknął dobranoc podniosła głowę, by na niego spojrzeć. O dziwo, już spał. Najwidoczniej powiedział to półświadomie tuż przed zaśnięciem. Zupełnie jak dziecko. Prychnęła rozbawiona i podniosła się trochę. Pocałowała czubek jego nosa, a następnie ponownie wtuliła się w jego tors. Było jej w tej chwili tak dobrze i ciepło, że podobnie jak Ian odpłynęła w inny świat. Zupełnie jak dziecko. Obudziła się jak zwykle wcześnie. Była osobą, która mało spała. Nawet nie potrzebowała więcej. Pierwsze wrażenie po przebudzeniu to ogromne ciepło. Otwierając oczy ulżyło jej na sercu. Przez chwilę sądziła, że to gdzie właśnie jest to jedynie sen. Ale nie. Tak jak tuż przed zaśnięciem tkwiła w objęciach Ian'a. On spał w najlepsze, więc nie chcąc go budzić zachowywała się jak najciszej. Wyswobodziła się z jego ręki,a sama podjechała do góry, tak że jej twarz znalazła się trochę wyżej. Otaczając jego głowę zaczęła delikatnie przeczesywać mu włosy. Spodobało się to Chan, dlatego nie planowała zaprzestać. Nawet przysunęła się do jego skroni zostawiając na niej dotyk swoich ust. Zamknęła oczy, ale w dalszym ciągu jej dłoń gładziła policzek, bądź przeczesywała włosy. Po dłuższym czasie Ian zaczął się poruszać, trochę w geście rozciągnięcia. - Dzień dobry - mruknęła mu do ucha, zanim jeszcze otworzył oczy.
Slughorn zamknął książkę, wzbijając w powietrze obłoczek kurzu, który migotał przez chwilę w zielonkawym świetle, aż w końcu osiadł na biurku i podłodze. W sali zrobiło się trochę ciszej, chociaż nadal dało się słyszeć szelest skruszanych ziół i uderzenia o wnętrza kociołków przy mieszaniu wywarów. Profesor flegmatycznie podniósł się z miejsca, co Nathan odebrał jako znak, że czas się skończył. Krytycznie spojrzał na swój eliksir i z ulgą stwierdził, że przybrał on już odpowiednią barwę, a przynajmniej zbliżoną do tej, o której było napisane w książce. Wystarczyło zamieszać go odpowiednią ilość razy i... Ledwie skończył, gdy nagle dało się słyszeć potężny wybuch. Nate instynktownie odskoczył od stolika, przez chwilę nie mając pojęcia, co się w ogóle stało. Wszyscy jak na komendę przerwali dokonywanie ostatnich poprawek w swoich wywarach i spojrzeli w stronę oszołomionego Riversa. A przynajmniej początkowo tak myślał. Gdy chmura granatowego dymu nieco się rozrzedziła, Krukon zdołał spostrzec, że z jego kociołkiem nic się nie stało. Nie mógł tego samego powiedzieć o nadpękniętym naczyniu Matta, który stał obok, ścierając z twarzy ciemną maź. Jego głupkowaty uśmiech świadczył o tym, że substancja nie jest zbyt szkodliwa dla skóry, ale Slughorn, mimo to, odesłał go do skrzydła szpitalnego, tak dla pewności. Gdy emocje spowodowane tym nieszczęśliwym wypadkiem opadły, profesor zaczął chodzić po klasie, bez słowa oceniając poszczególne eliksiry. Jego twarz nie zdradzała absolutnie niczego i ciężko było określić, czy przygląda się niektórym wywarom dłużej, bo są takie dobre, czy może wręcz przeciwnie. - Niektórzy poradzili sobie z tym zadaniem lepiej, inni gorzej - powiedział, kończąc okrążanie sali i ponownie stanął za swoim biurkiem. - Mam jednak nie lada problem z wyborem zwycięzcy, gdyż dwa spośród przyrządzonych przez was wywarów są bliskie ideału i trudno je między sobą porównywać, a co za tym idzie - wybrać lepszy... Nathan, marszcząc brwi, przyglądał się profesorowi. Dwa? Więc kto dostanie Felix Felicis? Będzie dogrywka czy jak?
Na początku tej lekcji Nathan nie przypuszczał, że komuś może pójść aż tak dobrze, by Slughorn nazwał jego eliksir bliskim ideału, dlatego wcześniej dawał sobie jakąś szansę na wygraną. Gdy tylko usłyszał wspomniane wcześniej słowa profesora, automatycznie wykluczył się z grona szczęśliwców, którzy mogli zostać obdarowani fiolką z Felix Felicis - w klasie było bowiem mnóstwo lepszych od niego w tej dziedzinie osób. Jednocześnie Krukon zaczął się zastanawiać, jak Horacy ma zamiar rozwiązać tę sprawę, skoro nie potrafi wybrać pomiędzy dwoma najlepiej przygotowanymi wywarami. Kolejny popis z użyciem kociołka? Nate zerknął na zegarek i pokręcił głową. Nie było na to czasu, nawet na przygotowanie czegoś niezbyt skomplikowanego. - A te wywary należą do... - Slughorn był niezły w trzymaniu napięcia i widocznie doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo patrzenie na zastygłych w oczekiwaniu uczniów przywołało na jego twarz szeroki uśmiech. - Do Nathana Riversa i Iana Blake'a. Że co?! Gdyby Nate pił coś teraz, z pewnością oplułby stojącą na linii ognia Krukonkę w iście komediowym stylu. Na szczęście nie pił. Spojrzał za to w kierunku Ślizgona, tego Ślizgona, odwzajemniając jego jadowity uśmiech. Pragnienie zwycięstwa wzrosło w Riversie wielokrotnie, bo nie dość, że grał o niezwykle rzadkie, płynne szczęście, to jeszcze miał okazję utrzeć nosa jednemu z wychowanków domu Salazara. Niesamowita oferta, dwa w cenie jednego! Slughorn przepchnął się do nich pomiędzy stolikami w akompaniamencie podnieconych szeptów uczniów, którzy zdążyli się już zgromadzić wokół wybranej dwójki, po czym zaapelował, że zwycięzcę wybierze na drodze quizu. A pierwszą jego ofiarą miał być Nathan. - Zacznijmy od czegoś prostego: jakich składników potrzebujemy do uwarzenia... - Albo Horacy naprawdę się zastanawiał, albo po raz kolejny chciał podtrzymać napięcie. - Eliksiru wielosokowego? Blondyn odtańczył w duchu taniec zwycięstwa i od razu zaczął wymieniać: - Rdest ptasi, pijawki, muchy siatkoskrzydłe, ślaz... emm... skórka boomslanga i sproszkowany róg dwurożca. - To wszystko? - zapytał Slughorn, unosząc do góry brew. Nate przeanalizował wszystkie podane przez siebie składniki i był już bliski skinięcia głową, gdy nagle doznał olśnienia. - Jeszcze... fragment osoby, w którą chcemy się zmienić, jak włos czy paznokieć, oczywiście. - Ledwo, ledwo, panie Rivers, ale niech będzie. Teraz pora na pana Blake'a. Krukon wyszczerzył zęby, spoglądając w stronę swojego rywala. 1:0, cwaniaczku!
W obecnej sytuacji pannę Rhamnusię naszła chęć by wyciągnąć ręce przed siebie i udusić Iana, by raz na zawsze przestał wyprowadzać ją z równowagi. Z pewnością gdyby to zrobiła oddałaby przysługę niejednej skrzywdzonej przez niego dziewczynie i oszczędziła cierpień kolejnym tuzinom. Jej jasne tęczówki zachmurzyły się i brakowało jedynie chwili by ciskały gromy i błyskawice. Gdyby tylko potrafiła spetryfikowałaby go już dawno swoim spojrzeniem. Ze świstem wciągnęła powietrze do płuc i jeszcze głośniej je wypuściła. Nie należało jej drażnić, pod chłodną i kamienną powłoką mieszkała Nemezis, czekająca na okazję rozpętania pandemonium. Po całym męczącym dniu w końcu nadarzyła się okazja, chwila spokoju w której Adra mogła nieco odpocząć i zadbać o siebie. Kiedy tylko wstała, na jej barki posypały się obowiązki i chcąc – nie chcąc, musiała je wypełnić. Odwiedziny w sowiarni, śniadanie a potem zajęcia i nauka z krótką przerwą obiad, pomoc w bibliotece oraz patrolowanie pewnego odcinka korytarza a potem jeszcze tuzin innych drobnych spraw wymagających przemieszczania się po całym zamku. Nóg jednym zdaniem to ona nie czuła. Bolały ją śródstopia a gdy tylko odwracała głowę w lewą stronę coś jej strzykało w karku. Łazienka prefektów była idealnym miejscem na odpoczynek ; wanna pełna piany i ciepłej wody, wszechogarniający i błogi spokój. Późnym wieczorem ruszyła korytarzem w stronę ustronnego miejsca. Wymówiwszy hasło znalazła się w środku i już na progu osłupiała. Czara właśnie się przelała. To co zobaczyła panna Adrasteja wprawiło ją w zadumę a zaraz potem w złość, rosnącą z sekundy na sekundę. Ruszyła przed siebie, stopą trąciła pustą butelkę po ognistej whisky. W powietrzu unosił się smród palonego tytoniu, a resztki zgaszonego papierosa były dopełnieniem rozgardiaszu w łazience prefektów. Dziewczyna dopatrzyła się jeszcze kilka drobiazgów : dwie butelki kremowego piwa, jeden but,pasek i koszulkę chłopaka, reszta ubioru śpiącego ślizgona w wannie nie była do zlokalizowana ... Dziękowała w myślach Salazarowi, że piana nie zniknęła z powierzchni wody układając się w odpowiednich miejscach. Pan Blake miał odchyloną głowę do tyłu, ręka zwisała mu znad krawędzi a ust miał lekko rozchylone. Wciągnęła powietrze w płuca a przy wydechu wydarła się na całą łazienkę ile miała pary w sobie po czym w ostentacyjnym geście oburzenia założyła ręce na wysokości klatki piersiowej. - IAN! Zabieraj dup. sko z wanny!
[Sratatatat, takie sobie wyszło :<< Ale nic lepszego na razie nie wymyślę. ]
Piątek, weekendu początek, a zarazem dla Evy wyczekiwany koniec jednego z najpracowitszych tygodni, jakie dane jej było w życiu przeżyć. Te pięć szkolnych dni, z których ostatni chylił się właśnie ku końcowi, upłynęło jej w bezustannym uczniowskim pochodzie do i z biblioteki, w celu przyzwoitego przygotowania się na następującą każdego dnia kawalkadę zaliczeń, testów czy ćwiczeń praktycznych, przez co jedyne momenty błogiego lenistwa, na które mogli pozwolić sobie inni uczniowie, w jej przypadku były zarezerwowane na patrolowanie korytarzy. Miodnie. Planów na ten wieczór nie miała wcale, liczyła na chwilę spokoju i możliwość wyspania się za wszystkie czasy, zakopując się pod kołdrą, jak w swoim małym królestwie, a tymczasem podczas obiadu rozmowa dwóch Gryfonek skutecznie przypomniała jej o odbywającej się tego wieczoru imprezie, na którą wpuszczano jedynie za okazaniem zaproszenia, dzięki czemu niwelowano potencjalne niechciane towarzystwo, które sprawiało kłopoty. Samo zaproszenie nie zdziwiło ją zbytnio, była jedną z tych osób, które umożliwiały skuteczny rozkwit przemytnictwa w szkole, co stawało się jeszcze łatwiejsze dzięki posadzie prefekta, jednak na imprezę wybierała się z braku laku, nie oczekując rewelacji, a jednak mając nadzieję na spotkanie znajomej twarzy, z którą będzie mogła spędzić przyjemnie czas. Miejscem docelowym okazała się sporawa sala od zaklęć, obecnie nieużywana, ale znajdująca się w najbardziej oddalonym od strategicznych punktów skrzydle zamku, a przez strategiczne punkty rozumieć się miało gabinet Filcha, pokoje nauczycielskie, częściej używane korytarze. Pomimo szeregu zaklęć wyciszających nie był to, zdaniem Evy, przemyślany wybór, z racji braku ewentualnych dróg ucieczki, gdyby coś się posypało, ale zignorowała to i, okazującu uprzednio zaproszenie, weszła do środka. To, co zastała w środku, okazało się wybuchową mieszanką alkoholowych oparów, dymu, kolorowych świateł i tłumu ludzi. - Na trzeźwo tego nie przetrwam - stwierdziła na głos i sięgnęła po pękatą bulekę Whisky i przelała go w szeroką szklankę o grubym dnie. Wychyliła całą jej zawartość w kilka sekund, po czym powtórzyła proces, a z trzecią szlanką postanowiła przejść się po sali w poszukiwaniu kogoś znajomego, a tych było jak na lekarstwo. Próba przepchnięcia się przez szalejący w rytm muzyki tłum przypominała marsz pod prąd środkiem rwącej rzeki, której masy ludzkiego ciała obijały się raz po raz od drobnej sylwetki Reeve. Najłatwiej było iść bliżej ściany, a i tak co jakiś czas dostawała z łokcia, bądź z barku i o mało nie wylewała złocistego trunku ze szklanki. Jakby tego było mało, ktoś po prawej wdał się w bójkę, a osoba, która została w jej wyniku popchnięta wpadła na Evę, ścinając ją z nóg i tylko czyjaś sylwetka, na której w porę się podparła, uratowała ją przed upadkiem. Dźwięk tłuczonego szkła zginął gdzieś w eterze, między kolejnymi uderzeniami morderczego bitu. - Szlag by to, przepraszam, nie chciałam cię oblać - mruknęła Reeve, próbując ustawić się w pionie w celu ocenienia zniszczeń na swojej jasnej bluzce. Dopiero teraz mogła zerknąć w górę, w celu zidentyfikowania osobnika, który okazał się pierwszą znajomą osobą, jaką spotkała tego wieczoru. Chociaż "znajomą", to bardzo naciągane pojęcie. - Blake... Coś o tobie było cicho ostatnio, co cię sprowadza na tą... hm... imprezę? - Uniosła brwi w zapytaniu i założyła ręce na piersi.
Chan mogłaby zaczynać tak każdy ranek. Budzić się wtulona w Ian'a, dostać całusa w policzek na przywitanie. Niby były to tak błahe i drobne gesty, ale sprawiały sercu dziewczyny ogromną radość. Gdy Ślizgon usiadł na skraju łóżka Chantelle postąpiła podobnie. Jedynie nogi miała skrzyżowane przed sobą nie pozwalając im opaść wzdłuż zwisającego prześcieradła. Po plecach przeszły jej dreszcze czując dotyk jego dłoni na swoich włosach. Zdecydowanie było to jedno z przyjemniejszych doświadczeń. Nie obraziłaby się, gdyby postanowił przeczesywać je częściej. - Bardzo dobrze - mruknęła w odpowiedzi na pytanie Ian'a. Oparła się o jego ramię otaczając rękoma swoje nogi. Nie było jej dane długo tak posiedzieć, bo po dłuższej chwili objął dłońmi twarz dziewczyny. Tym spowodował, że patrzyła mu w teraz prosto w oczy. Miała wrażenie, że usłyszy coś bardzo ważnego. Coś nad czym właśnie się zastanawiał, a po dwóch słowach, jakie usłyszała z jego ust przekonała się o słuszności przypuszczeń. Serce Chantelle zabiło szybciej i nie zmniejszało swojego tempa, gdy chłopak wypowiadał swoje obietnice względem niej. Każde stwierdzenie było jak kolejna ciepła fala miodu rozlewająca się po jej duszy. Nigdy nie usłyszała tylu pięknych słów skierowanych w jej stronę, toteż przeskakiwała wzrokiem po oczach Ślizgona w połowie nie wierząc swoim uszom, w połowie oniemiałą ze szczęścia. Nie wiedziała, co w tej chwili powiedzieć. Przecież nigdy nie była postawiona w takiej sytuacji. Możliwe, że minął całkiem dłuższy czas, kiedy to pomiędzy nimi panowała cisza, bo nagle Ian przybliżył się łącząc ich usta pierwszy raz w tym dniu. Tu jednak Chan nie pozostawała bierna, a odwzajemniała każdy pocałunek z taką samą dokładnością, co chłopak. Tym razem ten stan trwał o wiele dłużej niż kiedykolwiek, a dla Hogarth mógł się on nie kończyć. Jeżeli jednak tak by się stało, chciała ponownie zatopić się w wargach Ian'a i nie myśleć, co spotka ją za drzwiami dormitorium. Oddech stał się nierówny, a bicie serca jeszcze bardziej przyśpieszyło. Chociaż ostatnio wszystkie ich pocałunki były nagłe i spontaniczne, to ten oczywiście lekko ją zaskoczył. I mimo tego, że Ślizgon oddalał się od jej twarzy ona podążała za jego nie chcąc kończyć tego jakże pięknego i cudownego dla niej stanu. Niestety ich usta w końcu się rozłączyły, a Chan otworzyła oczy natrafiając na brązowe tęczówki Ian'a. Lubiła ciemne oczy, o wiele bardziej niż kolor własnych. Jednak teraz oczekiwał odpowiedzi, a ona nie wiedziała, jak ubrać w słowa to co czuje, bo sama nie potrafiła tego określić. To był tak niezwykły i urokliwy stan, że nie dało się tego opisać. Po prostu była szczęśliwa, jak w jakimś amoku gazu uszczęśliwiającego, albo w zupełnie innym świecie, gdzie problemy nie istnieją, gdzie łzy są suche i nikt nie ma prawa ich nawet doświadczyć. Najchętniej w tej chwili wyciągnęłaby szyję chcąc dosięgnąć ust chłopaka, ale przecież nie mogła być aż tak zachłanna. Musiała coś powiedzieć, cokolwiek. Coś serca. Cokolwiek.
- Ian - zaczęła delikatnie wypowiadając jego imię, zupełnie tak, jakby było ono tym najpiękniejszym słowem. - Zastanów się nad tym, co oznacza każdy mój odwzajemniony pocałunek i to, że tu z tobą jestem - powiedziała dalej przyglądając się twarzy Ian'owi. Chwilę później zniżyła głowę wyswabadzając się z jego dłoni. Nie czekała na to, aż opowie jej o swoich przemyśleniach, ale ciągnęła dalej. - Oznacza to, że w moim sercu, zajmujesz dokładnie tę samą pozycję, co ja w twoim - pokiwała w zamyśleniu głową. Po raz pierwszy powiedziała mu to, co myślała. Bez żadnych dodatkowych informacji, ale to samo zdanie utworzyło jej się chwilę wcześniej w myślach. Zawstydziła się trochę tym faktem, ale dzielnie skrzyżowała z nim wzrok, a podnosząc dłoń przejechała jej wierzchnią częścią po jego policzku. W końcu tak jak chciała wyciągnęła się w stronę Ian'a, jednak jej wargi dotknęły czubka nosa chłopaka, a nie jego ust, jak to jeszcze prawię minutę temu planowała. Tym przybliżyła swoją twarz do niego, tak że dzieliły ich zaledwie milimetry - Więc mój drogi, to oczywiste, że również chciałabym spróbować - powiedziała cicho dalej gładząc skórę Ian'a.
[Hej :) Tak sobie czytam Twoją kartę, czytam, czytam i sobie myślę, że mogliby się spotkać na jakimś balu, załóżmy maskowym, który organizowaliby ich wspólni znajomi? Ona by go zauroczyła i chciałby ją poznać bliżej? Taki wątek by Ci odpowiadał, czy wolisz coś innego?] Violet
Tegoroczne wakacje miały wiele zmienić w życiu Leilah. Pewnego upalnego dnia znalazła na strychu swojego domu wielkie, zakurzone pudło, pełne starych zdjęć a w tym gruby dziennik. Zaczęła go czytać, kartka po kartce, siedziała tam aż do wieczora. Gdy miała już wyjść dostrzegła zdjęcie, która wzbudziło jej zainteresowanie. Był na nim chłopiec i blondwłosa dziewczynka, chudziutka.. wyglądała zupełnie jak ona. Odwracając czarno-białą fotografię na drugą stronę zdała sobie sprawę, że to właśnie ona była na tym zdjęciu. Widniał tam krótki napis `Leilah & Ian` z datą. Dziesięć lat temu. Ian, Ian, Ian... szukał w myślach tego małego chłopca, bezskutecznie. Nie pamiętała go i nie kojarzyła do jakiej rodziny należy. Jedyny Ian, którego znała był z jej szkoły, ze szkoły magii, z Hogwartu. Ale czy to on.. nie, niemożliwe. Z drugiej strony, pragnęła zagłębić się w tą historię jeszcze bardziej. Możliwość posiadania w rodzinie czarodzieja w jakiś sposób ją fascynowała i budziła w jej zimnym sercu emocje. [...] Po wakacjach, gdy wróciła do szkoły z internatem, miała mieszane uczucia. Odkrycie, że jej ciotka była czarownicą, wzbudziło w niej niepokój i była bardziej zagubiona niż zwykle. Myślała o tym, ciągle. Po upływie wielu tygodni postanowiła w końcu coś z tym zrobić. Chciała jakoś zbliżyć się do tego chłopaka, przecież możliwe, że to jej kuzyn. Stwierdziła, że takie długie myślenie nic jej nie da, jedynie ją denerwowało. Postanowiła działać. Pierwszy raz, gdy do niego podeszła spławił ją. Negatywne emocje powoli się w niej kumulowały, jednak postanowiła nie dawać za wygraną i nie chciała się poddawać. W końcu podejrzewała, że on był jej rodziną. Tego dnia, po zajęciach z eliksirów podeszła do niego, gdy był sam, na błoniach. To chyba było jego ulubione miejsce, bo przesiadywał tam często. - Cześć. - szepnęła miękkim i melodyjnym głosem, który był bardzo cichy, lecz mówiła wyraźnie. Zerknęła na chłopaka, widziała na jego twarzy widoczne zrezygnowanie i niechęć. W sumie, to nie dziwiła mu się. Cały czas go obserwowała, próbowała z nim rozmawiać, jednak zwyczajnie jej to nie wychodziło i zawsze robiła z siebie idiotkę. Tym razem jednak miało być inaczej. Cieszyła się, że jest sam, bo myślała, że uda mu się wszystko wyjaśnić i może pierwszy raz w życiu nawiążę z kimś w miarę normalną relację.
[Może jakiś wątek z Ianem W? :) Myślałam nad tym, ze Withmore będzie szedł w nocy korytarzem i złapie chłopaka jak będzie palił i zamiast dać mu karę czy coś to coś tam zrobi, lub mu coś powie łagodnego xd i każe mu przyjść do jego gabinetu, a dalej samo poleci :)]
Zmierzyła go przeciągłym spojrzeniem, zatrzymując swoje intensywnie niebieskie tęczówki na jego oczach. Patrzyła mu w oczy dosłownie przez kilka sekund, bo chwilę później spuściła wzrok a jej usta zacisnęły się w wąską linię. Ian nie był zbyt przyjemny i miły. Nie wiedziała co ona sobie myślała. W końcu mogła wysłać anonimową wiadomość do niego. Przynajmniej to on zawracałby sobie głowę tą sprawą, a nie ona. I nie musiałaby za nim biegać, łazić. Pewnie znowu zrobiła z siebie kretynkę, ale kogo to obchodziło... chyba tylko ją. - Ja.. - zaczęła, ale nie umiała wykrztusić z siebie nic więcej. Zmarszczyła brwi, wpatrując się w niego przez kilka minut. Westchnęła. Wsunęła dłoń do kieszeni i wyjęła z niej fotografię, na którym była ona i on. Zerknęła na zdjęcie, później na niego. Nie wiedziała czy to był on. Cóż.. i tak już była zdenerwowana. Stwierdziła, że powie mu to co ma i zniknie. - Chyba jestem twoją kuzynką. Proszę, masz prawo obejrzeć to zdjęcie. Możesz je sobie zatrzymać. - mruknęła cicho. Wsunęła fotografie w jego dłoń. - Teraz mogę dać ci spokój, tak jak sobie tego życzyłeś. - szepnęła. Krukonka zgrabnie go wyminęła i udała się w stronę zamku. Myślała sobie, że w końcu pozbyła się tego ciężaru, przerwała milczenie i więcej raczej nie będzie miała nic wspólnego z tym czarodziejem. Odgarnęła niesforny kosmyk jasnych włosów za ucho i przyspieszyła kroku. Nie odwracała się za siebie i po chwili myślami była już gdzieś indziej.
Withmore jak co wieczór siedział w zaciszu swojego gabinetu z sokiem pomarańczowym w ręce. Przechadzał się po pomieszczeniu nucąc pod nosem jego ulubioną piosenkę. Westchnął głośno i postanowił, że przejdzie się na spacer po zamku. Lubił, chodzić szkolnymi korytarzami, gdy były wolne od chmar roześmianych uczniów. Narzucił na siebie szatę i wyszedł z pokoju. Powoli ruszył przez jeden z korytarzy. Przeczesał ręką włosy i skręcił w jeden z korytarzy, gdzie dostrzegł jednego z uczniów. -Wiesz, że palenie szkodzi zdrowiu?-zapytał, gdy podszedł do chłopaka i uniósł jedną brew do góry. -Jak to robisz to, rób to porządnie-dodał i zachichotał pod nosem. Wciągaj dym, a nie połykaj-rzucił i skrzyżował ręce na piersi. -Patrz pokaże ci-powiedział i wyciągnął z kieszeni papierosy, po czym odpalił jednego i dość mocno się nim zaciągnął. -Jutro o 22 u mnie-wydukał Withmore i tak po prostu sobie odszedł wyrzucając zgaszonego peta przez okno.
[ Perks of being a wallflower <3 Uwielbiam. Na wątki wszelakie jestem chętna, z zaczynaniem troszku gorzej. Ale czekam na pomysły, coby je zrealizować :) Wybierz sobie którąś Twoją postać, albo nawet i dwie, i przedstaw mi wątek marzeń. Plus, mam jeszcze Mary MacDonald, ale ona się zakurzyła trochę.]
Upodabniam się do nich? Gdybyś wiedziała wszystko nie mówiłabyś tak .. przyznałabyś mi rację, Melody Słowa chłopaka pomogły jej przetłumaczyć część układanki. Współczuła mu. Naprawdę. Nie mogła rozumieć co czuł, ponieważ nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji i prawdopodobnie nigdy nie znajdzie, ale domyślała się jakie to jest uczucie być zmuszonym do czegoś czego się naprawdę się nie chce. Tym bardziej jeśli jest się zmuszanym do poparcia jednej ze stron w czasie "wojny". - Nie twierdzę, że nie masz racji - powiedziała. Doceniała to co chciał zrobić i wiedziała, że "powinno" się postąpić jak Ian. Wiedziała też, że pewnie gdyby była trochę bardziej odważna, postąpiłaby, a przynajmniej starała się zrobić, to samo. - Domyślam się, że chcesz w ten sposób zrobić coś dobrego, ale w tych czasach powinno się myśleć przede wszystkim o sobie - powiedziała. - Walka z przyszłymi sojusznikami? Nie zapomną Ci tego. - Nieśmiałość, która zazwyczaj przeszkadzała jej w kontaktach z innymi nagle zniknęła. Może to i dobrze? Po raz pierwszy od dawna mówiła to o czym naprawdę myślała. Wzięła głęboki oddech i kontynuowała: - Poradzę sobie. Była przyzwyczajona do takich zachowań i mimo że nie potrafiła im otwarcie przeciwdziałać to już się nimi nie przejmowała. - Nie pomagaj mi - powiedziała z uporem, który zadziwił ją samą. Nie chciała by powtórzyła się sytuacja podobna do tej*.
[ coraz niej podoba mi się zachowanie Melody, ale nic nie mogę z nim zrobić. Zaczęła żyć własnym życiem i już mnie nie słucha. Kto by pomyślał, że dziecko może być tak nieusłuchane (przepraszam, mamo, że jestem taka okropna) przepraszam za takie opóźnienie, ale Krasnoludki ukradły mi pierwszą wersję i nie mogłam się zmusić do napisania drugiej - cały czas łudziłam się, że mi ją oddadzą :) przepraszam też, że takie krótkie, ale tak jakoś wyszło. Znowu.
* więcej informacji w notce fabularnej o Melody, którą szykuję ]
Mary, leżąc w poprzek jednego z blatów ustawionych w szklarni numer siedem, zastanawiała się, jakim właściwie sposobem znalazła się w tym miejscu. Przecież dzień zapowiadał się jej tak wspaniale. Siedziała sobie spokojnie na jednym z parapetów, jedząc zwędzonego ze szkolnej kuchni rogalika z czekoladą, kiedy to nagle pojawiła się przed nią profesor McGonnagal, informując, że została wytypowana do pomocy przy nowych nasionach. Mary myślała, że nauczycielka robi sobie z niej żarty, lecz ta patrzyła na nią najzupełniej poważnie. - Masz stawić się o siedemnastej w szklarni numer siedem, Mary. Radzę ci, nie spóźnij się - rzekła na pożegnanie po czym obróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie uczniów. Kto jak kto, ale Minerwa nie była osobą, z którą MacDonald chciała zadzierać. Nic więc dziwnego, że stawiła się w wyznaczonym miejscu punkt piąta. Zazwyczaj tętniąca życiem, tamtego popołudnia szklarnia była zupełnie pusta, nie licząc szerokiego, solidnego stołu, stojącego pośrodku i kilku mniejszych blatów. Machała nogami i bawiła się pierścionkiem, zawieszonym na cienkim łańcuszku, czekając na jakikolwiek znak, który zdawał się nigdy nie nadejść. - Świetnie, stara Minnie postanowiła robić sobie ze mnie żarty - mruknęła niezadowolona, wgapiając się w wieczorne niebo, idealnie widoczne przez przeszklony dach. Ścisnęła pierścionek mocniej, tak, że boleśnie wbijał się jej w skórę. Wiedziała, że to pomoże jej zebrać myśli. - Pomoc przy nowych nasionach, też mi coś.
W pierwszej sekundzie myślała, że się przesłyszała. W następnej wyraz ekscytacji zakwitł na jej bladej twarzy by zniknąć sekundę później gdy już udało jej się skojarzyć, że nie zna chłopaka, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Zupełnie go nie zna. Usiadła prosto po czym zsunęła się z ławki, lądując na ziemi z gracją odpowiednią dla byłej baletnicy, którą zresztą była. - Myślałam, że to ty przyniesiesz mi odpowiedź na to pytanie - powiedziała, podchodząc odrobinę bliżej po czym wyciągnęła drobną dłoń w jego stronę. - Mary MacDonald, zmuszona do pracy z nasionami, które nie istnieją - odparła dziarsko, przyglądając się twarzy chłopaka. Próbowała skojarzyć go, przypasować do jakiegoś nazwiska, kogoś, kogo mijała na szkolnych korytarzach, jednak jej zabiegi spełzły na niczym. W ogóle go nie pamiętała. To dziwne, zważywszy na fakt, że spędzała w Hogwarcie swój siódmy rok z rzędu.
Mary była tak zajęta układaniem sobie poleceń w głowie, że z początku nie zauważyła, że Ian wziął w ręce jej skrzynkę. Chciała zaoponować, ale dała sobie z tym spokój. Zamiast tego, gdy chłopak postawił pudełka na wskazanym miejscu, uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. - Dziękuję. Wzięła do ręki jedno z nasionek i zaczęła przekładać je w palcach, przyglądając się mu i badając uważnie jego fakturę. Nie widziała takich nigdy wcześniej, ale czemu się dziwić, przecież nauczycielki powiedziały, że są nowe. Możliwe, że dopiero odkryte. Najdelikatniej jak tylko potrafiła, ścisnęła nasionko i za pomocą nożyka rozcięła jego miękką skorupkę, spod której wyjrzało jeszcze mniejsze ziarenko. Miało wściekle niebieski kolor, czego Mary nie zauważyła, gdy Sprout pokazywała im, jak się z nimi obchodzić. Sprawnym ruchem odcięła łodyżkę, wrzuciła ją do pudełka a ziarenko wylądowało w korycie. Rozprawiła się jeszcze z kilkoma nasionami zanim znów się odezwała. - Interesujesz się zielarstwem? - spytała cicho, jakby od niechcenia. Nie miała zbyt dużej wprawy w niezobowiązujących rozmowach, szczególnie nie ostatnio.
Z lekkim niepokojem na twarzy obserwowała ciecz, która wypłynęła z nasionka Iana, lecz gdy nie wyrządziła żadnych widocznych dla oka szkód, takich jak poparzona skóra czy dziury wypalone w blacie, szybko wyleciała jej z głowy. Była po prostu jednym z jakże wielu skutków ubocznych całego procesu, takim jak, co zauważyła ze zdziwieniem, opuszki palców zabarwione na różowo. - Chodzę na zielarstwo, ale nigdy nie byłam z niego szczególnie wybitna - przyznała, skupiając się na własnych dłoniach. Starała się opracować metodę, która pozwoliłaby jej na wydajniejsze łuskanie. Poza tym, nie chciała sprawiać wrażenia nachalnej, a na taką bez wątpienia by wyszła, gdyby wpatrywała się w Ślizgona tym swoim przewiercającym na wylot spojrzeniem. - Za to uwielbiam eliksiry. Przesadziwszy z ilością nasion w jednej ręce, Mary prawie nie odcięła sobie palca. Uskoczyła w ostatnim momencie, co poskutkowało tym, że fasolki posypały się na posadzkę. - Na Wizengamot wszechmogący!
- Obrona przed czarną magią jest w porządku - powiedziała cicho. Obrona przed czarną magią kiedyś była w porządku . Zdążyła pozbierać wszystkie rozsypane nasiona zanim Ian pokazał jej swoje dłonie. Bąble wyglądały okropnie. Momentalnie poczuła się tak, jakby trzymała jadowite węże, więc czym prędzej wrzuciła nasiona do skrzynki. - Mogę? - spytała, chwytając go chłodnymi palcami za nadgarstek i nie czekając na odpowiedź, przysunęła się bliżej po czym pociągnęła jego rękę tak, że znalazła się nieopodal jej twarzy. Nie było to trudne, zważywszy na różnicę wzrostu między nimi. Z początku tylko przyglądała się skórze, zarówno zdrowym jak i zainfekowanym miejscom. Zauważyła, że wokół każdego z bąbli wiedzie czerwona linia. Delikatnie, tak, by go przez przypadek nie rozbić, zbadała linie, jedna po drugiej. Skóra w ich miejscach miała znacznie wyższą temperaturę, była rozogniona. - Trochę podobne do czyraków - mamrotała, nadal gapiąc się na bąble jak zahipnotyzowana. Niewiele myśląc, rozbiła największy z nich wskazującym palcem. Prawa dłoń momentalnie pokryła się niebieskimi wypryskami. - Przepraszam za bezczelność, ale musiałam sprawdzić. To jest zakaźne - powiedziała, starając się artykułować słowa wyraźnie. Nie jest to proste, gdy ogarnia cię przerażenie. - Musimy dostać się do Skrzydła Szpitalnego, jak najszybciej. Zaraz powinna zacząć się wysoka gorączka. Skąd to wiedziała? Elisabeth MacDonald, matka Mary, była mugolskim lekarzem, a sama Gryfonka interesowała się uzdrowicielstwem. - Tylko co zrobić z tym? - spytała skonsternowana, patrząc na stosy nasion. Gdyby zostawili je na wierchu, istniała szansa, że jakiś mniej inteligentny uczeń natknie się na nie i również zostanie zakażony, a tak nie można było ryzykować.
Kiwnęła głową i ruszyła, chcąc mieć cieplarnię z przeklętymi nasionami jak najdalej od siebie. Tak samo zresztą jak rękę, pokrytą niebieską wysypką. Gdy Ian zrównał z nią krok, Mary postanowiła, że oczyszczenie atmosfery to dobry pomysł. - Chociaż może te bąble to nie taki zły pomysł. Pasowałyby mi do oczu - zaśmiała się. MacDonald od zawsze była odrobinę dziwna, zupełnie niepodobna do innych dziewcząt, mieszkających w Hogwarcie, a apogeum osiągnęła po balu walentynkowym w ostatnim roku swojego pobytu w starym zamku. - Zawsze chciałam mieć egzotyczną urodę. Gryfonka dziękowała w duchu za fakt, że szkolne korytarze były o tej porze zazwyczaj puste. Nie chciała znosić ciekawskich spojrzeń hogwartczyków czy też być źródłem okropnej zarazy, o której nikt zapewnie nie zapomniałby przez najbliższe dwa wieki. W sali pamięci zawisłaby tabliczka z jej nazwiskiem i dopiskiem "ta, która zaraziła wszystkich niebieskimi bąblami". Wolała tego uniknąć.
[ Też ma różdżkę z drzewka różanego <3 Jestem chętna na wątek, więc przychodzę żeby pokombinować z Tobą, bo sama jestem po biologii i nie myślę już o niczym innym tylko o krwinkach :3 ] Audrey
Nathan stał, opierając się dłonią o stolik, a za plecami trzymał skrzyżowane palce drugiej ręki w nadziei, że jakkolwiek mu to pomoże i przykładowo ześle na Ślizgona pytanie, na które nie będzie znał odpowiedzi albo chociaż sprawi, że ten się pomyli. Cokolwiek. Ian jednak wydukał z siebie informacje na temat bezoaru, o który spytał go profesor i choć nie były one jakoś szczególnie rozbudowane i zaskakujące, Nate z przykrością musiał stwierdzić, że były poprawne. A więc 1:1. Potwierdził to sam Slughorn i zaraz skierował swe kroki do Krukona, który mimowolnie wstrzymał oddech, czekając aż nauczyciel zada mu drugie, ponoć dla niego ostatnie, pytanie. - Od pana chciałbym dowiedzieć się czegoś o Veritaserum - odezwał się, stając z nim twarzą w twarz. Nathan znał ten eliksir, ale zanim otworzył usta, wolał dokładnie przemyśleć to, co chce powiedzieć, przez co w sali na parę chwil zapadła głucha cisza, a atmosfera zrobiła się już tak gęsta, że dałoby się kroić ją nożem. - Jest to serum prawdy - powiedział w końcu, rzucając ukradkowe spojrzenie Ianowi, który tylko czekał, aż powinie mu się noga. - Bezbarwne i bezwonne, przez co ciężkie do wykrycia. Gdy ktoś je wypije, odpowiada szczerze na wszystkie zadane mu pytania... Chciał dodać coś jeszcze, ale w ostateczności tylko kiwnął głową na znak, że skończył. Gdyby przypadkiem powiedział za dużo i okazałoby się to błędne, Slughorn mógłby nie uznać mu odpowiedzi, a tego na pewno Nate by sobie nie wybaczył. - Nie sposób się z tym nie zgodzić - rzekł profesor, choć w jego głosie słychać było, że spodziewał się usłyszeć więcej. - W takim razie przejdźmy do pytania ostatniego. - Slughorn ponownie zwrócił się w stronę Blake'a. - Jaki kolor powinien mieć dym unoszący się nad poprawnie wykonanym eliksirem na czyraki?
Audrey miała w zwyczaju spacerować po korytarzach bez jakiegokolwiek sensu. Od czasu do czasu zaczepiała innych uczniów i tylko utwierdzała ich w przekonaniu o tym, jak bardzo niemiłą jest osobą. Dzisiejszy dzień był jednak inny. Tym razem przechadzając się po korytarzu, nieco szybciej niż zazwyczaj, mroźne spojrzenie posłała tylko kilka razy. Miała znacznie pilniejszą sprawę na głowie. Dziś właśnie jej rodzice mieli pojawić się w Hogwarcie w celu załatwienia jakiejś ważnej sprawy. Dziewczynę mało obchodził powód, przez który przyjeżdżają. Ważne było to, że w ogóle spotka się z rodziną i być może dostanie od nich coś co się jej przyda. Zazwyczaj dostawała, więc czemu teraz miałoby być inaczej. Państwo Miller bardzo chcieli poznać przyjaciół swojej córki. Dziewczyna od razu wiedziała kogo ma zamiar przyprowadzić na spotkanie. Miała mało czasu, więc śpieszyła się ze znalezieniem chłopaka. Iana wypatrzyła już z daleka. Stał na końcu korytarza i rozmawiał z jakimś chłopakiem. Miller uśmiechnęła się lekko i szybko do nich dołączyła. Nie przeszkadzało jej to, że zakłóciła im pogawędkę, a tym bardziej nie widziała problemu w tym, że chwyciła Blake'a ( nie jestem pewna, czy tak się odmienia ;p ) za łokieć i pociągnęła za sobą. Ze Ślizgonem znała się odkąd trafiła do Slytherinu. Zaprzyjaźnili się i trwają w tej przyjaźni do dziś. – Jest sprawa – zaczęła spokojnie – musisz kogoś poznać, a dokładnie to musisz poznać moich rodziców – dokończyła, gdy przeszli w jakieś spokojniejsze miejsce. Chłopak spojrzał na nią pytającym wzrokiem, ale Audrey nie odpowiedziała nic tylko uśmiechnęła się lekko, prawie niezauważalnie. Audrey
Poppy Pomfrey była uznawana za kobietę raczej spokojną i opanowaną, nie sprawiała wrażenia nazbyt wścibskiej, ale jedno było pewne - wiedziała o wszystkim, co działo się w tym starym, zakurzonym zamku. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na ich dłonie, by pielęgniarka wiedziała, co jest grane. - Przyjechały nasiona? - spytała, łapiąc się pod boki, choć oczywiste było, że nie oczekuje odpowiedzi. Ruchem ręki kazała zakażonej dwójce usiąść na krzesłach. - Wyciągnijcie ręce przed siebie. To nie będzie przyjemne, ale z tego co wiem, inaczej nie damy sobie z tym paskudztwem rady - zapowiedziała, co sprawiło, że Mary wszystko podeszło do gardła. W ostatnich miesiącach znalazła się w Skrzydle Szpitalnym wiele razy i prawie za każdym słyszała, że to nie będzie przyjemne . I Poppy miała rację, nie było. - Musimy je przebijać, jeden po drugim, ale najpierw wszystko trzeba będzie wymoczyć w tym - wyciągnęła przed siebie miednicę wypełnioną zielonkawym płynem, którego zapach nawet trolla przyprawiłby o mdłości. - Słodko - skomentowała MacDonald, przytykając nos i usta do wewnętrznej strony ramienia.
Poczuła dużą ulgę, gdy usłyszała, że chłopak się zgadza. Miała tylko jego i nikt inny nie byłby odpowiedni. Dużo opowiadała mu o swoich rodzicach, więc wiedział, że nie byli to przyjemni ludzie. No może matka zachowała jeszcze resztki człowieczeństwa, ale z ojcem była już inna historia. Wychowany w rodzinie z tradycjami mężczyzna zwracał uwagę na każdy szczegół i każdy ruch. Był perfekcjonistą, ślepo zapatrzonym w tradycje i przekonanie, że czysta krew jest najświętszą z wartości. Prędzej by zabił niż pozwoliłby zmieszać swoją krew z mugolską. W pełni zgadzał się z ideami głoszonymi przez Voldemorta. Został śmierciożercą i pociągnął ze sobą swoją żonę a dziewczynie ledwo udało się z tego wybrnąć. Ona nie chciała być zależna od kogoś i nie miała zamiaru stawiać się na jakichś głupich spotkaniach. Dlatego też była uważana przez przyjaciół rodziny za głupią i dziwną. – Mogą tu być w każdej chwili – powiedziała – nie ma czasu na przygotowywanie. Chodź – pociągnęła chłopaka za rękę i zaprowadziła prosto do Wielkiej Sali. Na pojawienie się państwa Miller nie musieli długo czekać. Najpierw do sali wszedł ojciec Audrey a zaraz za nim matka, która o dziwo dziś się uśmiechała, co mogło znaczyć tyle, że faktycznie cieszy się ze spotkania z córką. Dziewczyna podbiegła do wysokiego mężczyzny i objęła go a zaraz potem przytuliła się do matki. Audrey
Nie miała zbyt wesołej miny, gdy usłyszała, że idzie na pierwszy ogień. Właściwie, to minie Mary bardzo daleko było do w jakikolwiek sposób zadowolonej. Ledwo wytrzymała smród, unoszący się znad misy, w której razem z Ianem moczyli dłonie. Zielonego pojęcia nie miała, jak uda jej się wysiedzieć, gdy Pomfrey będzie przebijała wszystkie te okropne bąble. Niechętnie wyciągnęła rękę z wody i położyła ją na kolanach, które pielęgniarka wcześniej obłożyła ceratą. Przystawiła sobie krzesło do Gryfonki i czekała tylko, aż ta będzie gotowa. - Proszę zrobić to szybko, dobrze? - poprosiła cicho, zaciskając powieki i odwracając twarz w drugą stronę. Zawczasu zagryzła wargi. Nie chciała krzyczeć, szczególnie nie przy nowo poznanym Ślizgonie. A potem zaczęła się prawdziwa katorga. Igła wbijała się w jej skórę, raz za razem, a punkt promieniował z wielu miejsc na raz. Już miała krzyczeć, że nie da rady, dłużej nie wytrzyma, gdy wszystko ustąpiło, a jej dłoń ukoił bandaż z tą samą śmierdzącą cieczą, co znajdowała się w miednicy.
Dziewczyna wiedziała, że zapomni o przedstawieniu przyjaciela. No ale co na to poradzić, gdy widzi się swoją rodzinę raz na pół roku. Miller miała świetną relację z matką, wiedziała, że może na nią liczyć i to właśnie z nią zazwyczaj rozmawiała i za nią tęskniła najbardziej. Gorzej było z ojcem. Prawdą było to, że opiekował się córką bardzo dobrze, ale był w stosunku do niej aż nadto surowy i czasami traktował ją z góry. Nie wiedziała dlaczego tak było. Myślała, że to przez to, że nie jest taka, jaką wymarzył sobie jej ojciec. Nie była uległa i nie dała stłamsić się jak matka. Zrobiło się jeszcze gorzej, gdy rodzice zostali śmierciożercami. Miller dobrze wiedziała kim są ci wszyscy ludzie z dziwnym znakiem na przedramieniu. Ona tego nie chciała, więc ojciec stał się bardziej zimny w stosunku do niej. No, ale najważniejsze że miała matkę. – Nie przedstawisz kolegi? – spytała ciepłym głosem. Dziewczyna gwałtownie odwróciła się do Iana i już miała zacząć coś mówić, ale chłopak jej przerwał. Na początku wszystko szło dobrze. Ian przywitał się z panią Miller, której uśmiech nie schodził z twarzy, przez co Audrey nie wiedziała czy ma się cieszyć, czy martwić, bo rodzicielka nie za często pokazuje się w aż tak promiennym nastroju. To mogło różnie wróżyć. Potem przyszła kolej na ojca i tu właśnie zaczęły się problemy. Blake na widok mężczyzny odwrócił się i spojrzał na Audrey. Dziewczyna zauważyła cień strachu na jego twarzy, więc posłała mu pytające spojrzenie. Zapanowała cisza, która zapewne trwała by jeszcze dłużej gdyby nie głos pani Miller. – Kochanie, mamy dla ciebie prezent – powiedziała kobieta. Audrey podeszła do niej wolnym krokiem i odebrała mały pakunek, który zapewne skrywał jakąś biżuterią. Uśmiechnęła się lekko i skierowała się na swoje poprzednie miejsce. – Wszystko gra? – zapytała cicho Iana, tak żeby nie usłyszeli tego jej rodzice. Coś musiało być nie tak a ona nie wiedziała co. Audrey
Pewnych relacji nie da się jednoznacznie określić, nawet jeśli dysponuje się całym słownikiem adekwatnych pojęć. Po prostu jest to coś precedensowego, niespotykanego jak dotąd i kiedy przychodzi pora na to, by odpowiedzieć sobie na pytanie "Z kim ja tak naprawdę mam do czynienia?", okazuje się, że w słowniku pomiędzy frazami "znajom go", "nie znam", "wkurza mnie", "jest mi obojętny" nie ma złotego środka. Zasadniczo nawet wcześniejsze opcje nie wydawałyby się odpowiednie, by określić coś, co nie ma nawet konkretnej genezy. Przez lata nauki w Hogwarcie ścieżki Blake'a i Reeve przecinały się sporadycznie i zajmowało to raptem chwilę, wystarczającą, aby zepsuć człowiekowi humor na cały dzień. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Po prostu sama bytność Ślizgona w jej otoczeniu zdawała się oddziaływać na jej komórki nerwowe, podburzając je do wytwarzania gniewnych impulsów. Czasami tak po prostu jest - żadna siła nie zmieni takiej obustronnej antypatii, dlatego dość nienawistne spojrzenie, którym została obdarzona przez Blake'a nie zdziwiło jej ani trochę, a mimo faktu, że upłynęło mnóstwo wody w Tamizie odkąd ostatni raz się konfrontowali i tak w pewnym stopniu poczuła się zirytowana. - Doprawdy? - Słysząc jego zaprzeczenie, brwi Evy podjechały do góry w wyrazie zdziwienia. Nie musiał sobie zdawać sprawy z tego, że bardzo wiele o nim mówiono, bo mówiono zazwyczaj za plecami, ale Reeve szczerze w to wątpiła. - Wydaje mi się, że to trochę kłóci się z twoją niegdysiejszą ideologią "nie ważne co, niech mówią" - skwitowała, odkładając pustą szklankę na stolik. - Co mnie sprowadza w to... W to ciekawe miejsce? Wydaje mi się, że zaproszenie. - Na to ironiczne stwierdzenie Effy jedynie wywróciła oczami, zaciskając usta. - A ty co tu robisz i to w dodatku sama? Czyżby zabrakło chętnych na dotrzymanie ci towarzystwa? Jeśli wcześniej zastanawiała się nad powodami własnej nieuniknionej awersji do Iana, to zdaje się, że ostatnie wypowiedziane słowa w akompaniamencie drewnianej mimiki i użytego przezeń tonu zawierały wszystko, co składa się na idealną odpowiedź na to zagadnienie. - A co, aż taki jesteś chętny? - odbiła piłeczkę, zaplatając ręce na klatce piersiowej. - A tak zupełnie serio, zawędrowałam tutaj z prawdopodobnie tego samego powodu co ty; braku innych planów. Chociaż jak patrzę na to... pobojowisko, to da się przyjemniej spędzić czas w dormitorium - stwierdziła i porwała z rąk częstujących nią wszystkich naokoło chłopaka pękatą butelkę Ognistej Whisky, aby po chwili, znów mając w dłoniach szklankę o grubym dnie, napełnić ją napojem i pomachać przed oczami Blake'owi, aby też się poczęstował. Skoro już i tak tutaj była, nie musiała pić sama, a żeby tu być, musiała pić. Prosty rachunek. - Chociaż w sumie - po upiciu potężnego łyka ze szklanki, kontynuowała swój wywód rzeczowym tonem - chyba jesteś specjalistą w siedzeniu w dormitorium. Co się stało z Naczelnym Imprezowiczem Hogwartu w ostatnim czasie? Pytam serio.
[Najmocniej przepraszam za tak długą zwłokę, Twój odpis został zasypany przez inne i zaginął ;< Trzeba ich upić i skłócić jak najszybciej, bo to dopiero początek wątku, haha ;D]
Dziewczyna odprowadziła wzrokiem chłopaka. No nic, każdemu się zdarzy że o czymś zapomni, więc rozumiała to. Po tym jak Ian wyszedł z sali Audrey wróciła do rozmowy z rodzicami. Wspominali jak to żyje im się w dworku i jak bardzo tęsknią. Miller cieszyła się, że może spędzić z nimi parę chwil dłużej sam na sam. Jacy by nie byli to wciąż jej rodzice. Matka mówiła bardzo dużo, często zmieniając tematy. Pomimo całej tej paplaniny, dziewczyna uśmiechnęła się na dźwięk już samego głosu swojej rodzicielki. Ojciec natomiast siedział cicho i co jakiś czas spoglądał na córkę i dopowiadał kilka słów, co jak na niego i tak było dużo. Nim Miller się zorientowała minęły dwie godziny i jej rodzice musieli wracać, pożegnała się więc z nimi i patrzała jak wychodzą z pomieszczenia. Ona sama jeszcze przez chwilę została i opuściła to miejsce dopiero gdy zaczęli tam schodzić się inni uczniowie. Skierowała się do lochów, a po chwili była już w pokoju wspólnym Slytherinu. Przywitała się z kilkoma znajomymi i usiadła na jednym z foteli. Rozejrzała się wokół przekładając z ręki do ręki pakunek, który dostała od rodziców. W pewnej chwili dostrzegła Blake'a i podeszła do niego. Chłopak nie wyglądał na zadowolonego. Siedział sam i wpatrywał się przed siebie z całkiem obojętnym wzrokiem. Audrey położyła mu rękę na ramieniu, przez co lekko drgnął. – Dobrze się czujesz? – spytała, gdy Ian na nią spojrzał. Audrey
Dziewczyna wpatrywała się przez chwilę w twarz chłopaka, po czym wzruszyła lekko ramionami. Sama nie była pewna kiedy jej rodzice faktycznie wyjadą do York. Często już zdarzało się, że mówili że wyjeżdżają a tak naprawdę zostawali dłużej. Dziewczyna nie chciała wiedzieć co zmusza ich do zostania, więc nie zadawała zbędnych pytań. Miała nadzieję, że rodzice wyjadą dość szybko, bo dłuższe przebywanie w ich towarzystwie nie wpływa dobrze na jej psychikę jak i na psychikę innych osób. – Wydaje mi się, że jutro, ale głowy sobie nie dam odciąć – powiedziała, gdy Hekate otarła się o jej nogę. Miller spojrzała na zegar, który wskazywał dwudziestą – Idę na spacer z Hekate, pogadamy jutro – uśmiechnęła się i zapięła smycz na obroży psa po czym wyszła. **** Było to podczas śniadania. Audrey spokojnie jadła jakąś słodką bułkę i popijała wodą, gdy nagle wylądowała przed nią szkolna sowa o mało nie przyprawiając dziewczyny o zawał serca. Miller szybko się otrząsnęła i połknęła ostatni kęs pieczywa i odwiązała liścik, który ptak miał przywiązany do nogi. Zaczęła czytać. Bardzo się zdziwiła, gdy okazało się, że jej rodzice zapraszają ją na pożegnalny obiad. Nigdy jeszcze tak nie robili, więc na pewno szykowało się coś ważnego. Po chwili sowa odleciała a Audrey wstała od stołu i skierowała się do lochów. Po drodze spotkała Iana, który również kierował się w tamtym kierunku. – Mówiłam, że dzisiaj jadą – powiedziała pokazując mi liścik. Chłopak rzucił na niego okiem, ale nic nie powiedział. Dziewczyna zwinęła karteczkę i włożyła do kieszeni spodni. Nie chciała iść na ten obiad. Z jej rodzicami było bardzo różnie, zwłaszcza podczas takich zdarzeń, więc dziewczyna nie mogła się nawet spodziewać tego co mogłoby się ewentualnie stać. – Czemu taki małomówny jesteś, co? – spytała widząc, że Blake nie ma za wesołej miny a ponury nastrój nie opuszczał go od wczorajszego spotkania z państwem Miller. W sumie można się było tego spodziewać.
Odwiedziny w Hogsmeade z początku wydawały się bardzo dobrym pomysłem. Było ciepło i spokojnie. Idealny dzień na wyjście. Pani Miller mówiła bardzo dużo, co sprawiło Audrey dużą przyjemność. Lubiła słuchać jej głosu. Jej ojciec jak zwykle mało mówił, a jeśli już to było to zazwyczaj narzekanie. Audrey zastanawiała się, czy on w ogóle chciał tu być, bo już wcześniej odkryła, że to matka wpadła na pomysł obiadu i to ona rozesłała zaproszenia. Potem spojrzała na Iana, który również nie okazywał zbyt wielkiego entuzjazmu. Domyśliła się, że chłopak nie czuje się zbyt komfortowo w ich towarzystwie, ale nie była pewna czemu a znała Blake'a już od bardzo długiego czasu i zazwyczaj potrafiła określić co siedzi mu w głowie. Tym razem było to zbyt trudne. Nie wiedziała czy coś się stało. Chłopak mógł zwyczajnie w świecie nie chcieć przebywać w towarzystwie Millerów. Dziewczyna nie dziwiła mu się, bo sama miewała ich dość. Wiedziała że jej rodzice nie należą do typowych staruszków, z którymi można by przebywać cały czas. Po jakimś czasie dotarli do jakiejś gospody i Arthur (tatuś) zaczął narzekać na wybór miejsca i postanowił poszukać innego, lepszego lokalu. Chwycił chłopaka za ramię i pociągnął za sobą. Ian odwrócił się do Audrey. – O nie, jemy tu, albo idziemy z powrotem do Zamku – wykrzyknęła dziewczyna i złapała chłopaka za rękę. Jej ociec nie rozluźnił jednak uchwytu, więc przez chwilę wyglądało to tak, jakby Blake był ostatnim kawałkiem pizzy – Jak chcesz to możesz iść sobie sam – dodała. Nikt nie będzie jej rozkazywać, gdzie ma jeść. – Zgoda, niech ci będzie – odpuścił w końcu, ale w głosie pana Millera było słychać złość. Puścił chłopaka i dziewczyna zaprowadziła go do środka. Była dumna, że udało jej się postawić na swoim i sprzeciwiła się ojcu po raz kolejny. Pomimo tego, że go kochała to i tak lubiła go denerwować. Audrey odnalazła jakiś stolik oddalony od innych miejsc i usiadła naprzeciwko ojca i obok Iana. – Przepraszam za tamto – zwróciła się szeptem do przyjaciela – mój ojciec już tak ma – uśmiechnęła się lekko. Audrey
[ Nie wiem czy Ci to już pisałam, ale pierwsze zdjęcie w karcie jest genialne. Aha, nie wiem co ten mój ojciec ma chłopakowi zrobić. Znając życie to popsułam twoje plany, ale zawsze coś innego może tam być niekoniecznie oni. ( Może się Audrey dowiedzieć co się Ianowi stało gdy odnajdzie go w Zamku ) Jezusku, nad odpisem myślałam od wczoraj i nie wiedziała jak to napisać, więc jest tak. Nie zabij mnie :) ]
Zawartość talerza Audrey zniknęła w zastraszającym tempie. Nie był to zbyt dobry posiłek i gdyby nie to, że była już głodna i z rodzicami, to zapewne wyrzuciłaby talerz przez najbliższe okno, nie bacząc na wyrządzone przez to szkody. Po pewnym czasie przestała zwracać uwagę na chłopaka siedzącego obok i na swojego ojca. Od jakiegoś czasu rozmowa odbywała się już tylko między matką i córką. Nic dziwnego, że te dwie ciągnęło do siebie najbardziej. Matka chwaliła się jak to udało jej się zrzucić kilka kilogramów, a córka mówiła o tym jak dobrze radzi sobie na wróżbiarstwie, które uważała za jeden z najtrudniejszych przedmiotów, do którego albo miało się talent albo nie. Rozmowa szybko przechodziła z tematu na temat. Zaczynając na pogodzie a kończąc na dworku, za którym bardzo tęskniła. W końcu był tam jej własny i duży pokój, gdzie miała dość miejsca i nie przebywało w nim kilkanaście dziewczyn, za którymi nie przepadała. Ogród, w którym znajdowały się najpiękniejsze kwiaty był najwspanialszym miejscem , w którym miała okazję przebywać. Pani Miller dbała o niego osobiście, nie pozwalając nawet mężowi cokolwiek w nim zmieniać. Musiał być więc dla niej czymś naprawdę ważnym, skoro w innych sprawach kobieta była raczej uległa swojej drugiej połówce. Oddałaby wszystko byleby móc znów w nim być. Audrey z pogawędki wyrwał głos Iana, obwieszczający że chłopak musi już iść. Dziewczyna kiwnęła lekko głową i odprowadziła Blake'a wzrokiem, a potem znów wróciła do rozmowy. Ku jej zaskoczeniu, po kilku minutach dołączył do nich ojciec, który wydawał się być w lepszym humorze. – Muszę już iść – powiedział nagle – Mam coś do załatwienia, wy zostańcie i dokończcie rozmowy – dodał z lekkim uśmiechem i ognikami w oczach. Potem wstał od stołu i pocałował córkę w policzek, życząc jej zdrowia i spojrzał na żonę, która przyglądała mu się pytająco, ale ten nic jej nie powiedział. Dziewczyna nie patrząc już na rodzica wróciła do wymieniania rzeczy, które udało jej się zrobić od czasu ostatniego spotkania. Wiedziała, że jej ojciec jest człowiekiem, który ma mnóstwo rzeczy na głowie, więc nie zdziwiła się, gdy opuścił pomieszczenie znacznie szybciej niż matka. Niestety spotkanie szybko się skończyła i pani Miller również postanowiła wracać. Kobiety rozdzieliły się przed wejściem do gospody. Audrey pomachała matce na pożegnanie i skierowała się w przeciwną stronę. Dziewczyna wybrała dłuższą drogę. Mijając stragany i uliczki prowadzące donikąd. Z jednego z takich ślepych zaułków dobiegł ją dziwny hałas. Spojrzała w tamtą stronę.
Teoretycznie dziewczyna mogła w spokoju odejść i udawać, że zdarzenie w alejce nie miało miejsca. Mogła udawać, że jej tam nie było, że tego nie widziała. To się nie wydarzyło. Miała odejść, ale w pewnym momencie coś ją tknęło, aby wytężyła wzrok i przyjrzała się zajściu. Nie potrafiła rozpoznać żadnej z postaci, ale i tak nie przeszkadzało jej to do podbiegnięcia tam. Dosłownie, jej nogi same tam pobiegły. Postacie nawet nie zwróciły na nią uwagi. Widać było, że dzieje się coś złego. Miller szybko odnalazła swoją różdżkę i już była gotowa do wypowiedzenia odpowiedniej formułki. – Petrifi... Tata?! – wykrzyknęła opuszczając różdżkę. Nie mogła uwierzyć w to co widzi. No dobra. Jej ojciec był śmierciożercą i dziewczyna doskonale wiedziała o jego skłonnościach i dziwnych poglądach. Potem spojrzała na drugą osobę, której Miller trzymał ręce na szyi. Blake. Zdawała sobie sprawę, do czego mężczyzna jest zdolny, ale nigdy, przenigdy nie pomyślałaby o tym, aby jej ojciec, z którym mieszkała i nieraz jadła obiady, mógłby skrzywdzić jej przyjaciela. To było nie do pomyślenia. – Co ty robisz? – spytała. Arthur odwrócił głowę i z zaskoczeniem spojrzał na córkę, która teraz mierzyła różdżką prosto w jego prosto w jego plecy. Musiał rozluźnić uścisk, bo Ian opadł na ziemię. Miller wciąż wpatrywała się w ojca. Tracąc do niego resztki szacunku, zostawiając jedynie złość. Chciała mu coś zrobić. Chciała, żeby miał nauczkę. Niestety nic nie mogła zrobić. Był w końcu jej ojcem, a ona nie potrafiłaby zrobić mu nic złego. – Kochanie uspokój się – usłyszała cichy głos ojca. Przyglądał jej się a w dłoni wciąż miał zaciśniętą różdżkę – Nic nie możesz zrobić – Nie wiesz do czego jestem zdolna. W końcu jestem córką śmierciożercy, prawda? – powiedziała i uniosła różdżkę na wysokość twarzy pana Millera. Po chwili jednak skierowała się do przyjaciela i pomogła mu wstać. Spojrzała na niego, ale szybko spuściła wzrok, bo czuła się winna całemu zajściu. – Dobrze się czujesz? – spytała po chwili, ale nie czekała na odpowiedź – Idziemy do Zamku. Gdy wychodzili, to jej ojciec coś tam jeszcze mówił, ale ona go już nie słuchała. Najważniejsze było to, żeby szybko wrócić do dormitorium i wyjaśnić całą sprawę. Audrey
Zasadniczo była sklonna przyznać rację Ianowi, imprezy tego pokroju nie wydawały się dla niej wybitnie zajmującą rozrywką, ale już słowa chłopaka towarzyszące temu stwierdzeniu, skutecznie ją rozjudziły. - Nie na twoim poziomie? W takim razie jestem bardzo ciekawa co też się stało, że uczyniłeś wyjątek - mruknęła lekko rozsierdzona i umoczyła wargi w Whiskey. Jego późniejsza salwa samokomplementów spotkała się w odpowiedzi z uniesieniem do góry brwi przez Evę w wyrazie rozbawienia. - Czy ty aby nie pochlebiasz sobie za bardzo? - zapytała, słysząc o tym, że chłopak, w przeciwieństwie do reszty imprezy, stanowi wręcz wyborne towarzystwo, czego nie można było powiedzieć o samej Reeve, połykającej kolejną już szklankę trunku. Prawdopodobnie alkohol dziś miał otwartą drogę do jej krwioobiegu, gdyż niemal natychmiastowo oddczuwala jego odrężające i dodające odwagi działanie. W przeciwieństwie do większości możliwych reakcji na ten związek, w przypadku Evy sprawiał on, że przypominała sobie całe mnóstwo szczegółów, które w normalnym stanie były by gdzieś ukryte za osnową zapomnienia i prawdopodobnie nigdy nie zostałyby sobie przypomiane. Z jednej strony stanowiło to dość fajny dodatek do promilowej euforii, natomiast z drugiej stało się powodem do zawstydzenia, bądź też licznych sprzeczek, bowiem zazwyczaj przypominały jej się te szczegóły, o których wolałaby, aby już zawsze były zagrzebane w jej głowie pod stosem innych, niepotrzebnych informacji. W wyniku aktualnie odbywanej rozmowy, a konkretnie jego pewnego stwierdzania odnośnie zdolności wytrzymania z osobą pokroju Reeve, dziewczynę zalała cała fala wspomnień dotyczących jej dotychczasowych sytuacji z Ianem, a te, w kontakcie z wciąż przetrawianymi słowami bruneta zazgrzytały o siebie niczym niepasujące trybiki. - Auć, a ty dalej taktowny jak zawsze, ale wiesz, mogłabym powiedzieć o tobie dokładnie to samo, ale wolę wypić te dwie kolejki, w przeciwnym wypadku, będąc trzeźwą nie wytrzymałabym nawet sekundy, alkohol w cudowny sposób hamuje skutki bycia uczulonym na idiotyzm - stwierdziła w przerwach między kolejnymi łykami. Dawno tyle nie wypiła i to się mogło zakonczyć tylko źle, jednak teraz zdawała się tego nie zauważać.
[wyszło krócej niż chciałam, ale chyba wciąż ok, poza tym - musiałam, w końcu muszą się zaczać żreć jak wściekłe psy, elegancko zniszczyć imprezę i zasnąć ramię w ramię z przemęczenia haha]
[ Wybacz, że tak długo Cię trzymałam z tym odpisem, ale przygotowania do sprawdzianu z fizyki i sam sprawdzian strasznie mnie wymęczyły :) Przepraszam za wszelkie błędy, ale mój mózg nie funkcjonuje już tak jak powinien. ]
Nie wiedziała co o tym myśleć. Z jednej strony Ian był jej przyjacielem i zależało jej na nim, ale z drugiej strony był jej ojciec. Czuła, że znalazła się między młotem a kowadłem. Wiedziała, że za niedługo zapewne każdy z nich spróbuje jej opowiedzieć o zajściu i jego przyczynach a ona będzie musiała zadecydować po której stronie się opowiedzieć. Nie znała prawdy, a zapewne nie uda jej się tego wywróżyć. Po raz pierwszy postawiła się ojcu, co więcej celowała w niego swoją różdżką, co zapewne nie umknie jego uwadze. Nie przeszkadzało jej to jednak, bo teraz liczyło się tylko poznanie prawdy. – No nie wiem jak, ale chyba nie musisz na mnie naskakiwać – powiedziała z wyrzutem. W końcu o co miała go zapytać. O to czy chce coś zjeść aby zapomnieć, o tym co się właśnie wydarzyło? Każdy normalny człowiek zadaje to pytanie czy się to komuś podoba, czy nie. Spojrzała na chłopaka. Miller dobrze wiedziała, co klątwa Cruciatus robi z człowiekiem. Wiedziała o tym, że osoby, które są nią torturowane chcą umrzeć by zakończyć swoje cierpienia i zapewne nie chciałaby poczuć tego na swojej skórze. Dziewczyna pozwoliła aby chłopak ją wyprzedził. Zgoda, może i to jej ojciec go zaatakował, ale to nie znaczy, że Ian może sobie pozwolić na takie zachowanie. Ona nie była niczemu winna a czuła się tak, jakby wszystko to było przez nią. Wzięła głęboki wdech. Nie pomogło. – Tak, wracajmy – zgodziła się. Chciała znaleźć się już w swoim pokoju. Położyłaby się na łóżku i poszłaby spać. Miała już serdecznie wszystkich dość. Wiedziała, że to nie ona jest najbardziej poszkodowana z całego grona i użalanie się nad sobą nic nie pomoże, ale jeden dzień odpoczynku od wszystkiego na pewno dobrze by im zrobił. Dogoniła Blake'a, ale nie zrównała się z nim, tylko została lekko z tyłu. Nie chciała patrzeć mu w oczy. Nigdy się jeszcze tak nie czuła. – O co chodzi? – spytała cicho chcąc poznać genezę tego co wydarzyło się w alejce. Miała nadzieję, że chłopak jej nie zabije za to pytanie. W sumie to mogła z tym poczekać, aż się trochę uspokoi i dopiero wtedy dociekać prawdy, ale już było za późno. Audrey
[Haha u mnie też cienko z wymyślaniem. Chwilowo nic mi niestety do głowy nie przychodzi, ale może Ty na coś wpadłaś? Chyba jednak nie umiem tworzyć takich postaci,które bez problemu same wręcz wpadają na wątki...]
To była spokojna noc. Niebo było prawie bezchmurne, gwiazdy świeciły jasno, a księżyc roztaczał swoją poświatę po pustych błoniach. Tafla jeziora delikatnie falowała poruszana lekkimi podmuchami wiatru. Uczniowie od dawna byli w swoich dormitoriach, w żadnym z Domów nie organizowano żadnych rozrywek. Woźny ze swoim nieodłącznym kotem sunął korytarzami niczym jeden z duchów, szukając kogokolwiek, kto mógł złamać regulaminy. Jeśli jednak ktokolwiek taki był umknął uważnemu spojrzeniu mężczyzny. W dormitorium piątorocznych Puchonek też panował spokój. No, prawie. Pokój pełen żółci i czerni zdawał się falować wraz z sennymi oddechami uczennic. Jednak na jednym z łóżek z boku na bok przewracała się drobna dziewczyna, próbując odpędzić od siebie koszmary. Senna mara jednak nie chciała jej opuścić. Kiedy tylko zamykała oczy, widziała ciemny cmentarz i granitowy nagrobek, spod którego wyglądała chciwa, głodna twarz jej matki. Nie mogła znieść widoku białych robaczków wypełzających z pustych oczodołów i uszu. Poderwała się z materaca, szybko ubrała i cicho wyszła z dormitorium. Liczyła na swoje szczęście, że uda jej się uniknąć woźnego, nauczycieli i ludzi ogólnie. Chciała być sama, oddechy koleżanek ją przytłaczały, przypominały dyszenie jej matki ze snu. Wzdrygnęła się, wychodząc na chłodny korytarz. Rozglądała się uważnie na boki, kroki stawiała uważnie, nie chcąc zwrócić na siebie czyjejkolwiek uwagi. Bez większych problemów udało jej się przemknąć pod drzwi wejściowe. Chwyciła za klamkę, jednak wrota ani drgnęły. Dopiero po chwili uległy drobnej nastolatce, skrzypiąc głośno. Szybko wymknęła się na błonia, przymykając je za sobą. Nie myślała o tym, że mogła zwrócić czyjąś uwagę, a może powinna była. Wiatr zaczął bawić się jej włosami, uśmiechnęła się, a z jej głowy uleciały myśli o matce. Stała chwilę w miejscu, rozkoszując się nocnymi widokami i chłodnym powietrzem. Dopiero po chwili otoczyła się ramionami i powoli zeszła po schodach na trawę przed budynkiem. Powoli zaczęła iść w stronę jeziora - sama nie widziała dlaczego, ale zazwyczaj właśnie tam lądowała podczas nocnych spacerów (może dlatego, że jej matka nie umiała pływać?). Pogrążona we własnych myślach dopiero po chwili dostrzegła oświetlonego specyficzym księżycowym światłem chłopaka. Siedział samotnie nad jeziorem, wiatr targał kosmykami na jego głowie. Jej oczy się rozszerzyły, a serce zaczęło bić szybciej, kiedy nieco niedbale przeczesał włosy ręką. Księżycowy chłopak, jak w myślach go nazwała, odwrócony był do niej bokiem, jednak zdawał się jej nie widzieć. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Stała jak kołek z walącym w zastraszającym tempie sercem w piersiach. Musiała to przyznać - kolejny raz się zakochała.
Już dawno tak wiele nie przebywała poza dormitorium czy puchońskim Pokojem Wspólnym. Coraz częściej przemykała wciąż niezauważana korytarzami, przyglądając się przechodzącym uczniom. W głowie cały czas miała oświetlony poświatą księżyca profil tajemniczego chłopaka. Nie mogła przestać o nim myśleć, a wspomnienie tamtej nocy nie pozwalało jej się skupić. To nic, że nie zamieniła z nim ani słowa, nie znała jego imienia ani nawet nie wiedziała, z jakiego jest domu. Księżycowy Chłopiec kompletnie zawrócił jej w głowie samym tym, że był. Wpadła po uszy kolejny raz. Szukała go. Chciała bliżej się z nim poznać. Serce biło jej szybciej na samą myśl o rozmowie, której scenariusze tworzyła stale w głowie. Każda wyobrażona sytuacja oczywiście przebiegała pomyślnie, najczęściej kończąc się pocałunkiem - jak to u każdej zakochanej romantyczki. Spała spokojniej, a nawet koszmary nie były takie straszne, gdy pojawiał się w nich Księżycowy, gotów niczym rycerz bronić jej przed nieumarłą matką. Na lekcjach bujała w obłokach, przez co Hufflepuff stracił kilka cennych punkcików. Jej wzrok, kiedy tylko mógł, wędrował ku oknom, przez które mogła dokładnie widzieć miejsce, gdzie zobaczyła go po raz pierwszy. Ani razu jednak podczas dnia nie widziała tam nikogo. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy Księżycowy Chłopiec nie jest jednym z wytworów jej wyobraźni. Zastanawiała się nad tym, kiedy kapitan tłumaczył im taktykę na zbliżający się mecz. Lubiła grać w quidditcha, bo mogła latać. Tak naprawdę nie kręciło jej w nim nic więcej. Tak jak na ziemi była łamagą, tak w powietrzu czuła się jak ryba w wodzie. Nieobecnym wzrokiem wodziła po planie boiska, wciąż w myślach kontemplując zmierzwione przez wiatr włosy Księżycowego. Kiedy została skarcona za rozkojarzenie, zarumieniła się, nagle będąc krótką chwilę w centrum uwagi. Wysłuchawszy wywodu ich kapitana w końcu udała się do dormitorium, gdzie usnęła z Księżycowym przed oczyma.
***
W dzień meczu niebo było praktycznie bezchmurne, a słońce raziło w oczy. Lekki, chłodny wiatr rozwiewał włosy uczniów schodzących się na trybuny. Gen przechadzała się korytarzem między szatniami, próbując się skupić i chociaż na chwilę wyrzucić Księżycowego Chłopca z myśli. Musiała mieć czysty umysł, by chociaż trochę uchronić i tak nadszarpaną opinię drużyny Hufflepuffu. Nie było jej jednak dane się uspokoić. Na korytarzu rozległy się kroki, a zza zakrętu zaraz wyszedł ubrany w zielone szaty Slytherinu chłopak, który nieustannie zaprzątał jej myśli. Księżycowy.
To był on. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, serce niecierpliwie waliło jej w piersi. Czuła się jak roztrzęsiona galaretka. Nie wierzyła w to, że właśnie ten niezwyły chłopak, który siedział jej w głowie ostatnio nieco zbyt często, przed chwilą na nią wpadł, a teraz stał z wyciągniętą w jej stronę ręką i nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kontemplowała jego twarz, chcąc zapamiętać każdy detal. Nie myślała jednak o tym, że jej Księżycowy Chłopak miał na sobie zieloną szatę, co oznaczało, że będzie jej przeciwnikiem. W tamtej chwili liczyło się tylko to, że znów go spotkała. I że prawdopodobnie będzie wiedziała, gdzie szukać go w przyszłości. Kiedy w końcu przez jej zawiłe myśli krążące wokół niesfornych kosmyków i ciemnych oczu Ślizgona przed nią przedarł się dźwięk gwizdka, oderwała od niego wzrok, płonąc rumieńcem. - To... nic takiego - wyszeptała, niezgrabnie gramoląc się z ziemi. - Zazwyczaj to ja taranuję ludzi - uśmiechnęła się niepewnie, nawet na niego nie patrząc. Zrezygnowała z jego wyciągniętej dłoni, za bardzo skupiałaby się na tym niż na meczu, który właśnie miał się zacząć. Wiedziała jednocześnie, że będzie tego żałować. Marzyła o tym, by trzymać go za rękę, jednak żaden z planowanych scenariuszy nie obejmował tej sytuacji. Nie miała pojęcia, jak się zachować. Nie patrząc już na niego, ze wzrokiem wbitym w ziemię chwyciła swoją ukochaną miotłę i wsiadła na nią, ustawiając się na pozycji. Kątem oka mimowolnie obserwowała drużynę przeciwną, zawieszając dłużej wzrok na upatrzonym Księżycowym. Już wiedziała, o czym będzie myśleć cały mecz. Chciała poznać jego imię. Chciała z nim porozmawiać. Chciała go dotknąć. Chciała poczuć jego wargi. Chciała z nim być. Musiała jednak skupić się na grze. Dostała dodatkowy powód, by pokazać klasę. Wiedziała, że stać ją na wiele. Na miotle od zawsze czuła się lepiej niż na ziemi. Wszystko musiało pójść świetnie. Podlatując do obręczy, już obmyślała, jak zacznie rozmowę po meczu. Nie mogła przecież odpuścić, będąc tak blisko. Może i w końcu los się zacznie do mnie uśmiechać? - pomyślała, odbijając kafla tyłem miotły. - Tym razem wygramy.
[Geena taka już jest. Nie wiem, czy w jakikolwiek sposób można temu zaradzić ;p Cóż, myślę, że nie pierwszy i nie ostatni raz przyjdzie się jej zmierzyć z czymś takim. Bywa dość impulsywna mimo swojej całej nieśmiałości. Oby nie za bardzo wymknęła mi się spod kontroli ;p Jakoś będzie się musiała pogodzić z tym, że nie będzie mieć swojego "Księżycowego Chłopca" xD Tak czy inaczej, jeśli za szybko złamiemy jej serce to cały wątek nam siądzie. Jakiś pomysł na wybrnięcie...?]
Przez cały mecz zerkała w jego stronę. Przyciągał jej wzrok jak magnes. Mimo to starała się być maksymalnie skupiona na grze. O obrońcy Ślizgonów coś jej się obiło o uszy - pewnie podczas ostatniego treningu, kiedy to nieświadomie myślała właśnie o nim. Wiedziała na pewno, że nie może być słabym graczem. Nie mogła uwierzyć w to, że przepuszczał nawet te najłatwiejsze kafle. W jej umyśle nieśmiało zakiełkowała myśl, że może jest rozkojarzony właśnie przez nią. Po zakończeniu meczu wylądowała gładko na ziemi. Większość graczy już sobie wzajemnie gratulowała, ona jednak zdawała się pozostać niezauważona. Nie wciskała się między wszystkich - bo i po co? Stała z boku, wytrwale czekając, by ktokolwiek się nad nią zlitował i podszedł. Brakowało jej odwagi, by samej kogokolwiek zaczepić. - Gratulacje - usłyszała tuż za sobą nagle. - Dobrze broniłaś. Głos pieścił jej uszy, na usta wprowadzając lekki uśmiech. Powoli się obróciła i dostrzegła patrzącego na nią Ślizgona. Był wyższy, więc siłą rzeczy patrzył na nią z góry. Cicho podziękowała, rumieniąc się przy tym jak dojrzały pomidor. Nie pamiętała, by ktokolwiek poza tatą chwalił ją za grę. Wiedziała, że zawsze robi co może, dziś jednak miała dodatkową motywację. I osiągnęła swój cel. - Zapomniałbym... Ian. Spojrzała w jego ciemne tęczówki, na moment zapominając o wszystkim wokół, przez co umknęło jej to, że są tu praktycznie sami. Wiedziała dobrze, że większość popędziła, by jak najszybciej przygotować się do świętowania zwycięstwa. Jej jednak co innego akurat chodziło po głowie. - Genevive... Mów mi Gen. Albo Geena. Jak wolisz - uśmiechnęła się nieco niepewnie, zakładając kosmyk rudych włosów za ucho. - I... wiem, że umiesz bronić lepiej. Inaczej nie byłoby cię w Ślizgońskiej drużynie. Nie mam pojęcia jakim cudem nie obroniłeś tego na początku... Wystarczyłoby, żebyś podleciał pół metra wyżej - powiedziała na jednym wydechu. Spłonęła jeszcze mocniejszym rumieńcem, spoglądając na niego niepewnie. Nie miała pojęcia jak Księży... Ian zareaguje na jej słowa. Gdzieś w głębi skakała z radości, że sam do niej podszedł. Nagle stwierdziła, że musi postawić kolejny krok. - Chcesz może wpaść do mni... nas? Pewnie będziemy świętować czy coś...
[Powstrzymałam ją przed rzucaniem się mu na szyję - była gotowa to zrobić ;p Mam nadzieję, że mimo wszystko Gen nie będzie miała mocno złamanego tego serca. Może sama wkrótce straci zainteresowanie, jak to ma w zwyczaju...]
[ Jejku strasznie przepraszam, ale moja wena sobie gdzieś poszła i nie mogłam jej odnaleźć a do tego jeszcze nasza polonistka wymyśliła sprawdzian podsumowujący z całego roku i musiałam zakuwać. Teraz już jestem :) ]
Audrey posłusznie usiadła przed chłopakiem i wsłuchiwała się w jego historię. Nie spuszczała z niego swojego wzroku. Nie mogła uwierzyć w to o czym mówił. Oczywiście, że nie zdziwiła się na wieść o tym, że to jej ojciec był głównym dręczycielem. Znała go bardzo dobrze, nieraz widziała jak toczą się kłótnie z „przyjaciółmi” rodziny i jak mają w zwyczaju się kończyć. Wtedy to właśnie jej ojciec chodzi podburzony i zły na wszystkich. W tym czasie nikt się do niego nie odzywa ani nie staje mu na drodze, bo w innym wypadku może oberwać. Nie raz zdarzało się, że pan Miller wybuchał, gdy matka próbowała zwrócić mu uwagę aby nie kręcił się tak po domu aby nie straszyć córki. Kłótnie były nieodstąpionym elementem. Pomimo tego jaki był jej ojciec, to nie spodziewała się, że byłby zdolny do wyrządzenia aż takich krzywd. Potrafił być bezlitosny, ale tylko wtedy, gdy ktoś zrobił coś jemu, nigdy gdy osoba była niewinna. Jak widać nie znała go tak dobrze jak myślała. Zaczęła zastanawiać się, do jakich czynów jest on gotów. Straszne było to, że mieszkała z nim pod jednym dachem i nigdy nie udało jej się nawet podejrzewać ojca o coś takiego. Z drugiej jednak strony, cieszyła się w głębi, że pan Miller nigdy nie okazywał się aż takim wielkim potworem, gdy ona coś przeskrobała. Dla niej zazwyczaj był łaskawy, o ile tak można było nazwać zamknięcie w domu na całe wakacje i odizolowanie od świata zewnętrznego. Nawet kłótnie wydawały się niczym w porównaniu z zaklęciami niewybaczalnymi. Siedziała w milczeniu i nie odezwała się ani jednym słowem. Zaczęła czuć się niezręcznie, co było dziwne zważywszy na to, że Ian był jej najlepszym przyjacielem, jeśli nie jedynym. Nigdy nie zdarzyło im się mieć przed sobą żadnych większych tajemnic. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek stanie się coś takiego co właśnie działo się w tej chwili. Po paru minutach dziewczyna miała już dość całej tej opowieści, ale obiecała sobie, że wysłucha jej do końca i nie pozwoli poznać po sobie, że aż tak bardzo ją to poruszyło. Starała się powstrzymywać. Nie chciała nawet wiedzieć co czuł Ian w chwili, gdy przebywał w tamtej nieszczęsnej chatce. Po pewnym czasie głos chłopaka zmienił się i dziewczyn zaczęła odczuwać, że Ian zaczyna mieć wyrzuty do niej samej. Zgoda, gdyby nie to, że zaprosiła go na pierwsze spotkanie z rodzicami to całą sprawa nadal byłaby uśpiona i wszystko byłoby dobrze. Nie musieliby teraz uczestniczyć w tej rozmowie. Chociaż to chyba dobrze, że w końcu wszystko to ujrzało światło dzienne. Takich tajemnic nie powinno się trzymać w sobie, nieważne z jakimi konsekwencjami wiązało się ich ujawnienie. Niestety rozmowa, a raczej monolog Blake'a, schodził na złe tory. Przecież ona nic nie zrobiła, więc nie wiedziała, dlaczego stosunek chłopaka do niej zmienił się. Gdy Ian kazał jej się wynosić, ta wstała i posłała mu jedno, nic nie znaczące spojrzenie. – Jak sobie chcesz – powiedziała rzucając przez ramię. Czuła, że jej przyjaźń wisiała na włosku, ale nie wiedziała jak temu zaradzić. Nie miała pojęcia co powiedzieć i co zrobić. Nie chciała bezsensownie pocieszać chłopaka, mówiąc że to nic wielkiego, bo wcale tak nie było. Nie chciała też robić ani za ofiarę, ani za dręczyciela. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję skierowała się do swojego pokoju. Tam rzuciła się na łóżko. Nie rozryczała się, chociaż miała na to ogromną ochotę. Nigdy nie pokazywała swoich emocji. Była z nich wyprana i każdy o tym wiedział. Nie zamierzała pokazywać swoich słabości.
Leżała na łóżku i głaskała Hekate. Pies był najwspanialszą rzeczą jaką miała. Jedyna żywa istota, którą kochała i dbała o nią lepiej niż o siebie samą. Hekate nie oceniała, nie miała niczego za złe i Audrey mogłaby zostawić ją na cały dzień samą wiedząc, że pies zawsze będzie na nią czekał i cieszył się, że wraca. Po pewnym czasie dziewczyna zasnęła. Ciepło wydzielane przez zwinięte ciało psa, sprawiło że uśpiła się bardzo szybko. Coś jej się śniło, ale nie byłą pewna co. Zapamiętała tylko, że pojawił się tam niedźwiedź, czyli zwierzę, które Miller zawsze lubiła i podziwiała. Obudziło, ale nie rozbudziło, ją pukanie do drzwi, które otworzyły się zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Nie lubiła jak ktokolwiek wchodzi do jej pokoju bez pozwolenia, nawet jej współlokatorki pukały do drzwi. Dzisiaj na szczęście była sama. Nie miała zamiaru użerać się już z nikim. Dziewczyna otworzyła oczy. Poczuła jak ktoś kładzie rękę na jej ramieniu. Nie musiała się odwracać aby odgadnąć kto to. Wiedziała, że przyjdzie. Ona sama chciała iść do Iana, ale coś jej nie pozwalało. Na dźwięk słowa „przepraszam” zrobiło jej się lepiej. Audrey nigdy go nie używała. Tak była wychowana i jakoś nie śpieszyła się, by to zmienić. Otworzyła załzawione od snu oczy i spojrzała na Blake'a, lecz jej twarz nie wyrażała nic. Maska, którą dziewczyna przyodziała, pokazywała jedynie obojętność i wzbudzała przerażenie w samej właścicielce. – Sądzę, że powiedziałeś już wszystko co chciałeś – powiedziała sama zdziwiona oschłym tonem swojego własnego głosu. Nie chciała dłużej ciągnąć tego tematu. Zbyt dużo rzeczy się podowiadywała o własnym ojcu, przez co już nigdy nie spojrzy na niego tak samo. On zresztą też nie będzie jej traktować tak jak dawniej, zważywszy na fakt, że ta mierzyła do niego różdżką. Sama zastanawiała się, jak teraz będą wyglądać relacje ojca z córką, które już teraz były dość skomplikowane. – Co chcesz ode mnie usłyszeć? Wcześniej jasno dałeś do zrozumienia, że nie interesuje cię moje zdanie. – wypaliła i odwróciła się z powrotem plecami do chłopaka. Zapadła cisza. Słychać było tylko wolny oddech Hekate. Audrey
Przygotowania do świętowania szły pełną parą. Wszyscy Puchoni byli szczerze zaskoczeni, ale również uradowani wygraną. Gratulacjom nie było końca. Geena nigdy nie uściskała tylu osób w tak krótkim czasie. Uśmiech nie schodził z jej ust, nawet wspomnienia o matce, zwykle towarzyszące jej na każdym nawet najmniejszym kroku, zeszły w najdalsze głębie umysłu. Jej myśli za to krążyły stale wokół jej Księżycowego Chłopca. Stale nie mogła uwierzyć w to, że znów go spotkała. Myślała, że to wyobraźnia spłatała jej figla. Teraz cały czas uśmiechnięta gratulowała sobie w myślach nie tylko kilku spektakularnych obron, ale także odwagi. Zaprosiła go przecież na imprezę. Nie miała tylko pojęcia, jak on będzie się tu czuł. W końcu był tym przegranym... Na dodatek Ślizgonem. Słyszała wiele plotek o tym, jak odbywają się huczne świętowania zwycięstw w Domu Węża. Wiedziała aż za dobrze, że tutaj będzie o wiele spokojniej. Wraz z inną piątoroczną załatwiła nieco Ognistej. W końcu jakoś trzeba uczcić ten niezwykły sukces, prawda? Kremowego piwa było pod dostatkiem w każdym miejscu Pokoju Wspólnego, Genevive nie miała jednak zielonego pojęcia, kto je załatwił. Ani kto da radę tyle wypić. Należała raczej do tych grzecznych, stroniących od alkoholu osób. Nie wiedziała, że podczas tego wieczoru mogło się to diametralnie zmienić – była w końcu jedną z głównych gwiazd tego meczu. Oddelegowana do przekąsek, wsypując do kolejnych misek chipsy, kątem oka obserwowała powolnie schodzących się uczniów. Było jeszcze trochę czasu do oficjalnego rozpoczęcia, ale pierwsi goście już rozsiadali się na kanapach. - Pomóc ci w czymś? – Aż podskoczyła, rozsypując wokół chipsy. Z szeroko otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami zerknęła za siebie. Wzięła głęboki wdech, widząc rozbawionego Ślizgona. Czuła, że na policzki już wpełzają jej zdradliwe rumieńce, więc znów obróciła się do przekąsek. - Z tym chyba nie… Muszę tylko to porozdzielać do misek – odparła nieco nerwowo. Chciała by przyszedł. W końcu sama go tu zaprosiła. Gdzieś w głębi siebie jednak była zaskoczona tym, że się tu zjawił, w dodatku tak wcześnie. Serce zaczęło jej bić nieco szybciej, gdy wśród nieskładnych myśli pojawiła się jedna, nieśmiała: a może i ja mu się podobam? Już po chwili wszystkie miski były pełne, więc nie miała już żadnych powodów, by stać do niego tyłem. Odetchnęła cicho, chcąc się uspokoić. Obróciła się w jego stronę i nieśmiało uśmiechnęła. To, co powiedziała, szczerze zaskoczyło ją samą. - Masz ochotę się czegoś napić? Mamy trochę Ognistej i pełno kremowego…
[Już raz odpisywałem na ten wątek, ale teraz widzę, że mojego odpisu nie ma, więc albo ja coś popsułem, albo blogspot :/ W każdym razie piszę jeszcze raz i mam nadzieję, że teraz zadziała ^_^]
Na pytanie Slughorna wystarczyło odpowiedzieć jednym, bardzo prostym w swojej konstrukcji słowem. Nie żadną pokrętną nazwą eliksiru czy jego składnika, o którym wielokrotnie się czytało, ale ani razu nie widziało na oczy, przez co trudniej go było zapamiętać, a zwykłym kolorem pary, który albo się znało, albo nie, toteż milczenie ze strony Blake'a oznaczało tylko jedno... Nie wiedział. I, co Nate wywnioskował z jego zamyślonej miny, gorączkowo próbował wyciągnąć tę informację z odmętów umysłu. Krukon w oczekiwaniu na odpowiedź zerknął na zegar i uśmiechnął się pod nosem. Nie zostało wiele czasu do końca lekcji, co zakomunikował sam Horacy, więc Ślizgon musiał działać pod jego presją, a to tylko zwiększało szansę, że nawet jeśli coś tam zaświta mu w głowie, ostatecznie może się ze zdenerwowania pomylić. - Nad poprawnie przygotowanym wywarem na czyraki unosi się - zaczął konstruować swoją odpowiedź, na co Rivers zamknął oczy, nieustannie powtarzając sobie w myślach nie różowa, nie różowa, nie różowa - niebieska mgiełka. - Tak! - Nathan zacisnął pięść w geście zwycięstwa i szczerząc zęby, przybił piątkę Krukonowi stojącemu obok. Cały Ravenclaw z entuzjazmem przyjął wiadomość o porażce Ślizgona, z kolei uczniowie ze Slytherinu szybko zaczęli ulatniać się z klasy, burcząc pod nosem i przeklinając zwycięzcę. A był nim nie kto inny, tylko Nathan Rivers. - Felix Felicis wędruje zatem do pana Riversa - oznajmił Slughorn, ostrożnie i jakby z pewnym ociąganiem podając mu buteleczkę wypełnioną złotym płynem. - Wykorzystaj go mądrze. A teraz zmykajcie stąd - zamachał ręką na uczniów, którzy byli jeszcze w klasie, jakby odganiał stado kurczaków - lekcja się skończyła. Nate opuścił salę wraz z kolegami, rzuciwszy Ianowi ostatnie spojrzenie, mówiące Przykro mi, ale wygrał lepszy. Nie wiedział jeszcze, jak może wykorzystać eliksir, ale teraz najbardziej liczyło się to, że udało mu się go zdobyć.
Nie odezwała się. Nadal leżała na łóżku, bez żadnej reakcji. Nawet ostatnie słowa Iana nie spowodowały, że dziewczyna zdołała wyrwać się ze swojej skorupy obojętności. Po chwili chłopak wyszedł zostawiając ją samą. Audrey doskonale wiedziała, że to co się stało teraz to wyłącznie jej wina i nie zdziwiła się, że Blake sobie poszedł. Sama też by tak zrobiła. Ian stał się ofiarą jej ojca, to było wiadome, ale przecież nie musiał naskakiwać na nią, gdyż ona nic mu nie zrobiła. Odwróciła się na plecy. Zaczęła głaskać Hekate, która spoglądała na nią pytająco, po grzbiecie. Wydawało jej się, że nawet pies ją osądza i wypomina jej rzecz tak oczywistą jak to, że niebo jest niebieskie. Dzisiejszego dnia, prawdopodobnie straciła jednego z przyjaciół, jeśli nie najlepszego przyjaciela. To byłby idealny powód do płaczu, jednak z suchych jak pustynia oczu nie popłynęła ani jedna łza. Faktycznie aż za bardzo przypominała swojego ojca. Nie chciała tego, ale była to smutna prawda. Do Hogwartu przyjechała nie tylko po to aby uczyć się jak zostać dobrą czarodziejką, ale też aby odciąć się od silnych macek ojca. Niestety, dosięgały one i tu, a dziewczyna odkrywała, że coraz bardziej upodabnia się do pana Millera. Bała się tego. Przerażał ją również fakt, jak łatwo przyszło jej to, że być może już nigdy nie odezwie się do Blake'a, albo raczej on nie odezwie się do niej. Myśląc o tym, zasnęła. **** Następnego dnia obudziła się jako ostatnia. Nie miała siły aby szykować się do wyjścia z dormitorium, więc narzuciła na siebie jakieś stare ubrania a włosy związała w niedbały kucyk. W takim stanie opuściła swój pokój. Oficjalnie bolała ją głowa. Nie zamierzała przyznawać się dlaczego jest w takim stanie, bo i po co. Na szczęście niewiele osób zwracało na nią uwagę, jednak ta ciągle czuła na sobie czyjś wzrok. Była po pierwszej lekcji. Siedziała sama z dala od kogokolwiek. Świetnie, teraz zamierzała się izolować. W jej życiu jeszcze nigdy nie miała takich problemów. Nie musiała się niczym przejmować a teraz wygląda jak chodzące nieszczęście, ale mało ją to dzisiaj obchodziło. Zaczęła żałować, że nic nie powiedziała tamtej nocy. Nie, żałowała tego, że powiedziała za dużo i nie to co trzeba, no ale trudno stało się co się stało i czasu nie można cofnąć. Po chwili bezczynnego siedzenia Audrey wstała i powoli skierowała się w kierunku sali, w której miała mieć zajęcia z eliksirów.
Chan nieczęsto miała okazji przekonywać się, że szczerość może tak uszczęśliwić człowieka. Nie to, żeby kłamała, ale najczęściej pozostawała bierna w jakichkolwiek rozmowach. Ograniczała się do minimum. Mało słów, dużo przekazu. Jednak wystarczyło jedno zdanie. Jedno z najszczerszych, jakie wypowiedziała w swym życiu, by wywołać uśmiech na twarzy drugiej osoby. I to czyjej - Ian'a. Te brązowe oczy, które od pewnego czasu zaczynały się jej coraz bardziej podobać rozświetliły się radośnie, a wokół powiek zgromadziło się kilka kresek. To był tak piękny widok, że nawet usta blondynki wygięły się lekko ku górze. Gdy Ślizgon przeniósł swoją dłoń do jej policzka i zaczął delikatnie muskać jej skórę kciukiem, przechyliła głowę w bok i dalej przyglądała się jego tęczówkom. Najwspanialsze było w nich to, że biła z nich radość - w czystej postaci, a tego właśnie chciała dla Ian'a. Chciała sprawić, że już nigdy nie pomyśli o tym, co działo się na moście. Że nie będzie miał chęci ponownego odebrania sobie życia. To życia było dla Chan zbyt cenne, żeby mogła je stracić. W końcu należało do osoby, którą darzyła naprawdę niesamowitym uczuciem. Ta miłość bijąca z serca Chantelle miała być czymś w rodzaju otoczki ochronnej. Ian był w tej chwili jedną z najważniejszych osób, o które pragnęła dbać, ochraniać i opiekować się. Nie chciała, by więcej cierpiał, teraz miał być szczęśliwy i najwyraźniej wyszło na to, że z nią. Po dłuższej chwili milczenia chłopak zerknął na zegarek, a wstając pocałował ją szybko w czoło. Tak bardzo uważała ten gest z uroczy. Lubiła go, nawet bardzo. Potem wybiegł z dormitorium zabierając ze sobą kilka ubrań. Zostawił ją siedzącą na łóżku z krótką informacją. Gryfonka otuliła nogi własnymi rękoma i podparła się brodą o kolana. Siedziała w ciszy, w pustym pomieszczeniu, dlatego też jej myśli zaczęły stawać się głośniejsze, ale nie krzyczały. Równie dobrze mogłaby zacząć grać cicha, spokojna melodyjka. Utworzyłby się wtedy cudowny klimat uczuć Chan. Ona sama była szczęśliwa, tak po prostu. Po około pięciu minutach Ian wrócił z tym samym uśmiechem na twarzy. Serce zabiło jej szybciej na ten widok. Od tej pory będzie jej ulubionym. Teraz przyszła kolej na nią. Pociągnięta za rękę bez oporu podążyła za chłopakiem. Jakiż cudowny był moment, kiedy splótł ich palce ze sobą. Te wszystkie rzeczy może dla innych wydawały się błahe i drobne, dla Chan jednak znaczyły o wiele więcej. Przy portrecie Grubej Damy Ślizgon zatrzymał się i złączył na krótki moment ich usta. Poczekam tu, moja najdroższa. Uśmiechnęła się na te słowa i przeszła przez dziurę. Można by było rzec, że przy nim mogłaby się czuć, jak księżniczka. Nigdy na to nie zasługiwała, ale w tym momencie była zbyt szczęśliwa, aby myśleć o rzeczach, które na zawsze splamiły jej duszę. Idąc do swojego dormitorium czuła na sobie zdziwiony wzrok Gryfonów. W końcu szła w zupełnie przeciwną stronę, niż inni i w dodatku o tej porze. Jednak ona nigdy nie przejmowała się zdaniem innych. Dlatego też robiła to, co uważała za dobre - i to nie musiało się pokrywać ze zdaniem tłumu. Próbowała ogarnąć się jak najszybciej, ażeby Ian nie stał na dole tak długo. Nie wiedziała jednak ile to wszystko zajęło jej czasu. Potem po prostu zbiegła ze schodów, a następnie wyłoniła się zza portretu. Bez słów podeszła Ślizgona i wtuliła się w jego tors. Uczucie, że miała kogo przytulać było niesamowite. Trochę niechętnie oderwała się od niego i złapała dłoń Blake'a. Lekko pociągnęła go w stronę Wielkiej Sali, a po drodze zastanawiała się, gdzie usiądą. Para z dwóch wrogich sobie domów, a darzą się tak pięknym uczuciem. Jak długo ten stan rzeczy wytrzyma takie różnice?
[DZIEŃ DOBRY, WRÓCIŁAM. WIEM, ŻE MNIE KOCHASZ, MIMO TEGO ILE CZEKAŁAŚ, ALE TEŻ CIĘ KOCHAM I ODPISAŁAM PIERWSZA TOBIE
[ Nie opisywałam przeżyć w domku, bo to wyjdzie w praniu :) ]
Audrey posłusznie zajęła swoje miejsce w sali. Przedmiot ten był jednym z jej ulubionych i na którym radziła sobie całkiem nieźle. Nie była wybitnie uzdolniona w robieniu eliksirów tak jak we wróżeniu, ale potrafiła stworzyć kilka skomplikowanych specyfików. Otworzyła książkę i przez kilka chwil przyglądała się słowom wypisanym na stronach. Nie czytała ich po prostu się przyglądała. Z początku wszystko było w porządku. Słuchała nauczyciela, ale później całkowicie się wyłączyła. Z zamyśleń wyrwał ją dopiero odgłos odsuwanego krzesła. Odwróciła lekko głowę i okazało się, że obok niej stał Ian. Tego tylko brakowało. Nie miała zamiaru się do niego odzywać. Wzięła do ręki jeden ze składników i już miała wrzucić go do kociołka, gdy do sali wpadła profesor McGonagall. – Audrey, pozwól ze mną – poprosiła. Dziewczyna spojrzała na Slughorna, który kiwnął potakująco głową, więc Miller bez słowa opuściła swoje miejsce. Gdy tylko znalazła się poza salą poczuła ogromną ulgę. Nie trwała jednak długo. Profesor powiedziała wszystko co tylko Miller miała wiedzieć. Dziewczyna szybko skierowała się do swojego pokoju aby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i już po kilkunastu minutach była gotowa do opuszczenia Zamku. Szykowała się wizyta w domu, przez którą Audrey czuła ścisk w żołądku. Nie chciała spotykać się z ojcem twarzą w twarz, lecz wiedziała że to nieuniknione . Jej matka zachorowała, więc logicznym wyjściem było opuszczenie zajęć na kilka dni i odwiedzenie rodzinnej posiadłości. ****** Wróciła w jeszcze gorszym stanie niż wyjechała i było to widoczne. Nawet jeśli przedtem nikt nie zwracał na nią uwagi to teraz byłą w centrum zainteresowania, wszędzie gdzie tylko się znajdowała. Sińce pod oczami i nienaturalnie blada cera pokazywały, że dziewczyna nie wypoczęła. Była wyraźnie rozdrażniona i niespokojna. Omijała większe grupki i unikała jakiegokolwiek kontaktu z innymi uczniami. Od powrotu siedziała zamknięta w swoim pokoju i wychodziła z niego tylko od czasu do czasu. Można było wtedy dostrzec czerwone od płaczu oczy i opuchnięte policzki. Pierwszy raz od dłuższego czasu naprawdę płakała i po raz pierwszy raz zdarzyło jej się to pokazać publicznie. Było jej jednak wszystko jedno. Nie odpowiadała na żadne pytania. Cały swój czas spędzała razem z Hekate.
Z wielką ulgą odkryła, że zbliżył się już wieczór i wszyscy szybko opuścili pokój główny i porozchodzili się do pokoi. Współlokatorki również w mgnieniu oka znalazły się w swoich łóżkach. Audrey wstała i wyszła z pokoju. Chciała pobyć przez kilka chwil w samotności. No dobra, cały czas była sama. W ciągu tygodnia stała się aspołeczną osóbką. Nie przeszkadzało jej to. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo jakieś wydarzenie może wpłynąć na osobę, dopóki coś okropnego nie przytrafiło się jej. Doskonale wiedziała, że jej powrót do domu nie będzie należał do najłatwiejszych. Już po przejściu przez próg ojciec zmroził córkę spojrzeniem, które mogłoby zabić wszystko w promieniu stu kilometrów. Okazało się, że pani Miller wcale nie była chora, na dodatek została wysłana przez męża na wakacje. To co działo się później, było niczym w porównaniu z dotychczasowymi wydarzeniami. Mówi się, że ludzki mózg nie zapomina traumatycznych wydarzeń, jednak Miller nie wiedziała co działo się z nią przez pierwsze kilka dni pobytu w domu. Pamiętała tylko potworny ból, który był gorszy niż cokolwiek innego. Prawdopodobnie palenie na stosie byłoby przyjemniejsze. W mózgu Audrey wryło się też zdanie, które wypowiadał jej ojciec i które nie chciało jej opuścić. – Nieposłuszni zostaną ukarani – słyszała. Nie myślała, że jej ojciec stanie się katem i oprawcą. Jak się okazuje, w życiu niczego nie jest się pewnym. Po takim wydarzeniu, dziewczyna ucieszyła się jak nigdy, że wreszcie wróciła do Hogwartu. Tylko w tym miejscu czułą się bezpiecznie. Audrey usiadła na jednym z foteli i zaczęła rozcierać ramię. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała. Nie spała od kilku dni, jedynie drzemała przez kilka minut i to wszystko. Zawsze gdy zamykała oczy widziała ojca mierzącego w nią a z jego różdżki unosił się wtedy czerwony blask. Nie miała z kim o tym pogadać. Już nie. – Co? Nie – powiedziała gdy w końcu dotarły do niej słowa wypowiadane przez Iana. Instynktownie otarła oczy i policzki, po których faktycznie płynęły łzy. Sama tego nie zauważyła. Kiedyś ukrywała swoje uczucia, lecz teraz było jej już chyba wszystko jedno. Do płaczu też już była przyzwyczajona i nawet go nie zauważała. – Mój ojciec się stał – odpowiedziała po chwili dłuższego milczenia. Musiała na własnej skórze przekonać się, z jakim potworem musiała mieszkać pod jednym dachem przez jedenaście lat swojego życia. Miller spojrzała na Iana. Nie spodziewała się, że to on do niej przyjdzie. Byli przyjaciółmi, ale jakiś czas temu wyjaśnili sobie tą kwestie wystarczająco dobrze. Niemniej jednak to właśnie on był osobą, z którą dziewczyna chciała porozmawiać i cieszyła się, że do niej podszedł.
Mary kiwnęła tylko głową. Wciąż wolała nawet nie poruszać ustami, bojąc się, że zacznie wrzeszczeć. Dźwięk przecież nadal mógł być uwięziony w gardle. Z początku nie przyglądała się zabiegowi Ślizgona, wodząc wzrokiem uważnie po przestrzeni dookoła nich, lecz gdy już skończyła przyglądać się próbkom i wazonom, spojrzała na Iana i panią Pomfrey. Chłopak był w o wiele gorszej sytuacji niż ona, bąble pokrywały mu całe ręce i były gęściej rozmieszczone, co wydłużało w czasie ich wizytę. Zerkała raz na twarz, raz na dłonie Blake'a, doszukując się u niego jakichkolwiek emocji, które zawiłość procesu mogła wywołać, lecz ten miał kamienną twarz. Poppy uwijała się przy nim znacznie szybciej, gdyż zabieg był trudniejszy i wymagał większego zaangażowania. - Czy wie pani, co to za roślina? - spytała w końcu, wlepiając uważne spojrzenie w twarz pielęgniarki.
Cały czas obserwowała go kątem oka. Intrygujący brunet jak gdyby nigdy nic opróżniał kolejne szklanki Ognistej. Ona sama, jako że nigdy dotąd nie uczestniczyła w żadnych bardziej zakrapianych imprezach i jej jedynym doświadczeniem z alkoholem można było nazwać sylwestrowego szampana, kilkukrotnie unosiła szklankę do ust, jednak za każdym razem tylko lekko zwilżała usta. Chciała się przyzwyczaić do smaku whiskey. Co prawda czuła się, jakby łamała jakiś swój wewnętrzny kodeks, nawet przy tak skromnych ilościach. Nieśmiało oblizywała wargi po każdym przytknięciu do nich szklanki, czując, że koncentruje się na nich wiele zdziwionych i może nieco urażonych spojrzeń. No bo jak to tak: obrończyni z drużyny wygranej jak gdyby nigdy nic pije, siedząc tuż obok tego strasznego Ślizgona! Wiedziała, że prawdopodobnie będzie się musiała tłumaczyć. Nie przejmowała się tym jednak, chłonęła obecność Księżycowego Chłopca póki mogła. - A ty nie pijesz… Gen? – Wyczuła niepewność w jego głosie i instynktownie odgadła, że nie był pewien jej imienia. Nie dziwiło jej to. Bo przecież kto normalny nazywa swoje dziecko Genevive? Uśmiechnęła się do niego i, próbując się rozluźnić, rozsiadła wygodniej na kanapie. Zaraz niepewnie uniosła szklankę do ust i odważnie (jak na nią) pociągnęła łyk. Napój spłynął jej leniwie przez gardło, pozostawiając w ustach lekką gorycz i paląc jej przełyk. Odkaszlnęła zaskoczona tym nowym odczuciem, które w pewnym sensie wydało jej się przyjemne. Nieśmiało spuściła wzrok, czując, że robi się cała czerwona. Kolejny już raz. Zaraz znów zerknęła na siedzącego obok Iana. Wyglądał na nieco rozbawionego i zdawał się cały czas na nią patrzyć. Przez jej ciało przeszedł podniecony dreszczyk, a w głowie rozgościła się na dobre myśl, że może jednak tym razem jej się z kimś w końcu uda. Czuła, że rumieńce nie schodzą z jej policzków, na dodatek zaczynało jej się robić coraz cieplej. Pokój Wspólny stopniowo się zapełniał, a z któregoś kąta pomieszczenia w końcu zaczęła płynąć muzyka. Geena od zawsze lubiła tańczyć, jednak tradycyjne, kulturalne wychowanie gdzieś w jej środku zakorzeniło myśl, że to raczej chłopak powinien prosić na parkiet. Zerkała więc co chwila w stronę Ślizgona, mając nadzieję, że ten odgadnie, co jej chodzi po głowie. Nie wychwytując jednak w jego zachowaniu praktycznie żadnych zmian wbiła wzrok w szklankę i zaskakując samą siebie, wypiła jej pozostałą zawartość. Spojrzała na prowizoryczny parkiet, gdzie już zaczynały zbierać się kolejne tańczące pary. Zobaczyła roześmiane twarze koleżanek z dormitorium i nagle gdzieś w środku poczuła do nich żal. Przecież wygrana nie była w żadnym stopniu ich zasługą – dlaczego więc one miały dobrze się bawić, a ona siedzieć jak na szpilkach, w dłoni ściskając jak ostatnią deskę ratunku pustą już szklankę. To ona powinna świętować. - Może zatańczymy? – wypaliła nagle, nieświadomie kładąc dłoń na jego kolanie i ściskając je lekko. Miała szczerą nadzieję, że uda jej się wyciągnąć go na parkiet.
[Spokojnie, moje też mają straszną długość (ten chyba jak dotąd najdłuższy), nie ma się co przejmować ;) ]
Nie było dobrze i już nigdy nie będzie. Audrey siedziała przez chwilę w milczeniu wpatrując się w Iana. Doskonale wiedziała, że rozmowa na pewno pomoże. Nie chciała jednak opowiadać o tym co się wydarzyło. W końcu łatwiej jest mówić o czymś co zrobił ktoś obcy niż o czynach bliskich. Po chwili milczenia zaczęła mówić. Opowiedziała o tym jak profesor McGonagall powiedziała jej, że pani Miller jest chora i chce aby córka ją odwiedziła. Po dotarciu na miejsce okazało się jednak, że choroba matki była tylko podstępem wymyślonym przez ojca a jej samej nawet tam nie było. Co prawda ojciec nie przywitał jej ciepłym spojrzeniem, ale było znośnie. Potem rozpoczęło się piekło. Audrey opisała to jak ojciec zaprosił ją do gabinetu. Wszystko z początku wydawało się być w porządku. Mieli tylko porozmawiać. Niestety,, mężczyzna poprosił córkę o zamknięcie drzwi i gdy Miller to zrobiła to ojciec uraczył ją jednym z jego ulubionych zaklęć. Audrey pamiętała jak upadała na podłogę i wiła się z bólu, którego jeszcze nigdy nie czuła i miała nadzieję nie poczuć już nigdy więcej. Krzyknęła wtedy tylko raz. Nie chciała dawać mu tej cholernej satysfakcji, którą widziała na początku w jego zimnym spojrzeniu. Tortury według zegarka skończyły się kilkanaście minut później, ale z punktu widzenia dziewczyny trwały znacznie dłużej. Potem jej ojciec powiedział coś czego Audrey nie chciała usłyszeć i wyszedł. Rano Miller była już spakowana i w drodze do Zamku. – Powiedział, że zostanę Śmierciożercą czy mi się to podoba, czy nie i wyszedł. To było ostatnie co usłyszałam od niego – szepnęła. Nie spała tamtej nocy. Obawiała się, że ojciec przyjdzie i znów zacznie ją torturować. Będąc w Zamku też się bała, że ojciec znajdzie jakiś pretekst aby ściągnąć ją do domu, lub sam przyjedzie do Szkoły, więc i tu nie śpi. Głupie myślenie, ale nadzwyczaj uciążliwe i niechcące opuścić głowy. – I teraz wiesz wszystko – powiedziała. W tonie jej głosu nie dało wyczuć się żadnych emocji. Sama była zdziwiona swoją obojętnością. Teraz już faktycznie można powiedzieć, że jest wyprana z uczuć. Zauważyła jednak, że zrobiło jej się lepiej. Zaskoczona była tym, że tak łatwo było jej o tym mówić. Nie obchodziło ją nawet to czy Ian jest jej przyjacielem czy nie. Po prostu się otworzyła. Audrey
Nie wierzyła w swoje szczęście. Wolna muzyka, dłoń chłopaka na jej talii i jego zapach, mącący jej w głowie jeszcze bardziej niż Ognista. Czuła, że są pod obstrzałem różnego rodzaju spojrzeń, ale jej to nie obchodziło. Przecież właśnie tańczyła z Księżycowym Chłopcem, nic nigdy nie mogło przydarzyć się jej równego tym paru chwilom w jego ramionach, prawda? Przyglądała mu się uważnie, po jej ustach błądził słodki uśmieszek, w oczach widać było iskierki zadowolenia. Nawet te wszystkie sceny, które wyobrażała sobie od momentu, gdy zobaczyła go w świetle księżyca na błoniach nie mogły się równać z uczuciem dłoni w talii i palców ściskających jej rękę. Zdawało jej się, że wszystkie gwiazdy na ziemi i niebie w końcu zlitowały się nad jej losem i nieco nadszarpniętym serduszkiem, by w końcu mogła na spokojnie się z kimś związać. I to może w końcu na dłużej. Jej twarz przybrała rozmarzony wyraz, a muzyka… niestety dobiegła końca. Geena jednak zdawała się tego nie zauważać, mimo że chłopak zabrał już dłoń z jej talii. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana, wciąż trzymając dłoń na jego ramieniu. Nieświadomie lekko zagryzła wargę, wciąż błądząc wzrokiem po jego twarzy. Porównywała to, jak widziała go teraz z bliska z każdym momentem, w którym jak dotąd go widziała. Każda chwila wydawała jej się magiczna i tej także nie chciała przerywać. Uporczywie nie odsuwała się i trwała w miejscu, nieświadomie przykuwając uwagę wszystkich wokół. - Gen, słyszysz mnie? Jego głos też się jej podobał. Jak i on cały. Puchonka wpadła i nie było na to rady. Alkohol powoli zaczynał krążyć w jej żyłach, co dodatkowo gdzieś odrzuciło jej zwyczajową nieśmiałość i potulność. Jej wzrok padł na jego kuszące usta, z których wypływał niezwykle cudowny dźwięk jego głosu. Dreszcz przeszedł przez jej kręgosłup, mimowolnie oblizała wargi, nie spuszczając wzroku (coś nowego!). Drugą dłonią powoli przesunęła po jego ręce w górę i zaraz również i ją wsparła na jego barku. Jak to mówią: raz kozie śmierć! Whiskey skruszyła jej nieśmiałą skorupę, mimo że wypiła zaledwie szklaneczkę. Odrzuciła gdzieś swój zwyczajowy puchoński rozsądek, rzuciła w kąt tradycjami wpajanymi jej od maleńkości. Zawsze to książę całował swoją królewnę pierwszy. Nie na odwrót. Chyba, że książę był żabą lub bestią, jednak w tej chwili na to nie wyglądało. Stanęła niepewnie na palcach i przysunęła się do niego jeszcze bliżej, bez ostrzeżenia muskając ustami jego wargi. Nie myślała wtedy o tym, jak chłopak zareaguje. Przez kilka sekund cieszyła się tylko dotykiem jego ust i w pewnym sensie spełnionym marzeniem. Czuła, że wszyscy wokół się na nich patrzą, ale jakoś jej to akurat nie interesowało. W tamtej chwili liczył się tylko on. Ian. Księżycowy Chłopiec.
- Wiem, że to nic nie znaczyło, i że to zapewne wina Whiskey. Ale powinnaś chyba wiedzieć, że mam dziewczynę. Kocham ją i ten pocałunek nie powinien był się wydarzyć. Jak to jest, że trzy zdania mogą zniszczyć chwilę szczęścia? Wpatrywała się w niego niepewnie, otwierając szeroko oczy i poruszając ustami jak rybka. Nie mogła tego pojąć. Zdawało jej się, że wszystko układało się tak dobrze, jak jeszcze nigdy dotąd. Przecież wszystko wskazywało na to, że w końcu trafiła na kogoś dla siebie. Jak widać jednak los kolejny raz pokazał jej, że życie nie jest takie cukierkowo słodkie, naiwne i przewidywalne. Wśród jej myśli kolejny raz przypałętała się ta straszna twarz matki z jej snów. Znów się z niej śmiała. - Ja… - Nie umiała wydusić z siebie więcej. – Nie wiedziałam – wydukała niepewnie, patrząc mu wprost w oczy. – Prze-przepraszam… Spuściła wzrok, by ukryć łzy, które zaczęły gromadzić jej się pod powiekami. Wciąż czuła na sobie spojrzenia gości. Stali praktycznie na środku parkietu, muzyka wciąż płynęła, jednak nikt nie tańczył. Wszyscy chłonęli to, co działo się między obrońcami. Kolejny raz się upokorzyła. Powinnam się przyzwyczaić, pomyślała zgryźliwie, zagryzając wargę, by powstrzymać cisnący jej się przez gardło szloch. Łzy powoli spływały po jej twarzy. Nie chciała już by wszyscy na nią patrzyli. Księżycowy Chłopiec okazał się kolejnym ślepym tropem jej serca, które już nie pierwszy raz zdawało się rozpadać na drobne kawałeczki. - Przeproś i ją – dodała cicho, po czym obróciła się na pięcie i pomknęła przez tłum, by znaleźć sobie miejsce gdzieś w kącie. Czuła się podle. Chciała być sama. Kolejny raz jej się nie udało. A przecież wszystko tak pięknie się układało! Wszystko… Znalazła w końcu wolny stolik w zacisznym miejscu Pokoju Wspólnego, a na nim samotną butelkę Ognistej. Nie zważając na nic, chwyciła ją i zaczęła popijać, próbując pieczeniem w gardle jakoś „zajeść” ból odrzucenia.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Ian wie jak czuje się Miller w tej chwili. Nie musiała mu tego opowiadać, bo zapewne znów rozryczałaby się jak małe dziecko. Mówienie o emocjach nie jest wskazane, przynajmniej w jej przypadku. Nie oczekiwała zbędnych słów pocieszenia i ku jej uciesze, obyło się bez nich. Poczuła się jednak trochę lepiej, gdy zdała sobie sprawę, że Ian ją obejmuje. Nie liczyła na taki przyjacielski gest, bo doskonale wiedziała, że żadne z nich nie okazywało sobie takich czułości. Teraz poczuła się bezpieczniej. – Obawiam się, że nie ma już odwrotu – powiedziała cicho. Szanse na to, że uda jej się uniknąć bycia Śmierciożercą są bliskie zeru. Pan Miller dostawał zawsze to czego chciał, więc w tym przypadku, szczególnie w tym, nie mogłoby być inaczej. Audrey już zaczęła wyobrażać sobie siebie samą z Mrocznym Znakiem na przedramieniu. Widok ten nie należał do najprzyjemniejszych. Bycie w świcie Voldemorta nie zachęcało. Jak na ironię, Miller przyjaźniła się z kilkoma Śmierciożercami, którzy uczyli się w Hogwarcie. Inni uczniowie często mówili, że z czasem i dziewczyna dołączy do tego grona. W końcu wpasowałaby się tam idealnie, więc dziwne było to, że jeszcze się tam nie znalazła. – Nawet nie chcę wiedzieć, co musiałabym zrobić aby to się nie spełniło. – dodała po krótkiej chwili. Doskonale wiedziała co trzeba by zrobić. Miała dwa wyjścia, z których nie chciała korzystać. Pierwszym była ucieczka, ale to oznaczałoby olanie szkoły i tułanie się po świecie i wcale nie oznaczało rozwiązania problemu. W końcu kiedyś ktoś znalazłby ją, a życie w ciągłym strachu nie jest ani przyjemne, ani odpowiednie. Drugim sposobem było wywalczenie swojej wolności, ale to z kolei prowadziłoby do pojedynku, z którego tylko jedna osoba wyszłaby żywa. Ojciec, pomimo tego, że potwór to jednak rodzina i Audrey nie wyobrażałaby sobie, albo nie chciałaby wyobrazić sobie, jak używa na nim jedynego zaklęcia, które chciałaby rzucić na niego teraz. Nie mogłaby potem patrzeć na siebie, chociaż uwolniłaby i samą siebie i matkę od ciężaru i przymusu znoszenia ojca. Perspektywa wolności była bardzo kusząca, ale sumienie skutecznie ją zagłuszało.
– Czy to znaczy, że znów się przyjaźnimy? – spytała Nie oczekiwała potwierdzenia, w końcu jeszcze rano ze sobą nie rozmawiali i unikali się nawzajem. Wiedziała, że straconego zaufania nie da się odzyskać, opowiadając historyjkę, nieważne jak bardzo podobną do historii, która przydarzyła się rozmówcy. Takie rzeczy przytrafiają się tylko w książkach i filmach, nie w prawdziwym życiu. Niemniej jednak byłoby jej lepiej, gdyby Ian powiedział „tak”. Wtedy jeden z jej utrapień zniknąłby. Zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby zwyczajnie na świecie zaakceptować to, że stanie się śmierciożercą, tak aby mieć spokój. Przecież nie musiałaby wykonywać jakichkolwiek poleceń, bo kto by ją zmusił. Potem przypomniała sobie własnego ojca. Jeśli on mógł zrobić coś takiego jej, to co dopiero obcy. Tak, zapewne nie bawiliby się w żadne gierki. Na tę myśl przeszedł po niej lekki dreszcz. Została postawiona pod ścianą i czuła jak wszyscy, którzy chcą zrobić jej krzywdę, obserwują każdy, nawet najmniejszy jej ruch i wyczekują odpowiedniego momentu aby zaatakować. W szkole też nie byłą w stu procentach bezpieczna, w końcu i tu jej ojciec mógł nakłonić paru młodych popleczników Voldemorta, aby ci mieli oko na jego córkę i w porę zareagowali. Jak wiadomo nastolatkowie, a zwłaszcza tacy, którzy nie mają zahamowań, są podatni na wpływ osób, które są potężniejsze. Rzuciła okiem na Mroczny Znak, który widniał na lewej ręce Blake'a, ale szybko odwróciła wzrok. Jej ojciec nigdy nie zakrywał tego przerażającego znamienia. Można byłoby pomyśleć, że jego widok napawa pana Millera dumą. Inaczej sprawa miała się z matką. W domu i na prywatnych spotkaniach znak zawsze był u niej zakryty przez ciemne rękawy. Przez to przestała już nosić jakiekolwiek sukienki, których rękawy były krótsze niż do nadgarstka. Znamię odkrywała dopiero wtedy, gdy wraz z mężem wychodziła na spotkanie Śmierciożerców. Audrey nie chciała tak skończyć. – Wydaje mi się, że spotkanie ma być pod koniec tego tygodnia, ale nie jestem do końca pewna kiedy. – powiedziała. Nie interesowała się tymi spotkaniami jeszcze nigdy a w obecnej sytuacji nie miała zamiaru pytać o to ojca. Czuła jednak, że gdy nadejdzie czas to sama się o tym dowie. Jej rodzic już się o to postara. Znając życie to o terminie będzie wiedzieć na dzień przed wydarzeniem. – Nie chcę cię zmuszać do tego żebyś tam ze mną poszedł – rzuciła. Wiedziała, że takie spotkania są dla chłopaka prawdziwą męczarnią. Nie musiał jej o tym mówić, bo widywała w jakim stanie z nich wracał. Nie chciałaby wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby na spotkaniu doszło do jakiejś kłótni, którą zapewne wywołało by postawienie się Audrey całej rzeszy Śmierciożerców. Byliby skreśleni do końca życia, które zapewne nie byłoby zbyt długie. Audrey
Było zimno. W Kaliforni taka pogoda nie zdarzała się nigdy. Tam było tak gorąco, że można było smażyć bekon na rozgrzanym asfalcie. Oczywiście nikt tak nie robił, ale teoretycznie nie wydawało się to niemożliwe. Mel wyrwana została z tamtego świata i musiała zamieszkać z babcią w miejscu, gdzie temperatura nie rośnie powyżej dwudziestu paru stopni. Pomimo tego, jej życie w Anglii wcale nie było złe. Babcia była kochającą i ciepłą osobą, która cierpliwie znosiła każdy kaprys. Największym problemem było dla dziewczyny wpasowanie się do otoczenia, które różniło się od tego, które znajdowało się na zachodnim wybrzeżu i silny, brytyjski akcent, który sprawiał, że słowa wypowiadane przez mieszkańców Londynu stawały się bełkotem. Jednak udało jej się przez to wszystko przebrnąć. Teraz stała w otoczeniu kilku całkowicie obcych jej osób. Jedynym ramieniem, w którym miała oparcie, należało do jej babci. Stały obok siebie starając uchronić się przed wiatrem i chłodem, co jednak nie pomagało za wiele. Dziewczyna, raz za razem przenosiła ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Nie lubiła pogrzebów, zwłaszcza jeśli chodziło o pochowanie osoby, której praktycznie się nie znało. Babcia powiedziała, że więzy krwi zobowiązują i trzeba iść. Lissa starała się nie patrzeć na trumnę, gdyż widok ten przywoływał za dużo niechcianych wspomnień. Rozglądała się więc po zgromadzonych. Spojrzała na babcię i poprawiła cienki szalik, którym zasłaniała blizną na szyi, przed spojrzeniami zaciekawionych ludzi. Rozejrzała się ponownie i tym razem napotkała spojrzenie Iana. Byli kuzynostwem, dalekim ale jednak coś ich łączyło, pomimo tego nie rozmawiali ze sobą przez bardzo długi czas. Dziewczyna nie wiedziała dlaczego. – Muszę stąd iść – szepnęła do babci i odeszła zanim kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć. Melissa podeszła do kuzyna i dotknęła go w ramię. Chłopak lekko drgnął. – Nie musisz się aż tak zadręczać – powiedziała cicho, tak aby tylko on mógł to usłyszeć. Obojętność, którą nosił na twarzy była jedynie maską, dziewczyna doskonale wiedziała, że chłopak bije się z myślami. W końcu pogrzeb to pogrzeb. Spojrzała mu w oczy. Nie szukała jakiegokolwiek uczucia. Nie potrzebowała widzieć złości, smutku czy szczęścia. Nieraz zdarza się, że obojętność wyraża więcej niż sto łez płynących po policzku lub szeroki uśmiech. Ona doskonale o tym wiedziała. Przez pewien okres ona sama nosiła taką maskę. Był to ciężki okres dla każdego i aż dziw bierze, że jej babka temu podołała. Melissa
Wielka Sala dzieliła się na cztery stoły. Każdy uczeń był przydzielony do jednego z nich, choć mógł zmienić miejsce, oczywiście gdy nie była to wielka uroczystość. Jednak każdy miał tu swoje miejsce. Każdy. Chan tak nie myślała. Ona była gdzieś pomiędzy. Tak bardzo niegryfońska Gryfonka. Zwykle siedziała gdzieś samotnie, cicha, trochę jak duch. Niby obecna, a nikt nie zwraca uwagi. Tym razem było inaczej. Trzymając rękę Ian'a powodowała, że większość uczniów zaczęła na nich patrzeć. I mimo tego, że rzadko znajdowała się w takiej sytuacji, to ta jej nie przeszkadzała. Po pierwsze, że nigdy zbytnio nie interesowało ją zdani obcych ludzi. Po drugie widziała radość w oczach Ślizgona. Wreszcie swoją osobą mogła wywołać na czyjejś twarzy uśmiech, a skoro przy tym sama darzyła Ian'a większym uczuciem, to jej radość powiększała się jeszcze bardziej. Cieszyła się z nastroju chłopaka, był zupełnie inny. Bardziej rozpromieniony, mógł wręcz świecić swą radością i dzielić się z każdym. I jeszcze by jej zostało. W końcu zasiedli przy ślizgońskim stole. Nawet całkiem lubiła to miejsce, często zastanawiała się czy przy nim nie będzie czuła się lepiej. Odprowadziły ich oczy uczniów - jednych zdziwionych innych kąśliwych. Dla niej był to zupełnie inaczej postrzegany moment. Czuła się szczęśliwa i kochana, a to dwie rzeczy, których najbardziej pragnęła od zeszłych wakacji. Nikt ostatnio nie był w stanie jej tego zaoferować. Nawet sam Ian na samym początku, gdy ich relacje nie przypominały tych teraźniejszych. Zresztą nawet sam Ślizgon nie był tym poznanym na błoniach. Był już inny, ale był jej. Nie miała zamiaru oddać go, to zupełnie tak jakby ktoś oddał powód do radości, uśmiechu. Ian był czynnikiem dzięki któremu uśmiech na twarzy Chan w ogóle gościł. Okazywało się, że ta Gryfonka potrafi być szczęśliwa. Swoją drogą trochę bawił ją fakt, iż Ian chciał ją we wszystkim wyręczać. Rozumiała jednak, że jest dla niego na tyle ważna, że chce aby czuła się przy nim jak najlepiej. Nie była mu w stanie podziękować tak, jakby chciała - nic nie było w stanie tego zobrazować, jednak kiedy nachylał się, by należ jej herbaty do filiżanki musnęła wargami jego policzek. Na jego pytanie wzruszyła ramionami. W sumie najczęściej nie miała żadnych planów, prócz uczenia się transmutacji, ot taka rozrywka. Mam pomysł. Niezbyt przepadała za tajemnicami, dlatego ta niewiedza lekko ją drażniła. Jednak przemilczała i pozwoliła zabrać się na błonia uprzednio wracając na krótką chwilkę do dormitorium Ian'a. Zauważyła, że zabrał ze sobą farby, ale zastanawiało ją to, czemu nie wziął kartek, bądź czegokolwiek. To też przemilczała i pozwoliła mu działać.
Przerwa od zajęć po wczorajszych przeżyciach dobrze nam zrobi, nie sądzisz? Pokiwała wolno głową, ale zaraz lekko się uśmiechnęła, kiedy poczuła cmoknięcie na policzku. Takie drobne rzeczy ją uszczęśliwiały, a Ian mógł to robić częściej. Kiedy znaleźli się już przy jeziorze usiadła na trawie i przypatrywała się spokojnej wodzie. Nie zwracała przez chwilę uwagi na Ślizgona obok, który zaraz znalazł się obok niej. Spojrzała na otwarte farby, a następnie na brązowe oczy przed sobą. Wręcz je uwielbiała, z tym że powodowały, że skupiała się wyłącznie na nich. Dlatego też nie zauważyła momentu, w którym jej policzek pokrył się niebieską farbą. I już wiedziała, co Ian chce robić dalej, ale chociaż broniła się i zasłaniała rękami, to jej twarz pokryła się kolorowymi plamami. W tym samym czasie kilka razy rozległ się jej cichy pisk, albo krótki śmiech. To zadziwiające, jak bardzo dobrze przy nim się czuła. W końcu Ian złapał ją i podniósł do góry. Zawstydziła się na usłyszany komplement, a wykonała dwa kółka zgodnie z prowadzoną ręką. Uznała to za bardzo urocze, ale jeszcze bardziej podobał jej się moment, kiedy Ślizgon przybliżył się do niej i złączył ich usta. Lubiła ten stan, kiedy mogła zamknąć oczy i poczuć się, jakby byli jedynymi ludźmi na świecie, że oni są tymi jedynymi. W trakcie pocałunku zebrała dłońmi nadmiar farby ze swojej twarzy, a zaraz potem delikatnie przejechała nimi po policzkach Iana, zapewne zdobiąc je całą mieszanką barw. Kiedy odsunęli się od siebie zadowolona spojrzała na jego twarz. W sumie już prawie cali byli w kolorowych plamkach, również też przez małą bitwę, w której Ślizgon starał się umalować twarz dziewczyny. Ta jednak teraz schyliła się po czerwony pojemniczek i zamoczyła w nim jeden palec. Ich ubrania i tak nadawały się jedynie do prania, to też bez skrupułów przejechała farbą bo materiale. Zrobiła to z lewej strony klatki piersiowej Ian'a, to też chwilę później na jego piersi widniało serce nakreślone ręką Chantelle. - To moje własne - wskazała na kolorową plamę - masz je teraz przy sobie - uśmiechnęła się lekko, a następnie wtuliła w tors Ian'a. W tych ramionach było jej najlepiej i nie chciała, by ją puszczał. Tak samo jak nie chciała tracić swojej pozycji w jego sercu, chciała zajmować tam dokładnie takie samo miejsce, jakie Ian w jej. Jednak teraz jej mało wartościowy organ należał do Śligona i wybijał radosny rytm szczęścia. Rytm szczęścia Chantelle.
Nigdy wcześniej praktycznie nie miała styczności z alkoholem. To, ile wypiła przez tę jednak dość krótką chwilę samotności na kanapie z Ognistą w ręku, mogło chyba stać się jej życiowym rekordem. W głowie zaczynało jej szumieć, a butelka była dopiero w połowie pusta. Ktoś wcześniej musiał już z niej pić… Przecież sama tyle nie wypiłam. Alkohol płynący w jej żyłach rozgrzewał ją, zaraz pozbyła się sweterka, przerzucając go przez oparcie kanapy. Rozsiadła się wygodnie i popijając co chwila Whiskey, nieco nieprzytomnym wzrokiem wodziła po parkiecie. Co chwila między ludźmi migała jej czupryna Ian'a, ale nie chciała o nim myśleć. Kiedy zauważyła go obok, poczuła, jakby coś jej pękło w piersi. Znowu. Ach, to tylko moje serce. Jakie to śmieszne - cicho chichotała pod nosem, mimo łez płynących jej po policzkach.
- To raczej ja powinienem cię przeprosić. Nie spodziewałem się, że możesz tak odebrać moją obecność... Ale zawsze możemy zostać przyjaciółmi.
Słowa zawisły nad nią jak stukilowy młot. Przyjaciółmi. Nie wiedziała, co myśleć. Drżącą ręką odstawiła butelkę na stolik i zsunęła nogi z kanapy, robiąc mu miejsce. Było jej strasznie głupio. Nie mogła wiedzieć o tym, że jej Księżycowy Chłopiec ma dziewczynę - bo i skąd? Przeprosiła go. Gdzieś głębowo w sobie miała nadzieję, że on przyjdzie. Miała nadzieję, że księżycowe serduszko przyciągnie do siebie księcia. Jak mogła tak myśleć? Przecież jasno powiedział jej, że już kogoś ma.
- Ludzie mówią, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu - wyburczała po dłuższej chwili niewyraźnie, wpatrując się tępym wzrokiem w butelkę Ognistej. - Napijesz się jeszcze? - Uniosła na niego wzrok, próbując zebrać rozbiegane myśli.
Wszystko jej się plątało. Nie wiedziała już, co działo się między nimi naprawdę, a co tylko w jej wyobraźni. Przyglądała mu się niepewnie, podciągając kolana pod brodę. Nagle poczuła się strasznie samotna, jeszcze bardziej niż przed jego przyjściem. Jak można przyjaźnić się z kimś, kogo się pocałowało? Czy można o tym zapomnieć? Znów buchnęła płaczem, ukrywając twarz w dłoniach. Między jej myśli znów wkradł się obraz jej matki z koszmarów, przez co poczuła się jeszcze gorzej. Łzy płynęły ciurkiem po jej policzkach, chlipała głośno, drżąc. Nie było jej zimno. Bała się. Bała się, że znów zostanie sama z szyderczą miną matki przed oczami.
- To ja ciebie przepraszam. To nic przyjemnego oglądać kogokolwiek w takim stanie - jęknęła pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu. Zaczynało jej się kręcić w głowie i robić ciemno przed oczami, co nie wróżyło niczego dobrego. Miała tylko nadzieję, że chłopak nie zostawi jej tu samej.
Ulżyło jej i to bardzo. Chciała usłyszeć te słowa bardziej niż to, że chciała pozostać wolna od wpływów Śmierciożerców. O tym najchętniej zapomniałaby, ale Oni wracali do niej jak bumerang i zadawali coraz bardziej bolesne rany. Zdawała sobie sprawę jak działają i do czego mogą się posunąć. Nie chciała aby ucierpiał przez to któryś z jej bliskich. Najbardziej martwiła się o matkę i Iana. – Jeśli tylko chcesz – powiedziała. Nie zamierzała go zmuszać. Nie potrzebowała mieć go na sumieniu, gdyby coś mu się stało. Nikt nie wiedział na co wpadną zebrani. Siedziała tam jeszcze przez chwilę a później pożegnała się z Ianem i zawędrowała do pokoju. Jej współlokatorki spały w łóżkach, zakryte kołdrami po samą szyję. Dziewczyna usiadła na łóżku i zaczęła rozczesywać włosy. Położyła się i powoli głaskała śpiącą Hekate po grzbiecie. Bolał ją brzuch. Nie była pewna dlaczego tak było, ale zapewne denerwowała się. Tej nocy również nie zmrużyła oka. **** Z łóżka wstała z bólem głowy. Był on nieznośny i aż dziw brał, że pojawił się dopiero teraz. Jedno było pewne – nie opuści Millerówny szybko i będzie się musiała męczyć z nim przez cały dzień. Nic więc dziwnego, że nie potrzebowała żadnych ciężkich rzeczy, które musiała zrobić. Miała nadzieję, że zajęcia nie będą trudne, a ona będzie mogła wrócić po nich do pokoju i zasnąć. Myliła się. Po opuszczeniu dormitorium zaczęła kierować się do wyjścia z lochów i tam właśnie odnalazła Iana. Wyczuwała, że czekał na nią, ale mogła się mylić. Nie byłą przecież w centrum powszechnego zainteresowania. Nie pomyliła się tym razem. Nowina, wygłoszona przez Iana, sprawiła, że dziewczynę na nowo zaczął boleć brzuch. Tym razem na sto procent było to spowodowane ogromnym zdenerwowaniem. Jak widać spotkanie zostało przyspieszone. Ciekawe z jakiego powodu. – Miało być pod koniec tygodnia – powiedziała cicho. Audrey przez kilka nie przespanych nocy mogła stracić poczucie czasu i nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że faktycznie już jest koniec tygodnia. – No to mów, słucham – rzekła. Teraz najbardziej liczyło się to, żeby dowiedziała się wszystkiego jak przetrwać to nieszczęsne spotkanie. Nie obchodziły jej już inne zajęcia. Audrey
[Cześć. :D Szczerze mówiąc, Ian jest tym typem postaci, z którymi wątki nie zawsze mi wychodzą, ale nie zaszkodzi spróbować! Masz może jakieś pomysły? :)]
- Nie tym tonem Blake – wycedziła przez zaciśnięte zęby brunetka, obrzucając go nienawistnym spojrzeniem. Był dla niej nikim. Nic niewartym śmieciem. Był zdrajcą. Nie rozumiała dlaczego Voldemort tak bardzo upiera się by utrzymać go przy życiu i ‘wytresować’. Osobiście najchętniej od razu by się go pozbyła oszczędzając sobie tym samym czasu i zbędnych kłopotów. Jednak rozkaz był rozkazem i niepodległa on żadnej dyskusji. Czarny Pan powierzył jej misję, dzięki której mogła udowodnić, że jest najlepsza. Nie mogła przepuścić takiej szansy. Zamierzała dać z siebie wszystko nie zważając na ryzyko i konsekwencje. Liście na drzewach zaszeleściły złowrogo, a gdzieś w oddali dało się słyszeć głośny ryk. Wszystko co ich otaczało potęgowało rosnące w chłopaku napięcie. Westchnęła głęboko napawając się tą chwilą, a złośliwy uśmiech leniwie wpłynął na jej usta. Była jak drapieżnik obserwujący jego zdobycz, która uświadamia sobie co ją czeka. Wyciągnąwszy różdżkę, ruszyła powoli w jego stronę bacznie mierząc go wzrokiem. - Na twoim miejscu byłabym nieco grzeczniejsza – dodała chłodnym tonem gdy zatrzymała się kilka kroków przed nim.
[Po wielu walkach, w końcu udało mi się dojść do porozumienia z moim internetem. Nie wiem jak długo to potrwa ale na razie jest ok :D Tylko mi nie marudź, że za krótkie bo uduszę!]
– Niech ci będzie, że nie. – powiedziała cicho spoglądając jak trumna wylądowała na dnie dołu. Żałobnicy podchodzili i kolejno wrzucali do środka bukiety kwiatów. Przypomniała sobie jak była na pogrzebie własnych rodziców a potem przypomniała sobie ten nieszczęsny wypadek, w którym zginęła by i ona, gdyby nie natychmiastowa reakcja matki, która teleportowała córkę w bezpieczne miejsce. Niestety nie zdążyła uratować ani siebie, ani męża. Mel często ma żal do rodzicielki o to, że ta nie pozwoliła jej zginąć razem z nimi. Nie musiałaby się teraz męczyć na tym świecie, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Lissa od zawsze miała dar do przewidywania przyszłości i odczytywania przeszłości. Dawniej nazywała to wrodzoną, mega intuicją lub niezwykle trafnym przeczuciem. Tak było dopóki nie trafiła do Hogwartu. To tu dowiedziała się, że otrzymała cenny prezent, który przytrafia się tylko nielicznym. Dziewczyna nie potrzebowała kryształowych kul, tali kart czy innych dziwnych rzeczy aby wiedzieć co się komuś przytrafi. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na daną osobę i bum, przeczucie pojawiało się jak grom z jasnego nieba a jedynym jego znakiem był przyjemny dreszcz, rozchodzący się po całym ciele. Zadrżała. – Będziesz próbował popełnić samobójstwo – powiedziała jak gdyby nigdy nic, ciągle wpatrując się, nieobecnym wzrokiem, w rozchodzący się już tłum. Nie ma to jak wróżba na pogrzebie. Montgomery nigdy nie ukrywała tego co widziała, bo i po co. Wiedziała, że przez takie nagłe wybuchy jest postrzegana jako wariatka. Nie przeszkadzało jej to, w końcu nie każdy może poszczycić się tytułem prawdziwego jasnowidza. Nie obchodziło jej, co pomyśli sobie o niej jej kuzyn. Nie znali się na tyle dobrze i nie widywali się w szkole za często. Można powiedzieć, że unikali się, albo to ona unikała jego. – To nie była rada, ale chciałam, żebyś wiedział, że tak będzie – uśmiechnęła się lekko i spojrzała na babcię. Przez jakiś czas na cmentarzu byli tylko oni. Melissa bez słowa podeszła do starszej kobiety i wraz z nią wyszła z tego potwornego miejsca. Melissa
Ty jesteś moim sercem. Moje własne bije tylko i wyłącznie dla ciebie. Czy jest coś piękniejszego, co może usłyszeć kobieta? Dla Chan było to szczytem jej szczęścia. Jedną, wielką niekończącą się otchłanią, która w całości pochłonęła dziewczynę. I co najważniejsze, nie była to zła przestrzeń, była dobra, a wręcz za dobra. Ian był osobą, przy której Gryfonka bez zastanowienia uśmiechała się, śmiała. Była dawną sobą, tą sprzed wakacji. Wtedy też była szczęśliwa, ale od śmierci swojej siostry twierdziła, że to nie dla niej. Że radość nie jest już więcej dla niej przeznaczona. Jest jak wysoko powieszona lina, do której Chantelle nigdy nie mogła dosięgnąć. Jednak po wielokrotnych próbach dotknęła jej. To tym bardziej zmobilizowało ją do działania, aż w końcu trzymała ją w swoich rękach i nie zamierzała puścić. Ian był osobą, której pragnęła. Nie cieleśnie, ale duchowo. Chciała, żeby przy niej był, tak po prostu. Żeby przy niej tkwił jak najdłużej mógł. Tak jak zwykle wieczorem prześlizgiwała przez lochy, by dotrzeć do dormitorium Ślizgona. Dla niej żaden problem, a przynajmniej spędzała więcej czasu z Ian'em, z jej własnym przenośnym szczęściem, które wywoływało uśmiech na jej twarzy. Pogodnie przeszła przez korytarz, aby w końcu zapukać do odpowiednich drzwi. Nie musiała czekać długo, aż pojawi się w nich chłopak. Jednak jego twarz nie wyrażała pozytywnych emocji, a to spowodowało, że zaczęła się martwić. Zaniepokojona tym widokiem powoli przeszła przez pomieszczenie i usiadła na tak znanym jej łóżku, z którym wiązało się tyle wspomnień. Dokładnie od samego początku ich poznania się, o dziwo nie kojarzyło jej się z niczym złym. Mogła jedynie domyślać się ile było tu dziewczyn przed nią, ale doskonale wiedziała, że będzie jedną z tych ostatnich, o ile nie tą ostatnią. Zachowanie Ian'a wcale nie uspokajało jej obaw, które z każdą chwilą nasilały się coraz bardziej. W końcu sięgnęły zenitu, gdy chłopak objął ją ramieniem. I już miała się pytać, i już miała się odezwać, ale w jej dłoni pojawił się kawałek papieru. Zdziwiona tym dotykiem spojrzała na Ślizgona, a następnie na kartkę. Rozłożyła ją i zaczęła czytać. Z tym, że wzrok Chan nie dowierzał temu, co widział. Tych kilka zdań układało się w tak złą dla niej wiadomość, która kończyła się datą. Dzisiejszą datą. Dziś. Czy to nie raptem kilka godzin? Kilka godzin dla was, jeszcze spokojnych, jeszcze waszych... Miała wrażenie, że nagle ktoś podciął tę linę, której tak uporczywie się trzymała. Że nitki, z której powstała ta lina własnie pruje się w dość krótkim czasie. To jedynie spotkanie, jedno z wielu. A czy ty sam w to wierzysz? To pytanie wręcz cisnęło się jej na usta, ale nie odezwała się. Coś tkwiło w jej gardle, a niewątpliwie gdyby wydała z siebie jakikolwiek głos, jej oczy automatycznie zaszłyby łzami. Tak, miała ochotę płakać, bo coś mówiło jej, że ta wizyta w Zakazanym Lesie wcale dobrze się nie skończy. Powodował to też fakt, że jego Mroczny Znak przecięty był w tej chwili bliznami po cięciach nożem. Nie dość, że podcięto jej linę szczęścia, to jeszcze zaczęła jej się wyślizgiwać z rąk. Kiedy Ian musnął wargami jej czoło zamknęła oczy. Chciała jakoś zatrzymać czas, by zostali w tym dormitorium sami, by cały ich świat zamknął się w tym pomieszczeniu, by nikt tu nie wszedł. Nikt nie mógł rozwiać tej jej otchłani, w której się znajdowała. Chciała jedynie w niej trwać i być tą wybraną przez Ian'a, która mogła zamieszkać w jego sercu i być jego sercem. Nic więcej nie pragnęła w tej chwili, jak świętego spokoju. Ale znowu nie było jej dane. Nie dla morderców radość, nie dla morderców szczęście. Ból, rozpacz i samotność.
Złapana za dłonie niechętnie spojrzała chłopakowi w oczy. Jej same zaczęły po prostu wilgotnieć, a nie potrafiła powstrzymać tej reakcji. Nigdy. Jakie to ogromne i ciężkie słowo. A jednak Ślizgon miał świadomość, że to spotkanie śmierciożerców może zakończyć się źle. Chan nawet nie chciała myśleć jak bardzo niepomyślnie. Po prostu nie ufała sługom Voldemorta, jej siostra była jedną z nich. Ta przecież torturowała własnych rodziców. Blondynka ponownie objęta ramieniem już nie wytrzymała. Wtuliła się w tors Ian'a i mocno zacisnęła ręce wokół niego. Nie mogła go stracić, nie teraz gdy powodował tyle szczęścia. Był dla niej najważniejszą osobą w jej sercu, a teraz chciano to jej odebrać. Odebrać ramiona, w których czuła, że jest najbezpieczniejszą osobą na świecie. Odebrać ręce, które trzymały ją, przeczesywały włosy. Odebrać usta, które nie raz muskały jej skórę. I w końcu odebrać serce, które kochało ją tak mocno i czysto. - Ja nie chcę, żebyś tam szedł - szepnęła lekko ochrypnięta. Jednak wiedziała, że jej zdanie na niewiele się tu zda. Musiał. A ten fakt przerażał ją jeszcze bardziej. - Zostań tu po prostu. - Mogła zachowywać się jak mała dziewczynka, której odbierają najlepszą zabawkę. Tak się jednak czuła. Taka mała, zupełnie nieważna i bezradna. Serce jej w tej chwili pękało dzieląc się na części, pomału, pomału. Skuliła się na łóżku, jakby miało to cokolwiek pomóc albo ulżyć temu wewnętrznemu smutkowi. W jej duszy jednak coś tkwiło. Coś co chciało wyjść ze środka, właśnie stąd, gdzie znajdował się organ dający życie. Chantelle nabrała trochę powietrza i zacisnęła mocniej uścisk ramion wokół chłopaka. - Kocham cię Ian i proszę nie pozwól, by się to między nami zmieniło.
Dziękuję za powitanie i również się kłaniam. Może nie usłużnie, ale uprzejmie na pewno. Co się tyczy chłopców... mogą być ze sobą w dobrych stosunkach - szczególnie, że Ian ma czystą krew, nie splamioną przez wiele pokoleń, co pewnie będzie na rękę Runiemu. I albo możemy założyć, że Ian stosuje na Runim legilimencję (na jego własne życzenie, bo chce się nauczyć oklumencji), albo po prostu popijają wieczorkiem kremowe piwo w Pokoju Wspólnym. Gadają o dziewczynach itp., czyli nic szczególnego.
Ledwo Nathan opuścił klasę, został otoczony przez tłum krukońskich gapiów, którzy koniecznie chcieli ponapawać się jego widokiem. A raczej trzymanej przez niego niewielkiej fiolki, połyskującej przy każdym, nawet najmniejszym ruchu w nikłym świetle wiszących na ścianach lochów lamp, ale to nie było przecież aż tak istotne. Po prostu w jednej chwili Nate zyskał całą ich uwagę i miał dziwne wrażenie, że czego by sobie teraz nie zażyczył, za wszelką cenę staraliby się spełnić jego zachciankę. I w końcu dostałby to, czego chciał, o ile tylko jego koledzy z domu nie pozabijaliby się wcześniej, biegnąc na złamanie karku (jak wielkie, wystraszone stado krów) wąskim i ciemnym korytarzem. Rivers uważał, że to zabawne, a choć ochota sprawdzenia, czy miał rację, była wielka, zdołał się pohamować i zachować całkiem dojrzale. Kilka mililitrów płynu, a tyle potrafi zdziałać. Uniósł flakonik do góry, żeby wszyscy mogli mu się przyjrzeć. Usłyszał dziesiątki gratulacji, kilka zaproszeń do dormitoriów i innych, niekoniecznie moralnych, propozycji, na które nawet do końca nie zwracał uwagi, bo wiedział, że są mu oferowane tylko dlatego, że udało mu się wygrać i ma w posiadaniu coś, co chcieliby od niego uzyskać. Legalnie czy też podstępem. Tylko jedna osoba z otaczającego go tłumu nie próbowała mu się podlizać. Pan przegrany, Ian Blake. - W zasadzie to żadnych - odparł ze spokojem, patrząc Ślizgonowi prosto w oczy. - Na razie cieszę się z faktu, że nikt nie wykorzysta go do swoich niecnych celów. Nathan wiedział, że Felix Felicis ma ogromną moc i nie wypada marnować go na jakieś głupoty. Nie czuł potrzeby wypróbowania eliksiru przy pierwszej lepszej okazji, żeby tylko sprawdzić, czy to prawda, co o nim mówią i piszą, wolał go raczej zachować na wypadek jakiejś sytuacji kryzysowej. I naprawdę cieszył się, że to nie Blake zdobył to płynne szczęście, gdyż przypuszczał, że mogłoby się to dla kogoś źle skończyć. Bardzo źle.
Była jego skarbem. Była jego sercem. Jakie to cudowne uczucie, być dla kogoś tak ważnym. Tak bardzo tego brakowało w życiu Chan. Zwykłego poczucia bycia komuś potrzebnym. Tylko ten piękny stan postanowiono przerwać. Tak raptownie, tak nagle, a nawet nie zdążyli się sobą nacieszyć. Nie zdążyli zrobić właściwie nic.Czy tylko tyle radości należy im się obojgu? Obietnica, którą usłyszała, zachowała w sercu. Miała być wypełniona, a Ian miał do niej wrócić. Bo musiał wrócić, nawet nie chciała wyobrażać sobie innej opcji. Z nim była szczęśliwa i jemu dawała to samo, czy to takie trudne dla świata, że dwoje ludzi się kocha? Czy to takie trudne, by żyli w spokoju? Czy to takie trudne, by zostali przy sobie? Niestety na to wychodzi. Został więc im jedynie pocałunek, ten jeden pewny, że jeszcze przeżyty wspólnie. Chantelle nie chciała tego doświadczać ostatni raz, dlatego tak trudno było jej się oderwać. Dlaczego nie istniał sposób na zatrzymanie czasu, taki ustanowiony tylko na czarną godzinę, która zdecydowanie dla nich obojga nadeszła. W ciszy przeszli korytarzami i równie cicho się rozstali. Zanim Ian skierował się ku wyjściu, Gryfonka zdążyła się jeszcze mocno w niego wtulić. Mocno zamknęła jego szyję w swoich rękach i zamknęła oczy. Wciągnęła powietrze, które przesiąknięte było zapachem Ślizgona. Miała przeczucie, że nie zazna go na bardzo długo, o ile w ogóle. Schowała twarz w jego szyi, ale nie mogła przeciągać tego momentu w nieskończoność. Ian musiał iść, chociaż żadne z nich tego nie pragnęło. Czasami zastanawiała się nad tym czy nie miałaby w życiu prościej, gdyby była mugolem. Tam nie ma tej całej magii, która potrafi tak bardzo skrzywdzić. Tam był inny świat, bez zagrożenia życia na co dzień, a przynajmniej nie tak wielkiego. Nie musiałaby się martwić o Ian'a, który wychodziłby z domu. To byłoby zupełnie normalne. A co tymczasem mają? Strach przed tym, co zrobi Voldemort. Blondynka nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Krążyła po dormitorium jakiś czas, dopóki jedna z współlokatorek nie obudziła się i nie zaczęła marudzić. Wtedy dziewczyna zeszła do Pokoju Wspólnego, gdzie było zupełnie pusto. Chan gdy tylko usiadła, zaczynała się wiercić w miejscu rozglądać, drgać nogą w geście zniecierpliwienia. W końcu jednak wstawała, po czym przechodziła między pufami i kanapami. Zrobiła tak kilkakrotnie, aż przeklinając cicho pod nosem postanowiła wyjść na spotkanie. Była zbyt zniecierpliwiona, zbyt zmartwiona. Jej obawy wyolbrzymiały się z każdą minutą, jakby od tego czasu zależało jej życie. Bo zależało. Ian był jej częścią i to tą odpowiedzialną za jej uśmiech. Tej strony Chantelle dawno nikt nie widział. Dopiero obecność Ślizgona z dnia na dzień wprowadzała ten piękny wyraz na jej twarzy. Ian był jej wewnętrznym słońcem, które w tej chwili zaszło prawie za horyzont, ale te ostatnie promienie jeszcze świeciły. To była nadzieja, że on wróci. Wróci i dalej będzie ją tak mocno kochał, jak ona kocha jego. Z tą iskierką leciała jako sowa przysiadując na szczycie bramy. Stąd miała lepszy widok i chociaż przyglądała się lasowi, to nic nie mogła z niego wyczytać. Chciała jedynie wiedzieć, jak Ian, nic więcej ją nie interesowało. Więc gdy ujrzała z daleka idącą postać jej serce zabiło szybciej. Przemieniła się w ludzką postać i stanęła w umówionym miejscu czekając na przybysza. Czym bardziej sylwetka się przybliżała, tym dusza dziewczyny czuła się lżejsza z tych wcześniejszych obaw. Ian jest cały i zupełnie nic mu się nie stało.
Odetchnęła z ulgą czekając, aż dostatecznie blisko się zbliży. Miała wybiec mu naprzeciw, ale coś ją powstrzymało, coś kazało jej stać w miejscu. Był u śmierciożerców, a im nie można ufać. Jednak cała ta ulga Chan zburzyła się z chwilą, gdy Ślizgon wydawał się być zdziwiony jej obecnością w tym miejscu. Czemu tak na nią patrzył, tym swoim dawnym podejrzliwym wzrokiem? Dlaczego na jego twarzy widniał ślizgoński uśmiech? To nie był ten uśmiech, którym ją obdarzał. Ian co ci się stało? I wtedy, gdy pomyślała o tym pytaniu zamarła. Usłyszała inne. Czy ona śni? Czy ona jest w tej chwili w jednym z jej koszmarów, które potrafiły ją dręczyć po nocach. Ian wydał się jej jakiś obcy, jakiś nie ten sprzed kilku godzin. W końcu oprzytomniała z tego amoku i natłoku myśli w jej głowie. Pomrugała oczami i otworzyła usta. - Tak Ian, na ciebie - powiedziała cicho mrużąc powieki. Przeskakiwała wzrokiem po oczach chłopaka, a w jej serce wbijał się kołek, jak ta prawda, której Chan nie chciała przyjąć do świadomości. Nie zrobiła z tym jednak nic, a jedynie zniżyła głowę. - Ale nieważne - dodała odwracając się do Ślizgona tyłem. Z każdym krokiem czuła jak łzy gromadzą coraz bardziej. Zacisnęła usta i szła nadal przed siebie, aż w końcu krople samoistnie spływały jej po twarzy z każdą chwilą. Nie potrafiła zrozumieć, co właśnie się stało, ale nie tak zachowywał się Ian, którego kochała. Był inny. Nic się między nami nie zmieni, mój skarbie. Obiecuję. A łzy nie ustępowały.
[Wiem, że to nie tyle, ile napisałaś Ty, ale nie potrafiłam więcej ;c]
Jakkolwiek oboje zbliżali się do granicy swoich pijackich możliwości, tak żadne z nich nie chciało odmawiać sobie dalszej przyjemności ze spożywania alkoholu. Eva mogła jedynie patrzeć, jak Ian niedelikatnym szarpnięciem pozbawia ją butelki i opróżnia o objętość jednej szklanki w dosłownie kilka sekund, by potem otrzeć usta i mruknąć coś, czego nie dosłyszała, gdyż dźwięki w pomieszczeniu mieszały się w jej uszach, tworząc niezidentyfikowaną kakofonię. Już miała prosić go o powtórzenie, ale Blake kontynuował wystudiowanym złośliwym tonem, który drażnił jej uszy jak nigdy wcześniej. - Biedna... więc jak to możliwe, że wytrzymujesz sama ze sobą? Słysząc protekcjonalne "biedna", zmarszczyła czoło, odbierając Ślizgonowi butelkę. Nie on jeden lubował się w zadawaniu werbalnych potwarzy, zwłaszcza jeśli linia między świadomością swoich czynów, a kompletnym zatraceniem jest licha i cieńsza niż kiedykolwiek. - Hmm? Bo nie dosłyszałam, mówiłeś o sobie? - rzuciła z przekąsem, otrzepując butelkę z ostatnich lśniących kropelek trunku, które spłynęły po ściance szklanki, jak deszcz po szybie. Kiedy Ślizgon - dzięki Merlinowi! - odszedł od niej, chwiejnym krokiem zmierzając w stronę samego centrum prowizorycznego parkietu, Effy oparła się o ścianę (prawdę mówiąc, miała problemy z zachowaniem równowagi), zaciekawionym spojrzeniem taksując wzrokiem otoczenie. - Słyszeliście co powiedziała?! Reeve ma uczulenie na idiotów, lepiej się stąd wynoście frajerzy, bo tylko pogorszycie jej alergie. No coś niebywałego, Ian po miesiącach we własnej jaskini postanowił z pierwszej imprezy uczynić publiczne wystąpienie i wentedę przeciw powszechnie panującemu idiotyzmowi. Dopiero kiedy Eva odstawiła szklankę na stoli, tak głośno, że usłyszała jej trzask, zorientowała się, że muzyka została wyłączona, mimo że wciąż w uszach miała utrudniające skupienie się dudnienie. Wszyscy, łącznie z Gryfonką, wpatrywali się w przedstawienie, którego głównym i jedynym aktorem był właśnie Ian, zataczający się od jednego zdezorientowanego ucznia do drugiego, mamroczący setki przekleństw i inwektyw w stronę zebranych. Pewnie taki widok był dla każdego pierwszyzną w ostatnich miesiącach. Widok ten wydawał się Reeve bardzo dwojako, z jednej strony był to najlepszy moment na opuszczenie imprezy z głową uniesioną wysoko do góry, a z drugiej miała wrażenie, że to do niej powinno należeć ostatnie słowo i była to pokusa, której nie potrafiła zwalczyć, niczym oddychanie. - O nie, nie będzie z siebie robił głównej gwiazdy - mruknęła do siebie, przepychając się przez kłębowisko spoconych, nieruchomych ciał w stronę Iana, który zdążył już wdrożyć się w kolejny stan upojenia - całkowitą obojętność, o czym świadczyła jego sylwetka zwinięta na podłodze, z kolanami podwiniętymi pod pierś. Kosztowało ją to strasznie wiele wysiłku i kilka razy tylko podtrzymanie się kogoś ocaliło ją przed upadkiem. Nogi miała jak z waty, niezdolne do stawiania kroków po prostej linii. Kiedy przystanęła, uniosła wysoko ręce, by zacząć nimi klaskać. - Brawo, nagroda za zdobycie tytułu imbecyla roku wędruje do... Iana! - krzyknęła, mimo że chciała powiedzieć to cicho. Widocznie sama straciła już panowanie nad modulacją głosu, który w jej uszach wibrował przyjemnie i sprawiał, że chciała śpiewać, bo z jakiegoś powodu wydawało jej się, że jej głos jest wyjątkowo piękny w akompaniamencie starych, dyskotekowych hitów. Blake zdawał nie słyszeć tego, co do niego mówiła, jakby zawisł na granicy świadomości, więc przykucnęła koło niego. - Blake, imbecylu roku, mówię do ciebie! - warknęła, potrząsając jego ręką. Sama była już na tyle zmęczona, że nie wiedziała po której próbie uzyskania atencji z jego strony opadła na tyłek i straciła już całkiem świadomość.
Słuchała tych rad i starała się to wszystko spamiętać. Wszystkich tych rzeczy można się było spodziewać. Z resztą Audrey i tak nie miała zamiaru wychylać się z tłumu. Chciała tylko obserwować co się stanie i w razie czego mieć prostą drogę ucieczki. Nie wiedziała jak ma nie być sobą. Nigdy nikogo nie udawała i zawsze robiła to co chciała. Była jednak pewna, że ukrywanie swoich uczuć i obaw wyjdzie jej doskonale. Dziewczyna miała opanowaną sztukę oklumencji, więc nie obawiała się wtargnięcia do swoich myśli przez kogokolwiek. Dawało jej to w pewien sposób ochronę. Odzywać się nie miała zamiaru. Zabieranie głosu powodowało, że można byłoby przyciągnąć na siebie jeszcze więcej niepotrzebnej uwagi. Miller nie wiedziała również, co Czarny Pan chciałby usłyszeć. Nie było za dobrze. Gdy Ian skończył mówić, Audrey kiwnęła lekko głową dając sygnał, że wszystko zrozumiała. – Jasne – zgodziła się. Nawet nie miała zamiaru iść tam sama. Chociaż z drugiej strony lepiej byłoby dla niej, gdyby faktycznie zabłądziła. Przynajmniej nie musiałaby uczestniczyć w tym strasznym spotkaniu a tak miałaby alibi, dlaczego w nim nie uczestniczyła. We dwójkę było raźniej. Przez chwilkę stała sama i w milczeniu przyglądała się przechodzącym obok uczniom. Na zajęciach też myślami była daleko. Nie mogła oderwać się od rozmyślań nad tym, że właśnie dziś ma spotkać swojego ojca. Wydarzenia, które rozegrały się parę dni temu, zostawiły trwały ślad na psychice dziewczyny. Jej własny ojciec posunął się do tak strasznej rzeczy, że Miller wiedział, iż nie spojrzy na niego w ten sam sposób. Nim się jednak zorientowała, jej ostatnie zajęcia skończyły się bardzo szybko. W mgnieniu oka zapadł zmrok i Audrey musiała zacząć szykować się do wyjścia. Tak bardzo nie chciała tam iść. Ciągle szukała jakiegoś pretekstu aby zostać w domu. W akcie desperacji była gotowa, niby przez przypadek, spaść ze schodów aby złamać sobie nogę, ale w porę zrozumiała, że wycierpi na darmo bo na któreś spotkanie i tak będzie musiała iść. Nie rozwiąże problemu a jedynie go odwlecze, co skutkować będzie jeszcze większym stresem. Nie ma co tego odwlekać. Miller szybkim krokiem wyszła z pokoju i skierowała się do umówionego miejsca. Po chwili dostrzegła znajomą postać. Wiedziała że jest za wcześnie, ale chciała mieć już to za sobą. Im szybciej pójdą, tym lepiej. – Zawsze jestem gotowa – powiedziała uśmiechając się lekko. Spojrzała na Zakazany Las. Dziwnym trafem, ale lubiła to miejsce. Nie zdarzyło jej się wchodzić do niego zbyt głęboko, ale często spacerowała po jego obrzeżach. Wbrew pozorom było to cudowne miejsce i w miarę spokojne, jednak w niektórych zakamarkach potrafiło być strasznie – Chyba możemy – spojrzała na Blake'a. Audrey
Dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco widząc jak chłopak sięga po różdżkę. - Już ci mówiłam. Nie. Tym. Tonem. – powiedziała spokojnie, wyraźnie akcentując ostatnie słowa. Przyglądała mu się przez chwilę wyraźnie się nad czymś zastanawiając, po czym odezwała się z tym samym spokojem w głosie. - To nie będzie ci na razie potrzebne – podbródkiem wskazała na przedmiot mocno ściśnięty w dłoni chłopaka. Szybko machnęła ręką i zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, jego różdżka wystrzeliła w powietrze i została w locie przechwycone przez brunetkę. - Naprawdę nie domyślasz się o co w tym wszystkim chodzi? – zapytała i zaśmiała się ironicznie widząc wciąż zdezorientowaną minę chłopaka. – Myślałam, że jesteś nieco bardziej inteligentny. Słońce zdążyło schować się już za horyzontem i jedynym źródłem światła były gwiazdy i księżyc wysoko nad nimi. Z każdą minutą robiło się coraz ciemniej, mroczniej i przede wszystkim niebezpieczniej. Zakazany Las zdecydowanie nie był przyjaznym miejscem, a na myśl o spędzeniu tam choćby chwili w ciemności, wielu czuło ciarki na plecach. Kate zrobiła kolejne dwa kroki w stronę bruneta, jeszcze bardziej zmniejszając przestrzeń między nimi. Nie zważając na coraz większe zniecierpliwienie towarzysza, wyciągnęła paczkę papierosów i odpaliła jednego głęboko się zaciągając. - Cóż mój drogi.. – przerwała by wypuścić z ust szary dym – wielu ludziom nie podoba się fakt, że tak bardzo się buntujesz. – Słowa z jej ust wypływały powoli, niemalże leniwie. Brunetka wyraźnie czerpała przyjemność patrząc jak zdenerwowanie w ślizgonie rośnie z każdym jej kolejnym oddechem. - Nie podoba im się twoja niesubordynacja – ciągnęła dalej, a powietrze mieszało się z nikotynową obłokiem wydychanym z jej płuc. – I choć ja uważam to za stratę czasu, to właśnie mnie poproszono bym nauczyła cię posłuszeństwa.
Niby szła przed siebie, ale mało co widziała. Łzy zasłaniały jej oczy. Wycierała je kilka razy, ale to pomagało na krótką chwilę. Kilkoro uczniów, którzy jeszcze chodzili po korytarzach odprowadzali Chan zdziwionym wzrokiem. Najpierw się uśmiecha, potem płacze. Ona w ogóle ma w sobie jakiekolwiek emocje? Ma i żadne z nich nie wie, jaką burzę przechodzi własnie jej dusza. Zrezygnowała z dalszej wycieczki. Doszła do ściany, a opierając się o nią plecami zjechała na dół. Siadła na podłodze, już opanowana. Patrzyła przed siebie ustalając sobie jeden punkt, a łzy spływały jej powoli po policzkach. Wszystko jej się zawaliło. Serce, które od kilku miesięcy ponownie było budowane z klocków zostało strącone ręką. Każdy kawałek potoczył się w inną stronę oddalając się od miejsca budowania. Najgorszy był fakt, że osoba, która układała te części sama je rozdzieliła. Chan nie rozumiała, co stało się z Ian'em. Przypominał jej kogoś. Tego dawnego Ślizgona, którego poznała na błoniach szkoły, tego, którego nienawidziła. Ian'a Blake'a łamacza damskich serc. A może ten piękny czas, który z nim spędziła, to nie była prawda? a Jeżeli to wszystko było ustalone? To by tłumaczyło jego nagłą zmianę. Blondynka przymknęła oczy i opuściła głowę na klatkę piersiową. Nie dane jej było jednak długo tak siedzieć, bo Filch zjawił się wlepiając jej przy okazji szlaban. Ale dziewczyna się nawet tym nie przejęła. Wiadomość o tym przemilczała z obojętną miną. Było jej w tej chwili wszystko jedno. Jaką wagę ma szlaban, do tego, co działo się w jej sercu? Błahostka. Noc była dla niej koszmarem. Nieważne ile razy przekręcała się - nie mogła zasnąć. Była zbyt przejęta tym, co działo się z Ian'em. Przecież to nawet nie możliwe, by człowiek tak z własnej woli zmienił się w jeden dzień. Ba! W kilka godzin, przez jedno spotkanie. Absurd, istny absurd. W końcu zeszła z łóżka wyraźnie zmęczona. Pierwsze, co zrobiła po dostaniu się do łazienki to ochlapanie zimną wodą. To trochę ją otrzeźwiło. Wyprostowała się i spojrzała w lustro. Doskonale znała ten widok: podpuchnięte, podkrążone oczy. Zaczerwienione gałki i blada twarz. Długi płacz wymęcza skórę. Westchnęła i wróciła do dormitorium, gdzie każdą czynność robiła automatycznie. Nie myślała nad nimi, jej głowa znajdowała się w innym świecie. Ale coś sprowadziło ją do rzeczywistości. Wystarczyło jedynie wyjść z Wieży Gryffindoru, by trafić na kolejny sztylet zadany w jej serce. To było jeszcze gorsze doświadczenie, niżeli ignorancja ze strony Ślizgona. Tym razem ujrzała go z jakąś uczennicą. A dobre dwadzieścia cztery godziny temu, to ona była przez niego obejmowana, to ją przybliżał do siebie i to ją całował. Tylko ją, bo kochał ją najbardziej na świecie. W tym momencie słowa dla Chan stały się jak przezroczysty pergamin, który przy kontakcie z ciepłem zmienia swój kształt, a po dodaniu ognia znika zupełnie. Nic nie warte zdania wydobywające się z krtani. Zwykłe kłamstwa i oszustwa. Nic, zupełne zero. Powoli podeszła do całującej się pary, a następnie odchrząknęła. Reakcja Ian'a zdziwiła ją o wiele mniej, niż jeszcze wczoraj. - Zajęty? Właśnie widzę, jak jesteś bardzo zajęty - warknęła, ale na jej twarzy nadal pozostawała maska obojętności. Jednak w środku wytwarzała się coraz to większa otchłań smutku, w którą Chan wpadała. Coraz głębiej, coraz dalej. Błagam, tylko nie próbuj opowiadać tych bzdur, że chciałaś tu na mnie poczekać.
- Gdyby nie ja, nie byłoby nawet na co czekać - rzuciła mijając go, a przy okazji szturchając ramieniem. Jej miłość zaczęła ustępować miejsca nienawiści, zupełnie na odwrót, niż przebiegała wspólna historia jej i Ian'a. Jednak zbierało jej się już na płacz, który powstrzymała w chwili, kiedy na korytarz wleciała sowa. Zdziwił ją ten fakt, ponieważ sowia poczta przychodzi tuż przed zakończeniem śniadania. List wpadł jednak w jej ręce, a na kopercie widniało imię jej ojca. Serce Gryfonki przyśpieszyło tempa. Zaczynała wątpić w dobre wieści tego listu. Ignorując zachowanie Ślizgona i śniadanie udała się w drogę powrotną do dormitorium. Akurat w drzwiach minęła jedną ze współlokatorek toteż została sama w pomieszczeniu. Z drżącymi dłońmi odkręciła list i otworzyła pieczęć. Powoli i delikatnie wysunęła kartkę i rozłożyła ją. Córciu, przykro mi... Nie musiała czytać dalej, by dowiedzieć się, co się wydarzyło. Jednak uparcie brnęła dalej w tę kolejną dołującą wiadomość. Dzisiejszej nocy twoja matka, a moja żona została zabita. Z rąk samego Sama-Wiesz-Kogo. Została zabita. Zabita. Oczy blondynki zwilgotniały a sama wpadła w furię. Podarła list na strzępki, złapała za pościel i zaczęła po kolei zrywać materiał z łóżka. Następna poszła szafka nocna, która runęła na podłogę wysypując w locie książki, pieniądze i inne. Wokół Chantelle panował wielki bałagan, ale ona zaczęła płakać ze swojej bezsilności na nieszczęścia, które ją spotykają. Opadła na materac i skuliła się na nim. Sama, zupełnie sama. Nikt jej nie chciał i każdego jej odbierano. Tak bardzo na nic nie zasługuje. Teraz mamo, teraz jak tak bardzo cię potrzebuję. Teraz Ian, teraz jak tak bardzo potrzebuję twojego uczucia. Przeleżała tak większość dnia. Nie poszła na zajęcia. Bezczynnie patrzyła się w sufit, jak w jakąś przestrzeń. Jej myśli jednak pracowały jak nigdy. Układały wszystko w jedną spójną całość, a najgorsze było te, że stawało się to logiczne. Każda nowa myśl pasowała do tej wielkiej układanki. Ian. Dziewczyna zerwała się z miejsca i wybiegła z dormitorium. Pokonała tak dobrze znaną jej drogę, którą pokonywała codziennie wieczorem. Nawet nie dbała o to, jak wchodzi do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Była na to zbyt wściekła. Dobiegła do odpowiednich drzwi i pchnęła je. Bez pukania, bez niczego. Trzasnęła skrzydłem, nawet nie dbała o fakt, że ktoś usłyszy. Trudno, niech słuchają.
- Nie sądzisz, że należą mi się jakiekolwiek wyjaśnienia? - powiedziała to mocniej, niż przypuszczała, ale to tylko spowodowało, że każde zdanie wypowiadała coraz głośniej i ostrzej. - Każdy Ślizgon jest takim pieprzonym kłamcą? Co takiego stało się tam w lesie, że nagle dwa najważniejsze dla ciebie słowa nic nie znaczą? Tyle razy powtarzałeś mi, że mnie kochasz, a ty robisz mi coś takiego? - Jej oczy zabłyszczały, ale nie przerwała swojego wybuchu. Każde słowo, które wypowiadała działało kojąco na jej duszę, która stawała się lżejsza, jakby wyrzucała kolejne kamienie, które tam zalegały. - Doskonale wiesz, że straciłam tyle bliskich mi osób i robisz to samo. W dodatku ostatnie odejście to twoja wina - warknęła wyciągając różdżkę i mierząc prosto w Ian'a. - Przez ciebie nie żyje. Sam Voldemort raczył się pofatygować, żeby ją zabić. Zabił mi matkę, rozumiesz? - opuściła dłoń z wyrzeźbionym kawałkiem drewna. Nie potrafiła zrobić mu krzywdy, był dla niej zbyt ważny. Nawet po tym, jak w tej chwili ją potraktował. Jej miłość, choć przepleciona nienawiścią nadal trwała. - Nie wiem, co powiedziałeś im w Zakazanym Lesie, ale możesz być zadowolony ze swoich efektów - warknęła na koniec, i tak samo jak weszła, wychodząc trzasnęła drzwiami.
[Ano, na wątek z Ianem wpadłam, bo skoro to taki zły Ślizgon to niewątpliwie może być jednym z tych, którzy znęcają się nad biedną Sagą i ją wykorzystują na różne sposoby ;> No i któregoś razu Saga może przyłapać go na łamaniu regulaminu czy coś w tym stylu. Ona oczywiście będzie przerażona, bo normalnie odjęłaby mu punkty i powiedziała o jego czynach nauczycielowi, ale wie, że jeśli to zrobi to Ian może być dla niej jeszcze gorszy i właśnie poprzez groźby może wymusić, by panna Solberg udawała, że nic się nie stało :) Pasuje?]
Słysząc jego słowa brunetka wybuchnęła głośnym śmiechem. - Czyżbyś oberwał Zaklęciem Zapomnienia skarbie? – zapytała z wielkim uśmiechem na ustach – To ty przychodziłeś do mnie! Żadna inna dziewczyna w porównaniu z tobą nie ma najmniejszych szans - dodała przedrzeźniając głos chłopaka. – Już nie pamiętasz? Poza tym – kontynuowała z satysfakcją – o ile dobrze kojarzę to właśnie ty zaliczyłeś najwięcej dup w Hogwarcie. Więc jeżeli ktoś z naszej dwójki się szmacił to na pewno nie byłam to ja. Teraz ślizgonka stała tak blisko bruneta, że niemal czuła jego oddech na twarzy. Zmierzyła go wrogim spojrzeniem po czym odezwała się już dużo chłodniejszym tonem. - Jeżeli sadzisz, że nie jestem w stanie nauczyć cię posłuszeństwa, to nie zdajesz sobie sprawy w jak wielkim błędzie jesteś. Incarcerare! Wypowiedziane w myślach słowo połączone z ponownym machnięciem różdżką wystarczyły by sekundę później chłopak leżał skrępowany pętlami u jej stóp. - Nie masz pojęcia na co mnie stać i do czego jestem zdolna by osiągnąć swój cel… – syknęła stając nad nim – a wiedz, że ja zawsze dostaję to czego chcę – dodała patrząc na niego z góry pełnym determinacji wzrokiem. Wyciągnęła przed siebie uzbrojoną w różdżkę rękę i wycelowała ją w stronę łydki chłopaka. Ruptis Ossa!
Wyszła z cmentarza. Ulżyło jej. Cała ta mroczna i przytłaczająca atmosfera zniknęła i dziewczyna znów mogła oddychać pełną piersią. Nie musiała już myśleć o tych wszystkich zmarłych, którzy spoczywają w tym przeklętym miejscu. Obejrzała się za siebie spoglądając, jak Ian idzie w przeciwnym kierunku i znika we mgle, która właśnie zaczęła się zbierać. Melissa nie musiała brać korepetycji z wróżbiarstwa. Ona to wiedziała i Blake też się dowie. Nie wiadomo ile mogłoby to potrwać, ale gdy wszystko to się wydarzy, to na sto procent do niej przyjdzie. Wtedy wszyscy się przekonają kto tu się bawi a kto nie. Montgomery nie miała zamiaru gonić za chłopakiem po Hogwarcie, zapewne znów zacznie go ignorować i mijać bez słowa na szkolnych korytarzach. Nie muzą już rozmawiać, dziewczyna powiedziała mu to co chciała. Nie obchodziło jej to czy w to uwierzy, czy nie. Czas wszystko rozstrzygnie. Wzięła babcie za ramię i powędrowały przed siebie. Deszcz się wzmagał, więc kobiety zbliżyły się do siebie. – Mel – zaczęła pani Montgomery – wiesz, że ... – Wiem babciu – odpowiedziała szybko i spojrzała na staruszkę. Uśmiechnęła się widząc jak krewniaczka spogląda na nią z wyraźną troską. Babcia wiedziała, albo przynajmniej domyślała się co mogło zajść na cmentarzu. Sama nie była jasnowidzem, ale zdawała sobie sprawę, jakie konsekwencje może nieść ze sobą taki dar. Nic więc dziwnego, że martwiła się. Lissa była pewna tego, o czym myśli babcia. Chodziło jej oczywiście o to, że ktoś o takich umiejętnościach jak ona, może wpaść w niezłe tarapaty, gdy zainteresują się nim nieodpowiedni ludzie. ****
2 miesiące później. Melissa spędziła przyjemnie czas niedaleko błoni Lubiła spacerować samej bo wtedy miała pewność, że będzie cicho i zrelaksuje się. Było ciepło, więc aż szkoda było nie wybrać się na krótki spacer, który w efekcie zmienił się w trochę dłuższy. Teraz dziewczyna kierowała się w kierunku zamku. Powoli zaczynały boleć ją nogi. Czerwiec nie był dla niej dobrym miesiącem. W tym właśnie czasie, rok temu dziewczyna miała swoją próbę samobójczą, która na szczęście zakończyła się niepowodzeniem. A skoro mowa o próbach samobójczych... – No proszę, kogoż tu niesie – powiedziała nawet nie oglądając się za siebie. Przystanęła i po chwili spojrzała przez ramię na kuzyna, który stał niedaleko. Uśmiechała się lekko, czując ogromną satysfakcję. Jak widać się nie pomyliła. – Znów chcesz mnie prosić o jakieś rady, czy dalej wmawiać, że potrzebuję korepetycji z wróżbiarstwa? – spytała. Złożyła ręce na piersi i wbiła w chłopaka swoje spojrzenie, które było przepełnione dumą.
[Nastąpiła mała zmiana w sztuce, bo Mort jest teraz "przyszłym śmierciożercą". Autorka Leacha zwróciła mi, dzięki Boru, uwagę, że Voldi na pewno nie rekrutowałby na swoich żołnierzy szesnastoletnich gówniarzy. ;) Ale możemy pójść w wątek z quidditchem. Nie wiem, czy dobrze rozumiem, ale Ian ma chyba ostatnio gorszy okres, tak? Mogłoby to się odbijać na jego grze czy raczej nie? Bo wtedy Mort pewnie zrobiłby mu mały wykład, że albo weźmie się w garść, albo drużyna znajdzie sobie nowego obrońcę czy coś.]
[O CHOLERA. Cudowna karta, świetna postać, no i ten wizerunek! Jestem Directioner od dwóch lat, więc zawsze cieszy mnie, gdy widzę kogoś takiego, jak Twój Ian. Koledzy z pokoju, co o tym myślisz, hm?]
Nie zdążyła odejść daleko, a poczuła, jak ktoś łapie ją i odkręca. To Ian dogonił ją obarczając pierwszymi pretensjami. Złapał Chan mocno za nadgarstek i wręcz zaciągnął do swojego dormitorium. Jej siła była nikła w porównaniu ze ślizgońską. Kiedy chłopak zamknął jej drzwi przed nosem wskazał swoje łóżko, aby usiadła. Przy okazji zagroził, że nie wypuści jej, póki wszystkiego mu nie wyjaśni. Blondynka prychnęła pod nosem, a odwracając się szybko ruszyła w wyznaczone miejsce. Usiadła patrząc gdzieś w bok. Wszędzie byle nie na Ian'a. To jej należało się wytłumaczenie całej tej sytuacji. Najpierw wmawia jej, że kocha ją najbardziej na świecie, a potem całuje się z pierwszą lepszą. Złość była sposobem na złagodzenie sobie tego wewnętrznego bólu po stracie Ślizgona. Straciła go zupełnie, już nie był jej czułym Ian'em. Stał się ponownie wrednym i denerwującym Blake'iem. Każde słowo i zachowanie było powodem irytacji Chantelle. Teraz było tak samo, kiedy to pojawił się przed nią zaczynając mówić. Ale te słowa już nie tylko ją denerwowały. To co mówił Ian, raniło jej serce. To serce, które całkowicie mu oddała, z zaufaniem, że to on zajmie się nim najlepiej. Jednak wychodziło na to, że nikt nie chciał tak bezwartościowego organu, który należał do Gryfonki. Było splamione cudzą krwią i jakimś dziwnym fatum. Ktokolwiek staje się dla niej ważny odchodzi albo zabierają jej te cenne osoby. Ci ludzie zawsze byli dla niej ważni, coś znaczyli w jej życiu. Ale za każdym razem musiało wydarzyć się coś, co sprawiało, że zostawała sama. Nie kocham cię. Patrzyła gdzieś w prawą stronę. Gdyby spojrzała na twarz Ślizgona po prostu rozpłakałaby się na miejscu. Jednak nie chciała, by widział jej łzy. Nie chciała, by zobaczył jak ten fakt bardzo ją boli. Ale oczy Chan lekko błyszczały, a w gardle zawiązał się sznur, który powodował coraz to więcej cieczy pod powiekami. Z chwilą, gdy chłopak usiadł obok niej zamknęła oczy. Próbowała się uspokoić w miarę możliwości. Nie odwróciła głowy nawet na sekundę. Zrobiła to dopiero z głosem Ian'a. - Jakie pierwsze spotkanie? - spojrzała na niego marszcząc brwi ze zdziwienia - Na spotkania śmierciożerców chodzisz od jakiś trzech miesięcy - dodała wyraźnie zdezorientowana jego słowami. Przecież chodził do Zakazanego Lasu po tym jak skrzywdził jedną z uczennic. Jak to możliwe, że zapomniał o kilku miesiącach? Chantelle zaczynała się czuć jak we śnie. Jakby ona przeżyła te wszystkie najwspanialsze chwile z Ian'em w swojej wyobraźni. Że to ona wyobraziła sobie te trzy miesiące i teraz stara się wmawiać, że była to prawda. Totalny bałagan we wspomnieniach. Kolejne pytania przemilczała. Naprawdę zaczęła zastanawiać się nad prawdziwością swoich słów. Całe te historyjki zaczynały przybierać postać bajki. Pięknej bajki, która jak sen została tak nagle przerwana. Opowieść cudowna, ale zupełnie zmyślona. Na jaką idiotkę właśnie wychodziła? Uroiła sobie. Psychicznie chora.
Westchnęła. Nie wiedziała, co robić. Zaczynała żyć jak w innym wymiarze, jakiś kłamstw, zmyślonych sytuacji. Wszystko to jedna wielka fikcja, a ona wszystko sobie wytworzyła w głowie. Artystka o różnorakich myślach. Od pięknych, do drastycznych. Zachciało się być pisarką albo inną lepszą. Idiotka. Kiedy tak jej myśli krążyły wokół swojego zagubienia Ian nagle zerwał się z łóżka mierząc prosto w jej twarz różdżką. Zupełnie nie spodziewała się takiego przebiegu akcji. Patrzyła na niego lekko zdziwiona i przerażona. Nigdy nie stał przed nią mając Chan na celowniku. Serce na moment jej stanęło, ale zaraz próbowała sięgnąć swojej różdżki z kieszeni. Nie zdążyła. Ogarnęła ją chwilowa ciemność, by chwilę później przed oczami ujrzeć kolorowe krótkie filmy. Były najpiękniejsze z tych, jakie kiedykolwiek widziała. Najciekawsze w tym wszystkim było to, że sama je przeżyła. Smutniejszy okazywał się fakt, że swoje szczęście dzieliła z Ian'em. Na nowo mogła się poczuć kochana. Własnie przez niego, kiedy to obejmował ją i chował twarz w blond włosy. Kiedy zapewniał ją, że kocha ją prawdziwie. Kiedy razem śmiali się, wtedy przy jeziorze, gdy oni i cała trawa obok ubrudzona była kolorami tęczy. A potem te słowa, które zakodowała w pamięci. Jesteś moim sercem, Chantelle. Potem kolejna urwana scena. Oni wtuleni w siebie. To było tuż przed tym, jak wypuściła Ian'a ze swoich ramion, by kilka godzin później przeżyć zupełny zawód. Jakby jej chłopak zapomniał, że ją kocha. Ale czy tak się da? Zaczynała powoli rozumieć, czemu widzie te obrazy. Legilimencja. Coś czego niezwykle się bała. Żyła z obawą, że przypadkowy czarodziej dowie się w ten sposób o jej morderstwie. Że trafi do Azkabanu za użycia Zaklęcia Niewybaczalnego. Jednak niezależnie od tego, co robiła, nie potrafiła wyprzeć Ślizgona ze swoich myśli. Dopiero jego własne słowa, które zobaczył w jej wspomnieniach spowodowały, że upuścił różdżkę i zamarł. Zawsze będziesz najważniejszą osobą w moim życiu i nigdy znikniesz z mojego serca. Nigdy. Istna ulga mieć swoje myśli wyłącznie dla siebie. Jednak Chan zacisnęła oczy, a w dłonie zebrała materiał pościeli. Trzymała go w pięściach i mocno trzymała. - Jak w ogóle śmiałeś? - warknęła cicho bliska płaczu. Te obrazy powodowały ogromny smutek w duszy Gryfonki. Bo pozostawała tam dziura po Ian'ie, który nagle wyrwał się od niej. Nagle i niespodziewanie. Dokładnie tak samo usłyszała znajomy głos. Barwa tak bardziej bliższa jej Ian'a. Tego, który całował ją w czoło i wtulał w siebie. Nic nie pamiętam... Z nadzieją spojrzała na chłopaka, który zmienił nawet wyraz swojej twarzy. Wyrażała ona nierozumienie istniejącej sytuacji. Gdzieś ponownie zaczęła dostrzegać Ślizgona, którego pokochała całym swym sercem nie zważając na jego poprzedni charakter. Kochała go gdy go wciągała na most, kochała go w momencie, kiedy on sam jej się do tego przyznał, kochała go, kiedy oboje byli szczęśliwi. To słowo teraz mogło ulec małej korekcie - kocha go. Coś jednak tknęło ją, gdy nagle zmienił do niej nastawienie. Wyrzuty sumienia? Nie, Ślizgoni tego nie posiadają. - Muszę? - zapytała ledwo słyszalnie, bo supeł w jej gardle nadal tkwił. Odchrząknęła i zniżyła wzrok. Czy chciała mu pomóc? Oczywiście, że tak. To było naturalne, nawet po tych dzisiejszych widokach i słowach, które dalej tkwiły jak kolce w jej głowie. - Teraz będziesz mi wierzył i ufał - powtórzyła po nim trochę kpiąc sobie z tego, co usłyszała. - Teraz raptem jestem wiarygodna - powiedziała to bardziej do siebie, niżeli do Ian'a. Podkuliła nogi pod siebie obejmując je ramionami. Oparła brodę o kolana i popatrzyła na chłopaka. - Miłość jest ślepa Ian - zaczęła trochę niezrozumiale, ale dalsze słowa mogły jedynie utwierdzić Ślizgona, że chce mu pomóc. Pierwsze zdanie było jedynie wyjaśnieniem jej wyboru. - Tylko, że ja nie wiem, jak ci pomóc.
Niby miała pomysł w swej głowie, ale nie chciała udostępniać jej, jak otwartej księgi wspomnień Mógłby wtedy zajrzeć do dokładnie każdego wspomnienia, każdej myśli Chan. Gdyby jeszcze dotyczyło to wyłącznie jego osoby, a jak postanowi zajść dalej? Nigdy nie chciała, by ktokolwiek widział śmierć jej siostry, zmaltretowanych rodziców, albo jej własną furię w lesie. To była część jej pamięci, o której nie zamierzała wspominać. Jednak gdyby Ian to zaproponował, zgodziłaby się. Zgodziłaby się na każdą propozycję, która tylko miałaby pomóc przywrócić pamieć Ślizgonowi. - Zrobię wszystko, o cokolwiek mnie poprosisz, tego możesz być pewien - dodała smętnie kończąc zdanie w myślach. Zrobię wszystko, bo cię kocham - tego możesz być pewien.
[Wróciłam. Wreszcie wróciłam po meeega długim urlopie. Szczerze mówiąc to już nie pamiętam kto komu nie odpisał. Chcesz dalej kontynuować tamten wątek czy zaczniemy od nowa?]
[Witam. Mam ochotę na jakiś krwiożerczy wątek ze śmiercią w tle, Voldemortem, Śmierciożercami, jakąś jatką. Ian, który ma udowodnić swoją wierność Czarnemu Panu poprzez zabicie kogoś specjalnego. Blanche specjalizuje się w truciznach i nieliczni o tym wiedzą. Ian mógłby szukać u niej czegoś dobrego do morderstwa, ale żeby Blanche mu coś takiego sprzedała musiałaby zaufać lub mieć interes ;) ]
Miała wyjątkowo udany weekend i choć niedzielny wieczór chylił się ku końcowi zwiastując coraz bliższe nastanie poniedziałku i powrotu zajęć Blanche wciąż miała dobry humor. Spędzała ostatnie niedzielne godziny w jednym z foteli czytając książkę o niewybrednym tytule „Świat bez tajemnic: anatomia ludzkiego ciała. Poziom zaawansowany.”. Początkowo nie zwróciła uwagi na osobę, która pojawiła się przed nią bez ostrzeżenia i wytężyła słuch w ostatnim momencie, niechętnie odrywając się od lektury. Uniosła wzrok na chłopaka bez problemu rozpoznając w nim Iana Blake'a, szóstoklasistę ze swojego rocznika. – Słucham – powiedziała zamykając książkę i odkładając ją na bok. Zaintrygował ją stwierdzeniem, że potrzebuje rady, a zainteresowanie Blanche czymś innym niż zielarstwo czy eliksiry należało do nie lada wyczynu. Ślizgon miał jednak różnych wiele opinii, sama Foucault chodziła z nim na zajęcia od sześciu lat i miała też na jego temat swoje zdanie. Nigdy jednak nie natrafiła na okazję, żeby się z nim zapoznać, a skoro taka sama się nadarzyła białogłowa zamierzała z niej skorzystać.
Hogwart był tak naprawdę jej pierwszym prawdziwym domem, odkąd zmarła matka. Nigdy wcześniej nie czuła się gdzieś tak dobrze i bezpiecznie po jej śmierci. Z ręką na sercu mogła powiedzieć, że kocha to miejsce i zna każdy kąt oraz każdego ucznia jak własną kieszeń. Okazało się jednak, że to nieprawda, kiedy do jej rąk trafił zapieczętowany wielką, czerwoną pieczęcią testament ojca. Pięknie, kolejny umarlak do kolekcji. Czy nad jej rodziną wisiała jakaś pieprzona klątwa? Co prawda ojczulek nie raczył się ani razu odezwać, spytać co u córki, jak żyje, jednakże wiadomość o śmierci tego człowieka mimo wszystko ukuła ją w serce. To był w końcu jej ojciec. Mimo, że go nie znała - nie mogła być obojętna. W testamencie wyraźnie napisano, że spadek ma być podzielony na dwie osoby - ją i jej...brata, o którym istnieniu nie miała nawet pojęcia. Okazało się nawet, że również jak ona jest czarodziejem i nawet chodzą do tej samej szkoły. Znalezienie Iana nie było trudne, bo jedynie dwie osoby w Hogwarcie miały na nazwisko Blake. Postanowiła napisać mu krótki liścik z prośbą o spotkanie się o północy w najwyżej wieży zamku. Podrzuciła go, gdy przechodziła obok stołu Slytherinu w Wielkiej Sali. Wybiła wreszcie godzina spotkania. Stojąc w pomieszczeniu, obserwowała świat za oknem, ubrana w czarną, długą do samej ziemi suknię. Jej szyję zdobył gotycki naszyjnik. Włosy miała rozpuszczone. Czekała.
– Cieszę się, że w końcu to przyznałeś – uśmiechnęła się. Mel nie czuła się na wróżbitkę. Sama nie wiedziała jak miałaby się czuć. Dla niej to wszystko było naturalne i przychodziło z taką samą łatwością jak oddychanie, jednak wiązało ze sobą dużo ważniejsze konsekwencje. Spojrzała na chłopaka. To nie tak, że miała wizje przyszłości za każdym razem gdy na kogoś spojrzała. To przychodziło samo z siebie. Nie musiała się o nie starać. Prawdą było, że jej przepowiednie pojawiały się bardzo, bardzo często i były nadzwyczaj trafne. Jeszcze nigdy się nie pomyliła. – Nie, to nie była pierwsza udana wróżba. – przyznała. Widzenie przyszłości zaczęło się u niej w wieku pięciu lat i z każdym kolejnym rokiem rosło w siłę. Przewidziała upadek matki ze schodów, stracenie pracy przez ojca oraz ten nieszczęsny wypadek, przez który straciła dwa lata swojego życia na jeżdżeniu do psychologów i psychiatrów. Uniosła brew do góry. Nie musiała ćwiczyć i wątpiła zarazem, żeby chłopak chciał wiedzieć co może go czekać. Nikt nie chciał. W końcu co za przyjemność dowiedzieć się, że umrze za kilka lat siedząc na fotelu i dławiąc się swoją ulubioną żelką. Ian miał jednak takie szczęście, że Melissa nic dla niego teraz nie widziała. – Chciałbyś poznać swoją przyszłość? – spytała. Melissa nie miała w zwyczaju mówić komuś, co go czeka, bo uważała, że to nie jest właściwa droga do osiągnięcia czegokolwiek. Treści swoich wizji zdradzała tylko i wyłącznie wtedy, gdy komuś, kogo owa przepowiednia dotyczyła, miało się stać coś złego. Melissa
- Ian. Tylko tyle była w stanie z siebie wydusić. Jej głos był delikatny, spokojny. Zresztą, jak ona sama. Była dziewczęca i niewinna, nie przepadała za makijażem, jedynie czarny lakier zdobił paznokcie palców jej dłoni. Odwróciła się powoli, by móc spojrzeć prosto na chłopaka. Był od niej starszy, to było widocznie, jednak nie o wiele - rok, może dwa, nie była tego pewna. Uniosła niepewnie kąciki ust ku górze, chcąc rozładować jakoś napięcie. Postąpiła krok do przodu, po dłuższej chwili milczenia, zmniejszając przy tym dzielącą ich odległość. Spojrzała mu głęboko w oczy i westchnęła. Nie miała pojęcia, od czego zacząć. Z dnia na dzień dowiedziała się, że nie jest jedynaczką i że jej ojciec nie żyje. To było dość trudne. Wzięła głęboki oddech. Po chwili wypuściła z ust powietrze ze świstem, rezygnując z podjęcia rozmowy.
Wbiła swoje zaciekawione spojrzenie w Iana prawie w ogóle nie zmieniając pozycji, w której dotąd siedziała. Uniosła nieznacznie brew do góry, gdy zaciął się w połowie zdania, a jej wyraz twarzy zmienił się niemalże diametralnie, kiedy je dokończył. Wydęła usta i cmoknęła cicho, po czym ponownie otworzyła książkę na stronie, na której skończyła i bezceremonialnie wróciła do czytania. – Źle słyszałeś – odparła. Blanche nie była głupia, nie mogła tak po prostu przyznać, że zna się na truciznach i jest w stanie uwarzyć praktycznie wszystko, co znajduje się w ich podręcznikach, połowie zakazanych ksiąg i kilkanaście innych wywarów, które sama wymyśliła. To byłoby kopanie grobu sobie samej. Za to groziło Azkabanem zwłaszcza, że taka trucizna z pewnością nie miała stać na półce i ozdabiać salon, a zatruć czyjeś życie... Dosłownie. Nie oznaczało to jednak, że miała z tym jakiś problem, w żadnym wypadku. Po prostu nie ufała obcemu sobie chłopakowi na tyle, żeby ryzykować to swoją wolnością, a sam fakt, że przyszedł do niej po pomoc nie przekonywał jej, choć schlebiał. Nie potrafiła pokonać swojej ciekawości, więc zerknęła na niego znad książki kilkukrotnie. Mimo to trzymała się twardo, nie pomoże mu. Nie kupi sobie biletu do Azkabanu. Nie i koniec.
[Jakbym nie wróciła, nie wybaczyłabym tego sobie. :) Elly na pewno Iana kojarzy (wszystkich członków drużyn quidditcha kojarzy) i do tego jako tego niemiłego, wrednego i naśmiewającego się z niej i innych mugolaków. Dlatego mi się marzy wątek, w którym Elsa zobaczy, że Ian wcale nie jest taki bezduszny, za jakiego go miała. Chociaż jakiś konkretnych pomysłów to ja nie ma. :c]
[Pomysł bardzo mi się podoba, z chęcią również zacznę. Ostrzegam, że na początku Elsa może być niezwykle chłodna w stosunku do Iana, wielu plotek mogła się nasłuchać. :D Masz jakieś konlretne wymagania co do długości? I zacznę dopiero jutro, bo dzisiaj już nie mam na to siły. Mam nadzieję, że to nie problem. ;)]
Szybko robiło się coraz ciemniej i ciemniej. Przedzierali się przez las już jakiś czas. Audrey nie odzywała się a jedynie kiwała potakująco głową, gdy Ian pytał ją czy wszystko z nią dobrze. Starała się opanować i nie załamywać. Z pozory spokojna, jednak w głębi targały nią różne uczucia. Wiadome, że bała się tej konfrontacji, ale jeszcze bardziej obawiała się tego jak zareaguje, gdy spojrzy w oczy swojemu ojcu. Zastanawiała się czy jej matka wie o tym jak jej mąż potraktował ich córkę. Obecność Voldemorta na pewno nie sprawi, że cała ta sytuacja będzie łatwiejsza.. Po upływie kolejnych kilku minut znaleźli się na dużej polanie. Byli sami, ale jak dziewczyna się domyślała ten stan nie będzie trwał długo. Nie myliła się. Chwilkę później niedaleko niej pojawiło się coś na wzór czarnej mgły, z której, niedługo potem, wyłonił się kształt. – Kogo my tu mamy – usłyszała. Drgnęła lekko na dźwięk tego głosu. Odwróciła się. Stojąc oko w oko z Czarnym Panem zapomniała o tym co chciała zrobić. Czarodziej rzeczywiście wzbudzał nie tylko strach, ale również i pewnego rodzaju podziw. Bała się tego co mogło się wydarzyć, to już nie były wyobrażenia, to działo się tu i teraz. Zastanawiała się ilu Śmierciożerców będzie obecnych na spotkaniu, sądziła że wielu więc nici z szybkiej ucieczki. Może najlepiej byłoby wstąpić już w te ich szeregi i mieć święty spokój. Najważniejsze, że ojciec odczepiłby się. No ale co później. Zdawała sobie sprawę z tego że coś takiego nie będzie długo trwać. Nic nie trwa przecież, nawet taka grupa. Zaczęła wątpić w to, że uda jej się stąd wyjść w takim stanie w jakim jest teraz. No bo nie oszukujmy się, ale co mogą zrobić dwie osoby, w dodatku uczniowie, całej grupie cholernie dobrych i bezwzględnych Czarodziejów. Miller odwróciła się do Iana i posłała mu przelotne spojrzenie, a potem ruszyła w kierunku wskazanym przez Voldemorta. Starała się uspokoić i oddychała powoli. Po krótkiej chwili dotarli na miejsce, gdzie niemal natychmiast zaczęli pojawiać się pozostali uczestniczy. – Cholera – powiedziała cicho pod nosem. Audrey rozejrzała się wokół, ale ku jej zadowoleniu nie znalazła swojego ojca. Poznałaby go nawet po samej postawie, nie musiała widzieć jego twarzy. Miała nadzieję, że on zjawi się na końcu. Audrey
Elsa była jedną z tych niewielu osób, które miały istnego bzika na punkcie quidditcha, a jednocześnie dosiadając miotły, powodowały zniszczenia na skalę światową. Panna Menzel od dawien dawna twierdziła, że na miotły może sobie popatrzeć, ale zbliżać się do niech nie powinna. Dla własnego i cudzego dobra. Jednakże Elsa odczuwała silną potrzebę nauczenia się latania na tychże przedmiotach i to był jeden z kilku powodów, dla których zdecydowała się pobierać lekcje latania u Bastiana White'a. Po prostu było jej głupio na myśl, że tak wielka fanka quiddotcha jak ona nie potrafi nawet przelecieć paru metrów, nie wywalając się przy tym. Zbyt często zjawiała się w pobliżu boiska do quidditcha i o wiele zbyt często błyszczącymi z ekscytacji oczami wpatrywała się w graczy. Elly nie potrafiła wyobrazić sobie swojego życia bez tego sportu, który podziwiała i kochała całym swym serduszkiem. Często nawet nie zwracała uwagi, która z drużyn znakduje się na boisku i siadała sobie na trybunach. Tak było i tym razek, gdy Elly całkiem przypadkiem zabłądziła w pobliże boiska. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest świadkiem treningu Ślizgonów i kąciki jej ust delikatnie opadły, a wcześniejszy entuzjazm wygasł. Keden z graczy dostrzegł ją i spojrzał na nią krzywo; Elsa doskonale znała to spojrzenie, zapowiadało ono kłopoty. - Co tutaj robisz, szlamo? - usłyszała pogardliwy głos dochodzący z góry. - Zgubiłaś się? Spierdalaj, nie potrzebujemy tu takiego szlamu! - Zawsze możemy pokazać ci wyjście! - krzyknął ktoś inny. Elsa z trudem powstrzymała się przed opszczeniem wzroku; czuła, że jej twarz zdobią dwa piękne rumieńce.
[Plany się pozmieniały, moja droga! Znaczy, ok, od początku. Walczymy o Chan, ale przygotuj się na to, że Evan będzie "walczył" bardziej z przekory, że w ogóle ktoś go na pojedynek wyzwał, bo pojawia się w jego życiu ktoś nowy! Tak będzie w porządku? ]
Oczywiście, że na samych wyzwiskach skończyć się nie mogło; Elsa w Hogwarcie spędziła już sześć lat i zdąrzyła się przyzwyczaić, że Ślizgoni nie są mili, dyskretni czy tolerancyjni. Od sześciu lat znosiła obelgi i paskudne żarty, i mimo że powinna się była do nich przyzwyczaić, to wciąż słysząc słowo szlama rumieniła się, a w oczach zbierały łzy. Nie potrafiła nic na to poradzić, słowa, które padały z ust Ślizgonów bolały i nie miały zamiaru przestać. Musiała zacisnąć zęby i wytrwać. Któryś z nich ją popchnął, cała drużyna wybuchła gromkim śmiechem. Elsa spojrzała na swoje dłonie całe w błocie i świerzo wypraną szatę. W jednej chwili ci uczniowie potrafili doprowadzić ją na skraj załamania nerwowego, zwłaszcza, że zasłyszane wyzwiska przypominały jej o niemiłej przeszłości, której pamiętać nie chciała. Uniosła głowę, dostrzegając nad sobą cień i nieufnie spojrzała na stojącego nad nią chłopaka. Jej umysł od razu przypożądkował do twarzy odpowiednie nazwisko i wszelkie plotki, które kiedykolwiek Elly słyszała. Spora ich część dotyczyła jakiegoś Blake'a, który niewątpliwie stał teraz nad nią gotowy pomóc. Równie niepewnie ujęła jego dłoń i pozwoliła sobie pomóc, chociaż obawiała się podstępu i kolejnego niemiłego żartu, mającego na celu upokorzenie "małej, ciemnowłosej szlamy". Gdy tak się nie stało, gdy nie wylądowała znów na ziemi, nie dostała w twarz ani nie usłyszała jeszcze gorszych wyzwisk, z trudem wydusiła z siebie jedno krótkie słowo: - Dziękuję. Czuła na sobie nieprzychylne spojrzenia reszty Ślizgonów i postanowiła ewakuować się z boiska w jak najkrótszym czasie. Nie mając nic do dodania po tym krótkim i dość oschłym podziękowaniu skierowanym do bezimiennego dla niej Blake'a, odwróciła się i szybkim krokiem skierowała w stronę jednego z wyjść z boiska. Miała ochotę wrócić do swojego pokoju i wypłakać się w poduszkę.
– Zapamiętam i nie dziwię się – powiedziała uśmiechając się ledwo zauważalnie. Z drugiej jednak strony, nie każda jej przepowiednia musiała się spełnić. Nie raz zdarzało się, że dzięki temy, że Mel powiedziała o tym co widziała to uratowała tyłki innym ludziom. Raz było tak, że pewna osoba miała niezbyt szczęśliwie upaść i złamać nogę, ale Lissa powiedziała jej aby schodziła ze schodów o pięć minut później niż w wizji i osobie tej nic się nie stało, ale zapewne wzięła Montgomery za wariatkę. Dzień stał się kompletny. – Ok, przyjmijmy, że naprawdę chcesz dowiedzieć się co u mnie – powiedziała. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że chłopaka nie interesowało jej życie, ona sama też nie chciała zgłębiać życiorysu Blake'a. No ale jak zapytał to można powiedzieć. – U mnie wszystko w porządku, razem z babcią planujemy powoli wakacje. Chcemy się wybrać jak najdalej stąd i odpocząć od wszystkich i wszystkiego. – uśmiechnęła się. Marzył jej się pobyt na południu Francji, Hiszpanii albo w Norwegii. Wszędzie gdzie nie nie miałaby kontaktu z nikim. Wakacje zbliżały się już wielkimi krokami i powoli trzeba było ogarniać sprawy związane z zakupami i samą podróżą. Panie Montgomery planowanie zaczynały wcześniej niż inni, bo jak wiadomo we dwie osoby trudniej jest sobie ze wszystkim poradzić i trzeba przeznaczyć na to więcej swojego czasu. – A co u ciebie? – spytała z czystej grzeczności. Nie miała zamiaru przecież udawać, że teraz ona i Ian staną się sobie w jakiś tam sposób bliscy. Ni e liczyła też, że chłopak ma podobne zamiary. Melissa
Gdy usłyszała, że jej ojca nie będzie, to spojrzała ze zdziwieniem na Voldemorta a potem skierowała swój wzrok na pozostałych Śmierciożerców. Słyszała śmiechy, ale nie przejmowała się nimi zbytnio, gdyż została w pewien sposób oszołomiona faktem, że jej ojciec się nie zjawi. Ba, że SAM nie chciał tu przyjść, pomimo tego, że to z jego winy Audrey się tam znalazła. Gdyby tylko wiedziała, że jego tu nie będzie to i ona sama by nie przyszła, bo po co? To on wpadł na chory pomysł, aby jego jedyne dziecko znalazło się w gronie tej chorej bandy, podporządkowanej Czarnemu Panu. Nic więc dziwnego, że wzbudziło to wszystko pewne podejrzenia. A co jeśli mu się coś stało? Niby dobrze. Miller wcale nie żałowała swojego ojca, ale nie chciała aby stała mu się większa krzywda. Dobrze by było aby dostał nauczkę za to co zrobił. Po chwili dziewczyna zorientowała się, że skoro jej ojca tu nie ma to i matka się nie zjawi. To na pewno musiał być podstęp. Chcieli aby dziewczyna poczuła się niepewnie i w pewnym stopniu im się udało. Gdy usłyszała słowo inicjacja, to zdenerwowanie pojawiło się po raz kolejny. Nie będzie żadnej inicjacji, pomyślała. Nie może stać teraz i godzić się na wszystko, podczas gdy, prawdopodobnie, jej rodzicom może dziać się krzywda. Zwłaszcza martwiła się o matkę, która była, w tym całym zagmatwanym zdarzeniu, całkowicie niewinna. Chciała co zrobić, ale nie miała pojęcia co. Na sam początek najlepiej byłoby coś powiedzieć i dziewczyna już miała otwierać usta gdy nagle usłyszała: – Żadnej inicjacji nie będzie – odwróciła się, zresztą teraz wzrok wszystkich zebranych, był skierowany na Iana. Spojrzenie Voldemorta było jasne i wymowne, biła z nich prawdziwa chęć mordu. Dziewczyna bez słowa wpatrywała się w Blake'a i miała nadzieję, że jego śmiałe wystąpienie, nie było czysto instynktowne tylko skrywał się za nim jakiś plan, albo chociaż jego zarys. Wszystkie śmiechy, jak i inne odgłosy ucichły. Dziewczynie wydawało się, że słyszy bicie swojego serca. Stała jednak nadal. Wyczekiwała jakiejkolwiek reakcji. Wiedziała, że zachowuje się jak małe dziecko, które trzeba ochronić przed wszystkim, bo samo nie da sobie rady. Tak nie mogło być. Nie chciała, żeby Ian dostał za to, co powinna zrobić ona. Po chwili szybkim krokiem podeszła do chłopaka. W ręce trzymała już różdżkę, którą celowała przed siebie. – Co robimy? – spytała. – Bunt – powiedział ktoś ze zgromadzonych. Był to głęboki, męski głos, ale Audrey nie potrafiła go rozpoznać. Zauważyła, że część Śmierciożerców również trzymało różdżki, które skierowane były w Audrey i Iana. Sięgnęła do kieszeni, w której szybko natrafiła na buteleczki z eliksirami. Gdy szykowała się do wyjścia to zabrała ze sobą kilka flakoników, nie patrząc nawet co zabiera. Być może któryś z nich się przyda. Audrey
Chan zdążyła dobrze zastanowić się nad swoimi słowami. Czuła się w tej chwili jakby role jej i Ian'a odwróciły się. Czy to nie właśnie on jakiś czas temu kochał ją bez wzajemności? Czy to nie ten Ślizgon zadurzył się w niej wręcz bezgranicznie, nawet nie oczekując od niej tego samego? To samo właśnie przeżywała Gryfonka. Coś na wzór ich ponownego spotkania się, ale po myśli Ian'a. Przecież wtedy na błoniach najprawdopodobniej wyobrażał to sobie właśnie tak: Chan wpatrzona w niego jak w obrazek, kochająca bezgranicznie. Tymczasem stało się tak, jak chciał. Może nie patrzyła w niego w ten sam sposób, może nie rzucała się mu w tej chwili na szyję, ale w jej oczach nadal pozostawało to samo uczucie. Chociaż przygnębiał ją fakt, że Ian nie pamięta ich wspólnych chwil, to dalej tkwiła przy nim. Blondynka westchnęła cicho. Czy oni naprawdę nie mogą być szczęśliwi? Tak po prostu jak każda para na tym świecie. Czemu to ciągle im zdarzają się jakieś przeciwności? Nawet jeżeli byli osobno to jakieś dziwne fatum za nimi podążało, a teraz gdy są ze sobą te dwie siły o podobnym znaczeniu połączyły się w jedno i rujnują życie obojga. Ta chata w Zakazanym Lesie i te tortury, to działo się naprawdę? To pytanie rozwiało jej przemyślenia i nastąpiła głucha pustka w jej głowie, a następnie przeraźliwy głos jej samej. Urywek z pamięci, kiedy to Griet po raz pierwszy użyła na niej zaklęcia Crucio. Chan nadal patrzyła w dół, ale z miną bólu pokiwała lekko głową. Jakże zazdrościła mu w tej chwili tego, że nie pamięta działania tortur. Ileż ona oddałaby za taki dar, jakim jest zapomnienie cruciatusa. - Pamiętam, jak przyszedłeś do mnie po pierwszych torturach - zaczęła cicho zamyślając się na chwilę. Ponownie widziała jego rany, które starała się wtedy dobrze wyleczyć bądź rzucić na nie określony urok. Nie wyglądał w dobrym stanie, bym trochę jak przykład pierwszej fazy upadku człowieka. Jeszcze wierzy, ale ma podcięte skrzydła, by za wysoko nie latał. - Nie byłeś już wtedy taki sam, Ian. Przyszedłeś do mnie jako zupełnie inna osoba. Skruszony Ślizgon - to zapamiętała Chantelle. Widok wyjątkowy, zupełnie niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Zaopiekowała się nim wtedy i teraz ponownie miała wyleczyć rozcięcia, ale w duszy. Te braki mogła w jakiś sposób przywrócić. Ważne było dla niej teraz znalezienie rozwiązania. Wiem, co mogłabyś zrobić Dziewczyna ożywiła się lekko, spoglądając z nadzieją na Ian'a. Tak bardzo chciała przywrócić mu pamięć, bo tylko oni dwoje mieli w sobie wspomnienia z tych pięknych dla niej chwil. Tym razem straciła osobę, z którą mogłaby je dzielić. Jednak wszystko zburzyło jedno słowo. Odkąd je usłyszała zaprzeczała głową, zupełnie tak, jakby nie chciała do siebie dopuścić reszty informacji. - Nie Ian, Crucio nie mieści się w słowie wszystko - warknęła cicho, by dobrze zrozumiał, że nie chce tego zrobić. - W dodatku nie będę używała tortur, których używano na mnie. Absurd. Prawda była taka, że nie była w stanie rzucić tego zaklęcia na Ian'a. No bo jak nienawidzić kogoś, kogo się kocha i to jeszcze do tego stopnia, żeby zaklęcie zadziałało. Ale chłopak już nie słuchał, postawił sobie cel, który musiał wykonać. Z drugiej strony Chan dziwiło to, z jakim zaangażowaniem starał się przywrócić swoją pamięć. Co nim takiego kierowało? I czy jest chociaż mała nadzieja, że jakieś uczucie do niej? Nierealne... Blondynka podążała wraz z chłopakiem, który prowadził ich do Zakazanego Lasu Nie wiedziała, po co to robi, przecież i tak się nie zgodzi. Jednak kiedy stanął i ponownie zaczął tłumaczyć jej swój pomysł zaczynała ulegać. Szczególny wpływ wywarły jego oczy, które wyrażały, jak bardzo zależy mu na utraconej pamięci. Ale jak Chan miała w tej chwili rzucić na niego zaklęcie? Za co miała go tak bardzo znienawidzić? Przecież to, że nie pamięta, nie jest jego winą. Co więc mogła znaleźć w zamian, a chociaż podstawę pod to uczucie. Obietnica.
Przecież jej obiecał, że nie zapomni o niej, że będzie ją kochał, że nie rozdzielą ich, że wróci - to wszystko stało się teraz kłamstwem. Jednym wielkim ogromnym kłamstwem. Wtedy dziewczyna, niewiele myśląc wyciągnęła różdżkę i rzuciła zaklęciem. Zaraz jednak tego pożałowała, kiedy rozległ się przeraźliwy krzyk Ian'a. Chan zamknęła oczy, po których spłynęły łzy. Ręka trzymająca ten kawałek magicznego drewna zaczęła drżeć. Nie minęła nawet minuta, kiedy opuściła dłoń a twarz zakryła sobie rękami. Jak tak mogła postąpić? Idiotka. Jak mogła się na to zgodzić? Idiotka. Jak mogła pozwolić Ian'owi przeżyć raz jeszcze te tortury? Idiotka. Chantelle podniosła wzrok na Ian'a a chwilę później dobiegła do niego i ponownie w trakcie zaćmienia swojego umysłu zadała pytanie. - Wszystko w porządku?
Czyli jednak nie było żadnego planu. Niedobrze, bardzo niedobrze. Jedynym słusznym rozwiązaniem była ucieczka. Jednak bieg przez las, w którym znajdują się przeróżne przeszkody, takie jak wystające korzenie czy różnej wielkości doły, sprawiały, że bieg na pewno nie będzie przyjemny i raczej nie skończy się pomyślnie. Pokręciła przecząco głową, gdy Ian zapytał ją czy już kiedyś się teleportowała. Oczywiście, że nie. Wydawało jej się, ze sztuka teleportacji nie jest dla niej, gdyż panna Miller nie potrafi się skupić wystarczająco długo, co mogłoby nie być pomocne przy przenoszeniu się. W końcu na miejsce chciałaby dotrzeć w jednym kawałku a nie bez ręki lub nogi. Nagle ją olśniło. Szybko sięgnęła do kieszeni i dłonią odnalazła fikuśną buteleczkę i o ile się nie myliła to znajdował się w niej złoty wywar. Raz kozie śmierć. Wydostała eliksir wcisnęła Ianowi do ręki. – Felix Felicis – powiedziała cicho nie spuszczając wzroku z Voldemorta. Dziewczyna dostała eliksir od prof. Slughorna za najlepsze wykonanie Wywaru Żywej Śmierci, który również miała w kieszeni, tak na wszelki wypadek. Zacisnęła dłoń Blake'a na flakoniku. Gdy chłopak wypije ten eliksir będą mogli teleportować się, gdzie tylko będą chcieli a co najważniejsze, uda im się to przeżyć. Wcale nie żałowała, że przeznacza „ Płynne Szczęście” na ucieczkę, nie było na to lepszej okazji. Teraz tylko pozostawała kwestia miejsca, w które mieliby się udać. Pierwszym z nich było Hogsmeade, ale czy to nie było zbyt oczywiste? Przecież Śmierciożercy właśnie tam mogliby zacząć ich szukać. Z drugiej jednak strony, znajdowało się tam sporo bocznych alejek i sklepów, w których mogli się schować. Przestała o tym myśleć, wszystko teraz zależało od Iana. – Pamiętaj o „ce-wu-en” -wyszeptała. To była jedyna zasada jaką należało się kierować podczas teleportacji jeśli chciało uniknąć się rozszczepienia. O teleportacji łącznej nie wiedziała nic a nic. Myślała, że od zwykłej teleportacji nie różni się tak bardzo. Wydawało jej się, że wystarczyło tylko trzymać się mocno czarodzieja, który gdzieś się przenosił. Sama więc tak zrobiła. Żelaznym uściskiem uraczyła rękę przyjaciela i zamknęła oczy. Nie chciała widzieć co się stanie. Przysunęła się do chłopaka jeszcze bliżej. – Pora pożegnać się z całym tym towarzystwem – usłyszała. Kiwnęła głową. W duchu modliła się, aby wszystko poszło dobrze. Bała się, pomimo tego że Ian miał Felix Felicis, ale trudno było jej się dziwić. W ostatniej chwili, zanim Ian zdążył cokolwiek zrobić, Audrey wyrzuciła kilka buteleczek w kierunki zgromadzonych, mając nadzieję, że chociaż na chwilę uda jej się odwrócić tym ich uwagę. Wbrew pozorom wszystko to trwało krótką chwilę, podczas gdy Miller myślała, że każda sekunda ciągnie się w nieskończoność. W myślach zaczęła pośpieszać Iana. Audrey
Wpadając w wir, wydawało jej się, że krzyczała, ale nie zdążyła tego zarejestrować, gdyż bardzo szybko zaliczyła spotkanie z ziemią. Zakręciło jej się w głowie i upadła. Otworzyła oczy i zaczęła sprawdzać czy wszystkie części ciała ma na swoim miejscu a nie porozrzucane gdzieś obok. Nogi były, ręce i nos też. Ulżyło jej lekko. Rozejrzała się. Byli w jakiejś jaskini. Idealne miejsce aby schować się przed zgrają wkurzonych Śmierciożerców. Podniosła się z zimnego podłoża. Wciąż była zdenerwowana, ale nie była pewna czy to przez spotkanie z Voldemortem i konfrontację, czy przez samą teleportację . Obiecała sobie, że już nigdy więcej nie przeniesie się, od teraz będzie polegać na swoich własnych nogach i tradycyjnych środkach transportu. – Żyjemy – powiedziała. Teoretycznie czuła się świetnie, ale wciąż serce biło jej jak oszalałe i dziewczyna myślała, że wkrótce wyskoczy jej przez klatkę piersiową. Adrenalina działała i powodowała, że ręce dziewczyny drżały, ale nie przeszkadzało jej to. Ważne, że była w jednym kawałku. Spojrzała na Blake'a. – O matko – syknęła gdy zauważyła, nogę Iana. Nie wyglądało to za dobrze. – Jak to nic ci nie jest, mogłeś stracić całą nogę, wtedy też byś powiedział, że nic ci nie jest? – spytała. Zdenerwowanie sprawiło, że Audrey zaczęła przejmować się wszystkim. Nie była lekarzem i nie wiedziała jak bardzo poważna jest rana chłopaka, ale sącząca się krew dawała jasny znak, że nie można tego tak zostawić. – Masz coś, żeby to podwiązać? – wskazała na nieszczęsną nogę Blake'a. Nie ważne czy mu to przeszkadzało czy nie, ale dziewczyna lepiej będzie się czuć, mając pewność, że dopływ krwi do tej kończyny będzie ograniczony. Dla Iana też byłoby lepiej, gdyby się zgodził, bo inaczej będzie mu truć przez całą drogę , albo jeszcze dłużej. A jeśli mu się stanie coś gorszego to dopiero wtedy zobaczy na co ją stać. Trzeba było wypić ten cholerny eliksir. Dziewczyna nie miała pojęcia gdzie się znajdują, ale nie przejmowała się tym zbytnio, bo skoro Ian tu ich teleportował to musiał chociaż trochę znać to miejsce, a przynajmniej taką miała nadzieję. Wiadomym było to, że trzeba jak najszybciej gdzieś iść, nie mogą przecież zostać tutaj do wieczora. Spędzenie nocy w tej jaskini nie było dobrym pomysłem. Rozejrzenie się po okolicy nie było złym pomysłem, ale jeśli chcieliby to zrobić zanim zacznie się ściemniać to musieliby zacząć już zaraz. Czy tylko ja tak dramatyzuję – zadała sobie w myślach to bardzo ważne pytanie. Spojrzała na Blake'a. Audrey
- Słuchaj Gen, ten płacz spowodowany jest moją osobą, czy może stało się coś innego? Poważniejszego. – Po głosie można było stwierdzić, że jest nieco poirytowany całą sytuacją. Zacisnęła powieki mocniej, próbując stłumić płacz i rozgonić ciemność, która zaczęła ją ogarniać. Nie miała pojęcia, co ma mu powiedzieć: że jest beznadziejna i nikt jej nie chce? Że własna matka jej się wyrzekła? Że ma koszmary? Że matka psuje jej całe życie? A może, że chciałaby teraz uciec od wszystkiego w ramiona ukochanej babci, której już z nią nie ma? - Ja… - Niepewnie zerknęła w jego oczy. Alkohol buzujący w jej krwi zmienił jej postrzeganie świata. Poczuła nagłą potrzebę wygadania się komuś chociaż trochę. – Boję się, wiesz? – zaczęła drżącym głosem, niepewnie. Łzy stale płynęły po jej policzkach, a serce uparcie rwało się do chłopaka. – Moja rodzina ogólnie zawsze była czystej krwi i tak dalej… Ale wiesz, boję się, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać w końcu będzie chciał mnie… A ja nie jestem jak ci jego wszyscy sługusi. Nie mogłabym zabić, a dla nich to chleb powszedni – niepewnie przeciera twarz dłonią, rozcierając cały misterny makijaż. – Oni nie mają serca! Jak można z zimną krwią, stojąc z kimś oko w oko, wycelować różdżką i wypowiedzieć te zaklęcie? Ian, jak tak można? To naprawdę trzeba mieć nie po kolei w głowie! I wiedząc o tym jak można wstąpić w Jego szeregi? – wymamrotała cicho, wyciągając rękę po butelkę Ognistej.
Miała protestować, ale zrezygnowała z tego pomysłu już na samym początku. Wystarczająco dużo im się dzisiaj przytrafiło, więc nie chciała się dodatkowo wykłócać w tej jakże przyjaznej scenerii. Może faktycznie najlepiej byłoby zostawić to nogę w spokoju i poczekać, aż dotrą do Zamku, gdzie Ian otrzyma fachową pomoc. – Wychodzimy stąd – usłyszała. Zgodziła się prawie natychmiast. Siedzenie w tej jaskini sprawiało, że dziewczyna miała przeczucie, jakby ktoś miał zaraz wyskoczyć i ich znaleźć. Im szybciej wyruszą tym szybciej będą w Hogwarcie, a to teraz było najważniejsze. Miller miała tylko nadzieję, że Blake'owi nie stanie się nic, gdy będą mieli przemierzać tą długą drogę. Ian ruszył pierwszy, ale Audrey szybko go dogoniła. Światło, wydobywając się z końca różdżki, oświetlało trasę, podczas gdy zapadał zmrok. Idealna pora na długie spacery. Do wioski dotarli w jednym kawałku i na szczęście, nie napotkali żadnych utrudnień. Gdy znaleźli się w Hogsmeade, Miller wcale się nie uspokoiła. Za każdym razem, gdy coś ciemnego przebiegło im przez drogę to miała wrażenie, że to któryś z popleczników Czarnego Pana, przez co nie potrafiła się uspokoić. Zdążyła również zauważyć, że Ian zaczyna się męczyć, ale nie wspominała o tym, gdyż nie chciała go denerwować. Na to wszystko miała czas, gdy znajdą się w swoich pokojach. Wszechobecna cisza i spokój dodatkowo potęgowały nastrój jaki panował. Było pusto. – Jasne – powiedziała, gdy Ian poprosił ją o wychylenie się. Zrobiła to i wtedy właśnie cały spokój prysł. Oczom dziewczyny ukazały się dwie zamaskowane postacie.. Schowała się. Była w stu procentach pewna, że oni jej nie zauważyli. Cholera, przecież nie mogło im pójść tak łatwo, nie mogli mieć tyle szczęścia. Trzeba było wypić ten cholerny eliksir. – Są tam, dwójka, ale są. – oznajmiła ściszając głos. – Co teraz zrobimy? – spytała. Liczyła na jakiś plan ze strony chłopaka, ale wątpiła czy jego wykończony umysł, dałby radę cokolwiek wymyślić. Sama wpadła na pewien pomysł, dość ryzykowny, ale jeśli by im się udało to mogliby w miarę spokojnie dotrzeć do Zamku. Wydostała różdżkę z kieszeni. – Mam pomysł – szepnęła. Powiedziała chłopakowi o tym, jak chce załatwić ten problem. Cały plan zakładał to, aby ogłuszyć i sparaliżować Śmierciożerców zaklęciem Petrificus Totalus i przebranie się w maski i płaszcze tychże osób. W takim przebraniu, być może udałoby się im przejść przez Zakazany Las. – I co sądzisz o tym? Lepszego pomysłu już niestety nie wymyślę – oznajmiła i przyjrzała się Ślizgonowi, mając ogromną nadzieję, że jednak na coś wpadnie. Audrey
Rzeczywiście jej plan nie był do końca przemyślany, ale nie był jednak najgorszy a to jej w stu procentach wystarczyło. Nic więcej nie udałoby jej się wymyślić. Szybko udało jej się schować za pobliskim drzewem. Z tego miejsca miała prawie idealny widok na okolicę i dwóch Śmierciorzerców. Nie było teraz czasu na błędy. Wszystko musiało pójść szybko i sprawnie, bo w innym wypadku mogą wpaść w ręce Voldemorta a kara, którą zapewne by dostali, byłaby tak straszna, że Miller nie chciała nawet o niej myśleć. Po chwili na ziemi leżała jedna zamaskowana postać, a zaraz potem dołączyła do niej druga, która została trafiona paraliżującym zaklęciem. Miller, dumna ze swojego dzieła, uśmiechnęła się lekko. Wcale nie było jej ich szkoda i gdyby tylko mogła, to uraczyłaby pobratymców Czarnego Pana innym, ciekawszym zaklęciem. Przez krótką chwilkę stała w miejscu, zafascynowana tym co przed chwilą zrobiła, ale później z myśli wyrwał ją ponaglający głos Blake'a. Zaczęła biec przed siebie. Nie zważała na to w jakim jest stanie i w jakim stanie jest chłopak. Chciała jak najszybciej wbiec na teren Zamku. Nie oglądała się za siebie. Bała się, że zobaczy zgraję zamaskowanych postaci, które tylko czekają, aż dziewczyna odwróci się i wtedy z ich różdżek wydobędą się zielone promienie. Wolała więc, nie kręcić głową, gdy sytuacja nie będzie tego wymagać. Ciśnienie opadło i minął strach, gdy znaleźli się już pod murami Zamku. Po wejściu do środka Audrey rozejrzała się dookoła, tak jakby nie wierzyła, że się tam znajduje albo jakby wieki jej zajęło dotarcie tutaj. Była przekonana, że ten dzień nigdy się nie skończy. Usiadła obok Iana. – U mnie tak, chcę tylko żeby ten dzień już się skończył – powiedziała. Marzyła o tym aby położyć się w swoim własnym, ciepłym i bezpiecznym łóżku i pogłaskać Hekate. Chciała nawet zobaczyć twarze jej współlokatorek. Były irytujące, ale Miller i tak je lubiła, chodź w różny sposób to okazywała. – Wiesz co teraz musimy zrobić? – spytała spoglądając na zakrwawioną nogawkę. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jak musiała teraz wygląda noga Blake'a. Teraz będą musieli dostać się do szkolnej pielęgniarki. Audrey nie zamierzała zostawiać Iana samego w takiej sytuacji. – Wstawaj idziemy – wyciągnęła dłoń do chłopaka aby pomóc mu wstać. Zastanawiała się, co powiedzą, gdy panna Seigner zapyta, skąd taka ogromna rana pojawiła się na nodze Ślizgona. Audrey
Nie ma to jak dobra impreza. Zasadniczo Eva nigdy nie miała problemu z utrzymaniem na wodzy swoich pijackich zapędów i nie upijała się, nawet jeśli desperacko tego potrzebowała w odpowiedzi na mniej lub bardziej ostre życiowe zakręty, ale tym razem, zanim nawet pomyślała o tym, że może się upić, leżała oparta o Iana, prawie nieprzytomna, a przynajmniej nie wychwytująca żadnych istotnych informacji z otoczenia, jak słowa, które w jej uszach były tylko przyjemnym szumem. "Dobra, ludzie, koniec imprezy", "Ej, ktoś tutaj przeholował!", "Proszę proszę, dopiero rzucali w siebie mięsem, a teraz jak sobie leżą", "Pogodzili się, hehe", "Jutro i tak nie będą tego pamiętać", "Chyba, że im przypomnimy, mam pomysł". Że też wtedy Eva nie mogła zrobić nic, oprócz pomrukiwania i odganiania dłonią wyimaginowanych much! Rzucane zaklęcia i gromkie śmiechy całego towarzystwa również zdawały się jej wcale nie ruszać, więc kontynuowała swój kamienny sen. Nie wiedziała, czy tysiąc dwieście owieczek przeskoczyło tęczę, czy może było ich dwa miliony, ale była pewna, że w momencie, jej nazwisko zarezonowało ogromnym hukiem w jej uszach, poczuła się, jak gdyby dostała kulą armatnią w głowę. Otworzenie oczu wymagało nadludzkiego wysiłku, ale kiedy udało jej się go osiągnąć, widziała jedynie upstrzoną wielkimi plamami zamazaną rzeczywistość, która bynajmniej nie przypominała jej tego, co widziała nim odpłynęła w nicość. Dopiero sekundy bezrozumnego wpatrywania się w jeden punkt, by wyostrzyć nieco wzrok uświadomiły ją, że wciąż znajduje się w klasie. Opustoszałej klasie. Klasie doszczętnie zdemolowanej, zaśmieconej i brudnej. Klasie, w której nie odbywała się już żadna impreza, co kompletnie zaburzało jej pełną nadziei wizję, że wczorajszego wieczoru udała się grzecznie do dormitorium. Uniosła się do pozycji siedzącej. Chciała unieść rękę do czoła, by odgarnąć z niego przyklejone czymś lepkim kosmyki włosów, ale dłoń okazała się nieznośnie ciężka - dopiero kiedy na nią zerknęła, uświadomiła sobie, że jest kurczowo zaciśnięta w dłoni... - Co to ma znaczyć? Sama chciałabym to wiedzieć... Spróbowała wyswobodzić palce spomiędzy palców Blake'a, ale nie wydawało się to możliwe. Czuła w nich nacisk, ale nie potrafiła stwierdzić, czy oboje je trzymają, czy zostały one sklejone. - Czy komuś się wczoraj naraziłeś? - spytała, a po chwili uderzyła się wolną dłonią w czoło, opierając na niej twarz. - No oczywiście - rzuciła cierpko - wszystkim obecnym. Nie miała kompletnie pomysłu na to, jakie zaklęcie zostało użyte, dlatego kiedy wyjęła różdżkę, po rzuceniu kilku pierwszych "rozdzielaczy" które przyszły jej na myśl, schowała ją z powrotem. - Co teraz? - Nie wyobrażała sobie nawet, jak mają funkcjonować tego poranka.
Stali tam przez chwilkę. Miller nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić Ianowi, aby on sam poszedł do pielęgniarki. Domyślała się, że gdy tak postąpi, to chłopak zdecyduje się na przełożenie wizyty w Skrzydle Szpitalnym, do rana. Na to nie mogła pozwolić, zwłaszcza gdy jej przyjaciel był poważnie ranny. Jej plan zakładał tyle, że tylko odprowadzi Blake'a pod gabinet i zaczeka gdzieś w cieniu, aż wszystko będzie z nim dobrze. W innym wypadku nie będzie spokojna. Nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko lekko, prawie niezauważalnie. Oboje uczestniczyli w tym nieszczęsnym spotkaniu, więc dlaczego wina nie miałaby być podzielona na nich po połowie. Nie mogło być tak, żeby to Ian wziął na siebie całą winę a ona miałaby spokój. Otóż nie, źle by się wtedy czuła, znacznie gorzej niż czułą się teraz. Poczekała aż jej towarzysz oddali się. Po wejściu Iana do gabinetu Audrey, pomimo tego że obiecała sobie, że zostanie, i tak weszła za nim. Jak przeszli już tyle to i teraz będą razem. Dziewczyna chciała się przekonać i usłyszeć, że z nogą Ślizgona wcale nie jest tak źle jak myślała. Trzymała się jednak z tyłu i jej obecność nie zostałaby odkryta, gdyby nie jasne światło, które oślepiło dziewczynę i zmusiło ją do przymknięcia oczu. W chwili w której usłyszała głos pani Seigner, zaczęła zastanawiać się nad tym co ma odpowiedzieć. Usiadła na krześle. Nie przyglądała się temu co robi pielęgniarka. Miała dość wrażeń na dziś. Głowę odwróciła dopiero wtedy, gdy usłyszała pytanie Penelope. Wzruszyła ramionami. – Próbowałam się dowiedzieć, ale Ian mi nic nie powie – zaczęła blondynka – Jeśli ja tego z niego nie wyciągnęłam to nikt nie da rady – kontynuowała i wtopiła wzrok w oczy pielęgniarki. Niech się lepiej nie interesuje, bo dziewczyna nie miała ochoty na kłamstwa, które o tej godzinie nie byłyby wiarygodne. – Zapewne by nie przyszedł, ale krwawienie nie ustępowało, więc jakoś udało mi się go przekonać – odpowiedziała. Miała nadzieję, że takie, trochę naciągane, wyjaśnienia wystarczą pielęgniarce i ta nie będzie pytać już o nic innego. Audrey
Pielęgniarki nie pytały o nic więcej. Miller cieszyła się, że te dwie faktycznie uwierzyły w te całe wyjaśnienia, które w rzeczywistości nie wyjaśniały nic. Nie dopytywały i nie zwracały się do dziewczyny z żadną prośbą. Nie przyglądała się, jak te dwie obchodziły się z Ianem. Wystarczało jej to, że teraz będzie z nim lepiej i będą mogli pójść do swoich pokoi i udawać, że próbują zasnąć, aby kolejnego dnia wydawać się chociaż w połowie normalnie. Najchętniej to dziewczyna zapomniałaby o tym dniu. Już prawie czuła ciepłe łóżko. Odwróciła się dopiero wtedy, gdy usłyszała jak Ian wstał. Spodziewała się, że będzie wyglądać strasznie, ale nie było tak, więc trochę jej ulżyło. Chociaż na dziś już koniec tego wszystkiego. Wolnym krokiem podążyła za chłopakiem, mówiąc szybkie „Dziękuję” i „Do widzenia”, które skierowała do pielęgniarek. Ziewnęła i zaczęło burczeć jej w brzuchu, ale już nie chciało jej się kombinować i chodzić po całym Zamku w poszukiwaniu czegoś co mogłaby zjeść, a okradanie współlokatorek było całkowicie nie w jej stylu. No chyba, że mają czekoladę. – Na drugi raz nie teleportujcie się bez licencji – usłyszała głos panie Pomfrey. Ależ ta kobieta miała nosa. Skoro się domyślała, to mogłaby sobie oszczędzić zadawania pytań i bez potrzeby stresować uczniów. Miller niezauważalnie kiwnęła głową na znak zrozumienia i wkrótce potem zniknęła za drzwiami. – Niby za co ty mi dziękujesz? W końcu to ty musiałeś ratować mnie, nie odwrotnie – powiedziała uśmiechając się lekko. Nawet nie chciała zastanawiać się, co by mogło się wydarzyć, gdyby nie było przy niej Iana. Być może właśnie teraz wracałaby ze spotkania, tuż po inicjacji razem ze znamieniem na przedramieniu. Dziewczyna nie była zbyt uczuciowa, każdy o tym wiedział, ale cieszyła się, że ma przy sobie taką jedną życzliwą i pomocną osobę. Byli już w lochach a zaraz potem znaleźli się w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Doczekali się. Tego widoku wyczekiwała przez cały dzień. Było spokojnie i cicho. W końcu dziewczyna poczuła się bezpiecznie. Adrenalina opadła i pojawiło się zmęczenie. Chciała gdzieś usiąść, w tym celu odnalazła kanapę, na której usiadła. – Nareszcie – szepnęła – chyba tu zostanę jeszcze przez chwilę – dodała. Jej powieki zaczęły się zamykać, ale dziewczyna nie była śpiąca i wiedziała, że nie uda jej się zasnąć. Chyba nadszedł czas na filozofowanie, co w życiu Audrey zdarzało się dość rzadko. No, ale ostatnie wydarzenia wymagają przemyśleń. Audrey
Ta sytuacja nie była łatwa dla Blanche. Musiała się uporać z wrodzoną ciekawością i poskromić rosnące zainteresowanie bynajmniej nie powodem, dla którego Ian potrzebował trucizny. To rozgryzła od razu uznając, że jest jednym z sług Czarnego Pana, co nie było takie trudne do zauważenia. Gdyby powód był inny chłopak zachowałby się o wiele głupiej prawdopodobnie próbując namówić ją do współpracy, najpewniej zdradziłby też powód. Ślizgon natomiast chronił tę informację i prosząc o pomoc zdawał się być nieco... Roztrzęsiony. Blanche dokończyła czytać rozdział książki i wróciła do swojego dormitorium, przebierając się w ciemną spódnicę w kratę, białą koszulę z krótkim rękawkiem i włoskim kołnierzykiem oraz długi sweter wykonany ręcznie przez jej babcię z emblematami rodu Foucault na piersi. Przed wyjściem z pokoju poprawiła jeszcze podkolanówki, a grzywkę spięła spinkami. W swojej torbie,o magicznie zwiększonej pojemności schowała najpotrzebniejsze rzeczy od książki z truciznami z okładką podręcznika do historii, poprzez różdżkę, aż po notatnik z wiecznym piórem. Wyszła z dormitorium i posłała jednego z pierwszoroczniaków po Iana. Pomoże mu, nie umiała stanąć z boku i prawdopodobnie wpędzi ją to do grobu, ale istniał warunek, który musiał zostać spełniony. Blanche nie wykonywała niczego za darmo, nie narażała się dla czyjejś potrzeby. Wszystko, co robiła robiła dla siebie i nigdy, praktycznie nigdy nie brudziła sobie rąk. To inni przynosili jej zwłoki, ciała zamordowanych przez siebie ludzi. Ona nie podawała ofiarom trucizn, to także robili inni. Blanche była obserwatorem, pośrednikiem i co więcej nie widziała w swoim zachowaniu niczego złego. W końcu zajmowała się tylko badaniem. Była odkrywcą i kiedyś zmieni świat. Czekała na Ślizgona pod wejściem do Lochów. Lepiej będzie jeśli nikt nie zobaczy ich razem w Pokoju Wspólnym. Plotki roznoszą się zbyt szybko.
– Tak na pewno, wszystko będzie dobrze. Możesz iść – uśmiechnęła się lekko. Pobyt w ciszy i spokoju bardzo by jej się przydał, zwłaszcza po tym co przeżyli. Cieszyła się i jednocześnie była zdziwiona tym, że nie jest w takim szoku, w jakim spodziewała się, że będzie zanim w ogóle wyszła na to spotkanie. Nie przeszkadzało jej jednak to, że Ian usiadł obok niej. – Nie myślmy o tym na razie – odpowiedziała. Tak, to nie były odpowiednie tematy, jeśli chodziło o odpoczynek. Odwróciła się jednak i spojrzała na chłopaka, po którym było widać, że przegrywa pojedynek ze zmęczeniem. Audrey też powoli się poddawała. Sama nie chciała dowiadywać się, co może im teraz grozić. Jedno było pewne, mieli przechlapane. Z drugiej jednak strony, dziewczyna zaczęła zastanawiać się, co zrobił Voldemort, gdy sprzed nosa uciekła mu kandydatka na Śmierciożercę. Bardziej zastanawiające stało się to co w tej chwili robił pan Miller, czyli główny pomysłodawca. Millerówna miała nadzieję, że mężczyzna nie może usiedzieć na miejscu, być może stał się już czerwony i chodzi w kółko po swoim gabinecie, myśląc o tym jak bardzo zawiodła go jego jedyna córka. Chociaż w tym można było znaleźć pocieszenie. Szkoda, że Audrey nie mogła zobaczyć go, gdy dostawał białej gorączki na wieść o tym, że dwójka uczniów zwiała z zebrania na którym roiło się od popleczników Czarnego Pana. – Być może wie – powiedziała bardziej do siebie niż do Iana. Kątem oka zauważyła jak chłopak opada niedaleko. Dziewczynie nie dawało spokoju, dlaczego jej ojca nie było na spotkaniu. To nie było do niego podobne, gdyż w ciągu całej swojej kariery jako Śmierciożerca nie opuścił ani jednego zebrania. Zaczęły ją nachodzić myśli, że może mu się coś stało. Nie wierzyła, że nie przyszedł bo nie chciał. Oj owszem, chciałby i to bardzo. Bardzo szybko oczy Miller zaczęły się zamykać. Dziewczyna oparła głowę o sofę i chciała zasnąć, ale w porę zorientowała się, że gdyby ktoś zastał ją i Iana samych na kanapie to mieliby jakieś tam kłopoty. Dziewczyna wstała i już miała obudzić chłopaka aby zaprowadzić go do pokoju, ale wolała go zostawić. Nie chciała przerywać mu snu, bo miała przeczucie, że jak to zrobi to Blake już nie zaśnie. Z sąsiedniego fotela wzięła koc i przykryła chłopaka a sama, chwiejnym krokiem, skierowała się do swojego pokoju. **** 4 dni później.
Można się było tego spodziewać, że prędzej czy później dziewczyna otrzyma list z domu. Przesyłkę dostała od razu jak tylko wyszła z lochów. Jedna sowa po prostu rzuciła białą kopertę pod stopy Audrey. Miller wstrzymała się jednak z przeczytaniem zawartości do końca dnia. Nie chciała się stresować. Domyślała się co może znajdować się na liście, więc nie uważała aby pośpiech, w celu potwierdzenia zakładanej rzeczy, był konieczny. Było już po zajęciach. Wszyscy uczniowie robili to co im w duszy grało. Miller siedziała teraz w pokoju wspólnym Ślizgonów i obracała w dłoniach kopertę. Spojrzała na Iana, który stał gdzieś z boku. Ta dwójka nie rozmawiała ze sobą od czasów, gdy wrócili z tego nieszczęsnego spotkania. Nie dlatego, że nie chcieli ze sobą rozmawiać. Audrey uważała, że należy im się odpoczynek, który pozwoli im się ogarnąć po tym wydarzeniu. Próba rozmowy mogłaby skończyć się jakąś niepotrzebną konfrontacją, a tego nie potrzebowali. Otworzyła kopertę, wzięła głęboki wdech i zaczęła czytać. Treść listu niemało ją zaskoczyła. Tego się nie spodziewała. Wiadomość nie była pisana przez ojca a przez matkę dziewczyny, co można było stwierdzić po charakterystycznym dla niej piśmie. Wynikało z tego, w dużym skrócie, że pan Miller gdzieś zniknął a Śmierciożercy złożyli matce wizytę, przez co kobieta wyprowadza się teraz do swojej matki, która mieszka we Francji. Było gorzej niż myślała. Znów spojrzała na Blake'a, lecz tym razem nie spuściła wzroku a wstała z kanapy i ruszyła w jego stronę, zaciskając list w ręce. – Mam problem – powiedziała cicho. Audrey
[ Nowa karta bardzo fajna, przyjemnie się ją czyta :) ]
Audrey wyciągnęła rękę w której trzymała list i podała ją chłopakowi. Nie chciało jej się streszczać tego wszystkiego, co napisała jej matka. Lepiej będzie jeśli Ian sam przeczyta o co chodzi i wypracuje swoją własna opinię. Dziewczyna sama nie wiedziała co ma o tym myśleć. Zdawała sobie sprawę z tego, że być może jest to pewnego rodzaju próba wymuszenia na dziewczynie powrotu do domu. Miller nie chciała wpaść znów w łapska swojego sadystycznego ojca, bo bała się co mógłby chcieć jej zrobić, po tym co stało się kilka dni temu. Będąc szczerym, to dziewczyna o całym nieszczęsnym spotkaniu myślała tylko kilka razy, co bardzo ją cieszyło. Pomimo tego co się tam wydarzyło to nie doszły do niej żadne, nawet najmniejsze wieści ani informacje o Voldemorcie. To było zarówno pocieszające i martwiące, jak cisza przed burzą. Audrey nie chciała myśleć o tym jak bardzo potworną i gwałtowną mogłaby być zemsta Czarnego Pana. Bardzo szybko rozmyślanie o tym przerwały myśli o zbliżającym się końcu roku szkolnego i plany na wakacje. Z groźbą śmierci i/lub cierpienia na karku, Audrey jak każda normalna nastolatka, planowała co może robić przez te wakacje. Chciała wyjechać do Francji, jak najdalej od swojego ojca, gdzie będzie mogła odpocząć w odciętym od świata domku swojej babci. Niestety, list skutecznie pokrzyżował jej idealny plan. W blond główce dziewczyny myśli, na temat treści wiadomości, przelatywały jedna po drugiej. Miała szczerą nadzieję, że jej matka napisała to ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli i jej ojciec naprawdę uciekł. Najważniejsze, żeby jej mama była bezpieczna. Wpadła na pewien pomysł, który mógłby się wydawać niebezpieczny i niezbyt rozsądny. – Muszę tam jechać – powiedziała. Co tam plany na wakacje. Nie obchodziło ją nawet bardzo prawdopodobne niebezpieczeństwo. Musiała być pewna, że jej matce nic się nie stało i że jest bezpieczna. Musiała przekonać się na własne oczy, że jej ojciec naprawdę uciekł i że to nie jest podstęp. Aż dziw bierze, ale bała się o swojego ojca, równie mocno co o swoją matkę. Pamiętała co jej zrobił, ale nie mogła tego tak zostawić. Musiała go odszukać. Audrey
Oczywiście, że myślała o tym, że może to być podstęp. Głupia nie była i na pewno ostatnia wizyta w domu wystarczająco dużo ją nauczyła. Jednakowo chcąc nie chcąc, musiała tam jechać. Może decyzja ta była pochopna no ale rodzina to rodzina. Rzeczywiście, w siedemdziesięciu pięciu procentach może okazać się, że gdy tylko przekroczy próg jej rodzinnego domu to znów zostanie potraktowana jakimś interesującym zaklęciem, którego zadaniem będzie wywołać potworny ból. Oczywiście mogłaby zostać zabita od razu, gdy tylko postawi stopę w ogrodzie. W końcu nigdy nie wiadomo, na co mogą zdecydować się Śmierciożercy. No ale rodzina jest rodziną i dziewczyna musiała dowiedzieć się co się tak naprawdę dzieje. Nieważne jak bardzo bolesna będzie prawda. – Nie jestem głupia Ian, myślę o tym cały czas – powiedziała cicho. To głupie, ale miała wrażenie, że Ian traktuje ją jak dziecko, które nie jest świadome tego, jakie niebezpieczeństwa mogą na nią czyhać. Ona dawała sobie z tego sprawę bardziej niż ktokolwiek inny. – Owszem pójdę, ty nie możesz mi tego zabronić – odpowiedziała wyraźnie oburzona zakazem chłopaka. Skąd mu w ogóle przyszło do głowy, że może jej czegokolwiek zabronić. Niechcący sprawił, że dziewczyna jeszcze bardziej utwierdziła się w przekonaniu, że musi wrócić. Musiała zobaczyć swoją matkę i sprawdzić, czy u niej wszystko jest w porządku, bo w innym wypadku nie da rady normalnie funkcjonować. W końcu mało kto dałby radę udawać, że wszystko jest okej, jeśli wiedziałby, że może coś nie grać. Co by z niej była za córka, gdyby nie pojechała. W końcu matkę miała tylko jedną i nie chciałaby jej stracić. Wiedziała, że teraz muszą być razem, bez względu na wszystko. – Moja matka wyjeżdża do babki, więc musi być coś nie tak – szepnęła – Mój ojciec nie mieszałby jej w coś takiego i jestem tego pewna. Rzeczywiście, jej ojciec był jaki był, ale na sto procent nie mógłby wplątywać żony w brudną grę Śmierciożerców. Jasne, już raz powiedział, że pani Miller jest chora i potrzebuje córki, co okazało się kłamstwem mającym na celu ściągnięcie jej do domu, ale matka nic o tym nie wiedziała i nie było jej wtedy w domu. To wystarczyło, by przekonać Audrey do powrotu. Audrey
Czuła się podle. Tak, to najkrótszy opis jej odczuć w tamtym momencie, kiedy klęczała nad Ian'em czekając na odpowiedź. Ta cisza, którą przerywały odgłosy podnoszenia się i tak mocno raniła jej uszy. Chan patrzyła z wyczekiwaniem na twarz Ślizgona, a gdy już chłopak skrzyżował swój wzrok jeszcze bardziej pożałowała, że zgodziła się na cały ten pomysł. Wszystko dobrze. Ale wiedziała, że wcale tak nie było. Miała taką wielką szansę pozwolić Ian'owi zapomnieć o wszystkich tych torturach, które przeżył. Mógł być na nowo wolnym od tych przeżyć człowiekiem. A tymczasem ona, dziewczyna, którą torturowano w dokładnie ten sam sposób rzucił zaklęciem Crucio na osobę darzoną uczuciem. Powinna pozwolić mu odejść i zapomnieć o tych wszystkich pięknych chwilach, które istniały teraz wyłącznie w jej pamięci. Przynajmniej nie pamiętałby tego ogromnego bólu. Chyba na tym polega miłość, prawda? Nie patrząc na własne korzyści, na własne uczucia starać się, by druga osoba była tą najszczęśliwszą na ziemi. Chyba na tym to polega. Chantelle wstała i odeszła kawałek od Ślizgona. Ponownie zacisnęła oczy, próbując powstrzymać łzy, które tak bardzo cisnęły jej się pod powiekami. Ręce zwinęła w pięści i zakryła nimi usta. Najchętniej w tej chwili ukarałaby się w jakiś sposób. tak bardzo zaczęła siebie nienawidzić z ten czyn, który właśnie miał miejsca. Kolejny błąd w jej życiu. Słyszała jak chłopak się podnosi i powoli podchodzi w jej stronę. Serce zaczęło jej szybciej bić. Po prostu się bała jego reakcji. Nie wiedziała już do czego jest zdolny, przecież jeszcze tego wieczoru stał przed nią mierząc różdżką prosto w twarz. Hogarth straciła to zaufanie, którym go darzyła i już nie czuła się tak bezpiecznie. Bo Ian nie przytuliłby jej w tym momencie, a przecież to jego ramiona otaczały jej ciało jak jakaś tarcza przed złem. Chan teraz chciała się zwinąć i czekać na tę karę, na którą sobie zasłużyła. Nawet od Ian'a. Bolałoby to podwójnie, ale należy jej się. Przepraszam. Blondynka poderwała głowę patrząc na te oczy, które były jej ukochanymi. Coś się w nich zmieniło, ale i tak nie wierzyła swoim uszom. Przeskakiwała wzrokiem po jego twarzy, a widząc krew na wardze chciała ją wytrzeć. Jednak obawa przed jego ruchami była zbyt silna, by wykonała czynności, które kiedyś byłyby tak bardzo oczywiste. Nie rozumiała, dlaczego ją przeprasza i co się nagle zmieniło. Niezbyt wierzyła w to, że zaklęcie dające tak ogromny ból jest w stanie przywrócić mu pamięć. A gdyby jednak się myliła? Gdyby jednak przypomniał sobie ich wspólne momenty, co by zrobiła? Nie wie. Trafiło ci się pieprzone zero, a nie chłopak... Nie potrafiłem nawet dobrze się tobą zaopiekować, zniszczyłem te wszystkie piękne chwile... Nie chciała, by te zdania dotarły do jej głowy dlatego kręciła nią energicznie nie spuszczając oczu z jego tęczówek. Czy Ian zdawał sobie sprawę z tego, ile dał jej szczęścia? Czy wiedział ile znaczył dla niej moment, kiedy splątywał ich palce ze sobą? Nigdy wcześniej nie czuła się o wiele lepiej, niż w czasie, kiedy byli razem. Może były chwile, w których jej serce łamało się na kawałki, jak te spędzone na moście. Jednak dzięki temu wiedziała, jak bardzo jest dla niej ważny, jakby czuła się po jego stracie. Teraz przeżywała to samo, że go traci. Może nawet i już straciła. A przecież te wszystkie piękne chwile nadal tkwią w jej pamięci i nadal są tymi najpiękniejszymi. te urocze momenty, dzięki którym poczuła się kochana i wartościowa. To się nigdy nie zmieni i nawet słowa, które usłyszała ostatnio w dormitorium, że on nigdy jej nie kochał i nie kocha, nie są w stanie ich zamazać. One tam tkwią i tkwić będą. A Ian był chłopakiem, którego pokochała najmocniej, a ten stan trwał dalej. Serce jej się łamało, widząc załzawione oczy Ian'a. To jeden z gorszych widoków, niż ten gdzie całował się z kimś innym, niż Chan. Miała być osobą, która te łzy powstrzyma.
Zawiodła. Słysząc o swojej matce zakryła twarz w dłonie. Nie potrafiła rozmawiać teraz na ten temat. Samo wspomnienie o niej powodowało, że słone krople same spływały jej potwarzy. I fakt, że głos Ian'a również się załamywał powodował, że rozpłakała się już na dobre. Kiedy Ślizgon zamilkł wytarła dłońmi swoje policzki i jednym krokiem przybliżyła się do odwróconego chłopaka. Chciała go jakkolwiek pocieszyć, chociaż w tej chwili żaden pomysł nie był dobry. Wtedy on ponownie stanął do niej przodem, wychrypiał kolejne przepraszam, a Chantelle zauważyła, jak łzy swobodnie pokonywały drogę ku dołowi. Już ich nie wycierał, jedynie przyglądał się dokładne jej twarzy, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół. Nie dała mu jednak długo oglądać tego widoku, bo najzwyczajniej rzuciła mi się na szyję i mocno zamknęła ją w swoich ramionach. Nie potrafiła dłużej powstrzymywać się bez jego dotyku. Pragnęła jedynie by w tej chwili ją przytulił, by mogła poczuć ciepło jego rąk na swoich plecach. By mocno przycisnął jej ciało do własnego, bo tak bardzo potrzebowała jego bliskości, którą tak nagle jej odebrano. Wierzyła mu, a może chwiała uwierzyć, że nikogo nie chciał zabić. Taki był jej Ian - czuły, delikatny. Taki był dla niej i nie chciała, by stał się kimś tak obcym, jak ostatnio. - Nie szkodzi - szepnęła. Wiedziała o wiele więcej, niż on, a Ian był tylko czynnikiem, dzięki któremu Voldemort w końcu mógł pozbyć się jej matki. Była tylko czymś niepotrzebnym, nie była taka jak Griet. Jej matka po stracie córki była zbyt tchórzliwa i flegmatyczna, aby pozostać dłużej w śród śmierciożerców. Prędzej, czy później i tak uznałby, że tylko przeszkadza mu w poczynaniach, jej śmierć była tylko kwestią czasu, a ona głupia obarczyła winą chłopaka, którego kochała. Tylko dlatego, że przestał odwzajemniać jej uczucie. Egoistka. - Przepraszam - powiedziała ledwo słyszalnie zaciskając ręce jeszcze bardziej.
Chan ulżyło, kiedy Ian momentalnie owinął ramiona wokół jej pleców. W dodatku ścisnął ją tak mocno, jak tego pragnęła. Już nie dało się być bliżej niego i w tym stanie mogłaby trwać już zawsze. Tak dobrze było poczuć ponownie jego zapach, tak cudownie było być zamkniętą w jego rękach. Dłonie Ian'a choć w małym stopniu ogrzewały jej ciało, a oddech, który słyszała zdawał się ocieplać szyję za każdym razem, kiedy chłopak wypuszczał powietrze. Już nie chciała więcej przeżyć, wystarczyła jej jedynie obecność tej osoby, którą obejmowała. Nikt nie był potrzebny jej do życia jak właśnie Ian Blake. Z pozoru jej przeciwieństwo, a tak naprawdę zwierciadlaną duszę, która rozumiała ją doskonale. Chantelle nie mogła wyobrazić sobie kogoś lepszego. Aczkolwiek już wiedziała, że nie będzie tak samo, że ten czas kiedy oboje byli razem zakończyła się. Miała jakąś dziwną blokadę, która nie pozwalała jej na wiele rzeczy i odruchów, jakie miała jeszcze kilka dni temu. Szczególnie jednak tkwił w niej strach przed samym Ian'em. Jakaś cząstka pozostawała w twierdzeniu, że Chan znowu jest naiwna, a o wszystko to jeden wielki teatrzyk. Ta część tkwiła przy tej blokadzie powstrzymując ją od pęknięcia. W końcu po dłuższej chwili Ian wyswobodził się z jej ramion, które chwile później oparła o jego tors. Dłonie lekko zwinęła i słuchała jego słów. Słów, które sprawiły ogromną radość jej sercu. Zaczęła rozumieć, jak ważną osobą była dla niego i ile mu dała. Że jednak jej starania i uczucia nie poszły na marne. Te oczy, które dalej lekko pobłyskiwały roześmiały się delikatnie, a usta wygięły się w lekki uśmiech. Nie potrafiła jednak nic wypowiedzieć, bo w jej gardle dalej tkwił supeł sprzed kilku minut. Jedynie ponownie oplotła ręce wokół Ślizgona, tym razem wtulając się w tors. Tymi zdaniami wynagrodził Chan to wszystko, co właśnie się zakończyło. Jednak, czy nadal jest w stanie zachowywać się przy nim, jak przed rzuconym Obliviate? Czy będzie potrafiła darzyć go identycznym uczuciem? W to blondynka zaczęła wątpić... Jej uśmiech opadł, bo tak bardzo chciała go kochać tak samo jak dawniej. Teraz jej miłość mieszała się z obawą. Było inaczej, a Chan tego nigdy nie chciała. Podniosła wzrok, a widząc, w którą stronę patrzy się Ian podniosła także i głowę. Chwilę utkwiła spojrzenie w tym samym punkcie i zaczęła mówić: - Już niedługo koniec roku, Ian - o dziwo, ta jej obawa nie była tak głęboka, dlatego jego imię dalej wypowiadała z wyczuciem i swego rodzaju urokiem. Dalej był najważniejszym człowiekiem w jej sercu, czasami nawet zastanawiała się, czy nie na równi z ojcem. Potem popatrzyła na jego oczy, które nadal spoczywały na ciemnej ścianie lasu. - Teraz będzie spokojnie - rzekła cicho i sięgnęła dłonią do jego policzka zmuszając, by na nią spojrzał. Nie zostawiła jednak tam ręki, a zabrała ją. - Nie martw się, nie pozwoliłam, by moim rodzicom stała się krzywda, nie pozwolę by i tobie - dodała smutno zastanawiając się nad sensem tych słów. Była to szczera prawda. Walczyłaby dotąd, aż Ian byłby bezpieczny, ewentualnie do swojej śmierci. Zniżyła jednak głowę i westchnęła cicho.
- Wróćmy do tego, co było dawniej - zaproponowała ponownie zadzierając brodę do góry. - Do tych czasów, kiedy razem rysowaliśmy, kiedy pomagałam ci po tych torturach. Bo ja już chyba nie umiem, nie potrafię - powiedziała trochę nieporadnie, tyle działo się w jej głowie. Natłok różnych myśli, czy dobrze postępuje, czy źle. W sumie, był to pewnego rodzaju kompromis pomiędzy nimi. Z jednej strony jednak mocno żałowała tych słów. Jej serce dalej należało do Ian'a i najprawdopodobniej długo nie znajdzie jego następny, a tak naprawdę nawet tego nie chciała. Od pewnego czasu wierzyła, że to on zatrzyma je na zawsze i szczerze tego pragnęła. - Och, Ian - stęknęła i ponownie rzuciła mu się na szyję, jakby naprawdę nie była się w stanie od niego oderwać. - Nawet nie wyobrażasz sobie ile dla mnie znaczysz. Dałeś mi tyle szczęścia, tyle powodów do uśmiechu, kiedy byłam w najgorszych momentach mojego życia. Możesz zaprzeczać, możesz się ze mną nie zgadzać, ale i tak nikt nie opiekował się mną tak jak ty i wiedz, że będę ci za to wdzięczna naprawdę długo, o ile nie na zawsze. Na zawsze jednak pozostaniesz w mej pamięci, jako wychowanek Slytherin'u, dla którego byłam ważniejsza niż cały świat, dla którego byłam sercem i którego kochałam najczyściej i najpiękniej.
Chyba nigdy nie żałowała swoich słów, tak bardzo jak tego dnia. Słysząc w pytaniu, a następnie w zapewnieniu słowa pochodzące od przyjaźń, jej serca po prostu roztrzaskiwało się na części. Zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo go rani, i że robi to także sobie. Doskonale wiedziała, że oboje darzą siebie tym samym uczuciem, a jednak postanowiła to wszystko przerwać. Nie potrafiła jednak do końca wyjaśnić swojego stanowiska, nie rozumiała samej siebie. Kiedy oddaliła się od Ian'a smętnie popatrzyła w kierunku Hogwartu. To już był koniec ich szóstego roku. Tego, który zmieniał się tak diametralnie prawie każdego dnia i pomyśleć, że zdążyli przez ten czas odczuwać do siebie prawie wszystkie stany: nienawiść, obojętność, przyjaźń i na miłości kończąc. Chociaż byli ze sobą trzy dni, to uczucie trwało o wiele dłużej i jeszcze będzie. Z tym, że Chan nie wiedziała na jak długo i jeżeli jej obawa minie, to czy Ślizgona nadal będzie na nią czekał. Tego chyba bała się jeszcze bardziej. Oczywiście, że miała ochotę złączyć ich usta, ponownie móc na chwilę się zapomnieć, ale w tej sytuacji zrobiłaby Ian'owi zbyt duży mętlik w głowie. Z całego serca chciała ponownie wrócić do momentu, kiedy zaczęli być razem i przeżywać te trzy krótkie dni na okrągło, bez tego zakończenia. Bez tego cholernego zakończenia, któremu winny był Voldemort. Bez ich płaczu, bez ich rozstania. Czasami miała wielki żal do losu i do świata, że nie mogła zatrzymać czasu. To przecież jedynie drobnostka. Miała żal do ich młodego wieku, gdyby byli starsi dali by radę uciec. Gdzieś się skryć, schować, a to wszystko robiliby razem. Chan podążałaby za Ian'em wszędzie tam, gdzie postanowiłby się zatrzymać. Wszystko to robiłaby z czystej miłości, która teraz lekko przybrudziła się różnymi obawami. Miała nadzieję, że któregoś dnia strzepie ten kurz, a serce ponownie w pełni odda Ślizgonowi. Potrzebny był czas, dużo czasu, oby nie za dużo. Idąc przez Zakazany Las złapała Ian'a za rękę tłumacząc, że boi się iść zupełnie sama, ale to nie była prawda. Każdy pretekst liczył się, kiedy w grę wchodziła bliskość Ian'a. Jej zawsze zimna dłoń idealnie pasowała do tej przypisywanej chłopakowi. Miały doskonałe proporcje i ułożenie, dzięki czemu dopełniały się wzajemnie. Chuda, koścista rączka i mocna i silna dłoń Blake'a. Dziewczyna długo przyglądała ię temu obrazkowi, zastanawiając się nad tym, jak długo nie będzie go widziała i czy aby nie jest to ostatni raz. Przerażała ją ta perspektywa. Ostatni raz... Kiedy wyszli z lasu zamknęła oczy, udając na tyle senną, iż bez przewodnika nie da sobie rady. Grała na zwłokę, aby jak najdłużej utrzymać ciepło Ian'a w swojej dłoni. Po jej głowie chodziły słowa Ślizgona na temat wakacji. Nie chciał spędzić ich samotnie, ona też. - Ian - otworzyła powieki wyczekując chwili, kiedy zwróci na nią uwagę - chcę, żebyś wiedział, że w moim domu zawsze będziesz mile widziany i zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce - zupełnie tak, jak w moim sercu dopowiedziała smętnie w myślach i zniżyła wzrok czując, jak oczy trochę jej wilgotnieją. Nie chciała zostawiać go samego, a z drugiej strony nie potrafiła zachowywać się jak dawniej. W jej duszy wytworzył się pewien absurd, zdania, które same sobie zaprzeczały. Co niezwykle ją bolało, bo wiedziała, że rani dwie osoby na raz, które naprawdę mają szansę do siebie wrócić. - Więc gdybyś chciał, to traktuj to jako zaproszenie do mojego domu. Jest duży i przydałaby się jeszcze jedna osoba, by wypełnić tę pustkę... - zamyśliła się na chwilę patrząc na drogę przed sobą - Więc gdybyś chciał, to proszę przyjedź - popatrzyła na niego z nadzieją. Jakże szczęśliwa byłaby móc go zobaczyć w trakcie tych dwóch miesięcy. Może zatrzymałby się na dłużej w jej domu, może na miesiąc, może dwa... Może na zawsze...
Wakacje podobno są od odpoczynku a nie od goszczenia w swoich domach kolegów ze szkoły. Chyba nie mogła usłyszeć nic bardziej przykrego, niż odmowę. Chan pokiwała lekko głową i opuściła ją. Zrobiło jej się niesamowicie smutno. Chciała jedynie dobrze, ale wyszło jak zawsze. Westchnęła cichutko przyzwyczajając się do myśli, że przez dwa, potwornie ciągnące się miesiące, nie ujrzy Ian'a. To było dla niej zbyt długi okres bez jego dotyku, zapachu. W ogóle choć samej obecności. To było dla niej zbyt oczywiste, że chłopak będzie obok niej, a raptem rozstaną się. Tak jak w tym momencie, kiedy stali przed Wielką Salą, a on tak po prostu odwrócił się i ruszył w stronę lochów. To też było dla niej obce, chyba jeszcze bardziej niżeli miałaby go teraz pocałować. Patrzyła jedynie jak znika w ciemnościach korytarza. Kolejny raz westchnęła, podsumowując to dziwne zdarzenie i powoli kierowała się ku Wieży Gryffindoru. Nie śpieszyło jej się nigdzie, ani nie obawiała się przyłapania przez profesorów. Po prostu przesuwała nogami, aż w pewnym momencie, kiedy usiadła na przestawiających się schodach dołączył do niej Prawie bezgłowy Nick. Popatrzył na nią ze współczuciem, najwyraźniej wiedział, co się działo. Plotki w Hogwarcie rozprzestrzeniają się z prędkością światła, jak nie szybciej. Duch towarzyszył jej aż do portretu, dzięki czemu oświetlał jej drogę, coby nie obudziła obrazów zaklęciem Lumos. Zanim przeszła uśmiechnęła się do niego smutno i ruszyła przez ciemny Pokój Wspólny. Doszła do swoich drzwi i pchnęła nimi lekko. Reszta dziewcząt już spała, a jedynie jej kąt był zupełnie nie ruszony. Ile oddałaby za to, by rok szkolny jeszcze trwał. Ile oddałaby za to, by cofnąć czas i dalej przychodzić do tego pomieszczenia. Doszła do łóżka i usiadła na nim cicho. Na cokolwiek by nie spojrzała, wszystko kojarzyło jej się z Ian'em. Przybory plastyczne, kufer, kilka rzeczy z niego. Zaczęła układać te pozostawione przedmioty w bagażu. Wszystko to robiła z ogromnym zrezygnowaniem. Bo zaraz będzie musiała opuścić te mury i zostawić za sobą te wspomnienia. Te najpiękniejsze. Oczywiście wróci i ponownie zagoszczą w jej sercu, nie da się od tak zapomnieć, szczególnie, że tyle walczyła, by Ian je odzyskał. Oboje odpoczną od tych wrażeń. Było ich zdecydowanie za dużo, za dużo jak na dwójkę młodych ludzi. Ale po wakacjach będzie inaczej, będzie lepiej. Chantelle chciała głęboko w to wierzyć. W końcu zmęczona położyła się prawie w pełni spakowana. Patrzyła pusto przed siebie, dając sobie sprawę, że jutro wszystko się skończy i coś się utnie. To szczęście, które chciała trzymać w sercu odjedzie jej gdzieś w okolice Londynu, a ona pojedzie jeszcze dalej. I to będzie daleka odległość, za dużo jak na dwójkę młodych ludzi. Rano przywdziała szatę wyjściową i jeszcze rozglądała się po pokoju, czy aby na pewno każda jej rzecz odnalazła swoje miejsce w kufrze. Wtedy ktoś zapukał, a kiedy otworzyła drzwi ucieszyła się bardzo. Uśmiechnęła się lekko wpuszczając Ian'a do środka, była niesamowicie ciekawa tego, co ma jej do powiedzenia. Słuchała z uwagą, tak jak zawsze, a kiedy przysunął się i stanął tuż przed nią jej serce przyśpieszyło odrobinę tempa. - Oczywiście Ian, będę czekała na każdy - pokiwała lekko głową i zanim zdążyła odpowiedzieć mu do końca, poczuła jego wargi na swoim policzku i tak jak ostatnio szybko się ulotnił. A ona stała zszokowana w jednym miejscu, a serce biło jej jak oszalałe. Te reakcje na bliskość Ślizgona nie zmieniły się ani trochę, ewentualnie jedynie się wyostrzyły, bo dotyk Ian'a zdecydowanie zmniejszył swoją częstotliwość i był czymś zupełnie wyjątkowym. Chantelle czuła jak jej policzki stają się ciepłe, toteż przykryła je chłodnymi dłońmi.
Chciała uspokoić swoje tętno, ale za bardzo przeżyła ten mały, ale jakże uroczy gest. Nie zdążyła się z nim pożegnać, a próbowała kilkakrotnie. W Wielkiej Sali, w pociągu i na peronie. Zawsze jednak gdzieś znikał jej z oczu. Wychodząc z przedziału zdziwiła się ogromnie widząc czekającego na nią ojca. Uśmiechnął się na przywitanie i zamknął swoją córkę w objęciach. Stali tak dosyć długo, dopóki Chantelle nagle się ożywiła zauważając gdzieś w tłumie sylwetkę przyjaciela. Jednak chwilę później znikł na całe dwa miesiące. To był kolejny moment, który przeraźliwie zasmucał blondynkę. W końcu na ramieniu poczuła silną dłoń ojca, z którym chwilę później ruszyła do domu. A tam wiele się nie zmieniło, tak samo dużo zieleni, tak samo dużo kwiatów i ten sam od zawsze kremowy kolor domu i dach pokryty patyną. Weszła do domu z pewną ulgą, ale i ze świadomością pewnego uszczerbku. Nie było już jej mamy, która dobiegała do wejścia wtulając do siebie. Nie było już jej deseru, który robiła za każdym razem, kiedy wracała ze szkoły. Teraz był jedynie ojciec. Nie musieli nawet nic mówić, by zrozumieć o czym myślą. Mężczyzna jedynie otoczył ją ramieniem i potarł lekko. Spędzili razem trochę czasu, a następnie Chan po praz pierwszy weszła do swojego pokoju. Od razu doszła do okna i usiadła na parapecie przyglądając się niebu. Nie interesował ją staw, kwiaty, ani las. Zastanawiała się, czy może i Ian własnie wyjrzał choć na moment przez szybę, i że może właśnie patrzą na ten sam punkt. Chciała wiedzieć jak się czuje, co u niego i czy czuje się samotny. Najbardziej jednak chciałaby usłyszeć jego głos, który mówi, że tęskni za nią, tak jak ona za nim. Tak spędziła osiem dni. Na rozmyślaniu o tym, jak bardzo brakuje jej tego jedynego Ślizgona. Codziennie spotykała się z ojcem, by spędzać z nim jak najwięcej czasu. Wieczorem przychodziła do jego gabinetu jak zwykle pomagając mu przy pracy. Kiedy jednak przeglądała dokumenty, mężczyzna zaczął obracać w ręku zwiniętym kawałkiem pergaminu. - Jak myślisz, dlaczego nie otworzyłem? - zapytał z lekkim uśmieszkiem, jak to miał w zwyczaju. - Bo pewnie nie jest do ciebie - Chantelle wzruszyła ramionami. Nie jest do niego. Jest do mnie. Ian. Blondynka nagle ożywiła się chcąc wyrwać ojcu list z dłoni. Ten jednak cofnął rękę, bawiąc się z córką jak zawsze. Ta jednak nie dała za wygraną i okrążyła biurko, ale pan Hogarth wstał oddalając pożądaną przez blondynkę przedmiot. W końcu po kilku podskokach dziewczyna złapała list i natychmiast go odwinęła. Uśmiechnęła się, kiedy ujrzała wykreślone pismo układające się w imię tak ważnej dla niej osoby. Wybiegła z gabinetu i zaczęła zmierzać ku swojemu pokoju. Pokonała schody, pokonała korytarze i wpadła do siebie natychmiast dopadając pergamin i atrament. Jednak kiedy zamoczyła pióro zatrzymała się tuż przed dotknięciem papieru. Nie wiedziała, co mu odpisać. Chciała mu tyle powiedzieć, ale to nie nadawało się na tekst listu. Po długim zastanowieniu się zaczęła płynnie pisać swoim pochyłym pismem. Zadowolona kiwnęła głową i gwizdnęła na rodzinną sowę, która zaraz zjawiła się w jej oknie. Pośpiesznie przywiązała list do nóżki i wypuściła ptaka, niosącą wiadomość do Ślizgona. Mój drogi Ian'ie, Tak jak zapewniałam, czekałam na Twój list. Wywołałeś uśmiech na mojej twarzy, a jak pamiętam chciałeś to robić jak najczęściej. U mnie jak najbardziej w porządku, również spokojnie. A powiedz mi, jak się czujesz? Wracając też do naszej wcześniejszej rozmowy, moje zaproszenie nadal jest aktualne. Rozmawiałam z tatą, on również serdecznie Cię zaprasza. Mam nadzieję, że z tego skorzystasz, cieszyłabym się ogromnie móc ponownie Cię ujrzeć. Dalej wyczekuję każdego Twojego listu. Chantelle Na tym jednak list się nie kończył. Było coś, co Chan dopisała na samym końcu z zupełnie drugiej strony, niż cała treść. Dopisała to w ostatniej chwili, kiedy porządnie zastanawiała się nad zaproszeniem Ian'a do siebie. Były to dwa słowa, a wyrażały więcej niż cały list. Błagam, przyjedź
Chan długo czekała na list, aż w końcu przysnęła na parapecie okna, które wciąż było otwarte. Krzesło było na tyle wygodne, jak i jej ręce, na których oparła głowę. Londyn był daleko, to w końcu 350 mil drogi stąd. Wkrótce jednak sowa wylądowała tuż obok niej i uderzyła dziobem w jej rękę. Dziewczyna obudziła się sycząc krótko. Potarła bolące miejsce i natychmiast odwiązała list z nóżki ptaka. - A ty gdzie? - spytała kiedy zauważyła, jak sowa chciała się wzbić w powietrze - tyle razy latałam za ciebie, chyba coś mi się należy - wtedy zwierzę huknęło, ale złożyło skrzydła. Chan pokręciła głową, kiedy odwijała list. Kiedy dotarła do momentu, gdzie Ian pisał, iż może przyjechać na kilka dni uśmiechnęła się szeroko. Była jednak nadzieja, że zobaczy go jeszcze tego miesiąca. Może pod koniec, ale liczył się fakt, że w ogóle. Mój drogi Ian'ie, Pamiętaj, że do Twojego umysłu wdarł się Sam-Wiesz-Kto, a to, że jest złym człowiekiem nie zmienia faktu, że potężnym czarodziejem. Zaproszenie przemyślałam bardziej, niż moje jakiekolwiek decyzje. Skonsultowałam to z tatą, on również bardzo cieszyłby się z Twojej wizyty, ale na pewno nie tak jak ja. Możemy udostępnić Ci pokój nawet na dłużej, ale zrobisz tak, jak będziesz tego chciał. I Ian, nic się nie zmieni. Chan Ostatnie zdanie, napisała w podobnym stylu, jak na odwrocie poprzedniego listu. Najwyraźniej ostatnie słowa w listach są odzwierciedleniem jej myśli. Nie wiedziała jak zrozumie je Ian, ale on już wiedziała, że w jej sercu nie zmieni się nic. Że nadal kluczowe miejsce zajmuje on i wcale nie zanosi się na zmiany. Nie mając Ślizgona obok siebie przez tydzień zdała sobie sprawę z tego, że na dłuższą metę nie potrafiłaby żyć bez niego. Tylko jak wytłumaczy mu te jej wahania nastrojów? Znowu sobie pokomplikowałaś życie, brawo. W końcu dziewczyna poszła spać, choć do wschodu słońca było już niedługo. Każdy dzień mijał jaj prawie tak samo. Często wychodziła na świeże powietrze ze sztalugą, szczególnie kiedy w domu pojawił się wujek John. Miała kilka dni intensywnej pracy, codziennie malowała, robiła szkice. Potem profesor to przeglądał, poprawiał bądź gratulował dobrego rozwiązania. Mimo tego, że przez kilka dni w domu przebywała jedna dodatkowa osoba, to nic nie zmieniło się w atmosferze. Byłoby tak samo, gdyby przyjechał Ian, ale wtedy miałaby wszystkie najważniejsze osoby przy sobie. Ojca i jego. Trzy tygodnie mijały Chantelle niezwykle przeciągle. Miała wrażenie, że ciągną się w nieskończoność. Był jednak dzień przełomu, kiedy to w jej ręce wpadł list. Odwinęła go szybko i przeczytała pierwsze zdanie. Jak na razie było to jedyne, które odczytała. Była już jak w amoku szczęścia, na który czekała prawie miesiąc. Wybiegła do ojca podzielić się z nim tak radosną dla niej nowiną. Było jeszcze bardzo wcześnie, więc mężczyzna zdziwił się widząc ją w kuchni. - Przyjedzie tato, przyjedzie – zawołała radośnie chwilę później wtulając się w tors swojego ojca. Pan Hogarth uśmiechnął się szeroko i potarł lekko plecy dziewczyny. Chan zachowywała się przy nim czasami jak o kilka lat młodsza. W domu mogła, a zresztą była przysłowiową córeczką tatusia. - Ten Ian, tak? Kiedy? - Za dwa dni. - A zastanowiłaś się nad tym jak tu trafi? – zapytał rozbawiony i dopiero wtedy uśmiech zszedł dziewczynie z ust. Zaczęła czytać list od początku i w końcu do końca. Nie otrzymała jednak informacji, dlatego wzruszyła ramionami. Chciała już uciekać do swojego pokoju, by jak najszybciej odpisać Ian’owi i dowiedzieć się więcej, ale zatrzymał ją głos ojca. – Napisz mu, że jutro przyślesz świstoklik – blondynka szeroko się uśmiechnęła i wybiegła wracając do siebie. Zamoczyła pióro w atramencie i szybko napisała kilka zdań.
Ian’ie, Oczywiście, że zaproszenie jest aktualne. Nie wiem, w jaki sposób chciałeś się tu dostać, ale jutro dostaniesz świstoklik, który teleportuje Cię do mnie. Będzie legalny, z licencją – o to postara się już mój ojciec. Nie mogę się doczekać, aż Cię zobaczę Chantelle Chyba nic nie potrafiło opisać jej szczęścia. Była wręcz wniebowzięta perspektywą spotkania chłopaka i to jeszcze po tak długim czasie. Ostatnimi tygodniami nie pragnęła niczego więcej, prócz zamknięcia Ian’a w swoich ramionach. Można nawet stwierdzić, że zyskało to miano jej marzenia, które teraz naprawdę mogło się spełnić. Przyczyniał się do tego także jej ojciec, który zauważył, jak bardzo Ślizgon jest dla niej ważny i jak reaguje, na każdą jego wiadomość. Dlatego też kolejnego wieczoru w domu rodziny Hogarth’ów zjawiło się małe pudełko. Dziewczyna wyściskała mężczyznę prawie go dusząc i jak zwykle rzuciła się do pergaminu, by chwilę później mieć gotowy cały list. Drogi Ian’ie, Przesyłam Ci świstoklika, który teleportuje Cię do skrzyżowania trzech dróg niedaleko mojego domu. Będę czekała tam, gdzie jej nie ma. Dokładnie w południe jutrzejszego dnia. Do zobaczenia. Tu zatrzymała się myśląc nad podpisem. Zanim jeszcze dokończyła list otworzyła czarne pudełeczko i zajrzała do środka. Ujrzała tam mały drewniany sześcian z wyrzeźbioną literą H na przodzie. Ojciec nie pozwoliłby na zwykłego świstoklika. Blondynka pokręciła głową i ponownie spojrzała na końcówkę treści, jaką pisała. Szybko dokończyła list i zwinęła pergamin wiążąc go sznureczkiem. Sowa złapała list oraz pudełko i chwilę później zniknęła za lasem, które przybierało barwę granatu przy zachodzącym słońcu. Tej nocy nie mogła zasnąć. Przekręcała się na boki ekscytując się kolejnym dniem. Wiedziała, że będzie to jeden z tych lepszych i tych najszczęśliwszych. Zasnęła o świcie, ale na krótko, raptem kilka godzin. Następne również dłużyły jej się okropnie. Chyba bardziej niż te minione trzy tygodnie. Co minutę spoglądała na zegarki wiszące w jej domu. Szwendała się po korytarzach, by czymś zająć swój umysł i ogólnie siebie. W końcu dochodziła ta wyczekiwana dwunasta godzina. Chan powoli wyszła na zewnątrz kierując się na opisane w liście skrzyżowanie. Doskonale widziała, że ojciec stoi na schodach tuż przy wejściu i odprowadza ją wzrokiem. Nawet stamtąd było widać te trzy drogi. Ledwo, ale jednak. Dziewczyna minęła ogród, potem bramę i kawałek łąki, która dzieliła świat magiczny od mugolskiego. Od tego momentu nie było widać żadnego budynku w Sitwell’s Lair Wood. Był to teren gęsto porośniętego lasu. Dopiero przejście łąki i magicznej bariery pozwalało na dojrzenie pałacyku. Chan oparła się o jedno z drzew, które rosło przy drodze. Wielki dąb dawał ogromny cień, a w tej chwili było najcieplej. Stała z opuszczoną głową przyglądając się swoim butom. Zastanawiała się nad tym, jak go przywitać. Najchętniej rzuciłaby się mu na szyję i najprawdopodobniej jej tęsknota na to pozwoli. Brakowało jej Ian’a chyba bardziej niż kogokolwiek. W czasie kiedy po głowie krążyły jej ostatnie słowa listu, usłyszała charakterystyczny dźwięk świstoklika, a te dwa słówka wyrażały dokładnie to, kim chciała być dla Ian’a. Twoja Chantelle
Poderwała głowę w chwili kiedy Ian stał już przed nią. W końcu po tak długim rozstaniu mogła znowu nacieszyć się jego widokiem. Najpiękniejsze było to, że uśmiechał się szeroko i to w dodatku na jej widok. Nie wytrzymała i wpadła mu w ramiona. Dokładnie w tym samym czasie przybliżyli się na tyle, by pomiędzy nimi nie została żadna wolna przestrzeń. Blondynka wtuliła się w tors chłopaka z uśmiechem na ustach, który wcale nie chciał zejść. Znowu mogła otoczyć ramionami osobę, która tyle dla niej znaczyła. W tej chwili nawet za bardzo nie przejmowała się tym, że są tylko przyjaciółmi. Miała Ian’a przy sobie, jego ciepło otulało ją całą, a zapach przyjemnie koił zmysły. Swoje dłonie zamknęła na jego barkach nie dając odsunąć się choćby na moment. Warto było czekać aż miesiąc na taki moment. Czuła się jednak, jakby nie widzieli się kilka lat. Jakby rozłączono ich na całe życie, a dopiero teraz pozwolono do siebie wrócić. Czuła jak serce Ian’a szaleje w nienaturalnym tempie, ale jej wcale nie było lepsze. Był to jednak dla niej radosny rytm, który w połączeniu z tym uściskiem był nawet przyjemny. Tęskniłem. Chan zacisnęła usta starając się powstrzymać uśmiech, który jednak się poszerzał. Właśnie to chciała usłyszeć, z jego ust, jego głosem. Jeszcze piękniejszy był moment, w którym Ian schował twarz w jej włosy, a kiedy w spokoju wypuszczał powietrze, po jej plecach przechodził błogi dreszcz. Już doskonale widziała, co do niego czuje, że nawet cała gra Voldemorta nie była w stanie zniszczyć tego uczucia, którym darzyła chłopaka. Nie chciała jednak robić wszystkiego na raz, bo może znowu zniszczy coś, co daje jej tyle szczęścia? - Ja też tęskniłam – mruknęła – ja też – dodała chowając twarz w jego szyję, gdzie aktualnie dosięgała. Na jej szczęście ta chwila ciągnęła się długo, o ile po prostu sami nie wydłużali tego momentu. Tak czy inaczej nie potrafiła opisać tego jak się czuła, jaką radość sprawiło jej to przytulenie i obecność Ian’a. Niestety ona odsunęła się pierwsza, ale nie mogła doczekać się momentu, w którym wejdzie do jej domu i zaczną się dwa najpiękniejsze dni spędzone w towarzystwie chłopaka. Uśmiechnęła się do niego szeroko i łapiąc za rękę pociągnęła w stronę gęstego lasu. Może na początku ten widok mógł dziwić, ale był moment, w którym wyłaniał się cały pałacyk. Wystarczyło jedynie przejść przez ochronną powłokę, którą przekroczyć mogli tylko czarodzieje. Wtedy nagle pierwsza warstwa lasu nagle znikała, a pokazywał się stary budynek. Przed nim ogromny kolorowy ogród, który zaczynał się szeroką bramą, równie rozlegle pokryta patyną jak dach. Zawsze była otwarta, to przyzwyczajenie jej ojca, który był niesamowicie kontaktowym człowiekiem. Mężczyzna ten dalej stał na schodach i wyczekiwał dwójki młodych ludzi. Chan jednak zatrzymała się w połowie drogi do budynku, gdzieś na środku dwóch długich bukszpanów, które tworzyły wjazd do pałacyku. - Witaj w drugim domu Ian – popatrzyła na chwilę na swojego przyjaciela i machnęła dłonią przed siebie – jest zawsze dla ciebie otwarty – uśmiechnęła się zapewniająco i łapiąc jego rękę w obie swoje ponownie ciągnęła za sobą chcąc doprowadzić do ojca. On już uśmiechał się przyjaźniej, gdy okrążali mały pół okrągły trawnik przed wejściem. Mężczyzna zszedł na dół ubrany jak zwykle w garnitur. Jego praca w Ministerstwie w połowie była tą reprezentacyjną, to też chodzenie w tego typu ubraniach miał we krwi. Kiedy się spotkali pan Hogarth wyciągnął dłoń, by zaraz uściskać tę należącą do ciemnowłosego.
- Może na wstępie się przedstawię, Mark Hogarth – kiwnął głową i ciągnął dalej – niezmiernie mi miło gościć cię w naszym domu. Proszę bardzo, wchodź do środka. Tylko damę najpierw przepuść – pogroził palcem, ale zaraz krótko się zaśmiał. Chan za to przekręciła oczami i wbiegła po tych kilku schodkach pchając duże drzwi. Pierwsze pomieszczenie było wysokim holem, gdzie na środku piętrzyły się szerokie schody prowadzące w dwie przeciwne sobie strony. Blondynka podbiegła jednak do pierwszych drzwi od prawej, które otworzyła na roścież. Stanęła zboku i czekała, aż chłopak podąży za nią. - Jedzenie dla ciebie zaraz będzie gotowe, tam jest kuchni, a tutaj jemy każdego ranka śniadanie, z resztą posiłków bywa różnie – wzdrygnęła ramionami patrząc na długi stół w jadalni. Zaraz pociągnęła Ian’a na drugą stronę holu, gdzie znajdowały się większe drzwi niż poprzednio. Tu ukrywał się salon, w którym siedział już ojciec. - Nie będę robił wywiadu, nie ma mowy – zaśmiał się do siebie nie zważając na to, po co tak naprawdę przyszła ta dwójka. - Oj tato – stęknęła Chantelle opierając się o oparcie fotela. - Także, zostajesz tu na dwa dni, tak? – zapytał mężczyzna mimo wcześniejszego zapewnienia – pamiętaj chłopcze, że do tych dwóch dni dzień przyjazdu się nie liczy. Wyjazdu z resztą też. – Machnął ręką poprawiając się na fotelu z drugiej strony. Jednak wtedy utkwił wzrok w jednym punkcie, zapominając się na chwilę. Zaraz jednak opamiętał się i uśmiechnął. Udawanie, że wszystko w porządku było cechą wrodzoną Hogarth’ów. Najczęściej robili to wręcz idealnie. Wtedy przy nodze Chan zjawił się skrzat domowy z błękitną kokardką na czubku włosów, który leciutko dygnął i spojrzał na dziewczynę. - Danie dla gościa gotowe – zabrzmiał uroczy, trochę piskliwy głosik. Blondynka kiwnęła głową i już miała wychodzić wraz z Ian’em, kiedy ojciec poprosił ją, aby została. Zdziwiła się ogromnie, ale wysłała Iskierkę, by poprowadziła gościa do jedzenia. Skrzatka złapała koniec bluzki chłopaka i lekko za sobą pociągnęła jak zwykle mówiąc pod nosem, jaka jest szczęśliwa pracując w tym domu. Kokardkę na włosach otrzymała właśnie od Chantelle, kiedy dziewczyna dowiedziała się, że w ten sposób może ją uwolnić. Skrzat jednak tym bardziej postanowił zostać i od tamtej pory nawet nie chce słyszeć o wyjściu poza mury. - Słucham ojcze. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co widnieje na lewym przedramieniu Ian’a? – zapytał od razu, nawet nie bawiąc się w tłumaczenie. Chan skrzywiła się na to pytane i odeszła zamknąć drzwi, co niestety odbiło się echem po holu. - Tak tato, zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedziała, a resztą rozmowy przebiegała ta samo. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że ten sam znak widniał na przedramieniu Griet? - Tak tato. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że twoja matka zginęła z rąk człowieka, który tworzy te znaki? - Tak – odpowiedziała smętni zniżając głowę. Każde wspomnienie o mamie było bolesne, bo było jeszcze świeże. - Więc dlaczego zapraszasz śmierciożercę do tego domu? – zapytał ostatni raz mężczyzna uważnie przyglądając się reakcjom swojej córki. Jednak nie spodziewał się odpowiedzi, którą usłyszał. - Bo ufam temu śmierciożercy bardziej niż jakiemukolwiek uczniowi z Hogwartu – odpowiedziała pewnie, patrząc w oczy ojcu. To go zmyliło, jednak nie na długo. Przecież jego córka również trafiła do Gryffindoru, zupełnie jak on i wie, że za przyjaciół sam dałby się pokroić. – Ufam mu tak samo, jak tobie – dodała po chwili namysłu. - No dobrze – kiwnął głową, po czym wstał i ruszył do drzwi łączących salon z jego gabinetem. – Więc ja w takim razie, ufam mu tak samo, jak ty – uśmiechnął się lekko i zniknął za wyrzeźbionym drewnem. Dziewczynie niesamowicie ulżyło, chociaż wiedziała, że ojciec będzie miał do niej żal, że nie powiedziała mu o tym wcześniej. Uśmiechnęła się jednak pod nosem słysząc te ostatnie słowa i wybiegła do chłopaka, chcąc upewnić się, że trafił do jadalni.
- Skończyłeś? – stanęła w progu czekając, aż wstanie. Chciała pokazać mu cały dom, ogród. To wszystko, co znajdywało się w jej domu. Wyszli na zewnątrz przechodząc przez kręte alejki. Uśmiech nie schodził dziewczynie z ust, tak bardzo cieszyła się jego obecnością. Do środka dostali się przez taras po drugiej stronie. Weszli na pierwsze piętro kierując się prosto do jej pokoju, a stamtąd do kolejnego, który dzielił jedną ścianę z jej własnym. - Ten należy do ciebie – powiedziała otwierając drzwi i wpuszczając go do środka – jest najbliżej mojego – dodała ciszej, ale nie wiedziała, czy usłyszał. Ułożenie mebli miał prawie takie samo, co w jej pokoju, ale na pewno łożko stało dokładnie w tym samym miejscu. To były pokoje, które pasowały do siebie jako odbicia lustrzane. Tyły łóżek, gdyby nie było ściany stykałyby się nawzajem. - To by było na tyle – podsumowała lekko wzdychając. Wycofała się do drzwi, w których jeszcze stanęła. – Dobrej nocy, Ian. Naprawdę bardzo się ciszę, że mogłam cię zobaczyć. – uśmiechnęła się lekko i zniknęła. Ona wcale nie miała dobrej nocy. Kolejna, w trakcie której nie mogła zasnąć. Nawet przez ścianę mogła wyczuć obecność Ian’a, której tak pragnęła. Brakowało jej tego przez cały miesiąc, a teraz ma to na wyciągnięcie dłoni. Dzieliła ich raptem ściana, raptem kilka kroków korytarzem, a nie 350 mil. Długo zastanawiała się nad tym pomysłem, ale skrzypiące łóżko tuż obok upewniło ją tylko, że chłopak również nie śpi. W końcu postanowiła wstać i przejść się do pokoju Ian’a. Zapukała lekko i weszła zaraz do środka. Zamknęła za sobą drzwi stojąc do nich tyłem. Wpatrywała się w chłopaka, który leżał na łóżku. Jego oczy skierowane były na nią, a czasami świeciły blaskiem z okna. - Też nie możesz zasnąć? – zapytała i podeszła do ramy łóżka opierając się o nie brodą. – Wczoraj było tak samo – mruknęła dalej wpatrzona w niego. – W tej sprawie właśnie przyszłam. – zmieszała się trochę, i opuściła wzrok bawiąc się drewnem z tego ogromnego mebla. – Czy mogłabym dzisiaj spać z tobą? Może szybciej bym zasnęła. Pamiętam, że często zasypiałam w twoich ramionach – ponownie dokończyła ściszając głos. Serce biło jej jak oszalałe, mając nadzieję, że się zgodzi. Uwielbiała spać wtulona w niego, już przecież nie raz przekradała się do jego dormitorium, by tam w spokoju zasnąć. Chantelle rozradowała się, kiedy chłopak się zgodził. Cicho wślizgnęła się pod kołdrę, a przytulając się do jego torsu przylgnęła do niego całym ciałem. Czuła się jakby ich historia zataczała ogromne koło. Powtarza się w ogromnym skrócie, a później było tylko lepiej. To koło mogłoby zatrzymać na chwili, kiedy byli razem i ciągnąć się w nieskończoność, już na zawsze. - Dobranoc – szepnęła kładąc rękę na jego klatce piersiowej. Mógłby głaskać ją po plecach albo przeczesywać włosy z tym zasnęłaby prawie od razu. Jednak po pewnym czasie i tak zaczęła odpływać, aż w końcu pochłonęła ją zupełna ciemność.
To mruknięcie do ucha. Ile oddałaby za to, by móc słyszeć je codziennie rano. A tymczasem Ian oddalił się od niej, przecież tak jest po przyjacielsku. Ona za to usiadła na nogach i przyglądała się mu, kiedy zaczynał o coś pytać. Patrzyła prosto w te brązowe tęczówki, zupełnie jak w amoku. Jej ulubionymi byłe te najciemniejsze oczy, prawie czarne. Jednak te należące do Ian'a, chociaż posiadały trochę inną barwę, były tymi najpiękniejszymi jakie widziała. Doskonale też zdawała sobie sprawę z tego w jaki sposób na nią patrzy. Chciała jedynie, by i on wiedział, że czuje dokładnie to samo. - Ty nigdy nie będziesz przeszkadzał Ian. - Chan powiedziała spokojnie nawet na moment nie spuszczając wzroku. Do tej pory siedziała do niego przodem, ale teraz gdy zapytał o ojca, przekręciła się bokiem. Wyciągnęła nogi przed siebie i chwilę milczała. Bała się powiedzieć Ian'owi, że jej tata widział Mroczny Znak. Miała dziwne przeczucie, że jeżeli się o tym dowie natychmiast zniknie z jej domu, a tym samym zacznie kolejny długi miesiąc do ich kolejnego spotkania. To były tylko dwa krótkie dni, nie chciała, żeby ten czas skrócił się jeszcze bardziej. Jednak jakie miała wyjście? Okłamanie go nie było rozwiązaniem, nie dość, że byłaby nie fair w stosunku do niego, to jeszcze czułaby się podle. Kłamstwo nawet nie wchodziło w grę, dlatego po prostu zaczęła mówić, nie zważając na jego reakcje, na to czy jej przerwie czy nie. Patrzyła w tej chwili na swoje nogi powtarzając dokładnie całą jej rozmowę z ojcem. - Mój ojciec zauważył twój Mroczny Znak - wypaliła szybko, aby nie przedłużać tej ciszy. Dalej jednak mówiła równie w tempie, co pierwsze zdanie. - Na początku był zły, tak. Musisz go zrozumieć. Tyle, że powiedziałam mu, że ufam ci bardziej, niż jakiemukolwiek uczniowi w Hogwarcie, i że - zaczerpnęła tu powietrza przemieszczając wzrok na Ian'a - i że ufam ci tak samo jak jemu. Mój ojciec zrobi dokładnie to, co ja. Jeżeli darzę cię aż takim zaufaniem, to mój tata wie, że się nie mylę. - Chwilę przemilczała patrząc mu w oczy i analizując, czy na pewno jej wierzy. - Nie przejmuj się tym, to tylko znak. W twoim sercu nie ma nawet grama śmierciożercy. Chyba jednak trochę cię znam - uśmiechnęła się lekko, a następnie wyciągnęła w jego stronę i cmoknęła w policzek, tak na dzień dobry. Zeszła z łóżka, a stojąc złapała się za ramę łóżka, o którą oparła także i brodę. - Tak pomyślałam, że może zjedlibyśmy drugie śniadanie w ogrodzie, coś w rodzaju pikniku. Moglibyśmy przy okazji trochę porysować, dawno tego nie robiliśmy - posmutniała troszeczkę, ale dalej przyglądała się chłopakowi. Z jakiś względów wstydziła się zaproponować swój plan czy może piknik to nie za dużo, jak na przyjaciół, a może jej się tylko wydaje. Czasami już nie wiedziała, na jakich płaszczyznach przebywa jej relacja z Ian'em. Pragnęłaby tej najbliższej sercu, ale powoli zacierały się te granice pomiędzy parą, a przyjaciółmi. Zapomniała jak to naprawdę jest się przyjaźnić, bo to coś pomiędzy nimi ani trochę nie przypominało niczego.
- No w każdym bądź razie, do zobaczenia później - cichutko odeszła do drzwi i równie cichutko zamknęła je za sobą. Błagała w duchu, by nie spotkać po drodze ojca, co udało jej się w ostatniej chwili. Wślizgnęła się do swojego pokoju dokładnie w momencie, gdy on zjawił się na korytarzu. Równie dobrze mogła wyjść po szklankę wody. Odetchnęła z ulgą i wykonała poranną toaletę. Ubrała się jak na lipiec przystało i wybiegła spóźniona w kierunku jadalni. Zbiegła z hukiem po schodach i wparowała do pomieszczenia z tym długim stołem. Stanęła w drzwiach i zacisnęła usta. Pozostawiła Ian'a przez chwilę z tatą, a to mogło się skończyć źle, szczególnie, że oboje wiedzą trochę za dużo o sobie. Dziewczyna przeprosiła i usiadła tuż obok przyjaciela. Śniadanie polegało na kilku zdaniach wymienionych pomiędzy rodziną. Tym razem pan Hogarth chciał jedynie dowiedzieć się, co będą robili tego dnia. Chantelle odpowiedziała spokojnie na pytanie, jak to miała w zwyczaju. Następnie zaciągnęła Ian'a do kuchni i ku namowom udało jej się przekabacić Iskierkę, by ta wpuściła ich do spiżarni. - Bierz, co uznasz za przydatne - uśmiechnęła się do niego szeroko i zaczęła wkładać produkty do wcześniej zabranego koszyka. Skrzatka oczywiście nie wytrzymała bez dorobienia jedzenia, które ukradkiem starała się przemycić do kosza. Nie robiła tego na tyle zgrabnie, by Chan i Ian tego nie zauważyli, aczkolwiek bez protestów przyjęli kanapki i tym podobne. Kosz niósł Ślizgon, a Chantelle kocyk, dwa szkicowniki i grafity. Dosyć długo zajęła im decyzja gdzie się rozłożyć, aż w końcu postanowili zatrzymać się niedaleko fontanny, przy której chłopak złapał ją za rękę i musnął jej policzek. Dziewczyna siedząc już na kocu długo przyglądała się tej wodzie powtarzając to wspomnienie jak przewijany film. W końcu opamiętała się i spojrzała przepraszając na przyjaciela - Wybacz mi moje dzisiejsze spóźnienie, chyba nie powinnam zostawiać samego z moim ojcem - skrzywiła się lekko. Obawiała się trochę tego, co oboje zrobią. Co poczyni Ian wiedząc, że jej ojciec widział Mroczny Znak, ale i co wymyśli mężczyzna z informacją, która dla niego jest tą najgorszą. Chan westchnęła i położyła się na plecach patrząc na chmury. Tego dnia były wyjątkowo białe i kłębiaste. Lubiła leżeć pod niebem i przyglądać się tym przesuwającym barankom. Zawsze chciała dotknąć jedną z nich, sprawdzić czy faktycznie są takie miłe w dotyku na jakie wyglądają. Słysząc skrzypienie ołówka dziewczyna ożywiła się i sama zabrała jeden szkicownik. W trakcie rysowania oboje zazwyczaj milczeli, jedynie co jakiś czas podkradali coś z koszyka. Blondynka, która po wielu szkicach była już trochę przemęczona, w dodatku znać dawała nieprzespana w połowie noc. Chan już ostatnimi pociągnięciami wyznaczyła kształt głowy, kolor włosów i tuż przed nią zaczęła widnieć głowa Ian'a, którego tak często rysowała. Szczególnie jego tatuaże, które wręcz uwielbiała. Zanim odłożyła ołówek zdążyła jeszcze podpisać portret napisem mój Ian, a następnie przymknęła powieki i natychmiast ogarnęła ją ciemność z której niewiele co pamięta.
Pan Hogarth za to jak zwykle przesiadywał w dwóch pokojach przez cały dzień. Z salonu miał świetny widok na to co robi ta dwójka uczniów. Przystawał czasami chwilę w oknie i zastanawiała się nad tym, co ich tak zwięźle połączyło. Czy była to sztuka, skoro oboje tak zawzięcie rysują? Czy ta przyjaźń faktycznie ma mocne podstawy i czy to może nie zamienia się już w miłość. Mężczyzna obawiał się tego ostatniego. Śmierciożercy już wystarczająco namieszali mu w życiu. Nie chciał stracić i Chan w podobny sposób, jak dwie poprzednie kobiety. To blondynka była teraz tą najważniejszą. Brunet podszedł do stolika podnosząc gazetę z tego dnia. Przeglądał ją w poszukiwaniu ciekawego artykułu, kiedy w holu zauważył jakiś ruch. Zniżył kawałek papieru, a serce podskoczyło mu do gardła, gdy zobaczył całą sytuację. Chłopak jednak był za spokojny, jeżeli dziewczynie faktycznie coś się stało. Ian poruszał się ostrożnie i cicho zważając na każdy swój ruch, a ciało Chantelle zachowywało się bezwiednie. Mark postanowił pójść za gościem chcąc dowiedzieć się co zrobi z jego córką. Bezszelestnie poruszał się po schodach i tak samo zajrzał do otwartego pokoju blondynki. Chłopak w tej chwili kładł dziewczynę na łóżku, a zaraz potem zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. W końcu znalazł poszukiwany koc, którym okrył dziewczynę. Następnie schylił się do Chantelle i pocałował ją w czoło. Pan Hogarth stał w progu lekko się uśmiechając. Cudownie było patrzeć na to, jaką troską obdarowuje ją ktoś inny.Chłopak odwrócił się do drzwi, w których mężczyzny już nie było stał za ścianą, czekając aż wyjdzie. Miał teraz doskonałą okazję do porozmawiania z nim na osobności. Nie musiał kombinować jak "pozbyć się" na chwilę swojej córki. Ona sama zrobiła to za niego. - Ian'ie, czy mógłbym z tobą porozmawiać? - zapytał od razu, kiedy pojawił się na korytarzu. Jego pytanie brzmiało zupełnie naturalnie, miał nadzieje, że nie przestraszy go tą propozycją - proszę, zapraszam cię do mojego gabinetu - wskazał ręką na stronę gdzie znajdowały się schody i podążył za gościem. Prowadził go cały czas, aż do momentu, kiedy otworzył mu drzwi. To pomieszczenie prawie całe składało się z drewna. Biurku, fotele biurowe, półki na książki piętrzyły się przez cały pokój, aż do sufitu, który naprawdę znajdował się wysoko. Wskazał chłopakowi miejsce przed biurkiem, a sam usiadł po drugiej stronie, tak jak zawsze. - Cóż chłopcze - zaczął pan Hogarth patrząc na Ian'a - jest kilka spraw, które chciałbym z tobą wyjaśnić. To nie to, że chcę wtykać nos w nie swoje sprawy, ale przebywasz z najdroższą mi osobą, która stąpa po tej ziemi. - wyjaśnił na początku, a następnie zniżył wzrok na swoje ręce, które złączył kładąc na blat. - Nie wiem ile wiesz, na temat naszej rodziny, ale tak w skrócie straciłem dwie bliskie mi kobiety, przez ten sam znak, który posiadasz na swoim przedramieniu - mężczyzna podniósł głowę wskazując nią miejsce gdzie znajdował się Mroczny Znak. Chwilę zastanawiał się nad kolejnymi zdaniami i ciągnął dalej - Ian'ie, ja nie zmuszam cię do niczego i zrozumiem, jeżeli nie powiesz mi nic, ale jakie znaczenie ma dla ciebie ten wąż na skórze? Widziałem, z jaką czułością opiekujesz się Chan i nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że tacy ludzie jak śmierciożercy mają jakiekolwiek uczucia. Zrozum Ian'ie, ja jedynie martwię się o swoją córkę. nie mam nikogo, prócz niej.
[ Znając mnie to jeszcze wizerunek zmienię kilka razy :) ]
– Czy ty we wszystkim musisz doszukiwać się spisku? – spytała wbijając w chłopaka przenikliwe spojrzenie. Jasne, ryzykowała bardzo dużo. Kolejne tortury, w które wpakowałaby się dobrowolnie i do tego całkowicie sama, wcale nie były jej potrzebne. Jednak coś ją tam ciągnęło i dziewczyna miała przeczucie, że faktycznie jest tak jak zostało to opisane w liście. Tak w sumie to nie obchodził ją los jej ojca tak bardzo, jak obchodziła ją matka. To dla niej chciała wrócić i przekonać się, że kobieta faktycznie chce wyjechać do Francji, gdzie będzie bezpieczna i z dala od Śmierciożerców. Domek babki Audrey był schowany w lesie oraz chroniony najsilniejszymi ochronnymi zaklęciami, więc można było mówić, że było to najbezpieczniejsze miejsce w jakie mogłaby się udać żona pana Millera. – Chcę się dowiedzieć, że z moją matką jest dobrze, bo jeśli okaże się, że sytuacja jest taka jak w liście to nie chcę stracić jeszcze jej. – powiedziała. Ojcem nie przejmowała się tak bardzo. Nie był przecież głupi i zapewne znalazł jakieś dobre schronienie, w końcu jak na Śmierciożercę, który doskonale wiedział, gdzie mogą chować się jego ofiary mógł wybrać takie miejsce, o którym poplecznicy Voldemorta nawet by nie pomyśleli. Miller był jaki był, ale sprytu i przebiegłości nie można było mu odmówić. Znając życie będzie starał się skontaktować z rodziną. – Jeszcze wymyślę jak się tam dostanę – oświadczyła. To, że nie została jeszcze odesłana do domu, świadczyło o tym, że cała ta sytuacja nie mogła być podstępem, no bo jeśli chcieliby ją zwabić, to ktoś zmusiłby jej matkę do zwolnienia jej ze szkoły, tak jak to zrobił ojciec poprzednim razem. List był czysto informacyjny, nie zapowiadało się, żeby matka chciała aby dziewczyna wróciła do domu, więc tak, to nie był podstęp. Była co do tego pewna. Audrey
[ Jeśli tylko ustalisz koligacje ja mogę zacząć :) ]
OdpowiedzUsuńLena Howard
[ Myślę, że uda mi się coś z tego wyłuskać. Jeśli coś Ci nie będzie odpowiadać- pomiń lub po prostu zmień. ]
OdpowiedzUsuńJako, że panna Howard zdobyła zaszczytne miano Prefekta Slytherinu, raz na jakiś czas musiała wziąć nocną wartę pilnowania porządku na korytarzu. Wcale jej się to nie podobało, bo ceniła sobie długi, odprężający sen w bardzo wygodnym, hogwardzkim łózku. Zdawała sobie sprawę z tego, że tej nocy jej to jednak nie czeka. Punktualnie o dwudziestej zjawiła się w gabinecie McGonagall, która przydzieliła jej trzecie piętro. Nie mogła trafić lepiej. Tam zazwyczaj najmniej się działo. Przy odrobinie szczęścia uda mi się zdrzemnąć, pomyślała, wspinając się po schodach.
Kiedy znalazła się już na miejscu, wyciągnęła swoją ulubioną, czerwoną poduchę, paczkę ze słodyczami z Miodowego Królestwa i już była gotowa do patrolu. Zanim jednak ucięła sobie krótką drzemkę, postanowiła przejść się i sprawdzić, czy rzeczywiście jakiś pierwszak nie wałęsa się po szkole. Z różdżką wyciągniętą przed siebie ruszyła do przodu. Nie musiała jednak długo czekać, bo już kiedy minęła pierwszy zakręt, zauważyła postać stojącą przy ścianie. Z satysfakcją stwierdziła, iż nie jest to jakiś głupi, mały gryfon, ale starszy uczeń. W dodatku całkiem dobrze się bawił, bazgroląc coś po ścianach zamku.
- Robimy sobie nocne wycieczki, co? - odezwała się lodowatym głosem.
[Myślę, że można coś wymyślić, takiego głębszego. Możemy zacząć od tego, że Ian miał bardzo zły dzień, powód zostawiam Tobie, i chciał coś zrobić ze swoim kotem, ale jego zabrakło akurat w dormitorium. Malboro poczułby się dość komfortowo w towarzystwie Duchessy i w tym samym czasie i Isa i Ian by znaleźli zwierzaki. Ian mógłby nakrzyczeć na Bellę, że mogłaby trzymać swojego kota przy sobie, no bo wiadomo, jak jest się złym, każdy powód jest dobry, żeby sobie pokrzyczeć. Nawiązałaby się dyskusja, aż w końcu Ian przypomniałby sobie, skąd zna tą dziewczynę, wiesz, coś jak w przypadku mojej dawnej Lucrezii. Może być tak? :3]
OdpowiedzUsuńIsabella Meliflua
Słysząc wołanie chłopaka, odwróciła się w jego stronę przybierając na twarz zimną maskę, która zawsze jej towarzyszyła, gdy ta przemierzała korytarze Hogwartu.
OdpowiedzUsuń- Jak to; co tu robię?! Będę Śmierciożercą! A w ogóle co cię to interesuje? Będę robić co mi się podoba.
Ruszyła dalej jednak coś w niej w pewnym momencie pękło i już nie mogła wytrzymać. Nie odwracając się histerycznym głosem powiedziała:
- Będę Śmiercożercą. Będę musiała zabijać ludzi! Mugoli, a może nawet zwierzęta! Będę nosić na przedramieniu ten przeklęty z-znak! I po co to mi?!
- Ja tego nie chce... - szepnęła jakby już do siebie i ocierając łzy ruszyła wolnym krokiem dalej przed siebie. Jednak czuła, że Ślizgon idzie za nią.
- A ty niby czemu jesteś Śmierciorzercą? Teraz znając prawdę pójdziesz wszystko wypaplać swojemu Panu?
- No na co czekasz?! - odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
Cass
Wpatrywała się w niego, jakby właśnie oświadczył jej, iż chce zostać baletnicą i występować razem z mugolami na Brodwayu. Roześmiała się dźwięcznie, jednocześnie dziwiąc tym chłopaka, który chyba miał w planach wyprowadzić ją z równowagi. Owszem, była impulsywna, ale żeby ją zdenerwować, trzeba się trochę wysilić. Zazwyczaj zlewała wszystko, co się dookoła działo.
OdpowiedzUsuńPodeszła więc do niego i zatrzymała się przed nim w odległości mniej więcej dziesięciu centymetrów.
- Widzę, że ktoś tu ma problemy ze sobą, kolego ślizgonie - powiedziała z udawaną sympatią w głosie, co kompletnie nie pasowało ani do niej, ani do jej słów.
Pochyliła się, wyjmując z jego nadal otwartej torby dopiero co spakowaną puszkę z czerwoną farbą. Przyjrzała się jej, po czym dokładnie zlustrowała wzrokiem rysunki chłopaka. Mogła go nie lubić, ale rysować potrafił. Oczywiście nie był to jakiś Rembrandt, ale było to lepsze od rysunków pięciolatka.
- To, że jestem prefektem nie skreśla mnie z bycia sobą - rzekła wymijająco, podchodząc do ściany i przystawiając do niej farbę. Już po chwili widniał na niej napis "Filch, ty stray pryku. Jeśli nie zamkniesz mordy, to Twoja kotka zamknie oczy". Zrobiła dwa kroki w tył i uśmiechnęła się do siebie.
Dopiero po kilku sekundach przypomniała sobie, że nie jest sama.
- No dalej, pseudoartysto. Zabieraj się za puszki i dodajmy troche kolorów naszemu kochanemu Hogwarcikowi.
Lena zdawała sobie sprawę z tego, że swoim zachowaniem zaszokowała chłopaka. Cóż, ostatecznie była nieprzewidywalna i nie musiałeś znać jej nazwiska, żeby to wiedzieć.
OdpowiedzUsuńByła całkowicie różna od reszty prefektów, dlatego zdziwiła się, kiedy dostała odznakę prefekta. Może dyrekcja myślała, że tym ją trochę uspokoi. No cóż, nie udało się i nie zanosiło się na żadne zmiany.
- Pokaż wreszcie coś, na co warto popatrzeć. Zaczynam się nudzić - rzekła, udając ziewanie i zniechęcenie, by dłużej zalegać w tym miejscu.
Przyglądała sie bez słowa chłopakowi, opierając się o przeciwległą ścianę i wyjmując z kieszeni Fasolki Wszystkich Smaków. Zajadając się nimi powoli mogła rozpoznać kształty smoka i Filcha, które pojawiały się na ścianie. Kiedy skończył, już miała to skomentować, kiedy usłyszała ciche "Miauu" dochodzące z niedaleka. Ten odgłos rozpoznała by wszędzie. Tylko jeden kot tak robił.
- Norris! - warknęła Lena, patrząc w stronę, z którego dochodziły odgłosy. Wiedziała, że jeśli kotka gdzieś się tu czai, to zaraz pojawi się Filch. - Pakuj manatki i chowaj się za tym gobelinem. Teraz!
Kiedy tylko chłopak się ukrył, zza zakrętu wyłonił się woźny.
- Och, to ty, Filch! - powiedziała Lena, udając zaskoczenie. Podniosła się z podłogi, zgarnęła słodycze do papierowej torby i wyszła na przeciw woźnemu.
- Trochę szacunku! - warknął, rozglądając się. Nie mógł nie dostrzec graffiti z jego podobizną na ścianie. W tym samym momencie rozległ się łoskot rozrzucanych puszek, co Filch od razu wyłapał.
- Co to było? - wychrypiał.
Lena korzystając z okazji machnęła różdżką, czyszcząc ściany od mugolskiej farby. Kiedy woźny znów na nią spojrzał, otworzył szeroko usta ze zdziwienia.
- Co, Filch? Coś nie tak? - zapytała ironicznie dziewczyna z szerokim uśmiechem, na co ten tylko pokręcił głową i odszedł, wołając swoją starą kotkę. Pewnie pomyślał, że ma jakieś zwidy.
- Stary, głupi Filch...
Kiedy Ślizgon znów znalazł się u jej boku uśmiechnęła się z satysfakcją.
OdpowiedzUsuń- A co, sądziłeś, że dam się takiemu... czemuś? - machnęła dłonią w stronę, gdzie zniknął Filch, a na jej twarzy malowało się obrzydzenie.
Nie lubiła kolesia i jego zwierzęcej dziewczyny tak samo jak reszta uczniów... No, może trochę bardziej, ale przecież nie ma się tu co licytować.
- Ach, tak myślisz? - zapytała z przekąsem, podchodząc do ów ściany i wysuwając przed siebie różdżkę. Machnęła nią kilka razy, mrucząc coś pod nosem. - Nie musisz się z tym rozstawać - dodała, a kiedy odwróciła się w jego kierunku, za jej plecami zaczęły pojawiać się obrazy, które sami przed chwilą stworzyli.
Wyłaniały się jakby z mgły, która je przykryła. Były dokładnie takie same, jak przed niechcianą wizytą Filcha.
- Naprawdę sądziłeś, że bym je zniszczyła?
Zaśmiała się dźwięcznie. Znała wiele różnych na pozór nie potrzebnych zaklęć, które prędzej czy później bardzo się przydały.
- Teraz możemy iść. Znudziło mnie już to nic nie robienie - powiedziała, idąc w jego kierunku. - Och, zapomniała bym.
Odwróciła się, jeszcze raz wymachując różdżką.
- Teraz bedzie mógł to zobaczyć dowolny uczęń nienawidzący Filcha... Och, czyli każdy! - rzuciła wyraźnie z siebie zadowolona.
Może i łatwo będzie złamać ten czar, ale kiedy już nauczyciele to zobaczą, jej nie będzie to interesować. W końcu ona zawsze wychodzi ze wszystkiego bez szwanku i z czystą kartą.
Lena
Mam samych wrogów...
OdpowiedzUsuńKLIK ?
Prawie udało jej się wepchnąć jeden z niepasujacych kawałków układanki na miejsce. Brakowało jej tylko....
Czasami nie można wybrać po której stronie chce się stanąć, ale jeśli teraz - póki mam taką możliwość - mogę ci pomóc co zrobię to...
KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK KLIK
Wszystkie elementy układanki nagle wskoczyły na swoje miejsce. Niestety, całość była dla niej jak napisany w języku, którego dopiero się uczyła tekst. Rozumiała tylko pojedyncze słowa i od czasu do czasu pojmowała sens poszczególnych zdań. Teraz musiała się nauczyć się jak odczytać lub domyślić się tego co przedstawiała ułożona układanka. Na chwilę obecną zadowoliła się urywkami wyrazów, zdań...
- Nie rób tego w taki sposób jak Oni - wymamrotała.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że powiedziała to, o czym myślała, na głos. Przerażona zakryła usta i spuściła wzrok na ziemię. Uparcie wpatrywała się w podłogę, jakby nagle stała się najciekawszą rzeczą na świecie, ponownie modląc się by chłopak jej nie usłyszał, zignorował lub nie chciał wiedzieć co jeszcze ma do powiedzenia.
Niestety Ian wpatrywał się w nią uparcie. Poruszyła się nerwowo, czując się nieswojo pod jego spojrzeniem.
Czemu, na gacie Merlina, nie może trzymać języka za zębami?
Wiedząc, że chłopak nie odpuści zrezygnowana powiedziała:
- Jeśli chcesz się zmienić nie możesz tak tego rozwiązać. Tylko się do nich upodobniasz.
[ na tak proste rozwiązanie jak sprawdzenie w Internacie nie wpadłam :D w każdym razie, dziękuję!
Stara karta Iana? Ledwo przyzwyczaiłam się do jednej, a ty już zmieniasz ją na nową XD
Trochę dłuższe niż zazwyczaj O_o]
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNaprawdę spodziewała się najgorszego, kiedy w całkowitym bezruchu oczekiwała na to, co się stanie i składała w myślach gorące prośby do wszelkich sił sprawczych, by i tym razem udało jej się wyjść bez szwanku z tej całej przygody. Ułamki sekund zamieniały się w długie godziny, sekundy stawały się prawdziwą wiecznością, a serce podchodziło do gardła. Nie to, żeby nie była odważna. Krawat szkolny, który nosiła na co dzień, był w czerwono-złoty, a to świadczyło niepodważalnie o posiadaniu ogromnej odwagi w sercu. Jest jednak pewna subtelna różnica pomiędzy byciem odważnym a byciem naiwnym, a Alice nie była na tyle naiwna, żeby bagatelizować dźwięki kroków rozchodzące się po Zakazanym Lesie. Poza tym jedno z popularnych powiedzeń Gryfonów brzmiało „Nie jestem bardziej odważny niż inni, jestem odważny pięć minut dłużej”, co oznaczało mniej więcej, że mimo strachu, należało zachowywać zimną krew do końca i nie chować się do mysiej nory. Albo przede wszystkim – nie wpadać w panikę.
OdpowiedzUsuńJej dłoń powędrowała do różdżki, którą trzymała bezpiecznie w tylnej kieszeni swoich spodni. Starała się poruszać jak najciszej się dało i równie cicho oddychać, chociaż nad całkowitą bezszelestnością wciąż musiała popracować. Była w pełni przygotowana na to, co nadejdzie i kiedy zza drzew wynurzyła się sylwetka, Alice zadziałała instynktownie, a jej różdżka została wycelowana w gardło owej osoby. Dopiero po chwili w owym błąkającym się po lesie cieniu rozpoznała Ślizgona. Nie oznaczało to jednak, że opuściła różdżkę. Przezorny zawsze ubezpieczony, a kto wie, czego szukał Ślizgon w Zakazanym Lesie o tej porze? Czasy były niebezpieczne i niepewne, a Gryfoni i Ślizgoni zawsze stali po dwóch stronach barykady, mając całkowicie odmienne spojrzenie na świat.
- O to samo mogłabym zapytać ciebie – odpowiedziała mu dość niejasno, a w jej głosie także mógł usłyszeć zdumienie. Nie tylko jego obecnością, ale też faktem, że w jego głosie nie pobrzmiewała wrogość, a to było dość niecodzienne zjawisko. – Nie jest to moje ulubione zajęcie… - dodała, bardzo powoli opuszczając różdżkę, jednak wciąż mając wszystkie zmysły w pogotowiu i obserwując Iana uważnie na wypadek, gdyby próbował jakichś sztuczek lub tylko czekał na opuszczenie przez nią gardy. Chociaż może po prostu popadała w paranoję z powodu tego wszystkiego, o czym słyszało się ostatnio i samej atmosfery miejsca, w jakim się znaleźli?
Nie zmieniało to jednak faktu, że Gryfońska duma dawała o sobie znaki i Alice po prostu nie mogła się przyznać do tego, że się zgubiła jak ostatnia frajerka. No po prostu nie.
- Właśnie miałam zamiar wracać do zamku – dorzuciła po krótkim odchrząknięciu.
Alice
[Masterwątek nam się rypnął jak Dmuchałkę usunęła Kaya :<
OdpowiedzUsuńNiestety nie posiadam żadnego pomysłu :< ]
Jarvis
[hahaha, pewnie masz całkowitą rację! :D]
OdpowiedzUsuńJarvis
No tak, raczej nie zakładała, że Ian nakryje ją na grzebaniu w jego rzeczach. Może i potrafi być naprawdę bezczelna i niezbyt obchodzą ją inni ludzie, ale jej śledztwa zazwyczaj kończą się sukcesem, a przyłapanie na gorącym uczynku raczej się do sukcesów nie zalicza. Leslie skarciła się w duchu, gdy Ian wpadł do pomieszczenia. Powinna była być bardziej uważna, a nie tak bez żadnego przygotowania wchodzić do jego pokoju. Nawet nie wiedziała, gdzie wyszedł i ile ma czasu na przeszukanie jego rzeczy. Nic nie zaplanowała, jak to miała w zwyczaju. Świadomość, że czegoś nie wie, zaślepiła ją całkowicie.
OdpowiedzUsuńPrzez jedną przerażającą chwilę naprawdę myślała, że Ian jej coś zrobi - w jego oczach widniała taka wściekłość, taka nienawiść, że wydawał się być zdolny do wszystkiego. Przyłożył do jej szyi różdżkę, której mógł użyć do rzucenia śmiercionośnego zaklęcia, a ona pierwszy raz od dłuższego czasu wystraszyła się swojej własnej ofiary. Bo przecież to on miał się bać.
Odchrząknęła cicho, by pozbyć się chrypki, i otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale wtedy on nagle ją puścił i usiadł na łóżku, kryjąc twarz w dłoniach. Leslie wzięła kilka głębokich oddechów, po czym założyła maskę obojętności, by chłopak przypadkiem się nie zorientował, że naprawdę przeraził ją swoim zachowaniem. Rzuciła jeszcze raz okiem na porozrzucane listy, które przed chwilą przeczytała. Skrywały straszliwą prawdę, która zmroziła nawet jej nieczułe serce. Czy naprawdę miała ochotę na wyjawianie tego wszystkiego? Spojrzała na Iana, który oddychał ciężko, jakby dopiero co przebiegł przynajmniej kilka kilometrów. Czy naprawdę chciała aż tak go skrzywdzić?
- Słuchaj... - zaczęła cicho, głosem zupełnie do ironicznego niepodobnym. - Przeczytałam te listy i wiem... O śmierciożercach, o torturach, o... O twojej mamie. I chyba jest mi przykro, bo nikomu nie życzę takich okropnych doświadczeń. Ale jednak zgwałciłeś tamtą dziewczynę. Nie umiem nikomu współczuć, więc i tobie nie będę. Nie wiem tylko, czego ode mnie oczekujesz, Blake.
Założyła niesforne kosmyki włosów za ucho i zauważyła, że dłonie jej drżą. Zdecydowanie za bardzo poruszyło ją to, co właśnie odkryła.
Leslie
[Czeeść :D
OdpowiedzUsuńCo wpłynęło na przemianę twojego Ianka?
Wątek chcę, oczywiście. Jakieś pomysły?]
[W takim razie czekam na rozpoczęcie ;3]
OdpowiedzUsuńIsabella Meliflua
[Może spotkają się na zajęciach dodatkowych z eliksirów? Czy coś takiego? :c Czy oni mają sie już znać? xD]
OdpowiedzUsuń[ja to nawet lubię zaczynać... ale nie robiłam tego dawno więc boję się, czy przypadkiem nie wyszłam z wprawy :P ]
OdpowiedzUsuńQuidditch z pewnością nie był tematem, z którym kojarzono Sophie von Hellenberg.
Właściwie to chyba nikt nie potrafił sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widział ją na miotle. Nawet nauczyciel latania nie był w stanie stwierdzić, czy w ogóle podeszła do egzaminu. Dziwne bardzo, bo podobno na świadectwie ukończenia pierwszej klasy jakieś tam zaliczenie jest. Ale czy faktycznie umie latać - tego nikt nie był w stanie stwierdzić.Nikt nigdy nie widział, a przynajmniej nie pamiętał jej z miotłą, na miotle czy choćby nawet i pod miotłą.
Widywano ją za to często w miejscach związanych Z miotłami. Widywano ją na trybunach podczas treningów drużyn, różnych drużyn. Siedziała zawsze sama, daleko od piszcząco - wzdychających fanek graczy i albo przyglądała się temu, co dzieje się na boisku, albo nie. Nie wiadomo po co w ogóle przychodziła, nie była przecież dziewczyną żadnego sportowca (von Hellenberg dziewczyną kogokolwiek... to dopiero ciekawa wizja). Ale czasem można ją było podczas treningów zobaczyć. Oczywiście, pojawiała się też na meczach! Nigdy nie wydawała się specjalnie nimi zainteresowana, chociaż na ogół ciężko było stwierdzić, czy ta dziewczyna interesowała się w ogóle czymkolwiek poza sobą, swoim światem i swoimi kredkami. Ale na mecze przychodziła, obserwowała uważnie co się dzieje na boisku, a potem tak po prostu, obojętnie co by się nie działo - znikała. Nie wiadomo dokąd i nie wiadomo dlaczego. Jak zwykle zresztą.
O, albo jeszcze na przykład w takim schowku na miotły, też zdarzało jej się być. Po prostu sobie tam siedziała. Sama. W ciemności. Po co? A cholera wie. Niektórzy mówili, że pewnie wciąga tam swoje dragi albo rozmawia z szatanem, w zależności kto jaką miał teorię na temat dziwactw panny von Hellenberg.
Jednak chyba nikt się nie spodziewał (a z pewnością nie spodziewał się tego ten, którego to spotkało), że pewnego razu natknie się na Sophie... w męskiej szatni. I to Ślizgonów. Von Hellenberg nie miała prawa tam być, bo jak, skąd i przede wszystkim: PO CO?!
Nieświadomy niczego Ian Blake pewnego kwietniowego popołudnia po treningu poszedł do szatni, aby wziąć prysznic (generalnie tak robią wszyscy mężczyźni, którzy chociaż trochę dbają o higienę). Trening skończył się godzinę temu, pozostali zawodnicy już dawno zdążyli się umyć i wrócić do dormitorium więc w szatni nie było nikogo. A przynajmniej - nie miało prawa być.
Jakież więc musiało być jego zdziwienie, gdy po zdjęciu przepoconej koszulki usłyszał delikatny i nadzwyczaj spokojny damski głos:
- Masz siniaka na prawej łopatce.
Sophie von Hellenberg siedziała sobie na ławce jak gdyby nigdy nic, jak zwykle w jednym ze swoich za dużych swetrów (gdzie ona je kupuje?! Wyglądała jakby miała zaraz w nim utonąć...)opierając podbródek na kolanach. Jej ogromne oczy wpatrzone były uważnie w Ślizgona. Nie wydawała się być ani zakłopotana, ani choć trochę skrępowana - to przecież takie "normalne", pojawić się znikąd w męskiej szatni.
- Duży i fioletowy. Pewnie boli - dodała z równie stoickim, wręcz nienaturalnym spokojem. - Lubię Twoje tatuaże.
[po prostu obie bardzo mi się spodobały, mimo że są tak od siebie różne... chociaż może właśnie dlatego :D <3]
OdpowiedzUsuń- Tak. Masz rację. To jest męska szatnia - odparła jakby Ian miał jakiekolwiek wątpliwości. - To jest męska szatnia, a Ty jesteś chłopakiem. Unosi się tu zapach charakterystyczny dla miejsc, w których głównie przesiadują mężczyźni.
Westchnęła cicho i zaczęła skubać palcami rękaw swetra. Normalny człowiek słysząc ton głosu Blake'a powinien się spłoszyć i jak najszybciej sobie pójść. Normalna dziewczyna nie powinna znajdować się w męskiej szatni sam na sam z jednym z graczy Quidditcha o ile nie przyszła tu uprawiać z nim namiętnego, choć nieco obleśnego seksu (seks w śmierdzącej szatni...ble!). Jednak "normalność" to tutaj słowo klucz. Sophie nie wyglądała na spłoszoną, w żadnym wypadku. Na podnieconą i napaloną - też zdecydowanie nie. Zachowywała się tak, jakby jej przesiadywanie w męskiej szatni nie było niczym nadzwyczajnym.
- Wyjdę - odpowiedziała spokojnie ze wzrokiem utkwionym w czubki swoich trampków. - Ale jeszcze nie teraz. I obawiam się, że nie potrafisz mi pomóc.Inni też już próbowali.
Wzruszyła ramionami i westchnęła po raz kolejny. Taki Blake mógł właściwie jedną ręką chwycić ją za szmaty i wywalić z pomieszczenia tak, jak wywala się na zewnątrz koty. A jakby włożył w to trochę więcej siły, to może nawet byłby w stanie połamać jej jakieś żebro, obojczyk czy cokolwiek innego. Sophie zdecydowanie powinna stąd zwiać. Każdy człowiek o zdrowych zmysłach by jej to poradził.
- Nie jesteś zmęczony, Ian? - spytała po chwili przenosząc na chłopaka wzrok i spoglądając mu prosto w oczy. Przez moment wydawało się, że pyta go o trening, ale kolejne słowa zaprzeczyły tej tezie. - Przecież Ty nawet nie lubisz tego, co robisz. Nie lubisz ludzi, których musisz lubić. Przecież Ty już prawie nic nie lubisz.
Urwała, ale nie spuszczała z niego wzroku. Wyglądała tak jakby chciała go przewiercić na wskroś. Ze stoickim spokojem, miarowym oddechem.
- Twoja czysta koszulka zsunęła się na podłogę - oznajmiła nagle ni z tego ni z owego, wciąż nie spuszczając wzroku z Blake'a. - Wcześniej ktoś wylał tam kremowe piwo... Będzie się kleić.
Nawet nie drgnęła, gdy uniósł głos. Na niebiosa, czy ta wariatka naprawdę niczego i nikogo się nie boi?!
OdpowiedzUsuń- Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że to bzdury - odparła wciąż nie spuszczając z niego wzroku. - Powiedz, że mówię bzdury, że to wszystko nie jest prawdą. Że uwielbiasz swoje życie, dziewczyny, które przewijają się przez Twoje łóżko, kumpli, którymi się otaczasz. Że uwielbiasz quidditcha i wszystko co z nim związane. Zaprzecz temu, że nie umiesz pokazać nikomu, że Ci zależy. Powiedz, że nie jesteś zmęczony. Powiedz, że nie jesteś samotny. Powiedz, że jesteś szczęśliwy. Powiedz, że to wszystko bzdury. A na koniec powiedz, że to wszystko było prawdą.
Odgarnęła włosy do tyłu i przymknęła powieki. Przez moment nie mówiła nic. Była naprawdę blada i wychudzona. Jej skóra przypominała cienki pergamin, oczy miała podkrążone, kości wystające. Może właśnie dlatego jej oczy sprawiały wrażenie dużych. Nie wyglądała pięknie. Wyglądała bardziej jak Śmierć.
Nagle zaśmiała się cichutko i otworzyła oczy. Spojrzała z powrotem na chłopaka, ale jej wzrok był zamglony i nieobecny.
- Nazywam się Sophie von Hellenberg - jej głos nabrał na sile, chociaż zabrzmiało to tak, jakby coś recytowała. - Mam siedemnaście lat i nic więcej.
Wstała i powolnym krokiem podeszła do chłopaka.
- Mówią, że jestem szalona. Mówią, że jestem chora. Mówią, że jestem biedna. Mówią i mówią. Mówią, że rozumieją. Mówią, że wiedzą. Mówią, że mnie znają. Mówią mi jaka jestem - zadarła głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. - Mówią o mnie wiele rzeczy. Są tak prawdziwe jak rzeczy, które mówią o Tobie. Wpadliśmy w tę samą pułapkę.
Ian, jak obiecał, odnalazł ją po zajęciach. Nawet specjalnie nie oddalała się od sali ostatniej lekcji. Kiwnęła głową za znak, że jest gotowa i bez żadnych oporów pozwoliła się prowadzić. Jego uśmiech w jakimś stopniu przebijał się przez ten mur smutku i powodował, że w sercu zapalała się mała iskierka radości. Ale na razie była ona drobna i ledwo zauważalna. Potrzebowała więcej czasu, jak ogień powietrza, by mógł zapłonąć.
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu czuła na sobie wzrok przyjaciela, ale ani tego nie komentowała, ani nie podnosiła własnego. Po prostu szła ze spuszczoną głową. Była trochę zmęczona unikaniem Rosiera. Jednak postanowiła o tym nie myśleć. Wolała mieć zupełnie pusto w głowie, niż zastanawiać się nad swoim losem, który znowu zatacza koło. Chłopak wyprowadził ją ze szkoły, a po chwili czasu znaleźli się nad jeziorem. Ian złapał ją za rękę ciągnąc na dół, by usiadła na trawie.
Za moment coś ci pokaże. Przeszło do niej jak przez mgłę, ale ocknęła się. Popatrzyła na Ślizgona, który już miał przed sobą szkicownik i zaczynał rysować. Patrzyła na niego przez chwilę przyglądając się jego skupieniu na twarzy. Ona zapewne wygląda tak samo, gdy szkicuje. Chan przeniosła wzrok na jezioro, tym samym wracając do swoich myśli. W tle słyszała głos grafitu ocierającego się o kartkę. Lubiła ten dźwięk.
Jej głowa jednak zajęła się czymś innym. Tworzyło się tam jedno pytanie: czy woda potrafi wypłukać wszystko? Czy jak wpadnie zaburzając prostą taflę jeziora, to czy wymyje to z niej całe jej nieszczęście? Nawet widziała siebie, jako sowę wpadającą z impetem do wody. Mogłaby zrobić wszystko, byle tylko pozbyć się tego uczucia, które ogarniało prawie całą jej duszę.
Nagle usłyszała pytanie, więc odkręciła głowę w kierunku Ślizgona. Zaniemówiła widząc rysunek, który właśnie podawał jej Ian. Powoli wyciągnęła po niego rękę i lekko przechwyciła papier. Wpatrzona, analizowała dokładnie każdy skrawek rysunku, a miała wrażenie, że zaraz nie wytrzyma i kolejny dzień spędzi na płaczu. To była ona. Ale tak bardzo nie podobna do siebie. Wszystko zmieniał uśmiech, który widniał na twarzy dziewczyny z rysunku.
Chciałbym widywać to na codzień. Chan usłyszała głos przyjaciela. Spowodowało to, że ponownie na niego popatrzyła. Była jakaś smutna z tego powodu.
- Nie wszystko wszystkim dane - powiedziała cicho - mam wrażenie, że los w ogóle nie przewiduje tego w rzeczywistości, Ian - spuściła głowę wracając wzrokiem na kartkę. Westchnęła cicho myśląc nad tym, jaka musiała być o tych wakacji i jak postrzegali ją inni. Na pewno nie tak, jak widziała to przed sobą. Na pewno nie tak.
[Nie ma sprawy, ze spokojem, odpisz jak będziesz miała czas ;) Ja właśnie dlatego lubię najpierw zaczynać wątkiem, takim w miarę neutralnym, żeby zobaczyć, co może z tego wyniknąć... A z tego co ja widzę, to sprawa jest całkiem prosta - on jej nie znosi i ma serdecznie dość jej towarzystwa, bo po co mu ktoś, kto podważa jego wizerunek bad guy'a. Ona z kolei nie zmierza się od niego odczepić, bo upatrzyła go sobie za cel (a jej autorce zbyt bardzo podoba się Twój styl pisania, żeby móc zrezygnować z wątku :3). Więc się pojawia wtedy, kiedy on bardzo tego nie chce albo on spotyka ją w momentach niekonieczne przyjemnych... ostatecznie jednak nawiązuje się jakaś tam nić porozumienia, współczucia czy czegoś takiego i może Ianowi zacznie choć troszkę zależeć, nie żeby jakoś bardzo bardzo, och i ach, ale tak trochę, żeby się dziewczyna nie zaciachała na śmierć. Przynajmniej ja coś takiego sobie wymyśliłam, nie wiem jak Ty się na to zapatrujesz ;) Ja tam lubię budować pomalutku relacje :P]
OdpowiedzUsuńOdrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się.
- Nie masz nic wspólnego ze mną, oczywiście - potwierdziła kręcąc głową. - Ale jesteś prawie taki jak ja...
Stanęła tuż za nim i wspięła się na palce, by oprzeć podbródek na jego ramieniu.
- Ty tylko bardziej udajesz - szepnęła mu prosto do ucha. - Bardzo dobrze udajesz...
Przesunęła lodowatymi palcami po jego szyi i zaśmiała się chłodno. Nie przypominała tej słodkiej Sophie, malutkiej Krukonki w zbyt dużych swetrach. W jej oczach można było dostrzec błysk szaleństwa.
- Uderzysz mnie? - spytała przeciągle. - Przecież mógłbyś... Mógłbyś mnie uderzyć. Mógłbyś mnie stąd wyrzucić... Mógłbyś mnie nawet zabić. Nikt by się nie dowiedział... Wszyscy by myśleli, że wreszcie mi się udało. Biedna, nienormalna von Hellenberg, w końcu ze sobą skończyła... Nikt by się nie dowiedział...
Opadła z powrotem na ziemię i odsunęła się od niego. Na jej twarzy widniało coś w rodzaju chorej satysfakcji.
- Nie mógłbyś - powiedziała już na głos wycofując się z pomieszczenia. - Nie mógłbyś mnie zabić. W gruncie rzeczy nie jesteś wcale zły. Tylko bardzo chcesz być.
I wyszła. Zupełnie tak jak się pojawiła - jak gdyby nigdy nic. Mógł ją dogonić, oczywiście. Niemożliwe, żeby biegła szybciej, zresztą ona nawet nie uciekała. Najzwyczajniej w świecie sobie poszła zostawiając Blake'a samego.
***
Wszystko było takie spokojne. Ciemna noc, ciemna tafla jeziora. Błonia oświetlane światłem księżyca w pełni. Spokój. Wszędzie spokój.
A gdyby tak... skoczyć w dół?
Na dnie podobno mieszka kraken i milion stworzeń, niekoniecznie przyjaznych. A gdyby tak... zakłócić spokój? Krzykiem rozedrzeć ciszę, wszystko zniszczyć, wszystko skończyć.
Wiatr był chłodny, ale delikatny. Dookoła niej nie było nikogo. Wszyscy pogrążeni byli w mniej lub bardziej spokojnym śnie albo byli zajęci swoimi sprawami. Kto o tej porze wybierałby się na szkolne błonia, nad jezioro. Nikomu nie wolno było tu być.
Jedyne co na sobie miała to nocna koszula. Co mogłoby ją powstrzymać? Kto mógłby ją powstrzymać? Przecież nikogo tu nie było. Nikomu nie wolno było tu być.
Noc była taka spokojna, woda była taka spokojna... Ona też była spokojna, gdy stawała na wysokiej gałęzi rosnącego nad jeziorem drzewa. Rozpostarła ręce, wzięła głęboki oddech, wydała z siebie cichy, stłumiony okrzyk i skoczyła prosto w otchłań. Nocną ciszę przerwał donośny plusk. Ale kto miałby go usłyszeć? Przecież nikogo tu nie było. Nikt nie wolno było tu być.
Znowu z niepewnym biciem serca, które przyśpieszało i zaraz zwalniało Chan kierowała się ku ślizgońskiemu dormitorium. Nigdy nie mogła mieć przecież pewności, że nie spotka tam Evan'a. Zawsze istniało to kilkuprocentowe ryzyko, nawet po zapewnieniach Ian'a. Szła tam, bo tylko Blake mógł ją zrozumieć. Tak bardzo byli do siebie podobni, nie tak jak przy ich pierwszym poznaniu. Wtedy ogień - woda, dzisiaj tacy sami. Szła tam, bo nie miała do kogo. Został jej jedynie Ian, z którym nawet nie musiała rozmawiać. Wystarczyło jej to, że tak bardzo pomaga i wspiera, chociaż sam nie jest w najlepszej kondycji. Oboje zostali porzuceni i samotni. Szła tam, bo chciała. Z nim rozmawiało jej się najlepiej, nawet o niczym. Z nim najlepiej się milczało i z nim najlepiej się czuła. Lubiła się w niego wtulać czując ciepło jego ciała, które ogarniało jej skórę. Chan miała wtedy wrażenie, że jednak jest potrzebna, a świat nie jest taki okrutny, jak w rzeczywistości. Wolałaby zostać ze schowaną głową w torsie Blake'a niż mierzyć się z kolejnym, cholernym dniem w jej życiu. Bo w każdym myślała o tym, że zabiła. Że jest powodem czyjejś śmierci. Wchodząc do dormitorium wchodziła jak do lepszego świata. Bardziej przyjaznego, bo kto ją tak radośnie witał jak Ian? Kto tak radośnie wita morderców? Kto z nimi rozmawia?
OdpowiedzUsuńA Ślizgon to wszystko robił i chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dużo to dla Chan znaczy. Była godzina pierwsza, kiedy to Ian ponownie zaproponował jej swoje łóżko. Ześlizgnął się i tak jak dzień wcześniej usiadł na podłodze. Dziewczyna przyglądała się mu, a następnie popatrzyła na swoje złączone dłonie. Myślała przez chwilę o tym, czy jest to dobry pomysł, ale tutaj miała Ian'a. Chłopaka, który jako jedyny w tej chwili był zainteresowany jej stanem. Który jako jedyny poświęcał blondynce tyle uwagi.
Chan bez słów położyła głowę na łóżku i podkuliła nogi. Niby zamknęła oczy, ale coś nie dawało jej spokoju. To było trochę niegrzeczne z jej strony, że chłopak przez nią musiał spędzać noc na podłodze. Podniosła powieki patrząc na przyjaciela. Po głowie chodził jej pomysł, który miała nadzieję, że Ślizgon zaakceptuje.
- Ian, może położysz się obok? - zapytała cicho - tak głupio mi, że zajmuje twoje łóżko.
Po tym przesunęła się robiąc miejsce dla niego. Miała ogromną nadzieję, że wstanie i położy się przy niej.
Zimno. Lodowato wręcz. Zimno i ciemno. Czuła się jakby jej ciało przeszywało miliony ostrych sztyletów. Opadała na dno, coraz niżej i niżej. Jeszcze tylko chwila, zaraz organizmowi zabranie tlenu... Pozwoliła swojemu ciału na bezwładność.
OdpowiedzUsuńTo wszystko trwało jednak zaledwie ułamki sekund. Potem huk wskakującego ciała. Ktoś tu był! KTOŚ śmiał zakłócić te piękne chwile jej nędznego życia. Piękne, bo ostatnie...
Miotał się rozpaczliwie, próbując ją uchwycić. Czyli nie, to jednak nie koniec. Przynajmniej nie jej...
KTOŚ przestał się miotać. Jego organizm najwyraźniej potrzebował więcej tlenu do tego, by funkcjonować, a może po prostu do płuc dostała się zbyt duża ilość wody. KTOŚ opadał na dno. To był jego koniec...
Chwyciła go w pasie i zaczęła płynąć w kierunku powierzchni. Zadziwiające ile miała siły... Skąd? Na co dzień wyglądała, jakby ledwo co była w stanie unieść siebie i swój ogromny sweter. Jeszcze trochę, jeszcze trochę...
Wynurzyła się i z wielkim wysiłkiem zaczęła ciągnąć jego ciało w stronę brzegu. Rzuciła je na ziemię i pochyliła się nad nim. Mokre kosmyki włosów opadły na jego twarz. Dopiero teraz w świetle księżyca można było dostrzec kim był KTOŚ - Ian Blake. To takie oczywiste...
Z boku mogło to wyglądać, jakby chciała go pocałować. Przechodzień pewnie po prostu odwróciłby głowę kwitując to rozbawionym uśmiechem. Ale to nie miał być pocałunek.
Sophie znała zasady pierwszej pomocy bardziej niż zaklęcia, których się uczyła. W szpitalu trzeba je było znać. Na oddziale psychiatrycznym zawsze panowała swego rodzaju hipokryzja - obojętnie jak bardzo ty chcesz odejść, zrobisz wszystko, by uniemożliwić to innym.
Dwa wdechy, trzydzieści uciśnięć, dwa wdechy, trzydzieści uciśnięć... No dalej, dalej!
Wreszcie odgłos zachłyśnięcia się powietrzem. Kaszel i krztuszenie się. Spięcie mięśni. Odsunęła się od niego oddychając ciężko.
- Nie miałeś... prawa... - wydyszała patrząc na niego wzrokiem, który ciężko było określić... Ulga? Złość? - Nie miałeś prawa...
Nie miałeś prawa mnie ratować. Nie miałeś prawa umierać. Nie Ty.
No i wyszła, bo co miała zrobić, kiedy dostał takiego szału? I do tego wygadywał kompletne bzdury, bo przecież dobrze wiedział, co Leslie Jacobs uzna za słuszne w tej sprawie, choćby miała niewyobrażalnie wielkie wyrzuty sumienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że kolejna porcja jego tajemnic ujrzy światło dzienne - a mimo to dał jej wolną rękę. Powiedział, że niczego od niej nie oczekuje. To odrobinę zbiło ją z tropu - czy naprawdę już mu nie zależało do tego stopnia, że pozostawił straszliwe sekrety w jej rękach? ,,To trzeba być albo zbzikowanym, albo totalnie zdesperowanym", pomyślała. ,,Albo załamanym" - przemknęło jej przez zagmatwane myśli, ale zaraz odrzuciła to od siebie. Nie. Wcale nie ona doprowadziła go do takiego stanu.
OdpowiedzUsuńCałą noc myślała o tym, co powinna zrobić z tajemnicami, które poznała. Wiedziała, że wyjawiając je światu zniszczy całkowicie życie Iana, ale jednocześnie nie mogła oprzeć się myśli, że będzie z tego miała naprawdę duże korzyści.
- Leslie, ale ty jesteś szybka! - zawołał ktoś, klepiąc ją po ramieniu. - Jedna noc, a ty już wszystko wiesz.
Zmarszczyła brwi i rzuciła pytające spojrzenie Ślizgonowi, który się do niej zwrócił. Nie miała zielonego pojęcia, o czym mówił. Dopiero co wstała i nie zdążyła jeszcze rozpuścić żadnych plotek.
- O czym mówisz? - zapytała.
- O Ianie Blake'u. - odparł chłopak. - Biedna Krukoneczka jednak miała na tyle tupetu, by się odwdzięczyć temu pierdolonemu gwałcicielowi. I dobrze. Bardzo dobrze.
A później odszedł, zostawiając Leslie z otwartymi ze zdziwienia ustami. Skąd on to wiedział? Przecież nic nikomu nie powiedziała! ,,Jeszcze..." - odezwał się wredny głosik w jej umyśle. Potrząsnęła głową. Teraz nawet nie musiała już nic mówić - wszyscy wiedzieli o tym, co odkryła poprzedniego wieczoru. Tylko jakim cudem? Czy ktoś czytał jej w myślach czy coś w tym stylu?
- Dobra robota, Jacobs. - odezwał się ktoś znowu.
Odwróciła się z furią.
- To nie ja! - krzyknęła. - Nie ja!
Uwaga wszystkich zebranych w Pokoju Wspólnym skupiła się na jej osobie. ,,Co ty robisz?" - zapytała sama siebie. Co z tego, że to nie ona rozpowiedziała wszystko o Ianie i jego przeszłości? Mogła to wziąć na siebie, bo najwyraźniej nikt inny nie miał zamiaru się do tego przyznać, a wszyscy dziękowali jej za dostarczenie kolejnej dawki informacji na temat ,,gwałciciela z lochów". Jej reputacja nie była w żadnym stopniu zagrożona. A więc co ona, do jasnej cholery, wyprawiała?
- Jak to nie ty? - zapytał ktoś w tłumie.
Leslie wzięła głęboki oddech, by coś odpowiedzieć, ale nagle zauważyła Iana. Wlepiła w niego wzrok, co uczyniła także reszta zebranych.
[ Pomyślałam sobie, że trochę skomplikuję akcje :D No i w sumie nie chcę robić z Leslie aż takiej suczy, chyba ona też ma jakieś sumienie. xd ]
Leslie
[coś nie mogę znaleźć Ariany, a chciałam tam z wątkiem przybiec, bo mi coś do głowy wpadło...
OdpowiedzUsuńno ale jestem tutaj i cóż, chęć na wątek przeogromna. tylko, ze Ian to taki trochę niegrzeczny chłopiec jest...]
//Lily Evans.
[nie mówiłam, że nie pasuje!
OdpowiedzUsuńto znaczy... do Lily chyba nie pasuje. mi tam się podoba, chyba aż za bardzo :D]
//Lily Evans.
[zajęty już jest pewnie, hm?
OdpowiedzUsuń:D]
//Lily Evans.
Chan, to chyba nie jest dobry pomysł.
OdpowiedzUsuńTe słowa spowodowały, że poczuła się jak uczennica podczas odpowiedzi, która podała złą odpowiedź. Jej pomysł był zły. "Ot co", mógłby ktoś pomyśleć. Dla Chan jednak było to przykre. Chciała po prostu, aby Ian nie czuł się źle. Ale oczywiście, czy ona kiedykolwiek coś zrobiła dobrze? Ta, wypracowanie z transmutacji. Nawet animizację musiała spieprzyć. Czegokolwiek się dotknęła, to wcześniej, czy później rujnowało się na jej oczach. Jej rodzina, jej serce, teraz przyszła kolej na przyjaźń.
Świetnie.
Westchnęła cicho i zamknęła oczy. Wolała teraz zasnąć, jakoś zaprzepaścić ten moment w pamięci. Żeby mniej kuło w już i tak bolące serce. Podkuliła więc nogi bardziej, układając się najwygodniej jak mogła. Jednak chwilę później poczuła jak obok niej pościel zapada się po cudzym ciężarem. Podniosła powieki widząc leżącego Iana. Patrzył na sufit leżąc prosto, a ona przyglądała mu się ze smutkiem. Coś w jego zachowaniu powodowało, że Chantelle zaczęła się martwić. Nie robił tak do tej pory, zupełnie jakby bał się jej dotknąć. Dziewczyna spuściła wzrok przemieszczając go na swoje nogi. Co takiego się zmieniło i kiedy? Wszystkie istotne rzeczy umykały jej przed oczami. Najpierw zdrada Evana, teraz Ian. Co w niej takiego było, że nie była dla nikogo ważna?
Te rozmyślania rozwiała bliskość Ślizgona, który przybliżył się do niej i objął ramieniem. Zaczynała mieć ogromny bałagan w głowie, o ile dawało się mieć jeszcze większy niżeli miała. Ale już nie chciała o tym myśleć. Wtuliła się w jego tors przybliżając swoje ciało do niego. Lubiła przytulać się do Ian'a. Bo miała świadomość, że oboje są sobie potrzebni. To trochę inaczej, niż było z Evanem. Nie, to całkiem inaczej.
Jakże urocze było zachowanie Ian'a, kiedy to życzył jej dobrej nocy, a następnie delikatnie musnął jej czuło swoimi wargami. Czuła się zupełnie jak mała dziewczynka, którą usypiano. W sumie, chętnie powróciłaby do swojego dzieciństwa, nie miałaby na głowie tylu problemów, co teraz.
I nagle serce zabiło jej szybciej pracując jak oszalałe. Ian zniżył się złączając ich usta. Tak bardzo się tego nie spodziewała. Jednak ogarnęło ją niewytłumaczalne ciepło, które skumulowało się na policzkach. Było to jednak bardzo przyjemne, dlatego gdy chłopak się oddalił trochę pożałowała. Widziała jego niepewny wzrok, który spoczywał na jej oczach. Sama wstrzymała oddech zaciskając usta, zastanawiając się nad tym, co planowała zrobić. Impuls nakazywał jej się przybliżyć i tak też zrobiła. Wyciągnęła się próbując dosięgnąć ust chłopaka i gdy już była blisko ponownie ich wargi się zetknęły.
Dobrze pamiętała jej pierwszą wizytę w tym dormitorium, ale wtedy pomiędzy nimi panowały zupełnie inne relacje, dlatego też choć pamiętała tamte pocałunki, to o te podobały jej się o wiele bardziej. Były jakieś subtelniejsze.
Wyciągnęła rękę wplątując ją we włosy Ian'a i przesunęła się przylegając do niego prawie całą długością swojego ciała.
Słysząc wzmiankę o wilkołakach, Alice zdobyła się jedynie na przewrócenie oczami. Czy on chciał ją nastraszyć? I to wilkołakiem? Naprawdę? To mogło świadczyć o dwóch rzeczach: nie docenia jej albo nie docenia wszystkiego tego, co czyhało pomiędzy drzewami tego lasu, a spośród czego wilkołaki naprawdę nie należały do stworzeń najgroźniejszych. Szczególnie, biorąc pod uwagę jeden całkiem oczywisty fakt:
OdpowiedzUsuń- Nie ma pełni – mruknęła w odpowiedzi. Nie była pierwszą lepszą naiwną dziewczynką, którą mógł straszyć bajkami o wilkołakach. Zresztą, wilkołaki raczej nie mieszkały w lasach, bo przez większość dni w miesiącu byli niemal najzwyklejszymi ludźmi, a jeśli jakiś wilkołak nie zamieszkiwał Hogsmeade (lub nawet Hogwartu), nie trzeba było się ich obawiać nawet w pełnię w Zakazanym Lesie, prawda? Cóż, może to lepiej dla Alice, że nie wiedziała o wszystkich tajemnicach tego zamku oraz jego uczniów… Wiedziała jednak jedno – w przeciwieństwie do Ślizgona, miała na tyle zdrowego rozsądku, żeby nie chcieć już dłużej kręcić się po tym lesie. To z kolei rodziło pewne problemy, bo nie wiedziała, jak się stąd wydostać na własną rękę. Nie miała pewności, czy on wie. Ba! Nie miała nawet pewności, czy nie planuje czegoś złego i niecnego, jak to Ślizgoni mieli w zwyczaju (tak, Alice nie miała o przedstawicielach Domu Węża najlepszego zdania, nie bez powodu zresztą), ale jak do tej pory nie oberwała jeszcze żadnym zaklęciem, mimo że Ian miał ku temu świetną okazję i pewnie przez długi czas nikt by się nie zorientował.
Gdy chłopak odwrócił się, Alice poczuła dwa zupełnie skrajne uczucia, jakie się w niej starły w zaledwie kilka ułamków sekund. Z jednej strony – nie chciała zostawać tutaj tak zupełnie sama i sama szukać drogi do zamku. Kto wie, jak duży tak naprawdę był Zakazany Las? Z drugiej strony – poczuła bardzo silne ukłucie dumy, kiedy tylko przez myśl przeszło jej poproszenie tego Ślizgona o pomoc. A duma w przypadku Gryfonów była czymś bardzo silnym i również często bardzo niebezpiecznym dla nich samych.
- Poczekaj – powiedziała w końcu, kiedy to pierwsze uczucie pokonało dumę (która jęknęła bardzo boleśnie). Przez chwilę przygryzała wargę, zastanawiając się nad tym, co powiedzieć i jak odpowiednio ubrać w słowa to, co chciała powiedzieć, ale co nie chciało przejść przez jej gardło. Odchrząknęła. – A tak właściwie to gdzie jest zamek? – wyrzuciła z siebie całkiem szybko, jakby te słowa parzyły jej język i wargi, po czym wolną ręką odrzuciła swoje długie włosy na plecy.
Alice
Sophie von Hellenberg znana była ze swojego błędnego, nieobecnego spojrzenia, co w połączeniu z ogromnymi oczami i bladą skórą nadawało jej wygląd brzydkiej, porcelanowej lalki. Znana była ze spokojnego i zawsze łagodnego głosu. Śmiała się cicho i zawsze krótko, uśmiechała się blado. Zdarzało jej się krzyczeć, krzyczała wtedy przeraźliwie, ale nigdy NA kogoś, poza tym zawsze uroczo przepraszała. Nigdy nie okazywała złości, niczego nigdy nie okazywała To właśnie jej opanowanie i wieczny brak jakichkolwiek większych emocji był dla niej najbardziej charakterystyczny. Ale też były to właśnie te rzeczy, które wzbudzały w innych lęk.
OdpowiedzUsuńTym razem jednak nie przypominała Sophie, do której wszyscy przywykli. W jej zwykle smutnych oczach ziejących pustką tym razem wręcz błyskała złość.
- Masz certyfikat Uniwersytetu Magomedycznego z psychiatrii? - warknęła wstając gwałtownie. - Zabierzesz mi ubranie jak nie będę jadła śniadania?! Nie będę mogła wychodzić na spacer jak nie opowiem o tym, czy kocham mamusię i tatusia?! Nie mam powodu, by się przed Tobą tłumaczyć!
Pochyliła się z powrotem nad Ślizgonem tak blisko, że ich twarze niemalże się stykały, mógł poczuć na swojej skórze jej ciepły, przyspieszony oddech.
- Posłuchaj mnie - jej głos brzmiał jak groźba. - Nigdy. Przenigdy. Nie. Próbuj. Zabić. Siebie. Sam. Nigdy!
Odsunęła się od niego i chwyciła jego lewy nadgarstek odsuwając rękaw szaty. W świetle księżyca Mroczny Znak wręcz połyskiwał w połączeniu z kropelkami wody.
- To już zakrawa o samobójstwo - syknęła i puściła jego rękę. - Wystarczy. Musisz przeżyć chociażby po to, by inni mogli żyć, rozumiesz?! Nie ja. Ja jestem martwa od dłuższego czasu.
Zakaszlała głośno i objęła swoje wątłe ciało ramionami. Jej oddech powoli zwalniał, ogień złości w oczach przygasał. Na powrót zaczynała przypominać brzydką porcelanową lalkę, w przemoczonych ubraniach. Wyciągnęła w jego stronę dłoń.
- Pomogę Ci wstać - powiedziała łagodnym, typowym już dla siebie głosem. - Musimy wrócić do zamku, bo będziesz chory. I będziesz musiał brać bardzo dużo eliksirów, a nie wszystkie są smaczne.
- Może powinieneś - odparła. - Może powinieneś posłuchać.
OdpowiedzUsuńStanęła i wyswobodziła rękę z jego uścisku. Spojrzała mu prosto w twarz, a oczy zaszły jej dziwną mgłą.
- Wiesz jak to jest, gdy boli, ale w sposób, który przynosi ulgę? Wiesz jak to jest, kiedy w pewnym momencie przestajesz czuć? Wiesz jak kto jest, kiedy się budzisz, widzisz światła popsutych jarzeniówek, słyszysz krzyki, a do ust wlewają Ci hektolitry eliksirów? Wiesz jak to jest, gdy nawet to Ci się nie udaje? - jej głos był spokojny i opanowany, zupełnie tak, jakby opowiadała o roślinności jeziora, w którym przed chwilą chciała się utopić, dodajmy. - Widziałeś kiedyś kogoś, komu się udało? Przecinałeś sznur, by ciało mogło opaść na ziemię? Wyciągałeś igłę z żyły? Ścierałeś krew z białych już nadgarstków? A może trzymałeś w ramionach ciało, które nagle zastygało i robiło się coraz zimniejsze? A może żegnałeś kiedyś kogoś, kto miał być szczęśliwy, a przy Waszym następnym spotkaniu zapalałeś znicz na jego grobie?
Umilkła nie spuszczają wzroku ze Ślizgona.
- Przeżyłeś wiele, straciłeś wiele. Ale może powinieneś posłuchać kogoś, kto przeżył to już kilka razy. Dosłownie i w przenośni, z każdej strony.
Westchnęła ciężko i wycisnęła wodę z włosów.
- Ja po prostu poszłam popływać - podsumowała nieznacznie wzruszając ramionami. - Poszłam popływać i spotkałam Cię w wodzie. Dokładnie tak. Kiepska to jednak pora na kąpiele w jeziorze. Następnym razem może wezmę ręcznik. I kostium. Zła pora na kąpiele w jeziorze.
Odwróciła się i zaczęła iść w stronę zamku.
- Ach, ależ nie ma za co! - przerwała ciszę swoim nagłym, jak na nią nad wyraz entuzjastycznym wykrzyknieniem. Zupełnie tak, jakby faktycznie przed chwilą z ust Iana posypał się strumień podziękować. - Nie ma za co... Cała przyjemność po mojej stronie...! Miło, że wpadłeś. Mam nadzieję, że następnym razem jak się spotkamy będzie przyjemniej.
Dotarli do zamku. Sophie skrzywiła się z wysiłkiem otwierając ciężkie wrota. Nie miała przy sobie różdżki. Nie mogła mieć, jej różdżka była permanentnie u opiekuna domu, mogła ją tylko zabierać na zajęcia, ewentualnie do ćwiczeń pod czujnym nadzorem. Na wypadek jakby postanowiła zadźgać się nią gdzieś w schowku na miotły.
- Uratujesz wiele ludzi - powiedziała wpuszczając go do środka. - W końcu nie jesteś zły. Po prostu bardzo chcesz być.
Stanęła na korytarzu trzęsąc się z zimna. Jednak zamiast uprzejmie się pożegnać i skierować kroki w stronę dormitorium Krukonów zaczęła iść w stronę lochów. Nie wydawała się w żaden sposób skrępowana.
Kiedy dotarli przed wejście do dormitorium Slytherinu gładko bez dłuższego zastanowienia podała hasło.
- Chodź, chodź - ponagliła Ślizgona wchodząc do środka jako pierwsza. - Chodź, nie krępuj się.
Nie opierała się. Żadne z poczynań Ian'a nie przerwała, pozwalając mu na kolejne czynności. Nie robiła tego z litości, czy tym podobnych uczuć. O dziwno podobało się to Chan - każdy dotyk, każdy pocałunek. Ale czy to dobrze skoro Ślizgon jest jej przyjacielem? Czy w tej chwili nie robią czegoś za dużo? Nie myślała o tym. Nawet nie chciała.
OdpowiedzUsuńTylko Ian nagle przerwał. Jak oparzony, jakby ocknął się z jakiegoś amoku, czegoś co nim kierowało. Jego przerażenie w oczach wcale nie uspokoiło blondynki. Równie szybko z niej zszedł i usiadł na skraju łóżka. Zdezorientowana dziewczyna podparła się rękoma, by usiąść. Nie rozumiała, co się stało. Ot, tak nagle chłopak się od niej oderwał. Ale czemu?
Nie mogliśmy tego zrobić. Ja nie potrafiłbym ci tego zrobić. Ian popatrzył na nią wzrokiem pełnym wstydu za swoje poczynanie. Tak, chyba właśnie oto chodziło. Chan zniżyła głowę opierając ją o kolana, które lekko podkuliła. Objęła nogi ramionami i jak najciszej wypuściła powietrze z ust. Możliwe, że faktycznie popełnili tu błąd. Z tym, że Gryfonka nie wiedziała, co do niego czuła. Nie potrafiła stanowczo powiedzieć sobie w głowie, kim tak naprawdę jest dla niej Ian. Przyjacielem? Kimś więcej niż przyjacielem? Wiedziała jedynie, że lubiła spędzać z nim czas, że lubiła jak ją przytulał. Wolała mieć go przy sobie, nie czuła się wtedy taka samotna. Chłopak wypełniał tę lukę w sercu dziewczyny gdzie po Evanie pozostała pustka. I dobrze ją wypełniał, bo przy nim czuła się potrzebna, a istnienie Rosiera przechodziło na dalszy plan.
A teraz? Znowu coś mogło runąć z głośnym hukiem. Teraz ich przyjaźń wisiała na cieniutkiej żyłce i tylko czekać, aż nie wytrzyma tego ciężaru. Wszystko runie rozbije się o podłogę, jak ta delikatna porcelana. Z całego serca tego nie chciała. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że nagle urwie kontakty z Ian'em. To jakby uciąć sobie powód do istnienia. Głupota.
Przepraszam. Chłopak wstał i sięgnął do szafki po paczkę papierosów. Reakcja Chantelle była natychmiastowa. Zerwała się z łóżka i stając pomiędzy nim, a meblem wyrwała mu opakowanie z rąk. Nie potrafiła wytłumaczyć swojego zachowania w tej chwili. Coś ją tchnęło po prostu. Ale palenie było oznaką zdenerwowania, a z problemami trzeba sobie radzić inaczej. Tak, stworzyli sobie właśnie nieręczny problem, który było trzeba rozwiązać i w dodatku po myśli Chan, inaczej sobie nie wyobrażała.
- Nie tym razem - powiedziała cicho chowając papierosy ponownie na swoje miejsce. Stanęła przodem do niego, ale głowę miała spuszczoną, zastanawiając się nad tym, co powiedzieć, co zrobić. Nie miała jednak żadnego pomysłu. Bez słowa wtuliła się jednak w Ian'a, nie chciała by ta sytuacja zakończyła się źle.
Nie chciała urywać z nim kontaktów - jakiekolwiek by one były.
[nie ja pisałam nie ja pisałam nie ja pisałam nie ja pisałam badziewie jedno wielkie nie ja to pisałam]
- Dziękuję, to bardzo uprzejme z Twojej strony - odparła chwytając ubranie rzucone jej przez chłopaka. Nie wydawała się ani trochę speszona tym, że chłopak nie jest specjalnie zachwycony jej towarzystwem.
OdpowiedzUsuń- Muszę z siebie zdjąć mokre ubranie... - poinformowała go odwracając się do niego plecami i odeszła kilka kroków na bok. - Przepraszam, jeśli widok mojego ciała wprowadzi Cię w niesmak.
Ściągnęła przez głowę nocną koszulę i przewiesiła ją przez oparcie krzesła, by mogła wyschnąć. Nie patrzyła w ogóle w stronę Iana i po raz pierwszy od czasu ich spotkania można było odnieść wrażenia, że to Sophie obawia się napotkać jego spojrzenie, nie na odwrót.
"- Nie możesz wiecznie unikać luster, Sophie...
"- Nie możesz na siebie patrzeć? Dlaczego? Opowiedz o tym."
Naga dziewczyna w Pokoju Wspólnym Slytherinu. W gruncie rzeczy nie było w tym nic nadzwyczajnego, wiele hogwarckich dziewczyn wręcz uwielbiała "bad guy'ów" z tego domu i ochoczo pakowała im się do łóżka. Nagie ciało Sophie nie było jednak ani ponętne, ani seksowne. Słowem, które określałoby je najlepiej byłoby: zniszczone. Wystające kości, siniaki, ślady po igłach, ślady po wbijanych paznokciach, blizny na przedramionach. Nie wyglądała jak bogini seksu, wyglądała jak bogini nieszczęścia i rozpaczy.
Szybko wciągnęła na siebie bluzę i odwróciła się z powrotem w stronę chłopaka i odchrząknęła cicho z zakłopotaniem. Bluza wisiała na niej jak na wieszaku, musiała sporo podwinąć rękawy, by móc sprawnie posługiwać się dłońmi.
Wciąż jeszcze drżała z zimna. Opadła na pobliski fotel i podciągnęła kolana pod brodę. Wyglądało to tak, jakby głowa leżała na kupie ubrań.
- Za pozwoleniem, przed chwilą uratowałeś mnie - przypomniała mu. - Przecież mogłam utopić się podczas... mojej nocnej kąpieli. Poza tym, jakby nie patrzeć, ja uratowałam Ciebie. Podręcznikowy przykład resuscytacji topielca. Do usług. Umiem również układać w pozycji bocznej ustalonej, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
Wbiła wzrok w tańczące płomienie ognia i westchnęła cicho. Przez jej głowę przewinęło się w tym momencie setki wspomnień, setki ludzi, jeszcze żyjących lub już nie, setki nieuporządkowanych myśli. Przymknęła oczy i przygryzła dolną wargę.
Za dużo... Czasem tego jest za dużo...
- Twoja bluza pachnie dymem i tytoniem - odezwała się po chwili pociągając delikatnie nosem i uśmiechnęła się blado. Sięgnęła do jej kieszeni i wyjęła stamtąd paczkę. Wyciągnęła jednego papierosa i położyła paczkę na stole.
- Czy odwdzięczając się za uratowanie Ci życia ofiarujesz mi tego oto papierosa? - Spytała uprzejmie, obracając go sobie między chudymi palcami. - Jeśli masz różdżkę lub zapalniczkę to również bym nie pogardziła. Moja różdżka leży w szufladzie biurka pana od zaklęć. Nie wiem czy byłby zachwycony, gdybym go o tej porze obudziła.
Zachowywała się tak, jakby zupełnie nie usłyszała ostatniego pytania Ślizgona.
Czego od Ciebie chcę? Och, Ian... Biedny, biedny Ian... Nic jeszcze nie wiesz...
Musimy porozmawiać. Niby nigdy nie słyszała tego zdania, ale nie niosło za sobą niczego dobrego. Po tym zdaniu serce przyśpieszyło bicia. Niepokój. To jedno z uczuć, które wyolbrzymiło się w tej chwili najbardziej. Chan miała wrażenie, że w tej chwili waży się ich wspólny los. W tym momencie wszystko mogło się wyjaśnić albo runąć bez możliwości sklejenia tych pokruszonych kawałków.
OdpowiedzUsuńNie chciała się od niego odrywać. W jej głowie tkwiła myśl, że jeżeli go puści to go straci, a za żadne skarby tego nie chciała. Żadna magia, żadna siła nie przekonałaby ją do czego innego - i tego była absolutnie pewna. Dała się jednak poprowadzić za rękę. Usiadła obok niego i patrzyła, jak zmaga się z czymś. Chyba chciał ująć słowa najlepiej jak mógł. Kiwnęła głową na jego prośby i czekała, nic więcej nie mogła zrobić.
W tej ciszy Chantelle zaczęła wyobrażać sobie swój świat bez Ian'a. Gdyby nie on, nie znalazłaby bratniej duszy, którą on sam był. Gdyby nie on - nawet nie chciała myśleć o tym, w jakim byłaby stanie po zdradzie Evan'a. Ślizgon był ważny w jej życiu, nie zważając na ich poznanie się, na te ich początki. Tamto w porównaniu do tego kim się stali było zupełnie nieważne. Jakaś błahostka. Zupełna.
Gdy chłopak nie mógł się wysłowić, ona cierpliwie czekała. Bez żadnego dźwięku, bez żadnego pytania. Nawet sie nie ruszyła, a w spokoju lecz z niepokojem, czekała na te słowa.
Na słowa, których w ogóle się nie spodziewała, choć były doskonałem wytłumaczeniem na zachowanie Ian'a.
Na słowa, które wprawiły ją w zupełne osłupienie, że nie wiedziała, co powiedzieć.
Na słowa, które spowodowały, że w jej oczach zaczęły zbierać się łzy. Nikt jej tego nigdy nie powiedział. Nikt nie skierował w jej stronę tych dwóch słów. Nawet jej własna matka, najprawdopodobniej przez to, co usłyszała z przepowiedni. Że jej córka, zabije drugą córkę. Powiedz takiej kocham cię. Kto był aż taki naiwny z rodziny, by powiedzieć Chan te dwa tak dużo znaczące słowa?
Ojciec.
Ale jakie miało to porównanie do tego znaczenia, w jakim kochał ją Ian? To było zupełnie inne uczucie, teraz jednak nie miała na to odpowiedzi. Zbyt bardzo ją to zaskoczyło.
Słysząc huk mebla zlękła się i przymknęła oczy pozwalając pierwszym łzom ściec po policzkach. Wszytsko leżało w jej rękach. Każde jej gest w tej chwili, każde jej posunięcie może wpłynąć tak znacząco na ich relacje. Ale co zrobiła Chantelle Hogarth?
Dziewczyna, która trafiła do domu Lwa.
Dziewczyna, która w swoich cechach ma tę gryfońską odwagę.
Dziewczyna, która przeciwstawiła się własnej siostrze, by bronić swoich rodziców.
Dziewczyna, która przez większość swojego życia żyła z wiedzą, że pokona swoją bliźniaczkę.
Ta sama dziewczyna zakryła twarz i rozpłakała się z własnej bezsilności. Płakała kompletnie nie wiedząc, co ma zrobić. Płakała, bo usłyszała tak piękne słowa, których nigdy się nie spodziewała z ust Ian'a. Płakała, bo nie chciała tego tak kończyć, w tym momencie. Płakała, bo sama nie wiedziała, czy darzy go tym samym uczuciem.
Ian nie sprawiał jakiś dziwnych zachowań jej organizmu. Nie powodował szybkiego tętna, przyśpieszonego oddechu, "motylków w brzuchu". Jego bliskość była dla niej tak bardzo oczywista, ale gdyby zabrakło go obok zwiędłaby jak kwiatek pozostawiony bez wody. Bez tej najważniejszej rzeczy, która potrafiła sprawić, że ożywał.
[nie umiałam dłużej, wybacz ;ccc]
Widziała w jego oczach burzę uczuć, których nigdy nie chciała zobaczyć - u nikogo. Co z tego, że była egoistką i zimną suką. Chyba właśnie zrozumiała, że nie lubi patrzeć na aż tak wielkie cierpienie. I nie lubi być obwiniana o coś, czego nie zrobiła. Bo przecież nie zdążyła na dobre się obudzić, a wszyscy już trajkotali o matce Iana i śmierciożercach. Ktoś ją ubiegł - i był na tyle sprytny, że się nie wychylał poza szereg. I takim oto sposobem wszyscy mieli ją za bohaterkę, ale sam Ian pewnie już układał w głowie plan zemsty na dziewczynie, która ,,zniszczyła mu życie". No dobrze, może i miała w tym jakiś swój udział, ale to nie ona rozpowiedziała wszystkim, że jego matka została zabita przez śmierciożerców, bo jej synek zabawił się z Krukonką!
OdpowiedzUsuńW jednej sekundzie podjęła decyzję - nie mogła pozwolić na to, by kolejna osoba znienawidziła ją do tego stopnia, by nie potrafić na nią patrzeć. Co z tego, że cała szkoła widziała w niej bohaterkę - wśród tych ,,wielbiących" ją ludzi ponad połowa padła kiedyś ofiarą jej niewyparzonego języka i podłości. Leslie ani trochę nie żałowała tego wszystkiego, ale jednak nie mogła uwierzyć, że wszyscy ją kochają. Co to, to nie.
Zerwała się do biegu i dogoniła Iana w połowie korytarza, w którym znajdowały się schody do lochów, czyli Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Złapała go za nadgarstek i wykrzyczała mu w twarz to, co się w niej kotłowało.
- To nie ja rozpowiedziałam te plotki!
Nie była chyba zbyt wiarygodna. Ale miała to gdzieś. Z jakiegoś powodu nie chciała, żeby Ian uważał, że jest aż tak podłą suką.
Leslie
Poczuła ulgę i zaskoczenie, gdy Ian powiedział, że jej wierzy. Spodziewała się raczej kolejnej awantury lub totalnego zignorowania. Wiedziała, że prawdopodobnie w jego oczach nadal jest zimną suką, która zniszczyła mu życie i grzebała w jego rzeczach, ale przynajmniej zdawał sobie już sprawę, że nigdy nie była na tyle podła, by zdradzić te straszne sekrety, które odkryła. ,,Dlaczego w ogóle zależy ci na jego opinii? Cała szkoła ma go za gwałciciela, którym zresztą jest." - odezwał się upierdliwy głosik w jej głowie. I wtedy sobie uświadomiła, że nie tyle zależy jej na jego opinii, o ile po prostu wie, jak bardzo namieszała w jego życiu, i chce pokazać samej sobie, że potrafi coś zrobić dobrze.
OdpowiedzUsuńJego kolejne słowa sprawiły, że zamarła w bezruchu. Już kiedyś to słyszała. Słyszała wielu ludzi mówiących, że oszczerstwa pod ich adresem są prawdą. Czasami to przez nią dochodzili do takich wniosków, czasami nie, ale jakie to miało znaczenie? Nie było ważne to, kto rozpowiedział całej szkole o matce Iana, ważne było to, że to ona, Leslie Jacobs, zapoczątkowała to wszystko. A ,,to wszystko" zaczynało się robić naprawdę chore - jak oni mogli kiedykolwiek mu powiedzieć, że powinien umrzeć? Leslie wspięła się na wiele poziomów podłości, ale nigdy nie życzyła nikomu śmierci (a przynajmniej nie powiedziała tego nikomu prosto w twarz). A Ian wcale nie był taki zły - wiedziała to, bo przecież nic jej nie zrobił, mimo że zniszczyła całe jego życie. Wpadał w furię, ale był chyba zbyt przytłoczony tym wszystkim, by jeszcze kiedykolwiek zrobić komuś krzywdę. Oprócz siebie.
- Co ty gadasz? - zapytała, mrużąc oczy. - Ci wszyscy ludzie tam szukają sensacji, tak samo jak ja, tak w ogóle. Nie masz prawa wśród nich żyć? Połowa z nich to zwykłe cipy i pierdolone tchórze. Gadają, ale jak przychodzi co do czego, to uciekają z piskiem. Tak naprawdę prawie cię nie znam, Blake, ale wiem, że jesteś lepszy od większości z nich, mimo że zgwałciłeś dziewczynę. Teraz już byś tego nie zrobił, prawda? - nie czekając na jego odpowiedź, mówiła dalej: - Ja wiem, że zrobiłam ci gówno z życia, i nie powiem, że nie chciałam, bo zrobiłam to umyślnie. Ale taka już jestem. Mimo tego, że mało mnie obchodzisz, nie pozwolę ci myśleć, że jesteś gorszy od tych debili. Niektórzy z nich robili gorsze rzeczy niż ty, możesz mi wierzyć, ja wiem dużo o mrocznych sekrecikach tych fiutów, którzy tak brzydzą się ,,gwałcicielem z lochów". Więc, reasumując, nie pierdol, Blake.
Wzięła głęboki oddech. Powiedziała wszystko, co leżało jej na sercu. Normalnie pewnie by odeszła, ale tym razem nie mogła. Czekała na reakcję Iana - poza tym, nie chciała zostawiać go samemu sobie. Mógłby zrobić coś głupiego, a ona później byłaby dręczona przez wyrzuty sumienia. Nie lubiła wyrzutów sumienia, bo przypominały jej, że jest zwykłym człowiekiem i też ma uczucia.
Leslie
,,Z czystym sumieniem"? Leslie zaśmiała się gorzko pod nosem. Po tym, co się stało z Ianem przez jej niewyparzony język, nigdy nie mogła mieć już czystego sumienia. Widziała w jego oczach rezygnację, jakby sądził, że już nie ma po co żyć. ,,Po tym, co mu zrobiłaś, rzeczywiście może nie mieć po co żyć" - pomyślała. A poza tym, wcale jej nie wybaczył - powiedział, że nie ma do niej żalu, bo chciał mieć spokój. Chciał, żeby sobie poszła i zostawiła go samego. I nawet przez chwilę chciała to zrobić. Wycofała się o kilka kroków z zamiarem odejścia do Pokoju Wspólnego, w którym będzie musiała zmierzyć się z wścibskimi spojrzeniami - w końcu właśnie wyparła się naprawdę pinantnej plotki, co było kompletnie nie w jej stylu. Ale zawahała się. ,,Zapomnieć o całej sprawie"?
OdpowiedzUsuń- Jak mam zapomnieć, kiedy ty najwyraźniej nie masz zamiaru? - zapytała sfrustrowana. - Już zawsze będę dla ciebie tą suką, która zniszczyła ci życie. I jakoś za bardzo mi to nie przeszkadza, ale nie próbuj mi wmawiać, że nie masz do mnie żalu. Bo ja wiem, że go masz aż zanadto. - przeciągnęła dłonią po długich włosach; była zestresowana całą tą sytuacją, bo nie wiedziała, co chce zrobić Ian i nie mogła mu także okazać, że ją to obchodzi. - I nie oczekuje od ciebie wybaczenia. Sama bym sobie nie wybaczyła. Chcę tylko, żebyś przestał myśleć o tamtych kretynach jak o jakichś wyroczniach. Jeśli naprawdę żałujesz tego, co zrobiłeś tamtej dziewczynie, to nie jesteś taki zły. A oni? Założę się, że ani przez sekundę nie pożałowali tych okropnych rzeczy, jakie ci nagadali. Do jasnej cholery, ja też nie żałuję wielu podłych postępków! Wychodzi na to, że jesteś lepszy ode mnie i od tych wszystkich cip, bo żałujesz!
A ona nigdy nie pożałowała nikogo, kto padł jej ofiarą. I wcale się na to nie zapowiadało. Nawet w takiej sytuacji, jaka teraz ją spotkała, myślała tylko o tym, że przez Iana może mieć później okropne wyrzuty sumienia.
Leslie
Kiedy Ian ją objął zrozumiała, że jego słowa są prawdziwe. Nie żeby poczuła, że ktoś jej potrzebuje. Jednak w tej chwili była jedynie w stanie płakać. Wyciągnęła ręce i objęła go mocno ściskając. To nie mogło tu się skończyć. Nie mogła go wypuścić ze swych objęć, by odszedł. On nie mógł jej tak zostawić, ale skoro ją kocha, to chyba nie powinien, prawda?
OdpowiedzUsuńNie czuła się skrzywdzona. Jedynie słowo zapomnę lekko ukuło ją w serce. Nie chciała, by o niej zapomniał. Ona sama będzie go miała wyrytego w pamięci, jak w metalowej tablicy. Zbyt dużo mu zawdzięczała, żeby jego imię wyparowało jej z głowy. Jednak gdy Ian tak postanowił, to jej serce pęknie. Tak doszczętnie.
I pękło.
Kilka dni milczenie, a zrozumiała, że swoje słowo zaczął wcielać w życie. Na początku próbowała go gdzieś odnaleźć, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Mogła iść do jego dormitorium. Oczywiście, że mogła. Jednak skoro jej nie chciał...
Nikt jej nie chciał. Była jak piąte koło u wozu - niepotrzebna. Gdyby jej nie było, dla wszystkich skończyłoby się to lepiej. Nie istniejąc ulżyłaby innym i sobie. Ale nie potrafiła targnąć się na swoje życie choć zdarzało jej się próbować. Jednak nie umiała. Nie była na tyle odważna czy na tyle słaba, jak dla niektórych.
Musisz być niesamowicie silna.
Chciałaby.
A potem do jej uszu dotarły trzy słowa, które przy pierwszym razie odbijały się echem od ścianek głowy.
Gwałciciel z lochów.
I te resztki serca, które jak szkło pękło parę dni temu teraz stało się pyłem. Ktoś jakby przecierał te drobne kawałeczki pomiędzy dwoma kamieniami. Potem ten białawy proszek wzięto na rękę. Dmuchnięto. I zniknęło.
Dowiedziała się wszytskiego, w Hogwarcie nie było trudno. W Chan pojawiło się to poczucie, że powinna być w tej chwili przy Ian'ie. Powinna wybijać mu z głowy każde zdanie, które sama usłyszała. Powinien odejść. Tacy ludzie nie mają prawa istnieć. Nie powinien żyć
Musiał żyć.
Dla niej musiał. Innego argumentu nie przyjmowała do świadomości. Może i te myśli podchodzą pod egoizm, ale Ian dla Chantelle był jak życiodajna woda. Potrzebowała go, inaczej sama nie będzie już miała nikogo.
Słysząc te wszystkie tajemnice Ślizgona na ustach uczniów, te które sam je wyznał, te różne głosy powodowały, że w niej zaczęły dominować dwa uczucia. Szczera nienawiść do osoby, która to wszystko rozdmuchała. Blondynka nie była w stanie opisać swojej złości na takie zachowanie. Zero liczenia się z uczuciami innych, jak gdyby te tortury były nie wystarczającą karą dla Ian'a. Jednak to ważniejsze uczucie wiązało się bezpośrednio z chłopakiem. Musiała jakoś otoczyć go opieką, zrobić cokolwiek, by te komentarze nie docierały do jego świadomości. Bo to nie była prawda. Każdy człowiek miał prawo żyć, a Ian zdecydowanie odbył już swoją karę. Dostał nauczkę, tyle wystarczało. Ale nie miała możliwości. Ślizgon po prostu zniknął z korytarzy szkoły. I to bolało ją najbardziej. Unikał dziewczyny, którą kochał.
[czemu ja nie potrafię rozpisać się bardziej? ;ccc]
Kolejny dzień spędzony samotnie. Na rozmyślaniu, pomysłach. Gdzie mógł być Ian? Przecież nie dało się tak nagle zniknąć, jak kamień w wodę. To niemożliwe, żeby wiecznie omijał zajęcia. W końcu musiał się na nich pojawić. Żaden z profesorów nie uznałby tak długiej nieobecności za normalne. Dla Chantelle już drugi dzień bez jego widoku uznała za nieprawidłowe. Przez tych kilka dni martwiła się bardziej niż kiedykolwiek. każdy kolejny dzień utwierdzał ją w przekonaniu, jak bardzo zrujnowała ich przyjaźń. Że nie potrafiła wystarczająco się nim zająć, jakoś zaopiekować. Możliwe, że nawet po tych torturach, tamtej nocy, gdy do niej przyszedł, że nawet po tym nic nie zdziałała.
OdpowiedzUsuńStała pod klasą oparta plecami o ścianę. W ręku trzymała książkę próbując skupić na niej swoje myśli, ale ona zawsze odbiegały od transmutacji zaczynając kłębić się nad tematem Ian'a. Nie potrafiła zająć się nauką, kiedy jej przyjaciel po prostu zaginął, a najgorsze było to, że tylko ona się tym przejmowała. Jednak jej niepokój był jakby zebrany ze wszystkich i umieszczony w jej umyśle. Westchnęła zaciskając na chwilę oczy. Chciała wyrzucić te najgorsze myśli. Przecież jego zniknięcie było tylko chwilowe. Tylko.
Podnosząc powieki zauważyła, że ktoś przed nią stał. Ruszyła głową do góry i zaniemówiła. Zupełnie jakby ściągnęła Ian'a myślami. Stał przed nią patrząc jej w oczy. Nie odezwał się żadnym słowem i zanim zdążyła cokolwiek z siebie wyrzucić przyciągnął ją przytulił. I ona objęła go wtulając się w jego tors. Chan nie zważała na to, że najprawdopodobniej większość uczniów patrzą na nich. Niech patrzą, ważne było to, że ulżyło jej na sercu czując go w swoich ramionach. Nic mu się nie stało, był i właśnie przy niej stał. W końcu ją puścił, a kiedy się odsunęli spuścił wzrok To wcale dziewczyny nie uspokoiło, wręcz przeciwnie. Znowu zaczęła odczuwać ten dziwny niepokój - coś w rodzaju przeczucia. Było one złe. Bardzo złe.
Uważaj na siebie, Chan. Teraz już wszystko będzie dobrze .. będzie lepiej. Cmoknął ją w głowę i szybko odszedł, a w jej głowie wytworzyła się pustka.
Głupia. Nawet się nie ruszyła, nie odezwała. Głupia. Coś ewidentnie było nie tak, a ta stoi patrząc jak jej najlepszy przyjaciel odchodzi. Głupia, tępa idiotka.
O nie, nie, nie. Cichy głosik wołał w jej głowie jakby znał przyszłość która nastąpi. Myśli znowu na nią runęły, jeszcze gorsze niż poprzednie. Słowa, które usłyszała od Ślizgona tylko pogorszyły jej stan. Czemu ich relacje od początku muszą być tak trudne? Dobrali się - artyści - to jasne, musiało być tragicznie.
Zanim większość uczniów weszła do klasy ona prawie do niej wbiegła siadając na swoim miejscu. Złapała się za głowę, jakby miała nadzieję, że to pomoże jej wpaść na jakiś sensowny pomysł. Ale ona była na to zbyt głupia.
Głupia, tępa idiotka. Coś syczało jej do ucha. Powtarzało to słowa w kółko i w kółko. Przez całą lekcję siedziała nieobecna i rysowała. Dawno tego nie robiła, a rysunki, które powstawały były zupełnie jej jej umysł. Ciemne, w nieładzie, bez żadnego konkretnego kształtu. Plątanina niepokoju z ogromnym zmartwieniem.
I nic nie zrobiła.
Głupia, tępa idiotka.
Chłodny wiatr. Zazwyczaj to potrafiło uspokoić Chantelle. Lot nad Zakazanym Lasem czy wokoło zamku. Gdziekolwiek, byle pod postacią sowy, w której nikt nie rozpozna Gryfonki. Tym razem nic to nie zdziałało. Myśli krążące wokół osoby Ian’a nie planowały opuścić głowy blondynki. Zbyt bardzo niepokoiła się jego stanem. Słowa, które usłyszała od przyjaciela były zbyt specyficzne, żeby pozostawić je bez analizy. Brzmiały prawie jak pożegnanie, choć nie do końca. Tego Chan bała się najbardziej, że chłopak postanowi zakończyć to życie. Ale to było niemożliwe. Niemożliwe w myślach Hogarth. Coś takiego jak śmierć Ian’a w ogóle nie pojawiało się jej w głowie. Nie miało prawa. Myśl zakazana.
OdpowiedzUsuńNie potrafiła sobie wyobrazić, że ktoś przekazuje informacje o tym, że Ślizgon nie żyje. To był tak irracjonalny obraz obaw Chan. Nie mogło się to nigdy wydarzyć. Po prostu nie.
Dziewczyna pod postacią sowy przyglądała się czubkom drzew przelatując tuż nad nimi. Niebo zaczynało padać, wcześnie szarzejąc niepokojąco. Zupełnie jakby płakało. A miało nad czym. Krople upadały na upierzone skrzydła, przez co dziewczyna postanowiła wrócić do sowiarni i ponownie już w swojej skórze mierzyć się z problemami jakie przysporzył jej los. Jednak jakaś ciemna kropka na moście przykuła jej uwagę. Martwiący był fakt, że osoba stojąca tam wyszła poza barierkę. Zwierzę wykonało nagły ruch zlatując ostro w dół. Tak bardzo nie spodziewała się tego, co w końcu zastała. Kiedy sylwetka postaci dopasowała sobie imię prawie wpadła na jedną z belek mostu. Zdążyła jednak tuż przed skręcić i wlecieć do środka. Przemieniła się tuż za chłopakiem i stanęła jak wryta. Nie mogła uwierzyć, że to najgorsze przeczucie, które na siłę odpychała ze swoich myśli jednak okazało się prawdą. Właśnie przed sobą miała Ian’a, który stał po drugiej stronie zabezpieczających barierek. Trzymał się kurczowo drewna spoglądając w przepaść pod nim. Dziewczyna zaczerpnęła powietrza próbując uspokoić się. Jej serce w tej chwili wybijało jakiś niezwykle szybki rytm. Nie, to nawet nie był rytm. Jakieś przypadkowe nagłe uderzenia. Otworzyła usta, ale za pierwszym razem nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- Ian? – cichy i lekko ochrypnięty głos wydał się z jej ust. W jej gardle coraz bardziej odczuwalna była twarda kulka, która przeszkadzała w mówieniu. Jej oczy zaczęły coraz bardziej się zwilżać, co powodowało, że z każdą sekundą rozmazywał się jej obraz. Wtedy nagle ocknęła się prędko dochodząc do Ian’a. Najpierw mocno zacisnęła ręce na bluzie chłopaka, a następnie objęła go pociągając w swoją stronę.
- Chodź. Błagam cię, wróć tutaj – mówiła spokojnie chociaż można było usłyszeć, że głos lekko jej się załamuje. Wręcz zmusiła Ślizgona do przejścia przez barierkę. Nie miała zamiaru puścić go, dopóki obie jego nogi nie staną w tej samej części, co jej własne. Zaciskając usta pomogła mu wrócić. Wtedy zauważyła, że jeden z rękawów przesiąknięty jest czerwoną substancją. Szybko podwinęła materiał i jęknęła na widok rany. Jego znak przecięty był w pół i ewidentnie zrobił to sobie sam. Blondynka wyjęła różdżkę z kieszeni, ale zanim cokolwiek nią zdziałała przetarła sobie nadgarstkiem oczy. Po jej policzkach powoli zaczynały spływać łzy. Jedna po drugiej pokonywały prawie tę samą trasę.
- Ian, co ty wyprawiasz? – stęknęła podnosząc wzrok na niego. Nic jednak nie mogła wyczytać z jego oczu, toteż zabrała się ponownie za ranę. Machnęła różdżką podobnie jak wtedy, kiedy to wrócił do niej z tortur. Wtedy jednak nie chciał kończyć swojego życia, nawet po Cruciatusach. Znowu wytarła policzki i popatrzyła na miejsce, w którym przed chwilą zastała chłopaka. Ona też stała w tym miejscu, ale inaczej kończyły się jej poczynania. Ona puszczała się barierki i bezwiednie spadała na dół.
Była na niego zła. Nie mógł się przecież ot tak poddać. Nie mógł jej zostawić samej. Bez nikogo, a przecież doskonale wiedział, że miała tylko jego. Możliwe, że nie wiedział, że jest dla niej tak bardzo ważny.
- Przyszło ci do głowy, co bym czuła, gdybyś skoczył? – zapytała nagle. Do głowy wpadł jej tak bardzo absurdalny pomysł, ale przeżycie tego na własnej skórze było najlepszą lekcją. Takiego przynajmniej była zdania. Wiedziała, że to co zaraz zrobi będzie jedną z następnych jej głupot, ale innego pomysłu nie miała, by odwieźć chłopaka od samobójstwa. Podeszła do barierki wychylając się za nią. – Pomyślałeś przez chwilę, co bym przeżywała? Nie, prawda? – odkręciła się w jego stronę. Nie musiał odpowiadać, bo doskonale znała odpowiedź. – Więc teraz masz szansę – rzekła trochę zdenerwowana. Wtedy nagle przeszła przez barierkę i bez namysłu odepchnęła się od niej, by kolejny raz tuż przed ziemią zerwać się jako sowa do lotu.
Usuń[Hej :) Po zapoznaniu się z postacią jestem tego samego zdania. Więc chęci na wątek są jak najbardziej :D]
OdpowiedzUsuń[Ian i Nate wyglądają mi na takich, co ot tak rywalizują ze sobą na lekcjach :P Ponadto mają takiego samego patronusa, więc to też można jakoś wcisnąć do wątku :D]
OdpowiedzUsuń[To szkoda, bo jak tak dalej pójdzie, to będę miał same wątki o rysowaniu, jakby Nate nic innego w życiu nie robił :D Ale jeśli wiesz, jak to można ciekawie połączyć, to czemu nie :)]
OdpowiedzUsuńIle razy trwała w tym stanie? Nawet nie liczyła. Po prostu stawała na moście i zrzucała się w dół. Bo co za znaczenie miała ilość prób, skoro i tak za każdym razem wychodziła z niej żywa. W trakcie spadania było zupełnie inne uczucie, niżeli lot na miotle, bądź pod postacią sowy. Ciało było poddane losowi. Ono nim okręcało, ale za każdym razem droga była taka sama. Jak najszybciej w dół.
OdpowiedzUsuńIle razy ktoś widział jej próby? Zero. Nikt i nigdy nie był światkiem swobodnego spadania Chan, aż do tej pory. Wystarczył jeden impuls, jakaś samotna myśl, a ona musiała ją wykonać. Niezależnie od tego, czy była to mądra decyzja, czy głupota, których blondynka nawyrabiała bezliku. Dziwne. Przecież tak bardzo starała się być opanowaną dziewczyną. Nic nie miało nią rządzić prócz rozsądku. Miała myśleć nad tym, co uczyni, co powie. Wszystko miało być w stu procentach przemyślane. A ta co? Działała nagle. Co przyszło jej do głowy, ona zaraz wcielała to w życie, a nie tak to miało być.
Widzisz, znowu ci się nie udało
Widocznie trudno pozbyć się swojego prawdziwego charakteru. Tak bardzo starała się wyzbyć dawnej Chantelle, tej sprzed wakacji. Tej nieświadomej, że będzie jedną z morderców. Tej beztroskiej, która nie wiedziała, jakie życie jest naprawdę. Ta obecna też nie wiedziała. Chan nie miała pojęcia, jak wygląda prawdziwe życie. Wiedziała za to, że jej własne stało się bardzo skomplikowane, a każdym swoim zachowaniem wcale go nie upraszcza.
To, co zrobiła było jednym z nich.
Tak jak zawsze, na końcu zamieniała się w sowę. Lubiła moment przemiany. Stawała się wtedy lekka i to ona decydowała gdzie poniesie ją wiatr. Teraz niósł Chan w górę naprawiać skutki swojej głupoty. Przekonała się o tym, kiedy wylądowała na barierce. Ten widok był porównywalny, kiedy to Ian stał tuż nad przepaścią, a może nawet i gorszy. Tak właśnie wyglądałaby ona, kiedy w końcu dotarłoby do niej, że jej przyjaciel nie żyje. Ale teraz żałowała swojego pomysłu. Jak mogła wystawiać chłopaka na takie cierpienie, kiedy sam z bezsilności chciał się zabić.
Idiotka, już to sobie mówiłaś.
Sowa zahukała smutno i zleciała niżej. W trakcie jej kończyny wydłużały się, a pióra zanikały. Chwilę później stała przed Ian’em w swoim ludzkim ciele. Nie miała nic na usprawiedliwienie swojego zachowania, tak bardzo cholernie głupiego i nieprzemyślanego. Chciałaby się teraz jakoś ukarać. Jakkolwiek. To chyba była większa głupota w jej życiu niż zabicie własnej siostry.
- Właśnie tak by mnie tu bolało – odezwała się wskazując palcem na swoją lewą stronę klatki piersiowej. Nie patrzyła na Ian’a. Miała zaciśnięte oczy i opuszczoną głowę. Nie chciała widzieć jego gniewu. Bała się złapać z nim kontakt wzrokowy, tak bardzo wstydziła się swoich poczynań.
Głupie, niepotrzebne stworzenie. Kogo w życiu uszczęśliwiłaś?
Bała się jego reakcji na to, że jednak tu stoi i żyje. Jej przedstawienie wcale nie było zabawne, a ona jedynie była głupia. Od kiedy się odezwała jej serce wybijało szalony rytm w oczekiwaniu na ruch Ian’a. Cisza, która trwała zaledwie kilka sekund ciągnęły jej się niesamowicie. Cisza ta raniła jej uszy. Nawet miała już otworzyć oczy, ale poczuła cudze ciepło ciała i mocne ściśnięcie wokół. W tym momencie jej użyło. Coś co powodowało, że jej serce popadło na syndrom padaczki nagle ustąpiło. Zachowanie Ślizgona sprawiło, że się uspokajała. Było tak za każdym razem, kiedy lądowała w jego ramionach. Można stwierdzić, że miały na nią zbawienny wpływ.
OdpowiedzUsuńNa pytanie, które usłyszała zacisnęła oczy. Właśnie, jak mogła… Chcąc go jakoś uspokoić blondynka przeniosła jedną ze swych rąk, które oplatały szyję Ian’a, przeniosła do jego włosów. Przeczesywała je delikatnie i w równych odstępach. Kolejne zdania jednak bardzo ją zmartwiły. Oderwała się od niego i spojrzała mu w oczy.
- Jacy ludzie, Ian? Tacy, którzy poświęcają cały swój czas, aby odbudować drugiego człowieka? – Zapytała. To właśnie zrobił on. Był przy niej, kiedy tak bardzo cierpiała. Nie zostawił choćby na chwilę. Przesiadywał nawet całe noce, aby być pewnym, że Chan nic się nie dzieje. Jak tacy ludzie zasługiwać na śmierć?
- Oni nie wiedzą o tobie wszystkiego – zaczynała ponownie gładzić jego włosy. Tym razem jednak tuż nad uchem.
Czemu ona musiała zrobić tak absurdalną rzecz? W takiej chwili, gdy Ian chciał skończyć z własnym. Ona musiała przy nim być, teraz non stop. Teraz kolej padła na nią. Jeżeli tylko będzie potrzebował Chantelle przy nim będzie. Czy noc, czy dzień. Nawet jeżeli nie będzie chciał, to nie da się przekonać do innego zdania. Nie zostawi go teraz, o nie.
- Tacy ludzie jak ty Ian, po prostu się pogubili. I ja jestem również jedną z nich, a ty za dużo dobrego dla mnie zrobiłeś, byś mógł zasłużyć na śmierć. – Na końcu chwilę ją zacięło. Nie umiała mówić teraz przy nim na ten temat, bo nigdy go sobie z nim nie łączyła. – I… - zaczęła cicho wzdychając. Dalej delikatnie przejeżdżała palcami od skroni w stronę ucha. – Jak mogłeś mi chcieć to zrobić? – zapytała podobnie jak on. Oczy trochę jej zwilgotniały, a pojedyncza łza, która spłynęła po policzku, chwilę później została wytarta przez rękaw Chan.
Świat bez Ian’a to jak świat bez kolorów.
[Skoro to nie pasuje Ci za bardzo do postaci, to możemy pomyśleć nad czymś jeszcze innym... :D]
OdpowiedzUsuń[Chęci są zawsze ale pomysły skończyły się po napisaniu tej karty ;c]
OdpowiedzUsuńPolly/Chloe
Ten moment, w którym Ian puszczał ją ze swoich objęć ostatnimi czasy nie kojarzył się dla Chan dobrze. Po tym zawsze działo się coś złego, dlatego tym razem ponownie nastał w niej niepokój. Podążała za nim wzrokiem stając nadal w tym samym miejscu. Splotła dłonie ze sobą i podparła o nie brodę. Kiedy ponownie zaczął mówić przerywając na chwilę, jak zawsze milczała czekając, aż znajdzie odpowiednie słowa na wyrażenie swoich myśli. I wtedy się uniósł. Dziewczyna lekko się skuliła patrząc na znak na przedramieniu Ian’a. Osobiście przerażał ją i fascynował. Często zastanawiała się nad tym dlaczego właśnie tak on wygląda, co dokładnie symbolizują przedstawione rzeczy. Jednak posiadanie go wzbudzało w niej trwogę. Nie wiedziała do końca, jakie skutki ponosi się mając Mroczny Znak na skórze, ale nigdy nie dałaby się nim naznaczyć. Jej siostra go miała i nie lubiła tego widoku. W końcu Griet była jak druga ona, to zupełnie tak, jakby widziała wszystko to, czego nie chciała na sobie.
OdpowiedzUsuńTu niestety Ian miał rację. Jeżeli nie chce on stanąć po stronie Voldemorta miał poważny problem na swoich ramionach. Przecież reakcja Czarnego Pana na jego bunt jest oczywista. Chan przeniosła dłonie na usta chcąc wyprzeć z umysłu widok zielonego światła, który tak dobrze znała. Ślizgon nie mógł tak zakończyć swojego życia. Nie miała pojęcia jaki, ale na pewno istnieje sposób, by chłopak przeżył. I teraźniejsze przykrości, i te, które niedługo nastąpią. Może nie widziała, jak to jest, gdy wszyscy życzą śmierci. Ale jej świat też się zawalił. Wystarczyło jedno lato, by zmienić jej postrzeganie o świecie. Zmieniła nawet siebie samą. Zielone światło, choć uderzyło w Griet, trafiło także i Chan. Tylko skutki były inne. Poddawała się, niezliczoną ilość razy, ale za każdym razem w ostatniej chwili się ratowała. Ni to tchórzostwo, nie to odwaga. Nie wiadomo co, jak cała ona.
Nie potrafiła słuchać go dalej. Każde słowo, które wypowiadał przesyłało tylko jedną wiadomość: nie powinien żyć. A te słowa ją bolały, więc ludzkie jest to, że chce się to przerwać. Tylko, że Chan zawsze wpadała nie specyficzne pomysły, które ostatnio wpisywało się w impulsywne zachowanie. I tym razem niewiele myśląc, zrobiła to, co pierwsze przyszło jej do głowy. W trakcie, gdy jeszcze Ian mówił pośpiesznie do niego doszła, ujęła jego twarz w swoje dłonie i dosięgając do niego złączyła ich usta. To wszystko stało się tak nagle i była pewna, że chłopak w ogóle się tego nie spodziewał. Nie myślała o skutkach, po prostu musiała przerwać wypływające słowa z jego ust. O wiele bardziej wolała delikatnie go całować, niżeli wysłuchiwać jego powodów do samobójstwa. Był dla niej ważny, co dowodziło też jej zachowanie. Serce biło jej szybko, ale jeszcze bardziej przyśpieszyło, kiedy oderwała się od niego. Spuściła głowę pamiętając jego reakcję na ostatnie takie jej poczynania. Odsunął się wtedy z przerażonym wzrokiem. Dlatego też teraz zaczęła myśleć nad swoim postępowaniem. Dlaczego przy Ian’ie działała tak impulsywnie?
- Przepraszam – dodała szybko kręcąc lekko głową. Teraz musiała powiedzieć coś jeszcze, coś co odwróci uwagę z pocałunku chociaż na chwilę. Jeden, króciutki moment. Niech konsekwencje spadną na nią jak najpóźniej.
- Ian wiedz, że jeżeli by cię zabrakło – zaczęła i podniosła wzrok. Jednak kiedy natrafiła na spojrzenie Śizgona ponownie go spuściła. Nie potrafiła w tym momencie. Wypuściła powietrze z ust i dokończyła – to trochę by mi cię brakowało.
Trochę? Trochę, idiotko? Och, co ty palnęłaś? Chantelle zacisnęła oczy. Co ona w tej chwili wygadywała? Kolejny błąd dzisiaj. Czy ona w tym dniu choć trochę myślała, czy kabelki w jej mózgu doszczętnie się przepaliły. Dziewczyna zakryła twarz dłońmi. Już nie miała siły tego prostować. Znając życie palnie jeszcze większą głupotę.
Trochę. Idiotka.
[nawet z tym może być problem, bo nasz postacie raczej różnią się bardzo znacząco, więc może dopiero się poznają ? np. nad jeziorem w nocy ? ]
OdpowiedzUsuńPolly/Chloe
[Więc zaczynam]
OdpowiedzUsuńKoło godziny 23 niebo przybiera najbardziej niespotykaną i głęboką barwę. Jest to ten szczególny moment, przed jego stopniowym rozjaśnianiem, a już po całkowitemu ściemnieniu. Wtedy świat wydaje się najbardziej upiorny, wtedy rozum śpi i budzą się demony. Nie łudźcie się, że dzieci przypadkowo boją się ciemności. Zło wtedy powstaje. Nad brzegiem jeziora siedzi postać. Ciemny kaptur na głowie, szeleści przerzucanymi kartkami. Widać z daleka, że się nie boi. Co skłania mnie do takich wniosków? Jej nonszalancka pozycja, uśmiech na twarzy. Spisuje swoje myśli i każde głębsze uczucie, którym jest w stanie obdarzyć otaczającą ją rzeczywistość.
Samotność to stan ulgi dla Polly, ulgi przed ciągłą postawą złej dziewczynki. To nie tak, że kogoś udaje. Po prostu czasem bycie sobą jest meczące i frustrujące. Za dużo ludzkich istnień pragnie podążać za jej wzrokiem, za dużo osób pragnie jej obecności, która po pewnym czasie nawet dla niej staje się męcząca.
Polly/Chloe
[Postanowiłem wykorzystać motyw z Harry'ego Pottera. W końcu Slughorn we wcześniejszym życiu też mógł urządzać takie konkursy... :D]
OdpowiedzUsuńPo ciężkim, miejscami nużącym i wyczerpującym do granic możliwości tygodniu nadszedł wreszcie piątek. Dzień, którego oczekują wszyscy, zapowiedź kilku chwil odpoczynku, czas imprez, zapomnienia o szkole i wypadów do Hogsmeade. Nate nie mógł się już doczekać końca lekcji, zwłaszcza, że ten piątek był jak dotąd najcieplejszym w roku, co dawało mnóstwo nowych możliwości na jego spędzenie. Zostały mu tylko eliksiry ze Ślizgonami i odkąd się zaczęły, chłopak myślał tylko o tym, by wreszcie nadszedł ich kres. Chciał jak najszybciej wyjść z tych ciemnych, zimnych lochów i zobaczyć słońce, poczuć jego ciepłe promienie na twarzy. Na ścianie zegar tykał denerwująco, a jego wskazówki poruszały się po tarczy w ślimaczym tempie, jakby specjalnie postanowiły zwolnić, żeby wydłużyć Krukonowi czas oczekiwania. Slughorn wszedł do klasy, stanął za biurkiem i robiąc na nim porządek, zaczął mówić. Chyba. Nathan widział co prawda, jak otwierają i zamykają mu się usta, jednak żadne ze słów do niego nie docierało. Był w tej chwili całkowicie oderwany od rzeczywistości, a jedyne, co słyszał, to miarowe tykanie przeklętego zegara. Tik-tak, tik-tak, tik-tak, oszaleć można. Prawdopodobnie spędziłby w tym stanie resztę lekcji, gdyby nie dwa słowa, które zadziałały na niego skuteczniej niż kubeł zimnej wody. Felix Felicis - dobrze słyszał?
- Tak, jedno z was otrzyma dziś Felix Felicis - odpowiedział Slughorn na jego niezadane pytanie, unosząc do góry buteleczkę z płynnym szczęściem w kolorze złota. - A będzie to osoba, która najlepiej przygotuje Wywar Żywej Śmierci. Jeśli...
Nate wyprostował się na krześle i zaczął wyłamywać sobie palce, jednocześnie rozglądając się po klasie. Wszyscy wyglądali na zaskoczonych, nie spostrzegł też nikogo, kto miałby minę w stylu To banał, bez problemu sobie poradzę, więc miał jakieś szanse. Chociaż w sumie... Siedzący na tyłach klasy Ślizgon wydawał się całkowicie spokojny, a to nie wróżyło niczego dobrego. Przynajmniej jeśli chodzi o tę lekcję.
Cokolwiek powiedział Ian w tej chwili, nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie miało, gdy po tym wydarzyło się coś tak pięknego. Nie wiedziała, co zrobi, kiedy oddalił jej ręce od twarzy. Niby patrzyła na niego, ale w sumie nie widziała nic. Niby mówił tylko on, ale nie słuchała. Była w swoim świecie, gdzie wszystkiego żałowała. Dopisywała tam właśnie kolejne swoje nieprzemyślane zachowanie. Ten świat był jak jej zbiorowiskiem błędów, których tutaj kłębiło się co niemiara. Ostatnio zbyt dużo rzeczy zaczęło zamieszkiwać te miejsce. Jednak zaraz świat odleciał, ale zanim jeszcze zniknął, Chan wymazała swój nagły pocałunek z listy. Z jakiej to przyczyny ta nagła zmiana?
OdpowiedzUsuńIan.
Objął ją w pasie, przybliżył do siebie, a kiedy położył dłoń na jej policzku serce zaczęło szaleć, jak po stukilometrowym maratonie z ciężarem na plecach i w dodatku z liczonym czasem. Wiedziała, co zaraz się stanie, więc tym bardziej nie zareagowała gwałtownie. Gdy już poczuła ciepłe wargi chłopaka na swoich zacisnęła oczy. Deszcz zaczął padać o wiele mocniej, a wiatr nieprzyjemnie otulał jej jak zawsze zmarznięte ciało. To było jednak zupełną błahostką. Od środka ogrzewało ją tak bardzo dziwne uczucie, którego zaznała jedynie kilka razy i zdecydowanie było to dla niej za mało. Za to ponownie znalazła osobę, która powodowała u niej tak specyficzne zachowania organizmu. I ten stan bardzo Chan się przypodobał.
Trochę żałowała, że po tak krótkim dla niej czasie Ian oderwał się od niej. Wolała, by dalej muskał delikatnie jej usta, co powodowało, że czuła się taka lekka niczym przy locie jako sowa. Nie, czuła się jeszcze lepiej.
Nie zważając na to, co zrobi Ślizgon skuliła się lekko i wtuliła w tors chłopaka wcześniej zaciskając ręce przed sobą. Było jej w tej chwili niesamowicie zimno. Dłonie już dawno zdążyły jej zesztywnieć od tego chłodu, który pojawiał się jedynie przez wilgoć i wiatr. A tak przybliżyła się, jak najbardziej mogła i przyległa do niego chcąc choć trochę się ogrzać. Mimo całej tej pogody uśmiechnęła się lekko pod nosem. Była szczęśliwa. Chyba własnie tak wygląda to uczucie. Podniosła głowę i musnęła ustami policzek Ian'a.
- Może wrócimy do zamku? Odprowadzę cię do dormitorium i przypilnuję byś w spokoju zasnął - rzuciła pomysł mówiąc to dostatecznie cicho, jakby nadal bała się cokolwiek zrobić czy powiedzieć, aby w żaden sposób go nie urazić. Wyciągnęła jednak dłoń do jego policzka przejeżdżając nią delikatnie.
[ambitnie ;_;]
[Horacy to największy dealer Felix Felicis w historii Hogwartu :3]
OdpowiedzUsuńNathan nie dosłyszał słów Ślizgona, ale jego mina i ruchy świadczyły o tym, że jest w tym zadaniu realnym zagrożeniem. Wywar Żywej Śmierci nie był łatwym do sporządzenia eliksirem i zapewnie w tej sali nikt, prócz oczywiście Slughorna, nie potrafił dobrze go uwarzyć. Miał zatem wygrać ktoś, kto będzie najbliżej poprawnej wersji, a to oznaczało, że wiele zależało od szczęścia i determinacji. Tej drugiej Nate miał sporo, aczkolwiek nie był jedyny. Wśród ogólnego choasu panującego w klasie kątem oka widział wspomnianego wcześniej Ślizgona, który, jako jeden z nielicznych, zachował zimną krew i od razu wziął się do pracy.
Krukon też nie czekał zbyt długo. Podążając za opisem z podręcznika, złapał za korzeń asfodelusa, który zaczął pospiesznie rozcierać.
Skupiony na podążaniu za kolejnymi krokami, w dodatku niezbyt jasno opisanymi przez autora książki, znów zaczął słyszeć tykanie wiszącego na ścianie zegara. Dźwięk ten z powrotem stał się niezwykle wyraźny, ale tym razem czas biegł zdecydowanie za szybko. Tiktaktiktaktiktak.
Nate robił kilka rzeczy naraz, lecz mimo to, obawiał się, że nie zdąży. Co jakiś czas zerkał też na swojego przeciwnika, a potem na Slughorna, który jak gdyby nigdy nic siedział za biurkiem, czytając jakąś książkę. No ładnie - kazać dzieciakom robić niebezpieczny wywar i obiecywać im za to nie wiadomo co, tylko po to, by móc sobie poczytać. Wystarczyło powiedzieć, że mamy dzisiaj wolne.
Nathanowi zostało zaledwie kilka kroków i miał nadzieję, że teraz niczego nie pomyli, bo musiał działać szybko. Łatwiej by mu poszło, gdyby był pod wpływem Felix Felicis, ale wtedy nie miałby o co walczyć...
Chyba nikt nigdy nie otoczył Chan taką opieką, jak Ian. Starał się na każdym kroku, by ta rozgrzała swoje ciało. Dzięki temu dziewczyna za każdym razem przekonywała się, jak bardzo może na nim polegać. Kiedy doszli już do dormitorium zmęczona opadła na łóżko. Siedząc obserwowała co takiego robi Ślizgon. Tymczasem on wyjął gruby koc, który chwilę później znalazł się na jej plecach. Chłopak pochylał się nad nią układając materiał jak najciaśniej.
OdpowiedzUsuńCieplej?
Na pytanie przy którym się uśmiechnął odpowiedziała mruknięciem. Zrobiła to w chwili, kiedy wyciągnęła szyję, aby dosięgnąć do czoła Ian'a. Delikatnie musnęła jego skórę chwilę trwając w tej pozycji. Potem bez słowa wykonała jego polecenie kładąc się na łóżku. Była lekko wyczerpana i było jej zimno. Tego chłodu chciała się wyzbyć, niestety najczęściej trudno było jej się ogrzać. Dlatego gdy chłopak naciągnął na nią jeszcze kołdrę uznała to za zbawienny pomysł tym bardziej, kiedy Ian położył się obok. Mimo tego zimna, które panowało w dormitorium podniosła obie ciepłe warstwy otulając nimi Ślizgona, a sama przyległa do jego boku kładąc głowę na torsie. Nie była przyzwyczajona do takiego pokoju, jej przecież ogrzewany był przez kominek na samym środku pomieszczenia. Jednak tak, czy inaczej wolała ciepło ciała Blake'a niżeli właśnie ten piecyk. Wtuliła się w niego zupełnie jak dziewczynka w najlepszą przytulankę. Już mogłaby zostać w tym dormitorium na wieki. Czas mógłby się zatrzymać i trwać właśnie w tej sekundzie. Nigdy nie czuła się na tyle ważna dla kogoś, co dzisiejszego dnia. Tym bardziej utwierdziły ją w tym przekonaniu słowa. Ledwo słyszalne, ale Chantelle doskonale je usłyszała.
Kocham cię.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Zdecydowanie była szczęśliwa i to chyba najbardziej w życiu. Żadne z jej przeżyć nie mogło się równać temu. Ani chwila osiągnięcia animagii, ani wybitny w transmutacji. Nic. Gdy Ian mruknął dobranoc podniosła głowę, by na niego spojrzeć. O dziwo, już spał. Najwidoczniej powiedział to półświadomie tuż przed zaśnięciem. Zupełnie jak dziecko. Prychnęła rozbawiona i podniosła się trochę. Pocałowała czubek jego nosa, a następnie ponownie wtuliła się w jego tors. Było jej w tej chwili tak dobrze i ciepło, że podobnie jak Ian odpłynęła w inny świat. Zupełnie jak dziecko.
Obudziła się jak zwykle wcześnie. Była osobą, która mało spała. Nawet nie potrzebowała więcej. Pierwsze wrażenie po przebudzeniu to ogromne ciepło. Otwierając oczy ulżyło jej na sercu. Przez chwilę sądziła, że to gdzie właśnie jest to jedynie sen. Ale nie. Tak jak tuż przed zaśnięciem tkwiła w objęciach Ian'a. On spał w najlepsze, więc nie chcąc go budzić zachowywała się jak najciszej. Wyswobodziła się z jego ręki,a sama podjechała do góry, tak że jej twarz znalazła się trochę wyżej. Otaczając jego głowę zaczęła delikatnie przeczesywać mu włosy. Spodobało się to Chan, dlatego nie planowała zaprzestać. Nawet przysunęła się do jego skroni zostawiając na niej dotyk swoich ust. Zamknęła oczy, ale w dalszym ciągu jej dłoń gładziła policzek, bądź przeczesywała włosy. Po dłuższym czasie Ian zaczął się poruszać, trochę w geście rozciągnięcia.
- Dzień dobry - mruknęła mu do ucha, zanim jeszcze otworzył oczy.
Slughorn zamknął książkę, wzbijając w powietrze obłoczek kurzu, który migotał przez chwilę w zielonkawym świetle, aż w końcu osiadł na biurku i podłodze. W sali zrobiło się trochę ciszej, chociaż nadal dało się słyszeć szelest skruszanych ziół i uderzenia o wnętrza kociołków przy mieszaniu wywarów. Profesor flegmatycznie podniósł się z miejsca, co Nathan odebrał jako znak, że czas się skończył. Krytycznie spojrzał na swój eliksir i z ulgą stwierdził, że przybrał on już odpowiednią barwę, a przynajmniej zbliżoną do tej, o której było napisane w książce. Wystarczyło zamieszać go odpowiednią ilość razy i...
OdpowiedzUsuńLedwie skończył, gdy nagle dało się słyszeć potężny wybuch. Nate instynktownie odskoczył od stolika, przez chwilę nie mając pojęcia, co się w ogóle stało. Wszyscy jak na komendę przerwali dokonywanie ostatnich poprawek w swoich wywarach i spojrzeli w stronę oszołomionego Riversa. A przynajmniej początkowo tak myślał. Gdy chmura granatowego dymu nieco się rozrzedziła, Krukon zdołał spostrzec, że z jego kociołkiem nic się nie stało. Nie mógł tego samego powiedzieć o nadpękniętym naczyniu Matta, który stał obok, ścierając z twarzy ciemną maź. Jego głupkowaty uśmiech świadczył o tym, że substancja nie jest zbyt szkodliwa dla skóry, ale Slughorn, mimo to, odesłał go do skrzydła szpitalnego, tak dla pewności.
Gdy emocje spowodowane tym nieszczęśliwym wypadkiem opadły, profesor zaczął chodzić po klasie, bez słowa oceniając poszczególne eliksiry. Jego twarz nie zdradzała absolutnie niczego i ciężko było określić, czy przygląda się niektórym wywarom dłużej, bo są takie dobre, czy może wręcz przeciwnie.
- Niektórzy poradzili sobie z tym zadaniem lepiej, inni gorzej - powiedział, kończąc okrążanie sali i ponownie stanął za swoim biurkiem. - Mam jednak nie lada problem z wyborem zwycięzcy, gdyż dwa spośród przyrządzonych przez was wywarów są bliskie ideału i trudno je między sobą porównywać, a co za tym idzie - wybrać lepszy...
Nathan, marszcząc brwi, przyglądał się profesorowi. Dwa? Więc kto dostanie Felix Felicis? Będzie dogrywka czy jak?
Na początku tej lekcji Nathan nie przypuszczał, że komuś może pójść aż tak dobrze, by Slughorn nazwał jego eliksir bliskim ideału, dlatego wcześniej dawał sobie jakąś szansę na wygraną. Gdy tylko usłyszał wspomniane wcześniej słowa profesora, automatycznie wykluczył się z grona szczęśliwców, którzy mogli zostać obdarowani fiolką z Felix Felicis - w klasie było bowiem mnóstwo lepszych od niego w tej dziedzinie osób. Jednocześnie Krukon zaczął się zastanawiać, jak Horacy ma zamiar rozwiązać tę sprawę, skoro nie potrafi wybrać pomiędzy dwoma najlepiej przygotowanymi wywarami. Kolejny popis z użyciem kociołka? Nate zerknął na zegarek i pokręcił głową. Nie było na to czasu, nawet na przygotowanie czegoś niezbyt skomplikowanego.
OdpowiedzUsuń- A te wywary należą do... - Slughorn był niezły w trzymaniu napięcia i widocznie doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo patrzenie na zastygłych w oczekiwaniu uczniów przywołało na jego twarz szeroki uśmiech. - Do Nathana Riversa i Iana Blake'a.
Że co?! Gdyby Nate pił coś teraz, z pewnością oplułby stojącą na linii ognia Krukonkę w iście komediowym stylu. Na szczęście nie pił. Spojrzał za to w kierunku Ślizgona, tego Ślizgona, odwzajemniając jego jadowity uśmiech. Pragnienie zwycięstwa wzrosło w Riversie wielokrotnie, bo nie dość, że grał o niezwykle rzadkie, płynne szczęście, to jeszcze miał okazję utrzeć nosa jednemu z wychowanków domu Salazara. Niesamowita oferta, dwa w cenie jednego!
Slughorn przepchnął się do nich pomiędzy stolikami w akompaniamencie podnieconych szeptów uczniów, którzy zdążyli się już zgromadzić wokół wybranej dwójki, po czym zaapelował, że zwycięzcę wybierze na drodze quizu. A pierwszą jego ofiarą miał być Nathan.
- Zacznijmy od czegoś prostego: jakich składników potrzebujemy do uwarzenia... - Albo Horacy naprawdę się zastanawiał, albo po raz kolejny chciał podtrzymać napięcie. - Eliksiru wielosokowego?
Blondyn odtańczył w duchu taniec zwycięstwa i od razu zaczął wymieniać:
- Rdest ptasi, pijawki, muchy siatkoskrzydłe, ślaz... emm... skórka boomslanga i sproszkowany róg dwurożca.
- To wszystko? - zapytał Slughorn, unosząc do góry brew.
Nate przeanalizował wszystkie podane przez siebie składniki i był już bliski skinięcia głową, gdy nagle doznał olśnienia.
- Jeszcze... fragment osoby, w którą chcemy się zmienić, jak włos czy paznokieć, oczywiście.
- Ledwo, ledwo, panie Rivers, ale niech będzie. Teraz pora na pana Blake'a.
Krukon wyszczerzył zęby, spoglądając w stronę swojego rywala. 1:0, cwaniaczku!
OdpowiedzUsuńW obecnej sytuacji pannę Rhamnusię naszła chęć by wyciągnąć ręce przed siebie i udusić Iana, by raz na zawsze przestał wyprowadzać ją z równowagi. Z pewnością gdyby to zrobiła oddałaby przysługę niejednej skrzywdzonej przez niego dziewczynie i oszczędziła cierpień kolejnym tuzinom. Jej jasne tęczówki zachmurzyły się i brakowało jedynie chwili by ciskały gromy i błyskawice. Gdyby tylko potrafiła spetryfikowałaby go już dawno swoim spojrzeniem. Ze świstem wciągnęła powietrze do płuc i jeszcze głośniej je wypuściła. Nie należało jej drażnić, pod chłodną i kamienną powłoką mieszkała Nemezis, czekająca na okazję rozpętania pandemonium.
Po całym męczącym dniu w końcu nadarzyła się okazja, chwila spokoju w której Adra mogła nieco odpocząć i zadbać o siebie. Kiedy tylko wstała, na jej barki posypały się obowiązki i chcąc – nie chcąc, musiała je wypełnić. Odwiedziny w sowiarni, śniadanie a potem zajęcia i nauka z krótką przerwą obiad, pomoc w bibliotece oraz patrolowanie pewnego odcinka korytarza a potem jeszcze tuzin innych drobnych spraw wymagających przemieszczania się po całym zamku. Nóg jednym zdaniem to ona nie czuła. Bolały ją śródstopia a gdy tylko odwracała głowę w lewą stronę coś jej strzykało w karku.
Łazienka prefektów była idealnym miejscem na odpoczynek ; wanna pełna piany i ciepłej wody, wszechogarniający i błogi spokój. Późnym wieczorem ruszyła korytarzem w stronę ustronnego miejsca. Wymówiwszy hasło znalazła się w środku i już na progu osłupiała.
Czara właśnie się przelała. To co zobaczyła panna Adrasteja wprawiło ją w zadumę a zaraz potem w złość, rosnącą z sekundy na sekundę. Ruszyła przed siebie, stopą trąciła pustą butelkę po ognistej whisky. W powietrzu unosił się smród palonego tytoniu, a resztki zgaszonego papierosa były dopełnieniem rozgardiaszu w łazience prefektów. Dziewczyna dopatrzyła się jeszcze kilka drobiazgów : dwie butelki kremowego piwa, jeden but,pasek i koszulkę chłopaka, reszta ubioru śpiącego ślizgona w wannie nie była do zlokalizowana ... Dziękowała w myślach Salazarowi, że piana nie zniknęła z powierzchni wody układając się w odpowiednich miejscach. Pan Blake miał odchyloną głowę do tyłu, ręka zwisała mu znad krawędzi a ust miał lekko rozchylone.
Wciągnęła powietrze w płuca a przy wydechu wydarła się na całą łazienkę ile miała pary w sobie po czym w ostentacyjnym geście oburzenia założyła ręce na wysokości klatki piersiowej.
- IAN! Zabieraj dup. sko z wanny!
[Sratatatat, takie sobie wyszło :<< Ale nic lepszego na razie nie wymyślę. ]
[Dziękuje :) Na chwilę obecną nie mam żadnych pomysłów ;c jeśli ty coś masz to proszę o zaczęcie lub podyktowanie jakiś okoliczności i relacji.]
OdpowiedzUsuńLeoś
Piątek, weekendu początek, a zarazem dla Evy wyczekiwany koniec jednego z najpracowitszych tygodni, jakie dane jej było w życiu przeżyć. Te pięć szkolnych dni, z których ostatni chylił się właśnie ku końcowi, upłynęło jej w bezustannym uczniowskim pochodzie do i z biblioteki, w celu przyzwoitego przygotowania się na następującą każdego dnia kawalkadę zaliczeń, testów czy ćwiczeń praktycznych, przez co jedyne momenty błogiego lenistwa, na które mogli pozwolić sobie inni uczniowie, w jej przypadku były zarezerwowane na patrolowanie korytarzy. Miodnie.
OdpowiedzUsuńPlanów na ten wieczór nie miała wcale, liczyła na chwilę spokoju i możliwość wyspania się za wszystkie czasy, zakopując się pod kołdrą, jak w swoim małym królestwie, a tymczasem podczas obiadu rozmowa dwóch Gryfonek skutecznie przypomniała jej o odbywającej się tego wieczoru imprezie, na którą wpuszczano jedynie za okazaniem zaproszenia, dzięki czemu niwelowano potencjalne niechciane towarzystwo, które sprawiało kłopoty.
Samo zaproszenie nie zdziwiło ją zbytnio, była jedną z tych osób, które umożliwiały skuteczny rozkwit przemytnictwa w szkole, co stawało się jeszcze łatwiejsze dzięki posadzie prefekta, jednak na imprezę wybierała się z braku laku, nie oczekując rewelacji, a jednak mając nadzieję na spotkanie znajomej twarzy, z którą będzie mogła spędzić przyjemnie czas.
Miejscem docelowym okazała się sporawa sala od zaklęć, obecnie nieużywana, ale znajdująca się w najbardziej oddalonym od strategicznych punktów skrzydle zamku, a przez strategiczne punkty rozumieć się miało gabinet Filcha, pokoje nauczycielskie, częściej używane korytarze. Pomimo szeregu zaklęć wyciszających nie był to, zdaniem Evy, przemyślany wybór, z racji braku ewentualnych dróg ucieczki, gdyby coś się posypało, ale zignorowała to i, okazującu uprzednio zaproszenie, weszła do środka. To, co zastała w środku, okazało się wybuchową mieszanką alkoholowych oparów, dymu, kolorowych świateł i tłumu ludzi.
- Na trzeźwo tego nie przetrwam - stwierdziła na głos i sięgnęła po pękatą bulekę Whisky i przelała go w szeroką szklankę o grubym dnie. Wychyliła całą jej zawartość w kilka sekund, po czym powtórzyła proces, a z trzecią szlanką postanowiła przejść się po sali w poszukiwaniu kogoś znajomego, a tych było jak na lekarstwo.
Próba przepchnięcia się przez szalejący w rytm muzyki tłum przypominała marsz pod prąd środkiem rwącej rzeki, której masy ludzkiego ciała obijały się raz po raz od drobnej sylwetki Reeve. Najłatwiej było iść bliżej ściany, a i tak co jakiś czas dostawała z łokcia, bądź z barku i o mało nie wylewała złocistego trunku ze szklanki. Jakby tego było mało, ktoś po prawej wdał się w bójkę, a osoba, która została w jej wyniku popchnięta wpadła na Evę, ścinając ją z nóg i tylko czyjaś sylwetka, na której w porę się podparła, uratowała ją przed upadkiem. Dźwięk tłuczonego szkła zginął gdzieś w eterze, między kolejnymi uderzeniami morderczego bitu.
- Szlag by to, przepraszam, nie chciałam cię oblać - mruknęła Reeve, próbując ustawić się w pionie w celu ocenienia zniszczeń na swojej jasnej bluzce. Dopiero teraz mogła zerknąć w górę, w celu zidentyfikowania osobnika, który okazał się pierwszą znajomą osobą, jaką spotkała tego wieczoru. Chociaż "znajomą", to bardzo naciągane pojęcie.
- Blake... Coś o tobie było cicho ostatnio, co cię sprowadza na tą... hm... imprezę? - Uniosła brwi w zapytaniu i założyła ręce na piersi.
Eva
[Jestem jak najbardziej za :) Jeśli możesz zacznij a jak nie to ja postaram się cos później wykombinować :)]
OdpowiedzUsuńLeoś
Chan mogłaby zaczynać tak każdy ranek. Budzić się wtulona w Ian'a, dostać całusa w policzek na przywitanie. Niby były to tak błahe i drobne gesty, ale sprawiały sercu dziewczyny ogromną radość. Gdy Ślizgon usiadł na skraju łóżka Chantelle postąpiła podobnie. Jedynie nogi miała skrzyżowane przed sobą nie pozwalając im opaść wzdłuż zwisającego prześcieradła. Po plecach przeszły jej dreszcze czując dotyk jego dłoni na swoich włosach. Zdecydowanie było to jedno z przyjemniejszych doświadczeń. Nie obraziłaby się, gdyby postanowił przeczesywać je częściej.
OdpowiedzUsuń- Bardzo dobrze - mruknęła w odpowiedzi na pytanie Ian'a. Oparła się o jego ramię otaczając rękoma swoje nogi. Nie było jej dane długo tak posiedzieć, bo po dłuższej chwili objął dłońmi twarz dziewczyny. Tym spowodował, że patrzyła mu w teraz prosto w oczy. Miała wrażenie, że usłyszy coś bardzo ważnego. Coś nad czym właśnie się zastanawiał, a po dwóch słowach, jakie usłyszała z jego ust przekonała się o słuszności przypuszczeń. Serce Chantelle zabiło szybciej i nie zmniejszało swojego tempa, gdy chłopak wypowiadał swoje obietnice względem niej. Każde stwierdzenie było jak kolejna ciepła fala miodu rozlewająca się po jej duszy. Nigdy nie usłyszała tylu pięknych słów skierowanych w jej stronę, toteż przeskakiwała wzrokiem po oczach Ślizgona w połowie nie wierząc swoim uszom, w połowie oniemiałą ze szczęścia. Nie wiedziała, co w tej chwili powiedzieć. Przecież nigdy nie była postawiona w takiej sytuacji. Możliwe, że minął całkiem dłuższy czas, kiedy to pomiędzy nimi panowała cisza, bo nagle Ian przybliżył się łącząc ich usta pierwszy raz w tym dniu. Tu jednak Chan nie pozostawała bierna, a odwzajemniała każdy pocałunek z taką samą dokładnością, co chłopak. Tym razem ten stan trwał o wiele dłużej niż kiedykolwiek, a dla Hogarth mógł się on nie kończyć. Jeżeli jednak tak by się stało, chciała ponownie zatopić się w wargach Ian'a i nie myśleć, co spotka ją za drzwiami dormitorium. Oddech stał się nierówny, a bicie serca jeszcze bardziej przyśpieszyło. Chociaż ostatnio wszystkie ich pocałunki były nagłe i spontaniczne, to ten oczywiście lekko ją zaskoczył. I mimo tego, że Ślizgon oddalał się od jej twarzy ona podążała za jego nie chcąc kończyć tego jakże pięknego i cudownego dla niej stanu. Niestety ich usta w końcu się rozłączyły, a Chan otworzyła oczy natrafiając na brązowe tęczówki Ian'a. Lubiła ciemne oczy, o wiele bardziej niż kolor własnych. Jednak teraz oczekiwał odpowiedzi, a ona nie wiedziała, jak ubrać w słowa to co czuje, bo sama nie potrafiła tego określić. To był tak niezwykły i urokliwy stan, że nie dało się tego opisać. Po prostu była szczęśliwa, jak w jakimś amoku gazu uszczęśliwiającego, albo w zupełnie innym świecie, gdzie problemy nie istnieją, gdzie łzy są suche i nikt nie ma prawa ich nawet doświadczyć.
Najchętniej w tej chwili wyciągnęłaby szyję chcąc dosięgnąć ust chłopaka, ale przecież nie mogła być aż tak zachłanna. Musiała coś powiedzieć, cokolwiek. Coś serca. Cokolwiek.
- Ian - zaczęła delikatnie wypowiadając jego imię, zupełnie tak, jakby było ono tym najpiękniejszym słowem. - Zastanów się nad tym, co oznacza każdy mój odwzajemniony pocałunek i to, że tu z tobą jestem - powiedziała dalej przyglądając się twarzy Ian'owi. Chwilę później zniżyła głowę wyswabadzając się z jego dłoni. Nie czekała na to, aż opowie jej o swoich przemyśleniach, ale ciągnęła dalej. - Oznacza to, że w moim sercu, zajmujesz dokładnie tę samą pozycję, co ja w twoim - pokiwała w zamyśleniu głową. Po raz pierwszy powiedziała mu to, co myślała. Bez żadnych dodatkowych informacji, ale to samo zdanie utworzyło jej się chwilę wcześniej w myślach. Zawstydziła się trochę tym faktem, ale dzielnie skrzyżowała z nim wzrok, a podnosząc dłoń przejechała jej wierzchnią częścią po jego policzku. W końcu tak jak chciała wyciągnęła się w stronę Ian'a, jednak jej wargi dotknęły czubka nosa chłopaka, a nie jego ust, jak to jeszcze prawię minutę temu planowała. Tym przybliżyła swoją twarz do niego, tak że dzieliły ich zaledwie milimetry - Więc mój drogi, to oczywiste, że również chciałabym spróbować - powiedziała cicho dalej gładząc skórę Ian'a.
Usuń[Hej :) Tak sobie czytam Twoją kartę, czytam, czytam i sobie myślę, że mogliby się spotkać na jakimś balu, załóżmy maskowym, który organizowaliby ich wspólni znajomi? Ona by go zauroczyła i chciałby ją poznać bliżej? Taki wątek by Ci odpowiadał, czy wolisz coś innego?]
OdpowiedzUsuńViolet
[Więc.. może mogłaby podpiąć ten pomysł do Twojej drugiej postaci, chyba że Toby też zajęty ^^]
OdpowiedzUsuńViolet
Tegoroczne wakacje miały wiele zmienić w życiu Leilah. Pewnego upalnego dnia znalazła na strychu swojego domu wielkie, zakurzone pudło, pełne starych zdjęć a w tym gruby dziennik. Zaczęła go czytać, kartka po kartce, siedziała tam aż do wieczora. Gdy miała już wyjść dostrzegła zdjęcie, która wzbudziło jej zainteresowanie. Był na nim chłopiec i blondwłosa dziewczynka, chudziutka.. wyglądała zupełnie jak ona. Odwracając czarno-białą fotografię na drugą stronę zdała sobie sprawę, że to właśnie ona była na tym zdjęciu. Widniał tam krótki napis `Leilah & Ian` z datą. Dziesięć lat temu. Ian, Ian, Ian... szukał w myślach tego małego chłopca, bezskutecznie. Nie pamiętała go i nie kojarzyła do jakiej rodziny należy. Jedyny Ian, którego znała był z jej szkoły, ze szkoły magii, z Hogwartu. Ale czy to on.. nie, niemożliwe. Z drugiej strony, pragnęła zagłębić się w tą historię jeszcze bardziej. Możliwość posiadania w rodzinie czarodzieja w jakiś sposób ją fascynowała i budziła w jej zimnym sercu emocje. [...]
OdpowiedzUsuńPo wakacjach, gdy wróciła do szkoły z internatem, miała mieszane uczucia. Odkrycie, że jej ciotka była czarownicą, wzbudziło w niej niepokój i była bardziej zagubiona niż zwykle. Myślała o tym, ciągle. Po upływie wielu tygodni postanowiła w końcu coś z tym zrobić. Chciała jakoś zbliżyć się do tego chłopaka, przecież możliwe, że to jej kuzyn. Stwierdziła, że takie długie myślenie nic jej nie da, jedynie ją denerwowało. Postanowiła działać. Pierwszy raz, gdy do niego podeszła spławił ją. Negatywne emocje powoli się w niej kumulowały, jednak postanowiła nie dawać za wygraną i nie chciała się poddawać. W końcu podejrzewała, że on był jej rodziną.
Tego dnia, po zajęciach z eliksirów podeszła do niego, gdy był sam, na błoniach. To chyba było jego ulubione miejsce, bo przesiadywał tam często.
- Cześć. - szepnęła miękkim i melodyjnym głosem, który był bardzo cichy, lecz mówiła wyraźnie. Zerknęła na chłopaka, widziała na jego twarzy widoczne zrezygnowanie i niechęć. W sumie, to nie dziwiła mu się.
Cały czas go obserwowała, próbowała z nim rozmawiać, jednak zwyczajnie jej to nie wychodziło i zawsze robiła z siebie idiotkę. Tym razem jednak miało być inaczej. Cieszyła się, że jest sam, bo myślała, że uda mu się wszystko wyjaśnić i może pierwszy raz w życiu nawiążę z kimś w miarę normalną relację.
[Może jakiś wątek z Ianem W? :) Myślałam nad tym, ze Withmore będzie szedł w nocy korytarzem i złapie chłopaka jak będzie palił i zamiast dać mu karę czy coś to coś tam zrobi, lub mu coś powie łagodnego xd i każe mu przyjść do jego gabinetu, a dalej samo poleci :)]
OdpowiedzUsuńZmierzyła go przeciągłym spojrzeniem, zatrzymując swoje intensywnie niebieskie tęczówki na jego oczach. Patrzyła mu w oczy dosłownie przez kilka sekund, bo chwilę później spuściła wzrok a jej usta zacisnęły się w wąską linię. Ian nie był zbyt przyjemny i miły.
OdpowiedzUsuńNie wiedziała co ona sobie myślała. W końcu mogła wysłać anonimową wiadomość do niego. Przynajmniej to on zawracałby sobie głowę tą sprawą, a nie ona. I nie musiałaby za nim biegać, łazić. Pewnie znowu zrobiła z siebie kretynkę, ale kogo to obchodziło... chyba tylko ją.
- Ja.. - zaczęła, ale nie umiała wykrztusić z siebie nic więcej.
Zmarszczyła brwi, wpatrując się w niego przez kilka minut. Westchnęła.
Wsunęła dłoń do kieszeni i wyjęła z niej fotografię, na którym była ona i on.
Zerknęła na zdjęcie, później na niego. Nie wiedziała czy to był on. Cóż.. i tak już była zdenerwowana. Stwierdziła, że powie mu to co ma i zniknie.
- Chyba jestem twoją kuzynką. Proszę, masz prawo obejrzeć to zdjęcie. Możesz je sobie zatrzymać. - mruknęła cicho.
Wsunęła fotografie w jego dłoń.
- Teraz mogę dać ci spokój, tak jak sobie tego życzyłeś. - szepnęła.
Krukonka zgrabnie go wyminęła i udała się w stronę zamku. Myślała sobie, że w końcu pozbyła się tego ciężaru, przerwała milczenie i więcej raczej nie będzie miała nic wspólnego z tym czarodziejem. Odgarnęła niesforny kosmyk jasnych włosów za ucho i przyspieszyła kroku. Nie odwracała się za siebie i po chwili myślami była już gdzieś indziej.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWithmore jak co wieczór siedział w zaciszu swojego gabinetu z sokiem pomarańczowym w ręce. Przechadzał się po pomieszczeniu nucąc pod nosem jego ulubioną piosenkę. Westchnął głośno i postanowił, że przejdzie się na spacer po zamku. Lubił, chodzić szkolnymi korytarzami, gdy były wolne od chmar roześmianych uczniów. Narzucił na siebie szatę i wyszedł z pokoju. Powoli ruszył przez jeden z korytarzy. Przeczesał ręką włosy i skręcił w jeden z korytarzy, gdzie dostrzegł jednego z uczniów.
OdpowiedzUsuń-Wiesz, że palenie szkodzi zdrowiu?-zapytał, gdy podszedł do chłopaka i uniósł jedną brew do góry.
-Jak to robisz to, rób to porządnie-dodał i zachichotał pod nosem. Wciągaj dym, a nie połykaj-rzucił i skrzyżował ręce na piersi.
-Patrz pokaże ci-powiedział i wyciągnął z kieszeni papierosy, po czym odpalił jednego i dość mocno się nim zaciągnął.
-Jutro o 22 u mnie-wydukał Withmore i tak po prostu sobie odszedł wyrzucając zgaszonego peta przez okno.
[ Perks of being a wallflower <3 Uwielbiam. Na wątki wszelakie jestem chętna, z zaczynaniem troszku gorzej. Ale czekam na pomysły, coby je zrealizować :) Wybierz sobie którąś Twoją postać, albo nawet i dwie, i przedstaw mi wątek marzeń. Plus, mam jeszcze Mary MacDonald, ale ona się zakurzyła trochę.]
OdpowiedzUsuńJames Potter
Upodabniam się do nich? Gdybyś wiedziała wszystko nie mówiłabyś tak .. przyznałabyś mi rację, Melody
OdpowiedzUsuńSłowa chłopaka pomogły jej przetłumaczyć część układanki.
Współczuła mu. Naprawdę. Nie mogła rozumieć co czuł, ponieważ nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji i prawdopodobnie nigdy nie znajdzie, ale domyślała się jakie to jest uczucie być zmuszonym do czegoś czego się naprawdę się nie chce.
Tym bardziej jeśli jest się zmuszanym do poparcia jednej ze stron w czasie "wojny".
- Nie twierdzę, że nie masz racji - powiedziała. Doceniała to co chciał zrobić i wiedziała, że "powinno" się postąpić jak Ian. Wiedziała też, że pewnie gdyby była trochę bardziej odważna, postąpiłaby, a przynajmniej starała się zrobić, to samo.
- Domyślam się, że chcesz w ten sposób zrobić coś dobrego, ale w tych czasach powinno się myśleć przede wszystkim o sobie - powiedziała. - Walka z przyszłymi sojusznikami? Nie zapomną Ci tego. - Nieśmiałość, która zazwyczaj przeszkadzała jej w kontaktach z innymi nagle zniknęła. Może to i dobrze? Po raz pierwszy od dawna mówiła to o czym naprawdę myślała. Wzięła głęboki oddech i kontynuowała:
- Poradzę sobie.
Była przyzwyczajona do takich zachowań i mimo że nie potrafiła im otwarcie przeciwdziałać to już się nimi nie przejmowała.
- Nie pomagaj mi - powiedziała z uporem, który zadziwił ją samą. Nie chciała by powtórzyła się sytuacja podobna do tej*.
[ coraz niej podoba mi się zachowanie Melody, ale nic nie mogę z nim zrobić. Zaczęła żyć własnym życiem i już mnie nie słucha. Kto by pomyślał, że dziecko może być tak nieusłuchane (przepraszam, mamo, że jestem taka okropna)
przepraszam za takie opóźnienie, ale Krasnoludki ukradły mi pierwszą wersję i nie mogłam się zmusić do napisania drugiej - cały czas łudziłam się, że mi ją oddadzą :)
przepraszam też, że takie krótkie, ale tak jakoś wyszło. Znowu.
* więcej informacji w notce fabularnej o Melody, którą szykuję ]
Mary, leżąc w poprzek jednego z blatów ustawionych w szklarni numer siedem, zastanawiała się, jakim właściwie sposobem znalazła się w tym miejscu. Przecież dzień zapowiadał się jej tak wspaniale.
OdpowiedzUsuńSiedziała sobie spokojnie na jednym z parapetów, jedząc zwędzonego ze szkolnej kuchni rogalika z czekoladą, kiedy to nagle pojawiła się przed nią profesor McGonnagal, informując, że została wytypowana do pomocy przy nowych nasionach.
Mary myślała, że nauczycielka robi sobie z niej żarty, lecz ta patrzyła na nią najzupełniej poważnie.
- Masz stawić się o siedemnastej w szklarni numer siedem, Mary. Radzę ci, nie spóźnij się - rzekła na pożegnanie po czym obróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie uczniów.
Kto jak kto, ale Minerwa nie była osobą, z którą MacDonald chciała zadzierać. Nic więc dziwnego, że stawiła się w wyznaczonym miejscu punkt piąta.
Zazwyczaj tętniąca życiem, tamtego popołudnia szklarnia była zupełnie pusta, nie licząc szerokiego, solidnego stołu, stojącego pośrodku i kilku mniejszych blatów.
Machała nogami i bawiła się pierścionkiem, zawieszonym na cienkim łańcuszku, czekając na jakikolwiek znak, który zdawał się nigdy nie nadejść.
- Świetnie, stara Minnie postanowiła robić sobie ze mnie żarty - mruknęła niezadowolona, wgapiając się w wieczorne niebo, idealnie widoczne przez przeszklony dach. Ścisnęła pierścionek mocniej, tak, że boleśnie wbijał się jej w skórę. Wiedziała, że to pomoże jej zebrać myśli.
- Pomoc przy nowych nasionach, też mi coś.
Mary MacDonald
W pierwszej sekundzie myślała, że się przesłyszała. W następnej wyraz ekscytacji zakwitł na jej bladej twarzy by zniknąć sekundę później gdy już udało jej się skojarzyć, że nie zna chłopaka, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Zupełnie go nie zna.
OdpowiedzUsuńUsiadła prosto po czym zsunęła się z ławki, lądując na ziemi z gracją odpowiednią dla byłej baletnicy, którą zresztą była.
- Myślałam, że to ty przyniesiesz mi odpowiedź na to pytanie - powiedziała, podchodząc odrobinę bliżej po czym wyciągnęła drobną dłoń w jego stronę.
- Mary MacDonald, zmuszona do pracy z nasionami, które nie istnieją - odparła dziarsko, przyglądając się twarzy chłopaka. Próbowała skojarzyć go, przypasować do jakiegoś nazwiska, kogoś, kogo mijała na szkolnych korytarzach, jednak jej zabiegi spełzły na niczym. W ogóle go nie pamiętała. To dziwne, zważywszy na fakt, że spędzała w Hogwarcie swój siódmy rok z rzędu.
Mary MacDonald
Mary była tak zajęta układaniem sobie poleceń w głowie, że z początku nie zauważyła, że Ian wziął w ręce jej skrzynkę. Chciała zaoponować, ale dała sobie z tym spokój. Zamiast tego, gdy chłopak postawił pudełka na wskazanym miejscu, uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
OdpowiedzUsuń- Dziękuję.
Wzięła do ręki jedno z nasionek i zaczęła przekładać je w palcach, przyglądając się mu i badając uważnie jego fakturę. Nie widziała takich nigdy wcześniej, ale czemu się dziwić, przecież nauczycielki powiedziały, że są nowe. Możliwe, że dopiero odkryte.
Najdelikatniej jak tylko potrafiła, ścisnęła nasionko i za pomocą nożyka rozcięła jego miękką skorupkę, spod której wyjrzało jeszcze mniejsze ziarenko. Miało wściekle niebieski kolor, czego Mary nie zauważyła, gdy Sprout pokazywała im, jak się z nimi obchodzić. Sprawnym ruchem odcięła łodyżkę, wrzuciła ją do pudełka a ziarenko wylądowało w korycie. Rozprawiła się jeszcze z kilkoma nasionami zanim znów się odezwała.
- Interesujesz się zielarstwem? - spytała cicho, jakby od niechcenia. Nie miała zbyt dużej wprawy w niezobowiązujących rozmowach, szczególnie nie ostatnio.
Mary
Z lekkim niepokojem na twarzy obserwowała ciecz, która wypłynęła z nasionka Iana, lecz gdy nie wyrządziła żadnych widocznych dla oka szkód, takich jak poparzona skóra czy dziury wypalone w blacie, szybko wyleciała jej z głowy. Była po prostu jednym z jakże wielu skutków ubocznych całego procesu, takim jak, co zauważyła ze zdziwieniem, opuszki palców zabarwione na różowo.
OdpowiedzUsuń- Chodzę na zielarstwo, ale nigdy nie byłam z niego szczególnie wybitna - przyznała, skupiając się na własnych dłoniach. Starała się opracować metodę, która pozwoliłaby jej na wydajniejsze łuskanie. Poza tym, nie chciała sprawiać wrażenia nachalnej, a na taką bez wątpienia by wyszła, gdyby wpatrywała się w Ślizgona tym swoim przewiercającym na wylot spojrzeniem.
- Za to uwielbiam eliksiry.
Przesadziwszy z ilością nasion w jednej ręce, Mary prawie nie odcięła sobie palca. Uskoczyła w ostatnim momencie, co poskutkowało tym, że fasolki posypały się na posadzkę.
- Na Wizengamot wszechmogący!
- Obrona przed czarną magią jest w porządku - powiedziała cicho.
OdpowiedzUsuńObrona przed czarną magią kiedyś była w porządku .
Zdążyła pozbierać wszystkie rozsypane nasiona zanim Ian pokazał jej swoje dłonie. Bąble wyglądały okropnie. Momentalnie poczuła się tak, jakby trzymała jadowite węże, więc czym prędzej wrzuciła nasiona do skrzynki.
- Mogę? - spytała, chwytając go chłodnymi palcami za nadgarstek i nie czekając na odpowiedź, przysunęła się bliżej po czym pociągnęła jego rękę tak, że znalazła się nieopodal jej twarzy. Nie było to trudne, zważywszy na różnicę wzrostu między nimi.
Z początku tylko przyglądała się skórze, zarówno zdrowym jak i zainfekowanym miejscom. Zauważyła, że wokół każdego z bąbli wiedzie czerwona linia. Delikatnie, tak, by go przez przypadek nie rozbić, zbadała linie, jedna po drugiej. Skóra w ich miejscach miała znacznie wyższą temperaturę, była rozogniona.
- Trochę podobne do czyraków - mamrotała, nadal gapiąc się na bąble jak zahipnotyzowana. Niewiele myśląc, rozbiła największy z nich wskazującym palcem. Prawa dłoń momentalnie pokryła się niebieskimi wypryskami.
- Przepraszam za bezczelność, ale musiałam sprawdzić. To jest zakaźne - powiedziała, starając się artykułować słowa wyraźnie. Nie jest to proste, gdy ogarnia cię przerażenie.
- Musimy dostać się do Skrzydła Szpitalnego, jak najszybciej. Zaraz powinna zacząć się wysoka gorączka.
Skąd to wiedziała? Elisabeth MacDonald, matka Mary, była mugolskim lekarzem, a sama Gryfonka interesowała się uzdrowicielstwem.
- Tylko co zrobić z tym? - spytała skonsternowana, patrząc na stosy nasion. Gdyby zostawili je na wierchu, istniała szansa, że jakiś mniej inteligentny uczeń natknie się na nie i również zostanie zakażony, a tak nie można było ryzykować.
[Administracja zaprasza serdecznie pod wątek grupowy, od kilku dni widniejący na stronie głównej. Razem twórzmy historię Hogsmeade :)]
OdpowiedzUsuń[wtrącę się tam w drugiej części wątku ze śmierciożercami, droga dyrekcjo :D]
UsuńKiwnęła głową i ruszyła, chcąc mieć cieplarnię z przeklętymi nasionami jak najdalej od siebie. Tak samo zresztą jak rękę, pokrytą niebieską wysypką.
OdpowiedzUsuńGdy Ian zrównał z nią krok, Mary postanowiła, że oczyszczenie atmosfery to dobry pomysł.
- Chociaż może te bąble to nie taki zły pomysł. Pasowałyby mi do oczu - zaśmiała się.
MacDonald od zawsze była odrobinę dziwna, zupełnie niepodobna do innych dziewcząt, mieszkających w Hogwarcie, a apogeum osiągnęła po balu walentynkowym w ostatnim roku swojego pobytu w starym zamku.
- Zawsze chciałam mieć egzotyczną urodę.
Gryfonka dziękowała w duchu za fakt, że szkolne korytarze były o tej porze zazwyczaj puste. Nie chciała znosić ciekawskich spojrzeń hogwartczyków czy też być źródłem okropnej zarazy, o której nikt zapewnie nie zapomniałby przez najbliższe dwa wieki. W sali pamięci zawisłaby tabliczka z jej nazwiskiem i dopiskiem "ta, która zaraziła wszystkich niebieskimi bąblami".
Wolała tego uniknąć.
[ Też ma różdżkę z drzewka różanego <3 Jestem chętna na wątek, więc przychodzę żeby pokombinować z Tobą, bo sama jestem po biologii i nie myślę już o niczym innym tylko o krwinkach :3 ]
OdpowiedzUsuńAudrey
Nathan stał, opierając się dłonią o stolik, a za plecami trzymał skrzyżowane palce drugiej ręki w nadziei, że jakkolwiek mu to pomoże i przykładowo ześle na Ślizgona pytanie, na które nie będzie znał odpowiedzi albo chociaż sprawi, że ten się pomyli. Cokolwiek. Ian jednak wydukał z siebie informacje na temat bezoaru, o który spytał go profesor i choć nie były one jakoś szczególnie rozbudowane i zaskakujące, Nate z przykrością musiał stwierdzić, że były poprawne. A więc 1:1. Potwierdził to sam Slughorn i zaraz skierował swe kroki do Krukona, który mimowolnie wstrzymał oddech, czekając aż nauczyciel zada mu drugie, ponoć dla niego ostatnie, pytanie.
OdpowiedzUsuń- Od pana chciałbym dowiedzieć się czegoś o Veritaserum - odezwał się, stając z nim twarzą w twarz. Nathan znał ten eliksir, ale zanim otworzył usta, wolał dokładnie przemyśleć to, co chce powiedzieć, przez co w sali na parę chwil zapadła głucha cisza, a atmosfera zrobiła się już tak gęsta, że dałoby się kroić ją nożem.
- Jest to serum prawdy - powiedział w końcu, rzucając ukradkowe spojrzenie Ianowi, który tylko czekał, aż powinie mu się noga. - Bezbarwne i bezwonne, przez co ciężkie do wykrycia. Gdy ktoś je wypije, odpowiada szczerze na wszystkie zadane mu pytania...
Chciał dodać coś jeszcze, ale w ostateczności tylko kiwnął głową na znak, że skończył. Gdyby przypadkiem powiedział za dużo i okazałoby się to błędne, Slughorn mógłby nie uznać mu odpowiedzi, a tego na pewno Nate by sobie nie wybaczył.
- Nie sposób się z tym nie zgodzić - rzekł profesor, choć w jego głosie słychać było, że spodziewał się usłyszeć więcej. - W takim razie przejdźmy do pytania ostatniego. - Slughorn ponownie zwrócił się w stronę Blake'a. - Jaki kolor powinien mieć dym unoszący się nad poprawnie wykonanym eliksirem na czyraki?
Audrey miała w zwyczaju spacerować po korytarzach bez jakiegokolwiek sensu. Od czasu do czasu zaczepiała innych uczniów i tylko utwierdzała ich w przekonaniu o tym, jak bardzo niemiłą jest osobą. Dzisiejszy dzień był jednak inny. Tym razem przechadzając się po korytarzu, nieco szybciej niż zazwyczaj, mroźne spojrzenie posłała tylko kilka razy. Miała znacznie pilniejszą sprawę na głowie. Dziś właśnie jej rodzice mieli pojawić się w Hogwarcie w celu załatwienia jakiejś ważnej sprawy. Dziewczynę mało obchodził powód, przez który przyjeżdżają. Ważne było to, że w ogóle spotka się z rodziną i być może dostanie od nich coś co się jej przyda. Zazwyczaj dostawała, więc czemu teraz miałoby być inaczej. Państwo Miller bardzo chcieli poznać przyjaciół swojej córki. Dziewczyna od razu wiedziała kogo ma zamiar przyprowadzić na spotkanie. Miała mało czasu, więc śpieszyła się ze znalezieniem chłopaka.
OdpowiedzUsuńIana wypatrzyła już z daleka. Stał na końcu korytarza i rozmawiał z jakimś chłopakiem. Miller uśmiechnęła się lekko i szybko do nich dołączyła. Nie przeszkadzało jej to, że zakłóciła im pogawędkę, a tym bardziej nie widziała problemu w tym, że chwyciła Blake'a ( nie jestem pewna, czy tak się odmienia ;p ) za łokieć i pociągnęła za sobą. Ze Ślizgonem znała się odkąd trafiła do Slytherinu. Zaprzyjaźnili się i trwają w tej przyjaźni do dziś.
– Jest sprawa – zaczęła spokojnie – musisz kogoś poznać, a dokładnie to musisz poznać moich rodziców – dokończyła, gdy przeszli w jakieś spokojniejsze miejsce. Chłopak spojrzał na nią pytającym wzrokiem, ale Audrey nie odpowiedziała nic tylko uśmiechnęła się lekko, prawie niezauważalnie.
Audrey
OdpowiedzUsuńPoppy Pomfrey była uznawana za kobietę raczej spokojną i opanowaną, nie sprawiała wrażenia nazbyt wścibskiej, ale jedno było pewne - wiedziała o wszystkim, co działo się w tym starym, zakurzonym zamku.
Wystarczyło jej jedno spojrzenie na ich dłonie, by pielęgniarka wiedziała, co jest grane.
- Przyjechały nasiona? - spytała, łapiąc się pod boki, choć oczywiste było, że nie oczekuje odpowiedzi. Ruchem ręki kazała zakażonej dwójce usiąść na krzesłach.
- Wyciągnijcie ręce przed siebie. To nie będzie przyjemne, ale z tego co wiem, inaczej nie damy sobie z tym paskudztwem rady - zapowiedziała, co sprawiło, że Mary wszystko podeszło do gardła. W ostatnich miesiącach znalazła się w Skrzydle Szpitalnym wiele razy i prawie za każdym słyszała, że to nie będzie przyjemne . I Poppy miała rację, nie było. - Musimy je przebijać, jeden po drugim, ale najpierw wszystko trzeba będzie wymoczyć w tym - wyciągnęła przed siebie miednicę wypełnioną zielonkawym płynem, którego zapach nawet trolla przyprawiłby o mdłości.
- Słodko - skomentowała MacDonald, przytykając nos i usta do wewnętrznej strony ramienia.
Poczuła dużą ulgę, gdy usłyszała, że chłopak się zgadza. Miała tylko jego i nikt inny nie byłby odpowiedni. Dużo opowiadała mu o swoich rodzicach, więc wiedział, że nie byli to przyjemni ludzie. No może matka zachowała jeszcze resztki człowieczeństwa, ale z ojcem była już inna historia. Wychowany w rodzinie z tradycjami mężczyzna zwracał uwagę na każdy szczegół i każdy ruch. Był perfekcjonistą, ślepo zapatrzonym w tradycje i przekonanie, że czysta krew jest najświętszą z wartości. Prędzej by zabił niż pozwoliłby zmieszać swoją krew z mugolską. W pełni zgadzał się z ideami głoszonymi przez Voldemorta. Został śmierciożercą i pociągnął ze sobą swoją żonę a dziewczynie ledwo udało się z tego wybrnąć. Ona nie chciała być zależna od kogoś i nie miała zamiaru stawiać się na jakichś głupich spotkaniach. Dlatego też była uważana przez przyjaciół rodziny za głupią i dziwną.
OdpowiedzUsuń– Mogą tu być w każdej chwili – powiedziała – nie ma czasu na przygotowywanie. Chodź – pociągnęła chłopaka za rękę i zaprowadziła prosto do Wielkiej Sali.
Na pojawienie się państwa Miller nie musieli długo czekać. Najpierw do sali wszedł ojciec Audrey a zaraz za nim matka, która o dziwo dziś się uśmiechała, co mogło znaczyć tyle, że faktycznie cieszy się ze spotkania z córką. Dziewczyna podbiegła do wysokiego mężczyzny i objęła go a zaraz potem przytuliła się do matki.
Audrey
Nie miała zbyt wesołej miny, gdy usłyszała, że idzie na pierwszy ogień. Właściwie, to minie Mary bardzo daleko było do w jakikolwiek sposób zadowolonej. Ledwo wytrzymała smród, unoszący się znad misy, w której razem z Ianem moczyli dłonie. Zielonego pojęcia nie miała, jak uda jej się wysiedzieć, gdy Pomfrey będzie przebijała wszystkie te okropne bąble.
OdpowiedzUsuńNiechętnie wyciągnęła rękę z wody i położyła ją na kolanach, które pielęgniarka wcześniej obłożyła ceratą. Przystawiła sobie krzesło do Gryfonki i czekała tylko, aż ta będzie gotowa.
- Proszę zrobić to szybko, dobrze? - poprosiła cicho, zaciskając powieki i odwracając twarz w drugą stronę. Zawczasu zagryzła wargi. Nie chciała krzyczeć, szczególnie nie przy nowo poznanym Ślizgonie.
A potem zaczęła się prawdziwa katorga. Igła wbijała się w jej skórę, raz za razem, a punkt promieniował z wielu miejsc na raz. Już miała krzyczeć, że nie da rady, dłużej nie wytrzyma, gdy wszystko ustąpiło, a jej dłoń ukoił bandaż z tą samą śmierdzącą cieczą, co znajdowała się w miednicy.
Dziewczyna wiedziała, że zapomni o przedstawieniu przyjaciela. No ale co na to poradzić, gdy widzi się swoją rodzinę raz na pół roku. Miller miała świetną relację z matką, wiedziała, że może na nią liczyć i to właśnie z nią zazwyczaj rozmawiała i za nią tęskniła najbardziej. Gorzej było z ojcem. Prawdą było to, że opiekował się córką bardzo dobrze, ale był w stosunku do niej aż nadto surowy i czasami traktował ją z góry. Nie wiedziała dlaczego tak było. Myślała, że to przez to, że nie jest taka, jaką wymarzył sobie jej ojciec. Nie była uległa i nie dała stłamsić się jak matka. Zrobiło się jeszcze gorzej, gdy rodzice zostali śmierciożercami. Miller dobrze wiedziała kim są ci wszyscy ludzie z dziwnym znakiem na przedramieniu. Ona tego nie chciała, więc ojciec stał się bardziej zimny w stosunku do niej. No, ale najważniejsze że miała matkę.
OdpowiedzUsuń– Nie przedstawisz kolegi? – spytała ciepłym głosem. Dziewczyna gwałtownie odwróciła się do Iana i już miała zacząć coś mówić, ale chłopak jej przerwał.
Na początku wszystko szło dobrze. Ian przywitał się z panią Miller, której uśmiech nie schodził z twarzy, przez co Audrey nie wiedziała czy ma się cieszyć, czy martwić, bo rodzicielka nie za często pokazuje się w aż tak promiennym nastroju. To mogło różnie wróżyć. Potem przyszła kolej na ojca i tu właśnie zaczęły się problemy. Blake na widok mężczyzny odwrócił się i spojrzał na Audrey. Dziewczyna zauważyła cień strachu na jego twarzy, więc posłała mu pytające spojrzenie.
Zapanowała cisza, która zapewne trwała by jeszcze dłużej gdyby nie głos pani Miller.
– Kochanie, mamy dla ciebie prezent – powiedziała kobieta. Audrey podeszła do niej wolnym krokiem i odebrała mały pakunek, który zapewne skrywał jakąś biżuterią. Uśmiechnęła się lekko i skierowała się na swoje poprzednie miejsce.
– Wszystko gra? – zapytała cicho Iana, tak żeby nie usłyszeli tego jej rodzice. Coś musiało być nie tak a ona nie wiedziała co.
Audrey
Pewnych relacji nie da się jednoznacznie określić, nawet jeśli dysponuje się całym słownikiem adekwatnych pojęć. Po prostu jest to coś precedensowego, niespotykanego jak dotąd i kiedy przychodzi pora na to, by odpowiedzieć sobie na pytanie "Z kim ja tak naprawdę mam do czynienia?", okazuje się, że w słowniku pomiędzy frazami "znajom go", "nie znam", "wkurza mnie", "jest mi obojętny" nie ma złotego środka. Zasadniczo nawet wcześniejsze opcje nie wydawałyby się odpowiednie, by określić coś, co nie ma nawet konkretnej genezy. Przez lata nauki w Hogwarcie ścieżki Blake'a i Reeve przecinały się sporadycznie i zajmowało to raptem chwilę, wystarczającą, aby zepsuć człowiekowi humor na cały dzień. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Po prostu sama bytność Ślizgona w jej otoczeniu zdawała się oddziaływać na jej komórki nerwowe, podburzając je do wytwarzania gniewnych impulsów.
OdpowiedzUsuńCzasami tak po prostu jest - żadna siła nie zmieni takiej obustronnej antypatii, dlatego dość nienawistne spojrzenie, którym została obdarzona przez Blake'a nie zdziwiło jej ani trochę, a mimo faktu, że upłynęło mnóstwo wody w Tamizie odkąd ostatni raz się konfrontowali i tak w pewnym stopniu poczuła się zirytowana.
- Doprawdy? - Słysząc jego zaprzeczenie, brwi Evy podjechały do góry w wyrazie zdziwienia. Nie musiał sobie zdawać sprawy z tego, że bardzo wiele o nim mówiono, bo mówiono zazwyczaj za plecami, ale Reeve szczerze w to wątpiła. - Wydaje mi się, że to trochę kłóci się z twoją niegdysiejszą ideologią "nie ważne co, niech mówią" - skwitowała, odkładając pustą szklankę na stolik.
- Co mnie sprowadza w to... W to ciekawe miejsce? Wydaje mi się, że zaproszenie. - Na to ironiczne stwierdzenie Effy jedynie wywróciła oczami, zaciskając usta. - A ty co tu robisz i to w dodatku sama? Czyżby zabrakło chętnych na dotrzymanie ci towarzystwa?
Jeśli wcześniej zastanawiała się nad powodami własnej nieuniknionej awersji do Iana, to zdaje się, że ostatnie wypowiedziane słowa w akompaniamencie drewnianej mimiki i użytego przezeń tonu zawierały wszystko, co składa się na idealną odpowiedź na to zagadnienie.
- A co, aż taki jesteś chętny? - odbiła piłeczkę, zaplatając ręce na klatce piersiowej. - A tak zupełnie serio, zawędrowałam tutaj z prawdopodobnie tego samego powodu co ty; braku innych planów. Chociaż jak patrzę na to... pobojowisko, to da się przyjemniej spędzić czas w dormitorium - stwierdziła i porwała z rąk częstujących nią wszystkich naokoło chłopaka pękatą butelkę Ognistej Whisky, aby po chwili, znów mając w dłoniach szklankę o grubym dnie, napełnić ją napojem i pomachać przed oczami Blake'owi, aby też się poczęstował. Skoro już i tak tutaj była, nie musiała pić sama, a żeby tu być, musiała pić. Prosty rachunek. - Chociaż w sumie - po upiciu potężnego łyka ze szklanki, kontynuowała swój wywód rzeczowym tonem - chyba jesteś specjalistą w siedzeniu w dormitorium. Co się stało z Naczelnym Imprezowiczem Hogwartu w ostatnim czasie? Pytam serio.
[Najmocniej przepraszam za tak długą zwłokę, Twój odpis został zasypany przez inne i zaginął ;< Trzeba ich upić i skłócić jak najszybciej, bo to dopiero początek wątku, haha ;D]
[witam, niestety brak pomysłów na coś w miarę oryginalnego]
OdpowiedzUsuńJulie
Dziewczyna odprowadziła wzrokiem chłopaka. No nic, każdemu się zdarzy że o czymś zapomni, więc rozumiała to. Po tym jak Ian wyszedł z sali Audrey wróciła do rozmowy z rodzicami. Wspominali jak to żyje im się w dworku i jak bardzo tęsknią. Miller cieszyła się, że może spędzić z nimi parę chwil dłużej sam na sam. Jacy by nie byli to wciąż jej rodzice. Matka mówiła bardzo dużo, często zmieniając tematy. Pomimo całej tej paplaniny, dziewczyna uśmiechnęła się na dźwięk już samego głosu swojej rodzicielki. Ojciec natomiast siedział cicho i co jakiś czas spoglądał na córkę i dopowiadał kilka słów, co jak na niego i tak było dużo. Nim Miller się zorientowała minęły dwie godziny i jej rodzice musieli wracać, pożegnała się więc z nimi i patrzała jak wychodzą z pomieszczenia. Ona sama jeszcze przez chwilę została i opuściła to miejsce dopiero gdy zaczęli tam schodzić się inni uczniowie. Skierowała się do lochów, a po chwili była już w pokoju wspólnym Slytherinu. Przywitała się z kilkoma znajomymi i usiadła na jednym z foteli. Rozejrzała się wokół przekładając z ręki do ręki pakunek, który dostała od rodziców. W pewnej chwili dostrzegła Blake'a i podeszła do niego.
OdpowiedzUsuńChłopak nie wyglądał na zadowolonego. Siedział sam i wpatrywał się przed siebie z całkiem obojętnym wzrokiem. Audrey położyła mu rękę na ramieniu, przez co lekko drgnął.
– Dobrze się czujesz? – spytała, gdy Ian na nią spojrzał.
Audrey
[ Wypad będzie dobry :) ]
OdpowiedzUsuńDziewczyna wpatrywała się przez chwilę w twarz chłopaka, po czym wzruszyła lekko ramionami. Sama nie była pewna kiedy jej rodzice faktycznie wyjadą do York. Często już zdarzało się, że mówili że wyjeżdżają a tak naprawdę zostawali dłużej. Dziewczyna nie chciała wiedzieć co zmusza ich do zostania, więc nie zadawała zbędnych pytań. Miała nadzieję, że rodzice wyjadą dość szybko, bo dłuższe przebywanie w ich towarzystwie nie wpływa dobrze na jej psychikę jak i na psychikę innych osób.
– Wydaje mi się, że jutro, ale głowy sobie nie dam odciąć – powiedziała, gdy Hekate otarła się o jej nogę. Miller spojrzała na zegar, który wskazywał dwudziestą – Idę na spacer z Hekate, pogadamy jutro – uśmiechnęła się i zapięła smycz na obroży psa po czym wyszła.
****
Było to podczas śniadania. Audrey spokojnie jadła jakąś słodką bułkę i popijała wodą, gdy nagle wylądowała przed nią szkolna sowa o mało nie przyprawiając dziewczyny o zawał serca. Miller szybko się otrząsnęła i połknęła ostatni kęs pieczywa i odwiązała liścik, który ptak miał przywiązany do nogi. Zaczęła czytać. Bardzo się zdziwiła, gdy okazało się, że jej rodzice zapraszają ją na pożegnalny obiad. Nigdy jeszcze tak nie robili, więc na pewno szykowało się coś ważnego. Po chwili sowa odleciała a Audrey wstała od stołu i skierowała się do lochów. Po drodze spotkała Iana, który również kierował się w tamtym kierunku.
– Mówiłam, że dzisiaj jadą – powiedziała pokazując mi liścik. Chłopak rzucił na niego okiem, ale nic nie powiedział. Dziewczyna zwinęła karteczkę i włożyła do kieszeni spodni. Nie chciała iść na ten obiad. Z jej rodzicami było bardzo różnie, zwłaszcza podczas takich zdarzeń, więc dziewczyna nie mogła się nawet spodziewać tego co mogłoby się ewentualnie stać.
– Czemu taki małomówny jesteś, co? – spytała widząc, że Blake nie ma za wesołej miny a ponury nastrój nie opuszczał go od wczorajszego spotkania z państwem Miller. W sumie można się było tego spodziewać.
Audrey
Odwiedziny w Hogsmeade z początku wydawały się bardzo dobrym pomysłem. Było ciepło i spokojnie. Idealny dzień na wyjście. Pani Miller mówiła bardzo dużo, co sprawiło Audrey dużą przyjemność. Lubiła słuchać jej głosu. Jej ojciec jak zwykle mało mówił, a jeśli już to było to zazwyczaj narzekanie. Audrey zastanawiała się, czy on w ogóle chciał tu być, bo już wcześniej odkryła, że to matka wpadła na pomysł obiadu i to ona rozesłała zaproszenia. Potem spojrzała na Iana, który również nie okazywał zbyt wielkiego entuzjazmu. Domyśliła się, że chłopak nie czuje się zbyt komfortowo w ich towarzystwie, ale nie była pewna czemu a znała Blake'a już od bardzo długiego czasu i zazwyczaj potrafiła określić co siedzi mu w głowie. Tym razem było to zbyt trudne. Nie wiedziała czy coś się stało. Chłopak mógł zwyczajnie w świecie nie chcieć przebywać w towarzystwie Millerów. Dziewczyna nie dziwiła mu się, bo sama miewała ich dość. Wiedziała że jej rodzice nie należą do typowych staruszków, z którymi można by przebywać cały czas.
OdpowiedzUsuńPo jakimś czasie dotarli do jakiejś gospody i Arthur (tatuś) zaczął narzekać na wybór miejsca i postanowił poszukać innego, lepszego lokalu. Chwycił chłopaka za ramię i pociągnął za sobą. Ian odwrócił się do Audrey.
– O nie, jemy tu, albo idziemy z powrotem do Zamku – wykrzyknęła dziewczyna i złapała chłopaka za rękę. Jej ociec nie rozluźnił jednak uchwytu, więc przez chwilę wyglądało to tak, jakby Blake był ostatnim kawałkiem pizzy – Jak chcesz to możesz iść sobie sam – dodała. Nikt nie będzie jej rozkazywać, gdzie ma jeść.
– Zgoda, niech ci będzie – odpuścił w końcu, ale w głosie pana Millera było słychać złość. Puścił chłopaka i dziewczyna zaprowadziła go do środka. Była dumna, że udało jej się postawić na swoim i sprzeciwiła się ojcu po raz kolejny. Pomimo tego, że go kochała to i tak lubiła go denerwować.
Audrey odnalazła jakiś stolik oddalony od innych miejsc i usiadła naprzeciwko ojca i obok Iana.
– Przepraszam za tamto – zwróciła się szeptem do przyjaciela – mój ojciec już tak ma – uśmiechnęła się lekko.
Audrey
[ Nie wiem czy Ci to już pisałam, ale pierwsze zdjęcie w karcie jest genialne. Aha, nie wiem co ten mój ojciec ma chłopakowi zrobić. Znając życie to popsułam twoje plany, ale zawsze coś innego może tam być niekoniecznie oni. ( Może się Audrey dowiedzieć co się Ianowi stało gdy odnajdzie go w Zamku ) Jezusku, nad odpisem myślałam od wczoraj i nie wiedziała jak to napisać, więc jest tak. Nie zabij mnie :) ]
OdpowiedzUsuńZawartość talerza Audrey zniknęła w zastraszającym tempie. Nie był to zbyt dobry posiłek i gdyby nie to, że była już głodna i z rodzicami, to zapewne wyrzuciłaby talerz przez najbliższe okno, nie bacząc na wyrządzone przez to szkody. Po pewnym czasie przestała zwracać uwagę na chłopaka siedzącego obok i na swojego ojca. Od jakiegoś czasu rozmowa odbywała się już tylko między matką i córką. Nic dziwnego, że te dwie ciągnęło do siebie najbardziej. Matka chwaliła się jak to udało jej się zrzucić kilka kilogramów, a córka mówiła o tym jak dobrze radzi sobie na wróżbiarstwie, które uważała za jeden z najtrudniejszych przedmiotów, do którego albo miało się talent albo nie. Rozmowa szybko przechodziła z tematu na temat. Zaczynając na pogodzie a kończąc na dworku, za którym bardzo tęskniła. W końcu był tam jej własny i duży pokój, gdzie miała dość miejsca i nie przebywało w nim kilkanaście dziewczyn, za którymi nie przepadała. Ogród, w którym znajdowały się najpiękniejsze kwiaty był najwspanialszym miejscem , w którym miała okazję przebywać. Pani Miller dbała o niego osobiście, nie pozwalając nawet mężowi cokolwiek w nim zmieniać. Musiał być więc dla niej czymś naprawdę ważnym, skoro w innych sprawach kobieta była raczej uległa swojej drugiej połówce. Oddałaby wszystko byleby móc znów w nim być. Audrey z pogawędki wyrwał głos Iana, obwieszczający że chłopak musi już iść. Dziewczyna kiwnęła lekko głową i odprowadziła Blake'a wzrokiem, a potem znów wróciła do rozmowy. Ku jej zaskoczeniu, po kilku minutach dołączył do nich ojciec, który wydawał się być w lepszym humorze.
– Muszę już iść – powiedział nagle – Mam coś do załatwienia, wy zostańcie i dokończcie rozmowy – dodał z lekkim uśmiechem i ognikami w oczach. Potem wstał od stołu i pocałował córkę w policzek, życząc jej zdrowia i spojrzał na żonę, która przyglądała mu się pytająco, ale ten nic jej nie powiedział.
Dziewczyna nie patrząc już na rodzica wróciła do wymieniania rzeczy, które udało jej się zrobić od czasu ostatniego spotkania. Wiedziała, że jej ojciec jest człowiekiem, który ma mnóstwo rzeczy na głowie, więc nie zdziwiła się, gdy opuścił pomieszczenie znacznie szybciej niż matka. Niestety spotkanie szybko się skończyła i pani Miller również postanowiła wracać. Kobiety rozdzieliły się przed wejściem do gospody. Audrey pomachała matce na pożegnanie i skierowała się w przeciwną stronę.
Dziewczyna wybrała dłuższą drogę. Mijając stragany i uliczki prowadzące donikąd. Z jednego z takich ślepych zaułków dobiegł ją dziwny hałas. Spojrzała w tamtą stronę.
Audrey
Teoretycznie dziewczyna mogła w spokoju odejść i udawać, że zdarzenie w alejce nie miało miejsca. Mogła udawać, że jej tam nie było, że tego nie widziała. To się nie wydarzyło. Miała odejść, ale w pewnym momencie coś ją tknęło, aby wytężyła wzrok i przyjrzała się zajściu. Nie potrafiła rozpoznać żadnej z postaci, ale i tak nie przeszkadzało jej to do podbiegnięcia tam. Dosłownie, jej nogi same tam pobiegły. Postacie nawet nie zwróciły na nią uwagi. Widać było, że dzieje się coś złego. Miller szybko odnalazła swoją różdżkę i już była gotowa do wypowiedzenia odpowiedniej formułki.
OdpowiedzUsuń– Petrifi... Tata?! – wykrzyknęła opuszczając różdżkę. Nie mogła uwierzyć w to co widzi. No dobra. Jej ojciec był śmierciożercą i dziewczyna doskonale wiedziała o jego skłonnościach i dziwnych poglądach. Potem spojrzała na drugą osobę, której Miller trzymał ręce na szyi. Blake. Zdawała sobie sprawę, do czego mężczyzna jest zdolny, ale nigdy, przenigdy nie pomyślałaby o tym, aby jej ojciec, z którym mieszkała i nieraz jadła obiady, mógłby skrzywdzić jej przyjaciela. To było nie do pomyślenia.
– Co ty robisz? – spytała. Arthur odwrócił głowę i z zaskoczeniem spojrzał na córkę, która teraz mierzyła różdżką prosto w jego prosto w jego plecy. Musiał rozluźnić uścisk, bo Ian opadł na ziemię.
Miller wciąż wpatrywała się w ojca. Tracąc do niego resztki szacunku, zostawiając jedynie złość. Chciała mu coś zrobić. Chciała, żeby miał nauczkę. Niestety nic nie mogła zrobić. Był w końcu jej ojcem, a ona nie potrafiłaby zrobić mu nic złego.
– Kochanie uspokój się – usłyszała cichy głos ojca. Przyglądał jej się a w dłoni wciąż miał zaciśniętą różdżkę – Nic nie możesz zrobić
– Nie wiesz do czego jestem zdolna. W końcu jestem córką śmierciożercy, prawda? – powiedziała i uniosła różdżkę na wysokość twarzy pana Millera. Po chwili jednak skierowała się do przyjaciela i pomogła mu wstać. Spojrzała na niego, ale szybko spuściła wzrok, bo czuła się winna całemu zajściu.
– Dobrze się czujesz? – spytała po chwili, ale nie czekała na odpowiedź – Idziemy do Zamku.
Gdy wychodzili, to jej ojciec coś tam jeszcze mówił, ale ona go już nie słuchała. Najważniejsze było to, żeby szybko wrócić do dormitorium i wyjaśnić całą sprawę.
Audrey
Zasadniczo była sklonna przyznać rację Ianowi, imprezy tego pokroju nie wydawały się dla niej wybitnie zajmującą rozrywką, ale już słowa chłopaka towarzyszące temu stwierdzeniu, skutecznie ją rozjudziły.
OdpowiedzUsuń- Nie na twoim poziomie? W takim razie jestem bardzo ciekawa co też się stało, że uczyniłeś wyjątek - mruknęła lekko rozsierdzona i umoczyła wargi w Whiskey.
Jego późniejsza salwa samokomplementów spotkała się w odpowiedzi z uniesieniem do góry brwi przez Evę w wyrazie rozbawienia.
- Czy ty aby nie pochlebiasz sobie za bardzo? - zapytała, słysząc o tym, że chłopak, w przeciwieństwie do reszty imprezy, stanowi wręcz wyborne towarzystwo, czego nie można było powiedzieć o samej Reeve, połykającej kolejną już szklankę trunku.
Prawdopodobnie alkohol dziś miał otwartą drogę do jej krwioobiegu, gdyż niemal natychmiastowo oddczuwala jego odrężające i dodające odwagi działanie. W przeciwieństwie do większości możliwych reakcji na ten związek, w przypadku Evy sprawiał on, że przypominała sobie całe mnóstwo szczegółów, które w normalnym stanie były by gdzieś ukryte za osnową zapomnienia i prawdopodobnie nigdy nie zostałyby sobie przypomiane. Z jednej strony stanowiło to dość fajny dodatek do promilowej euforii, natomiast z drugiej stało się powodem do zawstydzenia, bądź też licznych sprzeczek, bowiem zazwyczaj przypominały jej się te szczegóły, o których wolałaby, aby już zawsze były zagrzebane w jej głowie pod stosem innych, niepotrzebnych informacji.
W wyniku aktualnie odbywanej rozmowy, a konkretnie jego pewnego stwierdzania odnośnie zdolności wytrzymania z osobą pokroju Reeve, dziewczynę zalała cała fala wspomnień dotyczących jej dotychczasowych sytuacji z Ianem, a te, w kontakcie z wciąż przetrawianymi słowami bruneta zazgrzytały o siebie niczym niepasujące trybiki.
- Auć, a ty dalej taktowny jak zawsze, ale wiesz, mogłabym powiedzieć o tobie dokładnie to samo, ale wolę wypić te dwie kolejki, w przeciwnym wypadku, będąc trzeźwą nie wytrzymałabym nawet sekundy, alkohol w cudowny sposób hamuje skutki bycia uczulonym na idiotyzm - stwierdziła w przerwach między kolejnymi łykami. Dawno tyle nie wypiła i to się mogło zakonczyć tylko źle, jednak teraz zdawała się tego nie zauważać.
[wyszło krócej niż chciałam, ale chyba wciąż ok, poza tym - musiałam, w końcu muszą się zaczać żreć jak wściekłe psy, elegancko zniszczyć imprezę i zasnąć ramię w ramię z przemęczenia haha]
[ Wybacz, że tak długo Cię trzymałam z tym odpisem, ale przygotowania do sprawdzianu z fizyki i sam sprawdzian strasznie mnie wymęczyły :) Przepraszam za wszelkie błędy, ale mój mózg nie funkcjonuje już tak jak powinien. ]
OdpowiedzUsuńNie wiedziała co o tym myśleć. Z jednej strony Ian był jej przyjacielem i zależało jej na nim, ale z drugiej strony był jej ojciec. Czuła, że znalazła się między młotem a kowadłem. Wiedziała, że za niedługo zapewne każdy z nich spróbuje jej opowiedzieć o zajściu i jego przyczynach a ona będzie musiała zadecydować po której stronie się opowiedzieć. Nie znała prawdy, a zapewne nie uda jej się tego wywróżyć. Po raz pierwszy postawiła się ojcu, co więcej celowała w niego swoją różdżką, co zapewne nie umknie jego uwadze. Nie przeszkadzało jej to jednak, bo teraz liczyło się tylko poznanie prawdy.
– No nie wiem jak, ale chyba nie musisz na mnie naskakiwać – powiedziała z wyrzutem. W końcu o co miała go zapytać. O to czy chce coś zjeść aby zapomnieć, o tym co się właśnie wydarzyło? Każdy normalny człowiek zadaje to pytanie czy się to komuś podoba, czy nie. Spojrzała na chłopaka. Miller dobrze wiedziała, co klątwa Cruciatus robi z człowiekiem. Wiedziała o tym, że osoby, które są nią torturowane chcą umrzeć by zakończyć swoje cierpienia i zapewne nie chciałaby poczuć tego na swojej skórze.
Dziewczyna pozwoliła aby chłopak ją wyprzedził. Zgoda, może i to jej ojciec go zaatakował, ale to nie znaczy, że Ian może sobie pozwolić na takie zachowanie. Ona nie była niczemu winna a czuła się tak, jakby wszystko to było przez nią. Wzięła głęboki wdech. Nie pomogło.
– Tak, wracajmy – zgodziła się. Chciała znaleźć się już w swoim pokoju. Położyłaby się na łóżku i poszłaby spać. Miała już serdecznie wszystkich dość. Wiedziała, że to nie ona jest najbardziej poszkodowana z całego grona i użalanie się nad sobą nic nie pomoże, ale jeden dzień odpoczynku od wszystkiego na pewno dobrze by im zrobił. Dogoniła Blake'a, ale nie zrównała się z nim, tylko została lekko z tyłu. Nie chciała patrzeć mu w oczy. Nigdy się jeszcze tak nie czuła.
– O co chodzi? – spytała cicho chcąc poznać genezę tego co wydarzyło się w alejce. Miała nadzieję, że chłopak jej nie zabije za to pytanie. W sumie to mogła z tym poczekać, aż się trochę uspokoi i dopiero wtedy dociekać prawdy, ale już było za późno.
Audrey
[Haha u mnie też cienko z wymyślaniem. Chwilowo nic mi niestety do głowy nie przychodzi, ale może Ty na coś wpadłaś?
OdpowiedzUsuńChyba jednak nie umiem tworzyć takich postaci,które bez problemu same wręcz wpadają na wątki...]
To była spokojna noc. Niebo było prawie bezchmurne, gwiazdy świeciły jasno, a księżyc roztaczał swoją poświatę po pustych błoniach. Tafla jeziora delikatnie falowała poruszana lekkimi podmuchami wiatru. Uczniowie od dawna byli w swoich dormitoriach, w żadnym z Domów nie organizowano żadnych rozrywek. Woźny ze swoim nieodłącznym kotem sunął korytarzami niczym jeden z duchów, szukając kogokolwiek, kto mógł złamać regulaminy. Jeśli jednak ktokolwiek taki był umknął uważnemu spojrzeniu mężczyzny.
OdpowiedzUsuńW dormitorium piątorocznych Puchonek też panował spokój. No, prawie. Pokój pełen żółci i czerni zdawał się falować wraz z sennymi oddechami uczennic. Jednak na jednym z łóżek z boku na bok przewracała się drobna dziewczyna, próbując odpędzić od siebie koszmary. Senna mara jednak nie chciała jej opuścić. Kiedy tylko zamykała oczy, widziała ciemny cmentarz i granitowy nagrobek, spod którego wyglądała chciwa, głodna twarz jej matki. Nie mogła znieść widoku białych robaczków wypełzających z pustych oczodołów i uszu. Poderwała się z materaca, szybko ubrała i cicho wyszła z dormitorium. Liczyła na swoje szczęście, że uda jej się uniknąć woźnego, nauczycieli i ludzi ogólnie. Chciała być sama, oddechy koleżanek ją przytłaczały, przypominały dyszenie jej matki ze snu. Wzdrygnęła się, wychodząc na chłodny korytarz. Rozglądała się uważnie na boki, kroki stawiała uważnie, nie chcąc zwrócić na siebie czyjejkolwiek uwagi. Bez większych problemów udało jej się przemknąć pod drzwi wejściowe. Chwyciła za klamkę, jednak wrota ani drgnęły. Dopiero po chwili uległy drobnej nastolatce, skrzypiąc głośno. Szybko wymknęła się na błonia, przymykając je za sobą. Nie myślała o tym, że mogła zwrócić czyjąś uwagę, a może powinna była. Wiatr zaczął bawić się jej włosami, uśmiechnęła się, a z jej głowy uleciały myśli o matce. Stała chwilę w miejscu, rozkoszując się nocnymi widokami i chłodnym powietrzem. Dopiero po chwili otoczyła się ramionami i powoli zeszła po schodach na trawę przed budynkiem. Powoli zaczęła iść w stronę jeziora - sama nie widziała dlaczego, ale zazwyczaj właśnie tam lądowała podczas nocnych spacerów (może dlatego, że jej matka nie umiała pływać?). Pogrążona we własnych myślach dopiero po chwili dostrzegła oświetlonego specyficzym księżycowym światłem chłopaka. Siedział samotnie nad jeziorem, wiatr targał kosmykami na jego głowie. Jej oczy się rozszerzyły, a serce zaczęło bić szybciej, kiedy nieco niedbale przeczesał włosy ręką. Księżycowy chłopak, jak w myślach go nazwała, odwrócony był do niej bokiem, jednak zdawał się jej nie widzieć. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Stała jak kołek z walącym w zastraszającym tempie sercem w piersiach. Musiała to przyznać - kolejny raz się zakochała.
[Mam nadzieję, że może być ;) Starałam się ;p ]
Już dawno tak wiele nie przebywała poza dormitorium czy puchońskim Pokojem Wspólnym. Coraz częściej przemykała wciąż niezauważana korytarzami, przyglądając się przechodzącym uczniom. W głowie cały czas miała oświetlony poświatą księżyca profil tajemniczego chłopaka. Nie mogła przestać o nim myśleć, a wspomnienie tamtej nocy nie pozwalało jej się skupić. To nic, że nie zamieniła z nim ani słowa, nie znała jego imienia ani nawet nie wiedziała, z jakiego jest domu. Księżycowy Chłopiec kompletnie zawrócił jej w głowie samym tym, że był. Wpadła po uszy kolejny raz.
OdpowiedzUsuńSzukała go. Chciała bliżej się z nim poznać. Serce biło jej szybciej na samą myśl o rozmowie, której scenariusze tworzyła stale w głowie. Każda wyobrażona sytuacja oczywiście przebiegała pomyślnie, najczęściej kończąc się pocałunkiem - jak to u każdej zakochanej romantyczki. Spała spokojniej, a nawet koszmary nie były takie straszne, gdy pojawiał się w nich Księżycowy, gotów niczym rycerz bronić jej przed nieumarłą matką.
Na lekcjach bujała w obłokach, przez co Hufflepuff stracił kilka cennych punkcików. Jej wzrok, kiedy tylko mógł, wędrował ku oknom, przez które mogła dokładnie widzieć miejsce, gdzie zobaczyła go po raz pierwszy. Ani razu jednak podczas dnia nie widziała tam nikogo. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy Księżycowy Chłopiec nie jest jednym z wytworów jej wyobraźni. Zastanawiała się nad tym, kiedy kapitan tłumaczył im taktykę na zbliżający się mecz. Lubiła grać w quidditcha, bo mogła latać. Tak naprawdę nie kręciło jej w nim nic więcej. Tak jak na ziemi była łamagą, tak w powietrzu czuła się jak ryba w wodzie. Nieobecnym wzrokiem wodziła po planie boiska, wciąż w myślach kontemplując zmierzwione przez wiatr włosy Księżycowego. Kiedy została skarcona za rozkojarzenie, zarumieniła się, nagle będąc krótką chwilę w centrum uwagi. Wysłuchawszy wywodu ich kapitana w końcu udała się do dormitorium, gdzie usnęła z Księżycowym przed oczyma.
***
W dzień meczu niebo było praktycznie bezchmurne, a słońce raziło w oczy. Lekki, chłodny wiatr rozwiewał włosy uczniów schodzących się na trybuny. Gen przechadzała się korytarzem między szatniami, próbując się skupić i chociaż na chwilę wyrzucić Księżycowego Chłopca z myśli. Musiała mieć czysty umysł, by chociaż trochę uchronić i tak nadszarpaną opinię drużyny Hufflepuffu. Nie było jej jednak dane się uspokoić. Na korytarzu rozległy się kroki, a zza zakrętu zaraz wyszedł ubrany w zielone szaty Slytherinu chłopak, który nieustannie zaprzątał jej myśli. Księżycowy.
To był on.
OdpowiedzUsuńWpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, serce niecierpliwie waliło jej w piersi. Czuła się jak roztrzęsiona galaretka. Nie wierzyła w to, że właśnie ten niezwyły chłopak, który siedział jej w głowie ostatnio nieco zbyt często, przed chwilą na nią wpadł, a teraz stał z wyciągniętą w jej stronę ręką i nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kontemplowała jego twarz, chcąc zapamiętać każdy detal. Nie myślała jednak o tym, że jej Księżycowy Chłopak miał na sobie zieloną szatę, co oznaczało, że będzie jej przeciwnikiem. W tamtej chwili liczyło się tylko to, że znów go spotkała. I że prawdopodobnie będzie wiedziała, gdzie szukać go w przyszłości.
Kiedy w końcu przez jej zawiłe myśli krążące wokół niesfornych kosmyków i ciemnych oczu Ślizgona przed nią przedarł się dźwięk gwizdka, oderwała od niego wzrok, płonąc rumieńcem.
- To... nic takiego - wyszeptała, niezgrabnie gramoląc się z ziemi. - Zazwyczaj to ja taranuję ludzi - uśmiechnęła się niepewnie, nawet na niego nie patrząc.
Zrezygnowała z jego wyciągniętej dłoni, za bardzo skupiałaby się na tym niż na meczu, który właśnie miał się zacząć. Wiedziała jednocześnie, że będzie tego żałować. Marzyła o tym, by trzymać go za rękę, jednak żaden z planowanych scenariuszy nie obejmował tej sytuacji. Nie miała pojęcia, jak się zachować.
Nie patrząc już na niego, ze wzrokiem wbitym w ziemię chwyciła swoją ukochaną miotłę i wsiadła na nią, ustawiając się na pozycji. Kątem oka mimowolnie obserwowała drużynę przeciwną, zawieszając dłużej wzrok na upatrzonym Księżycowym. Już wiedziała, o czym będzie myśleć cały mecz. Chciała poznać jego imię. Chciała z nim porozmawiać. Chciała go dotknąć. Chciała poczuć jego wargi. Chciała z nim być.
Musiała jednak skupić się na grze. Dostała dodatkowy powód, by pokazać klasę. Wiedziała, że stać ją na wiele. Na miotle od zawsze czuła się lepiej niż na ziemi. Wszystko musiało pójść świetnie. Podlatując do obręczy, już obmyślała, jak zacznie rozmowę po meczu. Nie mogła przecież odpuścić, będąc tak blisko. Może i w końcu los się zacznie do mnie uśmiechać? - pomyślała, odbijając kafla tyłem miotły. - Tym razem wygramy.
[Geena taka już jest. Nie wiem, czy w jakikolwiek sposób można temu zaradzić ;p Cóż, myślę, że nie pierwszy i nie ostatni raz przyjdzie się jej zmierzyć z czymś takim. Bywa dość impulsywna mimo swojej całej nieśmiałości. Oby nie za bardzo wymknęła mi się spod kontroli ;p Jakoś będzie się musiała pogodzić z tym, że nie będzie mieć swojego "Księżycowego Chłopca" xD
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej, jeśli za szybko złamiemy jej serce to cały wątek nam siądzie. Jakiś pomysł na wybrnięcie...?]
Przez cały mecz zerkała w jego stronę. Przyciągał jej wzrok jak magnes. Mimo to starała się być maksymalnie skupiona na grze. O obrońcy Ślizgonów coś jej się obiło o uszy - pewnie podczas ostatniego treningu, kiedy to nieświadomie myślała właśnie o nim. Wiedziała na pewno, że nie może być słabym graczem. Nie mogła uwierzyć w to, że przepuszczał nawet te najłatwiejsze kafle. W jej umyśle nieśmiało zakiełkowała myśl, że może jest rozkojarzony właśnie przez nią.
Po zakończeniu meczu wylądowała gładko na ziemi. Większość graczy już sobie wzajemnie gratulowała, ona jednak zdawała się pozostać niezauważona. Nie wciskała się między wszystkich - bo i po co? Stała z boku, wytrwale czekając, by ktokolwiek się nad nią zlitował i podszedł. Brakowało jej odwagi, by samej kogokolwiek zaczepić.
- Gratulacje - usłyszała tuż za sobą nagle. - Dobrze broniłaś.
Głos pieścił jej uszy, na usta wprowadzając lekki uśmiech. Powoli się obróciła i dostrzegła patrzącego na nią Ślizgona. Był wyższy, więc siłą rzeczy patrzył na nią z góry. Cicho podziękowała, rumieniąc się przy tym jak dojrzały pomidor. Nie pamiętała, by ktokolwiek poza tatą chwalił ją za grę. Wiedziała, że zawsze robi co może, dziś jednak miała dodatkową motywację. I osiągnęła swój cel.
- Zapomniałbym... Ian.
Spojrzała w jego ciemne tęczówki, na moment zapominając o wszystkim wokół, przez co umknęło jej to, że są tu praktycznie sami. Wiedziała dobrze, że większość popędziła, by jak najszybciej przygotować się do świętowania zwycięstwa. Jej jednak co innego akurat chodziło po głowie.
- Genevive... Mów mi Gen. Albo Geena. Jak wolisz - uśmiechnęła się nieco niepewnie, zakładając kosmyk rudych włosów za ucho. - I... wiem, że umiesz bronić lepiej. Inaczej nie byłoby cię w Ślizgońskiej drużynie. Nie mam pojęcia jakim cudem nie obroniłeś tego na początku... Wystarczyłoby, żebyś podleciał pół metra wyżej - powiedziała na jednym wydechu.
Spłonęła jeszcze mocniejszym rumieńcem, spoglądając na niego niepewnie. Nie miała pojęcia jak Księży... Ian zareaguje na jej słowa. Gdzieś w głębi skakała z radości, że sam do niej podszedł. Nagle stwierdziła, że musi postawić kolejny krok.
- Chcesz może wpaść do mni... nas? Pewnie będziemy świętować czy coś...
[Powstrzymałam ją przed rzucaniem się mu na szyję - była gotowa to zrobić ;p
Mam nadzieję, że mimo wszystko Gen nie będzie miała mocno złamanego tego serca. Może sama wkrótce straci zainteresowanie, jak to ma w zwyczaju...]
[ Jejku strasznie przepraszam, ale moja wena sobie gdzieś poszła i nie mogłam jej odnaleźć a do tego jeszcze nasza polonistka wymyśliła sprawdzian podsumowujący z całego roku i musiałam zakuwać. Teraz już jestem :) ]
OdpowiedzUsuńAudrey posłusznie usiadła przed chłopakiem i wsłuchiwała się w jego historię. Nie spuszczała z niego swojego wzroku. Nie mogła uwierzyć w to o czym mówił. Oczywiście, że nie zdziwiła się na wieść o tym, że to jej ojciec był głównym dręczycielem. Znała go bardzo dobrze, nieraz widziała jak toczą się kłótnie z „przyjaciółmi” rodziny i jak mają w zwyczaju się kończyć. Wtedy to właśnie jej ojciec chodzi podburzony i zły na wszystkich. W tym czasie nikt się do niego nie odzywa ani nie staje mu na drodze, bo w innym wypadku może oberwać. Nie raz zdarzało się, że pan Miller wybuchał, gdy matka próbowała zwrócić mu uwagę aby nie kręcił się tak po domu aby nie straszyć córki. Kłótnie były nieodstąpionym elementem. Pomimo tego jaki był jej ojciec, to nie spodziewała się, że byłby zdolny do wyrządzenia aż takich krzywd. Potrafił być bezlitosny, ale tylko wtedy, gdy ktoś zrobił coś jemu, nigdy gdy osoba była niewinna. Jak widać nie znała go tak dobrze jak myślała. Zaczęła zastanawiać się, do jakich czynów jest on gotów. Straszne było to, że mieszkała z nim pod jednym dachem i nigdy nie udało jej się nawet podejrzewać ojca o coś takiego. Z drugiej jednak strony, cieszyła się w głębi, że pan Miller nigdy nie okazywał się aż takim wielkim potworem, gdy ona coś przeskrobała. Dla niej zazwyczaj był łaskawy, o ile tak można było nazwać zamknięcie w domu na całe wakacje i odizolowanie od świata zewnętrznego. Nawet kłótnie wydawały się niczym w porównaniu z zaklęciami niewybaczalnymi.
Siedziała w milczeniu i nie odezwała się ani jednym słowem. Zaczęła czuć się niezręcznie, co było dziwne zważywszy na to, że Ian był jej najlepszym przyjacielem, jeśli nie jedynym. Nigdy nie zdarzyło im się mieć przed sobą żadnych większych tajemnic. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek stanie się coś takiego co właśnie działo się w tej chwili.
Po paru minutach dziewczyna miała już dość całej tej opowieści, ale obiecała sobie, że wysłucha jej do końca i nie pozwoli poznać po sobie, że aż tak bardzo ją to poruszyło. Starała się powstrzymywać. Nie chciała nawet wiedzieć co czuł Ian w chwili, gdy przebywał w tamtej nieszczęsnej chatce.
Po pewnym czasie głos chłopaka zmienił się i dziewczyn zaczęła odczuwać, że Ian zaczyna mieć wyrzuty do niej samej. Zgoda, gdyby nie to, że zaprosiła go na pierwsze spotkanie z rodzicami to całą sprawa nadal byłaby uśpiona i wszystko byłoby dobrze. Nie musieliby teraz uczestniczyć w tej rozmowie. Chociaż to chyba dobrze, że w końcu wszystko to ujrzało światło dzienne. Takich tajemnic nie powinno się trzymać w sobie, nieważne z jakimi konsekwencjami wiązało się ich ujawnienie. Niestety rozmowa, a raczej monolog Blake'a, schodził na złe tory. Przecież ona nic nie zrobiła, więc nie wiedziała, dlaczego stosunek chłopaka do niej zmienił się. Gdy Ian kazał jej się wynosić, ta wstała i posłała mu jedno, nic nie znaczące spojrzenie.
– Jak sobie chcesz – powiedziała rzucając przez ramię. Czuła, że jej przyjaźń wisiała na włosku, ale nie wiedziała jak temu zaradzić. Nie miała pojęcia co powiedzieć i co zrobić. Nie chciała bezsensownie pocieszać chłopaka, mówiąc że to nic wielkiego, bo wcale tak nie było. Nie chciała też robić ani za ofiarę, ani za dręczyciela.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję skierowała się do swojego pokoju. Tam rzuciła się na łóżko. Nie rozryczała się, chociaż miała na to ogromną ochotę. Nigdy nie pokazywała swoich emocji. Była z nich wyprana i każdy o tym wiedział. Nie zamierzała pokazywać swoich słabości.
Audrey
[Hej. Pytanie zasadnicze: wciąż czekasz na mój odpis czy niekoniecznie? :3]
OdpowiedzUsuńIsabella Meliflua
Leżała na łóżku i głaskała Hekate. Pies był najwspanialszą rzeczą jaką miała. Jedyna żywa istota, którą kochała i dbała o nią lepiej niż o siebie samą. Hekate nie oceniała, nie miała niczego za złe i Audrey mogłaby zostawić ją na cały dzień samą wiedząc, że pies zawsze będzie na nią czekał i cieszył się, że wraca. Po pewnym czasie dziewczyna zasnęła. Ciepło wydzielane przez zwinięte ciało psa, sprawiło że uśpiła się bardzo szybko. Coś jej się śniło, ale nie byłą pewna co. Zapamiętała tylko, że pojawił się tam niedźwiedź, czyli zwierzę, które Miller zawsze lubiła i podziwiała.
OdpowiedzUsuńObudziło, ale nie rozbudziło, ją pukanie do drzwi, które otworzyły się zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Nie lubiła jak ktokolwiek wchodzi do jej pokoju bez pozwolenia, nawet jej współlokatorki pukały do drzwi. Dzisiaj na szczęście była sama. Nie miała zamiaru użerać się już z nikim. Dziewczyna otworzyła oczy. Poczuła jak ktoś kładzie rękę na jej ramieniu. Nie musiała się odwracać aby odgadnąć kto to. Wiedziała, że przyjdzie. Ona sama chciała iść do Iana, ale coś jej nie pozwalało.
Na dźwięk słowa „przepraszam” zrobiło jej się lepiej. Audrey nigdy go nie używała. Tak była wychowana i jakoś nie śpieszyła się, by to zmienić. Otworzyła załzawione od snu oczy i spojrzała na Blake'a, lecz jej twarz nie wyrażała nic. Maska, którą dziewczyna przyodziała, pokazywała jedynie obojętność i wzbudzała przerażenie w samej właścicielce.
– Sądzę, że powiedziałeś już wszystko co chciałeś – powiedziała sama zdziwiona oschłym tonem swojego własnego głosu. Nie chciała dłużej ciągnąć tego tematu. Zbyt dużo rzeczy się podowiadywała o własnym ojcu, przez co już nigdy nie spojrzy na niego tak samo. On zresztą też nie będzie jej traktować tak jak dawniej, zważywszy na fakt, że ta mierzyła do niego różdżką. Sama zastanawiała się, jak teraz będą wyglądać relacje ojca z córką, które już teraz były dość skomplikowane.
– Co chcesz ode mnie usłyszeć? Wcześniej jasno dałeś do zrozumienia, że nie interesuje cię moje zdanie. – wypaliła i odwróciła się z powrotem plecami do chłopaka. Zapadła cisza. Słychać było tylko wolny oddech Hekate.
Audrey
Przygotowania do świętowania szły pełną parą. Wszyscy Puchoni byli szczerze zaskoczeni, ale również uradowani wygraną. Gratulacjom nie było końca. Geena nigdy nie uściskała tylu osób w tak krótkim czasie. Uśmiech nie schodził z jej ust, nawet wspomnienia o matce, zwykle towarzyszące jej na każdym nawet najmniejszym kroku, zeszły w najdalsze głębie umysłu. Jej myśli za to krążyły stale wokół jej Księżycowego Chłopca. Stale nie mogła uwierzyć w to, że znów go spotkała. Myślała, że to wyobraźnia spłatała jej figla. Teraz cały czas uśmiechnięta gratulowała sobie w myślach nie tylko kilku spektakularnych obron, ale także odwagi. Zaprosiła go przecież na imprezę. Nie miała tylko pojęcia, jak on będzie się tu czuł. W końcu był tym przegranym... Na dodatek Ślizgonem. Słyszała wiele plotek o tym, jak odbywają się huczne świętowania zwycięstw w Domu Węża. Wiedziała aż za dobrze, że tutaj będzie o wiele spokojniej.
OdpowiedzUsuńWraz z inną piątoroczną załatwiła nieco Ognistej. W końcu jakoś trzeba uczcić ten niezwykły sukces, prawda? Kremowego piwa było pod dostatkiem w każdym miejscu Pokoju Wspólnego, Genevive nie miała jednak zielonego pojęcia, kto je załatwił. Ani kto da radę tyle wypić. Należała raczej do tych grzecznych, stroniących od alkoholu osób. Nie wiedziała, że podczas tego wieczoru mogło się to diametralnie zmienić – była w końcu jedną z głównych gwiazd tego meczu.
Oddelegowana do przekąsek, wsypując do kolejnych misek chipsy, kątem oka obserwowała powolnie schodzących się uczniów. Było jeszcze trochę czasu do oficjalnego rozpoczęcia, ale pierwsi goście już rozsiadali się na kanapach.
- Pomóc ci w czymś? – Aż podskoczyła, rozsypując wokół chipsy.
Z szeroko otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami zerknęła za siebie. Wzięła głęboki wdech, widząc rozbawionego Ślizgona. Czuła, że na policzki już wpełzają jej zdradliwe rumieńce, więc znów obróciła się do przekąsek.
- Z tym chyba nie… Muszę tylko to porozdzielać do misek – odparła nieco nerwowo.
Chciała by przyszedł. W końcu sama go tu zaprosiła. Gdzieś w głębi siebie jednak była zaskoczona tym, że się tu zjawił, w dodatku tak wcześnie. Serce zaczęło jej bić nieco szybciej, gdy wśród nieskładnych myśli pojawiła się jedna, nieśmiała: a może i ja mu się podobam?
Już po chwili wszystkie miski były pełne, więc nie miała już żadnych powodów, by stać do niego tyłem. Odetchnęła cicho, chcąc się uspokoić. Obróciła się w jego stronę i nieśmiało uśmiechnęła. To, co powiedziała, szczerze zaskoczyło ją samą.
- Masz ochotę się czegoś napić? Mamy trochę Ognistej i pełno kremowego…
[Już raz odpisywałem na ten wątek, ale teraz widzę, że mojego odpisu nie ma, więc albo ja coś popsułem, albo blogspot :/ W każdym razie piszę jeszcze raz i mam nadzieję, że teraz zadziała ^_^]
OdpowiedzUsuńNa pytanie Slughorna wystarczyło odpowiedzieć jednym, bardzo prostym w swojej konstrukcji słowem. Nie żadną pokrętną nazwą eliksiru czy jego składnika, o którym wielokrotnie się czytało, ale ani razu nie widziało na oczy, przez co trudniej go było zapamiętać, a zwykłym kolorem pary, który albo się znało, albo nie, toteż milczenie ze strony Blake'a oznaczało tylko jedno... Nie wiedział. I, co Nate wywnioskował z jego zamyślonej miny, gorączkowo próbował wyciągnąć tę informację z odmętów umysłu. Krukon w oczekiwaniu na odpowiedź zerknął na zegar i uśmiechnął się pod nosem. Nie zostało wiele czasu do końca lekcji, co zakomunikował sam Horacy, więc Ślizgon musiał działać pod jego presją, a to tylko zwiększało szansę, że nawet jeśli coś tam zaświta mu w głowie, ostatecznie może się ze zdenerwowania pomylić.
- Nad poprawnie przygotowanym wywarem na czyraki unosi się - zaczął konstruować swoją odpowiedź, na co Rivers zamknął oczy, nieustannie powtarzając sobie w myślach nie różowa, nie różowa, nie różowa - niebieska mgiełka.
- Tak! - Nathan zacisnął pięść w geście zwycięstwa i szczerząc zęby, przybił piątkę Krukonowi stojącemu obok. Cały Ravenclaw z entuzjazmem przyjął wiadomość o porażce Ślizgona, z kolei uczniowie ze Slytherinu szybko zaczęli ulatniać się z klasy, burcząc pod nosem i przeklinając zwycięzcę. A był nim nie kto inny, tylko Nathan Rivers.
- Felix Felicis wędruje zatem do pana Riversa - oznajmił Slughorn, ostrożnie i jakby z pewnym ociąganiem podając mu buteleczkę wypełnioną złotym płynem. - Wykorzystaj go mądrze. A teraz zmykajcie stąd - zamachał ręką na uczniów, którzy byli jeszcze w klasie, jakby odganiał stado kurczaków - lekcja się skończyła.
Nate opuścił salę wraz z kolegami, rzuciwszy Ianowi ostatnie spojrzenie, mówiące Przykro mi, ale wygrał lepszy. Nie wiedział jeszcze, jak może wykorzystać eliksir, ale teraz najbardziej liczyło się to, że udało mu się go zdobyć.
Nie odezwała się. Nadal leżała na łóżku, bez żadnej reakcji. Nawet ostatnie słowa Iana nie spowodowały, że dziewczyna zdołała wyrwać się ze swojej skorupy obojętności. Po chwili chłopak wyszedł zostawiając ją samą. Audrey doskonale wiedziała, że to co się stało teraz to wyłącznie jej wina i nie zdziwiła się, że Blake sobie poszedł. Sama też by tak zrobiła. Ian stał się ofiarą jej ojca, to było wiadome, ale przecież nie musiał naskakiwać na nią, gdyż ona nic mu nie zrobiła.
OdpowiedzUsuńOdwróciła się na plecy. Zaczęła głaskać Hekate, która spoglądała na nią pytająco, po grzbiecie. Wydawało jej się, że nawet pies ją osądza i wypomina jej rzecz tak oczywistą jak to, że niebo jest niebieskie. Dzisiejszego dnia, prawdopodobnie straciła jednego z przyjaciół, jeśli nie najlepszego przyjaciela. To byłby idealny powód do płaczu, jednak z suchych jak pustynia oczu nie popłynęła ani jedna łza. Faktycznie aż za bardzo przypominała swojego ojca. Nie chciała tego, ale była to smutna prawda. Do Hogwartu przyjechała nie tylko po to aby uczyć się jak zostać dobrą czarodziejką, ale też aby odciąć się od silnych macek ojca. Niestety, dosięgały one i tu, a dziewczyna odkrywała, że coraz bardziej upodabnia się do pana Millera. Bała się tego. Przerażał ją również fakt, jak łatwo przyszło jej to, że być może już nigdy nie odezwie się do Blake'a, albo raczej on nie odezwie się do niej. Myśląc o tym, zasnęła.
****
Następnego dnia obudziła się jako ostatnia. Nie miała siły aby szykować się do wyjścia z dormitorium, więc narzuciła na siebie jakieś stare ubrania a włosy związała w niedbały kucyk. W takim stanie opuściła swój pokój. Oficjalnie bolała ją głowa. Nie zamierzała przyznawać się dlaczego jest w takim stanie, bo i po co. Na szczęście niewiele osób zwracało na nią uwagę, jednak ta ciągle czuła na sobie czyjś wzrok.
Była po pierwszej lekcji. Siedziała sama z dala od kogokolwiek. Świetnie, teraz zamierzała się izolować. W jej życiu jeszcze nigdy nie miała takich problemów. Nie musiała się niczym przejmować a teraz wygląda jak chodzące nieszczęście, ale mało ją to dzisiaj obchodziło.
Zaczęła żałować, że nic nie powiedziała tamtej nocy. Nie, żałowała tego, że powiedziała za dużo i nie to co trzeba, no ale trudno stało się co się stało i czasu nie można cofnąć.
Po chwili bezczynnego siedzenia Audrey wstała i powoli skierowała się w kierunku sali, w której miała mieć zajęcia z eliksirów.
Audrey
Chan nieczęsto miała okazji przekonywać się, że szczerość może tak uszczęśliwić człowieka. Nie to, żeby kłamała, ale najczęściej pozostawała bierna w jakichkolwiek rozmowach. Ograniczała się do minimum. Mało słów, dużo przekazu. Jednak wystarczyło jedno zdanie. Jedno z najszczerszych, jakie wypowiedziała w swym życiu, by wywołać uśmiech na twarzy drugiej osoby. I to czyjej - Ian'a.
OdpowiedzUsuńTe brązowe oczy, które od pewnego czasu zaczynały się jej coraz bardziej podobać rozświetliły się radośnie, a wokół powiek zgromadziło się kilka kresek. To był tak piękny widok, że nawet usta blondynki wygięły się lekko ku górze. Gdy Ślizgon przeniósł swoją dłoń do jej policzka i zaczął delikatnie muskać jej skórę kciukiem, przechyliła głowę w bok i dalej przyglądała się jego tęczówkom. Najwspanialsze było w nich to, że biła z nich radość - w czystej postaci, a tego właśnie chciała dla Ian'a. Chciała sprawić, że już nigdy nie pomyśli o tym, co działo się na moście. Że nie będzie miał chęci ponownego odebrania sobie życia. To życia było dla Chan zbyt cenne, żeby mogła je stracić. W końcu należało do osoby, którą darzyła naprawdę niesamowitym uczuciem. Ta miłość bijąca z serca Chantelle miała być czymś w rodzaju otoczki ochronnej. Ian był w tej chwili jedną z najważniejszych osób, o które pragnęła dbać, ochraniać i opiekować się. Nie chciała, by więcej cierpiał, teraz miał być szczęśliwy i najwyraźniej wyszło na to, że z nią.
Po dłuższej chwili milczenia chłopak zerknął na zegarek, a wstając pocałował ją szybko w czoło. Tak bardzo uważała ten gest z uroczy. Lubiła go, nawet bardzo.
Potem wybiegł z dormitorium zabierając ze sobą kilka ubrań. Zostawił ją siedzącą na łóżku z krótką informacją. Gryfonka otuliła nogi własnymi rękoma i podparła się brodą o kolana. Siedziała w ciszy, w pustym pomieszczeniu, dlatego też jej myśli zaczęły stawać się głośniejsze, ale nie krzyczały. Równie dobrze mogłaby zacząć grać cicha, spokojna melodyjka. Utworzyłby się wtedy cudowny klimat uczuć Chan. Ona sama była szczęśliwa, tak po prostu.
Po około pięciu minutach Ian wrócił z tym samym uśmiechem na twarzy. Serce zabiło jej szybciej na ten widok. Od tej pory będzie jej ulubionym.
Teraz przyszła kolej na nią. Pociągnięta za rękę bez oporu podążyła za chłopakiem. Jakiż cudowny był moment, kiedy splótł ich palce ze sobą. Te wszystkie rzeczy może dla innych wydawały się błahe i drobne, dla Chan jednak znaczyły o wiele więcej. Przy portrecie Grubej Damy Ślizgon zatrzymał się i złączył na krótki moment ich usta.
Poczekam tu, moja najdroższa.
Uśmiechnęła się na te słowa i przeszła przez dziurę. Można by było rzec, że przy nim mogłaby się czuć, jak księżniczka. Nigdy na to nie zasługiwała, ale w tym momencie była zbyt szczęśliwa, aby myśleć o rzeczach, które na zawsze splamiły jej duszę. Idąc do swojego dormitorium czuła na sobie zdziwiony wzrok Gryfonów. W końcu szła w zupełnie przeciwną stronę, niż inni i w dodatku o tej porze. Jednak ona nigdy nie przejmowała się zdaniem innych. Dlatego też robiła to, co uważała za dobre - i to nie musiało się pokrywać ze zdaniem tłumu. Próbowała ogarnąć się jak najszybciej, ażeby Ian nie stał na dole tak długo. Nie wiedziała jednak ile to wszystko zajęło jej czasu. Potem po prostu zbiegła ze schodów, a następnie wyłoniła się zza portretu. Bez słów podeszła Ślizgona i wtuliła się w jego tors. Uczucie, że miała kogo przytulać było niesamowite. Trochę niechętnie oderwała się od niego i złapała dłoń Blake'a. Lekko pociągnęła go w stronę Wielkiej Sali, a po drodze zastanawiała się, gdzie usiądą. Para z dwóch wrogich sobie domów, a darzą się tak pięknym uczuciem. Jak długo ten stan rzeczy wytrzyma takie różnice?
[DZIEŃ DOBRY, WRÓCIŁAM. WIEM, ŻE MNIE KOCHASZ, MIMO TEGO ILE CZEKAŁAŚ, ALE TEŻ CIĘ KOCHAM I ODPISAŁAM PIERWSZA TOBIE
DUŻO MIŁOŚCI
NATALKA <3]
[ Nie opisywałam przeżyć w domku, bo to wyjdzie w praniu :) ]
OdpowiedzUsuńAudrey posłusznie zajęła swoje miejsce w sali. Przedmiot ten był jednym z jej ulubionych i na którym radziła sobie całkiem nieźle. Nie była wybitnie uzdolniona w robieniu eliksirów tak jak we wróżeniu, ale potrafiła stworzyć kilka skomplikowanych specyfików. Otworzyła książkę i przez kilka chwil przyglądała się słowom wypisanym na stronach. Nie czytała ich po prostu się przyglądała. Z początku wszystko było w porządku. Słuchała nauczyciela, ale później całkowicie się wyłączyła. Z zamyśleń wyrwał ją dopiero odgłos odsuwanego krzesła. Odwróciła lekko głowę i okazało się, że obok niej stał Ian. Tego tylko brakowało. Nie miała zamiaru się do niego odzywać. Wzięła do ręki jeden ze składników i już miała wrzucić go do kociołka, gdy do sali wpadła profesor McGonagall.
– Audrey, pozwól ze mną – poprosiła. Dziewczyna spojrzała na Slughorna, który kiwnął potakująco głową, więc Miller bez słowa opuściła swoje miejsce. Gdy tylko znalazła się poza salą poczuła ogromną ulgę. Nie trwała jednak długo.
Profesor powiedziała wszystko co tylko Miller miała wiedzieć. Dziewczyna szybko skierowała się do swojego pokoju aby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i już po kilkunastu minutach była gotowa do opuszczenia Zamku. Szykowała się wizyta w domu, przez którą Audrey czuła ścisk w żołądku. Nie chciała spotykać się z ojcem twarzą w twarz, lecz wiedziała że to nieuniknione . Jej matka zachorowała, więc logicznym wyjściem było opuszczenie zajęć na kilka dni i odwiedzenie rodzinnej posiadłości.
******
Wróciła w jeszcze gorszym stanie niż wyjechała i było to widoczne. Nawet jeśli przedtem nikt nie zwracał na nią uwagi to teraz byłą w centrum zainteresowania, wszędzie gdzie tylko się znajdowała. Sińce pod oczami i nienaturalnie blada cera pokazywały, że dziewczyna nie wypoczęła. Była wyraźnie rozdrażniona i niespokojna. Omijała większe grupki i unikała jakiegokolwiek kontaktu z innymi uczniami. Od powrotu siedziała zamknięta w swoim pokoju i wychodziła z niego tylko od czasu do czasu. Można było wtedy dostrzec czerwone od płaczu oczy i opuchnięte policzki. Pierwszy raz od dłuższego czasu naprawdę płakała i po raz pierwszy raz zdarzyło jej się to pokazać publicznie. Było jej jednak wszystko jedno. Nie odpowiadała na żadne pytania. Cały swój czas spędzała razem z Hekate.
Audrey
Z wielką ulgą odkryła, że zbliżył się już wieczór i wszyscy szybko opuścili pokój główny i porozchodzili się do pokoi. Współlokatorki również w mgnieniu oka znalazły się w swoich łóżkach. Audrey wstała i wyszła z pokoju. Chciała pobyć przez kilka chwil w samotności. No dobra, cały czas była sama. W ciągu tygodnia stała się aspołeczną osóbką. Nie przeszkadzało jej to.
OdpowiedzUsuńNie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo jakieś wydarzenie może wpłynąć na osobę, dopóki coś okropnego nie przytrafiło się jej. Doskonale wiedziała, że jej powrót do domu nie będzie należał do najłatwiejszych. Już po przejściu przez próg ojciec zmroził córkę spojrzeniem, które mogłoby zabić wszystko w promieniu stu kilometrów. Okazało się, że pani Miller wcale nie była chora, na dodatek została wysłana przez męża na wakacje. To co działo się później, było niczym w porównaniu z dotychczasowymi wydarzeniami. Mówi się, że ludzki mózg nie zapomina traumatycznych wydarzeń, jednak Miller nie wiedziała co działo się z nią przez pierwsze kilka dni pobytu w domu. Pamiętała tylko potworny ból, który był gorszy niż cokolwiek innego. Prawdopodobnie palenie na stosie byłoby przyjemniejsze. W mózgu Audrey wryło się też zdanie, które wypowiadał jej ojciec i które nie chciało jej opuścić.
– Nieposłuszni zostaną ukarani – słyszała. Nie myślała, że jej ojciec stanie się katem i oprawcą. Jak się okazuje, w życiu niczego nie jest się pewnym. Po takim wydarzeniu, dziewczyna ucieszyła się jak nigdy, że wreszcie wróciła do Hogwartu. Tylko w tym miejscu czułą się bezpiecznie.
Audrey usiadła na jednym z foteli i zaczęła rozcierać ramię. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała. Nie spała od kilku dni, jedynie drzemała przez kilka minut i to wszystko. Zawsze gdy zamykała oczy widziała ojca mierzącego w nią a z jego różdżki unosił się wtedy czerwony blask. Nie miała z kim o tym pogadać. Już nie.
– Co? Nie – powiedziała gdy w końcu dotarły do niej słowa wypowiadane przez Iana. Instynktownie otarła oczy i policzki, po których faktycznie płynęły łzy. Sama tego nie zauważyła. Kiedyś ukrywała swoje uczucia, lecz teraz było jej już chyba wszystko jedno. Do płaczu też już była przyzwyczajona i nawet go nie zauważała.
– Mój ojciec się stał – odpowiedziała po chwili dłuższego milczenia. Musiała na własnej skórze przekonać się, z jakim potworem musiała mieszkać pod jednym dachem przez jedenaście lat swojego życia.
Miller spojrzała na Iana. Nie spodziewała się, że to on do niej przyjdzie. Byli przyjaciółmi, ale jakiś czas temu wyjaśnili sobie tą kwestie wystarczająco dobrze. Niemniej jednak to właśnie on był osobą, z którą dziewczyna chciała porozmawiać i cieszyła się, że do niej podszedł.
Audrey
Mary kiwnęła tylko głową. Wciąż wolała nawet nie poruszać ustami, bojąc się, że zacznie wrzeszczeć. Dźwięk przecież nadal mógł być uwięziony w gardle.
OdpowiedzUsuńZ początku nie przyglądała się zabiegowi Ślizgona, wodząc wzrokiem uważnie po przestrzeni dookoła nich, lecz gdy już skończyła przyglądać się próbkom i wazonom, spojrzała na Iana i panią Pomfrey.
Chłopak był w o wiele gorszej sytuacji niż ona, bąble pokrywały mu całe ręce i były gęściej rozmieszczone, co wydłużało w czasie ich wizytę.
Zerkała raz na twarz, raz na dłonie Blake'a, doszukując się u niego jakichkolwiek emocji, które zawiłość procesu mogła wywołać, lecz ten miał kamienną twarz.
Poppy uwijała się przy nim znacznie szybciej, gdyż zabieg był trudniejszy i wymagał większego zaangażowania.
- Czy wie pani, co to za roślina? - spytała w końcu, wlepiając uważne spojrzenie w twarz pielęgniarki.
Cały czas obserwowała go kątem oka. Intrygujący brunet jak gdyby nigdy nic opróżniał kolejne szklanki Ognistej. Ona sama, jako że nigdy dotąd nie uczestniczyła w żadnych bardziej zakrapianych imprezach i jej jedynym doświadczeniem z alkoholem można było nazwać sylwestrowego szampana, kilkukrotnie unosiła szklankę do ust, jednak za każdym razem tylko lekko zwilżała usta. Chciała się przyzwyczaić do smaku whiskey. Co prawda czuła się, jakby łamała jakiś swój wewnętrzny kodeks, nawet przy tak skromnych ilościach. Nieśmiało oblizywała wargi po każdym przytknięciu do nich szklanki, czując, że koncentruje się na nich wiele zdziwionych i może nieco urażonych spojrzeń. No bo jak to tak: obrończyni z drużyny wygranej jak gdyby nigdy nic pije, siedząc tuż obok tego strasznego Ślizgona! Wiedziała, że prawdopodobnie będzie się musiała tłumaczyć. Nie przejmowała się tym jednak, chłonęła obecność Księżycowego Chłopca póki mogła.
OdpowiedzUsuń- A ty nie pijesz… Gen? – Wyczuła niepewność w jego głosie i instynktownie odgadła, że nie był pewien jej imienia. Nie dziwiło jej to. Bo przecież kto normalny nazywa swoje dziecko Genevive?
Uśmiechnęła się do niego i, próbując się rozluźnić, rozsiadła wygodniej na kanapie. Zaraz niepewnie uniosła szklankę do ust i odważnie (jak na nią) pociągnęła łyk. Napój spłynął jej leniwie przez gardło, pozostawiając w ustach lekką gorycz i paląc jej przełyk. Odkaszlnęła zaskoczona tym nowym odczuciem, które w pewnym sensie wydało jej się przyjemne. Nieśmiało spuściła wzrok, czując, że robi się cała czerwona. Kolejny już raz. Zaraz znów zerknęła na siedzącego obok Iana. Wyglądał na nieco rozbawionego i zdawał się cały czas na nią patrzyć. Przez jej ciało przeszedł podniecony dreszczyk, a w głowie rozgościła się na dobre myśl, że może jednak tym razem jej się z kimś w końcu uda. Czuła, że rumieńce nie schodzą z jej policzków, na dodatek zaczynało jej się robić coraz cieplej. Pokój Wspólny stopniowo się zapełniał, a z któregoś kąta pomieszczenia w końcu zaczęła płynąć muzyka. Geena od zawsze lubiła tańczyć, jednak tradycyjne, kulturalne wychowanie gdzieś w jej środku zakorzeniło myśl, że to raczej chłopak powinien prosić na parkiet. Zerkała więc co chwila w stronę Ślizgona, mając nadzieję, że ten odgadnie, co jej chodzi po głowie. Nie wychwytując jednak w jego zachowaniu praktycznie żadnych zmian wbiła wzrok w szklankę i zaskakując samą siebie, wypiła jej pozostałą zawartość. Spojrzała na prowizoryczny parkiet, gdzie już zaczynały zbierać się kolejne tańczące pary. Zobaczyła roześmiane twarze koleżanek z dormitorium i nagle gdzieś w środku poczuła do nich żal. Przecież wygrana nie była w żadnym stopniu ich zasługą – dlaczego więc one miały dobrze się bawić, a ona siedzieć jak na szpilkach, w dłoni ściskając jak ostatnią deskę ratunku pustą już szklankę. To ona powinna świętować.
- Może zatańczymy? – wypaliła nagle, nieświadomie kładąc dłoń na jego kolanie i ściskając je lekko. Miała szczerą nadzieję, że uda jej się wyciągnąć go na parkiet.
[Spokojnie, moje też mają straszną długość (ten chyba jak dotąd najdłuższy), nie ma się co przejmować ;) ]
Nie było dobrze i już nigdy nie będzie. Audrey siedziała przez chwilę w milczeniu wpatrując się w Iana. Doskonale wiedziała, że rozmowa na pewno pomoże. Nie chciała jednak opowiadać o tym co się wydarzyło. W końcu łatwiej jest mówić o czymś co zrobił ktoś obcy niż o czynach bliskich.
OdpowiedzUsuńPo chwili milczenia zaczęła mówić. Opowiedziała o tym jak profesor McGonagall powiedziała jej, że pani Miller jest chora i chce aby córka ją odwiedziła. Po dotarciu na miejsce okazało się jednak, że choroba matki była tylko podstępem wymyślonym przez ojca a jej samej nawet tam nie było. Co prawda ojciec nie przywitał jej ciepłym spojrzeniem, ale było znośnie. Potem rozpoczęło się piekło. Audrey opisała to jak ojciec zaprosił ją do gabinetu. Wszystko z początku wydawało się być w porządku. Mieli tylko porozmawiać. Niestety,, mężczyzna poprosił córkę o zamknięcie drzwi i gdy Miller to zrobiła to ojciec uraczył ją jednym z jego ulubionych zaklęć. Audrey pamiętała jak upadała na podłogę i wiła się z bólu, którego jeszcze nigdy nie czuła i miała nadzieję nie poczuć już nigdy więcej. Krzyknęła wtedy tylko raz. Nie chciała dawać mu tej cholernej satysfakcji, którą widziała na początku w jego zimnym spojrzeniu. Tortury według zegarka skończyły się kilkanaście minut później, ale z punktu widzenia dziewczyny trwały znacznie dłużej. Potem jej ojciec powiedział coś czego Audrey nie chciała usłyszeć i wyszedł. Rano Miller była już spakowana i w drodze do Zamku.
– Powiedział, że zostanę Śmierciożercą czy mi się to podoba, czy nie i wyszedł. To było ostatnie co usłyszałam od niego – szepnęła. Nie spała tamtej nocy. Obawiała się, że ojciec przyjdzie i znów zacznie ją torturować. Będąc w Zamku też się bała, że ojciec znajdzie jakiś pretekst aby ściągnąć ją do domu, lub sam przyjedzie do Szkoły, więc i tu nie śpi. Głupie myślenie, ale nadzwyczaj uciążliwe i niechcące opuścić głowy.
– I teraz wiesz wszystko – powiedziała. W tonie jej głosu nie dało wyczuć się żadnych emocji. Sama była zdziwiona swoją obojętnością. Teraz już faktycznie można powiedzieć, że jest wyprana z uczuć. Zauważyła jednak, że zrobiło jej się lepiej. Zaskoczona była tym, że tak łatwo było jej o tym mówić. Nie obchodziło ją nawet to czy Ian jest jej przyjacielem czy nie. Po prostu się otworzyła.
Audrey
Nie wierzyła w swoje szczęście. Wolna muzyka, dłoń chłopaka na jej talii i jego zapach, mącący jej w głowie jeszcze bardziej niż Ognista. Czuła, że są pod obstrzałem różnego rodzaju spojrzeń, ale jej to nie obchodziło. Przecież właśnie tańczyła z Księżycowym Chłopcem, nic nigdy nie mogło przydarzyć się jej równego tym paru chwilom w jego ramionach, prawda? Przyglądała mu się uważnie, po jej ustach błądził słodki uśmieszek, w oczach widać było iskierki zadowolenia. Nawet te wszystkie sceny, które wyobrażała sobie od momentu, gdy zobaczyła go w świetle księżyca na błoniach nie mogły się równać z uczuciem dłoni w talii i palców ściskających jej rękę. Zdawało jej się, że wszystkie gwiazdy na ziemi i niebie w końcu zlitowały się nad jej losem i nieco nadszarpniętym serduszkiem, by w końcu mogła na spokojnie się z kimś związać. I to może w końcu na dłużej. Jej twarz przybrała rozmarzony wyraz, a muzyka… niestety dobiegła końca.
OdpowiedzUsuńGeena jednak zdawała się tego nie zauważać, mimo że chłopak zabrał już dłoń z jej talii. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana, wciąż trzymając dłoń na jego ramieniu. Nieświadomie lekko zagryzła wargę, wciąż błądząc wzrokiem po jego twarzy. Porównywała to, jak widziała go teraz z bliska z każdym momentem, w którym jak dotąd go widziała. Każda chwila wydawała jej się magiczna i tej także nie chciała przerywać. Uporczywie nie odsuwała się i trwała w miejscu, nieświadomie przykuwając uwagę wszystkich wokół.
- Gen, słyszysz mnie?
Jego głos też się jej podobał. Jak i on cały. Puchonka wpadła i nie było na to rady. Alkohol powoli zaczynał krążyć w jej żyłach, co dodatkowo gdzieś odrzuciło jej zwyczajową nieśmiałość i potulność. Jej wzrok padł na jego kuszące usta, z których wypływał niezwykle cudowny dźwięk jego głosu. Dreszcz przeszedł przez jej kręgosłup, mimowolnie oblizała wargi, nie spuszczając wzroku (coś nowego!). Drugą dłonią powoli przesunęła po jego ręce w górę i zaraz również i ją wsparła na jego barku.
Jak to mówią: raz kozie śmierć!
Whiskey skruszyła jej nieśmiałą skorupę, mimo że wypiła zaledwie szklaneczkę. Odrzuciła gdzieś swój zwyczajowy puchoński rozsądek, rzuciła w kąt tradycjami wpajanymi jej od maleńkości. Zawsze to książę całował swoją królewnę pierwszy. Nie na odwrót. Chyba, że książę był żabą lub bestią, jednak w tej chwili na to nie wyglądało. Stanęła niepewnie na palcach i przysunęła się do niego jeszcze bliżej, bez ostrzeżenia muskając ustami jego wargi.
Nie myślała wtedy o tym, jak chłopak zareaguje. Przez kilka sekund cieszyła się tylko dotykiem jego ust i w pewnym sensie spełnionym marzeniem. Czuła, że wszyscy wokół się na nich patrzą, ale jakoś jej to akurat nie interesowało. W tamtej chwili liczył się tylko on. Ian. Księżycowy Chłopiec.
[Dumdumdumduuuuuuuum xD]
- Wiem, że to nic nie znaczyło, i że to zapewne wina Whiskey. Ale powinnaś chyba wiedzieć, że mam dziewczynę. Kocham ją i ten pocałunek nie powinien był się wydarzyć.
OdpowiedzUsuńJak to jest, że trzy zdania mogą zniszczyć chwilę szczęścia?
Wpatrywała się w niego niepewnie, otwierając szeroko oczy i poruszając ustami jak rybka. Nie mogła tego pojąć. Zdawało jej się, że wszystko układało się tak dobrze, jak jeszcze nigdy dotąd. Przecież wszystko wskazywało na to, że w końcu trafiła na kogoś dla siebie. Jak widać jednak los kolejny raz pokazał jej, że życie nie jest takie cukierkowo słodkie, naiwne i przewidywalne. Wśród jej myśli kolejny raz przypałętała się ta straszna twarz matki z jej snów. Znów się z niej śmiała.
- Ja… - Nie umiała wydusić z siebie więcej. – Nie wiedziałam – wydukała niepewnie, patrząc mu wprost w oczy. – Prze-przepraszam…
Spuściła wzrok, by ukryć łzy, które zaczęły gromadzić jej się pod powiekami. Wciąż czuła na sobie spojrzenia gości. Stali praktycznie na środku parkietu, muzyka wciąż płynęła, jednak nikt nie tańczył. Wszyscy chłonęli to, co działo się między obrońcami. Kolejny raz się upokorzyła. Powinnam się przyzwyczaić, pomyślała zgryźliwie, zagryzając wargę, by powstrzymać cisnący jej się przez gardło szloch. Łzy powoli spływały po jej twarzy. Nie chciała już by wszyscy na nią patrzyli. Księżycowy Chłopiec okazał się kolejnym ślepym tropem jej serca, które już nie pierwszy raz zdawało się rozpadać na drobne kawałeczki.
- Przeproś i ją – dodała cicho, po czym obróciła się na pięcie i pomknęła przez tłum, by znaleźć sobie miejsce gdzieś w kącie.
Czuła się podle. Chciała być sama. Kolejny raz jej się nie udało. A przecież wszystko tak pięknie się układało! Wszystko… Znalazła w końcu wolny stolik w zacisznym miejscu Pokoju Wspólnego, a na nim samotną butelkę Ognistej. Nie zważając na nic, chwyciła ją i zaczęła popijać, próbując pieczeniem w gardle jakoś „zajeść” ból odrzucenia.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Ian wie jak czuje się Miller w tej chwili. Nie musiała mu tego opowiadać, bo zapewne znów rozryczałaby się jak małe dziecko. Mówienie o emocjach nie jest wskazane, przynajmniej w jej przypadku.
OdpowiedzUsuńNie oczekiwała zbędnych słów pocieszenia i ku jej uciesze, obyło się bez nich. Poczuła się jednak trochę lepiej, gdy zdała sobie sprawę, że Ian ją obejmuje. Nie liczyła na taki przyjacielski gest, bo doskonale wiedziała, że żadne z nich nie okazywało sobie takich czułości. Teraz poczuła się bezpieczniej.
– Obawiam się, że nie ma już odwrotu – powiedziała cicho. Szanse na to, że uda jej się uniknąć bycia Śmierciożercą są bliskie zeru. Pan Miller dostawał zawsze to czego chciał, więc w tym przypadku, szczególnie w tym, nie mogłoby być inaczej. Audrey już zaczęła wyobrażać sobie siebie samą z Mrocznym Znakiem na przedramieniu. Widok ten nie należał do najprzyjemniejszych. Bycie w świcie Voldemorta nie zachęcało.
Jak na ironię, Miller przyjaźniła się z kilkoma Śmierciożercami, którzy uczyli się w Hogwarcie. Inni uczniowie często mówili, że z czasem i dziewczyna dołączy do tego grona. W końcu wpasowałaby się tam idealnie, więc dziwne było to, że jeszcze się tam nie znalazła.
– Nawet nie chcę wiedzieć, co musiałabym zrobić aby to się nie spełniło. – dodała po krótkiej chwili. Doskonale wiedziała co trzeba by zrobić. Miała dwa wyjścia, z których nie chciała korzystać. Pierwszym była ucieczka, ale to oznaczałoby olanie szkoły i tułanie się po świecie i wcale nie oznaczało rozwiązania problemu. W końcu kiedyś ktoś znalazłby ją, a życie w ciągłym strachu nie jest ani przyjemne, ani odpowiednie. Drugim sposobem było wywalczenie swojej wolności, ale to z kolei prowadziłoby do pojedynku, z którego tylko jedna osoba wyszłaby żywa. Ojciec, pomimo tego, że potwór to jednak rodzina i Audrey nie wyobrażałaby sobie, albo nie chciałaby wyobrazić sobie, jak używa na nim jedynego zaklęcia, które chciałaby rzucić na niego teraz. Nie mogłaby potem patrzeć na siebie, chociaż uwolniłaby i samą siebie i matkę od ciężaru i przymusu znoszenia ojca. Perspektywa wolności była bardzo kusząca, ale sumienie skutecznie ją zagłuszało.
Audrey
OdpowiedzUsuń– Czy to znaczy, że znów się przyjaźnimy? – spytała Nie oczekiwała potwierdzenia, w końcu jeszcze rano ze sobą nie rozmawiali i unikali się nawzajem. Wiedziała, że straconego zaufania nie da się odzyskać, opowiadając historyjkę, nieważne jak bardzo podobną do historii, która przydarzyła się rozmówcy. Takie rzeczy przytrafiają się tylko w książkach i filmach, nie w prawdziwym życiu. Niemniej jednak byłoby jej lepiej, gdyby Ian powiedział „tak”. Wtedy jeden z jej utrapień zniknąłby.
Zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby zwyczajnie na świecie zaakceptować to, że stanie się śmierciożercą, tak aby mieć spokój. Przecież nie musiałaby wykonywać jakichkolwiek poleceń, bo kto by ją zmusił. Potem przypomniała sobie własnego ojca. Jeśli on mógł zrobić coś takiego jej, to co dopiero obcy. Tak, zapewne nie bawiliby się w żadne gierki. Na tę myśl przeszedł po niej lekki dreszcz. Została postawiona pod ścianą i czuła jak wszyscy, którzy chcą zrobić jej krzywdę, obserwują każdy, nawet najmniejszy jej ruch i wyczekują odpowiedniego momentu aby zaatakować. W szkole też nie byłą w stu procentach bezpieczna, w końcu i tu jej ojciec mógł nakłonić paru młodych popleczników Voldemorta, aby ci mieli oko na jego córkę i w porę zareagowali. Jak wiadomo nastolatkowie, a zwłaszcza tacy, którzy nie mają zahamowań, są podatni na wpływ osób, które są potężniejsze.
Rzuciła okiem na Mroczny Znak, który widniał na lewej ręce Blake'a, ale szybko odwróciła wzrok. Jej ojciec nigdy nie zakrywał tego przerażającego znamienia. Można byłoby pomyśleć, że jego widok napawa pana Millera dumą. Inaczej sprawa miała się z matką. W domu i na prywatnych spotkaniach znak zawsze był u niej zakryty przez ciemne rękawy. Przez to przestała już nosić jakiekolwiek sukienki, których rękawy były krótsze niż do nadgarstka. Znamię odkrywała dopiero wtedy, gdy wraz z mężem wychodziła na spotkanie Śmierciożerców. Audrey nie chciała tak skończyć.
– Wydaje mi się, że spotkanie ma być pod koniec tego tygodnia, ale nie jestem do końca pewna kiedy. – powiedziała. Nie interesowała się tymi spotkaniami jeszcze nigdy a w obecnej sytuacji nie miała zamiaru pytać o to ojca. Czuła jednak, że gdy nadejdzie czas to sama się o tym dowie. Jej rodzic już się o to postara. Znając życie to o terminie będzie wiedzieć na dzień przed wydarzeniem.
– Nie chcę cię zmuszać do tego żebyś tam ze mną poszedł – rzuciła. Wiedziała, że takie spotkania są dla chłopaka prawdziwą męczarnią. Nie musiał jej o tym mówić, bo widywała w jakim stanie z nich wracał. Nie chciałaby wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby na spotkaniu doszło do jakiejś kłótni, którą zapewne wywołało by postawienie się Audrey całej rzeszy Śmierciożerców. Byliby skreśleni do końca życia, które zapewne nie byłoby zbyt długie.
Audrey
Było zimno. W Kaliforni taka pogoda nie zdarzała się nigdy. Tam było tak gorąco, że można było smażyć bekon na rozgrzanym asfalcie. Oczywiście nikt tak nie robił, ale teoretycznie nie wydawało się to niemożliwe. Mel wyrwana została z tamtego świata i musiała zamieszkać z babcią w miejscu, gdzie temperatura nie rośnie powyżej dwudziestu paru stopni. Pomimo tego, jej życie w Anglii wcale nie było złe. Babcia była kochającą i ciepłą osobą, która cierpliwie znosiła każdy kaprys. Największym problemem było dla dziewczyny wpasowanie się do otoczenia, które różniło się od tego, które znajdowało się na zachodnim wybrzeżu i silny, brytyjski akcent, który sprawiał, że słowa wypowiadane przez mieszkańców Londynu stawały się bełkotem. Jednak udało jej się przez to wszystko przebrnąć.
OdpowiedzUsuńTeraz stała w otoczeniu kilku całkowicie obcych jej osób. Jedynym ramieniem, w którym miała oparcie, należało do jej babci. Stały obok siebie starając uchronić się przed wiatrem i chłodem, co jednak nie pomagało za wiele. Dziewczyna, raz za razem przenosiła ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Nie lubiła pogrzebów, zwłaszcza jeśli chodziło o pochowanie osoby, której praktycznie się nie znało. Babcia powiedziała, że więzy krwi zobowiązują i trzeba iść. Lissa starała się nie patrzeć na trumnę, gdyż widok ten przywoływał za dużo niechcianych wspomnień. Rozglądała się więc po zgromadzonych. Spojrzała na babcię i poprawiła cienki szalik, którym zasłaniała blizną na szyi, przed spojrzeniami zaciekawionych ludzi. Rozejrzała się ponownie i tym razem napotkała spojrzenie Iana. Byli kuzynostwem, dalekim ale jednak coś ich łączyło, pomimo tego nie rozmawiali ze sobą przez bardzo długi czas. Dziewczyna nie wiedziała dlaczego.
– Muszę stąd iść – szepnęła do babci i odeszła zanim kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć. Melissa podeszła do kuzyna i dotknęła go w ramię. Chłopak lekko drgnął.
– Nie musisz się aż tak zadręczać – powiedziała cicho, tak aby tylko on mógł to usłyszeć. Obojętność, którą nosił na twarzy była jedynie maską, dziewczyna doskonale wiedziała, że chłopak bije się z myślami. W końcu pogrzeb to pogrzeb.
Spojrzała mu w oczy. Nie szukała jakiegokolwiek uczucia. Nie potrzebowała widzieć złości, smutku czy szczęścia. Nieraz zdarza się, że obojętność wyraża więcej niż sto łez płynących po policzku lub szeroki uśmiech. Ona doskonale o tym wiedziała. Przez pewien okres ona sama nosiła taką maskę. Był to ciężki okres dla każdego i aż dziw bierze, że jej babka temu podołała.
Melissa
[Jestem mega ciekawa i czekam na wyjaśnienia w sprawie wątku! :3]
OdpowiedzUsuńWielka Sala dzieliła się na cztery stoły. Każdy uczeń był przydzielony do jednego z nich, choć mógł zmienić miejsce, oczywiście gdy nie była to wielka uroczystość. Jednak każdy miał tu swoje miejsce. Każdy. Chan tak nie myślała. Ona była gdzieś pomiędzy. Tak bardzo niegryfońska Gryfonka. Zwykle siedziała gdzieś samotnie, cicha, trochę jak duch. Niby obecna, a nikt nie zwraca uwagi.
OdpowiedzUsuńTym razem było inaczej.
Trzymając rękę Ian'a powodowała, że większość uczniów zaczęła na nich patrzeć. I mimo tego, że rzadko znajdowała się w takiej sytuacji, to ta jej nie przeszkadzała. Po pierwsze, że nigdy zbytnio nie interesowało ją zdani obcych ludzi. Po drugie widziała radość w oczach Ślizgona. Wreszcie swoją osobą mogła wywołać na czyjejś twarzy uśmiech, a skoro przy tym sama darzyła Ian'a większym uczuciem, to jej radość powiększała się jeszcze bardziej. Cieszyła się z nastroju chłopaka, był zupełnie inny. Bardziej rozpromieniony, mógł wręcz świecić swą radością i dzielić się z każdym. I jeszcze by jej zostało.
W końcu zasiedli przy ślizgońskim stole. Nawet całkiem lubiła to miejsce, często zastanawiała się czy przy nim nie będzie czuła się lepiej. Odprowadziły ich oczy uczniów - jednych zdziwionych innych kąśliwych. Dla niej był to zupełnie inaczej postrzegany moment. Czuła się szczęśliwa i kochana, a to dwie rzeczy, których najbardziej pragnęła od zeszłych wakacji. Nikt ostatnio nie był w stanie jej tego zaoferować. Nawet sam Ian na samym początku, gdy ich relacje nie przypominały tych teraźniejszych. Zresztą nawet sam Ślizgon nie był tym poznanym na błoniach. Był już inny, ale był jej. Nie miała zamiaru oddać go, to zupełnie tak jakby ktoś oddał powód do radości, uśmiechu. Ian był czynnikiem dzięki któremu uśmiech na twarzy Chan w ogóle gościł. Okazywało się, że ta Gryfonka potrafi być szczęśliwa.
Swoją drogą trochę bawił ją fakt, iż Ian chciał ją we wszystkim wyręczać. Rozumiała jednak, że jest dla niego na tyle ważna, że chce aby czuła się przy nim jak najlepiej. Nie była mu w stanie podziękować tak, jakby chciała - nic nie było w stanie tego zobrazować, jednak kiedy nachylał się, by należ jej herbaty do filiżanki musnęła wargami jego policzek. Na jego pytanie wzruszyła ramionami. W sumie najczęściej nie miała żadnych planów, prócz uczenia się transmutacji, ot taka rozrywka.
Mam pomysł. Niezbyt przepadała za tajemnicami, dlatego ta niewiedza lekko ją drażniła. Jednak przemilczała i pozwoliła zabrać się na błonia uprzednio wracając na krótką chwilkę do dormitorium Ian'a. Zauważyła, że zabrał ze sobą farby, ale zastanawiało ją to, czemu nie wziął kartek, bądź czegokolwiek. To też przemilczała i pozwoliła mu działać.
Przerwa od zajęć po wczorajszych przeżyciach dobrze nam zrobi, nie sądzisz? Pokiwała wolno głową, ale zaraz lekko się uśmiechnęła, kiedy poczuła cmoknięcie na policzku. Takie drobne rzeczy ją uszczęśliwiały, a Ian mógł to robić częściej. Kiedy znaleźli się już przy jeziorze usiadła na trawie i przypatrywała się spokojnej wodzie. Nie zwracała przez chwilę uwagi na Ślizgona obok, który zaraz znalazł się obok niej. Spojrzała na otwarte farby, a następnie na brązowe oczy przed sobą. Wręcz je uwielbiała, z tym że powodowały, że skupiała się wyłącznie na nich. Dlatego też nie zauważyła momentu, w którym jej policzek pokrył się niebieską farbą. I już wiedziała, co Ian chce robić dalej, ale chociaż broniła się i zasłaniała rękami, to jej twarz pokryła się kolorowymi plamami. W tym samym czasie kilka razy rozległ się jej cichy pisk, albo krótki śmiech. To zadziwiające, jak bardzo dobrze przy nim się czuła. W końcu Ian złapał ją i podniósł do góry. Zawstydziła się na usłyszany komplement, a wykonała dwa kółka zgodnie z prowadzoną ręką. Uznała to za bardzo urocze, ale jeszcze bardziej podobał jej się moment, kiedy Ślizgon przybliżył się do niej i złączył ich usta. Lubiła ten stan, kiedy mogła zamknąć oczy i poczuć się, jakby byli jedynymi ludźmi na świecie, że oni są tymi jedynymi. W trakcie pocałunku zebrała dłońmi nadmiar farby ze swojej twarzy, a zaraz potem delikatnie przejechała nimi po policzkach Iana, zapewne zdobiąc je całą mieszanką barw. Kiedy odsunęli się od siebie zadowolona spojrzała na jego twarz. W sumie już prawie cali byli w kolorowych plamkach, również też przez małą bitwę, w której Ślizgon starał się umalować twarz dziewczyny. Ta jednak teraz schyliła się po czerwony pojemniczek i zamoczyła w nim jeden palec. Ich ubrania i tak nadawały się jedynie do prania, to też bez skrupułów przejechała farbą bo materiale. Zrobiła to z lewej strony klatki piersiowej Ian'a, to też chwilę później na jego piersi widniało serce nakreślone ręką Chantelle.
Usuń- To moje własne - wskazała na kolorową plamę - masz je teraz przy sobie - uśmiechnęła się lekko, a następnie wtuliła w tors Ian'a. W tych ramionach było jej najlepiej i nie chciała, by ją puszczał. Tak samo jak nie chciała tracić swojej pozycji w jego sercu, chciała zajmować tam dokładnie takie samo miejsce, jakie Ian w jej. Jednak teraz jej mało wartościowy organ należał do Śligona i wybijał radosny rytm szczęścia.
Rytm szczęścia Chantelle.
Nigdy wcześniej praktycznie nie miała styczności z alkoholem. To, ile wypiła przez tę jednak dość krótką chwilę samotności na kanapie z Ognistą w ręku, mogło chyba stać się jej życiowym rekordem. W głowie zaczynało jej szumieć, a butelka była dopiero w połowie pusta. Ktoś wcześniej musiał już z niej pić… Przecież sama tyle nie wypiłam. Alkohol płynący w jej żyłach rozgrzewał ją, zaraz pozbyła się sweterka, przerzucając go przez oparcie kanapy. Rozsiadła się wygodnie i popijając co chwila Whiskey, nieco nieprzytomnym wzrokiem wodziła po parkiecie. Co chwila między ludźmi migała jej czupryna Ian'a, ale nie chciała o nim myśleć. Kiedy zauważyła go obok, poczuła, jakby coś jej pękło w piersi. Znowu. Ach, to tylko moje serce. Jakie to śmieszne - cicho chichotała pod nosem, mimo łez płynących jej po policzkach.
OdpowiedzUsuń- To raczej ja powinienem cię przeprosić. Nie spodziewałem się, że możesz tak odebrać moją obecność... Ale zawsze możemy zostać przyjaciółmi.
Słowa zawisły nad nią jak stukilowy młot. Przyjaciółmi. Nie wiedziała, co myśleć. Drżącą ręką odstawiła butelkę na stolik i zsunęła nogi z kanapy, robiąc mu miejsce. Było jej strasznie głupio. Nie mogła wiedzieć o tym, że jej Księżycowy Chłopiec ma dziewczynę - bo i skąd? Przeprosiła go. Gdzieś głębowo w sobie miała nadzieję, że on przyjdzie. Miała nadzieję, że księżycowe serduszko przyciągnie do siebie księcia. Jak mogła tak myśleć? Przecież jasno powiedział jej, że już kogoś ma.
- Ludzie mówią, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu - wyburczała po dłuższej chwili niewyraźnie, wpatrując się tępym wzrokiem w butelkę Ognistej. - Napijesz się jeszcze? - Uniosła na niego wzrok, próbując zebrać rozbiegane myśli.
Wszystko jej się plątało. Nie wiedziała już, co działo się między nimi naprawdę, a co tylko w jej wyobraźni. Przyglądała mu się niepewnie, podciągając kolana pod brodę. Nagle poczuła się strasznie samotna, jeszcze bardziej niż przed jego przyjściem. Jak można przyjaźnić się z kimś, kogo się pocałowało? Czy można o tym zapomnieć? Znów buchnęła płaczem, ukrywając twarz w dłoniach. Między jej myśli znów wkradł się obraz jej matki z koszmarów, przez co poczuła się jeszcze gorzej. Łzy płynęły ciurkiem po jej policzkach, chlipała głośno, drżąc. Nie było jej zimno. Bała się. Bała się, że znów zostanie sama z szyderczą miną matki przed oczami.
- To ja ciebie przepraszam. To nic przyjemnego oglądać kogokolwiek w takim stanie - jęknęła pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu. Zaczynało jej się kręcić w głowie i robić ciemno przed oczami, co nie wróżyło niczego dobrego. Miała tylko nadzieję, że chłopak nie zostawi jej tu samej.
OdpowiedzUsuńUlżyło jej i to bardzo. Chciała usłyszeć te słowa bardziej niż to, że chciała pozostać wolna od wpływów Śmierciożerców. O tym najchętniej zapomniałaby, ale Oni wracali do niej jak bumerang i zadawali coraz bardziej bolesne rany. Zdawała sobie sprawę jak działają i do czego mogą się posunąć. Nie chciała aby ucierpiał przez to któryś z jej bliskich. Najbardziej martwiła się o matkę i Iana.
– Jeśli tylko chcesz – powiedziała. Nie zamierzała go zmuszać. Nie potrzebowała mieć go na sumieniu, gdyby coś mu się stało. Nikt nie wiedział na co wpadną zebrani.
Siedziała tam jeszcze przez chwilę a później pożegnała się z Ianem i zawędrowała do pokoju. Jej współlokatorki spały w łóżkach, zakryte kołdrami po samą szyję. Dziewczyna usiadła na łóżku i zaczęła rozczesywać włosy. Położyła się i powoli głaskała śpiącą Hekate po grzbiecie. Bolał ją brzuch. Nie była pewna dlaczego tak było, ale zapewne denerwowała się. Tej nocy również nie zmrużyła oka.
****
Z łóżka wstała z bólem głowy. Był on nieznośny i aż dziw brał, że pojawił się dopiero teraz. Jedno było pewne – nie opuści Millerówny szybko i będzie się musiała męczyć z nim przez cały dzień. Nic więc dziwnego, że nie potrzebowała żadnych ciężkich rzeczy, które musiała zrobić. Miała nadzieję, że zajęcia nie będą trudne, a ona będzie mogła wrócić po nich do pokoju i zasnąć. Myliła się.
Po opuszczeniu dormitorium zaczęła kierować się do wyjścia z lochów i tam właśnie odnalazła Iana. Wyczuwała, że czekał na nią, ale mogła się mylić. Nie byłą przecież w centrum powszechnego zainteresowania. Nie pomyliła się tym razem.
Nowina, wygłoszona przez Iana, sprawiła, że dziewczynę na nowo zaczął boleć brzuch. Tym razem na sto procent było to spowodowane ogromnym zdenerwowaniem. Jak widać spotkanie zostało przyspieszone. Ciekawe z jakiego powodu.
– Miało być pod koniec tygodnia – powiedziała cicho. Audrey przez kilka nie przespanych nocy mogła stracić poczucie czasu i nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że faktycznie już jest koniec tygodnia.
– No to mów, słucham – rzekła. Teraz najbardziej liczyło się to, żeby dowiedziała się wszystkiego jak przetrwać to nieszczęsne spotkanie. Nie obchodziły jej już inne zajęcia.
Audrey
[Wiem, wiem.]
OdpowiedzUsuńBlanche Foucault
[Cześć. :D Szczerze mówiąc, Ian jest tym typem postaci, z którymi wątki nie zawsze mi wychodzą, ale nie zaszkodzi spróbować! Masz może jakieś pomysły? :)]
OdpowiedzUsuńAurora
- Nie tym tonem Blake – wycedziła przez zaciśnięte zęby brunetka, obrzucając go nienawistnym spojrzeniem.
OdpowiedzUsuńBył dla niej nikim. Nic niewartym śmieciem. Był zdrajcą.
Nie rozumiała dlaczego Voldemort tak bardzo upiera się by utrzymać go przy życiu i ‘wytresować’. Osobiście najchętniej od razu by się go pozbyła oszczędzając sobie tym samym czasu i zbędnych kłopotów. Jednak rozkaz był rozkazem i niepodległa on żadnej dyskusji. Czarny Pan powierzył jej misję, dzięki której mogła udowodnić, że jest najlepsza. Nie mogła przepuścić takiej szansy. Zamierzała dać z siebie wszystko nie zważając na ryzyko i konsekwencje.
Liście na drzewach zaszeleściły złowrogo, a gdzieś w oddali dało się słyszeć głośny ryk. Wszystko co ich otaczało potęgowało rosnące w chłopaku napięcie. Westchnęła głęboko napawając się tą chwilą, a złośliwy uśmiech leniwie wpłynął na jej usta. Była jak drapieżnik obserwujący jego zdobycz, która uświadamia sobie co ją czeka. Wyciągnąwszy różdżkę, ruszyła powoli w jego stronę bacznie mierząc go wzrokiem.
- Na twoim miejscu byłabym nieco grzeczniejsza – dodała chłodnym tonem gdy zatrzymała się kilka kroków przed nim.
[Po wielu walkach, w końcu udało mi się dojść do porozumienia z moim internetem. Nie wiem jak długo to potrwa ale na razie jest ok :D
Tylko mi nie marudź, że za krótkie bo uduszę!]
Kate
– Niech ci będzie, że nie. – powiedziała cicho spoglądając jak trumna wylądowała na dnie dołu. Żałobnicy podchodzili i kolejno wrzucali do środka bukiety kwiatów. Przypomniała sobie jak była na pogrzebie własnych rodziców a potem przypomniała sobie ten nieszczęsny wypadek, w którym zginęła by i ona, gdyby nie natychmiastowa reakcja matki, która teleportowała córkę w bezpieczne miejsce. Niestety nie zdążyła uratować ani siebie, ani męża. Mel często ma żal do rodzicielki o to, że ta nie pozwoliła jej zginąć razem z nimi. Nie musiałaby się teraz męczyć na tym świecie, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
OdpowiedzUsuńLissa od zawsze miała dar do przewidywania przyszłości i odczytywania przeszłości. Dawniej nazywała to wrodzoną, mega intuicją lub niezwykle trafnym przeczuciem. Tak było dopóki nie trafiła do Hogwartu. To tu dowiedziała się, że otrzymała cenny prezent, który przytrafia się tylko nielicznym. Dziewczyna nie potrzebowała kryształowych kul, tali kart czy innych dziwnych rzeczy aby wiedzieć co się komuś przytrafi. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na daną osobę i bum, przeczucie pojawiało się jak grom z jasnego nieba a jedynym jego znakiem był przyjemny dreszcz, rozchodzący się po całym ciele.
Zadrżała.
– Będziesz próbował popełnić samobójstwo – powiedziała jak gdyby nigdy nic, ciągle wpatrując się, nieobecnym wzrokiem, w rozchodzący się już tłum. Nie ma to jak wróżba na pogrzebie. Montgomery nigdy nie ukrywała tego co widziała, bo i po co. Wiedziała, że przez takie nagłe wybuchy jest postrzegana jako wariatka. Nie przeszkadzało jej to, w końcu nie każdy może poszczycić się tytułem prawdziwego jasnowidza. Nie obchodziło jej, co pomyśli sobie o niej jej kuzyn. Nie znali się na tyle dobrze i nie widywali się w szkole za często. Można powiedzieć, że unikali się, albo to ona unikała jego.
– To nie była rada, ale chciałam, żebyś wiedział, że tak będzie – uśmiechnęła się lekko i spojrzała na babcię. Przez jakiś czas na cmentarzu byli tylko oni. Melissa bez słowa podeszła do starszej kobiety i wraz z nią wyszła z tego potwornego miejsca.
Melissa
Ty jesteś moim sercem. Moje własne bije tylko i wyłącznie dla ciebie. Czy jest coś piękniejszego, co może usłyszeć kobieta? Dla Chan było to szczytem jej szczęścia. Jedną, wielką niekończącą się otchłanią, która w całości pochłonęła dziewczynę. I co najważniejsze, nie była to zła przestrzeń, była dobra, a wręcz za dobra. Ian był osobą, przy której Gryfonka bez zastanowienia uśmiechała się, śmiała. Była dawną sobą, tą sprzed wakacji. Wtedy też była szczęśliwa, ale od śmierci swojej siostry twierdziła, że to nie dla niej. Że radość nie jest już więcej dla niej przeznaczona. Jest jak wysoko powieszona lina, do której Chantelle nigdy nie mogła dosięgnąć. Jednak po wielokrotnych próbach dotknęła jej. To tym bardziej zmobilizowało ją do działania, aż w końcu trzymała ją w swoich rękach i nie zamierzała puścić. Ian był osobą, której pragnęła. Nie cieleśnie, ale duchowo. Chciała, żeby przy niej był, tak po prostu. Żeby przy niej tkwił jak najdłużej mógł.
OdpowiedzUsuńTak jak zwykle wieczorem prześlizgiwała przez lochy, by dotrzeć do dormitorium Ślizgona. Dla niej żaden problem, a przynajmniej spędzała więcej czasu z Ian'em, z jej własnym przenośnym szczęściem, które wywoływało uśmiech na jej twarzy. Pogodnie przeszła przez korytarz, aby w końcu zapukać do odpowiednich drzwi. Nie musiała czekać długo, aż pojawi się w nich chłopak. Jednak jego twarz nie wyrażała pozytywnych emocji, a to spowodowało, że zaczęła się martwić. Zaniepokojona tym widokiem powoli przeszła przez pomieszczenie i usiadła na tak znanym jej łóżku, z którym wiązało się tyle wspomnień. Dokładnie od samego początku ich poznania się, o dziwo nie kojarzyło jej się z niczym złym. Mogła jedynie domyślać się ile było tu dziewczyn przed nią, ale doskonale wiedziała, że będzie jedną z tych ostatnich, o ile nie tą ostatnią.
Zachowanie Ian'a wcale nie uspokajało jej obaw, które z każdą chwilą nasilały się coraz bardziej. W końcu sięgnęły zenitu, gdy chłopak objął ją ramieniem. I już miała się pytać, i już miała się odezwać, ale w jej dłoni pojawił się kawałek papieru. Zdziwiona tym dotykiem spojrzała na Ślizgona, a następnie na kartkę. Rozłożyła ją i zaczęła czytać. Z tym, że wzrok Chan nie dowierzał temu, co widział. Tych kilka zdań układało się w tak złą dla niej wiadomość, która kończyła się datą. Dzisiejszą datą.
Dziś.
Czy to nie raptem kilka godzin? Kilka godzin dla was, jeszcze spokojnych, jeszcze waszych...
Miała wrażenie, że nagle ktoś podciął tę linę, której tak uporczywie się trzymała. Że nitki, z której powstała ta lina własnie pruje się w dość krótkim czasie.
To jedynie spotkanie, jedno z wielu.
A czy ty sam w to wierzysz? To pytanie wręcz cisnęło się jej na usta, ale nie odezwała się. Coś tkwiło w jej gardle, a niewątpliwie gdyby wydała z siebie jakikolwiek głos, jej oczy automatycznie zaszłyby łzami. Tak, miała ochotę płakać, bo coś mówiło jej, że ta wizyta w Zakazanym Lesie wcale dobrze się nie skończy. Powodował to też fakt, że jego Mroczny Znak przecięty był w tej chwili bliznami po cięciach nożem. Nie dość, że podcięto jej linę szczęścia, to jeszcze zaczęła jej się wyślizgiwać z rąk.
Kiedy Ian musnął wargami jej czoło zamknęła oczy. Chciała jakoś zatrzymać czas, by zostali w tym dormitorium sami, by cały ich świat zamknął się w tym pomieszczeniu, by nikt tu nie wszedł. Nikt nie mógł rozwiać tej jej otchłani, w której się znajdowała. Chciała jedynie w niej trwać i być tą wybraną przez Ian'a, która mogła zamieszkać w jego sercu i być jego sercem. Nic więcej nie pragnęła w tej chwili, jak świętego spokoju.
Ale znowu nie było jej dane. Nie dla morderców radość, nie dla morderców szczęście. Ból, rozpacz i samotność.
Złapana za dłonie niechętnie spojrzała chłopakowi w oczy. Jej same zaczęły po prostu wilgotnieć, a nie potrafiła powstrzymać tej reakcji. Nigdy. Jakie to ogromne i ciężkie słowo. A jednak Ślizgon miał świadomość, że to spotkanie śmierciożerców może zakończyć się źle. Chan nawet nie chciała myśleć jak bardzo niepomyślnie. Po prostu nie ufała sługom Voldemorta, jej siostra była jedną z nich. Ta przecież torturowała własnych rodziców. Blondynka ponownie objęta ramieniem już nie wytrzymała. Wtuliła się w tors Ian'a i mocno zacisnęła ręce wokół niego. Nie mogła go stracić, nie teraz gdy powodował tyle szczęścia. Był dla niej najważniejszą osobą w jej sercu, a teraz chciano to jej odebrać.
UsuńOdebrać ramiona, w których czuła, że jest najbezpieczniejszą osobą na świecie. Odebrać ręce, które trzymały ją, przeczesywały włosy. Odebrać usta, które nie raz muskały jej skórę. I w końcu odebrać serce, które kochało ją tak mocno i czysto.
- Ja nie chcę, żebyś tam szedł - szepnęła lekko ochrypnięta. Jednak wiedziała, że jej zdanie na niewiele się tu zda. Musiał. A ten fakt przerażał ją jeszcze bardziej. - Zostań tu po prostu. - Mogła zachowywać się jak mała dziewczynka, której odbierają najlepszą zabawkę. Tak się jednak czuła. Taka mała, zupełnie nieważna i bezradna. Serce jej w tej chwili pękało dzieląc się na części, pomału, pomału. Skuliła się na łóżku, jakby miało to cokolwiek pomóc albo ulżyć temu wewnętrznemu smutkowi. W jej duszy jednak coś tkwiło. Coś co chciało wyjść ze środka, właśnie stąd, gdzie znajdował się organ dający życie. Chantelle nabrała trochę powietrza i zacisnęła mocniej uścisk ramion wokół chłopaka.
- Kocham cię Ian i proszę nie pozwól, by się to między nami zmieniło.
Dziękuję za powitanie i również się kłaniam. Może nie usłużnie, ale uprzejmie na pewno. Co się tyczy chłopców... mogą być ze sobą w dobrych stosunkach - szczególnie, że Ian ma czystą krew, nie splamioną przez wiele pokoleń, co pewnie będzie na rękę Runiemu. I albo możemy założyć, że Ian stosuje na Runim legilimencję (na jego własne życzenie, bo chce się nauczyć oklumencji), albo po prostu popijają wieczorkiem kremowe piwo w Pokoju Wspólnym. Gadają o dziewczynach itp., czyli nic szczególnego.
OdpowiedzUsuńR. Baardsson
Ledwo Nathan opuścił klasę, został otoczony przez tłum krukońskich gapiów, którzy koniecznie chcieli ponapawać się jego widokiem. A raczej trzymanej przez niego niewielkiej fiolki, połyskującej przy każdym, nawet najmniejszym ruchu w nikłym świetle wiszących na ścianach lochów lamp, ale to nie było przecież aż tak istotne. Po prostu w jednej chwili Nate zyskał całą ich uwagę i miał dziwne wrażenie, że czego by sobie teraz nie zażyczył, za wszelką cenę staraliby się spełnić jego zachciankę. I w końcu dostałby to, czego chciał, o ile tylko jego koledzy z domu nie pozabijaliby się wcześniej, biegnąc na złamanie karku (jak wielkie, wystraszone stado krów) wąskim i ciemnym korytarzem. Rivers uważał, że to zabawne, a choć ochota sprawdzenia, czy miał rację, była wielka, zdołał się pohamować i zachować całkiem dojrzale.
OdpowiedzUsuńKilka mililitrów płynu, a tyle potrafi zdziałać. Uniósł flakonik do góry, żeby wszyscy mogli mu się przyjrzeć. Usłyszał dziesiątki gratulacji, kilka zaproszeń do dormitoriów i innych, niekoniecznie moralnych, propozycji, na które nawet do końca nie zwracał uwagi, bo wiedział, że są mu oferowane tylko dlatego, że udało mu się wygrać i ma w posiadaniu coś, co chcieliby od niego uzyskać. Legalnie czy też podstępem.
Tylko jedna osoba z otaczającego go tłumu nie próbowała mu się podlizać. Pan przegrany, Ian Blake.
- W zasadzie to żadnych - odparł ze spokojem, patrząc Ślizgonowi prosto w oczy. - Na razie cieszę się z faktu, że nikt nie wykorzysta go do swoich niecnych celów.
Nathan wiedział, że Felix Felicis ma ogromną moc i nie wypada marnować go na jakieś głupoty. Nie czuł potrzeby wypróbowania eliksiru przy pierwszej lepszej okazji, żeby tylko sprawdzić, czy to prawda, co o nim mówią i piszą, wolał go raczej zachować na wypadek jakiejś sytuacji kryzysowej. I naprawdę cieszył się, że to nie Blake zdobył to płynne szczęście, gdyż przypuszczał, że mogłoby się to dla kogoś źle skończyć. Bardzo źle.
[Zdecydowanie. Dementorzy powinni uciekać w popłochu :D]
OdpowiedzUsuńLeach
Była jego skarbem. Była jego sercem. Jakie to cudowne uczucie, być dla kogoś tak ważnym. Tak bardzo tego brakowało w życiu Chan. Zwykłego poczucia bycia komuś potrzebnym. Tylko ten piękny stan postanowiono przerwać. Tak raptownie, tak nagle, a nawet nie zdążyli się sobą nacieszyć. Nie zdążyli zrobić właściwie nic.Czy tylko tyle radości należy im się obojgu?
OdpowiedzUsuńObietnica, którą usłyszała, zachowała w sercu. Miała być wypełniona, a Ian miał do niej wrócić. Bo musiał wrócić, nawet nie chciała wyobrażać sobie innej opcji. Z nim była szczęśliwa i jemu dawała to samo, czy to takie trudne dla świata, że dwoje ludzi się kocha? Czy to takie trudne, by żyli w spokoju? Czy to takie trudne, by zostali przy sobie?
Niestety na to wychodzi.
Został więc im jedynie pocałunek, ten jeden pewny, że jeszcze przeżyty wspólnie. Chantelle nie chciała tego doświadczać ostatni raz, dlatego tak trudno było jej się oderwać. Dlaczego nie istniał sposób na zatrzymanie czasu, taki ustanowiony tylko na czarną godzinę, która zdecydowanie dla nich obojga nadeszła. W ciszy przeszli korytarzami i równie cicho się rozstali. Zanim Ian skierował się ku wyjściu, Gryfonka zdążyła się jeszcze mocno w niego wtulić. Mocno zamknęła jego szyję w swoich rękach i zamknęła oczy. Wciągnęła powietrze, które przesiąknięte było zapachem Ślizgona. Miała przeczucie, że nie zazna go na bardzo długo, o ile w ogóle. Schowała twarz w jego szyi, ale nie mogła przeciągać tego momentu w nieskończoność. Ian musiał iść, chociaż żadne z nich tego nie pragnęło. Czasami zastanawiała się nad tym czy nie miałaby w życiu prościej, gdyby była mugolem. Tam nie ma tej całej magii, która potrafi tak bardzo skrzywdzić. Tam był inny świat, bez zagrożenia życia na co dzień, a przynajmniej nie tak wielkiego. Nie musiałaby się martwić o Ian'a, który wychodziłby z domu. To byłoby zupełnie normalne. A co tymczasem mają? Strach przed tym, co zrobi Voldemort.
Blondynka nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Krążyła po dormitorium jakiś czas, dopóki jedna z współlokatorek nie obudziła się i nie zaczęła marudzić. Wtedy dziewczyna zeszła do Pokoju Wspólnego, gdzie było zupełnie pusto. Chan gdy tylko usiadła, zaczynała się wiercić w miejscu rozglądać, drgać nogą w geście zniecierpliwienia. W końcu jednak wstawała, po czym przechodziła między pufami i kanapami. Zrobiła tak kilkakrotnie, aż przeklinając cicho pod nosem postanowiła wyjść na spotkanie. Była zbyt zniecierpliwiona, zbyt zmartwiona. Jej obawy wyolbrzymiały się z każdą minutą, jakby od tego czasu zależało jej życie.
Bo zależało.
Ian był jej częścią i to tą odpowiedzialną za jej uśmiech. Tej strony Chantelle dawno nikt nie widział. Dopiero obecność Ślizgona z dnia na dzień wprowadzała ten piękny wyraz na jej twarzy. Ian był jej wewnętrznym słońcem, które w tej chwili zaszło prawie za horyzont, ale te ostatnie promienie jeszcze świeciły. To była nadzieja, że on wróci. Wróci i dalej będzie ją tak mocno kochał, jak ona kocha jego. Z tą iskierką leciała jako sowa przysiadując na szczycie bramy. Stąd miała lepszy widok i chociaż przyglądała się lasowi, to nic nie mogła z niego wyczytać. Chciała jedynie wiedzieć, jak Ian, nic więcej ją nie interesowało. Więc gdy ujrzała z daleka idącą postać jej serce zabiło szybciej. Przemieniła się w ludzką postać i stanęła w umówionym miejscu czekając na przybysza. Czym bardziej sylwetka się przybliżała, tym dusza dziewczyny czuła się lżejsza z tych wcześniejszych obaw.
Ian jest cały i zupełnie nic mu się nie stało.
Odetchnęła z ulgą czekając, aż dostatecznie blisko się zbliży. Miała wybiec mu naprzeciw, ale coś ją powstrzymało, coś kazało jej stać w miejscu. Był u śmierciożerców, a im nie można ufać. Jednak cała ta ulga Chan zburzyła się z chwilą, gdy Ślizgon wydawał się być zdziwiony jej obecnością w tym miejscu.
UsuńCzemu tak na nią patrzył, tym swoim dawnym podejrzliwym wzrokiem? Dlaczego na jego twarzy widniał ślizgoński uśmiech? To nie był ten uśmiech, którym ją obdarzał.
Ian co ci się stało?
I wtedy, gdy pomyślała o tym pytaniu zamarła. Usłyszała inne. Czy ona śni? Czy ona jest w tej chwili w jednym z jej koszmarów, które potrafiły ją dręczyć po nocach. Ian wydał się jej jakiś obcy, jakiś nie ten sprzed kilku godzin. W końcu oprzytomniała z tego amoku i natłoku myśli w jej głowie. Pomrugała oczami i otworzyła usta.
- Tak Ian, na ciebie - powiedziała cicho mrużąc powieki. Przeskakiwała wzrokiem po oczach chłopaka, a w jej serce wbijał się kołek, jak ta prawda, której Chan nie chciała przyjąć do świadomości. Nie zrobiła z tym jednak nic, a jedynie zniżyła głowę. - Ale nieważne - dodała odwracając się do Ślizgona tyłem. Z każdym krokiem czuła jak łzy gromadzą coraz bardziej. Zacisnęła usta i szła nadal przed siebie, aż w końcu krople samoistnie spływały jej po twarzy z każdą chwilą. Nie potrafiła zrozumieć, co właśnie się stało, ale nie tak zachowywał się Ian, którego kochała. Był inny.
Nic się między nami nie zmieni, mój skarbie. Obiecuję.
A łzy nie ustępowały.
[Wiem, że to nie tyle, ile napisałaś Ty, ale nie potrafiłam więcej ;c]
Jakkolwiek oboje zbliżali się do granicy swoich pijackich możliwości, tak żadne z nich nie chciało odmawiać sobie dalszej przyjemności ze spożywania alkoholu. Eva mogła jedynie patrzeć, jak Ian niedelikatnym szarpnięciem pozbawia ją butelki i opróżnia o objętość jednej szklanki w dosłownie kilka sekund, by potem otrzeć usta i mruknąć coś, czego nie dosłyszała, gdyż dźwięki w pomieszczeniu mieszały się w jej uszach, tworząc niezidentyfikowaną kakofonię. Już miała prosić go o powtórzenie, ale Blake kontynuował wystudiowanym złośliwym tonem, który drażnił jej uszy jak nigdy wcześniej.
OdpowiedzUsuń- Biedna... więc jak to możliwe, że wytrzymujesz sama ze sobą?
Słysząc protekcjonalne "biedna", zmarszczyła czoło, odbierając Ślizgonowi butelkę. Nie on jeden lubował się w zadawaniu werbalnych potwarzy, zwłaszcza jeśli linia między świadomością swoich czynów, a kompletnym zatraceniem jest licha i cieńsza niż kiedykolwiek.
- Hmm? Bo nie dosłyszałam, mówiłeś o sobie? - rzuciła z przekąsem, otrzepując butelkę z ostatnich lśniących kropelek trunku, które spłynęły po ściance szklanki, jak deszcz po szybie.
Kiedy Ślizgon - dzięki Merlinowi! - odszedł od niej, chwiejnym krokiem zmierzając w stronę samego centrum prowizorycznego parkietu, Effy oparła się o ścianę (prawdę mówiąc, miała problemy z zachowaniem równowagi), zaciekawionym spojrzeniem taksując wzrokiem otoczenie.
- Słyszeliście co powiedziała?! Reeve ma uczulenie na idiotów, lepiej się stąd wynoście frajerzy, bo tylko pogorszycie jej alergie.
No coś niebywałego, Ian po miesiącach we własnej jaskini postanowił z pierwszej imprezy uczynić publiczne wystąpienie i wentedę przeciw powszechnie panującemu idiotyzmowi.
Dopiero kiedy Eva odstawiła szklankę na stoli, tak głośno, że usłyszała jej trzask, zorientowała się, że muzyka została wyłączona, mimo że wciąż w uszach miała utrudniające skupienie się dudnienie.
Wszyscy, łącznie z Gryfonką, wpatrywali się w przedstawienie, którego głównym i jedynym aktorem był właśnie Ian, zataczający się od jednego zdezorientowanego ucznia do drugiego, mamroczący setki przekleństw i inwektyw w stronę zebranych. Pewnie taki widok był dla każdego pierwszyzną w ostatnich miesiącach.
Widok ten wydawał się Reeve bardzo dwojako, z jednej strony był to najlepszy moment na opuszczenie imprezy z głową uniesioną wysoko do góry, a z drugiej miała wrażenie, że to do niej powinno należeć ostatnie słowo i była to pokusa, której nie potrafiła zwalczyć, niczym oddychanie.
- O nie, nie będzie z siebie robił głównej gwiazdy - mruknęła do siebie, przepychając się przez kłębowisko spoconych, nieruchomych ciał w stronę Iana, który zdążył już wdrożyć się w kolejny stan upojenia - całkowitą obojętność, o czym świadczyła jego sylwetka zwinięta na podłodze, z kolanami podwiniętymi pod pierś. Kosztowało ją to strasznie wiele wysiłku i kilka razy tylko podtrzymanie się kogoś ocaliło ją przed upadkiem. Nogi miała jak z waty, niezdolne do stawiania kroków po prostej linii. Kiedy przystanęła, uniosła wysoko ręce, by zacząć nimi klaskać.
- Brawo, nagroda za zdobycie tytułu imbecyla roku wędruje do... Iana! - krzyknęła, mimo że chciała powiedzieć to cicho. Widocznie sama straciła już panowanie nad modulacją głosu, który w jej uszach wibrował przyjemnie i sprawiał, że chciała śpiewać, bo z jakiegoś powodu wydawało jej się, że jej głos jest wyjątkowo piękny w akompaniamencie starych, dyskotekowych hitów.
Blake zdawał nie słyszeć tego, co do niego mówiła, jakby zawisł na granicy świadomości, więc przykucnęła koło niego.
- Blake, imbecylu roku, mówię do ciebie! - warknęła, potrząsając jego ręką.
Sama była już na tyle zmęczona, że nie wiedziała po której próbie uzyskania atencji z jego strony opadła na tyłek i straciła już całkiem świadomość.
Słuchała tych rad i starała się to wszystko spamiętać. Wszystkich tych rzeczy można się było spodziewać. Z resztą Audrey i tak nie miała zamiaru wychylać się z tłumu. Chciała tylko obserwować co się stanie i w razie czego mieć prostą drogę ucieczki. Nie wiedziała jak ma nie być sobą. Nigdy nikogo nie udawała i zawsze robiła to co chciała. Była jednak pewna, że ukrywanie swoich uczuć i obaw wyjdzie jej doskonale. Dziewczyna miała opanowaną sztukę oklumencji, więc nie obawiała się wtargnięcia do swoich myśli przez kogokolwiek. Dawało jej to w pewien sposób ochronę. Odzywać się nie miała zamiaru. Zabieranie głosu powodowało, że można byłoby przyciągnąć na siebie jeszcze więcej niepotrzebnej uwagi. Miller nie wiedziała również, co Czarny Pan chciałby usłyszeć. Nie było za dobrze.
OdpowiedzUsuńGdy Ian skończył mówić, Audrey kiwnęła lekko głową dając sygnał, że wszystko zrozumiała.
– Jasne – zgodziła się. Nawet nie miała zamiaru iść tam sama. Chociaż z drugiej strony lepiej byłoby dla niej, gdyby faktycznie zabłądziła. Przynajmniej nie musiałaby uczestniczyć w tym strasznym spotkaniu a tak miałaby alibi, dlaczego w nim nie uczestniczyła. We dwójkę było raźniej.
Przez chwilkę stała sama i w milczeniu przyglądała się przechodzącym obok uczniom. Na zajęciach też myślami była daleko. Nie mogła oderwać się od rozmyślań nad tym, że właśnie dziś ma spotkać swojego ojca. Wydarzenia, które rozegrały się parę dni temu, zostawiły trwały ślad na psychice dziewczyny. Jej własny ojciec posunął się do tak strasznej rzeczy, że Miller wiedział, iż nie spojrzy na niego w ten sam sposób. Nim się jednak zorientowała, jej ostatnie zajęcia skończyły się bardzo szybko. W mgnieniu oka zapadł zmrok i Audrey musiała zacząć szykować się do wyjścia. Tak bardzo nie chciała tam iść. Ciągle szukała jakiegoś pretekstu aby zostać w domu. W akcie desperacji była gotowa, niby przez przypadek, spaść ze schodów aby złamać sobie nogę, ale w porę zrozumiała, że wycierpi na darmo bo na któreś spotkanie i tak będzie musiała iść. Nie rozwiąże problemu a jedynie go odwlecze, co skutkować będzie jeszcze większym stresem.
Nie ma co tego odwlekać. Miller szybkim krokiem wyszła z pokoju i skierowała się do umówionego miejsca. Po chwili dostrzegła znajomą postać. Wiedziała że jest za wcześnie, ale chciała mieć już to za sobą. Im szybciej pójdą, tym lepiej.
– Zawsze jestem gotowa – powiedziała uśmiechając się lekko. Spojrzała na Zakazany Las. Dziwnym trafem, ale lubiła to miejsce. Nie zdarzyło jej się wchodzić do niego zbyt głęboko, ale często spacerowała po jego obrzeżach. Wbrew pozorom było to cudowne miejsce i w miarę spokojne, jednak w niektórych zakamarkach potrafiło być strasznie – Chyba możemy – spojrzała na Blake'a.
Audrey
Dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco widząc jak chłopak sięga po różdżkę.
OdpowiedzUsuń- Już ci mówiłam. Nie. Tym. Tonem. – powiedziała spokojnie, wyraźnie akcentując ostatnie słowa. Przyglądała mu się przez chwilę wyraźnie się nad czymś zastanawiając, po czym odezwała się z tym samym spokojem w głosie.
- To nie będzie ci na razie potrzebne – podbródkiem wskazała na przedmiot mocno ściśnięty w dłoni chłopaka. Szybko machnęła ręką i zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, jego różdżka wystrzeliła w powietrze i została w locie przechwycone przez brunetkę.
- Naprawdę nie domyślasz się o co w tym wszystkim chodzi? – zapytała i zaśmiała się ironicznie widząc wciąż zdezorientowaną minę chłopaka. – Myślałam, że jesteś nieco bardziej inteligentny.
Słońce zdążyło schować się już za horyzontem i jedynym źródłem światła były gwiazdy i księżyc wysoko nad nimi. Z każdą minutą robiło się coraz ciemniej, mroczniej i przede wszystkim niebezpieczniej. Zakazany Las zdecydowanie nie był przyjaznym miejscem, a na myśl o spędzeniu tam choćby chwili w ciemności, wielu czuło ciarki na plecach.
Kate zrobiła kolejne dwa kroki w stronę bruneta, jeszcze bardziej zmniejszając przestrzeń między nimi. Nie zważając na coraz większe zniecierpliwienie towarzysza, wyciągnęła paczkę papierosów i odpaliła jednego głęboko się zaciągając.
- Cóż mój drogi.. – przerwała by wypuścić z ust szary dym – wielu ludziom nie podoba się fakt, że tak bardzo się buntujesz. – Słowa z jej ust wypływały powoli, niemalże leniwie. Brunetka wyraźnie czerpała przyjemność patrząc jak zdenerwowanie w ślizgonie rośnie z każdym jej kolejnym oddechem.
- Nie podoba im się twoja niesubordynacja – ciągnęła dalej, a powietrze mieszało się z nikotynową obłokiem wydychanym z jej płuc. – I choć ja uważam to za stratę czasu, to właśnie mnie poproszono bym nauczyła cię posłuszeństwa.
[Spokojnie, na to przyjdzie jeszcze czas :D]
Niby szła przed siebie, ale mało co widziała. Łzy zasłaniały jej oczy. Wycierała je kilka razy, ale to pomagało na krótką chwilę. Kilkoro uczniów, którzy jeszcze chodzili po korytarzach odprowadzali Chan zdziwionym wzrokiem. Najpierw się uśmiecha, potem płacze. Ona w ogóle ma w sobie jakiekolwiek emocje?
OdpowiedzUsuńMa i żadne z nich nie wie, jaką burzę przechodzi własnie jej dusza.
Zrezygnowała z dalszej wycieczki. Doszła do ściany, a opierając się o nią plecami zjechała na dół. Siadła na podłodze, już opanowana. Patrzyła przed siebie ustalając sobie jeden punkt, a łzy spływały jej powoli po policzkach. Wszystko jej się zawaliło. Serce, które od kilku miesięcy ponownie było budowane z klocków zostało strącone ręką. Każdy kawałek potoczył się w inną stronę oddalając się od miejsca budowania. Najgorszy był fakt, że osoba, która układała te części sama je rozdzieliła. Chan nie rozumiała, co stało się z Ian'em. Przypominał jej kogoś. Tego dawnego Ślizgona, którego poznała na błoniach szkoły, tego, którego nienawidziła. Ian'a Blake'a łamacza damskich serc. A może ten piękny czas, który z nim spędziła, to nie była prawda? a Jeżeli to wszystko było ustalone? To by tłumaczyło jego nagłą zmianę.
Blondynka przymknęła oczy i opuściła głowę na klatkę piersiową. Nie dane jej było jednak długo tak siedzieć, bo Filch zjawił się wlepiając jej przy okazji szlaban. Ale dziewczyna się nawet tym nie przejęła. Wiadomość o tym przemilczała z obojętną miną. Było jej w tej chwili wszystko jedno. Jaką wagę ma szlaban, do tego, co działo się w jej sercu? Błahostka.
Noc była dla niej koszmarem. Nieważne ile razy przekręcała się - nie mogła zasnąć. Była zbyt przejęta tym, co działo się z Ian'em. Przecież to nawet nie możliwe, by człowiek tak z własnej woli zmienił się w jeden dzień. Ba! W kilka godzin, przez jedno spotkanie. Absurd, istny absurd. W końcu zeszła z łóżka wyraźnie zmęczona. Pierwsze, co zrobiła po dostaniu się do łazienki to ochlapanie zimną wodą. To trochę ją otrzeźwiło. Wyprostowała się i spojrzała w lustro. Doskonale znała ten widok: podpuchnięte, podkrążone oczy. Zaczerwienione gałki i blada twarz. Długi płacz wymęcza skórę. Westchnęła i wróciła do dormitorium, gdzie każdą czynność robiła automatycznie. Nie myślała nad nimi, jej głowa znajdowała się w innym świecie. Ale coś sprowadziło ją do rzeczywistości. Wystarczyło jedynie wyjść z Wieży Gryffindoru, by trafić na kolejny sztylet zadany w jej serce. To było jeszcze gorsze doświadczenie, niżeli ignorancja ze strony Ślizgona. Tym razem ujrzała go z jakąś uczennicą. A dobre dwadzieścia cztery godziny temu, to ona była przez niego obejmowana, to ją przybliżał do siebie i to ją całował. Tylko ją, bo kochał ją najbardziej na świecie. W tym momencie słowa dla Chan stały się jak przezroczysty pergamin, który przy kontakcie z ciepłem zmienia swój kształt, a po dodaniu ognia znika zupełnie. Nic nie warte zdania wydobywające się z krtani. Zwykłe kłamstwa i oszustwa. Nic, zupełne zero. Powoli podeszła do całującej się pary, a następnie odchrząknęła. Reakcja Ian'a zdziwiła ją o wiele mniej, niż jeszcze wczoraj.
- Zajęty? Właśnie widzę, jak jesteś bardzo zajęty - warknęła, ale na jej twarzy nadal pozostawała maska obojętności. Jednak w środku wytwarzała się coraz to większa otchłań smutku, w którą Chan wpadała. Coraz głębiej, coraz dalej.
Błagam, tylko nie próbuj opowiadać tych bzdur, że chciałaś tu na mnie poczekać.
- Gdyby nie ja, nie byłoby nawet na co czekać - rzuciła mijając go, a przy okazji szturchając ramieniem. Jej miłość zaczęła ustępować miejsca nienawiści, zupełnie na odwrót, niż przebiegała wspólna historia jej i Ian'a. Jednak zbierało jej się już na płacz, który powstrzymała w chwili, kiedy na korytarz wleciała sowa. Zdziwił ją ten fakt, ponieważ sowia poczta przychodzi tuż przed zakończeniem śniadania. List wpadł jednak w jej ręce, a na kopercie widniało imię jej ojca. Serce Gryfonki przyśpieszyło tempa. Zaczynała wątpić w dobre wieści tego listu. Ignorując zachowanie Ślizgona i śniadanie udała się w drogę powrotną do dormitorium. Akurat w drzwiach minęła jedną ze współlokatorek toteż została sama w pomieszczeniu. Z drżącymi dłońmi odkręciła list i otworzyła pieczęć. Powoli i delikatnie wysunęła kartkę i rozłożyła ją.
UsuńCórciu, przykro mi...
Nie musiała czytać dalej, by dowiedzieć się, co się wydarzyło. Jednak uparcie brnęła dalej w tę kolejną dołującą wiadomość.
Dzisiejszej nocy twoja matka, a moja żona została zabita. Z rąk samego Sama-Wiesz-Kogo.
Została zabita.
Zabita.
Oczy blondynki zwilgotniały a sama wpadła w furię. Podarła list na strzępki, złapała za pościel i zaczęła po kolei zrywać materiał z łóżka. Następna poszła szafka nocna, która runęła na podłogę wysypując w locie książki, pieniądze i inne. Wokół Chantelle panował wielki bałagan, ale ona zaczęła płakać ze swojej bezsilności na nieszczęścia, które ją spotykają. Opadła na materac i skuliła się na nim.
Sama, zupełnie sama. Nikt jej nie chciał i każdego jej odbierano. Tak bardzo na nic nie zasługuje.
Teraz mamo, teraz jak tak bardzo cię potrzebuję.
Teraz Ian, teraz jak tak bardzo potrzebuję twojego uczucia.
Przeleżała tak większość dnia. Nie poszła na zajęcia. Bezczynnie patrzyła się w sufit, jak w jakąś przestrzeń. Jej myśli jednak pracowały jak nigdy. Układały wszystko w jedną spójną całość, a najgorsze było te, że stawało się to logiczne. Każda nowa myśl pasowała do tej wielkiej układanki.
Ian.
Dziewczyna zerwała się z miejsca i wybiegła z dormitorium. Pokonała tak dobrze znaną jej drogę, którą pokonywała codziennie wieczorem. Nawet nie dbała o to, jak wchodzi do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Była na to zbyt wściekła. Dobiegła do odpowiednich drzwi i pchnęła je. Bez pukania, bez niczego. Trzasnęła skrzydłem, nawet nie dbała o fakt, że ktoś usłyszy. Trudno, niech słuchają.
- Nie sądzisz, że należą mi się jakiekolwiek wyjaśnienia? - powiedziała to mocniej, niż przypuszczała, ale to tylko spowodowało, że każde zdanie wypowiadała coraz głośniej i ostrzej. - Każdy Ślizgon jest takim pieprzonym kłamcą? Co takiego stało się tam w lesie, że nagle dwa najważniejsze dla ciebie słowa nic nie znaczą? Tyle razy powtarzałeś mi, że mnie kochasz, a ty robisz mi coś takiego? - Jej oczy zabłyszczały, ale nie przerwała swojego wybuchu. Każde słowo, które wypowiadała działało kojąco na jej duszę, która stawała się lżejsza, jakby wyrzucała kolejne kamienie, które tam zalegały. - Doskonale wiesz, że straciłam tyle bliskich mi osób i robisz to samo. W dodatku ostatnie odejście to twoja wina - warknęła wyciągając różdżkę i mierząc prosto w Ian'a. - Przez ciebie nie żyje. Sam Voldemort raczył się pofatygować, żeby ją zabić. Zabił mi matkę, rozumiesz? - opuściła dłoń z wyrzeźbionym kawałkiem drewna. Nie potrafiła zrobić mu krzywdy, był dla niej zbyt ważny. Nawet po tym, jak w tej chwili ją potraktował. Jej miłość, choć przepleciona nienawiścią nadal trwała. - Nie wiem, co powiedziałeś im w Zakazanym Lesie, ale możesz być zadowolony ze swoich efektów - warknęła na koniec, i tak samo jak weszła, wychodząc trzasnęła drzwiami.
Usuń[Ano, na wątek z Ianem wpadłam, bo skoro to taki zły Ślizgon to niewątpliwie może być jednym z tych, którzy znęcają się nad biedną Sagą i ją wykorzystują na różne sposoby ;> No i któregoś razu Saga może przyłapać go na łamaniu regulaminu czy coś w tym stylu. Ona oczywiście będzie przerażona, bo normalnie odjęłaby mu punkty i powiedziała o jego czynach nauczycielowi, ale wie, że jeśli to zrobi to Ian może być dla niej jeszcze gorszy i właśnie poprzez groźby może wymusić, by panna Solberg udawała, że nic się nie stało :) Pasuje?]
OdpowiedzUsuńSaga
[Cóż, karta mówi zupełnie co innego. Ale skoro pomysł nie pasuje to trudno, choć na razie innych pomysłów nie mam :c]
OdpowiedzUsuńSaga
Słysząc jego słowa brunetka wybuchnęła głośnym śmiechem.
OdpowiedzUsuń- Czyżbyś oberwał Zaklęciem Zapomnienia skarbie? – zapytała z wielkim uśmiechem na ustach – To ty przychodziłeś do mnie! Żadna inna dziewczyna w porównaniu z tobą nie ma najmniejszych szans - dodała przedrzeźniając głos chłopaka. – Już nie pamiętasz? Poza tym – kontynuowała z satysfakcją – o ile dobrze kojarzę to właśnie ty zaliczyłeś najwięcej dup w Hogwarcie. Więc jeżeli ktoś z naszej dwójki się szmacił to na pewno nie byłam to ja.
Teraz ślizgonka stała tak blisko bruneta, że niemal czuła jego oddech na twarzy. Zmierzyła go wrogim spojrzeniem po czym odezwała się już dużo chłodniejszym tonem.
- Jeżeli sadzisz, że nie jestem w stanie nauczyć cię posłuszeństwa, to nie zdajesz sobie sprawy w jak wielkim błędzie jesteś.
Incarcerare!
Wypowiedziane w myślach słowo połączone z ponownym machnięciem różdżką wystarczyły by sekundę później chłopak leżał skrępowany pętlami u jej stóp.
- Nie masz pojęcia na co mnie stać i do czego jestem zdolna by osiągnąć swój cel… – syknęła stając nad nim – a wiedz, że ja zawsze dostaję to czego chcę – dodała patrząc na niego z góry pełnym determinacji wzrokiem.
Wyciągnęła przed siebie uzbrojoną w różdżkę rękę i wycelowała ją w stronę łydki chłopaka.
Ruptis Ossa!
[ Wybacz mi to opóźnienie marudo! ]
Wyszła z cmentarza. Ulżyło jej. Cała ta mroczna i przytłaczająca atmosfera zniknęła i dziewczyna znów mogła oddychać pełną piersią. Nie musiała już myśleć o tych wszystkich zmarłych, którzy spoczywają w tym przeklętym miejscu. Obejrzała się za siebie spoglądając, jak Ian idzie w przeciwnym kierunku i znika we mgle, która właśnie zaczęła się zbierać.
OdpowiedzUsuńMelissa nie musiała brać korepetycji z wróżbiarstwa. Ona to wiedziała i Blake też się dowie. Nie wiadomo ile mogłoby to potrwać, ale gdy wszystko to się wydarzy, to na sto procent do niej przyjdzie. Wtedy wszyscy się przekonają kto tu się bawi a kto nie. Montgomery nie miała zamiaru gonić za chłopakiem po Hogwarcie, zapewne znów zacznie go ignorować i mijać bez słowa na szkolnych korytarzach. Nie muzą już rozmawiać, dziewczyna powiedziała mu to co chciała. Nie obchodziło jej to czy w to uwierzy, czy nie. Czas wszystko rozstrzygnie.
Wzięła babcie za ramię i powędrowały przed siebie. Deszcz się wzmagał, więc kobiety zbliżyły się do siebie.
– Mel – zaczęła pani Montgomery – wiesz, że ...
– Wiem babciu – odpowiedziała szybko i spojrzała na staruszkę. Uśmiechnęła się widząc jak krewniaczka spogląda na nią z wyraźną troską. Babcia wiedziała, albo przynajmniej domyślała się co mogło zajść na cmentarzu. Sama nie była jasnowidzem, ale zdawała sobie sprawę, jakie konsekwencje może nieść ze sobą taki dar. Nic więc dziwnego, że martwiła się.
Lissa była pewna tego, o czym myśli babcia. Chodziło jej oczywiście o to, że ktoś o takich umiejętnościach jak ona, może wpaść w niezłe tarapaty, gdy zainteresują się nim nieodpowiedni ludzie.
****
2 miesiące później.
Melissa spędziła przyjemnie czas niedaleko błoni Lubiła spacerować samej bo wtedy miała pewność, że będzie cicho i zrelaksuje się. Było ciepło, więc aż szkoda było nie wybrać się na krótki spacer, który w efekcie zmienił się w trochę dłuższy. Teraz dziewczyna kierowała się w kierunku zamku. Powoli zaczynały boleć ją nogi. Czerwiec nie był dla niej dobrym miesiącem. W tym właśnie czasie, rok temu dziewczyna miała swoją próbę samobójczą, która na szczęście zakończyła się niepowodzeniem. A skoro mowa o próbach samobójczych...
– No proszę, kogoż tu niesie – powiedziała nawet nie oglądając się za siebie. Przystanęła i po chwili spojrzała przez ramię na kuzyna, który stał niedaleko. Uśmiechała się lekko, czując ogromną satysfakcję. Jak widać się nie pomyliła.
– Znów chcesz mnie prosić o jakieś rady, czy dalej wmawiać, że potrzebuję korepetycji z wróżbiarstwa? – spytała. Złożyła ręce na piersi i wbiła w chłopaka swoje spojrzenie, które było przepełnione dumą.
Melissa
[Ciekawe i dumne przede wszystkim! Chyba. Wątek z Syriuszem już mam, teraz czas na Iana. :D Jakieś pomysły?]
OdpowiedzUsuńSelwyn
[Nastąpiła mała zmiana w sztuce, bo Mort jest teraz "przyszłym śmierciożercą". Autorka Leacha zwróciła mi, dzięki Boru, uwagę, że Voldi na pewno nie rekrutowałby na swoich żołnierzy szesnastoletnich gówniarzy. ;)
OdpowiedzUsuńAle możemy pójść w wątek z quidditchem. Nie wiem, czy dobrze rozumiem, ale Ian ma chyba ostatnio gorszy okres, tak? Mogłoby to się odbijać na jego grze czy raczej nie? Bo wtedy Mort pewnie zrobiłby mu mały wykład, że albo weźmie się w garść, albo drużyna znajdzie sobie nowego obrońcę czy coś.]
Selwyn
[Jestem zbyt leniwa, żeby znowu to zmieniać, poza tym mamy gotowy pomysł. :D Zaczniesz? Ja zaczęłam wątek z Syriuszem. :)]
OdpowiedzUsuńSelwyn
[O CHOLERA. Cudowna karta, świetna postać, no i ten wizerunek! Jestem Directioner od dwóch lat, więc zawsze cieszy mnie, gdy widzę kogoś takiego, jak Twój Ian. Koledzy z pokoju, co o tym myślisz, hm?]
OdpowiedzUsuńJeffrey
Nie zdążyła odejść daleko, a poczuła, jak ktoś łapie ją i odkręca. To Ian dogonił ją obarczając pierwszymi pretensjami. Złapał Chan mocno za nadgarstek i wręcz zaciągnął do swojego dormitorium. Jej siła była nikła w porównaniu ze ślizgońską. Kiedy chłopak zamknął jej drzwi przed nosem wskazał swoje łóżko, aby usiadła. Przy okazji zagroził, że nie wypuści jej, póki wszystkiego mu nie wyjaśni. Blondynka prychnęła pod nosem, a odwracając się szybko ruszyła w wyznaczone miejsce. Usiadła patrząc gdzieś w bok. Wszędzie byle nie na Ian'a. To jej należało się wytłumaczenie całej tej sytuacji. Najpierw wmawia jej, że kocha ją najbardziej na świecie, a potem całuje się z pierwszą lepszą. Złość była sposobem na złagodzenie sobie tego wewnętrznego bólu po stracie Ślizgona.
OdpowiedzUsuńStraciła go zupełnie, już nie był jej czułym Ian'em. Stał się ponownie wrednym i denerwującym Blake'iem. Każde słowo i zachowanie było powodem irytacji Chantelle. Teraz było tak samo, kiedy to pojawił się przed nią zaczynając mówić. Ale te słowa już nie tylko ją denerwowały. To co mówił Ian, raniło jej serce. To serce, które całkowicie mu oddała, z zaufaniem, że to on zajmie się nim najlepiej. Jednak wychodziło na to, że nikt nie chciał tak bezwartościowego organu, który należał do Gryfonki. Było splamione cudzą krwią i jakimś dziwnym fatum. Ktokolwiek staje się dla niej ważny odchodzi albo zabierają jej te cenne osoby. Ci ludzie zawsze byli dla niej ważni, coś znaczyli w jej życiu. Ale za każdym razem musiało wydarzyć się coś, co sprawiało, że zostawała sama.
Nie kocham cię.
Patrzyła gdzieś w prawą stronę. Gdyby spojrzała na twarz Ślizgona po prostu rozpłakałaby się na miejscu. Jednak nie chciała, by widział jej łzy. Nie chciała, by zobaczył jak ten fakt bardzo ją boli. Ale oczy Chan lekko błyszczały, a w gardle zawiązał się sznur, który powodował coraz to więcej cieczy pod powiekami. Z chwilą, gdy chłopak usiadł obok niej zamknęła oczy. Próbowała się uspokoić w miarę możliwości. Nie odwróciła głowy nawet na sekundę. Zrobiła to dopiero z głosem Ian'a.
- Jakie pierwsze spotkanie? - spojrzała na niego marszcząc brwi ze zdziwienia - Na spotkania śmierciożerców chodzisz od jakiś trzech miesięcy - dodała wyraźnie zdezorientowana jego słowami. Przecież chodził do Zakazanego Lasu po tym jak skrzywdził jedną z uczennic. Jak to możliwe, że zapomniał o kilku miesiącach? Chantelle zaczynała się czuć jak we śnie. Jakby ona przeżyła te wszystkie najwspanialsze chwile z Ian'em w swojej wyobraźni. Że to ona wyobraziła sobie te trzy miesiące i teraz stara się wmawiać, że była to prawda.
Totalny bałagan we wspomnieniach.
Kolejne pytania przemilczała. Naprawdę zaczęła zastanawiać się nad prawdziwością swoich słów. Całe te historyjki zaczynały przybierać postać bajki. Pięknej bajki, która jak sen została tak nagle przerwana. Opowieść cudowna, ale zupełnie zmyślona. Na jaką idiotkę właśnie wychodziła? Uroiła sobie. Psychicznie chora.
Westchnęła. Nie wiedziała, co robić. Zaczynała żyć jak w innym wymiarze, jakiś kłamstw, zmyślonych sytuacji. Wszystko to jedna wielka fikcja, a ona wszystko sobie wytworzyła w głowie. Artystka o różnorakich myślach. Od pięknych, do drastycznych. Zachciało się być pisarką albo inną lepszą. Idiotka.
UsuńKiedy tak jej myśli krążyły wokół swojego zagubienia Ian nagle zerwał się z łóżka mierząc prosto w jej twarz różdżką. Zupełnie nie spodziewała się takiego przebiegu akcji. Patrzyła na niego lekko zdziwiona i przerażona. Nigdy nie stał przed nią mając Chan na celowniku. Serce na moment jej stanęło, ale zaraz próbowała sięgnąć swojej różdżki z kieszeni. Nie zdążyła. Ogarnęła ją chwilowa ciemność, by chwilę później przed oczami ujrzeć kolorowe krótkie filmy. Były najpiękniejsze z tych, jakie kiedykolwiek widziała. Najciekawsze w tym wszystkim było to, że sama je przeżyła. Smutniejszy okazywał się fakt, że swoje szczęście dzieliła z Ian'em. Na nowo mogła się poczuć kochana. Własnie przez niego, kiedy to obejmował ją i chował twarz w blond włosy. Kiedy zapewniał ją, że kocha ją prawdziwie. Kiedy razem śmiali się, wtedy przy jeziorze, gdy oni i cała trawa obok ubrudzona była kolorami tęczy. A potem te słowa, które zakodowała w pamięci.
Jesteś moim sercem, Chantelle.
Potem kolejna urwana scena. Oni wtuleni w siebie. To było tuż przed tym, jak wypuściła Ian'a ze swoich ramion, by kilka godzin później przeżyć zupełny zawód. Jakby jej chłopak zapomniał, że ją kocha. Ale czy tak się da?
Zaczynała powoli rozumieć, czemu widzie te obrazy. Legilimencja. Coś czego niezwykle się bała. Żyła z obawą, że przypadkowy czarodziej dowie się w ten sposób o jej morderstwie. Że trafi do Azkabanu za użycia Zaklęcia Niewybaczalnego. Jednak niezależnie od tego, co robiła, nie potrafiła wyprzeć Ślizgona ze swoich myśli. Dopiero jego własne słowa, które zobaczył w jej wspomnieniach spowodowały, że upuścił różdżkę i zamarł.
Zawsze będziesz najważniejszą osobą w moim życiu i nigdy znikniesz z mojego serca. Nigdy.
Istna ulga mieć swoje myśli wyłącznie dla siebie. Jednak Chan zacisnęła oczy, a w dłonie zebrała materiał pościeli. Trzymała go w pięściach i mocno trzymała.
- Jak w ogóle śmiałeś? - warknęła cicho bliska płaczu. Te obrazy powodowały ogromny smutek w duszy Gryfonki. Bo pozostawała tam dziura po Ian'ie, który nagle wyrwał się od niej. Nagle i niespodziewanie. Dokładnie tak samo usłyszała znajomy głos. Barwa tak bardziej bliższa jej Ian'a. Tego, który całował ją w czoło i wtulał w siebie.
Nic nie pamiętam...
Z nadzieją spojrzała na chłopaka, który zmienił nawet wyraz swojej twarzy. Wyrażała ona nierozumienie istniejącej sytuacji. Gdzieś ponownie zaczęła dostrzegać Ślizgona, którego pokochała całym swym sercem nie zważając na jego poprzedni charakter. Kochała go gdy go wciągała na most, kochała go w momencie, kiedy on sam jej się do tego przyznał, kochała go, kiedy oboje byli szczęśliwi. To słowo teraz mogło ulec małej korekcie - kocha go. Coś jednak tknęło ją, gdy nagle zmienił do niej nastawienie. Wyrzuty sumienia? Nie, Ślizgoni tego nie posiadają.
- Muszę? - zapytała ledwo słyszalnie, bo supeł w jej gardle nadal tkwił. Odchrząknęła i zniżyła wzrok. Czy chciała mu pomóc? Oczywiście, że tak. To było naturalne, nawet po tych dzisiejszych widokach i słowach, które dalej tkwiły jak kolce w jej głowie. - Teraz będziesz mi wierzył i ufał - powtórzyła po nim trochę kpiąc sobie z tego, co usłyszała. - Teraz raptem jestem wiarygodna - powiedziała to bardziej do siebie, niżeli do Ian'a. Podkuliła nogi pod siebie obejmując je ramionami. Oparła brodę o kolana i popatrzyła na chłopaka. - Miłość jest ślepa Ian - zaczęła trochę niezrozumiale, ale dalsze słowa mogły jedynie utwierdzić Ślizgona, że chce mu pomóc. Pierwsze zdanie było jedynie wyjaśnieniem jej wyboru. - Tylko, że ja nie wiem, jak ci pomóc.
Niby miała pomysł w swej głowie, ale nie chciała udostępniać jej, jak otwartej księgi wspomnień Mógłby wtedy zajrzeć do dokładnie każdego wspomnienia, każdej myśli Chan. Gdyby jeszcze dotyczyło to wyłącznie jego osoby, a jak postanowi zajść dalej? Nigdy nie chciała, by ktokolwiek widział śmierć jej siostry, zmaltretowanych rodziców, albo jej własną furię w lesie. To była część jej pamięci, o której nie zamierzała wspominać. Jednak gdyby Ian to zaproponował, zgodziłaby się. Zgodziłaby się na każdą propozycję, która tylko miałaby pomóc przywrócić pamieć Ślizgonowi.
Usuń- Zrobię wszystko, o cokolwiek mnie poprosisz, tego możesz być pewien - dodała smętnie kończąc zdanie w myślach.
Zrobię wszystko, bo cię kocham - tego możesz być pewien.
[Wróciłam. Wreszcie wróciłam po meeega długim urlopie. Szczerze mówiąc to już nie pamiętam kto komu nie odpisał. Chcesz dalej kontynuować tamten wątek czy zaczniemy od nowa?]
OdpowiedzUsuńEmily Braithwaite
[Witam. Mam ochotę na jakiś krwiożerczy wątek ze śmiercią w tle, Voldemortem, Śmierciożercami, jakąś jatką. Ian, który ma udowodnić swoją wierność Czarnemu Panu poprzez zabicie kogoś specjalnego. Blanche specjalizuje się w truciznach i nieliczni o tym wiedzą. Ian mógłby szukać u niej czegoś dobrego do morderstwa, ale żeby Blanche mu coś takiego sprzedała musiałaby zaufać lub mieć interes ;) ]
OdpowiedzUsuńBlanche Foucault
[W takim razie może ma być to sposób na zwerbowanie Blanche w szeregi? I wolałabym, żebyś Ty zaczęła. Łatwiej będzie jak Ian przyjdzie do Blanche. ]
OdpowiedzUsuńBlanche Foucault
Miała wyjątkowo udany weekend i choć niedzielny wieczór chylił się ku końcowi zwiastując coraz bliższe nastanie poniedziałku i powrotu zajęć Blanche wciąż miała dobry humor. Spędzała ostatnie niedzielne godziny w jednym z foteli czytając książkę o niewybrednym tytule „Świat bez tajemnic: anatomia ludzkiego ciała. Poziom zaawansowany.”. Początkowo nie zwróciła uwagi na osobę, która pojawiła się przed nią bez ostrzeżenia i wytężyła słuch w ostatnim momencie, niechętnie odrywając się od lektury.
OdpowiedzUsuńUniosła wzrok na chłopaka bez problemu rozpoznając w nim Iana Blake'a, szóstoklasistę ze swojego rocznika.
– Słucham – powiedziała zamykając książkę i odkładając ją na bok. Zaintrygował ją stwierdzeniem, że potrzebuje rady, a zainteresowanie Blanche czymś innym niż zielarstwo czy eliksiry należało do nie lada wyczynu. Ślizgon miał jednak różnych wiele opinii, sama Foucault chodziła z nim na zajęcia od sześciu lat i miała też na jego temat swoje zdanie. Nigdy jednak nie natrafiła na okazję, żeby się z nim zapoznać, a skoro taka sama się nadarzyła białogłowa zamierzała z niej skorzystać.
Hogwart był tak naprawdę jej pierwszym prawdziwym domem, odkąd zmarła matka. Nigdy wcześniej nie czuła się gdzieś tak dobrze i bezpiecznie po jej śmierci. Z ręką na sercu mogła powiedzieć, że kocha to miejsce i zna każdy kąt oraz każdego ucznia jak własną kieszeń. Okazało się jednak, że to nieprawda, kiedy do jej rąk trafił zapieczętowany wielką, czerwoną pieczęcią testament ojca. Pięknie, kolejny umarlak do kolekcji. Czy nad jej rodziną wisiała jakaś pieprzona klątwa? Co prawda ojczulek nie raczył się ani razu odezwać, spytać co u córki, jak żyje, jednakże wiadomość o śmierci tego człowieka mimo wszystko ukuła ją w serce. To był w końcu jej ojciec. Mimo, że go nie znała - nie mogła być obojętna.
OdpowiedzUsuńW testamencie wyraźnie napisano, że spadek ma być podzielony na dwie osoby - ją i jej...brata, o którym istnieniu nie miała nawet pojęcia. Okazało się nawet, że również jak ona jest czarodziejem i nawet chodzą do tej samej szkoły. Znalezienie Iana nie było trudne, bo jedynie dwie osoby w Hogwarcie miały na nazwisko Blake. Postanowiła napisać mu krótki liścik z prośbą o spotkanie się o północy w najwyżej wieży zamku. Podrzuciła go, gdy przechodziła obok stołu Slytherinu w Wielkiej Sali.
Wybiła wreszcie godzina spotkania. Stojąc w pomieszczeniu, obserwowała świat za oknem, ubrana w czarną, długą do samej ziemi suknię. Jej szyję zdobył gotycki naszyjnik. Włosy miała rozpuszczone. Czekała.
Sharlotte
– Cieszę się, że w końcu to przyznałeś – uśmiechnęła się.
OdpowiedzUsuńMel nie czuła się na wróżbitkę. Sama nie wiedziała jak miałaby się czuć. Dla niej to wszystko było naturalne i przychodziło z taką samą łatwością jak oddychanie, jednak wiązało ze sobą dużo ważniejsze konsekwencje.
Spojrzała na chłopaka. To nie tak, że miała wizje przyszłości za każdym razem gdy na kogoś spojrzała. To przychodziło samo z siebie. Nie musiała się o nie starać. Prawdą było, że jej przepowiednie pojawiały się bardzo, bardzo często i były nadzwyczaj trafne. Jeszcze nigdy się nie pomyliła.
– Nie, to nie była pierwsza udana wróżba. – przyznała. Widzenie przyszłości zaczęło się u niej w wieku pięciu lat i z każdym kolejnym rokiem rosło w siłę. Przewidziała upadek matki ze schodów, stracenie pracy przez ojca oraz ten nieszczęsny wypadek, przez który straciła dwa lata swojego życia na jeżdżeniu do psychologów i psychiatrów.
Uniosła brew do góry. Nie musiała ćwiczyć i wątpiła zarazem, żeby chłopak chciał wiedzieć co może go czekać. Nikt nie chciał. W końcu co za przyjemność dowiedzieć się, że umrze za kilka lat siedząc na fotelu i dławiąc się swoją ulubioną żelką. Ian miał jednak takie szczęście, że Melissa nic dla niego teraz nie widziała.
– Chciałbyś poznać swoją przyszłość? – spytała. Melissa nie miała w zwyczaju mówić komuś, co go czeka, bo uważała, że to nie jest właściwa droga do osiągnięcia czegokolwiek. Treści swoich wizji zdradzała tylko i wyłącznie wtedy, gdy komuś, kogo owa przepowiednia dotyczyła, miało się stać coś złego.
Melissa
- Ian.
OdpowiedzUsuńTylko tyle była w stanie z siebie wydusić. Jej głos był delikatny, spokojny. Zresztą, jak ona sama. Była dziewczęca i niewinna, nie przepadała za makijażem, jedynie czarny lakier zdobił paznokcie palców jej dłoni. Odwróciła się powoli, by móc spojrzeć prosto na chłopaka. Był od niej starszy, to było widocznie, jednak nie o wiele - rok, może dwa, nie była tego pewna. Uniosła niepewnie kąciki ust ku górze, chcąc rozładować jakoś napięcie.
Postąpiła krok do przodu, po dłuższej chwili milczenia, zmniejszając przy tym dzielącą ich odległość. Spojrzała mu głęboko w oczy i westchnęła. Nie miała pojęcia, od czego zacząć. Z dnia na dzień dowiedziała się, że nie jest jedynaczką i że jej ojciec nie żyje. To było dość trudne. Wzięła głęboki oddech. Po chwili wypuściła z ust powietrze ze świstem, rezygnując z podjęcia rozmowy.
Sharlotte
OdpowiedzUsuńWbiła swoje zaciekawione spojrzenie w Iana prawie w ogóle nie zmieniając pozycji, w której dotąd siedziała. Uniosła nieznacznie brew do góry, gdy zaciął się w połowie zdania, a jej wyraz twarzy zmienił się niemalże diametralnie, kiedy je dokończył. Wydęła usta i cmoknęła cicho, po czym ponownie otworzyła książkę na stronie, na której skończyła i bezceremonialnie wróciła do czytania.
– Źle słyszałeś – odparła. Blanche nie była głupia, nie mogła tak po prostu przyznać, że zna się na truciznach i jest w stanie uwarzyć praktycznie wszystko, co znajduje się w ich podręcznikach, połowie zakazanych ksiąg i kilkanaście innych wywarów, które sama wymyśliła. To byłoby kopanie grobu sobie samej. Za to groziło Azkabanem zwłaszcza, że taka trucizna z pewnością nie miała stać na półce i ozdabiać salon, a zatruć czyjeś życie... Dosłownie. Nie oznaczało to jednak, że miała z tym jakiś problem, w żadnym wypadku. Po prostu nie ufała obcemu sobie chłopakowi na tyle, żeby ryzykować to swoją wolnością, a sam fakt, że przyszedł do niej po pomoc nie przekonywał jej, choć schlebiał.
Nie potrafiła pokonać swojej ciekawości, więc zerknęła na niego znad książki kilkukrotnie. Mimo to trzymała się twardo, nie pomoże mu. Nie kupi sobie biletu do Azkabanu. Nie i koniec.
[Jakbym nie wróciła, nie wybaczyłabym tego sobie. :) Elly na pewno Iana kojarzy (wszystkich członków drużyn quidditcha kojarzy) i do tego jako tego niemiłego, wrednego i naśmiewającego się z niej i innych mugolaków. Dlatego mi się marzy wątek, w którym Elsa zobaczy, że Ian wcale nie jest taki bezduszny, za jakiego go miała. Chociaż jakiś konkretnych pomysłów to ja nie ma. :c]
OdpowiedzUsuńElsa
[Pomysł bardzo mi się podoba, z chęcią również zacznę. Ostrzegam, że na początku Elsa może być niezwykle chłodna w stosunku do Iana, wielu plotek mogła się nasłuchać. :D
OdpowiedzUsuńMasz jakieś konlretne wymagania co do długości? I zacznę dopiero jutro, bo dzisiaj już nie mam na to siły. Mam nadzieję, że to nie problem. ;)]
Elsa
Szybko robiło się coraz ciemniej i ciemniej. Przedzierali się przez las już jakiś czas. Audrey nie odzywała się a jedynie kiwała potakująco głową, gdy Ian pytał ją czy wszystko z nią dobrze. Starała się opanować i nie załamywać. Z pozory spokojna, jednak w głębi targały nią różne uczucia. Wiadome, że bała się tej konfrontacji, ale jeszcze bardziej obawiała się tego jak zareaguje, gdy spojrzy w oczy swojemu ojcu. Zastanawiała się czy jej matka wie o tym jak jej mąż potraktował ich córkę. Obecność Voldemorta na pewno nie sprawi, że cała ta sytuacja będzie łatwiejsza..
OdpowiedzUsuńPo upływie kolejnych kilku minut znaleźli się na dużej polanie. Byli sami, ale jak dziewczyna się domyślała ten stan nie będzie trwał długo. Nie myliła się. Chwilkę później niedaleko niej pojawiło się coś na wzór czarnej mgły, z której, niedługo potem, wyłonił się kształt.
– Kogo my tu mamy – usłyszała. Drgnęła lekko na dźwięk tego głosu. Odwróciła się. Stojąc oko w oko z Czarnym Panem zapomniała o tym co chciała zrobić. Czarodziej rzeczywiście wzbudzał nie tylko strach, ale również i pewnego rodzaju podziw. Bała się tego co mogło się wydarzyć, to już nie były wyobrażenia, to działo się tu i teraz. Zastanawiała się ilu Śmierciożerców będzie obecnych na spotkaniu, sądziła że wielu więc nici z szybkiej ucieczki. Może najlepiej byłoby wstąpić już w te ich szeregi i mieć święty spokój. Najważniejsze, że ojciec odczepiłby się. No ale co później. Zdawała sobie sprawę z tego że coś takiego nie będzie długo trwać. Nic nie trwa przecież, nawet taka grupa. Zaczęła wątpić w to, że uda jej się stąd wyjść w takim stanie w jakim jest teraz. No bo nie oszukujmy się, ale co mogą zrobić dwie osoby, w dodatku uczniowie, całej grupie cholernie dobrych i bezwzględnych Czarodziejów.
Miller odwróciła się do Iana i posłała mu przelotne spojrzenie, a potem ruszyła w kierunku wskazanym przez Voldemorta. Starała się uspokoić i oddychała powoli. Po krótkiej chwili dotarli na miejsce, gdzie niemal natychmiast zaczęli pojawiać się pozostali uczestniczy.
– Cholera – powiedziała cicho pod nosem. Audrey rozejrzała się wokół, ale ku jej zadowoleniu nie znalazła swojego ojca. Poznałaby go nawet po samej postawie, nie musiała widzieć jego twarzy. Miała nadzieję, że on zjawi się na końcu.
Audrey
Elsa była jedną z tych niewielu osób, które miały istnego bzika na punkcie quidditcha, a jednocześnie dosiadając miotły, powodowały zniszczenia na skalę światową. Panna Menzel od dawien dawna twierdziła, że na miotły może sobie popatrzeć, ale zbliżać się do niech nie powinna. Dla własnego i cudzego dobra.
OdpowiedzUsuńJednakże Elsa odczuwała silną potrzebę nauczenia się latania na tychże przedmiotach i to był jeden z kilku powodów, dla których zdecydowała się pobierać lekcje latania u Bastiana White'a. Po prostu było jej głupio na myśl, że tak wielka fanka quiddotcha jak ona nie potrafi nawet przelecieć paru metrów, nie wywalając się przy tym.
Zbyt często zjawiała się w pobliżu boiska do quidditcha i o wiele zbyt często błyszczącymi z ekscytacji oczami wpatrywała się w graczy. Elly nie potrafiła wyobrazić sobie swojego życia bez tego sportu, który podziwiała i kochała całym swym serduszkiem. Często nawet nie zwracała uwagi, która z drużyn znakduje się na boisku i siadała sobie na trybunach. Tak było i tym razek, gdy Elly całkiem przypadkiem zabłądziła w pobliże boiska.
Dopiero po chwili zorientowała się, że jest świadkiem treningu Ślizgonów i kąciki jej ust delikatnie opadły, a wcześniejszy entuzjazm wygasł. Keden z graczy dostrzegł ją i spojrzał na nią krzywo; Elsa doskonale znała to spojrzenie, zapowiadało ono kłopoty.
- Co tutaj robisz, szlamo? - usłyszała pogardliwy głos dochodzący z góry. - Zgubiłaś się? Spierdalaj, nie potrzebujemy tu takiego szlamu!
- Zawsze możemy pokazać ci wyjście! - krzyknął ktoś inny. Elsa z trudem powstrzymała się przed opszczeniem wzroku; czuła, że jej twarz zdobią dwa piękne rumieńce.
Elsa
[Plany się pozmieniały, moja droga! Znaczy, ok, od początku. Walczymy o Chan, ale przygotuj się na to, że Evan będzie "walczył" bardziej z przekory, że w ogóle ktoś go na pojedynek wyzwał, bo pojawia się w jego życiu ktoś nowy! Tak będzie w porządku? ]
OdpowiedzUsuń[ Hahaha, to o tym pojedynku to taka przenośnia jedynie! Okej, postaram się coś wymyślić :)]
OdpowiedzUsuńOczywiście, że na samych wyzwiskach skończyć się nie mogło; Elsa w Hogwarcie spędziła już sześć lat i zdąrzyła się przyzwyczaić, że Ślizgoni nie są mili, dyskretni czy tolerancyjni. Od sześciu lat znosiła obelgi i paskudne żarty, i mimo że powinna się była do nich przyzwyczaić, to wciąż słysząc słowo szlama rumieniła się, a w oczach zbierały łzy. Nie potrafiła nic na to poradzić, słowa, które padały z ust Ślizgonów bolały i nie miały zamiaru przestać. Musiała zacisnąć zęby i wytrwać.
OdpowiedzUsuńKtóryś z nich ją popchnął, cała drużyna wybuchła gromkim śmiechem. Elsa spojrzała na swoje dłonie całe w błocie i świerzo wypraną szatę. W jednej chwili ci uczniowie potrafili doprowadzić ją na skraj załamania nerwowego, zwłaszcza, że zasłyszane wyzwiska przypominały jej o niemiłej przeszłości, której pamiętać nie chciała.
Uniosła głowę, dostrzegając nad sobą cień i nieufnie spojrzała na stojącego nad nią chłopaka. Jej umysł od razu przypożądkował do twarzy odpowiednie nazwisko i wszelkie plotki, które kiedykolwiek Elly słyszała. Spora ich część dotyczyła jakiegoś Blake'a, który niewątpliwie stał teraz nad nią gotowy pomóc.
Równie niepewnie ujęła jego dłoń i pozwoliła sobie pomóc, chociaż obawiała się podstępu i kolejnego niemiłego żartu, mającego na celu upokorzenie "małej, ciemnowłosej szlamy". Gdy tak się nie stało, gdy nie wylądowała znów na ziemi, nie dostała w twarz ani nie usłyszała jeszcze gorszych wyzwisk, z trudem wydusiła z siebie jedno krótkie słowo:
- Dziękuję.
Czuła na sobie nieprzychylne spojrzenia reszty Ślizgonów i postanowiła ewakuować się z boiska w jak najkrótszym czasie. Nie mając nic do dodania po tym krótkim i dość oschłym podziękowaniu skierowanym do bezimiennego dla niej Blake'a, odwróciła się i szybkim krokiem skierowała w stronę jednego z wyjść z boiska. Miała ochotę wrócić do swojego pokoju i wypłakać się w poduszkę.
Elsa
– Zapamiętam i nie dziwię się – powiedziała uśmiechając się ledwo zauważalnie. Z drugiej jednak strony, nie każda jej przepowiednia musiała się spełnić. Nie raz zdarzało się, że dzięki temy, że Mel powiedziała o tym co widziała to uratowała tyłki innym ludziom. Raz było tak, że pewna osoba miała niezbyt szczęśliwie upaść i złamać nogę, ale Lissa powiedziała jej aby schodziła ze schodów o pięć minut później niż w wizji i osobie tej nic się nie stało, ale zapewne wzięła Montgomery za wariatkę. Dzień stał się kompletny.
OdpowiedzUsuń– Ok, przyjmijmy, że naprawdę chcesz dowiedzieć się co u mnie – powiedziała. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że chłopaka nie interesowało jej życie, ona sama też nie chciała zgłębiać życiorysu Blake'a. No ale jak zapytał to można powiedzieć. – U mnie wszystko w porządku, razem z babcią planujemy powoli wakacje. Chcemy się wybrać jak najdalej stąd i odpocząć od wszystkich i wszystkiego. – uśmiechnęła się. Marzył jej się pobyt na południu Francji, Hiszpanii albo w Norwegii. Wszędzie gdzie nie nie miałaby kontaktu z nikim. Wakacje zbliżały się już wielkimi krokami i powoli trzeba było ogarniać sprawy związane z zakupami i samą podróżą. Panie Montgomery planowanie zaczynały wcześniej niż inni, bo jak wiadomo we dwie osoby trudniej jest sobie ze wszystkim poradzić i trzeba przeznaczyć na to więcej swojego czasu.
– A co u ciebie? – spytała z czystej grzeczności. Nie miała zamiaru przecież udawać, że teraz ona i Ian staną się sobie w jakiś tam sposób bliscy. Ni e liczyła też, że chłopak ma podobne zamiary.
Melissa
Gdy usłyszała, że jej ojca nie będzie, to spojrzała ze zdziwieniem na Voldemorta a potem skierowała swój wzrok na pozostałych Śmierciożerców. Słyszała śmiechy, ale nie przejmowała się nimi zbytnio, gdyż została w pewien sposób oszołomiona faktem, że jej ojciec się nie zjawi. Ba, że SAM nie chciał tu przyjść, pomimo tego, że to z jego winy Audrey się tam znalazła. Gdyby tylko wiedziała, że jego tu nie będzie to i ona sama by nie przyszła, bo po co? To on wpadł na chory pomysł, aby jego jedyne dziecko znalazło się w gronie tej chorej bandy, podporządkowanej Czarnemu Panu. Nic więc dziwnego, że wzbudziło to wszystko pewne podejrzenia. A co jeśli mu się coś stało? Niby dobrze. Miller wcale nie żałowała swojego ojca, ale nie chciała aby stała mu się większa krzywda. Dobrze by było aby dostał nauczkę za to co zrobił. Po chwili dziewczyna zorientowała się, że skoro jej ojca tu nie ma to i matka się nie zjawi. To na pewno musiał być podstęp. Chcieli aby dziewczyna poczuła się niepewnie i w pewnym stopniu im się udało.
OdpowiedzUsuńGdy usłyszała słowo inicjacja, to zdenerwowanie pojawiło się po raz kolejny. Nie będzie żadnej inicjacji, pomyślała. Nie może stać teraz i godzić się na wszystko, podczas gdy, prawdopodobnie, jej rodzicom może dziać się krzywda. Zwłaszcza martwiła się o matkę, która była, w tym całym zagmatwanym zdarzeniu, całkowicie niewinna. Chciała co zrobić, ale nie miała pojęcia co. Na sam początek najlepiej byłoby coś powiedzieć i dziewczyna już miała otwierać usta gdy nagle usłyszała:
– Żadnej inicjacji nie będzie – odwróciła się, zresztą teraz wzrok wszystkich zebranych, był skierowany na Iana. Spojrzenie Voldemorta było jasne i wymowne, biła z nich prawdziwa chęć mordu. Dziewczyna bez słowa wpatrywała się w Blake'a i miała nadzieję, że jego śmiałe wystąpienie, nie było czysto instynktowne tylko skrywał się za nim jakiś plan, albo chociaż jego zarys.
Wszystkie śmiechy, jak i inne odgłosy ucichły. Dziewczynie wydawało się, że słyszy bicie swojego serca. Stała jednak nadal. Wyczekiwała jakiejkolwiek reakcji. Wiedziała, że zachowuje się jak małe dziecko, które trzeba ochronić przed wszystkim, bo samo nie da sobie rady. Tak nie mogło być. Nie chciała, żeby Ian dostał za to, co powinna zrobić ona. Po chwili szybkim krokiem podeszła do chłopaka. W ręce trzymała już różdżkę, którą celowała przed siebie.
– Co robimy? – spytała.
– Bunt – powiedział ktoś ze zgromadzonych. Był to głęboki, męski głos, ale Audrey nie potrafiła go rozpoznać. Zauważyła, że część Śmierciożerców również trzymało różdżki, które skierowane były w Audrey i Iana. Sięgnęła do kieszeni, w której szybko natrafiła na buteleczki z eliksirami. Gdy szykowała się do wyjścia to zabrała ze sobą kilka flakoników, nie patrząc nawet co zabiera. Być może któryś z nich się przyda.
Audrey
Chan zdążyła dobrze zastanowić się nad swoimi słowami. Czuła się w tej chwili jakby role jej i Ian'a odwróciły się. Czy to nie właśnie on jakiś czas temu kochał ją bez wzajemności? Czy to nie ten Ślizgon zadurzył się w niej wręcz bezgranicznie, nawet nie oczekując od niej tego samego? To samo właśnie przeżywała Gryfonka. Coś na wzór ich ponownego spotkania się, ale po myśli Ian'a. Przecież wtedy na błoniach najprawdopodobniej wyobrażał to sobie właśnie tak: Chan wpatrzona w niego jak w obrazek, kochająca bezgranicznie. Tymczasem stało się tak, jak chciał. Może nie patrzyła w niego w ten sam sposób, może nie rzucała się mu w tej chwili na szyję, ale w jej oczach nadal pozostawało to samo uczucie. Chociaż przygnębiał ją fakt, że Ian nie pamięta ich wspólnych chwil, to dalej tkwiła przy nim.
OdpowiedzUsuńBlondynka westchnęła cicho. Czy oni naprawdę nie mogą być szczęśliwi? Tak po prostu jak każda para na tym świecie. Czemu to ciągle im zdarzają się jakieś przeciwności? Nawet jeżeli byli osobno to jakieś dziwne fatum za nimi podążało, a teraz gdy są ze sobą te dwie siły o podobnym znaczeniu połączyły się w jedno i rujnują życie obojga.
Ta chata w Zakazanym Lesie i te tortury, to działo się naprawdę?
To pytanie rozwiało jej przemyślenia i nastąpiła głucha pustka w jej głowie, a następnie przeraźliwy głos jej samej. Urywek z pamięci, kiedy to Griet po raz pierwszy użyła na niej zaklęcia Crucio. Chan nadal patrzyła w dół, ale z miną bólu pokiwała lekko głową. Jakże zazdrościła mu w tej chwili tego, że nie pamięta działania tortur. Ileż ona oddałaby za taki dar, jakim jest zapomnienie cruciatusa.
- Pamiętam, jak przyszedłeś do mnie po pierwszych torturach - zaczęła cicho zamyślając się na chwilę. Ponownie widziała jego rany, które starała się wtedy dobrze wyleczyć bądź rzucić na nie określony urok. Nie wyglądał w dobrym stanie, bym trochę jak przykład pierwszej fazy upadku człowieka. Jeszcze wierzy, ale ma podcięte skrzydła, by za wysoko nie latał. - Nie byłeś już wtedy taki sam, Ian. Przyszedłeś do mnie jako zupełnie inna osoba.
Skruszony Ślizgon - to zapamiętała Chantelle. Widok wyjątkowy, zupełnie niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Zaopiekowała się nim wtedy i teraz ponownie miała wyleczyć rozcięcia, ale w duszy. Te braki mogła w jakiś sposób przywrócić. Ważne było dla niej teraz znalezienie rozwiązania.
Wiem, co mogłabyś zrobić
Dziewczyna ożywiła się lekko, spoglądając z nadzieją na Ian'a. Tak bardzo chciała przywrócić mu pamięć, bo tylko oni dwoje mieli w sobie wspomnienia z tych pięknych dla niej chwil. Tym razem straciła osobę, z którą mogłaby je dzielić. Jednak wszystko zburzyło jedno słowo. Odkąd je usłyszała zaprzeczała głową, zupełnie tak, jakby nie chciała do siebie dopuścić reszty informacji.
- Nie Ian, Crucio nie mieści się w słowie wszystko - warknęła cicho, by dobrze zrozumiał, że nie chce tego zrobić. - W dodatku nie będę używała tortur, których używano na mnie. Absurd.
Prawda była taka, że nie była w stanie rzucić tego zaklęcia na Ian'a. No bo jak nienawidzić kogoś, kogo się kocha i to jeszcze do tego stopnia, żeby zaklęcie zadziałało. Ale chłopak już nie słuchał, postawił sobie cel, który musiał wykonać. Z drugiej strony Chan dziwiło to, z jakim zaangażowaniem starał się przywrócić swoją pamięć. Co nim takiego kierowało? I czy jest chociaż mała nadzieja, że jakieś uczucie do niej? Nierealne...
Blondynka podążała wraz z chłopakiem, który prowadził ich do Zakazanego Lasu Nie wiedziała, po co to robi, przecież i tak się nie zgodzi. Jednak kiedy stanął i ponownie zaczął tłumaczyć jej swój pomysł zaczynała ulegać. Szczególny wpływ wywarły jego oczy, które wyrażały, jak bardzo zależy mu na utraconej pamięci. Ale jak Chan miała w tej chwili rzucić na niego zaklęcie? Za co miała go tak bardzo znienawidzić? Przecież to, że nie pamięta, nie jest jego winą. Co więc mogła znaleźć w zamian, a chociaż podstawę pod to uczucie.
Obietnica.
Przecież jej obiecał, że nie zapomni o niej, że będzie ją kochał, że nie rozdzielą ich, że wróci - to wszystko stało się teraz kłamstwem. Jednym wielkim ogromnym kłamstwem. Wtedy dziewczyna, niewiele myśląc wyciągnęła różdżkę i rzuciła zaklęciem. Zaraz jednak tego pożałowała, kiedy rozległ się przeraźliwy krzyk Ian'a. Chan zamknęła oczy, po których spłynęły łzy. Ręka trzymająca ten kawałek magicznego drewna zaczęła drżeć. Nie minęła nawet minuta, kiedy opuściła dłoń a twarz zakryła sobie rękami. Jak tak mogła postąpić? Idiotka. Jak mogła się na to zgodzić? Idiotka. Jak mogła pozwolić Ian'owi przeżyć raz jeszcze te tortury? Idiotka.
UsuńChantelle podniosła wzrok na Ian'a a chwilę później dobiegła do niego i ponownie w trakcie zaćmienia swojego umysłu zadała pytanie.
- Wszystko w porządku?
[mam złe dni ;c]
[Mogę o sobie przypomnieć?]
OdpowiedzUsuńCzyli jednak nie było żadnego planu. Niedobrze, bardzo niedobrze. Jedynym słusznym rozwiązaniem była ucieczka. Jednak bieg przez las, w którym znajdują się przeróżne przeszkody, takie jak wystające korzenie czy różnej wielkości doły, sprawiały, że bieg na pewno nie będzie przyjemny i raczej nie skończy się pomyślnie.
OdpowiedzUsuńPokręciła przecząco głową, gdy Ian zapytał ją czy już kiedyś się teleportowała. Oczywiście, że nie. Wydawało jej się, ze sztuka teleportacji nie jest dla niej, gdyż panna Miller nie potrafi się skupić wystarczająco długo, co mogłoby nie być pomocne przy przenoszeniu się. W końcu na miejsce chciałaby dotrzeć w jednym kawałku a nie bez ręki lub nogi. Nagle ją olśniło. Szybko sięgnęła do kieszeni i dłonią odnalazła fikuśną buteleczkę i o ile się nie myliła to znajdował się w niej złoty wywar. Raz kozie śmierć. Wydostała eliksir wcisnęła Ianowi do ręki.
– Felix Felicis – powiedziała cicho nie spuszczając wzroku z Voldemorta. Dziewczyna dostała eliksir od prof. Slughorna za najlepsze wykonanie Wywaru Żywej Śmierci, który również miała w kieszeni, tak na wszelki wypadek. Zacisnęła dłoń Blake'a na flakoniku. Gdy chłopak wypije ten eliksir będą mogli teleportować się, gdzie tylko będą chcieli a co najważniejsze, uda im się to przeżyć. Wcale nie żałowała, że przeznacza „ Płynne Szczęście” na ucieczkę, nie było na to lepszej okazji. Teraz tylko pozostawała kwestia miejsca, w które mieliby się udać. Pierwszym z nich było Hogsmeade, ale czy to nie było zbyt oczywiste? Przecież Śmierciożercy właśnie tam mogliby zacząć ich szukać. Z drugiej jednak strony, znajdowało się tam sporo bocznych alejek i sklepów, w których mogli się schować. Przestała o tym myśleć, wszystko teraz zależało od Iana.
– Pamiętaj o „ce-wu-en” -wyszeptała. To była jedyna zasada jaką należało się kierować podczas teleportacji jeśli chciało uniknąć się rozszczepienia.
O teleportacji łącznej nie wiedziała nic a nic. Myślała, że od zwykłej teleportacji nie różni się tak bardzo. Wydawało jej się, że wystarczyło tylko trzymać się mocno czarodzieja, który gdzieś się przenosił. Sama więc tak zrobiła. Żelaznym uściskiem uraczyła rękę przyjaciela i zamknęła oczy. Nie chciała widzieć co się stanie. Przysunęła się do chłopaka jeszcze bliżej.
– Pora pożegnać się z całym tym towarzystwem – usłyszała. Kiwnęła głową. W duchu modliła się, aby wszystko poszło dobrze. Bała się, pomimo tego że Ian miał Felix Felicis, ale trudno było jej się dziwić.
W ostatniej chwili, zanim Ian zdążył cokolwiek zrobić, Audrey wyrzuciła kilka buteleczek w kierunki zgromadzonych, mając nadzieję, że chociaż na chwilę uda jej się odwrócić tym ich uwagę. Wbrew pozorom wszystko to trwało krótką chwilę, podczas gdy Miller myślała, że każda sekunda ciągnie się w nieskończoność. W myślach zaczęła pośpieszać Iana.
Audrey
Wpadając w wir, wydawało jej się, że krzyczała, ale nie zdążyła tego zarejestrować, gdyż bardzo szybko zaliczyła spotkanie z ziemią. Zakręciło jej się w głowie i upadła. Otworzyła oczy i zaczęła sprawdzać czy wszystkie części ciała ma na swoim miejscu a nie porozrzucane gdzieś obok. Nogi były, ręce i nos też. Ulżyło jej lekko. Rozejrzała się. Byli w jakiejś jaskini. Idealne miejsce aby schować się przed zgrają wkurzonych Śmierciożerców. Podniosła się z zimnego podłoża. Wciąż była zdenerwowana, ale nie była pewna czy to przez spotkanie z Voldemortem i konfrontację, czy przez samą teleportację . Obiecała sobie, że już nigdy więcej nie przeniesie się, od teraz będzie polegać na swoich własnych nogach i tradycyjnych środkach transportu.
OdpowiedzUsuń– Żyjemy – powiedziała. Teoretycznie czuła się świetnie, ale wciąż serce biło jej jak oszalałe i dziewczyna myślała, że wkrótce wyskoczy jej przez klatkę piersiową. Adrenalina działała i powodowała, że ręce dziewczyny drżały, ale nie przeszkadzało jej to. Ważne, że była w jednym kawałku. Spojrzała na Blake'a.
– O matko – syknęła gdy zauważyła, nogę Iana. Nie wyglądało to za dobrze. – Jak to nic ci nie jest, mogłeś stracić całą nogę, wtedy też byś powiedział, że nic ci nie jest? – spytała. Zdenerwowanie sprawiło, że Audrey zaczęła przejmować się wszystkim. Nie była lekarzem i nie wiedziała jak bardzo poważna jest rana chłopaka, ale sącząca się krew dawała jasny znak, że nie można tego tak zostawić.
– Masz coś, żeby to podwiązać? – wskazała na nieszczęsną nogę Blake'a. Nie ważne czy mu to przeszkadzało czy nie, ale dziewczyna lepiej będzie się czuć, mając pewność, że dopływ krwi do tej kończyny będzie ograniczony. Dla Iana też byłoby lepiej, gdyby się zgodził, bo inaczej będzie mu truć przez całą drogę , albo jeszcze dłużej. A jeśli mu się stanie coś gorszego to dopiero wtedy zobaczy na co ją stać. Trzeba było wypić ten cholerny eliksir.
Dziewczyna nie miała pojęcia gdzie się znajdują, ale nie przejmowała się tym zbytnio, bo skoro Ian tu ich teleportował to musiał chociaż trochę znać to miejsce, a przynajmniej taką miała nadzieję. Wiadomym było to, że trzeba jak najszybciej gdzieś iść, nie mogą przecież zostać tutaj do wieczora. Spędzenie nocy w tej jaskini nie było dobrym pomysłem. Rozejrzenie się po okolicy nie było złym pomysłem, ale jeśli chcieliby to zrobić zanim zacznie się ściemniać to musieliby zacząć już zaraz.
Czy tylko ja tak dramatyzuję – zadała sobie w myślach to bardzo ważne pytanie. Spojrzała na Blake'a.
Audrey
- Słuchaj Gen, ten płacz spowodowany jest moją osobą, czy może stało się coś innego? Poważniejszego. – Po głosie można było stwierdzić, że jest nieco poirytowany całą sytuacją.
OdpowiedzUsuńZacisnęła powieki mocniej, próbując stłumić płacz i rozgonić ciemność, która zaczęła ją ogarniać. Nie miała pojęcia, co ma mu powiedzieć: że jest beznadziejna i nikt jej nie chce? Że własna matka jej się wyrzekła? Że ma koszmary? Że matka psuje jej całe życie? A może, że chciałaby teraz uciec od wszystkiego w ramiona ukochanej babci, której już z nią nie ma?
- Ja… - Niepewnie zerknęła w jego oczy. Alkohol buzujący w jej krwi zmienił jej postrzeganie świata. Poczuła nagłą potrzebę wygadania się komuś chociaż trochę. – Boję się, wiesz? – zaczęła drżącym głosem, niepewnie. Łzy stale płynęły po jej policzkach, a serce uparcie rwało się do chłopaka. – Moja rodzina ogólnie zawsze była czystej krwi i tak dalej… Ale wiesz, boję się, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać w końcu będzie chciał mnie… A ja nie jestem jak ci jego wszyscy sługusi. Nie mogłabym zabić, a dla nich to chleb powszedni – niepewnie przeciera twarz dłonią, rozcierając cały misterny makijaż. – Oni nie mają serca! Jak można z zimną krwią, stojąc z kimś oko w oko, wycelować różdżką i wypowiedzieć te zaklęcie? Ian, jak tak można? To naprawdę trzeba mieć nie po kolei w głowie! I wiedząc o tym jak można wstąpić w Jego szeregi? – wymamrotała cicho, wyciągając rękę po butelkę Ognistej.
[Nie wyszło ;< ]
Miała protestować, ale zrezygnowała z tego pomysłu już na samym początku. Wystarczająco dużo im się dzisiaj przytrafiło, więc nie chciała się dodatkowo wykłócać w tej jakże przyjaznej scenerii. Może faktycznie najlepiej byłoby zostawić to nogę w spokoju i poczekać, aż dotrą do Zamku, gdzie Ian otrzyma fachową pomoc.
OdpowiedzUsuń– Wychodzimy stąd – usłyszała. Zgodziła się prawie natychmiast. Siedzenie w tej jaskini sprawiało, że dziewczyna miała przeczucie, jakby ktoś miał zaraz wyskoczyć i ich znaleźć. Im szybciej wyruszą tym szybciej będą w Hogwarcie, a to teraz było najważniejsze. Miller miała tylko nadzieję, że Blake'owi nie stanie się nic, gdy będą mieli przemierzać tą długą drogę.
Ian ruszył pierwszy, ale Audrey szybko go dogoniła. Światło, wydobywając się z końca różdżki, oświetlało trasę, podczas gdy zapadał zmrok. Idealna pora na długie spacery. Do wioski dotarli w jednym kawałku i na szczęście, nie napotkali żadnych utrudnień. Gdy znaleźli się w Hogsmeade, Miller wcale się nie uspokoiła. Za każdym razem, gdy coś ciemnego przebiegło im przez drogę to miała wrażenie, że to któryś z popleczników Czarnego Pana, przez co nie potrafiła się uspokoić. Zdążyła również zauważyć, że Ian zaczyna się męczyć, ale nie wspominała o tym, gdyż nie chciała go denerwować. Na to wszystko miała czas, gdy znajdą się w swoich pokojach. Wszechobecna cisza i spokój dodatkowo potęgowały nastrój jaki panował. Było pusto.
– Jasne – powiedziała, gdy Ian poprosił ją o wychylenie się. Zrobiła to i wtedy właśnie cały spokój prysł. Oczom dziewczyny ukazały się dwie zamaskowane postacie.. Schowała się. Była w stu procentach pewna, że oni jej nie zauważyli. Cholera, przecież nie mogło im pójść tak łatwo, nie mogli mieć tyle szczęścia. Trzeba było wypić ten cholerny eliksir.
– Są tam, dwójka, ale są. – oznajmiła ściszając głos. – Co teraz zrobimy? – spytała. Liczyła na jakiś plan ze strony chłopaka, ale wątpiła czy jego wykończony umysł, dałby radę cokolwiek wymyślić. Sama wpadła na pewien pomysł, dość ryzykowny, ale jeśli by im się udało to mogliby w miarę spokojnie dotrzeć do Zamku. Wydostała różdżkę z kieszeni.
– Mam pomysł – szepnęła. Powiedziała chłopakowi o tym, jak chce załatwić ten problem. Cały plan zakładał to, aby ogłuszyć i sparaliżować Śmierciożerców zaklęciem Petrificus Totalus i przebranie się w maski i płaszcze tychże osób. W takim przebraniu, być może udałoby się im przejść przez Zakazany Las.
– I co sądzisz o tym? Lepszego pomysłu już niestety nie wymyślę – oznajmiła i przyjrzała się Ślizgonowi, mając ogromną nadzieję, że jednak na coś wpadnie.
Audrey
Rzeczywiście jej plan nie był do końca przemyślany, ale nie był jednak najgorszy a to jej w stu procentach wystarczyło. Nic więcej nie udałoby jej się wymyślić. Szybko udało jej się schować za pobliskim drzewem. Z tego miejsca miała prawie idealny widok na okolicę i dwóch Śmierciorzerców. Nie było teraz czasu na błędy. Wszystko musiało pójść szybko i sprawnie, bo w innym wypadku mogą wpaść w ręce Voldemorta a kara, którą zapewne by dostali, byłaby tak straszna, że Miller nie chciała nawet o niej myśleć.
Po chwili na ziemi leżała jedna zamaskowana postać, a zaraz potem dołączyła do niej druga, która została trafiona paraliżującym zaklęciem. Miller, dumna ze swojego dzieła, uśmiechnęła się lekko. Wcale nie było jej ich szkoda i gdyby tylko mogła, to uraczyłaby pobratymców Czarnego Pana innym, ciekawszym zaklęciem. Przez krótką chwilkę stała w miejscu, zafascynowana tym co przed chwilą zrobiła, ale później z myśli wyrwał ją ponaglający głos Blake'a. Zaczęła biec przed siebie. Nie zważała na to w jakim jest stanie i w jakim stanie jest chłopak. Chciała jak najszybciej wbiec na teren Zamku.
Nie oglądała się za siebie. Bała się, że zobaczy zgraję zamaskowanych postaci, które tylko czekają, aż dziewczyna odwróci się i wtedy z ich różdżek wydobędą się zielone promienie. Wolała więc, nie kręcić głową, gdy sytuacja nie będzie tego wymagać.
Ciśnienie opadło i minął strach, gdy znaleźli się już pod murami Zamku. Po wejściu do środka Audrey rozejrzała się dookoła, tak jakby nie wierzyła, że się tam znajduje albo jakby wieki jej zajęło dotarcie tutaj. Była przekonana, że ten dzień nigdy się nie skończy. Usiadła obok Iana.
– U mnie tak, chcę tylko żeby ten dzień już się skończył – powiedziała. Marzyła o tym aby położyć się w swoim własnym, ciepłym i bezpiecznym łóżku i pogłaskać Hekate. Chciała nawet zobaczyć twarze jej współlokatorek. Były irytujące, ale Miller i tak je lubiła, chodź w różny sposób to okazywała. – Wiesz co teraz musimy zrobić? – spytała spoglądając na zakrwawioną nogawkę. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jak musiała teraz wygląda noga Blake'a. Teraz będą musieli dostać się do szkolnej pielęgniarki. Audrey nie zamierzała zostawiać Iana samego w takiej sytuacji.
– Wstawaj idziemy – wyciągnęła dłoń do chłopaka aby pomóc mu wstać. Zastanawiała się, co powiedzą, gdy panna Seigner zapyta, skąd taka ogromna rana pojawiła się na nodze Ślizgona.
Audrey
Nie ma to jak dobra impreza.
OdpowiedzUsuńZasadniczo Eva nigdy nie miała problemu z utrzymaniem na wodzy swoich pijackich zapędów i nie upijała się, nawet jeśli desperacko tego potrzebowała w odpowiedzi na mniej lub bardziej ostre życiowe zakręty, ale tym razem, zanim nawet pomyślała o tym, że może się upić, leżała oparta o Iana, prawie nieprzytomna, a przynajmniej nie wychwytująca żadnych istotnych informacji z otoczenia, jak słowa, które w jej uszach były tylko przyjemnym szumem. "Dobra, ludzie, koniec imprezy", "Ej, ktoś tutaj przeholował!", "Proszę proszę, dopiero rzucali w siebie mięsem, a teraz jak sobie leżą", "Pogodzili się, hehe", "Jutro i tak nie będą tego pamiętać", "Chyba, że im przypomnimy, mam pomysł". Że też wtedy Eva nie mogła zrobić nic, oprócz pomrukiwania i odganiania dłonią wyimaginowanych much! Rzucane zaklęcia i gromkie śmiechy całego towarzystwa również zdawały się jej wcale nie ruszać, więc kontynuowała swój kamienny sen.
Nie wiedziała, czy tysiąc dwieście owieczek przeskoczyło tęczę, czy może było ich dwa miliony, ale była pewna, że w momencie, jej nazwisko zarezonowało ogromnym hukiem w jej uszach, poczuła się, jak gdyby dostała kulą armatnią w głowę.
Otworzenie oczu wymagało nadludzkiego wysiłku, ale kiedy udało jej się go osiągnąć, widziała jedynie upstrzoną wielkimi plamami zamazaną rzeczywistość, która bynajmniej nie przypominała jej tego, co widziała nim odpłynęła w nicość.
Dopiero sekundy bezrozumnego wpatrywania się w jeden punkt, by wyostrzyć nieco wzrok uświadomiły ją, że wciąż znajduje się w klasie. Opustoszałej klasie. Klasie doszczętnie zdemolowanej, zaśmieconej i brudnej. Klasie, w której nie odbywała się już żadna impreza, co kompletnie zaburzało jej pełną nadziei wizję, że wczorajszego wieczoru udała się grzecznie do dormitorium.
Uniosła się do pozycji siedzącej. Chciała unieść rękę do czoła, by odgarnąć z niego przyklejone czymś lepkim kosmyki włosów, ale dłoń okazała się nieznośnie ciężka - dopiero kiedy na nią zerknęła, uświadomiła sobie, że jest kurczowo zaciśnięta w dłoni...
- Co to ma znaczyć?
Sama chciałabym to wiedzieć...
Spróbowała wyswobodzić palce spomiędzy palców Blake'a, ale nie wydawało się to możliwe. Czuła w nich nacisk, ale nie potrafiła stwierdzić, czy oboje je trzymają, czy zostały one sklejone.
- Czy komuś się wczoraj naraziłeś? - spytała, a po chwili uderzyła się wolną dłonią w czoło, opierając na niej twarz. - No oczywiście - rzuciła cierpko - wszystkim obecnym.
Nie miała kompletnie pomysłu na to, jakie zaklęcie zostało użyte, dlatego kiedy wyjęła różdżkę, po rzuceniu kilku pierwszych "rozdzielaczy" które przyszły jej na myśl, schowała ją z powrotem.
- Co teraz? - Nie wyobrażała sobie nawet, jak mają funkcjonować tego poranka.
Stali tam przez chwilkę. Miller nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić Ianowi, aby on sam poszedł do pielęgniarki. Domyślała się, że gdy tak postąpi, to chłopak zdecyduje się na przełożenie wizyty w Skrzydle Szpitalnym, do rana. Na to nie mogła pozwolić, zwłaszcza gdy jej przyjaciel był poważnie ranny. Jej plan zakładał tyle, że tylko odprowadzi Blake'a pod gabinet i zaczeka gdzieś w cieniu, aż wszystko będzie z nim dobrze. W innym wypadku nie będzie spokojna.
OdpowiedzUsuńNie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko lekko, prawie niezauważalnie. Oboje uczestniczyli w tym nieszczęsnym spotkaniu, więc dlaczego wina nie miałaby być podzielona na nich po połowie. Nie mogło być tak, żeby to Ian wziął na siebie całą winę a ona miałaby spokój. Otóż nie, źle by się wtedy czuła, znacznie gorzej niż czułą się teraz.
Poczekała aż jej towarzysz oddali się. Po wejściu Iana do gabinetu Audrey, pomimo tego że obiecała sobie, że zostanie, i tak weszła za nim. Jak przeszli już tyle to i teraz będą razem. Dziewczyna chciała się przekonać i usłyszeć, że z nogą Ślizgona wcale nie jest tak źle jak myślała. Trzymała się jednak z tyłu i jej obecność nie zostałaby odkryta, gdyby nie jasne światło, które oślepiło dziewczynę i zmusiło ją do przymknięcia oczu. W chwili w której usłyszała głos pani Seigner, zaczęła zastanawiać się nad tym co ma odpowiedzieć.
Usiadła na krześle. Nie przyglądała się temu co robi pielęgniarka. Miała dość wrażeń na dziś. Głowę odwróciła dopiero wtedy, gdy usłyszała pytanie Penelope. Wzruszyła ramionami.
– Próbowałam się dowiedzieć, ale Ian mi nic nie powie – zaczęła blondynka – Jeśli ja tego z niego nie wyciągnęłam to nikt nie da rady – kontynuowała i wtopiła wzrok w oczy pielęgniarki. Niech się lepiej nie interesuje, bo dziewczyna nie miała ochoty na kłamstwa, które o tej godzinie nie byłyby wiarygodne.
– Zapewne by nie przyszedł, ale krwawienie nie ustępowało, więc jakoś udało mi się go przekonać – odpowiedziała. Miała nadzieję, że takie, trochę naciągane, wyjaśnienia wystarczą pielęgniarce i ta nie będzie pytać już o nic innego.
Audrey
Pielęgniarki nie pytały o nic więcej. Miller cieszyła się, że te dwie faktycznie uwierzyły w te całe wyjaśnienia, które w rzeczywistości nie wyjaśniały nic. Nie dopytywały i nie zwracały się do dziewczyny z żadną prośbą. Nie przyglądała się, jak te dwie obchodziły się z Ianem. Wystarczało jej to, że teraz będzie z nim lepiej i będą mogli pójść do swoich pokoi i udawać, że próbują zasnąć, aby kolejnego dnia wydawać się chociaż w połowie normalnie. Najchętniej to dziewczyna zapomniałaby o tym dniu. Już prawie czuła ciepłe łóżko.
OdpowiedzUsuńOdwróciła się dopiero wtedy, gdy usłyszała jak Ian wstał. Spodziewała się, że będzie wyglądać strasznie, ale nie było tak, więc trochę jej ulżyło. Chociaż na dziś już koniec tego wszystkiego. Wolnym krokiem podążyła za chłopakiem, mówiąc szybkie „Dziękuję” i „Do widzenia”, które skierowała do pielęgniarek. Ziewnęła i zaczęło burczeć jej w brzuchu, ale już nie chciało jej się kombinować i chodzić po całym Zamku w poszukiwaniu czegoś co mogłaby zjeść, a okradanie współlokatorek było całkowicie nie w jej stylu. No chyba, że mają czekoladę.
– Na drugi raz nie teleportujcie się bez licencji – usłyszała głos panie Pomfrey. Ależ ta kobieta miała nosa. Skoro się domyślała, to mogłaby sobie oszczędzić zadawania pytań i bez potrzeby stresować uczniów. Miller niezauważalnie kiwnęła głową na znak zrozumienia i wkrótce potem zniknęła za drzwiami.
– Niby za co ty mi dziękujesz? W końcu to ty musiałeś ratować mnie, nie odwrotnie – powiedziała uśmiechając się lekko. Nawet nie chciała zastanawiać się, co by mogło się wydarzyć, gdyby nie było przy niej Iana. Być może właśnie teraz wracałaby ze spotkania, tuż po inicjacji razem ze znamieniem na przedramieniu. Dziewczyna nie była zbyt uczuciowa, każdy o tym wiedział, ale cieszyła się, że ma przy sobie taką jedną życzliwą i pomocną osobę.
Byli już w lochach a zaraz potem znaleźli się w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Doczekali się. Tego widoku wyczekiwała przez cały dzień. Było spokojnie i cicho. W końcu dziewczyna poczuła się bezpiecznie. Adrenalina opadła i pojawiło się zmęczenie. Chciała gdzieś usiąść, w tym celu odnalazła kanapę, na której usiadła.
– Nareszcie – szepnęła – chyba tu zostanę jeszcze przez chwilę – dodała. Jej powieki zaczęły się zamykać, ale dziewczyna nie była śpiąca i wiedziała, że nie uda jej się zasnąć. Chyba nadszedł czas na filozofowanie, co w życiu Audrey zdarzało się dość rzadko. No, ale ostatnie wydarzenia wymagają przemyśleń.
Audrey
Gwiazd naszych wina w tytule <3
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńTa sytuacja nie była łatwa dla Blanche.
Musiała się uporać z wrodzoną ciekawością i poskromić rosnące zainteresowanie bynajmniej nie powodem, dla którego Ian potrzebował trucizny. To rozgryzła od razu uznając, że jest jednym z sług Czarnego Pana, co nie było takie trudne do zauważenia. Gdyby powód był inny chłopak zachowałby się o wiele głupiej prawdopodobnie próbując namówić ją do współpracy, najpewniej zdradziłby też powód. Ślizgon natomiast chronił tę informację i prosząc o pomoc zdawał się być nieco... Roztrzęsiony.
Blanche dokończyła czytać rozdział książki i wróciła do swojego dormitorium, przebierając się w ciemną spódnicę w kratę, białą koszulę z krótkim rękawkiem i włoskim kołnierzykiem oraz długi sweter wykonany ręcznie przez jej babcię z emblematami rodu Foucault na piersi. Przed wyjściem z pokoju poprawiła jeszcze podkolanówki, a grzywkę spięła spinkami. W swojej torbie,o magicznie zwiększonej pojemności schowała najpotrzebniejsze rzeczy od książki z truciznami z okładką podręcznika do historii, poprzez różdżkę, aż po notatnik z wiecznym piórem.
Wyszła z dormitorium i posłała jednego z pierwszoroczniaków po Iana. Pomoże mu, nie umiała stanąć z boku i prawdopodobnie wpędzi ją to do grobu, ale istniał warunek, który musiał zostać spełniony. Blanche nie wykonywała niczego za darmo, nie narażała się dla czyjejś potrzeby. Wszystko, co robiła robiła dla siebie i nigdy, praktycznie nigdy nie brudziła sobie rąk. To inni przynosili jej zwłoki, ciała zamordowanych przez siebie ludzi. Ona nie podawała ofiarom trucizn, to także robili inni. Blanche była obserwatorem, pośrednikiem i co więcej nie widziała w swoim zachowaniu niczego złego. W końcu zajmowała się tylko badaniem. Była odkrywcą i kiedyś zmieni świat.
Czekała na Ślizgona pod wejściem do Lochów. Lepiej będzie jeśli nikt nie zobaczy ich razem w Pokoju Wspólnym. Plotki roznoszą się zbyt szybko.
[Rozumiem.]
[ Mój najdłuższy odpis ever :) ]
OdpowiedzUsuń– Tak na pewno, wszystko będzie dobrze. Możesz iść – uśmiechnęła się lekko. Pobyt w ciszy i spokoju bardzo by jej się przydał, zwłaszcza po tym co przeżyli. Cieszyła się i jednocześnie była zdziwiona tym, że nie jest w takim szoku, w jakim spodziewała się, że będzie zanim w ogóle wyszła na to spotkanie. Nie przeszkadzało jej jednak to, że Ian usiadł obok niej.
– Nie myślmy o tym na razie – odpowiedziała. Tak, to nie były odpowiednie tematy, jeśli chodziło o odpoczynek. Odwróciła się jednak i spojrzała na chłopaka, po którym było widać, że przegrywa pojedynek ze zmęczeniem. Audrey też powoli się poddawała. Sama nie chciała dowiadywać się, co może im teraz grozić. Jedno było pewne, mieli przechlapane. Z drugiej jednak strony, dziewczyna zaczęła zastanawiać się, co zrobił Voldemort, gdy sprzed nosa uciekła mu kandydatka na Śmierciożercę. Bardziej zastanawiające stało się to co w tej chwili robił pan Miller, czyli główny pomysłodawca. Millerówna miała nadzieję, że mężczyzna nie może usiedzieć na miejscu, być może stał się już czerwony i chodzi w kółko po swoim gabinecie, myśląc o tym jak bardzo zawiodła go jego jedyna córka. Chociaż w tym można było znaleźć pocieszenie. Szkoda, że Audrey nie mogła zobaczyć go, gdy dostawał białej gorączki na wieść o tym, że dwójka uczniów zwiała z zebrania na którym roiło się od popleczników Czarnego Pana.
– Być może wie – powiedziała bardziej do siebie niż do Iana. Kątem oka zauważyła jak chłopak opada niedaleko.
Dziewczynie nie dawało spokoju, dlaczego jej ojca nie było na spotkaniu. To nie było do niego podobne, gdyż w ciągu całej swojej kariery jako Śmierciożerca nie opuścił ani jednego zebrania. Zaczęły ją nachodzić myśli, że może mu się coś stało. Nie wierzyła, że nie przyszedł bo nie chciał. Oj owszem, chciałby i to bardzo.
Bardzo szybko oczy Miller zaczęły się zamykać. Dziewczyna oparła głowę o sofę i chciała zasnąć, ale w porę zorientowała się, że gdyby ktoś zastał ją i Iana samych na kanapie to mieliby jakieś tam kłopoty. Dziewczyna wstała i już miała obudzić chłopaka aby zaprowadzić go do pokoju, ale wolała go zostawić. Nie chciała przerywać mu snu, bo miała przeczucie, że jak to zrobi to Blake już nie zaśnie. Z sąsiedniego fotela wzięła koc i przykryła chłopaka a sama, chwiejnym krokiem, skierowała się do swojego pokoju.
****
4 dni później.
Można się było tego spodziewać, że prędzej czy później dziewczyna otrzyma list z domu. Przesyłkę dostała od razu jak tylko wyszła z lochów. Jedna sowa po prostu rzuciła białą kopertę pod stopy Audrey. Miller wstrzymała się jednak z przeczytaniem zawartości do końca dnia. Nie chciała się stresować. Domyślała się co może znajdować się na liście, więc nie uważała aby pośpiech, w celu potwierdzenia zakładanej rzeczy, był konieczny.
Było już po zajęciach. Wszyscy uczniowie robili to co im w duszy grało. Miller siedziała teraz w pokoju wspólnym Ślizgonów i obracała w dłoniach kopertę. Spojrzała na Iana, który stał gdzieś z boku. Ta dwójka nie rozmawiała ze sobą od czasów, gdy wrócili z tego nieszczęsnego spotkania. Nie dlatego, że nie chcieli ze sobą rozmawiać. Audrey uważała, że należy im się odpoczynek, który pozwoli im się ogarnąć po tym wydarzeniu. Próba rozmowy mogłaby skończyć się jakąś niepotrzebną konfrontacją, a tego nie potrzebowali.
Otworzyła kopertę, wzięła głęboki wdech i zaczęła czytać. Treść listu niemało ją zaskoczyła. Tego się nie spodziewała. Wiadomość nie była pisana przez ojca a przez matkę dziewczyny, co można było stwierdzić po charakterystycznym dla niej piśmie. Wynikało z tego, w dużym skrócie, że pan Miller gdzieś zniknął a Śmierciożercy złożyli matce wizytę, przez co kobieta wyprowadza się teraz do swojej matki, która mieszka we Francji.
Było gorzej niż myślała. Znów spojrzała na Blake'a, lecz tym razem nie spuściła wzroku a wstała z kanapy i ruszyła w jego stronę, zaciskając list w ręce.
– Mam problem – powiedziała cicho.
Audrey
[ Nowa karta bardzo fajna, przyjemnie się ją czyta :) ]
OdpowiedzUsuńAudrey wyciągnęła rękę w której trzymała list i podała ją chłopakowi. Nie chciało jej się streszczać tego wszystkiego, co napisała jej matka. Lepiej będzie jeśli Ian sam przeczyta o co chodzi i wypracuje swoją własna opinię. Dziewczyna sama nie wiedziała co ma o tym myśleć. Zdawała sobie sprawę z tego, że być może jest to pewnego rodzaju próba wymuszenia na dziewczynie powrotu do domu. Miller nie chciała wpaść znów w łapska swojego sadystycznego ojca, bo bała się co mógłby chcieć jej zrobić, po tym co stało się kilka dni temu. Będąc szczerym, to dziewczyna o całym nieszczęsnym spotkaniu myślała tylko kilka razy, co bardzo ją cieszyło. Pomimo tego co się tam wydarzyło to nie doszły do niej żadne, nawet najmniejsze wieści ani informacje o Voldemorcie. To było zarówno pocieszające i martwiące, jak cisza przed burzą. Audrey nie chciała myśleć o tym jak bardzo potworną i gwałtowną mogłaby być zemsta Czarnego Pana. Bardzo szybko rozmyślanie o tym przerwały myśli o zbliżającym się końcu roku szkolnego i plany na wakacje. Z groźbą śmierci i/lub cierpienia na karku, Audrey jak każda normalna nastolatka, planowała co może robić przez te wakacje. Chciała wyjechać do Francji, jak najdalej od swojego ojca, gdzie będzie mogła odpocząć w odciętym od świata domku swojej babci. Niestety, list skutecznie pokrzyżował jej idealny plan.
W blond główce dziewczyny myśli, na temat treści wiadomości, przelatywały jedna po drugiej. Miała szczerą nadzieję, że jej matka napisała to ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli i jej ojciec naprawdę uciekł. Najważniejsze, żeby jej mama była bezpieczna. Wpadła na pewien pomysł, który mógłby się wydawać niebezpieczny i niezbyt rozsądny.
– Muszę tam jechać – powiedziała. Co tam plany na wakacje. Nie obchodziło ją nawet bardzo prawdopodobne niebezpieczeństwo. Musiała być pewna, że jej matce nic się nie stało i że jest bezpieczna. Musiała przekonać się na własne oczy, że jej ojciec naprawdę uciekł i że to nie jest podstęp. Aż dziw bierze, ale bała się o swojego ojca, równie mocno co o swoją matkę. Pamiętała co jej zrobił, ale nie mogła tego tak zostawić. Musiała go odszukać.
Audrey
Oczywiście, że myślała o tym, że może to być podstęp. Głupia nie była i na pewno ostatnia wizyta w domu wystarczająco dużo ją nauczyła. Jednakowo chcąc nie chcąc, musiała tam jechać. Może decyzja ta była pochopna no ale rodzina to rodzina. Rzeczywiście, w siedemdziesięciu pięciu procentach może okazać się, że gdy tylko przekroczy próg jej rodzinnego domu to znów zostanie potraktowana jakimś interesującym zaklęciem, którego zadaniem będzie wywołać potworny ból. Oczywiście mogłaby zostać zabita od razu, gdy tylko postawi stopę w ogrodzie. W końcu nigdy nie wiadomo, na co mogą zdecydować się Śmierciożercy. No ale rodzina jest rodziną i dziewczyna musiała dowiedzieć się co się tak naprawdę dzieje. Nieważne jak bardzo bolesna będzie prawda.
OdpowiedzUsuń– Nie jestem głupia Ian, myślę o tym cały czas – powiedziała cicho. To głupie, ale miała wrażenie, że Ian traktuje ją jak dziecko, które nie jest świadome tego, jakie niebezpieczeństwa mogą na nią czyhać. Ona dawała sobie z tego sprawę bardziej niż ktokolwiek inny.
– Owszem pójdę, ty nie możesz mi tego zabronić – odpowiedziała wyraźnie oburzona zakazem chłopaka. Skąd mu w ogóle przyszło do głowy, że może jej czegokolwiek zabronić. Niechcący sprawił, że dziewczyna jeszcze bardziej utwierdziła się w przekonaniu, że musi wrócić. Musiała zobaczyć swoją matkę i sprawdzić, czy u niej wszystko jest w porządku, bo w innym wypadku nie da rady normalnie funkcjonować. W końcu mało kto dałby radę udawać, że wszystko jest okej, jeśli wiedziałby, że może coś nie grać. Co by z niej była za córka, gdyby nie pojechała. W końcu matkę miała tylko jedną i nie chciałaby jej stracić. Wiedziała, że teraz muszą być razem, bez względu na wszystko.
– Moja matka wyjeżdża do babki, więc musi być coś nie tak – szepnęła – Mój ojciec nie mieszałby jej w coś takiego i jestem tego pewna.
Rzeczywiście, jej ojciec był jaki był, ale na sto procent nie mógłby wplątywać żony w brudną grę Śmierciożerców. Jasne, już raz powiedział, że pani Miller jest chora i potrzebuje córki, co okazało się kłamstwem mającym na celu ściągnięcie jej do domu, ale matka nic o tym nie wiedziała i nie było jej wtedy w domu. To wystarczyło, by przekonać Audrey do powrotu.
Audrey
Czuła się podle. Tak, to najkrótszy opis jej odczuć w tamtym momencie, kiedy klęczała nad Ian'em czekając na odpowiedź. Ta cisza, którą przerywały odgłosy podnoszenia się i tak mocno raniła jej uszy. Chan patrzyła z wyczekiwaniem na twarz Ślizgona, a gdy już chłopak skrzyżował swój wzrok jeszcze bardziej pożałowała, że zgodziła się na cały ten pomysł.
OdpowiedzUsuńWszystko dobrze. Ale wiedziała, że wcale tak nie było.
Miała taką wielką szansę pozwolić Ian'owi zapomnieć o wszystkich tych torturach, które przeżył. Mógł być na nowo wolnym od tych przeżyć człowiekiem. A tymczasem ona, dziewczyna, którą torturowano w dokładnie ten sam sposób rzucił zaklęciem Crucio na osobę darzoną uczuciem. Powinna pozwolić mu odejść i zapomnieć o tych wszystkich pięknych chwilach, które istniały teraz wyłącznie w jej pamięci. Przynajmniej nie pamiętałby tego ogromnego bólu. Chyba na tym polega miłość, prawda? Nie patrząc na własne korzyści, na własne uczucia starać się, by druga osoba była tą najszczęśliwszą na ziemi. Chyba na tym to polega. Chantelle wstała i odeszła kawałek od Ślizgona. Ponownie zacisnęła oczy, próbując powstrzymać łzy, które tak bardzo cisnęły jej się pod powiekami. Ręce zwinęła w pięści i zakryła nimi usta. Najchętniej w tej chwili ukarałaby się w jakiś sposób. tak bardzo zaczęła siebie nienawidzić z ten czyn, który właśnie miał miejsca. Kolejny błąd w jej życiu. Słyszała jak chłopak się podnosi i powoli podchodzi w jej stronę. Serce zaczęło jej szybciej bić. Po prostu się bała jego reakcji. Nie wiedziała już do czego jest zdolny, przecież jeszcze tego wieczoru stał przed nią mierząc różdżką prosto w twarz. Hogarth straciła to zaufanie, którym go darzyła i już nie czuła się tak bezpiecznie. Bo Ian nie przytuliłby jej w tym momencie, a przecież to jego ramiona otaczały jej ciało jak jakaś tarcza przed złem. Chan teraz chciała się zwinąć i czekać na tę karę, na którą sobie zasłużyła. Nawet od Ian'a. Bolałoby to podwójnie, ale należy jej się.
Przepraszam.
Blondynka poderwała głowę patrząc na te oczy, które były jej ukochanymi. Coś się w nich zmieniło, ale i tak nie wierzyła swoim uszom. Przeskakiwała wzrokiem po jego twarzy, a widząc krew na wardze chciała ją wytrzeć. Jednak obawa przed jego ruchami była zbyt silna, by wykonała czynności, które kiedyś byłyby tak bardzo oczywiste. Nie rozumiała, dlaczego ją przeprasza i co się nagle zmieniło. Niezbyt wierzyła w to, że zaklęcie dające tak ogromny ból jest w stanie przywrócić mu pamięć. A gdyby jednak się myliła? Gdyby jednak przypomniał sobie ich wspólne momenty, co by zrobiła?
Nie wie.
Trafiło ci się pieprzone zero, a nie chłopak... Nie potrafiłem nawet dobrze się tobą zaopiekować, zniszczyłem te wszystkie piękne chwile... Nie chciała, by te zdania dotarły do jej głowy dlatego kręciła nią energicznie nie spuszczając oczu z jego tęczówek. Czy Ian zdawał sobie sprawę z tego, ile dał jej szczęścia? Czy wiedział ile znaczył dla niej moment, kiedy splątywał ich palce ze sobą? Nigdy wcześniej nie czuła się o wiele lepiej, niż w czasie, kiedy byli razem. Może były chwile, w których jej serce łamało się na kawałki, jak te spędzone na moście. Jednak dzięki temu wiedziała, jak bardzo jest dla niej ważny, jakby czuła się po jego stracie. Teraz przeżywała to samo, że go traci. Może nawet i już straciła.
A przecież te wszystkie piękne chwile nadal tkwią w jej pamięci i nadal są tymi najpiękniejszymi. te urocze momenty, dzięki którym poczuła się kochana i wartościowa. To się nigdy nie zmieni i nawet słowa, które usłyszała ostatnio w dormitorium, że on nigdy jej nie kochał i nie kocha, nie są w stanie ich zamazać. One tam tkwią i tkwić będą. A Ian był chłopakiem, którego pokochała najmocniej, a ten stan trwał dalej. Serce jej się łamało, widząc załzawione oczy Ian'a. To jeden z gorszych widoków, niż ten gdzie całował się z kimś innym, niż Chan. Miała być osobą, która te łzy powstrzyma.
Zawiodła.
UsuńSłysząc o swojej matce zakryła twarz w dłonie. Nie potrafiła rozmawiać teraz na ten temat. Samo wspomnienie o niej powodowało, że słone krople same spływały jej potwarzy. I fakt, że głos Ian'a również się załamywał powodował, że rozpłakała się już na dobre. Kiedy Ślizgon zamilkł wytarła dłońmi swoje policzki i jednym krokiem przybliżyła się do odwróconego chłopaka. Chciała go jakkolwiek pocieszyć, chociaż w tej chwili żaden pomysł nie był dobry. Wtedy on ponownie stanął do niej przodem, wychrypiał kolejne przepraszam, a Chantelle zauważyła, jak łzy swobodnie pokonywały drogę ku dołowi. Już ich nie wycierał, jedynie przyglądał się dokładne jej twarzy, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół. Nie dała mu jednak długo oglądać tego widoku, bo najzwyczajniej rzuciła mi się na szyję i mocno zamknęła ją w swoich ramionach. Nie potrafiła dłużej powstrzymywać się bez jego dotyku. Pragnęła jedynie by w tej chwili ją przytulił, by mogła poczuć ciepło jego rąk na swoich plecach. By mocno przycisnął jej ciało do własnego, bo tak bardzo potrzebowała jego bliskości, którą tak nagle jej odebrano.
Wierzyła mu, a może chwiała uwierzyć, że nikogo nie chciał zabić. Taki był jej Ian - czuły, delikatny. Taki był dla niej i nie chciała, by stał się kimś tak obcym, jak ostatnio.
- Nie szkodzi - szepnęła. Wiedziała o wiele więcej, niż on, a Ian był tylko czynnikiem, dzięki któremu Voldemort w końcu mógł pozbyć się jej matki. Była tylko czymś niepotrzebnym, nie była taka jak Griet. Jej matka po stracie córki była zbyt tchórzliwa i flegmatyczna, aby pozostać dłużej w śród śmierciożerców. Prędzej, czy później i tak uznałby, że tylko przeszkadza mu w poczynaniach, jej śmierć była tylko kwestią czasu, a ona głupia obarczyła winą chłopaka, którego kochała. Tylko dlatego, że przestał odwzajemniać jej uczucie.
Egoistka.
- Przepraszam - powiedziała ledwo słyszalnie zaciskając ręce jeszcze bardziej.
Chan ulżyło, kiedy Ian momentalnie owinął ramiona wokół jej pleców. W dodatku ścisnął ją tak mocno, jak tego pragnęła. Już nie dało się być bliżej niego i w tym stanie mogłaby trwać już zawsze. Tak dobrze było poczuć ponownie jego zapach, tak cudownie było być zamkniętą w jego rękach. Dłonie Ian'a choć w małym stopniu ogrzewały jej ciało, a oddech, który słyszała zdawał się ocieplać szyję za każdym razem, kiedy chłopak wypuszczał powietrze. Już nie chciała więcej przeżyć, wystarczyła jej jedynie obecność tej osoby, którą obejmowała. Nikt nie był potrzebny jej do życia jak właśnie Ian Blake. Z pozoru jej przeciwieństwo, a tak naprawdę zwierciadlaną duszę, która rozumiała ją doskonale. Chantelle nie mogła wyobrazić sobie kogoś lepszego. Aczkolwiek już wiedziała, że nie będzie tak samo, że ten czas kiedy oboje byli razem zakończyła się. Miała jakąś dziwną blokadę, która nie pozwalała jej na wiele rzeczy i odruchów, jakie miała jeszcze kilka dni temu. Szczególnie jednak tkwił w niej strach przed samym Ian'em. Jakaś cząstka pozostawała w twierdzeniu, że Chan znowu jest naiwna, a o wszystko to jeden wielki teatrzyk. Ta część tkwiła przy tej blokadzie powstrzymując ją od pęknięcia.
OdpowiedzUsuńW końcu po dłuższej chwili Ian wyswobodził się z jej ramion, które chwile później oparła o jego tors. Dłonie lekko zwinęła i słuchała jego słów. Słów, które sprawiły ogromną radość jej sercu. Zaczęła rozumieć, jak ważną osobą była dla niego i ile mu dała. Że jednak jej starania i uczucia nie poszły na marne. Te oczy, które dalej lekko pobłyskiwały roześmiały się delikatnie, a usta wygięły się w lekki uśmiech. Nie potrafiła jednak nic wypowiedzieć, bo w jej gardle dalej tkwił supeł sprzed kilku minut. Jedynie ponownie oplotła ręce wokół Ślizgona, tym razem wtulając się w tors. Tymi zdaniami wynagrodził Chan to wszystko, co właśnie się zakończyło. Jednak, czy nadal jest w stanie zachowywać się przy nim, jak przed rzuconym Obliviate? Czy będzie potrafiła darzyć go identycznym uczuciem? W to blondynka zaczęła wątpić...
Jej uśmiech opadł, bo tak bardzo chciała go kochać tak samo jak dawniej. Teraz jej miłość mieszała się z obawą. Było inaczej, a Chan tego nigdy nie chciała. Podniosła wzrok, a widząc, w którą stronę patrzy się Ian podniosła także i głowę. Chwilę utkwiła spojrzenie w tym samym punkcie i zaczęła mówić:
- Już niedługo koniec roku, Ian - o dziwo, ta jej obawa nie była tak głęboka, dlatego jego imię dalej wypowiadała z wyczuciem i swego rodzaju urokiem. Dalej był najważniejszym człowiekiem w jej sercu, czasami nawet zastanawiała się, czy nie na równi z ojcem. Potem popatrzyła na jego oczy, które nadal spoczywały na ciemnej ścianie lasu. - Teraz będzie spokojnie - rzekła cicho i sięgnęła dłonią do jego policzka zmuszając, by na nią spojrzał. Nie zostawiła jednak tam ręki, a zabrała ją. - Nie martw się, nie pozwoliłam, by moim rodzicom stała się krzywda, nie pozwolę by i tobie - dodała smutno zastanawiając się nad sensem tych słów. Była to szczera prawda. Walczyłaby dotąd, aż Ian byłby bezpieczny, ewentualnie do swojej śmierci. Zniżyła jednak głowę i westchnęła cicho.
- Wróćmy do tego, co było dawniej - zaproponowała ponownie zadzierając brodę do góry. - Do tych czasów, kiedy razem rysowaliśmy, kiedy pomagałam ci po tych torturach. Bo ja już chyba nie umiem, nie potrafię - powiedziała trochę nieporadnie, tyle działo się w jej głowie. Natłok różnych myśli, czy dobrze postępuje, czy źle. W sumie, był to pewnego rodzaju kompromis pomiędzy nimi. Z jednej strony jednak mocno żałowała tych słów. Jej serce dalej należało do Ian'a i najprawdopodobniej długo nie znajdzie jego następny, a tak naprawdę nawet tego nie chciała. Od pewnego czasu wierzyła, że to on zatrzyma je na zawsze i szczerze tego pragnęła. - Och, Ian - stęknęła i ponownie rzuciła mu się na szyję, jakby naprawdę nie była się w stanie od niego oderwać. - Nawet nie wyobrażasz sobie ile dla mnie znaczysz. Dałeś mi tyle szczęścia, tyle powodów do uśmiechu, kiedy byłam w najgorszych momentach mojego życia. Możesz zaprzeczać, możesz się ze mną nie zgadzać, ale i tak nikt nie opiekował się mną tak jak ty i wiedz, że będę ci za to wdzięczna naprawdę długo, o ile nie na zawsze.
UsuńNa zawsze jednak pozostaniesz w mej pamięci, jako wychowanek Slytherin'u, dla którego byłam ważniejsza niż cały świat, dla którego byłam sercem i którego kochałam najczyściej i najpiękniej.
Chyba nigdy nie żałowała swoich słów, tak bardzo jak tego dnia. Słysząc w pytaniu, a następnie w zapewnieniu słowa pochodzące od przyjaźń, jej serca po prostu roztrzaskiwało się na części. Zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo go rani, i że robi to także sobie. Doskonale wiedziała, że oboje darzą siebie tym samym uczuciem, a jednak postanowiła to wszystko przerwać. Nie potrafiła jednak do końca wyjaśnić swojego stanowiska, nie rozumiała samej siebie.
OdpowiedzUsuńKiedy oddaliła się od Ian'a smętnie popatrzyła w kierunku Hogwartu. To już był koniec ich szóstego roku. Tego, który zmieniał się tak diametralnie prawie każdego dnia i pomyśleć, że zdążyli przez ten czas odczuwać do siebie prawie wszystkie stany: nienawiść, obojętność, przyjaźń i na miłości kończąc. Chociaż byli ze sobą trzy dni, to uczucie trwało o wiele dłużej i jeszcze będzie. Z tym, że Chan nie wiedziała na jak długo i jeżeli jej obawa minie, to czy Ślizgona nadal będzie na nią czekał. Tego chyba bała się jeszcze bardziej. Oczywiście, że miała ochotę złączyć ich usta, ponownie móc na chwilę się zapomnieć, ale w tej sytuacji zrobiłaby Ian'owi zbyt duży mętlik w głowie. Z całego serca chciała ponownie wrócić do momentu, kiedy zaczęli być razem i przeżywać te trzy krótkie dni na okrągło, bez tego zakończenia. Bez tego cholernego zakończenia, któremu winny był Voldemort. Bez ich płaczu, bez ich rozstania. Czasami miała wielki żal do losu i do świata, że nie mogła zatrzymać czasu. To przecież jedynie drobnostka. Miała żal do ich młodego wieku, gdyby byli starsi dali by radę uciec. Gdzieś się skryć, schować, a to wszystko robiliby razem. Chan podążałaby za Ian'em wszędzie tam, gdzie postanowiłby się zatrzymać. Wszystko to robiłaby z czystej miłości, która teraz lekko przybrudziła się różnymi obawami. Miała nadzieję, że któregoś dnia strzepie ten kurz, a serce ponownie w pełni odda Ślizgonowi. Potrzebny był czas, dużo czasu, oby nie za dużo.
Idąc przez Zakazany Las złapała Ian'a za rękę tłumacząc, że boi się iść zupełnie sama, ale to nie była prawda. Każdy pretekst liczył się, kiedy w grę wchodziła bliskość Ian'a. Jej zawsze zimna dłoń idealnie pasowała do tej przypisywanej chłopakowi. Miały doskonałe proporcje i ułożenie, dzięki czemu dopełniały się wzajemnie. Chuda, koścista rączka i mocna i silna dłoń Blake'a. Dziewczyna długo przyglądała ię temu obrazkowi, zastanawiając się nad tym, jak długo nie będzie go widziała i czy aby nie jest to ostatni raz. Przerażała ją ta perspektywa. Ostatni raz...
Kiedy wyszli z lasu zamknęła oczy, udając na tyle senną, iż bez przewodnika nie da sobie rady. Grała na zwłokę, aby jak najdłużej utrzymać ciepło Ian'a w swojej dłoni. Po jej głowie chodziły słowa Ślizgona na temat wakacji. Nie chciał spędzić ich samotnie, ona też.
- Ian - otworzyła powieki wyczekując chwili, kiedy zwróci na nią uwagę - chcę, żebyś wiedział, że w moim domu zawsze będziesz mile widziany i zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce - zupełnie tak, jak w moim sercu dopowiedziała smętnie w myślach i zniżyła wzrok czując, jak oczy trochę jej wilgotnieją. Nie chciała zostawiać go samego, a z drugiej strony nie potrafiła zachowywać się jak dawniej. W jej duszy wytworzył się pewien absurd, zdania, które same sobie zaprzeczały. Co niezwykle ją bolało, bo wiedziała, że rani dwie osoby na raz, które naprawdę mają szansę do siebie wrócić.
- Więc gdybyś chciał, to traktuj to jako zaproszenie do mojego domu. Jest duży i przydałaby się jeszcze jedna osoba, by wypełnić tę pustkę... - zamyśliła się na chwilę patrząc na drogę przed sobą - Więc gdybyś chciał, to proszę przyjedź - popatrzyła na niego z nadzieją. Jakże szczęśliwa byłaby móc go zobaczyć w trakcie tych dwóch miesięcy. Może zatrzymałby się na dłużej w jej domu, może na miesiąc, może dwa...
Może na zawsze...
Wakacje podobno są od odpoczynku a nie od goszczenia w swoich domach kolegów ze szkoły. Chyba nie mogła usłyszeć nic bardziej przykrego, niż odmowę. Chan pokiwała lekko głową i opuściła ją. Zrobiło jej się niesamowicie smutno. Chciała jedynie dobrze, ale wyszło jak zawsze. Westchnęła cichutko przyzwyczajając się do myśli, że przez dwa, potwornie ciągnące się miesiące, nie ujrzy Ian'a. To było dla niej zbyt długi okres bez jego dotyku, zapachu. W ogóle choć samej obecności. To było dla niej zbyt oczywiste, że chłopak będzie obok niej, a raptem rozstaną się. Tak jak w tym momencie, kiedy stali przed Wielką Salą, a on tak po prostu odwrócił się i ruszył w stronę lochów. To też było dla niej obce, chyba jeszcze bardziej niżeli miałaby go teraz pocałować. Patrzyła jedynie jak znika w ciemnościach korytarza. Kolejny raz westchnęła, podsumowując to dziwne zdarzenie i powoli kierowała się ku Wieży Gryffindoru. Nie śpieszyło jej się nigdzie, ani nie obawiała się przyłapania przez profesorów. Po prostu przesuwała nogami, aż w pewnym momencie, kiedy usiadła na przestawiających się schodach dołączył do niej Prawie bezgłowy Nick. Popatrzył na nią ze współczuciem, najwyraźniej wiedział, co się działo. Plotki w Hogwarcie rozprzestrzeniają się z prędkością światła, jak nie szybciej. Duch towarzyszył jej aż do portretu, dzięki czemu oświetlał jej drogę, coby nie obudziła obrazów zaklęciem Lumos. Zanim przeszła uśmiechnęła się do niego smutno i ruszyła przez ciemny Pokój Wspólny. Doszła do swoich drzwi i pchnęła nimi lekko. Reszta dziewcząt już spała, a jedynie jej kąt był zupełnie nie ruszony. Ile oddałaby za to, by rok szkolny jeszcze trwał. Ile oddałaby za to, by cofnąć czas i dalej przychodzić do tego pomieszczenia. Doszła do łóżka i usiadła na nim cicho. Na cokolwiek by nie spojrzała, wszystko kojarzyło jej się z Ian'em. Przybory plastyczne, kufer, kilka rzeczy z niego. Zaczęła układać te pozostawione przedmioty w bagażu. Wszystko to robiła z ogromnym zrezygnowaniem. Bo zaraz będzie musiała opuścić te mury i zostawić za sobą te wspomnienia. Te najpiękniejsze. Oczywiście wróci i ponownie zagoszczą w jej sercu, nie da się od tak zapomnieć, szczególnie, że tyle walczyła, by Ian je odzyskał. Oboje odpoczną od tych wrażeń. Było ich zdecydowanie za dużo, za dużo jak na dwójkę młodych ludzi. Ale po wakacjach będzie inaczej, będzie lepiej. Chantelle chciała głęboko w to wierzyć. W końcu zmęczona położyła się prawie w pełni spakowana. Patrzyła pusto przed siebie, dając sobie sprawę, że jutro wszystko się skończy i coś się utnie. To szczęście, które chciała trzymać w sercu odjedzie jej gdzieś w okolice Londynu, a ona pojedzie jeszcze dalej. I to będzie daleka odległość, za dużo jak na dwójkę młodych ludzi.
OdpowiedzUsuńRano przywdziała szatę wyjściową i jeszcze rozglądała się po pokoju, czy aby na pewno każda jej rzecz odnalazła swoje miejsce w kufrze. Wtedy ktoś zapukał, a kiedy otworzyła drzwi ucieszyła się bardzo. Uśmiechnęła się lekko wpuszczając Ian'a do środka, była niesamowicie ciekawa tego, co ma jej do powiedzenia. Słuchała z uwagą, tak jak zawsze, a kiedy przysunął się i stanął tuż przed nią jej serce przyśpieszyło odrobinę tempa.
- Oczywiście Ian, będę czekała na każdy - pokiwała lekko głową i zanim zdążyła odpowiedzieć mu do końca, poczuła jego wargi na swoim policzku i tak jak ostatnio szybko się ulotnił. A ona stała zszokowana w jednym miejscu, a serce biło jej jak oszalałe. Te reakcje na bliskość Ślizgona nie zmieniły się ani trochę, ewentualnie jedynie się wyostrzyły, bo dotyk Ian'a zdecydowanie zmniejszył swoją częstotliwość i był czymś zupełnie wyjątkowym. Chantelle czuła jak jej policzki stają się ciepłe, toteż przykryła je chłodnymi dłońmi.
Chciała uspokoić swoje tętno, ale za bardzo przeżyła ten mały, ale jakże uroczy gest. Nie zdążyła się z nim pożegnać, a próbowała kilkakrotnie. W Wielkiej Sali, w pociągu i na peronie. Zawsze jednak gdzieś znikał jej z oczu. Wychodząc z przedziału zdziwiła się ogromnie widząc czekającego na nią ojca. Uśmiechnął się na przywitanie i zamknął swoją córkę w objęciach. Stali tak dosyć długo, dopóki Chantelle nagle się ożywiła zauważając gdzieś w tłumie sylwetkę przyjaciela. Jednak chwilę później znikł na całe dwa miesiące. To był kolejny moment, który przeraźliwie zasmucał blondynkę. W końcu na ramieniu poczuła silną dłoń ojca, z którym chwilę później ruszyła do domu. A tam wiele się nie zmieniło, tak samo dużo zieleni, tak samo dużo kwiatów i ten sam od zawsze kremowy kolor domu i dach pokryty patyną. Weszła do domu z pewną ulgą, ale i ze świadomością pewnego uszczerbku. Nie było już jej mamy, która dobiegała do wejścia wtulając do siebie. Nie było już jej deseru, który robiła za każdym razem, kiedy wracała ze szkoły. Teraz był jedynie ojciec. Nie musieli nawet nic mówić, by zrozumieć o czym myślą. Mężczyzna jedynie otoczył ją ramieniem i potarł lekko. Spędzili razem trochę czasu, a następnie Chan po praz pierwszy weszła do swojego pokoju. Od razu doszła do okna i usiadła na parapecie przyglądając się niebu. Nie interesował ją staw, kwiaty, ani las. Zastanawiała się, czy może i Ian własnie wyjrzał choć na moment przez szybę, i że może właśnie patrzą na ten sam punkt. Chciała wiedzieć jak się czuje, co u niego i czy czuje się samotny. Najbardziej jednak chciałaby usłyszeć jego głos, który mówi, że tęskni za nią, tak jak ona za nim.
UsuńTak spędziła osiem dni. Na rozmyślaniu o tym, jak bardzo brakuje jej tego jedynego Ślizgona. Codziennie spotykała się z ojcem, by spędzać z nim jak najwięcej czasu. Wieczorem przychodziła do jego gabinetu jak zwykle pomagając mu przy pracy. Kiedy jednak przeglądała dokumenty, mężczyzna zaczął obracać w ręku zwiniętym kawałkiem pergaminu.
- Jak myślisz, dlaczego nie otworzyłem? - zapytał z lekkim uśmieszkiem, jak to miał w zwyczaju.
- Bo pewnie nie jest do ciebie - Chantelle wzruszyła ramionami.
Nie jest do niego. Jest do mnie. Ian. Blondynka nagle ożywiła się chcąc wyrwać ojcu list z dłoni. Ten jednak cofnął rękę, bawiąc się z córką jak zawsze. Ta jednak nie dała za wygraną i okrążyła biurko, ale pan Hogarth wstał oddalając pożądaną przez blondynkę przedmiot. W końcu po kilku podskokach dziewczyna złapała list i natychmiast go odwinęła. Uśmiechnęła się, kiedy ujrzała wykreślone pismo układające się w imię tak ważnej dla niej osoby. Wybiegła z gabinetu i zaczęła zmierzać ku swojemu pokoju. Pokonała schody, pokonała korytarze i wpadła do siebie natychmiast dopadając pergamin i atrament. Jednak kiedy zamoczyła pióro zatrzymała się tuż przed dotknięciem papieru. Nie wiedziała, co mu odpisać. Chciała mu tyle powiedzieć, ale to nie nadawało się na tekst listu. Po długim zastanowieniu się zaczęła płynnie pisać swoim pochyłym pismem. Zadowolona kiwnęła głową i gwizdnęła na rodzinną sowę, która zaraz zjawiła się w jej oknie. Pośpiesznie przywiązała list do nóżki i wypuściła ptaka, niosącą wiadomość do Ślizgona.
Mój drogi Ian'ie,
Tak jak zapewniałam, czekałam na Twój list. Wywołałeś uśmiech na mojej twarzy, a jak pamiętam chciałeś to robić jak najczęściej. U mnie jak najbardziej w porządku, również spokojnie. A powiedz mi, jak się czujesz? Wracając też do naszej wcześniejszej rozmowy, moje zaproszenie nadal jest aktualne. Rozmawiałam z tatą, on również serdecznie Cię zaprasza. Mam nadzieję, że z tego skorzystasz, cieszyłabym się ogromnie móc ponownie Cię ujrzeć.
Dalej wyczekuję każdego Twojego listu.
Chantelle
Na tym jednak list się nie kończył. Było coś, co Chan dopisała na samym końcu z zupełnie drugiej strony, niż cała treść. Dopisała to w ostatniej chwili, kiedy porządnie zastanawiała się nad zaproszeniem Ian'a do siebie. Były to dwa słowa, a wyrażały więcej niż cały list.
Błagam, przyjedź
Chan długo czekała na list, aż w końcu przysnęła na parapecie okna, które wciąż było otwarte. Krzesło było na tyle wygodne, jak i jej ręce, na których oparła głowę. Londyn był daleko, to w końcu 350 mil drogi stąd. Wkrótce jednak sowa wylądowała tuż obok niej i uderzyła dziobem w jej rękę. Dziewczyna obudziła się sycząc krótko. Potarła bolące miejsce i natychmiast odwiązała list z nóżki ptaka.
OdpowiedzUsuń- A ty gdzie? - spytała kiedy zauważyła, jak sowa chciała się wzbić w powietrze - tyle razy latałam za ciebie, chyba coś mi się należy - wtedy zwierzę huknęło, ale złożyło skrzydła. Chan pokręciła głową, kiedy odwijała list. Kiedy dotarła do momentu, gdzie Ian pisał, iż może przyjechać na kilka dni uśmiechnęła się szeroko. Była jednak nadzieja, że zobaczy go jeszcze tego miesiąca. Może pod koniec, ale liczył się fakt, że w ogóle.
Mój drogi Ian'ie,
Pamiętaj, że do Twojego umysłu wdarł się Sam-Wiesz-Kto, a to, że jest złym człowiekiem nie zmienia faktu, że potężnym czarodziejem. Zaproszenie przemyślałam bardziej, niż moje jakiekolwiek decyzje. Skonsultowałam to z tatą, on również bardzo cieszyłby się z Twojej wizyty, ale na pewno nie tak jak ja. Możemy udostępnić Ci pokój nawet na dłużej, ale zrobisz tak, jak będziesz tego chciał.
I Ian, nic się nie zmieni.
Chan
Ostatnie zdanie, napisała w podobnym stylu, jak na odwrocie poprzedniego listu. Najwyraźniej ostatnie słowa w listach są odzwierciedleniem jej myśli. Nie wiedziała jak zrozumie je Ian, ale on już wiedziała, że w jej sercu nie zmieni się nic. Że nadal kluczowe miejsce zajmuje on i wcale nie zanosi się na zmiany. Nie mając Ślizgona obok siebie przez tydzień zdała sobie sprawę z tego, że na dłuższą metę nie potrafiłaby żyć bez niego. Tylko jak wytłumaczy mu te jej wahania nastrojów? Znowu sobie pokomplikowałaś życie, brawo.
W końcu dziewczyna poszła spać, choć do wschodu słońca było już niedługo. Każdy dzień mijał jaj prawie tak samo. Często wychodziła na świeże powietrze ze sztalugą, szczególnie kiedy w domu pojawił się wujek John. Miała kilka dni intensywnej pracy, codziennie malowała, robiła szkice. Potem profesor to przeglądał, poprawiał bądź gratulował dobrego rozwiązania. Mimo tego, że przez kilka dni w domu przebywała jedna dodatkowa osoba, to nic nie zmieniło się w atmosferze. Byłoby tak samo, gdyby przyjechał Ian, ale wtedy miałaby wszystkie najważniejsze osoby przy sobie. Ojca i jego.
Trzy tygodnie mijały Chantelle niezwykle przeciągle. Miała wrażenie, że ciągną się w nieskończoność. Był jednak dzień przełomu, kiedy to w jej ręce wpadł list. Odwinęła go szybko i przeczytała pierwsze zdanie. Jak na razie było to jedyne, które odczytała. Była już jak w amoku szczęścia, na który czekała prawie miesiąc. Wybiegła do ojca podzielić się z nim tak radosną dla niej nowiną. Było jeszcze bardzo wcześnie, więc mężczyzna zdziwił się widząc ją w kuchni.
- Przyjedzie tato, przyjedzie – zawołała radośnie chwilę później wtulając się w tors swojego ojca. Pan Hogarth uśmiechnął się szeroko i potarł lekko plecy dziewczyny. Chan zachowywała się przy nim czasami jak o kilka lat młodsza. W domu mogła, a zresztą była przysłowiową córeczką tatusia.
- Ten Ian, tak? Kiedy?
- Za dwa dni.
- A zastanowiłaś się nad tym jak tu trafi? – zapytał rozbawiony i dopiero wtedy uśmiech zszedł dziewczynie z ust. Zaczęła czytać list od początku i w końcu do końca. Nie otrzymała jednak informacji, dlatego wzruszyła ramionami. Chciała już uciekać do swojego pokoju, by jak najszybciej odpisać Ian’owi i dowiedzieć się więcej, ale zatrzymał ją głos ojca. – Napisz mu, że jutro przyślesz świstoklik – blondynka szeroko się uśmiechnęła i wybiegła wracając do siebie. Zamoczyła pióro w atramencie i szybko napisała kilka zdań.
Ian’ie,
UsuńOczywiście, że zaproszenie jest aktualne. Nie wiem, w jaki sposób chciałeś się tu dostać, ale jutro dostaniesz świstoklik, który teleportuje Cię do mnie. Będzie legalny, z licencją – o to postara się już mój ojciec.
Nie mogę się doczekać, aż Cię zobaczę
Chantelle
Chyba nic nie potrafiło opisać jej szczęścia. Była wręcz wniebowzięta perspektywą spotkania chłopaka i to jeszcze po tak długim czasie. Ostatnimi tygodniami nie pragnęła niczego więcej, prócz zamknięcia Ian’a w swoich ramionach. Można nawet stwierdzić, że zyskało to miano jej marzenia, które teraz naprawdę mogło się spełnić. Przyczyniał się do tego także jej ojciec, który zauważył, jak bardzo Ślizgon jest dla niej ważny i jak reaguje, na każdą jego wiadomość. Dlatego też kolejnego wieczoru w domu rodziny Hogarth’ów zjawiło się małe pudełko. Dziewczyna wyściskała mężczyznę prawie go dusząc i jak zwykle rzuciła się do pergaminu, by chwilę później mieć gotowy cały list.
Drogi Ian’ie,
Przesyłam Ci świstoklika, który teleportuje Cię do skrzyżowania trzech dróg niedaleko mojego domu. Będę czekała tam, gdzie jej nie ma. Dokładnie w południe jutrzejszego dnia.
Do zobaczenia.
Tu zatrzymała się myśląc nad podpisem. Zanim jeszcze dokończyła list otworzyła czarne pudełeczko i zajrzała do środka. Ujrzała tam mały drewniany sześcian z wyrzeźbioną literą H na przodzie. Ojciec nie pozwoliłby na zwykłego świstoklika. Blondynka pokręciła głową i ponownie spojrzała na końcówkę treści, jaką pisała. Szybko dokończyła list i zwinęła pergamin wiążąc go sznureczkiem. Sowa złapała list oraz pudełko i chwilę później zniknęła za lasem, które przybierało barwę granatu przy zachodzącym słońcu.
Tej nocy nie mogła zasnąć. Przekręcała się na boki ekscytując się kolejnym dniem. Wiedziała, że będzie to jeden z tych lepszych i tych najszczęśliwszych. Zasnęła o świcie, ale na krótko, raptem kilka godzin. Następne również dłużyły jej się okropnie. Chyba bardziej niż te minione trzy tygodnie. Co minutę spoglądała na zegarki wiszące w jej domu. Szwendała się po korytarzach, by czymś zająć swój umysł i ogólnie siebie. W końcu dochodziła ta wyczekiwana dwunasta godzina. Chan powoli wyszła na zewnątrz kierując się na opisane w liście skrzyżowanie. Doskonale widziała, że ojciec stoi na schodach tuż przy wejściu i odprowadza ją wzrokiem. Nawet stamtąd było widać te trzy drogi. Ledwo, ale jednak. Dziewczyna minęła ogród, potem bramę i kawałek łąki, która dzieliła świat magiczny od mugolskiego. Od tego momentu nie było widać żadnego budynku w Sitwell’s Lair Wood. Był to teren gęsto porośniętego lasu. Dopiero przejście łąki i magicznej bariery pozwalało na dojrzenie pałacyku. Chan oparła się o jedno z drzew, które rosło przy drodze. Wielki dąb dawał ogromny cień, a w tej chwili było najcieplej. Stała z opuszczoną głową przyglądając się swoim butom. Zastanawiała się nad tym, jak go przywitać. Najchętniej rzuciłaby się mu na szyję i najprawdopodobniej jej tęsknota na to pozwoli. Brakowało jej Ian’a chyba bardziej niż kogokolwiek. W czasie kiedy po głowie krążyły jej ostatnie słowa listu, usłyszała charakterystyczny dźwięk świstoklika, a te dwa słówka wyrażały dokładnie to, kim chciała być dla Ian’a.
Twoja Chantelle
Poderwała głowę w chwili kiedy Ian stał już przed nią. W końcu po tak długim rozstaniu mogła znowu nacieszyć się jego widokiem. Najpiękniejsze było to, że uśmiechał się szeroko i to w dodatku na jej widok. Nie wytrzymała i wpadła mu w ramiona. Dokładnie w tym samym czasie przybliżyli się na tyle, by pomiędzy nimi nie została żadna wolna przestrzeń. Blondynka wtuliła się w tors chłopaka z uśmiechem na ustach, który wcale nie chciał zejść. Znowu mogła otoczyć ramionami osobę, która tyle dla niej znaczyła. W tej chwili nawet za bardzo nie przejmowała się tym, że są tylko przyjaciółmi. Miała Ian’a przy sobie, jego ciepło otulało ją całą, a zapach przyjemnie koił zmysły. Swoje dłonie zamknęła na jego barkach nie dając odsunąć się choćby na moment. Warto było czekać aż miesiąc na taki moment. Czuła się jednak, jakby nie widzieli się kilka lat. Jakby rozłączono ich na całe życie, a dopiero teraz pozwolono do siebie wrócić. Czuła jak serce Ian’a szaleje w nienaturalnym tempie, ale jej wcale nie było lepsze. Był to jednak dla niej radosny rytm, który w połączeniu z tym uściskiem był nawet przyjemny.
OdpowiedzUsuńTęskniłem. Chan zacisnęła usta starając się powstrzymać uśmiech, który jednak się poszerzał. Właśnie to chciała usłyszeć, z jego ust, jego głosem. Jeszcze piękniejszy był moment, w którym Ian schował twarz w jej włosy, a kiedy w spokoju wypuszczał powietrze, po jej plecach przechodził błogi dreszcz. Już doskonale widziała, co do niego czuje, że nawet cała gra Voldemorta nie była w stanie zniszczyć tego uczucia, którym darzyła chłopaka. Nie chciała jednak robić wszystkiego na raz, bo może znowu zniszczy coś, co daje jej tyle szczęścia?
- Ja też tęskniłam – mruknęła – ja też – dodała chowając twarz w jego szyję, gdzie aktualnie dosięgała. Na jej szczęście ta chwila ciągnęła się długo, o ile po prostu sami nie wydłużali tego momentu. Tak czy inaczej nie potrafiła opisać tego jak się czuła, jaką radość sprawiło jej to przytulenie i obecność Ian’a. Niestety ona odsunęła się pierwsza, ale nie mogła doczekać się momentu, w którym wejdzie do jej domu i zaczną się dwa najpiękniejsze dni spędzone w towarzystwie chłopaka. Uśmiechnęła się do niego szeroko i łapiąc za rękę pociągnęła w stronę gęstego lasu. Może na początku ten widok mógł dziwić, ale był moment, w którym wyłaniał się cały pałacyk. Wystarczyło jedynie przejść przez ochronną powłokę, którą przekroczyć mogli tylko czarodzieje. Wtedy nagle pierwsza warstwa lasu nagle znikała, a pokazywał się stary budynek. Przed nim ogromny kolorowy ogród, który zaczynał się szeroką bramą, równie rozlegle pokryta patyną jak dach. Zawsze była otwarta, to przyzwyczajenie jej ojca, który był niesamowicie kontaktowym człowiekiem. Mężczyzna ten dalej stał na schodach i wyczekiwał dwójki młodych ludzi. Chan jednak zatrzymała się w połowie drogi do budynku, gdzieś na środku dwóch długich bukszpanów, które tworzyły wjazd do pałacyku.
- Witaj w drugim domu Ian – popatrzyła na chwilę na swojego przyjaciela i machnęła dłonią przed siebie – jest zawsze dla ciebie otwarty – uśmiechnęła się zapewniająco i łapiąc jego rękę w obie swoje ponownie ciągnęła za sobą chcąc doprowadzić do ojca. On już uśmiechał się przyjaźniej, gdy okrążali mały pół okrągły trawnik przed wejściem. Mężczyzna zszedł na dół ubrany jak zwykle w garnitur. Jego praca w Ministerstwie w połowie była tą reprezentacyjną, to też chodzenie w tego typu ubraniach miał we krwi. Kiedy się spotkali pan Hogarth wyciągnął dłoń, by zaraz uściskać tę należącą do ciemnowłosego.
- Może na wstępie się przedstawię, Mark Hogarth – kiwnął głową i ciągnął dalej – niezmiernie mi miło gościć cię w naszym domu. Proszę bardzo, wchodź do środka. Tylko damę najpierw przepuść – pogroził palcem, ale zaraz krótko się zaśmiał. Chan za to przekręciła oczami i wbiegła po tych kilku schodkach pchając duże drzwi. Pierwsze pomieszczenie było wysokim holem, gdzie na środku piętrzyły się szerokie schody prowadzące w dwie przeciwne sobie strony. Blondynka podbiegła jednak do pierwszych drzwi od prawej, które otworzyła na roścież. Stanęła zboku i czekała, aż chłopak podąży za nią.
Usuń- Jedzenie dla ciebie zaraz będzie gotowe, tam jest kuchni, a tutaj jemy każdego ranka śniadanie, z resztą posiłków bywa różnie – wzdrygnęła ramionami patrząc na długi stół w jadalni. Zaraz pociągnęła Ian’a na drugą stronę holu, gdzie znajdowały się większe drzwi niż poprzednio. Tu ukrywał się salon, w którym siedział już ojciec.
- Nie będę robił wywiadu, nie ma mowy – zaśmiał się do siebie nie zważając na to, po co tak naprawdę przyszła ta dwójka.
- Oj tato – stęknęła Chantelle opierając się o oparcie fotela.
- Także, zostajesz tu na dwa dni, tak? – zapytał mężczyzna mimo wcześniejszego zapewnienia – pamiętaj chłopcze, że do tych dwóch dni dzień przyjazdu się nie liczy. Wyjazdu z resztą też. – Machnął ręką poprawiając się na fotelu z drugiej strony. Jednak wtedy utkwił wzrok w jednym punkcie, zapominając się na chwilę. Zaraz jednak opamiętał się i uśmiechnął. Udawanie, że wszystko w porządku było cechą wrodzoną Hogarth’ów. Najczęściej robili to wręcz idealnie.
Wtedy przy nodze Chan zjawił się skrzat domowy z błękitną kokardką na czubku włosów, który leciutko dygnął i spojrzał na dziewczynę.
- Danie dla gościa gotowe – zabrzmiał uroczy, trochę piskliwy głosik. Blondynka kiwnęła głową i już miała wychodzić wraz z Ian’em, kiedy ojciec poprosił ją, aby została. Zdziwiła się ogromnie, ale wysłała Iskierkę, by poprowadziła gościa do jedzenia. Skrzatka złapała koniec bluzki chłopaka i lekko za sobą pociągnęła jak zwykle mówiąc pod nosem, jaka jest szczęśliwa pracując w tym domu. Kokardkę na włosach otrzymała właśnie od Chantelle, kiedy dziewczyna dowiedziała się, że w ten sposób może ją uwolnić. Skrzat jednak tym bardziej postanowił zostać i od tamtej pory nawet nie chce słyszeć o wyjściu poza mury.
- Słucham ojcze.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co widnieje na lewym przedramieniu Ian’a? – zapytał od razu, nawet nie bawiąc się w tłumaczenie. Chan skrzywiła się na to pytane i odeszła zamknąć drzwi, co niestety odbiło się echem po holu.
- Tak tato, zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedziała, a resztą rozmowy przebiegała ta samo.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że ten sam znak widniał na przedramieniu Griet?
- Tak tato.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że twoja matka zginęła z rąk człowieka, który tworzy te znaki?
- Tak – odpowiedziała smętni zniżając głowę. Każde wspomnienie o mamie było bolesne, bo było jeszcze świeże.
- Więc dlaczego zapraszasz śmierciożercę do tego domu? – zapytał ostatni raz mężczyzna uważnie przyglądając się reakcjom swojej córki. Jednak nie spodziewał się odpowiedzi, którą usłyszał.
- Bo ufam temu śmierciożercy bardziej niż jakiemukolwiek uczniowi z Hogwartu – odpowiedziała pewnie, patrząc w oczy ojcu. To go zmyliło, jednak nie na długo. Przecież jego córka również trafiła do Gryffindoru, zupełnie jak on i wie, że za przyjaciół sam dałby się pokroić. – Ufam mu tak samo, jak tobie – dodała po chwili namysłu.
- No dobrze – kiwnął głową, po czym wstał i ruszył do drzwi łączących salon z jego gabinetem. – Więc ja w takim razie, ufam mu tak samo, jak ty – uśmiechnął się lekko i zniknął za wyrzeźbionym drewnem. Dziewczynie niesamowicie ulżyło, chociaż wiedziała, że ojciec będzie miał do niej żal, że nie powiedziała mu o tym wcześniej. Uśmiechnęła się jednak pod nosem słysząc te ostatnie słowa i wybiegła do chłopaka, chcąc upewnić się, że trafił do jadalni.
- Skończyłeś? – stanęła w progu czekając, aż wstanie. Chciała pokazać mu cały dom, ogród. To wszystko, co znajdywało się w jej domu. Wyszli na zewnątrz przechodząc przez kręte alejki. Uśmiech nie schodził dziewczynie z ust, tak bardzo cieszyła się jego obecnością. Do środka dostali się przez taras po drugiej stronie. Weszli na pierwsze piętro kierując się prosto do jej pokoju, a stamtąd do kolejnego, który dzielił jedną ścianę z jej własnym.
Usuń- Ten należy do ciebie – powiedziała otwierając drzwi i wpuszczając go do środka – jest najbliżej mojego – dodała ciszej, ale nie wiedziała, czy usłyszał. Ułożenie mebli miał prawie takie samo, co w jej pokoju, ale na pewno łożko stało dokładnie w tym samym miejscu. To były pokoje, które pasowały do siebie jako odbicia lustrzane. Tyły łóżek, gdyby nie było ściany stykałyby się nawzajem.
- To by było na tyle – podsumowała lekko wzdychając. Wycofała się do drzwi, w których jeszcze stanęła. – Dobrej nocy, Ian. Naprawdę bardzo się ciszę, że mogłam cię zobaczyć. – uśmiechnęła się lekko i zniknęła.
Ona wcale nie miała dobrej nocy. Kolejna, w trakcie której nie mogła zasnąć. Nawet przez ścianę mogła wyczuć obecność Ian’a, której tak pragnęła. Brakowało jej tego przez cały miesiąc, a teraz ma to na wyciągnięcie dłoni. Dzieliła ich raptem ściana, raptem kilka kroków korytarzem, a nie 350 mil. Długo zastanawiała się nad tym pomysłem, ale skrzypiące łóżko tuż obok upewniło ją tylko, że chłopak również nie śpi. W końcu postanowiła wstać i przejść się do pokoju Ian’a. Zapukała lekko i weszła zaraz do środka. Zamknęła za sobą drzwi stojąc do nich tyłem. Wpatrywała się w chłopaka, który leżał na łóżku. Jego oczy skierowane były na nią, a czasami świeciły blaskiem z okna.
- Też nie możesz zasnąć? – zapytała i podeszła do ramy łóżka opierając się o nie brodą. – Wczoraj było tak samo – mruknęła dalej wpatrzona w niego. – W tej sprawie właśnie przyszłam. – zmieszała się trochę, i opuściła wzrok bawiąc się drewnem z tego ogromnego mebla. – Czy mogłabym dzisiaj spać z tobą? Może szybciej bym zasnęła. Pamiętam, że często zasypiałam w twoich ramionach – ponownie dokończyła ściszając głos. Serce biło jej jak oszalałe, mając nadzieję, że się zgodzi. Uwielbiała spać wtulona w niego, już przecież nie raz przekradała się do jego dormitorium, by tam w spokoju zasnąć. Chantelle rozradowała się, kiedy chłopak się zgodził. Cicho wślizgnęła się pod kołdrę, a przytulając się do jego torsu przylgnęła do niego całym ciałem. Czuła się jakby ich historia zataczała ogromne koło. Powtarza się w ogromnym skrócie, a później było tylko lepiej. To koło mogłoby zatrzymać na chwili, kiedy byli razem i ciągnąć się w nieskończoność, już na zawsze.
- Dobranoc – szepnęła kładąc rękę na jego klatce piersiowej. Mógłby głaskać ją po plecach albo przeczesywać włosy z tym zasnęłaby prawie od razu. Jednak po pewnym czasie i tak zaczęła odpływać, aż w końcu pochłonęła ją zupełna ciemność.
To mruknięcie do ucha. Ile oddałaby za to, by móc słyszeć je codziennie rano. A tymczasem Ian oddalił się od niej, przecież tak jest po przyjacielsku. Ona za to usiadła na nogach i przyglądała się mu, kiedy zaczynał o coś pytać. Patrzyła prosto w te brązowe tęczówki, zupełnie jak w amoku. Jej ulubionymi byłe te najciemniejsze oczy, prawie czarne. Jednak te należące do Ian'a, chociaż posiadały trochę inną barwę, były tymi najpiękniejszymi jakie widziała. Doskonale też zdawała sobie sprawę z tego w jaki sposób na nią patrzy. Chciała jedynie, by i on wiedział, że czuje dokładnie to samo.
OdpowiedzUsuń- Ty nigdy nie będziesz przeszkadzał Ian. - Chan powiedziała spokojnie nawet na moment nie spuszczając wzroku. Do tej pory siedziała do niego przodem, ale teraz gdy zapytał o ojca, przekręciła się bokiem. Wyciągnęła nogi przed siebie i chwilę milczała. Bała się powiedzieć Ian'owi, że jej tata widział Mroczny Znak. Miała dziwne przeczucie, że jeżeli się o tym dowie natychmiast zniknie z jej domu, a tym samym zacznie kolejny długi miesiąc do ich kolejnego spotkania. To były tylko dwa krótkie dni, nie chciała, żeby ten czas skrócił się jeszcze bardziej. Jednak jakie miała wyjście? Okłamanie go nie było rozwiązaniem, nie dość, że byłaby nie fair w stosunku do niego, to jeszcze czułaby się podle. Kłamstwo nawet nie wchodziło w grę, dlatego po prostu zaczęła mówić, nie zważając na jego reakcje, na to czy jej przerwie czy nie. Patrzyła w tej chwili na swoje nogi powtarzając dokładnie całą jej rozmowę z ojcem.
- Mój ojciec zauważył twój Mroczny Znak - wypaliła szybko, aby nie przedłużać tej ciszy. Dalej jednak mówiła równie w tempie, co pierwsze zdanie. - Na początku był zły, tak. Musisz go zrozumieć. Tyle, że powiedziałam mu, że ufam ci bardziej, niż jakiemukolwiek uczniowi w Hogwarcie, i że - zaczerpnęła tu powietrza przemieszczając wzrok na Ian'a - i że ufam ci tak samo jak jemu. Mój ojciec zrobi dokładnie to, co ja. Jeżeli darzę cię aż takim zaufaniem, to mój tata wie, że się nie mylę. - Chwilę przemilczała patrząc mu w oczy i analizując, czy na pewno jej wierzy. - Nie przejmuj się tym, to tylko znak. W twoim sercu nie ma nawet grama śmierciożercy. Chyba jednak trochę cię znam - uśmiechnęła się lekko, a następnie wyciągnęła w jego stronę i cmoknęła w policzek, tak na dzień dobry. Zeszła z łóżka, a stojąc złapała się za ramę łóżka, o którą oparła także i brodę. - Tak pomyślałam, że może zjedlibyśmy drugie śniadanie w ogrodzie, coś w rodzaju pikniku. Moglibyśmy przy okazji trochę porysować, dawno tego nie robiliśmy - posmutniała troszeczkę, ale dalej przyglądała się chłopakowi. Z jakiś względów wstydziła się zaproponować swój plan czy może piknik to nie za dużo, jak na przyjaciół, a może jej się tylko wydaje. Czasami już nie wiedziała, na jakich płaszczyznach przebywa jej relacja z Ian'em. Pragnęłaby tej najbliższej sercu, ale powoli zacierały się te granice pomiędzy parą, a przyjaciółmi. Zapomniała jak to naprawdę jest się przyjaźnić, bo to coś pomiędzy nimi ani trochę nie przypominało niczego.
- No w każdym bądź razie, do zobaczenia później - cichutko odeszła do drzwi i równie cichutko zamknęła je za sobą. Błagała w duchu, by nie spotkać po drodze ojca, co udało jej się w ostatniej chwili. Wślizgnęła się do swojego pokoju dokładnie w momencie, gdy on zjawił się na korytarzu. Równie dobrze mogła wyjść po szklankę wody. Odetchnęła z ulgą i wykonała poranną toaletę. Ubrała się jak na lipiec przystało i wybiegła spóźniona w kierunku jadalni. Zbiegła z hukiem po schodach i wparowała do pomieszczenia z tym długim stołem. Stanęła w drzwiach i zacisnęła usta. Pozostawiła Ian'a przez chwilę z tatą, a to mogło się skończyć źle, szczególnie, że oboje wiedzą trochę za dużo o sobie. Dziewczyna przeprosiła i usiadła tuż obok przyjaciela. Śniadanie polegało na kilku zdaniach wymienionych pomiędzy rodziną. Tym razem pan Hogarth chciał jedynie dowiedzieć się, co będą robili tego dnia. Chantelle odpowiedziała spokojnie na pytanie, jak to miała w zwyczaju. Następnie zaciągnęła Ian'a do kuchni i ku namowom udało jej się przekabacić Iskierkę, by ta wpuściła ich do spiżarni.
Usuń- Bierz, co uznasz za przydatne - uśmiechnęła się do niego szeroko i zaczęła wkładać produkty do wcześniej zabranego koszyka. Skrzatka oczywiście nie wytrzymała bez dorobienia jedzenia, które ukradkiem starała się przemycić do kosza. Nie robiła tego na tyle zgrabnie, by Chan i Ian tego nie zauważyli, aczkolwiek bez protestów przyjęli kanapki i tym podobne. Kosz niósł Ślizgon, a Chantelle kocyk, dwa szkicowniki i grafity. Dosyć długo zajęła im decyzja gdzie się rozłożyć, aż w końcu postanowili zatrzymać się niedaleko fontanny, przy której chłopak złapał ją za rękę i musnął jej policzek. Dziewczyna siedząc już na kocu długo przyglądała się tej wodzie powtarzając to wspomnienie jak przewijany film. W końcu opamiętała się i spojrzała przepraszając na przyjaciela
- Wybacz mi moje dzisiejsze spóźnienie, chyba nie powinnam zostawiać samego z moim ojcem - skrzywiła się lekko. Obawiała się trochę tego, co oboje zrobią. Co poczyni Ian wiedząc, że jej ojciec widział Mroczny Znak, ale i co wymyśli mężczyzna z informacją, która dla niego jest tą najgorszą. Chan westchnęła i położyła się na plecach patrząc na chmury. Tego dnia były wyjątkowo białe i kłębiaste. Lubiła leżeć pod niebem i przyglądać się tym przesuwającym barankom. Zawsze chciała dotknąć jedną z nich, sprawdzić czy faktycznie są takie miłe w dotyku na jakie wyglądają. Słysząc skrzypienie ołówka dziewczyna ożywiła się i sama zabrała jeden szkicownik. W trakcie rysowania oboje zazwyczaj milczeli, jedynie co jakiś czas podkradali coś z koszyka. Blondynka, która po wielu szkicach była już trochę przemęczona, w dodatku znać dawała nieprzespana w połowie noc. Chan już ostatnimi pociągnięciami wyznaczyła kształt głowy, kolor włosów i tuż przed nią zaczęła widnieć głowa Ian'a, którego tak często rysowała. Szczególnie jego tatuaże, które wręcz uwielbiała. Zanim odłożyła ołówek zdążyła jeszcze podpisać portret napisem mój Ian, a następnie przymknęła powieki i natychmiast ogarnęła ją ciemność z której niewiele co pamięta.
Pan Hogarth za to jak zwykle przesiadywał w dwóch pokojach przez cały dzień. Z salonu miał świetny widok na to co robi ta dwójka uczniów. Przystawał czasami chwilę w oknie i zastanawiała się nad tym, co ich tak zwięźle połączyło. Czy była to sztuka, skoro oboje tak zawzięcie rysują? Czy ta przyjaźń faktycznie ma mocne podstawy i czy to może nie zamienia się już w miłość. Mężczyzna obawiał się tego ostatniego. Śmierciożercy już wystarczająco namieszali mu w życiu. Nie chciał stracić i Chan w podobny sposób, jak dwie poprzednie kobiety. To blondynka była teraz tą najważniejszą. Brunet podszedł do stolika podnosząc gazetę z tego dnia. Przeglądał ją w poszukiwaniu ciekawego artykułu, kiedy w holu zauważył jakiś ruch. Zniżył kawałek papieru, a serce podskoczyło mu do gardła, gdy zobaczył całą sytuację. Chłopak jednak był za spokojny, jeżeli dziewczynie faktycznie coś się stało. Ian poruszał się ostrożnie i cicho zważając na każdy swój ruch, a ciało Chantelle zachowywało się bezwiednie. Mark postanowił pójść za gościem chcąc dowiedzieć się co zrobi z jego córką. Bezszelestnie poruszał się po schodach i tak samo zajrzał do otwartego pokoju blondynki. Chłopak w tej chwili kładł dziewczynę na łóżku, a zaraz potem zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. W końcu znalazł poszukiwany koc, którym okrył dziewczynę. Następnie schylił się do Chantelle i pocałował ją w czoło. Pan Hogarth stał w progu lekko się uśmiechając. Cudownie było patrzeć na to, jaką troską obdarowuje ją ktoś inny.Chłopak odwrócił się do drzwi, w których mężczyzny już nie było stał za ścianą, czekając aż wyjdzie. Miał teraz doskonałą okazję do porozmawiania z nim na osobności. Nie musiał kombinować jak "pozbyć się" na chwilę swojej córki. Ona sama zrobiła to za niego.
Usuń- Ian'ie, czy mógłbym z tobą porozmawiać? - zapytał od razu, kiedy pojawił się na korytarzu. Jego pytanie brzmiało zupełnie naturalnie, miał nadzieje, że nie przestraszy go tą propozycją - proszę, zapraszam cię do mojego gabinetu - wskazał ręką na stronę gdzie znajdowały się schody i podążył za gościem. Prowadził go cały czas, aż do momentu, kiedy otworzył mu drzwi. To pomieszczenie prawie całe składało się z drewna. Biurku, fotele biurowe, półki na książki piętrzyły się przez cały pokój, aż do sufitu, który naprawdę znajdował się wysoko. Wskazał chłopakowi miejsce przed biurkiem, a sam usiadł po drugiej stronie, tak jak zawsze.
- Cóż chłopcze - zaczął pan Hogarth patrząc na Ian'a - jest kilka spraw, które chciałbym z tobą wyjaśnić. To nie to, że chcę wtykać nos w nie swoje sprawy, ale przebywasz z najdroższą mi osobą, która stąpa po tej ziemi. - wyjaśnił na początku, a następnie zniżył wzrok na swoje ręce, które złączył kładąc na blat. - Nie wiem ile wiesz, na temat naszej rodziny, ale tak w skrócie straciłem dwie bliskie mi kobiety, przez ten sam znak, który posiadasz na swoim przedramieniu - mężczyzna podniósł głowę wskazując nią miejsce gdzie znajdował się Mroczny Znak. Chwilę zastanawiał się nad kolejnymi zdaniami i ciągnął dalej - Ian'ie, ja nie zmuszam cię do niczego i zrozumiem, jeżeli nie powiesz mi nic, ale jakie znaczenie ma dla ciebie ten wąż na skórze? Widziałem, z jaką czułością opiekujesz się Chan i nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że tacy ludzie jak śmierciożercy mają jakiekolwiek uczucia. Zrozum Ian'ie, ja jedynie martwię się o swoją córkę. nie mam nikogo, prócz niej.
[ Znając mnie to jeszcze wizerunek zmienię kilka razy :) ]
OdpowiedzUsuń– Czy ty we wszystkim musisz doszukiwać się spisku? – spytała wbijając w chłopaka przenikliwe spojrzenie. Jasne, ryzykowała bardzo dużo. Kolejne tortury, w które wpakowałaby się dobrowolnie i do tego całkowicie sama, wcale nie były jej potrzebne. Jednak coś ją tam ciągnęło i dziewczyna miała przeczucie, że faktycznie jest tak jak zostało to opisane w liście. Tak w sumie to nie obchodził ją los jej ojca tak bardzo, jak obchodziła ją matka. To dla niej chciała wrócić i przekonać się, że kobieta faktycznie chce wyjechać do Francji, gdzie będzie bezpieczna i z dala od Śmierciożerców. Domek babki Audrey był schowany w lesie oraz chroniony najsilniejszymi ochronnymi zaklęciami, więc można było mówić, że było to najbezpieczniejsze miejsce w jakie mogłaby się udać żona pana Millera.
– Chcę się dowiedzieć, że z moją matką jest dobrze, bo jeśli okaże się, że sytuacja jest taka jak w liście to nie chcę stracić jeszcze jej. – powiedziała. Ojcem nie przejmowała się tak bardzo. Nie był przecież głupi i zapewne znalazł jakieś dobre schronienie, w końcu jak na Śmierciożercę, który doskonale wiedział, gdzie mogą chować się jego ofiary mógł wybrać takie miejsce, o którym poplecznicy Voldemorta nawet by nie pomyśleli. Miller był jaki był, ale sprytu i przebiegłości nie można było mu odmówić. Znając życie będzie starał się skontaktować z rodziną.
– Jeszcze wymyślę jak się tam dostanę – oświadczyła. To, że nie została jeszcze odesłana do domu, świadczyło o tym, że cała ta sytuacja nie mogła być podstępem, no bo jeśli chcieliby ją zwabić, to ktoś zmusiłby jej matkę do zwolnienia jej ze szkoły, tak jak to zrobił ojciec poprzednim razem. List był czysto informacyjny, nie zapowiadało się, żeby matka chciała aby dziewczyna wróciła do domu, więc tak, to nie był podstęp. Była co do tego pewna.
Audrey